Sardou Victorien TEODORA SZTUKA TEATRALNA


Sardou Victorien

TEODORA

OSOBY:

ANDREAS.

JUSTYNIAN",

BELIZARYUSZ.

MARCELLUS, centurion gwardyi.

KARIBERT.

NICEFOR.

EUFRATAS, naczelnik enuchów.

ENDEMON", prefekt miasta.

FABER,

AGATON,

KALCHAS, woźnica cyrkowy, niebieski.

LIKOSTRATES.

TRYBONIAN, kwestor.

PRYSKUS, sekretarz cesarza.

PAWEŁ, biskup Alesandryjski.

AMRU, pogromca zwierząt dzikich.

MUNDUS, wielkorządca Illyryi, wnuk Attylli.

KOSSTASCIOLUS, Syn jego.

ORYTES, poseł perski.

PETROS, wielki skarbnik, ojciec Nicefora.

MICHAŁ ALEXY niewolnicy

KAT.

MISTRZ CEREMONII.

TEODORA.

ANTONINA.

TAMYRIS.

IFIS.

KALLIROE.

MACEDONIA.

A K T I.

Wielka sala pałacowa. W głębi galerya o podwójnem przecięciu;

w niej na lewo wejście do kościoła. Głąb stanowią arkady opa

trzone bogatemi kotarami. Na lewo pokoje cesarzowej. Na prawo

drzwi, wiodące do apartamentów cesarza. Na scenie, na lewo,

tron (w kształcie łoża) zasłany kobiercami, drogiemi materyami,

futrami, poduszkami. Oparcie na wzór rozwartego pawiego ogona.

W pewnej odległości od tronu, na lewo i prawo, dwa taburety

wschodnie, wykładane perłową macicą. Tuż przy łóżu na lewo,

tarcza mosiężna służąca za dzwon. Na przodzie sceny, po pod

niesieniu zasłony, spostrzegamy tylko Eufratasa i Kariberta. Pa

trycyusze, eunuchy, gwardziści, zapełniając przecięcie za arka

dami, oczekują na ukazanie się cesarzowej. Siychać organy,

brzmiące hymnami religijnemi.

Obraz l.

SCENA I.

KAHIBERT, EUFRATAS, (później) BELIZARYUSZ, MUDYS, PA

WEŁ, ORYTES, PETROS, NICEFOR, (później jeszcze) MARCELLUS.

EUFRATAS (z długą białą laseczką, w dłoni, zatrzymuje Kari

berta przybywającego z głębi).

Powoli młodzieńcze. Dokąd spieszysz?

KARIBERT.

Wszakże tutaj cesarzowa udziela audyencyj?

WiKtoryn _

EUFRATAS.

A masz pozwolenie wejścia ?

KARIBERT.

Oto jest (podaje znaczek z kości słoniowej). Udzielił mi

je wielki mistrz dworu.

EUFRATAS.

Dobrze. — Jej cesarska świątobliwość składa wieczorne

modły w kaplicy, u stóp Pana zastępów! {Spogląda na zna

czek otrzymany). Jesteś Gallem?

KARIBERT.

Frankiem powiedz raczej.

EUFRATAS.

A z jakiego miasta?

KARIBERT.

Z Lutecyi.

EUFRATAS.

Gród Paryżanów, gdzie cesarz Julian tak długo prze

bjwalf

KARIBERT.

Tak.

EUFRATAS.

Było to dlań karą za aposlazyę. Powiadają, że istne

bagno ta Lulecya?

KARIBKRT.

Bagno!!... niekoniecznie. No! co prawda deszczów

u nas nie braknie.

ETIFRATAS.

Dobrze więc uczyniłeś, opuszczając ojczyzną żab dla

wielkiego Konstantynopola, zwanego źrenicą Świata. A co

sprowadza cię z tak daleka?

KARIBERT.

Poselstwo do chwały pełnego cesarza. Chciałem jed

nak wprzódy złożyć pokłon cesarzowej.

EUFRATAS.

Wybornie młodzieńcze; mądrze sobie poczynasz. Mnie

mam, że nie przybywasz z próżnemi rękami?

KARIBERT.

Jeszcze by też!... Kobiety w Gallii, słyną z pięknych

płowych włosów, które u was są modne pono Przywożę

zatem dla cesarzowej, prócz innych cennych podarków,

cały ładunek najcieńszych warkoczy, różnych odcieni, od

złotych jak słoma, do rudych jak miedź.

EUFRATAS.

Dar twój mile będzie przyjęty. Nasza pani boska, dba

wielce o te sztuczne stroju ozdoby.

KARIBERT.

Bez których jednak obejść by się mogła, słynie bo

wiem z piękności.

EUFRATAS.

Niezawodnie.

KARIBERT.

Mówią u nas nawet, że właśnie ta piękność była je

dynym powodem jej wyniesienia; że urodzenie nie prze

znaczało jej w udziale purpury cesarskiej.

EUFRATAS.

W istocie.

KARIBERT.

ByŁo corka niedźwednika w hipodromie?

EUFRATAS.

Tak, Akaciusza.

karibert.

Od dziecka brała udział w igrzyskach cyrkowych ?

EUFRATAS

Od lal czternastu!... Tak jak mnie widzisz młodzień

cze, patrzyłem na nią, na boską Teodorę, stojącą na koniu

w pędzie i igrającą w powietrzu pomarańczami... Ale to

stare dzieje, o których lepiej nie wspominać.

KARIBERT.

W samej rzeczy, dziwne!... dziwne, że cesarz pojął

za żonę hecarkę!... Zwłaszcza, że obmowa...

EUFRATAS.

Milcz młodzieńcze! Gallowie zbyt łatwo szermują ję

zykiem. Trzymaj swój na wodzy, a tego co usłyszysz o prze

zacnej i wielce pobożnej Teodorze nigdy nie powtarzaj.

Dary jej umysłu i wdzięki, usprawiedliwiają wybor naszego

wzniosłego cesarza. (Po chiwili). Co do etykiety, dam ei

także jeszcze jedną radę. Kiedy przypuszczony zostaniesz

do najwyższego zaszczytu ucałowania nóżek naszej monar

chini, pamiętaj rzuć się na kolana. To rytuał ustanowiony

przez samego cesarza.

KARIBERT.

Wiem o tem... potrzeba paść na twarz.

EUFRATAS.

Tak.

KARIBERT.

Nie o zwyczajny pokłon chodzi, lecz o ubóstwienie.

EUFRATAS.

Tak, tak właśnie. Formułą urzędową, zwracając mowę

do cesarzowej, jest wyraz „Pani" albo „Augusta". Do ce

sarza masz mówić: „Panie mój' albo ,.Samowładco"... Co

do mnie zaś...

KARIBERT.

Chciałem cię właśnie o to zapytać!

EUFRATAS.

Urzędowi memu odpowiada „szanowny".

KARIBERT.

Jakiż urząd piastujesz

EUFRATAS.

Jestem naczelnikiem wewnętrznej straży pałacowej.

KARIBERT.

Winszuję. (Słychać organy za sceną).

EUFRATAS. (kłaniając się patrjcyuszom, którzy wchodzą. Roz

maita gradacya ukłonów).

Niech szczęście sprzyja jaśnie oświeconemu. (Do in

nego). Czcigodny, bądź pozdrowiony.

KARIBERT (po cichu do Eufratasa).

Wszak to wszystko patrycyusze, nieprawdaż ?

EUFRATAS.

Tak. — Jak ty oczekują na audyencyę.

KARIBERT.

Kto jest ten wysoki... tam... o postrzyżonych wło

sach?

EUFRATAS.

Chwałypełny Mundus, wnuk Atylli. Przyjąl chrzest ;

powierzono mu wielkorządztwo Illryi. — Tam daiej, satrapa

w mitrze o trefionych włosach, to Orytes, poseł perskiego

króla Kozroesa; a starzec o siwej brodzie, to była eminen

cya Paweł, arcykapłan Aleksandryi, dziś zrzucony z bisku

piego tronu. (Wchodzą Petros i Nicefor).

KARIBERT.

A ten, przed którym wszyscy schylają się aż do zie

mi,.. (Petros przechodzi scenę i wchodzi do pokojów cesarza).

EUFRATAS.

Nikt przed nim dosyć się nie uniży! (Pochyla się niemal

do kolan przybyłemu. — Do Kariberta). To jego nieskazitel

ność, prześwietny Petros Barsyanus, wielki skarbnik państwa.

Udaje się do cesarza... Oho! w jakich łaskach!... Młodzie

nieć, który mu towarzyszył, to syn jego Nicefor, jeden z na

szych patrycyuszów, którzy tworzą mody i przodują hula

kom wyższego świata. (Petros wyszedł — Nicefor pozostał).

KARIBERT.

A ten tam, mąż wyniosły, sam jeden na uboczu?...

Wszyscy zdają się go unikać..,

EUFRATAS.

Och!... to Belizariusz!

KARIBERT.

Wódz?

EUFRATAS.

Tak.

KARIBERT.

Wielki wódz!

EUFRATAS.

Tak, ale w niełasce.

KARIBERT.

On?

EUFRATAS.

W najzupełniejszej niełasce.

KARIBERT.

Czy być może?

EUFRATAS.

Żonie jego, ciągle dobrze widzianej przez naszą świętą

panią, oddasz włosy, które przywiozłeś. Jest ona mistrzy

nią pałacu.

KARIBERT.

Zwie się?

EUFRATAS.

Antonina.

KARIBERT.

Ach! tak; i o niej słyszałem; i jej sława doszła do

nas. Dawna towarzyszka cesarzowej z hipodromu, córka

woźnicy ?

EUFRATAS.

I wróżki.

KARIBERT.

Niegdyś .statystka w pantominach cyrkowych.

EUFRATAS.

Dziś patrycya o złotym pasie.

KARIBERT.

Chętnie go pono rozpina?...

EUFRATAS.

Strzeż się Paryżaninie I Tu i mury mają uszy.

KARIBERT (Śmiejąc się).

Jeśli wszystko prawda, co powiadają?

EUFRATAS.

Wszystlio !... nie. Ale strzeż się mój synu. W na

szem mieście pełno szpiegów i to tam właśnie, gdzie ich naj

mniej spodziewać się możesz.

KARIBERT.

Dziękuję za ostrzeżenie.

EUFRATAS.

Proszę cię, powtórz mi imię swoje.

KARIBERT (odchodząc w głąb).

Karibert. (Później ujrzawszy Antoninę powraca).

EUFRATAS (na przodzie sceny).

Dobrze (wyjmuje tabliczki i pisze). „Karibert... Mieć

na niego baczenie. ?le myślący".

SCENA II.

CIŻ SAMI I ANTONINA.

ANTONINA (wychodząc z pokoju na lewo do Eufratasa).

Eufratas! Czy Augusta modli się jeszcze?

EUFRATAS (z najgłębszym ukłonem).

Jeszcze patrycyo; ale nabożeństwo skończy się wkrótce.

(Antonina przechodzi w głębi, wszyscy się jej kłaniają).

KARIBERT.

Kto jest ta piękna osoba ?

EUFRATAS.

Mistrzyni pałacu.

EUFRATAS.

Antonina ?

EtlFRATAS.

Żona Belizariusza.

KARIBERT.

Ach.' ach!... przedstaw mnie jej z łaski swojej!

EUFRATAS.

Pozwól patrycyo temu młodemu barbarzyńcowi zło

żyć u Stóp twych hołd uwielbienia.

ANTONINA (patrząc nań z zajęciem).

Kto on jest ?

EUFRATAS.

Paryżanin, przybywający z Lutecyi, dla złożenia bo

skiej cesarzowej haraczu z włosów płowych.

ANTONINA.

Ach!

KARIBERT.

Przywiozłem tyle, że będę mogł ofiarować je także

jedynej piękności, jedynej bogini, godnej współzawodniczyć

z Wenerącesarzową.

ANTONINA.

Przyjmę je z przyjemnością.

EUFRATAS (po cichu).

Dobrze!... Doskonale!... Wybornie sobie poczynasz.

ANTONIINA.

Czy cesarzowa dopuściła już tego młodzieńca przed

swoje oblicze?

EUFRATAS.

Nie jeszcze.

ANTONIINA.

Będę miała zatem przyjemność przedstawić go sama.

KARIBERT.

Życie całe wdzięczny ci będę.

ANTONINA (do Eufratasa).

Ten młody Gal jest istotnie przystojny.

EUFRATAS.

Nie prawdaż patrycyo ?... Oko... istny żar! A łyd

ka... spojrzyj na łydkę.

ANTONINA (po chiwili).

Cokolwiekbądź mój Eufratasie, ci barbarzyńcy wyglą

dają piękniej i zdrowiej od naszych Rzymian.

EUFRATAS (żywo do Kariberta).

Wybornie!... Młodzieńcze, doskonale I Jesteś już w ła

skach mistrzyni pałacu.

KARIBERT.

Czy tak?

EUFRATAS.

O ! znam się na tem! znam przedewszystkiem serce

Antoniny. Od ciebie tylko zależy młody szczęśliwcze uszcz

knąć z nad jej pięknego czoła tyle gałązek myrtowych, ile

laurowych wieńców nosi Belizariusz na głowie.

KARIBERT.

Uszczknę ile tylko... ona zechce. (Idzie w gląb).

EUFRATAS.

Takim! takim właśnie być potrzeba! (d. s.) Ten zuch

dojdzie bardzo wysoko! (Bierze tabliczki, wykreśla z nich eo

poprzednio napisał i pisze znowu). Cóżem to mówil ? hę!...

„Mieć względy dla Kariberta! wielka przyszłość!"

(Organy grzmią w świątyni. Drzwi jej się otwierają. Poruszenie

w głębi. Dworacy cofają się. Ukazuje się Teodora otoczona

swoim niewieścim dworem, eunuchami, itd. Wszyscy zgroma

dzeni z nachylonem czołem padają na kolana w miarę jak prze

chodzi. Postępuje powoli przy odgłosie organu z książką do na

bożeństwa w kość słoniową oprawną i siada na lożo. Kobiety

z kadzielnicami ją otaczają. Antonina przy niej, podaje jej kulę

kryształową dla odświeżenia rąk).

SCENA III.

CiŻ SAMI I TEODORA.

TEODORA (do Eufratasa, schylonego do ziemi).

Audyencya otwarta!

EUFRATAS (powstaje i idzie skłonić się przed satrapą, który

zbliża się do cesarzowej i przyklęka na poduszce).

TEODORA (patrząc w ręczne źwierciadelko).

Ach! to ty Orytesie?

ORYTES.

Przed wyjazdem z Konstantynopola, przychodzę ucz

cić słońce, życiem i światłem darzące.

TEODORA (skinieniem ręki dając mu znak, aby powstał).

Odjeżdżasz satrapo

OEYTES (stojąc).

Dziś w nocy Augusto... Twój pokorny sługa błaga

cię, abyś przyjęła na pożegnanie te klejnoty, aczkolwiek

niegodne są ciebie... (Dwóch niewolników stawia kuferek na

pełniony klejnotami, które Antonina podaje cesarzowej w miarę

tego co następuje).

TEODORA.

Przyjmuję je jako zakład pokoju, panującego od roku

pomiędzy panem świata a królem królów. W zamian za

klejnoty... (mówiąc spogląda na każdy z kolei i zdobi niemi

szyję, ramiona etc)... udzielę twemu monarsze przyjaciel

skiej rady. Doszło uszu naszych, że Kozroes mnie szkaluje.

(Poruszenie Orytesa). Milcz! Dziwi się podobno, że Justynian

rządzi się mojem zdaniem w każdem ważniejszem zdarze

niu... Powiesz królowi Persów, iż radzę mu, aby zgroma

dził wszystkie swoje żony — ma ich trzy tysiące — i za

pytał je co myślą o wojnie jaką mi wypowiedzieć pragnie.

ORYTES.

O wojnie?

TEODORA.

Nie zaprzeczaj! Jestem powiadomioną o wszystkiem.

Jeśli choć jedna zona go odwiedzie od szalonego zamiaru,

niech inne wypędzi, a tej tylko usłucha... ta jedna jest

mu prawdziwie życzliwą. Żegnam cię satrapo I... a pozdrów

odemnie twego króla! (Orytes klęka, a potem odchodzi. —

Belizariusz nieśmiało zwraca się do Eufratasa).

EUFRATAS (niechętnie).

Patrycyusz Belizariusz prosi...

TEODORA (żywo).

Niech czeka! (do Mundusa skinąwszy nań, aby się zbli

żył. Życzę ci szczęścia. Jesteś nareszcie wielkorządcą Illiryi?

MUNDUS.

Dzięki tobie święta pani, — a niewolnik twój, u stóp

twych, składa wyznanie wdzięczności bez granic.

TEODORA (podając mu rękę do ucałowania).

Idź i pozostań nam wierny. Będziemy mieć o tobie

staranie. (Mundus kłania się i wraca w głąb. Paweł postępuje

" naprzód parę kroków. Skinieniem ręki Teodora go oddala. Każe

Antoninie trzymać zwierciadło i przygląda się naszyjnikowi jaki

włożyła — do Eufralasa). Na dziś już dość. Oprócz Beliza

riusza nie przyjmę nikogo więcej. (Karibert drgnął).

ANTONINA (żywo).

Pozwól mi pani prosić cię o jedno spojrzenie dla mło

dego cudzoziemca.

TEODORA.

Gdzie jest ?

ANTONINA (dając znak Kariberlowi, aby się zbliżył).

U twych stóp pani, jeśli raczysz na to pozwolić. (Dwo

rzanie, zawiedzeni w nadziejach cofają się. Kobiety na dany

znak przez Antoninę odchodzą. Karibert przyklęka).

EUFRATAS (do siebie, ścigając wzrokiem wszystkie poruszenia

Kariberta).

Dobrze! Bardzo dobrze! Teraz pokłon!... Dosko

nale!... Czeka go świetna przyszłość!

TEODORA.

Czego od nas pragnie?

ANTONINA.

Błaga cię, abyś przyjęła dary przywiezione z jego

kraju, hołd czci pełen.

TEODORA.

Jakiż to kraj? (Antonina daje znak Karibertowi, aby od

powiedział).

KARIBERT.

Lutecya, Augusto.

TEODORA.

Miasto Juhana, wśród trzcin i sitowia?

KARIBERT.

Tak, Augusto.

TEODORA.

Frankowie będą zawsze mile widziani na naszym

dworze. Kto jest twoim królem obecnie?

KARIBERT.

Childebert,j syn Klodowetsza. Przez swego synowca,

twego pokornego niewolnika, przysyła ci podarki.

TEODORA.

A!— pochodzisz z krwi królewskiej?... Czy pobożna

Klotylda żyje jeszcze?

KARIBERT

Tak, Augusto,

TEODORA.

Jakże zwiecie waszą młodą królowę ?

KARIBERT.

Ultrogotą.

TEODORA (śmiejąc się).

Dziwne imię ... Jestże piękną ?

KARIBERT.

Wydawała mi się piękną Angusto, dopokąd nie po

znałem w tobie piękności prawdziwej.

EUFRATAS (pólglosem).

ślicznie!

TEODORA.

Nie taki on dziki, jak się wydaje.

ANTONINA (Żywo).

Nieprawdaż ?

TEODORA (spogląda na nią z uśmiechem —i zwraca się do Kariberta).

A ty jakże się zowieszf

KARIBERT.

Karibert.

TEODORA (podając mu rękę do ucałowania).

A więc Karibercie, oddasz dary twe patrycyi, która

je za mnie odbierze.

KARIBERT (powstaje).

Błogosławię łaskę, jaką mi czynisz.

EUFRATAS (na stronie).

Podała mu rękę... i rękę także!

TEODORA (wołając).

Nicefor!

NICEPOR (podbiegając).

Pani!

TEODORA.

Polecam naszego gościa twojej opiece. Zawiedź go do

cesarza w mojem imieniu. Oprowadzaj po mieście. Bądź

jego przewodnikiem... w pałacu, gdzie przj nas zamieszka.

NICEFOR

Dobrze, Augusto.

TEODORA.

Jutro odbędą się igrzyska w hipodromie. Zatrzymać

dlań miejsce w loży cesarskiej.

EUFRATAS (na stronie).

Taka łaska!... już!

KARIBERT (do Teodory).

Niech Bóg zsyła ci tyle pomyślności ile wdzięczen ci

jestem.

EUFRATAS (rzuca się ku Karibertowi, oddalającemu się. Podnośi

przed nim kotarę).

Ach! oświecony! Jakże szczęśliwym i dumnym się

czuję, że moge uważać się w Konstantynopolu za twegc

najstarszego przyjaciela. (Kłania się nisko Karibertowi, poczci.

wychodzi głębią, spuszczając za sobą kotarę).

SCENA IV.

TEODORA I ANTONINA.

TEODORA.

Jesteśmy same. Usiądź... Mąż twój tam czeka. Mó

wić z nim będę. Cesarz mniema jak i ja, że nauczka była

wystarcajaca i że Belizariusz godnym jest przebaczenia

ANTONINA.

Wiesz Augusto, że nikt goręcej odemnie nie pragnął

dlań łaski... Ale... przez życzliwość dla twej wiernej

sługi, wymagałaś, aby mi naprzód przebaczył; wiesz zaś,

że od trzech miesięcy nie spojrzał na mnie nawet. |

TEODORA.

Uspokój się. Nie cofam mego przyrzeczenia. Wasie

pogodzenie się naprzód, łaska dlań potem. Jeśli upierać się

będzie...

ANTONINA.

Nie pani, upierać się nie będzie. Powolnym ci się sta

nie i łagodnym jak dziecko.

TEODORA.

Chociaż?...

ANTONIINA.

Sześćdziesięcioletnie jego oczy widziały mnie wystę

pną, ale serce ledwie dwadzieścia lat liczące, pragnie wie

rzyć w moją niewinność.

TEODORA.

To więcej niż miłość! To chyba czary...

ANTONINA.

Może...

TEODORA.

Użyłaś czarów?

ANTONINA.

Tak pani.

TEODORA.

Zazdroszczę ci... Jakkolwiek wielką jest władza moja

nad Justynianem, nie sięga jednak tak daleko.

ANTONINA.

Od ciebie zależeć będzie pani...

TEODORA.

Mów więc... pragnę się dowiedzieć.

ANTONINA.

Czy przypominasz sobie starą Egipcyankę, która była

razem z nami w Aleksandryt w cyrku Agaciasa?

TEODORA.

Tamyris ?

ANTONINA.

Tamyris, która odgadywała przyszłość ze zwierciadła

i z dłoni?

TEODORA.

Przepowiedziała rai najwyższe dostojeństwa.

ANTONINA.

Widzisz, że się nie omyliła! W nocy Tamyris wycho

dziła na pola, aby zbierać zioła czarodziejskie. Z nich to

przyrządzała kolory, któremi zabarwiałyśmy lica, i Ięki prze

ciw chorobom; posiadała środki za pomocą których wygry

wało się na pewno w kości i dzięki którym, poznawałyśmy

kochanków bogatych, a wspaniałych. Nadto wyrabiała na

pój, obudzający miłość.

TEODORA.

I to ten napój?

ANTONINA.

Skradziony przeżeranie... muszę to wyznać... nie

byłam bowiem wówczas dość bogatą, aby go kupić. Napój

ten przy pierwszem spotkaniu wlałam Belizariuszowi do

puharu z winem. Uczyniłam zeń mego kochanka, następnie :

męża, w końcu niewolnika!... Ale z czasem moc jego się

zmniejsza i wietrzeje zupełnie... Nasza kłótnia jest tego

dowodem... Szukałam więc wszędzie Tamyris...

TEOEORA.

I gdzie ją znalazłaś ?

ANTONINA.

Tu w Konstantynopolu.

TEODORA.

Tu?

ANTONINA.

W hipodromie, w towarzystwie pogromców przybyłych

przed trzema dniami z Rawenny.

TEODORA.

I poszłaś sama ?

ANTONINA.

W tej sprawie nie mogłam zaufać nikomu.

TEODORA.

Tak! niezawodnie... Poznała cię?

ANTONINA.

Nie!... byłam zawoalowaną... Egipcyanka nie zwa

żała na mnie dawniej... zbyt małe stanowisko zajmowa

łam w cyrku... Ciebie Augusto, ciebie niezawodnie by po

znała. Byłaś wielką artystką, gwiazdą hipodromu, a cała

Aleksandrya oklaskiwała cię pod imieniem Zoe, jakie wów

czas nosiłaś?

TEODORA.

Zoe?!!

ANTONINA.

Zoe;. tak.

TEODORA.

Do rzeczy Widziałaś ją zatem, dała ci napój ?

ANTONINA.

Sprzedała rai go... Mniemała, że bardzo drogo... za

tanio jak dla mnie.

TEODORA.

I użyłaś już ?

ANTONINA.

Dziś w nocy. Dzięki gorączce dręczącej Belizariusza

od czasu niełaski, niewolnik rai oddany wlał do putiara

parę kropel napoju, mającego mu niby sen przywrócić.

TEODORA.

Masz więc nadzieję?

ANTONINA.

To nietylko nadzieja pani. Pewną jestem, że ujrzysz

go zakochanym, stokroć więcej niż kiedykolwiek.

TEODORA.

Kto wie? Może, moja droga, czarodziejskim napojem

są tylko wspomnienia o rozkoszach jakich zaznał w twoich

objęciach... może osamotnienie... może tęsknota za mi

łością. ..

ANTONINA.

Wszystko potrosze... ale napój przedewszystkiem, na

pój więcej od wszystkiego.

TEODORA (uderzając w dzwon).

Zobaczysz jego skutek! Nie oddalaj się i przyjdź na

zawołanie.

Dobrze pani! (Eufratas się ukazuje Antonina wycho

dzi na lewo).

TEODORA.

Wprowadź Belizariusza.

SCENA V.

TEODORA i BELIZARIUSZ

(Eufratas wprowadza Belizariusza, poczem sara odchodzi — Be

lizariusz pozostaje w głębi).

TEODORA.

Zbliż się patryciuszu ! (Belizariusz zbliża się, uklęka przed

nią na jedno kolano i głowę pochyla. Ona nań patrzy w mil

czeniu. Poczem mówi chłodno). Co masz mi do powiedzenia?

BELIZARIUSZ (na kolanach).

Przedewszystkiem dziękuję ci monarchini moja za ła

skę, jaką wyrządziłaś swemu słudze, dopuszczając go do

stóp swoich.

TEODORA (j. w.)

Siadaj i mów.

BELIZARIUSZ (powstaje i siada).

Czyn twój, pełen dobroci. Augusto, obudził w sercu

mojem odwagę. Ach pani! wiesz o tem, że od dwóch mie

sięcy co dnia staję u drzwi twoich, żebrząc jednego słowa,

jednego spojrzenia... i co dzień odpowiadają mi; „odejdź,

łaska nie dla ciebie''. Oddalam się, ścigany szyderczemi

spojrzeniami dworaków i służby!... Po za pałacem, na

ulicy taż sama pogarda mi towarzyszy. Cesarz rozgniewany,

postanowił, abym stał się obcym Iemu miastu... Zabro

niono mówić (lo mnie; zabroniono głowy uchylać przede

mną. Toż to wygnanie w mojej własnej ojczyźnie! Ja, na

którego widok szeptano: „To Belizariusz"; przed którym

chyliły się czoła wszystkich; któremu matki podawały nie

mowlęta — synów — wołając. „ Uściśnij go zbawco ojczy

zny, aby kiedyś stał się jak ty walecznym"... Dzisiaj, prze

suwając się odludnemi ulicami, widzę, że wszyscy stronią

odemnie... Przyjaciel się ukrywa... krewny zamyka drzwi

przedemną... przechodzień otula się skwapliwie w swój

płaszcz, by nawet fałdami nie dotknął mnie przypadkiem.

Wiem o tem. Czy przyszedłeś, aby się uskarżać?

BELIZARIUSZ.

Nie, Augusto; nie żalę się... Jeżeli wspomniałem o

pogardzie jaka ranie ściga, lo aby powiedzieć ci, że zno

szę sroższe męczarnie... Pozbawiony tytułów, posiadłości,

mieszkam samotnie w pustym pałacu, z dwoma tylko nie

wolnikami, jak wyklęty i zapowietrzony. Ale i o to mniej

sza! Lecz co mnie zabija... oto, gdy spotkani jednego

moich żołnierzy, który spełniając rozkaz cesarza, mija

mnie nie skłoniwszy się, nie spojrzawszy na mnie. .. Wtedy

Augusto serce mi się ściska, oczy łzami nabiegają... pła

czę jak dziecko. Przychodzę więc rzucić ci się do stóp, byś

położyła koniec tej męce... W imię Boga litościwego!

błagam clę, upokarzaj we mnie dumnego patryciusza, ale

nie zniesławiaj żołnierza, który zawsze spełniał sumiennie

swą powinność... To niesprawiedliwie, niezasłużenie!...

Pozbawiony wszystkiego, nie rnam nic, prócz chwały wo

jennej ... Niech mi ona przynajmniej zostanie.

TEODORA.

Miałże ci Justynian nie odbierać dowództwa nad woj

skami azyatyckiemi, tobie, który chciałeS pozbawić mnie

władzy ?

BELIZARIUSZ,

Ja?

TEODORA.

Ty!.. . Gdy bawiłeś w Persyi, cesarz zachorował nie

bezpiecznie, dotknięty morową zarazą, wyludniającą Kon

stantynopol. Wieść o jego śmierci doszła do armii wscho

dniej. Pewien wódz zawołał: „trzeba jak najspieszniej ogło

sić nowego cesarza, by nie dopuścić do rządów Teodory".

A owym wodzem, jak mówiono, był Belizariusz!

BELIZARIUSZ (żywo).

Potwarz nikczemna! (powslaje).

TEODORA (powstrzymując go ruchem).

Budżes na torturach wyznał, że to on powiedział.

BELIZARIUSZ.

Zatem nie ja!

TEODORA.

To też jesteś wolny!... lecz nie dosyć być niewin

nym w tym względzie... Pragnę jeszcze, abyś naprawił

błąd...

BELIZARIUSZ.

Błąd!!...

TEODORA.

Tak. Dlaczegóż to nie stawiłeś się pewnego daią, gdy

cię oczekiwałam ?... Poleciłam...

BELIZARIUSZ.

Komu ?

TEODORA.

Twojej żonie.

BELIZARIUSZ.

Antoninie!

TEODORA.

Tali. aby cię do mnie przywiodła. .Mówiła ci o tem

niezawodnie ?

BELIZARIUSZ.

.Nie Augusto! wiesz przecie, że nie widuję tej kobiety,

że z nią zerwałem.

TEODORA.

Jak szaleniec! dla błahych pozorów!

BELIZARIUSZ.

Powiedz raczej, że jali szaleniec wierzyłem jej kłam

stwom, że zamykałem oczy na jej występki... na jej ja

wny stosunek z Teodoziuszem ! Oddawna domyślałem się,

że jest jej kochankiem... Nie; kłamię... Nie domyślałem

się... byłem tego pewny '.... Zszedłem ich... wątpić nie

mogłem. Ale chciałem wmówić w siebie, że żle widziałem.

W chwili właśnie, gdy zdobywałem szturmem Syrakuzę,

donoszą mi, że znowu przybył do Konstantynopola, a bez

wstyd ich doszedł już do tego stopnia, że miasto cae

świadkiem cudzołóstwa. Doniósł mi o tem Kalligon, — mój

niewolnik, wspólnik ich zbrodni. Och! chciałem go udusić,'

za to, że mi powiedział o tem, czego nigdy nie pragnąłem

się dowiedzieć!... Ale tym razem hańba była publiczną...

wyśmiewano mnie w moim obozie. Należało winną srodze

ukarać. Antonina uprzedzona o moim gniewie, spieszy do

ranie. Ujrzałem ją zdaleka na drodze; przybywała w lek

tyce... wachlarzem dawała rai znaki radości, a ja myśla

łem w duchu: „jeśli zbliży się do mnie, jeśli zawiśnie na

moich ramionach, jeżeli dźwięk jej głosu posłyszę, jeżeli

odetchnę wonią jej włosów... już po mnie,,, przebaczę

znowu!...' Więc mówię do otaczających przyjaciół: „nie

dozwólcie jej tu przybyć, nie chcę jej widzieć!"... Tym

czasem ona wysiadła z lektyki. Napróżno, kornie chyląc

przed nią głowy, stawali rycerze moi w poprzek drogi; —

uśmiechając się usuwała bezsilnych wobec tylu wdzięków

i uroku... Wówczas przyznaje, w przystępie gwałtownego

szału zawołałem; „Powstrzymajcie ją, ależ powstrzymajcie,

wsadźcie do lektyki... tylko ostrożnie... niech jej nie wi

dzę. .,Tym razem usłuchano mnie, pomimo jej krzyków,

które mi serce rozdzierały.

TEODORA.

Przyznasz, że był to dziwny sposób wyjaśnienia sprawy.

BELIZARIUSZ.

Wkrótce potem zostałem nagle odwołany; przybywam

do pałacu oddać pokłon cesarzowi, ale u drzwi zawołano

do mnie: ..precz!

TEODORA.

W tenże sam sposób przyjąłeś twoją żonę.

BELIZARIUSZ (żywo).

Ależ ona winna!...

TEODORA.

Zkąd wiesz o tem! Doświadczenie powinno cię było

nauczyć, że można być spotwarzonym! Czyż nie miałam

słuszności, mówiąc jej; „Niech ci najpierw pozwoli dowieść

twojej niewinności, a ja mu pozwolę przekonać mnie o swojej".

BELIZARIUSZ.

i CÓŻ ma na swoją obronę? Cały Konstantynopol

świadczy o jej zbrodni!

TEODORA.

Całe wojsko powtarzało słowa, których nie wyrzekłeś.

BELIZARIUSZ.

Czyż opowiadanie Kalligona ?...

TEODORA.

Niewolnika!...

BELIZARIUSZ.

Więc ona śmie utrzymywać?

TEODORA.

Tak wobec ciebie... natychmiast... (chce uderzyć

w dzwon).

BELIZARIUSZ.

Nie Augusto! nie!... nie chcę wyjaśnień. Zaklinam

cię!... niech nic nie mówi. Tłómacząc się niezręcznie roz

czarowałaby mnie pewnie! Woię nie zastanawiać się...

wierzyć na ślepo!... Spotwarzono ją... Kalligon skłł

raał!... niech i tak będzie I... Zresztą, tak twierdzisz...

moim obowiązkiem wierzyć. Wierzę ci pani; to dosyć!

TEODORA.

Tak, to dobrze!

BELIZARIUSZ.

A potem, wyznać muszę, brak mi już sił do dłuższąj

walki. Bez tej kobiety żyć nie moge. Wspomnienie jej ściga

mnie wszędzie... na każdym kroku widzę ją... mówię do

niej... grożę... chcę ją zabić!... A pomimo wszystkie

go... zawsze i ciągle ona staje mi przed oczyma... Na

wet wściekłość moja nie pozwala mi zapomnieć o niej!...

