Muzyka ma zbliżać do Boga
Z ks. dr. Mariuszem Klimkiem, wykładowcą Wydziału Teologicznego UMK, dyrektorem Diecezjalnego Studium Organistowskiego, przewodniczącym komisji ds. muzyki w Kurii Diecezjalnej Toruńskiej i kantorem katedralnym rozmawia Tomasz Strużanowski
- Jaką rolę spełnia muzyka kościelna?
- Osobiście wolę określenie „muzyka sakralna”. Dla mnie jest to przede wszystkim muzyka, która z założenia pełni rolę służebną, umożliwiając wiernym głębsze przeżywanie liturgii. Dysponuje przy tym potężną bronią, jaką jest siła piękna, wzbudzająca w człowieku głębokie doznania estetyczne. Muzyka, jak mówią dokumenty kościelne, wznosi duszę człowieka do Boga. Jest przy tym szczególnie predysponowana do tego, by wyrażać naszą radość. Bo zastanówmy się - kiedy najbardziej mamy ochotę śpiewać? Kiedy się z czegoś bardzo cieszymy! A na czym polega dojrzałe uczestnictwo w liturgii? Ma ono w sobie niesłychanie wiele radości: idziemy na Mszę św. z chęcią, a nie za karę, czy z obowiązku... Można zatem powiedzieć, że na drodze prowadzącej człowieka do Boga muzyka sakralna jawi się jako szeroka furtka, ale też i strome schody... Dobrze wykonywana, może niesamowicie pomóc w przeżywaniu sacrum, natomiast będąc torturą dla wrażliwego ucha, może wiele popsuć.
- Czy w takim razie wystarczy za organami posadzić wirtuoza, by liturgia nabrała blasku?
- Nie. Czym innym są umiejętności, nazwijmy je czysto „techniczne”, a czym innym świadomość tego, dla Kogo się gra. Innymi słowy, stosunkowo nietrudno poznać, czy ktoś nie tylko gra biegle, ale i modli się w ten sposób, czy też po prostu daje koncert podczas liturgii. Powtarzam: muzyka sakralna nie jest wartością samą w sobie, lecz służy uwypukleniu tajemnicy naszego zbawienia. Nie może zatem przesłaniać sobą samego Boga.
- A jak Ksiądz postrzega wcale nie takie odosobnione przypadki, kiedy gra i śpiew organisty stają się torturą dla uszu?
- W przeszłości organiści byli samoukami albo uczyli się od swoich poprzedników. Dziś stoją przed nimi nowe możliwości, choćby w postaci nauki w Diecezjalnym Studium Organistowskim im. ks. Grzegorza Gerwazego Gorczyckiego. W toruńskim studium uczą się zarówno ci, którzy przygotowują się do pracy organisty, jak i ci - co mnie bardzo cieszy - którzy pragną podnieść swoje kwalifikacje. Za całość liturgii, a więc i za poziom oprawy muzycznej liturgii odpowiada nie organista, lecz proboszcz. To od niego zależy, czy pozwoli na grę osobie nieprzygotowanej. To on winien zachęcić organistę, by ten się dokształcał i muszę przyznać, że znaczna część księży wykazuje tu duże zrozumienie. Bywa i tak, że proboszczowie opłacają w studium czesne za swoich organistów.
- A jeśli proboszcz sam nie posiada słuchu muzycznego?
- To kwestia pokory, czyli widzenia siebie w prawdzie. Jeśli sam nie potrafi ocenić, czy oprawa muzyczna liturgii jest na właściwym poziomie, to powinien po prostu zapytać o to kogoś kompetentnego i życzliwego. W ostateczności taką pomocą może zawsze służyć komisja do spraw muzyki kościelnej w kurii diecezjalnej.
- Tu dochodzimy do kwestii przygotowania muzycznego kandydatów do kapłaństwa...
- Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że w zakresie muzyki sakralnej wiedza i umiejętności kapłana zamykają się w ramach tego, czego nauczył się jako kleryk w seminarium. Jako wykładowca dysponuję 45 minutami tygodniowo dla każdej grupy i nieustannie przeżywam dylematy, czy mówić im o historii muzyki sakralnej, czy też skupić się na praktycznych ćwiczeniach, których jest mnóstwo.
- Czy w muzyce brak talentu można nadrobić pracą?
- Jeśli mamy na myśli śpiewy liturgiczne wykonywane przez kapłana, to zdecydowanie tak. Uporczywą pracą można osiągnąć zupełnie przyzwoity poziom, daleki od wirtuozerii, ale znośny dla uszu... Dlatego właśnie 6 lat nauki w seminarium jest tak ważne -to wystarczający czas, by przyszły kapłan wypracował w sobie pewne schematy muzyczne, z których potem będzie korzystał bez obrazy dla uszu wiernych...
