Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”
„Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945” autorstwa Władysława i Ewy Siemaszków (ojciec i córka) to olbrzymia, dwutomowa, licząca w sumie prawie 1500 stron praca dokumentująca zbrodnie popełnione przez Ukraińców wobec Polaków w latach 1939-1945. Powiat po powiecie, gmina po gminie, wieś po wsi - zostały tu bardzo dokładnie opisane wszystkie miejscowości, w których Ukraińcy zabijali i męczyli Polaków. Autorzy wykonali benedyktyńską pracę, docierając do olbrzymiej ilości świadków tych wydarzeń i zbierając ich świadectwa. Jest to właściwie czarna księga ukraińskich zbrodni począwszy od pierwszych dni II wojny światowej aż do jej końca.
Zachowanie Ukraińców wobec Polaków w tym okresie pełne było wyrafinowanego, niczym nie uzasadnionego okrucieństwa. Korzystali oni ze starych, wypróbowanych przez ich dziadów i pradziadów metod zabijania. Podobne akty terroru popełniane przez kozacką dzicz opisano już w XVII wieku, w okresie powstania Chmielnickiego w XVII wieku, a także w czasie tzw. koliszczyzny, czyli kozackiej rebelii w wieku XVIII. Można tu więc wyliczyć takie metody jak: rąbanie ofiar siekierami, przerzynanie żywcem piłą, wydłubywanie oczu, obcinanie uszu i języków, rozpruwanie brzuchów ciężarnym kobietom i wyciąganie płodów, rozpruwanie brzuchów mężczyznom i wyciąganie jelit, nabijanie niemowląt na sztachety w płocie, wrzucanie ludzi do studni itp. W czasie Wigilii w Łucku Ukraińcy weszli do domu na przedmieściu, pozabijali ludzi, a kawałki ich ciał położyli na przygotowane wcześniej talerze. Było to dla nich bardzo zabawne. Takich barbarzyńskich czynów nie dokonywali ani Niemcy, ani Sowieci!
Autorzy przedstawiają ludobójstwo Polaków na Wołyniu jako zbrodnię, którą popełnili UKRAIŃCY, a nie - jak to się zwykle pisze w opracowaniach historycznych - członkowie rozmaitych organizacji wojskowych. Zdaniem Siemaszków, jest to ludobójstwo dokonane przez Ukraińców, a nie np. UPA, banderowców, nacjonalistów ukraińskich czy jak ich tam zwać… Bo w mordach i podpalaniu polskich wsi uczestniczyli zwykli ludzie, nie żadni tam wojskowi, ale przeciętni, normalni ukraińscy chłopi, a także ich żony i dzieci. Często bywało tak, że na akcję pacyfikacji polskiej wsi w mroźną noc (napadano zwykle wtedy, kiedy wszyscy byli w domach, chodziło o element zaskoczenia) jechali po prostu sąsiedzi: ukraińscy mężczyźni zajmowali się mordowaniem Polaków, ukraińskie kobiety rabowały w tym czasie ich dobytek, a ukraińskie dzieci podpalały domy. Do tego wszystkiego namawiali ich wcześniej ukraińscy duchowni, którzy przez akcją mordowania sąsiadów święcili narzędzia zbrodni, czyli noże, kosy, siekiery, grabie i piły. Autorzy są jednak sprawiedliwi i odnotowują także przypadki, kiedy Ukraińcy pomogli Polakom. Bo i takie sytuacje się zdarzały.
Największą zaletą tej książki jest to, że nie jest pisana na podstawie dokumentów wyciągniętych z archiwów, ale na bazie zeznań żyjących świadków tych okropnych wydarzeń, jakie miały miejsce na Wołyniu. Praca opatrzona jest obszernym indeksem rzeczowym, a także mapkami, z których wynika, jaki układ terytorialny miały zbrodnie Ukraińców. Objęły one właściwie cały Wołyń. Polaków mordowano głównie na wsiach, choć zdarzały się także napaści na domy w miastach stojące gdzieś na uboczu lub na peryferiach.
Według bardzo ostrożnych szacunków w okresie 1939-1945 Ukraińcy zamordowali około 60-80 tysięcy Polaków. Dokładna liczba pomordowanych jest trudna do ustalenia z wielu powodów, m. in. dlatego, że nie zawsze było komu policzyć te trupy, albowiem po zbrodni nie został już nikt żywy. Niektóre źródła podają, że mogło to być w sumie nawet 200 tysięcy Polaków. W każdym razie była to ogromna liczba ludzi, którzy stracili życie na Wołyniu. Dochodzi do tego wielka ilość dzieci, które straciły rodziców, a same uratowały się, lub ktoś je uratował z masakry. Dzieci te do końca życia także były (a niektóre jeszcze są) ofiarami tego ludobójstwa. Doliczyć do tego należy wielką ilość Polaków, którzy wprawdzie uszli z życiem, ale stracili na Wołyniu dorobek całego życia, a także swoją ojczyznę, w której ich przodkowie mieszkali od czasów Bolesława Chrobrego.
Mimo niezaprzeczalnych dowodów, ludobójstwo na Wołyniu jest wciąż przemilczane. Z różnych względów nie mówiono o nim w okresie PRL-u, nie mówi się także po 1989 roku. Przyczyną tego zamiatania pod dywan takiej zbrodni jest - moim zdaniem - niewłaściwie pojęta strategia dyplomatyczna przyjęta przez kolejne rządy Polski wobec Ukrainy. A przecież Ukraińcy nigdy nie przeprosili za tę zbrodnię, nie ukorzyli się, tak jak to zrobili Niemcy po drugiej wojnie światowej. Dla Ukraińców tamci zbrodniarze są bohaterami, stawiają im pomniki i nazywają ulice imionami tych, którzy wtedy mordowali Polaków.
Jeszcze kamyczek osobisty… W mojej miejscowości mieszkają potomkowie Polaków, którzy musieli uciekać z Wołynia. Nie tak dawno rozmawiałam z panią, której dziadkowie zostali zamordowani przez Ukraińców we wsi Nieświcz koło Łucka. Zanotowałam jej opowieść. Oto ona:
„Nasza rodzina mieszkała na Wołyniu, pomiędzy miastami Łuck i Równe. Przed wojną dziadek był zarządcą w dużym majątku ziemskim. W czasie wojny Ukraincy zabili dziadka, a potem babcię, to jest matkę mojej matki. Zabili, a później wrzucili ją do studni. A moją mamusię uratowała Ukrainka Wierka.
To było tak…
Pod koniec wojny większość Polaków uciekała z wiosek do Łucka przed banderowcami. Babcia z dziećmi też miała uciekać. Póki co, chowali się po domach przed banderowcami, nie rozpalali ognia, by dym z komina nie zdradził, że ktoś tam jest w środku żywy.
Pewnego razu babcia z inną kobietą zostawiły dzieci i poszły do takiego domu na skraju wsi, by tam ukradkiem zrobić pranie, bo już nie miały żadnych czystych rzeczy. Rozpaliły w piecu, banderowcy dostrzegli dym, wpadli tam, zarezali obie kobiety, a trupy wrzucili do studni. Dzieci siedziały same, bały się okropnie i były głodne. Uratowała je znajoma matki, Ukrainka Wierka. Jej mąż też poszedł do banderowców, bo inaczej całą ich rodzinę by zabili. Ale jej się zrobiło żal tych głodnych dzieci, co tam były schowane. Poszła tam i dała im jeść. W nocy przyśniła się jej Matka Boska, która kazała się jej nimi zaopiekować. No to następnego dnia też poszła dać im jeść. Kolejnej nocy znowu ukazała się Wierce Matka Boska i mówiła, by zabrała dzieci z tamtego pustego domu. No to Wierka wzięła je do siebie, w tajemnicy przed swoimi. Jakby się Ukraińcy dowiedzieli, że ona chowa polskie dzieci, to by ją na pewno zabili. I dobrze, że je zabrała, bo następnego dnia w ten dom uderzyła bomba i tam tylko wielka dziura w ziemi została. Jakby tam ktoś był, to by nie przeżył.
I tak moja mamusia cudem uratowała się od śmierci. Do końca życia modliła się do Matki Boskiej, dziękowała jej za ocalenie. Wierka z Ukrainy dwa razy przyjeżdżała do nas, do Polski. Mamusia była jej bardzo wdzięczna. A my nigdy tam nie byliśmy, na tym Wołyniu.”
Dowiedziałam się, że dziadek mojej rozmówczyni nazywał się Marian Paszkowski, przed wojną skończył studia rolnicze, pracował jako zarządca majątku (folwarku?), że jak przyszli Niemcy to nie opuścił swojej wsi. Kiedy Ukraińcy zaczęli zabijać Polaków, to nie chciał uciekać, bo sądził, że jemu nic nie zrobią, bo to przecież znani od lat sąsiedzi. Ale mimo to, Ukraińcy przyszli, wyprowadzili jego i jeszcze paru innych mężczyzn niby to do urzędu gminy i po drodze zabili (zarezali?, zastrzelili?). Dzisiaj w tej wsi jest pamiątkowy obelisk z nazwiskami tych zabitych, ufundowany przez potomków Polaków.
Tragedia rodziny Paszkowskich z Nieświcza także została opisana w książce Ewy i Władysława Siemaszków.
Siemaszko Ewa, Siemaszko Władysław, „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”, wyd. von Borowiecky, Warszawa 2008
Autor: Maria Orzeszkowa
OUN-UPA. Formacje zbrojne
Władysław i Ewa Siemaszko
(fragment książki pt. "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich
na ludności polskiej Wołynia 1939-1945")
Nacjonalistyczne formacje zbrojne Maksyma Borowcia "Tarasa Bulby"
Zalążki swej podziemnej zbrojnej formacji Maksym Boroweć "Taras Bulba" zaczął organizować podczas okupacji sowieckiej, od jesieni 1940 r. na terenie powiatu kostopolskiego i sarneńskiego. W chwili wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej w 1941 r. jego bojówki ujawniły się jako tzw. Sicz Poleska (Poliśka Sicz). Atakowały wówczas w okolicach Sarn i Olewska uciekających żołnierzy i funkcjonariuszy sowieckich oraz ewakuujące się sowieckie rodziny, co było powodem zaakceptowania "Siczy" przez Niemców. Niemcy uznali "Poleską Sicz" za formację policyjną, a nie za zalążek ukraińskiej armii, jak projektował Bulba. Na uwagę zasługuje fakt, że "Sicz" była nie tylko antysowiecka, ale także antypolska, o czym świadczy np. demonstracja siczowców na czele z Bulbą na początku niemieckiej okupacji w Rokitnie (zob. Rokitno, gm. Kisorycze, pow. Sarny). 16 listopada 1941 r. Niemcy cofnęli uznanie dla "Poleskiej Siczy". Część siczowców złożyła broń, pozostali rozeszli się do domów, zabierając broń ze sobą. Bulba, w obawie przed aresztowaniem przez Niemców, wraz z kilkunastoma współpracownikami ukrył się, mianował się głównym ukraińskim atamanem i rozpoczął działalność podziemną, organizując na nowo zbrojne formacje. W utworzonym przez niego sztabie większość stanowili byli oficerowie UNR, a doradcami byli tam także melnykowcy.
