Rozdział czwarty
Zrozumieć Kim Jesteś
Zakładasz szary płaszcz
Łatwo wtapiasz się
W upiornie trzeźwy świt
Obmyślasz każdy gest
Na wypadek, by...
Nikt nie odgadł kim naprawdę jesteś*
Harry zamierzał zdybać Malfoya gdzieś na boku i porządnie nim potrząsnąć, ale jego plany zostały zniweczone przez Ślizgonów, otaczających swojego przywódcę, gdziekolwiek ten się nie ruszył.
Był zadziwiająco popularny, jak na wstrętnego, nieznośnego palanta, który nie przychodzi na umówione spotkania!
Tylko możliwość wygarnięcia mu tego skłoniła Harry`ego do pójścia następnego dnia nad jezioro.
W dodatku czuł się poniżony, że w ogóle musi iść na to spotkanie. A to wywołało w nim jeszcze większą złość.
Jedynie to, że Malfoy już czekał nad jeziorem i podniósł się, aby wyjść mu na przeciw, uśmierzyło trochę jego wściekłość.
- Co cię zatrzymało, Potter? - odezwał się Malfoy.
Nie wyglądał, jakby czuł się choć trochę winny. To przesądziło sprawę.
- Gdzie ty wczoraj, do diabła, byłeś?!
Malfoy uniósł brew, najwyraźniej zdumiony tym pytaniem.
- W swoim pokoju wspólnym. Grałem w karty.
- Dlaczego...? - zapytał ostro Harry i pomimo gniewu zdał sobie sprawę, że... czuje się zraniony.
- Bo koledzy mnie o to prosili, a oni są Ślizgonami - odpowiedział Malfoy, patrząc na niego wyzywająco.
- To co z tego? - rzucił Harry gniewnie.
Malfoy, który widocznie zaplanował całą tę sytuację, był przygotowany na taki atak.
- Oni są ważniejsi - odparł błyskawicznie. - Nie rozumiesz? Cóż, więc właśnie ci wyjaśniłem.
- Wyjaśniłeś... - powtórzył Harry zimno.
Malfoy przybrał obojętną minę, założył do tyłu ręce i zaczął iść w kierunku brzegu.
- Na czym stoisz.
Na brzegu jeziora, w którym mieszka wielka kałamarnica?
- O czym ty mówisz? - prychnął Harry.
- To kwestia lojalności. Jestem lojalny w stosunku do Ślizgonów. Bo tak musi być.
A co to ma wspólnego z nieprzychodzeniem na umówione spotkania?
Harry nie rozumiał dlaczego, zamiast kopnąć Malfoya tak, żeby wpadł do jeziora, zapytał:
- Dlaczego?
Malfoy zatrzymał się i gwałtownie odwrócił w stronę Harry`ego. Wiatr odgarnął mu włosy do tyłu. Bez tej srebrnej oprawy, jego twarz nie wydawała się tak nieprzystępna.
- Czy nigdy nie słyszałeś nic złego na temat Ślizgonów?
- Słyszałem? Sam mówiłem złe rzeczy o Ślizgonach - odpowiedział Harry. - Jesteście draniami, którzy grają nieczysto w quidditcha.
- Oooch, a Gryfoni mają niespodziewany talent do wykręcania kota ogonem. Do cholery, bardzo dobrze wiesz, o czym mówię. Slytherin ma opinię obozu treningowego dla Śmierciożerców.
Harry nie odpowiedział, ale obawiał się, że zdradziła go mina. Bardzo dobrze pamiętał, że każdy czarodziej, czy czarownica, który zszedł na złą drogę, pochodził z domu Slytherina.
Malfoy o wiele lepiej potrafił kontrolować wyraz twarzy. Harry nie widział na niej żadnej emocji, gdy chłopak potwierdził jego przypuszczenia.
- Widzę, że jednak wiesz. Cóż Potter, to wojna, a jak wiesz, podczas wojny bardzo łatwo osądza się kogoś z góry. Za każdym razem, gdy znika kolejna osoba, ludzie odwracają się od Ślizgonów. Ale my nie spełniamy niczyich nadziei. Nie bawimy się grzecznie z innymi dziećmi, bo grzeczna zabawa jest nudna. Jesteśmy Ślizgonami, a to oznacza, że jesteśmy wredni i niegodni zaufania. Ale to nie znaczy, że każdy z nas marzy tylko o tym, by stać się sługą Czarnego Pana.
- Nigdy nie mówiłem nic takiego - powiedział Harry, a w jego pamięci odżyło przykre wspomnienie, jak bezmyślnie powtarzał: „Każdy Ślizgon...”.
