Juliusz Słowacki życiorys
„Życie romantycznego poety powinno być romantyczne i choć nie potrzebuje wielu wypadków, chce, aby te wypadki były czyste i wznoszące duszę...” (z Pamiętnika Juliusza Słowackiego) |
Juliusz Słowacki urodził się 4 września 1809 roku w Krzemieńcu, na Wołyniu. Jego ojcem był Euzebiusz Słowacki - nauczyciel wymowy w Liceum Krzemienieckim, a od 1811 do 1814 roku (do momentu śmierci) profesor literatury polskiej Uniwersytetu Wileńskiego. Matka Salomea pochodziła z rodu Januszewskich, biorąc ślub z Euzebiuszem Słowackim nie miała nawet siedemnastu lat, a małżonek był od niej dziewiętnaście lat starszy. Często gościła u państwa Słowackich elita intelektualna. Pani Salomea prowadziła salonik literacki, sama czytała mnóstwo dzieł francuskich i była świetną towarzyszką rozmów.
Po śmierci męża zdławionego dziedziczną chorobą - gruźlicą, ponownie wyszła za mąż, za lekarza - profesora Augusta Becu. Drugi mąż pani Salomei pochodził z rodziny protestanckiej. Był wdowcem i posiadał dwie nieletnie córki: Aleksandrę i Hersylię. Prawdopodobnie troska o ich wychowanie zadecydowała o powtórnym ożenku. Stąpał po drodze kariery i sympatyzował z Rosjanami, współpracował z Nowosilcowem - wrogiem polskich ruchów niepodległościowych.
W 1818 roku państwo Becu wyjechali na stałe z Krzemieńca do Wilna. 1 września 1819 roku rozpoczął Słowacki naukę w wileńskim gimnazjum. Ukończył je w 1825 roku. W międzyczasie - w 1824 roku grom śmiertelnie raził ojczyma poety. Profesor Becu zginął we własnym łóżku podczas drzemki.
Po ukończeniu gimnazjum młody Juliusz rozpoczął studia na tutejszym uniwersytecie - na Wydziale Nauk Moralnych i Politycznych. Jesienią tegoż roku (1825) Słowacki zakochał się w starszej od niego o siedem lat Ludwice Śniadeckiej - córce uczonego (Jędrzeja Śniadeckiego), ta niestety darzyła uczuciem syna gubernatora - Włodzimierza Korsakowa.
W jednym z listów do matki (z 26 maja 1832 roku), Słowacki wspominał ten wielki afekt, choć już upłynęło sporo czasu: „Ja ciebie, Mamo, upewniam, że już dosyć kochałem się - i nie proście Boga, ażeby wasz Julek był kiedy drugi raz takim wariatem, jak wtenczas, kiedy miał 17 lat, bo nie wie, czyby wyszedł z tego paroksyzmu (...)” Nieszczęśliwa miłość przyczyniła się do podjęcia pierwszych prób literackich
W 1827 roku wstrząsnęła poetą samobójcza śmierć przyjaciela - Ludwika Spitznagla. Jej echa pojawiają się na przykład w „Kordianie”. Tytułowy bohater mówi tam: „Zabił się - młody”.
Po skończeniu nauk w Wilnie, opuścił Słowacki Litwę i powrócił do Krzemieńca. Przebywał tam w okresie od lipca 1828 do lutego 1829 roku. Spędzał czas razem z matką. Odwiedzali znajomych i wypoczywali na łonie natury, ale młodego twórcę dręczyła nuda małego miasteczka. Starał się urozmaicać czas: czytał, tworzył, malował pejzaże. Dość intensywnie uczył się angielskiego. W lutym 1829 roku przybył do Warszawy, gdzie nawiązał znajomości z literackim środowiskiem. W marcu tego roku objął posadę aplikanta w Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu. Wspierali go wówczas Jan Śniadecki i książę Adam Czartoryski.
