Parę osób polemizujących ze mną obruszało się, że śmiem krytykować Romana Giertycha, który ma tak wspaniałych przodków: dziadka - Jędrzeja Giertycha i ojca - Macieja Giertycha. Mam duże wątpliwości, czy rzeczywiście jest to taki wzorcowy rodowód.
Na tyle, na ile znam historię życia i prace najsłynniejszego Giertycha - Jędrzeja - są one dość szczególnym wzorcem zaperzenia, pieniactwa i nienawistnictwa. Ileż osób wie na przykład, że stary Jędrzej Giertych zapłacił za swój udział w długoletnich, mało chwalebnych bojach frakcyjnych w emigracyjnym Stronnictwie Narodowym usunięciem go z tej partii w 1961 roku? Było to jego fatalną klęską osobistą. Był - jak się okazało - bardzo nieudanym politykiem, czego dziwnie nie chcą uznać apologetycznie wielbiący go narodowcy z kręgu "Nowej Myśli Polskiej". Co najgorsze jednak - był on skrajnym nienawistnikiem, nie potrafiącym za nic uznać racji ludzi myślących inaczej niż on sam. Jakże obrzydliwie wyraził tę swą przywarę w pełnym niepoczytalnej wręcz nienawiści paszkwilanckim portrecie Józefa Piłsudskiego.
Paszkwil na Piłsudskiego
W wydanej w 1987 r. w Londynie parusetstronicowej książce O Józefie Piłsudskim J. Giertych przedstawił go jako typ diabła wcielonego, którym można by straszyć dzieci. Oto niektóre z bogatego zbioru inwektyw i pomówień, jakim J. Giertych obdarzył postać słynnego Marszałka Polski. Na s. 39 nazywa go już w tytule rozdzialiku Niszczycielem polskiego wojska, na s. 186 Niszczycielem polskiej kultury, na s. 179 Niszczycielem życia polskiego, na s. 71 Przeciwnikiem Wielkiej Polski, na s. 169 Sprawcą katastrofy wrześniowej, na s. 189 Głosicielem kłamstwa. Giertych oskarża również Piłsudskiego, że równocześnie był to w istocie rosyjski rewolucjonista (s. 3), rewolucjonista i marksista (s. 85), wykonawca planów niemieckich. Rok 1914, i stronnik "czerwonych" w rosyjskiej wojnie domowej (s. 91) i o mało nie sprawca klęski w 1920 roku.
Giertych przekonuje nas również, że Piłsudski był to człowiek wielkiej pychy (s. 86), którego wpływ był niszczycielski we wszystkich dziedzinach życia polskiego (s. 179). M.in. - według Giertycha - Piłsudski był jednym z największych szkodników w polskiej historii, w znacznym stopniu narzędziem państw wrogich Polsce (s. 1), a w czasie I wojny światowej w praktyce w wybitny sposób przeszkadzał odbudowaniu niepodległej Polski (s. 1).
I za cóż go więc miliony Polaków tak ceniły, a nawet czciły! Giertych zapewniał również, że Piłsudski w wybitny sposób przyczynił się do obniżenia kultury polskiej przez zdezorganizowanie polskiego szkolnictwa (s. 186).
Wśród tych obłąkańczych kalumnii zabrakło tylko opowiastki, jak to Piłsudski już jako dziecię obrywał skrzydełka motylkom. Jakże pasowałoby to bowiem do wszechstronnych wysiłków Giertycha, by za wszelką cenę opluć, zniszczyć wielkiego Marszałka. Nie mogę za nic zrozumieć tych osób, które próbują przeciwstawić jednego wielkiego Polaka drugiemu, budować kult jednej postaci poprzez deptanie innej, tak jak to robią niektórzy nienawistnicy-dmowszczycy wobec Piłsudskiego. Dla mnie osobiście i Piłsudski, i Dmowski byli wielkimi Polakami, każdy miał inne wielkie zasługi. Nieprzypadkowo właśnie wyborowi myśli politycznej ich obu poświęciłem najwięcej miejsca w książce Myśli o Polsce i Polakach (wyd. II, Katowice 1994).
Z przerażeniem czytałem te wybuchy nienawiści do Piłsudskiego. A teraz, obserwując styl polemiki R. Giertycha ze mną, jego próby organizowania nagonki przeciwko mnie tak, aby mnie totalnie zniszczyć, widzę, jak silnie zaraził go duch mściwego dziadka-pieniacza. Tym bardziej należy jednak bronić Ligi Polskich Rodzin przed zatriumfowaniem w niej wywodzącej się od starego Jędrzeja Giertycha idei poniewierania pamięcią Józefa Piłsudskiego, tak drogiego milionom Polaków.
Antypowstańcze fobie
Jedną z najgorszych części spuścizny Jędrzeja Giertycha, którą giertychowcy mogą indoktrynować ogół członków LPR, jest jego zajadła, ślepa nienawiść do polskich powstań narodowych. Jędrzej Giertych, konsekwentny wyraziciel spiskowej teorii historii, wciąż piętnował powstania narodowe twierdząc, że wybuchały wyłącznie z obcej inspiracji (pruskiej lub francuskiej). Szczególnie skrajnym wyrazem tych poglądów J. Giertycha była jego kilkusetstronicowa książka Kulisy powstania styczniowego (Kurytyba 1965). Atakował w niej z prawdziwą publicystyczną furią Powstanie Styczniowe jako rzekomy efekt pruskiej inspiracji. Podobnie gwałtownie atakował i inne polskie powstania narodowe, od Kościuszkowskiego do Listopadowego, oskarżając tych, którzy je wywołali, o obłędne wręcz działanie w imię obcych interesów. W całej tak obszernej kilkusetstronicowej książce J. Giertycha o kulisach Powstania Styczniowego zabrakło tak ważnych, wręcz podstawowych informacji faktograficznych o idiotyzmach polityki rosyjskiej wobec Polaków. Idiotyzmach, które wywoływały tyle nienawiści w narodzie polskim i przez lata nagromadziły materiał wybuchowy będący zarzewiem powstania 1863 roku.
Polski polityk i publicysta (!) Jędrzej Giertych nie potrafił zauważyć tej fatalnej roli polityki rosyjskiej, choć potrafili ją dostrzec nawet co obiektywniejsi i wnikliwsi autorzy rosyjscy, tacy, jak Mikołaj Berg, bliski krewny jednego z pogromców Powstania Styczniowego. Przyznawał on w swych Zapiskach o polskich spiskach i powstaniach: Z drugiej strony jednak i rząd rosyjski jakby umyślnie pomagał, aby głównie w tym zaborze powstawały spiski i wybuchały powstania (...) głównie przez tę niezwykłą umiejętność drażnienia wszystkich w ogóle i każdego z osobna, bez żadnej potrzeby lub przyczyny. Rosyjski historyk potrafił zobaczyć winę rosyjskich rządów w prowokowaniu powstań w Polsce głupią rosyjską polityką. Polski autor Jędrzej Giertych za wszystko winił tylko i wyłącznie Polaków!
W swym obciążaniu Polaków winą za całe zło w stosunkach z Rosją J. Giertych posuwał się wręcz do groteskowo żenujących wywodów, takich, jak kłamliwe wybielanie głównego sprawcy wybuchu Powstania Listopadowego, okrutnego wielkiego ks. Konstantego. W Kulisach powstania styczniowego (s. 30) Giertych, wbrew jakiejkolwiek prawdzie historycznej, pisał: Także i Konstanty, przy całej swej dzikości i prymitywizmie, był - wbrew utartym poglądom - nie wrogiem, lecz przyjacielem naszej sprawy.
