Prof. dr hab. Jerzy Robert Nowak
Czarna legenda dziejów Polski
W Polsce powojennej kolejne pokolenia młodzie
ż
y miały to nieszcz
ęś
cie,
ż
e wci
ąż
natykały si
ę
na
uporczywe zabijanie pami
ę
ci przez komunistycznych rz
ą
dców, w interesie sowieckiego
zwierzchnictwa. Pocz
ą
wszy od doby stalinowskiej, gdy jak wspominał pó
ź
niej słynny polski historyk
profesor Tadeusz Manteuffel: wszystkie powstałe w latach stalinowskich zarysy dziejów Polski czyni
ą
wra
ż
enie, jak gdyby były pisane w stolicach nieprzyjaznych nam pa
ń
stw zaborczych. Zabijanie
narodowej pami
ę
ci kontynuowano dalej, cho
ć
nie w tak wielkich rozmiarach, tak
ż
e i w nast
ę
pnych
dziesi
ę
cioleciach PRL-u. Do
ść
przypomnie
ć
całe wielkie kampanie ataków na powstania narodowe i
"polsk
ą
bohaterszczyzn
ę
" na przełomie lat 50. i 60. czy ataki na "dzieje głupoty" Polaków w dobie
jaruzelszczyzny, ówczesne wybielania Targowicy i w. ksi
ę
cia Konstantego.
Nic dziwnego,
ż
e tak wiele osób oczekiwało po czerwcu 1989 roku, jako jednego z najbardziej
widomych objawów przemian, wła
ś
nie powiedzenia całej prawdy o historii Polski, sko
ń
czenia z jej
przyczernianiem. Srodze si
ę
rozczarowali w swych nadziejach. W czasie, gdy jak
ż
e cz
ę
sto najbardziej
wzruszaj
ą
ce programy patriotyczne w
ę
druj
ą
w telewizji na "zsyłk
ę
po północy". Gdy mo
ż
na tłumaczy
ć
pomini
ę
cie w TVP ogólnopolskich uroczysto
ś
ci w dniu 28 marca 1993 r. ku czci 50-lecia akcji pod
Arsenałem, zorganizowanej przez harcerzy z Szarych Szeregów Armii Krajowej, tak jak zrobiła Nina
Terentiew: dla kilku dziadków nie b
ę
d
ę
przesuwała mojej audycji. Gdy tak, jak ostatnio, telewizja
publiczna nie zdobyła si
ę
nawet na oczekiwan
ą
przez miliony Polaków bezpo
ś
redni
ą
transmisj
ę
z
uroczysto
ś
ci w Katyniu. Gdy w najbardziej wpływowych polskoj
ę
zycznych przekaziorach dominuje
obraz Polski, tak kreowany, jakby go tworzyli najbardziej nie
ż
yczliwi nam cudzoziemcy. I gdy, niestety,
prawie nie słycha
ć
głosów protestu przeciwko temu ze strony wybitnych profesjonalnych historyków.
Inna sprawa,
ż
e polska nauka historyczna poniosła w ostatnich kilkunastu latach ogromne straty,
straty nie do powetowania. Odeszli w zmrok tak wybitni znawcy naszych dziejów, jak: Kieniewicz,
Gieysztor, Czapli
ń
ski, Skowronek, Łojek, Łepkowski. Za to tym bardziej nasiliło si
ę
w mediach
bezkarne hulanie publicystycznych "odbr
ą
zowiaczy" historii, zaj
ę
tych oczernianiem dziejów, bo to
najwyra
ź
niej jest popierane, odpowiednio forytowane i nagradzane. Niewiele osób zdaje sobie
spraw
ę
, jak bardzo usilnie kreuje si
ę
na naszych oczach odpowiednio ponur
ą
, czarn
ą
legend
ę
dziejów
Polski. Tym szkicem chciałbym obudzi
ć
i zaalarmowa
ć
tych wszystkich, którzy jeszcze nie dostrzegaj
ą
rozmiarów s
ą
czonych w mediach działa
ń
dla ukazania bezsensu i beznadziejno
ś
ci polskich dziejów,
działa
ń
d
ążą
cych do zakompleksienia Polaków. Niech do ko
ń
ca strac
ą
wiar
ę
w siebie, i wierz
ą
tylko w
m
ą
drych zagranicznych "cywilizatorów"!
Nieuk-laureat z "Rzeczpospolitej"
Szczególnie obrzydliwym wyrazem "mody" na oszczercze przyczernianie obrazu dziejów Polski jest
wydana w 2000 roku przez Presspublic
ę
ksi
ąż
ka filozofa Janusza A. Majcherka, zawieraj
ą
ca w cz
ęś
ci
po
ś
wi
ę
conej historii głównie artykuły publikowane w ostatnich latach na łamach "Rzeczpospolitej".
Pełnym antypolskiego jadu jest ju
ż
otwieraj
ą
cy tom Majcherka artykuł Poprawka z historii, za który
autor dostał tytuł "najlepszego publicysty 1999" od redakcji miesi
ę
cznika "Press". Nagrodzono zbiór
antypolskich brecht, wspieranych przez całkowit
ą
ignorancj
ę
domorosłego historyka na temat
prawdziwych faktów z historii Polski i Europy.
Majcherek z werw
ą
anonsuje,
ż
e chce zwalczy
ć
powielane w oficjalnej - szkolno-podr
ę
cznikowej
historiografii "liczne schematy i stereotypy" ukształtowane jeszcze w dobie rozbiorowej "ku
pokrzepieniu serc" oraz w okresie komunistycznej propagandy - dla stworzenia zast
ę
pczej
legitymizacji ówczesnej władzy i uzasadnienia jej podporz
ą
dkowania interesom Kremla. To, co głosi
Majcherek, to absolutne pomieszanie z popl
ą
taniem. Jak mo
ż
na w ogóle stawia
ć
znak równo
ś
ci
mi
ę
dzy tym, co pisano w dobie rozbiorów "dla pokrzepienia serc" a tym, co pisano o historii w dobie
PRL dla uzasadnienia jej podporz
ą
dkowania interesom Kremla? Przecie
ż
w czasach PRL-u oficjalnie
wspierano nie argumenty historyczne dla "pokrzepienia serc", a dla ich upodlenia, pokazania,
ż
e
Polacy niepotrzebnie zderzali si
ę
z "jedynie słusznymi" celami swego rosyjskiego s
ą
siada, a ich
antyrosyjskie powstania były tylko "dziejami polskiej głupoty". Cała za
ś
Druga Rzeczypospolita -
według oficjalnych tez PRL-owskiej historiografii - była jednym wielkim pasmem głupot i zdrad.
Podobnie jak działania zwi
ą
zanego z Londynem Polskiego Pa
ń
stwa Podziemnego. Co takie
komunistyczne wywody miały wspólnego z XIX-wiecznym "pokrzepianiem serc", to ju
ż
jest przedziwny
sekret dywagacji pana Majcherka.
Próbuj
ą
c maksymalnie przyczerni
ć
obraz Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Janusz Majcherek stara
si
ę
przedstawi
ć
ówczesn
ą
Polsk
ę
jako kraj krzywdy i dyskryminacji innych narodów. Pisze o
utrudnianiu przez Polaków identyfikacji z interesami pa
ń
stwa rozlokowanych na zachodzie i północy,
przewa
ż
nie niemieckoj
ę
zycznych i protestanckich
ś
rodowisk, jak i zamieszkałych na wschodzie i
południu, głównie na wsi, rzesz ruskich i prawosławnych. I dodaje: tym bardziej
ż
e jednych i drugich
jako mieszczan i chłopów, szlachecko-polski naród i tak dyskryminował. Publicysta-nieuk jak wida
ć
nie
wie nic o tym,
ż
e w rzeczywisto
ś
ci gros magnaterii i szlachty na wschodzie i na południu
dyskryminuj
ą
cej chłopów i mieszczan na wschodzie i na południu Polski stanowili panowie ruskiego
pochodzenia, typu Wi
ś
niowieckich, a nie szlacheccy przybysze z Polski. Jak wida
ć
za wiele naczytał
si
ę
ró
ż
nych stalinowskich uogólnie
ń
o "polskich panach". Niedouczonemu w wiedzy historycznej
Majcherkowi warto zacytowa
ć
opini
ę
historyka, sk
ą
din
ą
d bardzo fetowanego w kr
ę
gach naszych
"Europejczyków" - profesora Janusza Tazbira. W publikowanym na łamach "Gazety Wyborczej"
artykule prof. Tazbir o
ś
mieszał powielany przez historyków rosyjskich i sowieckich mit o tym, jakoby w
dawnej Polsce dokonywało si
ę
"wynaradawiania Rusinów" w warunkach brutalnego przymusu.
Zdaniem prof. Tazbira: Jest to podobny mit historyczny, jak twierdzenie, i
ż
powstania kozackie były
walk
ą
uciskanych wył
ą
cznie ruskich chłopów z czysto polsk
ą
magnateri
ą
. W istocie za
ś
słabo nieraz
spolonizowani królewi
ę
ta kresowi musieli si
ę
ś
ciera
ć
z podanymi, w
ś
ród których spor
ą
cz
ęść
stanowili
zbiegowie z ziem etnicznie polskich (J. Tazbir: Unia wielkich nadziei, "Gazeta Wyborcza" 17-18
sierpnia 1996 r.). W zwi
ą
zku z twierdzeniami Majcherka o rzekomym "dyskryminowaniu" obcych
etnicznie mieszczan przez "szlachecko-polski naród", przypomnijmy oparte na znajomo
ś
ci faktów
historycznych oceny prof. Janusza Tazbira: W przeciwie
ń
stwie do przywilejów stanowych tolerancja
narodowo
ś
ciowa obejmowała nie tylko szlacht
ę
, lecz równie
ż
i inne warstwy ludno
ś
ci, z
mieszcza
ń
stwem na czele. Jak ju
ż
wspominali
ś
my, obce grupy etniczne mieszkaj
ą
ce po miastach nie
doznawały z powodu swego pochodzenia
ż
adnej dyskryminacji (J. Tazbir: Tradycje tolerancji religijnej
w Polsce, Warszawa 1980, s. 153).
I ten wła
ś
nie fakt sprawiał rzeczy tak szokuj
ą
ce dla niektórych zagranicznych obserwatorów sceny
polskiej pod koniec XVIII w. jak to,
ż
e zło
ż
ona głównie z ludno
ś
ci niemieckiej i protestantów ludno
ść
Gda
ń
ska w przewa
ż
aj
ą
cej cz
ęś
ci upierała si
ę
przy pozostaniu przy katolickiej Rzeczypospolitej,
broni
ą
c si
ę
przed wpadni
ę
ciem pod rz
ą
dy Prus. Skrajnie przyczerniaj
ą
cy obraz dawnej Polski J.A.
Majcherek ani słowem nie wspomina o wyj
ą
tkowym znaczeniu trwaj
ą
cej przez stulecia
Rzeczypospolitej Obojga Narodów, jako dobrowolnej unii dwóch narodów, które sfederowały si
ę
na
absolutnie równych prawach. W tamtych wiekach znano za
ś
na ogół federowanie "tylko na drodze
masowych egzekucji i zniszczenia". Tak na przykład "federowała si
ę
" Anglia z Irlandi
ą
, Szkocj
ą
czy
Wali
ą
. Wyj
ą
tkowe znaczenie polskiej unii z Litw
ą
na tle tego, co si
ę
działo w ówczesnym
ś
wiecie
eksponowali liczni zagraniczni badacze naszych dziejów. Na przykład
ś
wietny historyk ameryka
ń
ski
Robert Howard Lord (1885-1954) pisał o Rzeczypospolitej Obojga Narodów,
ż
e była to pierwsza przed
zjawieniem si
ę
Stanów Zjednoczonych, na szerok
ą
skal
ę
podj
ę
ta próba republiki federacyjnej.
Przypomnijmy równie
ż
, jak słynny angielski pisarz polskiego pochodzenia Joseph Conrad wysławiał w
1916 roku w tek
ś
cie Zbrodnia rozbiorów uni
ę
polsko-litewsk
ą
jako jedyn
ą
w swoim rodzaju w historii
ś
wiata spontaniczn
ą
i całkowit
ą
uni
ę
suwerennych pa
ń
stw,
ś
wiadomie wybieraj
ą
cych drog
ę
pokoju.
Fałsze o polskiej "nietolerancji"
Ulubionym motywem nieuka-laureata, powracaj
ą
cym wci
ąż
jak jedna z nici przewodnich jego
artykułów, jest podwa
ż
anie znaczenia tolerancji w Polsce (por. J.A. Majcherek W poszukiwaniu nowej
to
ż
samo
ś
ci, Warszawa 2000, s. 12-13, 23, 41, 72, 209). Majcherek głosi,
ż
e: Legenda polskiej
tolerancji jest mocno zmitologizowana i zmistyfikowana,
ż
e co do tolerancji za
ś
, to kłopot z ni
ą
główny
ten,
ż
e rozwin
ę
ła si
ę
bardzo dawno i w toku dziejów słabła. Kiedy indziej twierdzi,
ż
e w Polsce do
ść
szybko nast
ą
pił kres tolerancji, bo ju
ż
w 1596 r. Ko
ś
ciół katolicki odmówił równouprawnienia (m.in.
wej
ś
cia do Senatu) biskupom unickim, a w 1658 r. nast
ą
piło wygnanie Braci Polskich i Czeskich, w
1673 r. - pozbawienie niekatolików dost
ę
pu do nobilitacji i indygenatu, w 1718 r. usuni
ę
cie ostatniego
posła kalwi
ń
skiego z Senatu). Za to na zachodzie nagle zacz
ą
ł si
ę
, według Majcherka, rozkwit
tolerancji: po pokoju westfalskim w Europie prze
ś
ladowania religijne stopniowo ustaj
ą
, a niedługo
potem (List o tolerancji Johna Locke'a z 1689 r.) nast
ę
puje szybki wzrost tolerancji i praw
obywatelskich w zachodnich społecze
ń
stwach. Czy J.A. Majcherek publicysta-nieuk z
"Rzeczpospolitej" cokolwiek słyszał o tym, co działo si
ę
we Francji pod koniec XVII i na pocz
ą
tku XVIII
wieku, a wi
ę
c wtedy, gdy według niego nast
ą
pił szybki wzrost tolerancji na Zachodzie? Czy słyszał o
odwołaniu przez króla Ludwika XIV w 1685 r. edyktu nantejskiego i postanowieniach
wprowadzaj
ą
cych zakaz nabo
ż
e
ń
stw kalwi
ń
skich i wygnanie pastorów, nie mówi
ą
c o surowych karach
wobec wszystkich, którzy chcieliby uchodzi
ć
przed tymi represjami za granice pa
ń
stwa (Francj
ę
opu
ś
ciło a
ż
100 tys. protestantów pomimo tych zakazów)? Czy słyszał o trwaj
ą
cych całe lata
okrutnych dragonadach? A mo
ż
e co
ś
słyszał o tym,
ż
e okrutne kary wobec hugenotów spowodowały
wybuch tzw. powstania kamisardów w latach 1702-1705? Przypomnijmy,
ż
e w "tolerancyjnej" Francji
protestanci odzyskali prawa cywilne dopiero w 1787 roku. I przypomnijmy tak
ż
e, jak w tej
"tolerancyjnej" Francji podczas rewolucji w latach 1792-1793 doszło do wybuchu prawdziwego amoku
antyreligijnego (topienia setek ksi
ęż
y w Loarze, gilotynowanie karmelitanek, rzezi dziesi
ą
tków tysi
ę
cy
katolickich chłopów w Wandei).
Czy nasz nieuk z tak
ą
swad
ą
powołuj
ą
cy si
ę
na List o tolerancji angielskiego filozofa Johna Locke'a z
1689 roku co
ś
wie o tym,
ż
e w tej
ż
e "tolerancyjnej" Anglii dokładnie 30 lat pó
ź
niej - w 1719 - roku
wydano straszne prawa karne przeciwko katolikom irlandzkim, zabraniaj
ą
ce im w ogóle nabywania
ziemi w drodze kupna czy daru, czy nawet dzier
ż
awienia jej na dłu
ż
ej ni
ż
31 lat? Inne postanowienie
zamykało katolikom drog
ę
nawet do najdrobniejszych urz
ę
dów i funkcji publicznych i bardzo wielu
zawodów (np. nauczyciela, drukarza, ksi
ę
garza). Dodajmy,
ż
e za pobyt biskupów czy zakonników w
Irlandii groziła kara
ś
mierci (por. S. Grzybowski Historia Irlandii, Warszawa 1977, s. 242). Czy nieuk-
publicysta co
ś
słyszał o wielkich, krwawych rozruchach antykatolickich w Londynie w 1780 roku,
znanych pod nazw
ą
buntu Gordona? Czy słyszał o bezwzgl
ę
dnych prze
ś
ladowaniach katolików w
Irlandii w XIX wieku? Czy co
ś
wie o tym,
ż
e główn
ą
przyczyn
ą
wybuchu najwi
ę
kszego w
ę
gierskiego
powstania narodowego pod wodz
ą
ksi
ę
cia Franciszka II Rakoczego w 1703 roku był okrutny sposób,
w jaki "tolerancyjna" Austria pod rz
ą
dami fanatycznego rzecznika kontrreformacji - despotycznego
cesarza Leopolda I - prze
ś
ladowała w
ę
gierskich protestantów? Czy nieuk z "Rzeczpospolitej" co
ś
wie
o okrutnych prze
ś
ladowaniach ludzi z innych ni
ż
prawosławne wyzna
ń
w Rosji carów w XVIII i XIX w.,
pocz
ą
wszy od mordu bazylianów w Połocku w 1705 roku za cara Piotra I, o tym,
ż
e tysi
ą
ce rosyjskich
starowierców uciekało przed represjami do Polski? O tym, co przypomniał w 1890 r. rosyjski historyk
Wasilij A. Bilbasow,
ż
e w XVIII wieku odgrywała Polska w stosunku do emigracji rosyjskiej rol
ę
dzisiejszej Szwajcarii.
Gdyby nieuk-publicysta troch
ę
wi
ę
cej czytał, to dowiedziałby si
ę
, cho
ć
by z Dziejów Polski nowo
ż
ytnej
Władysława Konopczy
ń
skiego (Warszawa 1986, t. II, s. 183),
ż
e poło
ż
enie ró
ż
nowierców w Polsce
było nawet bez porównania lepsze ni
ż
poło
ż
enie ich we Francji, Hiszpanii lub Austrii, a tym
bardziej ni
ż
poło
ż
enie katolików w Anglii, Szwecji i Danii albo sytuacja unitów i starowierców w
Rosji. Dowiedziałby si
ę
równie
ż
,
ż
e w Polsce w latach 1768 i 1773 zniesiono wszystkie poprzednie
ograniczenia wobec ró
ż
nowierców, poza utrzymaniem jedynie zamkni
ę
cia przed nimi drogi do
stanowisk ministerialnych, krzeseł senatorskich i wy
ż
szych urz
ę
dów pa
ń
stwowych.
Dodajmy to, o czym najwyra
ź
niej nie wie niedouczek z "Rzeczpospolitej" - w ostatnim
ć
wier
ć
wieczu
istnienia Rzeczypospolitej szlacheckiej nie odnotowano
ż
adnego
ś
ladu zatargów mi
ę
dzy katolikami a
przedstawicielami innych wyzna
ń
. Symbolem panuj
ą
cej wówczas tolerancji religijnej był wzniesiony w
Warszawie w latach 1777-1781 okazały budynek zboru lutera
ń
skiego, zbudowany przez słynnego
architekta Szymona Bogumiła Zuga. Wielki Sejm czteroletni uchwalił 3 maja 1791 r. pełn
ą
swobod
ę
kultu dla wszystkich wyzna
ń
, nie wył
ą
czaj
ą
c nawet kwakrów, menonitów czy anabaptystów. Wszyscy
przedstawiciele innych wyzna
ń
, podobnie jak katolicy, pełni
ę
praw obywatelskich, a w tym prawo
posłowania na sejmy i sejmiki, udziału w trybunałach s
ą
dowych etc. (Jedynie stanowiska ministrów
zastrze
ż
ono dla katolików.) Bardzo wielk
ą
rol
ę
w upowszechnieniu idei tolerancji religijnej w Polsce
odgrywały szkoły pod nadzorem powołanej w 1773 r. Komisji Edukacji Narodowej, pierwszego w
Europie ministerstwa o
ś
wiaty. Uczyły one szacunku dla innych wyzna
ń
, wskazuj
ą
c na korzy
ś
ci dla
narodu, wynikaj
ą
ce z tolerancji religijnej. Przypomnijmy,
ż
e w takiej np. Anglii ograniczenia prawne
wobec katolików istniały jeszcze do 1829 roku, a w Szwecji nawet jeszcze 20 lat dłu
ż
ej. Doda
ć
mo
ż
na
przy tym,
ż
e np. w Szwajcarii uprzedzenia na tle religijnym jeszcze w 1847 roku doprowadziły do
wojny domowej mi
ę
dzy kantonami katolickimi a protestanckimi. W Hiszpanii w XIX wieku dochodziło
do przeró
ż
nych wybuchów fanatyzmu religijnego i antyreligijnego (np. palenia ko
ś
ciołów), a jeszcze w
1936 roku fanatyzm antyreligijnej polityki republikanów był jedn
ą
z głównych przyczyn wybuchu
krwawej wojny domowej. Nie trzeba dodawa
ć
, co si
ę
dzieje jeszcze dzi
ś
pod koniec XX wieku w
północnej Irlandii mi
ę
dzy katolikami a protestantami.
Przypomniałem tak szeroko fakty o polskiej tolerancji, poniewa
ż
w ostatnich latach coraz cz
ęś
ciej
spotykamy si
ę
z oszczerczymi próbami jej podwa
ż
ania. Na łamach ulubionego organu J.A. Majcherka
"Rzeczpospolitej" wyst
ą
pił w tym stylu m.in. były autor tamtejszych przegl
ą
dów prasy pt. Na zdrowy
rozum - Szot. W przegl
ą
dzie prasy z 29-30 lipca 1995 r. Szot, powołuj
ą
c si
ę
na "odbr
ą
zowiaj
ą
ce"
Polaków stwierdzenia "Gazety Pomorskiej" głosił,
ż
e przekonanie Polaków o tym, jakoby byli
niezwykle tolerancyjni, nie znajduje, poza chlubnymi wyj
ą
tkami, potwierdzenia w historii. Z
pot
ę
pieniem przypominania o polskiej tolerancji wyst
ą
pił jeden z byłych luminarzy stanu wojennego,
Wacław Sadkowski, z nadania władz PRL były komisaryczny zarz
ą
dca Pen Clubu w dobie
jaruzelszczyzny (por. uwagi na temat jego ówczesnych "wyczynów" w "Kulturze Niezale
ż
nej" z 1986
r., nr 22-23 i z 1987 r., nr 32). Wyst
ę
puj
ą
c na promocji albumu M. Niezabitowskiej i T.
Tomaszewskiego o współczesnych polskich
Ż
ydach, Sadkowski pochwalił autorów za to,
ż
e ustrzegli
si
ę
dwóch obrzydliwo
ś
ci (podkre
ś
lenie - J.R.N.), cz
ę
sto przy tym temacie (
ż
ydowskim - J.R.N.)
popełnianych. Nie ma tam ani słowa o tolerancji i ani słowa o go
ś
cinno
ś
ci. Bo niby dlaczego
człowieka, który umie
ż
y
ć
z drugim człowiekiem, nazywa
ć
tolerancyjnym (por. A. Wróblewska
Samotni, biedni, starzy - ostatni
Ż
ydzi polscy, "
Ż
ycie Warszawy" z 12 pa
ź
dziernika 1993 r.). Mamy
wi
ę
c nie pozwala
ć
sobie na przypominanie polskiej tolerancji, a zamiast tego cierpliwie znosi
ć
publicystyczne wybryki ró
ż
nych nieuków w stylu Majcherka, oskar
ż
aj
ą
cych wła
ś
nie Polaków o
nietolerancj
ę
. I bezmy
ś
lnie godzi
ć
si
ę
z przedrukami ró
ż
nych antypolskich głupot na ten temat (vide
przykład Wichrów wojny
popularnego ameryka
ń
skiego pisarza Hermana Wouka, gdzie mo
ż
na przeczyta
ć
taki oto szokuj
ą
cy
komentarz, wło
ż
ony w usta
ż
ydowskiej postaci ksi
ąż
ki - doktora Jastrowa: Młodzi ludzie, a szczególnie
młodzi Amerykanie, nie zdaj
ą
sobie sprawy,
ż
e europejska tolerancja wobec
Ż
ydów liczy sobie od
pi
ęć
dziesi
ę
ciu do stu lat i nigdy gł
ę
boko si
ę
nie zakorzeniła. Do Polski, gdzie si
ę
urodziłem, w ogóle
nie doszła" (H. Wouk Wichry wojny, Warszawa 1993, t. I, Natalia, s. 38). Polskie wydawnictwo nie
zdobyło si
ę
nawet na opatrzenie krytycznym odno
ś
nikiem tego tak ewidentnego, potwornego,
antypolskiego fałszu.
To nie Polacy wymy
ś
lili "zmistyfikowan
ą
" legend
ę
o polskiej tolerancji. Prawd
ę
, a nie legend
ę
, o
ogromnym znaczeniu polskiej tolerancji przyznawał nawet zatwardziały wróg Polski, pruski
feldmarszałek Helmut von Moltke, pisz
ą
c,
ż
e: Przez długi przeci
ą
g czasu Polska przewy
ż
szała
wszystkie inne kraje Europy swoj
ą
tolerancj
ą
i to,
ż
e w Polsce panowała daleko wi
ę
ksza tolerancja ni
ż
we wszystkich innych krajach Europy. Wróg Polski von Moltke przyznawał wi
ę
c to, czemu usiłuje dzi
ś
zaprzeczy
ć
polskoj
ę
zyczny filozof-nieuk J.A. Majcherek. To w Wielkiej Encyklopedii Francuskiej z
XVIII wieku, redagowanej przez sk
ą
din
ą
d niezbyt lubi
ą
cego Polsk
ę
Denisa Diderota sławiono polsk
ą
tolerancj
ą
, przypominaj
ą
c,
ż
e naród polski brał bardzo mały udział we wszystkich wojnach religijnych
(...) jest to kraj, gdzie spalono najmniej ludzi za to,
ż
e pomylili si
ę
w dogmacie. Mo
ż
na by przytoczy
ć
ś
wiadectwa całego legionu cudzoziemców, wysławiaj
ą
cych niezwykłe na tle całej ówczesnej Europy
rozmiary polskiej tolerancji religijnej (m.in. J. Bodina, T. Morysona, markiza d'Oria, J.S. Komenskyego,
C.C. de Rulhiere, lorda H. Broughama, L.A. Carracioliego, który pisał,
ż
e je
ś
li w Europie istniał naród
tolerancyjny, to byli nim bez w
ą
tpienia Polacy.
Majcherek stara si
ę
równie
ż
maksymalnie podwa
ż
y
ć
pochwały pod adresem parlamentaryzmu dawnej
Polski, akcentuj
ą
c,
ż
e istniej
ą
na
ś
wiecie starsze i lepiej rozwini
ę
te systemy parlamentarne, a to, co
było specyfik
ą
polskiego, zaszczytu mu akurat nie przynosi: brak uporz
ą
dkowanej i sprawnej władzy
wykonawczej (rz
ą
du) oraz zasada powszechnej zgody, czyli liberum veto. Nieukowi-publicy
ś
cie z
"Rzeczpospolitej" radziłbym przeczyta
ć
to, co napisał o dokonaniach dawnej Rzeczypospolitej, cho
ć
by
w zakresie tradycji praw człowieka, Jerzy Surdykowski, sk
ą
din
ą
d znany jako panegiryczny chwalca
Zachodu, jak najodleglejszy od polskich opcji narodowych. Otó
ż
- według Surdykowskiego: szlachecka
Rzeczpospolita polsko-litewska miała ju
ż
swoje pakty praw człowieka w drugiej połowie XV wieku,
ukształtowany system parlamentarny i trójpodział władz na pocz
ą
tku XVI wieku - dwa i pół stulecia
przed Monteskiuszem (...) polska my
ś
l demokratyczna - przez dwa stulecia udany i skuteczny -
eksperyment szlacheckiej demokracji oddziałały na zachodnioeuropejsk
ą
my
ś
l polityczn
ą
(...). Frycz
Modrzewski miał na pewno wpływ na Hugo Grotiusa - i tak dalej, i tak dalej, a
ż
do wielkich postaci
francuskiego O
ś
wiecenia. Przecie
ż
Artykuły Henrykowskie z 1573 roku, opisuj
ą
ce całokształt ustroju
politycznego pa
ń
stwa, s
ą
w praktyce pierwsz
ą
polsk
ą
konstytucj
ą
, o wiele wcze
ś
niejsz
ą
od
ameryka
ń
skiej, cho
ć
wtedy nie u
ż
ywano jeszcze tego miana (...) (J. Surdykowski Czego uczy
ć
si
ę
od
Ameryki, "Rzeczpospolita" 5-6 lipca 1997 r.).
Nieukowi-lauretowi radziłbym równie
ż
zajrze
ć
do prac cytowanego ju
ż
znakomitego, zagranicznego
znawcy dziejów Polski, słynnego, ameryka
ń
skiego historyka Roberta Howarda Lorda. W ksi
ąż
ce
Polska (Lwów 1921) R.H. Lord pisał: Dawne pa
ń
stwo polskie to próba o wysoce oryginalnym i
zaciekawiaj
ą
cym charakterze (...). W szesnastym i siedemnastym wieku republika ta była
najswobodniejszym pa
ń
stwem w Europie, pa
ń
stwem, w którym przewa
ż
ała wolno
ść
konstytucyjna,
obywatelska i umysłowa. Niedouczkowi z "Rzeczpospolitej" radziłbym zajrze
ć
równie
ż
do obiektywnej
oceny historii dawnej Polski danej przez wybitnego niemieckiego historyka Harolda Laeuena w
ksi
ąż
ce Polnische Tragödie (wydanej w Stuttgarcie w 1955 r. - zyskała ona sobie trzy wydania w
Niemczech), Laeuen pisał w swej historii Polski z prawdziwym entuzjazmem o dawnej
Rzeczypospolitej Obojga Narodów jako wspaniałym pa
ń
stwie ogromnych wolno
ś
ci politycznych i
religijnych, które przeciwstawiał prymitywnemu pruskiemu drylowi i carskiemu barbarzy
ń
stwu.
Pioniersk
ą
rol
ę
Polski w dziedzinie parlamentaryzmu najlepiej ilustrował fakt,
ż
e w XVI wieku a
ż
10
procent całego społecze
ń
stwa wpływało na wybór posłów do parlamentu, podczas gdy w Anglii
jeszcze w 1832 roku tylko 4,9 procent ludno
ś
ci miało prawo wyborcze. Jeszcze w 1505 roku w Polsce
przyj
ę
to uchwalon
ą
na Sejmie ustaw
ę
nihil novi gwarantuj
ą
c
ą
,
ż
e władcy nie b
ę
d
ą
mogli wprowadza
ć
ż
adnych nowych zarz
ą
dze
ń
bez wspólnego zezwolenia senatorów i posłów do Sejmu. Ustawa Nihil
novi zapobiegła wszelkim mo
ż
liwo
ś
ciom absolutnych działa
ń
ze strony królów, nie mówi
ą
c ju
ż
o
gro
ź
bie tyranii, tak cz
ę
stej wówczas w innych krajach Europy. W Polsce ju
ż
w 1505 roku, a wi
ę
c na
sto kilkadziesi
ą
t lat przed gło
ś
nym angielskim Habeas Corupus zapewniono bezpiecze
ń
stwo
obywatelom w sprawie gro
ź
by naruszenia ich praw i nietykalno
ś
ci osobistej przez arbitralne działania
króla i jego urz
ę
dników.
Nihilista "buszuj
ą
cy w historii"
Podobnym do Majcherka, maniakalnym wr
ę
cz, "przyczerniaczem" i "odbr
ą
zowiaczem" historii Polski
jest stały felietonista "Polityki" Ludwik Stomma. W felietonach, wydanych w 1993 r. w formie
ksi
ąż
kowej pt. Królów polskich przypadki Stomma wybrał bardzo prost
ą
metod
ę
"odbr
ą
zowiania"
dziejów Polski. Polegała ona na apoteozowaniu najwi
ę
kszych niedoł
ę
gów i głupców lub szkodników z
historii Polski typu Władysława Hermana, Michała Korybuta Wi
ś
niowieckiego czy Augusta II Sasa i
równoczesnego starannego mieszania z błotem najwi
ę
kszych władców polskich, jak: Bolesława
Chrobrego, Krzywoustego, Łokietka, Kazimierza Jagielo
ń
czyka czy Batorego. Jak to trafnie
podsumował Bronisław Wildstein W "Rzeczpospolitej" z 6-7 listopada 1993 r.: Metoda Stommy jest
prosta. Je
ś
li monarcha jaki
ś
jest w historii powszechnie uznany za gnu
ś
nego, nieudolnego czy wr
ę
cz
zbrodniczego, Stomma prezentuje go jako wzór cnót; i na odwrót: je
ż
eli wydarzenie jakie
ś
uznane
zostaje za brzemienne w złowrogie konsekwencje, Stomma robi wszystko, aby ukaza
ć
,
ż
e było
dokładnie przeciwnie. I dokonuje tego, absolutnie nie licz
ą
c si
ę
z udokumentowanymi faktami
historycznymi, dowolnie je fałszuj
ą
c i przeinaczaj
ą
c. Wildstein uznał tak
ą
metod
ę
pisania za jaskrawy
przejaw "nihilizmu historycznego, buszowania w historii", byle tylko dowie
ść
z góry wymy
ś
lonych tez.
Takich na przykład, jak w opowie
ś
ci o Władysławie Hermanie ("Polityka", nr 42 z 1993 r.) dowodz
ą
cej,
ż
e trucicielscy włoscy Borgowie ró
ż
nili si
ę
od polskich Piastów tylko brakiem hipokryzji.
Przy tym wszystkim Stomma ci
ą
gle starannie zabiega o utrwalenie swego ulubionego schematu:
ź
li
Polacy i dobrzy cudzoziemcy, biedni prze
ś
ladowani
Ż
ydzi i dobrzy Niemcy.
Ź
li Polacy, powszechnie
uwa
ż
ani za symbol patriotyzmu i "dobrzy" ci, którzy powszechnie uwa
ż
ani byli za zdrajców interesów
polskich. Na przykład "zły arcybiskup gnie
ź
nie
ń
ski"
Ś
winka i "dobry" zniemczony biskup-buntownik
przeciw Łokietkowi - Muskata. "Zły" - "półpanek kujawski" - Łokietek, który niepotrzebne przeciwstawia
si
ę
"wielkim" wizjom Wacława II. "Płatny propagandysta" (Gal Anonim) i przedstawiony przez Stomm
ę
(s. 124) jako najwi
ę
kszy karierowicz i dorobkiewicz w całej historii Polski Jan Zamoyski. Maksymalnie
wybielony August II Sas, tak konsekwentnie knuj
ą
cy na szkod
ę
Polski, wyrasta u Stommy do roli
"przegranego tytana" jako utalentowany, "najbardziej wykształcony i najsubtelniej inteligentny, chc
ą
cy
dobrze". I "przeszkadzaj
ą
cy" mu w jego tak dobrych ch
ę
ciach polski naród - Naród bezrz
ą
dny i
zakleszczony w prymitywnych wa
ś
niach, pogardzaj
ą
cy jednak wszystkim i wszystkimi dookoła (L.
Stomma: Królów polskich przypadki, Warszawa 1993, s. 156).
Typowe dla metody pisania L. Stommy, sk
ą
din
ą
d gorliwego tropiciela "polskiego antysemityzmu", było
przedstawienie wydarze
ń
z czasów buntu niemieckich mieszczan w Krakowie za Łokietka. Stomma,
fałszuj
ą
c histori
ę
, przestawił tłumienie tego buntu niemieckich mieszczan jako okrutny pogrom
Ż
ydów.
