Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów
ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”
„Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia
1939-1945” autorstwa Władysława i Ewy Siemaszków (ojciec i córka) to olbrzymia,
dwutomowa, licząca w sumie prawie 1500 stron praca dokumentująca zbrodnie
popełnione przez Ukraińców wobec Polaków w latach 1939-1945. Powiat po powiecie,
gmina po gminie, wieś po wsi - zostały tu bardzo dokładnie opisane wszystkie
miejscowości, w których Ukraińcy zabijali i męczyli Polaków. Autorzy wykonali
benedyktyńską pracę, docierając do olbrzymiej ilości świadków tych wydarzeń i
zbierając ich świadectwa. Jest to właściwie czarna księga ukraińskich zbrodni
począwszy od pierwszych dni II wojny światowej aż do jej końca.
Zachowanie Ukraińców wobec Polaków w tym okresie pełne było wyrafinowanego,
niczym nie uzasadnionego okrucieństwa. Korzystali oni ze starych, wypróbowanych
przez ich dziadów i pradziadów metod zabijania. Podobne akty terroru popełniane
przez kozacką dzicz opisano już w XVII wieku, w okresie powstania Chmielnickiego w
XVII wieku, a także w czasie tzw. koliszczyzny, czyli kozackiej rebelii w wieku XVIII.
Można tu więc wyliczyć takie metody jak: rąbanie ofiar siekierami, przerzynanie
żywcem piłą, wydłubywanie oczu, obcinanie uszu i języków, rozpruwanie brzuchów
ciężarnym kobietom i wyciąganie płodów, rozpruwanie brzuchów mężczyznom i
wyciąganie jelit, nabijanie niemowląt na sztachety w płocie, wrzucanie ludzi do studni
itp. W czasie Wigilii w Łucku Ukraińcy weszli do domu na przedmieściu, pozabijali
ludzi, a kawałki ich ciał położyli na przygotowane wcześniej talerze. Było to dla nich
bardzo zabawne. Takich barbarzyńskich czynów nie dokonywali ani Niemcy, ani
Sowieci!
Autorzy przedstawiają ludobójstwo Polaków na Wołyniu jako zbrodnię, którą popełnili
UKRAIŃCY, a nie – jak to się zwykle pisze w opracowaniach historycznych –
członkowie rozmaitych organizacji wojskowych. Zdaniem Siemaszków, jest to
ludobójstwo dokonane przez Ukraińców, a nie np. UPA, banderowców, nacjonalistów
ukraińskich czy jak ich tam zwać… Bo w mordach i podpalaniu polskich wsi
uczestniczyli zwykli ludzie, nie żadni tam wojskowi, ale przeciętni, normalni ukraińscy
chłopi, a także ich żony i dzieci. Często bywało tak, że na akcję pacyfikacji polskiej wsi
w mroźną noc (napadano zwykle wtedy, kiedy wszyscy byli w domach, chodziło o
element zaskoczenia) jechali po prostu sąsiedzi: ukraińscy mężczyźni zajmowali się
mordowaniem Polaków, ukraińskie kobiety rabowały w tym czasie ich dobytek, a
ukraińskie dzieci podpalały domy. Do tego wszystkiego namawiali ich wcześniej
ukraińscy duchowni, którzy przez akcją mordowania sąsiadów święcili narzędzia
zbrodni, czyli noże, kosy, siekiery, grabie i piły. Autorzy są jednak sprawiedliwi i
odnotowują także przypadki, kiedy Ukraińcy pomogli Polakom. Bo i takie sytuacje się
zdarzały.
Największą zaletą tej książki jest to, że nie jest pisana na podstawie dokumentów
wyciągniętych z archiwów, ale na bazie zeznań żyjących świadków tych okropnych
wydarzeń, jakie miały miejsce na Wołyniu. Praca opatrzona jest obszernym indeksem
rzeczowym, a także mapkami, z których wynika, jaki układ terytorialny miały zbrodnie
Ukraińców. Objęły one właściwie cały Wołyń. Polaków mordowano głównie na wsiach,
choć zdarzały się także napaści na domy w miastach stojące gdzieś na uboczu lub na
peryferiach.
Według bardzo ostrożnych szacunków w okresie 1939-1945 Ukraińcy zamordowali
około 60-80 tysięcy Polaków. Dokładna liczba pomordowanych jest trudna do ustalenia
z wielu powodów, m. in. dlatego, że nie zawsze było komu policzyć te trupy, albowiem po
zbrodni nie został już nikt żywy. Niektóre źródła podają, że mogło to być w sumie nawet
200 tysięcy Polaków. W każdym razie była to ogromna liczba ludzi, którzy stracili życie
na Wołyniu. Dochodzi do tego wielka ilość dzieci, które straciły rodziców, a same
uratowały się, lub ktoś je uratował z masakry. Dzieci te do końca życia także były (a
niektóre jeszcze są) ofiarami tego ludobójstwa. Doliczyć do tego należy wielką ilość
Polaków, którzy wprawdzie uszli z życiem, ale stracili na Wołyniu dorobek całego życia,
a także swoją ojczyznę, w której ich przodkowie mieszkali od czasów Bolesława
Chrobrego.
Mimo niezaprzeczalnych dowodów, ludobójstwo na Wołyniu jest wciąż przemilczane. Z
różnych względów nie mówiono o nim w okresie PRL-u, nie mówi się także po 1989
roku. Przyczyną tego zamiatania pod dywan takiej zbrodni jest – moim zdaniem -
niewłaściwie pojęta strategia dyplomatyczna przyjęta przez kolejne rządy Polski wobec
Ukrainy. A przecież Ukraińcy nigdy nie przeprosili za tę zbrodnię, nie ukorzyli się, tak
jak to zrobili Niemcy po drugiej wojnie światowej. Dla Ukraińców tamci zbrodniarze są
bohaterami, stawiają im pomniki i nazywają ulice imionami tych, którzy wtedy
mordowali Polaków.
Jeszcze kamyczek osobisty… W mojej miejscowości mieszkają potomkowie Polaków,
którzy musieli uciekać z Wołynia. Nie tak dawno rozmawiałam z panią, której
dziadkowie zostali zamordowani przez Ukraińców we wsi Nieświcz koło Łucka.
Zanotowałam jej opowieść. Oto ona:
„Nasza rodzina mieszkała na Wołyniu, pomiędzy miastami Łuck i Równe. Przed wojną
dziadek był zarządcą w dużym majątku ziemskim. W czasie wojny Ukraincy zabili
dziadka, a potem babcię, to jest matkę mojej matki. Zabili, a później wrzucili ją do
studni. A moją mamusię uratowała Ukrainka Wierka.
To było tak…
Pod koniec wojny większość Polaków uciekała z wiosek do Łucka przed banderowcami.
Babcia z dziećmi też miała uciekać. Póki co, chowali się po domach przed
banderowcami, nie rozpalali ognia, by dym z komina nie zdradził, że ktoś tam jest w
środku żywy.
Pewnego razu babcia z inną kobietą zostawiły dzieci i poszły do takiego domu na skraju
wsi, by tam ukradkiem zrobić pranie, bo już nie miały żadnych czystych rzeczy.
Rozpaliły w piecu, banderowcy dostrzegli dym, wpadli tam, zarezali obie kobiety, a
trupy wrzucili do studni. Dzieci siedziały same, bały się okropnie i były głodne.
Uratowała je znajoma matki, Ukrainka Wierka. Jej mąż też poszedł do banderowców,
bo inaczej całą ich rodzinę by zabili. Ale jej się zrobiło żal tych głodnych dzieci, co tam
były schowane. Poszła tam i dała im jeść. W nocy przyśniła się jej Matka Boska, która
kazała się jej nimi zaopiekować. No to następnego dnia też poszła dać im jeść. Kolejnej
nocy znowu ukazała się Wierce Matka Boska i mówiła, by zabrała dzieci z tamtego
pustego domu. No to Wierka wzięła je do siebie, w tajemnicy przed swoimi. Jakby się
Ukraińcy dowiedzieli, że ona chowa polskie dzieci, to by ją na pewno zabili. I dobrze, że
je zabrała, bo następnego dnia w ten dom uderzyła bomba i tam tylko wielka dziura w
ziemi została. Jakby tam ktoś był, to by nie przeżył.
I tak moja mamusia cudem uratowała się od śmierci. Do końca życia modliła się do
Matki Boskiej, dziękowała jej za ocalenie. Wierka z Ukrainy dwa razy przyjeżdżała do
nas, do Polski. Mamusia była jej bardzo wdzięczna. A my nigdy tam nie byliśmy, na
tym Wołyniu.”
Dowiedziałam się, że dziadek mojej rozmówczyni nazywał się Marian Paszkowski, przed
wojną skończył studia rolnicze, pracował jako zarządca majątku (folwarku?), że jak
przyszli Niemcy to nie opuścił swojej wsi. Kiedy Ukraińcy zaczęli zabijać Polaków, to nie
chciał uciekać, bo sądził, że jemu nic nie zrobią, bo to przecież znani od lat sąsiedzi. Ale
mimo to, Ukraińcy przyszli, wyprowadzili jego i jeszcze paru innych mężczyzn niby to
do urzędu gminy i po drodze zabili (zarezali?, zastrzelili?). Dzisiaj w tej wsi jest
pamiątkowy obelisk z nazwiskami tych zabitych, ufundowany przez potomków
Polaków.
Tragedia rodziny Paszkowskich z Nieświcza także została opisana w książce Ewy i
Władysława Siemaszków.
Siemaszko Ewa, Siemaszko Władysław, „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów
ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”, wyd. von Borowiecky, Warszawa
2008
Autor:
OUN-UPA. Formacje zbrojne
Władysław i Ewa Siemaszko
(fragment książki pt. "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich
na ludności polskiej Wołynia 1939-1945")
Nacjonalistyczne formacje zbrojne Maksyma Borowcia "Tarasa Bulby"
Zalążki swej podziemnej zbrojnej formacji Maksym Boroweć "Taras Bulba" zaczął
organizować podczas okupacji sowieckiej, od jesieni 1940 r. na terenie powiatu
kostopolskiego i sarneńskiego. W chwili wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej w
1941 r. jego bojówki ujawniły się jako tzw. Sicz Poleska (Poliśka Sicz). Atakowały
wówczas w okolicach Sarn i Olewska uciekających żołnierzy i funkcjonariuszy
sowieckich oraz ewakuujące się sowieckie rodziny, co było powodem
zaakceptowania "Siczy" przez Niemców. Niemcy uznali "Poleską Sicz" za formację
policyjną, a nie za zalążek ukraińskiej armii, jak projektował Bulba. Na uwagę
zasługuje fakt, że "Sicz" była nie tylko antysowiecka, ale także antypolska, o czym
świadczy np. demonstracja siczowców na czele z Bulbą na początku niemieckiej
okupacji w Rokitnie (zob. Rokitno, gm. Kisorycze, pow. Sarny). 16 listopada 1941
r. Niemcy cofnęli uznanie dla "Poleskiej Siczy". Część siczowców złożyła broń,
pozostali rozeszli się do domów, zabierając broń ze sobą. Bulba, w obawie przed
aresztowaniem przez Niemców, wraz z kilkunastoma współpracownikami ukrył się,
mianował się głównym ukraińskim atamanem i rozpoczął działalność podziemną,
organizując na nowo zbrojne formacje. W utworzonym przez niego sztabie
większość stanowili byli oficerowie UNR, a doradcami byli tam także melnykowcy.
