„W czasach, kiedy Voldemort wzrastał w siłę, znikało bez wieści wiele osób”
(Dumbledore, Harry Potter i Czara Ognia)
Rozdział piąty
Młodzieżowa Sekcja Zakonu Feniksa
Z głębi ran
W blasku hord
Idzie czarny król
Abadon
Nad nim krąg siedmiu głów
Sprzęga czarci gniew
W płomień
Czarna postać rozdaje śmierć
Czarne widmo rozpala miecz
Czarne widmo kieruje miecz
W niebo
Śmierć i płacz
Zemsta piekieł dopełnia się*
Hermiona szła ciemnymi korytarzami, obejmując się mocno ramionami. Szukała Harry`ego. Starała się myśleć chłodno i logicznie, ale pod wpływem panicznego lęku jej serce waliło jak młot.
Ostatnio widziano Harry`ego, jak schodził po schodach w towarzystwie Draco Malfoya. Nikt nie wiedział, co stało się z nimi później. To już pięć godzin, a w tym czasie...
Hermiona odruchowo sięgnęła po różdżkę, chociaż wiedziała, że różdżka w niczym jej nie pomoże; tak jak nie pomogła innym. Zagryzła wargi i nakazała sobie spokój.
Ron przeszukiwał lochy, jakkolwiek Hermiona była przekonana, że Ślizgoni nie wpuściliby Harry`ego na swój teren inaczej niż w kawałkach.
Sprawdziła całe czwarte piętro i zamierzała kontynuować poszukiwania na piątym.
Proszę, proszę, żeby tylko nic mu się nie stało. Proszę, proszę, żeby tylko był...
- Wyłaź, Malfoy!
...tutaj.
- Harry! - krzyknęła, podbiegając do Harry'ego i rzuciła mu się na szyję.
Nieco zaskoczony, chłopak odwzajemnił uścisk. Wyglądał okropnie niechlujnie. Miał rozczochrane włosy, smugi błota na twarzy, a jego szaty były w strasznym nieładzie - brudne, potargane i pełne poprzyczepianych gałązek oraz liści. Przy tym wszystkim uśmiechał się radośnie i w ogóle wyglądał na bardzo zadowolonego.
To było... dziwne. Zupełnie niepojęte.
- Harry... co się stało?
- Ach.. Umm... - Harry zamrugał. - Nic takiego. Poszliśmy z Malfoyem do Zakazanego lasu...
- Co zrobiliście? Dlaczego? Dlaczego jest taki... ubłocony?
- No... niewielki wypadek.
Hermiona oparła się pokusie wyrwania sobie z głowy wszystkich włosów.
- Harry, co się stało?
Chłopak znowu się uśmiechnął.
- Ech. Wspomniałem coś o gigantycznych pająkach i ktoś - podniósł trochę głos - słysząc jakiś szelest, stracił panowanie nad sobą i wciągnął mnie do rowu.
Hermiona usłyszała zrzędliwy i bardzo, jak pomyślała, nieprzyjemny głos.
- To mogło być coś niebezpiecznego.
- To był jelonek, Malfoy - powiedział Harry w stronę drzwi, skąd dobiegał głos. - A dokładniej: mały, bezbronny, przerażony, młodziutki jelonek. Wiesz, jestem cały w błocie, a ty już ponad godzinę zajmujesz łazienkę. Wyłaź stamtąd!
Hermiona była zbyt zmęczona, żeby odpowiednio zareagować.
- Harry, dlaczego nie poszedłeś do łazienki Gryfonów? - zapytała słabo.
- Ten palant powiedział, że to potrwa tylko minutę!
- Niedokładnie Potter - z łazienki dobiegł chłodny głos Malfoya. - Powiedziałem, że to zajmie tylko tyle, żeby doprowadzić do porządku moje włosy.
- Siedzisz tam już ponad godzinę! Pewnie zużyłeś już całą lodową pianę.
- Lubię lodową pianę.
- A wiesz, że w szkole jest duch, który siedzi w kranach i podgląda prefektów?
- Co?!
Za drzwiami rozległ się nagły chlupot, tak jakby ktoś szybko zanurzył się w wodzie.
Hermiona poczuła, że nie chce już dłużej przysłuchiwać się tej rozmowie. Poza tym, przerażała ją myśl, że w pobliżu znajduje się nagi Malfoy.
- Wydaje się, że znasz wszystkie zdrożne sekrety w szkole, Potter - zauważył Malfoy z zastanowieniem. - To dość nieprzyzwoite, jak na Gryfona.
- A co Ślizgon ma na myśli mówiąc „nieprzyzwoite”?
Zapadło chwilowe milczenie.
- Czego chce Granger?
Hermiona poczuła, że uchodzi z niej całe dotychczasowe zdenerwowanie. Zniknęło też uczucie ulgi, spowodowane odnalezieniem Harry`ego. Pozostało tylko wspomnienie ponurego powodu, dla którego przyszła go szukać.
- Właśnie Hermiono, dlaczego... - Harry ujrzał jej minę i jego uśmiech zblakł. - Hermiono, co się dzieje?
- Czekajcie, jeśli to coś interesującego, to też chcę posłuchać - oznajmił Malfoy. - Wychodzę... ale jeśli jakiś duch mnie podgląda, to niech liczy się z bardzo poważnymi konsekwencjami swego postępowania.
Hermiona miała zamiar powiedzieć Harry`emu wszystko, natychmiast, obojętne czy ten kretyn w łazience chciał tego czy nie. Jednak ku jej zdumieniu, przyjaciel powstrzymał ją gestem. Nie miała siły na kłótnie.
