Światło pod wodą
Rozdział pierwszy
Chcę Odnaleźć Siebie Każdego Dnia
Choćby zaraz
Która droga poprowadzi mnie dziś
Choć odpowiedzi brak
Na ulicach życia odnaleźć chcę
Siebie sam
By uwierzyć, że w labiryncie życia
Znajdę miejsce gdzie ja - jestem sobą
Chcę choćby zaraz
Która droga poprowadzi mnie znów
Choć odpowiedzi brak...*
Pogrążając się w wodzie, Harry rozmyślał o sobie. Albo... raczej nie o sobie.
Myślał o osobie, której odbicie widział w oczach innych.
Harry Potter.
Chłopiec, Który Przeżył.
Chłopiec, który pokonał Czarnego Pana.
Chłopiec, którego zwycięstwo okazało się porażką, bo nie potrafił zapobiec jego odrodzeniu. Ponieważ to on właśnie był źródłem życiodajnej siły, dzięki której potwór narodził się na nowo, potężniejszy niż kiedykolwiek.
Chłopiec, którego czczono pomimo że nie potrafił nawet ocalić swojego szkolnego kolegi.
Zwykłe, bezradne dziecko, ścigane przez Voldemorta, nie mające nikogo, kto by się o nie troszczył.
Harry Potter - Chłopiec, Który Zawiódł.
Ten, dla którego wszyscy byli tacy mili. Ten, którego wszyscy tak żałowali.
Tak jakby... przez cztery lata był głównym bohaterem opowieści, a potem nagle stał się w niej epizodyczną postacią; nieistotnym utrapieniem w obliczu posępnego widma wojny, toczącej się za murami Hogwartu.
Kiedy przechodził korytarzami, na zmęczonych, pełnych napięcia twarzach osób, które mijał, pojawiał się wymuszony uśmiech. Niemal słyszał ich myśli - biedny, skrzywdzony Harry, nie możemy pozwolić, aby Harry czuł się źle...
Tak, jakby nadal był dzieckiem.
Przez ostatnie trzy lata każdy próbował robić wszystko, aby Harry Czuł Się Lepiej.
Nie ma rzeczy bardziej okrutnej i bezwzględnej niż litość. To uczucie, jakim obdarza się kogoś słabego, kiedy nie starcza już sił na pogardę. Uczucie, które nie ma nic wspólnego z miłością.
Ścigany współczującymi spojrzeniami, przemykał się pod ścianami, aby usiąść w najdalszym kącie klasy, lub by wślizgnąć się do łóżka i ukryć pod kocami.
Chciał uciec od tych wszystkich walentynek, które były imitacjami hołdu złożonego mu przez Ginny Weasley na drugim roku. Od meczów quidditcha, w których Krukoni i Puchoni przegrywali, by Harry Potter mógł upajać się wspaniałymi zwycięstwami.
Harry prawie się już z tym pogodził. Skoro chcą coś dla niego robić, to po co ich powstrzymywać? I tak nie dało się tego uniknąć, a walka z tym była z góry przegrana.
A teraz jeszcze to.
Ostateczne upokorzenie, ostatni obraźliwy gest w stronę żałosnej, skrzywdzonej istoty.
Kolejny Turniej Trójmagiczy, trzy lata po tamtym.
Pozwólmy Harry`emu to załatwić, pozwólmy Harry`emu wygrać, pozwólmy mu przekonać się, że nic złego się nie zdarzyło; potem będziemy mogli klaskać, a chłopiec sierota będzie szczęśliwy. Czyż to nie będzie przyjemne?
Niemal rzucił im to w te współczujące twarze. Ale jednak zrezygnował, jak zwykle zresztą.
Jeśli taka była cena, jeśli chcieli przekonać się, czy odzyskał już równowagę po zmartwychwstaniu Voldemorta, i czy mogą nareszcie zająć się swoim życiem... niech tak będzie.
Harry kochał niektórych z nich. Chciał, żeby byli zadowoleni.
