Marian Brandys, Moje przygody z historią - treść
Jak stałem się pisarzem historycznym
Brandys mówi o sobie reporter, a właściwie - reportażysta. Próbował tłumaczyć ludziom Polskę, choć nie zawsze mu to wychodziło. Brał udział w tworzeniu polskiej szkoły reportażu w połowie lat 50., jako kierownik działu reportażu w piśmie „Świt”.
Jego okres socrealistyczny (wiara, że „nowe” będzie lepsze niż „stare”) skończył się w 1952 r. książką o budowie Nowej Huty - Początek opowieści. Socrealistyczne reportaże pisał w dobrej wierze. Po doświadczeniach wojny i obozu, kiedy wyzwoliły ich dwa czołgi rosyjskie, ciągnęło go do rozwiązań pozytywnych. Książka była chwalona w prasie, ale przyjaciele przyjęli ją zimno, wybitni pisarze nie chcieli się ustosunkować. Brandys zaczął jeździć po Polsce i na własne oczy zobaczył, że rewolucja nie jest wcale tak piękna, jak mu mówiono. Uciekł do literatury dla dzieci i młodzieży i reportaży etnograficzno-historycznych.
Ale nie uciekł od rzeczywistości. Napisał książkę Dom Odzyskanego Dzieciństwa, na podstawie rozmów z dziećmi z Korei, które wychowywały się w Polsce. Ale dzieci mówiły ciepło o Chińczykach, tymczasem Polska weszła z Chinami w konflikt i książka została wycofana z obiegu. Śladami Stasia i Nel opisywało Mahdiego z Sudanu i jego ruch - mahdyzm. Jako lepszy niż u Sienkiewicza. Ale po przewrocie w Sudanie, kiedy demokraci wycięci mahdystów, książka stała się znowu niepoprawna politycznie.
Postanowił więc zostać pisarzem historycznym. Choć marzy mu się napisanie książki o pierwszym 10-leciu po wojnie.
Królestwo Białorusi
Działo się to w czasie wojny polsko-rosyjskiej 1918-20. Rosjanie mówią, że była to wyprawa polskich „panów” przeciw bolszewikom. Ale Polacy widzą w niej końcową fazę walki o niepodległość. 19 września 1919 r. Piłsudski przybył do Mińska i mówił o wolności. Wierzył on wówczas w ideę federalizmu - chciał stworzyć federację zgodnej koegzystencji Polaków, Białorusinów, Ukraińców i Litwinów.
Wydarzenia, o których pisze autor, rozegrały się w jego domu rodzinnym, w łodzi przy ul. Przejazd 20, od kwietnia do października 1920 r.
Rodzice jeździli po świecie. Brandysów wychowywała ich surowa babka Stanisława. Na murach plakaty wzywały do walki. W szkole odczytywano nazwiska starszych uczniów, którzy polegli na froncie.
Major Biłyk przyprowadził do nich porucznika białoruskiego Szczepana Sawickiego - miał u nich kwaterować. Był z Dywizji Białoruskiej Bułaka-Bałachowicza, która pomagała Polakom bić bolszewików, bo po wojnie chcieli stworzyć Królestwo Białorusi. Chłopaków przeniesiono do pokoju babki, co ich trochę cieszyło, bo mieli bliżej do kuchni, gdzie rządziła Jagusia i jej narzeczony, starszy ułan Lusiek - strasznie brzydki. Chłopcy byli zafascynowani jego opowieściami o bitwach (był ranny w głowę i cały czas spędzał na przepustkach u Jagusi, co babcia uważała za sodomę i gomorę), jego szablą i czapką ułańską. Ale teraz bardziej zainteresowali się Szczepanem i Królestwem Białorusi. Penetrowali jego pokój, gdy go nie było. Jagusia go nienawidziła, bo budził większy podziw niż jej narzeczony. Za to zyskał on od razu sympatię „frojlajn” Elzi - Niemki, która miała uczyć chłopców swojego języka, ale w zasadzie była taką trochę pokojówką, trochę lokatorką. Do pokoju, który chłopcy nazywali Królestwem Białorusi, Szczepan wracał zawsze z kilkoma oficerami. Śpiewali, śmiali się, gdy nie było babki, dołączała do nich Elzi. Kapitan Karpiuk przychodził czasami z 10-letnim synem Alesiem, nad którym chłopcy się „znęcali” - mówili mu, że jest głupi albo „nakręcali” włosy na karku, co bardzo bolało.