- Naprawdę? - zadrwił Malfoy. - Nigdy nie powiedziałeś nic takiego? Nigdy nawet nie słuchałeś takich rzeczy? I podobna myśl nie przemknęła przez twoją cnotliwą gryfońską głowę?
„Śmierdzący Ślizgon.”
„Dlaczego nie wyrzucić wszystkich Ślizgonów ze szkoły?”
Harry milczał.
- Tak myślałem - podsumował Malfoy.
Ta wymiana zdań nie wyglądała tak, jak zaplanował to sobie Harry.
- To nie znaczy, że możesz...
- Zawodzić cię? - Malfoy uśmiechnął się. - Ależ tak. Mogę to robić. Będę to robił. Chcę to robić. Czy teraz wszystko jasne?
- Jak słońce. Wy, Ślizgoni, musicie trzymać się razem, więc będziesz mnie traktował jak śmiecia za każdym razem, kiedy przyjdzie ci na to ochota.
Harry miał nadzieję usłyszeć coś w rodzaju zaprzeczenia. Zamiast tego jednak Malfoy obdarzył go dziwnym uśmiechem i wolno pokiwał głową.
- Cóż... - powiedział Harry. - Nie wygląda to dla mnie zbyt obiecująco.
- Czy ja wiem... - odparł Malfoy. - Ty też nie musisz być dla mnie miły. Nigdy nie przywiązywałem dużej wagi do kurtuazji. Spóźniaj się, bądź nieuprzejmy, w ogóle się nie pojawiaj. Daję ci szansę pobawienia się, dla odmiany, niegrzecznie.
Znowu się uśmiechnął, trochę demonicznie i dużo swobodniej.
- Jeśli ci to nie odpowiada, to spadaj. Wiem, że mam trudny charakter i niełatwo mnie k... - przerwał, żeby coś rozważyć. - Zaprzyjaźnić się ze mną.
Harry zastanowił się.
Nie... nie oczekiwał że ta rozmowa tak się potoczy. Spodziewał się, a raczej miał złe przeczucia, że konwersacja szybko zamieni się w konflikt pomiędzy wściekłym Gryfonem a rozwydrzonym Ślizgonem.
I prawie tak było. Ale... Malfoy miał rację.
Harry wiedział jacy są Ślizgoni. Zawsze trzymali się razem. Stali za sobą murem, wliczając w to również Snape`a.
Właściwie Malfoy... zachował się w porządku, choć w okrutny sposób. Ostrzegał Harry`ego, jasno dawał do zrozumienia, jakie jest jego stanowisko.
Harry nie był pewien, czy chce iść na taki układ. Ale jakby nie było, był Gryfonem. A Gryfoni nigdy nie myśleli o tym, w co się pakują. Poza tym, Harry był zaintrygowany. Gdyby teraz odszedł, prawdopodobnie umarłby z ciekawości.
Uśmiechnął się do Malfoya.
- Jesteś osobą, której polubienie jest niemal niemożliwością. Ale myślę, że jakoś się tego nauczę.
- No, skoro ci to pasuje, to się ruszaj - stwierdził znudzony Malfoy.
- Nie idę znowu do pubu... Umierałem cały wczorajszy dzień.
- Znowu do pubu? - Malfoy wydawał się urażony. - Masz mnie za jakiegoś drania bez polotu?
Zanim Harry zdążył odpowiedzieć, Malfoy pokręcił głową.
- Nie, idziemy na boisko quidditcha.
Harry zawahał się. Zapadał zmrok. Poza tym, nadal czuł się trochę niewyraźnie.
Malfoy spojrzał na niego i uniósł brwi.
- Oczywiście jeśli nie jesteś jeszcze zmęczony kopaniem ci tyłka.
*
- No Potter, pokaż jak to robisz.
Harry popatrzył na niego bezmyślnie. Malfoy spoglądał na niego z wyczekiwaniem, tak jakby był gentelmanem z wyższych sfer na wieczorku poezji, a nie chłopcem siedzącym na boisku quidditcha i wysuwającym dziwaczne żądania.
- Nie bardzo... - zaczął Harry ale Malfoy mu przerwał.
- Tak, zapewne. No dalej, chcę zobaczyć, co potrafisz.
Harry czuł się trochę zagubiony. Malfoy dopiero co radośnie (i, na ile Harry mógł to ocenić, bardzo umiejętnie) włamał się do schowka, wyciągnął stamtąd dwie miotły, rzucił jedną Harry`emu, wybiegł na boisko i kazał mu...
No właśnie, co?
Harry odłożył miotłę na ziemię i usiadł na drugim końcu ławki.
- Malfoy, o co ci do diabła chodzi?