Koncepcja i styl działania Bulby były odmienne od reprezentowanych przez Ugrupowanie Bandery, do którego odnosił się negatywnie. Bulba nie ogłosił powstania państwa ukraińskiego i nie tworzył, jak OUN Bandery, podziemnej administracji cywilnej. Po rozwiązaniu "Poleskiej Siczy" przystąpił natomiast do tworzenia ukraińskiej partyzantki, w przyszłości mającej być podstawą ukraińskich sił zbrojnych. Zorganizowanym przez siebie oddziałom nadał nazwę Ukraińskiej Powstańczej Armii (Ukrajinśka Powstańcza / Powstanśka Armija).
Struktura UPA Bulby, inna niż UPA banderowskiej, przedstawiała się następująco. Istniało pięć tzw. Latających Brygad, w obrębie których działały tzw. sotnie (liczące po co najmniej 100 ludzi). Sotnie były podzielone na małe, ruchliwe, operacyjne grupy, liczące po 5-10 osób. Obszar działania obejmował stosunkowo niewielki obszar Wołynia i Polesia Wołyńskiego, tj. powiat sarneński, kostopolski i północną część powiatu rówieńskiego. W sierpniu 1943 r. banderowcy siłą podporządkowali sobie bojówki Bulby. Dla resztek swoich zwolenników Bulba przyjął nazwę Ukrajinśka Nacjonalno-Rewolucijna Armija (OUNR), która to formacja nie odegrała już żadnej roli.
Obecność bojówek bulbowskich na wymienionym wyżej obszarze była ludności polskiej powszechnie znana, a jej działalność odczuwano jako zbrodniczą. Pierwszy masowy mord, rzeź Parośli w gm. Antonówka powiatu sarneńskiego 9 lutego 1943 r., był dziełem bojówek bulbowskich. W raportach, sprawozdaniach i meldunkach Okręgu AK Wołyń powtarza się twierdzenie, że eksterminację ludności polskiej na terenie powiatu sarneńskiego i kostopolskiego rozpoczęli i dokonywali bulbowcy. Działali oni samodzielnie do sierpnia 1943 r. Jednakże w tym czasie i na tym terenie działała równolegle OUN Bandery, a więc w północno-wschodniej części Wołynia ludobójcze akcje wobec ludności polskiej były dokonywane jednocześnie przez dwa nacjonalistyczne ugrupowania, lecz nie ma dokumentacji pozwalającej stwierdzić, które z nich było bardziej aktywne.
OUN i UPA Stepana Bandery
OUN Bandery była najliczniejszą i najsilniejszą organizacją nacjonalistyczną na Wołyniu. Szeroko rozwinięta siatka organizacyjna (tzw. sitka) obejmowała cały teren Wołynia i wszystkie ukraińskie grupy społeczne, posługiwała się przy tym rzeszą informatorów. Podczas okupacji niemieckiej ukraińscy nacjonaliści z ugrupowania OUN Bandery byli usadowieni w niemieckiej administracji i policji ukraińskiej pod nadzorem niemieckim, co wykorzystywali do swoich celów, m.in. do terroru skierowanego wobec ludności polskiej oraz do wzmacniania organizacji. Struktura organizacyjna OUN Bandery (sitka) była oparta na jednoosobowym kierownictwie i zasadzie hierarchiczności.
Na czele organizacji stał urzędujący prowidnyk (przewodniczący) OUN-R, którym od rozłamu OUN w 1940 r. do lipca 1941 r. był Stepan Bandera, a następnie Mykoła Łebed ("Maksym Ruban"). Prowidnyk kierował kilkuosobowym kierownictwem prowodem), do którego należeli podlegający mu m. in. przewodniczący terytorialnych kierownictw.
Obszar wpływów OUN Bandery został podzielony na kraje, nazywane też ziemiami z określeniem ich geograficznego położenia, które miały swoje kierownictwa i prwidnyków.
W skład krajowego kierownictwa (prowodu) wchodzili: przewodniczący krajowy (prowidnyk), zastępca krajowego prowidnyka, referenci: wojskowy, gospodarczy, organizacyjny, polityczny, propagandy, służby bezpieczeństwa i innych służb specjalnych.
Krajowym kierownictwom podlegały kierownictwa terenowe, których skład był podobny. Struktury organizacyjne były tak pomyślane, żeby zapewnić sobie podporządkowanie ludności ukraińskiej prowidnykom terenowym, w czym organizacja pomagała sobie stosując obok agitacji terror. Toteż organizacja ta z łatwością mobilizowała do swoich zadań chłopstwo.
Organem kontroli banderowców, wszechwładnym i bezwzględnym, była Służba Bezpieczeństwa (Służba Bezpeky) OUN, której komórki znajdowały się na wszystkich szczeblach struktury OUN i UPA. Była to tajna policja OUN Bandery, o bardzo szerokich politycznych kompetencjach represyjnych. SB tropiła i likwidowała w szeregach organizacji wszystkich podejrzanych ideologicznie czy politycznie, mających jakiekolwiek wątpliwości i w ogóle uznanych za niepewnych, a także brała udział w rzeziach ludności polskiej. SB również terroryzowała ukraińską ludność, posługując się tymi samymi metodami, co wobec członków OUN i UPA. Jej działalność była analogiczna do gestapo, SS i NKWD. Zwierzchnikiem Służby Bezpieczeństwa w latach 1941-1944 r. był Mykoła Łebed, który w "rządzie" proklamowanego przez OUN Bandery 30 czerwca 1941 r. państwa ukraińskiego otrzymał resort bezpieczeństwa i który od 1941 r., po aresztowaniu Bandery przez Niemców, był równocześnie przewodniczącym OUN. W latach 1942-1944 referentem SB na Wołyniu był Wasyl Makar "Bezridnyj", "Siromaneć".
Wołyń (wraz z częścią południowego Polesia, tj. południowymi rejonami obwodu brzeskiego i poleskiego) w strukturze organizacyjnej OUN Bandery - jako kraj - wchodził w skład tzw. Północno-Zachodnich Ziem Ukraińskich. Teren województwa był podzielony na dwa obwody - wołyński i rówieński, które dokładnie pokrywały się z sowieckim podziałem administracyjnym z lat 1939-1941. W obwodzie wołyńskim znajdowało się 5 nadrejonów, które odpowiadały powiatom: Horochów, Kowel, Luboml, Łuck, Włodzimierz Wołyński. Do obwodu rówieńskiego należało 6 nadrejonów, tj. pozostałych powiatów: Dubno, Kostopol, Krzemieniec, Równe, Sarny, Zdołbunów.
W obrębie nadrejonów znajdowały się rejony (gminy), dzielone na podrejony, w których tworzone były kuszcze (nazwa tej jednostki nieprzetłumaczalna; kuszcz po ukraińsku oznacza krzak), obejmujące 4-7 wsi, a te z kolei dzieliły się na stanice (stanycie), liczące 1-2 wsie.
Na każdym szczeblu stał przewodniczący, kierownik (prowidnyk) - krajowy, obwodowy, nadrejonowy, rejonowy. Kuszczami kierowali kuszczowi, a stanicami - stanyczni (sołtysi). W ramach całej organizacji, na różnych jej szczeblach, istniały bojówki OUN, których dowódcy zwani byli komendantami (odpowiednio: obwodowi, okręgowi, nadrejonowi, rejonowi, staniczni).
OUN dysponowała jeszcze siłami rezerwowymi w postaci paramilitarnej organizacji zwanej Samooboronnymi Kuszczowymi Widdiłami (SKW). Były to grupy chłopów żyjących i pracujących w swoich gospodarstwach we wsiach znajdujących się na terenie ouenowskiej jednostki organizacyjnej zwanej kuszczem i mobilizowanych do konkretnych akcji. A więc było to coś w rodzaju pospolitego ruszenia, które w razie potrzeby wspomagało OUN lub UPA. SKW było kierowane przez OUN za pośrednictwem kuszczowych i stanycznych. Nazwa samooboronni, która oznacza "samoobronne" (oddziały) nie miała nic wspólnego z samoobroną, bowiem owe oddziały (widdily), napadały samodzielnie lub wraz z UPA na bezbronne polskie osiedla. Uzbrojenie członków SKW stanowiła nieliczna broń, a głównie narzędzia gospodarskie, jak np. siekiery, widły, kosy, noże, topory, młoty, drągi (stąd też nazwa sokyrnyky, czyli siekiernicy), którymi nie można było walczyć z Niemcami i Sowietami (sowieckimi oddziałami partyzanckimi), a jedynie masakrować bezbronnych Polaków. Owo pospolite ruszenie, do którego przyłączali się też zmuszeni przez OUN i UPA lub dobrowolnie niezrzeszeni Ukraińcy, miało znaczną przewagę nad mordowanymi Polakami. Członkowie SKW pełnili ponadto dzienną i nocną służbę patrolową w swoich wsiach, w trakcie której wyłapywali i mordowali przemieszczających się Polaków.
OUN Bandery, obwołując siebie jedyną reprezentacją narodu ukraińskiego, uważała swą organizację za polityczne podziemne organa administracji (władzę cywilną), a utworzonej dla swoich celów i podporządkowanej jej formacji zbrojnej nadała nazwę Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), używaną wcześniej przez oddziały Maksyma Borowcia "Bulby".