Z Karpiukiem Marian zaprzyjaźnił się, gdy kapitan jako jedyny zareagował śmiechem, a nie oburzeniem na jego dwutygodniową cenzurkę z 6 dwójami i jedynką. Odtąd przychodził czasem do pokoju chłopaków i opowiadał im swoje losy. Kiedyś czytali artykuł w „Tygodniku Ilustrowanym”. Po 60 latach Brandys go znalazł - był to wywiad z generałem Bułakiem zatytułowany Śladami Kmicica. Wyraźnie przychylny generałowi - Polacy potrzebowali ich pomocy. Teraz coraz częściej się słyszy, że jego dywizja odznaczała się wielkim okrucieństwem.
Żona Karpiuka, pani Emilia, bywała u nich rzadko. Na wojnie zmarło dwoje jej małych dzieci. Odtąd ciągle chorowała. Wygłosiła chłopakom wykład o nienawiści do Żydów i bolszewików. Gdy babka się o tym dowiedziała, wyrzuciła ją z domu.
Sawicki odsłonił swoją duszę późno -zastali go kiedyś płaczącego, gdy słuchał koncertu babki (grała na fortepianie). Często jej potem towarzyszył, gdy grała. Kiedyś w nocy zupełnie pijany groził jej pistoletem, by mu zagrała. Ale wtargnęła Jagusia z Luśkiem. Nie wiadomo co było dalej, bo Marian zemdlał.
Po Cudzie nad Wisłą Polacy zobowiązali się w traktacie pokojowym do rozwiązania oddziałów ukraińskich i białoruskich. Sawicki musiał o tym wiedzieć już tamtej nocy. Wkrótce się wyprowadził.
Babka zmarła po długiej chorobie. Lusiek ożenił się ze służącą ambasadora, u którego był woźnym. Jagusia wyszła za jego brata, który ją bił i zaraził gruźlicą. Elzi wyszła za rzeźnika i można było podziwiać ją w kościele z dwójką zadbanych dzieci. Karpiuk z synem grzebali w śmietnikach, żyli w skrajnej nędzy. Po latach Brandys zdobył informacje o Bułaku - walczył w obronie Warszawy, zginął w 1943 r. z rąk hitlerowców.
Obory, maj 1979
Strażnik królewskiego grobu
Józef Charyton, artysta-plastyk, wtargnął w życie autora jakieś 10 lat temu, po ukazaniu się książki Kłopoty z panią Walewską, w której Brandys opisywał, jak trudno ustalić prawdę o nawet mało odległej historii. Charyton chciał Bradysowi przekazać historię, której był ostatnim świadkiem.
W 1938 r. jako student Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie został wezwany do odnowienia kościoła w Wołczynie (tam urodził się ostatni król Polski, mieszkali tam Poniatowscy i Czartoryscy). Okazało się, że ma tylko wybielić małą nawę, która teraz była graciarnią. Okazało się, że w niszy ma być po 140 latach pochowany ponownie Stanisław August Poniatowski. Jego ciało dotąd przebywało w kościele św. Katarzyny w Leningradzie, który teraz szedł do rozbiórki. Trumnę przywieziono nocą, policja przetransportowała ją do Wołczyna. Z jednej strony dlatego, żeby nie rozgłaszać tego gestu dobrej woli Rosjan. Z drugiej - Poniatowski, który podpisał akt rozbioru Polski, był po prostu zdrajcą.
