Artykuł dodany: 2006-07-29 12:27:53
Nasz Dziennik (2006-07-29)
Parę tygodni temu nakładem wydawnictwa Random House w USA ukazał się szczególnie obrzydliwy paszkwil Jana Tomasza Grossa "Fear. Anti-semitism in Poland after Auschwitz" ("Strach. Antysemityzm w Polsce po Auschwitz"). Jest to książka, która zaszokuje nawet najbardziej upartych i naiwnych zwolenników "Sąsiadów" Grossa. Odsłania bowiem tym razem otwarcie już niczym niezakamuflowane oblicze tego autora jako fanatycznego wroga Polski i Polaków, pełnego jednoznacznej złej woli. W "Sąsiadach" Gross atakował Polaków na tle zdeformowanego obrazu społeczności polskiej w jednym małym miasteczku - Jedwabnem. W "Strachu" idzie o wiele dalej, snując wciąż pełne zacietrzewienia i nienawiści uogólnienia o Polakach jako narodzie. Oszczerstwa Grossa aż nadto potwierdzają prawdziwy obraz jego intencji, jaki kreśliliśmy 5 lat temu w "Naszym Dzienniku". Obraz, któremu próbowano się przeciwstawiać w najbardziej wpływowych mediach, od "Wyborczej" i "Rzeczpospolitej" po "Politykę" i "Tygodnik Powszechny". Wszędzie tam próbowano kreować Grossa na rzekomy wielki autorytet moralny, z pasją rozliczający niegodziwości w wojennej historii Polski.
Przedstawiano przy tym żydowskiego socjologa Grossa jako rzekomego historyka i polskiego patriotę, dokonującego narodowego samorozrachunku. Przeciwstawiłem się tym manipulacjom w "100 kłamstwach Grossa" (Warszawa 2001, s. 299), przytaczając tekst ogłoszonej w maju 1990 r. deklaracji grupy żydowskich intelektualistów z 9 krajów - tzw. deklaracji z Yarnton. Gross był tam podpisany m.in. obok prof. M. Goldsteina z Belgii, rabina M. Schudricha z USA, rabina dr. N. Solomona z Wielkiej Brytanii. Najdalej w chwalbie Grossa poszedł Adam Michnik, przedstawiając go w swym wstępie do niemieckiego wydania "Sąsiadów" jako kontynuatora Mickiewicza, Słowackiego, Gombrowicza i Miłosza, obnażających "zakłamanie i powierzchowność" panujące w "rozległych częściach polskiej kultury narodowej".
Już wtedy jednak w debacie wokół książki Grossa w latach 2001-2002 z ostrą krytyką jego kłamstw wystąpili tak wybitni autorzy jak prof. T. Strzembosz, prof. I.C. Pogonowski, prof. B. Wolniewicz, prof. Z. Musiał, prof. K. Kawalec,
dr P. Gontarczyk, słynny żydowski prof. z USA N. Finkelstein, najwybitniejszy amerykański znawca historii Polski prof. R.C. Lukas, niemiecki historyk dr B. Musiał, słynna polska patriotka żydowskiego pochodzenia D. Kacnelson. Przeważająca część krytyk Grossa została jednak starannie przemilczana w najbardziej wpływowych mediach, które najwyraźniej wspierały antypolskie uogólnienia wspomnianego autora. Dodajmy, że Gross cieszył się też jednoznacznym poparciem postkomunistycznych władz RP na czele z A. Kwaśniewskim i L. Millerem i ówczesnego prezesa IPN L. Kieresa. Wciąż starano się przedstawiać Grossa jako godny naśladowania wzór rzekomego głęboko uczciwego rozrachunku z ciemnymi kartami polskich dziejów.
Polscy "kaci" i żydowskie "ofiary"
Dziś ten tak szczodrze wysławiany kilka lat temu Gross w pełni odsłonił się w sposób prawdziwie kompromitujący dla wszystkich jego niedawnych cynicznych lub naiwnych chwalców. W książce "Strach" bez żenady pokazał, jak daleka jest mu jakakolwiek elementarna uczciwość w spojrzeniu na Polskę i Polaków. Naród Polski, który tak bardzo ucierpiał w czasie wojny, Gross przedstawił w swej nowej książce jako znikczemniały naród dzikich antysemitów, krwiożerców i rabusiów. Naród, w którym rzekomo tylko nieliczna mniejszość umiała zachować uczciwość w czas wyzwania, podczas gdy ogromna część nacji była pozbawiona współczucia dla mordowanych Żydów. Według Grossa, "polskie społeczeństwo było niezdolne do opłakiwania śmierci swych żydowskich sąsiadów" ("Polish society was unable to mourn its Jewish neighbours deaths", "Fear", s. 258, zob. również
s. 247). Co więcej, rzekomo "powszechnie" kolaborowano z Niemcami, do spółki z nimi grabiąc Żydów, a częstokroć nawet ich mordując. Książka Grossa jest przy tym oparta na jednym wyraźnie dominującym schemacie - przeciwstawianiu "nikczemnych" Polaków - "katów", ich niewinnym, wręcz anielskim "ofiarom" - Żydom.
Temu podstawowemu celowi Grossa służy niezwykle tendencyjny dobór cytowanych źródeł. Gross z ogromną konsekwencją dobiera wyłącznie takie cytaty, które dowodzą niezwykłego okrucieństwa Polaków wobec Żydów i polskiej ogromnej pazerności na grabione żydowskie mienie. Jednocześnie zaś równie konsekwentnie i starannie przemilcza wszystko to, co świadczyło dobrze o Polakach, przeróżne przykłady ich pomocy w ratowaniu Żydów z narażeniem śmierci, przychylne Polakom świadectwa Żydów i obserwatorów zachodnich. W książce Grossa wielokrotnie czytamy różnorodne, czasem dość niewiarygodne opisy domniemanych okrucieństw polskich wobec Żydów. Autor niejednokrotnie użala się na rzekomy całkowity brak litości dla losu Żydów w czasie wojny u ogromnej części Polaków. Równocześnie zaś nigdzie, ale to nigdzie, nie spotykamy u Grossa jakiejkolwiek informacji o konkretnym przykładzie ratowania Żydów przez Polaków w dobie wojny (choćby o przypadku Ireny Sendlerowej, która uratowała kilka tysięcy Żydów). Czytamy za to wielokrotnie powtarzane pomstowania Grossa na temat rzekomego "szeroko rozpowszechnionego" wspólnictwa Polaków z Niemcami w eksterminacji Żydów lub co najmniej powszechnego zobojętnienia Polaków na ich los. Już w "Upiornej dekadzie" Gross pisał, że Żydom pomagała jedynie "drobna garstka Polaków". Teraz w "Strachu" pisze, że Polacy ratujący Żydów stanowili tylko "małą mniejszość" (s. 261). Jak bardzo kłamliwe jest to stwierdzenie, można zauważyć przez porównanie go z opinią jednego z czołowych historyków IPN, Jana Żaryna: "W różnorodną pomoc Żydom mogło być zaangażowanych nawet do 1 mln Polaków żyjących pod okupacją niemiecką i sowiecką" (cyt. za: J. Żaryn, Hierarchia Kościoła katolickiego wobec relacji polsko-żydowskich w latach 1945-1947, [w:] Wokół pogromu kieleckiego, IPN, Warszawa 2006, s. 81). Pomagało do miliona Polaków, choć każdy przypadek pomocy narażał na natychmiastowy wyrok śmierci z rąk niemieckich okupantów, a często także nawet na wymordowanie całej rodziny pomagającego. Byliśmy przecież jedynym krajem w Europie, gdzie za pomaganie Żydom groziła śmierć. Przypominał o tym m.in. znany żydowski działacz społeczny Adolf Berman (brat Jakuba Bermana) w wystąpieniu na sesji poświęconej ratowaniu Żydów w dobie wojny, zorganizowanej w Jerozolimie w dniach 8-11 kwietnia 1974 r. (por. Rescue Attempts during the Holocaust, Yad Vashem, Jerusalem 1977, s. 453). Gross całkowicie przemilcza w swej pisanej dla Amerykanów książce ten tak ważny fakt o Polsce jako jedynym kraju, gdzie groziła kara śmierci za pomoc Żydom. Równie konsekwentnie przemilcza liczone na tysiące przykłady Polaków zamordowanych za pomoc Żydom.
Grabienie Żydów jako polska "specjalność"
Główną tezą Grossa jest to, że Polacy w pierwszych latach po wojnie z wielką pasją i zajadłością mordowali Żydów, bo czuli się winni pomagania Niemcom w holokauście, tego, że razem z Niemcami zabijali Żydów w czasie wojny. Jako wyłączny powód mordowania Żydów w Polsce Gross podaje polską pazerność i żądzę rabunku, które jakoby doprowadziły wielkie rzesze Polaków do kolaboracji z Niemcami. Po wojnie zaś Polacy dalej mordowali Żydów, by uniemożliwić im odzyskanie zagrabionego mienia. Na s. 256 "Strachu" czytamy: "Innymi słowy Żydzi bardzo mocno budzili strach i byli niebezpieczni, nie z powodu tego, co zrobili i mogli zrobić dla Polaków, lecz z powodu tego, co Polacy zrobili dla Żydów. Powszechne wplątanie w morderstwa i rabowanie Żydów odkrywało w każdej społeczności, w której miały miejsce napaści i rabunki, skłonność do morderczego gwałtu, na którą w zasadzie nikt nie był uodporniony". W książce niejednokrotnie czytamy o "szeroko rozpowszechnionej zmowie przeciętnych Polaków z realizowaną przez nazistów eksterminacją Żydów" ("ordinary Poles widespread collusion with the Nazi-driven extermination of the Jews", s. 247-248). Już we wstępie (s. XIV) Gross twierdził, że ta "szeroko rozpowszechniona zmowa z realizowaną przez nazistów grabieżą i ewentualnym rabowaniem Żydów była tym, co wywoływało polski antysemityzm po wojnie". Na s. 249 czytamy, że "masy ludzi w Polsce stały się wspólnikami w eksploatowaniu Żydów i w doprowadzeniu ich do śmierci". Na temat rzekomej "polskiej kolaboracji" i rzekomego wspólnictwa "szerokich warstw" polskiego społeczeństwa z nazistami w grabieniu, a nawet mordowaniu Żydów czytamy u Grossa również w wielu innych miejscach jego książki (por. np. s. 185, 186, 247, 250, 260).
Gross najwyraźniej stara się poprzez wielokrotne powtarzanie antypolskich oskarżeń, by one maksymalnie utrwaliły się w umysłach jego amerykańskich czytelników. Przypomnijmy, że już ponad pięć lat temu w związku z "Sąsiadami" Grossa znany historyk IPN, dyrektor w tym Instytucie Paweł Machcewicz krytykował to, iż: "Są też w pracach Grossa stwierdzenia równie nie do przyjęcia, choć nie odnoszące się bezpośrednio do wydarzeń w Jedwabnem - na przykład konstatacja, że Polacy na Kresach Wschodnich masowo kolaborowali z wkraczającym Wehrmachtem. Jest to nic innego jak tylko stereotyp kreowany przez Grossa. Autor protestuje przeciw stereotypowi przypisującemu Żydom współpracę z NKWD, ale w to miejsce chce wprowadzić stereotyp rzekomej masowej współpracy Polaków z Niemcami. Uwagi Grossa w rodzaju tej, że Polacy, gdyby chcieli, mogli wbrew gestapo uratować znacznie więcej Żydów, są także niezwykle ryzykowne" (por. Co się stało w Jedwabnem, rozmowa P. Paliwody z P. Machcewiczem, "Życie", 30 stycznia 2001 r.).
Gross nie tylko nie wyciągnął żadnych wniosków z udokumentowanych krytyk jego uogólnień ze strony licznych polskich historyków, lecz jeszcze w skrajnym stopniu nasilił swe uogólnienia. Szczególnie mocno znalazło to odbicie w maksymalnym wyeksponowaniu w "Strachu" grabienia Żydów jako rzekomo szczególnie rozpowszechnionej w Polsce "specjalności" Polaków. Według Grossa (s. 252), "grabienie Żydów było społecznie akceptowaną normą w Polsce" ("spoliation of the Jews become a community-accepted norm"). Na s. 47 Gross twierdzi, że ok. 2,5 mln Polaków uległo demoralizacji w konsekwencji grabienia mienia żydowskiego.
Porównajmy twierdzenia Grossa o rzekomej ogromnej skali grabieży mienia żydowskiego przez Polaków z ukształtowanymi na podstawie wieloletnich badań ocenami historyka (a nie socjologa jak Gross) Teresy Prekerowej, związanej z Żydowskim Instytutem Historycznym. W "Najnowszych dziejach Żydów w Polsce" (Warszawa 1993, s. 306), książce powstałej w związku z pracami prowadzonymi w Centrum Badania i Nauczania Dziejów i Kultury Żydów w Polsce, Prekerowa pisze, że z uderzenia gospodarczego w Żydów "korzyści materialne" "odnosiła niewielka bądź co bądź grupa ludności polskiej". Pisząc do amerykańskich czytelników, Gross kłamliwie przemilcza, że grabież mienia żydowskiego była dokonywana głównie przez Niemców, a nie Polaków. A także to, że sami Polacy padali na wielką skalę ofiarami grabieży ze strony Niemców. O tej grabieży mienia polskiego przez Niemców nie przeczytamy u Grossa dosłownie ani słowa. Porównajmy więc jego wywody z udokumentowanymi, opartymi na wieloletniej pracy w zawodzie historyka stwierdzeniami T. Prekerowej (op. cit., s. 280): "Kolejną represją, która dotknęła ludność żydowską (a w dużym stopniu również polską) [podkr. JRN] była grabież mienia. Rozpoczęta od połowy września, w październiku i listopadzie przyjęła formy zorganizowane, a w grudniu 1939 r. została gwałtownie zintensyfikowana. Władze niemieckie przejęły całą własność państwową [podkr. JRN] oraz majątek zlikwidowanych polskich i żydowskich organizacji politycznych, społecznych i kulturalnych, jak też całe mienie żydowskich zrzeszeń religijnych i znaczną część majątku Kościoła katolickiego [podkr. JRN]. Na ziemiach wcielonych skonfiskowano wszystkie prywatne polskie [podkr. JRN] i żydowskie przedsiębiorstwa przemysłowe, transportowe i inne, hurtownie, część warsztatów rzemieślniczych i sklepów oraz duże i średnie gospodarstwa rolne. W GG Polakom odebrano większe przedsiębiorstwa [podkr. JRN] i ustanowiono niemieckich zarządców w dużych gospodarstwach rolnych, Żydom zaś zabrano prawie wszystko, zostawiając jedynie najmniejsze sklepiki i warsztaty rzemieślnicze. Zakłady żydowskie na ogół przekazywano Niemcom [podkr. JRN], niektóre mniejsze sklepy i warsztaty oddawano w zarząd lub użytkowanie Polakom wysiedlonym z wcielonego do Rzeszy 'kraju Warty' (Wartheland) (...) w praktyce ograbiono wszystkie bogatsze mieszkania żydowskie i wiele polskich [podkr. JRN]".
Całkowitą nieuczciwość Grossa doskonale ilustruje fakt, że pisząc do na ogół kompletnie niezorientowanych w historii Polski doby wojny czytelników amerykańskich, cynicznie przemilcza fakt, że bardzo duża część Polaków padła ofiarą niemieckiej grabieży. A także to, że w wyniku tej grabieży bezpowrotnie przepadła bardzo duża część polskiego majątku narodowego, przemysłu, skarbów kultury i sztuki. O tym wszystkim Gross świadomie nie informuje amerykańskich czytelników, tym chętniej za to zapewniając, jak to na holokauście wzbogaciła się polska burżuazja i chłopi, jak dzięki temu rozwinęła się polska klasa średnia (por. np. s. 39-40).
Przemilczana polska martyrologia
Trzeba przyznać, że Gross jest niebywale konsekwentny w portretowaniu Polaków jako grabieżców i "katów", współsprawców holokaustu. W swej ponad 300-stronicowej książce, poświęconej przedstawieniu tragicznych losów Żydów mordowanych z żądzy rabunku przez Polaków w czasie wojny i w pierwszych latach powojennych, niemal całkowicie przemilcza wojenną martyrologię Polaków. Niemal całkowicie, poza dwoma zdaniami (!). Jedno zdanie (s. 11) to informacja o śmierci paruset tysięcy mieszkańców Warszawy podczas Powstania Warszawskiego. Drugie zdanie (s. 4) to skądinąd niezgodna z faktami informacja wydatnie pomniejszająca rozmiary polskiej martyrologii. Według Grossa, w czasie wojny zginęło nie ponad 3 mln Polaków, jak to jest powszechnie przyjęte, lecz tylko 1,5-2 mln (Gross podaje, że w czasie wojny zginęło między 4,5 mln a 5 mln polskich obywateli, w tym 3 mln Żydów). Poza tymi dwoma zdaniami w całej książce Grossa nie ma dosłownie ani jednego słowa więcej o spowodowanej przez Niemców polskiej gehennie doby wojny.
Za to wielokrotnie czytamy o polskim wspólnictwie z Niemcami w eksterminowaniu Żydów, w grabieży ich mienia. Niedoinformowany czytelnik amerykański (takich jest przypuszczalnie 99 proc. czytelników książki Grossa) nie będzie miał po takiej lekturze pojęcia, że Polacy byli faktycznymi ofiarami tej wojny, przeciwnie - będzie miał odczucie, że Polacy cynicznie i bezwzględnie wykorzystali okupację niemiecką do niesamowitego wzbogacenia się kosztem Żydów. Na s. 5 Gross pisze, że odmiennie niż w odniesieniu do Żydów Niemcy nie przewidywali eksterminacji Polaków, lecz chcieli ich uczynić niewolnikami wykorzystywanymi do pracy fizycznej. Przemilcza istnienie planów niemieckich przewidujących przyszłą eksterminację milionów Polaków. Konsekwentnie przemilcza rozmiary strat polskiej inteligencji, którą niemiecki okupant chciał wyeliminować w całości. Przemilcza fakt, że Oświęcim był początkowo obozem głównie dla Polaków, milczy o takich katowniach niemieckich dla Polaków, jak Pawiak czy więzienie na al. Szucha.
Zarzucając wielokrotnie Polakom rzekomą obojętność wobec losu żydowskich ofiar zagłady, "brak opłakiwania żydowskich zmarłych", Gross konsekwentnie milczy przed amerykańskimi czytelnikami na temat polskich ofiar niemieckich zbrodni. Motywy tego milczenia są aż nadto jednoznaczne. Jego książka ma spełnić swój cel jako potężna maczuga wymierzona w polskich "katów" i "rabusiów", którzy zagarnęli żydowskie mienie. Temu celowi jest podporządkowane dosłownie wszystko w książce Grossa. Pokazanie czegokolwiek o tym, jak Polacy ucierpieli w czasie wojny, mogłoby niepotrzebnie "osłabić" podstawowy cel - wywołanie jak największego współczucia dla "nikczemnie obrabowanych" przez Polaków Żydów. Współczucia, które potem wykorzysta odpowiednie lobby w USA dla maksymalnego zintensyfikowania nacisków w celu wymuszenia na Polsce jak największych odszkodowań dla Żydów. Intencje Grossa świetnie wyczuł już wcześniej słynny żydowski profesor z USA Norman Finkelstein na podstawie jednego z rozdziałów "Sąsiadów". Finkelstein pisał, że: "Z błogosławieństwem Grossa 'Sąsiedzi' stali się kolejnym orężem 'przedsiębiorstwa holokaust' w jego dążeniu do ograbienia Polski (...) 'przedsiębiorstwo holokaust' wysuwa roszczenia wobec setek tysięcy parceli w Polsce, których wartość szacuje się na kilkadziesiąt miliardów dolarów.
Co więcej, nawet spełnienie tych astronomicznych żądań i tak nigdy nie przyniosłoby prawdziwego pojednania. 'Przedsiębiorstwo holokaust' nie reprezentuje bowiem ani 'tych, którzy zostali zamordowani', ani ocalałych Żydów, ani ich spadkobierców. Jest to najzwyklejsze wyłudzanie zakamuflowane pod sztandarem żydowskiego cierpienia. (...) Gross pisze, że 'chodzi tu o kwestię moralną, a nie materialną'. Tak naprawdę zaś mamy tu do czynienia ze zwykłym chuligaństwem 'przedsiębiorstwa holokaust'". (N. Finkelstein, Przedsiębiorstwo holokaust, Warszawa 2001, s. 198, 199-200).
Przypomnijmy tu, że Gross w swojej książce "Strach" wielokrotnie atakuje "pazerne" polskie chłopstwo, które mordowało Żydów z żądzy rabunku. W całej jego ponad 300-stronicowej książce nie znajdzie się natomiast ani jednego zdania o jakichkolwiek przejawach pełnych poświęcenia działań ze strony części mieszkańców polskich wsi - działań, za które wielu polskich chłopów ratujących Żydów zapłaciło własnym życiem. Odwołam się tu znów do informacji zawartej w książce historyk Teresy Prekerowej, związanej z Żydowskim Instytutem Historycznym. W cytowanej już książce "Najnowsze dzieje Żydów w Polsce" pisała ona na ss. 353-354: "Mieszkańcy wsi byli najbardziej narażeni na represje ze względu na nieznajomość zasad konspiracji. (...) Na wsiach też Niemcy stosowali najczęściej - dla odstraszenia - zasady odpowiedzialności zbiorowej, mordując nie tylko osoby przechowujące, ale również bliskich sąsiadów. Do największych egzekucji na tym tle doszło wiosną 1943 r. w województwie rzeszowskim, gdzie we wsi Przewrotne zamordowano 13 marca za ukrywanie Żydów 30 Polaków, a 5 maja dalszych 16, 20 czerwca zaś w pobliskiej wsi Hucisko 21 jej polskich mieszkańców (spalono też 17 domów i kilkanaście zabudowań gospodarczych). Do pacyfikacji doszło w czerwcu także w Cegłowie w województwie siedleckim. Objęła ona 25 Polaków, którzy w sąsiedniej wsi Cisie przechowywali grupę Żydów z Cegłowa. Niektórzy z Żydów ocaleli. We wsi Ciepielów i pobliskiej Rekłówce (woj. radomskie) w grudniu 1942 r. spalono żywcem 31 osób (miejscowych rolników i ich rodziny) wraz z ukrywanymi przez nich Żydami (...) We wszystkich tych egzekucjach ginęli zarówno dorośli, jak i niemowlęta i paroletnie dzieci".
Zapytajmy: co wspólnego z wymogami elementarnej uczciwości ma przemilczenie przez Grossa tych faktów w książce adresowanej do amerykańskich czytelników, w której przedstawia arcyponury obraz pazernych i krwiożerczych polskich chłopów? Notabene Rzeszowskie, które było miejscem tak okrutnych kaźni na rozlicznych chłopach ukrywających Żydów, jest w książce Grossa przedstawione wyłącznie jako teren, gdzie doszło do antyżydowskiego pogromu w 1945 roku (s. 73-80).
Gross pomija fakty świadczące o tym, że w pierwszym okresie okupacji niemieckiej w Polsce Polacy byli nacją bardziej bezwzględnie traktowaną niż Żydzi. Było tak w latach 1939-1941, aż do początków 1942 roku, gdy Niemcy podjęli decyzję o "ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej". Nader wymowne pod tym względem są dane zawarte w "Dzienniku lat okupacji" dr. Zygmunta Klukowskiego, którego skądinąd cytuje również Gross, choć bardzo wybiórczo i tendencyjnie. Czytając książkę Klukowskiego (por. np. s. 80, 86, 92, 93, 97), wyraźnie widać, że początkowo Niemcy, choć szykanowali i poniżali Żydów, to najbardziej brutalne represje rezerwowali dla Polaków, w nich widząc największe niebezpieczeństwo dla siebie, a przede wszystkim groźbę konspiracji. W opinii dr. Klukowskiego, w tych pierwszych latach okupacji to nie Żydzi, lecz Polacy stanowią wyraźne gros osób aresztowanych przez Niemców. Są to przy tym ludzie z miejscowej elity. Na tle wielokrotnie wyliczanych nazwisk Polaków rozstrzelanych lub wywiezionych do obozów na pierwszych paruset stronach książki Klukowskiego nader rzadko pojawiają się informacje o jakichkolwiek ostrzejszych represjach wobec Żydów. Rzecz znamienna - obóz w Auschwitz Niemcy stworzyli najpierw dla Polaków, i to niemal wyłącznie oni byli tam kierowani w początkowym okresie. Żydów zaczęto tam kierować znacznie później. Godne uwagi jest tu to, co pisała na ten temat cytowana już historyk T. Prekerowa w książce "Najnowsze dzieje Żydów w Polsce" (ss. 304-305): "W ciągu pierwszego roku okupacji, a nawet dłużej, ludność polska nie miała wrażenia, że Żydzi są bardziej uciskani od niej. Wprost przeciwnie. To przecież głównie Polacy byli aresztowani, torturowani w więzieniach Gestapo, rozstrzeliwani, zsyłani do obozów koncentracyjnych w Oświęcimiu, Buchenwaldzie czy Sachsenhausen. Żydów bardziej ograniczano pod względem ekonomicznym, odsuwano coraz ostrzej od udziału w życiu gospodarczym, ale większość ludności polskiej uważała to za mniejsze zło".
Opisy polskich okrucieństw
Całkowicie przemilczając jakiekolwiek opisy polskiej martyrologii, Gross poświęca bardzo dużo miejsca na dosadne opisy różnych polskich okrucieństw na Żydach. Chodzi o to, by amerykańskim czytelnikom jak najsilniej utkwiła w umysłach rola Polaków jako okrutnych katów, sadystycznie pastwiących się nad Żydami. I tak np. na s. 60 czytamy o podrzynaniu Żydom gardeł w pociągach, o wyrzucaniu Żydów z pędzącego pociągu. Na s. 41 czytamy, że Żydówkę torturowano, przypalając, aby dowiedzieć się, gdzie ukryła złoto i kosztowności. Na tejże 41 stronie czytamy, jak w listopadzie 1945 r. w okolicy obozu w Treblince liczni polscy rabusie z łopatami wśród kości i innych części ciał pomordowanych Żydów szukali kosztowności i złotych zębów etc. Na s. 103 czytamy o tłumie Polaków kamienujących Żydów. Na s. 101 czytamy potworną opowieść o tym, jak jakiś polski wojskowy, usłyszawszy, że w grupie Żydów są dzieci, powiedział: "Nie wiesz, co robić z dziećmi, chwyć je za nogi i rozciągaj w przeciwnych kierunkach". Na s. 106 czytamy, jak to polski milicjant bezlitośnie zabił kobietę i niemowlę. Zapytany później przez sędziego, jak mógł zabić maleńkie dziecko, czy nie czuł żadnej litości, milicjant odpowiedział: "Oczywiście, że czułem litość, ale nawet jeśli ktoś odczuwa litość, to co może zrobić, gdy dziecko już i tak nie ma matki. Dziecko mogłoby płakać". Potem czytamy na s. 108, jak to po dokonaniu mordu milicjant wraz ze swymi polskimi wspólnikami spokojnie, z poczuciem satysfakcji spożywali wykwintny posiłek, dzieląc łupy zrabowane przy swojej ofierze. Na s. 109 czytamy, jak to Polacy rabowali ciała zamordowanych Żydów, na s. 111 - o tym, jak rozbijali głowy Żydów kawałkami żelaza. Na ss. 112 powracają opisy Żydów wyrzucanych z pędzących pociągów. Na ss. 172-173 czytamy o tym, jak to Polki rzekomo cieszyły się z tragedii Żydów płonących w getcie, mówiąc, że "smażą się kotlety z Żydów".
Według opowieści Grossa, Polacy mordowali Żydów niemal wyłącznie z chciwości i żądzy rabunku. Zdarzały się jednak i inne przypadki, brzmiące raczej dość niewiarygodnie. Oto na przykład na s. 52 czytamy, że niemający dzieci Polak zabił jakiejś Żydówce brata i szwagierkę i przejął dziecko zamordowanych. Traktuje je dobrze i nie chce go oddać. Zdaniem Żydówki, Polak przypuszczalnie zabił rodziców dziecka dla jego przejęcia pod swoją opiekę. Na s. 82 czytamy o dość szczególnym dowodzie "krwiożerczości" polskich mas. Otóż Gross powołuje się na jakąś Żydówkę z Krakowa, która jakoby podsłuchała wypowiedź polskiego kolejarza, który powiedział: "To skandal, żeby Polak nie miał cywilnej odwagi uderzyć bezbronnego człowieka". Każdy, kto wie, jakie ideały były kreowane przez wieki w Polsce, w odróżnieniu od Rosji carskiej i Prus, musi zdać sobie sprawę z tego, jak absurdalnie brzmi tego typu rzekoma wypowiedź, włożona w usta polskiego kolejarza.