- Przeleć się - odparł Malfoy, spoglądając na Harry`ego i z zakłopotaniem marszcząc czoło. - No wiesz... weź do ręki miotłę i...
Harry był za bardzo zgorszony, żeby zwracać uwagę na to, jak Malfoy wygląda gdy jest zdezorientowany.
- Malfoy, jeśli sugerujesz żebym...!
Brwi Malfoya podskoczyły aż do linii włosów.
- Na wrota Azkabanu, Potter! Wy, Gryfoni, macie chorą wyobraźnię. To pewnie przez to, że nie robicie nic innego, tylko ciągle gracie w szachy. - Przerwał, żeby odgarnąć włosy z czoła. - Szachy mogą każdego przyprawić o kosmate myśli.
- Mam wrażenie, że ty nie potrzebujesz dodatkowych bodźców, jeśli o to chodzi - powiedział Harry ostrożnie. - A teraz, czy mógłbyś mi wytłumaczyć, o czym mówisz?
Ale Malfoy zbyt był zajęty wyśmiewaniem się z niego, aby to zrobić.
Harry czuł, że przyjaźń nie powinna polegać na rosnącym pragnieniu sprania towarzysza.
Kiedy Malfoy przestał się śmiać, nadal kontynuował poprzedni temat.
- Mogę sobie wyobrazić jak Granger i Weasley spędzają te długie zimowe wieczory. `Tak, kochanie, właśnie tak, szachmatuj mnie mocno!'. - Harry spochmurniał i na ten widok Malfoy wzruszył ramionami. - Nie masz poczucia humoru. No dalej, Potter, na pewno robiłeś coś takiego w dzieciństwie?
- Raczej nie Malfoy. Wychowali mnie mugole, pamiętasz? Używaliśmy miotły do zamiatania podłogi.
Malfoy uśmiechnął się niedowierzająco.
- Dziwaczne... ale w sumie wolałbym zamiatać podłogę, niż latać na miotłach, jakich niektórzy używają. - Znowu wzruszył ramionami. Obraźliwy gest rozpieszczonego dziecka, który Harry znał już tak dobrze. - W porządku, ale na pewno musiałeś trochę latać. Wiedziałeś przecież o quidditchu.
- Eee... Nie.
Malfoy zwrócił się do niego, czyniąc ręką ruch wyrażający zdumienie.
Harry jeszcze raz zauważył, jak świetnie Malfoy potrafił okazać emocje za pomocą gestów. Bardzo łatwo umiał w ten sposób wyrazić dokładnie to, co chciał powiedzieć. Często także i z tak samo doskonałym skutkiem, stosował tę formę wymowy, przedrzeźniając osoby, które chciał obrazić.
- Ale... kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy się w sklepie z szatami i mówiłem o quidditchu, ty powiedziałeś, że nie grałeś. A potem, na pierwszej lekcji latania... to nie mógł być twój pierwszy raz na miotle...
- Ale był - przerwał mu Harry.
Przez moment na twarzy Malfoya uzewnętrzniły się jego emocje.
- Naprawdę? Przez kilka lat czułem się urażony, bo myślałem, że mnie wtedy oszukałeś. - Zastanowił się przez chwilę. - Potter... czy cokolwiek co powiedziałem do tej pory, można by uznać za zawoalowany komplement?
- Tak sądzę.
- No to udawajmy, że tak nie jest. Nie prawię komplementów. - Malfoy wstał i otarł ręce, które nie mogły być brudne. - No więc, jeśli nie robiłeś tego do tej pory, będę cię musiał nauczyć. - Westchnął z cierpiętniczą miną. - Jesteś okropnym męczyduszą, Potter. No dobra, rób to, co ja i staraj się nie spaść.
Harry podniósł miotłę i zważył ją w ręce, czując, że powraca mu pewność siebie.
- Nie martw się. Nie spadnę. A jeśli będziesz miał szczęście, może nawet ciebie złapię, kiedy będziesz spadał.
- Ja, spadał! Nie wychowałem się wśród mugoli.
- Nie, i nie byłeś też najmłodszym szukającym w tym stuleciu.
Malfoy uniósł brwi, nieco zdumiony.
- Zobaczysz Potter... to nie to samo co quidditch.
Z tymi słowami złapał miotłę i już go nie było.
Harry zapomniał, że Malfoy potrafi poruszać się jak wąż.
Podążył za nim.
Wzleciał bardzo, bardzo wysoko. Podczas quidditcha latanie na takiej wysokości było bez sensu, bo znicz przeważnie pojawiał się tuż przy ziemi i nigdy nie wznosił ponad bramki.
