Rozdział szósty
Spotkania
Powiedz mi, czego dzisiaj pragniesz
Powiedz mi, czego dzisiaj chcesz
Powiedz mi, jak się teraz czujesz
Powiedz mi, co cię w życiu rusza
Powiedz mi, czego boisz się
Co mam robić, gdy się wzruszasz
Oto wszystko pytam cię...*
Harry Potter obserwował Draco Malfoya przez całe lata.
Nie zdawał sobie z tego sprawy, aż do teraz. Owszem, przez jakiś czas, na czwartym roku wpatrywał się w stół Ravenclawu, szukając pomiędzy Krukonami znajomej twarzy Cho. Jednak jego miłość do tamtej dziewczyny była bardzo krótkotrwałym uczuciem, w porównaniu do nienawiści, którą żywił do Malfoya. Każdy nowy rok Harry rozpoczynał od przeszukania wzrokiem tłumu, oczekującego na pociąg. Kiedy byli już w Wielkiej Sali, upewniał się, czy Malfoy siedzi przy stole Slytherinu. Nie był w stanie usiedzieć spokojnie, dopóki nie dostrzegł znajomej, znienawidzonej, jasnej czupryny. Dopiero gdy zlokalizował wroga, siadał i przez chwilę wpatrywał się w niego spod półprzymkniętych powiek.
Nie zdawał sobie z tego sprawy, aż do teraz. Bowiem dopiero teraz, gdy analizował w myślach tę nową przyjaźń, zorientował się, jak wiele już wie na temat codziennego życia Draco Malfoya. Zdumiewało go, o ile więcej szczegółów może dostrzec teraz, gdy patrzy na niego otwarcie.
Wyglądało na to, że w życiu Malfoya raczej brak utartych schematów. Ślizgon rzadko kiedy pojawiał się na śniadaniu o przyzwoitej porze i zawsze o poranku miał fatalny nastrój. Od czasu do czasu docierał do Wielkiej Sali, wleczony przez Pansy Parkinson i Blaise Zabiniego, którzy następnie próbowali wmusić w niego jedzenie, podczas gdy on zrzędliwie domagał się kawy. Najczęściej wcale nie przychodził na śniadania. Nie był rannym ptaszkiem i opuszczał zdecydowanie zbyt wiele posiłków.
Ale Harry doszukał się kilku prawidłowości.
Sam stworzył pewną rutynę. Każdego ranka, kiedy Malfoy był na śniadaniu, Harry przechodził obok stołu Ślizgonów i mówił „dzień dobry”. A Malfoy za każdym razem odpowiadał, chociaż sam nigdy nie przywitał się z Harrym pierwszy.
W piątki Malfoy zawsze był obecny na śniadaniu. Przychodził tylko trochę spóźniony i w dodatku prawie wesoły. Z błyszczącymi oczami siadał przy stole i niemal bez przerwy gadał, bezwstydnie się przy tym obżerając.
Harry nie mógł dojść przyczyn takiego zachowania, ale w końcu szczegółowy wywiad z Hermioną przyniósł rozwiązanie. Okazało się, że w piątki, zaraz po śniadaniu, odbywały się lekcje magii kreatywnej.
Za każdym razem, gdy Malfoy dostawał z domu paczkę ze słodyczami, zachowywał się w ten sam sposób. Wyraźnie rozkoszując się widokiem śliniących się Crabbe`a i Goyle`a, powoli i ostrożnie otwierał pięknie opakowane pudełko. Następnie z rozmachem wysypywał wszystkie luksusowe łakocie na swój talerz. Kiedy to zrobił, podnosił głowę i lustrował stół Slytherinu, upewniając się, czy wszyscy zwrócili na niego uwagę. Wtedy, niczym aroganckie, kapryśne książątko, zaczynał z rozwagą obdarzać słodyczami te osoby, które uważał za warte tak wspaniałego wyróżnienia. Robił to przy tym w bardzo złośliwy sposób.
Jeśli tylko zauważył, że ktoś ma ochotę na coś konkretnego - zadowolony, zjadał to sam. Chociaż Harry nie lubił przyglądać się tej swoistej ceremonii, nie mógł oprzeć się, aby tego nie robić. W dodatku całe to przedstawienie niezmiennie wywoływało na jego twarzy uśmiech.
Pewnego dnia z niepokojem zauważył, że ten ustalony podczas tych kilku tygodni przyjaźni porządek nagle został zaburzony.
Przesyłka przyszła we czwartek, podczas śniadania. Rodowodowy puchacz Malfoya przepłynął nad stołem Ślizgonów z tą samą niedbałą gracją, którą odznaczał się jego właściciel. Każde płynne poruszenie skrzydłami było potwierdzeniem tego, że ptak jest doskonałym przedstawicielem swego rodu, i że nieprawdopodobieństwem jest, aby wykonał jakiś niezgrabny ruch.
Harry zauważył puchacza wcześniej niż Malfoy, ale gdy ptak wylądował, Ślizgon nie wydawał się ani trochę zaskoczony. Kiedy jednak dostrzegł list, zawahał się.
Harry zdał sobie sprawę, że Malfoy nigdy nie dostawał listów. Owszem, regularnie przychodziły do niego paczki pełne wyborowych słodyczy, czasem nawet jakieś gustowne i kosztowne prezenty, ale... Harry nie pamiętał, żeby Malfoy kiedykolwiek wcześniej dostał list.
Teraz jednak chłopak ostrożnie obracał w rękach kopertę. Jego twarz pozbawiona była jakichkolwiek emocji, jakby dopiero zastanawiał się, co powinien w tej sytuacji czuć. Wyraźnie zaabsorbowany, obojętnie rzucił paczkę łakoci na kolana Pansy - taaak, to było bardzo niezwykłe.
W końcu Malfoy podjął decyzję i powoli wstał od stołu. Teraz na jego obliczu pojawiło się wiele uczuć. Na pewno widniała na nim obawa i nieufność. Patrząc, jak w drodze do wyjścia Malfoy mija stoły, Harry zastanawiał się, czy powinien się martwić całą tą sytuacją.
Wtedy oczy Malfoya spoczęły na Harrym i chłopak uśmiechnął się do niego promiennie.
- Dzień dobry.
Jedną z wielu rzeczy, jakich Harry nauczył się, przebywając z Malfoyem było to, że łamanie pewnych schematów bywało bardzo przyjemne.
*
Pomimo że Harry był trochę pokrzepiony powitaniem Malfoya, to jednak cały czas miał w pamięci szok i niepewność, jakie ujrzał na twarzy Ślizgona, kiedy ten wziął do ręki list.
Przeprosił więc Rona i Hermionę, i podążył za Malfoyem do sali, w której odbywały się zajęcia z eliksirów. We czwartki ich pierwszą wspólną lekcją były właśnie eliksiry.
Poza Malfoyem w klasie nie było nikogo. Chłopak siedział na jednej z ławek, oparty o ścianę i obejmował rękami kolana. Miał opuszczoną głowę i wydawał się kompletnie zatopiony w myślach.
Gdy Harry wszedł do klasy, Malfoy podniósł głowę, a w jego oczach pojawił się wyraz zaskoczenia. Poza tym, jego twarz pozostała beznamiętna.
- Potter - powiedział.
- Malfoy - zaczął Harry. - Chciałem tylko... sprawdzić, czy wszystko w porządku...
- Zaniepokojony Gryfon stróż, jakież to typowe - w głosie Malfoya nie było urazy, ale Ślizgon nie wydawał się skłonny do zwierzeń.
Harry zauważył w jego dłoni zmięty list.
- Mam nadzieję, że profesor Snape będzie dzisiaj w szkole - odezwał się nagle Malfoy.
Snape często opuszczał szkołę na kilka dni. Oczywiście wiedzieli, czym się zajmuje. Zdawali sobie także sprawę z tego, że kiedyś może nie wrócić.
I pomyśleć, że nadejdzie kiedyś taki dzień, że Lupin będzie zastępował Snape`a na eliksirach, a Harry nie będzie z tego zadowolony...
- Myślałem, że lubisz Lupina?
- Nie mam nic przeciwko niemu - odparł Malfoy. - Ale wolę Snape`a.
To była prawda. Za każdym razem, gdy Snape był poza szkołą, Malfoy wydawał się bardziej spięty. Harry nie mógł sobie wyobrazić, jak można lubić Snape`a.
Najwyraźniej ta wymiana zdań trochę uspokoiła Malfoya. Chłopak pochylił się, mocniej obejmując kolana i zaczął mówić:
- To mój ojciec chciał mieć dziecko.
Harry nie miał pojęcia co odpowiedzieć.
- Tak?
Malfoy spojrzał na zgnieciony pergamin, który trzymał w ręce. Lekkie wygięcie ust nadało jego twarzy wyraz rozgoryczonego, ignorowanego dziecka.
- Zawsze spędzał ze mną dużo czasu. A teraz, gdy go nie ma, ona poczuwa się w obowiązku, żeby się mną interesować.
- Co mama napisała ci w liście?
To było dziwaczne - wspominać przy Malfoyu o jego „mamie”. Malfoy zawsze miał matkę i ojca - nigdy mamę i tatę.
Harry nie był w stanie wyobrazić sobie Lucjusza Malfoya, który gra ze swoim synem w piłkę. Chyba że piłką byłaby głowa jakiegoś mugola.
- Chce się ze mną zobaczyć. Podczas następnej wyprawy do Hogsmeade.
Jego głos wyprany był emocji, ale Harry wyczuł coś za tą fasadą obojętności. Gryfon stłumił chęć podejścia do Malfoya i położenia mu ręki na ramieniu. To był naturalny odruch, ale Malfoy nie był osobą, którą można było dotykać ot tak sobie.
- To zrozumiałe, że się chce z tobą zobaczyć - powiedział Harry.
