Ewa Woydyłło


Medal św. Jerzego 2002: Ewa Woydyłło-Osiatyńska


Ile uczuć jest w człowieku

Tomasz Potkaj


W jej rodzinnej biografii jest Katyń i Kazachstan. Mama nauczyła ją tolerancji, Ameryka tego, że życie jest dane, a nie zadane, że można je dowolnie kształtować oraz że nigdy nie jest za późno na naukę. Psycholog. Od 18 lat prowadzi terapie z alkoholikami, od 1989 roku kieruje Komisją Edukacji w Dziedzinie Uzależnień Fundacji Batorego. Ma dwie córki i wnuka.
7 grudnia w Krakowie odbierze Medal św. Jerzego.


Najpierw próbowała studiować fizykę, potem była historia sztuki w Poznaniu, dziennikarstwo w Warszawie, po studiach praca w Muzeum Narodowym, CAF, KAW i w „Kobiecie i Życiu”. W międzyczasie kilka przetłumaczonych książek (m.in. „Punkt zwrotny” Fritjofa Capry) i wychowanie dwóch córek. W 1985 roku Ewa Woydyłło wraz z mężem i córkami po raz kolejny znalazła się w Ameryce. I właśnie wtedy, pewnego dnia, postanowiła całkowicie zmienić swoje życie. „Mąż miał zajęcia na uniwersytecie, dzieci były w szkole, a ja siedziałam w domu i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Koledzy męża zaproponowali, żebym przyszła na zajęcia i zobaczyła, czy mi się to spodoba. Do wyboru był biznes, prawo, administracja, księgowość i psychologia, na którą się zdecydowałam. Najpierw traktowałam to jako zabicie czasu, ale szybko zauważyłam, że mi się to podoba”. Ewa Woydyłło się uśmiecha: „Tak oto w wieku 45 lat zostałam studentką”.
Jako jedną z dwóch specjalizacji wybrała terapię uzależnień.
Choć wtedy o tym nie myślała, dziś wie, że tę decyzję podjęła także z powodów osobistych. Bowiem, jak mówi, najtrudniejszą rzeczą w leczeniu uzależnień jest wiara, że to ma sens. A ona tę wiarę już miała: kiedy zaczęła prowadzić pierwszych pacjentów, jej mąż od dwóch lat był trzeźwy. Wcześniej pił przez 21 lat. Wiktor Osiatyński powtarza dziś, że ruch Anonimowych Alkoholików w Ameryce uratował mu życie.
„Jak poznałem Ewę? To dość zabawna historia. Wraz z kolegą byłem w Szczyrku na nartach. Kolega zatrzymał się na stoku i zaczął rozmawiać z pewną kobietą. Stałem niedaleko, więc słyszałem rozmowę. On zapytał, co słychać u ciebie, u córki. Ona odpowiedziała, że właśnie szuka tatusia dla jej braciszka albo siostrzyczki. A Andrzej zażartował: o popatrz, jest tu Wiktor. Wieczorem były tańce w klubie dziennikarskim »Kaczka«. I Ewa szukała kogoś, kto przechowa jej 200 złotych, bo nie miała kieszeni. Powiedziałem, że przechowam. I tak się zaczęło”.
Ewa Woydyłło nie znała wcześniej Wiktora, choć wiele o nim słyszała. Był znanym dziennikarzem, autorem kilku książek, człowiekiem interesującym towarzysko. Kiedy go poznała, nie miała pojęcia, że jest alkoholikiem.

Na przestrzeniach Imperium
Ojciec czasem pojawia się w jej snach. Kiedyś był przystojnym, trzydziestoletnim mężczyzną, potem starszym panem z siwymi wąsami, ostatnio zgarbionym staruszkiem. Gdyby żył, miałby dziś 93 lata. Ale żył krótko: zginął w Katyniu. Ewa wraz z mamą i starszą siostrą w roku 1940 została deportowana z Wilna do Kazachstanu. Siostra nie przeżyła, ona przeżyła cudem, spędziła dwa lata w radzieckim sierocińcu, po wojnie jednym z wielu pociągów repatriacyjnych wraz z mamą wróciła do Polski. Wysiadły w Szczecinie, na ostatniej stacji, bo dalej pociąg po prostu nie jechał. Kiedy później koleżanki pytały skąd wziął się jej upór, aktywność i zorganizowanie, śmiała się, że zawdzięcza to pewnej roślinie, która rośnie tylko w Kazachstanie. Poza tym nic nie pamięta, świat jej wspomnień zaczyna się dopiero w Szczecinie. Wiele lat później, już w latach 90 odwiedziła miejsca zesłania, ale nie przywołały one żadnych wspomnień, żadnych obrazów. Szczegóły biografii odtwarzała w oparciu o skąpe relacje mamy, Michaliny Woydyłło, przed wojną wykładowcy na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, po wojnie nauczycielki biologii w szczecińskim gimnazjum. Było w nich miejsce na Kazaszki, dzięki pomocy których przeżyły, nie było za to miejsca na nienawiść. Dziś mówi: „Mama nauczyła mnie, że tolerancja jest wielką wartością. Nigdy nie miałam żadnej niechęci do Rosjan, choć wiem, że wśród ludzi mojego pokolenia i mojej biografii jest ona częsta”.
W Szczecinie, mieście jej dzieciństwa, mieszkało wielu repatriantów ze Wschodu. W ogromnej większości były to rodziny bez ojców. Ojcowie zostali gdzieś na wielkich przestrzeniach Imperium.