Zwyciężył smoka. Przyjął zaproszenie na bal od Parvati Patil i tańczył z nią, dopóki nie oddaliła się do swojego chłopaka, Deana Thomasa. (Potem wypił trochę wody, którą Seamus Finnigan zamienił w rum. Tylko tyle, aby ogarnęło go litościwe zobojętnienie, ale nie na tyle, żeby ktokolwiek zaczął się o niego martwić.)
Harry pamiętał ten bal bardzo wyraźnie.
W rzęsiście oświetlonej, dusznej sali, starał się uśmiechać do każdego, kto przechodził obok. Bardzo szybko poczuł się oszołomiony i zrobiło mu się niedobrze. Hagrid i jego żona, Dumbledore oraz Hermiona i Ron rzucali w jego stronę niewymuszone uśmiechy.
I nagle wszystko zaczęło wirować. Roziskrzone światła lamp mieszały się z barwnymi refleksami włosów, sukien i biżuterii. Całość przypominała feeryczny obraz, z którego spływała farba. Kolory przenikały się i migotały.
Postacie tańczących Hermiony i Rona zamieniły się w jedną rozmazaną plamę. Błękit oczu Dumbledore`a zlewał się z niebem zaczarowanego sufitu wielkiej Sali. Czerń włosów Padmy Patil tworzyła kontrastową abstrakcję z niemal białą czupryną Malfoya, który systematycznie upijał się przy stole Slytherinu.
To był koszmar. Przytłoczony narastającym uczuciem rozpaczy, Harry ukrył głowę w ramionach i udawał, że jest po prostu zmęczony.
W porównaniu do balu, drugie zadanie wydawało się być błahostką.
Udał się do łazienki prefektów, tym razem legalnie, ponieważ był prefektem (bo czyż biedny, kochany Harry mógłby nim nie być?). Rozwiązał swoją zagadkę.
Skrzeloziele leżało na jego poduszce, starannie ułożone przez wiernego Zgredka. Skrzat nadal udawał przywiązanie, które zapewne dawno już stopniało.
Merlinie... Był tak wdzięczny tej chłodnej wodzie; mętna zieleń otaczała go i pochłaniała, kryjąc przed wzrokiem innych. Niemal pragnął pozostać tu na zawsze.
A jeśli bym został? pomyślał nagle. Wiedział, że efekt działania skrzeloziela można usunąć zaklęciem. Mógłby tak zapadać się w dół, na samo dno, aż jego płuca rozsadziłaby potrzeba nabrania oddechu. A potem nie byłoby już nic, poza ciszą i otaczającą go chłonną kąpielą wody.
Ale jak czuliby się inni...? Udowodniłby im, że mieli rację... Okazałby się tym słabym dzieckiem, za które go uważali. Dzieckiem, które nie potrafi stawić czoła rzeczywistości.
Harry nie był typem człowieka, który wybierał najłatwiejsze wyjście z sytuacji. Nawet teraz mógł walczyć. Nawet teraz, chciał walczyć.
Więc... powinien teraz poszukać Rona, znaleźć go i czekać, aż uwolnią wszystkich zakładników, a potem zdobyć punkty w nagrodę za swoją rycerskość.
Znaleźć Rona.
Harry płynął, rozkoszując się kojącym ruchem wody opływającej jego zmęczone ciało. Mijał obojętnie wszystkie niebezpieczeństwa, które nie mogły mu zagrozić.
W końcu odnalazł siedzibę trytonów - miejsce, gdzie przebywali zakładnicy. Uważnie przeszukiwał wzrokiem przestrzeń, starając się dostrzec intensywną czerwień włosów Rona.
I wtedy coś sięgnęło w głąb jego piersi i chwyciło za serce, a jego świadomość została gwałtownie przeniesiona do innego, znacznie bardziej realnego i przerażającego świata.
Przerażony i zrozpaczony wbijał wzrok w obce twarze zakładników. Czuł, jakby skrzeloziele przestało działać, jakby nagle zaczął tonąć. Opanowało go przemożne pragnienie zaczerpnięcia tchu. Zamknął oczy, nie chcąc oglądać tego widoku.
