Sardou Victorien
TEODORA
OSOBY:
ANDREAS.
JUSTYNIAN",
BELIZARYUSZ.
MARCELLUS, centurion gwardyi.
KARIBERT.
NICEFOR.
EUFRATAS, naczelnik enuchów.
ENDEMON", prefekt miasta.
FABER,
AGATON,
KALCHAS, woźnica cyrkowy, niebieski.
LIKOSTRATES.
TRYBONIAN, kwestor.
PRYSKUS, sekretarz cesarza.
PAWEŁ, biskup Alesandryjski.
AMRU, pogromca zwierząt dzikich.
MUNDUS, wielkorządca Illyryi, wnuk Attylli.
KOSSTASCIOLUS, Syn jego.
ORYTES, poseł perski.
PETROS, wielki skarbnik, ojciec Nicefora.
MICHAŁ ALEXY niewolnicy
KAT.
MISTRZ CEREMONII.
TEODORA.
ANTONINA.
TAMYRIS.
IFIS.
KALLIROE.
MACEDONIA.
A K T I.
Wielka sala pałacowa. W głębi galerya o podwójnem przecięciu;
w niej na lewo wejście do kościoła. Głąb stanowią arkady opa
trzone bogatemi kotarami. Na lewo pokoje cesarzowej. Na prawo
drzwi, wiodące do apartamentów cesarza. Na scenie, na lewo,
tron (w kształcie łoża) zasłany kobiercami, drogiemi materyami,
futrami, poduszkami. Oparcie na wzór rozwartego pawiego ogona.
W pewnej odległości od tronu, na lewo i prawo, dwa taburety
wschodnie, wykładane perłową macicą. Tuż przy łóżu na lewo,
tarcza mosiężna służąca za dzwon. Na przodzie sceny, po pod
niesieniu zasłony, spostrzegamy tylko Eufratasa i Kariberta. Pa
trycyusze, eunuchy, gwardziści, zapełniając przecięcie za arka
dami, oczekują na ukazanie się cesarzowej. Siychać organy,
brzmiące hymnami religijnemi.
Obraz l.
SCENA I.
KAHIBERT, EUFRATAS, (później) BELIZARYUSZ, MUDYS, PA
WEŁ, ORYTES, PETROS, NICEFOR, (później jeszcze) MARCELLUS.
EUFRATAS (z długą białą laseczką, w dłoni, zatrzymuje Kari
berta przybywającego z głębi).
Powoli młodzieńcze. Dokąd spieszysz?
KARIBERT.
Wszakże tutaj cesarzowa udziela audyencyj?
WiKtoryn _
EUFRATAS.
A masz pozwolenie wejścia ?
KARIBERT.
Oto jest (podaje znaczek z kości słoniowej). Udzielił mi
je wielki mistrz dworu.
EUFRATAS.
Dobrze. — Jej cesarska świątobliwość składa wieczorne
modły w kaplicy, u stóp Pana zastępów! {Spogląda na zna
czek otrzymany). Jesteś Gallem?
KARIBERT.
Frankiem powiedz raczej.
EUFRATAS.
A z jakiego miasta?
KARIBERT.
Z Lutecyi.
EUFRATAS.
Gród Paryżanów, gdzie cesarz Julian tak długo prze
bjwalf
KARIBERT.
Tak.
EUFRATAS.
Było to dlań karą za aposlazyę. Powiadają, że istne
bagno ta Lulecya?
KARIBKRT.
Bagno!!... niekoniecznie. No! co prawda deszczów
u nas nie braknie.
ETIFRATAS.
Dobrze więc uczyniłeś, opuszczając ojczyzną żab dla
wielkiego Konstantynopola, zwanego źrenicą Świata. A co
sprowadza cię z tak daleka?
KARIBERT.
Poselstwo do chwały pełnego cesarza. Chciałem jed
nak wprzódy złożyć pokłon cesarzowej.
EUFRATAS.
Wybornie młodzieńcze; mądrze sobie poczynasz. Mnie
mam, że nie przybywasz z próżnemi rękami?
KARIBERT.
Jeszcze by też!... Kobiety w Gallii, słyną z pięknych
płowych włosów, które u was są modne pono Przywożę
zatem dla cesarzowej, prócz innych cennych podarków,
cały ładunek najcieńszych warkoczy, różnych odcieni, od
złotych jak słoma, do rudych jak miedź.
EUFRATAS.
Dar twój mile będzie przyjęty. Nasza pani boska, dba
wielce o te sztuczne stroju ozdoby.
KARIBERT.
Bez których jednak obejść by się mogła, słynie bo
wiem z piękności.
EUFRATAS.
Niezawodnie.
KARIBERT.
Mówią u nas nawet, że właśnie ta piękność była je
dynym powodem jej wyniesienia; że urodzenie nie prze
znaczało jej w udziale purpury cesarskiej.
EUFRATAS.
W istocie.
KARIBERT.
ByŁo corka niedźwednika w hipodromie?
EUFRATAS.
Tak, Akaciusza.
karibert.
Od dziecka brała udział w igrzyskach cyrkowych ?
EUFRATAS
Od lal czternastu!... Tak jak mnie widzisz młodzień
cze, patrzyłem na nią, na boską Teodorę, stojącą na koniu
w pędzie i igrającą w powietrzu pomarańczami... Ale to
stare dzieje, o których lepiej nie wspominać.
KARIBERT.
W samej rzeczy, dziwne!... dziwne, że cesarz pojął
za żonę hecarkę!... Zwłaszcza, że obmowa...
EUFRATAS.
Milcz młodzieńcze! Gallowie zbyt łatwo szermują ję
zykiem. Trzymaj swój na wodzy, a tego co usłyszysz o prze
zacnej i wielce pobożnej Teodorze nigdy nie powtarzaj.
Dary jej umysłu i wdzięki, usprawiedliwiają wybor naszego
wzniosłego cesarza. (Po chiwili). Co do etykiety, dam ei
także jeszcze jedną radę. Kiedy przypuszczony zostaniesz
do najwyższego zaszczytu ucałowania nóżek naszej monar
chini, pamiętaj rzuć się na kolana. To rytuał ustanowiony
przez samego cesarza.
KARIBERT.
Wiem o tem... potrzeba paść na twarz.
EUFRATAS.
Tak.
KARIBERT.
Nie o zwyczajny pokłon chodzi, lecz o ubóstwienie.
EUFRATAS.
Tak, tak właśnie. Formułą urzędową, zwracając mowę
do cesarzowej, jest wyraz „Pani" albo „Augusta". Do ce
sarza masz mówić: „Panie mój' albo ,.Samowładco"... Co
do mnie zaś...
KARIBERT.
Chciałem cię właśnie o to zapytać!
EUFRATAS.
Urzędowi memu odpowiada „szanowny".
KARIBERT.
Jakiż urząd piastujesz
EUFRATAS.
Jestem naczelnikiem wewnętrznej straży pałacowej.
KARIBERT.
Winszuję. (Słychać organy za sceną).
EUFRATAS. (kłaniając się patrjcyuszom, którzy wchodzą. Roz
maita gradacya ukłonów).
Niech szczęście sprzyja jaśnie oświeconemu. (Do in
nego). Czcigodny, bądź pozdrowiony.
KARIBERT (po cichu do Eufratasa).
Wszak to wszystko patrycyusze, nieprawdaż ?
EUFRATAS.
Tak. — Jak ty oczekują na audyencyę.
KARIBERT.
Kto jest ten wysoki... tam... o postrzyżonych wło
sach?
EUFRATAS.
Chwałypełny Mundus, wnuk Atylli. Przyjąl chrzest ;
powierzono mu wielkorządztwo Illryi. — Tam daiej, satrapa
w mitrze o trefionych włosach, to Orytes, poseł perskiego
króla Kozroesa; a starzec o siwej brodzie, to była eminen
cya Paweł, arcykapłan Aleksandryi, dziś zrzucony z bisku
piego tronu. (Wchodzą Petros i Nicefor).
KARIBERT.
A ten, przed którym wszyscy schylają się aż do zie
mi,.. (Petros przechodzi scenę i wchodzi do pokojów cesarza).
EUFRATAS.
Nikt przed nim dosyć się nie uniży! (Pochyla się niemal
do kolan przybyłemu. — Do Kariberta). To jego nieskazitel
ność, prześwietny Petros Barsyanus, wielki skarbnik państwa.
Udaje się do cesarza... Oho! w jakich łaskach!... Młodzie
nieć, który mu towarzyszył, to syn jego Nicefor, jeden z na
szych patrycyuszów, którzy tworzą mody i przodują hula
kom wyższego świata. (Petros wyszedł — Nicefor pozostał).
KARIBERT.
A ten tam, mąż wyniosły, sam jeden na uboczu?...
Wszyscy zdają się go unikać..,
EUFRATAS.
Och!... to Belizariusz!
KARIBERT.
Wódz?
EUFRATAS.
Tak.
KARIBERT.
Wielki wódz!
EUFRATAS.
Tak, ale w niełasce.
KARIBERT.
On?
EUFRATAS.
W najzupełniejszej niełasce.
KARIBERT.
Czy być może?
EUFRATAS.
Żonie jego, ciągle dobrze widzianej przez naszą świętą
panią, oddasz włosy, które przywiozłeś. Jest ona mistrzy
nią pałacu.
KARIBERT.
Zwie się?
EUFRATAS.
Antonina.
KARIBERT.
Ach! tak; i o niej słyszałem; i jej sława doszła do
nas. Dawna towarzyszka cesarzowej z hipodromu, córka
woźnicy ?
EUFRATAS.
I wróżki.
KARIBERT.
Niegdyś .statystka w pantominach cyrkowych.
EUFRATAS.
Dziś patrycya o złotym pasie.
KARIBERT.
Chętnie go pono rozpina?...
EUFRATAS.
Strzeż się Paryżaninie I Tu i mury mają uszy.
KARIBERT (Śmiejąc się).
Jeśli wszystko prawda, co powiadają?
EUFRATAS.
Wszystlio !... nie. Ale strzeż się mój synu. W na
szem mieście pełno szpiegów i to tam właśnie, gdzie ich naj
mniej spodziewać się możesz.
KARIBERT.
Dziękuję za ostrzeżenie.
EUFRATAS.
Proszę cię, powtórz mi imię swoje.
KARIBERT (odchodząc w głąb).
Karibert. (Później ujrzawszy Antoninę powraca).
EUFRATAS (na przodzie sceny).
Dobrze (wyjmuje tabliczki i pisze). „Karibert... Mieć
na niego baczenie. ?le myślący".
SCENA II.
CIŻ SAMI I ANTONINA.
ANTONINA (wychodząc z pokoju na lewo do Eufratasa).
Eufratas! Czy Augusta modli się jeszcze?
EUFRATAS (z najgłębszym ukłonem).
Jeszcze patrycyo; ale nabożeństwo skończy się wkrótce.
(Antonina przechodzi w głębi, wszyscy się jej kłaniają).
KARIBERT.
Kto jest ta piękna osoba ?
EUFRATAS.
Mistrzyni pałacu.
