ROWER DLA PANA JEZUSA
/o chłopcu, który umiał zrezygnować ze swojej przyjemności, pomagając koledze/
Od pewnego czasu Krzysio chodził smutny. Z zazdrością patrzył, jak jego koledzy mkną na rowerach ulicą, niby na stalowych rumakach. A on? Już od dawna jego rower jest za mały, często się psuje. No i nie ma przerzutek!
- Gdyby tak mieć prawdziwy rower! - wzdychał smutny; - Choćby taki, jak ma Marek. Wygodny, leciuteńki. Albo taki, jak ma Andrzej. Aż sześć zębatek z tyłu i trzy z przodu! To dopiero marzenie! - snuł plany i już widział w wyobraźni, jak pędzi na nim niby na skrzydłach orła. - Ale to - niemożliwe. Nie stać rodziców na taki zakup. Tym bardziej, że musimy remontować mieszkanie!
Bywało, że Marek lub Andrzej pozwalali Krzysiowi na krótkie przejażdżki. Ale to jeszcze bardziej wzmagało w nim tęsknotę za nowym rowerem. Na tym, który ma, nigdy nie wygra zawodów, nie dorówna kolegom. I zawsze przyjeżdża ostatni. Na nowym na pewno byłby pierwszy na mecie. Krzysio postanowił zebrać pieniądze sam. Za zgodą rodziców, zarabiał na rower pomagając przy zbieraniu truskawek, porzeczek, przy żniwach, wykopkach i innych pracach w gospodarstwie. Kosztowało go to dużo wysiłku i czasu. I choć z daleka widział, jak jego koledzy jeżdżą rowerami, zaciskał zęby i pracował dalej.
Był maj. Słoneczko obudziło ze snu całą przyrodę. Trawa jak dywan przetykany kolorowymi kwiatkami, mieniła się wszystkimi barwami. Chłopcy już dawno szaleli na rowerach. Ale on miał jeszcze za mało pieniędzy na zakup roweru. Jeszcze trochę, może już do wakacji uzbiera, ile potrzeba. A wtedy...
Nie minął tydzień, gdy całą okolicę obiegła smutna wiadomość: Adaś, z którym Krzysio się przyjaźnił, uległ nieszczęśliwemu wypadkowi. Został potrącony przez samochód i miał uszkodzone obie nogi. Po powrocie ze szpitala przebywał w domu, z dala od kolegów, samotny; pozbawiony nawet częstszego oglądania pięknego świata. Konieczny był wózek inwalidzki. Jego mamę, która mało zarabiała i musiała utrzymać całą rodzinę, nie stać było na to. Adaś skazany był na stałe przebywanie w domu. Od czasu do czasu, któryś z chłopców go odwiedzał, ale gość szybko pędził do zabawy, do kolegów.
Krzysio przeżywał to bardzo. Nie mógł tak zostawić swojego kolegi. Długo i gorąco modlił się za Adasia i szukał sposobu, jak by mu pomóc. Wreszcie powziął myśl, że z kolegami będzie chodził po domach i prosił o datek na wózek dla Adasia. I chociaż bardzo się tym krępował, zaproponował to kolegom. Ci poparli pomysł Krzysia, ale żaden z nich nie zgodził się chodzić i żebrać po domach. Wstydzili się. "Zresztą - tłumaczyli - są przecież i dorośli. Niech oni zajmą się tą sprawą". W końcu Krzysio został sam.
Nie ustąpił jednak i sam jeden pukał od drzwi do drzwi, prosząc nieśmiało o pieniążki. Jedni go pochwalali, wspomagali, inni zaś wzruszali ramionami: "A co mnie to obchodzi? Niech się każdy martwi o siebie!" - słyszał, i drzwi się zamykały. Był moment, że Krzysio chciał już się poddać. Ale wtedy znowu przyszła mu myśl o nieszczęśliwym Adasiu, o jego nieruchomych nogach...