Nie mógł jednak powstrzymać się od ponownego ich otwarcia.
Tuż przed nim, w ponurych, szmaragdowych odmętach jeziora, które nadawały jego twarzy wygląd maski z kolorowego szkła, stał Draco Malfoy.
*
Harry wpadł w panikę. Zupełnie zapomniał o skrzelozielu i przekonany, że tonie, zaczął się krztusić.
Nie mógł oddychać.
W końcu zdał sobie sprawę, że jest w szoku.
Dławiąc się, niezgrabnie przekręcił się w wodzie i desperacko usiłował włożyć głowę pomiędzy kolana. Słyszał, że to dobry sposób na... na ...
Och, co to ma znaczyć?
Malfoy nie chciał zniknąć. Nadal był przywiązany do skały, a jego włosy kreśliły srebrne gryzmoły w zielonej toni. Zupełnie jakby jezioro burzyło się, przetrzymując w sobie ślizgońskiego zakładnika.
Czy to jakiś żart? Nie, Dumbledore zabiłby Malfoya, gdyby ten spróbował zrobić coś takiego. To musi być jakaś pomyłka, zdecydował Harry. Albo w zagadce był jakiś potworny błąd i tak naprawdę chodziło o ocalenie najgorszego wroga!
Merlinie, muszę się dowiedzieć, o co tu chodzi!
Harry dokładnie wiedział, w jaki sposób powinien odegrać swoją rolę. Powinien być tutaj pierwszy, a następnie czekać, aż zostaną uwolnieni wszyscy zakładnicy. I tak właśnie by zrobił beznadziejnie bohaterski Harry.
Ale nagle nie mógł już dłużej tego znieść.
Mam dość tych wszystkich bzdur!
Muszę się dowiedzieć.
Przeciął linę, którą Malfoy przywiązany był do skały.
Zabierze swojego zakładnika, a potem dowie się, o co w tym wszystkim, do diabła, chodzi!
Już nie jest głupiutkim dzieckiem. Jeśli zakładnicy naprawdę mogliby umrzeć,
zostawiłby tu Malfoya.
Naturalnie, Rona nie byłoby tak trudno objąć - Harry nie czułby się tak skrępowany, dotykając przyjaciela.
Otoczył ręką talię Malfoya, dziękując wszystkim mocom za to, że chłopak jest szczupły.
Pozytywny aspekt Malfoya? Ha! Trzeba ostrzec Ministerstwo.
Harry pracował chwilę nad wyrazem twarzy, tłumiąc w sobie histerię, która podpowiadała mu, że na brzegu powinien szarpać ludzi za szaty i bełkotliwie żądać wyjaśnień. Kilka razy głęboko odetchnął wodą.
A potem wybił się mocno i skierował w górę, w stronę jaskrawych przebłysków.
Światło. Jasny cel, który był w zasięgu jego wzroku. Prosto. Na wyciągnięcie ręki.
A potem Harry nie da im tego, czego się po nim spodziewają. Chciał poznać prawdę, chciał jej natychmiast.
Wynurzył się i zaczerpnął haust powietrza.
Niebo ponad nim było piękne. Widok czystego błękitu uśmierzył trochę zamęt w jego głowie. Zniwelował zaklęciem działanie skrzeloziela i spokojnie, powoli zaczął płynąć do brzegu.
Wtedy właśnie Malfoy otworzył oczy i wydał zduszony okrzyk. A następnie podjął dość efektywną próbę utopienia Harry`ego.
Zaskoczony Harry nabrał łyk powietrza i... nie zdążył zrobić już nic innego.
Poszli pod wodę. Harry walczył, żeby wydostać się na powierzchnię. W zielonych odmętach, pośród wirującej czerni szat, dostrzegł naznaczoną piętnem strachu, jasną twarz Malfoya. Oczy chłopaka wypełnione były przerażeniem.
Harry rozpoznał ten wyraz twarzy. Taki sam widywał w lustrze, gdy po nocy pełnej koszmarów pochylał się nad umywalką.