Zmuszanie przez Polaków do wypowiadania przez mieszczan słów: soczewica, koło, miele młyn
(których niepoprawne wymówienie demaskowało Niemców) było według Stommy
ś
wiadomym
morderczym tekstem polskich czternastowiecznych rasistów dla
Ż
ydów. Niemieccy mieszczanie
bowiem byli, według Stommy (s. 57), ju
ż
dobrze zasymilowani i potrafili bez trudu przej
ść
przez
niebezpieczn
ą
prób
ę
. A ofiar
ą
polskiej "krwio
ż
erczo
ś
ci" padali jak zwykle biedni
Ż
ydzi (!).
Prof. Tazbir w pogoni za mod
ą
Trudno si
ę
szczególnie dziwi
ć
, kiedy nieprawdziwe przyczerniaj
ą
ce obraz Polski uogólnienia
wypowiadaj
ą
ró
ż
ni publicy
ś
ci i felietoni
ś
ci tylu filozofa Majcherka i etnografa Stommy, nie maj
ą
cych
gł
ę
bszego poj
ę
cia o historii Polski. Prawdziw
ą
przykro
ść
sprawia jednak to,
ż
e za mod
ą
łatwych
pejoratywnych uogólnie
ń
o dziejach Polaków czasami id
ą
nawet wybitni historycy, znani z erudycji.
My
ś
l
ę
tu przede wszystkim o prof. Januszu Tazbirze, jednym z najbardziej oczytanych i
wielostronnych polskich historyków, znanym z umiej
ę
tno
ś
ci ł
ą
czenia wiedzy o historii politycznej z
gł
ę
bokim znawstwem dziejów kultury, autorem pisz
ą
cym
ś
wietn
ą
polszczyzn
ą
. Profesor Tazbir, który
tak samo zasłu
ż
ył si
ę
ksi
ąż
kami przypominaj
ą
cymi znaczenie polskiej tolerancji (m.in. Pa
ń
stwem bez
stosów), dzi
ś
wyra
ź
nie powiela ró
ż
ne stereotypy z "Gazety Wyborczej", snuj
ą
c niczym nie
uzasadnione, za to "modne" i wielce "poprawne politycznie" uogólnienia o rzekomej polskiej
"megalomanii i ksenofobii" w dawnych wiekach. Szczególnie mocno rozpisuje si
ę
na ten temat w
ksi
ąż
ce Polska na zakr
ę
tach dziejów (por. np. s. 18, 37, 43, 192). Co zabawniejsze, jego pi
ę
tnowania
domniemanej "megalomanii" i "ksenofobii" polskiej szlachty nierzadko gruntownie kontrastuj
ą
z innymi
fragmentami jego ksi
ąż
ki. Kiedy na przykład pisze (s. 43), i
ż
: Rozwój megalomanii narodowej, o której
wspominałem na wst
ę
pie, nie poło
ż
ył wcale kresu powszechnym narzekaniom wszystkich i na
wszystko. Jacy
ż
dziwni byli ci polscy "megalomani", którzy b
ę
d
ą
c przepełnieni mani
ą
wielko
ś
ci, wci
ąż
uparcie na wszystko narzekali?! Trudno tu nie zgodzi
ć
si
ę
z uwag
ą
na temat ksi
ąż
ki prof. Tazbira,
zawart
ą
w szkicu Roberta Ko
ś
cielnego Historyk na zakr
ę
cie dziejów ("Arcana" nr 5/17 z 1997 r.)
pytaj
ą
cego: Jak pogodzi
ć
wybujał
ą
samoakceptacj
ę
z radykaln
ą
samokrytyk
ą
, wie chyba tylko autor.
Dawni Polacy, tak niefortunnie ganieni przez prof. Tazbira za rzekom
ą
ksenofobi
ę
, w rzeczywisto
ś
ci
odznaczali si
ę
niezwykle
ż
yczliwym stosunkiem do cudzoziemców, na skal
ę
wprost niespotykan
ą
nigdzie indziej w Europie. Teresa Chynczewska-Hennel pisała w
ź
ródłowej ksi
ąż
ce Rzeczpospolita
XVII wieku w oczach cudzoziemców (Wrocław 1993, s. 207), i
ż
: Wszyscy cudzoziemcy zgodnie
wychwalali polsk
ą
go
ś
cinno
ść
, nie spotykan
ą
, jak twierdzili zgodnie, w
ż
adnym innym kraju
europejskim (...). Od ubogiego w
ę
gierskiego studenta pocz
ą
wszy do wysokich dyplomatów
przybywaj
ą
cych do Polski z ró
ż
nych strony Europy - zetkni
ę
cie si
ę
z polsk
ą
go
ś
cinno
ś
ci
ą
pozostawiało
na wszystkich niezatarte wspomnienia. Mo
ż
na by bardzo długo wylicza
ć
pełne zachwytu relacje
cudzoziemców o go
ś
cinno
ś
ci, z jak
ą
traktuj
ą
"obcych" w Polsce rzekomi polscy ksenofobi. Oto kilka
jak
ż
e wymownych przykładów. Francuski dworzanin Gaspar de Tende (Hauteville), który przebywał w
Polsce wiele lat za czasów króla Jana Kazimierza, wspominał: Polska szlachta jest z natury bardzo
uprzejma. Kiedy cudzoziemcy przeje
ż
d
ż
aj
ą
przez ich kraj (...) goszcz
ą
ich jak mog
ą
najlepiej (...).
Znałem takich, którzy go
ś
cili u siebie zupełnie nieznanych im Francuzów, Włochów czy Niemców,
ż
ywi
ą
c ich, póki nie znale
ź
li sobie zaj
ę
cia. Inny cudzoziemiec - Fryzyjczyk Ulryk Werdum - pisał,
ż
e
Polacy s
ą
ciekawi
ś
wiata tak bardzo, i
ż
zaczepiaj
ą
ka
ż
dego napotkanego po drodze podró
ż
nego,
zapraszaj
ą
c czy wr
ę
cz zmuszaj
ą
c do odwiedzin najbli
ż
szej karczmy. Tam przy wspólnej wypitce
wypytuj
ą
swego go
ś
cia o wszystko. Trudno chyba zaliczy
ć
tak
ą
ciekawo
ść
ś
wiata do objawów
ksenofobii. Inny cudzoziemiec, francuski podró
ż
nik po Polsce XVII wieku - Payen - pisał o niezwykłej
wr
ę
cz go
ś
cinno
ś
ci w Polsce, wyra
ż
aj
ą
cej si
ę
w i
ś
cie zaborczym wr
ę
cz stosunku do przypadkowo
napotykanego cudzoziemca, zmuszanego do długotrwałej go
ś
ciny. Znana sk
ą
din
ą
d z ostro
ś
ci
spojrzenia pisarka francuska Germaine de Staël, nie ukrywaj
ą
c przeró
ż
nych słabo
ś
ci Polski,
równocze
ś
nie zauwa
ż
ała: Czego jednak nie mo
ż
na si
ę
nachwali
ć
, to dobroci ludu i szlachetno
ś
ci
mo
ż
nych. Słynny XIX-wieczny historyk francuski tak pisał o Polakach dzi
ś
z tak
ą
swad
ą
pi
ę
tnowanych
jako rzekomych "ksenofobach": naród spomi
ę
dzy wszystkich najbardziej ludzki (...). Naród wspaniały,
go
ś
cinny, naród daj
ą
cy,
ż
e tak powiem, naród, dla której hojno
ść
bez granic była potrzeb
ą
serca (...).
Wystawiał podobne cechy Polaków słynny du
ń
ski pisarz i krytyk
ż
ydowskiego pochodzenia George
Brandes (Morris Cohen), pisz
ą
c m.in.: Go
ś
cinno
ść
jest bardzo wielka i pełna smaku (...) Polska jest
symbolem, symbolem wszystkiego, co najszlachetniejsi w ludzko
ś
ci umiłowali i za co walczyli.
Wychwalał nie znaj
ą
ce granic go
ś
cinno
ść
i uprzejmo
ść
Polaków równie
ż
ameryka
ń
ski autor ksi
ąż
ki o
Polsce z pocz
ą
tków XX wieku Louis E. Van Norman. Sk
ą
din
ą
d sam prof. Janusz Tazbir, pi
ę
tnuj
ą
cy
rzekomo "do
ść
powszechn
ą
ksenofobi
ę
Polaków" - tu
ż
obok przyznaje, i
ż
Polacy wyró
ż
niali si
ę
"go
ś
cinno
ś
ci
ą
, okazywan
ą
podró
ż
uj
ą
cym po Rzeczypospolitej Włochom, Francuzom czy Anglikom.
Uderzało to obcych podró
ż
ników, doznaj
ą
cych na zachodzie Europy do
ść
chłodnego raczej przyj
ę
cia.
(J. Tazbir: Polska..., op.cit., s. 192). Słodk
ą
tajemnic
ą
prof. Tazbira jest wyja
ś
nienie, jak Polacy godzili
t
ę
tak wielk
ą
go
ś
cinno
ść
wobec obcych z rzekom
ą
ksenofobi
ą
. Polemizuj
ą
cy z tezami Tazbira Robert
Ko
ś
cielny przypomina w "Arcanach",
ż
e rzekomo "ksenofobiczna" polska szlachta tylko cztery razy w
ci
ą
gu dwustu lat funkcjonowania wolnej elekcji si
ę
gn
ę
ła po rodzimych kandydatów. Tacy skrajni
"ksenofobowie", a wci
ąż
wybierali obcych na swych władców. Zdumiewa łatwo
ść
, z jak
ą
ś
wietny
znawca historii Polski prof. Tazbir tak pochopnie rzuca oskar
ż
enia na dawnych Polaków. Jak słusznie
pisze o ksi
ąż
ce Tazbira Robert Ko
ś
cielny: rzeczywisty mankament pracy objawia si
ę
w tym,
ż
e autor
ż
adnego z poruszonych, istotniejszych problemów nie wyja
ś
nia, natomiast opinie wzi
ę
te z poczytnych
gazet przedstawia tak, jakby były prawdami objawionymi. Wyra
ź
nie wygl
ą
da na to,
ż
e prof. Tazbir robi
to "w pogoni za aktualn
ą
mod
ą
" (by tak parafrazowa
ć
tytuł jego innej ksi
ąż
ki W pogoni za Europ
ą
(Warszawa 1998).
Profesor Tazbir pi
ę
tnuje "brzmi
ą
ce dzi
ś
nader aktualnie" "nasycone ksenofobi
ą
tyrady" szlachty
uskar
ż
aj
ą
cej si
ę
na nadmierne faworyzowanie obcych na dworze królewskim. Zastanówmy si
ę
jednak,
czy te tyrady były rzeczywi
ś
cie pozbawione uzasadnienia w sytuacjach, gdy jak
ż
e cz
ę
sto cudzoziemcy
nadu
ż
ywali polskiej go
ś
cinno
ś
ci, niemiłosiernie oskubuj
ą
c naiwnie zawierzaj
ą
cym go
ś
ciom Polaków.
Przecie
ż
ju
ż
lekarz króla Jana III Sobieskiego Bernard O'Connor zauwa
ż
ył,
ż
e Polacy zawsze łatwiej
dadz
ą
si
ę
oszuka
ć
ni
ż
oszukaj
ą
innych. Przypomnijmy, co pisał najsłynniejszy
ż
ydowski historyk XIX
wieku Heinrich Graetz o "kr
ę
tactwie" polskich
Ż
ydów nagminnie oszukuj
ą
cych swych polskich
s
ą
siadów: Rzetelno
ść
i prawo
ść
nie wiedzie
ć
gdzie si
ę
u wielu podziały (...). Tłum przyswoił sobie t
ę
kr
ę
t
ą
dialektyk
ę
szkół talmudycznych i posługiwał si
ę
ni
ą
do wyprowadzenia w pole mniej sprytnych
osobników. Co prawda, trudno było za
ż
y
ć
z ma
ń
ki kutych na cztery nogi współwyznawców, ale
ś
wiat
nie
ż
ydowski, z którym obcowali, poczuł ku swojej szkodzie t
ę
przewag
ę
pomysłowego ducha
Ż
ydów
polskich (por. H. Gaetz: Historja
Ż
ydów, Warszawa 1929, t. 8, s. 366). Czy trzeba przypomina
ć
, ilu
ż
cudzoziemskich oszustów i szarlatanów przewin
ę
ło si
ę
przez dwór wielce łaskawego dla wszystkich
zagraniczniaków króla Stanisława Poniatowskiego? Czy reakcj
ę
na nagminne oszustwa
"cudzoziemców" wobec naiwnych Sarmatów mo
ż
na traktowa
ć
jako ksenofobi
ę
?!
Wybielanie Krzy
ż
aków
Od pewnego czasu obserwujemy coraz wi
ę
ksze nasilenie kampanii dla wybielenia roli Niemców w
naszej historii, a w szczególno
ś
ci zacierania prawdy o co okrutniejszych przejawach niemieckiego
"Drang nach Osten". W imi
ę
nowej "poprawno
ś
ci politycznej" konsekwentnie przemilcza si
ę
wszystko
to z przeszło
ś
ci, co obci
ąż
a i kompromituje nowych, tak idealizowanych niemieckich partnerów. Bo
przecie
ż
Niemcy s
ą
dzi
ś
na miejsce Rosji naszym nowym Wielkim Bratem, pardon
"adwokatem" w staraniach o wej
ś
cie do UE. I tak jak w przypadku rosyjskiego Wielkiego Brata
starannie oszcz
ę
dzano jego "wra
ż
liwo
ść
", milcz
ą
c o takich "szczegółach", jak wymordowanie 20
tysi
ę
cy mieszka
ń
ców Pragi przez Suworowa, to teraz z kolei w imi
ę
troski o wra
ż
liwo
ść
niemieckiego
Wielkiego Brata przemilcza si
ę
informacje o rzezi gda
ń
szczan przez Krzy
ż
aków w 1308 r.
Ju
ż
w czerwcu 1990 roku w najbardziej "elitarnym" pi
ś
mie Europejczyków - "Res Publice" Tomasz
Jastrun wyst
ą
pił w imieniu redakcji (wraz z E. Zaj
ą
czkowskim) w obronie "biednych, oczernionych"
Krzy
ż
aków, którzy stali si
ę
ofiar
ą
polskiej "manipulacji historycznej". Tak wi
ę
c pewnie i rzezi Polaków
w Gda
ń
sku nie było - wymy
ś
lili j
ą
"polscy,
ś
redniowieczni manipulanci"!
Wszystkie rekordy wybielania niemieckiego "Drang nach Osten" pobiła Zofia Kowalska w wydanej w
1996 roku ksi
ąż
ce skrajnie upi
ę
kszaj
ą
cej dzieje zakonu krzy
ż
ackiego pt. Krzy
ż
acy w innym
ś
wietle.
Pró
ż
no szuka
ć
informacji o okrucie
ń
stwach i wiarołomstwach Krzy
ż
aków wobec Polaków czy
Litwinów. Na przykład autorka ani słowem nie wspomniała o takim "drobiazgu", jak zachowanie
Krzy
ż
aków w czasie lipcowej wyprawy na Polsk
ę
za czasów Łokietka w 1331 roku. Jak opisywał
Paweł Jasienica w Polsce Piastów: Krzy
ż
acy wojowali zawsze nad wszelki wyraz okrutnie. Nie
szcz
ę
dzili ko
ś
ciołów, wdzierali si
ę
do nich nawet podczas nabo
ż
e
ń
stw i na oczach stoj
ą
cego przy
ołtarzu ksi
ę
dza mordowali wiernych, obdzierali z sukien kobiety, grabili mienie. Zeznali to pod
przysi
ę
g
ą
ksi
ęż
a -
ś
wiadkowie w pó
ź
niejszym procesie (...). W czasie kolejnej wyprawy na Polsk
ę
we
wrze
ś
niu 1331 r. zd
ąż
yli "pobo
ż
ni bracia" spali
ć
szesna
ś
cie ko
ś
ciołów.
Zabrakło w ksi
ąż
ce Zofii Kowalskiej nawet cho
ć
by jednego zdania o wcze
ś
niejszym, okrutnym
"wyczynie" Krzy
ż
aków - rzezi polskiej ludno
ś
ci Gda
ń
ska w 1308 roku. Tym wi
ę
cej za to mo
ż
na było
tam znale
źć
szczegółów maj
ą
cych dowodzi
ć
ró
ż
nych zakonnych dobrodziejstw, i generalnie: wielkiej,
cywilizacyjnej roli Krzy
ż
aków. Có
ż
, mo
ż
na i tak. By
ć
mo
ż
e niezadługo doczekamy si
ę
i tego,
ż
e nowi
"cenzorzy" z klanu "Europejczyków" b
ę
d
ą
starannie wycina
ć
jako niegodne "poprawno
ś
ci politycznej"
odpowiednie fragmenty Polski Piastów Jasienicy, opisuj
ą
cej jak Krzy
ż
acy 14 listopada 1308 r. uderzyli
na miasto (Gda
ń
sk - J.R.N.), tn
ą
c w pie
ń
mieszka
ń
ców i puszczaj
ą
c je z dymem (....) Polacy oskar
ż
ali
Zakon o wymordowanie dziesi
ę
ciu tysi
ę
cy ludzi. Krzy
ż
acy przeczyli temu. Twierdzili,
ż
e (...)
gda
ń
szczanie z własnej i nieprzymuszonej woli spalili swe domostwa i poszli gdzie indziej.
W
ś
ród wybielaczy Krzy
ż
aków nie zabrakło oczywi
ś
cie i sławetnego publicysty "Rzeczpospolitej",
Janusza A. Majcherka. Nasz nieuk-publicysta wyst
ą
pił jako skrajny apologeta Krzy
ż
aków -
"emisariuszy cywilizacji zachodniej i chrze
ś
cija
ń
skiej", którzy zało
ż
yli i zorganizowali (...) znaczn
ą
liczb
ę
miast i osad na obecnym terytorium Polski (...) spisali najstarsze normy polskiego prawa
obyczajowego. Z twierdze
ń
Majcherka wyra
ź
nie wynika,
ż
e Polacy celowo zmistyfikowali dla celów
propagandowo-nacjonalistycznych obraz Krzy
ż
aków, skrajnie go przyczerniaj
ą
c, zamiast "zrozumie
ć
"
ich rol
ę
"kulturotwórcz
ą
" i uwzgl
ę
dni
ć
ich "wysokie standardy cywilizacyjne".
Według Majcherka "przemoc, jak
ą
si
ę
posługiwali" Krzy
ż
acy "nale
ż
ała do ówczesnych metod
ewangelizacyjnych" (krucjaty!) i mie
ś
ciła si
ę
zupełnie w obyczajowych i politycznych standardach
epoki, od której bynajmniej nie odbiegali Piastowicze. Majcherek nie wyja
ś
nia tylko tego, na jakiej
zasadzie mo
ż
na zalicza
ć
do krucjat rzezie dokonywane na ludziach z narodu ochrzczonego ju
ż
ponad
trzysta lat wcze
ś
niej. Czy to, jak mo
ż
na tłumaczy
ć
"metodami ewangelizacyjnymi" palenie przez
Krzy
ż
aków ko
ś
ciołów i mordowanie katolickich wiernych przy ołtarzach?! Z wywodów Majcherka
dowiadujemy si
ę
,
ż
e nie warto było walczy
ć
pod Grunwaldem - komentował Antoni Dudek w tek
ś
cie
Upiory liberałów ("
Ż
ycie" z 24 maja 2000 r.).
Zdaniem Majcherka, nigdy nie istniał jaki
ś
odwieczny "Drang nach Osten" - wymy
ś
lili go dopiero XIX-
wieczni propagandy
ś
ci niemieccy. Nie wiadomo wi
ę
c, kto okrutnie wytrzebił Słowian połabskich,
dlaczego napadali na Polsk
ę
ludzie typu Wichmana, Gera et consortes, sk
ą
d wywodziła si
ę
taka
zapami
ę
tało
ść
w wyniszczaniu Słowian w działaniu Marchii Brandenburskiej czy Krzy
ż
aków.
Nagrod
ę
za skrajne przyczerniania i zafałszowywania historii Majcherkowi mogli przyzna
ć
tylko
podobni mu kompletni nieucy, pozbawieni elementarnej wiedzy o dziejach Polski albo skrajni
antypolscy fanatycy. Wybieram du
ż
o łagodniejsz
ą
wersj
ę
. To byli chyba tylko biedni nieucy,
niedokształceni w PRL-owskich szkołach.
Profesor Zbigniew Wójcik, znany z nonkonformizmu wobec PRL-owskiej władzy (odmówił przyj
ę
cia
nagrody ministra kultury i sztuki w czasach rz
ą
dów Jaruzelskiego), pisał w li
ś
cie otwartym do ministra
Kazimierza
Ż
ygulskiego: Mam powa
ż
ne w
ą
tpliwo
ś
ci, czy historykowi wolno sia
ć
pesymizm - polskiemu
historykowi (...). Co innego (...) wyci
ą
ganie wła
ś
ciwych wniosków z tragicznych lekcji historii, co
innego s
ą
czenie beznadziejno
ś
ci. To ostatnie uwa
ż
ałbym za pewnego rodzaju przest
ę
pstwo wobec
własnego narodu. Prof. Zbigniew Wójcik pisał te słowa w czasie, gdy w oficjalnej prasie dominowały
skrajne negatywne uogólnienia na temat historii Polski i wrodzonych "anarchicznych" cech Polaków
jako narodu. W czasie, gdy urz
ę
dowe "s
ą
czenie beznadziejno
ś
ci" na temat dotychczasowych dziejów
Polski miało słu
ż
y uzasadnianiu "twardogłowej" polityki z pozycji siły. Odgórny masochizm i nihilizm
historyczny, lansowany przez Urbana, Górnickiego, KTT czy Ko
ź
niewskiego miał swój ewidentny,
instrumentalny charakter. Na tym tle nasuwa si
ę
pytanie: czemu dzi
ś
słu
ż
y niemniej du
ż
e, a nawet
wi
ę
ksze ni
ż
kiedykolwiek od czasów stalinizmu, tak systematyczne s
ą
czenie poczucia beznadziejno
ś
ci
polskich dziejów? By przypomnie
ć
kilka jak
ż
e wymownych przykładów. Według Tadeusza
Konwickiego (z wywiadu dla "Gazety Wyborczej"): Polska była wrzodem na ciele Europy i ten wrzód
musiał by
ć
wyci
ę
ty. Według Jana Karskiego (w wywiadzie dla "Trybuny"), Polska była wrzodem w
Europie XIX wieku. Według naczelnego redaktora "Res Publiki Nowej" Marcina Króla: Polska nigdy w
swej najnowszej historii licz
ą
cej dwie
ś
cie lat krajem normalnym nie była. Znana "Europejka", krytyk
Helena Zaworska powiedziała w rozmowie z Michnikiem dla "Odry": Zabory i niewole nauczyły
Polaków raczej nienawi
ś
ci, ksenofobii, dziko
ś
ci zachowa
ń
. Wtórował tym lamentom na temat
"dzikiego" narodu i noblista Czesław Miłosz, pisz
ą
c z emfaz
ą
w Roku my
ś
liwego: Polska mnie
przera
ż
a. Powiedzmy,
ż
e przera
ż
ała mnie przed wojn
ą
, podczas wojny i przera
ż
a mnie całe te
dziesi
ę
ciolecia po wojnie. I jak tu
ż
y
ć
w takim "przera
ż
aj
ą
cym" kraju, w
ś
ród takiego "nienormalnego",
"dzikiego" narodu?
Pó
ź
niej zajm
ę
si
ę
bardziej szczegółowo analiz
ą
cytowanych powy
ż
ej bzdurowatych bonmotów.
Sygnalizuj
ę
tylko ju
ż
na wst
ę
pie, jak szeroka jest ta fala pot
ę
pie
ń
czych uogólnie
ń
na temat Polski i
Polaków przez przeró
ż
ne "autorytety". Szerzeniu "czarnej legendy" o polskich dziejach słu
żą
równie
ż
coraz liczniejsze ksi
ąż
ki maj
ą
ce na celu zniech
ę
cenie raz na zawsze do narodowych tradycji, do
historii kraju, o którym słynny poeta Jan Lecho
ń
pisał: Czy
ż
s
ą
dzieje pi
ę
kniejsze nad Twoje? Coraz
pot
ęż
niejszy, wspierany i dotowany nurt "czarnej legendy" otwieraj
ą
dwie ksi
ąż
ki odziedziczone z
czasów PRL-u i nadal bezkrytycznie fetowane: Dzieje głupoty w Polsce Aleksandra Boche
ń
skiego i
Bi
ć
si
ę
, czy nie bi
ć
Tomasza Łubie
ń
skiego.
Sławienie kolaboranta A. Boche
ń
skiego
Wiele kłamstw o historii, pochodz
ą
cych z czasów PRL-u dalej zatruwa
ś
wiadomo
ść
rozlicznych
Polaków. Tak jak antypowsta
ń
cze stereotypy byłego wzorcowego wr
ę
cz rzecznika kolaboracji z Rosj
ą
- Aleksandra Boche
ń
skiego. Jego pełne skrajnych bł
ę
dów merytorycznych i nie
ś
cisło
ś
ci oraz
jaskrawych uproszcze
ń
Dzieje głupoty w Polsce s
ą
nadal sławione bezkrytycznie nawet w cz
ęś
ci
kr
ę
gów prawicowych (!). Przypomnijmy wi
ę
c,
ż
e Boche
ń
ski wydał w 1947 roku po raz pierwszy sw
ą
ksi
ąż
k
ę
- apoteoz
ę
kolaboracji z Rosj
ą
carów jako gorliwy zwolennik aktualnej kolaboracji z Rosj
ą
Sowieck
ą
. Ksi
ąż
k
ę
Boche
ń
skiego wznowiono po 1981 r. w aurze ogromnych pochwał ze strony
apologetów stanu wojennego, a sam Boche
ń
ski nale
ż
ał do jego zdecydowanych rzeczników. w
Rozmy
ś
laniach o polityce polskiej (Warszawa 1987, s. 190) tak wychwalał "wyczyn" gen. W.
Jaruzelskiego z 13 grudnia 1981 r.: Wojsko wprowadziło na kilka miesi
ę
cy stan wojenny. Nast
ą
piło
pewne ograniczenie praw obywatelskich, nieodzowne dla przywrócenia ładu. W skali całej historii
polskiej było to jedno z nielicznych wyra
ź
nych zwyci
ę
stw dyscypliny nad anarchi
ą
i rozumu nad
uczuciem i naiwn
ą
bezmy
ś
lno
ś
ci
ą
. Przy okazji Boche
ń
ski odpowiednio "doło
ż
ył" antyre
ż
imowej
solidarno
ś
ciowej opozycji jako wspieranej z zewn
ą
trz. Pisał (s. 185),
ż
e propaganda bloku wrogiego
Układowi Warszawskiemu nie zmarnowała okazji... rzuciła powa
ż
ne
ś
rodki polityczne i finansowe na
rozgrzanie uczu
ć
.
Trzeba przyzna
ć
,
ż
e Aleksander Boche
ń
ski był bardzo konsekwentny w swej postawie kolaboracyjnej.
Zanim podj
ą
ł, i to dono
ś
nie, ide
ę
kolaboracji ze Zwi
ą
zkiem Sowieckim, wpadł na pomysł kolaboracji z
okupantami hitlerowskimi. Jerzy Giedroy
ć
wspominał w swej Autobiografii na cztery r
ę
ce (Warszawa
1994, s. 84): Aleksander Boche
ń
ski np. miał projekty kolaboracji z Niemcami. Wyobra
ż
ał sobie,
ż
e
wraz z Januszem Radziwiłłem i innymi b
ę
d
ą
mogli stworzy
ć
jaki
ś
marionetkowy rz
ą
d. Dostałem od
niego kartk
ę
, zwyczajn
ą
poczt
ą
: "Nie b
ą
d
ź
głupi, wracaj, robimy rz
ą
d".
Wydane w 1947 r. i wznowione w czasach jaruzelszczyzny Dzieje głupoty w Polsce były pełnym
zajadło
ś
ci i tendencyjno
ś
ci atakiem na polskie powstania niepodległo
ś
ciowe przeciw Rosji carskiej i
gloryfikacj
ą
postaw prorosyjskiej kolaboracji, od Targowicy do A. Wielopolskiego. Nie licz
ą
c si
ę
z
ż
adnymi faktami, Boche
ń
ski obci
ąż
ał "głupich", "rzucaj
ą
cych si
ę
" przeciw Rosji Polaków win
ą
za
wszystko zło, jakie tylko miało miejsce w stosunkach z Rosj
ą
, która jakoby była wielkoduszna i chciała
dobrze dla Polski. Wystarczało si
ę
tylko jej podporz
ą
dkowa
ć
. Gromi
ą
c polskie "nierozumne"
powstania, Boche
ń
ski za nic miał takie fakty, jak sprowokowanie Powstania Ko
ś
ciuszkowskiego przez
działania dla rozbrojenia resztek armii polskiej. Pomijał jak
ż
e fataln
ą
rol
ę
terroru i bezprawia doby
w.ks. Konstantego i Nowosilcowa w wywołaniu Powstania Listopadowego. A wystarczyło przecie
ż
, by
uwa
ż
nie zajrzał do korespondencji głównego rzecznika orientacji prorosyjskiej w Polsce pierwszych
dziesi
ę
cioleci XX wieku ks. Adama Czartoryskiego, na którego tylekro
ć
si
ę
powoływał. Znalazłby
wówczas liczne, pełne niepokoju listy ksi
ę
cia Adama do swego przyjaciela cara Aleksandra I
ostrzegaj
ą
ce przed skutkami, jakie mo
ż
e spowodowa
ć
bezmy
ś
lna polityka w.ks. Konstantego wobec
Polaków. Ju
ż
17 lipca 1815 r. ks. Czartoryski pisał do cara Aleksandra II: W. Ksi
ążę
Konstanty (...)
pragnie kierowa
ć
armi
ę
kijem i zastosowuje go (...). Wra
ż
enie tu jest ogólne, jakoby przeprowadzano
plan zniszczenia i udaremnienia dobrodziejstw W.C.Mo
ś
ci (...). Czas nagli, Najja
ś
niejszy Panie. Ka
ż
da
godzina mo
ż
e przynie
ść
burz
ę
i katastrof
ę
, o jakich my
ś
l sama przera
ż
a. W innym li
ś
cie do cara - z 2
sierpnia 1819 r. ks. Czartoryski pisał o fatalnych skutkach, jakie mo
ż
e spowodowa
ć
wprowadzenie do
rz
ą
du podwładnych karierowiczy, chciwych, z najgorsz
ą
sław
ą
. Czy
ż
by tych listów nie znał Boche
ń
ski,
domniemany znawca ówczesnych dziejów Polski, czy je
ś
wiadomie pomija, bo przecz
ą
jego
stereotypom, obci
ąż
aj
ą
cym Polaków win
ą
za wszystko?
Szkoda,
ż
e Boche
ń
ski pi
ę
tnuj
ą
c "głupich" Polaków za to,
ż
e o
ś
mielili si
ę
wywoła
ć
Powstanie
Styczniowe, pomija to, co pisał o przyczynach tego powstania i innych powsta
ń
Rosjanin, o wiele
bardziej racjonalny w swych s
ą
dach od naszego prorosyjskiego kolaboranta. My
ś
l
ę
tu o gruntownym
znawcy Polski Nikołaju W. Bergu, bliskim krewnym jednego z pogromców Powstania Styczniowego. W
swych
ś
wietnych, a dzi
ś
niestety prawie zapomnianych, trzytomowych Zapiskach o polskich spiskach i
powstaniach Berg tak pisał o skrajnej głupocie polityki Rosji w Polsce, wci
ąż
prowokuj
ą
cej powstania:
Z drugiej jednak strony i rz
ą
d rosyjski, jakby umy
ś
lnie dopomagał, aby głównie w tym zaborze
powstawały spiski i wybuchały powstania; otwierał im po prostu drog
ę
przez bezładny zarz
ą
d kraju (...)
przez zupełny brak jakiego
ś
prawidłowego systemu administracyjnego, a głównie przez t
ę
niezwykł
ą
umiej
ę
tno
ść
dra
ż
nienia wszystkich w ogóle i ka
ż
dego z osobna, bez
ż
adnej potrzeby lub przyczyny, ni
st
ą
d ani zow
ą
d (...).
Pisanie o głupocie rosyjskich rz
ą
dców Polski wyra
ź
nie jednak nie odpowiadało Boche
ń
skiemu. On
wolał pi
ę
tnowa
ć
za wszystko "głupich i niesfornych" Polaków, którzy o
ś
mielali si
ę
buntowa
ć
przeciw
kolejnym rz
ą
dom. I zyskiwał za to wła
ś
nie szczególnie gor
ą
ce pochwały w dobie jaruzelszczyzny.
Jak
ż
e klaskał i mlaskał na temat słu
ż
alczo prorosyjskiej ksi
ąż
ki Boche
ń
skiego redaktor "Polityki"
Andrzej Mozołowski, wołaj
ą
c: Chwała "Czytelnikowi" za odwag
ę
wydania ksi
ąż
ki Boche
ń
skiego. I
odnosił si
ę
ze zrozumieniem nawet do głoszonej przez Boche
ń
skiego chwalby targowiczan, pisz
ą
c:
Autor nie waha si
ę
podnie
ść
pióra na stronnictwo patriotów z okresu Sejmu Czteroletniego i
Konstytucji 3 Maja - za fataln
ą
polityk
ę
zagraniczn
ą
, w przeciwie
ń
stwie do targowiczan, którzy pod tym
wzgl
ę
dem byli znacznie lepsi, a szukaj
ą
c oparcia w Rosji, nie w Prusach, lepiej si
ę
ojczy
ź
nie
przysłu
ż
yli (A. Mozołowski Dzieje głupoty nie
ś
miertelnej "Polityka" 3 listopada 1984 r.). Autor "Polityki"
w 1984 roku z cał
ą
swad
ą
reklamował brechty Boche
ń
skiego, wybielaj
ą
c najhaniebniejszych zdrajców
Polski - targowiczan, jako tych, którzy si
ę
"lepiej przysłu
ż
yli ojczy
ź
nie". Poprzez
ś
ci
ą
gni
ę
cie wojsk
rosyjskich na własn
ą
ojczyzn
ę
i przyspieszenie drugiego rozbioru (!).
Przypomnijmy tu,
ż
e brechty ksi
ąż
ki Boche
ń
skiego od pierwszych chwil po jej wydaniu w 1947 roku
wywoływały gor
ą
ce protesty ludzi wierz
ą
cych w prawdziwie niepodległ
ą
Polsk
ę
. Jan Ulatowski pisał w
paryskiej "Kulturze" (nr 2-3 z 1947 r., s. 157) o Dziejach głupoty w Polsce: Ksi
ąż
ka Boche
ń
skiego jest
tylko na pozór odwa
ż
n
ą
operacj
ą
chirurgiczn
ą
. Jest to operacja podj
ę
ta z zało
ż
eniem,
ż
e mo
ż
e si
ę
uda
ć
- po wyj
ę
ciu serca. Profesjonalni historycy ju
ż
w 1947 roku wskazali na rozliczne bł
ę
dy
merytoryczne dywagacji Boche
ń
skiego. Jak przypomniał J. Michalski w swej recenzji z ksi
ąż
ki
Boche
ń
skiego na łamach "Nowych ksi
ąż
ek" z wrze
ś
nia 1984 r.: Pierwsze wydanie "Dziejów głupoty"
nie spotkało si
ę
z dobrym przyj
ę
ciem krytyki (...). Najistotniejsze zarzuty wysun
ą
ł autor
najwcze
ś
niejszej recenzji Stefan Kieniewicz ("Dzi
ś
i jutro" nr 25 z 1947 r.). W sumie (...) Kieniewicz
potraktował do
ść
lekcewa
żą
co wywody Boche
ń
skiego i przestrzegał go, aby kontynuuj
ą
c sw
ą
prac
ę
w
zakresie problematyki XIX w. starał si
ę
oprze
ć
na solidniejszej wiedzy. Niewiele lepsz
ą
opini
ę
o
znajomo
ś
ci XVIII w. przez Boche
ń
skiego wyraził po latach profesjonalny znawca tamtych dziejów
Jerzy Michalski. Zarzucił Boche
ń
skiemu,
ż
e "jego erudycja nie jest imponuj
ą
ca",
ż
e niedostatecznie
weryfikował postaw
ę
ź
ródłow
ą
omawianych prac i pisał z niedostateczn
ą
"odpowiedzialno
ś
ci
ą
za
słowa". Michalski uznał równie
ż
,
ż
e na skutek tendencyjno
ś
ci Boche
ń
skiego proponowana przeze
ń
wykładnia dziejów polskich jest "mało realistyczna".