Wreszcie zbiórka zakończona. Z nieukrywaną ulgą, ale i z niepokojem, czy wystarczy, zabrał się do liczenia pieniędzy; Posmutniał, gdy stwierdził, że dużo brakuje. Poszedł po swoje oszczędności, by i od siebie coś dołożyć, mimo że to były "żelazne" oszczędności na rower. I, o dziwo! W swojej skarbonce miał dokładnie tyle, ile brakowało na kupno wózka! I co teraz? I co teraz, czy oddasz wszystko, co tak ciężko zarobiłeś? A co z rowerem, twoim marzeniem? Tego było już za wiele! Chłopiec przysiadł przy biurku i zakrył twarz rękami.
- To niemożliwe! Niemożliwe! Ja muszę mieć ten rower! - krzyczał w głębi duszy; - Nie mogę, oddać wszystkiego! Inaczej, już nigdy nie będę miał roweru! - głęboki jęk wyrywał się przerazonemu chłopcu. - Nie mogę dopuścić do siebie nawet myśli o tym! To są pieniądze na rower! - powtarzał sobie bez końca.
Wreszcie postanowił odłożyć tę sprawę na jakiś czas. Liczył, że może ktoś jeszcze wspomoże, albo on sam coś wymyśli.
W szkole wszyscy zauważyli, że coś się dzieje z Krzysiem. Nie był wesoły jak zwykle. Coś go niepokoiło. Koledzy z początku chcieli go "rozruszać", ale gdy im się to nie udało, dali mu spokój. Nauczyciele również nie wchodzili w sprawy chłopca. Wiedzieli, że jest uczciwy, dobry i pobożny; że sam potrafi rozwiązywać swoje problemy;
Nareszcie koniec lekcji. Krzysio postanowił wracać do domu sam, bez towarzystwa kolegów; Nie było daleko, więc wykorzysta spacer na podjęcie decyzji. Powoli ruszył w kierunku domu rozmyślając po drodze. Teraz nikt mu nie przeszkadzał. Ucichł gwar szkolny i tylko od czasu do czasu słychać było czyjeś odgłosy: Idąc przyglądał się zielonym drzewom, białym i żółtym kwiatom, bzom, które już gdzieniegdzie rozkwitały; Zapach kwiatów przyciągał pracowite pszczółki i Krzysio zazdrościł im, że nie mają takich problemów; Są zajęte tylko wytwarzaniem miodu. O nic więcej się nie troszczą.
Wreszcie wzrok chłopca padł na przydrożny krzyż. Wiele razy tędy przechodził, niemal codziennie, ale teraz zatrzymał na nim swój wzrok. Przyglądał się figurce Pana Jezusa inaczej, jakby pierwszy raz ją widział. Dopiero teraz dostrzegł ogromny ból Ukrzyżowanego, który był rozciągnięty na krzyżu jak struna. I jakaś inna, boleśniejsza, rana zadana włócznią. Wydawało mu się, że usta Pana Jezusa się poruszyły i dobiegło ciche wołanie: "Pragnę"! Chłopiec nie mógł oderwać wzroku od przybitych stóp Zbawiciela, korony cierniowej, śladów po biczowaniu i od uderzeń po twarzy; Dopiero teraz to zauważył. Dopiero teraz naprawdę spotkał Chrystusa, który z miłości do człowieka dał się tak okrutnie ukrzyżować.
O jednym jeszcze wiedział: spojrzenie Pana Jezusa. Obawiał się tego spojrzenia. Dlatego długo z tym zwlekał. Wreszcie się przemógł. Z drżeniem serca odważył się spotkać ze wzrokiem Zbawiciela. Zrobiło mu się gorąco. I przedziwnie jasno w duszy; Jakaś potężna siła biła, z oczu Pana Jezusa. Nie mógł wytrzymać tego spojrzenia, ale i nie chciał go przerwać. To była największa miłość! Takiej miłości pragnęło jego serce i dusza! Bardziej niż czegokolwiek na świecie! To była miłość! Dla niej oddałby wszystko! Dla niej dałby się... ukrzyżować!
