Castaneda Carlos Nauki Don Juana


Carlos Castaneda

„NAUKI DON JUANA”

PRZEDMOWA

Ta ksika jest zarazem etnografi i alegori.

Carlos Castaneda - pod opiek don Juana - prowadzi nas poprzez ów moment zmierzchu, poprzez ow szczelin we wszechwiecie dzielc wiato dnia od mroku, w wiat nie tylko inny od naszego, lecz wyposaony w cakowicie odmienn struktur rzeczywistoci. W dotarciu do niej pomagaj mu mescalito, yerba del diablo i humito, czyli pejotl, bielu i grzyby. Nie jest to jednak opowie wycznie o doznanych halucynacjach, gdy podrónikowi przewodzi posugujcy si subtelnymi manipulacjami don Juan, on te swoimi interpretacjami nadaje sens wydarzeniom, których mamy sposobno dowiadczy za porednictwem ucznia owego czarownika.

Antropologia dowioda nam, e w rónych miejscach wiat bywa rónie definiowany. Nie chodzi tylko o to, e ludzie maj róne obyczaje, wierz w rónych bogów i rónie wyobraaj sobie swój los pomiertny. Rzecz raczej w tym, e wiaty rónych ludów przybieraj odmienne ksztaty. Rónice ujawniaj si na poziomie samych przesanek metafizycznych: przestrze nie odpowiada geometrii euklidesowej, czas nie tworzy pyncego w jednym kierunku kontinuum, zwizki przyczynowo-skutkowe nie odpowiadaj logice arystotelesowskiej, czowieka nie odrónia si od tego, co nie jest czowiekiem, a ycia od mierci, jak dzieje si to w naszym wiecie. Dowiadujemy si czego na temat ksztatu owych innych wiatów z logiki miejscowych jzyków oraz z utrwalonych przez antropologów mitów i ceremoniaów. Za spraw don Juana zamigota przed nami wiat czarownika z plemienia Yaqui, a poniewa ogldamy ów wiat pod dziaaniem substancji halucynogennych, realno naszego poznania róni si cakowicie od wspomnianych innych jego róde. Na tym polega szczególna warto mniejszej ksiki.

Castaneda twierdzi susznie, e wiat ów, pomimo wszelkich rónic natury percepcyjnej, ma wasn logik wewntrzn. Podj prób jej wyjanienia niejako od wewntrz - opierajc si na wasnych, bogatych i bardzo osobistych przeyciach z okresu, gdy pozostawa pod opiek don Juana - zamiast analizowa j w kategoriach naszej logiki. Jeli przedsiwzicie to nie zakoczyo si cakowitym powodzeniem, to tumaczy to trzeba nie tyle ograniczeniem natury osobistej, ile ograniczeniami, jakie na percepcj nakadaj nasza wasna kultura i nasz jzyk, mimo to udaje mu si przerzuci most pomidzy wiatem czarownika z plemienia Yaqui a naszym, midzy rzeczywistoci zwyczajn a niezwyk.

Kluczowe znaczenie wejcia w wiaty inne od naszego - a zatem kluczowe znaczenie samej antropologii - polega na tym, e nasz wasny wiat jest równie pewnym konstruktem kulturowym. Tote dowiadczajc rzeczywistoci innych wiatów, widzimy, czym jest nasz wasny wiat, dziki czemu moemy na mgnienie oka ujrze wiat rzeczywisty, czyli ten znajdujcy si pomidzy naszym konstruktem kulturowym a owymi innymi wiatami. Dlatego zarówno alegoria, jak i etnografia. Mdro i poezja don Juana oraz rzetelny kunszt i poezja jego skryby stwarzaj nam moliwo ujrzenia zarówno samych siebie, jak i rzeczywistoci. I tak jak w kadej prawdziwej alegorii, widzimy tyle, ile umiemy dostrzec, a to, co widzimy, nie wymaga egzegezy.

Carlos Castaneda zainicjowa swoje rozmowy z don Juanem jeszcze jako student antropologii Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Winnimy mu wdziczno za cierpliwo, odwag i przenikliwo, z jakimi podejmuje wyzwanie w postaci podwójnego terminowania i relacjonuje nam szczegóowo swoje dowiadczenia. W ksice tej demonstruje on podstawow umiejtno dobrego etnografa: zdolno wejcia w obcy wiat. Uwaam, e odnalaz ciek obdarzon sercem.

Walter Goidschmidt

Para mi solo recorrer los caminos que tienen
Corazón, qualquier camino que tenga corazón
Por ahiyo recorro, y la unica prueba que
Vale es atrauesar todo su largo. Y por ahi
Yo recorro mirando, mirando, sin aliento.

(Ja wdruj tylko po ciekach
obdarzonych sercem, po ciekach,
które mog mie serce. Po nich wdruj,
bo przemierzy je do koca to jedyne wyzwanie
warte podjcia. Oto którdy wdruj i patrz,
patrz z zapartym tchem.)

Don Juan

(...) mona spróbowa tylko tego, eby ustali pocztek i kierunek nigdy nie koczcej si drogi. Pretensje do jakiegokolwiek wyczerpujcego ujcia byyby co najmniej udzeniem samego siebie. Ucze moe osign tu doskonao jedynie w tym subiektywnym znaczeniu, e przekazuje wszystko, co tylko zdoa ujrze.

Georg Simmel

WPROWADZENIE

Bdc studentem antropologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles, odbyem latem 1960 roku kilka wypraw na Poudniowy Zachód w celu zebrania informacji o rolinach leczniczych uywanych przez Indian zamieszkujcych te obszary. Wydarzenia tu przeze mnie opisywane rozpoczy si podczas jednej z tych wypraw. Czekaem w nadgranicznym miasteczku na autobus linii “Greyhound", rozmawiajc z koleg, który by moim przewodnikiem i pomocnikiem w prowadzonych przeze mnie badaniach. Raptem pochyli si on w moj stron i powiedzia szeptem, e biaowosy indiaski starzec siedzcy przed oknem jest znakomitym znawc rolin, przede wszystkim - pejotlu. Poprosiem koleg, eby pozna mnie z Indianinem.

Kolega pozdrowi go, a potem podszed do niego, by wymieni ucisk doni. Rozmawiali ze sob dusz chwil, po czym kolega da mi znak, bym do nich podszed, zaraz jednak pozostawi mnie sam na sam ze starcem, nie zadawszy sobie nawet trudu, eby nas ze sob pozna. Indianin bynajmniej nie wyglda na zakopotanego. Przedstawiem si, on za powiedzia, e nazywa si Juan, i spyta, czym moe mi suy. Zwracajc si do mnie, uywa hiszpaskich form grzecznociowych. Z mojej inicjatywy wymienilimy ucisk doni, po czym na pewien czas zamilklimy. W milczeniu tym nie byo napicia, tylko naturalny i odprony spokój. Na niadej twarzy i karku Indianina wida byo zmarszczki zdradzajce wiek, uderzyo mnie jednak, e ciao ma jdrne i muskularne.

Powiedziaem mu, e chciabym uzyska informacje o rolinach leczniczych. Mimo e byem niemal zupenym ignorantem w sprawach pejotlu, zaczem udawa, e wiem o nim mnóstwo, a nawet daem mu do zrozumienia, e mógby skorzysta na rozmowie ze mn. Nie przerywa mojej paplaniny, skin tylko powoli gow i spojrza na mnie bez sowa. Unikaem jego wzroku i skoczyo si na tym, e zapada pomidzy nami martwa cisza. Zdawao mi si, e upyno mnóstwo czasu, nim wreszcie don Juan powsta z miejsca i wyjrza przez okno. Nadjecha jego autobus. Poegna si ze mn i wyszed z poczekalni.

Byem podenerwowany tym, e plotem bzdury i e przejrzay mnie na wylot jego niesamowite oczy. Kolega, który wanie wróci, próbowa mnie pocieszy, widzc, e nie zdoaem si niczego dowiedzie od don Juana. Tumaczy, e ów starzec czsto milczy i zachowuje si z rezerw, ale niepokoju, jaki wywoao we mnie owo pierwsze spotkanie, nie dao si tak atwo usun.

Postanowiem ustali miejsce pobytu don Juana, póniej za odwiedziem go kilkakrotnie. Za kadym razem usiowaem go nakoni do poruszenia tematu pejotlu, ale bez skutku. Zaprzyjanilimy si jednak bardzo, moje badania naukowe poszy w kt, a w kadym razie skierowane zostay na tory nie majce nic wspólnego z moimi pierwotnymi zamierzeniami.

Kolega, który pozna mnie z don Juanem, powiedzia mi póniej, e ów starzec nie pochodzi z Arizony, gdzie si spotkalimy, lecz naley do Indian z plemienia Yaqui zamieszkujcych okolice Sonory w Meksyku.

Pocztkowo uznaem don Juana za czowieka do szczególnego rodzaju, doskonale znajcego si na pejotlu i mówicego niele po hiszpasku. Ale ludzie, którzy go znali, uwaali, e posiada on jak “tajemn wiedz" i e jest brujo. Ten hiszpaski wyraz oznacza czarownika, znachora, szamana. Uywa si go zasadniczo na oznaczenie osoby wyposaonej w niezwyke, zazwyczaj ze, moce.

Upyn cay rok naszej znajomoci, nim zaskarbiem sobie zaufanie don Juana. Pewnego dnia owiadczy mi, e rozporzdza pewn wiedz przekazan mu przez nauczyciela, którego nazwa swoim “dobroczyc"; nauczyciel ów kierowa nim w cigu swego rodzaju terminowania. Don Juan za postanowi mnie wybra na swego ucznia, ale ostrzeg, e bd musia gboko zaangaowa si w nauk, która potrwa dugo i bdzie uciliwa.

Mówic o swoim nauczycielu, don Juan uy sowa diablero. Dowiedziaem si póniej, e okrelenia tego uywaj tylko Indianie z Sonory. Odnosi si ono do czowieka uprawiajcego czarnoksistwo, który potrafi zamienia si w zwierzta: w ptaka, psa, kota lub jakiekolwiek inne stworzenie. Podczas jednej z mych wizyt w Sonarze zdarzya mi si rzecz niezwyka, dobrze ilustrujca stosunek Indian do diableros. Jechaem noc samochodem w towarzystwie dwóch zaprzyjanionych Indian; w pewnej chwili ujrzaem zwierz przypominajce wygldem psa, które przechodzio przez szos. Jeden z Indian powiedzia, e to nie pies, tylko wielki kojot. Zwolniem i zjechaem na pobocze, eby si lepiej przyjrze zwierzciu. Zatrzymao si jeszcze na kilka sekund w wietle przednich reflektorów, po czym pobiego w gb cha-parralu. By to z pewnoci kojot, ale dwa razy wikszy ni normalnie. Rozmawiajcy z wielkim przejciem Indianie stwierdzili zgodnie, e byo to bardzo niezwyke zwierz, a jeden z nich zasugerowa, e móg to by diablero. Postanowiem wykorzysta relacj o tym zdarzeniu do badania opinii zamieszkujcych te obszary Indian na temat istnienia diableros. Rozmawiaem z wieloma ludmi, którym opowiadaem t histori, a potem zadawaem pytania. Ponisze trzy rozmowy stanowi zapis ich reakcji.

- Mylisz, Choy, e to by kojot? - zapytaem modego mczyzn, gdy wysucha mojej opowieci.

- Kto wie? To musia by pies, bo zwierz byo za due jak na kojota.

- A czy to nie móg by diablero!

- Bzdura. Nie ma adnych diableros.

- Czemu tak mówisz, Choy?

- Ludzie maj bujn wyobrani. Zao si, e gdyby zapa zwierz, przekonaby si, e to pies. Miaem kiedy co do zaatwienia w innym miasteczku. Wstaem przed witem i osiodaem konia. Wyjedajc z osady, ujrzaem na drodze co jakby cie wielkiego zwierzcia. Ko stan dba i zrzuci mnie na ziemi. Ja te miaem stracha, ale okazao si, e to bya kobieta idca do miasteczka.

- To znaczy, Choy, e nie wierzysz w istnienie diableros?

- Diableros! A co to takiego ten twój diablero?

- Nie wiem, Choy. Wtedy w nocy jechaem razem z Manuelem, który powiedzia mi, e to móg by diablero. A moe ty mi powiesz, co to takiego?

- Mówi, e diablero to brujo, który moe si zmienia, w co tylko zechce. Ale wszyscy wiedz, e to bzdury. Tutejsi starcy wci gadaj o diableros, ale wród nas modych nie znajdziesz takich bajarzy.

- Jak pani myli, doa Luz, co to byo za zwierz? - spytaem kobiet w rednim wieku.

- Na pewno to wie jeden Pan Bóg, ale to chyba nie by kojot. Czasami wydaje si, e to kojot, ale to co innego. Ten kojot bieg czy si posila?

- Waciwie to sta w miejscu, ale na pocztku chyba co jad.

- A jeste pewien, e nie niós czego w pysku?

- Moe, ale czy to mogoby mie znaczenie?

- Mogoby. Jeeli niós co w paszczy, to nie by to kojot.

- Wic co?

- Mczyzna lub kobieta.

- Jak si nazywaj tacy ludzie, doa Luz? Nie odpowiedziaa. Próbowaem jeszcze co od niej wydoby, ale bez powodzenia. Wreszcie odpowiedziaa, e nie wie. Na pytanie, czy takich ludzi nazywa si diableros, odrzeka, e tak brzmi jedna z nazw, jakimi si ich okrela.

- Pani zna jakiego diablero? - spytaem wówczas.

- Znaam jedn kobiet - odpowiedziaa. - Zostaa zabita. Byam wtedy ma dziewczynk. Mówiono, e ta kobieta zamieniaa si w suk. Pewnej nocy do domu, w którym mieszka biay czowiek, zakrad si pies, eby ukra troch sera. Biay zabi psa strzaem z rewolweru, a dokadnie w tej samej chwili, kiedy go zastrzeli, ta kobieta zmara w swojej chacie. Jej rodzina posza do biaego czowieka i zadaa odszkodowania. Biay czowiek sono zapaci za to, e j zabi.

- Jak mogli da odszkodowania, skoro biay zabi psa i nikogo wicej?

- Mówili, e biay dobrze wiedzia, e to nie by pies, bo byli przy tym inni ludzie, którzy widzieli, jak pies stan na tylnych apach jak czowiek i przednimi sign po ser na póce zawieszonej u poway. Ci ludzie czatowali na zodzieja, bo kto krad noc w noc ser z domu tego biaego. A wic on zabi zodzieja, wiedzc, e to nie pies.

- A czy dzi s jeszcze na wiecie jacy diableros, doa Luz?

- Te rzeczy s bardzo tajemnicze. Powiadaj, e diableros ju nie ma, aleja w to nie wierz, bo kto z rodziny diablero musi zosta jego uczniem. Diableros rzdz si swoimi prawami, a jedno z nich mówi, e diablero musi przekaza swe tajemnice komu z rodziny.

- Co to byo za zwierz, Genaro? - spytaem bardzo starego mczyzn.

- Pies z którego ranczo w okolicy, bo co by innego?

- To móg by diablero!

- Diablero? Zwariowae! Nie ma adnych diableros.

- Chcesz powiedzie, e dzi ich nie ma, czy e w ogóle nigdy nie istnieli?

- Kiedy istnieli, owszem. To adna tajemnica. Wszyscy o tym wiedz. Ale ludzie si ich bali i kazali ich wszystkich pozabija.

- Kto ich pozabija, Genaro?

- Wszyscy czonkowie plemienia. Ostatni diablero, o jakim syszaem, nazywa si Sxxxx. Za pomoc swoich czarów zabi dziesitki, a moe nawet setki ludzi. Mielimy tego do, ludzie skrzyknli si i pewnej nocy urzdzili na niego zasadzk, a schwytanego spalili ywcem.

- To byo dawno temu, Genaro?

- W 1942.

- Widziae to na wasne oczy?

- Nie, ale ludzie do dzi o tym gadaj. Mówi, e nie zostaa nawet garstka popiou, cho stos by ze wieego drewna. Zostaa tylko wielka kaua tustej mazi.

Mimo e don Juan zaliczy swego dobroczyc do diableros, nie wymieni nigdy miejsca, gdzie pobiera nauki, ani nie poda tosamoci swego nauczyciela. W istocie don Juan ujawni bardzo niewiele szczegóów dotyczcych swego ycia prywatnego. Powiedzia jedynie, e urodzi si na Poudniowym Zachodzie w 1891 roku, prawie cae ycie spdzi w Meksyku, w 1900 roku wadze meksykaskie zesay jego rodzin wraz z tysicami innych Indian z Sonory do rodkowego Meksyku, tam te, a take w poudniowym Meksyku, mieszka do 1940 roku. Don Juan sporo podróowa, a zatem jego wiedza moga by produktem wielu wpywów. Mimo e uwaa si za Indianina z Sonory, miaem wtpliwoci, czy naley sytuowa jego wiedz wycznie w kontekcie kultury Indian sonoryjskich. Nie zamierzam tu jednak konstruowa precyzyjnej definicji kulturowego rodowiska don Juana.

Moje terminowanie u don Juana rozpoczo si w czerwcu 1961 roku. Przedtem widywaem go kilkakrotnie, zawsze jednak jako antropolog-obserwator. Na owym wczesnym etapie naszej znajomoci kryem si z tym, e notuj tre naszych rozmów. Póniej, majc zaufanie do swojej pamici, odtwarzaem ca rozmow ze wszystkimi szczegóami. Kiedy jednak poczem wystpowa w roli terminatora, metoda notowania ukradkiem staa si bardzo uciliwa, bo w naszych rozmowach poruszalimy wiele rónych zagadnie. Wówczas don Juan pozwoli mi - stanowczo jednak przeciwko temu protestujc - zapisywa w sposób jawny wszystko, co mówilimy. Chtnie take zrobibym zdjcia i nagrania, ale na to na pewno by mi nie zezwoli.

Pocztkowo miejscem mojego terminowania bya Arizona, nastpnie za Sonora, poniewa w trakcie pobierania przeze mnie nauk don Juan przeniós si do Meksyku. Postpowaem w ten sposób, e staraem si moliwie jak najczciej widywa si z nim po kilka dni z rzdu. Nasze spotkania stay si czstsze i trway duej podczas letnich miesicy w latach 1961, 1962, 1963 i 1964. Patrzc z perspektywy czasu, sdz, e taka metoda odbywania praktyki zaszkodzia nauce, gdy opóniaa osignicie stanu penego zaangaowania, jaki umoliwiby mi zostanie czarownikiem. Z osobistego jednak punktu widzenia metoda ta bya o tyle korzystna, e stwarzaa mi moliwo choby minimalnego oderwania si, co z kolei sprzyjao rozwojowi zmysu badawczego krytycyzmu, to za byoby niemoliwe, gdyby moje uczestnictwo stao si cige. We wrzeniu 1965 roku wasnowolnie przerwaem terminowanie.

W kilka miesicy po wycofaniu si nasuna mi si po raz pierwszy myl o tym, eby w systematyczny sposób uoy swoje robocze notatki. Zebrane przeze mnie dane byy do obszerne i obejmoway informacje najróniejszego rodzaju, tote zaczem od próby stworzenia systemu klasyfikacji. Podzieliem dane wedug powizanych ze sob poj i sposobów postpowania; wyodrbnione w ten sposób dziedziny uoyem hierarchicznie, odpowiednio do stopnia subiektywnego znaczenia, a wic stosownie do wpywu, jaki na mnie wywary. Otrzymaem w ten sposób nastpujc klasyfikacj: sposoby uycia rolin halucynogennych, techniki i formuy uywane przez czarowników, sposoby zdobycia i posugiwania si przedmiotami obdarzonymi moc, sposoby uycia rolin leczniczych, pieni i legendy.

Zastanawiajc si nad zjawiskami, jakich dowiadczyem, uwiadomiem sobie, e moje wysiki klasyfikacyjne day w wyniku zaledwie inwentarz kategorii, wszelkie próby udoskonalenia mojego schematu musiayby wic prowadzi tylko do powstania bardziej zoonego inwentarza. Nie o to mi chodzio. Podczas miesicy, które nastpiy po zaprzestaniu przeze mnie terminowania, odczuem potrzeb zrozumienia moich przey i dowiadcze, które skaday si na proces przekazywania mi za pomoc metod praktycznych i eksperymentalnych pewnego zwartego systemu wierze.

Od pierwszego spotkania, w którym uczestniczyem, byo dla mnie oczywiste, e nauki don Juana cechuje wewntrzna spójno. Od momentu kiedy postanowi on przekaza mi swoj wiedz, przystpi do udzielania mi wyjanie w sposób uporzdkowany. Odkrycie oraz zrozumienie porzdku rzdzcego tymi wyjanieniami okazao si zadaniem niesychanie trudnym.

T niemono zrozumienia trzeba chyba czy z faktem, e po czterech latach terminowania byem wci pocztkujcym. Wiedza don Juana oraz sposób jej przekazywania byy z pewnoci takie same jak jego “dobroczycy", tote trudnoci, jakie napotkaem w zrozumieniu jego nauk, musiay przypomina kopoty samego don Juana. Don Juan napomyka o owej analogii, stwierdzajc mimochodem, e jako pocztkujcy terminator nie móg zrozumie swego nauczyciela. Uwagi te zrodziy we mnie przekonanie, e niesamowity charakter przey dowiadczanych przez pocztkujcych, obojtne, czy byli, czy te nie byli Indianami, czyni wiedz czarowników niezrozumia. Dla mnie, czowieka Zachodu, zjawiska te miay charakter tak osobliwy, e waciwie nie mogem ich wyjani w kategoriach codziennego ycia, tote musiaem doj do wniosku, e wszelkie próby sklasyfikowania zebranych przeze mnie w terenie danych oparte na mej wasnej terminologii s skazane na niepowodzenie.

Wówczas stao si dla mnie jasne, e wiedz don Juana trzeba analizowa w sposób zgodny z jego wasnym rozumieniem tej wiedzy; inny sposób uczynienia jej oczywist i przekonujc nie istnieje. Usiujc pogodzi z sob pogldy don Juana i moje, uwiadomiem sobie, i ilekro próbowa on wyjani mi sw wiedz, uywa poj, które jemu samemu pozwoliy j “zrozumie". Pojcia te byy dla mnie obce, tote starania, by zrozumie wiedz don Juana na jego sposób, postawiy mnie w trudnej sytuacji. Moim zadaniem byo wic przede wszystkim okrelenie sposobu, w jaki kategoryzuje on rzeczywisto. Pracujc pod tym ktem, spostrzegem, e sam don Juan kad szczególny nacisk na okrelon dziedzin swych nauk - mianowicie na sposoby wykorzystania rolin halucynogennych. Opierajc si na tym spostrzeeniu, zrewidowaem swój schemat kategoryzacyjny.

Oddzielnie i przy rónych okazjach don Juan uywa trzech rolin halucynogennych - pejotlu (Lophophora williamsii), lici bielunia (Datura inoxia, zwanego take Datura meteloides) oraz grzybów (by moe Psilocybe mexicana). Halucynogenne waciwoci tych trzech rolin znane byy Indianom amerykaskim od czasów poprzedzajcych zetknicie z Europejczykami. Ze wzgldu na swe waciwoci roliny te znajdoway szerokie zastosowanie w leczeniu i w magii, dostarczajc przyjemnoci i doprowadzajc do stanu ekstazy. W konkretnym kontekcie swych nauk don Juan wiza uycie Datura inoxia i Psilocybe mexicana ze zdobyciem mocy, której uosobienie nazywa “sprzymierzecem". Uycie Lophophora williamsii wiza natomiast ze zdobyciem mdroci, czyli poznaniem waciwego sposobu ycia.

Roliny te byy dla don Juana wane dlatego, e posiaday zdolno wywoywania u czowieka stanów osobliwej percepcji. Pod jego przewodnictwem dowiadczyem serii takich stanów, dziki czemu wiedza don Juana odsonia si przede mn i potwierdzia. Nazwaem je “stanami niezwykej rzeczywistoci", majc na myli przeciwiestwo do zwykej rzeczywistoci codziennego ycia. Podzia ten opiera si na znaczeniu wpisanym w stany rzeczywistoci niezwykej. W kontekcie wiedzy don Juana naleao je uzna za realne, cho realno ta rónia si od realnoci zwyczajnej.

Don Juan uwaa, e stany rzeczywistoci niezwykej s jedyn form praktycznego poznania i jedynym rodkiem zdobycia mocy. Dawa do zrozumienia, i inne skadniki jego nauk wi si ze zdobyciem mocy jako celem zasadniczym. Perspektywa ta przenikaa stosunek don Juana do wszystkiego, co nie wizao si bezporednio ze stanami rzeczywistoci niezwykej. Moje notatki terenowe usiane s odniesieniami do odczu don Juana. W jednej z rozmów wspomina on na przykad, ;e niektóre przedmioty zawieraj w sobie pewn ilo mocy. Sam nie darzy takich przedmiotów szacunkiem, ale stwierdzi, e pomniejsi brujos korzystaj czsto z ich pomocy. Pytaem go czsto o te przedmioty, ale wydawao si, i nie ma najmniejszej ochoty na rozprawianie o nich. Kiedy jednak przy kolejnej okazji temat ten znów si pojawi, zgodzi si, acz z niechci, o nich pomówi.

- Istniej pewne przedmioty nasycone moc - powiedzia. - S ich dziesitki, a potni ludzie sprawuj nad nimi piecz przy pomocy przyjaznych duchów. Te przedmioty to instrumenty, ale nie zwyke instrumenty, tylko instrumenty mierci. S to jednak tylko narzdzia; nie posiadaj mocy nauczania. cile mówic, naley je zaliczy do przedmiotów wojennych sucych do walki, do zabijania, do miotania.

- Co to za przedmioty, don Juanie?

- Waciwie to nie s przedmioty, tylko typy mocy.

- W jaki sposób mona je zdoby?

- To zaley od rodzaju przedmiotu, jakiego potrzebujesz.

- Ile jest tych rodzajów?