- O tak. Ponieważ wypada tego chcieć. Ona zawsze robi to, co wypada.
- Ja... jestem pewien, że cię kocha.
Malfoy uniósł brew i spojrzał na Harry`ego ze zdumieniem, a Harry poczuł, że chyba źle ocenił sytuację.
- Kocha - powtórzył Malfoy i uśmiechnął się sceptycznie. - Jesteś sierotą, prawda, Potter?
Harry spochmurniał.
- Och, na pewno żywi do mnie jakieś uczucia - powiedział Malfoy po chwili. - Po prostu prawie jej nie znam. Za każdym razem gdy mamy dzień wolny i gdzieś mnie zabiera, przyprowadzam ze sobą kolegę. Wtedy łatwiej nam udawać, że świetnie się rozumiemy.
Harry spojrzał uważnie na Malfoya i starał się znaleźć odpowiedź na nurtujące go pytanie. Chłopak był spokojny i opanowany.
Jesteś szczęśliwy, czy nie?
Najdziwniejsze było to, że Malfoy chciał się przed nim otworzyć.
- Nie winię jej za to, że się mną nie interesuje - odezwał się znowu Ślizgon. - I nie powiedziałbym tego każdemu, więc jeśli powtórzysz to Granger albo Weasleyowi, to zetrę ich kości na pył, zrobię z niego zatruty chleb, a potem cię nim nakarmię.
- Malfoy! - krzyknął oszołomiony Harry. - Nigdy bym nikomu tego nie powtórzył!
Malfoy wzruszył ramionami.
- Wiem.
Harry uśmiechnął się lekko, a Malfoy kontynuował:
- W końcu jesteś Harrym Potterem. Tym, który wierzy w prawdę i sprawiedliwość, uosobieniem honoru.
„Jesteś Harrym Potterem”.
Harry przestał się uśmiechać.
- Przykro mi Malfoy, że zasady moralne, według których postępuję, tak cię obrażają.
Malfoy uśmiechnął się trochę złośliwie.
- Nie martw się, nie mam z tym problemu. To dla mnie coś nowego - zawiesił na chwilę głos. - Nie żebym nie uważał, że to żałosne, Potter.
- Och, oczywiście. - Harry pochylił głowę, żeby ukryć uśmiech. - Hej... um... Chcesz żebyśmy byli partnerami? Na eliksirach?
- A czy chciałbym złamać serce mojego ulubionego nauczyciela? Bądź poważny, Potter. Poza tym, beze mnie Goyle wysadziłby w powietrze cały loch - odparł Malfoy, uśmiechając się szeroko. - Za to jeśli ty chcesz złamać serce temu eks-gajowemu, to proszę bardzo.
Lekcja opieki nad magicznymi stworzeniami była zaraz po przerwie.
Kiedy Snape wchodził do klasy, Harry uśmiechnął się do Malfoya i kiwnął mu głową. Mistrz Eliksirów musiał to zauważyć, sądząc po jego zgorszonej minie. Był tak oburzony, jakby Harry co najmniej ukradkiem dostarczał jego ulubionemu uczniowi narkotyki. Ale gdy Harry spostrzegł, jak bardzo Malfoy rozpogodził się na widok Snape`a, nie był w stanie boczyć się na nauczyciela.
Podczas opieki nad magicznymi stworzeniami Harry i Malfoy pracowali razem. Tego dnia uczyli się o salamandrach. Oczywiście zwierzęta znarowiły się, a Malfoy błyskawicznie opuścił Harry`ego - uciekł do chaty i zamknął się w niej na klucz.
- Typowy Ślizgon - stwierdził Harry. Dokładnie to samo mówił przez ostatnie sześć lat.
Ale tym razem śmiał się, podobnie jak Malfoy.
*
- Ubrania? - zapytał Harry nic nie rozumiejąc.
Stali z Malfoyem na brzegu jeziora, wpatrując się w bezmiar szarej wody. Pomimo że Malfoy wiecznie narzekał, że mu zimno, zawsze spotykali się w tym samym miejscu.
- Tak, Potter. Niektórzy noszą je, żeby chronić się od chłodu w zimie, i żeby wyglądać obyczajnie w lecie. W twoim przypadku natomiast są one narzędziem straszliwych zbrodni, których ofiarą jest moda.
Harry zmarszczył nos.
- „Straszliwych” to chyba zbyt mocne słowo?
Malfoy energicznie potrzasnął głową.
- To zbyt słabe określenie. Wiesz, twoje szaty są w porządku, pewnie dlatego, że jeśli chodzi o szaty to trudno byłoby coś zepsuć, ale twoje mugolskie ubrania? Myślałem, że skoro wychowali cię mugole, to powinieneś mieć o tym jakieś pojęcie.
Harry obrócił się do jeziora i skrzywił się gdy wiatr zawiał mu prosto w twarz.
- Tak, wychowali. I w tym problem.
Malfoy, który siedział opodal na kamieniu, wyciągnął nogi i zaczął przypatrywać się swoim butom. Harry zdał sobie sprawę, że chłopak w ten sposób stara się być taktowny.
- Prawda, przypominam sobie. Byłeś zmuszony nosić ubrania po swoim kuzynie, na którego wyjątkowo silnie działała grawitacja. Ale przecież masz pieniądze, prawda? Sam sobie też kilka kupiłeś?
- Oczywiście - zgodził się Harry, nieco zaniepokojony.
- A więc to twoja wina. Te rzeczy, które kupiłeś, mogłyby być trochę bardziej dopasowane, ale te buro-brązowe kolory to chyba jakiś żart?
- Słuchaj, nie wiem jak zeszliśmy na temat mody... Są po prostu praktyczne, w porządku? No wiesz, przecież ubrania nie są takie ważne.
Brwi Malfoya zniknęły pod grzywką.
- Nie zależy ci na tym, żeby wyglądać dobrze? - zapytał wyraźnie zgorszonym tonem osoby, która nie dopuszcza do siebie myśli, że coś takiego mogłoby być w ogóle możliwe.
Cóż, Harry miał właśnie odpowiedzieć, że to trochę głupie, żeby martwić się o ubrania, gdy trwa wojna, prawda? I że poza tym jest Chłopcem, Który Przeżył i musi spełniać pewne oczekiwania, więc nie może być przecież próżny...?
Potem przypomniał sobie, że rozmawia z Malfoyem, który mógłby rzucić w niego czymś ciężkim.
Przypomniał sobie także, jak był wściekły, gdy musiał wkładać rzeczy po Dudleyu... te powyciągane, zmechacone swetry!... Ten ufarbowany na szaro mundurek, którego kuzyn nigdy by nie założył. Harry tak bardzo pragnął wtedy wyglądać tak jak inne dzieci.
- Oczywiście, że mi zależy - powiedział wolno. - Ale... nie wiem...
Spojrzał na Malfoya, który nosił szary podkoszulek i dżinsy z takim wdziękiem, jakby były to aksamity i koronki.
- Ty... znasz się na mugolskiej modzie, prawda? - raczej stwierdził, niż zapytał.
- Cóż, zdecydowanie nie wyglądam tak jak ty, ty okropna ofiaro mody.
- Tak, ale... Dlaczego w ogóle nosisz mugolskie ubrania?
Malfoy przekrzywił głowę i zastanawiał się przez chwilę, zanim odparł:
- To coś w rodzaju... deklaracji. Ślizgoni nie należą do Młodzieżowej Sekcji Zakonu Feniksa i nie hołdują mugolskiej modzie. A ja nigdy nie robię tego, czego się po mnie spodziewają. - Zmarszczył brwi. - Tak jak nigdy nie założyłbym brązowych sztruksów. Niedobrze mi jak na ciebie patrzę, Potter.
- Jak myślisz, co powinienem sobie kupić? - zapytał Harry, zrezygnowany.
Malfoy otaksował go wzrokiem.
Harry odwrócił oczy. Malfoy miał okropnie irytujący sposób patrzenia na ludzi. Robił to obcesowo i z taką uwagą, jakby szczegół po szczególe sprawdzał jakąś listę.
- Hmm - powiedział w końcu wstając. - Chodź.
- Gdzie idziemy? - zapytał Harry, z niepokojem.
- No przecież nie obrabować sklep, ty głupolu. Najpierw zrobimy porządek w twojej szafie, a potem uzupełnimy jej zawartość przy okazji następnego wyjścia do Hogsmeade. Ostatnio otworzyli tam kilka niezłych sklepów z mugolskimi ubraniami. - Malfoy odwrócił się i ruszył w stronę zamku.
Malfoy wykazywał tendencję do działania pod wpływem chwili. Harry zamierzał zwrócić mu uwagę, że to bardzo gryfońskie, ale nie bardzo miał teraz ochotę walczyć na pięści.
- Czekaj! - zawołał Harry. - Czy w takim razie nie będziesz musiał... No wiesz, żeby wejść do pokoju wspólnego Gryffindoru... trzeba powiedzieć hasło. Usłyszysz je...
- Niewątpliwie.
- Umm...
Nastąpiła chwila milczenia. Harry wyglądał na bardzo nieszczęśliwego, podczas gdy Malfoy był wyraźnie ubawiony.
- Wyobrażasz sobie, że będę się zakradał i malował grafitti na ścianach pokoju wspólnego?
- Coś w tym stylu... - przyznał Harry. - Tylko, że myślałem o czymś zdecydowanie gorszym.
Malfoy wzruszył ramionami.
- Nie będę udawał, że coś takiego nie przyszło mi do głowy. Zastanówmy się... - zamilkł na moment. - Hasło Ślizgonów to „Vici”.**
- „Czarodziejskie Dowcipy” - uśmiechnął się Harry.