Przekonani przez Grossa o niebywałym sadyzmie Polaków amerykańscy czytelnicy nie będą sobie w ogóle zdawać sprawy z tego, że Polacy padali masowo ofiarami okrutnych kaźni niemieckich. A także bestialskich mordów z rąk Sowietów czy nacjonalistów ukraińskich. A także z rąk komunistów żydowskich (choćby w latach 1939-1941 na Kresach dawnej II RP, później w Nalibokach czy Koniuchach, czy po 1944 r. z rąk żydowskich oficerów UB).
|
Artykuł dodany: 2006-08-03 10:16:04
Nasz Dziennik (2006-08-03)
Przytaczane przeze mnie w pierwszej części "Nowych fałszów Grossa" ("Nasz Dziennik", 29-30 lipca) fragmenty książki "Strach" J. T. Grossa dowodzą, że mamy tu do czynienia z klinicznym przykładem antypolonizmu. Jest to zarazem przykład szczególnie wyrachowanego antypolonizmu. Autor doskonale wie, że prawda była całkowicie odmienna niż to, co podaje w swym obrazie Polski i Polaków. Podszedł do tematu, zajmując postawę skrajnie cynicznego utylitaryzmu. Wszystkie stosowane przezeń antypolskie kalumnie mają uświęcić główny cel - maksymalne skompromitowanie Polaków w opinii wpływowych środowisk amerykańskich. Tak, aby poparły one w pełni plany wyduszenia na Polakach jako narodzie "krwiożerców" i "grabieżców" postulowanych kilkudziesięciu miliardów dolarów za mienie żydowskie. Temu celowi służy opisane w poprzednim odcinku świadome przemilczenie przez Grossa rozmiarów martyrologii polskiej czasów wojny czy ogromnych rozmiarów strat materialnych poniesionych przez Naród Polski.
Grossa pod sąd!
Szczególnie skandaliczny jest fakt, że Gross w pewnym miejscu swej książki (s. 248) uskarża się na to, że obok żydowskiej także niemiecka własność w Polsce uległa "olbrzymiemu rabunkowi" ("only Jewish and German property were ever massively plundered in Poland"). Jak pogodzić to z faktem, że ten sam Gross nigdzie w swej całej ponad 300-stronicowej książce, pisanej dla Amerykanów, nawet jednym zdaniem nie wspomina o naprawdę olbrzymim rabunku Polski przez Niemców! Ani o olbrzymich zniszczeniach polskiego majątku narodowego, które o kilka dziesięcioleci cofnęły nas w rozwoju gospodarczym. Gross wszystko przemilcza z niebywałą konsekwencją. Nazbyt bowiem kłóciłoby się to z tak starannie sączoną przez niego wizją Polaków jako narodu "grabieżców" i "katów". Robi w swej książce dosłownie wszystko, aby przekonać nie mających pojęcia o historii Europy Amerykanów, że czas wreszcie maksymalnie ukarać Polaków za ich rzekome "haniebne grabieże i mordy". Niech zapłacą za nie Żydom prawdziwie słoną cenę!
Przy okazji ostatniego cytatu z książki Grossa konieczne jest jedno bardzo ważne podkreślenie. Uważam, że już sam fakt napisania przez Grossa o "olbrzymim rabunku" niemieckiej własności w Polsce przy równoczesnym całkowitym pominięciu zrujnowania na tak wielką skalę polskiego majątku narodowego i jego grabieży przez Niemców powinien być jednym z powodów wytoczenia Grossowi sprawy sądowej przez polskie władze. Czy rząd PiS się na to zdobędzie?
Dobrze się stało, że najwyraźniej z myślą o takich jak Gross wstawiono nowy zapis do ustawy lustracyjnej pozwalający skazać na trzy lata więzienia osoby, które napiszą o współodpowiedzialności Polaków za zbrodnie nazistowskie. Myślę, że ten zapis w ustawie powinien odnosić się również do polskich klakierów polakożerczych książek i do redakcji, które drukują ich peany na cześć polakożerców. Mamy oto świeży, aż nadto jaskrawy przykład niegodnej postawy tego typu. Oto w "Gazecie Wyborczej" z 29-30 lipca 2006 r. ukazał się tekst Piotra Wróbla, wykładowcy z Toronto. Jest on od dawna znany tamtejszym Polakom jak zły szeląg z powodu swej zapiekłej niechęci do prawdziwej polskości i polskiego patriotyzmu. Wróbel pozostaje najwyraźniej wierny swoim oszczerczym uprzedzeniom do polskiej historii. W publikowanym w "Gazecie Wyborczej" tekście wysławia nową książkę Grossa; mimo pewnych zastrzeżeń twierdzi, że "Strach" to lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy interesują się najnowszą historią Polski, że "podziwia Grossa za przenikliwość i odwagę". Niżej chyba nie można było upaść, pisząc takie brednie po polsku! Jak ocenić redakcję, która drukuje panegiryk o fanatycznej polakożerczej książce? Najlepiej zrobiłby to sąd w oparciu o dokładne, udokumentowane analizy ekspertów.
W tym kontekście należy zauważyć, że właśnie w najnowszym biuletynie IPN ukazały się dwie obszerne, miażdżące książkę Grossa recenzje znawców problematyki z Polonii kanadyjskiej i amerykańskiej: R. Tyndorfa i J. Radziłowskiego. Wydrukowanie takich właśnie dwóch tekstów w biuletynie IPN jest tym bardziej warte zauważenia, że to właśnie były, tak niegodny prezes IPN Leon Kieres był przez lata głównym polskim protektorem Grossa (obok A. Kwaśniewskiego). Dodam, że właśnie w tych dniach otrzymałem z Kanady inną miażdżącą recenzję książki Grossa. Jest to tekst znanego publicysty polonijnego Jana Czekajewskiego zatytułowany "Polacy! Obrzydliwe plemię", który ukazał się w tygodniku "Goniec" (Mississauga, Kanada) 28 lipca 2006 roku.
Stare przysłowie mówi: Uderz w stół, a nożyce się odezwą! Zaledwie przegłosowano w Sejmie projekt ustawy lustracyjnej z zapisem o karaniu oszczerstw o współodpowiedzialności Polaków za zbrodnie nazistowskie, a już pojawiło się w związku z nim donośne bicie na alarm. Znany liberał Wojciech Sadurski w obszernym tekście w "Gazecie Wyborczej" z 31 lipca 2006 r. z furią protestuje przeciw niemu. Cóż, "Gazeta Wyborcza" ma aż nadto czego się bać w przypadku ostatecznego zaakceptowania ustawy z takim zapisem. Podobnie jak jej ulubieńcy z J.T. Grossem na czele!
Jak Gross deformuje fakty
Panegiryści Grossa typu dość szczególnego naukowca profesora (!) Piotra Wróbla przemilczają to, że Gross ordynarnie fałszuje podstawowe fakty, wciąż zachowując się jak hochsztapler i manipulator. Oto kilka jakże wymownych przykładów. Na stronie 37 swojej książki kłamliwie pisze o 1600 Żydach zamordowanych w Jedwabnem. Zamieszcza te tak fałszywe, zawyżone dane pomimo jednoznacznych ustaleń IPN w czasie niepełnej ekshumacji w Jedwabnem. Dowiodły one, że w Jedwabnem zamordowano ok. 300 Żydów, a więc ponad 5 razy mniej, niż podaje Gross.
Typowym przykładem świadomego oczerniania Polaków przez Grossa jest umieszczenie przez niego na obwolucie książki twierdzenia, jakoby "pogrom" w Kielcach był "najkrwawszym pogromem europejskim w czasach pokojowych w dwudziestym wieku". To ordynarne fałszerstwo zostaje powtórzone również na stronie 156 książki Grossa. Jak wiadomo, w 1946 r. w Kielcach zginęło 37 Żydów i 3 Polaków. Tymczasem w czterodniowym pogromie w Odessie w 1905 r. zamordowano ponad 400 Żydów, a więc ponad 10-krotnie więcej (por. P. Johnson, Historia Żydów, Kraków 1993,
s. 389; Najnowsze dzieje Żydów w Polsce, Warszawa 1993, s. 43). W pogromie w Kiszyniowie w 1903 r. zamordowano blisko 45 Żydów, poraniono 600, ograbiono 1500 domów (według polskiej edycji Encyklopedii Britannica, t. 32, s. 390). W czasie zorganizowanego przez nazistów w 1938 r. pogromu, tzw. nocy kryształowej, zginęło 91 Żydów (Britannica, edycja polska, t. 29, s. 121).
Powielając kłamliwe tezy komunistycznej propagandy o rzekomych wielkich tłumach antysemickich w Kielcach, Gross pisze na s. 94, że w "pogromie" uczestniczyła jakoby jedna czwarta ludności Kielc [wówczas prawie 50-tysięcznego miasta - J.R.N.]. W rzeczywistości "grupa osób znajdujących się na ul. Planty i wokół budynku Komitetu Żydowskiego w apogeum swojej liczebności - po dojściu na miejsce robotników - liczyła nie więcej jak 500 osób" (wg raportu prokuratora K. Falkiewicza o umorzeniu śledztwa - por.: Wokół pogromu kieleckiego, Warszawa 2006, s. 480). Dodajmy, że podobne oceny liczebności tłumu były już znacznie wcześniej definitywnie określone w latach 90. (np. w czasie śledztwa prowadzonego przez sędziego A. Jankowskiego). Tym bardziej szokuje upór Grossa, wielokrotnie zawyżającego faktyczną liczbę uczestników tłumu w imię swojej przyjętej z góry tezy.
Na s. 81 Gross podaje, że w "pogromie" w Krakowie zginęło od jednej do pięciu osób. Nie przeszkadza mu to w twierdzeniu już na następnej stronie, za S. Hartmanem, że "pogrom" w Krakowie był straszniejszy niż pogrom we Lwowie w 1941 r., gdzie zabito kilka tysięcy Żydów (!). Na s. 172 Gross powtarza twierdzenia z wiersza Czesława Miłosza "Campo di Fiori", opisującego wymyśloną przez poetę rzekomą radosną zabawę Polaków na karuzeli przy murach getta, w którym płonęli mordowani przez Niemców Żydzi. Takiej radosnej zabawy nie było i być nie mogło, choćby dlatego że karuzela była unieruchomiona od początku pacyfikacji getta przez Niemców, jak stwierdzali autentyczni świadkowie wydarzeń. Nie kto inny jak słynny kurier Polskiego Państwa Podziemnego Jerzy Lerski pisał w swych wspomnieniach o "wózkach zastygłej w bezruchu karuzeli" (por. omawiający te wspomnienia tekst W. Bartoszewskiego "Wierny krajowi", "Zeszyty Historyczne", Paryż 1985, z. 71, s. 229). Co więcej, inny świadek ówczesnych wydarzeń - wspomniany Władysław Bartoszewski - całkowicie potwierdzał faktograficzną informację Lerskiego, akcentując: "Tak było! Karuzela była nieczynna od chwili wybuchu walk w getcie" (tamże, s. 229). Przykłady różnych deformacji faktów przez Grossa można by długo mnożyć. Powrócę do nich przy opisie poszczególnych przekłamanych tematów.
Szkalowanie Kościoła katolickiego
Jadowitemu antypolonizmowi Grossa towarzyszą równie jadowite ataki na Kościół katolicki w Polsce w dobie wojny i w pierwszych latach powojennych. Gross zajadle szkaluje Kościół katolicki, przedstawiając go jako do cna przeżarty antysemityzmem. Na s. 151 pisze wprost o "kanibalicznej teologii, jaka sprawowała kontrolę nad umysłami polskiego kleru". Starannie przemilczając rolę zorganizowanej pomocy polskich duchownych katolickich dla Żydów, Gross tym skwapliwiej stara się maksymalnie przyczernić obraz stosunku Kościoła katolickiego w Polsce do Żydów w czasie wojny. Na s. 46 pisze o wyrażanej jakoby przez Kościół "antysemickiej ideologii". Na s. 140 dodaje, że "polski kler był tak rażąco antysemicki". Na s. 261 zarzuca "fundamentalnie antysemickiemu duchowieństwu" Polski, że dowiodło "swej niechęci do wystąpienia i przeszkodzenia swej trzódce w zaangażowaniu po stronie nazistów". Na tej samej stronie Gross twierdzi, że "ratujący [Żydów - J.R.N.] reprezentowali małą mniejszość, poddawaną ostracyzmowi w ich własnym środowisku, podczas gdy warstewka religijności cechująca polskie duchowieństwo była cienka, łatwo rozpadała się na skutek uprzedzeń i chciwości, które podzielali wraz z przeciętnymi ludźmi" (prejudice and greed, they shared with the common folk). Na tejże 261 stronie Gross pisze, że reprezentanci Kościoła mogli zabronić swym parafianom udziału w zabijaniu Żydów i że mogli to zrobić jakoby bez narażenia życia. Jakby nie było w ogóle faktu zamordowania przez Niemców kilku tysięcy polskich duchownych, w tym kilku biskupów. Gross twierdzi, że w każdym takim regionie, gdzie nie słychać było głosu reprezentantów Kościoła w tej sprawie [tj. mordowania Żydów - J.R.N.], Kościół stawał się "faktycznie wspólnikiem w morderczych napaściach polskich katolików przeciwko ich żydowskim sąsiadom" (in each district, where the voice of its representatives was not heard on this issue, the Church become complitious in murderous assaults by Polish Catholics against their Jewish neighbours).
Oczernianie kardynała Sapiehy
Gross zupełnie zaciera prawdziwy, a nieznany amerykańskim czytelnikom rzeczywisty obraz sytuacji w okupowanej Polsce. Wystąpienia księży przeciwko mordowaniu Żydów byłyby faktycznym samobójstwem w ówczesnej sytuacji, groziłyby natychmiastowym aresztowaniem duchownych i ich straceniem. Dużo efektywniejsza była droga ukrytej konspiracyjnej pomocy Żydom. Taka, jaką konsekwentnie realizował w oburzający sposób oszkalowany przez Grossa metropolita krakowski, arcybiskup, a od 1946 r. książę kardynał Adam Sapieha, jeden z największych polskich duchownych XX wieku. Gross oszczerczo pisze, że kardynał Sapieha "podzielał niechęć swych kolegów do Żydów" (s. 139), przytacza w odniesieniu do niego epitet "antysemita" (s. 139). Przypomnijmy więc tu, że tak oczerniony przez Grossa metropolita krakowski A. Sapieha był głównym organizatorem potajemnej akcji pomocy Żydom w Małopolsce w czasie wojny. Autor głośnej kilkutomowej książki "Polska walcząca 1939-1945" Jerzy Ślaski (Warszawa 1986, t. 3-4, s. 518) tak pisał o znaczeniu pomocy metropolity krakowskiego dla Żydów: "Wzorem dla duchowieństwa był także w tym zakresie [pomocy dla Żydów
- J.R.N.] metropolita krakowski arcybiskup Adam Sapieha, który wielokrotnie apelował do Franka o zaprzestanie terroru wobec ludności żydowskiej, a gdy apele pozostawały bez skutku, osobiście stanął na czele akcji ratunkowej. Zaopatrywał Żydów w metryki, zlecał to duchowieństwu archidiecezji, otwierał przed nimi wrota klasztorów, umieszczał żydowskie dzieci w prowadzonych przez zgromadzenia zakonne internatach i sierocińcach. Prawą ręką arcybiskupa w tej pracy był znany działacz społeczny i kaznodzieja, ks. dr Franciszek Machay [...] w kościele Najświętszego Sakramentu na krakowskim Zwierzyńcu".
O interweniowaniu metropolity krakowskiego A. Sapiehy w obronie Żydów u władz niemieckich już w 1940 r. pisał m.in. żydowski lekarz, dyrektor żydowskiego szpitala zakaźnego w getcie krakowskim Aleksander Biberstein w książce "Zagłada Żydów w Krakowie" (Kraków 1985, s. 38). Niestety, jedyną reakcją na tę interwencję było - jak pisze Biberstein, op. cit., s. 223 - uwięzienie w Oświęcimiu trzech rabinów, którzy ośmielili się prosić o interwencję metropolity. Prawa ręka Papieża Piusa XII mons. Tardini tak pisał w nocie z 18 maja 1942 r. o wyjątkowo ciężkiej sytuacji arcybiskupa Sapiehy: "Aż do teraz biskup Krakowa był wsparciem episkopatu i katolików: jego niezłomna i nieustraszona postawa zyskała mu sympatię oraz szacunek wszystkich, ale jak było do przewidzenia, ściągnęła na niego również ciosy Niemców, którzy otaczają go przez gestapo, szpiegują go, ustawiają na niego pułapki, pozbawiają go, zamykając w więzieniu, współpracowników: jednym słowem, tworząc wokół niego atmosferę duszenia się" (cyt. za: P. Blet SJ, Pius XII i druga wojna światowa w tajnych archiwach watykańskich, Katowice 2000, s. 141).
Pomimo tej atmosfery osaczania metropolita krakowski kontynuował tak niebezpieczną akcję ratowania Żydów z Małopolski. O jego zasługach w tym względzie pisze m.in. dr hab. Jan Żaryn w swej najnowszej pracy publikowanej w książce "Wokół pogromu kieleckiego" (Warszawa 2006, IPN, s. 82): "Arcybiskup krakowski wbrew zakazom niemieckim zezwalał swoim kapłanom na potajemne udzielanie chrztu Żydom i fałszowanie metryk oraz interweniował osobiście w sprawie żydowskich katolików. Zob. przede wszystkim 'Księga Sapieżyńska', t. 1-2, red. J. Wolny, Kraków 1982-1986. Por. najnowsza biografia kardynała: T. Pawlikowski: 'Kardynał Sapieha', Warszawa 2004, s. 82-86".
Według wspomnianego studium J. Żaryna (Wokół pogromu, s. 78): "Stosunek Kościoła katolickiego do zagłady Żydów był, nie tylko w sferze deklaratywnej, jednoznaczny. Kapłani, a także siostry zakonne (w tym ze zgromadzeń bezhabitowych) nieśli pomoc ludności żydowskiej, modląc się, przemycając żywność do getta, fałszując metryki chrztu św., wspierając materialnie uciekających, a przede wszystkim przechowując dzieci żydowskie, np. podrzucane pod furtę klasztorną przez prześladowanych rodziców". Żaryn zwraca uwagę (s. 81) na ryzyko podejmowane przez zakony, gdyż cały dom zakonny odpowiadał przed Niemcami za podjęcie przez siostrę przełożoną decyzji o ukryciu dziecka żydowskiego. To groziło natychmiastową egzekucją osób duchownych ratujących Żydów.
Historyk Marek Jan Chodakiewicz pisał: "Ksiądz profesor Franciszek Stopniak ustalił wstępnie, że w akcji pomocy Żydom brało udział 769 księży (w tym 17 biskupów), zakonnic i zakonników w 389 miejscowościach w Polsce. Historyk Ewa Kurek uważa, że same zakonnice uratowały co najmniej 1,5 tysiąca dzieci żydowskich w około 200 domach zakonnych" (por. M.J. Chodakiewicz, Żydzi i Polacy 1918-1955, Warszawa 2000, s. 306). Znamienne dla skrajnej tendencyjności Grossa jest to, że całkowicie przemilcza fakt, iż niektórzy polscy duchowni i zakonnice zapłacili życiem za pomoc Żydom w czasie wojny, przypomnijmy tu choćby postaci beatyfikowanych przez Jana Pawła II trzech zakonnic:
E. Noiszewskiej, M. Wołowskiej i K. Staszewskiej, oraz ks. J. Pawłowskiego, straconych przez Niemców za ratowanie Żydów (por. J. Żaryn, op. cit., s. 79).
Gross konsekwentnie przemilcza rozliczne świadectwa polskich Żydów i autorów zagranicznych na temat pomocy Kościoła katolickiego w Polsce dla Żydów w dobie wojny. Za to, jak zwykle wierny swej skrajnie tendencyjnej selektywności, wielokrotnie przywołuje pełne zacietrzewienia opinie niechętnego wobec Kościoła katolickiego w Polsce brytyjskiego ambasadora Victora Cavendisha-Bentincka (por. s. 138-139, 140, 141, 151, 152, 261).
A przecież w samej Wielkiej Brytanii Gross znalazłby wręcz przeciwstawne świadectwa, choćby wyszłe spod pióra świetnego znawcy Polski Stewarta Stevena, autora głośnej książki "The Poles" (Polacy). S. Steven pisał tam m.in.: "Kościół zachowywał się z nadzwyczajną odwagą, pomimo tego, że nawet zakonnice i księża nie byli wolni od prześladowań przez władze. Ustalono, że każdy klasztor w Polsce zajmował się Żydami w swej okolicy ukrywając tysiące osób, głównie kobiet i dzieci (...) Indywidualne akty heroizmu polskich duchownych są zbyt liczne, by móc je wszystkie wymienić. Ojciec Andrzej Gdowski z Wilna nie tylko ukrywał Żydów w swym kościele, lecz udostępnił im pokój odpowiednio zakonspirowany, by mogli go używać jako swą synagogę. Ojciec Urbanowicz z Brześcia nad Bugiem został rozstrzelany przez Niemców w 1943 roku za pomaganie Żydom. Rektor Akademii Teologicznej w Warszawie został posłany za tę samą "zbrodnię" do obozu koncentracyjnego w Majdanku, gdzie zmarł od tortur w październiku 1943 roku. Dziekan parafii w Grodnie i przeor zakonu franciszkańskiego zostali rozstrzelani za pomaganie Żydom" (S. Steven, The Poles, New York 1982, s. 318-319).
Rozliczne przykłady polskich duchownych zamordowanych za pomoc Żydom możemy znaleźć w niemal całkowicie przemilczanej w Polsce książce Wacława Zajączkowskiego "Martyrs of Charity" ("Męczennicy miłosierdzia"), wydanej w 1988 r. w Waszyngtonie w wydawnictwie Fundacji św. Maksymiliana Kolbe.
Tak szkalującemu polskich katolików Grossowi warto przypomnieć niezwykle piękne i wzruszające wspomnienia wybitnego polskiego matematyka żydowskiego pochodzenia Stefana Chaskielewicza "Ukrywałem się w Warszawie. Styczeń 1943 - styczeń 1945" (Kraków 1988). Na s. 171 swych wspomnień Chaskielewicz pisał: "Ukrywając się zrozumiałem, jak głęboko humanitarna jest rola religii, jak bardzo nauki Kościoła katolickiego wpływają na kształtowanie się tego, co najpiękniejsze i najszlachetniejsze jest u ludzi wierzących. Tak jak w momentach krytycznych większość ludzi nawet nie wierzących głęboko zwraca się o pomoc do Boga, tak samo myśl o Bogu dyktuje im potrzebę pomagania bliźnim będącym w niebezpieczeństwie".
Gross wielokrotnie z tendencyjną selektywnością powołuje się na różne zapiski w IPN-owskim wydawnictwie "Wokół Jedwabnego", by udowodnić swe uogólnienia na temat siły antysemityzmu wśród Polaków na Podlasiu. Szkoda, że całkowicie przemilcza znajdujące się tam również informacje o pomocy zagrożonym Żydom ze strony miejscowych duchownych. Choćby np. następujące dane. Według relacji Nachmana Rappa, w Grajewie "miejscowy ksiądz Aleksander Peza w czasie codziennych mszy wzywał parafian do opamiętania, by nie współpracowali z Niemcami i nie uczestniczyli w ich antysemickich prowokacjach". Zapłacił za to życiem (por.: Wokół Jedwabnego, Warszawa 2002, t. I, s. 183). O pomocy dla Żydów ze strony księży w różnych miejscowościach Podlasia czytamy również w tym samym tomie na s. 119-122, 123, 124, 126, 127, 181, 197, 202, 207, 225, 409.
Szkalowanie opozycyjnego PSL i harcerstwa
Prawdziwie rzetelny badacz stosuje zasadę bardzo dokładnego sprawdzania informacji faktograficznych, porównywania różnych źródeł odnoszących się do tego samego tematu. Szczególnie mocno ta zasada musi się odnosić do informacji szokujących i budzących podejrzenia co do ich wiarygodności. Dla Grossa nie ma jednak żadnych informacji zbyt niewiarygodnych w odniesieniu do szkalowanych przezeń Polaków. Wystarczy, by te informacje służyły jego podstawowemu celowi - podłemu oczernienieniu Polaków jako narodu, maksymalnemu utytłaniu ich w błocie pomówień. Skwapliwie sięga nawet do niczym nieudokumentowanych anonimowych doniesień, byle tylko dowieść rzekomych ogromnych rozmiarów "dzikiego polskiego antysemityzmu". Na przykład Gross bardzo chętnie korzysta z wywodzących się z kręgów reżimowych najbzdurniejszych nawet pomówień na temat głównej ówczesnej siły opozycyjnej - PSL. Bardzo wymowne pod tym względem jest przytoczone przez Grossa na s. 225-226 omówienie zebrania około 1000 delegatów PSL, zgromadzonych 19 sierpnia 1945 r. w kinie "Raj" w Bochni. Zebrani, wg Grossa, byli "lokalnymi aktywistami, elitą politycznej opozycji Stanisława Mikołajczyka". Jak pisze Gross, "Anonimowy sprawozdawca przedłożył relację ze spotkania do urzędu wojewódzkiego w Krakowie, pisząc co następuje: 'Z kolei trzeci mówca (nazwisko nieznane) [...] wystąpił z rezolucją, aby Żydów wypędzić z Polski i zaznaczył również, że Hitlerowi należałoby podziękować za zniszczenie Żydów (burzliwa owacja i aplauz)'" (s. 226). Tego typu szokujący opis zawarty w meldunku wrogiego wobec PSL "anonimowego" informatora nie jest poparty żadnym sprawdzeniem w jakimkolwiek innym źródle. Pomimo tego jest on dla Grossa wyrazem "przytłaczającego popularnego uczucia w kwestii żydowskiej" w ówczesnej Polsce (s. 225). Rzetelny badacz musiałby uznać, że w przypadku prawdziwości cytowanego żydożerczego wystąpienia na zebraniu PSL byłoby ono natychmiast nagłośniane we wszystkich reżimowych tubach propagandowych jako koronny dowód skrajnego rasizmu i głupoty PSL. Ciągle nagłaśniano by je także w propagandzie anty-PSL-owskiej kierowanej na Zachód. To, że tego nie zrobiono, może dowodzić tylko jednego. Tego, że cała informacja o tym dzikim antysemickim wystąpieniu została wyssana z palca.
Klimatowi oczerniania Polaków odpowiednio służy również przytoczone na s. 246 przez Grossa twierdzenie, że wielu pamiętnikarzy słyszało uwagę, iż Hitlerowi należałoby zbudować w Polsce pomnik za pozbycie się większości Żydów. Gross nie podaje na dowód konkretnego świadectwa ani jednego pamiętnikarza.
Za komunistami Gross przejmuje również oszczercze oskarżenia pod adresem ówczesnego harcerstwa. Przypomnijmy, że było ono w pierwszych latach powojennych organizacją nastawioną szczególnie silnie opozycyjnie do reżimu komunistycznego. W kwietniu 1946 r. tłumnie zgromadzona młodzież harcerska (ok. 15 tys. harcerzy) podczas uroczystości w Szczecinie "Trzymamy straż nad Odrą" gromadnie zademonstrowała swą niechęć do komunizmu i do usiłującego przemawiać B. Bieruta. 3 maja 1946 r. środowiska harcerskie masowo uczestniczyły w zabronionych przez władze obchodach majowego święta narodowego. Nieprzypadkowo więc komunistyczna propaganda wystąpiła po zbrodni kieleckiej z gwałtownymi oskarżeniami pod adresem harcerstwa, oskarżając je o rzekomy masowy udział w tej zbrodni. Historyk Ryszard Śmietanko-Kruszelnicki pisał, że w rezolucji kieleckich wojewódzkich komitetów PPR i PPS z 7 lipca 1946 r. oskarżających "reakcję" za "pogrom", dorzucono "wątek harcerski", nie wiadomo na jakiej podstawie stwierdzając, iż w "pogromie" miał miejsce "masowy udział młodzieży harcerskiej" (por. R. Śmietanko-Kruszelnicki, "Pogrom w Kielcach - podziemie w roli oskarżonego", w: "Wokół pogromu kieleckiego", IPN, Warszawa 2006, s. 29). Według Śmietanko-Kruszelnickiego: "Brak jednak wiarygodnych dokumentów, które wskazywałyby na jakikolwiek zorganizowany udział młodzieży harcerskiej w wydarzeniach kieleckich. Wydaje się, że jedynym logicznym uzasadnieniem nagłaśniania 'wątku harcerskiego' była chęć propagandowego wykorzystania sytuacji do brutalnego zaatakowania (w ramach ogólnej nagonki na antysemicką 'reakcję') jeszcze jednego środowiska starającego się zachować swoją niezależność, a niechętnego władzy komunistycznej".