Koncepcja i styl działania Bulby były odmienne od reprezentowanych przez
Ugrupowanie Bandery, do którego odnosił się negatywnie. Bulba nie ogłosił
powstania państwa ukraińskiego i nie tworzył, jak OUN Bandery, podziemnej
administracji cywilnej. Po rozwiązaniu "Poleskiej Siczy" przystąpił natomiast do
tworzenia ukraińskiej partyzantki, w przyszłości mającej być podstawą ukraińskich
sił zbrojnych. Zorganizowanym przez siebie oddziałom nadał nazwę Ukraińskiej
Powstańczej Armii (Ukrajinśka Powstańcza / Powstanśka Armija).
Struktura UPA Bulby, inna niż UPA banderowskiej, przedstawiała się następująco.
Istniało pięć tzw. Latających Brygad, w obrębie których działały tzw. sotnie
(liczące po co najmniej 100 ludzi). Sotnie były podzielone na małe, ruchliwe,
operacyjne grupy, liczące po 5-10 osób. Obszar działania obejmował stosunkowo
niewielki obszar Wołynia i Polesia Wołyńskiego, tj. powiat sarneński, kostopolski i
północną część powiatu rówieńskiego. W sierpniu 1943 r. banderowcy siłą
podporządkowali sobie bojówki Bulby. Dla resztek swoich zwolenników Bulba
przyjął nazwę Ukrajinśka Nacjonalno-Rewolucijna Armija (OUNR), która to
formacja nie odegrała już żadnej roli.
Obecność bojówek bulbowskich na wymienionym wyżej obszarze była ludności
polskiej powszechnie znana, a jej działalność odczuwano jako zbrodniczą.
Pierwszy masowy mord, rzeź Parośli w gm. Antonówka powiatu sarneńskiego 9
lutego 1943 r., był dziełem bojówek bulbowskich. W raportach, sprawozdaniach i
meldunkach Okręgu AK Wołyń powtarza się twierdzenie, że eksterminację ludności
polskiej na terenie powiatu sarneńskiego i kostopolskiego rozpoczęli i dokonywali
bulbowcy. Działali oni samodzielnie do sierpnia 1943 r. Jednakże w tym czasie i na
tym terenie działała równolegle OUN Bandery, a więc w północno-wschodniej
części Wołynia ludobójcze akcje wobec ludności polskiej były dokonywane
jednocześnie przez dwa nacjonalistyczne ugrupowania, lecz nie ma dokumentacji
pozwalającej stwierdzić, które z nich było bardziej aktywne.
OUN i UPA Stepana Bandery
OUN Bandery była najliczniejszą i najsilniejszą organizacją nacjonalistyczną na
Wołyniu. Szeroko rozwinięta siatka organizacyjna (tzw. sitka) obejmowała cały
teren Wołynia i wszystkie ukraińskie grupy społeczne, posługiwała się przy tym
rzeszą informatorów. Podczas okupacji niemieckiej ukraińscy nacjonaliści z
ugrupowania OUN Bandery byli usadowieni w niemieckiej administracji i policji
ukraińskiej pod nadzorem niemieckim, co wykorzystywali do swoich celów, m.in.
do terroru skierowanego wobec ludności polskiej oraz do wzmacniania organizacji.
Struktura organizacyjna OUN Bandery (sitka) była oparta na jednoosobowym
kierownictwie i zasadzie hierarchiczności.
Na czele organizacji stał urzędujący prowidnyk (przewodniczący) OUN-R, którym
od rozłamu OUN w 1940 r. do lipca 1941 r. był Stepan Bandera, a następnie
Mykoła Łebed ("Maksym Ruban"). Prowidnyk kierował kilkuosobowym
kierownictwem prowodem), do którego należeli podlegający mu m. in.
przewodniczący terytorialnych kierownictw.
Obszar wpływów OUN Bandery został podzielony na kraje, nazywane też ziemiami
z określeniem ich geograficznego położenia, które miały swoje kierownictwa i
prwidnyków.
W skład krajowego kierownictwa (prowodu) wchodzili: przewodniczący krajowy
(prowidnyk), zastępca krajowego prowidnyka, referenci: wojskowy, gospodarczy,
organizacyjny, polityczny, propagandy, służby bezpieczeństwa i innych służb
specjalnych.
Krajowym kierownictwom podlegały kierownictwa terenowe, których skład był
podobny. Struktury organizacyjne były tak pomyślane, żeby zapewnić sobie
podporządkowanie ludności ukraińskiej prowidnykom terenowym, w czym
organizacja pomagała sobie stosując obok agitacji terror. Toteż organizacja ta z
łatwością mobilizowała do swoich zadań chłopstwo.
Organem kontroli banderowców, wszechwładnym i bezwzględnym, była Służba
Bezpieczeństwa (Służba Bezpeky) OUN, której komórki znajdowały się na
wszystkich szczeblach struktury OUN i UPA. Była to tajna policja OUN Bandery, o
bardzo szerokich politycznych kompetencjach represyjnych. SB tropiła i
likwidowała w szeregach organizacji wszystkich podejrzanych ideologicznie czy
politycznie, mających jakiekolwiek wątpliwości i w ogóle uznanych za niepewnych,
a także brała udział w rzeziach ludności polskiej. SB również terroryzowała
ukraińską ludność, posługując się tymi samymi metodami, co wobec członków
OUN i UPA. Jej działalność była analogiczna do gestapo, SS i NKWD.
Zwierzchnikiem Służby Bezpieczeństwa w latach 1941-1944 r. był Mykoła Łebed,
który w "rządzie" proklamowanego przez OUN Bandery 30 czerwca 1941 r.
państwa ukraińskiego otrzymał resort bezpieczeństwa i który od 1941 r., po
aresztowaniu Bandery przez Niemców, był równocześnie przewodniczącym OUN.
W latach 1942-1944 referentem SB na Wołyniu był Wasyl Makar "Bezridnyj",
"Siromaneć".
Wołyń (wraz z częścią południowego Polesia, tj. południowymi rejonami obwodu
brzeskiego i poleskiego) w strukturze organizacyjnej OUN Bandery - jako kraj -
wchodził w skład tzw. Północno-Zachodnich Ziem Ukraińskich. Teren województwa
był podzielony na dwa obwody - wołyński i rówieński, które dokładnie pokrywały
się z sowieckim podziałem administracyjnym z lat 1939-1941. W obwodzie
wołyńskim znajdowało się 5 nadrejonów, które odpowiadały powiatom: Horochów,
Kowel, Luboml, Łuck, Włodzimierz Wołyński. Do obwodu rówieńskiego należało 6
nadrejonów, tj. pozostałych powiatów: Dubno, Kostopol, Krzemieniec, Równe,
Sarny, Zdołbunów.
W obrębie nadrejonów znajdowały się rejony (gminy), dzielone na podrejony, w
których tworzone były kuszcze (nazwa tej jednostki nieprzetłumaczalna; kuszcz po
ukraińsku oznacza krzak), obejmujące 4-7 wsi, a te z kolei dzieliły się na stanice
(stanycie), liczące 1-2 wsie.
Na każdym szczeblu stał przewodniczący, kierownik (prowidnyk) - krajowy,
obwodowy, nadrejonowy, rejonowy. Kuszczami kierowali kuszczowi, a stanicami -
stanyczni (sołtysi). W ramach całej organizacji, na różnych jej szczeblach, istniały
bojówki OUN, których dowódcy zwani byli komendantami (odpowiednio:
obwodowi, okręgowi, nadrejonowi, rejonowi, staniczni).
OUN dysponowała jeszcze siłami rezerwowymi w postaci paramilitarnej organizacji
zwanej Samooboronnymi Kuszczowymi Widdiłami (SKW). Były to grupy chłopów
żyjących i pracujących w swoich gospodarstwach we wsiach znajdujących się na
terenie ouenowskiej jednostki organizacyjnej zwanej kuszczem i mobilizowanych
do konkretnych akcji. A więc było to coś w rodzaju pospolitego ruszenia, które w
razie potrzeby wspomagało OUN lub UPA. SKW było kierowane przez OUN za
pośrednictwem kuszczowych i stanycznych. Nazwa samooboronni, która oznacza
"samoobronne" (oddziały) nie miała nic wspólnego z samoobroną, bowiem owe
oddziały (widdily), napadały samodzielnie lub wraz z UPA na bezbronne polskie
osiedla. Uzbrojenie członków SKW stanowiła nieliczna broń, a głównie narzędzia
gospodarskie, jak np. siekiery, widły, kosy, noże, topory, młoty, drągi (stąd też
nazwa sokyrnyky, czyli siekiernicy), którymi nie można było walczyć z Niemcami i
Sowietami (sowieckimi oddziałami partyzanckimi), a jedynie masakrować
bezbronnych Polaków. Owo pospolite ruszenie, do którego przyłączali się też
zmuszeni przez OUN i UPA lub dobrowolnie niezrzeszeni Ukraińcy, miało znaczną
przewagę nad mordowanymi Polakami. Członkowie SKW pełnili ponadto dzienną i
nocną służbę patrolową w swoich wsiach, w trakcie której wyłapywali i mordowali
przemieszczających się Polaków.
OUN Bandery, obwołując siebie jedyną reprezentacją narodu ukraińskiego,
uważała swą organizację za polityczne podziemne organa administracji (władzę
cywilną), a utworzonej dla swoich celów i podporządkowanej jej formacji zbrojnej
nadała nazwę Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), używaną wcześniej przez
oddziały Maksyma Borowcia "Bulby".