Harry zrobił się trochę nerwowy, gdy zdał sobie sprawę, że widok przesłaniają mu nie tylko opadające mu na oczy włosy, ale także otaczające go chmury.
- Malfoy! - krzyknął. - Jesteśmy straszliwie wysoko!
- Boisz się? - odkrzyknął Malfoy.
- Ani trochę! Ale to szkolne miotły, a Fred i George powiedzieli mi, że niektóre z nich wpadają w turbulencje, jeśli leci się za wysoko!
Jak do tej pory, ilekroć jakieś emocje pojawiały się na twarzy Malfoya, zaraz potem zaczynało robić się bardzo ciekawie.
- A nie powiedzieli przypadkiem, które?
- Malfoy!
Malfoy wzruszył ramionami, uśmiechnął się i obrócił swoją miotłę do góry nogami.
- Malfoy! - Harry szarpnął miotłę kierując ją w dół i przed jego nosem pojawiła się obłąkana twarz Malfoya, który zwisał z miotły głową w dół.
Śmiał się.
- No dalej Potter, spróbuj, tylko mocno się trzymaj!
Harry zawahał się. Nie był tak szalony, żeby zrobić coś takiego.
A może jednak był.
Przekręcił miotłę.
Cały świat zdawał się być nad nim, nieprawdopodobnie daleko nad nim. Przez moment Harry poczuł intensywny zawrót głowy. Tylko mocny uchwyt dłoni na miotle mógł go w tej chwili uratować, był zbyt wysoko...
To było bardzo podniecające.
W końcu Harry przypomniał sobie, że siedzi na miotle. A z miotłą mógł zrobić wszystko.
Malfoy zauważył, że Harry sobie dobrze radzi, a ponieważ był sadystycznym draniem, szybko wymyślił coś innego.
- Nieźle, Potter - stwierdził, skręcając w prawo. - A co powiesz na to?
- Malfoy, przestań! Spadniesz!
Malfoy stał na miotle, a na jego twarzy malował się wyraz wielkiego skupienia.
Nie było szans, żeby Harry spróbował zrobić coś takiego. Malfoyowi mogło się udać, bo także na ziemi jego ruchy były pełne gracji. Harry myślał o sobie raczej jak o kimś w typie Kruma - poruszał się z wdziękiem tylko wtedy, gdy siedział na miotle.
- Za trudne dla ciebie, Potter?
- Nigdy w życiu!
W tym momencie Harry pojął, że gdy nauczyciele zarzucali mu nadmierną brawurę, mieli całkowitą rację.
Nie chcę tego robić pomyślał, wspinając się powoli na kolana. Miotła przechyliła się niebezpiecznie. Nie chcę tego robić. Nie chcę...
Wstał, jednocześnie puszczając stylisko.
Miotła płynęła w powietrzu. Tylko jedno drgnięcie, jeden niewielki ruch i spadnie. Leciał z wyciągniętymi na boki ramionami, żeby choć trochę pomóc sobie w utrzymaniu równowagi. Szaty wirowały wokół niego. Był potwornie przerażony.
- Chyba umieram! - krzyknął.
- I jak się z tym czujesz? - zaśmiał się Malfoy.
- Fantastycznie!
*
- Och, moje włosy - narzekał ponuro Malfoy, gdy jakiś czas później wylądowali na ziemi. - To najgorsza rzecz jeśli chodzi o latanie. Moje włosy...
Bezskutecznie próbował przygładzić kosmyki, otaczające jego twarz na kształt pogiętej aureoli.
Harry podejrzewał, że sam wygląda jak jeż, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Był zziajany i spocony, podobnie jak Malfoy. Ale mógłby dalej latać. Uważał, że poszło mu zupełnie nieźle.
I najwyraźniej Malfoy podzielał jego zdanie. Spojrzał na niego z uznaniem.
- Całkiem nieźle Potter. Pierwszy raz kiedy próbowałem to zrobić, leciałem pięć centymetrów nad ziemią.
Harry gapił się na niego w osłupieniu.
- No co? To chyba zrozumiałe. Przecież to cholernie niebezpieczne, wiesz? Myślisz, że jestem jakimś świrniętym samobójcą? - kontynuował spokojnie Malfoy.
- Właściwie to tak - powiedział Harry zduszonym głosem. - Znajdujesz się pięć centymetrów od osoby, która zaraz zatłucze cię na śmierć za pomocą miotły.
Malfoy nie wydawał się ani trochę przestraszony.
- Jak trochę poćwiczysz, Potter, to w końcu nauczysz się dobrze trzymać stylisko.
- Jak dużo poćwiczysz, Malfoy, to kiedyś w końcu uda ci się mnie pokonać w quidditcha. - Harry przewrócił oczami.
