Andrzej Zybertowicz W uścisku tajnych służb


Andrzej Zybertowicz

W UŚCISKU

TAJNYCH SŁUŻB

UPADEK KOMUNIZMU I UKŁAD POSTNOMENKLAT UROWY

Nic jest łatwo przyjąć prawdę

bardzo oddaloną od tego obrazu świata,

z którym nasze umysły są oswojone.


SPIS TREŚCI

PODZIĘKOWANIA 6

WSTĘP 7

Pięć twierdzeń &

Zadanie książki,. odbiorca i autor 10

Rozumowanie w skrócie 11

Sedno lustracji i dekomunizacji 12
Czy tylko paranoicy i ludzie „chorzy z nienawiści" wierzą w spiski? 13

CZĘŚĆ I: SŁUŻBY SPECJALNE I „SAMOLDCWIDACJA" KOMUNIZMU 19

Na okrągło 19

Okrągły Siół — odwrót kontrolowany 20

Trzy rodzaje zabezpieczeń interesów nomenklaturowych 31

Zabezpieczenia polityczne 31

Zabezpieczenia ekonomiczne 32

Zabezpieczenia agenturalne 46

Kontrwywiad wojskowy jako bezpieka 52

Czy subtelne odcienie gier operacyjnych? 57

Sprawa Lecha Wałęsy 57

Przypadek Adama Michnika 65

CZĘŚĆ IT: SŁUŻBY SPECJALNE I UKŁAD POSTKOMUNISTYCZNY 73

Państwo przeżarte agenturą 73

Niepokojące pytania. Zbierzmy rozsypane klocki! 73

„Prywatni" detektywi 82

Kto DZlfe chroni tajemnice PRL-u? 84

„Czwarta władza" — komu służy? 88

Kierunek niemiecki 93

Wschodnie wiatry 95


Radzieckie służby specjalne w PeeReLowskim państwie 96

Agentury wschodnie dziś 103

Sprawa legnicka 106

Gwaranci wpływów Moskwy? 109

Czym jest i jak funkcjonuje układ postkomunistyczny w Polsce? 110

Problem bezpieczeństwa państwa 125
Niektóre zasady obsadzania stanowisk o szczególnym

znaczeniu dla państwa 130

CZĘŚĆ HI: DO PRZODU — PROPOZYCJE 133

Problem lustracji 133

Kto i dlaczego jest przeciw lustracji/dekomunizacji? 134

Argumcniy przeciw lustracji 138

Argumenty na rzecz lustracji 140

O dopełnianiu się lustracji i dekomunizacji 150

Dekomunizacja — problem do rozważenia 150

Istota dekomunizacji 153

Definicja nomenklatury 153

Wyłączenia z dekomunizacji 155

Uzasadnienie dekomunizacji 156

Co należałoby zrobić PRZED lustracją i dekomunizacją? 158

Jak dekomunizować? 159
Czy dekomunizacja oznaczałaby odpowiedzialność zbiorową? 160

Potrzeba budowy służby specjalnej od podstaw 163

Finar 166

ANEKS I: STRUKTURA MSW I MON (LATA OSIEMDZIESIĄTE) 167

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych 167

Ministerstwo Obrony Narodowej 173

ANEKS II: NOTATKA METODOLOGICZNA 177

Operacyjne a procesowe ustalanie faktów 178

UŻYTE SKRÓTY I WYKAZ WYKORZYSTANYCH CZASOPISM ISO


PODZIĘKOWANIA

Zgodnie z dobrym obyczajem planowałem podziękować tutaj sporej gromadce moich znajomych, kolegów i przyjaciół za rady, materiały i innego rodzaju po­moc, joką otrzymałem podczas pracy nad tą książką Sporządziwszy wstępny wykaz tych osób, zrozumiałem jednak, że ujawniłbym w ten sposób znaczną część moich kontaktów i zaplecza życiowego.

Jeśli główna linia rozumowania przyjęta w niniejszej pracy jest słuszno, to krok taki byłby przedwczesny —instytucje chroniące prawa obywateli w naszym kraju są jeszcze zbyt węłe bym mógł pozwolić sobie na pełną przejrzystość. Dlatego tez rezygnuję: z wymieniania poszczególnych osób (wsparcie i zachęta ze strony kilkorga z nich były naprawdę kluczowe) wszystkim Madom w tym miejscu podziękowania serdeczne.

Wyjątek uczynię dla nieformalnego studenta Katedry Socjologu UMK, Piotra Korzestańskiego, którego pomoc przy poszukiwaniach bibliograficznych znacznie

przyśpieszyła moją pracę.

Dziękuję też moim informatorom i konsultantom —ludziom pośrednio i bez­pośrednio związanym ze służbami specjalnymi—którzy poświęcali mi swój czas, mimo iż nie zawsze sympatyzowali z moimi poglądami.

Andrzej Zybertowicz


WSTĘP

„Nie każdemu dana jest łaska niewiedzy"*

Nie zgadzam się, że wśród współczesnych sporów o Polskę, spór o lustrację i dekomunizację (dalej - LiD) jest w istocie mało ważny i ma charakter zastępczy. Moim zdaniem, należy do sporów podstawowych. Szale w tym sporze nie zostały jednak wypełnione argumentami należycie. Dlatego też rachunki ewentualnych społecznych koizyści i strat związanych z LiD obarczone są dużym błędem. Za­daniem tej książki jest zrównoważyć szale tego sporu, przedstawić rachunek strat i korzyści w pełniejszy i bardziej systematyczny sposób niż dotąd czyniono.

Każdy ma prawo dokonać swojego rachunku i uznać, że LiD przyniesie wię­cej szkód niż korzyści. Książkę tę napisałem, gdyż odnoszę wrażenie, że wielu z przeciwników LiD dokonało rachunku niepełnego. Posiadają oni dość wrażli­wości moralnej, by rozumieć społeczne koszty przeprowadzenia LiD, ale brak im wiedzy o zakulisowych mechanizmach życia publicznego, by mogli uświa­domić sobie jakie koszty ponosimy rezygnując z tych przedsięwzięć. Starałem się tutaj obraz tych kosztów zarysować (cz. I i II książki).

Z drugiej strony starałem się pokazać, że LiD można zaplanować i przepro­wadzić w sposób cywilizowany i ograniczony. Innymi słowy, że jej ofiarami nie muszą być miliony bogu ducha winnych szarych obywateli — jak przeds­tawiają to niektórzy przeciwnicy tych LiD (cz. III),

Każdy może pozostać przy swym zdaniu. Proszę jednak by spróbował prze­analizować te kwestie raz jeszcze.

Apoza tym... To jest KSIĄŻKA PYTAŃ. Pytań, które powinny być stawiane dociekliwie, konsekwentnie (nawet natarczywie) przez parlamentarzystów, środki masowego przekazu i społeczne instytucje kontrolne. Pytań, na które odpowiedzi powinny dostarczać: policja, prokuratura, sądy i służby specjalne.Pytań, na które samotnie pracujący badacz w większości przypadków nie jest w stanie odpowiedzieć. Odpowiedzieć w sposób uzasadniony, udokumentowany, możliwy do sprawdzenia przez innych badaczy. Obszar działań służb specjalnych, ze swej natury lajnych, poddaje się penetracji naukowej dopiero po latach — gdy ujaw­niane są archiwa, a twórcy i świadkowie zdarzeń już nie boją się mówić.

Kłopot w tym, iż wskazane instancje publiczne nie wywiązują się ze swycŁ powinności.

Kłopot i w tym, że wydarzenia społeczne, procesy, rozgrywające się na na­szych oczach i — niekiedy — przy naszym uczestnictwie, mają też swój wymiar ukryty. Celowo skrywany przed tymi, którzy nie są dopuszczani do gry. Badacz — np. socjolog — przed (ym wymiarem akiualnego życia społecznego musi w zasadzie skapitulować. W sposób naukowo uzasadniony nie da się na ten temat wiele powiedzieć.

Nie jestem jednak jedynie pracownikiem uniwersytetu, jestem też obywate­lem. I jako obywatel uważam, że są sprawy, o których milczenie przynosi więcej szkody niż formułowanie nawet nie w pełni uzasadnionych domysłów, przy­puszczeń i podejrzeń. Wielu rzeczy nie można udowodnić (zwłaszcza w danym miejscu i czasie). Nie znaczy to jednak, iż nic wolno o nich mówić. Wprost przeciwnie — mówić trzeba. Zwłaszcza, gdy wśród dotychczasowych wypowie­dzi na tematy poruszane w tej książce tak wiele jest naiwności, przeinaczeń, przemilczeń, czy zwykłych cynicznych kłamstw.

W książce tej uzasadniam tezę, iż ze względu na sposób odejścia Polski od systemu komunistycznego, na naszym życiu publicznym ciąży obecnie silny układ starych powiązań i zależności, układ stanowiący podstawowy zator polskiej de­mokracji. Bez zlikwidowania tego układu, a przynajmniej bez istotnego osłabie­nia go, proces budowy nowoczesnej gospodarki rynkowej nie może się powieść.

Pięc twierdzeń

  1. Głównym wytłumaczeniem faktu, iż w Polsce, a prawdopodobnie i w innych krajach bloku radzieckiego2, komuniści oddawali władzę w sposób pokojowy, jest wbudowanie w proces tiarfifonnacji wielu zabezpieczeń ich interesów ekonomicz­nych i politycznych. Zabezpieczenia te powodują, iż państwo polskie jest obecnie sparaliżowane przez liczne, pasożytnicze układy nieformalne — w znacznej mierze o charak­terze agenturalnym — pochodzenia nic tylko krajowego i nie tylko wschodniego.

  2. Jednym z niezbędnych warunków powodzenia naszych przekształceń us­trojowych jest ujawnienie i przecięcie tego elementu dziedzictwa poprzedniego systemu jakim są tajne powiązania zarówno wewnątrz społeczeństwa, jak i w re­lacjach Polski ze światem zewnętrznym3.

  3. Rdzeniem tych powiązań jest układ postkomunistyczny. Nie jest on, rzecz jasna, odpowiedzialny za cale obecne zło, jest jednak rodzajem wirusa, którego istnienie w obrębie organizmu społecznego sprzyja rozp rze s trze ni ani u się dalszych schorzeń i uniemożliwia skuteczną walkę z nimi. Jego istnienie u-łatwia wchodzenie do tkanki społecznej innego rodzaju pasożytów, w tym — co trzeba przyznać — częściowo już pochodzenia solidarnościowego i swoiście kapi talis (ycz nego.

  4. Aby ujawnić powiązania stanowiące o sile układu postkomunistycznego niez­będna jest lustracja, a aby je przeciąć — dekomunizacja. Twierdzę, że bez mądrze zaprojektowanych i przeprowadzonych lustracji i dekomunizacji nie zdołamy uporać się z budową zdrowej gospodarki rynkowej i demokratycznego państwa prawa.

  5. Zaznaczę od razu, że celem lustracji i dekomunizacji nie ma być naprawianie krzywd moralnych lub urzeczywistnianie „sprawiedliwości dziejowej'1. Potrzebę LiD anaJizuję z perspektywy bezpieczeństwa państwa i jego zdolności do realizowania skomplikowanych zadań okresu przejściowego- Interesuje mnie nie rozra­chunek z przeszłością, lecz warunki w jakich odbywa się budowa naszej przyszłości.


i Powtarzam w rym punkcie jedną z lez raportu dla premiera Jana Olszewskiego, opracowanego pod koniec maja '92 pizez Wydział SiudiAw gabinetu ministra SW, opublikowanego w "JS (nr 27, 03.07.92, S, 4-5), FoiKzajaoc mogłoby się okazać: prześledzenie, jak n^ Ogłoszenie lego ważnego materiału zareagowały środki masowego przekazu — dla niektórych, w tym dla GW, w ogóle nie zaistniał. Pot­wierdzeniem autentyczności lego dokumentu jest zamieszczona w „Trybunie" informacja, iż „Grupa posłów [z komisji zajmującej się sposobem wykonania przez min. Ad toni ego Macierewicza uchwały lustracyjnej — AZJ zamieiza wnioskować o zbadanie, kio podjął decyzję o zdjęciu klauzuli najwyższej tajności (tajne spec, znaczenia) ze sporządzonego w jednym egzemplarzu, rylko dla premiera Olszew-skiego^ laparlu o sianie bezpieczeństwa państwa, który w całości wydrukował jeden z tygodników zwią­zanych z obozem jxawicowym. Dokument ren, jak zeznał przed komisją Piorr Woycieehowsfcl, zostaj opracowany w Biurze Analiz MSW i doręczony wyfąeznje. prezesowi Rady Ministrów. Nic sporządzono nawe! kopii dla potrzeb archiwum MSW" (nr 155, wyd. 4, 04^05,07.92, s. 3).

Zadanie książki, odbiorca i autor

Nie jest to książka skierowana do osób wyznających postawę typu: „w sprawie spisków. Lustracji i dekomunizacji mam już wypracowaną opinię, zatem proszę nic zawracaó mi głowy faktami!".

Chciałbym, by moje argumenty przekonały ludzi przeciwstawiających się idei LiD z powodów intelektualnych i moralnych. By trafiły do tych, którzy kierując się swoim rozpoznaniem sytuacji (a nic interesami) uważają np., iż rzecznicy liD hołdują bezpodslawnym, paranoicznym wizjom spiskowym. By przekonały tych, którzy sądzą, że LiD musi przynieść więcej szkód, krzywd i zamieszania niż pożytku.

Oczywiste, że sporo z przytoczonych niżej faktów można rozmaicie interp­retować — także całkiem inaczej, niż uczyniłem to lulaj. Namawiam jednak czytelników, by spróbowali odrzucić (choćby tymczasowo) swoje dotychczasowe poglądy, oceny i — niekiedy — uprzedzenia, by spróbowali zastanowić się: a może jest inaczej, niż się to dotychczas wydawało, a może rzeczy mają się (ak właśnie, jak zostały lulaj przedstawione...

Do sformułowania pizedstawionych twierdzeń dochodziłem stopniowo, ana­lizując proces oddawania władzy przez PZPR i uwzględniając nowo udostępniane informacje o funkcjonowaniu służb specjalnych PRL- Opierałem się na ogólnej wiedzy o funkcjonowaniu systemu komunistycznego i na pewnej orientacji co do zasad działania tajnych służb, posiłkując si^ przy tym teoretyczną wiedzą socjologiczną o mechanizmach życia społecznego. Przedstawione da [ej ujęcie, to efekt spojrzenia w perspektywie tej wiedzy na liczne rozproszone informacje obecnie ujawniane. To próba znalezienia sensownego wzoru w chaosie zdarzeń, ułożenia mozaiki z wielu kamyków rozrzuconych w rozmaitych miejscach i do­tąd — jak się wydaje — przez nikogo w sposób całościowy nie poukładanych. Innymi słowy, jest to przedsięwzięcie z zakresu białego wywiadu: na podstawie ujawnionych wcześniej (w większości) faktów, staram się uchwycić kryjące się za nimi podskórne prądy, niejawne siły, zamysły i sojusze. Gromadzę w jednym miejscu informacje zazwyczaj rozproszone i przez to bagatelizowane. Kojarzę

fakly i wysuwam przypuszczenia.

Obraz sytuacji naszego kraju jaki rysuje len tekst może przerażać. Jednak w żadnym stopniu nie może to być argumentem na rzecz lub przeciwko jego prawdziwości. O tym niech decyduje zgodność z uznanymi już faktami, spójność logiczna analizy, a także — i przede wszystkim — to, czy przedstawione tu


twierdzenia wyjaśniają wiele zdarzeń i procesów trudnych do zrozumienia bez ich pomocy.

Autor niniejszej pracy nie jest związany z żadną z sił politycznych ani ze sferami żandarmeryjnymi. Nie jest uczestnikiem naszego życia politycznego, lecz jedynie obserwatorem. Jego wiedza pochodzi z wieloletnich studiów i obserwacji własnych, przepuszczonych pizez filtr zainteresowania zakulisowymi aspektami życia społecznego. Zapytany o system wartości, z którym sympatyzuję, wskażę, iż model demokratycznego państwa prawa uważam za osiągnięcie kulturowe o znaczeniu uniwersalnym4.

Rozumowanie w skrócie

Problem: dlaczego tempo i sposób upadku komunizmu były zaskoczeniem dla wszystkich: w równym stopniu dla ludzi starego systemu* dla najlepszych fachowców-sowictologów jak i dla opozycjonistów? Dlaczego nastąpiło coś5 co niemal wszystkim wydawało się nie do pomyślenia? Dlaczego ludzie kontrolujący sprawny jeszcze aparat państwa, oddali władzę bez walki?

Odpowiedz, iż polscy komuniści oddali władzę, oddali cały swój potężnie rozbudowany aparat przemocy w cudze ręce. bo..-bo tak naprawdę te ręce zostały związane, bo — w pewnym zakresie — nic były to wcale cudze ręce, niedawno jeszcze uznana zostałaby jedynie za paradoksalną. Dzisiaj, traktowana bywa jako prowokacja polityczna.

Komunizm był systemem dziejowo unikalnym, gdy idzie o rolę tajnych służb w jego standardowym, codziennym funkcjonowaniu. Okazał się też nietypowy pod innym względem: grupa panująca wykorzystała tworzone przez tajne policje możliwości działania, aby płynnie, niemal bezboleśnie zaadoptować się do rady­kalnej zmiany ustroju.

Komunistyczna nomenklatura zarówno przed oddaniem władzy, jak i w trak­cie jej przekazywania, zbudowała szereg zabezpieczeń swych podstawowych in­teresów. Zabczp-ieczenia te dla potrzeb niniejszych rozważań podzielimy na trzy rodzaje: polityczne, ekonomiczne i agenturalne. Te ostatnie postawimy w centrum uwagi.

Sedno lustracji l dekomunizacji

Jeden ze sztandarowych argumentów przeciwników LiD głosi, że najważ­niejsze są nie sprawy polityczne, ale problemy gospodarcze5. Argument ten tylko na pierwszy rzut oka może wydać się trafny. Wystarczy się przez chwilę zas­tanowić, by zrozumieć, iż słuszności jest w nim tyle, ile w tezie, że w samo­chodzie to nie kierowca jest najważniejszy, ale silnik-Jasne, iż bez silnika auto nic pojedzie, ale nietrudno domyślić się, jak daleko samochód dojedzie, gdy kierowcę dosięgnie atak padaczki- Silnik jest tu odpowiednikiem gospodarki, a kierowca — państwa. Państwa, które właśnie przeprowadza niezmiernie zło­żoną transformację gospodarczą-Przecież to od polityki, czyli od jakości instytucji państwa bezpośrednio (choć nie wyłącznie) zależy to, co dzieje się z gospodarką.

Główny zamysł LiD, ujęty teraz w sposób maksymalnie zwarty (sprawę tę podejmuję bliżej w cz. III), rozumiem następująco:

1. We współczesnych krajach demokratycznych istnieje zestaw funkcji pub­licznych, newralgicznych dla bezpieczeństwa państwa, które powinny być ob­sadzane tylko przez osoby spełniające specjalne warunki i podlegające specjal­nym procedurom sprawdzania.

2- Warunki te i procedury zmniejszają ryzyko narażenia bezpieczeństwa pań­stwa na szwank przez jego funkcjonariuszy.

3. W przypadku sprawdzania, czy dana osoba warunki te spełnia, nie jest stosowana —zgodna z podstawowymi regułami praworządności —zasada dom­niemania niewinności. W użyciu jest natomiast zasada dmuchania na zimne: jeśli tylko powstają uzasadnione podejrzenia, iż dana osoba ze względu na swoją biografię może być podatna na szantaż, przekupstwo czy sympatie ideowe w sto­sunku do wrogów państwa, uznaje się, iż osoba ta funkcji z danej listy stanowisk pełnić nie może.

A- Istotą LJD winno być:

a/ czasowe poszerzenie wykazu owych stanowisk oraz

b/ tak samo czasowe zaostrzenie kryteriów jakie, spełniać muszą osoby,

które pragną obejmować takie stanowiska.

Generalnym uzasadnieniem niezbędności zastosowania tych dwóch zabiegów:

poszeizenja Tisty stanowisk oraz zaostrzenia kryteriów — w porównaniu do symluacji występujących w ustabilizowanych demokratycznych państwach prawa — jest obecna sytuacja państwa polskiego.

Są dwie główne składowe tej sy luacji. Po pierwsze, ciągle jesteśmy w trakcie Odzyskiwania niepodległości, w trakcie uwalniania się od wpływów obcego mo­carstwa, którego imperialne ambicje przetrwały rozpad ZSRR, mocarstwa, które zachowało, jak wiele wskazuje — licznych niejawnych reprezentantów swoich interesów w naszym kraju- Po drugie, odzyskiwanie niepodległości, będące za­razem procesem budowy struktur mających służyć POLSKIEMU faktycznie pań­stwu, rączy się z gruntowną przemianą gospodarki, co skokowo zwiększa stopień zagrożeń (w tym ryzyko utraty suwerenności gospodarczej także wobec rożnych instytucji Zachodu) i wymagań, jakie stoją przed naszym młodym państwem.

Nie wystarczy tu standardowa ostrożność- Lekarstwem na taką sytuacje musi być LiD — przejściowe pozbawienie byłych funkcjonariuszy partyjnego, na-micstniczego państwa oraz ich tajnych współpracowników (dalej - TW) prawa do pełnienia funkcji, dzięki którym można, korzystając z państwowych zasobów, wywierać daleko idący wpływ na bieg spraw publicznych. Jest to zastosowanie normalnych zasad ochrany racji stanu w warunkach nienormalnych.

Przedstawiony w tej książce obraz procesu oddawania władzy przez PZPR jak i zarysowany stopień agentura]itego zagrożenia Polski uzasadniają — moim

zdaniem — zastosowanie takiego rozwiązania.

Problemem technicznym — choć o najwyższej doniosłości moralnej — jest takie opracowanie procedury UD, by jej ostrze nic cięło na oślep i by nie wyma­chiwano nim zbyt szeroko, by szkody nie przerosły korzyści.

Czy tylko paranoicy i ludzie „chorzy z nienawiści" wierzą w spiski?

Polityka nie składa się wyłącznie z knucia,

Ale knucic jest jej nie dającym się usunąć składnikiem.

Polityczne kompetencje Andrzeja Gwiazdy nie są dla mnie przekonujące. Ma on jednak sporo racji, gdy komentując swoją sugestię, iż część opozycji została przez władze niejako wyhodowana, stwierdza: „Nie jestem zwolennikiem mafijnej teorii historii, ale jestem przeciwnikiem nieuwzględniania działania mafii przy rozpamiętywaniu historii. Mafie miary na historię duży wpływ i nie zau­ważanie lego byłoby takim samym błędem, jak tłumaczenie wszystkich procesów historycznych działaniem mafii. A na pewno w systemie totalitarnym można planować znacznie ścisłej i na znacznie dłuższy czas, niż w systemach demokratycznych (...)"G-

W tym punkcie opinia Gwiazdy jest na pewno sensowniejsza niż twierdzenie Adama Michnika, iż „Jeśli ktoś na serio wierzy w spiskową teorię dziejów, to już nie ma znaczenia, czy będą to agenci komuny, Żydzi, masoni, homoseksualiści czy filateliści. To jest wiara, która może się załamać, afe nic podda się racjonalnym argumentom. Dlatego z tym dyskutować się nie da. Jeśli ktoś więc wierzy, że ludzie, którzy przy 'okrągłym stole' byli po stronic opozycyjno-solidarnosciowej — na przykład Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Lech i Jarosław Kaczyński, Alojzy Pietrzyk, Jan Olszewski, można by długo jeszcze wymieniać - jeśli ktoś wierzy, ze byli oni agentami komuny, którym komuna tajemnie przekazała władzę, tak jak przekazuje się klucz do garsoniery, to można tylko współczuć. To nic warte jakiejkolwiek dyskusji.To po prostu głupie"7.

Czy tak trudno dostrzec, że pomiędzy przekonaniem, iż w ważnych wyda­rzeniach historycznych spiski odgrywają rolę decydującą8, a tezą, iż spiski nie odgrywają w historii żadnej istotnej roli, jest szeroka przestrzeń możliwości poś­rednich? Ze faktyczna historia rozgrywa się właśnie gdzieś w tej strefie środka? I choć nie sposób dyskutować z kimś, kto za każdym zwrotem historycznym węszy żydowskie manipulacje i gotów jest według swych kryteriów każdego

uznać za Żyda, to można przecież zbadać zasadność tezy Gwiazdy, iż „W 1989 roku jawni funkcjonariusze partii przekazali (...) swoje oficjalne stanowiska — bo nie wiadomo czy władzę — tajnym współpracownikom, którzy kontynuując ich politykę, zapisywali ją już na konto opozycji"9.

Nieprawdopodobne wydaje się, by TW mogły być wszystkie wymienione przez Michnika osoby. Z drugiej strony, nie widzę jakichkolwiek racjonalnych powodów, aby wykluczać z góry możliwość, iż świadomymi agentami (lub nieś-wiadomie manipulowanymi pomocnikami komunistów) byli niektórzy reprezen­tanci strony społecznej przy Okrągłym Stole. To jest po prostu problem do zba­dania, a nic kwestia współczucia czy głupoty.

Łatwo zarzucać innym spiskowe widzenie świata, gdy samemu niewiele się wic o zakresie, metodach i możliwościach działania współczesnych służb spec­jalnych, o ich wpływie na sferę polityki. Skoro w grę wchodzą służby tajne.

tego rodzaju niewiedza jest w pewnym sensie naturalna. Nie może jednak być ona usprawiedliwieniem dla osób kategorycznie wypowiadających się na tematy, o których nic posiadają wystarczającej wiedzy.

Analizy społecznej nie może paraliżować lęk pized zarzutem o wyznawanie spiskowej wizji dziejów. Na tym świecie spiski istnieją. Istnieją organizacje zdolne do tajnych, zakrojonych na szeroką skalłj przedsięwzięć. Kontrola wybranych pro­cesów społecznych w wymiarze'lokalnym nic izadko się udaje. Od wieków istnieją państwa, które ukrytymi drogami oddziałują na rozwój wydarzeń w innych krajach. „Agent wpływu" — to nie jest pojecie wynalezione przez autorów powieści sensa­cyjnych. Machinacje różnej skali są obmyślane i wcielane w życie. Bez działań spiskowych pewne zdarzenia przebiegałyby inaczej. Nic ma powodów, by poważna analiza społeczna stroniła od odpowiedzi na pytanie, na czym polega owo „inaczej".

Czyż nie jest przejawem naiwności podejście zaprezentowane w sejmowym prze­mówieniu Jana Lityńskiego (UD): „Świat wizji, który usiłowali nam narzucić wyko­nawcy rzekomej woli Sejmu, to świat mrocznych czynów, \\^zechogamJająccj obecności lajnej policji, w którym nikt nie jest wolny od podejrzeń, każdy może być oskarżony, osądzony i skazany w kapturowym procesie (...) Twórcy tego świata wie raj w ist­nienie tajemnych sił poruszających niewidzialna siatką agentów" (podkr* AZ)10.

Drogi Panie Pośle: siły te nie są ani całkiem tajemne, ani ich agenci zupełnie niewidzialni. Można ustalić ich rzeczywiste istnienie i charakter. Te mroczne siły to m.in.dziedziclwo systemu, z którym i Pan się zmagał. Czy tak trudno wyciągnąć wnioski ze słów pierwszego niekomunistycznego ministra spraw wew­nętrznych, Krzysztofa Kozłowskiego, który przyznał, iż „Statystycznie rzecz bio­rąc, można z całą niemal pewnością stwierdzić* że w każdym środowisku działali ludzie związani z tajnymi służbami" . Czy dzisiaj powinniśmy uwierzyć, iż kilka­dziesiąt tysięcy funkcjonariuszy służb specjalnych zajmowało się jedynie pozorowaniem pracy i pisaniem raportów o fikcyjnych agentach? Wśród nich byli huil specjaliści od dezinformacji — czyż obecnie nie przeżywamy okresu nadzwyczajnego zapotrzebowania na ich ljnucjęinaści?

Swego czasu alianci zachodni nie przyjmowali do wiadomości istnienia nie­mieckich obozów koncentracyjnych, a lewica — też zachodnia — nie chciała słyszeć o GUŁagach, Czy trzeba przypominać, iż dopiero gdy w ramach pie-restrojki ujawniono wiele nieznanych taktów z dziejów ZSRR, okazało się, iż w porównaniu z rzeczywistością nawet najdziksze — jak wcześniej wydawało Się - wymysły fanatycznych anty komunistów nic dorastały do realnych potwor­ności? Wskażmy tylko na ujawnione w latach '87-88 afery uzbeckie: w ich tle setki kobiet, dla których samospalenia okazały się jedyną dostępną formą pro-testu13-Co jeszcze musi zostać ujawnione, co jeszcze musi się wydarzyć, by zrozumiano do końca naturę komunistycznego mechanizmu życia społecznego, by wyciągnięto wnioski z faktu, iż historyczna wyjątkowość lego mechanizmu polegała min. na fundamentalnej roli tajnych służb w życiu społecznym?

Być może ci, którzy usilnie przeciwstawiają się uwzględnianiu roli spisków w historii, postępują tak, ponieważ tak głęboko (choć pewno nieraz nieświadomie) zainfekowani są marksistowskim, deterministycznym widzeniem procesów społecz­nych, że skłonni są lekceważyć rolę indywidualnej aktywności ludzkiej. Lekceważą tez znaczenie wybitnych — niejednokrotnie charyzmatycznych—-jednostek, których pomysłowość i sprawność w manipulowaniu innymi może w sprzyjających oko­licznościach (np. przy wsparciu organizacyjnym) wywierać rozgałęziony wpływ na przebieg procesów społecznych, może ich rezultaty istotnie zmieniać.

Nie ulega wątpliwości, iź błędne są obie postawy skrajne: szukanie wyjaśnień jedynie w naturze wielkich, systemowo określonych procesów, w bezosobowych mechanizmach społecznych, podobnie jak i sprowadzanie wszystkiego do per­sonalnych zagrań, sympatii i antypatii, czy sprawności manipulacyjnej spiskowców. Świat w jakim przyszło nam żyć, to efekt splotu obu aspektów historii: całościowych, ponadjednosikowych uwarunkowań oraz rozmaitych ludzkich — raz przemyślanych, raz tylko emocjami podszytych — planów, przedsięwzięć i ich efektów.

Rzeczywistość zjawisk społecznych nie jest tak prosta, jak prostolinijne bywa myślenie wielu ludzi. To, co laikom może wydawać się niezwykle skomplikowną intrygą, zbyt wyrafinowaną aby mogła być rzeczywistą, dla specjalistów może być tylko rutynową grą operacyjną.

Ujmując rzecz ogólnie, służby specjalne prawdopodobnie nie wywierają zbyt wielkiego wpływu na bieg dziejów w skali makro. Jednakże w odróżnieniu od innych form ładu społecznego, historii komunizmu nie sposób zrozumieć bez uwzględnienia roli tajnych policji w kształtowaniu się i funkcjonowaniu tego systemu- W jeszcze większym stopniu dotyczy to —jak będę slarałsię tu pokazać — sposobu, w jaki komunizm upadł.

Nie sądzę, by upadek ten nastąpił w wyniku realizacji jakiegoś jednego wielkiego planu-spisku 4. Jednak pomiędzy jakimi jednym, wszechogarniającym i skutecznie przeprowadzonym spiskiem a całkowicie żywiołowym przebiegiem procesów społecznych i biernym poddawaniu się im, istnieje szeroka gama wariantów poS-rednicn. To one właśnie są przedmiotem mego zainteresowania.

Nie uważam łez, byśmy obecnie mieli w Polsce do czynienia z jakimś jed­nolity m( postkomunistycznym — krajowym lub moskiewskim — tajnym centrum, skutecznie kontrolującym rozgałęzione siatki tajnych służb, nieformalne powią­zania biznesowe i sterującym za ich pomocą naszym życiem publicznym.To, iż nie zachodzi lego rodzaju skrajność, nic musi oznaczać jednak, że we współ­czesnej Polsce spiskowy, agenturalny wymiar życia społecznego nit występuje wcale, Żc nie wywiera istotnego wpływu na bieg spraw publicznych. Tekst ten jest próbą uchwycenia tego wymiaru, próbą przedstawienia przybliżonej charak­terystyki zakulisowych sił aktywnie uczestniczących w grze o kształt polskiej polityki, gospodarki i kultury.


CZĘŚĆ I

SŁUŻBY SPECJALNE

I „SAMOLIKWIDACJA" KOMUNIZMU

„Odpowiednia doza taktyki, strategii czy wręcz hipokryzji oraz działań niejawnych jest w życiu politycznym niezbędna"1

NA OKRĄGŁO

(1) Na co komuniści decydują się przy Okrągłym Stole? Godzą się na za-
legalizowanie opozycji, wprowadzenie jej przedstawicieli do parlamentu oraz
dopuszczenie do gry politycznej przy otwartej kurtynie.

Liczą jednak, iż będą w stanie kontrolować przeciwnika, podobnie jak cały proces dzielenia się władzą. Zakładają, iż kandydaci solidarnościowi nie uzyskają całej puli z przyznanych im 35% miejsc w Sejmie. Liczą też — to nie tylku mój domysł — że swoich politycznych kontrahentów będą w stanie kontrolować środkami działań operacyjnych w tym agenturalnych.

Możliwe jest, do pewnego stopnia oczywiście, spiskowe kierowanie polityką, ale już nie historią: społeczeństwo zaskakuje wszystkich. Zarówno obserwatorów, aktorów naszej sceny politycznej jak i samo siebie. Przechyla układ sił w sposób

nieplaowany...

  1. W rezultacie komuniści całkowicie przegrywają wybory, po czym„. przyz­nają się do tego.

  2. Na co zgadzają się po wyborach i po nieudanej próbie stworzenia rządu przez Czesława Kiszczaka? Oddają władzę ekipie solidarnościowej, zachowując w swych rękach MON, MSW, ministerstwo współpracy gospodarczej z zagranicą i w pewnej mierze MSZ,

  3. W kilka miesięcy później PZPR rozwiązuje się, a rząd Mazowieckiego wydaje oświadczenie, że dotrzymanie umów Okrągłego Stołu jest zgodne z pol­ską racją stanu.

  1. I z kolei komuniści decydują się — w dalszym ciągu bez jednego wys­trzału — na przekazywanie kierownictwa wymienionych resortów w ręce elit sol idamościo wych*

  2. Wreszcie: generał Wojciech Jaruzelski ustępuje ze swego urzędu w ob­liczu stosunkowo słabej presji politycznej2.

Wszystko to dzieje się stopniowo — w żadnym przypadku nic sugeruję tuT iż całkowicie według z góry naszkicowanego scenariusza, Ale.,- Czy nie za wiele tego dobrego? Przecież raki bieg wydarzeń był zupełnie niezgodny z wielokrotnie analizowaną i opisywaną — zarówno przez amatorów jak i ekspertów — naturą władzy komunistycznej, z logiką funkcjonowania komunizmu jako systemu spo­łecznego. A sposób, w jaki się to wydarzyło, był nie mniejszym zaskoczeniem niż sam upadek komunizmu. Szybki, gładki i zaraźliwy na skalę międzynarodową krach komunizmu zaskoczył wszystkich, dlatego właśnie, że był zupełnie niez­godny z właściwymi dla tego systemu mechanizmami działania. Dlaczego taki słaby opór aparatu bezpieczeństwa? Dlaczego nie stizelali? Zachodni badacze wprost mówią o kompromitacji sowietologii, któia okazała się niezdolna do roz­poznania właściwej kondycji bloku radzieckiego.

Przyjrzyjmy się zatem nieco bliżej operacji „Okrągły Stół"t która demontaż komunizmu oficjalnie zainicjowała,

OKRĄGŁY STÓŁ — ODWRÓT KONTROLOWANY

Wspominając decyzję z '86 o zwolnieniu wszystkich więźniów „niekrymi-nalnych" Mieczysław F.Rakowski dodaje: „Dlaczego w tym politycznie dogod­nym momencie nie poszliśmy dalej? Dlaczego nic wyciągnęliśmy ręki do Wałęsy,

który zaprezentował ugodową postawę? Sądzę, że przede wszystkim dlatego, iż w tym czasie byliśmy jeszcze przekonani, że jesteśmy w sianie dokonać głębokiejprzebudowy systemu według własnej koncepcji. Zakładała ona, że do nas powinna należeć inicjatywa, a więc i kontrola nad rozwojem sytuacji (podkr. AZ). Od­powiadam tym samym na zadane mi w 1989 r. pytanie przez jednego z wybitnych działaczy opozycji — Dlaczego nie zwołaliście Okrągłego Stołu w 1936 r.? Byliśmy ivówcżtu słabi i rozwój sytuacji w Polsce mógłby potoczyć się w innym kierunku, na pewno dla was bardziej korzystnym''** „(„^Każda ze stron musiała przejść przez długo trwający okres często bolesnych doświadczeń, by można było zasiąść wspólnie do Okrągłego Stołułł4,

To oczywiście prawda — ale połowiczna i przez to myląca. Kierownictwo partii-państwa zdecydowało się zrezygnować z monopolu władzy, a potem oddać ją elitom solidarnościowym dopiero wlcdy, gdy spełnione zostało kilka warun­ków. Po pierwsze, gdy uświadomiono sobie, iż tylko solidarnościowe autorytety są w stanie zapobiec niekontrolowanemu wybuchowi społecznego niezadowole­nia. Po drugie, gdy uznano, iż struktury organizacyjne „S" są na tyle słabe, żc nie mogą stanowić poważnej alternatywy dla komunistycznego aparatu państ­wowego (w drugiej połowie lat osiemdziesiątych „5H nic miała rozbudowanych struktur w większości województw). Jesienią '92 Kiszczak ujął to tak: „Bo prze­cież my mogliśmy jeszcze drugo rządzić, wcale nie było hossy dla solidarnością. W siad .za strajkami w łdlku kopalniach wcale nie poszedł cały kraj, a wojsko, milicja, adm insi racja były w naszych rękach. (...) Był to najdogodniejszy moment — przeciwnik był tak osłabiony, że uznaliśmy, iż obędzie się bez jakichkolwiek awantur**. Po irzecic, gdy stwierdzono (z dzisiejszej perspektywy wygląda, iż było to trafne rozpoznanie), żc istnieje kontrola (głównie agcnturalna, choć nie tylko) nad elitami „S" wystarczająca na to, by proces dzielenia się władzą nic przemienił się w kataklizm miażdżący grupę nomenklaturową. Innymi słowy, gdy uznano, że tylko za pośrednictwem opozycji, jej rękoma, można będzie kontrolować masy na tyle, by uniknąć z ich strony wyniszczającego uderzenia. Podłożem umożliwiającym przyzwolenie ze strony aparatu niższych szczebli na takie decyzje było trwające już od dłuższego czasu uwłaszczanie nomenklatury.

Zapewne nie rozumowano jasno w taki sposób wtedy, gdy wysuwano ideę Okrągłego Stołu i gdy ją realizowano. Wydaje się jednak, że dziś, patrząc wstecz, sedno tego przedsięwzięcia, sedno tego co faktycznie nastąpiło, można by ująć tak. Podzielić się władzą, a w ostateczności nawet oddać ją tym, którzy są w stanie spacyrikować masy; rękoma elit solidarnościowych uzyskać na jakiś czas względny pokój społeczny, odsunąć w czasie groźbę niekontrolowanego wybu­chu, a zarazem ręce te związać na tyle, by nie były się w stanic obrócić pizeciw nim6. Później zaś, gdy gniew społeczny obróci się w stronę nowej władzy, poz­wolić na ponowne podgrzewanie niepokojów, starając się tymczasem zbić mak­symalny kapitał ekonomiczny i polityczny.

Wątpię, czy komuniści planowali, iż uzyskają tak wiele jak im Się w koficu udało: brak rozliczeń za lata służby obcemu mocarstwu i za bezprawie (patrząc choćby jedynie z perspektywy czynów zakazanych na gruncie prawa formalnie uznawanego pod ich rządami), przechwycenie i udane sprywatyzowanie niemałej części majątku narodowego, wyraźną obecność na scenie politycznej, znaczące wpływy w środkach masowego przekazu i w wielu instytucjach państwowych —- zarówno formalne (przez reprezentację parlamentarną) jak i nieformalne (dro-. gą agenturalną i korupcyjną). A to wszystko bez żadnej odpowiedzialności za stan państwa.

Zbyt cyniczny, zbyt racjonalny obraz? Rzecz prosta — z perspektywy czasu wiele widać lepiej. W roku '88 czy ł89 z pewnością nie zdawano sobie sprawy z wielu okoliczności, nie wyobrażano sobie przebiegu wielu procesów społecz­nych, ale spójrzmy na układ sił przy Okrągłym Stole.

Z jednej strony Jaruzelski i Kiszczak, doświadczeni gracze, od rat stosujący gry operacyjne służb specjalnych, wspomagani przez nieskrępowany ideologicz­nymi dogmatami umysł Jerzego Urbana.

Taktyczno-polityczną przenikliwość Urbana doceni każdy, kto przeanalizuje jego list do Stanisława Kani z 3 stycznia ySl, szkicujący strategię manipulacyjego podzielenia się władzą7. Czytając go w okresie powoływania rządu Mazowiec­kiego, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, iż w 7 lat później (idea Okrągłego Stołu była wysunięta w *S8 — wtedy zresztą podziemne pismo „Most" opublikowało tekst w wyniku — jak twierdzi Urban — jakiegoś przecieku z KC) komuniści byli w sonie zrealizować naszkicowany lam scenariusz. Inaczej mówiąc, kon­cepcja była gotowa znacznie wcześniej, zanim powstały warunki umożliwiające jej zrealizowanie. To element Istotny dla przebiegu procesów społecznych — posiadanie wizji umożliwiającej orientację strategiczną- Splot rozmaitych wy­darzeń — częściowo planowanych i kontrolowanych, częściowo przypadkowych czy wprost znajdujących się poza kontrolą polskich komunistów (sytuacja w ZSRR) — stopniowo wytworzył warunki do realizacji lego projektu. Z tą różnicą, iż na tym etapie do planowania zoslał bezpośrednio włączony ówczesny szef wywiadu i kontrwywiadu, pierwszy zastępca ministra SW, gen. Władysław Pożoga, On, wraz z Urbanem i członkiem Biura Politycznego, Stanisławem Cios­kiem, stanowili tzw. zespół trzech, przygotowujący projekty innowacyjnych — z perspektywy ociężałej i zbiurokratyzowanej maszynerii partyjnej — posunięć politycznych . Biorąc pod uwagę osoby po stronie komunistycznej, zdolne do manipulacyjnego planowania strategicznego, warto by też się przyjrzeć, czym w tym okresie zajmowali~się doradca Jaruzelskiego, Wiesław Górnicki oraz psy­cholog, proC. Janusz Reykowski, w czasach Okrągłego Stołu członek Biura Po­litycznego10. Nic wypowiadam się tu co do stopnia faktycznego wpływu wy­mienionych osób na działania centrum decyzyjnego operacji pod nazwą „samo­likwidacja komunizmu w Polsce". Wskazuję te osoby by podkreślić, iż komuniści dysponowali zasobami intelektualnymi, umożliwiającymi zaprojektowanie i przeprowadzenie takiego przedsięwzięcia. Urban podaje, że urządzili nawet „symulację ro/rriów, które miały się odbyt przy tzw. podstohku politycznym"11.

Z drugiej strony występuje mieszanka składająca się z doświadczonych o-pozycjonistów i z naiwnych idealistów"amatorów, a wszystko zaprawione sosem agenturalnym (mam na myśli zarówno TW wśiód bezpośrednich uczestników rozmów jak i w ich bliskim otoczeniu społecznym). O tym, że istniała aktywna agentura SB wśród przedstawicieli strony solidarnościowej w czasie Okrągłego Stołu wiadomo m.in, dzięki pracom Wydziału Studiów powołanego przez An­tonicgo Macierewicza. „(.,.) Z jej meldunków, pisanych jednak w taki sposób, by uniemożliwić identyfikację źródła informacji. Meldunki te, sygnowane pseu­donimami, przygotowywane były dla szefów MSW, PZPR i państwa. Jest ab­solutnie pewne, żc Kiszczak doskonale orientował się w zamierzeniach, taktyce i planach opozycji w trakcie rozmów"12. Jeśli dodamy do tego szerokie zasto­sowanie Środków technicznych (obserwacja, podsłuch, podgląd, kontrola kores­pondencji) podczas przygotowań i samych rozmów Okrągłego Stołu, to trudno uwierzyć, by strona społeczna mogła cokolwiek ukryć przed swymi kontrahen­tami. Pożoga podaje, iż w okresie Okrągłego Stołu ludzie SB wznosili się na wyżyny profesjo na li zmuT pracowano na okrągłoL3.

W tej sytuacji nie wydaje się prawdopodobne, by w czasie Okrągłego Stołu ścisłe kierownictwo PRL. zawarto z kimś ze strony społecznej jakiś tajny układ, drugą Magdalenkę14. Nie można tego całkowicie wykluczyć, lecz nie sądzę, aby dla nomenklatury było to niezbędne.

Nawiasem mówiąc, jeśli przyjmiemy za trafny szkicowany tu charakter Ok­rągłego Stołu, zrozumiałe staje się ówczesne zachowanie OPZZ: jego walka

Ogólnie rzecz biorąc, skłonny jestem zgodzić się z Czesławem Bieleckim (Maciejem Poleskim), iż Okrągły Stół nie był sp-iskiem elit dwóch stron, że „Do groźnego przeciwnika można się uśmiechać, ale fratemizacja utrudnia twardy dialog i walkę o- własne racje. Jeśli z ludźmi, kt&rzy nas obrażali, gnębili, wresz­cie mają krew na rękach, zaczynamy pić bruderszafty, to kończy się gra" , By zobaczyć, kto z kim w Magdalence popijał, wystarczy zerknąć do książki rozmów z Kiszczakiem, gdzie zamieszczono zdjęcia.

Po drugiej, styczniowej części X Plenum KC PZPR, które dało zgodę partii na powrót „S" do legalnej działalności, odbywa się telekonferencja w resorcie SW. Wiceminister, Czesław Staszczak, szef Służby Polityczno-Wychowawczej, uspokaja aktyw kierowniczy jednostek terenowych i szkół resortowych: „Nie ulega wątpliwości, że znajdujemy się u kresu pewnej razy rozwoju socjalizmu (...), ale czy partia, czy my wszyscy jesteśmy samobójcami? Chcemy przegrać? Nikt nie dopuszcza takiej myśli. Wygrać socjalizm możemy uznając realia, pode­jmując bez lęku właściwe decyzje i realizując je w warunkach i na zasadach, które my dyktujemy. Poprzez odważne czyny, a nie intencje, partia na nowo ma szansę stać się siłą uderzeniową w reformowaniu systemu".


Na dorocznej odprawie kadry kierowniczej resortu w Wyższej Szkole Ofi­cerskiej im. F.Dzicrzyfiskiego w Legionowie występuje gen, Kiszczak: „SB i MO oraz cały resort spraw wewnętrznych w loku minionym odniosły wicie liczących się sukcesów. Jednakże przekształcenia systemowe dokonujące się w kraju, z którymi zetkniemy się w bieżącym roku, wymagają innego podejścia do nie­których dotychczasowych form i metod naszej pracy. W bieżącym roku dokonać musimy radykalnej zmiany w podejściu do pracy operacyjnej, po nowemu po­dejść do Jej filozofii. Trzeba szukać nowych, doskonalszych rozwiązań opera­cyjnych. Ochrona i kontrola operacyjna rozmaitych form aktywności społecznej musi być bardziej ofensywna. SB może i powinna kreować różne stowarzyszenia, kluby, czy nawet partie polityczne, głęboko infiltrować istniejące. Gremia kie­rownicze tych organizacji, na szczeblu centralnym i wojewódzkim, a także na szczeblach podstawowych, muszą być przez nas operacyjnie opanowane. Musimy sobie zapewnić operacyjne możliwości oddziaływania na le organizacje, kreo­wania ich działalności i polityki" (podkr- AZ).

Już w czasie obrad Okrągłego Stołu, 9 marca, podczas telekonferencji, Stasz-czak twierdzi, iz Wałęsa „spośród członków 'Solidarności* poszedł najdalej w uz­nawaniu realiów socjalistycznego państwa, '("■) opozycja konstruktywna, której wyrazicielem jest przywódca Solidarności', w istocie umacnia obecny system*.

W odpowiedzi na liczne wątpliwości w związku z przebiegiem obrad okrąg­łego stołu, podczas kolejnej telckonfcrcncji przekonuje słuchających: 'niech to­warzyszy nic myli telewizyjny przekaz, który wywołuje wrażenie, a niekiedy i przekonanie, żc strona opozycyjno-solidarnościowa prezentuje się lepiej, jest zorganizowana, wie czego chce, stawia sprawy jednoznacznie i ostro o nie wal­czy, (,..) Ci sami ludzie przy stołach roboczych, gdy nie ma kamer, zachowują się zupełnie inaczej. (...) Spokojnie, towarzysze, scenariusz okrągłego stołu napisała partia, a jego realizacja przebiegu niezmienoie na warunkach przez nas dyktowanych'" (podkr. AZ17),

Oczywiście, to nie partia pisała ton scenariusz, lecz raczej wąska cześć jej kierownictwa przy współpracy szefostw służb specjalnych. Warunki też nie były do końca dyktowane przez jedną tylko sironę. Partia bowiem nic potrafiła stanąć na wysokości zadania w kampanii wyborczej, nic sprostała oczekiwaniom służb specjalnych, W jakiejś mierze przyczyniło się to do poważnego zaskoczenia — zresztą dla obu stron — jakim stały się jednoznacznie prosolidarnościowc wyniki


wyborów. Zachowanie społeczeństwa — w tym wielu członków PZPR — po raz kolejny wykazało ograniczoną przewidywałność i sterowalność procesów społecznych wielkiej skali. Okazało się jednak, iż nomenklatura miała dosyć środków i umiejętności, by i w takiej sytuacji spaść na cztery łapy.

Dlaczego bowiem po pierwszym — wyborczym — szoku, nie następuje zwar­cie szeregów? Dlaczego nomenklatura nie przeciwstawia się oddawaniu władzy i demontażowi systemu? Dlaczego, jeszcze bezpośrednio kontrolując środki ma­sowego przekazu, aparat przemocy, systemy tajnej łączności, itd., nie podejmuje żadnej próby kontrrewolucji? A przynajmniej nic o takiej próbie kontrrewolucji nie jesi nam wiadomo18. Nawei jeśli przyjąć, iz oświecone kierowniciwo partii w pełni zrozumiało niezbędność prawdziwych, głębokich19 reform, to pozostaje pytanie, dlaczego tak łatwo pogodziły się z tym niższe szczeble nomenklatury, zwłaszcza terenowej? Przecież argumentacja w stylu: „wam, towarzysze, krzyw­da się nic Stanie; my tu w centrali trzymamy rękę na pulsie", może być prze­konująca tylko wtedy, gdy stoją za nią jakieś fakly.

Do odpowiedzi zbliża nas następne pytanie: dlaczego rokowania okrągłos-tołowc, zainicjował i prowadził szef MSW? Czy jedynie dlatego, iż był przyja­cielem Jaruzelskiego? A może tylko szef policji politycznej był w sianie zapew­nić bezpośrednią, bieżącą kontrolę agenturalną tego procesu? W tym kontekście należy przypomnieć komentarz Jana Lityńskiego, opublikowany jesienią '86 w „Tygodniku Mazowsze": „Wypuszczenie wszystkich więźniów politycznych jest — i warto to podkreślić — ruchem w pewnym sensie swobodnym, nie wymu­szonym bezpośrednio przez żadne siły zewnętrzne. Dlaczego więc zdecydowano się na ten krok właśnie teraz? Czym różni się obecny układ polityczny od lego z raku J984 czy 1985? Co zmieniło się między lipcem a wrześniem 198Ó?

Pytania tym ciekawsze, że wypuszczanie odbyło się jak gdyby bocznymi drzwiami, a w całej tej sprawie najważniejszą rolę odgrywa policja. Dlaczego to policja robi amnestię? Dlaczego nie Sejm czy Jaruzelski? Jeszcze w lipcu władza mówiła wyraźnie: pewnych osób nie można wypuścić (...). Rozegrano tu zdumiewający scenariusz, bez precedensu w historii tego systemu. Oto okazało się, żc czołową siłą polityczną w kraju jest policja. Przesłuchania w więzieniach i aresztach, rozmowy z gen. Kiszczakiem i jego podwładnymi nie były tym, za co je braliśmy - rutynowymi działaniami policyjnymi, lecz przeciwnie - negoc­jacjami politycznymi. Oczywiście, w komunizmie policja zawsze była ważnym i wpływowym lobby, ale nigdy nie występowała jako Siła bardziej wyrazista niż Biura Polityczne. Nie wiem, co to oznacza, ale być może rolo policji okaże się ważniejsza niż wojska po 13 XII" (podkr. AZ) . Podobny mechanizm mógł zadecydować o powierzeniu właśnie Kiszczakowi misji utworzenia pier­wszego rządu po wyborach z 4 czerwca '89.

Z dzisiejszej perspektywy za naiwny uznać trzeba komentarz Timothy Garton Asha, wybitnego brytyjskiego znawcy spraw Europy Wschodniej, który tak pisał

0 sytuacji wytworzonej po czerwcowych wyborach: „Po kolejnych dwóch ty­godniach gorączkowych negocjacji generał Kiszczak znalazł się na poziomie

1 przyznał, że nic może stworzyć rządu, a prezydent Jaruzelski również znalazł się na poziomie i zaproponował lo Tadeuszowi Mazowieckiemu" (podkr- AZ)2L. Moim zdaniem, zadecydował nie „poziom" i oświecona natura panów generałów, lecz Ówczesne rzeczywisie położenie elit nomenklaturowych, nie obawiających się, by sytuacja tak bardzo wymknęła się spod kontroli, iż utrata części władzy będzie równała się utracie wszelkich przywilejów — w Sejmie za Mazowieckim głosowali prawie wszyscy posłowie komunistyczni.

Oto informacje potwierdzające trafność tego ujęcia. W znanej instrukcji wi­ceministra SW, gen, Henryka Dankowskiego z 26 czerwca '89 wystosowanej do szefów WUSW w całym kraju, mówiącej m.in. o parlamentarzystach będą­cych TW, czytamy, iż zdjęcie ich z ewidencji Biura „C" (zawierającego wykazy TW), „nie powinno oczywiście oznaczać przerwania kontakiu operacyjnego. Prze­ciwnie, należy podejmować różnorodne działania, by osoby te były coraz silniej związane z nami i coraz bardziej dyspozycyjne w realizacji zadanf...)"22.


J, Kaczyński wskazuje, iż właściwym autorem hasła „wasz prezydent, nasz premier" był „jak sam twierdzi, Józef Czyrek, A publicznie — choć w ograni­czonym kręgu osób — wypowiedział je Janusz Reykowski, ówczesny członek Biura Politycznego KC PZPR, na przyjęciu wydanym w Sejmie w parę dni po wyborach czerwcowych. To wtedy brzmiało jak propozycja, oczywiście, sfor­mułowana w sposób odwrotny: nasz prezydent, wasz premier, bo mówił to czło­nek Biura Politycznego"23.