- Czy polskie świątynie są „rozśpiewane”?
- Podczas studiów w Warszawie mieszkałem w parafii, której proboszcz miał niesamowity dar budowania wspólnoty właśnie przez śpiew. Nie wahał się wprost zachęcać wiernych do głośniejszego śpiewania, prosić organistę o „powtórki” - i osiągał swój cel. W tej samej świątyni organista miał zwyczaj schodzić z chóru przed Mszą św. i przeprowadzać krótką próbę. To nie jest, niestety, reguła i dużo w tym względzie jest jeszcze do zrobienia w polskich parafiach. I tu powtórzę: czy to się komuś podoba, czy nie, wszystko w tym względzie zależy od dobrej woli i chęci kapłanów, jako rządców parafii.
- Co Ksiądz myśli o tzw. Mszach „beatowych”?
- Nie chcę tu niczego z góry potępiać, bo może ktoś odnajduje w takich Mszach coś dla siebie. Mnie taka muzyka przeszkadza w rozmowie z Bogiem. Nie umiem Go znaleźć w hałasie. Dokumenty kościelne mówią zresztą wyraźnie, że Msza św. jest szczególnym nabożeństwem liturgicznym, wykluczającym zbyt żywiołowe środki ekspresji. Te ostatnie mogą być odpowiednie dla innych nabożeństw czy spotkań, jednak Ofiara Eucharystyczna zawsze pozostaje czymś wyjątkowym, „nie z tego świata” i domaga się stosownej, stonowanej oprawy muzycznej. Muzyka rozrywkowa dociera do nas wszędzie - czy musi tak być również w kościele?
- Czy współcześnie powstają pieśni liturgiczne, które dorównują swym pięknem i głębią treści tym, które otrzymaliśmy w spadku od poprzednich pokoleń?
- Kościół w tej kwestii wykazuje się wielką roztropnością. z jednej strony istnieje pewien kanon wspaniałych, historycznie ugruntowanych pieśni, a z drugiej sięga się po nowe, czekając jednak ze spokojem, czy przetrwają one próbę czasu. Dziś widać, że niektóre z nowych pieśni, np. „Abba, Ojcze”, czy „Panie dobry jak chleb”, wyszły z tej próby czasu zwycięsko, a inne nie. Zawsze warto poczekać z wydaniem takiego osądu. Niech się wypowie Duch Święty i ludzie...
- Dlaczego to właśnie organy królują wśród instrumentów używanych podczas liturgii?
- Posiadają cudowne, naturalne brzmienie. Dokumenty kościelne precyzują, że docelowo to właśnie organy piszczałkowe, a nie np. elektroniczne, winny służyć do tworzenia oprawy muzycznej nabożeństw. Nadużywanie innych instrumentów, w szczególności elektrycznych czy perkusyjnych, nie pomaga w głębokim przeżywaniu liturgii. Wracając jednak do początku naszej rozmowy - wszystko sprowadza się do kwestii, czy muzyka będzie nam przesłaniała Boga, czy do Niego zbliżała.
- Jakie nadużycia i nieprawidłowości dostrzega Ksiądz w oprawie muzycznej Mszy św.?
- Pojawiają się tendencje do tego, by niektóre śpiewy liturgiczne, stanowiące integralną część Mszy św. (np. akt skruchy, „Chwała na wysokości Bogu”, czy „Święty, święty”) zastępować pieśniami religijnymi. Nagminnie dzieje się tak w okresie Bożego Narodzenia, kiedy wielu organistów ogarnia „szał” śpiewania kolęd. Podobnie rzecz się ma ze śpiewem psalmu. Ileż to razy „domorośli kompozytorzy” zadają wiernym prawdziwe katusze, zmuszając ich do wykonywania lub przynajmniej do wysłuchiwania „dzieł” ich autorstwa...
- Ksiądz jest również dyrygentem chóru Wydziału Teologicznego UMK - „Tibi Domine”...
- Najczęściej śpiewamy a capella, co jakby od razu podnosi poprzeczkę stawianych sobie wymagań. Współpracujemy z Toruńską Orkiestrą Kameralną oraz z orkiestrą symfoniczną Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, niedawno wydaliśmy płytę z kolędami.
Wspomnę jeszcze o tym, że naszej działalności nie ograniczamy tylko do prób i koncertów. Członkowie chóru uczestniczą również w spotkaniach formacyjnych; wspólnie uczestniczą we Mszach św., wysłuchują nauk i refleksji ojca duchownego, dyskutują na tematy z zakresu życia duchowego i życia Kościoła. Biorą też udział w obozach letnich, będących okazją zarówno do wypoczynku, jak i do pracy nad repertuarem.