W tym momencie drzwi otworzyły się i otoczony obłokami pary, niczym król demonów, pojawił się w nich Draco Malfoy.
Idealne porównanie, pomyślała Hermiona.
Po chwili kłęby pary opadły i ich oczom ukazał się widok chłopaka, który energicznie wycierał ręcznikiem włosy.
- No, Granger - ponaglił ją. - O co chodzi?
Hermiona skrzyżowała ręce na piersiach, jakby chciała odgrodzić się od obojętnego wzroku Malfoya i zatroskanego spojrzenia Harry`ego... albo powstrzymać wstrząsające nią dreszcze.
- Justin Finch- Fletchley i Ernie Macmillan zniknęli - powiedziała wolno. - Tak jak inni. Byli w pokoju wspólnym Hufflepuffu, a potem...
Zapadła ciężka cisza.
- Nie zdążyli... uciec? - odezwał się w końcu Harry.
- Nie bądź głupi, Potter - zganił go Malfoy ostro. - Reprezentowali Puchonów w Radzie Młodszych... Zabrali ich...
Hermiona zacisnęła dłonie na ramionach. Próbowała się uspokoić, wyobrażając sobie, że to Ron ją obejmuje, i że jest bezpieczna.
- Poza tym... - przełknęła głośno. - Nad szkołą pojawił się Mroczny Znak.
Znowu zapadło milczenie.
Reagowali krzykiem, dopóki nie stało się oczywiste, że to nie ma sensu.
„Jak on to robi?!”
Tym razem nikt nie zadał głośno tego pytania.
Nadal stali w ciszy, pogrążeni w ponurych myślach. Hermiona nie lubiła Malfoya, ale wiedziała, że teraz wszyscy czują to samo. Każdy z nich nosił w sercu ten sam ciężar, który powiększał się wraz ze zniknięciem kolejnej osoby. Każdy z nich wiedział, że to on może być następną ofiarą.
- Och, nie - powiedział zduszonym głosem Harry, wyraźnie przygnębiony panującą wokół atmosferą beznadziejności.
- Trafne podsumowanie.
Hermiona miała uczucie, jakby oglądała tę scenę z zewnątrz; jakby nie była jedną z trzech potencjalnych ofiar.
Malfoy opierał się o framugę drzwi, a Hermiona i Harry o ścianę. Zupełnie jakby żadne z nich nie było pewne, czy jest w stanie ustać o własnych siłach. To wszystko wydawało się Hermionie takie znajome, cała ta sytuacja nie była nowością.
Tajemnicze zaginięcia stawały się coraz poważniejszym problemem - obaj Puchoni byli reprezentantami swojego domu w Radzie Młodszych.
Staliśmy się celem.
Hermiona resztką sił starała się odzyskać równowagę. W końcu przezwyciężyła ogromne pragnienie osunięcia się i skulenia na podłodze.
- Profesor Lupin zwołał na jutro spotkanie Młodzieżowej Sekcji Zakonu. Po zakończeniu narady, członkowie Rady Młodych zapewne zostaną poproszeni o pozostanie.
Harry ostrożnie przytaknął. Tego się właśnie spodziewał.
Malfoy zadrżał nagle. Hermiona zwróciła na niego oczy. Zauważyła, że Ślizgon nadal był mokry. Koszulka przylepiła mu się do skóry, a wilgotne włosy opadały na twarz. Jednak wyraz jego twarzy mógł sugerować, że chłopak trzęsie się tylko z zimna.
Zwróciła też uwagę, że gdy Harry spojrzał na Malfoya, w jego wypełnionych troską oczach pojawił się dodatkowo niepokój.
Do jasnej cholery! Boi się o Malfoya? Ta przyjaźń zabrnęła zdecydowanie zbyt daleko!
- Wracam do lochów - oznajmił Malfoy stłumionym głosem. Hermiona była zniesmaczona, słysząc w nim nutę władczości, z jaką zwykle zwracał się do kolegów ze swojego domu.
- Będą się martwić - dokończył.
Dziewczyna jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić Ślizgona, martwiącego się o cokolwiek.
- Oczywiście - odparł szybko Harry. Tak, chłopak wyraźnie martwił się o tego Ślizgona. - Uważaj na siebie jak będziesz schodził na dół...
Harry wpatrywał się w szyję Malfoya, po której spływała pojedyncza kropla wody. Hermiona widziała już wcześniej coś takiego - w obliczu tragedii ludzie patrzyli wszędzie, byle nie w oczy innych.
Malfoy zmarszczył brwi.
- Jeśli Czarny Pan wyskoczy zza winkla, żeby mnie zaatakować, zacznę piszczeć jak dziewczyna, a wtedy ty przybiegniesz mi na ratunek. Naprawdę przesadzasz, Potter.
Harry roześmiał się cicho i z ociąganiem ruszył za Hermioną. Dziewczyna była bardzo urażona.
Tyle nerwów tylko dlatego, że Harry wybrał się z Malfoyem na niebezpieczną przechadzkę! A przecież Malfoy nie jest osobą, której można ufać w takich okolicznościach... Jemu w ogóle nie można ufać!
Przecież Harry`emu coś mogło się stać... Nie, to zbyt przerażające, aby o tym myśleć. Tyle osób juz zniknęło!
Proszę, proszę, żeby tylko nie przytrafiło się to Harry`emu.
Ron pocałował ją na przywitanie, a Harry raz jeszcze mocno ją objął.