EUFRATAS.
Antonina ?
EtlFRATAS.
Żona Belizariusza.
KARIBERT.
Ach.' ach!... przedstaw mnie jej z łaski swojej!
EUFRATAS.
Pozwól patrycyo temu młodemu barbarzyńcowi zło
żyć u Stóp twych hołd uwielbienia.
ANTONINA (patrząc nań z zajęciem).
Kto on jest ?
EUFRATAS.
Paryżanin, przybywający z Lutecyi, dla złożenia bo
skiej cesarzowej haraczu z włosów płowych.
ANTONINA.
Ach!
KARIBERT.
Przywiozłem tyle, że będę mogł ofiarować je także
jedynej piękności, jedynej bogini, godnej współzawodniczyć
z Wenerącesarzową.
ANTONINA.
Przyjmę je z przyjemnością.
EUFRATAS (po cichu).
Dobrze!... Doskonale!... Wybornie sobie poczynasz.
ANTONIINA.
Czy cesarzowa dopuściła już tego młodzieńca przed
swoje oblicze?
EUFRATAS.
Nie jeszcze.
ANTONIINA.
Będę miała zatem przyjemność przedstawić go sama.
KARIBERT.
Życie całe wdzięczny ci będę.
ANTONINA (do Eufratasa).
Ten młody Gal jest istotnie przystojny.
EUFRATAS.
Nie prawdaż patrycyo ?... Oko... istny żar! A łyd
ka... spojrzyj na łydkę.
ANTONINA (po chiwili).
Cokolwiekbądź mój Eufratasie, ci barbarzyńcy wyglą
dają piękniej i zdrowiej od naszych Rzymian.
EUFRATAS (żywo do Kariberta).
Wybornie!... Młodzieńcze, doskonale I Jesteś już w ła
skach mistrzyni pałacu.
KARIBERT.
Czy tak?
EUFRATAS.
O ! znam się na tem! znam przedewszystkiem serce
Antoniny. Od ciebie tylko zależy młody szczęśliwcze uszcz
knąć z nad jej pięknego czoła tyle gałązek myrtowych, ile
laurowych wieńców nosi Belizariusz na głowie.
KARIBERT.
Uszczknę ile tylko... ona zechce. (Idzie w gląb).
EUFRATAS.
Takim! takim właśnie być potrzeba! (d. s.) Ten zuch
dojdzie bardzo wysoko! (Bierze tabliczki, wykreśla z nich eo
poprzednio napisał i pisze znowu). Cóżem to mówil ? hę!...
„Mieć względy dla Kariberta! wielka przyszłość!"
(Organy grzmią w świątyni. Drzwi jej się otwierają. Poruszenie
w głębi. Dworacy cofają się. Ukazuje się Teodora otoczona
swoim niewieścim dworem, eunuchami, itd. Wszyscy zgroma
dzeni z nachylonem czołem padają na kolana w miarę jak prze
chodzi. Postępuje powoli przy odgłosie organu z książką do na
bożeństwa w kość słoniową oprawną i siada na lożo. Kobiety
z kadzielnicami ją otaczają. Antonina przy niej, podaje jej kulę
kryształową dla odświeżenia rąk).
SCENA III.
CiŻ SAMI I TEODORA.
TEODORA (do Eufratasa, schylonego do ziemi).
Audyencya otwarta!
EUFRATAS (powstaje i idzie skłonić się przed satrapą, który
zbliża się do cesarzowej i przyklęka na poduszce).
TEODORA (patrząc w ręczne źwierciadelko).
Ach! to ty Orytesie?
ORYTES.
Przed wyjazdem z Konstantynopola, przychodzę ucz
cić słońce, życiem i światłem darzące.
TEODORA (skinieniem ręki dając mu znak, aby powstał).
Odjeżdżasz satrapo
OEYTES (stojąc).
Dziś w nocy Augusto... Twój pokorny sługa błaga
cię, abyś przyjęła na pożegnanie te klejnoty, aczkolwiek
niegodne są ciebie... (Dwóch niewolników stawia kuferek na
pełniony klejnotami, które Antonina podaje cesarzowej w miarę
tego co następuje).
TEODORA.
Przyjmuję je jako zakład pokoju, panującego od roku
pomiędzy panem świata a królem królów. W zamian za
klejnoty... (mówiąc spogląda na każdy z kolei i zdobi niemi
szyję, ramiona etc)... udzielę twemu monarsze przyjaciel
skiej rady. Doszło uszu naszych, że Kozroes mnie szkaluje.
(Poruszenie Orytesa). Milcz! Dziwi się podobno, że Justynian
rządzi się mojem zdaniem w każdem ważniejszem zdarze
niu... Powiesz królowi Persów, iż radzę mu, aby zgroma
dził wszystkie swoje żony — ma ich trzy tysiące — i za
pytał je co myślą o wojnie jaką mi wypowiedzieć pragnie.
ORYTES.
O wojnie?
TEODORA.
Nie zaprzeczaj! Jestem powiadomioną o wszystkiem.
Jeśli choć jedna zona go odwiedzie od szalonego zamiaru,
niech inne wypędzi, a tej tylko usłucha... ta jedna jest
mu prawdziwie życzliwą. Żegnam cię satrapo I... a pozdrów
odemnie twego króla! (Orytes klęka, a potem odchodzi. —
Belizariusz nieśmiało zwraca się do Eufratasa).
EUFRATAS (niechętnie).
Patrycyusz Belizariusz prosi...
TEODORA (żywo).
Niech czeka! (do Mundusa skinąwszy nań, aby się zbli
żył. Życzę ci szczęścia. Jesteś nareszcie wielkorządcą Illiryi?
MUNDUS.
Dzięki tobie święta pani, — a niewolnik twój, u stóp
twych, składa wyznanie wdzięczności bez granic.
TEODORA (podając mu rękę do ucałowania).
Idź i pozostań nam wierny. Będziemy mieć o tobie
staranie. (Mundus kłania się i wraca w głąb. Paweł postępuje
" naprzód parę kroków. Skinieniem ręki Teodora go oddala. Każe
Antoninie trzymać zwierciadło i przygląda się naszyjnikowi jaki
włożyła — do Eufralasa). Na dziś już dość. Oprócz Beliza
riusza nie przyjmę nikogo więcej. (Karibert drgnął).
ANTONINA (żywo).
Pozwól mi pani prosić cię o jedno spojrzenie dla mło
dego cudzoziemca.
TEODORA.
Gdzie jest ?
ANTONINA (dając znak Kariberlowi, aby się zbliżył).
U twych stóp pani, jeśli raczysz na to pozwolić. (Dwo
rzanie, zawiedzeni w nadziejach cofają się. Kobiety na dany
znak przez Antoninę odchodzą. Karibert przyklęka).
EUFRATAS (do siebie, ścigając wzrokiem wszystkie poruszenia
Kariberta).
Dobrze! Bardzo dobrze! Teraz pokłon!... Dosko
nale!... Czeka go świetna przyszłość!
TEODORA.
Czego od nas pragnie?
ANTONINA.
Błaga cię, abyś przyjęła dary przywiezione z jego
kraju, hołd czci pełen.
TEODORA.
Jakiż to kraj? (Antonina daje znak Karibertowi, aby od
powiedział).
KARIBERT.
Lutecya, Augusto.
TEODORA.
Miasto Juhana, wśród trzcin i sitowia?
KARIBERT.
Tak, Augusto.
TEODORA.
Frankowie będą zawsze mile widziani na naszym
dworze. Kto jest twoim królem obecnie?
KARIBERT.
Childebert,j syn Klodowetsza. Przez swego synowca,
twego pokornego niewolnika, przysyła ci podarki.
TEODORA.
A!— pochodzisz z krwi królewskiej?... Czy pobożna
Klotylda żyje jeszcze?
KARIBERT
Tak, Augusto,
TEODORA.
Jakże zwiecie waszą młodą królowę ?
KARIBERT.
Ultrogotą.
TEODORA (śmiejąc się).
Dziwne imię ... Jestże piękną ?
KARIBERT.
Wydawała mi się piękną Angusto, dopokąd nie po
znałem w tobie piękności prawdziwej.
EUFRATAS (pólglosem).
ślicznie!
TEODORA.
Nie taki on dziki, jak się wydaje.
ANTONINA (Żywo).
Nieprawdaż ?
TEODORA (spogląda na nią z uśmiechem —i zwraca się do Kariberta).
A ty jakże się zowieszf
KARIBERT.
Karibert.
TEODORA (podając mu rękę do ucałowania).
A więc Karibercie, oddasz dary twe patrycyi, która
je za mnie odbierze.
KARIBERT (powstaje).
Błogosławię łaskę, jaką mi czynisz.
EUFRATAS (na stronie).
Podała mu rękę... i rękę także!
TEODORA (wołając).
Nicefor!
NICEPOR (podbiegając).
Pani!
TEODORA.
Polecam naszego gościa twojej opiece. Zawiedź go do
cesarza w mojem imieniu. Oprowadzaj po mieście. Bądź
jego przewodnikiem... w pałacu, gdzie przj nas zamieszka.
NICEFOR
Dobrze, Augusto.
TEODORA.
Jutro odbędą się igrzyska w hipodromie. Zatrzymać
dlań miejsce w loży cesarskiej.
EUFRATAS (na stronie).
Taka łaska!... już!
KARIBERT (do Teodory).
Niech Bóg zsyła ci tyle pomyślności ile wdzięczen ci
jestem.
EUFRATAS (rzuca się ku Karibertowi, oddalającemu się. Podnośi
przed nim kotarę).
Ach! oświecony! Jakże szczęśliwym i dumnym się
czuję, że moge uważać się w Konstantynopolu za twegc
najstarszego przyjaciela. (Kłania się nisko Karibertowi, poczci.
wychodzi głębią, spuszczając za sobą kotarę).
SCENA IV.
TEODORA I ANTONINA.
TEODORA.
Jesteśmy same. Usiądź... Mąż twój tam czeka. Mó
wić z nim będę. Cesarz mniema jak i ja, że nauczka była
wystarcajaca i że Belizariusz godnym jest przebaczenia
ANTONINA.
Wiesz Augusto, że nikt goręcej odemnie nie pragnął
dlań łaski... Ale... przez życzliwość dla twej wiernej
sługi, wymagałaś, aby mi naprzód przebaczył; wiesz zaś,
że od trzech miesięcy nie spojrzał na mnie nawet. |
TEODORA.
Uspokój się. Nie cofam mego przyrzeczenia. Wasie
pogodzenie się naprzód, łaska dlań potem. Jeśli upierać się
będzie...
ANTONINA.
Nie pani, upierać się nie będzie. Powolnym ci się sta
nie i łagodnym jak dziecko.
TEODORA.
Chociaż?...
ANTONIINA.
Sześćdziesięcioletnie jego oczy widziały mnie wystę
pną, ale serce ledwie dwadzieścia lat liczące, pragnie wie
rzyć w moją niewinność.
TEODORA.
To więcej niż miłość! To chyba czary...
ANTONINA.
Może...
TEODORA.
Użyłaś czarów?
ANTONINA.