Zdołał chwycić Malfoya za kołnierz, wyrwał jego głowę ponad powierzchnię wody.
- Przestań, albo się utopisz! - starał się to powiedzieć pewnym, spokojnym głosem.
Malfoy zamrugał. Mokry i przerażony niemal do nieprzytomności, wyglądał młodziej, niż gdy miał jedenaście lat. Powoli kiwnął głową.
Harry złapał go mocniej i starał się utrzymać ich na powierzchni wody.
Każdy mięsień Malfoya był napięty do granic możliwości.
- W porządku Malfoy, oddychaj. Właśnie tak, już dobrze - uspokajał go Harry Potter, Św. Walerian Od Spanikowanych. Był zniesmaczony, że robi to z takim przekonaniem.
- Dobrze? - prychnął Malfoy, zwycięzca konkursu na Największego Imbecyla Hogwartu. - Znajduję się na środku jeziora, przemoczony, jestem uczepiony kompletnego idioty i usiłuję nie wpaść w histerię. Który z powyższych faktów można określić mianem dobrze?
- Zamknij się, to cię wyciągnę z jeziora.
- Dlaczego w ogóle tu jestem? - zapytał Malfoy arogancko.
- Nie wiem! - zirytował się Harry. - Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz!
- A skąd miałbym wiedzieć? Dumbledore przysłał po mnie, a kiedy wszedłem do jego biura, nagle straciłem przytomność!
- Niczego wcześniej nie wyjaśniali?
Na twarzy Malfoya pojawiła się obłuda - coś, co pojawiało się na niej bardzo często.
- Cóż... - przez chwilę zwlekał z odpowiedzą. - Możliwe, że wyjaśniali.
- Co?
- Nie wiem, przecież nie słyszałem - odparł Malfoy ostro. - Spóźniłem się. Malfoyowie nie zwykli natychmiast pędzić do gabinetu dyrektora. Malfoyowie zawsze elegancko się spóźniają.
Jego wyniosły głos zadrżał lekko, gdy chłopak rozejrzał się po otaczającej go wodzie. Harry złagodniał bo przyszło mu do głowy, że Malfoy zachowuje się tak wstrętnie, ponieważ jest przerażony.
Taak, w takim razie strach paraliżuje go od pierwszego dnia w szkole.
- Nie wiedziałem, że boisz się wody, Malfoy.
- Rzadko kiedy okazujemy i omawiamy swoje uczucia, Potter. Poza tym, każdy ma jakieś fobie - odparł. - Znam jednego takiego, który mdleje na widok dementorów - dokończył złośliwie.
- Zamknij się Malfoy. Zaczynam żałować, że nie zostawiłem cię związanego z resztą zakładników.
- Zakładników?!!
Harry skrzywił się zastanawiając, czy pękły mu bębenki w uszach.
- Uhm - odpowiedział ostrożnie, mając nadzieję, że nie sprowokuje tym następnego przeraźliwego wrzasku.
- Co chcesz przez to... Mówisz o Turnieju Trójmagicznym?
- Nie Malfoy, mówię o bandytach, którzy porwali połowę szkoły. Tak, o Turnieju!
- Ale... do cholery, jak...?
- To proste. Musiała zajść jakaś potworna pomyłka.
- Coś jak twoje narodziny? - zasugerował Malfoy.
- Jak tylko dotrzemy do Dumbledore`a, na pewno...
- I oto, proszę państwa, zawodnik Hogwartu, Harry Potter!
Lee Jordan, przyjaciel bliźniaków, wieloletni komentator meczów quidditcha, zrobił niespodziewaną karierę i został szefem Departamentu Magicznych Gier i Sportów w miejsce Bagmana. Krążyły plotki, że Percy Weasley do tej pory był zielony z zazdrości.
Mówiło się także, że Jordan był strasznie zaborczy jeśli chodzi o magiczne mikrofony, i że nadal z niepokojem oglądał się przez ramię, gdy w pobliżu była profesor McGonagall.