Amerykańska terapia
„Czego nauczyła mnie Ameryka? - zastanawia się dziś. - Po pierwsze, że niezależnie od tego, czy mam 25 czy 45 lat, jeśli chcę coś robić, to mogę. Po drugie wielkiego kultu dla profesjonalizmu. Czy Ameryka mnie ukształtowała? Zapewne w jakimś stopniu. Choć przecież jeszcze w Polsce dwa razy zmieniłam zawód. Myślę, że byłam już jakoś przygotowana.”
Na uniwersytecie w Antioch studenci już na drugim semestrze zaczynali uczestniczyć w terapiach. Wykładowcy tłumaczyli im, że robią to dlatego, by zrozumieć, co kiedyś będą czuli ich pacjenci. Po pewnym czasie pod okiem doświadczonych terapeutów sami zaczynali prowadzić terapie. Dzień Ewy Woydyłło wyglądał tak: rano wykład, po południu dyżur w klinice, pacjenci. Dopiero wieczorem wracała do domu. Kiedy potem w Polsce przez cztery lata uczyła psychologii na KUL, ze zdumieniem stwierdziła, że studenci mają właściwie kontakt wyłącznie z teorią.
Do dziś pamięta niektórych swoich pacjentów z Los Angeles. Na przykład schizofrenika, kierowcę limuzyny. Był Żydem, przeżył Holokaust i obsesyjnie nienawidził wszystkich Polaków. „Moja dyrektorka przydzieliła mi go wiedząc, że może pomóc mu tylko ktoś, kogo nienawidzi. Ze spotkań wychodziłam roztrzęsiona, z płaczem, ale po pół roku się zaprzyjaźniliśmy. Na spotkania przynosił mi awokado ze swojego ogrodu”.
Latem 1987 roku pojechała do Hazelden. W największym na świecie centrum teoretycznej i praktycznej wiedzy dotyczącej leczenia alkoholizmu, z zakładem odwykowym, ośrodkiem terapii rodzinnej, hotelem, centrum badawczym i biblioteką, miała zbierać doświadczenia, by zawieźć je potem do Polski. Spędziła tam miesiąc. Przez cały czas pobytu prowadziła dziennik.
Różnica pomiędzy Hazelden a typowym polskim szpitalem, do którego trafiali alkoholicy, była olbrzymia. Przede wszystkim dlatego, że w Hazelden nie stosowano żadnej farmakologii. Służba medyczna pojawiała się tylko na początku, podczas przyjmowania pacjentów na oddział. Potem zajmował się nimi psychiatra, który stawiał diagnozę. Psycholog przeprowadzał testy, rozmowy, prowadził małe grupy terapeutyczne, uczestniczył w zebraniach wspólnoty pacjentów. Był też czas na rozmowę z doradcą duchowym (najczęściej był nim świecki teolog). Już w latach 30 twórcy AA zauważyli, że bez odwołania do siły wyższej, definiowanej bardzo szeroko, wyjście z uzależnienia jest o wiele trudniejsze. Pacjenci Hazelden w pokojach nie mieli radia ani telewizji. Każdy z nich w czasie miesięcznego pobytu w ośrodku musiał indywidualnie przestudiować 400 stron różnych tekstów. Ale, co z punktu przybysza z Polski musiało być największym szokiem, 80 procent personelu Hazelden stanowili niepijący alkoholicy, którzy opowiadali nie o teorii, ale o własnych doświadczeniach. Nad wejściem do centrum terapii rodzinnej w Hazelden znajdowało się zdanie skierowane do wchodzących tam żon alkoholików: „Pamiętaj, nie przez ciebie pije i nie dla ciebie przestanie”. Cały proces leczenia oparty był na 12 krokach ruchu AA. W leczeniu alkoholizmu nikt nie wymyślił dotąd skuteczniejszej metody. Ani Ewa, ani jej mąż nigdy nie chcieli zostać na stałe w Ameryce, choć wielokrotnie mieli taką możliwość. Postanowili, że kiedy wrócą do Polski, zrobią wszystko, by propagować ruch AA.

Grzech czy choroba
W lipcu 1985 roku Wiktor Osiatyński był na stadionie olimpijskim w Montrealu na wielkim mityngu ruchu AA w 50. rocznicę jego powstania. Kilka miesięcy później przesłał z Ameryki tekst, który dla wielu osób w Polsce oznaczał zmianę w ich podejściu do alkoholizmu. „Grzech czy choroba” ukazał się dwóch ostatnich numerach „Polityki” w 1985 roku. Autor pisał w nim, że alkohol nie jest jedynie fizycznym uzależnieniem, ale przede wszystkim chorobą myślenia i woli. Że najważniejszym problemem każdego alkoholika jest niedojrzałość emocjonalna i nieumiejętność w radzeniu sobie ze sobą i stosunkiem do innych ludzi. Pisał, że AA nie poszukują źródeł choroby, że chory nie jest leczony przez kogoś z zewnątrz. To on sam ma zmienić swoje życie, a lekarz czy terapeuta ma mu tylko w tym pomóc. A także, że alkoholizm jest chorobą rodzinną, że wychodzenie z niego obejmuje nie tylko samego alkoholika, ale też jego bliskich.
Tekst ten dla wielu ludzi w Polsce był szokiem. Dla wielu innych był przełomem. Niektórzy twierdzą, że od tego tekstu rozpoczął się w Polsce szybki rozwój AA. Ruch nie był u nas całkiem nieznany: pierwsze grupy powstały jeszcze pod koniec lat 50, ale nie rozwijały się dalej: w komunistycznej Polsce budowane oddolnie inicjatywy nie były dobrze widziane. Coś ruszyło się w czasie pierwszej „Solidarności”, ale tak naprawdę wielki boom dla ruchu zaczął się pod koniec lat 80, wraz z końcem komunizmu. To nie przypadek - Wiktor Osiatyński powiedział kiedyś, że wychodzenie z komunizmu i wychodzenie z alkoholizmu to procesy bardzo podobne: w obu przypadkach ludzie nie biorą odpowiedzialności za swoje życie i obwiniają innych o to, co się z nimi dzieje. Kiedy Osiatyńscy pod koniec lat 80 wrócili z USA, w całej Polsce działało około 200 grup AA. W Los Angeles tylko w ciągu tygodnia odbywało się 2,5 tys. mityngów.

Polska rewolucja
„Poznałem Ewę w 1986 roku podczas pobytu na stypendium w USA - opowiada dr. Bohdan Woronowicz, kierownik ośrodka terapii uzależnień Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. - Studiowała psychologię, prowadziła terapie i za jakiś czas chciała wracać do Polski. Pomyślałem, że szkoda, żeby zmarnowała się taka wiedza, więc umówiliśmy się, że jak będzie w Warszawie, to zgłosi się do mnie i coś dla niej znajdę. Wyjeżdżając do Ameryki miałem za sobą prawie 15 lat pracy z alkoholikami i byłem dość sfrustrowany jej efektami. Leczenie alkoholizmu polegało dotąd głównie na ordynowaniu anticolu albo esperalu. A tam zobaczyłem, że alkoholizm traktuje się nie jako patologię społeczną, lecz jako przewlekłą, niezawinioną i śmiertelną chorobę, która ma wiele przyczyn i obejmuje wiele obszarów. W Ameryce po raz pierwszy zobaczyłem ośrodki, w których 90 procent pracowników to niepijący alkoholicy. Zobaczyłem, że oni powszechnie stosują w leczeniu metodę dwunastu kroków, że traktują alkoholizm jako chorobę rodzinną. Postanowiłem, że po powrocie do Warszawy zrobię rewolucję”.
Oddział doktora Woronowicza był pierwszym miejscem w Polsce, w którym konsekwentnie zaczęto stosować metodę dwunastu kroków. Ewa Woydyłło zaczęła w nim pracować w 1987 roku. 
Krzysztof, dziś niepijący alkoholik, trafił tam późną jesienią 1989 roku. „Nasze pierwsze spotkanie wyglądało zabawnie: wszedłem do pokoju, w którym na ścianie wisiała plansza. Obijałem się o nią od kilku tygodni, ale nigdy nie przeczytałem, co było na niej napisane. Okazało się, że to była lista uczuć. Myślałem, że jestem sam w pokoju, więc powiedziałem głośno do siebie: o kurczę, to tyle jest w człowieku? I wtedy ktoś dotknął mnie z tyłu i powiedział: »nie tylko w człowieku. W tobie, Krzysiu, też«. To była Ewa. Spotykaliśmy się potem codziennie przez dwa tygodnie, kiedy prowadziła dla nas cykl wykładów: »Żal po stracie« i »Oczekiwania źródłem rozczarowań«, które pamiętam do dzisiaj. To od niej dowiedziałem się, że przestanie picia jest dopiero początkiem, że przede mną jeszcze długa droga. Właściwie nie lubiłem jej wtedy. Uważałem się za najmądrzejszego faceta na świecie i wydawało mi się, że jestem tak sprytny, że robię młynka ze wszystkimi pracownikami instytutu. Z Ewą nigdy się to nie udawało. Kiedy zaczynałem się mądrzyć, ona zawsze krótko ucinała rozmowę”.

