Prawdziwy epilog by J.K.Rowling
„Żartowałam.”
Tak właśnie brzmiało pierwsze słowo newsa, który pojawił się pierwszego września na oficjalne stronie Joanne K. Rowling. Miliony fanów z początku nie wiedziały, co o tym myśleć, przecierały oczy ze zdumieniem, zastanawiając się, o co też może chodzić. Zaintrygowani czytelnicy przysunęli się więc bliżej monitora, by dokładnie przyjrzeć się treści oświadczenia i nie uronić ani jednej literki, ani jednej spacyjki z jego treści.
„Cieszę się, że byliście na tyle bystrzy i pełni wiary we mnie jednocześnie - wiedzieliście bowiem, że nie mogę zakończyć sagi książek dla dzieci i młodzieży banalnym, moralizatorskim happy endem. Epilog wyglądał, jak wyglądał, właśnie dlatego, że chciałam sprawdzić Waszą czujność. Dziękuję, że Ty okazałeś się na tyle inteligentnym i oczytanym człowiekiem, aby wykryć, co postanowiłam uczynić ze Skrzatami Księgarskimi, które odpowiedzialne są często za chochliki drukarskie. Dlatego też, prezentuję Tobie, drogi czytelniku, właściwy epilog, który powinien Cię w pełni usatysfakcjonować.”
Oczywiście miliony fanów nie mogły zobaczyć mściwego uśmieszku na twarzy pisarki czy też zaciętego uśmiechu wykrzywiającego jej usta. Dlatego też owe miliony z uczuciem błogości i podekscytowania kliknęły na link, aby zobaczyć, co tak właściwie wydarzyło się dziewiętnaście lat później...
**********************************************************************************************************************
„Jesień, mimo że był dopiero pierwszy września, dawała znać o sobie w najlepsze. Z nieba padał ulewny deszcz, który sprawiał, że większość znajdujących się na peronie 9 i ¾ ludzi musiało chronić się pod wiatami, których było nieproporcjonalnie mało do ilości osób. Niska temperatura tylko dopełniała całości - przez tak trywialną rzecz jak pogodę uleciał gdzieś cały optymizm i chęć do życia.
- Ja też chcę do Hogwartu! - zawyła Lily.
- Spokojnie, jeszcze tylko dwa lata - uspokoił ją stojący obok wysoki mężczyzna.
- Nie! Nie będę w Slytherinie! - Harry'emu udało się dosłyszeć fragment kłótni dwóch najstarszych pociech. Trzynastoletni James i jedenastoletni Albus najwyraźniej się o coś przekomarzali.
Harry żałował, że nie było tu Luny, zapewne zabawiłaby dzieci jakąś legendarną historyjką zmieniając jednocześnie temat. A jego żona, właściwie nie żona, gdyż byli w separacji, znajdowała się gdzieś na biegunie północnym w poszukiwaniu mitycznych żyjących pączków z lukrem. Te jej ciągłe wyprawy stały się przyczyną rozpadu ich związku - mąż nie umiał ścierpieć ciągłych wyjazdów żony.
Drugiej żony, żeby być ścisłym. Pierwsza była Ginny. Idealna Ginny, z tym małym wyjątkiem, że bezpłodna. W Mungu powiedzieli mu, że to jakiś recesywny gen aa, który daje o sobie znać tylko w jednym na sześćdziesiąt dziewięć przypadków nosicieli. Oczywiście to musiała być Ginny - wprawdzie pani Weasley mówiła, że to nic takiego, że i tak mają dużą rodzinę, ale Harry nie umiał przeboleć tego faktu. Było tyle zmarłych przyjaciół, których imiona musiał nadać dzieciom. Rozwód wydał się nieunikniony. Ginny wyjechała więc na misję do Afryki, gdzie pomagając dzieciom chciała jakoś zabić smutek. Niestety, podczas jednej z wypraw kobieta zachorowała na malarię i zmarła w męczarniach, gdyż nie było w pobliżu Stasia, który załatwiłby dla niej chininę z nieba. Gdy Harry się o tym dowiedział, przeklinał sam siebie - swój egoizm. W sumie to przeklinał jeszcze trochę Ginny, że nie zdała egzaminu na teleportację, który to umożliwiłby dotarcie jej do szpitala, ale cóż, jak mawia Hermiona „ces't la vie”.