- Powiedziaem ju, e s ich dziesitki, wszystko moe by przedmiotem nasyconym moc.

- A które s najpotniejsze?

- Moc przedmiotu zaley od jego posiadacza, od tego, jaki jest to czowiek. Taki przedmiot w rkach drobnego brujo to prawie kpina, natomiast silny, potny brujo daje si swoim instrumentom.

- Jakie zatem przedmioty wystpuj najczciej? Którym z nich brujos przyznaj pierwszestwo?

- adnym. Wszystkie posiadaj moc, s takie same.

- Ty te jakie posiadasz, don Juanie?

Nie odpowiedzia, spojrza tylko na mnie i rozemia si. Przez dusz chwil milcza, i pomylaem, e drani go swoimi pytaniami.

- Na te róne typy mocy naoone s ograniczenia - cign dalej. - Ale jestem pewny, e to musi by dla ciebie nie do pojcia. Upyno niemal cae moje ycie, nim zrozumiaem, e sprzymierzeniec moe sam przez si ujawni wszelkie sekrety tych mniejszych mocy, odbierajc im sporo powagi. Kiedy, we wczesnej modoci, miaem takie przybory.

- Jakie to byy przedmioty?

- Maiz-pinto, krysztay i pióra.

- Co to jest maiz-pinto?

- Ziarenko kukurydzy z pasemkiem czerwiem porodku.

- Jedno ziarenko?

- Nie. Brujo ma ich czterdzieci osiem.

- Do czego one su, don Juanie?

- Kade moe umierci czowieka, przenikajc do jego ciaa.

- W jaki sposób moe ono przenikn do ciaa?

- To jest przedmiot nasycony moc, która polega midzy innymi na tym, e przenika on do ciaa.

- Co si z nim dzieje, kiedy przenika do ciaa?

- Zagbia si w nie, osiada na piersi lub w jelitach. Czowiek zaczyna chorowa i jeli brujo, który go pielgnuje, jest sabszy od czarownika, w cigu trzech miesicy od przeniknicia ziarenka do ciaa nastpuje mier.

- Istnieje jaki sposób, eby go wyleczy?

- Tylko jeden: wyssa ziarenko, ale mato którego brujo sta na tak odwag. Moe mu si uda wyssa ziarenko, ale jeli zabraknie mu siy, eby je odtrci, przeniknie do jego wntrza i zabije go zamiast tamtego.

- Ale w jaki sposób udaje si ziarenku dosta do ludzkiego ciaa?

- eby ci to wyjani, musz opowiedzie o czarach przy uyciu kukurydzy, od których nie znam potniejszych. Czaruje si dwoma ziarenkami. Jedno wkada si do wieego pka ótego kwiatu. Kwiatek umieszcza si nastpnie w miejscu, gdzie zetknie si z nim ofiara: na drodze, któr codziennie przemierza, lub tam, gdzie zwykle przebywa. Wystarczy, e ofiara nastpi na ziarenko lub zetknie si z nim w jakikolwiek sposób, a czar zaczyna dziaa. Ziarenko zagbia si w ciao.

- Co si z nim dzieje od momentu dotknicia go przez czowieka?

- Caa zawarta w nim moc wstpuje w czowieka, ziarenko odzyskuje wolno, stajc si zwykym ziarenkiem. Moe pozosta na miejscu, gdzie dokonay si czary, lub zosta zmiecione, niewane. Lepiej zmie je w zarola, gdzie je zje jaki ptak.

- Czy ptak moe je zje, nim dotknie je czowiek?

- Nie, zapewniam ci, e aden ptak nie jest taki durny. Ptaki si go wystrzegaj.

Nastpnie don Juan opisa bardzo skomplikowany sposób otrzymywania owych zawierajcych moc ziarenek.

- Trzeba pamita, e maiz-pinto to tylko narzdzie, a nie sprzymierzeniec - powiedzia. - Wprowadziwszy to rozrónienie, nie bdziesz mia adnych problemów. Jeli jednak uznasz przybory tego rodzaju za najwaniejsze, okaesz si gupcem.

- Czy te przedmioty s tak samo potne jak sprzymierzeniec?

Don Juan zamia si pogardliwie, nim odpowiedzia. Wygldao na to, e bardzo si stara zachowa cierpliwo.

- W porównaniu ze sprzymierzecem maiz-pinto, krysztay i pióra to dziecinne zabawki. S one potrzebne tylko wówczas, gdy czowiek nie ma sprzymierzeca. Ugania si za nimi to strata czasu, zwaszcza w twoim wypadku. Powiniene stara si pozyska sprzymierzeca; gdy ci si to uda, zrozumiesz, o czym teraz mówi. Przedmioty obdarzone moc to jakby dziecinna zabawa.

- To nie tak, don Juanie - zaprotestowaem. - Chc mie sprzymierzeca, ale chc take wiedzie wszystko, co moliwe. Sam mówie, e wiedza to potga.

- Nie, nie! - powiedzia z naciskiem. - Moc zaley od tego, jakiego rodzaju wiedz si posiada. Po có poznawa rzeczy bezuyteczne?

W systemie wierze don Juana zdobycie sprzymierzeca oznaczao wycznie wykorzystanie stanów rzeczywistoci niezwykej, jakie wywoywa on u mnie za spraw rolin halucynogennych. Uwaa, e koncentrujc si na tych stanach oraz pomijajc inne aspekty wiedzy, jak mi przekazywa, wyrobi sobie spójny pogld na dowiadczane przeze mnie zjawiska.

Podzieliem przeto t ksik na dwie czci. W pierwszej przedstawiam wybór fragmentów mych notatek roboczych odnoszcych si do stanów rzeczywistoci niezwykej, jakich dowiadczyem podczas terminowania. Poniewa uoyem moje notatki w ten sposób, by nie zakócay cigoci narracji, ich chronologiczny porzdek bywa niekiedy naruszony. Przystpowaem do opisu stanu rzeczywistoci niezwykej zawsze dopiero w kilka dni po jego przeyciu, gdy czekaem, a bd w stanie potraktowa to dowiadczenie beznamitnie i obiektywnie. Jednake moje rozmowy z don Juanem zapisywaem na bieco, natychmiast po dowiadczeniu stanu rzeczywistoci niezwykej; dlatego relacje z owych rozmów wyprzedzaj niekiedy peny opis przeycia.

Notatki terenowe ukazuj subiektywn wersj tego, co postrzegaem w trakcie doznawania rzeczywistoci niezwykej. Wersja ta zostaa tu przedstawiona w formie, w jakiej relacjonowaem j don Juanowi, który da ode mnie dokadnego i wiernego przypomnienia sobie kadego szczegóu oraz wyczerpujcej opowieci o kadym doznaniu. Podczas zapisywania owych dozna dodawaem mniej wane szczegóy, dc do cakowitego odtworzenia ta poszczególnych stanów rzeczywistoci niezwykej. Pragnem opisa moliwie jak najdokadniej moje reakcje emocjonalne.

Moje notatki robocze przedstawiaj równie tre systemu wierze don Juana. Chcc unikn typowych dla rozmowy powtórze, skondensowaem wielostronicowe wymiany pyta i odpowiedzi pomidzy mn a don Juanem. Poniewa jednak chciaem zarazem odda ogóln atmosfer naszych rozmów, usunem jedynie te dialogi, które nie wnosiy niczego nowego do mego rozumienia wiedzy don Juana. On bowiem z rzadka udziela mi informacji na ten temat; musiaem sondowa go godzinami. Ale i tak swobodnie wykada sw wiedz przy niezliczonych okazjach.

W drugiej czci przedstawiam analiz strukturaln przeprowadzon wycznie na podstawie danych, o których mowa w czci pierwszej. Analiza ta ma na celu wsparcie nastpujcych twierdze:

1) don Juan prezentuje swe nauki w formie logicznego systemu,

2) system ten nabiera sensu jedynie wówczas, gdy bada si go pod ktem tworzcych go jednostek strukturalnych, oraz

3) system ten ma na celu doprowadzenie ucznia do poziomu konceptualizacji wyjaniajcej rodzaj dowiadczanych przeze zjawisk.

1.

Notatki z pierwszej sesji, jak odbyem z don Juanem, nosz dat 23 czerwca 1961 roku. Wówczas to rozpocza si moja nauka. Wczeniej spotkaem si z nim kilkakrotnie, ale jedynie jako obserwator. Za kadym razem prosiem go, by uczy mnie o pejotlu. Ignorowa zawsze moj prob, nigdy jednak nie porzuca tego tematu cakowicie, a ja dopatrywaem si w jego wahaniu znaku, e by moe wikszymi pochlebstwami daoby si go nakoni do mówienia.

Na sesji rozpocztej 23 czerwca da wyranie do zrozumienia, e mógby uwzgldni moj prob pod warunkiem, e zachowam jasno umysu i nie zapomn, do czego zmierzam. Nie byem w stanie speni takiego warunku, poniewa poprosiem go, by uczy mnie o pejotlu, majc na celu jedynie nawizanie pomidzy nami nici porozumienia. Sdziem, i znajomo tego tematu moe sprawi, e bdzie mówi chtniej i bardziej otwarcie, dziki czemu znajd dostp do jego wiedzy o waciwociach rolin halucynogennych. Tymczasem don Juan zrozumia moj prob dosownie i zainteresowa si, dlaczego zapragnem posi wiedz o pejotlu.

Pitek, 23 czerwca 1961

- Bdziesz mnie uczy o pejotlu, don Juanie?

- A czemu chciaby rozpocz tak nauk?

- Naprawd chciabym zdoby wiedz o pejotlu. Czy samo pragnienie wiedzy nie jest wystarczajcym powodem?

- Nie! Trzeba, eby poszuka we wasnym sercu odpowiedzi na pytanie, dlaczego modzieniec, jakim jeste, pragnie podj si trudu nauki.

- A ty czemu uczye si o pejotlu, don Juanie?

- Dlaczego o to pytasz?

- Bo moe powód by ten sam.

- Wtpi. Ja jestem Indianinem. Kroczymy po rónych ciekach.

- Jest tylko jeden powód: chc si uczy o pejotlu, chc wiedzie. Ale zapewniam ci, don Juanie, e nie mam zych zamiarów.

- Wierz ci. Dym mi o tym powiedzia.

- Prosz?

- Niewane. Znam twoje zamiary.

- Chcesz powiedzie, e mnie przejrzae?

- Mona to i tak wyrazi.

- Wic bdziesz mnie uczy?

- Nie!

- Bo nie jestem Indianinem?

- Nie. Bo nie znasz swego serca. Wane jest to, eby dokadnie wiedzia, dlaczego chcesz si tym zaj. Poznawanie Mescalito to sprawa szalenie powana. Gdyby by Indianinem, wystarczyoby samo twoje pragnienie. Indianie odczuwaj je bardzo rzadko.

Niedziela, 25 czerwca 1961

Spdziem z don Juanem cae pitkowe popoudnie. Zamierzaem odjecha okoo siódmej wieczorem. Siedzielimy na werandzie przed domem don Juana i postanowiem raz jeszcze zagadn go o nauk. Stao si to niemal czynnoci rutynow i spodziewaem si, e znów odmówi. Spytaem, czy istnieje sposób, który pozwoliby mu zaakceptowa moje pragnienie wiedzy, jakbym by Indianinem. Upyno sporo czasu, nim odpowiedzia. Musiaam zosta i czeka, bo wygldao na to, e próbuje co rozstrzygn.

Wreszcie odrzek, e pewien sposób istnieje, i przystan do nakrelenia zadania. Stwierdzi, e jestem bardzo 0iiczony siedzeniem na pododze i e trzeba, abym znalaz takie “miejsce" [sitio], gdzie siedzc, nie odczuwabym znuenia. Przez cay czas siedziaem z kolanami podcignitymi pod brod i rkami splecionymi wokó ydek. Kiedy wspomnia o moim zmczeniu, poczuem, i e bol mnie plecy i e jestem zupenie wyczerpany.

Czekaem, eby wyjani, co rozumie przez “miejsce", ale nie zada sobie najmniejszego trudu, eby rozjani t kwesti. Pomylaem, e moe chodzi mu o to, ebym zmieni pozycj, tote wstaem i usiadem bliej niego. Zaprotestowa, stwierdzajc jasno, e mia na myli miejsce, gdzie czowiek w naturalny sposób czuje si zadowolony i silny. Poklepa podog tam, gdzie siedzia, mówic, e to wanie jest jego miejsce, i doda, e postawion przez niego zagadk musz rozwiza sam, zabierajc si od razu do dziea.

Zadanie, które mi postawi, byo prawdziw amigówk. Nie miaem pojcia, jak si do tego zabra, nie wiedziaem nawet, o co mu chodzi. Kilkakrotnie prosiem o wskazówk, choby najdrobniejsz, która pomogaby mi w ustaleniu punktu, gdzie czubym si zadowolony i silny. Dowodziem z uporem, e nie mam pojcia, o co mu naprawd chodzi, poniewa nie rozumiem postawionego mi zadania. Poradzi mi, ebym kry po werandzie tak dugo, a znajd owo miejsce.

Wstaem i zaczem kry po pododze. Poczuem si idiotycznie i usiadem naprzeciw don Juana.

Bardzo si na mnie rozgniewa i zarzuci mi, e go nie sucham, dodajc, e by moe odechciao mi si nauki. Po chwili uspokoi si i wyjani mi, e nie wszdzie siedzi si lub przebywa jednakowo dobrze, gdzie na werandzie istnieje jedyne w swoim rodzaju miejsce, gdzie czubym si lepiej ni gdziekolwiek indziej. Moje zadanie polegao na tym, eby odnale to miejsce. Sposób postpowania by najogólniej taki, e powinienem “wczuwa si" we wszystkie dostpne punkty powierzchni werandy, dopóki nie bd móg stwierdzi ponad wszelk wtpliwo, e odnalazem ów waciwy.

Odparem na to, e jakkolwiek weranda nie jest zbyt obszerna (12 x 8 stóp), liczba ewentualnych “miejsc" jest kolosalna; tote sprawdzenie ich potrwaoby niezmiernie dugo, tym bardziej e liczba moliwoci jest waciwie nieograniczona, bo nie okreli rozmiarów tego punktu. Daremne byy moje wywody, don Juan wsta z podogi i przestrzeg mnie surowo, e poszukiwania mog mi zaj wiele godzin, nawet dni, ale jeli nie rozwi zadania, mog od razu wraca do domu, bo nie bdzie mi mia nic do powiedzenia. Podkreli, e wie, gdzie znajduje si moje miejsce, dlatego nie bd móg go okama; stwierdzi take, e tylko w ten sposób mógby uzna za uzasadnione moje pragnienie poznania Mescalito. Doda, e na tym wiecie nie ma nic za darmo, a nauka wszystkiego, co jest do nauczenia, musi by trudna.

Poszed za dom do chaparralu odda mocz. Wszed do wntrza domu tylnym wejciem.

Pomylaem, e polecenie odszukania rzekomego miejsca szczliwoci jest w istocie sposobem na pozbycie si mnie, ale podniosem si i zaczem przemierza werand tam i z powrotem. Niebo byo jasne i czyste. Doskonale widziaem caa werand, ale i jej okolice. Szukaem chyba ponad godzin, ale nie stao si nic, co pozwolioby mi zlokalizowa owo miejsce. Zmczyem si chodzeniem i usiadem, po paru minutach przesiadem si w inne miejsce, póniej w jeszcze inne, a w sposób do systematyczny zbadaem ca powierzchni podogi. Usiowaem “wyczuwa" rónice pomidzy poszczególnymi miejscami, ale brakowao mi kryteriów rozróniania. Miaem poczucie, e marnuj czas, ale nie ustawaem. Zracjonalizowaem to sobie w ten sposób, e odbyem dalek podró po to, eby zobaczy si z don Juanem, i nie mam nic innego do roboty.

Pooyem si na plecach i podoyem donie pod gow niczym poduszk. Nastpnie przewróciem si na brzuch i leaem tak przez chwil. T metod z przewracaniem si z pleców na brzuch powtórzyem, przetaczajc si po caej pododze. Po raz pierwszy natknem si jakby na cie kryterium. Byo mi cieplej, kiedy leaem na plecach.

Zaczem przetacza si znowu, tym razem w przeciwnym kierunku, przemierzajc ponownie ca powierzchni i kadc si twarz do podogi wszdzie tam, gdzie podczas pierwszej tury kadem si twarz do sufitu. Doznawaem tych samych wrae zimna i ciepa - w zalenoci od pozycji - ale poza tym nie wystpoway adne rónice.

Wówczas wpadem na myl, która wydaa mi si genialna: miejsce don Juana! Usiadem na nim, a potem pooyem si, najpierw twarz do podogi, póniej na plecach, ale miejsce niczym nie rónio si od pozostaych. Wstaem. Miaem dosy. Chciaem poegna si z don Juanem, ale krpowaem si go budzi. Spojrzaem na zegarek. Druga w nocy! Turlaem si po pododze przez sze godzin.

W tej samej chwili pojawi si don Juan i skierowa si za dom do chaparralu. Wróciwszy, stan w drzwiach. Poczuem cakowite zniechcenie; miaem ochot powiedzie mu co paskudnego i odjecha. Uwiadomiem sobie jednak, e to nie jego wina; to ja sam zdecydowaem si na ten cay absurd. Powiedziaem mu, e nie daem rady - przez ca noc turlaem si po pododze jak kretyn i dalej nie potrafi dopatrze si w jego zagadce adnego sensu.

Rozemia si i odpowiedzia, e go to nie dziwi, bo obraem nieprawidowy sposób postpowania. Nie uywaem oczu. To prawda, tylko e byem absolutnie pewny, i don Juan poleci mi wyczu rónic. Powiedziaem o tym, ale twierdzi, e mona czu oczyma, gdy nie wpatruj si one prosto w przedmiot. Co do mnie - mówi - nie miaem innego sposobu rozwizania tej zagadki prócz uycia jedynego dostpnego mi rodka - mych oczu.

Wszed do domu. Byem przekonany, e mnie cay czas obserwowa. Sdziem, i tylko w ten sposób móg si dowiedzie, e nie uywaem oczu.

Znów zaczem si turla, bya to bowiem najwygodniejsza metoda. Tym razem jednak, wsparszy podbródek na doniach, przygldaem si kademu szczegóowi.

Po upywie pewnego czasu w otaczajcej mnie ciemnoci nastpia zmiana. Kiedy skupiem wzrok na punkcie znajdujcym si bezporednio przede mn, cae moje pole widzenia rozjarzyo si na obrzeach jednolitym zielonkawoótym kolorem. Skutek by oszaamiajcy. Ze wzrokiem utkwionym w punkt przede mn zaczem czoga si ukosem na brzuchu, maymi odcinkami dugoci okoo jednej stopy.

Nagle, prawie na rodku podogi, uwiadomiem sobie kolejn zmian zabarwienia. W punkcie pooonym na prawo ode mnie - wci na obrzeu mego pola widzenia - kolor zielonkawoóty zamieni si w intensywny fiolet. Ca uwag skupiem na tym miejscu. Fiolet, cho zblad, wci jarzy si jednostajnym blaskiem, gdy si w niego wpatrywaem.

Oznaczywszy owo miejsce swoj kurtk, zawoaem don Juana. Wyszed na werand. Ogarno mnie prawdziwe podniecenie - rzeczywicie dostrzegem zmian kolorów. Wydawao si, e nie zrobio to na nim szczególnego wraenia, ale poleci mi usi w owym miejscu i opowiedzie mi o swoich wraeniach.

Usiadem, potem za pooyem si na plecach. Stojc nieopodal, ponawia pytanie o moje samopoczucie, nie odczuwaem jednak adnej rónicy. Usiowaem poczu ja lub spostrzec przez mniej wicej pitnacie minut, W czym don Juan cierpliwie mi towarzyszy. Miaem do. W ustach poczuem metaliczny posmak. Nagle rozbolaa mnie gowa. Zbierao mi si na wymioty. Myl O moich absurdalnych wysikach doprowadzaa mnie do szewskiej pasji. Wstaem.

Don Juan zauway widocznie moj desperacj. Bez cienia umiechu owiadczy z wielk powag, e musz by wobec siebie nieugity, jeli chc si czego nauczy. Mam tylko dwie moliwoci - cign - zrezygnowa i wraca do domu, wówczas nie naucz si nigdy, albo rozwiza zagadk.

Ponownie wszed do rodka. Chciaem natychmiast odjecha, ale byem zbyt zmczony, eby prowadzi, a poza tym dostrzeenie kolorów byo tak zdumiewajce, e z pewnoci musiao stanowi swoiste kryterium, moe naleao odkry jakie inne zmiany. Na odjazd byo zreszt za póno. A zatem usiadem, wyprostowaem nogi i zaczem wszystko od pocztku.

Podczas tej rundy przetaczaem si szybko przez ca podog - omijajc miejsce don Juana - a nastpnie zaczem posuwa si w drug stron. Kiedy znalazem si na rodku, spostrzegem kolejn zmian zabarwienia, równie na skraju mego pola widzenia. Jednolity zielonoóty kolor likieru chartreuse zamieni si w jednym punkcie na prawo ode mnie w ostry kolor grynszpanu. Trwao to jaki czas, po czym nastpia naga metamorfoza w kolejny ustalony kolor, rónicy si od wczeniej przeze mnie odkrytego. cignem but, eby oznaczy to miejsce, po czym przetaczaem si dalej po caej pododze, a przemierzyem j we wszystkich moliwych kierunkach. adna inna zmiana zabarwienia nie nastpia.

Powróciem do miejsca oznaczonego butem i zbadaem je. Znajdowao si w odlegoci piciu-szeciu stóp od miejsca oznaczonego kurtk, w kierunku poudniowo-wschodnim. Nieopodal lea wielki odamek skalny. Przeleaem tam duszy czas, próbujc natrafi na jaki trop i przygldajc si najmniejszym szczegóom, ale nie odczuem adnej rónicy.

Postanowiem spróbowa w drugim miejscu. Wykonaem szybki obrót, nie wstajc z kolan; wanie miaem si pooy na kurtce, gdy poczuem, e ogarnia mnie niezwyky rodzaj lku. Przypominao to bardziej fizyczne wraenie jakiego napierania na brzuch. Poderwaem si na równe nogi i natychmiast cofnem. Zjeyy mi si wosy na karku. Nogi wygiy si lekko w uk, korpus wysun si w przód, a rce wycigny sztywno przed siebie, palce za rozczapierzyy si jak pazury. Spostrzegszy dziwaczn postaw, jak przyjo moje ciao, przelkem si jeszcze bardziej.

Mimowolnie podszedem w stron gazu obok mego buta i usiadem na nim. Z gazu osunem si na podog. Próbowaem zrozumie powód, dla którego ogarno mnie takie przeraenie. Pomylaem, e jest nim zmczenie. Byo ju prawie jasno. Czuem si gupio i nieswojo. A jednak nie potrafiem wytumaczy sobie przyczyny mego lku ani ustali, czego ode mnie chce don Juan.

Postanowiem spróbowa po raz ostatni. Wstaem i zbliyem si powoli do miejsca oznaczonego kurtk - ponownie poczuem ten sam strach. Tym razem staraem si za wszelk cen zachowa panowanie nad sob. Usiadem, potem za uklkem, chcc pooy si twarz do podogi, ale nie byem w stanie przemóc lku. Wysunite przed siebie rce oparem o podog. Mój oddech uleg przyspieszeniu, odek podszed mi do garda. Ogarna mnie absolutna panika i walczyem z sob, eby nie poderwa si do ucieczki. Niewykluczone, e don Juan mnie obserwowa. Powolutku przeczogaem si w miejsce oznaczone butem i usiadem wsparty plecami o ska, Chciaem chwil odpocz i pozbiera myli, tymczasem zasnem.

Usyszaem nad gow miech i gos don Juana. Obudziem si.

- No i znalaze - powiedzia.

W pierwszej chwili nie zrozumiaem, ale zapewni mnie ponownie, e chodzio wanie o to miejsce, gdzie usnem. Zapyta znowu, jak si czuj, lec tam. Odpowiedziaem, e waciwie nie widz adnej rónicy.

Poleci mi porówna moje odczucia teraniejsze z tym, co czuem, lec w tamtym drugim miejscu. Uprzytomniem sobie, e absolutnie nie mog wytumaczy lku, jaki odczuwaem dzisiejszej nocy. Tonem nieco prowokujcym nakaza mi usi na tamtym miejscu. Z jakiego niewytumaczalnego powodu lkaem si to zrobi i nie usiadem. Stwierdzi wówczas, e tylko gupiec nie potrafiby dostrzec rónicy.

Zapytaem, czy oba te miejsca maj jakie specjalne nazwy. Odpowiedzia, e to, w którym czuj si dobrze, nazywa si sitio, a tamto drugie to nieprzyjaciel; oba stanowi klucz do ludzkiego samopoczucia, zwaszcza w wypadku czowieka dcego do zdobycia wiedzy. Samo siedzenie w takim miejscu daje czowiekowi si wyszego rodzaju, nieprzyjaciel natomiast osabia go, a nawet moe spowodowa jego mier. Doda, e ucinajc sobie drzemk na swoim miejscu, uzupeniem zapas energii, któr tak szczodrze trwoniem ubiegej nocy. Stwierdzi równie, e kolory, jakie dostrzegaem w kadym poszczególnym punkcie, oddziauj dokadnie tak samo, zwikszajc bd uszczuplajc siy.

Spytaem, czy oprócz tych dwóch istniej jeszcze jakie inne wane dla mnie miejsca i w jaki sposób miabym ich ewentualnie szuka. Odpowiedzia, e miejsc dajcych si z tamtymi porówna znajduje si na wiecie sporo, a najlepszym sposobem ich odnalezienia byoby ustalenie charakterystycznych dla nich kolorów.

