Rozdział czwarty
- Bello? Możesz coś dla mnie zrobić? – zapytał Ed.
- Zależy czego chcesz ode mnie.
- Możesz przestać przeklinać? Albo przynajmniej troszkę mniej kląć?
- Pfff…. I co jeszcze? Taki jest mój język zasrany, pierdolony kutafonie. Ja się nie zmieniam dla NIKOGO
!!!!! A tym bardziej dla jakiegoś zielonookiego kutasa… Zrozumieliśmy się popaprańcu? Jeżeli tak to
WSZYSCY WON mi stąd!!
Edward
- Wiesz co? - zapytałem Bellę.
- Nie wiem i gówno mnie to obchodzi!! Wynoście się stąd do jasnej cholery!! –
zaczęła się tak wydzierać, że chyba już każdy w szpitalu ją słyszał.
- Jesteś rozkapryszoną dziewuchą!! Krzyczysz na własnych przyjaciół tylko
dlatego, że chcą tobie POMÓC! Nawet nie wiesz, ile oni wycierpieli w tym
szpitalu modląc się, żebyś się wreszcie obudziła! – myślałem, że ją kocham…
Pfff…. Chyba byłem zmęczony i sam nie wiedziałem co myślę o niej. I jeszcze
Alice mi nagadała, że pasujemy do siebie…. Ciekawe, z której strony, bo ta
dziewczyna jest po prostu okropna!!
- Czy ja im kazałam tu wysiadywać całymi dniami i kurwa modlić się do tego
pojebanego kutafona zwanego Bogiem?! Nie!! Czy ja, kiedykolwiek
powiedziałam, że potrzebuję pomocy?! Nie!! Czy ja mówiłam, że potrzebuję
przyjaciół?! Nie!! Oni sami zostali przy mnie, jak wierne pieski z merdającym
ogonkiem!! –zaczęła jeszcze głośniej się wydzierać, jeżeli jest to w ogóle
możliwe.
- Dosyć Isabello Marie Swan!! Mamy już po dziurki w nosie tych twoich
zasranych pretensji o nic!! Ciągle czekaliśmy, żyliśmy nadzieją, że może akurat
„dzisiaj” się opamiętasz i wrócisz do naszej starej, kochanej Belli. Tej, która jest
rozsądna, mądra, śmieszna. Jak zmienisz się to zadzwoń do nas. Chodźmy Alice
i Edwardzie. Nie mamy czego tu szukać. – powiedziała zdenerwowana Rosalie.
Zamykając drzwi za sobą usłyszeliśmy jeszcze Belle:
- Nawet nie wiecie, ile ja czekałam aż się odpierdolicie ode mnie!!
Przeszliśmy w ciszy do mojego samochodu. Włączając silnik Alice pierwsza się
odezwała.
- Dobrze zrobiliśmy zostawiając ją samą?
- All… przecież wiesz, że nie mieliśmy innego wyboru – powiedziała smutna
Rose.
- No tak, ale pamiętaj o tym, że jest teraz w szpitalu i na pewno ma złe
wspomnienia.
- Wiem o tym, ale jak nie teraz to kiedy?
- Później.
- Później to znaczy kiedy?... Nie byłoby już okazji.
- A jak sobie nie poradzi bez nas?
- Alice… już to się stało… Odeszłyśmy, a jak wrócimy to jej niczego nie
nauczy.
- Możecie mi wyjawić wreszcie sekret Belli? – zapytałem, bo już miałem dosyć
nie wiedzy.
- Ed... dobrze wiesz, że nie możemy powiedzieć. – odpowiedziała All.
- Alice…. Wyjawimy tylko rąbek tajemnicy Edwardowi. Nic się nie stanie. –
wtrąciła Rosalie.
- Niech ci będzie…. Bella straciła rodziców w wypadku samochodowym, od
tamtej pory się zmieniła. Więcej ci nic nie powiemy. – powiedziała Alice z
takim przekonaniem, że postanowiłem nie dopytywać się. I tak by nic już nie
opowiedziała.
Do końca naszej podróży, nikt więcej się nie odezwał.
- Idziecie do nas dziewczyny? –zapytałem, jak wysiedliśmy z mojego srebrnego
volvo.
- Ja idę, nie wiem jak ty All. – powiedziała blondynka.
- Skoro idziesz to ja też pójdę. – odpowiedziała załamana Alice.
- Skarbie co jest? – zapytała zatroskana Rose.
- No bo uświadomiłam sobie teraz, że nie wiemy, czy w ogóle Bella się do nas
odezwie. – kończąc swoją wypowiedź z oka chochlicy poleciała łza.
- Nie martw się, wszystko się ułoży. Zobaczysz. – pocieszałem ją.
- Masz rację. Bella jest mądra i w końcu zrozumie, że źle postępuje. –
powiedziała smutno All.