Tej nocy, tej jeszcze nocy (Teodora słucha go z wrastającą

uwagą) w szale, gorączce, trawiącej mnie od trzech mie

sięcy... wołałem... szukałem jej przy sobie... pragną

łem namiętnie... szalenie... udusić ją z nadmiaru

wściekłości... czy też miłości... Nie wiem, jedno czy dru

gie!... może jedno i drugie!... Chyba to czary!... tak...

jestem sam z tobą, mówie do ciebie... i oto w tej chwili,

czuję uścisk jej ramion... Widzę wzrok jej utkwiony w mo

ich oczach... czuję jak usta jej dotykają moich...

TEODORA (wesoło, ten sam ruch, by w dzwon uderzyć).

A zatem ?!

BELIZARIUSZ.

Nie, błagam.

TEODORA.

Ależ, stare dziecko ! umierasz z pragnienia zobaczenia

jej; pozwól mi zatem działać.

BELIZARIUSZ.

Nie Augusto, zaklinam cię, nie zmuszaj mnie do mó

wienia z nią wobec ciebie... Rzuciłbym się pod jej sto

py... błagałbym o zmiłowanie! Sam na sam z nią upo

dlić się moge... ale wobec ciebie pani, nie!... Nie chcę,

abyś była świadkiem mego poniżenia.

TEODORA.

Więc, niech i tak będzie! Pragnę... rozkazuję, abyś

żył z twoją żoną jak dawniej; chcę, byś zapomniał o nie

dorzecznej sprzeczce. Pamiętaj patryciuszu! przyjaźni, jaltą

mam dla niej, zawdzięczasz powrót do łask moich. Nie za

pominaj o tem nigdy, bo odtąd, jakim ty będziesz dla niej,

taką ja będę dla ciebie.

BELIZARIUSZ (klękając).

Wierny sługa posłusznym ci będzie pani.

TEODORA.

Liczę na to! Eufratas, każ rozsunąć te zasłony. (Po

chwili). Słońce chyli się nad widnokrągiem. (Odsłaniają za

słony : w głębi, oświetleni zachodzącym słońcem, ukazują się

wszyscy dworacy, Teodora mówi głośno, aby ją wszyscy sły

szeli). Marcellusie!

MARCELLUS.

Pani!

TEODORA.

Czy jest tam nasza straż przyboczna ?

MARCELLUS.

Tak, pani.

TEODORA.

Niech do cesarza towarzyszy naszemu najwierniejszi

mu, znakomitemu Belizariuszowi, wielkiemu wodzowi. (PO

ruszenie i zdziwienie w głębi).

BELIZARIUSZ (zachwycony — na kolanach).

O pani!

TEODORA (podając mu rękę do pocałowania).

Idź; teraz pokłon ci oddadzą! (Belizariusz odchodi

dworacy kłaniają mu się nisko, poczem wszyscy wychodzą).

Teodora.

eufratas (w zachwycie).

Wielki mąż! Cześć sprawiedliwości! Wielki! wielki

mąż! (pozostaje w głębi, patrząc za oddalającym się Belizariu.

szem).

SCENA VI.

TEODORA — ASTONina. (Skoro tylko BELIZARIUSZ wyszedl, Teo

dora uderza w dzwon, Antonina ukazuje się z za kotary).

TEODORA.

Cóż słyszałaś! jesteś zadowolona?!

ANTONI.NA (całując jej ręce).

O pani! tyś moim aniołem opiekuńczym.

TEODORA.

Zwycięztwo byto łatwe. Bohater już był naprzód po

konany, rozbrojony, jaka namiętność!... to nie do uwie

rzenia!

ANTONINA.

Napój!... powiedziałam ci pani!

TEODORA.

Tak... pewno... Ale spiesz dokończyć dzieła.

ANTONINA.

Lecę!

TEODORA.

Ach! jeszcze jedna rada. (Antonina powraca do niej).

Niech cię tylko nie złapie na gorącym uczynku z Paryża

ninem.

ANTONINA.

Ach! Augusto!

TEODORA.

Ach Augusto.'... Już ja wiem co mam o tem myśleć

Idź!...

SCENA VII.

TEODORA I MACEDONIA.

TEODORA (wyciąga się na posianiu — i zmieniając nagle ton).

Uf! skoćezyfa się etykieta! (do Macedonii). Mam już

dosyć wodzów, ambasadorów i całego kramu... (Zeskakuje

na ziemię). Pojmujesz, że z przyjemnością wyprostuję sobie

nogi na ulicach! Przygotuj wszystko !... jak zwykle...

Tylko dwóch niewolników, (wołając) Eufratas!

EUFRATAS (przybiegając).

Gwiazdo wspaniała!

TEODORA.

Gdyby moja nieobecność zdziwiła cesarza, powiedz, że

udałam się z Macedonią do źródeł przy Złotej Bramie, że

tam wieczerzać będę. Powrócę na godzinę czwartą.

EUFRATAS.

Tak, święta światłości!

MACEDONIA (cicho do Teodory).

W lektyce?

TEODORA.

Nie, nie! pieszo; — pieszo jak niegdyś!... To ta

miło!... Ale idźże już leniuchu!

Obraz II.

W hipodromie. Duża sala sklepiona. W głębi dwie olbrzymie ar

kady — na lewo pod sklepieniami, wielka żelazna klatka i dzi.

kiemi zwierzętami. W gtębi widać hipodrom i zachodzące słońce.

Po lewej rodzaj namiotu rozpiętego na sznurach. Kociołek po

wieszony na trzech kijach nad ogniem. Pieniek, kamienie, roz

maite przybory gospodarskie. Sznury, na których wisi bielizna.

Posłanie ze słomy.

SCENA I.

TAMYRIS — AMRU — NICEFOR — KARIBERT.

NICEFOR.

Ukochany! Widziałeś cesarzową, widziałeś cesarza,

widziałeś św. Zofię — widziałeś zatem trzy cuda świata.

Później, zwiedzimy miasto szczegółowo; pierwsze odwie

dziny należały się hipodromowi.

KARIBERT,

Piękny budynek, większy aniżeli sądziłem.

NICEFOR.

Zobaczysz go jutro w całej okazałości. Jutro bowiem,

jako w siódmą rocznicę koronacyi cesarza, odbędą się

igrzyska.

KARIBERT.

Gdzież jesteśmy?

NICEFOR.

Pod lożą cesarską. Tutaj zamykają dzikie bestye, pro

dukujące się w międzyaktach. (do Amru). E! słuchajno pocz

ciwcze, czy należysz do trupy Kallinidesa

Tak. szanowny.

NICEFOR (do Kariberta

Kallinides przybył tu z Rawenny z całem swem to

warzystwem; ze zwierzętami, jeźdźcami, błaznami! (do Ta

myris). Witaj babuniu!

TAMYRIS.

Szczęścia ci życzę, młodzieńcze.

NICEFOR.

Należysz do budy?

TAMYRIS.

Jestem dozorczynią klatek... Byłam kiedyś woltyżer

ką... ale to już tak dawno, że zaledwie o tem pamiętam.

NICEPOS.

Pochodzisz z Egiptu... jak mi się zdaje?

TAMYRIS.

Z Aleksandryi, a oto mój syn... (wskazuje Amru).

NICEFOR.

Zuch!

TAMYRIS.

Piękny, nieprawdaż?

NICEFOR.

Przepyszny.

TAMYRIS.

I to ma dopiero lat dwadzieścia... Pokaż muskułj

Amru.

NICEFOR (dotykając).

Święty Bachusie! Do czego mu służą te żelazne ramiom

TAMYRIS.

Jest pogromcą, tak jak byt jego ojciec.

NICEFOR.

Zobaczymy go w hipodromie?

TAMYRIS.

Jutro. Przekonacie się, że nikt nie wyrówna mojemu

Amru. (Spogląda nań z zachwytem).

NICEFOR.

Po raz pierwszy przybywacie do Bizancyum, nie

prawdaż ?

TAMYRIS

Po raz pierwszy.

NICEFOR.

Czy zwierzęta wasze zdrowe ?

TAMYRIS

Spojrzyj tam na tygrysa... i sam osądź.

KARIBERT.

Macie słonie?

TAMYRIS.

Cztery.

KARIBERT.

Rad jestem, że je zobaczę.!

NICEFOR (do Tamyris).

Uczone ?

TAMYRIS.

Uczeńsze od niejednego z ludzi. Nadto mamy psa

Pithona, który wyszczekuje godziny, zna się na monecie.

wskazuje kobiety lekkiego prowadzenia i mężów oszuki

wanych.

NICEFOR.

Będzie miał co robić w Bizancyum. Ach ! Otoż i Kal

chas! król woźniców cyrkowych.

SCENA li.

CIŻ SAMI, KALCHAS, IPHIS, KALLIKHOE, JE?KZOY CYRKOWI

I MŁODZI PATEYCYUSZE (wchodzą z prawej).

MCEFOR (wesoło do Kalchasa wchodzącego z dwoma kobietami).

Pójdź tutaj wielki mężu. W tę stronę skieruj twój za

chwycający zaprząg.

KALCHAS (i obydwie kobiety).

Bądź pozdrowiony, szanowny.

NICEFOR (poznając kobiety).

Święty Bachusie! Toż to Ifis i Kalliroe.

IFIS.

W własnej osobie drogi panie.

NICEFOR.

Zkąd przybywacie motylki?

IFI.S.

Spotkałyśmy Kalchasa w ogrodach Dafne.

NICEFOR (do Kalchasa).

Nie będziesz się ścigał jutro ?

KALCHAS.

Nie, szanowny. Konstanty, Faustyn i Palemon staną

po stronie niebieskich.

NICETOR (do Kariberta).

Zakładaj się za Faustynem bez wahania. Cieszy się

on powodzeniem...

IFIS I KALLIEOE.

Och! raczej Palemon!

NICEFOR.

Ależ fe! dziesięciu Palemonów za jednego Faustyna!

KALLIROE (do Kariberta)

Nie słuchaj go!

KARIBERT.

Przepraszam! Słucham, ale nie rozumiem. O czem

mówicie?

IFIS.

O gonitwach na wozach, które się odbędą jutro.

KARIBERT.

A Faustyn, a Palemon?

KALIIROE.

Niebiescy!... walczyć będą przeciwko zielonym.

KARIBERT.

Dobrze! ale cóż to znaczy niebiescy i zieloni?

IFIS I KALUROE (śmiejąc się).

Och! och! on nie wie!

KARIBERT.

Pozwólcież!... tylko co wylądowałem!

NICEFOR.

Ma słuszność! Paryżanin!... nie zna naszych zwy

czajów. Otoż ukochany, istnieją dwa stowarzyszenia wyści

gowe, rywalizujące z sobą: niebieskich i zielonych. Każde

z tych stowarzyszeń posiada swego naczelnika, własną kasę,

swoich woźniców, konie, znaki i sztandary.

KARIBERT.

Dobrze!

NICEFOE.

Od dawien dawna, cesarzowie mieli pierwszeństwo

wyboru. Wybierali zatem: jedni niebieskich, drudzy zielo

nych. Boski Justynian jest niebieski, więc ktokolwiek trzyma

za cesarzem, jest niebieskim. Opozycya składa się z zie

lonych.

KARIBERT.

Naturalnie!

NICEFOE.

Przewidujesz następstwa. W dzień wyścigów nie o to

chodzi, aby wiedzieć kto zwycięży: woźnica niebieski, czy

zielony, lecz kto górą: rząd czy opozycya.

KARIBERT.

W cyrku?

NICEFOR.

W cyrku.

KARIBERT.

Dzieciństwo! Przecież zwycięztwo jednych czy dru

gich, postaci rzeczy nie zmieni.

Nie, ale to nas roznamiętnia. Rozszalały tłum przepc

dzi noc dzisiejszą na stopniach hipodromu, aby zapewnie

sobie miejsca. Jutro, od rana ustają wszelkie zajęcia; sklepy

pozamykane, ulice puste, miasto umarłe, cała ludność

w cyrku—oczekuje niecierpliwie na znak, zapowiadający roz

poczęcie wyścigów. Wówczas, jedno tylko serce posiada Bi

zancyum. Bije ono żywo, gwałtowniej niż zwykle. W cyrku

przepełnionym stutysięczną publicznością panuje taki nie

pokój, że w chiwili, gdy wozy zdążają do mety, słyszysz

tylko skrzypienie kół toczących się po piasku areny. Niech

jeden z woźniców niebieskich, Kalchas naprzykład, pierw

szy stanie u mety... wówczas caty świat urzędowy tryum

fuje, a opozycya pobita, tonie w powszechnej pogardzie;

lecz niechże Kalchas przypadkiem zawadzi i wywróci, opo

zycya w przystępie radości gwiżdże ile tchu staje, pewna,

że wraz z woźnicą niebieskich i rząd się zarył w kurzawę

cyrkową. Wszyscy się zapalają, znieważają wzajemnie, wy

myślają sobie, a widowisko kończy się często bójką widzów

samych.

KAKIBEUT.

Powodem tego szału musi być zapewnie i gra, za

kłady, przegrana i wygrana

NICEFOR.

Oczywiście... niejeden się tu rujnuje.

KALCHAS.

U was nie ma nic podobnego'?

KARIBERT.

Jeszcze nie.

NICEFOR.

Nie koniec na tem, wieczorem na placach publicz

nych walka trwa daiej.

KARIBERT.

Któż głównie zwycięża ?...

NICEFOR.

O! niebiescy!... Władza jest z nami. Cesarz powie

rzył nam straż miejską, więc pojmujesz, miasto do nas na

leży... Przebiegamy ulice, tłukąc wszystko, co tylko zie

lone, a chociażby tylko zielonkawe... To bardzo zabawne.

Zatrzymujemy mężczyzn. Muszą się okupić. Zatrzymu

jemy kobiety... żądając od nich także okupu. Przedwczo

raj opanowaliśmy dom Syagriusza, oliwkowozielonego. Zło

żyliśmy na stos wszystkie jego sprzęty i spaliliśmy je na

popiół; jego zaś samego, żonę i córki zmusiliśmy do tań

cowania w około ognia... Śmialiśmy się do rozpuku!...

Jestem pewny, że takich przyjemności nie znacie w wa

szym kraju.

KARIBERT.

Owszem; ale takich co ich sobie pozwalają karzą szu

bienicą ! (Protestacya ogólna).

NICEFOR (do kobiet).

Co za barbarzyńcy!... No I Ucywilizujemy ich kie

dyś!... Macie wóz moje kureczki?

IFIS.

Mamy.

NICEFOR.

Zabieram was na wieczerzę. Kalcbas pójdzie z nami

KALCHAS.

Z rozkoszą, szanowny.

NICEFOK.

I tamten zuch także... Jakie go zowiecie?

KALCHAS (zdziwiony).

Amru!... (po cichu). Pospolity pogromca!..

NICEFOR.

Właśnie że pogromca... i silny; wiec mi po myśli...

Ułożyliśmy się w kilku z mego stronnictwa, że po wiecze

rzy zejdziemy się koło forum Konstantyna, aby przetrzepać

zielonych w mieście. Ten herkules dzielnie wyglądać będzie

na czele orszaku. Hej I Egipcyaninie, zabieram cię z nami ,

na wieczerzę.

TAMYRIS (zachwycona).

Mego syna?!

NICEFOR.

Tak babuniu. Pozwalasz?

TAMYRIS

Toż to taki zaszczyt dla niego, że nie wiem...

NICEFOR (do Amru).

Dalej, dalej, rzecz ułożona; bierz płaszcz towarzyszu!

TAMYRIS (do Amru).

Podziękujże ty... bydlaku!... Widzisz szanowny, on

nieśmiały, ale jak i ja zachwycony.

NICEFOR Ido Kalchasa).

Niech wozy zajadą pod sklepienia.

TAMYRIS (ściskając syna).

Niech się tylko nie upije. Na juho potrzebuje zdro

wych zmysłów.

NICEFOR.

Bądź spokojną, matulu!

IFIS (do Kariberta).

Paryżanin z nami?

karibert.

Nie... Z Żalem.

NICEFOR.

Cesarz raczył zaprosić go do swego stołu.

WSZYSCY (z podziwieniem).

O!...

NICEFOR.

Odprowadzimy go do wrót pałacu. Dalej motylki,

w drogę I... Wiatr orzeźwia! (wychodzą na prawo).

TAMYRIS.

Amru!

AMRU (wracając).

Matko!?

TAMYRIS (wołając).

Tylko się nie upij!

AMRU (wybiegając).

Nie!

SCENA II.

TAMYRIS I TEODORA.

(Teodora ukazuje się w głębi, z nią Macedonia i dwóch niewol

ników. Spostrzega Tamyris, zbliżającą się do ognia i siadającą;

daje znak niewolnikom i Macedonii, by się oddaliU, wchodzi i za

pewniwszy się, że są same mówi).

Tamyris!

TAMYRIS (odwraca się zdziwiona, patrzy, ale nie poznaje).

Kto jesteś, nie poznaję cię!

TEODORA (odrzucając zasłonę).

Przypatrz mi się dobrze!

TAMYRIS (wstając).

Poczekaj... Alexandrya !... cyrk Agaciasa... Zoe!

TEODORA (wesoło).

Doskonale ! nie zapomniałaś mego imienia.

TAMYRIS.

Zapomnieć ciebie moja córko!... perłę cyrku! I taką

dobrą dla mnie! O ! nażałowałam ja się ciebie dosyć po

twoim wyjeździe. Siadaj. Jakżeś mnie odnalazła ?

TEODORA (usiadła).

Któś przypadkiem wymienił twoje nazwisko, mówiąc,

że należysz do towarzystwa Kallinidesa.

TAMYRIS.

Od lat dziesięciu!

TEODORA.

Dopytałam się... i oto jestem.

TAMYRIS.

Więc przyszłaś dla mnie... jedynie?

TEODORA.

Tak.

TAMYRIS.

Och! to bardzo ładnie... nie zapomniałaś biednej,

starej Tamyris!... Wiesz, że jesteś zawsze piękną.

TEODORA (śmiejąc się).

Spodziewam się.

tamyRIS.

I zawsze wesołą l. .. Z tem wszystkiem, muszę uwa

żać, aby mi się wieczerza nie przypaliła!... Pozwolisz?

(zbliża się do kociołka).

TEODORA.

Proszę cię matko... Nie myślę ci przeszkadzać (po

wstaje)... Więc tutaj mieszkasz?

TAMYRIS.

Jak widzisz. Zawsze z mojemi zwierzętami. Biedakom

nie nudzi się ze mną.'... Dotrzymujemy sobie towarzystwa.

TEODORA (oddychając cala piersią).

Rozkoszna woń dzikich bestyj!

TAMYRIS.

Nieprawdaż ?

TEODORA.

O ! jak ja ją lubię. Jakże miłe budzi ona wspomnienia!

TAMYRIS (przykrywając kociołek).

A przytem jaka zdrowa.

TEODORA.

Odmładza mnie o lat dziesięć! (patrząc w lewo) Czy

je to oczy zielone tam błyszczą w cieniu?!... Dwa szma

ragdy I... Tygrys! ?...

TAMYRIS.

Królewski, centkowany!!... Uważaj na suknię!...Masz!

zobaczył cię... Dźwiga się na łapy... Zdawałoby się,

węszy dawną koleżankę.

TEODORA (przy klatce).

O ! jaki on piękny! Jak go nazywasz ?!

TAMYRIS.

Ajax.

TEODORA.

Ajax!... Ajax!... O jakie śliczne wąsy! jakie cudne

łapki!... Ależ wasza królewska mość jesteś poprostu prze

pyszną.

TAMYEIS.

Oho zrozumiał! Zachwycony!... Uważaj... ostro

żnie!

TEODORA.

Ach pozwól!... Nie lękaj się... znamy się z so

bą!... Uwielbiam dzikie bestye!... Gdybym nie była po

rzuciła cyrku, zostałabym pogromczynią. To było zawsze

mojem marzeniem bawić się z takiem, jak ten zwierzę

ciem... głaskać go, wsuwać rękę w jego paszczę rozwartą,

błyskającą kłami... leżeć razem z nim w klatce... Na sa

mą myśl o tem, rozkoszne dreszcze przebiegają po mojem

ciele... Ale cóż, w braku tygrysa, poskramiam ludzi.

TAMYRIS (obierając jarzyny).

Bywają gorsi od tygrysa!. .. Mój chłopiec często mi

lo powtarza.

TEODORA.

Amru ?!

TAMYRIS (z radością).

Pamiętasz jego imię?

TEODORA.

Ba! spodziewam się. Nie miał jeszcze lat dziesięciu,

a już był we mnie zakochany.

TAMYRIS.

Urósł!... A jaki piękny! Och! nie można być pięk

niejszym!... Pewnobyś się w nim teraz zakochała.

TEODORA (śmiejąc się).

Pokaż go.

TAMYRIS.

Jakby na złość, tylko co wyszedł. Pewien młody

panicz zabrał go z sobą na wieczerzę. Pojmujesz, to mi po

chlebia. Drogie biedactwo... dobrych czasów nie zazna!

To, co zje dzisiaj, lepsze będzie od mojej strawy. (Odkrywa

kociołek, by wrzucić zioła).

TEODORA.

Nie ogaduj! wcale smaczna woń rozchodzi się z tego

kociołka.

TAMYRIS.

Jeżeli masz ochotę moja córko?...

TEODORA.

Zapraszasz mnie?

TAMYRIS.

Do usług!... Patrz... powąchaj no to!... Cóż?..

TEODORA.

Pachnie... O! jak pachnie!... Co to jest?

TAMYRIS.

Potrawka z jagnięcia z grochem (miesza). Do tego se

lery, a na deser daktyle. To moja uczta!

TEODORA. I

Przyjmuję zaproszenie! Podaj mi selery, będę jaj

obierać... I

TAMYRIS.

Chcesz ?

TEODORA.

Ba!... Gdzie nóż?

TAMYRIS.

Na pieńku, ohok ciebie.

TEODORA.

Mam.

TAMYRIS.

Ja tymczasem przygotuję miski.

TEODORA (obierając selery).

Dobrze.

TAMYRIS.

Otoż znowu jesteśmy jak w Aleksandryi. Dla czego

porzuciłaś nas nagle ? (stawia nakrycie ua pieńku),

TEODORA.

Alboż nie było powodu ?! Agacias mnie prześladował.

Zakochał się nikczemnik w tej wielkiej, suchej Lenie. Wieńce,

owacye — wszystko tylko dla niej. Dla niej najlepsze ko

nie, dla niej najnowsze sztuki; dla mnie zaś stare szkapy

i zużyte figle. Znudziło mnie to w końcu; powiedziałam

więc sobie pewnego wieczora: „kiedy tak... bądź zdrowa

budo!"... i dałam nura — właśnie w chwili, gdy miałam

wystąpić! (śmieje się). Ach Boże !... jeszcze mi się śmiać

chce dotąd!

TAMYRIS (napełniając miseczki).

Ach święta matko Izydo. Cóż to był za rwetes! Nie!

Gdybyś go była widziała, kiedy mu doniesiono, że nigdzie

'

cię znaleźć nie mogą!... Chciał nas pozabijać... Była

chwila, że miałam ochotę wypuścić na niego całą menaże

rię. Prefekt wpadł w wściekłość, kazał przywołać Agaciasa

i na poczekaniu wsypać mu sto kijów.

TEODORA (śmiejąc się).

Czy być może?!

TAMYEIS.

W pośrodku cyrku. Wyobraź sobie: zmiana widowi

ska, a nadto kara pieniężna.

TEODORA (klaszcząc w dłonie).

Ach! jak to dobrze! Ach ! jak to dobrze!

TAMYRIS (przynosi jedzenie i rozlewa. Siedząc naprzeciw siebie

przy pieńku zaczynają jeść).

Zresztą od tego dnia wszystko się już nie wiodło. Po

wodzenie z tobą uciekło. Przypominasz sobie naszego wiel

kiego słonia, który tak dobrze bębnił?

TEODORA.

Herkulesa ?

TAMYRIS.

Zdechł z niestrawności.

TEODORA.

o biedne zwierzę!

TAMYRIS.

Po nim antylopa! Następnie nasz piękny lew numi

dyjski — ten piękny lew, który do ciebie robił słodkie

oczy.

TEODORA.

Tak?...

TAMYRIS

Uciekł.

TEODORA (ie

Żeby mnie dogonić.

TAMYRIS (również).

Jednem słowem — zupełne niepowodzenie! Pomimo

wszystkiego, Agacias nie przestawał rujnować się dla swo

jej wy włoki!... Pewnego pięknego poranku, stracił zupeł

nie głowę i... buch do wody.

TEODORA.

Utopił się?

TAMYEIS.

w Nilu.

TEOEOEA.

A ona ?

TAIYRIS.

Ach! ona... umila życie majtkom w Aleksandryi...

Ostatnia nędza!

TEODORA.

I pomyśleć, że ja jej zazdrościłam!...

TAMYRIS.

No, a ty, gdzie się udałaś?

TEODORA.

Odjechałam na statku.

TAMYRIS.

Tak. Mówiono, że uciekłaś z kupcem ze Smyrny?

TEODORA.

z Magelonem... tak... Zawiózł mnie do Konstanty

nopola. Chciał koniecznie wyrwać ronie z cyrku; założył

mi sklepik z wyrobami wełnianemi i miał się ze mną oże

nid, gdy nagle umarł.

TAMYRIS.

Ach, niebożę!... I cóż po tem?

TEODORA.

Potem... Szczęsny los nadarzył mi innego i na h(

nor, poszłam za mąż.

TAMYRIS.

Dobrze trafiłaś przynajmniej?

TEODORA.

Dosyć dobrze!

TAMYRIS.

Czy twój mąż bogaty?

TEODORA.

Zamożny.

TAMYRIS.

Czemże się trudni?

TEODORA.

Wszystkiem potrosze.

TAMYRIS (wstając).

Domyślam się... Jakiś krętacz!... Ej! moja Zoe..

należało ci się coś lepszego. (Biorąc dzbanek). Biedna ko

teczko, nie mam nic do picia, tylko wodę.

TEODORA (podstawiając czarkę).

Daj, daj — dobra i woda.

TAMYRI.S (nalewając).

Oj! głupia, głupia... Taka powabna, nie mogłaś to

otumanić jakiego patryciusza... jakiego starego senatora

TKODOHA.

Robi się, co można mamusiu!

TAMYHIS (idąc w gtąb po lloszyk z daktylami).

Widzę po twojem ubraniu, że los twój wcale nie ,

świetny. W jedwabiach chodzić, na złocie leżeć powinnaś. !

TEODORA. I

Przeznaczenie!... A jednak przepowiadałaś mi świe i

tną przyszłość. j

TAMyriusz

Bardzo wierzę. Pokaż rękę (spogląda w dłoń). Mitra...

tylko tyle!... Koniec końców... przyszłość jeszcze do cie

bie należy! O, jaki pyszny pierścień!

TEODORA.

Podoba ci się?... weź go sobie.

TAMYRIS.

O! nigdy... jeszcze czego!

TKODORA.

Proszę cię mamusiu! Odmawiając, zrobisz mi przy

krość.

TAMYRIS.

Nie, moja kureczko, nie. . zachowaj swój klejnot;

nie masz ich zanadto... Szkoda by go było dla takiej sta

rej baby, jak ja! Wreszcie, jeżeli już koniecznie chcesz

mnie obdarzyć, daj mi złoty pieniążek... kupię za niego

dobrego wina dla Amru.

TEODORA.

Masz dziesięć.

TAMYRIS.

Dziesięć sztuk złota! Moje dziecko, toć to wystarczy

łoby na kupienie całej beczki.

TEODORA (rzucając w powietrze poinarariczę).

Bim, mówię... stać mnie na to!

TAMYRIS.

Niechaj ci to Izys wynagrodzi długiemi latami pomyśl

ności. Widać, że mąż twój jeszcze w tobie zakochany,

kiedy ci nie brak pieniędzy.

TEODORA.

A jednak chciałabym, aby mnie więcej kochał.

TAMYRIS.

Jakto?

TEODORA.

Od pewnego czasu wydaje mi się zimniejszym.

TAMYRIS.

Na to moja córko, trzeba być przygotowaną.

TEODORA.

Słuchaj! tyś taka biegła, posiadasz tyle, tyle tajemnic

i sposobów... czy nie masz jakiego ziela... napoju, któ

ryby go uczynił uległym wszystkim moim kaprysom?

TAMYRIS.

Mam moja córko — lecz nie trzeba o tem mówić ni

komu... Wszystkie kobiety by go chciały.

TEODORA.

Ale dla mnie?

TAMYEIS.

o, dla ciebie zawsze! i to w najlepszym gatunku...

TEODORA.

Och, matko! jakaś ty dobra! Dajże mi?...

TAMYRIS.

Nie, nie, trzeba świeżo zrobić, inaczej łatwo zwietrzeje.

Przychodzisz w samą porę, księżyc właśnie w pełni...

ziela czarodziejskie mają moc szczególną, a zaklęcia bywają

skuteczniejsze. Tej jeszcze nocy przygotuję wszystko, i nie

dalej jak jutro będziesz go miała.

TEODORA.

Jakżem ci wdzięczna!.. Do jutra zatem!... ale.

ale... jutro gonitwy. ..

TAMYRIS.

Tak!

TEODORA.

Kallinides po raz pierwszy wystąpi.

TAMYRIS.

Tak?

TEODORA.

Czy będziesz w cyrku?

TAMYRIS.

o moje dziecko, ja wychodzę tylko w nocy zbierać

zioła ?

TEODOR..

Nie jesteś ciekawą zobaczyć cesarzowej ?

TAMYRIS.

o ! nie! cesarzowa nic mnie nie obchodzi.

TEODORA.

A jednak Teodora, to jedna z naszych!

TAMYRIS.

Tak mówią. Ta przynajmniej zrobiła karyerę, a zało

żyłabym się, ie ciebie nie warta!

TEODORA.

Więc nie pójdziesz?

TAMYRIS.

Do cyrku?... może... ale, jeżeli pójdę, to nie dla

cesarzowej, tylko dla mego syna.

TEODORA.

Mniejsza o to... idź, zobacz... Przyrzekam ci nie

spodziankę!... Kiedy wyjeżdżacie?

TAMYRIS.

Po gonitwach do Rawenny, potem do Rzymu.

TEODORA.

Będzie zatem dość czasu widzieć się z tobą jeszcze!

TAMYRIS.

Wracasz do domu?

TEODORA.

Jeszcze nie!

TAMYRIS.

Przebiegasz ulice, przy blasku księżyca filutko ! pewno

jakiś romansik ? ..

TEODORA (śmiejąc się).

Bardzo być może!

TAMYRIS.

Czy przynajmniej z patryciuszem ?

TEODORA.

o co nie, to nie!

TAMYKIS.

Głupiątko!

TEODORA.

Zatem napój... jutro ?

TAMYEIS.

Jutro... Pójdziesz pieszo?

TEODORA.

Tak, jak tu przybyłam!

TAMYRIS.

Nawet lektyki nie masz, z taką powierzchownością?!

TEODORA (śmiejąc się)

Widzisz!

TAMYEIS.

Ach, idź! marnotrawna!

(Zasłona spada).

AKT II.

Obraz III.

(Dekoracya w charakterze greckim. Sala w mieszkaniu Andreasa.

W głębi widok na ogród, oświecony księżycem. Wielka statua

Minerwy. Biusla Milcyadesa, Platona, Temistoklesa itp. Drzwi

boczne. Z prawej szerokie siedzenie z poduszkami. Z lewej stół

zastawiony. Andreas i inni siedząc, kończą ucztę. Sala oświe

cona bronzowym świecznikiem).

SCENA I.

ANBREAS, TYMOKLES, AGATON, FABER, MICHA!..

ABATON.

Doskonale wino!... i czyste, za eo niech będzie

chwata Bachusowi!

faber.

Niestety, prawda! Go raz mniej czystego wina. Kwa

śne słodzą ołowiem... mętne klarują wapnem. A ten ce

sarz — prawodawca! — przeciwko trucicielom i fałszerzom

praw nie ustanowił!

TYMOKLES (półgłosem).

Raczej sam by je fałszował.

ANDREAS.

Ej przyjaciele, w porównaniu z innemi, to co pijem

nie wiele warte... Piwnica moja zapełniona nektarem cy

pryjskim i winem z Meroe, którem Kleopatra spoiła Ce

zara. Mój nieboszczyk wuj wzbogacił się w Bizancyum na

handlu win, a jako człowiek przezorny zachował najlepsze

dla siebie.

AGATON.

Chwała nieboszczykowi, który posiadając prawdziwe

skarby — miał rozum, przekazać je takiemu jak ty spad

kobiercy

Niech mu będzie cześć za to przedewszystkiem, że

nas zgromadził około lego stotu, bo gdyby nie ten niespo

dziewany spadek, nie mógłbym nigdy opuścić moich dro

gich Aten, aby zwiedzić Bizancyum.

TYMOKLES.

Nawet przez ciekawość?

Nawet... drogi Tyrnoklesie! Życie tam płynęło mi

tak miło i słodko! Mieszkałem w małym domku, w domu

Sokratesa, z ładnym ogrodem, który odziedziczyłem po

ojcu. Mająteczek tak skromny, że dla innego wydawałby

się ubóstwem, ale starczył mi on na vTszyslkie potrzeby.

Księgi, cześć dla wielkich poetów, — zwłaszcza, że upo

jony zarozumiałością młodzieńczą uważałem się za ich

ucznia — czyż to nie dosyć do szczęścia! Byłbym tam do

tąd pozostał, niepomny na jutro, skandując wiersze, cho

dując róże, zajmując się pszezoinictwem, gdyby wuj Dyo

medes, nie zapisał mi z całym swoim majątkiem, tej cza

rującej siedziby. Przypomina mi ona ojczyznę; dzięki jej,

w Bizancyum odnajduję Ateny. Aie najdroższym dla mnie

spadkiem jest bez zaprzeczenia znajomość z wami i przy

jaźń wasza!

FABER

A nie mówisz nic o miłości?

ANDREAS

o miłości?

i

TYMOKLES I AGOTON

Tak. i

FABER. I

Nie udawvaj zdziwienia. Chciałżebyś ukrywać przed

twemi przyjaciółmi... że, gdy w dzień upał wyludnia ulice,

albo wieczorem przy świetle gwiazd... młoda kobieta przy

bywa tu skrycie, a dzięki jej, zapominasz o pięknie greckiem

dla piękności bizantyjskiej.

ANDREAS.

Któż wam to powiedział?

faber.

Marcellus. Pewnego dnia zmierzał właśnie ku two

jemu domowi, gdy spostrzegł zdaleka zakwefioną niezna

jomą, jak ukradkiem weszła tutaj. Nie chcąc wam prze

szkadzać, oddalił się.

agaton.