Głównymi organizatorami UPA Bandery na Wołyniu byli: Mykoła Łebed "Maksym Ruban", Wasyl Sydor "Szelest", Dmytro Klaczkiwśkyj "Kłym Sawur", Roman Szuchewycz "Taras Czuprynka" i Rostysław Wołoszyn "Horbenko", "Pawłenko".
Pierwszy oddział powstał przy końcu 1942 r. ze scalenia bojówek OUN Bandery, po przeprowadzeniu przez Romana Szuchewycza i Wasyla Sydora inspekcji na Wołyniu i Polesiu. Jego dowódcą był Hryć Perehiniak (Perehijniak) "Korobka", "Dowbeszka". W propagandzie banderowskiej oddział ten nazywany jest "pierwszą sotnią UPA", z pominięciem faktu, że istniały już sotnie UPA Bulby. W ślad za tą sotnią powstawały następne - w Sarneńskiem, w rejonie Stepań-Kołki (na północy powiatu kostopolskiego i łuckiego), w pustomyckich lasach (w okolicy Pustomyt, gm. Tuczyn, pow. Równe), w Krzemienieckiem i innych rejonach. Trzon oddziałów stanowili miejscowi, jednakże elementem inspirującym i szczególnie aktywnie uczestniczącym w organizacji oddziałów byli nacjonaliści przybyli w tym celu z Małopolski Wschodniej (ich liczbę ocenia się na około 1000 ludzi). Ważnym momentem dla rozwoju tej ludobójczej formacji było na Wołyniu "przejście do lasu" w marcu i kwietniu 1943 r. policji ukraińskiej na służbie niemieckiej, na rozkaz głównego prowodu OUN. Istniejące bojówki zostały zasilone kilku tysiącami przeszkolonych i uzbrojonych ludzi, zaprawionych wcześniej w masowej eksterminacji wołyńskich Żydów i uczestniczących czynnie w prześladowaniach Polaków, a więc w potencjał, który był wzorem i nadawał zbrodniczy ton.
Sztandarową piosenką policji ukraińskiej od chwili jej powstania w 1941 r., a później UPA było: "Smert', smert', lacham smert', smert' moskowśko-żydiwśkij komuni" ("Śmierć, śmierć, Polakom śmierć, śmierć moskiewsko-żydowskiej komunie"). Jest to jedno ze świadectw długo przygotowywanego przez OUN planu likwidacji Polaków.
Na szczycie struktury organizacyjnej UPA znajdowała się Komenda Główna. Podlegały jej komendy UPA działające na terenie trzech organizacyjnych obszarów, zwanych krajami. UPA Bandery działająca na Wołyniu była podporządkowana zgrupowaniu terytorialnemu zwanemu UPA-Północ (UPA-Piwnicz), któremu podlegało także część Polesia, północno-zachodnie Podole i część Kijowszczyzny. W obrębie UPA-Północ obszar Wołynia był podzielony na trzy tzw. okręgi wojskowe (Wijśkowi Okruhy /WO/), posiadające swoje komendy i sztaby:
WO "Turiw" - obejmujący powiaty Horochów, Kowel, Luboml, Łuck, Włodzimierz Wół.; na jego terenie wyodrębnione były nadrejony: łucki "Chortycia", włodzimierski "Step", kowelski "Kodak";
WO "Zahrawa" - z powiatami: Kostopol, Sarny, północną częścią powiatu rówieńskiego, podzielonymi na nadrejony: sarneński "Lisowa Piśnia" i kostopolski "Dołyna";
WO "Bohun" (w pewnym okresie pod nazwą WO "Enej" od pseudonimu komendanta) - obejmujący powiaty Dubno, Krzemieniec, Zdołbunów i południową część powiatu rówieńskiego, które były podzielone na nadrejony: korecki "2/2", "Kolino"; rówieński "3/3", "Ozero"; zdołbunowski "4/4", "Łuh"; dubieński "6/6", "Dub"; krzemieniecki "7/7".
W skład WO "Turiw" i WO "Zahrawa", oprócz Wołynia wchodziły także tereny Polesia, nie wymieniane tu szczegółowo. W sierpniu 1944 r. z połączenia WO "Turiw" i WO "Zahrawa" powstał WO "Zawychost".
Podczas "oczyszczania" Wołynia z ludności polskiej kierownictwo UPA najwyższego szczebla przedstawiało się następująco: do listopada 1943 r. dowódcą całej UPA był Dmytro Klaczkiwśkyj "Kłym Sawur", a po nim Roman Szuchewycz "Taras Czuprynka"; dowódcami poszczególnych okręgów wojskowych byli: WO "Turiw" - Jurij Stelmaszczuk "Rudyj", WO "Zahrawa" - Iwan Łytwynczuk "Dubowyj", WO "Bohun" - Petro Olijnyk "Enej".
Podstawową jednostką UPA była sotnią (odpowiednik kompanii w polskim wojsku). Sotnią dzieliła się na 3-4 czoty (plutony), a czota na 3-4 rój i (rij - po polsku rój - to drużyna). W roju, który dzielił się na 2 lanki (sekcje), było 7-12 "wojaków". Kilka sotni tworzyło kuriń (batalion), a 2 kurenie (lub więcej) stanowiło zahin (zagon, pułk). Ponadto w powszechnym użyciu były nazwy oddział i pododdział, których stosunek organizacyjny do takich jednostek jak kuriń, sotnia, czota, rij - nie jest dla nas jasny. Poszczególne jednostki UPA miały swoje nazwy, przeważnie wywodzące się od pseudonimów ich dowódców (np. kuriń "Hołubenki", sotnia "Zalizniaka", zahon "Eneja").
Jednostki UPA były ściśle powiązane z terenową siecią OUN, jej podlegały, a wszelkie posunięcia były uzgadniane z prowidnykiem OUN.
W UPA używano podwójnego systemu stopni: analogicznego do stosowanego w wojsku oraz funkcyjnego, wynikającego z kierowania poszczególnymi jednostkami. W systemie wzorowanym na wojskowym były następujące stopnie: szeregowi - strileć (strzelec), starszyj strileć (starszy strzelec); podoficerowie - wistun (kapral), starszyj wistun (starszy kapral), bulawnyj (sierżant), starszyj bulawnyj (starszy sierżant); oficerowie - chorunżyj (chorąży), porucznyk (porucznik), sotnyk (kapitan), major (major), połkownyk (pułkownik), heneral (generał). Rangi stosowane w funkcyjnym systemie to: rojowyj (spolszczona nazwa rojowy), czotowyj (czotowy), bunczużnyj (szef kompanii lub batalionu), sotennyj (sotenny, dowódca kompanii), kurinnyj (kurinny, dowódca batalionu), komandyr zakonu lub hrupy, komendant oddziału lub pododdziału. Rangi funkcyjnego systemu określały dowódców jednostek, nie były związane ze stopniami na wzór wojskowy, toteż w razie potrzeby każdy bojowyk (bojownik), nawet bez wyszkolenia czy właściwego stopnia, mógł dowodzić akcją, stojąc na czele jakiejś jednostki.
Na początku 1943 r. liczebność UPA Bandery była określana na 10-15 tysięcy ludzi i w przeciągu 1943 r. rosła w wyniku prowadzonych mobilizacji oraz podporządkowania sobie w sierpniu 1943 r. UPA Bulby i oddziałów Melnyka. Przy końcu 1943 r. - po częściowej demobilizacji i wraz z różnymi terenowymi zbrojnymi oddziałami podziemia nacjonalistycznego - stan UPA był oceniany na 15-20 tyś. ludzi, w tym grupy "Turiw" na l stycznia 1944 r. 3048 osób.
Pierwsze napady na Polaków dokonywane przez nacjonalistów z OUN Bandery miały miejsce w 1941 r., tuż po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, podczas okupacji niemieckiej. Ich wykonawcami byli m. in. członkowie tzw. grup marszowych (pochodnych) OUN, tj. grup nacjonalistów, przybyłych wraz z armią niemiecką z ziem polskich okupowanych przez Niemców od 1939 r. oraz z Rzeszy. Oprócz nich mordowali miejscowi, prawdopodobnie zachęceni rozkolportowanymi wówczas odpowiedniej treści materiałami propagandowymi (zob. Dok. 76). Początek generalnej rozprawy z Polakami miał miejsce w 1942 r., ale wówczas były to napady na pojedyncze osoby i rodziny, dokonywane także tam, gdzie nie działali nacjonaliści Bulby. Przejście policjantów ukraińskich ze służby niemieckiej do UPA Bandery (marzec-kwiecień 1943 r.) rozpoczęło zorganizowaną na wielką skalę akcję systematycznego ludobójczego "oczyszczania ukraińskich ziem" z ludności polskiej (zajmanciw) w imię hasła rozpropagowanego nie tylko wśród działaczy nacjonalistycznych, ale wśród szerokich warstw ukraińskiego społeczeństwa: Ukraina tylko dla Ukraińców, Ukraina czysta jak szklanka wody. Koncepcja Ukrainy tylko dla Ukraińców oznaczała pozbycie się wszystkich innych narodowości (zajmanciw) i była realizowana etapami. W pierwszym etapie, zorganizowanym przez Niemców i przez nich przeprowadzanym, z poważnym udziałem nacjonalistów ukraińskich (policjantów ukraińskich i cywili), zlikwidowani zostali Żydzi. W drugim etapie nacjonaliści, już na własną rękę, dokonali eksterminacji Polaków. Etap ten zapowiadała uchwała III Konferencji OUN Bandery w lutym 1943 r., w której postanowiono zlikwidować wszystkich "zajmańców" oraz ogłoszono, że OUN stoi na stanowisku "tworzenia państw narodowych wszystkich narodów na ich etnicznych terytoriach". W trzecim etapie, do którego nie doszło z powodu zajęcia ziem II Rzeczpospolitej przez Związek Sowiecki, nastąpiłoby usuwanie Czechów, Rosjan i wszelkich innych narodowości.