- Mam nadzieję. – wyszeptała do siebie Rosalie.
- Chodźcie. Przecież nie będziemy tu stali cały dzień. – powiedziałem.
Ruszyliśmy w stronę mojego i chłopaków „apartamentu”.
- Emm, Jazz już jesteśmy! – zawołałem do nich jak tylko otworzyłem drzwi.
- Co tu robicie? – zapytał Jazz wchodząc do salonu.
- Yyyyy… ja tu mieszkam, pamiętasz? A dziewczyny przyszły do nas. –
odpowiedziałem.
- Chodzi mi o to, dlaczego jesteście tu, a nie w szpitalu. – powiedział lekko
zirytowany Jasper.
Jak na komendę dziewczyny się rozpłakały.
- Co zrobiliście mojej Rose? – wbiegł do salonu rozwścieczony Emmet.
- Spo... spokojnie Emm... oni... nic... mi... nie... Zrobili... - ledwo co
wypowiedziała zdanie.
- To co się stało kochanie? – zapytał przytulając ją.
- No właśnie... Co jest Alice? – spytał Jazz również obejmując wybrankę
swojego serca.
- No bo... – zaczęła All, ale przerwał jej głośny szloch.
- Chodzi o to.., że... opuściliśmy Belle!! – krzyknęła zrozpaczona blondyna.
- Ja nadal nic nie rozumiem. – powiedział zdezorientowany Jasper.
- To może ja wyjaśnię... Dziewczynom chodzi o to, że pokłóciliśmy się z Bells.
Na zakończenie kłótni Rosalie powiedziała, że mamy dosyć jej pretensji o nic
i że ciągle czekaliśmy, aż się opamięta. Stwierdziła również, że nie mamy czego
tam szukać. Na koniec dodała, żeby zadzwoniła do nas, aż wróci do „starej”
siebie. Wychodząc Bella dodała, że czekała na ten moment, kiedy odczepimy się
od niej. – wyjaśniłem chłopakom.
- No to płacz dziewczyn wyjaśnia, bo… - powiedział Jasper.
Bello? Możesz coś dla mnie zrobić? –zapytał Ed.
-Zależy czego chcesz ode mnie.
-Możesz przestać przeklinać? Albo przynajmniej troszkę mniej kląć?
-Pfff…. I co jeszcze? Taki jest mój język zasrany, pierdolony, kutafonie. Ja się nie zmieniam
dla NIKOGO !!!!! A tym bardziej dla jakiegoś zielonookiego kutasa… Zrozumieliśmy się
popaprańcu? Jeżeli tak to WSZYSCY WON mi stąd!!
Bella
- Wiesz co? – zapytał mnie zielonooki.
- Nie wiem i gówno mnie to obchodzi!! Wynoście się stąd do jasnej cholery!! –
odpowiedziałam najgrzeczniej, jak potrafiłam.
- Jesteś rozkapryszoną dziewuchą!! Wydzierasz się na własnych przyjaciół tylko
dlatego, że chcą tobie POMÓC! Nawet nie wiesz, ile oni wycierpieli w tym
szpitalu modląc się, żebyś się wreszcie obudziła! – teraz to naprawdę mnie
wkurzył tym tekstem.
- Czy ja im kazałam tu wysiadywać całymi dniami i kurwa modlić się do tego
pojebanego kutafona zwanego Bogiem?! Nie!! Czy ja, kiedykolwiek
powiedziałam, że potrzebuję pomocy?! Nie!! Czy ja mówiłam, że potrzebuję
przyjaciół?! Nie!! Oni sami zostali przy mnie, jak wierne pieski z merdającym
ogonkiem!! – powiedziałam najszczerszą prawdę…
- Dosyć Isabello Marie Swan!! Mamy już po dziurki w nosie tych twoich
zasranych pretensji o nic!! Ciągle czekaliśmy, żyliśmy nadzieją, że może akurat
„dzisiaj” się opamiętasz i wrócisz do naszej starej, kochanej Belli. Tej, która jest
rozsądna, mądra, śmieszna. Jak zmienisz się to zadzwoń do nas. Chodźmy Alice
i Edwardzie. Nie mamy czego tu szukać. – powiedziała już nieźle wkurzona
Rosalie.
- Nawet nie wiecie, ile ja czekałam, aż się odpierdolicie ode mnie!! -
krzyknęłam do nich, jak zamykali drzwi od mojego więzienia.
Wkurzyli mnie na maksa, swoimi MĄDROŚCIAMI…..
- Ależ Bello, to była prawda, to co powiedzieli.- odezwał się głosik w mojej
głowie.
- Kurwa! Jak jedni się odpierdolili od mojego już zasranego życia, to teraz
słyszę jakiś wkurzający głos w swojej czaszce!! – wrzasnęłam w myślach.