Tak pani.
TEODORA.
Zazdroszczę ci... Jakkolwiek wielką jest władza moja
nad Justynianem, nie sięga jednak tak daleko.
ANTONINA.
Od ciebie zależeć będzie pani...
TEODORA.
Mów więc... pragnę się dowiedzieć.
ANTONINA.
Czy przypominasz sobie starą Egipcyankę, która była
razem z nami w Aleksandryt w cyrku Agaciasa?
TEODORA.
Tamyris ?
ANTONINA.
Tamyris, która odgadywała przyszłość ze zwierciadła
i z dłoni?
TEODORA.
Przepowiedziała rai najwyższe dostojeństwa.
ANTONINA.
Widzisz, że się nie omyliła! W nocy Tamyris wycho
dziła na pola, aby zbierać zioła czarodziejskie. Z nich to
przyrządzała kolory, któremi zabarwiałyśmy lica, i Ięki prze
ciw chorobom; posiadała środki za pomocą których wygry
wało się na pewno w kości i dzięki którym, poznawałyśmy
kochanków bogatych, a wspaniałych. Nadto wyrabiała na
pój, obudzający miłość.
TEODORA.
I to ten napój?
ANTONINA.
Skradziony przeżeranie... muszę to wyznać... nie
byłam bowiem wówczas dość bogatą, aby go kupić. Napój
ten przy pierwszem spotkaniu wlałam Belizariuszowi do
puharu z winem. Uczyniłam zeń mego kochanka, następnie :
męża, w końcu niewolnika!... Ale z czasem moc jego się
zmniejsza i wietrzeje zupełnie... Nasza kłótnia jest tego
dowodem... Szukałam więc wszędzie Tamyris...
TEOEORA.
I gdzie ją znalazłaś ?
ANTONINA.
Tu w Konstantynopolu.
TEODORA.
Tu?
ANTONINA.
W hipodromie, w towarzystwie pogromców przybyłych
przed trzema dniami z Rawenny.
TEODORA.
I poszłaś sama ?
ANTONINA.
W tej sprawie nie mogłam zaufać nikomu.
TEODORA.
Tak! niezawodnie... Poznała cię?
ANTONINA.
Nie!... byłam zawoalowaną... Egipcyanka nie zwa
żała na mnie dawniej... zbyt małe stanowisko zajmowa
łam w cyrku... Ciebie Augusto, ciebie niezawodnie by po
znała. Byłaś wielką artystką, gwiazdą hipodromu, a cała
Aleksandrya oklaskiwała cię pod imieniem Zoe, jakie wów
czas nosiłaś?
TEODORA.
Zoe?!!
ANTONINA.
Zoe;. tak.
TEODORA.
Do rzeczy Widziałaś ją zatem, dała ci napój ?
ANTONINA.
Sprzedała rai go... Mniemała, że bardzo drogo... za
tanio jak dla mnie.
TEODORA.
I użyłaś już ?
ANTONINA.
Dziś w nocy. Dzięki gorączce dręczącej Belizariusza
od czasu niełaski, niewolnik rai oddany wlał do putiara
parę kropel napoju, mającego mu niby sen przywrócić.
TEODORA.
Masz więc nadzieję?
ANTONINA.
To nietylko nadzieja pani. Pewną jestem, że ujrzysz
go zakochanym, stokroć więcej niż kiedykolwiek.
TEODORA.
Kto wie? Może, moja droga, czarodziejskim napojem
są tylko wspomnienia o rozkoszach jakich zaznał w twoich
objęciach... może osamotnienie... może tęsknota za mi
łością. ..
ANTONINA.
Wszystko potrosze... ale napój przedewszystkiem, na
pój więcej od wszystkiego.
TEODORA (uderzając w dzwon).
Zobaczysz jego skutek! Nie oddalaj się i przyjdź na
zawołanie.
Dobrze pani! (Eufratas się ukazuje Antonina wycho
dzi na lewo).
TEODORA.
Wprowadź Belizariusza.
SCENA V.
TEODORA i BELIZARIUSZ
(Eufratas wprowadza Belizariusza, poczem sara odchodzi — Be
lizariusz pozostaje w głębi).
TEODORA.
Zbliż się patryciuszu ! (Belizariusz zbliża się, uklęka przed
nią na jedno kolano i głowę pochyla. Ona nań patrzy w mil
czeniu. Poczem mówi chłodno). Co masz mi do powiedzenia?
BELIZARIUSZ (na kolanach).
Przedewszystkiem dziękuję ci monarchini moja za ła
skę, jaką wyrządziłaś swemu słudze, dopuszczając go do
stóp swoich.
TEODORA (j. w.)
Siadaj i mów.
BELIZARIUSZ (powstaje i siada).
Czyn twój, pełen dobroci. Augusto, obudził w sercu
mojem odwagę. Ach pani! wiesz o tem, że od dwóch mie
sięcy co dnia staję u drzwi twoich, żebrząc jednego słowa,
jednego spojrzenia... i co dzień odpowiadają mi; „odejdź,
łaska nie dla ciebie''. Oddalam się, ścigany szyderczemi
spojrzeniami dworaków i służby!... Po za pałacem, na
ulicy taż sama pogarda mi towarzyszy. Cesarz rozgniewany,
postanowił, abym stał się obcym Iemu miastu... Zabro
niono mówić (lo mnie; zabroniono głowy uchylać przede
mną. Toż to wygnanie w mojej własnej ojczyźnie! Ja, na
którego widok szeptano: „To Belizariusz"; przed którym
chyliły się czoła wszystkich; któremu matki podawały nie
mowlęta — synów — wołając. „ Uściśnij go zbawco ojczy
zny, aby kiedyś stał się jak ty walecznym"... Dzisiaj, prze
suwając się odludnemi ulicami, widzę, że wszyscy stronią
odemnie... Przyjaciel się ukrywa... krewny zamyka drzwi
przedemną... przechodzień otula się skwapliwie w swój
płaszcz, by nawet fałdami nie dotknął mnie przypadkiem.
Wiem o tem. Czy przyszedłeś, aby się uskarżać?
BELIZARIUSZ.
Nie, Augusto; nie żalę się... Jeżeli wspomniałem o
pogardzie jaka ranie ściga, lo aby powiedzieć ci, że zno
szę sroższe męczarnie... Pozbawiony tytułów, posiadłości,
mieszkam samotnie w pustym pałacu, z dwoma tylko nie
wolnikami, jak wyklęty i zapowietrzony. Ale i o to mniej
sza! Lecz co mnie zabija... oto, gdy spotkani jednego
moich żołnierzy, który spełniając rozkaz cesarza, mija
mnie nie skłoniwszy się, nie spojrzawszy na mnie. .. Wtedy
Augusto serce mi się ściska, oczy łzami nabiegają... pła
czę jak dziecko. Przychodzę więc rzucić ci się do stóp, byś
położyła koniec tej męce... W imię Boga litościwego!
błagam clę, upokarzaj we mnie dumnego patryciusza, ale
nie zniesławiaj żołnierza, który zawsze spełniał sumiennie
swą powinność... To niesprawiedliwie, niezasłużenie!...
Pozbawiony wszystkiego, nie rnam nic, prócz chwały wo
jennej ... Niech mi ona przynajmniej zostanie.
TEODORA.
Miałże ci Justynian nie odbierać dowództwa nad woj
skami azyatyckiemi, tobie, który chciałeS pozbawić mnie
władzy ?
BELIZARIUSZ,
Ja?
TEODORA.
Ty!.. . Gdy bawiłeś w Persyi, cesarz zachorował nie
bezpiecznie, dotknięty morową zarazą, wyludniającą Kon
stantynopol. Wieść o jego śmierci doszła do armii wscho
dniej. Pewien wódz zawołał: „trzeba jak najspieszniej ogło
sić nowego cesarza, by nie dopuścić do rządów Teodory".
A owym wodzem, jak mówiono, był Belizariusz!
BELIZARIUSZ (żywo).
Potwarz nikczemna! (powslaje).
TEODORA (powstrzymując go ruchem).
Budżes na torturach wyznał, że to on powiedział.
BELIZARIUSZ.
Zatem nie ja!
TEODORA.
To też jesteś wolny!... lecz nie dosyć być niewin
nym w tym względzie... Pragnę jeszcze, abyś naprawił
błąd...
BELIZARIUSZ.
Błąd!!...
TEODORA.
Tak. Dlaczegóż to nie stawiłeś się pewnego daią, gdy
cię oczekiwałam ?... Poleciłam...
BELIZARIUSZ.
Komu ?
TEODORA.
Twojej żonie.
BELIZARIUSZ.
Antoninie!
TEODORA.
Tali. aby cię do mnie przywiodła. .Mówiła ci o tem
niezawodnie ?
BELIZARIUSZ.
.Nie Augusto! wiesz przecie, że nie widuję tej kobiety,
że z nią zerwałem.
TEODORA.
Jak szaleniec! dla błahych pozorów!
BELIZARIUSZ.
Powiedz raczej, że jali szaleniec wierzyłem jej kłam
stwom, że zamykałem oczy na jej występki... na jej ja
wny stosunek z Teodoziuszem ! Oddawna domyślałem się,
że jest jej kochankiem... Nie; kłamię... Nie domyślałem
się... byłem tego pewny '.... Zszedłem ich... wątpić nie
mogłem. Ale chciałem wmówić w siebie, że żle widziałem.
W chwili właśnie, gdy zdobywałem szturmem Syrakuzę,
donoszą mi, że znowu przybył do Konstantynopola, a bez
wstyd ich doszedł już do tego stopnia, że miasto cae
świadkiem cudzołóstwa. Doniósł mi o tem Kalligon, — mój
niewolnik, wspólnik ich zbrodni. Och! chciałem go udusić,'
za to, że mi powiedział o tem, czego nigdy nie pragnąłem
się dowiedzieć!... Ale tym razem hańba była publiczną...
wyśmiewano mnie w moim obozie. Należało winną srodze
ukarać. Antonina uprzedzona o moim gniewie, spieszy do
ranie. Ujrzałem ją zdaleka na drodze; przybywała w lek
tyce... wachlarzem dawała rai znaki radości, a ja myśla
łem w duchu: „jeśli zbliży się do mnie, jeśli zawiśnie na
moich ramionach, jeżeli dźwięk jej głosu posłyszę, jeżeli
odetchnę wonią jej włosów... już po mnie,,, przebaczę
znowu!...' Więc mówię do otaczających przyjaciół: „nie
dozwólcie jej tu przybyć, nie chcę jej widzieć!"... Tym
czasem ona wysiadła z lektyki. Napróżno, kornie chyląc
przed nią głowy, stawali rycerze moi w poprzek drogi; —
uśmiechając się usuwała bezsilnych wobec tylu wdzięków
i uroku... Wówczas przyznaje, w przystępie gwałtownego
szału zawołałem; „Powstrzymajcie ją, ależ powstrzymajcie,
wsadźcie do lektyki... tylko ostrożnie... niech jej nie wi
dzę. .,Tym razem usłuchano mnie, pomimo jej krzyków,
które mi serce rozdzierały.