Głównymi organizatorami UPA Bandery na Wołyniu byli: Mykoła Łebed "Maksym
Ruban", Wasyl Sydor "Szelest", Dmytro Klaczkiwśkyj "Kłym Sawur", Roman
Szuchewycz "Taras Czuprynka" i Rostysław Wołoszyn "Horbenko", "Pawłenko".
Pierwszy oddział powstał przy końcu 1942 r. ze scalenia bojówek OUN Bandery, po
przeprowadzeniu przez Romana Szuchewycza i Wasyla Sydora inspekcji na
Wołyniu i Polesiu. Jego dowódcą był Hryć Perehiniak (Perehijniak) "Korobka",
"Dowbeszka". W propagandzie banderowskiej oddział ten nazywany jest "pierwszą
sotnią UPA", z pominięciem faktu, że istniały już sotnie UPA Bulby. W ślad za tą
sotnią powstawały następne - w Sarneńskiem, w rejonie Stepań-Kołki (na północy
powiatu kostopolskiego i łuckiego), w pustomyckich lasach (w okolicy Pustomyt,
gm. Tuczyn, pow. Równe), w Krzemienieckiem i innych rejonach. Trzon oddziałów
stanowili miejscowi, jednakże elementem inspirującym i szczególnie aktywnie
uczestniczącym w organizacji oddziałów byli nacjonaliści przybyli w tym celu z
Małopolski Wschodniej (ich liczbę ocenia się na około 1000 ludzi). Ważnym
momentem dla rozwoju tej ludobójczej formacji było na Wołyniu "przejście do
lasu" w marcu i kwietniu 1943 r. policji ukraińskiej na służbie niemieckiej, na
rozkaz głównego prowodu OUN. Istniejące bojówki zostały zasilone kilku tysiącami
przeszkolonych i uzbrojonych ludzi, zaprawionych wcześniej w masowej
eksterminacji wołyńskich Żydów i uczestniczących czynnie w prześladowaniach
Polaków, a więc w potencjał, który był wzorem i nadawał zbrodniczy ton.
Sztandarową piosenką policji ukraińskiej od chwili jej powstania w 1941 r., a
później UPA było: "Smert', smert', lacham smert', smert' moskowśko-żydiwśkij
komuni" ("Śmierć, śmierć, Polakom śmierć, śmierć moskiewsko-żydowskiej
komunie"). Jest to jedno ze świadectw długo przygotowywanego przez OUN planu
likwidacji Polaków.
Na szczycie struktury organizacyjnej UPA znajdowała się Komenda Główna.
Podlegały jej komendy UPA działające na terenie trzech organizacyjnych
obszarów, zwanych krajami. UPA Bandery działająca na Wołyniu była
podporządkowana zgrupowaniu terytorialnemu zwanemu UPA-Północ (UPA-
Piwnicz), któremu podlegało także część Polesia, północno-zachodnie Podole i
część Kijowszczyzny. W obrębie UPA-Północ obszar Wołynia był podzielony na trzy
tzw. okręgi wojskowe (Wijśkowi Okruhy /WO/), posiadające swoje komendy i
sztaby:
WO "Turiw" - obejmujący powiaty Horochów, Kowel, Luboml, Łuck,
Włodzimierz Wół.; na jego terenie wyodrębnione były nadrejony: łucki
"Chortycia", włodzimierski "Step", kowelski "Kodak";
WO "Zahrawa" - z powiatami: Kostopol, Sarny, północną częścią powiatu
rówieńskiego, podzielonymi na nadrejony: sarneński "Lisowa Piśnia" i
kostopolski "Dołyna";
WO "Bohun" (w pewnym okresie pod nazwą WO "Enej" od pseudonimu
komendanta) - obejmujący powiaty Dubno, Krzemieniec, Zdołbunów i
południową część powiatu rówieńskiego, które były podzielone na
nadrejony: korecki "2/2", "Kolino"; rówieński "3/3", "Ozero"; zdołbunowski
"4/4", "Łuh"; dubieński "6/6", "Dub"; krzemieniecki "7/7".
W skład WO "Turiw" i WO "Zahrawa", oprócz Wołynia wchodziły także tereny
Polesia, nie wymieniane tu szczegółowo. W sierpniu 1944 r. z połączenia WO
"Turiw" i WO "Zahrawa" powstał WO "Zawychost".
Podczas "oczyszczania" Wołynia z ludności polskiej kierownictwo UPA najwyższego
szczebla przedstawiało się następująco: do listopada 1943 r. dowódcą całej UPA
był Dmytro Klaczkiwśkyj "Kłym Sawur", a po nim Roman Szuchewycz "Taras
Czuprynka"; dowódcami poszczególnych okręgów wojskowych byli: WO "Turiw" -
Jurij Stelmaszczuk "Rudyj", WO "Zahrawa" - Iwan Łytwynczuk "Dubowyj", WO
"Bohun" - Petro Olijnyk "Enej".
Podstawową jednostką UPA była sotnią (odpowiednik kompanii w polskim wojsku).
Sotnią dzieliła się na 3-4 czoty (plutony), a czota na 3-4 rój i (rij - po polsku rój -
to drużyna). W roju, który dzielił się na 2 lanki (sekcje), było 7-12 "wojaków".
Kilka sotni tworzyło kuriń (batalion), a 2 kurenie (lub więcej) stanowiło zahin
(zagon, pułk). Ponadto w powszechnym użyciu były nazwy oddział i pododdział,
których stosunek organizacyjny do takich jednostek jak kuriń, sotnia, czota, rij -
nie jest dla nas jasny. Poszczególne jednostki UPA miały swoje nazwy, przeważnie
wywodzące się od pseudonimów ich dowódców (np. kuriń "Hołubenki", sotnia
"Zalizniaka", zahon "Eneja").
Jednostki UPA były ściśle powiązane z terenową siecią OUN, jej podlegały, a
wszelkie posunięcia były uzgadniane z prowidnykiem OUN.
W UPA używano podwójnego systemu stopni: analogicznego do stosowanego w
wojsku oraz funkcyjnego, wynikającego z kierowania poszczególnymi jednostkami.
W systemie wzorowanym na wojskowym były następujące stopnie: szeregowi -
strileć (strzelec), starszyj strileć (starszy strzelec); podoficerowie - wistun
(kapral), starszyj wistun (starszy kapral), bulawnyj (sierżant), starszyj bulawnyj
(starszy sierżant); oficerowie - chorunżyj (chorąży), porucznyk (porucznik),
sotnyk (kapitan), major (major), połkownyk (pułkownik), heneral (generał). Rangi
stosowane w funkcyjnym systemie to: rojowyj (spolszczona nazwa rojowy),
czotowyj (czotowy), bunczużnyj (szef kompanii lub batalionu), sotennyj (sotenny,
dowódca kompanii), kurinnyj (kurinny, dowódca batalionu), komandyr zakonu lub
hrupy, komendant oddziału lub pododdziału. Rangi funkcyjnego systemu określały
dowódców jednostek, nie były związane ze stopniami na wzór wojskowy, toteż w
razie potrzeby każdy bojowyk (bojownik), nawet bez wyszkolenia czy właściwego
stopnia, mógł dowodzić akcją, stojąc na czele jakiejś jednostki.
Na początku 1943 r. liczebność UPA Bandery była określana na 10-15 tysięcy ludzi
i w przeciągu 1943 r. rosła w wyniku prowadzonych mobilizacji oraz
podporządkowania sobie w sierpniu 1943 r. UPA Bulby i oddziałów Melnyka. Przy
końcu 1943 r. - po częściowej demobilizacji i wraz z różnymi terenowymi
zbrojnymi oddziałami podziemia nacjonalistycznego - stan UPA był oceniany na
15-20 tyś. ludzi, w tym grupy "Turiw" na l stycznia 1944 r. 3048 osób.
Pierwsze napady na Polaków dokonywane przez nacjonalistów z OUN Bandery
miały miejsce w 1941 r., tuż po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, podczas
okupacji niemieckiej. Ich wykonawcami byli m. in. członkowie tzw. grup
marszowych (pochodnych) OUN, tj. grup nacjonalistów, przybyłych wraz z armią
niemiecką z ziem polskich okupowanych przez Niemców od 1939 r. oraz z Rzeszy.
Oprócz nich mordowali miejscowi, prawdopodobnie zachęceni rozkolportowanymi
wówczas odpowiedniej treści materiałami propagandowymi (zob. Dok. 76).
Początek generalnej rozprawy z Polakami miał miejsce w 1942 r., ale wówczas
były to napady na pojedyncze osoby i rodziny, dokonywane także tam, gdzie nie
działali nacjonaliści Bulby. Przejście policjantów ukraińskich ze służby niemieckiej
do UPA Bandery (marzec-kwiecień 1943 r.) rozpoczęło zorganizowaną na wielką
skalę akcję systematycznego ludobójczego "oczyszczania ukraińskich ziem" z
ludności polskiej (zajmanciw) w imię hasła rozpropagowanego nie tylko wśród
działaczy nacjonalistycznych, ale wśród szerokich warstw ukraińskiego
społeczeństwa: Ukraina tylko dla Ukraińców, Ukraina czysta jak szklanka wody.
Koncepcja Ukrainy tylko dla Ukraińców oznaczała pozbycie się wszystkich innych
narodowości (zajmanciw) i była realizowana etapami. W pierwszym etapie,
zorganizowanym przez Niemców i przez nich przeprowadzanym, z poważnym
udziałem nacjonalistów ukraińskich (policjantów ukraińskich i cywili), zlikwidowani
zostali Żydzi. W drugim etapie nacjonaliści, już na własną rękę, dokonali
eksterminacji Polaków. Etap ten zapowiadała uchwała III Konferencji OUN
Bandery w lutym 1943 r., w której postanowiono zlikwidować wszystkich
"zajmańców" oraz ogłoszono, że OUN stoi na stanowisku "tworzenia państw
narodowych wszystkich narodów na ich etnicznych terytoriach". W trzecim etapie,
do którego nie doszło z powodu zajęcia ziem II Rzeczpospolitej przez Związek
Sowiecki, nastąpiłoby usuwanie Czechów, Rosjan i wszelkich innych narodowości.