Obie formacje zbrojne Bulby i Bandery - nazywające siebie armiami - z punktu widzenia wojskowego i prawno-międzynarodowego nimi nie były, ponieważ nie stanowiły sił zbrojnych państwa lub ich części. W czasie działania UPA państwa ukraińskiego nie było, a kilkudniowy "rząd" Jarosława Stećki w 1941 r. nie był uznany na arenie międzynarodowej. Jeśli chodzi o UPA Bandery, to należałoby ją potraktować jako uzbrojone bojówki politycznej partii, czyli OUN, która nie była demokratycznie wybranym przedstawicielstwem społeczeństwa ukraińskiego, lecz organizacją terrorystyczną, posługującą się terrorem i zbrodnią w celu podporządkowania sobie tego społeczeństwa. Biorąc pod uwagę działalność owych bojówek, które koncentrowały się na mordowaniu bezbronnej cywilnej ludności polskiej (nie tylko zresztą na Wołyniu, ale również na innych obszarach okupowanej Rzeczypospolitej, zamieszkałych przez Polaków i Ukraińców) z zamiarem unicestwienia jak największej liczby ludzi, z użyciem podstępów, prowadzone bezwzględnie i okrutnie, przy zastosowaniu tortur, a nie na walce z uzbrojonymi wojskami niemieckimi lub partyzantką sowiecką - to działalność ta nie odpowiada normom postępowania stawianym wojskom. Warto przy tym zauważyć, że owe bojówki nazywające siebie armią, nie miały własnego jednolitego umundurowania, używały mundurów obcych armii (niemieckich, sowieckich) lub polskich i podszywały się pod inne formacje zbrojne, a więc nie stosowały zewnętrznych form właściwych wojsku, a ich członkowie jako obywatele państwa polskiego dokonywali zbrodni ludobójstwa na współobywatelach. Kwalifikowanie UPA jako sił powstańczych skierowanych przeciwko państwu polskiemu należy również uznać z prawnego punktu widzenia za błędne, ponieważ podczas wojny bojówki nacjonalistyczne nie występowały przeciwko polskim władzom, lecz przeciwko polskiej ludności. W tym czasie Polska była krajem okupowanym, a istniejące w konspiracji podziemne władze cywilne ani nie organizowały, ani nie kontrolowały społecznego życia Ukraińców. W chwili wystąpienia OUN-UPA z ludobójczą akcją wobec ludności polskiej na Wołyniu i jeszcze co najmniej przez pół roku na większości obszaru Wołynia, nie było sił zbrojnych państwa polskiego, przeciwko którym mogłyby wystąpić jakiekolwiek siły powstańcze. Oddziały partyzanckie AK zorganizowały się dopiero wtedy, kiedy nacjonaliści ukraińscy mieli na swym koncie, jak szacujemy, dwie trzecie swych ofiar.
OUN i formacje zbrojne Andrija Melnyka
OUN Melnyka była znacząco mniej liczna i uważana za bardziej umiarkowaną w formach działania niż OUN Bandery. Jej działacze byli podobnie jak banderowcy rozmieszczeni w niemieckiej administracji terenowej oraz w policji ukraińskiej.
Struktura organizacyjna OUN Melnyka była podobna do banderowskiej. Ziemie Wołynia należały do Inspektoratu II OUN-M. Organizacja ta była najbardziej rozwinięta w powiatach krzemienieckim i włodzimierskim. Jej bojówki zbrojne zaczęto formować w marcu 1943 r., a na naradzie aktywu w maju 1943 r. w Ławrze Poczajowskiej uchwalono powołanie "Wojskowych Oddziałów" (Wijśkowi Widdity) OUN Melnyka. Utworzono tzw. bazy, tj. jedną w postaci dwóch sotni w powiecie krzemienieckim, drugą w powiecie włodzimierskim - jedna sotnia, i trzecią o charakterze rajdowym. Żywot melnykowskich formacji zbrojnych był krótki, bowiem po nieudanych próbach przeciągnięcia melnykowców do szeregów OUN Bandery, oddziały Melnyka zostały rozbite przez banderowców pod dowództwem Iwana Kłymyszyna "Kruka" i Petra Olijnyka "Eneja" w lipcu 1943 r. Kadrę dowódczą melnykowców banderowcy zamknęli w obozie o zaostrzonym rygorze i większość, tj. tych, którzy odmówili podporządkowania się OUN Bandery, po pewnym czasie rozstrzelali. Pozostali działacze poukrywali się, a siatka organizacyjna porwała się. Jesienią 1943 r. melnykowcy zaczęli odtwarzać organizację i w tym czasie doszli do porozumienia z Niemcami, tworząc u ich boku Wołyński Legion, przemianowany później na Ukraiński Legion Samoobrony. Formacja ta miała stanowić przeciwwagę wobec banderowskiej UPA.
W publikacjach melnykowskich działaczy można znaleźć krytyczne uwagi o zbrodniczych napadach na Polaków, tymczasem również ta formacja mordowała Polaków przynajmniej do lipca 1943 r. W powiecie krzemienieckim melnykowcy dokonali np. wspólnie z banderowcami napadu na Kąty (gm. Szumsk) w maju 1943 r., zaś samodzielnie w początkach lipca 1943 r. na Wiśniowiec. Nie ulega wątpliwości, że w powiecie włodzimierskim melnykowcy najpierw dokonali szeregu zabójstw Polaków i Żydów jako policjanci ukraińscy, a później brali udział w lipcowej rzezi (w niektórych relacjach są wymieniani z nazwiska jako sprawcy zbrodni). Ukraiński Legion Samoobrony ma na sumieniu mordy Polaków w okolicach Uściluga i poza Wołyniem.
Materiały pochodzą z książki Władysława i Ewy Siemaszków
pt. "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945"
Obrona ludności polskiej na Wołyniu
Władysław i Ewa Siemaszko
Wokół polskiej obrony na Wołyniu przeciwko nacjonalistom ukraińskim krąży szereg błędnych pojęć i ocen, wynikających przede wszystkim z braku analizy całości wydarzeń na Wołyniu i położenia ludności polskiej. Najczęściej spotyka się: 1) wyolbrzymianie zjawiska polskiej samoobrony; 2) traktowanie jej jako siły równoważnej napastnikom i niszczącej przeciwnika w stopniu proporcjonalnym do zadanych uprzednio strat stronie polskiej; 3) przypisywanie jej szeroko zakrojonych akcji odwetowych.
Tymczasem ludność polska Wołynia, i to głównie wiejska, weszła w rok 1943 r. nieprzygotowana do przeciwstawienia się ludobójstwu. Istniejąca od 1942 r. wśród wąskiego grona Polaków konspiracja ZWZ była nastawiona na przygotowywanie ludności do walki z Niemcami, a nie z Ukraińcami. Nie dostrzegano wówczas jeszcze, że najpoważniejszym i najbliższym zagrożeniem dla Polaków są nacjonaliści ukraińscy. Zresztą działalność konspiracyjna, pozostając pod nieustanną obserwacją Ukraińców, którzy składali donosy policji ukraińskiej lub Niemcom, była związana ze szczególnym narażaniem wolności i życia, miała bardzo ograniczony zasięg i była słaba. Ludzi o doświadczeniu wojskowym i przywódczym, którzy byliby zdolni pokierować ludnością polską w ówczesnych okolicznościach było zbyt mało, ponieważ większość wybitniejszych lokalnych postaci została wyeliminowana przez Sowietów w latach 1939-1941. Trzy wielkie deportacje w głąb Związku Sowieckiego, aresztowania kończące się albo wywózką do łagru albo rozstrzelaniem dotyczyły najbardziej aktywnych członków społeczności polskiej, o doświadczeniu organizacyjnym i w przypadku osadników wojskowych - z przygotowaniem wojskowym. Właśnie tych ludzi brakowało na Wołyniu, gdy zaszła potrzeba organizowania samoobrony przeciwko Ukraińcom.
Istotnym problemem był również brak broni i amunicji, której ludność polska w latach 1939-1942 nie gromadziła w obawie przed utratą życia i represjami w przypadku najmniejszego podejrzenia w tym zakresie. Tylko jednostki posiadały głęboko ukryte pojedyncze sztuki broni palnej, z minimalną ilością amunicji. Zaś możliwości zdobycia broni i amunicji były niewielkie. Toteż dochodziło do takich sytuacji, że w 1943 r. w niektórych polskich miejscowościach warty, które miały ostrzec o napadzie, posługiwały się atrapami karabinów wykonanymi przez miejscowych stolarzy. Miały one wprowadzić w błąd, że osiedle będzie się bronić, i odstraszyć napastników. Elementem utrudniającym zorganizowanie samoobrony była też postawa wiejskiej starszyzny, która z jednej strony nie doceniała zagrożenia, a z drugiej strony uważała, że pojawienie się jakiejkolwiek grupy obronnej rozdrażni Ukraińców i pogorszy sytuację Polaków (np. Budy Ossowskie, gm. Turzysk w pow. Kowel). W związku z tym w niektórych miejscowościach czysto polskich, gdzie można byłoby zorganizować samoobronę, do tego nie doszło (np. cytowana już wyżej wieś Budy Ossowskie). Dodatkowo dość rozpowszechnione było przekonanie, mimo oczywistych symptomów nadchodzącej zagłady, że Ukraińcy nie mają powodów do mordowania Polaków, bo jako współmieszkańcy tej ziemi nie uczynili oni nic, czym mogliby Ukraińcom w czymkolwiek zaszkodzić.
Na Wołyniu występowały dwie formy polskiej obrony:
- samoobrona, czyli grupy, oddziały, placówki, ośrodki i bazy samoobrony,
- oddziały partyzanckie.
Samoobrona była to zorganizowana i uzbrojona w broń palną grupa, kierowana przez jedną osobę lub przez komitet samoobrony (jak np. w Hucie Stepańskiej, gm. Stepań, pow. Kostopol).