Intelektualiści wypowiedzieli się wkrótce w ankiecie do „Wiadomości Literackich” o pochówku króla, który wyszedł na jaw. Wszyscy go rehabilitowali, aż za bardzo. M.in. rektor UJ Stanisław Estreicher, Jarosław Iwaszkiewicz i inni. Charyton był rozdarty - był dumny, że król leży w „jego” niszy, ale z drugiej strony doszukiwał się błędów królów „wawelskich”, by udowodnić, że Poniatowski ma większe prawo tam spoczywać. Wojna przerwała te zabiegi. W 1945 r. przyszła wieść, że króla wyrzucono z krypty. Mama Charytona z sąsiadką poszły to sprawdzić. Na środku leżała jakaś trumna, otwarta. Bez orderów i insygniów władzy - jeśli to był król, to zrabowano je. Podobno potem ktoś się zlitował nad trumną i złożoną ją znów w niszy.
Brandys ustalił, że zwłoki, które widziała pani Charytonowa nie mogły być zwłokami króla, bo jego trumna była bardzo zniszczona, kościół św. Katarzyny był podmywany - ciało nie mogło zachować ludzkich kształtów w takich warunkach. Najprawdopodobniej nie było w niej też insygniów władzy, a na pewno nie oryginalne. Poza tym krążyła legenda, że gdziekolwiek trumna pójdzie, zawsze podążą za nią obce wojska. Charyton próbował przez 25 lat doprowadzić do repatriacji trumny króla z Wołczyna (teren Białorusi). Ale kościół zamieniono na skład zboża, zamurowano niszę, nikt o trumnie nie słyszał. Brandys unikał spotkania z artystą, bo chciał zachować go w pamięci jako żywą ideę. Ale w końcu dostał zaproszenie na jego wernisaż - wystawę portretów Żydów. Charyton wychowywał się z miasteczku głównie żydowskim, widział ich zagładę, pewnej nocy przyszli do niego w nocy (po 1968 r., kiedy Żydzi masowo wyjeżdżali z Polski), postanowił więc ich uwiecznić na obrazach. Brandys chciał iść, ale rozchorował się. Malarz zaraził go pasją rehabilitacji ostatniego króla. Zebrali razem parę mocnych argumentów. Rosja naprawdę chciała bronić Polski przed Prusami i mieć silnego pomocnika do walk z Turcją, polskiej Familii zależało na wzmocnieniu władzy królewskiej, poza tym Stanisław August wierzył naprawdę, że caryca Katarzyna wyjdzie na niego - walczyła ciężko o to, by dostał koronę. Wierzyły w to też państwa ościenne, dlatego caryca musiała temu zaprzeczać, a zaprzeczała bezwzględnym traktowaniem dawnego kochanka. Poza tym nie jest przypadkiem, że rozbiory nie miały miejsca w czasie saskiego letargu, ale za rządów Poniatowskiego. Polska stała się silna i Rosja poczuła się zagrożona. Więc ostatni król był i tak dobry, jak na warunki, w jakich panował. Poza tym zabiegał o miłość poddanych. Charyton dzielił ich na trzy grupy - patriotów, których miłość właśnie chciał zaskarbić sobie król; ciemniaków, którzy tęsknili za czasami saskimi (mówili: Chcieliście Piasta, to wam dupę chlasta); i pachołkowie, którzy nienawidzili króla, a kochali carskie ruble, nie mieli żadnego programu politycznego. Bezsprzeczne zasługi ma Poniatowski w dziedzinie kultury i nauki.