Tego typu zarzuty pod adresem ksi
ąż
ki Boche
ń
skiego ze strony prawdziwych, profesjonalnych
znawców historii mo
ż
na by jeszcze długo cytowa
ć
. Có
ż
z tego jednak, gdy u nas publicystyczne
zakalce typu Dziejów głupoty czytaj
ą
publicy
ś
ci sami niezbyt oczytani w prawdziwych,
ź
ródłowych
publikacjach naukowych. I potem mamy takie szokuj
ą
ce mlaskania, ochy i achy na temat niem
ą
drej,
kolaboranckiej ksi
ąż
ki Boche
ń
skiego, nawet ze strony niektórych publicystów prawicowych. Wszystko
to jest jednym z wielu patologicznych symptomów intelektualnego lenistwa du
ż
ej cz
ęś
ci prawicy.
Antypowsta
ń
czy paszkwil Łubie
ń
skiego
Dofinansowanie przez Ministerstwo Kultury i Sztuki ułatwiło kolejne wznowienie w 1996 r. wydanego
po raz pierwszy ju
ż
w 1978 roku antypowsta
ń
czego paszkwilu Bi
ć
si
ę
czy nie bi
ć
Tomasza
Łubie
ń
skiego. W przeciwie
ń
stwie do tekstów Aleksandra Boche
ń
skiego, nie mówi
ą
c ju
ż
o szczególnie
topornym Januszu A. Majcherku, tekst Łubie
ń
skiego czyta si
ę
lekko, potoczy
ś
cie. To wci
ą
ga. Tym,
którzy maj
ą
niewiele wiedzy o historii Polski XIX wieku, zapewnia nawet prawdziw
ą
przyjemno
ść
intelektualn
ą
i mog
ą
do woli delektowa
ć
si
ę
pi
ę
knym stylem i przekonywuj
ą
cymi zdawałoby si
ę
wyskokami wyobra
ź
ni autora, nami
ę
tnie strofuj
ą
cego "niem
ą
drych" polskich przodków. Historyk-
profesjonalista niestety nie mo
ż
e odda
ć
si
ę
tej przyjemno
ś
ci delektowania, gdy co chwila natyka si
ę
na
skrajne banialuki, nieprawdy i przekr
ę
cenia, tendencyjne przyczernienia czy tylko wi
ą
zanki
naci
ą
ganych półprawd. I tak np. - wbrew Łubie
ń
skiemu - uczestnicy obiadów czwartkowych u króla
Stasia wcale nie stanowili o
ś
wieconej wyspy w
ś
ród powszechnej ciemnoty społecze
ń
stwa (s. 10). W
owych czasach w szkołach
ś
rednich liczba ucz
ą
cej si
ę
młodzie
ż
y wzrosła trzykrotnie w porównaniu do
pocz
ą
tków XVIII wieku, licz
ą
c przed pierwszym rozbiorem około 30-35 tysi
ę
cy - nie było to mało, skoro
dla Francji liczba ta wynosi 70 tys. - komentowano w wielkiej syntezie Dziejów Polski pod red. prof. J.
Topolskiego (1976 r.). Słynny francuski badacz dziejów O
ś
wiecenia Jean Fabre pisał o dziele polskiej
Komisji Edukacyjnej:
Ż
aden inny kraj w Europie nie mógł si
ę
wtedy pochwali
ć
systemem
wychowawczym równie solidnym i tak zuchwale nowatorskim.
Aby pokaza
ć
jak absurdalny był wybuch Powstania Listopadowego, Łubie
ń
ski przedstawia ostatnie
dziesi
ę
ciolecie przed wybuchem tego powstania jako prawdziw
ą
idyll
ę
- której ci "nierozumni" polscy
spiskowcy za nic nie potrafili doceni
ć
. Pisze Łubie
ń
ski (s. 16): Odk
ą
d Konstanty pokochał i po
ś
lubił
Joann
ę
Grudzi
ń
sk
ą
(w 1820 r. - J.R.N.) złagodniał, docenił swoich dziarskich
ż
ołnierzy, dopu
ś
cił
fachowców do szkół wojskowych, ustały epidemiczne, samobójcze frustracje oficerskie. Byli
oczywi
ś
cie policjanci i spiskowcy, jak w ka
ż
dym normalnym kraju. Istniała równie
ż
, dla amatorów
wymowy, parlamentarna opozycja.
Porównajmy ten tak idylliczny obrazek Łubie
ń
skiego z tym, co pisał w ostatnich dniach 1830 roku na
temat przyczyn Powstania Listopadowego w memorandum dla cara Mikołaja I ksi
ążę
Franciszek
Lubecki-Drucki, minister skarbu, zdecydowany przeciwnik tendencji powsta
ń
czych: Taki skład rz
ą
du,
zło
ż
onego z
ż
ywiołów tak oci
ęż
ałych (avec d'éléments aussi inertes), podkopywał powag
ę
władzy; z
ka
ż
dym dniem rosła nieufno
ść
społecze
ń
stwa. Uwa
ż
ano rz
ą
d za niezdrowe, niemoc
ą
dotkni
ę
te ciało,
równie bezsilne, by zrobi
ć
co
ś
dobrego, jak
ż
eby zapobiec złemu, odwróci
ć
je od kraju. Z ka
ż
dym
dniem coraz jaskrawsze akta samowoli i policyjnych rz
ą
dów wdzierały si
ę
we wszystko: raz po raz
kasowano wyroki wojskowych s
ą
dów, dopóki nie były w zupełnej harmonii z wol
ą
, która je dyktowała;
najsposobniejszych obywateli zap
ę
dzano do przymusowych robót, ha
ń
bi
ą
cych, bez s
ą
du i wyroku, na
po
ś
miewisko gawiedzi całymi godzinami; inni latami całym siedzieli w wi
ę
zieniu, a nikt nie mógł sobie
przypomnie
ć
, za co ich uwi
ę
ziono. Zakwitł system prowokacji i denuncjacji, ajenci policyjni n
ę
kali
spokojnych ludzi ró
ż
norodnymi
ś
rodkami wymuszenia (...). Jawna protekcja otaczała bezkarno
ść
mnóstwa indywiduów, które znano powszechnie z podło
ś
ci i bezwstydnych nadu
ż
y
ć
, ka
ż
dy natomiast
człowiek nieposzlakowany był wystawiony na tysi
ą
ce przeró
ż
nych szykan. (...) rozci
ą
gni
ę
to szerok
ą
g
ę
st
ą
sie
ć
ró
ż
norodnych udr
ę
cze
ń
o rozmaitych odcieniach dokuczliwo
ś
ci, które na ka
ż
dym kroku
dra
ż
niły ukłuciami i ze wszystkich stron uciskały ludno
ść
Królestwa we wszystkich warstwach.
Przypomnijmy równie
ż
,
ż
e słynny angielski historyk Norman Davies przedstawiał w Bo
ż
ym igrzysku
"idylliczne" czasy po 1825 roku jako czas zalania Królestwa Polskiego potokiem agentów cara
Mikołaja I, panowania powszechnej "atmosfery strachu i podejrzliwo
ś
ci".
Powstanie Listopadowe przedstawia Łubie
ń
ski jako jedn
ą
wielk
ą
czarn
ą
seri
ę
kl
ę
sk i pora
ż
ek, bł
ę
dów i
pomyłek. Autorowi zafascynowanemu wybrzydzaniem na wszystko, co polskie, zabrakło w ogóle
odrobiny serca na wspomnienie,
ż
e jednak Polacy tu i ówdzie zwyci
ęż
ali pot
ęż
n
ą
armi
ę
rosyjsk
ą
,
ż
e
generałowie polscy nie składali si
ę
wył
ą
cznie z samych nieudolnych gł
ą
bów,
ż
e niektórzy z nich mieli
doskonałe plany strategiczne, a nawet odnosili zwyci
ę
stwa. Według Łubie
ń
skiego (s. 26), oficerowie
rosyjscy w przeciwie
ń
stwie do oficerów polskich mieli przewag
ę
wojskow
ą
, zaufanie... racj
ę
moraln
ą
i
spali dobrze. A poza tym armia rosyjska była "niezawodna" i "nawykła do trudnych zwyci
ę
stw" (s. 26).
Trudno powiedzie
ć
, czy pisz
ą
cy to wszystko Łubie
ń
ski zna fakty i tylko udaje ignoranta, czy
rzeczywi
ś
cie tak wiele rzeczy po prostu nie wie. Czy
ż
by pisz
ą
c o "niezawodnej" armii rosyjskiej, nie
wiedział, jakie zdumienie w całej ówczesnej Europie wywoływał fakt,
ż
e bez porównania wi
ę
ksza
armia Cesarstwa Rosyjskiego miała tyle kłopotów z uporaniem si
ę
z armi
ą
małego Królestwa
Kongresowego, i nawet co jaki
ś
czas ponosiła w walce z ni
ą
kl
ę
sk
ę
. Czy
ż
by w ogóle nie wiedział o
w
ś
ciekło
ś
ci, wr
ę
cz szewskiej pasji, z jak
ą
pisał car Mikołaj I do dowodz
ą
cego armi
ą
rosyjsk
ą
feldmarszałka Iwana Dybicza: Pozwól Pan wyrazi
ć
zdziwienie i
ż
al,
ż
e w tej nieszcz
ęś
liwej wojnie
donosisz mi cz
ęś
ciej o kl
ę
skach ni
ż
o zwyci
ę
stwach,
ż
e w 180 tysi
ę
cy ludzi nie mo
ż
emy nic zrobi
ć
80
tysi
ą
com,
ż
e nieprzyjaciel wsz
ę
dzie jest liczniejszy, a przynajmniej równy liczebnie, a my prawie
wsz
ę
dzie słabsi stajemy wobec niego. Szkoda te
ż
,
ż
e Łubie
ń
ski nie poczytał sobie szowinistycznych
listów Aleksandra Siergiejewicza Puszkina, nie mog
ą
cego tej "niezawodnej" rosyjskiej armii wybaczy
ć
tak powolnej rozprawy z "krn
ą
brn
ą
", mał
ą
Polsk
ą
.
Powstanie Styczniowe jak ka
ż
de inne polskie powstanie, zostało przedstawione przez Łubie
ń
skiego w
tonacji pogardliwego paszkwilu. Nieudolni, skłóceni "wodzowie z bo
ż
ej łaski" i bezmy
ś
lni, nachalni,
cz
ę
stokro
ć
sadystyczni i grabie
ż
czy powsta
ń
cy. Z jak
ąż
ż
ółci
ą
kre
ś
li Łubie
ń
ski czarny obraz
powsta
ń
ców: Kwatera, kuchnia, informacja o wrogu. Za zwłok
ę
czy odmow
ę
tych
ś
wiadcze
ń
rzeczywi
ś
cie niezb
ę
dnych powsta
ń
cy si
ę
obra
ż
ali, w miar
ę
pogarszania si
ę
swojej sytuacji coraz
cz
ęś
ciej i cz
ęś
ciej grozili, bili (...). Konia nie po
ż
yczysz rodakom, znaczy Rz
ą
d Narodowy ci si
ę
nie
podoba (...). Powsta
ń
com coraz cz
ęś
ciej zdarzało si
ę
bi
ć
i wiesza
ć
, potem ju
ż
przyzwyczaili si
ę
do
tego. Zagro
ż
eni przez nich rodacy mogli liczy
ć
tylko na pomoc obcej przemocy (....) Rodacy-
powsta
ń
cy i rodacy-cywile upokarzali si
ę
wzajemnie (s. 67, 68). Równocze
ś
nie z wykorzystaniem
wszystkich odcieni czerni przy opisie Powstania Łubie
ń
skiemu zabrakło cho
ć
by słowa na
przypomnienie,
ż
e miało ono równie
ż
swe walory, i to niemałe.
Ż
e dzi
ę
ki niemu chłopi polscy otrzymali
ziemi
ę
na o wiele lepszych warunkach ni
ż
rosyjscy.
Ż
e Powstanie Styczniowe zdumiewało wszystkich
sw
ą
wytrwało
ś
ci
ą
,
ż
e stworzyło niezwykle skuteczny, zwłaszcza pod dyktatur
ą
Romualda Traugutta,
system zarz
ą
dzania. Potrafi si
ę
tym zachwyca
ć
Anglik - Norman Davies, nie Łubie
ń
ski, co to, to nie.
Traugutt u Łubie
ń
skiego jawi si
ę
głównie w kontek
ś
cie niefortunnego pomysłu noszenia przez damy
strojów w czerni, szybko zduszonego przez rosyjskie represje. Wyparowała z tekstów Łubie
ń
skiego
pami
ęć
o niebywałym, patriotycznym zdyscyplinowaniu powsta
ń
ców, o ogromnej roli piecz
ą
tki rz
ą
du
powsta
ń
czego, to, co tak wspaniale opisał Józef Piłsudski w Roku 1863.
Wielka Emigracja okiem Zoila
Łubie
ń
ski, nader konsekwentny w przedstawianiu polskich dziejów w XIX wieku jako jedynego
wielkiego nieudacznictwa, daje ponury, przygn
ę
biaj
ą
cy obraz Wielkiej Emigracji. Wychodzi ona u
niego jako zgromadzenie pełne ró
ż
nych jełopów, maj
ą
cych bezsensowne urojenia i roszczenia,
pieniacz
ą
cych si
ę
i beznadziejnie skłóconych. U Łubie
ń
skiego czytamy o polskim braku umiej
ę
tno
ś
ci
emigrowania (!) (s. 36), o fatalnym stanie psychicznym wychod
ź
stwa (s. 40), zalewie pomówie
ń
(s.
40), emigracyjnych kompleksach (s. 41), emigracyjnym kondotierstwie (s. 47), emigracyjnych sporach
i ich fatalnym klimacie moralnym (s. 45), narodowych przeczuleniach (s. 50), mitotwórstwie (s. 52). To
wszystko na pewno było, była mało
ść
, były "pot
ę
pie
ń
cze emigracyjne swary" i upadanie ducha... Na
szcz
ęś
cie było jednak nie tylko to, była wielko
ść
, była wspaniała praca twórcza, był wielki wkład do
historii innych narodów, zarówno w walce "za wolno
ść
nasz
ą
i wasz
ą
", jak i w niemałych osi
ą
gni
ę
ciach
gospodarczo-technicznych wielu emigrantów. To nie tylko jeden zegarmistrz Patek, którego łaskawie
wymienił Łubie
ń
ski. To m.in. słynny Ignacy Domeyko, tak zasłu
ż
ony dla Chile, to wieli badacz geografii
i geologii Australii Edmund Strzelecki, to Adam Raciborski, autor słynnego francuskiego podr
ę
cznika
medycyny, przez pół wieku u
ż
ywanego przez wszystkich lekarzy
ś
wiata, to działaj
ą
cy we Francji
gło
ś
ny matematyk Józef Hoene-Wro
ń
ski, który w kilkudziesi
ę
ciu ksi
ąż
kach i rozprawach dał znacz
ą
cy
wkład do nowej matematyki XIX wieku, to twórca podstaw nowoczesnego, tureckiego ruchu
narodowego, generał i pisarz Konstanty Borz
ę
cki (D
ż
elaleddin-pasza), pochowany jako turecki
bohater narodowy w meczecie w Albanii etc., etc. Przypomn
ę
, co pisał o roli Wielkiej Emigracji (na tle
wychod
ź
stw politycznych innych narodów) jej najwi
ę
kszy znawca Sławomir Kalembka na stronach tak
podstawowego, syntetycznego dzieła Polska XIX wieku (Warszawa 1982, s. 251):
Ż
adna (z emigracji -
J.R.N.) nie miała równie bogatego
ż
ycia organizacyjnego.
Ż
adna wreszcie nie liczyła mi
ę
dzy sob
ą
tylu
wybitnych indywidualno
ś
ci, zwłaszcza literackich i nie miała tak bogatego dorobku kulturalnego,
o
ś
wiatowego i propagandowego. Przykładowo: w okresie trzydziestolecia 1832-1862 ukazywało si
ę
około 120 polskich czasopism i periodyków wychod
ź
czych, w tym pół setki polityczno-społecznych (...)
okre
ś
lenie Wielka Emigracja, cho
ć
podniosłe i nadane po latach - wydaje si
ę
trafne i zasłu
ż
one.
Łubie
ń
skiego nie sta
ć
jednak na pokazanie niczego wielkiego z dziejów Wielkiej Emigracji; on potrafi
wszystko tylko skrajnie pomniejszy
ć
, spłaszczy
ć
, obrzydzi
ć
, skarykaturyzowa
ć
, sprowadzi
ć
do parteru.
Najwybitniejsze nawet postacie z emigracji pod piórem Łubie
ń
skiego niebywale karlej
ą
prezentowane
przez najmniej istotne dla nich cechy czy najmniej chlubne zdarzenia z ich jak
ż
e bogatego
ż
ycia.
We
ź
my na przykład kre
ś
lone u Łubie
ń
skiego sm
ę
tne "namiastki" sylwetki generała Józefa Bema.
Pojawia si
ę
on u niego głównie jako fatalny kalkulator i mitotwórca (s. 49, 50), na dodatek jako
kondotier, nie wiadomo po co staraj
ą
cy si
ę
o utworzenie legionu dla poparcia jednego z kandydatów
do sukcesji portugalskiej. "Dziwnie" nie pasowało Łubie
ń
skiemu do obrazu gen. Bema to wszystko, co
było w nim najwa
ż
niejsze. Tak jak jego wielkie osi
ą
gni
ę
cia naukowe we Francji, które skłoniły króla
Ludwika Filipa do nagrodzenia go Legi
ą
Honorow
ą
. Czy zasługi Bema jako
ś
wietnego wodza w
Siedmiogrodzie, najwi
ę
kszego wodza rewolucji w
ę
gierskiej. Wodza, który potrafił by
ć
skuteczny
równie
ż
w tym, co politykom w
ę
gierskim zupełnie si
ę
nie udawało - potrafił zyska
ć
wielk
ą
popularno
ść
w
ś
ród narodów niew
ę
gierskich (pomysły wybrania go królem Rumunów czy banem Chorwatów).
Profesor Jerzy Borejsza pisał w Polsce XIX wieku o tak pomniejszanym przez Łubie
ń
skiego Bemie
m.in.: Bem dla Austriaków jest dowódc
ą
rewolucyjnego Wiednia w 1848 roku, dla W
ę
grów - ludowym
bohaterem narodowym, dla Rumunów tym, który podpisywał odezwy w ich j
ę
zyku, i nadawał ziemi
ę
.
Polska propaganda antyrosyjska na Zachodzie - wg Łubie
ń
skiego - okazywała si
ę
ogromnie
nieskuteczna, ba, odbijała si
ę
przeciw Polakom rykoszetem. W rzeczywisto
ś
ci ogromna cz
ęść
znawców tej tematyki, tak
ż
e zagranicznych, przyznawała,
ż
e Polacy byli niezwykle skuteczni w swej
akcji propagandowej przeciw Rosji. To wła
ś
nie oni najbardziej zaszkodzili obrazowi imperium carów w
XIX wieku. Podziwiano,
ż
e mieli
ś
my tak błyskotliwych i skutecznych propagandystów polskiej sprawy
na Zachodzie od Adama Mickiewicza po Juliana Klaczk
ę
. Przypomn
ę
tu cho
ć
by opini
ę
autora
ś
wietnej
ameryka
ń
skiej ksi
ąż
ki o Drugiej Rzeczypospolitej Bitter Glory Richarda C. Watta. Ubolewał on nad
słabo
ś
ci
ą
propagowania Polski po 1918 roku w zestawieniu z faktem,
ż
e przedtem przez półtora
stulecia Polacy wyró
ż
niali si
ę
w
ś
ród najwi
ę
kszych publicystów
ś
wiata. Ile
ż
napisano z podziwem o
ś
wietnej dyplomacji ksi
ę
cia Adama Czartoryskiego, która niejednokrotnie pokrzy
ż
owała carskie plany,
zwłaszcza w odniesieniu do Bałkanów.
"Polski garb"
Polska, polsko
ść
, to dla Łubie
ń
skiego głównie temat do szyderstwa. Łubie
ń
ski z lubo
ś
ci
ą
dobiera
odpowiednie pejoratywne słowa-klucze, maj
ą
ce t
ę
polsko
ść
odpowiednio o
ś
mieszy
ć
, upupi
ć
,
przyczerni
ć
. Trzeba przyzna
ć
,
ż
e okazuje przy tym ogromn
ą
pomysłowo
ść
. Czytamy wi
ę
c u
Łubie
ń
skiego o "ciasnopolskiej sytuacji", o "polskim bala
ś
cie", "polskim garbie". Wyszydza Łubie
ń
ski
rewolucjonizm polski wymuszony sytuacj
ą
, p
ę
dzony temperamentem, podszyty mentalno
ś
ci
ą
patriarchaln
ą
, religijn
ą
i anarchicznymi atawizmami. Kiedy indziej przywi
ą
zanie do kraju myli mu si
ę
z
jakim
ś
"atawizmem plemiennym". To
ż
samo
ść
narodowa" dla "Europejczyka" Łubie
ń
skiego, to co
ś
, z
czym prawd
ę
mówi
ą
c, wi
ę
cej zgryzoty było ni
ż
rado
ś
ci. Czy wła
ś
nie dlatego kolejne wydanie ksi
ąż
ki
Łubie
ń
skiego, wyszydzaj
ą
cej i dosmucaj
ą
cej Polaków, pisanej dla "przygn
ę
bienia serc", siej
ą
cej
pesymizm i wr
ę
cz obrzydzenie i zniech
ę
cenie do własnej historii, zostało nagrodzone
dofinansowaniem przez "Europejczyków" z polskiego Ministerstwa Kultury i Sztuki?
Jeden z najzajadlejszych wrogów Polski i Polaków, nazistowski generalny gubernator cz
ęś
ci ziem
polskich okupowanych przez III Rzesz
ę
– Hans Frank pisał w swym dzienniku: Ko
ś
ciół jest dla
umysłów polskich centralnym punktem zbiorczym, który promieniuje stale w milczeniu i spełnia przez
to funkcj
ę
jakby wiecznego
ś
wiatła. Gdy wszystkie
ś
wiatła dla Polski zgasły, to wtedy zawsze jeszcze
była
Ś
wi
ę
ta z Cz
ę
stochowy i Ko
ś
ciół. Za ten tak mocny zwi
ą
zek z polsko
ś
ci
ą
Ko
ś
ciół katolicki zapłacił
ogromn
ą
danin
ę
krwi od czasów Murawiewa–Wieszatiela po Hansa Franka. A jednak trwał w obronie
polsko
ś
ci dalej i w najgorszych czasach powojennych, poprzez wspaniałe wyst
ą
pienia Prymasa
Tysi
ą
clecia, i pó
ź
niej w czasach “Mszy za Ojczyzn
ę
”. I trwa dalej, broni
ą
c warto
ś
ci, Wiary i Narodu. I
ten wła
ś
nie zwi
ą
zek Ko
ś
cioła i Narodu jest szczególnie nienawistnym dla dzisiejszych niszczycieli
warto
ś
ci, najcz
ęś
ciej ludzi o komunistycznym rodowodzie. Szokuj
ą
wprost rozmiary i tendencyjno
ść
oszczerczych kampanii dzisiejszych rodzimych wrogów Ko
ś
cioła. Usiłuj
ą
oni zanegowa
ć
nawet to,
czemu nie przeczyli najzajadlejsi wrogowie Polski – prawd
ę
o szczególnie silnych tradycyjnych
wi
ę
zach katolicyzmu i polsko
ś
ci.
Oszczercze ataki na ksi
ę
dza Kordeckiego
Jednym ze szczególnie jaskrawych przykładów szkalowania dziejów Ko
ś
cioła była podj
ę
ta na
przełomie 1999 i 2000 roku próba zdegradowania roli wielkiego narodowego sanktuarium na Jasnej
Górze i zniesławienia pami
ę
ci bohaterskiego przeora paulinów ksi
ę
dza Augustyna Kordeckiego.
Komunistyczni wrogowie Ko
ś
cioła nigdy nie chcieli si
ę
pogodzi
ć
z rol
ą
odgrywan
ą
w narodowej
pami
ę
ci przez dzieje heroicznej obrony klasztoru jasnogórskiego przed Szwedami w 1655 roku. Mało
si
ę
dzi
ś
pami
ę
ta, z jak
ą
niech
ę
ci
ą
odnosili si
ę
do postaci bohaterskiego ksi
ę
dza Kordeckiego ró
ż
ni
PZPR–owscy notable partyjni. Niech
ęć
do jego osoby zadecydowała w 1964 roku o przej
ś
ciowym
zablokowaniu realizacji filmu według Potopu Sienkiewicza. Ówczesny kierownik Wydziału Kultury KC
PZPR Wincenty Kra
ś
ko motywował swój sprzeciw (w li
ś
cie z 31 grudnia 1964 r.) głównie tym, i
ż
:
Istotnym fragmentem sienkiewiczowskiego “Potopu” jest obrona Cz
ę
stochowy (rola ks. Kordeckiego).
Potraktowanie tej sprawy zgodnie z ksi
ąż
k
ą
Sienkiewicza byłoby niesłuszne, a pomini
ę
cie całkowite
lub inne przedstawienie biegu wydarze
ń
naraziłoby nas na zarzuty,
ż
e wypaczamy tre
ść
dzieła
Sienkiewicza, szczególn
ą
aktywno
ść
rozwin
ą
łby w tej sprawie Episkopat.
Jak wida
ć
ówcze
ś
ni bonzowie komunistyczni nie lubili postaci bohaterskiego przeora, ale woleli unika
ć
otwartego zderzania si
ę
z prawd
ą
o jego działalno
ś
ci. Dzisiejsi postkomuni
ś
ci nie maj
ą
ju
ż
takich
skrupułów, uwa
ż
aj
ą
,
ż
e teraz ju
ż
mo
ż
na... i
ść
na cało
ść
w zohydzeniu postaci jednego z najwi
ę
kszych
Polaków XVII wieku. Bo w tym czasie nast
ą
piła ju
ż
tak wielka erozja patriotyzmu i kultu tradycji. Nie
było to wcale rzecz
ą
przypadku,
ż
e pierwszy atak przeciw postaci bohaterskiego ksi
ę
dza
przypuszczono w czasopi
ś
mie “Dzi
ś
”, redagowanym przez ostatniego, upadłego premiera PRL i
ostatniego pierwszego sekretarza KC PZPR Mieczysława F. Rakowskiego. W czasopi
ś
mie tym od
dłu
ż
szego czasu kontynuowany jest wieloodcinkowy cykl comiesi
ę
cznych, s
ąż
nistych, oszczerczych
ataków na katolicyzm pt. Grzechy Ko
ś
cioła autorstwa Józefa Niteckiego. I to wła
ś
nie on przypu
ś
cił
jako pierwszy dwa pełne kalumnii i zafałszowa
ń
ataki na posta
ć
bohaterskiego przeora Jasnej Góry:
Zdrada ksi
ę
dza Kordeckiego (“Dzi
ś
” z grudnia 1999 r.) i Jasnogórskie fałsze (“Dzi
ś
” ze stycznia 2000
r.).
Ludowe przysłowie powiada,
ż
e “kłamca powinien mie
ć
dobr
ą
pami
ęć
”. Józefowi Niteckiemu,
oszczercy z marksistowskiego “Dzi
ś
”, wyra
ź
nie tej dobrej pami
ę
ci brakuje. W grudniu 1999 roku
konkludował na temat obrony klasztoru w Jasnej Górze przez paulinów z ks. Kordeckim na czele:
bohaterskich bojów tam nie było. Była natomiast zdrada, ugoda i targi o kosztowno
ś
ci i pieni
ą
dze (s.
76). Zaledwie miesi
ą
c pó
ź
niej, na łamach tego
ż
“Dzi
ś
” ze stycznia 2000 r., ten sam Nitecki przyznawał
jednak, i
ż
: Paulini z przeorem Kordeckim na czele wło
ż
yli wiele wysiłku w obron
ę
klasztoru i jego
otoczenia, ł
ą
cz
ą
c mo
ż
liwe w tej sytuacji akcje zbrojne z rokowaniami. W tym samym artykule ze
styczniowego “Dzi
ś
” Nitecki dalej stara si
ę
jednak o maksymalne pomniejszenie znaczenia obrony
klasztoru przed Szwedami, głosz
ą
c tez
ę
o “mi
ę
kkim obl
ęż
eniu Jasnej Góry” i akcentuj
ą
c: Gdyby w
czasie obl
ęż
enia Szwedzi widzieli w klasztorze znacz
ą
cy punkt strategiczny, bez w
ą
tpienia zaj
ę
liby
go. Snuj
ą
c tego typu absurdalne dywagacje, Nitecki nie wyja
ś
nia tylko jednej sprawy, po co wi
ę
c w
ogóle było Szwedom to “mi
ę
kkie obl
ęż
enie” Cz
ę
stochowy, i to a
ż
przez sze
ść
tygodni od listopada do
ko
ń
ca grudnia 1655 roku? Czy Szwedzi robili to z nudów, dla zabawy, czy mo
ż
e dla postraszenia
znienawidzonych, katolickich zakonników?
W ci
ą
gu zaledwie paru miesi
ę
cy po dwóch kalumniatorskich “szar
ż
ach” Józefa Niteckiego na pami
ęć
bohaterskiego przeora pojawił si
ę
nowy, równie oszczerczy atak pióra Cezarego Le
ż
e
ń
skiego
(najpierw na łamach nr 5 “Aneksu”, potem w przedruku w du
ż
o popularniejszej “Angorze”). Warto tu
przypomnie
ć
,
ż
e kalumniator ksi
ę
dza Kordeckiego – pisarz Cezary Le
ż
e
ń
ski nale
ż
y do czołowych
polskich masonów (według wydanej w 1999 roku ksi
ąż
ki Ludwika Hassa: Wolnomularze polscy w
kraju i za granic
ą
1821–1999. Słownik biograficzny).
Nowy kalumniator, bardzo
ś
redniego lotu pisarz Cezary Le
ż
e
ń
ski komunikuje wszem i wobec:
stwierdzenia o bohaterskiej obronie Jasnej Góry s
ą
mitem, a sam ks. Kordecki był zdrajc
ą
.
Szczególnie groteskowo wygl
ą
daj
ą
łama
ń
ce my
ś
lowe Le
ż
e
ń
skiego: nie mo
ż
na zaprzeczy
ć
,
ż
e ks.
Kordecki zdradził swego pana króla Polski Jana Kazimierza. Był jakby
ś
my dzi
ś
powiedzieli
kolaborantem, mimo i
ż
pó
ź
niej nie wpu
ś
cił Szwedów na Jasn
ą
Gór
ę
. Jaki
ż
to przedziwny typ “zdrajcy”
z tego ks. Kordeckiego?! Tak sprzyja Szwedom, tak z nimi kolaboruje,
ż
e a
ż
... nie wpuszcza ich na
Jasn
ą
Gór
ę
i zmusza do sromotnego odwrotu.
Staraj
ą
c si
ę
maksymalnie pomniejszy
ć
znaczenie obrony Jasnej Góry, wr
ę
cz zanegowa
ć
jej
jakiekolwiek znaczenie militarne, Le
ż
e
ń
ski pisał: Obron
ę
Jasnej Góry ledwo dostrze
ż
ono w najbli
ż
szej
okolicy. Dowody na to przytacza wybitny historyk Adam Kersten. Mimo
ż
e z wojny polsko–szwedzkiej
zachowały si
ę
w archiwach i bibliotekach “dziesi
ą
tki, je
ś
li nie setki tysi
ę
cy” dokumentów (...), to według
jego bada
ń
prawie w
ż
adnym z nich nie wspomina si
ę
o obl
ęż
eniu Jasnej Góry i o cudownym wpływie
jej obrony na cały kraj. Ponadto w
ż
adnym z uniwersałów czy listów królewskich nie ma wzmianki o
obronie klasztoru. Tak
ż
e w innych dokumentach z 1655 roku (...) nie podj
ę
to te
ż
tej, pono
ć
tak wa
ż
nej
dla Rzeczypospolitej sprawy.
Stwierdzenia Le
ż
e
ń
skiego wyra
ź
nie przeinaczaj
ą
obraz reakcji ró
ż
nych
ś
rodowisk w Polsce na obron
ę
klasztoru, przedstawiony w tekstach A. Kerstena, w paru sprawach
ś
wiadomie go zafałszowuj
ą
c.
Podczas gdy Le
ż
e
ń
ski twierdzi,
ż
e według bada
ń
Kerstena “prawie w
ż
adnym” (z dokumentów) nie
wspomina si
ę
o obl
ęż
eniu Jasnej Góry, Kersten wyliczył szereg takich dokumentów, pisz
ą
c w ksi
ąż
ce
Pierwszy opis Jasnej Góry w 1655 r. Warszawa 1959, s. 214–215 m.in. o podejmuj
ą
cym potrzeb
ę
sukursu dla Jasnej Góry li
ś
cie Jerzego Lubomirskiego czy o pi
ę
tnuj
ą
cym szwedzki “najazd” na Jasn
ą
Gór
ę
uniwersał hetmanów polskich w Sokalu z 16 grudnia 1655 r. Trudno uzna
ć
za mało znacz
ą
ce
podj
ę
cie sprawy obl
ęż
enia klasztoru w Jasnej Górze w tej wagi dokumentach, co uniwersał hetmanów
z Sokala czy list Jerzego Lubomirskiego, ju
ż
wtedy jednej z najbardziej znacz
ą
cych postaci
Rzeczypospolitej, od 1650 roku marszałka wielkiego koronnego. Kersten przypomniał równie
ż
, i
ż
do
obl
ęż
enia Jasnej Góry nawi
ą
zywały wa
ż
ne listy sekretarza królowej Piotra des Noyers. Wbrew
fałszom Le
ż
e
ń
skiego głosz
ą
cym z cał
ą
hucp
ą
,
ż
e w
ż
adnym li
ś
cie królewskim nie pisano o obronie
klasztoru na Jasnej Górze s
ą
(wg Kerstena) przynajmniej dwa listy króla Jana Kazimierza w tej
sprawie oraz list królowej Marii Ludwiki. Wszystko to obala zafałszowania Le
ż
e
ń
skiego próbuj
ą
cego
przedstawi
ć
obron
ę
Jasnej Góry jako co
ś
bardzo mało istotnego.