I dla czegóż taka tajemniczość?

tymokles

Czyż to miłość występna?

ANBREAS.

Gdzie zaś... Nic szlachetniejszego a prostszego za

razem I Tylko... okoliczności, jakie ją zrodziiy!...

aoaton.

Tem bardziej zatem, powinieneś nam wszystko opo

wiedzieć.

ANDREAS.

o I chętnie, jeżeli sobie tego życzycie! (do Michała).

Możesz odejść. Pozamyk.ij drzwi, nie wpuszczaj nikogo,

prócz Marcellusa i Styraxa. (Michał wychodzi).

SCENA II

CIŻ SAMI — OPRÓCZ .MICHAŁA.

ANDRKAS.

Słuchajcie!... Zataję tylko nazwisko bohaterki.

FABER.

Ma się rozumieć.

ANDREAS.

Trzy miesiące temu, pewnego wieczora, wałęsałem się

w pobliżu Juliańskiego mostu. Morze spienionerai falami o

brzeg uderzało; słońce chyliło się nad widnokrąg, oblany

krwawą łuną, a pomimo wiatru powietrze było duszne,

gorące. Lud zgromadzony, wspominał z niepokojem o klę

skach jakie nawiedziły Antyochię. Naraz, morze zawrzało

gwałtownie, ziemia drgnęła... i tu i ówdzie rozdarła się

szerokiemi szczelinami... Dwie kobiety szły zwolna prze

demną. Jedna z nich... stara; druga, młoda jeszcze. Do

slrzegłem tylko jej oczy... oczy pełne niepokoju i czułości

zarazem,' W mchach jej było coś tak pieszczotliwego i po

nętnego, w spojrzeniu tyle obietnic szczęścia, że mimowie

dnie postępowałem za nią. Cala moją istotę owładnęło

dziwne jakieś uczucie błogości i rozkoszy... czułem, że do

niej należę. Dwa lub trzy razy odwróciła się ku mnie, lecz

nie zdawała się ani zdziwiona, ani obrażona tem, że za nią

szedłem. Dotarliśmy nareszcie do portyków, gdzie z po j

wodu napływu ludu, zmuszeni byliśmy zwolnid kroku...

Tłoczące się gromady zbliżały nas do siebie... Suknie

moje dotykały jej szat woniejących... Ta woń urocza upa

jała mnie... Wtem, nagle, ziemia zadrżała pod naszemi

stopami. Rozległ się łoskot podobny do podziemnego grzmo I

lu... Gmachy zachwiały się w posadach... Przeraźliwy

krzyk zgrozy wyrwał się z piersi tłumów. Nieznajoma, in

stynktem wiedziona, bez pamięci, rzuca się w moje obję

cia... chwyta mnie silnie: paluszki jej drobne wpijają mi

się w ciało... Staliśmy tak czas jakiś, ja niespokojny, ści

skając ją w ramionach, ona drżąca... przerażona powtór

nem trzęsieniem ziemi... Po chwili cisza zaległa w około

nas... Ziemia ułożyła się do swego zwykłego spokoju...

Lecz kiedy w kilka sekund potem urocza moja bogdanka

odzyskawszy zmysły, śmiejąc się ze swej szalonej obawy,

chciała wyrwać się z moich objęć... było już za późno...

Przyciskałem ją do piersi... pałałem żądzą posiadania...

ona zaś kochająca i ufna oddała mi się zupełnie. Jest moją

a ja do niej należę!

FABER

Zgodziłbym się chętnie, aby ziemia drżała ustawi

cznie, gdyby za każdem jej wstrząśnienierii spadały Iakie

owoce.

TYMOKLES.

Trzęsienie ziemi, o którem mówisz było istotnie bar

dzo silne. Nic podobnego najstarsi ludzie nie pamiętają.

AGATON.

Ciąg dalszy łatwo odgadnąć. Odprowadziłeś nie

znajomą do mieszkania i ..

ANDREAS.

Mylisz się... Nie należy ona do tych, które dają się

odprowadzać. Owego wieczora, dowiedziałem się tylko jak

się zowie i że jest wdową, ja zaś powiedziałem jej, że mie

szkam w tym małym domku, że ogród mój wychodzi

na morze... Pożegnałem się z nią, niepewny czy ujrzę

ją kiedy znowu... Nie będę wam opowiadał o schadzkach

naszych w kościele św. Sergiusza, następnie w ogrodzie

Dafne, ani o oporze jaki mi stawiła, kiedy ją skłonić chcia

łem do przestąpienia progu mego mieszkania... Wdową

jest od niedawna; nieboszczyk jej mąż, kupiec bławatny,

pozostawił interesa mocno zawikłane; brat się nią opiekuje;

mieszka u niego. Zowią go Ewangelistą; jest pisarzem

w kancelaryi cesarskiej. Jla to być człowiek, przykry,

chciwy, samolubny; marzy tylko o wydaniu siostry za mąż,

wbrew jej woli, za bogatego, zakochanego w niej starca,

Szymona Fokasa, złotnika cesarzowej. Ten slan rzeczy na

kazuje nam wielką ostrożność i wzbrania mi wstępu do jej

domu. Rywal możny i niebezpieczny. Ona więc przybywa

do mnie potajemnie, najczęściej łodzią, w towarzystwie

starej mamki. Gałązka myrtu bywa zwiastunką jej odwie

dzin... bo nazywa się Myrtą. Ilość gałązek oznacza go

dzinę jej przybycia. Oczekuję na nią dziś jeszcze. (Bierze

bukiecik). Trzy gałązki... znaczą trzecią godzinę.

TYMOKLKS.

Biedny człowiek.

FAEEE I AGATOH.

O tak

ANDEEAS.

Nie... nie można być szczęśliwszym odemnie. Umysł

jej stateczny, serce najtkliwsze... oboie wszystkich powa

bów kobiety, naiwność dziewczęcia... rozum męzki, a upo

dobania dziecka I Nie, nie wierzę, aby mogła być istota

doskonalsza, małżonka czulsza, kochanka bardziej ponętna...

Wzdycham do błogosławionej chwili, kiedy nareszcie objąw

szy w posiadanie całe moje dziedzictwo, kupię zezwolenie

jej brata, na nasz związek.

AGATON,

Oby ci Minerwa sprzyjała!... Pijmy za pomyślność

twojego małżeństwa.

TYMOKLES.

Nie; wprzódy za pomyślne odzyskanie spadku.

ANDREAS.

Należą mi się dwie znaczne sumy od skarbu, na wy

płatę których, czekam napróżno trzy miesiące.

Gdybyś piątą część swojej schedy odstąpił przeświet

nemu kwestorowi Trybonjanowi, byłby ci już dawno resztę

wypłacił.

TYMOKLES.

Albo gdybyś posłał to wino oświeconemu pijakowi,

prefektowi pretorium.

faber.

Albo, jeszcze lepiej!... Jeżeli nieboszczyk pozostawił

jakie klejnoty wysokiej waitości. należało je ofiarować świę

tobliwej cesarzowej. Położyłaby koniec wszystkim twoim

kłopotom, zagarniając majątek dla siebie.

TYMOKLES.

Naturalnie!

ANDREAS.

Mój Boże; tak, tak jest! Kwestor sprzedaje wyroki,

prefekt sprzedaje nakazy, a cesarzowa sprzedaje swą ży

czliwość, jak niegdyś sprzedawała swoją miłość. Kuglarka,

tancerka cyrkowa, trzyma w dłoni długie uszy naczelnika

państwa, dzięki którym Justynian pozyskał miano osła! To

stworzenie nikczemne rozdaje według upodobania: stopnie

wojskowe, dostojeństwa kościelne. Wypędza tych, którzy jej

opór stawiają, skazuje na tortury, więzienie, zamyka w cie

mnicach podziemnych, a pomimo to dziewięć miast nosi

jej imię. W Augustyonie — słońce oświeca jej statuę zło

coną — wyobrażenie sprośnej Wenery!

TYMOKLES.

Co za posąg!... O Fidiaszu !... Istne dzieło kamie

niarza... czo*o płaskie... uśmiech idyotyczny... wypukłe

rybie oczy!... To się nazywa sztuka urzędowa!

ANDREAS.

Tak... Jeśli do tej rzeźby podobna boska Teo

dora?!...

AGATON.

Nie, zaiste! na szczęście dla niej! — Nigdy jej nic

widziałeś ?

ANDREAS.

Gdzież mogłem ją widzieć? Nasze niewiasty greckie

i Rzymianki, chodziły niegdyś po ulicach, z głową wznie

sioną, czołem odsłoniętem. Ale od czasu jak satrapi bizan

tyńscy przyswoili sobie obyczaje wschodnie, żony ich żyja

w zamknięciu, ukazują się jedynie w lektykach, zakweflone

po piersi! Augusta nawet w kościele iw. Zofii osłoniętą

bywa złotą gaza.

FABER.

Zobaczysz ją jutro w hippodromie, na igrzyskach.

ANDREAS,

Albo te igrzyska!... Ale pomówmy o nich.

TYMOKLES.

Tak. Ponieważ nikt nas tu nie podsłuchuje, naradźmy

się cu czynić jutro.

ANDREAS.

W tym celu was zaprosiłem. Czekam na Marcellusa,

który jest na służbie w pałacu.

AGATON.

Słyszę jego głos.

SCENA III.

CIŻ SAMI I MARCELLUS

ANDREAS.

Witaj nam!

AGATON.

Czekaliśmy tu na ciebie, aby pomówić o ważnych

sprawach.

MARCELLUS.

Wychodzę z pałacu____ Ale przedewszystkiem, dwie

nowiny dla nas niepomyślne: Belizariusz powrócił do łask,

a Fociusz nie żyje!

TYMOKLES.

Patrycyusz ?

MARCELLUS.

Nasz przyjaciel. O zmierzchu przebił się sztyletem...

Przyszli go uwięzić...

WSZYSCY.

Uwięzić! ?

MARCELLUS.

Siedzą nas... (poruszenie). Trybonjan mi mówił, że

cesarz przygotowuje edykt nieubłagany przeciw Helleni

stom. Tak nas nazywa, nas, którzy pomimo chrystyanizmu,

pozostaliśmy wierni tradycyi filozofii greckiej. Nienawidzi

w nas nie tych co wierzą w Boga Sokratesa i Platona, lecz

wyznawców bohaterskiej Grecyi i republikańskiego Rzymu.

Nie lęka się pogan, lecz ostatnich Rzymian.

FABER.

Kto mogł zdradzić Fociusza?

AGATON.

Szpiegi, których nie brak.

MARCELLUS.

A więc, dzisiaj Fociusz... jutro my.,. Trzeba coś

postanowić i działać.

ADREAS.

to bez zwłolti. Już i tak przyjaciele z Aten, którzy

korzystając z mego tu pobytu, wydelegowali mnie do was,

niecierpliwią się. Druhowie nasi z Hawenny i Rzymu py

tają: „na co czekacie?"

TYMOKLES.

Na sposobność.

FABER.

Kiedyż będzie lepsza?... SamowJadca wywołał wszę

dzie oburzenie i nienawiść. Złoci dachy swoich pałaców,

a z nas ostatni grosz wyciska. Płacimy podatki za podróże,

za budowanie domów, za to, że się ubieramy, że jemy, za

przyjście na świat, za zejście ze świata. Przyjdzie do tego,

że każą nam płacić za słońce, które nas ogrzewa, za po

wietrze, którem oddychamy.'... Bogaty czy ubogi, rze

mieślnik czy patrycyusz, wszyscy doprowadzeni do osta

teczności. Lud cały czeka hasta tylko.

MARCELLUS.

Dobrze mówi!

AGATOX.

Tak... tak... już czas!

TYMOKLES.

Zgoda co do hasła i rozpoczęcia walki, ale pomówmy

o tera, jak bronić się będziemy. Co poczniemy z wojskiem?

MABCELLDS.

Wojsko? to także wspólnik działania!... Wojsko po

gardza nim za kłamane zwycięztwa, któremi nas łudzi, za

świetne traktaty pokoju, które mu wróg .nikczemniały

sprzedaje! Zresztą, czy on zna swoje wojsko?... Czy wi

dział je w boju z nieprzyjacielem?... Zna tylko walkę

w hippodromie!

faber.

Wojsko pójdzie za nami... za to ręczę...

TYMOKLES.

Zgoda! Ale samowtadca ma za sobą wszystkich nie

bieskich!

MARCELLUS.

Za nami zaś stowarzyszenie zielonych.

AGATON.

I różnowiercy, prześladowani jako heretycy.

fabkr.

Oprócz tego, wszyscy uczciwi ludzie, którzy mniemają,

że gdyby do zbrodni tego cesarza zastosowano jego wła

sne ustawy przeciwko złodziejom, fałszerzom, oszustom

i mordercom, w całem Bizancyum nie znalazłby dośC wy

sokiego drzewa na wzniesienie szubienicy, odpowiedniej

jego zasługom.

ANDREAS.

Nakoniec i przedewszystkiem ci, którzy wiedzą jak

wy i ja, że czas ratować ginącą ojczyznę. Wojsko — alei

to tłuszcza najemników. Lud, ależ to gromada kosmopoli

tów. Cyrk dla nich forum. Walką patryotyczną szermierk.i

pogromców. Senat, strażnik naszych swobód, za najważniej

szą dla siebie czynność uważa składać czołobitność cesa

rzowi w dzień nowego roku. Wszędzie denuncyacye____

Szpiegostwo poczytywane jest za cnotę; sprawiedliwość

wystawiona na sprzedaż, pola zniszczone, szkoły zamknięte,

profesorowie podejrzani, filozofowie zmuszeni uciekać do__

Persyi! Zupełny upadek literatury... Zamiast poezyi, bar

barzyńskiee wierszydła na cześć Teodory.'... zamiast dzieł

sztuki statuy kolorowane, przystrojone świecidłami i sztucz

ncmi włosami! Przedstawienia sceniczne zniesione. Eschyl

los, Sofokles wygnani z teatru, bo mówili do ludu o obo

wiązkach obywatelskich, o miłości ojczyzny — ale za to

widowiska koni uczonych, tańczących słoni i nagich dziew

czyn ! Odmawiają czci wielkim ludziom przeszłości, lecz

stawiają kolumny porfirowe tancerkom i złocone posągi

Maniuszora i Faustynom, zwycięzkim woźnicom cyrkowym.

Oto, do czego doszliśmy!... Jeśli nie dbacie o sławę przod

ków, o swobody, które nam przekazali, o cnoty obywatel

skie, klóre uczyniły ich panami świata, skrzyżujmy ręce na

piersiach i czekajmy Niech zepsucie dokona dzieła. Niech

naród rzymski, niegdyś kolos spiżowy, runie w kurzawie.

Lecz, jeżeli wraz ze mną wierzycie, że w konającem ciele

żyie jeszcze wielka dusza, że szamocze się w piersi, bo nie

chce umierać to chwyćmy za broń! Żelazem naprawmy,

co złoto zepsuło. Wytnijmy zgniłe wrzody; wyrżnijmy raka,

toczącego społeczeństwo. Niech stara ojczyzna rzymska, ską

pana w potokach krwi świeżej, odzyszeze dawną młodość!

WSZYSCY (ściskając go za rękę).

Tak!... Tak!...

TYMOKLES

Milczenie! ktoś nadchodzi!

FABER (spostrzegając Slyraxa).

To Styras.

SCENA IV.

CIŻ SAMI — STYBAX.

TYEAX (wchodzi śpiesznie).

Czy wiecie co się dzieje?

wszyscy.

Cóż? I

STyRA,.

Biją się przy bazylejskiej bramie.

WSZYSCY (otaczają go).

Biją się!?

styrak.

Banda niebiesliich. przechodząc wybrzeżem, napadła

na podróżnego, przybywającego z żoną z Chalcedonii i znie

ważyła kobietę... Mężczyzna uniósł się... niebiescy zbili

go na śmierć. Nieszczęśliwa kobieta, ażeby nie wpaść

w ręce bandytów, rzuciła się w wodę i utonęła. (Porusze

nie). Kilku zacnych ludzi nadbiegło. Niebiescy uciekU, bo

byli nieliczni. Garstka zielonych poznała w zabitym jednego

ze swoich, niejakiego Uefa. Trupa kobiety wyciągnęli

z wody; złożyli na noszach z gałęzi i kwiatów. Przy świe

tle pochodni ruszyli z ciałem do prefekta Endemona, stra

sznym krzykiem i wrzawą wołając, aby wyszedł. Nie było

go w domu. Pochód posunął się dalej. Zwiększyła go pu

bliczność. W drodze spotkali się powtórnie z bandą nie

bieskich. Bójka zawrzała znowu. Niebiescy zostali poko

nani. Gromada zielonych przebiega miasto w tryumfie: wo

łając : „śmierć prefektowi! smierć kwestorowi!

FABER.

Czyż nic mówiłem ? Godzina wybiła!

agaton.

Otóż mamy żądane hasło!

andreas.

Do dzieła zatem!

wszyscy.

Tak

faber

Noc do nas należy.,, korzystajmy z nocy!

andreas.

Zwołajmy wszystkich naszych!

marcellus.

Zróbmy lepiej!

wszyscy.

Lepiej ?

marcellus.

Kiedy lud roznieca zarzewie buntu na ulicy, działajmy

dlań w pałacu.

wszyscy.

W pałacu

marcellus.

Należy zgnieść despotyzm w osobie cesarza.

FABER.

Ale jak?

marcellus.

Dniem i nocą przygotowuję się do dzieła. czekałem

tylko na chwilę sposobną Słuchajcie! (otaczają go). Stoję

dziś w nocy na straży w pałacu... Jeden z was przebrany

za żołnierza pójdzie ze mną.

andreas.

Ja!

marcellus.

Zgoda.

agaton.

Dlaczegóż tylko on?

MARCELLUS.

Większa liczba obudziłaby podejrzenie. Cierpliwości

przyjdzie kolej i na ciebie. Obok sypialni cesarza, znajduje

się kaplica skąd schody wiodą do ogrodów. Schody te za

mykają drzwi podwójne, żelazne. Jedne przy kaplicy, dru

gie na dole. Moge... umiem otworzyć jedne i drugie.

Skoro przybędziemy do pałacu, postawię Andreasa przy

dolnych drzwiach w ogrodzie, poczem pójdę na zwykłą mi

służbę i będę czekać. Cesarz udaje się póino na spoczy

nek. Sypia zaledwie godzin dwie lub trzy. Czas ten zużyt

kować musimy. Gdy zobaczę, że pogaszono światła, gdy

posłyszę dzwon wieczorny, oznajmiający, że cesarz legł

w swojem łóżu, wtedy zacznę rachować minuty, aby

pozostawić samowładcy dość czasu, do pogrążenia się

w śnie głębokim. Potem schodzę do Andreasa... Zwykle

odbywam patrol w około pałacu, nikogo zatem nie zdziwi,

gdyby mnie nawet dostrzeżono w ogrodzie. Otwieram drzwi

prowadzące na schody, (do Andreasa) Wchodzimy razem,

dostajemy się do kaplicy... Tutaj trudniejszą będzie prze

prawa. Trzeba się będzie upewnić, że jest u siebie i że

śpi. Zostawiam więc Andreasa w kaplicy, a sam wchodzę

do sypialni... Jeśli niema satnowładcy, cofamy się, odkła

dając zamach na później!... Jeśli czuwa; zawołam... ty

uciekniesz?..

ANDBEAS.

A ty?

.marcellus.

Mniejsza o mnie!... dość że uciekniesz... Jeżeli zaś

śpi, zawiaiamiara cię o tem po cichu. . Wracamy do sy

pialni razem... W jednej chwili zakneblujemy mu usta

i zwiążemy ręce i nogi. Nie będzie mogł ani się bronić ani

krzyczeć. Pozostajesz, aby nad nim czuwać, a ja schodzę

do ogrodów. Udaję się do bramy pałacowej, która wycho

dzi na małą przystań cesarską; tam trzyma straż żołnierz

gwardyi przybocznej, którego jestem pewien!... Tam i wy

wszyscy czekać na mnie będziecie. Wprowadzam was...

wchodzicie razem ze mną... oddaję wam saniowiadcę

związanego... wrzucacie go do łodzi i uwozicie...

TYMOKLES.

MABLELLUS.

Na wybrzeże azyalyckie, do klasztoru mnichów Chal

cedońskich. Grozi im wygnanie, jako heretykom... Tam

już na niego czekają. Zapewniam was, że będzie dobrze

strzeżony... dziesięć stóp pod ziemią!

STYEAX.

A po cóż tyle zachodu, dlaczegóż nie skończyć od

razu z tym katem?

MABCELLUS.

Zabójstwo bezużyteczne!

STYHAX.

Czyi śmierć nieprzyjaciela może być bezużyteczną?

FABER.

Tylko umarli nie wracają!

MARCELLUS.

Jesteś w błędzie!... umarli wracają, a cienie ich wo

łają o pomstę!

AGATON

A on, czyż miał tyle skrupułów, gdy dla zapewnienia

sobie cesarstwa, kazał zamordować współwladcę i to

w dzień, kiedy razem przystępowali do komunii.

FABER.

W tejże samej kaplicy.

MARCELLUS.

Widzisz zatem, że umarli powracają, kiedy krew za

mordowanego woła dotąd o pomstę.

andreas.

Masz słuszność Marcellusie!... Równym jemu pozo

stawmy morderstwo.

.styrax

Cóż zeń uczynimy?

MARCELLUS.

Mnicha!... Tonsura oddzieli go na wieki od świata

żyjących.

FABER.

Niech i tak będzie!

styrax

Cóż potem?

AGATON.

Tal... Podczas gdy my dobijamy do przystani azya

tyckiej, ty...

wszYscy.

Cóż się dzieje z tobą ?

ANDKRAS

Co zrobisz?

MARCELLUS.

Powracam do pałacu... tam obawiać się można

tylko jednego Belizariusza. Ale Belizariusz, pogodzony z An

toniną, będzie u siebie... Zresztą, jeden z moich ludzi,

którzy nigdy nie służyli pod jego rozkazami, ma go na oku.

Zgromadzam bez hałasu gwardye... z której trzy czwarte

popiera naszą sprawę. Oznajmiam, że cesarz utonął w Bo

sforze, że należy zabezpieczyć się przeciw Teodorze... co

jest rzeczą łatwą, pomimo eunuchów pałacowych . . A

z brzaskiem dnia, Konstantynopol dowiaduje się, że cesarz

nie żyje, cesarzowa zamknięta w klasztorze, my zaś panami

pałacu, miasta i cesarstwa.

TYMOKLES.

Tak, zwycięstwo... ale, co potem ?

MARCELLUS.

Lud postanowi.

TYMOKLES.

Lud?

MARCELLUS.

Powołamy go do glosowania... woLę jego uszanu

jemy!

TYMOKLES.

Nie zwołuj go do hippodromu, bo ogłosi cesarzem

woźnicę.

MAECELLUS.

Tale źle o nim nie sądzę.

TYMOKLES.

I mylisz się!... A jeśli ten lud zepsuty pragnie mieć

pana?

MARCELLUS.

Ha! to niech go sam sobie obierze... ma do tego

prawo. Naszym obowiązkiem dać mu wolność!... Mam

jednak nadzieję, że zrobi z niej lepszy użytek.

TYMOKLES.

Jaki? myślisz, że wskrzesi dawną rzeczpospolitą?

MARCELLUS.

Dla czegóżby nie?

TYMOKLES.

Bez republikanów!... Bo i gdzież oni są?

MAKCELLUS

Wszędzie!

TYMOKLES.

Nigdzie!

ANDREAS.

Co to znaczy ? Więc już nie trzymasz z nami ?

TYMOKKLES

W czynach, tak: w złudzeniach, nie. Zmieniamy pana,

ot i wszystko!... Ale, ponieważ nowy nie będzie gorszy

od dawnego, więc..

FABER.

Pomówimy o tera jutro !

Wszyscy.

Tat! tak!...

MARCELLUS.

Czy gotowi jesteście działać wszyscy tej nocy ?

WSZYSCY.

Wszyscy!

MARCELLUS.

Jak powiedziałem?

WSZYSCY.

Jak powiedziałeś!

MARCELLUS.

A więc, rozejdźmy się: rozpoczynamy grę niebezpie

czną, w której przyjdzie nam może głową nałożyć. ądź

cie o godzinie czwartej, przy posągu Konstantyna; broń

ukryjcie pod płaszcze... i nie spóźniajcie się!

ANDREAS.

Jeszcze słówko. Nie ma tu między nami ani jednego,

któryby nie miał matki, żony, siostry lub jakiejś istoty

ukochanej, której łzy mogłyby zmiękczyć hart postanowie

nia. Zobowiążmy się zatem, nie zdradzić przed żadną z nich

naszego zamiaru. Ani słowa... ani pożegnania...

AGATON I STYRAX.

Przyrzekamy.

FABER MARCELLUS.

Przysięgamy!

andkeas.

Przy posągu Konstantyna.

MARCELRUS.

O godzinie czwartej! (wychodzą).

SCENA V.

ANDREAS. — MICHAŁ.

ANDEEAS (przygotowuje się do pisania).

Michale! Wybierz między mojemi mieczami najkrótszy

i połóż go razem z płaszczem.

MICHAŁ.

Dobrze panie.

ANDREAS.

Podczas gdy piszę, wypatruj w ogrodzie przyjścia

osoby, na którą oczekuję... Wiesz o kim mówię? (Michał

potwierdza skinieniem głowy). Uprzedź mnie skoro nadejdzie.

Nie długo poczekasz panie, bo otoż i ona, (Teodora

ukazuje się w głębi).

Dobrze! Zostaw nas. (Zbliża się żywo do niej. — Mi.

chał odchodzi).

SCENA VI.

TEODORA. — ANDEEAS.

ANDEEAS.

Jakto?...

TEODORA (w jego objęciach wesoło).

Już?... No, powiedz już? bo uprzedziłam godzinę.

ANDREAS

O moje szczęście! Wolę cię widzieć zawcześnie niż

zapóźno. Byłbym zbyt niespokojny!...

TEODORA.

Niespokojny ?

ANDREAS.

Biją się w mieście.

TEODORA.

Cóż dziwnego?... przecież co wieczora...

ANDREAS.

Tym razem nie na żarty... i to wtedy kiedy prze

chodzisz ulicami sama.

TEODORA.

Moja mamka jest (am...

ANDREAS (uśmiechając się).

Piękna obrona! Nie spotkała cię w drodze jaka zła

przygoda ?

TEODORA.

Nie — w tej dzielnicy, ulice są puste zupełnie, wi

działam tylko przy świetle księżyca cień mój, przesuwający

się po murach.

ANDREAS.

Nie boisz się — sama, w nocy, na ulicy ?

TEODORA.

Och! nie!... Widzę tylko twój mały domek i myślę,

tara on na mnie czeka przy drzwiach uchylonych. Jakież

szczęście czuć, że każdy krok mnie do ciebie przybliża...

Serce bije gwałtownie gdy śpieszę, — dreszcz radości i roz

koszy przejmuje kiedy tu już jestem!

ANDREAS.

Droga duszo. (całuje jej ręce — potem powraca do

swoich pergaminów). Jak się nazywasz? (przygotowuje się do

pisania).

TEODOR.A (zdziwiona).

Jak się nazywam ?

ANDREAS.

Taki

TEODORA (patrzy nań z niepokojem).

Wiesz przecie!

andreas.

Myrta... tak... Ale masz jeszcze drugie nazwisko?

TEODORA.

Drugie ?

ANDREAS.

Nazwisko twego ojca.

TEOEORA.

Cheesz wiedzieć ?... Nazwisko mego ojca... ależ ja

ci już powiedziałam!...

ANDREAS.

Powtórz.

TEODORA (jak wyżej).

Mój ojciec nazywał się Jan Dioslcorides z Cypru, był

pisarzem w kancelaryi cesarskiej, jak jest nim obecnie brat

mój Ewangelista. Na cóż te szczegóły?

ANDREAS (notuje nazwiska na pargaminie).

Aby cię tu wiernie opisać.

TEODORA.

Tutaj?

ANDREAS.

W testamencie.

TEODORA.

Co za myśl! (bardzo niespokojna). Odjeżdżasz?

ANDREAS.

Nie!

TEODORA.

Grozi ci niebezpieczeństwo?!...

ANDREAS.

Żadne. Przeciwnie, Kiedy się jest zupełnie zdrowym

i szczęśliwym, należy myśleć o podobnych rzeczach.

TEODORA.

Dla czego dziś właśnie?...

ANDREAS.

Trzeba być przygotowanym na wszystko w mieście,

w którem panuje niepokój. Mogą na mnie napaść, zabić...

(Teodora z przestractiem się zbliża). Mój Boże, tak! Zresztą

nie jestem bogaty, ale ty masz mniej jeszcze odemnie.

Pragnę, aby spadek, jaki mi się należy, stał się twoją wła

snoscią Nie mam krewnych. Tyś moją całą rodziną. Ko

muż mógłbym zostawić małą fortunkę, jeżeli nie tej, która

jest moją kochanką, moją przyjaciółką i która wkrótce zo

stanie moją ukochaną, uwielbianą żoną.

TEODORA (na jego kolanach).

I nie będziesz żałował, gdy się zwiążesz na życie całe

z taką jak ja biedną kobietą, ty, który możesz marzyć

o miłości kobiet najszczęśliwszych.

ANDREAS

WoLę twoją!

TEODORA.

Och!... Wolisz mnie widzieć ubogą?

ANDREAS.

Ależ tak... Byłbym najszczęśliwszym z ludzi, gdybyś

mi zawdzięczała wszystko!...

TEODORA.

Zatem... w dzień, kiedy przestrach rzucił mnie

w twoje ramiona... co było przyznaj bezczelnością z mo

jej strony...

ANDREAS (wesoło).

Okropną! Ale stało się, nieprawdaż — i odstać się

już nie może.

TEODORA (całując).

Nie może!

ANDREAS.

Mówiliśmy zatem, że owego dnia?...

TEODORA.

Gdybym nie była mieszczanjcą. wdową po Kupcu

bławatnvm.. gdybym pochodziła z możnej rodziny patry

cyuszów... gdybym miała pałace... niewolników... klej

noty. ..

ANDKEAS.

Co za szaleŃstwo!. ..

teodora,

No, przypuśćmy... przecież mogło się tak zdarzyć...

W takim razie, byłbyś mnie odepchnął?... i uwalniając

ramię twe z rąk moich, powiedziałbyś mi: „patrycyuszko,

życzę ci dobrej nocy"... Byłbyś mnie pozostawił na ulicy?

ANDREAS.

O! nie!

TEODORA (żywo).

Cóż byłbyś zrobił ? — powiedz.. .

ANDREAS.

Odprowadziłbym cię do drzwi twego domu...

TEODORA.

A polem?...

ANDREAS.

Potem, nie zobaczyłabyś mnie więcej.

teodora.

Unikałbyś mnie?... nie kochałbyś mnie?...

ANDREAS.

Kochałbym cię może, ale unikałbym niezawodnie.

teodora.

Dla czego?

ANDREAS.

Bo majątek twój i stanowisko, stałyby się wiecznym

między nami przedziałem, kiedy ubóstwo twoje zbliża nas;

a mnie silniej łączy z tobą.,.

TEODORA.

Ależ to dzieciństwo!... Przecież ty mnie kochasz,—

mnie — taką, jaką jestem. Bogata czy biedna, byłabym zu

pełnie taką samą... nieco lepiej ubraną, to i wszystko!

ANDREAS

otoż właśnie!... Bogaciej ubrana, nie byłabyś już

moją Myrtą... moją... tą, którą uwielbiam i która jest

tutaj...

TEODORA.

Ba! pozwól! Mówisz tak, aby mi zrobić przyjemność...

ale, w gruncie rzeczy pochlebiało by ci być kochanym,

przez wielką... wielką panią... najmożniejszą w mieście!

ANDREAS.

O, wcale niel bo mniej byłabyś moją...

TEODORA.

Zupełnie tak samo!

ANDREAS.

o! nie! Ale na cóż te przypuszczenia?

TEODORA

Aby wiedzieć, do jakiego stopnia mnie kochasz?

ANDREAS.

Kocham cię nad wszystko!

TEODORA.

o! mów tak. Tak mówić musisz. Nieprawdaż ? Spoj

WtktoryN Sardou

rzyj mi w oczy, w same oczy, w źrenice !, .. Gdybym ci

nie była powiedziała: „jestem wdową', ale... zamężną?

Zamężną ?.'

TEODORA.

Tak.

ANDEEAS.

O! co (o, to nie.'...

TEODORA.

Nie?

ANDEEAS.

W tym wypadku uciekłbym od ciebie na dobre!

TEODORA.

Ach!

ANDREAS.

żona innego, podział?! Jakaż ohyda! Ależ jesteś sza

loną z takiemi myślami! Na cóż te przypuszczenia ?

TEODORA.

Ażeby wiedzieć, jak daleko sięga twoja miłość dla

mnie: powiedziałeś: „nad wszystko". — Widzisz sam, że

nie!... że są granice.

andrea.s.

Małżeństwo!... Ależ... gdybyś była zamężną, przy

znaj, nie byłabyś tutaj! (Ona patrzy na niego). Przecież lue

zdołałabyś być żoną niewierną, nieprawdaż ?

TEODORA.

Nie!... A jednakże gdybym nią była... gdybym nią

była... i dla ciebie...

ANDREAS (Śmiejąc się).

Ale, kiedy Iak nie jest.

TEODORA.

Ach ! bo chciałabym się czuć uwielbianą, pożądaną

gorąco, szalenie, bez zastrzeżeń, bez względów, pomimo

wszystkiego!... tak, jak ja ciebie kocham!...

ANDREAS (Śmiejąc się).

Ależ, niema powodu...

TEODORA.

Wszystko jedno. Powiedz, że kochałbyś mnie nawet

występną, wiarołomną, cudzołożną!... Powiedz, że kochał

byś mnie zawsze tak samo, nawet więcej! Powiedz, ja tak

chcę. Pragnę, abyś mi to powiedział. Muszę wierzyć, że

nułość twoja przewyższa wszystkie uczucia, że pogardza

wszystkiem co miłością nie jest, że nie znasz innych obo

wiązków, innych praw na ziemi, innego Boga w niebie nad

nią. Ona, tylko ona, jedyna, zawsze i wszędzie.

ANDREAS.

A więc tak, ubóstwiałbym cię zawsze, bo czyż można

cię nie ubóstwiać! Ale inaczej... z mniejszym zapałem

i zachwytem. Bo wtedy, byłabyś podobną do innych ko

biet, a w życiu mojem byłabyś tylko jedną kochanką wię

cej, zamiast być kochanką prawdziwą, która każe zapo

mnieć o wszystkich, której oddaje się życie cale i która,

chociaż nie jest pierwszą, jest jednak jedyną!

