Rozdział czwarty


Rozdział czwarty

Według standardów londyńskich nasz ogród jest olbrzymi - ma chyba jakieś trzydzieści metrów długości. Gdy piję poranną kawę, zauważam, że trawie przydałoby się przycięcie. Muszę ją skosić, prawdopodobnie po raz ostatni tej jesieni. Wypijam ostatni łyk kawy, odkładam gazetę (coraz częściej zadaję sobie pytanie o rolę prasy: dodatkowo popycha w kierunku parapetu, kiedy nachodzą cię myśli samobójcze?) i wyciągam stojące przy drzwiach kalosze.

Kosiarka do trawy jest schowana w szopie, w której aż roi się od pająków. Przeganiam je z zamkniętymi oczami i z wysiłkiem dobieram się do tej potężnej machiny. Wiem, że trzeba podnieść ostrza albo też je opuścić, taszczę więc ją na trawę i przewracam ją do góry nogami, by móc się przyjrzeć podwoziu. Ostrza wyglądają na porządnie zardzewiałe. Ogród jest jednak uroczy: wilgotna, przerośnięta dzikość.

- Dzień dobry - odzywa się ktoś dość piskliwym głosem.

Odwracam się. Nikogo nie widzę.

- Tutaj - słyszę. - Przy krzaku.

Patrzę w kierunku, skąd dochodzi głos, i rzeczywiście, tuż przy ostrokrzewie widzę ludzką głowę. Należy ona do Tima, mojego sąsiada przez płot. On i jego rodzina wprowadzili się tu jakieś pół roku temu, a jako że to Londyn, poza zdawkowym „dzień dobry” nie zamieniłam z nimi dotąd ani słowa.

W tym facecie jest coś dziwacznego, pewnie dlatego, że poranne światło pada na niego w taki sposób, iż jego oczy wydają się niezwykle błyszczące. Jest w nim też coś rachitycznego i mimo że wygląda zupełnie normalnie - jednak nie warto nawet wspominać o ustach - coś wyraźnie sugeruje, iż w szkole dostawał codziennie lanie i wciąż się z tego nie otrząsnął.

- Och, cześć, eee, Tim, prawda? - Posyłam mu uśmiech.

Rzeczoznawca, o ile mnie pamięć nie myli. Żona zajmuje się domem. Czemu on nie jest teraz w pracy?

- Koszę trawnik - mówię. - Wiesz może coś o unoszeniu bądź opuszczaniu ostrzy?

Zastanawia mnie, dlaczego on nie rusza się zza tego krzaka. Wygląda jak szaleniec, gdy tak zerka przez kolce niczym jakiś buszmen. No, ale wreszcie się poruszył, powoli idzie wzdłuż muru z cegieł, który oddziela nasze ogrody, i pojawia się ponownie nad bylinami.

- Timothy Barker - przedstawia się lekko nosowym głosem, charakterystycznym dla bohaterów komedii. - Do usług.

- Stella de la Croix. trochę przydługo - dodaję z przyzwyczajenia. - Wystarczy Stella. Witam - mówię ponownie, teraz kiedy widzę go już normalnie. Ma na sobie niebieską koszulę w kratkę i wyblakłe, brązowe sztruksy.

- Janice zabrała chłopców na Majorkę - wyjaśnia pospiesznie Tim.

Janice to najpewniej jego żona - rude włosy i mnóstwo złotej biżuterii. Chłopcy mają jakieś dziesięć i dwanaście lat.

- To miło - odpowiadam. - Mają przerwę miedzy semestrami?

- W rzeczy samej. - Tim z powagą kiwa głową. - W rzeczy samej.

Widzę, że zaraz to powie po raz trzeci, wyskakuję więc z radosnym:

- A więc wiesz może coś o przesuwaniu tych ostrzy? Gdyby tak było, byłabym ci naprawdę wdzięczna.

- Podnoszeniu ostrzy - chichocze Tim. - Podnoszeniu, a nie przesuwaniu. Francuzeczka, tak? Jak to możliwe, że w zasadzie nie mówisz aż tak źle po angielsku?

- Bo nie i już. - Wzruszam ramionami. - Co mam robić? Z tymi ostrzami?

- Aha - mówi Tim. - Aha.

Zaczyna mnie to nudzić, więc uśmiecham się wymijająco, po czym odwracam się i pochylam z powrotem nad kosiarką.