Większej głupoty nie można było napisać. Dość przypomnieć, co pisał o wielkim księciu Konstantym ks. Adam Czartoryski, przez lata czołowy rzecznik orientacji prorosyjskiej w Polsce, były minister spraw zagranicznych Rosji. W liście do cara Aleksandra I, z którym przyjanił się przez lat wiele, ks. Adam Czartoryski pisał z ogromną goryczą (17 lipca 1815 roku): W. Książę (Konstanty - J.R.N.) zmienił się całkowicie (...). Żadna gorliwość, żadna uległość go nie wzrusza, żywi nienawiść do tego kraju, a to uczucie zwiększa się u niego w sposób zastraszający; ani armia, ani publiczność, ani żaden prywatny nie poszczyci się jego względami. Konstytucja jest przedmiotem drwin u niego (...), pragnie kierować armią kijem i zastosowuje go (...). Wrażenie tu jest ogólne, jakoby przeprowadzano plan zniszczenia i udaremnienia dobrodziejstw W.C. Mości (...). Czas nagli, Najjaśniejszy Panie. Każda godzina może przynieść burzę i katastrofę, o jakich myśl sama przeraża.
Już więc w lipcu 1815 roku ks. A. Czartoryski oskarżał ks. Konstantego o prowadzenie do katastrofy w stosunkach Polaków z Rosją, co nastąpiło w końcu w 1830 roku. Przypomnę, że inny słynny rzecznik orientacji rosyjskiej w Polsce ks. Ksawery Drucki-Lubecki jeszcze w 1831 r. w memorandum dla cara Mikołaja jednoznacznie winił ks. Konstantego i Nowosilcowa za spowodowanie wybuchu Postania Listopadowego. Dla J. Giertycha jednak wszystkiemu winni byli Polacy, ulegający perfidnym, obcym, antyrosyjskim intrygom. Tego typu potępieńcze dywagacje antypowstańcze znajdowały w PRL-u lat 80. nader chętny posłuch w publicystyce co bardziej służalczych wobec Rosji i Jaruzelskiego publicystów. Choćby w tekstach podobnego do J. Giertycha chwalcy stanu wojennego - paxowskiego publicysty Aleksandra Bocheńskiego. Właśnie w dobie jaruzelszczyzny zaczął on ponownie odgrzewać swe najbardziej skrajne antypowstańcze teoryjki, mające uzasadniać wierną kolaborację z Rosją Sowiecką (vide sławetna książka A. Bocheńskiego Dzieje głupoty w Polsce, opublikowana parę lat po wojnie). Dumny jestem z tego, że w dobie jaruzelszczyzny należałem do nielicznych autorów wielokrotnie i ostro przeciwstawiających się ówczesnej zmasowanej antypowstańczej nagonce (por. m.in. moje teksty Przeciwko egzorcyzmom, publikowany w "Radarze" z 27 maja 1982 r., Zawikłane polskie drogi w "Radarze" z 24 czerwca 1982 r., Pamięć powstania z 2 grudnia 1982 r., Stańczycy runęli ławą w krakowskim "Zdaniu", nr 7-8 z 1984 r.).
Parokrotnie doszło w owym okresie do pokiereszowania przez cenzurę moich tekstów w obronie powstań, ze względu na fragmenty, które cenzura uznała za aluzyjne do sytuacji w Polsce pod rządami Jaruzelskiego.
Chwalca stanu wojennego
Szczególnie czarną kartą życia Jędrzeja Giertycha pozostanie jego chwalba stanu wojennego, wyrażona w wydanej na emigracji w Londynie w 1982 r. broszurze Co robić? List otwarty do społeczeństwa polskiego w Kraju. Nie wiem, czy był ktokolwiek inny na emigracji w owym czasie (poza agentami PRL-u), kto wpładłby na tak bezrozumne usprawiedliwianie Jaruzelskiego "wojny z Narodem". Apologetyczny wobec J. Giertycha Piotr Piesiewicz przyznawał w wydanej w 1985 r. publikacji podziemnej Myśl ideowo-polityczna Jędrzeja Giertycha (s. 45), iż: Jędrzej Giertych uznaje, że dla Polski stojącej w obliczu rewolucji grożącej nieobliczalnymi wręcz skutkami, ustanowienie rządów wojskowych dnia 13 grudnia 1981 r. było wyjściem najbardziej pozytywnym z możliwych. Rządy wojskowe umożliwiły podjęcie na nowo zagrożonego procesu ewolucji przekształcającej pozytywnie polskie życie społeczno-polityczne, stwarzając dla niego odpowiednie ramy (podkr. - J.R.N.). Były to rzeczywiście szczególnie odpowiednie ramy - obozów internowania i szarże ZOMO na manifestantów! Sam J. Giertych zapewniał (s. 39 broszury Co robić? op.cit.), iż Objęcie w Polsce władzy państwowej przez grupę wojskową, na której czele stoi gen. Jaruzelski, jest - niezależnie od przyczyn, jakie je spowodowały - nowym etapem ewolucji, która Polskę stopniowo przekształca. Myślę, że prawidłowym programem dla Polski jest dalsza ewolucja, dokonywana drogą powolnego procesu stopniowych przemian i reform. Myślę także, że rządy wojskowych stanowią dobre ramy, w których nowy etap pomyślnych przemian w życiu polskim się dokona (...).
J. Giertych wypowiadał we wspomnianej broszurze jednoznaczną aprobatę dla wprowadzenia stanu wojennego w Polsce, pisząc na s. 30: Zapewne nie spodoba się to niektórym moim czytelnikom, lecz oświadczam otwarcie, że uważam, że dobrze się stało, iż omawiany tu przewrót w dniu 13 grudnia nastąpił. Oczywiście nie cieszy mnie fakt dyktatury wojskowej (...). Ale przede wszystkim uważam, że dobrze się stało, że znalazł się ktoś, kto umiał nagłym aktem woli przeszkodzić dojściu do skutku rewolucji, która wiodła Polskę pod każdym względem ku katastrofie (...).
Reagując na krytykę stanu wojennego w krajach Zachodu, Giertych jednoznacznie odcinał się od niej, pisząc: Co się zaś tyczy oceny tego przewrotu przez rządy, opinię publiczną i środki masowego przekazu krajów Zachodu, trzeba zdać sobie sprawę z tego, że powodują się one nie względem na dobro Polski, ale własnym interesem, tak jak go ze swych egoistycznych powodów pojmują (s. 30).
Usprawiedliwiając władze komunistyczne pod kierownictwem gen. Jaruzelskiego i ich uzależnienie od Rosji Sowieckiej, J. Giertych pisał na s. 40: A jest nieprawdą twierdzić, że dzisiejsza Polska Rzeczpospolita Ludowa nie jest państwem suwerennym. Jest ona państwem suwerennym - ale jej wolność jest w znacznym stopniu ograniczona. Zależność od innego państwa nie jest jeszcze pozbawieniem suwerenności. Dzisiejsza Wielka Brytania, do niedawna czołowe mocarstwo światowe, jest dziś w wysokim stopniu zależna od Stanów Zjednoczonych, ale przecież nikt nie powie, że przestała być państwem niepodległym i suwerennym. Wyglądało, jakby p. Giertych w ogóle nie miał pojęcia o stopniu narzucania przez Rosję Sowiecką Polsce swoich żądań we wszystkich dosłownie dziedzinach, jakby w ogóle nie słyszał o breżniewowskiej doktrynie "ograniczonej suwerenności".