Słowacki nie lubił swoich urzędniczych obowiązków, nie czerpał z nich satysfakcji. Ponadto jako aplikant urzędu państwowego musiał złożyć przysięgę „na wierność Najjaśniejszemu Panu” oraz zadeklarować „zrzeczenie się tajnych towarzystw”. Notował w pamiętniku: „Wszedłem do biura... zająłem się nudną finansową pracą - i przy zielonym stoliku Komisji Skarbu większą część dnia przepędzałem... - Pamiętam, że mnie wtedy jakaś rozpacz ogarnęła... zdawało mi się, ż jestem skazany aż do śmierci w tym biurze pracować...” |
Zwyczajny rytm życia urzędniczego, kontakty towarzyskie oraz marzenia Słowackiego o poetyckiej sławie przerwał wybuch powstania listopadowego (1830). Niebawem miał „drukować wiersze”, lecz ów zamiar musiał przesunąć w czasie: „Rewolucja (...) przerwała wszystkie literackie zamiary - zawód mój rozpocznę, kiedy Polska wolność odzyska.” W styczniu 1831 roku zrezygnował z posady aplikanta, uzasadniając swój wybór „innym przeznaczeniem”. Zaraz też podjął pracę, z polecenia księcia Adama Czartoryskiego w jego powstańczym Biurze Dyplomatycznym. W marcu tegoż roku wyjechał jako kurier z misją dyplomatyczną do Londynu. Opuszczał Polskę na zawsze.
Pobyt w Londynie nie wiązał się dla poety z żadnymi ważniejszymi wydarzeniami czy kontaktami towarzyskimi. Słowacki był zbyt zmęczony tempem podróży i trudami kuriera, raczej odpoczywał. 3 września żegnany przez poznanych w Londynie przyjaciół, wyruszył do Paryża. Wiózł listy dyplomatyczne. Wyruszył z Londynu nocą, nad ranem był w Dover. Tu prawie cały dzień oczekiwał na statek. W stolicy Francji był 6 września 1831 roku.
Paryż nieszczególnie go zauroczył, Londyn uznawał za bardziej oryginalne miasto. Przebywając w nim, łudził się nadzieją na wydanie swoich utworów. Tu opublikował między innymi dwa tomy „Poezji” zawierające powieści poetyckie powstałe jeszcze w Polsce: „Żmija”, „Jan Bielecki”, „Hugo”, „Mnich”, „Arab” oraz tragedie: „Maria Stuart”, „Mindowe”. Widać w tej twórczości fascynację Byronem, Mickiewiczem, Szekspirem. Nie urzekała ona emigrantów polskich. Ci długo jeszcze rozpamiętywali klęskę powstania, rozpamiętywał ją i Słowacki. Do nieprzychylnego odbioru dzieł poety przyczynił się także jego rodak - Adam Mickiewicz, który w następujący sposób wyraził się o wydanych tomach: „jest to gmach piękną architekturą stawiony, jak wzniosły kościół - ale Boga w nim nie ma”. Dodatkowo poróżniła wieszczy odmalowana w III części „Dziadów” postać Doktora - jej to Mickiewicz nadał rysy ojczyma Słowackiego - doktora Becu. Słowacki zinterpretował ów fragment jak osobistą zniewagę oraz urażenie czci jego matki - Salomei.
Wkrótce autor „Kordiana” miał wyruszyć do Szwajcarii. Zanim to nastąpiło, odwiedził wraz ze znajomym - Michałem Skibickim i za jego namową paryską wróżkę - pannę Lenormand. Kabalarka, poznawszy jego datę i miejsce urodzenia, ulubione i znienawidzone zwierzę (ulubione: pies, znienawidzone: pająk), preferowany kolor - czarny, ulubiony kwiat - róża, rozłożyła karty i zaczęła wieszczyć przyszłość.
