Idźcie i pokazujcie czyli jak uciec przed nakazem Jezusa


Idźcie i pokazujcie czyli jak uciec przed nakazem Jezusa

ks. Ryszard Piętka

Może dla niektórych to dziwne, ale w tym duchowym testa­mencie Jezusa nie ma słów w rodzaju: „idź i bądź porządnym człowiekiem, a inni wszystko zrozumieją”. Chrześcijanin to wcale nie jest „porządny człowiek”, ale ten, kto spotkał Jezusa i zachwycił się Nim.
Wieczernik, 152/2007

Co jest łatwiejsze: żyć według nauki Jezusa czy mówić o Nim? Świadectwo życia czy świadectwo słowa?
To jedno z pierwszych pytań, jakie usłyszałem w czasie mojej formacji w ramach Ruchu Światło-Życie. Szybka analiza - która odpowiedź będzie bardziej odpowiadała animatorowi? Nie miałem wątpliwości: gadać umie każdy, to nie sztuka. Ale żyć tym, czego uczy Jezus - oto prawdziwe wyzwanie!
- Bardzo słusznie - skwitował animator. I właściwie na tym się skończyło. Przy­najmniej na jakiś czas. Bo słowa to bardzo przekonujące i wygodne. Takie z ro­dzaju „dwie pieczenie na jednym ogniu”. Z jednej strony mam poczucie, że jestem świadkiem (przecież jak każdy staram się być w porządku), a z drugiej - bez jakich­kolwiek dodatkowych obowiązków. Nic, tylko się zachwycać.
Może tylko czasem pojawi się pytanie: czy ktoś, kogo spotkam, ma szansę dzięki temu stać się bliższym Jezusowi? Czy sa­mo życie to wszystko?

Idźcie i głoście - czy idźcie i pokazujcie?

Misyjny nakaz Jezusa znamy wszyscy. Możemy cytować z pamięci - niech będzie w wersji Mar­ka: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyj­mie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwie­rzy, bę­dzie potę­piony (Mk 16,15-16).
Może dla niektórych to dziwne, ale w tym duchowym testa­mencie Jezusa nie ma słów w rodzaju: „idź i bądź porządnym człowiekiem, a inni wszystko zrozumieją”. Dlaczego?
Przede wszystkim dlatego, że chrześcijanin to wcale nie jest „porządny człowiek”, ale ten, kto spotkał Jezusa i zachwycił się Nim. Propaganda dzisiaj wrzeszczy: „bądź miły dla wszystkich, a pójdziesz do nieba. Nieważne, w co wierzysz, bylebyś dobrze żył.” Chwytliwe, nowoczesne i tolerancyjne. Ale ma jedną wadę: to nie jest nauka Jezusa. On mówi wyraźnie: o zbawieniu decyduje po pierwsze wiara, czyli spotka­nie z Nim. Reszta - sposób życia, postępowanie - to konsekwencja. Ważna i nie­zbędna, ale nigdy pierwsza.

Ograniczenie świadectwa do życia bez świadectwa słowa przypomina ograni­czenie wiary do zestawu nakazów i zakazów bez pytania o spotkanie z Jezusem: to prosta droga, byśmy sami stracili z oczu Tego, który jest najważniejszy. A na­wet jeśli jakimś cudem my Go nie zgubimy, to już prawie na pewno innych utwier­dzimy w takim myśleniu.
Św. Paweł w świetnie nam znanych słowach, wiara rodzi się z tego, co się sły­szy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa (Rz 10,17). Słowa to nie jest „mało ważne byle co”, nie dodatek. One mają ogromną moc - są dla człowieka tym, czym ster dla okrętu (por. Jk 3,4).
Druga sprawa to pytanie o wyrazistość naszego świadectwa życia. Łatwo uciec w myślenie: będę działał, nie muszę mówić. Ale tak uczciwie: kto patrząc na moje postępowanie może powiedzieć: „to jest uczeń Jezusa”? Jeśli nie będę miał odwa­gi i przekonania, by mówić o Jezusie, nie ma też właściwie żadnych szans, bym żył Jego nauką tak naprawdę. Bo to wymaga tego, by zaprotestować, by być in­nym, by się wyłamać, by odrzucić konformizm... Nauka Jezusa jest radykalna, jest zgorszeniem dla świata. Jeżeli więc ktoś zamierzałby być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga (Jk 4,4b).

Jezus w swoim nauczaniu nie ograniczał się do „pokazywania”. Żył i głosił. To dopiero stanowiło całość. I dlatego w ostatnim poleceniu nie ograniczył się do po­lecenia, byśmy „pokazywali” wiarę. Ją trzeba głosić na wszelkie sposoby. A jak wiadomo dary duchowe tym się różnią od materialnych, że kiedy je dzielimy, wte­dy się mnożą.
Świadectwo słowa i życia jest jak dwa wiosła w łodzi. Jeśli odrzucimy jedno - drugie straci sens: będziemy się tylko kręcili w kółko i dziwili, że nie widać owo­ców.
No dobrze, ale czy to naprawdę ja mam być świadkiem? Czy to polecenie do­tyczy mnie? Przecież absolutnie się nie nadaję...