- Mężusia nie ma? - grzmi Tim z odległością prawie dwóch metrów, a ja aż podskakuję.

- Rozstaliśmy się - odpowiadam, ponownie odwracając się w jego stronę.

- Wiem o tym - oświadcza Tim, uderzając się niepotrzebnie mocno w czoło. - Wiem o tym. Chodzi mi o twojego nowego faceta.

- Słucham?

- Tego rudzielca - wyjaśnia Tim, nagle mówiąc tak, jak mój dziadek. - Kawał chłopa.

- To mój współlokator - stwierdzam. - Ma na imię Frank.

- Nazywaj go jak chcesz - uśmiecha się znacząco Tim. - Różni są ludzie, madame, czy też raczej mademoiselle.

Zaczyna mnie już wkurzać, podchodzę więc do muru.

- Nazywam go swoim współlokatorem, ponieważ tak właśnie jest. Mieszkamy w jednym domu. Jest tak jakby mokatorem.

- Hi, hi! - śmieje się Tim, przyciskając dłoń do ust niczym jakiś chochlik. Zastanawiam się, czy ma równo pod sufitem.

- Lokatorem. Lokatorem! - poprawiam się. - Jest lokatorem i w tej chwili go nie ma, a ja naprawdę się śpieszę, więc jeśli nie masz nic przeciwko temu… - Wskazuję na kosiarkę, uśmiecham się na pożegnanie i wracam do niej, by jeszcze raz uważnie obejrzeć ostrza.

- Już idę! - woła głośno Tim, jego upośledzenie przekształca się w rzeczowość. - To zajmie tylko chwilę.

Okazuje się, że podnoszenie - czy też w tym przypadku opuszczenie - ostrzy wymaga jedynie wciśnięcia dużego, plastikowego guzika , a następnie przesunięcia małej dźwigienki. Nie rozumiem, dlaczego Tim nie mógł mi tego po prostu powiedzieć: staliśmy tak przez dziesięć minut i do tej pory miałabym to już zrobione. Mój sąsiad ma jednak bardzo sprawne ręce: duże, kwadratowe dłonie z długimi palcami i czyste, różowobiałe paznokcie.

- Zrobione - mówi po upływie nanosekundy.

- Dziękuję ci bardzo - odpowiadam.

Nie porusza się ani nie wstaje, lecz wciąż kuca, uśmiechając się do mnie przyjaźnie. Wiem, że jest rzeczoznawcą, co oznacza, iż nie jest półgłówkiem, gdyż w przeciwnym wypadku nie mógłby pracować przy wydawaniu opinii czy też czym on się tam zajmuje. Ale przecież nie jest teraz w pracy, no nie? Mamy piątek, a on siedzi w domu. To wszystko wydaje się nieco zdumiewające: ten cały Tim to w końcu debil czy nie?

- Nie pracujesz dzisiaj? - pytam. Podniosłam się wreszcie, lecz na nieszczęście oznacza to, że jego głowa znajduje się teraz na wysokości mojego krocza.

- Dzień wolny - wyjaśnia Tim, wstając wreszcie.

Stoimy w ciszy - ciszy znaczącej, że co jest dla mnie kompletnie niejasne: jak, do diabła, mam sobie z tym poradzić?

- No dobrze - mówię. - Teraz jednak naprawdę muszę się zabrać za koszenie.

- Zrobię to za ciebie - odpowiada Tim, który nagle na powrót zrobił się kumaty i rozpycha dłońmi kieszenie swoich sztruksów. - Daj mi to.

- Ależ nie trzeba…

- To dla mnie przyjemność. Gdzie masz przedłużacz? - Przynajmniej znowu odzywa się jak normalny człowiek.

- Tam, przy stole. To bardzo miłe z twojej strony. Może coś przynieść? Herbatę? Filiżankę kawy?

- Później - mówi.

Albo to sobie wyobrażam, albo też sposób, w jaki je wymawia czyni to słowo nabrzmiałym od obietnicy. I mimo, że nie widzę dobrze, oślepiona przez słońce, mogłabym przysiąc, że mrugnął.

- Wszystko w swoim czasie. - chichocze. - Wszystko w swoim czasie.