Usprawiedliwiając wprowadzenie stanu wojennego w Polsce J. Giertych w skrajnie przyczerniony sposób pokazywał obraz "Solidarności" w 1981 r., oskarżając ją o wprowadzanie w Polsce chaosu i rzekome dążenie do rewolucji, a milcząc o jakże licznych świadomych prowokacjach władz wobec "Solidarności". Pisał na s. 26: Jest oczywiste, że w ostatnich miesiącach 1981 r. zaczynała się w Polsce rewolucja. Umysły były owładnięte irracjonalnym szałem. A ten szał, powiększający się niemal z dnia na dzień, podnoszący się coraz wyżej jak woda w rzece w czasie zaczynającej się powodzi, wiódł do przewrotu o cechach bynajmniej nie narodowych i katolickich, ale o cechach rewolucji, zabarwionej po marksistowsku. Twierdził dalej (s. 29): Rok 1981 był epoką bezustannych strajków. Oraz fermentu, który wszystkie dziedziny życia polskiego ubezwładniał. Jakże mogło się położenie Polski poprawić, jeśli tyle fabryk było nieczynnych, bo zostały unieruchomione przez strajki okupacyjne, a na tylu uniwersytetach wykłady zostały przerwane, bo młodzież zamiast się uczyć, obozowała w gmachach uczelnianych, porozkładała swoje śpiwory w salach wykładowych i spała w nich, myśląc, że tym sposobem przyczynia się do jakiejś pomyślnej w życiu polskim przemiany.
Gromko oskarżał Radio Wolna Europa o podżeganie do rewolucji w Polsce, twierdząc (na s. 29): Do wyrośnięcia fali rewolucyjnej w Polsce przyczynił się w znacznym stopniu także i wpływ amerykański. Czy działali w ostatnich latach agenci amerykańskiego wywiadu w Polsce (a także i innych wywiadów) jako podżegacze do rewolucji? Nie wiem. Nie mam konkretnych danych. Ale jedno wiem na pewno: że takim podżegaczem było Radio Wolnej Europy, będące organem rządu amerykańskiego.
Dodajmy, że Giertych we wspomnianej broszurze jednoznacznie sprzeciwiał się rozczłonkowaniu imperium sowieckiego (s. 13, 49), co było tak wielkim marzeniem milionów Polaków. Twierdził, że w każdej sytuacji musimy być sojusznikiem Rosji (s. 46-49). Apelował do "sterników polskiego Kościoła", by umieli wejść w rozumne porozumienie z tymi, co dziś w Polsce sprawują polityczną władzę (s. 33). I akcentował, że księża nie mogą robić niczego, co byłoby podburzaniem do fermentu wywrotowego. Przypomnijmy, że wszystkie te apele były pisane przez J. Giertycha na emigracji. Nawołując do całkowitego związania się z Rosją i wyciszenia oporu, popierając pucz generałów, robił to z własnej woli, z własnych niezbyt mądrych rozumowań.
Poznańskim buntowszczikom - kula w łeb!
Trzeba przyznać, że J. Giertych był bardzo konsekwentny w swych wezwaniach do maksymalnego wiązania się z Rosją Sowiecką i piętnowania wszelkich przejawów narodowego ruchu oporu wobec komunizmu. Podobnie jak zachował się wobec stanu wojennego, występował i we wcześniejszych okresach, choćby w 1956 r. Jakże wymowna pod tym względem była jego postawa wobec Władysława Gomułki. Wiadomo, jak ciężko zapłaciła Polska za zdradzenie przez Gomułkę padziernikowych obietnic, za wyhamowanie przez niego procesu tak oczekiwanych zmian. Mało wie się natomiast o tym, że właśnie J. Giertych usilnie namawiał Gomułkę w tekście pisanym na emigracji do ograniczenia zmian i ścisłego uzależnienia od Rosji Sowieckiej. Pisał: Niech Pan się nie da sprowokować i niech się Pan nie da wciągnąć w pułapkę. Ludzie mówią Panu, że Pan jest za bardzo prorosyjski (...). Pańską rolą jest być w systemie rosyjskim, być w nim lojalnie i bez zastrzeżeń. Niech Pan nie stara się być polskim Titą! Niech się Pan z Rosjanami dogada i trzyma się ich szczerze i uczciwie nawet w razie wybuchu trzeciej wojny światowej. Pańskim zadaniem na wypadek takiej wojny jest być polskim Petainem, musi Pan być szczerze Rosji wierny, musi Pan zasłużyć na jej zaufanie.
Niech Pan nie stara się osiągnąć za dużo. Gdy się chce osiągnąć za dużo naraz, to łatwo jest utracić wszystko.
Szczególnie szokujące było dokonane przez Jędrzeja Giertycha potępienie buntu robotników w Poznaniu przeciwko systemowi komunistycznemu. Wyraził to potępienie jednoznacznie w publikowanej w 1956 r. w Londynie broszurze: Po wypadkach poznańskich. Na alarm. List otwarty do polskiej emigracji przestrzegający przed grożącym niebezpieczeństwem. W broszurze tej zaprzeczał spontaniczności poznańskiego protestu robotniczego i oskarżał o jego wywołanie rzekomych polityków inspiratorów, wzywając do ich ukarania. Sam poznański protest robotniczy nazywał szkodliwym wystąpieniem (s. 17). Pisał (na s. 28): Co chcieli sprawcy rozruchu poznańskiego osiągnąć? Obawiam się, że ich celem była tylko demonstracja. Narobili wielkiego huku, pchnęli tłum na czołgi, pchnęli czołgi na tłum, a potem, którzy mogli, to schowali się albo uciekli. Kto wie? Może zobaczymy ich jeszcze kiedyś w Londynie (...). Tak się robi - co roku albo i po parę razy na rok - rewolty i zamachy stanu w coraz to innych południowo i środkowo-amerykańskich republikach. Zepsuć trochę krwi panującemu właśnie dyktatorowi!
Szczególnie haniebne było wyrażone w broszurze Giertycha przekonanie, że domniemanych sprawców poznańskiego wybuchu przeciwko władzy należałoby rozstrzelać! Pisał (na s. 29): Uważam, że szkoda, że polski sąd nie skazał na rozstrzelanie (po uprzedniej degradacji) zarówno sprawców powstania listopadowego, jak powstania styczniowego. Nie inny jest mój pogląd i na sprawców obecnego powstania poznańskiego.
Tak więc Giertych przebijał w żądaniu najsurowszych kar dla uczestników poznańskiego buntu robotniczego nawet ówczesnych PRL-owskich prominentów. Jak wiadomo, ówczesny premier PRL-u Józef Cyrankiewicz domagał się obcięcia rąk tym wszystkim, którzy podniosą je na władzę ludową. J. Giertych żądał ich rozstrzelania. Podobnie robił w odniesieniu do XIX-wiecznej przeszłości Polski. Krwawy car Mikołaj I Pałkin skazał przywódcę spisku belwederskiego Piotra Wysockiego na długoletnie zesłanie na Syberii. Jędrzej Giertych uważał, że Wysockiego i innych uczestników spisku powstańczego należało rozstrzelać. Czy można było pójść dalej w antypowstańczych fobiach?!