A przecież, - pomyślała Hermiona - Harry zwykle nie okazuje uczuć w ten sposób.
Trzymała go w ramionach, usiłując nie myśleć o tym, co właśnie się stało... co mogło się stać. Spojrzała Harry`emu w oczy, poszukując w nich pocieszenia.
Ale Harry wyglądał, jakby był nieobecny duchem. Wyraźnie myślał o czymś innym.
*
Przez kilka ostatnich minut Ginny usiłowała omijać Harry`ego wzrokiem.
Gapiła się na niego na każdym spotkaniu Młodzieżowej Sekcji Zakonu Feniksa. Mogła to robić bezkarnie, bo chłopak zwykle patrzył uważnie na przemawiającego profesora Lupina, albo zatapiał się we własnych myślach.
Oczywiście obserwowała Harry`ego także podczas meczów quidditcha, posiłków, na korytarzach...
Ginny zdawała sobie sprawę, że to śmieszne. Pierwsza romantyczna miłość nie powinna trwać aż siedem lat!
Takie zadurzenie nie powinno trwać wiecznie - powinno się z niego wyrastać, tak jak w pewnym momencie wyrasta się z bajek. W końcu każda dziewczynka, słuchając opowieści o królewiczu, marzy o tym, by włożyć szklane pantofelki Kopciuszka.
Która dziewczynka, słuchając opowieści o mającym uratować świat ciemnowłosym bohaterze, którego mugole więzili jak księżniczkę w wieży, nie zapragnęłaby go zdobyć?
Ginny wiedziała, że każda dziewczyna w jej wieku przynajmniej raz snuła fantazję o tym, by być Wybranką Chłopca, Który Przeżył.
Ale przecież nie każda z tych nastolatek przyjaźniła się z Harrym Potterem. I tylko matka Ginny niemal go adoptowała.
Poza tym, nie każda dziewczyna została na pierwszym roku uratowana przez niego od śmierci. Niewiele z nich wiedziało także, że wszystko co o nim mówiono, było prawdą - że był odważny, szlachetny i lojalny.
Taki chłopiec pojawiał się raz w życiu.
Ginny starała się jakoś zakończyć tę kłopotliwą sytuację. Dlatego chłopakiem, z którym całowała się po raz pierwszy w życiu, był Colin Creevey. A potem spotykała się z Deanem Thomasem - wspaniałym, bardzo utalentowanym Gryfonem. Zależało jej na nim, naprawdę zależało, ale... ich związek nie trwał długo.
W końcu zdała sobie sprawę, że jej uczucie do Harry`ego pogłębia się z czasem i że nikt inny nie jest w stanie zastąpić obiektu jej miłości. Postanowiła więc po prostu spokojnie czekać.
Pewnego razu zdarzyło się COŚ - pojawiła się maleńka szansa, że jej marzenia się ziszczą - w zeszłym roku Harry kilka razy ją pocałował. Tych parę miękkich, delikatnych pocałunków spowodowało, że jej serce wypełniło się nadzieją. Ale to było wszystko. Oczywiście rozumiała Harry`ego, rozumiała go bardzo dobrze - był rozbity po tym wszystkim, co się stało. W dodatku, przez całe życie nikt go nie kochał. No i przecież nie miał nie miał pojęcia, że ona go kocha.
Nigdy nie słyszała żadnych plotek o nim i jakiejś innej dziewczynie. Była z tego powodu bardzo szczęśliwa. Ten pocałunek z Cho Chang był incydentem, który nigdy więcej się nie powtórzył.
Może kiedyś Harry znowu zwróci na nią uwagę. A jeśli tak, ona będzie czekała.
Ginny obserwowała Harry`ego, jednocześnie czując przy tym wstyd i przyjemność. Pomyślała, że ostatnio wygląda o wiele lepiej, tak jakby był mniej nieszczęśliwy. Przywiązywał większą wagę do stroju i częściej się śmiał. Ten Turniej Trójmagiczny zdecydowanie wychodził mu na dobre.
Ginny uśmiechała się na myśl o jego dziwacznej przyjaźni z Malfoyem. To takie typowe dla Harry`ego, że stara się sprowadzić kogoś na dobrą drogę; nawet tak nienawistnego Ślizgona, jakim był Malfoy. Ginny była nawet zadowolona, że Harry zamiast szukać sobie dziewczyny, spędza czas z Malfoyem.
Poza tym, pewnie szybko się tym zmęczy.
Może nawet dzisiaj... Malfoy zachowuje się tak paskudnie, jak zwykle. Cały czas robi te swoje nieznośne uwagi.
Ginny rzuciła okiem na Malfoya, który pochylał się nad pergaminem. Jego ręka, trzymająca luksusowe pióro, wyglądała równie jak ono szlachetnie. Widziała długie, smukłe palce, bardzo jasną skórę...
Malfoy jest takim rozpieszczonym, wstrętnym stworzeniem.
Ginny przypomniała sobie, jak ostatnim razem Malfoy wspomniał coś o szlamach.
Harry, który jak zwykle siedział z nieobecnym wyrazem twarzy (widok tej miny łamał jej serce), otrząsnął się nagle i spojrzał na Ślizgona oczami, w których płonął zielony ogień.
„Och, Jaki ten Harry jest wspaniały” - pomyślała wtedy.
Jej nieustraszony bohater.
Ginny pamiętała tę scenę bardzo dokładnie.
- Powtórz to Malfoy. Tylko spróbuj - wycedził Harry.