Według Brandysa król był mimo wszystko słaby. Chciał zachować pozory, że niewiele przykładał się do stworzenia Konstytucji 3 Maja. Gdy caryca kazała mu przystąpić do konfederacji targowickiej, zgodził się. Małachowski i Ignacy Potocki odradzali mu, ale Hugo Kołłątaj (to plama w jego biografii) radził zgodzić się, by jeszcze móc pokierować konfederatami. Był już wtedy w stanie zapłacić każdą cenę za utrzymanie się przy władzy. Potem był sejm w Grodnie i drugi rozbiór (1793), powstanie kościuszkowskie, które odsunęło go od władzy i wzięło na „zakładnika” (1794). Po upadku powstania broni polskich jeńców, wysyła do carycy list w obronie narodu, zyskuje trochę sympatii u Polaków. Caryca każe mu „dobrowolnie” wyjechać do Grodna (1795). Warszawa żegna go manifestacją, żegnając tym samym symbol niepodległości Rzeczypospolitej. W Grodnie przez dwa lata „opiekuje się” nim Repnin - ten sam, który kiedyś wprowadził go na tron. Zapewniano mu rozrywki, co dawało złudzenie, że król jest tam dobrowolnie. Poza tym wieści o „balach z Moskalami” odwracały serca polskie od Poniatowskiego. Repnin zmusił go do abdykacji po trzecim rozbiorze. Szantażował go finansowo, król nie wyobrażał sobie niestety życia bez pieniędzy. Czekały go jeszcze dwa wstrząsy. Miejscem jego zesłania miała być Moskwa, a nie jakieś uzdrowisko - jak pragnął. Poza tym w 1796 r. caryca Katarzyna zmarła na atak apopleksji. Ostatecznie wylądował w Petersburgu, dokąd „zaprosił” go Paweł I. Zmarł w wieku 66 lat w dostatkach i poniżeniu na apopleksję nerwową. Wyprawiono mu imponujący pogrzeb, ale pamiętniki, które spisywał pod koniec życia Repnin skonfiskował (na ponad 100 lat).
Kontakt z Charytonem zerwał się, gdy kiedyś przez telefon Brandys wygarnął mu, że przed wojną o kimś, kto się zeszmacił politycznie, mówiono, że się „zestanisławoauguścił”. Napisał do niego dopiero przed śmiercią. Teraz (lata 70. XX wieku) są plany sprowadzenia króla do Warszawy. Charyton chciał go widzieć na Wawelu, ale Warszawa to chyba lepsze miejsce, król za Krakowem nie przepadał, a stolicę sobie ukochał.
Od dzwonka do dzwonka
Od jakiegoś czasu autor budzi się w środku nocy, około 3. Dzwonek sygnalizuje postawienie mleka na korytarzu. Zadbała o ten sygnał babcia, bo od kiedy jego żona, aktorka Halina Mikołajska, wstąpiła do KOR-u ktoś podkrada im mleko. Poza tym najpewniej mają w domu podsłuchy. A od rana dzwonią telefony, ubolewając nad antypolską działalnością żony autora. W 1976 r. wtargnęli do ich domu robotnicy z Ursusa, żądając od niej wystąpienia z KOR-u. Autor odkrył, że to zorganizowana akcja władz, a nie żadnych robotników, ale Halina, wyrwana ze snu, wzięła to na serio - następnej nocy próbowała popełnić samobójstwo.
Na spacerze z psem autor musi odciągać Felkę od kości rozrzuconych pod klatką - Kuroniom zatruli już drugiego psa w ten sposób. W supersamach nie da się dostać czystego dżemu, są tylko mieszane, wielosmakowe - jak w życiu, wszystko się wymieszało - prawda z kłamstwem. W samach są też tzw. emeryci-patrioci, którzy krążą między półkami i przekonują ludzi, że wszystko, co złe, pochodzi od Żydów, to oni np. wykupują towary. Kioski Ruchu są zamknięte, bo sprzedawczynie stoją w kolejkach.
W KOR-ze działa też m.in. dr Józef Rybicki i Ludwik Cohn (kilka anegdot o nich; pierwszy funduje marmurowe tablice dla Piłsudskiego i bohaterów Armii Krajowej; drugi spisuje w pamiętnikach wspomnienia z PPS).