Wszelkie inne sposoby ochrony życia, w których nie używano siły w obronie własnej nie były samoobroną w ścisłym słowa tego znaczeniu. Było to: gromadzenie się wielu rodzin na noce w jednym gospodarstwie (lub kilku), szkole, domu ludowym, budynku stacyjnym itp. obiekcie, strzeżonym przez mężczyzn, którzy w razie niebezpieczeństwa napadu mieli ułatwić szybką ucieczkę; warty i patrole alarmujące o zbliżaniu się podejrzanych osób czy grup, ale nie podejmujące w przypadku napadu walki; przygotowywanie kryjówek, schronów i korzystanie z nich w razie napadu; instalowanie w różnych punktach osiedla "alarmów", tj. różnych metalowych przedmiotów, które w razie zagrożenia uderzano, a wydawane głośne dźwięki dawały sygnał do ucieczki. Te sposoby ochrony życia z założenia nie przewidywały czynnego przeciwstawienia się napastnikom, a jedynie uniknięcie napadu; nie przeciwdziałały napadom, a tylko w jakimś stopniu zmniejszały liczbę śmiertelnych ofiar. Również nie należy za1iczać do samoobrony przypadków desperackiej obrony przez zaskoczonych napadem przy użyciu będących pod ręką narzędzi czy innych przedmiotów - bez względu na to, czy bronili się pojedynczy ludzie czy grupa, i z jakim skutkiem. W tym miejscu zwracamy więc uwagę na spotykaną w różnych publikacjach nieprawidłową kwalifikację obrony w kościele w Kisielinie (zob. w gm. Kisielim pow. Horochów) - jako samoobrony, i w konsekwencji tworzenie po kilkudziesięciu latach od napadu na kościół nie istniejącej tam placówki, gdy w rzeczywistości w kisielińskim kościele garstka przybyłych tam na mszę św. bezbronnych ludzi, oblężonych przez uzbrojone w broń palną bojówki, broniła się w sposób całkowicie improwizowany cegłami i innymi znalezionymi ciężkimi przedmiotami.
Pewne nieporozumienia powstają też z błędnego traktowania jako samoobrony konspiracyjnych grup ZWZ-AK, których sieć tworzona była od 1942 r. Działalność grup konspiracyjnych, skierowana na przygotowywanie powstania przeciwko Niemcom, polegała głównie na: zbieraniu informacji o przeciwniku i nastrojach społeczeństwa, kolportażu podziemnej prasy, wpływaniu na nastroje społeczne, gromadzeniu broni, typowaniu ludzi do przyszłej akcji zbrojnej. I chociaż wielu członków konspiracji ZWZ-AK znalazło się w samoobronach, inspirowało je, organizowało i było dowódcami, to nie można stawiać znaku równości pomiędzy komórką konspiracyjną i samoobroną. Dla przykładu, w powiecie włodzimierskim w gminach Chotiaczów i Grzybowica, istniała konspiracja ZWZ-AK, a nie było tam ani jednej placówki samoobrony.
Placówki i ośrodki (bazy) samoobrony, oddziały partyzanckie
Placówkami samoobrony były polskie osiedla, w których bezpieczeństwa Polaków strzegły grupy (oddziały) samoobrony. Natomiast ośrodkiem (lub bazą) samoobrony były zespoły polskich osiedli (wsi i kolonii) związanych ze sobą wspólnym systemem obronnym, wzajemnie się wspierających i podejmujących wspólne akcje (np. Przebraże /gm. Trościaniec, pow. Łuck/, Huta Stepańska /gm. Stepań, pow. Kostopol/ - z okolicznymi osiedlami).
Placówki samoobrony zaczęły powstawać samorzutnie w początkach 1943 r. w części polskich wsi i kolonii lub osiedli z przytłaczającą częścią Polaków. W miejscowościach mieszanych, z przewagą ludności ukraińskiej w stosunku do polskiej, a takich miejscowości była większość, samoobron nie było i nie miały one szans istnienia. Tak więc rozproszenie ludności polskiej wśród ludności ukraińskiej uniemożliwiało organizowanie samoobron, a żyjąca wśród Ukraińców polska ludność była całkowicie bezbronna. Samoobrony istniały na terenach wiejskich i w małych miasteczkach. Natomiast w miastach, gdzie stały załogi niemieckie, a więc było bezpieczniej, były rzadkością (Dubno, Ostróg, Rokitno, Włodzimierz Woł.), organizowano je głównie na przedmieściach, na które napadały bojówki UPA.
Jednym z najważniejszych warunków powstania placówek samoobrony była obecność w danym środowisku jednostki lub jednostek przywódczych oraz akceptacja przedsięwzięcia przez całą społeczność. Tymczasem prawie dwuletni sowiecki reżim okupacyjny (1939-1941) dość skutecznie społeczeństwo polskie na Wołyniu "odgłowił", o czym była już mowa wyżej. Istotnym dla tworzenia samoobrony były też warunki terenowe, jak istnienie budynków murowanych, w których skupiała się ludność i urządzane były stanowiska obronne, zwartość zabudowy osiedla, ukształtowanie terenu sprzyjające obronie. Brak odpowiednich warunków terenowych, obok braku przywódców i biernej postawy ogółu mieszkańców, były np. przyczyną nie powstania wspólnej samoobrony w skupisku dużych polskich osiedli w północnej części pow. włodzimierskiego, tj. w: Stanisławowie, Sokołówce, Jasienówce, Świętocinie, Głęboczycy, Soroczynie, kolonii Grabina, czego konsekwencją było wymordowanie mieszkańców tych miejscowości.
W większości placówek grupa samoobrony liczyła kilku czy kilkunastu mężczyzn, którzy nocami pełnili warty i patrolowali teren wsi czy kolonii. Nie wszyscy posiadali broń palną. Ich rola obronna sprowadzała się głównie do wszczęcia alarmu, który podrywał mieszkańców do ucieczki oraz ostrzeliwania napastników, dzięki czemu ludność miała więcej czasu na ucieczkę i było mniej ofiar. Rzadkie były przypadki, ażeby tego typu samoobrony, posiadające od jednej do kilku sztuk byle jakiej broni palnej, były w stanie czasowo odeprzeć napad i nie dopuścić do ofiar. Istotną sprawą był tu właśnie brak broni i amunicji, o które wcześniej nie zabiegano ze strachu przed represjami okupanta. Starania o broń wszczynano dopiero wtedy, gdy okazało się, że w każdej chwili można stracić życie, lecz małe możliwości jej zdobycia nie zaspokajały zapotrzebowania. Te małe placówki samoobrony nie były w stanie przetrwać samodzielnie ulegały rozbiciu podczas napadu UPA; ewakuowały się wraz z ludnością do większych miejscowości i albo przyłączały się do miejscowej samoobrony, jeśli tam była, albo rozwiązywały się, gdy np. przybywały do miast.
Pierwsze grupy samoobrony powstały w powiecie łuckim w styczniu 1943 r. Była to wspólna samoobrona kolonii Zalesie i Zaułek w gm. Silno, zorganizowana prawdopodobnie pod wrażeniem wymordowania przez policjantów ukraińskich (pod dowództwem Niemca) w listopadzie 1942 r. niedalekiej kolonii Obórki (gm. Kołki) oraz morderstw w okolicy pojedynczych osób i rodzin. Samoobrona ta nie była w stanie przeciwstawić się UPA, trwała niecałe trzy miesiące, pod koniec marca obie kolonie i kilka sąsiednich przestało istnieć, a ocalała ludność ewakuowała się do Huty Stepańskiej (gm. Stepań, pow. Kostopol) i sąsiadujących z nią kolonii.
Wymordowanie kolonii Parośla I (gm. Antonówka, pow. Sarny) oraz gromadzenie się na północy Wołynia i Polesiu Wołyńskim nacjonalistycznych bojówek ukraińskich spowodowało dalsze powstawanie placówek samoobrony w powiecie sarneńskim i kostopolskim. W lutym 1943 r. w powiecie kostopolskim istniało 9 samodzielnych placówek samoobrony i 2 ośrodki samoobrony (Huta Stepańska i Wyrka /gm. Stepań, pow. Kostopol/, w skład których wchodziło 27 placówek, w powiecie sarneńskim - 7 placówek samodzielnych, a w powiecie łuckim 3 placówki.
Nasilanie się napadów ukraińskich w następnych miesiącach wywołało zawiązywanie się kolejnych placówek samoobrony także w innych powiatach: dubieńskim, rówieńskim, zdołbunowskim, krzemienieckim. Część z nich była niszczona przez UPA, część sama rozwiązywała się, powstawały też nowe. Czas trwania placówek był różny od jednego miesiąca do prawie roku. Najwięcej samodzielnych placówek samoobrony istniało w maju 1943 r. - 56, w miesiącach następnych liczba ich stopniowo spadała - w grudniu 1943 r. było 14. Większe szanse obrony miały ośrodki (bazy) samoobrony, w których współpracowało ze sobą od kilku do kilkunastu placówek. Ogółem w 1943 r. zaistniało 15 ośrodków (baz), a w ich skład wchodziło łącznie 95 placówek. W styczniu 1944 r. działało 13 ośrodków (baz) i były one kolejno w następnych miesiącach likwidowane po zajęciu terenu przez Armię Czerwoną. W związku z zatrzymaniem się frontu sowiecko - niemieckiego w okolicach Kowla, najdłużej działał ośrodek samoobrony Jagodzin - Rymacze w powiecie lubomelskim, bo aż do lipca 1944 r. Maksymalna liczba istniejących jednocześnie placówek samoobrony samodzielnych i wchodzących w skład ośrodków (baz) wynosiła 128 i wystąpiła w lipcu 1943 r. Liczba ta w zestawieniu z blisko 3400 miejscowościami, w których żyli Polacy i liczbą zamordowanych 50-60 tysięcy osób uświadamia skromne rozmiary polskiej samoobrony. Gdyby samoobrona na Wołyniu była bardziej rozwinięta, a także gdyby była w stanie nie tylko przeciwstawiać się napadom OUN-UPA, ale także prowadzić walki ofensywne i dokonywać akcji odwetowych - nie byłoby na Wołyniu tylu ofiar.