Malfoy powtórzył uwagę tym swoim lodowatym, kpiącym tonem.
Potem obaj podnieśli się i pochylili nad stołem, wykrzykując do siebie słowa pełne nienawiści.
- No, dalej Potter - judził go Malfoy. - Czy może być lepszy moment na bójkę niż teraz, w obecności podziwiających cię Weasleyów?
Popatrzył na Ginny, która zamarła, zmrożona jego spojrzeniem.
Harry chwycił Malfoya za szaty. Wyglądał jakby zamierzał skoczyć przez stół i zrobić mu coś strasznego.
- Nie mieszaj ich do tego!
Ginny rozpłynęła się w uwielbieniu do swojego bohatera.
Nie wiadomo co by się stało, gdyby profesor Lupin spokojnie nie zakończył spotkania.
Ginny zauważyła, że teraz Harry też spogląda na Malfoya.
Dobrze. Nie powinien niczego przepuścić temu okropnemu Ślizgonowi.
*
Harry zastanawiał się, czy można cierpieć na rozdwojenie jaźni, które dotyczy kogoś innego.
Odnosił dziwne wrażenie, że w Hogwarcie jest dwóch Malfoyów. Tak jakby jeden nie wystarczał, by przyprawić każdego o utratę zdrowych zmysłów.
Obaj Malfoyowie byli do siebie bardzo podobni, ale tylko idiota dałby się na to nabrać. Obaj uśmiechali się w ten sam ironiczny sposób i obaj, z identyczną werwą i entuzjazmem, mówili te same obraźliwie rzeczy. Obaj też byli osobami o bardzo wątpliwej moralności.
Ale jeden z Malfoyów potrafił się otwarcie śmiać, a jego pomysły były bardziej zabawne, niż wredne. Ten Malfoy, jakakolwiek byłaby jego opinia na temat mugoli, nie używał nigdy tego obrzydliwego słowa na „S”. Drugi miał gdzieś, jakich słów używa.
Jeden Malfoy potrafił rozmawiać, nie będąc przy tym złośliwy. Wiatr rozwiewał mu srebrne włosy, a on odgarniał kosmyki z twarzy, której rysy były bardziej miękkie, niż tego drugiego.
Drugi Malfoy siedział naprzeciw Harry`ego, zapisując coś na kawałku pergaminu. Jego fryzura była nieskazitelna, a końcówki jedwabistych pasm założone miał za uszy. Nie podnosił głowy znad pergaminu, chyba że mówili do niego Pansy albo Blaise.
Harry bezskutecznie próbował przyciągnąć jego uwagę, nie bardzo nawet wiedząc, dlaczego tak bardzo tego pragnie. Może potrzebował upewnić się, że Malfoy będzie się odpowiednio zachowywał?
Nie chciałby, żeby powtórzyła się sytuacja z ostatniego spotkania, kiedy to prawie się pobili.
W końcu zarzucił nieefektywne, pośrednie sposoby zwrócenia na siebie uwagi i zakaszlał.
- Malfoy!
Malfoy podniósł głowę i uśmiechnął się lekko.
- Jesteś mistrzem dyskrecji, Potter.
Harry poczuł się trochę niepewnie, gdy znalazł się pod obstrzałem śmiercionośnych spojrzeń Ślizgonów. Chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie do pokoju wszedł profesor Lupin.
*
Harry polubił profesora Lupina, odkąd ten zaczął uczyć ich na trzecim roku.
Teraz nie tylko go lubił, ale także szczerze podziwiał.
Na początku piątego roku Hogwart ogarnęła fala strachu. Tego lata wszyscy zrozumieli, że Voldemort naprawdę powrócił. Ludzie zaczęli znikać. Świat czarodziejski pogrążył się w wojnie.
Ale dzieci nie walczyły na wojnie. Mogły tylko kontynuować naukę w Hogwarcie i czekać ze strachem na wieści, czy nad ich domem pojawił się Mroczny Znak... czekać na ostateczny, straszny wyrok.
Lupin zebrał przerażonych młodych ludzi i stworzył Młodzieżową Sekcję Zakonu Feniksa. Gryfoni, Puchoni i Krukoni zaczęli regularnie się spotykać. Na zebraniach omawiali aktualne wydarzenia i uczyli się zaklęć, których nie było w programie. Tym samym nie czuli się już tak odsunięci i bezużyteczni.
Ślizgoni omijali te spotkania z daleka.
Dopóki nie zginął Lucjusz Malfoy. Stało się to podczas zimowych ferii świątecznych, a zaraz potem Draco Malfoy wraz z przyjaciółmi pojawili się na zebraniu.
Harry nie posiadał się z wściekłości, gdy zobaczył wchodzących do sali Ślizgonów. Lupin spokojnie zaakceptował ich obecność i ze względu na powiększającą się ilość członków młodzieżówki Zakonu, zdecydował utworzyć Radę Młodych, składającą się z dwóch reprezentantów z każdego Domu. Rada została powołana, aby na wypadek nieprzewidzianych sytuacji ułatwić przepływ informacji pomiędzy Domami.
Wiele osób nie traktowało Młodzieżowej Sekcji Zakonu Feniksa poważnie. Ale kiedy następnego roku część członków Zakonu zakończyła naukę w szkole i ruszyła do walki, okazało się, że Lupin wyszkolił ich na świetnych żołnierzy.
Teraz już wszyscy zdawali sobie sprawę, że uczestnictwo w spotkaniach Zakonu było czymś niezbędnym dla tych, którzy chcieli walczyć z Voldemortem. Dla tych, którzy chcieli przeżyć... Skupieni wokół Lupina młodzi ludzie uczyli się taktyki i poznawali realia wojny.