TEODORA.
Przyznasz, że był to dziwny sposób wyjaśnienia sprawy.
BELIZARIUSZ.
Wkrótce potem zostałem nagle odwołany; przybywam
do pałacu oddać pokłon cesarzowi, ale u drzwi zawołano
do mnie: ..precz!
TEODORA.
W tenże sam sposób przyjąłeś twoją żonę.
BELIZARIUSZ (żywo).
Ależ ona winna!...
TEODORA.
Zkąd wiesz o tem! Doświadczenie powinno cię było
nauczyć, że można być spotwarzonym! Czyż nie miałam
słuszności, mówiąc jej; „Niech ci najpierw pozwoli dowieść
twojej niewinności, a ja mu pozwolę przekonać mnie o swojej".
BELIZARIUSZ.
i CÓŻ ma na swoją obronę? Cały Konstantynopol
świadczy o jej zbrodni!
TEODORA.
Całe wojsko powtarzało słowa, których nie wyrzekłeś.
BELIZARIUSZ.
Czyż opowiadanie Kalligona ?...
TEODORA.
Niewolnika!...
BELIZARIUSZ.
Więc ona śmie utrzymywać?
TEODORA.
Tak wobec ciebie... natychmiast... (chce uderzyć
w dzwon).
BELIZARIUSZ.
Nie Augusto! nie!... nie chcę wyjaśnień. Zaklinam
cię!... niech nic nie mówi. Tłómacząc się niezręcznie roz
czarowałaby mnie pewnie! Woię nie zastanawiać się...
wierzyć na ślepo!... Spotwarzono ją... Kalligon skłł
raał!... niech i tak będzie I... Zresztą, tak twierdzisz...
moim obowiązkiem wierzyć. Wierzę ci pani; to dosyć!
TEODORA.
Tak, to dobrze!
BELIZARIUSZ.
A potem, wyznać muszę, brak mi już sił do dłuższąj
walki. Bez tej kobiety żyć nie moge. Wspomnienie jej ściga
mnie wszędzie... na każdym kroku widzę ją... mówię do
niej... grożę... chcę ją zabić!... A pomimo wszystkie
go... zawsze i ciągle ona staje mi przed oczyma... Na
wet wściekłość moja nie pozwala mi zapomnieć o niej!...
Tej nocy, tej jeszcze nocy (Teodora słucha go z wrastającą
uwagą) w szale, gorączce, trawiącej mnie od trzech mie
sięcy... wołałem... szukałem jej przy sobie... pragną
łem namiętnie... szalenie... udusić ją z nadmiaru
wściekłości... czy też miłości... Nie wiem, jedno czy dru
gie!... może jedno i drugie!... Chyba to czary!... tak...
jestem sam z tobą, mówie do ciebie... i oto w tej chwili,
czuję uścisk jej ramion... Widzę wzrok jej utkwiony w mo
ich oczach... czuję jak usta jej dotykają moich...
TEODORA (wesoło, ten sam ruch, by w dzwon uderzyć).
A zatem ?!
BELIZARIUSZ.
Nie, błagam.
TEODORA.
Ależ, stare dziecko ! umierasz z pragnienia zobaczenia
jej; pozwól mi zatem działać.
BELIZARIUSZ.
Nie Augusto, zaklinam cię, nie zmuszaj mnie do mó
wienia z nią wobec ciebie... Rzuciłbym się pod jej sto
py... błagałbym o zmiłowanie! Sam na sam z nią upo
dlić się moge... ale wobec ciebie pani, nie!... Nie chcę,
abyś była świadkiem mego poniżenia.
TEODORA.
Więc, niech i tak będzie! Pragnę... rozkazuję, abyś
żył z twoją żoną jak dawniej; chcę, byś zapomniał o nie
dorzecznej sprzeczce. Pamiętaj patryciuszu! przyjaźni, jaltą
mam dla niej, zawdzięczasz powrót do łask moich. Nie za
pominaj o tem nigdy, bo odtąd, jakim ty będziesz dla niej,
taką ja będę dla ciebie.
BELIZARIUSZ (klękając).
Wierny sługa posłusznym ci będzie pani.
TEODORA.
Liczę na to! Eufratas, każ rozsunąć te zasłony. (Po
chwili). Słońce chyli się nad widnokrągiem. (Odsłaniają za
słony : w głębi, oświetleni zachodzącym słońcem, ukazują się
wszyscy dworacy, Teodora mówi głośno, aby ją wszyscy sły
szeli). Marcellusie!
MARCELLUS.
Pani!
TEODORA.
Czy jest tam nasza straż przyboczna ?
MARCELLUS.
Tak, pani.
TEODORA.
Niech do cesarza towarzyszy naszemu najwierniejszi
mu, znakomitemu Belizariuszowi, wielkiemu wodzowi. (PO
ruszenie i zdziwienie w głębi).
BELIZARIUSZ (zachwycony — na kolanach).
O pani!
TEODORA (podając mu rękę do pocałowania).
Idź; teraz pokłon ci oddadzą! (Belizariusz odchodi
dworacy kłaniają mu się nisko, poczem wszyscy wychodzą).
Teodora.
eufratas (w zachwycie).
Wielki mąż! Cześć sprawiedliwości! Wielki! wielki
mąż! (pozostaje w głębi, patrząc za oddalającym się Belizariu.
szem).
SCENA VI.
TEODORA — ASTONina. (Skoro tylko BELIZARIUSZ wyszedl, Teo
dora uderza w dzwon, Antonina ukazuje się z za kotary).
TEODORA.
Cóż słyszałaś! jesteś zadowolona?!
ANTONI.NA (całując jej ręce).
O pani! tyś moim aniołem opiekuńczym.
TEODORA.
Zwycięztwo byto łatwe. Bohater już był naprzód po
konany, rozbrojony, jaka namiętność!... to nie do uwie
rzenia!
ANTONINA.
Napój!... powiedziałam ci pani!
TEODORA.
Tak... pewno... Ale spiesz dokończyć dzieła.
ANTONINA.
Lecę!
TEODORA.
Ach! jeszcze jedna rada. (Antonina powraca do niej).
Niech cię tylko nie złapie na gorącym uczynku z Paryża
ninem.
ANTONINA.
Ach! Augusto!
TEODORA.
Ach Augusto.'... Już ja wiem co mam o tem myśleć
Idź!...
SCENA VII.
TEODORA I MACEDONIA.
TEODORA (wyciąga się na posianiu — i zmieniając nagle ton).
Uf! skoćezyfa się etykieta! (do Macedonii). Mam już
dosyć wodzów, ambasadorów i całego kramu... (Zeskakuje
na ziemię). Pojmujesz, że z przyjemnością wyprostuję sobie
nogi na ulicach! Przygotuj wszystko !... jak zwykle...
Tylko dwóch niewolników, (wołając) Eufratas!
EUFRATAS (przybiegając).
Gwiazdo wspaniała!
TEODORA.
Gdyby moja nieobecność zdziwiła cesarza, powiedz, że
udałam się z Macedonią do źródeł przy Złotej Bramie, że
tam wieczerzać będę. Powrócę na godzinę czwartą.
EUFRATAS.
Tak, święta światłości!
MACEDONIA (cicho do Teodory).
W lektyce?
TEODORA.
Nie, nie! pieszo; — pieszo jak niegdyś!... To ta
miło!... Ale idźże już leniuchu!
Obraz II.
W hipodromie. Duża sala sklepiona. W głębi dwie olbrzymie ar
kady — na lewo pod sklepieniami, wielka żelazna klatka i dzi.
kiemi zwierzętami. W gtębi widać hipodrom i zachodzące słońce.
Po lewej rodzaj namiotu rozpiętego na sznurach. Kociołek po
wieszony na trzech kijach nad ogniem. Pieniek, kamienie, roz
maite przybory gospodarskie. Sznury, na których wisi bielizna.
Posłanie ze słomy.
SCENA I.
TAMYRIS — AMRU — NICEFOR — KARIBERT.
NICEFOR.
Ukochany! Widziałeś cesarzową, widziałeś cesarza,
widziałeś św. Zofię — widziałeś zatem trzy cuda świata.
Później, zwiedzimy miasto szczegółowo; pierwsze odwie
dziny należały się hipodromowi.
KARIBERT,
Piękny budynek, większy aniżeli sądziłem.
NICEFOR.
Zobaczysz go jutro w całej okazałości. Jutro bowiem,
jako w siódmą rocznicę koronacyi cesarza, odbędą się
igrzyska.
KARIBERT.
Gdzież jesteśmy?
NICEFOR.
Pod lożą cesarską. Tutaj zamykają dzikie bestye, pro
dukujące się w międzyaktach. (do Amru). E! słuchajno pocz
ciwcze, czy należysz do trupy Kallinidesa
Tak. szanowny.
NICEFOR (do Kariberta
Kallinides przybył tu z Rawenny z całem swem to
warzystwem; ze zwierzętami, jeźdźcami, błaznami! (do Ta
myris). Witaj babuniu!
TAMYRIS.
Szczęścia ci życzę, młodzieńcze.
NICEFOR.
Należysz do budy?
TAMYRIS.
Jestem dozorczynią klatek... Byłam kiedyś woltyżer
ką... ale to już tak dawno, że zaledwie o tem pamiętam.
NICEPOS.
Pochodzisz z Egiptu... jak mi się zdaje?
TAMYRIS.
Z Aleksandryi, a oto mój syn... (wskazuje Amru).
NICEFOR.
Zuch!
TAMYRIS.
Piękny, nieprawdaż?
NICEFOR.
Przepyszny.
TAMYRIS.
I to ma dopiero lat dwadzieścia... Pokaż muskułj
Amru.
NICEFOR (dotykając).
Święty Bachusie! Do czego mu służą te żelazne ramiom
TAMYRIS.
Jest pogromcą, tak jak byt jego ojciec.
NICEFOR.
Zobaczymy go w hipodromie?
TAMYRIS.
Jutro. Przekonacie się, że nikt nie wyrówna mojemu
Amru. (Spogląda nań z zachwytem).
NICEFOR.
Po raz pierwszy przybywacie do Bizancyum, nie
prawdaż ?
TAMYRIS
Po raz pierwszy.
NICEFOR.
Czy zwierzęta wasze zdrowe ?
TAMYRIS
Spojrzyj tam na tygrysa... i sam osądź.
KARIBERT.
Macie słonie?
TAMYRIS.
Cztery.
KARIBERT.
Rad jestem, że je zobaczę.!
NICEFOR (do Tamyris).
Uczone ?
TAMYRIS.
Uczeńsze od niejednego z ludzi. Nadto mamy psa
Pithona, który wyszczekuje godziny, zna się na monecie.
wskazuje kobiety lekkiego prowadzenia i mężów oszuki
wanych.
NICEFOR.
Będzie miał co robić w Bizancyum. Ach ! Otoż i Kal
chas! król woźniców cyrkowych.
SCENA li.
CIŻ SAMI, KALCHAS, IPHIS, KALLIKHOE, JE?KZOY CYRKOWI
I MŁODZI PATEYCYUSZE (wchodzą z prawej).