Na Wołyniu w 1943 r. istniały następujące ośrodki (bazy) samoobrony, które odegrały istotną rolę w obronie ludności polskiej:
- w powiecie dubieńskim: Pańska Dolina (gm. Młynów) - mimo, że nie była powiązana z innymi placówkami samoobrony, dawała schronienie uciekinierom i osłaniała przyległe kolonie, pełniła więc funkcję ośrodka samoobrony;
- w powiecie horochowskim: Zaturce z koloniami: Jungówka, Korytyska, Lipnik, Jiańków, Serniczki (wszystkie w gm. Kisielin) o konspiracyjnym kryptonimie Baza Oporu "Skała";
- w powiecie kostopolskim: Huta Stara (gm. Ludwipol) z koloniami: Antolin, Bereżniaki, Bronisławka, Głuszków, Huta Bystrzycka, Jakubówka Mała, Lewacze, Marulczyn, Moczulanka, Mokre, Nowiny, Peresieki, Rudnia Stryj, Zawołocze, i wsią Rudnia Potasznia (wszystkie w gm. Ludwipol);Huta Stepańska-Wyrka (gm. Stepań) z: koloniami w gm. Stepań - Borek, Ostrówki, Perespa, Siedlisko, Temne Stepańskie, Temne Rządowe, koloniami w gm. Stydyń - Kamionka Nowa, Kamionka Mara, wsią Omelanka (gm. Stydyń), przyległymi koloniami z powiatu Sarny: Hały i Użanie (gm. Antonówka), Brzezina, Soszniki, Tur, Wyrobki (gm. Rafałówka);
- w powiecie kowelskim: Zasmyki (gm. Lubitów) z: koloniami Janówka i Radomle w gm. Lubitów, kolonią Lublatyn (gm. Turzysk), wsią Kupiczów (gm. Kupiczów), zwane "Rzeczpospolitą Zasmycką";Dąbrowa ( Stara i Nowa) z koloniami Bożydarówka i Dementjanówka (wszystkie w gm. Hołoby);
- w powiecie krzemienieckim: Dederkały (gm. Dederkały) i Rybcza (gm. Katerburg) - placówki działające samodzielnie z powodu nie istnienia w okolicy innych samoobron, lecz pełniące funkcje ośrodków z racji gromadzenia wielu uciekinierów;
- w powiecie lubomelskim: Jagodzin-Rymacze z wsiami: Kupracze, Terebejki wszystkie gm. Bereżce);
- w powiecie łuckim: Przebraże (gm. Trościaniec) z koloniami: w gm. Trościaniec - Chołopiny, Jaźwiny, Mosty, Wydranka, Zagajnik i koloniami w gm. Kiwerce Hermanówka, Komarówka, Rafałówka; Antonówka Szepelska (gm. Kniahinie) z koloniami: Aleksandrówka (gm. Kniahininek) i Ludwiszyn (gm. Torczyn); Rożyszcze z koloniami: Aleksandrówka, Bejnarówka, Elżbietym Francuzy, Helenówka, Katerynówka, Kopaczówka, Krzemieniec, Michalin, Olganówka Nowa i Stara, Perespa, Retówka, Sitarówka, Słobodarka, Walerianówka, Wasylówka, Wełnianka wszystkie w gm. Rożyszcze);
- w powiecie sarneńskim: Antonówka i kolonie: Parośla II, Perespa, Sunia, Terebunia, Wydymer (wszystkie w gm. Antonówka);
- w powiecie włodzimierskim: "Rzeczpospolita Bielińska", czyli Bielin-Spaszczyzna z koloniami: Aleksandrówka, Kalinówka, Marianówka Bielińska, Radowicze, Sewerynówka, Smolarze, Stasim Wodzinów, Wodzinek (wszystkie w gm. Werba), osadą Grabina (gm. Werba), koloniami w gm. Korytnica - Edwardpole, Sieliski, Worczyn; Andresówka z koloniami: Antonówka-Borek, Helenówka Werbska, Stefanówka (wszystkie w gm. Werba) oraz przedmieściem Włodzimierza Woł. Białozowszczyzna;
- w powiecie zdołbunowskim: Witoldówka (gm. Chorów) i Ostróg nad Horyniem, o roli zbliżonej do ośrodków w powiecie krzemienieckim.
Ośrodki samoobrony dysponowały większymi siłami obronnymi niż pojedyncze samodzielne placówki samoobrony - co najmniej kilkudziesięcioosobowymi grupami (oddziałami) samoobrony, niektóre czasowo lub niemal od początku istnienia były związane z oddziałami partyzanckimi AK. Gromadziły uciekinierów z okolicy, ewakuowały zagrożoną ludność, udzielały pomocy napadniętym osiedlom oraz organizowały zaopatrzenie w żywność dla zgromadzonej w bazie ludności. Niektóre - oprócz odpierania napadów - dokonywały profilaktycznych wypadów na zgrupowania upowskie, których celem było odsunięcie zagrożenia i uniemożliwienie UPA napaści. Do najsilniejszych ośrodków samoobrony należały: Pańska Dolina, Huta Stara, Zasmyki, Przebraże, Rożyszcze, Antonówka Szepelska, Bielm-Spaszczyzna, Jagodzin-Rymacze. Maksymalny obszar, na którym ośrodki samoobrony były w stanie zapewnij ludności względne bezpieczeństwo, tj. zminimalizować skutki napadów UPA, podejmować akcje obronne, zdobywać żywność, ograniczał się do obszaru jednej gminy.
Większość samoobron poniosła klęskę podczas napadu - nie była w stanie obronić ludności, a istnienie niektórych trwało zaledwie około miesiąca. Do wkroczenia na Wołyń w 1944 r. Armii Czerwonej (a ściśle do zajęcia przez nią terenu działania samoobrony) przetrwały następujące samoobrony:
- spośród ośrodków (baz): Pańska Dolina, Zaturce, Huta Stara, Zasmyki, Dąbrowa, Dederkały, Rybcza, Jagodzin-Rymacze, Przebraże, Rożyszcze, Antonówka Szepelska, Bielm-Spaszczyzna, Witoldówka, Ostróg;
- spośród samodzielnych placówek samoobrony: Młynów, Kurdybań Warkowicki, Lubomirka, Klewań, Rokitno, Budki Snowidowickie, Osty.
Uniknięcie zagłady przez wymienione samodzielne placówki samoobrony, zaliczane przez ocalałych świadków do niemalże cudów, można wyjaśnić następująco: w Młynowie, Rokitnie, Klewaniu stacjonowały załogi niemieckie, których obecność powstrzymywała UPA od napadu, a próżnia przyfrontowa trwała krótko. Wokół Lubomirki operowały dwa małe polskie oddziałki partyzanckie, w Ostach także usadowił się polski oddziałek partyzancki, Budki Snowidowickie były położone blisko linii kolejowej chronionej przez Niemców, a dodatkowo koło tej wsi stale działały grupy partyzantów sowieckich. Również utrzymanie się ośrodka Zaturce należy przypisywać obecności tam załogi niemieckiej. Niewyjaśnione pozostało jedynie ocalenie Kurdybanu Warkowickiego.
Całkowitą klęskę natomiast poniósł duży ośrodek samoobrony w powiecie Kostopol ochraniający skupisko polskich osiedli z gm. Stepań i Stydyń wokół dwóch wsi Huta Stepańska i Wyrka. Po dramatycznej walce w oblężeniu z przeważającymi siłami UPA w dniach 16-18 lipca 1943 r. zgromadzona w Hucie Stepańskiej ludność polska wraz z samoobroną ewakuowała się do gmin Antonówka i Rafałówka w powiecie Sarny, poniósłszy wcześniej i w drodze ogromne straty. Niedługo potem, 30 lipca 1943 r., w tej okolicy UPA rozbiła następny ośrodek samoobrony - Antonówkę w gminie Antonówka powiatu Sarny, gdzie obok siebie było sześć placówek samoobrony.
Omawiając polską samoobronę, na którą w trakcie badania zbrodni na Polakach specjalnie kierowaliśmy uwagę, musimy też wskazać na upowszechniane informacje nieprawdziwe, a nawet wręcz nieprawdopodobne. Do takich należy najczęściej bezkrytyczne powtarzanie autora za autorem liczby uchodźców, którzy schronili się w ośrodkach samoobrony Przebraże i Huta Stepańska - odpowiednio 25-28 tysięcy i 15-18 tysięcy - co oznaczałoby, że w Przebrażu znajdowała się połowa ludności polskiej powiatu łuckiego, a w Hucie Stepańskiej jedna trzecia ludności polskiej powiatu kostopolskiego (nie było to możliwe, biorąc pod uwagę warunki terenowe, możliwości zakwaterowania nawet tymczasowego, zaopatrzenia w wodę itd.), gdy tymczasem w ośrodkach tych przebywała ludność tylko z bliskiej okolicy (w szczytowych momentach 10,5 tysiąca w Przebrażu i kilku przyległych koloniach łącznie oraz nieco ponad 3000 w Hucie). Dalej mamy do czynienia z umieszczaniem samoobron tam, gdzie ich nie było (np. Żytoń, Chobułtowa, Kisielim Kałusów, Iwanicze, Poryck), z czego następnie wynika nieistniejąca liczba samoobron, tj. około 300 według Adama Peretiatkowicza.
Słabość polskiej obrony lub jej zupełny brak dostrzegały polskie czynniki rządowe na emigracji, opierając się na materiałach otrzymywanych z kraju. Oceniając sytuację polskiej ludności na Wołyniu w pierwszym półroczu 1943 r. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych emigracyjnego rządu w Londynie stwierdzało: "Bezbronna ludność polska jest w fatalnym położeniu, grożącym jej zupełną zagładą i zmuszona jest ratować się masową ucieczką do miast. Doradzają to zresztą także miejscowe władze niemieckie. - Niewątpliwie wypadki te nie byłyby tak groźne, gdyby istniały w terenie polskie oddziały zbrojne, na co bezskutecznie niemal od pół roku przy każdej sposobności i w każdym sprawozdaniu zwracamy uwagę".
Dopiero w drugiej połowie 1943 roku, w końcu lipca i w sierpniu, a w powiecie lubomelskim we wrześniu, Armia Krajowa Okręg Wołyń zorganizowała oddziały partyzanckie, które choć z założenia były przeznaczone do walki z Niemcami, to w sytuacji masowych mordów musiały bronić ludności przed UPA. Do ich organizacji przystąpiono dopiero wtedy, gdy przez cały Wołyń, z wyjątkiem jednego powiatu, lubomelskiego, przetoczyło się ludobójstwo, pochłaniając 19 672 ofiary oraz niesprecyzowaną ich liczbę (+?), i gdy 11 lipca i w dniach następnych rzezie wołyńskie osiągnęły apogeum.
