JAK GĄSIENICZKA ZUZIA STAŁA SIĘ MOTYLEM
Łąka budziła się do życia. Trawy wyciągały listki ku słońcu, kwiaty powolutku rozpościerały płatki, pszczoły zaczynały bzyczeć... Mała gąsieniczka Zuzia z zachwytem przyglądała się kropelkom rosy, błyszczącym na koronkach pajęczyn. Mogłaby tak patrzeć i patrzeć bez końca, gdyby nie Gabrysia.
- Jedz, gapiszonie, bo nie urośniesz - huknęła jej do ucha przyjaciółka.
Zuzia posłusznie zabrała się do przeżuwania podsuniętego jej pod nos listka.
- Gabrysiu - rzekła po chwili - czy nie marzyłaś kiedyś, aby wznieść się tak wysoko, wysoko aż do nieba. To musi być cudowne - oderwać się od ziemi i lecieć w słońcu...
- Też coś - prychnęła gąsieniczka. - Zamiast bujać w obłokach mogłabyś zjeść jeszcze trochę i rozejrzeć się za jakimś większym liściem, pod którym można by się zdrzemnąć.
Ledwo gąsieniczki ułożyły się w cieniu, gdy na ścieżce tuż obok ich legowiska pojawiła się mrówka. Dźwigała źdźbło trawy trzy razy większe od niej. Sapała jak lokomotywa, ale nie dawała za wygraną.
- Zaczekaj, pomogę ci - krzyknęła: Zuzia i zanim Gabrysia zdążyła zaprotestować, chwyciła ciężar z drugiej strony i razem z uszczęśliwioną mrówką ruszyła w stronę lasu. Gdy były już, blisko mrowiska, przystanęły, by odsapnąć.
- Dziękuję ci - pisnęła mrówka. - To była moja pierwsza wyprawa. Gdyby nie ty, nie poradziłabym sobie z tą gałęzią. Ale teraz idź już, żeby strażniczki cię nie zobaczyły, wiesz, są bardzo bojowo nastawione...
- Rozumiem - uśmiechnęła się Zuzia.
Mróweczka z wysiłkiem pociągnęła swój ciężar. Po chwili pochwyciły go dwie inne mrówki i uniosły gdzieś z pośpiechem.
Dobrze, że jej pomogłam - pomyślała Zuzia i zrobiło jej się tak lekko na sercu, że zaczęła nucić.
- Gdzie ty się podziewasz? - powitała ją zdenerwowana Gabrysia. - Już myślałam, że dopadło cię jakieś ptaszysko. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego musisz troszczyć się o wszystkich? Południe minęło, a ty nawet nie pomyślałaś o obiedzie. Na szczęście dwa kroki stąd znalazłam coś naprawdę wyśmienitego. Tylko nie mów, że nie jesteś głodna.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy najedzone gąsieniczki przypełzły nad staw.
Gabrysia zasnęła natychmiast, a Zuzia zapatrzyła się w tarczę zachodzącego słońca. Przyglądała się, jak czerwień i złoto rozlewają się po niebie, i marzyła o skrzydłach.
Ukołysana kumkaniem żab i cykaniem świerszczy łąka zasypiała.
Mijał dzień za dniem, aż pewnego ranka gąsieniczki, zamiast rozglądać się za śniadaniem, wdrapały się na drzewo i zaczęły snuć cienkie jedwabiste niteczki.
Owinęły się nimi tak szczelnie, że wcale nie było ich widać. Zuzia tak się zmęczyła, że natychmiast zasnęła. Śniło się jej, że jest lekka jak piórko. Gdy się ocknęła, poczuła, że natychmiast musi uwolnić się z krepującego jej ruchy kokonu. Z wysiłkiem wygramoliła się z niego, spojrzała w niebo i nagle zrozumiała, że należy ono do niej. Rozwinęła leciutkie, tęczowe skrzydła i zrobiła to, o czym marzyła całe życie - pofrunęła ku słońcu.
- Jaki prześliczny motyl! - zawołały ważki. - Jaki kolorowy!
Jeszcze nigdy Zuzia nie czuła się tak szczęśliwa.
- Gabrysiu! - zawołała - Gabrysiu, czy to nie cudowne?!
Ale przyjaciółki nie było.
Dopiero pod wieczór drugi kokon zakołysał się gwałtownie i na świat wyjrzała z niego bardzo zaspana istota. Jej kosmate skrzydełka miały barwę popiołu. - Jak zimno! - otrząsnęła się. - Jak ciemno! O, słońce! - zawołała nagle i rzuciła się na oślep w stronę płonącego pod lasem ogniska.
- Stój - krzyknęła przerażona Zuzia widząc, że jej przyjaciółka leci prosto w płomienie.
Ćma skręciła gwałtownie, ale i tak ogień zdążył osmalić jej skrzydełka.
- To nie słońce - szeptała Zuzia, tuląc do serca roztrzęsioną Gabrysię.
- Ogień niesie śmierć, nie życie.
Na ciemne niebo wypłynął srebrzysty księżyc.
Ćma zapatrzyła się w jego łagodny blask.
- Pamiętasz jak dziwiłam się twoim marzeniom? - uśmiechnęła się. - Rozumiem cię dopiero teraz, gdy sama umieram z tęsknoty.
- Tęsknisz za słońcem, a ono tęskni za tobą - rzekła cicho Zuzia.
- Jeszcze nie jestem gotowa - posmutniała Gabrysia.
- Pamiętasz, jak zmuszałaś mnie do jedzenia? - spytała Zuzia. - Jak osłaniałaś przed ptaszyskami? Gdyby nie ty, nie byłabym dziś motylem.
- Przesadzasz...
- Ani trochę. Dlatego teraz ja będę czuwać nad tobą. Nie pozwolę, abyś przestała tęsknić.
- Naprawdę wierzysz, że kiedyś tak jak ty pofrunę ku słońcu? - Wierzę.
Niebo powoli zaczęło się rozjaśniać. Nad łąką wstawał świt.
Ewa Stadtmuller ŹRÓDŁO 27/2006 s. 17