Mniej znana jest informacja podana przez posła Janusza Okrzesika, prze­wodniczącego Podkomisji Specjalnej do Spraw Zbadania Działaności byłej WSW: „Ostatni dokument, jaki znalazł się w naszych rękach, to notatka służbowa sporządzona przez zastępcę szefa WSW, płk, Wichrzyńskiego, pod koniec lipca 1989 r. Jest ona poświęcona 'ocenie cfektywnoSd działań zmierzających do u-mocnienia pozycji operacyjnej [tj. informatorów — dop. AZ] w ugrupowaniach przeciwnika politycznego1. Charakterystyczne, że opisuje w niej 'pozycje* zdo­byte przez kontrwywiad wojskowy zarówno w ugrupowaniach opozycji demok­ratycznej jak i w tzw. skrajnych nurtach koalicji. (.„) W 1989 r. kontrwywiad infiltrował również ówczesnych sojuszników PZPR" . Przypomnijmy też, ujaw­nione przez KPN w lipcu T90 dokumenty wywiadu MSW. Była wśród nich, skierowana do Jaruzelskiego, Rakowskiego i Kiszczaka, informacja dyrektora departamentu I, wskazująca na infiltrację kierownictwa SD w okresie rozmów z sierpnia ł89 nad stworzeniem koalicji z „S"25. Fakt głębokiej infiltracji elit ZSL i SD. tak na poziomie centralnym jak lokalnym, potwierdzają też inne da­ne26. Mamy tu zatem fakty wyjaśniające łatwość, z jaką kierownictwo PZPR zgodziło się na wyłuskanie ZSL i SD z PRL-owskiej koalicji.

Jeszcze w lipcu „Rosjanie odwołują doktrynę Breżniewa. Wadim Zagładin oświadcza: Będziemy utrzymywali stosunki z każdym wybranym w Polsce rzą­dem"21. Wydaje sic, iż w tym czasie polscy komuniści, gdyby chcieli, mogli nie dopuścić do ogłoszenia przez ZSRR tego typu oświadczenia w danym mo­mencie. Z drugiej strony jednak, we wspomnianej przed chwilą informacji wywiadu MSW czytamy m.in.: „Projekt (...) umowy SD KPZR już istnieje i wydaje się, że stronie radzieckiej obojętne jest, czy SD będzie w trakcie jej sygnowania członkiem koalicji z PZPR, czy z solidarnością'"28. Rola ZSRR w procesie okrągłostołowym jeszcze pozostaje do zbadania.

Zresztą, Okrągły Stół jest tylko pewnym elementem procesu demontażu „re­alnego socjalizmu". Nie doszłoby ani do X plenum KC wyrażającego zgodę na zalegalizowanie „S", do rozmów Okrągłego Siołu, do kontraktowych wyborów, do uznania ich wyników, do powstania rządu Mazowieckiego, do rozwiązania PZPR, do wycofania niektórych komunistów z kierownictwa kluczowych resor­tów, ani do rezygnacji Jaruzelskiego z prezydentury, gdyby nomenklatura nie zdołała przygotować sobie wcześniej przed tymi wydarzeniami, jak i w ich trak­cie, całego zestawu zabezpieczeń dla swych interesów. Zabezpieczenia — choć robione w znacznej mierze bardziej indywidualnie, niż drogą centralnej koordy­nacji — okazały się skuteczne. Na tyle w każdym razie, iż zamortyzowały więk­szość błędów i wypadków przy pracy, jakie popełniono w procesie, który miał byt reformą socjalizmu, a stał się jego samolikwidacją. Można rzec, iż w połą­czeniu z korzystnym splotem wydarzeń i z błędami popełnianymi przez elity opozycyjne, błędy nomenklatury okazały się drugorzędne.

Brak bezpośrednich danych, by określić stopień, w jakim były to działania planowane, kompleksowe i systematyczne, koordynowane przez spójne centrum dyspozycyjne. Natura procesów społecznych jest taka, iż dają się one kontrolować w stosunkowo niewielkim zakresie i w niezbyt długim czasie. Z drugiej strony, trzeba mieć świadomość, że logika działań służb specjalnych (zwłaszcza wywia-du) polega na prowadzeniu długofalowych gier operacyjnych, dających owoce często dopiero po dłuższym okresie żmudnego kultywowania „gleby". Choć Irze-ba jasno zaznaczyć, że gry takie rozgrywane są zawsze na dość wąskim — i dzięki temu właśnie dającym się kontrolować — wycinku życia społecznego czy politycznego.

W sumie, umiejęTnie wykorzystano posiadane tajne możliwości operacyjne. A system komunistyczny nie ma pod tym względem sobie równych. Prawdopo­dobnie nie tyle inicjowano i kierowano transformacją ustrojową przez celowe wywoływanie fal społecznych działań, co raczej utrzymywano się na jch wierz­chu, aby tą drogą nadawać im pożądany kształt29.

2* Dokument opubłrkowaay w TD, nr 2Sh 1S.07.9O, ł 5.

29 Meiafora. kształtowania fal nie przez siebie wywołanych posługuję łic za Sławomirem Nfagalą.

Moja teza jest następująca: ludzie PZPR nie walczyli rozpaczliwie przeciw zepchnięciu poza centrum sceny politycznej, ponieważ miali już przygotowane tratwy ratunkowe. Częściowo przygotowywane wcześniej, częściowo szykowane na bieżąco, trzy rodzaje zabezpieczeń nomenklaturowych interesów: polityczne, ekonomiczne i agenturalne. Omówmy je teraz po kolei. Zacznijmy od zabezpie­czeń politycznych — najbardziej znanych, jawnych, lecz zarazem, jak się dziś wydaje, najmniej ważnych,

TRZY RODZAJE ZABEZPIECZEŃ INTERESÓW NOMENKLATUROWYCH

Istota omawianych tu zabezpieczeń polega na niedopuszczeniu do utraty przez b. władców PRL ich uprzywilejowanych pozycji ekonomicznych oraz uniemoż­liwieniu rozliczenia za popełniane przestępstwa. Inaczej mówiąc — posłużmy się określeniem Jadwigi Staniszkis — rzecz polega na rym, by rezygnacja przez komunistów z pozycji klasy panującej nie równała się utracie różnych korzyści przez członków b. komunistycznych elit jako jednostek30.

ZABEZPIECZENIA POLITYCZNE

Inicjując operację „Okrągły Stół" liczono jeszcze na to, że nomenklatura zachowa pozycję grupy panującej. W odróżnieniu od zabepicczeń ekonomicz­nych i zwłaszcza agentura Iny ch, specyfika zabezpieczeń politycznych polegała na tym, iż one same były jawne, choć nie zawsze publicznie podawane były intencje z nimi związane.

Kontraktowy Sejm, nowo ustanowiony Senat, prezydentura dla Jaruzelskiego, czy ustawa o przebaczeniu i puszczeniu w niepamięć niektórych przestępstw i wykroczeń (z maja '8931), które miały zabezpieczyć ludzi PRL-u przed cał­kowitą utratą władzy i przed prawnym rozliczeniem za popełnione przestępstwa 10 rzeczy powszechnie znane. To ustawa abolicyjna spowodowała, że w '91 potrzebna była decyzja Sądu Najwyższego, aby można było postawić przed sądem funkcjonariuszy SB, sprawców porwań toruńskich z '84 .

Zabezpieczenia polityczne okazały się skonstruowane w sposób wysoce nie­doskonały. Za swe główne chyba niedopatrzenie tej materii ekskomuniści uznają, dziś brak prawnych gwarancji własności majątku swej partii. Wydaje się wszakże, iż był to błąd nie do uniknięcia z powodu typowego dla tej formacji ideologicznej braku poszanowania prawa i zasadniczego niedoceniania jego roli w życiu spo­łecznym. Błąd ten został jednak odrobiony za pomocą innych Środków,

ZABEZPIECZENIA EKONOMICZNE

W październiku '82, na X plenum KC, Jaruzelski stwierdza: „Pańsrwo nie zgodzi się na pełznącą rcprywaryzację( zwłaszcza na pokątne podstawianie no­wych, typowych dla drobnomieszczaństwa kryteriów etycznych i obyczajowych na miejsce socjalistycznych ideałów,

W Polsce — interes robotników, ich normy moralne, muszą być rozstrzygające. Robotnicy nie powinni mieć wątpliwości, że to oni są u nas klasą panującą**3 .

Pan generał zapewne wierzył w swoje deklaracje, ale juz jego towarzysze nie traktowali tego typu obietnic poważnie. Gdyby bowiem nie masowe uwłasz­czanie nomenklaturowe (oczywiście nie była to żadna re-prywatyzacja), Okrągły Siół albo w ogóle nie miałby miejsca, albo jego ustalenia szybko zostałyby stor­pedowane. Nie sugeruję, iż istniał jakiś centralny, dalekosiężny i tajny plan no­menklaturowego uwłaszczania. Proces ten wystąpił jako efekt ztożonego splotu przyczyn i sam stanowił podłoże, zapewne wprost niezbędny warunek, bez któ­rego samolikwidacja komunizmu w Polsce (a zapewne i w całym bloku) nie mogłaby mieć miejsca. Z drugiej strony, gdyby nie zabezpieczenie agenturalne dające przekonanie, iż utrata kontroli nad biegiem wydarzeń jest tylko czeficiow;iT nawet daleko posunięte uwłaszczenie nomenklatury nie wystarczyłoby do tego, aby zrezygnowała ona z bezpośredniej kontroli nad państwem. Można zatem powiedzieć, iż zabezpieczenie ekonomiczne umożliwiło nomenklaturze zacho­wanie uprzywilejowanej pozycji materialnej, a rolą zabezpieczenia agenturalncgo była/jest osłona tej pozycji materialnej przed próbami rewindykacji ze strony społeczeństwa.

Jeszcze w '82, w warunkach stanu wojennego podjęta zostaje reforma gos­podarcza. Opozycja krytykuje ją jako czystą kosmetykę socjalistycznych form gospodarowania. Mając rację, iż owa „reforma*' nie jest w stanie podnieść spraw­ności gospodarki, opozycja pozostaje jednocześnie ślepa na inne doniosłe (być może niezamierzone) skutki reformy. Otóż reforma umożliwia nieformalne „prze­kształcenia własnościowe wewnątrz sektora państwowego, a także wykształcenie się jakościowo nowych relacji między sektorem państwowym a sektorem pry­watnym"*1.

W społeczeństwach komunistycznych własność państwowa zawsze podlegała różnym formom „prywatyzacji". Jednak dopiero w latach osiemdziesiątych roz-kradanie majątku państwowego zaczęło rodzić zalążki alternatywnego ustroju gospodarczego.

Zobaczmy tcraz( jak proces budowy ekonomiczno-kapitalowej (bo jeszcze nic kapitalistycznej) pozycji nomenklatury był powiązany z codziennym — i nie­codziennym — funkcjonowaniem służb specjalnych. W ostatnich kilku latach, ujawniając tajemnice MSW, koncentrowano się raczej na walce resortu z Koś­ciołem Katolickim, opozycją polityczną, na prześladowaniach, dezinformacji, na czysto instrumentalnym, represyjnym traktowaniu prawa i podobnych sprawach. Jednak nawet łączne rozpatrzenie tego, co powiedzieli Kiszczak, Pożoga, Szlach­cic, Ochocki, Kozłowski, Widacki, Grocki i inni autorzy nie daje nam wiedzy o pewnym istotnym wymiarze aktywności komunistycznych tajnych służb.

Mam na myśli działania związane z zabezpieczeniem funkcjonowania ins­tytucji państwowych, których celem nie było zwalczanie opozycji.

Już od samego zarania systemu, na długo przed powstaniem zorganizowanej opozycji, każdy zakład pracy, każda pafistwowa i spółdzielcza instytucja, minis-lerstwOj urząd centralny, centrala handlu zagranicznego, czasopismo, bank(l), zagraniczna budowa czy placówka36 (np, podlegająca MSZ jak Instytut Kultury Polskiej w Londynie), każda ważniejsza delegacja zagraniczna^7, szkoła, uczel^ nia, stowarzyszenie, klub sportowy, loka] rozrywkowy38, placówka kulturalna, słowem każda dziedzina życia społecznego miała swojego opiekuna z SB.

Na czym polegała praca opiekunów, zanim jeszcze punkt ciężkości został położony na walkę z opozycją?

Praca opiekunów miała charakter dwutorowy. Z jednej strony opieka polegała na oficjalnej (czy raczej półoGcjalnej — w każdym razie dbano tu O pewną poufność działań) współpracy z kierownictwem zakładów, zwłaszcza z pionem kadrowym. Z drugiej strony, zadaniem opiekuna było prowadzenie na terenie podległego obiektu grupy informatorów (TW). Celem było posiadanie pełnej o-rientacji, co do sytuacji na terenie obiektu. Deklaratywnie —w przypadku instytucji gospodarnych głównym celem było zwalczanie przestępczości gospodarczej.

W wywiadzie prasowym w ł87 porucznik SB, opiekujący się włocławskimi „Azotami" tak przedstawia swą pracę: „Mój wydział [wydział V — AZ] zajmuje się ogólnie mówiąc ochroną gospodarki przed przestępczą i wrogą działalnością. Mam tu na myśli min. sabotaż, dywersję, naruszanie tajemnicy państwowej i służbowej, ale także i szeroko rozumiane nieprawidłowości w funkcjonowaniu zakładów: niegospodarność, konflikty społeczne, nastroje niezadowolenia i przy­czyny, jakie je wywołały itd,". Zapytany, czym się różni ta działalność od pracy milicyjnego wydziału do walki z przestępstwami gospodarczymi, odpowiada: „Nasze zadania są znacznie szersze, inny jest leż punkt ciężkości w odniesieniu do każdego z tych wydziałów. 'PG* wkracza najczęściej w momencie, gdy do­konywano jest już przestępstwo gospodarcze, nas natomiast najbardziej interesuje profilaktyka, w szerokim tego słowa rozumieniu. Zajmujemy się nawet takimi 'detalami' jak np. złe składowanie i transport materiałów, nieprzestrzeganie pro­cesów technologicznych, chybione zakupy, zbędne zapasy surowca, czas pracy, skażenie środowiska, stosunki międzyludzkie itd. (...) Staramy się też inspirować odpowiednie służby, kierowników, do usuwania stwierdzonych przez nas nie-prawidłowości, dodam — z których często nic zdają sobie oni sprawy, Ale mamy też i inne formy profilaktycznych działań, np. pisemne wystąpienia do dyrekcji zakładów, gdy to nie skutkuje — do jednostek nadrzędnych, nawet do ministerstw. Inicjujemy także specjalistyczne kontrole, współpracujemy na co dzień z instan­cjami partyjnymi informując je o istniejących zagrożeniach"39.

W idyllicznym obrazie naszkicowanym przez oficera SB brakuje kilku waż­nych — szczególnie z punktu widzenia niniejszych rozważań — elementów. Nie chodzi pizy tym o lo, iż jak obecnie powszechnie wiadomo —- swe zadania opiekunowie w zasadniczej mierze realizowali posługując się siatkami TW.

Po pierwsze, na tym przykładzie można pełniej uświadomić sobie rolę tajnych służb w codziennym funkcjonowaniu społeczeńsiw i gospodarek komunistycz­nych. W pewnym sensie zastępowały one funkcje kontrolne, jakie w społeczeń­stwach kapitalistycznych pełni presja rynku, twardy pieniądz i inne czynniki wy­muszające racjonalność działań produkcyjnych oraz kontrolne funkcje, jakie w społeczeństwach demokratycznych pełni wolna prasa czy niezależne stowa­rzyszenia. Tajne służby były zatem ważnym składnikiem mechanizmu systemo­wego- Pełniły też istotne zadania kontrolne na rzecz centrum politycznego (tj. Politbiura), przeciwdziałając w pewnej mierze tendencjom do autonomizacji wła­dzy (nie tylko gospodarczej) niższego szczebla wobec szczebli wyższych. Były komendant wojewódzki MO w Legnicy i Łodzi, gen, Marek Ochocki, wspomina, iż w lalach osiemdziesiątych informacje z terenu przekazywane pionem MSW do centrali nie były kontrolowane przez lokalne władze partyjne40. Od momentu objęcia kierownictwa resortu przez Kiszczaka nas lajńło trwałe umocnienie pozycji MSW w strukturze władzy partyjno-państwowej; Ochocki wspomina o tym kil­kakrotnie. Od czasu zabójstwa ks. Popiełuszki podejmowano wprawdzie próby umocnienia kontroli partyjnej nad resortem, lecz b. silna pozycja poliiyczna Kisz­czaka (oparta m-in. na jego osobistych związkach z Jaruzelskim) skutecznie prze­ciwdziałała tym lendencjom.

Jednym z zadań SB była walka z korupcją dyrektorów państwowych zakła­dów pracy w sytuacjach współpracy z partnerami zagranicznymi i rodzimym sektorem prywatnym, jak też z wykorzystywaniem zasobów publicznych do ce­lów prywatnych- Niejednokrotnie przypadków korupcji wprawdzie publicznie nie nagłaśniano* pewne konsekwencje służbowe bywały jednak wyciągane- Chy­ba, że... I tu dochodzimy do kwestii centralnej dla tych rozważań. Chyba, że wykorzystujący swe pozycje dysponenci dóbr państwowych wiedzieli kiedy i z kim należy się dzielić. Niżej podpisanemu znane są przypadki - zwłaszcza z ostatnich lat funkcjonowania komunizmu w Polsce, gdy w zakładach, w jakich opozycja polityczna nic stanowiła problemu, wysiłek opiekunów koncentrował się na śledzeniu rozmaitych (jawnych i niejawnych, legalnych i nielegalnych) powiązań i form współpracy zakładów państwowych z sektorem prywatnym.

Dość typowa przy tym była - jak się wydaje — skłonność opiekunów do tego, by przeprowadzając kontrolę owych powiązań robić to w taki sposób, aby w zakładach pracy nie pozostawiać Siadów swych działań na papierze. W jednym z dużych przedsiębiorstw wytwarzających sprzcl oświetleniowy funkcjonariusz domagał się wypożyczenia dokumentacji wynajmu do transportu prywatnych ba­gażówek, nie przedstawiając dyrektorowi żadnego pisemnego wniosku ze swego urzędu spraw wewnętrznych i nie kwitując pobranych materiałów41- (A niewielu dyrektorów miało dosyć charakteru, by stawiać sprawę w sposób formalny i do­magać się poświadczenia tego rodzaju kroków SB na piśmie-) Czy robiono tak po prostu ze względu na wygodę, z powodu typowej dla tajnych służb niechęci do zostawiania śladów swej pracy? A może wchodził w grę jeszcze inny aspekt? Może rzecz polegała także na prywacie oficerów SB, którzy chcieli, aby w razie wytropienia jakichś nieprawidłowości móc załatwić sprawę po cichu, między sobą a kierownictwem zakładu?

A teraz przemnóżmy sytuacje tego rodzaju wiclokroinie — tzn. weźmy pod uwagę ostatnie lata osiemdzicsiaie, gdy zniesiono szereg ograniczeń współpracy między sektorami gospodarki i ruszyła fala zakładania spółek z wkładem mie­szanym. Istota wiciu — jeśli nie ogromnej większości — tych przedsięwzięć polegała na tym, by dokonać „legalnie" transferu własności państwowej lub spół­dzielczej w ręce prywatne. Za śmieszne — z punktu widzenia osiąganych zysków — pieniądze, dyrektorzy, księgowi, radcy prawni czy nawet niektórzy członkowie rad pracowniczych szli na wyraźnie niekorzystne dla państwowych zakładów transakcje, umowy i formy współpracy. Doić lypowy mechanizm polegał na tym, by przy wchodzeniu w spółki z kapitałem krajowym lub zagranicznym (czy raczej „zagranicznym**) celowo zaniżać wartość wnoszonego przez firmę pańs­twową lub spółdzielnię do spółki aportu, co powodowało zawyżenie udziałów prywatnego wspólnika w stosunku do wniesionych przezeń wkładów. Z kolei to zawyżenie udziałów otwierało drogę do transferu zysków i zasobów w ręce prywatne na jeszcze większą skalę.

Oficjalna prasa opisywała niekiedy wystające ponad powierzchnię wody czub­ki góry lodowej tego typu przedsięwzięć. Nie pamiętam wszak ani jednego przy­padku, by zainteresowano się, czym w czasie łych manipulacji zajmowali się funkcjonariusze SB, mający chronić przedsiębiorstwa m-in- przed przestępczością gospodarczą. A kierujący siatkami informatorów SB-ccy opiekunowie tych zak­ładów i ich szefowie zazwyczaj orientowali się w rozwoju wydarzeń lepiej niż ograniczeni do kanałów sprawozdawczości partyjnej aparatczycy.

Antoni Zieliński, w '91 dyrektor Centralnego Archiwum MSW, wspomina, że przeglądał „akia dotyczące pożaru w pewnej fabryce. Śledztwo prowadziła SB, która w swych sprawozdaniach umieściła uwagi o ludziach kierujących zak­ładem, o jego organizacji, nieprzestrzeganiu przepisów, o faktycznym przebiegu procesu produkcyjnego. Gdyby ic akta pominąć historyk miałby do czynienia jedynie z dokumentami oficjalnymi — zakłamanymi, wypranymi z treści. Tylko bezpośrednio po wojnie zaangażowani komuniści pisali do swych władz rzetelnie — tzn, informując o trudnościach. Później sprawozdania sporządzano pod szefa. W materiałach MSW znajdujemy obserwacje nie tylko prawdziwicj oddające rzeczy w isiośt, ale i wnikliwe — notatka już z 1987 roku wskazuje na Takt przenikania kierownictwa zakładów do spółek z kapitałem zagranicznym" (podkr- AZ)42,

Potwierdzenie tej informacji znajdujemy w wypowiedzi b. wiceministra SW, gen. Dankowskiego- Zapytany przez dziennikarza o reakcje- resortu na powsta­wanie spółek nomenklaturowych, mówi; „Gdy tylko weszła ustawa i okazało się, że w dziesiątkach fabryk tworzą się de facto fikcyjne spółki i oszukują budżet państwa, natychmiast podjęliśmy działania. Można sprawdzić, ile wysłaliśmy informacji o tym zjawisku. Zmian systemowych nie udało się nam od kierow­nictwa PRL wyegzekwować, ale w końcu nic od tego byliśmy. Służba Bezpie­czeństwa odkryła zagrożenie, podjęła działania doraźne i zawiadomiła, kogo trze­ba. Zmiana przepisów, to już nie nasza sprawa.

—- Panie generale, 'kierownictwo' to kilkadziesiąt osób. Ja pytam konkretnie; kto otrzymywał te meldunki i nie reagował?

— Trafiało to wszystko do sekretarza ekonomicznego KC, Kwitowano, dziękowano, mówiono, że trzeba będzie podjąć jakieś decyzje, i lak to trwało. Powiedziałem 'kierownictwo', bo meldunki były rozsyłane według rozdzielnika, w którym figurowało wiele osób z kierownictwa Sejmu, Rady Państwa, rządu i partii politycznych.

Departament V MSW szczególnie dbał, aby kierownictwo nic było przypad­kiem 'nic doinformowane1- Jest rzeczą oczywistą, że pewnych spraw nie nagłaśniano poza 'tajnym rozdzielnikiem\ Kierownictwo wiedziało jednak o wszys­tkim"43.

O spółkach nomenklaturowych pisano swego czasu sporo*4, nie wiem jednak, czy ktoś przeanalizował to zagadnienie w sposób systematyczny i dogłębny — przynajmniej na tyle, na ile to obecnie możliwe. (Łatwiej oczywiście hałasować waląc w bęben dekomunizacji, niż mozolnie ustalać fakty.)

Pisząc o rozmaitych formach uwłaszczania nomenklatury^5 w latach osiem­dziesiątych warto leż przypomnieć inną zapomnianą instytucję: założone przez ówczesnego wicemarszałka Sejmu, Rakowskiego, na pr/ełomie ł87~S8 Towa­rzystwo Wspierania Inicjatyw Gospodarczych (TWIG). Rakowski pisze, iż miało ono „swój niebagatelny udział w torowaniu drogi ludziom z inicjatywą"46. Być może w drodze przechodzenia Polski od komunizmu do kapitalizmu TW1G o-degrał pozytywną rolę — ale na czym innym owe inicjatywy polegały, jeśli nie na realizacji tego, co nazwaliśmy tu zabezpieczeniem ekonomicznym?

Nierzadkie były sytuacje finansowej współpracy opiekunów z ludźmi kieru­jącymi zakładami (zazwyczaj rejestrowanymi jako KS — kontakty służbowe) jak i niektórymi TW. Wieloletnie poufne związki (niekiedy o głęboko emocjo­nalnym charakterze)''7 mogły w nowych warunkach gry ekonomicznej zaowo­cować wspólnymi przedsięwzięciami: z jednej strony nieźle uplasowani w zak­ładzie TW, z drugiej, mający szerszy ogląd sytuacji i możliwości tuszowania wielu spraw — opiekunowie z SB.

Funkcjonariusze MSW nie byli jedynie bezradnymi obserwatorami rosnących na ich oczach fortun z nieprawego łoża- Potrafili zapobiegliwie myśleć o swej przyszłości. W sytuacji, gdy pod koniec rządów PZPR w wielu regionach roz­luźniła się praca operacyjna i nadzór nad nią, szybko wpisywano się w nowe układy.

Ogólnie rzecz biorąc, kontakty między ludźmi nomenklatury a sektorem pry­watnym, to ciągle nie napisana opowieść. W prasie próbowano podejmować ten wątek m.in. w okresie pierwszej JS*\ Dla przykładu przywołajmy tekst poświę­cony nieprawidłowościom przy wywłaszczaniu gruntów, przydziale działek bu­


dowlanych i wydawaniu pozwoleń na budowę willi na warszawskim Żoliborzu. Autor wskazuje-, iż „cała ulica Szaniawskiego, [Jest - AZ] zamieszkana przez izw. w okolicy 'małżeństwa mieszane', w których jeden ze współmałżonków jest zazwyczaj zatrudniony w Ministerstwie Zdrowia, MON-ie lub MSW, a drugi prowadzi prywatną inicjatywę. Wyjątek sianowi dyrektor naczelny CHZ Poli-

mex-Cekop"*8. Dla każdego, kto posiada choćby powierzchowną orientację w mechanizmach działania gospodarki socjalistycznej, nie może ulegać wątpli­wości, jak działały tego typu pionierskie joint-venturcs.

Kontrola nad państwowym sektorem gospodarki oraz nad jego kontaktami z sektorem prywatnym to — oczywiście — nic jedyne źródło gromadzenia bo­gactw przez nomenklaturę. Inne ważne źródła to resorty Spraw Zagranicznych4* i Handlu Zagranicznego. Wyjazdy na placówki, bezpieczny przemyt (m.in. poczia kurierska), zwolnienia celne, budowy zagraniczne, etc- Pracownicy i „ludzie*' MSW i MON nie tylko wywierali bezpośredni wpływ na politykę wyjazdów, lecz także czerpali korzyści z uczestniczenia w nich- Były szef MSW, Mirosław Milewski przesłuchiwany przez Centralną Komisję Partyjną w '85 mówi: „Cała kierownicza kadra MSW korzystała z poczty kurierskiej przy przesyłaniu do kraju drobnych zakupów w czasie pobytu za granicą. Chodziło o to, aby nic dopuścić do kompromitacji w trakcie odpraw celnych"50.

Ludzie MON obficie korzystali z możliwości stwarzanych przez odbywane na terenie ZSRR ćwiczenia wojskowe. Na przykład, przy okazji nic podlegających żadnej kontroli celnej wyjazdów na strzelania rakietowe, na skalę masową od­bywał sicr przemyt złota. Kierownictwo resortu zdawało sobie z tego sprawę -choćby z informacji oficerów kontrwywiadu wojskowego wyjazdy te zabezpie­czających .

Ostatni kierownik sektora KC KPZR do spraw Polski, tłumacz generalnych sekretarzy tej partii, Witalij Swie tło w przyznaje: „widziałem, że ludzie ochrony osobistej Edwarda Gierka [tj. z Biura Ochrony Rządu MSW — AZ], gdy przy­


jeżdżat do nas, nabywali obrazy i ikony dziesiątkami, zachłannie, bez umiaru i bez żenady. (...) Ponieważ delegacje zagraniczne z reguły przylatywały spec­jalnymi samolotami, które nie podlegały kontroli celnej, wywóz zakupów był łatwy, nie mieli z tym żadnych problemów"52.

Praca w MSW dawała, rzecz jasna, i inne Liczne okazje do dodatkowych dochodów. Na przykład funkcjonariusze wydziałów paszportowych zarabiali do­datkowo, udzielając pomocy w pokonywaniu przeszkód (niekiedy sami je przed­tem tworzyli) w drodze za granicę. W '&7 w Toruniu stawka za pomoc w uzys­kaniu paszportu dla osoby o nie uregulowanych zobowiązaniach alimentacyjnych wynosić miała 150 dolarów53. Zdarzało się, ze posługiwano się operacyjnym roz­poznaniem stanu majątkowego starającego się j na tej podstawie wyznaczano wy­sokość łapówki za paszport — uzyskując w ten sposób niekiedy wysokie sumy . Generał Ochocki mówi w '92: „Proszę zobaczyć, wjakich układach towarzyskich żyją do dziś byli naczelnicy wydziału paszportów. Są lo ludzie, klórzy nadal mają dużo przyjaciół"55.

Pracownicy wywiadu przekraczając granice korzystali nie tylko z przywile­jów związanych z posiadaniem paszportów dyplomatycznych i bagażu dyplo­matycznego (status dyplomaty nic zwalnia od kontroli w kraju macierzystym), lecz także z procedury tzw. operacyjnych przejść punktu granicznego, gdy WOP na polecenie centrali MSW zabezpieczał płynne przekraczanie granicy. Były solidarnościowy wiceminister SW, Jan Widacki podaje, że funkcjonariusze de­partamentu TV „często jeździli na teren ZSRR —- i to na mocy umowy z WOP, bez odnotowywania faktu przekroczenia granicy"56.

Kiszczak wspomina, o pożyczeniu Ryszardowi Kuklińskiemu 60 lys. fo­rintów z kasy wywiadu wojskowego5'. Nie dodaje tylko, iż była to prywatna pożyczka na zakup silnika do opla przy okazji wspólnego wyjazdu służbowego na jakąś naradę do Budapesztu5*. O możliwościach nadużyć wiążących się z dysponowaniem funduszami operacyjnymi służb specjalnych nic trzeba chyba pisać szerzej.

Czy ogromne sumy przechwycone w wyniku lakich ujawnionych „wywia­dowczych" operacji Departamentu I MSW, jak „Zalew"59, ..Żelazo"60 lub w e-Fekcie tzw, ^Afcry brylantowej™61 zosiały po roz kradzeniu w całości grzeje-dzone"? Oczywiste wydaje się założenie, iż przykłady te nie wyczerpują wszy­stkich afer rozwijanych dzięki pomysłowości specjalistów od operacji specjalnych. Kto uwierzy, iż ludzie prowadzący długofalowe, wyrafinowane gry operacyjne o międzynarodowym zasięgu nic potrafili, nie mogli lub nie chcie­li zadbać o swoją przyszłość przez inwestowanie (w kraju i za granicą) jakiejś części zasobów uzyskanych dzięki pracy swych shiżb. Jeśli owe transfery zasobów były przy tym robione fachowo za pomocą środków operacyjnych służb tajnych, to obecnie możliwości jakiegokolwiek prawnego ugryzienia wjększofici łych przedsięwzięć są minimalne. Jednak (o, iż wielu z postkomunistycznych przedsiębiorców nie uda się pos­tawić przed sądami nic powinno chyba oznaczać, iz niemożliwe lub niepotrzebne jest operacyjno i badawcze, socjologiczne ustalanie faktów.

W perspektywie powiązań między różnymi grupami nomenklatury przeana­lizować trzeba wielkie fortuny wyrosłe w niezwykle krótkim czasie. Przecież nawet w gospodarce tak rozregulowanej jak nasza dziś, istnieją pewne granice przyrostu kapitału, jaki można uzyskać środkami legalnymi w danym okresie. Trzeba Leż pamiętać, iż to co dotąd nagłośniono, lo jedynie ułamek tego co faktyczne.

O powiązaniach Aleksandra Gawronika z SB i o jego błyskawicznym opa­nowaniu w marcu T89 kantorów na naszej zachodniej granicy już nie raz wspo­minano. Jedynie dla ilustracji przytoczmy fragment jednej z publikacji: „Wspo­mina major C, w owym czasie pracownik WOP: — wiele mówiło się o dobrych układach, jakie miał Gawro ni k z dowódcami granicznych brygad WOP. W kan­torach zatrudniał żony licznych dowódców. Była w owym czasie znana niechęć podpułkownika Wrzoska z brygady w Świecku do pana Gawronika. A potem ta niechęć jakoś szybko przeobraziła się we współpracę. Podpułkownik odszedł z WOP i podjął pracę w firmie AG. Podobnie zresztą uczynił pułkownik Grzy­bowski, dowódca Pomorskiej Brygady WOP. (...) W opinii majora C. wszystkie te fakty wskazują, że'między Gawronikiem a MSW (do tego resortu należał WOP) istniał pewien szczególny rodzaj komitywy.

Jedno jest pewne. MSW nie dałoby zgody na uruchomienie sieci kantorów w strefie tak strategicznej jak granica państwa osobie nie spełniającej określonych warunków. Jakie warunki określają spolegliwoić człowieka cywilnego wobec resortu? (.■■) Trudno dociec dlaczego właśnie Gawronika wezwano na ratunek 'Art-B" . W napisanej na zlecenie głównego bohatera, książce pt. „Aleksander Gawronik: gra o miliardy" przyznano, iż przygotowania do opanowania kantorów na zachodniej granicy odbywały się w bezpośredniej współpracy z ludźmi no­menklatury (w tym wicepremierem Ireneuszem Sekułą i Kiszczakiem)63. Gaw­ronik startując, ponoć, „z sumą zaledwie dwudziestu piecu milionów złotych", po otrzymaniu „koncesji numer 1 na kantory wymiany walut i uruchomieniu całej ich sieci na zachodniej granicy oraz w centrum kraju, natychmiast awan­sował do grupy najbogatszych ludzi w Polsce'***. Ciekawe, ile w tym czasie zapłacił skarbowi państwa podatku obrotowego i dochodowego od tej działalności — skoro to włafinie ta działalność jest wskazywana jako źródło jego fortuny.

Warto byłoby Łeż przeanalizować losy tzw, firm polonijnych (kto dziś o nich pamięta)65. Wiadomo, że firmy te były przedmiotem zainteresowania służb wy­wiadu i kontrwywiadu. Ostatnio potwierdził to emerytowany pułkownik wywiadu PRL, wspominając zachodnie wsparcie dla podziemnej „S". W pewnym okresie „S" „doszła do wniosku, że nie ma sensu organizować kosztownych i niebez­piecznych transportów. Potrzebne są tylko pieniądze, a 'towar' kupi się na miej­scu. Do transferu pieniędzy doskonale nadawały się powstające wówczas firmy polonijne. Sporo było naszych...'*66. W takiej sytuacji trudno sobie wyobrazić, iż nie wykorzystywano ekonomicznie możliwości transferu zasobów, jakie dawała ówcześnie unikalna prawna pozycja tych firm w naszej gospodarce. I dzisiaj można by wskazać działający w kraju kapitał o pochodzeniu formalnie polonij­nym bardzo ściśle powiązany z ludźmi byłej nomenklatury. W istocie nierzadko mamy do czynienia z ruchem powrotnym kapitału nielegalnie zdobytego w Pol­sce, wracającego do kraju np. pod płaszczykiem wieloletniej pracy na Zachodzie, zdobytych tam funduszy i kontaktów.

Powiązania brytyjskiego magnata prasowego, Roberta Maxwella z czołowymi postaciami sowieckiego politbiura i kierownictwa KGB uznaje się dziś za udo­wodnione. To, iź niejasne jest, czy w ostatecznym rozrachunku robił on to jako agent brytyjskich służb specjalnych, czy też grał z tymi ostatnimi na zlecenie sowietów, nie ma tu dla nas większego znaczenia. Wysoce prawdopodobne wy­daje się (nic znam najnowszych materiałów ze śledztwa przeciw Maxweliowskim firmom — być może zostało to już wykazane), iż służył on komunistom pomocą przy zakiadaniu kont na Zachodzie (ponoć w Lichtensteinie) i prowadził w ich imieniu różne poufne operacje finansowe67. Ta sprawa wyszła na jawt gdy po śmierci Maxwella ujawniony został aferowy charakter jego interesów. Wiele wskazuje na to, iż podobną rolę — z tym, iż na znacznie większą skalę — odgrywaj także zmarły niedawno, głośny amerykański przemysłowiec, Armand Hammer^.

To, co wiadomo na temat powiązań (zachodnio)niemieckiego biznesmana Aleksandra Mokscla, przekazującego dary dia MSW, a także dla Kiszczaka, w zamian za „ułatwienia" w wejściu na polski rynek, na pierwszy rzut oka wydać się może czymś odwrotnym . Czy powiązania te byty jednokierunkowe, to zna­czy, czy „ofiarodawcą" był tylko Moksel, któremu zależało na dobrych „wejś­ciach" w układy gospodarki socjalistycznej? Czy ludzie lypu Moksela (swego czasu zaprzyjaźnionego m.in, z Erichem Honeckerem) nie byli wykorzystywani w celu transferu kapitałowego na Zachód? Dziwne zaiste, gdyby nie korzystano z takich kanałów. Komuniści na pewno nic byli na tyle naiwni, by ograniczyć się do kilku tylko pośredników/pomocników na Zachodzie70.

Jasne jcsl, że zabezpieczenie ekonomiczne łączyło się z agcnluralnym. Z pew­nością istotny trop wskazuje pytanie: „Czy akta operacyjne wywiadu technologicz­nego, które również 'niszczono' zawierały dane o istotnym znaczeniu dla ekonomii i zostały sprzedane bądź Rosji, bądź spółkom nomenklaturowym?"7*.

Należy pamiętać, że wszystkie nasze większe (a może lei i mniejsze) zag­raniczne przedsięwzięcia budowlane, kredytowe, dewizowe i bankowe, np, roz­liczenia finansowe związane z eksportem broni do Libii czy Iraku, były zabez­pieczane wywiadowczo i kontrwywiadowcze. Nie tylko przez służby MSW, lecz leż MON. Trzeba pamiętać, iż działo się to przy braku jakiejkolwiek niezależnej kontroli tak nad samymi operacjami jak nad ich zabezpieczaniem przez tajne służby. To prawdopodobnie osłona dawana aferzystom przez służby specjalne uniemożliwiła wyjaśnienie, idących w miliony dolarów nadużyć na budowach w Libii, afery znanej jako tzw. sprawa Zbigniewa Dcmidowa. Swego czasu u-kazało się sporo artykułów prasowych poświęconych tej Sprawie. Mimo zaan­gażowania najwyższych czynników państwowych nigdy nie doszło do prawo­rządnych rozstrzygnięć. W żadnej ze znanych mi publikacji o tej sprawie wątek służb specjalnych nie został bezpośrednio poruszony. Pewien trop został jednak zasygnalizowany: zaangażowany w wyjaśnienie tej afery, „Władysław Siła-No-wicki napisał w 1988 r. w liście do Dcmidowa: 'Poruszyłem już tę sprawę na bardzo wysokim szczeblu [Siła-Nowicki był wtedy członkiem Rady Konsulta­cyjnej przy Jaruzelskim jako Przewodniczącym Rady Państwa AZ], ale prze­ciwdziałanie bezpośrednio zagrożonych w tej materii jest tak silne i tak dobrze zorganizowane. Że jak dotąd nic się nie osiągnęło. A cała historia wydaje mi się skandaliczną w bardzo wysokim stopniu'. (...) W kolejnym liście do Dcmi­dowa Władysław Siła-Nowicki pisał: 'Kiszczak w okresie swojej potęgi powicdział do mnie, że czuje się bezsilny, choć powiedział jednocześnie, że przyznaje-panu rację!'"''2.

Jeśli Kiszczak po prostu nie krył w tym przypadku brudnych interesów ludzi z polskich służb specjalnych, to prawdopodobne wydaje się — ze względu na kontekst libijski — uwikłanie w tę sprawę tajnych służb sowieckich; być może w aspekcie terroryzmu międzynarodowego.

Z wywiadowczym bądz: kontrwywiadowczym zabezpieczeniem międzynaro­dowych operacji Finansowych mógr mieć związek b. minister finansów w rządzie Olszewskiego, Andrzej Olechowski, pracujący swego czasu na Zachodzie w mię­dzynarodowych instytujach bankowych73. Na liście Macierewicza został wska­zany jako Kontakt Operacyjny Departamentu I MSW.

Sprawa Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego (FOZZ) dowodzi, jak wielkie pole do nadużyć mieli ludzie prowadzący takie operacje w czasach PRL-u. Warto w tym kontekście przytoczyć wypowiedź Piotra Naimskiego, b, szefa Urzędu Ochrony Państwa: „Śledztwa w sprawre niektórych wielkich skandali finansowych nic wiadomo kiedy będą zakończone, gdyż nic są wyjaśnione kulisy tych mai wers acj i. Otóż są przesłanki, by twierdzić, iż w tych przestępczych przed­sięwzięciach gospodarczych brali udział funkcjonariusze byłego Departamentu T MSW czy TI Oddziału Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego,

— Afery FOZZ i Art-B?

— Jestem przekonany, że również w tych sprawach śledztwo nie da rezul­tatów bez uwzględnienia wątku, o którym mówiłem"7*1.

Podsumowując, wydaje się, iż trudno byłoby przecenić rolę służb specjalnych, nie tylko SB, w uwłaszczaniu nomenklatury lub, ogólniej, w procesie budowy przyczółków kapitalizmu pod rządami PZPR* Mając bezpośredni wgląd w kulisy funkcjonowania systemu, ludzie Łych służb byli grupą społeczną, która jako jedna z pierwszych pozbyła się ideologicznych złudzeń- Częściowo wiązało się to z na­turą pracy służb specjalnych; prowadząc działania operacyjne nie sposób ogra­niczyć się do ideologicznej nowomowy, trzeba posługiwać się językiem umoż­liwiającym opis rzeczywistych zjawisk i procesów, trzeba umieć oddzielać slo­gany i deklaracje od faktów.

Nic zatem dziwnego w tym, że to filar systemu pierwszy dostrzegł nagość króla.

ZABEZPIECZENIA AGENTURALNE

„Maksyma: jeśli cos można wyHumączyć

na wicie sposobów, wybierz wytłumaczenie

najprostsze — nie ma zastosowania,

gdy w grę wchodzą działania służb specjalnych1*7*

Pełnych i bezpośrednich dowodów na rzecz przypuszczenia 0 istnieniu jakiś jednolicie zaprojektowanych, centralnie koordynowanych i skutecznie realizo­wanych zabezpieczeń agenturalnych nic mam. Jednak nawet jej]i zabezpieczenia takie mają charakter rozproszony i formowały się bardziej spontanicznie, niż w sposób centralnie sterowany, to i tak mamy tu do czynienia ze znaczącym faktem społecznym. To bowiem, iż pewne fakty są b. trudne do udowodnienia, nie znaczy, że przestają być elementami rzeczywistości społecznej- Istnieje dos­tatecznie duża liczba poszlak, by cały problem traktować bardzo poważnie. Zacz­nijmy od jednej z nich.

Przy okazji podpisywania przez Jaruzelskiego książki „Stan wojenny. Dla­czego...", w Toruniu, „Gazeta Wyborcza" zapytała: „Czy liczy jjc Pan z oskar­żeniem przed Trybunałem Statui?

— Oczywiście. Przecież podjęto uchwałę uznającą stan wojenny za niele­galny. Sejm skierował sprawę do Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej. Komisja pracuje. Myślę, że wszyscy* którzy chcą taki spektakl urządzić powinni się nad tym dobrze zastanowić. Mogą spaść różne aureole" (podkr. AZ)7e.

Jak się niebawem przekonamy (zob- fragment poświęcony Wałęsie), szantaż nie jest metodą działania nową dla Jaruzelskiego. Niezależnie jednak od jego intencji, w inicresie państwa polskiego jest, by&my dowiedzieli się, nad czyimi głowami aureole świecą niezashiżenic. Lustracja służyć ma właśnie temu, by materiały zgromadzone przez Jaruzelskiego i jego towarzyszy utraciły swoją des­trukcyjną dla naszego państwa moc polityczną. Już tylko ze względu na to, co powiedział powyżej, były I sekretarz powinien stanąć przed Trybunałem Stanu.

Zasugerował on bowiem, iz dysponuje informacjami, których ujawnienie może wywrzeć istotny wpływ na stan spraw publicznych- Być może — niezależnie od jego nielegalności — wprowadzenie stanu wojennego faktycznie leżało w interesie naszego społeczeństwa i Jaruzelski zostanie uniewinniony. Jednak, choćby tylko ze względu na tego typu wypowiedzi, przed Trybunałem Stanu stanąć powinien. Istnieje bowiem potrzeba, by poprzez publiczne prześwietlę nic całej tej sprawy Wojciech Jaruzelski przestał wreszcie rzucać cień na naszą scenę polityczną.

Przejdźmy teraz do bardziej systematycznej charakterystyki zabezpieczenia agentura]nego. Można wyróżnić co najmniej sześć takich, pracujących względnie niezależnie od siebie pionów stanowiących podstawę tego zabezpieczenia. Cztery częściowo niezależne od siebie piony w obrębie MSW i dwa w MON. Wyliczmy je po kolei, scharakteryzujmy ich zadania i możliwości działania.

Po pierwsze, SB, czyli departamenty MSW: III, IV, V, VI jak i pracujące dla nich piony techniczne. W połowie '89 funkcjonariuszy SB było 24-25 tysięcy. Liczbę rzeczywiście przydatnych TW, prowadzonych przez SB, szacuję na ok. 50 tysięcy77.

Po drugie, wywiad MSW — departament I. Liczba zatrudnionych — od 600 do I0007S. Powszechnie uznawany za najbardziej geszefciarski w resorcie. Pra­wie wszyslkie osoby, które udało się zwerbować do współpracy w związku z wy­jazdami zagranicznymi (np. pracowników naukowych) próbowano, podczas ich pobytu w kraju, wykorzystywać do rozpracowywania opozycji.

Po trzecie, kontrwywiad MSW - departament II.

Po czwarte, Zarząd Zwiadu WOP, Prowadził on agenturę w rejonach przy­granicznych (przypominam, iż województw nadgranicznych jest 21) Oraz w mię­dzynarodowych portach lotniczych. Liczba współpracowników Zarządu Zwiadu WOP była bardzo duża — sądzę, iż rzędu kilkunastu tysięcy. Od czasu rozpo­częcia walki z opozycją „zadaniowano" ich pod kątem przekazywania Informacji o przeciwniku politycznym.

Po pierwsze, kontrwywiad wojskowy, l|. Zarząd III WSW, W połowic lat osiemdziesiątych służyło tu ok. 4.500 pracowników (prawdopodobnie łącznie z zapleczem technicznym). Według ówczesnych wytycznych od każdego pracownika operacyjnego wymagano prowadzenia ok. 10 TW. Szacuje się, iż mniej więcej 20 % TW nic było zatrudnionych w wojsku; wiązało się to z zainteresowaniem cywilnym otoczeniem wojska — rodziny, mieszkańcy okolic jednostek itd. Po szóste, wywiad wojskowy —- Zarząd II Sztabu Generalnego- Nie dysponuję wiarygodnymi danymi, co do liczby pracowników — spotkałem się szacunkiem ok. 2000 osób.

Naieży też pamiętać, iż wykorzystywano do celów infiltracji i inwigilacji politycznej tajnych współpracowników MO — w tym zwerbowanych poprzez kontakty ORMO-wskie.

Wreszcie, pomijana zazwyczaj, agentura wewnętrzna. Po zabójstwie księdza
Popiełuszki w MSW powstaje Zarząd Ochrony Funkcjonariuszy (ZOF) podTcgły
bezpośrednio ministrowi, z Inspektoratami w WUSW-ach. Była to forma-

cja elitarna. „W całej Polsce funkcjonariuszy ZOF-u było mniej niż 200, z tego około 30 w centrali*'*0. Prowadził on rozpracowania operacyjne i swoją sieć informatorów (izecz jasna także z odpowiednimi kartotekami) wśród funkcjona­riuszy MSW. Nie wiem, czy dziś ktokolwiek poza dawnymi mocodawcami tej służby, orientuje się ilu agentów ZOF-u nadal pracuje w UOP, policji i innych ważnych instytucjach publicznych.

Jasne jest, że przydatność wielu z zarejestrowanych agentów (może nawet większości) była niewielka. Tylko niektórzy z nich faktycznie zasługiwali na miano tzw. agentury manewrowej, tzw. współpracowników nie tylko biernie dos­tarczających informacji, lecz też potrafiących działać aktywnie; promować lub blokować kariery wskazanych Judzi, wywierać istotny wpływ na poglądy i działa­nie określonych środowisk i organizacji, uczestniczyć w realizacji skompliko­wanych przedsięwzięć zagranicznych. Tym niemniej, agentura manewrowa nie jest wymysłem tylko ze sprawozdań.

Agentura penetruje wszystkie sfery życia społecznego (tak w kraju jak i wśród Polonii), choć oczywiście skoncentrowana jest na rozpracowywaniu śro­dowisk uznawanych przez PZPR i same służby specjalne za newralgiczne.' Na podstawie tych elementów mozaiki informacyjnej, jaka już przedostała się do wiadomości publicznej — większość materiałów dotyczących tych agentów, u-możliwiających nad nimi kontrolę operacyjną, w takiej czy innej postaci jednak Istnieje — w MSW i poza nim, w kraju i poza nim. Rzecz jasna, obecnie po­zapaństwowi posiadacze nie mają takiej skali środków osobowych i technicznych, by z całą tą agenturą regularnie pracować. Nie jest to jednak niezbędne do tego,

by agenci owi nadal zachowywali przydatność dla swoich dawnych lub/i nowych mocodawców, stanowiąc poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa.

Szantażować można kogoś nie tylko groźbą ujawnienia faktu, iż był agentem. Można też szantażować grożąc ujawnieniem kompromitujących informacji, za pomocą których skłoniono daną osobę do tego, by agentem została. Wreszcie trzeba dodać rzecz dość rzadko poruszaną: wcale nie trzeba było być agentem, aby teraz móc być poddanym szantażowi. Archiwa MSW zawierały mnóstwo materiałów kompromitujących, informacji o mniejszych i większych grzeszkach tysięcy ludzi, którzy z różnych powodów agentami nie zostali. Na przykład, partyjny dyrektor państwowego zakładu pracy, na którego kombinacje patrzono przez palce, dlatego, iż był to swój człowiek, zawsze chętny do współpracy lub dzielenia się łupami, nigdy nic rejestrowany jako agent. Jednak na wszelki wy­padek gromadzono materiały i na niego. Nie wiadomo, ile z takich materiałów znajduje się poza resortem lub/i poza krajem. Między innymi to z tego powodu lustracja musi być wsparta dekomunizacją.

By przybliżyć nieco sposoby wykorzystywania TW zacytuję poniżej frag­menty ogłoszonego przez dziennikarza, Jana Dziadula, pisma z-cy komendanta wojewódzkiego ds, SB w Katowicach do ówczesnego dyrektora departamentu IIIA (później przemianowny na departament V> MSW, gen. Władysława Cias-tonią. Datowane 21.09.81 r.> prezentuje ono koncepcję działań w stosunku do Zarządu Regionu Sląsko-Dąbrows kiego i Krajowej Komisji Górniczej w przy­padku operacji „Wrzos" (zatrzymywanie osób do internowania) — w okresie, gdy nie było jeszcze decyzji o zawieszeniu delegalizacji „S" na wypadek wpro­wadzenia stanu wojennego. Według tego dokumentu po zatrzymaniu części pre-. zydium Zarządu Regionu należy:

„Doprowadzić do odpowiedniego ukształtowania struktury Zarządu i przeję­cia kierownictwa Zarządu poprzez realizację następujących działań:

Dokument len warto skomentować. Podkreślić trzeba, iż TW nie byli wyko­rzystywani jedynie jako bierni obserwatorzy przekazujący informacje! używano ich w celu aktywnego kształtowania sytuacji w „S". Z jakim skutkiem — to osobna sprawa, Z tą kwestią wiąże się uwaga druga: zgodnie z regułami dzia­łania służb specjalnych formułowano wariantowe scenariusze działań. Zau­ważmy też, iż wskazane możliwości infiltracyjnego oddziaływania na „S'ł dotyczą okresu września '81. Od stanu wojennego SB była rozbudowywana, a penetracja środowisk opozycyjnych zintensyfikowana. Możemy sobie wyobrazić, jak wiele udało się uzyskać do '89,

Pragnąc uzyskać orientację co do możliwości SB w skali kraju, trzeba uw­zględnić specyfikę województwa katowickiego. Komendantowi wojewódzkiemu podlegało tam 16 tysięcy funkcjonariuszy MO i 5B, podczas gdy np. komen­dantowi legnickiemu tysiąc trzystu82. Można więc przyjąć, iż mamy tu prawdo­podobnie do czynienia z górnym poziomem nasycenia agcnluialnego w skali kraju w danym czasie.

Nie sposób nie zwrócić w tym miejscu uwagi na inną kwestię. Wszystko wska­zuje, iż Dziadul, dziennikarz „Polityki", uzyskał dostęp do materiałów wprost wy­mieniających wiciu TW. Kto zadecydował o udzieleniu mu takiej zgody w sytuacji, gdy kierownictwo MSW cały czas oficjalnie przeciwsrwiało się ujawnianiu list TW? Możemy tylko pytać, ile jeszcze osób otrzymało taki prezent?!

Być może sporo jeszcze czasu upłynie zanim dowiemy się, do jakich gier prywatnych, gospodarczych i politycznych wykorzystano już rozmaite wykazy TW zanim Jeszcze Antoni Macierewicz zabrał się za oficjalne przygotowywanie lustracji? Jednak tylko jego oskarża się o polityczne wykorzystanie tego rodzaju materiałów.

Dziś jest już jasne, iż tzw, masowe niszczenie dokumentów PZPR i akt służb specjalnych służyło — jak się wydaje — trzem zasadniczym celom:

  1. Usunięciu materiałów, które mogłyby zostać wykorzystane w celu pełnego ujawnienia oblicza komunistycznej władzy - w tym stopnia dyspozycyjności i scrwilizmu wobec Moskwy. Generał Ochocki: „Proszę pamiętać, że rok 1989, kiedy decyzje w sprawie mszczenia dokumentów zostały podjęte, to czas, gdy funkcjonowała jeszcze w naszym resorcie komórka KGBł .

  2. Usunięciu dokumentów mogących posłużyć jako dowody dia prawnego rozliczenia przestępstw popełnionych przez funkcjonariuszy PRL. Chodzi o ma­teriały, które mogłyby umożliwić wykrycie czynów sianowiących przestępstwa nawet na gruncie ówcześnie obowiązującego prawa (np. afery finansowe) jak i materiały pomocne dla wyjaśnienia okoliczności śmierci ks. Stanisława Sucho-wolca lub zbadania, czy SB planowała pozbawienie życia ks. Adolfa Chojnow­skiego85.

  3. Było przykrywką masowego — tak centralnie koordynowanego jak i po­wodowanego indywidualną przedsiębiorczością — wyprowadzania poza właści­we instytucje tych akt* których ujawnienie mogłoby uniemożliwić lub utrudnić zabezpieczenie agenturalne. Ochocki: „Według mnie (...) najwięcej chyba znisz­czono dokumentów dotyczących ostatniego dziesięciolecia. Chodziło po prostu o schowanie pewnych gier operacyjnych, które były prowadzone w stosunku do opozycji"56.