Skrajna prorosyjskość
Obu Giertychów: Jędrzeja i Macieja cechowała skrajna prorosyjskość, będąca w sprzeczności z elementarnymi interesami Polski. Pisałem już szerzej o prorosyjskości Jędrzeja Giertycha. W odniesieniu do Macieja Giertycha warto przypomnieć, że jeszcze 22 grudnia 1989 r. w wywiadzie publikowanym na łamach "Gazety Krakowskiej" wypowiadał się za utrzymaniem Układu Warszawskiego i przeciwstawiał wyodrębnieniu Ukrainy jako niepodległej z ZSRR. Nazywał to bardzo niebezpieczną dla Polski propozycją parcelacji Związku Radzieckiego. Na łamach "Głosu Wielkopolskiego" z 17 marca 1988 r. przypomniano w związku z publikowanym tam wówczas wywiadem, iż kilka lat wcześniej udzielając wywiadu tej samej gazecie M. Giertych stwierdził, że Wojciech Jaruzelski występując na sesji ONZ powinien mówić nie tylko w imieniu socjalistycznej części polskiego narodu, ale w imieniu wszystkich Polaków. Jak widać, takie uznanie roli Jaruzelskiego bardzo pochlebiło twórcy stanu wojennego, gdyż powołał potem M. Giertycha w skład Rady Konsultacyjnej.
Jerzy Robert Nowak
Panie Profesorze kolejna rozprawa odnośnie oszczerstw względem Prezesa USOPAL-u Pana Jana Kobylańskiego.
Właśnie dzisiaj byłem na tej kolejnej rozprawie w sądzie w Warszawie. Trwa ona już od kilku lat, przeciwko 19 dziennikarzom odpowiedzialnym za różne formy szkalowania w mediach słynnego przywódcy Polonii w Ameryce Łacińskiej. Przypomnę, że Kobylański jest człowiekiem, który ogromnie podniósł prestiż Polonii w Ameryce Południowej. Przytaczałem już w Radiu Maryja wypowiedzi niedawno zmarłego Prezesa Wspólnoty Polskiej, a więc osoby najbardziej kompetentnej profesora Andrzeja Stelmachowskiego, na temat ogromnych niepodważalnych zasług Jana Kobylańskiego dla Polonii i dla Polski. Symbolem ogromnego prestiżu Jana Kobylańskiego w Ameryce Południowej, był fakt, że już w 1988 roku on właśnie gościł na swej zacieńcie w Punta del Este w Urugwaju, szczyt prezydentów Ameryki Południowej, było tam 7 prezydentów i jeden wiceprezydent.
Kobylański zrobił rzecz zdawałoby się nie do zrobienia zjednoczył organizacje polonijne ze wszystkich krajów Ameryki Łacińskiej w jedną potężną organizację USOPAŁ. Co roku wydaje przynajmniej milion dolarów na cele polonijne, jest najhojniejszym z polonijnych sponsorów, ze swych pieniędzy ufundował między innymi kilka pomników Jana Pawła II, pomnik Chopina. Dużo darował na organizacje patriotyczne. Za swe zasługi Kobylański był honorowany niemal wszystkimi wyższymi orderami polskimi, poza Orderem Orła Białego. A jednak ten tak zasłużony dla Polonii i Polski działacz Polonijny od szeregu lat musi znosić kolejne kampanie oszczerstw i zniewag. Zaczęło się od wyrażenia solidarności przez Kobylańskiego z Kongresem Polonii Amerykańskiej wielkim patriotom Edwardem Moskalem, którego atakowano za sprzeciw, wobec uległej polityki, wobec roszczeń żydowskich, polityki Kwaśniewskiego.
Potem poprawne politycznie media lewackie i liberalne na czele z Gazetą Wyborczą nie mogły darować Kobylańskiemu, tego, że wielokrotnie wyraża swą sympatie i podziw dla wielkiego dzieła Radia Maryja i Ojca Rydzyka, co więcej pomimo faktu, że był powszechnie uznawany za zasługi nawet Bronisław Geremek 1998 roku przysłał list wyrażający uznanie za zasługi dla Jana Kobylańskiego dla Polonii, to jednak juz parę lat potem Pana Bartoszewski jako Minister Spraw Zagranicznych usunął, Kobylańskiego z funkcji konsula honorowego RP i zaczęła się wielka kampania opluwania Kobylańskiego, rozpoczął ją dziennikarz Gazety Wyborczej Mikołaj Lizut- uciekł się do najohydniejszych plugawych kłamstw, wykorzystując, że nie wie się w Polsce co tam się dzieje, działo kiedyś w Ameryce Południowej napisał że Kobylański rzekomo uciekł wraz z Nazistami z Włoch w 1952 roku, by znaleźć się pod opiekuńczymi skrzydłami dyktatora Paragwaju Strossnera.
Prawda była, że wyjechał z Włoch do Ameryki Południowej Kobylański w 1952 roku, ale dyktator Strossner przyszedł do władzy dwa lata później, przy okazji mordując głównego protektora Kobylańskiego ministra gospodarki. I tak, no, ale kto się orientował u nas, że gdzies w dalekiej Ameryce Łacińskiej. Kłamstwa trwały. Opluwano człowieka, oskarżano o nazizm, człowieka, który przez parę lat był w ciągłym zagrożeniu życia jako więzień obozów Auschwitz, Grosrosen, Dachau, jako młody chłopak znalazł się w tych obozach. Padały oszczerstwa, że rzekomo był szmalcownikiem, takie fałsze wobec człowieka, który wielokrotnie był zagrożony, jeśli chodzi o swoje życie w obozach. Schudł ten człowiek aż do 40 kg po dwóch latach obozu.
W październiku 2007, Dyrektor Biura Kombatantów i Osób Represjonowanych wydał oświadczenie potwierdzające, więziennego Kobylańskiego w różnych obozach. Ale oszczerstwa mediów dalej nie ustawały. Zdawałoby się, że sprawa takich oszczerstw wobec wielkiego Polaka , dziś największego przywódcy Polonijnego będzie szybko zakończona, ale nie. Gra się na przewlekanie. On ma 85 lat, więc przewleka się przewleka różnymi trykami w sądach, nie zjawiają się sprawcy. Dzisiaj też na przykład na rozprawie nie zgłosiła się większość z oskarżonych przez Kobylańskiego oszczerstwa dziennikarzy w tym nie zgłosił się nikt z oskarżonych, Chiba sześciu z Gazety Wyborczej na czele z Michnikiem. Pretekstem była obchodzona dziś rocznica powstania Gazety Wyborczej.
O tym nie wiedziano to nie można było wcześniej zgłosić w sądzie prośbę o inny termin, bo będzie 8 maja właśnie obchodzona rocznica to pokazuje ten skandaliczną obłudę, parodię, w jakim toczy się ta rozprawa. Jak można określić fakt w tak ogromnej stronniczości sądów, że dano zakaz nagrywania i filmowania rozprawy? Mówił mi o ty reżyser telewizyjny, świetny z reszta patriotyczny Krzysztof Wojciechowski, jaki był pretekst zakazania nagrywania rozprawy. Powiedziano mu, że sprawa jest powszechnie znana. Nie powszechnie znana tylko powszechnie zakłamywana od Gazety Wyborczej po różne inne gazety i telewizyjne media. I chodzi właśnie o sprostowanie kłamstw i tu zakaz.