Ten skromny profesor idealnie nadawał się na to stanowisko. Był bardziej rzetelny od impulsywnego, pełnego temperamentu Syriusza i miał więcej czasu niż wiecznie zajęty, przepracowany Dumbledore. Lupin stał się ojcem dla tych, których rodzice zaginęli. Harry podejrzewał, że cicha obecność profesora była powodem, dla którego pozostali w Hogwarcie uczniowie nie popadali jeszcze w histerię. Nawet kiedy zaczęły znikać dzieci i w szkole wybuchła panika, Lupin pozostał spokojny. Robił wszystko, żeby czuli się bezpiecznie, rozmawiał z nimi i koił ich ból po stracie bliskich.
Zaskarbił sobie miłość większości swoich uczniów, a także szacunek Ślizgonów. Harry wiedział, że rocznik, który teraz kończył szkołę, poszedłby do każdej bitwy, mając przed oczami tego człowieka, który stał się dla nich symbolem nadziei; który nauczył ich jak bronić się i przetrwać.
Ten smutny, zaniedbany nauczyciel, który przez większość swojego życia był wyrzutkiem, stał się dla nich wszystkim.
Harry darzył go olbrzymim poważaniem, a kiedy Lupin zwoływał zebranie, widział także uwielbienie w oczach innych uczniów.
Dlatego właśnie uszczypliwe i obraźliwe komentarze, jakie czynił Malfoy podczas spotkań, tak bardzo go złościły. I dlatego denerwował się teraz, oczekując, że Ślizgon znowu zacznie robić obelżywe uwagi.
Jeśli Malfoy zacznie obrażać Lupina...
Profesor odchrząknął.
- Wszyscy wiemy, że zniknęły dzisiaj kolejne osoby - zaczął cicho. - Nie ma sensu mówić wam, że nie macie się czego obawiać. Ale nie możecie pozwolić, żeby żal i strach opanował was bez reszty. Ci, którzy pozostali, nadal muszą ciężko pracować. Bardzo współczuję Hufflepuffowi i tym bardziej doceniam, że tak szybko wybrali Hannę Abbott i Susan Bones, które zajmą w Radzie miejsce zaginionych przyjaciół.
Rozległy się oklaski i pełne aprobaty szepty.
Harry obserwował Malfoya. Chłopak klaskał tak jak wtedy, gdy Tiara przydzielała kolejnych pierwszaków do domu Slytherina.
Uderzyła go myśl, że dokładnie wie, w jaki sposób klaszcze Malfoy. Pomyślał też, że to ich ostatni rok w szkole, i że już nigdy nie zobaczy Malfoya podczas ceremonii przydziału.
Lupin kontynuował.
- ...jestem pewien, że pozostali członkowie Rady uczynią wszystko, aby im pomóc. Poza tym, chciałbym bardzo podziękować panu Malfoyowi i panu Bootowi za doskonały plan, który w zeszłym roku ułatwił Zakonowi szturm na dom Riddle`a. Jestem pewien, że dzięki nim nasze straty były dużo mniejsze.
Terry Boot zarumienił się z dumy. Malfoy skinął głową, ze spokojem przyjmując należny mu aplauz.
Nieznośny łobuz, pomyślał Harry z uśmiechem. A więc pracował nad czymś z Terrym... Ciekawe czy się z nim zaprzyjaźnił?
Zauważył, że Terry rzucił okiem na Malfoya, ale nie był w stanie stwierdzić, czy było to przyjacielskie spojrzenie, czy nie. Malfoy zajęty był przyglądaniem się ślicznej Susan Bones.
Wszyscy wiedzieli, że Malfoy zwykle nie poświęcał wiele uwagi Puchonom - wstydliwą Hannę ignorował kompletnie. Ale Malfoy był koneserem piękna i jeśli chodziło o wyjątkową urodę, czynił odstępstwa od zasad.
- Mamy do przegłosowania dwie sprawy. Jedna dotyczy praktyki, druga teorii.
Harry widział, że Malfoy prawie uśmiechnął się do Lupina.
- Po pierwsze, kwestia ochrony i związanych z tym ćwiczeń. Jak wszyscy wiemy, nie ma Domu, z którego nie zniknęłaby jakaś osoba. Musimy podjąć środki, które będą miały na celu ochronę uczniów. Od tej pory, zgodnie z sugestią panny Granger, uczniowie pierwszego i drugiego roku będą odprowadzani na lekcje przez nauczycieli.
„Niestety, mamy zbyt mało kadry, aby w ten sam sposób chronić starsze klasy”.
Ta uwaga nie została wypowiedziana głośno.
- Pozostali uczniowie nie powinni wychodzić nigdzie sami. Dotyczy to także poruszania się po zamku. Poza tym, na następnym spotkaniu Klubu Pojedynków będziemy ćwiczyć metody postępowania na wypadek zmasowanego ataku na Hogwart. Chciałbym zobaczyć jak szybko członkowie rady wraz z prefektami są w stanie sprowadzić wszystkich do głównego wejścia i ustawić się na pozycjach obronnych.
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami i podnieśli ręce. Harry zauważył, że Ślizgoni, zanim zagłosowali, spojrzeli najpierw na Malfoya.
- A teraz musimy zdecydować, jak będziemy postępować w pewnej hipotetycznej sytuacji.