S
ą
dz
ą
c po ogromnej bucie, z jak
ą
marksista Nitecki i mason Le
ż
e
ń
ski próbowali
ś
ci
ą
gn
ąć
bohaterskiego przeora z piedestału i okrzykn
ąć
go “zdrajc
ą
”, mo
ż
na by s
ą
dzi
ć
,
ż
e obaj domoro
ś
li
historycy cudem odkryli jakie
ś
“rewelacyjne” dokumenty, które odsłaniaj
ą
“prawd
ę
” nieznan
ą
dot
ą
d dla
historyków. Otó
ż
nie ma o tym w ogóle mowy. Obaj panowie jako jedyny, za to koronny dowód
“zdrady” ks. Kordeckiego przywołuj
ą
dobrze znany dawnym historykom list przeora Jasnej Góry do
szwedzkiego generała Mullera z 21 listopada 1655 r., formalnie godz
ą
cy si
ę
na poddanie
zwierzchnictwu Karola Gustawa. Kubala, na którym oparł Sienkiewicz swój opis Jasnej Góry, pisał w
Wojnie szwedzkiej (Lwów 1913, s. 421), i
ż
list ten był wył
ą
cznie jednym ze
ś
rodków rozpaczliwych
działa
ń
ks. Kordeckiego dla zapobie
ż
enia wej
ś
ciu wojsk szwedzkich za mury Jasnej Góry. Według
Kubali: To były
ś
rodki obronne. Bronił si
ę
armatami i takimi listami, wzywaj
ą
c równocze
ś
nie
Jasnogórców do walki za wiar
ę
i ojczyzn
ę
i prawowiernego króla. Nawet bardzo, ale to bardzo skłonny
do “odbr
ą
zowiania” historii profesor Adam Kersten przyznawał w swym biogramie ks. Kordeckiego
(PSB, t. XIV, s. 54), i
ż
: polityka Kordeckiego konsekwentnie zd
ąż
ała do tego, by ochroni
ć
Jasn
ą
Gór
ę
przed wprowadzeniem obcej załogi. Zapobiec temu miało zło
ż
enie aktu i otrzymanie w zamian listu
bezpiecze
ń
stwa (salva guardia). Jednocze
ś
nie Kordecki szukał pomocy dla klasztoru u króla Jana
Kazimierza i polskich dowódców wojskowych. Po podej
ś
ciu wojsk szwedzkich pod Jasn
ą
Gór
ę
Kordecki, jak i wi
ę
kszo
ść
zgromadzenia, zdecydował si
ę
na zbrojne przeciwstawienie si
ę
próbom
wprowadzenia załogi szwedzkiej. Podczas obl
ęż
enia klasztoru (18 XI – 26 XII) u
ż
ył wszelkich
sposobów, od wiernopodda
ń
czych w tonie listów do króla szwedzkiego Karola Gustawa, uprzejmych
pism do dowódców szwedzkich oraz sojusznika szwedzkiego Hieronima Radziejowskiego, poprzez
przeci
ą
ganie pertraktacji, a
ż
po zbrojny opór, aby nie dopu
ś
ci
ć
obcej załogi w mury klasztoru.
Czy kto
ś
uzna,
ż
e ks. Kordecki miał lepszy wybór w sytuacji, gdy prawie nikt nie walczył w Polsce
przeciw Szwedom? Przypomnijmy,
ż
e w czasie wysłania przez ks. Kordeckiego tego listu do gen.
Müllera – 21 listopada 1655 roku przewa
ż
aj
ą
ca cz
ęść
Polski znajdowała si
ę
pod kontrol
ą
Karola
Gustawa. Jego zwierzchno
ść
uznała wówczas wi
ę
kszo
ść
polskiej szlachty (m.in. Jan Sobieski),
magnatów, wojska. W sytuacji, gdy nawet Stefan Czarnecki rozwa
ż
ał, po kapitulacji Krakowa,
mo
ż
liwo
ść
przej
ś
cia pod rozkazy Karola Gustawa. Czy m
ą
drzej byłoby, gdyby zamiast pertraktowa
ć
ze Szwedami i przeci
ą
ga
ć
negocjacje, cierpko przeci
ąć
z nimi od razu wszelkie rozmowy, dumnie
deklaruj
ą
c: Przy Janie Kazimierzu stoim i sta
ć
b
ę
dziemy. W sytuacji, gdy sam król Jan Kazimierz
uciekł za granic
ę
, gdy w r
ę
kach Szwedów były Warszawa, Kraków i ogromna cz
ęść
pozostałej Polski.
D
ążą
c do jak najskuteczniejszego zrealizowania swego głównego zadania – ochronienia klasztoru
przed wej
ś
ciem Szwedów – ks. Kordecki walczył i prowadził układy, umacniał obron
ę
klasztoru i
zwodził Szwedów obietnicami ust
ę
pstw w układach, staraj
ą
c si
ę
wci
ąż
o “oci
ą
ganie sprawy” z
nadziej
ą
,
ż
e sama zimowa pora osłabi nieprzyjaciela, albo te
ż
nadejdzie pomoc od króla Jana
Kazimierza.
I wspaniale, ogromnie skutecznie, wykonał swój cel, broni
ą
c klasztoru i daj
ą
c znakomity przykład dla
innych. Przyznawali to i przyznaj
ą
najgło
ś
niejsi historycy polscy od tak sceptycznego sk
ą
din
ą
d
Michała Bobrzy
ń
skiego i Władysława Konopczy
ń
skiego, po współczesnych profesorów: Józefa
Andrzeja Gierowskiego i Władysława Czapli
ń
skiego. Ba, obcy historycy jak cho
ć
by gło
ś
ny szwedzki
historyk Theodor Westrin Westrin, widz
ą
cy w ksi
ę
dzu Kordeckim prawdziwy symbol gor
ą
cej wiary...
praktycznej siły w działaniu i m
ę
stwa. Nawet obcy historycy potrafi
ą
dostrzec wielko
ść
ks.
Kordeckiego, któr
ą
próbuj
ą
podwa
ż
y
ć
mali polscy ludzie: marksista Piotr Nitecki i mason Cezary
Le
ż
e
ń
ski, domoro
ś
li historycy–amatorzy bezkarnie buszuj
ą
cy w narodowej przeszło
ś
ci. Szokuj
ą
ca jest
wprost ignorancja tych “odkrywców” nowych prawd o polskich wielkich. Na przykład Cezary Le
ż
e
ń
ski,
pisz
ą
c o czasach Jana Kazimierza, pomylił dat
ę
rokoszu Lubomirskiego, jednego z najwa
ż
niejszych
wydarze
ń
epoki tylko... o 10 lat. Bagatelka!...
Dlaczego tacy
ż
ało
ś
ni ignoranci zabieraj
ą
głos, i to z tak wielk
ą
hucp
ą
w sprawach, o których nie maj
ą
wi
ę
kszego poj
ę
cia, za to z jedn
ą
wyra
ź
n
ą
tendencj
ą
, aby zniszczy
ć
najcenniejsze polskie tradycje?
Dlaczego mo
ż
na bezkarnie upowszechnia
ć
najprzeró
ż
niejsze oszczercze hipotezy próbuj
ą
ce zohydzi
ć
pami
ęć
najwi
ę
kszych polskich patriotów? Dlaczego na tego typu praktyki nie reaguj
ą
czołowi polscy
historycy? Dlaczego nie protestuj
ą
przeciwko zniesławiaj
ą
cym narodowe dzieje kłamstwom takie
gremia, jak władze Polskiego Towarzystwa Historycznego czy Towarzystwa Miło
ś
ników Historii?
Fałsze i manipulacje A. Garlickiego
W kontek
ś
cie oszczerczych ataków na wybitne postaci Ko
ś
cioła katolickiego w Polsce, a zarazem
wybitnych polskich patriotów trudno nie wymieni
ć
podr
ę
cznika profesora Andrzeja Garlickiego, po raz
trzeci ju
ż
dziekana Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Pisałem ju
ż
na łamach
“Naszej Polski” o jednym podr
ę
czniku tego
ż
autora, obejmuj
ą
cym okres od 1939 roku i zawieraj
ą
cym
swoiste “kłamstwo o
ś
wi
ę
cimskie” (autor, pisz
ą
c o mordowaniu w O
ś
wi
ę
cimiu
Ż
ydów i Cyganów,
“zapomniał” w ogóle wymieni
ć
Polaków w
ś
ród mordowanych ofiar O
ś
wi
ę
cimia). Skrajne przekłamania
tego
ż
podr
ę
cznika zostały napi
ę
tnowane w interpelacji poselskiej pani poseł Krasickiej–Dumki. Tym
razem chodzi jednak o podr
ę
cznik szkolny A. Garlickiego dla liceów ogólnokształc
ą
cych, odnosz
ą
cy
si
ę
do wcze
ś
niejszego okresu (Historia 1815–1939, wydanym w Warszawie w 1998 roku). W
podr
ę
czniku tym a
ż
roi si
ę
od skrajnie tendencyjnych uwag na temat Ko
ś
cioła katolickiego w Polsce,
zgodnie zreszt
ą
z bardzo konsekwentn
ą
lini
ą
tego starego, partyjnego historyka. Przypomn
ę
,
ż
e ju
ż
w
1963 roku Garlicki “wsławił si
ę
” tekstem na łamach “Polityki”, w którym szczególnie mocno alarmował
wszystkich “stró
ż
y komunistycznych idei” przed tym, co si
ę
dzieje w tysi
ą
cach ko
ś
cielnych punktów
katechetycznych. Otó
ż
– według Garlickiego – nauczano tam historii Polski inaczej ni
ż
w szkołach
pa
ń
stwowych, m
ą
c
ą
c biednym uczniom głowy nieprawomy
ś
lnymi klerykalnymi miazmatami.
Dzi
ś
w III RP wielce honorowany, nadworny historyk “Polityki” – Garlicki dalej, gdzie mo
ż
e, wbija
“szpile” w histori
ę
Ko
ś
cioła katolickiego w Polsce, “odpowiednio” j
ą
zafałszowuj
ą
c. Szczególnie
wyra
ź
nie wida
ć
jego tendencyjno
ść
na kartach podr
ę
cznika historii od 1815 do 1939 r. Na stronie
111–112 tej ksi
ąż
ki natykamy si
ę
na najbardziej oburzaj
ą
ce kłamstwo Garlickiego, wyrz
ą
dzaj
ą
ce
krzywd
ę
pami
ę
ci zasłu
ż
onego polskiego patrioty – arcybiskupa Zygmunta Feli
ń
skiego. Garlicki pisze
na jego temat: Warto
ść
nadrz
ę
dn
ą
stanowił dla
ń
interes Ko
ś
cioła i je
ś
li tylko nic mu nie zagra
ż
ało, był
gotów pozostawa
ć
lojalnym poddanym cara. Była to w tym czasie cz
ę
sta, nie tylko w zaborze
rosyjskim, postawa hierarchów ko
ś
cielnych, niezrozumiała dla patriotycznych kr
ę
gów społecze
ń
stwa
polskiego. A dla mnie osobi
ś
cie jest niezrozumiała postawa A. Garlickiego, pomawiaj
ą
cego o brak
autentycznego patriotyzmu człowieka, o którym sam pisze kilka stron dalej,
ż
e został na 20 lat zesłany
przez władze carskie do Jarosławia za prób
ę
wybronienia przed egzekucj
ą
ksi
ę
dza Agrypina
Konarskiego.
U
ś
ci
ś
lijmy tu,
ż
e o zesłaniu arcybiskupa Feli
ń
skiego w gł
ą
b Rosji zadecydowało nie wybranianie przez
niego powsta
ń
czego kapelana kapucyna A. Konarskiego, lecz ostry protest przeciw jego egzekucji. Na
rozmiary represji wobec arcybiskupa (sp
ę
dził 20 lat na zesłaniu w Jarosławiu) najbardziej wpłyn
ą
ł
jednak inny fakt – wyst
ą
pienie przez Feli
ń
skiego z listem do cara, prosz
ą
cym, aby z Polski uczynił
naród niepodległy, dynastycznym tylko w
ę
złem poł
ą
czony z Rosj
ą
(list podany został ku w
ś
ciekło
ś
ci
władz carskich do publicznej wiadomo
ś
ci na łamach francuskiego “Le Monde”). List arcybiskupa do
cara postuluj
ą
cy uczynienie Polaków narodem niepodległym jest najlepszym dowodem skrajnej
fałszywo
ś
ci twierdze
ń
prof. Garlickiego,
ż
e Feli
ń
ski był gotów pozostawa
ć
lojalnym poddanym cara,
je
ś
li tylko nic nie zagra
ż
ało interesowi Ko
ś
cioła.
Ż
aden “interes Ko
ś
cioła” nie zmuszał arcybiskupa
Feli
ń
skiego do tak ryzykownej patriotycznej deklaracji. Gdyby prof. Garlicki kiedykolwiek czytał
wspaniałe pami
ę
tniki arcybiskupa Feli
ń
skiego, nie miałby chyba ju
ż
nigdy w
ą
tpliwo
ś
ci na temat siły
patriotycznych uczu
ć
słynnego hierarchy.
Ż
yczyłbym wszystkim historykom takiej skali identyfikacji z
Narodem i tak mocnego prze
ż
ywania jego wszystkich dylematów i bólów. Sam arcybiskup Feli
ń
ski
pisał w swych Pami
ę
tnikach (Warszawa 1986, s. 477) m.in.: Prawa narodów do niepodległego bytu s
ą
tak
ś
wi
ę
te i niew
ą
tpliwe (...). Ska
ż
one lub obałamucone jednostki mog
ą
wprawdzie zrzec si
ę
tych praw
dobrowolnie, łudz
ą
c zaborców,
ż
e to czyni
ą
w imieniu całego narodu, głosy takie wszak
ż
e nie odbij
ą
si
ę
nigdy
ż
ywym echem w sercu ludu; brzmie
ć
owszem b
ę
d
ą
zawsze jak fałszywa i wstr
ę
tna nuta, ci
za
ś
, co j
ą
głosz
ą
, pozostan
ą
zawsze w sumieniu narodu podłymi tylko zdrajcami (...). Kto nie
żą
da
niepodległo
ś
ci lub o mo
ż
ebno
ś
ci odzyskania jej zw
ą
tpił, ten nie jest polskim patriot
ą
(...). Warto
przypomnie
ć
,
ż
e tak fałszywie i tak krzywdz
ą
co przedstawiany w podr
ę
czniku prof. Garlickiego
arcybiskup Feli
ń
ski ju
ż
jako 14–letni chłopiec został wci
ą
gni
ę
ty do prac spiskowych Szymona
Konarskiego (wraz z bratem miał si
ę
zaj
ąć
techniczn
ą
cz
ęś
ci
ą
drukarni spiskowej), a uczestnicz
ą
c
czynnie w walkach rewolucji 1848 roku w Pozna
ń
skiem, został ranny pod Miłosławiem.
Niezale
ż
nie od krzywdz
ą
cego przedstawienia postaci arcybiskupa A. Feli
ń
skiego przyczerniony jest
równie
ż
generalnie obraz zachowa
ń
Ko
ś
cioła katolickiego w Polsce w tym okresie. Przewa
ż
aj
ą
ca
cz
ęść
polskich biskupów próbowała przeciwdziała
ć
rusyfikowaniu polskiego
ż
ycia ko
ś
cielnego i cz
ęść
z nich za to srogo płaciła. Np. biskup płocki Kasper Borowski za sw
ą
postaw
ę
w tej sprawie zapłacił w
1869 roku trzynastu latami ci
ęż
kiego wygnania w Permie. Znakomity historyk Marian Kukiel pisał w
swych Dziejach Polski porozbiorowej 1795–1921 (Pary
ż
1983, s. 451),
ż
e w 1870 roku na 15 diecezji
tylko 3 były obsadzone. Działo si
ę
tak głównie na skutek oporu polskich biskupów, którzy nie chcieli
si
ę
podporz
ą
dkowa
ć
władzy Kolegium Duchownego w Petersburgu. Warto przypomnie
ć
równie
ż
tak
niesłusznie zapomnian
ą
posta
ć
administratora archidiecezji warszawskiej Antoniego Białoszewskiego.
W 1861 r. wobec profanacji ko
ś
cioła katedralnego i bernardy
ń
skiego przez
ż
ołnierzy rosyjskich
nakazał on te ko
ś
cioły zamkn
ąć
i opiecz
ę
towa
ć
, a w innych ko
ś
ciołach zawiesił odprawianie wszelkich
nabo
ż
e
ń
stw, dopóki by rz
ą
d nie dał pewnych r
ę
kojmi,
ż
e podobne bezprawia si
ę
nie powtórz
ą
. Został
za to wtr
ą
cony do cytadeli i skazany na
ś
mier
ć
przez rosyjski s
ą
d wojenny (ostatecznie car zamienił
ten wyrok na dwa lata wi
ę
zienia w Bobrujsku). Szkoda,
ż
e prof. Garlicki, tak skory do malowania w
czarnych barwach polskiego Ko
ś
cioła, nie znalazł miejsca w swym podr
ę
czniku dla opisania
znaczenia animowanych przez hierarchów bractw trze
ź
wo
ś
ci, zlikwidowanych ze wzgl
ę
dów
politycznych po kl
ę
sce Powstania Styczniowego.
Ż
e nie znalazł miejsca dla pokazania rozmiarów
represji wobec duchowie
ń
stwa za udział w Powstaniu Styczniowym (prawie 30 ksi
ęż
y ukarano
ś
mierci
ą
, 100 skazano na katorg
ę
, a ogółem represjonowano w ten czy inny sposób a
ż
466
duchownych – wg J. Kłoczowski i in. Zarys dziejów Ko
ś
cioła katolickiego w Polsce, Kraków 1986, s.
236).
Pisz
ą
c o arcybiskupie Feli
ń
skim, A. Garlicki zaznacza,
ż
e taka jak jego lojalna wobec zaborcy postawa
była cz
ę
sta nie tylko w zaborze rosyjskim. Dowodem na to mo
ż
e by
ć
wspomniana równie
ż
pó
ź
niej
przez Autora (s. 144) posta
ć
arcybiskupa gnie
ź
nie
ń
sko–pozna
ń
skiego Mieczysława Ledóchowskiego.
Autor pisze,
ż
e Ledóchowski był “całkowicie oboj
ę
tny wobec sprawy polskiej”. Nawet jednak ten
hierarcha, oboj
ę
tny wobec ruchu polskiego, naraził si
ę
władzom pruskim za “popieranie elementu
polskiego” (wg hasła w PSB, zeszyt 71), nakazuj
ą
c wykład religii w j
ę
zyku polskim w czterech
najni
ż
szych klasach. Po wydaleniu przez pruskich rejentów posłusznych mu katechetów, Ledóchowski
zarz
ą
dził pozaszkolne lekcje religii w j
ę
zyku polskim, wkrótce zakazane przez władze. O tym ju
ż
jednak nie wspomniał prof. Garlicki. Dlaczego ani słowem nie pisze ten “demaskator” tak cz
ę
stego
rzekomo “lojalizmu” hierarchów wobec zaborców o wymownych przykładach jak
ż
e innych postaw ze
strony dostojników Ko
ś
cioła i rzeszy duchownych? Cho
ć
by o tak pi
ę
knej postaci obro
ń
cy polsko
ś
ci w
zaborze pruskim – arcybiskupa gnie
ź
nie
ń
skiego i pozna
ń
skiego Leona Przyłuskiego. Hierarcha ten
stał na czele delegacji polskiej wysłanej wiosn
ą
1848 roku do króla Prus z
żą
daniami oddzielenia
Pozna
ń
skiego od Rzeszy, powierzenia urz
ę
dów Polakom, poszanowania narodowo
ś
ci polskiej.
Arcybiskup Przyłuski nie tylko odegrał wielk
ą
rol
ę
w utrwalaniu polsko
ś
ci w
ż
yciu ko
ś
cielnym, ale
otwarcie wyst
ę
pował z deklaracjami popieraj
ą
cymi walk
ę
Polaków o miejsca w pruskim Landtagu.
Przypomnijmy równie
ż
inn
ą
, jak
ż
e mało dzi
ś
znan
ą
posta
ć
wielkiego obro
ń
cy polsko
ś
ci na
Ś
l
ą
sku,
pochodz
ą
cego z niemieckiej rodziny biskupa–sufragana wrocławskiego Bernarda Bogedaina.
Zarówno w memoriałach do władz, jak i w działalno
ś
ci wizytatorskiej Bogedain konsekwentnie walczył
w obronie j
ę
zyka polskiego (to on zach
ę
cił Karola Miark
ę
do pisana po polsku).
Sam Autor deklaruje w jednym krótkim zdaniu (s. 166): Wielk
ą
rol
ę
w rozbudzaniu i utrwalaniu
ś
wiadomo
ś
ci narodowej odgrywał Ko
ś
ciół. Deklaruje, lecz konsekwentnie przemilcza najwa
ż
niejsze
fakty na ten temat, milczy o postaciach duchownych najbardziej zasłu
ż
onych dla Polski. Szczególnie
jaskrawym przykładem tego typu przemilcze
ń
jest całkowite pomini
ę
cie w podr
ę
czniku Garlickiego
postaci tak zasłu
ż
onego dla polskiej nauki i gospodarki ksi
ę
dza Stanisława Staszica, postaci tak
zasłu
ż
onego dla o
ż
ywienia polskiej działalno
ś
ci gospodarczej w Wielkopolsce ksi
ę
dza Piotra
Wawrzyniaka czy wielkiego obro
ń
cy polsko
ś
ci na
Ś
l
ą
sku ksi
ę
dza Józefa Szafranka. Inna sprawa,
ż
e
cały podr
ę
cznik Andrzeja Garlickiego jest w ogóle wprost klinicznym przykładem przemilcze
ń
i
pomini
ęć
ludzi szczególnie zasłu
ż
onych dla historii polskiej kultury, nauki i gospodarki w XIX wieku. W
podr
ę
czniku zabrakło cho
ć
by jednego zdania na przypomnienie roli odgrywanej po 1815 roku przez
Uniwersytet Wile
ń
ski z takimi wykładowcami jak bracia
Ś
niadeccy czy Joachim Lelewel (Garlicki tylko
informuje jednym zdaniem o zamkni
ę
ciu tego uniwersytetu w 1831 roku). W podr
ę
czniku Garlickiego
zabrakło słowa o roli odegranej w aktywizacji gospodarczej Wielkopolski przez Hipolita Cegielskiego,
Karola Libelta czy gen. Dezyderego Chłapowskiego. Jak oceni
ć
podr
ę
cznik historii Polski, w którym
nie ma w ogóle takich nazwisk jak Jan Matejko, Artur Grottger czy Stanisław Moniuszko. W którym
zabrakło w ogóle nazwisk takich postaci polskiej nauki, jak: Samuel Linde, Oskar Kolberg, Tytus
Chałubi
ń
ski, Oswald Balzer, Karol Olszewski, Zygmunt F. Wróblewski czy Marian Smoluchowski, w
którym całkowicie pomini
ę
to nazwisko wynalazcy lampy naftowej Ignacego Łukasiewicza. W tym
samym czasie, gdy w podr
ę
czniku a
ż
roi si
ę
od ró
ż
nych postaci marginesowych cudzoziemców typu
francuskiego kucharza M.–A. Careme'a czy trzeciorz
ę
dnego malarza J.B. Isabeya. I takie podr
ę
czniki
mamy!
W
ś
ród rozlicznych “szpil” pod adresem Ko
ś
cioła katolickiego w Polsce, zawartych w podr
ę
czniku
Garlickiego, znalazło si
ę
mi
ę
dzy innymi stwierdzenie na s. 206, i
ż
: W latach 80. (chodzi o lata 80. XIX
wieku – J.R.N.) ukazywały si
ę
wrogie
Ż
ydom artykuły w “Niwie” i “Głosie”. Nastroje niech
ę
ci i wrogo
ś
ci
wynikaj
ą
ce te
ż
z nauczania Ko
ś
cioła katolickiego, rozpowszechniaj
ą
cego tez
ę
ukrzy
ż
owania Jezusa
przez
Ż
ydów. Ładnie si
ę
to u Garlickiego nazywa – “teza”! Nie to jednak jest najwa
ż
niejsze. Dlaczego
Garlicki tak łatwo pomawiaj
ą
cy Ko
ś
ciół katolicki o wszelkie mo
ż
liwe zło jako
ś
nie odnotował,
ż
e
wła
ś
nie w latach 80. XIX wieku, a
ś
ci
ś
lej w 1881 roku, katolicki biskup warszawski Antoni Sotkiewicz
starał si
ę
zdecydowanie przeciwdziała
ć
inspirowanym przez władze carskie próbom upowszechniania
anty
ż
ydowskich nastrojów w Warszawie, po zapocz
ą
tkowaniu w Rosji pogromów? Biskup Sotkiewicz
nakazał wywiesi
ć
we wszystkich ko
ś
ciołach warszawskich list pasterski, w którym nawoływał do
spokoju, stwierdzaj
ą
c mi
ę
dzy innymi: Gdyby
ź
li ludzie chcieli was podej
ść
i udaj
ą
c religijn
ą
ż
arliwo
ść
chcieliby was przekona
ć
,
ż
e przeciwko niewiernym powstawa
ć
nale
ż
y, nie dajcie si
ę
łudzi
ć
,
wytrzymajcie dobrze prób
ę
wiary waszej i odrzu
ć
cie zwyci
ę
sko wszelkie podszepty.
Ze zdecydowan
ą
obron
ą
Ż
ydów przeciwko wszelkim formom przemocy wyst
ę
pował polski biskup
Wilna Edward Ropp. W 1905 roku wyszedł na ulice Wilna, aby powstrzyma
ć
popierane przez władze
carskie próby wywołania pogromu. Władze sprowadziły w tym celu specjalnych “pogromszczyków” z
Rosji. Interwencja biskupa Roppa u władz carskich ostatecznie zapobiegła pogromowi. 26 czerwca
1906 r. biskup Ropp ostro pot
ę
pił pogrom
Ż
ydów białostockich, przeprowadzony przez agentów
Ochrany i współdziałaj
ą
cych z nimi Rosjan, bez udziału jakiegokolwiek Polaka.
W poprzednim odcinku pisałem ju
ż
o skrajnym deformowaniu obrazu Ko
ś
cioła katolickiego w
wydanym w 1998 r. podr
ę
czniku dziekana Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego prof.
Andrzeja Garlickiego Historia 1815-1939. Polska i
ś
wiat (podr
ę
cznik dla klas ogólnokształc
ą
cych). Tu
chciałbym szerzej wspomnie
ć
o generalnej wymowie tego strasznego wprost podr
ę
cznika historii,
który ze wzgl
ę
du na ilo
ść
bł
ę
dów merytorycznych i przekłama
ń
zasługuje na miano “antypodr
ę
cznika”.
Na pewno jest to podr
ę
cznik, który sw
ą
ogromnie pesymistyczn
ą
wizj
ą
dziejów Polaków,
pokazywanych jako naród zupełnych “nieudaczników” mo
ż
e tylko na trwałe zniech
ę
ci
ć
uczniów do
zajmowania si
ę
histori
ą
własnego narodu. Szczególnie widoczne jest to w przedstawianym u
Garlickiego w karykaturalnym
ś
wietle obrazie powsta
ń
, Garlicki stara si
ę
maksymalnie
pomniejszych ich dokonania i pozytywne skutki (np. uzyskanie dzi
ę
ki Powstaniu Styczniowemu
przez chłopów polskich uwłaszczenia na du
ż
o korzystniejszych warunkach ni
ż
rosyjscy), roli powsta
ń
w kształtowaniu polskiej
ś
wiadomo
ś
ci narodowej etc. Za to tym mocniej eksponuje wył
ą
cznie koszty
pokazywanych jako bezmy
ś
lne powsta
ń
, przy okazji dokładaj
ą
c co nie miara polskimi powsta
ń
com,
pisz
ą
c o stosunkach panuj
ą
cych wewn
ą
trz
ś
rodowisk powsta
ń
czych w dobie Powstania Styczniowego
jako “polskim piekle” etc.
Nie zwyci
ę
stwa a potyczki
Chciałbym prosi
ć
czytelników na wst
ę
pie o troch
ę
cierpliwo
ś
ci przy lekturze kilku szczegółowych
kwestii, pokazuj
ą
cych metody manipulowania opisami wydarze
ń
przez Garlickiego. Ilustruj
ą
one jak
bardzo autor ten jest skłonny do ci
ą
głego pomniejszania sukcesów polskich, i tym wi
ę
kszego
eksponowania wszelkich słabo
ś
ci.
Po zwyci
ę
stwie polskim pod Stoczkiem, a na krótko przed bitw
ą
pod Grochowem doszło do paru
zwyci
ę
skich dla wojsk polskich star
ć
z oddziałami carskimi: pod Dobrem (17 lutego) i pod Wawrem (18
lutego). Prof. Józef A. Gierowski (Historia Polski 1505-1864, cz. 2, Warszawa 1978, s. 260) pisał o
pomy
ś
lnych dla polskiej strony starciach pod Dobrem i Wawrem, akcentuj
ą
c,
ż
e: Podniosły one
powa
ż
nie na duchu powsta
ń
ców. W Dziejach Polski pod red. prof. J. Topolskiego (Warszawa 1976, s.
471) czytamy,
ż
e w dwóch kolejnych bitwach pod Dobrem i Wawrem Polacy zadawali powa
ż
ne straty
id
ą
cym w awangardzie korpusom rosyjskim. Najsłynniejszy polski historyk wojskowo
ś
ci prof. Marian
Kukiel (Dzieje Polski porozbiorowej 1795-1921, Paris 1983, s. 242) pisał, i
ż
: pod Dobrem Skrzynecki w
boju z korpusem litewskim Rosena odniósł powa
ż
ny sukces. O niczym takim nie dowiemy si
ę
z
ksi
ąż
ki Garlickiego. Pisze on tylko (s. 38): Dwa dni pó
ź
niej doszło do potyczki pod Kałuszynem i
Dobrem, gdzie jako dowódca wyró
ż
nił si
ę
gen. Skrzynecki.
Polacy przegrali bitw
ę
pod Olszynk
ą
Grochowsk
ą
Bitwa pod Grochowem ze słynnymi bohaterskimi bojami Polaków pod Olszynk
ą
Grochowsk
ą
urosła do
rangi wielkiego patriotycznego symbolu (krzy
ż
yki robione z drzewa olszyny były noszone jako relikwie
narodowe).
W Dziejach Polski prof. Topolskiego (s. 417) pisze si
ę
,
ż
e: Dla Polaków rezultat bitwy był sukcesem;
armia rosyjska zmuszona wycofa
ć
była si
ę
. Prof. Gierowski pisze (op.cit., s. 260), i
ż
: wskutek ci
ęż
kich
strat (9400 przy 7300 polskich) Dybicz musiał zrezygnowa
ć
ze szturmu i wycofał si
ę
spod Warszawy.
Bitwa grochowska nie przyniosła rozstrzygni
ę
cia. Garlicki powtarza: Polacy bitw
ę
przegrali, “po
przegranej bitwie”. Wreszcie tłumaczy: Dybicz nie był zdolny wykorzysta
ć
zwyci
ę
stwa tym,
ż
e armia
rosyjska była wygłodzona, schorowana i pozbawiona woli walki. A wi
ę
c głód i choroby, a nie m
ę
stwo i
ci
ęż
kie straty zadane przez Polaków (!). Ta maniera pisania b
ę
dzie si
ę
u Garlickiego powtarzała
jeszcze niejednokrotnie, je
ś
li polskie zwyci
ę
stwo; je
ś
li rosyjski czy sowiecki odwrót, to nie na
skutek polskiego m
ę
stwa i umiej
ę
tno
ś
ci walki, lecz głównie dzi
ę
ki temu,
ż
e Rosjanie czy
Sowieci byli ju
ż
zbyt wyczerpani, mieli nazbyt wydłu
ż
one linie etc.
Bezrozumne Powstanie Listopadowe
Autor konsekwentnie przyczernia obraz Powstania Listopadowego, przedstawiaj
ą
c go jako
bezrozumne i prowadz
ą
ce tylko do zgubienia Polski. Wizj
ę
t
ę
maj
ą
tym mocniej utrwali
ć
wprowadzone przez Garlickiego zafałszowania maj
ą
ce na celu raz na zawsze zniech
ę
ci
ć
korzystaj
ą
cych z jego podr
ę
cznika uczniów do przedstawianych jako głupich a bezwzgl
ę
dnych
powsta
ń
ców. Jaskrawym przykładem tego typu zabiegów Garlickiego jest umieszczenie na s. 34
uwagi o generale Stanisławie Potockim zabitym przez powsta
ń
ców w noc listopadow
ą
: Generał
Stanisław Potocki, wezwany, aby obj
ąć
dowództwo, odpowiedział: “Dzieci, uspokójcie si
ę
, został wi
ę
c
zabity”. A wi
ę
c z jednej strony mamy – według Garlickiego – wielce dobrotliwego i zatroskanego o los
młodych
ż
ołnierzy generała, a z drugiej – powsta
ń
ców pokazanych jako głupawych sadystów,
morduj
ą
cych tak dobrego generała. Było dokładnie inaczej. Po słowach gen. Potockiego: Dzieci
uspokójcie si
ę
! Powsta
ń
cy lekkomy
ś
lnie pozwolili mu odjecha
ć
- z fatalnymi skutkami dla Powstania.
W ci
ą
gu nocy generał Potocki zd
ąż
ył namowami w ró
ż
nych punktach miasta przeci
ą
gn
ąć
na stron
ę
wielkiego ksi
ę
cia Konstantego przeciw powstaniu około 1000 polskich
ż
ołnierzy. Co wi
ę
cej, to on
apelował do w.ks. Konstantego w ow
ą
noc, aby jak najszybciej u
ż
ył przeciw powsta
ń
com wojska
moskiewskiego, bo na wojsko polskie nie ma co rachowa
ć
. Akcentował: niech wielki ksi
ążę
rzuci cała
jazd
ę
na ulice, niech szwadrony kłusem zmiataj
ą
, co tylko napotkaj
ą
. W ci
ą
gu nocy doprowadził do
aresztowania ppor. J. Przyborowskiego i zabrania wiezionej przez niego fury z amunicj
ą
ostr
ą
dla
powsta
ń
ców, próbował aresztowa
ć
b. wi
ęź
nia, akademika Szyma
ń
skiego, którego posłany przez
niego
ż
andarm ci
ą
ł w rami
ę
. Po wszystkich tych “wyczynach” antypowsta
ń
czych, gdy kolejny raz
miotał si
ę
, próbuj
ą
c kolejne kompanie
ż
ołnierzy obróci
ć
przeciw postaniu, zgin
ą
ł od kuli powsta
ń
czej.
Stało si
ę
to jednak po ogromnych szkodach wyrz
ą
dzonych przez niego Powstaniu, gdy - jak pisał
Mochnacki - sprowadził z drogi powinno
ś
ci wzgl
ę
dem ojczyzny sze
ść
kompanii wyborowych.
Na s. 41 podr
ę
cznika Garlickiego znajdujemy inny skrajny przejaw przyczerniania obrazu Powstania
Listopadowego. Pisz
ą
c o samos
ą
dzie w nocy 15 sierpnia 1831 r., Garlicki pisze: Pojawiły si
ę
pogłoski
o spisku w
ś
ród generałów. Aresztowano Jana Hurtiga, Antoniego Sałackiego, Ludwika Bukowskiego i
Antoniego Jankowskiego. Nie znaleziono przeciw nim
ż
adnych dowodów, ale obawiano si
ę
,
ż
e ich
wypuszczenie spowoduje wybuch nienawi
ś
ci (...). W Warszawie pojawiły si
ę
plotki o
przygotowywanym przez konserwatystów zamachu stanu, co wzburzyło ulic
ę
. W nocy 15 sierpnia tłum
zaatakował Zamek, gdzie przetrzymywani byli oskar
ż
ani o zdrad
ę
wi
ęź
niowie i dokonał samos
ą
du,
wieszaj
ą
c ich na latarniach. Podobne akty miały miejsce tak
ż
e przed innymi wi
ę
zieniami. O
ś
wicie
rozpocz
ę
ły si
ę
rabunki sklepów i mieszka
ń
, do
ść
szybko zreszt
ą
powstrzymane przez siły
porz
ą
dkowe. Ofiarami samos
ą
dów padły 34 osoby.
S
ą
dz
ą
c po takim opisie, “rozwydrzony” tłum powiesił w samos
ą
dzie zupełnie niewinnych
wi
ęź
niów, i to a
ż
34 osoby. Na dodatek – jak wida
ć
- samos
ą
dowi towarzyszyły rabunki, co najlepiej
dowodzi, jakiego typu hałastra wzi
ę
ła udział w całej akcji. Prawda jest za
ś
z gruntu odmienna.
Ż
aden
samos
ą
d nie jest oczywi
ś
cie mo
ż
liwy do usprawiedliwienia, ale o tym,
ż
e do niego doszło,
zadecydował gniew pospólstwa oburzonego ci
ą
głym odkładaniem rozprawy s
ą
dowej w sprawie
aresztowanych kilku generałów i wielkiej liczby szpicli. Garlicki całkowicie przemilcza fakt,
ż
e
czterej wi
ę
zieni generałowie cieszyli si
ę
– nie bez uzasadnienia – powszechn
ą
niech
ę
ci
ą
.