TEODORA (smutno)

Masz słuszność. Pozostańmy tem czem jesteśmy, bo

to tylko prawdziwe... reszta urojeniem ...

ANDREAS (wesoło).

Na szczęście! Bo wreszcie, gdybyś była żoną innego,

nie mogłabyś być moją, a mam nadzieję, że nią wkrótce

zostaniesz.

TEODORA.

A!... tak sądzisz?

ANDREAS.

Sądzę, że wkrótce nie będziemy potrzebowali liczyć

się z samowolą zarządu skarbu cesaiskiego, ani z chciwo

ścią jakiegoś tam Trybonjana, ani z wpływami Fokasa,

złotnika Augusty.

TEODORA.

Dla czego?

ANDREAS.

Bo skończymy z tem raz na zawsze — z Tryboniu

szem, Augustą i całą czeredą...

TEODORA.

Co za szaleństwo! Cóż ci nasuwa myśl podobną?

ANDREAS.

To, co się w mieście dzieje.

TEODORA.

Kłótnia między zielonymi a niebieskimi?

ANDREAS.

O! za temi kłótniami stoi lud, który chce zrzucić

z siebie jarzmo... i dopnie swego, mam nadzieję!...

TEODORA.

Ty także... Co za szalone myśli!... Nigdy do mnie

ale przemawiałeś w ten sposób!

Teodora.

ANDEEAS (wesoło i tkliwie obejmuje ją).

Bo mówiliśmy o czemś przyjemniejszem.

TEODORA (uwalniając się z jego objęć, rozgląda się doKola)

Rzeczywiście... Nie masz ani jednego popiersia ce

sarza, ani obrazów świętych!. .

ANDEEAS (uśmiecha się).

A ci?.... SofoKles, Plato, Milciades, Perikles!....

A ta?

TEODORA.

Minerwal... bożyszcze pogańskie!...

ANDREAS.

Atenę... bóstwo prawdziwe!... Moja święta ojczy

zna!. ..

TEODORA (zamyka mu usta).

O milcz poganinie! Należysz do sekty Hellenistów,

a cesarz ich nienawidzi... Chcesz wskrzesić zamarłą prze

szłość?

ANDREAS.

Grecyę Temistoklesa i Rzym Scypiona! — Daj Boże!

TEODORA.

O! mój ukochany! Ateny, Rzym; jakie lo dalekie

i jakie stare!...

ANDREAS.

Za lat tysiąc o Bizancyum nikt nie wspomni, a moje

drogie Ateny będą wiecznie młode.

TEODORA (uśraieclia się).

Marzycielu!

ANDREAS.

szydzisz ze mnie ?

TEODORA.

Nie lubie cię (takim... Kocham cię za to, że masz

złudzenia poety, a niewinność dziecka.. Wierzysz we

wszystlto ?...

ANDREAS.

Przedewszystkiem w karę na Justyniana.

TEODORA

Więc nienawidzisz tak bardzo cesarza ?

ANDREAS.

z całej duszy.

TEODORA.

Cóż ci złego uczynił?

ANDREAS.

Mnie, nic.

TEODORA.

Złym jest tylko wtenczas, gdy się lęka.

ANDREAS

A lęka się zawsze!.,. A ona! jego nikczemna Teo

dora !...

TEODORA (zadrżała, głosem złamanym).

Nikczemna!

ANDREAS (wstał i chodzi po scenie).

O, nie broń jej; tej, która tysiące niewinnych śle na

wygnanie, nakłada okupy... wyciska z ludu złoto i krew!

TEODORA.

O Andreasie!

Teodora.

ANDREAS.

Och! a więzienia w pałacu... otchłań bezdenna...

A jej szpiegi, jej katy? a Bascianus chłostany rózgami na

śmierć, za piosenki na nią układane? A Klinius powie

szony? A patrycyusz Bassus wzięty na tortury? A Budes,

który znikł bez wieści?

TEODORA.

Jeżeli wierzysz wszystkiemu co mówią...

ANDREAS.

Ależ wszyscy o tem wiedzą. Podłe stworzenie, które

całe Bizancyum mogło niegdyś widzieć w cyrku, jak od

grywało scenę mimiczną miłości łabędzia z Ledą; wyuzdana,

nienasycona, chciwa nowych WTażeń zmysłowych, w porcie

szukająca kochanków jednej nocy!...

TEODORA (porywa się, zapominając się).

O ! to fałsz: to fałsz! (Andreas zdziwiony patrzy na nią.

ona powściąga się). Nie wierz temu mój Andreasie. Kłamią.

To oszczerstwo niegodziwe... plugawe... nikczemne!...

ANDREAS.

Co ci jest ?

TEODORA.

O, błagam cię, nie mów tak o tej kobiecie, która

zawsze dobrą była dla mojej rodziny. Przykrość mi spra

wia, że nienawidzisz ją do tego stopnia, ty, taki szlachetny,

taki dobry! Ulituj się nad nieszczęśliwą... i nie potępiaj

wraz z innymi!... Przeszłość jej!... nie od niej może za

leżała. Któż wie zresztą, czy z powodu przeszłości, życie

jej nie większą zaprawione goryczą, aniżeh słowa twoje

w tej chwili!!... Obecnie zaś, jak możesz wierzyć wszyst

kiemu co potwarz, wściekłość i zazdrość...

Ależ...

TEODORA (zmusza go, by usiadł).

Zamilcz!... zamilcz!... Błagam cię!... Zaklinam!...

Ani słowa więcej!... Jeżeli jest winną, kara do Boga na

leży,ale ty!... ciebie to nie obchodzi. Ty nie masz jej

nic do wyrzucenia, nieprawdaż ? I Tobie nic złego nie uczy

mła!... znieważasz ją, to okrutnie, niesprawiedliwie!...

Nie!.., to ciebie niegodne. Nie myślmy o niej więcej! Co

nam po Teodorze!?! Nawet jej nie znasz, nigdy jej nie

widziałeś! Ona niczem dla ciebie! Więc ją pozostaw w spo

koju!... Co nas obchodzi Teodora?... Myśl tylko o mnie,

o twojej Myrcie, która jest przy tobie, która cię ubóstwia,

a ty mówisz o innej kobiecie, niewdzięczny, w jej obję

ciach !...

ANDREAS.

To prawda!...

TEOOOEA.

Co zrobimy z twoim spadkiem jeśli go odbierzesz ?...

Prawda?... chciałeś mi powiedzieć co z nim zrobimy?...

ANDREAS.

Pojedziemy...

TEODORA.

Do?...

ANDREAS.

Aten.

TEODORA.

Ateny... tak... do ciebie... nieprawdaż?

Teodora.

ANDREAS.

Domek maleńki... ale go powiększymy.

TEODORA.

I ogród!... Chcę mieć duży, piękny ogród.

andreas.

Będziesz go miała... Z czarującym widokiem na

Akropolis, przy świetle zachodzącego słońca... Tam żyć

będziemy spokojnie... Będziesz chodować kwiaty, ja będę

wiersze skandował, zdala od tego szalonego Bizancyum,

gdzie nawet miłość wprawia w gorączkę, gdzie kochać

można tylko ukradkiem, gdzie się młodość marnuje na rze

czy błahe, gdzie starość zbliża się niespodziewanie i woła:

„Już!... Ależ ja nie miałem czasu kochać i być szczę

śhwym !... Będzie nam dobrze, zobaczysz! Zaznamy szczę

ścia żyjąc razem, jedno obok drugiego, rozkoszując się na

szą miłością długo... długo!... Zamykasz oczy, nie słu

chasz mnie...

TEODORA.

Owszem... owszem... słucham cię! Mów Iak ciągle,

zawsze! Jakże miło cię słuchać. Slan mój obecny, to

niby marzenie do snu kołyszące. Zdaje mi się, że jestem

daleko, bardzo daleko, sama z tobą —i że na świecie całym

nie nia nikogo prócz nas obojga!... To takie nowe dla

mnie, takie miłe!... O młodości serca, jakiemże jesteś

uspokojeniem!.... Wszystko co mówisz słodko, czule

wpada do ucha, jak wietrzyk majowy, który pieści kwiaty. ;

Słowa twoje świeże, wzmacniające, jak rosa poranna!...

Chciałabym nie rozstawać się z tobą nigdy... tak mi tu :

błogo... czuję się dobrą, szczęśliwą. Przyciśnij ranie do

serca ; niech wiem, że jestem istotą przez ciebie pożądaną,

Myrtą, którą kocHasz... tylko twoją i twoją Myrtą!...

Wrzawa w oddaleniu, słychac krzyki: „Smierć prefektowi, śmierć

kwestorowi!" — Zrywa się przerażonal. Co to jest?

ANDEEAS (wstając),

Cóżem ci mówił? obnoszą po mieście ciało utopionej

kobiety.

TEODORA.

Kobiety?!

ANDEEAS.

Żony nieszczęśliwego, którego niebiescy zamordowali;

uciekając przed nimi, rzuciła się do morza.

TEODORA.

Nadchodzą! (Ogród zwolna oświeca się blaskiem pochodni).

ANDEEAS.

Przechodzą ulicą! (Po za scena śpiew. — Teodora sie

dząc słucha, nieruchoma, drżąca).

ŚPIEW ZA SCENA (solo).

Na placach, w zaułkach.

Gdy błądziłaś wieczorem,

Pod cieniem portyków

Kto chciał mogł cię posiadać.

Ach! ach! ach! Teodora!

CHÓE (za sceną).

Ach! ach! ach! Teodora!

ANDEEAS.

To piosnka Eremera na cesarzową! (nuci).

TEODORA (ręką zamyka mu usta).

Oh ty nie! —nie ty! (Głowę jego przytula do swych piersi,

nieznacznie zasiania mu ucho ręką, by nie słuchał — sama słucha).

Teodora.

ŚPIEW ZA SCENĄ (solo).

Wówczas piękno'! zgubna,

Wartaś była grosz złoty,

Jat wypedzimy ceaarza,

Tańszą będzie Łwa krasa.

Ach! ach! ach'. Teodora'.

CHÓR (za sceną).

Ach', ach', achl Teodon'.

TEODORA (do siebie).

Ach! nędznicy! nędznicy'....

AXDREAS (prostując się).

Widzisz, to rozruch!

TEODORA (stojąc — drżąca).

Tait, tak... muszę wracać!

AKDREAS.

Odprowadzę cię!

TEODORA (przygotowującsię do odejścia).

Nie!... dwóch niewolników z łodzią czeka na ranie.

ANDREaS.

z łodzią, dobrze!

TEODORA.

w domu sądzą, że jestem u mojej mamki. Gdyby cię

zobaczyli i powiedzieli memu bratu, wszystko byłoby stra

cone.

ANDREAS.

Ależ niebezpieczeństwo !

TEODORA

Na ulicach—tak, ale na Bosforze nie ma żadnego.

IANDREAS.

Jednakże...

TEODORA (żywo j. w.)

ma żadnego, wiesz o tem dobrze!

ANDREAS.

Kiedyż cię zobaczę?

TEODORA (biorąc zasłonę).

O! kto to wiedzieć może! (Andreas pomaga jej upiąć

zasłonę). Jutro.., jeżeli chcesz.., przededniem... około

godziny drugiej... w kościele św. Sergiusza blisko chrzciel

nicy... O tej godzinie nie ma nikogo...

ANDREAS.

Przyjdę.' (Teodora w jego objęciach, wrusDa). Żegnam

cię!...

TEODORA.

O! nie... nie żegnam.'... do widzenia.' (Wyrywa się,

on chce iść za nią).

ANDRKA (wzruszony).

Do widzenia... tak... do widzenia!

TEODORA (zbliżając się do kulisy).

Nie I... nie pokazuj się... niewolnicy! (W tej chwili

śpiewy na ulicy dają się znowu słyszeć — z gniewem). Do ju

tra! (Owija się zasłona i znika w ogrodzie, oświeconym księ

życem).

ANDREAS (śledząc ją oczyma).

Do jutra!

(Zasłona spada).

AKT III.

Obraz IV.

(Pokój Justyniana oświecony dwoma świecznikami).

SCENA I.

JDSTYNIAN, TRIBONJAN, KARIRBERT, PRISKUS, EUFRATAS

POSŁAŃCY, .SŁUŻBA. (Justynian siedząc przy stole czyta list,

który mu przyniósł postannik stojący przed nim. Priskus za Ju

stynianem z papierami w ręku. Tribonjan, Karibert siedząc roz

mawiają z lewej proscenium. Służba stoi przy drzwiach).

TRYBONJAN (półgłosem do Kariberta).

Jego cesarska świętobliwość dopuściła cię dziś książę

do wielkiego zaszczytu — wieczerzania razem z sobą.

KARIBERT.

Powiedz raczej mądry Tribonjanie, że samowładca

dopuścił mnie do zaszczytu poszczenia razem z sobą. Na

sza biesiada ograniczyła się na sałacie z jarzyn, którą po

pijaliśmy czystą wodą.

TRIBONJAN

Czy święta cesarzowa nie wzięła udziału w biesiadzie?

KARIBERT.

Nie... i dla ranie był lo najwyższy stopień postu.

TRIBONJAN.

Nabożna Augusta, jest mniej ścisłą w przepisach re

ligijnych, niż świętobliwy Justynian, równy apostołom. Nie

uwierzyłbyś dostojny panie, do jakiego stopnia dochodzi

on w bogobojności i w surowości zasad. Tak dalece, że

gdy go słyszę rozprawiającego o zawiłościach teologicz

nych, drżę z zachwytu i trwogi!

KARIBERT.

Trwogi?... Czegóż się obawiasz?

TRIBONJAN

Aby nagle nie uleciał w górę. na ognistym wozie, jak

prorok Eliasz. Niebo może go pozazdrościć ziemi!

KARIBERT

O! niebo nie sprawi mu takiej niespodzianki, nie

naradziwszy się z nim wprzódy, mądry Tribonjanie.

JUSTYNIAN (kończy czytać, przerywa mu).

Kwestor!

TRIBONJAN.

Panie!

Oto wiadomości od Cezariusza, które cię równie jak

i mnie ucieszą. (Tribonjan zbliża się — Justynian czyta:) „Po

wstanie heretyków Samarytanów, stanowczo zatopione w ich

własnej krwi. Baces donosi mi, że przeszło sto tysięcy

buntowników legło trupem. Kraj opuszczony, zniszczony,

bezludny; spokój zapewniony na długo.

TRIBONJAN.

Opatrzność widocznie sprzyjała temu wielkiemu czy

nowi twego panowania.

JUSTYNIAN (daŁ ZNAK posłanikom. by odeślli

Wolni troski z jednej strony, musimy się teraz zająć

Hellenistami. Zgniotę jednym zamachemżmiję i bazyliszka.

(Wslaje). A! pora nareszcie, położyć koniec tym pogańskim

przesądom. Konstellacya poterau sprzyjająca! (do Eufralasa

wchodzącego z prawej). No i CÓŻ? Augusta?

EUFUATAS.

Chryzion powrócił, panie, Boskiej Augusty przy źró

dłach nie zastał.

JUSTYNIAN.

Czy przynajmniej była?... Czy tam wieczerzała?

EUFRATAS.

Chryzion zapewnia, że dzisiejszego wieczora nie wi

dziano cesarzowej u Złotej bramy.

justynian (nagle).

Która godzina na zegarze pałacowym?

EUFUATAS.

Czwarta.

JUSTYNIAN (daje znak do odejścia).

Dobrze! (zbliża się do otwartego okna i patrzy). Priskus!

Jakież wieści przynoszą nam dziś poslannicy?

PRISKUS.

Odpowiedź Oriobaza, panie.

JUSTYNIAN.

z Kaukazu ?... Cóż, przyjmuje moje dary ?

PRISKUS.

Przyjmuje pieniądze i o niczem więcej nie wspomina.

JUSTYNIAN (wzrusza iamionaini).

Dosyć o tem! —Z Rzymu nic? (przechadza się).

PKI.SKUS.

Nic... prócz złośliwego słówka wyrzeczonego przez

papieża Bonifacego. Miał powiedzieć do patryarchy Euze

biusza, że w ostatnim twoim dekrecie panie przeciw kace

rzom, podejmuje się wytknąć, co najmniej, dwie herezye.

JUSTYNIAN.

Nie zadowolnię papieża, póki go nie zrzucę z tronu!

Szaleniec. Ośmiela się utrzymywać, że ciało Zbawiciela

uległo po śmierci zepsuciu,

TKYBONJAN

Kościół w istocie dopuszcza zepsucia.

JUSTYNIAN.

Kościoł nie ma słuszności.

TRYBONJAN.

Zapewne! Twój anielski rozum jaśnieje taką światło

ścią w tym przedmiocie, że kościół sam musi przed nią

uchylić czoła.

JUSTYNIAN.

Zresztą, będę miał o tem kazanie w niedzielę u św.

Zofii.

EUFRATAS (wchodząc żywo).

Augusta wróciła władco, zaraz nadejdzie!

JUSTYNIAN.

To dobrze. (Eufratas wychodzi). Dobrej nocy mój ge

ściu. Priskus zaprowadzi cię do komnat dla ciebie prze

znaczonych.

KARIBERT.

Oby ci Bóg dał sny szczęśliwe!...

JUSTYNIAN (do Trybonjana).

Skoro świt przybędziesz tu kwestorze!

TRYBONJAN.

Tak najwspanialszy! (Wychodzą głębią, równocześnie Te

odora ukazuje się z prawej).

SCENA II.

JUSTYNIAN. — TEODORA.

TEODORA (rozsuwając kotarę).

Sam?

JUSTYNIAN'.

Tak.

TEODORA (zbliżając się do niego).

Zatem, pomówmy o...

JUSTYNIAN (szorstko).

Zkąd przybywasz?

TEODORA.

Z miasta, gdzie się dzieją ładne rzeczy.

JUSTYNIAN.

O tych rzeczach pomówimy poźniej. Mówmy o tobie

TEODORA (patrząc nań).

Ach! ach! zanosi się na kłótnię! (Siada spokojnie).

JUSTYNIAN.

Jeszcze raz pytam: zkąd przychodzisz ?

TKODORA

Raz jeszcze powtarzam z miasta.

JUSTYNIAN

Pieszo, sama, z jedną kobietą i dwoma niewolnikarailP

TKODORA.

Nie potrzebtyę orszaku.

JUSTYNIAN.

O tej godzinie, w nocy?

TEODORA.

Jeżeli noc ładna...

JUSTYNIAN (chodząc).

Włóczyć się po ulicach, jak awanturnica, szukająca

przygód... Cesarzowa.'...

TEODORA.

Przyznaj; odmawiać sobie wszystkiego co miłe dla

tego jedynie, że jestem cesarzową, to nie warto...

JUSTYNIAN.

Są przyjemności odpowiednie twojemu stanowisku.

Wybieraj!...

TEODORA.

Stanowisko moje, dla tego tylko mi jest miłem, ie

moge robić, co mi się podoba.

JUSTYNIAN.

Jakaż to rozkosz, nieprawdaż, zmieszać się z tłumem

w kurzawie ulicznej!?

TEODORA

To rzecz upodobania! Jeśli mnie bawi złożyć na go

dzinę moją wielkość. która mnie nuży, — moją boskość,

ktorą umie zabija... i powłóczyć się troche, jak za do

brych czasów, kiedy żyłam w nędzy... cóż w tem złego?

JUSTYNIAN.

Miłe wspomnienia, rzeczywiście, jest się w czem lu

bować !!

TEODORA.

Ty, czujesz się szczęśliwyjn w dusznej atmosferze tej

komnaty, kiedy otoczony mnichami rozprawiasz o tajemni

cach duchowych, albo kiedy z oczami utkwionemi

w sufit, zastanawiasz się jakiej płci są aniołowie. Czy jed

nej, czy obydwóch razem, czy też żadnej ? Oto, co cię za

chwyca!—Jak ci się podoba!—Nie powiedziałam ci przecie

nigdy, że cesarz mógłby su.szyć sobie głowę nad ważaiejszemi

zagadnieniami. Szukaj przyjenmości tam, gdzie je znajdu

jesz, ale pozwól mi używać takich, jakie mnie się podobają.

JUSTYNIAN.

Moja przyjemność — godziwa; twoja nią nie jest.

TEODORA.

Ech! kto pragnie pojąć za małżonkę matronę staro

żytną...

JUSTYNIAN (z goryczą).

Nie bierze jej z ulicy.

TEODORA.

Gdzieśmy się spotkali. Mój ojciec był kuglarzem, twój

woźnicą. Śmietnik i rynszlok to przecie dobrane małżeń

stwo.

JUSTYN TAN.

Czem niższe bvło nasze pochodzenie, tembardziej po

winniśmy zatrzeć plamę przeszłości zachowaniem się peł

nem godności.

TEODORA

staraj się raczej, aby zapomniano o twojej teraźniej

szości.

JUSTYNIA..

Zaszczyt jej przynoszę.

TEODORA,

Nienawidzą cię!

.JUSTYNIAN.

Nienawidzą! zgoda... ale raną nie gardzą!

TEODORA.

E!... czasami!...

JUSTYNIAN (zatrzymując się przed nią).

Chyba za to, że z komedyantki zrobiłem cesarzowę!

TEODORA.

Dobrześ na tem wyszedł, żeniąc się z komedyantką!

Niebo stworzyło cię na nmicha lub adwokata, a jeżeU je

steś następcą Cezarów, zawdzięczasz to komedyantce! (Po

ruszenie Justyniana). Bo, zaprzecz, jeśli się ośmielisz!... Ce

sarz Justyn, twój wuj był zdziecinniałym starcem, a ja ska

załam się na nudę bawienia go piosenkami i opowiadaniem

bajek!... Komedya!... Jego zona Lucypina, niegdyś nie

wolnica, następnie kucharka obozowa, nienawidziła cię...

Naturalnie pogardzała mną także, dziewczyną z cyrku... ona...

żołnierka!... A ja uśmiechałam się do ohydnej baby...

Komedya!... Ale komedya ta zrobiła cię patrycyuszera.

później przybranym synem Justyna, nakoniec cesarzem!...

Wszystko dzięki komedyi, którą komedyantka raczyła grać

na twoją korzyść.

JITSTYNIAN.

Na swoją również.

TEODORA.

I z twoją pomocą. O! bo i ty jesteś doskonałym akto

rem ! (Wstała i zbliżyła się ku niemu). Jednego dnia w tej tu

kaplicy przystępujesz do stołu pańskiego z Fiteliuszem,

z którym dzieliłeś rządy cesarstwa. Tego samego wieczora,

każesz go zamordować między temi dwoma drzwiami! Na

Jowisza! do takiej doskonałości jeszcze nie doszłam!...

Komedya rano, tragedya wieczorem!... Co za artysta!...

Zresztą nie scliodzisz ze sceny!.. . Prawa układane przez

Trybonjana, a które ty podpisujesz; bitwy, które Beli

zaryusz wygrywa, a któremi się chełpisz, wszystko na po

kaz... Same błazeństwa!... To całe twoje cesarstwo po

dobne do cyrku Nie zmieniłam zawodu, zmieniłam tylko

role, ot i wszystko!... To statystka, to cesarzowa, jak

i ty — jednego dnia Cezar, drugiego sLitysta. Go zaś do

wartości sztuki... no, mówiąc między nami... wszak pra

wda? co?!. . licha! Dla poczciwej publiczności udajemy,

że w nią wierzymy. Ale gdy jesteśmy sami, (śmieje się z go

ryczą) po odegraniu ról naszych — na lioga! dajmy pokój

udawaniu. Rzuć w kąt sztuczne laury i udawane bohater

stwo !... Cesarzu z hippodromu. zachciewa ci się odgry

wać Cezarów za sceną, sam na sam ze raną. Nie, zaprawdę

kolego, pozwól, że się uśmieję.

JUSTYNIAN (przed nią, opiera ręce na stole, groźnie).

A gdybym jednak był cesarzetn, nawet z tobą?

TEODORA (zawsze siedząc spokojnie nawet nie patrzy).

Nie radzę ci!

JUSTYNIAN.

Nie radzisz ?

TEODORA.

Bo twój talent, to j.i! A gdy sam zagrasz, wygwiżdżą

cię niezawodnie.

JUSTYNIAN (siada obok niej).

fowiedz mi nareszcie zkąd przychodzisz . . . Zkąd

przychodzisz

TEODORA(spokojnie).

Od źródeł przy Złotej Bramie.

JUSTYNIAN.

Kłamiesz. Posyłałem. Nie byłaś tam.

TEODORA.

Już mnie nie było!

JUSTYNIAN.

Nie widziano cię wcale przy źródłach.

TEODORA.

starałam się, aby mnie nie widziano.

JUSTYNIAN.

Ale widziano cię gdy wchodziłaś do cyrku.

TEODORA.

A!... zatem kazałeś szpiegować? To ślicznie. I cóż?

Byłam w cyrku.

JUSTYNIAN.

A potem?

TEODORA.

Twoi szpiegowie nic ci nie powiedzieli?

JUSTYNIAN.

Nic!

TEODORA.

Okradają cię zatem! Gdybyś był lepiej usłużony, do

wiedziałbyś się, że byłam u kochanka.

JUSTYNIAN.

Ośmielasz się?

TEODORA.

Och!... cnot samych od komedyantki wymagać nie

można.

JUSTYNIAN.

Nie mów tak! nawet w żartach!

TEODORA.

Dla czego!... a jeśli to prawda!

JUSTYNIAN.

Nie wierzę.

TEODORA (żywo).

To źle! Kobiety są tak przebiegłe. Gotowani powie

dzieć ci prawdę — niby żartując!... No, ale w chwili,

kiedy mnie posądzasz, ja — zajęta tem, co się w mieście

dzieje—spieszę uprzedzić cię ogrożącem niebezpieczeństwie...

JUSTYNIAN.

Niebezpieczeństwie!

TEODORA.

Dziś w nocy...

JUSTYNIAN,

W nocj' ? Jakie niebezpieczeństwo ?!

TEOEORA.

Zapjtaj twoich szpiegów.

JUSTYNIAN {siada obok niej na poduszkacli).

Dość żartów'... Co się dzieje? o jakich niebezpie

czeństwach mówisz?

TEODORA.

o tych, które zagrażają twojej godności małżeńskiej.

JUSTYNIAN.

Ależ dosyć, mówię ci!... Dosyć!... .Mówmy powa

żnie! Co się stało!

TEODORA.

?j, głupcze! chcesz się ze mną kłócić. Lew z lwicą,

i to właśnie w chwili, kiedy szpony naostrzyć potrzeba

przeciw buntowi.

JUSTYNIAN.

Buntowi ?

TEODORA.

Tak bunt wre!... Kiedy ty, z Trybonjanem wertu

jesz pergaminy zbutwiałe, czy wiesz czem lud twój się zaj

muje? Ostrzy miecze, zapala pochodnie! (Wstaje). Cicho!

Czy słyszysz wrzawę od strony portu?... Czy takiem być

powinno miasto pogrążone we śnie?!

JUSTYNIAN (przy oknie).

W istocie!... światła!...

TEODORA.

Pożar.

JUSTYNIAN.

Ba!... co wieczór...

TEODORA.

Tale, ale czy co wieczór widzieć można ciało kobiety

obnoszone po ulicach, wśród okrzyków: „Smierć! zemsta!"

Całe gromady ludzi uzbrojonych wyją nikczemne piosenki.

Twoi stronnicy pobici w trzech spotkaniach przez zielo

nych, z którymi łączy się cały motłoch miejski...

JUSTYNIAN.

Doszliśmy już do tego...

TEODORA.

Tak. A moje nocne wycieczki przydały się widocznie,

bo przynajmniej wiesz teraz...

JUSTYNIAN.

Spieszę wydać rozkazy!

TEODORA (siedząc).

Już wydane.

JUSTYNIAN.

Już?!...

TEODORA.

Zaraz po przybyciu do pałacu. Sądzisz, że jestem

Iak szaloną, aby czas tracić na słuchaniu twoich czczych

rozhoworów. W chwili kiedy mnie znieważałeś, wysłańcy

moi biegli do Belizarjusza i prefekta Endemona, aby ich tu

przywołać potajemnie. Nie potrzeba, aby w pałacu wie

dziano co się dzieje.

JUSTYNIAN (na kolanach całuje jej ręce).

Ach! to dobrze, to dobrze!... Tyś prawdziwa Augu

sta!... Tyś dla mnie zawsze dobrą radą i zbawieniem!...

Moim rozumem stanu... moją siłą!... O! Teodorol Nie

bios wystanko !.. .

TEODORA.

Tali, lalk. Zamknij komendatke do klasztoru, a wła

dza twoja i sekundę trwać nie będzie.

EUFRATAS (wchodząc).

Patrycyusz Belizarjusz.

JUSTYNIAN.

Niech wejdzie!... (Eufratas wychodzi — do Teodory).

Z pomocą jego i Boga!. ..

TEODORA.

Zostaw Boga w spokoju i nie zmuszaj Go, by się nami

zajmował! Radiroy sami — to pewniejsze!

SCENA III.

CIŻ SA, BELZARJUSZ, iMUNDUS. KONTANCIOLUS, ENDEMON,

EUFRATAS. (Wchodzą z prawej).

JUSTYNIAN.

Wejdźcie prędko bez pokłonów

BELZARJUSZ.

Przybiegamy co tchu panie: Mundus, syn jego i ja.

Prefekt Enderuon spotkał nas w drodze.

JUSTYNIAN(do Endemona).

A, jesteś, ślepy prefekcie! Więc nie ty, ale cesarzowa

o buncie mnie zawiadamia?

ENDEMON.

Twoja wysoka wyrozumiałość przebaczy mi panie

WlaSnie śpieszyłem po twe rozkazy, kiedy mnie zawiado

miono, ie szaleńcy obiegli prefekta pretoryum.

JUSTYSIAN.

w jego własnym domu?...

ENDEMON.

Który się pali.

JUSTYNIAN.

Ten pożar zatem?

ENDEMON.

w jego pałacu.

TEODORA.

Był pewno pijany jak zwykle. Czy się spalił?

ENDEMON.

W sam czas go uratowałem. Ale paląc w płomie

niach.

JUSTYNIAN.

Jakto...?

TEODORA (przerywa).

Poczekaj!... Są tu uszy niepotrzebne (wola). Eufra

tas!...

EUFRATAS.

Władczyni ?

TEODORA.

Dzwoń na spoczynek! Dla wszystkich, cesarz jest

u siebie, — sam!... Rozumiesz?

EUFRATAS.

Tak, światłości najwyższa! (Kłania się — idzie w głąb,

otwiera okno, uderza w bęben mosiężny i woła). Sen!... (wy.

raz się powtarza w oddaleniu. Zamyka okno i wychodzi).

Tłodora.

SCENA IV.

CIŻ SAMI (bez Eufratasa).

TEODORA.

Teraz możemy mówić swobodnie.

JUSTYNIAN (do Endemona. —Wszyscy siedzą).

Bunt wybuclił, a ty nie byJeś o tem uprzedzony?

ENDEMON.

Bunt wybuchł w chwili kiedy go się najmniej spo

dziewatem.

JUSTYNIAN (siada).

Kto dat powód do rozruchu?

ENDEMON.

Sprawozdania szpiegów są sprzeczne Podobno jakąś

kobietę utopiono...

TEODORA.

Powiedz, że utopiła się sama, aby umknąć zniewagi

ze strony niebieskich.

ENDEMON.

Inni twierdzą, że ją zamordowano...

TEODORA.

Zamordowano jej męża!

JUSTYNIAN.

Widzisz, Augusta lepiej od ciebie powiadomiona.

ENDEMON.

Nic nie ujdzie baczności najświatlejszej cesarzowej.

Mówią takie...

JUSTYNIAN.

I nie schwytano ani jednego tłoczyćcy?

ENDEMON.

Wybacz panie. Pierwsi winni uszli, ale mordercy ku

pca są w naszych rękach. Naturalnie, że aresztowania obu

dziły wściekłość buntowników. Rzucili się na mój dom,

grożąc mi śmiercią. Silnie odparci, rozpierzchli się. Oddziały

gwardyi FlaTiana zajęły zaułki i jak na teraz, rozruch

uspokojony.

.JUSTYNIAN.

Tak myślisz?

ENDEMON.

Sądzę, że bunt tylko uśpiony na chwilę. Jutro, równo

ze świtem spodziewać się można, iż tłum upomni się o wy

puszczenie na wolność uwięzionych, tembardziej, że między

nimi znajduje się człowiek, na którym im zależy.

JUSTYNIAN.

Któż to?

ENDEMON.

Kalchas.

TEODORA.

Woźnica?

ENDEMON.

Ulubieniec niebieskich. To on zadał kapcowi cios

śmiertelny.

JUSTYNIAN.

Bydle!

ENDEMON.

Otoż panie, postać rzeczy przedstawia się w następu

jący sposób: z siedmiu winnych uwięzionych, mamy w ręku

trzech niebieskich — brali oni udział w obydwóch morder

stwach i czterech zielonych, sprawców pożaru. Gdy

byśmy wypuścili jednych i drugich, niebieskich i zielonych,

oburzylibyśmy na siebie łudzi uczciwych i spokojnych, znu

żonych nadużyciami popełnianemi codziennie. Pomyśl naj

jaśniejszy panie, że od dni ośmiu jest to już dwudzieste

siódme zabójstwo!

JUSTYNIAN.

Pragniesz zatem kary?

ENDEMON.

Przykładnej!

JUSTYNIAN.

Obydwóch stronnictw ?...

ENDEMON.

Bez różnicy!

JUSTYNIAN (do Belizarjusza).

Wodzu, twoje zdanie?

BELIZAEJUSZ.

Toż samo władco!

JUSTYNIAN.

Niech i tak będzie! Oddawna mam już dosyć zu

chwalstwa niebieskich... tylko naraz trzeba się będzie ra I

chować z tylu nieprzyjaciółmi. Jakiemi siłami rozporzą '

Rzecz drażliwa. Nie warto mówić o kohorcie miej

skiej, która zawsze, mniej więcej łączy się sercem z mo

tłochem.

BELIZARJUSZ.

Ani też o straży przybocznej, żołnierz to od parady,

gotów nas zdradzić przy pierwszem niepowodzeniu.

JUSTYNIAN.

Pozostają gwardye pałacowe pod dowództwem Nar

zesa. Tysiąc pięćset, do dwóch tysięcy ludzi.

BEUZARIUSZ.

Nie w nich siła twoja panie, lecz w barbarzyńcach.

Mamy w koszarach Konstantyna pół legiona Gotów, jeźdź

ców i piechurów w pancerzach. Ludzie to, jak z żelaza

ukuci. Służyli pod memi rozkazami, odpowiadam za nich.