Dlaczego nie ja? Pięć powodów, dla których nie mogę głosić.

Zasadniczo problem z mówieniem o Bogu i o Jego przesłaniu dla nas jest stary jak Objawienie. Abraham i jego krewni nie mieli tego problemu - właściwie każdy miał bezpośredni kontakt z Bogiem. Ale już kiedy pojawia się naród i prośba skie­rowana do Mojżesza - pojawiają się i opory. I te opory pojawiają się u większości powołanych. U nas nieraz też.

Szatan, chociaż inteligentny, jest na szczęście stosunkowo mało twórczy. Jeśli się dobrze przyjrzeć schematowi jego pokus, wionie nudą. Dotyczy to również i wywinięcia się od obowiązku głoszenia. Wystarczy przyjrzeć się powołaniu Moj­że­sza - i właściwie wszystkie najistotniejsze rodzaje broni z arsenału wroga widzi­my jak na dłoni. Więc przejrzyjmy Wj 3-4:
1) Kimże ja jestem, bym miał iść do faraona i wyprowadzić Izraelitów z Egip­tu? To pierwszy problem. Ja się do tego nie nadaję. Niech mówią inni. Świec­cy zwalają na księży. Księża bronią się: przecież głosimy - ale ograniczają się do katechezy czy sakramentów… Chciałoby się powiedzieć: „niech inni wyjdą na dziwaków czy nawiedzonych. My chcemy być normalni - czyli niewierzą­cy…”
2) Oto pójdę do Izraelitów i powiem im: Bóg ojców naszych posłał mnie do was. Lecz gdy oni mnie zapytają, jakie jest Jego imię, cóż im mam odpo­wiedzieć? Drugie zastrzeżenie: nie znam Boga, jak mam o Nim mówić? Moja modlitwa jest niedoskonała, moja przeżywanie Eucharystii pozostawia wiele do życzenia, nie potrafię dostrzec Boga w codzienności, za bardzo liczę na siebie - za mało na Niego… Co ja właściwie mogę powiedzieć?
3) A jeśli nie uwierzą i nie usłuchają słów mo­ich? Typowe założenie. Po co próbować? I tak odrzucą, nie zrozumieją, wyśmieją itp. Nikt nie jest w stanie policzyć ile okazji do świadectwa zostało zmarnowanych tylko i wyłącznie dlatego, że świadek doszedł do wniosku, że to nie ma sensu. Oczywiście nie zawsze zostanę przyjęty z otwartymi rękoma. To już Jezus zapowiedział: Sługa nie jest większy od swego pana. Jeżeli Mnie prze­śladowali, to i was będą prześladować (J 15,20a). Z tym trzeba się liczyć. Jeśli tego nie ma w moim życiu, warto się zastanowić, czy jestem dobrym świadkiem.
W czasach, gdy wszystko mierzy się sku­tecznością, liczba­mi i sukcesem (a czy kiedyś było inaczej?) to istotny problem. Ale logika Ewangelii jest właśnie logiką krzyża i zmartwych­wstania. Trzeba się spodziewać łaski radości i owoców, ale też klęski i niezrozumienia.
4) Wybacz, Panie, ale ja nie jestem wymowny od wczoraj i przedwczoraj... To różne trudności techniczne: brak czasu, okazji, możliwo­ści, uzdolnień... A przede wszystkim ja nie żyję tym, co głosi Jezus tak na 100%, więc nie mam prawa o tym mówić... Jak kiedyś będę idealny - to może wtedy, ale teraz? To wygodna postawa. Ale wyraźnie „zalatuje” najlepiej do­pracowa­ną przez Szatana wadą: pychą. Założenie jest jasne: to ja jestem w centrum.
5) Wybacz, Panie, ale poślij kogo innego. Argument koronny. Tu już nawet Bóg „rozgniewał się”, bo ile można? Ale z tego gniewu wynikła jedna ciekawa spra­wa: początek wspólnoty. Mojżesz chce posłać kogoś innego. Bóg mówi: idźcie razem.

Ale jak to zrobić?