- Nie będę się zniżał do kłótni na tak dziecinne tematy - powiedział wyniośle Malfoy.
- Och, to coś nowego.
- Och, odczep się, Potter. Do jutra. - Malfoy zastanowił się. - Myślę, że będziemy robić coś, co nie zrujnuje mojej fryzury.
- Ślizgoni są tacy próżni - zauważył Harry. - A przecież zupełnie nie mają do tego powodów.
- Idź się uczesać, Potter. Wyglądasz jak jeż - skrzywił się Malfoy.
*
Następnego dnia, Harry wkładał właśnie płaszcz, gdy nagle przyszło mu coś do głowy.
„Daję ci szansę pobawienia się, dla odmiany, niegrzecznie”.
Właściwie nie chodziło tylko o to. Po prostu... Harry nie zamierzał pozwolić Malfoyowi na takie zachowanie.
Nigdy nie pozwalał mu się tak traktować.
Poza tym, chciał sprawdzić, czy Malfoy mówił poważnie.
Powoli odłożył płaszcz. Potem poszedł do pokoju wspólnego.
- Ron, masz ochotę na partyjkę eksplodującego durnia?
Ron zgodził się błyskawicznie. Wyglądał przy tym, jakby był niezmiernie zachwycony tym pomysłem. Harry był przekonany, że gdyby ostatnio nie spędzał tyle czasu, włócząc się z Malfoyem, Ron na pewno nie okazałby takiej radości.
Więc został, ciesząc się przyjemnym ciepłem pokoju wspólnego. Fakt, że mógłby teraz być gdzie indziej i z kimś innym, oraz to, że jego przyjaciele naprawdę chcieli, żeby spędził z nimi trochę czasu, spowodował, że wszystko to wydało mu się jeszcze przyjemniejsze.
Gdy grali w eksplodującego durnia, rozmowa zeszła na quidditcha. Ron bardzo się cieszył, że w końcu nauczył się zwodu Wrońskiego. Ron był najbardziej zaangażowanym i najsłabszym technicznie ścigającym w ich drużynie.
Czytająca przy kominku Hermiona wywróciła oczami, gdy po raz trzeci zaczęli omawiać to samo.
- W mugolskim świecie kobiety narzekają na objawy homoerotyzmu i męską obsesję na punkcie piłki nożnej - stwierdziła. - Powinny spróbować żyć w świecie, gdzie wiedzie prym sport, w którym gra się czterema piłkami, a zawodnicy siedzą na latających symbolach fallicznych.
Ron się zakrztusił.
- Dureń! - Harry wykorzystał moment jego słabości. Stosik kart eksplodował.
Ron przestał kaszleć, ale nadal patrzył na nich z wyrzutem.
- Pomimo, że oszukujesz Harry - powiedział z wymówką w głosie - bardzo się cieszę, że jesteś z nami.
- Tak, oboje się z tego cieszymy - uśmiechnęła się Hermiona znad książki. - Chociaż zupełnie nie wiem dlaczego.
- Nie bądź złośliwa - odparł Harry. - Jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi.
- Mam nadzieję, że o tym nie zapominasz - skarciła go Hermiona. - Nadal nie mogę uwierzyć, że z własnej woli spędzasz czas z Malfoyem. To czysty masochizm.
- Czy ja wiem... - powiedział Harry kładąc następną kartę na stół. - Nie jest wcale taki zły.
- A ja dalej twierdzę, że to jakiś podstęp - zachmurzył się Ron. - Nie potrafiłby się zachowywać nawet w połowie tak przyzwoicie w stosunku do kogoś innego.
Harry przez chwilę myślał nad tym, co powiedział przyjaciel.
- To niezły pomysł.
- Co... Jaki pomysł? - Ron był wyraźnie wystraszony.
- A nic. - Harry wyłożył kartę. - Przy okazji, dureń!
Kiedy dym opadł, uśmiechnął się.
- Teraz ja zaczynam grę.
*
Następnego dnia Harry szedł nad jezioro zdecydowany, że nie będzie czekał więcej niż pięć minut.
Ku jego zdumieniu, Malfoy był pierwszy. Jego długi, czarny płaszcz nie bardzo pasował do dżinsów i zwykłego podkoszulka, ale Malfoy we wszystkim wyglądał idealnie.
- Każesz mi czekać, tak? - odezwał się.
- Przepraszam, że wczoraj nie przyszedłem - powiedział Harry, zdecydowany wykrzesać z niego jakąś reakcję. - Musiałem spędzić trochę czasu z Gryfonami.