Swego czasu wielokrotnie komentowano zadziwiający fakt, że przy weryfi­kacji funkcjonariuszy SB „surowość członków komisji wzrastała szczególnie w tych województwach, w których opozycja praktycznie w latach osiemdziesią­tych nie istniała, SB nie miała wiec jakichkolwiek powodów do ścigania pewnych


grup obywateli i ich prześladowania. I na odwrót: obywatele nic mieli w zasadzie kontaktów z tą służbą, a więc i szczególnych powodów do obdarzania jej wy­jątkowo złymi uczuciami'*. Autor tej wypowiedzi pyta: „Czyżby wiec działalność komisji dała niektórym okazję do zmazania swej wcześniejszej winy bierności i strachu?"*7. Myślę, że może warto rozważyć lakżc inne wyjaśnienie? W re­gionach, gdzie nie działała opozycja, mniejsze było nasycenie agenturą i mniejsze przeto prawdopodobieństwo znalezienia się agentów w komisjach weryflkacyj-. nych! Z drugiej strony, lam gdzie zorganizowana opozycja nic istniała, SB nie­rzadko poczynała sobie bardziej brutalnie, niż w regionach, gdzie podziemna „S" była silna i potrafiła nagłośnić represje. Przeto lam właśnie SB „zapracować" sobie mogła na. surowsze potraktowanie.

KONTRWYWIAD WOJSKOWY JAKO BEZPIEKA

W porównaniu z tym, co ujawniono na temat działalności służb specjalnych LWP, wiedza o służbach MSW jest już spora. Jeśli bowiem czegoś nie przeo­czyłem, to poza b, szefem ochrony Wojciecha Jaruzelskiego, Arturem Gotówko, żaden z byłych ludzi MON nic przedstawił opowieści szkicującej (wyrywkowo, oczywiście, że bardzo wyrywkowo!) kulisy pracy wojskowych służb specjal­nych*8. Powiem od razu. iż argument, że wchodzą tu w grę kwestie obronności kraju — co ma wskazywać na specyfikę służb wojskowych w odróżnieniu od cywilnych — jest nie do utrzymania. Po pierwsze, wielka część owych sekretów obronnych, to informacje związane z funkcjonowaniem LWP w strukturach Uk­ładu Warszawskiego. W sytuacji przejęcia armii NRD przez Bundeswehra w wa­runkach przejścia naszej armii na nową politykę obronną i przcorganizowywania wojska, znaczna (jeśli nie przeważająca) część owych tajemnic ma obecnie po­dobną wartość wywiadowczą, co wiedza o zasadach organizacji legionów rzym­skich. Po drugie, wojskowe służby specjalne nie tyle służyły interesom państwa, co układom polityczno-partyjnym- W bardzo szerokim zakresie były wykorzys­tywane do walki z opozycją polityczną. Ten wątek został już zasygnalizowany wcześniejszym cytatem z wypowiedzi posła Okrzesika. Jednakże, skoro można już; dziś zrekonstruować przybliżony obraz roli SB w naszej transformacji ust­rojowej, lo rola służb wojskowych nadal pozostaje w cieniu w niepokojącym stopniu. Zdaniem Widackiego, aż do końca lat siedemdziesiątych rola WSW w walce z opozycją była minimalna. „Sytuacja zmieniła się w lalach osiemdziesiątych, gdy generał Jaruzelski został premierem. Wtedy też zaczęto zlecać różnym służ­bom WSW zadania na zewnątrz wojska. Wojskowa obserwacja uganiała Się za członkami opozycji, niewiele mniej niż SB. Przy okazji różnych spraw raz po raz napotykamy ślady działań wojskowej obserwacji. (...)

Zdarzało się, że gdy gen. Kiszczak chciał sprawdzić rzetelność lub skutecz­ność rożnych komórek MSW, a nawet lojalność poszczególnych podwładnych w swym nowym resorcie, korzystał z usług WSW8*. To za jego czasów i za jego sprawą WSW stało się, jak mówią dziś wojskowi, 'drugą ubecją'. Granica między wywiadem i kontrwywiadem — taki* wojskowym — a policja po­lityczną uległa zamazaniu z wszystkimi tego konsekwencjami, z moralnymi włącznie (podkr. AZ)90.

W połowie lat ł80 pracy ściśle kontrwywiadowczej poświęcano nie więcej niż 20% czasu i środków91. Gotówko mówi: „Nie znam dokładnej liczby, ale sądzę, że około siedemdzicsięciu-dziewięćdzicsięciu procent wysiłku naszych służb specjalnych szło na walkę z Solidarnością. Taka była decyzja Kiszczaka wykonującego wolę pierwszego sekretarza"92.

Na przykład* oficerowie mający pod swoją opieką m.in. studia wojskowe wyższych uczelni leżących na terenie Oddziałów WSW, rozbudowywali agenturę także wśród cywilnej kadry akademickiej53. W kontrwywiadzie wojskowym is­tnieli też pracownicy operacyjni, którzy formalnie mieli zajmować się osłoną rodzin wojskowych przed wpływami duchowieństwa katolickiego. W istocie nie­kiedy prowadzono normalne rozpracowania księży94. Występując jako świadek w procesie generałów Ciastonia i Płatka, były z-ca ds. SB szefa WUSW w Byd­goszczy, Stefan S. „potwierdził (...) słowa innego z funkcjonariuszy milicji byd­goskiej, który zeznał, że zdarzało się, iż tym samym człowiekiem mogły inte­resować się służby wojskowe. Kanałami WSW płynęły także informacje doty­czące Kościoła, zwłaszcza po wprowadzeniu stanu wojennego — powiedział

Stefan S, To miała być współpraca, ale ja — dodał — nie byłem z tego zado­wolony* ponieważ wchodzili w moje kompetencje i usiłowali nas kontrolo­wać"9*.

„Zwiad WOP-u spełniał w rejonie przygranicznym wszystkie te funkcje, które bezpieka wykonywała na całej reszcie kraju. (...) graniczne punkty kontrolne . nastawione byty na równi na ujawnianie i unieszkodliwianie osób podejrzanych

0 terroryzm, jak i osób podejrzanych o powiązania z 'podziemnymi strukturami byłej „Solidarności'". Szereg działań WOP-u nasiawionych było na wyłapywanie przewożonych przez granicę 'środków materiałowych i wydawnictw o wrogiej treści, przeznaczonych do wspierania ugrupowań opozycyjnych w kraju1, jak głosiła instrukcja. Obiektem działań operacyjnych zwiadu WOP było też ducho­wieństwo rejonu przygranicznego. Zwiad zbierał również dane o nastrojach lud­ności. Zachowywał się, krótko mówiąc, jak klasyczna bezpieka"96.

Starano się umocnić pozycję wojskowych służb specjalnych przy okazji dzia­łalności tzw. terenowych grup operacyjnych, wprowadzonych przed stanem wo­jennym. Po powrocie z terenu ich członkowie odbywali regularne spotkania z o-Occrami kontrwywiadu. W niektórych regionach do umocnienia pozycji kontr­wywiadu wojskowego (tak wobec partii jak i MSW) próbowano wykorzystać komisarzy wojskowych, ustanowionych wraz z wprowadzeniem stanu wojennego. Trudno mi określić bliżej rolę tych komisarzy w agenturyzacji zakładów pracy

1 instytucji państwowych, które nadzorowali, nie była ona jednak bez znaczenia. Pod tym samym kątem należałoby się przyjrzeć tak niewinnej służbie jak Obrona Cywilna. W sporej mierze to nastroje ludności były przedmiotem zainteresowania Służb OC97. Być może pod tym względem OC odgrywała podobną rolę jak ORMO — liczące w lutym łS2, w skali kraju, ponad 352 tys. członków98. Nie­zależnie od faktu, iż sporą cześć tych członków (o martwe dusze, ORMO sta­nowiło dla milicji i SB ważne źródło rekrutacji TW.

Tezy Widackiego wspiera poseł Janusz Okrzcsik. przewodniczący podkomisji sejmowej badającej niszczenie akt WSW. Wskazuje on, iż jedną z przyczyn niszczenia była „chęć ukrycia faktu, że WSW zajmowało się zwalczaniem cy­wilnej opozycji politycznej. Służba ta zawsze zajmowała się tymi sprawami,

2 tym, żc wzrost jej zainteresowania nastąpił w momencie, kiedy szefem WSW został generał Kiszczak. Gdy objął on z kolei sifinowisko ministra spraw wewnętrznych, kontrwywiad wojskowy zaczął byt wykorzystywany do ścisłej współpracy z SB.

W latach osiemdziesiątych walka ze szpiegostwem znajdowała sic wyraźnie na drugim planie zainteresowań kontrwywiadu. Głównym zadaniem tej służby stało sie zwalczanie opozycji. W wojsku, ale przede wszystkim — poza wojskiem. To właśnie kontrwywiad, a nie SB, rozpracował i doprowadził do aresztowania Władysława Frasyniuka. Takich spraw było znacznie więcej.

Działalność tę kontynuowano już po wyborach czerwcowych. (.„) Z naszych informacji wynika, że WSW posiadało we wszystkich ugrupowaniach politycz­nych około 30 'źródeł informacji*. Nie byli to jednak, przynajmniej jeśli chodzi o „Solidarność" czy w ogóle o dawną opozycję, działacze wysoko postawieni

Ciekawe mogłoby się okazać, jakie były dalsze losy tych ówcześnie niezbyt wysoko postawionych działaczy... Według wiceministra ON, Bronisława Komo­rowskiego, agcniuralne rozpracowanie opozycji przez Służby wojskowe stanowiło 7% tego, co uzyskał resort SW100.

W kręgach opozycji w Toruniu był swego czasu analizowany (udokumen­towany)1 przypadek z początku '81, Kontrwywiad wojskowy posłużył się żot-nierzDm służby czynnej do infiltracji Niezależnego Zrzeszenia Studentów na U-niwersytecic Mikołaja Kopernika - dziewczyna żołnierza była działaczką NZS.

Działo się to jeszcze w czasie, gdy Jaruzelski był tylko ministrem ON. On sam potwierdza wykorzystywanie służb wojskowych do zadań politycznych, pi­sząc przy okazji omawiania incydentu bydgoskiego z marca '81: „Zażądałem ' informacji z MSW i WSW" (podkr. AZ)10 .

Zakończmy ten fragment pytaniem: jak wyjaśnić to, iż Jan Majewski, w latach '60 pracownik ambasady PRL wydalony pod zarzutem szpiegostwa z Wielkiej

Brytanii103, „Absolwent i pracownik m.in. Wojskowej Akademii Politycznej im, F.Dzierżyńskiego, pułkownik LWP, od 1971 r. w służbie dyplomatycznejt [który] podsekretarzem stanu został w 1985 r.", nieprzerwanie pełnił to ostatnie stano­wisko aż do połowy sierpnia S92101T a po opuszczeniu został attacbć wojskowym w naszej ambasadzie w Pakistanie? Jakim panom służy przez ostatnie lata?

Kończąc ten fragment, przypomnę tylko, iż wojskowe służby specjalne nie zostały poddane nawet lak niedoskonałej weryfikacji jak ta, która objęła SB, Przeprowadzając weryfikację w SB przyjęto m.in. zasadę, by eliminować funk­cjonariuszy po szkołach KGB. Tym bardziej niepokojące muszą być powtarzające się informacje, że przy okazji reorganizacji wojskowych służb specjalnych (WSW została rozwiązana we wrześniu >90, a wywiad wyprowadzono poza strukturę Sztabu Generalnego) i przekszatałceniu ich w WSI — Wojskowe Służby Infor­macyjne dokonano selekcji idącej w odwrotną stronę. Pozbywano się przede wszystkim tycłi oficerów, którzy nie mieli na swoim koncie dyplomów tak zwa­nych „dwóch Feliksów": Wojskowej Akademii Politycznej im. F.Dzicrżynskiego w Warszawie i szkoły KGB.

CZY SUBTELNE ODCIENIE GIER OPERACYJNYCH?

Naszkicowawszy ogólne tło, aby wskazać możliwe zawiłości zabezpieczenia agentura! nego, rozważmy przypadki dwóch wybitnych postaci naszego życia spo­łecznego.

Sprawa Lecha Wałęsy

Kto tu kogo podporządkował sobie

system prezydenta, czy prezydent system?

Nigdy dokładnie nie wiadomo, jak to jest,

kiedy w grę wchodzą służby specjalne.

Politycy uważają, że są one do ich dyspozycji,

a z kolei one bardzo często opanowują polityków1110*.

Czy Wałęsa jest lub był TW? Istnieje spora grupa ludzi — są wśród nich jego dawni współpracownicy — o tym od dawna głęboko przekonanych. To oczywiście żaden dowód. Kłopot w tym, że można udowodnić, iż kto& był a-gentem, ale nie sposób udowodnić tego, iż ktoś agentem nie był. Z punktu widzenia czystej logiki ucieczki przed tą paranoją nie ma. Dlatego nie ma racji Jacek Kuroń mówiący o tzw. liście Macierewicza; „Jest to po prostu stek kiamstw, na Hście są nazwiska, w które ja po prostu nie wierzę, mam na to masę dowodów. Są tam ludzie, których znam, z którymi działałem blisko1' (podkr. AZ)107. To, iż można było być agentem nie pozostawiwszy żadnych śladów na papierze, to na pewno Kuroh rozumie. Z kolei historia tajnych służb pokazuje, że pokrętność duszy ludzkiej nie ma granic, że w pewnych warunkach z równą gorliwością można służyć więcej niż jednemu panu, że można pracować dla zwalczających się stron, będąc jednocześnie wewnętrznie przekonanym, iż wcale nie czyni się źle. Wiara w drugiego człowieka to rzecz piękna, ale czyż akurat Kuroniowi tłumaczyć trzeba, iż głęboka wiara potrafi owocować nie tylko niewrażliwością na fakty, ale i winą?

Osobiście, byłbym skłonny obdarzyć Pana Prezydenta pewnym kredytem zau­fania i uznać, iż może mówić prawdę (albo przynajmniej wierzyć w swe słowa), gdy twierdzi, iż nikogo nie zdradził, żc na nikogo nie doniósł. Kłopot w tym, iz nic trzeba być świadomym agentem, aby być uzależnionym i kontrolowanym ope­racyjnie przez kogoś innego. Można nie rozumieć tego, jakiemu panu się służy.

Zastanówmy się5 dlaczego w książce wydanej w T92 Jaruzelski uznaje za stosowne przypomnieć epizod sprzed jedenastu lat? Ówcześnie premier, tak pisze o swym drugim spotkaniu z Wałęsą, odbytym 22 marca '81, po incydencie byg-doskim: „W rozmowie z przewodniczącym 'Solidarności' pojawiły się jeszcze, dwa elementy zasługujące na odnotowanie. Otóż nasze służby wywiadowcze zdobyły we Włoszech dziennikarskie materiały, robione z myślą o złośliwym wykorzystaniu przeciwko Wałęsie. Korzystając z okazji spotkania przekazałem mu je. Zapewniłem jednocześnie, że uczynię wszystko, aby nik! nie zrobił z nich użytku. Był to z mej strony po prostu ludzki Odruch, wyraz sympatii, której nić, jak sądzę, między nami istniała. (...) Ustaliiiśmy, iż to nasze drugie spotkanie potraktujemy poufnie, nie ogłosimy komunikatu" (podkr, AZ)108.

Sam Wałęsa przynajmniej potraktował je na tyle poufnie, iż w książce „Droga nadziei" ogłoszonej w '87, po obszernym omówieniu pierwszego spotkania z Ja­ruzelskim w dniu 10 marca, pisze jedynie: „Nic wszystkie spotkania miały cha­rakter publiczny. Odbyło się jeszcze jedno poufne, w cztery oczy. Obiecano mi wtedy, że 'gdyby coś' — to otrzymam na cztery dni wcześniej sygnał, który będzie ostatnią szansą, żeby zapobiec czemuś nieodwracalnemu. Ta obietnica nie została dotrzymana'*109. Ani słowa, iż owo spotkanie miało bezpośredni zwią­zek z incydentem bydgoskim...110

Warto, w Świetle tej informacji, dokładniej przeanalizować zachowanie Wa­łęsy na słynnym posiedzeniu KKP w Bydgoszczy w dn. 24 marca. Wykazał tam niezwykłą determinację, przeciwstawiając się całej krajówce dążącej do strajku generalnego, A w „Drodze nadziei" to dramatyczne posiedzenie potraktował b. zdawkowo.

Nie warto teraz wnikać w okoliczności ówczesnego pobytu Wałęsy we Wło­szech. Co innego jest ważne. Dlaczego w książce opublikowanej w '92 Jaruzelski — o którym wiadomo, iż zaczytywał się w lekturze sprawozdań podległych mu służb specjalnych — przypomina (ciekawe, komu w pierwszej kolejności: Wa­łęsie, opinii publicznej, czy też swoim partyjnym towarzyszom uspokajanym w ten sposób) szantaż sprzed 11 lat? Czy to jedyna zagrywka lego rodzaju? Czy od tamtego czasu, tj, od T81, służby specjalne nie miały więcej okazji, by zgro­madzić kłopotliwe dla obecnego prezydenta materiały? Przecież nie wszystkie operacje komunistycznych służb specjalnych przeciw przewodniczącemu „S" by­ły tak nieudolnie wykonane jak akcja ze słynną taśmą z rozmowy Wałęsy z bra­tem. Czy przytoczona wypowiedź Jaruzelskiego stanowi ostrzeżenie? Sygnał w rodzaju: „Panie Wałęsa, odląd — dotąd, można działać. Proszę bardzo, Ale od dekomunizacji trzeba się trzymać z daleka!"

Czy gra polega nadal na tym. że ja wiem o tobie, ty o mnie — i obaj mil­czymy? Jakie skutki dla polskiej demokracji ma tego rodzaju wzajemne bloko­wanie się wysokich stron?

Trudne do zrozumienia posunięcia Wałęsy pojawiły się dość wcześnie. Ja­rosław Korski w książce „Wódz" relacjonuje: „Milletom i Rakowskim partia rozłaziła się w rękach.

Potrzebowali gwarancji, że po przemalowaniu układ okrągłego stołu' będzie nadal aktualny. Kontakty były już przetarte, bowiem Jarosław Kaczyński negoc­jował wcześniej z nimi prezesurę Mazowieckiego. 20 grudnia ['89 — AZ] Wałęsa spotkał się w Gdańsku z Millerem. 30 grudnia w gmachu Sejmu — z Rakow­skim. Rozmowa toczyła się w cztery oczy. (...) przewodniczący „Solidarności" spotyka się na godzinnej rozmowie, po której przed kamerami telewizji wymienia dusery w rodzaju 'jeszcze razem pojedziemy na rybki, panie Mieczysławie"ł

Aleksander Hall: „Jeśli popatrzeć na działalność Wałęsy jeszcze przed roz­wiązaniem się partii, to muszę powiedzieć zupełnie szczerze (...) — Lech wy­konywał nadmierną ilość gestów w stosunku do układu pezetpeerowskiego. Nies­maczne spotkanie z Rakowskim, wyraźne promowanie Fiszbacha, wypowiedzi, że potrzebna jest lewa noga, a potem obrażanie się na wynik zjazdu i mocny atak w kwestii majątku partii"11 .

Sporo czasu przed. ukazaniem się słynnego tekstu Kurskiego „Wódz", wy­ciągającego z cienia rolę Mieczysława Wachowskiego113, w miesięczniku „O-rienlacja na prawo" możemy przeczytać: „Przypomnijmy, żc po swej inauguracji p. prezydent (...) zaproponował, sprzecznie ze swoimi uprzednimi obietnicami, opóźniające scenariusze1 (najwyraźniej w otoczeniu p. prezydenta działa wy­jątkowo utalentowany scenarzysta), by polem twierdzić, że zrobił wszystko, aby wybory odbyły Się w maju" (podkr. A2)lU.

Komentując wybory parlamentarne '91 redakcja lego miesięcznika wskazuje, iź warto odnotować i zapamiętać kroki podjęte przez Prezydenta niebawem po wyborach. Otóż „Prezydent:

— ujawnił wreszcie, że posądzanie go o chęć likwidacji 'grubej kreski', to nieporozumienie, albowiem wyznaje w tej kwestii poglądy zbliżone do Mazo­wieckiego"115.

Janusz Zcrrike, członek sejmowej komisji ds. zbadania realizacji uchwały Sejmu o ujawnianiu agentów UB j SB, wspomina o preparowaniu dokumentów w komunistycznym MSW, „Nie brak przykładów popierających tę tezę. Np. w wyniku akcji 'Ambasador4 i przekazania placówkom dyplomatycznym państw skandynawskich 'dokumentów', które sugerowały, że Wałęsa jest agentem, Lech Wałęsa otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla o rok później. Po roku bowiem zachodnie służby stwierdziły, że materiały obciążające zostały sfałszowane"116. Komu w ostatecznym rozrachunku podlegały służby montujące tę prowokację? Pasjonującemu się ich praca Panu Generałowi, który wcześniej nawiązał z Le­chem Wałęsą „nić sympatii" . Dlaczego jednak informację o tym, jak lo polskie służby specjalne brzydko potraktowały Wałęsę podaje prasie właśnie wieloletni pracownik aparatu, były sekretarz KW PZPR w Bydgoszczy118, obecnie poseł SLD i biznesman, Janusz Zemke? Dlaczego postkomunistyczna „Trybuna" pub­likuje stenogramy z tych właśnie posiedzeń Sejmowej Komisji Ciemieniewskie-go, które mówią o tej samej sprawie?119 Czy Prezydent potrzebuje uwiarygodnienia z takiej właśnie strony? Wiadomo, że uwiarygodniać mogą tylko wiarygodni. Komu, według Lecha Wałęsy, opinia publiczna powinna dać wiarę w kwestii jego ewentualnej agenturalnoscr? Byłemu szefowi MSW, gen. Kiszczakowi, który przez telefon upewnia Prezydenta, iż nie był „Bolkiem"...

„Glob 24" cytuje „byłego pracownika MSW" mówiącego o działającej wiele lat grupie operacyjnej, rozpracowującej Wałęsę: „Tą specjalną grupą w depar­tamencie V kierował Z.Ch. Miał później interesujące koleje losu(...). W każdym razie przetrwał wszystkie resortowe burze weryfikacyjne, przetrwał Kozłowskie­go, Majewskiego. Kiedy resort przejął Macierewicz, zajmował poważne kierow­nicze stanowisko i przez dłuższy czas funkcjonował zupełnie nieźle. W końcu Macierewicz powiedział mu, że nie widzi go już dłużej na tym stanowisku i daje mu tydzień na rozliczenie z kadrami. Myślę, że do samego końca nie wiedział kogo zwalnia. Pewnie gdyby wiedział, to wycisnąłby z niego jak z cytryny wszys­tko, co tamten wiedział na temat Wałęsy i agentury wokół niego"1 .

Czyż nie powinno budzić zastanowienia, iż sam Wałęsa, tak podejrzliwy — jak mówią —wobec najbliższych współpracowników, nie zainteresował się bliżej tymi, co przez lata starali się przeniknąć jego najgłębsze sekrety i z pewnością wyrządzili mu niejedno świństwo?

Nie sposób też nie spytać: dla kogo w ostatnich latach pracował wspomniany funkcjonariusz MSW? Ilu i jakim panom faktycznie służył? Nawet gdybyśmy przyjęli, iż ten czy inny poszczególny były funkcjonariusz 5B stał się ostatnio lojalnym pracownikiem nowego państwa, to ile naiwności trzeba, by uznać, iż lakie właśnie postępowanie stało się (i że w ogóle w istniejących warunkach stać się mogło) regułą? lic beztroski trzeba, by uwierzyć, iż ktoś mający wie­loletnie subtelne powiązania z ludźmi nomenklaturowego kapitału nie wykorzysta swej obecnej wiedzy o wewnętrznych, zakulisowych mechanizmach działania państwa dla ocrirony tego kapitału i jego rozbudowy? Przecież ogłaszane od czasu do czasu przez pismo Urbana „Nie" rewelacje są efektem m.in. tego rodzaju sytuacji. Sensowne wydaje się też przypuszczenie, iż to, co idzie do druku stanowi jedynie czubek góry lodowej materiałów dostępnych dla Ludzi, których interesom służy to pismo.

Dlaczego dopiero 8 czerwca *92, tj. po wybuchu afery lustracyjnej i obaleniu rządu Jana Olszewskiego, Lech Wałęsa pofatygował Się do MSW, by zapoznać się ze swoją teczką?12 Czyż w interesie bezpieczeństwa parte twa nie należało zrobić tego jak najprędzej po objęciu prezydentury? Kto, i jakiego rodzaju, za­pewnienia ofiarował wcześniej Wałęsie, iż Prezydeni nie uznał za wskazane zajęcie się tą sprawą przed wybuchem afeiy z teczkami?!

A jak interpretować dziwny, upubliczniony sposób uruchomienia przez Bel­weder sprawy agenta „Zapalniczka"? Gdyby Prezydcnlowi naprawdę chodziło o bezpieczeństwo państwa, to sprawa ta powinna zostać podjęta w normalnym trybie kontrwywiadowczym: bez rozgłosu, skutecznie, bez sterowanych przecie­ków (których celem było oskarżenie Zdzisława Najdera), Jak dotąd, żaden re­zultat kontrwywiadowca nie został uzyskany, są tylko pewne rezultaty pro­pagandowe. Być może tylko o nie chodziło. Na przykład Michnik reaguje na sprawę ^Zapalniczki" histerycznym komentarzem, mającym na celu kompromi­tację samej idei lustracji122. Dlaczego z podjęciem tej sprawy Belweder zwlekał aż do wybuchu afery z listą Macierewicza? Dałoby się — choć z trudem — znaleźć pewne racje państwowe przemawiające za szybkim odwołaniem rządu Jana Olszewskiego w sytuacji, jaka powstała po ujawnieniu owej listy. Jednak sposób i moment nagłośnienia sprawy „Zapalniczki" wyraźnie przemawiają za tym, iż została ona „przez prezydenta i jego ludzi z premedytacją wyciągnięta, rozdmuchana i wykorzystana jako parawan dla wiele poważniejszych afer agen-turalnych, zagrożonych rychłym ujawnieniem"123. Zupełnie niezależnie do tego, iż wersja samego Najdcra jest zupełnie nieprzekonująca124. Mamy tu do czynienia z posunięciem Belwederu będącym dokładnie tym, co zarzucano — wcale nie jestem pewien, że słusznie — Macierewiczowi. Z wykorzystaniem akt operacyjnych służb specjalnych do gry politycznej o własne, a nie narodowe interesy. Niezależnie od tego czy w istocie była to cyniczna zagrywka polityczna, czy też reakcja na poziomie chłopca obrażonego na swych kolesiów — w stylu: wy mi tak, to ja wam tak — cała ta sytuacja bardzo Źle Świadczy o poziomic naszej prezydentury.

Nawiasem mówiąc, ciekawie kojarzy fakty Grzegorz Schreibcr, poseł ZChN z bydgoskiego; „10 kwietnia 1990 r. Lech Wałęsa zapowiedział ubieganie się o urząd prezydenta. 13 kwietnia 'Gazeta Wyborcza' dyskretnie poinformowała, żc jej redaktor naczelny, poseł Adam Michnik przegląda 'teczki z aktami obec­nych liderów r,S" zawierające materiały o ich działalności do grudnia 1988*. Wkrótce potem podczas wiecu w Pucku przewodniczący NSZZ „S" wypowiedział Qw, 'wojnę na górze*. 1 czerwca 1990 w liście do Michnika Wałęsa stwierdził konieczność odwołania go z funkcji redaktora naczelnego oraz odebrania 'Gazecie Wyborczej' znaku graficznego 'Solidarności'. Nikt nic mógł zrozumieć gwałtownych posunięć Lecha. Z równą determinacją zachowa się Wałęsa jeszcze raz, dokładnie w dwa lata później, podczas odwoływania rządu Olszewskiego"1^*

W dniu 29 lipca '92 Wałęsa, w związku z przyjętym przez Senat projektem ustawy dekom unizacyjno-lustracyjnej, spotyka się z kierownictwem UOP, Wed­ług oficjalnego komunikatu Biura Prasowego Prezydenta stwierdza wtedy, iż „przeciwstawi się z całą mocą próbom dekompozycji Urzędu Ochrony Państwa. Ci funkcjonariusze, którzy przeszli - zgodnie z prawem — weryfikację latem 1990 roku, mogą pracować spokojnie i zgodnie z interesem państwa" .

Czy to jeden z pomysłów na tworzenie partii prezydenckiej? A co będzie, jeśli w wyniku lustracji okaże się, iż w szeregu komisji prowadzących ową we­ryfikację znajdowali się TW, żc zdarzało się, iż to agenci weryfikowali swoich oficerów prowadzących i że sytuacje takie wcale nie miały charakteru wyjątko­wego?

Powiada się, iż Wałęsa to stary lis, który „nigdy nikomu nie ufa", że „uprawia politykę sam. I len, kio twierdzi, że jest on pod wpływem doradców myli się. Jeśli nawet Wałęsa robi dokładnie to czego doradcy sobie życzą, to wcale nie znaczy, że nie wie,co robi, W pełni kontroluje swój pozorny stopień zależności. Nie ma sentymentu wobec nikogo. Do nikogo się leż nie przyzwyczaja, wszy­stkich ludzi z politycznej branży trakluje pragmatycznie t beznamiętnie. Nie ma osób, z którymi nie może się rozstać, nie ma sojuszy, których nic może zawiązać lub zerwać" . Jednakże nawet najbardziej szczwanego Usa może przechytrzyć kolektywny spryt instytucji, których rodowód i doświadczenie sięga czasów car­skiej Ochrany- Kwestią czasu i nakładu środków jest uwikłanie człowieka w uk­ład, w którym uzna, że mniejszym złem jest uczynienie tego, na czym zależy autorom manipulacji.

Wiele zdaje się wskazywać na to, iż prezydentura oznacza dla Wałęsy nowy rodzaj odpowiedzialności i nowy rodzaj stresów, z którymi sam nie bardzo pot­rafi sobie poradzić: tak emocjonalnie jak intelektualnie. Że po wymianie kolejnej grupy doradców znalazł się jednak w sytuacji psychicznego uzależnienia.

Gry operacyjne mają nieskończenie szeroką gamę odcieni. Zbyt wiele wska­zuje na to, iz Lech Wałęsa jest jakoś uwikłany w takie gry prowadzone przez komunistyczne służby specjalne lub/f ich pozostałości, by znów zaciągać tu kur­tynę milczenia- Czy istnieją nieznane jeszcze zobowiązania obecnego Prezydenta? Być może w swoim odczuciu Wałęsa stwierdził prawdę w liście do Edwarda Gierka, napisanym na pierwszych stronach egzemplarza książki „Droga nadziei" przekazanego b. 1 sekretarzowi: „Oświadczam Panu i zrobię to publicznie, jak będzie trzeba, iż nigdy nie byłem agentem i nigdy na nikogo nie donosiłem do SB, (—)to nie po raz pierwszy i nie ostatni rozegrałem partię pokera (...)".

Jednakże można nikogo konkretnego nie zdradzić, a mimo to podejmować pod wpływem posunięć przeciwnika takie właśnie kroki jakie są jemu potrzebne. Można zagubić się i przestać racje kraju rozpoznawać- Można przestać służyć swojej sprawie...

Czy chronienie postkomunistycznej lewicy nic utrudnia procesu spontanicz­nego wyłaniania się w naszym życiu politycznym lewicy autentycznej? Takiej, która pozbawiłaby lewicę postkomunistyczną jej uprawomocnień? Przypomina się pytanie: dlaczego Jaruzelski tak łatwo zrzekł się prezydentury? I nasuwa się trudna do odparcia myśl: a może dlatego, iż w dalszym ciągu mamy do czynienia z jakimiś postaciami operacyjnej kontroli nad Wałęsą? A może dlatego, iż to prezydentura Wałęsy ma pełnić — i wygląda na to, że niestety pełni — rolę politycznego parasola nad starą nomenklaturą, jakim wcześniej była prezydentura Jaruzelskiego?

Przypadek Adama Michnika

„Człowiek, kloty przez wiele lal

będąc manipulowany padł ofiarą manipulacji

i sam siał się manipulatorem.

Wsadzie wietrzy spiski, zagrożenia,

jest niezwykle podejrzliwy i broni się

przed tymi obsesjami przez intrygi.

Ma to we krwi"™

Adam Michnik to postać wybitna, fascynująca i niejednoznaczna. Wokółjcgo działalności publicznej narosło już sporo poważnych wątpliwości, których -— o ile wiem — nigdy nie pofatygował się wyjaśnić.

W opracowanym pod koniec maja br. raporcie Wydziału Studiów ministra SW dla premiera Jana Olszewskiego, czytamy: „Niepokojące było udostępnienie akt służb specjalnych niektórym osobom związanym z kontraktem 'okrągłego stołu*. Przykładem jest tzw. komisja Michnika'*. Komisja la działała na terenie MSW, mając dostęp do najlaj niej szych maicrialów w okresie od 12 kwietnia do 27 czerwca '90 roku. Powołana została na wniosek ówczesnego ministra edukacji narodowej Henryka Samsonowicza. Poza Michnikiem w jej skład weszli: pro­fesorowie historii Andrzej Ajnenkiel i Jerzy Holzer oraz dyrektor Archiwum Akt Nowych, Bogdan Kroił. „Jeden z nich figurował w kartotekach jako TW. Jedy­nym materiałem, który po sobie pozostawiła Komisja, jest liczące dwie strony sprawozdanie wraz z enigmatycznym spisem materiałów archiwalnych i wnios­kiem o przekwa li Skowanie kategorii dokumentów z tej wyrywkowej listy. („.) Nic ma jednak żadnej podstawy prawnej działania Komisji. Korzystanie z do­kumentów odbywało się poza wszelkimi procedurami obowiązującymi w MSW",

Antoni Macierewicz o komisji Michnika mówi tak: „O jej działalności wia­domo tylko tyle, że została utworzona w bardzo dziwacznym trybie przy minis­trach edukcji narodowej i spraw wewnętrznych i działała półtora miesiąca. Nic pozostawiła po sobie dokumentów mogących z weryfikować co naprawdę zrobiła* co przeglądała, co ewentualnie zniszczyła. Członkowie komisji, reprezentujący bardzo określoną opcję polityczną, mieli dostęp do archiwów poza wszelkimi,, procedurami. Niektórzy z nich jeszcze półtora miesiąca temu bezpodstawnie [a to skąd wiadomo? — AZ] oskarżali publicznie środowiska* z którymi współ­działali o obecność w nich współpracowników SB- Adam Michnik w przedmo­wie do francuskiego wydania wspomnień gen. Jaruzelskiego, rzucając oskarżenia nic przytoczył żadnych materiałów dowodowych, nic zastrzegł się* że jest to kwestia, którą trzeba najpierw zbadać. Wtedy prasa nie protestowała [tu przypis od redakcji „Nowego Świata"; „Na str. 385 wydanych we Francji „Wspomnień" gen. Jaruzelskiego znajduje się następujące zdanie Michnika: 'Umiejscawiając waszych agentów w „Tygodniku Mazowsze"; był moment, kiedy większość osób pracujących w tym tygodniku, to byli wasi pracownicy"]".

Nieco na marginesie, warto zauważyć, iż w gorących chwilach afery lustra­cyjnej żaden z członków tej komisji (poza samym Michnikiem) nie włączył" się do debat, nie próbował przedstawić opinii publicznej swych doświadczeń z pracy w komisji. Wydawać by się mogło* iż profesorowie-historycy* którym dane było zapoznać się z aktami MSWt to osoby kompetentne, mające coś do powiedzenia w sporach o lustracje.

Czy to, iż Michnik mógł w wiezieniu pisać swe teksty* że był w stanie wie­lokrotnie przekazywać je na zewnątrz do publikacji w podziemnych wydawnic­twach, jest wystarczającą przesłanką do tego, by uznać go za agenta? Idące tym tropem, mniej lub bardziej aluzyjne posądzenia spotykamy w prasie wielokrotnie. W artykule poświęconym Michałowi Falzmannowi, inspektorowi NTK* który nag­łośnił aferę FOZZ, można przeczytać wypowiedżjego żony: „Pamiętam, że kiedyś powiedział* że dojście do władzy grupy Michnika, będzie następną tragedią Pol­ski, ponieważ jest to elita promoskiewska. Wybuchła kolejna afera towarzyska. Michał argumentował, że środowisko to najlepiej będzie chroniło imperialne interesy Moskwy w Polsce. Wskazywał na liczne absurdy sytuacyjne — w jakisposób represjonowany opozycjonista może w więzieniu pisać książki, mieć dos­tęp do tekstów źródłowych i jeszcze wydawać je (...)".

Zarzuty promes kie wskbści wobec Michnika wydawały mi się grubo przesa­dzone do momentu aktywnej obrony przez „Wyborczą" prezydenckiej wersji traktatu Polski z Rosją. Wersji umożliwiającej stronie rosyjskiej zakładnie w o-puszczonych przez wojska bazach spółek polsko-rosyjskich.

Nigdy nic spotkałem się z wyjaśnieniem przez samego Michnika fenomenu jego więziennej twórczości. I choć oczywiście poszlaki nie są dowodami, to dobrze byłoby wątpliwości wyjaśniać.

Prawdopodobne wydaje się, iż od któregoś momentu komunistyczne władze rozmyślnie budowały Michnikowi legendę, nagłaśniając jego osobę poprzez pub­liczne ataki, że być może i tą drogą manipulowano nim, że wreszcie — to chyba najważniejsze — wybierano i ustawiano sobie przeciwnika. Nie zawsze trzeba sięgać po bardziej brutalną i jednoznaczną procedurę, o której wspomina Bogdan Borusewicz: „w stanie wojennym oni specjalnie aresztowali jednych w struktu­rach 'ST, by zwolnić miejsce dla swoich" . Można namaszczać w swoisty spo­sób tych spośród opozycjonistów, których uznaje się (prawdopodobnie w wyniku jako* przeprowadzonej analizy politycznej i operacyjnej) za wygodnych dla siebie przeciwników. Być może (ego lypu celom służyć miało słynne blokowanie roz­mów Okrągłego Stołu z powodu uczestnictwa w delegacji strony społecznej Jac­ka Kuronia i Adama Michnika. Czyż w ten sposób nic uczyniono ich postaciami przy Stole wprost niezastąpionymi?

Jeśli tak było, to czy postawiono na dobrą kartę? Jesienią *89 Michnik u-czestniczy w telewizyjnych (częściowo u kartowanych) dyskusjach z Aleksand­rem Kwaśniewskim, lansuje go i nadaje renomę aparatczyka oświeconego. Wios­ną '90 stanowczo przeciwstawia się w Sejmie pomysłom znacjonalizowania ma­jątku PZPR, krytykuje wszelkie próby ujawniania agentów. W kraju i za granicą promuje Jaruzelskiego jako kolejnego oświeconego komunistę i przeciwnika-gen-tlemana, wreszcie fratemizuje się z nim. Niezłomny, wynoszony niegdyś siłą z wiczicnia( Michnik czuje się teraz lepiej w towarzystwie Urbana , niż w gro­nie wielu swych dawnych kolegów z podziemia.

„Gazeta Wyborcza" z jednej strony przeciwstawia się zdecydowanie wszel­kim próbom wyjaśniania zjawisk politycznych przez wskazywanie na tajne dzia­łania spiskowe jako ich przyczyny. Nic informuje np. w ogóle o działaniach Józefa Szaniawskiego, publicznie oskarżającego szereg wymienionych z nazwis­ka wysokich oficerów MON i MSW o współpracę z KGB. Nie odnotowuje licznych innych publikacji podejmujących wątek zagrożenia ze strony Moskwy. Dziwnie zachowuje się w sprawie Mariana Zacharskiego, agenta polskiego wy­wiadu, który uzyskał od Amerykanów niezwykle cenne dane wywiadowcze -— z tym, że przydatne jedynie dla strony radzieckiej. W dwa tygodnie po artykule w „Tygodniku Solidarność"13S, przedstawiającym postać Zacharekiego, będącego wtedy dyrektorem państwowej firmy Pcwex, nie wspominając o jego szpiegoskiej przeszłości w ogóle, „Wyborcza" na pierwszej stronie zamieszcza notaikę bę­dącą kryptoreklamą ^sprowadzonej przez Pewc* do Polski rewii „Świat Walta Disneya na Lodzie" " . Po wykonanym wtedy telefonie, wyrażającym zdziwienie taką polityką redakcyjną, w rubryce Telefoniczna Opinia Publiczna nic ukazał się żaden ślad. Przez długi czas „Wyborcza" wytrwale bagatelizuje aferę FOZZ. Słowem — przemilcza kwestie niepokojące, a jednocześnie w maju *91 poświęca niemal dwie sirony, by bez komentarza przedrukować z amery­kańskiego czasopisma erotycznego* „Penthouse", bzdurny, niewsparty żadnymi faktami, artykuł o rzekomej Piątej Międzynarodówce, supertajnej organizacji ut­worzonej po upadku komunizmu przez elity wschodnioeuropejskich służb bezpie­czeństwa1 ', Jeśli za laką polityką redakcyjną kryje się jakaś logika (nie zawsze musi się kryć, w końcu w życiu społecznym i przypadki, i głupota mają swoje miejsce), to wydaje się ona polegać na rym, by ogłaszając pachnący literaturą science-fjction tekst, kompromitować samą ideę (ropienia tajnych spisków w świecie rzeczywistym.

Gdy ukazują się ważne dla zrozumienia wydarzeń ostatnich lat książki, takie jak: „Byłem gorylem Jaruzelskiego", „Konfidenci są wśród nas..." oraz „Lewy czerwcowy", „"Wyborcza" najpierw stosuje taktykę przemilczenia. Oskarżenie Wachowskiego o związki z SB formułuje Kaczyński na konferencji w czwartek, 7 stycznia. W piątkowej „Wyborczej" ani śladu tego faktu, W sobotniej także. Dopiero w poniedziałek-—gdy już jasne stało się, że sprawy nie uda się wyciszyć — na trzeciej stronic ukazuje się informacja i komentarz. Na pierwszą stronę sprawa zostaje przeniesiona dnia następnego, gdy pojawia się komendant Su-perczyński a piłka w grze zdaje się być w rękach Wachowskiego.

A w jaki sposób „Wyborcza", to poważne pismo, podchodzi do samych ksią­żek. Tu stosuje swą ulubioną metodę: skoro czegoś nic sposób przemilczeć bądź zbagatelizować, to należy starać się to ośmieszyć. O samej książce rozmów Hen­ryka Piecucha z Gotówko „Wyborcza" się nie wypowiada, choć w grudniu '92 ukazuje się próba ośmieszenia prasowych wypowiedzi byłego szefa ochrony Ja­ruzelskiego . O książce „Konfidenci" głos zabiera specjalista od poezji, przek­ładów i krytyki literackiej, Stanisław Barańczak. W obszernym tekście zatytu­łowanym „Paranoicy są wśród nas..." opowiada o książce w konwencji iro­nicznej: oto powieść o stadiach rozwijającego się obłędu. Dwa dni później o „Lewym1' wypowiada się Piotr Bratkowski, autor posiadający podobne kompe­tencje jak Barańczak. W niemal catostronicowym tekście „Krucjata Bourneła, czyli Ludlum po polsku" sprowadza wartość poznawczą książki do zabiegów literackich znanego autora powieści sensacyjnych.

Nasuwa się pytanie: czy „Wyborczą" naprawdę nie stać na poważną analizę tych publikacji? Można było przecież poprosić o ocenę historyków, politologów bądź socjologów. Z pewnością książki te mają liczne słabe punkty. Zawierają jednak dostatecznie wiele istotnych informacji i ocen, by warte były poważnej analizy. Największego dziennika jednak na to nie stać.

Ktoś nie zawsze czytający „Wyborczą" mógłby teraz spytać, jak odniosła się ona do książki gen. Kiszczaka, „mówiącego prawie wszystko—"? Otóż przed­rukowala fragmenty jego opowieści jeszcze przed wydaniem książki , Odwagi w szydcisiwic nabrała wobec ludzi, którzy wobec p, Kiszczaka i jego towarzyszy nie czują lak nabożnego szacunku jak jej naczelny.

Wydaje się, iż są to kolejne przejawy tego, iż „Wyborcza" nie dąży do zrozumienia sytuacji w jakiej znalazł się nasz kraj i uchwycenia faktycznych mechanizmów przemian. Zamiast tego prowadzi kampanię o taką definicję o-becnej sytuacji politycznej, z której wynikałaby bezsensowność wszelkich za­biegów lustracyjnych i dekomunizacyjnych. Dyskusje zastępuje przypinaniem e-tykicty „oszołoma" myślącym inaczej.

Przypominają mi się w tym miejscu koncepcje zachodnich teoretyków polityki, wskazujących, iż władza polega nie tylko na powodowaniu tego, by ludzie wybierali takie działania, które są dla kogoś korzystne. Istotne jest też takie określenie samego pola wyboru, by rządzeni nie uznawali za realne i celowe (przeto by w ogóle nie pragnęli) tego, co w interesie władzy nie leży. W obecnej sytuacji taktyka „Wybor­czej" wydaje się przejrzysta: pisać lak, by pewne opcje politczne jawiły się jako niegodne rzeczywistego, publicznego namysłu. Ośmieszając to co niewygodne, u-niemożliwiać poważną debatę nad wybranymi zagadnieniami.

Nie wiem, czy dałoby się w sposób uzasadniony twierdzić, iż Michnik był (ewentualnie — jesl) agentem jakiejś tajnej służby. Na moje osobiste wyczucie nim nie był. Ale bez wątpienia był przedmiotem licznych gier operacyjnych i zapewne — sam świadomie uczestniczył w niektórych z nich ufając, iż to on tasuje karty. Czy był jednie ofiarą różnych manipulacji? Skłonności do prowa­dzenia zakulisowej polityki temu zaprzysiężonemu przeciwnikowi spiskowych interpretacji dziejów nigdy nie brakowało. Na przykład, w okresie rozmów Ok­rągłego Stołu na specjalnie zaaranżowanym spotkaniu (w dn. II marca) uzgadnia z Urbanem szereg rzeczy, w tym zapewnienie przez stronę partyjną przedruku w „Życiu Warszawy", tekstu solidaryzujacego się z listem intelektualistów ra­dzieckich do „Gazety Krakowskiej" , a także omawia z Urbanem główne kie­runki polityki wschodniej opozycji1'17.

Dzisiaj sam próbuje rozdawać karty do gry, wykorzystując do nich „Gazetę Wyborczą". Czyim interesom faktycznie sprzyja, przemilczając i bagatelizując wiele spraw — w tym zagrożenia ze strony ZSRR i później Rosji?

W polityce polskiej od dawna ścierają się dwie opcje: na rzecz bliższych powiązań z Niemcami przeciw koncepcjom jakiegoś sojuszu z Rosją. Słuszność jednej z tych opcji wcale nie jest z góry raz na zawsze przesądzona. Czy można jednak ufać politykom, którzy broniąc jednej z nich robią wszystko, by faktu lego nie ujawnić, politykom, których nie stać na otwarte przedstawienie swego programu politycznego? Czy młodzi, utalentowani redaktorzy „Wyborczej" zdają sobie sprawę, w jakiej zabawie uczestniczą? Kto i wobec kogo sygnalizuje za pomocą takiej polityki redakcyjnej swą lojalnoSć? Być może zresztą Michnik nie kontroluje w pełni kulisów polityki informacyjnej swej gazety. Ponosi jednak za nią odpowiedzialność.

Zabezpieczenie agenturalne nie ogranicza się do tego, by każdą przydatną postać uczynić swym agentem. Czasem wystarczy opanować bezpośrednie oto­czenie społeczne danej osoby, by skutecznie karmić ją informacjami, rozmaitymi bodźcami i urazami; by prowokować emocje i uprzedzenia; by odwołując się do czyichś najlepszych intencji i zdolności powodować nim wedle swych intersów.

Słowem, nic trzeba być czyimś świadomym agentem, aby być jego sojusz­nikiem lub sługą. Być może do Wałęsy i Michnika leż dałoby się odnieść spos­trzeżenie J.Kaczyńskiego, że „niektórzy politycy wywodzący się z solidarnoś­ciowej opozycji prowadzili swego rodzaju grę z organami bezpieczeństwa i u-jawnienie akt MSW było dla nich zakwestionowaniem dorobku całego życia". Na pewno były to gry bardzo ryzykowne — nie tylko z moralnego punktu wi­dzenia — choć mogły być podejmowane z najlepszymi intencjami. Zapewne w którymś momencie łatwo było stracić orientację co do szacunku strat i ko­rzyści. Niezależnie wszak od lego, jakie były efekty — wydaje się, iż jeśli przy okazji takich rozgrywek ktoś został umorusany, powinien mieć tyle przyzwoitości, by usunąć się z centrum życia publicznego.

Próbowałem powyżej, omawiając przypadki Lecha Wałęsy i Adama Mich­nika, wskazać okoliczności, nakazujące zastanowić się, czy w obecnej sytuacji są oni w stanic (niezależnie od swych pragnień) dobrze służyć Polsce. Z drugiej strony trzeba dodać, iż nawet gdyby okazało się,, że słuszne są nawet najbardziej ponure podejrzenia wobec tych osób, to i tak ich. wieloletnia aktywność odegrała znaczącą rolę w procesie upodmiotowiania społeczeństwa.

Obecnie dla wielu ludzi postępowanie tych dwóch wybitnych postaci jest zbyt nieczytelne, aby można było przejść nad tą sprawą do porządku dziennego- Uwagi moje oparte są, rzecz jasna, tylko na poszlakach. Czy można jednak powiedzieć', że mamy tu do czynienia z postaciami o nieposzlakowanej opinii? Wątpliwości jest tyle, by rzecz całą warto było poddać spokojnemu, rzeczowemu namysłowi.

Już na marginesie dodam, iż jeśli zaprezentowana w tej książce interpretacja upadku komunizmu jest prawidłowa, to rzeczywistość okazuje się być hardziej przewrotna, niż najbardziej nawet groteskowe pomysły niektórych dziennikarzy. Sprawozdanie z ostatniego zjazdu „S" jeden z nich skomentował tak: „W kulu­arach Zjazdu krążyły różne listy z nazwiskami współpracowników UB i SB. Gdyby oprzeć się na wersjach najbardziej szczegółowych można by dojść do zaskakującego wniosku, że to właśnie SB obaliła komunę rękoma swoich tajnych współpracowników, agentów i donosicieli. Być może zatem jest to Służba tyleż zasłużona co znienawidzona, i jako taka zasługuje na kilka ciepłych słów.

Wychodzi bowiem na to, że te wszystkie pałowania, przesłuchania, szantaże, inwigilacje, prowokacje, zabójstwa były jedynie otoczką ukrywającą prawdziwe oblicze Służby. Idiotyzm? Oczywiście, ale w kraju, w którym wszystkich, po­cząwszy od prezydenta, a kończąc na biskupie X, pomawia się o współpracę z tajnymi służbami politycznymi komuny, tylko jeszcze idiota może czuć się w miarę normalnie" .

Kłopot w tym, iż niekiedy rzeczywistość bywa bardziej pogmatwana, niż jest to w stanie ogarnąć wyobraźnia. Dlatego też nic ma logicznego związku miedzy ewentualną trafnością przypuszczenia z akapitu pierwszego zacytowanej wypowiedzi, a akapitem drugim. Pałowania, szantaże i zabójstwa nie były tylko otoczką ukrywającą prawdziwe oblicze SB. I wcale nie musi kłócić się to z tezą, iż to właśnie dzięki rozbudowanej agenturze służb PRL w Środowiskach opo­zycyjnych możliwe stało się pokojowe oddanie władzy.

część ii

służby specjalne

i układ postkomun!styczny

PAŃSTWO PRZEŻARTE AGENTURA

„Istnieją powiązania interesów tak przemożne. Że nikł nie ma ochoty ich tknąć"1.

Mówiąc o agenturze, nie mam na myśli jedynie pozostałości UB, SB, tajnych służb LWP i oczywiście służb sowieckich. Chodzi mi o wszelkiego rodzaju tajne

służby i organizacje lak pochodzenia wschodniego jak zachodniego, polityczne

i gospodarcze, państwowe i prywatno-mafijne. O infiltrację policji, prokuratur i sądów, służb celnych, skarbowych oraz innych organów państwa przez rodzime bądź zagraniczne podziemie kryminalne jak i inne układy nieformalne nastawione na osiąganie nielegalnych celów.

NIEPOKOJĄCE PYTANIA. ZBIERZMY ROZSYPANE KLOCKI!

Krzysztof Dubiński, doradca gen. Kiszczaka, sekretarz Okrągłego Stoln pisze, że „Rozwiązanie SB (..,), procedura weryfikacyjna i tworzenie Urzędu Ochrony Państwa otworzyło kilkutygodniowy okres całkowitej dezintegracji służb spec­jalnych. Na plan odległy zszedł interes państwa, rozpadły się wszelkie mechaniz­my solidarności grupowej. W gmachu przy ul. Rakowieckiej nastąpiło całkowite

■ AJesjiodrc dc Marencbes, b. długoletni iztf SDECE, francuskiego wywiadu i kcnlrwywiadu, cyt. za: CbristiDE OckrenI, A_de Marcnchca, Sekrety książąt i szpiegów, Warszawa 1992, Editsons Spoikania, przcł Zofia Jeżewska, s- 115.


rozprzężenie dyscypliny i poczucia obowiązku. Jedyna zasada jaka wówczas obowiązywała, lo zasada: ratuj się kto może"2.

Kto wierzy, iż w atmosferze demoralizacji, jaka ogarnęła wtedy resort SW (i inne ważne piony aparatu państwa), w okresie przekazywania władzy, nie znalazło siif wiciu funkcjonariuszy nie potrafiących oprzeć sic pokusie znalezienia nowych, niekoniecznie legalnych, mocodawców, czy leż po prostu sprzedania

zawłaszczonych przez siebie tajnych dokumentów środkom masowego przekazu

albo służbom specjalnym obcych państw? Jako specjaliści orientowali się, komu i w jaki sposób można przedstawić oferty.

Istnieje przecież coś w rodzaju międzynarodowego, nieformalnego wtórnego rynku materiałów kompromitujących i wywiadowczych. Dane o niewielkiej lub żadnej wartości dla służb jednego państwa, mogą być użyteczne dla innego. Agenci bez znaczenia z punktu widzenia sekretów wojskowych mogą być ważni z punktu widzenia infiltracji gospodarczej, politycznej lub propagandowej.

Rozważmy w tym kontekście słowa byłego premiera, Jana Olszewskiego: „Od samego początku mieliśmy kompletną nieszczelność całego naszego wew­nętrznego aparatu. Było wiadomo, że na przykład z tajnych części posiedzenia Rady Ministrów informacje natychmiast są przekazywane na zewnątrz. Wypły­wają momentalnie. Na przykład w jakimś momencie poszukiwałem jednego z ministrów w pilnej sprawie. Prosiłem sekretarkę, żeby uzyskała połączenie. Ona podejmowała jakieś kroki, w końcu okazało się, że jest on nieuchwytny. To wszystko się działo między moim sekretariatem a mną. W poniedziałek w 'Gaze­cie Wyborczej' —jeżeli pamiętam — było, że premier poszukiwał bezskutecznie ministra X. Każda informacja natychmiast przeciekała, czy to do TNic\ czy do innych pism. Z sygnałów, które otrzymywałem z TJOP — bo UOP też się tym interesował — wynikało, że oni mają jakieś swoje informacje na temat osób, różnych osób, co do których istnieją takie czy inne podejrzenia, ale że jest to na razie niesprawdzalne. Uchwytnych dowodów nie ma. Więc dałem sobie spokój, uważając, że nie przełamiemy lego, dopóki nic stworzy się pewnej całościowej koncepcji ochrony tajemnicy państwowej i osłony prac rządu>l3.

Jasne jest, że to co jest w stanie zdobyć dziennikarz, może też uzyskać wyk­walifikowany szpieg. Nawiasem mówiąc, przypomnijmy, żc korzystanie z usług dziennikarzy przez wywiady jest czymś powszechnym na całym świecie.

