Po prostu służyć
Urodziłem się w Górze Kalwarii w 1953 r. Od lat dziecięcych byłem ściśle związany z kościołem i klasztorem Księży Marianów. Już w klasie komunijnej zapisałem się do ministrantów. Miałem okazję z bliska, tak od zakrystii i od podwórka, przyglądać się wspaniałym kapłanom i braciom mariańskim, którzy tam pracowali. Śpiewałem w chórze i grałem w orkiestrze parafialnej. Jeździłem na "oazy", kursy liturgiczne, "wakacje z Bogiem" i na "obozy powołaniowe". Pamiętam szczególnie taki obóz w Rzepiskach na rok przed maturą. Po jednej z konferencji ks. Marian Pisarzak MIC kazał nam iść w odosobnione miejsce, by w ciszy modlić się: "Boże, co chcesz, abym czynił?" Do dziś widzę to miejsce, gdzie pod wpływem łaski Bożej "zdecydowałem", że będę księdzem! Podczas tamtej spontanicznej modlitwy tylko potwierdziłem to, co Bóg - wcześniej zdecydował względem mnie. Moja decyzja, "przypieczętowana" w Rzepiskach, była tak mocna, że ani szaleństwa studniówki, ani euforia balu maturalnego, ani nawet piękne koleżanki nie zdołały mnie odciągnąć od ideału powołania; Boże wezwanie było silniejsze niż wszystkie atrakcje świata. Wstąpiłem do seminarium marianów, i doświadczyłem pokoju oraz radości.
Seminarium przeszło szybko. Było dużo nauki i pracy fizycznej - budowaliśmy nasze seminarium w Lublinie, tak że studia skończyłem już w nowym seminarium. W trakcie studiów, po filozofii, odbyłem nowicjat w Skórcu (1974-75). Śluby wieczyste złożyłem 15 sierpnia 1978 r. w Puszczy Mariańskiej, jeszcze w zabytkowym kościółku. Potem diakonat, praca magisterska i wreszcie, dnia 17 czerwca 1979 r., wymarzone święcenia kapłańskie! Otrzymałem je w katedrze lubelskiej, z rąk ks. bp. Bolesława Pylaka.
Jako nowy kapłan zostałem skierowany do pracy w Głuchołazach. Przed jej rozpoczęciem, w czasie wakacji, prowadziłem obóz powołaniowy w Licheniu. Pomagał mi ks. Andrzej Lach MIC, wówczas początkujący kleryk, dziś proboszcz w Rio de Janeiro. W obozie uczestniczył ks. Marek Dąbkowski MIC, obecnie proboszcz w Kurytybie. Głuchołazy były moją pierwszą i jedyną parafią w Polsce. Pokochałem to miejsce i ludzi, szczególnie młodzież. Miałem szczęście, bo jako "nieopierzony" ksiądz zostałem wprowadzony w pracę parafialną przez doświadczonego proboszcza i przełożonego.
W Głuchołazach zadecydowałem o następnym ważnym etapie w moim życiu: misje! Marzyłem o nich już od dzieciństwa. Później, już u marianów, głęboko wryły mi się w pamięć pożegnania na misje dwóch księży z Góry Kalwarii: ks. Jana Glicy - do Brazylii - i ks. Stanisława Szymańskiego - do Portugalii. Wielkie wrażenie wywierały na mnie listy misjonarzy czytane nam przez księdza. W seminarium interesowałem się misjami, jeździłem na kursy misyjne. Modliłem się o powołanie misyjne, a o moich zamiarach mówiłem przełożonym. Do Głuchołaz przyszedłem na miejsce ks. Mieczysława Jastrzębskiego, który pojechał do Brazylii, a po roku wyjechał tam również mój kolega kursowy, ks. Edmund Grabowski. Zazdrościłem im! Zniecierpliwiony zadawałem sobie pytanie: Kiedy wreszcie przyjdzie na mnie kolej?! I przyszła! Jesienią 1980 r. przyjechał do Głuchołaz na wizytację o. Generał. Szukał kandydata na misje do Brazylii. W rozmowie z nim wspomniałem, że zawsze marzyłem o wyjeździe na misje! Ojciec Generał kazał mi napisać podanie, co też od ręki uczyniłem. Przyznam, że wówczas strach mnie obleciał. Po kilku dniach otrzymałem odpowiedź pozytywną, a 10 października 1981 r. zszedłem ze statku na ziemię brazylijską w porcie Santos-SP. I tak zaczęła się moja "przygoda misyjna" w Brazylii.
Obecnie mam za sobą 27 lat życia zakonnego, 23 lata kapłaństwa i 21 lat pracy misyjnej. Dziękuję Bogu za te wspaniałe dary Jego Opatrzności i Miłosierdzia. Nigdy nie żałowałem mojego "tak" danego Chrystusowi. Jeśli czegoś żałuję, to tego, że nie zawsze żyłem "na całego" w służbie Bogu i ludziom, ale ufam w Miłosierdzie Boże - zresztą, cała nasza wspólnota brazylijska "opiera się" na Nim. Podczas misji najdłużej pracowałem w formacji, a obecnie już szósty rok w zarządzaniu prowincją.
Jeśli miałbym streścić mój ideał pracy zakonno-kapłańsko-misyjnej, to użyłbym tylko jednego słowa: SŁUŻBA. Jezus przychodząc na świat powiedział: "Ja przyszedłem, aby służyć..." Wiem, że to na co dzień nie jest łatwe, ale innej drogi nie ma. Gdzie służyć? Nieważne. Ważne, aby chcieć służyć, z prostotą i miłością, na wzór Maryi.
ks. Marek Szczepaniak MIC