W tym czasie Frank zdecydował, że wróci do domu na lunch, ponieważ zapomniał wziąć jakieś zdjęcia z krowami, potrzebne mu do pracy. Jego pojawienie się zaalarmowało Tima, który ponownie zmienił się w dziwoląga, odrzucił zaproszenie na kawę i dał drapaka przez mur, wołając:

- Au revoir!

Cóż za dziwaczny człowieczek. Jednak, jak rozumnie zauważył, ludzie są (w rzeczy samej) różni.

Frank, Honey i ja wspólnie zjedliśmy pastę z wędzonej makreli i pół bochenka chleba na zakwasie, popiliśmy wszystko syropem z dzikiego bzu, a potem on udał się z powrotem do pracowni, Honey ucięła sobie drzemkę, ja zaś zostałam, by poczynić przymiarki i zdecydować, co włożę dziś wieczorem na moją pierwszą od wieków proszoną kolację.

Kiedy jesteś z kimś w związku i udajecie się razem na kolację, wszystko jest proste. Starasz się trochę, to oczywiste, ale generalnie wychodzisz z domu, będąc sobą. Jednak teraz już nie: naprawdę nie mam pojęcia, w co powinnam się ubrać w tych postzwiązkowych okolicznościach. Szata przecież zdobi człowieka i sama już nie wiem, jak mam się zareklamować.

Na jaki wygląd powinnam się zdecydować? Taki trochę wdowi, by dać do zrozumienia, że moje życie jako istoty seksualnej jest już skończone i że znam moje miejsce - przy kominku, przy którym wyszywam koce dla dzieci z Oxfamu? Włosy ciasno upięte w kok, zero makijażu, suknia do kostek w ciemnym kolorze, powiedzmy brąz bądź śliwka, i coś białego, by sugerować nieskalaną cnotę albo przynajmniej odzyskane dziewictwo - czy chustka to już będzie za dużo? Kwef? Pewnie tak. Poza tym nie jestem wcale taka pewna, czy udałoby mi się zachować wymagany wyraz twarzy : smutek pomieszany ze słodyczą i rezygnacją, taki, jaki miała Olivia de Havilland w Przeminęło z wiatrem.

Zawsze też można się ubrać w strój szkolno-militarny, tak bardzo popularny w gronie nowoczesnych rozwódek. Mówi on: „Teraz, kiedy uwolniłam się od mojego beznadziejnego partnera, odkryłam siebie na nowo jako une femme serieuse. Studiuję zaocznie socjologię”. Zamiast soczewek kontaktowych mogłabym założyć okulary, poprawnie wymawiać nazwę każdej zagranicznej potrawy - „Poda mi pan parmigiano?”, „Cudowna Rioja”, „Poproszę cafe au lait” - i brałabym pełen podekscytowania oddech za każdym razem, gdy ktoś wspomni koty bądź poradniki (to zabawne, że kobiety, które twierdzą, iż biegają z wilkami, to zawsze kobiety, które zataczające się z gronostajami). Ten wizerunek nie jest zbyt miły dla oka - niezbędne są materiały syntetyczne i nieciekawe włosy - ale zauważyłam, że znajduje u kobiet ogromne poparcie, zwłaszcza jeśli wcześniej było się osobą kochającą zabawę i na której warto było zawiesić oko.

Lecz to także nie trafia mi zbytnio do przekonania. W co się ubrać, w co się ubrać? Zawsze pozostaje opcja Witajcie Chłopcy. Wiecie: ponownie wolna kobieta w pewnym wieku (mimo to nie zapominajmy, że mam lat trzydzieści osiem, a nie sześćdziesiąt dwa) pojawia się wymalowana w barwy wojenne, dekolt aż do pępka, obcasy, z powodu których każdy obecny w pomieszczeniu facet czuje się jak karzełek, błyszczące, rozjaśnione włosy, karminowe usta i trzepot rzęs. Pilnujcie swoich mężów! Wydaje mi się, że ten wizerunek ma pewne aspekty komiczne, mimo że nikt nie oczywiście nikt nie chce wyglądać tak, jakby się przygotowywał do natarcia. Niestety, tym razem będę się musiała bez niego obejść, gdyż wymaga on kilku operacji plastycznych: trzeba mieć potężne, jędrne piersi, zaczynające się co najmniej tuż pod szyją, poza tym niezbędna jest pomarańczowa opalenizna. A także uczęszczanie na zajęcia z seksu tantrycznego (może Marjorie ze świetlicy mogłaby mi w tym pomóc?), tak można było w trakcie siedzenia obok nieznajomych mężczyzn elektryzująco wyszeptać: „Mój orgazm trwa kilka godzin”.