Co się stało z tysiącami tajnych infbmatorów MSW i MON, w tym z agentami kierowanymi do różnych społecznych organizacji i inicjatyw, tak legalnych nielegal­nych czy półlegalnych w celu ich kontrolowania lub wprost rozbijania? . Czy wszystkim pozwolono na powrót do życia bez tajnych uzależnień i profilów? Gen. Marek Ochocki, mówi, że w okresie, gdy kierował on komendą MO w województwie legnickim, było tam około 2 tysięcy . Podobna liczbę TW posiadać miała SB miasta Krakowa. W dokumentacji z kontroli sprawdzającej Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych (SUSW) podano, że w czerwcu "87 liczba TW wynosiła 3549 osób. Były wiceminister SW, gen, Dankowski mówi o zniszczeniu „dokumentów zawierających dane 760 tajnych współpracowników w woj. piotrkowskim". Czy teraz wszyscy ci agenci stali się cichymi, zacnymi obywatelami? Jaki procent z nich wycofał się z życia publicznego z własnej inicjatywy? Ilu nie pozwolono na to, szantażując i zaiazcm łudząc gwarancjami, iż nie sposób będzie ich kiedy kol wkick rozszyfrować?

Jan Rokita, przewodniczący nadzwyczajnej komisji sejmowej do zbadania dzia­łalności MSW, zauważa: „Wiele dokumentów, które mogą służyć do szantażowania przeszło w ręce prywatne. No, bo co to znaczy, że do Widackiego (a wcześniej do Kozłowskiego) zgłaszają się byli esbecy i mówią, że w zamian za przyjęcie do resortu udostępnią na przykład listę konfidentów w bydgoskiem?".

Czy dziesiątki tysięcy byłych funkcjonariuszy MSW, PZPR, prokuratur, są­dów, LWP zamieniło się w szarych obywateli niczainieresowanych polityką?

Czym zajmują się dzisiaj ludzie, którzy odchodząc ze stanowisk zabrali ze sobą wiedzę, kontakty i nierzadko tajne akta? Czy możliwe jest, by nic wykorzystywali tego dla zdobycia i pomnażania majątku nielegalnymi sposobami? Przypomnijmy, że SB miała swoich TW i KS w tak newralgicznych instytucjach jak milicja (m.in. poprzez agenturę IOF-u — Inspektoratu Ochrony Funkcjonariuszy), prokuratura,


sądy, banki, izby skarbowe, urzędy gminne, miejskie i wojewódzkie. T czy możliwe jest, by lego lypu latami kultywowane związki przesiały istnieć z dnia na dzień i nie -stanowiły dziś poważnego zagrożenia dla państwa Polskiego? Kto chce przekonać o tym społeczeństwo?

Co spodziewał się uzyskać por. SB, Marek Kuczkowski, oskarżony w procesie sprawców porwań toruńskich, przedstawiając sądowi wykradzione przez siebie tajne dokumenty mające Świadczyć, iż jeden z porwanych byl TW? Czy bronił tylko własnej skóry? Wydaje się, że bardziej niż indywidualny, rozpaczliwy aki obrony, było to precyzyjne zagranie skonsultowane z kolegami z b. firmy, mające ostrzec przed próbami rozliczania funkcjonariuszy za ich przestępstwa- Czy każdy z praco­wników SB, mający na swym koncie przestępstwa, posiada tego rodzaju polisę ubezpieczeniową? „Skoro dokumenty dotyczące tajnych współpracowników, czyli należące do kategorii największych 'prohibitów', trafiły w ręce porucznika, jakie dokumenty wynieśli pułkownicy? A generałowie?". Ilu z nich spieniężyło swe polisy obcym służbom specjalnym lub wspiera za pomocą tego typu materiałów działania rodzimych Grm delektywis tylnych?

Dlaczego spośród lysięcy funkcjonariuszy komunistycznego państwa, którzy po­pełnili przestępstwa, łamiąc ustanawiane przez nomenklaturę prawo, przed sądem udało postawić się tak nielicznych? Dlaczego śledztwa przeciw tym ludziom toczą się tak niesprawnie i przewlekle?

W tym kontekście, Jan Rokita stwierdza: „Jest też zgrzyt między nami a prokuraturą* która bardzo rozbudowuje śledztwa, zamiast wyciągać konsekwencje za lo, co już w tej chwili daje się ustalić".

Nowy proces w sprawie zabójstwa Grzegorza Przemyka miał sic rozpocząć w listopadzie '91 (śledztwo trwało od maja '90). Wśród oskarżonych o śmiertelne pobicie, poza dwoma milicjantami znajduje się wysoki funkcjonariusz Komendy Głównej MO — b. dyrektor Biura Dochodzeniowo-Śledczego. Kilka tygodni przed tym terminem prokurator prowadzący tę sprawę, odchodzi do prywatnej firmy „Morrow and Company" zajmującej się publikacją książek. Akta sprawy liczyły w tym momencie 60 tomów i poza tym prokuratorem nikt nic panował nad tym materiałem. Sprawa ponownie ma irafić do sądu w marcu '93- Nie trzeba być prawnikiem, by wiedzieć jak upływający czas potrafi wpłynąć na pamięć świadków... No cóż, są różne sposoby ochrony nomenklaturowych inte­resów — można prywatyzować także prokuratorów.

W śledztwie przeciwko funkcjonariuszom odpowiedzialnym za zastrzelenie trzech osób podczas demonstracji w sierpniu '82 w Lubinie sąd odsyła pro­kuraturze akta do uzupełnienia, wskazując, że kilkoro Świadków opisało funk­cjonariuszy, którzy strzelali. Prokuratura nic uczyniła jednak nic, by ustalić ich personalia. „Jeden ze sfotografowanych milicjantów został nawet rozpoznany jako Wiesław K. Prokuratura nie podjęła jednak żadnych czynności, aby ustalić, czy lo rzeczywiście był on" (podkr. AZ4)*

Informacje o przygotowywaniu przez prokuraturę aktu oskarżenia przeciwko b, I zastępcy ministra SW gen. Henrykowi Danfcowskiemu i dyrektorom depar­lamentu tego resortu gen. Krzysztofowi Majchrowskiemu i gen- Tadeuszowi Szczygłowi za wydawanie poleceń niszczenia dokumentów operacyjnych prasa podaje w styczniu '91* Informacje o planowanym skierowaniu do sądu aktu oskarżenia przeciwko gen. Edmundowi Bule (b- szefowi WSW)> trzem jego zastę­pcom i pięciu innym oficerom prasa podaje w sierpniu '91 .

Do procesu generałów jak dotąd (piszę te słowa w marcu *93) nie doszło!

W tej sytuacji już tylko politowanie może budzie informacja o ukaraniu za palenie akt b. PZPR dwóch płotek: byłego sekretarza ds, propagandy KM PZPR w Kraśniku i mistrza z tamtejszej elektrociepłowni, a wcześniej również etato­wego pracownika KM, wyrokami roku wiezienia z zawieszeniem oraz grzywna, 500 tys. zł..

Czy wskazówkę, jak wyjaśnić generalską bezkarność znajdujemy we wspom­nianym raporcie dla premiera? Czytamy tam; „Według wiarygodnych zeznań funkcjonariuszy, przed zniszczeniem akt operacyjnych w Wydziale XI Depar­tamentu I MSW, sporządzono ich streszczenia, a następnie ukształtowane w ten sposób informacje przelano na dyskietki komputerowe i oddano przełożonym.

Nie wiadomo, kto obecnie dysponuje zmagazynowaną na dyskietkach wiedzą. Gen- Jaruzelski, Kiszczak, Pożoga, Buła, a może również KGB i GRU?",

Anaiol Lawina, szef zespołu badającego sprawę FOZZ w NiK-u, w wywiadzie opublikowanym na początku lipca '92, zapytany, dlaczego sprawa FOZZ ciągnie się tak długo, stwierdza: „Mógłbym mówić o opieszałości policji i prokuratury, ale najbardziej brakuje politycznej woli załatwienia sprawy" (podkr. - AZ?cj. Jeśli słowa Lawiny potraktować poważnie, to jaką opinię wystawia ta sytuacja instytucjom naszego państwa i jego elitom z jednej strony oraz większości środ­ków masowego przekazu nic wypełniających swych powinności publicznych, ze strony drugiej? Jak inaczej wyjaśnić taką sytuację niż przez przypuszczenie, że ludzie i instytucje, w ten czy inny, sposób powiązane z aferzystami kontrolują !ub/i paraliżują organa przestrzegania prawa oraz znaczną część mass mediów? O jakie powiązania chodzi?

We wspomnianym już raporcie przygotowanym przez Wydział Studiów MSW w maju '92 dla premiera Olszewskiego czytamy: „Wielkie afery finansowe, jak

Art-B i FOZZ były dokonywane pod osłoną i z. udziałem oficerów i agentury byłego Zarządu II Sztabu Generalnego WP i Departamentu I MSW- G-Żemek — główny podejrzany w śledztwie w sprawie FOZZ — był tajnym współpraco­wnikiem Zarządu II Sztabu Generalnego WP, podobnie jak kilku jego współ­pracowników. Prezes Rady Nadzorczej FOZZ, wiceminister finansów Janusz S, najpierw był tajnym współpracownikiem, a następnie kadrowym pracownikiem wywiadu na etacie niejawnym- Dający osłonę spółce Ari-B, b. prezes NBP Grze­gorz W. był tajnym współpracownikiem Departamentu I MSW" .

Natomiast Janusz Zemke5 wieloletni pracownik aparatu partyjnego, były sek­retarz KW PZPR w Bydgoszczy, poseł SLD5 członek komisji sejmowej badającej wykonanie uchwały lustracyjnej, powiada tak; ^panowie Macierewicz, Naimski i ich współpracownicy z tak zwanego wydziału studiów, cierpią na łagodną manię prześladowczą, czy tez rodzaj obsesji. Ze śmiertelną powagą wmawiano komisji, że istnieje międzynarodowa mafia byłych agentów, którzy zawładnęli gospodarką. Penetracja archiwów pozwoliła ustalić następujące fakty: jedna z osób podej­rzanych w aferze FOZZ była w przeszłości zatrudniona w wywiadzie- Z kolei ktoś z rodziny jednego szefów Art-B był kontaktem operacyjnym wywiadu. Zna­leziono ślad pozwalający domniemywać, że pewien wysoki urzędnik bankowy w dalekiej przeszłości miał luźne powiązania z wywiadem. Na tej podstawie wysnuto karkołomny wniosek, że agenci doprowadzili do ruiny polską gospodarkę i dopóki nie zostaną do końca zdemaskowani, to Polska będzie tonąć w kryzy­sie1 , Zwróćmy uwagę: daleka „przeszłość", "ktoś z rodziny" i „luźne powią­zania". To wszystko rzekomo tak samo nieistotne jak komunistyczna przeszłość dzisiejszego posła.

W tym kontekście pytanie, dlaczego warszawska policja przez tak długi czas nie jest w stanie Tózprawić się z mafiami taksówkarskimi " byłoby jużczepianiem się drobiazgów, gdyby nic świadomość, że na całym świecie taksówkarze wykor­zystywani są jako informatorzy służb specjalnych.

Jak tłumaczyć powtarzającą się bezkarność wielkich aferzystów, jak nie po­przez rozprzężenie lub nawet sparaliżowanie newralgicznych instytucji państwa (policji, prokuratury, sądów, służb celnych, skarbowych, bankowych, kontrolnych czy środków masowego przekazu) za pomocą układów nieformalnych, w rym agentura! nych? Kio ostrzegł głównych bohaterów sprawy Art-B, umożliwiając im wyjazd na czas? Nawet jeśli faktycznie uczyni! lo Maciej Zalewski (wcześniej poseł PC, obecnie członek klubu Polskiego Programu Liberalnego), to przecież i tak ktoś musiał dać mu cynk...

Sprawie Art-B warto poświęcić uwagę w ogólniejszym kontekście. Dokład­niejsza jej analrza zapewne wykazałaby, iż narośl układu postnomenklaturowego w naszym życiu publicznym doprowadziła do degradacji także znaczne obszary elit postsolidarnościowych, nie potrafiących się oprzeć wczesnokapitalis tycznej gorączce bogacenia się. Józef Daiski twierdzi wprost, iz mamy do czynienia ze zlewaniem się obu nomenklatur: "Dawnej komunistycznej (nie mylić z obecnymi członkami SdRP) i nowej solidarnościowej, która rozmiarami afer, korupcją i okradaniem społeczeństwa prześcignęła komunę"24.

Tego typu zagrożenia sygnalizuje wypowiedź Jadwigi Staniszkis z grudnia '91; „Ślcdzj&m uważnie mechanizmy odrzucenia przez Sejm zarówno kandydatury Dą­browskiego na prezesa NBP, jak i specjalnych uprawnieh dla rządu. Ci, którzy byli za odrzuceniem, myślę lakzc o SdRP, prawdopodobnie nic tyle bronili pryncypiów demokracji, ile raczej olbrzymich interesów, które wtedy właśnie odbywały się na transferach dewizowych- Puste ruble, za które niczego nic wysyłano, wymieniano po bardzo dobrym kursie bankowym na złotówki i później na dolary. I jednocześnie dziwna polityka personalna. Szefem Departamentu Dewizowego w Ministerstwie Finansów jest były asystent prof. Sołdaczuka w Akademii Nauk Społecznych przy KC. Szefem Departamentu Polityki Celnej jesl również osoba z tejże akademii. Ci ludzie podejmują decyzje dotyczące tego, kto i jak będzie tworzył kapitał i jakie będą nasze ptzyszłe usytuowania (i zalcżnofid) w systemie światowym. Równo­cześnie toczą się przewlekłe spory o obsadzenie prezesury NIK czy NBP i praktycznie nie istnieje decyzyjne centrum.

M W rozmowie z Piotrem R.Daczkiem, NC, nr 31, 0l.0fi.92, s. 11MV oraz import konkurujący z rodzimą produkcją. Oficjalnie wysoki kurs rubla i niski dolara spowodował olbrzymie możliwości transferu bez żadnej kontroli. Były i ^wOT-mafijnc układy: Universal, Agrotechnika. Grupy nacisku z zewnątrz działają leż wokół elit politycznych, Żony niektórych polityków pełnomo­cnikami różnych firm zachodnich. Jest to po prostu kupowanie wpływów za niewielkie zresztą pieniądze. Wytwarza się sytuacja umiędzynarodowienia państwa i zarazem jego prywatyzacji "(pod kr. A2r^.

Czyż te wszystkie przykłady nie są przejawem sytuacji, w której „politycy zdają sobie sprawę, że agentura jest obecna we władzach i niczego w związku z tym nie próbują przedsięwziąć"? i, czy skutkiem jest tylko, jak zauważył Krzy­sztof Wyszkowski, „upadek moralności w polityce i manipulowanie społeczeń­stwem"? Zgoda na swoistą "grę teczkami", na wzajemne wiązanie rąk, na swoisty pat politycznej gry, utrwalenie patologii życia politycznego, na prag­matyczne traktowanie jej jako czegoś normalnego i nieuniknionego? Zdaniem Janusza Korwina-Mikke, jest to sytuacja typu: „my nie ujawnimy waszych agen­tów, jeśli wy nic ruszycie naszych". Czym więc są wypowiedzi prezydenta Wałęsy o „asach z rękawa" jak nie uczestnictwem w grze teczkami?

Gdy, podlegając ministrowi Henrykowi Majewskiemu, Milczanowski doko­nywał "sprawdzeń grupowych danych znajdujących się w Biurze Ewidencji i Archiwum UOP" robił to ponoć wyłącznie na wewnętrzne potrzeby urzędu. Urząd ten jednak — mam nadzieję — nic pracuje tylko dla siebie, A skoro tak, to wyniki "sprawdzeń" były do dyspozycji ekipy ówcześnie kierującej rządem. Czy możemy mieć pewność, że potrafiła ona oprzeć się pokusom związanym z posiadaniem materiałów nadających się do nieuczciwych zastosowań? To tylko w interesie PoJski leży ujawnienie i usunięcie agentów z parlamentu. W interesie różnych sił politycznych korzystniejsza może być gra polityczna, w której ma się na przeciwników lub sojuszników kompromitujące materiały. W tej perspek­tywie, ludzie Macierewicza — niezależnie od wszystkich błędów związanych z operacją lustracyjną —już w samym założeniu badali archiwa w celu publicznego ujawnienia SB-cckich materiałów i rozładowania bomby agenturalnej.

Postawić trzeba bardziej ogólne pytanie. Czy materiały operacyjne, mogące stanowić skuteczne narzędzie oddziaływania na tysiące osób, są obecnie rozpro­szone, czy też jakaś ich znaczna cześć jest skoncentrowana w nielicznych rękach? Czyich: postkomunistycznych czy postsolidarnościowych, krajowych czy zagra­nicznych? I nie można nic spytać się leż, czy ci, w rękach których znalazły się tajne materiały, poza zasobami ekonomicznymi i informacyjnymi, dysponują tez obecnie możliwościami działań operacyjnych? W tym kontekście zazwyczaj wska­zuje się na firmy detektywistyczne. Poświęćmy im zatem nieco uwagi.

„PRYWATNI" DETEKTYWI

Rzeczywiste możliwości operacyjne posiadane przez agencje detektywisty­czne nie są w pełni znane33. W jakiej mierze liczne i niejednokrotnie liczebne firmy ochroniarsko-detektywistyczne ("Ocenia się, że obecnie w firmach ochro-niarskich i detektywistycznych pracuje od 100 do 150 lys. ludzi. (-„) A zatem jest to grupa liczniejsza niż wszystkie siły policji razem wzięte'^) służą, lub mogą służyć, przedłużeniu zdolności operacyjnych byłych służb specjalnych? Na ile są, lub mogą być, narzędziem działaludzi z układu postnomenklaturowego? To, iż pracuje tam wielu fachowców doświadczonych w prowadzeniu bezpraw­nych lub realizowanych na granicy prawa działań nie jest tajemnicą dTa nikogo. Czy obecnie wszyscy,'jak jeden maż, wyzbyli się niedobrych nawyków? Mil­czanowski o prywatnych detektywach mówi tak: „Niektórzy bezprawnie przyz­nają sobie uprawnienia policji. Zastępują legalne sądy i komorników, posługują się argumentami zbliżonymi do szantażu. Dostaję sygnały, że w pewnych wypad­kach stosują środki techniki operacyjnej, podsłuchują rozmowy przy użyciu urzą­dzeń elektronicznych. Tego im nie wolno robić" .

Ustawa z 23 grudnia łS8 o działalności gospodarczej, będąca jedynym aktem prawnym dopuszczającym prowadzenie tego typu firm, „wskazywała jedynie, kto jest władny wydawać koncesje. Nie przewidziano jednak konlroli nad tego typu działalnością. Dopuszczono tym samym kilka tysięcy firm do niekontrolowanej działalności w sferze bezpieczeństwa publicznego" (podkr- AZ).

Jakie są powiązania miedzy firmami dc icktywis tycznymi i postkomunisty­cznym kapitałem? A z zagranicznymi służbami specjalnymi? Mówi szef agencji ochrony osób i mienia „Point": „Pracujemy dla ambasad i są to ambasady potęż­nych krajów. Mam wyłączność na wożenie pieniędzy jednego z mocarstw, a inne oddało wszystkie swoje prywatne rezydencje pod naszą wyłączną ochronę"

Jasne jest, iż „potężne kraje" nie zatrudniają do newralgicznej działalności firm, które nie zostały przedtem sprawdzone. Jakimi metodami? Jest i kwestia taka:

1. wspomniana agencja nie jest jedyną pracującą dla placówek państw obcych;

  1. w tego typu agencjach pracuje wielu byłych oficerów polskich służb spec­jalnych, tj. ludzi znających rozmaite tajemnice państwowe; liczni członkowie ich rodzin i koledzy dalej zatrudnieni są w policji, UOP-ie i WSI;

  2. czy agencje te naprawdę wynajmowane są przez ambasady jedynie dla wożenia pieniędzy i wykonywania podobnego rodzaju prac „fizycznych"?

We wspomnianym j uż raporcie MSW pi. „Podstawowe wewnętrzne zagro­żenia bezpieczeństwa państwa" z marca ł92, o firmach ochrony mienia czytamy: "Skalę zagrożeń potęguje fakt, iż równolegle do interakcji: branża security — świat przestępczy może następować infiltracja tego rynku przez obce służby specjalne. Przesłanki do takiego wnioskowania daje fakt plasowania się na pol­skim rynku przedsTawicielstw firm security? wielu państw świata, gdzie zinstytuc­jonalizowana, głęboka kontrola służb specjalnych nad tą branżąjest stałą praktyką. Przedstawicielstwa starają się wiązać ze swoimi polskimi odpowiednikami, two­rząc np. joint-vemures. Powyższe zagrożenia zwielokrotnia podejmowanie prób integrowania się firm security w związki regionalne, a następnie ogólnopolskie.

Ewentualne powodzenie tych działań może doprowadzić do powstania liczącej się siły, owładniętej patologiami społecznymi i wpływami obcych służb spec­jalnych, kierowanej przez byłych funkcjonariuszy aparatu władzy PRL".

"Wprost", pisząc o prywatnym oddziale komandosów od trzech lat tworzonym przez Aleksandra Gawronika, podaje, iż „Na kontrolę postępów, jakie czyni grupa, przyjeżdża instruktor z Biura Ochrony Rządu". Pan instruktor zapewne jest zatrudniony tu na podstawie umowy-zlecenia. Gdzie zarabia więcej: w rządzie czy na boku? Wobec kogo opłaca mu się być lojalnym na dłuższą metę? W którą stronę następuje przepływ informacji?

Węgicrkicwicz w książce „Aleksander Gawronik: gra o miliardy" pisząc o oddziale ochroniarzy Gawronika podaje wiele informacji tożsamych z danymi Michalaka; o instruktorze z BOR-u jednak nie wspomina. Węgierkiewicz podaje natomiast inny zadziwiający fakt: „Kandydatów do pracy poszukuje się w całej Polsce, korzystając z kontaktów osobistych, ale także poprzez WKU, gdzie pro­wadzi się dokładne spisy na wypadek mobilizacji"35. Na jakiej podstawie prawnej wojskowe Wojewódzkie Komendy Uzupełnień, gromadzące dane osobowe o zna­czeniu dla bezpieczeństwa państwa, występują w roli biur pośrednictwa pracy?!

KTO DZIŚ CHRONI TAJEMNICE PRL-U?

Czy dzisiaj istnieje jakiś interes publiczny w utajnianiu tajemnic z okresu PRL it jeśli tak, to jakich? Czy jacyś poważni historycy uzyskali dostęp do akt różnych PRL^owskich resortów, by w sposób systematyczny badać wpływ ra­dzieckich służb tajnych na dzieje powojennej Polski, na naszą wewnętrzną poli­tykę? 36 Czy ktokolwiek prowadzi lub zamierza prowadzić takie badania? Sposób potraktowania zasobów archiwalnych MSW przez ministrów solidamościowgo pochodzenia na pewno takie badania utrudnia. Antoni Zieliński, w ł91 dyrektor Centralnego Archiwum MSW wskazuje, iż „Odtajnianic dokumentów organów bezpieczeństwa jesl z natury swej rzeczą skomplikowaną, a utrudni ją jeszcze z pewnością realizacja propozycji UOP, który chce podziału materiałów w zależ-ności od kompetencji instytucji wyłonionych z dawnego MSW. Tak więc Central­nemu Archiwum przypaść miałyby jedynie dokumenty administracyjne. Policji — dawne akta milicji, UOP zaś wziąłby akta byłych organów bezpieczeństwa, szczególnie tzw. operacyjne. (...) Rozrywając materiały, wytworzone przez jed­nego twórcę — co już jest niezgodne z powszechnie obowiązującymi zasadami archiwalnymi — uniemożliwia się rzetelne badanie historii Polski w latach 1944-1990"*7.

W kwietniu '91 na posiedzeniu Krajowego Komitetu Obywatelskiego Jan Olszewski powiedział m.in.: „Fakt, żc Łylko u nas — może poza Rumunią — nie ujawniono żadnych materiałów dotyczących SB i służb specjalnych, jest swoistym skandalem. Co więcej, nadal robi się wszystko, aby to uniemożliwić. Byli funkcjonariusze SB, którzy chcą ujawnić przestępstwa — często zresztą wykonywane na rozkaz—zwracają się w lej sprawie do obecnych zwierzchników resortu o zwolnienie ich z tajemnicy służbowej. Mimo jednak odejścia z owej służby, zwolnień takich otrzymać nie mogą"3*.

Pytanie tytułowe tego fragmentu nasuwa się też w kontekście utajnienia części akt sprawy w procesie zabójców księdza Popiełuszki. Wniosek skierowany w lutym ł92 do wiceministra SW Andrzeja Zalewskiego o odtajnienie całości akt został odrzucony bez słowa, „Prokurator Szafnicki nie potrafi zrozumieć, dlaczego wiceminister z gabinetu rządowego — opowiadającego się za szerokim ujaw­nianiem przeszłości — uważał, że zeznania ponad 200 byłych pracowników SB, dotyczące nie istniejącego już Departamentu IV, odległych lat i innej epoki -— nadal muszą być tajne"

Jednym z efektów pracy powołanej przez Sejm X kadencji Komisji Nadzwy­czajnej do Zbadania Działalności MSW było powstanie raportu wskazującego na istnienie w Departamencie IV „zorganizowanej grupy przestępczej działającej przeciwko duchowieństwu katolickiemu. Tekst raportu zawierającego personalia pracowników grupy 'D* Komisja w lutym br. [tj. ł91 — AZj przekazała Pro­kuraturze Generalnej. Poseł Rokita nie był jednak w stanie zapoznać z jego treścią ani postów na posiedzeniu plenarnym Sejmu, ani dziennikarzy na kon­ferencji prasowej, został bowiem zobowiązany do zachowania tajemnicy pod rygorem sankcji karnych (sic?) przez ministra spraw wewnęirznych Henryka Ma­jewskiego. W ten sposób jedna z najbardziej ponurych tajemnic SB nadal nie może stać się przedmiotem społecznej oceny .

W czasach podziemnej „S" Jerzy Milewski kierował Biurem Brukselskim tej organizacji. W świetle licznych wpadek transportów materiałów z zagranicy dla podziemia w kraju oraz ujawnionych ostatnio (m.im. przez gen. Pożogę) informacji, nic ulega wątpliwości głęboka infiltracja tego Biura i jego kontaktów przez służby specjalne PRL. W tym kontekście Irena Lasota (obecnie dyrektor Nowojorskiego Insiitute for Democracy in Eastcm Europę) mówi o Milewskim: „Uważam, że nikt nic zrobiłby gorszej roboty w Brukseli. Gdyby okazało się, że wynikało to nic tylko z niekompetencji Jerzego Milewskiego, sprawa byłaby bardzo poważna. Dotyczyłaby świadomej de konspiracji struktur podziemnych. Trzeba pamiętać, że Biuro Brukselskie posiadało więcej informacji na temat konspiracyjnej Solidarności niż ktokolwiek, nawet w Polsce", Na pytanie dziennikarki „Czy jest możliwe sprawdzenie, w jaki sposób SB kontrolowała działalność Biura Brukselskiego?1' Lasota odpowiada: "Odpowiedź znajduje się w aktach MSW, wywiadu i kontrwywiadu w Polsce. Obawiam się, że w niektórych wypadkach — tylko w archiwum KGB.

Komisja Krajowa NSZZ „S" powinna wystąpić do MSW, wywiadu i kontrwywiadu o udostępnienie materiałów dotyczących Inwigilacji! Infiltrac­ji Solidarnofici".

Niestety, nie słyszałem o takim wniosku! A od listopada '91 Milewski jest szefem działającego przy Urzędzie Prezydenta Biura Bezpieczeństwa Narodo­wego w randze ministra stanu. W czerwcu '92jego nazwisko umieszczone zostaje na dostarczonej przez min. Macierewicza liście osób (nr 63), których dane jako TW znalazły się wśród zapisów archiwalnych MSW4 .

Być może p- Milewski jest czysty jak łza. Szkoda jednak, iż nic nic zrobiono w celu upewnienia o tym opinii public/.nej.

Jesienią '92 Andrzej Jędrzejczyk prowadzący śledztwo w sprawie śmierci w '77 studenta Stanisława Pyjasa, ustępuje zc stanowiska naczelnika Wydziału Śled­czego Prokuratury Wojewódzkiej w Krakowie- Jędrzejczyk twierdzi, iż doszedł do „miejsca, w którym należy ujawnić 'tajnych, współpracowników SB*, którzy w liczbie co najmniej 12 operowali w najbliższym otoczeniu Pyjasa, a którym on ufat bezgranicznie. Ponoszą oni moralną odpowiedzialność za jego Śmierć* jeśli zaś udowodni się im pomocnictwo, będą odpowiadać karnie za współudział w morderstwie. Od sierpnia 'leżakuje1 w Ministerstwie Sprawiedliwości mój wniosek O ujawnienie tych "tajnychwspółpracowników1. 'Współpracownicy'jako ludzie wykształceni, z 'opozycji', ulokowali się pewnie w różnych instytucjach i organach. Dla nich ujawnienie to 'być albo nie być'.(„.) Mimo upływu 14 lat nadal widzę szansę wykrycia sprawców mordu. Pod warunkiem, żc nikt nic będzie utrudniał mi postępowania. Prokurator nic ma możliwości dokonywania tzw. czynności operacyjnych. Kiedy wynikła konieczność takich czynności, zwró­ciłem się do Urzędu Ochrony Państwa, Do UOP dlatego, żc w policji nadal zatrudniony eh jest wielu byłych funkcjonariuszy SB, których udziału w tym przestępstwie nic mogłem wykluczyć. Z UOP otrzymałem kuriozalną odpowied*, że Urząd Ochrony Państwa nie ma możliwości przeprowadzenia czynności opera­cyjnych, Kiedy zażądałem z przejętego po SB archiwurn akl dotyczących in­wigilacji Pyjasa i opozycyjnego środowiska studenckiego wokół niego, otrzy­małem odpowiedź, że akta te zostały zniszczone. Może rzeczywiście tak było, tylko wówczas obowiązkiem UOP było bezzwłoczne zawiadomienie o tym proku­ratury, aby ta wszczęła dochodzenie o niszczeniu akt. Tego dotychczas UOP nie uczynił"

Jeśli jest prawdą, że za decyzjami o podtrzymaniu tajności wielu innych, materiałów PRL-owskich bezpośrednio stoją interesy i decyzje UOP-u, to czyż można uniknąć niepokojących podejrzeń, iż firma ta, w której pracują tysiące byłych funkcjonariuszy SB, broni w ten sposób nie tyle interesu Państwa Pol-skiego, co interesów Judzi starych układów? Przypominam, że w UOP-ie „w służbach opercyjnych jest dwie trzecie starej kadry"45.

Dziwi też duża liczba TW w tej sprawie. Kilka miesięcy przed śmiercią, Pyjas, wraz z kolegami, współpracowała KOR-em. Liczba TW może wskazywać, iż w Krakowie w grę wchodziła grupa opozycyjna, której działalność zainic­jowana była przez SB. Rzeczą dość często w praktyce MSW spotykaną było przechodzenie ludzi będących TW podczas studiów do pracy w SB po ich ukoń­czeniu. Czyżby wśród ludzi, których ujawnienia domaga się prok. Jędrzejczyk byli kadrowi pracownicy SB, obecnie pracujący w UOP? UOP mógł też, np. przejąć niektórych TW ze sprawy Pyjasa i wykorzystywać ich do swych celów. Jeden z moich konsultantów, cmcrylowany wyższy oficer LWP zwrócił mi uwagę w kontekście tej sprawy na swój przypadek- W okresie stalinowskim donosiło na niego dwóch przyjaciół. Obecnie jeden z nich jest pisarzem, drugi był profe­sorem wyższej uczelni. W '89 materiały sprawy tego oficera (związane z jego działalnością w AK) zostały zniszczone — wraz z danymi donosicieli. Łatwo sobie wyobrazić, jak wielkim skandalem środowiskowym stałoby się ujawnienie "drugiej" strony aktywności życiowej tych osób — choć tu w .grę nie wchodzi tragiczna śmierć, tak jak w sprawie podjętej przez prokuratora Jedrzejczyka.

Jeśli nawet założymy przez chwilę, iż TW ze sprawy Pyjasa są dzisiaj fak­tycznie niezwykle polskiemu państwu przydatni, to przedkłada tu się raczej wąt­pliwe interesy operacyjne i polityczne nad pewne jasne wymagania prawne i moralne. Powtarza się praktyka stosowana przez wszystkie bodaj policje (w tym oczywiście i komunistyczne): toleruje się ludzi łamiących prawo, gdy zgadzają się zostać lub być nadal naszymi ludźmi. Jak jednak w tej sytuacji można marzyć o rozliczeniu si^ z dziedzictwem przeszłości?

Krzysztof Kozłowski mówi: „Gdy byłem jeszcze ministrem, prokurator wniósł o ujawnienie trzech 'TW'. Podał ich pseudonimy i twierdził, że mają coś na sumieniu. Zbadałem to i — można mi wierzyć albo nie — wymienieni 'TW nie mieii nic wspólnego ze śmiercią Pyjasa. Byli wykorzystani jedynie do zbie­rania informacji. Prokuratorzy mówią, że o tym. co jest przydatne do procesu powinien decydować sąd. Ale chodzi O precedens —jeżeli zaczniemy ujawniać 'TW', będzie to miało negatywne konsekwencje w przyszłości"- Panie mini­strze, to jakieś nieporozumienie: formułka „można mi wierzyć lub nie" nadaje się do dyskusji przy piwie, a nie przy rozstrzyganiu kwestii procesowych!

Zasygnalizujmy też problem ogólniejszy — właściwy dla całej refleksji nad polityką: co się w ostatecznym rozrachunku traci, a co zyskuje? Jakie są granice kompromisu z bezprawiem? Jak dalece można się posunąć w stosowaniu środków niemoralnych i nielegalnych, w lym po prostu podłych, w pracy instytucji mającej być Urzędem Ochrony Państwa praworządnego?

"CZWARTA WŁADZA" — KOMU SŁUŻY?

Jarosław Kurski komentując swój głośny tekst „Wódz — przedostatni roz­dział", w którym byli urzędnicy Kancelarii Prezydenta poddali Belweder surowej krytyce, pisze, iż jego publikacja „była testem na istnienie w Polsce tzw. czwartej władzy — wolnej prasy. Test wypadł negatywnie. W Polsce jest wprawdzie wolna prasa — lecz nie jest jeszcze czwartą władzą*'. Moim zdaniem, jest jeszcze gorzej niż sądzi Kurski. Trudno bowiem byłoby twierdzić, iż z prasą wolną i niezależną w szerszej skali mamy do czynienia. Te same siły, które paraliżują naszą klasę polityczną, kontrolują liczne środki masowego przekazu. Dlatego właśnie prasa nie jest w stanie pełnić zadania kontrolowania i — pośred­nio — oczyszczania tej klasy.

Pod rządami PZPR środowisko dziennikarskie było nasycone agenturą w stopniu szczególnie wysokim. Oto wypowiedź b. funkcjonariusza SB: "Wśród dziennikarzy to trzeba było szukać czystego, takiego, który już z kimś nie współ­pracuje. Jak się juz taki znalazł, to się moi koledzy bili, który ma go przejąć, pozyskaćłł4S. Tytułem przykładu, przypomnijmy, że przy okazji nowego śledztwa

w sprawie śmierci Gtzegoiza Przemyka ujawniono, iż w okresie śledztwa pier­wotnego „Powołano trzyosobową grupę propagandową oficerów SB, która inspi­rowała publikacje zgodne z celem postawionym przez MSW. (...) Jak wynika zdokumentów, z grupą tą współpracowali niektórzy dziennikarze centralnych pism'rt . Jasne jest, że tego typu sytuacje nie były niczym nadzwyczajnym w życiu komu­nistycznego dziennikarstwa. Bardziej niepokoić musi jednak wątpliwa rola dzien­nikarstwa postsolidarnościowego — nieźle to ilustruje jego stosunek do sprawy FOZZ.

Nie może w tej sytuacji dziwić siła propaganda która w oczach wielu ludzi zdołała sprowadzić problem LiD do absurdu. Trudno też uwierzyć, że taktyka szumu informacyjnego nie bywa stosowana z premedytacją. Czy histeryczne wypowiedzi padają częściej z ust zwolenników lustracji, czy leż jej przeciwni­ków? Czyż nie chodzi o to, by stworzyć wrażenie chaosu informacyjnego oraz bagna moralnego i politycznego, z których nie sposób wyłowić nic wyraźnego i jednoznacznego? Nie wykluczam, że w tej grze posunięto się nawet do sprowokowania oskarżeń już od samego początku bezpodstawnych, łatwych do odparcia, aby skompromitować samą ideę lustracji. Taki właśnie charakter zdaje się mieć przypadek z przedstawionym przez JJCaczyńskiego słynnym zdjęciem, na którym znajdować ma się Wachowski.

Szereg publicystów zauważyło już niepokojące zjawisko: nasi politycy, to ludzie bez honoru. Oskarżani publicznie o czyny kryminalne lub choćby tylko niegodziwe moralnie ani myślą się usprawiedliwiać, nie domagają się wycofania zarzutów ze strony swych oskarżycieli. Nie powołują ich przed sąd za uszczerbek czci spowodowany fałszywymi zarzutami ani nie podają się do dymisji. Na przy­kład Lech Falandysz z kancelarii Prezydenta. Umieszczony w czerwcu ł92 na liście Macierewicza, przez ponad pół roku nic zauważa problemu. Dopiero gdy Jan Parys ponownie wymienia jego nazwisko jako TW, Falandysz budzi się i obiecuje podać sprawę do sądu.

Najbardziej głośne — i ważne z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa — są chyba prz.ypadki Krzysztofa Skubiszewskiego i Mieczysława Wacho­wskiego. A z 17 wyższych oficerów MON i MSW oskarżonych przez Sza­niawskiego o to, iż są ludlmi KGB, żaden (powtarzam: żadenl) nie skorzystał z prawa ochrony swego imienia na drodze sądowej. I to w sytuacji, gdy resort obrony oferował swoim oficerom w tej sprawie pomoc prawną . Może określenie „człowiek KGB" z niczym niestosownym się owym oficerom nie kojarzy?

Takie zachowanie przesianie dziwić, jeśli przyjmiemy, iż wiele z osób, którym stawia się tego typu zarzuty, to faktycznie aktualni lub byli agenci, czy też ludzie na różne inne sposoby zdeprawowani przez stary system. Honoru albo nigdy nie mieli, albo zostali pozbawieni gojuż dawno, zaś ich mocodawcy nie pozwalają im wycofać się z życia publicznego tak długo dopóki są przydatani. Z kolei niektórzy inni członkowie naszej klasy politycznej — mogli nigdy agentami nie być, lecz działając w zdegenerowanym otoczeniu społecznym — utracili miary moralne.

Przywołajmy marginesowy, ale chyba znamienny przykład Sprawa Andizeja Anusza, wcześniej posła Porozumienia Centrum, a obecnie w Ruchu dla Rzeczypospolitej, w stosunku do którego „Rada Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego stwierdziła, iż jego praca magisterska została przepisana z pracy mgr Marka Rymszy w stopniu uniemożliwiającym uznanie jej za samodzielną \ Człowiek, któremu zaL rzucono złodziejstwo intelektualne, dalej funkcjonuje sobie w naszym życiu publicznym, udziela licznych wypowiedzi prasowych, występuje na konferencjach. Nie słyszałem, by któraś z nich poświęcił oczyszczeniu się z zarzutów.

Zjawisko ludzi bez honoru piastujących funkcje publiczne, nic przybrałoby takich horrendalnych rozmiarów, gdyby w Polsce istniały i spełniały swe zadania, niezależne środki masowego przekazu. Gdyby ludziom, którym postawiono powa­żne zarzuty nic dawano spokoju tak długo jak icb sprawa-nic ulegnie wyjaśnieniu. Gdyby, na przykład, sporządzono (i drukowano co tydzień) aktualną listę hańby. Wykaz osób publicznych obciążonych poważnymi zarzutami, którzy nie uczynili nic, by się z nich oczyścić — licząc, czy to na przyschnięcie danej sprawy pod natłokiem nowych sensacji lub też pragnąc utrzymać się na swych stanowiskach tak długo, by przed odejściem ustawić się na przyszłość. To nasze środki maso­wego przekazu współodpowiedzialne są za to, iż wiele spraw zbyt łatwo i szybko przysycha, że prokuratury rozmydlają śledztwa. Jak może jednak być inaczej przy obecnym stanie naszych pozornie jedynie spluralizowanych — środków masowego przekazu? Zresztą, być może bardziej zdrowa moralnie jest obecna sytuacja od polegającej na tym, iż agenci usytuowani w prasie próbują rozliczać agentów w ośrodkach władzy?

Wydawnictwo BGW samodzielnie, bez zgody autorów cenzuruje tekst książki "Kim pan jest, panie Wachowski?". Wycina rozdział, w którym autorzy umieścili.

jak mówią, „wszystko, co udało Się nam zebrać na temat agenturalnej działalności Wachowskiego. Usunięto też zbyt ostre, zdaniem wydawnictwa, sformułowania dotyczące np. sfery obyczajowej i działalności finansowej Wachowskiego w la­lach 80. (...) Proces wydawania książki byt kontrolowany pizcz Belweder. Radcą prawnym BGW jest żona szefa Zarządu Śledczego UOP, płk. Wiktora Fonfary, który według naszych danych był razem z Wachowskim na kursie SB w Świdrze. Zaraz po złożeniu go w wydawnictwie tekst naszej książki trafił do rak Wa-chowskiegoTł54,

Inny znaczący przypadek, 10 rozmowy z b. szefem ochrony Jaruzelskiego, płk. Arturem Gotówko. Na konferencji prasowej po wydaniu książki. Gotówko oświadcza, „żc bez jego zgody już po autoryzacji wywiadu-rzeki jego rozmówca Henryk Piecuch wycofał z druku ponad 100 stron. Henryk Piecuch przyznał, że posląpił tak po spotkaniu z gen. Jaruzelskim i kilkunastogodzinnej rozmowie"55.

Warto by też ■—z punktu widzenia szkicowanego tu stanu rzeczy — przyjrzeć się dokładniej powodom opóźniania prac nad ustawą likwidującą monopol pań­stwowej telewizji i radia. Dla kogóż to przeszkodą jest czwarta spluralizowana władza (a nie będąc rzeczywiście pluralistyczną nie jest ona w stanie pełnić zadań kontroli demokratycznej), w sytuacji gdy trzy wyodrębnione konstytucyjnie władze państwa są uzależnione przez niejawne pozakulisowe siły i wpływy?

Dramatyzm sytuacji polega na tym, iż wszyslko niestety wskazuje na lo, iż w państwie naszym nie ma dziś żadnej instytucji zdolnej pełnić funkcje zdrowego rdzenia, swoistego koła zamachowego obecnej transformacji, i zarazem sita sele­kcjonującego patologie i bezprawie.

Należy zwłaszcza mieć poważne wątpliwości co do zdolności UOF i od­powiednich służb WP do skutecznego wypełniania ich konstytucyjnych zadań. Po pierwsze, są uzasadnione obawy co do lojalności wielu fachowców przejętych, po PRL-u. Po drugie, pracuje tam wielu nowicjuszy dopiero uczących się rze­miosła, zależnych przeto od swych bardziej doświadczonych kolegów. Po trzecie, obecny okres przebudowy, chaosu, rozprzężenia, nierzadko histerycznego pędu do bogacenia się, nie może nic korodować moralności także pracowników tajnych służb. Wielu (rudno oprzeć się pokusie wymiany informacji na pieniądze. Inni miast reguł prawa wolą respektować nieformalne „życzenia" Belwederu.

Prawie pewne jest, iż tajne służby są niemal całkiem przejrzyste: tak dla wywiadów obcych jaki rodzimych elit postkomunistycznych. Tak to przynajmniej wygląda w świetle licznych materiałów publikowanych przez Urbanowskie „Nie". Opisano tam np. śledzenie polityków SdRP w ramach operacji „Pamela", przed­stawiając szczegóły, których nic mogły znać osoby poddane inwigilacji . Ale czy jest się czemu dziwić, gdy dyrektorem prawnym wydawcy tygdonika „Nie" jest b, dyrektor Biura Śledczego MSW, a potem zastępca prokuratora generalnego PRL w latach ł80 Hipolit Słarszak? . Ile wie, koga zna taki człowiek? Kto jemu ufa, komu on ufa?

Według docierających do mnie informacji tak w UOP-ie jak i w WSI praca operacyjna leży: brak jest nowych pozyskań, nie odbywają się spotkania nawet z tymi dawnymi TW, którzy wyrazili gotowość współpracy z obecnymi służbami.

Wszelakiej maści agenci: państw, kapitałów małych i dużych, krajowych i zagranicznych oraz mafii różnorakich, mają dziś w Polsce szerokie pole do dzia­łania nie tylko dlatego, że sprzyja im nieuchronny bałagan wielkiej transformacji. Mają je w znacznej mierze dlatego( iż dziedzictwo komunizmu uformowane jest w układ paraliżujący zdolności organizmu społecznego do walki zc schorzeniami.

Bezpodstawne są na pewno obie skrajne tezy: ta, iż nie Istnieje żaden układ postkomunistycznych powiązań nieformalnych, wywierający istotny wpływ na liczne sfery życia publiczno-państwowego oraz ta, że mamy od czynienia z dawnym nomcnklaturowym układem, działającym w nieomal nienaruszonej strukturze wpływów i możliwości. Prawda leży gdzieś pomiędzy tymi skraj­nościami — co wcale nie oznacza, iż akurat pośrodku. Kto jednak potrafi ustalić, jaka jest siła powiązań agenturalnych i układów nieformalnych stojących za u-grupowaniami postkomunistycznymi w Polsce? Kto potrafi oszacować, jakimi możliwościami dysponuje dziś kapitał stojący za silami postkomunistycznymi w Polsce? I wcale nie musi istnieć żadne jednolite centrum koordynacyjne dla układu postkomunistycznego jako całości a, by zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa, dla procesu budowy demokratycznego państwa prawa były poważne. Wystarczy, by ludzie układu postnomcnklaturowcgo łączyli wysiłki w warunkach zagrożenia dla ich pozycji.

KIERUNEK NIEMIECKI

Wiadomo, iż wśród tysięcy polskich emigrantów i azylantów lat osiemdziesiątych prowadzono rozgałęzioną penetrację wywiadowczą i niewątpliwe wydaje się, że sporo naszych (byłych^ rodaków odwiedzających kiaj pracuje dla służb niemieckich. Do zbierania informacji wywiadowczych wykorzystywana jest też — w sposób mniej lub bardziej zorganizowany — mniejszość niemiecka w naszym kraju. Jeśli uwzględnimy to, iż niemałą część lej grupy stanowią tzw. Yolkswagendeutsche, czyli ludzie, którzy zdecydowali się na zmianę narodowości z przyczyn ekonomicznych, to nie może ulegać wątpliwości, że ogólna podatność tej grupy na ewentualną rekrutację przez obce służby wywiadowcze musi być wyższa od przeciętnej.

Zaznaczmy tu dla uniknięcia nieporozumień — nie namawiam w tym punkcie do podejmowania jakichkolwiek nadzwyczajnych kroków. Posługiwanie się mniejszościami narodowymi dia celów penetracji agenturalnej jest czymś nor­malnym w pracy wywiadów i niewskazane byłyby tu jakiekolwiek przedsię­wzięcia (np. jakieś akcje polityczne) poza normalnym zbezpieczeniem kontr­wywiad owczy m.

Oczywiste wydaje się też, iż obecnie służby RFN korzystają ze zgroma­dzonych przez ST ASI materiałów z okresu jej współpracy z SB, jak i przy okazji jej samodzielnej penetracji naszego kraju. „Interesujące jest przy tym, że polska służba bezpieczeństwa — której z pomocą pospieszyła STASI — nie zdawała sobie do końca dokładnie sprawy z zasięgu szpiegowskiej działalności wywiadu wschodni o niemieckiego w Polsce. Anonimowy rozmówca 'Die Welt* [były wyż­szej rangi oficer STASIJ ujawnia, że agentom NRD udało się nawiązać kontakt nic tylko z przedstawicielami Solidarności; także ogniwa partii komunistycznej znajdowały się pod jej wywiadowczą konlrolą. Niemiecka RepubJika Demo­kratyczna mieszała — jak się wyraził rozmówca 'Die Wehł — we wszystkich sprawach, które odgrywały wówczas w Polsce jakąś rolę; na zlecenie polskiej

stużby bezpieczeństwa STASI podjęła się także kontroli wywiadowczej nad za­granicznymi strukturami Solidarności — w Berlinie Zachodnim, Holandii, Francji i RFN" . W odniesieniu do terenów Polski południ owo-zachód ni ej mówi o tym gen. Ochocki: „Konsulat niemiecki funkcjonował we Wrocławiu. Bardzo żywotny, laki wnikliwy. Zresztą większość konsulatu obsadzona była przez fun­kcjonariuszy STASł. Byli bardzo namolni. Prowadzili totalny wywiad. Wszystko i wszystkich. (...) Wszędzie chcieli być i wszystko wiedzieć. Komu to było potrze­bne? Tm? Komu to dalej przekazywali? Na pewno nie do Moskwy, bo przecież Moskwa wiedziała, co się tutaj dzieje- Nie musiała się dowiadywać kanałem NRD1'60. Krzysztof Kozłowski wspomina o sprawie szpiegowania „S"przez STA­SI tak: „Oni dostali na to wszystko zielone światło. Dał je swego czasu generał Milewski. To, że ich wpuścił, to pół biedy, ale on ich w ogóle nie kontrolował! I to się zemściło w ten sposób, że dzisiaj możemy się tylko zastanawiać, gdzie są i co robią ich byli agenci w Polsce. Na pewno nie rozpłynęli się w nicość"61. Prawdopodobne wydaje się przejęcie jakiejś części agentury STASI przez BND, służby wywiadowcze Bundeswehry (MAD) czy Urząd Ochrony Konstytucji.

W przytaczanym już raporcie Wydziału Studiów dla premiera Olszewskiego podany jest przykład, mówiący „o rejestrowaniu osób związanych z podziemnymi strukturami S' przez służby państw obozu komunistycznego, jest kooperacja STASI z Biurem Studiów SB MSW dotycząca rozpracowania środowisk opozy­cyjnych. Wydział Studiów udokumentował taki rodzaj współpracy ze STASI w przypadku infiltracji warszawskich środowisk opozycyjnych skupionych wokół Kościoła Katolickiego i kontroli kontaktów podziemnej RKW 'S' w Poznaniu z Berlinem Zachodnim. Dane będące owocem tej współpracy pozostają praw­dopodobnie w dyspozycji służb specjalnych RFN i Rosjiłl62.

Wyraźna w świetle tych wszystkich informacji nasza przejrzystość dla Nie­mców niebezpieczna być musi choćby tylko z punktu widzenia polskich interesów gospodarczych.

F

WSCHODNIE WIATRY

„W pracy wywiadowczej Jak się zwykle dzieje,

że jeśli ktoś widzi, żc ktoś inny działa

i zaczyna patrzeć w drugą stronę,

lo ten działający uzna lo za zachętę

do jeszcze bardziej zuchwałego postępowania

i będzie sic. tak zachowywał tak długo,

póki nic dostanie po łapach lub w teb"

Mówi Dubiński, bliski współpracownik Kiszczaka: „24 sierpnia prezydent Jaruzelski powierzył misję utworzenia rządu Tadeuszowi Mazowieckiemu, a w cztery dni potem przyleciał do Polski szef KGB, Kriuczkow [omyłka: Kriuczkow był w Polsce 26.VIII.89 — dop. AZ]. Kiszczak zawiózł go do Mazowieckiego. Był to pierwszy cudzoziemiec, który rozmawiał z nowym premierem. Dorobiono legendę, że była to rutynowa wizyta, ale to nie jest prawda. Kriuczkow przyleciał specjalnie w tym celu, żeby wysondować sytuację".

J. Kaczyński mówi o tym spotkaniu tak: „Po rozmowie z Kriuczkowem zapy­tałem Mazowieckiego o jej przebieg, a on mi odpowiedział, że opowie to bez-pośrednio Wałęsie. Ambroziak powiedział mi potem, że z tej rozmowy Mazo­wiecki wyszedł cały spocony i zaraz poszedł na długi spacer . Czy Kriuczkow przyleciał tylko „wysondować", czy raczej postawić warunki? W toruńskich krę­gach KPN-owskich jesienią ł89 mówiono, iż Kriuczkow zażądał od Mazowiec­kiego obietnicy niepodejmowania żadnych działań skierowanych przeciw agen­dom KGB w Polsce. Być może wówczas (komunizm w pozostałych krajach obozu zdawał się trzymać nieźle) przyjęcie tego typu warunków było uzasadnione. Czy dzisiaj jednak były premier nic powinien społeczeństwu ujawnić, o czym wtedy rozmawiano i ewentualnie jakiego targu dobiło? Szkoda, iż ani słowem nie wspomniał o tym spotkaniu bliski doradca Mazowieckiego, Waldemar Ku­czyński w swych „Zwierzeniach zausznika".


Gdy J.Kaczyński przyszedł do pracy w Kancelarii Prezydenta, zastał na stoliku spis telefonów rządowych, w którym było 26 numerów telefonów ambasady radzieckiej, włączonych w sieć. „Nawet korespondent 'Prawdy* miał telefon rządowy. Oczywiście, polska ambasada w Moskwie nie miała dostępu do rosyjskiej sieci telefonów rządowych. To jest po prostu horrendalne, bo posiadając końcówkę, bardzo łatwo można podsłuchiwać, tym bardziej, żc przecież były urządzenia produkcji radzieckiej, czyli sygnały mieli zdekodowane. Byle trzeciorzędny urzędnik ambasady — nawet nic ambasador, co też byłoby nie do przyjęcia, ale jakiś trzeci sekretarz — miał polski telefon rządowy.„3\ Rozmówczyni Kaczyńskiego, Teresa Bochwic pyta; „Czy potwierdza to popularne przeświadczenie, ze byliśmy bezpośrednio rządzeni przez Moskwę? że wszystko odbywało się 'na telefon' z ambasady radzieckiej?

Aż tak chyba nie było, aczkolwiek niemal co dzień nabieram większych wątpliwości na ten temat. Stopień ingerencji zmieniał się. Ale do czegoś te teie-fony służyły.

Mazowiecki nie kazał zdjąć tych telefonów?

Nie, to myśmy zrobili po przyjściu tutaj [do urzędu prezydenckiego — dop. AZ]. Konkretnie, kazałje zdjąć szef URM, Żabiński, na polecenie Wałęsy"6e.

Mało znana jest informacja, że .jeszcze do jesieni 1990 r. (rok po powstaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego!) wojskowe służby specjalne WP przekazywały informacje o 'wojskach trzecich' do centrali Układu Warszawskiego w Moskwie. Było to zgodne z dotychczas obowiązującą pragmatyką, której zwyczajnie nikt nie zmienił" . Być może, w kierownictwie MON ktoś dba! o to, by rzecz nic uległa zmianie...

RADZIECKIE SŁUŻBY SPECJALNE W PEERELOWSKIM PAŃSTWIE

Podejmując len temat trzeba uwzględnić co najmniej cztery obszary zagadnień:

1/ Oficjalni przedstawiciele KGB w MSW.

2/ Oficjalni przedstawiciele GRU i KGB w MON.

3/ Służby zabezpieczenia i penetracji otoczenia grupy wojsk radzieckich sta­cjonujących w Polsce.

4/ Prowadzeni przez rezydcniury KGB i GRU przy ambasadzie i konsulatach ZSRR agenci pracujący pod przykryciem oraz prowadzeni niezależnie od rezy-deniur tak zwani nielegałowie.