Przetrwanie do 1944 r. większości z kilkunastu ośrodków samoobrony było możliwe dzięki związaniu ich, choćby przez krótki okres czasu z oddziałami partyzanckimi. I tak:
- Pańska Dolina (pow Dubno) była wspierana kolejno przez 3 oddziały partyzanckie od sierpnia 1943 r. do lutego 1944 r. - najpierw przez oddział AK chor. Kornela Lewandowskiego "Spalonego", potem oddział partyzancki AK "Łuna" por. Zygmunta Kulczyckiego "Olgierda" i w końcu oddział AK por. Franciszka Pukackiego "Gzymsa",
- Huta Stara (pow. Kostopol) była szczególnie "nasycona" oddziałami partyzanckimi: od 15 sierpnia do 8 grudnia 1943 r. stacjonował tam oddział partyzancki AK por. Władysława Kochańskiego "Bomby", a oprócz niego, od wiosny 1943 r. do końca okupacji niemieckiej przebywały na terenie ośrodka sowieckie oddziały partyzanckie (zob. Huta Stara, gm. Ludwipol, pow. Kostopol),
- w Zasmykach i okolicy (pow. Kowel) od lipca 1943 r. nieustannie operowały oddziały AK (tworzone i przybyłe z innych stron w różnym czasie): por. Władysława Czermińskiego "Jastrzębia", por. Stanislawa Kądzielawy "Kani", por. Michała Fijałki "Sokoła", pchor. Tadeusza Korony "Grońskiego", Stanisława Stachurskiego "Jagody" - przeorganizowane w styczniu 1944 r. w Zgrupowanie "Gromada" 27 Wołyńskiej Dywizji AK,
- Dąbrowa (pow. Kowel) od sierpnia 1943 r. opierała się na oddziale partyzanckim sierż. Stanisława Kurzydłowskiego "Jurka", który w 1944 r. został włączony do Zgrupowania "Gromada" 27 Wołyńskiej Dywizji AK,
- Jagodzin-Rymacze (pow. Luboml) od września 1943 r. były osłaniane przez oddział AK por. Kazimierza Filipowicza "Korda", dodatkowe znaczenie psychologiczne miało stacjonowanie w niedalekiej Bindudze (zob. w gm. Bereżce, pow. Luboml) oddziału partyzackiego AK ppor. Stanisława Witamborskiego "Małego", zabezpieczającego przeprawy przez Bug i będącego w związku operacyjnym z oddziałem "Korda",
- Antonówka Szepelska (pow. Luck) około miesiąca (lipiec-sierpień) w 1943 r. była ochraniana przez oddział AK zorganizowany w ośrodku przez ppor. Jana Rerutkę "Drzazgę", później prawdopodobnie ratowała ją pomoc AK z Lucka, dogodne położenie przy szosie Włodzimierz-Luck, którą w obie strony stale poruszali się Niemcy oraz bliskość Łucka,
- Przebraże (pow. Luck) od sierpnia do listopada 1943 r. wspomagał oddział AK ppor. Jana Rerutki "Drzazgi" oraz w styczniu 1944 r. oddział AK "Bomby"; latem i jesienią 1943 r. w okolicy Przebraża przebywał ponadto oddział sowieckiej partyzantki płka Nikołaja Prokopiuka, który udzielił ośrodkowi pomocy podczas napadu UPA 31 sierpnia 1943 r.,
- Rożyszcze (pow. Luck) od stycznia do marca 1944 r. było ochraniane przez powstały tam wtedy niewielki oddział AK Jana Garczyńskiego "Lamy",
- Bielin-Spaszczyzna (pow. Włodzimierz Woł.) korzystały z ochrony oddziału ppor. Władysława Cieślińskiego "Piotrusia" od sierpnia 1943 r. do kwietnia 1944 r., przy czym od stycznia 1944 r. oddział funkcjonował w ramach Zgrupowania "Osnowa" 27 Wołyńskiej Dywizji AK,
- Witoldówka i Ostróg n. Horyniem (pow. Zdołbunów) od lipca 1943 r. do stycznia 1944 r. z przerwami był wspomagany przez oddział AK Wacława Wiarkowskiego "Paluszka" i oddział por. Franciszka Pukackiego "Gzymsa".
Poza wymienionymi oddziałami partyzanckimi AK współdziałającymi z ośrodkami (bazami) samoobrony należy jeszcze wymienić małe jednostki partyzanckie (30-40-osobowe), które w drugiej połowie 1943 r. do stycznia 1944 r. chroniły ludność polską kilku małych osiedli, tj. w okolicy Lubomirki oddział partyzancki AK Ryszarda Walczaka "Ryszarda" i oddział partyzancki sierż. Włodzimierza Kopijkowskiego oraz koło kolonii Osty (gm. Niemowicze, pow. Sarny) oddział, którego dowódca nie jest znany. Trzeba zauważyć, że na terenie powiatu horochowskiego i krzemienieckiego nie działał żaden oddział partyzancki AK. Dlatego też przetrwanie do 1944 r. dwóch ośrodków samoobrony w Krzemienieckiem, Rybczy i Dederkał, uważane przez ocalonych za cud, zawdzięcza się odwadze, sile ducha i mądrej taktyce przywódców tych samoobron.
We wszystkich oddziałach partyzanckich AK do początku 1944 r. służyło maksymalnie 1500 ludzi. Tymczasem w OUN-UPA w końcu 1943 r. według najniższych ocen znajdowało się około 20 tys. ludzi na całym terytorium jej działania, a więc także poza Wołyniem, z czego na Wołyniu, głównym rejonie działania w 1943 r., mogło być około 15 tys. ludzi, znacznie lepiej uzbrojonych niż oddziały polskie i czynnie wspieranych przez niemal całą społeczność ukraińską, liczebnie przewyższającą polską sześciokrotnie.
Rozmiary prowadzonych przez oddziały partyzanckie i samoobrony walk obronnych oraz walk uprzedzających napady i oczyszczających z UPA okolice zgrupowań Polaków wypędzonych ze swych siedzib, a także walk przygotowujących bazę operacyjną do walk z Niemcami 27 Wołyńskiej Dywizji AK, najlepiej uzmysławia liczba poległych obrońców w tych walkach. Według naszych ustaleń w latach 1943-1944 w walkach z OUN-UPA zginęło 262 Polaków i niesprecyzowana liczba (+?), w tym 186 znanych z nazwiska (Tab. 18). Liczba ta, nawet biorąc pod uwagę, że jest niższa od rzeczywistej, w zestawieniu z liczbą kilkudziesięciu tysięcy zamordowanych bezbronnych mężczyzn, kobiet, dzieci i starców, najlepiej uwidacznia, że walki te były marginesem prowadzonego bezwzględnie i okrutnie ludobójstwa. Straty przeciwnika, tj. UPA, w tych samych walkach, w których zginęli ujęci w podanej wyżej liczbie Polacy, wynoszą 311 Ukraińców oraz niesprecyzowana ich liczba (+?) (Tab. 18).
Tymczasem fakty istnienia samoobron i oddziałów partyzanckich są wykorzystywane przez ukraińskich historyków i publicystów do kłamliwego twierdzenia, że UPA powstała po to, by bronić ukraińskiej ludności, przeciw której Polacy najpierw się uzbroili, a następnie ją mordowali i palili ukraińskie wsie. Ten niezdarny fałsz jest oparty na absurdalnej konstrukcji, według której polska mniejszość, w dodatku poprzednio zdziesiątkowana przez represje sowieckie, w których pomagali miejscowi Ukraińcy, znajdująca się pod okupacją niemiecką, traktowana przez okupanta jako wróg numer jeden, miałaby likwidować większość ukraińską, mającą oparcie w silnie uzbrojonej policji ukraińskiej na służbie niemieckiej.
Komentarza wymaga sprawa udziału w tworzeniu samoobron konspiracyjnych struktur cywilnych (Wołyńskiej Delegatury Rządu) i wojskowych (Okręgu AK Wołyń). Niewątpliwie było w nią zaangażowanych wielu członków tych struktur, zwłaszcza w drugiej połowie 1943 r., jednakże analiza poznanego przez nas materiału źródłowego wskazuje, że większość samoobron powstała spontanicznie, bez jakiejkolwiek zewnętrznej inspiracji i pomocy - jako odpowiedź na zagrożenie napadami nacjonalistów ukraińskich. Przedstawiany w sprawozdaniach Delegatury i Okręgu AK Wołyń wpływ cywilnych i wojskowych władz na funkcjonowanie samoobron w pierwszych miesiącach 1943 r. wydaje się przesadzony. Przykładem tego jest brak w pierwszym półroczu 1943 r. placówek samoobrony w powiatach włodzimierskim, horochowskim i kowelskim oraz brak placówek w powiecie lubomelskim aż do rzezi 30 sierpnia 1943 r. (istniejące tam konspiracyjne komórki nie były przygotowane do napadu UPA i nie były w stanie podjąć żadnej akcji). Możliwości wołyńskiej konspiracji były ograniczone, a słabość ich niezawiniona, wynikająca z sytuacji, w jakiej Wołyń znalazł się podczas wojny.
Projekty dotyczące oddziałów partyzanckich, które powinny były być utworzone zaraz po pierwszych ludobójczych akcjach ukraińskich, nie znajdowały - tam gdzie w ogóle się pojawiły - zrozumienia wśród ludności polskiej. Wołyń nie został wsparty oddziałami partyzanckimi i bronią z zewnątrz, choć takie postulaty zgłaszało do podziemnych władz Biuro Wschodnie Delegatury Rządu zanim doszło do masowych rzezi, a także i później. Dopiero w drugim półroczu, w obliczu całkowitej zagłady, podziemie przejęło inicjatywę i spotkało się z wolą współpracy ludności polskiej, udzielając wsparcia organizacyjnego ośrodkom (bazom) samoobrony, grupującym kilka-kilkanaście placówek samoobrony. Wówczas mogło też powstać więcej oddziałów partyzanckich niż się w końcu zorganizowało, lecz na przeszkodzie stał brak broni i amunicji.