Soros i alkoholicy
Mniej więcej wtedy, kiedy Ewa Woydyłło wygłaszała serię wykładów w Instytucie Psychiatrii, jej mąż organizował Komisję Edukacji w Dziedzinie Uzależnień. Doktor Bohdan Woronowicz twierdzi, że jej zasługi w zmianie podejścia do alkoholizmu są trudne do przecenienia. „Gdyby nie ich szkolenia, wiele osób nie dowiedziałoby się, jak naprawdę powinno wyglądać leczenie tej choroby.”
Zaczęło się od tego, że George Soros zaproponował Osiatyńskiemu, by zjedli wspólnie śniadanie. Było to w Nowym Jorku pod koniec grudnia 1988 roku. „Rozmowa bardzo szybko przeszła na temat alkoholizmu. Trochę już wiedział na ten temat, ale chciał, bym opowiedział mu o ruchu AA. Wyznał, że bardzo mu się to podoba. Może dlatego, że było to bliskie jego filozofii, w której ludzie sami sobie pomagają. Powiedział, że chciałby budować AA w Związku Radzieckim. Ja mu na to, że ruchu AA nie da się zbudować odgórnie, za pieniądze, ale można zrobić coś innego: edukować psychologów, psychiatrów, lekarzy i tych wszystkich, którzy stykają się z alkoholikami i ich nauczyć tego, czym jest AA. I zaproponowałem, że mogę zrobić to w Polsce. Uzgodniliśmy, że na początek dostanę na to 50 tysięcy dolarów z funduszy polskiej fundacji Sorosa. W Warszawie ambasador amerykański, z którym się zaprzyjaźniliśmy, dał nam kolejne 100 tysięcy. Te pieniądze poszły na rozruch.”
Po pewnym czasie kierowanie programem przejęła Ewa Woydyłło. „Ja zupełnie nie nadaję się do tego typu pracy, nie umiem pracować w grupie. A Ewa jest świetnym organizatorem” - mówi Osiatyński. W ciągu 13 lat istnienia programu 61 osób z Polski przeszło szkolenie w Ameryce, a 800 odebrało na miejscu najlepszą kliniczną wiedzę o leczeniu. Od 1996 roku Ewa Woydyłło kieruje też regionalnym programem przeciwdziałania alkoholizmowi i narkomanii, realizowanym w Europie Środkowo-Wschodniej i Azji. Od 10 lat redaguje i wydaje kwartalnik „Arka” propagujący ruch AA. Równocześnie współorganizowała studium uzależnień na Uniwersytecie Łódzkim, wykładała w Lublinie, Krakowie, Warszawie. Przy tym wszystkim znalazła czas, by, dla czystej przyjemności, nauczyć się grać na keyboardzie.
Ewa Woydyłło lubi powtarzać, że alkoholikiem nie zostaje się w środę o czwartej: „To długi proces. Kontrolę nad własnym życiem traci się stopniowo. W końcu pojawia się jednak punkt, spoza którego nie można się cofnąć. Cały problem polega na tym, by lekarz pierwszego kontaktu potrafił rozpoznać objawy somatyczne związane z nadużywaniem alkoholu (Światowa Organizacja Zdrowia wymienia 45 takich objawów) i by skierował pacjenta do specjalisty terapeuty. Niestety nasi lekarze często wciąż nie umieją tego robić, a wstydzą się przyznać do swojej niewiedzy i skierować pacjenta do specjalisty. Ale właściwie skąd mają to umieć, skoro w programach nauczania Akademii Medycznych do dziś nie ma bloku poświęconego terapiom uzależnień?”

Oduczyć przemocy
Dwa lata później postanowili wejść z terapiami do więzień. Przeszkolili pierwszych polskich terapeutów do pracy z więźniami, potem kolejnych. Udało im się osiągnąć tyle, że grupy AA stały się czymś naturalnym w polskich więzieniach. I wtedy pojawił się problem agresji. Ewa Woydyłło: „Problem agresji był już obecny w obszarze zainteresowań różnych instytucji. Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych uruchomiła ogólnopolską linię zaufania dla ofiar przemocy, zaczął wychodzić dwumiesięcznik »Niebieska Linia«, powstał program edukacyjny uczący policjantów, w jaki sposób radzić sobie z awanturami domowymi. Ale te wszystkie działania dotyczyły ofiar przemocy, a nie sprawców. Pewnego razu Wiktor poznał ludzi z Anglii i USA, którzy robią coś zupełnie innego. Pracują nie z ofiarami przemocy, ale z ich sprawcami. Uznaliśmy, że tu jest luka, że tego nikt w Polsce nie robi. Postanowiliśmy wejść w tę lukę”.
Ewa Woydyłło pojechała do San Francisco. Odwiedziła kilka aresztów i więzień, rozmawiała z szeryfem, dyrektorką programów psychoedukacyjnych w okręgowym zarządzie zakładów karnych. Z tych spotkań wyniosła przekonanie, że sama kara nie wystarcza, by człowiek oduczył się reagowania agresją i przemocą, a metody i efekty osiągane przez instruktorów pracujących w miejscowych więzieniach przekonały ją, że przemocy można się oduczyć. To przekonanie przywiozła do Polski. Było ono podstawą do uruchomienia w ramach Komisji Edukacji programu Przeciw Przemocy.
A potem postanowili zrobić coś, czego nie ma nawet w Ameryce: poddać temu programowi sprawców ciężkich przestępstw, morderców odsiadujących kary wieloletniego więzienia. Uświadomić im ogrom przemocy, jaką zadawali, i ogrom przemocy, jaką im zadano. Program zaczęło realizować więzienie w Radomiu.
W tej chwili w ramach Fundacji Batorego działa 19 programów prowadzących pracę ze sprawcami przemocy. Programy takie istnieją w czterech ośrodkach terapii uzależnień. Coraz częściej sprawcy przestępstw zamiast do więzienia trafiają na program. W ramach prowadzonego przez Komisję Programu przeciw przemocy działa już kilka takich grup. Działania te stanowią główny obszar zainteresowań Komisji.