- Ja chcę tobie tylko pomóc…
- Czy ktoś może wreszcie mnie zrozumieć, że ja nie chcę pomocy?!
- Możesz nie chcieć, ale potrzebujesz jej…
- Kurcze, mole pieczone!! Ja nie chcę „wracać” do tamtego życia. Tak jak teraz
egzystuję podoba mi się bardziej niż jak przedtem to robiłam…
- Bello… przecież to nic nie zmienia, że zachowujesz się gorzej… Nadal masz
nie wyleczone serce po stracie rodziców…. Zaszyjesz ranę przez….
- Tak jest mi wygodniej, a z resztą nie da się zaszyć rany po stracie bliskich
osób!! – przerwałam już irytującemu głosowi.
- Wydaje ci się…
- Nic mi się nie wydaje!! Najlepiej będzie jak już zamkniesz tą swoją jadaczkę!!
- Masz rację, umilknę, ale wrócimy do tej rozmowy jeszcze…
Puk, puk…
- Można? – zapytała przerażona pielęgniarka.
- Jak trzeba, to wchodź.
- Przyniosłam obiad. – powiedziała wchodząc do pokoju.
- No nareszcie….. zgłodniałam….. to co dzisiaj serwujecie na obiadek?
- Owsiankę, a na deser galaretkę agrestową.
- Że co?! Chcecie otruć swoich pacjentów?! Ja NIENAWIDZĘ owsianek!
Możesz ją sobie zjeść..., a co do deseru to też podziękuję... więc zabierz
wszystko ze sobą co przyniosłaś.
- Ale musisz coś zjeść.
- Zabieraj to dupsko z jedzeniem, bo i tak tego nie ruszę!
Bez słowa szybko wyszła….. kurcze! Co ja teraz zjem?! Głodna jestem jak
cholera…. Zaraz, zaraz….. przecież są jakieś automaty z batonikami w każdym
szpitalu!!
Wstałam szybko z łóżka i podeszłam do szafy z ubraniami, która stała
przy drzwiach. Otworzyłam drzwiczki szukając wzrokiem swoich spodni...
O mam! Teraz trzeba kieszenie przeszukać…. Oby była forsa, bo inaczej padnę
tu z głodu!! Jak miło…. mam, aż 30$..... Teraz poczułam jakby zapalała się
jakaś żarówka nad moją głową, oznajmująca wspaniały pomysł. Mogę sobie
kupić przecież 20 batonów, paczkę fajek i zapalniczkę!! Wiem... Jestem boska...
Powinnam dostać NOBLA, za mój wspaniały umysł!!
Zarzuciłam na siebie szlafrok, założyłam kapcie i wyszłam z pokoju w pogoni
za automatem batonów... Przeszłam całe moje piętro i nic!! Zero batonów!!
Uwierzycie w to?! Zaraz, zaraz…. spokojnie Bello… pomyśl, gdzie może być
jakiś głupi automat?.... No tak!! Przy recepcji….. Pobiegłam szybko w stronę
windy i nacisnęłam przycisk żeby pojechała na parter… Wychodząc z niej
poczułam jakbym była w jakimś niebie….. Stały dwa automaty pełne batonów i
kolejne z napojami. Jeden był z kawą i tymi podobnymi rzeczami, a drugi z
Coca Colą itp. Wybrałam sobie snickersy, twiksy i paczkę ememesów. Kupiłam
również Colę, bo stwierdziłam, że tak na sucho ich nie zjem. Dobrze… Teraz
pójdę sobie na „spacerek” na podwórko w poszukiwaniu kiosku pełnego
papierosków i zapalniczek…. Wychodząc ze szpitala udałam się w kierunku
wschodnim…. Przeszłam może ze 100 metrów gdy moje oczy ujrzały kiosk!!!
Nobla powinnam też dostać z dziedziny orientacji w terenie….
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała uprzejmie kioskarka jak
podeszłam do niej.
- Bry… paczkę L&M i zapalniczkę. – odpowiedziałam najuprzejmiej jak
potrafiłam…
- 6$. Dziękuję.
Dobrze… a teraz, żeby przyjemniej się jadło, trzeba zapalić papieroska przed
posiłkiem.
- Mmmm…. Rozkosz. – powiedziałam na głos, zaciągając się dymem.
- Bello… - skądś znam ten głos….. Odwróciłam się do niego twarzą i ujrzałam
swojego doktorka Carlisle ’a…..
- Tak?
- Mówiłem tobie, że musisz rzucić palenie.
- Ja nic nie muszę. – powiedziałam zaciągając się.
- Bello…. Jak będziesz palić, to dostaniesz raka płuc… A tobie niewiele do tego
brakuje.
- A skąd Pan to wie? – zapytałam zaciekawiona ponownie się zaciągając.