Mniejszość polska nie była w stanie przeciwstawić się skutecznie większości ukraińskiej (która w zakresie zwalczania Polaków nie tylko działała samodzielnie, ale i współpracowała z okupantem) bez pomocy zewnętrznej, a tej w zasadzie nie było. W 1943 r. wsparcie Wołynia ze strony Komendy Głównej AK polegało wyłącznie na oddelegowaniu kilkunastoosobowej grupy oficerów, z których część objęła dowództwo oddziałów partyzanckich, a pozostali zasilili Komendę Okręgu AK Wołyń i Inspektorat Rejonowy Łuck. Zapowiadane przybycie oddziałów partyzanckich z Lubelszczyzny nie miało miejsca. Nie było też żadnej pomocy w broni i amunicji, bo w tym zakresie prawdopodobnie był brak generalny. Dopiero w 1944 r. 27 Wołyńska Dywizja AK otrzymała tylko jeden zrzut broni, a jeśli chodzi o pomoc w ludziach, to w marcu 1944 r. przybyła z Warszawy 57-osobowa grupa złożona z ochotników, zwana "kompanią warszawską". Wołyń był podczas ludobójczych akcji ukraińskich osamotniony.
Odwety
Przed omówieniem tej formy reakcji niektórych Polaków na ludobójcze akcje nacjonalistów ukraińskich, należy wyjaśnić, że w ówczesnej ekstremalnej sytuacji, w jakiej znalazła się ludność polska, nie były odwetami akcje grup samoobrony i oddziałów partyzanckich, które albo uprzedzały spodziewany atak UPA, albo eliminowały z bliskiej okolicy bojówki UPA, które napadały na polskie osiedla i placówki samoobrony, a więc były to akcje odsuwające śmiertelne zagrożenie. Nie były także odwetami działania 27 Wołyńskiej Dywizji AK w 1944 r., w których w związku z akcją "Burza" oczyszczano teren z bojówek UPA, w celu poszerzenia bazy operacyjnej do walki z Niemcami.
Trzeba też mocno podkreślić, że dowódca Okręgu AK Wołyń płk. Kazimierz Bąbiński "Luboń", przewidując odruchy zemsty, w pierwszych tygodniach masowych wystąpień antypolskich ze strony Ukraińców, tj. 22 kwietnia 1943 r., wydał rozkaz skierowany do powstających samoobron następującej treści: "Zakazuję stosowania metod, jakich stosują ukraińskie rezuny. Nie będziemy w odwecie palili ukraińskich zagród lub zabijali ukraińskich kobiet i dzieci. Samoobrona ma bronić się przed napastnikami lub atakować napastników, pozostawiając ludność i jej dobytek w spokoju" (zob. Dok. 61). Rozkaz ten był aktualny do końca obecności na Wołyniu samoobron i oddziałów partyzanckich. 16 stycznia 1944 r. płk Bąbiński "Luboń" w rozkazie do dowódców oddziałów partyzanckich napisał: "Zalecam prowadzenie walki z grupami ukraińskimi z całą bezwzględnością i surowymi rygorami, a szczególnie w akcjach odwetowych za rzezie całych polskich rodzin. Dla morderców kobiet i dzieci nie ma litości i pobłażania. Walki tej nie chcieliśmy, pragnąc żyć w sąsiedzkiej zgodzie z ludnością ukraińską Wołynia. Stało się inaczej, nie my winni tej krwi. Wykorzystanie zaskoczenia i niespodziewany napad, szybki i sprawny odskok po walce - oto rękojmia powodzenia. Nie odwzajemniajmy się w walce mordami kobiet i dzieci ukraińskich. Najbardziej kategorycznie powtarzam ,ulecenia i rozkazy dawane ustnie na odprawach inspektorom i dowódcom oddziałów partyzanckich, aby nie dopuszczali w walce lub po jej zakończeniu do czynienia krzywdy kobiecie i dziecku ukraińskiemu. Z całą surowością będę pociągał do odpowiedzialności dowódców i żołnierzy, którzy by posunęli się do takich niegodnych czynów Wydając te rygory walki - kieruję się nie tylko względami humanitarnymi, lecz najwyższym dobrem utrzymania morale naszych oddziałów, naszego żołnierza. Wysokie cechy żołnierskie łatwo jest utracić w trudnych okolicznościach partyzantki. Oczekuję od dowódców zrozumienia tej intencji i właściwego wywarcia swego wpływu. Duszpasterstwo proszę o wpływanie w tym kierunku na żołnierzy. Wierzę, że nie uszczupli to zapału do walki i dążenia do bezwzględnego niszczenia wroga, a nas i nasze dobre imię ochroni na przyszłość od hańby zarzutów, że prowadziliśmy walkę również z kobietami i dziećmi". W chwili wydawania tego rozkazu formowała się 27 Wołyńska Dywizja AK.
W ówczesnej sytuacji zdarzały się dwa rodzaje odwetów: 1) akcje skierowane przeciwko upowcom, a więc mordercom, zorganizowane przez oddział partyzancki lub oddział samoobrony, których celem było zniszczenie "gniazda" upowskiego, wcześniej atakującego Polaków, albo odwety pojedynczych osób, którym zamordowano rodzinę i które w związku z tym samodzielnie wymierzały upowcom sprawiedliwość; 2) odwet skierowany wobec osób bezbronnych, tj. głównie kobiet i dzieci, z moralnego punktu widzenia nie do przyjęcia, chociaż ukraińscy mordercy nie mieli w tym zakresie najmniejszych skrupułów
Dowódcy samoobron i oddziałów partyzanckich nie tolerowali indywidualnych odwetów. Gdy w okolicy Peresieki (gm. Kupiczów, pow. Kowel) jeden z członków oddziału partyzanckiego zastrzelił samowolnie wytropionych przez siebie 3 upowców (ale nie zastrzelił gospodyni, u której się oni zatrzymali), por. Zbigniew Twardy "Trzask" prowadził dochodzenie z zamiarem wymierzenia swemu podwładnemu najwyższej kary. W powiecie lubomelskim, gdy po sierpniowej rzezi 1943 r. jeden z członków samoobrony spalił ukraiński dom, omal że nie został rozstrzelany przez konspirację AK. Tamże podczas akcji odwetowych prowadzonych przez oddział partyzancki por. Filipowicza "Korda" na upowskie wsie ukraińskie, był zakaz atakowania kobiet, dzieci i starców. Akcje te wymierzone były tylko przeciwko członkom UPA. Podobnie działo się w okolicach Przebraża, gdzie wszelkie ofensywne akcje samoobrony były również skierowane wyłącznie przeciwko upowcom. Możemy wskazać dziesiątki przykładów, gdy Polacy mieli okazje i możliwości do zastosowania ślepego odwetu, a tego nie czynili. Np. samoobrona z Rożyszcz mogła wymordować ukraińskie rodziny w Klepaczowie (gm. Kiwerce, pow. Łuck) w odwecie za wymordowanie rodzin polskich i polsko-ukraińskich, a nic tym rodzinom się nie stało; nie zostały wymordowane 4 ukraińskie rodziny w Aleksandrówce (gm. Czaruków, pow. Łuck) po zamordowaniu tamże 6 Polaków; nie zostało zamordowanych kilku starych Ukraińców, którzy na polecenie oddziału samoobrony przywieźli do Przebraża z którejś z okolicznych kolonii zwłoki pomordowanych Polaków. Dowódcy i duchowieństwo robiło wszystko, ażeby nie dopuścić do zdziczenia i utraty godności.
Niemniej, odwety miały miejsce. Wszak trudno sobie wyobrazić, żeby wszyscy straszliwie poszkodowani, mający dobrą okazję, mieli wystarczająco siły, by powstrzymać się od zemsty. Trzeba powiedzieć, wyjaśniając bliżej: odwetów dokonywali desperaci, którzy nie mogąc się pogodzić z okrutną śmiercią najbliższych osób, samotnie wybierali się na ukraińskie wsie dokonywać zemsty, świadomie w ten sposób szukali śmierci i znajdowali ją. Miały też miejsce odwety członków samoobrony czy oddziałów partyzanckich poza wiedzą dowódców, np. podczas patrolowania terenu. Jednakże wedle naszego rozeznania we wszystkich odwetach ginęli przede wszystkim upowcy, osoby nie związane z UPA ofiarami bywały rzadko, najczęściej ginęły przy okazji rozgramiania siedliska UPA. Z tego właśnie powodu bardzo wielu świadków wyraża w relacjach oburzenie oskarżeniami strony ukraińskiej (a także niektórych polskich historyków i publicystów) o odwety, znajdującymi się w różnych publikacjach. Świadkowie ci z odwetami wobec ukraińskiej ludności cywilnej nie zetknęli się, a to wskazuje na marginalność tego zjawiska.
W trakcie badań nad ludobójstwem ludności polskiej, równolegle staraliśmy się ustalić te wydarzenia, które miały charakter akcji odwetowych - w określonych miejscach, dokonane przez konkretnych sprawców oraz wyniki tych akcji w liczbie zabitych. Są one uwzględnione w opisach wydarzeń w poszczególnych miejscowościach, a wynikające z tego liczbowe ujęcie problemu przedstawia się następująco: w latach 1943-1944 odwety miały miejsce w 44 oraz niesprecyzowanej liczbie (+?) jednostek administracyjnych, a zginęło w nich 113 osób oraz nie sprecyzowana liczba (+?) (Tab. 18) Ofiarami byli w większości upowcy, tj. uczestnicy napadów na Polaków. Liczby te wynikają z konkretnych przypadków, a nie z dowolnego szacunku, bo taki może prowadzić do absurdalnych wyników. Józef Turowski podał, że w związku z antypolską działalnością UPA "zginęło też bez mała 2 tys. cywilnej ludności ukraińskiej", w domyśle z rąk polskich, nie wyjaśniając podstaw owego szacunku, ani nie wskazując na źródło tej informacji. Zakładając, że ustalenia nasze są znacznie niższe od rzeczywistych rozmiarów odwetów i np. liczbę ofiar podwyższymy nawet kilkakrotnie, czy też przyjmiemy liczbę podaną przez Turowskiego, to skala tego zdecydowanie negatywnego zjawiska nie jest wielka. Ale nie o wielkość zjawiska w zasadzie tu chodzi, którą zawsze ktoś będzie kwestionować. Gdy do Polaków na Wołyniu kierowane były przez ich dowódców zakazy dokonywania odwetów, do Ukraińców ich dowódcy kierowali rozkazy niszczenia wszystkich Polaków z korzeniami. Czymś zupełnie innym są sprowokowane ludobójstwem sporadyczne odwety, a czymś innym zbrodnie ludobójstwa - znaku równości i stawiania na jednej płaszczyźnie być tu nie może.
Materiały pochodzą z książki Władysława i Ewy Siemaszków
pt. "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945"