- Iście w gryfońskim stylu - zauważył Malfoy, wywracając oczami. - Zupełnie bez wyobraźni. Potter, czy nie przyszło ci do głowy, że mógłbym po prostu zmyślić hasło? Albo że naprawdę wymieniłem się z tobą hasłem licząc na to, że kiedy faktycznie zrobię wam coś potwornego, to twój honor Gryfona nie pozwoli ci się na mnie zemścić?
Cóż, faktycznie, teraz przyszło mu to do głowy.
- Eeee...
- Nie zrobiłem tego, jeśli właśnie teraz się nad tym zastanawiasz - poinformował go Malfoy sucho. - Ale mógłbym. Naprawdę nie powinieneś ufać ludziom takim jak ja.
- Bo co? Bo mogą wywalić połowę rzeczy z mojej szafy?
- Och zamknij się i chodź już.
*
Ślizgoni byli przebiegli. Ślizgoni byli wredni.
O tym Harry wiedział bardzo dobrze.
Ale nikt nie wspominał, że Ślizgoni posiadają niezwykłe talenty aktorskie.
Harry siedział na łóżku i świetnie się bawił, obserwując Ślizgona myszkującego w jego szafie.
Malfoy znowu zrobił przerażoną minę.
- Uh, ble, Potter, czy ty ściągasz okulary jak idziesz do sklepu? Nie mogę uwierzyć, że dotykam czegoś takiego, to obrzydliwe!
Nikt nie potrafił grymasić tak jak Malfoy. Chłopak wyciągał ubrania dwoma palcami i trzymał je z daleka od siebie, tak jakby bał się zarazić bezguściem.
- Hmm. To do Ostatecznie Można Zostawić, to do Koniecznie Wywalić, a to do Absolutnie Spalić, Bo Nie Mógłbym Żyć Na Świecie, Na Którym Istnieje Coś Takiego.
Malfoy rzucał ubrania za siebie, ale zanim trzecia koszula opadła na odpowiedni stos, odwrócił się i wyciągnął różdżkę.
- Incendio!
Popioły powoli opadły na podłogę.
- Malfoy! Nie możesz palić moich ubrań!
Malfoy zmarszczył brwi.
- Nie? To patrz.
Harry patrzył. Trochę bezradnie. Chichotał przy tym pod nosem, ale tłumaczył sobie, że to z radości, że udało mu się ukryć swoją ulubioną piżamę.
Malfoy zaczął dziwacznie warczeć, gdy trafił na najgorszą część ubrań po Dudleyu.
- To niemożliwe, żeby ktokolwiek był taki wielki - stwierdził w końcu. - To jakiś żart.
- Chciałbym żeby tak było.
- Wiem, że nie każdy posiada tak perfekcyjną figurę jak ja, ale to skandal. Na pewno są jakieś stowarzyszenia, które...
- Pomogłyby mu się odchudzić? Tak, ale...
- No cóż, niedokładnie o to mi chodziło - skrzywił się Malfoy, oglądając olbrzymie spodnie. - Myślałem raczej o takich, które litościwie pomagają niektórym opuścić ten ziemski padół.
- Malfoy!
- To niesamowite, jak wielką dawkę świętego oburzenia potrafisz zawrzeć w jednym słowie. Ach, ach, to wstrętne!
Malfoy odkrył stertę wciśniętych w kąt szafy zmechaconych swetrów po Dudleyu.
- Incendio! Incendio! Incendio!
- Malfoy, przestań palić ubrania!
Gdy wokół Malfoya powoli opadał popiół, na usta Ślizgona wpełzł pogodny, anielski uśmiech. Harry nie mógł powstrzymać dzikiego chichotu.
Nagle do pokoju zajrzał Ron Weasley. Obrzucił Malfoya przerażonym spojrzeniem i błyskawicznie zatrzasnął drzwi.
Zapadła chwila milczenia.
- To właśnie problem wspólnych sypialni - zauważył Malfoy. - Jak wy sobie radzicie, gdy chcecie się... zaraz, przecież Gryfoni nie posiadają życia miłosnego. Nieważne.
- Ależ mamy! Ron i Hermiona...
- Przestań, Potter! To potworna wizja.
- Jestem pewien, że nasze życie miłosne jest bardziej interesujące, niż w przypadku Crabbe`a i Goyle'a...
- Potter, to nie mniej ohydna wizja!
- Ja... co ty... Malfoy!
Malfoy opuścił ziejącą pustkami szafę Harry`ego, wskoczył na łóżko i oparł się wygodnie o zagłówek.
- Znowu to samo święte oburzenie - powiedział spokojnie. - Hmm. Przeglądanie koszmarnych ciuchów jest strasznie męczące. Chyba powinienem odpocząć w swojej własnej miłej i spokojnej sypialni prefekta.
Podłożył sobie pod głowę poduszkę i przymknął oczy. Na tle bordowych zasłon, jego włosy wydawały się jeszcze jaśniejsze.
- Prefekci nie mają osobnych sypialni - zauważył Harry.
- Może nie w twoim Domu. Ha!
- Profesor McGonagall mówi, że to niesprawiedliwe, żeby prefekci mieli specjalne przywileje.
- Ani zdanie profesor McGonagall, ani kwestia sprawiedliwości nie liczą się w moim Domu. - Malfoy uśmiechnął się drwiąco. Wyglądało to dość dziwnie, bo reszta jego twarzy wyrażała zadowolenie. Chłopak był wyraźnie zrelaksowany. - Slytherin rządzi. A jeśli nie, szybko pozbywa się konkurencji i uzurpuje sobie prawo do władzy. Mam bardzo przytulny prywatny pokoik. Zawsze możesz wpaść i poślinić się trochę z zazdrości.
Harry podniósł się z łóżka i nieco skonsternowany spojrzał na niewielką kupkę ubrań, która miała z powrotem znaleźć się w jego szafie.
- Malfoy, tu jest tylko siedem rzeczy!
Malfoy otworzył oczy.
- Tak dużo? Wiedziałem, że niezbyt się przyłożyłem.
*
- To było straszne - powiedział ponuro Ron.
Siedzieli z Hermioną przy kominku w pokoju wspólnym. Ron przed chwilą opadł na sofę i ukrył twarz w poduszkach. Hermiona przeciągnęła się. Przez kilka godzin czytała spokojnie, czuła się więc odprężona i niezbyt zaniepokoił ją ton głosu Rona.
- Co? - zapytała, bawiąc się leniwie miękkimi kosmykami jego rudych włosów.
- Malfoy! - Ron prawie wypluł to słowo. - W naszej sypialni! I to co robił z ubraniem Harry`ego!
„Mężczyzna, który za bardzo kochał smoki” wysunął się z bezwładnych rąk Hermiony.
- Co?! A co na to Harry?!
- Nie wiem - wymamrotał posępnie Ron. - Leżał na łóżku. Wyglądał tak, jakby mu się to wszystko podobało.
- To... och, Ron!
- Tak, wiem. To zaszło za daleko.
- To właśnie miałam powiedzieć!
W tym momencie na schodach pojawił się Harry z Malfoyem. Harry mówił głośno i radośnie. Głos Malfoya był zniżony i brzmiał bardzo zmysłowo, podobnie jak wtedy, gdy ten podstępny Ślizgon odczytywał pod nosem składniki eliksirów.
Gdy Malfoy zauważył Rona i Hermionę, zamilkł. Harry spojrzał na niego, a w jego oczach zamiast zakłopotania, pojawiła się troska.
No pewnie, pomyślała Hermiona. Harry martwi się, że ci wielcy, wstrętni Gryfoni mogliby pobić Malfoya. A przecież Malfoy ponoć zdzierał z niego przed chwilą ubrania!
- Cześć - powiedział Harry, trochę skrępowany.
- Co mu zrobiłeś?! - krzyknęła Hermiona, zwracając się do Malfoya. Była zbyt wstrząśnięta, by kłopotać się jakimiś innymi formami powitania.
- Pomagał mi robić porządek w szafie - odparł Harry, zdumiony.
- Och!
Och. Och, więc o to chodziło. Dobrze, mogę zacząć z powrotem oddychać.
Malfoy oparł się o ścianę, spojrzał na Gryfonów, a kąciki jego ust uniosły się lekko.
Hermiona opanowała się.
Harry przyglądał im się z niepokojem.
- Ron, jesteś gotowy na trening quidditcha? - zapytał.
Ron wstał, pomimo że na widok Malfoya krew ścinała mu się w żyłach.
Oczywiście, oburzyła się w myślach Hermiona. Na wspomnienie treningu Ron powstałby nawet z grobu.
W ciszy rozległ się chłodny głos Ślizgona:
- Och, faktycznie - powiedział w zamyśleniu. - Trening quidditcha. Spóźnię się.
Jeśli Ron byłby psem, zjeżyłby sierść i odsłonił kły.
- Nie będziecie grać - warknął. - Zarezerwowaliśmy boisko.
Harry spojrzał na Malfoya z wyrzutem.
- Ron ma rację. Pamiętaj, że rezerwacja nie może być zmieniona. Ustaliliśmy to w zeszłym roku.
”Ustaliliśmy”, jakież to piękne określenie, pomyślała Hermiona.
Gdy pomimo rezerwacji, Ślizgoni po raz piąty z rzędu zajęli boisko, Malfoya i Harry`ego trzeba było siłą powstrzymywać, żeby się nie pozabijali. W końcu do akcji musiał wkroczyć Dumbledore.
Kiedy Hermiona popatrzyła na stojących obok siebie w idealnej zgodzie Harry`ego i Malfoya, zaczęła tęsknić za tamtymi czasami.
- Nie mówiłem, że będziemy trenować na boisku - stwierdził Malfoy lekceważąco. - Złapię cię później, Potter.
Gdy wychodził, obdarzył jeszcze Hermionę i Rona drwiącym uśmiechem.