- Gdzie oni są? - pytała podniecierpliwiona Lily.
- Powinni zaraz przyjść - odpowiedział Harry. - O, już są!
Zza barierki nagle wynurzyły się trzy postacie - Hermiona i dwójka jej dzieci, Różyczka i Świnka.
- Cześć - powiedział nieśmiało Albus. Świnka odpowiedziała mu uśmiechem.
- Myślałam, że nie zdążymy - wysapała wciąż zdyszana Hermiona. - Boże, bez Rona jest mi tak ciężko.
- Doskonale to rozumiem - powiedział Harry ze współczuciem klepiąc przyjaciółkę po ramieniu. - Moja żona na drugim końcu świata, twój mąż w Azkabanie po tym jak na egzaminie na prawo jazdy rozjechał na miazgę tłum mugoli po czym wystraszony avadował egzaminatora.
- Nawet mi nie przypominaj. - W oczach kobiety, na której twarzy już dało się zauważyć ślady traumatycznych przeżyć, pojawiły się łzy. - Cóż, to dobry człowiek jest. Różyczko, lepiej bądź w Gryffindorze, bo jak ojciec wyjdzie i dowie się, że jesteś w innym domu, to jeszcze cię wydziedziczy.
- Z czego? Hmph. - Odchrząknął James. - Czy ja coś mówiłem?
Hermiona i Harry zmierzyli dzieciaka groźnymi spojrzeniami. Miał niewiele ponad metr sześćdziesiąt.
- O, patrzcie kto tam stoi! - zakrzyknął Harry chcąc jakoś zmienić temat.
- Boże, jaki on jest podobny do taty - powiedziała Hermiona. Czuła się znowu jak równe dwadzieścia sześć lat temu, gdy zobaczyła na dworcu Dracona Malfoya. Jego potomek był identyczny.
- Tatusiu, a czemu on jest sam? Czy rodzice go nie kochają? - zapytała Lily uczepiając się rękawa Harry'ego, jakby sama wizja nie posiadania rodziców przyprawiała ją o gęsią skórkę.
- Nie. Jego ojciec jest dyrektorem Hogwartu - wyjaśnił mściwym tonem Harry.
Wtedy nadbiegł Albus, który nie wiadomo kiedy odłączył się od rodzinnego stadka. Cóż, taki Harry już był - bardziej zaaferowany samym sobą i własnymi uczuciami, dlatego nikogo nie dziwiło, że nawet nie zauważył, kiedy w tłumie zniknęło jego rodzone dziecko.
- Nigdzie nie ma Teddy'ego! Teddy'ego Lupina!
- To nic nie wiecie? - zapytała Cho, która nagle dołączyła się do tego towarzystwa. Także przyszła odprowadzić swoje dziecko. Harry popatrzył na nią błagalnym wzrokiem - miał nadzieję, że nie wympsknie się jej, że to ich nieślubne, z czasów kiedy nie zadowalała go Ginny...
- Nic, znaczy? - dopytała Hermiona.
- No wiesz, on już wcześniej... Ubrania w paski, czarne włosy w białe pasemka, czerwone soczewki, grzywka, cięcie się, trampki i w ogóle...
- Że emo, tak? - zapytała Świnka, starsza siostra Różyczki. - Emo są tacy „hot”. Dużo osób za czasów Hogwarckich leciało na Teddy'ego.
- No emo... - powiedziała Cho z pewną dezaprobatą w głosie. - Ale ja mu się nie dziwię, nie znał swoich rodziców. Ale po tym jak pół roku temu stara Andromeda zadławiła się cytrynowym dropsem nie wytrzymał psychicznie, pociął się na amen.
Zapanowało kłopotliwe milczenie. W gruncie rzeczy Teddy był fajnym chłopakiem. W szkole był lubiany, osiągał niezłe wyniki w nauce. Niezły gość, dał im w kość, ale żaden z obecnych nie życzył mu takiego losu.
W tym momencie wybiła jedenasta.