Wszyscy skupili wzrok na Lupinie. Ostatnio bardzo poważnie traktowali takie zagadnienia. Wiedzieli, że poza murami szkoły teoria szybko może stać się praktyką.
- Czy powinniśmy zdradzać arkana wiedzy magomedycznej, jeśli mogłoby to ocalić życie mugoli?
- Absolutnie nie - rozległ się zimny głos.
- Wszyscy wiedzą, że twoje zdanie w tej kwestii jest nieobiektywne - stwierdziła ostro Hermiona. - Nie obchodzi cię, czy mugole będą żyli czy nie.
- Tak jak i twoje - odparł Malfoy. - Myślisz tylko o swojej mugolskiej rodzince, szlamo.
Przy stole rozległy się pomruki oburzenia.
Malfoy nie raz użył tego słowa na spotkaniach, ale rzadko zwracał się w ten sposób do innych osób. A nigdy wcześniej nie mówił tak do Hermiony Granger, która cieszyła się w Radzie największym szacunkiem.
Ron poczerwieniał, a ręka Hermiony zacisnęła się w pięść. Lupin nawoływał do zachowania spokoju, ale jego słowa utonęły w gwarze podniesionych głosów.
Harry poczuł, że dławi go w piersiach narastające uczucie rozczarowania i oburzenia, a przed oczyma zaczęły mu latać czarne plamy.
Odwrócił się i ujrzał rozmazaną twarz Malfoya, butną i bez śladu skruchy. Ich oczy spotkały się. Malfoy patrzył na niego obojętnie, jakby byli zupełnie obcymi ludźmi.
- Malfoy! - Harry ze zdumieniem usłyszał swój ostry głos, przebijający się przez targające nim emocje. - Na zewnątrz. Natychmiast.
Malfoy skrzywił się.
- Dlaczego, do diabła, miałbym wychodzić na zewnątrz, Potter? Masz w planach małą bijatykę, a nie chcesz tego robić przy nauczycielu?
- Usiądź, Harry - powiedział spokojnie Lupin, ale Harry go nie słuchał.
- Planuję wyprowadzić cię stąd, żeby uchronić wszystkich przed twoimi wstrętnymi komentarzami. Mam też zamiar pogawędzić z tobą o twoim niewyparzonym języku.
Malfoy skrzyżował ramiona i w tym momencie Harry zorientował się, że patrzy na Ślizgona z góry. Nie pamiętał nawet, kiedy wstał z krzesła.
- No to uważaj, bo taka pogawędka może zakończyć się bójką - poinformował go Malfoy szyderczym tonem.
- Mam to gdzieś - odparł Harry. - Wyjdź stąd, to pogadamy. Potem, jeśli chcesz, możemy się bić.
Malfoy uśmiechnął się pogardliwie i podniósł się, żeby spojrzeć Harry`emu prosto w oczy.
- No, Potter - powiedział kpiąco. - W sumie każdy dzień jest dobry na to, żeby zobaczyć cię pełzającego po podłodze.
Harry ruszył ku drzwiom, zdając sobie sprawę, że jego twarz jest odbiciem szalejącej w nim burzy emocji.
- Wyjdź na korytarz, to przekonamy się, kto przegra.
Ginny Weasley pochylała się nad stołem, patrząc na nich szeroko otwartymi oczami. Harry miał nadzieję, że biedna dziewczyna nie jest za bardzo przerażona.
Malfoy nie poruszył się. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
Harry wyzywająco spojrzał w jego zimne oczy.
Malfoy wstał i wyszedł, wymijając Harry`ego, który pod obstrzałem niedowierzających spojrzeń Rady Młodszych zaczął zamykać za nimi drzwi.
Usłyszał jeszcze głos Hermiony:
- Czy nie powinniśmy ich powstrzymać, profesorze?
- Hermiono - odparł profesor Lupin. - Jeśli Harry i Draco Malfoy za każdym razem będą nam przerywali, nigdy nic nie zrobimy.
Harry zamknął drzwi i odwrócił się do Malfoya.
Chłopak opierał się o ścianę i odchyliwszy głowę, przyglądał się Harry`emu chłodno i badawczo.
- No, Potter? Jestem niezmiernie ciekawy, co masz mi do powiedzenia. Im szybciej skończysz, tym szybciej dostaniesz to, o co prosisz się od lat.
*
- Co ty do diabła wyprawiasz?! Jak możesz zachowywać się w ten sposób! Nie zdajesz sobie sprawy, co pomyślą o tobie inni? Nie obchodzi cię, co ja sobie pomyślę?
- Jeśli będę ciekawy twojej opinii Potter, to cię o nią zapytam - wycedził Malfoy.
Harry chwycił go za szatę i przycisnął do ściany.
- Zabieraj ode mnie łapska! - rozkazał Malfoy z błyskiem w oczach.
- Nie! - wydyszał Harry wściekle.
Malfoy uniósł brodę. W każdym calu przypominał teraz rozsierdzonego arystokratę.
- Mam prawo mówić to co myślę.
- Tak, ale przecież jesteś inteligentny. - Harry nie zdawał sobie sprawy, że go za takiego uważa, dopóki nie powiedział tego na głos. - Przecież nie możesz wierzyć w te wszystkie rasistowskie bzdury.
- Na pewno nie wierzę w te wszystkie idealistyczne pomysły Lupina.
Lekceważący, chłodny ton, jakim Malfoy wypowiedział to zdanie, spowodował, że w Harrym zawrzał jeszcze większy gniew.
- Ty... uwa-ważasz, że ratowanie ludzi to głupo-pota? - Harry był już tak oburzony, że zaczął się jąkać.