Nie byo dla mnie cakiem jasne, czy rozwizaem zadanie; waciwie za nie byem nawet zupenie przekonany, e w ogóle istnia jaki problem - nie mogem si oprze wraeniu, e moje przeycia miay charakter wymuszony i dozwolony. Byem pewien, e don Juan obserwowa mnie przez ca noc, po czym postanowi mnie udobrucha stwierdzeniem, e kade miejsce, w którym bym zasn, jest tym, którego szukaem. Nie byem jednak w stanie dostrzec logicznego uzasadnienia takiego postpowania, a kiedy poleci mi usi na tamtym drugim miejscu, nie zdoaem. Istniao osobliwe rozdarcie midzy moim praktycznym doznaniem lku przed “tamtym" miejscem a moj racjonaln analiz caego wydarzenia.

Don Juan jednake by absolutnie przekonany, e mi si powiodo, w zwizku z czym powiadomi mnie, i zamierza udzieli mi nauk o pejotlu.

- Prosie, eby ci uczy o Mescalito - powiedzia. - Chciaem si przekona, czy masz na tyle mocny charakter, eby stan z nim twarz w twarz. Z Mescalito nie ma artów. Trzeba panowa nad swymi zasobami energii. Od tej chwili mog uwaa, e samo twoje pragnienie stanowi dostateczny powód rozpoczcia nauki.

- Naprawd bdziesz mnie uczy o pejotlu?

- Wol nazywa go Mescalito. Mów tak samo.

- Kiedy rozpoczynamy?

- To nie takie proste. Wpierw musisz by gotowy.

- Chyba jestem.

- To powana sprawa. Musisz zaczeka, a nie bdzie najmniejszych wtpliwoci, a wtedy spotkacie si.

- Czy musz sam si przygotowa?

- Nie. Musisz po prostu czeka. Niewykluczone, e wkrótce z wszystkiego zrezygnujesz. atwo si mczysz. Wczoraj w nocy bye gotów zrezygnowa, jak tylko pojawiy si trudnoci. Mescalito wymaga bardzo powanych zamiarów.

2.

Poniedziaek, 7 sierpnia 1961

Przybyem do domu don Juana w stanie Arizona w pitek okoo siódmej wieczorem. Na werandzie siedziao wraz z nim piciu innych Indian. Pozdrowiwszy don Juana, usiadem w oczekiwaniu na to, a kto si odezwie. Po chwili formalnego milczenia jeden z mczyzn wsta» podszed ku mnie i rzek: Buenos noches. Podniosem si z miejsca i odpowiedziaem: Buenos noches. Wówczas wstali wszyscy pozostali Indianie, podeszli do mnie i wymamrotalimy swoje buenas noches oraz wymienilimy z sob ucisk doni, lekko dotykajc nawzajem czubków palców partnera bd podtrzymujc jego do przez krótk chwil, by j potem natychmiast wypuci.

Zajlimy ponownie swoje miejsca. Indianie sprawiali wraenie do niemiaych; nie znajdowali sów, cho Wszyscy mówili po hiszpasku.

Byo chyba wpó do ósmej, gdy nagle wszyscy powstali i ruszyli w stron tylnej czci domu. Przez duszy czas nikt si nie odezwa. Don Juan da mi znak, ebym szed za nim; wsiedlimy do starej póciarówki, któr tam zaparkowano. Usiadem z tyu wraz z don Juanem i dwoma modszymi Indianami. Nie byo tam poduszek ani awek, a siedzenie na twardej metalowej pododze nie naleao do przyjemnoci, zwaszcza odkd zjechalimy z szosy na poln drog. Don Juan powiedzia mi na ucho, e jedziemy do domu jednego z jego przyjació, który przygotowa dla mnie siedem mescalitos.

- A ty sam nie masz ani jednego, don Juanie? - spytaem wówczas.

- Mam, ale nie mógbym ci ich zaproponowa, bo musi to zrobi kto inny.

- Moesz mi wyjani, dlaczego?

- Dlatego, e by moe nie przypadniesz mu do gustu a wówczas nigdy nie zdoasz go pozna w sposób peen uczucia, czyli waciwy, i dojdzie do zerwania naszej przyjani.

- Czemu miabym mu si nie spodoba? Nic mu przecie nie zrobiem.

- Nie trzeba nic robi, eby mu si spodoba lub nie. Albo ci przyjmie, albo odrzuci.

- A jeli mnie nie przyjmie, to czy mona jako sprawi, eby mnie polubi?

Zdaje si, e tamci dwaj usyszeli moje pytanie i rozemiali si.

- Nie! Obawiam si, e na to nie ma adnego sposobu! - odpowiedzia don Juan.

Odwróci si ode mnie i nie mogem dalej z nim rozmawia.

Jechalimy jeszcze co najmniej godzin, nim zatrzymalimy si naprzeciw niewielkiego domu. Byo ju cakiem ciemno i kiedy kierowca zgasi przednie wiata, widziaem jedynie niewyrany zarys budynku.

Moda kobieta, sdzc po akcencie Meksykanka, staraa si krzykiem zmusi ujadajcego psa do zamilknicia. Wysiedlimy z ciarówki i weszlimy do rodka. Mijajc kobiet, Indianie mamrotali kolejno swoje buenas noches. Odpowiadaa, a potem ajaa psa dalej.

Znalelimy si w obszernej izbie, penej najrozmaitszych przedmiotów. Przymione wiato malekiej arówki nadawao temu miejscu do ponury wygld. Pod cianami stay krzesa z poamanymi nogami i zapadnitymi siedzeniami. Trzej sporód przybyych mczyzn usiedli na tapczanie, najwikszym meblu w izbie. Tapczan by bardzo stary i na caej dugoci zapadnity a po podog, w przymionym wietle wydawa si czerwony i brudny. Reszta nas usiada na krzesach. Zapado dugie milczenie. Wtem jeden z mczyzn wsta i wyszed do drugiego pokoju. Mia chyba ponad pidziesit lat by niady, wysoki i krzepki. Po chwili wróci z dzbankiem na kaw. Otwar wieko i poda mi dzbanek: w rodku znajdowao si siedem kawaków jakiej dziwnej substancji. Róniy si ksztatem i konsystencj. Byy okrge, inne miay poduny ksztat. W dotyku przypominay misz orzecha woskiego bd powierzchni korka. Brzowy kolor nadawa im wygld twardych, suchych upin orzecha. Obracaem je w doniach, dusz chwil pocierajc palcami ich powierzchni.

- To si uje [esto se masca] - powiedzia szeptem don Juan.

Dopóki si nie odezwa, nie zdawaem sobie sprawy, e siedzia tu obok. Spojrzaem na innych, ale nikt na mnie nie patrzy; mczyni rozmawiali z sob bardzo ciszonymi gosami. Nadesza chwila cakowitego braku zdecydowania i lku. Ledwie panowaem nad sob.

- Musz wyj do ubikacji - powiedziaem do don Juana. - Wyjd si troch przej.

Poda mi dzbanek, a ja woyem do rodka gaki pejotlu. Wychodziem ju z izby, gdy mczyzna, który poda mi dzbanek, wsta, podszed do mnie i powiedzia, e muszla klozetowa znajduje si w drugiej izbie.

Umieszczona bya prawie na wprost drzwi. Tu obok stao obszerne oe zajmujce ponad poow przestrzeni. Spaa w nim tamta kobieta. Jaki czas staem znieruchomiay w drzwiach, po czym wróciem do izby, gdzie przebywali pozostali mczyni.

Waciciel domu przemówi do mnie po angielsku:

“Don Juan mówi, e pochodzisz z Ameryki Poudniowej. Czy jest tam mescal?" Odpowiedziaem, e nie mam najmniejszego pojcia.

Wydawao si, e Ameryka Poudniowa ich ciekawi; rozmawialimy dusz chwil o tamtejszych Indianach. Jeden z mczyzn zapyta mnie wówczas, dlaczego chc skosztowa pejotlu. Odpowiedziaem, e chc si przekona, co to takiego. Rozemiali si pochliwie.

Don Juan wyda mi agodnie polecenie: “uj, przeuwaj [Masca, masca]".

Rce mi zwilgotniay, a odek si skurczy. Dzbanek z gakami sta na pododze obok krzesa. Pochyliwszy si, wycignem jedn na chybi trafi i woyem do ust. Miaa niewiey smak. Rozgryzem j na dwie czci i zaczem u jeden kawaek. Poczuem mocn, szczypic gorycz, w okamgnieniu zdrtwiay mi usta. W miar jak uem, gorycz narastaa, powodujc napyw niesamowicie obfitej liny. Jeli chodzi o dzisa i jam ustn, to miaem wraenie, jakbym jad kawaek sonego, suszonego misa lub ryby, odczuwajc niejako przymus jeszcze intensywniejszego ucia. Po pewnym czasie skoczyem u drugi kawaek; usta miaem tak zdrtwiae, e nie odczuwaem ju gorzkiego smaku. Gaka pejotlowa bya zbitkiem strzpków podobnie jak wóknista cz pomaraczy lub trzcina cukrowa - nie wiedziaem, czy mam j pokn, czy wyplu. Kiedy si nad tym zastanawiaem, gospodarz powsta i zaprosi wszystkich na werand.

Wyszedszy z izby, usiedlimy w ciemnoci. Na werandzie byo cakiem wygodnie, a pan domu przyniós butelk tequili.

Mczyni usiedli rzdem, wsparci plecami o cian. Zajmowaem miejsce najbardziej na prawo. Zaraz obok mnie siedzia don Juan, który postawi mi dzbanek z pejotlem midzy nogami. Nastpnie poda mi butelk, która krya z rk do rk, i powiedzia, ebym spuka gorycz ykiem tequili.

Wypluem strzpki pierwszej gaki i pocignem yczek. Nie pozwoli mi pokn, tylko kaza przepuka usta, aby zatrzyma napyw liny. lina i tak napywaa dalej, ale alkohol z pewnoci pomóg pozby si cho czciowo goryczy w ustach.

Don Juan da mi kawaek suszonej moreli, a moe figi - z powodu ciemnoci nie byem w stanie zobaczy, nie mogem take poczu smaku - nakazujc mi, bym u go dokadnie i powoli, bez popiechu. Z pokniciem miaem kopoty.

Po krótkiej przerwie butelka znów zacza kry. Don Juan poda mi kawaek kruchego suszonego misa. Powiedziaem, e nie mam ochoty na jedzenie.

- To nie jest jedzenie - odpowiedzia stanowczo.

Cay schemat powtórzy si sze razy. Pamitam, e zuem ju sze gaek pejotlu, kiedy rozmowa nagle bardzo si oywia. Nie potrafiem okreli jzyka, w jakim j prowadzono, ale temat by bardzo ciekawy i wszyscy w niej uczestniczyli, ja za staraem si sucha bardzo uwanie, bym take móg wzi w niej udzia. Kiedy jednak spróbowaem si odezwa, uwiadomiem sobie, e nie potrafi - sowa bkay mi si chaotycznie po gowie.

Siedziaem oparty o cian, przysuchujc si rozmawiajcym mczyznom. Mówili po wosku, powtarzajc cigle jedno i to samo zdanie o gupocie rekinów. Wydawao mi si, e temat jest logicznie spójny. Powiedziaem kiedy don Juanowi, i rzek Kolorado w Arizonie pierwsi Hiszpanie nazywali “el rio de los tizones" (rzek wgla drzewnego), potem kto bdnie napisa lub le odczyta wyraz “tizones" i rzek nazwano “el rio de los tiburones" (rzek rekinów). Byem przekonany, e rozmawiaj o tej opowiastce, ale nigdy bym nie pomyla, e który z nich wada jzykiem woskim.

Zachciao mi si wymiotowa, ale nie przypominam sobie, bym to zrobi. Spytaem, czy kto zechciaby mi przynie odrobin wody. Odczuwaem niewymowne pragnienie.

Don Juan przyniós mi wielki rondel. Postawi go na ziemi w pobliu ciany. Przyniós take may kubek lub puszk. Zanurzy j w rondlu i poda mi, mówic, ebym nie pi, tylko odwiey wod usta.

Woda wygldaa dziwnie: lnia i byszczaa niczym gsty lakier. Chciaem zagadn o to don Juana i mozoliem si, by wyrazi myli po angielsku, gdy uprzytomniem sobie, e on nie mówi tym jzykiem. Przeyem chwil wielkiej konsternacji i zdaem sobie spraw, e cho wiem, co mam na myli, nie mog tego wypowiedzie. Chciaem skomentowa dziwny wygld wody, ale w nastpstwie tego pragnienia nie pojawiy si sowa; miaem uczucie, e zamiast nich z moich ust dobywaj si moje nie wypowiedziane myli niejako w pynnej formie. Miaem wraenie, jakbym wymiotowa bez najmniejszego wysiku, bez skurczów przepony. To by przyjemny strumie pynnych sów.

Napiem si. Wraenie, e wymiotuj, ustpio. Odtd nie syszaem ju adnych haasów, zauwayem natomiast, e mam trudnoci z ogniskowaniem wzroku. Rozejrzaem si za don Juanem, a odwracajc gow, spostrzegem, e moje pole widzenia skurczyo si do rozmiarów niewielkiego koa przed oczami. Nie byo to doznanie budzce strach czy te nieprzyjemne, przeciwnie - byo to co nowego: mogem dosownie posuwa si po terenie, skupiajc wzrok na jednym punkcie, a potem krcc powoli gow w dowolnym kierunku. Kiedy po raz pierwszy zszedem z werandy, spostrzegem, e wszdzie panuje ciemno; w oddali unosia si tylko una miejskich wiate. W obrbie jednak mego kolistego pola widzenia wszystko byo wyranie wida. Zapomniaem o don Juanie i pozostaych mczyznach i zajem si wycznie przeczesywaniem terenu za pomoc mego wyostrzonego wzroku.

Ujrzaem miejsce, w którym podoga werandy stykaa si ze cian. Powoli zwracajc gow w praw stron - idc wzrokiem za cian - zobaczyem don Juana, który siedzia o ni oparty. Przekrciem gow w lewo, chcc skoncentrowa wzrok na wodzie. Natrafiem na dno rondla; uniósszy lekko gow, ujrzaem zbliajcego si czarnego psa redniej wielkoci. Widziaem, jak podchodzi do wody. Zacz pi. Uniosem rk, eby go odepchn;

.W tym celu zogniskowaem na nim moje precyzyjne widzenie i nagle ujrzaem, e pies staje si przezroczysty. Woda bya lnicym, lepkim pynem. Widziaem, jak przecieka przez gardo w gb psiego ciaa. Widziaem, jak przepywa równomiernie przez kady jego zakamarek, a nastpnie tryska przez kady wos psiej sierci. Widziaem, jak ów opalizujcy pyn przepywa przez kady wosek, by nastpnie wydosta si z sierci i utworzy dug, jedwabist grzyw.

Wtedy to ogarny mnie silne konwulsje i w mgnieniu oka znalazem si wewntrz tunelu - bardzo niskiego i wskiego, twardego i dziwnie zimnego. W dotyku przypomina cian z mocnej cynfolii. Stwierdziem, e siedz na dnie tunelu. Spróbowaem wsta, ale uderzyem gow o metalowe sklepienie, a tunel kurczy si, dopóki nie zaczem si dusi. Pamitam, e musiaem doczoga si do kolistego miejsca, gdzie koczy si tunel; gdy tam wreszcie dotarem - jeli dotarem - zupenie zapomniaem o psie, don Juanie i o sobie samym. Byem wykoczony. Ubranie miaem przesiknite zimn, lepk ciecz. Przetaczaem si tam i z powrotem, próbujc znale miejsce, gdzie mógbym odpocz, gdzie serce nie tukoby si tak strasznie. W którym momencie ponownie ujrzaem psa.

Wówczas natychmiast odzyskaem pami i nagle wszystko stao si absolutnie jasne. Odwróciem si, szukajc wzrokiem don Juana, ale nie byem w stanie dostrzec niczego - lub nikogo. Mój wzrok móg dostrzec wycznie psa, który zaczyna opalizowa; jego ciao promieniowao intensywnym wiatem. Znowu ujrzaem przepywajc przeze wod, jarzc si niczym ar ogniska. Dopadem naczynia z wod, zanurzyem w nim twarz i piem razem z psem. Rce oparem na ziemi przed sob i pijc, widziaem, jak ciecz przepywajca przez moje yy mieni si na czerwono, óto, zielono. Piem coraz wicej.

Piem tak dugo, a sam si cay rozjarzyem i rozpomieniem. Piem, dopóki ciecz nie usza wszystkimi porami mej skóry, wydostajc si na zewntrz w postaci jedwabistych wókien, a i mnie urosa duga, byszczca i mienica si barwami tczy grzywa. Spojrzaem na psa - mia tak sam grzyw. Najwysza bogo ogarna cae moje ciao i pobieglimy razem w stron ótego ciepa promieniujcego z jakiego nieokrelonego miejsca. Dotarszy tam, zaczlimy figle. Figlowalimy i mocowalimy si tak dugo, a poznaem jego pragnienia, a on pozna moje. Na zmian poruszalimy sob, niczym w teatrze lalek. Zaciskajc palec u nóg, mogem wprawi w ruch jego apy, ilekro natomiast pies pochyli eb, odczuwaem nieodpart ch skakania. Najwikszy jednak psi figiel polega na tym, e zmusza mnie do drapania si nog po gowie w pozycji siedzcej; dokonywa tej sztuczki, machajc zamaszycie uszami. Ta psota wydawaa mi si nadzwyczaj mieszna. Có za wdzik i ironia, jakie mistrzostwo, mylaem. Ogarna mnie nie dajca si ^opisa euforia. miaem si, dopóki nie zaczo mi brakowa tchu.

Poczuem wyranie, e nie mog otworzy oczu; mój wzrok natrafia na tafl wody. Ten bardzo nieprzyjemny stan trwa dugo; wielki ból pomieszany by z trwog, e cho nie mog si obudzi, nie jestem pogrony we nie. A potem z wolna wiat stawa si przejrzysty i odzyska ostro konturów. Pole mego widzenia byo znów koliste i rozlege, czemu towarzyszy normalny odruch wiadomoci nakazujcy rozejrze si w poszukiwaniu tamtej wspaniaej istoty. Wówczas to nadszed najtrudniejszy moment. Przejcie z mego stanu normalnego odbyo si w ten sposób, e prawie nie zdaem sobie z niego sprawy: zachowaem wiadomo, a moje odczucia i myli byy tego logicznym wynikiem, samo przejcie za nastpio gadko i wyranie. Ale owa druga zmiana, przebudzenie do wiadomoci powanej i trzewej, bya autentycznym szokiem. Zapomniaem, e jestem czowiekiem! Smutek tej w aden sposób nie dajcej si naprawi sytuacji by tak dojmujcy, e si rozpakaem.

Sobota, 5 sierpnia 1961

Pónym rankiem po niadaniu waciciel domu, don Juan i ja pojechalimy z powrotem do domu don Juana. Cho byem bardzo zmczony, nie mogem zasn w ciarówce. Dopiero po odejciu tamtego czowieka zdoaem usn na werandzie.

Obudziem si po zapadniciu zmroku; don Juan nakry mnie kocem. Szukaem don Juana, ale nie byo go w domu. Nadszed troch póniej z garnkiem smaonej fasoli i stert podpomyków. Byem godny jak wilk.

Kiedy odpoczywalimy po posiku, poprosi mnie, bym mu opowiedzia wszystko, co wydarzyo si poprzedniej nocy. Zdaem mu relacj z moich przey, czynic to szczegóowo i moliwie jak najdokadniej.

Gdy skoczyem, kiwn gow i powiedzia: “Sdz, e wypade znakomicie. Trudno mi teraz wyjani, w jaki sposób i dlaczego. Ale uwaam, e wszystko poszo wietnie. Bo widzisz, niekiedy on psoci jak mae dziecko, czasami za bywa straszny, przeraajcy. Albo figluje, albo zachowuje si miertelnie powanie. Nie sposób przewidzie z góry, jaki bdzie z dan osob, chyba e kto zna go dobrze. Dzi w nocy bawie si z nim. Nie znam nikogo oprócz ciebie, kto spotkaby si z nim w taki sposób.

- Na czym polega rónica midzy moimi przeyciami a doznaniami innych?

- Nie jeste Indianinem, dlatego trudno mi si zorientowa, w czym rzecz. Ale on albo przyjmuje, albo odrzuca ludzi, obojtnie jakiego s pochodzenia. Tyle wiem. Byem nieraz tego wiadkiem. Wiem take, e to psotnik, e rozmiesza niektórych do ez, ale nigdy nie widziaem, eby si z kim bawi.

- Czy moesz mi teraz powiedzie, don Juanie, w jaki sposób pejotl chroni...

Nie pozwoli mi dokoczy. Energicznie dotkn mego ramienia.

- Nie nazywaj go nigdy w ten sposób. Widziae go za mao i nie znasz go bliej.

- W jaki sposób Mescalito ochrania ludzi?

- Doradza. Odpowiada na wszelkie pytania.

- Wic Mescalito istnieje naprawd? Mona go zobaczy?

Sprawia wraenie zaskoczonego tym pytaniem. Spojrza na mnie z rodzajem zakopotania w oczach.

- Chodzi mi o to, czy Mescalito...

- Syszaem twoje pytanie. Nie widziae go w nocy? Chciaem odrzec, e widziaem jedynie psa, ale spostrzegem jego zdezorientowane spojrzenie.

- Wic uwaasz, e to jego widziaem wczoraj w nocy? Spojrza na mnie z pogard. Rozemia si cicho, potrzsn gow, jakby nie móg w to uwierzy, i doda tonem nadzwyczaj inteligentnym: A poco crees que era tu... mama? (A ty moe mylae, e to bya twoja... mamusia?) Zrobi pauz, nim powiedzia mama, poniewa mia zamiar uy wyraenia tu chingada mdre, bdcego lekcewac aluzj do matki rozmówcy. Sowo mama byo tak nieoczekiwane, e obaj wybuchnlimy miechem.

Nastpnie uprzytomniem sobie, e don Juan zasn, nie odpowiedziawszy na moje pytanie.

Niedziela, 6 sierpnia 1961

Zawiozem don Juana do domu, gdzie zayem pejotl. Podczas jazdy powiedzia mi, e czowiek, który “ofiarowa mnie Mescalito", mia na imi John. Po przybyciu na miejsce zastalimy Johna siedzcego na werandzie w towarzystwie dwóch modych mczyzn. Wszyscy trzej zachowywali si szalenie jowialnie. miali si i rozmawiali z wielk swobod. Ich angielszczyzna bya wymienita. Powiedziaem do Johna, e przyjechaem, aby mu podzikowa za pomoc.

Chciaem dowiedzie si, co sdz o moim zachowaniu podczas seansu halucynogennego, i powiedziaem im, e staraem si sobie przypomnie, co robiem tamtej nocy, ale nic nie pamitam. Rozemiali si, nie kwapic si wcale do rozmowy. Odniosem wraenie, e mityguj si ze wzgldu na don Juana. Wszyscy zerkali w jego stron, jak gdyby w oczekiwaniu na przyzwolenie. Don Juan musia im w jaki sposób go udzieli, cho sam niczego nie zauwayem, gdy John zacz raptem opowiada mi o tym, co robiem tamtej nocy.

Stwierdzi, e zostaem “przyjty", kiedy usysza, e wymiotuj. Wedug jego oblicze wymiotowaem trzydzieci razy. Don Juan poprawi go, stwierdzajc, e tylko dziesi.

John mówi dalej:

- Wtedy zgromadzilimy si wszyscy obok ciebie. Bye sztywny i miae drgawki. Lec na plecach, poruszae wargami, jakby mówi; trwao to bardzo dugo. Potem zacze wali gow o podog, a don Juan nakry ci gow starym kapeluszem, i wtedy przestae. Dygotae i jczae godzinami, lec na pododze. Wszyscy ju chyba usnli, ale syszaem przez sen twoje posapywanie i stkanie. Nagle usyszaem twój krzyk i zbudziem si. Zobaczyem, e krzyczc, skaczesz pod niebo. Dae susa w kierunku wody, przewrócie rondel i zacze tarza si w kauy. Don Juan przyniós ci wody. Usiade spokojnie przed rondlem. Potem wykonae skok i zdare z siebie cae ubranie. Klczc przed rondlem, pie wielkimi haustami. Nastpnie usiade znowu w tym samym miejscu i wlepie wzrok w przestrze. Sdzilimy, e zostaniesz tam na zawsze. Prawie wszyscy spali, take don Juan, gdy ponownie zerwae si z miejsca, wydajc z siebie gony skowyt, i rzucie si w pogo za psem. Pies si przestraszy i te zacz skowycze, i uciek na tyy budynku. Wówczas wszyscy si obudzili.

Powstalimy z miejsc. Wrócie z drugiej strony, cigajc nadal psa. Pies bieg przed tob: szczeka i skowycza. Przebiege wokó domu chyba ze dwadziecia razy, szczekajc jak pies. Baem si, e ludzie si tym zainteresuj. W bliskim ssiedztwie nikt nie mieszka, ale twój skowyt sycha byo w promieniu kilku mil.

- Dogonie psa i przyniose go na rkach na werand - dorzuci który z modszych mczyzn. John podj opowie:

- A potem zacze bawi si z psem. Mocowae si z nim, ksalicie si dla zabawy. Wydawao mi si to zabawne. Mój pies zwykle nie figluje. Tymczasem wy turlalicie si po sobie.

- Potem pognae ku wodzie, a pies pi razem z tob - powiedzia modzieniec. - Powtórzylicie ten bieg po wod pi czy sze razy.

- Jak dugo to trwao? - spytaem.

- Cae godziny - odrzek John. - W pewnej chwili stracilimy was z oczu. Musiae chyba pobiec na tyy domu. Syszelimy tylko, jak szczekasz i postkujesz. Robie to tak bardzo po psiemu, e trudno was byo odróni.

- A moe to po prostu by pies - powiedziaem. Rozemiali si.

- To ty tam szczeka, chopie! - powiedzia John.

- I co dalej?

Trzej mczyni popatrzyli po sobie, jak gdyby ustalenie dalszego przebiegu wydarze sprawiao im wielk trudno. Wreszcie przemówi mody czowiek, który dotd nie odezwa si jeszcze ani sowem.