Generał Hurtig był niegdy
ś
tyranem dla wi
ę
zionych podoficerów w Zamo
ś
ciu. Generała
Sałackiego Maurycy Mochnacki nazywał “duchem moskiewskim” i oskar
ż
ał o tajn
ą
korespondencj
ę
z rosyjskimi dowódcami. Generała Jankowskiego i jego szwagra Bukowskiego
oskar
ż
ano o kl
ę
sk
ę
tzw. wyprawy łysobyckiej,
ś
wiadome nieudzielenie pomocy walcz
ą
cemu z
Rosjanami generałowi Turnie. Co najwa
ż
niejsze jednak, dominuj
ą
c
ą
cz
ęść
z 34 ofiar samos
ą
du
tłumu stanowili najobrzydliwsi szpicle dawnej policji, donosiciele typu Macrotta, Schelya,
Gruberga, Birnbauma. O tym,
ż
e tłum tak krwawo m
ś
cił si
ę
wła
ś
nie na znienawidzonych
szpiclach i donosicielach, Garlicki nie wspomina ani słowa. By
ć
mo
ż
e, zgodnie z ulubion
ą
przez
siebie zasad
ą
tropienia wsz
ę
dzie “polskiego semityzmu” Garlicki uwa
ż
a,
ż
e samos
ą
d tłumu jest tym
bardziej godny pot
ę
pienia,
ż
e powieszono rozlicznych szpiclów pochodzenia
ż
ydowskiego. Có
ż
jednak
mo
ż
na poradzi
ć
na fakt,
ż
e tacy
ż
ydowscy donosiciele, jak: Joel Birnbaum, Mateusz Schley czy
Ludwik Grunberg byli powszechnie znienawidzeni, nie z powodu swego pochodzenia, a z wyj
ą
tkowych
szpiclowskich “zasług”. Niech Garlicki przeczyta cho
ć
by biogram Joela Moj
ż
esza Birnbauma w
Polskim Słowniku Biograficznym (Kraków 1936, t. II, s. 106), gdzie pisze si
ę
o tym, jak Birnbaum
dopuszczał si
ę
niezwykłych nadu
ż
y
ć
(...) zn
ę
cał si
ę
nad aresztowanymi, zarz
ą
dzaj
ą
c wi
ę
zieniem
ratuszowym. Nie
ź
le “zasłu
ż
yli si
ę
” swymi donosami równie
ż
rozliczni inni powieszeni przez lud szpicle,
tacy jak m.in. Czy
ż
yk Herszke Jednor
ą
czka, Ejzyk Lewkowicz Szwarc, Fajwel Jekowicz, Jozek
Jekowicz, Feuchel Herszkowicz, Leiba Gerszkowicz Fauchet, Haim Abramowicz, Leyba Jekowicz
Kusek, Icek Mittelman, Mordko Chaim, Michel Moszkowicz M
ę
d
ż
ak, Abraham Moszkowicz, Berek
Blinnenkranz, Icek Mittelman, Koim Lewkowicz (por. szerzej uwagi we wspomnieniach W.
Zwierkowskiego Rys powstania, walki i działa
ń
Polaków 1830 i 1831 roku, Warszawa 1973, s. 428-
431).
Tylko
ż
e przypomnienie pełnej historii antypolskich łajdactw popełnionych przez powieszonych szpicli
ż
ydowskich w słu
ż
bie w.ks. Konstantego zadaje całkowity kłam z tak
ą
lubo
ś
ci
ą
powtarzanej tezie A.
Garlickiego. Pi
ę
tnuj
ą
c przy rozlicznych okazjach w swej ksi
ąż
ce rzekomy “antysemityzm” polski
(jeszcze powróc
ę
do tej sprawy w nast
ę
pnym odcinku), Garlicki tym bardziej gromko zapewnia (m.in.
s. 301, 302), i
ż
ż
ydowska społeczno
ść
była ogromnie lojalna wobec pa
ń
stwa polskiego. Dziwnie
przy tym w całej swej ksi
ąż
ce przemilcza prawdziwie lojalnych
Ż
ydów czy wr
ę
cz wybitnych
polskich patriotów, ani słowem nie wspominaj
ą
c o rabinie Meiselsie, Askenazym czy
Feldmanie.
Oczernianie dowódców Powstania Styczniowego
W czasie Powstania Styczniowego powsta
ń
cy odnie
ś
li zwyci
ę
stwo w jednej z najkrwawszych bitew
całego powstania – bitwie pod Grochowiskami. Prof. Kieniewicz (Powstanie Styczniowe, Warszawa
1983 r., s. 435) pisał, i
ż
: Powsta
ń
cy utrzymali si
ę
na placu boju, pobili silniejszego przeciwnika.
Garlicki zamiast napisa
ć
o zwyci
ę
stwie Polaków, pisze: Rosjanie nie odnie
ś
li zwyci
ę
stwa i odst
ą
pili...
Najsłynniejszym wodzem Powstania Styczniowego w jego najtrudniejszej fazie, od ko
ń
cowych
miesi
ę
cy 1863 roku był generał Józef Hauke-Bosak. Marian Kukiel (op.cit., s. 416) pisał z prawdziwym
entuzjazmem o gen. Hauke-Bosaku: Wielki talent kierowniczy i wielkie serce, oddany sprawie Polski i
jej ludu, umiał trafi
ć
jak Ko
ś
ciuszko i do ludu, i do
ż
ołnierza. Zebrał i zorganizował siły do
ść
powa
ż
ne,
by stworzy
ć
szkielet korpusu, oddziały jego zamieni
ć
w regularne wojsko, uzbroi
ć
nale
ż
ycie i bi
ć
si
ę
do
upadłego. Zanim rozbito oddziały Hauke-Bosaka, wódz ten zdołał osi
ą
gn
ąć
szereg cennych
zwyci
ę
stw: pod Oci
ę
skami, Chmielnikiem, Hut
ą
Szczeci
ń
sk
ą
, Ił
żą
. Rz
ą
d “czerwonych” dokonał wi
ę
c
bardzo trafnego wyboru.
Co z tego wszystkiego mamy u Garlickiego? Otó
ż
czytamy (s. 125),
ż
e: tylko jeszcze w
Sandomierskiem i Kieleckiem działał gen. Józef Hauke, u
ż
ywaj
ą
cy pseudonimu “Bosak”. Działał (!).
Nie walczył, nie odnosił zwyci
ę
stw w najtrudniejszym okresie, nie dokonywał cudów
organizacyjnych, by przekształci
ć
partyzantów w regularne wojsko, działał. Stron
ę
dalej
dowiadujemy si
ę
o rozbiciu korpusu Hauke-Bosaka. I wszystko. Tak wygl
ą
da opisywany na ponuro
przez Garlickiego przebieg polskiej historii.
Mało zach
ę
caj
ą
co wygl
ą
da kre
ś
lony przez Garlickiego z odpowiednim nasyceniem odcieni czerni
portret generała Mariana Langiewicza, najsłynniejszego dowódcy z pierwszych miesi
ę
cy Powstania
Styczniowego. Czytamy u Garlickiego (s. 188) – “biali” postanowili uczyni
ć
dyktatorem Mariana
Langiewicza. Działał w Sandomierskiem i cho
ć
nie odniósł tam szczególnych sukcesów, to okazał si
ę
zr
ę
cznym partyzantem, skutecznie wymykaj
ą
cym si
ę
Rosjanom. Miał rewolucyjny
ż
yciorys, bo walczył
pod Garibaldim, ale równocze
ś
nie na terenach, które kontrolował nader surowo traktował chłopów,
wieszaj
ą
c ich za rzekome zdrady. Chłopi odpłacali mu pi
ę
knym za nadobne, nie ostrzegaj
ą
c o
nadchodz
ą
cych wojskach rosyjskich.
Porównajmy ten opis Garlickiego z biogramem Langiewicza w Polskim Słowniku Biograficznym
(Wrocław 1971, zeszyt 71, s. 503-504). Autorka biogramu – Helena Rzadkowska pisała o Langiewiczu
m.in., i
ż
w czasie kampanii neapolita
ń
skiej odznaczył si
ę
m
ę
stwem i wytrwało
ś
ci
ą
nagrodzon
ą
osobist
ą
sympati
ą
i zaufaniem Garibaldiego, krzy
ż
em wojskowym i stopniem oficera (...). W obozie w
W
ą
chocku, dok
ą
d przybył 23/24 I (1863 r. – J.R.N.) zgromadził ok. 1400 ludzi, z których sformował
oddziały piechoty, jazd i słu
ż
b; prowadził intensywne szkolenie. Zało
ż
ył kancelari
ę
sztabow
ą
, abilans,
fabryczk
ę
broni, giserni
ę
, drukarni
ę
. (To wszystko zrobił w ci
ą
gu zaledwie 10 dni – J.R.N.). Liczne
wizyty z pobliskiej Galicji, korespondencje prasy przyczyniły obozowi rozgłosu, pisano o nim w całym
kraju i za granic
ą
. Ju
ż
jednak po dziesi
ę
ciu dniach skierował si
ę
przeciw niemu koncentryczny atak
wojsk carskich, który doprowadził do krwawych star
ć
mi
ę
dzy 1 a 3 lutego (Błoto, Bzin, Suchedniów,
W
ą
chock) (...). Po odparciu ataku ze strony Słupi Nowej i
Ś
w. Krzy
ż
a (11 lutego) Langiewicz wycofał
si
ę
w porz
ą
dku na południe i pod Staszowem 17 lutego odrzucił pojazd nieprzyjacielski (...).
Zaskoczony (pod Małogoszcz
ą
) 24 lutego przez 3 kolumny rosyjskie, wydostał si
ę
Langiewicz z
okr
ąż
enia pomimo nowych stra,t (...) odparł nieprzyjaciela pod Pieskow
ą
Skał
ą
(4 marca), a z
powodzeniem atakował go w Skale (5 marca).
W ci
ą
gu sze
ś
ciotygodniowej kampanii dał Langiewicz dowód wytrwało
ś
ci, wyró
ż
nił si
ę
umiej
ę
tno
ś
ci
ą
zr
ę
cznego manewrowania i talentem organizacyjnym. Szwankowało wprawdzie w jego oddziale
zarówno rozpoznanie, jak i zaopatrzenie, niemniej fakt,
ż
e tylko jego oddział ostał si
ę
po kl
ę
skach
lutowych, zwrócił na Langiewicza uwag
ę
kraju i zagranicy (...). Langiewicz stał si
ę
narodowym
bohaterem (...). Na zaj
ę
tych obszarach zaprowadzał władze powsta
ń
cze i ogłaszał dekrety
uwłaszczeniowe. Stosował rewolucyjne
ś
rodki rekwizycji w dworach
ż
ywno
ś
ci, broni, odzie
ż
y, fura
ż
u i
innych przedmiotów przydatnych wojsku, rozkazał rekwirowa
ć
gotówk
ę
w kasach rz
ą
dowych i
publicznych na cele powsta
ń
cze (...). 9 marca pot
ę
pił szlacht
ę
za biern
ą
postaw
ę
.
Nauczony na podr
ę
cznikach z PRL-u
Garlicki opierał swój os
ą
d na dawnych PRL-owskich podr
ę
cznikach, niech
ę
tnych Langiewiczowi,
popieranego nie przez ulubionych w PRL-u “czerwonych”, lecz przez “białych”. Rzodkowska pokazuje,
ż
e Langiewicz, surowy wobec tych chłopów, którzy byli niech
ę
tni powstaniu, równocze
ś
nie
konsekwentnie ogłaszał dekrety uwłaszczeniowe i wcale nie był pobła
ż
liwy wobec tych osób ze
szlachty, które wymigiwały si
ę
od wsparcia Powstania.
Garlicki, który jako
ś
nie znalazł miejsca “na opisanie cho
ć
by cz
ęś
ci wspomnianych wy
ż
ej” sukcesów
Langiewicza, szeroko rozpisuje si
ę
na temat intrygi “białych”, którzy na podstawie sfałszowanych
pełnomocnictw, dostarczonych przez niejakiego Grabowskiego, dokonali “swoistego zamachu stanu”,
powołuj
ą
c Langiewicza na dyktatora. I znów dla Garlickiego nie ma wi
ę
kszego znaczenia,
ż
e wła
ś
nie
Langiewicz był tym dowódc
ą
powsta
ń
czym, który w czasie pierwszego okresu walk najbardziej
zasłu
ż
ył na kierownicze stanowisko dowódcze. Intryga, intryga – ot, jedyne wytłumaczenie.
Przypomn
ę
,
ż
e w syntezie dziejów Polski pod red. prof. J. Topolskiego (op.cit., s. 492) pisano:
Powstała my
ś
l obwołania dyktatora. Człowiekiem najbardziej nadaj
ą
cym si
ę
na to stanowisko był (...)
Marian Langiewicz.
Zakłamywanie Langiewicza
W dalszej partii tekstu Garlicki znów rozpisuje si
ę
nad mało istotnymi przepychankami personalnymi
wewn
ą
trz Powstania, opisuje jak to członkowie rz
ą
du przysłali list do dyktatora, w którym
Grabowskiego, który informował o pełnomocnictwach dla Langiewicza, nazwali “awanturnikiem,
oszustem i szalbierzem”. Epizod z Grabowskim, nieprzyjemny dla dziejów Powstania, ale drobny
margines wydarze
ń
, jest u Garlickiego rozdmuchany do niesko
ń
czono
ś
ci. Z postaci
ą
drobnego
nikczemnika – Grabowskiego - spotykamy si
ę
u Garlickiego a
ż
w 3 ró
ż
nych miejscach (s. 118,119-
121), podczas gdy z całego podr
ę
cznika nie dowiemy si
ę
nigdzie o tak
ś
wietnych nazwiskach
dowódców powsta
ń
czych, jak: Dionizy Czachowski, Marcin Lelewel-Borelowski, Ludwik
Ż
ychli
ń
ski,
Zygmunt Chmielewski, Edmund Taczanowski czy o komisarzu pełnomocnym Rz
ą
du Narodowego na
Litwie – Konstantym Kalinowskim. I to s
ą
wła
ś
nie proporcje, to jest “obiektywizm” a la Garlicki.
I jeszcze jeden “typowy” fragment “garlicczyzny”. Informuj
ą
c o wyruszeniu Langiewicza 11 marca w
stron
ę
Gór
Ś
wi
ę
tokrzyskich, Garlicki jak mo
ż
e dobiera czarnych kresek dla opisu jego oddziałów,
pisz
ą
c: Jego oddział był licz
ą
c
ą
ok. 3 tysi
ę
cy zbieranin
ą
z ró
ż
nych wcze
ś
niej rozbitych oddziałów.
Zaledwie jedna trzecie
ż
ołnierzy miała bro
ń
paln
ą
. Karno
ść
i dyscyplina pozostawiały wiele do
ż
yczenia. Tak opisawszy oddział Langiewicza, opisuje jego starcie z wojskiem rosyjskim koło
Grochowisk, akcentuj
ą
c: Liczebnie Rosjanie mieli niewielk
ą
przewag
ę
(ich wojska liczyły 3500 ludzi i
6 dział), ale w wyszkoleniu i uzbrojeniu mieli przewag
ę
mia
ż
d
żą
c
ą
. Opis ko
ń
czy - jak ju
ż
wcze
ś
niej
wspomniałem – nieprawdziwym twierdzeniem: Rosjanie nie odnie
ś
li zwyci
ę
stwa, odst
ą
pili. Otó
ż
zwyci
ę
stwo odnie
ś
li Polacy, jak to podkre
ś
lił cho
ć
by najsłynniejszy znawca Powstania Styczniowego
prof. S. Kieniewicz.
Czego nie zauwa
ż
a Garlicki
I jak wytłumaczy Garlicki to zwyci
ę
stwo polskiej “zbieraniny”, pozbawionej karno
ś
ci i dyscypliny nad
wojskami rosyjskimi maj
ą
cymi “mia
ż
d
żą
c
ą
przewag
ę
”? Czy
ż
by kolejny raz “nie zauwa
ż
ył”, bo nie
chciał “zauwa
ż
y
ć
”,
ż
e w walce cz
ę
stokro
ć
liczyło si
ę
nie tylko wyszkolenie i uzbrojenie, ale tak
ż
e
zabrakło mu miejsca na stwierdzenie,
ż
e na dzie
ń
przed bitw
ą
pod Grochowiskami gen. Langiewicz
zwyci
ę
sko odparł atak rosyjski w bitwie pod Chrobrzem, gdzie zmusił carskiego generała Czengierego
do odwrotu.
O zwyci
ę
stwie Polaków nad przewa
ż
aj
ą
cymi siłami Rosjan zadecydował
ś
wietny atak pułkownika
D
ą
browskiego i Rochebruna na czele kosynierów i
ż
uawów na piechot
ę
rosyjsk
ą
. Tyle
ż
e o m
ę
stwie
powsta
ń
ców "nasz" Autor jako
ś
bardzo, ale to bardzo nie lubi wspomina
ć
.
Wybielacz rzeczników podległo
ś
ci Rosji
Autor tak skłonny do wybielania niezłomnych rzeczników podległo
ś
ci Rosji (typu gen.
Stanisława Potockiego) bywa o wiele mniej wyrozumiały, wr
ę
cz zjadliwy, w odniesieniu do
ludzi nurtu patriotycznego. Adiutantk
ę
Langiewicza Helen
ę
Pustowójtówn
ę
przedstawia (s. 119)
zło
ś
liwie, wył
ą
cznie jako niedoszł
ą
Emili
ę
Plater, wyst
ę
puj
ą
c
ą
w pogardliwym powiedzeniu:
uciekł z kasa i dziewczyn
ą
do interny austriackiej. Od prof. S. Kiniewicza (Powstanie styczniowe,
Warszawa 1998, s. 436) Autor mógłby si
ę
dowiedzie
ć
,
ż
e Pustowójtówna odbyła odwa
ż
nie cał
ą
kampani
ę
Langiewicza. Z biogramu Pustowójtównej w PSB, zeszyt 122, s. 433 pióra S. Kieniewicza
dowiedziałby si
ę
m.in.,
ż
e: Liczne
ś
wiadectwa stwierdzaj
ą
odwa
ż
ne zachowanie si
ę
Pustowójtówny na
polu bitwy; roznosiła konno rozkazy w
ś
ród
ś
wistu kul; pod Małogoszcz
ą
, Chrobrzem, Grochowiskami
słowem i przykładem podtrzymywała odwag
ę
kosynierów. Podczas długiego pobytu na emigracji – wg
biogramu prof. Kiniewicza - m.in. pracowała ochotniczo jako sanitariuszka w czasie obl
ęż
enia Pary
ż
a
w 1870-1871 roku. W czasie Komuny wstawiała si
ę
u Jarosława D
ą
browskiego za uwi
ę
zionym
arcybiskupem G. Darboy i uzyskała zgod
ę
na ewakuacj
ę
grupy zakonnic z Pary
ż
a do Wersalu.
Wydawałoby si
ę
,
ż
e Garlicki, tak krytyczny wobec powsta
ń
, które pokazuje jako bezsensowne
rzucanie si
ę
przeciw pot
ęż
nemu wrogowi, tym mocniej zaakcentuje znaczenie pracy organicznej,
podnoszenie Narodu wzwy
ż
drog
ą
rozwoju gospodarczego, osi
ą
gni
ęć
kultury. Mogłoby to pokaza
ć
,
ż
e
Polacy co
ś
jednak robili w XIX wieku i Garlicki po prostu
ż
ałuje,
ż
e wszyscy nie postawili na drog
ę
pokojowych, stopniowych działa
ń
, zamiast walki. Szybko okazuje si
ę
,
ż
e Garlicki faktycznie odnosi si
ę
ze skrajnym lekcewa
ż
eniem i dezynwoltur
ą
równie
ż
i do tych pokojowych działa
ń
, pomija ogromn
ą
cz
ęść
osób najbardziej zasłu
ż
onych dla rozwoju polskiej gospodarki i kultury w okresie od 1815 do
1919 roku.
Czy
ż
mo
ż
na w ogóle uzna
ć
normalny, spełniaj
ą
cy minimalne cho
ć
by wymogi, podr
ę
cznik dla
szkół
ś
rednich ksi
ąż
k
ę
Garlickiego, w której pisz
ą
c o historii od 1815 roku całkowicie pomija
si
ę
rol
ę
odgrywan
ą
po 1815 r., przez Uniwersytet Wile
ń
ski z takimi wykładowcami, jak bracia
Ś
niadeccy czy Joachim Lelewel. W której całkowicie przemilcza si
ę
rol
ę
odgrywan
ą
w aktywizacji
gospodarczej Polaków w Wielkopolsce przez Hipolita Cegielskiego, Karola Libelta czy Piotra
Wawrzyniaka. W której całkowicie pomija si
ę
nazwiska takich budzicieli polsko
ś
ci w zaborze pruskim,
jak: Karol Miarka, Józef Lompa, Krzysztof Mrongowiusz czy Gustaw Gizewiusz. W którym nie ma
w ogóle takich nazwisk, jak: Jan Matejko, Artur Grottger czy Stanisław Moniuszko. W której
zabrakło w ogóle nazwisk takich postaci polskiej nauki, jak: Stanisław Staszic, Samuel Linde,
August Cieszkowski, Bronisław Trentowski, Oskar Kolberg, Tytus Chałubi
ń
ski, Marceli Nencki,
Karol Olszewski, Zygmunt F. Wróblewski, Marian Smoluchowski czy Oswald Balzer. W której
całkowicie pomini
ę
to wynalazc
ę
lampy naftowej Ignacego Łukasiewicza i zało
ż
yciela słynnej szkoły
kształc
ą
cej in
ż
ynierów – Hipolita Wawelberga. Autor nie wspomniał ani słowem o tak zasłu
ż
onych
dla nauki postaciach polskiej emigracji, jak: Ignacy Domeyko, Edmund Strzelecki czy Józef Hoene-
Wro
ń
ski. O tak wybitnych zesła
ń
cach-badaczach, jak: Benedykt Dybowski, Jan Czerski czy
Aleksander Czekanowski.
Fałszerz historii Polski
Trudno zrozumie
ć
dziwn
ą
“wybiórczo
ść
”, z jak
ą
Autor selekcjonuje informacje podawane w swoim
podr
ę
czniku. Na s. 23 pisze np. o powstaniu w 1816 r. Szkoły Górniczej w Kielcach, ale pomija fakt,
ż
e
zało
ż
ył j
ą
ksi
ą
dz Stanisław Staszic. Na tej
ż
e s. 23 pisze o zało
ż
eniu Instytutu Agronomicznego w
Marymoncie w 1818 r., a pomija informacj
ę
o roli odnowionego Uniwersytetu Wile
ń
skiego w okresie do
1830 r. O tym,
ż
e Uniwersytet Wile
ń
ski i Liceum Krzemienieckie istniały dowiadujemy si
ę
u prof.
Garlickiego wył
ą
cznie z informacji o ich zamkni
ę
ciu po upadku powstania (s. 43). Nie rozumiem,
dlaczego autor, pisz
ą
c o organizacjach konspiracyjnych w
ś
rodowiskach gimnazjalistów klas starszych
i w
ś
ród studentów (s. 30), nie wymienia w ogóle nazwy filaretów i filomatów. Za to tym ch
ę
tniej
eksponuje pozytywn
ą
rol
ę
masonerii (s. 23).
Przez swoje
ż
enuj
ą
ce pomini
ę
cia i przemilczenia Garlicki stwarza jak
ż
e fałszywy obraz rzekomego
fatalnego zaprzepaszczenia przez Polaków całego okresu od 1815 roku do odzyskania niepodległo
ś
ci
w 1918 roku. Taki ponury obraz polskich dokona
ń
czy raczej niedokona
ń
mo
ż
e wywoła
ć
u uczniów
tylko deprymuj
ą
ce uczucia wstydu i pesymizmu z powodu tak słabego dorobku własnego narodu.
Tego typu odczucia sprzeczne z prawd
ą
o faktycznym bilansie polskich działa
ń
XIX wieku s
ą
skrajnie
antywychowawcze. Efekt tego typu “pisarstwa” prof. Garlickiego mo
ż
na by porównywa
ć
z uwagami
Teodora Tomasza Je
ż
a, zarzucaj
ą
cymi sta
ń
czykom, i
ż
z ogrodu pełnego kwiatów wynie
ś
li tylko osty i
badyle. Sta
ń
czycy jednak swoje refleksje wyra
ż
ali w odró
ż
nieniu od prof. Garlickiego w bardzo
ż
ywej,
barwnej stylistyce, a obalaj
ą
c jedne wzorce, troszczyli si
ę
o upowszechnienie innych. Obawiam si
ę
,
ż
e
lektura podr
ę
cznika prof. Garlickiego nie zach
ę
ci do na
ś
ladowania
ż
adnych wzorców, a raczej
wzbudzi tylko poczucie obrzydzenia do tak “nieudacznikowskiej” rzekomo rodzimej historii.
By
ć
mo
ż
e, niektórych szokuje ostro
ść
, z jak
ą
pi
ę
tnuj
ę
haniebne zniekształcanie historii przez Janusza
A. Majcherka, Andrzeja Garlickiego czy zniesławiaczy postaci bohaterskiego przeora ks. A.
Kordeckiego. A mnie szokuje powszechna niemal oboj
ę
tno
ść
, z jak
ą
toleruje si
ę
obelgi rzucane
na naszych przodków, pomniejszanie lub nawet całkowite zacieranie ich zasług dla Polski, ich
walki, m
ę
cze
ń
stwa, dokona
ń
. Przecie
ż
ci pomniejszyciele dawnych, wielkich Polaków wchodz
ą
brudnymi butami do polskiej duszy i depcz
ą
najpi
ę
kniejsze polskie tradycje, to za co walczyły i w imi
ę
czego umierały miliony Polaków. Bezkarnie atakuje si
ę
to wszystko, co było wzniosłe i pi
ę
kne w
naszej pami
ę
ci, szczególnie ohydnie opluwaj
ą
c tych, co byli najlepszymi Polakami w najbardziej
ponurych dla nas czasach. Jak wyja
ś
ni
ć
na przykład zajadło
ść
, z jak
ą
próbuje si
ę
zniesławia
ć
Rejtana,
symbol nieugi
ę
tego samotnego oporu wobec zaborczej przemocy.
Rejtan to "maniak"
Dziennikarka "Gazety Wyborczej" Teresa Bogucka posun
ę
ła si
ę
do nazwania Rejtana maniakiem
(por. "Magazyn Gazety Wyborczej" z 21 marca 1997 r.). Jak wiadomo, Rejtan, próbuj
ą
c zapobiec
uchwaleniu traktatu rozbiorowego, rozpaczliwie wołał do innych posłów: Kto kocha Boga, kto wierny
Ojczy
ź
nie, niech jej nie odst
ę
puje, wszak widzicie,
ż
e idzie tu o zniszczenie praw jej najdro
ż
szych.
Człowiek w najwi
ę
kszej desperacji nawet powołuj
ą
cy si
ę
na Boga i Ojczyzn
ę
, dla ratowania
Polski, jest oczywi
ś
cie w oczach "nowoczesnej" redaktorki "Gazety Wyborczej" tylko
"maniakiem" (!).
Dla Adama Mickiewicza samotny protest Rejtana przeciw rozbiorowi Polski był godnym typem
zachowania wbrew pseudorealistom, godz
ą
cym si
ę
z ha
ń
b
ą
Polski. U współczesnej naukowiec Marii
Janion Rejtan jest typem patrioty wariata, którego umieszcza na okładce swej ksi
ąż
ki Wobec zła z
wyszczerzonymi kłami wampira zamiast z
ę
bów. "Odbr
ą
zowiaczka" Janion ju
ż
w pierwszym zdaniu
swej ksi
ąż
ki akcentuje: W polskim patriotyzmie istnieje ciemna strefa, granicz
ą
ca z sacrum, obł
ę
dem i
ś
mierci
ą
samobójcz
ą
(M. Janion Wobec zła, Chotomów 1989). Łódzki adwokat, Karol Głogowski,
reaguj
ą
c na zohydzenie postaci Rejtana na okładce ksi
ąż
ki Marii Janion niezwłocznie
powiadomił o tym prokuratur
ę
, sugeruj
ą
c,
ż
e takie zniewa
ż
enie postaci słynnego patrioty ma
znamiona przest
ę
pstwa. Prokuratura całkowicie zignorowała doniesienie Głogowskiego (por. "Puls"
nr 48 z 1991 roku).
"Sprzedawczyk" Ko
ś
ciuszko
Podobnie zohydzana jest współcze
ś
nie przez niektórych pseudoeuropejczyków posta
ć
jednego z
polskich bohaterów narodowych - Tadeusza Ko
ś
ciuszki. Na przykład na łamach "Wprost" z 10 grudnia
1995 r. opublikowano tekst ł
ą
cz
ą
cy panegiryczne wychwalanie króla-targowiczanina Stanisława
Augusta Poniatowskiego z maksymalnym szkalowaniem naczelnika insurekcji 1794 roku Tadeusza
Ko
ś
ciuszki. Autor publikacji Dariusz Łukasiewicz zarzucił Ko
ś
ciuszce,
ż
e naczelnik przyj
ą
ł okr
ą
gł
ą
sumk
ę
od cara Pawła w zamian za o
ś
wiadczenie,
ż
e nigdy nie wyst
ą
pi przeciw Rosji. W
rzeczywisto
ś
ci Ko
ś
ciuszko zło
ż
ył carowi powy
ż
sze o
ś
wiadczenie w zamian za uwolnienie paru tysi
ę
cy
polskich je
ń
ców z Syberii. A otrzyman
ą
od cara sum
ę
, odesłał mu w cało
ś
ci po wyje
ź
dzie z Rosji,
ku ogromnej w
ś
ciekło
ś
ci cara. Jest to powszechnie znana prawda o Ko
ś
ciuszce, ale redaktor z
"Wprost" wolał wypisywa
ć
najskrajniejsze oszczerstwa o narodowym bohaterze, który zawsze
był nieprzekupny, wr
ę
cz wzorem bezinteresowno
ś
ci.
Szczególnie skandalicznym wybrykiem popisano si
ę
w "Rzeczpospolitej", w 200-letni
ą
rocznic
ę
Powstania Ko
ś
ciuszkowskiego. Powa
ż
ny dziennik polski "uczcił" t
ę
rocznic
ę
w do
ść
specyficzny
sposób paszkwilanckim artykułem Edmunda Szota. "Popisał si
ę
" on mi
ę
dzy innymi skrajnie
chamskim porównaniem
ż
ałoby, jaka zapanowała w Polsce po kl
ę
sce pod Maciejowicami do
ż
ałoby w
KRLD po
ś
mierci Kim Ir Sena. Wymowny był zreszt
ą
cały wywód artykułu Szota, napisanego wyra
ź
nie
z my
ś
l
ą
jak najwi
ę
kszego skompromitowania i o
ś
mieszenia Ko
ś
ciuszki przy okazji rocznicy jego
powstania. Szot pisał,
ż
e: w historiografii Ko
ś
ciuszko zajmuje miejsce tak pierwszorz
ę
dne,
ż
e po dzi
ś
dzie
ń
w
ś
wiadomo
ś
ci społecze
ń
stwa ostał si
ę
jako wzór wszelkich cnót i jedyna bezdyskusyjna
posta
ć
, z której mo
ż
emy by
ć
dumni. Na li
ś
cie najbardziej zasłu
ż
onych dla Ojczyzny person we
wszystkich sonda
ż
ach niezmiennie zajmuje pierwsze miejsce. Napisawszy te słowa, Szkot postarał
si
ę
o odpowiednie zrzucenie Ko
ś
ciuszki z piedestału, z cał
ą
werw
ą
zapewniaj
ą
c,
ż
e Ko
ś
ciuszko
wodzem był miernym, czy mo
ż
e tylko nieszcz
ęś
liwym - co zreszt
ą
na jedno wychodzi (E. Szot Jeszcze
Polska nie umarła, "Rzeczpospolita" z 8-9 pa
ź
dziernika 1994 r.).
"Miernoty" - Kukiel i Mikołajczyk
Kiedy
ś
ceniłem programy Dariusza Baliszewskiego z cyklu Rewizja nadzwyczajna, zanim
dostrzegłem,
ż
e ich autorowi du
ż
o bardziej chodzi o wywołanie sensacji ni
ż
o autentyczne
poszukiwanie Prawdy przez du
ż
e P. Ostatecznie zniech
ę
cił mnie do niego jego
ż
ałosny,
ś
wiadcz
ą
cy
o niebywałej wr
ę
cz ograniczono
ś
ci wywiad dla lewicowego tygodnika "Angora" z 8 stycznia 2000 roku,
epitety, jakimi rzucał na prawo i lewo. Przypomn
ę
,
ż
e w wywiadzie Baliszewski m.in. posun
ą
ł si
ę
do
nazwania miernotami Kukiela i Mikołajczyka. Marian Kukiel był nie tylko jednym z doradców i
współpracowników generała Sikorskiego, ale zarazem chyba najlepszym historykiem polskiej
wojskowo
ś
ci i autorem znakomitych wr
ę
cz Dziejów Polski porozbiorowych 1795-1921. Kim wobec
niego jest p. Baliszewski? Miernym współczesnym Rz
ę
dzianem wobec postaci rangi Wołodyjowskiego
czy Skrzetuskiego. Baliszewski nazywa miernot
ą
Stanisława Mikołajczyka, polityka, który tak
wiele ryzykował, by uratowa
ć
, co było mo
ż
liwe do uratowania w najtrudniejszej sytuacji Polski
zdominowanej przez sowiecki totalitaryzm.
Baliszewski w swoim wywiadzie zatytułowanym Pijany jak Ko
ś
ciuszko! stwierdził, i
ż
: Historykom nie
wolno powiedzie
ć
,
ż
e Ko
ś
ciuszko tak si
ę
spił pod Maciejowicami,
ż
e zapomniał wzi
ąć
mapy i nie mógł
dowodzi
ć
bitw
ą
, przegrywaj
ą
c j
ą
na własne
ż
yczenie. Na czym Baliszewski opiera swe tak
"odkrywcze" twierdzenie o Ko
ś
ciuszce, jak mo
ż
na posun
ąć
si
ę
do takiej nieodpowiedzialno
ś
ci s
ą
dów
o dowódcy, który bohatersko walczył przeciwko przewa
ż
aj
ą
cemu przeciwnikowi? Przecie
ż
bitwy pod
Maciejowicami Polacy nie mogli w
ż
adnym razie wygra
ć
nie z powodu rzekomego spicia si
ę
Ko
ś
ciuszki, lecz z powodu dwukrotnej przewagi wojsk rosyjskich. Jak mo
ż
na zniekształca
ć
histori
ę
?
Baliszewski kontynuuje najgorsze tradycje kalumniatorów narodowych dziejów w czasach
komunistycznych. Typu Wiesława Górnickiego, pami
ę
tnego dzi
ś
głównie jako sławetnego
pułkownika-propagandyst
ę
doby Jaruzelskiego. Du
ż
o wcze
ś
niej ten
ż
e Górnicki "wsławił si
ę
"
"oryginalnym" kalumniarskim "odkryciem". W 1959 roku opublikował na łamach tygodnika "
Ś
wiat",
redagowanego przez arcykolaboranta Arskiego haniebny tekst szkaluj
ą
cy pami
ęć
bohaterskiego
ksi
ę
cia Józefa Poniatowskiego. Pisał tam o niejakim Poniatowskim, bawidamku i oczajduszy, który
prawdopodobnie po pijanemu utopił si
ę
w Elsterze, wydaj
ą
c przy tym kaboty
ń
skie okrzyki (W. Górnicki
Czasy in
ż
ynierów, "
Ś
wiat", 1959, nr 14). Tak komentował Górnicki ostatnie słowa ks. Józefa: Bóg mi
powierzył honor Polaków, wypowiedziane przez ksi
ę
cia na krótko przed tym, zanim brocz
ą
c krwi
ą
,
uton
ą
ł w Elsterze. Nazwany przez Górnickiego "oczajdusz
ą
" ksi
ążę
Józef jest ceniony nie tylko za rol
ę
w dziejach Polski. W
ś
wietnym francuskim Dictionnaire de la revolution et de l'empire, Paris 1965, s.