Przed domem autor zastaje zalanego w trupa człowieka. Wydaje się, że umarł, ale rusza się, gdy dzieci krzyczą mu do ucha, że milicja idzie. W domu autor dostrzega, że Tośka (wychowują ją) ma na szyi ślady pobicia. Zaangażowała się w studencką działalność patriotyczną i za nic nie chce z tego zrezygnować. Do Haliny przyszła młodzież, która wielbi ją jako aktorkę. Autor ubolewa nad tym, że mimo solidnego wykształcenia opowiadają tylko o ostatnich utarczkach z policją. Wybrali swój los w 1977 r., kiedy zginął Staszek Pyjas, a kardynał Wojtyła wygłosił do nich mowę o poszanowaniu wolności. Założyli pierwsze Studenckie Komitety Solidarności.
Autor robi korektę ostatniego tomu Końca świata szwoleżerów. Generalnie nie lubi tego zajęcia, ale teraz czyta książkę jak coś nowego, za dużo było zamieszania przy jej pisaniu, wielu rzeczy już nie pamięta. Jego książki uważane są za aluzyjne, ale to po prostu historia zatacza koło.
Żyją od dzwonka telefonu do dzwonka do drzwi. Czasem dzwonią ludzie proszący o pomoc lub dziękujący za działalność Haliny, częściej są to pogróżki lub perfidne żarty (np. telefon od człowieka, który był przekonany, że Halina pełni usługi erotyczne przez telefon). Atak pada też na rodzinę - siostrzenica Haliny została wyrzucona z pracowni malarskiej, którą wynajmowała, właśnie przez to, że jej ciotka jest w KOR-ze. Jeden z telefonów to tylko głos Umrzesz... umrzesz... umrzesz... W 1968 r. Stanisław Dygat odpowiedział na coś takiego: A ty, ch*, myślisz, że będziesz nieśmiertelny?
Kiedyś czytanie listów było dla nich przyjemnością. Przychodziły od czytelników autora i od wielbicieli Haliny. Teraz to koszmar. Kiedyś myśleli, że to rzeczywiście spontaniczne reakcje ludzi, próbowali odpisywać, ale listy wracały. Teraz już wiedzą, że to zorganizowana akcja PRL-u.
Halina nie gra już w teatrze. Ostatnie spektakle z jej udziałem były manifestacjami KOR-u, rzucano na scenę kwiaty i wiwatowano. Halina bała się prowokacji. Teraz wykreśla się jej nazwisko ze wszystkich almanachów. Najgorsze jest to, że w zasadzie nikt z jej dawnych kolegów jej nie broni.
W 1970 r. zmarł ojciec Haliny. Przed śmiercią odzyskał przytomność i chciał iść bronić bitych dzieci. Halina musiała mu przysiąc, że ona to zrobi. Chodziło mu o tłumioną przez policję manifestację studentów z 1968 r. Przysięga złożona ojcu przyspieszyła decyzję Haliny o wstąpieniu do KOR-u.
Wizyta Jerzego Markuszewskiego zawsze rozwesela domowników. To człowiek z gatunku tych, których nie da się nie lubić. Śmieje się nawet z najgorszych prowokacji. Był on związany ze Studenckim Teatrem Satyryków (1954-69), z którego wywodzą się Tym, Osiecka, Jan Stanisławski, Zbigniew Zapasiewicz, Wojciech Siemion i inni). Za punkt wyjścia wzięli sobie hasła socjalizmu (o równości itp.) i piętnowali odstępstwa od tych zasad. Co oczywiście doprowadziło do krytyki rządu. W 1956 r. byli głównym „przewodnikiem duchowym” obok pisma „Po prostu”. Przemówienie zwolnionego z więzienia Gomułki tłumy przyjęły gorącym entuzjazmem, oczekiwano zmian. Ale nie pozwolono wtedy na spontaniczne przemówienia, kto „kochał Gomułkę”, miał się rozejść do domu. To była pierwsza nauczka, przyszły kolejne. STS zszedł do podziemia. Jurek wstąpił oficjalnie do opozycji, gdy usłyszał w 1968 r. o napadzie na Czechosłowację.