Oto jak wygląda u nas wolność jak ją realizują sądy. Doszło właściwie w tej sytuacji, kiedy większości oskarżonych nie było to właściwie było parę mniej znaczących wystąpień, tym bardziej, że oskarżeni nie chcą zeznawać. Mają prawa odmówić zeznań. Ale szczególnie kłamliwe było wystąpienie Daniela Passenta, byłego zastępcy naczelnego postkomunistycznej polityki, przede wszystkim sławionego jako chwalcze stanu wojennego i generała Jaruzelskiego. Passent wyróżnił się też w szkalowaniach, niezwykle obrzydliwych Kobylańskiego a teraz stwierdził, że on w swym, tekscie w Polityce, pokazywał wielostronnie Kobylańskiego jego zasługi i wady. Mam przed sobą tekst Passenta z Polityki, otóż ta wielostronność polega na tym, że są dwa wiersze, dosłownie dwa wiersze przyznające ze Kobylański miał zasługi dla Polonii, niewątpliwie rozruszał sprawy do jego osiągnięć należało tworzenie USOPAŁ a potem trzy strony jest oszczerstw plugawych oszczerstw, kłamliwych, co najlepsze mówił Pan Passent w sądzie ze to wszystko to co on przedstawił, przedstawiał to jest potwierdzone, on oparł na rzeczywiście, o tutaj „wszystko co napisałem oparłem na oficjalnych bądź na innych publikacjach” otóż między innymi powtórzył że zarzut, że Kobylański wysłał w 1994 list do Wladymira Żyranowskiego, znanego antypolska, gratulując mu wejścia do dumy.
Była to absolutna fałszywka, którą wielokrotnie piętnował właśnie zmarły tak wielki, wybitny, prezes Wspólnoty Polskiej Profesor Andrzej Stelmachowski. A Passent powtarza te bzdury, albo mówi, że, za co jeśli wogóle trafił do obozu. No, więc jest potwierdzone przez IPN, przez Biuro Kombatantów, że był w obozach. A potem, pyta Passent w artykule dlaczego po wojnie trafił aż do Paragwaju, choć dla tak wielkiego patrioty bardziej naturalny byłby powrót do ojczyzny. No wiemy jak wyglądały powroty do ojczyzny w PRL-u, jakże często kończyły się one śmiercią dla wybitnych polskich patriotów, choćby takich jak Pilecki. Także zdumiewa ta bezczelność w kłamaniu i przewlekanie autentyczne rozprawy. Sprawa się przewleka, ale dziś do sądu idzie inna sprawa wytoczona przez pana Jana Kobylańskiego, po znieważeniu, uderzeniu, brutalnym w jego dobra osobiste przez obecnego ministra Sikorskiego, wspominałem juz o tym w Radiu Maryja. Minister Sikorski posunął się do niezwykle agresywnego ataku przeciwko Kobylańskiemu, nazywając go „typem spod ciemniej gwiazdy”, niejakim samozwańczym przywódcą.
Znów zapytam, jak ten typ spod ciemniej gwiazdy potrafił mieć taki autorytet ze 7 prezydentów Ameryki Łacińskiej gościło u niego, że dostawał tyle orderów Polskiej od kolejnych prezydentów Polskich. Ze tak wiele osób z Polonii tak go wysoko ceniła, a wiem cos na ten temat. Bo właśnie przygotowywany jest list ponad dwieście podpisów w tym ponad sto działaczy polonijnych kilkudziesieciu profesorów z dwudziestu posłów i senatorów pod listem protestacyjnym w obronie Prezesa Kobylańskiego a dziś mecenas Cichoń z Krakowa, adwokat senator Pis-u składa do sądu oskarżenie w imieniu Kobylańskiego. To tyle o tej sprawie, która jest smutna przykra, ze tak wielki Polak za tyle swoich zasług musi znosić te kubły pomyj, którym obrzucają go Gazeta Wyborcza itp. publikatory. No, ale my Ojcze wiemy na przykładzie Radia Maryja, do jakiego stopnia w Polsce można bezkarnie rzucać oszczerstwa, można plugawić wszystko, co najlepsze, można psuć i partaczyć w tych obecnych czasach.
Prof. dr hab. Jerzy Robert Nowak
prof. Maciej Giertych o tzw. śmierci mózgowej
źródło: Opoka wq kraju, Nr 69
W poprzednim numerze Opoki w Kraju (nr 68) zrelacjonowałem przebieg konferencji Papieskiej Akademii Nauk poświęconej tematowi ewolucji. W tydzień po niej (6-8.XI.08) odbyła się w Rzymie konferencja pt. „Dar życia” sponsorowana m.in. przez Papieską Akademię Życia. Dotyczyła głównie tematu definicji śmierci mózgowej, a przynajmniej ten temat najgłośniej był referowany przez media. Większość tego, co piszę poniżej pochodzi z The Catholic World Report (I.2009). Dla informacji zaczerpniętych z innych źródeł podaję osobny odnośnik.
Kościół akceptuje transplantacje organów pod warunkiem zgody dawcy lub gdy dawca już nie żyje. Oto tekst § 2296 Katechizmu Kościoła Katolickiego (po poprawce wprowadzonej przez Kongregację Nauki Wiary w 1998 r.):
Przeszczep narządów zgodny jest z prawem moralnym, jeśli fizyczne i psychiczne niebezpieczeństwa, jakie ponosi dawca, są proporcjonalne do pożądanego dobra biorcy. Oddawanie narządów po śmierci jest czynem szlachetnym i godnym pochwały; należy do niego zachęcać, ponieważ jest przejawem wielkodusznej solidarności. Moralnie nie do przyjęcia jest pobranie narządów, jeśli dawca lub jego bliscy, mający do tego prawo, nie udzielają na to wyraźnej zgody. Jest rzeczą niedopuszczalną bezpośrednie powodowanie trwałego kalectwa lub śmierci jednej istoty ludzkiej, nawet gdyby to miało przedłużyć życie innych osób.
Pozostaje pytanie, kiedy można uznać, że dawca nie żyje. Już Pius XII przemawiając do anestezjologów 24.XI.1957 r. powiedział, że ustalanie momentu śmierci nie należy do kompetencji Kościoła tylko do lekarzy. Dodał jednak: „... sądzimy, że życie ludzkie trwa tak długo jak jego funkcje życiowe - w odróżnieniu od życia organów - manifestują się spontanicznie lub nawet przy pomocy wspomagania sztucznego”. Podobnie Jan Paweł II przemawiając do uczestników kongresu nt. transplantologii (29.VIII.2000) powiedział, że Kościół nie podejmuje decyzji technicznych, domaga się jednak by lekarze byli pewni, że pacjent umarł zanim pobiorą od niego organy do przeszczepienia innym. Czy śmierć mózgowa jest tu wystarczającym kryterium? Jan Paweł II tego nie wyklucza, domaga się jednak by była moralna pewność, że „nastąpiło pełne i nieodwracalne ustanie wszelkiej działalności mózgowej”.
Na ten temat wypowiadała się Papieska Akademia Nauk (PAS) w roku 1985 i 1989. W 1985 stwierdziła, że „śmierć mózgowa jest prawdziwym kryterium śmierci” a w 1989, że śmierć następuje wraz z „nieodwracalnym ustaniem wszelkich funkcji mózgu, nawet jeżeli funkcje serca i oddechowe trwają, choć ustałyby gdyby nie były sztucznie podtrzymywane”. To zapewne na bazie tych opinii wypowiadał się JPII.