Lustro
Ewa Woydyłło spędza życie w podróżach. W Brazylii odebrała nagrodę za działalność na rzecz osób uzależnionych, w Irkucku prowadziła wykłady dla żon alkoholików, z wykładami była w więzieniach Mongolii, Rumunii, Bałkanów. Mówią o niej, że najbardziej ze wszystkiego nie lubi bezczynności. Nie toleruje bylejakości, jest niesłychanie zorganizowana, i tylko to pozwala jej robić tyle różnych rzeczy równocześnie. Uwielbia kino i muzykę. Jest zwolenniczką rzeczy prostych. Lubi coś robić wbrew i na przekór. Szybko się zaprzyjaźnia. Mówi, jak psycholog, że „wejście w zażyłą relację niewiele ją kosztuje”. Ale inni twierdzą, że to tylko pozór. Że jest bardzo emocjonalna, potrzebuje bliskości innych osób. Mówi, że życie nie jest zadane. Że powinniśmy się uczyć i uczyć zmieniać. Uśmiecha się: „Szybko się nudzę, ale to mi służy. Bo muszę być z ciekawymi ludźmi, czytać ciekawe książki, robić interesujące rzeczy. Więc właściwie mi się to opłaca. Bo jak się ktoś nie nudzi, to może zastygnąć. A mnie to nie grozi”.
„Jaka jest? - zastanawia się szef Ewy Woydyłło z Instytutu Psychiatrii. - Ma wielką umiejętność mówienia prosto o trudnych sprawach. Szybko pracuje. Ma pomysł i od razu chciałaby wprowadzać go w życie. Słuchaj - mówi - przecież to bardzo proste. - Tak - odpowiadam - ale w Ameryce, nie w Polsce. Te różnice zdań wynikają po części z naszych różnych doświadczeń.”
Krzysztof z AA: „Potrafi powiedzieć: słuchaj, nie masz racji, ale zrobi to w taki sposób, że nikt nie czuje się dotknięty”.
„Uwielbia stać w korkach. Kiedy inni się denerwują, ona włącza kasetę i uczy się niemieckiego. Nie znam nikogo innego, kto byłby tak zorganizowany. A przy tym jest niesłychanie emocjonalna. Dla mnie jest takim kolorowym ptakiem w szarej rzeczywistości” - opowiada zaprzyjaźniona z nią Krystyna Bogucka. Inna przyjaciółka, Barbara Kołodziej, uśmiecha się: „Nie znam innej osoby, która potrafiłaby tak naturalnie wyróżniać się z otoczenia: strojem, sposobem bycia. Tylko ona potrafiła zorganizować spotkanie przyjaciółek u najlepszej warszawskiej wróżki. Ewa nie zna słowa »niemożliwe«. Jeśli czegoś pragnie, osiągnie to, niezależnie czy będzie to nauka gry w tenisa, kolejny język obcy, czy zrobienie kolejnego programu. Sprawia wrażenie, że wszystko to przychodzi jej bez trudu, naturalnie, choć pewnie okupione jest ciężką pracą. Znamy się tyle lat i jeszcze nie zdarzyło się, by mnie kiedykolwiek rozczarowała albo zawiodła”.
W popularnych felietonach pisanych dla „Twojego Stylu” tłumaczy, że warto być szczerym i że trzeba umieć odmawiać. Pisze, jak radzić sobie z emocjami, jak zaakceptować siebie, jak poradzić sobie ze stratą bliskiej osoby. O swojej roli mówi tak: „Psycholog nie potrafi poradzić, jak żyć. Ale może przystawić lustro, w którym ktoś zobaczy to, co jest w nim dobre i to, co złe. I to pomoże mu wybrać swoją drogę”. 

 

 

Woydyłło-Osiatyńska
Fragmenty Książki "Sekrety kobiet"

0x08 graphic

Ewa Woydyłło - doktor psychologii, zajmuje się leczeniem uzależnień w Ośrodku Terapii Uzależnień Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Uhonorowana Medalem św. Jerzego za pracę z uzależnionymi w więzieniach.
Autorka wielu książek, m.in.:
"Początek drogi",
"Aby wybaczyć",
"Podnieś głowę"
i najnowszej "Sekrety kobiet",
Wyd. Literackie


Niektórzy uważają uzależnienie za słabość moralną, brak silnej woli, nieodporność psychiczną lub fizyczną. Nawet wśród lekarzy i psychologów są nadal zwolennicy koncepcji, że jest to choroba "społeczna" lub czysto "genetyczna". Inni znów twierdzą, że jest to jednostka "psychiatryczna", a jeszcze inni, że problem jest typowo "psychologiczny".

Wiedza o uzależnieniach jako odrębna dziedzina medycyny liczy sobie zaledwie kilkadziesiąt lat. Zaczęła się rozwijać w Stanach Zjednoczonych w latach czterdziestych ubiegłego stulecia i z początku dotyczyła wyłącznie alkoholizmu. Co ciekawe, to nie kto inny, lecz sami alkoholicy wynaleźli sposób na swoją chorobę, pokazując drogę psychiatrom i lekarzom, psychologom i moralistom, którzy wcześniej różnymi metodami próbowali bezskutecznie ratować ofiary zgubnego nałogu. Alkoholikom nie pomagały żadne profesjonalne zabiegi: ani wielokrotne odtruwanie, ordynowanie leków wzmacniających i środków uspokajających nerwy, ani perswazja i odwoływanie się do rozsądku, ani straszenie śmiercią, obłędem i piekłem, ani publiczne piętnowanie i zawstydzanie, ani nawet najsurowsze kary. Przełomowe stało się bez wątpienia zainicjowanie w 1935 roku ruchu wzajemnej pomocy Anonimowych Alkoholików i spisanie przez nich samych specjalnego programu, którego jedynym celem jest zaprzestanie picia. Program „12 Kroków i 12 Tradycji AA” zawiera wskazówki do indywidualnej pracy nad sobą oraz zasady działania całej wspólnoty. W programie tym nie zmieniono przez 65 lat ani jednego słowa, a wspólnota AA pomaga dziś trzeźwieć alkoholikom w prawie 150 krajach świata. Co więcej, wzorując się na ich doświadczeniach i zapożyczając ich Kroki i Tradycje, zaczęli tworzyć podobne wspólnoty inni ludzie cierpiący na chroniczne choroby i różne formy kalectwa, dotknięci wstydliwymi lub nierozwiązywalnymi problemami, uzależnieni od innych środków lub destrukcyjnych zachowań, a także tacy, którym po prostu medycyna, służby socjalne ani religia nie potrafią pomóc. Ludzie ci odzyskują zdolność do życia i normalnego funkcjonowania, pomagając sobie wzajemnie.