Obie formacje zbrojne Bulby i Bandery - nazywające siebie armiami - z punktu
widzenia wojskowego i prawno-międzynarodowego nimi nie były, ponieważ nie
stanowiły sił zbrojnych państwa lub ich części. W czasie działania UPA państwa
ukraińskiego nie było, a kilkudniowy "rząd" Jarosława Stećki w 1941 r. nie był
uznany na arenie międzynarodowej. Jeśli chodzi o UPA Bandery, to należałoby ją
potraktować jako uzbrojone bojówki politycznej partii, czyli OUN, która nie była
demokratycznie wybranym przedstawicielstwem społeczeństwa ukraińskiego, lecz
organizacją terrorystyczną, posługującą się terrorem i zbrodnią w celu
podporządkowania sobie tego społeczeństwa. Biorąc pod uwagę działalność owych
bojówek, które koncentrowały się na mordowaniu bezbronnej cywilnej ludności
polskiej (nie tylko zresztą na Wołyniu, ale również na innych obszarach
okupowanej Rzeczypospolitej, zamieszkałych przez Polaków i Ukraińców) z
zamiarem unicestwienia jak największej liczby ludzi, z użyciem podstępów,
prowadzone bezwzględnie i okrutnie, przy zastosowaniu tortur, a nie na walce z
uzbrojonymi wojskami niemieckimi lub partyzantką sowiecką - to działalność ta
nie odpowiada normom postępowania stawianym wojskom. Warto przy tym
zauważyć, że owe bojówki nazywające siebie armią, nie miały własnego
jednolitego umundurowania, używały mundurów obcych armii (niemieckich,
sowieckich) lub polskich i podszywały się pod inne formacje zbrojne, a więc nie
stosowały zewnętrznych form właściwych wojsku, a ich członkowie jako obywatele
państwa polskiego dokonywali zbrodni ludobójstwa na współobywatelach.
Kwalifikowanie UPA jako sił powstańczych skierowanych przeciwko państwu
polskiemu należy również uznać z prawnego punktu widzenia za błędne, ponieważ
podczas wojny bojówki nacjonalistyczne nie występowały przeciwko polskim
władzom, lecz przeciwko polskiej ludności. W tym czasie Polska była krajem
okupowanym, a istniejące w konspiracji podziemne władze cywilne ani nie
organizowały, ani nie kontrolowały społecznego życia Ukraińców. W chwili
wystąpienia OUN-UPA z ludobójczą akcją wobec ludności polskiej na Wołyniu i
jeszcze co najmniej przez pół roku na większości obszaru Wołynia, nie było sił
zbrojnych państwa polskiego, przeciwko którym mogłyby wystąpić jakiekolwiek
siły powstańcze. Oddziały partyzanckie AK zorganizowały się dopiero wtedy, kiedy
nacjonaliści ukraińscy mieli na swym koncie, jak szacujemy, dwie trzecie swych
ofiar.
OUN i formacje zbrojne Andrija Melnyka
OUN Melnyka była znacząco mniej liczna i uważana za bardziej umiarkowaną w
formach działania niż OUN Bandery. Jej działacze byli podobnie jak banderowcy
rozmieszczeni w niemieckiej administracji terenowej oraz w policji ukraińskiej.
Struktura organizacyjna OUN Melnyka była podobna do banderowskiej. Ziemie
Wołynia należały do Inspektoratu II OUN-M. Organizacja ta była najbardziej
rozwinięta w powiatach krzemienieckim i włodzimierskim. Jej bojówki zbrojne
zaczęto formować w marcu 1943 r., a na naradzie aktywu w maju 1943 r. w
Ławrze Poczajowskiej uchwalono powołanie "Wojskowych Oddziałów" (Wijśkowi
Widdity) OUN Melnyka. Utworzono tzw. bazy, tj. jedną w postaci dwóch sotni w
powiecie krzemienieckim, drugą w powiecie włodzimierskim - jedna sotnia, i
trzecią o charakterze rajdowym. Żywot melnykowskich formacji zbrojnych był
krótki, bowiem po nieudanych próbach przeciągnięcia melnykowców do szeregów
OUN Bandery, oddziały Melnyka zostały rozbite przez banderowców pod
dowództwem Iwana Kłymyszyna "Kruka" i Petra Olijnyka "Eneja" w lipcu 1943 r.
Kadrę dowódczą melnykowców banderowcy zamknęli w obozie o zaostrzonym
rygorze i większość, tj. tych, którzy odmówili podporządkowania się OUN Bandery,
po pewnym czasie rozstrzelali. Pozostali działacze poukrywali się, a siatka
organizacyjna porwała się. Jesienią 1943 r. melnykowcy zaczęli odtwarzać
organizację i w tym czasie doszli do porozumienia z Niemcami, tworząc u ich boku
Wołyński Legion, przemianowany później na Ukraiński Legion Samoobrony.
Formacja ta miała stanowić przeciwwagę wobec banderowskiej UPA.
W publikacjach melnykowskich działaczy można znaleźć krytyczne uwagi o
zbrodniczych napadach na Polaków, tymczasem również ta formacja mordowała
Polaków przynajmniej do lipca 1943 r. W powiecie krzemienieckim melnykowcy
dokonali np. wspólnie z banderowcami napadu na Kąty (gm. Szumsk) w maju
1943 r., zaś samodzielnie w początkach lipca 1943 r. na Wiśniowiec. Nie ulega
wątpliwości, że w powiecie włodzimierskim melnykowcy najpierw dokonali szeregu
zabójstw Polaków i Żydów jako policjanci ukraińscy, a później brali udział w
lipcowej rzezi (w niektórych relacjach są wymieniani z nazwiska jako sprawcy
zbrodni). Ukraiński Legion Samoobrony ma na sumieniu mordy Polaków w
okolicach Uściluga i poza Wołyniem.
Materiały pochodzą z książki Władysława i Ewy Siemaszków
pt. "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej
Wołynia 1939-1945"
Obrona ludności polskiej na Wołyniu
Władysław i Ewa Siemaszko
Wokół polskiej obrony na Wołyniu przeciwko nacjonalistom ukraińskim krąży
szereg błędnych pojęć i ocen, wynikających przede wszystkim z braku analizy
całości wydarzeń na Wołyniu i położenia ludności polskiej. Najczęściej spotyka się:
1) wyolbrzymianie zjawiska polskiej samoobrony; 2) traktowanie jej jako siły
równoważnej napastnikom i niszczącej przeciwnika w stopniu proporcjonalnym do
zadanych uprzednio strat stronie polskiej; 3) przypisywanie jej szeroko
zakrojonych akcji odwetowych.
Tymczasem ludność polska Wołynia, i to głównie wiejska, weszła w rok 1943 r.
nieprzygotowana do przeciwstawienia się ludobójstwu. Istniejąca od 1942 r. wśród
wąskiego grona Polaków konspiracja ZWZ była nastawiona na przygotowywanie
ludności do walki z Niemcami, a nie z Ukraińcami. Nie dostrzegano wówczas
jeszcze, że najpoważniejszym i najbliższym zagrożeniem dla Polaków są
nacjonaliści ukraińscy. Zresztą działalność konspiracyjna, pozostając pod
nieustanną obserwacją Ukraińców, którzy składali donosy policji ukraińskiej lub
Niemcom, była związana ze szczególnym narażaniem wolności i życia, miała
bardzo ograniczony zasięg i była słaba. Ludzi o doświadczeniu wojskowym i
przywódczym, którzy byliby zdolni pokierować ludnością polską w ówczesnych
okolicznościach było zbyt mało, ponieważ większość wybitniejszych lokalnych
postaci została wyeliminowana przez Sowietów w latach 1939-1941. Trzy wielkie
deportacje w głąb Związku Sowieckiego, aresztowania kończące się albo wywózką
do łagru albo rozstrzelaniem dotyczyły najbardziej aktywnych członków
społeczności polskiej, o doświadczeniu organizacyjnym i w przypadku osadników
wojskowych - z przygotowaniem wojskowym. Właśnie tych ludzi brakowało na
Wołyniu, gdy zaszła potrzeba organizowania samoobrony przeciwko Ukraińcom.
Istotnym problemem był również brak broni i amunicji, której ludność polska w
latach 1939-1942 nie gromadziła w obawie przed utratą życia i represjami w
przypadku najmniejszego podejrzenia w tym zakresie. Tylko jednostki posiadały
głęboko ukryte pojedyncze sztuki broni palnej, z minimalną ilością amunicji. Zaś
możliwości zdobycia broni i amunicji były niewielkie. Toteż dochodziło do takich
sytuacji, że w 1943 r. w niektórych polskich miejscowościach warty, które miały
ostrzec o napadzie, posługiwały się atrapami karabinów wykonanymi przez
miejscowych stolarzy. Miały one wprowadzić w błąd, że osiedle będzie się bronić, i
odstraszyć napastników. Elementem utrudniającym zorganizowanie samoobrony
była też postawa wiejskiej starszyzny, która z jednej strony nie doceniała
zagrożenia, a z drugiej strony uważała, że pojawienie się jakiejkolwiek grupy
obronnej rozdrażni Ukraińców i pogorszy sytuację Polaków (np. Budy Ossowskie,
gm. Turzysk w pow. Kowel). W związku z tym w niektórych miejscowościach
czysto polskich, gdzie można byłoby zorganizować samoobronę, do tego nie
doszło (np. cytowana już wyżej wieś Budy Ossowskie). Dodatkowo dość
rozpowszechnione było przekonanie, mimo oczywistych symptomów nadchodzącej
zagłady, że Ukraińcy nie mają powodów do mordowania Polaków, bo jako
współmieszkańcy tej ziemi nie uczynili oni nic, czym mogliby Ukraińcom w
czymkolwiek zaszkodzić.
Na
Wołyniu
występowały
dwie
formy
polskiej
obrony:
- samoobrona, czyli grupy, oddziały, placówki, ośrodki i bazy samoobrony,
- oddziały partyzanckie.
Samoobrona była to zorganizowana i uzbrojona w broń palną grupa, kierowana
przez jedną osobę lub przez komitet samoobrony (jak np. w Hucie Stepańskiej,
gm. Stepań, pow. Kostopol).