Później pojawiły się jednak wątpliwości w świecie naukowym odnośnie kryteriów stosowanych do uznania śmierci mózgowej. PAS ponownie zajęła się tematem i jej grupa robocza uznała w 2005 r., że całkowite i nieodwracalne ustanie aktywności mózgu nie jest dowodem śmierci, że diagnoza śmierci oparta wyłącznie na przesłankach neurologicznych to teoria, a nie naukowy fakt. Nie dostarcza pewności. Ten wniosek był szokiem dla urzędników Watykanu i raportu nie opublikowano. W rezultacie kilku uczestników tej sesji opublikowało swe wystąpienia w książce „Koniec życia: Czy śmierć mózgowa to jeszcze życie?” (Finis Vitae: Is Brain Death Still Life?, 2006 red. Roberto de Mattei, ConsiglioNazionale delle Ricerche). W ten sposób nagłośnili swój sprzeciw wobec stosowania kryterium śmierci mózgowej.
W roku 2006, już za papieża Benedykta XVI, PAS zajęła się tematem ponownie i we wnioskach końcowych podała m.in.: „Tak jak z przyczyn zdrowo rozsądkowych trudno było współczesnym Kopernika i Galileusza zaakceptować, że ziemia nie jest stacjonarna, tak również dzisiaj często ludziom jest trudno zaakceptować, że ciało z bijącym sercem i pulsem jest martwe, czyli stanowi zwłoki; „trup z bijącym sercem” przeczy naszym zdrowo rozsądkowym odczuciom... Większość argumentów przeciwko śmierci mózgowej nie wytrzymuje krytyki i stanowią one błędne wtręty, gdy się je zanalizuje z perspektywy neurologicznej... Krewnym mózgowo martwych osobników należy mówić, że krewny zmarł a nie, że jest w stanie śmierci mózgowej, oraz że systemy podtrzymujące produkują tylko wrażenie życia. Również nie należy używać terminów „podtrzymywanie życia” czy „leczenie”, ponieważ te systemy podtrzymujące są stosowane wobec trupa.”
Debatę otworzył na nowo artykuł Lucetty Scaraffia w L'Osservatore Romano z 2.X.2008, kwestionujący kryterium śmierci mózgowej. Zawiera on informację, że „mózgowo martwe” kobiety ciężarne mogą urodzić swe dzieci. Rzecznik prasowy Watykanu o. Federico Lombardi tego samego dnia zaznaczył, że artykuł jest interesujący, ale nie stanowi wypowiedzi magisterium Kościoła i nie jest wiążący dla Stolicy Apostolskiej. Dodajmy, że to samo dotyczy opinii wypracowywanych przez papieskie akademie (nauk, życia czy innych).
Zaraz potem odbyła się konferencja „Dar życia”, o której wspominam na początku artykułu. Uczestniczka konferencji, Aleksandra K. Glazier, pracownica banku organów w USA, powiedziała: „Nie słyszałam, aby na konferencji padły jakieś argumenty kwestionujące zasadność stosowania kryterium śmierci mózgowej dla ustalenia faktu śmierci”. Jednak Benedykt XVI przemawiając do uczestników konferencji 7.XI.2008 powiedział wyraźnie, że organy niezbędne do życia można pobierać tylko ex cadavere (z trupa) oraz, że gdy tylko są jakieś wątpliwości dominować musi zasada ostrożności. „Szacunek dla życia dawcy musi brać górę tak, aby pobieranie organów było dokonywane tylko w przypadku prawdziwej śmierci.”
Wypowiedź Papieża wywołała burzę. Jak podaje watykanista Sandro Magister (http://catholicexchange.com/2008/11/26/114539) wywierano naciski na Papieża, by poparł kryterium śmierci mózgowej. Jako dowód konfliktu wewnątrz Watykanu Magister podał fakt, że kanclerz PAS, bp Marcélo Sánchez Sorondo, zaraz po tym przemówieniu Papieża ogłosił na stronie internetowej Watykanu cytowane wyżej wnioski grupy uczonych z konferencji PAS w 2006 roku, natomiast nie ogłosił wniosków z konferencji z 2005 r., gdzie większość uczestników miała przeciwne zdanie. Na konferencję w 2006 zaproszono uczestników bardziej selektywnie.
Próbuje się zmieć sens słowa „trup”. Wypowiedź Papieża jest interpretowana zarówno jako poparcie dla pobierania organów do transplantacji z mózgowo martwych dawców, jak i jako zamknięcie tej opcji dla katolików. Jak powiedziała Judie Brown, szefowa Amerykańskiej Ligi Życia: „Skoro jest debata na ten temat to znaczy, że są wątpliwości, a skoro są wątpliwości, to pacjent nie może być ofiarą jednej ze stron debaty. „Krytycy kryterium śmierci mózgowej podnoszą, że w różnych krajach i różnych szpitalach inaczej to kryterium się definiuje. Bywa, że dla sprawdzenia autentyczności śmierci stosuje się tzw. „test apnea”, który może przyspieszyć śmierć. Dr Paul Byrne, prezydent Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy USA, powiedział, że serce pobierane ex cadavere nie nadaje się do transplantacji. Gdy otwiera się w ciało dawcy, a jego serce bije i ciśnienie krwi jest normalne, wtedy on wierci się i porusza, bicie jego serca przyspiesza, a ciśnienie krwi wzrasta. Trzeba mu podać środki paraliżujące i anestezę. „Czy to się mieści w kryterium pewności zgonu, o której mówił Ojciec Święty?” pyta dr Byrne.
Na zakończenie mój komentarz. Załóżmy, że ktoś jest w stanie śmierci mózgowej, chociaż oddycha i serce mu bije. Jego organy nie nadają się do transplantacji, bo jest za stary, miał żółtaczkę, czy z innego powodu. Takiego „trupa” szpital oddaje rodzinie. Czy jednak ktokolwiek odważyłby się go pochować? Ja na pewno nie.
Ciekawe, kiedy polscy biskupi i kapłani przestaną zachęcać wiernych do zostania "świadomymi dawcami organów"...
JÓZEF MACKIEWICZ ZASZECHTEROWANY
Największy polski pisarz XX wieku pozostaje w Polsce prawie nieznany. Jego dzieł nie ma w księgarniach, czytelniach i bibliotekach szkolnych. Erudyta, który wielokrotnie bardziej zasłużył na literacką Nagrodę Nobla niż Czesław Miłosz czy Wisława Szymborska, żadnych nagród nie otrzymał. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest fakt, że Józef Mackiewicz (bo o nim tu mowa) był zdecydowanym antykomunistą, który ten nieludzki system znał nie tylko z literatury czy z opowieści ale sam zaznał jego dobrodziejstw na własnej skórze, będąc przymusowym poddanym Józefa Stalina w latach 1939-1941. Dziś niezawisłe sądy Rzeczypospolitej Polskiej stoją na straży, aby nawet fragmenty jego dzieł nie mogły być drukowane w kraju bez zgody jedynej spadkobierczyni jego praw. Jest nią Nina Karsow-Szechter - wdowa po Szymonie Szechterze, stryju Adama Michnika. Nie tylko ciekawostką jest więc fakt, że Adam Michnik jest jednym z organizatorów literackiej Nagrody Nike w neo-PRL [bo do takiego kręgu twórców odnosi się głównie środowisko, w którym to wszystko się obraca], natomiast Józef Mackiewicz jest patronem nagrody literackiej, która promuje zupełnie inne wartości. Ale cóż, Gazeta Wyborcza jest bogata i opiniotwórcza, zaś patron nagrody swego imienia skazany został na to, co najgorsze - na niebyt.