Zaczęło się od alkoholików, ale w miarę upływu lat ich metoda zaczęła przybierać coraz skuteczniejsze i doskonalsze formy profesjonalnej terapii klinicznej. W dodatku poszerzył się krąg pacjentów, wobec których terapia ta, z rozmaitymi modyfikacjami, znakomicie się sprawdza. W wielu krajach stosuje się ją obecnie do leczenia wszystkich uzależnień chemicznych, a także do innych zaburzeń niegdyś zarezerwowanych dla czystej psychiatrii (np. pedofilia, labilność emocjonalna, a nawet łagodniejsze formy depresji) lub w ogóle nie uznawanych za „choroby” (np. nawykowe stosowanie przemocy dla osiągania swoich celów, kryminalny styl życia, nadmierne pochłonięcie pracą czy rozrzutne robienie zakupów).


W związku z awansem wiedzy o uzależnieniach w niektórych krajach powołano specjalizację zawodową dla lekarzy (np. w USA i Kanadzie - addiction medicine, w krajach b. ZSRR - narkologia); na wydziałach psychologii i resocjalizacji tworzy się specjalne ścieżki specjalizacyjne dla psychoterapeutów uzależnień. Powstał też nowy zawód: addiction counselor, tłumaczony jako „terapeuta odwykowy” lub „instruktor terapii uzależnień”. Jest nim odpowiednio przeszkolona osoba, która sama sobie poradziła z jakimś uzależnieniem. Niepodważalnym atutem tych profesjonalistów jest doświadczenie osobiste w uwalnianiu się od nałogu, praktyczna znajomość „Kroków” oraz dobre zrozumienie trudności, z jakimi muszą uporać się ich pacjenci. Ważnym ich walorem jest przede wszystkim traktowanie uzależnionych jak ludzi chorych, którzy mają szansę wyzdrowienia, a więc z szacunkiem, bez oceniania czy pogardy z powodu ich dawnych zachowań lub zaburzonych sposobów funkcjonowania. Dla nich jest to naturalne i łatwe, bowiem sami przecież przeszli podobną drogę.
Mimo spektakularnego rozwoju tej dyscypliny wciąż nie na wszystkie pytania znamy odpowiedzi. Nie do końca zostały wyjaśnione przyczyny, istota zaburzeń oraz podobieństw i odmienności różnych nawykowych zachowań destrukcyjnych. Nie została zamknięta dyskusja nad modelem, który najlepiej objaśniałby uniwersalne cechy różnych uzależnień, w tym chemicznych (takich jak alkoholizm, lekomania czy narkomania) i niechemicznych (np. niepohamowane objadanie się lub głodzenie, kompulsywny hazard, bezuczuciowa potrzeba wyżycia seksualnego itp).
Nie wszyscy uznają za słuszne, by bulimię lub niekontrolowane oddawanie się grom hazardowym w ogóle zaliczać do „uzależnień” i traktować podobnie jak, powiedzmy, nałogowe picie wódki. Wielu psychiatrów i psychologów odrzuca koncepcję wspólnej etykiety, a zatem i wspólnej propedeutyki klinicznej, dla tak pozornie różnych problemów, jak alkoholizm, anoreksja czy erotomania. Model przyjęty w Polsce odrzucił nawet wspólne leczenie takich dwóch pospolitych uzależnień, jak alkoholizm i narkomania, tworząc osobne budżety, osobne specjalności zawodowe i osobne placówki lecznicze i to zróżnicowane bynajmniej nie pod względem jedynie wieku pacjentów (co byłoby uzasadnione), lecz pod względem substancji chemicznych, od jakich pacjenci się uzależnili.
Co więcej, niektórzy wciąż uważają uzależnienie za słabość moralną, brak silnej woli, nieodporność psychiczną lub fizyczną. Nawet wśród lekarzy i psychologów są nadal zwolennicy koncepcji, że jest to choroba „społeczna” lub czysto „genetyczna”. Inni znów twierdzą, że jest to jednostka „psychiatryczna”, a jeszcze inni, że problem jest typowo „psychologiczny”.
Na tle tylu nieuzgodnionych kwestii zrozumiałe jest, że również za dyskusyjną można uznać koncepcję „osobowości skłonnej do uzależnień” (addictive personality) czy jak wolą inni „osobowości uzależnionej” (addicted personality). Koncep-cja oraz terminy te pojawiły się w USA w postaci raczej dywagacji niż spójnej teorii, tym niemniej zyskały od razu rzesze entuzjastów. Widocznie wieloprzyczynowość i wielopostaciowość uzależnień sprawiała i sprawia zbyt wielką trudność zrozumienia i dlatego tak się spodobało znalezienie jednego „kozła ofiarnego” odpowiedzialnego za uzależnienie. Osobo-wość uzależniona stała się kluczem, czy raczej wytrychem, pozwalającym pozornie dotrzeć do sedna przyczyn, chronicznej skłonności do nawrotów, a także mnogości różnych form uzależnieniowych ucieczek stosowanych na zmianę lub po kolei przez tę samą osobę.