Harry patrzył za nim, wyraźnie zaintrygowany jego ostatnią wypowiedzią. Drzwi jeszcze dobrze się nie zamknęły, a Ron już zaczął sztorcować Harryego.
Hermiona schyliła się, żeby podnieść książkę.
*
Harry zdawał sobie sprawę, że został kapitanem drużyny tylko dlatego, że był Harrym Potterem.
Zwykle funkcję tę obejmował ktoś z rodziny czarodziejów, kto od dziecka interesował się quidditchem, a na podstawie oglądanych meczów i omawianych w domu strategii, mógł zaplanować taktykę gry. Ale oczywiście dla Harry`ego Pottera zawsze robiono wyjątki.
Ron posiadał wręcz encyklopedyczną wiedzę na temat każdej gry, w której brały udział Armaty z Chudley i właśnie tłumaczył jakieś zagrania ich nowemu obrońcy, Natalie McDonald.
Harry stał z boku, uśmiechał się grzecznie i puszczał ich rozmowę mimo uszu.
Ron powinien być kapitanem.
- Mam nadzieję, że Ron nie przestraszy jej za bardzo - stwierdził stojący za Harrym Dean Thomas.
Harry odwrócił się. Chłopak uśmiechał się do niego przyjaźnie. Z Deanem zawsze dobrze mu się rozmawiało, wiec Harry odrobinę się odprężył.
- Dlaczego miałby ją przestraszyć?
- Mnie przeraża - odparł Dean z udawanym drżeniem. - Te wszystkie rozmowy o tysiącach meczów, które kiedyś gdzieś się odbyły, nieźle mieszają mi w głowie. Oczywiście ja nigdy nie byłem aż tak bardzo zainteresowany quidditchem.
To była prawda. Dean wykazywał średni entuzjazm do quidditcha. Pomimo że miał świetne możliwości techniczne, zawsze pozostał wierny swoim dwóm pasjom - futbolowi i sztuce.
- Właściwie dlaczego zgłosiłeś się do drużyny?
Dean był trochę zakłopotany.
- Cóż... chciałem spędzać więcej czasu z Ginny.
Harry spojrzał na Ginny. Prowadziła właśnie ożywioną dyskusję na temat Armat z Chudley. Mówiła głośniej i z większym zaangażowaniem niż zwykle.
Harry nigdy nie rozumiał krótkotrwałego związku Ginny i zamkniętego w sobie Deana.
- Przykro mi, że wam nie wyszło... Szkoda.
Teraz Dean był z Parvati, więc wszystko było w porządku. Dean był taki miły... Harry nie mógł pojąć dlaczego Ginny z nim zerwała. Ginny zauważyła, że chłopcy ją obserwują i zarumieniła się.
- Wiesz, mogło być gorzej - stwierdził Dean filozoficznie. - Mogłem być na przykład jednym z tych głupków w drużynie Ślizgonów.
Harry spojrzał na niego pytająco.
- Malfoy zachowuje się jak zwariowany na punkcie dyscypliny sierżant - wyjaśnił Dean. - Musiałeś to zauważyć.
Harry zauważył przede wszystkim, że gdy Dean wymawiał nazwisko Malfoya, nie słyszał w jego głosie nienawiści.
Dean zawsze był spokojny, ale bardzo spostrzegawczy.
- Nie mam nic do Malfoya - powiedział. - Prawie go nie znam. Nigdy mi nie przeszkadzał. Zaprzyjaźniliście, tak?
- No, owszem.
- Ma bardzo interesującą osobowość - zauważył Dean, wzruszając ramionami. - Jest przerażający, ale przy okazji, jedyny w swoim rodzaju.
- Przera...
W tym momencie, jakby chcąc udowodnić opinię Deana, na horyzoncie pojawił się Malfoy. Pędził przez pola otaczające boisko, ścigając Crabbe`a i Goyle`a. Włosy fruwały mu wokół głowy, a oczy błyszczały szaleństwem. W ręku trzymał ciężką torbę. Dwaj pałkarze biegli tak szybko jak tylko mogli, podczas gdy ich kapitan wściekle miotał w nich ciężkimi metalowymi kulami.
- Nigdy do niczego nie dojdziecie, jeśli będziecie się bali, że uderzy w was tłuczek! Stójcie! Wracajcie i przyjmijcie ciosy jak mężczyźni!
Ani Crabbe, ani Goyle nie byli aż tak głupi. Uciekali dalej, wyjąc od czasu do czasu, gdy Malfoyowi udało się któregoś z nich trafić.
- Żądny władzy... Slytherin kochał tych, którzy mieli wielkie ambicje - zacytował Dean ze śmiechem. - Malfoy jest zdeterminowany, żeby znowu zaścielić boisko pokonanymi Krukonami. Tak jak mówiłem, przerażający.
Malfoy zorientował się, że jego torba jest pusta akurat wtedy, gdy zrównał się z Harrym i Deanem. Crabbe i Goyle, nie zdając sobie z tego sprawy, nadal gnali przed siebie.
- Idioci! - wrzasnął Malfoy za nimi.
Zwrócił się w stronę Deana i Harry`ego, od niechcenia kiwając im głową. Wyglądał na wykończonego, ociekał potem, a mokre włosy opadały mu na oczy. Mimo to jednak odwrócił się energicznie i sprężystym krokiem odszedł w stronę zamku.
Harry uśmiechnął się do Deana.
- Ale, jak mówiłeś, jedyny w swoim rodzaju.
Podszedł do Rona i Natalie.
- Hej, może pogramy, zamiast gadać? No już, wszyscy na miotły!
- Tak jest, kapitanie - uśmiechnął się Dean.
*
Następnego dnia Harry przyszedł wcześniej na eliksiry, żeby porozmawiać z Malfoyem.
Malfoy był bardzo zajęty, świętując zasłużone zwycięstwo nad Krukonami, więc Harry spędził ten weekend z Ronem i Hermioną. Nie widział się z Malfoyem już kilka dni i ... cóż, to było zaskakujące, ale stwierdził, że chyba za nim tęsknił.
- Gratuluję wygranej - powiedział. - Nie miałem okazji życzyć ci szczęścia przed meczem.
Malfoy uniósł brodę. Nie wyglądało na to, że tęsknił za Harrym, ale przecież przyszedł wcześniej, prawda?
Harry powoli uczył się rozumieć zachowanie Malfoya.
- Ślizgoni nie potrzebują szczęścia - odparł Ślizgon. - Mamy świetną taktykę.
- Tak, wasza taktyka polega na łamaniu wszystkich zasad.
- W quidditchu można faulować na siedemset różnych sposobów - poinformował go Malfoy. - Nie chciałoby mi się uczyć każdego z nich.
- Czy ktoś mówił ci już, że jesteś niemożliwy? - spytał Harry żartem.
Twarz Malfoya złagodniała.
- Mój ojciec stale mi to powtarzał. - Zamilkł na moment, a potem dodał szorstko: - Nie mogę się dzisiaj z tobą spotkać.
Harry w pierwszej chwili poczuł satysfakcję. Malfoy nigdy wcześniej nie zadawał sobie trudu informowania go o czymś takim. To, że ostatnio spotykali się regularnie, wydawało się raczej jego fanaberią.
Poza tym Harry czuł się oczywiście rozczarowany.
- Och... dlaczego?
- Zew natury, żądza i te sprawy. Wiesz jak jest.
Harry dopiero zaczął się rumienić, gdy Malfoy uniósł brwi i uśmiechnął się.
- Potter, ty naiwny głupku. Pochlebiasz mi myśląc, że mam czas na podrywanie. Jakbyś nie zauważył, ostatnio poświęcam ci sporo czasu.
Harry odprężył się trochę.
- A więc słynny Czar Malfoya, dzięki któremu mogłeś poderwać każdą dziewczynę w ciągu dwóch minut, przestał działać?
- Oczywiście, że nadal działa. Nigdy nie powinieneś w to wątpić. Ale nie mam dwóch wolnych minut, bo muszę odrobić zadanie z astronomii.
- Cóż, jeśli będziesz w Wieży Astronomicznej, prawdopodobnie wystarczy, że otworzysz szafę, a znajdziesz się w czyichś objęciach.
Malfoy machnął trzymanym w ręce piórem.
- Teraz myślisz jak Ślizgon. Ale niestety, nie idę na wieżę. Chcę opracować mój projekt w szerszym zakresie, a do tego potrzebuję otwartej przestrzeni. A jeśli nie chcę mieć randki z krową, to...
Malfoy wzruszył ramionami. Harry przysiadł na jego ławce i zamyślił się.
- Brzmi nieciekawie - podsumował.
- No cóż.
- ...Mogę z tobą iść, jeśli chcesz?
Malfoy spojrzał na niego. Jego szare oczy pozostały obojętne.
- Nie chodzisz na astronomię - powiedział. - To zresztą następny przykład twojej głupoty, Potter, bo to naprawdę fantastyczne zajęcia. Czy twoje życie jest aż tak żałosne, że włóczenie się i leżenie na nudnym polu uważasz za zabawne?
Harry zaczął z zainteresowaniem oglądać drewniany blat ławki.
- Hermiona i Ron mają dzisiaj swoje tete a tete. Dzisiejszy wieczór faktycznie zapowiada się żałośnie, więc równie dobrze mogę włóczyć się po błoniach. Poza tym pomyślałem, że przyda ci się towarzystwo. - Podniósł głowę i uśmiechnął się krzywo. - Ale skoro i tak chcesz się mnie pozbyć, żeby mieć więcej czasu na podrywanie...
- Mówiłem coś takiego? Och, no dobrze, możesz ze mną iść. A teraz zmykaj Gryfonku, zanim ugryzie cię zły Mistrz Eliksirów - wymruczał Malfoy.