Malfoy popatrzył na niego bezmyślnie.
- Och, nie było cię? Nie zauważyłem. Chodź, Potter...
- Nie.
Malfoy pytająco uniósł brwi.
- Ciągle robimy to, co ty chcesz - wyjaśnił Harry. - Teraz moja kolej.
- Lubię robić to, co chcę. - Malfoy wyglądał na rozzłoszczonego.
- Zauważyłem - powiedział Harry sucho. - Chodź, Malfoy.
- Gdzie mam iść?
- Cóż... - Harry zawiesił głos. - Ron powiedział, że nie umiałbyś się nawet w połowie tak przyzwoicie zachowywać...
- Co? - wybuchnął Malfoy. - To bezczelność!
Harry wyrozumiale pokiwał głową.
- Więc pomyślałem, że powinniśmy udowodnić, że się myli.
- Cholerna racja. Jak on śmiał! Jestem Malfoyem, odebrałem staranne wychowanie, mam nieskazitelne maniery... - oburzony Malfoy mamrotał w ten sposób przez całą drogę, gdy Harry prowadził go do celu ich wędrówki.
Kto wie pomyślał Harry. To może pomóc obu stronom, i może... no... to nie tylko sposób na to, żeby udowodnić, że Malfoy potrafi się przyzwoicie zachować. Może mu to dobrze zrobi.
Poza tym, to szansa na świetną zabawę.
- Pokażę mu, temu kompletnemu... - Malfoy rozejrzał się, a jego oczy rozszerzyły się ze strachu. - Potter... Co my tutaj robimy?
- Udowadniamy, że potrafisz się odpowiednio zachowywać - odparł Harry niewinnie.
- Nie tutaj! Absolutnie nie! Puść mnie natychmiast!
Harry chwycił Malfoya za ramię i jednocześnie zapukał do drzwi chaty Hagrida.
Gospodarz prawie natychmiast pojawił się w progu i zamarł, patrząc na Harry`ego, który mocno przytrzymywał dziko szarpiącego się Malfoya.
- Cześć - wydyszał Harry. - Wpadliśmy na herbatkę. Przyprowadziłem ze sobą przyjaciela.
Wepchnął Malfoya do środka.
*
Twarz Malfoya była zupełnie biała w świetle lampy w korytarzu.
- Zabiję cię za to, Potter - wycedził półgębkiem.
- Co jest Malfoy? - szepnął Harry. - Boisz się?
Oczy Malfoya zwęziły się.
- Wcale nie.
- Udowodnij to.
Hagrid nadal patrzył na nich w osłupieniu. Harry zobaczył, jak Malfoy mierzy wzrokiem Hagrida. Zauważył także, że chłopak odruchowo wykrzywia usta w drwiącym uśmiechu.
No, dalej Malfoy...
Malfoy powstrzymał się z wyraźnym wysiłkiem.
- Ładny dom - powiedział z ledwo wyczuwalną nutą pogardy. - Eee... względnie. W porównaniu do chaty.
To był naprawdę ładny dom. Kiedy Beauxbatons zostało zamknięte z powodu zbyt małej liczby uczniów, Madame Maxime chciała mieć prawdziwy dom.
Harry zastanawiał się, czy Malfoy już stara się być miły. Nie wyglądał inaczej niż zwykle.
Hagrid zwrócił się do Harry`ego.
- Co on tu, do diabła, robi?
Harry usiłował zrobić obojętną minę.
Hagrid odchrząknął.
- Eeee... W takim razie właźcie do środka.
- Dzięki - szybko odpowiedział Harry, łapiąc Malfoya za koszulkę i popychając go przodem.
- Nie musisz być brutalny, Potter - wysyczał Malfoy. - Powiedziałem, że Weasley się myli i zamierzam to udowodnić.
Wyrwał się i z godnością wkroczył do salonu, gdzie koło kołyski siedziała Madame Maxime.
Malfoy odgarnął włosy z czoła, a na jego twarzy pojawił się wyraz determinacji, który Harry tak często widywał podczas meczów quidditcha.
Zwykle przybierał taką minę, gdy zamierzał kogoś sfaulować.
Podszedł do Madame Maxime i szarmancko ucałował jej rękę.
Na Merlina! Co on do diabła wyrabia?!
- Tak się cieszę, że tu jestem - powiedział Malfoy patrząc jej głęboko w oczy.
- Czarujący... - Pani domu zarumieniła się.
Harry osłupiał.
- Chcesz zobaczić dzicko? - zapytała wciąż zaróżowiona Madame Maxime.
- Z przyjemnością - odparł Malfoy gładko.
To zaczynało przypominać jakiś szalony festiwal miłości.