Szymon Szechter (urodzony w 1920 roku we Lwowie), do 1957 roku przebywał w Związku Sowieckim. Był komsomolcem i członkiem komunistycznej partii sowieckiej, co w tej rodzinie nie było przecież czymś wyjątkowym. Pracował m.in. jako lektor - w Komitecie Miejskim Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego. Po przyjeździe do PRL otrzymał etat w Zakładzie Historii Partii przy KC PZPR. Na zdjęciu: legitymacja komsomolska Szymona Judowicza Szechtera.
Oto 17 lipca 2006 r. warszawski Sąd Rejonowy, po toczącym się już 13 lat [!] procesie o ustalenie praw autorskich po Józefie Mackiewiczu uznał, że należą się one wyłącznie Ninie Karsow-Szechter [Karsov-Schechter]. Jest ona właścicielką londyńskiego wydawnictwa „Kontra”. Żadnych praw do spuścizny nie ma natomiast córka pisarza Halina Mackiewicz. I choć procesy się nie kończą, dzieł Mackiewicza wydawać nie można. Ogromnym skandalem zaś jest fakt, że wydana w 1997 r. nakładem Wydawnictwa Antyk i Fundacji Katyńskiej, książka „Katyńska zbrodnia bez sądu i kary”, która jest zbiorem artykułów pisarza na temat zbrodni katyńskiej - została wyrokiem sądu skazana na zamknięcie w magazynach i zakaz rozpowszechniania. Gdzie więc żyjemy? W III RP, która powoli przeistacza się (podobno) już w IV RP, czy jednak cały czas jest to neo-PRL?
Warszawski sąd uzasadnił to następująco: „wydanie książki Józefa Mackiewicza w Polsce było sprzeczne z wolą Autora. Taką dyspozycję przekazał on swej żonie i powódce” [sic!]. Powódką jest wspomniana Nina Karsow-Szechter, natomiast żona Józefa Mackiewicza, Antonina, zmarła w 1973 roku w Polsce. I oczywiście nic wspólnego z Niną Karsow-Szechter nie miała, jak również sam Mackiewicz.
Nina Karsow-Szechter i Szymon, też Szechter
Skąd się wzięło całe zamieszanie z prawami spadkowymi i jak, w jaki sposób Szymon Szechter i Nina Karsow-Szechter wkupili się w łaski człowieka o tak zdecydowanie antykomunistycznych poglądach?
Szechterowie przybyli do Wielkiej Brytanii w wyniku wydarzeń marcowych 1968 roku, w glorii „wrogów ustroju”, bo wówczas każdy, kto był prześladowany przez władze PRL mógł się podawać nawet za... antykomunistę. Antykomunistami jednak nie byli - wprost przeciwnie. Szymon Szechter [urodzony w 1920 roku we Lwowie], do 1957 r. przebywał w Związku Sowieckim. Był komsomolcem i członkiem komunistycznej partii sowieckiej, co w tej rodzinie nie było przecież czymś wyjątkowym. Pracował m.in. jako lektor w Komitecie Miejskim Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego. Po przyjeździe do PRL, otrzymał etat w Zakładzie Historii Partii przy KC PZPR. Później został dyrektorem w Związku Ociemniałych Żołnierzy PRL i za jakieś nadużycia gospodarcze został skazany (w 1964 r.) na karę więzienia w zawieszeniu. Odtąd rozpoczął starania o otrzymanie zgody na wyjazd stały do Izraela. Jego towarzyszką życia a później żoną była Nina Karsow (młodsza od niego o dwadzieścia lat). W 1966 r. władze bezpieczeństwa dokonały u nich rewizji zatrzymując notatki, rękopisy itp rzeczy uznane za „materiały szkalujące PRL”. Nina Karsow-Szechter wyrokiem Sądu Wojewódzkiego dla m.st. Warszawy skazana została za to na trzy lata więzienia. Już po dwóch latach została jednak zwolniona, w związku „z wyjazdem do Izraela na pobyt stały”. Szymon Szechter wyjechał razem z nią.
Mało, bardzo mało wiemy, jak to się stało, że komunistyczni dysydenci, rodem ze Związku Sowieckiego, znaleźli się tak blisko Józefa Mackiewicza i Barbary Toporskiej. Włodzimierz Odojewski który przyjaźnił się z Mackiewiczem, tak to wspomina: „Co z tamtego okresu utrwaliła na temat Niny Karsow-Szechter moja pamięć? To mianowicie, że z pisarską parą nawiązała kontakt jakaś młoda kobieta, która wyemigrowała z mężem z Polski do Anglii, mieszka w Londynie i pracuje w jakimś wydawnictwie brytyjskim. Że ma zamiar „chałupniczymi” metodami przygotowywać do druku różne polskie teksty. I że pyta, czy Józef Mackiewicz zaryzykowałby skład któregoś ze swoich tekstów przez nią zrobiony. Skład i potem wydanie.
Już wówczas zainteresowało mnie to, co znaczyć miało sformułowanie o owym składzie, „chałupniczymi metodami”? Otóż, zapamiętałem wzruszającą historyjkę opowiedzianą mi przez Barbarę Toporską, że ta młoda emigrantka w Londynie, wieczorową porą (jak ich poinformowała), już po pracy, zostaje w siedzibie wydawnictwa i z mozołem przygotowuje skład do druku polskich tekstów. Zaliczały się wówczas do nich chyba tylko utwory literackie jej męża, Szymona Szechtera. Może były tam jeszcze pomiędzy obydwiema paniami dodatkowe wyjaśniające listy, może telefony; tego nie pamiętam. W każdym razie Mackiewicz na propozycję z Londynu przystał. Tak to powstało wkrótce wydawnictwo Niny Karsow-Szechter, które (był to głęboki ukłon w stronę pisarza) nazwała, od tytułu jednej z jego książek, wydawnictwem Kontra, i w tym to wydawnictwie zaczęła później druk i rozpowszechnianie kolejnych literackich i publicystycznych pozycji Józefa Mackiewicza. (Za „Rzeczpospolita 4-5 czerwca 2005 r.).
Emigranci z PRL nie mieli jakoś problemów ze zdobyciem środków materialnych na rozkręcenie niewielkiego choćby interesiku, jakim było wydawnictwo. Józef Mackiewicz, który przebywał na emigracji wówczas już ponad dwadzieścia lat, takich możliwości nie miał, zapewne więc skusiło go to, że jego książki będą wydawane i rozpowszechniane.
Dopóki żył pisarz (zmarł w 1985 r.), dopóki trwał PRL, sytuacja była jasna - nie było zgody pisarza na wydawanie jego dzieł w okupowanym kraju. Dziś, jak pisze Krzysztof Masłoń w „RZ” (z 26 września 2006 roku), dzieł pisarza nie można wydać nigdzie - tak, nigdzie!: „Nie ma mowy o masowym wydaniu choćby jednego tytułu‚ wykluczone jest opracowanie na podstawie utworu Józefa Mackiewicza słuchowiska czy spektaklu telewizyjnego‚ o nakręceniu serialu czy filmu nie mówiąc. Osoba dziedzicząca prawa autorskie do tej twórczości odmówiła zgody na tłumaczenie książek autora „Drogi donikąd” w Niemczech‚ Francji i Szwajcarii. Podobnie nie wyraziła zgody na rosyjską edycję „Kontry”, choć w Moskwie pokrywa się kurzem gotowy przekład. A szczytem wszystkiego jest nieobecność dzieł Józefa Mackiewicza na Litwie. W marcu br. nie zezwolono na opublikowanie „Drogi donikąd” i „Zwycięstwa prowokacji” polsko-języcznemu wydawcy z Wilna Ryszardowi Maciejkiańcowi. Bez efektu starała się też o wydanie dzieł Józefa Mackiewicza po litewsku oficyna „Versus Aureus”.