Harry obejrzał się. Snape był już w klasie i spoglądał na niego groźnie. Harry błyskawicznie dopadł swojego miejsca i osunął się na krzesło.
*
Harry leżał na kocu i rozkoszował się panującym wokół spokojem.
Z zachwytem patrzył w rozgwieżdżone niebo - było takie piękne. Jego widok wywoływał w nim uczucie szczęścia, zupełnie jak wtedy, gdy grał w quidditcha. Nawet teraz, w nocy, przypominało mu olbrzymi plac zabaw. Błonia były ciche, a ciemność sprawiała, że czuł się bezpiecznie; nikt od niego nic nie chciał, niczego nie oczekiwał.
Odwrócił się i zaczął obserwować Malfoya. Na tle ciemnego nieba widział jego profil. Chłopak wpatrywał się w niebo przyciskając do oczu omniokulary. Od czasu do czasu pochylał się nad pergaminem i robił jakieś notatki. Co jakiś odgarniał opadające mu na oczy kosmyki jasnych włosów i uśmiechał się do Harry`ego.
Malfoy nie sprawiał wrażenia, jakby potrzebował towarzystwa Harry`ego. Wydawało się, że Ślizgon jest samowystarczalny. Przez całe lata radził sobie bez prawdziwych przyjaciół, jeśli nie liczyć Crabbe`a i Goyle'a. Harry`emu zrobiło się przykro, gdy pomyślał, że tak naprawdę jego obecność tutaj jest Malfoyowi całkowicie obojętna.
To było coś nowego dla Harry`ego Pottera. Po raz pierwszy w życiu zależało mu na tym, aby ktoś zwrócił na niego większą uwagę.
Harry uśmiechnął się do swoich myśli, podłożył ręce pod głowę i zapatrzył w niebo.
- Czemu się tak uśmiechasz, Potter? - zapytał Malfoy nieobecnym tonem, jednocześnie zapisując coś na pergaminie.
- Och... nic. Po prostu jestem zadowolony.
Zadowolony. Tak, to było to.
- Bo zamarzasz w środku nocy na błoniach? Niewiele ci trzeba do szczęścia.
Harry delikatnie szturchnął go w ramię.
- Ach, tak. Ty czerpiesz przyjemność z wyżywania się na bezbronnych Ślizgonach. Wiesz, sadyzm nie jest najlepszym sposobem na życie.
- Dla Ślizgonów jest jedynym sposobem na życie - stwierdził Malfoy, nie usiłując nawet zaprzeczyć. - No, ale skąd ty miałbyś o tym wiedzieć, przecież nie jesteś Ślizgonem.
Harry podniósł się i oparł na łokciu.
- Niewiele brakowało, żebym nim był.
Malfoy upuścił omniokulary.
- Co?
Harry poczuł satysfakcję, że w końcu udało mu się przyciągnąć uwagę Malfoya.
- Tiara Przydziału twierdziła, że powinienem być w Slytherinie - przyznał, a potem, mając nadzieję, że Malfoy się nie obrazi, dodał ciszej: - Ale ja nie chciałem.
Malfoy nawet nie zauważył, że Harry starał się być taktowny.
- Ty? - zdumiał się. - Harry Potter? Uosobienie cech idealnego Gryfona? Niemal umieszczony w gnieździe węży! - Roześmiał się diabelsko. - No, to by było coś!
Harry położył się z powrotem i utkwił oczy w migoczących gwiazdach.
- Tak - zgodził się. - To by było coś.
- Och, miałbym tyle okazji i mógłbym wykorzystać tyle sposobów, żeby zamienić twoje życie w piekło - rozpaczał Malfoy. - Przez pięć lat mieszkalibyśmy w tej samej sypialni. Mógłbym cię doprowadzić do szału, pozbawić zdrowych zmysłów.
Harry zamknął oczy. Na twarzy czuł chłód nocy, a jedynymi dźwiękami przerywającymi ciszę, był głos Malfoya i skrobanie pióra na pergaminie.
- Hmm. Więc nie uważasz, że moglibyśmy się zaprzyjaźnić?
- A czy teraz jesteśmy przyjaciółmi?
Harry spojrzał na Malfoya i zamrugał, jakby patrzył w bardzo jasne światło.
W oczach Malfoya nie czaiła się złośliwość, raczej iskierka zaciekawienia. Harry poczuł nagle wielką ulgę.
- Wiem - stwierdził Malfoy głosem pozbawionym wszelkich emocji. - Chciałeś, żebyśmy zostali przyjaciółmi i ja się zgodziłem. Ale czy naprawdę jesteś moim przyjacielem?
Harry usiadł. Bardzo chciał powiedzieć coś szczególnego, ale nie wiedział jak wyrazić swoje uczucia.
W końcu powiedział jedyną rzecz, jaka przyszła mu do głowy:
- Tak.
W napięciu oczekiwał na jakąś reakcję.
- To dobrze - odparł Malfoy, spoglądając w niebo i zamaszyście zaznaczając coś na pergaminie.
Harry czuł się trochę dziwnie. Nadal czekał na jakąś żywszą reakcję Malfoya, na jakieś słowa, które znamionowałyby uczucia Ślizgona.
To była dziwaczna przyjaźń. Tak niepodobna do zażyłości, która łączyła go z Ronem i Hermioną. Tak różna od koleżeńskich stosunków, jakie panowały między nim a Seamusem i Deanem. To było zupełnie inne uczucie, całkiem nowe. Budziło w nim napięcie i niepewność, i było takie... intensywne. Znaczyło więcej, niż relacje z Seamusem i Deanem; sprawiało, że tak łatwo można go było skrzywdzić, a jednak nie niosło ze sobą tego poczucia bezpieczeństwa, które dawali mu Ron i Hermiona.
A teraz leżał tu, w napięciu czekając na coś, czego Malfoy najwyraźniej nie miał zamiaru powiedzieć.
Poczuł niejasne pragnienie, żeby wziąć odwet za niepokój, którego przyczyną był brak odpowiedzi Malfoya.
- Gdybym był w Slytherinie, nie zaprzyjaźniłbym się z Ronem i Hermioną - odezwał się, wypowiadając imiona przyjaciół z rozmyślną emfazą.
- Faktycznie, wieka tragedia - zauważył Malfoy ironicznie.
- Nie rozumiem, dlaczego ty ich tak bardzo nienawidzisz - powiedział Harry.
Malfoy zajęty był wkładaniem książek do torby i nie patrzył na Harry`ego, gdy zaczął mówić. Jego pozbawiona emocji twarz wyrażała jedynie zadumę.
- To nieprawda, że ich nienawidzę. Ale wiesz co sądzę o... no dobrze, osobach pochodzących z mugolskich rodzin. A jeśli chodzi o Weasleyów... - Jego usta skrzywiły się w drwiącym uśmieszku. - Mój ojciec mi o nich opowiadał.
- Weasleyowie to wspaniali ludzie - rozzłościł się Harry i usiadł prosto.
Twarz Malfoya była teraz bardzo blisko, ale Harry nie widział w jego oczach wrogości, a głos chłopaka był obojętny i rzeczowy.
- Ojciec Weasleyów rzucił się na mojego, w księgarni, pamiętasz? Nieważne czy są wrogami czy nie, takie zachowanie jest niewybaczalne. A ich dzieci nie są inne. Te bliźniaki zawsze gwizdały, gdy Tiara przydzielała dzieciaki do Slytherinu. Ludzie mówią, że jestem uprzedzony, ale ja nigdy nie zniżyłbym się do czegoś takiego. A jeśli chodzi o tego twojego ukochanego Weasleya, jest dokładnie taki jak jego bracia. Nie lubi mnie za nazwisko. I z tego samego powodu ja nie lubię jego. Tak to właśnie wygląda, tylko że Weasleyom nikt nie zarzuca przy tym bestialstwa.
- To wcale nie t...
„Słyszałem o nich. Mój tata mówi, że ojciec Malfoya nie wahał się, przechodząc na stronę Sam-Wiesz-Kogo”.
Harry przypomniał sobie, jak Ron prychnął pogardliwie na wieść, że syn Malfoya ma na imię Draco. Najwyraźniej był przekonany, że ma prawo się z niego wyśmiewać, tylko dlatego, że chłopak pochodzi z takiej rodziny.
Jedyną dobrą stroną nieposiadania rodziców było to, że Harry nie przejął automatycznie ich opinii i przekonań.
- Ron jest dobrym człowiekiem - powiedział Harry zmęczonym głosem, układając się na kocu i spoglądając znowu w gwiazdy. - Nie powinieneś oceniać nikogo tylko po tym, jakie nosi nazwisko.
„Cała ich rodzina jest zła”.
- Jemu to powiedz - zadrwił Malfoy.
- Powiem mu - odparł Harry. - I tobie też to będę powtarzał.
Malfoy odepchnął na bok swoją torbę z książkami i wyciągnął się na kocu.
- Och, przestań zrzędzić, Potter. Bo inaczej naślę na ciebie moich sługusów.
- Heh... - zaśmiał się Harry. - Wcale się ciebie nie boję.
- Oczywiście. Harry Potter niczego się nie boi - drażnił Malfoy.
- Zamknij się!
- Nieustraszony Potter. Wygląda na to, że jesteś jedyną osoba w całej szkole, która ani na moment nie poddaje się panice.
- Dlaczego miałbym panikować?
- Chłopiec, Który Zapomniał O Całym Świecie. Od roku znikają ludzie. Do tej pory Hogwart był swego rodzaju azylem, a teraz uczniowie znikają i to pod samym nosem Dumbledore`a. Teraz nasza szkoła nie jest bezpieczniejszym miejscem niż błonia i wszyscy wiemy, że jest wśród nas ktoś, kto pomaga Sam-Wiesz-Komu. Czy ty się nigdy nie boisz?