Kobieta umieściła dziecko w ramionach Malfoya - było to oznaką wielkiego uznania.
Malfoy niemal się przewrócił. Rzucił Harry`emu spojrzenie, które krzyczało „Pomóż mi!”.
Harry powstrzymując uśmiech podszedł do niego i pomógł mu podtrzymać dziecko.
- Zgadnij ile ma? - powiedziała Madame Maxime patrząc z uwielbieniem na potomka.
- Eee... cztery? - zgadywał Malfoy.
- Och, jaki ti jesteś bistri. Ma dokładni cztiri misiący.
- Miesięcy?! - zdumiał się Malfoy wciąż uginając się pod ciężarem, który trzymał na rękach. - To znaczy... ach, trafiłem idealnie.
- Moia mała dziwczinka - zagruchała Madame Maxime.
- Śliczna maleńka dziewczynka - stwierdził Malfoy uśmiechając się ujmująco.
Hagrid trochę się uspokoił. Oznaczało to, że nadal patrzył na Malfoya jak większość ludzi patrzy na sklątki tylnowybuchowe, ale teraz już jak ta większość, która je najpierw oszałamia zaklęciem.
Hagrid był zwariowany na punkcie swojej córeczki, pomimo, że nie miała ostrych kłów i żadnych dodatkowych głów.
- Usińdźcie, zrobi wam herbity - zaprosiła ich do stołu Madame Maxime.
Malfoy z wdzięcznością oddał jej dziecko. Kiedy zajęli miejsca przy stole, Harry zauważył, że Malfoy ukradkiem usiłuje rozmasować sobie barki.
- Te skalne ciastka wyglądają naprawdę smakowicie Mad... pani Hagrid - stwierdził Harry.
Powinien już o tym pamiętać. W końcu byli małżeństwem już od półtora roku. A przecież nie miał problemów z przyzwyczajeniem się do zdecydowanie lepszej kuchni u Hagrida.
- Mówci do mni Olimpia - zaproponowała słodko. - Obaj.
- Co za piękne imię - powiedział Malfoy.
Mógłbym go zabrać wszędzie!
- Chodź, napij si hirbati Ruby** -zwróciła się do męża madame Maxime.
Malfoy starał się zamaskować uśmiech, podnosząc do ust filiżankę.
Hagrid trochę się zaczerwienił.
- Ruby uwilbia hirbate - ciągnęła kobieta, a jej głos nabrał twardych tonów. - Nigdi ni pije nic innigo.
Hagrid spochmurniał. Malfoy rozpaczliwie usiłował stłumić chichot, zasłaniając twarz filiżanką.
- To pewnie wielka ulga dla ciebie, Olimpio - jego głos był dziwnie zduszony. - Powiedz, kiedy planujesz odwiedzić Francję?
- Nie jistem pewna - odparła. - I bardzo mni to smuci. Francja to taki pinkny kraj.
- Prawda? - zgodził się Malfoy. - Zeszłego lata byłem z matką w Bordeaux.
- Byłeś wi Francji? - rozpromieniła się Madame Maxime.
Malfoy i Madame Maxime zaczęli żywo dyskutować o Francji. Harry posłał Hagridowi bezradny uśmiech. Uradowany Hagrid wykorzystał okazję do bardziej poufnej rozmowy.
- Wczoraj dostałem list od Charliego Weasleya - zaczął. - Norbert jest teraz przywódcą stada. Walczył o to z innym smokiem. I wypruł mu flaki - dodał dumnie.
- Eee... to świetnie, Hagridzie.
Malfoy odwrócił się w ich stronę.
- Ten smok, którego miałeś na pierwszym roku? - zapytał swobodnym tonem. - Był wspaniały.
Harry zamrugał.
- Ty... ty lubisz smoki?
- Och, tak. Ojciec wiele mnie o nich nauczył. Zawsze uwielbiał smoki. Dlatego nazwali mnie Draco. Cóż, i dlatego właśnie wtedy was nie wydałem. Chciałem mu się jeszcze przyjrzeć. To był norweski smok kolczasty, prawda?
Hagrid stopniał jeszcze bardziej.
- Tak.
- To chyba najpiękniejsze ze wszystkich smoków - powiedział Malfoy.
Harry się odprężył. Nie było się w ogóle o co martwić. W końcu Hagrid uwielbiał wredne bestie.
*
- Konieczni niedługo znowu przyjdźcie - zapraszała Madame Maxime, żegnając ich w drzwiach. Jeszcze raz spojrzała na Malfoya z aprobatą.
Hagrid wyglądał jakby nadal miał wątpliwości, za co Harry nie mógł go winić. Odchrząknął jednak i rzekł:
- Tak, wpadnijcie.