Omówmy teraz te punkty po kolei,

Ad 1/ Rozpocznijmy od cytatu z artykułu Iwony Jwczenko, autorki „Prawa i Życia", często podejmującej tematy służb specjalnych, powołującej się na in­formacje uzyskane od b. wysokich funkcjonariuszy MSW, „Oficjalnym szefem grupy KGB w Polsce był zawsze generał, umiejscowiony jako J sekretarz am­basady ZSRR (...)Grupa KGB liczyła — w zależności od aktualnych potrzeb — od kilku do kilkudziesięciu pracowników70. (...) Oficerowie KGB do połowy lat osiemdziesiątych dysponowali stałymi przepustkami do gmachów MSW, Swo­bodnie poruszali się gdzie chcieli i jak chcieli. Każdy departament miał swego 'opiekuna' z głosem doradczym, który utrzymywał codzienne, robocze kontakty. Do jego obowiązków należało między innymi opiniowanie działalności funkcjonariuszy SB. Przedstawiciele KGB mieli dostęp do wszystkich materiałów w 'podopiecznych* departamentach, -dostawali na przykład stenogramy z podsłuchów najważniejszych obie­któw, mieli prawo sięgania do archiwów MSW, nawet najtajniejszych. Korzystali z lokali konspiracyjnych MSW, samochodów i kierowców, (...)

W połowie lal osiemdziesiątych usiłowano zablokować swobodny dosięp KGB do informacji71. Wprowadzono zasadę, że tajne informacje dzienne1 wska­zujące aktualne strategie i najważniejsze polskie problemy będą przekazywane rezydenturze KGB wyłącznie za pośrednictwem Gabinetu Ministra, Codziennie więc przygotowywano pakiet dla KGB, selekcjonując informacje i znacznie je ograniczając, nic dołączano już wszystkich 'załączników' do 'Informacji dzień-nej'. Nie wszystkie jednak departamenty, zwłaszcza te, które od lat łączyła z KGB szczególnie bliska współpraca (departamenty III, IV, V) zastosowały się do nowych zasad współdziałania. (...)

Czy istniała możliwość przejęcia przez KGB agentury Służby Bezpiecze­ństwa? Niewątpliwie tak. Gromadzone w Biurze łC icezki agentów nie podlegały likwidacji i dotrwały przynajmniej do końca istnienia SB. Poza możliwościami własnej penetracji KGB w archiwach MSW, nic można wykluczyć 'sprzedaży* agentury przez część byłych funkcjonariuszy SB, a zidentyfikowanie agenta za­wsze oznacza możliwość jego pozyskania. (...)

Oficjalna i legalna obecność oficerów KGB w Polsce, łatwość dostępu do najtajniejszych informacji wynikająca ze stałej współpracy partyjnej, państwowej, militarnej i współpracy służb specjalnych powodowała, że chyba nic było po­trzeby sięgania do szerszych 'źródeł agenturalnych' wśród członków byłego es­tablishmentu. Natomiast dzisiejsza ewentualna aktywizacja dawnych powiązań z tym środowiskiem wydaje się bezcelowa, ze względu na znikomy dostęp do obecnych ośrodków decyzyjnych. Chyba że chodzi o dawną agenturę długofalową, dziś upla­sowaną w obozie władzy. (...)

Oficerom z rezydentury KGB formalnie nic wolno było angażować współ­pracowników wśród obywateli polskich, ale w praktyce nie było to przestrzegane. Nie wątpię, że cos tam sobre utłukli [autorka przytacza Słowa byłego wysokiego funkcjonariusza MSW — dop, AZ], Podczas I krajowego zjazdu Solidarności1 miełi nawet swoją grupę w Gdańsku i przeprowadzali rozmowy sondażowe z działaczami opozycji, do czego sami się dziś przyznają"72.

Skomentujmy dwie kwestie. Po pierwsze, podkreślić trzeba, iż nawet jeśli faktycznie Gabinet Ministra fi litował informacje dla KGB z pewnością nic wy­rządziło to „sojusznikom" większej szkody. Oto argument. W książce „Generał Kiszczak mówi... prawie wszystko" czytamy: "Generał nie chce opowiadać o jeszcze jednej historii, wspomnianej przez jego doradcę, która dużo mówi o naciskach i możliwościach KGB.

Otóż w trakcie przygotowywania 'okrągłego stołu', w sierpniu 1988 odbyła się tzw. pierwsza Magdalenka. Czesław Kiszczak miał już przygotowane (w wąskim j zaufanym gronie) przemówienie, które jednak sam, bez wtajemniczenia kogokolwiek, w ostatniej chwili zmienił. Jest to taki prosty trik. żeby sprawdzić wąskie grono współpracowników.

Następnego dnia rezydent KGB w Warszawie czynił mu delikatne zarzuty, że poszedł lak daleko w rozmowach z opozycją.

Tyle, żc cytował... pierwszą wersję przemówienia"73.

Komentarz drugi odnosi się do fragmentu tekstu Jurczenko, w którym autorka, mówi, ii dzisiejsza ewentualna aktywizacja dawnych powiązań ze środowiskiem komunistycznego esiablishmcntu „wydaje się bezcelowa, ze względu na znikomy dostęp do obecnych ośrodków decyzyjnych". Wystarczy czytać Urbanowskie „Nie"by przekonać się, że jest to teza niesłuszna: b. nomenklatura dysponuje głęboką wiedzą o tajnikach funkcjonowania nowej władzy. I — rzecz jasna — nie chodzi o powiązania ludzi jednego tygodnika, lecz o obecność w naszym życiu społecznym układu post nomenklaturowego*

Warto leź pamiętać, iż jakaś część środowisk opozycyjnych była infiltrowana bezpośrednio przez służby radzieckie. Zresztą, infiltracja taka mogła być czę­ściowo robiona pod obcą flaga, np. przez podszywanie się pod wywiady zachod­nie. Dla niektórych ludzi podziemnej P(S" mogło być to łatwiejsze do przełknięcia.

Na poziomie Wojewódzkich Urzędów Spraw Wewnętrznych oficjalni rezy­denci KGB nie funkcjonowali. Znane są jednak wyjątki: „W bezpiece elbląskiej była placówka KGB i grupa MSW, która kontaktowała się bezpośrednio z kon­sulatem radzieckim w Gdańsku; mozc dlatego, żc to miasto przygraniczne". Wiesław Górnicki, b. doradca Jaruzelskiego, wspomina o rezydencie KGB w Katowicach, który "prowadził wykaz 'zdrowych sił w partii'" ,

J. Dziadul, rozmawiając o przygotowaniach do wprowadzenia stanu wojen­nego z b. komendantem wojewódzkim MO, gen. Jerzym Grubą, zadaje pytanie: "Ile prawdy jest w tym, że województwo katowic/de naszpikowne było w ]98l r. agentami KGB, GRU, służbami czttskiłrtil

(...) Już po tragedii 'Wujka' zastrajkowała huta 'Katowice', w której - okazało się potem — działania odblokowujące 14 grudnia nie do końca były skuteczne. Protest się tlił. Po jej ponownym odblokowaniu prowadzone było śledztwo w stosunku do organizatorów strajku. Nic wszystkich zdołaliśmy zatrzymać. Nagle pojawił się w Katowicach konsul radziecki, Gicnadij Rudow. Niewiele spraw mnie w życiu dziwi, ale byłem szczerze zdziwiony, kiedy zażądał, aby w stosunku do jednego z organizatorów strajku umorzyć śledztwo, nie szukać go listami gończymi, bo zostat juz wycofany do... Związku Radzieckiego We wspomnianym raporcie dla premiera Olszewskiego czytamy: Jaskrawym przykładem, świadczącym o spełnianiu podrzędnej roli tajnych służb PRL w stosunku do służb sowieckich także po 1956 r.T jest (zw. Połażony System Ewidencji Danych o przeciwniku (PSED) — komputerowy system zbierania informacji o osobach (cu­dzoziemcach i własnych obywatelach) oraz organizacjach uznanych za wrogie dla obozu państw komunistycznych, pozostających w sferze zainteresowań jednostek operacyjnych. Sygnatariusze porozumienia PSED zobligowani byli do przekazywania danych do centrali w Moskwie raz na dwa tygodnie. Chodziło tu o informacje, które przez służby państw niepodległych są szczególnie chronione. W systemie PSED rejestrowano także osoby zajmujące się działalnością opozycyjną. Informacje o rejes­trowanej osobie, przekazywane do Moskwy, charakteryzowały się wysokim stopniem szczegółowości. Oprócz danych personalnych zawierały także charakterystyki psy­chologiczne, opis Stanu majątkowego i szczegółowe informacje o rodzinie. System działał od 197S r. Część dokumentacji systemu dotyczącej opozycji i Kościoła, zgodnie z sugestią przedstawiciela PSED, członka rezydentury KGB w Warszawie, zniszczono na przełomie roku 1989 i 90, kopia natomiast pozostała w moskiewskiej centrali" .

Trzeba podkreślić, że „Przez trzy lata od czasu 'okrągłego stołu' do opinii publicznej nie przedostały się żadne informacje o istnieniu i funkcjonowaniu systemu. (...) Istnienie systemu być może jest potwierdzeniem informacji o szan­tażowaniu przez KGB polskich polityków wywodzących się z solidarnościowej opozycji. PSED służył wprawdzie przekazywaniu informacji o wrogach, a nie agentach. Praktyka pracy Służby Bezpieczeństwa wskazuje jednak, że wróg mógł stać się agentem i, co ważne, na odwrót — agent wrogiem" .

Ad 2/ Poseł Okrzesik, przewodniczący Podkomisji Specjalnej do Spraw Zba­dania Działaności byłej WSW, stwierdza, iż „Niszczenie akt wojskowych i policyj­nych służb specjalnych zaczęło się na terenie całego bloku wschodniego mniej więcej w tym samym czasie. Można podejrzewać, że w sensie ogólnym operację tę nadzorowało KGB.

Dysponujemy informacjami, że przed zniszczeniem akta były mikrofilmo­wane. Wiele wskazuje, że mogą znajdować się poza granicami kraju. Nie­wykluczone, że gdzieś tam istnieje kompletne archiwum WSW, do którego nie mamy dostępu. Znajdują się w nim m.in, teczki wszystkich informatorów kontr­wywiadu wojskowego. Nie potrzebuję wyjaśniać, co może to oznaczać z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa1' . Jan Dziadul pyta gen. Grube, o zakres i skalę sowieckiej penetracji: "Pojawienie się pracowników KGB, czy innych wówczas zaprzyjaźnionych służb, nie było chyba dla milicji, może bardziej dla SB, niczym wyjątkowym?

-— To prawda, bylifimy wykonawcami określonej polityki państwa. Obowią­zywał podział na wrogów i przyjaciół. Niech Pan nie wierzy tym wszystkim, którzy Łeraz zapewniają, że oficerów GRU traktowali jako agentów obcego pań­stwa. Wywiad radziecki dla naszych dowódców nigdy nie był wywiadem obcym. Jeżeli do tego w ich dyspozycji znajdował się nowoczesny sprzęt wojskowy produkcji radzieckiej, lo jesl więcej niż pewne, że musieli być w jakiejś formie akceptowani przez KGB lub GRUłłS0.

Jednakże obecny wiceminister ON, Bronisław Komorowski uważa, że wpra­wdzie "Między służbami specjalnymi Wojska Polskiego i armii radzieckiej istnia­ła ścisła współpraca. Była to jednak raczej współpraca instytucji, a nie kontakty agenturalne oparte na zasadzie indywidualnego werbunku. Po co więc radzieckie służby specjalne miałyby lokować agentów w istytucji w pełni sobie podporząd­kowanej? To jest wątpliwe. W ramach lej zinstytucjonalizowanej współpracy, na wysokich szczeblach byli przedstawiciele służb radzieckich. To są fakty i temu nikt nie przeczy. Uważam, że odwołanie radzieckich oficerów łącznikowych - rezydentów, powinno przerwać współprace" (wszystkie podkr. AZ ). Dla kogo­kolwiek choć z grubsza zaznajomionego Z problematyką wywiadowczą owe „ra­czej', „wątpliwe" i „powinno" wystarczają, by sprawę traktować znacznie poważ­niej niż sugeruje lo p. Komorowski. Czy odwołanie rezydentów nastąpiło tak znienacka, by służby radzieckie nie były w stanie nadrobić ewentualnych zale­głości w werbowaniu agentów —jeśli takie w ogóle były?! Trzeba też zaznaczyć, iż od r. 1956 oficjalni przedstawiciele armii radzieckiej faktycznie rezydowali jedynie na wysokich szczeblach — np. nic było ich ani w dywizjach, ani w korpusach, ani nawet w sztabach okręgów wojskowych. Natomiast prawic w każdej jednostce byli wyżsi oficerowie polscy, którzy ukończyli szkoły w ZSRR, spora cześć z nich miała żony Rosjanki z todzin sowieckiej generaiicji . Szefowie Odzialów WSW w rejonach, gdzie stacjonowały jednostki armii radzieckiej, po­siadali bezpośrednie linie telefoniczne łączące ich z szefostwem KGB w tych jednostkach, a kontakty osobiste byJy częste .

Były wiceminister SW, gen. Dankowski, tak komentuje zapewnienia jednego z rezydentów KGB w Polsce, że rezydenturę obowiązuje bezwzględny zakaz werbowania w Polsce agentów: „do MSW przyszedłem z kontrwywiadu wojsko­wego. Czy mógłbym wierzyć, że jakiś wywiad dobrowolnie pozbawia się możli­wości agenturalnych w innym kraju? To tak, jakby bocian twierdził, że nie jada żab, bo ktoś mu zabronił"^4.

A dziś wiceminister ON tłumaczy obecne niewielkie zagrożenie sowiecką agentura niecelowością budowy siatek informatorów w instytucji w pełni sobie podporządkowanej. Jak ma się ta teza do oferowanych nam dziś przez gene-ralicję opowieści o tym, jak lo LWP było w obrębie Układu Warszawskiego samodzielne i niezależne w stosunku do sowietów!

Ad 3/ Zabezpieczene kontrwywiadowcze jednostek radzieckich stacjonują­cych w naszym kraju było co najmniej potrójne. Po pierwsze, zajmowało się tym KGB, pełniące w armii radzieckiej rolę kontrwywiadu wojskowego. Po drugie, w tych województwach, gdzie jednostki radzieckie stacjonowały, w WUSW-ach, w wydziale II (kontrwywiad) istniały sekcje poświęcone temu zadaniu86. Po trzecie wreszcie, przez służby specjalne LWP — w zakresie zewnętrznego otoczenia tych jednostek (żadna służba polska nie miała wstępu na teren koszar radzieckich). We wszystkich tych przypadkach zabezpieczenie kontrwywiadowcze obejmowało także pracę z agenturą wśród ludności cywilnej na terenach sąsiadujących z

jednostkami wojskowymi. Oficerowie wydziałów 11 w WUSW, ich zwierzchnicy oraz kierownictwa Odziałów terenowych WSW przez wiele lat utrzymywali zaży­łe kontakty służbowe i nieformalne z sowietami. Ilu Polaków służby radzieckie zwerbowały, nic zadowalając się więziami towarzysko-przyjacielskimi, tego nie wiadomo. Wiadomo natomiast, iż przeprowadzając weryfikację kadr SB, zgodnie z wytycznymi centralnymi, najbardziej pobłażliwie traktowano pracowników pio­nów I i II (wywiad i kontrwywiad), które w znacznej części przejął UOP.

Jasne jest też, iż aktywną działaność na naszym terenie prowadziły (korzy­stając z zaplecza Północnej Grupy Wojsk Radzieckich) GRU i Specnaz 7,

Ad 4/ Ten punkt dotyczy w istocie nie tylko wpływów Wschodu, lecz wszy­stkich krajów prowadzących w Polsce operacje wywiadowcze. Tu o konkretne dane najtrudniej. Warto jednak sytuację naświetlić w sposób ogólny.

W przypadku osób pracujących pod przykryciem w grę wchodzą kadrowi pracownicy wywiadu, funkcjonujący w danym kraju jako dziennikarze, naukOW­cy, biznesmeni, fachowcy, itd. Tch powiązania z krajem macierzystym są znane i zazwyczaj kontrwywiad kraju goszczącego poddaje ich rutynowej kontroli.

Nie jesl to możliwe w przypadku nielegałów — lakże często będących kadrowymi pracownikami wywiady ale żyjących na papierach osób albo już zmarłych, albo gnijących gdzieś na Syberii. Grają oni role tubylców albo gości zagranicznych z krajów trzecich. Gruba podaje przykład człowieka, który zgłosił się na Uniwersytet Jagielloński, na studia do prof. Hieronima Kubiaka, swego czasu członka Biura Politycznego KC. „Studiował pilnie, miał tylko jedną wadę: bardzo lubił prowadzić swoich kolegów 'na konsulat' [radziecki — dop. AZJ* Był jednym z głównych organizatorów tych demonstracji. Służba się więc za niego wzięła. Włożyli trochę pracy, ale go rozpracowali. Okazał się kadrowym pracownikiem KGB. Widocznie 'radzieccy* uznali, że za dużo już wiemy, bo młodzian nagle zniknął**38.

Nielegałowie bywają wykorzystywani jako agenci wpływu. Zadania tych ostatnich Kiszczak charakteryzuje tak: „Urabianie opinii publicznej lub okre­ślonych środowisk w danym kraju. Urabianie w różnym kierunku. Najczęściej chodzi o pozyskanie sympatii dla państwa, dla którego się pracuje, czasami dla służb, dla których się pracuje. Mogą też być bardziej zawiłe kombinacje, na przykład tworzenie atmosfery niechęci wobec kogoś lub czegoś.

Rozpoznanie i rozpracowanie agentów wpływu jesl trudne choćby dlatego, że granica między procederem, z którym wiążą się środki łączności (...) i wypła­cana przez wywiad gaża, a agenturalnością nieświadomą, opłacaną przez fundacje i dziwne organizacje charytatywne lub nie opłacaną w ogóle, jest płynna. Nie mówiąc już o działalności z wewnętrznego przekonania .

AGENTURY WSCHODNIE DZIŚ

Jerzy Morawski, autor książki o poszukiwaniu miejsc każ ni polskich oficerów pod Charkowem, pisze, że przed wizytą w Warszawie prezydenta Ukrainy, Leonida Krawczuka, przybyła do Polski grupa prywatnych biznesmenów ze Lwowa, Kijowa i Charkowa. „Przewodnikiem ukraińskich ludzi interesu okazał się płk. Murzin, rok temu naczelnik wydziału śledczego charkowskiego KGB (...) ponad dwadzieścia lat etatowo przepracował w KGB. (...) Zasłużony kagebista przywiódł do Polski fundację 'Ukraina i Świat', której głównym założeniem jest wprowadzenie Ukrainy do cywi­lizowanego świata. (...) Dyrektor przedsięwzięcia Stepan Edcryk (...)me mówił po polsku, ale rozmówcy odnieśli wrażenie, że dobrze zna język polski, tym bardziej ze wychował się w Hyrowie w Bieszczadach. (-..) W fundacji 'Kultury Ukraińskiej ' w Warszawie nikt nie słyszał o charkowskiej fundacji, a jej przedstawiciele nie pojawili się w niej. Ominęli też przedstawicielstwo Ukrainy; w tej agendzie rządowej nic nic wiedzą o fundacji 'Ukraina i Świat* (...)" *

Mówi oficer [UOP?] służb specjalnych (lipiec '92): „Oni gwałtownie rozbu­dowują swoją sieć w Polsce. Werbują tak jak wszyscy- Modny jest obecnie na. przykład handel z rosyjskimi żołnierzami i oficerami stacjonującymi w Polsce. Otóż Północna Grupa Wojsk Radzieckich, dopóki u nas jest, jest bardzo dobrą przykrywką dla: rosyjskich działań operacyjnych. Jest naturalne, że z wojskiem są oddziały czy sekcje kontrwywiadowcze. Na ile jednak sa one kontrwywia­dowcze, a na ile są placówkami wywiadu rosyjskiego, to tylko oni wiedzą. Jeśli więc ktoś handluje z nimi bronią, złotem, benzyną i robi kokosowe interesy ciesząc się, że Jfiajerzył dają się oszukiwać, to taki ktoś powinien się liczyć z tym, że być może kiedyś ci frajerzy zażądają współpracy innego typu. Podobny los może spotkać biznesmenów działających na zupełnie cywilnym polu. Tych na przykład, którzy sprowadzają do Polski spirytus na reeksport dla Rosji. Spro­wadzają dla nich meksykańskie Marlboro, filipiński cukier, wspólnie kuglują fakturami, podatkami i prowizjami. Rosjanie nie mają za dużo pieniędzy, ale chętnie sprzedają w rozliczeniu* na przykład, rzadkie metale- Czy (...) tam jest już taki burdel, że nikt nie kontroluje towarów strategicznych? Wystarczy jedna transakcja, by mieć przcchlapane całe życie".

Pod koniec sierpnia T92 w Sądzie Wojewódzkim w Legnicy odbywa się rozprawa oskarżonych w aferze rtęciowej. Trzej obywatele Ukrainy ("byli praco­wnicy cywilni i żołnierze wojsk byłego ZSRR") oraz oficer polskiej policji stają wobec zarzutu gromadzenia, przechowywania i próby sprzedaży bez zez­wolenia 30 kg metalicznej i 7 kg czerwonej rtęci (denek rtęci). „Legnicki Sąd Wojewódzki zadecydował, że na salę sądową podczas rozpraw publiczność ani dzien­nikarze nie bedą wpuszczeni. Sędziowie decyzję taką uzasadnili obawa; przed ewen­tualnością ujawnienia tajemnic państwowych i służbowych" (podkr, AZ92),

Latem '92 zauważono nasilone zjawisko pozostawania w naszym kraju zde­mobilizowanych żołnierzy b. Armii Radzieckiej. Poseł Ryszard Ulicki (SLD) wniósł w tej sprawie interpelację do prezesa Rady Ministrów93. Jaka część Łychżołnierzy jest ludźmi Specnazu, GRU, KGB? Ilu zostało, otrzymawszy zadania wywiadowcze? Czy ktoś orientuje się, jaka jest skala tego zjawiska? Być może nie zajmuje się tym nikt, jeśli wśród osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo kraju panuje prostolinijność podobna do okazywanej przez wiceministra Komorowskiego.

Zastanowienie budzi też wysoka liczebność (ponad 4000 osób w lutym '93) żołnierzy b. ZSRR, którzy zostali w Polsce — oflcjalnie dla zabezpieczania wojsk wycofujących się z Niemiec. Jakich specjalności są ci żołnierze? Jak wska­zał jeden z moich konsultantów; nie są to jednostki regulacji ruchu wojsk, bo przemieszczają się one wraz z oddziałami; nie jest to jedynie łączność, gdyż dla celów wycofania wojsk wystarczyłby pułk łączności (600-700 osób), mogący obsłużyć armię (o stanie w przybliżeniu: 4 dywizje, 2brygady różne, kilka pułków tj. w sumie 60-80 tysięcy żołnierzy). Ustalenie, gdzie wojska b. ZSRR obecnie w Polsce kwaterują, mogłoby wyjaśnienić ich zadania. Prawdopodobne wydaje się, iż mamy do czynienia z jednostkami wywiadu elektronicznego Rosji. W obecnej sytuacji na pewno interesującymi się nie tylko obszarem NATO, lecz też polskimi systemami łączności wojskowej i rządowej. „W Rembertowie pod Warszawą stacjonuje olbrzymia rosyjska jednostka łączności. Piętnaście kilo­metrów od centralnych instytucji władzy RP! A doprawdy Rembertów nie leży na żadnym szlaku tranzytowym".

Tropy wschodnie istnieją tez w sprawie FOZZ— tu jednak nie będę ich podejmował.

Obecnie w Polsce żyje przynajmniej kilkuset — lekko licząc — b, oficerów SB przeszkolonych w szkołach KGB. Znaczna część z nich, jeśli nie większość, funkcjonuje w różnych układach gospodarki. Niektórzy prowadzą interesy z Rosją i Ukrainą. Czy prowadzone jest jakiekolwiek kontrwywiadowcze sprawdzanie tych ludzi? Czy UOP jest w ogóle w stanie robić lo skutecznie? Przecież wśród obecnych funkcjonariuszy UOP jesl mnóstwo kolegów i krewnych tych, którzy mieliby zostać sprawdzani i kontrolowani. Jak można sobie wyobrazić infiltrację przez UOP, np. spółki międzynarodowej z kapitałem wschodnim, w której rej wodzą byli funkcjonariusze SB, KGB-iści oraz ludzie mafii (w tym odczło-wieczeni podczas wojny afgańskiej b. żołnierze Specnaz-u), razem prowadzący nielegalne interesy na dużą skalę? Skuteczna infiltracja nie jest możliwa w sytua­cji, gdy nasze ''tajne" służby są przejrzyste dla zainteresowanych" dzięki kon­taktom ze sprawdzonymi, a obecnie — zdaniem p. Milczanowskiego - „lojal­nymi"96 fachowcami. Bardzo to sympatyczne, że ministrowie Kozłowski, Maje­wski i Milczanowski wierzą w lojalność funkcjonariuszy ze „starego portfela". To wszystko jednak jest tylko piękna teorią, padającą w konfrontacji z realiami życia, gdy trzeba wybierać między lojalnością wobec, wyszydzanego przez tygod­nik „Nie", państwa solidamchów, a pokusami finansowymi i powiązaniami z byłymi kolegami. Przecież nie tak mała część starych ludzi UOP-u pragnie obec­nie wcale nie t-ej stabilizacji zawodowej, którą chce im zapewnić pan Milcza­nowski97, ale jedynie doczekania chwili nabycia uprawnień emerytalnych, by jak najszybciej pójfić śladem swych kolegów odnoszących sukcesy w biznesie. Gdzie w takim razie zlokalizowana może być ich lojalność?

SPRAWA LEGNICKA

Waldemar Pawlak, premier szybkiego reagowania, wykonując zadanie czystki kadrowej w niektórych aparatach państwa (MSW, MON, URM) nie ograniczył się do poziomu centralnego. Aleksander Łuczak, bliski współpracownik Pawlaka, mianowany przezeń podsekretarzem stanu w URM, pisze, iż już 8 lipca wiadomo było, że prezydent „zaakceptował kandydaturę Hanny Suchockiej na premiera oraz proponowany przez nią skład gabinetu" . Jednak w dniu 10 lipca '92, w ostatnich godzinach swego urzędowania, premier Pawlak uznaje za niezbędne odwołanie wojewody legnickiego. Jakie były przyczyny tego niezwykłego kroku? Czy, podobnie jak decyzje kadrowe z poziomu centralnego, i to posunięcie zoslało dokonane na polecenie Belwederu? Łuczak w swej książce poświęconej 33 dniom premiera Pawlaka nic pisze o tej sprawie ani słowa.

Pod koniec sierpnia '92 „Nowy Swial" publikuje obszerny materiał, w którym czytamy m.ln.; „Utworzenie w Legnickiem 'ziemi niczyjej' oraz łamanie zakazów szefa polskiego Sztabu Generalnego zabraniającego lotów samolotów iranspor-towych z baz sowieckich, to działania strony rosyjskiej, które do icj pory nie spotkały się z żadną wyraźną reakcją rządu polskiego. Jedynym realnym, choć pośrednim przejawem polityki Warszawy wobec Rosjan stała się cicha akceptacja ministra — szefa Urzędu Rady Ministrów Jana Marii Rokity dla dymisji woje­wody legnickiego. Odwołanie Andrzeja Glapińskiego, w ocenie polityków i w świetle faktów, w sposób oczywisty wiąże się ^e zdecydowanymi działaniami, jakie Andrzej Glapiński podjął w obronie suwerenności swego Małego Kraju — Legnickiego". Autor tekstu dokumentuje tezę o tych działaniach Glapińskiego. Przytacza m.in. pisma wojewody do dowódców radzieckich jak i podległych wojewodzie prezydentów miast, w których wojewoda przeciwstawia się dewas~ tacji obiektów przejmowanych od wojsk Federacji Rosyjskiej, jak i notatki służ­bowe straży miejskiej w Legnicy obrazujące nielegalny handel i przemyt.

Czy znajdowanie się na terenie wojskowego lotniska w Legnicy w lipcu '92 ok. 100 samochodów osobowych, w lym nowych z zachodnimi rejestracjami, najwyraźniej kradzionych, nie wskazuje na bezpośrednią współpracę wojskowych władz rosyjskich z mafiami kryminalnymi? Wysoce prawdopodobna wydaje się też sytuacja odwrotna: wykorzystywanie przez KGB i GRU organizacji kryminal­nych dla realizowania swych celów.

W artykule czytamy też: „W pierwszej połowie roku — jakoś tak dziwnie choć nieprzypadkowo się złożyło — zaczęły powstawać w Legnicy spółki z udziałem kapitału zagranicznego. Były to dość szczególne przedsięwzięcia. Naj­częściej polsko-rosyjskie lub poIsko-rosyjsko-zachódnie. Ze strony rosyjskiej do spółek wchodzili zwykle byli sportowcy, masażyści, artyści, którzy w ten czy inny sposób pozostali na terenie Polski. W 90 proc. byli etatowymi pracownikami KGB . Nie kryli zresztą swojej przeszłości wpisując do ankiet 'wykształcenie specjalne. Polscy udziałowcy mieli nic mniej ciekawą przeszłość. W czasach komunistycznych byli sędziami, prokuratorami, pracownikami milicji, służb spec­jalnych, funkcjonariuszami PZPR. O takie choćby Konsorcjum Rozwoju Ekono­miczncgo BUDOWA, którego udziałowcem jest Tadeusz Podwiński, były wice­wojewoda i szef Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. (...)

Przedmiotem działalności wszystkich tych spółek, których powstało od po-cząiku roku do lipca 1991 r. kilkadziesiąt, jest handel. Czym m.in. handlują? Na to pytanie odpowiedział jeden z szefów spółki TGG-Polska. Miał on powie­dzieć w rozmowie z wysokim urzędnikiem państwowym, że Legnica to obecnie bardzo dobry punkt przerzutowy broni do Konstancy, która stamtąd wędruje do Chorwacji. Zasugerował także, że jego firma jesl zainteresowana handlem bronią: Wśród udziałowców TGG znajduje się Marzenna Faryś, która była, obok Andrzeja Gąsiorowskiego i Bogusława Bagsika, współzałożyciel Art-B, a obecnie rów­nież ma swoje udziały w spadkobiercy Art-B — LEG-ART .

W „Przerwanej premierze** dziennikarze „Tygodnika Solidarność" nawiązując do słynnego szyfrogramu rządu, protestującego przeciw podpisaniu p, 7 traktatu polsko-rosyjskiego, pytają Jana Olszewskiego „czy pozostawienie możliwości two­rzenia spółek dla pozostałości armii radzieckiej był&by elementem zgody na drugi -— wprawdzie marginalny — układ władzy gospodarczej?

— Nie wiem, co by z tego mogło dalej wynikać. Wiem jedno, że jeżeli się określa status spółek w dokumencie międzynarodowym, to one mają status organiza­cji wyłączonych jakby spod suwerenności polskiej. Funkcjonują one z Tytułu poro­zumienia z innym państwem"110. Nie wiemy czy, i jaką, rolę w przygotowaniu traktatu z Rosją odegrał b. członek Biura Politycznego, a obecnie polski ambasador w Moskwie, Stanisław Ciosek? A jaką te 10% pracowników MSZ, mających za sobą Moskiewski Instytut Stosunków Międzynarodowych104 (MGIMO)?

„Agenci KGB mieli pracować w polsko-rosyjskich spółkach tworzonych przy wykorzystaniu obiektów armii czerwonej wycofującej się z Polski — powiedział (...) b. wiceminister obrony narodowej Romuald Szeremietiew („.). Zdaniem Sze­remietiewa 'agenci KGB byli do tego zadania specjalnie szkoleni. Spółki te, których powstanie przewiduje polsko-rosyjski traktat, umożliwiłyby KGB utworzenie w Pol­sce sieci wywiadowczej z systemem podsłuchów i zbierania informacji'"105.

Byly może słowa Szeremietiewa to tylko domysły. Dotyczą jednak spraw na tyle ważnych, by ich sprawdzeniem zajął się UOP. Czy tak się stało?

Kończąc ten fragment spytajmy: czy obecnie oficjalnym rezydentem GRU w Polsce jest nadal generał Aleksander Fomin? To o Fominie Gotówko mówi, że bardzo cenił go Jaruzelski — nicgdvś „szefa sztabu pułku, w którym jako podporucznik służył w czasie wojny"? 06 Rozumiem, iż niekiedy lepiej mieć rezydenta oficjalnego niż nielegalnego. Jednak, czy szef placówki obcego wy­wiadu blisko powiązany z Jaruzelskim nie powinien być natychmiast usunięty z Polski jako persona non grata?

GWARANCI WPŁYWÓW MOSKWY?

Rację ma Józef Darski mówiąc o manipulacjach politycznych: „żaden sce­nariusz nie sprawdza się w 100 procentach. Można mówić jedynie o potwierdzaniu istnienia pewnych tendencji. Im planowanie obejmuje dłuższy okres czasu, tym musi być ogólniejsze, dlatego mogą zaistnieć nieprzewidziane, żywiołowe wyda­rzenia". Trudno się jednak z nim zgodzić, gdy zaraz potem dodaje: „Ale ogólnie rzecz biorąc kontrola naszego rejonu przez Moskwę nie została naruszona".

Nie mam nic przeciw wypowiadaniu tez w rodzaju: „Istnieją dwa ośrodki, które wywierają wpływ na sytuację w Polsce; jest to Moskwa oraz Kościół". Gwaranci wpływów Moskwy, zdaniem Barskiego, to „prezydent ze swoim otoczeniem1' oraz "Unia Demokratyczna i jej partnerzy . Problem z tezami tego typu nawet nie w tym, że trudne jest ich udowodnienie — w końcu bzdurna byłaby postawa, polegająca na tym, by za rzeczywiste uznawać tylko to, co jest widzialne gołym okiem i do natychmiastowego udowodnienia. Trzeba jednak choćby ogólnie wskazać, jakimi sposobami obecne centrum w Moskwie (i jakie centrum — rządowe, prezydenckie, militarne, KGB-owskie, jakiś połączony komitet państwowy, lub państwowo-maCj -ny?) jest w stanie wywierać taki wpływ. Z jakich powodów Wałęsa, jego otoczenie. Unia i jej partnerzy mieliby Moskwie służyć? Jakie rodzaje motywacji miałyby wcho­dzić w grę? Jak bowiem zapewnić lojalność już nie poszczególnych polskich polityków, ale złożonych instytucji, wobec zagranicznych mocodawców w zmieniającym się ukła­dzie ustrojowym, w warunkach kryzysu społecznego, w warunkach przewartościowań, demistyfikacji starych złudzeń i narodzin nowych mitów? W sytuacji, gdy stare bodźce tracą znaczenie w obliczu nowych możliwości i zagrożeń.

Proszę zwrócić uwagę, iż nie pytam się w tym miejscu o dowody. Potrzebne są jednak chociaż sensowne przesłanki, aby w publiczny sposób wypowiadać takie tezy czy przypuszczenia.

Spójrzmy na przypadek sowieckiego puczu sierpniowego. Jak zapewnić zdys­cyplinowanie wykonawców, gdy traci się władzę nad duszą i kieszenią podległych, pracowników, gdy załamuje się wiara w autorytet kierownictwa? Gdy staje się ono ograniczone w stosowaniu kija, a marchewki brak?

Czy naprawdę wiemy, jak daleko poszła dekompozycja Imperium? Które jego Struktury uległy procesom rozkładu w stopniu najmniejszym? Czy były takie, których rozkład prawie wcale nie dotknął? Nie przesądzam w tym miejscu odpowiedzi na te pytania — wiem po prostu zbyt mało. Czy nasze służby wywiadowcze wiedzą lepiej?

*

Jakie służby specjalne pracują obecnie na naszym tercme? Chciałbym, aby dla naszego państwa pracowali fachowcy, potrafiący wymienić ich kompletną listę. Nie ulega wątpliwości, iż czynne na pewno są CIA, GRU, następcy KGB, niemieckie BND i MAD, brytyjska SIS (popularnie — MI6), izraelski Mossad, francuska DGSE. Nic nie słyszy się o aktywności Szwedów czy naszych połu­dniowych sąsiadów. Którym z tych firm funkcjonariusze PRL sprzedali tajne akta? W jakim stopniu funkcjonowanie układu postnomenklaturowego ułatwia działania tych służb?

CZYM JEST I JAK FUNKCJONUJE UKŁAD POSTKOMUNISTYCZNY W POLSCE?

Historyczne tło tego układu zostało zarysowane wcześniej wc fragmentach poświęconych zabezpieczeniom ekonomicznym i agenturalnym.

Dzisiaj — piszę te słowa pod koniec 92 — możemy powiedzieć, iż nie mieli racji ci, którzy, tak jak Jan Rokita, uznali, że „Brak przełomu w znacznej mierze ustabilizował instytucje państwa. Ułatwił przejście od państwa podległego do nie­podległego"103. Choć nie wykluczam, iż mogło się tak zdawać jeszcze półtora roku temu. Dziś, gdy posiadamy już pewną orientację, co do stopnia agenturalnej kontroli elit opozycyjnych przez tajne służby, trzeba powiedzieć cos wprost przeciwnego: brak przełomu znacząco utrudnia budowę Polski demokratycznej i niepodległej.

Przedstawmy przykłady działania układu postnomenklaturowego we współ­czesnej Polsce.

Zacznijmy od bankowości. Piotr R.Bączek twierdzi, iż ponad 90% banków znajduje się pod bezpośrednią kontrolą ludzi PRL-u. "Do chwili obecnej naj­ważniejsza organizacja finansjery, Związek Banków Polskich, znajduje się w rękach komunistów, prezesem jest Marian Krzak [minister finansów i ambasador w Wiedniu w czasach rządów PZPR — dop. AZ]. Właśnie w oparciu o ZBP powstaje centrum szkolnictwa bankowego. W proces ten zaangażowany jest także Władysław Baka, który był poprzednikiem na stanowisku prezesa NBP a reszto- . wanego Grzegorza Wojtowicza. Jest on przewodniczącym Rady Programowej Kato­wickiej Szkoły Bankowej, ZBP jest również mecenasem właśnie powstającej War­szawskiej Szkoły Bankowej, Dobrym duchem tego przedsięwzięcia jest m.in. Stanisław

Kociołek, osławiony I sekretarz gdańskiego KW PZPR. (...) Wielu funkcjonariuszy KC tuż przed rozwiązaniem PZPR nagie zostało skierowanych do pracy w NBP, teraz po odbyciu 'odpowiedniego' stażu mogą rozpocząć indywidualną karierę w bankowości. Komuniści opanowując szkolnictwo bankowe umożliwiają swoim ludziom 'wypranie1 swoich życiorysów. Absolwenci szybkich kursów zorgani­zowanych przez te szkoły, w której wykładowcami będą pracownicy renomo­wanych uniwersytetów i firm zachodnich, dostaną podkładkę na dalszą pracę w resorcie finansów państwa"109.

J. Kaczyński przytacza sytuację z Częstochowy. „Pewne przedsiębiorstwo

zwróciło się o kredyt do Banku Handlowego. (...) Przedsiębiorstwo spełniało warunki banku. Nagle zgłosił się do niego łTJniversar, znana firma, jedna z ostoi dawnej nomenklatury, że pomoże im uzyskać: ten krcdyŁ, ale za pośrednictwo żądają 10 proc. Ci odmówili, bo przecież spełniali warunki. Wtedy bank zawia­domił, że warunki zmienia. 'Universal* znowu się zgłasza, ale tamci przyjmują te ostrzejsze warunki. To się powtarza trzykrotnie, za każdym razem bank zaostrza warunki i za każdym razem 'Uniyersal' służy pomocą. To co to jest? To jest dokładnie stary układ, działający w zmowie. Pośrednikiem po prostu musi być łUnivcrsalł, i już. Bank Handlowy to także siedziba starej nomenklatury.

Nie jest to układ jednostkowy, coś wyjątkowego. Przecież taka sytuacja two­rzy mechanizm regulujący życie gospodarcze w kraju i to mechanizm jałowy, niszczący >,J"iu.

Skoro jesteśmy przy „Universalu". Być może niektórzy telewidzowie pamię­tają 40-minutowy film wyemitowany przez polską telewizję 22 lipca ł91, przed­stawiający sukcesy „Universalu" i Dariusza Przywicczerskiego na różnych kon­tynentach. Prasa wskazywała potem, że była to ewidentna kryptoreklama „Univer-salu". To właśnie jeden z przykładów działania starych dojść i układów — w tym przypadku w środkach masowego przekazu.

„Wszystko od was zależy" — lubi powtarzać Prezydent Wałęsa, zwłaszcza, gdy zwraca się do młodzieży. Spójrzmy w tej perspektywie na przyznawanie kredytów bankowych. Według raportu NIK dotyczącego nieprawidłowości w gospodarce w latach ł90-91, w systemie bankowym występuje „udzielanie kre­dytów na podstawie arbitralnych decyzji szefów banków (mimo negatywnej oceny służb kredytowych). Często w małych bankach kredyty udzielane są 'krewnym' i 'znajomym' prezesa" . Ktoś może powiedzieć: to nic nadzwyczajnego, dzieje się tak nie tylko w krajach obciążonych komunistycznym dziedzictwem. Korupcja zdarza się wszędzie. Jest tylko jedno ale... Ustalmy najpierw profil społeczno-polityczny owych prezesów — ilu z nich to ludzie z nomenklaturowych układów. Czymś innym jest bowiem korupcja statystycznie rozproszona, a czymś innym wyraźnie ukierunkowana przez pewne grupy i siły społeczne. Znane są przypadki, że ludzie dawnej nomenklatury najpierw załatwiają sobie korzystnie oprocen­towane kredyty rzędu setek milionów złotych, a dopiero potem obmyślają, jak ustawić gwarancje. Z drugiej strony natomiast osoby spoza dawnych układów odsyłane są z kwitkiem. O zbyt wielu tego typu sytuacjach się słyszy, by nie uznać, iż mamy tu do czynienia z poważnym zjawiskiem społecznym.

Przypomnijmy, że każdy bank miał swego opiekuna z SB, którego podsta­wowym zadaniem było posiadanie siatki informatorów i pełna orientacja w sytu­acji na terenie podległej mu placówki. A lo, iż wiedza oficerów opiekujących się podległymi im zakładami pracy obejmowała niektóre przynajmniej ciemne sprawki pracowników tych zakładów nie może ulegać wątpliwości.

Omawiając sprawy bankowe warto też spyta-ć, czym zajmuje się UOP, skoro nie ma końca wielkim aferom w tzw. bydgoskim zagłębiu bankowym?

Poświęćmy teraz nieco uwagi sygnalizowanej wcześniej sprawie Art-B. Zda­niem Jana Olszewskiego w spadku po UB i SB pozostała nam „pewnego rodzaju siatka, obejmująca tysiące ludzi, w różnych sferach życia, szczególnie gęsta tam, gdzie są newralgiczne ogniwa aparatu państwowego. (...) Bankowość, minister­stwo Finansów, resorty związane z kontaktami zagranicznymi, pewne działy gos­podarki, nie mówiąc już o wojsku, policji czy innych tego rodzaju służbach i także pewne elity intelektualne. (...) Jest zupełnie nie do pomyślenia, żeby tego rodzaju afera, jak sprawa Art-B, opierająca się przecież głównie na kombinacjach bankowych, mogła być dokonana bez specjalnego, dodatkowego uruchomienia takiej właśnie siatki- Jest to po prostu niemożliwe, by dwóch młodych ludzi, którzy nic reprezentując niczego, poza mniejszym czy większym talentem muzy­cznym, założyło firmę z niczego, oo suma wyjściowa była śmieszna i w ciągu bardzo krótkiego czasu, żerując tylko i wyłącznie na kredytach udzielanych im przez bardzo różne banki bez żadnego zabezpieczenia, kredytach podpisywanych przez bardzo różnych pracowników tych banków, zgromadziło tak duże pieniądze i mogło nimi obracać, a potem lwią ich część wywieźć za granicę. 1 żeby to wszystko odbywało się tylko na zasadzie jakiegoś gapiostwa czy dobrych układów osobistych- Przecież panowie z Art-B w większości dostawali te kredyty od ludzi, których nic widzieli na oczy, z którymi nie mieli żadnych osobistych kontaktów i z którymi nawet nie bardzo technicznie mogliby się podzielić zys­kiem- Musiało być gdzieś wydawane polecenie, że taką, a taką sprawę trzeba załatwić w laki, a taki sposób. Czyli działała jakaś siatka, a nie odbywało się to jedynie na zasadzie prostego przekupstwa urzędników bankowych"112.

Przyjmijmy za dobrą monetę interpretację głównych, znanych bohaterów tej sprawy i uznajmy, iż — w zasadzie — przedsięwzięcie Art-B było na gruncie obowiązujących praw legalne. Weźmy teraz pod uwagę liczbę informacji, kon­taktów i dojść do ważnych osób, niezbędnych dla sprawnego zaprojektowania i przeprowadzenia operacji typu oscylator- Gdy to uczynimy staje się jasne, że prawdopodobieństwo zrobienia lego wszystkiego przez dwóch geniuszy gospo­darki rynkowej, pozbawionych wsparcia tego typu o jakim mówi Olszewski, jest skrajnie nieprawdopodobne- Wiele lat trzeba funkcjonować w różnych układach po to, by wyrobić sobie gęstą siatkę dobrych dojść osobistych- Czy sprawa Art-B nic jest wystarczającym wskaźnikiem silnej i szkodliwej społecznie pozycji ukła­du pos(nomenklaturowego w naszym systemie bankowym?

Jerzy Dziewulski, swego czasu szef jednostki antyterrorystycznej na Okęciu, mówi: „Nie pracowałem dla 'Art-B*, nic brałem od nich pieniędzy, natomiast nie zaprzeczam, że znałem Bagsika i Cąsiorowskiego". Nie zaprzecza nato­miast, że dla Art-B pracowali jego podwładni z jednostki. Każdy wie, iż nie ma sensu wypierać się tego, co łatwo można udowodnić. A poza tym nic trzeba być formalnie zatrudnionym, nic trzeba brać pieniędzy; można być niezwykle przydatnym i odnosić korzyści w nieco innym trybie. Gdy spotykają się ambitni ludzie, z których każdy ma unikalne kontakty Tub wiedzę, to czy trzeba wiele wyobraźni, by domyśleć się, że ich spotkania nie ograniczą się ani do dyskusji nad sensem życia, ani do pogaduszek o pośladkach Maryni. W czym zatem mógł być pomocny szefom Art-B były anty-terrorysta a obecny poseł? Trudna uznać go za eksperta w sprawach gospodarczych. Znał Się na zabezpieczaniu przejść granicznych, a lotnisk w szczególności — i nic tylko w Polsce . A przeto i wiedział, jak owe zabezpieczenia można by obchodzić, np, w celu przerzutu większej sumy dewiz; wiedział też, jak sprawnie się na lotniskach poruszać, tak by nie budzić podejrzeń ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Może w grę wchodziła zabawa w „oscylator" na skalę międzynarodową? A może całkiem inne przedsięwzięcia. Pasuje to także do informacji podanej — w związku z pogłoskami o próbie aresztowania Andrzeja Gąsiorowskiego w USA — iż zała­twia on interesy w różnych krajach, do których przylatuje „zaraz po wyjściu z samolotu, nic pokazując ani wizy, ani paszportu". Nic wychodząc z lotniska odlatuje do Izraela bez przechodzenia kontroli paszportowej.

Być może Dziewulski mówi prawdę: nic pracował dla Art-B i nie brał pieniędzy. Czasami przecież biznes robi się przez wymianę „uprzejmości"; skontaktowanie kogoś z kirnS, zarekomendowanie, przyśpieszenie biegu pewnych spraw, iid.

Doświadczenie pokazuje, że afery, w które zamieszanych jest, wiele znaczą­cych osób, nigdy nie są do końca wyjaśniane. Organa próbujące tego typu sprawy badać napotykają zbyt wiele przeszkód, by praca ich mogła skończyć się pełnym sukcesem. Dlatego też jedna k taktyk doświadczonych aferzystów polega na tym, by choćby lekko „umoczyć" w sprawę dostatecznie dużo wpływowych osób, które potem — już nawet tylko dla świętego spokoju ■— będą sprawę wyciszały. Układ post nomenklaturowy działa właśnie w laki sposób: rozgałęzia się tak, by objąć nowe, postsolidarnościowe elity polityczne. Być może sprawa Art-B i „Tele­grafu" jesi najlepszym znanym przykładem takiej taktyki. W kręgach ludowych wyraża się ona słowami: „jak chcesz bezpiecznie kraść, to bierz tyle, byś mógł się podzielić z kim trzeba"*

Warto w tym kontekście przytoczyć wypowiedź posła UPR, Lecha Pruch-no-Wróblcwskicgo, członka komisji Ciemieniewskicgo, badającej sposób wyko­nania uchwały lustracyjnej. „(„Olsinieją pewne powiązania finansowo-polityczne pomiędzy KLD a komunistami. Mógłbym na ten problem spojrzeć przez pryzmat moich doświadczeń z komisji lustracyjnej, gdzie te wątki także się pojawiały. Tam te związki widać. Obowiązuje mnie jednak tajemnica, ale gdyby nie to, mógłbym niektóre przykłady podać. Podałbym także informacje, które dotyczą tego ścisłego związku, nawet personalnego, pomiędzy niektórymi członkami KLD i to wcale nie z peryferii tego ugrupowania, z niektórymi osobami, których prze­szłość do świetlanych nie należała. (...) Uzyskiwanie kredytów >na telefon*, o czym wiem i są na to dowody, to wzajemne przenikanie się biznesu, nomen­klaturowego i powiązanego z KLD — to przecież zasługa m.in. rządów pana Bieleckiego" u*

Poseł Lx;ch Mażewski, obecnie w Konwencji Polskiej, ówcześnie lider frakcji konserwa ty wno-liberalnej KLD, w wywiadzie dla „Trybuny" (przytoczmy tytuł: Dekomunizacja to dziecięca choroba rewolucji) mówi: „wśród umiarkowanej prawicy, którą wyróżnia m.in. liberalizm gospodarczy, dążenie do wzmocnienia władzy wykonawczej i reprezentowanie interesu właścicieli, widzę również miejsce dla ludzi, którzy wywodzą się z PZPR czy SdRP, a dzisiaj doskonale funkcjonują w układach gospodarczych, zresztą tego typu ludzie sa również w KLD..." (podkr. AZ11^

Nieco inaczej widzi tę sprawę poseł Unii Pracy, Ryszard Bugaj: TTJcśll spojrzeć na dzisiejszy Sojusz Lewicy Demokratycznej, to widać, że oni nie są złączeni na płaszczyźnie ściśle programowej. W istocie rzeczy są złączem w dużym stopniu na płaszczyźnie swoich biografii. Jest to kombatanctwo starego obozu władzy. Są tam Judzie, którzy nigdy nic byli członkami partii, ale w inny sposób włączeni byli w stary układ władzy, a jeśli spojrzeć na poglądy, 10 są tam także zagorzali liberałowie. Utrzymywanie tego układu nic służy polskiej demokracji'*1 ,

Szef Centralnego Urzędu Planowania w rządach Jana Krzysztofa Bieleckiego i Olszewskiego, Jerzy Eysymont!, mówi o pracach nad ustawą o skarbie państwa, które posiały podjęte już w roku 1990. Przygotowano projekt takiej ustawy, ale nie wszedł on nawet pod obrady rządu Mazowieckiego. Złożyły się na to różne i skomplikowane przyczyny. W takich sprawach bywają zaangażowane potcżne interesy I lo sięga nieraz bardzo głęboko w strukturę obecnej, ale i poprzedniej władzy". Przypomnijmy, że wycofanie przygotowanego przez rząd Olszewskiego projektu ustawy o skarbie państwa, było jedną z pierwszych decyzji rządu Hanny Suchockiej.

Przytoczywszy nieco faktów i tropów spróbujmy powiedzieć coś uogólnia­jącego i zarazem konkretnego o układzie posikomunistycznym. Czym jest i jak funkcjonuje?

Spróbujmy rozpatrzyć sposób działania tego układu w postaci modelowej. Wyobraźmy sobie zatem, iż mamy do czynienia z b. członkiem partyjnej nomen­klatury, który jest obecnie przedsiębiorcą „X". Jego kapitał pochodzi ze spółki nomenklaturowej, tj. powstał na bazie prywatyzacji majątku państwowego. Zgod­nie 7- przepisami obowiązującymi w schyłkowej fazie komunizmu, udziały w spółce mogły być niższej wartości niż ówczesne przeciętne wynagrodzenie. Wkład przedsiębiorstwa państwowego do spółki wielokrotnie przewyższał zaan­gażowane w takim przedsięwzięciu fundusze prywatne. Jednak opłacone pod stołem kierownictwo przedsiębiorstwa (nierzadko także uczestniczące w spółce przez podstawione osoby) zgadzało się, by większość zysku uzyskanego z takiego przedsięwzięcia była przechwytywana przez osoby fizyczne.

Później, przez różnego rodzaju przewłaszczenia, zmiany charakteru spółek i podmiotów w nie zaangażowanych, dawne państwowe środki zostały — z pomocą fachowców-prawników — wielokrotnie wyprane. Na tyle dokładnie, iż obecnie, w większości przypadków szanse procesowego wykazania, iż mamy do czynienia z jakąś formą kradzieży własności państwowej są bliskie zera.

Nasz czerwony przedsiębiorca ma jeszcze z czasów swej służby parni, komu­nizmowi i światowemu ruchowi robotniczemu wiele kontaktów w różnych in­stytucjach, stanowiących dziś infrastrukturę gospodarki rynkowej. Kontaktom tym zawdzięcza uprzywilejowaną pozycję w grze rynkowej.

Dzięki układom w urzędzie skarbowym jest w stanie uzyskać (nie, nie za darmo) umorzenia zaległych podatków lub korzystną dla siebie, np. ratalną, formę ich spłaty. Poprzez dawnych towarzyszy z egzekutywy ma dojścia bankowe, dzięki którym załatwia wysokie kredyty na dogodnych warunkach. Banki wpraw­dzie starają się zmniejszyć stopień arbitralności w przyznawaniu kredytów, rozbu­dowują specjalne procedury zmniejszające ryzyko; zawsze jednak w decyzjach kredytowych pozostaje spory obszar uznaniowości. Zarząd banku decyduje czy przyjąć, czy odrzucić takie lub inne poręczenie jako zabezpieczenie kredytu. Decyduje o wycenie np- budynku przed Sławionego w roli gwarancji, a przez tę wycenę o wysokości kredytu jaki można uzyskać- Wreszcie od szybkości uzys­kania kredytu może zależeć b. wiele. Przez kontakty w bankach można uzyskać wgląd w business plan przedstawiony przez aktualną lub potencjalną konkurencję. Można nie tylko opóźnić lub zablokować przyznanie kredytu dla konkurencji

— znając jej business plan można przechwycić np. jej zagraniczne kontakty zaopatrzeniowe i utrudnić rozwój.

Pan „X" ma i kolegów kolegów w sądzie rejestrowym. Dzięki temu wie z wyprzedzeniem o próbach uruchomienia biznesów przez ludzi, których działania mogą być dla niego konkurencyjne. Za nie tak duże pieniądze, może też w — pewnym zakresie — przyśpieszyć rejestrację swoich firm, bądź opóźniać rejes­trację przedsięwzięć niekorzystnych dla swych interesów.

Nasz kapitalista zatrudnia w jednej ze swoich spółek b. funkcjonariusza SB

— traf chciał, że pracującego swego czasu w nieistniejącym już lOF-ie (Inspek­toracie Ochrony Funkcjonariuszy). lOF-y miały swoją sieć informatorów nie tylko w obrębie SBP lecz też w gronie milicjantów. Niektórzy z nich lub człon­kowie ich rodzin, pracują teraz w policji. Dzięki temu nasz bohater z wyprze­dzeniem dowiaduje się o groźbie wszczęcia postępowania przeciw niemu w spra­wie np. o nielegalny obrót środkami dewizowymi. Na czas czyści i preparuje potrzebne dokumenty. Dzięki innym kontaktom z ludźmi byłej branży policyjnej, teraz ulokowanych w agencjach ochrony mienia, następuje szybka splata wie­rzytelności pana „X": opornych goryle wywożą do lasu, wręczają łopatę i każą kopać dół — dla siebie. Nieliczni potrafią oprzeć się takiej presji.