- Zatkao go - powiedzia, kierujc wzrok na Johna.

- Tak jest: zatkao ci na amen. Zacze paka w osobliwy sposób, a potem zwalie si na podog. Mylelimy, e przygryze sobie jzyk. Don Juan rozwar ci szczki i obla ci twarz wod. Wówczas znowu zacze dygota i cae twe ciao ogarny drgawki. A potem znieruchomiae na duej. Don Juan stwierdzi, e ju po wszystkim. By ranek, wic nakrylimy ci kocem i zostawilimy picego na werandzie.

Na tym urwa i spojrza na pozostaych mczyzn, którzy walczyli z sob, eby nie wybuchn miechem. Zwróci si z jakim pytaniem do don Juana, który odpowiedzia z umiechem. Wówczas John odwróci si do mnie i powiedzia:

- Zostawilimy ci tu na werandzie, bomy si bali, e nam obsikasz cay dom.

Wszyscy wybuchnli gonym miechem.

- A co ja takiego robiem? - zapytaem. - Czybym...?

- Czyby...? - przedrzenia mnie John. - Nie zamierzalimy tego mówi, ale don Juan uwaa, e to nic nie szkodzi. Obsikae mi caego psa!

- Co takiego?

- Chyba nie sdzisz, e pies ucieka przed tob, bo si ciebie ba? Ucieka, bo na niego sika.

Zapanowaa ogólna wesoo. Próbowaem zada pytanie jednemu z modych mczyzn, ale nie sysza, bo wszyscy zanosili si miechem.

John cign dalej:

- Ale mój pies nie pozosta ci duny i te na ciebie nasika!

Te sowa musiay zabrzmie wyjtkowo miesznie, bo wszyscy ryknli miechem, nie wyczajc don Juana. Kiedy si uspokoili, zapytaem przejty do ywego:

- Czy to prawda? Tak naprawd byo? miejc si nadal, John powiedzia:

- Przysigam ci, e mój pies naprawd ci obsika. W drodze powrotnej do domu don Juana spytaem go ponownie:

- Czy to wszystko naprawd si wydarzyo, don Juanie?

- Owszem - odrzek - ale oni nie wiedz, co zobaczy. Nie zdaj sobie sprawy, e ty figlowae z “nim". To dlatego ci nie przeszkadzaem.

- Ale ta historyjka z obsikiwaniem mnie przez psa i psa przeze mnie jest prawdziwa?

- To nie by pies! Ile razy mam ci to powtarza? Inaczej tego nie zrozumiesz, tylko w ten sposób. To “on" si z tob bawi.

- Czy wiedziae to wszystko, nim ci o tym opowiedziaem?

Zawaha si, nim odpowiedzia.

- Nie. Zapamitaem twój dziwny wygld, nim mi o wszystkim powiedziae. Domylaem si, e nic zego ci si nie dzieje, bo nie wygldae na przeraonego.

- Czy ten pies rzeczywicie si ze mn bawi?

- Do jasnej cholery! To nie by pies!

Czwartek, 17 sierpnia 1961

Opowiedziaem don Juanowi o swoich doznaniach w zwizku z przeytym zdarzeniem. Z punktu widzenia mych zamierze badawczo-naukowych bya to katastrofa, bo nie miaem najmniejszej ochoty na ponowne przeycie podobnego “spotkania" z Mescalito. Wszystko, co mi si przydarzyo, byo wprawdzie interesujce, ale cae to dowiadczenie nie zawierao w sobie nic, co by mnie rzeczywicie zachcao do dalszych poszukiwa w tej dziedzinie. Byem szczerze przekonany, e nie nadaj si do przedsiwzi tego rodzaju. Pejotl le oddziaa na moje fizyczne samopoczucie. W nastpstwie jego spoycia zrodzi si we mnie nieokrelony lk czy smutek, jaka melancholia, której nie umiaem dokadnie zdefiniowa. Nie byo w tym stanie adnej wzniosoci. Don Juan rozemia si i powiedzia:

- Zaczynasz si uczy.

- Nie dla mnie taka nauka. Ja si do tego nie nadaj, don Juanie.

- Jak zawsze przesadzasz.

- Nie przesadzam.

- Przesadzasz. Kopot w tym, e przesadzasz tylko w tym, co ze.

- Jeli o mnie chodzi, to tego, co dobre, nie ma. Wiem tylko tyle, e si boj.

- Strach to nic zego. Bojc si, widzimy inaczej.

- Ale mnie wcale nie zaley na tym, eby widzie inaczej, don Juanie. Chyba zrezygnuj z nauki o Mescalito. To mnie przerasta, don Juanie. Czuj si w tej sytuacji naprawd fatalnie.

- Bo to jest fatalna sytuacja, nawet dla mnie. Nie tylko ciebie jednego zbia z tropu.

- A czemu miaaby zbi z tropu ciebie, don Juanie?

- Zastanawiaem si nad tym, co ujrzaem tamtej nocy. Mescalito rzeczywicie bawi si z tob. To zbio mnie z tropu, bo to by znak.

- Jaki znak, don Juanie?

- Mescalito wskaza mi ciebie.

- Po co?

- Nie byo to dla mnie jasne, ale ju jest. Chodzio mu o to, e jeste “wybracem" [escogido}. Wskazujc mi ciebie, Mescalito powiedzia mi, e jeste wybracem.

- Chcesz powiedzie, e zostaem wybrany sporód innych do wykonania jakiego zadania?

- Nie. Chc powiedzie, e Mescalito powiadomi mnie, e moesz by czowiekiem, którego szukam.

- Kiedy ci to powiedzia, don Juanie?

- Bawic si z tob. W ten sposób stae si moim wybracem.

- Co to znaczy, e jest si wybracem?

- Znam pewne tajemnice [Tengo secretos]. Znam tajemnice, których nie bd móg wyjawi, chyba e znajd swojego wybraca. Owej nocy, kiedy ujrzaem, jak si bawisz z Mescalito, zrozumiaem, e ty nim jeste. Ale nie jeste Indianinem i to zbija mnie z tropu!

- Ale co to oznacza dla mnie, don Juanie? Co mam robi?

- Postanowiem ju, e naucz ci tajemnic, jakie przypadaj w udziale czowiekowi wiedzy.

- Masz na myli tajemnice dotyczce Mescalito?

- Tak, ale znam te inne. Istniej innego rodzaju tajemnice, które chciabym komu wyjawi. Sam miaem nauczyciela, mego dobroczyc, i tak samo zostaem jego wybracem, dokonawszy pewnego wyczynu. On mnie wszystkiego nauczy.

Zapytaem ponownie, na czym bd polega obowizki wynikajce z mojej nowej roli. Odpowiedzia, e w gr wchodzi jedynie nauka w znaczeniu tego, co skada si na dowiadczenia, jakie zgromadziem podczas dwu odbytych z nim sesji.

Caa sytuacja rozwijaa si w bardzo osobliwy sposób. Postanowiem, e powiadomi go, i zamierzam odstpi od zamiaru zdobycia wiedzy o pejotlu. Nim jednak nadszed moment, by rzecz wyuszczy, wystpi z propozycj, e przekae mi sw “wiedz". Nie wiedziaem, co przez to rozumie, ale czuem, e ten nagy obrót wydarze ma wielkie znaczenie. Argumentowaem, e brak mi kwalifikacji niezbdnych w takim przedsiwziciu, jako e wymaga ono rzadkiego typu odwagi. Mój charakter skania mnie do mówienia o czynach dokonywanych przez innych ludzi. Chciaem pozna jego pogldy i opinie na wszystkie tematy. Bybym szczliwy, mogc usi na werandzie i przysuchiwa mu si caymi dniami. Wanie to uwaabym za nauk.

Sucha, nie przerywajc. Mówiem dugo. Wreszcie przemówi don Juan:

- To wszystko bardzo atwo zrozumie. Pierwszym wrogiem, którego czowiek musi pokona na swej drodze do wiedzy, jest strach. Poza tym naleysz do ciekawskich. To wyrównuje rachunek. Bdziesz si uczy wbrew sobie, taka jest regua.

Protestowaem jeszcze jaki czas, starajc si go przekona, e nie ma racji. Sprawia jednak wraenie cakowicie przekonanego, e nie pozostaje mi nic innego, jak tylko si uczy.

- Mylisz nie o tym, co wane - powiedzia. - Mescalito faktycznie si z tob bawi. I nad tym trzeba myle. Dlaczego nie zastanawiasz si nad tym, tylko nad swoimi lkami?

- To byo co tak niezwykego?

- Oprócz ciebie nie widziaem nigdy nikogo, kto by si z nim bawi. Nie przywyke do takiego ycia, wic znaki [omeny] uchodz twojej uwagi. Jeste jednak osob powan, tylko e ta twoja powaga odnosi si do tego, czym si zajmujesz, a nie do tego, co si dzieje wokó ciebie. Za bardzo skupiasz si na sobie. W tym cay kopot. I to prowadzi do strasznego zmczenia.

- Ale czy mona inaczej, don Juanie?

- Mona podziwia cuda wiata, które nas zewszd otaczaj. Zmczysz si przygldaniem si tylko samemu sobie i to zmczenie uczyni ci lepym i guchym na wszystko, co nie wie si z tob.

- Co w tym jest, don Juanie, ale w jaki sposób mog si zmieni?

- Myl o tym cudzie, jakim by bawicy si z tob Mescalito. Myl tylko o tym - reszta przyjdzie sama.

Niedziela, 20 sierpnia 1961

Wczoraj wieczorem don Juan zacz wprowadza mnie w tajniki swojej wiedzy. Usiedlimy przed domem w ciemnoci. Po dugim milczeniu zaczlimy nagle rozmawia. Powiedzia, e zamierza pouczy mnie tymi samymi sowami, których uy jego dobroczyca pierwszego dnia terminowania don Juana. Zna te sowa na pami, bo powtórzy je kilkakrotnie, by mie pewno, e adnego z nich nie uroni.

- Czowiek wybiera si po wiedz tak samo jak na wojn: z wielk czujnoci, z lkiem, z szacunkiem i z absolutn pewnoci. I po wiedz lub na wojn w jaki inny sposób byoby bdem, i kady, kto taki bd popeni, poauje w dalszym yciu swoich kroków.

Spytaem go, dlaczego, a on odpowiedzia, e jeli czowiek sprosta tym czterem wymaganiom, nie popeni adnych bdów, za które bdzie musia odpowiedzie, wówczas bowiem jego czyny pozbawione bd owej grubej niezrcznoci typowej dla postpków gupca. Jeeli kto taki dozna poraki lub poniesie klsk, przegra jedynie bitw, co nie stanowi jeszcze powodu do rozpaczy.

Nastpnie poinformowa mnie, e ma zamiar uczy mnie o “sprzymierzecu" dokadnie w ten sam sposób, w jaki czyni to jego dobroczyca. Szczególnie mocny nacisk pooy na sowa “dokadnie w ten sam sposób" i powtórzy ten zwrot kilkakrotnie.

- Sprzymierzeniec - mówi don Juan - to potga, jak czowiek moe wprowadzi w swoje ycie, by mu pomoga, doradzia i obdarzya go si niezbdn do spenienia rozmaitych czynów - wielkich i maych, dobrych lub zych. Sprzymierzeniec ów jest koniecznie potrzebny do wzbogacenia ludzkiego ycia, kierowania ludzkim dziaaniem i poszerzenia ludzkiej wiedzy. Sprzymierzeniec jest w istocie nieodzownym pomocnikiem poznania. Don Juan mówi o tym z wielkim przekonaniem i z wielk si. Odnosio si wraenie, e starannie dobiera sowa. Czterokrotnie powtórzy nastpujce zdanie:

- Sprzymierzeniec sprawi, e zobaczysz i zrozumiesz rzeczy, których nie byaby ci w stanie objani adna ludzka istota.

- Czy sprzymierzeniec jest czym w rodzaju ducha opiekuczego?

- To nie jest opiekun ani duch. To pomocnik.

- Czy Mescalito jest twoim sprzymierzecem?

- Nie! Mescalito to moc innego rodzaju. Moc jedyna w swoim rodzaju. Obroca, nauczyciel.

- Na czym polega rónica midzy nim a sprzymierzecem?

- Nie mona go oswoi i wykorzysta tak jak sprzymierzeca. Mescalito przebywa na zewntrz nas. Moe ukazywa si pod wieloma postaciami kademu, komu zechce, kto znajdzie si przed nim, czy bdzie to brujo, czy parobek.

Z wielk arliwoci don Juan opowiada o Mescalito jako nauczycielu waciwego sposobu ycia. Zapytaem, jak Mescalito uczy “waciwego sposobu ycia", a don Juan odrzek, e Mescalito pokaza mu, jak y.

- Jak to uczyni? - spytaem.

- Moe to uczyni na wiele sposobów. Niekiedy pokazuje na wasnej doni lub na skaach czy drzewach, lub te po prostu przed twoimi oczami.

- Czy to co w rodzaju obrazu przed oczami?

- Nie. To lekcja przed oczami.

Zapytaem o to. Milcza. Po dugiej pauzie spytaem:

- Jakiego rodzaju si jest sprzymierzeniec?

- Jest pomocnikiem. Ju ci to powiedziaem.

- Na czym polega jego pomoc?

- Sprzymierzeniec potrafi wyprowadzi czowieka poza ograniczenia jego wasnej natury. W ten sposób moe odsoni co, czego nie zdoa objawi adna istota ludzka.

- Ale Mescalito te wyprowadza nas poza nasze ograniczenia. Czy to nie czyni go sprzymierzecem?

- Nie. Mescalito wyprowadza nas z siebie po to, eby nas uczy. Sprzymierzeniec za po to, eby obdarzy nas moc.

Poprosiem, eby wyjani mi to bardziej szczegóowo albo opisa rónic dziaania. Przyglda mi si dugo, po czym rozemia si. Stwierdzi, e nauka w formie rozmowy to nie tylko strata czasu, ale idiotyzm, gdy uczenie si jest najtrudniejszym zadaniem, jakie moe przedsiwzi czowiek. Poprosi, bym sobie przypomnia poszukiwania mego miejsca, kiedy to chciaem je odnale, nie zadawszy sobie najmniejszego trudu, gdy spodziewaem si, e podsunie mi wszelkie niezbdne wskazówki. “Gdybym rzeczywicie tak zrobi - powiedzia don Juan - nigdy by si nie nauczy". To jednak, e wiedziaem, jak trudno byo znale moje miejsce, przede wszystkim za wiedza, e ono istnieje, miaa mi da wyjtkowe poczucie pewnoci siebie. Powiedzia mi, e dopóki bd zasiada na mym “dobrym miejscu", nie mog dozna adnej krzywdy cielesnej, poniewa bd mia pewno, e w tym wanie miejscu jestem u szczytu si. Byem w stanie obroni si przed wszystkim, co mogoby mi zagraa. Gdyby jednak powiedzia mi, gdzie znajduje si to miejsce, zabrakoby mi tej pewnoci siebie, bez której moja wiedza byaby nieprawdziwa. Tak wic wiedza to istotnie potga.

Don Juan stwierdzi nastpnie, e ilekro czowiek postanawia rozpocz nauk, tylekro musi mozoli si tak samo jak ja, kiedy szukaem owego miejsca, a jego natura sama wytycza granice poznania. Uwaa zatem, e rozmawianie o wiedzy nie ma sensu. Niektórym rodzajom wiedzy moimi siami nie jestem - jego zdaniem - w stanie podoa, a rozmowa na ten temat mogaby mi tylko zaszkodzi. Uwaa najwyraniej, e nic wicej nie ma mi do powiedzenia. Powstawszy z miejsca, skierowa si w stron domu.

Powiedziaem mu, e trac panowanie nad sytuacj. Nie tak j sobie wyobraaem i nie tego chciaem. Odpowiedzia, e strach to rzecz naturalna; dowiadczamy go wszyscy i nic na to nie mona poradzi. Ale choby nawet nauka wywoywaa nasze najwiksze przeraenie, to i tak wiksz groz napawa myl o czowieku pozbawionym sprzymierzeca bd wiedzy.

3.

W cigu ponad dwóch lat, które upyny od momentu, gdy don Juan postanowi przekaza mi wiedz o mocach-sprzymierzecach, do chwili, kiedy uzna, e dojrzaem ju do praktycznego ich poznania (bo to uwaa on za nauk) - przedstawia stopniowo gówne waciwoci obu interesujcych nas sprzymierzeców. Przygotowywa mnie do bdcych nieodzownym zwieczeniem i utrwaleniem wszelkich werbalizacji i poucze stanów rzeczywistoci niezwykej.

Pocztkowo wspomina o sprzymierzecach jedynie mimochodem. Pierwsze zanotowane przeze mnie uwagi na ten temat wplecione s pomidzy inne tematy naszych rozmów.

roda, 23 sierpnia 1961

- Czarcie ziele (licie bielunia) byo sprzymierzecem mojego dobroczycy. Mogo by równie moim sprzymierzecem, ale mi si nie spodobao.

- Dlaczego ci si nie spodobao, don Juanie?

- Bo ma powan wad.

- Inni sprzymierzecy je przewyszaj?

- Nie w tym rzecz. Jest równie potne, jak najlepsi sprzymierzecy, ale jest w nim co, co mnie osobicie nie przypado do gustu.

- Moesz mi powiedzie, co to takiego?

- Wypacza ludzi. Za szybko pozwala im zasmakowa w potdze, nie przydajc mocy ich sercom, co sprawia, e zachowuj si wadczo i nieobliczalnie. Pomimo caej swej potgi s sabeuszami.

- Czy nie da si tego unikn?

- Mona to przezwyciy, ale nie umkn. Kady, kto zostaje sprzymierzecem tego ziela, musi zapaci tak cen.

- W jaki sposób mona przezwyciy ten skutek, don Juanie?

- Czarcie ziele ma cztery wzy: korze, odyg z limi, kwiaty i nasiona. Róni si one od siebie, i kady, kto zosta jego sprzymierzecem, musi si z nimi zapozna w takiej kolejnoci. Najwaniejszy wze to korzenie. Potg czarciego ziela pokonuje si przez korzenie. odyga i licie to wze leczcy choroby; waciwie uyty jest dobrodziejstwem rodu ludzkiego. Trzeci wze znajduje si w kwiatach; uywa si go do wprowadzania ludzi w obd lub eby zapewni sobie ich posuszestwo albo eby ich unicestwi. Czowiek, którego sprzymierzecem jest bielu, nigdy nie przyjmuje kwiatów, tak samo jak odygi i lici, chyba e w wypadku wasnej choroby, zawsze natomiast przyjmuje si korzenie i nasiona, zwaszcza nasiona; stanowi one czwarty wze czarciego ziela, obdarowany najwiksz moc.

Mój dobroczyca mawia, i nasiona to “wze trzewoci" - jedynie ta cz ziela zdolna jest wzmocni ludzkie serce. Mawia take, e czarcie ziele obchodzi si surowo ze swymi protegowanymi, bo dy do jak najszybszego ich zabicia, co zwykle mu si udaje, nim zd pozna tajniki “wza trzewoci". Istniej jednak opowieci o ludziach, którzy posiedli te tajemnice. Jakie to wyzwanie dla czowieka wiedzy!

- Czy twój dobroczyca do nich nalea?

- Nie, nie nalea.

- Spotkae kogo, komu si to udao?

- Nie, ale oni yli w czasach, kiedy wiedza tego rodzaju bya wana.

- Czy znasz kogo, kto spotka takich ludzi?

- Nie znam.

- A twój dobroczyca?

- Zna.

- Czemu nie posiad tajemnic wza trzewoci?

- Obaskawienie czarciego ziela i uczynienie ze sprzymierzeca to jedno z najtrudniejszych zada, o jakich mi wiadomo. Mnie si to nigdy nie udao, moe dlatego, e nigdy za nim nie przepadaem.

- Czy mimo to moesz uywa go jako sprzymierzeca?

- Mog, a jednak wol tego nie robi. Z tob moe by inaczej.

- Czemu nosi ono nazw czarciego ziela? Don Juan wykona gest symbolizujcy obojtno, wzruszy ramionami i zamilk na dusz chwil. Powiedzia na koniec, e “czarcie ziele" to jego nazwa tymczasowa [su nombre de leche]. Doda, e istniej take inne nazwy, ale nie naley ich uywa, gdy wymienienie nazwy to powana sprawa, zwaszcza wówczas, gdy czowiek uczy si obaskawiania mocy-sprzymierzeca. Zapytaem, dlaczego wymienienie nazwy jest powan spraw. Odpowiedzia, e uycie nazwy zastrzeone jest wycznie na wypadek wzywania pomocy, w chwilach wielkiego utrapienia i wielkiej potrzeby. Zapewni mnie równie, e w yciu kadego, kto poszukuje wiedzy, chwile takie prdzej czy póniej nadejd.

Niedziela, 3 wrzenia 1961

Dzi w godzinach popoudniowych don Juan przyniós z pola dwa okazy bielunia.

Nieoczekiwanie poruszy w naszej rozmowie temat czarciego ziela, po czym poprosi, bym uda si wraz z nim w góry i poszuka tej roliny.

Pojechalimy w pooone w pobliu góry. Wycignem z baganika opat i udalimy si w gb jednego z wwozów. Szlimy do dugo, przedzierajc si ukosami przez chaparral gsto porastajcy mikk, piaszczyst gleb. Don Juan zatrzyma si przy maej rolinie o ciemnozielonych liciach i wielkich, biaawych, dzwonkowatych kwiatach.

- Tutaj - powiedzia.

Przystpi natychmiast do kopania. Próbowaem mu pomóc, ale oddali mnie zdecydowanym potrzniciem gowy i kopa dalej okrgy doek wokó roliny. Dó mia ksztat stoka; rozwiera si szeroko na obrzeu, na rodku za zwa si, tworzc wzgórek. Przestawszy kopa, don Juan uklkn tu przy odydze i oczyci j palcami z mikkiej gleby; wówczas odsoni si liczcy okoo czterech cali, wielki, bulwiasty, rozwidlony korze, którego rozmiary mocno kontrastoway z rozmiarami stosunkowo kruchej odygi.

Spojrzawszy na mnie, don Juan stwierdzi, e rolina jest rodzaju mskiego, gdy korze rozwidla si dokadnie w miejscu, gdzie czy si z odyg. Nastpnie wsta i zacz si oddala w poszukiwaniu czego.

- Czego szukasz, don Juanie?

- Chc znale jaki kij.

Zaczem si rozglda, ale powstrzyma mnie.

- Ty nie! Usid tam. - Wskaza na skay w odlegoci okoo dwudziestu stóp. - Sam znajd.

Po pewnym czasie wróci z dug, uschnit gazi. Za pomoc gazi, której uy w charakterze kopaczki, oczyci starannie z ziemi obie rozwidlajce si odnogi korzenia, czynic to do gbokoci mniej wicej dwu stóp. W miar kopania dotar do tak twardo ubitych pokadów gleby, e rozgrzebanie jej kijem stao si praktycznie niemoliwe.

Don Juan przerwa prac i usiad, by zaczerpn oddechu. Usiadem przy nim. Przez dusz chwil zachowalimy milczenie.

- Czemu nie wykopiesz tego opat? - spytaem.

- Mogaby poci i pokaleczy rolin. Musiaem znale kij pochodzcy z tego terenu, bo gdybym skaleczy korze, uszkodzenie nie byoby tak powane, jak spowodowane opat lub jakim obcym przedmiotem.

- I jaki kij znalaze?

- Nadaje si kada uschnita ga drzewa paloverde. Jeli nie ma suchych, trzeba uci wie.

- Czy mona uy gazi jakiego innego drzewa?

- Powiedziaem ci, e tylko paloverde.

- A dlaczego, don Juanie?

- Dlatego, e czarcie ziele ma bardzo mao przyjació, a paloverde to jedyne drzewo w tej okolicy, które mu odpowiada - niczego innego si nie ima [lo unico gue prende]. Jeli uszkodzisz korze opat, nie uronie ci po przesadzeniu, ale jeli skaleczysz je takim kijem, rolina moe nawet tego nie poczu.

- Co chcesz teraz zrobi z korzeniem?

- Odetn go. Musisz zostawi mnie samego. Id poszuka innego okazu i czekaj, a ci zawoam.

- Nie chcesz, ebym ci pomóg?

- Moesz mi pomaga, tylko kiedy o to poprosz! Oddaliem si w poszukiwaniu roliny, walczc z silnym pragnieniem, eby wróci ukradkiem i podglda don Juana. Po pewnym czasie doczy do mnie.

- Poszukajmy teraz okazu eskiego - powiedzia.

- Po czym si je odrónia?

- eskie jest wysze i wyrasta ponad ziemi, przypomina wygldem mae drzewko. Okazy mskie s due i pn si nad sam ziemi niczym rozoyste i gste krzewy. Jak wykopiemy okaz eski, przekonasz si, e posiada pojedynczy korze, który rozwidla si dopiero prawie na samym kocu. Natomiast okaz mski czy si z odyg w miejscu rozwidlenia.

Chodzilimy po okolicy, szukajc roliny z rodzaju Da-tura. W pewnej chwili, wskazujc na jak rolin, don Juan powiedzia: “To eska". Nastpnie zabra si do jej wykopywania w ten sam sposób, jak postpi z pierwsz. Gdy tylko oczyci korze z ziemi, mogem si przekona, e wygld korzenia odpowiada sowom don Juana. Oddaliem si ponownie, kiedy przystpi do jego odcicia.