- Nie zauważyłem, żebyś ty siedział z głową pod kocem i trząsł się ze strachu.
- To dlatego, że mam nerwy ze stali - oznajmił Malfoy dumnie. - Potter! Ty draniu! Masz poduszkę?!
- Nie, zwinąłem swój płaszcz. Widzisz, ja noszę płaszcz. I sweter. Bo jest luty i jest bardzo zimno, a ja nie jestem idiotą.
- Śmiesz nazywać mnie idiotą? Jutro rano spotkasz się z moimi prawnikami!
Malfoy usiłował wyszarpać mu płaszcz spod głowy, ale udało mu się wyrwać tylko mały kawałek.
- Dobra - powiedział w końcu łaskawie. - Posuń się trochę.
Harry poczuł, że miękkie kosmyki łaskotają go u ucho i posunął się, żeby zrobić Malfoyowi więcej miejsca. Niebo nad nim było czyste, a obok słyszał spokojny, regularny oddech Malfoya.
- Boisz się czasem? - zapytał Harry nagle.
- Hm? Oczywiście że tak, Potter. Nie jestem cholernym bohaterskim Gryfonem. Pamiętasz jak rzuciłeś na mnie swojego głupiego patronusa na trzecim roku? To było straszne. Leciał prosto na mnie.
Harry zaśmiał się miękko.
Prawda. Malfoy, Goyle i Flint przebrani za dementorów.
- Nie wiedziałem, że biegł wprost na ciebie.
- Cóż, tak było.
- W pewnym sensie to dla mnie komplement - stwierdził Harry. - Nawet w tym idiotycznym kostiumie byłeś godnym przeciwnikiem.
- Jeśli oznaką godności ma być fakt pokonania przez fantomowego jelenia, to wolę być niegodny.
- Och, nie narzekaj.
Oczywiście proszenie Draco, żeby nie narzekał, było równie bezcelowe jak proszenie nieba, żeby zmieniło kolor na żółty, a...
Draco.
Harry zdał sobie sprawę, że bardzo łatwo przyszło mu nazwanie w myślach Malfoya po imieniu. A przecież kilka tygodni wcześniej wydawałoby mu się to... kompletnie absurdalne. A teraz, cóż... przecież miał na imię Draco prawda? Tak właśnie myślał, gdy na niego patrzył. To przecież zupełnie naturalne.
Co nie oznacza, że Harry miał zamiar tak do niego mówić. Nic z tych rzeczy.
- Wcale nie narzekam. - Chwila ciszy. - Zimno - poskarżył się Draco. - Powinniśmy wracać.
- Umhmmm. - Na błoniach było tak spokojnie. - Za minutkę.
*Następnego ranka Harry obudził się zmarznięty i połamany. Ziewnął, mrużąc oczy przed słonecznym blaskiem, obrócił się i znalazł się nosem w nos z Draco.
Ugryzł się w język, błyskawicznie przeturlał się na drugi koniec koca i usiadł prosto.
- Malfoy! Obudź się! Spaliśmy tu całą noc!
Draco wymamrotał coś niewyraźnie i ukrył twarz w płaszczu Harry`ego. Leżał zwinięty na kocu, z mocno zaciśniętymi powiekami i włosami zakrywającymi twarz. Przedstawiał sobą całkowicie niedorzeczny widok.
- Malfoy!
Harry chwycił go za ramię i potrząsnął gwałtownie.
- Zostaw mnie w spokoju - wymruczał Draco zduszonym głosem.
- Wstawaj, Malfoy!
Draco uchylił powieki. Zaraz potem jego oczy otworzyły się bardzo szeroko.
- Potter, co... och! O nie. Och, powiedz mi proszę, że nie spałem na błoniach! Och, to takie strasznie plebejskie!
- Tak, to przerażające. Też mnie to martwi - powiedział Harry, przewracając oczami. - Znacznie osłabi to moją pozycję towarzyską. Przecież tam muszą umierać ze zdenerwowania!
- Nie w moim domu - odparł Draco stanowczo. - Pomyślą, że z kimś spałem. Uh, moje ubranie! Wygląda fatalnie! Potter, czy mówiłem ci ostatnio, jak bardzo cię nienawidzę?
Harry podniósł się i zaczął otrzepywać spodnie. Potem wyciągnął rękę, żeby pomóc Malfoyowi wstać.
Draco oparł się na łokciach i spojrzał na niego surowo.
- Gardzę tobą.
- Oczywiście, Malfoy.
Draco chwycił go za rękę, wstał i zaczął przypatrywać się, jak Harry składa koc. Oczywiście nie zaoferował pomocy.
- Możesz ponieść moją torbę - zaproponował rozkazującym tonem.
- Już lecę... - odparł Harry spokojnie.
Draco podniósł torbę.
- Nie cierpię cię. Brzydzę się tobą. Hmm...
- Gardzę to dobre słowo - podsunął mu Harry.
- Dzięki Potter. Gardzę tobą tak bardzo, że nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić.
- Och, daj spokój i chodź na śniadanie.
*
Harry musiał wspiąć się na wyżyny perswazji, zanim zdołał przekonać Draco, że powinni iść na śniadanie. Ślizgon wydawał się myśleć tylko o tym, żeby jak najszybciej dopaść szczotki do włosów i lusterka.
- Nie bądź próżny, Malfoy. Nie możesz opuścić następnego śniadania. Zbyt często nie pojawiasz się na posiłkach.
- Nie jesteś moją niańką Potter. Będę opuszczał tyle posiłków, ile zechcę.
- Poniosę ci torbę.
Milczenie.
- Jak daleko?
Kiedy Harry wchodził do Wielkiej Sali, niósł ze sobą torbę Malfoya i wszystkie inne rzeczy. Natychmiast po wejściu do Sali, Draco skierował się do stołu Slytherinu, opadł na krzesło i bardzo głośno zażądał kawy.
Tak na wszelki wypadek, gdyby jeszcze nie wszyscy zwrócili na nich uwagę.
Ron i Hermiona przywitali Harry`ego histerycznymi okrzykami ulgi i zaczęli mu czynić wyrzuty. Ron najwyraźniej był przekonany, że Harry spędził tę noc z dziewczyną. Hermiona nie powiedziała co myślała na temat nieobecności Harry`ego.
Oboje byli przerażeni, gdy dowiedzieli się prawdy.
- Na błoniach! Harry, to niebezpieczne...
- Z Malfoyem! Harry... bleee...
Harry spojrzał w kierunku stołu Ślizgonów, gdzie sytuacja wyglądała podobnie. Draco wtulił twarz w ramię Pansy, wyraźnie odmawiając odpowiedzi na jakiekolwiek pytania. Pansy spoglądała na jego głowę z niemal matczyną troską, a Blaise uspokajająco położył mu dłoń na ramieniu.
Hermiona dotknęła delikatnie ręki Harry`ego. Chłopak zamrugał i zaskoczony odwrócił się do niej.
- Nie będę ci robiła wykładów Harry. Wygląda na to, że jesteś zły i zmęczony. Ale naprawdę, powinieneś bardziej uważać.
- Przepraszam, nie chciałem was zmartwić... - odparł Harry. - I nie jestem zły!
*
W piątek Draco nie przyszedł nad jezioro.
Harry bardzo się zaniepokoił. Od poniedziałku Draco wydawał się rozumieć, że jeśli nie ma zamiaru przyjść na spotkanie, powinien o tym Harry`ego uprzedzić. Harry przejął się tym bardziej, że sam od tygodni przychodził nad jezioro każdego dnia.
I... niepokoiło go to, że tak bardzo się tym przejmował. Dlatego, że do cholery, chciał zobaczyć się z Draco - przyznanie się do tego było zupełnie w porządku.
Przecież byli przyjaciółmi. Powiedział to i teraz wiedział już, że to prawda.
Ale przecież Draco dał mu hasło do dormitoriów Slytherinu. I powiedział, że Harry może przychodzić, kiedy tylko zechce.
Harry był zniesmaczony, gdy zorientował się, że właśnie w tej chwili targuje się z samym sobą o przyjemność zobaczenia się z Draco.
Nie użyję hasła, ale mogę zapukać i zapytać, czy on tam jest. To nie będzie pogwałcenie prywatności. Jeśli nie robi nic ważnego, na pewno wyjdzie. Może nawet chce, żebym do niego przyszedł. Lubi wystawiać ludzi na próby. Lubi mnie wystawiać na próby.
Tak, pomyślał. Pójdę do dormitoriów Slytherinu.
Harry rozejrzał się i był bardzo zdumiony, bo właściwie znajdował się już przy wejściu do zamku.
*
Gdy tylko otworzyły się drzwi, Harry zorientował się, że w pokoju wspólnym Śligonów dzieje się coś niezwykłego. W pomieszczeniu panował ruch i hałas, a dziewczyna, która mu otworzyła, ubrana była w mocno wydekoltowaną szatę.
Harry skromnie odwrócił wzrok od jej wyeksponowanego biustu i zapytał, czy mógłby zobaczyć się z Malfoyem. Następnym dowodem na to, że dzieje się tu coś dziwnego był fakt, że dziewczyna zamrugała tylko i szybko odeszła w głąb pokoju.
Dlaczego miała takie rozszerzone źrenice? Ktoś powinien dokładniej przyjrzeć się tym Ślizgonom.
Blaise Zabini ma na sobie skórzane spodnie?
To po prostu niedopuszczalne!
Och, dobrze, idzie Draco.
Harry zamrugał.
Draco przytrzymał się ręką framugi i spojrzał pytająco na Harry`ego.
Ślizgon ubrany był w czarne dżinsy i dość obcisłą grafitową koszulkę. Jego włosy sprawiały wrażenie tak jedwabiście miękkich, jakby przez ostatnich parę godzin zajmował się tylko nimi.