MCEFOR (wesoło do Kalchasa wchodzącego z dwoma kobietami).
Pójdź tutaj wielki mężu. W tę stronę skieruj twój za
chwycający zaprząg.
KALCHAS (i obydwie kobiety).
Bądź pozdrowiony, szanowny.
NICEFOR (poznając kobiety).
Święty Bachusie! Toż to Ifis i Kalliroe.
IFIS.
W własnej osobie drogi panie.
NICEFOR.
Zkąd przybywacie motylki?
IFI.S.
Spotkałyśmy Kalchasa w ogrodach Dafne.
NICEFOR (do Kalchasa).
Nie będziesz się ścigał jutro ?
KALCHAS.
Nie, szanowny. Konstanty, Faustyn i Palemon staną
po stronie niebieskich.
NICETOR (do Kariberta).
Zakładaj się za Faustynem bez wahania. Cieszy się
on powodzeniem...
IFIS I KALLIEOE.
Och! raczej Palemon!
NICEFOR.
Ależ fe! dziesięciu Palemonów za jednego Faustyna!
KALLIROE (do Kariberta)
Nie słuchaj go!
KARIBERT.
Przepraszam! Słucham, ale nie rozumiem. O czem
mówicie?
IFIS.
O gonitwach na wozach, które się odbędą jutro.
KARIBERT.
A Faustyn, a Palemon?
KALIIROE.
Niebiescy!... walczyć będą przeciwko zielonym.
KARIBERT.
Dobrze! ale cóż to znaczy niebiescy i zieloni?
IFIS I KALUROE (śmiejąc się).
Och! och! on nie wie!
KARIBERT.
Pozwólcież!... tylko co wylądowałem!
NICEFOR.
Ma słuszność! Paryżanin!... nie zna naszych zwy
czajów. Otoż ukochany, istnieją dwa stowarzyszenia wyści
gowe, rywalizujące z sobą: niebieskich i zielonych. Każde
z tych stowarzyszeń posiada swego naczelnika, własną kasę,
swoich woźniców, konie, znaki i sztandary.
KARIBERT.
Dobrze!
NICEFOE.
Od dawien dawna, cesarzowie mieli pierwszeństwo
wyboru. Wybierali zatem: jedni niebieskich, drudzy zielo
nych. Boski Justynian jest niebieski, więc ktokolwiek trzyma
za cesarzem, jest niebieskim. Opozycya składa się z zie
lonych.
KARIBERT.
Naturalnie!
NICEFOE.
Przewidujesz następstwa. W dzień wyścigów nie o to
chodzi, aby wiedzieć kto zwycięży: woźnica niebieski, czy
zielony, lecz kto górą: rząd czy opozycya.
KARIBERT.
W cyrku?
NICEFOR.
W cyrku.
KARIBERT.
Dzieciństwo! Przecież zwycięztwo jednych czy dru
gich, postaci rzeczy nie zmieni.
Nie, ale to nas roznamiętnia. Rozszalały tłum przepc
dzi noc dzisiejszą na stopniach hipodromu, aby zapewnie
sobie miejsca. Jutro, od rana ustają wszelkie zajęcia; sklepy
pozamykane, ulice puste, miasto umarłe, cała ludność
w cyrku—oczekuje niecierpliwie na znak, zapowiadający roz
poczęcie wyścigów. Wówczas, jedno tylko serce posiada Bi
zancyum. Bije ono żywo, gwałtowniej niż zwykle. W cyrku
przepełnionym stutysięczną publicznością panuje taki nie
pokój, że w chiwili, gdy wozy zdążają do mety, słyszysz
tylko skrzypienie kół toczących się po piasku areny. Niech
jeden z woźniców niebieskich, Kalchas naprzykład, pierw
szy stanie u mety... wówczas caty świat urzędowy tryum
fuje, a opozycya pobita, tonie w powszechnej pogardzie;
lecz niechże Kalchas przypadkiem zawadzi i wywróci, opo
zycya w przystępie radości gwiżdże ile tchu staje, pewna,
że wraz z woźnicą niebieskich i rząd się zarył w kurzawę
cyrkową. Wszyscy się zapalają, znieważają wzajemnie, wy
myślają sobie, a widowisko kończy się często bójką widzów
samych.
KAKIBEUT.
Powodem tego szału musi być zapewnie i gra, za
kłady, przegrana i wygrana
NICEFOR.
Oczywiście... niejeden się tu rujnuje.
KALCHAS.
U was nie ma nic podobnego'?
KARIBERT.
Jeszcze nie.
NICEFOR.
Nie koniec na tem, wieczorem na placach publicz
nych walka trwa daiej.
KARIBERT.
Któż głównie zwycięża ?...
NICEFOR.
O! niebiescy!... Władza jest z nami. Cesarz powie
rzył nam straż miejską, więc pojmujesz, miasto do nas na
leży... Przebiegamy ulice, tłukąc wszystko, co tylko zie
lone, a chociażby tylko zielonkawe... To bardzo zabawne.
Zatrzymujemy mężczyzn. Muszą się okupić. Zatrzymu
jemy kobiety... żądając od nich także okupu. Przedwczo
raj opanowaliśmy dom Syagriusza, oliwkowozielonego. Zło
żyliśmy na stos wszystkie jego sprzęty i spaliliśmy je na
popiół; jego zaś samego, żonę i córki zmusiliśmy do tań
cowania w około ognia... Śmialiśmy się do rozpuku!...
Jestem pewny, że takich przyjemności nie znacie w wa
szym kraju.
KARIBERT.
Owszem; ale takich co ich sobie pozwalają karzą szu
bienicą ! (Protestacya ogólna).
NICEFOR (do kobiet).
Co za barbarzyńcy!... No I Ucywilizujemy ich kie
dyś!... Macie wóz moje kureczki?
IFIS.
Mamy.
NICEFOR.
Zabieram was na wieczerzę. Kalcbas pójdzie z nami
KALCHAS.
Z rozkoszą, szanowny.
NICEFOK.
I tamten zuch także... Jakie go zowiecie?
KALCHAS (zdziwiony).
Amru!... (po cichu). Pospolity pogromca!..
NICEFOR.
Właśnie że pogromca... i silny; wiec mi po myśli...
Ułożyliśmy się w kilku z mego stronnictwa, że po wiecze
rzy zejdziemy się koło forum Konstantyna, aby przetrzepać
zielonych w mieście. Ten herkules dzielnie wyglądać będzie
na czele orszaku. Hej I Egipcyaninie, zabieram cię z nami ,
na wieczerzę.
TAMYRIS (zachwycona).
Mego syna?!
NICEFOR.
Tak babuniu. Pozwalasz?
TAMYRIS
Toż to taki zaszczyt dla niego, że nie wiem...
NICEFOR (do Amru).
Dalej, dalej, rzecz ułożona; bierz płaszcz towarzyszu!
TAMYRIS (do Amru).
Podziękujże ty... bydlaku!... Widzisz szanowny, on
nieśmiały, ale jak i ja zachwycony.
NICEFOR Ido Kalchasa).
Niech wozy zajadą pod sklepienia.
TAMYRIS (ściskając syna).
Niech się tylko nie upije. Na juho potrzebuje zdro
wych zmysłów.
NICEFOR.
Bądź spokojną, matulu!
IFIS (do Kariberta).
Paryżanin z nami?
karibert.
Nie... Z Żalem.
NICEFOR.
Cesarz raczył zaprosić go do swego stołu.
WSZYSCY (z podziwieniem).
O!...
NICEFOR.
Odprowadzimy go do wrót pałacu. Dalej motylki,
w drogę I... Wiatr orzeźwia! (wychodzą na prawo).
TAMYRIS.
Amru!
AMRU (wracając).
Matko!?
TAMYRIS (wołając).
Tylko się nie upij!
AMRU (wybiegając).
Nie!
SCENA II.
TAMYRIS I TEODORA.
(Teodora ukazuje się w głębi, z nią Macedonia i dwóch niewol
ników. Spostrzega Tamyris, zbliżającą się do ognia i siadającą;
daje znak niewolnikom i Macedonii, by się oddaliU, wchodzi i za
pewniwszy się, że są same mówi).
Tamyris!
TAMYRIS (odwraca się zdziwiona, patrzy, ale nie poznaje).
Kto jesteś, nie poznaję cię!
TEODORA (odrzucając zasłonę).
Przypatrz mi się dobrze!
TAMYRIS (wstając).
Poczekaj... Alexandrya !... cyrk Agaciasa... Zoe!
TEODORA (wesoło).
Doskonale ! nie zapomniałaś mego imienia.
TAMYRIS.
Zapomnieć ciebie moja córko!... perłę cyrku! I taką
dobrą dla mnie! O ! nażałowałam ja się ciebie dosyć po
twoim wyjeździe. Siadaj. Jakżeś mnie odnalazła ?
TEODORA (usiadła).
Któś przypadkiem wymienił twoje nazwisko, mówiąc,
że należysz do towarzystwa Kallinidesa.
TAMYRIS.
Od lat dziesięciu!
TEODORA.
Dopytałam się... i oto jestem.
TAMYRIS.
Więc przyszłaś dla mnie... jedynie?
TEODORA.
Tak.
TAMYRIS.
Och! to bardzo ładnie... nie zapomniałaś biednej,
starej Tamyris!... Wiesz, że jesteś zawsze piękną.
TEODORA (śmiejąc się).
Spodziewam się.
tamyRIS.
I zawsze wesołą l. .. Z tem wszystkiem, muszę uwa
żać, aby mi się wieczerza nie przypaliła!... Pozwolisz?
(zbliża się do kociołka).
TEODORA.
Proszę cię matko... Nie myślę ci przeszkadzać (po
wstaje)... Więc tutaj mieszkasz?
TAMYRIS.
Jak widzisz. Zawsze z mojemi zwierzętami. Biedakom
nie nudzi się ze mną.'... Dotrzymujemy sobie towarzystwa.
TEODORA (oddychając cala piersią).
Rozkoszna woń dzikich bestyj!
TAMYRIS.
Nieprawdaż ?
TEODORA.
O ! jak ja ją lubię. Jakże miłe budzi ona wspomnienia!
TAMYRIS (przykrywając kociołek).
A przytem jaka zdrowa.
TEODORA.
Odmładza mnie o lat dziesięć! (patrząc w lewo) Czy
je to oczy zielone tam błyszczą w cieniu?!... Dwa szma
ragdy I... Tygrys! ?...
TAMYRIS.
Królewski, centkowany!!... Uważaj na suknię!...Masz!
zobaczył cię... Dźwiga się na łapy... Zdawałoby się,
węszy dawną koleżankę.
TEODORA (przy klatce).
O ! jaki on piękny! Jak go nazywasz ?!
TAMYRIS.
Ajax.
TEODORA.
Ajax!... Ajax!... O jakie śliczne wąsy! jakie cudne
łapki!... Ależ wasza królewska mość jesteś poprostu prze
pyszną.
TAMYEIS.
Oho zrozumiał! Zachwycony!... Uważaj... ostro
żnie!
TEODORA.