W tej chwili Harry marzył, aby profesor McGonagall wykopała Jordana z loży komentatora.
- Cała szkoła drży z niecierpliwości, aby dowiedzieć się, kim jest zakładnik Harry`ego, skoro jego najlepsi przyjaciele, Hermiona Granger i Ron Weasley znajdują się na widowni. Wszyscy z napięciem czekają, aby zobaczyć kto jest jego szczęśliwą wybranką...
I wtedy Malfoy zaczął wydawać dźwięki sugerujące, że się dusi.
A Harry zorientował się, że idzie do brzegu prowadząc Draco Malfoya - obaj ociekają wodą, są mocno objęci, a głowa Malfoya opiera się na jego ramieniu.
Na oczach całej szkoły.
- Wygląda... wygląda jak... - niepewny głos Jordana zadrżał i osłabł. - Cóż... Na wrota Azkabanu...
Tłum zgromadzony na trybunach przez chwilę patrzył na nich w osłupiałym milczeniu. Zaraz potem rozszalał się huragan głosów.
- Cholera - powiedział Harry.
Malfoy zatrzymał się, zastanowił, a potem wybuchnął wiązanką efektownych przekleństw.
Jednynie pani Pomfrey nie wydawała się być zaskoczona całą tą sytuacją. Podbiegła do nich, kiedy tylko wydostali się na suchy brzeg.
- Głupi turniej - denerwowała się. - Żeby kazać delikatnym dzieciom nurkować we wstrętnym, zimnym jeziorze!
- Nie jestem delikatny! - oburzyli się chóralnie Harry i Draco.
Harry spojrzał na Malfoya z konsternacją.
- Oczywiście, że nie jesteś, Draco - rzekła uspokajająco pani Pomfrey. - Popatrzcie na siebie - ciągnęła. - Ledwo stoicie. Wyglądacie, jakbyście zaraz mieli zwymiotować.
- Pewnie bym to zrobił, gdyby Potter był w kąpielówkach - wymamrotał Malfoy, odsuwając się z irytacją od Harry`ego. Wyprostował się i zrobił niemal przeźroczysty.
Zatoczył się i Harry w ostatniej chwili znowu go złapał.
Malfoy skrzywił się, a pielęgniarka chwyciła go, podtrzymując z taką łatwością, jakby był Gabrielą Delacour.
- Pff... - prychnęła. - Co ten dyrektor sobie myślał... zaraz się okaże, że jesteś w szoku.
- Wcale nie - wykłócał się Malfoy, ale nie tak pewnie jak zwykle, gdy sprzeczał się z panią Pomfrey. Wydawał się bardzo osłabiony. Mokre włosy przylepiły mu się do twarzy.
Gdy pani Pomfrey odezwała się ponownie, jego oczy zabłysły przerażeniem.
- Musimy natychmiast zdjąć z ciebie te przemoczone ubrania - oznajmiła i szybkim ruchem ściągnęła mu wierzchnią szatę przez głowę.
Pielęgniarka rozbierająca ucznia!
Kolejna sensacja w szkole.
Harry pierwszy zauważył, że Malfoy pod szatą nosi kompletny zestaw mugolskich ubrań.
Żarliwie podziękował za to Merlinowi. Miał dość wstrząsów jak na jeden dzień. Swoją drogą, był trochę zaskoczony, że Malfoy hołduje mugolskiej modzie.
No ale to zrozumiałe, przecież nigdy nie zastanawiał się, co Malfoy nosi pod szkolną szatą.
Pani Pomfrey najwyraźniej nie podzielała ulgi Harry`ego.
- Cóż za dziwaczne ubrania nosicie - stwierdziła i chwyciła brzeg swetra Malfoya.
Zdążyła unieść go nieco w górę, odkrywając kawałek białej skóry, gdy Malfoy gwałtownie zaprotestował.
- Nie pozwolę sobie robić zdjęć bez koszuli! - krzyknął. - A przynajmniej nie bez pokaźnej finansowej gratyfikacji - dodał po namyśle.