Po powrocie do domu rozwiza zawinitko, w którym umieci roliny. Wyj najpierw wikszy, mski okaz i opuka go w wielkiej metalowej misie. Z wielk starannoci usun resztki ziemi z korzenia, odygi i licie. Uporawszy si z czyszczeniem, oddzieli odyg od korzenia, wykonujc za pomoc krótkiego zbatego noa pytkie nacicie w miejscu ich spojenia i odamujc je od siebie. Wzi odyg i podzieli j na czci; uoy w osobne stosiki licie, kwiaty i kolczaste torebki nasienne. Wyrzuca wszystko, co byo uschnite lub uszkodzone przez robaki, zatrzymywa wycznie te czci, którym nic nie brakowao. Dwoma kawakami sznurka zwiza dwa odgazienia korzenia; nadawszy je pytko w miejscu spojenia, rozama je na poow, otrzymujc w ten sposób dwa kawaki korzenia równej wielkoci. Nastpnie wzi kawaek jutowej surówki i pooy na nim zwizane z sob dwie czci korzenia, przykry je wizk lici, na które pooy z kolei kwiaty, torebki z nasionami i odyg. Zwinwszy tkanin, zwiza rogi w supe.

Dokadnie te same czynnoci wykona z drug rolin, rodzaju eskiego, z tym e zamiast rozci korze, pozostawi nietknite rozwidlenie podobne do odwróconej litery Y. Wszystkie czci umieci w drugim póciennym zawinitku. Zakoczy prac po zapadniciu zmroku.

roda, 6 wrzenia 1961

Dzi pónym popoudniem wrócilimy do tematu czarciego ziela.

- Chyba powinnimy zabra si znów za to zioo - powiedzia raptem don Juan.

Po chwili uprzejmego milczenia spytaem:

- Co zrobisz z tymi rolinami?

- Te, które wykopaem i odciem, s moje - odpowiedzia. - To tak jakby byy mn samym. Za ich pomoc naucz ci, w jaki sposób sporzdza si czarcie ziele.

- Jak to zrobisz?

- Czarcie ziele dzieli si na porcje [partes]. Kada porcja jest inna; kada suy do innego celu i ma wasn funkcj.

Rozpostar lew do i odmierzy na pododze odlego od koniuszka kciuka do koniuszka czwartego palca.

- Oto moja porcja. Ty odmierzysz swoj wasn doni. Aeby zawadn czarcim zielem, musisz wzi najpierw pierwsz porcj korzenia. Poniewa jednak ja ci j przyniosem, musisz zacz od pocztku.

Wszed do domu i po chwili przyniós jedno z jutowych zawinitek. Usiad i otworzy. Zauwayem, e to rolina mska. Spostrzegem take, e jest tylko jeden kawaek korzenia. Wyj ten jeden, który pozosta z pocztkowych dwóch, i uniós go na wysoko mej twarzy.

- To twoja pierwsza porcja - powiedzia don Juan. - Daj ci j. Uciem dla ciebie. Odmierzyem jaj ak swoj. Teraz ci j daj.

Przemkno mi przez gow, e bd musia zgry j jak kawaek marchwi, ale woy j do maego, biaego, póciennego woreczka.

Uda si na ty budynku. Usiad tam ze skrzyowanymi nogami i za pomoc okrgego mano zacz rozciera korze umieszczony w woreczku. Paska kamienna pytka suya mu za modzierz. Co jaki czas zmywa oba kamienie, a wod zlewa do miseczki wydronej z paskiego drewna.

Podczas ucierania piewa bardzo cicho i monotonnie jak niezrozumia pie. Kiedy utar korze w woreczku na mikk papk, umieci go w drewnianej misce. Woy tam równie kamienny modzierz i tuczek, napeni misk wod, a nastpnie przeniós j do wiskiego koryta prostoktnego ksztatu, stojcego pod potem z tyu domu.

Powiedzia, e korze musi si moczy ca noc poza domem, eby nasikn nocnym powietrzem [el sereno]. Jeli jutro bdzie sonecznie i gorco - oznajmi - to bdzie dobry znak.

Niedziela, 10 wrzenia 1961

W czwartek, 7 wrzenia, byo bezchmurnie i upalnie. Don Juan sprawia wraenie niezwykle zadowolonego i stwierdzi kilkakrotnie, e najprawdopodobniej czarcie ziele mnie polubio. Korze moczy si w wodzie przez ca noc; okoo dziesitej rano udalimy si na tyy domu. Don Juan wyj misk z koryta, postawi j na ziemi i usiad obok niej. Wzi woreczek i potar nim o dno miski. Trzymajc go kilka cali nad wod, wyj zawarto, po czym zanurzy woreczek w wodzie. Powtórzy te czynnoci jeszcze trzy razy, po czym cisn woreczek do koryta i pozostawi misk w promieniach upalnego soca.

Po dwóch godzinach wrócilimy w to miejsce. Don Juan przyniós z sob redniej wielkoci kocioek z wrzc wod ótawego koloru. Bardzo ostronie przechyli misk i wyla wod z wierzchu, pozostawiajc gsty osad, który zgromadzi si na dnie. Zala osad wrztkiem i ponownie pozostawi misk na socu.

Ten tok postpowania powtórzy trzykrotnie w trwajcych ponad godzin odstpach. Na koniec wyla z miski prawie ca wod, nachyli j pod takim ktem, eby Wpaday do promienie pónopopoudniowego soca i pozostawi j w takim pooeniu.

Gdy kilka godzin póniej wrócilimy w to miejsce, byo ju ciemno. Dno miski pokrywaa warstwa kleistej substancji, przypominajcej z wygldu niewielk ilo biaawego lub jasnoszarego krochmalu. Byo jej tyle, e Wypeniaby moe yeczk do herbaty. Don Juan zaniós misk do domu; nastawi wod, by si gotowaa, a ja zabraem si do wydubywania z osadu okruchów ziemi przywianych wiatrem. Don Juan rozemia si.

- Odrobinka brudu nikomu nie zaszkodzi. Kiedy woda zagotowaa si, wla do miski mniej wicej filiank wrztku. Takiej samej ótawej wody uywa wczeniej. Osad rozpuci si pod jej wpywem, zamieniajc si w substancj koloru mleka.

- Co to za woda, don Juanie?

- Wywar z owoców i kwiatów rosncych w wwozie. Zawarto miski wla do starego glinianego kubka podobnego do doniczki. Poniewa bya jeszcze bardzo gorca, dmucha na ni, eby ostyga. Pocign yk i poda mi kubek.

- Wypij! - powiedzia.

Machinalnie ujem podany mi kubek i bez namysu wypiem ca zawarto. Woda miaa odrobin gorzki smak, cho bya to gorycz prawie niezauwaalna. Trudno natomiast byo nie zauway gryzcego zapachu tego pynu. Cuchn karaluchami.

Niemal natychmiast zaczem si poci. Zrobio mi si ciepo, a do uszu nabiega mi krew. Przed moimi oczami pojawia si czerwona plamka, a miniami mego brzucha poczy targa bolesne skurcze. Po chwili, mimo e ból ju ustpi, zaczo mnie ogarnia zimno, byem zupenie mokry od potu.

Don Juan spyta, czy nie widz przed oczami ciemnoci lub czarnych plam. Odpowiedziaem, e widz wszystko na czerwono.

Moje zby dzwoniy o siebie, poniewa ogarno mnie napywajce falami i nie dajce si opanowa zdenerwowanie, promieniujce jakby od rodka mej piersi.

Usyszaem pytanie, czy si nie boj. Pytania don Juana wyday mi si pozbawione sensu. Odpowiedziaem, ze oczywicie odczuwam lk, ale zapyta mnie ponownie, czy to lk przed zielem. Nie zrozumiaem, o co mu chodzi, i przytaknem. Rozemia si i stwierdzi, e w rzeczywistoci nie odczuwam lku. Zapyta, czy dalej widz na czerwono. Nie widziaem niczego oprócz wielkiej czerwonej plamy przed oczami.

Po pewnym czasie poczuem si lepiej. Nerwowe skurcze stopniowo ustpoway; pozostao jedynie dokuczliwe, ale przyjemne zmczenie i przemone pragnienie snu. Nie mogem nic poradzi na zamykanie si powiek, cho nadal syszaem gos don Juana. Zasnem. Wraenie, e jestem pogrony w soczystej czerwieni, nie opucio mnie jednak przez ca noc. Nawet moje sny byy w czerwonym kolorze.

Obudziem si w sobot okoo trzeciej po poudniu. Spaem prawie dwie doby. Odczuem lekki ból gowy i dolegliwoci odkowe, a take bardzo ostre przerywane bóle jelit. Poza tym memu przebudzeniu nie towarzyszyo nic niezwykego. Spostrzegem don Juana drzemicego przed domem. Umiechn si do mnie.

- Wczoraj w nocy wszystko poszo gadko - powiedzia. - Zobaczye czerwie i tylko to si liczy.

- Co by si stao, gdybym jej nie zobaczy?

- Ujrzaby czer, a to zy znak.

- Dlaczego zy?

- Gdy czowiek ujrzy czarny kolor, to znaczy, e czarce ziele nie dla niego - zwymiotuje wntrznoci, na czarno i zielono.

- Umrze?

- Nie sdz, eby mia umrze, ale bdzie dugo chorowa.

- A co z tymi, którzy ujrzeli czerwie?

- Nie wymiotuj, a korze daje im przyjemne odczucia, co oznacza, e s silni i z natury gwatowni - takich ziele lubi. Na tym polega jego wabienie. Kopot z tym, e ludzie staj si ostatecznie niewolnikami czarciego ziela w zamian za moc, jak ich ono obdarza. Nad t spraw nie moemy jednak zapanowa. Czowiek yje jedynie po to, by si uczy. A jeli si uczy, to dlatego, e jest mu to sdzone, na dobre lub ze.

- Co mam dalej robi, don Juanie?

- Musisz teraz zasadzi pd [brote], który odciem Id drugiej poówki pierwszej porcji korzenia. Wczoraj w nocy spoye pierwsz jego poow, a teraz trzeba posadzi w ziemi drug. Musi wyrosn i wyda nasienie, zanim zabierzesz si naprawd do obaskawiania roliny.

- W jaki sposób j obaskawi?

- Czarcie ziele obaskawia si poprzez korze. Trzeba, eby krok po kroku nauczy si tajników kadej porcji korzenia. Aeby tego dokona, musisz je spoy i zapanowa nad ich potg.

- Czy pozostae porcje przygotowuje si w ten sam sposób co pierwsz?

- Nie, kad inaczej.

- Na czym polega dziaanie kadej porcji?

- Ju mówiem - kada uczy innego rodzaju mocy. Ta, któr spoye wczoraj w nocy, to jeszcze nic. Kady moe to zrobi. Ale tylko brujo moe przyj dalsze porcje. Nie mog ci powiedzie, jak dziaaj, bo jeszcze nie wiem, czy rolina si przyjmie. Musimy czeka.

- Wic kiedy mi powiesz?

- Jak tylko twoja rolina wyronie i wyda nasienie.

- Skoro pierwsz porcj moe przyj kady, do czego si jej uywa?

- W rozrzedzonej postaci jest dobra na wszystkie sprawy zwizane z mskoci, dla starych ludzi, którzy utracili wigor, lub modych poszukiwaczy przygód, a nawet dla kobiet pragncych namitnoci.

- Powiedziae, e korzystanie z korzenia wie si wycznie z uzyskiwaniem mocy, ale widz, e uywa si go take w innych celach. Nie myl si?

Przyglda mi si dugo przenikliwym wzrokiem, a poczuem si nieswojo. Moje pytanie musiao go rozgniewa, ale nie mogem poj dlaczego.

- Ziela uywa si jedynie w zwizku z moc - powiedzia wreszcie szorstkim tonem. - Mczyzna pragncy odzyska wigor, modziecy pragncy zmierzy si ze zmczeniem i godem, czowiek pragncy zabi innego czowieka, kobieta szukajca roznamitnienia - ci wszyscy ludzie potrzebuj mocy. A ziele ich ni obdarzy! Czujesz, e je lubisz? - spyta po chwili przerwy.

- Czuj przypyw dziwnego wigoru - odpowiedziaem, i bya to prawda. Zauwayem to w chwili przebudzenia, wówczas te to poczuem. Byo to bardzo osobliwe doznanie niewygody czy frustracji; cae moje ciao poruszao si i rozcigao z niezwyk lekkoci i si. Odczuwaem swdzenie ramion i nóg. Miaem wraenie, e puchn mi barki, a minie grzbietu i karku korciy mnie, eby naprze lub ociera si o drzewa. Wydawao mi si, e mógbym rozwali mur, walc w niego gow.

Nie zamienilimy z sob ani sowa wicej. Przez pewien czas siedzielimy na werandzie. Zauwayem, e don Juan zasypia; gowa opada mu kilka razy, a wreszcie zwyczajnie rozprostowa nogi, wycign si na ziemi, podkadajc rce pod gow, i zasn. Wstaem i udaem si na ty domu, gdzie zuyem nadmiar energii fizycznej na sprztanie odpadków, przypomniaem sobie bowiem, e poprosi mnie o pomoc przy sprztaniu zaplecza.

Kiedy po przebudzeniu przyszed póniej na ty domu, byem ju bardziej odprony.

Zasiedlimy do posiku, podczas którego trzykrotnie zapyta mnie o samopoczucie. Zdarzao si to bardzo rzadko, tote spytaem wreszcie:

- Czemu si tak o to dopytujesz, don Juanie? Spodziewae si, e wypicie tego pynu wywoa u mnie negatywn reakcj?

Rozemia si. Pomylaem, e zachowuje si jak may psotnik, który co jaki czas sprawdza skutki swoich figlów. Cigle si miejc, powiedzia:

- Nie wygldasz na chorego. Cakiem niedawno zdarzyo ci si nawet mnie zruga.

- Tego nie zrobiem, don Juanie - zaprotestowaem. - Absolutnie sobie nie przypominam, ebym by grubiaski w rozmowie z tob. - Podkreliem to z wielk powag, bo nie przypominaem sobie, bym kiedykolwiek si na niego rozgniewa.

- Wystpie w jego obronie - powiedzia.

- W czyjej obronie?

- Bronie czarciego ziela. Mówie cakiem jak zakochany.

Miaem zamiar zaprotestowa w zwizku z tym jeszcze energiczniej, ale powstrzymaem si.

- Naprawd nie miaem pojcia, e broni tej roliny.

- Oczywicie, e nie miae. Nie pamitasz nawet, co mówie, prawda?

- Musz przyzna, e nie pamitam.

- Bo widzisz, tak to jest z t rolink. Zakrada si do ciebie jak kobieta. Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Liczy si tylko to, e jest ci z ni dobrze i e dziki niej czujesz przypyw siy: minie nabrzmiewaj energi, swdz pici, podeszwy pit rw si do wycigu z kim innym. Czowiek, który j poznaje, zaczyna odczuwa przemone pragnienia. Mój dobroczyca mawia, e czarcie ziele zatrzymuje ludzi pragncych mocy, a pozbywa si tych, którzy nie mog nad ni zapanowa. Ale dawniej moc bya czym zwyczajniejszym; dono do niej bardziej apczywie. Mój dobroczyca by czowiekiem potnym, a z tego, co mówi, wynikao, e jego z kolei dobroczyca by jeszcze bardziej oddany pogoni za moc. Ale w tamtych czasach istniay powody, dla których warto byo dy do mocy.

- Czy uwaasz, e dzi takie powody nie istniej?

- Tobie moc niczym nie zagraa. Jeste mody. Nie jeste Indianinem. W twoich rkach czarcie ziele byoby moe dobre. Zdaje si, e je polubie. Sprawio, e poczue si mocny. Ja czuem dokadnie to samo. A jednak nie lubiem go.

- Moesz mi powiedzie, dlaczego, don Juanie?

- Nie lubi jego mocy! Nie ma ju z niej adnego poytku. Dawniej, w czasach, o których opowiada mi mój dobroczyca, byo po co poszukiwa mocy. Ludzie dokonywali fenomenalnych wyczynów, podziwiano ich z powodu ich siy, lkano si ich i szanowano z powodu ich wiedzy. Syszaem od mego dobroczycy opowieci o naprawd fenomenalnych wyczynach dokonywanych dawno, dawno temu. Dzi jednak my, Indianie, nie szukamy ju mocy. Dzisiaj Indianie uywaj tej roliny do nacierania si. Korzystaj z lici i kwiatów w innych celach, twierdz nawet, e leczy z czyraków. Nie szukaj jednak jej mocy, dziaajcej jak magnes, tym potniejszej i tym bardziej niebezpiecznej, im gbiej korze siga w ziemi. Doszedszy do gbokoci czterech jardów - mówi, e niektórzy dostali si na t gboko - odnajduje si siedlisko mocy niewyczerpanej, wiecznotrwaej. W przeszoci udao si tego dokona tylko nielicznej garstce istot ludzkich, a obecnie - nikomu. Mówi ci, my, Indianie, nie odczuwamy ju potrzeby mocy, jak posiada czarcie ziele. Stopniowo przestalimy si tym chyba interesowa, a dzi moc nie odgrywa ju adnej roli. Sam jej nie szukam, cho kiedy, gdy byem w twoim wieku, ja take czuem, e mnie przepenia. Czuem to samo, co ty, tylko piset razy silniej. Jednym ciosem rki zabiem czowieka. Przerzucaem ogromne gazy, których nie mogo ruszy z miejsca nawet dwudziestu ludzi. Kiedy podskoczyem na tak wysoko, e zmiotem licie z najwyszego drzewa. Wszystko nadaremnie! Tyle tylko, e napdziem Indianom strachu - i tylko Indianom. Inni, którzy nic o tym nie wiedzieli, nie wierzyli w to. Widzieli tylko Indianina-wariata albo co, co si poruszao u szczytu drzew.

Zapado dugie milczenie. Odczuwaem potrzeb odezwania si.

- Inaczej byo, kiedy na wiecie istnieli ludzie - przemówi znów don Juan - którzy wiedzieli, e czowiek moe sta si pum albo ptakiem, albo po prostu moe lata. Dlatego nie uywam ju czarciego ziela. Po co? eby straszy Indian? [Para que? Para asustar a los indios?]

Ujrzaem, e posmutnia, i przepenio mnie gbokie wspóczucie. Chciaem mu co powiedzie, nawet gdyby mia to by jaki bana.

- A moe taki jest los wszystkich ludzi, którzy chc wiedzie, don Juanie.

- Moe - odrzek cicho.

Czwartek, 23 listopada 1961

Podjedajc pod dom, spostrzegem, e miejsce, w którym don Juan siadywa na werandzie, jest puste. Pomylaem, e to dziwne. Zawoaem go gono, a z gbi domu wysza synowa don Juana.

- Jest w rodku - powiedziaa.

Okazao si, e przed kilkoma tygodniami zwichn sobie nog w kostce. Sam przygotowa specjalny opatrunek, nasczywszy skrawki pótna w papce sporzdzonej z kaktusa i startych na proszek koci. Skrawki pótna, owinite ciasno wokó kostki, wyschy, tworzc lekki, opywowy ksztat. Mia on twardo gipsu, ale nie by jak gips niewygodny.

- Jak to si stao? - spytaem. Odpowiedziaa mi synowa don Juana, Meksykanka z Jukatanu, która go pielgnowaa.

- Mia wypadek. Upad i omal nie zama sobie stopy! Don Juan rozemia si i zaczeka z odpowiedzi, a niewiasta wysza z domu.

- Jaki tam wypadek! Czyha na mnie wróg. Kobieta, “La Catalina". Popchna mnie w chwili mej saboci i upadem.

- Dlaczego to zrobia?

- Dlatego, e chciaa mnie zabi.

- Bya tutaj?

- Tak.

- Czemu j wpuci?

- Nie wpuciem. Sama przyfruna.

- Sucham?

- Ona jest kosem [chanate]. Doskonale jej poszo. Zostaem zaskoczony. Od dawna usiuje mnie wykoczy. Tym razem prawie si jej udao.

- Powiedziae, e jest kosem? Czy to znaczy, e jest ptakiem?

- Znowu te twoje pytania. Ona jest kosem. Tak samo jak ja jestem krukiem. Jestem czowiekiem czy ptakiem? Czowiekiem, który wie, jak sta si ptakiem. Ale wracajc do “Cataliny", có to za piekielna jdza! Tak bardzo zaley jej na tym, eby mnie umierci, e ledwie potrafi si obroni. Kos wlecia ju prosto do domu, a ja nie zdoaem go zatrzyma.

- Potrafisz zamieni si w ptaka, don Juanie?

- Owszem! Ale tym zajmiemy si póniej.

- Dlaczego ona chce ci zabi?

- Ach, mamy ze sob stare porachunki. Wymknem si jej i wyglda na to, e bd musia j wykoczy, nim ona wykoczy mnie.

- Uyjesz czarów? - spytaem z wielk nadziej.

- Nie wygupiaj si. Na ni nie podziaaj adne czary. Mam inne plany. Kiedy ci o nich opowiem.

- Czy twój sprzymierzeniec moe ci przed ni obroni?

- Nie! Jedynie dymek powie mi, co robi. Potem musz si sam obroni.

- A Mescalito? Moe on ci przed ni ochroni?

- Nie! Mescalito to nauczyciel, a nie sia, któr mona wykorzysta z powodów osobistych.

- A czarcie ziele?

- Ju ci powiedziaem, e musz si broni, opierajc na wskazówkach mojego sprzymierzeca-dymu. Jak wiem, dym moe wszystko. Powie ci wszystko, czego si chcesz dowiedzie. Dostarczy ci nie tylko wiedzy, ale i sposobów postpowania. To najwspanialszy sprzymierzeniec czowieka.

- Czy jest on najlepszym z moliwych sprzymierzeców dla kadego wypadku?

- Moe by rónie. Wielu ludzi lka si go i go nie tknie, nawet si do niego nie zbliy. Z dymem jest tak jak ze wszystkim: nie dla kadego z nas si nadaje.

- Có to za dym, don Juanie?

- Dym wróbitów!

W jego gosie zabrzmiaa nuta gbokiej czci; nigdy dotd tego u niego nie syszaem.

- Na pocztek powtórz ci dokadnie sowa, które wypowiedzia do mnie mój dobroczyca, kiedy przystpi do nauki na ten temat. Wypowiedzia je, cho tak jak ty teraz, nie byem wówczas w stanie poj ich znaczenia. “Czarcie ziele jest dla tych, którzy ubiegaj si o moc. Dym - dla tych, którzy pragn ujrze i zrozumie". Moim zdaniem, dymowi nic nie dorówna. Skoro raz wejdzie si na jego teren, zyskuje si wadz nad wszelkimi rodzajami mocy. Jest wspaniay! Rzecz jasna, trzeba na to caego ycia. Trzeba lat, nim czowiek zapozna si z samymi tylko dwoma zasadniczymi skadnikami - z fajk i z mieszank do palenia. Fajk da mi mój dobroczyca, staa si m wasnoci po wielu latach czuych pieszczot. Staa si mymi domi. Przekazanie jej w twoje rce bdzie dla mnie nie lada wysikiem i wielkim twoim osigniciem, jeli nam si to uda! Fajka dotkliwie odczuje przejcie w inne rce, a jeli kto z nas popeni jaki bd, w aden sposób nie zdoamy zapobiec jej wasnowolnemu samozniszczeniu, choby tylko wymknwszy si nam z rk, miaa upa na stert somy. Jeli doszoby do tego, byby to koniec dla nas obu. Zwaszcza dla mnie. Dym zwróciby si przeciwko mnie, korzystajc z najbardziej wyszukanych sposobów.

- Jak to moliwe, skoro jest twoim sprzymierzecem?

Odniosem wraenie, e moje pytanie zwrócio myli don Juana w inn stron. Przez duszy czas zachowywa milczenie.

- Trudno w uzyskaniu skadników mieszanki - podj raptem wtek - sprawia, e jest ona jedn z najbardziej niebezpiecznych substancji, jakie znam. Nikt nie jest w stanie jej przygotowa bez odpowiedniego treningu. Dla wszystkich z wyjtkiem jego protegowanego - dym jest mierteln trucizn! Z fajk i mieszank naley obchodzi si z delikatn pieczoowitoci, a czowiek podejmujcy trudy nauki musi si przygotowa, prowadzc ycie surowe i spokojne. Dziaanie dymu jest tak straszliwe, e tylko kto bardzo silny wytrzyma nawet najmniejsze pocignicie fajki. Z pocztku wszystko budzi trwog i powoduje zamt, ale za kadym nastpnym pocigniciem rzeczy nabieraj wyrazistoci. I nagle otwiera si przed nami cakiem nowy wiat! Nie do wyobraenia! Wówczas to dym staje si sprzymierzecem, który rozwie kade zagadnienie, torujc czowiekowi drog do wiatów przerastajcych nasz wyobrani. Na tym polega najwspanialsza waciwo dymu, to jego najwspanialszy dar. A spenia t funkcj, nie wyrzdzajc nikomu najmniejszej krzywdy. Dym to prawdziwy sprzymierzeniec!

Jak zwykle siedzielimy przed domem don Juana, gdzie ziemia jest zawsze czysto wysprztana i twardo ubita, gdy nagle don Juan wsta z miejsca i wszed do domu. Po chwili wróci z maym zawinitkiem i ponownie usiad.

- Oto moja fajka - powiedzia.

Pochyli si w moj stron i pokaza mi fajk, któr wydoby z pochewki uszytej z zielonego pótna. Miaa chyba dziewi czy dziesi cali dugoci. Cybuch wykonany by z czerwonego drewna, pozbawiony jakichkolwiek ozdób. Zdaje si, e lulka bya zrobiona take z drewna, ale w porównaniu z cybuchem miaa do spore rozmiary. Wypolerowana bya na gadko i miaa kolor ciemnoszary, przypominajcy odcie wgla drzewnego.

Uniós fajk na wysoko mej twarzy. Pomylaem, e chce mi j wrczy. Wycignem rk, ale szybkim ruchem cofn fajk.

- T fajk dostaem od swego dobroczycy - powiedzia. - Z kolei ja przeka j tobie. Ale najpierw musisz si z ni zapozna. Za kadym twoim pobytem w tym miejscu bd ci j dawa. Zacznij od dotykania. Na pocztek bierz j w rce tylko na chwil, a si do siebie przyzwyczaicie. Potem wkadaj do kieszeni, a moe i za koszul. Na koniec wó j do ust. Trzeba to wszystko robi powolutku i bardzo ostronie. Kiedy zadzierzgnie si midzy wami wi [la amistad estd hecha], zapalisz fajk. Jeli bdziesz postpowa wedug mych rad i nie bdziesz robi niczego z popiechem, moliwe, e dym stanie si take twoim ulubionym sprzymierzecem.