- Dobra młodzieży, pakować się do pociągu - zarządził Harry biorąc do ręki walizki Albusa. Podeszli do wejścia do wagonu, przy którym tłoczyło się już wielu uczniów Hogwartu.
- Pa! Trzymaj się tam, tato! - zakrzyknął James, wziął swoją walizkę i skierował się w inną stronę.
- Pa. Do zobaczenia na święta. A! Nie zapomnij uściskać profesora Neville'a!
James wrócił parę kroków i nachylił się przed ojcem, dając mu znać, że chce mu powiedzieć coś na ucho. Harry posłusznie przystawił więc swój narząd słuchowniczy do jego ust.
- Wiesz - wyszeptał konspiracyjnie chłopak. - Podobno profesor Neville jest gejem. Nie chciałbym, żeby go o coś oskarżyli z mojego powodu. A ściskanie trzynastolatka na lekcji zielarstwa może wyglądać podejrzanie, nie?
- W sumie racja - odpowiedział mu lekko zdziwiony Harry. - Po prostu go pozdrów, ok?
- Ok! - James nie krył entuzjazmu. Chwycił walizkę i zniknął gdzieś w tłumie z kolegami i koleżankami.
- Cóż, Albusie - powiedział Harry patrząc na swojego drugiego syna. - Pamiętaj, że Hagrid zaprosił cię na herbatkę w przyszły piątek. Pod żadnym pozorem nie bierz jednak krajanki, ja po niej tydzień leżałem w skrzydle szpitalnym. Nie zadzieraj z Irytkiem. Nie pojedynkuj się z nikim, dopóki się nie nauczysz zaklęć niewybaczalnych. I nie daj się dręczyć Jamesowi.
- A co jeśli będę w Slytherinie? - Wydawało się, że jest to największe zmartwienie chłopaka.
Harry przykucnął, tak że jego twarz znajdowała się dokładnie naprzeciw twarzy Albusa.
- Albusie Severusie - powiedział Harry tak cicho, że nikt poza chłopakiem nie mógł tego usłyszeć. - Nosisz imiona dwóch wielkich czarodziejów. Jeden z nich był ze Slytherinu i dałem ci jego imię, tylko po to, żeby zrobić mu na złość. Mam nadzieję, że przewraca się w grobie.
- I do tego James mówił, że w łazience Slytherinu mydła nie są na łańcuszkach!
Harry zaniemówił. Wstał i po prostu uśmiechnął się do chłopaka.
- Będzie dobrze, zobaczysz - chwycił jego walizki i pomógł zapakować do pociągu.
Parę minut później pojazd ruszył. Harry stał obok Hermiony i Cho przyglądając się jak lokomotywa wraz z wszystkimi wagonami znika za zakrętem. Wiatr mocniej zawiał.
Mężczyzna dotknął swojej blizny w kształcie błyskawicy, która wciąż znaczyła jego czoło.
- Wiem, że będzie dobrze - powtórzył sam do siebie, jakby chciał upewnić się, że wierzy we własne słowa.
Blizna nie bolała Harry'ego przez dziewiętnaście lat. Mimo to nic nie było w porządku.”
Komentarze, które później Jo znajdowała na różnych forach internetowych w sumie jej nie zaskoczyły. Wszyscy cieszyli się, że stary epilog okazał się żartem, a nowe spełnił ich oczekiwania. Chwalili autorkę za to, że uniknęła banału i kiczu nie bała ukazać się brudu świata i wyzwania, które trzeba podjąć jeśli żyje się w dzisiejszym świecie. Większości epilog osłodził happy end zaprezentowany w ostatnim rozdziale. Czytelnicy pogodzili się już chyba z faktem, że Harry po prostu musiał przeżyć, na szczęście natłok cierpienia w epilogu wynagradzał im to w dużej mierze.
JKR patrzyła jednak na to wszystko z niedowierzaniem. Nie sądziła, że nowy epilog spotka się z tak ciepłym przyjęciem. Miała nadzieję, że ludzie zauważą groteskę, a tu, na domiar złego, byli w pełni takim zakończeniem usatysfakcjonowani! Cóż, widać dzisiejsi ludzie są tak „emo”, że nieszęśliwe zakończenie musi nawet znaleźć się w powieści dla dzieci...