Sporo zastanawiałem się nad tym, jak napisać to świadectwo. Świadectwa innych, które miałem okazje wysłuchać np. na rekolekcjach czy dniach skupienia lub przeczytać w prasie czy Internecie były często spektakularne, pełne niezwykłych przeżyć i wydarzeń. Ludzie często zmieniali swoje życie i postępowanie pod wpływem tragicznych i bolesnych wydarzeń, niektórzy nawracali się dopiero gdy byli na samym dnie. Ze mną nie jest chyba aż tak bardzo spektakularnie.
Mam na imię Paweł, mam 20 lat i jestem studentem. Problem masturbacji nęka mnie już od kilku lat. Zaczęło się w podstawówce kiedy dowiedziałem się skąd się biorą dzieci i co to jest sex. Właściwie to chyba zupełnie naturalne że, dzieciaki w okresie dojrzewania interesują się swoim ciałem i zamianami jakie w nim zachodzą. Otrzymaliśmy od Boga dar płciowości oraz wolną wolę i to tylko od nas zależy jak wykorzystamy ten dar. Ja niestety wybrałem złą drogę.
Oczywiście, na samym początku nie byłem świadomy do końca co robię i nie wiedziałem czy to co robię jest dobre ale miałem jakieś intuicyjne przeczucie, że masturbacja jest grzechem, i że ranię w ten sposób Boga. Tak właściwie to od samego początku chciałem z tym skończyć, mówiłem sobie "to był ostatni raz, już nigdy więcej" szedłem do spowiedzi i myślałem, że wszystko będzie już OK, myślałem, że Bóg jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uwolni mnie od tego problemu, że ja nie będę musiał się męczyć i wysilać, że to On załatwi całą sprawę za mnie. Zawsze jednak spotykało mnie rozczarowanie.
Stopniowo zacząłem szukać informacji na temat onanizmu w książkach medycznych, które znalazłem w domu, w Katechizmie Kościoła Katolickiego, w książkach do religii i innych. Znalazłem też sporo informacji w głupkowatych młodzieżowych gazetkach mówiących o tym, że masturbacja jest czymś zupełnie naturalnym i w ogóle nie ma się czym przejmować. Jednak jakoś nigdy nie wierzyłem tym piśmidełkom, większym autorytetem był dla mnie Katechizm. Niektórzy zarzucają Kościołowi, że w tej sprawie jest zbyt rygorystyczny i ma przestarzałe poglądy. Pamiętajmy jednak o tym, że wiara jest zbiorem nakazów i zakazów, dekalog nie jest kodeksem karnym, a ja nie jestem stawiany przed sądem, ja po prostu czułem, że to co robię jest grzechem i było mi z tym źle i wiedziałem, że muszę z tym skończyć.
Pochodzę z rodziny katolickiej, wiara jest dla mnie bardzo ważna, jestem ministrantem (teraz już coraz rzadziej, mam mniej czasu, studia itd. ale w tamtych czasach ministrantura była dla mnie bardzo ważna), zawsze byłem dobrze wychowanym, grzecznym i posłusznym dzieckiem - tak postrzegali mnie dorośli. Czasem miałem pretensje do całego świata, dlaczego ten problem dotyczy właśnie mnie, przecież zawsze byłem blisko Boga, nie zadawałem się ze złym towarzystwem. Dlaczego to spotkało właśnie mnie skoro jest tyle osób gorszych ode mnie, które powinny mieć większe predyspozycje do popadania w takie grzechy?
Strasznie ciężko było mi na duszy gdy z powodu masturbacji traciłem stan łaski uświęcającej, gdy nie mogłem z tego powodu przystąpić w niedzielę do Komunii.
Chyba w 6 klasie podstawówki zacząłem chodzić na młodzieżowe spotkania modlitewne do mojej parafii, bardzo mi to pomagało i rozwijało mnie wewnętrznie. Czasami też, niestety, miewałem złe oczekiwania w stosunku do tej grupy, myślałem sobie "Panie Boże zobacz jaki jestem dobry: jestem ministrantem, chodzę na spotkania modlitewne, co niedziela jestem na mszy (czasem nawet częściej) więc w zamian za to Ty ulecz mnie z moich złych skłonności i będziemy kwita". Takie myśli nie pojawiały się często ale niestety się zdarzały. Z Bogiem jednak nie można uskuteczniać takiego handlu wymiennego. Mimo że chodziłem na te spotkania wciąż miałem problem z masturbacją i wciąż klękałem przed kratkami konfesjonału z tymi samymi grzechami. Okres ten dał mi jednak bardzo, bardzo wiele (teraz wiem, że w moim życiu nic nie dzieje się bez przyczyny i bez Bożego zamysłu). Te kilka lat spędzonych w grupie modlitewnej jest teraz dla mnie swego rodzaju fundamentem, podstawą do mojej coraz dojrzalszej (choć wciąż jeszcze raczkującej) relacji z Bogiem. Niestety na początku liceum, głównie z powodu mojego lenistwa, przestałem chodzić na spotkania modlitewne. Teraz z perspektywy kilku lat bardzo mi tego brakuje, ale jednocześnie uświadamiam sobie, że te spotkania modlitewne z czasów podstawówki teraz procentują i coraz bardziej dostrzegam ich wartość. Obecnie zamierzam wstąpić do jakiejś grupy Oazy albo Odnowy w Duchu Świętym, jest mi to bardzo potrzebne, wiem że w grupie będzie mi łatwiej uporać się z własnymi problemami.