Wszelkie inne sposoby ochrony życia, w których nie używano siły w obronie
własnej nie były samoobroną w ścisłym słowa tego znaczeniu. Było to:
gromadzenie się wielu rodzin na noce w jednym gospodarstwie (lub kilku), szkole,
domu ludowym, budynku stacyjnym itp. obiekcie, strzeżonym przez mężczyzn,
którzy w razie niebezpieczeństwa napadu mieli ułatwić szybką ucieczkę; warty i
patrole alarmujące o zbliżaniu się podejrzanych osób czy grup, ale nie
podejmujące w przypadku napadu walki; przygotowywanie kryjówek, schronów i
korzystanie z nich w razie napadu; instalowanie w różnych punktach osiedla
"alarmów", tj. różnych metalowych przedmiotów, które w razie zagrożenia
uderzano, a wydawane głośne dźwięki dawały sygnał do ucieczki. Te sposoby
ochrony życia z założenia nie przewidywały czynnego przeciwstawienia się
napastnikom, a jedynie uniknięcie napadu; nie przeciwdziałały napadom, a tylko w
jakimś stopniu zmniejszały liczbę śmiertelnych ofiar. Również nie należy za1iczać
do samoobrony przypadków desperackiej obrony przez zaskoczonych napadem
przy użyciu będących pod ręką narzędzi czy innych przedmiotów - bez względu na
to, czy bronili się pojedynczy ludzie czy grupa, i z jakim skutkiem. W tym miejscu
zwracamy więc uwagę na spotykaną w różnych publikacjach nieprawidłową
kwalifikację obrony w kościele w Kisielinie (zob. w gm. Kisielim pow. Horochów) -
jako samoobrony, i w konsekwencji tworzenie po kilkudziesięciu latach od napadu
na kościół nie istniejącej tam placówki, gdy w rzeczywistości w kisielińskim
kościele garstka przybyłych tam na mszę św. bezbronnych ludzi, oblężonych przez
uzbrojone w broń palną bojówki, broniła się w sposób całkowicie improwizowany
cegłami i innymi znalezionymi ciężkimi przedmiotami.
Pewne nieporozumienia powstają też z błędnego traktowania jako samoobrony
konspiracyjnych grup ZWZ-AK, których sieć tworzona była od 1942 r. Działalność
grup konspiracyjnych, skierowana na przygotowywanie powstania przeciwko
Niemcom, polegała głównie na: zbieraniu informacji o przeciwniku i nastrojach
społeczeństwa, kolportażu podziemnej prasy, wpływaniu na nastroje społeczne,
gromadzeniu broni, typowaniu ludzi do przyszłej akcji zbrojnej. I chociaż wielu
członków konspiracji ZWZ-AK znalazło się w samoobronach, inspirowało je,
organizowało i było dowódcami, to nie można stawiać znaku równości pomiędzy
komórką konspiracyjną i samoobroną. Dla przykładu, w powiecie włodzimierskim
w gminach Chotiaczów i Grzybowica, istniała konspiracja ZWZ-AK, a nie było tam
ani jednej placówki samoobrony.
Placówki i ośrodki (bazy) samoobrony, oddziały partyzanckie
Placówkami samoobrony były polskie osiedla, w których bezpieczeństwa Polaków
strzegły grupy (oddziały) samoobrony. Natomiast ośrodkiem (lub bazą)
samoobrony były zespoły polskich osiedli (wsi i kolonii) związanych ze sobą
wspólnym systemem obronnym, wzajemnie się wspierających i podejmujących
wspólne akcje (np. Przebraże /gm. Trościaniec, pow. Łuck/, Huta Stepańska /gm.
Stepań, pow. Kostopol/ - z okolicznymi osiedlami).
Placówki samoobrony zaczęły powstawać samorzutnie w początkach 1943 r. w
części polskich wsi i kolonii lub osiedli z przytłaczającą częścią Polaków. W
miejscowościach mieszanych, z przewagą ludności ukraińskiej w stosunku do
polskiej, a takich miejscowości była większość, samoobron nie było i nie miały one
szans istnienia. Tak więc rozproszenie ludności polskiej wśród ludności ukraińskiej
uniemożliwiało organizowanie samoobron, a żyjąca wśród Ukraińców polska
ludność była całkowicie bezbronna. Samoobrony istniały na terenach wiejskich i w
małych miasteczkach. Natomiast w miastach, gdzie stały załogi niemieckie, a więc
było bezpieczniej, były rzadkością (Dubno, Ostróg, Rokitno, Włodzimierz Woł.),
organizowano je głównie na przedmieściach, na które napadały bojówki UPA.
Jednym z najważniejszych warunków powstania placówek samoobrony była
obecność w danym środowisku jednostki lub jednostek przywódczych oraz
akceptacja przedsięwzięcia przez całą społeczność. Tymczasem prawie dwuletni
sowiecki reżim okupacyjny (1939-1941) dość skutecznie społeczeństwo polskie na
Wołyniu "odgłowił", o czym była już mowa wyżej. Istotnym dla tworzenia
samoobrony były też warunki terenowe, jak istnienie budynków murowanych, w
których skupiała się ludność i urządzane były stanowiska obronne, zwartość
zabudowy osiedla, ukształtowanie terenu sprzyjające obronie. Brak odpowiednich
warunków terenowych, obok braku przywódców i biernej postawy ogółu
mieszkańców, były np. przyczyną nie powstania wspólnej samoobrony w skupisku
dużych polskich osiedli w północnej części pow. włodzimierskiego, tj. w:
Stanisławowie, Sokołówce, Jasienówce, Świętocinie, Głęboczycy, Soroczynie,
kolonii Grabina, czego konsekwencją było wymordowanie mieszkańców tych
miejscowości.
W większości placówek grupa samoobrony liczyła kilku czy kilkunastu mężczyzn,
którzy nocami pełnili warty i patrolowali teren wsi czy kolonii. Nie wszyscy
posiadali broń palną. Ich rola obronna sprowadzała się głównie do wszczęcia
alarmu, który podrywał mieszkańców do ucieczki oraz ostrzeliwania napastników,
dzięki czemu ludność miała więcej czasu na ucieczkę i było mniej ofiar. Rzadkie
były przypadki, ażeby tego typu samoobrony, posiadające od jednej do kilku sztuk
byle jakiej broni palnej, były w stanie czasowo odeprzeć napad i nie dopuścić do
ofiar. Istotną sprawą był tu właśnie brak broni i amunicji, o które wcześniej nie
zabiegano ze strachu przed represjami okupanta. Starania o broń wszczynano
dopiero wtedy, gdy okazało się, że w każdej chwili można stracić życie, lecz małe
możliwości jej zdobycia nie zaspokajały zapotrzebowania. Te małe placówki
samoobrony nie były w stanie przetrwać samodzielnie ulegały rozbiciu podczas
napadu UPA; ewakuowały się wraz z ludnością do większych miejscowości i albo
przyłączały się do miejscowej samoobrony, jeśli tam była, albo rozwiązywały się,
gdy np. przybywały do miast.
Pierwsze grupy samoobrony powstały w powiecie łuckim w styczniu 1943 r. Była
to wspólna samoobrona kolonii Zalesie i Zaułek w gm. Silno, zorganizowana
prawdopodobnie pod wrażeniem wymordowania przez policjantów ukraińskich
(pod dowództwem Niemca) w listopadzie 1942 r. niedalekiej kolonii Obórki (gm.
Kołki) oraz morderstw w okolicy pojedynczych osób i rodzin. Samoobrona ta nie
była w stanie przeciwstawić się UPA, trwała niecałe trzy miesiące, pod koniec
marca obie kolonie i kilka sąsiednich przestało istnieć, a ocalała ludność
ewakuowała się do Huty Stepańskiej (gm. Stepań, pow. Kostopol) i sąsiadujących
z nią kolonii.
Wymordowanie kolonii Parośla I (gm. Antonówka, pow. Sarny) oraz gromadzenie
się na północy Wołynia i Polesiu Wołyńskim nacjonalistycznych bojówek
ukraińskich spowodowało dalsze powstawanie placówek samoobrony w powiecie
sarneńskim i kostopolskim. W lutym 1943 r. w powiecie kostopolskim istniało 9
samodzielnych placówek samoobrony i 2 ośrodki samoobrony (Huta Stepańska i
Wyrka /gm. Stepań, pow. Kostopol/, w skład których wchodziło 27 placówek, w
powiecie sarneńskim - 7 placówek samodzielnych, a w powiecie łuckim 3 placówki.
Nasilanie się napadów ukraińskich w następnych miesiącach wywołało
zawiązywanie się kolejnych placówek samoobrony także w innych powiatach:
dubieńskim, rówieńskim, zdołbunowskim, krzemienieckim. Część z nich była
niszczona przez UPA, część sama rozwiązywała się, powstawały też nowe. Czas
trwania placówek był różny od jednego miesiąca do prawie roku. Najwięcej
samodzielnych placówek samoobrony istniało w maju 1943 r. - 56, w miesiącach
następnych liczba ich stopniowo spadała - w grudniu 1943 r. było 14. Większe
szanse obrony miały ośrodki (bazy) samoobrony, w których współpracowało ze
sobą od kilku do kilkunastu placówek. Ogółem w 1943 r. zaistniało 15 ośrodków
(baz), a w ich skład wchodziło łącznie 95 placówek. W styczniu 1944 r. działało 13
ośrodków (baz) i były one kolejno w następnych miesiącach likwidowane po
zajęciu terenu przez Armię Czerwoną. W związku z zatrzymaniem się frontu
sowiecko - niemieckiego w okolicach Kowla, najdłużej działał ośrodek samoobrony
Jagodzin - Rymacze w powiecie lubomelskim, bo aż do lipca 1944 r. Maksymalna
liczba istniejących jednocześnie placówek samoobrony samodzielnych i
wchodzących w skład ośrodków (baz) wynosiła 128 i wystąpiła w lipcu 1943 r.
Liczba ta w zestawieniu z blisko 3400 miejscowościami, w których żyli Polacy i
liczbą zamordowanych 50-60 tysięcy osób uświadamia skromne rozmiary polskiej
samoobrony. Gdyby samoobrona na Wołyniu była bardziej rozwinięta, a także
gdyby była w stanie nie tylko przeciwstawiać się napadom OUN-UPA, ale także
prowadzić walki ofensywne i dokonywać akcji odwetowych - nie byłoby na Wołyniu
tylu ofiar.
Na Wołyniu w 1943 r. istniały następujące ośrodki (bazy) samoobrony, które
odegrały
istotną
rolę
w
obronie
ludności
polskiej:
- w powiecie dubieńskim: Pańska Dolina (gm. Młynów) - mimo, że nie była
powiązana z innymi placówkami samoobrony, dawała schronienie uciekinierom i
osłaniała przyległe kolonie, pełniła więc funkcję ośrodka samoobrony;
- w powiecie horochowskim: Zaturce z koloniami: Jungówka, Korytyska, Lipnik,
Jiańków, Serniczki (wszystkie w gm. Kisielin) o konspiracyjnym kryptonimie Baza
Oporu
"Skała";
- w powiecie kostopolskim: Huta Stara (gm. Ludwipol) z koloniami: Antolin,
Bereżniaki, Bronisławka, Głuszków, Huta Bystrzycka, Jakubówka Mała, Lewacze,
Marulczyn, Moczulanka, Mokre, Nowiny, Peresieki, Rudnia Stryj, Zawołocze, i wsią
Rudnia Potasznia (wszystkie w gm. Ludwipol);Huta Stepańska-Wyrka (gm.