Gross bez skrupułów przejmuje jako rzekomo prawdziwe niczym nieudokumentowane ataki propagandy komunistycznej przeciw ówczesnemu harcerstwu. Prezentuje je w dwóch miejscach swej książki (na s. 72 i na s. 114). W pierwszym przypadku, pisząc o rozpowszechnieniu antysemityzmu w polskich szkołach, powołuje się na wspomniane już rezolucje wojewódzkich komitetów PPR i PPS, potępiające rzekomy "masowy udział młodzieży harcerskiej w dniu pogromu" i "liczny udział harcerzy w roli podżegaczy do ekscesów". Na s. 114 Gross cytuje fragment wspomnianej rezolucji komitetów PPR i PPS stwierdzający, że: "Masowy udział młodzieży harcerskiej w dniu pogromu dowiódł, że wychowanie tej młodzieży znajduje się w rękach osób nieodpowiedzialnych, pielęgnujących wśród młodzieży nienawiść rasową i religijną". Dalej Gross przypomina, że "Trzecie i ostatnie zalecenie zawarte we wspólnej rezolucji wzywało do zawieszenia miejscowego kierownictwa harcerskiego za liczny udział harcerzy w roli podżegaczy do ekscesów".
Gross dodaje do tego wszystkiego swój komentarz: "Najwidoczniej nastolatkowie przyczynili się bardziej od ich ilościowego udziału do gorszącego widoku jednostek w uniformach biorących udział w zabijaniu swych współobywateli. Rzucająca się w oczy rola harcerzy w tych makabrycznych wydarzeniach była szczególnie niepokojąca, ponieważ reprezentowali oni, że się tak wyrażę; formę czystości: jako 'ministranci' narodu" (s. 114).
W związku z tymi uwagami Grossa warto przypomnieć cytowane już stwierdzenia historyka R. Śmietanko-Kruszelnickiego, krytykującego fałsz komunistycznych oskarżeń przeciw harcerstwu i komentującego: "Oskarżenie kieleckiego środowiska harcerskiego o udział w zajściach antyżydowskich miało doprowadzić do podważenia ideowego wizerunku organizacji tak zasłużonej dla Polskiego Państwa Podziemnego" (s. 55).
W swoich wywodach piętnujących "antysemickich" harcerzy Gross strzelił sobie kolejnego kompromitującego samobójczego gola. Powołał się (s. 114) jako na koronny dowód "antysemityzmu" harcerzy na przykład zachowania 16-letniego harcerza Kazimierza Redlińskiego. Był on oskarżony o wyrzucanie Żydów z pociągu w ręce tłumu, który "rabował ich i zabijał, najczęściej kamienując na śmierć". Otóż właśnie przypadek harcerza K. Redlińskiego jest jednym z najbardziej skandalicznych przykładów wymuszania przez władze torturami nieprawdziwych przyznań się do popełnionych rzekomo przestępstw. Jak pisał na ten temat Śmietanko-Kruszelnicki (op. cit., s. 55): "Przypadek szesnastoletniego harcerza Kazimierza Redlińskiego oskarżonego o udział w zajściach 4 lipca 1946 r. w pociągu relacji Lublin - Wrocław (na odcinku Kielce - Częstochowa) udowodnił ponadto, że materiały śledcze sporządzone przez funkcjonariuszy UB są zupełnie niewiarygodne dla odtworzenia wydarzeń w pociągu". Śmietanko-Kruszelnicki przytoczył na s. 55 w przypisie do swego opracowania fragment z przesłuchania świadka Kazimierza Redlińskiege w dniu 6 lipca 1994 r. tak opisującego przebieg swego wcześniejszego brutalnego przesłuchania z lipca 1946 r.: "W czasie przesłuchania bito mnie po twarzy i kazano mi siadać na odwróconym do góry nogami taborecie (...) na jednej z tych nóg (...). W ten sposób wymuszono na mnie przyznanie się do mojego udziału w zajściach antyżydowskich w pociągu. Po kolejnym takim przesłuchaniu, gdy noga od stołka uszkodziła mi odbytnicę, powiedziałem, że przyznam się do wszystkiego, czego chcą ode mnie. Nie pamiętam, co wtedy mówiłem (...). Podczas rozprawy (...) odwołałem moje przyznanie się do udziału w zajściach w pociągu (...) i powiedziałem, że do przyznania się do tego zostałem zmuszony (...). Mimo tego stwierdzenia zostałem skazany (...) na dwa lata więzienia z warunkowym zawieszeniem na trzy lata".
Kolejna część artykułu ukaże się w sobotę, 5 sierpnia
|
Artykuł dodany: 2006-08-05 12:00:00
Nasz Dziennik (2006-08-05)
"Anielscy" Żydzi i "diabelscy" Polacy
Przyjrzyjmy się bliżej wizji Polaków w pierwszych latach powojennych, tak jak ona wygląda w najnowszej książce J.T. Grossa "Fear" ("Strach"). Pisałem już wcześniej o nakreślonym przez niego skrajnie negatywnym obrazie polskiego chłopstwa i klasy średniej, jako tych warstw, które "zbrodniczo" wzbogaciły się na rabunku żydowskiego mienia. Pisałem o zgodnym z dawnymi komunistycznymi stereotypami szkalowaniu Kościoła katolickiego, głównej partii opozycyjnej - PSL, i dawnego harcerstwa. Z książki Grossa "dowiadujemy się" jednak również o rzekomym "antysemityzmie" w lokalnej administracji ("Fear", s. 58-63), rzekomej dyskryminacji Żydów w zatrudnieniu (s. 64-66), "antysemityzmie" w szkołach (s. 66-73), "antysemityzmie" wśród polskich robotników (s. 120-126), o "prześladowaniu Żydów" przez polską milicję (s. 237-238), a nawet UB (s. 238-239). To samo UB - tak zdominowane przez Żydów, który to fakt Gross usilnie próbuje zanegować i zafałszować.
Wielokrotnie padają u Grossa również skargi na polską partię komunistyczną - PPR, jako rzekomo dystansującą się od Żydów, niedającą im należytej obrony, a nawet będącą jakoby w zmowie z resztą antysemickiego narodu (s. 51, 63, 128 i in.). Zmowie mającej przeciwdziałać odzyskaniu przez Żydów mienia zagrabionego przez Polaków.
"Antysemiccy" robotnicy
Na s. 120-124 Gross rozpisuje się na temat rzekomego "antysemityzmu" polskich robotników, oskarża "masy" robotnicze, że nawet po antyżydowskich zajściach kieleckich w 1946 r. "nie czuły sympatii do Żydów, nawet w obliczu straszliwych zbrodni, jakich ofiarami padli Żydzi". Jako koronny dowód tego robotniczego "antysemityzmu" Gross podaje to, że robotnicy zastrajkowali w licznych zakładach Łodzi, protestując przeciw narzucanym im rezolucjom w sprawie potępienia sprawców antyżydowskich zajść w Kielcach w lipcu 1946 roku. Oczywiście nic nie pisze na temat treści tych rezolucji, które chciano narzucić robotnikom, choć ma to bardzo istotne znaczenie dla całej sprawy. Otóż w rezolucjach tych na ogół starano się obciążyć winą za krwawe zajścia antyżydowskie "reakcję", "andersowców", etc., a częstokroć mówiono nawet o rzekomej odpowiedzialności całego Narodu Polskiego za mord kielecki. Przypomnijmy na przykład, jak wyglądała rezolucja przedstawiona w partyjnym dzienniku "Głos Robotniczy" jako rzekomo podjęta przez robotników łódzkiej Fabryki Nici: "My, robotnicy, zdaliśmy egzamin dojrzałości politycznej w dniu Referendum Ludowego. Nie ustąpimy ani na krok w walce o utrwalenie naszych zdobyczy, o które całe lata walczyliśmy tak za czasów Polski sanacyjnej, jak i podczas krwawej okupacji hitlerowskiej.
Wszyscy zjednoczymy się w tej walce przeciwko zdrajcom narodu spod znaku ťtrzy razy neinŤ, których dziełem jest pogrom w Kielcach - hańbą okrywający dobre imię Polski.
Pamiętamy czasy przedwrześniowe, kiedy to sanacja starała się utrzymać przy władzy przy pomocy antysemityzmu, przy pomocy judzenia jednych Polaków przeciwko drugim. Te czasy już nie wrócą - nie dopuścimy reakcji do władzy! Wypadki w Kielcach - to zamach na spokój wewnętrzny Polski. Domagamy się od naszego Rządu wprowadzenia publicznych sądów doraźnych, które skazywać będą wrogów ludu spod znaku NSZ, WiN, spod znaku Andersa.
W nowej Polsce Ludowej zniszczymy wroga, odbudujemy nasz kraj, w którym zapanuje spokój i dobrobyt" (por. "Robotnicy polscy piętnują morderców czarnosecinnych z Kielc", "Głos Robotniczy", 10 lipca 1946 r.).
Czyż ktoś o zdrowych zmysłach może się dziwić, że robotnicy łódzcy, nastawieni antykomunistycznie, jak przeważająca część Narodu, nie chcieli zaakceptować ułożonej poza ich plecami, w ich imieniu tak tendencyjnej stalinowskiej rezolucji? Rezolucji porównującej sanację z czasami hitlerowskimi i żądającej nawet sądów doraźnych dla ludzi z WiN-u, NSZ-u, Armii Andersa. Gross udaje, że nie rozumie właściwej przyczyny sprzeciwu robotników, traktując go jako wyraz zajadłego "antysemityzmu". I powołuje się na s. 128 na potępienie protestu robotników w sejmowej mowie Adolfa Bermana, brata sławetnego Jakuba, z 21 września I946 r.: "Dla nas, przedstawicieli robotników żydowskich, wydarzenia w Łodzi i Ostrowcu Kieleckim na szeregu fabryk po wyroku w procesie kieleckim to był wielki wstrząs, to był drugi pogrom kielecki". Głupszego komentarza nie można było dać w odniesieniu do robotniczych strajków. I na ten właśnie komentarz, nazywający strajki robotnicze "drugim pogromem kieleckim", powołuje się aprobująco uparty tropiciel "polskiego antysemityzmu" - J.T. Gross!
Podsumowując, według Grossa, poza niewielką liczbą osób z polskiej elity intelektualnej i pewną niewielką częścią przedstawicieli wyższej administracji państwowej i partyjnej oraz biskupem Teodorem Kubiną wszyscy inni Polacy byli zarażeni głębokim antysemityzmem. Duża część z nich okazała się przy tym przesiąknięta najdzikszą formą tegoż antysemityzmu, co w połączeniu z pazernością na żydowskie mienie prowadziło ich do masowej aprobaty mordowania Żydów.
Co więcej, według Grossa, przeważająca część Polaków traktowała jako "wyrzutków społeczeństwa" tych rodaków, którzy pomogli Żydom w czasie wojny.
Łże jak Gross!
Niedawno Antoni Zambrowski już w tytule swego wywiadu dla "Gazety Polskiej" użył zwrotu: "łże jak Gross". Przypomniał przy tym, że już w 2001 r. w niektórych środowiskach używano go dla charakteryzowania ludzi o wyjątkowych "talentach" hochsztaplerskich. Ja sam pisałem o "100 kłamstwach Grossa". Dziś, po lekturze "Strachu" Grossa musiałbym tę liczbę zwiększyć przynajmniej w dwójnasób. Skąd wynika ta niebywała skłonność Grossa do kłamstw i kalumnii? Gross po prostu jest bardzo konsekwentny w swej fanatycznej nienawiści do Polski i Polaków. Ogromnie pracowicie zbiera wszystko, możliwie wszystko, co tylko najgorszego napisano w Polsce i za granicą o stosunku Polaków do Żydów, stara się nic z tego nie uronić. Byle lepiej dołożyć Polakom. Byle mocniej zmieszać ich z błotem w oczach Amerykanów, na trwale zaszufladkować Polaków jako "najdzikszych antysemitów" i utrwalić ten stereotyp. Nawet najbardziej niewiarygodne oszczerstwa o Polakach mają absolutne szanse na wykorzystanie w składance Grossa. Byle tylko pokazywały nas w najczarniejszych kolorach jako "krwiożerczych rabusiów"!
W najnowszej książce Grossa spotykamy się dosłownie z setkami oszczerczych uogólnień na temat Polaków, Kościoła katolickiego. Czasami na jednej i tej samej stronie (np. s. 247, 261) spotykamy po pięć i więcej oszczerczych uogólnień na temat Polaków, ich rzekomego "wspólnictwa" (complicity) z nazistami w mordowaniu i rabowaniu Żydów. Gross powtarza wielokrotnie, wręcz łopatologicznie, te same stwierdzenia, żeby tym silniej wbić w głowy naiwnym czytelnikom amerykańskim nieodparte przekonanie o wyjątkowej "krwiożerczości, dzikim antysemityzmie i podłej chciwości" Polaków. I to najwyraźniej skutkuje, jak pokazują obłąkańcze tezy recenzji z książki Grossa w "Baltimore Sun", gdzie stawia się na równi rzekomą "krwiożerczość" Polaków z najgorszymi okrucieństwami dawnych handlarzy niewolników.
Temu wszystkiemu towarzyszy niezwykle tendencyjny wybór źródeł. Zadałem sobie trud bardzo szczegółowego przyjrzenia się dobranym przez Grossa źródłom. I cóż się okazało? Otóż aż blisko sto cytowanych przez niego świadectw żydowskich: dokumentów, oświadczeń, wypowiedzi, zeznań, zawiera treści o wymowie nieprzychylnej dla Polaków. Podobnie jest w odniesieniu do 115 świadectw: dokumentów, zeznań, wypowiedzi, artykułów pochodzących od Polaków lub obserwatorów z Zachodu. Zaledwie w kilkunastu przypadkach znajdujemy jakieś bardziej pozytywne, najczęściej bardzo zdawkowe, informacje o jakichś zachowaniach polskich, głównie o sprzeciwieniu się jakimś działaniom antyżydowskim. Do tego dochodzi garść cytatów z artykułów polskich intelektualistów, najczęściej w sposób skrajny potępiających "polski antysemityzm", i informacje o wypowiedziach ks. bp. Teodora Kubiny, potępiających zbrodnię kielecką. To wszystko jest jednak tylko małym ułamkiem na tle setek negatywnych uogólnień Grossa o polskim zachowaniu i podobnie negatywnej wymowy ponad 200 odpowiednio dobranych "świadectw" żydowskich, polskich i zachodnich. Równocześnie zaś, co jest bardzo znamienne, tylko w czterech miejscach znalazłem bardzo zdawkowe zresztą uwagi o negatywnych zachowaniach jakichś grup Żydów (por. s. 44, 226 i dwukrotnie na s. 256). Na przykład na s. 226 Gross pisze, że grupa wysokich funkcjonariuszy bezpieczeństwa pochodzenia żydowskiego to byli rzeczywiście "źli ludzie" ("bad people"). Porównajmy "ostrość" tego określenia np. z atakami Grossa na "kanibalistyczną teologię, kontrolującą umysły polskiego duchowieństwa" (s. 151), na "wspólnictwo Kościoła z morderczymi atakami polskich katolików przeciwko ich żydowskim sąsiadom" (s. 261).
Zastanówmy się nad tym, co ta stylistyka i te niebywałe dysproporcje mają wspólnego z prawdziwą wiedzą, z wymogami warsztatu naukowego?! To są po prostu metody godne najgorszych propagandystów komunistycznych, którzy starannie odrzucali lub zatajali wszystko, co mogłoby w najmniejszym nawet stopniu wzbudzić wątpliwości co do ich tez.
Przemilczenia Grossa
Mamy więc u Grossa setki informacji i uogólnień ukazujących Polaków jako "diabolicznie złych" i zaledwie cztery zdawkowe (trzy jednozdaniowe i jedno dwuzdaniowe) stwierdzenia pokazujące jakieś złe cechy u pewnych grup Żydów, generalnie przedstawianych jako niewinne, "anielskie" ofiary polskich "nikczemnych działań". Jakim sposobem udało się Grossowi uzyskać tak niesamowitą dysproporcję w obrazie dwóch nacji? Zrobił to w bardzo prosty sposób. Po pierwsze, starannie przemilczał wszystkie źródłowe świadectwa polskich Żydów i świadectwa zagraniczne pokazujące rozmiary polskiej martyrologii pod okupacją niemiecką i sowiecką. Całkowicie przemilczał również rozliczne świadectwa żydowskie o pomocy Polaków dla Żydów w czasie wojny. Po drugie, konsekwentnie przemilczał wszystkie informacje źródłowe pokazujące konkretne niegodziwe zachowania jakichkolwiek pojedynczych Żydów czy środowisk żydowskich. I tak na przykład całkowicie przemilczał sprawę antypolskich zachowań dużej części Żydów na kresach wschodnich RP w latach 1939-1941, majowej kolaboracji wielu środowisk żydowskich z Sowietami, w tym niemało przypadków zabijania Polaków przez żydowskich komunistów (np. w Grodnie, Brzostowicy Małej, Czortkowie i in.). Całkowicie przemilczał sprawę zbrodniczej kolaboracji z Niemcami ze strony wielu członków władz Judenratów i policji żydowskiej. Całkowicie przemilczał wymordowanie polskiej ludności wsi Naliboki i Koniuchy przez żydowskich partyzantów sowieckich. Całkowicie pominął podanie jakiegokolwiek konkretnego przykładu zbrodni popełnionych przez wpływowych Żydów z UB (typu zbrodni S. Morela w Świętochłowicach w 1945 r., zbrodni J. Różańskiego, A Fejgina etc.). Całkowicie przemilczał informacje o bardzo znaczącej roli wpływowych Żydów w niszczącej sowietyzacji polskiej gospodarki (rola H. Minca i in.), kultury i prasy, w oszczerczej walce propagandowej z niepodległościowym podziemiem, Kościołem, tradycjami narodowymi. Całkowicie przemilczał liczne świadectwa Żydów lub Polaków żydowskiego pochodzenia krytykujących rolę niektórych środowisk żydowskich w sowietyzowaniu Polski.
Całkowicie przemilczał fakty dowodzące bezwstydnego proreżimowego służalstwa kierownictwa Centralnego Komitetu Żydów Polskich (CKŻP), na którego oświadczenia wielokrotnie powołuje się w swej książce. Całkowicie pominął informacje o prawdziwie kompromitujących w swym prokomunistycznym i antypolskim zacietrzewieniu wystąpieniach przewodniczącego światowego Kongresu Żydów Polskich Józefa Tenenbauma. Gross rozpisuje się na parunastu stronach o dyskryminacji rosyjskich Żydów w ZSRS w okresie wojny i w okresie powojennym. Nie znalazł natomiast ani jednego zdania na informację o wyjątkowo dużej roli Żydów w tworzeniu i rozwijaniu komunizmu w ZSRS w latach 20. i 30., w sowieckim aparacie terroru, w walce z Kościołem, etc.
Dlaczego to wszystko przemilczał? Intencje Grossa były aż nadto wyraźne. Jeśli Amerykanie nie będą nic wiedzieć o jakichkolwiek szczegółach odbiegających od głównych tez Grossa, to przełkną z tym większym namaszczeniem wszystkie kłamstwa, które on im podsunie. Nie będą mieli żadnych wątpliwości. Gross zaś ułatwi im ślepą wiarę we wszystkie jego zmyślenia poprzez swą niebywałą pewność siebie, uparte sączenie kabotyńskiego przekonania o swojej nieomylności.
Pisząc o Żydach polskich, Gross wielokrotnie używa zwrotów wychwalających ich zachowanie jako całości. Kłamliwie twierdzi, że Żydzi byli rzekomo "państwowotwórczym elementem" w Polsce międzywojennej (s. 198), "najbardziej przestrzegającą prawo i wspierającą państwo społecznością" w owym okresie (s. 198, 242). Spotykamy u Grossa jednoznacznie sprzeczne z prawdą uogólnienia o Żydach jako całości: "Żydzi byli zawsze lojalnymi obywatelami" (s. 62). Aby wzbudzić szczególne współczucie Amerykanów dla losu rzekomo gnębionych przez Polaków Żydów. Gross podaje na s. 125 nieprawdziwe twierdzenie, jakoby żydowska ludność w powojennej Polsce żyła w nędzy, była wyniszczona i chora. Na s. 164 "dowiadujemy się", jakoby Żydzi "byli gnębieni przez swych polskich sąsiadów - przez stulecia, ale specjalnie w czasie nazistowskiej okupacji" ("they had been victimized by their Polish neighbors - for centuries, but especially during the Nazi occupation"). Ta Grossowa kalumnia jest szczególnie oburzająca w świetle faktu, że przez całe stulecia Polska była jedynym schronieniem dla Żydów przepędzanych prześladowaniami z reszty krajów europejskich. Nieprzypadkowo nawet w osiemnastowiecznej Wielkiej Encyklopedii Francuskiej nazywano Polskę "paradisus Judeorum" (rajem dla Żydów). Tak "gnębiliśmy Żydów", że aż słynny myśliciel, krakowski rabin Mojżesz Isserless pisał w XVI w.: "Jeśliby Bóg nie dał nam tego kraju [tj. Polski - J.R.N.] za schronienie, to los Żydów byłby nie do zniesienia". Tak "prześladowaliśmy" Żydów, że w XIX wieku na terenach byłej Rzeczypospolitej Obojga Narodów żyły cztery piąte ogółu Żydów świata (wg Normana Daviesa). Przypomnijmy, że współczesny historyk żydowski Barnett Litvinoff ocenił w swym monumentalnym dziele "The Burning Bush. Antisemitism and World History" (London 1988, s. 90), że "przypuszczalnie Polska uratowała Żydów od całkowitego wyniszczenia" (w okresie średniowiecza i odrodzenia). Trudno więc nie uznać oszczerstwa o Polakach "gnębiących Żydów przez stulecia", podawanego przez Grossa zupełnie nieznającym historii Europy Amerykanom, jako przykładu wyjątkowej podłości!
Z kłamliwymi uogólnieniami wybielającymi rolę Żydów polskich jako całej społeczności czy przedstawiającymi ich jako "ofiary" Polaków od zawsze idą w parze negatywne uogólnienia o przeważającej części Polaków, a czasem nawet o całym Polskim Narodzie. Jaki miało sens np. aprobujące przytoczenie przez Grossa na s. 132 wyjątkowo bzdurnego uogólnienia wyszłego spod pióra Jerzego Andrzejewskiego w "Odrodzeniu" z 1946 r.: "nie mogę dojść do innego wniosku, że naród polski we wszystkich warstwach i na wszystkich poziomach intelektualnych, od samych szczytów aż do dołu, był antysemickim i takim pozostaje po wojnie".
Fałsze o masowej kolaboracji z Niemcami
Gross wielokrotnie powtarza oszczerstwa o rzekomo szeroko rozpowszechnionej "polskiej kolaboracji" z niemieckim okupantem. Tezie tej wtóruje u Grossa kilkakrotne powtórzenie - w sposób typowy dla łopatologicznych metod Grossa - zwrotu o rozpętanej przez Polaków wielkiej fali mordowania Żydów na Podlasiu (s. 40-41, 54, 57, 181, 250). Na przykład na s. 40-41 Gross pisze: "Wydaje się, że polskie napaści przeciw Żydom w lecie 1941 r. były powszechnie stosowane w całym województwie białostockim, że mordowania trwały przez kilka miesięcy i że pochłonęły one rozległe terytorium obejmujące dwa tuziny miast i spowodowały tysiące ofiar". Gross unika przy tym podawania konkretnych liczb co do zabójstw Żydów w poszczególnych miejscowościach. Zwrot o "tysiącach" Żydów zabitych rzekomo przez Polaków jest przy tym całkowicie nieprawdziwy, niepotwierdzony przez udokumentowane źródła. Jest on równie nieprawdziwy jak podana przez Grossa na s. 37 liczba 1600 Żydów rzekomo zamordowanych w Jedwabnem. Na dowód, że zamordowano "tysiące Żydów" na Podlasiu Gross odsyła do liczącego ponad 50 stron tekstu dr. hab. Pawła Machcewicza w IPN-owskim wydawnictwie "Wokół Jedwabnego" (Warszawa 2002, t. I). Tylko że za pierwszym powołaniem się na wstęp Machcewicza ("Fear", s. 41) Gross nie podaje w ogóle strony, na której ma się znajdować rzekoma informacja o wymordowaniu przez Polaków "tysięcy Żydów". Za drugim razem (s. 57 i 279) autor "Strachu" podaje odpowiedni odnośnik do s. 21-22 wstępu Machcewicza. Tyle, że na wspomnianych stronach tekstu nie ma w rzeczywistości żadnych informacji tego typu. Na s. 31 natomiast Machcewicz pisze: "W niektórych miejscowościach zabito kilka-kilkanaście osób, w innych - przede wszystkim w Jedwabnem i Radziłowie - ofiarą masowych mordów padło kilkaset osób". Nie ma więc żadnej mowy o tysiącach zamordowanych Żydów - jak pisze Gross - powołując się na rzekome dane Machcewicza. Gross całkowicie milczy przy tym o roli Niemców w zbrodniach na Podlasiu. Nie wszystkie relacje żydowskie o tych zbrodniach zostały w pełni podkreślone, a niektóre ze świadectw żydowskich budzą spore wątpliwości (np. S. Wassersteina czy M. Finkelsztejna). Ciągle nie jest całkowicie pewne, ilu Żydów padło z rąk niemieckich, a ilu z polskich. Gross za wszystko tym skwapliwiej oskarża Polaków, ich chce wyeksponować jako katów. Znamienne, że w pisanej dla Amerykanów książce Gross całkowicie przemilcza fakt popełnienia w tym samym czasie na Podlasiu zbrodni niemieckich na znacznie większą skalę. Choćby wspomnianej przez Machcewicza ("Wokół Jedwabnego", t. I, s. 52) sprawy spalenia już 27 czerwca 1941 r. w synagodze białostockiej 700-800 Żydów. Fakt spalenia Żydów w synagodze przez Niemców na szereg dni przed spaleniem Żydów w Jedwabnem skłania do szukania właśnie w Niemcach organizatorów jedwabieńskiej zbrodni.
Nierzetelność naukową Grossa ilustruje fakt całkowitego przemilczenia przez niego występujących niejednokrotnie na Podlasiu motywów zemsty za rolę części Żydów w czasie okupacji sowieckiej. Pisał o tym niejednokrotnie właśnie P. Machcewicz, były dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN. We wstępie do "Wokół Jedwabnego" P. Machcewicz wielokrotnie powtarza twierdzenia o motywie zemsty za rolę części Żydów w czasie okupacji sowieckiej (por. "Wokół Jedwabnego"... op. cit, t. I, s. 34, 35, 36, 38, 39, 40, 41, 42, 44, 45). O tym wszystkim całkowicie milczy Gross, tłumacząc udział Polaków w wystąpieniach przeciwko Żydom ogromną polską pazernością na żydowskie mienie.
Wbrew faktom historycznym Gross chce przedstawić przypadki radosnego powitania wojsk niemieckich przez część polskich społeczności na Podlasiu, cieszących się z obalenia rządów sowieckich, jako dowód rzekomej masowej kolaboracji polskiej z Niemcami. Szczególnie oburzające jest przedstawienie przez Grossa krótkotrwałego epizodu z Podlasia w lecie 1941 r. jako dowodu na trwałą kolaborację w tym regionie, choć nastroje ludności polskiej szybko się zmieniły. Już ponad miesiąc po wkroczeniu Niemców na tereny Białostocczyzny - w meldunku z pierwszej połowy sierpnia 1941 r. pisano, że ludność już się zraziła do Niemców (por. "Wokół Jedwabnego"... op. cit, t. 2, s. 135). Jeszcze bardziej nieprawdziwe jest uogólnianie przez Grossa krótkotrwałych wydarzeń z Podlasia na inne regiony Polski. Na s. 250 Gross posuwa się do niepopartych żadnymi dowodami źródłowymi, całkowicie wyssanych z palca oskarżeń, jakoby w centralnej i zachodniej Polsce doszło, tyle że znacznie wolniej niż na Podlasiu, do współudziału (complicity) Polaków w masowym zabijaniu Żydów. Twierdzi tam (s. 250), że "Polacy, którzy znaleźli ťszczere porozumienieŤ z Niemcami w eksploatacji Żydów (...) początkowo nie przewidywali, że dojdzie do zabijania ich żydowskich rodaków na olbrzymią skalę. W zachodnich i centralnych częściach Polski miejscowa ludność była wciągana do współudziału (complicity), w tym krok po kroku. Tylko na terytoriach zdobytych na Sowietach po 22 czerwca 1941 r. doszło do szybkiej brutalizacji". Przypomnijmy w tym kontekście ocenę Macieja Kozłowskiego w "Rzeczpospolitej" z 15-16 lipca 2006 r., iż: "(...) antyżydowskie wystąpienia, w których uczestniczyli polscy mieszkańcy kilku wiosek i miasteczek na Podlasiu, trwały bardzo krótko, praktycznie kilka dni, i ograniczyły się do garstki osiedli na małym skrawku Polski, który w dodatku znalazł się w wyjątkowej sytuacji przejścia spod jednej okupacji w drugą. Nigdzie, podkreślam, nigdzie poza tym szczególnym skrawkiem kraju (podkr. - J.R.N.), gdzie przemieszana ludność polska i żydowska znalazła się pod okupacją sowiecką, do zajść antyżydowskich, w których braliby udział Polacy, nie dochodziło". Kozłowski z całą racją oskarżył Grossa o "manipulację faktami" za to, że ten twierdził, jakoby sytuacja całej Polski wyglądała tak, "jak to, co się wydarzyło w Jedwabnem i okolicach".