Poda mi fajk, ale nie wypuszcza jej z doni. Wycignem w jej stron praw rk.

- Oburcz - powiedzia.

Obiema domi dotknem fajki na krótk chwil. Don Juan wycign j w moj stron na tak odlego, e nie mogem uchwyci jej pen garci, tylko ledwie musn. Nastpnie cofn rk.

- Pierwszy etap polega na tym, eby polubi fajk. To wymaga czasu!

- Czy mog si nie spodoba fajce?

- Nie. Nie moesz si jej nie spodoba, ale musisz nauczy si sympatii dla niej, eby pomoga ci przezwyciy strach, kiedy nadejdzie pora jej zapalenia.

- Czym j nabijasz, don Juanie?

- Tym!

Rozpi konierz; moim oczom ukaza si woreczek, który mia zawieszony pod koszul na szyi niczym medalion. Zdj go, rozwiza i bardzo ostronie wysypa na do cz zawartoci.

Jak mogem si zorientowa, mieszanina przypominaa z wygldu drobno poszatkowane licie herbaty, przechodzce w kolorze od ciemnego brzu do jasnej zieleni, z kilkoma jasnoótymi plamkami.

Wsypa mieszank z powrotem do woreczka, zamkn go, zwiza skórzan tasiemk i woy pod koszul.

- Co to za mieszanka?

- Zawiera mnóstwo skadników. Zdobycie ich wszystkich nastrcza ogromne trudnoci. Trzeba odby dalek wdrówk. Grzybki potrzebne do sporzdzenia mieszanki los honguitos rosn jedynie w pewnych porach roku i tylko w niektórych miejscach.

- Czy w zalenoci od rodzaju potrzebnej ci pomocy uywasz odpowiedniej mieszanki?

- Nie! Dym jest jeden, nie ma niczego podobnego do niego.

Wskaza na woreczek wiszcy na jego piersi i uniós fajk spoczywajc dotd midzy jego nogami.

- Obie s tym samym! Id z sob w parze. Ta fajka i tajemnica tej mieszanki naleay do mego dobroczycy. Zostay mi przekazane w ten sam sposób, w jaki przekaza mi je mój dobroczyca. Cho trudno j przyrzdzi, mieszank da si uzupeni. Jej tajemnica tkwi w jej skadnikach, a take w sposobie obchodzenia si z nimi i ich mieszania. Fajka natomiast to sprawa caego ycia. Trzeba si ni opiekowa niezwykle troskliwie. Jest twarda i mocna, ale nie wolno ni o nic uderzy ani nigdzie jej rzuci. Wolno jej dotyka suchymi domi, nigdy spoconymi, a pali naley j tylko w pojedynk. Nikomu, ale to nikomu nie wolno jej pokazywa, chyba e chce si j komu podarowa. Tego nauczy mnie mój dobroczyca i tak te postpowaem z moj fajk przez cae ycie.

- Co by si stao, gdyby j zgubi albo zepsu? Bardzo wolno pokrci gow i spojrza na mnie.

- Umarbym!

- Czy fajki wszystkich czarowników s takie same jak twoja?

- Nie wszystkie. Ale niektórzy znani mi ludzie maj takie same fajki jak ja.

- Czy mógby sam sobie zrobi tak fajk, don Juanie? - nalegaem. - Przypumy, e nie miaby fajki, a chciaby mi j da, co wtedy?

- Gdybym nie mia fajki, nie mógbym - ani bym nie chcia - ci jej da. Dabym ci zamiast niej co innego.

By jakby troch zy na mnie. Bardzo ostronie woy sw fajk do pochewki, której wntrze musiao by wycielone jak mikk tkanin, bo fajka - pasujca jak ula - wsuna si do rodka nadzwyczaj gadko. Wszed do domu, eby odnie fajk na miejsce.

- Gniewasz si na mnie, don Juanie? - spytaem, kiedy wróci. Wydawa si zaskoczony moim pytaniem.

- Nie gniewam si nigdy na nikogo! adna istota ludzka nie jest w stanie uczyni nic na tyle wanego, eby wywoa mój gniew. Na ludzi mona si gniewa jedynie wówczas, gdy uwaa si, e ich czyny maj istotne znaczenie. Ja tak ju nie uwaam.

Wtorek, 26 grudnia 1961

Pora zasadzenia “pdu" - jak don Juan nazwa korze - nie zostaa ustalona, cho mia to by kolejny etap oswajania dajcej moc roliny.

Wczesnym popoudniem 23 grudnia przybyem do domu don Juana. Jak zwykle, spdzilimy pewien czas, siedzc w milczeniu. Dzie by ciepy i pochmurny. Upyno kilka miesicy od chwili, gdy da mi pierwsz porcj.

- Nadesza pora, by zwróci ziele ziemi - powiedzia nagle don Juan. - Ale najpierw chc ci zapewni ochron. Strze tego i zachowaj wycznie dla siebie. Nikt inny nie powinien tego oglda, ale poniewa ja si tym zajm, zobacz to take. To niedobrze, bo jak ci ju mówiem, nie przepadam za czarcim zielem. Nie jestemy jednoci. Ale moja pami niedugo umrze, jestem za stary. Musisz tego strzec przed urokiem innych, dopóki bowiem obraz tego zabezpieczenia yje w czyjej pamici, dopóty szkodzi to jego mocy.

Wszed do swej izby, skd przyniós trzy jutowe zawinitka wycignite spod starej somianki. Usiad ponownie na werandzie.

Po duszym milczeniu otwar jedno zawinitko. Znajdowaa si w nim znaleziona przez nas rolina z rodzaju Datura, rodzaju eskiego - licie, kwiaty i torebki nasienne byy cakiem uschnite. Wyj dugi kawaek korzenia podobny ksztatem do litery Y i zawiza zawinitko.

Korze wysech i skurczy si, a odgazienia oddzieliy si od siebie i wykrzywiy jeszcze bardziej. Don Juan pooy korze na swym podoku i otwar skórzany woreczek, z którego wydoby nó. Wycign uschnity korze w moj stron.

- Ta cz odnosi si do gowy - powiedzia i wykona pierwsze nacicie na ogonku litery Y, przypominajcej w odwróconej pozycji sylwetk czowieka z rozstawionymi nogami.

- Ta cz odnosi si do serca - powiedzia nastpnie, zagbiajc nó w samo prawie spojenie litery Y. Odci koce korzenia, pozostawiajc mniej wicej trzy cale drewna na obu odgazieniach litery Y. A potem powoli i cierpliwie wyrzebi figurk czowieka.

Korze by suchy i wóknisty. Przystpujc do rzebienia, don Juan wykona dwa nacicia i zeskroba wypeniajce przestrze midzy nimi wókna do gbokoci naci. Gdy jednak zabra si do szczegóów, sign po duto, tak samo jak przy rzebieniu rk i doni. Produkt ostateczny stanowia figurka muskularnego mczyzny z zaoonymi na piersi rkoma i splecionymi domi.

Don Juan wsta i uda si w kierunku rosncej przy werandzie, na wprost domu, bkitnej agawy. Uj twardy kolec wyrastajcy z jednego z misistych, centralnie pooonych lici, zgi go i przekrci trzy czy cztery razy. Zatoczone koa spowodoway, e kolec oderwa si prawie od licia i zwisa luno.

Wówczas don Juan odgryz kolec, a waciwie zwar na nim zby i wyrwa z podoa. Wyrwany kolec pocign ze sob pasmo dugich, podobnych do nici wókien, wyrastajcych z drewnianej czci niczym biay ogon dugoci dwóch stóp. Nie wypuszczajc kolca spomidzy zbów, don Juan skrci z wókien powróso, którym skrpowa nogi figurki. Obwizywa doln cz wyrzebionego ciaa, dopóki nie zuy caego powrósa, nastpnie za wprowadza kolec bardzo umiejtnie, jakby to byo szydo, w pier figurki, poniej zoonych ramion, póki ostry czubek nie wychyn raptem spomidzy jej doni. Uywszy ponownie zbów, wycign delikatnie kolec na prawie ca jego dugo. Wyglda jak duga dzida wystajca z piersi figurki. Nie spojrzawszy na ni ani razu wicej, don Juan woy j do swego skórzanego woreczka. Sprawia wraenie cakowicie wyczerpanego. Pooy si na pododze i zasn.

Byo ju ciemno, kiedy si obudzi. Spoylimy posiek, który mu przyniosem, i posiedzielimy jeszcze troch na werandzie. Don Juan poszed nastpnie na ty domu, zabierajc ze sob trzy jutowe zawinitka. Naci chrustu, uschnitych gazi i rozpali ognisko. Gdymy usadowili si na wprost ognia, rozwiza wszystkie zawinitka. Oprócz tego, które zawierao wyschnite kawaki eskiej roliny, znajdowao si tam take to z wszystkim, co zostao z roliny mskiej, oraz trzecie pokane, z zielonymi, wieo ucitymi kawakami tego czarciego ziela.

Don Juan podszed do wiskiego koryta i wróci z kamiennym modzierzem, bardzo gbokim i wygldajcym bardziej na garnek, którego dno koczyo si agodn krzywizn. Wygrzeba w ziemi pytkie zagbienie, w którym umieci modzierz. Dorzuciwszy chrustu do ognia, wzi zawinitka z uschnitymi kawakami eskiej i mskiej roliny i wysypa ca ich zawarto do modzierza. Wytrzsn jut, aby mie pewno, e we wntrzu modzierza znalazy si najmniejsze nawet okruchy. Z trzeciego zawinitka wydoby dwa wiee kawaki korzenia czarciego ziela.

- Przygotuj je teraz dla ciebie - powiedzia.

- O jakim przygotowaniu mówisz, don Juanie?

- Jeden kawaek pochodzi z roliny mskiej, drugi z eskiej. To jedyny moment, kiedy obie roliny naley umieci obok siebie. Te kawaki wydobyte zostay z gbokoci jednego jardu.

Uciera je w modzierzu jednostajnymi uderzeniami tuczka, piewajc przy tym cicho i monotonnie pozbawion rytmu pie. Jej sowa byy dla mnie niezrozumiae. Praca cakowicie go pochona.

Zakoczywszy ucieranie korzeni, wyj z zawinitka licie czarciego ziela. Byy czyste, dopiero co ucite; pozbawione wszelkich skaz, jak choby dziur wygryzionych przez robaki lub naci. Wrzuca je po jednym do modzierza. Nastpnie w ten sam pozbawiony popiechu sposób wrzuci tam równie pk kwiatów ziela. Naliczyem czternacie. Sign wówczas po gar torebek nasiennych, pokrytych kolcami i zamknitych. Nie zdyem ich policzy, bo wrzuci je od razu do modzierza, przypuszczam jednak, e byo ich te czternacie. Doda jeszcze trzy odygi oczyszczone z lici. Byy ciemnoczerwone, czyste, sdzc za po ich licznych rozwidleniach, musiay nalee do okazów sporej wielkoci.

Zgromadziwszy te wszystkie czci w modzierzu, don Juan tymi samymi miarowymi ruchami utar zawarto na miazg. W pewnej chwili przechyli modzierz i wygarn papk do starego garnka. Wycign rk w moj stron, jak gdyby chcia, ebym j osuszy. Tymczasem uj mnie za lew do i byskawicznym ruchem rozsun mój rodkowy i czwarty palec na maksymaln odlego. Ugodzi mnie wówczas ostrzem noa w miejsce pomidzy palcami i rozci skór na caej dugoci czwartego palca. Uczyni to tak umiejtnie i z tak prdkoci, e nim wyszarpnem do, rana bya ju gboka i spyna obficie krwi. Ponownie chwyci moj rk, skierowa j nad garnek i cisn, by spowodowa dodatkowe krwawienie.

Straciem czucie w rce. Znajdowaem si w stanie szoku, byo mi dziwnie zimno, zesztywniaem, a w piersi i uszach odczuwaem ucisk. Poczuem, e osuwam si na ziemi. Traciem przytomno! Wypuci moj rk i zamiesza zawarto garnka. Doszedszy do siebie, naprawd si na niego rozgniewaem. Upyno sporo czasu, nim odzyskaem równowag psychiczn.

Ustawi wokó ogniska trzy kamienie, na których umieci garnek. Do wszystkiego, co si w nim znajdowao, doda jeszcze co, co uznaem za spor grudk kleju stolarskiego, dola garnek wody i czeka, a si to wszystko zagotuje. Sam zapach rolin z rodzaju Datura jest bardzo szczególny. W poczeniu z klejem wydajcym silny odór w momencie zagotowania zaczy one wydziela tak gryzce opary, e stoczyem z sob walk, eby nie zwymiotowa.

Mikstura gotowaa si dugo, my za siedzielimy bez ruchu przed garnkiem. Chwilami, gdy wiatr przywia w moj stron fal wydobywajcego si z garnka smrodu, wstrzymywaem oddech, starajc si unikn tej woni.

Don Juan rozwiza swój skórzany woreczek i wycign figurk; poda mi j ostronie i poleci woy do garnka, ale tak, ebym nie poparzy sobie doni. Pozwoliem jej zelizgn si gadko w gb gotujcej si bryi. Wydoby nó, a ja przez sekund mylaem, e chce mnie znowu zrani, don Juan tymczasem zepchn figurk czubkiem noa i zatopi j.

Przyglda si jeszcze dusz chwil gotujcej si mazi, a potem zabra si do czyszczenia modzierza. Pomagaem mu. Gdy skoczylimy prac, odstawi modzierz i tuczek pod pot. Wrócilimy do domu, garnek za pozosta na kamieniach przez ca noc.

Nazajutrz o wicie don Juan poleci mi wycign figurk z mazi i zawiesi j pod dachem twarz na wschód, aeby wyscha w socu. W poudnie bya sztywna jak drut. Wskutek upau klej zakrzep i nasik zielon barw lici. Nabraa ostatecznie niesamowitego poysku.

Don Juan powiedzia mi, ebym zdj figurk. Nastpnie wrczy mi skórzany woreczek wykonany przez siebie ze starej zamszowej kurtki, któr mu kiedy przywiozem. Woreczek wyglda tak samo jak jego wasny, z t tylko rónic, e don Juana wykonany zosta z mikkiej brzowej skóry.

- Wó do rodka swój “wizerunek" i zamknij - powiedzia.

Nie patrzy na mnie, celowo odwróci gow. Kiedy woyem figurk do woreczka, poda mi siatk i poleci, abym umieci w niej gliniany garnek.

Podszed do mego auta, wyj mi z rk siatk i przymocowa do otwartego wieka skrytki na rkawiczki.

- Chod ze mn - powiedzia.

Poszedem za nim. Obszed dom, zataczajc pene koo. Zatrzyma si na werandzie i ponownie okry budynek, tym razem odwrotnie do kierunku wskazówek zegara, i znów powróci na werand. Sta jaki czas nieruchomo, po czym usiad.

Nabraem zwyczaju, by wierzy, e wszystko, co robi don Juan, ma jakie znaczenie. Zastanawiaem si nad znaczeniem okrania domu, gdy krzykn:

- Hej! Zapomniaem, gdzie go pooyem. Spytaem, czego szuka. Odpowiedzia, e zapomnia, gdzie umieci pd, który miaem zasadzi. Jeszcze raz obeszlimy dom wkoo, nim sobie przypomnia.

Pokaza mi soik stojcy na deseczce przybitej do ciany wysoko pod dachem. Znajdowaa si tam druga poówka pierwszej porcji korzenia czarciego ziela. U szczytu odroli pojawi si zawizek lici. W soiku bya odrobina wody, ale ani odrobiny ziemi.

- Czemu nie ma ziemi? - zapytaem.

- Ziemia moe by róna, a czarcie ziele toleruje tylko tak, na której bdzie yo i roso. Nadszed czas, by rolina wrócia do gleby, nim zniszczy j robactwo.

- Czy moemy zasadzi j w pobliu domu? - spytaem.

- Nie! Nie! Tylko nie tutaj. Trzeba j zasadzi w miejscu, które ci odpowiada.

- Ale gdzie ja znajd takie miejsce?

- Tego nie wiem. Moesz j zasadzi, gdziekolwiek zechcesz. Ale trzeba si ni opiekowa i doglda jej, bo musi y, by zyska potrzebn ci moc. Jeli umrze, bdzie to oznacza, e ci nie chce, wówczas nie wolno si jej narzuca. Oznacza to, e nie bdziesz mia nad ni wadzy. A zatem musisz si o ni troszczy i jej doglda, eby rosa. Nie znaczy to jednak, e wolno ci j rozpieszcza.

- A czemu?

- Bo jeli nie bdzie chciaa rosn, nie ma sensu jej mami. Musisz jednak udowodni, e ci na niej zaley. Odgarniaj od niej robaki i racz j wod, kiedy bdziesz u niej z wizyt. Trzeba to robi regularnie, a do chwili, kiedy wyda nasiona. Dopóki nie wykiekuje pierwsze nasienie, nie bdziemy mogli by pewni, czy ci zechce.

- Przecie to niemoliwe, don Juanie, ebym doglda korzenia w taki sposób, jak sobie tego yczysz.

- Jeli pragniesz jej potgi, musisz tak uczyni! Nie ma innej drogi!

- Czy moesz si ni opiekowa w mym imieniu podczas mojej nieobecnoci, don Juanie?

- Nie! Nie mog! Ja nie! Kady musi pielgnowa swój pd. Miaem swój. Teraz ty musisz mie swój. A poza tym, jak ju ci powiedziaem, dopóki nie wyda nasion, nie wolno ci uwaa si za gotowego do rozpoczcia nauki.

- Jak sdzisz, gdzie powinienem j zasadzi?

- Musisz sam podj decyzj! I nikt, nawet ja, nie moe zna tego miejsca! W ten sposób odbywa si zasadzenie. Nikt, ale to nikt, nie powinien si dowiedzie, gdzie znajduje si twoja rolina. Gdyby kto szed za tob lub ci zobaczy, ucieknij z pdem w inne miejsce. Mógby ci wyrzdzi straszliw szkod, gdyby pomanipulowa przy rolinie. Mógby zrobi z ciebie kalek albo ci umierci. To dlatego nawet ja nie powinienem wiedzie, gdzie jest twoja rolina.

Poda mi soik.

- We to.

Wziem. Niemal si zacign mnie do auta.

- Musisz teraz odjecha. Jed wybra miejsce dla swego korzenia. Wykop gbok jam w mikkiej ziemi, niedaleko od wody. Pamitaj, e musi by w pobliu wody, eby moga rosn. Jam masz wygrzeba wycznie rkoma, nawet gdyby si pokaleczy do krwi. Umiecisz pd w samym rodku doka i otoczysz go ziemnym waem [pilon]. Nascz go wod, a gdy wsiknie, wypenij doek mikk ziemi. Nastpnie wybierz miejsce w odlegoci dwóch kroków od pdu, w tym kierunku (wskaza kierunek poudniowo-wschodni). Wygrzebiesz drug jam, take rkoma, i wrzucisz do niej zawarto tego garnka. Nastpnie roztrzaskaj garnek i zakop skorupy w innym miejscu, daleko od pdu. Jak zakopiesz garnek, wrócisz do korzenia i znowu go podlejesz. Wówczas wycigniesz swój wizerunek, umiecisz go midzy palcami, tam gdzie masz wie ran, i stojc w miejscu, w którym zakopae klej, delikatnie dotkniesz roliny ostr ig. Okrysz j czterokrotnie, zatrzymujc si za kadym razem w tym samym miejscu, eby jej dotkn.

- Czy musz poda w okrelonym kierunku, kiedy bd chodzi dokoa korzenia?

- W dowolnym. Ale zawsze musisz pamita, w którym kierunku znajduje si zakopany przez ciebie klej, i jaki obrae kierunek, okrajc rolin. Dotykaj jej delikatnie za kadym razem prócz ostatniego, kiedy powiniene zada jej gbokie pchnicie. Ale zrób to ostronie - uklknij, eby mia pewniejsz rk, bo nie wolno ci uszkodzi podstawy korzenia. Gdyby go zama, bdziesz skoczony. Korze na nic si nie zda.

- Czy mam co mówi, okrajc rolin?

- Nie. Zrobi to za ciebie.

Sobota, 27 stycznia 1962

Zaraz po moim przybyciu don Juan oznajmi, e chce mi pokaza, jak si przyrzdza mieszank do palenia. Poszlimy w góry, zanurzajc si w gb jednego z wwozów. Don Juan zatrzyma si obok wysokiego, delikatnego krzewu, który wyranie róni si kolorem od otaczajcej go rolinnoci. Chaparral wokó krzewu mia barw ótaw, sam krzak natomiast by jasnozielony.

- Z tego krzaka musisz zebra licie i kwiaty - powiedzia don Juan. - Waciw por ich zbierania jest Dzie Zaduszny [el dia de las animas].

Wydoby nó i odci czubek cienkiej gazi. Wybrawszy inn, podobn ga, uczyni to samo. Powtarza t czynno, dopóki nie zgromadzi penej garci obcitych czubków gazi. Wówczas usiad na ziemi.

- Spójrz - powiedzia. - Poucinaem wszystkie gazie wyrastajce sponad rozwidlenia, gdzie dwa lub wicej lici czy si z pniem. Zauwaye, e wszystkie s takie same? cinaem tylko czubek kadej gazi, gdzie licie s wiee i delikatne. Teraz musimy poszuka jakiego miejsca w cieniu.

Chodzilimy dopóty, dopóki nie zacz sprawia wraenia, e znalaz to, czego szuka. Wydoby wówczas z kieszeni dugi sznurek i zwiza nim pie oraz nisze gazie dwu krzewów, zamieniajc go w ten sposób w co w rodzaju sznura do suszenia bielizny, na którym pozawiesza wierzchokiem do dou koniuszki gazi. Rozmieci je na sznurze w równych odstpach, tak e zaczepione za rozwidlenie lici i trzonu przypominay dugi szereg zielonych jedców.

- Trzeba dopilnowa, eby licie schy w cieniu - powiedzia don Juan. - Miejsce powinno by odosobnione i trudne do odszukania. Dziki temu licie bd miay zapewnion ochron. Naley pozostawi je do uschnicia w miejscu, do którego nie mona si dosta. Kiedy uschn, trzeba powkada je do zawinitka i szczelnie zamkn.

Pociga licie ze sznurka i wyrzuci je w pobliskie zarola. Najwidoczniej chcia mi tylko zademonstrowa sposób postpowania.

Udalimy si w dalsz wdrówk, podczas której don Juan zerwa trzy róne kwiaty, mówic, e s to skadniki mieszanki, które naley zebra o tej samej porze. Trzeba je jednak umieci w oddzielnych glinianych garnkach i ususzy w ciemnoci; kady garnek naley nakry przykrywk, aeby znajdujce si w rodku kwiaty pokryty si pleni. Powiedzia, e funkcja lici i kwiatów polega na osodzeniu mieszanki do palenia.

Wyszedszy z wwozu, zmierzalimy ku korytu rzeki. Zatoczylimy wielkie koo i powrócilimy do domu don Juana. Pónym wieczorem zasiedlimy w jego wasnej izbie - na co pozwala mi rzadko - i opowiedzia mi o ostatnim skadniku mieszanki, czyli o grzybach.

- Prawdziwa tajemnica mieszanki tkwi w grzybach - stwierdzi don Juan. - S one tym skadnikiem, który najtrudniej zebra. Wyprawa do miejsca, gdzie rosn, trwa dugo i jest niebezpieczna, a wybór waciwego gatunku wie si z jeszcze wikszym ryzykiem. Ronie on wród grzybów innego rodzaju, cakowicie nieprzydatnych; gdyby suszyy si razem, waciwa odmiana ulegaby zniszczeniu. Upynie sporo czasu, nim czowiek nauczy si dobrze rozpoznawa grzyby i przestanie popenia bdy. Uycie zych grzybów wyrzdzi wielkie szkody - zarówno czowiekowi, jak i fajce. Syszaem o ludziach, którzy padli trupem, zacignwszy si zanieczyszczonym dymem. Zebrane grzyby wkada si od razu do bani, tote nie ma jak ponownie ich sprawdzi. Chodzi o to, e trzeba je porozrywa na strzpy, eby mogy przedosta si przez wsk szyjk naczynia.

- W jaki sposób mona unikn pomyki?

- Zachowujc ostrono i wiedzc, co wybra. Powiedziaem ci, e to trudne. Nie wszyscy mog obaskawi dym; wikszo ludzi nawet tego nie próbuje.

- Jak dugo przechowuje si grzyby w bani?

- Rok. Wszystkie pozostae skadniki zamyka si szczelnie na ten sam okres. Nastpnie odmierza si równe porcje i uciera oddzielnie na bardzo drobny proszek. Grzybków uciera nie trzeba, bo same zamieniaj si w py, wystarczy utrze wiksze kawaki. Na jedn miark wszystkich pozostaych skadników przypadaj cztery miarki grzybów. To wszystko miesza si razem i wsypuje do takiego woreczka jak mój.

Don Juan wskaza na torebk wiszc pod jego koszul.

- Nastpnie zbiera si ponownie wszystkie skadniki, a kiedy pozostawione zostay do wyschnicia, mona ju zapali mieszanin, któr sobie przedtem czowiek przygotowa. W twoim wypadku - zapalisz w przyszym roku. Rok póniej mieszanka bdzie ju wycznie twoj wasnoci, bo sam zbierzesz wszystkie jej skadniki. Za pierwszym razem ja podam ci ogie. Wypalisz ca mieszank, jaka znajdzie si w fajce, i bdziesz czeka. Nadejdzie dym. Poczujesz, e nadszed. Pozwoli ci ujrze wszystko, co zechcesz. Prawd mówic, jest to sprzymierzeniec nie majcy sobie równych. Ale wola i denie kadego, kto szuka, musz by bez skazy. Jest to konieczne, gdy palcy musi pragn powrotu, w przeciwnym razie dym nie pozwoli mu wróci. Po drugie palcy musi chcie zapamita wszystko, co dym pozwoli mu zobaczy, bo inaczej umys przesoni mu tylko tuman mgy.