Oto, co przepowiedziała poecie paryska „czarodziejka” - na podstawie informacji zawartych w liście pisanym do matki dn. 30 grudnia 1832 roku: „Wróżby zupełnie pospolite: między innymi powiedziała, że będę się dwa razy kochać - że rozpoczynam podróż, której mi rozpoczynać nie radzi aż do odebrania pewnych wiadomości, (...), że jestem zdatny, ale radzi mi wykończyć to, com naszkicował - że między 27 a 28 rokiem życia będę bardzo szczęśliwy - że w tych latach wiele dla mnie zajdzie wypadków. (...) Michałowi nie powiedziała, że zaczyna podróż - i ponieważ jej powiedział, ze kocha konia, wróżyła mu, że się na polu walki odznaczy. Tumani baba i niczym zbywa chorych na zdrowy rozsądek pacjentów.” |
Mimo przestróg wróżbitki Słowacki i tak do Szwajcarii wyjechał. Podróż dyliżansem trwała cztery doby, a po przybyciu na miejsce, poeta zatrzymał się w pensjonacie pani Pattey w Genewie. Zaprzyjaźnił się tutaj z jej trzydziestoletnią córką - Eglantyną, lecz wkrótce do pensjonatu pani Pattey wprowadziła się rodzina Wodzińskich, a wraz z nimi niezbyt urocza, choć nieprzeciętnie inteligentna Maria. W pewnym momencie dziewczęta Eglantyna i Maria zaczęły rywalizować o względy Juliusza. On sam skłaniał się raczej ku Marii, choć zaprzeczał, że okrutnie się w niej zakochał. Z Wodzińskimi odbył podróż do słynnych alpejskich kurortów. Ukoronowaniem tej wyprawy był miłosny poemat „W Szwajcarii”. Pobrzmiewają w nim echa fascynacji młodą Wodzińską (Maria była młodsza od Juliusza o 10 lat). W Genewie powstały też inne utwory artysty: „Kordian”, „Balladyna”, „Horsztyński”, trzeci tom „Poezji”, a w nim zawierał się poemat „Lambro”, ponadto: poemat „Godzina myśli”, liryki, na przykład „Rozłączenie”.
W lutym 1836 roku zapoczątkował poeta romantyczną podróż na Wschód. Przebywał też w Rzymie, gdzie zaprzyjaźnił się z Zygmuntem Krasińskim. Jemu poświecił „Balladynę” i „Lillę Wenedę”. Od sierpnia 1836 roku przemierzał Grecję, Palestynę i Egipt. Odwiedził Florencję. Towarzyszył mu Zenon Brzozowski. Odbiciem tej poetyckiej wędrówki były następne dzieła, zresztą Słowacki gdziekolwiek by nie był, kogokolwiek by nie poznał, czegokolwiek by nie spostrzegł, wszystko wydawało mu się godne uwagi, liryczne i warte opisu. Wszelkie doświadczenia były jego „surowcem” literackim. W klasztorze Betcheszban w Libanie rodził się „Anhelli”. Zmiany miejsc prowokowały go do pisania. Starał się piórem oddawać to, co zobaczył, co myślał i czuł w danym miejscu. Z poczuciem smutku i tęsknoty za krajem pisał „Hymn o zachodzie słońca”. Tworzył zawsze i wszędzie. Podczas egzotycznych wypraw powstały: „Rozmowa pod piramidami”, poemat dygresyjny „Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu”, „Ojciec zadżumionych”, „Wacław”.
W grudniu 1838 roku wieszcz powrócił do Paryża i tu już pozostał do końca swoich dni. Na jednym z przyjęć spotkał się ze swoim wrogiem - Mickiewiczem, lecz spory pomiędzy poetami złagodniały. Słowacki tworzył dalej, kolejnymi utworami były między innymi: dramat „Fantazy”, wiersze: „Do pani Joanny Bobrowej”, „W pamiętniku Zofii Bobrówny”.