Warto przypomnieć, że już w 2001 r. prof. Tomasz Strzembosz zwrócił uwagę na skrajną hipokryzję twierdzeń Grossa, który z jednej strony maksymalnie usprawiedliwiał kolaborowanie zbolszewizowanych Żydów z Sowietami przeciw Polakom po 17 września 1939 r., a z drugiej strony atakował właśnie Polaków za rzekome masowe kolaborowanie z Niemcami, powołując się przy tym głównie na to, że ludność polska na Kresach radośnie witała wejście Niemców na swe tereny. Jak pisał prof. Strzembosz: "(...) na Boga, czym innym jest radosne witanie Niemców, którzy przybywają w samym środku strasznej deportacji, umożliwiając setkom ludzi opuszczenie okrutnych miejsc kaźni - więzień (m.in. w Brześciu, Łomży, Białymstoku i w Jedwabnem), czym innym atakowanie czerwonoarmistów, do wczoraj naszych okupantów, a czym innym zabijanie żołnierzy WP. Rzeczywiście, Żydom w Polsce nie działo się najlepiej, istniały niewątpliwie ťrachunki krzywdŤ, żeby zacytować wiersz Broniewskiego, ale wszak nie wywożono Żydów na Sybir, nie rozstrzeliwano, nie zsyłano do obozów koncentracyjnych, nie zabijano głodem i katorżniczą pracą. Jeśli Polski nie uważali za swoją ojczyznę, nie musieli wszak jej traktować jak okupanta i wspólnie z jej śmiertelnym wrogiem zabijać polskich żołnierzy, mordować uciekających na wschód polskich cywilów. Nie musieli także brać udziału w typowaniu swoich sąsiadów do wywózek, owych strasznych aktów odpowiedzialności zbiorowej (...).
Czy polscy mieszkańcy Jedwabnego i wsi okolicznych witali Niemców z entuzjazmem i jako zbawców? Tak! Witali! Jeżeli ktoś wyciąga mnie z płonącego domu, w którym mogę się spalić za chwilę, rzucę mu się na szyję i będę dziękował. Choćbym jutro miał uznać go za kolejnego śmiertelnego wroga. Niemcy uratowali bowiem wówczas setki mieszkańców wsi okolicznych (a może i Jedwabnego?), kryjących się od kilku dni w zbożu i w krzakach nad Biebrzą. Uratowali od wywiezienia na śmierć, gdzieś na pustynię kazachską czy do syberyjskiej tajgi" (T. Strzembosz: "Przemilczana kolaboracja", "Rzeczpospolita" z 27-28 stycznia 2001 r.).
Także inny historyk, związany z IPN-em dr Marek Wierzbicki, stanowczo przeciwstawiał się zacieraniu kontekstu historycznego, w którym Polacy na Kresach z zadowoleniem witali wejście na ich tereny wojsk niemieckich na miejsce wojsk sowieckich. Przypomniał o tym, że Polacy "po dwóch latach okrutnej eksterminacji sowieckiej - wywłaszczeń, usuwania z pracy, tortur i deportacji, traktowali Sowietów jak śmiertelnego wroga. Życzliwy stosunek Polaków do wkraczających wojsk niemieckich był wynikiem ulgi, że skończyła się okupacja sowiecka, a nie radości z nowej okupacji niemieckiej" (por. "Wybiórcze traktowanie źródeł". Rozmowa T.M. Płużańskiego z M. Wierzbickim, "Tygodnik Solidarność" z 27-28 stycznia 2001 r.). Stanowczo polemizował z twierdzeniami Grossa o rzekomej masowej współpracy Polaków z Wehrmachtem dyrektor IPN dr hab. Paweł Machcewicz (por. "Życie" z 30 stycznia 2001 r.).
Cytowane wyżej argumenty historyków polskich uległy jednak całkowitemu przemilczeniu w książce Grossa, który za wszelką cenę - wbrew faktom - postanowił obciążyć Polaków oskarżeniami o rzekome masowe kolaborowanie z niemieckimi okupantami. Hucpiarską kłamliwość wspomnianych oskarżeń Grossa możemy tym lepiej zauważyć na tle niektórych świadectw żydowskich z czasów wojny, np. ze słynnych zapisków byłego dyrektora szkoły hebrajskiej w Warszawie Chaima A. Kaplana (por. C.A. Kaplan: "Scroll of Agony. The Warsaw Diary of Chaim A. Kaplan", New York 1973, s. 206). Pod datą 8 października 1940 r. Kaplan zapisał m.in.: "(...) To jest znak, że Polacy mają wyczucie polityki. Pomimo wielkich zmian militarnych i politycznych źle wróżących dla ich przyszłości oni pozostają upartymi. Nie znajdzie się pośród nich ani jednego znanego obywatela, który chciałby być przedstawicielem zdobywców, mówić do swego narodu i przekonywać go do uznania, że nie można zmienić rzeczywistości i trzeba zaakceptować jarzmo niemieckich rządów - tak jak Hacha w Czechosłowacji i Quisling w Norwegii. Możemy również dodać Pétaina we Francji (...)". Także w późniejszych o półtora roku zapiskach - z 2 maja 1942 r. (por. C.A. Kaplan: op. cit., s. 322) Kaplan chwalił polską ludność za to, że nie zachowała się tak jak Quisling.
Takie były wówczas powszechne wizje Polaków jako narodu niechętnego kolaboracji, które dzisiaj próbuje zafałszować Gross.
Przepojona wrogością do Polaków "inwencja" Grossa nie ma granic. Na przykład na s. 254-255 Gross porównuje postawy Polaków, rzekomo pełne nienawiści do żydowskich sąsiadów, do "podobnych" zachowań grupy szympansów Kahana, zaobserwowanych w czasie badań socjologicznych.
Kolejna część artykułu w poniedziałek, 7 sierpnia
|
Artykuł dodany: 2006-08-07 07:31:43
Nasz Dziennik (2006-08-07)
"Niewiniątka" z Judenratów
Wielokrotnie wysuwając donośne, choć nieprawdziwe, oskarżenia przeciw Polakom o rzekomo szeroko rozpowszechnioną kolaborację z Niemcami, Gross konsekwentnie milczy o dwóch bardzo wstydliwych kolaboracjach, w których uczestniczyły niektóre środowiska żydowskie. O kolaboracji dużej części Żydów z Sowietami w latach 1939-1941 (będę o niej szerzej pisał w następnym odcinku cyklu, poświęconym sporom o "żydokomunę"). I o kolaboracji Judenratów i żydowskiej policji z Niemcami, kolaboracji będącej swoistą żydowską "hańbą domową". I to nie tylko w Polsce, ale również w wielu innych krajach okupowanej przez Niemców Europy.
Ta kolaboracja części Żydów z Niemcami była tym bardziej szokująca i wstydliwa ze względu na społeczny charakter jej uczestników. W przeciwieństwie bowiem do Polaków, wśród których z Niemcami godzili się na ogół kolaborować głównie ludzie z marginesu społecznego, męty, wśród Żydów na kolaborację poszła duża część elit z tzw. Judenratów (rad żydowskich). Przypomnijmy tu, z jak ostrym potępieniem tej kolaboracji wystąpiła najsłynniejsza żydowska myślicielka XX wieku Hannah Arendt w książce "Eichmann w Jerozolimie" (Kraków 1987). Napisała tam m.in. (s. 151): "Dla Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego narodu, stanowi niewątpliwie najczarniejszy rozdział całej historii". Uległość Judenratów wobec nazistów oznaczała skrajną kompromitację żydowskich elit w państwach okupowanych przez III Rzeszę. Arend stwierdziła wprost: "O ile jednak członkowie rządów typu quislingowskiego pochodzili zazwyczaj z partii opozycyjnych, członkami rad żydowskich byli z reguły cieszący się uznaniem miejscowi przywódcy żydowscy, którym naziści nadawali ogromną władzę do chwili, gdy ich także deportowano" (tamże, s. 151). Arendt pisała, że bez pomocy Judenratów w zarejestrowaniu Żydów, zebraniu ich w gettach, a potem pomocy w skierowaniu do obozów zagłady zginęłoby dużo mniej Żydów. Niemcy mieliby bowiem dużo więcej kłopotów ze spisaniem i wyszukaniem Żydów. W różnych krajach okupowanej Europy powtarzał się ten sam perfidny schemat: funkcjonariusze żydowscy sporządzali wykazy imienne wraz z informacjami o majątku Żydów, zapewniali Niemcom pomoc w chwytaniu Żydów i ładowaniu ich do pociągów, które wiozły ich do obozów zagłady. Także w Polsce doszło do potwornego skompromitowania dużej części żydowskich elit poprzez ich uczestnictwo w Judenratach i posłuszne wykonywanie niemieckich rozkazów godzących w ich współrodaków. O tym wszystkim Gross milczy jak grób w swej książce pełnej tak wielu oszczerczych tyrad oskarżycielskich przeciw Polakom. Postarajmy się więc odświeżyć pamięć o sprawach tej kolaboracji Judenratów i żydowskiej policji, od lat tak gorliwie przemilczanej - wbrew prawdzie historycznej - przez różne wpływowe dziś w Polsce media i wydawnictwa. Żeby uniknąć zarzutów stronniczości, ograniczę się tu do podania przykładów wyłącznie w oparciu o autorów wywodzących się z żydowskich środowisk. Oto niektóre z nich.
Żydowski autor Baruch Milch tak pisał w przejmującej relacji o losach Żydów na byłych wschodnich kresach Rzeczypospolitej (woj. lwowskie i tarnopolskie): "W każdym razie Judenrat stał się narzędziem w rękach gestapo do niszczenia Żydów, a jak sami członkowie później się wyrażali, są 'Gestapem na ulicy żydowskiej'. Powołali Ordnungsdienst [służbę porządkową - J.R.N.] jako organ wykonawczy składający się z najgorszych elementów (...) w gruncie rzeczy Judenrat zaczął prowadzić politykę rabunkową w celu napełnienia własnych kieszeni, by tymi pieniędzmi przekupić władze i gestapo, ale tylko w celu zabezpieczenia losu swoich i najbliższej rodziny. Nie znam ani jednego wypadku, żeby Judenrat bezinteresownie pomógł któremuś Żydowi (...). Do wykonania swoich niecnych czynów, jak ściąganie ogromnych podatków i nałożonych kontrybucji, łapanie do łagrów i napadów na domy żydowskie, Judenraty używały swojej Ordnungsdienst, której dawali procent z łupu, a ci ludzie w liczbie dziesięciu-piętnastu napadali na ludzi, bijąc w okrutny sposób, niszcząc i rabując, cokolwiek się dało, i to ze straszną bezwzględnością" (Por. B. Milch: "Testament", Warszawa 2001, s. 106-107).
Pytanie, czemu Gross nawet jednym zdaniem nie wspomniał w swej przeznaczonej dla Amerykanów ponad 300-stronicowej książce o rabunkach na Żydach dokonywanych przez żydowską policję na zlecenie Judenratu? Czyż to kolejne przemilczenie nie jest jaskrawym dowodem braku u Grossa nawet cienia elementarnej uczciwości intelektualnej?
W tejże książce Milcha czytamy na s. 126-127: "(...) Judenrat załatwił z tymi mordercami, że do trzech godzin dostarczy im żądane trzysta osób. Sami Żydzi musieli łapać i wydawać braci i siostry w ręce katów, którzy stali na placu folwarku, obok naszego mieszkania, i przyprowadzonych przyjęli pałkami albo nahajkami, a później wywieźli na rzeź do Bełżca (...) Judenratowcy i Ordnungsdienst, przy pomocy ukraińskiej policji i kilku Niemców, którym jeszcze zapłacono, by prędko pracowali, gonili po ulicach, jak wściekłe psy czy opętańcy, a pot się z nich lał strumieniami (...). Straszny to był widok, jak Żyd Żyda prowadził na śmierć (...)".
Szczególnie haniebną rolę w wysyłaniu własnych żydowskich rodaków na śmierć odegrał Chaim Rumkowski, prezes Rady Żydowskiej w Łodzi, "król" getta łódzkiego na usługach Niemców. Był on absolutnym władcą getta, w którym kursowały specjalne pieniądze "chaimki" i "rumki" oraz znaczki pocztowe z jego podobizną. Rumkowski urządził sobie harem w jednej willi i wciąż sprowadzał nowe piękne kobiety. W zamian za przyzwolenie Niemców na jego tyranię nad mieszkańcami getta arcygorliwie wykonywał wszystkie niemieckie rozkazy i wyekspediował olbrzymią większość swych poddanych do obozów zagłady. W końcu jednak i jego Niemcy wysłali do Oświęcimia. Podobno natychmiast padł ofiarą swych żydowskich współwięźniów, którzy nie zwlekając ani chwili, natychmiast po przywiezieniu go do obozu spalili go żywcem w obozowym piecu (Por. E. Reicher: "W ostrym świetle dnia. Dziennik żydowskiego lekarza 1939-1945", oprac. R. Jabłońska, Londyn 1989, s. 29).
Żydowscy policjanci okrutniejsi od Niemców
Najsłynniejszy kronikarz warszawskiego getta Emanuel Ringelblum tak pisał o żydowskiej policji, która nawet jednym zdaniem nie została wspomniana w "naukowym dziele" Grossa: "Policja żydowska miała bardzo złą opinię jeszcze przed wysiedleniem. W przeciwieństwie do policji polskiej, która nie brała udziału w łapankach do obozu pracy, policja żydowska parała się tą ohydną robotą. Wyróżniała się również straszliwą korupcją i demoralizacją. Dno podłości osiągnęła ona jednak dopiero w czasie wysiedlenia. Nie padło ani jedno słowo protestu przeciwko odrażającej funkcji, polegającej na prowadzeniu swych braci na rzeź. Policja była duchowo przygotowana do tej brudnej roboty i dlatego gorliwie ją wykonała. Obecnie mózg sili się nad rozwiązaniem zagadki: jak to się stało, że Żydzi - przeważnie inteligenci, byli adwokaci (większość oficerów była przed wojną adwokatami) - sami przykładali rękę do zagłady swych braci. Jak doszło do tego, że Żydzi wlekli na wozach dzieci i kobiety, starców i chorych, wiedząc, że wszyscy idą na rzeź (...). Okrucieństwo policji żydowskiej było bardzo często większe niż Niemców, Ukraińców, Łotyszy [podkr. - J.R.N.]. Niejedna kryjówka została 'nakryta' przez policję żydowską, która zawsze chciała być plus catholique que le pape, by przypodobać się okupantowi. Ofiary, które znikły z oczu Niemca, wyłapywał policjant żydowski (...). Policja żydowska dała w ogóle dowody niezrozumiałej, dzikiej brutalności. Skąd taka wściekłość u naszych Żydów? Kiedy wyhodowaliśmy tyle setek zabójców, którzy na ulicach łapią dzieci, ciskają je na wozy i ciągną na Umschlag? Do powszechnych po prostu zjawisk należało, że ci zbójcy za ręce i nogi wrzucali kobiety na wozy (...). Każdy Żyd warszawski, każda kobieta i dziecko mogą przytoczyć tysiące faktów nieludzkiego okrucieństwa i wściekłości policji żydowskiej" (E. Ringelblum: "Kronika getta warszawskiego wrzesień 1939 - styczeń 1943", Warszawa 1988, s. 426, 427, 428).
Wydawali na śmierć rodziców
Nader bezwzględne świadectwo na temat poczynań żydowskiej policji w Warszawie dostarczył Baruch Goldstein, przed wojną współorganizator bojówek Bundu. Wspominając lata wojny, Goldstein pisał bez ogródek: "Z poczuciem bólu i wstrętu wspominam żydowską policję, tę hańbę dla pół miliona nieszczęśliwych Żydów w warszawskim getcie (...). Żydowska policja, kierowana przez ludzi z SS i żandarmów, spadała na getto jak banda dzikich zwierząt [podkr. J.R.N.]. Każdego dnia, by uratować własną skórę, każdy policjant żydowski przyprowadzał siedem osób, by je poświęcić na ołtarzu eksterminacji. Przyprowadzał ze sobą kogokolwiek mógł schwytać - przyjaciół, krewnych, nawet członków najbliższej rodziny. Byli policjanci, którzy ofiarowywali swych własnych wiekowych rodziców z usprawiedliwieniem, że ci i tak szybko umrą" [podkr. J.R.N.] (Por. B. Goldstein: "The Star Bear Witness", New York 1949, s. 66, 106, 129).
Klara Mirska, Żydówka, która opuściła Polskę w 1968 roku, nie miała w swych wspomnieniach dość złych słów dla odmalowania niegodziwości niektórych przedstawicieli środowisk żydowskich w czasie wojny. Opisała np. następującą historię: "Syn przewodniczącego Judenratu jednego z gett został skazany przez Niemców na śmierć. Przyprowadził go na egzekucję jego ojciec. On miał go powiesić w ciągu kilku minut. Gdyby tego nie uczynił, miał sam zostać powieszony. Taki niesamowity żart wymyślili Niemcy. Ojciec, któremu chęć pozostania przy życiu przysłoniła wszelkie uczucia miłości rodzicielskiej, zaczął poganiać syna. Czynił to na oczach rozbawionych Niemców i stojących w milczeniu przy tej scenie Żydów: 'No, prędko rozbieraj buty! No, pośpiesz się, i tak ci nic nie pomoże'" (Wg K. Mirska: "W cieniu wielkiego strachu", Paryż 1980, s. 447). W sierpniu 1942 r. żydowski policjant Calel Perechodnik w getcie w Otwocku wyciągnął z bezpiecznej kryjówki swoją żonę i córeczkę i odprowadził je do transportu śmierci.
Czemu o takich przypadkach zezwierzęcenia niektórych Żydów nie informuje Amerykanów Gross, tak gorliwie rozpisujący się na temat sadyzmu Polaków? Warto przytoczyć, co ten sam Perechodnik, skądinąd nienawidzący bez reszty Polaków, wypisywał na temat swych własnych kolegów z żydowskiej policji: "Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla policjantów żydowskich w Warszawie (...). Skamieniały im serca, obce stały się wszelkie ludzkie uczucia. Łapali ludzi, na rękach znosili z mieszkań niemowlęta, przy okazji rabowali. Nic też dziwnego, że Żydzi nienawidzili swojej policji bardziej niż Niemców, bardziej niż Ukraińców" (C. Perechodnik: "Czy ja jestem mordercą?", Warszawa 1993, s. 112-113).
Nader bezwzględny jest osąd Judenratu i żydowskiej policji, zawarty w dzienniku byłego dyrektora szkoły hebrajskiej w Warszawie Chaima A. Kaplana. W swym dzienniku Kaplan nazwał wprost Judenraty "hańbą społeczności warszawskiej". Wielokrotnie piętnował zbrodniczą działalność żydowskiej policji, pisząc m.in.: "Żydowska policja, której okrucieństwo jest nie mniejsze od nazistów, dostarczała do punktu przenosin na ulicy Stawki więcej [osób - przyp. J.R.N.] niż było w normie, do której zobowiązała się Rada Żydowska (...). Naziści są zadowoleni, że eksterminacja Żydów jest realizowana z całą niezbędną efektywnością. Czyn ten jest dokonywany przez żydowskich siepaczy (Jewish slaughterers) (...). To żydowska policja jest najokrutniejszą wobec skazanych (...). Naziści są usatysfakcjonowani robotą żydowskiej policji, tej plagi żydowskiego organizmu (...). Wczoraj, trzeciego sierpnia, oni wyrżnęli ulice Zamenhofa i Pawią (...). SS-owscy mordercy stali na straży, podczas gdy żydowska policja pracowała na dziedzińcach. To była rzeź w odpowiednim stylu - oni nie mieli litości nawet dla dzieci i niemowląt [podkr. J.R.N.]. Wszystkich z nich, bez wyjątku, zabrano do wrót śmierci" (Por. "Scroll of Agony. The Warsaw Diary of Chaim A. Kaplan", New York 1973, s. 384, 386, 389, 399). Na s. 231 swej książki Kaplan cytuje jakże gorzki ówczesny dowcip żydowski. Miał on formę krótkiej modlitwy: "Pozwól nam wpaść w ręce agentów gojów, tylko nie pozwól nam wpaść w ręce żydowskiego agenta".
Nader podobne w wymowne były zapiski Aleksandra Bibersteina, dyrektora żydowskiego szpitala zakaźnego w krakowskim getcie. W swoich wspomnieniach o żydowskiej służbie OD (Ordnungsdienst) Biberstein pisał: "Przez cały czas okupacji Ordnungsdienst był narzędziem w ręku gestapo, na jego polecenie odemani [tj. członkowie Ordnungsdienst - przyp. J.R.N.] wykonywali bez zastrzeżeń najpodlejsze czynności, prześcigając często bezwzględnością Niemców" (A. Biberstein: "Zagłada Żydów w Krakowie", Kraków 1985, s. 165).
Rabowali swych rodaków
Warto przypomnieć również zapiski Henryka Makowera na temat działań Ordnungsdienst - żydowskiej Służby Porządkowej (SP): "Opowiadano mi o różnych scenach w trakcie blokad domów. Niektórzy z oficerów [żydowskiej Służby Porządkowej - przyp. J.R.N.] zachowywali się skandalicznie, nie uznając nawet dobrych zaświadczeń. W rezultacie na Umschlag szli ludzie, którzy byli zupełnie pewni, że zaświadczenie ich chroni, i nie wiedząc, co ich czeka, sami się oddawali w ręce swych współrodaków. W innych wypadkach zwalniano ludzi za łapówki, łapownictwo się szerzyło (...). Blokady wyzwoliły całą masę łajdactwa i draństwa. Opornych bito pałkami, nie gorzej od Niemców. Do tego dołączyło się rabowanie opuszczonych mieszkań pod jakimś pretekstem, np. żeby nie zostawiać rzeczy Niemcom. Wielu 'porządnych' wyższych funkcjonariuszy SP dorobiło się na różnych tego rodzaju praktykach dużych majątków. Było to zjawisko tak masowe, że nawet tzw. przyzwoici ludzie się chwalili - 'ja się na tej akcji dorobiłem' - lub - 'mój mąż nie nadaje się do dzisiejszych czasów, nic nie zarobił na akcji'" (Por. H. Makower: "Pamiętnik z getta warszawskiego październik 1940 - styczeń 1943", Wrocław 1987, s. 62). Szkoda, że Gross pominął to jakże ważne świadectwo profesora mikrobiologii Makowera w swoich, zajmujących tak wiele stron, dywagacjach o rabowaniu Żydów przez Polaków, zbrodniczej "moralności" polskich grabieżców itp.
Warto dodać, że sporą część uratowanych Żydów stanowili akurat żydowscy policjanci, a więc możliwie najgorszy, najpodlejszy element pośród ówczesnych Żydów; ci właśnie ludzie, którzy dorabiali się na rabowaniu swych rodaków w ich momentach najwyższego zagrożenia. Pisał o tym słynny matematyk żydowskiego pochodzenia Stefan Chaskielewicz we wstrząsających pamiętnikach pt. "Ukrywałem się w Warszawie. Styczeń 1943 - styczeń 1945" (Kraków 1988, s. 191-192): "Wśród Żydów, którym pomogło przeżyć posiadanie znaczniejszych funduszy, byli i dawni funkcjonariusze policji żydowskiej, a nawet sławnej ekspozytury gestapo w getcie. Ci ludzie bowiem obłowili się podczas akcji wysiedleńczej. Trudno tu podać jakiekolwiek ścisłe dane liczbowe. Mogę jedynie powtórzyć stwierdzenie dwóch byłych policjantów, którzy po wojnie, w mojej obecności, mówili, że uratowało się co najmniej 200 ich kolegów".
Skrajnie głupawym rasistowskim wyczynom Grossa, który za wszelką cenę chce wybielić "anielskich" Żydów i dokopać "diabelskim" Polakom, warto przeciwstawić mądre słowa słynnego izraelskiego intelektualisty profesora Israela Shahaka, publikowane na łamach "The New York Review of the Book" 29 stycznia 1987 roku. Przeciwstawiając się tendencjom do skrajnego idealizowania wojennych postaw Żydów kosztem Polaków, Shahak pisał: "Oczywiście, że byli polscy policjanci, którzy przeprowadzali łapanki Żydów, i oczywiście byli Polacy, którzy szantażowali Żydów (...). Byli jednak także (...) żydowscy szantażyści, wielu znanych nawet z imion, mieszkających poza gettem, którzy nie byli ani lepsi, ani gorsi niż polscy. Byli także żydowscy policjanci w getcie. Do obowiązków każdego z nich w pierwszych tygodniach eksterminacji latem 1942 roku należało dostarczenie odpowiedniej ilości Żydów przeznaczonych na śmierć. Dzisiaj, po latach, uważam, że polscy i żydowscy wspólnicy zbrodniarzy są sobie równi w ogromie zła i najwyższa odraza, z jaką się ich wspomina, nie zależy od narodowości. Moja jednak pamięć, pamięć wszystkich ocalonych Żydów, kiedy uczciwie rozmawiają 'w swoim gronie', nie pozwala zapominać, że w owym czasie my, Żydzi, nienawidziliśmy żydowskich policjantów i żydowskich szpiegów bardziej niż kogokolwiek innego" [oba podkreślenia J.R.N.].
Cytowane tu relacje jedenastu autorów żydowskich stanowią faktycznie tylko czubek góry lodowej. Można by cytować jeszcze wielokrotnie dłużej zapiski pokazujące stopień skrajnego zezwierzęcenia wielu członków Judenratów i policjantów żydowskich kolaborujących z nazistami, których niegodną "działalność" tak skrupulatnie przemilczał Gross. A może jednym z najlepszych sposobów polemiki z antypolskimi kalumniami Grossa byłoby przygotowanie w Polsce parusetstronicowego wyboru relacji autorów żydowskich (Ringelbluma, Goldsteina, Kaplana i in.) o zbrodniczych działaniach Judenratów i policji żydowskiej w różnych regionach okupowanej Polski. Wybór taki można by było wydać w różnych językach, co pomogłoby w sprowokowaniu prawdziwie zapładniającej debaty na temat tego, jak ludzie różnych nacji zachowywali się w czasach niezwykle trudnych wyborów narzucanych przez totalitarnych zbrodniarzy.
W wyborze można by również umieścić uczciwe żydowskie relacje na temat historii działań Żydów-agentów gestapo. Historyk Marek J. Chodakiewicz wspomina w swej książce, że w 1944 r. działała w Warszawie czterdziestoosobowa brygada gestapo składająca się z Żydów pod kierownictwem Leona Skosowskiego ("Lolek") i innych (M.J. Chodakiewicz: "Żydzi i Polacy 1918-1955", Warszawa 2000, s. 205). W innym miejscu Chodakiewicz pisze (op. cit., s. 206), że w Krakowie działał główny żydowski agent gestapo Diamant, "któremu podlegało około 60 konfidentów". Według Chodakiewicza (op. cit., s. 207): "Świadkowie żydowscy opisują działalność żydowskich agentów, konfidentów, denuncjatorów w Działoszycach, Zduńskiej Woli, Brańsku, Sosnowcu, Lidzie, Wilnie, Krakowie, Lwowie, Warszawie i w innych miejscowościach. Emanuel Ringelblum oszacował, że w samym getcie warszawskim pracowało około 400 konfidentów gestapo. Ich ofiarą padali głównie inni Żydzi. W rezultacie Żydzi bali się Żydów. Na początku chodziło o zdradzanie Niemcom miejsc ukrycia pieniędzy, kosztowności i towarów. Potem zaczynał się szantaż ukrywających się po stronie aryjskiej rodaków. Po zupełnym ogołoceniu rodaków z gotówki zwykle następowała ich denuncjacja na policję. Żydowscy agenci infiltrowali też żydowskie grupy leśne i oddziały partyzanckie".