- Zdecydowanie wolę ratować swój własny tyłek. Nie zdajesz sobie sprawy, że jeśli lekarze i pacjenci poznają nasze sekrety, to dowiedzą się o istnieniu magicznego świata? Przestań na chwilę być papugą Lupina i pomyśl sam!
- Mówimy o ludzkim życiu!
- Tak - powiedział Malfoy głosem pozbawionym emocji. - O naszym życiu. Albo my, albo oni. Potter, czy ty naprawdę wierzysz w te wszystkie idiotyzmy o paleniu czarownic, którymi nas karmili? W te cukierkowate historyjki o Czarownicy Wendelinie, która zamrażała płomienie? Myślisz, że tak właśnie było? To były czasy terroru. Mugole szybko nauczyli się, że wystarczy odebrać czarodziejowi różdżkę. Kiedy to zrobili, mogli spalić czarodzieja na stosie, utopić go, połamać mu kołem wszystkie kości, albo powyrywać kończyny. I to właśnie robili! I to samo będą robili teraz. To wojna, Potter, czasy, kiedy należy zachować wyjątkową ostrożność. Nie obchodzi mnie, że przewodzą nami mugofile, nie rozumiesz, że ujawnianie naszych sekretów, jest bardzo niebezpieczne?!
Malfoy mówił z coraz większą pasją, jego oczy błyszczały, a chłopak uczynił krok w kierunku Harry`ego.
Harry cofnął się, oszołomiony mocą słów Malfoya.
- Nie musiałeś nikogo nazywać szlamą - powiedział cicho.
Malfoy oparł się o ścianę, a jego głos znowu był chłodny i spokojny.
- Nie ufam takim ludziom - odparł. - Przez nich mugole mogą się o nas dowiedzieć, dają im szanse zaatakowania nas. Czy wiesz jaką odrazę w mugolskiej rodzinie wzbudzają narodziny czarodzieja?
“Tylko ja wiedziałam kim ona naprawdę jest - dziwadłem!”
Harry odsunął od siebie słowa ciotki Petunii.
- Weź na przykład Sam-Wiesz-Kogo - ciągnął Malfoy. - Jego ojcem był mugol. Mój ojciec powiedział mi, że ludzie wychowani w takich rodzinach są niepewni... potrzebujesz na to lepszego dowodu? Magia doprowadza mugoli do szału. Powinniśmy się trzymać od nich z daleka.
- Więc dlaczego zgodziłeś się współpracować z Hermioną?
- Walczę przeciwko Sam-Wiesz-Komu. Ona dawno stała się częścią magicznego świata. Jest w tej walce moim sojusznikiem, ale to wcale nie znaczy, że musi mi się to podobać.
- Ale w tej wojnie walczymy właśnie przeciwko hipokryzji!
- Ja nie.
- No to... dlaczego?
Malfoy przymknął oczy. Harry nie mógł oderwać od niego wzroku - w tej chwili chłopak sprawiał wrażenie całkowicie bezbronnego.
- Nie lubię mugoli - powiedział Malfoy. - Ale to nie znaczy, że chciałbym, żeby zostali wymordowani. Jednak głównym powodem, dla którego biorę udział w tej wojnie jest zemsta. - Na jego ustach zawitał słaby uśmiech. - Czy to takie złe?
Harry nie wyobrażał sobie, że nie będzie wiedział co odpowiedzieć.
Oczekiwał złośliwości, a nie rzeczowych argumentów osoby, która najwyraźniej głęboko przemyślała całą tę sprawę. A już na pewno nie spodziewał się wyjaśnień, jakkolwiek niezbyt przekonujących, dlaczego Malfoy zachowywał się w ten sposób.
Sugestie Lupina wydawały się racjonalne i dobre. Harry nie myślał nigdy o konsekwencjach takich działań.
Ale teraz... Przypomniał sobie słowa, które usłyszał od Hargida, gdy miał jedenaście lat.
„Najlepiej, jak zostawią nas w spokoju”.
Obraz ginących w ogniu czarodziejów... gorycz słów Malfoya i nagła świadomość, że za nienawiścią, jaką mugoli darzyli członkowie rodów czystej krwi, kryje się strach, żeby znowu nie powtórzyła się okrutna historia, która była udziałem ich przodków.
Harry nie podzielał poglądów Malfoya, ale trudno by mu było z nim dyskutować.
Nagle stwierdził, że... szanuje jego odmienne przekonania. I to chyba zaskoczyło go najbardziej.
Uczepił się jednej rzeczy, której do końca był pewien.
- Ona jest dobrym człowiekiem - rzekł z naciskiem. - Nie masz prawa jej ubliżać.
- To ona zaczęła - bronił się Malfoy.
Harry oparł się o ścianę obok Malfoya tak, że stykali się ramionami. Nie czuł już żalu i urazy.
- Nie udawaj, to nie pierwszy raz.
- Za pierwszym razem też ona zaczęła - zauważył Malfoy ponuro. - Powiedziała, że wkupiłem się do drużyny.
- A nie? - zapytał Harry bardziej zaciekawionym niż oskarżającym tonem.
- Nie, do cholery! Po odejściu Terence`a Higgsa brałem udział w normalnych eliminacjach. Dopiero gdy dostałem się do drużyny, ojciec kupił nam miotły. Mój ojciec nigdy nie nagradza ludzi, dopóki nie okaże się, że na to zasługują.