Na forum Juliana, stoi drugie pół legionu Herulów Mun

dusa, żołnierz lekki, ale zahartowany w boju i nieoceniony

w walce ulicznej. Razem dziesięć do dwunastu tysięcy wy

borowego żołnierza. Słowem więcej, niż potrzeba przeciw

tym mieszczuchorawarchofom, którzy umieją krzyczeć, ale

czoła nam stawić nie zdołają.

ENDEMON.

To za mało na całe miasto ...

JUSTYNIAN.

Całe miasto!

ENDEMON,

To nie bunt zwyczajny, samowładco, chciej wierzyć.

Czy wasza wieczność pozwala mi, dać pokorną radę?

JUSTYNIAN.

Mówi...

ENDEMON.

Wszyscy sądzą panie, że spisz; korzystaj z nocy. Ko

rytarzem podziemnym, którym przybyliśmy tutaj, udaj się

potajemnie z najcnotliwszą Augustą, na wybrzeże pała

cowe. Ztamląd, na jednej z łodzi cesarsliich przepłynąwszy

cieśninę, racz panie przepędzić resztę nocy na brzegu wscho

dnim, gdzie zasłonięty garnizonem Chalcedońsliim będziesz

w zupelnem bezpieczeństwie. O świcie, gdy buntownicy

obiegną pałac — z tnojego rozkazu wszystkie sąsiednie

garnizony otoczą miasto, gdzie Belizarjusz potykać się be

dzie z tłuszczą. W ten sposób bunt wzięty we dwa ognie

uśmierzony zostanie niechybnie, ty zaś panie powrócisz

z tryumfem do swojej rezydencyi.

JUSTYNIAN.

Rada dobra! Co sądzisz o tem patrycyuszu?

BELIZARJUSZ.

Podzielam zdanie Endemona.

JUSTYNIAN.

A ty Mundusie?

MUNDUS.

Myslę tak samo.

JUSTYNIAN (do Teodory).

Musimy zatem Augusto przygotować się do wyjazdu,

TEODORA (spokojnie),

A igrzyska? Wyjechać, to znaczy nie być na goni

twach.

JUSTYNIAN.

Naturalnie.

TEODORA.

Ani cyrku, ani zabaw, ani wyścigów? Nic!?... Justy

nianie, wydrzej raczej twojemu ludowi ostatni kęs chleba!

Pozbawić ich zabawy, ależ wtedy dopiero wybuchną naj

sroższe rozruchy.

ENDEMON.

Zateca, pani, wylcigl się odbędą.

teodora.

Bez cesarza i bez Augusty?

JUSTYNIAN".

Konieczność tego wymaga!

ENDEMON,

Powiemy, że cesarz chory!

teodora.

Ze strachu, nieprawdaż? Gdyby nawet by} konający,

powinien ukazać się w cyrku, aby ostatnie jego spojrzenie

było jeszcze wyzwaniem, ostatni rozkaz, karą. Cały Kon

stantynopol w hippodromie, a loża cesarska pusta!... Czy

zastanowiłeś się nad tem samowładco? Ależ loża twoja

pusta to niby rana otwarta, z której jak krew upłynie

twoja władza.— Loża opróżniona, to cesarstwo opuszczo

ne!—Kto zechce, wziąść je wtedy może!... Jedź!...

a bunt rozzuchwalony postawi wnet obok ciebie współza

wodnika. Kiedy powrócisz — w loży cesarskiej zajmie miej

sce drugi. Zobaczysz!

JUSTYNIAN.

Trzeba jednakże wybierać między nader niebezpiecz

nem pozostaniem a odjazdem zapewniającym bezpieczeń

stwo.

TEODORA.

Już wybrałam ! Nie jadę!...

JUSTYNIAN.

Alei...

TEODORA (wstaje — wszyscy powstają oprócz Justyniana).

Nie wyjadę. Sama na tej naradzie — chociaż kobieta

— przemawiać muszę języltiem męża I Czegóż wresz

cie obawiać się nam należy w pałacu? Śmierci!... Wiel

kie rzeczy Śmierć jest nieuniknioną, nieprawdaż?____

dziś, czy jutro?... Lecz czego uniknąć można, czego oszczę

dzić należy, to hańby i wstydu, a czyż może być większa

hańba nad zrzucenie z tronu i wygnanie?!... Justynianie!

nie schodzi się z piedestału, na którym stoimy. Raczej

śmierć! Życia nie kupuje się za cenę podłości. Zresztą, po

doba ci się szukać ratunku w ucieczce!... Wolna droga.

Jedz!... ja zostaję! Jeśli mnie zamordują, to tutaj, w moim

pałacu z koroną na skroniach. Całunem moim będzie

moja władza cesarska... Tron najpiękniejszą trumną.

JUSTYNIAN.

Woli twojej niech stanie się zadość — kobietomężu!

Jak zwykle tak i teraz niebo natchnęło cię dobrą radą.

BELIZAEJUSZ.

Korzystajmy zatem z nocy. Mundus i ja zgromadzimy

naszych ludzi, otoczymy pałac...

JUSTYNIAN.

?ez wrzawy!

TEODORA (spostrzega Antoninę).

Antonina!

SCENA V.

CIŻ SAMI. — ANTONINA.

ANTONINA (na progu).

Przebacz mi Augusto... ale rzecz tak ważna!...

TEODORA.

Siadaj. Co się stało? Mów.

ANTONINA.

Zaledwie Belizarjusz wyszedł, nie spostrzeżony przez

nikogo z naszycb ludzi, szczęk oręża na ulicy zwrócił moją

uwagę... Patrzę przez okno i przy świetle księżyca widzę

straże otaczające dom... Jedna z moich służebnic przy

biega przerażona i opowiada mi, że centurion gwardyi do

wiadywał się, czy Belizarjusz jest u siebie. Niewolnicy,

w dobrej wierze odpowiedzieli, że tak, że zamknięty w swo

jej konmacie śpi niezawodnie. Wnet żołnierze straży przy

bocznej ustawieni zostali przy wszystkich drzwiach. Scho

dzę na dół... i pytam dowódcy na mocy jakiego prawa

postępuje w ten sposób?... — „Z woli cesarza" — odpo

wiada rai... (Ogólne poruszenie). — „Cesarz pragnie zape

wne uchronić wodza od jakiejś nocnej napaści. Mamy roz

kaz uszanować sen Belizarjusza, ale z domu wychodzić mu

nie wolno. Gdyby chciał stawić opór, możemy użyć prze

mocy". — ,Kto przyniósł rozkaz cesarski?* — spytałam.

„Jeden z żołnierzy Marcellusa'.

JOSTYNIAN.

Marcellus!

ANTONINA.

Udaję uspokojoną. „Nie trzeba — mówię — abyście

przepędzili noc smutnie na czuwaniu bez jadła i na

poju, przyniosę najlepszego wina, dla ciebie i dla twoich

towarzyszy'. — Pobiegłam spiesznie wydać rozkazy. Przy

noszę wino... żołnierze piją... a ja tymczasem wymykam

się potajemnie i co tchu spieszę... aby przynieść tę dzi

wną wiadomość.

JUSTYNIAN.

Dziwna, w istocie!... Marcellus!...

teodora.

On to, zdaje się dowodzi strażą dzisiejszej nocy.

belizarjusz.

Tak, pani.

TEODORA.

Czyżby miał zdradzić?!... Marcellus?

JUSTYNIAN.

Nie wątp o tera... Ten domniemany rozkaz...

BELIZARJUSZ

Nawet wybór żołnierzy nienawidzących mnie...

JUSTYNIAN.

To gorsze od buntu na ulicy. Groźba w moim wła

snym pałacu, u moich drzwi!...

TEODORA.

Spisek!

JUSTYNIAN.

Zamach!

BELIZABJUSZ.

Jakimże sposobem mordercy mogliby dotrzeć aż do

ciebie pauie. Przystęp do pokoi cesarzowej i twoich władco,

strzeżony przez eunuchów.

TEODORA (wskazując kaplicę).

Lecz nie z tej strony!...

BELIZABJUSZ.

Kaplica.

JUSTYNIAN.

Kaplica ta istotnie posłużyć może za miejsce zasadzki!

BELIZABJUSZ (otworzył drzwi kaplicy).

Jakto ?

JUSTYNIAN.

Zbójcy przybyć mogą z ogrodu, krętemi schodami...

tam... z głębi... W danej chwili...

BELIZAR.I!JSX.

Czy między ogrodem a kaplicą są inne drzwi?

TEODORA.

Podwójne; — jak te oto... okute żelazem,.. Jeśh

jednak mają klucze...

BELIZARJUSZ.

Drzwi ogrodowe strzeżone są w nocy ?

TEODORA.

Tak, ale dziś właśnie, przez żołnierzy Marcellusa!

BELIZARJUSZ.

w takim razie, to rzecz groźniejsza. Czy te drzwi ni

gdy się nie otwierają ?

TEODORA.

Bardzo rzadko. On wie o tem.

JUSTYNIAN.

Otwórz!... Pocliwyć zdrajcę...

TEODORA (żywo).

A jeżeli ma wspólników... jeżeli bronić go będą.

JUSTYNIAN (przestraszony).

Sądzicie ?

TEODORA.

Potrzeba pochwycić wroga za gardło i udusić cicha

czem, kiedy się ma przed nim przewagę, jaką daje odkryta

zasadzka.

BELIZARJUSZ.

To prawda.

TEODORA.

Przedewszystkiem, nie pozwólmy zaskoczyć się znie

nacka. Spiskowi mniemają, że cesarz śpi oddawna, Mogą

nadejść lada chwilę,,. Konsfanciolus?...

KONSTANCIOLUS,

Pani?

TEODORA (wskazuje mu kaplicę),

Olwórz po cichu drzwi czerwone i pozostań nieru

chomy.,. Na dole przy schodach, znajdują się drzwi pro

wadzące do ogrodu. Jeżeli je kto otworzy... Spostrzeżesz

fo odrazu po świetle księżyca, które padnie na pierwsze

stopnie... Zresztą owionie cię prąd świeżego powietrza...

Wtedy zamkniesz z cicha drzwi i ostrzeżesz nas.

KONSTANCIOLUS.

Tak pani. (Wchodzi do kaplicy).

teodoka (do Endemona).

Zabierz ztąd światło!...

JUSTYNIAN.

Ale jeżeli nas zejdą po ciemtcu!...

BELIZARJUSZ.

Jest nas trzech... N'ie lęltamy się ciemności. Wresz

cie, w ostatecznym razie, przywołamy eunuchów... Ale

i bez nich Mundus, jego syn i ja, podołamy robocie.

ENDEMON.

Zostawiłem w atrium cesarzowej kata z dwoma po

mocnikami.

BELIZARJUSZ.

Niech wejdą i wraz z tobą tam czekają. (Wskazuje

apartamenta Teodory). Pozwolisz Augusto, że przemawiać

będę jak wódz na polu bitwy. Racz wejść do siebie i cze

kać na wypadki. Endemonie, staii przy tych drzwiach...

Jeśli zobaczysz trzech, czterech lub więcej ludzi, zawołasz

eunuchów... Jeśli zaś tylko jeden wejdzie... pozwól mu

wejść naprzód tutaj, potem do sypialni cesarza. Przetniesz

mu odwrót i przybędziesz do nas. Wtedy będzie on już

w moich i w waszych rękach. Wszystko co mówię spełnić

należy spokojnie i bez hałasu.

KONSTANCIOLUS (wchodząc, półgłosem).

Idą! (poruszenie).

JUsrYNLN (drżąc, półgłosem).

Liczni ?

KONSTANCIOLUS (j. W.).

Dwóch, trzech najwyżej.

TEODORA (j. w.).

Widziałeś ich ?

KONSTANCIOLUS.

Nie, ale drzwi od ogrodu otworzyły się i zamknęły

zbyt prędko, aby więcej jak dwóch lub trzech łudzi wejść

niemi mogło!... Itfoże jeden tylko!... (Zamyka drzwi ka

plicy).

BELIZARIUSZ (j. w.).

Dobrze. Udaj się do siebie Augusto! Władzco, racz

wejść do sypialni. Bądź pewny, że tam gdzie ja jestem, nie

raa dla ciebie niebezpieczeństwa. (Unosi kotarę. Justynian wy

cliodzi żywo, Belizarjusz, za nim iMundus z Konstanciolusem.

Zamykają drzwi za sobą).

SCENA VI.

ANDREAS, MABCELLUS, TEODORA, ANTONINA potem JUSTY

NIAN, BELIZARIUSZ, MUNDUS, KONSTANCIOLUS, ENDEMON.

(Scena oświecona promieniami księżyca. Z prawej Teodora i An

tonina czuwają za kotarą, widzialni tylko przez spektatorów.

Z lewej, drzwi od cesarza zupełnie zamknięte. Drzwi kaplicy

otwierają się zwolna, wchodzi Marcellus, zatrzymuje się chwilę

nieruchomy i słucha. Powraca do drzwi, daje Andrcasowi znak,

aby czekał. Obydwaj uzbrojeni — Andreasa jeszcze nic widać.

Zostawia drzwi uchylone; wchodzi ostrożnie, rozgląda się. Nie

widząc nio podejrzanego powraca do drzwi i wola z cicha).

MAECELLUa.

Andreas!

TEODORA (zadrżała).

Andreas! (ukazuje sie Andreas).

MARCELLUS (zatrzymuje go, gdy chciał,;wejść).

Nie; poczekaj... pójdę upewnić się czy śpi!...

(Zbliża się ku drzwiom prowadzącym do cesarza — Teodora

przebiega żywo scenę i ukrywa się za murem niedaleko drzwi

wchodowych. Marcellus podstuchuje przy drzwiach cesarza, po

tem wchodzi. Kiedy wszedł, Teodora wybiega, zatrzaskuje drzwi

od schodów i zasuwa na rygle. W te] chwili słychać hałas walki

u cesarza, glosy Belizarjusza, Mundusa i Marcellusa).

MARCELLUS.

Andreas, do ranie!

ASDREAS (wsUząsa drzwiami na zewnątrz).

Odwagi Marcellusie, trzymaj się bracie.

TEODORA.

To on! to on! (Wchodzi Antonina, zatrzymuje się na

środku sceny. Endemon chce wołać służbę — Andreas dobija

drzwi).

TEODORA (półgłosem, żywo do Antoniny).

Chodź tu (Antonina przybiega). l'owiedz głośno: Siało

się! nie żyje!...

ANTONINA (przy samych drzwiach).

Stało się, nie żyje!

ANDREAS.

A! nędznicy! (Słychać krzyk rozpaczy Andreasa).

TEODORA (z radością).

Odchodzi I

ANTONINA (zdziwiona).

Lecz...

TEODORA (Żywo, spostrzegając Endemona).

Milcz.'... Odszedł!... (Endemon całej lej sceny nie wi

dział, Belizarjusz ukazuje się, unoszą kotarę, wraz z Konstancio

lusem wnoszą omdlałego Marcellusa).

SCENA VII.

TEODORA, ANTONINA, MUNDUS, ENDEMON, BBI.IZAIŁIUSZ,

MARCELLUS, potem JUSTYNIAN, KONSTANCIOLUS, KAT, DWÓCH

POMOCNIKÓW.

ENDEMON (zbliża się, za nim kat i dwaj oprawcy).

Umarł ?

BELIZAEJUSZ.

Zemdlał tylko! Mundus o mało co go nie ubił ude

rzeniem pięści w głowę! (Rzucają go na poduszki po lewej

stronie — Marcellus trupio blady, tunika rozdarta. — Justynian

blady ukazuje się na progu — nie śmie wejść). Możesz wejść

panie, rzecz załatwiona i jak widzisz dość cicho.

JUSTYNIAN (j. W.)

Dobrze, dobrze ale tamci ?...

TEODORA.

Tamci!?... (Trwoga Teodory wzrasta).

JUSTYNIAN.

Drugi, co najmniej, którego wołał na pomoc ! Andreas!

TEODORA (żywo).

Ależ nie! Nic nie słyszałam!...

JUSTYNIAN.

Ależ tak, tak... wołał: Andreas! Jestem tego pewny

BELIZARJUSZ.

W kaplicy ? (Zbliża się do kaplicy spiesznie, również Mun

dus i Konslanciolus. Teodora niespokojna chce zagrodzić ira

drogę, ale Belizarjusz uprzedził ją i stara się drzwi otworzyć).

TEODORA (kładzie rękę na ręce Belizarjusza).

Nie otwieraj

BELIZARJUSZ.

Dla czego ?

TEODORA

Jeżeli są tam...

BELIZARJUSZ

I CÓŻ, a my ?

TEODORA.

Wszystko jedno!

BELIZARJUSZ.

Jednakże trzeba. Augusto!

JUSTYNIAN.

Tak, trzeba! (Belizarjusz otwiera, kaplica pusta).

TEODORA (z radością do Justyniana).

Pusto!

BELIZARJUSZ.

Uciekł! — Konstanciolus, weź ludzi, przebiegnij ogród,

szukaj wszędzie i przyprowadź go żywym lub umarłym.

(Konstanciolus znika z dwoma ludźmi w kaplicy).

TEODORA (niespokojna, idąc za nimi do kaplicy, śledzi ich oczyma).

Ależ nic nie znajdą!... Niema nikogo!...

JUSTYNIAN.

Mówie ci, że ma wspólników, w pałacu!... Centu

ryon mojej gwardyi!... Zamach królobójczy! Jutro gotowi

powrócić do dzieta. Musimy wszystliiego się dowiedzieć.

Dalej! otrzeźwić tego łotra. (Poruszenie liata).

BEUZIZARJUSZ

Zaczekaj chwilę!... Przychodzi do siebie! (Marcellus

odzyskuje zmysły — podnosi się na łokciu, patrzy zdziwiony.

Antonina pochylona nad nim. Przykłada rękę do czoła, spo

strzega Justyniana, Belizarjusza i nakoniec pojmje swoje poło

żenie).

MARCELLUS (wzdycha boleśnie).

A... tak!... (Spogląda żywo w stronę kaplicy i spo

strzega, że pusta). Ocalony!... (z radością). Ach! to dobrze...

(Upada na ziemię—wszyscy otaczają go, spoglądają w milczeniu,

oprócz Teodory ciągle zajętej Andreasem i czatującej na powrót

Konstanciolusa. Ten ostatni ukazuje się z Nubijczykami).

TEODORA.

I cóż?

KONSTANCIOLUS.

Niema nikogo.

TEODORA.

Niema nikogo!... Widzisz!

KONSTANCIOLUS.

Schody puste. Nie mogliśmy wyjść do ogrodu. Ocie

kając zamknął drzwi za sobą.

JUSTYNIAN.

A!.,. zapóźno! uciekł! j

MUNDUS (wskazując na inne drzwi).

Gońcie go zatem tędy.

JUSTYNIAN (zatrzymując go).

Zapóźno! Ogrodami dostał się na wybrzeże! (Zwraca

się gniewnie do Marcellusa, kyóry słucha i patrzy nań szydeł

czo). A! zdrajco!... ucieczka wspólnika zbrodni cieszy cię

i raduje... ale ty jesteś w moich rękach, ty mi nie ly

dziesz zdrajco, knujący spiski przeciw twemu władcy, dy

biący na jego życie...

MARCELLUS (patrzy mu w oczy).

Życia odjąć ci nie chciałem, ale pozbawić tronu.

JUSTYNIAN.

I dla czegóż to chciałeś mnie pozbawić tronu, psie,

poganinie?

MARCELLUS.

Nie ma o czem mówić... Nie zrozumiałbyś. Stawi

łem wszystko na jedną kartę, przegrałem! Jesteś silniejszy,

dobij!

JUSTYNIAN.

Nie Iak prędko, jak ei się zdaje! Musisz wprzódy wy

śpiewać nazwiska twoich wspólników.

.MARCELLUS.

Nie mam żadnych.

JUSTYNIAN.

Masz, co najmniej jednego... tego, którego wołałeś...

Andreasa!...

MARCELLUS. .

Nie wiem, o czem chcesz mówić.

JUSTYNIAN (rozłoszczony).

Wolałeś: „Andreas!" zbrodniarzu!... Kto jest tym

Andreasem?... W mieście znajduje się ze dwa tysiące An

dreasów! liogo wołałeś ?!...

MARCKLLUS (zimno).

Szukaj

JUSTYNIAN.

Poszukam w twoicli wnętrznościach... na torturacli.'

MAKCELLUS (j. W.)

Szukaj zatem.

JUSTYNIAN (do jednego z Nubijczyków, którzy przygotowują na

rzędzia do tortury).

Rozrzarzyć ogień! rozpalić obcęgi! (do kata). Chodźno

tu... ty... wymyśl mi jaką męczarnię... straszliwą...

okrutną!...

TEODORA.

Ach! Justynianie!

JUSTYNIAN (rozwścieklony).

Musi wyznać! Chcę, żeby mówił!... Zdjąć z niego

pancerz... (Nubijczycy zdejmują pancerz, trzymając ręce Mar

cellusa wygięte w tyl). Tak... dobrze... a teraz od czego

zaczniemy,., aby w nim zapał obudzić?... (Kat wskazuje

na ręce). Ot! tak ... Iak! stalowe kolce...

TEODORA (żywo).

Nie; nie... proszę cię, to okropne!...

JUSTYNIAN.

Sądziłem cię mniej czułą!...

TEODORA.

Ach! bo już mam dosyć tych okrucieństw.

JUSTYNIAN.

Właśnie tu chodzi o czułostki kobiece... Królobójcy

w moim pałacu... i do tego żołnierze! (do kata). Dalej,

ty!...

TEODORA.

Ależ ten człowiek nic nie powie! Spojrzyj na niego

i przekonaj się z kim masz do czynienia.

JUSTYNIAN.

Co tam! już ja mu język rozwiążę!

TEODORA (rzuca się przed kata).

Czekaj! jeszcze nie!... Przysięgam ci, samowładeo,

że siłą nic nie wydobędziesz z tego człowieka. Pozostaw

mnie z nim samą.. . jestem od ciebie zręczniejszą... skło.

nię go do wyznania...

JUSTYNIAN.

Ty?

TEODORA (półgłosem).

Tak... ja... słodyczą i przebiegłością, (poruszenie Ju

styniana) Pozwól mi działać. Zresztą... jeżeli się mylę...

będzie dość czasu odwołać się do oprawców.

JUSTYNIAN.

Niech i tak będzie!... ale, spiesz się!

TEODORA (j. w.)

Zostaw mnie z nim sam na sam! (poruszenie). Muszę

być samą, bo inaczej nie zdołam go skłonić... Przyrzeknę

mu życie? nieprawdaż!

JUSTYNIAN (z dzikim uśmieclicm).

Przyrzekaj... przyrzekiij. (Cofa się wraz z obecnymi do

okna i tam pozostają).

TEODORA (półgłosem, siada obok Marcellusa na ławeczce przy

gotowanej przez kata).

Starsj się .Marcellusie zrozumieć, szybko wszystko co

powiem półsłówkami, bo chwile policzone. Chcesz ocalić

Andreasa. Ja także. Przyjaciółka zatem przemawia do cie

bie {poruszenie Marcellusa). Tak... Ach! nie wierzysz mi...

to naturalne! Słuchaj... (Nachyla się ku niemu). Andreas

z Alen, przybył tu po spadek, po swoim wuju Diomede

sie, mieszka w domku nad wybrzeżem. Czy tak? ,

.MARCELLUS ,i

Wielki Boże!... Zkąd ?!

TEODORA.

Ciszej!... Słuchaj jeszcze... Był tam, w kapbcy,

gdy go wołałeś... a jeżeli nie przybył ci na pomoc, to

dla tego tylko, że drzwi zatrzasnęłam i zaryglowałam. An

tonina z mojego rozkazu krzyknęła, że nie żyjesz.. wów

czas dopiero uciekł... Uratowany przezemnie... Czy za

czynasz pojmować?...

MARCELLUS. i

Tak... tak, zdaje mi się?... Ta kobieta?

TEODORA,

Ciszej!...

MARCELLUS.

Która przychodzi do niego potajemnie?...

TEODORA.

Tak.

MARCELLUS,

Ach I nieszczęśliwy!.., I wyjawił ci...

TEODORA (żywo).

Nic ! Na przyszłe życie zaklinam się, nic mi nie po

wiedział! Nie wiedziałam o niczem! Ale Belizarjusz był

w pałacu, gdy twoi ludzie naszli dom jego... Antonina...

MARCELLUS.

Ach, tak, tak!... To nas zgubiło.

TEODORA.

Czy wierzysz teraz, że chcę cie ocalić, za jakąbądż

cenę?

MAKCELLUS.

Tak!

JUSTYNIAN (w głębi, niecierpliwie).

No! skończyłaś?... czy już?...

TEODORA (głośno).

Ach ! cierpliwości! jeszcze chwilę!... (Justynian po

wraca do okna).

MARCELLUS

Bądź spokojną... Andreasowi nic nie grozi. Tortura

nie wyrwie mi z ust wyznania.

TEODORA

I ty w to wierzysz nieszczęśliwy?... Wyznasz wszystko.

.MARCELLUS.

Nie!

TEODORA.

Ręczę ei, ie powiesz wszystko!... Nie wiesz, ja

kiemi strasznemi środkami rozporządzają oprawcy,. Naj

odważniejszego umieją zamienić w zwierzę, ryczące, wy

jące z bólu. Kiedy wilgotnym powrozem ścisną ci czoło.

źe o mało z pod niego oczy nie wyskoczą, kiedy kości twe

zdruzgotane zaskrzypią jak piasek pod kołami, kiedy

ciało twoje rozpłynie się w krwawą kałużę, — ażeby prze

rwać na sekundę męczarnię okropną, aby choć chwilę swo

bodnie odetchnąć, powiesz wszystko. Budzes nie chciał

Iakże nic wyznać, a wyśpiewał niestworzone rzeczy... Ba

sianus przysięgał również, że skona z zacisniętemi zębami,

a za kroplę wody wydał niewinnych. Ariobindes, na temże

samem miejscu szydził z katów, a pierwsze imię, które wy

darło mu się z piersi, było imieniem jego matki... Wydasz

wszystko co wiesz o Andreasie; jego nazwisko, kraj ro

dzinny, gdzie mieszka... słyszysz! wszystko... nawet ja

kim sposobem najłatwiej go pochwycić.

MAECELLUS.

O! Augusto I czyż nie zdołasz oszczędzić mi tej hańby.

TEODORA.

Jakim sposobem i... Tego nikczemnika sirach zmie

nia w dzikie zwierzę?! Zaledwie zgodził się na krótką

zwłokę... patrz, już się niecierphwi.

.MARCELLLUS.

A więc... kiedy nic dla mnie uczynić nie możesz...

czy nie masz przynajmniej sposobu ocalenia Andreasa?

TEODORA.

Jeśli go wydasz... żadnego! Ale ty... pomyśl...

Szukaj... może razem znajdziemy sposób.

MARCELLUS.

Tak... tak.,. mam...

TEODORA.

Możność uratowania go?

MAECELLUS.

Środek jedyny.

TEODORA (z radością).

Jaki?...

MARCELLUS (obojęlnie).

Śmierć moja.

TEODORA.

Twoja smierć?

MARCELIUS.

Nagła!... przed torturą. Daj mi jaką broń Z ust

trupa wyznań wyrwać nie można. Andreas będzie ocalony.

TEODORA.

Tak!... Śmierć twoja!... to prawda!... Tak!...

JUSTY.MAS.

I cóż?

TEODORA (głośno).

Ależ, cierpliwości!... cierpliwości! zaczynamy się po

rozumiewać !.. (do Marcellusa) Lecz jak ci ręce rozwiązać?

Patrzą na nas.

MARCELIUS.

Uczyń lepiej Zabij mnie !... (Teodora patrzy nań osłu

piała i nie odpowiada). Wszakże umiesz zabijać ? niepraw

daż ?...

TEODORA.

Tak!... nie!... Nie wiem !...

MARCELLUS.

Pomyśl O Andreasie... Niech ci się zdaje, że jego

największym, śmiertelnym wrogiem ja jestem, że ja go chcę

wydać katom... i postąp ze mną Jak z jego nieprzyja

cielem

TEODORA.

Me! zraniłabym cię tylko... i nic więcej!

MARCELLUS.

Zabijesz mnie od razu, jeśli myśleć będziesz, że cios

przez ciebie zadany go ocali.

TEODORA (wstaje).

lVie... nie zdołam... nigdy!...

MARCELLUS (na kolanach przed nią).

O! błagam cię o śmierć, Teodoro!... Śmierć dla

mnie zbawieniem, wyzwoleniem!... Jakto? możesz oszczę

dzić mi strasznych katuszy i wahasz się jeszcze ?... Ależ

okrucieństwem jest skazywać mnie na nie. Ocal mnie przed

katami... Będzie (o najszlachetniejszy czyn w twojem ży

ciu. Jeśli po zgonie dusza pozostaje, to dusza moja tam

w górze, wybłaga ci przebaczenie za twoje zbrodnie. To

zabójstwo, wyjedna ci zmiłowanie.

TEODORA.

Nieszczęśliwy! czem zadam cios, nie mam broni.

MARCELLUS. i

Pierwszą lepszą.

TEODORA.

Ależ jaką?... nie mam żadnej!

MARCELLUS (szuka wzrokiem). a

Tu?... I

TEODORA. I

Nie... nie widzę... nie mam. |

MAKCELLUS.

Masz... ja widzę!

TEODORA.

Gdzie?

MARCELLUS.

Sztylet w twoich włosach.

TEODORA.

Sztylet?

MARCELLUS (żywo).

Nie dotytąj go!... zrozumieliby...

TEODORA (nieruchoma).

W moich włosach?

MARCELLUS.

Tak.

TEODORA.

Złoty... za miękki... zegnie się...

MARCELLUS (żywo).

Nie, nie!... jestem pewny, że nie!

TEODORA (siadając).

Ale gdzie ugodzić? Nie powinnam chybić!...

MARCELLUS.

W serce.

TEODORA.

w serce!

MARCELLUS.

Tak.

TEODORA.

Tu, nieprawdaż?

MARCELLUS.

Wyżej. Tara, gdzie czujesz jego bicie. Tam zanurz

broń, aż po rękojeść.

TEODORA (trzyma sztylet w ręku).

Nie! to zbyt okropne!

MARCELLUS.

Teodoro!

TEODORA.

Wroga, ugodziłabym może!... dla zemsty!... przez

wściekłość!... tak... ale ciebie... chłodno... z rozmy

słem... nie moge!

MARCELLUS (na kolanach, unosząc się).

Strzeż się, bo jeśli odmówisz, powiem wszystko f

TEODORA.

Ach!...

MARCELLUS.

Przysięgam ci, że jeśli się zawahasz, jeśli nie ulitu

jesz się nademną i nie oszczędzisz mi męczarni konania...

jak ty dla mnie, tak i ja dla ciebie, nie będę miał litości.

Zanim rozpalone cęgi dotkną się mego ciała, krzyknę kto

jest Andreas... i że jest twoim kochankiem.

TEODORA.

Nie uczynisz tego!

MARCELLUS.

Uczynię. Ocalenie za ocalenie; męczarnia za męczarnię.

TEODORA.

Marcellusie!

MAECELLUS

Spieszmy się!... Widzisz, ie się niecierpliwią... i ja

także!

TEODORA.

Czekaj!

MAECELLUS.

Nie chcę czekać!... Skończmy!... Tak, czy nie ?

Chcesz mnie ugodzić w tej chwili?

TEODOBA.

Nie moge.

MAECELLUS.

Śmierci... zaraz... albo powiem!

TEODORA.

Nie!

MAECELLUS.

Chciałaś więc! (głośno) Andreas jest twoim...

TEODORA (uderzając go w serce).

Ach ! przeklęty!...

MAECELLUS,

Stało się!,,, dziękuję!,., (Umiera — Justynian i inni

przybiegają),

JUSTYNIAN,

Go uczyniłaś ?,..

TEODORA (obłąkana).

Znieważył mnie!... Więc w gniewie, bronią, jaką

miałam pod ręką... smierć mu zadałam!

JUSTYNIAN.

Śmierć?!...

ITEODORA.

Zdaje mi się, że ugodziłam w samo serce,

JUSTYNIAN.

Co za nierozlropnośii! Jeżeli nie żyje, niczego się nie

dowiemy!...

TEODORA.

Czyż można panować nad sobą, w takich razach ?

JUSTYNIAN.

Głupie uniesienie kobiece I (do Endemona klęczącego

przy Marcellusie). Cóż... oddycha?...

ENDEMON (przykłada rękę do serca Marcellusa).

Nie żyje!

JUSTYNIAN.

Komedya!... Udaje umarłego!...

ENDEMON.

Zapewniam cię władco, że tu leży trup tylko.

JUSTYNIAN (do Teodory).

I nic się od niego nie dowiedziałaś o tym Andreasie?

TEODORA.

Nic.

JUSTYNIAN.

Walczże tu, przeciwko mordercom, jeśli smierć sama,

staje się ich wspólnikiem.

ENDEMON (wskazuje Marcellusa).

Szukać będziemy pomiędzy jego przyjaciółmi.

TEODORA (żywo, po cichu do Antoniny).

Prędzej... trzeba rozpędzić jego niewolników, a dom

podpalić!...

ENDEMON.

Panie, co uczynimy z tem ciatemf

JUSTYNIAN,

O! CO zeclicesz!... Co mi po niem już teraz! Wrzu

cić go do morza!... (Na znali Endemona kat otwiera okno —

Endemon pocliylony nad ciałem).

ENDEMON.

Czy mam sztylet z piersi wydobyć?

TEODORA (żywo ze wstrętem).

Na Boga! nie!... nie chcę tu śladów krwi!...

(Zasłona spada).

AKT IV.

Obraz V.

(Ogród nad brzegiem morza. Drzewa, posągi, krzalti kwiatów i róż

kwitnących, aleje. Dach domu ukryty w zieleni. — Drzewa cy

prysowe. Furtka wychodząca na ulicę. W pośrodku sceny ol

brzymi platan, którego gałęzie pokrywają scenę, ławka ogrodowa,

druga ławka).

SCENA I.

TEODORA. — ANTONINA. — MACEDONIA. — MICHAŁ. —

ALEXIs. (Alexis układa w koszu gałęzie lauru różowego, myrtu

i t. p. — Stukanie do drzwi z zewnątrz).

MICHAŁ (zewnątrz, stuka).

Hola! Alexis!...

ALEXl.s (idąc do drzwi zamkniętych na klucz).

Kto tam?

MICHAŁ.

Ja, Michał, sługa sąsiada Andreasa.

ALEXIS (otwiera, spostrzega kobiety).

Znowu ty!... Nie jesteś sam?

MICHAŁ (wchodzi, za nim Teodora i Macedonia),

Nie!. .. (półgłosem). Ale osoba, której towarzyszę jest

przyjaciółką mego pana, a rozkaz jaki odebrałeś, jej nie

dotyczy.