Radosne zabawy w getcie
Wspominałem już, jak Gross powiela w swojej książce sławetne antypolskie oszczerstwo, że Polacy radośnie bawili się na karuzeli pod murami płonącego getta. Warto więc może przypomnieć nie kłamstwo, ale rzeczywiste fakty, jak to spora część Żydów radośnie bawiła się w getcie i pławiła w luksusach w tym samym czasie, gdy ich ubożsi ziomkowie umierali z głodu. Z licznych zapisków na te tematy możemy dowiedzieć się, że w czasach potwornej nędzy przeważającej części mieszkańców getta warszawskiego inni Żydzi, głównie agenci gestapo, urzędnicy Judenratów, członkowie żydowskiej policji, bogaci kupcy, robiący biznesy z Niemcami czy szmuglerzy, bawili się w najdroższych restauracjach. Jak opisywał działacz Bundu Baruch Goldstein: "Na tych samych ulicach, gdzie za dnia obserwowało się sceny horroru, wśród mrowia dzieci chorych na gruźlicę i wymierających jak muchy, wzdłuż ciał czekających na wózki zamiataczy ulic natrafiało się na sklepy pełne najwspanialszych dań, restauracje i kawiarnie, w których serwowano najkosztowniejsze dania i trunki. Najgorszym gniazdem pijaństwa i rozpusty była Britania. Godzina policyjna nie była przestrzegana wobec klientów tego lokalu. Oni mieli wesołe całe noce. Ucztowaniu, pijaństwu i hulankom towarzyszyły rytmy jazz-bandu. O świcie, gdy rewelersi odchodzili, ulice były już pełne nagich ciał przykrytych gazetami. Pijacy niemal nie zwracali na nie uwagi, potykając się o tego typu przeszkody na swej drodze (...). Hitlerowcy nakręcali filmy z takich wesołych scen, aby pokazać 'światu', jak dobrze żyli Żydzi w getcie" (Wg B. Goldstein: op. cit., s. 91).
Ringelblum zapisał w swej kronice: "Szał zabaw przechodzi wszelkie granice. Opowiadają mi, że codziennie o godzinie szóstej, siódmej z rana widzi się ludzi powracających z sal tanecznych, z balów, z balonikami w ręku, na wpół pijanych (...)" (E. Ringelblum: op. cit., s. 228). Profesor Czesław Madajczyk pisał w swym głośnym dziele: "Polityka III Rzeszy w okupowanej Polsce" (Warszawa 1970, t. I, s. 222): "W getcie spotykało się najwytworniejsze restauracje. Niewiarygodny wydaje się dziś komfort panujący wówczas w 'Palais de Dance' braci Frontów. Chleb był tu znacznie droższy niż w polskich dzielnicach, lecz wino tańsze. Wypada tylko powtórzyć 'uczta w czasie pomoru'. Taki stan rzeczy w getcie sprzyjał pożądanej przez okupanta dezintegracji społeczności żydowskiej, utrzymywał się wbrew bundowskiej prasie, żądającej zamknięcia sal tańca, burdelu i licznych klubów".
Przemilczane żydowskie świadectwa
Do szczególnie oburzających praktyk zastosowanych w książce Grossa "Strach" należy całkowite pominięcie przez niego rozlicznych świadectw żydowskich, które pokazywały bardzo sympatyczny obraz zachowań Polaków wobec Żydów w czasie wojny, całkowicie sprzeczny z lekceważącymi uogólnieniami Grossa, sugerującymi, że Żydom pomagała tylko "drobna garstka Polaków" ("Upiorna dekada") czy "mała mniejszość" ("Strach").
Oto niektóre z jakże wymownych przykładów tych żydowskich świadectw przemilczanych przez Grossa:
- Prezes Stowarzyszenia Kombatantów Żydowskich Arnold Mostowicz stwierdził w publikowanym 25 lutego 1998 r. w "Życiu" tekście: "Żaden naród nie złożył na ołtarzu pomocy Żydom takiej hekatomby ofiar jak Polacy, bowiem w wielu krajach okupowanych pomoc ta nie niosła za sobą takiego ryzyka".
- Żydowska autorka Klara Mirska pisała w wydanej w Paryżu w 1980 r. książce "W cieniu wielkiego strachu": "Zebrałam wiele zeznań o Polakach, którzy ratowali Żydów, i nieraz myślę: Polacy są dziwni. Potrafią być zapalczywi i niesprawiedliwi. Ale nie wiem, czy w jakimkolwiek innym narodzie znalazłoby się tylu romantyków, tylu ludzi szlachetnych, tylu ludzi bez skazy, tylu aniołów, którzy by z takim poświęceniem, a takim lekceważeniem własnego życia, tak ratowali obcych".
- Inna Żydówka Janina Altman, pisząc do Marka Arczyńskiego o Polakach, którzy narażali swe życie dla ratowania Żydów w czasie wojny, stwierdziła: "Nie wiem, czy my, Żydzi, wobec tragedii innego narodu, zdolni bylibyśmy do takiego poświęcenia" (Cyt. za M. Arczyński i W. Balcerak: "Kryptonim Żegota", Warszawa 1983, s. 264).
- Krakowski filozof żydowskiego pochodzenia Jan Hartman napisał, że właśnie w Polsce "Żydzi spotkali się z bohaterską pomocą na największą w Europie skalę" ("Gazeta Wyborcza", 5 maja 2005 r.).
- Wybitny żydowski literaturoznawca, profesor uniwersytetu w Tel Awiwie Gabriel Moked powiedział w wywiadzie udzielonym "Wprost" 28 czerwca 1992 r. m.in.: "Jestem przekonany, że odpowiedzialność za zagładę polskich Żydów ponoszą Niemcy, ściślej mówiąc hitlerowcy. Nawet jeżeli część polskiego społeczeństwa Żydom nie pomagała albo łatwo godziła się na ich zagładę, to większa część narodu Żydom bardzo pomogła".
- Do najbardziej wzruszających propolskich świadectw doby wojny należała ocena zapisana przez nauczyciela hebrajskiego Abrahama Lewina, który żył w makabrycznych warunkach warszawskiego getta. Zapisał on w swoim pamiętniku pod datą 7 czerwca 1942 r.: "(...) Wielu Żydów uważa, że wpływ wojny i strasznych ciosów, które kraj i jego mieszkańcy - Żydzi i Polacy, przyjęli z rąk Niemców, w wielkim stopniu zmienił stosunki między Polakami a Niemcami, a większość Polaków została opanowana przez uczucia filosemickie. Ci, którzy głoszą tę opinię, opierają swój punkt widzenia na znaczącej ilości zdarzeń, które ilustrują, jak od pierwszych miesięcy wojny Polacy pokazali i dalej pokazują swe współczucie i uprzejmość dla Żydów, pozbawionych środków do życia, a w szczególności dla żebrzących dzieci. Słyszałem wiele historii o Żydach, którzy uciekli z Warszawy tego znaczącego dnia 6 września 1939 i otrzymali schronienie, gościnność i żywność od polskich chłopów, którzy nie żądali żadnej zapłaty za ich pomoc. Jest również znane, że nasze dzieci, które idą żebrać i pojawiają się dziesiątkami i setkami na ulicach chrześcijańskich, dostają wielkie ilości chleba i ziemniaków i przez to udaje im się wyżywić i ich rodzinom w getcie (...). Ja widzę stosunki polsko-żydowskie w jasnym świetle" (A. Lewin: "A cup of tears. A Diary of the Warsaw Ghetto", Ed. by A. Polonszky, New York 1988, s. 123-124).
- Żyd karmelita (ojciec Daniel) Oswald Rufeisen, jeden z najodważniejszych żydowskich partyzantów doby wojny, powiedział w wywiadzie dla "Polityki" z 29 maja 1983 r.: "Nigdy nie mówię o polskim antysemityzmie i gdzie tylko mogę, walczę z tym, bo to jest przesąd, to jest zabobon (...). Wydaje mi się, że o antysemityzmie mówią nie ludzie, którzy przeżyli czas holocaustu w Polsce, ale ci, którzy przyjechali do Izraela z Polski przed wojną. Tak mi się wydaje. Ludzie, którzy byli odcięci od społeczeństwa polskiego, którzy przenieśli swoje koncepcje psychologiczne na sytuację wojenną (...). Mam już ponad 70 lat, żyłem w Polsce przed wojną, przeżyłem wojnę na wschodnich terytoriach polskich (...) nie widziałem tam Polaków mordujących, natomiast widziałem Białorusinów, widziałem Łotyszów, Estończyków, Ukraińców, którzy mordowali, a polskich jednostek, które by mordowały, nie widziałem. Ale tego wszystkiego ci idioci tutaj nie widzą. Im się tego nie mówi. Tak jest, niech mi nie opowiadają, Ja wiem, jak było".
- Uratowana przez Polaków Laura Kaufman, profesor, członek PAN, wspominała: "Jak wynika z tego, co napisałam, pomoc nieśli mi przedstawiciele różnych warstw społeczeństwa; nie byłam też szczególnie uprzywilejowanym wyjątkiem. Przed wojną radzono mi, bym w razie wojny wyjechała za granicę. Było to możliwe nawet jeszcze w r. 1940. Nigdy nie żałowałam, że tego nie zrobiłam. Żyłam przez 5 lat w ciągłym niebezpieczeństwie, przeżyłam chwile grozy, ale trzeba było przeżyć wśród społeczeństwa polskiego, by poznać lepiej jego walory" (Cyt. za: Ten jest z ojczyzny mojej", oprac. W. Bartoszewski i Z. Lewinówna, Kraków 1966, s. 241.)
Dyrektor amerykańskiego Urzędu ds. Śledztw Specjalnych, "tropiciel nazistów" Rosenbaum powiedział wiosną 1995 r. w wywiadzie dla dziennika "Newsday": "Podobnie jak wiele dzieci żydowskich dorastałem, słysząc, że Polacy byli najgorszymi antysemitami. Moja praca jednak bez przerwy dostarczała mi dowodów, że niezliczeni polscy chłopi ryzykowali swoje życie po to, by ukrywać Żydów. I trzeba pamiętać, że Polacy ukrywający Żydów wiedzieli, jakie konsekwencje mogą ich spotkać za to. Ich własne dzieci zostałyby zabite na ich oczach, a potem zamordowano by ich również. Ja sam, będąc ojcem małych córek, nie wiem, czy byłbym aż tak heroiczny w podobnej sytuacji".
Porównajmy to wyznanie Rosenbauma z nikczemnym spotwarzaniem obrazu polskiego chłopstwa zawartym w książce Grossa! Myśląc o podłych zachowaniach polakożerczych Żydów takich jak Gross, mimo woli przypomina się ocena słynnego polskiego uczonego żydowskiego pochodzenia Ludwika Hirszfelda. W mało dziś przypominanym liście do Jerzego Borejszy z 27 października 1947 r. Hirszfeld ubolewał, że "nacjonaliści żydowscy nienawidzą Polaków więcej niż Niemców, i że świadomie idą w kierunku proniemieckim, tak jak zresztą to przewidziałem w mojej książce (...). Jeśli nie podkreślam tych spraw publicznie, to dlatego tylko, by Żydom nie szkodzić i nie pogłębiać przepaści, którą kopie nacjonalizm żydowski pomiędzy Żydami i Polakami" (Cyt. za B. Fijałkowska: "Borejsza i Różański. Przyczynek do dziejów stalinizmu w Polsce", Olsztyn 1995, s. 139).
Kolejna część artykułu w środę, 9 sierpnia.
|
Artykuł dodany: 2006-08-09 08:02:29
Nasz Dziennik (2006-08-09)
Jak kłamie Gross
Znakomity polski naukowiec w USA prof. Iwo Cyprian Pogonowski mówił mi już ponad pięć lat temu o jakże niepokojącym zjawisku zauważalnym na wielu uczelniach amerykańskich. Chodziło o to, że liczni wykładowcy i studenci polskiego pochodzenia wstydzili się przyznawać do polskości z powodu szalejącej już wtedy fali antypolonizmu, oskarżeń Polaków o "dziki antysemityzm", współudział w mordowaniu Żydów w dobie wojny etc. Nowa książka J.T. Grossa ma wszelkie "szanse", aby doprowadzić do lawinowego wręcz pogorszenia wizerunku Polski i Polaków u nieznających faktów Amerykanów. Stąd nieprzypadkowe tak liczne w ostatnich tygodniach teksty polskich autorów z USA i Kanady, alarmistycznie wręcz ostrzegające przed rozmiarami polakożerczych bredni Grossa.
28 lipca 2006 r. na łamach czołowego dziennika polonijnego w USA - "Dziennika Związkowego" - ukazała się prawdziwie miażdżąca recenzja "Strachu", wyszła spod pióra Wojciecha A. Wierzewskiego, autora bardzo popularnego polonijnego programu radiowego w Chicago "Dialog 2000". Wierzewski, znany m.in. z licznych owocnych prób wspierania dialogu ze stroną żydowską, tym ostrzej napiętnował nową książkę Grossa, widząc w niej zamierzenie niszczące wszelkie szanse dialogu między Polakami a Żydami. Oskarża paszkwil Grossa, że stara się "zapobiec jakiejkolwiek próbie porozumienia i służącą tylko antagonizowaniu stron, podsycaniu wzajemnej niechęci". Według Wierzewskiego, "Strach" Grossa to książka, która "wywołuje wyłącznie złe emocje, nie buduje, lecz tylko rujnuje to, co się już udało osiągnąć we wzajemnym dialogu".
Z równie ostrą recenzją książki Grossa, niewyrażającą dosłownie ani jednego pozytywnego zdania o "Strachu", wystąpił historyk polski ze Stanów Zjednoczonych Marek Jan Chodakiewicz w obszernym tekście opublikowanym na łamach "Niezależnej Gazety Polskiej" z 4 sierpnia 2006 roku. Według Chodakiewicza: "Autor "Sąsiadów" i "Strachu" dokonuje zawoalowanej próby zaoferowania współczesnej inteligencji polskiej faustowskiego układu: potępcie polski lud, a szczególnie odetnijcie się od Kościoła katolickiego, od religii chrześcijańskiej, od patriotyzmu i tradycji, odrzućcie Stary ład, czyli to, co - według Grossa - spowodowało antyżydowską przemoc".
Wtedy będziecie tak jak ci jedynie Sprawiedliwi polscy intelektualiści, którzy potępili mord kielecki, bowiem natychmiast rozpoznali jego "reakcyjne" źródła: Kościół, harcerstwo, "andersowców", powstańców antykomunistycznych, "drobnomieszczaństwo".
Na tym tle z ogromnym zdumieniem obserwuję przerażającą bezczynność MSZ w sprawie Grossa, i to zarówno na szczeblu kierowniczym, jak i w ambasadzie RP w Waszyngtonie. Nie tak dawno przecież Jarosław Kaczyński, którego ogromnie cenię, powiedział, że "MSZ zostało odzyskane". Czy rzeczywiście? Nasuwa się również pytanie, dlaczego dotąd w całej sprawie milczą wybitni przedstawiciele patriotycznych partii polskich na czele z PiS? Idźmy dalej, zapytując, dlaczego nie protestują przeciwko plugawemu polakożerstwu Grossa czołowi przedstawiciele społeczności żydowskiej w Polsce? Przecież liczni z nich znają język angielski i mogli naocznie przekonać się o potworności zoologicznego wręcz polakożerstwa żydowskiego hochsztaplera z USA. Do rangi skandalu urasta wyraźne poparcie dla Grossa ze strony związanego z Żydowskim Instytutem Historycznym i IPN (!) Andrzeja Żbikowskiego (według "Przekroju" z 13 lipca 2006 r.). Wyraźnie "odsłonił się" udający dotąd propolskie sentymenty były ambasador Izraela w Warszawie Szewach Weiss, który wyraźnie poparł oszczerstwa Grossa w tekście "Polska zdrada" ("Wprost" z 9 lipca 2006 r.). Komentując, że Gross dokonuje "swego rodzaju rozliczenia z Polską", Weiss kłamliwie twierdzi: "Wiem jednak, że wielu polskich naukowców prowadzi podobne badania i dochodzi do podobnych jak Gross wniosków" (!).
Zapytajmy, dlaczego trwożnie milczy tak niesłusznie eksponowany jako "autorytet" znawca stosunków polsko-żydowskich były minister spraw zagranicznych Władysław Bartoszewski. Zachowuje się w całej sprawie w stylu - jak by powiedział L. Wałęsa - "ani be, ani me, ani kukuryku!". Tak jak niegdyś w czasie nieszczęsnej wizyty w Knesecie, gdy nie zareagował nawet jednym zdaniem na ohydne polakożercze wystąpienia kilku posłów izraelskich.
Myślę, że cała sprawa jest swego rodzaju papierkiem lakmusowym na to, kto prawdziwie chce bronić prawdy o stosunkach polsko-żydowskich, kto naprawdę pragnie uczciwego dialogu między obu nacjami. Tu potrzebne jest otwarte wyrażenie stanowiska, a nie tchórzliwe milczenie!
Zhańbili się po stronie Grossa!
Jednym z głównych celów mojego tak szeroko udokumentowanego cyklu artykułów w "Naszym Dzienniku" o nowym paszkwilu Grossa jest ułatwienie Czytelnikom dostrzeżenia pełnej skali tolerancji dla najbardziej nawet klinicznego antypolonizmu, występującej w bardzo wpływowych mediach. Myślę, że w świetle przytaczanego przeze mnie obrazu rozmiarów polakożerczych kalumnii Grossa tylko ktoś kompletnie ślepy i głuchy w sprawach naszej Ojczyzny, ktoś bez jakiegokolwiek poczucia polskiej godności narodowej może jeszcze teraz chwalić lub usprawiedliwiać Grossa. Nader jednoznaczny wydaje się również osąd moralny takich "polskich" gazet czy tygodników, które jeszcze teraz posuwają się do chwalby lub obrony Grossa. W ten sposób działają one "na szkodę Polski" - jak słusznie stwierdzili sygnatariusze oświadczenia Niezależnego Zespołu ds. Etyki Mediów, opublikowanego w "Naszym Dzienniku" z 5-6 sierpnia 2006 roku.
Warto dobrze zapamiętać nazwiska wszystkich progrossowych dziennikarzy i naukowców, którzy są faktycznie współwinni dzisiejszej "hańby domowej". Przypomnijmy, że wśród gazet codziennych najbardziej niegodnie zachowała się "Gazeta Wyborcza", drukując 29-30 lipca 2006 r. artykuł Piotra Wróbla, "naukowca" z Toronto, panegirycznie wychwalający Grossa. Wśród tygodników najbardziej jak dotąd, chyba nieprzypadkowo, skompromitował się katolewicowy "Tygodnik Powszechny", potocznie "Obłudnikiem Powszechnym" zwany. To w nim 16 lipca 2006 r. wystąpiono z haniebnym, iście targowickim pomysłem przyznania Grossowi polskiego państwowego wyróżnienia (w tekście Agnieszki Sabor). To w "Tygodniku Powszechnym" z 9 lipca ogromnie wyeksponowano, bez jakiegokolwiek krytycznego komentarza, bardzo obszerny tekst wykładu Grossa, wygłoszonego w Krakowie 4 lipca 2006 roku. Nie sprostowano tam nawet tak ewidentnych bzdur jak przejęte od komunistów kłamstwo Grossa o wielotysięcznym tłumie, który uczestniczył w "pogromie" kieleckim, czy twierdzenie, że "jedna czwarta mieszkańców miasta brała udział w pogromie". "Tygodnik Powszechny" powinien przeprosić mieszkańców Kielc za to oszczerstwo! Nie sprostowano kretyńskiej insynuacji Grossa, że w Łodzi strajkowało 15 tys. robotników, "oburzonych, że można ich posądzić o współczucie dla wymordowanych Żydów".
Wyjaśniałem już w "Naszym Dzienniku", że robotnicy łódzcy byli oburzeni wydrukowaniem podpisanych rzekomo w ich imieniu rezolucji, przygotowanych w najgorszym stalinowskim stylu i potępiających "reakcję", "podziemie", "andersowców". Skompromitował się - nie po raz pierwszy - tygodnik "Newsweek" z 6 sierpnia 2006 r. tekstem "analityka stosunków międzynarodowych" Bartłomieja Sienkiewicza, z werwą wybraniającego Grossa przed krytykami jego książki. Dodajmy, że Sienkiewicz przyznał, iż "Strachu" nie czytał (!). Pogratulować odwagi w bronieniu "na ślepo" patologicznego polakożercy! Skompromitowała się po raz kolejny z rzędu znana i tak z rozlicznych wsparć dla wyskoków antypolonizmu postkomunistyczna "Polityka". 15 lipca 2006 r. ukazał się w niej ogromniasty wywiad popularyzujący Grossa, przeprowadzony przez Adama Szostkiewicza. Dodać tu należy wreszcie znaną z różnych wypadów przeciw polskim tradycjom narodowym i Kościołowi komercyjną stację telewizyjną TVN, która 6 lipca 2006 r. splamiła się popularyzującą J.T. Grossa okołogodzinną debatą z tendencyjnie dobranymi uczestnikami, w tym z osławioną fanatyczną tropicielką antysemityzmu A. Bikont z "Gazety Wyborczej". Grossowi w Polsce należy się tylko sąd, a nie popularyzacja!
W szczególnie paskudnej sytuacji, doprawdy nie do pozazdroszczenia, znalazło się liberalno-lewicowe wydawnictwo Znak sugerujące swój związek z Kościołem. Nazbyt pochopnie połakomiło się na polakożerczy "Strach". Podobno podsunął go im jakiś filar dawnej opozycji laickiej, zapewniając, że znajdą w tej książce wyjątkowy cymes intelektualny. Teraz zaś już nadto wyraźnie widzą, że znaleźli się w żałosnej sytuacji, bez jakiegokolwiek dobrego wyjścia. Jeśli bowiem wycofają się z druku książki Grossa pod wpływem nacisku opinii publicznej, to będzie raczej bardzo przykra rejterada! Jeśli zaś wydrukują Grossa, to się haniebnie skompromitują jako protektorzy książki dziko antypolskiej i antykatolickiej (!). Wpadną jak śliwka w kompot, dowodząc braku elementarnego rozeznania merytorycznego i "czucia po polsku". Podana niedawno w "Rzeczpospolitej" informacja, że Znak ma wydać książkę Grossa dopiero w połowie przyszłego roku, być może oznacza, że wydawnictwo zamierza powoli, po cichu, rakiem wycofać się z całego tak kompromitującego przedsięwzięcia (przecież przekład "Strachu" może zająć parę miesięcy, a nie rok!). A może Znak chce przygotować wyraźnie zmienioną wersję książki Grossa dla Polaków. Coś w tym rodzaju zalecał już w "Gazecie Wyborczej" stary spec od deformowania historii Polski - "naukowiec" P. Wróbel z Toronto. Tyle że taki manewr jednak nie przejdzie, właśnie dzięki "Naszemu Dziennikowi", który już teraz szczegółowo ujawnia pełny katalog polakożerczych "wyczynów" Grossa. Czytelnicy natychmiast odkryją wszystkie "kosmetyczne zabiegi i cięcia". Inna sprawa, że tych cięć musiałoby być tak wiele, że ponad 300-stronicowa książka Grossa musiałaby skurczyć się do maleńkiej broszury!
Kłamstwa o powstaniu w getcie
Wśród najpodlejszych kłamstw zawartych w "Strachu" Grossa poczesne miejsce zajmują oszczerstwa na temat stosunku Polaków do powstania w getcie warszawskim. Na stronach 171-173 Gross kreśli dla Amerykanów ponury, jednowymiarowy obraz Polaków jako prawdziwych "potworów moralnych".
Pokazuje, jak Polacy rzekomo ogromnie cieszą się z tragedii Żydów, ginących w płonącym getcie, wołając, że oto "smażą się kotlety z Żydów"! Na dowód Gross podaje oceny wyszłe spod pióra pisarzy żydowskiego pochodzenia - Adolfa Rudnickiego i Mieczysława Jastruna, wiersz Czesława Miłosza "Campo di Fiori" i zapis jakiejś mało znanej Żydówki Fanki Gaerber. Równocześnie zaś Gross cynicznie przemilcza liczne jakże odmienne świadectwa wyszłe spod piór prawdziwie wielostronnych i wnikliwych komentatorów tego wszystkiego, co się działo z Żydami w Warszawie. Całkowicie przemilcza np. ogromnie cenne zapiski z "Kroniki lat wojny i okupacji" Ludwika Landaua. Ten wybitny żydowski ekonomista dał w swej kronice chyba najpełniejszy i zarazem najobiektywniejszy opis losów żydowskich doby wojny. Tym wymowniejszy więc jest fakt, że zapiski Landaua na temat polskich postaw wobec powstania w getcie warszawskim różnią się wprost diametralnie od oszczerczego czarnego obrazu kreślonego w książce Grossa. I tak np. pod datą 20 kwietnia 1943 r. Landau pisze o dominującym w całej Warszawie uczuciu współczucia i aprobaty dla żydowskich powstańców, a 22 kwietnia 1943 r. zauważa, że postawa różnych grup społeczeństwa wobec Żydów korzystnie zmieniła się w czasie walk: w kierunku aprobaty dla żydowskiego oporu, a nawet jeszcze większego współczucia odtąd odczuwanego. Pod datą 27 kwietnia 1943 r. czytamy u Landaua, że walki Żydów w getcie spotykają się z aprobatą nawet najbardziej antysemickich grup. 30 kwietnia 1943 r. Landau zanotował na temat walki powstańców w getcie: "Walka ta spotkała się wszędzie z uznaniem, obudziła współczucie, nawet w mało dostępnych dla niego w stosunku do Żydów środowiskach, zwłaszcza wobec jednoznacznego stanowiska całej tajnej prasy" (por. L. Landau, Kronika lat wojny i okupacji, t. 2, grudzień 1942 - czerwiec 1943, Warszawa 1962, s. 355, 358, 362, 370, 380).
Inny przykład pochlebnych dla Polaków świadectw, świadomie zatajonych w dostarczonej przez Grossa tendencyjnej składance cytatów, to opinia Icchaka Zuckermana "Antka". Ten skądinąd nieskłonny do idealizowania Polaków ideowy przywódca młodzieży syjonistycznej zapisał w swym pamiętniku: "Możemy powiedzieć, że polska ulica w tych dniach była prożydowska. Ja nie mówię tu o skrajnych grupach, które były rozemocjonowane tym, że Żydzi płoną w getcie... to, co się działo w getcie, wzbudziło nadzwyczajny respekt dla żydowskich bojowników. Polska (podziemna) prasa była pełna podniecenia i podziwu, nie tylko ze strony niektórych przywódców lewicowych i liberalnych, lecz jako wyraz prostej sympatii mas" (por. I. Zuckerman "Antek", A Surplus of Memory: Chronicle of the Warsaw Ghetto Uprising, Berkeley, London and Oxford 1993, s. 374).
Przytaczam tu kreślony przez Landaua i Zuckermana obraz jednoznacznego poparcia polskiej prasy podziemnej dla powstania w getcie warszawskim. Jest on tym ważniejszy, że Gross już w jednej ze swych wcześniejszych książek - w "Upiornej dekadzie", wydanej w 1998 r., pisał na s. 44: "W bardzo ważnej książce "Wojna niemiecko-polska" (Aneks, 1989) Paweł Szapiro przytacza pełny zestaw tekstów na temat powstania w getcie warszawskim. Jak widać z tego zbioru, antysemityzm był regułą wyrażaną w opinii publicznej polskiego społeczeństwa, od której oczywiście należy odnotować ważne, bardzo szlachetne i wpływowe odstępstwa". Każdy z Czytelników tego tekstu może z łatwością się przekonać, do jakiego stopnia fałszerz recydywista Gross świadomie zdeformował rzeczywistą wymowę książki P. Szapiry, historyka związanego z Żydowskim Instytutem Historycznym w Warszawie. Otóż wybór Szapiry przekonywająco pokazywał, że ogromna część polskiej prasy konspiracyjnej sympatyzowała z walką Żydów w getcie, a rzadkimi odstępstwami od tej reguły były właśnie teksty antyżydowskie. Przypomnijmy, że na ten temat również Baruch Goldstein, działacz Bundu i organizator jego bojówek przed wojną, jednoznacznie stwierdził: "Cała polska prasa podziemna, niezależnie od politycznej ideologii, powitała z entuzjazmem bitwę 18 stycznia [1943 - pierwszą próbę obrony getta przed niemiecką pacyfikacją
- J.R.N.] (por. B. Goldstein, The Star bear Witness, New York 1949, s. 177).
Cytowane wcześniej żydowskie świadectwa, przemilczane przez Grossa, warto uzupełnić o opinię wybitnego matematyka żydowskiego pochodzenia Stefana Chaskielewicza. W swych wspomnieniach napisał on m.in.: "O walkach w getcie mówiono powszechnie w całej Warszawie. Starałem się pilnie słuchać wypowiedzi na ten temat (...). Nie usłyszałem ani jednej wypowiedzi pochwalającej bestialskie mordowanie Żydów czy też lekceważącej działalność obrońców getta. Opowiadano mi jedynie o tym, że jakiś pasażer wyrażał swą radość z tego, że nie będzie więcej Żydów w Warszawie. To miało się jakoby spotkać z powszechnym oburzeniem innych pasażerów, którzy jednak nie reagowali słownie, bo sądzili, że jest to prowokacja. Wieczorami sąsiedzi wychodzili na dach domu, w którym mieszkałem, by obserwować dymy palących się domów getta. Ja także tam się znalazłem.