- Słuchaj - Harry zdecydował się porzucić temat Lucjusza Malfoya. - Wiesz co to słowo oznacza dla wszystkich, którzy tam siedzą. Tak mówią Śmierciożercy. To obrzydliwe nazywać w ten sposób kogoś, kto jest naprawdę miły i porządny. Mówisz tak tylko po to, żeby jej dokuczyć? To małostkowe, dziecinne i okrutne.
- Okrucieństwo jest zdecydowane niedoceniane, wiesz?
Harry spojrzał na Malfoya, który wzruszył ramionami i uśmiechnął się. Cała złość Harry`ego, która doprowadziła do tego, że rzucił Malfoyem o ścianę i krzyczał na niego, nagle z niego wyparowała.
To dziwne, że Malfoy był jedyną osobą, która potrafiła doprowadzić Harry`ego do takiej wściekłości, a potem uspokoić go tak szybko.
- No więc, Malfoy?
Malfoy niemrawo wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.
- Przypuśćmy, że rozważę twój punkt widzenia. Czy ty zrobisz to samo? - zapytał w końcu.
- To znaczy?
Harry był zaintrygowany. Ostatnio dość często doświadczał tego uczucia w obecności Malfoya.
- To znaczy, że... przemyślę twoje słowa. A ty w zamian zastanowisz się nad tym, co ja powiedziałem - sprecyzował Malfoy.
- Mam się tylko zastanowić?
- Oczywiście. Nie będę się targował, to poniżej godności Malfoya. - Ślizgon uśmiechnął się nieoczekiwanie. To był figlarny uśmiech, który nadawał jego twarzy wyraz łagodności, a do którego Harry zaczynał się już przyzwyczajać. - Co innego przekupstwo.
Harry pomyślał przez chwilę, a potem również się uśmiechnął.
- W porządku. Umowa stoi.
Wracali do sali w milczącym porozumieniu.
- Zdajesz sobie sprawę, że jeśli jeszcze raz nazwiesz tak Hermionę, to cię stłukę? - odezwał się Harry przed drzwiami.
Malfoy uniósł brew.
- Nie mogę się doczekać, żeby ci dołożyć.
Członkowie Rady w osłupieniu patrzyli jak Harry i Malfoy wchodzą do sali ramię w ramię. Obaj bez śladów walki i w wyraźnie dobrych humorach.
Hermiona odciągnęła Harry`ego na bok i przyglądała mu się podejrzliwie w poszukiwaniu oznak obrażeń.
Harry z rozbawieniem zaobserwował, że na drugim końcu sali to samo robi Pansy Parkinson.
Malfoy odwrócił się i wymienili porozumiewawcze uśmiechy.
Ginny Weasley spoglądała na Malfoya, jakby była przekonana, że rzucił na Harry`ego zaklęcie Imperius.
- Czy możemy już zacząć głosować? - zapytał profesor Lupin, pomijając milczeniem cały incydent.
Harry zastanowił się. Malfoy mógł mieć rację, jeśli chodzi o tę sprawę...
Zagłosował na nie.
Teraz już wszyscy obecni spoglądali na Malfoya, jakby byli przekonani, że użył za drzwiami zaklęcia Imperius.
- Wniosek został odrzucony przewagą jednego głosu - podsumował Lupin obojętnym tonem.
- Co za pech... - stwierdził Malfoy, zwracając się do Hermiony. Wszyscy patrzyli na niego z uwagą, gdy otworzył usta, żeby coś dodać.
- ...Granger - dokończył powoli.
Twarze obecnych wyrażały zakłopotanie. Kilka osób odetchnęło z wyraźną ulgą, gdy Lupin zakończył spotkanie. W momencie kiedy większość osób opuściła salę, za drzwiami zahuczało od plotek.
*
Rada Młodszych pozostała w sali.
- Moi drodzy - zaczął Lupin poważnym tonem, gdy ostatni członkowie Zakonu wyszli z pomieszczenia. - Wszyscy wiemy, że nadeszły ponure czasy. Jesteście w pewien sposób odpowiedzialni za kolegów z waszych Domów, nawet jeżeli nie możecie całkowicie ich chronić. To nie jest dobry moment na kontynuowanie rywalizacji między Domami, ani poddawanie się osobistym animozjom. Wspólnie odpowiadacie za ćwiczenia praktyczne i chcę widzieć, że potraficie razem współpracować.
Harry rozejrzał się dokoła.
Obok niego, z oczami błyszczącymi inteligencją, siedziała Hermiona. Twarze Hanny i Susan wyrażały odwagę i zdecydowanie. Terry Boot i Padma Patil byli wyraźnie zatroskani. Blaise Zabini chociaż raz miał poważną minę.
Wszystkich łączyło poważne skupienie. Wszyscy wyglądali w tym momencie na godnych zaufania.
Malfoy kiwał się na krześle. Uśmiechał się przy tym pogodnie i kompletnie beztrosko. Miał łobuzerską i trochę demoniczną minę.
Harry uśmiechnął się do niego w podobny sposób, tak jakby dzielili razem jakiś sekret.
„Przemyślę twoje słowa. A ty zastanów się nad tym, co ja powiedziałem”.
No więc, Harry się zastanawiał.
- Po prostu starajcie się być trochę bardziej przyjacielscy w stosunku do siebie - nalegał Lupin.
- Spróbuję - rozległ się nagle wesoły głos. Harry był zaskoczony, gdy zdał sobie sprawę, że należał do niego.
Malfoy ziewnął i przeciągnął się.
- Hmm. Czemu nie?
------
* Kat “Czas zemsty”