- Zdję... - Uwaga Harryego odwróciła się w końcu od spektaklu z Malfoyem i panią Pomfrey w rolach głównych i zwróciła ku gromadzie fotoreporterów biegnących w ich kierunku.
- Och, Merlinie!
Usłyszał jak za jego plecami Malfoy puszcza kolejną wiązankę przekleństw, przeplataną natarczywymi żądaniami koca.
Harry`ego ze wszystkich stron otoczyły głosy.
- Harry, czy możesz nam powiedzieć...
- Harry, jakie to uczucie, gdy się...
- Harry, czy to nie Draco Malfoy...
- ...syn zamieszanego w tę tragedię...
- Proszę, tu jest koc, panie Malfoy. Muszę powiedzieć, że jeszcze nigdy w życiu nie słyszałam, żeby uczniowie tak mówili!
- Śmierdzący, szmatławy koc...
Harry mrugał oślepiony błyskami aparatów, ale bez problemu domyślił się, których wypowiedzi dotyczy komentarz pani Pomfrey.
Poza tym, trudno było nie rozpoznać charakterystycznego dla Malfoya, zimnego, przeciągłego tonu.
Harry nadal był oszołomiony błyskami fleszy i hałasem wokół niego, gdy pani Pomfrey okryła go kocem. Czuł na sobie ciężar spojrzeń - tych pytających, współczujących, wyczekujących spojrzeń, pod którymi czuł się jak małe przestraszone dziecko.
- Och, dajcie spokój tej biednej skrzywdzonej sierotce - wycedził Malfoy. - Nawet normalnie ma problemy ze skonstruowaniem logicznej wypowiedzi.
Harry wyprostował się i rzucił Malfoyowi wściekłe spojrzenie.
- Harry, czy możesz nam wyjaśnić... - zaczęła jakaś reporterka.
Harry zwrócił się w jej stronę.
- Nie, nie mogę - powiedział wyraźnym, silnym głosem. - Najwyraźniej zaszła tu jakaś pomyłka co do osoby zakładnika. Jestem pewien, że profesor Dumbledore będzie mógł wszystko wyjaśnić... zamierzam porozmawiać z nim tak szybko, jak tylko będzie to możliwe...
*
- Nie mogę przedstawić ci żadnego innego wyjaśnienia, poza jedynym oczywistym - powiedział spokojnie Dumbledore.
Harry nigdy nie był obojętny w stosunku do swojego ekscentrycznego dyrektora. Był też pewien, że jego uczucia są odwzajemnione. Jednak olbrzymi szacunek, jakim darzył swojego mentora, zawsze w jakimś stopniu powstrzymywał go przed wyrażaniem swoich uczuć w sposób żywiołowy.
Jednak teraz Harry wpadł w szał.
- Jak to nie może pan...?! Jak wybierani są zakładnicy?! - wrzeszczał. - Czy pan ich wybiera? Jakim sposobem? Kto popełnił pomyłkę?
Dumbledore, zupełnie niewzruszony w obliczu rozszalałego chłopca, napił się cytrynowego sorbetu.
Harry pomyślał, że to bezwzględne i beztroskie zachowanie.
- Oczywiście to Czara Ognia wybiera zakładników - wyjaśnił dyrektor cierpliwie. - Czy naprawdę myślisz, Harry, że wykorzystujemy tak potężny artefakt tylko do wybierania zawodników? Czara jest źródłem tajemnej wiedzy. Myślę, że możemy ufać jej wyborom.
- Sranie w banie!
Harry nigdy wcześniej nie zaklął przy nauczycielu.
- A czy nie wybrała mnie na zawodnika tylko dlatego, że Crouch umieścił tam kartkę z moim imieniem? - denerwował się. - Tajemna wiedza, już to widzę! Pewnie Voldemort używa więcej mrocznej mocy, żeby rzucić zaklęcie na sałatkę jarzynową!
- Harry, usiądź i postaraj się uspokoić.
Dumbledore przerwał i wyczekująco spojrzał na Harry'ego. Był niczym pogodny, stary monarcha, udzielający audiencji zbłąkanemu poddanemu.