Patrzono ze zgrozą i wyrażano przekonanie, że "jak skończą z Żydami, to zabiorą się za nas". Byłem do głębi wstrząśnięty wydarzeniami w getcie. Zdawałem sobie sprawę, że powszechnie powtarzane wieści o niezwykłych sukcesach getta i o wielkich stratach Niemców są na pewno przesadzone" (S. Chaskielewicz, Ukrywałem się w Warszawie: styczeń 1943-1945, Kraków 1988, s. 42).
Dodajmy do tego tak oburzający fakt całkowitego przemilczenia przez Grossa kilkunastu prób udzielenia zbrojnej pomocy dla powstańców żydowskich ze strony żołnierzy Polski Podziemnej. Gross cynicznie milczy o Polakach poległych lub rannych w czasie tych prób. Pisała o tej polskiej pomocy m.in. Teresa Prekerowa w "Najnowszych dziejach Żydów w Polsce" (Warszawa 1993, s. 339): "Oddziały AK, GL i innych polskich ugrupowań próbowały przyjść z pomocą walczącemu gettu, jednak mimo poniesionych ofiar w ludziach żadnemu nie udało się dokonać wyłomu w murze". Książka ta była chętnie cytowana przez Grossa. Nie może więc udawać, że nie wiedział o tych zbrojnych próbach pomocy polskiej dla żydowskiego powstania. Dlaczego więc całkowicie przemilczał to w pisanej dla Amerykanów książce, wypełniając prawie dwie strony swego tekstu wyłącznie obrazami rzekomej jadowitej nienawiści Polaków do ginących w getcie Żydów? Rzetelny historyk jest zobowiązany do pokazywania przedstawianego przez siebie obrazu wydarzeń w całej jego złożoności, porównywania różnorodnych, częstokroć nawet sprzecznych ze sobą świadectw. Cóż wspólnego z tym wymogiem rzetelności ma cyniczny fałszerz zza oceanu? Może spróbują wyjaśnić tę postawę uparci obrońcy i popularyzatorzy Grossa z "Gazety Wyborczej", "Tygodnika Powszechnego", "Newsweeka" czy "Polityki".
Kolejna część cyklu jutro.
|
Artykuł dodany: 2006-08-10 07:50:59
Nasz Dziennik (2006-08-10)
Z komunistami przeciw Kościołowi
Uważnie czytając "Strach" Grossa, co chwila zauważa się, do jakiego stopnia powiela on różne dawne schematy propagandy komunistycznej, wyrażane w atakach przeciw polskiej tradycji patriotycznej, Kościołowi, opozycyjnemu PSL-owi czy harcerstwu. Gross szokuje panegirycznym wręcz wybielaniem motywacji Żydów, którzy poparli ludobójczy system komunistyczny. Na s. 193 zapewnia nieświadomych rzeczy amerykańskich czytelników, iż: "Motywacja młodych, nawróconych na komunizm w tym czasie [w II RP - J.R.N.] była pozbawiona egoizmu i altruistyczna (...). Komunizm oferował obietnicę jasnej, szczęśliwej przyszłości dla następnych pokoleń".
Zaskakuje skwapliwość, z jaką Gross powołuje się w swoich twierdzeniach na opinie unurzanych wówczas po szyję w stalinowskiej mazi propagandowej socrealistycznych pisarzy typu Jana Kotta, Mieczysława Jastruna czy Jerzego Andrzejewskiego. Świadomie przemilcza oświadczenie emigracyjnych intelektualistów polskich i żydowskich z Nowego Jorku z 7 lipca 1946 r., piętnujących zbrodnię kielecką jako prowokację reżimową. Tym chętniej powołuje się za to na wojujących marksistów z miesięcznika "Kuźnica", którzy za wszystko winili "reakcyjny" i "antysemicki" naród.
Wymowne przemilczenia
Szczególnie ochoczo, dosłownie całymi garściami Gross czerpie argumenty z dawnych tez propagandy komunistycznej, oskarżających Kościół katolicki w Polsce, a zwłaszcza jego czołowych hierarchów, o rzekomy antysemityzm i całkowite znieczulenie na los mordowanych w Polsce Żydów. Całkowicie przemilcza przy tym fakty dowodzące, jak trudna była sytuacja hierarchów katolickich w ówczesnym reżimie w warunkach szalejącej propagandy komunistycznej i cenzury. Polscy hierarchowie na czele z Prymasem Augustem Hlondem musieli się ciągle liczyć, że ich jakiekolwiek oświadczenie w sprawie stosunków polsko-żydowskich zostanie całkowicie zdeformowane. Obawiali się zwłaszcza użycia takiego oświadczenia w sposób spreparowany dla potępienia niepodległościowego podziemia jako rzekomej siły antysemickiej i stworzenia sfingowanego poparcia Kościoła dla rządzącego reżimu. Hierarchowie mieli aż nadto uzasadnione powody do takich obaw. Choćby przykład zmanipulowania przebiegu rozmowy przedstawiciela Żydowskich Zrzeszeń Religijnych profesora Michała Zylberberga z Prymasem Polski Augustem Hlondem w styczniu 1946 roku. Polska Agencja Prasowa fałszywie poinformowała wówczas, jakoby Prymas w rozmowie z prof. Zylberbergiem "potępił" napaści na Żydów w "wyzwolonej" Polsce i nazwał je zbrodniczą działalnością konspiratorów, którzy napadając na Żydów, zwalczają rząd (wg: J. Żaryn, Hierarchia Kościoła katolickiego wobec relacji polsko-żydowskich w latach 1945-1947, [w:] Wokół pogromu kieleckiego, IPN, Warszawa 2006, s. 92). Uniemożliwiono wydrukowanie sprostowania kłamstw na łamach częstochowskiej "Niedzieli" (tamże, s. 92). W rzeczywistości autentyczna wypowiedź Prymasa brzmiała zupełnie inaczej niż to, co podała PAP. Na pytanie prof. Zylberberga "Czy znane są Jego Eminencji wypadki napaści na Żydów już po wyzwoleniu Polski?" Prymas odpowiedział: "Przejmują mnie one smutkiem. Nie widzę atoli w tym objawu antysemityzmu, ile zawziętą grę polityczną, której ofiarą pada nierównie więcej Polaków. Zasady chrześcijańskie nie dopuszczają mordu politycznego" (por. tamże, s. 93). To przykre doświadczenie nie pozostało bez wpływu na późniejsze zachowanie Prymasa w jego kontaktach z przedstawicielami Żydów. Jak pisał Jan Żaryn, (op. cit., s. 93): "Doświadczenie uczyło: każdy kontakt z oficjalnymi przedstawicielami strony żydowskiej zmuszał stronę kościelną do wyjątkowej czujności. Gdy zatem w kilka miesięcy później - w maju 1946 r. - ten sam prof. Zylberberg przesłał prymasowi specjalne memorandum, prymas nie zgodził się na audiencję i nie dał żadnej odpowiedzi na dokument" (tamże, s. 93). Gross przytacza to zachowanie Prymasa Polski w maju 1946 r. jako rzekomy dowód świadomego unikania poznania problemów nękających Żydów, wymigiwanie się od rozmów z nimi. Równocześnie jednak autor "Strachu" całkowicie przemilcza powód takiego zachowania Prymasa Polski, to, że poprzednio grubiańsko zafałszowano przebieg jego styczniowej rozmowy z M. Zylberbergiem. Dodajmy tu znów przemilczany przez Grossa fakt, że jeszcze w styczniu 1946 r. przed wspomnianym zafałszowaniem Prymas Polski był pełen absolutnej dobrej woli w rozmowie z przedstawicielem Żydów. Jak zanotował prof. Zylberberg: "(...) widać było [w trakcie rozmowy], że niesłychana tragedia narodu żydowskiego do głębi przejmuje głowę Kościoła katolickiego w Polsce" (tamże, s. 83).
Innym dowodem braku reakcji Prymasa Hlonda na prośby o interwencję w obronie Żydów ma być opisany przez Grossa na stronach 134-135 przypadek dr. Josepha Tenenbauma, prezesa Amerykańskiej Federacji Żydów Polskich. Według Grossa, Tenenbaum został przyjęty przez Prymasa 3 czerwca 1946 r.
- na miesiąc przed zbrodnią kielecką. W czasie rozmowy Tenenbaum poinformował Prymasa, że ponad tysiąc Żydów zostało zamordowanych w okresie "po wyzwoleniu Polski". Apel Tenenbauma o list pasterski w sprawie żydowskiej okazał się jednak bezowocny. Gross całkowicie przemilcza powody, dla których Prymas Hlond odrzucił nalegania Tenenbauma o wystąpienie w sprawie żydowskiej. Otóż w czasie rozmowy z Tenenbaumem Prymas jednoznacznie zaprzeczył twierdzeniom, że w Polsce istnieje antysemityzm, akcentując: "Żydzi nie są mordowani jako Żydzi. Oni są zabijani w odwecie za morderstwa dokonywane na chrześcijanach przez żydowskich komunistów w rządzie Polski Ludowej" (wg: J. Żaryn, op. cit., s. 93). Prymas stwierdził również, że nie może "wystąpić publicznie w kwestii żydowskiej, ponieważ we władzach znajduje się wielu Żydów, którzy starają się narzucić system wrogi większości narodu" (cyt. za: M.J. Chodakiewicz, Żydzi i Polacy 1918-1955, Warszawa 2000, s. 490). Z powodu tej wypowiedzi Tenenbaum oskarżył później Prymasa o antysemityzm. Gross ani słowem nie wspomina, że przywoływany przezeń jako "świadek" przeciwko Prymasowi Tenenbaum był działaczem komunistycznym (wg: J. Żaryn, op. cit., s. 104), znanym ze skrajnego antypolskiego zacietrzewienia. Już 2 maja 1945 r. Tenenbaum publicznie stwierdził, jakoby "dziesiątki tysięcy Polaków pomogły Niemcom eksterminować Żydów" (wg: M.J. Chodakiewicz, op. cit., s. 280). Był on również aż nadto dobrze znany jako fanatyczny tropiciel "polskiego antysemityzmu" i "polskiej reakcji" przy równoczesnym pianiu peanów na temat rzekomych dobrodziejstw "demokratycznych" rządów Bierutowskich w Polsce (tamże, s. 535-536). Tenenbaum "wsławił się" okazaniem radości na wieść, że sowieckie czołgi rozbiły studencką demonstrację niepodległościową w Krakowie 3 maja 1946 roku. Potępił ją jako rzekomy "pogrom" antysemicki (tamże, s. 536). Według Tenenbauma, księża nagminnie walczyli w "bandach" oraz ostrzeliwali UB z karabinów maszynowych zamontowanych na wieżach kościelnych (tamże, s. 536). Dodajmy, że Tenenbaum, ten tak szczególny komunistyczny prezes Amerykańskiej Federacji Żydów Polskich, w czasie spotkania z Bierutem namawiał go, by zażądał ekstradycji gen. Andersa jako "zbrodniarza wojennego" z powodu jego "antysemityzmu" (wg: J. Żaryn, op. cit., s. 94). I cóż miał począć Prymas Polski z tak fanatycznym żydowskim rozmówcą? Gross ani słowem nie wspomina o tym komunistycznym zacietrzewieniu Tenenbauma.
Oskarżając polską hierarchię katolicką o brak publicznej reakcji na zbrodnię kielecką, Gross przemilcza cały złożony kontekst sytuacji w tej sprawie. Przemilcza przede wszystkim rzecz podstawową - że hierarchowie musieli się liczyć na każdym kroku z tym, iż ich ewentualne oświadczenie zostanie cynicznie spreparowane na użytek reżimu w mediach, a oni nie będą mieli żadnych szans na sprostowanie w tej sprawie. Komunistyczne władze zaś wyraźnie chciały decydować, w jakim kształcie dopuszczą do druku oświadczenia hierarchów. Rzecz znamienna, całkowicie przemilczana przez Grossa - że komunistyczne władze uniemożliwiły w maju 1946 r. druk komunikatu Episkopatu, apelującego o wyeliminowanie zagrożenia dla bezpieczeństwa jednostek i zaprzestanie gwałtów. Gross skwapliwie powołuje się na publiczne wystąpienie biskupa Teodora Kubiny przeciwko antysemityzmowi i mordowi na Żydach, przedstawia go jako swego rodzaju "jedynego sprawiedliwego" wśród polskich biskupów. Tylko że całkowicie przemilcza przy tym fakt, iż odezwa Kubiny została w druku sfałszowana przez władze dla celów propagandowych. Dopisano do niej bez wiedzy biskupa Kubiny polityczne proreżimowe stwierdzenia, godzące w niepodległościowe podziemie i wyrażające poparcie dla władz. Znalazły się tam m.in. stwierdzenia: "Ogół społeczeństwa musi dzisiaj już wyraźnie powiedzieć, że dalszych zbrodni i walk bratobójczych nie chce i obce mu są intencje i cele tych nieodpowiedzialnych czynników politycznych, które stwarzają podatny grunt dla mordów, ekscesów i zamieszek w kraju. Czynnikom tym przeciwstawi wszystkie rozporządzalne siły dla obrony ładu wewnętrznego w państwie, dla obrony życia współobywateli i rozpoczętego dzieła odbudowy Ojczyzny" (wg: J. Żaryn, op. cit., s. 99). Nic dziwnego, że wskutek takiego doświadczenia ze sfałszowaniem odezwy biskupa T. Kubiny hierarchowie odnieśli się krytycznie do propozycji jakichkolwiek publicznych wypowiedzi ze strony ludzi Kościoła w sprawie zbrodni kieleckiej (tamże, s. 99). Znamienne, że o sfałszowaniu przez władze odezwy Kubiny cynicznie milczy Gross i ci wszyscy, którzy podobnie jak on do dziś usiłują przeciwstawiać "dobrego" biskupa Kubinę wszystkim hierarchom jako "złym".
Zafałszowanie wypowiedzi Prymasa Polski
Metody fałszerstw Grossa dobrze ilustruje jego skrajnie tendencyjny komentarz w odniesieniu do głośnego oświadczenia Prymasa Polski A. Hlonda dla dziennikarzy z USA w dniu 11 lipca 1946 r., w tydzień po zbrodni kieleckiej. Prymas powiedział w tym oświadczeniu m.in.:
" 1. Kościół katolicki zawsze i wszędzie potępia wszelkie mordy. Potępia je też w Polsce bez względu na to, przez kogo są popełniane, i bez względu na to, czy popełniane są na Polakach czy na Żydach, w Kielcach lub innych zakątkach Rzeczypospolitej.
2. Przebieg nieszczęsnych i ubolewania godnych wypadków kieleckich wykazuje, że nie można ich przypisać rasizmowi. Wyrosły one na podłożu całkiem odmiennym, bolesnym, a tragicznym. Wypadki są potwornym nieszczęściem, które mnie napełnia smutkiem i żalem (...).
[3. punkt opisywał zachowanie ludzi w Kielcach 4 lipca 1946 r. - J.R.N.]
4. W czasie eksterminacyjnej okupacji niemieckiej Polacy, mimo że sami byli tępieni, wspierali, ukrywali i ratowali Żydów z narażeniem własnego życia. Niejeden Żyd w Polsce zawdzięcza swe życie Polakom i polskim księżom. Że ten dobry stosunek się psuje, za to w wielkiej mierze ponoszą odpowiedzialność Żydzi stojący w Polsce na przodujących stanowiskach w życiu państwowym, a dążący do narzucenia form ustrojowych, których ogromna większość narodu nie chce. Jest to gra szkodliwa, bo powstają stąd niebezpieczne napięcia. W fatalnych starciach orężnych na bojowym froncie politycznym w Polsce giną niestety niektórzy Żydzi, ale ginie nierównie więcej Polaków.
5. Moje osobiste stanowisko do Żydów jest znane choćby z mych przedwojennych wypowiedzi. W czasie wygnania zaś we Francji w latach 1940-1944 ratowałem niejednego Żyda polskiego, niemieckiego, francuskiego przed wywiezieniem do obozów śmierci. Ułatwiałem im wyjazd do Ameryki, umieszczałem ich w bezpiecznych schronieniach, starałem się dla nich o dokumenty, dzięki którym ocaleli. Pragnę serdecznie, by sprawa żydowska w świecie powojennym znalazła wreszcie swe właściwe rozwiązanie" (cyt. za: J. Śledzianowski, Pytania nad pogromem kieleckim, Kielce 1999, s. 167-168).
Gross ordynarnie zafałszował wymowę oświadczenia Prymasa, pisząc w swym komentarzu (s. 138): "Kardynał (...) wydał otwartą i jednoznaczną opinię o wydarzeniach z 4 lipca 1946 r.: cokolwiek zdarzyło się tego dnia w Kielcach, było epizodem zbrojnej... politycznej walki przeciw reżimowi, który był odrzucony przez większość narodu do tego stopnia, że jeśli były tam żydowskie ofiary, to one same ponoszą za to winę. W każdym razie prawdziwymi ofiarami walk bieżących dni w Polsce byli Polacy" ("In any case, the real victims of present-day struggles in Poland were the Poles").
Komentarz Grossa świadomie zafałszowuje prawdę o oświadczeniu Prymasa Hlonda, które wyrażało potępienie dla mordu i jednoznacznie określało go jako "potworne nieszczęście, które mnie napełnia smutkiem i żalem". Całkowitym fałszem było więc przedstawianie oświadczenia Prymasa Hlonda jako rzekomego usprawiedliwiania tego, co się zdarzyło w Kielcach jako "epizodu zbrojnej... politycznej walki przeciw reżimowi odrzucanemu przez większość narodu" i rzekomego obciążania żydowskich ofiar winą za to, co się z nimi stało. Szczególnie jaskrawym zafałszowaniem słów Prymasa Polski jest stwierdzenie: "W każdym razie prawdziwymi ofiarami walk bieżących dni w Polsce byli Polacy".
Przypomnijmy, że Prymas powiedział: "(...) w Polsce giną niestety niektórzy Żydzi, ale ginie nierównie więcej Polaków". Widomy przykład, jak Gross fałszuje teksty. Dodajmy, że Gross całkowicie przemilczał słowa Prymasa wspominające o jego konkretnych działaniach dla ratowania Żydów w czasie wojny. Najwyraźniej uznał, że niepotrzebnie przeszkadzałoby to amerykańskim czytelnikom w uwierzeniu w pracowicie urabiany przezeń obraz Prymasa Hlonda jako "antysemity". Kropkę nad "i" do tych oczerniań Prymasa Hlonda przez Grossa postawił recenzent "Baltimore Sun", który rzucił oskarżenie, że kardynał Hlond i jego biskupi wspólnie ze starym ustrojem, wojskiem i nowym komunistycznym aparatem "konspirowali, aby zabić pozostałych w Polsce Żydów (zginęło już 90 proc.) albo wygonić ich z kraju raz na zawsze".
Warto przypomnieć na koniec dość szczególne oskarżycielskie podsumowanie roli Kościoła katolickiego w Polsce w 1946 r., jakie Gross daje na s. 152 swego tekstu. Pisze tam m.in.: "To jest książka historyczna, a nie moralitet. Ze względu na to jednak, że Kościół katolicki ma swój biznes związany z Dziesięcioma Przykazaniami [the Catholic Church's business is with ten Commandments], każdy może ocenić działania jego funkcjonariuszy w świetle kryteriów moralnych bez konieczności wydawania nieodpowiednich sądów. Wypada tu odnotować, że instytucjonalna elita Kościoła wybrała kompletne ignorowanie powojennego antysemityzmu w Polsce. Nie odpowiedziała nań nawet wtedy, gdy została postawiona naprzeciw zapierającej dech gwałtowności pogromu w Kielcach. Skonfrontowani z masowym mordem popełnionym przez ludzi, którzy według swego mniemania bronili religii katolickiej, pasterze trzódki, która wpadła w szał, ograniczyli się wyłącznie do apelu o spokój. W czasie gdy ludność Kielc zagubiła drogę, hierarchia Kościoła katolickiego abdykowała ze swej odpowiedzialności zaoferowania duchowego przewodnictwa (...) Symbolika urzędników 'umywających ręce' podczas gdy niewinni Żydzi byli zabijani w męczarniach, pozostała stracona dla tego duchowieństwa katolickiego, zaślepionego przez uprzedzenia".
W rzeczywistości komentarz Grossa jest wyrazem fanatycznego zacietrzewienia antykatolickiego ze strony autora, który za wszelką cenę chciał jednostronnie zrzucić winę za komunistyczną zbrodnię, dokonaną przez ludzi z formacji reżimowych, na kieleckich chrześcijan. Szczególnie oburzająca była sugestia Grossa, że mordu na Żydach dokonali ludzie wierzący, że w ten sposób "bronią religii katolickiej".
Kolejna część cyklu jutro.
|
Artykuł dodany: 2006-08-11 08:02:19
Nasz Dziennik (2006-08-11)
Kogo boją się Sprawiedliwi?
"Pomysłowość" Grossa w wymyślaniu dowodów istnienia "skrajnego polskiego antysemityzmu" nie ma granic. Jedna z jego najbardziej obłędnych polakożerczych tez dowodzi rzekomego powszechnego polskiego ostracyzmu wobec Sprawiedliwych, tj. ludzi, którzy ratowali Żydów w czasie wojny. Ten "ostracyzm" i "pogarda" wobec tych ludzi miały, według Grossa, wynikać z rzekomego bardzo wielkiego wpływu w Polsce nastrojów antysemickich. Miały one być szczególnie mocno upowszechniane przez tych, którzy wzbogacili się na mieniu zagrabionym Żydom, nierzadko dzięki ich mordowaniu. Efektem siły tego polskiego antysemityzmu miało być doprowadzenie do tego, że wszystkich tych, którzy nie dołączali do rabowania Żydów, traktowano jako wyrzutków społecznych (social outcasts, por. s. 251).
Według Grossa, udzielanie Żydom pomocy sprawiało, że pomagający byli rzekomo wyrzucani poza nawias polskiego społeczeństwa. Tę antypolską tezę Gross wielokrotnie powtarza, starając się ją maksymalnie nagłośnić z typową dla siebie łopatologią, począwszy od pierwszych stron książki (s. IX, X, XI, XII), po końcowe strony książki (por. np. s. 251, 252, 260, 261).
Aby pokazać, jak straszny jakoby był i jest "polski antysemityzm", Gross powołuje się na rzekome powszechne obawy przed przyznaniem się do pomagania Żydom, zauważalne u bardzo wielu osób już w pierwszych latach powojennych. Skrzętnie milczy przy tym o tym, jakie były rzeczywiste powody przemilczania roli odegranej w ukrywaniu Żydów. Otóż wcale nie wynikały one z rzekomego powszechnego antysemityzmu otoczenia (sąsiadów), lecz ze strachu przed ewentualnymi represjami komunistycznych władz. Bardzo szybko zauważono, że NKWD i polska bezpieka konsekwentnie aresztują te osoby, które pomagały Żydom. Co było przyczyną tych aresztowań? Otóż komunistyczne władze wychodziły z dość szczególnego założenia. Pomagał Żydom w czasie wojny i nie został przy tym złapany... To znaczy, że dobrze zna się na konspirowaniu i organizowaniu tajnych kryjówek. Wtedy skutecznie pomagał Żydom, to teraz równie skutecznie może pomagać ludziom z niepodległościowego podziemia.
Innym źródłem strachu przed przyznawaniem się do wojennej pomocy Żydom były obawy przed ewentualnym ujawnieniem swoich wojennych związków z tak prześladowaną wówczas główną siłą konspiracyjną doby wojny - Armią Krajową, czy z innymi organizacjami patriotycznymi Państwa Podziemnego. Pisał o tym historyk Marek Jan Chodakiewicz, wskazując na metody stosowane przez Urząd Bezpieczeństwa w latach 40. czy 50.: "Wówczas dobroczyńca Żydów mógł się spodziewać pytań w rodzaju:
'A jaka organizacja kazała wam pomagać Żydom? Co z tego macie, dolary czy złoto?' Jak wiemy, w tym okresie tylko PPR uchodziła za 'politycznie poprawną' organizację. Udział w innych strukturach równał się zbrodni. Również posiadanie dolarów było przestępstwem, nawet jeżeli nie pochodziły one od Żydów, tylko z własnych oszczędności. Każde podejrzenie o współpracę z podziemiem niepodległościowym mogło prowadzić do rewizji bądź aresztowania. Było to jednym z powodów, dla których natychmiast po wojnie Polacy - dobroczyńcy nie chcieli się przyznawać do tego, że pomagali Żydom" (M.J. Chodakiewicz, Żydzi i Polacy 1918-1955, Warszawa 2000, s. 230-231).
Przypomnijmy tu, że UB aresztowało jako rzekomych "kolaborantów" licznych członków Żegoty, głównej struktury pomocy Żydom, zorganizowanej przez AK (por. I. Tomaszewski, T. Werbowski, Żegota. The Rescue of Jews in Wartime Poland, Montreal 1994, s. 105, 155-156).
Głoszona przez Grossa tak usilnie teoria o rzekomym strachu tych, którzy ratowali niegdyś Żydów, przed ujawnianiem tego, została ostatnio mocno podważona, i to z dość nieoczekiwanej strony. Mam na myśli tekst w najnowszym "Newsweeku" (nr z 13 sierpnia), a więc w tym samym tygodniku, który tak niedawno z werwą wybraniał Grossa przed krytykami. Ukazał się tam tekst Jerzego Danilewicza "Bali się, ale ratowali", opisujący rozmowy z mieszkańcami wsi Mulawicze, położonej 15 kilometrów od Bielska Podlaskiego. O tej wiosce pisał Gross we wstępie (s. XI-XII), powołując się na prowadzone w latach 70. badania dr Aliny Całej, skądinąd jednej z najzajadlejszych tropicielek "polskiego antysemityzmu". Doktor Cała głosiła, jakoby mieszkańcy Mulawicz, którzy uratowali żydowskiego chłopca przed śmiercią, do dziś "z lękiem ukrywają" ten fakt z obawy przed społecznym ostracyzmem. Dziennikarz "Newsweeka", Danilewicz, przekonał się w czasie swych rozmów w wiosce Mulawicze, że jej "mieszkańcy zaprzeczają, aby kiedykolwiek po wojnie obawiali się czy wstydzili udzielania pomocy Żydom". Zacytował również wypowiedź sołtysa Mulawicz, Lachowskiego, który stwierdził, że "trudno mu uwierzyć, aby kiedykolwiek ktoś w wiosce miał opory przed opowiadaniem historii ocalenia. - U nas ludzie opowiadali i opowiadają ją wszystkim dookoła, po wielokroć" - przekonuje i tłumaczy, że to była jedna z najdonioślejszych rzeczy, jaka zdarzyła się w historii Mulawicz.
Przyparta do muru dr Cała próbowała w rozmowie z "Newsweekiem" wyjaśnić swą "wpadkę" słowami: "Należy się cieszyć, że tak zmieniły się nastroje". Powołujący się na rzekomy wynik badań dr Całej Gross niedawno kolejny raz nagłośnił swą wyssaną z palca tezę. Powiedział podczas debaty w TVN 24 6 lipca 2006 r., jakoby nadal "bardzo wiele osób boi się przyznać do tego, że pomagało Żydom, bojąc się ostracyzmu społecznego. Ja to badam". "Wpadka" z Mulawiczami pokazuje, jak "szczególne" są to badania i jak mizerna ich rzekoma wartość naukowa!
Fałszerz "selekcjoner"
Jedną z najbardziej patologicznych metod pracy Grossa jest oparcie jego "pisarstwa" na tendencyjnej selekcji materiałów, dobieranych wyłącznie pod kątem zgodności z góry podjętą tezą. W imię tej selekcji Gross niezwykle często ucieka się do półprawd, a nawet pełnych kłamstw, świadomie manipulując cytatami. Na przykład z żelazną konsekwencją cytuje ze źródeł wyłącznie to, co potwierdza tylko jedną, nachalnie eksponowaną przez niego stronę medalu, przemilczając wszystko to, co pokazywałoby inne, nielubiane przez niego prawdy. Za szczególnie oburzającą praktykę pisania Grossa trzeba uznać wybiórcze wyjmowanie z danego źródła tylko tego, co ma potwierdzić antypolskie fobie autora, zarzuty antysemityzmu. Towarzyszy temu cyniczne świadome przemilczanie występujących w tym samym źródle nawet najszerzej omawianych rzeczy, ale niewygodnych dla Grossa. Choćby takich jak pokazanie przyczyn nasilania się antyżydowskości, wynikłych z konkretnego niegodnego zachowania się jakichś środowisk żydowskich. Według Grossa, Żydzi muszą być pokazywani wyłącznie w tonacji niewinnych gnębionych ofiar i basta. Jeśli zaś jakieś fakty wyrażają rzeczy z gruntu odmienne na ten temat, to tym gorzej dla takich faktów. Oto cała podstawowa istota pisarstwa Grossa jako fanatycznie tendencyjnego fałszerza historii, po orwellowsku przemilczającego wszystkie niewygodne fakty. Przytoczę tu kilka jakże wymownych przykładów tej oszukańczej wybiórczości.