Ach pozwól!... Nie lękaj się... znamy się z so
bą!... Uwielbiam dzikie bestye!... Gdybym nie była po
rzuciła cyrku, zostałabym pogromczynią. To było zawsze
mojem marzeniem bawić się z takiem, jak ten zwierzę
ciem... głaskać go, wsuwać rękę w jego paszczę rozwartą,
błyskającą kłami... leżeć razem z nim w klatce... Na sa
mą myśl o tem, rozkoszne dreszcze przebiegają po mojem
ciele... Ale cóż, w braku tygrysa, poskramiam ludzi.
TAMYRIS (obierając jarzyny).
Bywają gorsi od tygrysa!. .. Mój chłopiec często mi
lo powtarza.
TEODORA.
Amru ?!
TAMYRIS (z radością).
Pamiętasz jego imię?
TEODORA.
Ba! spodziewam się. Nie miał jeszcze lat dziesięciu,
a już był we mnie zakochany.
TAMYRIS.
Urósł!... A jaki piękny! Och! nie można być pięk
niejszym!... Pewnobyś się w nim teraz zakochała.
TEODORA (śmiejąc się).
Pokaż go.
TAMYRIS.
Jakby na złość, tylko co wyszedł. Pewien młody
panicz zabrał go z sobą na wieczerzę. Pojmujesz, to mi po
chlebia. Drogie biedactwo... dobrych czasów nie zazna!
To, co zje dzisiaj, lepsze będzie od mojej strawy. (Odkrywa
kociołek, by wrzucić zioła).
TEODORA.
Nie ogaduj! wcale smaczna woń rozchodzi się z tego
kociołka.
TAMYRIS.
Jeżeli masz ochotę moja córko?...
TEODORA.
Zapraszasz mnie?
TAMYRIS.
Do usług!... Patrz... powąchaj no to!... Cóż?..
TEODORA.
Pachnie... O! jak pachnie!... Co to jest?
TAMYRIS.
Potrawka z jagnięcia z grochem (miesza). Do tego se
lery, a na deser daktyle. To moja uczta!
TEODORA. I
Przyjmuję zaproszenie! Podaj mi selery, będę jaj
obierać... I
TAMYRIS.
Chcesz ?
TEODORA.
Ba!... Gdzie nóż?
TAMYRIS.
Na pieńku, ohok ciebie.
TEODORA.
Mam.
TAMYRIS.
Ja tymczasem przygotuję miski.
TEODORA (obierając selery).
Dobrze.
TAMYRIS.
Otoż znowu jesteśmy jak w Aleksandryi. Dla czego
porzuciłaś nas nagle ? (stawia nakrycie ua pieńku),
TEODORA.
Alboż nie było powodu ?! Agacias mnie prześladował.
Zakochał się nikczemnik w tej wielkiej, suchej Lenie. Wieńce,
owacye — wszystko tylko dla niej. Dla niej najlepsze ko
nie, dla niej najnowsze sztuki; dla mnie zaś stare szkapy
i zużyte figle. Znudziło mnie to w końcu; powiedziałam
więc sobie pewnego wieczora: „kiedy tak... bądź zdrowa
budo!"... i dałam nura — właśnie w chwili, gdy miałam
wystąpić! (śmieje się). Ach Boże !... jeszcze mi się śmiać
chce dotąd!
TAMYRIS (napełniając miseczki).
Ach święta matko Izydo. Cóż to był za rwetes! Nie!
Gdybyś go była widziała, kiedy mu doniesiono, że nigdzie
'
cię znaleźć nie mogą!... Chciał nas pozabijać... Była
chwila, że miałam ochotę wypuścić na niego całą menaże
rię. Prefekt wpadł w wściekłość, kazał przywołać Agaciasa
i na poczekaniu wsypać mu sto kijów.
TEODORA (śmiejąc się).
Czy być może?!
TAMYEIS.
W pośrodku cyrku. Wyobraź sobie: zmiana widowi
ska, a nadto kara pieniężna.
TEODORA (klaszcząc w dłonie).
Ach! jak to dobrze! Ach ! jak to dobrze!
TAMYRIS (przynosi jedzenie i rozlewa. Siedząc naprzeciw siebie
przy pieńku zaczynają jeść).
Zresztą od tego dnia wszystko się już nie wiodło. Po
wodzenie z tobą uciekło. Przypominasz sobie naszego wiel
kiego słonia, który tak dobrze bębnił?
TEODORA.
Herkulesa ?
TAMYRIS.
Zdechł z niestrawności.
TEODORA.
o biedne zwierzę!
TAMYRIS.
Po nim antylopa! Następnie nasz piękny lew numi
dyjski — ten piękny lew, który do ciebie robił słodkie
oczy.
TEODORA.
Tak?...
TAMYRIS
Uciekł.
TEODORA (ie
Żeby mnie dogonić.
TAMYRIS (również).
Jednem słowem — zupełne niepowodzenie! Pomimo
wszystkiego, Agacias nie przestawał rujnować się dla swo
jej wy włoki!... Pewnego pięknego poranku, stracił zupeł
nie głowę i... buch do wody.
TEODORA.
Utopił się?
TAMYEIS.
w Nilu.
TEOEOEA.
A ona ?
TAIYRIS.
Ach! ona... umila życie majtkom w Aleksandryi...
Ostatnia nędza!
TEODORA.
I pomyśleć, że ja jej zazdrościłam!...
TAMYRIS.
No, a ty, gdzie się udałaś?
TEODORA.
Odjechałam na statku.
TAMYRIS.
Tak. Mówiono, że uciekłaś z kupcem ze Smyrny?
TEODORA.
z Magelonem... tak... Zawiózł mnie do Konstanty
nopola. Chciał koniecznie wyrwać ronie z cyrku; założył
mi sklepik z wyrobami wełnianemi i miał się ze mną oże
nid, gdy nagle umarł.
TAMYRIS.
Ach, niebożę!... I cóż po tem?
TEODORA.
Potem... Szczęsny los nadarzył mi innego i na h(
nor, poszłam za mąż.
TAMYRIS.
Dobrze trafiłaś przynajmniej?
TEODORA.
Dosyć dobrze!
TAMYRIS.
Czy twój mąż bogaty?
TEODORA.
Zamożny.
TAMYRIS.
Czemże się trudni?
TEODORA.
Wszystkiem potrosze.
TAMYRIS (wstając).
Domyślam się... Jakiś krętacz!... Ej! moja Zoe..
należało ci się coś lepszego. (Biorąc dzbanek). Biedna ko
teczko, nie mam nic do picia, tylko wodę.
TEODORA (podstawiając czarkę).
Daj, daj — dobra i woda.
TAMYRI.S (nalewając).
Oj! głupia, głupia... Taka powabna, nie mogłaś to
otumanić jakiego patryciusza... jakiego starego senatora
TKODOHA.
Robi się, co można mamusiu!
TAMYHIS (idąc w gtąb po lloszyk z daktylami).
Widzę po twojem ubraniu, że los twój wcale nie ,
świetny. W jedwabiach chodzić, na złocie leżeć powinnaś. !
TEODORA. I
Przeznaczenie!... A jednak przepowiadałaś mi świe i
tną przyszłość. j
TAMyriusz
Bardzo wierzę. Pokaż rękę (spogląda w dłoń). Mitra...
tylko tyle!... Koniec końców... przyszłość jeszcze do cie
bie należy! O, jaki pyszny pierścień!
TEODORA.
Podoba ci się?... weź go sobie.
TAMYRIS.
O! nigdy... jeszcze czego!
TKODORA.
Proszę cię mamusiu! Odmawiając, zrobisz mi przy
krość.
TAMYRIS.
Nie, moja kureczko, nie. . zachowaj swój klejnot;
nie masz ich zanadto... Szkoda by go było dla takiej sta
rej baby, jak ja! Wreszcie, jeżeli już koniecznie chcesz
mnie obdarzyć, daj mi złoty pieniążek... kupię za niego
dobrego wina dla Amru.
TEODORA.
Masz dziesięć.
TAMYRIS.
Dziesięć sztuk złota! Moje dziecko, toć to wystarczy
łoby na kupienie całej beczki.
TEODORA (rzucając w powietrze poinarariczę).
Bim, mówię... stać mnie na to!
TAMYRIS.
Niechaj ci to Izys wynagrodzi długiemi latami pomyśl
ności. Widać, że mąż twój jeszcze w tobie zakochany,
kiedy ci nie brak pieniędzy.
TEODORA.
A jednak chciałabym, aby mnie więcej kochał.
TAMYRIS.
Jakto?
TEODORA.
Od pewnego czasu wydaje mi się zimniejszym.
TAMYRIS.
Na to moja córko, trzeba być przygotowaną.
TEODORA.
Słuchaj! tyś taka biegła, posiadasz tyle, tyle tajemnic
i sposobów... czy nie masz jakiego ziela... napoju, któ
ryby go uczynił uległym wszystkim moim kaprysom?
TAMYRIS.
Mam moja córko — lecz nie trzeba o tem mówić ni
komu... Wszystkie kobiety by go chciały.
TEODORA.
Ale dla mnie?
TAMYEIS.
o, dla ciebie zawsze! i to w najlepszym gatunku...
TEODORA.
Och, matko! jakaś ty dobra! Dajże mi?...
TAMYRIS.
Nie, nie, trzeba świeżo zrobić, inaczej łatwo zwietrzeje.
Przychodzisz w samą porę, księżyc właśnie w pełni...
ziela czarodziejskie mają moc szczególną, a zaklęcia bywają
skuteczniejsze. Tej jeszcze nocy przygotuję wszystko, i nie
dalej jak jutro będziesz go miała.
TEODORA.
Jakżem ci wdzięczna!.. Do jutra zatem!... ale.
ale... jutro gonitwy. ..
TAMYRIS.
Tak!
TEODORA.
Kallinides po raz pierwszy wystąpi.
TAMYRIS.
Tak?
TEODORA.
Czy będziesz w cyrku?
TAMYRIS.
o moje dziecko, ja wychodzę tylko w nocy zbierać
zioła ?
TEODOR..
Nie jesteś ciekawą zobaczyć cesarzowej ?
TAMYRIS.
o ! nie! cesarzowa nic mnie nie obchodzi.
TEODORA.
A jednak Teodora, to jedna z naszych!
TAMYRIS.
Tak mówią. Ta przynajmniej zrobiła karyerę, a zało
żyłabym się, ie ciebie nie warta!
TEODORA.
Więc nie pójdziesz?
TAMYRIS.
Do cyrku?... może... ale, jeżeli pójdę, to nie dla
cesarzowej, tylko dla mego syna.
TEODORA.
Mniejsza o to... idź, zobacz... Przyrzekam ci nie
spodziankę!... Kiedy wyjeżdżacie?
TAMYRIS.
Po gonitwach do Rawenny, potem do Rzymu.
TEODORA.
Będzie zatem dość czasu widzieć się z tobą jeszcze!
TAMYRIS.
Wracasz do domu?
TEODORA.
Jeszcze nie!
TAMYRIS.