252, wychwalano heroiczny opór ks. Józefa przeciw niesko
ń
czenie przewa
ż
aj
ą
cym siłom wroga w
bitwie pod Lipskiem. Górnicki w szereg lat po swym wybryku przeprosił za swe kalumnie rzucane na
ks. Józefowa. Ciekawe, kiedy p. Baliszewski zdob
ę
dzie si
ę
na przeproszenie za swoje kalumnie.
Konstytucja 3 Maja "krzywdziła" inne narody
Konstytucja 3 Maja par
ę
stuleci była sławiona zarówno przez Polaków, jak i przez wybitnych
cudzoziemców, jako wzór reformy i odnowy. Jeden z najsłynniejszych brytyjskich mówców
politycznych XIX wieku, pisarz i eseista lord Henry de Brougham, współzało
ż
yciel uniwersytetu
londy
ń
skiego, pisał o Konstytucji 3 Maja i generalnie o reformach Sejmu Czteroletniego jako o
doskonałym wzorze najtrudniejszej reformy. Słynny ameryka
ń
ski historyk Robert Howard Lord sławił
w Drugim rozbiorze Polski Konstytucj
ę
3 Maja jako dziedzictwo, stanowi
ą
ce bezcenny skarb warto
ś
ci
duchowych. Jeden z najwybitniejszych historyków pruskich XIX wieku Friedrich Raumer pisał w
skonfiskowanej w Prusach z powodu swego obiektywizmu ksi
ąż
ce Polens Untergang (Upadek Polski):
Jak
ż
e wielk
ą
przeto jest dla Polaków chwał
ą
(...), i
ż
umieli nada
ć
sobie konstytucj
ę
, w której lepiej,
ani
ż
eli w jakiejkolwiek innej próbie tego rodzaju, prawdziwe zasady rozs
ą
dku i nauki politycznej zdaj
ą
si
ę
by
ć
urzeczywistnione (...). Dzieło tak pi
ę
kne i rzadkie zasługiwało na długie
ż
ycie i otwierało Polsce
koleje najwi
ę
kszej pomy
ś
lno
ś
ci. Podwójna odpowiedzialno
ść
ci
ąż
y przeto na niegodziwych, którzy
skalali akt tak czysty, na potwarcach, którzy go osławiali, i na bezbo
ż
nych, którzy go zniszczyli.
A dzi
ś
znajdujemy potwarc
ę
- Polaka, pseudoeuropejczyka Janusza A. Majcherka, który o tym
wielkim akcie polskiej my
ś
li XVIII wieku potrafi pisa
ć
tylko piórem maczanym w
ż
ółci i jadzie. W
sławetnym swym "dziele" W poszukiwaniu nowej to
ż
samo
ś
ci (Warszawa 2000, s. 206) Majcherek
poucza z werw
ą
,
ż
e: wychwalane akty historyczne niosły innym krzywd
ę
(np. Konstytucja 3 Maja
znosiła wszelk
ą
autonomi
ę
Wielkiego Ksi
ę
stwa Litewskiego). Gdyby Janusz A. Majcherek zdobył si
ę
na cho
ć
odrobin
ę
lektury na temat Konstytucji 3 Maja, nazwanej w Dziejach Polski pod red. prof. J.
Tazbira nie bez racji pierwsz
ą
na kontynencie nowoczesn
ą
konstytucj
ą
. Zamiast gromko krzycze
ć
, jak
to Polacy skrzywdzili innych (Litwinów), prze
ś
ledziłby wówczas cho
ć
by u mieszanego przez siebie z
błotem Jasienicy, jak ukształtował si
ę
nowy prawny stan stosunków polsko-litewskich w 1791 roku.
Dowiedziałby si
ę
wówczas,
ż
e Sejm Czteroletni wcale nie pozbawił pa
ń
stwa charakteru federacji,
nadał jej tylko formy
ś
ci
ś
lejsze, bardziej odpowiadaj
ą
ce potrzebom czasom nowych. Mo
ż
na ponadto
stwierdzi
ć
,
ż
e Litwa historyczna nie tylko nie znikła, lecz znalazła si
ę
na samym przedpro
ż
u
ponownego rozkwitu. Dowiedziałby si
ę
,
ż
e rozwini
ę
ciem postanowie
ń
Konstytucji 3 Maja w sprawie
charakteru pa
ń
stwa było uchwalone 22 pa
ź
dziernika 1791 roku "Zar
ę
czenie wzajemne Obojga
Narodów", zawieraj
ą
ce niedwuznaczne stwierdzenie,
ż
e "prowincja" litewska jest czym
ś
jako
ś
ciowo
innym ni
ż
małopolska i wielkopolska - z których składa si
ę
Korona.
Ż
e Wielkie Ksi
ę
stwo zastrzegło
sobie, i
ż
wszystkie istniej
ą
ce lub maj
ą
ce powsta
ć
w przyszło
ś
ci instytucje wspólne winny si
ę
składa
ć
z
tej samej ilo
ś
ci Litwinów i koroniarzy, podlega
ć
kolejnemu kierownictwu obywateli jednej i drugiej
strony. Równa liczba dygnitarzy egzystowa
ć
b
ę
dzie i tu, i tam, pomimo wspólno
ś
ci skarbu fundusze
pochodz
ą
ce z Litwy pozostan
ą
na jej terytorium, w kasie odr
ę
bnej (...). Sejm Czteroletni stworzył,
raczej pozostawił ramy ustrojowe przydatne dla nieuchronnego renesansu narodowo
ś
ci białoruskiej i
litewskiego (...). "Zar
ę
czeniem wzajemnym" obwarował, ułatwił dalsze trwanie poczucia historycznej
odr
ę
bno
ś
ci Wielkiego Ksi
ę
stwa, którego charakterystyczn
ą
cech
ą
była narodowo
ść
zło
ż
ona z wielu
w
ą
tków (...). Był to zatem jak gdyby ponowny akt unii, zawieranej jednak tym razem ju
ż
nie tylko w
imieniu dobrze urodzonych. W kilka miesi
ę
cy pó
ź
niej oficjalny, całego pa
ń
stwa dotycz
ą
cy dokument
Komisji Policji stwierdzał,
ż
e "opieka prawa rozci
ą
ga si
ę
według Konstytucji 3 Maja na wszystkich
mieszka
ń
ców kraju". Bogusław Lesnodorski nie wahał si
ę
uzna
ć
tego stwierdzenia za "rewolucyjne w
swym wyd
ź
wi
ę
ku społecznym". Struktura wewn
ę
trzna Rzeczypospolitej sprawiała,
ż
e ka
ż
dy krok w
kierunku sprawiedliwo
ś
ci socjalnej automatycznie przynosił korzy
ść
narodowo
ś
ciom niepolskim (...)
(wg P. Jasienica Rzeczpospolita Obojga Narodów, Warszawa 1972, t. 3, s. 477, 478, 479). Gdzie
ż
wi
ę
c tu była rzekoma krzywda "innych", o której rozpisuje si
ę
Janusz T. Majcherek. Temu
niedouczonemu autorowi radz
ę
pokornie uczy
ć
si
ę
z tekstów bij
ą
cego go o wiele głów Jasienicy,
zamiast l
ż
y
ć
go i oskar
ż
a
ć
o rzekome "konfabulacje".
Przy okazji przypomn
ę
,
ż
e Karol Marks pisał o tej rzekomo krzywdz
ą
cej "innych" Konstytucji 3 Maja,
i
ż
: Przy wszystkich swoich brakach konstytucja ta widnieje na tle rosyjsko-prusko-austraickiej barbarii
(mitten in der russisch-preussisch-osterreischen Barbere) jako jedyne dzieło wolno
ś
ciowe (als das
einzige Freiheitswerk), które kiedykolwiek Europa Wschodnia stworzyła. A wyszło ono wył
ą
cznie z
klasy uprzywilejowanej, ze szlachty. Historia
ś
wiata nie zna
ż
adnego innego przykładu podobnej
szlachetno
ś
ci szlachty. Prawd tych nie mog
ą
jednak poj
ąć
bezustannie l
żą
cy dzieje Polski anty-Polacy
typu Janusza T. Majcherka, nagradzani przez podobnych im "znawców".
Fałszywy podział
Niedawno przeczytałem do
ść
szczególn
ą
wizj
ę
XIX-wiecznej Polski w tek
ś
cie Rafała Ziemkiewicza Z
mitologii ("Gazeta Polska" z 16 sierpnia 2000 r.). Autor głosił ni mniej, ni wi
ę
cej, tylko to, i
ż
: niemal cały
wiek dziewi
ę
tnasty Polacy prze
ż
yli w dramatycznym rozdarciu. Jedni robili powstania - inni kariery.
Tych pierwszych było niewielu, ale wzniecane przez nich zadymy rzutowały na histori
ę
całego kraju.
Ci drudzy sprawili,
ż
e Polska przetrwała. Królestwo Kongresowe było najbardziej uprzemysłowionym
regionem carskiej Rosji, w korpusie oficerskim jej armii Polacy, wedle ró
ż
nych szacunków, stanowili
do 14 procent stanu osobowego. W cesarstwie austro-w
ę
gierskim Polacy dominowali w aparacie
skarbowym, w zaborze pruskim gospodarowali i dorabiali si
ę
. Z punktu widzenia wszystkich tych ludzi
powstania były zbrodnicz
ą
głupot
ą
, szkodz
ą
c
ą
Polsce. Z punktu widzenia powsta
ń
ców, wszyscy ci
ludzie byli zdrajcami.
Zdumiewa ten tak niefrasobliwy podział Polaków XIX-wiecznych na niewielu powsta
ń
ców-psujów i na
organiczników, dzi
ę
ki którym Polska przetrwała. Tekst Ziemkiewicza, sk
ą
din
ą
d tak błyskotliwego
publicysty, najlepiej dowodzi, jak bardzo niektórzy ludzie, nawet wykształceni i oczytani, s
ą
na bakier z
narodow
ą
histori
ą
. Płac
ą
po prostu koszty "dokształtu" w PRL-owskich szkołach, gdzie zbyt wiele
rzeczy było przemilczanych i zniekształcanych, a tych luk nie zawsze umiano pó
ź
niej wyrówna
ć
odpowiedni
ą
lektur
ą
. Przecie
ż
podział Polaków na powsta
ń
ców i organiczników, tych, którzy chcieli
gospodarowa
ć
i dorabia
ć
si
ę
, jest z gruntu nieprawdziwy. I wła
ś
nie zabór pruski, na którego dzieje
powołuje si
ę
Rafał A. Ziemkiewicz, jest tego szczególnie jaskrawym przykładem. Tamtejsi
najwybitniejsi organicznicy gospodarowali i dorabiali si
ę
, ale robili to nie tylko w imi
ę
osobistego
wzbogacenia si
ę
, lecz w imi
ę
gor
ą
co prze
ż
ywanego patriotyzmu, który raz wyra
ż
ali gospodarowaniem,
a kiedy indziej walk
ą
na polu bitew.
Tak jak to si
ę
stało z generałem Dezyderym Chłapowskim i wielu innymi bohaterami znakomitego
serialu Najdłu
ż
sza wojna nowoczesnej Europy. A we
ź
my na przykład posta
ć
Karola Libelta. Ucze
ń
Hegla, Humboldta i Arago walczy w artylerii powsta
ń
czej w 1831 r. Potem staje na czele konspiracji
pozna
ń
skiej, przygotowuje nowe powstanie 1846 r., w którym ma uczestniczy
ć
jako członek Rz
ą
du
Narodowego. Przez trzy lata siedzi w pruskim wi
ę
zieniu, jest moment, kiedy mu grozi wyrok
ś
mierci.
Pó
ź
niej przechodzi do pracy organicznej, jest przez wiele lat posłem do parlamentu, redaguje
"Dziennik Polski", jest prezesem Towarzystwa Przyjaciół Nauk, gospodaruje na roli. Nigdy jednak nie
wyrzekł si
ę
sympatii rewolucyjnych i powsta
ń
czych, dwaj jego synowie wzi
ę
li udział w Powstaniu
Styczniowym, jeden z nich poległ.
Warto w tym kontek
ś
cie przypomnie
ć
równie
ż
interesuj
ą
ce refleksje K. Morawskiego we
Wspomnieniach z Turwi: Podział na organiczników i niepodległo
ś
ciowców jest historycznym fałszem.
Organicznicy równie
ż
d
ąż
yli do niepodległo
ś
ci, tylko realnie oceniali mo
ż
liwo
ś
ci i liczyli si
ę
z czasem.
Tym rozwa
ż
niej czeka
ć
musimy i pracuj
ą
c mo
ż
emy. Czasu nikt przewidzie
ć
nie mo
ż
e, ale s
ą
dz
ą
c z
historii, tej wielkiej człowieka mistrzyni, mo
ż
emy sobie obliczy
ć
,
ż
e czas trwania naszej narodowo
ś
ci
jest dłu
ż
szy ni
ż
eli spokoju w Europie - pisał (Chłapowski - J.R.N. rozwa
ż
aj
ą
c kl
ę
sk
ę
powstania.
Niepodległo
ś
ciowy program generała Chłapowskiego stre
ś
ci
ć
mo
ż
na nast
ę
puj
ą
co: Nale
ż
y czeka
ć
z
broni
ą
u nogi, ale nie tajne zwi
ą
zki, tylko uzbrojenie moralne i materialne mog
ą
pomóc. Czekanie ma
wypełni
ć
praca. W razie nadarzaj
ą
cej si
ę
okazji, ale tylko przy sprzyjaj
ą
cych okoliczno
ś
ciach nale
ż
y
wyst
ą
pi
ć
zbrojnie. Program ten wypełniał co do litery. Trzy razy w ci
ą
gu jego działalno
ś
ci w
Pozna
ń
skiem zdawało mu si
ę
,
ż
e nadeszła odpowiednia chwila do akcji zbrojnej, i decydował si
ę
natychmiast do chwytania okazji.
Przewa
ż
aj
ą
ca cz
ęść
wybitnych Polaków XIX wieku rozumiała,
ż
e Polakom potrzebna jest synteza
realistycznej oceny mo
ż
liwo
ś
ci istniej
ą
cych w danej chwili i nie wyrzekaniem si
ę
planów
niepodległo
ś
ciowych na przyszło
ść
syntezy racjonalizmu z
ż
arliwo
ś
ci
ą
duchow
ą
i gotowo
ś
ci
ą
do
po
ś
wi
ę
ce
ń
rozwagi z temperamentem. Tak pojmowało sw
ą
działalno
ść
wielu czołowych wyznawców
programu pracy organicznej, uwa
ż
aj
ą
c,
ż
e nie musi ona wcale sta
ć
w sprzeczno
ś
ci z romantyzmem
celów i wyobra
ż
e
ń
o przyszłej Polsce, a przeciwnie - mo
ż
e by
ć
przez nie wspierana. Rozumieli,
ż
e
ż
adna z postaw, czy to pozytywistyczna czy romantyczna, nie mo
ż
e by
ć
traktowana jako tamuj
ą
cy
wszelk
ą
swobod
ę
ruchów ciasny gorset. Podobnie jak ci zwolennicy akcji zbrojnej, którzy potrafili
natychmiast po przegranym powstaniu umiej
ę
tnie wkłada
ć
cał
ą
sw
ą
energi
ę
w zupełnie inne typy
działa
ń
cichych prac dla utrzymania substancji narodowej.
Jawno
ść
i konspiracja splatały si
ę
nierozdzielnie
Wbrew próbom skrajnego przeciwstawiania postaw organicznikowskich i powsta
ń
czych do realiów XIX
wieku nale
ż
ało to, co tak dobitnie wyraził profesor Stefan Kieniewicz: Nie było u nas konspiracyjnego
polityka, który by w miar
ę
mo
ż
no
ś
ci nie korzystał równie
ż
z dróg legalnego oddziaływania poprzez
prac
ę
lub te
ż
działalno
ść
naukow
ą
. I na odwrót, nie było równie
ż
w XIX wieku takiego polskiego
legalisty, najbardziej zaprzysi
ę
głego wroga konspiracji, który by w swojej karierze nie uciekał si
ę
,
cho
ć
by przelotnie do załatwienia czego
ś
konspiracyjnie, jak by
ś
my dzi
ś
powiedzieli "na lewo".
Jawno
ść
i konspiracja splatały si
ę
nierozdzielnie... Czołowy polski konspiracyjny emisariusz
Dembowski miał swój udział w pracach organicznych, tak słynni rzecznicy pracy organicznej jak
Chłapowski czy Marcinkowski przedtem zdobyli Krzy
ż
e Virtuti Militari w Powstaniu Listopadowym, a
mieli równie
ż
swój udział w pracach konspiracyjnych.
W cytowanym tek
ś
cie na łamach "Gazety Polskiej" Rafał A. Ziemkiewicz pisze: z ró
ż
nych wzgl
ę
dów,
narodowych mitów z poprzedniej epoki dot
ą
d nie zweryfikowano: Polacy nadal ucz
ą
si
ę
o Traugucie
zamiast o Badenim. Irytuje mnie ten stan rzeczy. A mnie bardzo dziwi irytacja Ziemkiewicza,
wynikaj
ą
ca chyba z bardzo, ale to bardzo ułamkowej wiedzy o obu postaciach: Traugutcie i Badenim.
Traugutt to nie tylko symbol m
ę
stwa i po
ś
wi
ę
cenia w dobie powsta
ń
czej. To tak
ż
e wspaniały symbol
wytrwało
ś
ci
ż
elaznej woli konsekwencji i skuteczno
ś
ci, okazywanych w czasach najtrudniejszych. Jest
wi
ę
c symbolem rzeczy, których jak
ż
e cz
ę
sto tak wielu Polakom brakowało. Jego cechy charakteru,
jego wytrwało
ść
, zdecydowanie, a nie mi
ę
czakowstwo, które obserwujemy u tylu dzisiejszych
polityków, to s
ą
wła
ś
nie cechy, które sprawiaj
ą
,
ż
e mógłby by
ć
prawdziwym wzorcem dla polskich
pokole
ń
na dzi
ś
. I chodzi tu nie tylko o wzór przywódcy powsta
ń
czego, który znakomicie spełniał
swoje zdania, najlepiej z wszystkich naszych XIX-wiecznych liderów. Chodzi o niezb
ę
dne cechy
twardego charakteru, siły ducha,
ż
elaznej konsekwencji jak
ż
e przeciwstawne tak typowej w Polsce
mentalno
ś
ci "słomianych ogni", "dojutrków", ludzi działaj
ą
cych na zasadzie "jako
ś
to b
ę
dzie". Nie
patrzmy wi
ę
c na niego w uproszczony sposób wył
ą
cznie jako na symbol heroicznej walki, gor
ą
cej
wiary i patriotycznego uniesienia, lecz umiejmy doceni
ć
w nim jak
ż
e wa
ż
ne cechy działania, tak
potrzebne na dzi
ś
.
Antywzór Badeni
Natomiast tak zachwalany przez Ziemkiewicza Badeni jest w rzeczywisto
ś
ci antywzorem na
dzi
ś
przede wszystkim dlatego,
ż
e był diable miało skuteczny w tym wszystkim, co robił.
Osi
ą
gn
ą
ł rzeczywi
ś
cie szczyt kariery, jaka mogła spotka
ć
Polaka w monarchii austro-w
ę
gierskiej -
przez ponad dwa lata był premierem gabinetu rz
ą
dowego w Austrii, zanim ust
ą
pił pod naciskiem
wielkich manifestacji wzburzonego tłumu Wiede
ń
czyków. Efekt jego premierostwa był
ż
ałosny. Jak
komentował, tak
ś
wietny znawca polskiej nowszej historii, profesor Henryk Wereszycki - Badeni w
czasie swego premierostwa doprowadził do zadra
ż
nie
ń
tak gł
ę
bokich,
ż
e wła
ś
ciwie od tego momentu
Austria znajdowała si
ę
w okresie permanentnego kryzysu politycznego (por. H. Wereszycki Pod
berłem Habsburgów, Kraków 1975, s. 194).
Słynny historyk emigracyjny - Władysław Pobóg-Malinowski przekazał w swej Najnowszej historii
politycznej Polski (Londyn 1963, t. 1, w. 1864-1914) obraz rz
ą
dów Badeniego w Wiedniu jako
skrajnego "nieudacznictwa" z polskiego, narodowego punktu widzenia. Pisał (s. 318-319): w Wiedniu,
w latach 1893-1898, gdy Polacy zrazu odgrywali wa
ż
k
ą
rol
ę
w gabinecie koalicyjnym, przy prezesurze
za
ś
Badeniego uj
ę
li w swoje r
ę
ce cztery najwa
ż
niejsze resorty pa
ń
stwowe, nie było nawet próby
pój
ś
cia za przykładem Niemców czy Czechów, umiej
ą
cych nie tylko dba
ć
, ale i walczy
ć
o potrzeby i
interesy swoich krajów; nie wyzyskano ani przewagi wpływów, ani zaufania cesarza, cho
ć
mo
ż
na było
si
ę
spodziewa
ć
ż
yczliwego jego poparcia dla wniosków czy uchwał sejmu krajowego w kierunku
rozszerzenia i wzmocnienia autonomii czy reformy administracji krajowo-galicyjskiej.
Fatalnie bierny jako premier Austrii w promowaniu spraw polskich, a w szczególno
ś
ci Galicji, Badeni
zapisał si
ę
w historii przede wszystkim jako specjalista od brutalnych rozpraw z opozycj
ą
(jako
namiestnik Galicji). Nie wiem jednak, czy akurat taki wzór aktywno
ś
ci jako antydemokraty zasługuje
dzi
ś
na szczególne wychwalanie! Jak pisał Pobóg-Malinowski (op.cit., s. 319) Badeni: Istotnie, w
rz
ą
dzeniu krajem okazał "
ż
elazn
ą
r
ę
k
ę
", zwłaszcza w walce z demokracj
ą
mieszcza
ń
sk
ą
, kiełkuj
ą
cym
ruchem socjalistycznym i akcj
ą
ks. Stojałowskiego. W. Feldman pisał,
ż
e dzieje sterowanej przez
Badeniego walki z kandydatur
ą
ks. Stojałowskiego do parlamentu w 1886 r. nale
ż
ały do
"najszpetniejszych" kart w systemie nadu
ż
y
ć
i gwałtów. Autor biogramu Badeniego w Polskim
Słowniku Biograficznym (t. 1, s. 206), Stanisław Starzy
ń
ski pisał,
ż
e Badeni: Z demokracj
ą
mieszcza
ń
sk
ą
walczył łagodnie, z agitacj
ą
socjalistów i ludowców twardziej, a ju
ż
gwałtownie t
ę
pił ten
odłam ruchu ludowego, któremu przewodził ks. Stanisław Stojałowski, przez represje policyjne i
wytaczanie procesów; nie stłumiły one jednak tego ruchu. Tak
ż
e i w tej sprawie Badeni okazał si
ę
, na
szcz
ęś
cie, nieskuteczny. Warto jednak przypomnie
ć
jednak bardziej konkretnie, do jakich metod
uciekał si
ę
stawiany dzi
ś
przez Ziemkiewicza za wzór Badeni w swej walce z opozycj
ą
. Sławny polityk
niepodległo
ś
ciowego nurtu partii socjalistycznej Ignacy Daszy
ń
ski obci
ąż
ył Badeniego win
ą
za krwawy
bilans wyborów parlamentarnych w Galicji w 1897 roku: 9 zabitych, 39 rannych, około 800
uwi
ę
zionych, ogłoszenie stanu obl
ęż
enia w 36 powiatach (por. Pobóg-Malinowski, op.cit., s. 340).
Doszło do tego,
ż
e w listopadzie 1897 r. zgłoszono w parlamencie wniosek o postawienie
Badeniego w stan oskar
ż
enia, był bowiem, jako premier, odpowiedzialny za popełnione w
wyborach nadu
ż
ycia (wg Pobóg-Malinowski, op.cit., s. 348-349).
By
ć
mo
ż
e Rafał A. Ziemkiewicz zlekcewa
ż
y te powołania si
ę
na Pobóg-Malinowskiego, uznaj
ą
c
jego uwagi o Badenim za wyraz stronniczych uprzedze
ń
historyka-piłsudczyka. Prosz
ę
bardzo!
Co jednak powie Ziemkiewicz na równie ostre krytyki pod adresem Badeniego wysuwane przez
znakomitego publicyst
ę
Stanisława Mackiewicza, znanego jak wiadomo z niech
ę
ci do
powsta
ń
czych zrywów i popieraj
ą
cego na ka
ż
dym kroku działania polityków-realistów. Otó
ż
Cat-Mackiewicz przedstawia w ksi
ąż
ce Był bal mo
ż
liwie najczarniejszy bilans dokona
ń
czy raczej nie-
dokona
ń
Badeniego. Jak pisał Mackiewicz: Inne pytanie, nader gorzkie, nasuwa si
ę
na usta. Dlaczego
tych swoich wielkich wpływów w Austrii nie wykorzystali Polacy dla sprawy polskiej jako cało
ś
ci (...),
kiedy Franciszek Józef zainaugurował w roku 1895 "polskie rz
ą
dy" Kazimierza Badeniego, w którego
rz
ą
dzie wszystkie kluczowe resorty ł
ą
cznie z ministerstwem spraw zagranicznych obsadzone były
przez Polaków, to w przemówieniu witaj
ą
cym wyraził nadziej
ę
,
ż
e z tym rz
ą
dem chce rz
ą
dzi
ć
a
ż
do
swojej
ś
mierci. Ale Kazimierz Badeni zawiódł Franciszka Józefa, a jeszcze bardziej nas, Polaków.
W dwa lata po ust
ą
pieniu Badeniego z premierostwa napisze Wyspia
ń
ski: "Miałe
ś
, chamie, złoty róg".
Wyspia
ń
ski nie my
ś
lał oczywi
ś
cie o Badenim (...), a jednak te jego słowa wła
ś
nie do utraconej przez
Badeniego okazji mogły si
ę
stosowa
ć
(...). Rz
ą
dy Badeniego, tak serdecznie przez Franciszka Józefa
powitane, były zarówno zenitem, jak pocz
ą
tkiem ko
ń
ca polskich wpływów w Austrii. Niestety po dzi
ś
dzie
ń
a
ż
roi si
ę
od "chamów" zatracaj
ą
cych "złote rogi" (vide: historia AWS).
Skuteczni i nieudacznicy
W moim odczuciu najwa
ż
niejszy podział w dziejach Polski ostatnich paruset lat, to wcale nie podział
na powsta
ń
ców i organiczników czy powsta
ń
ców i polityków-"realistów", lecz podział na ludzi
skutecznych i "nieudaczników", na ludzi umiej
ę
tnie broni
ą
cych spraw polskich i fajtłapów. Na ludzi
ś
wietnie wykorzystuj
ą
cych ka
ż
de najmniejsze nawet szanse dla Polski i ludzi je fatalnie
zaprzepaszczaj
ą
cych. W tej sprawie w pełni przychylam si
ę
do podej
ś
cia nieod
ż
ałowanego Jerzego
Łojka, który pisał przed laty: Niestety, tak si
ę
dziwnie zło
ż
yło,
ż
e nasza publicystyka historyczna i
nawet naukowa historiografia znajduj
ą
ostre pot
ę
pienia dla czynów, nigdy za
ś
dla zaniecha
ń
co
wybitniejszych postaci z naszej przeszło
ś
ci. A owe zaniechania nieraz ci
ęż
ej wa
ż
yły na losach kraju
ni
ż
takie czy inne czyny.
Je
ś
li historia ma czego uczy
ć
, to trzeba si
ę
ga
ć
do jej kart bez uprzedze
ń
i powierzchownych
szufladkowa
ń
czy podziałów. Odnosi si
ę
to tak
ż
e do znacznie odleglejszej przeszło
ś
ci. Niedawno,
wyst
ę
puj
ą
c na łamach "Niedzieli" przeciw kalumniom wobec ksi
ę
dza Kordeckiego zach
ę
całem, by nie
spogl
ą
da
ć
na niego wył
ą
cznie przez pryzmat jego heroicznej walki w obronie klasztoru na Jasnej
Górze, jego wiary i po
ś
wi
ę
cenia, ale równie
ż
, by odwoływa
ć
si
ę
do niego jako
ś
wietnego wzorca
skutecznych działa
ń
. I przypomniałem to, o czym tak mało dot
ą
d pisano,
ż
e ks. Kordecki, to nie tylko
symbol wielkiej odwagi, lecz równie
ż
symbol wielkiego realizmu, niezwykłej trze
ź
wo
ś
ci i racjonalizmu,
wielostronno
ś
ci działa
ń
. Był człowiekiem wielkiej odwagi, ale umiał znakomicie ł
ą
czy
ć
t
ę
odwag
ę
z
maksymaln
ą
roztropno
ś
ci
ą
i mierzeniem zamiarów na siły. Twardo chodził po ziemi, doskonale
przygotowywał si
ę
do ka
ż
dej sprawy, nie znosił po
ś
piesznych improwizacji. W polskiej historii, gdzie
mieli
ś
my taki nadmiar specjalistów od nieprzygotowanych porywów i szar
ż
, ks. Kordecki jawi si
ę
jako
jeden z cz
ę
stszych symboli rozumnego, konsekwentnego, dobrze przygotowanego czynu, opartego
na trze
ź
wym rachunku sił. Ludwik Kubala wspominał uwagi zaprzyja
ź
nionego z ks. Kordeckim
wojewody pomorskiego, który akcentował, jak wiele obrona Jasnej góry zawdzi
ę
czała "jedynie"
czujno
ś
ci i zabiegom Kordeckiego: "On wszystko do obrony przygotował, pozycje dla armat i
stanowiska załodze naznaczył, szopy pod murami z ziemi
ą
zrównał, robotników i stra
ż
e nocami
dogl
ą
dał,
ż
ołnierzy słowem i hojno
ś
ci
ą
zach
ę
cał, szlachcie zniech
ę
conej serca dodawał, a kiedy w
ko
ń
cu strach i zw
ą
tpienie podda
ć
si
ę
i bram
ę
otworzy
ć
radziły, on si
ę
oparł i na swojem postawił".
Podczas gdy Jasienica nazwał go "wzorowym dowódc
ą
", inni wysławiali jego zdolno
ś
ci
administracyjne i gospodarcze. Adam Kersten pisał w biogramie ks. Kordeckiego "w swojej
działalno
ś
ci zakonnej wykazywał wielkie zdolno
ś
ci administracyjne (...). Podkre
ś
lano jego "rz
ą
dno
ść
" i
godn
ą
podziwu działalno
ść
gospodarcz
ą
". Sam papie
ż
Aleksander VII sławił w li
ś
cie do nuncjusza
roztropno
ść
i zr
ę
czno
ść
ks. Kordeckiego. Był wspaniałym poł
ą
czeniem
ż
arliwej wiary i gor
ą
cego
patriotyzmu z uporczyw
ą
wytrwał
ą
prac
ą
na co dzie
ń
. Jak
ż
e potrzeba na wła
ś
nie dzi
ś
takich wzorców
w Polsce, gdzie ci
ą
gle mamy za du
ż
o niedoł
ę
gów i fanfaronów podejmuj
ą
cych bez przygotowania
"jedynie słuszne" decyzje na zasadzie "jako
ś
to b
ę
dzie".
W dwóch ostatnich odcinkach pisałem ju
ż
du
ż
o o tendencjach do przyczerniania obrazu polskich
powsta
ń
, widocznych nawet w niektórych deformuj
ą
cych obraz naszych dziejów podr
ę
cznikach (vide:
ksi
ąż
ka Andrzeja Garlickiego). Szokuj
ą
ca jest jednak ilo
ść
ró
ż
nych skrajnie nie uargumentowanych
ataków na powstania polskie, jak
ą
spotykamy w przeró
ż
nych publicystycznych tekstach. Oto par
ę
typowych wypowiedzi.
Kału
ż
y
ń
ski o "rozrabiaj
ą
cych awanturnikach"
Zacznijmy od osławionego wybielacza stalinizmu i jednego z najskrajniejszych gromicieli polskiego
patriotyzmu, redaktora "Polityki" Zygmunta Kału
ż
y
ń
skiego. W ksi
ąż
ce Pami
ę
tnik rozbitka (Warszawa
1991, s. 118) Kału
ż
y
ń
ski dał swoist
ą
wizj
ę
działa
ń
polskich powsta
ń
ców, pisz
ą
c: Wygl
ą
da na to,
ż
e
nasi przodkowie nie przej
ę
li si
ę
tragedi
ą
rozbiorów i tylko tu i ówdzie nieliczni awanturnicy zaczynali
rozrabia
ć
. Współpracownik innego czasopisma postkomunistycznego Wiesław Kot we "Wprost",
zauwa
ż
ył: W XIX wieku Polacy wywoływali powstania, które nie mogły si
ę
zako
ń
czy
ć
sukcesem i
zamiast przyzna
ć
si
ę
do własnej nieudolno
ś
ci i lekkomy
ś
lno
ś
ci, celebrowali teori
ę
"Polski-Chrystusa
narodów" (W. Kot Poboyowisko, "Wprost" z 2 sierpnia 1992 r.). Wtórował mu w postkomunistycznej
"Trybunie" były kurier, a pod koniec
ż
ycia skrajny renegat Jan Karski w wywiadzie z 3 lutego 1997
r.: Polska-Mesjasz czy wrzód? Wyst
ą
pił w nim jako gwałtowny krytyk naszych powsta
ń
narodowych i
ż
arliwy obro
ń
ca "ładu", jaki nam stwarzali carowie. Według Karskiego wszystkiemu winni byli
anarchiczni Polacy, którzy wci
ąż
buntowali si
ę
przeciwko dobroci cara, który dał im wszystko:
sejmy, rz
ą
d i własne wojsko. A oni to wszystko bezrozumnie potracili przez swe głupie bunty.
Trudno zrozumie
ć
fanatyczn
ą
zajadło
ść
, z jak
ą
niektórzy polscy autorzy skłonni s
ą
pot
ę
pia
ć
polskie
powstania narodowe i wył
ą
cznie Polaków obci
ąż
a
ć
odpowiedzialno
ś
ci
ą
za doprowadzenie do ich
wybuchu, pomijaj
ą
c całkowicie, prowokuj
ą
c
ą
Polaków rol
ę
caratu. Gdyby ci gromiciele powsta
ń
troch
ę
wi
ę
cej czytali, to poznaliby ze
ź
ródeł doby powsta
ń
a
ż
nadto wiele
ś
wiadectw,
obci
ąż
aj
ą
cych wła
ś
nie Moskw
ę
i jej namiestników lwi
ą
cz
ęś
ci
ą
winy za sprowokowanie
wybuchów kolejnych powsta
ń
. Cytowałem ju
ż
wcze
ś
niej jednoznaczne opinie tak długo b
ę
d
ą
cego
filarem partii prorosyjskiej w Polsce - ksi
ę
cia Adama Czartoryskiego czy innego lidera prorosyjskiego
nurtu politycznego - ksi
ę
cia Druckiego-Lubeckiego. Obaj akcentowali fatalne skutki wprowadzonych
przez w. ks. Konstantego i Nowosilcowa rz
ą
dów terroru i bezprawia, które wci
ąż
prowokowały
Polaków do buntu. Przypomn
ę
inn
ą
, jak
ż
e wymown
ą
, opini
ę
pióra generała Ignacego Pr
ą
dzy
ń
skiego.
Wła
ś
nie on, lider realistycznie i skrupulatnie wyliczaj
ą
cy bł
ę
dy Powstania Listopadowego, w swych
pami
ę
tnikach tak pisał o jego przyczynach: (...) Bunt, z pocz
ą
tku tak słaby i mordami splamiony,
poci
ą
gn
ą
ł jednak za sob
ą
z tak
ą
łatwo
ś
ci
ą
cały naród. Czyli
ż
by to miało by
ć
jedynie skutkiem owej
lekkomy
ś
lno
ś
ci, któr
ą
Polakom zarzucaj
ą
? Nie. Aleksander był Polsk
ę
w tak fałszywym poło
ż
eniu
postawił, dwaj pierwsi namiestnicy w Polsce - Konstanty i Nowosilcow - tak dalece dali si
ę
we znaki
Polakom, tak wielu osobom i familiom nadokuczali,
ż
e dosy
ć
było buntownikom wymówi
ć
to wielkie
słowo: o j c o w i z n a, aby wszystkie poruszy
ć
serca, aby wszystkie pozyska
ć
sympatye bez wzgl
ę
du
na to, czy chwila sprzyjaj
ą
ca, czy okoliczno
ś
ci przyjazne i w jaki sposób buntownicy robot
ę
swoj
ą
rozpocz
ę
li. Naród miał tylko do wyboru albo odepchn
ąć
od siebie bunt, wyrzekaj
ą
c si
ę
wszelkiego z
nim wspólnictwa, a zatem sankcyonowa
ć
jak najwyra
ź
niej i z własnej woli ohydny stan, w którym si
ę
znajdował, albo te
ż
, przył
ą
czaj
ą
c si
ę
do buntu, zrobi
ć
z niego powstanie narodowe. Innemy słowy,
naród był mi
ę
dzy ha
ń
b
ą
a wielkiemi niebezpiecze
ń
stwami. Wybór nie mógł by
ć
w
ą
tpliwy (...).