Przyczyną tego stanu rzeczy jest stanowczy sprzeciw Niny Karsow-Szechter która `załatwiła' sobie wyłączność na własność praw autorskich po wielkim pisarzu. I konsekwentnie z tego prawa korzysta - mijają lata, a dzieł Józefa Mackiewicza na polskim (i światowym rynku) jak nie było, tak nie ma...
Nina Karsow-Szechter po prostu „udowodniła” przed niemieckim sądem że jest córką Barbary Toporskiej (jak orzeczono - towarzyszki emigracyjnego życia pisarza), ma więc prawa do spuścizny po nim. To prawda że Toporska w niektórych listach do niej pisała „moja córeczko”, ale był to tylko zwrot grzecznościowy. Być może niemiecki sąd, jak przypuszcza Włodzimierz Odojewski, po prostu „stanął na baczność” przed przedstawicielką narodowości żydowskiej, która takie żądania zgłosiła. W każdym razie - stało się.
„Sprawa Józefa Mackiewicza”
Czy jest to dalszy ciąg „sprawy Józefa Mackiewicza”? Tak należy przypuszczać. Przypomnijmy - jest on stale, od lat, zarówno przez środowiska emigracyjne i krajowe oskarżany o kolaborację z Niemcami. Podstawą tych oskarżeń jest fakt, że w 1941 r. w wileńskim „Gońcu Codziennym” opublikował dwa fragmenty swej fundamentalnej powieści „Droga donikąd” [traktującej o okupacji sowieckiej 1939-1941] oraz dwa artykuły. Ponadto w 1943 roku Mackiewicz był w składzie oficjalnej delegacji niemieckiej w Katyniu i po powrocie udzielił obszernego wywiadu temuż „Gońcowi Codziennemu”. Na początku 1943 r. Sąd Specjalny AK skazał Józefa Mackiewicza [a więc jeszcze przed ujawnieniem sprawy Katynia] na karę śmierci za wcześniejsze publikacje w tejże gazecie. Wyrok został jednak natychmiast odwołany, na skutek zdecydowanych sprzeciwów różnych środowisk. Między innymi członek Rady Politycznej przy Komendzie Okręgu AK mec. Witold Świerzewski (który był tam przedstawicielem podziemnego Stronnictwa Narodowego i działaczem Delegatury Rządu na Kraj) zagroził złożeniem dymisji i ujawnieniem skandalu. To poskutkowało. Sprawa pobytu pisarza w Katyniu nie miała z tym nic wspólnego (bo miało to miejsce później). Znalazł się tam za wiedzą i zgodą Komendy Okręgu Wileńskiego AK, sprawozdanie z pobytu złożył polskim władzom konspiracyjnym i za ich wiedzą i zgodą - na skutek wagi sprawy - udzielił wspomnianego wyżej wywiadu. Dla środowisk komunistycznych i filokomunistycznych (tych niestety, nigdy nie brakowało) przez kilkadziesiąt lat jest to koronnym argumentem o jego „kolaboracji z Niemcami”. O własnej, niezwykle groźnej w skutkach i długotrwałej kolaboracji z komunistami jego adwersarze nie chcą jednak słyszeć, bagatelizując zarzuty. W oskarżeniach posuwają się do innych kłamstw, chociażby twierdzą, że pisarz pracował na etacie w „Gońcu Codziennym”, choć był to niejaki Bohdan Mackiewicz, nawet nie jego krewny. Ale z kłamstw, uporczywie rozpowszechnianych przez dziesięciolecia, dużo do niego przylgnęło.
Qui bono?
Włodzimierz Odojewski słusznie pyta: „Zastanawiam się, co za tą działalnością Niny Karsow-Szechter się kryje, kto to wszystko finansuje [tylko sami adwokaci to sumy ogromne!], kto jeszcze na tej dziwnej szachownicy przesuwa figury? jakie korzyści ktoś z tego czerpie? Ona? [...] W głowie się nie mieści, że może być prowadzona przez jedną osobę, bez wspólnictwa, bez finansowej pomocy. Jest to działalność okrutnie tę literaturę okaleczająca, przy niewybaczalnej opieszałości i ślepocie sądów III Rzeczypospolitej, przy obojętności naszej prasy, przy powszechnej niewiedzy Polaków i przy lekceważeniu tej sprawy przez opinię publiczną. A drugie: jeszcze bardziej zastanawiające jest to, że cała ta afera ma miejsce wtedy właśnie, kiedy sprawa Katynia - miast, w związku z oddalaniem się w czasie - zabliźnić się, ulegać powolnemu wyciszeniu, przeciwnie, zaognia się z roku na rok, rany nie chcą się zagoić. [...] I może z myślą o tym sporze należy przyjrzeć się uważniej i czujniej aferze z próbą niszczenia twórczości jednego z głównych świadków tamtych zbrodni”.
Są to pytania, na które powinniśmy uzyskać odpowiedź jak najszybciej. A przede wszystkim, powinniśmy natychmiast uzyskać dostęp do wszystkich dzieł pisarza. Nie może być tak, że uzurpatorskie poczynania komunistycznej dysydentki mogą przez kilkanaście lat blokować dostęp do dzieł najwybitniejszego po Henryku Sienkiewiczu, polskiego pisarza. Jego książki nie mieszczą się w kanonach szkolnych lektur, nie są wznawiane, co więcej - nie ma możliwości badania dorobku Józefa Mackiewicza, albowiem Nina Karsow-Szechter ściga i grozi sankcjami prawnymi nawet tych, którzy „zbyt obszernie” cytują pisarza. Pozostają im tylko omówienia, ale to przecież jest jakaś paranoja, że po to tyle się zmieniło, aby w tej sprawie - nie zmieniło się nic.
# # #
Może więc w Polsce władze coś wreszcie zrobią, aby to, co tak naprawdę jest własnością całego narodu, nie pozostawało w wyłącznym władaniu przedstawicieli innego narodu. Tak, innego narodu, bo Nina Karsow-Szechter, zwalczając zabiegi Włodzimierza Odojewskiego o upowszechnienie książek Mackiewicza, posługuje się i takim, „rasowym” argumentem. Oddajmy w tej sprawie głos Odojewskiemu: „Nina KarsowSzechter nigdy nie zaprotestowała, nie zaskarżyła mnie o zniesławienie, nasyłając na mnie jedynie polemistów, jak chociażby bydgoskiego osiołka dziennikarskiego, który nie potrafiwszy uderzyć wprost, oskarżył mnie przeogromnym artykułem w tamtejszej prasie o antysemityzm, a to dlatego, że Ninę Karsow-Szechter nazywałem Niną Karsow-Szechter, a Szechterzy są w Polsce podobno - jego zdaniem - synonimem Żyda”. Może głos w tej sprawie powinien zabrać sam Adam Michnik? Wszak łączy go z nią wiele rzeczy - zamiłowanie do literatury, znajomość dzieł Józefa Mackiewicza [choć co prawda, w ogóle tego nie okazuje] i przede wszystkim, mógłby się autorytatywnie wypowiedzieć, czy Szechterzy to faktycznie w Polsce są „synonimem Żyda”. Sam kiedyś powiedział o sobie (w USA) - „jestem Polakiem jak cholera”. Niech więc to teraz potwierdzi na łamach swej gazety.