Stepań) z: koloniami w gm. Stepań - Borek, Ostrówki, Perespa, Siedlisko, Temne
Stepańskie, Temne Rządowe, koloniami w gm. Stydyń - Kamionka Nowa,
Kamionka Mara, wsią Omelanka (gm. Stydyń), przyległymi koloniami z powiatu
Sarny: Hały i Użanie (gm. Antonówka), Brzezina, Soszniki, Tur, Wyrobki (gm.
Rafałówka);
- w powiecie kowelskim: Zasmyki (gm. Lubitów) z: koloniami Janówka i Radomle
w gm. Lubitów, kolonią Lublatyn (gm. Turzysk), wsią Kupiczów (gm. Kupiczów),
zwane "Rzeczpospolitą Zasmycką";Dąbrowa ( Stara i Nowa) z koloniami
Bożydarówka
i
Dementjanówka
(wszystkie
w
gm.
Hołoby);
- w powiecie krzemienieckim: Dederkały (gm. Dederkały) i Rybcza (gm.
Katerburg) - placówki działające samodzielnie z powodu nie istnienia w okolicy
innych samoobron, lecz pełniące funkcje ośrodków z racji gromadzenia wielu
uciekinierów;
- w powiecie lubomelskim: Jagodzin-Rymacze z wsiami: Kupracze, Terebejki
wszystkie
gm.
Bereżce);
- w powiecie łuckim: Przebraże (gm. Trościaniec) z koloniami: w gm. Trościaniec
- Chołopiny, Jaźwiny, Mosty, Wydranka, Zagajnik i koloniami w gm. Kiwerce
Hermanówka, Komarówka, Rafałówka; Antonówka Szepelska (gm. Kniahinie) z
koloniami:
Aleksandrówka
(gm.
Kniahininek)
i
Ludwiszyn
(gm.
Torczyn); Rożyszcze z koloniami: Aleksandrówka, Bejnarówka, Elżbietym
Francuzy, Helenówka, Katerynówka, Kopaczówka, Krzemieniec, Michalin,
Olganówka Nowa i Stara, Perespa, Retówka, Sitarówka, Słobodarka,
Walerianówka, Wasylówka, Wełnianka wszystkie w gm. Rożyszcze);
- w powiecie sarneńskim: Antonówka i kolonie: Parośla II, Perespa, Sunia,
Terebunia,
Wydymer
(wszystkie
w
gm.
Antonówka);
- w powiecie włodzimierskim: "Rzeczpospolita Bielińska", czyli Bielin-
Spaszczyzna z koloniami: Aleksandrówka, Kalinówka, Marianówka Bielińska,
Radowicze, Sewerynówka, Smolarze, Stasim Wodzinów, Wodzinek (wszystkie w
gm. Werba), osadą Grabina (gm. Werba), koloniami w gm. Korytnica -
Edwardpole, Sieliski, Worczyn; Andresówka z koloniami: Antonówka-Borek,
Helenówka Werbska, Stefanówka (wszystkie w gm. Werba) oraz przedmieściem
Włodzimierza
Woł.
Białozowszczyzna;
- w powiecie zdołbunowskim: Witoldówka (gm. Chorów) i Ostróg nad
Horyniem, o roli zbliżonej do ośrodków w powiecie krzemienieckim.
Ośrodki samoobrony dysponowały większymi siłami obronnymi niż pojedyncze
samodzielne placówki samoobrony - co najmniej kilkudziesięcioosobowymi
grupami (oddziałami) samoobrony, niektóre czasowo lub niemal od początku
istnienia były związane z oddziałami partyzanckimi AK. Gromadziły uciekinierów z
okolicy, ewakuowały zagrożoną ludność, udzielały pomocy napadniętym osiedlom
oraz organizowały zaopatrzenie w żywność dla zgromadzonej w bazie ludności.
Niektóre - oprócz odpierania napadów - dokonywały profilaktycznych wypadów na
zgrupowania upowskie, których celem było odsunięcie zagrożenia i
uniemożliwienie UPA napaści. Do najsilniejszych ośrodków samoobrony należały:
Pańska Dolina, Huta Stara, Zasmyki, Przebraże, Rożyszcze, Antonówka Szepelska,
Bielm-Spaszczyzna, Jagodzin-Rymacze. Maksymalny obszar, na którym ośrodki
samoobrony były w stanie zapewnij ludności względne bezpieczeństwo, tj.
zminimalizować skutki napadów UPA, podejmować akcje obronne, zdobywać
żywność, ograniczał się do obszaru jednej gminy.
Większość samoobron poniosła klęskę podczas napadu - nie była w stanie obronić
ludności, a istnienie niektórych trwało zaledwie około miesiąca. Do wkroczenia na
Wołyń w 1944 r. Armii Czerwonej (a ściśle do zajęcia przez nią terenu działania
samoobrony)
przetrwały
następujące
samoobrony:
- spośród ośrodków (baz): Pańska Dolina, Zaturce, Huta Stara, Zasmyki,
Dąbrowa, Dederkały, Rybcza, Jagodzin-Rymacze, Przebraże, Rożyszcze,
Antonówka
Szepelska,
Bielm-Spaszczyzna,
Witoldówka,
Ostróg;
- spośród samodzielnych placówek samoobrony: Młynów, Kurdybań Warkowicki,
Lubomirka, Klewań, Rokitno, Budki Snowidowickie, Osty.
Uniknięcie zagłady przez wymienione samodzielne placówki samoobrony, zaliczane
przez ocalałych świadków do niemalże cudów, można wyjaśnić następująco: w
Młynowie, Rokitnie, Klewaniu stacjonowały załogi niemieckie, których obecność
powstrzymywała UPA od napadu, a próżnia przyfrontowa trwała krótko. Wokół
Lubomirki operowały dwa małe polskie oddziałki partyzanckie, w Ostach także
usadowił się polski oddziałek partyzancki, Budki Snowidowickie były położone
blisko linii kolejowej chronionej przez Niemców, a dodatkowo koło tej wsi stale
działały grupy partyzantów sowieckich. Również utrzymanie się ośrodka Zaturce
należy przypisywać obecności tam załogi niemieckiej. Niewyjaśnione pozostało
jedynie ocalenie Kurdybanu Warkowickiego.
Całkowitą klęskę natomiast poniósł duży ośrodek samoobrony w powiecie Kostopol
ochraniający skupisko polskich osiedli z gm. Stepań i Stydyń wokół dwóch wsi
Huta Stepańska i Wyrka. Po dramatycznej walce w oblężeniu z przeważającymi
siłami UPA w dniach 16-18 lipca 1943 r. zgromadzona w Hucie Stepańskiej
ludność polska wraz z samoobroną ewakuowała się do gmin Antonówka i
Rafałówka w powiecie Sarny, poniósłszy wcześniej i w drodze ogromne straty.
Niedługo potem, 30 lipca 1943 r., w tej okolicy UPA rozbiła następny ośrodek
samoobrony - Antonówkę w gminie Antonówka powiatu Sarny, gdzie obok siebie
było sześć placówek samoobrony.
Omawiając polską samoobronę, na którą w trakcie badania zbrodni na Polakach
specjalnie kierowaliśmy uwagę, musimy też wskazać na upowszechniane
informacje nieprawdziwe, a nawet wręcz nieprawdopodobne. Do takich należy
najczęściej bezkrytyczne powtarzanie autora za autorem liczby uchodźców, którzy
schronili się w ośrodkach samoobrony Przebraże i Huta Stepańska - odpowiednio
25-28 tysięcy i 15-18 tysięcy - co oznaczałoby, że w Przebrażu znajdowała się
połowa ludności polskiej powiatu łuckiego, a w Hucie Stepańskiej jedna trzecia
ludności polskiej powiatu kostopolskiego (nie było to możliwe, biorąc pod uwagę
warunki terenowe, możliwości zakwaterowania nawet tymczasowego, zaopatrzenia
w wodę itd.), gdy tymczasem w ośrodkach tych przebywała ludność tylko z bliskiej
okolicy (w szczytowych momentach 10,5 tysiąca w Przebrażu i kilku przyległych
koloniach łącznie oraz nieco ponad 3000 w Hucie). Dalej mamy do czynienia z
umieszczaniem samoobron tam, gdzie ich nie było (np. Żytoń, Chobułtowa,
Kisielim Kałusów, Iwanicze, Poryck), z czego następnie wynika nieistniejąca liczba
samoobron, tj. około 300 według Adama Peretiatkowicza.
Słabość polskiej obrony lub jej zupełny brak dostrzegały polskie czynniki rządowe
na emigracji, opierając się na materiałach otrzymywanych z kraju. Oceniając
sytuację polskiej ludności na Wołyniu w pierwszym półroczu 1943 r. Ministerstwo
Spraw Wewnętrznych emigracyjnego rządu w Londynie stwierdzało: "Bezbronna
ludność polska jest w fatalnym położeniu, grożącym jej zupełną zagładą i
zmuszona jest ratować się masową ucieczką do miast. Doradzają to zresztą także
miejscowe władze niemieckie. - Niewątpliwie wypadki te nie byłyby tak groźne,
gdyby istniały w terenie polskie oddziały zbrojne, na co bezskutecznie niemal od
pół roku przy każdej sposobności i w każdym sprawozdaniu zwracamy uwagę".
Dopiero w drugiej połowie 1943 roku, w końcu lipca i w sierpniu, a w powiecie
lubomelskim we wrześniu, Armia Krajowa Okręg Wołyń zorganizowała oddziały
partyzanckie, które choć z założenia były przeznaczone do walki z Niemcami, to w
sytuacji masowych mordów musiały bronić ludności przed UPA. Do ich organizacji
przystąpiono dopiero wtedy, gdy przez cały Wołyń, z wyjątkiem jednego powiatu,
lubomelskiego, przetoczyło się ludobójstwo, pochłaniając 19 672 ofiary oraz
niesprecyzowaną ich liczbę (+?), i gdy 11 lipca i w dniach następnych rzezie
wołyńskie osiągnęły apogeum.
Przetrwanie do 1944 r. większości z kilkunastu ośrodków samoobrony było
możliwe dzięki związaniu ich, choćby przez krótki okres czasu z oddziałami
partyzanckimi.