Wielką wagę ma także codzienna modlitwa która wyznacza swego rodzaju rytm dnia, to bardzo ułatwia w uporządkowaniu wszystkich naszych zajęć: pracy, nauki, zabawy (oczywiście w tej kwestii też jestem jeszcze początkującym;-)). Kiedy cały dzień jest uporządkowany to jakoś nie ma czasu na masturbację.
Bardzo ważny w "mojej drodze" jest sakrament pokuty, moje podejście do spowiedzi przez te wszystkie lata ewoluowało. Na samym początku straszliwie się wstydziłem wyznać ten grzech, bałem się reakcji księdza, strasznie kombinowałem jak to powiedzieć, jakich słów użyć. Bałem się, że wyjdę na jakiegoś zboczeńca, że ksiądz mi powie, że jestem za młody na popełnianie takich grzechów. Czasami moje wypowiedzi były wręcz udziwnione, wydawało mi się, że mówienie o problemach seksualnych w moim wieku nie przystoi, starałem się wypowiadać to jakoś łagodniej (a najlepiej gdyby ksiądz w ogóle nie domyślił się o czym mówię i żeby przypadkiem o coś nie wypytywał). Obecnie też mam z tym trochę problemów, słowo masturbacja wydaje mi się takie medyczne, mówię więc po prostu, że popełniałem grzech nieczystości dotykając się. Jednak coraz bardziej przekonuję się o życzliwości księży siedzących w konfesjonałach, oni doskonale wiedzą jak trudne jest wyznanie grzechów, szczególnie gdy są to zagadnienia tak wstydliwe i naprawdę chcą nam pomóc. Staram się pamiętać o tym, że ksiądz pośredniczy tylko między mną a Bogiem, że to Bóg mi wybacza.
Na początku biegałem do spowiedzi bardzo często i wciąż powtarzałem te same grzechy, zdarzało się, że nawet kilka razy w tygodniu. Czasami nawet niedbale przygotowywałem się do spowiedzi byle jak najszybciej wyrzucić to z siebie i mieć "czyste konto" żeby zaczynać od początku. Później jednak zachowywałem się inaczej, wydawało mi się, że takie ciągłe bieganie do spowiedzi nie jest odpowiednie, że jest wyrazem niedojrzałości, jak można wciąż wracać z tymi samymi grzechami i wypowiadać tą samą formułkę? Zacząłem szukać jakichś niezwykłych przeżyć. Wydawało mi się, że jak już popełnię ten grzech to musze trochę poczekać zanim pójdę do spowiedzi, że nie wypada tak od razu następnego dnia, że trzeba odbyć jakąś "kwarantannę", że muszę się w specjalny sposób przygotować, tak żeby kolejna spowiedź była jakaś wyjątkowa i przełomowa bo chciałem nie mieć po niej już żadnych problemów z własną seksualnością. Znów oczekiwałem od Boga czarodziejskiego uzdrowienia (Panie Boże ja idę do spowiedzi a Ty załatw za mnie cała brudną robotę). Doprowadziło to jednak do tego, że ta moja "kwarantanna" trwała czasem nawet kilka miesięcy a ja zamiast w tym czasie przygotowywać się do tej jedynej i przełomowej spowiedzi brnąłem coraz bardziej w grzech i oddalałem się od Boga. Rzeczywiście w takich chwilach potrzebowałem silnych wrażeń ale zwykle polegały one nie na tym, że kolejna spowiedź była pełna uniesień i metafizycznych przeżyć, ale na tym, że dostawałem porządnego kopa, gdy uświadamiałem sobie, że upadłem już tak bardzo nisko.