Joanna Bobrowa była kolejną miłością Słowackiego i dawną kochanką Krasińskiego. Dla Zygmunta porzuciła męża, stała się ofiarą skandalu, ale przeżyty dramat dodawał jej pewnego blasku, tworzył aurę tajemniczości, ponadto była piękną kobietą, nic dziwnego więc, że Słowacki pozostawał pod jej wrażeniem. Pojechał nawet za nią do Frankfurtu, lecz dama nie była zainteresowana nowym mężczyzną, a i poeta wkrótce począł przypatrywać się jej krytycznym okiem i zobaczył nieco zblazowaną kosmopolitkę. |
Dowodem krytycyzmu „wystosowanego” wobec pani Joanny jest właśnie liryk „Do Joanny Bobrowej”:
Co do mnie - wiem ja, jak to praca pusta!
Serce kobiece na czas prze - anielić!
Daleko odtąd - wiecznie zamknę usta,
I wolę nie być z Panią - niż zgon dzielić.
Bo to okropnie! Rany pozamykać,
Zagoić wszystkie dawne serca blizny! -
Iść - i Aniołów już nie napotykać!
Już nie mieć ani serca - ni ojczyzny!”
W lipcu 1842 roku Słowacki poznał Andrzeja Towiańskiego - założyciela sekty Koła Sprawy Bożej. Uległ jego fascynacji mistycyzmem, religią, lecz z czasem zaniechał tej znajomości. Skrystalizował indywidualny system filozoficzny, zwany genezyjskim. Była to próba pogodzenia towianizmu z rewolucjonizmem i patriotyzmem, ubogacona o „duchowość” rzeczy i działań. Dowody doktryny genezyjskiej zawarł Słowacki w: „Genesis z Ducha”, „Księciu niezłomnym”, „Księdzu Marku”, „Śnie srebrnym Salomei” oraz w eposie historycznym „Król - Duch”.
W październiku 1845 roku zaczęła dawać o sobie znać dziedziczna gruźlica. Chorował, lecz mimo to wyruszył w 1848 roku do Poznania owładniętego akurat powstaniem wielkopolskim. Po 18 latach spotkał się z ukochaną matką we Wrocławiu. W lipcu powrócił do Paryża. W kwietniu, w niecały rok później już nie żył. Zmarł we wtorek, w Wielkim Tygodniu, 3 kwietnia 1849, około czwartej po południu. We wrześniu skończyłby czterdzieści lat. Pochowano go na cmentarzu Montmartre, na północ od Paryża. Był 5 kwietnia - Wielki Czwartek, czas tuż przed Wielkanocą, chwile, gdy odżywała tęsknota emigrantów za krajem.
„Kiedy 14 czerwca 1927 roku otwarto grób na cmentarzu Montmartre, znaleziono brązowy proch, dwa piszczele i czaszkę z puklem włosów nad ogromnymi oczodołami. Ten proch, kości i włosy zamknięto w hebanowej skrzynce, owinięto biało - czerwonym sztandarem. Karawan zaprzężony w sześć białych koni wiózł ją przez obojętne ulice paryskie: Na nabożeństwo w kościele Wniebowstąpienia przybył prezydent Republiki Francuskiej, arcybiskup Paryża i cały dyplomatyczny korpus. Potem przewieziono prochy do Cherbourga: w porcie czekała kanonierka „Wilia”. Blada ze wzruszenia załoga salutowała wnoszoną na pokład Trumnę. Skończyły się opracowane starannie w ataszatach kulturalnych gesty. Wracał do kraju.