Rewolucja musi nast
ą
pi
ć
w Polsce...
Przypomnijmy, jak oceniał sytuacj
ę
na krótko przed Powstaniem Listopadowym rosyjski pułkownik
sztabu Zass, któremu car Mikołaj I zlecił tajne
ś
ledzenie w Warszawie czynno
ś
ci wielkiego ksi
ę
cia
Konstantego. Ju
ż
w pierwszym z raportów o
ś
wiadczył,
ż
e: rewolucja musi nast
ą
pi
ć
w Polsce, bo
post
ę
powania w. ksi
ę
cia, dra
ż
ni
ą
ce i dokuczliwe, nie tylko u Polaków, ale nawet u wiede
ń
czyków
wywołałoby niechybnie rewolucj
ę
. Trudno było sobie wyobrazi
ć
, by cywilizowani Polacy mogli na
trwałe pogodzi
ć
si
ę
z wielkorz
ą
dc
ą
-stupajk
ą
w. ks. Konstantym, który powtarzał w odniesieniu do
swoich polskich poddanych: Rózgi, rózgi, oto, czego im trzeba (...). Jedynie tylko bat mo
ż
e rz
ą
dzi
ć
ś
wiatem. Trudno si
ę
dziwi
ć
te
ż
temu,
ż
e w tak podminowanej atmosferze wystarczył do powstania
nagły impuls - wie
ść
o tym,
ż
e wojsko polskie ma by
ć
skierowane do tłumienia rewolucji w Belgii i we
Francji. Z dziesi
ęć
lat temu Senat polski tak ostro pi
ę
tnował wykorzystanie wojska polskiego,
podległego Sowietom do uczestniczenia w akcji 5 pa
ń
stw przeciw pragn
ą
cej si
ę
zdemokratyzowa
ć
Czechosłowacji Dubczeka. Jak wiadomo, mi
ę
dzy nami a Czechami nie było wi
ę
kszych sentymentów,
były niestety nawet ró
ż
ne zadawnione urazy, cho
ć
by z fatalnego zachowania si
ę
Czechosłowacji w
stosunku do Polski i W
ę
gier w 1956 r. Pot
ę
piamy, i słusznie, udział w ówczesnej interwencji w
Czechosłowacji, cho
ć
zbuntowanie si
ę
w owym czasie polskiego wojska przeciwko takiemu udziałowi
niew
ą
tpliwie nie przyniosłoby
ż
adnego efektu i zostałoby krwawo stłumione przez sowieckie
supermocarstwo. Dlaczego wi
ę
c, na Boga, dziwimy si
ę
polskim oficerom i
ż
ołnierzom,
ż
e nie chcieli
i
ść
na zachód, by tłumi
ć
rewolucj
ę
Francuzów, z którymi przez wiele lat ł
ą
czyło Polsk
ę
tak silne
braterstwo broni? Dlaczego ró
ż
ni publicy
ś
ci za nic nie chc
ą
si
ę
wczu
ć
w ducha my
ś
lenia Polaków z
1830 r., tego, co na nie wpływało?
Davies o głupocie Rosji
Ż
ałosny jest fakt,
ż
e "polskich gromicieli" naszych powsta
ń
narodowych nie sta
ć
nawet na odrobin
ę
tego zrozumienia skutków głupoty polityki Rosji wobec Polski, jakie wykazuje
ś
wietny zachodni
znawca dziejów Polski Norman Davies w Bo
ż
ym igrzysku (Kraków 1998). Ju
ż
w odniesieniu do
Powstania Listopadowego zaakcentował on szczególn
ą
odpowiedzialno
ść
carskich władz za
doprowadzenie do przekształcenia w powstanie czego
ś
, co mogło si
ę
sko
ń
czy
ć
jako krótkotrwały
spisek, bez wi
ę
kszego rezonansu. Według Daviesa (op.cit., t. 2, s. 356-357): Niestety, absolutna
zatwardziało
ść
cara, całkowita odmowa wszelkich rokowa
ń
i kompromisu, okazywany od pocz
ą
tku
brutalny upór, wymagaj
ą
cy bezwarunkowo poddania si
ę
- wszystko to zmieniło niewielki spisek w
powa
ż
ny konflikt. W 1830 r. naród polski nie miał w swoich szeregach
ż
adnych wyj
ą
tkowo licznych
rzesz "zapale
ń
ców" czy "rewolucjonistów". Nie okazywał te
ż
ż
adnych skłonno
ś
ci do popełnienia
zbiorowego samobójstwa. Kra
ń
cowe postawy, jakie ujawniły si
ę
w trakcie powstania, były skutkiem
sytuacji, w której rozs
ą
dnym ludziom nie dano szans rozs
ą
dnego post
ę
powania (podkre
ś
lenie -
J.R.N.). To Mikołaj I zrobił czynnych rebeliantów nawet z prorosyjskich konserwatystów w rodzaju
Adama Czartoryskiego. To rz
ą
d rosyjski sprowokował wła
ś
nie te sytuacje, których rzekomo starał si
ę
unikn
ąć
.
W pó
ź
niejszym fragmencie swego dzieła (s. 402) Norman Davies dodawał: Rosjanie od pocz
ą
tku
krzywo patrzyli na autonomi
ę
Królestwa Kongresowego. Obawiaj
ą
c si
ę
ewentualnych konsekwencji
braku zdecydowania, raz za razem reagowali na stosunkowo niewielkie zamieszki wrogimi wybuchami
niepotrzebnej wrogo
ś
ci, tworz
ą
c w ten sposób bł
ę
dne koło represji, powsta
ń
i kolejnych represji.
Fakt,
ż
e te wła
ś
nie tak istotne prawdy mówi Anglik, a za nic nie "potrafi
ą
" do nich doj
ść
"polscy"
autorzy w stylu Boche
ń
skiego, Łubie
ń
skiego, Garlickiego, Kału
ż
y
ń
skiego czy Karskiego, jest zarazem
prawdziwie haniebnym
ś
wiadectwem ich mentalno
ś
ci. Dlaczego tak nisko upadli w deptaniu
polskiej narodowej historii? Czy stało si
ę
tak tylko dlatego,
ż
e taki np. Boche
ń
ski od
pierwszych lat po 1945 r. wszystko podporz
ą
dkowywał fanatycznej idei kolaboracji z ka
ż
d
ą
Rosj
ą
za wszelk
ą
cen
ę
,
ż
e Kału
ż
y
ń
ski zacz
ą
ł od terminowania jako skrajny stalinowski
publicysta, Garlicki sw
ą
partyjn
ą
wierno
ść
komunizmowi poł
ą
czył z przekonaniem,
ż
e Rosji
zawsze trzeba przyznawa
ć
racj
ę
? Ale przecie
ż
Karski przebywał po wojnie cały czas na Zachodzie,
z dala od zniewolonej przez Sowiety Polski, a mimo to wypisywał jak
ż
e podobne, godz
ą
ce w Polaków
brednie. W tym ostatnim, i
ś
cie klinicznym przypadku, chodziło głównie o to,
ż
e Karski w pewnym
momencie uznał,
ż
e maksymalnie skorzysta na skrajnym wybielaniu
Ż
ydów i równoczesnym
dokopywaniu "głupim" Polakom.
Wybielanie Boche
ń
skiego
Trudniej zrozumie
ć
tych publicystów, którzy jeszcze dzi
ś
na łamach ró
ż
nych czasopism opcji
patriotycznej powielaj
ą
najbardziej uproszczone s
ą
dy antypowsta
ń
cze, rodem z PRL-u, ch
ę
tnie
nawi
ą
zuj
ą
c do przemy
ś
le
ń
najgorszych ówczesnych kolaborantów typu Aleksandra Boche
ń
skiego.
Zdumiałem si
ę
niedawno mocno z powodu ukazania si
ę
na łamach wielce lubianego przeze mnie
"Głosu" tekstu Wojciecha Rudnego, skrajnie antypowsta
ń
czego i bezkrytycznie idealizuj
ą
cego
przemy
ś
lenia historyczne kolaboranta Aleksandra Boche
ń
skiego (pisałem ju
ż
szerzej o Boche
ń
skim w
"Naszej Polsce" z 16 sierpnia 2000 r.). Co za
ś
było szczególnie groteskowe - Rudny stawia
Boche
ń
skiego, Stanisława Augusta i Wielopolskiego w jednym rz
ę
dzie obok Romana
Dmowskiego. Postawi
ć
wielkiego patriot
ę
Dmowskiego obok króla-targowiczanina Stanisława
Augusta, obok XIX-wiecznego targowiczanina Wielopolskiego, obok współczesnego
kolaboranta Boche
ń
skiego, to przecie
ż
co
ś
wyj
ą
tkowo obra
ź
liwego wobec tak wielkiego
patrioty i my
ś
liciela polskiego jak Roman Dmowski. Jestem pewien,
ż
e on sam z oburzeniem
odrzuciłby tego typu wmawiane mu powinowactwo. Przyjmijmy,
ż
e Dmowski stanowczo odcinał si
ę
od
postawy Wielopolskiego, pisz
ą
c: Nieprawd
ą
jest,
ż
e dla Polski mo
ż
na co
ś
zrobi
ć
, ale z Polakami nigdy
(osławiony zwrot Wielopolskiego - J.R.N.). Chc
ą
c zrobi
ć
co
ś
dla Polski, jak zreszt
ą
dla ka
ż
dego
innego kraju, trzeba i
ść
z jednymi rodakami przeciw innym (...). I główna rzecz, trzeba zrozumie
ć
swe
społecze
ń
stwo, jego dusz
ę
, zna
ć
jego instynkty, w których podstawie zawsze le
ż
y instynkt
samozachowawczy narodu (...) (por. R. Dmowski Polityka polska i odbudowanie pa
ń
stwa, Warszawa
1988, t. I, s. 206-207).
Przypomnijmy, jak stanowczo wyst
ą
pił Prymas Tysi
ą
clecia w obronie pami
ę
ci Powstania
Styczniowego przeciwko jego pomniejszycielowi, jednemu z czołowych redaktorów "Tygodnika
Powszechnego", znanemu z upartego prorosyjskiego oportunizmu Stanisławowi Stommie. (Chodziło
o zamieszczony w "TP", akurat w setn
ą
rocznic
ę
Powstania Styczniowego, artykuł Stanisława
Stommy, pi
ę
tnuj
ą
cy Powstanie Styczniowe jako wyraz nonsensownego "kompleksu antyrosyjskiego".)
W homilii, wygłoszonej 27 stycznia 1963 r. w Warszawie w ko
ś
ciele
Ś
w. Krzy
ż
a kardynał Stefan
Wyszy
ń
ski powiedział m.in.: Wyczytałem ostatnio przedziwne zdanie: kto
ś
, zastanawiaj
ą
c si
ę
,
dlaczego Powstanie wybuchło w Królestwie Kongresowym, a nie w Wielkopolsce czy te
ż
Małopolsce,
odpowiada sobie,
ż
e byli
ś
my podobno owładni
ę
ci "kompleksem antyrosyjskim"? Z tym wi
ą
zało si
ę
całe jego dalsze rozumowanie.
Wydaje mi si
ę
,
ż
e nie ma nic bardziej niesprawiedliwego, pomijaj
ą
c ju
ż
,
ż
e historycznie nie jest to
prawd
ą
, jakoby Powstanie wybuchło tylko tutaj. Ono było wła
ś
ciwie wsz
ę
dzie, ono było w duszy
ka
ż
dego niemal Polaka,
ż
yj
ą
cego w granicach trzech kordonów. A wynikało to nie z takiego czy
innego kompleksu, bo kompleks jest czym
ś
chorobliwym, podczas gdy my mieli
ś
my zdrowe d
ąż
enie
do wolno
ś
ci, pogwałconej i odebranej nam. I mniejsza z tym, kto j
ą
nam odbierał i jakim j
ę
zykiem
mówił; wa
ż
ne jest,
ż
e gwałcił prawo Narodu do wolno
ś
ci.
Nie o kompleks wi
ę
c idzie, nie o schorzenie psychiczne, które jakoby przeszkadzało Narodowi działa
ć
i decydowa
ć
w sposób wolny. Szło o poczucie pogwałconego prawa Narodu do samostanowienia o
sobie i do decydowania o swej wolno
ś
ci, w której rozmieszcza si
ę
w sposób wolny i samodzielny
prawa i wzajemne obowi
ą
zki współ
ż
yj
ą
cych ze sob
ą
warstw narodowych. Chyba o to chodziło, a nie o
jaki
ś
kompleks!
Gdy człowiek czy Naród czuje si
ę
na jakimkolwiek odcinku zwi
ą
zany i skr
ę
powany, gdy czuje,
ż
e nie
ma ju
ż
wolno
ś
ci opinii, wolno
ś
ci zdania, wolno
ś
ci kultury, wolno
ś
ci pracy, gdy wszystko wzi
ę
te jest w
jakie
ś
ła
ń
cuchy, wtedy nie potrzeba kompleksów. Wystarczy by
ć
tylko przyzwoitym człowiekiem, mie
ć
poczucie honoru i osobistej godno
ś
ci, aby si
ę
przeciwko takiej niewoli burzy
ć
, szukaj
ą
c
ś
rodków i
sposobów wydobycia si
ę
z niej.
Z półtora roku temu polemizowałem z Arturem Górskim, który w artykule Nie w morzu krwi, lecz w
pocie czoła w swoisty sposób uczcił kolejn
ą
rocznic
ę
Powstania Styczniowego, zamieszczaj
ą
c
panegiryczny tekst na temat jego bezwzgl
ę
dnego przeciwnika Aleksandra Wielopolskiego (pt. Nie w
morzu krwi, lecz w pocie czoła na łamach "Naszego Dziennika" z 22 stycznia 1999 r.) Górskiemu w
jego absolutnej idealizacji margrabiego Wielopolskiego nie przeszkadzał, jak si
ę
zdaje nawet fakt,
ż
e
margrabia przyj
ą
ł od cara order za stłumienie polskiego powstania. Ju
ż
dalej nie mo
ż
na było chyba
pój
ść
w postawie targowickiej (st
ą
d nawet "sta
ń
czyk" Szujski nazwał Wielopolskiego
"targowiczaninem" w 1865 r.). Dodajmy do tego niekłaman
ą
rado
ść
, wyra
ż
an
ą
przez Polaka,
margrabiego Wielopolskiego, z powodu wprowadzenia przez Austriaków w 1864 r. stanu obl
ęż
enia w
Galicji.
Adwokaci caratu
Jak
ż
e cz
ę
sto niektórzy nasi publicy
ś
ci posuwaj
ą
si
ę
do wybielania caratu, przedstawiaj
ą
c go jako
racjonalny twór, który na swoje nieszcz
ęś
cie, mimo wszystkich dobrych ch
ę
ci, musiał zderza
ć
si
ę
z
anarchicznym partnerem, jakim byli Polacy. Adam Wielomski na przykład zapewniał z werw
ą
w
tek
ś
cie W obronie Wielopolskiego ("ND" z 20-21 lutego 1999 r.), i
ż
Powstanie Styczniowe utwierdziło
w oczach caratu przekonanie,
ż
e Polacy to anarchi
ś
ci i rewolucjoni
ś
ci, z którymi trzeba rozmawia
ć
za
pomoc
ą
represji. Przypomnijmy wi
ę
c,
ż
e wła
ś
nie ten carat, tak idealizowany przez publicystów,
najcz
ęś
ciej sam z siebie nie był zdolny do
ż
adnych racjonalnych ust
ę
pstw bez nacisku społecznego,
do przyznania cho
ć
by małej cz
ą
stki demokratycznych praw, z jakich korzystały społeczno
ś
ci w innych,
szcz
ęś
liwszych krajach. Osławiony Mikołaj I "Pałkin" wsławił si
ę
nakazem rozwi
ą
zania bractw
trze
ź
wo
ś
ci, bo i te uznał za niebezpieczne dla niego, bo popierane nie przez władz
ę
, a Ko
ś
ciół
katolicki. Co za
ś
najbardziej groteskowe - car uzasadnił rozwi
ą
zanie bractw trze
ź
wo
ś
ci tym,
ż
e chc
ą
ograniczy
ć
wolno
ść
podległego mu ludu. Wolno
ść
w piciu wódki bez ogranicze
ń
.
Car Aleksander III, pogromca Powstania Styczniowego, którego tak zawiedli, zdaniem
Wielomskiego, anarchiczni i rewolucyjni Polacy, wykazywał do
ść
swoisty stosunek do wszelkich
ż
ycze
ń
swych poddanych. By przytoczy
ć
jak
ż
e znamienny przykład ze skierowan
ą
do niego pro
ś
b
ą
szlachty guberni moskiewskiej. Upraszała ona o pozwolenie zabierania głosu w sprawach swego
okr
ę
gu i to tylko raz na rok. Isz, czego zachotieli - napisał car na marginesie pro
ś
by (według P.
Jasienica Dwie drogi, Warszawa 1963, s. 21).
Je
ś
li ten tak nieskłonny do wysłuchiwania
ż
ycze
ń
swoich poddanych car był w pewnym momencie
gotów i
ść
na pewne ograniczone ust
ę
pstwa wobec Polaków, to nie z
ż
adnej dobrej woli, a tylko
dlatego,
ż
e dla caratu zaczynał by
ć
ż
enuj
ą
cy cały mi
ę
dzynarodowy rezonans wydarze
ń
w Polsce
(pogrzeby rozlicznych ofiar strzelania do warszawskich tłumów etc.). Pod koniec
ż
ycia ten sam car
zdobył si
ę
nawet na decyzj
ę
o wydaniu konstytucji pod wpływem - znów nie z dobrej woli, lecz na
skutek znu
ż
enia strachem przed ci
ą
głymi akcjami bombowymi bojowców z "Narodnoj Woli" (udany
zamach bombowy na cara przekre
ś
lił jednak t
ę
tak bardzo spó
ź
nion
ą
inicjatyw
ę
).
Adam Wielomski zapewniał w tek
ś
cie W obronie Wielopolskiego ("ND" z 20-21 lutego 1999 r.), i
ż
:
Dziewi
ę
tnastowieczni Polacy nie byli w swej robocie narodowej prowadzeni przez m
ęż
ów stanu, lecz
przez poetów. Czy mam przypomina
ć
rozliczne fakty pokazuj
ą
ce,
ż
e dowódcami powsta
ń
czymi byli
bardzo cz
ę
sto nie poeci, a wybitnej klasy fachowcy, specjali
ś
ci nie tylko od wojskowo
ś
ci, lecz od
zimnego,
ś
cisłego my
ś
lenia? Pocz
ą
wszy od generała Józefa Bema,
ś
wietnego konstruktora i
architekta (przebudował Ossolineum), generała Józefa Pr
ą
dzy
ń
skiego, budowniczego Kanału
Augustowskiego i gen. Dezyderego Chłapowskiego,
ś
wietnie gospodaruj
ą
cego na roli z
zastosowaniem najnowszych technik rolnych, po carskiego oficera Romualda Traugutta.
Dlaczego ci trze
ź
wi fachowcy buntowali si
ę
, szli walczy
ć
do powstania? Odpowiedzi nale
ż
y szuka
ć
w
skrajnie głupawej polityce caratu, pod którym strasznie trudno było spokojnie wytrzyma
ć
. Do wyj
ą
tków
nale
ż
ały polskie bunty w zaborze galicyjskim i pruskim, pomimo i tam wyst
ę
puj
ą
cego ucisku
narodowego, bo jednak tam nie był on nigdy nawet cho
ć
w cz
ęś
ci porównywalny do barbarzy
ń
skiej
polityki caratu w zaborze rosyjskim.
Co Polacy musieli prze
ż
ywa
ć
w zaborze rosyjskim - dobrze ilustruje list Zygmunta Krasi
ń
kiego do
Delfiny Potockiej, pisany w styczniu 1848 r.: Norwid mi opowiadał wczoraj rozmaite szczegóły z
ż
ycia
warszawskiego, uwi
ę
zienia, s
ą
dy, kajdany, wywozy na Sybir, niesłychane odwagi i m
ę
cze
ń
stwa. (...)
Okropnie słucha
ć
. Co to za stan rzeczy, co za piekło na ziemi, gorsze ni
ż
wszystkie jakie b
ą
d
ź
marzone marzeniem wyobra
ź
ni. Wyobra
ź
sobie, od kiedy wyszedł ze szkół, od lat sze
ś
ciu, nie wi
ę
cej,
narachował imi
ę
po imieniu 200 współuczniów, prawie wszystkich, z którymi znał si
ę
i uczył,
wywiezionych na Sybir, pomarłych w Cytadeli lub na drodze albo dojechałych i j
ę
cz
ą
cych tam. 200
jeden człowiek narachował - i to prawie dzieci!!!
Dlaczego ci młodzi Polacy si
ę
buntowali, dlaczego nie chcieli si
ę
pogodzi
ć
z systemem rz
ą
dów
caratu? Czy naprawd
ę
tak trudno jest to zrozumie
ć
? Czy aby pokaza
ć
absurdalno
ść
tych
rz
ą
dów, znów musz
ę
przypomnie
ć
cytowanego ju
ż
gruntownego rosyjskiego znawc
ę
Polski
Mikołaja W. Berga, bliskiego krewnego jednego z pogromców Powstania Styczniowego? We
wspomnianych Zapiskach o polskich spiskach i konspiracjach Berg tak pisał o niebywałej
głupocie rz
ą
dów rosyjskich w Polsce: W innych pa
ń
stwach, gdy wybieraj
ą
rz
ą
dc
ę
dla kraju tak
wa
ż
nego jak Polska, opatrz
ą
go przedtem dokładnie w instrukcye, zbadaj
ą
pod ka
ż
dym wzgl
ę
dem
jego przeszło
ść
i wykształcenie: czy ma wyobra
ż
enie o geografii, historyi, j
ę
zyku, literaturze i innych
wła
ś
ciwo
ś
ciach kraju, którym ma zarz
ą
dza
ć
. On otrzymuje od rz
ą
du
ś
cisłe i dokładne instrukcye,
wynik długoletnich bada
ń
i do
ś
wiadcze
ń
, sam te
ż
stara si
ę
uzupełni
ć
wiadomo
ś
ci o kraju, do którego
jest przeznaczony; otacza si
ę
lud
ź
mi, którzy tam słu
ż
yli i zamieszkiwali od dawna. A je
ś
li taki rz
ą
dca
rozmy
ś
lnie lub mimowolnie zejdzie ze wskazanej mu drogi, zaraz si
ę
znajdzie ostrze
ż
enie, które mu
wska
ż
e bł
ą
d popełniony, wytknie zboczenie od przyj
ę
tego systemu. Gdy to nie pomaga, rz
ą
dc
ę
zmieniaj
ą
.
W Rosyi nic podobnego si
ę
nie dzieje! Na rz
ą
dc
ę
jakiejkolwiek prowincyi bior
ą
bez
ś
cisłego wyboru...
kogo
ś
ciesz
ą
cego si
ę
protekcyj
ą
tej lub owej wpływowej osobisto
ś
ci... Czy za
ś
człowiek ten posiada
odpowiednie zdolno
ś
ci i wiadomo
ś
ci, o to nikt nie pyta. I bez nich mo
ż
na by
ć
wielkorz
ą
dc
ą
...
Znajomo
ść
praw i obyczajów kraju, w którym ma si
ę
zarz
ą
dza
ć
, zast
ą
pi przyboczna kancelarya - a co
si
ę
tyczy tej r
ę
ki opieku
ń
czej, wskazuj
ą
cej omyłki i zboczenia od systemu - o takim zbytku, o takich
dziwnych rzeczach rosyjscy wielkorz
ą
dcy nawet nie słyszeli i nie maj
ą
poj
ę
cia,
ż
e to mo
ż
e by
ć
gdziekolwiek. (...). Tote
ż
biedn
ą
Polsk
ę
... trz
ę
sie chroniczna febra powsta
ń
: na kształt nieuleczalnej
choroby.
Wyrzeczenie si
ę
aspiracji niepodległo
ś
ciowych byłoby bł
ę
dem.
Liczni publicy
ś
ci zwykli oblicza
ć
tylko koszty powsta
ń
, liczby poległych w bitwach i zesłanych,
kontrybucje i konfiskaty sugeruj
ą
c,
ż
e bez tych "rzuca
ń
si
ę
" naród prze
ż
ywałby spokojny, zdrowy
rozwój wewn
ę
trzny. Zapominaj
ą
,
ż
e wyrzeczenie si
ę
aspiracji niepodległo
ś
ciowych wcale nie
zapewniało autentycznej ochrony przed
ś
mierci
ą
na polach bitew. Przeciwnie, ci
ą
gle wówczas
pozostawał model wiernej słu
ż
by w roli "Bartków Zwyci
ę
zców", kornie walcz
ą
cych w armiach zaborów
przeciw buntuj
ą
cym si
ę
narodom: W
ę
grom i Włochom, Finom i narodom kaukaskim etc. wzgl
ę
dnie
usłu
ż
nie tłumi
ą
cych rewolucje na Zachodzie, tak jak chciał ju
ż
car Mikołaj I w 1830 r. Niewiele dzi
ś
pisze si
ę
o kosztach ponoszonych przez społecze
ń
stwo polskie na skutek poboru rekrutów do armii
carskiej, w której Polacy musieli słu
ż
y
ć
przy realizowaniu zaborczej imperialnej polityki. Do
ść
przytoczy
ć
dane z obszarów jednego tylko powiatu piotrkowskiego. Rada piotrkowska wykazała
cyframi,
ż
e spo
ś
ród 11 tysi
ę
cy rekrutów, wzi
ę
tych z powiatu piotrkowskiego do wojska mi
ę
dzy
1833 a 1856 r., do Polski wróciło po latach z powrotem zaledwie 498 inwalidów-
ż
ebraków.
Innych straciło polskie społecze
ń
stwo bezpowrotnie. (Według słynnej syntezy Powstania
Styczniowego pióra J. Grabca, wyd. Pozna
ń
, s. 217.)
Rezygnacja z aspiracji niepodległo
ś
ciowych i bierna akceptacja despotyzmu groziłyby tylko tym
skuteczniejszym wynarodowieniem. Zrozumiał to dobrze równie
ż
papie
ż
polskich pozytywistów
Aleksander
Ś
wi
ę
tochowski, pisz
ą
c w 1905 r. w 75. rocznic
ę
Powstania Listopadowego, i
ż
pomimo
faktu,
ż
e powstania polskie nie miały szansy zwyci
ę
stwa, ale czy
ż
mo
ż
na si
ę
dziwi
ć
,
ż
e: ci
ą
gle
burzymy chlew, który nam buduj
ą
rz
ą
dy; czy jednak
ż
yj
ą
c spokojnie w tym chlewie mo
ż
emy zachowa
ć
nasz
ą
istot
ę
? Po rozbiorach Polacy mieli do wyboru dwie drogi: albo wynaturzy
ć
si
ę
, znikczemnie
ć
,
posłu
ż
y
ć
za karm dla swych zaborców, albo nie bacz
ą
c na wszystkie straty, pora
ż
ki, ruiny, ratowa
ć
swoje
ż
ycie ci
ą
głym buntem przeciw gwałtom. (...) By
ć
mo
ż
e, i
ż
bez rewolucji w roku 1830 i 1863
naród nasz doskonale by si
ę
utuczył i wa
ż
yłby du
ż
o, ale prawdopodobnie byłby dzi
ś
tylko spasionym
wieprzem (...). (Czy
ż
mo
ż
na si
ę
dziwi
ć
,
ż
e cenzor czujnie wyci
ą
ł mi ten cytat w tek
ś
cie, publikowanym
w 1982 r.?!)
Według
Ś
wi
ę
tochowskiego
Na przegran
ą
walk
ę
nie nale
ż
y patrze
ć
tylko pod k
ą
tem rozmiarów represji, jakie wywołała. Według
Ś
wi
ę
tochowskiego miała ona bowiem równie
ż
i inne, nie tak łatwo dostrzegalna skutki - w nat
ęż
onym
drganiu strun uczuciowych narodu, we wzlocie duchów na szczyty bohaterstwa i ofiary, w kulcie czci
dla m
ę
czenników, w oczyszczaniu si
ę
dusz mocnym ogniem niesamolubnego zapału, w idealizacji
ż
ycia, celów i d
ąż
e
ń
. Tego nie da najcieplejszy dom i najpełniejsza misa, a je
ż
eli chodzi nam o dobro i
gust przyszłych pokole
ń
, to im chyba najmniej na tym zale
ż
e
ć
b
ę
dzie, a
ż
eby przodkowie patrzyli z
przeszło
ś
ci i w przyszło
ść
z tłustymi i rumianymi g
ę
bami (...). Mo
ż
na sobie wyobrazi
ć
, jak ten
fragment wzburzył WRON-ich cenzorów o "tłustych i rumianych g
ę
bach", którzy go bez
wahania wyci
ę
li. Tego typu teksty były blokowane w PRL-u, nie docierały do polskich
czytelników. W rezultacie tego faktu przez dziesi
ę
ciolecia kształtował si
ę
coraz bardziej
jednostronny obraz polskich walk narodowych w
ś
wiadomo
ś
ci coraz szerszych grup
społecze
ń
stwa. To wskazuje, jak wiele zaległo
ś
ci publikacyjnych trzeba nadrobi
ć
, i tym wi
ę
ksz
ą
szkod
ę
przynosz
ą
w tej sytuacji wyst
ą
pienia publicystów nie znaj
ą
cych cało
ś
ci polskich przemy
ś
le
ń
na
temat dylematów XIX-wiecznej historii.
Przeciw mierosławszczy
ź
nie
Wyst
ę
powanie przeciw antypowsta
ń
czym egzorcyzmom nie mo
ż
e w
ż
adnym razie oznacza
ć
bezkrytycznej idealizacji historii naszych ruchów niepodległo
ś
ciowych, przymykania oczu na
tak liczne bł
ę
dy w toku przygotowywania powsta
ń
, ich organizacji i przebiegu. Jako naród
zapłacili
ś
my zbyt du
żą
cen
ę
za jak
ż
e liczne przejawy bezsensownej spiskomanii, nie licz
ą
cej
si
ę
z
ż
adnymi realiami, a cz
ę
stokro
ć
prowadzonej tylko dla zaspokojenia własnych
wygórowanych ambicji. Chorobliwym wprost przypadkiem w tym wzgl
ę
dzie były ró
ż
ne
odmiany mierosławczyzny, czego
ś
, co okre
ś
liłbym jako fataln
ą
, piorunuj
ą
c
ą
mieszank
ą
żą
dzy
władzy i demagogii, lekkomy
ś
lno
ś
ci i pieniactwa i co reprezentował przez całe
ż
ycie nasz
najszkodliwszy XIX-wieczny demagog-insurekcjonista Ludwik Mierosławski. Ile
ż
szkód
przyniosło akcentowane wci
ąż
przez Mierosławskiego absolutyzowanie walki zbrojnej,
natychmiastowego "pr
ę
dkiego czynu" za wszelk
ą
cen
ę
, id
ą
ce w parze ze wzgard
ą
dla pracy
organicznej - "partactwa lada cyrkla, kotła czy pilnika". Zbyt cz
ę
sto obok najwspanialszych objawów
po
ś
wi
ę
cenia sprawie powsta
ń
czej, obok Konarskich, Bobrowskich czy Trauguttów spotykało si
ę
wła
ś
nie typy w stylu Mierosławskiego.
Polacy jako "plemi
ę
"
Widzenie słabo
ś
ci kolejnych konspiracji niepodległo
ś
ciowych i powsta
ń
narodowych w
ż
adnym razie nie mo
ż
e uzasadnia
ć
prób skrajnego idealizowania drugiego nurtu działa
ń
narodowych, tj. ró
ż
nych odmian pracy organicznej, absolutyzowania jej efektów, uwa
ż
ania jej
za jedynie słuszn
ą
w ka
ż
dej sytuacji. Zbyt cz
ę
sto zapomina si
ę
,
ż
e ugoda nie wsz
ę
dzie i nie zawsze
była mo
ż
liwa do realizacji. Wskazywano ju
ż
nieraz,
ż
e zupełnie odmienne warunki trwałego
kompromisu z zaborc
ą
istniały w monarchii Habsburgów, gdzie nie było zdecydowanie liczebnie
przewa
ż
aj
ą
cego i nad wszystkimi innymi panuj
ą
cego narodu ni
ż
w zaborze rosyjskim, gdzie wiodła
prym doktryna, widz
ą
ca w Polakach tylko plemi
ę
jednego "słowia
ń
skiego" narodu. St
ą
d
podzielane przez licznych wybitnych historyków opinie, i
ż
mo
ż
no
ść
kompromisu z caratem
zawsze była w istocie tylko złudzeniem i mogła tylko prowadzi
ć
do zatarcia odr
ę
bno
ś
ci
narodowej narodu polskiego i jego "przetrwania" wył
ą
cznie jako regionalnej odr
ę
bno
ś
ci
wielkoplemiennego imperium rosyjskiego.
Z zafałszowaniami dziejów Polski jest jak z obcinaniem głów hydrze - ci
ą
gle pojawiaj
ą
si
ę
nowe. W zwi
ą
zku z tym musz
ę
w swym cyklu cofn
ąć
si
ę
znowu do wieków
ś
rednich. Na łamach
"Polityki" z 5 sierpnia 2000 r. ukazało si
ę
bowiem jedno z najskrajniejszych zafałszowa
ń
- pióra
głównego niemieckiego eksperta tego tygodnika, jednego z najbardziej za
ż
artych germanofili, Adama
Krzemi
ń
skiego. Przypomnijmy,
ż
e w 1995 r. Krzemi
ń
ski wyst
ą
pił w "Polityce" (nr 46) z artykułem o
sprawie przesiedle
ń
Niemców z Polski po 1945 r., w którym próbował całkowicie zatrze
ć
ró
ż
nice
mi
ę
dzy ofiarami i katami, pisz
ą
c: Wyp
ę
dzenia Polaków przez Niemców, Niemców przez Polaków,
Polaków przez Rosjan, Ukrai
ń
ców i Litwinów, nie mówi
ą
c o masowej likwidacji
Ż
ydów przez
hitlerowców i ich kolaborantów w całej Europie - nawet po 50 latach pozostawiły otwarte rany. Prawem
psychologicznym jest,
ż
e ka
ż
da ze stron uwa
ż
a si
ę
przede wszystkim za ofiar
ę
- tłumi
ą
c w
ś
wiadomo
ś
ci poczucie winy i wyrzuty sumienia. Artykuł Krzemi
ń
skiego wywołał ostry protest dwóch
czytelników "Polityki" z Izraela a
ż
nazbyt dobrze pami
ę
taj
ą
cych, kto był ofiar
ą
, a kto był katem w
czasie wojny: Holona Izraela i Józefa Smieta
ń
skiego (sk
ą
din
ą
d w swoim czasie równie
ż
redaktora
"Polityki"). W publikowanym na łamach "Polityki" z 13 stycznia 1996 r. li
ś
cie obaj czytelnicy ostro
zaprotestowali przeciwko postawieniu przez Krzemi
ń
skiego na równi losu Polaków wysiedlonych z
Pomorza, Pozna
ń
skiego i Kresów przez zbrodniczych okupantów z losem Niemców, wysiedlonych po
II wojnie
ś
wiatowej z Polski na mocy porozumie
ń
poczdamskich. Zdaniem Smieta
ń
skiego i Izraela
tekst A. Krzemi
ń
skiego był wyrazem swoistej amnezji, gdy
ż
Polska w latach 30. chciała przesiedli
ć
Ż
ydów na Madagaskar, ale nie budowano O
ś
wi
ę
cimia. Mocarstwa zalegalizowały transfer Niemców.