Na przykład Gross pięciokrotnie łopatologicznie powołuje się na ten sam fragment drugiej części raportu kuriera Jana Karskiego z lutego 1940 r., zwracający uwagę na niechęć znaczącej części Polaków do Żydów i gotowość do współdziałania przeciw Żydom nawet z niemieckim okupantem (por. Fear, s. 133, 176, 177, 247, 250). Powoływanie się na raport Karskiego jako słynnego kuriera Polskiego Państwa Podziemnego jest najwyraźniej wykorzystywane przez Grossa jako wielka maczuga przeciw "polskiemu antysemityzmowi", ma być jednym z koronnych dowodów siły tego antysemityzmu. Tak, aby tym mocniej ostrzec przed nim amerykańskich czytelników. Tylko że... i tu mamy kolejny przykład głębokiej nieuczciwości moralnej - autor "Strachu" całkowicie przemilcza szeroko opisane przez Karskiego przyczyny nasilenia się nastrojów antyżydowskich w Polsce. Karski przedstawił je bardzo konkretnie w pierwszej części tego samego raportu z lutego 1940 r., na który po tylekroć powołuje się Gross w swojej książce. Jakże wymowne i podłe zarazem w tej sytuacji jest zastosowane przez Grossa przemilczenie tak ważnych, tak wiele tłumaczących twierdzeń Karskiego na temat kolaborowania dużej części Żydów z Sowietami na Kresach Wschodnich po 17 września 1939 r.: "(...) Stosunek Żydów do bolszewików uważany jest przez polskie społeczeństwo za bardzo pozytywny. Uważa się powszechnie, że Żydzi zdradzili Polskę i Polaków, że w zasadzie są komunistami, że przeszli do bolszewików z rozwiniętymi sztandarami. Istotnie w większości miast bolszewików witali Żydzi bukietami czerwonych róż, przemówieniami, uległymi oświadczeniami itp. (...). Gorzej już jest np. gdy denuncjują oni Polaków, polskich narodowych studentów, polskich działaczy politycznych, gdy kierują pracą milicji bolszewickich zza biurek lub są członkami tej milicji, gdy niezgodnie z prawdą szkalują stosunki w dawnej Polsce.
Niestety trzeba stwierdzić, że wypadki te są bardzo częste, dużo częstsze niż wypadki wskazujące na ich lojalność wobec Polaków czy sentyment wobec Polski (...). W zasadzie jednak w masie Żydzi stworzyli tu sytuację, w której Polacy uznają ich za oddanych bolszewikom i - śmiało można powiedzieć - czekają na moment, w którym będą mogli po prostu zemścić się na Żydach. W zasadzie wszyscy Polacy są rozżaleni i rozczarowani w stosunku do Żydów (...)" (por. szerzej tekst tej części raportu J. Karskiego w: J.R. Nowak, Przemilczane zbrodnie, Warszawa 1999, s. 235-236).
Gross przedstawił amerykańskim czytelnikom opisane przez Karskiego w drugiej części jego raportu nasilenie antyżydowskości, czyli to, co było skutkiem opisanego w pierwszej części raportu gromadnego kolaborowania Żydów z Sowietami na Kresach Wschodnich. Cynicznie przemilczał wobec nieświadomych faktów amerykańskich czytelników konkretne przyczyny wzrostu nastrojów antyżydowskich wśród Polaków. Jak ocenić taki sposób zafałszowywania wydarzeń? Chyba tylko jako podłość, dowodzącą łamania przez Grossa podstawowych zasad etyki naukowca. Przypomnijmy tu, że Gross jest swego rodzaju recydywistą w zafałszowywaniu pełnej wymowy raportu Karskiego. Pierwszy raz zrobił to już w książce "Upiorna dekada", gdzie całkowicie przemilczał całą tę część raportu Karskiego, która pokazywała żydowską kolaborację na Kresach. Tego typu metoda zirytowała nawet uczestniczkę dyskusji o jego książce na łamach filosemickiej "Więzi" Agnieszkę Magdziak-Miszewską. Stwierdziła ona jedznoznacznie pod adresem Grossa: "Jeśli pragnie się obalić mit powszechnej współpracy Żydów z Sowietami, to trudno to zrobić w sposób przekonujący, wybiórczo traktując na przykład relacje Karskiego, cytując te fragmenty, kiedy pisze on o antysemickich nastrojach w polskim społeczeństwie i opuszczając te, w których opisuje agresywne zachowanie Żydów wobec Polaków pod okupacją sowiecką. To jest po prostu kontrproduktywne" (por. Polacy i Żydzi w upiornej dekadzie, "Więź" 1999, lipiec, s. 5). W "Strachu" - książce dla Amerykanów - Gross poszedł "na całość" w fałszach, całkowicie przemilczając sprawę kolaboracji dużej części Żydów z Sowietami.
Fałszerz "selekcjoner" Gross powtórzył swój sposób zafałszowywania obrazu wydarzeń także i przy cytowaniu raportu generała Stefana Roweckiego "Grota" do Londynu z 25 września 1941 r. Na s. 176 "Strachu" posłużył się cytatem z tego raportu dla poinformowania amerykańskich czytelników o nastrojach antyżydowskich w wielkiej części społeczeństwa polskiego. Tylko że znów całkowicie przemilczał, zgodnie ze swą "etyką" fałszerza historii podane w tym samym raporcie przez gen. Roweckiego bardzo jednoznaczne wyjaśnienie przyczyn nasilenia się powyższych nastrojów wśród Polaków. Otóż gen. Rowecki "Grot" pisał tam m.in.: "Kiedy w końcu 1939 r. wróciło z tułaczki wielu świadków z różnych sfer społecznych, to opowiadania ich o zachowaniu się nie tyle wojsk sowieckich, ile wysługujących się bolszewikom Żydów wywołały w społeczeństwie polskim oburzenie i nienawiść do Żydów. Ujawniło się, że ogół żydowski we wszystkich miejscowościach, a już szczególnie na Wołyniu, Polesiu i Podlasiu, zanim jeszcze ustąpiły polskie oddziały, wywiesił flagi czerwone i ustawił bramy triumfalne na powitanie wojsk bolszewickich, że zorganizował samorzutnie rewkomy i czerwoną milicję, że po wkroczeniu bolszewików rzucił się z całą furią na urzędy polskie, urządzał masowe samosądy nad funkcjonariuszami państwa polskiego, działaczami polskimi, masowo wyłapując ich (...)" (cyt. za A. Żbikowski, w: Studia z dziejów Żydów w Polsce, Warszawa 1995, t. 2, s. 63). Dodajmy, że gen. Rowecki kilka dni później - 30 września 1941 r. - pisał w meldunku do rządu w Londynie, że współczucie dla Żydów zmalało "po zlaniu się obu okupacji i zaznajomieniu się przez ogół z zachowaniem Żydów na Wschodzie" (cyt. za K. Kersten, Narodziny systemu władzy. Polska 1943-1948", Paris 1986, s. 172).
Czytelników chyba nie zaskakuje przemilczenie tak wymownego fragmentu raportu gen. Roweckiego, jaki zacytowałem powyżej. Jakże zakłóciłby on bowiem malowany przez Grossa śnieżnobiały obraz niewinnych Żydów, gnębionych przez antysemickich Polaków. Na coś takiego wyrafinowany "poprawiacz" historii nie mógł sobie przecież pozwolić!
Inny przykład "wybiórczego", a faktycznie zafałszowującego selekcjonerstwa Grossa. Na s. 40, 179 i 180 odwołuje się on do zapisków dr. Zygmunta Klukowskiego z jego "Dziennika lat okupacji", zawierającego bardzo obiektywny, realistyczny opis wydarzeń wojennych "czasów pogardy" w jego rodzinnym Szczebrzeszynie. I znowu Gross sięga do Klukowskiego wyłącznie po to, by selektywnie przytoczyć opinie negatywne o zachowaniu Polaków, całkowicie pomijając jakże liczne zapiski dr. Klukowskiego o przejawach polskich zachowań szlachetnych i heroicznych. Na s. 40 czytamy u Grossa fragment z książki dr. Klukowskiego o rabowaniu przez polskich chłopów mieszkań żydowskich. Na s. 180 dowiadujemy się za dr. Klukowskim o udziale polskich mieszkańców - obok niemieckich żandarmów - w tropieniu ukrywających się Żydów. Na s. 179 Gross pisze, że dr Klukowski nie oszczędził w swych zapiskach roli odegranej w rabowaniu żydowskiej własności przez chłopów z terenu znanego jako Zamojszczyzna. Gross "oczywiście" nic nie pisze amerykańskim czytelnikom o przeżytej akurat przez tę Zamojszczyznę w czasie wojny wielkiej tragedii przymusowych wysiedleń polskich mieszkańców, ofiar niemieckiego terroru, o tragedii tysięcy polskich dzieci z tego regionu zabranych polskim rodzicom w celach germanizacji. Nie pisze, bo to pokazywałoby jakiś fragment polskiej martyrologii doby wojny, a Gross rezerwuje martyrologię wyłącznie dla Żydów. Przytaczając zapiski dr. Klukowskiego o rabowaniu przez polskich chłopów mienia żydowskiego, Gross starannie przemilcza inne zapiski tegoż lekarza, pokazujące, jak wielką cenę płacili Polacy za ukrywanie Żydów. Na przykład jakże wstrząsający jest zapis dr. Klukowskiego z 22 marca 1943 r.: "Przywieźli mi wczoraj ciężko rannego chłopa z Gruszki Zaporskiej. Przechowywał on u siebie sześciu Żydów z Radecznicy. Gdy zjawiła się policja, zaczął uciekać i wówczas został postrzelony. Dziś w nocy umarł. Żandarmeria nie pozwoliła wydać rodzinie zwłok i poleciła magistratowi pochować go jak bandytę (...) żandarmi (...) wkrótce po wypadku pojawili się w Gruszce i tu rozstrzelali żonę tego chłopa i dwoje dzieci: ośmioletnią dziewczynkę i trzyletniego chłopca". Jak już wcześniej pisałem, całkowicie przemilczał wobec amerykańskich czytelników, jak straszną cenę - własnego życia - płacili jako jedyni w Europie Polacy złapani przez Niemców na ukrywaniu Żydów. Notabene, tak chętnie wyszukujący u dr. Klukowskiego zapiski negatywnie świadczące o zachowaniu Polaków Gross skrzętnie zataja zapiski tegoż lekarza dotyczące niegodziwych zachowań niektórych Żydów. Na przykład zapis z 31 października 1942 r. o czterech wyrostkach żydowskich wyspecjalizowanych w tropieniu kryjówek swych żydowskich współbraci. Demaskując grabieże dokonane przez polskich chłopów, Gross jakoś nie zauważa opisanych przez dr. Klukowskiego przejawów bandytyzmu żydowskiego. Na przykład pod datą 26 listopada 1942 r. dr Klukowski zapisał: "Wśród 'bandytów' sporo jest Żydów". Pod datą 17 maja 1942 r. zanotował: "Wciąż słyszymy o napadach bandyckich, dywersyjnych itd. Pozawczoraj wieczorem był napad na pałac ordynata Zamoyskiego w Zwierzyńcu. Podobno brało w nim udział 8 uzbrojonych ludzi, wśród nich jeden Żyd z opaską na ramieniu". Warto tu dodać, że Gross, tak często piętnujący polskie "rabunki", całkowicie przemilczał mocno występujący od 1942 r. problem udziału wielu Żydów ukrywających się po lasach w bandach rabusiów, grabiących polskich chłopów. Odsyłam w tym kontekście do kilkunastu stron książki historyka Marka Jana Chodakiewicza, piszącego o tych bandach żydowskich rabusiów w oparciu o wspomnienia samych Żydów oraz raporty AK (por. M.J. Chodakiewicz, Żydzi i Polacy 1918-1955, Warszawa 2000, s. 250-264).
"Wybiórczość" Grossa dobrze ilustruje to, co cytuje z prozy znanego żydowskiego pisarza Adolfa Rudnickiego. Chętnie sięga do negatywnych wobec Polaków zapisków Rudnickiego z doby stalinowskiej, czasu, gdy pisarz ów pełnił niezbyt chwalebną rolę wśród różnych ówczesnych "inżynierów dusz" na usługach reżimu. Przemilcza zaś całkowicie jego późniejsze zapiski z okresu po 1956 r., kiedy ten sam Rudnicki występował w obronie Polaków przed negatywnymi generalizacjami. Odsyłam tu choćby do wydanej w 1960 r. książki Rudnickiego "Obraz z kotem i psem". Na s. 63 i 65 Rudnicki ostro sprzeciwiał się występującym już wówczas za granicą próbom wybielania okupacyjnych zachowań Niemców kosztem Polaków. Na s. 65 Rudnicki pisał: "Europa może nie czuć się odpowiedzialna za Hitlera, ale jest odpowiedzialna (...) i za naszych rodzimych hitlerowców także, których, co prawda, można było znacznie taniej kupić, za łach, za szmatę. Ale trzeba pamiętać, że jedna menda, jak zawsze w podobnych czasach, mogła więcej napsuć, aniżeli 1000 uczciwych ludzi naprawić. To wszystko nie stanowi usprawiedliwienia, ale usprawiedliwia nas i legitymuje fakt, iż z wyjątkiem faszystów i ONR, całe polskie olbrzymie podziemie polityczne [podkr. A.R.] pomagało Żydom, zwłaszcza po roku 1942, choć nie było pomocy poniżej kary śmierci". Można sobie oczywiście bez trudu wyobrazić, że taki tekst Rudnickiego świadczący o gotowości wielkiej części Polaków do poświęceń przy ratowaniu Żydów, bardzo nie odpowiadał antypolskiemu selekcjonerowi zza oceanu.
Fałsze o mieniu żydowskim
Redaktor Wojciech A. Wierzewski przypomniał w swej świeżej recenzji "Strachu" Grossa zachowanie tegoż autora przed kilkunastu laty, podczas spotkania w Nowym Jorku. Mówiąc tam o stosunkach polsko-żydowskich, Gross uzasadnił swą negatywną ocenę stosunku Polaków do Żydów dość obrazowo teorią wartościowania "do połowy zapełnionej szklanki". "Dla jednych - twierdził Gross - połowa szklanki to powód do radosnej satysfakcji - że jest w niej aż tyle. Dla mnie - podkreślił swoją sceptyczną ocenę wielkości pomocy Polaków dla Żydów - to raptem tylko tyle". Faktycznie nie ma takiej omawianej przez Grossa sfery stosunków polsko-żydowskich, której autor "Strachu" nie przedstawiałby według skrajnie przyczernionej wizji. Tej wizji, która każe mu wszędzie dopatrywać się, że ta szklanka jest "tylko na wpół pusta". Typowym pod tym względem jest kreślony przez Grossa obraz sprawy mienia żydowskiego w Polsce. Gross twierdzi, jakoby partia komunistyczna gotowa była dostarczyć immunitet dla tych, którzy "byli zamieszani w grabież żydowskiego mienia" i "nigdzie nie umieściła na swej agendzie sprawy zwrotu prywatnej własności dla prawowitych właścicieli" (s. 259, por. również s. 51). Tezy swej dowodzi jednak wyłącznie przez przytoczenie na s. 47-51 przykładów przejęcia żydowskiej własności komunalnej takiej jak budynki gminy żydowskiej, synagogi, cmentarze itp. i odmów jej zwrotu. Równocześnie jednak całkowicie przemilcza konkretne przykłady zachowań w sprawie żądania zwrotu prywatnej własności poszczególnych Żydów.
Przemilcza te sprawy świadomie i nieprzypadkowo, ponieważ kształtujący się tu obraz byłby częstokroć całkowicie odmienny od kreślonej przez niego czarnej wizji zachowań polskiego społeczeństwa. Na przykład historyk Stanisław Meducki wspominał, że na mocy ustawy z 6 maja 1945 r. Żydzi mogli łatwo i szybko odzyskiwać swoje majątki. Widoczne było to np. w Kielcach, gdzie bardzo szybko załatwiano każdy wniosek w sprawie zwrotu mienia żydowskiego (por. M. Pawlina-Meducka, Z kroniki utraconego sąsiedztwa: Kielce - wrzesień 2000, Kielce 2001, s. 202). S. Goldberg w wydanych w Tel Awiwie wspomnieniach bardzo chwali dogodne dla Żydów polskie rozstrzygnięcia prawne w owym czasie. Zachwala również wsparcie w tej sprawie dla Żydów okazywane przez Żyda ministra Emila Sommersteina (por. S. Goldberg, The Undefeated, Tel Aviv 1985, s. 215, 220). Historyk Marek Jan Chodakiewicz pisał o przypadkach, gdy próby odzyskania przez Żydów własności natrafiały na opór użytkujących ją polskich właścicieli: "Żydzi zmuszeni byli zwracać się do władz komunistycznych i sowieckich o pomoc. Czasami komuniści rozwiązywali takie konflikty siłowo na korzyść prawowitych właścicieli" (M.J. Chodakiewicz, Żydzi i Polacy 1918-1955, Warszawa 2000, s. 464). Gross całkowicie przemilcza takie fakty jako sprzeczne z jego teorią o rzekomej zmowie komunistycznej władzy z polskimi "grabieżcami" mienia Żydów.
W wielu książkach czytamy o szybkich zwrotach mienia żydowskiego i ewentualnym późniejszym sprzedawaniu go przez żydowskich właścicieli. Na przykład Barbara Stanisławczyk pisze w książce "Czterdzieści twardych" (Warszawa 1997, s. 251): "(...) Rottenbergowie wrócili do Radomia, próbując odzyskać swoje mienie. Na razie, dzięki poparciu załogi, Marian został dyrektorem fabryki, która była kiedyś jego własnością. Sprzedał domy (...)". Przykłady tego typu można mnożyć. Profesor John Radziłowski przypomniał w swej bardzo krytycznej recenzji książki Grossa, że na przykład "archiwum miejskie w Kielcach posiada ponad 279 tomów dokumentów tyczących starań Żydów o odzyskanie własności prywatnej. Wstępna analiza takich przypadków wskazuje, że niekomunistyczni sędziowie podchodzili do nich bardzo życzliwie i uznali 90 proc. z nich, chociaż wielu żydowskich właścicieli następnie sprzedawało swą własność, ponieważ albo mieli zamiar opuścić Polskę, albo chcieli zapobiec możliwej konfiskacie ze strony władz komunistycznych" (J. Radziłowski, Sąsiadów ciąg dalszy, "Biuletyn IPN", nr 7, 2006 r., s. 100).
Marek J. Chodakiewicz (op. cit., s. 524) pisze, jak to w zdominowanej przez "niepodległościowców" gminnej radzie narodowej głosowano za zwrotem tartaku Żydówce Chanie Kotlarz. Jak komentował Chodakiewicz: "Według obowiązujących dogmatów historycznych, takie zdarzenie nie powinno było mieć miejsca. Zaklików był przecież twierdzą 'reakcji' i 'polskiego antysemityzmu'" (tamże, s. 524). W gminie Zakrzówek, powiat Kraśnik, w ciągu pół roku od ucieczki Niemców w lipcu 1944 r., sześciu żydowskich spadkobierców odzyskało własność swoich krewnych dzięki życzliwości gminnych władz, wśród których było wielu "niepodległościowców" - Zakrzówek nazywano popularnie "Londynem" (tamże, s. 527). Chodakiewicz komentował, iż korzystnie na sprawach zwrotów mienia odbijał się fakt, że przynajmniej do 1949 r. w sądach najniższej instancji pracowało wielu przedwojennych sędziów, prawników i urzędników sektora sprawiedliwości występujących na rzecz poszanowania praw prywatnej własności. Sprzyjało to korzystnym dla właścicieli żydowskich rozstrzygnięciom w wielu miejscowościach, m.in. w Kielcach, Mielcu, Gorlicach, Nisku, Chełmie i Radomiu (tamże, s. 527-528).
Porównajmy przytoczone przez prof. J. Radziłowskiego i M.J. Chodakiewicza dane o korzystnych dla Żydów rozstrzygnięciach wielu polskich sądów z uderzającymi w ówczesne polskie sądownictwo oszczerczymi oskarżeniami Grossa. Na s. XV wstępu pisze on, że "aparat sądowniczy w zdominowanej przez komunistyczną partię Polsce manifestował coś, co musi być uznane jako zinstytucjonalizowany antysemityzm". Czyż nie jest to kolejny przykład wyjątkowej nikczemności Grossa, wyrażanej w cynicznym zafałszowywaniu faktów?!
Na tle fali zwrotów mienia Żydom czasami dochodziło nawet do mafijnych nadużyć. Tak jak w regionie Białegostoku, gdzie szeroko rozgałęziona żydowska mafia we współdziałaniu z Żydami z miejscowego UB oszukańczo "odzyskiwała" mienie po zmarłych Żydach. Potem sprzedawała je szybko Polakom, a uzyskane w ten sposób pieniądze rozdzielano między członków mafii (por. K. Persak, Akta postępowań cywilnych z lat 1947-1949 w sprawach dotyczących zmarłych żydowskich mieszkańców Jedwabnego, w: Wokół Jedwabnego, IPN, Warszawa 2002, t. 2, s. 379-387).
Stopniowe zwroty mienia Żydom zaczęły być blokowane przez władze komunistyczne, i to nie z żadnego antysemityzmu, lecz z doktrynalnej niechęci do umacniania własności prywatnej (vide przytoczona przez M.J. Chodakiewicza: op. cit., s. 521-522, postawa jednego z szefów UB Mojżesza Bobrowickiego vel Mieczysława Mietkowskiego). Warto tu jednak przytoczyć fakt świeżo przypomniany przez Ryszarda Tyndorfa z Kanady w jego bardzo krytycznej recenzji "Strachu" Grossa: "Przyczynek do recepcji pewnej książki" (Biuletyn IPN, nr 7 z 2006 r., s. 102). Otóż według tak poważnego źródła żydowskiego jak amerykański rocznik żydowski (American Jewish Year Book 1947-1948, Philadelphia 1947, s. 390), w Polsce "zwrot mienia żydowskiego, jeśli podjęty [został] przez właściciela lub potomka, i nie był on pod kontrolą państwa, odbywa się bez większych problemów". ("The return of Jewish property, if claimed by the owner or his descendant, and if not subject to state control, proceed more or less smoothly").
Profesor John Radziłowski przypomniał w swej recenzji o całkowicie przemilczanym przez Grossa fakcie, że w Polsce "miliony nie-Żydów również utraciły mienie lub zostało ono ukradzione w wyniku masowych przemieszczeń społeczeństwa polskiego" (J. Radziłowski, op. cit., s. 100). Dodajmy jeszcze jeden bardzo ważny fakt, całkowicie przemilczany przez Grossa, że głównym dyktatorem gospodarki polskiej w dobie stalinizmu był członek Biura Politycznego KC PPR, a później KC PZPR Hilary Minc, ten, który w zabójczy dla Polaków sposób wygrał "bitwę o handel", niszcząc gros prywatnej inicjatywy. To właśnie ekipa żydowskich komunistów na czele z H. Mincem była szczególnie odpowiedzialna za rozgrabienie polskiej prywatnej własności w gospodarce, handlu itp. Przypomnę tu, że Andrzej Wróblewski, krytyk teatralny pochodzenia żydowskiego i autor szczególnie uczciwej książki wspomnieniowej o stosunkach polsko-żydowskich - wywiadu-rzeki pt. "Być Żydem", stwierdzał w niej bez ogródek, że: "Sztab Minca, jego otoczenie składało się w większości z ludzi pochodzenia żydowskiego" (por. A. Wróblewski, Być Żydem. Rozmowa z Dagiem Halvorsenem o Żydach i antysemityzmie Polaków, Warszawa 1992).
O tych wszystkich sprawach Gross skrupulatnie milczy zgodnie z konsekwentnie stosowaną przez niego zasadą przypisywania Polakom niemal wyłącznie jak najgorszych intencji i obciążania ich winą za wszystko. Przypomnijmy tu jeszcze raz, że Gross wielokrotnie oskarża Polaków w swej książce, iż zagrabili jakoby całe mienie polskich Żydów. Równocześnie nigdy ani jednym zdaniem nie wspomniał w swej książce, jak wielka część tego mienia została przez Żydów odzyskana, a później sprzedana w inne ręce. Całkowicie przemilczał również udział części komunistycznych Żydów w grabieży polskiego mienia na Kresach Wschodnich w latach 1939-1941. Przemilczał rozmiary grabienia polskiej własności przez Hilarego Minca i jego otoczenie. Przemilczał rolę policjantów żydowskich w grabieniu swoich rodaków z gett. Całkowicie przemilczał również takie przestępcze działania, jak wspomnianej wyżej żydowskiej mafii białostockiej, choć musiał dobrze o niej wiedzieć z książki "Wokół Jedwabnego". Można sobie tylko wyobrazić, do jakich antypolskich generalizacji posunąłby się za to, gdyby członkowie wspomnianej mafii byli Polakami.
Kolejna część cyklu jutro.
|
Artykuł dodany: 2006-08-26 04:26:41
Nasz Dziennik (2006-08-26)
"Zapomniano" przeprosić Polaków!
Metody manipulacji Grossa możemy świetnie zaobserwować na przykładzie przedstawiania przez niego historii Europy Środkowowschodniej zniewolonej przez Sowiety, w pierwszych latach po wojnie, od 1945 r. do śmierci Stalina w 1953 roku. Otóż Gross stara się tak manipulować faktami, przede wszystkim antydatując wydarzenia, aby pokazać żydowskich działaczy komunistycznych wyłącznie jako ofiary stalinizmu, zacierając prawdę o wcześniejszych wydarzeniach, gdy te same późniejsze ofiary były częstokroć bezwzględnymi katami.
Ofiary czy kaci
Jednym z najjaskrawszych oszustw Grossa jest świadome antydatowanie przez niego o dwa lata antyżydowskiej kampanii w Europie Środkowej, przedstawianie jakoby rozpoczęła się ona już pod koniec lat 40. (in the late 1940 - wg. "Fear", s. 223). Gross pisze tam: "Niewiele jest wątpliwości co do tego, że Stalin zaspokajał i instrumentalizował antysemityzm w swych ostatnich latach. Podstawowy antysemicki impet aresztowania Anny Pauker w Rumunii, procesu Rajka na Węgrzech i w szczególności procesu Slanskyego w Czechosłowacji zaznaczał się wyraźnie". Otóż z tych trzech wydarzeń wyliczonych przez Grossa tylko jedno
- proces Rajka - miało miejsce "pod koniec lat 40." - w 1949 roku. Tylko że zaliczenie sfabrykowanego procesu czołowego komunisty pochodzenia węgierskiego L. Rajka, ofiary terroru komunistów żydowskich, do prześladowań antysemickich jest - jak już pisałem - wierutnym kłamstwem. Dwa pozostałe wydarzenia miały miejsce trzy lata później. W 1952 r. doszło do procesu Slanskyego, usuniętego z czołowej funkcji w partii we wrześniu 1951 roku. Także dopiero w 1952 r. doszło do usunięcia A. Pauker z jej dyktatorskiej pozycji, pozbawienie jej członkostwa Biura Politycznego i Sekretariatu KC rumuńskiej partii komunistycznej (por. Sowietskij enciklopediczeskij slowar, Moskwa 1987, s. 977).
Fałsz tego antydatowania dokonanego przez Grossa ma bardzo istotne znaczenie. W 1949 r. bowiem w najlepsze trwał jeszcze proces niszczenia rodzimych komunistów z Węgier, Polski, Czechosłowacji i Rumunii przy ogromnym udziale i zaangażowaniu komunistów pochodzenia żydowskiego. Na Węgrzech osiągnął on kulminację w 1949 r., czego wyrazem było powieszenie najbardziej wpływowego komunisty pochodzenia węgierskiego L. Rajka. W 1950 r. doszło na Węgrzech do kolejnej czystki i aresztowań komunistów nie-żydowskiego pochodzenia na czele z J. Kádárem. Z kolei fanatyczny sekretarz generalny KP Czechosłowacji Slansky (Salzmann) był w latach 1949-1950 szczególnie gorliwy w tropieniu czeskich i słowackich "narodowych odchyleńców" i przynaglał do jak najszybszego wykrycia czechosłowackiego Rajka. W Polsce w tym samym czasie pod kierownictwem Bermana et consortes, przy wsparciu Bieruta, w najlepsze rozwijała się polityczno-bezpieczniacka rozprawa z tzw. odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym.