I
tak:
- Pańska Dolina (pow Dubno) była wspierana kolejno przez 3 oddziały
partyzanckie od sierpnia 1943 r. do lutego 1944 r. - najpierw przez oddział AK
chor. Kornela Lewandowskiego "Spalonego", potem oddział partyzancki AK "Łuna"
por. Zygmunta Kulczyckiego "Olgierda" i w końcu oddział AK por. Franciszka
Pukackiego
"Gzymsa",
- Huta Stara (pow. Kostopol) była szczególnie "nasycona" oddziałami
partyzanckimi: od 15 sierpnia do 8 grudnia 1943 r. stacjonował tam oddział
partyzancki AK por. Władysława Kochańskiego "Bomby", a oprócz niego, od
wiosny 1943 r. do końca okupacji niemieckiej przebywały na terenie ośrodka
sowieckie oddziały partyzanckie (zob. Huta Stara, gm. Ludwipol, pow. Kostopol),
- w Zasmykach i okolicy (pow. Kowel) od lipca 1943 r. nieustannie operowały
oddziały AK (tworzone i przybyłe z innych stron w różnym czasie): por.
Władysława Czermińskiego "Jastrzębia", por. Stanislawa Kądzielawy "Kani", por.
Michała Fijałki "Sokoła", pchor. Tadeusza Korony "Grońskiego", Stanisława
Stachurskiego "Jagody" - przeorganizowane w styczniu 1944 r. w Zgrupowanie
"Gromada"
27
Wołyńskiej
Dywizji
AK,
- Dąbrowa (pow. Kowel) od sierpnia 1943 r. opierała się na oddziale
partyzanckim sierż. Stanisława Kurzydłowskiego "Jurka", który w 1944 r. został
włączony
do
Zgrupowania
"Gromada"
27
Wołyńskiej
Dywizji
AK,
- Jagodzin-Rymacze (pow. Luboml) od września 1943 r. były osłaniane przez
oddział AK por. Kazimierza Filipowicza "Korda", dodatkowe znaczenie
psychologiczne miało stacjonowanie w niedalekiej Bindudze (zob. w gm. Bereżce,
pow. Luboml) oddziału partyzackiego AK ppor. Stanisława Witamborskiego
"Małego", zabezpieczającego przeprawy przez Bug i będącego w związku
operacyjnym
z
oddziałem
"Korda",
- Antonówka Szepelska (pow. Luck) około miesiąca (lipiec-sierpień) w 1943 r.
była ochraniana przez oddział AK zorganizowany w ośrodku przez ppor. Jana
Rerutkę "Drzazgę", później prawdopodobnie ratowała ją pomoc AK z Lucka,
dogodne położenie przy szosie Włodzimierz-Luck, którą w obie strony stale
poruszali
się
Niemcy
oraz
bliskość
Łucka,
- Przebraże (pow. Luck) od sierpnia do listopada 1943 r. wspomagał oddział AK
ppor. Jana Rerutki "Drzazgi" oraz w styczniu 1944 r. oddział AK "Bomby"; latem i
jesienią 1943 r. w okolicy Przebraża przebywał ponadto oddział sowieckiej
partyzantki płka Nikołaja Prokopiuka, który udzielił ośrodkowi pomocy podczas
napadu
UPA
31
sierpnia
1943
r.,
- Rożyszcze (pow. Luck) od stycznia do marca 1944 r. było ochraniane przez
powstały tam wtedy niewielki oddział AK Jana Garczyńskiego "Lamy",
- Bielin-Spaszczyzna (pow. Włodzimierz Woł.) korzystały z ochrony oddziału
ppor. Władysława Cieślińskiego "Piotrusia" od sierpnia 1943 r. do kwietnia 1944 r.,
przy czym od stycznia 1944 r. oddział funkcjonował w ramach Zgrupowania
"Osnowa"
27
Wołyńskiej
Dywizji
AK,
- Witoldówka i Ostróg n. Horyniem (pow. Zdołbunów) od lipca 1943 r. do
stycznia 1944 r. z przerwami był wspomagany przez oddział AK Wacława
Wiarkowskiego "Paluszka" i oddział por. Franciszka Pukackiego "Gzymsa".
Poza wymienionymi oddziałami partyzanckimi AK współdziałającymi z ośrodkami
(bazami) samoobrony należy jeszcze wymienić małe jednostki partyzanckie (30-
40-osobowe), które w drugiej połowie 1943 r. do stycznia 1944 r. chroniły ludność
polską kilku małych osiedli, tj. w okolicy Lubomirki oddział partyzancki AK
Ryszarda Walczaka "Ryszarda" i oddział partyzancki sierż. Włodzimierza
Kopijkowskiego oraz koło kolonii Osty (gm. Niemowicze, pow. Sarny) oddział,
którego dowódca nie jest znany. Trzeba zauważyć, że na terenie powiatu
horochowskiego i krzemienieckiego nie działał żaden oddział partyzancki AK.
Dlatego też przetrwanie do 1944 r. dwóch ośrodków samoobrony w
Krzemienieckiem, Rybczy i Dederkał, uważane przez ocalonych za cud, zawdzięcza
się odwadze, sile ducha i mądrej taktyce przywódców tych samoobron.
We wszystkich oddziałach partyzanckich AK do początku 1944 r. służyło
maksymalnie 1500 ludzi. Tymczasem w OUN-UPA w końcu 1943 r. według
najniższych ocen znajdowało się około 20 tys. ludzi na całym terytorium jej
działania, a więc także poza Wołyniem, z czego na Wołyniu, głównym rejonie
działania w 1943 r., mogło być około 15 tys. ludzi, znacznie lepiej uzbrojonych niż
oddziały polskie i czynnie wspieranych przez niemal całą społeczność ukraińską,
liczebnie przewyższającą polską sześciokrotnie.
Rozmiary prowadzonych przez oddziały partyzanckie i samoobrony walk
obronnych oraz walk uprzedzających napady i oczyszczających z UPA okolice
zgrupowań Polaków wypędzonych ze swych siedzib, a także walk
przygotowujących bazę operacyjną do walk z Niemcami 27 Wołyńskiej Dywizji AK,
najlepiej uzmysławia liczba poległych obrońców w tych walkach. Według naszych
ustaleń w latach 1943-1944 w walkach z OUN-UPA zginęło 262 Polaków i
niesprecyzowana liczba (+?), w tym 186 znanych z nazwiska (Tab. 18). Liczba ta,
nawet biorąc pod uwagę, że jest niższa od rzeczywistej, w zestawieniu z liczbą
kilkudziesięciu tysięcy zamordowanych bezbronnych mężczyzn, kobiet, dzieci i
starców, najlepiej uwidacznia, że walki te były marginesem prowadzonego
bezwzględnie i okrutnie ludobójstwa. Straty przeciwnika, tj. UPA, w tych samych
walkach, w których zginęli ujęci w podanej wyżej liczbie Polacy, wynoszą 311
Ukraińców oraz niesprecyzowana ich liczba (+?) (Tab. 18).
Tymczasem fakty istnienia samoobron i oddziałów partyzanckich są
wykorzystywane przez ukraińskich historyków i publicystów do kłamliwego
twierdzenia, że UPA powstała po to, by bronić ukraińskiej ludności, przeciw której
Polacy najpierw się uzbroili, a następnie ją mordowali i palili ukraińskie wsie. Ten
niezdarny fałsz jest oparty na absurdalnej konstrukcji, według której polska
mniejszość, w dodatku poprzednio zdziesiątkowana przez represje sowieckie, w
których pomagali miejscowi Ukraińcy, znajdująca się pod okupacją niemiecką,
traktowana przez okupanta jako wróg numer jeden, miałaby likwidować większość
ukraińską, mającą oparcie w silnie uzbrojonej policji ukraińskiej na służbie
niemieckiej.
Komentarza wymaga sprawa udziału w tworzeniu samoobron konspiracyjnych
struktur cywilnych (Wołyńskiej Delegatury Rządu) i wojskowych (Okręgu AK
Wołyń). Niewątpliwie było w nią zaangażowanych wielu członków tych struktur,
zwłaszcza w drugiej połowie 1943 r., jednakże analiza poznanego przez nas
materiału źródłowego wskazuje, że większość samoobron powstała spontanicznie,
bez jakiejkolwiek zewnętrznej inspiracji i pomocy - jako odpowiedź na zagrożenie
napadami nacjonalistów ukraińskich. Przedstawiany w sprawozdaniach Delegatury
i Okręgu AK Wołyń wpływ cywilnych i wojskowych władz na funkcjonowanie
samoobron w pierwszych miesiącach 1943 r. wydaje się przesadzony. Przykładem
tego jest brak w pierwszym półroczu 1943 r. placówek samoobrony w powiatach
włodzimierskim, horochowskim i kowelskim oraz brak placówek w powiecie
lubomelskim aż do rzezi 30 sierpnia 1943 r. (istniejące tam konspiracyjne komórki
nie były przygotowane do napadu UPA i nie były w stanie podjąć żadnej akcji).
Możliwości wołyńskiej konspiracji były ograniczone, a słabość ich niezawiniona,
wynikająca z sytuacji, w jakiej Wołyń znalazł się podczas wojny.
Projekty dotyczące oddziałów partyzanckich, które powinny były być utworzone
zaraz po pierwszych ludobójczych akcjach ukraińskich, nie znajdowały - tam gdzie
w ogóle się pojawiły - zrozumienia wśród ludności polskiej. Wołyń nie został
wsparty oddziałami partyzanckimi i bronią z zewnątrz, choć takie postulaty
zgłaszało do podziemnych władz Biuro Wschodnie Delegatury Rządu zanim doszło
do masowych rzezi, a także i później. Dopiero w drugim półroczu, w obliczu
całkowitej zagłady, podziemie przejęło inicjatywę i spotkało się z wolą współpracy
ludności polskiej, udzielając wsparcia organizacyjnego ośrodkom (bazom)
samoobrony, grupującym kilka-kilkanaście placówek samoobrony. Wówczas mogło
też powstać więcej oddziałów partyzanckich niż się w końcu zorganizowało, lecz na
przeszkodzie stał brak broni i amunicji.