Nastrój przy obiedzie był ciężki, bo Halina miała jechać z Jackiem Kuroniem, by dowieźć mecenasa Władysława Siłę-Nowickiego na proces przeciw robotnikom, miał być ich obrońcą.
Jacek Kuroń razi autora swoim hałaśliwym i apodyktycznym sposobem bycia i umiejętnością popełniania niezliczonych gaf. Ale prywatnie jest to bardzo dobry i życzliwy człowiek. Najbardziej dotykają jego i jego żonę Gaję represje wobec syna - Maćka. Jego prace w szkole oceniane są bardzo surowo, robi się wszystko, by nie przystąpił do matury. W KOR-ze pamięta się o komunistycznej młodości Jacka Kuronia, jego działalności w ZMP i partii. Razi jego lewicowość. Poza tym jest niezręcznym felietonistą, to, co napisze, zazwyczaj obraca się przeciw niemu.
Halina i Kuroń pojechali. Halina dyskretnie przeżegnała się przed wyjściem, choć nigdy tego nie robiła. Autor wyszedł z psem, by odprowadzić Jurka. Na polu nie ma już dzieci (leci dobranocka) ani pijaków. Tylko mężczyźni o wyglądzie magistrów, a nawet docentów, naprawiają swoje maluchy. Autor idzie wieczorem na spotkanie literackie do Tadeusza i Anny Walendowskich. Anna to wnuczka zmarłego niedawno Melchiora Wańkowicza, w którego mieszkaniu odbywa się spotkanie. Jej rodzice osiedlili się w USA. Córkę wysłali na studia do Polski, gdy przechodziła okres buntu, ale ona już do Stanów nie wróciła. Z mężem założyła pierwszy w PRL-u Salon Kultury Niezależnej. Na przyjęciach u Wańkowicza panował nastrój uwielbienia dla Mistrza - on sam napawał się nim, siedząc pod oryginałem obrazu Mickiewicza na Judahu skale namalowanym przez jego dziadka, podobno z natury. U Walendowskich jest inaczej, dużo swobodniej. Wiele tu młodych osób, m.in. brodaty Staszek Barańczak, którego nie chcą w Polsce drukować i który nie może się doczekać paszportu, choć czeka na niego etat na Harvardzie. Ania Walendowska nie może praktykować jako lekarz przez ten Salon. Na Dawidzie - starszym synu - odkuwają się w szkole za niepolskie imię; młodszy Eliasz nie może znaleźć miejsca w pszedszkolu.
Do domu autora odprowadza Adam Michnik, który jest zachwycony atmosferą w KOR-ze. Po wojażach zagranicznych ma bardzo optymistyczne podejście - widzi szansę utworzenia niezależnego ruchu wydawniczego.
W domu jest tylko babcia. Drzemie przed telewizorem. Dzwoni telefon - jakiś propagandzista udający robotnika. Autor nie odbiera kolejnych telefonów, choć dzwonią pół godziny. W końcu wyłącza telefon zupełnie. Koło północy ten ktoś dzwoni do drzwi, potem znów na telefon. Babcia grozi mu milicją, ale widzi absurdalność tej groźby. Autor próbuje się uspokoić - za wolność trzeba płacić...
THE END
** esej Jak stałem się pisarzem historycznym to nieco zmieniona wersja przemówienia z 16 czerwca 1980 r. na zebraniu PEN Clubu z okazji przyznania nagrody literackiej im. M.B. Lepeckiego za cykl Koniec świata szwoleżerów; pierwodruk: „Puls” 1981
** esej Królestwo Białorusi; pierwodruk: „Puls” 1981
** esej Strażnik królewskiego grobu; pierwodruk: „Zapis” 1980
** esej Od dzwonka do dzwonka; na podstawie dzienników autora z lat 1977-78
Książka dedykowana jest Tośce. W 1990 r. Iskry opublikowały Moje przygody z historią, ale z inną zawartością. Edycja LTW została oparta o I wydanie londyńskiego PULSU.
1