Przebiegasz ulice, przy blasku księżyca filutko ! pewno
jakiś romansik ? ..
TEODORA (śmiejąc się).
Bardzo być może!
TAMYRIS.
Czy przynajmniej z patryciuszem ?
TEODORA.
o co nie, to nie!
TAMYKIS.
Głupiątko!
TEODORA.
Zatem napój... jutro ?
TAMYEIS.
Jutro... Pójdziesz pieszo?
TEODORA.
Tak, jak tu przybyłam!
TAMYRIS.
Nawet lektyki nie masz, z taką powierzchownością?!
TEODORA (śmiejąc się)
Widzisz!
TAMYEIS.
Ach, idź! marnotrawna!
(Zasłona spada).
AKT II.
Obraz III.
(Dekoracya w charakterze greckim. Sala w mieszkaniu Andreasa.
W głębi widok na ogród, oświecony księżycem. Wielka statua
Minerwy. Biusla Milcyadesa, Platona, Temistoklesa itp. Drzwi
boczne. Z prawej szerokie siedzenie z poduszkami. Z lewej stół
zastawiony. Andreas i inni siedząc, kończą ucztę. Sala oświe
cona bronzowym świecznikiem).
SCENA I.
ANBREAS, TYMOKLES, AGATON, FABER, MICHA!..
ABATON.
Doskonale wino!... i czyste, za eo niech będzie
chwata Bachusowi!
faber.
Niestety, prawda! Go raz mniej czystego wina. Kwa
śne słodzą ołowiem... mętne klarują wapnem. A ten ce
sarz — prawodawca! — przeciwko trucicielom i fałszerzom
praw nie ustanowił!
TYMOKLES (półgłosem).
Raczej sam by je fałszował.
ANDREAS.
Ej przyjaciele, w porównaniu z innemi, to co pijem
nie wiele warte... Piwnica moja zapełniona nektarem cy
pryjskim i winem z Meroe, którem Kleopatra spoiła Ce
zara. Mój nieboszczyk wuj wzbogacił się w Bizancyum na
handlu win, a jako człowiek przezorny zachował najlepsze
dla siebie.
AGATON.
Chwała nieboszczykowi, który posiadając prawdziwe
skarby — miał rozum, przekazać je takiemu jak ty spad
kobiercy
Niech mu będzie cześć za to przedewszystkiem, że
nas zgromadził około lego stotu, bo gdyby nie ten niespo
dziewany spadek, nie mógłbym nigdy opuścić moich dro
gich Aten, aby zwiedzić Bizancyum.
TYMOKLES.
Nawet przez ciekawość?
Nawet... drogi Tyrnoklesie! Życie tam płynęło mi
tak miło i słodko! Mieszkałem w małym domku, w domu
Sokratesa, z ładnym ogrodem, który odziedziczyłem po
ojcu. Mająteczek tak skromny, że dla innego wydawałby
się ubóstwem, ale starczył mi on na vTszyslkie potrzeby.
Księgi, cześć dla wielkich poetów, — zwłaszcza, że upo
jony zarozumiałością młodzieńczą uważałem się za ich
ucznia — czyż to nie dosyć do szczęścia! Byłbym tam do
tąd pozostał, niepomny na jutro, skandując wiersze, cho
dując róże, zajmując się pszezoinictwem, gdyby wuj Dyo
medes, nie zapisał mi z całym swoim majątkiem, tej cza
rującej siedziby. Przypomina mi ona ojczyznę; dzięki jej,
w Bizancyum odnajduję Ateny. Aie najdroższym dla mnie
spadkiem jest bez zaprzeczenia znajomość z wami i przy
jaźń wasza!
FABER
A nie mówisz nic o miłości?
ANDREAS
o miłości?
i
TYMOKLES I AGOTON
Tak. i
FABER. I
Nie udawvaj zdziwienia. Chciałżebyś ukrywać przed
twemi przyjaciółmi... że, gdy w dzień upał wyludnia ulice,
albo wieczorem przy świetle gwiazd... młoda kobieta przy
bywa tu skrycie, a dzięki jej, zapominasz o pięknie greckiem
dla piękności bizantyjskiej.
ANDREAS.
Któż wam to powiedział?
faber.
Marcellus. Pewnego dnia zmierzał właśnie ku two
jemu domowi, gdy spostrzegł zdaleka zakwefioną niezna
jomą, jak ukradkiem weszła tutaj. Nie chcąc wam prze
szkadzać, oddalił się.
agaton.
I dla czegóż taka tajemniczość?
tymokles
Czyż to miłość występna?
ANBREAS.
Gdzie zaś... Nic szlachetniejszego a prostszego za
razem I Tylko... okoliczności, jakie ją zrodziiy!...
aoaton.
Tem bardziej zatem, powinieneś nam wszystko opo
wiedzieć.
ANDREAS.
o I chętnie, jeżeli sobie tego życzycie! (do Michała).
Możesz odejść. Pozamyk.ij drzwi, nie wpuszczaj nikogo,
prócz Marcellusa i Styraxa. (Michał wychodzi).
SCENA II
CIŻ SAMI — OPRÓCZ .MICHAŁA.
ANDRKAS.
Słuchajcie!... Zataję tylko nazwisko bohaterki.
FABER.
Ma się rozumieć.
ANDREAS.
Trzy miesiące temu, pewnego wieczora, wałęsałem się
w pobliżu Juliańskiego mostu. Morze spienionerai falami o
brzeg uderzało; słońce chyliło się nad widnokrąg, oblany
krwawą łuną, a pomimo wiatru powietrze było duszne,
gorące. Lud zgromadzony, wspominał z niepokojem o klę
skach jakie nawiedziły Antyochię. Naraz, morze zawrzało
gwałtownie, ziemia drgnęła... i tu i ówdzie rozdarła się
szerokiemi szczelinami... Dwie kobiety szły zwolna prze
demną. Jedna z nich... stara; druga, młoda jeszcze. Do
slrzegłem tylko jej oczy... oczy pełne niepokoju i czułości
zarazem,' W mchach jej było coś tak pieszczotliwego i po
nętnego, w spojrzeniu tyle obietnic szczęścia, że mimowie
dnie postępowałem za nią. Cala moją istotę owładnęło
dziwne jakieś uczucie błogości i rozkoszy... czułem, że do
niej należę. Dwa lub trzy razy odwróciła się ku mnie, lecz
nie zdawała się ani zdziwiona, ani obrażona tem, że za nią
szedłem. Dotarliśmy nareszcie do portyków, gdzie z po j
wodu napływu ludu, zmuszeni byliśmy zwolnid kroku...
Tłoczące się gromady zbliżały nas do siebie... Suknie
moje dotykały jej szat woniejących... Ta woń urocza upa
jała mnie... Wtem, nagle, ziemia zadrżała pod naszemi
stopami. Rozległ się łoskot podobny do podziemnego grzmo I
lu... Gmachy zachwiały się w posadach... Przeraźliwy
krzyk zgrozy wyrwał się z piersi tłumów. Nieznajoma, in
stynktem wiedziona, bez pamięci, rzuca się w moje obję
cia... chwyta mnie silnie: paluszki jej drobne wpijają mi
się w ciało... Staliśmy tak czas jakiś, ja niespokojny, ści
skając ją w ramionach, ona drżąca... przerażona powtór
nem trzęsieniem ziemi... Po chwili cisza zaległa w około
nas... Ziemia ułożyła się do swego zwykłego spokoju...
Lecz kiedy w kilka sekund potem urocza moja bogdanka
odzyskawszy zmysły, śmiejąc się ze swej szalonej obawy,
chciała wyrwać się z moich objęć... było już za późno...
Przyciskałem ją do piersi... pałałem żądzą posiadania...
ona zaś kochająca i ufna oddała mi się zupełnie. Jest moją
a ja do niej należę!
FABER
Zgodziłbym się chętnie, aby ziemia drżała ustawi
cznie, gdyby za każdem jej wstrząśnienierii spadały Iakie
owoce.
TYMOKLES.
Trzęsienie ziemi, o którem mówisz było istotnie bar
dzo silne. Nic podobnego najstarsi ludzie nie pamiętają.
AGATON.
Ciąg dalszy łatwo odgadnąć. Odprowadziłeś nie
znajomą do mieszkania i ..
ANDREAS.
Mylisz się... Nie należy ona do tych, które dają się
odprowadzać. Owego wieczora, dowiedziałem się tylko jak
się zowie i że jest wdową, ja zaś powiedziałem jej, że mie
szkam w tym małym domku, że ogród mój wychodzi
na morze... Pożegnałem się z nią, niepewny czy ujrzę
ją kiedy znowu... Nie będę wam opowiadał o schadzkach
naszych w kościele św. Sergiusza, następnie w ogrodzie
Dafne, ani o oporze jaki mi stawiła, kiedy ją skłonić chcia
łem do przestąpienia progu mego mieszkania... Wdową
jest od niedawna; nieboszczyk jej mąż, kupiec bławatny,
pozostawił interesa mocno zawikłane; brat się nią opiekuje;
mieszka u niego. Zowią go Ewangelistą; jest pisarzem
w kancelaryi cesarskiej. Jla to być człowiek, przykry,
chciwy, samolubny; marzy tylko o wydaniu siostry za mąż,
wbrew jej woli, za bogatego, zakochanego w niej starca,
Szymona Fokasa, złotnika cesarzowej. Ten slan rzeczy na
kazuje nam wielką ostrożność i wzbrania mi wstępu do jej
domu. Rywal możny i niebezpieczny. Ona więc przybywa
do mnie potajemnie, najczęściej łodzią, w towarzystwie
starej mamki. Gałązka myrtu bywa zwiastunką jej odwie
dzin... bo nazywa się Myrtą. Ilość gałązek oznacza go
dzinę jej przybycia. Oczekuję na nią dziś jeszcze. (Bierze
bukiecik). Trzy gałązki... znaczą trzecią godzinę.
TYMOKLKS.
Biedny człowiek.
FAEEE I AGATOH.
O tak
ANDEEAS.
Nie... nie można być szczęśliwszym odemnie. Umysł
jej stateczny, serce najtkliwsze... oboie wszystkich powa
bów kobiety, naiwność dziewczęcia... rozum męzki, a upo
dobania dziecka I Nie, nie wierzę, aby mogła być istota
doskonalsza, małżonka czulsza, kochanka bardziej ponętna...
Wzdycham do błogosławionej chwili, kiedy nareszcie objąw
szy w posiadanie całe moje dziedzictwo, kupię zezwolenie
jej brata, na nasz związek.
AGATON,
Oby ci Minerwa sprzyjała!... Pijmy za pomyślność
twojego małżeństwa.
TYMOKLES.
Nie; wprzódy za pomyślne odzyskanie spadku.
ANDREAS.
Należą mi się dwie znaczne sumy od skarbu, na wy
płatę których, czekam napróżno trzy miesiące.
Gdybyś piątą część swojej schedy odstąpił przeświet
nemu kwestorowi Trybonjanowi, byłby ci już dawno resztę
wypłacił.
TYMOKLES.
Albo gdybyś posłał to wino oświeconemu pijakowi,
prefektowi pretorium.
faber.