Dzięki układom w Sądzie Gospodarczym pan „X" może w elastyczny sposób zachowywać się wobec swoich własnych wierzycieli. Tak długo jest w stanie przedłużać postępowanie o roszczenia finansowe ze strony innych firm przeciw niemu, by poprzez bankructwo kontrolowane jednej ze swych spółek uniemo­żliwić faktyczną egzekucję zasądzonych kwot. Od dawna wiadomo, że kto kon­troluje czynnik czasu, ten ma większe pole manewru.

Pan „X" co miesiąc płacił niewielkie pensyjki (w sytuacjach szczególnych większe premie) pewnej pani z Agencji ds. Inwestycji Zagranicznych oraz panu pracującemu w jednym z departamentów minisicrstwa finansów. Dojścia do tych osób uzyskał od b. towarzyszy, z którymi wspólnie wykonywał obroly na nomenklaturowej karuzeli kadrowej. Teraz jego sprawy w tych instytucjach załatwiane są bez zbędnej zwłoki. Do wejścia w życic ustawy o spółkach z udziałem zaganicznym Agencja wydawawała zezwolenia na tworzenie spó­łek z udziałem podmiotów zagranicznych. Duża uznaniowość co do przedmiotu działalności tych spółek (z czym łączył się zakres zwolnień z podatku docho­dowego) powodowała, że wnioski ludzi lfz ulicy" ślamarzyły się niezmiernie.

Dzięki „konsultantowi" z ministerstwa finansów w przypadku wątpliwości, jak rozumieć niejasności związane z niektórymi aktami prawnymi, pan „X" otrzy­mywał u samego źródła porady, jaką taktykę zastosować, by skutecznie fiskusa obejść i uzyskać potrzebne zezwolenia. Z wyprzedzeniem dowiaduje się o projek­tach nowych aktów prawnych i może na czas zmienić status prawny swoich przedsięwzięć gospodarczych dla zminimalizowania podatków. Bardzo przydatne okazują się tez kontakty w departamencie dewizowym NBP — gdy chodzi O uzyskanie indywidualnych zezwoleń dewizowych.

Wraz z kolegami nomenklaturowcami nasz kapitalista organizuje specjalne, dość drogie dla uczestników i dochodowe dla organizatorów (ale nic to jest lu najważniejsze) kurso-konferencje na tematy ekonomiczno-prawno-podatkowe. Se­dnem tych imprez jest to, iż wśród wykładowców są ludzie z różnych poziomów aktualnej — choć niekoniecznie całkiem nowej — władzy. Aż do poziomu — powiedzmy —wiceministrów. Wykładowcy zarabiają jeden, dwa lub nieco wię­cej milionów za poszczególne wystąpienia, lecz tak naprawdę ważne jest to, iz owe kursy stanowią okazję do bliższego oswajania polityków z Ludźmi prywat­nego biznesu.

Nie zapominajmy o środkach masowego przekazu. Tak np. jedne są sponso­rowane po to, aby wokół byłego cinkciarza( obecnie robiącego wspólne interesy z b. funkcjo na ri uszami SB i MO, którzy dawniej żerowali na nielegalnym obrocie dewizowym, budować aurę biznesmena o światowych kontaktach i skali. W innych przypadkach dba się natomiast o to, by odpowiednie nazwisko nie zostało zamieszczone na liście 100 najbogatszych ludzi w Polsce. Nie teraz, jeszcze nie teraz.

Oczywiście, korupcja, dojścia, układy występują wszędzie na świecie. W grę wchodzi jednak jakościowa różnica między sytuacją( gdy ktoś musi sobie dojścia korupcyjne wśród urzędników państwowych wypracowywać latami, a sytuacją, gdy we wszystkich niemal newralgicznych instytucjach są ludzie ze starego układu od dawna przywykli do obchodzenia i łamania prawa. W tym pierwszym przypadku ryzykuje się, iż przy kolejnej próbie przekupstwa łapówkarz trafi na niebiorącego lub nieufnego i powinie mu się noga. W drugim przypadku, gra się toczy z ludźmi, korumpowanie których, nic niesie ze sobą żadnego niemal ryzyka.

Jakie możliwości miał człowiek o takiej, dość typowej — dla niektórych środowisk — drodze zawodowej? Oto przypadek pana AS: „do 1980 r. pracował w Departamencie U MSW. Polem przenosi się kolejno do Centrali Handlu Zagra­nicznego 'Polirnejs-Cekop', KW PZPR i Ministerstwa Finansów. Od września 1989 r. do października 1990 r. był zatrudniony w Towarzystwie Handlu Zagra­nicznego TDAJL'.

Od pażdzienika 1990 r. już nigdzie nie pracował na etacie. Działał tylko na własny rachunek. Zajmował się doradztwem finansowo-handlowym i pośredni­ctwem w zawieraniu transakcji w handlu międzynarodowym. Wykorzystywał zdobyte wcześniej kontakty z firmami i osobami na kierowniczych stanowiskach we wszelkich instytucjach prowadzących działalność gospodarczą i nie tylko. Specjalizował się w handlu złotem, czerwoną rtęcią, silnikami samolotowymi i różnego typu uzbrojeniem1'. Zamordowany w lutym ł9l. Do stycznia y93 sprawcy nic wykrycii74-

Jacek Merkcl, poseł KLD, prezes zarządu banku Solidarność Chase D. T. Bank S. A., na pytanie: „Czy bezzasadne jest podejrzenie, że politycy (świadomie lub nie) otwierają furtki przestępcom?" odpowiada następująco: „Można sobie wyobrazić taki scenariusz; Jest polityk, którego kampania wyborcza finansowana była przez 'kogoś' — może to być biznes, może to być związek zawodowy. Po wygranych wyborach ów polityk może się czuć zobligowany do świadczenia wdzięczności- Trudno wszakże potraktować serio przypuszczenie, aby Wdzię­czność1 skutkowała korzystną korektą prawa. Na to trzeba byłoby 'sfinansowania1 51 procent głosów w parlamencie. Pomijając już fakt, że żadna partia nie dyspo­nuje taką liczba głosów (największa partia ma 12 proc. głosów), to i tak na forum Sejmu interesy określonych grup reprezentowane przez polityków muszą się wzajemnie 'znosić', a ostateczny wynik jest jakimś kompromisem. Jeśli par­lament potraktować jako teatr, to widowisko tam grane nic ma jednego reżysera-Jest ich co najmniej kilkunastu.

Mechanizm nieuczciwości jest z reguły inny. Szybkie zmiany, reformy w gospodarce powodują pojawianie się nieoczekiwanych możliwości dla 'zrobienia interesu'. Są ludzie, którym udaje się zauważyć te możliwości i bezwzględnie je wykorzystać. A więc mamy tu raczej casus 'wypadku przy pracy' aniżeli misternie plecioną sieć intrygi...".

A jeśli rzecz wygląda nieco inaczej? Jest, nie polityk, ale grupa polityków, albo nawet partia, A rzecz wcale nie musi polegać na tym, by uruchamiać całyproces legislacyjny od A do Z* może chodzić jedynie o przechylenie układu sił w jakiejś nieobojętnej dla niektórych sfer biznesu sprawie tak, by dana ustawa przeszła lub nie, albo by przeszła prędzej lub później. Przecież w takich przypad­kach nic trzeba 'finansować* aż 51 proc. głosów w parlamencie. Jak wielu posłów faktycznie trzeba kontrolować, by wygrywać różne głosowania? Przecież kiepska frekwencja parlamentarzystów jest rzeczą powszechnie znaną. Czasem może wy­starczyć zachęcenie grupki posłów do nieobecności. A poza tym, komu jak komu,, ale tak doświadczonemu politykowi chyba nie trzeba tłumaczyć, że losy wielu ustaw rozstrzygają sienie na posiedzeniach plenarnych, lecz w komisjach lub podkomisjach. Bardzo często posłowie nie orientują się bliżej w materii, jakiej -dotyczy ustawa. Głosują posiłkując się opinią kolegów lub kierownictwa swego klubu poselskiego. W sprawach bardziej zawiłych komisje i podkomisje powo­łują ekspertów (często są to dawni sprawdzeni towarzysze) i w sporej mierze polegają na ich opiniach.

Nie trzeba być socjologiem, by wiedzieć, że w grupach ludzkich są zawsze osoby mniej i bardziej wpływowe. Niekiedy wystarczy posiadać wpływ na przy­wódcę lub kierownictwo danej grupy, by skutecznie manipulować nią całą. Nie­wielu trzeba posłów, by opóźniać prace legislacyjne. Warto by np. przeana­lizować, ilu potrzeba postów, by spowodować kilkuletni paraliż prac nad kon­stytucją RP.

Faktycznie, największa partia w sejmie nie ma więcej niż 12 proc. głosów. Są jednak wystarczająco poważne poszlaki, by zapytać, czy nie istnieje w par­lamencie pewna liczniejsza partia. Partia byłych lub aktualnych agentów, ich mocodawców i sojuszników. Może przyszłym historykom uda się fakty ustalić i kiedyś poznamy rzeczywisty układ interesów w naszej władzy ustawodawczej.

To tylko niektóre przykłady sytuacji, gdy wystarczy kontrola nad niewielką grupą postów, by uzyskać pożądany rezultat legislacyjny.

A parlamentarzyści przekupni lub po prostu agenci mogą służyć także do wielu celów innych od bezpośredniego wpływu na tworzenie prawa. Polityk ma wiele możliwości „odwdzięczania się". Pomoc w znalezieniu dojść do potrzeb­nych osób bywa nieoceniona. Posłowie pracujący w różnych komisjach sejmo­wych uzyskują kontakty z resortami nadzorowanymi przez te komisje. Parlament jest też idealnym miejscem do nagłaśniania pewnych spraw (np. drogą interpelacji poselskich) jak i do gromadzenia informacji o kulisach pracy aparatu państwo­wego. Czy naprawdę poseł MerkcL nic zdaje sobie sprawy z tego wszystkiego?

3 sierpnia '92 prasa podaje następujący komunikat PAP: „Upomnieniem uka­rała w ubiegłym tygodniu sejmowa komisja regulaminowa posłów Janusza Mak­symiuka (PSL) i Henryka Siedleckiego (PSL), którzy wraz z 25 innymi posłami poparli wniosek Firmy Rolpol o koncesję na import paliw, a są udziałowcami tej spółki. Komisja podkreśliła, że z godnością posła nic licuje występowanie w sprawach, w których mógłby być posądzony o interesowność i stronniczość"127.

* * *

Ogólna diagnoza dotycząca układu postnomenklaturowego jest taka: tam, gdzie mamy do czynienia z rewelacyjnie szybkim pomnożeniem kapitału lub/i wielkim sukcesem organizacyjnym w tle zazwyczaj kryją się ludzie dawnej nomenklatury, w tym ze służb specjalnych, ich powiązania, dostęp do trudnoosiągalnych informacji (np. w przypadku niektórych wielkich przetargów), umiejętności działania na granicy prawa i poza nim, zdolność do infiltracji instytucji stanowiących infrastrukturę dla działalności gospodarczej, to wielkie atuty.

Układ len obejmuje jakąś — znaczącą zapewne — część prywatnego biznesu, ludzi z bankowości, administracji publicznej, środków masowego przekazu, orga­nów sądowych, prokuratorskich i policyjnych (w tym UOP), celnych, skarbowych, niektóre sptWki detektywistyczne oraz pewne grupy związane z SLD. Posiada swoje wypustki wśród elit postsolidarnościowych. Układ ten posiada rozmaite powiązania międzynarodowe — nic tylko na Wschodzie (sprawa FOZZ -— wska­zuje na istnienie niezłych kontaktów w zachodnich instytucjach bankowych).

Tego, w Jakim stopniu układ ten jest skonsolidowany i czy jest jakoś centralnie koordynowany, możemy się tylko domyślać. Prawdopodobnie stopień koordyna­cji nie jest zbyt wysoki. Działanie w warunkach gospodarki rynkowej bardziej sprzyja nastawieniom idyw(dualistycznym i egoistycznym niż kolektywistycznym. Wolny rynek rodzi raczej dążenie do autonomii niż podporządkowania. Ale w warunkach zagrożenia z pewnością występuje działanie daleko posuniętej współpracy. Jak układ ten funkcjonuje?

Działa podobnie jak inne, nakierowane na osiąganie celów nielegalnych lub półlegalnych, układy nieformalne — z tym, iż na wiele większą skalę- Sprzyja szybkiej akumulacji zysków, omijaniu przepisów podatkowych na niewyobra­żalną dla szarego obywatela skalę, korumpuje urzędników ministerialnych, sprzy­ja zamianie własności społecznej na prywatną po ułamkowych kosztach, blokuje dostęp do kredytów jednym i ułatwia drugim, sztucznie spowalnia lub przyśpiesza tworzenie nowych ustaw tam, gdzie jest to korzystne dla czyichś interesów. Stosując sztuczki biurokratyczne blokuje działania takich państwowych instytucji kontrolnych jak NIK, policja czy prokuratura. Wywiera wpływ na orzecznictwo sądów (przypoirrnijmy, iż sędziowie są grupą, która nie została poddana wery­fikacji, a sama — ostatnio potwierdził to pierwszy prezes Sądu Najwyższego Adam Strzembosz128 — okazała się niezdolna do oczyszczenia). Poprzez środki masowego przekazu szerzy dezinformacje, spycha pewne sprawy w cień i sztu­cznie nagłośnia inne.

Jakie są skutki istnienia tego układu?

Wchodzą w grę dwa zasadnicze zagrożenia:

To właśnie ten układ w znaczący (być może w obecnej sytuacji decydujący) sposób przyczynia się do tego, że w pełni realna staje się wypowiedziana kiedyś przez Adama Michnika obawa, iż linia Odry-Nysy może stać się dla nas tym czym dla Meksykanów jest rzeka Rio Grandę. Granicą państwową i granicą podziału cywilizacyjnego między Meksykiem i USA. To ten układ generuje u nas coś w rodzaju latynoskiego kapitalizmu oligarchicznego, zależnego i pery­feryjnego. Wprowadzając pozamerytoryczne kryteria w kredytowaniu obniża efe­ktywność alokacji zasobów, wyobcowujc z gry ekonomicznej grupy ludzi mło­dych, pozbawianych równego dostępu do zasobów; przyczynia się przez to do utrwalania stagnacji gospodarczej. Rację ma J.Kaczyński mówiąc, iż „gospodarka rynkowa wymaga jednego: aby dystrybucja pieniądza następowała według zasady efektywności- W Polsce zasada ta po prostu nie działa i na przykład łatwiej uzyskać kredyt bankowy dla złego przedsiębiorstwa, jeśli jest się z dawnego układu, niż dla dobrego — jeśli się z niego nie jesi" .

To ten układ opóźnia przemiany instytucji w stronę praworządności, blokuje wyłonienie się wolnej i niezależnej prasy, aktywnie pełniącej rolę „czwartej wła­dzy" (a historia pokazuje, że bez czwartej władzy podział na klasyczne trzy

władze państwowe - ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą — okazuje się „nieszczelny"). Przyczynia się do jeszcze bardziej nieprzejrzystego charakteru naszej sceny politycznej, co rodzi reakcje wycofania z działalności politycznej, postrzeganej jako brudna i bez sensu ze strony części ludzi wykształconych, kompcicninych i — nie do końca jeszcze zdemoralizowanych.

"Sztandar Młodych" cytuje Andrzeja Gąsiorowskiego: „Finansowaliśmy kam­panię wyborczą Lecha Wałęsy i daliśmy 1 min dolarów na kampanię Mazowiec­kiego (...) 120 min zł dał na kampanię Wałęsy Danusz Przywleczerski, szef ,T_Tnivcrsalu\ Gdy przed wyborami 'UnWcrsal' został oskarżony o zagrabienie pieniędzy FOZZ, Przywleczerski uznał to za próbę zmuszenia go do płacenia nie­którym partiom. Skuteczną, jak się okazało później. UD przekazał 200 min zł, KLD zaś — 100 min"130.

To oczywiście mogą być lylko pomówienia. Kłopot wszak nie tylko w tym, iż pomówieni jakoś nie zabiegają o swój honor, nic protestują dostatecznie głośno byśmy wierzyć mogli w urażoną niewinność. Problem poważniejszy stanowi logika- Otóż fakty przytoczone przez Gąsiorowskiego bardzo ładnie wyjaśniają brak woli politycznej rozprawiania się z wielkimi aferzystami. Kapitał posmo-menklaturowy poprzez wsparcia wyborcze dla sił postsolidarnościowych (czy dla wszystkich?) uwikłał nasze państwo w zależności i układy uniemożliwiające prowadzenie racjonalnej polityki- Coś w rodzaju wzmocnienia lub/i aklualizacji wcześniejszych zabezpieczeń ekonomicznych i agenturalnych. Jeśli ogólny obraz sytuacji naszego państwa szkicowany w tej książce, jest w ogólnych zarysach prawdziwy, to nie ma w Polsce w tej chwili wśród instytucji państwowych żadnej, która chciałaby i potrafiła ujawnić i przeciąć ten kłębek uwikłań, zobowiązań, przekupstw, cynicznych zagrań i błędów.

Wszystkie instytucje państwowe, na całym świecie, których decyzje wywie­rają wpływ na waruki uprawiania biznesu, poddane są presji korupcyjnej. Skala tej presji j podatność urzędników państwa na nią jest w różnych krajach różna. Uważa się np- (chyba słusznie), iż we Włoszech i Francji jest większa niż w Anglii. A w krajach, gdzie silne są pozostałości starych feudalnych lub podobnych więzi społecznych —jak np. Turcja czy Egipt — korupcja stanowi stały, niemal normalny element funkcjonowania instytucji publicznych. W naszych warunkach układ postkomunistyczny stanowi pozostałość starego systemu, gęstą siecią po­wiązań, skokowo zwiększającą podatność aparatów państwa na korupcję. Układ posinomenklatuTowy rodzi systemową aferogenność. A systemowo uwarunko­wana korupcja uważana jest przez badaczy za jeden z głównych powodów unie­możliwiających licznym krajom Azji, Afryki i Ameryki Południowej budowę nowoczesnego kapitalizmu.

Dopóki układ post nomenklaturowy funkcjonuje w nienaruszonej postaci, nie-celowe jest wprowadzenie instytucji świadka koronnego i tzw. zakupu kontro­lowanego (czyli łapówkowej prowokacji policyjnej). W warunkach gęstych więzi nieformalnych i wspólnych interesów między organami przestrzegania prawa, administracji i kapitałem postnomenJdatnrowym liczyć się trzeba z próbami wyko­rzystywania nowych rozwiązań do rozprawiania sie przez ten układ ze swymi przeciwnikami politycznymi i konkurencją rynkową. Jedni będą uprzedzani o możliwej prowokacji policyjnej i przez nieudane próby przekupienia ich niejako oczyszczani z zarzutów. Inni natomiast będą „wrabiani" w pułapki bez wyjścia. Dopiero po przeprowadzeniu LiD te nowe, proponowane rozwiązania mogą ewen­tualnie przynieść rezultaty korzystne dla stanu naszej praworządności.

Czy układ postkomunistyczny jest odpowiedzialny za całe zlo naszej sytuacji? Nic, oczywiście, że nic! Pełna likwidacja tego układu za pomocą siandardowych środków prawnych nie wydaje się możliwa. Sądzę jednak, iż posługując się środkami praworządnymi można go wydatnie osłabić. Takie osłabienie jest wa­runkiem niezbędnym tego, by trudny proces budowy nowego ładu mógł wyjść na równe lory. Sparaliżowanie tego układu samo z siebie nie rozwiąże najważ­niejszych problemów kraju, bez tego jednak wizja uporania się z nimi odsuwa się w nieskończoność.

Jestem przeciw wszelkim próbom zwalczania układu postnomenklaturowcgo za pomocą jakiś specjalnych środków ekonomicznych. Byłoby to zabójcze dla tworzącej się gospodarki rynkowej. Nie należy podejmować żadnych ekono­micznych uderzeń w postkomunistyczny kapilah Chodzi jedynie o utrudnienie mu funkcjonowania w warunkach „miękkiego" państwa i prawa. To jeden z prawdziwych problemów naszej ustrojowej transformacji. Skończył się w zasa­dzie miękki pieniądz, (tj. finansowanie nieudolnego gospodarowania za pomocą dotacji budżetowych), mamy za (o do czynienia z miękkim państwem i prawem, nadmiernie elastycznym wobec interesów grup dobrze uplasowanych.

Historia udanych modernizacji, dzieje wielkich sukcesów ekonomicznych na drodze urynkowiania gospodarek wskazują, iż niezbędne jest, aby państwo bu­dowało infrastrukturę służącą tworzącemu się kapitałowi. Kapitałowi jako ta­kiemu — a nie poszczególnym kapitalistom, tak jak się to dzieje u nas. Nasi liberałowie i pragmatycy (czy raczej nadmiernie pragmatyczni liberałowie), wska­zujący, iż narodziny wszystkich chyba wielkich fortun obfitują w rozmaitego rodzaju oszustwa, afery i wyzysk, zdają się zapominać o potrzebie odróżnienia tych dwóch sytuacji- Uprzywilejowania kapitału od przywilejów dla poszcze­gólnych rekinów biznesu i niektórych sposobów szybkiej akumulacji bogactwa.

Za LiD opowiadam się tutaj nic z powodów moralnych i nie dla jakiegoś wyrównania dziejowych krzywd, lecz dlatego, iż nie widzę innych, alternaty­wnych, mogących być chociaż względnie skutecznymi, sposobów rozbicia układu postnomenklaturowcgo, sposobów rozpoczęcia wyprowadzania Polski na prostą.

PROBLEM BEZPIECZEŃSTWA PAŃSTWA

Problem bezpieczeństwa państwa nie sprowadza się do tajemnic wojskowych, do walk wywiadów i kontrwywiadów, ochrony granicy państwa, jego sieci tele­komunikacyjnych, gotowości bojowej wojska i innych kwestii tego rodzaju. Po­wiedziałbym nawet, iż w aktualnej sytuacji sprawy te — choć oczywiście ważne — nie są pierwszoplanowe. Taki charakter mają natomiast liczne kwestie zwią­zane ze sprawnością całości mechanizmu państwowego: płynność podejmowania decyzji, stopień podatności służb państwowych na korupcję i rozmaitego rodzaju „inspiracje" (np- w zakresie tworzenia prawa) ze strony sił obcych, sprawność aparatu ścigania, stopień podatności instytucji finansowych państwa na zakłócenia mogące zdestabilizować np. płynność obiegu pieniądza, warunki wiarygodności instytucji państwa na forum międzynarodowym i sporo innych zagadnień.

Sądzę, iż w ostatecznym rozrachunku jest to przede wszystkim kwestia pra­worządności, zdolności państwa do realizacji jego zadań ogólnopublicznych. Problem bezpieczeństwa państwa to problem niedopuszczenia do tego, by jego instytucje stały się łupem jakichkolwiek sił i ugrupowań konstytucyjnie nieuprawnionych.

W zakresie bezpieczeństwa państwa występuje sytuacja paradoksalna- Z jednej strony, ze względu na otwarcie naszego kraju, umiędzynarodowienie gospodarki i głęboką transformację ustrojową, nastąpił skokowy wzrost zagrożeń. Z drugiej strony,

mamy do czynienia z daleko posuniętym paraliżem państwa, w znacznej mierze niezdolnego do skutecznego przeciwstawienia się tym zagrożeniom.

2adań dla służb specjalnych jest w tej sytuacji bardzo wiele. Walka z obcymi wywiadami, terroryzmem, przemytem na wielką skalę (np. odpadów toksycznych), praniem brudnych pieniędzy, korupcją, wielkimi oszustwami podatkowymi, ma­fiami, zabezpieczenie interesów krajowych przedsiębiorców przed zagranicznym szpiegostwem przemysłowym, przygotowywanie materiałów niezbędnych dla prowadzenfa rokowań w sprawach wielkich transakcji realizowanych lub gwaran-towanych przez państwo , osłona systemu finansowego państwa — to tylko ogólne przykłady zadań dla tajnych służb.

Na dłuższą metę, we współczesnym świecie nie sposób takich zadań re­alizować bez posiadania przez te służby możliwości działań operacyjnych, w tym infiltrowania rozmaitych organizacji, grup czy instytucji — nie tylko nielegal­nych lub działających niezgodnie z prawem.

W trakcie tak głębokiej transformacji gospodarczej jak ta rozgrywająca się obecnie w naszej części Europy, wielkich1 2 afer uniknąć nie sposób. Poważne skandale korupcyjne, giełdowe i bankowe zdarzają się pewnie we wszystkich krajach — ale z różnym nasileniem. Otwartość gospodarek rynkowych wytwarza specjalną podatność na takie sytuacje. Jednak tylko w państwie agenturalnie sparaliżowanym może się zdarzyć, iż aferzyści — mimo ich ujawnienia — przez dłuższy czas pozostają bezkarni, żc dziennikarze miast zabiegać o materiały afer dotyczące i drążyć wszelkie powiązania ich sprawców, uciekają od pewnych wątków jak od ognia (najbardziej znamiennym przykładem wydaje mi się postawa mass mediów wobec sprawy FOZZ), a skala niektórych afer jest w stanie wstrzą­snąć podstawami funkcjonowania państwa. Występuje u nas obecnie sytuacja typowa dla wielu krajów Trzeciego Świata. Oszustwa podatkowe, rozzuchwalenie aferzystów gospodarczych i skala ich działań osiąga taką miarę, że państwo traci zdolność do pełnienia swych podstawowych zadań — np. takich jak zabezpiec­zanie funkcjonowania sfery budżetowej {np. brak środków na pokrycie przez prokuratury i komendy policji rachunków za telefon). Pomijam już takie długofalowe skutki jak rozkład moralności publicznej.

Gdy korupcja i zdalne, infiltracyjne oddziaływanie na aparaty państwa (poli­cję, prokuraturę, sądownictwo, organa kontroli celnej i podatkowej, administrację, państwowe środki masowego przekazu) przekracza pewne rozmiary, państwo traci zdolność koordynowania zadań bardziej złożonych, takich właśnie w jakie obfituje nasz okres przejściowy. Aparat każdego państwa stale musi walczyć z próbami jego erozji, podmywania urzędniczej Lojalności. Pół biedy, gdy nacisk korupcyjny ma charakter rozproszony -— np. poszczególni przedsiębiorcy doko­nują oszustw podatkowych, każdy na własną rękę. Mamy jednak do czynienia z całkiem inną jakością, kiedy nacisk taki ma charakter masowy i jest koor­dynowany z jakichś centrów dyspozycyjnych (na miejscu będzie tu przykład penetracji struktur państwa włoskiego przez mafię). W tym kontekście trzeba widzieć zagrożenia stwarzane przez nieskrępowane działanie układu post nomen­klaturowego. Jego istnienie stanowi w dodatku wyrwę czy śluzę, poprzez którą państwo nasze jest penetrowane przez agentury i wpływy także niekomunis­tycznego pochodzenia.

Dla ilustracji wskażmy przykład niekorzystnej dla Polski zagranicznej in­gerencji w tworzenie prawa. W lipcu '91 w naszej prasie omówiono doniesienia amerykańskich środków masowego przekazu rozważających kwestię, na ile dar­mowa pomoc oferowana nam przez firmy prawnicze z USA może prowadzić do zmian w polskim ustawodawstwie niekorzystnych dla naszego kraju. „Ame­rykańskie firmy prawnicze oferujące usługi wschodnioeuropejskim rządom w większości finansowane są przez amerykańskie korporacje zainteresowane takim a nie innym sformułowaniem praw. Okazuje się, że nawet prawnicy doradzający Polsce i Czecho-Słowacji za pieniądze amerykańskiego rządu robią to przede wszystkim z myślą o swoich klientach w Stanach Zjednoczonych, 'Reprezentują oni interesy amerykańskich firm, których zysk będzie w przyszłości zależat od tego, jak zostanie dziś sformułowane w Europie Wschodniej prawo pracy, zasady ochrony środowiska czy prawo telekomunikacyjne" — stwierdza dziennik 'Wa­shington Post'. (...) Michael Klein, prezydent jednej z największych waszyn­gtońskich firm prawniczych w wywiadzie dla dziennika 'New York Times' po­wiedział ostatnio: 'źle stę dzieje, jeżeli rzeczywiście większość wschodnioeuro­pejskich zasad prawnych i finansowych jest dziś spisywana z myślą o konkretnych amerykańskich klientachł"133. W tym kontekście wymieniane były firmy pra­cujące „dla" naszych ministerstw łączności (chodziło o transakcje na budowę sieci telefonii komórkowej), finansów (doradzano nam „taktykę negocjacji z Klu­bem Londyńskim w sprawie redukcji zadłużenia wobec banków prywatnych") i prywatyzacji134.

limy ważny trop znajdujemy w wywiadzie ministra prywatyzacji Janusza Lewandowskiego. Dziennikarze pytają go: "Liczącymi się właścicielami na pol­skim rynku będą duże, międzynarodowe koncerny-Nie spotyka się Pan już obecnie z jakimiś naciskami z ich strony!

—- Istnienie różnego typu grup interesu jest rzeczą naturalną. Działania zagra­nicznego lobby można zaobserwować w momentach, kiedy pojawia się szansa na zawarcie korzystnych transakcji. Naszą jedyną bronią przed takimi naciskami jest przetarg. Niektóre koncerny zagraniczne próbowały uzyskać kontrakt wykorzystując przychylne im nastawienie wśród postów w parlamencie. Kancelarii Prezyden­ckiej, niektórych resortach I wsparcie ze strona ambasad" (podkr, AZ ).

We wrześniu '91, wiceprezes GUS, Krzysztof Lutostański wskazał na po-tizebę zawężenia grona instytucji mających dostęp do poufnych danych groma­dzonych przez urzędy statystyczne. Oprotestował on w Sejmie propozycje udo­stępniania takich danych NBP. „Zapis taki nieoczekiwanie (nie było go w projek­cie rządowym) znalazł się w projekcie nowelizacji ustawy o NBP i żaden z posłów nie cbciat sle do niego przyznać" (podkr. AZ336).

Jasne jest, iż rysują się tu pewne zadania, co najmniej sprawdzające, dla UOP-u. Moim zdaniem wskazana tu skryta manipulacja ustawą o NBP ociera się o zdradę stanu. Opinia publiczna nie była informowana o podjęciu tego typu spraw, co samo w sobie, rzecz jasna, o niczym jeszcze nie przesądza. Służby specjalne nic muszą ogłaszać wszystkich swoich przedsięwzięć. Dobrze byłoby ufać, iż trzymają rękę na pulsie. Osobiście wątpię jednak, czy mają tam facho­wców dostatecznie subtelnych do prowadzenia spraw o tym profilu.

Zadania zwalczania sił korodujących państwo nie mogą być skutecznie reali­zowane w sytuacji, gdy tajne służby państwa są przejrzyste dla "zaintereso­wanych". Na przykład, gdy postsowieckie mafie mają w swych szeregach byłych specjalistów ze Specnazu i KGB posiadających dobre rozeznanie w obecnych możliwościach UOP m.in. poprzez kontakty osobiste wśród sprawdzonych, a obecnie — zdaniem Andrzeja Milczanowskiego — „lojalnych" fachowców z b. SB. Ilu z owych wspomnianych przez min. Lewandowskiego „przychylnych" obcym interesom posłów i urzędników państwowych było poddanych mniej Lub bardziej subtelnym presjom możliwym dzięki posiadaniu ich teczek?

Może gdyby UOP posiadał bliższą wiedzę o lego typu sytuacjach, min. Mil­czanowski nie Iwierdziłby, iż mimo upływu trzech lat jakoś nie słyszeliśmy o próbach szantażu wysokich urzędników państwowych. Bowiem gdyby tak było, to "Znalazłby sie zapewne ktoś, kto nie uległby próbie szantażu i powiadomił kogo trzeba" 13 . A jeśli szantaż połączony jest z bodźcami pozytywnymi? A jeśli szantażowany (np. parlamentarzysta), mając niejaką orientację co do stopniaskorodowania aparatów państwa, nie ufa nikomu, obawiając się, iż powiadomienie „kogo trzeba" może być jeszcze bardziej ryzykowne od ulegania szantażowi?!

Sama świadomość tego, iż istnieją efektywne i tajne (naprawdę tajne, a nie tak przejrzyste dla „zainteresowanych" jak obecnie) służby państwa stojące na straży jego interesów, powściąga największych awanturników gospodarczych i wywiera dyscyplinujący, anty korupcyjny wpływ na inne służby państwowe (np. skarbowe i celne). Nie jest *ak jednak w stosunku do tych, dla których służby te mc mają żadnych tajemnic, gdyż pracują tam ich koledzy, krewni czy agenci.

Państwo nasze nieprzejrzyste jest dla własnych obywateli, lecz niemal bez tajemnic dla obcych specjalistów. Moim zdaniem, rację ma Zbigniew Roma­szewski, gdy na Zjeździe „Solidarności" mówi o ujawnianiu agentów: „Nie chodzi o odwet lub zemstę, lecz bezpieczeństwo państwa, Usty agentów de facto jawne, bo znają je KGB, CIA, Mossad —- wszystkie wywiady świata. Nie zna Ich tylko polskie społeczeństwo" (podkr. AZ"**).

Teza Romaszewskiego nie jest lylko przypuszczeniem. Pracownicy Wydziału Studiów, powołanego przez Macierewicza, ustalili, iż sprawdzeniami dokony­wanymi na zlecenie ówczesnego szefa UOP, Milczanowskiego, przed wyborami "91 zajmowało się około 100 osób- Z kolei wyniki tych sprawdzeń były prze­chowywane w MSW m.in. na komputerze wykorzystywanym „także do celów szkolcniowychir bez żadnego zabezpieczenia" .

Wiadomo, zew procesie werbowania agentów jedną z najtrudniejszych rzeczy jest znalezienie tzw. dojścia Operacyjnego, tj, mającej względnie naturalny charak­ter formy nawiązania kontaktu z obiektem zainteresowania. Nie potrzeba mieć czyjejś teczki ze szczegółowymi materiałami, by móc daną osobę szantażować. Sama wiedza o tym, iż ktoś kiedyś już był agentem niezmiernie ułatwia dojście operacyjne i ponowny werbunek. A przecież każdy efektywnie pracujący agent lo potencjalny zarodek całej sialki informatorów.

A jakie pojecie o bezpjcocńsiwie państwa ma, będący już po raz drugi wice­ministrem SW, Jerzy Zimowskih skoro twierdzi, żc „lustracja może być Traktowana jedynie jako akt moralny i sposób realizowania sprawiedliwości społecznej"140.

NIEKTÓRE ZASADY OBSADZANIA STANOWISK O SZCZEGÓLNYM ZNACZENIU DLA PAŃSTWA

1, Tak jak już sygnalizowałem we Wstępie,, podobnie jak w innych krajach, obowiązywać tu musi zasada dmuchania na zimne. Oznacza to, iż aby pozbawić daną osobę prawa objęcia funkcji znajdującej się na wykazie stanowisk o spec­jalnym znaczeniu dla państwa, nie jest potrzebne procesowe udowodnienie jej przestępstwa. Wystarczy istnienie uzsadnionych poszlak wskazujących, że osoba ta może stanowić ryzyko dla bezpieczeństwa państwa. Taką uzasadnioną poszlaką mogą być np. wieloletnie kontakty z instytucjami zagranicznymi znanymi z po­wiązań ze służbami specjalnymi tub kontakty ze światem przestępczym. Inaczej mówiąc, odmiennie aniżeli w praworządnym pro cesie sądowym, osoba oskarżona musi tu niejako dowodzić swej niewinności.

Muszą byt jasno określone procedury sprawdzania. Każdy, kto zajmuje stano­wisko publiczne, musi się zgadzać na grzebanie w swoim życiorysie. Dzieje się tak już obecnie w szeregu przypadków, np. w stosunku do osób, które wygrały konkurs o pracę w naszej służbie dyplomatyczno-konsularnej. Kłopot nic tylko z tym, iż brak jest wyraźnie określonej listy stanowisk wymagających weryfikacji kandydatów, jak i kryteriów ich obsadzania. Istnieją też poważne wątpliwości wobec samych instytucji sprawdzających.

Jak ma się tym sposobem chronione bezpieczeństwo państwa do zasady nie-krzywdzenia niewinnych? Po pierwsze, nic chodzi o szarych obywateli, o ludzi z ulicy czy o dzieci, a o dorosłych podejmujących się pełnienia ważnych zadań publicznych. Po drugie, rzecz polega na dokonaniu wyboru politycznego — wy­boru jednego z dwóch niekorzystnych, posiadającego niekiedy przykre konsek­wencje moralne, rozwiązań instytucjonalnych.

2. Z grona osób dopuszczanych do owej puli stanowisk muszą być wykluczeni ludzie posiadający niepolskie obywatelstwa. Niezależnie od ich ewentualnych zasług czy też unikalnych kompetencji — warunkiem objęcia stanowiska musi byt rezygnacja z wszystkich niepolskich form obywatelskiego uwikłania. Do

przyjęcia wydaje się, w niektórych przypadkach, iż osoba o niezwykle potrzeb­nych kwalifikacjach będzie zatrudniona na stanowisku doradczym (z ogranic­zonym dostępem do materiałów tajnych), lecz w żadnym przypadku nie na sta­nowisku decyzyjnym.


Służby specjalne i układ postkomunistyczny

131


  1. Ludzie obejmujący ważne stanowiska państwowe (we wszystkich trzech władzach) powinni być wysoko opłacani (nie powinny nikogo oburać wysokie zarobki posłów czy sędziów), lecz zarazem powinni być poddani surowym wy­maganiom i kontroli społecznej.

  2. Lista tych stanowisk powinna być precyzyjnie skonstruowana i niedopu­szczalne jest stosowanie związanych z nią zaostrzonych kryteriów przy obsa­dzaniu stanowisk innych, w celu np. eliminacji ludzi z pewnych układów poli­tycznych- Z drugiej strony, wydaje się, że lisia taka nie mogłaby być w całości jawna. Jej jawność umożliwiałaby bowiem wgląd w te struktury państwa, które powinny zostać utajnione.

część in

do przodu propozycje

Histeryczne wypowiedzi na temat LiD można spotkać zarówno wśród zwo­lenników jak i przeciwników tych przedsięwzięć- W dyskusji wokół LiD zaist­niało już wiele nieporozumień, przekłamań i przeinaczeń. Układ sił politycznych w Polsce wydaje się sprzyjać sytuacjom skrajnym: prawdopodobne wydaje się, iż albo LiD nie będzie wcale, albo zrealizowane zostaną one w wyniku jakiegoś przesilenia w sposób brutalny i szkodliwy. Jeśli LiD zostaną przeprowadzone żle5 to stanie się tak m.in. za przyczyną tych autorów i środków masowego przekazu, które starając się tym operacjom przeciwstawić, robią to w sposób utrudniający rzeczową analizę ich znaczenia i kształtu. Książka ta została napi­sana m.in. po lo, by powiodła się droga środka — praworządne przebudowanie układu sił społecznych na rzecz demokracji.

Nie ustosunkowuję się tu do poszczególnych projektów ustaw lustracyjno-dekomunizacyjnych. Staram się natomiast podejść do zagadnienia LiD w taki sposób, by wykazać, że można te operacje przeprowadzić tak, by uchylić więk­szość zarzutów, jakie są przeciw LiD wysuwane.

PROBLEM LUSTRACJI

„Jeśli ktoś mówi, że mamy mieć porozumienie narodowe

— również, rozumiem, z lymi agentami — to najpierw musimy wiedzieć

kto był agentem, a dopiero potem zawierać porozumienie*'

Rozpatrując kwestię lustracji nie kieruję się (niezwykle ważnymi skądinąd) względami moralnymi. Jako badacz spraw społecznych, nie sądzę bowiem, iż z


punktu widzenia pomyślności naszego kraju, to akurat ukaranie winnych jesl dzisiaj najważniejsze.

Rezygnuję teżz próby skomentowania sposobu wykonania uchwały lustracyj­nej przez min. Antoniego Macierewicza. Zbyt wiele niezgodnych ze sobą i nie­kiedy świadomie przekłamywanych informacji krąży w obiegu. Generalnie rzecz biorąc, przychylam się do opinii, iż ci, któizy od kilku lat starali się nie dopuścić do podjęcia sprawy agentów, przyczynili się do tego, że uczynione zostało to w pośpiechu i w sposób daleki od rozwiązań zgodnych z zasadami praworząd­ności. Trudno mi się również pogodzić z sytuacją, gdy oskarżany jest Macierewicz, a agenci SB (tak, lak, rzeczywiści agenci) chodzą w aureoli męczenników.

KTO I DLACZEGO JEST PRZECIW LUSTRACJI/DEKO MUNIZACJI ?

Po pierwsze ci, do których skierowana jest la książka. Ludzie, którzy kiero wani wrażliwością moralną i swoim rozpoznaniem naszej sytuacji, doszli do wniosku, iż operacje te przyniosą więcej szkód niż pożytku, że przyniosą ze sobą krzywdzenie niewinnych, ograniczenie praw obywatelskich, czy nawet coś w rodzaju polowania na czarownice; pogłębienie chaosu i zamieszania w życiu publicznym i państwowym, masowe zastępowanie doświadczonych i kompeten­tnych przez osoby jedynie z poprawnymi życiorysami.

Szanuję ludzi, których niechęć do lustracji wynika z motywów tego rodzaju. Uważam jednak, iż ich ocena sytuacji oparta jest na nietrafnych argumentach. Czasem na niepełnym obrazie sytuacji oraz braku wiedzy o mechanizmach dzia­łania i możliwościach służb specjalnych, niekiedy na zbyt ogólnikowym poj­mowaniu kwestii bezpieczeństwa państwa lub na informacjach nieprawdziwych (w tym cynicznie rozpowszechnianych przez drugą grupę przeciwników LiD, o której za chwilę). Wchodzi też w grę spora zapewne grupa iudzi, którzy w swym życiu otarli się w taki czy inny sposób o działalność w PZPR, lub kontaktowali z organami MSW i są przeciw LiD z powodów emocjonalnych. Ogromnej wię­kszości tych ludzi LiD nie będzie w ogóle dotykać, jednak próbuje się straszyć

ich na wyrost — opowieściami o milionach obywateli drugiej kategorii — w tym prostym celu, by wykorzystując ich zrozumiałe obawy, zmobilizować ich przeciw tym operacjom i by uzyskać zamieszanie, w którym naprawdę winni będą mogfi sic rozpłynąć.

Po drugie, wrogami tych operacji są ludzie, w których interesy LiD faktycznie pośrednio lub bezpośrednio uderzy. To nie tylko sami agenci, ich oryginalni kontrolerzy/mocodawcy czy osoby i instytucje (w tym nie-krajowe), które dane agentów uzyskały. To nie tylko przedstawiciele nomenklatury i ludzie tak czy inaczej związani z SLD, To także ciT którym udało się uzyskać orientację, co do przeszłości agcnturalncj niektórych znaczących osób, wystarczającą do tego by uczestniczyć w grze na „haki". W grze o pieniądze, o władzę, o przymykanie oka na rozmaite kombinacje partyjne i międzypartyjne. Nie można też wykluczyć, iż część nowych elit politycznych otrzymała od ludzi starego systemu swoiste agenturalne ochłapy archiwalne. Przypomina się w tym kontekście, nie wyja­śniona sprawa listy agentów, jaką Kiszczak miał pozostawić w spadku min. Kozłowskiemu. Kiszczak: „Przekazałem mu (...) obszerny, bardzo tajny dokument kompromitujący dużą liczbę ludzi. Postąpiłem żle, powinieniem go był zniszczyć, gdyż później Kozłowski zapoznał z nim ludzi spoza resortu, swoich znajomych". Kozłowski w „Glinarzu z Tygodnika" o „prezencie" tym nic wspomina.

Nie może ulegać wątpliwości, iż ludzie służb lajnych nie robią takich rzeczy ot, tak sobie. Czy to kukułczc jajo było podrzucone specjalnie w tym celu, by nowe elity władzy głębiej wciągnąć w grę? Jeśli tak, to rola pełniona przez UD, KLD, czy „Wyborczą", w sprawie lustracji wskazuje, iż udało się to w pełni. Kto wchodzi do gry, len, chcąc nie chcąc, zaczyna przestrzegać jej — często niepisanych — reguł. Jeśli ktoś za pomocą tego rodzaju materiałów uwikłał się w grę, to nic dziwnego, że teraz konsekwentnie przeciwstawia się wszelkim próbom lustracji.

Dlaczego Unia Demokratyczna, partia, w której jest tylu inteligentnych, świa­tłych, posiadających doświadczenie polityczne ludzi, nic skorzystała na czas z pouczających przykładów NRD, Czechc-Słowacji i Litwy? Unia gromadzi praw­dopodobnie największą ilość elit opozycji antykomunistycznej. Paradoksem his­torii jest, iz w lej sytuacji prawdopodobnie jest to stronnictwo o największym nasyceniu agenturą. Linia polityczna UD, jej rzeczywista czy tylko rzekoma lewicowość, nie ma żadnego związku z owym przypuszczeniem. Przemawiać za nim zdaje się czysta statystyka*.

Skoro już jesteśmy przy UD, nie sposób też nie wskazać na argument jeszcze innej natury, który rzuca pewne światło na postawę Unii wobec lustracji. Przyj­mijmy tu, iz statystyka jest w tym przypadku zawodna, tzn. iż Unijne elity wcale nłe są nasycone agenturą w stopniu wyższym niż inne kręgi postsolidarnościowe. Ba, załóżmy nawet, iż wśród czołowych działaczy Unii nie ma żadnego TW.

Jednak już same dotychczasowe uwikłania polityczne UD mogłyby powodować, iż tak zawzięcie przeciwstawia się ona lustracji. Człowiek UD —- Krzysztof Kozłowski — jako jeden z pierwszych miał okazję uzyskać bezpośredni wgląd w informacje o agenturze SB w kręgach opozycji. W książce „Gliniarz z 'Tygo­dnika'" wcale nie kryje siez tym faktem (podobnie jest w przypadku Jana Widac-kiego). Również Adam Michnik przeglądał archiwa MSW. Także KLD, mi.in. dzięki ministrowi Henrykowi Majewskiemu w MSW i Jackowi Merklowi jako ministrowi stanu w Urzędzie Prezydenta ds. bezpieczeństwa państwa, miał wgląd w te sprawy. Nasuwa się brzydkie podejrzenie, iż być może nie potrafiono oprzeć się pokusie potraktowania tej wiedzy jako kapitału politycznego, ułatwiającego posunięcia polityczne. Kapitału, którego wartość zostałaby radykalnie zmniej­szona ptzez lustrację. Może sugerować to argument Krzysztofa Kozłowskiego twierdzącego, iz „gdyby nawet jakiś cks-agent policji politycznej znalazł się dziś na wysokim stanowisku państwowym i rzetelnie pracował dla kraju, a jego prze­szłość znana byłaby zwierzchnikom, tak by uniemożliwić szantaż z zewnątrz, należałoby postawić sobie pytanie, czy ujawnianie jego błędów młodości ma sens i czy w efekcie nie zagrozi stabilizacji państwa..."4. Abstrakcyjnie rzecz biorąc, może być to podejście właściwe. Nic do przyjęcia jest jednak w naszej konkretnej sytuacji politycznej, gdy państwo polskie bardziej traktowane bywa

jako łup partyjny niż dobro wspólne. Owi wtajemniczeni zwierzchnicy zbyt silnie uwikłani są w międzypartyjne rozgrywki, w których sięga się również po środki niezbyt godziwe. Czy nie musi lo prowadzić do wspomnianych już sytuacji typu: „my nie ujawnimy waszych agentów, jeśli wy nie ruszycie naszych"?

* Gliniarz z „Tygodnika", s. SO.

t Przypomnijmy w Tym kontekście wypowiedź posła U PR, Lecha Pnjchno-Wrńblewskiego przedstawioną (*--). we fragmencie poświęconym układowi posinamenklarurowernu. Rozmowa Anny Bikoni i Jerzego Jachowicza, GW, 167, P S, 17.07,92, i. 11.

Wreszcie, trzeba wskazać i tę część solidarnościowych elit, która zdążyła już wejść z agentami lub/i nomenklaturowcami w rozmaitego rodzaju interesy gospodarcze. Wydaje się, że to właśnie okoliczności tego rodzaju tłumaczą bardzo liberalny (nomen omen) charakter projektu ustawy lustracyjnej Kongresu Liberal­no-Demokratycznego5. Jeszcze jako poseł PC, Maciej Zalewski mówi o tego typu związkach otwarcie: „Jeżeli zmierzamy do przebudowy systemu, musimy dysponować władzą, a żeby mieć władzę, trzeba iść na kompromisy. Dlatego kiedy moi partyjni koledzy rzucali nagie hasło dekomunizacji, ja mówiłem: nie. Trzeba umieć asymilować lę infrastrukturę, nie ukrywając różnic politycznych'16. Już na marginesie dodajmy, iż zazwyczaj to słabszy asymiluje się do silniejszego.

Przeciw lustracji wysunięto już wiele argumentów. Część z nich wygląda sensownie — przynajmniej na pierwszy rzut oka. Zdarzają się wszakże i ar­gumenty przedziwne. Niekiedy absurdalne do tego stopnia, iż trudno uciec od przypuszczenia, że wysunąć je mógł tylko ktośt komu przerażenie ograniczyło zdolność rozumowania. Oto przykład.

W lipcu '91 Senat za pomocą uchwały wezwał rząd do sprawdzenia, czy kandydaci do Sejmu i Senatu nie znajdują się na listach pracowników lub Świa­domych współpracowników byłych organów bezpieczeństwa i wojskowych służb specjalnych. Cytuję za „Wyborczą": „Gdyby kandydat był na takiej liście, powi­nien, zdaniem Senatu, dowiedzieć się o tym. Gdyby nie sprostował takiej infor­macji, zostałaby ona podana do publicznej wiadomości.

'Przyjęcie takiego trybu postępowania pozwoli byłym funkcjonariuszom i ich byłym współpracownikom na niewysuwanie swoich kandydalur bez potrzeby ujawniania takiego kroku' - uchwalił Senat. Obecność byłych agentów w Sejmie i Senacie byłaby zagrożeniem dla państwa, bo tacy parlamentarzyści byiiby podat­ni na szantaż, także ze strony służb specjalnych państw ościennych"7.

Tyle „Wyborcza" w wydaniu z 20-21,07,91. Osiem dni później w jednym z komentarzy krytykujących uchwałę Senatu, w tej samej gazecie czytamy: "Nie­porozumieniem zgoła już monstrualnym i budzącym grozę jest pomysł, że naz­wiska eksubeków kandydujących do parlamentu powinny być ujawniane także dlatego, że zapobiegnie to ewentualnemu szantażowi. Uznanie tej argumentacji przez Senat stanowi bardzo groźny precedens.

Jeżeli rząd, oczywiście dla zapobieżenia szantażowi, zacznie zbierać i ogła­szać wszystkie informacje [podkr. AZ] o politykach, które mogłyby zaintere­sować potencjalnych szantażystów, lo będzie musiał poddać ich (polityków, rzecz jasna, nie szantażystów) szczegółowej inwigilacji, a czytelnicy będą się dowia­dywać, kto jest homoseksualistą, kto lubi hazard, kto zdradza żonę i kto leczy się u psychoanalityka nic z prasy brukowej (stanowiącej jeden z filarów demok­racji, o czym mówią {chyba miało być „mówię" — AZJ bez cienia ironii), lecz od ministra sprawiedliwości.

Przyjęta przez Senat uchwala wzywa rzi|d do po^fęcia działań, które nie lezę w kompetencji demokratycznych i"ządow" (podkr. oryginału) .

' (»/), Sprawdzać kandydatów, GW, Ol 168 A L, 20-2L.07.9l, t. 1.

a Sławomir M&zwek, Nie przemyślana caftożnoW, QW, or 175 A, 29.07.91, s, 11.

Przyjrzymy się żonglerce wykonanej przez autora „Wyborczej". Oto Senat proponuje rządowi wykorzystanie istniejących w archiwach, zebranych wcze­śniej, informacji dla sprawdzenia pewnych, zaistniałych już faktów. Współ­pracownik bezpieki albo ma wycofać się z kandydowania do parlamentu, albo fakt jego ugtnluralności (a nie np. skłonności homoseksualnych) będzie uja­wniony publicznie. W obu przypadkach eliminowana jest groźba manipulowania członkiem parlamentu przez szantażowanie go za pomocą wiedzy o jego agen­tura lnej przeszłości.

Co natomiast twierdzi autor „Wyborczej"? Sugeruje czytelnikom, iż Senat domaga się od rządu, by ten zbierał i ogłaszał „wszystkie informacje, które mogłyby zainteresować potencjalnych szantażystów" a zatem by poddał poli­tyków „szczegółowej inwigilacji"!

Można zrozumieć błąd myślowy autora, ale przecież chyba ktoś zatwierdza materiały do druku!? Czyżby właściwa linia tekstu była jedynym kryterium decy­dującym o jego publikacji?

ARGUMENTY PRZECIW LUSTRACJI

Rozpatrzmy teraz funkcjonujące w obiegu argumenty za i przeciw lustracji w sposób bardziej uporządkowany niż się to zazwyczaj czyni- A zatem lustracji nic należy — nie warto, nic wolno, nie trzeba, nie uda się dobrze — zrobić gdyż:

10 J.WjdacM* Czego nie powiedział genem* Ki&zezak, s. llfi.

Przesłuchanie supcrglmy. Warszawa 1990, Wydawnictwo Fakt}, Czego nie powiedział-, s. 123-4,

  1. „Archiwa, o czym wszyscy wiedzą, są niekompletne (.♦.)" (Jerzy Cie-mieniewski).

  2. ,,(...)Wiclu najważniejszych t.w., łych obsługiwanych przez najwyższych funkcjonariuszy MSW (dyrektorów departamentu, a nawet przez ministrów!) ni­gdy nie była rejestrowana w biurze ,C"* (Widacki, były wiceminister SW) .

  3. Ze względu na wytyczne kierownictwa MS W by każdy pracownik operacyj­ny SB prowadził ok. 10-12 informatorów tworzono fikcyjnych TW, martwe du­sze. Skrzywdzonych zostanie wielu niewinnych ludzi, którzy nic będą w stanie oczyścić się z zarzutów, iż są wielbłądami.

  4. W teczkach TW są fałszywki sporządzone w celu kompromitacji solidar­nościowych elit oraz właśnie na okoliczność ewentualnej lustracji. A w dodat­ku, „Nikt nie jesl w sianie zweryfikować prawdziwości dokumentów, a nawet myina może być interpretacja"13.

  1. Oddamy się w ręce byłych funkcjonariuszy SB, gdyż ich opinie staną się ostatecznym argumentem w sporze o to, czy ktoś był czy nie był agentem, zwła­szcza w warunkach braku istotnej części akt. "Z tego co wiem na temat prowa­dzenia dokumentacji konfidentów, nic istnieje możliwość wydawania autoryta­tywnej opinii w oparciu o same dokumenty" (Rokita)1,4.

  2. Ponieważ nic wolno było rekrutować na TW członków PZPR, lustracja zaszkodzi wszystkim, tylko nie politykom postkomunistycznym.

  3. „Nie ma przecież bezpośredniego związku między małym lokalnym dono-sicielsiwem na użytek byłej SB a bezpieczeństwem państwa i 'zagrożeniem inte­resów narodowychł"lsl

  4. Nie trzeba się obawiać, że uczestniczący w polskim życiu politycznym ludzie będący niegdyś tajnymi współpracownikami bezpieki będą szantażowani, gdyż osoby oskarżające kogoś o taką współpracę muszą liczyć się z tym, że zostaną oskarżone o pomówienie. Jeśli natomiast dysponują dokumentami mogą­cymi współpracę udokumentować „to próbując jc ujawnić popełnią przestępstwo ujawnienia tajemnicy państwowej. (...) Ryzyko jest chyba zbyt duże. (...) Przy świadomości niemożności ujawnienia ewentualnych dowodów szantaż jest nies­kuteczny" (Widacki)10.