Teraz już wiem, że takie podejście nie jest zbyt dobre, że nie należy poszukiwać niesamowitych przeżyć religijnych w spowiedzi, czasem lepiej następnego dnia po tym jak upadniemy szybko pobiec do spowiedzi (może nawet bez najlepszego przygotowania się do sakramentu) tylko po to żeby nie zabrnąć dalej w grzech masturbacji. Oczywiście nie jest to łatwe, i również teraz mam okresy gdy przez dłuższy czas nie idę do spowiedzi ale doskonale wiem że muszę się w tej kwestii pilnować bo im bardziej oddalę się od Boga (im dłużej jestem w stanie grzechu ciężkiego) tym trudniej później wrócić na właściwą drogę.
Z uświadomieniem sobie mojego problemu też bywało różnie. Początkowo zastanawiałem się czy masturbacja jest w ogóle grzechem. Próbowałem wyznaczyć granice, która oddzieli to co jest grzechem od tego co nim nie jest, inaczej mówiąc wyznaczałem sobie granicę między tym co jest zabronione a tym na co mogę sobie jeszcze pozwolić. Chodziło w tym chyba głównie o to żeby się usprawiedliwić i wytłumaczyć przed samym sobą. Takie podejście nie jest zbyt słuszne bo przypominało to raczej chłodne rachowanie i podsumowywanie ilości grzechów i dobrych uczynków. Nie musimy robić przecież żadnych bilansów, wiara na tym nie polega. Stopniowo zrozumiałem, że powinienem kierować się tym co podpowiada mi serce i sumienie. Ważnym momentem było uświadomienie sobie własnych słabości i problemów z masturbacją, było to bardzo trudne i nie nastąpiło z dnia na dzień, musiałem do tego po prostu dojrzeć. Pamiętam, że wyczytałem gdzieś, że masturbacja może przerodzić się w uzależnienie, strasznie mnie taka perspektywa przeraziła. Z jednej strony nie chciałem w ogóle przyjąć tego do wiadomości a z drugiej wiedziałem, że osoby, które są od czegoś uzależnione największy problem mają zwykle z przyznaniem się przed samym sobą do własnego problemu. Bardzo boję się, że kiedyś mogę nie kontrolować sfery seksualnej mojego życia, że mogę stać się niewolnikiem masturbacji. Wydaje mi się, że pierwszym krokiem do naprawy swojego życia jest to aby stanąć w prawdzie i uświadomić sobie swój problem i bezsilność w tej kwestii, aby już więcej się nie oszukiwać. Dopiero wtedy można powierzyć tę sprawę Bogu.
Obecnie jestem na etapie ciągłego stawania w prawdzie wobec siebie. Doskonale zdaję sobie teraz sprawę, że mam problem z masturbacją (i to duży), wiem, że jestem w tej sprawie coraz bardziej bezsilny, że może doprowadzić mnie to do uzależnienia i zniewolenia. Myślę, że nie jest to jeszcze w moim przypadku nałóg lecz w każdej chwili może się w niego przerodzić. Dodatkowym bodźcem, który mobilizuje mnie do zmiany postępowania były chwile gdy upadam bardzo nisko, zdarzało się bowiem, że masturbowałem się nawet kilka razy dziennie, oglądałem pornograficzne strony internetowe, odwiedzałem czaty gdzie onanizowałem się z innymi chłopakami (zacząłem się nawet obawiać o swoją orientację seksualną), z powodu masturbacji zawaliłem nawet kolokwia i egzamin, zauważyłem, że czasem trudno jest mi się skupić z tego powodu na nauce, niekiedy masturbacja stawała się dla mnie ważniejsza niż obowiązki na studiach. Masturbacja była więc jedną z przyczyn kilku moich życiowych porażek. Gdy tak racjonalnie patrzyłem na moje postępowanie zastanawiałem się jak człowiek, który uznaje się za osobę kulturalną, wierzącą, zdobywającą wyższe wykształcenie może postępować tak prymitywnie. Wiem jednak, że Bóg czasem pozwala upaść człowiekowi tak nisko żeby mógł się odbić od dna. Ale przede wszystkim wiem o tym, że z tego można wyjść!!! Przekonałem się że jest i będzie to trudna i długa droga, mogę jeszcze wiele razy upaść. Ważne jest żeby się nie załamywać i nie poddawać, wiem, że Bóg będzie mnie prowadził i pomoże mi w tej drodze. Cieszę się z każdego dnia, który przeżyłem w czystości i głęboko ufam w to, że z Bożą pomocą będę mógł kiedyś powiedzieć, że jestem już całkowicie wolny. Boję się powiedzieć, że już nigdy więcej nie popełnię grzechu masturbacji ale zrobię wszystko aby kiedyś nadszedł taki dzień, a może rzeczywiście już nadszedł ... :-)
Moim ostatnim sukcesem jest wytrwanie w czystości przez 33 dni, przez cały Adwent i chwała za to Panu!!!