Sobota, 8 kwietnia 1962

Podczas naszych rozmów don Juan konsekwentnie uywa lub odwoywa si do wyraenia “czowiek wiedzy", nigdy jednak nie wyjani, co przez to rozumie. Zapytaem go o to.

- Czowiekiem wiedzy jest ten, kto ufnie znosi udrki nauki - odpowiedzia. - Jest to czowiek, który bez zbdnego popiechu i bez zachwia posuwa si najdalej jak potrafi w rozwikaniu tajemnic mocy i wiedzy.

- Czy kady moe zosta czowiekiem wiedzy?

- Nie kady.

- Co zatem trzeba robi, eby nim zosta?

- Trzeba rzuci wyzwanie i pokona czterech naturalnych wrogów czowieka.

- Jeli pokona si tych czterech wrogów, bdzie si czowiekiem wiedzy?

- Tak. Mona nazwa si czowiekiem wiedzy jedynie wówczas, gdy jest si zdolnym do pokonania caej czwórki.

- Czy wic kady, kto pokona owych wrogów, zostanie czowiekiem wiedzy?

- Kady, kto ich pokona, stanie si czowiekiem wiedzy.

- Ale czy istniej jakie specjalne wymagania, które trzeba speni, nim rozpocznie si walk z tymi wrogami?

- Nie. Kady moe spróbowa zosta czowiekiem wiedzy. Udao si to jedynie nielicznej garstce, ale nie ma si czemu dziwi. Wrogowie, których czowiek spotyka na ciece nauki pozwalajcej zosta czowiekiem wiedzy, naprawd budz groz; wikszo ludzi im ulega.

- Jacy to wrogowie, don Juanie?

Nie chcia rozmawia na ten temat. Stwierdzi, e upynie sporo czasu, nim taka rozmowa nabierze dla mnie sensu. Próbowaem kontynuowa ten temat, pytajc, czy sdzi, e mógbym zosta czowiekiem wiedzy. Odpowiedzia, e tego nikt nie moe orzec na pewno. Nie daem jednak za wygran, starajc si dowiedzie, czy istniej jakie wskazówki pozwalajce mu stwierdzi, czy mam jak szans zosta czowiekiem wiedzy. Odpowiedzia, e bdzie to zaleao od wyniku mej walki z czterema wrogami - od tego, czy to ja ich pokonam, czy te oni mnie pokonaj - rezultatu nie da si jednak przewidzie z góry.

Spytaem wówczas, czy mógby uy swych umiejtnoci czarnoksiskich lub wróbiarskich w celu ustalenia wyniku starcia. Odpar sucho, e nie istnieje aden sposób pozwalajcy przewidzie rezultat owej próby si, gdy stanie si czowiekiem wiedzy to kwestia dorana. Na moj prob, eby wyjani t spraw, odpowiedzia:

- Czowiekiem wiedzy nie zostaje si raz na zawsze. Waciwie nigdy si nim nie jest, tylko zostaje si nim na krótk chwil, kiedy pokona si czterech naturalnych wrogów.

- Chc bardzo, don Juanie, eby powiedzia, kim s Ci wrogowie.

Nie odpowiedzia. Spróbowaem ponownie, ale zmieni temat i zacz mówi o czym innym.

Niedziela, 15 kwietnia 1962

W trakcie przygotowa do odjazdu postanowiem zagadn go jeszcze raz o wrogów czowieka wiedzy. Wysunem argument, e przez jaki czas nie bd móg przyjecha, a zatem dobrze byoby, gdybym móg zanotowa sowa don Juana i zastanowi si nad nimi podczas mej nieobecnoci.

Chwil si waha, lecz w kocu zacz mówi.

- Przystpujc do nauki, czowiek nigdy nie ma pewnoci co do swych celów. Jego denia naznaczone s skaz, jego zamiary s mgliste. Spodziewa si nagrody, której nigdy nie otrzyma, bo nie ma najmniejszego pojcia o udrkach nauki. Powoli zaczyna si uczy, najpierw po kawaeczku, póniej wielkimi porcjami. Wkrótce te dochodzi do kolizji myli. To, czego si uczy, nie odpowiada nigdy temu, co sobie wyobraa lub wymarzy, tote zaczyna si ba. Uczenie si nie jest nigdy tym, czego si spodziewamy. Kady etap nauki jest nowym zadaniem, a lk, jaki czowiek odczuwa, zaczyna narasta bezlitonie i nieustpliwie. Przedmiot naszych de zamienia si w pole bitwy. Tym sposobem napotykamy naszego pierwszego naturalnego wroga - strach! "Straszny to wróg: zdradziecki i trudny do pokonania. Czai si za kadym zakrtem drogi, czekajc w ukryciu. A jeli czowiek ulknie si jego obecnoci i ucieknie, ów wróg pooy kres jego poszukiwaniom.

- Co si dzieje z czowiekiem, który ze strachu ucieknie?

- Nic, z tym tylko, e niczego si ju nie nauczy. Nie zostanie nigdy czowiekiem wiedzy. Moliwe, e bdzie tchórzem zncajcym si nad sabszymi albo nieszkodliwym strachliwcem, ale w kadym razie bdzie pokonany. Pierwszy z wrogów pooy kres jego gorcym pragnieniom.

- Jakie ma moliwoci pokonania strachu?

- Odpowied jest bardzo prosta. Nie wolno mu uciec. Musi rzuci wyzwanie lkowi i wbrew niemu zrobi nastpny krok w nauce, a potem jeszcze i jeszcze jeden. Nie wolno mu uroni niczego ze strachu, a mimo to nie moe si zatrzyma w miejscu. Taka jest zasada! Nadejdzie chwila, kiedy pierwszy wróg si cofnie. Czowiek zaczyna wówczas nabiera pewnoci siebie. Jego zamiary zyskuj na sile. Nauka przestaje by zadaniem wywoujcym przeraenie. Kiedy nadchodzi ta radosna chwila, czowiek moe stwierdzi bez wahania, e pokona swego pierwszego naturalnego wroga.

- Czy to si dzieje od razu, don Juanie, czy stopniowo?

- Stopniowo, ale zwycistwo nad strachem dokonuje si nagle i byskawicznie.

- Ale czy taki czowiek nie przelknie si znowu, jeli przydarzy mu si co nowego?

- Nie. Skoro czowiek raz pokona strach, wyzwala si od niego na cae ycie, bo miejsce strachu zajmuje w nim jasno umysu, która unicestwia lk. Odtd czowiek zna swoje pragnienia, wie, jak je zaspokoi. Potrafi przewidzie kolejne etapy nauki i widzi wszystko z przenikliw jasnoci. Doznaje uczucia, e nic nie jest przed nim zakryte. Tym sposobem napotyka drugiego wroga - jasno! Owa jasno umysu, któr tak trudno osign, usuwa lk, lecz take zalepia. Zmusza czowieka, eby nigdy w siebie nie wtpi. Obdarza go pewnoci, e nie ma dla niego rzeczy niemoliwych, gdy potrafi wszystko przenikn. Jest odwany, bo jest przenikliwy. Nic go te nie powstrzyma, bo widzi jasno. Ale to bd. Jeli czowiek podda si tej iluzorycznej potdze, ulegnie swemu drugiemu wrogowi i zamiast gna, bdzie si ociga. Bdzie si cacka z nauk, a w kocu straci zdolno do nauczenia si czego wicej.

- Co si dzieje z czowiekiem w ten sposób pokonanym, don Juanie? Umiera?

- Nie, nie umiera. Jego drugi wróg odebra mu wszelk ch, eby stara si zosta czowiekiem wiedzy. Taki czowiek zamienia si w nadtego wojownika lub bazna. Ale jasno umysu, za któr tak sono zapaci, nie przeksztaci si nigdy w ciemno i strach. Do koca ycia zachowa swoj przenikliwo, ale niczego si ju nie nauczy ani niczego nie bdzie arliwie pragn. ; - Co powinien uczyni, eby unikn poraki?

- Musi zrobi to samo, co zrobi z lkiem: powinien rzuci wyzwanie swej przenikliwoci, korzystajc z niej tylko w patrzeniu na wiat, czeka cierpliwie i odmierza starannie kady kolejny krok. Przede wszystkim za powinien uwaa, e jego przenikliwo niewiele róni si od obdu. Nadejdzie chwila, kiedy zrozumie, e owa przenikliwo to tylko punkcik w polu jego wzroku. W ten sposób pokona swego drugiego wroga i znajdzie si w pooeniu, w którym nic mu ju nie bdzie zagraa. Nie bdzie to bdem. To nie bdzie jedynie punkcik w polu widzenia. Bdzie to prawdziw moc.

Doszedszy do tego punktu, przekona si, e znalaz si w kocu w posiadaniu mocy, do której dy od tak dawna. Moe z ni pocz, co tylko zechce. Ma sprzymierzeca do dyspozycji. Jego wola jest prawem. Widzi wszystko, co go otacza. Ale napotka równie trzeciego wroga moc! Moc to najpotniejszy z wrogów czowieka. Oczywicie, najatwiej si jest podda, bo przecie czowieka tak naprawd nie mona pokona. Wydaje rozkazy; zaczyna od podejmowania rozsdnego ryzyka, a koczy na ustanawianiu praw, gdy to on jest panem i wadca. Czowiek na tym etapie waciwie nie dostrzega, e znalaz si w okreniu wroga. Raptem, nic o tym nie wiedzc, przegra ca bitw, a wróg uczyni z niego kaprynego okrutnika.

- Czy utraci sw moc?

- Nie, nie utraci nigdy ani przenikliwoci, ani swej mocy.

- Czym zatem bdzie si róni od czowieka wiedzy?

- Czowiek pokonany przez moc umiera, nie dowiedziawszy si waciwie, jak si z ni obchodzi. Moc jest jedynie brzemieniem cicym na jego losie. Taki czowiek nie jest panem samego siebie i nie wie, kiedy i jak uy swej mocy.

- Czy klska zadana przez którego z tych wrogów jest ostateczna?

- Oczywicie. Skoro który z nich zatriumfuje nad czowiekiem, nic nie da si ju zrobi.

- A czy moliwe jest, na przykad, eby czowiek pokonany przez moc spostrzeg swój bd i go naprawi?

- Nie. Jeli czowiek raz si podda, jest skoczony.

- A jeli moc tylko przejciowo go olepi, a póniej czowiek j odrzuci?

- Bdzie to znaczyo, e walka trwa i e czowiek próbuje jeszcze zosta czowiekiem wiedzy. Prawdziwa klska nadchodzi dopiero wówczas, gdy czowiek przestaje próbowa i poddaje si.

- Ale jest przecie moliwe, don Juanie, e czowiek poddaje si najpierw na dugie lata strachowi, a mimo to ostatecznie go przezwycia.

- Nie, to nieprawda. Jeli raz podda si strachowi, nigdy go ju nie przezwyciy; nauka bdzie napawaa go lkiem i zaniecha wszelkich prób. Jeli jednak bdzie stara si uczy wbrew lkowi, odniesie ostateczne zwycistwo, bo w rzeczywistoci nie pozwoli mu nigdy nad sob zapanowa.

- W jaki sposób mona pokona trzeciego wroga, don Juanie?

- Trzeba mu si z rozmysem przeciwstawi. Trzeba sobie uwiadomi, e moc, nad któr czowiek rzekomo zapanowa, w rzeczywistoci nigdy nie stanowi jego wasnoci. Cay czas czowiek musi si bardzo pilnowa, wykorzystujc z wielk ostronoci i starannoci wszystko, czego si nauczy. Jeli zrozumie, e jasno umysu i moc, którym nie towarzyszy panowanie nad sob, s gorsze od bdu, dojdzie do punktu, w którym nic nie wymknie si spod kontroli. Tym sposobem zada klsk swemu trzeciemu wrogowi. Wówczas to znajdzie si on u kresu swej wyprawy po wiedz, jednoczenie za, waciwie bez ostrzeenia, napotka ostatniego ze swych wrogów - staro! Jest to wróg najbardziej okrutny, którego nigdy nie da si pokona cakowicie, mona tylko odpiera jego ataki.

Czowiek nie odczuwa ju wicej lku, nie trapi go adne obawy ani niecierpliwa jasno umysu - sprawuje pen kontrol nad sw moc, równoczenie jednak zaczyna odczuwa przemone pragnienie odpoczynku. Jeli podda si pragnieniu, by pooy si i zapomnie o wszystkim, jeli pofolguje swemu zmczeniu, przegra ostatni rund, a ciosy wroga uczyni ze sabiutkiego starowin. Pragnienie wycofania si wemie gór nad ca jego przenikliwoci, moc i wiedz. Jeli jednak ów czowiek otrznie si ze zmczenia i mnie zniesie swój los do samego koca, bdzie zasugiwa na miano czowieka wiedzy, choby przez krótk chwil zwycistwa w odpieraniu ataków swego ostatniego niezwycionego wroga. I ta chwila jasnoci umysu, mocy i wiedzy - wystarczy.

4.

Don Juan rzadko mówi otwarcie o Mescalito. Ilekro zadawaem mu pytanie na ten temat, uchyla si od odpowiedzi, zawsze jednak mówi dostatecznie duo, by wywoa wraenie, e Mescalito ma cechy istoty ludzkiej. Jest pci mskiej, nie tylko z powodu reguy gramatycznej nadajcej temu sowu rodzaj mski, lecz take dlatego, e zgodnie ze swymi waciwociami jest obroc i nauczycielem. Zawsze, gdy rozmawialimy na ten temat, don Juan w róny sposób potwierdza wanie t jego charakterystyk.

Niedziela, 24 grudnia 1961

- Czarcie ziele nigdy nikogo nie chronio. Ta rolina dostarcza tylko mocy, Mescalito natomiast jest agodny jak niemowl.

- Mówie jednak, e niekiedy budzi groz.

- Oczywicie, e budzi groz, ale gdy si go pozna, jest agodny i dobry.

- W jaki sposób okazuje sw dobro?

- Jest obroc i nauczycielem.

- W jaki sposób broni czowieka?

- Mona go nosi cay czas przy sobie, a ustrzee ci przed wszelkim niebezpieczestwem.

- Jak mona go nosi cay czas przy sobie?

- W woreczku przywizanym do rki albo zawieszonym na sznurku u szyi.

- Nosisz go przy sobie?

- Nie, bo mam sprzymierzeca. Ale inni nosz.

- Czego uczy?

- Uczy waciwego sposobu ycia.

- W jaki sposób?

- Pokazuje róne rzeczy i mówi, czym s. [Ensena las cosas y te dice lo que son.]

- W jaki sposób?

- Sam si przekonasz.

Wtorek, 30 stycznia 1962

- Co widzi czowiek, którego Mescalito zabiera ze sob, don Juanie?

- To nie moe by tematem zwykej rozmowy. Nie mog ci odpowiedzie.

- Czy staoby si co zego, gdyby mi powiedzia?

- Mescalito to obroca, dobry i agodny obroca, ale to nie znaczy, e mona sobie z niego artowa. Jest dobry i dlatego moe wzbudzi miertelne przeraenie u tych, których nie lubi.

- Nie zamierzam z niego artowa. Chc si tylko dowiedzie, co inni ludzie mog za jego spraw uczyni lub zobaczy. Opowiedziaem ci, don Juanie, wszystko, co sam ujrzaem dziki Mescalito.

- Z tob sprawa ma si inaczej, moe dlatego, e nic o nim nie wiesz. Trzeba ci nauczy sposobów jego dziaania, tak jak dziecko uczy si mówi.

- Jak dugo mam si jeszcze uczy?

- Dopóki nie odsoni ci si znaczenie Mescalito.

- A potem?

- Potem zrozumiesz wszystko sam. Nie bdziesz mi ju musia niczego opowiada.

- A moe powiesz mi tylko, dokd Mescalito ciebie zabiera?

- Nie mog.

- Chciabym si tylko dowiedzie, czy istnieje jaki inny wiat, do którego zabiera on ludzi.

- Istnieje.

- Czy to jest niebo? [Hiszpaski wyraz cielo oznacza zarówno niebiosa, jak i niebo.]

- Mescalito zabiera czowieka w gb nieba [cielo}.

- Czyli tam, gdzie jest Bóg?

- Pleciesz bzdury. Nie wiem, gdzie jest Bóg.

- Czy Mescalito jest Bogiem, jedynym czy te jednym sporód wielu bogów?

- Jest obroc i nauczycielem. Jest moc.

- Moc w nas samych?

- Nie. Nie ma z nami nic wspólnego. Przebywa poza nami.

- A wic kady, kto go spoyje, musi ujrze t sam jego posta.

- Bynajmniej. Nie dla wszystkich jest taki sam.

Czwartek, 12 kwietnia 1962

- Dlaczego nie opowiesz mi czego wicej o Mescalito, don Juanie?

- Nie ma co opowiada.

- Na pewno jest mnóstwo rzeczy, które powinienem wiedzie, nim si z nim spotkam.

- Nie. Moliwe, e nie trzeba, eby wiedzia cokolwiek. Mówiem ci, e nie dla wszystkich jest taki sam.

- Wiem, a jednak chciabym wiedzie, jaki inni ludzie maj do niego stosunek.

- Opinie tych, którym chce si rozprawia na ten temat, nie s wiele warte. Sam zobaczysz. Bdzie chyba tak, e do pewnego momentu bdziesz o nim rozmawia, a potem nie powiesz ju ani sowa na ten temat.

- Czy moesz mi opowiedzie o swoich przeyciach podczas pierwszego spotkania?

- A po co?

- Dowiem si, jak postpowa z Mescalito.

- Wiesz ju i tak wicej ode mnie. Przecie bawilicie si razem. Kiedy zrozumiesz, jak yczliwie potraktowa ci obroca. Jestem przekonany, e za pierwszym razem powiedzia ci bardzo duo, ale bye guchy i lepy.

Niedziela, 15 kwietnia 1962

- Czy Mescalito przyjmuje dowoln posta, ukazujc si czowiekowi?

- Tak. Dowoln.

- Jakie ze znanych ci postaci wystpuj najczciej?

- Nie istniej najczstsze postaci.

- Chcesz powiedzie, e przyjmuje on dowoln posta, nawet ukazujc si ludziom, którzy dobrze go znaj?

- Nie. Dowoln posta przyjmuje tylko wobec tych, którzy znaj go mao, ale wobec tych, którzy znaj go dobrze, jest zawsze stay.

- Jak to “stay"?

- Pojawia si im niekiedy pod postaci czowieka, podobnego do nas, albo w postaci wiata. Po prostu wiata.

- A czy Mescalito kiedykolwiek zmienia sw sta posta podczas spotka z tymi, którzy go dobrze znaj?

- Nic mi o tym nie wiadomo.

Pitek, 6 lipca 1962

Pónym popoudniem w sobot 23 czerwca rozpocza si moja wspólna z don Juanem wyprawa. Powiedzia, e ruszamy na poszukiwanie grzybów [honguitos] w stanie Chihuahua, wyprawa za bdzie duga i uciliwa. Mia racj. W rod, 27 czerwca, o dziesitej wieczorem dotarlimy do maej osady górniczej w pónocnej czci stanu Chihuahua. Tras od miejsca na skraju miasteczka, gdzie zaparkowaem auto, do domu zaprzyjanionej z don Juanem pary maeskiej z plemienia Taranumara przebylimy pieszo. Tam te przenocowalimy.

Rankiem, okoo pitej, obudzi nas gospodarz. Przyniós nam owsianki i fasoli. Podczas posiku rozmawia z don Juanem, ale nie wspomnia ani sowem o naszej wyprawie.

Po niadaniu Indianin nala mi wody do manierki, a do plecaka wsun dwie sodkie buki. Don Juan poda mi manierk, zasznurowa plecak, podzikowa gospodarzowi za gocin, po czym zwracajc si w moj stron, powiedzia:

- Pora rusza.

Mniej wicej mil szlimy poln drog, a potem skrcilimy na pola i po dwóch godzinach marszu znalelimy si u podnóy gór pooonych na poudnie od osady. Pilimy si po agodnych zboczach w kierunku poudniowo-zachodnim. Gdy dotarlimy do partii bardziej stromych, don Juan zmieni kierunek i poszlimy rozleg dolin ku wschodowi. Pomimo podeszego wieku don Juan narzuci tak niesamowicie szybkie tempo, e okoo poudnia byem zupenie wyczerpany. Usiedlimy, a don Juan rozwiza torb z chlebem.

- Jeeli chcesz, moesz zje wszystko - powiedzia.

- A ty?

- Nie jestem godny, a póniej nie bdziemy potrzebowali tego pokarmu.

Byem bardzo godny i zmczony, tote skorzystaem z tej propozycji. Wydawao si, e nadesza odpowiednia pora, eby porozmawia o celu naszej wyprawy, i zagadnem cakiem od niechcenia:

- Sdzisz, e pobdziemy tu duej?

- Przybylimy tu, eby nazbiera troch Mescalito. Zatrzymamy si tu do jutra.

- Gdzie jest Mescalito?

- Wszdzie dookoa nas.

Cay teren porastay obficie liczne gatunki kaktusów, ale nie potrafiem odróni wród nich pejotlu.

Podjlimy wdrówk i o trzeciej po poudniu dotarlimy do dugiej, wskiej doliny pooonej wród wzgórz o stromych zboczach. Na myl o poszukiwaniu pejotlu ogarno mnie dziwne podniecenie, cho nigdy w yciu nie widziaem tej roliny w jej naturalnym otoczeniu. Weszlimy do doliny, a po przejciu chyba czterystu stóp spostrzegem nagle trzy atwe do rozpoznania okazy pejotlu. Rosy tu obok siebie kilka cali ponad ziemi po lewej stronie cieki na wprost mnie. Przypominay z wygldu okrge, misiste, zielone róe. Podbiegiem do nich, pokazujc je don Juanowi.

Nie zwróci na mnie uwagi i umylnie odwróci si plecami. Wiedziaem, e postpiem niewaciwie i przez reszt popoudnia szlimy w milczeniu, posuwajc si wolno po paskim dnie doliny usianym kamieniami o ostrych krawdziach. Wdrowalimy wród kaktusów, poszc gromady jaszczurek, niekiedy za osamotnionego ptaka. Mijaem rosncy tuzinami pejotl, nie odzywajc si sówkiem.

O szóstej znalelimy si u stóp gór wznoszcych si na skraju doliny. Dotarszy do skalnego wystpu, don Juan zrzuci swój worek i usiad.

Poczuem ponownie gód, ale nie mielimy ju nic do jedzenia; zaproponowaem, ebymy zerwali Mescalito i udali si w drog powrotn do osady. Don Juan sprawia wraenie poirytowanego; cmokn gono i powiedzia, e przenocujemy w tym miejscu.

Siedzielimy spokojnie. Na lewo od nas wznosia si skalna ciana, a na prawo znajdowaa si dolina, któr przemierzylimy wczeniej. Rozcigaa si ona do szeroko i sprawiaa wraenie szerszej i mniej paskiej, ni sdziem. Spogldajc na ni z miejsca, gdziemy siedzieli, spostrzegem, e usiana bya wieloma wzgórzami i wypukociami.

- Jutro zaczniemy wraca - powiedzia, nie patrzc na mnie, don Juan i wskaza na dolin. - Utorujemy sobie drog powrotn i zerwiemy go, idc polami. Ale zerwiemy go tylko wówczas, gdy natrafimy na niego po drodze. To on nas znajdzie, a nie odwrotnie. Znajdzie nas, jeeli tego zapragnie.

Don Juan opar si o skaln cian i trzymajc gow odwrócon ode mnie, mówi dalej, jakby prócz mnie bya tam jeszcze jaka inna osoba.

- Jeszcze jedno. Tylko ja mog go zerwa. Moliwe, e bdziesz niós torb albo szed przede mn - jeszcze nie wiem. Ale jutro nie wskaesz w jego stron, jak zrobie to dzisiaj!

- Przepraszam, don Juanie.

- W porzdku. Nie wiedziae.

- Czy twój dobroczyca nauczy ci tego wszystkiego na temat Mescalito?

- Nie. Nikt mnie niczego nie uczy. Moim nauczycielem by sam obroca.

- Czyli e Mescalito to jakby osoba, z któr mona porozmawia?

- Nie.

- To w jaki sposób on uczy? Don Juan milcza dusz chwil.

- Pamitasz, jak si z nim bawie? Wiedziae wtedy, o co mu chodzi, prawda?

- Wiedziaem!

- Wanie w ten sposób uczy. Wtedy tego nie wiedziae, ale gdyby powici mu troch uwagi, przemówiby do ciebie.

- Kiedy?

- Za pierwszym razem, kiedy go zobaczy. Wygldao na to, e moje pytania bardzo go poirytoway. Powiedziaem mu, e musz je zadawa, bo chc si dowiedzie moliwie jak najwicej.

- Nie mnie pytaj! - Umiechn si zoliwie. - Zapytaj jego. Jak si z nim zobaczysz nastpnym razem, spytaj go o wszystko, czego by si chcia dowiedzie.

- Czyli e Mescalito jest kim, z kim mona porozmawia...

Nie pozwoli mi skoczy, chwyci manierk, zsun si ze skalnego wystpu i znikn za ska. Nie miaem ochoty pozosta tam sam, tote, cho mnie o to nie prosi, poszedem za nim. Po przejciu okoo piciuset stóp doszlimy do strumyka. Obmy rce i twarz i napeni manierk. Przepuka usta, ale nie pokn wody. Nabraem wody w donie i napiem si troch, lecz don Juan powstrzyma mnie, mówic, e to niewskazane.

Poda mi manierk i ruszy z powrotem ku wystpowi. Doszedszy na miejsce, usiedlimy z twarzami zwróconymi do doliny, a plecami do skay. Spytaem, czy mog rozpali ognisko. Zachowa si tak, jakby moje pytanie byo czym nie do pojcia. Oznajmi, e tej nocy jestemy gomi Mescalito, który nie pozwoli nam zmarzn.