Ta ostatnia myśl przeraziła chłopca. Czy naprawdę mógłby oddać swoje życie z miłości? On? Taki słaby? Pędem ruszył w stronę domu.
Biegł, ile tylko tchu w piersiach. I nie miał nawet czasu, by otrzeć łzy z oczu. Wpadł do domu jak błyskawica. Zamknął za sobą drzwi do pokoju i pozostał sam. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że kilka godzin trwał na modlitwie - na kolanach.
Wieczorem wyszedł z pokoju i powiedział do swojej mamy: - Idę do Adasia. Zaniosę mu uzbierane pieniądze.
- Idź - zgodziła się mama. - Tylko prędko wracaj, bo wyglądasz na bardzo zmęczonego. - To nic, mamo - pocieszał. - Wszystko jest dobrze. Zaraz wrócę. Chłopiec dotrzymał słowa i w nie całą godzinę był już z powrotem. Widać było, że jest już spokojny i wróciła mu dawna wesołość. A może nawet jakaś nowa radość.
W miesiąc potem Adaś niezmiernie radosny jeździł nowym, lśniącym wózkiem. Od wielu dni pierwszy raz przebywał na dworze. Cieszyły go drzewa, kwiaty, śpiew ptaków, błękitne niebo i gwar bawiących się kolegów; Znowu był wśród nich. Znowu był z nimi. Wnosił sobą dużo radości i szczęścia. Wszyscy go lubili i chętnie pomagali mu w poruszaniu się wózkiem.
Adaś jak tylko mógł, dziękował wszystkim za okazane serce. Nie umiał tylko zrozumieć, dlaczego Krzysio, jego przyjaciel, wciąż jeździ na takim starym rowerze. Słyszał bowiem, że sporo zaoszczędził pieniędzy i spodziewał się, że już zobaczy go na nowiutkim rowerze. - Wiesz co, Adasiu - tłumaczył koledze. - Na razie będę "szalał" na tym starym. Zresztą, lubię stare rowery - dodał bez przekonania. - Może niedługo zmienię... Ale to nie jest takie ważne...
W domu rodzice spostrzegli, że Krzysio nie mówi o nowym rowerze. Dostrzegła to jego mama i zaniepokojona chłopcem zapytała:
- A co z twoim nowym rowerem? Widzę, że zreperowałeś ten stary i na nim jeździsz. Coś mi się wydaje...
- Mamo, nie mów tego nikomu - poprosił chłopiec przytulony przez mamę do serca.
- Naprawdę, jestem szczęśliwa, że mam takiego syna! - ze wzruszeniem odpowiedziała mama.
Tego wieczoru Krzysio długo się modlił. W sercu czuł głęboką radość i szczęście. Już nic go nie niepokoiło. Wiedział bowiem, i dobrze to czuł, że ktoś go kocha. Bardzo, ale to bardzo, go kocha.
Tej nocy śniło mu się, że to sam Pan Jezus, którego spotkał na krzyżu, siedzi na wózku Adasia, kupionym dzięki wszystkim oszczędnościom Krzysia. Z radością rzucił się ku Zbawicielowi, który był wyraźnie zadowolony. Ale tuż przed Nim zatrzymał się, czując się niegodnym choćby paść do stóp Pana Jezusa. Wtedy Pan wyciągnął ku Krzysiowi ręce, spojrzał z miłością w oczy chłopca i mocno przytulił go do Serca. Chłopiec oddał się tej miłości i nieśmiało wyznał: "Kocham Cię, Panie Jezu!" Zbawiciel nie wypuszczając go z objęć odpowiedział: Wiem. I dziękuję ci za piękny rower…
RyM
Mały Rycerzyk Niepokalanej 3 - 2000