Czarna rozpacz. Poważnie, co ja mam na siebie włożyć? Łatwiej byłoby mi się zdecydować, gdybym wiedziała, w jakim charakterze zostałam zaproszona: czy jestem klientem, zwykłym gościem, czy też nasza usłużna gospodyni uprzejmie przeznaczyła dla mnie jakiegoś samotnego pana? Mam być jedynie na doczepkę - mimo wszystko zostałam przecież zaproszona na ostatnią chwilę - czy też jest w tym jakiś plan? Jeżeli tak, z pewnością powinnam zostać wtajemniczona w szczegóły: zakładając, że wyznaczono dla mnie pewnego samotnego mężczyzną, jakim on jest w takim razie typem faceta? Mam się wystroić czy wręcz przeciwnie? Elegancko czy - okropne słowo - zwyczajnie? Włosy? Makijaż? Buty? Boa z piór? Majtki bez kroku? Na przykład strasznie byłoby założyć wysokie obcasy, gdyby się miało okazać, że Samotny Mężczyzna jest niski. Czy powinnam pokazać, że wciąż jestem w temacie, zakładając coś modnego? Kiedy ostatni raz obserwowałam trendy, powrót święciły lata osiemdziesiąte: czy powinnam założyć T-shirt Kajagoogoo i rękawiczki bez palców?

Może najlepiej będzie zadzwonić do Isabelli wprost ją oto zapytać. Cześć, Isabello. Kolacja, co nie? Powiedz, przewidujesz dla mnie szalony seks? Jak sądzisz, Issy, wyrwę kogoś? Mam założyć frędzle na sutki? Burkę? Co?

W końcu dzwonię do Louisy ze świetlicy. Najwyraźniej sama już to kiedyś przerabiała, ponieważ radzi z przekonaniem:

- Idź jako ty - mówi. - Załóż to, w co byś się ubrała w normalnych okolicznościach. Nie bądź nieśmiała ani zbyt pewna siebie i zachowuj się dokładnie tak jak zwykle. No i, co najważniejsze, baw się dobrze. Zadzwonisz do mnie jutro i opowiesz, jak było?

Obiecuję, że tak właśnie zrobię, i zaraz po skończonej rozmowie biorę kąpiel, spryskuję się Shalimarem i wskakuję w moją ulubioną małą czarną, która tak właściwie ma kolor mchu: jest to jedwabna sukienka do kolan, na ramiączkach, cudownie skrojona by podkreślić mocne punkty (biust), z minimalizować te słabe (brzuch). Narzucam na nią różowy, kaszmirowy kardigan, wsuwam stopy w purpurowe klapki z rafii, które mam od lat, w uszy wkładam kółka i pędzę na dół, by poznać opinię Franka, wcześniej zaś zatrzymuję się przy podeście, by zamówić taksówkę.

Frank i Honey leżą na moim ulubionym, różowo-czerwonym tureckim dywaniku i budują z duplo krępe postacie. Jest to niezwykle uroczy widok, tyle, że przypomina mi ponownie o świetlicy. Boże w przyszłym tygodniu znowu musimy tam iść - czy to się da znieść w ludzki sposób? Lepiej teraz o tym nie myśleć.

- No i? - Obracam się. - Co o tym sądzisz? Może być?

- Pięknie pachniesz - odpowiada Frank.

Honey ubrana jest w niebieską piżamkę z króliczkami. Frank, co jest dość wzruszające, także włożył dół od niebieskiej piżamy (oczywiście bez króliczków) i biały T-shirt. Oboje mają świeżo umyte włosy. Wyglądają przesłodko.

- Mama - odzywa się Honey.

Biorę ją na kolana i wącham włoski, zastanawiając się, kiedy jej słownictwo wreszcie się powiększy.

- Boże, ale przecież nie o zapach mi chodzi! Jak wyglądam?

- Świetnie, uroczo.

- Och, Frank, proszę. Trochę szczegółów.

Honey zeskakuje z moich kolan i wraca do klocków. Z tą swoją powiększoną przez pieluchę pupą sama wygląda jak królik.

- Seksownie. Niczym elegancka cyganka.