- Um... - wykrztusił Harry. - Cześć.
- Cześć - odparł Draco trochę rozbawiony. - Byłeś w okolicy i wpadłeś prawda? Przysięgam, nie zamierzamy składać dziewicy w ofierze.
- Co tu się dzieje?
- Zwykłe wyjście do pubu. Wiesz, do Trzech Mioteł. Jak co miesiąc, idą wszyscy starsi Ślizgoni. Myślałem, że wiesz? - Draco był nieco zdziwiony.
- Nie...
- No trudno - Draco wzruszył ramionami. - Poprosiłbym, żebyś się do nas przyłączył, ale pamiętam jak fatalnie tańczysz. Poza tym, zjedliby cię żywcem.
- Och... tak. Baw się dobrze.
- To właśnie zamierzam robić. Na razie Potter.
- Eee... Do jutra.
Harry był bardzo rozczarowany, kiedy wychodził z lochów.
*
- A tak, sławetne ślizgońskie orgietki - powiedziała Hermiona wyniośle. - Pod płaszczykiem spotkań integracyjnych upijają się i obmacują.
Najwidoczniej wiedzieli o tym wszyscy, oprócz Harry`ego.
Typowe.
- No, Harry, nie przejmuj się tak - pocieszyła go Hermiona. - Zawsze możesz wykorzystać dzisiejszy wieczór na powtórkę do OWUTEMów.
Ron siedział przy stole ze znudzoną miną i przyglądał się jak Hermiona robi kolorowe tablice poglądowe, mające pomóc im przy nauce do egzaminów. Ginny zaglądała bratu przez ramię, z miną osoby, którą OWUTEMy czekają na szczęście dopiero za ponad rok.
Kiedy Hermiona nie patrzyła, Ron zwrócił się do Harry`ego i bezgłośnie poruszył ustami. „Uciekaj! Ratuj się!”
- O niczym innym nie marzę - powiedział ponuro Harry, a potem dodał ostrzej: - I wcale się nie przejmuję.
Hermiona wyglądała przez chwilę jakby chciała skomentować tę deklarację, ale w końcu zacisnęła usta i zachowała taktowne milczenie.
- To miłe, że dzisiaj z nami zostajesz - powiedziała Ginny stłumionym głosem, upuszczając przy tym pióro i czerwieniąc się okropnie.
- Dzięki, Ginny - powiedział Harry, trochę poruszony. Ginny zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Odsuń się przynajmniej trochę od ognia - nalegała Hermiona. - Siedzisz tam już kilka godzin. Usmażysz się.
- Moglibyśmy iść na boisko i zrobić kilka rundek - zaproponował Ron z nadzieją.
- Ron, masz zaległe zadanie z zielarstwa - przypomniała Hermiona, groźnie na niego patrząc. - Jeśli nie zaczniesz go pisać, przywiążę cię krawatem do krzesła.
- Bardzo perwersyjne, Granger. Kto by pomyślał, że masz takie preferencje.
Na dźwięk tego drwiącego głosu, głowa Harry`ego podskoczyła.
Draco opierał się swobodnie o ścianę obok otwartego wejścia do pokoju wspólnego Gryffindoru. Włosy Ślizgona były w lekkim nieładzie i miał trochę zarumienioną twarz. Nadal ubrany był w wyjściowe szaty. Przyglądał się obecnym ze zwykłym spokojem.
- Malfoy - powiedział Harry i zaskoczony stwierdził, że w jego głosie pobrzmiewa bardzo wyraźna radość.
Draco przechylił głowę i spojrzał na niego.
- Impreza była beznadziejna - wyjaśnił. - Nudziłem się. Przyszedłem zapytać, czy nadal masz ochotę coś robić.
Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Pewnie... oczywiście. Już idę.
*
Draco zdecydowanie odmówił wyjścia na zewnątrz. Stwierdził, że nie jest odpowiednio ubrany.
- Mógłbym się przeziębić - powiedział, patrząc na Harry`ego z wyrzutem. - To cud, że nie umarłem po tej nocy spędzonej na błoniach. Wiesz, że jestem delikatny.
Harry przypomniał sobie jak ten „delikatny” chłopiec miotał w kolegów ciężkimi kulami, ale powstrzymał się od komentarza.
- Nie - zdecydował Draco. - Pójdziemy do mnie. O tej porze w dormitoriach nie będzie zbyt wielu Ślizgonów.
Gdy dotarli na miejsce, Harry był zszokowany.
- Ależ tu jest miło! Mówisz, że każdy prefekt Ślizgonów ma taki pokój?
Pokój naprawdę był przytulny. Urządzony oczywiście w kolorach ślizgońskiej zieleni. Znajdowało się w nim biurko, kominek i...
- Masz dwie szafy! To niesamowite!
Draco zmarszczył brwi.
- Wiem. Mówiłem Snape`owi, że nie powinien wymagać ode mnie, żebym zmieścił wszystko w dwóch. Powinienem mieć co najmniej trzy, ale czy mnie posłuchał? Ten człowiek ma serce z kamienia.
Harry opadł na fotel naprzeciwko Draco i spojrzał na chłopaka niedowierzająco.
- Nie potrzebujesz trzech szaf. Nikt tylu nie potrzebuje.
- A co ty możesz o tym wiedzieć? Ty odzieżowa katastrofo - skrzywił się Draco.
- Wiem coś na ten temat. Dzięki tobie nie potrzebuję nawet jednej szafy.
- Przestań przynudzać, Potter - Draco przeciągnął się. - Mówiłem ci przecież, że pójdziemy do Hogsmeade i powiem ci co masz kupić.
- Nie będziesz mi mówił co mam sobie kupić.
Draco wydął wargi.
- Jak sobie życzysz.
- Ale możemy jutro iść do Hogsmeade, jeśli chcesz - Harry starał się, aby jego głos brzmiał obojętnie.
Wyraz twarzy Draco stwardniał nagle. Chłopak nie wydawał się już tak rozluźniony.
- Nie mogę. Jutro muszę spotkać się z matką. Wiesz, próba integracji rodzinki - powiedział chłodno.
- Ach.
Harry przełknął ślinę, powstrzymując się przez zapytaniem Draco, czy wszystko w porządku. Ślizgon zapewne nie doceniłby takiej troski. Poza tym, Harry starał się stłumić uczucie rozczarowania.
I wtedy Draco, jak to było w jego zwyczaju, znowu go zaskoczył.
- Możesz iść z nami, jeśli chcesz - zaproponował zdawkowo.
Harry zawahał się. Przypomniał sobie kobietę o aroganckiej, wyniosłej minie, która w dodatku była wdową po Lucjuszu Malfoyu. Nie miał ochoty spotkać się znowu z Narcyzą Malfoy.
Ale z drugiej strony, nie miał nic innego do roboty... A wizja spędzenia dnia bez Draco, zdecydowanie mu się nie podobała.
- Dobrze - zgodził się niepewnie.
Przez twarz Draco przemknął cień uśmiechu. Chłopak rozparł się wygodnie w fotelu i zaproponował grę w karty.
W ten właśnie sposób Harry znalazł się w Hogsmeade, wlokąc się z zakłopotaniem za Draco, który szedł na spotkanie stojącej na placu kobiety.
Była niższa, niż Harry pamiętał.
- Witaj - zwrócił się do niej Draco. - Przyprowadziłem przyjaciela, o którym ci wspominałem.
Narcyza Malfoy spojrzała na Harry`ego i zamrugała.
- To Harry Potter - powiedziała martwym głosem.
- Jesteś bardzo spostrzegawcza - zauważył Draco spokojnie.
Narcyza uśmiechnęła się i wyciągnęła do zdumionego Harry`ego rękę.
- Czy to oznacza, że obejdzie się bez części czwartej, odcinka siódmego wykładu „Dlaczego tak nienawidzę tego drania, Pottera”? Co za szkoda. Uważam, że to pasjonujące.
Draco był chyba bardziej podobny do ojca. Narcyza miała ciemniejsze włosy, w kolorze złota, oczy w odcieniu chłodnego błękitu i lekko opaloną skórę.
Jednak posiadała te same, subtelne rysy twarzy, a gdy mówiła, mimika i tak charakterystyczny dla Draco uśmiech, sprawiały, że ich podobieństwo stawało się bardziej widoczne.
Harry szybko zorientował się, co Draco miał na myśli mówiąc o matce. Jej spojrzenie było zimne, a sposób, w jaki traktowała syna, łaskawy i pełen dystansu. Tak samo zwracała się do Harry`ego. A jednak...
- Bardzo mi miło - powiedział Harry, zastanawiając się czy tkwi w tym choć odrobina prawdy.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedziała Narcyza sucho. - Wydaje się, że umiesz przynajmniej skonstruować poprawnie zdanie, w przeciwieństwie do tych biedaków, Vincenta i Gregory`ego.
- Matko!
Najwyraźniej był to ulubiony temat pani Malfoy.
- Draco nie najlepiej dobiera sobie przyjaciół - kontynuowała. - Oczywiście, w tym przypadku uczynił wyjątek. Ta Pansy patrzy na mnie jak matka, której syn przyprowadził do domu dziewczynę o podejrzanej reputacji, a ten Blaise próbuje uwieść przynajmniej jedno z nas.
Harry zaczął podejrzewać, że skłonność do szokujących wyznań jest w rodzinie Malfoyów dziedziczna.
- No, chłopcy - zakończyła. - Gdzie chcecie iść? Jestem do waszej dyspozycji.
Draco zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. Harry na wszelki wypadek cofnął się trochę.
- Zobacz jak on wygląda. Nie możemy się z nim pokazać publicznie - oznajmił Draco.