Mniejszość polska nie była w stanie przeciwstawić się skutecznie większości
ukraińskiej (która w zakresie zwalczania Polaków nie tylko działała samodzielnie,
ale i współpracowała z okupantem) bez pomocy zewnętrznej, a tej w zasadzie nie
było. W 1943 r. wsparcie Wołynia ze strony Komendy Głównej AK polegało
wyłącznie na oddelegowaniu kilkunastoosobowej grupy oficerów, z których część
objęła dowództwo oddziałów partyzanckich, a pozostali zasilili Komendę Okręgu
AK Wołyń i Inspektorat Rejonowy Łuck. Zapowiadane przybycie oddziałów
partyzanckich z Lubelszczyzny nie miało miejsca. Nie było też żadnej pomocy w
broni i amunicji, bo w tym zakresie prawdopodobnie był brak generalny. Dopiero
w 1944 r. 27 Wołyńska Dywizja AK otrzymała tylko jeden zrzut broni, a jeśli
chodzi o pomoc w ludziach, to w marcu 1944 r. przybyła z Warszawy 57-osobowa
grupa złożona z ochotników, zwana "kompanią warszawską". Wołyń był podczas
ludobójczych akcji ukraińskich osamotniony.
Odwety
Przed omówieniem tej formy reakcji niektórych Polaków na ludobójcze akcje
nacjonalistów ukraińskich, należy wyjaśnić, że w ówczesnej ekstremalnej sytuacji,
w jakiej znalazła się ludność polska, nie były odwetami akcje grup samoobrony i
oddziałów partyzanckich, które albo uprzedzały spodziewany atak UPA, albo
eliminowały z bliskiej okolicy bojówki UPA, które napadały na polskie osiedla i
placówki samoobrony, a więc były to akcje odsuwające śmiertelne zagrożenie. Nie
były także odwetami działania 27 Wołyńskiej Dywizji AK w 1944 r., w których w
związku z akcją "Burza" oczyszczano teren z bojówek UPA, w celu poszerzenia
bazy operacyjnej do walki z Niemcami.
Trzeba też mocno podkreślić, że dowódca Okręgu AK Wołyń płk. Kazimierz
Bąbiński "Luboń", przewidując odruchy zemsty, w pierwszych tygodniach
masowych wystąpień antypolskich ze strony Ukraińców, tj. 22 kwietnia 1943 r.,
wydał rozkaz skierowany do powstających samoobron następującej treści:
"Zakazuję stosowania metod, jakich stosują ukraińskie rezuny. Nie będziemy w
odwecie palili ukraińskich zagród lub zabijali ukraińskich kobiet i dzieci.
Samoobrona ma bronić się przed napastnikami lub atakować napastników,
pozostawiając ludność i jej dobytek w spokoju" (zob. Dok. 61). Rozkaz ten był
aktualny do końca obecności na Wołyniu samoobron i oddziałów partyzanckich. 16
stycznia 1944 r. płk Bąbiński "Luboń" w rozkazie do dowódców oddziałów
partyzanckich napisał: "Zalecam prowadzenie walki z grupami ukraińskimi z całą
bezwzględnością i surowymi rygorami, a szczególnie w akcjach odwetowych za
rzezie całych polskich rodzin. Dla morderców kobiet i dzieci nie ma litości i
pobłażania. Walki tej nie chcieliśmy, pragnąc żyć w sąsiedzkiej zgodzie z ludnością
ukraińską Wołynia. Stało się inaczej, nie my winni tej krwi. Wykorzystanie
zaskoczenia i niespodziewany napad, szybki i sprawny odskok po walce - oto
rękojmia powodzenia. Nie odwzajemniajmy się w walce mordami kobiet i dzieci
ukraińskich. Najbardziej kategorycznie powtarzam ,ulecenia i rozkazy dawane
ustnie na odprawach inspektorom i dowódcom oddziałów partyzanckich, aby nie
dopuszczali w walce lub po jej zakończeniu do czynienia krzywdy kobiecie i
dziecku ukraińskiemu. Z całą surowością będę pociągał do odpowiedzialności
dowódców i żołnierzy, którzy by posunęli się do takich niegodnych czynów
Wydając te rygory walki - kieruję się nie tylko względami humanitarnymi, lecz
najwyższym dobrem utrzymania morale naszych oddziałów, naszego żołnierza.
Wysokie cechy żołnierskie łatwo jest utracić w trudnych okolicznościach
partyzantki. Oczekuję od dowódców zrozumienia tej intencji i właściwego
wywarcia swego wpływu. Duszpasterstwo proszę o wpływanie w tym kierunku na
żołnierzy. Wierzę, że nie uszczupli to zapału do walki i dążenia do bezwzględnego
niszczenia wroga, a nas i nasze dobre imię ochroni na przyszłość od hańby
zarzutów, że prowadziliśmy walkę również z kobietami i dziećmi". W chwili
wydawania tego rozkazu formowała się 27 Wołyńska Dywizja AK.
W ówczesnej sytuacji zdarzały się dwa rodzaje odwetów: 1) akcje skierowane
przeciwko upowcom, a więc mordercom, zorganizowane przez oddział partyzancki
lub oddział samoobrony, których celem było zniszczenie "gniazda" upowskiego,
wcześniej atakującego Polaków, albo odwety pojedynczych osób, którym
zamordowano rodzinę i które w związku z tym samodzielnie wymierzały upowcom
sprawiedliwość; 2) odwet skierowany wobec osób bezbronnych, tj. głównie kobiet
i dzieci, z moralnego punktu widzenia nie do przyjęcia, chociaż ukraińscy
mordercy nie mieli w tym zakresie najmniejszych skrupułów
Dowódcy samoobron i oddziałów partyzanckich nie tolerowali indywidualnych
odwetów. Gdy w okolicy Peresieki (gm. Kupiczów, pow. Kowel) jeden z członków
oddziału partyzanckiego zastrzelił samowolnie wytropionych przez siebie 3
upowców (ale nie zastrzelił gospodyni, u której się oni zatrzymali), por. Zbigniew
Twardy "Trzask" prowadził dochodzenie z zamiarem wymierzenia swemu
podwładnemu najwyższej kary. W powiecie lubomelskim, gdy po sierpniowej rzezi
1943 r. jeden z członków samoobrony spalił ukraiński dom, omal że nie został
rozstrzelany przez konspirację AK. Tamże podczas akcji odwetowych
prowadzonych przez oddział partyzancki por. Filipowicza "Korda" na upowskie wsie
ukraińskie, był zakaz atakowania kobiet, dzieci i starców. Akcje te wymierzone
były tylko przeciwko członkom UPA. Podobnie działo się w okolicach Przebraża,
gdzie wszelkie ofensywne akcje samoobrony były również skierowane wyłącznie
przeciwko upowcom. Możemy wskazać dziesiątki przykładów, gdy Polacy mieli
okazje i możliwości do zastosowania ślepego odwetu, a tego nie czynili. Np.
samoobrona z Rożyszcz mogła wymordować ukraińskie rodziny w Klepaczowie
(gm. Kiwerce, pow. Łuck) w odwecie za wymordowanie rodzin polskich i polsko-
ukraińskich, a nic tym rodzinom się nie stało; nie zostały wymordowane 4
ukraińskie rodziny w Aleksandrówce (gm. Czaruków, pow. Łuck) po zamordowaniu
tamże 6 Polaków; nie zostało zamordowanych kilku starych Ukraińców, którzy na
polecenie oddziału samoobrony przywieźli do Przebraża z którejś z okolicznych
kolonii zwłoki pomordowanych Polaków. Dowódcy i duchowieństwo robiło
wszystko, ażeby nie dopuścić do zdziczenia i utraty godności.
Niemniej, odwety miały miejsce. Wszak trudno sobie wyobrazić, żeby wszyscy
straszliwie poszkodowani, mający dobrą okazję, mieli wystarczająco siły, by
powstrzymać się od zemsty. Trzeba powiedzieć, wyjaśniając bliżej: odwetów
dokonywali desperaci, którzy nie mogąc się pogodzić z okrutną śmiercią
najbliższych osób, samotnie wybierali się na ukraińskie wsie dokonywać zemsty,
świadomie w ten sposób szukali śmierci i znajdowali ją. Miały też miejsce odwety
członków samoobrony czy oddziałów partyzanckich poza wiedzą dowódców, np.
podczas patrolowania terenu. Jednakże wedle naszego rozeznania we wszystkich
odwetach ginęli przede wszystkim upowcy, osoby nie związane z UPA ofiarami
bywały rzadko, najczęściej ginęły przy okazji rozgramiania siedliska UPA. Z tego
właśnie powodu bardzo wielu świadków wyraża w relacjach oburzenie
oskarżeniami strony ukraińskiej (a także niektórych polskich historyków i
publicystów) o odwety, znajdującymi się w różnych publikacjach. Świadkowie ci z
odwetami wobec ukraińskiej ludności cywilnej nie zetknęli się, a to wskazuje na
marginalność tego zjawiska.
W trakcie badań nad ludobójstwem ludności polskiej, równolegle staraliśmy się
ustalić te wydarzenia, które miały charakter akcji odwetowych - w określonych
miejscach, dokonane przez konkretnych sprawców oraz wyniki tych akcji w liczbie
zabitych. Są one uwzględnione w opisach wydarzeń w poszczególnych
miejscowościach, a wynikające z tego liczbowe ujęcie problemu przedstawia się
następująco: w latach 1943-1944 odwety miały miejsce w 44 oraz
niesprecyzowanej liczbie (+?) jednostek administracyjnych, a zginęło w nich 113
osób oraz nie sprecyzowana liczba (+?) (Tab. 18) Ofiarami byli w większości
upowcy, tj. uczestnicy napadów na Polaków. Liczby te wynikają z konkretnych
przypadków, a nie z dowolnego szacunku, bo taki może prowadzić do
absurdalnych wyników. Józef Turowski podał, że w związku z antypolską
działalnością UPA "zginęło też bez mała 2 tys. cywilnej ludności ukraińskiej", w
domyśle z rąk polskich, nie wyjaśniając podstaw owego szacunku, ani nie
wskazując na źródło tej informacji. Zakładając, że ustalenia nasze są znacznie
niższe od rzeczywistych rozmiarów odwetów i np. liczbę ofiar podwyższymy nawet
kilkakrotnie, czy też przyjmiemy liczbę podaną przez Turowskiego, to skala tego
zdecydowanie negatywnego zjawiska nie jest wielka. Ale nie o wielkość zjawiska w
zasadzie tu chodzi, którą zawsze ktoś będzie kwestionować. Gdy do Polaków na
Wołyniu kierowane były przez ich dowódców zakazy dokonywania odwetów, do
Ukraińców ich dowódcy kierowali rozkazy niszczenia wszystkich Polaków z
korzeniami. Czymś zupełnie innym są sprowokowane ludobójstwem sporadyczne
odwety, a czymś innym zbrodnie ludobójstwa - znaku równości i stawiania na
jednej płaszczyźnie być tu nie może.
Materiały pochodzą z książki Władysława i Ewy Siemaszków
pt. "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej
Wołynia 1939-1945"