ALEXIS (zamyka drzwi starannie).

Nie wiadomo, czy Andreas znajduje się tutaj!

MICHAŁ,

Szukaj, a znajdziesz go z pewnością. Masz! (Podaje

mu gałązkę myrtu z koszyka). Oddaj rau, będzie wiedział, kto

z nim pragnie się widzieć.

ALEXIS.

Tę gałązkę?...

MICHAŁ.

Myrtu... Tak!... Dla kogo zerwałeś te kwiaty ?

ALEXis (zabiera kosz).

Dla umarłego.

MICHAŁ.

Macie umarłego w domu?

ALEXIS.

Tak! (Odchodzi głębią).

SCENA .

CIŻ SAMI, bez ALEStSA. (Kobiety zbliżają się).

MICHAŁ (do Teodory).

Otrzymał surowe rozkazy; ale zlecenie spełni.

TEODORA.

Czy jesteś pewnym, że twój pan znajduje się w tym

domu?

MICHAŁ.

Bez wątpienia! Pan późno w noc powrócił. Był blady,

niespokojny i bardzo smutny. Spalił jakieś pisma, poczem

przededniem wyszedł, mówiąc: „tylko dla ciebie i (wska

zuje Macedonię) dla wiadomej ci kobiety jestem u Styrasa".

O świcie, zaledwie zasnąłem, obudził mnie nagle ze snu

jakiś nieznajomy. Którędy wszedł, nie wiem. Nie był sam,

lecz w towarzystwie drugiego mężczyzny o twarzy niemiłej.

TEODORA.

I cóż?

MICHAŁ.

Przetrząsnęli dom, z rozkazu prefekta miasta, a nic

nie znalazłszy opuścili mieszkanie bardzo niezadowoleni.

Wyszedłem. Ulica była pusta, więc upewniony, że mnie nie

śledzą, pobiegłem ostrzedz mojego pana...

TEODORA.

Tutaj ?

MICHAŁ.

Tu!

TEODORA.

Do kogo należy ten dom? Kto jest ten Styrax?

MICHAŁ.

Macedończyk, bogaty kupiec, wielki przyjaciel mego

pana.

TEODORA.

A umarł; ?...

MICHAŁ

Nie wiem. Styrax nie ma żony, ani dzieci...

TEODORA.

Czuwaj przy tej furtce. (Michał wychodzi i zamylLa furtkę).

SCENA III

TEODORA. — ANTONINA.

TEODORA (patrzy w stronę zkąd spodziewa się Andreasa).

Czy pewną jesteś, że nikt nie szedł za nami?

ANTONINA.

Nikt. Ulica bezludna, jak i cale miasto. Pomyśl pani,

że zaledwie oczy przetarli, wszyscy — jak jeden mąż —

pobiegli do hippodromu.

TEODORA.

Prawda! gonitwy... trzeba się spieszyć...

ANTONINA.

A cesarz ?...

TEODORA.

Tygrys królewski ostrzy pazury. Czas już uciec się do

napoju Egipcyanki.

ANTONINA (żywo).

Czy będziesz go miata?

TEODORA.

Wieczorem... przyrzekła mi...

ANTONINA.

Widziałaś ją zatem?

TEODORA.

Wczoraj... Któś nadchodzi...

ANTONINA.

Nie!... Pani.'. Jakiż niepokój!... Nie widziałam

cię nigdy tale wzruszoną Itiedy chodziło o innycli.

TEODORA.

Ach!..inni

ANTONINA.

Masz zamiar powiedzieć mu kim jesteś, nieprawdaż?

TEODORA (żywo).

Boże! nie! Strzeż się Itażdego .słowa, litore mogłoby

go oświecić. Jeżeli się dowie kim jestem... wszystko stra

cone !...

ANTONINA.

Jednakże przykład dzisiejszej nocy wskazuje, że zo

stawiając go w błędzie narażasz się na niebezpieczeństwa,

na zgubę może! Nienawiść do cesarza ustąpi szybko wobec

dumy, jaką w sercu jego zrodzi miłość cesarzowej.

TEODORA.

Ach, nieszczęśliwa, zamilcz. On cesarzowę nienawidzi.

Jakież nędzne przeznaczenie! ten, którego ubóstwiam, jest

moim zaciętym wrogiem i ma słuszność.

ANTONINA.

Och! pani!

TEODORA.

Zmęczona jestem; znużona istnieniem własnem! Ach,

ta Myrta urojona... Myrta, którą on kocha... Jakżeż jej

zazdroszczę, jakże chciałabym nią być w rzeczywistości,

(z radością) To on! (Antonina za krzak się usuwa).

SCENA IV.

TEODOBA. — ANDREAS.

TEODORA (wydaje okrzyk radości i biegnie ku niemu),

Nareszcie!... Jesteś!... Ach! jakie szczęście.

ANDREAS.

Kto cię tu przyprowadził ?...

TEODORA (żywo).

Ach! żadnych tajemnic przedemną!... (Poruszenie An

dreasa; prowadzi go na przód sceny i mówi do Antoniny),

Pilnuj dobrze! a przestrzeż mnie, jeżeli zapomnę o godzi

nie! (do Andreasa). Moja przyjaciółka... opowiem ci to póź

niej... (Antonina wraz z Macedonią znikają w głębi wśród

zieleni).

ANDREAS.

Ależ... nakoniec ?

TEODORA.

Nie kłam, mówię ci, nie kłam. Wiera o wszystkiem!

ANDREAS.

Wiesz?

TEODORA.

Od brata... Dziś rano, o niczem innem nie mówiono

w kancelaryi pałacowej, jak tylko o wypadkach ubiegłej

nocy.

ANDREAS.

I powiedziano ci?...

TEODORA.

Że Marcellus... (Andreas zadrżał) że centurion Mar

cellus, wkradl się przez kaplicę do cesarza, że go tam znie

nacka schwytano i zabito. Że miał wspólnika, który uciekł!

To ty!...

ANDREAS.

hi...

TEODORA.

Tak! Marcellus wołał Andreasa; wszyscy o tem wie

dzą! A tym Andreasem, jesteś ty!... Nie kłam, jestem

tego pewną!

ANDREAS.

Teraz, moge wyznać. Tak, to ja!

TEODORA.

Tak więc, wyrwawszy się z moich objęć pospieszyłeś

spełnić pełne okropności dzieło !... nie wspomniałeś mi

o twoich nadziejach, o twoich obawach!... Rozłączając

ae wczoraj, powtarzałam: do jutra! To mogło być ostatnie

pożegnanie... pożegnanie na wieki... a myśl ta nie wy

rwała ci ani jednego czulszego wyrazu. Mogłeś umrzeć; mo

gli cię zabić wraz z Marcellusera. O! mój Boże!... I do

wiedziałabym się o tem zrana, tak jak wszyscy, z wieści

krążącej po ulicach... I oto kogo kocham!... Tak postą

pił ten, które mi powtarza: uwielbiam cię, dla ciebie jed

nej żyję!

ANDREAS.

Przysiągłem zachować milczenie...

TEODORA.

Przysiągłeś! O! to rzecz święta!... pomyśleć, że |

niespokojna, obłąkana przebiegam miasto... Pytam się sie

bie : Gdzie jest? Czy zdołał wymknąć się siepaczom. Gzy

żyje ?... może ranny ? może zginął!... Ale cóż znaczą

moje udręczenia? nikt na nie nie zważa!

ANDKEAS.

Jakże mogłem cię zawiadomić dziś rano?

TEODORA.

Trzeba było wczoraj wszystko mi powiedzieć! Była

bym prosiła, błagała!... odstąpiłbyś od krwawego zamysłu.

ANDREAS.

Widzę, że zrobiłem dobrze, nic ci o nim nie mówiąc.

TEODORA.

Jesteś może gotów rozpocząć na nowo ?...

ANDREAS.

Tak!

TEODORA (żywo).

A!... pragniesz odwetu?...

ANDREAS.

Za Marcellusa! j

TEODORA. i

Marcellus nie żyje!... Pozostaw cienie jego w spo

koju. Odwet na nic mu się nie przyda.

ANDREAS.

A jednak, upomina się on o niego.

TEODORA.

Umarły?

ANDREAS.

Ciało jego wrzucone do Bosforu wypłynęło na po

wierzchnię fal. Oczy wjniebo utkwione wołają: pomsty!

TEODORA.

Urojenie.'... CiaŁo zniKNIĘŁo bez Siadu!...

ANDREAS,

Jest tam!

TEODORA (w osłupieniu).

Tu?

ANDREAS.

Z brzaskiem dnia rybak jakiś ujrzał je pływające

w przystani Juljana. Wyłowiwszy je z wody zadzwonił do

wrót bliskiego klasztoru, a sam lękając się nikczemnej spra

wiedliwości cesarskiej, uciekł pozostawiając ciało na łodzi.

Zakonnicy poznali Marcellusa. Pobiegli więc do jego mie

szkania i zastali je puste. Niewolnicy uciekli... Dom się

palił, a matka i siostry zawiadomione o wszystkiem schro

niły się do Tymoklesa, ich krewnego. Tymokles ostrzegł

naszych przyjaciół. Byłem u Styraxa; tu postanowihśmy

pochować ciało... Bolesnemu obrzędowi towarzyszą tylko

matka, sioshy i my. Stało się!... Ostatni kwiat, jaki mu

rzuciłem, była gałązka myrtu, oznajmiająca mi o twojem

przybyciu. (Słychać w dali śpiewy pogrzebowe). Słuchaj...

ŚPIEW POGRZEBOWY.

De profundis.

TEODORA.

Twoi przyjaciele... są tam?...

ANDREAS (siedząc bardzo wzruszony).

Tak, przy jego grobie... Mój biedny Marcellus!

TEODORA (stada przy nim).

O tak!... Modlić się za niego, opłakiwać go, tak!...

ale chcieć pomścić... nie.

ANDREAS (płacząc. — Śpiew trwa ciągle).

Ach!

TEODORA.

Jakże go poraścisi:? (Andreas odpowiada gestem). Nie

zostawisz mnie jak wczoraj w nieświadomości?

ANDBEAS (pogrążony w rozpaczy).

Wyznać wszystko przed kobietą!

TEODORA (obok niego siedzi).

Przed kobietą!... ależ ja... ja nie jestem kobietą,

tylko twoją żoną... No... powiedz rai, powiedz. Proszę...

Gdzie?... Kiedy chcecie go pomścić!... Niebawem?..,

W cyrku?...

ANDREAS.

Nie!.., Za tydzień, w kościele św. Zoili,., w dzień

Wielkiejnocy,.,

TEODORA (oddychając),

A!,,, dopiero na Wielkanoc! Zatem w czasie mszy

porannej ?

ANDREAS.

Tak.

TEODORA (j, w,).

Cesarz jest zwykle tak otoczony,

ANDREAS (ciągle siedząc).

Damy sobie radę!.,,

TEODORA.

Zatem twoi przyjaciele?.., którzy są tam?,.. Nie

prawdaż ?

TEODORA (j. W.).

Liczni ?

ANDREAS.

Dostatecznie... do załatwienia sprawy.

TEODORA.

Ich nazwiska ?...

ANDREAS.

Dla czego mnie o to pytasz ?

TEODORA.

Chcę poznać ludzi, którzy wciągają cię w grę nie

bezpieczną.

Ai'DEEAS.

To już nie moja, ale ich tajemnica.

TEODORA (wstała — oddala się od niego).

A! tajemnica... nadużyłabym jej może, nieprawdaż ?

ANDREAS.

O!

TEODORA.

Mój Boże! kto wie?... Sprzedałabym ją może Endo

monowi ?

ANDREAS.

Wszakże tego nie powiedziałem?

TEODORA.

Prawie...

(ANDREAS (wstaje — żywo).

o I nie mów Myrto, proszę.

TEODORA.

Pierwszy lepszy konspirator, którego znasz zaledwie

parę tygodni, wszystko wiedzieć będzie... Ale ja... dusza

twojej duszy... ja, która umarłabym gdybyś ty umarł,.,

muszę słowo po słowie z ust ci wydzierać, pytać o zamiar,

od którego zawisło twoje i moje życie.

.ANDREAS.

A więc!... Nazwiska ich...

TEODORA (Żywo).

Nie potrzebuję, abyś mi je wymieniał;... Znam je

już... Tymokles pierwszy... krewny zmarłego!...

ANDEEAS.

Tak.

TEODORA.

Styras, u którego jesteśmy.

ANDREAS.

Styrax także...

TEODORA (żywo zmuszając go by usiadł).

A tamci ?...

ANDEEAS.

Dwaj bracia: Eudoksyusz i Agaton.

TEODORA.

A oprócz nich ?

ANDREAS.

Faber.

TEODORA.

____ A! i ten także?... Kto wiecej..

ANDREAS.

Jdź wszyscy!

TEODORA.

I w sześciu macie nadzieję ?...

ANDEEAS.

Na jednego i tylu nie potrzeba.

TEODOBA.

Zatem, morderstwo? (śpiew ustaje).

ANDREAS.

o! zaiste, tak! tym razem... bo zadanie jest po

dwójne, musimy zrzucić jarzmo i pomścić Marcellusa. Naj

pierw on... potem ona...

TEODORA.

Ona?... kto ona?

ANDREAS.

Ta, która go pozbawiła życia! Marcellus wzywał mnie

na pomoc. Czyjaś ręka zamknęła szybko drzwi... usiło

wałem je wyłamać, gdy głos kobiecy zawołał: ,Nie żyje!"

Zrozpaczony, uciekłem!... Kto zamknął te drzwi! Teodo

ra!... Kto zawołał: „Nie żyje"? Teodora! Kto ugodził go

w serce? Teodora!

TEODORA.

Co wiesz o tem!!...

ANDREAS (wydobywa z za piersią zloty sztylet).

Wycisnęła piętno na swojem dziele ... Widzisz ten

sztylet?!

TEODORA (cofa się ze zgrozą).

A!...

Teodora.

ANDREAS.

Któż inny, jeśli nie ten szatan wcielony, mogł go za

mordować z taką dziką rozkoszą!

TEODORA.

Och... z rozkoszą!...

ANDREAS.

Mówie ci rozkoszowała się jego śmiercią... Tryumfo

wała ... Jej krzyk... słyszę go jeszcze! Wyła jak hyena,

upojona krwi widokiem.

TEODORA.

Acli, zamilcz, nieszczęśliwy!... To co mówisz okropne!

ANDREAS.

Mówie prawdę!

TEODORA.

Zamilcz! Zaklinam cię ... zamilcz! Ach! zaprawdę,

jesteś zbyt niesprawiedliwy dla tej kobiety. Nie przyznajesz

jej nawet ludzkich uczuć! Czynisz z niej potwora!

ANDREAS.

Czyż nie jest potworem?

TEODORA.

Ach! Zkąd możesz wiedzieć, dla czego go zabiła?...

ANDREAS.

Z litości, może?!

TEODORA.

Tak... może dla oszczędzenia mu katuszy, sroższych

od śmierci?!

ANDREAS (z ironia).

A! zacna dusza!.., Z miłosierdzia zanurzya mu szty

let w serce!

PTEODORA (do siebie zniechęcona). :

Mówże lu rozsądnie, z takim szaleńcem!...

ANDREAS (z wściekMcią, nie słuchając jej).

Ach, tygrysico! zapłacę ci to kiedyś... (wskazuje szty

let). Niech tylko poznam jej oblicze. j

TEODORA (żywo). |

Chcesz ją zobaczyć

ANDREAS.

Za chwilę.

TEODORA.

Gdzie?... gdzie ?

ANDREAS.

W cyrku.

TEODORA (przerażona).

Pójdziesz ?

ANDREAS.

Tak!

TEODORA.

Nie... nie możesz!...

ANDREAS.

Dla czego?

TEODORA.

Szukają cię... śledzą...

ANDREAS.

W tłumie nikt mną zajmować się nie będzie. Chcę

nasycić moją nienawiść, widokiem tej kobiety,

TEODORA.

Cóż znowu!,., to niedorzeczne!... Dom twój osa

czony ... szukają cię wszędzie!... I pójdziesz sam, oddać

się im w ręce... zawołasz: „Oto jestem!"

ANDREAS.

Ani ja, ani nikt tego nie powie...

TEODORA.

Ależ pierwszy lepszy, kto cię pozna na ulicy.

ANDREAS.

któż mnie tu zna, w tem mieście?

TEODORA.

Wszyscy!... Na gtowę twoją nałożono cenę!

ANDREAS.

Ba! i cóż z tego!...

TEODORA.

Zgubisz się!... Słuchaj, nie możesz pójść do cyrku.

Andreasie! Błagam cię!... (Zmusza go by usiadł). Posłu

chaj, zaklinam!... Najpierw poszedłbyś napróżno... nie

dostaniesz się do hippodromu... Cyrk już przepełniony.

Będziesz się wałęsał, przy wejściach... nic nie zobaczysz,

ani wyścigów, ani Teodory. Narazisz się tylko, ie cię spo

strzegą! Ależ to szaleństwo, szaleństwo! pojmujesz, rozu

miesz... przecież to szaleństwo! nieprawdaż?

ANDREAS (chce powstać).

Nie!

TEODORA (z gniewem nagłym, zmuszając go by usiadł).

A! to nikczemnie!

ANDREAS.

Nikczemnie ?!

TEODOBA.

Tak... nikczemnie!... Oddając się w ręce przeci

wników, narażasz twoich przyjacioł... Schwytają cię...

zgubisz ich... dla czego ?... dla dogodzenia szalonej

zachciance udania się do cyrku... Ależ to nierozsądnie, głu

pio... Dla czego chcesz iść do hippodromu? dla czego?

ANDEEAS.

Powiedziałem ci już...

TEODORA.

A, prawda!... pragniesz zobaczyć Teodorę... Natu

ralie! Ciekawa rzecz, zobaczyć Teodorę!... Jakie to wa i

żne!... jakie ponętne... Co za przyjemność!...

ANDREAS.

Nie dla przyjemności!...

TEODORA.

Nie!... lecz aby mnie udręczać... Chcesz abym dzień

cały drżała o ciebie, abym co chwila szeptała sobie

w duchu: „Chwytają go, wiążą, zabijają"!... (Zsuwa się

na kolana u jego nóg). O! nie! Andreasie! ty sam nie pój

dziesz, przyrzeknij mi, przyrzeknij, że nie pójdziesz. Ko

chasz mnie... więc nie możesz mnie skazać na takie ka

tusze ... Posłuchaj!... Nie słuchasz mnie! Nicże dla mnie

nie uczynisz ? Jestem dla ciebie niczem... niczem... W sercu

twojem walczą dwa uczucia: nienawiść do tej kobiety i mi

łość dla mnie... Nienawiść bierze górę nad miłością! Nie.

nawiść zwycięża!

ANDREAS.

Och, niewdzięczna! Nawet w tej chwiU...

TEODORA (obejmuje go za szyję, przymilając się).

Prawda! jakie dziwne wymagania! To tak przykro

spełnić o co proszę!... Jakie poświęcenie! Zostać tu w cza

sie upału... usiąść pod tera rozłozystem drzewem, w tym

pięknym ogrodzie... gdzie tak spokojnie... tak milo...

gdzie jesteś bezpieczny... gdzie nikomu nie przyjdzie na

myśl cię szukać... Skoro pierwsze gwiazdy zabłysną na

niebie przyjdę tu, z moją przyjaciółką... zawiodę cię

do cichego schronienia... Tam, będziesz wolny od niebez

pieczeństwa... blisko mnie... bardzo blisko!... przymo

jem sercu... w moich objęciach... usta przy ustach...

Pozostań tu, pozostań... proszę cię, błagam,.. Prawda, ie

pozostaniesz ?... Powiedz mi... szczęście, skarbie mój...

powiedz, że zostaniesz.

ANDREAS (upojony jej pocałunkami).

Tak!

TEODORA (z okrzykiem radości),

Ach! jakiś ty dobry, jak ja cię kocham!... Przysię

gniesz !... przysięgasz!

ANDREAS (obejmując ją).

Przysięgam. Ale, zostaniesz ze mną!

TEODORA,

Ach, Boże!,.. Gdybym mogła!... Ale nie mogę!...

ANDREAS.

Dla czego?

TEODORA.

Muszę pójść do cyrku z bratem i z tym ohydnym Fo

kasem.

ANDEEAS.

Ach! zawsze on.

TEODORA (zamyka mu usla ręką, którą on całuje).

Cicho.' Fokas niczem jest dla mnie, wiesz o tem do

brze! Mój Boże... która godzina Pewno się tam dziwią,

że się tak spóźniam.

ANDREAS.

Odchodzisz ?

TEODORA.

Muszę.

ANDREAS.

Ale powrócisz?... przyrzekłaś mi?...

TEODORA.

Dziś wieczorem... Ale przyrzeknij, że się nie odda

lisz z tego ogrodu ?...

ANDREAS.

Tak!

Ach! nie powinnabym rozłączać się z tobą. Czuję, że

gdy zostaniesz sam, będziesz tylko myślał, jakby najprędzej

uciec i do cyrku pospieszyć.

ANDREAS.

Ależ nie!... przysiągłem.

TEODORA.

Na zmarłego?

ANDREAS.

Na niego — tak!... (Antonina ukazuje się w głębi).

TEODORA.

Dobrze! Idę... (do Andreasa). Już czas, widzisz wzy

wają mnie!... ucieliam!...

ANDKEAS (pomaga jej założyć welon).

Przybądź wieczorem łodzią; lo bezpieczniej.

TEODORA.

Dobrze, łodzią!... Ach, odchodzę z sercem przepeł

nionem boleścią, że cię zostawiam samego, lecz cieszę się

zarazem, bo wiem, że jesteś w miejscu bezpiecznem! (Bie

rze jego głowę w obie ręce i patrzy mu w oczy). Myśl o ranie...

cały czas o Myrcie! tylko o twojej Myrcie!

ANDllEAS.

Tak, tylko o mojej Myrcie! (Rozpoczyna się znowu śpiew).

TEODORA (do Andreasa — posyła mu całusa i wybiega).

Do wieczora!

ANDRES

Do wieczora!

SCENA V.

ANDREAS PABEE. — STYRAX. — TYMOKLES. — AGATON.

ANDREAS (zamknąwszy furtkę od ogrodu, idzie naprzeciw spi

skowym, którzy wchodzą głębią).

Wszystko skończone?

FAIiER.

Dla nas — tak; ale matka i siostry modlić się będą

na jego grobie, do późnej nocy. A teraz, kiedy biedny

Marcellus spoczywa w pokoju, pomówmy Andreasie o rze

_____________________________

czach ważnych. Tam przy zwłokach naszego przyjaciela,

mimowolnie i wszystkim na raz, jak tu jesteśmy, przyszła

myśl, źe porażka dzisiejszej nocy nie jest dziełem przy

padku, lecz zdrady.

ANDEEAS.

To rzecz pewna! Oczekiwano nas i zdradzono. Nie

można o tem wątpić. Kto jednak mogł nas zdradzić?I

FABEE.

Zdaje mi się, że wiem!

ANDREAS.

Ach! domyślasz się?

FABER.

Tak. Wczoraj, kazałeś nam przysiądz, ie z naszemi

zamiarami nie zwierzymy się nikomu... nawet istocie naj

ukochańszej, najbardziej nam oddanej...

ANDREAS.

Tak!

FABER.

Czy pewnym jesteś, że wiernie dochowałeś przysięgi?

ANDREAS.

Ja?

FABER.

Nic nie wyznałeś?

ANDREAS.

Ależ nic!... zapewniam... nic!

FABER.

Nikomu ?

Nikomu!

FABER.

Ani nawet tej kobiecie, którą oczekiwałeś po naszem

odejściu"?

ANDREAS.

Myrcie ?

FABER.

Myrcie... tak!

ANDREAS.

O co idzie? czyś oszalał?...

FABER.

Odpowiedz, proszę cię... Nie zdradziłeś się chociażby

najlżejszą wzmianką o naszym zamiarze?

ANDREAS.

Ależ najmniejszą. Gdybym to nawet uczynił...

FABER.

Ani słówkiem?...

Ani jednem... Nic, nic!... powtarzam ci. Nic nie

mówiłem!

FABER.

Pewny jesteś, że nie była u ciebie przed naszem odej

ściem, i źe nie dosłyszała tego o czem mówiliśmy?

ANDREAS.

A! nie upoważniam nikogo do ohydnych podejrzeli,

jakiemi tchnie to upokarzające badanie.

FABER

Ciebie to nie dotyczy Andreasie!

ANDREAS.

Przeciwnie... bardzo!... Myrta jest moją żoną...

zniewaga jej wyrządzona, na ranie spada.

FABER.

Za daleko się posuwasz. Wkrótce, żałować tego bę

dziesz. Wszyscy tutaj mamy dla ciebie szczery szacunek

i braterską przyjaźń. Co najwyżej, moglibyśmy cię obwinić

o nierozwagę. Co się zaś tyczy tej, którą nazywasz Myrtą,

to rzecz inna.

ANDREAS.

Zabraniam ci raz jeszcze... Gzy słyszysz!... zabra.

niam ci wyrażać się o niej w sposób pogardliwy, zniewa

żający!...

FABER (obojętnie).

Myrty znieważyć nie można dla zbyt prostej przy

czyny. Myrta bowiem nie istnieje!... (Poruszenie Andreasa,

zdziwionego). Nie mój drogi, nie, Myrty niema!

ANDREAS.

Niema?

FABER.

Chcesz na to dowodu?! Zajęty naszą przegraną, szu

kałem przyczyny niepowodzenia... i sądzę, że odnala

złem ... Obecność tej kobiety...

ANDREAS. J

Ależ nieszczęśliwy!... Co mówisz!... I

TY.MOKLES i STYRA.Y (przerywajmu z powagą). I

Milcz i słuchaj! |

FABEK

Powiedziałeś nam, że jest siostrą Ewangelisty, pisarza

kancelaryi cesarskiej?

ANDEEAS.

Tak!...

FABEK.

Wdową i sąsiadką złotnika cesarzowej, Szymona Fo

kasa?

ANDEEAS.

Tak.

FABER.

Który, zakochany w niej, chce ją poślubić za zezwo

leniem jej brata ...

ANDREAS,

Tak, tak, ależ tak!... cóż... i cóż?

FABFR.

Udałem się do kancelaryi cesarskiej. Nie znają tam

żadnego pisarza Ewangelisty. {Andreas słucha z wzrastającem

zdumieniem). Poszedłem do Szymona Fokasa, wychodził,

aby się udać do cyrku. „Jakto Szymonie, zapytałem, idziesz

na wyścigi bez twego przyjaciela Ewangelisty?" — „Ewan

gelisty, odparł, nie wiem o kim mówisz, nie mam ani są

siada, ani przyjaciela, któryby nosił to imię!" — „Mniejsza

o to, mówię, jesteś skryty, ale wszyscy wiedzą, że ma on

siostrę, młodą wdowę, piękną Myrtę, którą pragniesz za

ślubić !" — Na to Fokas parsknął śmiechem. — „Nie znam

żadnej dziewczyny, ni mężatki, ani wdowy, któraby nosiła

imię Myrty; a co do poślubienia jej, trzebaby najpierw,

aby nasz boski cesarz zezwolił na dwużeństwo, bo już od

sześciu miesięcy pojąłem za żonę córkę Kryzolesa! No, do j

syć tych żarlów. Przez ten czas gotów kto jeszcze zająć

moje miejsce w hippodromie. Dobranoc!"

, ANDREAS (wzburzony).

Czy podobna!... Ewangelista... brat!...

FABER.

Brat, mąż, slan wdowi, zajęcie, mieszkanie, imie,

przygoda... wszystko fałszem!

ANDREAS (j. w.).

Sprawiedliwy Boże!... Jak rozwiązać zagadkę?

FABER (spokojnie).

O! bardzo łatwo... jesteś igraszką jakiejś awanturnicy.

ANDREAS.

Ona!

FABER.

Fakta tego dowodzą! wytłómacz je inaczej!

ANDREAS.

Ależ tu, tu!... przed chwilą jeszcze!...

AGATON (żywo).

Była tutaj?

ANDREAS (mówi dalej w myśl swoją).

Mówiła mi: „Odchodzę spiesznie, idę do cyrku z moim

bratem Ewangelistą i ze starym Fokasem!"

FABER.

Kłamstwo... sam widzisz!

ANDREAS.

Nie!... To być nie moie!... Jest w tem coś czego

odgadnąć nie jestem wstanie! Tajemnica, pomyłka... Alei

nie! Mówcie co chcecie! nie! nie! nie!

TYMOKLES (łagodnie).

Dziecko, dziecko!... Zastanów że się wreszcie; już

samo wasze spotkanie...

STYRAX,

Wieczorem... na ulicy.

EABER.

Kobieta, rzucająca ci się na szyję.

AGATON.

Włóczęga portowa!

TYMOKLES.

Z nieodstępną matrona!

STYRAX.

I jak zwykle, wdowa!

ANPREAS.

Nierządnica!

AGATOS.

Jedna z tych, którym prefekt Endemon zostawia zu

pełną swobodę.

STYKAX.

W zamian za wiadomości, jakie przynoszą!...

ANDREAS (oburzony).

Szpieg ' Jakaż ohyda! Nie... Nie! Ależ sami widzi

cie, że to fałsz! To niedorzeczne przypuszczenie, bo wczo

raj nic jej nie powiedziałem I Jestem tego pewny! A dziś

zrana — nie widząc się ani z wami ani ze mną — już

wiedziała o wszystkiem.

FABEK.

I ona ci to powiedziała?

ANUKEAS.

Wszystlio... wszystlto co się w nocy stało w pałacu.

Pochwycenie Marcellusa, kiedy wchodził do komnat cesar

skich przez kaplicę... Jego śmierC... naszą ucieczkę

Wszystko jednem słowem, wszystko!

FABER.

Jakimże sposobem, dowiedziała się o tem?

ANDREAS.

Ach! bardzo prostym! przez swego brata Ewangeli

stę.,, (zatrzymuje się, przejęty nieprawdopodobieństwem) Ach!

prawda... bratl...

FABER (łagodnie).

Nie istnieje!

ANDREAS (zrozpaczony).

O mój Boże! mój Boże!...

STYRAX.

Czyż może być lepszy dowód ?!...

ANDREAS (pada na krzesło).

A! to prawda! to prawda!... Och, nikczemne, plu

gawe stworzenie! Jej miłość... Ach podła!... podła!...

podia!...

rYKAX (i wszyscy go otaczają i mówią doń z czułością).

Odwagi! myśl raczej, o swojem ocaleniu.

FABER.

Pomyśl, że byli u ciebie tej nocy!

AHATON.

że odnalazła twoje schronienie!

TYMOKLES.

Że w tej chwili spieszy, zawiadomić ich o tem!...

ANDKEAS (wstaje).

Tak... wyłudziwszy przedtem przysięgę, że tego

domu nie opuszczę...

WSZYSCY.

Widzisz!...

ANDREAS.

Tak!... Mówiła mi, abym czekał do nocy... tu u nóg

moich błagała ze łzami... płakała, wstrętna komedyantka,

płakała...

FABER.

Uchodź zatem, nieczekająe...

STYRAX (idąc ku drzwiom).

Prawdopodobnie wkrótce przybędą, aby cię uwięzić.

ANDREAS (żywo).

I was, razem ze raną.

TYMOKLES. — AGATON.

Nas?

ANDREAS

Was, także!... bo chociaż wczoraj nic nie powiedzia

łem temu potworowi... przed chwilą...

FABER (żywo).

Powiedziałeś ?

ANDREAS.

O Św. Zofii, o spisku...

PWSZYSCY (razem).

Nieszczęśliwy! Czy podobna!... Ty!...

ANDREA.S.

Och! nie oburzajcie się na mnie!. .. Pogardzam sobą

więcej... aniżeli wy mną pogardzać możecie... Błąd mój

należy naprawić bez zwłoki... bo ona zna także wasze

nazwiska!

FABER.

W takim razie, dla nas, jak i dla ciebie, jedynym

zbawieniem... ucieczka!

ANDREAS.

Może... (poruszenie) A!... jest coś pewniejszego od

ucieczki!

STYRAX.

ANDREAS.

Walka! (wahają się).

FABER.

Walka i

ANDREAS.

Spieszmy do cyrku. Tam jednem słowem, możemy

pożar buntu rozniecić. Lud cały czeka na hasło, dajmy

je!... JeśH zwycięża, jeśli polegniemy, to przynajmniej jako

żołnierze świętej sprawy... wolni... uzbrojeni.

FABER.

Ma słuszność!

ANDREAS.

Gra godna nas! Czy ją rozpoczniemy ? (Milczenie

porozumiewają się spojrzeniem).

TYMOKLES.

Dla czegóżby nie?

ANDREAS.

Więc, do cyrku?...

WSZYSCY (stanowczo).

Do cyrku!

ANDREAS.

Naprzód uderzymy na Justyniana!... Potem przyj

dzie kolej na szpiega! (Gdy wychodzą daje się znowu slysied

pieśń pogrzebowa). Przysięgam, że będziesz pomszczony Mar

cellusie !

(Zasłona spada).

Obraz VI.

(Loża cesarska w cyrku — na wzniesieniu dwa siedzenia fro

nowe).

SCENA I

EUFRATAS, NICEFOR, KARIBERT, potem BELIZARJUSZ, ENDE

MON, TRYBONJAN, LIKOSTRATBS, PATRYCYUSZE, SŁUŻBA,

ŻOŁNIERZE.

KARIBERT (wskazując drzwi z prawej strony).

Zatem loża cesarska łączy się z pałacem?

EUFRATAS.

Tak, znakomity rycerzu... Tędy chwały pełen samo

władca, przybywa tutaj, by z trybuny cesarskiej przyglądać

się igrzyskom!

KARIBERT.

Więc hippodrom jest z tej strony ?

EUFRATAS.

Jak powiedziałeś! Te drzwi, otwierają się na przyby

cie boskiego cesarza.

KARIBERT.

ztąd tez można widzieć cyrk cały?...

EUPUATAS.

Jakby z wału twierdzy... Pojmujesz dostojny panie,

że w razie rozruchu, wdarcie się tutaj, jest niemożliwe.

KARIBERT.

To dobrze obmyślane!... Zdaje mi się, że zamiast

być widzem, cesarz sam robi z siebie widowisko!

EDFRATAS.

I jakie jeszcze widowisko! — widowisko monarszej

chwały!...

KARIBERT.

Czy można rzucić okiem na hippodrom?

EUFRATAS (pokazujc mu otwór we drzwiach).

Doskonale!... Spojrzyj... Otwór ten, umyślnie zro

biony w tym celu,

KARIBERT.

Dobry Boże!... co łudzi!...

EUFRATAS.

Sto tysięcy widzów, co najmniej! Te drzwi tłumią

wrzawę, gdyby nie to, słyszałbyś szmer podobny do szumu

fal roztrącających się o skały,

KARIBERT.