Zacznijmy od sprawy oczywistej: nie ma przepisu na „wyprodukowanie” świadka. Duch wieje, kędy chce. Ale na pewno warto zastanowić się nad tym, co może sprzyjać świadectwu słowa. I tu kilka luźnych spostrzeżeń do przemyślenia.
Pierwsza sprawa: poczuć się posłanym i odpowiedzialnym. Ode mnie może za­leżeć więcej, niż mi się wydaje: zbawienie lub potępienie wieczne człowieka, które­go Pan postawił na mojej drodze! I to nie jest slogan. Spójrz na ludzi, którzy cię otaczają. Ile można dla nich zrobić? Dobre słowo, bułka dla głodnego, odwiedziny, zainteresowanie, rozmowa - to ważne. Ale mamy skarb jeszcze cenniejszy. Czy chcemy się nim dzielić?
Druga sprawa: przyjąć to, jaki jestem i właśnie takiego oddać Panu na służbę świadectwa. Bóg nie żyje w świecie ideałów. Zna mnie i wie, jakie są moje słabo­ści. Jeśli nie przeszkadza to Jemu, by mnie powołać - dlaczego ma przeszkadzać mi? Oczywiście nie chodzi o to, że świadek Jezusa może być byle jaki. Staram się ze wszystkich sił. Resztę oddaję Panu. Niech On działa.
Pamiętam pierwszą prowadzoną przeze mnie szkołę modlitwy na rekolekcjach I stopnia. Byłem jeszcze klerykiem. Myślałem: „co ja powiem! Przecież nie umiem się modlić!” Próbowałem mówić, jak ma być - poszło obok uczestników. Więc po­wiedziałem, że nie umiem, jakie mam trudności, co z nimi robię i jak ciągle nie wychodzi... i okazało się, że właśnie to było potrzebne! Bo jak ma być - wiedzieli wszyscy. Ale to niewiele znaczyło.
Wtedy nauczyłem się ważnej rzeczy: zacznij z wiarą, jaką masz teraz, a resztę zostaw Bogu!
Dalej, by świadczyć o Bogu wobec tych, któ­rzy Go nie poznali (wcale albo źle) najpierw war­to rozmawiać o Nim z tymi, którzy wierzą. To dziwne, kiedy rodzina, wspólnota oazowa czy jeszcze jakaś inna grupa nie potrafi się dzielić doświadczeniem wiary. Wtedy z pewnością i wyjście do innych będzie sztuczne i na siłę - bę­dzie po prostu nienaturalne. Jeśli mam być świad­kiem, to potrzebuję wspólnoty, ludzi, któ­rzy bę­dą świadczyli wraz ze mną. Powodów jest wiele: wspieranie się, uzupełnianie, mobilizowa­nie, ubogacanie, ale pierwszy i podstawowy to mi­łość: jeśli stanie przy mnie brat czy siostra w Chrystusie, ktoś, z kim będę żyć tym, co chcę głosić, świadectwo życia i słowa nabiera sensu i mocy.

Najtrudniejszy jest oczywiście początek - pierwsze słowa, kiedy się wydaje, że jesteśmy nienaturalni. Szatan wtedy szczególnie intensywnie walczy. Jednak mo­żemy zwyciężyć. Zależy to tylko od naszego pragnienia i otwarcia się na łaskę.
Warto również włączyć się w przygotowane akcje: ewangelizacja w szkole, w mieście, na ulicy - to doświadczenie, które pomaga przełamać bariery, we­wnętrz­ne opory.
I na koniec sprawa zdecydowanie najważniejsza i oczywista: modlitwa. Nie ma świadectwa bez mocy Ducha Świętego. Dopóki nie wezwę Pana mogę być atrak­cyjny, skuteczny, popularny, ale nie będę świadkiem. Tym się różni świadectwo od propagandy, że jest zakorzenione w łasce Bożej. I nie ma innej drogi. Nie wy­ście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał (J 15,16). I my jesteśmy wybrani. Idźmy i głośmy. Świat na nas czeka. I czekają na autentycznego świadka, który powie i pokaże, że żyje swoją wiarą. Nawet jeśli czasem i wyśmieją, i powiedzą, że jestem nawiedzony, potem zatrzymają się, by zastanowić się: a może to jednak praw­da...?
Jedenastu zaś uczniów udało się do Galilei na górę, tam gdzie Jezus im po­lecił. A gdy Go ujrzeli, oddali Mu pokłon. Niektórzy jednak wątpili. Wtedy Je­zus podszedł do nich i przemówił tymi słowami: „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skoń­czenia świata” (Mt 28,16-20).

***
Ks. Ryszard Piętka - moderator Diecezjalnej Diakonii Ewangelizacji Ruchu w diecezji biel­sko-żywieckiej.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jak uciec przed czarną śmiercią
Mieszkanie przed ślubem, czystosc, Wszystko o czystości, czyli jak utrzymać piękno swojej duszy
Cuberbiller, Homeostaza zamiast Inteligentnego Projektanta (czyli jak darwiniści ratują się przed kr
Psychologia nauczania czyli jak skutecznie prowadzic szkolenia zarzadzac grupami i wystepowac przed
`C) Karta tytulowa czyli jak powinno wygladac spra
'Half Life', czyli pół życia przed monitorem zagrożenia medialne foliogramy gim modul 3 lekcja 5
Optimum No

więcej podobnych podstron