Kiedy zamykały się drzwi, dobiegł ich jeszcze głos Olimpii.
- Taki miły chłopiec.
Malfoy spojrzał triumfalnie na drzwi.
- Opowiedz to Weasleyowi - nakazał Harry`emu. - Ha ha. Moje zachowanie było idealne.
- Tak? A wtedy, gdy Hagrid poczęstował nas swoimi ciastkami, a ty powiedziałeś „Chcesz mnie zabić, człowieku?”.
- Chwilowe zapomnienie.
- Ach, tak.
- Nie myśl, że kiedykolwiek wybaczę ci to, co mi zrobiłeś - ciągnął. - Przez to dziecko będę kaleką do końca życia. Jak byś się czuł, gdybym jutro zabrał cię na towarzyską wizytę do Snape`a?
- Nie zrobisz tego, prawda? - przeraził się Harry.
- Oczywiście, że nie. Lubię go. Dlaczego miałbym narażać go na twoje nieznośne towarzystwo? - Malfoy zamyślił się. - Nie, wiem już co będziemy robić jutro.
- Co? - zapytał Harry lękliwie.
Malfoy uśmiechnął się niewinnie.
- Zobaczysz.
*
- Zakazany Las? Chyba oszalałeś. Jesteś kompletnie świrniętym wariatem. Nie wierzę, że to robię.
- Moja kolej, wiec to ja decyduję - odparł Malfoy twardo i spokojnie lustrował las. - A mam dziś ochotę na kontakt z naturą.
- Kontakt z naturą? Malfoy, pamiętasz jak ostatnim razem byliśmy w lesie?
- Tak, ale sądzę, że Czarny Pan ostatnio nie włóczy się po lasach. Jest nieco zajęty, nie zauważyłeś?
- Tam są inne niebezpieczne istoty. A z tego co pamiętam, ostatnio uciekałeś stąd, piszcząc jak dziewczyna.
- Lepiej skamienieć ze strachu? Uważam, że to bardziej sensowne działanie w obliczu niebezpieczeństwa... Myślałem, że biegniesz za mną, ty głupku. I wcale nie piszczałem jak dziewczyna - Malfoy rozglądał się po lesie z miną właściciela. - To był... dodający odwagi, męski okrzyk.
- Na pewno...
Harry uśmiechnął się i podążył za Malfoyem, który wysforował się naprzód. Zaczynał zdawać sobie sprawę, że Ślizgoni mają bardzo dziwne pomysły na to, jak miło spędzać czas.
Nie, żeby Malfoy nie potrafił zorganizować dobrej rozrywki.
Jak dotąd.
- Powinieneś się zastanowić, dlaczego postawili szkołę zaraz przy przeklętym lesie - zauważył Malfoy. - Myślę, że uważali, że potężna dawka śmiertelnego strachu pomaga wyrobić twardy charakter.
Harry pomyślał, że jeśli byłaby to prawda, jego charakter przypominałby stalową górę.
Właściwie to las nie wydawał mu się już tak przerażający jak wtedy, gdy był dzieckiem. Zachodzące słońce prześwitywało przez liście, sprawiając wrażenie, jakby były przeźroczyste. Na idealnie gładkich włosach Malfoya kładły się zielone cienie.
Harry rozluźnił się.
- Nie jest tak źle - stwierdził.
Malfoy był zadowolony.
- Przypuszczam, że mam po prostu złe wspomnienia związane z tym lasem. Te gigantyczne pająki, które próbowały zjeść mnie i Rona... - Harry wzruszył ramionami.
Malfoy nie wyglądał juz na zachwyconego.
Przestał także iść.
- Gigantyczne co?
- Eee... pająki.
- Nie mówisz poważnie?
Malfoy zawsze był blady. Możliwe, że Harry wyobraził sobie tylko, że chłopak zbladł jeszcze bardziej.
- Nie mówisz poważnie - powtórzył Malfoy wpatrując się w niego. - Ty psychopato! Jak mogłeś pozwolić mi tu przyjść?!
- To był twój pomysł.
- Ale to nie ja wiedziałem o krwiożerczych pająkach!
Malfoy odwrócił się i zaczął błyskawicznie iść z powrotem.
Harry starał się powstrzymać śmiech.
- A co z wyrabianiem charakteru?
- Mam wystarczająco silny charakter - prychnął Malfoy. - Poza tym...
Zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. Harry usłyszał szelest liści i zobaczył, że oczy Malfoya rozszerzają się z przerażenia.
- Padnij!
* Varius Manx „Pocałuj noc”
**Ruby (ang.) - rubin