- Ale czy to dobrze? Nie jestem pewna, czy chcę wyglądać jak elegancka cyganka. Jak Diddakoi w czarnym krawacie, o to ci chodzi? Boże uwielbiałam tę książkę. Nie patrz na mnie tak tępo, Frank.

- Kto to jest diddykoo?

- Diddakoi. Powiem ci jutro, ty ignorancie. Natomiast teraz muszę wiedzieć, czy wyglądam jednocześnie potencjalnie seksownie i potencjalnie poważnie. Chodzi mi o to, że ty jesteś artystą, znasz się na tych wszystkich szczegółach. Czy nadal uważałbyś, że wyglądam ładnie, gdybyś był - no nie wiem - bankierem?

- Mówisz poważnie?

- Znasz przecież Isabellę. Niezmiennie zaprasza na kolację parę typków z City, a przynajmniej zawsze tak robiła.

- Owszem, gdybym był bankierem, miałbym ochotę cię zniewolić przed powrotem do żonki w Wimbledonie.

- Naprawdę chciałabym, byś zachował, Francis. A poza tym w Wimbledonie nie ma żadnych bankierów.

- Ja Womble - odzywa się Honey, wyglądając na zadowoloną.

- Mądra dziewczynka! - Porywam ją w ramiona i całuję: moje genialne dziecko. Honey i ja uwielbiamy te wszystkie stare programy na kablówce - nigdy nie widziałam ich jako dziecko, jedynie Barbapapę po francusku, są więc nowością dla nas obu.

- Stello?

- Tak, Frank?

- Nie rób tego z bankierem. Proszę, nalałem ci ginu. Aby ukoić twoje nerwy.

- Do dna. Nie planowałam tego, ale teraz, kiedy o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że seks z bankierem może być całkiem miły. Oni długo pracują, prawda? Są więc zmęczeni i bogaci i któryś z nich z pewnością wiedzie spokojne, uporządkowane, drobnomieszczańskie życie. Ma gosposię. Boże, marzę o służbie, a ty nie?

Frank przewraca oczami. Siedzimy w przyjaznej ciszy, przyglądając się, jak Honey pracowicie układa duplo w sterty. Dociera do mnie, że kocham mój dom właśnie w tej chwili: powietrze wciąż wypełnia zapach lilii, światła rzucają żółtą poświatę, miękkie sofy wyglądają zapraszająco i wygodnie, a drzwi balkonowe do ogrodu (w którym jest nienagannie skoszony trawnik) przepuszczają wilgotny, rozkoszny zapach. Za jakiś miesiąc zaczniemy palić w kominku.

Podjeżdża taksówka.

- Włosy spięte czy rozpuszczone? - pytam Franka, nagle ogarnięta paniką.

- Rozpuszczone - mówi Frank, wyciągając z nich wsuwki i przygładzając dłońmi.

- Spokojnie, Casanovo - uśmiecham się szeroko.

On także się uśmiecha i znacząco porusza biodrami.

- Odprowadzę cię.

- Nie czekaj na mnie! - wołam, wsiadając do taksówki.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kod Biblii, 4) KB-Rozdział czwarty-Zapieczętowana księga
ROZDZIAŁ CZWARTY 75WZWL6TRERVY2J374NNJTYNN2BPCAAOQGM4WGQ
4(6), ROZDZIA˙ CZWARTY
rozdzial czwarty szwecja automatycznie zapisany
Noel Alyson Błękitna godzina rozdział czwarty
Rozdzial czwarty ed i bella
Hiszpańska Trucizna Rozdział czwarty
DOM NOCY 11 rozdział czwarty
Światło pod wodą Rozdział czwarty
Rozdział Czwarty
Walking DISASTER ROZDZIAŁ CZWARTY TŁUMACZENIE DiabLica090
Rozdzial czwarty ed i bella
Dawn McClure Fallen Angel 2 Asmodeus ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ CZWARTY
34(1), ROZDZIA˙ TRZYDZIESTY CZWARTY
Faraon, 44, ROZDZIA˙ CZTERDZIESTY CZWARTY
64, ROZDZIA˙ SZE˙˙DZIESI˙TY CZWARTY
54 2, ROZDZIA˙ PI˙˙DZIESI˙TY CZWARTY
Rozdział dwudziesty trzeci i dwudziesty czwarty

więcej podobnych podstron