Zapad ju zmierzch. Don Juan wydoby ze swych worków dwa cienkie baweniane koce, cisn mi jeden na kolana, drugi za zarzuci sobie na ramiona i usiad ze skrzyowanymi nogami. Dolina pod nami pograa si w mroku, jej brzegi rozpyway si ju w wieczornej mgle.

Siedzcy nieruchomo don Juan wpatrywa si w pole pejotlowe. W twarz wia mi jednostajny wiatr.

- O zmierzchu rozszczepiaj si wiaty - powiedzia agodnie don Juan, wci odwrócony ode mnie.

Nie spytaem, co ma na myli. Moje oczy ogarno zmczenie. Nagle poczuem gbokie wzruszenie i dziwn, przemon ch paczu!

Pooyem si na brzuchu; skaliste podoe byo twarde i niewygodne, co par minut musiaem zmienia pozycj. Na koniec usiadem i skrzyowaem nogi, nacigajc koc na barki. Ku swemu zdziwieniu, przekonaem si, e jest to pozycja szalenie wygodna - usnem.

Zbudziwszy si, usyszaem, e don Juan mówi do mnie. Byo cakiem ciemno. Nie widziaem go dobrze. Nie rozumiaem tego, co do mnie mówi, ale podyem za nim, gdy zacz schodzi ze skalnego wystpu. Z powodu ciemnoci poruszalimy si - w kadym razie ja si poruszaem - bardzo ostronie. Zatrzymalimy si u podnóa skalnej ciany. Don Juan usiad i da mi znak, bym uczyni to samo na lewo od niego. Rozchyli koszul i wydoby skórzan sakiewk; otwar j i pooy przed sob na ziemi. Wewntrz znajdowao si kilka gaek pejotlowych.

Po dugiej przerwie wycign jedn z nich. Uj j w praw do i pocierajc kciukiem oraz palcem wskazujcym, piewa co monotonnym i agodnym gosem. Raptem wyda z siebie przeraliwy okrzyk:

- Ahiii!

Byo to co niesamowitego i nieoczekiwanego. Przepenia mnie groza. Jak przez mg widziaem, e woy gak do ust i zacz j u. Po chwili podniós z ziemi sakiewk, pochyli si w moj stron i szepn, bym j wzi, wybra jedn gak Mescalito, pooy sakiewk znów przed nami, a potem zrobi dokadnie to samo co on.

Wycignem gak pejotlu i potarem j tak jak on. Tymczasem don Juan mamrota dalej sw pie, kiwajc si miarowo. Kilkakrotnie spróbowaem woy gak do ust, ale nie mogem si zdoby na wydanie okrzyku. Wówczas, niczym we nie, wydoby si ze mnie niesamowity wrzask: Ahiiii! Przez chwil mylaem, e to nie ja. Ponownie odczuem w odku skutki szoku nerwowego. Opadaem do tyu, robio mi si sabo. Wsunem do ust gak pejotlu i zaczem u. Po chwili don Juan wyj z sakiewki nastpn. Odczuem ulg, widzc, e wymruczawszy sw pie, wkada gak do ust. Poda mi sakiewk, któr pooyem przed nami, i wyjem kolejn gak. Ten cykl powtórzy si piciokrotnie, nim poczuem pragnienie. Signem po manierk, ale don Juan poleci mi przepuka tylko usta, a nie pi, bo zwymiotuj.

Woda chlupotaa mi w ustach - w pewnej chwili odczuem nieodpart pokus napicia si i poknem odrobin pynu. Mój odek momentalnie ogarny skurcze. Spodziewaem si, e woda spynie bez trudu i bezbolenie w gb ciaa, jak dziao si to podczas mego pierwszego spotkania z pejotlem, ku memu wszake zaskoczeniu zebrao mi si zwyczajnie na wymioty. Trwao to jednak krótko.

Don Juan sign po nastpn gak, poda mi sakiewk i cay cykl zacz si od nowa i powtarza si, dopóki nie zuem czternastu gaek. Do tej pory ustpiy wszystkie moje wczeniejsze doznania pragnienia, zimna i niewygody. Zastpio je nie znane mi wraenie ciepa i podekscytowania. Signem po manierk, chcc odwiey sobie usta, lecz bya pusta.

- Moemy pój do strumienia, don Juanie?

Dwik mojego gosu nie wydoby si na zewntrz, tylko uderzy w szczyt mego podniebienia, odbi si w czeluci garda i kry echem pomidzy nimi. Echo byo agodne i muzyczne; wydawao mi si, e skrzyda opoc mi w gardle. Jego dotknicie byo kojce. ledziem jego krenie, dopóki nie ucicho.

Powtórzyem pytanie. Mój gos brzmia tak, jakbym odezwa si w wysoko sklepionej piwnicy.

Don Juan nie odpowiedzia. Wstaem i udaem si w kierunku strumienia. Spojrzaem w stron don Juana, chcc sprawdzi, czy idzie za mn, ale sprawia wraenie, jakby czego nasuchiwa.

Nie znoszcym sprzeciwu gestem nakaza mi zachowa cisz.

- Abuhtol [?] ju tu jest! - powiedzia.

Syszaem ten wyraz po raz pierwszy w yciu i zastanawiaem si wanie, czy zagadn o jego znaczenie, gdy usyszaem brzczcy mi w uszach haas. Dwik stopniowo narasta, upodabniajc si w kocu do wibrujcego ryku ogromnego byka. Wybuch na chwil, po czym stopniowo cich, dopóki ponownie nie zalega cakowita cisza. Byem przeraony gwatownoci i nateniem haasu. Opanowao mnie tak wielkie drenie, e ledwie mogem wsta, mimo to zachowaem cakowit zdolno logicznego mylenia. O ile kilka minut wczeniej ogarniaa mnie senno, to teraz zupenie ustpia, jej miejsce zaja natomiast niesychana klarowno umysu. Haas, jaki usyszaem, przypomnia mi scen z filmu fantastycznonaukowego, w której gigantyczna pszczoa wylatujca z obszaru promieniowania atomowego brzczy skrzydekami. Rozemiaem si. Zobaczyem, e don Juan wyglda znów na odpronego. Obraz gigantycznej pszczoy raptem powróci do mnie. By bardziej realny ni zwyke myli. Widziaem tylko pszczo otoczon zewszd niesamowit jasnoci. Prócz jej obrazu mój umys nie zawiera niczego innego. Wskutek owego stanu jasnoci umysowej, nie majcego w mym yciu adnych precedensów, doznaem znowu uczucia trwogi.

Oblaem si potem. Pochyliem si w stron don Juana, chcc mu powiedzie, e si boj. Jego twarz oddalona bya od mojej o kilka cali. Wpatrywa si we mnie oczami pszczoy. Wyglday jak szklane kule wiecce w ciemnoci wasnym wiatem. Spomidzy wydtych warg don Juana dobywa si miarowy stukot: “Pektuh - pek - tuh - pet tuh". Odskoczyem do tyu, roztrzaskujc si niemal o skaln cian. Doznaem trwajcego, jak mi si zdawao, wieczno i niemoliwego do zniesienia lku. Dyszaem i pojkiwaem. Zamarzajcy na mej skórze pot nadawa memu ciau przykr sztywno. Wówczas usyszaem glos don Juana:

- Wstawaj! Rusz si! Wstawaj!

Pszczoa znikna i znów ujrzaem znajom twarz Indianina.

- Przynios wody - powiedziaem po dugiej przerwie. Gos mi si zaama; wypowiadanie sów przychodzio mi z najwikszym trudem. Don Juan potakn ruchem gowy. Idc w stron strumienia, uwiadomiem sobie, e strach opuci mnie równie szybko i w równie tajemniczy sposób, jak si pojawi.

Doszedszy do strumienia, spostrzegem, e widz wszystko wokó mnie. Przypomniaem sobie, e wyranie widziaem don Juana, podczas gdy wczeniej mogem dojrze jedynie zarys jego sylwetki. Zatrzymaem si i spojrzaem daleko przed siebie - sigaem wzrokiem przeciwnego koca doliny. Doskonale widziaem lece tam gazy. Pomylaem, e musi by tu nad ranem, ale przyszo mi do gowy, e przecie mogem zatraci poczucie czasu. Spojrzaem na zegarek. Bya za dziesi dwunasta. Sprawdziem, czy mój zegarek nadal chodzi. To nie móg by rodek dnia, musiaa by pónoc! Zamierzaem skoczy po wod i wróci midzy skay, ale ujrzaem nadchodzcego don Juana i poczekaem na niego. Powiedziaem mu, e widz w ciemnoci.

Przyglda mi si dusz chwil bez jednego sowa; moliwe, e jeli przemówi, to nie usyszaem jego sów, bo skupiem si na mej nowej, wyjtkowej zdolnoci widzenia po ciemku. Potrafiem rozróni najdrobniejsze kamyki rozsiane w piasku. Chwilami wszystko stawao si tak wyrane, e zdawao mi si, i to wczesny ranek lub zmierzch. Raz robio si jasno, to znów ciemno. Rycho te uprzytomniem sobie, e chwile jasnoci odpowiadaj rozkurczom mego serca, natomiast ciemno jego skurczom. Za kadym uderzeniem mego serca wiat zmienia si z wypenionego blaskiem na pogrony w mroku i znów w wypeniony blaskiem.

Skupiem si cakowicie na tym odkryciu, gdy ten sam osobliwy dwik, który dobieg mnie wczeniej, da si ponownie sysze. Minie mi zesztywniay.

- Anuhctal [bo to sowo usyszaem tym razem] jest tutaj - powiedzia don Juan.

Wydawao mi si, e sysz ryk tak przeraajcy, e nic poza nim si nie liczy. Gdy ucich, spostrzegem nagy przybór wody: strumyczek, który jeszcze przed chwil nie mia stopy szerokoci, rozla si w olbrzymie jezioro. Pynce jakby sponad niego wiato byszczao na powierzchni, jak gdyby wyzierajc przez gste listowie. Niekiedy woda migotaa przez sekund czarno-zocistymi rozbyskami, zamieniajc si potem w ciemn, pozbawion wiata, niemal niewidoczn, a jednak w dziwny sposób dajc si odczu mas.

Nie pamitam, jak dugo siedziaem przykucnity na brzegu czarnego jeziora, zajty wycznie patrzeniem. Ryk musia tymczasem zupenie ucichn, gdy tym, co przywrócio mnie (do rzeczywistoci?), byo znowu przeraliwe brzczenie. Odwróciem si w poszukiwaniu don Juana. Zobaczyem, e wspina si w gór i znika za skalnym wystpem. Uczucie osamotnienia wcale mi jednak nie przeszkadzao; siedziaem tam przykucnity, przepeniony ufnoci i cakowicie odprony. Ryk znów sta si syszalny; by bardzo gony i przypomina szum porywistego wiatru. Wsuchujc si we bardzo uwanie, zdoaem odkry wyran melodi. Skaday si na ni piskliwe dwiki podobne do gosów ludzkich, którym towarzyszyo gbokie dudnienie bbna. Skupiem ca uwag na melodii i znowu spostrzegem, e skurcze i rozkurcz mego serca zbiegaj si z odgosem bbna i rysunkiem melodii.

Kiedy wstaem, muzyka umilka. Usiowaem wsucha si w rytm mego serca, ale nie usyszaem jego uderze. Kucnem ponownie, bo pomylaem, e to moe pozycja mego ciaa wywouje owe dwiki! Nic si jednak nie stao! Zupena cisza! Umilko nawet moje serce! Uznaem, e ju wystarczy, kiedy jednak si podniosem, poczuem, e ziemia pod moimi stopami dry. Zaczem traci równowag. Przewróciem si na plecy i pozostaem w tej pozycji, w miar jak trzsienie ziemi przybierao na sile. Próbowaem uchwyci si jakiego gazu lub roliny, co si jednak pode mn przesuwao. Zerwaem si na równe nogi, przez chwil staem prosto i ponownie upadem. Ziemia, na której siedziaem, zsuwaa si do wody niczym tratwa. Zamarem w bezruchu, ogarnity przeraeniem - wyjtkowym, dogbnym i absolutnym, tak jak wszystko, co dziao si ze mn.

Posuwaem si wodami czarnego jeziora przycupnity na skrawku ziemi, który wyglda jak gliniana koda. Miaem wraenie, e zmierzam na poudnie, niesiony prdem. Widziaem rozstpujc si przede mn wod. W dotyku bya zimna i osobliwie cika. Zdawao mi si, e jest obdarzona yciem.

Nie byo wida brzegów ani adnych punktów orientacyjnych, nie mog sobie take przypomnie, o czym mylaem i co odczuwaem podczas tej podróy. Wydawao mi si, e dryfowanie trwa ju wiele godzin, gdy tratwa wykonaa nagle skrt pod ktem prostym na lewo, ku wschodowi. lizgaa si jeszcze kawaeczek po wodzie i raptem o co uderzya. Wskutek zderzenia poleciaem do przodu. Zamknem oczy i poczuem ostry ból w momencie, gdy kolanami i wycignitymi przed siebie rkoma uderzyem o ziemi. Po chwili spojrzaem w gór. Leaem w bocie. Wygldao na to, e moja koda wtopia si w ld. Usiadem i rozgldnem si. Woda cofaa si! Posuwaa si do tyu jak powracajca fala, wreszcie znikna.

Siedziaem tam bardzo dugo, usiujc pozbiera myli i nada wszystkiemu, co si wydarzyo, jak spójn posta. Odczuwaem ból w caym ciele. Miaem wraenie, e gardo zmienio mi si w otwart ran: podczas “ldowania" przygryzem sobie wargi. Wstaem. Podmuch wiatru sprawi, i byem zzibnity. Ubranie byo mokre. Moje rce, szczki i kolana opanowao tak gwatowne drenie, e musiaem ponownie pooy si na ziemi. Krople potu zalewajce mi oczy pieky tak bardzo, e krzyczaem z bólu.

Po pewnym czasie troch si uspokoiem i wstaem. Mimo gstego mroku widziaem wszystko bardzo wyranie. Przeszedem kilka kroków. Usyszaem wyrany dwik wielu ludzkich gosów. Wydawao mi si, e gono z sob rozmawiaj. Poszedem za tym dwikiem;

przemierzywszy mniej wicej pidziesit jardów, raptownie si zatrzymaem. By to lepy zauek. Znajdowaem si wewntrz corralu zbudowanego z ogromnych gazów. Widziaem nastpny ich rzd, za nim nastpny i jeszcze jeden, i tak a po sam gór. Sporód nich dobiegaa zniewalajco pikna muzyka - nieprzerwany strumie przedziwnych dwików.

U stóp jednego z gazów ujrzaem czowieka siedzcego na ziemi profilem do mnie. Podszedem do niego na odlego okoo dziesiciu stóp; wówczas zwróci spojrzenie w moj stron. Stanem w pó kroku: jego oczy miay wygld wody, któr widziaem wczeniej! Ich barwa bya tak samo intensywna, iskrzyy si t sam zocistoci i czerni. Jego gowa zwaa si ku czubkowi jak truskawka, a zielon skór pokryway niezliczone brodawki. Z wyjtkiem spiczastego ksztatu, gowa tego czowieka dokadnie odpowiadaa wygldem powierzchni pejotlu. Staem wpatrzony w niego, nie mogc oderwa oczu. Wydawao mi si, e swym cikim spojrzeniem umylnie naciska mi na pier.

Dawiem si. Straciwszy równowag, runem na ziemi. Odwróci wówczas wzrok i usyszaem, e co do mnie mówi. Pocztkowo brzmienie jego gosu podobne byo do szelestu agodnego wiatru. Póniej zamieni si w mych uszach w muzyk - w melodi na gosy - i “wiedziaem", e skadaj si na ni sowa: “Czego chcesz?"

Uklkem przed nim i opowiedziaem mu o swym yciu, a potem si rozpakaem. Ponownie spojrza na mnie. Wydawao mi si, e odpycha mnie wzrokiem, i zawitaa mi myl, e oto nadesza chwila mojej mierci. Da znak, bym si zbliy. Zawahaem si przez sekund, nim postpiem w jego stron. Kiedy podszedem do niego, odwróci ode mnie wzrok i pokaza mi wierzch doni. “Spójrz" - powiedziaa melodia. Na rodku doni ujrzaem okrgy otwór. “Spójrz" - powtórzya melodia. Spojrzaem w gb otworu i ujrzaem siebie. Byem zgrzybiaym starcem, który biegnie pochylony ku ziemi wród warkoczy wietlistych iskier. Wtem uderzyy mnie trzy iskry: dwie w gow, a jedna w lewe rami. Moja posta - tam w otworze - wyprostowaa si na chwil, przyjmujc pozycj cakowicie pionow, a nastpnie znikna zupenie razem z otworem.

Mescalito znów skierowa wzrok na mnie. Jego oczy znajdoway si tak blisko mnie, e “usyszaem" delikatne szemranie tego osobliwego dwiku, który tylekro syszaem owej nocy. Stopniowo przepeni je spokój, a upodobniy si do cichego stawu, którego powierzchni mciy zote i czarne rozbyski.

Odwróci ode mnie spojrzenie kolejny raz i podskakujc niczym wierszcz, przemierzy okoo pidziesiciu jardów. Skaka dalej, póki nie znikn.

Pamitam take, e zaczem kroczy przed siebie. Zachowujc si w sposób niezwykle racjonalny, próbowaem rozpozna punkty orientacyjne, takie jak góry nieopodal, aby zorientowa si, gdzie jestem. Przez cay czas moj uwag zaprztay strony wiata i sdziem, e pónoc musi si znajdowa na lewo ode mnie. Do dugo szedem w tym kierunku, nim uwiadomiem sobie, e jest ju jasno i nie korzystam z mej umiejtnoci “widzenia w nocy". Przypomniaem sobie, e mam zegarek, i popatrzyem na tarcz. Bya ósma.

Kiedy dotarem do skalnej póki, gdzie znalazem si poprzedniej nocy, bya dziesita. Don Juan lea na ziemi.

- Gdzie bye? - spyta. Usiadem, eby zapa oddech. Po dugim milczeniu zapyta:

- Widziae go?

Zaczem relacjonowa przebieg wydarze od samego pocztku, ale przerwa mi, mówic, e liczy si tylko to, czy go widziaem. Zapyta, jak blisko mnie znajdowa si Mescalito. Odpowiedziaem, e prawie go dotknem.

Ten fragment mojej opowieci wzbudzi jego zainteresowanie. Z uwag wysucha wszystkich szczegóów, niczego nie komentujc i przerywajc mi tylko po to, by zapyta o ksztat widzianej przeze mnie istoty, jej nastawienie oraz inne dotyczce jej szczegóy. Mniej wicej w poudnie don Juan mia ju chyba do mego opowiadania. Wsta i przytroczy do mej piersi pócienny worek. Kaza mi i za sob i oznajmi, e zamierza uwolni Mescalito, którego bd musia wzi w donie i w agodny sposób umieci w worku.

Wypilimy troch wody i ruszylimy w drog. Gdy dotarlimy do kraca doliny, don Juan jakby waha si przez moment, nim zadecydowa, w którym i kierunku. Odkd powzi decyzj, szlimy ju prosto przed siebie.

Ilekro napotykalimy pejotl, kuca przed rolin i bardzo delikatnie odcina czubek swym krótkim, zbkowanym noem. Wykonywa nacicie tu nad ziemi, po czym posypywa “ran" - bo tak to nazywa - sproszkowan siark, któr niós z sob w skórzanym woreczku. Do lewej rki bra wie gbk, praw za naciera j proszkiem. Nastpnie prostowa si i podawa mi gak, któr, zgodnie z jego zaleceniem, braem w obie donie i wkadaem do póciennej torby.

- Stój prosto i nie dopu, eby torba dotkna ziemi, krzaków lub czegokolwiek innego - powtarza za kadym razem, jak gdyby obawia si, e mog zapomnie.

Zebralimy szedziesit pi gaek. Kiedy worek wypeni si cakowicie, umieci go na mym grzbiecie, a do piersi przytroczy mi nowy. Przemierzajc cay paskowy, uzbieralimy dwie pene torby zawierajce sto dziesi gaek pejotlu. Byy tak cikie i wypchane, e prawie uniemoliwiy mi chodzenie.

Don Juan powiedzia mi szeptem, e torby s takie cikie, bo Mescalito, chce wróci do ziemi. Wyjani, e Mescalito nabra takiego ciaru dlatego, e si zasmuci, i znalaz si poza sw siedzib; moja gowa w tym, by torby nie dotkny ziemi, jeli bowiem dopucibym do tego, Mescalito nigdy wicej nie pozwoliby mi si dotkn.

W pewnej chwili ucisk rzemieni na mych barkach sta si nie do wytrzymania. Co napierao na mnie ze straszliw si, chcc mnie powali na ziemi. Ogarna mnie trwoga. Spostrzegem, e zaczem i szybciej, prawie biegem, posuwajc si kusem za don Juanem.

Raptem ciar na plecach i piersi zmniejszy si. adunek sta si gbczasty i nabra lekkoci. Pobiegem swobodnie i dogoniem don Juana. Powiedziaem mu, e przestaem ju odczuwa ciar. Wyjani, e opucilimy siedzib Mescalito.

Wtorek, 3 lipca 1962

- Mescalito ju ci chyba prawie zaakceptowa - powiedzia don Juan.

- Czemu mówisz, e prawie mnie zaakceptowa, don Juanie?

- Nie zabi ci, nawet nie zrobi ci nic zego. Napdzi ci strachu, ale niezbyt duego. Gdyby ci w ogóle nie zaakceptowa, ukazaby ci si pod potworn postaci, przepeniony gniewem. S ludzie, którzy poznali, co to znaczy groza, wówczas gdy spotkali si z Mescalito i nie zostali przez niego zaakceptowani.

- Skoro to takie straszne, czemu mi o tym nie powiedzia, zanim wyruszylimy w drog?

- Brak ci odwagi, by szuka go naumylnie. Sdziem, e lepiej bdzie, eby nie wiedzia.

- Przecie mogem umrze, don Juanie!

- Owszem. Byem jednak pewny, e nie stanie ci si adna krzywda. Ju raz bawi si z tob. Nie zrobi ci nic zego. Pomylaem sobie, e równie tym razem okae ci wspóczucie.

Spytaem, czy naprawd uwaa, e Mescalito okaza mi wspóczucie. To, co przeyem, byo przeraajce - wydawao mi si, e ju po mnie.

Odpowiedzia, e Mescalito potraktowa mnie naprawd yczliwie - pokaza mi scen bdc odpowiedzi na pytanie. Don Juan stwierdzi, e Mescalito udzieli mi lekcji. Spytaem, jakiej i co oznaczaa. Odpar, e nie sposób udzieli odpowiedzi na to pytanie, bo byem zanadto przeraony, eby dokadnie wiedzie, o co pytaem Mescalito.

Don Juan sondowa moj pami, chcc ustali, co powiedziaem Mescalito, zanim pokaza mi scen na doni. Nie mogem sobie przypomnie. Pamitaem tylko tyle, e osunem si na kolana i “wyznaem mu swoje grzechy".

Odniosem wraenie, e dalsza rozmowa na ten temat przestaa ju don Juana interesowa. Spytaem:

- Czy mógby nauczy mnie sów pieni, któr nucie?

- Nie. To moje sowa, nauczy mnie ich mój opiekun. To s moje pieni. Nie mog ci powtórzy ich treci.

- Dlaczego nie moesz, don Juanie?

- Bo te pieni s ogniwem czcym mnie z mym opiekunem. Jestem pewien, e pewnego dnia nauczy ci on twych wasnych pieni. A zatem czekaj, a nadejdzie ta chwila, i bro Boe nie powielaj nigdy, ale to nigdy, pieni nalecych do kogo innego i nigdy te o nie nie wypytuj.

- Jakie imi wykrzykne, don Juanie? Czy moesz mi to powiedzie?

- Nie. Jego imienia nie mona wypowiada, chyba e si go wzywa.

- A jeli sam chc go wezwa?

- Jeli kiedy ci zaakceptuje, wyjawi ci swoje imi. Tylko ty jeden bdziesz z niego korzysta - eby go przywoa penym gosem lub wypowiedzie po cichu do siebie. Moliwe, e ci powie, e ma na imi Jose. Kto wie?

- A czemu lepiej nie uywa jego imienia, gdy si o nim rozmawia?

- Zajrzae mu w oczy, prawda? Z obroc nie ma artów. Dlatego nie mog lekceway tego, e postanowi si z tob pobawi!

- W jaki sposób moe by obroc, skoro niektórym ludziom zadaje ból?

- Odpowied jest bardzo prosta. Mescalito jest obroc, poniewa dostpny jest dla kadego, kto go szuka.

- Czy jednak nie jest prawd, e na tym wiecie wszystko dostpne jest dla kadego, kto tylko czego poszukuje?

- Nie, to nieprawda. Moc sprzymierzeców dostpna jest jedynie dla brujos, ale kady moe skosztowa Mescalito.

- To czemu niektórym zadaje on ból?

- Nie wszystkim Mescalito przypada do gustu, ale wszyscy poszukuj go z myl o tym, eby skorzysta, nie wykonujc najmniejszego wysiku. Nic dziwnego, e spotkanie z nim jest dla nich zawsze przeraajce.

- Co si dzieje, gdy Mescalito zaakceptuje kogo cakowicie?

- Ukazuje mu si pod postaci czowieka lub wiata. Jeli kto uzyska akceptacj tego rodzaju, Mescalito przestaje si zmienia. Moliwe, e przy nastpnym spotkaniu bdzie wiatem, a kiedy moe ci nawet poderwa do lotu i wyjani ci wszystkie swe tajemnice.

- Co trzeba zrobi, eby znale si w tym punkcie, don Juanie?

- Musisz by silny, a twoje ycie powinna przepenia prawda.

- Co to znaczy?