*
Najbardziej ekskluzywnym sklepem tekstylnym w Hogsmeade, była „Szafa Szat”. Była świetnie zaopatrzona i posiadała taki wybór towarów, żeby sprostać potrzebom nawet najbardziej wymagających czarodziejów. Harry zauważył, że gdy Malfoyowie weszli do środka, personel powitał ich spojrzeniami pełnymi obawy. Draco przyjął ten rodzaj zainteresowania obojętnie, tak jakby była to rzecz najnormalniejsza w świecie i absolutnie oczywista. Narcyza uśmiechnęła się lekko i przeszła w głąb sali.
Kiedy Draco zaczął przekopywać stosy ubrań i przy okazji narzekać głośno, Harry zaczął żałować, że nie ma przy sobie peleryny niewidki.
- Fatalne zaopatrzenie. Och nie, w tym wyglądałbyś jeszcze gorzej. Zabierzecie ode mnie to żółte paskudztwo i lepiej, żeby moje oczy nigdy więcej tego nie zobaczyły.
Narcyza posłała Harry`emu spokojny uśmiech wyrozumiałej gospodyni całego przybytku.
- Draco zawsze przywiązywał olbrzymią wagę do strojów. Bardzo mnie to martwiło, gdy był młodszy.
Harry starał się podtrzymać grzecznościową konwersację.
- Przestała się pani martwić, gdy zaczął na podwórku ciągnąć dziewczęta za warkocze?
Narcyza zamyśliła się na moment.
- Nie przypominam sobie, żeby Draco ciągnął dziewczęta za warkocze. Pamiętam za to, że bił dzieci do nieprzytomności wiaderkiem i łopatką. Nigdy nie rozwiązywał problemów za pomocą półśrodków.
- Byłem uroczym dzieckiem - wtrącił się Draco. - Wszyscy się mną zachwycali. Jaki grzeczny. Nad wiek rozwinięty. I śliczny oczywiście - popchnął w stronę Harry`ego stertę ubrań. - Na początek przymierz to.
- Każdy jego guwerner rezygnował po kilku tygodniach - wymruczała Narcyza tonem, jakby raczej mówiła o cudzym dziecku, a nie o tym, które sama urodziła. Wskazała Harry`emu przebieralnię. - Mówili, że jest apodyktycznym, małym potworem. W dodatku gryzł.
Harry z wahaniem wszedł do przebieralni. Po pierwsze, nie był przyzwyczajony do przymierzania ubrań w sklepie. A poza tym Draco wrzucał do przebieralni coraz to nowe sztuki odzieży. A to co wrzucał było...
- Malfoy, te dżinsy to nie mój rozmiar.
- Zaufaj mi Potter.
- W życiu!
- Potter, nie chcesz się podobać dziewczynom?
- Ja... co? - Harry zamilkł na moment. - Myślisz, że dzięki temu im się spodobam?
- Cóż, nie sądzę - odparł Draco szczerze. - Ale nie możemy przez cały czas wielosokować cię we mnie, więc to musi wystarczyć.
W końcu deszcz ubrań przestał spadać Harry`emu na głowę. Ucichły też obelgi, które Draco miotał pod adresem obsługi oraz jego narzekania na zaopatrzenie sklepu. Harry pozostał sam z problemem wciśnięcia się w te głupie ubrania.
- Potter, nie umiesz się nawet ubrać? - krzyknął Draco. - Pospiesz się, albo wejdę tam i ci pomogę.
Harry nie sądził, że człowiek może ubierać się tak szybko. Kiedy wyszedł, nie był przekonany czy ta cała sprawa z kupowaniem ubrań, była dobrym pomysłem.
- Bardzo ładnie - pochwaliła Narcyza.
Draco zmarszczył brwi.
- Niemal znośnie, Potter. Następne!
Zmusił Harry`ego do przymierzenia każdego ubrania, które mu wybrał. Potem, jakby dla ukoronowania całej tej poniżającej sytuacji, zmusił go, by wszystkie je kupił.
*
Słońce już zachodziło, kiedy Harry spacerował z Narcyzą po molo na jeziorze koło Hogsmeade. Harry był wykończony, niósł w rękach ciężkie pakunki i... czuł się szczęśliwy. Draco gdzieś zniknął.
- Przypuszczam, że ta dziwna przyjaźń zaczęła się od tego incydentu na Turnieju Trójmagicznym? - zapytała nagle Narcyza.
Także jeśli chodzi o takt, Draco nie mógłby się wyprzeć swojej matki.
- Eeee... Tak - odparł Harry.
- Nie zaczynaj go przesłuchiwać - zadrwił Draco pojawiając się nie widomo skąd. W ręce trzymał lizaka o smaku krwi.
- Skąd to masz? - spytał podejrzliwie Harry.
- Sprawdzałem coś.
- Co sprawdzałeś?
Draco uśmiechnął się promiennie.
- Co się stanie jak się zabierze dziecku lizaka.
- Draco!
- Malfoy!
- Uspokójcie się - powiedział Draco lekceważąco, machając ręką w stronę końca molo, gdzie stał kram ze słodyczami. - Powiedziałem to tylko, żeby uzyskać dramatyczny efekt. Hej, mam pomysł!
Draco obszedł ich i uśmiechając się oparł o barierkę.
- Powinniście się pobrać - zasugerował. - Moglibyście połączyć wysiłki, żeby wychować mnie na przyzwoitego człowieka. No Potter, jesteś w końcu bohaterem, lubisz beznadziejne zadania.
- Nie aż tak beznadziejne.
Narcyza i Draco roześmiali się.
- Chyba największy ciężar wychowywania ciebie spadł na skrzaty domowe - podsumowała Narcyza lekko.
Draco przestał się uśmiechać.
- Tak - przyznał chłodno. - Pamiętam.
Przelazł przez barierkę i usiłował wejść pod molo.
Narcyza przystanęła i zaczęła przyglądać się synowi. Harry dostrzegł, że w jej spojrzeniu czai się chłód.
- Nie byłam typem opiekuńczej matki - powiedziała. - Dzieci mnie nigdy nie interesowały.
Harry milczał, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- A jeśli nawet, to zniechęcił mnie do tego Lucjusz. Nie chciał, żeby jego syn wyrósł na słabego człowieka - głos Narcyzy pozbawiony był jakichkolwiek emocji. - Właściwie wystarczyłoby, żeby Draco był podobny do któregoś z nas. Ale on był zawsze trochę za bardzo... żywiołowy. Zbyt emocjonalny. I nigdy nie potrafił dobrze ukryć swoich uczuć.
Harry osobiście uważał, że Draco był bardzo utalentowany w tym kierunku. Ale do tej pory pamiętał chłodny głos Lucjusza Malfoya, który mówił synowi, że niezbyt mądrze jest okazywać niechęć Harry`emu Potterowi. Draco nigdy nie wziął sobie tej rady do serca.
Harry zdał sobie też sprawę z różnicy w uśmiechu Narcyzy i Draco. W uśmiechu chłopaka zawsze czaił się cień ciepła, pasji, których nie posiadała jego matka.
Biorąc pod uwagę otoczenie, w jakim się wychował, Draco mógł wydawać się osobą bardzo afektywną.
- Lucjusz bardzo starał się z tym walczyć - rozważała Narcyza. - To oczywiście powodowało odwrotny skutek. Zapewne zauważyłeś, że Draco niechętnie poddaje się czyjeś woli.
Harry wymamrotał grzeczniejszą wersję stwierdzenia „To się rzuca w oczy”.
- A teraz... Lucjusz nie żyje i oboje czujemy się opuszczeni, a Draco... cóż. Kochał go - stwierdziła. - A ja nadal pozwalam mu go kochać. Tak jest prościej.
Harry spojrzał na Draco.
- On panią kocha - rzekł impulsywnie. - Jestem o tym przekonany.
Skrzywiona mina Narcyzy przypomniała mu moment, gdy podobny wyraz twarzy widział u Draco.
- Biedny Harry - powiedziała kobieta cicho. - Zaniepokojona matka obarcza cię swoimi problemami. To raczej mało dla ciebie zabawne.
- Nie przeszkadza mi to - wymamrotał Harry.
- Zimno tu! - krzyknął Draco stojąc na poręczy. - Kiedy kolacja?
Ton jego głosu był władczy i rozkazujący. Harry do tej pory myślał, że Draco mówi w ten sposób, ponieważ zawsze dostawał to, czego chciał. Teraz zaczął się zastanawiać, czy udawanie nie liczącego się z niczyim zdaniem, rozpieszczonego dziecka, nie było jedynym sposobem na to, aby chłopak mógł wyegzekwować cokolwiek.
- A kiedy chcesz, Draco? - zapytał go matka.
- Natychmiast. - Draco przerwał na chwilę żeby się zastanowić. - I gorącą czekoladę.
Harry otrząsnął się z ponurych rozważań. Zastąpiło je to rozbawienie i niedowierzanie, które pojawiały się zawsze, gdy był w towarzystwie Draco.
Narcyza dotknęła ramienia Harry`ego.
- Cieszę się, że zaprzyjaźniłeś się z Draco - powiedziała. - Bardzo tego pragnął.
Harry spoglądał na chłopca, który odgarniał włosy tak, że rozwiewały się i same układały na wietrze. Stwierdził, że Draco odziedziczył budowę po matce - miał tak samo szczupłe nadgarstki, podobny układ twarzy i długą szyję.
Ujrzał także nieposkromioną ciekawość świata błyszczącą w oczach, w których odbijały się teraz srebrzyste refleksy jasnego nieba.
- Przepraszam? - zapytał Harry, trochę roztargniony. - Co pani mówiła?
- Nic takiego - odparła Narcyza.
* Sami „Powiedz mi”
** Vici (łac.) - zwyciężyłem.