  5. Samo to wywlekanie błota na światło dzienne będzie kolejnym — tym razem już pośmiertnym — zwycięstwem SB; nie należy ludziom tej firmy dostar­czać takiej satysfakcji.

  6. Należy zastosować politykę przebaczenia, zgody narodowej —sprawdziła się ona w Grecji i Hiszpanii. Trzeba puścić wreszcie winy w niepamięć, przestać dzielić Polaków na obywateli różnych kategorii. Jaruzelski: „Wracam nieustannie do hiszpańskich doświadczeń. (...) Dlaczego oni mogli po krwawej, okrutnej

wspypiacy z SB dwóch członków 'SolidArnoici'. Gdy Fiasyniuk pokazał jc szefowi UOP, okazała się, żc były po protiu fałszywkami" (podkr. AZ)r Szkoda, iż nic podano, kio i kiedy owe

„fałszywki" miał sporządzić. Warto też zaznaczyć. Iż fałszerstwo rozpoznano. Tezę, iz mnlcnały komunistycznych sluzb specjalnych były „w dużej części tendencyjnie preparowane" wysuwa m.in. piciwtzy niekomunistyczny minister 5W, Krzysztof Kozłowski (rozmowa Ewy Milewicz, Teczki pandory, GW, nr 126, A R, 29.05.9Z s. 2).

u A_W.HiMcK w rozmowie z przcwodoiczjicym sejmowej Komisji Nadzwyczajnej, Rokitą, KonfłOrttacje. nr 7-8, 1991, S- 9

u Rozmowa A.W.Halickiego z przewodniczącym sejmowej Komisji Nadzwyczajnej, Konfron­tacje, nr 7-S, 1991, s. 9.

ts Józef Upiec, Odkrywacie sekietnoiei, Polityka, ni 30 (dodatek Kullura, nr T), 25.08.92, l 18.

i* J.Widacki, Czego nie powiedział..., s, 124-5,


wojnie domowej, po dziesięcioleciach faszyzmu, dyktatury, zamknąć karlę prze­szłości, porozumieć się, pogodzić, zjednoczyć? (...) A co by było, gdyby po odejściu Franco siły demokratyczne, które przejęły władzę, zaczęły rozliczaj dyskryminować, 'defrankizować'?"1 ,

11. Lustracja grozi utratą wiarygodności przez służby specjalne państwa. Uja­wnianie dawnych agentów powoduje utratę zaufania do służb tajnych państwa przez agentów aktualnych, pozbawi państwo jego oczu i uszu (argument wysu^ wany m.in. przez Janusza Onyszkiewicza). Żadne normalne państwo nie ujawnia swych agentów.

ARGUMENTY NA RZECZ LUSTRACJI

Główny mój argument za lustracją jest następujący: nierozprawienie się z dawną agenturą komunistyczną przedłuża paraliż państwa, podtrzymując istnienie takich układów interesów, wobec których nasze państwo jest bezsilne; unie­możliwia skuteczne przeciwstawianie się infiltracji także ze strony agentur wszel­kich sił obcych; jest jedną z przyczyn niezrozumiałości zachowań wielu postaci naszego życia politycznego dla opinii publicznej i utraty autorytetu przez klasę polityczną. Jak pisze Janusz Korwin-Mikke; „Nie można działać efektywnie będąc sługą dwóch panów!!!

Jest to też kwestia psychologiczna: poseł mus i być SAMODZIELNY w decyz­jach politycznych — a agent wręcz przeciwnie; NIE MOŻNA efektywnie pełnić obydwu ról!!! (...) nieotworzenie owej 'puszki z Pandorą w czerwonym sosie' powodowało, że dowolny minister SW nadal miałby w rękach bat na cześć senatorów, posłów i urzędników (uchwała więc odbiera im władzę i likwiduje szambo — a nie przeciwnie), jak kłamią agenci agentów...".

Rozpatrzmy teraz argumenty przeciw lustracji jeden po drugim.

17 Rozmowa Ewy Rosolak, Trybuna, nr 196, wr 4, 22-23-08.92, &. 4.

1. Biurokratyzacja działań w MSW, wielokrotność rejestracji danych o TW, powoduje, że pełne wyczyszczenie archiwów jest niezwykle trudne. Taknp. w spra­wie porwań toruńskich z *S4t funkcjonariuszy SB udało się postawić przed sądem, gdyż nic posiadali oni pełnej orientacji (lub kontroli) co do form dokumentacji


wykorzystywania samochodów służbowych i nie zniszczyli bądź nie sfałszowali niektórych dowodów rzeczowych. W praktyce liczne były przypadki niedbałego wykonywania roboty przez funkcjonariuszy SB, nieprzestrzegania reguł sztuki operacyjnej nakazujących ochronę informatora. Przykładem niech będzie sytuacja, jaka przydarzyła się wstanie wojennym jednemu z mych kolegów. Po otrzymaniu Od łącznika matrycy z tekstem nowego numeru gazetki, schował ją w jego obec­ności do pudełka z proszkiem do prania. Funkcjonariuszom przybyłym na prze­szukanie (ego samego dnia wieczorem, nie chciało się nawet pozorować kilkugo­dzinnej rewizji ukoronowanej znalezieniem dowodu rzeczowego. Niemal natych­miast po wejściu zabrali się za proszek. Wielu z nich traktowało swe zadania podobnie jak znaczna część pracowników gospodarki państwowej — robili na etacie. W niektórych przypadkach zatem błędy w pracy z TW i niedbałosć przy niszczeniu dokumentów mogą rekompensować brakujące dane archiwalne,

2. Po pierwsze, nic sądzę, iż niercjestrowanych TW było w istocie wielu. Mamy tu do czynienia z typowym argumentem służącym uspokojeniu wystra­szonych TW, rozważających swoje wycofanie się z życia publicznego. Na ich miejscu obawiałbym się jednak, że w razie potrzeby materiały kompromitujące zostaną „znalezione1'. Po drugie, ten niewątpliwy fakt, iż żadna policja na Świecie Die jesl w stanie pochwycić wszystkich złodziei i bandytów, nigdzie nie prowadzi do wniosku, iż należy zaniechać walki Z przestępczością.

3- W ramach ustawy lustracyjnej można przyjąć takie kryteria uznania za agenta, które wykluczą od podejrzeń tzw, martwe dusze, tj. osoby zarejestrowane jako TW bez ich wiedzy2 (uznać np. za kluczowe odnalezienie zobowiązania do współpracy, pokwitowań przyjętych wynagrodzeń, osobiście sporządzane ra­porty, czas współpracy, wielokrotność rejestracji agenta, cw. inne dane łącznie pozwalające na usunięcie wątpliwości).

?■ Chodziło min. o będące w dyspozycji garażu tzw. książki dyspozytora wozów, którymi dokonano porwań — zol>, np, Sławomir Mizeraki, Z firnua, krwią,. Spółkami*, nr 50/51, 25-31,12,91, s, 36.

22 Wiwielle inloimacji doalłfczonych pizez moich konsultantów nic ma racji Piotr Woycicchowslri (szef Wydziału Studiów pr/.ygolowującego malriialy lustracyjne dla Macierewicza), twierdząc, iż w MSW funkcjonował „system kontroli, który wykluczał wciągnięcie aa lisię 'lewego' Hgcoh" (TS, nr 27, 03.07.92, s. 6).

Szary obywatel nie musi udowadniać swej niewinności. Praworządność opiera się na zasadzie jej domniemania. W tym przypadku nic chodzi jednak o skazy­wanie za współpracę z SB, lecz o czasowe ograniczenie prawa do pełnienia pewnych ważnych funkcji publicznych. W tym przypadku powinna obowiązywać reguła dmuchania na zimne. Obywatelowi zajmującemu ważne stanowisko pań­


stwowe nie wolno zignorować publicznego zarzutu, iż był/jest agentem Łub zło­dziejem. Ma do wyboru — podanie się do dymisji lub wytoczenie procesu stawiającemu zarzuty- Gdy tego nie czyni, traci wiarygodność niezbędną do peł­nienia funkcji publicznych.

Wydaje sic„ że rację ma Korwin-Mikke, twierdząc, iż „Całe (...) to gadanie o 'niewinnie skrzywdzonych ofiarach Macierewicza* służy ukryciu faktów, że

większość wymienionych znajduje się tam zasadnie"23. Poseł Unii Polityki Real­nej, Lech Pruchno-Wróblewski na posiedzeniu plenarnym Sejmu stwierdził: „Jako członek komisji zapoznałem się z materiałami dotyczącymi 21 Tajnych Współ­pracowników UB i SB w łatach 1945-1990. W każdym z tych przypadków w udostępnionych mi przez pracowników MSW zasobach archiwalnych odnalazłem własnoręcznie napisane i podpisane zobowiązania podjęcia współpracy w charak­terze Tajnego Współpracownika, odnalazłem napisane i własnoręcznie podpisane raporty, sporządzone przez te osoby, a także, w wielu przypadkach, podpisane pokwitowania odbioru pieniędzy albo prezentów w naturze, przy czym liczba tych pokwitowań wahała się — w zależności od przypadku — od kilku do kilkudziesięciu. W pozostałych przypadkach Tajni Współpracownicy wynagradzani byli za swoje usługi świadczeniami o charakterze niematerialnym np. umożliwieniem wyjazdów za granicę. Dokumenty, z którymi sie zapoznałem uważam za wiarygodne.

Na podstawie tych ustaleń, a także ustaleń, jakie poczyniłem w riakcie pro­wadzonych przez komisję przesłuchań stwierdzam, że nazwiska 21 osób, których dokumenty archiwalne osobiście sprawdziłem, zostały umieszczone na liście dos­tarczonej 4 czerwca br. Konwentowi Seniorów zasadnie. Uprawnia mnie to do sformułowania oceny, że wykonanie uchwały Sejmu z 28 maja br., przynajmniej w tym zakresie, było prawidłowe, ponieważ ściśle odpowiadało zawartemu w niej poleceniu"24.

2J J.Korwin-Mikke, Lustracja, Wprosi, 28.06.92, i. 77.

Volum separatum posła i-ccha Pruchno-Wroblewskiego, NC, nr 25, 08.07,92, s. V. Poseł

Dziewulski, wiceprtewodnica^cy komisji CieniiGniewskiecormówiąc o ludziach z listy Macierewicza, twierdzi, iż nic bu(Ezf| jego "wątpliwości jedynie lizy przypadki, które można uznać za modelowe*' (wypowiedz dla „Spotkań", nr 27, 02-08.07.92, s. 7). Nic podaje, nicstely, z materiałami ilu osób Znajdujących się na li&iti o&obiidc się zapoznał, ani jakie kryteria uznania za TW zastosował. Woycicchowsfci mówi, „Na 64 nazwiska umieszczone na liście, zobowiązania do współpracy podpisało około 10 osób, a przynajmniej tylu znaleziono w aktach. W przypadku około dwudziestu osób znaleziono akta personalne lub mikrofilmy. Trochę więcej było materiałów własnoręcznie pod­pisanych, meldunków c?.y uświadezefi o dochowaniu tajemnicy" (Zdradzeni tajniacy, notr Robert Jastrzębski, TS, nr 27, 03 07 92, s, G). NLe jcsl jasne, czy Pruchno Wrtoltwski. Dziewulski i Woycie-chowski odnoszą, się do materiałów tego samego rodzaju- Inny członek komisji Ciemieniewskiego, poseł SLD, Zbigniew Siemiątkowski twierdzi, iż „Pracownicy wydziału [studiów — dop. AZ] nie znali os­tatecznej Listy 64, jaią 4 czerwca minister Macierewicz przekazał do Sejmu" (Komisja i teczki, „Glob


6 sierpnia '92 prasa, podaje wiadomość, iż „Prokuratura poprze skargi o znie­sławienie lub o&zczeistwa osób, które czują się pokrzywdzone umieszczeniem ich na 'listach Macierewicza', Zapewnia też, żc jeżeli poszkodowani wystąpią na drogę sądową, prokuratura przejmie wszystkie ic sprawy, obejmując je oskar­żeniem publicznym"25. Do momentu napisania tych słów, tj. do drugiej połowy listopada '92, słyszałem o Jednym przypadku <poscł PL, Antoni Furiak) sko­rzystania 7. tej możliwości .

4. Po pierwsze, istnieją wyrafinowane, techniczne środki wykrywania nawet fachowo sporządzonych fałszerstw. Po drugie, dobre sfałszowanie złożonej i roz­proszonej w wielu miejscach dokumentacji wymaga czasu, kontaktów i uwz­ględnienia sporej ilości czynników (np, teza jednego ze sprawców porwań toruń­skich, funkcjonariusza SB, iż wśród porwanych był TW, została wsparta doku­mentem sporządzonym na formularzu, jaki wszedł do użytku po czasie, w którym miał być rzekomo wypełniony). Po trzecie, wspomniana w p. l wielokrotność rejestracji powodowała, iż stworzenie pełnej dokumentacji wymagałoby dość złożonej operacji wykonywanej przez wicie osób,

24". nr 3, 17-23.07.92, s. 23). Być może fakt len wyj utnij* rozbieżności między informacjami PiurhnO'Wróblcw5ldego i Woyciechowskicgo. Michnik pisze; .jak dotychczas wśród nazwisk umieszczonych na liście Macieicwiccza nic wskazano ani jednej osoby, o której z pełną odpowie­dzialnością można powiedzieć, ze była agentem" (podkr. AZ; Piekło kartoteki, Krytyka, nr 39, 1992, a. 15; tekst Michnika powsial po 16 czerwca '92; zamieszczony obok Michnika tekst Kofmana datowany jesl 10 sierpnia). Poseł Georg Rcchu5 Bryłka (ranieji^ośt niemiecka) podał się jcdn-ik do dymisji. Pod koniec '92 Rada Polityczna KPN uiwa z partii I klubu parlamentarnego senatora Jana Jesionka, który byt na liście Macierewicza {Waldemar Szymczyk, KPN oczyszcza szeregi, GW, nr 232 A, □1.L2.92, s. 2) Jasne jesl w kn/dym razie, iż Sejmowa Nadzwyczajna KocnLs;a do Zbadania Wykonania Ustawy Luslracyjnej pracująca pod przewodmclwełn Jerzego Ciemienicwskrcgo nic nic wyjaśniła, lecz jedynie zagmatwała sprawę. Wydaje się, żc do tego właśnie dążono!

Ircncuiz Dudzicc, JJachowicz, Śledztwo w sprawie terack, GW, nr 184, A Rh 06 08.92, s. 2. 26 Bezpośrednio w okresie po wybuchu afery toczkowej l>yla też w GW informacja, iz poseł Jacek Piechota, SLE>. podaj lub planował podać sprawę do sądu. Kie słyszałem jednak o dalszym biegu lej uprawy.

Antoni Zieliński, w '91 dyrektor Centralnego Archiwum MSW, na pytanie dziennikarki czy możliwe było dopisywanie do spisów ludzi współpracujących Z Ogra na mi bezpieczeństwa t^iazwisk ludzi nie mających z tymi służbami nic wspólnego na przykład w celu ich skompromitowania?", odpowiada: "To dość mało prawdopodobne- Istnieje bowiem rozbudowany system kartotek i tego typu prowokacja jest do wykrycia. Obawiać się można natomiast innej sytuacji. Otóż resort gromadzit o osobach publicznych bardzo różnorodne informacje, dotyczące ich życia prywatnego, zainteresowań, gustów, 1 jeżeli na jakimś przyjęciu opo­wiadała pani na przykład o swoim szefie, że lubi brunetki lub uznaje z alkoholi jedynie koniak, to znajdujący się tam funkcjonariusz SB umieści tę rewelację w sprawozdaniu, podając przy okazji pani nazwisko jako informatora"27. Zob. p. 3, gdy chodzi o obawę wyrażoną przez Zielińskiego,

Powsiaje także pytanie jakimi motywami mieliby kierować się przygotowu­jący sławetne puszki Pandory z materiałami na ludzi przyszłej solidarnościowej władzy, skoro — jak zauważył jeden z b. funkcjonariuszy SB28ica kio za czasów wtadzy komunistycznej wystąpiłby z pomysłem fałszowania dokumentów pod tym kątem, zostałby uznany za szaleńca i natychmiast usunięty ze służby. Wchodzi oczywiście w grę możliwość sporządzania fałszywek po 4 czerwca '89, a przed wejściem Kozłowskiego do resortu SW (marzec '90), lecz trudno sobie wyobrazić, by dało się to zrobić solidnie w stosunku do większej Liczby osób (choćby ze wzglądu na wskazaną już wielokrotność rcjesiracji).

Po trzecie, choć można wyobrazić sobie przygotowanie fałszywek na wybitnych opozycjonistów, to nie mogło być motywacji sporządzenia fałszywek dla osób, które dopiero po obaleniu komunizmu stały się znaczącymi postaciami życia publicznego.

Wreszcie trzeba dodać, iż do wielu argumentów wysuwanych przeciw lustracji odnosi się — wygłoszona jeszcze przed burzą lustracyjną — uwaga gen. MSW Ochockiego: „wiele osób już się zabezpieczyło przed ewentualnym ujawnieniem,

twierdząc, że w grę mogą wchodzić tak zwane 'fałszywki bezpieki1"29. Rzecz

jasna dotyczy lo nie tylko samych agentów, lecz i ich mocodawców tracących w następstwie lustracji możliwości wpływu na elity polityczne.

w Rozmowa Ewy Wilcz-G>^dzttsWej, TS, nr 40, EW,10,9l, s. 10,

2& Było lo przytoczone w numerze Spoikari zawierającym cykl materiałów pi. Imperium MSW.

» Dylem człowiekiem Kiszczaka, i- 194.

■*> Tajni współpracownicy ,

5. Po tym jak Wydział Studiów powołany przez Antoniego Macierewicza wykonał już pewną pracę (niezależnie od tego jak jej jakość ocenimy — w tym punkcie przekazywano opinii publicznej skrajnie przeciwstawne oceny), wiemy pra­wdopodobnie znacznie więcej o technikach rejestracji współpracowników MSW niż Rokita w połowic ł91. Komentując doświadczenia lustracji w Czechach Józef Darski mówi, iż „Praktyka wykazuje, iż zastrzeżenie to jest prawdziwe jedynie w sytuacji, gdy listy agentów pozostają nie zbadane przez komisje parlamentarne i nie-opublikowane tkwią w sejfach KGB lub sejfach nowych kandydatów na dykta­torów i manipulatorów" , Zobacz leż argumenty przytoczone w p. 1. Wyko­rzystanie wiedzy b. funkcjonariuszy może być niezbędne dla ewentualnie powołanych komisji lustracyjnych do ogólnego zaznajomienia sie z prttcttfuiUrnl pracy z TW, itd. Nie musi to jednak wcale prowadzić do uzależnienia się od SB-ckich ekspertów przy wydawaniu przez komisje werdyktów w sprawach konkretnych osób*

6. Antoni Zieliński, dyrektor Centralnego Archiwum MSW: „sugestie, jakoby tajnych współpracowników nie można było rekrutować spośród jej [PZPR] człon­ków, są nieuzasadnione". Wydaje się leż, iż owa -^stosowana jednak w jakimś zakresie — zasada nierekrutacji członków partii nie dotyczyła służb wywiadu i kontrwywiadu. Wielu członków partu wyjeżdżających za granice (nie tylko na Zachód) stanowiło KO (kontakty operacyjne; casus mJn. Włodzimierza Cimo­szewicza i Andrzeja Olechowskiego umieszczonych na liście Macierewicza). W lym kontekście nie może dziwić kampania działaczy SLD, by odróżnić „dobry patriotyczny" wywiad od niegrzecznych pionów MSW. Odpowiadając na pytanie o rolę posłów SLD w komisji Jerzego Ciemieniewsltiego, Janusz Zemke mówi; "Nasze pytania na jej forum dotyczą głównie funkcjonowania wywiadu i staramy

się dowieść, żc nie można stawiać znaku równości między współdziałaniem z wywiadem a współpracą z wewnętrzną policją polityczną' .

Tymczasem jeszcze w '90 poseł OKP, Krzysztof Żabiński — będący wtedy członkiem komisji weryfikującej kadry centralne SB — stwierdził: W zasa­dzie można po-wiedzieć, że cała SB włącznie z wywiadem i kontrwywiadem w okresie ostatnich dziesięciu lat skupiała swe działania wyłącznie na 'Solidarności* i KoSciele.

-— Chciał Pan powiedzieć -— 'głównie'.

—* Zajmował się przechwytywaniem przesyłek z książkami, powielaczami, farbą drukarską.

-—-A wywiad zbierał informacje, skąd te przesłki nadchodzą i kio je finansuje?

— Dokładnie tak'.

'I Antoni Zieliński h Nic dzielić, Pol i łyka, a: 32, 10.0S.91, & 13; pot. J.Widacki, Czego Die powiedział,.,, s. 120.

f* Rozmowa Andrzeja Szmalu*, Nowości, nr 159, 17.0S.90, 3.

Niewątpliwie komisja nic miała pełnego dostępu do materiałów i Żabiński nieco przesadził, mówiąc: „wyłącznie". Liczne inne dane wskazują jednak, że generalna tendencja była właSnie taka. Piotr Naimski, który jako szef UOP uzyskał zapewne nieco lepszą orientację od Żabińskiego „stwierdzić, żc nic było żadnej merytorycznej jóżnicy pomiędzy tajnymi współpracownikami Służby Bczprc^ czeństwa a współpracownikami 1 Departamentu, czyli wywiadu MSW. Wywiadten zajmował się m.in. zwalczaniem opozycji dcmoJtratycznej w Polsce, a także rozpracowywaniem tzw. opozycji ideologicznej w kraju i za granicą (m.in. Radio Wolna Europa, 'Kultura' paryska, ośrodki polonijne na Zachodzie)".

W sytuacji naszej ograniczonej suwerenności, prawidłowość była zapewne taka, iz czym lepszy nasz szpieg, tym bardziej przydatny dla KGB. Jakiż bowiem pożytek mogła mieć Polsku, np. ze zdobytych przez super-agenta, Mariana Za-charskiego, planów amerykańskich antyrakiet "Patriot"?

  1. Autor lego argumentu, prof. filozofii, Józef Lipiec, nie ma racji. Decyduje o tym skala zjawiska. A związek między lokalnym donosicielstwem a bezpie­czeństwem państwa nie musi być bezpośredni, by zagrożenie było realne. Gdy przez ręce byłych i obecnych funkcjo na ri uszy państwa przeciekają tajemnice, gdy zapewne funkcjonuje wtórny rynek materiałów operacyjnych między obcymi służbami wywiadowczymi działającymi na naszym terytorium, mamy do czy­nienia nic tylko z zagrożeniami bezpieczeństwa państwa. Wchodzi w grę także „ogromne zagrożenie dla swobód obywatelskich. Służba Bezpieczeństwa bez skrupułów wkraczała w naj intymniejsze sfery życia wielu ludzi. Jaka jest gwa­rancja, że w kolejnej książce któregoś z kombatantów SB nie zostaną ujawnione zapisy podsłuchanych rozmów pana X z jego przyjaciółką Tub wykonane operacyj­nie zdjęcia radosnych figli pana Y z panem Z? (...) Czy można mieć gwarancję, że krążące w prywatnym obiegu operacyjne dokumenty SB nie staną się podstawą już nie politycznych gierek, ale zwykłego przestępczego szantażu?""7. Mate­riałami lego rodzaju mogą posługiwać się kontrolowane przez byłych funkcjo­nariuszy lirmy detektywistyczne, niejednokrotnie wykonujące zadania znalezienia materiałów kompromitujących różne osoby,

  2. Wspomniany już przypadek ujawnienia na procesie toruńskim dokumentów dotyczących osoby zarejestrowanej jako TW, wykazuje nietrafność rozumowania b. wiceministra SW. Poza tym, trzeba mieć sporo naiwności by uwierzyć, iż np. obce wywiady posiadając kompromitujące materiały nie znajdą operacyjnych sposobów bezkarnego ujawnienia ich — gdyby uznały taki krok za celowy.

  3. Ody się o sprawę lustracji nie spieramy, to i tak b. funkcjonariusze SB się cieszą — z tym, że jeszcze bardziej — z tego, że ich agenci mogą spokojnie pracować.

10. Czy rozsądne byroby zastosowanie w Polsce wariantu grecko-hiszpań­skiego? W Grecji po zakończeniu rządów „czarnych pułkowników" policyjne i wojskowe archiwa ponoć spalono publicznie3*, a z kolei w Hiszpanii ^zachowano umiar" w kwestii rozliczeń. Jednak sytuacja Polski różni się od owych krajów istotnie pod co najmniej dwoma względami, które powodują, iż obecnie nie można zalecać u nas Lego typu „grubo-kreskowej" polityki (choć miała onaT moim zdaniem, rację bytu w okresie, gdy Tadeusz Mazowiecki obejmował swój uiząd). Są to względy następujące:

Po pierwsze, nasza świeżo (i ciągle nic do końca — o czym świadczą m.in. problemy z wycofywaniem wojsk b. imperium i z przejmowaniem mająlku po nich) odzyskana niepodległość i dalsze istnienie w obliczu potężnego sąsiada, Rosji, oznacza, iż ex-agenci nie byli, i z pewnością nie są, kwestią tylko wew-nąirzpolską. Ani Grecja, ani Hiszpania nie musiały wydobywać się spod ciągle groźnych zewnętrznych uzależnień. By użyć słów Korwina-Mikkego: „Z chęcią powitałbym (...) spalenie wszystkich teczek MSW. Cóż, kiedy w Moskwie (i zapewne nie tylko w Moskwie) są fotokopie; nasze 'teczki' to jedynie zabez­pieczenie przed fałszerstwem" •

Panu Jaruzelskiemu przypomnę żalem, iż niezależnie od tego, jak bardzo surowo ocenimy panowanie gen. Franco, to nigdy nie był on namiestnikiem obcej potęgi. Dlatego rozstanie się z frankizmem było o wiele prostsze niż nasze wyjście z komunizmu- Po drugie, żaden z tych krajów nic musiał budować aparatu swego państwa niejako od nowa, już nie tyle ze względu na wspomnianą nie­podległość, lecz z powodu dokonywania potężnej transformacji ustrojowej obej­mującej przekształcenie praw własności- Wicie, jeśli nic większość, instytucji państwa PZPR-owskiego jest dziś zupełnie nieprzydatna. Demokratyczne państwo prawa oparte na gospodarce rynkowej, to sieć instytucji zupełnie inna od tych, które istniały w państwie komunistycznym. W grę wchodzą zupełnie specyficzne i bezprecedensowe historycznie zadania nowego państwa, związane ze sterowa­nym odgórnie procesem przekształcania gospodarki. Skala możliwych — w lym korupcyjnych — nadużyć jest też niepowtarzalna, koszty społeczne wysokie, arównowaga społeczna na tyk nietrwała, iż nie możemy sobie pozwolić na to, by rozgałęzione sieci tajnych powiązań wyprowadzały ten proces tak poza zakres społecznej wytrzymałości.

11- „'Jestem przeciwny ujawnianiu tajnych współpracowników wojskowych służb specjalnych" — powiedział Janusz Onyszkiewicz przesłuchiwany przez sejmową komisję obrony narodowej jako kandydat na ministra. Przyznał jednak, że kontrwywiad wojskowy był w latach 80-tych używany do zadań wykra­czających poza jego normalne funkcje". Wyborcza, za którą tu cytuję, podkreśliła pierwsze zdanie — ja drugie, A owo wykraczanie, to nic innego jak używanie służb LWP do rozpracowywania opozycji politycznej.

"Onyszkiewicz opowiedział też, że po wybuchu afery lustracyjnej zaczęli zgłaszać się do niego tajni agenci wywiadu i kontrwywiadu wojskowego, prosząc o zatarcie wszelkich śladów współpracy. Tych, którzy dotarli do mnie, zapew­niłem, że nigdy nic zostaną ujawnieni publicznie (...)'" (podkr. AZ). To skądinąd interesujące — czy wszyscy agenci mogą osobiście kontaktować się z szefem resortu? Czy może dotyczy to tylko ugentów-promlneniów? Jaka pragmatyka reguluje takie formy kontaktów z agenturą?

Mimo wszystko jest to jeden z nielicznych rzeczowych i poważnych argu­mentów w sporze o lustrację. Wskażmy przeto, że wiele osób zostaje 'agentami nie na zasadzie konktraktu, lecz w sytuacjach życiowo przymusowych. Decydują pieniądze lub szantaż (ew. jedno i drugie). Są też ludzie, którzy muszą gdzieś donosić, z potrzeby wewnętrznej; kiedyś dostarczali informacji dla Sanepidu, teraz Urzędowi Kontroli Skarbowej... Już laki mają charakter. Dla tych zaś, co zostają tajnymi informatorami dlaiego, iż dzięki otarciu się o tajne służby uzyskują potrzebny ich organizmom wzrost poziomu adrenaliny, groźba ujawnienia nie jest taka straszna- Oczywiście, przedstawiciele służb specjalnych zawsze będą przeciw tego typu ujawnieniom protestowali, choćby z tego prostego względu, iż utrudnia im to pracę, wymaga stosowania bardziej subtelnych technik wer­bunku, a nikt nie lubi, gdy mu się utrudnia pracę.

Uciekając w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych na Zachód, wysoki funk­cjonariusz UB, Józef Światło ujawnił nic tylko liczne tajemnice szczebla central­nego. Rozszyfrował też zachodnim służbom specjalnym tysiące drobnych ogniw

kontrwywiadu (kelnerów, konduktorów, fryzjerów, taksówkarzy, ild.), których wykazy przed ucieczką uzyskał. Według ówczesnych wypowiedzi ludzi z UB zepsuł służbom specjalnym efekty wielu lat pracy. Przeciwnicy lustracji traktują

Eugo typu sytuacje jako argument dla tezy, żc istnieją takie sfery funkcjonowania
państwa, gdzie odnowa nie wchodzi w rachubę, len styl myślenia reprezentuje
autor „Trybuny": „A tak w ogóle, to dziwny naród ci Brytyjczycy. Nie dekon-
spirują własnego wywiadu i kontrwywiadu z powodu zmiany rządu Drugie

zdanie tej wypowiedzi zawiera jednak cztery nieprawdy czy półprawdy. Po pier­wsze, jeśli chodzi o wszelkie znane ml projekty lustracyjne, jak i wcześniejszą operację Macierewicza, nikt nic zmierzał do ujawniania ani zaplecza i struktur tych insiytucji, ani faktycznych agentów, tj. obywateli państw obcych pracujących dla naszych służb. Po drugie, jesl b. wiele wątpliwości co do tego, by służby o których tu mówimy, można było w pełni uznać za nasze własne; były to w znacznej, jeśli nie przeważającej mierze wypustki służb obcego mocarstwa. Po trzecie, wiemy już dziś dostatecznie dużo, by wątpić w to, że faktycznie mieliśmy wywiad l kontrwywiad czy raczej odgałęzienia policji politycznej. Po czwarte — i tu mamy do czynienia z największym (choć całkowicie dla komunistów typowym) prze kłamaniem — rzecz nie polega na zmianie rządu. Zafi co do argumentu, że normalne państwa agentów nie ujawniają, Joanna Duda-Gwiazda zauważa; ITArgument jest słuszny, ale posługiwanie się nim oznacza, że (...) państwo policyjne utworzone pod patronatem Armii Czerwonej i NKWD, posłu­gujące się ideologią marksistowską w celu wyzysku i terroru, jest państwem normalnym"44. Rok "89 dla Polski 10 nie jedynie zmiana partii rządzącej, lecz rozpoczęcie procesu zmiany ustroju i odzyskiwania niepodległości. Z perspek­tywy bieżących interesów tajnych Służb może się wydawać korzystne przejęcie po starym systemie informatorów i funkcjonariuszy doświadczonych w ich prowa­dzeniu. W dłuższej perspektywie czasowej okaże się jednak, żc wraz z tym dobrodziejstwem młode demokratyczne państwo polskie przejmuje garb, którego ciężar uniemożliwi budowę państwa prawa.

W sumie autor „Trybuny' ma rację, podobnie jak miało ją radio Erewan. Z tym, że... w grę nie wchodzi de konspiracja, rzecz nie dotyczy prawie wcale wywiadu i kontrwywiadu, ani służb własnych i nic dzieje się przy okazji zmiany rządu. Ale poza tym to cała reszta cytowanej wypowiedzi jest świętą prawdą.

Szkody wiążące się z lustracją należy widzieć we właściwej perspektywie.

Rzecz wygląda raczej lak, iż rozstanie sie z krajowymi agentami i funk­cjonariuszami komunistycznych tajnych służb jesl niezbędne, jeśli nasze państwo ma zacząć funkcjonować normalnie. To brak lustracji umożliwia b. funkcjonariu­szom służb tajnych i innym osobom posiadającym dostęp do danych, szafowanieoskarżeniami pod adresem ludzi niewygodnych, umożliwia dalsze wyciąganie profitów z działań służących niegdyś panowaniu nad narodem polskim.

O DOPEŁNIANIU SIĘ LUSTRACJI I DEKOMUNIZACJI

Zasada niewerbowania partyjnych na TW była jednak w pewnym zakresie stosowana. Jest to dodatkowy argument na rzecz dekomunizacji. Bez niej lustracja uderzyć może w łychb* agentów, któizy na jakimś etapie swego życia z komuniz­mem walczyli, a ominąć ich mocodawców,

DEKOMUNIZACJA — PROBLEM DO ROZWAŻENIA

"Oddając władzę polityczną komuniści

nic pozostawili za sobą gruzów, lecz BAGNO.

Zasadniczy spór toczy się dziś między Tymi,

któizy zalecają kontynuację nowej Polski

na tym podłożu, ,1 tymi którzy twierdzą,

żc przede wszystkim natęży bagno osuszyć"

Problemem centralnym tej książki nie jest moralny rozrachunek z przeszłością, lecz stworzenie warunków dla przyszłości. Stworzenie podłoża społecznego, na którym można budować demokratyczne państwo prawa oparte na nowoczesnej gospodarce rynkowej. W tej perspektywie kwestia dziedzictwa komunizmu — w tym układu postnomenklaturowego — to nie sprawa moralnej oceny przeszłości i postaw pewnych ludzi, lecz kwestia tego, jak ludzie o pewnych biografiach zostali uformowani, w jakie zależności zostali uwikłani, słowem: kim dzisiaj są i mogę być.

Historycy i socjologowie analizujący niepowodzenia w budowie zdrowej gos­podarki rynkowej w krajach Trzeciego Świata wskazują, iż jedną z głównych przeszkód jest tkanka społeczna jaką te kraje odziedziczyły po pized-kapitalis-tycznych formach ładu społecznego. Na przykład, tradycyjne więzi plemienne blokują rozwój etosu pracy i szacunek dla norm prawnych stanowiących niez­będny kontekst dla nowoczesnego rynku. Wszechobecna korupcja i nepotyzm paraliżują zdolności państwa do zabezpieczania właściwego przebiegu reguł gry gospodarczej. Podobnie, układ postnomenklaturowy stanowi pozostałość takich, form stosunków społecznych, które sprzyjają rozwojowi kapitalizmu niespra­wnego, peryferyjnego, zależnego od obcych ośrodków wpływu.

Panująca w Polsce odmiana systemu sowieckiego była zaprzeczeniem nie tylko tego, co z praworządnością jest kojarzone na gruncie standardów kultury Zachodu. W państwie peerelowskim masowo naruszane były jego własne reguły legalności. Biorąc to pod uwagę, chcąc wypracować jakieś stanowisko wobec systemu, jaki w Polsce panował i dziedzictwa, jakie nam pozostawił, możliwe są trzy zasadnicze postawy.

1/ Uznanie, iż PRL stanowiła państwo nielegalne, niesuwerenne, zbrodnicze i antynarodowe, a wszyscy ci, którzy mu służyli winni są zdrady stanu i należy ich stosownie do stopnia winy ukarać.

2/ Przyjęcie, iż mimo występowania pewnych cech typowych dla sytuacji powyższej, komunizm w naszym kraju miał jednak pewną, korzystną dla narodu 'specyfikę (przypomina się dowcip, iż nasz barak w Obozie najweselszy), że sporo osób prowadzących działalność polityczną postępowało — w danych wa­runkach — w sposób korzystny dla naszego społeczeństwa. Uznanie przeto w takiej sytuacji, że np. PZPR i SB to organizacje przestępcze, i hurtowe ukaranie wszystkich osób z nimi związanych byłoby niezgodne choćby z normalnymi, potocznymi ludzkimi odczuciami moralnymi. Trzeba zatem znaleźć drogę jakie­goś selektywnego rozliczenia się z balastem pozostawionym przez stary ustrój.

3/ Postawa trzecia polega na uznaniu, że komunizm był takim specyficznym systemem, który w zasadzie nie czynił nic złego z psychiką jego twórców, tj. ludzi nomenklatury, Bolszewizacji umysłów podlegali jedynie ci, którzy albo z komunizmem walczyli, albo byli szarymi, biernymi obywatelami. Jeśli przeto kogokolwiek trzeba tak naprawdę dekomunizować, to jedynie zwolenników LiD. Kto bowiem pragnie dziedzictwo komunizmu z naszego życia usunąć, daje tym samym dowód, iż jego dusza została skomunizowana. Kto natomiast wszelkim przedsięwzięciom tego rodzaju konsekwentnie przeciwstawia się, daje dowód, iż reguły demokracji, praworządności, humanizmu — w sumie europejskości — już przyswoił. Innymi słowy, ten kto twierdzi) że tak naprawdę to najlepiej o komunizmie w Polsce powojennej zapomnieć, ten jest dobrym, rozumnym, przywiązanym do prawa obywatelem.

Mamy zatem do czynienia z trzema opcjami. Przyjąć pierwszą z nich znaczy­łoby domagać się rewolucyjnego przenicowania całej tkanki życia społecznego, ze wszystkimi strasznymi skutkami, jakie rewolucje zc sobą niosą. Przyjąć opcję ostatnią, to znaczy w istocie nie zrobić nic (może poza reedukacją antykomu-nistów). Do tego bowiem wbrew pozorom prowadzi propozycja autora teksturedakcyjnego „Kultury" paryskiej, wedle którego „Miast zajmować się ustawami dekomunizacyj nymi, Sejm i Senat powinny wreszcie zająć się rzeczywistym usu~ waniem z życia polskiego pozostałości komunizmu. Wymaga to osądzenia tych wszystkich, którzy w czasach PRL popełnili przestępstwa w rozumieniu obo­wiązującego wtedy prawa. Jakoż torturowanie więźniów, wymuszanie zeznań, fałszowanie dowodów, nadużywanie władzy, w tym również dla osobistych ko­rzyści — wszystko to było karalne w świetle prawa PRL (...) Doprowadzenie do sądu wszystkich spraw stłumionych w czasach PRL (,..) powinno być pier­wszym krokiem izcczywistej dekomunizacji. Powinno nim być również pocią­gnięcie do odpowiedzialności wszystkich osób, którym można udowodnić, że były agentami sowieckimi. A potem już niech niezawisłe sądy Rzeczypospolitej orzekają o winie i karze'*.

Zgromadziłem w tej książce dostatecznie liczne informacje o sposobie, w jaki nomenklatura oddała władze i o tym, jak obecnie funkcjonują aparaty naszego państwa, by stało się jasne, że bez LiD „usuwanie z życia polskiego pozostałości komunizmu" to tylko mrzonka. Kluczowe dokumenty państwowe i partyjne zosta­ły zniszczone lub są w rękach prywatnych, a ważne pozycje w aparatach państwa są bezpofirednio lub pośrednio kontrolowane właśnie przez tych, „którzy w cza­sach PRL popełnili przestępstwa w rozumieniu obowiązującego wtedy prawa". Wiele z osób, mogących wystąpić jako świadkowie w procesach przeciw ludziom dawnej nomenklatury po prostu się boi — tak jak dawniej - wiedząc, że dawni przestępcy wcale nie znaleźli sic na marginesie życia społecznego. Bez LiD „doprowadzenie do sądu wszystkich spraw stłumionych w czasach PRL" czyli postulowane usuwanie „z życia polskiego pozostałości komunizmu" jest nie do zrobienia nawet w małej części.

Autor cytowanego tekstu przyznaje, iż członkowie b. nomenklatury dokonali wielu przestępstw i że bezprawie było systemowo uwarunkowane. Zdaje się jednak nie rozumieć, ze obecny aparat prawa nie jest w stanie ich za te czyny rozliczyć.

Obie opcje —- pierwsza i tTzecia są dla mnie nic do przyjęcia. Pozostaje wariant pośredni. Ograniczenie ciężaru garbu, jaki nam po komunizmie został poprzez operację prawną, o ograniczonym zakresie, która usunie z tkanki życia społecznego pasożytniczy twór, którym zaowocowała transformacja ustrojowa: układ postnomcnklaturowy.

W tym kontekście powiedzmy raz jeszcze czym dekomunizacja być nie powinna:

— przedsięwzięciem naruszającym zasady praworządności;

Dekomunizacja ekonomiczna jest bezcelowa, gdyż spółki nomenklaturowe zdążyły kilkakrotnie wyprać swoje brudne pieniądze. Oznacza to, iż — poza wyjątkowymi przypadkami — standardowymi Środkami prawnymi żadnych re­windykacji przeprowadzić nie sposób. Wywłaszczyć postnomenklaturowców mo­żna byłoby jedynie sposobem bolszewickim, tj. za pomocą swoistej nacjonalizacji prywatnych majątków. Skutki takiej operacji byłyby jednak opłakane: przeczy­łyby samej logice budowy gospodarki rynkowej.

ISTOTA DEKOMUNIZACJI

Istotą dekomunizacji jest przejściowe uniemożliwienie grupie osób, zajmu­jących w PRL tzw. stanowiska nomenklaturowe, pełnienia określonych funkcji publicznych.

Dekomunizacja winna być zgodną z prawem, uregulowaną ustawowo, pro­cedurą rozbicia (a przynajmniej osłabienia) układu postkomunistycznego, poprzez czasowe pozbawienie pewnej precyzyjnie określonej grupy osób prawa do ob­sadzania stanowisk umożliwiających wywieranie znaczącego wpływu na bieg spraw publicznych, dzięki posługiwaniu się zasobami stanowiącymi własnofić państwową.

DEFINICJA NOMENKLATURY

Mówiąc o nomenklaturze w tym tekście mam na myśli dwie — zachodzące na siebie — grupy ludzi.

Po pierwsze, etatowych pracowników politycznych PZPR. Po drugie, te osoby, które zajmowały decydenckic stanowiska państwowe, w organizacjach "spół­dzielczych" i „społecznych", których obsada przed nominacją lub "wyborem" wy­magała uprzedniej pozytywnej decyzji instancji partyjnej odpowiedniego szczebla. Ustawa dekomunizacyj na powinna zawierać kompletny wykaz wchodzących w grę stanowisk (w żadnym razie nie powinien być on ustalany przez Radę Ministrów w drodze rozporządzenia).

Omówmy teraz kryteria zastosowane przy tym ujęciu nomenklatury. Kry­terium etatowoścl jest ważne, wyłącza ono bowiem ludzi, którzy np. byli w pewnym okresie życia I sekretarzami POP czy KZ w swym zakładzie pracy, lecz wykonywali tę funkcję społecznic. W niektórych przypadkach od decyzji samych zainteresowanych zależało, czy pełniąc funkcję przejdą na etat partyjny, czy będą działali społecznie. Kryterium ciatowości było ważne dla kierownictwa instancji partyjnych. Znany jest mi osobiście przypadek, gdy instruktor z KW kontaktujący się telefonicznie z 11 sekretarzem Komitetu Gminnego uzależnił przekazanie mu (pod nieobecność etatowego I sekretarza) pewnych informacji od tego, czy ów 11 sekretarz jest na partyjnym etacie. Pracowników politycznych wyodrębniam, by dekomunizacja nie obejmowała takich ludzi zatrudnionych na datach w PZPR jak; sekretarki, palacze, kierowcy. Według danych ogłaszanych pod koniec lat '80 liczba pracowników politycznych PZPR wynosiła ok. 15 tysięcy osób.

W przypadku drugiej grupy Także trzeba będzie dokonać zawężeń, by nie objąć mechanicznie mianem nomenklatury wszysikich stanowisk, których ob­sadzanie instancje partyjne starały się kontrolować. Na przełomie lat '70-80 liczba tych stanowisk kierowniczych (od najniższego szczebla), była szacowana na 800-900 tysięcy. W PZPR. a zwłaszcza w jej niższych instancjach istniała tendencja (o różnym natężeniu w różnych latach) do zwiększania władzy i wpływów tych instancji poprzez poszerzanie listy stanowisk nomenklaturowych. Rakowski wskazał kiedyś , iż jeden z Komitetów Dzielnicowych w Krakowie zatwierdzał obsadzanie Stanowiska kierownika świetlicy dla emerytów. W Toruniu Komitet Miejski w latach '80 upominał sic, o swe prawo do zatwierdzania prezesa spółdzielni kominiarskiej.

Nic widzę potrzeby, by ludzie pełniący tego typu stanowiska byli poddawani

dekomunizacji. Ograniczyć się można np. do wykazów stanowisk zatwierdzanych przez KC i Komitety Wojwódzkie oraz Komitety Miejskie i Dzielnicowe (odpowied­niki miejskich w dużych miastach). Być może warto przyjąć zasadę, iż z dekomunizacji wykluczone są te osoby obejmujące nomenklaturowe stanowiska gospodarcze, które nigdy nie pełniły funkcji w partii (np. dyrektorzy większych przedsiębiorstw nierzadko jednocześnie bywali członkami egzekutyw Komitetów Wojewódzkich), czyli rzeczywiści fachowcy. Rzecz wymaga jednak dokładniej­szej analizy.

Osobnym kryterium zmniejszającym liczbę osób objętych dekomunizacją mógłby być czas zajmowania stanowisk nomenklaturowych. Nie ulega dla mnie wątpliwości, żc zdekomunikowane powinny być osoby przez dłuższy czas orbi­tujące na tzw. nomenklaturowej karuzeli kadrowej. Na przykład, raz będące dyre­ktorem mleczarni, kiedy indziej Wydziału Kultury Fizycznej i Turystyki w urzę­dzie wojewódzkim, prezesem Wojewódzkiego Związku Spółdzielni Pracy, dyrek­torem Centrum Projektowania, Badań i Realizacji Obiektów Kultury czy szefem Zjednoczenia Przemysłu Olejarskiego (nie żartuję, były takie instytucje).

Potrzebne są dokładniejsze szacunki, sądzę jednak, iż liczba osób zaliczanych do nomenklatury określonej w powyższy sposób nic powinna przekraczać 150-200 tysięcy. Oczywiste jest, że liczba podlegających rzeczywistej dekomunizacji będzie znacznie mniejsza — tylko część z wchodzących w grę osób sprawuje ważne funkcje publiczne.

Poza nomenklaturą —- określoną w powyższy sposób — dekomunizjeja po­winna objąćjcszczc funkcjonariuszy tajnych służb PRL (tj. w MSW; SB, wywiadu i kontrwywiadu, Zarządu Zwiadu WOP; w MON: wywiadu i kontrwywiadu).

WYŁĄCZENIA Z DEKOMUNIZACJI

r

Proponuję, by procedurami dekomunizacyjnymi nie były objęte następujące osoby:

—- ci członkowie partii, klórzy rozstali się z nią przed ustalonym ustawowo ierminem (wydaje się, że wprowadzenie stanu wojennego jest dobrą cezurą);

— te osoby bezpartyjne, które piastowały tylko jedno stanowisko nomen­klaturowe i przez okres nie dłuższy niż (powiedzmy) trzy lata — pod warunkiem, iż nic dziato się to w okresie '86-89.

W sytuacji, gdy i tak niezbędne wydaje się powołanie całkiem nowej (no­wych?) służby specjalnej budowanej od podstaw (zob, niżej) zrezygnowałbym z obejmowania automatyzmem ogólnej ustawy dckoiminizacyjnej stanowisk w obecnych resortach ON i SW. Tutaj potrzebne są bardziej subtelne rozwiązania.

UZASADNIENIE DEKOMUNIZACJI

Oczywiście będzie 10 dla osób z grona b. nomenklatury, pragnących obecnie czynnie uczestniczyć w życiu publicznym, spora dolegliwość. Jakie jest zatem uzasadnienie takiego kroku?

Główny powód jest moim zdaniem taki, że właśnie z grona tych osób rekrutują się ci, którzy stanowią rdzeń tego, co nazywam tu uHadem postnomenklaturowym, układem paraliżującym budowę w Polsce demokratycznego państwa prawa wspar­tego na nowoczesnej gospodarce rynkowej. Grupa ludzi b. nomenklatury stanowi też — moim zdaniem — zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Wśród członków nomenklatury na pewno możemy znaleźć ludzi uczciwych. Jednakże jako całość grupa nomcnklaturowa lojalna była wobec interesów obcego państwa. W najlepszym razie (najlepszym dla jej wizerunku) nomenklatura tolerowała w swym gronie tych, którzy nie kryli się z tym, iż lojalni są przede wszystkim wobec Moskwy. Funkcjonowanie w ramach nomenklatury wychowywało opor-tunistów — a dzisiejszy oportunizm byłych nomenklaturowców wobec zachod­nich instytucji ekonomicznych wcale nie jest mniej groźny od dawnej służalczości wobec towarzyszy radzieckich. Koncentrując uwagę na problemie lustracji elit państwowych pod kątem eliminacji osób podatnych na szantaż ze względu na dawną taj ną współpracę z policją polityczną, nie dostrzeżono innej ważnej grupy ludzi, także podatnych na szantaż. Tych członków nomenklatury, którzy dokonali czynów przestępczych na gruncie peerelowskiego prawa. Mogą być oni szan­tażowani przez swych b. towarzyszy jak i wszystkich tych, którym udało się uzyskać jakieś dowody ich nielegalnych działań. Wchodzą tu w grę wszelkie służby specjalne operujące w Polsce — niezależnie od kierunku geograficznego.

Niezależnie od powyższego, pos(nomenklaturowcy w ogóle, to ludzie ufor- -mowani przez praktykę funkcjonowania w państwie, w którym szacunek dla prawa był na b. dalekim planie. To ludzie albo kiedyś oczadzeni komunistyczną ideologią, albo ludzie podwójnych języków i my&Ji- Teraz strojąsię w etos „facho­wości". Jacy z nich fachowcy, jeśli kadrowe ruchy nomenklaturowe z reguły podlegały zasadzie selekcji negatywnej?

Podsumujmy ten wątek. Postnomenklaturowcy to grupaT która powinna być przejściowo pozbawiona bezpośredniego wpływu na bieg spraw państwowych, ponieważ:

-—jest wśród nich sporo ludzi, którzy popełniali przestępstwa w związku z pełnieniem swych funkcji; mamy zatem do czynienia z grupą o wyższej od


przeciętnej podatności na szantaż oraz o wyższej od przeciętnej skłonności do działań niezgodnych z prawem;

Jak czytelnik zauważy, charakteryzując grupę nomenklaturową pomijam wiel­ce złożoną i niełatwą do rozstrzygnięcia kwestię, w jakim stopniu ze względu na niesuwerenny, namiestniczy charakter PZPR należałoby uznaó ludzi nomen­klatury za zdrajców narodu. Jest to sprawa warta osobnej analizy i nie sądzę, by prowadząc ją w rzeczowym tonie, można było uzyskać jednoznaczne, dające się zastosować do tej grupy jako całości, oceny.

Wśród argumentów przeciw dekomunizacji jest i taki: „Nie dostrzega sie istotnego problemu braku kadr, a ewentualna dekomunizacja ten 'stan zapaści' drastycznie pogłębi" (Milczanowski). Rzecz jasna, że dekomunizacja pewne problemy kadrowe spowoduje. Jednakże w dyskusji nad LiD pomijana bywa pewna korzyść, jaką mądra realizacja tych operacji może przynieść. Otóż jest w naszym kraju nie tak mała grupa ludzi wykształconych, posiadających do­świadczenie w działaniu społecznym, nierzadko przetartych w świecie, znających języki obce, zorientowanych w mechanizmach działania społeczeństw demokra­tycznych. W ostatnich lalach wycofali się z życia publicznego (lub świadomie postanowili sie doń nie włączać) z powodów -— że tak powiem — estetycznych. Zbyt nieprzejrzysta i brutalna jest dla nich polska scena polityczna, dziwaczne konfiguracje, zmiany frontów, niespełniane obietnice. Zbyt częste są sytuacje, w których wczorajsi oszczercy, cyniczni ideolodzy i dyrygenci życia mas wystę­pują w roli wzorów przedsiębiorczości i obrońców demokracji. Ludzie, o których mówię — emigranci wewnętrzni ery postkomunistycznej — nie wierzą, by w naszej schorowanej polityce było miejsce dla uczciwych, dla kierujących się racjami moralnymi, a zarazem nie uderzających bez potrzeby w bębny wartości ostatecznych. Można mieć nadzieję, że oczyszczenie polskiej sceny politycznej uzyskane dzięki LiD skłoni tych ludzi do oddania swych zdolności na służbę publiczną.


CO NALEŻAŁOBY ZROBIĆ PRZED LUSTRACJĄ I DEKOMUNIZACJĄ?

Jako krok na drodze do usuwania ważnych patologii systemowych, deko­munizacja powinna zostać poprzedzona fachowym rozpoznaniem pozycji i rze­czywistych zagrożeń, jakie ludzie b. nomenklatury stwarzają. Należałoby spo­rządzić jakiś rachunek symulacyjny możliwych skutków LID — nie tylko kosztów materialnych tej operacji, lecz oczywiście przede wszystkim kosztów ludzkich i instytucjonalnych. Gdyby zwolennicy LiD od tego zaczęli, to zapewne w ogólnopolskiej dyskusji nad tą operacją byłoby nieco mniej emocji, taniego moralizowania i ducha rewanżu.

Koniecznie zacząć należy od ustalenia wstępnych szacunków liczby osób, które ze względu na spełnianie kryteriów ustawy byłyby pozbawione możliwości obejmowania pewnych stanowisk, tak samo jak trzeba wyznaczyć liczbę wcho­dzących w grę stanowisk. Wreszcie trzeba ustalić przybliżoną liczbę osób, które faktycznie ucierpią w wyniku przeprowadzenia dekomunizacji. Czy autorzy sena­ckiego projektu ustawy wykonali te kroki?

Mając te dane należy rozwinąć mądią kampanię propagandową wskazującą na ogra­niczony — osobowo i czasowo — charakter dekomunizacji. Chodzi m.in. o to, by szeregowi członkowie partii nic czuli zagrożenia, lak jak mogą je czuć ludzie będący wieloletnimi etatowymi funkcjonariuszami czy najemnymi ideologami PZPR. Nie należy ułatwiać starym nomenklaturowym wyjadaczom ustawiania się w jednym szeregu z szarymi członkami partii (lub ludźmi pełniącymi w niej przejściowo i społecznie najniższe funkcje wybieralne) i wykorzystywania tego dla celów propagandowych.

so Podobny pomysł wysunął Jerzy Robert Nowak w tekście „Nie będzie kolejnej 'grubej kreski!", Lad, nr 29, 19.07,92, b. G.