Nie widzę ani jednej kobiety!

EUFRATAS (z zadowoleniem).

Ani jednej!

KARIBERT.

Kobiety nie bywają na igrzyskach?

EUFRATAS.

W cyrku, nigdy! przypatrują się gonitwom z trybun

kościoła ŚW. Szczepana. Nawet boska Teodora, siada obok

cesarza tylko na chwilę, na rozpoczęcie igrzysk.. .

KARIBERT.

u nas mężczyźni i kobiety razem!... To daleko we

selej !...

EPFEATA.S.

Och! cóż łatwiejszego jak obywać się bez kobiet!...

NICEFOR (wchodzi, uderza w ramię Kariberta — ubrany jak

Niebieski, z laską dtugą w ręku;.

Witaj książę!

KARIBERT.

Witaj Niceforze! (Eufratas usuwa się — wszyscy po kolei

zaglądają do hippodromu).

NICEFOR (bierze go pod ramię),

i cóż miłostki?... (Karibert spogląda nań zdziwiony).

No... Antonina?,.. Tak!... tak!...

KARIBERT (weSOlo).

O! jeszcze nie!.,.

NICEFOR (śmieje się).

Niewiniątko!

KARIBERT.

Przepraszam... ale...

EUFRATAS (oddaje pokłon Belizarjuszowi).

Znakomity!...

NICEFOR (półgłosem).

Cicho!... mąż!...

EEI.IZAEJUSZ.

I cóż, młodzieńcze... uniknąłeś szubienicy?

_

NICEFOR.

Ostrożnie, patrycyuszu... nie mówmy o tem!...

BELIZARJUSZ.

Endemon, wypuścił cię na wolność!... ByteS jednak

z buntownikami tej nocy!...

NICEFOR.

E! ten gbur Kalcbas wszystko popsuł. Chcieliśmy

tylko trochę dokuczyć nieszczęśliwemu kupcowi... a on go

zabił!... Bydle!... Napróżno powtarzałem mu; „posu

wasz się za daleko Kalchasie! zapewniam cię, że za

daleko się posuwasz!"—Uwięziono nas, ale z łatwością do

wiodłem mojej niewinności.

BELIZARJUSZ (ironicznie).

Oczywiście!... Jesteś synem wielkiego podskarbiego!

(Oddala się).

NICEFOR (do Kariberta).

Zdaje mi się, że on szydzi ze mnie!

KARIBERT.

I ja tak sądzę.

NICEFOR.

Stanowczo szydzi! Ale to mi wszystko jedno! (do siebie).

Już naprzód się zemściłem — u niego, w domu! A! otóż

i Likostrates!

KARIBERT (do Eufratasa).

Któż to jest ten Likostrates?

EUFRATAS.

Osobistość nadzwyczaj ważna!... To on daje znak,

kiedy mają być wzniesione jednogłośne okrzyki, jakiemi

wita naszego anielskiego cesarza.

NICKFOK.

Jakiś wzruszony!.. Hej, Likostrates !

LIKOSTEATES (wbiega pomieszany, ociera czoło).

Witam, szanowny!

NICEFOR.

Co słycliać?

LIKOSTEATES (z cicha).

Żle!

SICEPOR.

żle?

LIKOSTEATES .

Smutne wiadomości! Wiesz co się stało dziś z rana?

NICEFOK.

Nie! przez ostrożność, nie wyctiodziłem z domu.

LIKOSTEATES.

z rozkazu prefekta powieszono o świcie dziesięciu

buntowników.

NICEFOR.

Zielonych i niebieskich?

LIKOSTEATES.

Zielonych i niebieskich!... Gdy przyszła kolej na

dwóch ostatnich — dwóch niebieskich — powrozy się u

wały i obaj delikwenci spadli na ziemię. Tłum wzburzony,

rzucił się na straż, która musiała odprowadzić skazanych

na śmierć do więzienia.

NICEFOR.

Doskonale!

LIKOSTRATES.

Następnie wystano do cesarza deputacyę, złożoną

z niebieskich, z prośbą o ułaskawienie dla obu. Jednym

z nich jest Kalcha

NICEFOR.

Żyje!... Drogi przyjaciel!... Jestem zachwycony!...

Nie ma równego mu woźnicy... Gbur, wprawdzie... ale

jaki woźnica!... A ten drugi ?

LIKOSTRATES.

Niejaki Amru.

SICEPOE.

Pogromca... syn egipeyanki?...

LIKOSTRATES.

Właśnie!... Znasz go?

NICEFOR.

Czy go znam! ? Toż to ja go zaprosiłem!

LlKOSTR.WES.

Śliczna wycieczka!

NICEFOR.

Jego matka, tak mi go polecała!... Jaldm sposobem

u dyabła dał się złapać ?

LIKOSTRATES.

Był pijany!...

NICEFOR.

Był, był... rzeczywiście!... I cóż cesarz?...

LIKOSTRATES.

Cesarz odmówił.

O!...

LIKOSTRATES.

Kalchas był bożyszczem stronnictwa... Niebiescy są

zrozpaczeni... tłum cały, aż wre... Cziy'ę, że jest wzglę

dem nas tak wrogo usposobiony, iż drżę na samą myśl

dania znaku moim ludziom, do wzniesienia okrzyków na

powitanie cesarza!... Rozedrą, porąbią nas!...

NICEFOE.

Aż tak dalece?

LIKOSTRATES.

Tak dalece!

KARIBERT.

A to teatr prawdziwy!... Widzę, że rozegra się tu

zabawna komedya!

LIKOSTRATES.

Powiedz raczej: tragedya, dostojny panie... To wła

ściwa nazwa!

ENDEMON (spotyka się z odchodzącym Likoslratesem).

I cóż Likostratesie? słońce pięknie przyświeca rozpo

cząć się mającym wyścigom!

LIKOSTRATES.

Tak, tak... będzie skwar, upał! (oddala się).

TRYBONJAN (cicho do Belizarjusza).

Lękam się dnia dzisiejszego... Czy jesteś wodzu przy

gotowany ?

BELIZARJUSZ (j. W.).

Zgromadziłem wszystkich moich wiernych. Narcez ude

rzy za danym mu znakiem. Niczego się nie obawiaj!

ENDEMON.

Przy boskiej pomocy!... Chciałbym jednak, aby ten

dzień już minął! (Ogólne poruszenie ze wszech stron). Cesarz!

Cesarz nadchodzi!

NICEFOR. (Do Likostralesa rozmawiającego w gtębi).

Na stanowisko, Likostratesie. (LikosŁrates odchodzi głębia).

EUEBATAS (usuwając Z drogi wszystkich).

Za pozwoleniem, patrycyusze!... Znakomici!... Sza

nowni!... Oświeceni! .. (do służby). Otwierać podwoje!

(Słychać nagle za otworzeniem drzwi, szmer publiczności, który

natychmiast ustaje),

NICEFOR (z Karibertem przechodzi na prawe proscenium).

Słuchaj!

KARIBERT.

Co?

NICEFOR.

Jaka cisza... zwykle panuje wrzawa...

KARIBERT.

w istocie, ani jednego okrzyku!

NICEFOR.

Nic bardziej przerażającego jak milczenie tłumu.

EEFRATES.

Etykieta wymaga książę, by na widok cesarza przy

klęknąć na jedno kolano i zasłonić oczy! Ot! tak.

KARIBERT.

A to na co?

EUFRATAS.

Aby nie być olśnionym!...

KARIBERT.

Tego się nie obawiam I

EUFRATAS.

Ani ja... ale tale nalcazuje etykieta I

SCENA II.

CI? .SAMI, JUSTYNIAN, PRISKU.S, potem TEODORA i ANTONINA.

MISTRZ CEREMONII (ukazuje się na scliodach z laseczką w ręku—

mówi pełnym głosem).

Cesarz!

EUFRATAS.

Otworzyć drzwi! (Odgłos organów za scena i następu

jący śpiew).

CHÓR (śpiewa).

Witaj boski panie!

Słońce naszej wiary,

Na twe powitanie

Świat składa ci (iary.

Wszystko w koło ciebie.

Do nóg ci się skłania.

Zazdroszczą ci w niebie

Twego panowania!

(Obecni przyklękują na ziemię, zwróceni ku schodom. — Justy

nian wchodzi ze świtą; zwolna idzie ku tronowi).

NICEFOR (klęcząc, mówi cicho do Kariberta).

Ani jednego okrzyku!

KARIBERT.

Prawda — cisza grobowa!...

NICEFOR.

To dreszczem przejmuje!... Cesarz zbladł... Liko

strates zachęci ich może, przy błogosławieństwie.

KARIBERT.

Błogosławieństwie...?

NICEFOR.

Które cesarz udzieli ludowi... Uważaj, widzisz jak

eunuch układa w jego prawej dłoni fałdy płaszcza! (Ju

stynian wstaje, bierze brzeg płaszcza w rękę i znakiem krzyża

błogosławi lud na prawo i na lewo, — Cisza.—Podczas lego

wszyscy powstali i zgromadzdi się w głębi. Cesarz zasiadł).

KARIBERT (do Nicefora).

Nic!

NICĘFOR.

Obecność cesarzowej rozgrzeje ich może.

MISTRZ CEREMONU (ze schodów).

Augusta! (Znowu śpiew przy organach na chwalę Teo

dory, która ukazuje się na scliodach w ubraniu olśniewającem;

tuż za nią Antonina i orszak kobiecy, Postępuje tak samo jak

cesarz. Twarz zasłoniona złotą zasłoną. Szmer publiczności).

NICEFOR.

Nic.

KARIBERT.

Przeciwnie!... szemrano!

NICEFOR.

Zatem, źle!... (Teodora siada obok cesarza na drugim

tronie, — Antonina staje za nią).

KRZYKI z TŁUMU (przygłuszające śpiew).

Zasłona!... Zasłona!... Precz z zasłoną.

KARIBERT (do Ntcefora z cicha).

Co oni mówią?

NICEFOR.

Wołają: „zasłona". — Chcą, aby cesarzowa zrzuciła

z twarzy zasłonę.

KARIBERT.

Czy to dowód czci i uwielbienia ? j

NICEFOR.

Nie... to wyzwanie!

GLOS (ironicznie). i

Oświeć nas słońce cesarsltie!...

WIĘCEJ GŁOSÓW.

Zasłona... precz z zasłoną ! (Teodora wzburzona, zrywa

gniewnie zasłonę i patrzy wyzywająco na tłum. Wrzawa — o

klasld — wśród tego daje się słyszeć jeden potężny okrzyk).

„Nierządnica". (Śpiewy ustają — wszyscy obecni patrzą w stronę

cyrku).

JUSTYNIAN.

Co się dzieje? wodzu?

BEUZARJUSZ (patrząc). i

To jakiś nędznik, znieważył sromotnie boską cesarzo

wę... Chwytają go, pomimo, że otaczający go bronią.

JUSTYNIAN (wstał — głosem przeszywającym).

Niech go nam tu przywiodą!... Buntownicy do

magają się kary. Będą ją mieh!... Dam im widowisko,

jakiego się nie spodziewali! Zamknąć drzwi!... (Krzyki

w cyrku. Służba zamyka pospiesznie drzwi od strony cyrku.

Justynian, Teodora, schodzą ze stopni tronu. Na scenie ogólne

poruszenie. Drzwi pozamyltane, liotary pospuszczane, w głębi

ukazują się Żołnierze).

ANTONINA.

Kto to być może ?

TEODORA (drząc Z gniewem).

Nie wiem... ale... ktokolwiek by nie byl..

ANTONINA.

Co powiedział ?

NICEFOR.

Nie słyszałem!

BELIZARJUSZ.

Ja słyszałem, ale zniewaga jest zbyt nikczemną,

abym mogł ją powtórzyć. Dotknąć cię ona nie może, o po

bożna Augusto!

JUSTYNIAN (rozmawiał z dygnitarzami).

Czy przynajmniej przygotowany jesteś na wszystko?

BELIZARJUSZ (wskazuje cyrk).

Niechno rozjuszony tygrys poskoczy ku nam, panie,

a utniemy mu pazury!...

TEODORA (do Endemona).

Czy Gorgiasz jest tu?

ENDE.MON.

Kat? — tak pani!

KRZYKI (w kulisach).

Otoż i on'. otoż i on!

GLOS w GŁĘBI

Prowadzą go !... prowadzą!

TEODORA (wściekła).

Oszczerca!... Dajcie go tu!... Tutaj... do mnie!...

SCENA III.

CIŻ SAMI. — ANDEE.s (w pośród straży).

TEODORA. (tłumiąc okrzyk zgrozy).

On!

ANTOSINA (cicllO).

O pani! ostrożnie!

TEODORA.

On! to on!... Nieszczęśliwy!... (chwieje się).

JUSTYNIAN (podtrzymuje ją).

Uspokój się... będziesz pomszczoną!...

TEODORA.

O Boże!... Jak strasznemi są twoje wyroki!... Czy

podobna?... On!...

WSZYSCY.

Na kolana! Na kolana!...

JUSTYNIAN (do Andreasa, którego gwałtem zmuszają aby ukląkł).

Niewolniku podły... zelżyłeś cesarzową!...

ANDREAS (nie spuszczając oczu z Teodory).

Powiedz raczej, że na jej widok, wydałem okrzyk

obrzydzenia!

Ach szalony... gubi nas!... (Andreas chce powstać—

rzucają go na ziemię. Dwóch strażników chwyta go za ra

miona, aby ukląkł. — Teodora pada na krzeilo tronowe przy.

gnębiona).

JUSTYNIAN (do Andreasa).

Dla czegóż to psie znieważasz twoją monarchinię?...

ANDREAS (podnosząc się).

Dla czegóż to tyranie dajesz nam za monarchinię

nierządnicę ?...

WSZYSCY.

Na smierć!... na śmierć!...

JUSTYNIAN.

Krwią swoją zapłacisz za ten wyraz?

ANDREAS (zrywając się, odpycha straż).

Jeżeli potrzebujesz wprawnej ręki... powiedz twojej

żonie, aby mi sztylet zanurzyła w serce tak, jak zanurzyła

go w łono Marcellusa! (Rzuca sztylet Teodorze, która zrywa

się i cofa).

WSZYSCY (oburzeni).

Na śmierć!... Na śmierć!...

JUSTYNIAN.

Gorgiasza! kata!...

WSZYSCY.

Kata, kata!...

JUSTYNIAN (do kala).

Jesteś!... Gorgiasz!... Zbliż się i ugodź!... (Katwznosi

nóż nad szyją leżącego na ziemi).

TEODORA (z krzykiem — wstrzymuje ramię kata).

Och! zwierzę!... Nie zabijaj go!... (Ogólne zdumienie).

JUSTYNIAN (zdziwiony).

Chcesz...?

TEODORA (dysząc — wraca do przytomności).

Zastanów się!... Śmierć nagła... bez tortur?.. .Dla

takiego!... Nie zaiste, to byłoby zbyt łagodnie!

WSZYSCY.

To prawda, to prawda!...

TEODORA.

Samowładco! czy oddajesz ini tego człowieka?

JUSTYNIAN.

Do ciebie należy!

AnDREAS (do Teodory).

Nikczemny szpiegu!

TEODORA (żywo).

Zawiążcie mu usta!... Znieważa mnie znowu!

ANDREAS.

Messalino!...

TEODORA.

Ależ, zawiążcie mu usta!...

ANDREAS.

Wszetecznico!

TEODORA (nie posiadając się).

Zawiązać mu usta. Nędznicy! zawiążcie mu ustal

(Zrywa z głowy zasłonę, zawiązuje usta Andreasowi, któ

rego przytrzymują rozciągniętego na ziemi przy stopniach Ironu.

Z cyrku krzyki, wrzawa, odgłos trąb. Wszyscy słuchają).

GLOSY w CYRKU.

Andreas! Andreas!...

JUSTYNIAN.

Czyjeż to imię wywołują?

TRYBONJAN (wskazuje Andreasa).

Jego!

TRYBONJAN i BELIZARJUSZ (powtarzają Justynianowi).

Andreas!

JUSTYNIAN (spogląda).

Andreas! królobójca... towarzysz tamtego... dzisiej

szej nocy!...

BELIZARJUSZ (patrzy do cyrku).

Domagają się uwolnienia mordercy... Jeśli odmówisz

grożą buntem!

JUSTYNIAN (przerażony).

Buntem ?

TEODORA (przestraszona, rzuca się żywo na Andreasa).

On mój!... Nie dam go!...

JUSTYNIAN (do Belizarjusza).

Naprzód ! nie oszczędzaj!... bez litości!...

BELIZARJUSZ (do wojskowych).

Dalej ! do dzieła!... (Znika z żołnierzami głębią).

JUSTYNIAN (do straży).

Pilnujcie drzwi!

TRYBONJAN (powraca przerażony).

Ach ! pani!... co za widok!... Tłum w cyrku uzbro

jony!

WSZYSCY NA SCENIE.

To bunt!

TEODORA (upojona radością).

Ach! niech się zarzynają... niech całe Bizancyum

stanie w płomieniach!... Teraz (cicho do ucha Andreasowi)

wszystko mi jedno... ciebie tana nie ma!

KRZYKI SCENĄ.

Andreas I... Andreas!...

(Zastona spada).

AKT V.

Obraz VII.

(Sala sklepiona z arkadami. W głębi olbrzymie drzm, zam

knięte. Z lewej drzwi, również zamknięte. Z prawej szerokie

schody o trzech stopniach, prowadzące do drugiej sali. Noc

kagaiice zapalone. W głębi straż, zdala dolatuje echo wrzawy—

odgłos trąb — wszyscy nadsłuchują).

SCENA I.

TRYBONJAN, PERISKUS, EUFRATAS, ŻOŁNIERZE.

TRYBCNJAN (pochyla się i słucha, poczem mówi z cicha do Eufratasa).

Czy nic nie słyszysz?

PRISKUS (j. w.).

Nic, tylko dalekie okrzyki.

EUFRATAS.

Bramy i drzwi pałacowe są tak szczelnie pozamy

kane, że wrzawa bitwy dolecii! nas nie może!

TRYBONJAN.

To mniejsza, że są zamknięte, ale czy są dobrze strze

żone?

PKISKUS.

Nie ręczyłbym za to... Czyż gwardya nie trzyma

z buntowniKami?

TEYBOSJAS.

Na naszą straż można liczyć.

PRISKUS.

Że pozwoli nas zabić... prawda?!

EUFRATAS.

Ale na nic więcej I

PRISKUS.

Gdyby nie barbarzyńcy, pod wodzą Mundusa i Beli

zarjusza !

EUFRATAS.

IZginęlibyśmy, ot i wszystko!

TRYBONJAN

oto, co znaczy niepowodzenie!... Na nic cała prze

iomość ludzka! Gwardziści należący do spisku Marcellusa,

zucili się na eskortę, prowadzącą Andreasa, uwolnili go —

I my zaledwie zdołaliśmy uciec pod osłoną barbarzyńców.

ud od dwóch dni i dwóch nocy osaczył zamek... Je

iteśmy oblężeni... Tłum z wściekłością burzy mury i szańce,

gdyby mi kto, przed rozpoczęciem igrzysk, był przepowie

Dział to co się teraz dzieje, poczytałbym go za szaleńca.

PRISKUS.

A ten Andreas!.. Zkąd się wziął?... szatan go chyba

esłałl...

TRYBONJAN (półgłosem).

Ciszej młodzieńcze, nie wyrażaj się tak lekkomyślnie

człowieku, który jutro stać się może naszym panem!

PRISKUS.

KtOś nadchodzi!

SCENA II.

CIŻ SAMI. ENDEMON.

EUFRATAS.

To prefekt...

PRISKUS i TRYBONJAN (niespokojni).

Cóż?

ENDEMON (żywo).

Gdzie cesarz?

PRISKUS.

ModLi się.

ENDEMON.

Muszę z nim mówić.

EUFRATAS.

Etykieta sprzeciwia się temu.

ENDEMON.

Do djaWa z etykietą!... powieszą nas wkrótce bez

wszelkich ceremonii!

TRYBONJAN (przestraszony).

Do tego już przyszło ?

ENDEMON.

Prawie...

TRYBONJAN i PRISKUS.

Cesarz nadchodzi!

SCENA III.

CIŻ SAMI. — JUSTYNIAN.

JUSTYNIAN (ukazuje się na schodach — blady, przerażony).

Jesteś tu prefekcie?

ENDEMON.

Jestem, panie!

JUSTYNIAN (schodząc).

Mów szybko! Jakie wieści?

ENDEMON.

Jeżeli nie zupełnie złe, to przynajmniej bardzo nie

pokojące !

JUSTYNIAN (przerażony).

Ciszej... Nie dawaj zachęty do zdrady!... Niepoko

jące, powiadasz? To mnie dziwi. Belizarjusz dal mi znać,

że zdołał oswobodzić portyk chalcedoński.

ENDEMON.

Tak, ale nie doniósł ci panie, że go buntownicy pod

palili.

JUSTYNIAN (przejęły Zgrozą).

Pałac w płomieniach! pożar zatem dojdzie aż do nas!

ENDEMON.

Tego właśnie pragnęli... ale nagle powstał wiatr od

morza i pognał płomienie ku miastu. Wszędzie się pali...

pałac senatu, tylko co runął w gruzach... Na kopule świę

tej Zolii ukazały się już płomienie... Na dziedzińcu pała

cowym od gorąca ledwo oddychać można.

JUSTYNIAN.

O czem tam myślą w niebie, Kiedy pozwalają na ta

kie rzeczy!

ENDEMON.

Korzystając z pomyślnego wiatru, który zwróci! dyra

ku nieprzyjacielowi, Belizarjusz natarł silnie i zagnał

buntowników aż pod portyki... Ale tam już wszystkie

ulice były zabarykadowane... broniono się z dachów...

Kobiety i dzieci rzucały na żołnierzy zapalone pochodnie.

Belizarjusz zmuszony został cofnąć się aż do pałacu... a

tłum postępując za nim, odzyskał na nowo grunt utracony.

Uradowani zwycięztwera, klóre, zdawało się uniemożliwiać

działanie naszych, opuścili stanowisko i udali się do hip

podromu. Gwarne, dolatujące ztamtąd okrzyki zdawały się

zwiastować, że obradują nad czemś ważnem. W istocie,

przebaczysz mi panie, aio trzeba ci to wyjawić... ogłosili

cesarzem...

JUSTYNIAN (żywo).

Andreasa ?

ENDEMON.

Nie, — nie Andreasa.., Hypacyusza!

JUSTYNIAN.

Synowca...

ENDEMON.

Byłego cesarza Anastazego. Wprowadzili go do try

buny cesarskiej i ukoronowali złotym łańcuchem zamiast

dyademu.

JUSTYNIAN.

A Andreas?

ENDEMON.

Znikłbez śladu. Czy poległ, czy niebezpiecznie

ranny, niewiadomo! Wtedy lo Belizarjusz rzekł do mnie:

Uważają się za zwycięzców, a zajęci koronacją, zostawiają

mi wolne pole do działaniii. Bocznenii ulicami obejdę hip

podrom i uderzę na nich z tyłu, zkąd nie spodziewają się

mego natarcia. Tymczasem Mundus, Konsfanciolus i Nar ,

sez obsadzą wszystkie wejścia. Ściśnięci w cyrku, w trwo |

dze i przerażeniu poduszą się sami! Idź powiedz panu, że j

to ostatnia stawku na ktorą liczę. Jeżeli mi się powiedzie, ;

za godzinę zdepczę głowę hydrze buntu. Jeśli przegram.

Mundus tylko będzie mogł zasłonić ucieczkę cesarza, który

powinien jak najspieszniej udać się na wybrzeże azyatyckie.

Wkrótce was zawiadomię.

JUSTYNIAN.

Niech mu Bóg dopomaga!... Gdzie Priskusi?. ..Idźdo

przedsionka i czekaj na posłańców... Muszę jak najspiesz

niej wiedzieć o wszystkiem!...

ENDEMON.

śmiem cię panic zapytać czy statek gotów, bo na

wypadek odjazdu...?

JUSTYNIAN.

Tak, wszystko gotowe! (Słychać wrzawę. — Potem od

głos trąb — ogólna cisza—drzwi za Priskusem zamykają się.—

Hałas ustaje. — Cesarz upada na siedzenie). Walczą!. ..

ENDEMON.

Czy nie należałoby uprzedzić Auguste?

JUSTyXIA.V.

A, oslrzeż ją, jeżeli wiesz gdzie się_ znaduje.

TRYEONMAN.

Pewnie na tarasach.

ENDEMON.

Skąd przygląda się pożarowi... (Chce się oddalić).

JUSTYNlAN (gorzko).

To jej dzieło!

TRYBON.IAN i ENDEMON (zatrzymując się).

Jej dzieło ? (zdziwienie).

JUSTYNIAN.

Tak; to jej dzieło, chciałem przede wcześniej się od

dalić. Taka była twoja rada prefekcie.

ENDEMON.

I Belizarjusza.

JUSTYNIAN.

Tak doradzał zdrowy rozsądek! Motłoch nie znęcałby

się nad pałacem, gdyby wiedział, że jest pusty, a ja był

bym zupełnie bezpiecznym na wybrzeżu azyatyckiem!...

Ale ta kobieta narzuciła nam swoje zdanie. Wywołała

burzę. Bóg wie w jakim celu?

ENDEMON.

Czy przypuszczasz panie?...

JUSTYNIAN.

Wytłómacz że mi, co oznacza jej postępowanie.

W ciągu bezsennych nocy, budzą się w umyśle moim wspo

mnienia... Wiążę je z sobą... Jedno drugie wyjaśnia.,,

frzed chwilą jeszcze myślałem o tem!,.. .Marcellus wołał

Andreasa na pomoc. Ona jedna nic nie słyszała! .Mundus

pragnie szukać mordercy w kaplicy, w ogrodzie... Jato

przeraża, sprzeciwia się temu stanowczo. Następnie, podej

nmje się zmusić Marcellusa do wyznania, a ugodziwszy go

śmiertelnie, pozbawiła nas środka wykrycia tajemnicy,

którą tortura z ust jego by wydarła. Nareszcie... Andreas,

jnieważa ją publicznie. ona wstrzymuje rękę kata... bo

nienawiść jej domaga się dlań długo trwających męczarni.

Dziwna nienawiść... przyznajcie sami... trzy razy ocalić

go od śmierci.'

TRYBONJAN.

Jednakże panie, kiedy buntownicy, rozpędziwszy eskortę,

wydarli Andreasa Auguście, aby go okrzyknąć naczelnikiem

rozruchu, gniew cesarzowej, jej rozpacz i trwoga...

JUSTYNIAN.

o niego zapewne!...

ENDKMON.

Wasza Wzniosłość myśli...

JUSTYNIAN.

Cicho... Słuchajcie!... (Nadsłuchują, słychać krzyki

i odgłos trąh). Mój los się rozstrzyga... Kości rzucone, a

wygrane stanowi cesarstwo... Zanim pierwsze promienie

słoneczne wedrą się do tej komnaty będę panem świa

ta... lub najnędzniejszym z żebraków!... Czyż też hip

podrom widział kiedy walko podobną, krwawsze igrzy

ska?... Ciekawa rzecz, który z woźniców stanie u mety

i cel pożądany osięgnie... Czyj wóz pierwszy dobiegnie:

mój czy Hypacyusza ?... Za kim trzymalibyście zakład, za

nim czy za mną? (Patrzy na nich podejrzhwie).

TRYBONJAN (żywo).

Za tobą, panie!... .. .

Teodora. _

ENDEMON (spokojnie).

MoUoch rzucił w grę i nasze głowy. Rozrucli rozpo

czął się przecie od okrzyków: „Smierć kwestorowi! smierć

prefektowi!"

JI.STYNIAN.

To też to jedno mnie upewnia, że nie spiskujecie

przeciw mnie z Augustą.

ENDEMON i TRYBONJAS.

Spiskować !...

JUSTYNIAN.

Dla czegóż by nie ?

ENDEMON.

CÓŻ wspólnego może być między Andreasem a cesa

rzową ?

JUSTYNIAN.

Nie wiem! Ty powinienbyś mi na lo odpowiedzieć!

Jeżeli to kocłianek — a Iak sądzę — w takim razie wszyst

kiego spodziewać się można!

TEYBOJAN.

Racz, wszeciiwładny panie, wypytać Antoninę... Musi

wiedzieć o wszystkiem.

JUSTYNIAN.

Nic nie powie!... a gwałtem zmuszać jej nie mo

gę... to zona Belizarjusza... Lecz jest druga, która do

browolnie, lub pod przymusem wszystko wyzna!

ENDEMON.

Macedonia ?

JUSTYNIAN.

Zgadłeś... Niechno tylko zapanuję nad buntem, a

dowiem się niezawodnie... (Wrzawa coraz głośniejsza —

Justynian zbladł — drżąc) Gzy tylko, nie zapóźno... czy

wrzawa ta nie zwiastuje mi... (Drzwi się otwierają — głosy

światła, pochodnie. Justynian przerażony ucieka na schody wo

łając). Idą... tu do mnie na pomoc! Strzeżcie drzwi,

zamknąć drzwi... Dajcież się zabić za cesarza, podli ..

nikczemni...

SCENA IV.

CIŻ SAMI, KARIBERT, PEISKDS, ŻOŁNIERZE.

WSZYSCY.

Zwycięztwo!

KARIBERT.

Zwycięztwo, panie! (Zbliża się do Justyniana).

JUSTYNIAN (na schodach, chowając się za filar).

Precz, ty... kto jesteś?... To może zasadzka!...

nie zbliżaj się:... Któś ty...

KARIBERT (zdziwiony).

Karibert.

JUSTYNIAN.

Frank... Dobrze!... Ach kiedy to ty, to dobrze!

(Schodzi ze stopni). Co powiedziałeś mój synu?

KARIBERT.

Belizarjusz zwyciężył!____ Buntownicy, zaskoczeni

w hippodromie i ze wszech stron otoczeni rzucili się ku

schodom, ściśnięci dusili się wzajemnie, tali, źe baibarzyócy

uderzali lylko na prawo i lewo. Nastała rzeź prawdziwa!

JUSTYNIAN (śmiejąc się z dziką radością

Dobrze, dobrze!... Cześć Bogu wojny!... A Hypa

cyusz ?

KAPIEERT.

Ujęty!

JUSTYNIAN (wybuchając śmiechem).

Ach! ach!... Ujęty! ujęty!... dobrze, dobrze! do

skonale! ujęty! W to mi graj!...

KARIBERT

Schwytałem go i rozbroiłem. Z tego powodu Beliza

rjusz wysyła mnie do ciebie, panie. Oto laiicuch, który mu

służył za dyadem.

JUSTYNIAN.

Posłuży mu za naszyjnik — na szubienicy!... Pięknie

to z twej strony, mój drogi, żeś wziął udział w walce,

biorąc do serca sprawę nie twojego pana.

KARIBERT.

Jestem twoim gościem; napadają twój dom, bronię

go. Nie powoduje mną, ani życzhwość dla ciebie, ;mi też

gniew przeciwko buntowi. Spełniam mój obowiązek i nic

więcej.

justynian.

Nie zapomnę ci tego!... Nie mówisz rai nic o An

dreasie?

KARIBEKT.

Znikł bez śladu. Teraz panie, gdyś zwycięzcą, bądź

litościwym, Belizarjusz rozporządził zawieszenie broni, cie

kając na twoje rozkazy. Znaczna część nieszczęśliwycli, |

rzuca broń i na kolanach btaga o przebaczenie.

JUSTYNIAN. ]

Niema litości... Wyciąć w pleć wszystkich!... Cho j

ciażbyście po pas w krwi broczyć mieli! ]

KARIBERT.

Pamiętaj panie, że jednem słowem skazujesz na

śmierć dwadzieścia tysięcy ludzi.

JUSTYNIAN.

Tylko tyle!... Ha! cóż robić kiedy więcej nad .(

być nie może! Powiedz Belizarjuszowi, że zabraniam mu

stanąć przed moim obliczem, dopokąd w cyrku pozostanie

chociażby jedna żywa dusza!

KARIBERT.

Komu innemu wydaj to zlecenie, niech je kto inny

zaniesie... Nie służę katowi...

JUSTYNIAN.

Jak ci się podoba! (do Priskusa). Idź Priskusie, niech

się śpieszą... Niech się raz skończy ta przeklęta sprawa!

(Priskus wychodzi;.

SCENA V.

CI? SAMI, TEODORA, ANTOSINA, EUFRATAS, potem .MUNDUS

i KONSTANCIOLUS. (Teodora ukazuje się na stopniach, zbliża

się żywo).

JUSTYNIAN (do Teodory).

Przybywaj Augusto i raduj się!... Wszystko idzie po

myśli (Cicho do Endemona). Przekonacie się, że pierwszem j

jej słowem będzie imię Andreasa! (Głośno do Teodory, litora

zbliżyła się tymczasem). Bunt pokonany, a jego naczelnik,

w naszycb rękach.

TEODORA (żywo).

Andreas !

JDSTYSIAN (spogląda na Trybonjana).

Nie; nie Andreas, lecz Hypacyusz, którego ogłosili ce

sarzem!. .. Andreas znikł bez śladu!

TEODORA.

Nie żyje?...

JDSTY.VIA.V.

Nie wiadomo!... (Do Trybonjana ściskając mu rękę).

Widzisz ?

ANTONINA (do Teodory).

Ostrożnie!

JUSTYNIAN.

Co znaczą te okrzyki?

MUNDOS (Szaty w nieładzie, jak po walce).

To Hypacyusz panie, nasi ludzie wloką go tutaj.

JUSTYNIAN (do żołnierzy).

Na dziedziniec!... Uwolnimy go od troski i ciężaru

panowania. (Wszyscy się śmieją, — Uderza Mundusa po ramie

niu). Waleczny Mundusie, cóż gorąco ?...

MUNDUS.

Bardziej, aniżeli sądzisz panie, istna walka gladyato

rów!...

JUSTYNIAN,

Świadczy o tem twa odzież.

MUNDCS.

Przygotuj się panie, na przykry widok. Wszystko

w około ciebie, pali się... Św. Zofia w płomieniach.

JUSTYNIAN.

Odbuduję ją na nowo, piękniejszą! Gzy idziesz Au

gusto, oddać hołd naszemu następcy?

TEODORA.

Oszczędź mi widoku męczarni tego nieszczęśliwego!

JUSTYNIAN,

Wolna wola!.., (do Endemona). Nie trać jej z oczu, j

a Macedonię przywołaj do mnie natychmiast! (głośno). !

Posłać po kata! (Idzie ku drzwiom z lewej, za nim wszyscy). |

SCENA VI.

TEODORA. — ANTONINA.

TEODORA.

Zniknął!... ranny!... czy umarły ?...

ANTONINA.

Zaklinam cię, droga pani, ciszej!