Koncepcja addictive personality została wyprowadzona z teorii psychoanalitycznej zakładającej istnienie defektu tkwiącego w osobowości. Na defekt ów składać by się miały okreś-lone i sztywne rysy stanowiące podłoże do rozwoju destrukcyjnych zachowań charakteryzujących się narastaniem zaprzeczania oraz stopniową utratą kontroli. Według tej koncepcji, osobowość skłonną do uzależnień cechują: kierowanie się zasadą przyjemności, egocentryzm, narcyzm, manipulatorstwo, nieszczerość, przebiegłość i poczucie małej wartości. A zatem, za uzależnienie odpowiedzialny miałby być immanentny problem neurotyczny i wadliwa struktura tkwiąca w jądrze osobowości.
Pierwszą wątpliwość wobec tej koncepcji nasuwa fakt, iż już niezbicie wiadomo, że z uzależnienia można wyzdrowieć, na co mamy tysiące, a może miliony, dowodów empirycznych. Nikt nie zaprzeczy, że człowiek od czegoś uzależniony może całkowicie i na zawsze porzucić swe nałogowe zachowania i zacząć żyć tak jak inni ludzie, tyle że zachowując abstynencję lub - w przypadku uzależnień niechemicznych - rozwijając umiejętność skutecznej kontroli nad swymi popędami i impulsami. Innymi słowy, „uzależniona osobowość” - jeżeli by faktycznie coś takiego istniało - nie musi przeszkadzać funkcjonować bez uzależnienia, a więc tak, jakby osobowość była „nieuzależniona”. Po cóż zatem budować konstrukt, którego idea zawodzi w pełnym objaśnieniu danego zjawiska?
Druga wątpliwość kwestionująca rzekomy defekt osobowości wynika z mnogości czynników, jakie składają się na skomplikowaną i różnorodną etiologię procesu uzależnienia. Terapeuci spotykają w swych gabinetach i grupach terapeutycznych osoby z historiami choroby przypominającymi scenariusze Hitchcocka, gdzie poszczególni pacjenci odgrywali równie często role ofiar co role bandytów. Miewamy też do czynienia z uzależnionymi z pogranicza normy psychiatrycznej i daleko poza tą normą. Uzależniają się nastolatki i ludzie sędziwi, którzy do jakiegoś krytycznego momentu całe życie przeżyli pogodnie, spokojnie i bez ekscesów w sferze używek czy nagannych zachowań. Jedni uzależnieni wpadli w nałóg wbrew radosnemu dzieciństwu i kochającym rodzicom, drudzy uciekli w nałóg od wstydu i krzywd doznawanych we wczesnych latach, jeszcze inni jako dorastający ludzie najwyraźniej nie mogli znieść metafizycznego bólu istnienia, bezowocnych poszukiwań sensu życia lub poczucia niespełnienia w swych twórczych pasjach i namiętnościach, jakie nimi targały.
Nie uciekając się do grubych uproszczeń i wąskich stereotypów, nie sposób z tego kalejdoskopu losów, osobowości i charakterów ludzkich wysnuć jakiejkolwiek rzetelnej typologii dotyczącej osobowości, czy nawet czynników wpływających na formatywne procesy rozwojowe. Podejmowano nawet próby rozpoznania rzekomego „typu” osobowości skłonnej do uzależnień i jak dotąd z badań nad osobowością na przykład alkoholików nie przybyło żadnej wiedzy na ten temat. W ostat-nich latach na uniwersytetach amerykańskich przeprowadzono dziesiątki badań testem osobowości MMPI, w których brały udział mniej lub bardziej liczne grupy alkoholików tuż przed leczeniem, w trakcie leczenia i w kilka lat po skutecznym powstrzymaniu uzależnienia. Wyniki niemal zawsze potwierdzały konkluzję, że osoby znajdujące się w kryzysowej fazie uzależnienia lub na samym początku powrotu do zdrowia wykazują specyficznie „chorą” osobowość.
U tych samych ludzi po przejściu terapii, przyswojeniu programu dalszego zdrowienia i nauczeniu się sposobów trwałego utrzymywania abstynencji osobowość ulega „uzdrowieniu”. Po odpowiednio długim niepiciu zalęknieni nabierają odwagi; ofiary przestają pozwalać na krzywdy; naładowani złością agresorzy - uczą się negocjować swoje prawa i potrzeby bez użycia przemocy. Na życiowych wirażach przestaje być potrzebna ucieczka w alkohol, gdyż ludzie ci potrafią już sobie radzić ze sobą, frustracjami i ze światem. Można wręcz powtórzyć za wieloma członkami wspólnoty Anonimowych Alkoholików, że dzięki swemu programowi osiągają oni znacznie dojrzalszą osobowość i uczą się o wiele lepiej funkcjonować niż kiedykolwiek wcześ-niej, zanim jeszcze wpadli w alkoholizm, a może nawet lepiej niż wielu ludzi, którzy nigdy nie musieli sobie radzić z żadnym uzależnieniem.

Osobowość czy nie osobowość, COŚ jednak powoduje, że niektórzy się uzależniają, a inni nie. Najbezpieczniej i najtrafniej można powiedzieć, że tym „czymś” jest niedojrzałość emocjonalna połączona z dużą wrażliwością. Wyjaśnię: człowiek niedojrzały to ktoś, kto - bez względu na przyczyny - po prostu nie POTRAFI sobie radzić z uczuciami. A człowiek bardzo wrażliwy, po prostu silnie przeżywa, silnie reaguje i niełatwo uwalnia się od przykrych stanów emocjonalnych. A ponieważ - patrz poprzednie zdanie - nie umie sobie z nimi poradzić, więc szuka sztucznych sposobów, by te przykre uczucia zagłuszyć, stłumić, oddalić, zmniejszyć, zmienić w przyjemniejsze. Słowem, by nie czuć. Tak, moim zdaniem, wygląda najgłębsze jądro uzależnienia. Każdego.
Uzależnienie jest zatem sztucznym sposobem umilania sobie życia. Działa, dopóki nie zaczną piętrzyć się szkody. Nieste-ty szkody nie muszą ujawnić się prędko, lecz wtedy uzależnienie dłużej trwa i bardziej się nasila, powodując coraz bardziej dotkliwe szkody. Na nie jednak mamy świetny sposób zaradczy. Są to rozmaite sztuczki umysłu zwane „psychologicznymi mechanizmami obronnymi”, które rozpoznał i opisał już Zygmunt Freud. Stosujemy je wszyscy bez wyjątku, nie tylko osoby uzależnione. Nam wszystkim one na ogół pomagają, im natomiast przeważnie szkodzą, prowadząc do coraz głębszego uzależnienia. Mechanizmy te w sumie sprowadzają się do zaprzeczania, jakoby alkoholik był alkoholikiem. Nawet najbardziej oczywiste dowody wskazujące na uzależnienie są bowiem gorliwie i systematycznie odrzucane za pomocą racjonalizacji, pomniejszania, obwiniania, odwracania uwagi, ukrywania, uzasadniania, okłamywania i innych tym podobnych zabiegów. Ten aspekt uzależnienia najbardziej utrudnia jego przerwanie i czyni je tak chronicznym w swych objawach i skutkach problemem wielu ludzi.
Co więcej, zaprzeczanie jest osobliwie „zaraźliwe”. Alkoholik, powiedzmy, nie chce przestać pić, zaprzecza więc, jakoby miał problem. Ale rodzina bardzo chciałaby, aby on przestał pić, a też zaczyna po swojemu uruchamiać podobne mechaniz-my obronne, mówiąc: „Nie, on jeszcze nie pije tak dużo jak inni” lub „Nie, on nie ma problemu z alkoholem, tylko z pracą”, czy też „Nie, jego problemem nie jest picie, tylko nerwy”. I tak dalej. Zaprzeczać występowaniu problemu mogą całe społeczeństwa, tak jak było w socjalistycznej Polsce przez kilkadziesiąt lat.
A przecież sprawa jest bardzo prosta. Czy ktoś jest uzależniony, czy nie - poznać można bez specjalnych kwalifikacji, wyłącznie na jednej podstawie. Ujął to najtrafniej amerykański specjalista, ksiądz Joseph Martin, zresztą dyrektor znanego ośrodka terapii uzależnień w Pensylwanii i sam od pół wieku niepijący alkoholik. Alkoholikiem jest według niego każdy, kto mimo problemów spowodowanych przez alkohol nadal nadużywa alkoholu, mnożąc kolejne problemy. Osoby takie, uważa on, należy poddać odpowiedniej terapii. Dla ojca Martina zatem do leczenia kwalifikują się nie tylko „zdeklarowani” alkoholicy z Markotu, izb wytrzeźwień czy spod przysłowiowej budki z piwem, lecz także kierowcy zatrzymani kolejny raz za jazdę po pijanemu czy ludzie nawalający w pracy z powodu regularnych kaców.
Ojciec Martin może śmiało ten swój pogląd upowszechniać i faktycznie funkcjonuje on w USA bardzo szeroko, gdyż tam od dwudziestu mniej więcej lat w profesjonalnym modelu leczenia osób uzależnionych stosuje się indywidualne planowanie terapii. Pozwala ono uwzględniać najróżniejsze uwarunkowania związane z poszczególnymi pacjentami, w tym także oczywiście fazę zaawansowania uzależnienia, medyczne, rodzinne, społeczne, zawodowe i nawet duchowe jego skutki. W praktyce oznacza to, że w grupie terapeutycznej w poradni lub szpitalu znajdą się razem osoby, które z powodu swego uzależnienia straciły już prawie wszystko - zdrowie, rodzinę, pracę i ludzki szacunek, oraz takie, którym szef w pracy po paru alkoholowych ekscesach postawił warunek: albo przestajesz pić, albo przestajesz pracować - wybieraj.
Nie wszystko co dobre jest w Ameryce. U nas też jakiś procent alkoholików zgłasza się obecnie na leczenie pod wpływem interwencji w miejscu pracy lub - rzadziej - w rodzinie. Rodzinę - jeżeli za bardzo się „wtrąca” - po prostu łatwiej rzucić i założyć sobie drugą, a o pracę, zwłaszcza dobrą, zrobiło się dziś trudno.