Harry, który nie zauważył nawet, że stoi, spojrzał na niego wyzywająco.
- Oczywiście, od ostatniego - „razu, kiedy wszystko zepsułeś, pozwalając Cedrikowi umrzeć i pomagając odrodzić się Czarnemu Panu” - niefortunnego wypadku, obłożyliśmy Czarę silnymi zaklęciami zabezpieczającymi. Zapewniam cię, Harry, że tym razem nic nie mogło zakłócić jej działania.
Harry wydał niezrozumiały dźwięk protestu, ale dyrektor uspokoił go ruchem ręki.
- Posłuchaj Harry, nie widzę żadnego powodu, dla którego Voldemort miałby zrobić coś takiego. Jeśli efektem jego mrocznego planu miało być to, że pan Malfoy się zamoczył, moglibyśmy spokojnie zaprzestać z nim walki.
- Ale... ale dlaczego? - wyjąkał Harry.
Dumbledore sięgnął po cukierka.
- Nie mam pojęcia Harry, naprawdę. Przykro mi to mówić, ale nie znam pana Malfoya zbyt dobrze. Niestety, nie mam tyle czasu, aby dokładnie zapoznać się z każdym z moich uczniów. Każdy widzi, że to nieszczęśliwy, raczej antypatyczny młody człowiek, ale biorąc pod uwagę całą tę tragedię, kto mógłby go winić za to, jak się zachowuje?
Dumbledore spojrzał na Harry`ego przenikliwie.
- Zapewne znasz go lepiej? W świetle tego, co się wydarzyło...
- Nie! - zaprzeczył głośno Harry. - Nie znam go, to znaczy... cóż, oczywiście, że... nic o nim nie wiem. To znaczy, ja go nienawidzę. Jest absolutnie odrażający, uważam że...
- Postaraj się nie zrujnować mi biurka, jeśli możesz - poprosił Dumbledore spokojnie. - Nienawiść, to chyba lekka przesada. W końcu każdy z nas ma jakieś antypatie, prawda? A pan Malfoy jest po naszej stronie.
Harry zacisnął pięści.
- W każdym razie Harry... nie jestem w stanie udzielić ci lepszego wyjaśnienia - westchnął Dumbledore. - Wygląda na to, że w tych czasach jest coraz mniej jasnych odpowiedzi. Jestem nieco zajęty, Harry, więc jeśli byłbyś tak miły...
Harry spojrzał na Dumbledore`a. Dyrektor wydał się bardziej zmęczony i dużo starszy niż wtedy, gdy widział go ostatnim razem. Egoistyczne uczucie złości sklęsło w nim na ten widok.
Dumbledore był osobą, która utrzymywała w równowadze cały ten czarodziejski świat, szarpany wojną. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że Knot chowa głowę w piasek jak struś; wszyscy wiedzieli o tajemniczych zaginięciach i wszyscy bardzo się bali... Dumbledore stanowił jedyną barierę pomiędzy czarodziejami, a chaosem.
A Dumbledore - w sercu Harryego pojawiło się uczucie bólu, gdy zdał sobie z tego sprawę - był starym człowiekiem.
- Ja... przepraszam, profesorze - wyszeptał. - Jeśli jest coś, co mógłbym...
- Och, nie Harry. Nie martw się.
Znowu to samo. Harry Potter - dziecko, które należy chronić. Harry Potter, cząstka tego całego zamieszania.
Harry wzruszył ramionami.
- Dobrze. Dziękuję, profesorze.
Cóż więcej mógł powiedzieć?
- Jeszcze jedno, Harry.
Harry zatrzymał się w progu.
- Przypomnij sobie i przemyśl dokładnie słowa zagadki.
Przemyśl to...
Drzwi zamknęły się, a Harry zapatrzył się w półmrok na schodach.
„Zabraliśmy to, czego najbardziej będzie ci brak”.
Nie rozumiał. Ale zamierzał zrozumieć.
* Bartek Wrona „Odpowiedzi brak”