W górę Wisły płynął statek „Mickiewicz”. Zboża stały wysokie, tracące już zieleń, nad rzeką niósł się zapach schnących traw, odgłosy klepanych kos: kończono sianokosy. Na widok trumienki stojącej na dziobie statku ludzie przestawali na chwilę żąć, żegnali się, mówili: „Wieczny odpoczynek”. W Tczewie, Grudziądzu, Toruniu, Płocku przychodziły delegacje w wieńcami, za ojcami miast stały rzędy harcerskich i szkolnych mundurków, napierał milczący tłum. W Czerwińsku, pod prastarą kolegiatą - purpura, filet, koronki komż. Prymas Polski w otoczeniu duchowieństwa witał Prochy, którym nie tak dawno biskup krakowski odmawiał prawa do spoczynku w podziemiach podwawelskiej katedry.
25 czerwca statek przybił do warszawskiej przystani. Na moście Poniatowskiego, na wybrzeżu, na stokach skarpy czerniło się nieprzeliczone mrowie ludzkie. Okryty purpurą karawan czekał przy pomoście. W ciszy tak zupełnej, jakby cała stolica wstrzymała oddech, poeci znosili Trumnę ze statku.
Ta cisza zalała, zgasiła w pamięci świadków zgiełk niedawnych sporów o Prochy: do jakich honorów mają one prawo i kto przy nich będzie najpierwszy. Długi czerwcowy dzień jeszcze nie dobiegł końca, ale na wiodących do katedry ulicach zapalono wszystkie latarnie i ich nikły blask wraz zachodzącym słońcem oświetlał balkony w dywanach i kwiatach, bukiety rzucane pod kopyta ciągnących karawan koni. Przez całą noc ludzie czekali cierpliwie w ciasnej staromiejskiej uliczce, wchodzili pod łuki świętojańskiego kościoła, przesuwali się przed Trumną. Nazajutrz Warszawa żegnała ją uroczyście: wybity czerwienią i srebrem wagon miał przewieźć Prochy do Krakowa, na miejsce wiecznego spoczynku w krypcie obok grobów królewskich, w której Adam Mickiewicz czekał od lat na swego wielkiego przeciwnika.
Tak powrócił do kraju Juliusz Słowacki.”
(M. Dernałowicz, Juliusz Słowacki, Warszawa 1985)
Gdy składano jego prochy w krypcie na Wawelu, Józef Piłsudski (ówczesny premier) miał powiedzieć: „W imieniu Rządu Rzeczypospolitej polecam Panom odnieść trumnę Juliusza Słowackiego do krypty królewskiej, bo królom był równy.” Do dziś „króluje” - w historii literatury polskiej. |
Nigdy się nie ożenił. Utrzymywał się z pomnażania posiadanego kapitału, grywał na paryskiej giełdzie. Jego „dziećmi” są dzieła, które spłodził. Zostawił je przyszłym pokoleniom jako świadectwo indywidualnych myśli, sądów, uczuć, epoki. Są też dowodem geniuszu. W literaturze zawarł obraz swojego pokolenia, własną interpretację świata, historii, dziejów ludzkości, religii. Słowem wyrażał to, co czuł - miłość do matki, fascynacje kobietami, miejscami, w których przebywał i wielką tęsknotę za krajem - jako jednostka „skazana” na wieczną tułaczkę po świecie. Był wygnańcem - emigrantem.
Mimo zaledwie czterdziestoletniego życia zgromadził obfity dorobek literacki: wiersze, listy (do matki i przyjaciół np. Zygmunta Krasińskiego), dramaty („Kordian”, „Balladyna”, „Horsztyński”, „Lilla Weneda”, „Mazepa” „Sen srebrny Salomei, „Fantazy”, „Ksiądz Marek”), poematy („Anhelli”, „Beniowski”, „Król Duch”), prozę poetycką - „Genezis z Ducha” i powieść - „Hugo”. Na zawsze zapisał się w historii literatury polskiej jako wieszcz romantyzmu, reprezentant pokolenia banitów, uduchowiony poeta, indywidualista, geniusz. Obok niego - na równi stoją Mickiewicz, Norwid, Krasiński - niedoścignieni mistrzowie pióra.