Polska zrealizowała to przesiedlenie, ale nie było zagłady. Krzemi
ń
ski potraktował ró
ż
ne zjawiska jako
jednorodne.
Krzemi
ń
ski: Polska - Frankenstein Europy
Krzemi
ń
ski, bardzo wpływowy komentator "Polityki", niejednokrotnie go
ś
cił w Niemczech, gdzie był
wielce hołubiony przez swych niemieckich gospodarzy. Jak wida
ć
bardzo to na
ń
"wpłyn
ę
ło", bo przy
ró
ż
nych okazjach wyra
ź
nie d
ąż
y do zacierania szczególnej odpowiedzialno
ś
ci Niemiec za
zbrodnie II wojny
ś
wiatowej i wzywa polskich czytelników do zbiorowej amnezji w tej sprawie.
Jego zdaniem taka pami
ęć
to tylko jakie
ś
niepotrzebne, niepoprawne, nieeuropejskie urazy. W tek
ś
cie
Polska poduszk
ą
narodów ("Polityka" z 28 sierpnia 1993 r.) Krzemi
ń
ski pisał wprost,
ż
e nasze ci
ą
głe
przypominanie sobie, jak nas kiedy
ś
pokopano, jedynie psuje krew i blokuje sensowne inicjatywy (...)
nie wolno wpada
ć
w bezpłodn
ą
podejrzliwo
ść
. Gdy
Ż
ydzi wci
ąż
przypominaj
ą
tylko o swojej
martyrologii w II wojnie
ś
wiatowej, zawłaszczaj
ą
c wył
ą
czno
ść
na m
ę
cze
ń
stwo, to akurat
Krzemi
ń
skiemu nie przeszkadza. Bo "Europejczyk" Krzemi
ń
ski uwa
ż
a pewno,
ż
e tylko
Ż
ydzi
maj
ą
- zgodnie z "poprawno
ś
ci
ą
polityczn
ą
" - patent na m
ę
czenników. Nam, Polakom,
Krzemi
ń
ski usilnie zaleca natomiast, aby
ś
my nie podtrzymywali jakiej
ś
tam anachronicznej
"idei narodowej", "mało twórczej i niezbyt płodnej", twierdz
ą
c,
ż
e Naród to takie słowo, z którym
trzeba si
ę
obchodzi
ć
ostro
ż
nie, jak z odbezpieczonym granatem (por. tekst Krzemi
ń
skiego w
"Polityce" z 14 pa
ź
dziernika 1995 r.) Przy innej okazji red. Krzemi
ń
ski "popisał si
ę
" mało ciekawym
wyskokiem publicystycznym, okre
ś
laj
ą
c Polsk
ę
jako Frankensteina Europy. Jakie
ż
jeszcze obelgi pod
adresem Polski wymy
ś
l
ą
nasi pomysłowi Europejczycy?
W najnowszym swym wyczynie publicystycznym pt. Winnetou pod Grunwaldem ("Polityka" z 5
sierpnia br.) Krzemi
ń
ski wyst
ą
pił z jedn
ą
z najbardziej groteskowych prób wybielenia historii Zakonu
Krzy
ż
ackiego. Gromko domagaj
ą
c si
ę
"rewizji" naszego obrazu Krzy
ż
aków Krzemi
ń
ski nawołuje
do odej
ś
cia od "literackiej matejkiady" i zerwania z rozbiorowymi kompleksami naszych
wieszczów. Wybieleniu Krzy
ż
aków ma słu
ż
y
ć
do
ść
szczególny chwyt Krzemi
ń
skiego - postawienie
znaku równo
ś
ci pomi
ę
dzy dwoma wykluczaj
ą
cymi si
ę
"romantycznymi tradycjami" narodowych
spojrze
ń
na Krzy
ż
aków: polsk
ą
"czarn
ą
legend
ą
" i niemieck
ą
"biał
ą
legend
ą
". Bo - jak pisze
Krzemi
ń
ski -
ż
adna z tych legend nie jest no
ś
na. Krzy
ż
acy wprawdzie popełniali okrucie
ń
stwa przy
chrystianizacji ziem pruskich, ale - według Krzemi
ń
skiego - taka była podówczas kultura ewangelizacji
i prowadzenia wojen. Krzy
ż
acy nie odchodzili jako
ś
specjalnie od europejskiej normy.
Wybielanie Zakonu Krzy
ż
ackiego
A oto, jak Krzemi
ń
ski przedstawia dwie "legendy" o Krzy
ż
akach: polsk
ą
i niemieck
ą
, od których nale
ż
y
natychmiast odej
ść
: Oto le
żą
na stole dwie przeciwstawne literackie legendy Krzy
ż
aków i Grunwaldu.
T
ę
polsk
ą
znamy. Zdradziecki, złowrogi Zakon wykorzystuje naiwno
ść
Konrada Mazowieckiego,
fałszuje bull
ę
papiesk
ą
, prowadzi eksterminacyjne wyprawy przeciwko Prusom, Litwie i Polsce, tworzy
nowoczesne pa
ń
stwo militarne, kierowane przez elit
ę
butnych rycerzy. Podst
ę
pem zagarnia Gda
ń
sk i
Pomorze w 1308 r., nast
ę
pnie próbuje podbi
ć
Litw
ę
, któr
ą
uratowało przymierze i unia z Polsk
ą
oraz
bitwa pod Grunwaldem. Pa
ń
stwo krzy
ż
ackie, jako prototyp pa
ń
stwa SS, było nie do zniesienia nawet
dla własnych poddanych, którzy poprosili króla polskiego o przyj
ę
cie nad nim zwierzchnictwa.
Niepowetowany bł
ą
d polskiej polityki polegał na tym,
ż
e Jagiellonowie nie dobili krzy
ż
ackiej zarazy w
XVI w., lecz pozwolili Hohenzollernom wprowadzi
ć
w Prusach protestantyzm i utworzy
ć
dziedziczne
ksi
ę
stwo, które stało si
ę
gwo
ź
dziem do trumny Rzeczypospolitej. Drugi Grunwald, zdobycie Berlina w
1945 r. i przył
ą
czenie połowy byłych Prus wschodnich do Polski, raz na zawsze poło
ż
ył kres
krzy
ż
actwu.
Niemiecka legenda jest dokładnie odwrotnie. Oto skromne bractwo szpitalne, które pod koniec XII w.
opiekowało si
ę
w Ziemi
Ś
wi
ę
tej pielgrzymami z Bremy i Lubeki, na jałowej poga
ń
skiej ziemi w
północno-wschodniej Europie w ci
ą
gu dwustu lat zbudowało najnowocze
ś
niejsze pa
ń
stwo tamtej
epoki, zało
ż
yło 96 miast, zbudowało 90 zamków, osuszyło bagna, rozci
ą
gn
ę
ło Hanz
ę
- t
ę
ówczesn
ą
wspólnot
ę
gospodarcz
ą
basenu Morza Północnego i Bałtyku. To prawda, mówili niemieccy romantycy
XIX w., braciszkowie nie tylko leczyli, ale i zadawali rany, ale to dlatego,
ż
e poganie byli krn
ą
brni i nie
chcieli da
ć
si
ę
ochrzci
ć
. Krzy
ż
acy, powiadaj
ą
tacy pruscy historycy jak Treitschke czy Ranke, byli
dobrodziejstwem cywilizacyjnym. W ko
ń
cu polski ksi
ążę
Konrad Mazowiecki sam ich do siebie
zaprosił, bo nie mógł sobie da
ć
rady z najazdami Jad
ź
wingów, Litwinów i Prusów, a braciszkowie -
raptem garstka, 300-400, a tylko w porywach 700-1000 rycerzy zakonnych - migiem si
ę
uporali z cał
ą
t
ą
poga
ń
sk
ą
hołot
ą
, krzy
ż
em i mieczem zaszczepili w Prusach chrze
ś
cija
ń
stwo,
ś
ci
ą
gn
ę
li najnowsze
technologie, najbardziej przedsi
ę
biorczych osadników i stworzyli znakomit
ą
maszyn
ę
pa
ń
stwow
ą
,
która była modelem dla pó
ź
niejszych Prus czasów O
ś
wiecenia i Cesarstwa Niemieckiego.
Nieszcz
ęś
cie - głosi niemiecka legenda - zacz
ę
ło si
ę
wtedy, gdy Polska sprzeniewierzyła si
ę
chrze
ś
cija
ń
skiej solidarno
ś
ci i zawistna z powodu ol
ś
niewaj
ą
cych dokona
ń
Zakonu sprzymierzyła si
ę
z
poganami, wtargn
ę
ła do Prus i pokonała pod Tannenbergiem armi
ę
krzy
ż
ack
ą
. Do chwilowych
zwyci
ę
zców przył
ą
czyli si
ę
potem zdradziecko pruscy mieszczanie, którym obcy był duch
chrze
ś
cija
ń
skiego rycerstwa, poparli w wojnie trzynastoletniej polskiego króla i oddali szmat kraju pod
polskie władanie. Ale jest jeszcze sprawiedliwo
ść
na
ś
wiecie, królom pruskim udało si
ę
najpierw
zrzuci
ć
polsk
ą
zwierzchno
ść
, a potem uwolni
ć
dorobek dawnego pa
ń
stwa zakonnego od polskiego
bałaganu. Niemieckie Prusy i wzi
ę
te pod prusk
ą
egid
ę
Niemcy s
ą
oto najwy
ż
szym osi
ą
gni
ę
ciem sztuki
pa
ń
stwowej, militarnej i gospodarczej w XIX w.
Czytelników "Naszej Polski" prosz
ę
o wybaczenie za nieco przydługi cytat z tekstu A. Krzemi
ń
skiego,
ale tylko w ten sposób mog
ą
pozna
ć
cał
ą
istot
ę
manipulacji autora "Polityki". Krzemi
ń
ski, wbrew
faktom historycznym,
ś
wiadomie je zafałszowuj
ą
c, stawia znak równo
ś
ci pomi
ę
dzy dwoma
nieprawdziwymi według niego obrazami dziejów Krzy
ż
aków: polskim i niemieckim. S
ę
k w tym,
ż
e
polski obraz historii Krzy
ż
aków jest akurat zgodny z faktami i potwierdzaj
ą
go ró
ż
ni obiektywni
zachodni historycy (m.in. taki znawca jak Norman Davies).
Wybielaj
ą
cy Krzy
ż
aków niemiecki obraz jest za
ś
rzeczywi
ś
cie legend
ą
, i tylko legend
ą
, nie podzielan
ą
nawet przez niektórych bardziej obiektywnych od Krzemi
ń
skiego autorów niemieckich - np.
Wolfganga Plata.
Przypomnijmy najpierw, co pisał o stosunku Krzy
ż
aków do Polski prof. Norman Davies, historyk
sk
ą
din
ą
d daleki od bezkrytycznego przejmowania tradycyjnych polskich argumentów na temat dziejów
naszych stosunków z Niemcami. W przypadku Krzy
ż
aków prof. Davies nie ma jednak w
ą
tpliwo
ś
ci -
uwa
ż
a,
ż
e Konrad Mazowiecki nie wyobra
ż
ał sobie, jak gro
ź
n
ą
ż
mij
ę
wyhodował na własnej piersi (...).
Proces powstania pa
ń
stwa krzy
ż
ackiego dowodzi du
ż
ych nakładów energii w poł
ą
czeniu z brakiem
skrupułów. Od samego pocz
ą
tku brutaln
ą
sił
ę
wspierała dyplomacja, sztuki prawne oraz talenty
administracyjne. Ju
ż
w 1226 r. w "złotej bulli" z Rimini wielki mistrz Herman von Salza przekonał
papie
ż
a Grzegorza IX, aby przyj
ą
ł Prusy pod opiek
ę
papiestwa. Przekonał te
ż
cesarza Fryderyka II,
aby nadał wszystkie ziemie pruskie Zakonowi jako przyszłe ksi
ę
stwo (...). W obu przypadkach
zr
ę
cznie przeinaczył zasi
ę
g i charakter umowy z Konradem Mazowieckim (...). Zakon, upowa
ż
niony
do szerzenia ewangelii miłosierdzia, prowadził własne interesy, przelewaj
ą
c krew i stosuj
ą
c przymus.
Powtarzaj
ą
ce si
ę
bunty tłumiono z wyrachowanym okrucie
ń
stwem. Chodziło ju
ż
nie tylko o to,
ż
e
rycerze nie wykazywali wi
ę
kszej
ś
wiadomo
ś
ci chrze
ś
cija
ń
skiej warto
ś
ci ni
ż
przeci
ę
tna, zbrutalizowana
szlachta europejska, spo
ś
ród której ich rekrutowano. Prawdziwy protest wywoływał fakt,
ż
e w imi
ę
Chrystusa Krzy
ż
acy systematycznie dokonywali gwałtów, które stawały si
ę
ź
ródłem ich
własnego rozkwitu oraz
ż
e prze
ś
ladowali swych katolickich s
ą
siadów jeszcze długo po
osi
ą
gni
ę
ciu pierwotnie zało
ż
onych celów (podkr. - J.R.N.) (według N. Davies Bo
ż
e igrzysko,
Kraków 1998 r., t. I, s. 111, 113).
Norman Davies przeciw pseudoobiektywizmowi
Prof. Davies, pisz
ą
c (s. 113) o wzmacnianiu Zakonu Krzy
ż
ackiego przez zawodowych rycerzy z całej
Europy oraz ró
ż
ne okresowe wysiłki w postaci zorganizowanych grup krzy
ż
owców, stwierdza, i
ż
stanowili oni wcielenie najbardziej niechrze
ś
cija
ń
skich elementów chrze
ś
cija
ń
skiego
ś
wiata
(podkr. J.R.N.).
Prof. Davies wspominał równie
ż
(s. 114) o tak ch
ę
tnie dzi
ś
przemilczanej przez polskich germanofilów
sprawie okrutnego wymordowania mieszka
ń
ców Gda
ń
ska przez Krzy
ż
aków.
Jak
ż
e wi
ę
c si
ę
dzieje? Prof. Davies, tak skłonny do krytycyzmu wobec polskich uogólnie
ń
na temat
tradycyjnego niemieckiego "Drang nach Osten" wobec Słowian, nagle całkowicie zaakceptował
antykrzy
ż
ack
ą
"polsk
ą
legend
ę
"(!). Bo po prostu inaczej nie mógł zrobi
ć
, znaj
ą
c dobrze fakty z
historii. Nie mo
ż
na podchodzi
ć
do niej w pseudoobiektywistyczny sposób, jak "polski" publicysta z
postkomunistycznej "Polityki" - wa
żą
c na dwóch szalach wagi - jako rzekomo zupełnie równorz
ę
dne -
"polsk
ą
legend
ę
" i "niemieck
ą
legend
ę
". Nie mo
ż
na uzna
ć
za równorz
ę
dnych krzy
ż
ackiego agresora i
jego polskiej ofiary, okrutnych napastników i mordowanych Polaków. Z równym "powodzeniem"
mógłby pan red. Krzemi
ń
ski uznawa
ć
za rzekomo równorz
ę
dne racje: "legend
ę
hitlerowsk
ą
" i
"legend
ę
" antyhitlerowsk
ą
" (!). Racje niemieckich germanizatorów i polskich dzieci bitych we Wrze
ś
ni.
Racje polskich pocztowców w Gda
ń
sku i ich hitlerowskich katów. Smutne,
ż
e tego typu rzeczy trzeba
tłumaczy
ć
jak dziecku wytrawnemu publicy
ś
cie z "Polityki". Widzimy, do jakiego stopnia za
ś
lepia ch
ęć
przypodobania si
ę
Niemcom w poł
ą
czeniu z - łagodnie mówi
ą
c - brakami w lekturze. Sprzeczne z
faktami "poprawianie historii" przez Adama Krzemi
ń
skiego jest tym bardziej przykre,
ż
e chodzi o
publicyst
ę
i eseist
ę
, znanego z wyrafinowanego smaku estetycznego i wielostronno
ś
ci zainteresowa
ń
kulturalnych. Tylko
ż
e w tym przypadku wszedł na mało znane mu terytorium wiedzy o historii i napisał
to, co uznał za najlepsze z punktu widzenia obecnej proniemieckiej "poprawno
ś
ci politycznej".
Krzemi
ń
ski wzywa do zerwania z literack
ą
"matejkiad
ą
" w ocenie Krzy
ż
aków. Mo
ż
na mu przyzna
ć
,
ż
e
w utworach polskich twórców oraz pracach historyków i wypowiedziach polityków XIX i XX wieku nie
brakowało bardzo ostrych słów o Krzy
ż
akach. Adam Mickiewicz pisał: Krzy
ż
ackiego gadu nie
ugłaszcze nikt. Historyk Karol Szajnocha nazwał Zakon Krzy
ż
acki instytucj
ą
potworn
ą
, która
stugłow
ą
zmor
ą
nad ówczesn
ą
ci
ąż
yła Polsk
ą
. Historyk Oswald Balzer, sam sk
ą
din
ą
d pochodzenia
niemieckiego, nazwał Zakon zmor
ą
krzy
ż
ack
ą
. Stefan
Ż
eromski opisał w najbardziej ponurych
barwach dokonan
ą
przez Krzy
ż
aków rze
ź
ludno
ś
ci Gda
ń
ska w 1308 r. w Wietrze od morza. Zapytajmy
jednak, czy rzeczywi
ś
cie nie mieli oni racji w swoich "czarnych" ocenach Krzy
ż
aków?
Przypomnijmy,
ż
e tak niemił
ą
Krzemi
ń
skiemu polsk
ą
"czarn
ą
legend
ę
" o Krzy
ż
akach upowszechniał
m.in. tak wielki autorytet tamtych czasów jak Mikołaj Kopernik. Nazywał on Krzy
ż
aków wprost latrones
i homines sceleraci (łotrami i lud
ź
mi niegodziwymi).
Przypomnijmy,
ż
e na W
ę
grzech, sk
ą
d udało si
ę
przep
ę
dzi
ć
podst
ę
pny Zakon Krzy
ż
acki, napisano w
owym czasie, i
ż
Krzy
ż
acy zapłacili gospodarzowi kraju (czyli W
ę
gier - J.R.N.) za jego dobrodziejstwa
tak, jak po
ż
eraj
ą
cy płomie
ń
w piersi, jak mysz w spichlerzu, jak
ż
mija za pazuch
ą
. Czy to te
ż
jest
polsk
ą
"czarn
ą
legend
ą
"? Obiektywny niemiecki autor Wolfgang Plat bez ogródek pisze o podj
ę
tej
przez Krzy
ż
aków próbie grabie
ż
y cz
ęś
ci ziem pa
ń
stwa w
ę
gierskiego (por. W. Plat Deutsche und
Polen. Geschichte der deutschpolnischen Beziehungen, Köln 1980, s. 33, 34). To te
ż
pewno "czarna
legenda"?!
Przypomnijmy,
ż
e na dokonan
ą
przez Krzy
ż
aków w Gda
ń
sku rze
ź
z oburzeniem zareagował
sam papie
ż
Klemens V. Polecaj
ą
c spraw
ę
rzezi arcybiskupowi z Bremy i kanonikowi z Rawenny
papie
ż
Klemens V pisał do nich, i
ż
według doniesie
ń
, które otrzymał, Krzy
ż
acy w mie
ś
cie
Gda
ń
sku wi
ę
cej ni
ż
10 tysi
ę
cy ludzi or
ęż
em pobili, dzieciom w kołyskach kwil
ą
cym
ś
mier
ć
zadawali,
którym by i nieprzyjaciel wiary
ś
wi
ę
tej był przepu
ś
cił (cyt.za wyd. przez "Wiedz
ę
Powszechn
ą
" w 1961
r. ksi
ąż
k
ą
Karoli Ciesielskiej W zasi
ę
gu krzy
ż
ackiego miecza, s. 56-57).
Przypomnijmy,
ż
e krzy
ż
acki kronikarz opisuj
ą
c wypraw
ę
Krzy
ż
aków w 1322 r. pisał o działaniach jej
uczestników: Grabie
żą
i po
ż
og
ą
zburzyli gród i inne osady. Tak za
ś
nawiedzili okolic
ę
cał
ą
,
ż
e ani
małe dziecko w niej nie zostało (podkr. - J.R.N.) (cyt. za: K. Ciesielska W zasi
ę
gu krzy
ż
ackiego
miecza, Warszawa 1961, s. 67).
Jest wi
ę
ksz
ą
zasług
ą
zabi
ć
Polaków ni
ż
pogan
Reprezentuj
ą
cy stanowisko krzy
ż
ackie przeciw Polsce na rozpocz
ę
tym w 1414 r. Soborze w
Konstancji niemiecki dominikanin Joannes Falkenberg dał wyra
ź
nie do zrozumienia, jaki los Krzy
ż
acy
pragn
ę
liby zgotowa
ć
Polakom. W łaci
ń
skiej ulotce Satira Falkenberg pisał bez ogródek: Jest wi
ę
ksz
ą
zasług
ą
zabi
ć
Polaków i ich króla ni
ż
pogan (...).
Ś
wieccy ksi
ążę
ta zasługuj
ą
na królestwo niebieskie,
je
ś
li podejm
ą
wojn
ę
dla zabicia Polaków i ich króla (...). Zapowietrzona zbiorowo
ść
polska (pestifera
universitas Polonorum), której głow
ą
jest Jagiełło, jest cała szkodliwa (est tota obnoxia) (...) i dlatego
ś
wieccy ksi
ążę
ta maj
ą
obowi
ą
zek wyt
ę
pi
ć
(extinguere) wszystkich Polaków (...) powiesi
ć
na
szubienicach ich ksi
ążą
t i cał
ą
ich szlacht
ę
. Na szcz
ęś
cie słynny polski uczony, rektor krakowskiego
uniwersytetu Paweł Włodkowicz, z powodzeniem rozprawił si
ę
w Konstancji z eksterminacyjnymi
teoriami prokrzy
ż
ackiego dominikanina. Dzi
ę
ki argumentacji Polaków z Włodkowiczem na czele Sobór
w Konstancji uroczy
ś
cie pot
ę
pił pogl
ą
dy Falkenberga, doszło nawet do jego uwi
ę
zienia.
Je
ś
li dochodziło do tego,
ż
e nawet papie
ż
Jan XXII rzucił kl
ą
tw
ę
na Zakon (w 1328 r.). Je
ś
li słynna
szwedzka
ś
wi
ę
ta,
ś
w. Brygida, w oburzeniu na krzy
ż
ackie zbrodnie stwierdziła, powołuj
ą
c si
ę
na
objawienie Syna Bo
ż
ego, który mówi
ą
c o zakonie teuto
ń
skim, odezwał si
ę
do niej tymi słowy:
Pszczołami u
ż
yteczno
ś
ci mieli by
ć
owi Krzy
ż
acy, których postawiłem na stra
ż
y u granicy ziem
chrze
ś
cija
ń
skich. Ale oto powstali przeciwko mnie. Bo nie dbaj
ą
o dusze, nie lituj
ą
si
ę
ciał tego ludu
pruskiego, który z bł
ę
du nawrócił si
ę
ku wierze katolickiej i ku mnie. Gn
ę
bi
ą
go prac
ą
niewolnicz
ą
(...).
A je
ż
eli wojn
ę
tocz
ą
, tedy czyni
ą
to jedynie ku powi
ę
kszeniu swej pychy i szerszemu rozpostarciu
chciwo
ś
ci. Dlatego przyjdzie czas, kiedy b
ę
d
ą
wyłamane im z
ę
by i b
ę
dzie uci
ę
ta im r
ę
ka prawa, i
prawa noga im ochromieje, aby
ż
yli i uznali wyst
ę
pki swoje (cyt. za: K. Szajnocha Jadwiga i Jagiełło
1374-1414, Warszawa 1974, t. I, s. 291).
Zaiste, wielce przebiegli musieli by
ć
ś
redniowieczni Polacy. Je
ż
eli nawet szwedzk
ą
ś
wi
ę
t
ą
-
ś
w.
Brygid
ę
- zarazili swoj
ą
"czarn
ą
legend
ą
" o Krzy
ż
akach... Niebywałe rozmiary okrucie
ń
stwa
Krzy
ż
aków wobec swych poddanych były pi
ę
tnowane przez niektórych autorów niemieckich. Np. w
1797 r. niemiecki historyk królewiecki Ludwik von Baczko pisał,
ż
e podziw dla budowli zamków
krzy
ż
ackich u znawcy pruskiej historii znika, gdy przypomni on sobie,
ż
e te bryły skalne spi
ę
trzali
nieszcz
ęś
liwi niewolnicy (cyt. za: H. Boockmann Zakon krzy
ż
acki, Warszawa 1998, s. 277).
Inny autor niemiecki, Heinrich Luden, pisał w 1822 r. w swej powszechnie znanej wówczas historii
ś
wiata o krzy
ż
ackiej dumie, uporze i pogardzie dla człowieka. Znowu "czarna legenda" (!).
Wspomniany ju
ż
autor niemiecki Wolfgang Plat pisał w swej ksi
ąż
ce o agresywnym Zakonie
Krzy
ż
ackim,
ż
e program tego Zakonu wyra
ź
nie nakierowany był przeciwko istnieniu Polski. To wła
ś
nie
było
ź
ródłem konfliktu (W. Plat Deutsche und Polen. Geschichte der deutschpolnischen Beziehungen,
Köln 1980, s. 39).
Przypomnijmy tu,
ż
e niemieckie mieszcza
ń
stwo i szlachta Prus w ko
ń
cu tak mieli do
ść
rz
ą
dów
grabie
ż
czych Krzy
ż
aków, którzy wszystkie dobra chcieli zagarn
ąć
tylko dla siebie (W. Plat, s. 40),
ż
e z
całego serca optowali za wej
ś
ciem podbitych przez Krzy
ż
aków ziem pod polskie władanie. Pó
ź
niej
za
ś
, jak pisał Wolfgang Plat: pruskie stany stały wiernie przy polskiej republice szlacheckiej, poniewa
ż
wiedziały: tak długo, jak długo pozostaniemy przy Polsce, b
ę
dziemy wolni (solange wir bei Polen
bleiben, sind wir frei - podkr. - J.R.N.) (W. Plat, op.cit., s. 40). To nie tylko Polacy głosili "czarn
ą
legend
ę
" Krzy
ż
aków. Mieli ich prawdziwie do
ść
tak
ż
e ich wszyscy niemieccy poddani, ograbiani przez
nich i uciskani na ka
ż
dym kroku. Dlatego wła
ś
nie doszło do tego, co opisał z gorycz
ą
krzy
ż
acki
kronikarz Joannes von Pusille (Jan Lindenblatt), i
ż
: Wówczas wszystka szlachta i gmin, i mieszczanie
powstali na panów swoich, sprzeniewierzyli si
ę
im podobnie
ż
biskupi, prałaci, zakonnicy, zakonnice i
ludzie wszelkiego stanu, którzy wszyscy przeszli na stron
ę
króla polskiego i wzi
ę
li go sobie za pana. I
stała si
ę
tak wielka zdrada w pa
ń
stwie zakonnym i tak nagła zmiana serc całych Prusiech, jakiej nie
było jeszcze przypadku w
ż
adnym kraju (cyt. za: K. Szajnocha Jadwiga i Jagiełło 1374-1413,
Warszawa 1974, t. I i II, s. 292).
Nieprzypadkowo do rzekomo oczernianych przez polsk
ą
"czarn
ą
legend
ę
" Krzy
ż
aków tak ch
ę
tnie i
cz
ę
sto nawi
ą
zywali nazi
ś
ci na czele z osławionym rasist
ą
Alfredem Rosenbergiem. Ten ostatni
wielokrotnie próbował przedstawi
ć
Krzy
ż
aków jako
ś
redniowiecznego prekursora nazistów,
przerzucaj
ą
c pomost mi
ę
dzy krzy
ż
ack
ą
przeszło
ś
ci
ą
a narodowosocjalistyczn
ą
tera
ź
niejszo
ś
ci
ą
,
przypisuj
ą
c Hermanowi von Salza (wielki mistrz krzy
ż
acki z pocz
ą
tków XIII w. - J.R.N.) motyw walki o
przestrze
ń
ż
yciow
ą
(...) (według H. Boockmann, op.cit., s. 290).
Nie było rzezi Gda
ń
ska?
Polskie półki ksi
ę
garskie zalewane s
ą
wci
ąż
ró
ż
nego typu próbami wybielania Krzy
ż
aków. W
pierwszym odcinku mego cyklu o czarnej legendzie dziejów Polski ("NP" z 9 sierpnia 2000 r.) pisałem
o wybielaniu Krzy
ż
aków jako "cywilizatorów" przez Janusza A. Majcherka i o podobnych dokonaniach
T. Jastruna w "Res Publice" oraz w wydanej w 1996 r. ksi
ąż
ce Zofii Kowalskiej Krzy
ż
acy w innym
ś
wietle. Chciałbym teraz przypomnie
ć
jeszcze par
ę
innych drastycznych przykładów tego typu
"wybielania" Krzy
ż
aków.
W 1999 r. na rynku wydawniczym pojawiła si
ę
ksi
ąż
ka mało znanego autora Pawła Pizu
ń
skiego
Krzy
ż
acy od A do Z. Leksykon, szumnie reklamowana przez publikuj
ą
ce j
ą
wydawnictwo jako
pierwszy w Polsce leksykon po
ś
wi
ę
cony Krzy
ż
akom. Niestety nie tylko autor tej ksi
ąż
ki jest mało
znany, ale wyra
ź
nie i jemu mało znane s
ą
prawdziwe dzieje krzy
ż
ackie, o czym
ś
wiadcz
ą
zarówno
rozliczne wa
ż
ne pomini
ę
cia, jak i daleki od rzetelno
ś
ci naukowej sposób przedstawienia dziejów
Krzy
ż
aków. Autor przypuszczalnie główne
ź
ródła swej "wiedzy" o Krzy
ż
akach czerpał od niemieckich
autorów. Dowodzi tego bardzo cz
ę
ste nie-stosowanie nawet w tym pierwszym w Polsce leksykonie
po
ś
wi
ę
conym Krzy
ż
akom podstawowych poj
ęć
, przyj
ę
tych przez polsk
ą
historiografi
ę
w odniesieniu
do tej problematyki. Pró
ż
no szukałem w ksi
ąż
ce Pizu
ń
skiego np. hasła hołd pruski. Autor pewnie
uznał za "niepoprawne politycznie" przypominanie tego typu nieprzyjemnych dla Niemców wspomnie
ń
historycznych. Przy ha
ś
le "Gda
ń
sk" zabrakło w ogóle cho
ć
by słowa o osławionej rzezi gda
ń
skiej z
1308 r., kiedy Krzy
ż
acy okrutnie wymordowali ponad 10 tys. osób, wi
ę
kszo
ść
ówczesnych
mieszka
ń
ców miasta. W ksi
ąż
ce, która zawiera 150 biogramów postaci, które wywarły najwi
ę
kszy
wpływ na dzieje Zakonu, zabrakło biogramu w
ę
gierskiego króla Andrzeja II, który - poznawszy si
ę
na
wiarołomstwie Krzy
ż
aków - sił
ą
przep
ę
dził ich z W
ę
gier.
"Zapomniano" o Towarzystwie Jaszczurczym
Zabrakło w leksykonie dziejów Krzy
ż
aków tak podstawowego poj
ę
cia, jak Towarzystwo Jaszczurcze,
nazwa utworzonego w 1397 r. tajnego zwi
ą
zku szlachty chełmi
ń
skiej, maj
ą
cego j
ą
broni
ć
przed
uciskiem krzy
ż
ackim (zwi
ą
zek ten stał si
ę
pó
ź
niej podstaw
ą
słynnego Zwi
ą
zku Pruskiego,
utworzonego w 1440 r.). Pisz
ą
c o warszawskim procesie przeciw Krzy
ż
akom w 1339 r. Pizu
ń
ski
pomija tak podstawowe sprawy, jak konkretne, udowodnione w czasie procesu zarzuty, oskar
ż
aj
ą
ce
Krzy
ż
aków o spalenie ko
ś
ciołów w Nakle, Warcie, Szadku, Bełdrzychowie, Koninie, Słupiach,
Pobiedziskach i Karczewie oraz ko
ś
cioła franciszkanów w Pyzdrach. Nie dowiemy si
ę
z ksi
ąż
ki
Pizu
ń
skiego o zdradzieckim zamordowaniu przez Krzy
ż
aków gda
ń
skich burmistrzów Konrada Letzkau
i Arnolda Hechta oraz rajcy Bartłomieja Grossa (w 1411 r.). Przykłady tego typu pomini
ęć
mo
ż
na
długo mno
ż
y
ć
. "Zdumiewa" wyra
ź
nie zapo
ż
yczony przez Pizu
ń
skiego ze stronniczych niemieckich
ksi
ąż
ek sposób interpretowania ró
ż
nych wydarze
ń
. Np. w ha
ś
le Borsa ziemia pisze,
ż
e król w
ę
gierski
Andrzej II wkroczył na czele swych wojsk do posiadło
ś
ci Zakonu i zagarn
ą
ł ich dobra (podkr. -
J.R.N.) (Krzy
ż
acy od A do Z, op.cit., s. 22). To nie król w
ę
gierski zagarn
ą
ł dobra Krzy
ż
aków, lecz
Krzy
ż
acy próbowali zrabowa
ć
ziemie W
ę
gier, przyznaj
ą
to obiektywni, a nie stronniczy autorzy
niemieccy (np. W. Plat, pisz
ą
cy o próbie grabie
ż
y ziem w
ę
gierskich przez Krzy
ż
aków). Do wszystkich
pomini
ęć
i deformacji dochodzi te
ż
wyj
ą
tkowo niechlubna, niezgodna z przyj
ę
tymi zasadami pisownia
nazwisk. Np. ksi
ążę
Albrecht Hohenzollern (ten od hołdu pruskiego) podany został nie pod hasłem
"Albrecht Hohenzollern", jak zwykle podaje si
ę
w encyklopediach, lecz pod hasłem "Hohenzollern".
Niemiecki Instytut Historyczny - za Krzy
ż
akami
Zadbał o wybielenie Krzy
ż
aków w Polsce równie
ż
Niemiecki Instytut Historyczny w Warszawie. Z jego
pomoc
ą
wydawnictwo "Volumen" wydało w 1998 r. współfinansowan
ą
przez "Alfried Krupp von Bohlen
und Halbach Stiftung" obszern
ą
, prawie 400-stronicow
ą
publikacj
ę
niemieckiego historyka Hartmuta
Boockmanna. Mimo odchodzenia w szeregu sprawach od ró
ż
nych stereotypów pruskiej historiografii
Boockman podejmował w swojej ksi
ąż
ce kolejn
ą
, trzeba przyzna
ć
bardzo zr
ę
czn
ą
i wyrafinowan
ą
,
prób
ę
wybielenia Krzy
ż
aków, staraj
ą
c si
ę
m.in. wyra
ź
nie pomniejszy
ć
obraz ich okrucie
ń
stw i
wyj
ą
tkowej agresywno
ś
ci. Równocze
ś
nie dalej podtrzymywał ró
ż
ne stare niemieckie tezy, pisz
ą
c np.,
ż
e (...) niezbywalne prawo Polski do Pomorza Gda
ń
skiego staje si
ę
z gruntu w
ą
tpliwe (H. Boockmann
Zakon krzy
ż
acki, Warszawa 1998, s. 171). Szkoda,
ż
e polscy wydawcy nie zadbali o opatrzenie tak
kontrowersyjnej z polskiego punktu widzenia ksi
ąż
ki H. Boockmanna polskim wst
ę
pem lub posłowiem,
przedstawiaj
ą
cym polskie stanowisko w ró
ż
nych spornych sprawach. (Nie załatwiła tego niestety
króciutka, niecałe dwie strony notka polskiego historyka prof. Mariana Biskupa.)