Jak „demokratyczną” chorobą jest uzależnienie, może zaświadczyć krótki przegląd demograficzny grupy terapeutycznej, jaka w chwili, gdy piszę ten tekst, znajduje się na leczeniu w Ośrodku Terapii Uzależnień, w którym pracuję. Na 23 pacjentów jest 8 kobiet. 18 osób jest z Warszawy i okolic, a 5 z innych stron Polski. Ponad połowa miała ojców alkoholików. Wiek pacjentów: od 22 do 61 lat, średnio 34,5 roku. 16 osób nadużywało wyłącznie alkoholu, pozostałe 7 używały też: heroiny, kokainy, amfetaminy lub lekarstw z grupy benzodwuazepin (uspokajające). Jedna osoba ma za sobą poważny kilkuletni epizod bulimii (mężczyzna!), dwie grają destrukcyjnie w gry hazardowe, dwaj żonaci mężczyźni mają dodatkowo problem z przymusem korzystania z usług agencji towarzyskich. Na koniec podam, że 11 spośród tych osób ma wykształcenie wyższe (w tym dwa doktoraty), 5 wykształcenie średnie plus szkoły pomaturalne, 5 wykształcenie zawodowe, a 2 ukończyły tylko szkołę podstawową. Rozwiedzionych co najmniej raz jest 18 osób. W stanie wolnym są dwie osoby. 5 żyje w konkubinatach. W więzieniach przebywały 3 osoby, odbywając kary związane z przestępstwami popełnionymi pod wpływem alkoholu. Jed-na z nich nawet ma za sobą leczenie odwykowe w zakładzie karnym, po którym nie piła kilkanaście miesięcy. Bezrobotnych mamy 13 osób, wciąż ma pracę 7 osób, a 3 mogą odzyskać pracę po skutecznym odbyciu leczenia. Na parkingu obok Ośrodka stoi pięć samochodów naszych pacjentów. W dniach odwiedzin parkuje przed Instytutem kilka kolejnych aut, którymi przyjeżdżają do pacjentów ich bliscy.
Czy w tej mozaice poza samym uzależnieniem od alkoholu można znaleźć cokolwiek wspólnego dla nich wszystkich? Jeże-li nawet tak, to nie będzie to na pewno jakaś jedna osobowość. Chociaż każdy - gdy pił - oszukiwał, kłamał, krzywdził siebie i innych, narażał swoje zdrowie i reputację na szwank i jak długo się dało, udawał, że nie ma problemu z alkoholem, to jednak każdy jest osobliwie inny. Nie wyleczymy nikogo, bo wyleczyć uzależnienia nie sposób. Natomiast niektórzy wyzdrowieją - bo wyzdrowieć może każdy, kto potrafi uwierzyć, że jest to możliwe, i kto nauczy się słuchać i naśladować tych, którym się to udało. Wyzdrowienie polega na zmianie osobistej prowadzącej do tego, by nauczyć się odpowiedzialności, dyscypliny i dojrzałego kierowania swoim życiem. I jeszcze na tym, by odblokować swe uczucia, przestać się ich bać i zacząć świadomie przeżywać swój los, jakikolwiek by był i cokolwiek by ze sobą przynosił. Krótko mówiąc, wyzdrowienie z nałogu wymaga odwagi, szacunku dla siebie i innych oraz swoiście pojmowanej pokory: by godzić się z tym, czego nie można zmienić, by zmieniać to, co można zmienić i by mądrze dokonywać wyboru między tymi dwoma postawami.
I chociaż tak przedstawiony model zdrowienia z uzależnienia może wydawać się pozytywny, a nawet wielce pociągający, trzeba pamiętać, że do tego miejsca dochodzą względnie nieliczni. Wielu uzależnionych po prostu przedwcześnie umiera, niektórzy degenerują się poza granice powrotu do normalnego życia, a inni popełniają czyny, za które ponoszą niekiedy dożywotnią karę.
Dlatego trzeba robić wszystko, by zapobiegać wpadaniu w tę pułapkę. Oczywiście najgroźniejsza jest ona dla ludzi najmniej dojrzałych i niedoświadczonych, a więc dla bardzo młodych. Stąd rozkwit rozmaitych szkół profilaktyki i ochrony młodzieży przed substancjami uzależniającymi oraz szkodliwymi stylami życia. Boimy się o nasze dzieci. Nie chcemy, by zaczynały pić piwo, palić trawkę, łykać extasy, aby dawały się wciągać do sekt, zaczynały się głodzić lub nadużywać laksatywów czy wymiotować po napadach żarłoczności. Podglądamy i śledzimy nasze dzieci, nasyłamy na nie do szkół psy policyjne, a w domach każemy oddawać mocz do analizy. Ustawowo zabraniamy reklamować piwo, a jednocześnie państwo nie umie skutecznie ukrócić sprzedaży nieletnim alkoholu czy papierosów. Martwimy się narastającą falą narkomanii (choć przecież narkotyków nikt publicznie nie reklamuje).