Aby przedstawić żydowskich komunistów w roli ofiar stalinizmu, Gross ukazuje faktycznie dopiero trzeci etap powojennych walk wewnętrznych i czystek, świadome przemilczając pierwsze dwa etapy, kiedy żydowscy komuniści nie byli żadnymi ofiarami, a wielu z nich odgrywało wyłącznie rolę katów. Pierwszy z tych etapów to okres lat 1945-1947, gdy żydowscy komuniści dyrygowali terrorem wymierzonym w prozachodnie siły niepodległościowe (typu PSL i jego odpowiedników w Europie Środkowej) oraz w podziemie niepodległościowe w Polsce; drugi etap - lata 1948-1950, ze szczególnym natężeniem od 1949 r., oznaczał czas, gdy żydowscy komuniści rozprawiali się pod hasłami walki z "odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym" z komunistami polskiego, węgierskiego, czeskiego, słowackiego czy rumuńskiego pochodzenia. Dopiero na trzecim etapie (w latach 1951-1952) zaczęto uderzać w kierowniczych żydowskich działaczy komunistycznych (zarzuty syjonizmu). Jaskrawym fałszem Grossa jest jednak sugerowanie, że kampania antyżydowska zdominowała atmosferę w całej Europie Środkowej w sytuacji, gdy jej skutki uderzyły boleśnie komunistów pochodzenia żydowskiego tylko w dwóch krajach: w Czechosłowacji i w Rumunii. Zupełnie odmiennie było na Węgrzech i w Polsce. Na Węgrzech aż do jesieni 1956 r. dominowały rządy żydowskich komunistów najbezwględniejszego typu, depczących z furią węgierskie uczucia narodowe. Także w Polsce do 1956 r. nie doszło ani do osłabienia pozycji żydowskich polityków na szczytach władzy, ani do antyżydowskiej czystki w MBP czy MSZ.
Wymowne pod tym względem są informacje podane przez prof. Andrzeja Paczkowskiego, skądinąd chętnie cytowanego przez Grossa, ale akurat nie w tej sprawie. Profesor Paczkowski, pisząc o ponawianych przez ambasadora sowieckiego w Warszawie Wiktora Lebiediewa alarmujących raportach na temat całkowitego zdominowania bezpieki w Polsce przez Żydów, stwierdził, że w 1950 r. do ambasady sowieckiej dochodziły niechętne Żydom głosy, takie jak np. Władysława Wolskiego, piętnującego istnienie "żydowskiej kliki w partii" (por. A. Paczkowski, Żydzi w UB: próba weryfikacji stereotypu [w:] Komunizm. Ideologia, system, ludzie, pod red. T. Szaroty, Warszawa 2001,
s. 203). Jak komentował prof. Paczkowski: "Tak więc na fali narastającego już od 1948 r. w WKP/b/ i aparacie sowieckim antysemityzmu pojawili się w Polsce pierwsi chętni do popłynięcia na niej ku najwyższym stanowiskom. Żaden z nich jednak nic nie zyskał, a Wolski poniósł wręcz sromotną klęskę - niebawem po złożeniu swego (kolejnego) donosu został usunięty nie tylko z KC, ale w ogóle z PZPR (por. tamże, s. 203). Tak wyglądała sytuacja w polskiej partii komunistycznej w 1950 roku! Jak to się ma do ewidentnych kłamstw Grossa o rzekomym nasileniu antysemityzmu już od końca lat 40.? Paczkowski pisze dalej (op. cit., s. 203-204): "Choć Lebiediew jeszcze w lutym 1950 r. przekazał Stalinowi swoją opinię o konieczności 'wymiany' kierownictwa MBP, trzon bezpieki pozostał nienaruszony i wszyscy dyrektorzy departamentów wytrwali na swoich - lub równorzędnych stanowiskach. Aż do 1956 r. żadne poważniejsze zmiany w MBP nie miały związku z kampanią antysemicką. (...) 'Baroni' bezpieki, dyrektorzy departamentów i szefowie WUBP niezależnie od pochodzenia pozostali na swych stanowiskach. Nie znaczy to, że aparat bezpieczeństwa składał się wyłącznie z Żydów lub filosemitów, jednak postawy antysemickie nie ujawniały się. Zapewne dlatego, że nie było na nie przyzwolenia kierownictwa partii, które dobrze kontrolowało bezpiekę" [podkr. - J.R.N.]. Usadowieni w Biurze Politycznym KC PZPR do 1956 r. tacy ludzie, jak Berman czy Minc dobrze dbali o swych towarzyszy w bezpiece. Podobnie było w MSZ, gdzie mimo nadreprezentacji żydowskich komunistów także nie doszło do żadnych zmian składu narodowościowego (por. A. Paczkowski, op. cit., s. 204).
Gross całkowicie zaciera prawdę o takiej sytuacji na Węgrzech i w Polsce, pisząc o tym, jak to w Europie Środkowej nasilał się "impet antysyjonistyczny". Pomija również całkowitym milczeniem fakt, że antyżydowskie działania w Czechosłowacji i w Rumunii częściowo uderzyły w te same osoby, które do niedawna gorliwie wypełniały rolę stalinowskich katów (od Slanskyego po Pauker). Gross całkowicie przemilcza również sprawę przewodniej roli żydowskich funkcjonariuszy partii czy bezpieki w rozprawianiu się z nie-żydowskimi działaczami komunistycznymi w ramach walki z "odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym". Na przykład rolę Bermana i Minca w kampanii przeciw Gomułce i jego zwolennikom. Według zeznań Fejgina, złożonych w 1957 r. na rozprawie sądowej, w 1951 r. Minc na jego uwagę, że nie ma materiałów uzasadniających aresztowanie Gomułki, zareplikował z całym cynizmem: "Jak będzie potrzeba, to będziesz go 10 lat bez materiałów trzymał" (cyt. za A. Werblan, Stalinizm w Polsce, Warszawa 1991, s. 59).
Warto tu zacytować jakże wymowny fragment tekstu Władysława Bieńkowskiego, przez pewien czas ministra kultury w PRL-u, autentycznego partyjnego reformatora. Pokazuje on wyraźnie, jak bardzo właśnie żydowscy komuniści skorzystali na rozbiciu skrzydła gomułkowskiego w PZPR i na walce z "prawicowo-nacjonalistycznym odchyleniem". W wydanej w 1969 r. w wydawnictwie paryskiej "Kultury" książce "Motory i hamulce socjalizmu" (Paryż 1969, s. 46-47) Bieńkowski pisał: "(...) Zwrot, jaki dokonał się po 1948 r. po 'zdemaskowaniu' odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego stworzył nową sytuację, w pewnej mierze przypominającą przedwojenne perypetie KPP. Ponieważ największym zagrożeniem dla młodego socjalistycznego państwa okazały się tendencje nacjonalistyczne w partii, reprezentowane przez grupę działaczy (nb. nie-Żydów), usuniętych i poddanych represjom - rola aktywu żydowskiego, jako nie podejrzanego o polski nacjonalizm wzrosła, w całym aparacie [podkr. - J.R.N.] Szczególnie rzucający się w oczy był ich udział w niektórych służbach wymagających większego politycznego zaufania - w placówkach służby zagranicznej, zarówno dyplomatycznej, jak i handlowej, a nawet wojskowej. W poważnym stopniu na klimacie, jaki w społeczeństwie wytworzył się dokoła nielicznej ocalałej ludności żydowskiej, zaciążył fakt szerokiego użycia Żydów w rozbudowywanym aparacie bezpieczeństwa (...)".
Zdaniem prof. Paczkowskiego "Być może przeprowadzenie czystki antysemickiej w Polsce utrudnione było przez fakt, że rozpoczęto od walki z polskim 'odchyleniem nacjonalistycznym'" (por. A. Paczkowski, op. cit., s. 203).
Dodajmy, że wbrew apokaliptycznym obrazom kreślonym przez Grossa nawet w samym ZSRS nie było jakiejś całościowej czystki antyżydowskiej. Do ostatnich dni Stalina przetrwał u jego boku jako członek najwyższych władz komunistycznych - Prezydium KC KPZR, czołowy komunista żydowskiego pochodzenia Łazar Kaganowicz, jeden z głównych organizatorów represji w latach 30. i na początku lat 50., kat Ukrainy, główny odpowiedzialny za potworną klęskę głodu na Ukrainie w latach 30. W końcu stycznia 1953 r., więc na krótko przed śmiercią Stalina, urządzono ogromnie uroczysty pogrzeb bardzo bliskiemu Stalinowi żydowskiemu komuniście Lwowi Zacharewiczowi Mechlisowi, szefowi Głównego Zarządu Politycznego wojska w latach 1937-1940, szczególnie odpowiedzialnemu za stalinowskie represje w wojsku w 1937 roku. Niezadługo potem przyznano Stalinowską Nagrodę Pokoju czołowemu pisarzowi żydowskiego pochodzenia Ilii Erenburgowi. To wszystko nie wyklucza oczywiście możliwości, że Stalin już wtedy zmierzał do skoordynowanego całościowego uderzenia przeciwko komunistom pochodzenia żydowskiego w ZSRS i krajach Europy Środkowej. Należy pokazywać jednak pełnię obrazu sytuacji. I tak np. Gross pisze na s. 210, że "wielu ze starych bolszewików, których zniszczono w czasie Wielkiego Terroru lat 30. było żydowskiego pochodzenia". To prawda. Szkoda jednak, że Gross ani słowem nie wspomina, że w morderczych czystkach lat 30. uczestniczyło również niemało komunistów żydowskiego pochodzenia. Takich choćby jak Kaganowicz czy Mechlis (nb. obaj zawsze deklarowali w ankietach partyjnych swoje żydowskie pochodzenie).
Brednie o fuzji "komunistów z faszystami"
Gross nie zadowala się antydatowaniem o dwa lata kampanii antysyjonistycznej w Europie Środkowej z 1951 r. na 1949 r. i całkowitym przemilczeniem pierwszych dwóch okresów powojennej historii: 1945-1947 i 1948-1950, gdy żydowscy komuniści bezapelacyjnie przodowali w roli stalinowskich prześladowców we wszystkich czterech omawianych krajach: Polsce, na Węgrzech, w Rumunii i w Czechosłowacji. W pewnym momencie Gross idzie dosłownie na całość, oskarżając partie komunistyczne, że rzekomo od początku postawiły na współdziałanie z faszystami. Wszystko oczywiście kosztem biednych Żydów! Jest to tak potworna brednia, że trudno zrozumieć, jak ktoś wypisujący ją może być profesorem historii na renomowanym amerykańskim uniwersytecie czy w ogóle profesorem.
Na s. 223-224 Gross twierdzi: "Nie ma wątpliwości co do antysemickiego impetu uwięzienia Anny Pauker w Rumunii, procesu Rajka na Węgrzech i w szczególności procesu Slanskyego w Czechosłowacji. Ktoś może wskazać, że te epizody nastąpiły pod koniec lat 40. i na początku lat 50., ale już we wcześniejszej fazie komunistycznego sięgania po władzę w Europie Wschodniej partia zrobiła jasny wybór między Żydami a ich miejscowymi wrogami. Natychmiast po zakończeniu wojny komunistyczne partie w całej Europie Wschodniej zaczęły się umizgiwać do członków przedwojennych partii faszystowskich" [podkr. - J.R.N.].
Czytelnicy "Naszego Dziennika" muszą mi wybaczyć, że zacytuję za oryginałem podkreślony fragment tej niesamowitej brechty Grossa. Chodzi o to, by nawet najbardziej niewierni Tomasze przekonali się, jak cynicznie kłamie Gross, jak bezgraniczne są możliwości wymyślania przez niego nawet najbardziej niewiarygodnych bredni w imię raz przyjętej absurdalnej tezy. Zacytujmy dokładnie ten fragment tekstu Grossa ze s. 223-224, poprzednio podkreślony w przekładzie polskim: "(...) even as far back as the earliest phase of the Communist reach for power in Eastern Europe, the Party had made a clear choice between Jews and their local enemies. Immediately after the war ended, Communist parties all over Eastern Europe began to court former members of prewar fascist movements". Tekst jest przykładem skrajnej głupoty czy raczej niewiarygodnego wprost cynizmu autora. Jak można wytłumaczyć, że kierownictwa partii zdominowanych przez żydowskich komunistów mogły pójść na "jasny wybór" na rzecz faszystów i na szkodę Żydów? Można, jeśli się przemilczy wyjątkowo wielką rolę Żydów w tych kierownictwach! Tak, jak to robi Gross, całkowicie przemilczając żydowskie pochodzenie Rákosiego i jego czołowych wspólników we władzy, czy milcząc o tak potężnej pozycji Żydów w kierownictwie polskiej partii komunistycznej.
Gross na dowód swego twierdzenia powołuje się na wypowiedzi przywódcy komunistów na Węgrzech M. Rákosiego w odniesieniu do dawnych faszystów nilaszowskich i przywódczyni komunistów w Rumunii A. Pauker w odniesieniu do dawnych faszystowskich członków Żelaznej Gwardii. Przypomnijmy więc, że na Węgrzech w latach 1945-1946 stracono ponad 600 osób oskarżonych o faszyzm, w tym obok czterech byłych premierów wielu bardziej wpływowych faszystów nilaszowskich. Starano się natomiast dać wolny dostęp do partii komunistycznej dawnym członkom partii nilaszowskiej wśród robotników, głosząc teorię o drobnych zbłąkanych nilaszowcach. Robiono tak tylko ze względu na ogromną słabość węgierskiej partii komunistycznej, która starała się usilnie powiększyć swą liczebność. Podobnie było w przypadku rumuńskiej partii komunistycznej, przyjmującej "drobnych" robotniczych członków dawnej faszystowskiej Żelaznej Gwardii. Co najlepsze, z inicjatywami tego typu występowali za każdym razem przywódcy żydowskiego pochodzenia (Rákosi na Węgrzech i Pauker w Rumunii). Żydowscy przywódcy w pełni kontrolowali sytuację w swoich partiach i przyjmowali na ich szeregowych członków wielu prostych robotników b. członków partii faszystowskich, wiedząc, że i tak nie będą oni nic mieli do gadania po zamienieniu faszystowskich führerów na komunistycznych. Uwagi Grossa, że partia "zrobiła jasny wybór między Żydami a ich lokalnymi wrogami", umizgując się do tych ostatnich, jest więc totalną brechtą! Partia, a więc Żydzi; Rákosi i Pauker?! Żeby było zabawniej, na s. 225 Gross pisze nawet o ostrożnie przeprowadzonym "połączeniu między komunistami i faszystami" (fusion between Communists and fascists) w powojennej wschodniej Europie. Połączeniu, które dokonywało się akurat pod kierownictwem tak sławetnych żydowskich komunistów, jak Rákosi czy Pauker (sic!). Gross wychodzi jednak z założenia, że ignoranccy Amerykanie wszystko przełkną. I jak dotąd się nie mylił, sądząc po entuzjastycznych recenzjach Amerykanów, a ściślej amerykańskich Żydów typu E. Wiesela. No... i takich "polskich naukowców" jak profesor P. Wróbel z Toronto!
Zupełnym nonsensem jest przytoczenie zaraz potem jako dowodu "polityki uwodzenia faszystów" w Polsce sprawy uwolnienia z więzienia B. Piaseckiego i stworzenia przezeń PAX-u. Odosobniony przykład postawienia na grupę Piaseckiego w celu rozbijania Kościoła nie zmieniał sytuacji w Polsce, zdominowanej przez bardzo duże wpływy żydowskich komunistów w bezpiece, gospodarce czy propagandzie. Cóż to miało wspólnego z twierdzeniami o dokonaniu przez partię "jasnego wyboru między Żydami a ich miejscowymi wrogami" na korzyść tych ostatnich? Jaki wpływ miał w ówczesnej Polsce stalinowskiej B. Piasecki w porównaniu z J. Bermanem, H. Mincem czy choćby J. Różańskim? Odwołam się w tym momencie do bardzo świeżego tekstu pióra Antoniego Zambrowskiego pt. "Obrona niesławy" ("Gazeta Polska" z 9 sierpnia). Autor pisze tam, iż: "(...) gdy Moskwa sobie tego życzyła, Bolesław Piasecki jadał Żydom z ręki, o czym świadczy wieloletnia współpraca i zażyłość z pułkownikiem bezpieczeństwa Luną Brystygierową (...)".
Ani mi w głowie wybranianie komunistów! Byli oni zdolni do wszelkich podłości, jak dowiodło choćby wydawanie przez nich w czasie wojny AK-owców w ręce gestapo, co pierwszy ujawnił J. Światło w swoich "wyznaniach" w Radiu Wolna Europa. Tyle że zdominowani przez Żydów komuniści nie mieli żadnej potrzeby "fuzji z faszystami", i to jeszcze wybierając na ich korzyść przeciw Żydom. Owszem, komuniści wykorzystywali niektóre osoby z zabagnioną przeszłością na zależnych od nich stanowiskach (np. B. Piaseckiego), a najczęściej zwykłych robociarzy-faszystów na Węgrzech lub w Rumunii. Trzymali jednak wszystkie klucze do władzy. Nie było mowy o żadnej fuzji (połączeniu) komunistów i faszystów, jak sugeruje Gross, by dowodzić antysemityzmu partii komunistycznych w Europie Środkowej i wynikającej z tego rzekomej roli Żydów jako ofiar komunizmu.
Ciekawe, co o tym obłędnym, a tak kompromitującym komunistów pomyśle Grossa sądzą popularyzujący go tak skwapliwie komuniści z redakcji "Polityki"? Może wypowie się na ten temat Daniel Passent lub inny janczar jaruzelszczyzny z postkomunistycznego "Przeglądu" - Krzysztof Teodor Toeplitz! A może zabierze głos w tej sprawie tak hołubiony przez Michnika komunista M.F. Rakowski. Czy inny hołubiony przez Michnika komunista, przedstawiony przezeń jako "człowiek honoru" - C. Kiszczak. Wywołuję tych komunistów do tablicy nieprzypadkowo. Jeśli już nie mają ani krzty szacunku dla godności narodowej Polaków, to może zdobędą się chociaż na zaprotestowanie przeciwko pomówieniu, doprawdy głupawemu pomówieniu Grossa o rzekomym "połączeniu komunistów i faszystów" w Polsce po 1944 roku!
Berman jako "polski patriota"?!
Szczególnie groteskowe, wręcz zabawne jest sugerowanie przez Grossa na s. 240-241, jakoby sam osławiony Jakub Berman ulegał wpływom "polskiego nacjonalizmu". Gross cytuje tam jedno zdanie z wystąpienia Bermana z września 1945 r. mówiące o tym, że historia, ruchu robotniczego nabiera "krwi i ciała", gdy umieszcza się ją w całokształcie narodowej historii, a potem z triumfem komentuje, że oto taki "symbol 'żydokomuny' dla oponentów reżimu" jak Berman starał się legitymizować partię komunistyczną przez wydźwięk tego typu. Oznaczało to według Grossa, jakoby partia komunistyczna "miała małą przestrzeń (jeśli w ogóle miała jakąś wolę) dla równoczesnej obrony żydowskich interesów, jakkolwiek rozumianych" (s. 241). Jedno wyrwane zdanie z wystąpienia Bermana jesienią 1945 r. ma służyć tu jako dowód rzekomego stawiania tego polityka na polskie narodowe cele, przy równoczesnym rzekomym zaniedbywaniu przez niego żydowskich interesów. Gross oczywiście świadomie przemilcza wyjątkowo wielką rolę, jaką tenże Berman odegrał w walce z polskimi tradycjami narodowymi, nawet z komunistami polskiego pochodzenia, takimi jak Gomułka, w walce z "prawicowo-nacjonalistycznym odchyleniem". Posługiwanie się jednym wyrwanym zdaniem dla uogólniania całej postawy politycznej jest równie wiarygodnym zabiegiem badawczym jak ewentualne uzasadnianie religijności B. Bieruta tym, że szedł uroczyście w procesji Bożego Ciała w 1946 roku. Dodajmy przy okazji, że brat J. Bermana Adolf Berman, zanim wyjechał do Izraela, odgrywał czołową rolę w organizacjach syjonistycznych i Centralnym Komitecie Żydów w Polsce. Wielokrotnie występował przy tym na rzecz zaostrzenia walki z polskim "antysemityzmem i nacjonalizmem".
Niedoszłe przeprosiny
Gross miałby dużo więcej trudności w rozpowszechnianiu kłamst, gdyby we wzajemnym dialogu polsko-żydowskim panowała rzeczywista wzajemność. Ze strony polskiej niejednokrotnie występowano do Żydów z gestami ekspiacji za gorsze chwile z przeszłości. Ze strony żydowskiej natomiast nie wystąpiono z żadną podobną próbą ekspiacji, choć nie brakowało ku temu powodów i choć czasem składano w tym względzie pewne obietnice. Na tle oskarżycielskiej furii antypolskiej J.T. Grossa warto tym mocniej przypomnieć powtarzające się co pewien czas głosy, że i Żydzi mają w swej przeszłości sprawy, za które powinni przeprosić Polaków. Kilkakrotnie występował w tej sprawie m.in. tak wnikliwy zagraniczny obserwator polskich spraw, jak Bernard Margueritte, od paru dziesięcioleci francuski korespondent w Polsce. Były to świadectwa człowieka patrzącego z zewnątrz, z pozycji niezależnej, na stosunki polsko-żydowskie. Przypomnijmy tu parę jego ocen. Już w 1995 r., występując w programie "Europe 1", Margueritte stwierdził m.in.: "Na koniec musi być powiedziane i to, że Polska - zarówno przez swego prezydenta, jak i Episkopat - przepraszała za wszelkie krzywdy uczynione w historii Żydom przez Polaków. Polska jednak nadal czeka na to, by izraelskie władze wyraziły żal za zbrodnie popełnione przez Żydów współpracujących ze Stalinem i zbrodnie popełnione na milionach ludzi w krajach komunistycznych w okresie stalinowskim. Czy tego typu oświadczenie nie byłoby niezbędne dla zwalczania antysemityzmu, i czy brak tego typu oświadczenia nie prowokuje antysemityzmu (...)" (cyt. za "Warsaw Voice", nr 27 z 1995 r. i za: Kto prowokuje Polaków. Z innych szpalt, "Słowo - dziennik katolicki", 30 lipca 1995).
Trzy lata później Margueritte wystąpił z bardzo podobnymi stwierdzeniami na łamach "Tygodnika Solidarność" z 10 lipca 1998 roku. Przypomniał tam, że Kościół katolicki w Polsce stanowczo przeciwstawił się przejawom antysemityzmu w oświadczeniu z 1990 r., że powinno to spotkać się z podobnym postępowaniem z drugiej strony. Jak pisał Margueritte: "Nie tylko katolicy jednak muszą mówić o swoich grzechach. Wciąż nasi żydowscy przyjaciele nie potrafią zrozumieć, jak ważnym źródłem nienawiści był fakt, że tylu Żydów działało u boku Stalina i w NKWD czy w polskim UB. Histeryczne reakcje na uwagi ojca Chrostowskiego na ten drażliwy temat na łamach 'Tygodnika Powszechnego', łącznie z oskarżeniem tego człowieka zasłużonego dla zbliżenia polsko-żydowskiego o antysemityzm, pokazują, niestety, że czas na rzeczowe i szczere omówienie współdziałania niektórych Żydów ze stalinizmem jeszcze nie nadszedł".
W 2001 r. uparty francuski korespondent kolejny raz ponowił swój apel do Żydów, aby i oni przyjrzeli się dużo bardziej krytycznie swoim działaniom wobec Polaków w przeszłości. Jak pisał Margueritte w tekście "Polsko-żydowska prawda, cała prawda" ("Tygodnik Solidarność" z 29 czerwca 2001 r.): "Marzę również o tym, aby Żydzi zamiast atakować Polaków przy każdej okazji, mówili o nich dobrze i zaczęli wreszcie pokutować za własne grzechy. Tylko tą drogą staną się naprawdę wielkimi i tylko tą drogą zbudują pojednanie. Dlaczego nie wspominać, że tylu Żydów zamieszkało na ziemiach polskich dlatego, że wyrzucani ze Wschodu i z Zachodu znaleźli właśnie tu ziemię tolerancji? Niech Żydzi, a nie tylko Polacy oddają pełniejszy niż dotychczas hołd Polakom, którzy ich ratowali! A o własnych grzechach czy nasi bracia Żydzi nie mają nic do powiedzenia? Dlaczego nie przypomnieć, że często na wschodzie Polski Żydzi witali z entuzjazmem stalinowskiego najeźdźcę, na oczach zbolałych polskich współobywateli? Dlaczego nie przypomnieć, po tylu latach, o haniebnym udziale tylu Żydów w szeregach NKWD (czy UB), odpowiedzialnego za inny holocaust? (...) Okazuje się jeszcze raz, że nie wystarczy mówić prawdę, trzeba mówić całą prawdę, odkryć wszystkie jej aspekty. Niech więc Polacy mówią o wielkości narodu żydowskiego o holocauście i pokutują za swoje winy, niech Żydzi oddają hołd Polakom i zechcą zauważyć własne, czasem potworne, grzechy. Wtedy i tylko wtedy staną się możliwe pojednanie, rozumienie, a może nawet miłość między tymi dwoma narodami, które przecież tak wiele łączy!".
Niestety, nadzieje na takie wystąpienie ze strony żydowskiej okazały się aż nadto złudne. Zamiast krytycznej, obiektywnej rewaluacji przeszłości w stosunkach z Polakami doszło do wydania kolejnego szczególnie obrzydliwego paszkwilu - "Strachu" Grossa. A przecież z postulatami wyjścia z przeprosinami (po kilku inicjatywach tego typu ze strony polskiej) wychodzili również niektórzy Żydzi i Polacy żydowskiego pochodzenia. By przypomnieć choćby, już dziś zapomnianą, wypowiedź Stanisława Krajewskiego, obecnego współprzewodniczącego Rady Chrześcijan i Żydów, z 1994 roku. Występując na międzynarodowej konferencji, Krajewski zdobył się wówczas na publiczne przyznanie: "Czuję się zawstydzony z powodu przestępstw popełnionych przez żydowskich komunistów" (por. "Gazeta Wyborcza" z 16 lipca 1994 r.).
Przypomnijmy tu również wystąpienie 7 lat później Polaka żydowskiego pochodzenia Anatola Lawiny, niegdyś więzionego za udział w anty-PRL-owskiej opozycji. W nawiązującym do sprawy zbrodni Morela tekście publikowanym na łamach "Rzeczpospolitej" z 5 czerwca 2001 r. Lawina jednoznacznie wystąpił przeciwko tym, którzy próbują zanegować konieczność równoczesnych przeprosin przez Żydów za popełnione przez ich ziomków zbrodnie. Pisał m.in.: "(...) jestem gotów przeprosić za tych Żydów, którzy jak Lila Potok, Szlomo Morel, Pinka Mąka, przeżyli obozy hitlerowskie i przyznając sobie prawo odwetu, sami stali się okrutnymi oprawcami, wręcz zbrodniarzami, będąc komendantami w obozach przez siebie zorganizowanych, w Gliwicach, w Świętochłowicach i innych miejscowościach na Śląsku". Przypomnijmy też, co mówił w wywiadzie z 2001 r. architekt i działacz polityczny żydowskiego pochodzenia Czesław Bielecki, wówczas przewodniczący sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. W wywiadzie udzielonym "Najwyższemu Czasowi" z 7 lipca 2001 r. Bielecki powiedział m.in.: "Są sprawy, za które też Żydzi muszą przepraszać. Nie może być tak, że jeżeli prokurator Helena Wolińska zabiła sądowo naszego bohatera, gen. Emila Fieldorfa, to społeczność żydowska nie jest za to odpowiedzialna".
Na koniec rzecz ciekawa i ważna, a dziś tak niesłusznie zapomniana. Otóż nawet Michael Schudrich, rabin Warszawy i Łodzi, czołowa postać religijna wśród polskich Żydów, wystąpił w swoim czasie (w 2002 r.!) z obietnicą przeproszenia za "zło popełnione przez żydowskich komunistów na Polakach". W wywiadzie opublikowanym przez KAI Schudrich powiedział m.in.: "Jesteśmy winni naszym nieżydowskim współobywatelom jasne stwierdzenie, że komuniści pochodzenia żydowskiego nie działali w naszym imieniu, z naszą aprobatą czy w naszym interesie. Zło, które popełnili, budzi we mnie odrazę i pragnę dać temu wyraz. Dyskutujemy o tym już od dawna i wiem, że nasze dyskusje zaowocują konkretnym działaniem".
Obietnica rabina Schudricha pozostała jednak sprawą nigdy niezrealizowaną i najwyraźniej o niej całkowicie zapomniano. Może warto ją tym mocniej przypomnieć w czasie, gdy wzajemne stosunki polsko-żydowskie zatruwa nowa brudna skaza - oszczercza książka Grossa połączona z polakożerczymi pohukiwaniami jego klakierów w USA. Ciekawe, czy szybko znajdą się Żydzi lub Polacy żydowskiego pochodzenia gotowi do odcięcia się od plugawej książki Grossa, a nawet przeproszenia za nią Polaków? Nie mogę zrozumieć ich dotychczasowego milczenia w sprawie tak niebezpiecznej dla wzajemnego dialogu dwóch nacji, tak ciężko wstrząśniętych przez XX-wieczną historię: Polaków i Żydów!
Kolejna część cyklu ukaże się w przyszłym tygodniu .
|