TEODORA.

żywy czy umarły, jak się o tem dowiedzieć?... Mia

sto w płomieniach — gdzie go szukać ?!

.ANTONINA.

Niepodobieństwem będzie.

TEODORA.

Chodź ze mną!... Musimy wyjść... Musimy go zna

leść!... I

AKTONINA.

Gdzież się udamy, pani najdroższa?

TKODOBA.

Tam.,. Będziemy szultać... znajdziemy... Cliodź!...

ANTOSINA.

Zamiar niebezpieczny... strzegą cię pani... a przy

sięgłabym, że cesarz Cię podejrzewa.,,

TEODORA

Cóż mi to szlcodzi ? Nie troszczę się o to!

ANTOKISA.

Eufratas!

SCENA VII.

TEZ SAMe . — EUFRATAS.

EUFRATAS.

Jakaś Itobieta domaga się wstępu do pałacu. Utrzy

muje , że na nią oczekujesz boska pani, nazywa się Ta

myris.

ANTONIINA.

Egipcyanka!... tu?...

EUFRATAS.

Pod strażą. — Chciała się wedrzed gwałtem do pa

łacu, więc ją zatrzymano.

TEODORA (zniechęcona).

Już jej nie potrzebuję !

ANTONINA.

Przyjmij ją pani, proszę (cicho). Teraz właśnie czary

Jej, przydać ci się mogą więcej niż kiedykolwiek... w nich

ocalenie twoje i Andreasa!...

TEODORA (cicho).

Napój, prawda!... Niech wejdzie!...

ANTONIINA (j. W.).

Dzięki napojowi, nie będziesz potrzebowała lękać się

podejrzeń samowładcy, a nawet w poszukiwaniacli przyda

się on niezawodnie.

TEODORA (j. w.).

Tak! tak.' W napoju tym cała moja nadzieja... bez

niego nic mi się nie powiedzie (głośno). Przyprowadź ją

tu! (Eufratas wychodzi, i w tej chwili wprowadza Tamyris— sam

znika).

SCENA VIII.

TEZ SAME. — TAMYRIS.

ANTONINA.

Przybliż się, Tamyris!

TEODORA.

Czy przynosisz mi napój ?...

TAMYRIS.

Przynoszę, wszechwładna pani!

TEODORA.

Więc już wiesz, kim jest Zoe?

TAMYRIS.

Ujrzałam cię wczoraj w trybunie cesarskiej! Czemuż

nieba nie pozwoliły, abym się wcześniej o tem dowie

działa!... Moje biedne dziecko nie zeszłoby tak marnie

z tego świata!

TEODUSA.

Twój syn?

TAMYRIS.

Nie żyje!

TEODORA.

Ach, nieszczęśliwa matko!

TAMYRIS.

Nie wiedziałaś... Byłam tego pewna!...

TEODORA.

Zabili go?

TAMYKIS.

Powiedz raczej zamordowali w więzieniu... Za

rżnęli, jak bydlę w rzeźni!... Czekałam noc cala, dręcząc

się myślą, że zbyt długo trwająca pohulanka uczyni go

niezdolnym do zapasów w igrzyskach. Słońce się ukazało

na niebie!... a on nie wrócił!... Czułam, że nieszczęście

zawisło nademną!... Dochodzą mnie słuchy, o rozruchach

ulicznych... W końcu dowiaduję się prawdy. Siepacze go

pojmali i uprowadzili do więzienia. W cyrku, oba stron

nictwa : zielonych i niebieskich, równocześnie domagały się

dlań ułaskawienia. Nikt nie wątpił o pożądanym skutku

prośby zaniesionej do cesarza. Pojmujesz, że byłam w hip

podromie, drżąc z niepokoju, a gdy zerwałaś zasłonę, ra

dość i nadzieja wstąpiły w moje serce... Teodora... to

ty!,.. A zatem, mój syn ocalony!... Wtem powstaje

wrzawa, krzyki, ktoś cię znieważa... Podwoje loży cesar

skiej zamykają się nagle. Bunt wybucha. Tłum w cyrku.

chwyta za broń, a wybawienie mego biednego dziecka

uchodzi i znika wraz z tobą!... Mówić z tobą, byto rze

czą niemożliwą!... Oddzielat mnie od ciebie wał zam

kowy, który lud oblegał... Przychodzi mi myśl nowa...

Chwytam się innego promyka nadziei: syn mój w więzie

niu... Może oni mi go wyswobodzą... Śpieszę do prze

wódcy buntowników. Odpychają mnie, znieważają, potrą

cają ... Na nic nie zważam... krzyczę... walczę, dostaje

się nareszcie do niego i przemawiam do jego serca. Wy

słuchał mnie i zawołał: Ta kobieta ma słuszność!... Za

cznijmy od więzienia... uwolnijmy jeńców ! Biegną... wy

łamują drzwi... wpadam pierwsza wołając, moje dzie

cko!... czy słyszysz mnie.'... To ja.'... twoja matka...

gdzie jesteś?!... Nic, nic!... Jeden z dozorcóvł', ranny,

wskazuje mi podziemie... Schodzę i znajduję tam. moje

dziecko... takie piękne, takie dobre, takie dzielne... mo

jego Amru... mego syna, już skostniałego, nurzającego

się w kałuży krwi... Zamordowano go z rozkazu samo

władcy !...

TEODORA

Ach!...

TAMYEIS.

Dla mnie wszystko się skończyło!... Bunt pokonany,

twój mąż zwyciężył... Kallinides, przedsiębiorca igrzysk,

powraca do Rawenny. Połowa jego towarzystwa poległa

w cyrku. Wśród walki rozbito nam klatki... Tygrysy,

przerażone srogością ludzi, uciekły! Nie mam co robić

wtem przeklętem mieście... Przed odjazdem jednak chcia

łam ei oddać przyrzeczony napój. Oto jest.

TEODORA.

w rozpaczy, nie zapomniałaś ó obietnicy?

Nie!

TEODORA.

Jakżeż ci wyrazić moją wdzięczność, Tamyris ? Co żą

dasz za ten skarb?

TAMYKIS.

Nic, dla mnie.

TEODORA.

W istocie, niema dość złota, na opłacenie takiego

daru, lecz cóż moge uczynić, by ci życie osłodzić?

TAMYRIS.

życie moje już zgasło... Nic dla mnie uczynić nie

możesz. Jako wynagrodzenie, chciałam łaski dla syna, ale

jego już nie ma... Daj mi zatem w zamian życie innego.

TEODORA.

Daję!

TAMYRIS.

Ale Augusto, chodzi tu o dowódzcę buntu!

TEODORA.

Zgoda!...

TAMYRIS.

O tego, który czyniąc zadość mej prośbie uderzył na

więzienie i wyniósł mnie omdlałą z płomieni.

TEODORA.

Dług wdzięczności twojej chętnie spłacę.

TAMYKIS.

Przyrzekasz mi, że go ocalisz?

Teodora.

TEODORA.

Przysięgam!

TAMYRIS.

Nawet, chociażby w oczach twoich był najwinniejszym

ze wszystkich, chociażby cię śmiertelnie obraził!

TEODORA (z niepokojem).

O nieszczęśliwa! dokończ!... O kim mówisz?

TAMYRIS.

O Andreasie.

TEODORA ( okrzykiem radości).

Gdzie on jest ?

TAMYris (niespokojna).

Przysięgłaś!

TEODORA.

Ach, zaiste, tak!... Ocalić go!... przysięgłam!...

i ocalę! Bądź spokojną!... Och, z mojej strony niczego

się dlań nie obawiaj! Gdzież jest ?

TAMYRIS.

W cyrku...

TEODORA.

Uwięziony ?

TAMYRIS.

Wolny... ale, ranny...

TEODORA.

Niebezpiecznie ?

TAMYRIS.

Nie... Wiesz, że leczyć umiem... Opatrzyłam jego

ranę. Jakkolwiek utratą krwi mocno osłabiony, chciał dalej

walczyć, nie dałam rau spełnić szaleństwa!... Kilku kro

plami uśpiłam młodzieńca... Sen trwa dotąd... Skorzy

stałam z lego, aby go przenieść do podziemi zwierzyńca...

Dotychczas bezpiecznie w nich było, ale po rzezi, jeśli ze

chcą cyrk splondrować... zginie ...

TEODORA.

Prędzej, prowadź mnie do niego!

TAMYRIS.

Chcesz...?

TEODORA.

Ach, Boże!... natychmiast! Przez podziemia pała

cowe, dostaniemy się do hippodromu. Zapewnię rau

bezpieczne schronienie, choćby w pałacu samym

TAMYRIS (daje jej napój).

Weź, zatem!

ANTONINA (półgłosem do Teodory).

Ach pani! na jakież narażasz się niebezpieczeństwo!

TEODORA (również).

A on!? — Mogą go lada chwila pochwycić.

ANTONINA.

Lecz, jeżeli cesarz dziwić się będzie ...

TEODORA.

Czem innem teraz zajęty. Zresztą, ty pozostajesz, wy

tłumaczysz mnie ...

ANTONINA.

A jego podejrzenia?...

TEODORA (pokazuje Hakon).

Mam je czem uśpić! (Słychać za sceną glosy). .Chwała

Justynianowi zwycięzcy! Mech żyje boski Justynian".

ANTONINA,

To on!... Wraca do pałacu, wśród okrzyków wojska!

TEODORA (do Tamyris).

Uchodźmy, zanim tu wejdzie. (Uprowadza Tamyris na

prawo).

SCENA (X.

JUSTYNIAN, ENDEMON, MUNDUS, PEISKUS, TRYBONJAN, NI

CEFOE, KONSTANCIOLUS, EUFRATAS.

JUSTYNIAN (zwraca się do Endemona).

Czy przywołałeś do mnie Macedonię?

ENDEMON.

Tak panie.

JUSTYNIAN.

Teraz, gdy kat załatwił sie już z Hypacyuszem, po

wiesz mu, by przyszedł pogadać z tą kobietą! (Okrzyki:

„Ciłwała Justynianowi! Niecłi żyje Justynian!")

(Zasłona spada).

Obraz VII

(Podziemie sklepione. Z lewej, na pierwszym planie drzwi wcho

dowe, na dwóch stopniach. Filary. Przybory do karmiemi

i utrzymywania dzikich zwierząt. Z lewej stół kamienny. Dwa

stołki żelazne, na stole czarka i dzban mosiężny. Łoże niskie,

pokryte skórą z dzikich zwierząt. Andreas leży — śpi. Lampa

oświeca scenę).

SCENA I.

ANDREAS. — TEODOR.,. — TAMYRIS.

TAMYRIS (wchodzi pierwsza i przyświeca Teodorze).

Uważaj na stopnie I

TEOnORA.

Bądż spokojna, znam to podziemie! Było to kiedyś,

mieszkanie mego ojca, urodziłam się tutaj... Gdzież on

jest?... (Tamyris pokazuje Andreasa). Śpi?...

TAMYRIS.

Ma gorączkę...

.ANDREAS (śpiąc — mówi).

Do mnie!... Dalej!... Nikczemni!... Uciekacie!...

TAMYRIS.

Obudź go!...

TEODORA.

Nie, ty sama... Nie trzeba, aby moie ujrzał od razu! i

TAYKIS (zbliża się do Andreasa — pótgtosem).

Andreas! (Teodora oddalona, nie widziana przez Andreasa).

ANDRES (zrywa się).

Andreas, to ja!... Kto mnie woła?... Acti, Egip

cyanka !

TAMYKIS.

Tak, to ja. — Rana boli?

ANDKEAS.

Piecze!... Która godzina?

TAMYKIS.

Północ.

ANDBEA.S.

Noc?... Czyż tak długo spałem? Nic mi nie mówisz

o sprawie... Przegraliśmy... Nieprawdaż?

TAMYKIS.

Belizarjusz zajął hippodrom, gdzie buntownicy zgro

madzili się tłumnie.

ANDKEAS.

Tak! pomimo moich przestróg — wbrew mojej woU!

Bydlęta!... Wyparł ich z cyrku ?

TAMYRIS.

Nie... leżą tam... wymordowani.

ANDREAS,

A .Stvrax. Timokles, Faber, moi przyjaciele ?

TAMYRIS.

Nie wiem. (Ruch rozpaczy Andreasa). Go się zaS tyczy

nowego cesarza, wybranego przez buntowników...

AKDKEAS.

Cesarza?... wybrano nowego cesarza?

TAMYRIS.

Wtedy kiedy cię uniosłam rannego okrzyknięto

cesarzem Hypacyusza... Ciało jego szarpią kruki na szu

bienicy... Miasto w płomieniach...

ANDREAS (z goryczą i wściekłością).

O! niecił spłonie ze szczętem... wszeteczne gniazdo

zepsucia!

TEODORA (niewidziana przez Andreasa cicho do Tamyris).

Dosyć! pozostaw nas samycłi.

TAMYRIS (stawia na stole szklankę i koszyk — do Andreasa).

A to na ugaszenie pragnienia i wzmocnienie sił...

Opuszczam cię teraz.

ANDREAS (trzyma ją chwilę za rękę).

Niechaj cię niebo wynagrodzi!... bo odemnie, ni

czego spodziewać się nie możesz... (Upada na loże).

TAMYRIS (Zbliżyła się do Teodory, półgłosem).

Odchodzę. Żegnam cię... nie zobaczymy się więcej!

TEODORA.

Z daleka, czy z bliska, nie zapominaj, że Teodora

pozostanie ci na zawsze wierną przyjaciółką. Żegnam cię!

(Tamyris wychodzi).

SCENA II.

TEODOK.ł. — ANDREAS

TEODORA (czeka chwilę odejścia Tamjris, poczem zbliża się do

Andreasa).

Andreas!

ANDEEAS (zadrżał).

Kto tam?

TEODORA (słodko).

To ja.

ANDEEAS (zeskakuje z łóżka).

Teodora!

TEODORA (żywo).

Ciszej!... Szukają cię... Belizarjusz może nadejść!...

ANDREAS.

Niech przybywa, by mnie uwolnić od twej wstrętnej

obecności.

TEODORA (boleśnie).

Wstrętnej?...

ANDREAS.

Ty, tutaj... ty, Teodora?!

TEODORA (j. W.).

Ach, nieszczęśliwy! co zarzucić możesz Teodorze ?

ANDKEAS.

A!... wiedziałaś o tem dobrze, potworze, ukrywając

przededemną twoje ohydne imię...

TEODORA.

Przeklinałeś to imie... w mojej obecności l...

ANDREAS.

Nigdy dość!...

TEODORA (j. w.).

O, rzeczywiście! Cesarzowa mściwa, dumna, okrutna!

Znieważasz ją w obec całego ludu, a ona pragnie zemścić

sią, ocalając cię od zgonu.

andreas.

Czy sądzisz, że tym sposobem zdołasz zatrzeć wspo

mnienia o twej nikczemnej przeszłości.

TEODORA (łagodnie).

Moja przeszłość!... Dobrze!,.. pomówmy o tej prze

szłości!... Moja przeszłość!... to smutne podziemie—oto

moja przeszłość. Tu się urodziłam, tu wyrosłam... Niebo

mnie tu sprowadza, bym we wspomnieniacli przebytej nę

dzy, znalazła usprawiedliwienie moicb błędów, moich prze

winień!... Tak usprawiedliwienie!... Któż mnie strzegł

od złego ?... Gdzież mogłam nauczyć się cnot, gdzie kształ

cić przymioty duszy?... Nie miałam jeszcze lat sześciu,

kiedy matka moja. tancerka, wysyłała mnie z kwiatami na

sprzedaż, pod portyki; jeśli wróciłam z próżnemi rękami,

nie dostawałam wieczerzy i na drewnianym tapczanie za

sypiałam głodna, tuż przy klatkach dzikich zwiurząt, któ

rych strzegł mój ojciec. W piętnastym loku życia, zostałam

tancerką cyrkową. Powtarzano mi codziennie jako naukę

moralną , że jedyną cnotą biednej dziewczyny są jej

wdzięki, a celem jej bytu umiejętne użycie takowych! Ach!

wiem dobrze, wiem co chcesz powiedzieć: ,,Raczej ubó*

stwo!"... Nieprawdaż? Wolno wam mówić, wam mężczy

znom... Umieliście tak dobrze urządzić świat cały, że ko

bieta jest niczem bez waszej miłości. Obłudnie nawołujecie

do cnot, a przez was i dla was staje się ona niemożliwą,

Zresztą, cóżby mi przyszło z uczciwości? Dziś byłabym

może żoną woźnicy pijaka. Nędza i głód!... Cnotliwa,

w łachmanach, nie wyżebrałabym u ciebie ani jednego spoj

rżenia! — Nie chciałam całe życie znosić same poniżenia,

nie chciałam ani litości ani pogardy. Puściłam wodze moim

żądzom. Chyżym lotem wznosiłam się coraz wyżej i wyżej,

tak, że dosięgłam szczytu. Wdziałam purpurę cesarską. —

Jestem panią świata! Oburzaj się, jeżeli chcesz, potępiaj

zgorszenie, ale przedewszystkiem wypowiedz wojnę nikcze

mnemu światu, który takim jak ja dziewczynom, zrodzonym |

w kale ulicznym, pozostawia do wyboru albo umrzeć z głodu

przy cnocie, lub dojść do najwyższych dostojeństw przez

występek...

ANDREAS.

zbrodnię!

A to rzecz wiadoma! Popełniłam wszystkie zbrodnie!

Tak sądzi motłoch uliczny! Bazianus pisze wiersze plugawe

u stóp mego posągu. Kallinikus zapewnia, że jest moim

kochankiem. Bossus chce mnie zamordować!... Ukarałam

jednego po drugim. O! jakże jestem okrutną ! (Poruszenie

Andreasa). A więc tak, masz słuszność... tak... prawda,

pomściłam się bez miłosierdzia, bez litości. Uniesiona gnie

wem lub duma, a nawet dla ocalenia życia, stałam się nie

raz występną. Ale, gdybyś ty był zbrodniarzem, złodziejem,

zabójcą, jeszczebym cię kochała!... Wreszcie, jestem Au

gustą i straszną Teodorą dla innych, lecz nie dla ciebie!...

Dla ciebie, mój Andreasie ubóstwiony, mam inną duszę,

wiesz o tem. Zmieniłam się w istotę łagodną, czulą,. ko

chającą bez granic... ciebie jednego kocham gorąco...

szczerze... prawdziwie! Och! kocham cię!...

ANDKEAS.

Zaprzedając i gubiąc moich towarzyszy.

TEODORA (zrywa się).

Ja?... Ja?...

ANDREAS.

A Móż, jeśli nie ty nas zdradziłaś?

TEODORA.

Czy mi mówiłeś co o spisku. Jakże mogłam was zdra

dzić?

ANDREAS.

Ty jedna możesz na to odpowiedzieć!

TEODORA.

Ależ, ty sam chyba temu nie wierzysz nieszcięsayl...

ja... ciebie szpiegować !... Ależ to fałsz... szaleństwo!

ANDREAS.

A Marcellus? Kto go wydał?

TEODORA.

Sam się zdradził, nachodząc dom lielizarjusza!

ANDREAS.

I sam się zabił może ?!... (Chwyta ją gwałtownie za

ramię). Powiedz, że to nie ta ręka ugodziła w serce jego

sztyletem

TEODORA.

Nie przeczę!

Ach!

TEODORA.

On sani, lęltając się, aby męczarnie nie wydarły mu

z ust wyznania błagał mnie i groził zarazem: „Przebij...

przebij... bo powiem wszystko!" Dla niego, dla ciebie...

ażeby go wybawić, a ciebie ocalić... ugodziłam!... Czy

śmiesz mi lo poczytać za zbrodnię?...

ANDREAS.

Zbrodnia w lem, że odjęłaś mi możność niesienia mu

pomocy.

TEODORA

Tak... i byłbyś się zgubił. Nieprawdaż! Zamknęłam

drzwi, by cię zmusić do ucieczki. To także zdrada, nie

prawdaż ? Dnia następnego, błagałam cię, byś nie opusz

czał domu Slyraxa! I to zdrada!... Ach! szalony, oska

rżasz mnie, a od trzech dni, każdy mój krok, każde moje

słowo, ma tylko cel jeden, jedyny... wybawić cię z rąk

kata!... w tej chwili przybyłam tu, aby cię ocalić...

ANDREAS,

z rąk twoich nie chcę ocalenia... Precz! Idż precz!

Si ada na łóżu, odwracając się od niej).

TEODORA (dotknięta).

Andreas! (Po chwili łagodnie). Gniew przez usta twoje

przemawia ... żal po zawiedzionych nadziejach.

ANDREAS.

Niczem nie jesteś w naszej przegranej... Za co niebu

niech będą dzięki!. .. Nie poświęciłem sprawy, dla

twej ohydnej miłości!... No! powiedzieUśmy już sobie

wszystko, nieprawdaż ? Zona cesarza zwycięzcy, nie ma nic

wspólnego z buntownikiem zwyciężonym. Rozłączmy się —

żegnam cię!

TEODORA (przygnębiona).

Żegnasz... Żegnasz!...

ANDREAS.

Tak.

TEODORA.

Uwielbiam cię, a ty mnie oskarżasz! Uniewinniam

się, a ty ranie wypędzasz.

ANDRBAS.

Tak!

TEODORA.

Dla czego?

ANDREAS

Bo patrzeć na ciebie nie moge.

TEODORA.

Ależ dla czego ?... dla czego!

ANDREAS,

Jesteś wstrętną dla mnie!

TEODORA.

Nie odpowiadasz mi, tylko znieważasz. Znieważasz

i nic więcej! Powiedz dla czego odbierasz rai twoją mi

łość?. .. Jaki powód... ?

ANDREAS.

Moją miłość?... Nie kochałem cię nigdy... kła

miesz ... Nie ciebie kochałem, ale istotę urojoną, marę

zwodniczą, Myrtę!...

TEODOBA.

A ! nareszcie! Więc Myrty żałujesz! Boże! Czy po

dobna?... Myrta moją rywallcą. Dla czegóż milszą ci była

odemnie?... Powiedz! Co poświęcała dla ciebie? na jakie

narażała się niebezpieczeństwa ? Kiedy ja, aby ocalić twoje

życie, chętnie moje poświęcę. Czy ośmielisz się porówny

wać kochankę urojoną... z rzeczywistą. Niewdzięczny!

Ależ miłość, to ja! — przywiązanie, czułość, namiętność,

szał... to ja! Nie twoja ckUwa Myrta, lecz ja, Teodora!...

Chcesz złudzeń? ha! to wskrzeszę mare ułudną... Stanę

się' znowu wymarzonym aniołem... Za jedne, będziesz

mieć dwie kochanki... Ją i mnie... cnotliwą i... grze

sznicę! — Nie broń się dłużej mój buntowniku ukochany;

wyciągnij do mnie ręce, spleć ramiona swoje z mojemi

w gorącym uścisku, a pocałunkami zetrę z ust twoich blu

źnierstwa!...

ANDREAS (odwracając się nieco).

O czarodziejko! po co trwonisz marnie urok

twego głosu i twoich spojrzeń!—Ależ idź precz ! Tu nie dla

ciebie miejsce. Jestem Grekiem... zubożała krew płynie

w żyłach moich... należę do wymierającej rasy... do ple

mienia przeżytego!.., Spójrz na naszych zwycięzców, na

Gotów, barbarzyńców o szerokich barkach... Między nimi

szukaj przyszłego kochanka.

TEODORA (z wściekłością).

Ach! nędzniku zawołam... powiem, że tu jesteś!

ANDREAS (obojętnie, przechodzi na środek sceny z lewej).

Zawołaj!

TEODORA.

O uie, nie! Aż nadto dobrze wiesz, że nie uczyniła ,

bym tego! Nadużywasz swojej wiadzy nademną, udręczasz,

ranisz moje sercei... Ach jak to niegodziwie, niesprawie

dliwie, podle... Talt! podle l... Jesteś okrutny'.... (An

dreas zbliża się do stolika, nalewa, pije i siada). Ja jednak cię

nie opuszczam i znoszę twoje obelgi! Napróżno obchodzisz

się ze mną bez miłosierdzia, bez litości, jak z niewolnicą...

oburzam się, rozpaczam... a nienawidzieć nie moge!...

kocham cię jeszcze! (Widząc, ie Andreas chce pić, nagle, do

siebie). Boże I co uczynić?! Ha! napój'. Wyjmuje maiy aga

Iowy flakon, na sznurku zawieszony na szyi i ukryty pod

suknią). Ach!... czary!... sam powiedziałeś... a ponie

waż mnie do lego zmuszasz (zeskakuje z loża) jestem cza

rownicą i szatanem, zobaczysz! — (Andreas zdziwiony, sta

wia czarę napowrót na stół i patrzy na nią, ona spostrzega się,

chowa flakon i zmieniając ton). Niel nie wierz temu. mój

Andreasie!... przebacz mil... Sama nie wiem, co mówię,

bo wzgarda twoja doprowadza mnie do szaleństwa!...

Proszę, posłuchaj!... Jesteśmy oboje szaleni!... Mogą na

dejść, zabić cię, a ty mnie oskarżasz, potępiasz... Ja się

bronię... znieważasz mnie, odpowiadani ci gniewem... to

niedorzecznie!... Pomówmy ze spokojem, zimno... Gzy

chcesz? (Zbliża się zwolna i niepostrzeżenie stara się wlać na

pój do czary). Nie mówmy już o miłości... rzecz skończo

na!... Rozmawiajmy rozsądnie... Nie możesz tu pozo

stać, nieprawdaż ? W razie poszukiwań bowiem byłbyś zgu

biony!. .. Zresztą, Egipcyanka już nie wróci, opuściła mia

sto... Jesteś sam, ranny, opuszczony, nikt ci nawet poży

wienia nie przyniesie! (Wiewa napiijK Widzisz, przemawiam

rozsądnie... Trzeba, abyś się schronił gdzieindziej, w miej

scu pewnem, bezpiecznem ... Zawiodę cię (am, gdzie chcia

łam zaprowadzić, kiedy ci przyszła okropna myśl udania

się do cyrku. (Siada z prawej, obok Andreasa — on w przy.

stępie znużenia opiera się na rękach, na stole). Widzisz, jesteś

cierpiący!... pozwól... Zaprowadzę cię.. . będę cię pie

lęgnować... wyleczę... pozwól, jak przyjaciółce. Nie chcę

miłości—przyjaźil, tylko przyjaźń mi wystarczy... Pójdziesz

ze mną... odpowiadaj... przemów... powiedz: „tak".

Powiedz, że się zgadzasz...

ANDREAS (wstaje).

Nigdy!

TEODORA.

Odmawiasz ?

ANDREAS (stojąc Z lewej kolo stoUka).

Tak!

TEODORA.

Nie przyjmujesz schronienia?

ANDREAS.

Niczego od ciebie nie przyjmę.

TEODORA.

Ależ to szaleństwo!... Nie narzucam ci mojej miło

ści, ani nawet przyjaźni!... Przyjmij odemnie przysługę...

Nic więcej... Przyjąłbyś od pierwszej lepszej... od Egip

cyanki.

ANDREAS.

Tak!

TEODORA.

A ranie odmawiasz?

ANDREAS.

Niczego od ciebie nie chcę!... (Bierze spokojnie czarę).

TEODORA.

Ja jedna ocaUć cię moge!

ANDREAS.

Jeśli mam do wyboru, czy żyć dzięki tobie, lub umrzeć

tu... sam, jak pies... trawiony gorączką, która pali mi

piersi... lo już wybrałem... (Pije i stawia czarę na siole).

Zostaje!

TEODORA (z radością zblizqając sie do niego bezwiednie).

Ach!

ANDREAS(zrywa sie, oskakuje na prawo)

Nie zbliżaj sie do mnie!(Z wzrastającą wściekłością) Idź precz!... nienawidze Cie!... czy rozumiesz nareszcie ze Cie nie nawidze!...

TEODORA (usuwa sie z trwoaga)

Ach! Boże!

ANDREAS( nieposiadając sie groźnie idąc ku niej)

precz szatanie!... precz!...

TEODORA( przerazona rzcając sie na kolana)

Litości andreasie! litości!... Cóżem Ci zawiniła?

ANDREAS

. Coś zawiniła?... Ach! Nie Wiesz? Chcesz potworze,

abym ci powiedział czem mi wyrządziłaś krzywdę ... Słu

chaj! Byłem szczery, pełen zapału, nfający! Świeżość mo

jej duszy nęciła twoje zmysły. Żeby nasycić twe nnpasane

żądze, wywiodłaś mnie w pole pół dziewiczością kłamanego

wdowieństwa, parodyą czystości ciała i serca. Byłem głupi

i szalony, więc w nią uwierzyłem... Nagle ocknąłem się

w objęciach ' nierządnicy!. j. Tak, nierządnicy!... Jak

nazwiesz upojenia i rozltosze, jakiemi mnie darzyłaś?.!

Któż nie posiadał cię przedemną?. .. Przyniosłaś mi w ofie

rze tylko okruchy sprzedajnych uczuć tancerki cyrków

i męty kaprysów wszechwładnej monarchini. JMiłość twoj.

nurzała się w błocie ulicznem. Jesteś bardziej skalaną o

najbrudniejszej dziewczyny ulicznej, która w haibie swoj

stokroć uczciwsza od ciebie, bo nie kłamie... Jesteś zdra

samą... obłudą... kłamstwem!... Kłamstwem są twojr

oczy, usta, łzy, uśmiechy!... Nie ma kropli krwi w twe

zepsułem sercu, któraby nie była kłamstwem... kł.

stwem tylko!... Chciałbym, za wszystkie kłamane poca

łunki, któremi mnie obdarzyłaś, plunąć ci w twarz wszysl.

kiemi, jakie mi skradłaś... Boś ty mnie okradła... okra

dła... okradła!... złodziejko miłości!...

TEODORA (słuchała, tryumfująca, rzuca się ku niemu).

A! za wiele goryczy w twoich obelgach! Ty mnie

jeszcze kochasz?!...

ANDREAS (wyrywając się).

Ja?!... Szatanie!...

TEODORA (obejmując go ramionami)

Kochasz mnie!... Ta wściekłość.,, ten gniew

to zazdrość ! to miłość!...

ANDREAS (obłąkany)

Wściekłość, gniew, miłość, boleść... nie wiem!..

nie wiem!...

TEODORA

Aleja wiem! Tak! na Boga! pod wpływem czari,

powracasz do mnie!

ANDREAS (obłąkany).

Czaru?

niiie

TEODOR.

Nie broń się mój ultochany, ulegnij!... Zwróć mi

dawną miłości... Powiedz, powiedz, że mnie kochasz!...

powiedz, że mnie uwielbiasz!...

ANDREAS (pokonany).

Ze wstrętem!

TEODORA.

Zatem, nie dośó jeszcze!... Czara jeszcze nie pusta!

Wychyl ją do dna!... (Chwyta za czarę — Andreas chwieje

się). Co ci jest?

ANDREAS.

Zawrót głowy!...

TEODORA

Upojenie, które mi zwraca twoją miłość!

andreas (upadając na loże).

Pragnę... pragnę...

TEODORA.

Pragnienie pocałunków... Ugasisz je, w moich obję

ciach!... (Podaje mu czarę, aby pit). Wypij wszystko... Wy

pij do ostatniej kropli! (Tryumfująca rzuca czarę z okrzykiem

radości). Ach! tym razem okułam cię w kajdany, niewol

niku !... Jesteś moim na zawsze !

ANDREAS (podnosząc się gwałtownie i odpychając Teodorę).

Precz potępiona!... Czem mnie napoiłaś?

TEODORA (przerażona).

Napój!

ANDREAS.

Ogień!... ogień tul... pali... pożera...

TEODORA (j. W.),

To miłość!

ANDEEAS (upadając na łoże).

To śmierć!...

Śmierć!... śmierć !... (Spogląda na flaszeczkę i czyta). Dla

Justyniana! (Zrozumiawszy, z przeraźliwym krzykiem). Ach!

ohydna czarownica chciała pomścić swego syna !... (Rzuca

się na konającego Andreasa, podnosi mu głowę i stara się go .

zbudzić). Andreasie!... moje życie!... (biegnie do drzwi —

otwiera je i wola). Na pomoc ! do mnie! ratujcie!.., Ależ

chodźcie tu nędznicy! Ach, mój Boże! nikogo!... Umrze

bez pomocy!... Andreasie ! Andreasie !... Słuchaj mnie!

Nie umieraj ... Nie chcę, żebyś umarł!... Zabity przeze

mnie!,.. co za okropność!... (z zaciśniętą pięścią ku niebu).

Ach!... ty tam w górze!... Słyszysz ? !... (Rzucając

się znowu na ciało Andreasa). Odpowiedz mi!... Kochanku,

mów do mnie!... Za chwilę tu przyjdą!.. Nadchodzą!...

Odwagi! Ja cię obronię! Nie dam ci tak nędznie zginąć!...

Broń swego życia!... Dopomóż mi, żebym cię zbawić mo

gła!... Broń się! Przemów do mnie! Wszakże mnie sły

szysz?... nieprawdaż? — Widzisz mnie?... To ja!...

Teodora!... (Podnosi mu głowę — on na nią spogląda —

wzdycha i głowa jego opada nagle nieruchoma). Ach!. .. nie

żyje ! Zabiłam go! To ja go zabiłam!... Ach! nędznico,

nędznico... to ja go zabiłam. (Łkając pada na ciało — w lejże

chwili ukazuje się na progu Endemon i inni).

SCENA III

TEODORA, ANDREAS, ENDEMON, PRISKUS KAT I DWÓCH

OPRAWCÓW (wchodzą powoli. — Informacje według wskazówek

reżysera).

TEODORA.

Ty ?... i on!... (wskazuje na kala). A! dobrze, do

brze l... Rozumiem!... Z rozkazu cesarza?... Niepraw

daż?... Śmierć ? Ach Boże!... Witam ją z radością w tej

chwili!... W jaki sposób?... Dobrze czekaj!... Jestem

gotowa!....

(Zasłona spada).

KONIEC.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sztuka teatralna
[1578] ''Pierwszy wiosenny ptak'' sztuka teatralna
Sztuka teatralna pierszy wiosenny ptak
Sztuka teatralna
Sztuka teatralna
Sztuka teatralna
Sztuka robienia prezentacji
3 SZTUKA DYPLOMACJI 2
Sztuka romańska w Europie Zachodniej (X XIII w 2
Sztuka wykladania i zadawania pytan
Sztuka
Negocjacje i sztuka porozumiewania się, NEGOCJACJE I SZTUKA POROZUMIEWANIA SIĘ WYKŁAD 4( 16 06 2013)
Kijowski Chwyt teatralny
hellingerowskie ustawienia scenariuszy filmowych i sztuk teatralnych
111 Twórcy widowiska teatralnego Iid 12853

więcej podobnych podstron