Za narastającą plagę uzależnień wśród młodzieży często obwinia się rodziców. Pewno słusznie, bo to na nich spoczywa główna troska o dobro dzieci i odpowiedzialność za ich zachowania i życiowe wybory. Ale z drugiej strony, ten linearny model, w którym dziecko aż do osiągnięcia pełnoletniości zależy bezpośrednio i wyłącznie od wpływu rodziców, dawno się zdezaktualizował. Dziś już kilkulatki zaczynają spędzać po kilka do kilkunastu godzin nie pod wpływem rodziców, lecz obcych opiekunów oferujących niekiedy zupełnie inne niż by sobie rodzice życzyli wzory, wartości i pomysły na życie. Przedszkole i szkoła uczą rywalizacji i wpychania się przed innych na zmianę z kunktatorstwem i niewychylaniem się z własnym zdaniem. Kreskówki w telewizji propagują agresję i sprytne manipulacje. Gry elektroniczne ćwiczą wirtualne uśmiercanie, a większość filmów dozwolonych od 15 lat zawiera sceny brutalności lub erotyzmu, jakich rodzice dzisiejszych piętnastolatków przeważnie nie oglądali przed trzydziestką.
Wszyscy to wiemy i wszyscy się tym przejmujemy. Mimo to nikt jeszcze nie wymyślił sposobu na to, by zmienić dzieci, nie zmieniając dorosłych. Wiadomo, że najlepszą profilaktyką jest nauczenie rodziców i wychowawców jak być mądrzejszymi rodzicami i wychowawcami. I chociaż wydaje się to oczywiste, wcale nieczęsto się zdarza, by ktoś z tej refleksji wyciągnął praktyczne wnioski. A szkoda. Bo dzieci zbyt często zdane są same na siebie i nie radzą sobie ze swymi problemami, których dziś mają więcej niż kiedykolwiek w minionych epokach. A już wiemy, że jeżeli się odpowiednio wcześnie nie nauczą z tymi problemami radzić, to wiele co wrażliwszych osób zacznie szukać ucieczki, zapomnienia lub sensu w fałszywych źródłach doraźnej ulgi i złudnych mirażach chwilowej przyjemności. I wiele zaczyna.
Dobrze, że przynajmniej będziemy umieli pomóc tym spośród nich, którzy do nas trafią - oby jak najwcześniej - jako osoby z problemem uzależnienia.

***

Najkrótszym kwestionariuszem diagnostycznym uzależnienia od alkoholu jest kwestionariusz KLATKA.
Odpowiedz sam sobie:
1. Czy kiedykolwiek czułeś, że powinieneś ograniczyć picie?
Tak Nie
2. Czy kiedykolwiek, ktokolwiek zwracał Ci uwagę z powodu Twojego picia?
Tak Nie
3. Czy kiedykolwiek czułeś się winny z powodu picia?
Tak Nie
4. Czy kiedykolwiek wypiłeś na pusty żołądek?
Tak Nie
Dwie odpowiedzi twierdzące świadczą o tym, że uzależnienie już istnieje, a określone w kwestionariuszu zachowania pojawiły się po jakimś czasie picia. Wcześniej ich nie było.

***

Test baltimorski, czyli wywiad ze sobą
Jesteś czy nie jesteś alkoholikiem, sam może o tym nie wiesz. Jeżeli zaczynasz mieć problemy związane z piciem alkoholu, jeżeli jest coś w Twoim zachowaniu, co zaczyna Cię niepokoić - przeczytaj ten test i odpowiedz TAK lub NIE na postawione pytania. Odpowiadając, weź pod uwagę ostatni rok. Odpowiadaj szczerze, sam siebie nie oszukuj.


• Czy tracisz na picie coś z Twego czasu pracy?
• Czy picie czyni Twoje pożycie domowe nieszczęśliwym lub mniej szczęśliwym?
• Czy pijesz dlatego, że jesteś nieśmiały wobec innych?
• Czy picie już przynosi ujmę Twojej opinii?
• Czy miałeś kiedykolwiek wskutek picia trudności finansowe?
• Czy wskutek picia wpadasz w złe towarzystwo?
• Czy Twoje picie jest powodem zmartwień w Twojej rodzinie?
• Czy odkąd pijesz, zmniejszyła się Twoja ambicja?
• Czy pragniesz pić codziennie o określonej porze?
• Czy następnego ranka odczuwasz potrzebę picia?
• Czy z powodu picia nie możesz zasnąć, budzisz się lub śpisz niespokojnie?
• Czy odkąd pijesz, zmniejszyła się Twoja sprawność fizyczna i umysłowa?
• Czy picie odbija się na Twojej pracy zawodowej lub innych Twoich sprawach życiowych?
• Czy pijesz, aby zagłuszyć troski lub dolegliwości?
• Czy pijesz czasami samotnie?
• Czy kiedykolwiek wskutek picia straciłeś pamięć o tym, co robiłeś i gdzie byłeś?
• Czy kiedykolwiek miałeś do czynienia z lekarzem, pogotowiem itp. wskutek picia?
• Czy pijesz, aby wzmocnić pewność siebie lub chęć „pokazania się”?
• Czy kiedykolwiek byłeś w szpitalu, w izbie wytrzeźwień, ambulatorium lub innym zakładzie z powodu Twego picia?
• Czy miałeś kiedykolwiek w stanie nietrzeźwym konflikt w lokalu czy jakimś miejscu z innymi osobami?
• Czy cieszysz się na myśl o napiciu się i szukasz ku temu okazji?

Jedna odpowiedź TAK na którekolwiek z 21 pytań oznacza ostrzeżenie, że możesz stać się człowiekiem uzależnionym od alkoholu.
Dwie odpowiedzi TAK - prawdopodobnie już jesteś lub wkrótce staniesz się uzależniony od alkoholu.
Trzy odpowiedzi TAK oznaczają, że powinieneś natychmiast zwrócić się do lekarza. Bez jego pomocy nie wyleczysz się. Sam nie będziesz miał siły zerwać z nałogiem. Jeżeli rozpoczniesz leczenie, pamiętaj, że nie wolno Ci już pić ani kieliszka alkoholu. Każda najmniejsza dawka alkoholu niweczy leczenie.

Powyższe pytania zostały skonstruowane i są stosowane w szpitalach: uniwersyteckim w Baltimore w USA, w John Hopkins University w celu zbadania, czy pacjent jest alkoholikiem. _________________
///\\\Pamiętaj///\\\Jeżeli myślisz, że rozumiesz już, lub kiedykolwiek zrozumiesz wszystko -
znaczy to, że zwariowałeś już!!!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ewa Woydyłło o nawrotach choroby
Woydyło Ewa W zgodzie ze sobą
Woydyło Ewa W zgodzie ze sobą
PLACEK Z RABARBAREM I KRUSZONKÄ„, ciasta i ciasteczka Ewa Wachowicz
Pewność, Ewa Lipska - poezja
Maćkowiak Ewa - Ćwiczenia z Czakrami, aura, czakry,bioterapia
3 Bit, EWA WACHOWICZ - Przepisy
BABKA KOKOSOWA, ciasta i ciasteczka Ewa Wachowicz
Projekt 2 - Ewa Litwinek, Akademia Górniczo - Hutnicza, Technologia Chemiczna, Studia stacjonarne I
systemy konspekt Ewa Dadacz, systemy klasa II
Ewa Stemposz Sprawdzian 2
Recenzje artykułow, matma 2, Ewa Flaga EE i A, II rok
Ewa Stemposz Sprawdzian 3
srodowisko, Ewa Siodłowska
sprawozdanie XII 2007, sprawozdanie z dzialania zespolu klasowego I sem 2007-2008, Ewa Dadacz
Kremówka kokosowa - Ewy Wachowicz(1), Ewa Wachowicz - przepisy, Ewa Wachowicz, Ciasta Ewy Wachowicz

więcej podobnych podstron