Zgodny z prawem byłby chyba kadrowy przegląd Rzeczypospolitej — pro­wadzony od dwu stron jednocześnie. Z jednej sirony, policzyć trzeba, ile stano­wisk państwowych ważnych dla życia publicznego obsadzonych jest przez ludzi dawnej nomenklatury (może okazałoby się, iż w niektórych sferach życia społe­cznego o dekomunizację nie ma co kruszyć kopii, bo zostały tylko niedobitki). Z drugiej strony — w tym punkcie nie mam jasności, co do zgodności z prawem takiego przedsięwzięcia (tu muszą wypowiedzieć się instancje kompetentne) — niejako na odwrót należałoby ustalić, jakie role społeczne, pozycje publiczne i majątkowe obsadzają dziś ci, którzy należeli do nomenklatury . Gdyby np. PorO­


zumienie Centrum miało ludzi z głową, to zamiast od dłuższego czasu ogólnikowo rzucać hasło dekomunizacji, powinno samo, niejako w czynie społecznym, spo­rządzić taki wykaz-analizę, zaczynając np. od wybranego regionu (choćby gminy) czy dziedziny życia społecznego.

Niezależnie od takiego przeglądu kadrowego, podjęta powinna być systema­tyczna kontrola środowisk ludzi b. aparatu władzy PRL, w tym b. funkcjonariuszy służb specjalnych'**. Nawiasem mówiąc, niektóre służby specjalne (jeśli dobrze pamiętam, np. FBI) rutynowo sprawdzają dalsze losy życiowe swych byłych pracowników. Powód jest prosty — w grę wchodzą ludzie, którzy uzyskali wiedzę i kontakty atrakcyjne zarówno dla obcych służb specjalnych jak i dla rodzimego podziemia kryminalnego. Ciekawe byłoby też przebadanie, jak wygłąda skala bezrobocia wśród byłych funkcjonariuszy MSW czy nomenklaturowców w ogóle.

Warto też ustalić, czy zgodna z prawem byłaby podatkowa pilotująca analiza stanu majątkowego byłych nomenklaturowców (iip. wybranych losowo z mądrze sporządzonego wykazu): jaki majątek obecnie deklarują, jakie są znamiona ich majątku i stylu życia, jakie podatki w ostatnich latach zapłacili. Porównać dek­laracje z faktami. Z tym, że nie mogą takiej operacji wykonać te izby skarbowe, które nasycone są ludźmi b, nomenklatury.

Wtedy wiadomo byłoby, jak wilk faktycznie wygląda. Gdzie ma jeszcze kły,

a gdzie jest juź bezzębny.

Przeprowadzona w sposób ustawowy dekomunizacja potrzebna jest właśnie dlatego, iż nie istnieją —- praktycznie, ze względu na naturę i społeczny kontekst popełniania przestępstw — możliwości zidentyfikownia i ukarania nawet małej części z tych, którzy okradali i okradają Rzeczypospolitą. W tej perspektywie dekomunizacja może się jawić jako wybór mniejszego zła, mniejszej szkody w skali społecznej, strukturalnej.

JAK DEKOMUNIZOWAĆ?

Sl O tym, tatiej kontroli nie podjęło, mówi opracowany przez MSW na początku marca "92 raport „Podstawowe wcwncliznc zagrożenia b^zpieczenslwa państwa", opublikowany w Konfidenci

Dekomunizacja powinna być zakrojona wąsko i precyzyjnie. Wydaje się, żc rozwiązaniem korzystnym byłoby coś w rodzaju piramidy czasowej —- szerszej w momencie jej wprowadzenia, stopniowo zwężającej się i wreszcie po pewnym okresie (sądzę, iż 8-10 lat byłoby okresem wystarczającym) samoJikwidującej się. Innymi słowy, na początku lista stanowisk państwowych, do obsadzenia


których nomenklaturowcy nie byliby upoważnieni, liczyłaby powiedzmy (tytko przykładowo — nie robiłem rzeczywistych szacunków) 25.000, W okresach np. trzyletnich następowałoby jej zawężanie, tj. w trzecim roku od jej wprowadzenia liczyłaby 15 lys., w szóstym 10 tys, w roku ósmym 5 tys., a po dziesięciu latach następowałoby automatyczne wygaszenie wszelkich procedur defcomunizacyjnych.

Tytułem przykładu przyjmijmy, iż osoba X będąca w przeszłości instruktorem Komitetu Wojewódzkiego PZPR jest obecnie dyrektorem szkoły Średniej- Osoba la wiedziałaby,, iż przez najbliższe 3 lata wyżej awansować nie może, lecz po tym okresie już tak. Z kolei przez następne 3 Jata nie byłaby uprawniona do objęcia funkcji kuratora wojewódzkiego, lecz po sześciu latach od wejścia ustawy dekomunizacyjnej w życie i to stanowisko stałoby dla niej otworem. Zaś po latach 3-10 mogłaby zostać nie tylko ministrem edukacji narodowej, lecz też objąć każde inne stanowisko państwowe — na zasadach ogólnych. W pizypadku stanowisk wiążących się z dostępem do tajnych informacji, podlegałaby proce­durom weryfikacyjnym wspólnym dla wszystkich obywateli.

CZY DEKOMUNIZACJA OZNACZAŁABY ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZBIOROWĄ?

Czy ustawy dekomunizacyjne zakładałyby winę kolektywną? W pewnym sensie tak. AJe tylko pięknoduch może sądzić, że w procesie decyzji politycznych czy gospodarczych — nawet podejmowanych i realizowanych w najbardziej de­mokratycznym trybie — można uniknąć kroków uderzających także w tych, co nie zawinili. Jako wymowny przykład rozpatrzmy obecną politykę płacową w sferze budżetowej. W jednym z wywiadów poseł Merkcl mówi: .Jeżeli pojawia się dylemat — a nasz budżet to równowaga między dylematami — czy wydać złotówkę na zwiększenie emerytur i służbę zdrowia, czy na policjanta i celnika.

to trzeba ją wydać właśnie na policjanta i celnika. Trzeba zacisnąć zęby i powiedzieć — pieniądze musi dostać przede wszystkim państwo, bo jeśli państwo przetrwa i jego struktury będą działały coraz sprawniej, to przetrwaliśmy —jeśli nie, to.,- świat może się przecież obyć bez Polski i Polaków". Zgadzam się, iż w obecnej sytuacji lakic rozumowanie jest prawidłowe. Ale co ta sytuacja ma

wspólnego z ewentualną dekomunizacją?

Zastanówmy się: czy jest sprawiedliwe, by młody chłopak z policyjnych Oddziałów Prewencji lub wojskowy kierowca zarabiali więcej od chirurga lub profesora wyższej uczelni? Czy lekarze lub nauczyciele —jako grupy społeczne — są winni tego, iż zasoby budżetu nie pozwalają ani na sprawiedliwe społecznie, ani na godziwe bytowo, dzieTcnie środków? Oczywiście, że nie! Jednak analizując mechanizm funkcjonowania państwa, rozumiemy, iż w danej sytuacji trzeba w pierwszej kolejności zapewnić działanie tych instytucji, bez funkcjonowania których rozsypaniu może ulec cały system społeczny. Zatem w interesie całości karzemy w pewnym sensie, bo upośledzamy niewinnych, wybrane grupy społeczne.

Dekomunizacja lakżc będzie oznaczała pewne — choć jedynie czasowe — upośledzenie pewnej grupy społecznej. Czy nie będzie to jednak upośledzenie mniej przypadkowe, mniej ślepe niż to, z którym mamy do czynienia w przypadku nieuchronnych priorytetów polityki płacowej w budżelówce? Mógłby ktofi na to kontrargumentować, iż nawet niesprawiedliwe decyzje płacowe, to co innego niż pozbawienie jakiejś części praw obywatelskich. A czy brak środków do życia, mimo przyzwoilego wykonywania swego zawodu, nie jest naruszeniem ważnych praw ludzkich?

Faktyczna, zasadnicza różnica między tymi sytuacjami polega na tym, że służba zdrowia i nauczyciele nie mogą się bronić, natomiast (byłe) służby spec­jalne i nomenklaturowcy mają aż nadto środków i sposobów do swej dyspozycji, by blokować próby prowadzenia polityki, która mogłaby w nich uderzyć. To, iż postkomuniści się bronią jest naturalne. W pełni rozumiem motywacje np. Leszka Millera. Rozumiem też zachowanie tycłi, nie posiadających nomenkla­turowej i partyjnej przeszłości ludzi, którzy ostatnio weszli w interesy z post­komunistami. Mogę też pojąć, iż pierwszym i drugim przychodzą w sukurs roz­maite humanizujące pięknoduchy.

Nie mogę jednak zgodzić się na to, by mrzonki w stylu: „Dekomunizacja realna to zmiana umysłu skomunizowanego, bowiem dekomunizować to znaczy rozumieć" zastępowały analizę polityczną i rzeczywisty namysł nad sytuacją.


w jakiej nasz kraj się znajduje. Autorowi tej wypowiedzi nie chodzi przecież chyba o jakieś formy przymusowej reedukacji?! „Zrozumieć" można prawdziwe przyczyny AIDS i potem zmienić swoje zachowanie na bardziej racjonalne i zarazem humanitarne. Jaki sens ma jednak namawianie przedsiębiorcy, by przestał-opłacać swych kolegów (byłych towarzyszy) w urzędach skarbowych i celnych za przymykanie; oka na jego przestępstwa podatkowe? Czy można "zmienić jego umysł" na tyle, by „zrozumiał", jak brzydko postępuje? Jedyna skuteczna droga, to odcięcie go od zbyt łatwych „wejść" do tych instytucji.

Temu właśnie służyć mają LiD: przekształceniu i oczyszczeniu przestrzeni, w jakiej funkcjonuje polska gospodarka. Innymi słowy, mają oczyścić administracyjną^ legislacyjną, bankową, podatkową, celną, sądową i policyjną infrastrukturę, w jakiej funkcjonuje nasz rodzący się dopiero kapitał i rynek. Jeśli pragniemy budować gospodarkę przypominającą systemy Wspólnoty Europejskiej, to naj­pierw nieformalne układy więzi postkomunistycznych muszą zostać zepchnięte z pozycji dominujących, gdzieś na margines procesów społecznych.

Jak można zminimalizować negatywne skutki dekomunizacji? Po pierwsze, powinna ona być zrobiona fachowo — należałoby się wspierać wykazami stano­wisk nomenklaturowych stosowanych przez PZPR, Po drugie, powinna być dość płytka, np. nie obejmować ludzi, któizy przed oznaczonym terminem rozstali się z partią. Niestety, odnoszę wrażenie, iż mamy tu do czynienia z kolejną sprawą, za którq zabrali się niefachowcy. To nieco paradoksalne, lecz nie może dziwić: najbardziej fachowo (i najmniej niesprawiedliwie zarazem) mogliby ją zrobić ci, w których musi uderzyć — byli członkowie partii, zwłaszcza kursujący w nomenklaturowej karuzeli kadrowej). Warto by też zastanowić się nad zapisem ustawowym umożliwiającym osobom, które, po wejściu w życie ustawy deko-munizacyjnej, przed określonym terminem, same ustąpią ze stanowisk, objęcie skróconym (np, o połowę) okresem zakazu obejmowania stanowisk z danej puli.


POTRZEBA BUDOWY SŁUŻBY SPECJALNEJ OD PODSTAW

"Kto był zamieszany w brudne sprawy,

ten nie może mieć dobrego rozeznania-

To człowiek zdeprawowany, chory umysłowo.

W wywiadzie nie potrzeba potworów, lecz rzeczoznawców"

Dlaczego obecnie nie wystarczy najpełniejsze nawet oczyszczenie obecnych służb specjalnych państwa z ludzi starej epoki? Trzeba się liczyć z tym, iż — od czasu gdy byli funkcjonariusze SB podjęli pracę w UOP — obawiając się np. drugiej fali weryfikacji, korzystając z rozpoznania sytuacji posiadanego dzięki obecności „starych", rozpoczęto agenturyzację ludzi w UOP nowych (pomijam już kwestię istnienia TW w szeregach np. WiP-uf którego działacze objęli szereg stanowisk w UOP), Czysta statystyka w połączeniu z ogólnym rozprzężeniem instytucji państwa wskazuje na to, iż niektóre z takich prób musiały zakończyć się sukcesem.

Wydaje się, iż robienie w MSW jakiejś drugiej fali weryfikacji spowodo­wałoby więcej chaosu niż pożytku. Pewnych rzeczy po prostu nie można napra­wić, trzeba je zrobić od nowa.

Niezbędne jest powołanie całkowicie nowej służby wywiadowczej i kontr­wywiadowczej oraz policji politycznej funkcjonujących poza MSW. Zapewne nie sposób będzie tego zrobić bez pomocy jakiegoś roztropnie wybranego państwa demokratycznego, którego interesy nie kolidują z naszymi (Litwini robią to ponoć przy pomocy USA). W sytuacji takiej nasze służby specjalne prawie na pewno będą w znacznym stopniu rozpracowane przez sponsora, ale będzie to sytuacja o wiele zdrowsza od obecnej. Będzie wiadomo, kio zna nasze tajemnice i będzie to jedno państwo.

Przedsięwzięcie takie jest oczywiście bardzo kosztowne. Wszelako, gdy uwzględ­nimy jedynie straty ekonomiczne, jakie ponosi społeczeństwo w wyniku niezdolności państwa do zmagania się z przestępstwami większej i mniejszej skali, inwestycja taka okaże się bardzo dobrym interesem.


Jednakże budowa nowych shiżb specjalnych mijałaby się z celem, jeśli nie byłaby powiązana z całą grupą przedsięwzięć reformujących państwo.

Wydaje się, żc niezbędne jest podjęcie następujących kroków (ich kolejność jest do przedyskutowania):

Wyprowadzenie prokuratury poza ministerstwo sprawiedliwości i uczynienie prokuratora generalnego urzędnikiem mianowanym przez par­lament, co zmniejszy uzależnienie pracy tego urzędu od bieżących koniunktur partyjno-politycznych (jest to istotne także z punktu widzenia pracy samych służb specjalnych — tak np, zgodnie z art. 10 ustawy o UOP i 19 ustawy o policji z '90 podsłuch może zarządzić minister SW po uzyskaniu zgody prokuratora gene­ralnego i w sytuacji gdy prokuratorem tym jest minister sprawiedliwości, będący członkiem jednej z partii, trudno zagwarantować jego bezstronność w przypadku prowadzenia śledztwa przeciw jego partyjnym kolegom).

Zmiana prawa prasowego, która zwiększy odpowiedzialność za słowo i zmniejszy liczbę bezpodstawnych oskarżeń,

Rzeczywiste spluralizowanie środków masowego przekazu.

Wybór nowego parlamentu i prezydenta (może w odwrotnej kolej­ności?).

Przed podjęciem tych kroków w żadnym razie nie można przeprowadzać żadnej poważniejszej reformy administracji państwowej, np. odtwarzania powia­tów. Każda złożona reorganizacja stwarza bowiem szerokie możliwości nadużyć. Pizy obecnym stanie instytucji naszego państwa taka operacja nie mogłaby nie zaowocować negatywnymi skutkami o wielkiej skali.

Rezygnacja v. LiD może doprowadzić do rozpaczliwej sytuacji, w której okaże sie, iż władza dla największego złodzieja lo jedyna szansa dla Polski? Że będzie u nas niczym w miasteczku gdzieś na dzikim Zachodzie. Bandyci roz­panoszyli się ponad miarę, szeryf i zacni mieszkańcy są zupełnie bezsilni i po długim okresie bezprawia dochodzą do wniosku, iż jedyną nadzieją zaprowa­dzenia porządku jest wybór największego bandyty szeryfem. Tylko on, znając świat pizestępców od środka i nie cofając się przed brutalnymi metodami postę­powania, jest w stanie zaprowadzić porządek — dojrzawszy do tego, by po okresie zbójowania zostać szacownym, cenionym obywatelem. Tak i u nas może się zdarzyć, iż jedyną szansą zakończenia procesu rozszarpywania kraju na wielką skalę, będzie oddanie władzy (np. w postaci funkcji wicepremiera) któremuś z największych rekinów biznesu. Takiemu, który z jednej strony nachapał się już na tyle, iż przestało go podniecać robienie kolejnych bilionów czy opanowywanie kolejnej branży, a celem życiowym stała się władza polityczna, prestiż czy nawet zapisanie się w historii w roli zbawcy narodu. Takiemu, który znając wszystkie sposoby oszukiwania państwa (i pracobiorców) zdążył zrozumieć, iż na dalszą metę kraj praworządny tworzy lepszą infrasirukurę dla biznesu niż bezprawie i niemoc państwa.

FINAŁ

Rzecz jasna, UD — choćby najdoskonalej przeprowadzone - nie są samym dobrem. Gdy ktoś wskaże mi inny niż dekomunizacja skuteczny sposób osłabienia układu posinomenklaturowego odstąpię od opowiadania się za tym przedsięwzięciem.

Społeczne koszly towarzyszą wszelkim ważnym decyzjom polityczno-społe­cznym. Trzeba dokonywać trudnych wyborów, W pewnym sensie z LiD jest jak z reformą gospodarczą. Nie chcemy, by czyj kol wiek poziom życia się obniżył. Mimo to zarówno politycy, jak i duże niekiedy grupy spofeczne przyzwalają na straty, mając nadzieję, iż są one przejściowe, licząc na późniejszy rozwój. Sprawę LiD należy rozpatrywać w podobny sposób. Tak jak robiąc reformę tworzy się osłonę socjalną dla najuboższych, tak realizując LiD trzeba stworzyć prawne zabezpieczenia, by zminimalizować krzywdy, jakie mogą zostać wyrządzone niewinnym. Wielu z tych, którzy w wyniku reformy nie są w stanie związać końca z końcem czy wysłać swych dzieci na wakacje, czuje się urażonych w swej godności w nie mniejszym stopniu jak ci, których niesłusznie posądzono o donoszenie na kolegów.

Jeszcze nie tak dawno nic sądziłem, by największym realnym niebezpieczeń­stwem dla Polski była groźba bezpośredniego sięgnięcia po władzę przez ludzi wywodzących się z dawnych układów totalitarnej nomenklatury. Wygląda jednak na lo, iż wraz z mijającym czasem takie rozwiązanie staje się dla nich co raz mniej ryzykowne. Chociaż, być może, wcale nie jest dla zabezpieczenia ich interesów konieczne. Korzystniejsze może być trzymanie kija w szprychach polskiej reformy, wyrywanie dla siebie ile się da i czekanie na moment, gdy niezadowolenie społeczne osiągnie takie rozmiary, żc próba sięgnięcia po władzę będzie do zaakceptowania przez wielu. Do wprowadzenia stanu wojennego zmierzano w podobny sposób: intensyfikowano i podtrzymywano konflikty, w tym niektóre strajki, by doprowadzić do społecznego zmęczenia walką o demokrację i sprawiedliwość.

Polacy przyzwolili, mimo wszeikich kosztów, na przeprowadzenie głębokiej, rzeczywistej reformy gospodarczej. Starałem się tu wykazać, iź LiD i inne kroki na drodze reformy pafistwa muszą być jak najprędzej zrealizowane, jeśli zadanie transformacji ustrojowej ma się powiefić.

Do problemu agentów trzeba podejSć spokojnie, tak jak do problemu prze­stępczości. Wiadomo, że wszystkich oszustów, złodziei i aferzystów nigdy nic uda się wytropić i ukarać. Nie znaczy to wszakże, iż można ustawać w działaniach mających na celu ich ściganie. Być może przez jakiś czas jeszcze nie jesteśmy w stanie nic poradzić na to, iż nasza wolność jest biedna. Nie wierzę jednak w to, iż musi być to wolność podła.


ANEKS i

Struktura MSW i MON (tata osiemdziesiąte)

Wielu elementów struktury nie udało się odtworzyć. Rekonstrukcja poniższa nie będąc ani kompletna, ani w pełni ścisła daje —jak sądzę —ogólną orientację w zadaniach, jakie te resorty petniły w systemie PRL-u. Znaki zapytania przy numerach wydziałów znaczą, iż napotkałem informację o ich istnieniu, lecz bez dalszych okres leń. Trzeba pod kreślić płynność struktury obu resortów. Niektórych zmian dokonywano zapewne w celach dezinfonnacyjnych.

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych

Pewien — zróżnicowany w czasie — nadzór istniał ze strony Wydziału Ad­ministracyjnego KC, w terenie KW, oraz tzw. resortowego Sekretarza KC; waż­niejsze nominacje personalne w resorcie nadzorował Wydział Kadr KC; mniej ważne były związki z Komitetem Rady Ministrów do spraw Przestrzegania Prawa i Porządku Publicznego, formalnie kierowanego przez Kiszczaka, faktycznie chy­ba przez wiceminstra gen- Lucjana Czubi oskiego.

Wiceministrowie (ich liczba była zmienna): szef służby wywiadu i kontrwywiadu szef SB

sprawujący nadzór nad wojskami MSW (NJW i WOP)

szef Służby Polityczno-Wychowawczej

szef Służby Zabezpieczenia Materiałowego Komitet Zakładowy PZPR (w randze Komitetu Dzielnicowego w Warszawie) Dyrektor Generalny Gabinet Ministra:

G1M — Główny Inspektorat Ministra, podzielony na wydziały „rzymskie"; tworzono tu zespoły kontrolne


Wydział Prasowy

dyżurny oficer operacyjny pełniący służbę przez 24 godz.

ZPW — Zarząd Polilycz no-Wychowawczy (w WUSW wydziały i z-cy sze­fów WUSW-ów do łych spraw) powstał w październiku '81 (zarządy, podobnie jak GIM5 tworzone przez Kiszczaka na wzór wojskowy; chyba temu pionowi podlegały Rady Funkcjonariuszy; wydział 17

ZOF — Zarząd Ochrony Funkcjonariuszy powołany w grudniu łS4 (w

WUSW — Inspektoraty — IOF) działał też w szkołach resortowych, na­wet w resortowej służbie zdrowia) szef ZOF w randze dyrektora departa­mentu podległy bezpośrednio ministrowi; szefowie IOF-ów podlegali bez­pośrednio szefom WUSW.

Departamenty (w WUSW - wydziały, poza pionem I —-tu tylko Inspektorat przy z-cy ds. SB):

J — wywiad; wydziały m.in.:

II — „amerykański, rozpracowywał min. środowiska polonijne, Kon-

gres Polonii Amerykańskiej

III — „watykański" — inwigilował duszpasterstwo emigracyjne i E-

piskopat Polski

XI — elity środowisk opozycyjnych, zwłaszcza współpracujących z za­granicą

komórka finansowa prawdopodobnie w ramach Wydziału Ogólnego

wydział WNT — wywiadu naukowo-technicznego

były też inne wydziały wyznaczone wg kierunków geograficznych.

(kraje niemieckojęzyczne, azjatyckie, itd.) ogólnie departament składał się z ponad 20 komórek

II — kontrwywiad: wydziały podzielone na kierunki geograficzne oraz

nadzorujące łączność (RKW — radiokontrwywiad; wykorzystywano go też do rozpracowywania radia „S"), transport, energetykę, cudo-ziemców, w tym pracowników placówek dyplomatycznych i dzienni­karzy zagranicznych; także mniejszości narodowe; wśród zadań kontrwy­wiadu było zabezpieczenie otoczenia cywilnego jednostek armii ra­dzieckiej w Polsce wydział Xlii?

III — izw, nadbudowa, tj. w zasadzie instytucje nieprodukcyjne; struktura:

Zespół Operacyjny Departamentu Trzeciego (szef zespołu w randze wi­cedyrektora departamentu) nadzorował instytucje centralne: KC PZPR, Sejm, Radę Państwa, URM, NIK oraz wybrane osoby z elity władzy

Według instrukcji ministra nr 005/75 wyznaczającej zasady pracy opera­cyjnej wydziałów III komend wojewódzkich wydziały te składały się z następujących sekcji (odpowiada to w zasadzie strukturze departa­mentu):

SD i ZSL; ten pion zajmował się m.in. zabezpieczaniem wyborów do władz w tych organizacjach); ale np, agenturę w Wydziale Rolnym Urzędów Wojewódzkich prowadził pion departamentu VI — odpowie­dzialnego za rolnictwo

VI — RTV

IX — wymiar sprawiedliwości, służba zdrowia, sport i turystyka

X — poligrafia

był też pion analityczny (w departamencie prawdopodobnie wydział I) prawdopodobnie też wydział VIII — szkolenie IV — organizacje religijne i mniejszości narodowe; wydziały:

I — kler diecezjalny

II ?

V — kler zakonny

VI — powstał w czerwcu 1977 w wyniku przekształcenia Samodzielnej
Grupy „D" powołanej na bazie operacyjnego zabepieczenia pielgrzy-
mek — wtedy 12 etatów;

osobny wydział (117) zajmował się wyznaniami nic rzymskokatolickimi systemy informatyczne departamentu IV:

ESEZO-IV — kartoteka duchownych rzymskokatolickich i obiektów kościelnych

ESEZO-2 — ok. 100.000 wyselekcjonowanych i zakodowanych mel­dunków operacyjnych

bliska współpraca z Urzędem do Spraw Wyznań traktowanym jako przybudówka

V — przemysł (przynajmniej od maja '83); były co najmniej wydziały:

n, m, iv i vii

GIOP — Główny Inspektorat Ochrony Przemysłu, istniał od ok. '86, w te­renie były też tzw. IOP-y zajmujące się m.in. opieką nad OC — Obroną Cywilną i Strażą Przemysłową w zakładach pracy

VI — rolnictwo i gospodarka żywnościowa

wydział I - analityczny?

m.in. wydziały: ds. przemysłu rolnospożywczego oraz „S" wiejskiej Kadr (wydziały w WUSW) Finansowy (wydziały w WUSW)

Gospodarki Materiałowo-Technicznej (wydziały w WUSW)

Szkolenia, i Doskonalenia Zawodowego (wydziały szkolenia w WUSW)

Szkoły MSW (wg stanu ze stycznia '90):

Akademia Spraw Wewnętrznych w Warszawie, powołana w 1972

Podyplomowe Studium Akademii Spraw Wewnętrznych w Świdrze k. Otwocka (dla osób z wykształceniem wyższym)

Wyższa Szkoła Oficerska im. F. Dzierżyńskiego w Legionowie (SB; dla osób z wykształceniem średnim)

Ośrodek szkolenia wywiadu — w Kiejkutach na Mazurach

Wyższa Szkoła Oficerska im. W. Jóźwiaka w Szczytnie (MO)

Szkoła Podoficerska w Słupsku

Szkoła Podoficerska w Pile

Szkoła Ruchu Drogowego w Piasecznie (dla podoficerów) Ośrodek Doskonalenia Kadr Kierowniczych w Łodzi Zakład Tresury Psów w Sułkowicach (woj. radomskie) Społeczno-Administracyjna (sprawy dowodów osobitych, ewidencji ludności, nadzór nad kolegiami ds. wykroczeń) — w WUSW wydziały ogólne Biura (w WUSW - wydziały):

Studiów - zwalczanie elit opozycji politycznej; powołane w czerwcu '82; istniało do '89; tylko sześć jednostek terenowych — Inspektoraty II: Gdańsk, Kraków, Szczecin, Wrocław, Lublin, Łódź A — systemy łączności tajnej, poczta kurierska, szyfry, etc- (w wojewódz­twach tylko sekcje) B — tzw- „betka" zajmująca się inwigilacją bezpośrednią; posiadała sieć

TW w hotelach (w WUSW wydziały) C — archiwum i kartoteki (wydziały w WUSW):

wydział I - Kartoteka Aktualnych i Wyeliminowanych Zainteresowań SB i MO

wydział III — informacje dotyczące przestępców kryminalnych wydział V — rejestrował materiały dla PSED - Połączony System

Ewidencji Danych o Przeciwniku wydział VI — „przestępcy" polityczni T— technika: podsłuch, podgląd, podrabianie dokumentów, podpisów (wy­działy w WUSW) W — inwigilacja korespondencji (wydziały w WUSW); pracował też na.

potrzeby służb wojskowych Ochrony Rządu (podzielone na wydziały „rzymskie") Organizacyj no-Prawne Paszportów (wydziały w WUSW)

Śledcze — przygotowywało materiały do wykorzystania procesowego; wydział I — zajmował się analizą materiałów operacyjnych, tzn. pocho­dzących m.in. z inwigilacji i podsłuchu; (wydziały w WUSW) KG MO — liczne piony, w tym:

CSK — Centralne Stanowisko Kierowania — (w WUSW - WSK) Biura;

Dochodzeniowo -Śledcze do Walki z Przestępstwami Gospodarczymi Dowodów Osobistych Kryminalne Ruchu Drogowego Zakład Kryminalistyki, w tym:

Kartoteka Dokumentów Anonimowych (rejestrująca m.in, anonimy i pogróżki kierowane do najwyższych władz państwowych) ZOMO (w tym drużyny i plutony specjalne o kwalifikacjach komandosów; Komenda Stołeczna miała Brygadę ZOMO; w większych wojewódz­twach BCP - Bataliony Centralego Podporządkowania, np. w Bydgosz­czy; w mniejszych KCP - Kompanie..., np, w Toruniu) NOMO — Nieetatowe Odziały.,, (zwykli funkcjonariusze MO, np, z ko­misariatów, milicyjnych izb dziecka przyuczeni do działań w oddzia­łach zwartych; wykorzystywani do zabezpieczania działań ZOMO)

ROMO — Rezerwowe Odziały... (składały się z rezerwistów mających przydział do WOP; w stanie wojennym romówców przy Komendach Wojewódzkich grupowano w tzw.pułki manewrowe)

ORMO — w Sztabie Stołecznym istniał Inspektorat do Spraw Nieletnich

Straż Przemysłowa

Straż Portowa (być może podlegała jednak WOP)

SOK — Służba Ochrony Kolei " KG Straży Pożarnej

Wyższa Szkoła Pożarnictwa w Warszawie NJW — Nadwiślańskie Jednostki Wojskowe (dawniej KB W) w tym:

Zarząd WSW (zob. struktura MON); w łS9 liczyły 9000 żołnierzy, w tym 2000 kadry zawodowej WOP — Wojska Ochrony Pogranicza

Dowództwo WOP

Zarząd Zwiadu (prowadzącego agenturę wśród ludności cywilnej rejonów

przygranicznych oraz na lotniczych przejściach granicznych) Odział kontrwywiadu

Brygady: Górnośląska, Kaszubska, Nadbużańska, Pomorska, Sudecka GPK — Oranicznc Punkty Kontrolne PESEL— Państwowy Elektroniczny System Ewidencji Ludności:

CBD — Ceni rai na Baza Danych oraz TBD — Terenowe Bazy Danych (Blic w województwach; jakiemu departamentowi lub biuru pod­legał PESEL?) Centralne Archiwum

ZAG — Zarząd Administracyjno-Gospodarczy: remonty kasyn, ośrodków ko­lonijnych, poliklinik, zakup środków transportu, itd.

Resortowa służba zdrowia (przychodnie i polikliniki —- np. szpital w Bydgo­szczy; jaki departament to nadzorował?)

Ośrodki wczasowe (np, w Koronowie, Sopocie, Turawie k. Opola, Zakopa­nem), hotele (np. Łódź, Poznań, Warszawa)

Gwardyjskie KJuby Sportowe (np. „Gwardia1' - Białystok, „Polonia" — Byd­goszcz, „Wybrzeże" — Gdańsk, „Gwardia' - Warszawa, „Wisła" - Kraków)

Ministerstwo Obrony Narodowej

/Komitet Obrony Kraju i jego sekretariat/

Zespół kierowniczy MON — minister + wiceministrowie:

szefowie: GZP, Sztabu Generalnego, Główny Kwatermistrz WP, (szef GISZ?)

Przedstawiciel naczelnego dowódcy Zjednoczonych Sił Zbrojnych Uktadu Warszawskiego (ZSZ UW) przy WP Komitet Zakładowy PZPR instytucji Centralnych MON Gabinet Ministra — instytucje podległe:

Główna Kontrola Wojskowa ministra (por, GIM w MSW)

Biuro Prawne

Obiekty wypoczynkowe w Helenowie i Omulewie Wydział Ochrony Kontrwywiadowczej i Fizycznej ministra — podległy szefo­wi WSW

Zgrupowanie Jednostek Zabezpieczenia

GZP — Główny Zarząd Polityczny (podczas przygotowań do stanu wojenne­go bliska współpraca z Wydziałem Propagandy KC PZPR) Wydział Propagandy Specjalnej Sztab Generalny

Zarząd I - operacyjny

Oddział IT Planowania Strategiczno-Obronnego (w czasach Kuklińs­kiego stanowisko szefa tego Oddziału było połączone ze sta­nowiskiem z-cy szefa Zarządu I) Odział Szkolenia Operacyjengo Odział Topograficzny Zarząd II - wywiad

w którymś z Oddziałów: wydział I — werbunki; sekcja IV — na

terenie Polski wydział Ataszatów

pion zajmujący się ochroną kontrwywiadowcze oficerów wywiadu wojskowego

Szkoła Wywiadowcza ZWSzG (Zarządu Wywiadu SztabGen) Zarząd V — zajmujący się ochroną tajemnicy państwowej i służbowej w całych siłach zbrojnych; wydział III - kartoteki (w tym agentury Zarządu IT?) Zarząd X — (JeS° reprezentant uczestniczył w przygotowaniach do stanu wojennego)

Szefostwo WSW: w centrali Zarządy (także Zarządy przy Okręgach oraz Ro­dzajach Sił Zbrojnych (RSZ): DWM, DWL, DOPK oraz w NIW); szef WSW w randze szefa rodzaju służby podległy bezpośrednio ministrowi Grupa operacyjna podległa bezpośrednio szefostwu WSW Zarząd I — planowanie, sprawy analityczne (brak odpowiedników w Ok­ręgach i Oddziałach) Zarząd II — śledczy (czy dochodzeniowo-śledczy?)

Zarząd III — kontrwywiad, szef tego zarządu był zastępcą szefa WSW

Zarząd JV — inwigilacja i technika (brata odpowiedników w Oddziałach, ale były w Zarządach przy Okręgach, etc, W przypadku inwigilacji korespondencji Odziały WSW korzystały z usług SB)

Zarząd V — administracja, tajna kancelaria

Zarząd Szkolenia i Analiz

Zarządy WSW w Okręgach i rodzajach Sił zbrojnych Oddziały w terenie składające się z wydziałów:

II — dochodzeniowo-śledczy

III — kontrwywiad (w Oddziałach ok. 20 osób); do inwigilacji
osobistej używano zespołów WSW z Okręgu

V — administracja, tajna kancelaria, szyfry, maszynistki prewencji — żołnierze prewencji (dziś żandarmeria) Izba Wojskowa Sądu Najwyższego

Sądy przy Okręgach (czy także przy rodzajach sił?) Naczelna Prokuratura Wojskowa (prokuratury okręgowe i garnizonowe) [pro­kuratura oficjalnie nie była zabezpieczana kontrwywiadowczo] GZSB — Główny Zarząd Szkolenia Bojowego (podzielony na Zarządy

z rzymską numeracją) GISZ — Główny Inspektorat Szkolenia Inspektorat Obrony Terytorialnej

Okręgi Wojskowe i Rodzaje Sił Zbrojnych (w czasie wojny armie) Pomorski Śląski

Warszawski

Dowództwa

Wojsk Lotniczych w Poznaniu

Marynarki Wojennej w Gdyni

Obrony Powietrznej Kraju w Warszawie

Centralne Stanowisko Dowodzenia nadzorujące loiy na terenie kraju Obrona Cywilna (jak się to ma do OTK?) W województwach:


WSzW — Wojewódzkie Sztaby Wojskowe

WKU — Wojewódzkie Komendy Uzupełnień (w tym sekcja oficer­ska); podlegała tu też OC ZG LOK — Zarząd Główny Ligi Obrony Kraju Centralne Archiwum Wojskowe w Rembertowie

Szkolnictwo wojskowe: (tu nie było departamentu?)

Akademia Sztabu Generalnego, Warszawa Wojskowa Akademia Poetyczna im. RDzierźynskicgo Wojskowa Akademia Techniczna w Warszawie

Wojskowa Akademia Medyczna w Łodzi (w tym Centrum Kształcenia Podyplomowego, Centralny Szpital Kliniczny w Warszawie)

Wyższa Szkoła Wojsk Lotniczych w Dęblinie

Wyższa Szkoła Wojsk Pancernych w Poznaniu

Wyższa Szkoła Oficerska(?) w Koszalinie

Wyższa Szkoła Marynarki Wojennej w Gdyni

Wyższa Szkoła Wojsk Rakietowych i Artylerii w Toruniu

Oficerska Szkoła Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu

Ośrodek (Centrum?) WSW im. F.Dzierzynskrego w Mińsku Mazowieckim

Licea wojskowe (m.in. w Toruniu, Zielonej Górze) Departament Finansów Departament Kadr Departament Łą.czności Departament Szcfostw Służb Departament Służby Samochodowo-Czołgowej Departament Służby Zdrowia:

Szpitale, w tym Kliniczny, ul. Szaserów, Warszawa

Sanatoria (np- w Ciechocinku) Ośrodki wypoczynkowe

WDW — Wojskowe Domy Wypoczynkowe np. w Zakopanem, Szklarskiej Porębie — „Jaskółka"

SNDW — Sezonowe Nieetatowe Domy Wypoczynkowe Wojskowy Instytut Historyczny w Warszawie Wojskowe Zakłady Graficzne w Warszawie Związek Byłych Żołnierzy Zawodowych


aneks U

Notatka metodologiczna

Wiarygodność przedstawionych w tej pracy twierdzeń i przypuszczeń jest zróżnicowana. Zastosowałem tu technikę białego wywiadu, opierając sie głównie na informacjach juz publikowanych, W miarę możliwości starałem się bazować na danych potwierdzanych przez źródła od siebie różne- Niektóre z zawartych tam informacji udało mi się sprawdzić lub uwiarygodnić dzięki pomocy osób bezpośrednio lub pośrednio związanych ze służbami specjalnymi. Dane perso­nalne żadnej z tych osób nie zostały ujawnione.

Na podsiawjc opublikowanych dotąd rozproszonych informacji prasowych i książkowych można odtworzyć ogólne zarysy struklury i kierunków działania MSW, włącznie z zasadami pracy z TW- W tym ostatnim przypadku poza ma­teriałami publikowanymi i bezpośrednimi konsultacjami z b. pracownikami SB, osobiście prowadzącymi TW, wykorzystałem też obszerne, piawie 300-stroni-eowe uzasadnienie wyroku wydanego przez sąd w Toruniu w procesie b. funk­cjonariuszy SB winnych porwań grona działaczy podziemnej „S" na początku '84, Ponieważ jeden z oskarżonych bronił się twierdząc, iż wśród porwanych był jego TW, a całe porwanie było kombinacją operacyjną, mająca uwiarygodnić tego działacza opozycji w oczach jego kolegów, sąd włożył wiele wysiłku w od­tworzenie zasad pracy z TW i przedstawił je w uzasadnieniu.

Decydując się na korzystanie z danych ogłaszanych w środkach masowego przekazu, a nic mających jak dotąd potwierdzenia w niezależnych od siebie źród­łach, kierowałem się następującymi regułami;

a/ starałem się sprawdzić, czy w sytuacji, gdy dana informacja ukazała się w tytule prasowym o szerokim obiegu, nie była ona prostowana przez macie­rzystą redakcję lob czy jej prawdziwość nie została podważona w innych środkach masowego przekazu;

b/ analizowałem, czy — na gruncie mojej wiedzy ogólnej dotyczącej me­chanizmów polityki i sposobów działania służb specjalnych, jak i orientacji mo­ich konsultantów ■— prawdopodobne jest, iż przedstawione fakty miały miejsce;


cf dokonywałem oceny wiarygodności cytowanych przez prasę osób przeka­zujących informacje: na ile mają one opinię odpowiedzialnych za swoje słowa; czy podają możliwe do sprawdzenia szczegóły; czy okoliczności formułowania wypowiedzi, wpływ aktualnego politycznego uwikłania danej osoby, itd, nie de­formowały jej zdolności postrzegania i rozumienia społecznych zjawisk w stop­niu prowadzącym do wypaczania prawdy.

Jeśli dana informacja spełniała te wymogi, traktowałem ją jako tymczasowo wiarygodną. Niezależnie od tego czy pochodziła z «Nic", „Trybuny", „Gazety Wyborczej", „Nowego Świata", „Najwyższego Czasu!", czy telewizora.

Pracując samemu i w pospiechu byłem w stanie zapoznać się z drobną tylko częścią materiałów, sugestii i tropów, jakie można odszukać w naszej prasie i publi­kacjach książkowych. Sądzę, iż zespół badawczy, który systematycznie przejrzałby prasę z ostatnich lal — zwłaszcza liczne wydawnictwa lokalne, w rym niskonakładowe efemerydy — mógłby wytropić wiele ważnych wątków, które umknęły mej uwadze.

Operacyjne a procesowe ustalanie faktów

Policjant, dziennikarz i badacz spraw społecznych zawsze wiedzą więcej niż są w stanic udowodnić. Tym różnią się (oczywiście między innymi) od sędziego wydającego wyrok, iż często uznają za ustalone w sposób niewątpliwy takie fakty, których nie sposób udokumentować przed działającym w sposób prawo­rządny sądem.

Rozróżnienie miedzy wskazanymi dwoma sposobami ustalania faktów istotne jest tylko w systemach demokratycznych, W państwie prawa oskarżony, jego obrońca i sąd muszą wiedzieć, jakie są źródła wszystkich stwierdzonych faktów i mogą sposób ich ustalenia poddać kontroli. Temu właśnie służy przewód są­dowy. Donos informatora, który przed sądem nie chce, nie może lub nawet nie powinien się pojawić, nie ma mocy dowodowej- Pod rządami dyktatorskimi jed­nak zdarza się, iż sąd musi zadowalać się gołosłownym oświadczeniem policji, iż oskarżony popełnił przestępstwo. Skądinąd oświadczenie takie wcale nie musi być bezpodstawne. Policja może być w pełni przeświadczona, iż oskarżony jest sprawcą i — co więcej — to przekonanie może być dobrze uzasadnione.

Gdy policja np. posiada w grupie przestępczej kilku, nie wiedzących o sobie nawzajem, kapusiów i uzyskuje od każdego z nich zgodne ze sobą informacje o tym, że „X był uczestnikiem napadu, jest praktycznie pewna, że „X" jest sprawcą i zasługuje na karę. Tak długo jednak, dopóki nie zdobędzie dowodów takimi środkami, których ujawnienie przed sądem nie zdekonspimje jej infor-


Aneks

179


maiorów, działająca w warunkach demokratycznych policja jest — z proceso­wego punktu widzenia — bezradna.

Pod pewnymi względami podobnie jest z ustalaniem faktów przez dzienni­karzy i nauki społeczne. Nie wszystko to, co badacz wie i o istnieniu czego jest racjonainie przekonany, może udowodnić postępując zgodne z regułami meto­dologicznymi, uznanymi za obowiązujące w jego dyscyplinie. Tak np. dla nikogo kto bliżej przyjrzał sie funkcjonowaniu różnych instytucji peerelowskiego pań­stwa, nie może ulegać wątpliwości ogromna liczba czynów bezprawnych na gruncie ówcześnie obowiązującego prawa, a dokonywanych przez funkcjonariu­szy publicznych. Podejrzewam jednak, że gdyby ktoś dokonał procentowego porównania liczby skazanych prawomocnymi wyrokami sądowymi funkcjona­riuszy partyjnych i państwowych w krajach komunistycznych z odpowiednimi danymi dla krajów demokracji zachodnich, to okazałoby się, że Europa wschodnia stanowiła oazę praworcądności.

W wielu przypadkach byłem w stanie jedynie wskazać pewne tropy, wysunąć pierwsze domysły. Rad byłbym niezmiernie, gdyby udało mi się tą drogą zain­spirować kogoś do bardziej systematycznych i pogłębionych studiów nad zaku­lisowymi aspektami procesów społecznych.

Stajałem się w tej pracy przestrzegać (jeżeli przy dostępnym materiale informa­cyjnym byto to możliwe) zasady obiektywności, unikać jednoznacznych opcji po­litycznych. Przedmiotem moich uwag była jednak rzeczywistość polityczna, która sama, niejako z natury, jest nasycona wartościami. Niemożliwy jest pizelo opis lakiej izeaywistości, który byłby całkowicie pozbawiony uwikłań w wartości. Wystarczy bowiem stwierdzić, iż jest się np. zwolennikiem takiej wartości jak państwo prawa, by równało się to zajęciu stanowiska w politycznym sporze.


180

Andrzej Zybertowicz


UŻYTE SKRÓTY I WYKAZ WYKORZYSTANYCH CZASOPISM

KS — Kontakt Służbowy LiD — lustracja i dekomunizacja TW — tajny współpracownik CK — Czas Krukowski EW — Ekspres Wieczorny

GD — Gazeta Dolnośląska (dodatek regionalny Gazety Wyborczej) GG — Gazeta (Jdańska GK — Gazeta Krakowska GP — Gazeta Pomorska

GR — Gazeta Regionalna (dodatek Gazety Wyborczej — Bydgoszcz, Piła, Włocławek, Tccuń)

GT —- Gazeta Toruńska

GW — Gazeta Wyborcza

1KP — Ilustrowany Kurier Polski

KP — Kurier Polski

NC — Najwyższy Czasl NE — Nowa Lu ropa NS — Nowy kwiat OnP — Orientacja na Prawo PiP — Państwo I Prawo PiŻ — Prawo i Życie

PU — Poza układem. Miesięcznik społeczno-polityczny

PZ — Polska Zbrojna

PT — Przegląd Tygodniowy

PZ — Polska Zbrojna

RP — Rcs Publica

RFN — Res Publica Nowa

SM — Sztandar Młodych

TO — Tygodnik Demokratyczny

TG — Tygodnik Gdański

TIN — Tak i Nie

TL — Trybuni! Ludu

TM — Tygodnik Mazowsze

TP — Tygodnik Powszechny TS — Tygodnik Solidarność ŻG — Życie Gospodarcze ŻW — Życie Warszawy

Inne wykorzystane gazety 1 czasopisma; Angora (wcześniej — Agora), Barwy, Gazeta Wspólna, Glob 24, Konfrontacje, Królowa Apostołów, Kultura (paryska), Krytyka, Ład,. Magazyn Kryminalny 997, Nie, Nowości, Polityka, Polska — Dzisiaj, Reporter, Rzecz­pospolita, Spotkania, Tak, Trybuna, Wokanda, Wprost, Żołnierz Wolności,


społeczna inicj atywa

Wspieraj autorów dobrych książek kupując ich dzieła.

Pomóż tworzyć cyfrową bibliotekę, dołącz do nas!

edycj i cyfrowych

J,Korwin-Mikke, Jestem dumny, że Li groźba się zmniejszyła (głos w dyskusji sejmowej and wykonaniem uchwały lustracyjnej), NC, ur 31, 01.08.92, ł X.

Gtntr.ił Kiszczak mówi ... prawie wszystko, s. 279.

Nawisem mówiąc, wmlo sprawefaić, na ile irnfnH jest teza Stefana Niesiołowskiego: „Jak się pauzy na negocjatorów strony antykomunistycznej [przy Okrągłym Stole] — 90 proceni z nich to dzisiejsi członkowie Unii Demokratycznej. Jednej partii" (Długi cień Okrągłego Stołu, dyskusja redakcyjna, TP, nr 19, 10.05.92, s. 4).

Jerzy Clemicniewski w rozmowie z Joanna, Jachmann, TS, nr 23, 05.06.92, ». 3L

i' Widacki cytuje w lym konickicie wypciwjedzi Fianciszta Szlachcica (7* książka J,S-Maea,

■ i W notatce z 15 kwietnia '91 (GW, ni Sfl Ą, ł 3) Stanisław Tumau podaje, iż w odpowiedzi na sugcsiic ówczesnego doradcy prezydenta, Macierewicza proponujs^cego, „by kandydaci na poalńw sami mogli ujawnić swoje leczki personalne, przechowywane w archiwach MSW" Władysław Fmsyniuk miał podać „przyktad £ Wrocławia, gdzie ujawniono, jak się wydawało ptzckonujitCe dokumcnly o

16 J,Koiwin-Mi|tke, Lustracja, Wprost, s. 77.

E^Wiehńska, analizując poshigiwanic &ic słynną instrukcją OCć/70, dotyczącą piacy z TW, mum jedpak argumentację idącą tą linią za. mcrszckoiiującą (Bohaterowie rozdziału trzeciego, PiŻ, nr 26, 27.06.92, s. 9),

Szczegóły zob. w wypowietbi Piotra Woydechowsldego, Łwffl rozwijanego Wydziału Sludi6w, not. Roberl Jastrzębski <TS( nr 27, 03,07.92, 5-G> Zob. leź Konfidenci są wśród nas,..

Wg NCF ur 2S, 11.07,93T i. X.

o W rozmowie z Markiem llcyzą, Gazet* Pomorska, nr 142, I7-18.06.92, ł 3,

Nawiasem mńwia.c nie nalinfilcm na żadna, wypowiedź Żabińskiego nu len lemat w okresie

afery lustracyjnej. A w pierwszych dmuch września '92 zoslal on mianowany wiccminisliem SW.

» JSŁłotawski, MSW, KGB, ccczki i agenci, NS, nr 151, wyd. P, 29.06,92, s, 2t >e»f lo .elacj i z wystąpienia Naimsfciego w Klubie Politycznym Porozumienia ponad Podziałami

Tajemnice bez lajenmie, openc. (mkm), Glob 24, nr 79, 23.04 92, s. 4. Tekst len omawia glo&nc przypadki wykorzystania lajnych dokumentów MSW w publikacjach byłych funkcjonariuszy resortu.

» T*t przynajmniej fwientzi w ftfeit <fc» PT (ar. 28. 1Z.07.9Z, s. 3) niejftfci „Lip-tafci" przcdslawinj^c^ sic jako b. por. kontrwywiadu.

Wypowiedź Calherinc Lalumicre, sekretami generalnego Rady Europy dla GW, nr 153 A R, 01.07.92, i. 3.

« J.Korwin-Mikke, Moialrtfi zapaść, Wprosi, nr 32, 09,08.92, s. 77.

GW, nr 166, P S, 16.07.92, s. 3. 43 Za irotłłcoi osobowym „T".

Wojciech Kubicki, "Trybuna", nr 247, wyd, 4, 21,10,92, *. 2, w Tcaki, PU, nr 7, 1992, ł tf.

Wojciech Kubicki, "Trybuna", nr 247, wyd, 4, 21,10,92, *. 2, w Tcaki, PU, nr 7, 1992, ł tf.

Jacek Kwieciński, Osuszyć czy grzęznąć?, NŚh nr 234, wyd. K, 0510.92, s, 6.

<t Dekomunizacja: pozory i rzeczywistość, Fol i łyka, de 44, 31.10.92, s. 3; przedruk. lekslu redakcyjnego z Kul rury, nr 10/92.

4? Nie jutem pewien, czy ^kietaizowjjoie organlzncjom mającym siaius Komitetu Zakładowego

z definicji nic było ctaiowŁ

-» Jedli się nit: mylę w artykule ogłoszonym w „życiu Literackim" w '81.

4? Wypowiedz dła Wprosi, or 36, 06.09.92, s. 4

To właśnie jako główny argument praeciw dekomunizacji wysuw* prezydent Bułgarii, Żeliu Z* lew w rozmowie z Michnikiem: „Prawdziwa dekomunizacja iprowudza *ic według mnie do lik-widflCjikomunistyczKgosysTłmu,całkow|iq likwidacji totalitarnych irLłtytuq i i meitrf oddziaływania n* społeczeństwo otju idej związanych z charakterem władzy. J es lem natomiast ka legorycznie przeciw specjalnym ustawom dckomuniucyjnyin, ponieważ są one ukieriinkowftDG na zwalczanie określonych grup l zakradają winę kolektywną. Przeczy lo naszej konstytucji, przeczy wszystkim międzynaro­dowym konwencjom i dokumentom, VlOiC podpisaliśmy, Bułgaria jako czlo&ck ZgrOnmdzcTiiJi Par­lamentarnego Rady Europy, musi przestrzegać Konwencji Praw Człowieka" (GW, nr 174, ARM, 25-26.08.92, £ 9)- A jcili wsrod owych totalitarnych inslytucjr l metod oddziaływania kluczową role odgrywają, więzi nieformalne — w tym agentnralne — dalej, korupejfl i urpoliyzja, to jak można sie, z nimi uporać metodami naszych idealistów?

" Rozmowa Janiny Paradowskiej, Polityka, nr 33, 15.0S.92, s. 5.

A.Michnik, Gorąca historia dekomunizacji, GW, nr 181, A R, 0308.92, s. 9fjesi lo komentarz do książki „TeczkiH czyli widma bezpieki", pod red. Jacku Snopkiewicz*)-

" Alcxand[C dc Marcncbes, b. długoletni szef SDECE, francuskiego wywiadu i kontrwywiadu, cyl. za: ChristEoe Ockreni, AIexandie de Marenehes, Sekrety ksjążąr i szpiegów, Warszawa 1992, Editions Spotkania, przekh Zofia. Jeżewska, s- TI.

W praktyce jednak rygory ustawowe dotyczące UOP omijnne przy pomocy prokuratur wojewódzkich. Ich kierownicy maja, piawo do wydawania decyzjf o naruszeniu tajemnicy korespon­dencji i założeniu pndshichu telefonicznego. Właśnie z lego prawa skorzystano w przypadku założenia (chyba prtce policję) podsłuchu u rodziców chłopca córki wicemarszałka Sejmu, Moniki Kem.

i? Cyl. za Nstem b. funkcjonariuszy SB woj. pilskiego do TS (nr 9, 01.03.91, s. 9). Są cam podane nazwiska niektórych tych zweryfikowanych pozytywnie <sóK

5s W rozmowie z dziennikarzem Tfybuny, Zygmunt Rola. Pożegnanie z SB, Tiybuna, nr 168, wyd. I. 02.09-90, s. 1.

WJdHCki: „Pod koniec lat osicrodzresiąiych w cenirsli było około 100 funkcjonariuszy pionu polityczno-wychowawczego | około 500 w teKnic".

? Dzinłnl od 15.11.84.

W Toiuniu w połowie lal osiemdziesiątych cfc.. 15 osób

„W skali kraju liczyła ona po nad 352 tys, członków" (Żołnierz WolnoŁci, luly 1983). W luiym '83 — ok. IO 000 w woj. pwjuniskini — Gazcla Poznański z ful ego 1983 t.

5

Wstęp

7

Wstęp

12

11

Wstęp

18

Andrzej Zy berto wicz

17

Służby specjalne i „samolikwidacja" komunizmu

20

Andrzej Zybertowicz

21

Służby specjalne i „samolikwidacja" komunizmu

30

Andrzej Zybertowicz

31

Służby specjalne i „samolikwidacja" komunizmu

40

Andrzej Zybertowicz

54 Andrzej Zybertowicz

53 Andrzej Zybertowicz

66

Andrzej Zybertowicz

67

Służby specjalne i układ postkomunistyczny

88

Andrzej Zybertowicz

89

Służby specjalne i układ postkomunistyczny

114

Do przodu — propozycje

115

Andrzej Zybertowicz

124

Do przodu — propozycje

125

Andrzej Zybertowicz

134

Aneks

133

Andrzej Zybertowicz

136

Andrzej Zy hej łowicz

138

Andrzej Zy hej łowicz

178

Andrzej Zy hej łowicz



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Andrzej Zybertowicz W uścisku tajnych służb
Andrzej Zybertowicz – Konstruktywizm jako orientacja metodologiczna w badaniach społecznych
andrzej zybertowicz wywiad przekroj
2 ZAMACH W BERLINIE NOWE FAKTY SPISEK TAJNYCH SŁUŻB FAŁSZYWA FLAGA (2)
andrzej zybertowicz wywiad gazeta finansowa
Rekonstytucja polskości wywiad z prof Andrzejem Zybertowiczem
Informacja na temat sytuacji procesowej Andrzeja Zybertowicza
prof Andrzej Zybertowicz po wyborach (analiza)
Andrzej Zybertowicz Resortowi prezydenci Zmowa milczenia a teczki TW

więcej podobnych podstron