Albo, jeszcze lepiej!... Jeżeli nieboszczyk pozostawił
jakie klejnoty wysokiej waitości. należało je ofiarować świę
tobliwej cesarzowej. Położyłaby koniec wszystkim twoim
kłopotom, zagarniając majątek dla siebie.
TYMOKLES.
Naturalnie!
ANDREAS.
Mój Boże; tak, tak jest! Kwestor sprzedaje wyroki,
prefekt sprzedaje nakazy, a cesarzowa sprzedaje swą ży
czliwość, jak niegdyś sprzedawała swoją miłość. Kuglarka,
tancerka cyrkowa, trzyma w dłoni długie uszy naczelnika
państwa, dzięki którym Justynian pozyskał miano osła! To
stworzenie nikczemne rozdaje według upodobania: stopnie
wojskowe, dostojeństwa kościelne. Wypędza tych, którzy jej
opór stawiają, skazuje na tortury, więzienie, zamyka w cie
mnicach podziemnych, a pomimo to dziewięć miast nosi
jej imię. W Augustyonie — słońce oświeca jej statuę zło
coną — wyobrażenie sprośnej Wenery!
TYMOKLES.
Co za posąg!... O Fidiaszu !... Istne dzieło kamie
niarza... czo*o płaskie... uśmiech idyotyczny... wypukłe
rybie oczy!... To się nazywa sztuka urzędowa!
ANDREAS.
Tak... Jeśli do tej rzeźby podobna boska Teo
dora?!...
AGATON.
Nie, zaiste! na szczęście dla niej! — Nigdy jej nic
widziałeś ?
ANDREAS.
Gdzież mogłem ją widzieć? Nasze niewiasty greckie
i Rzymianki, chodziły niegdyś po ulicach, z głową wznie
sioną, czołem odsłoniętem. Ale od czasu jak satrapi bizan
tyńscy przyswoili sobie obyczaje wschodnie, żony ich żyja
w zamknięciu, ukazują się jedynie w lektykach, zakweflone
po piersi! Augusta nawet w kościele iw. Zofii osłoniętą
bywa złotą gaza.
FABER.
Zobaczysz ją jutro w hippodromie, na igrzyskach.
ANDREAS,
Albo te igrzyska!... Ale pomówmy o nich.
TYMOKLES.
Tak. Ponieważ nikt nas tu nie podsłuchuje, naradźmy
się cu czynić jutro.
ANDREAS.
W tym celu was zaprosiłem. Czekam na Marcellusa,
który jest na służbie w pałacu.
AGATON.
Słyszę jego głos.
SCENA III.
CIŻ SAMI I MARCELLUS
ANDREAS.
Witaj nam!
AGATON.
Czekaliśmy tu na ciebie, aby pomówić o ważnych
sprawach.
MARCELLUS.
Wychodzę z pałacu____ Ale przedewszystkiem, dwie
nowiny dla nas niepomyślne: Belizariusz powrócił do łask,
a Fociusz nie żyje!
TYMOKLES.
Patrycyusz ?
MARCELLUS.
Nasz przyjaciel. O zmierzchu przebił się sztyletem...
Przyszli go uwięzić...
WSZYSCY.
Uwięzić! ?
MARCELLUS.
Siedzą nas... (poruszenie). Trybonjan mi mówił, że
cesarz przygotowuje edykt nieubłagany przeciw Helleni
stom. Tak nas nazywa, nas, którzy pomimo chrystyanizmu,
pozostaliśmy wierni tradycyi filozofii greckiej. Nienawidzi
w nas nie tych co wierzą w Boga Sokratesa i Platona, lecz
wyznawców bohaterskiej Grecyi i republikańskiego Rzymu.
Nie lęka się pogan, lecz ostatnich Rzymian.
FABER.
Kto mogł zdradzić Fociusza?
AGATON.
Szpiegi, których nie brak.
MARCELLUS.
A więc, dzisiaj Fociusz... jutro my.,. Trzeba coś
postanowić i działać.
ADREAS.
to bez zwłolti. Już i tak przyjaciele z Aten, którzy
korzystając z mego tu pobytu, wydelegowali mnie do was,
niecierpliwią się. Druhowie nasi z Hawenny i Rzymu py
tają: „na co czekacie?"
TYMOKLES.
Na sposobność.
FABER.
Kiedyż będzie lepsza?... SamowJadca wywołał wszę
dzie oburzenie i nienawiść. Złoci dachy swoich pałaców,
a z nas ostatni grosz wyciska. Płacimy podatki za podróże,
za budowanie domów, za to, że się ubieramy, że jemy, za
przyjście na świat, za zejście ze świata. Przyjdzie do tego,
że każą nam płacić za słońce, które nas ogrzewa, za po
wietrze, którem oddychamy.'... Bogaty czy ubogi, rze
mieślnik czy patrycyusz, wszyscy doprowadzeni do osta
teczności. Lud cały czeka hasta tylko.
MARCELLUS.
Dobrze mówi!
AGATOX.
Tak... tak... już czas!
TYMOKLES.
Zgoda co do hasła i rozpoczęcia walki, ale pomówmy
o tera, jak bronić się będziemy. Co poczniemy z wojskiem?
MABCELLDS.
Wojsko? to także wspólnik działania!... Wojsko po
gardza nim za kłamane zwycięztwa, któremi nas łudzi, za
świetne traktaty pokoju, które mu wróg .nikczemniały
sprzedaje! Zresztą, czy on zna swoje wojsko?... Czy wi
dział je w boju z nieprzyjacielem?... Zna tylko walkę
w hippodromie!
faber.
Wojsko pójdzie za nami... za to ręczę...
TYMOKLES.
Zgoda! Ale samowtadca ma za sobą wszystkich nie
bieskich!
MARCELLUS.
Za nami zaś stowarzyszenie zielonych.
AGATON.
I różnowiercy, prześladowani jako heretycy.
fabkr.
Oprócz tego, wszyscy uczciwi ludzie, którzy mniemają,
że gdyby do zbrodni tego cesarza zastosowano jego wła
sne ustawy przeciwko złodziejom, fałszerzom, oszustom
i mordercom, w całem Bizancyum nie znalazłby dośC wy
sokiego drzewa na wzniesienie szubienicy, odpowiedniej
jego zasługom.
ANDREAS.
Nakoniec i przedewszystkiem ci, którzy wiedzą jak
wy i ja, że czas ratować ginącą ojczyznę. Wojsko — alei
to tłuszcza najemników. Lud, ależ to gromada kosmopoli
tów. Cyrk dla nich forum. Walką patryotyczną szermierk.i
pogromców. Senat, strażnik naszych swobód, za najważniej
szą dla siebie czynność uważa składać czołobitność cesa
rzowi w dzień nowego roku. Wszędzie denuncyacye____
Szpiegostwo poczytywane jest za cnotę; sprawiedliwość
wystawiona na sprzedaż, pola zniszczone, szkoły zamknięte,
profesorowie podejrzani, filozofowie zmuszeni uciekać do__
Persyi! Zupełny upadek literatury... Zamiast poezyi, bar
barzyńskiee wierszydła na cześć Teodory.'... zamiast dzieł
sztuki statuy kolorowane, przystrojone świecidłami i sztucz
ncmi włosami! Przedstawienia sceniczne zniesione. Eschyl
los, Sofokles wygnani z teatru, bo mówili do ludu o obo
wiązkach obywatelskich, o miłości ojczyzny — ale za to
widowiska koni uczonych, tańczących słoni i nagich dziew
czyn ! Odmawiają czci wielkim ludziom przeszłości, lecz
stawiają kolumny porfirowe tancerkom i złocone posągi
Maniuszora i Faustynom, zwycięzkim woźnicom cyrkowym.
Oto, do czego doszliśmy!... Jeśli nie dbacie o sławę przod
ków, o swobody, które nam przekazali, o cnoty obywatel
skie, klóre uczyniły ich panami świata, skrzyżujmy ręce na
piersiach i czekajmy Niech zepsucie dokona dzieła. Niech
naród rzymski, niegdyś kolos spiżowy, runie w kurzawie.
Lecz, jeżeli wraz ze mną wierzycie, że w konającem ciele
żyie jeszcze wielka dusza, że szamocze się w piersi, bo nie
chce umierać to chwyćmy za broń! Żelazem naprawmy,
co złoto zepsuło. Wytnijmy zgniłe wrzody; wyrżnijmy raka,
toczącego społeczeństwo. Niech stara ojczyzna rzymska, ską
pana w potokach krwi świeżej, odzyszeze dawną młodość!
WSZYSCY (ściskając go za rękę).
Tak!... Tak!...
TYMOKLES
Milczenie! ktoś nadchodzi!
FABER (spostrzegając Slyraxa).
To Styras.
SCENA IV.
CIŻ SAMI — STYBAX.
TYEAX (wchodzi śpiesznie).
Czy wiecie co się dzieje?
wszyscy.
Cóż? I
STyRA,.
Biją się przy bazylejskiej bramie.
WSZYSCY (otaczają go).
Biją się!?
styrak.
Banda niebiesliich. przechodząc wybrzeżem, napadła
na podróżnego, przybywającego z żoną z Chalcedonii i znie
ważyła kobietę... Mężczyzna uniósł się... niebiescy zbili
go na śmierć. Nieszczęśliwa kobieta, ażeby nie wpaść
w ręce bandytów, rzuciła się w wodę i utonęła. (Porusze
nie). Kilku zacnych ludzi nadbiegło. Niebiescy uciekU, bo
byli nieliczni. Garstka zielonych poznała w zabitym jednego
ze swoich, niejakiego Uefa. Trupa kobiety wyciągnęli
z wody; złożyli na noszach z gałęzi i kwiatów. Przy świe
tle pochodni ruszyli z ciałem do prefekta Endemona, stra
sznym krzykiem i wrzawą wołając, aby wyszedł. Nie było
go w domu. Pochód posunął się dalej. Zwiększyła go pu
bliczność. W drodze spotkali się powtórnie z bandą nie
bieskich. Bójka zawrzała znowu. Niebiescy zostali poko
nani. Gromada zielonych przebiega miasto w tryumfie: wo
łając : „śmierć prefektowi! smierć kwestorowi!
FABER.
Czyż nic mówiłem ? Godzina wybiła!
agaton.
Otóż mamy żądane hasło!
andreas.
Do dzieła zatem!
wszyscy.
Tak
faber
Noc do nas należy.,, korzystajmy z nocy!
andreas.
Zwołajmy wszystkich naszych!
marcellus.
Zróbmy lepiej!
wszyscy.
Lepiej ?
marcellus.
Kiedy lud roznieca zarzewie buntu na ulicy, działajmy
dlań w pałacu.
wszyscy.
W pałacu
marcellus.
Należy zgnieść despotyzm w osobie cesarza.
FABER.
Ale jak?
marcellus.
Dniem i nocą przygotowuję się do dzieła. czekałem
tylko na chwilę sposobną Słuchajcie! (otaczają go). Stoję
dziś w nocy na straży w pałacu... Jeden z was przebrany
za żołnierza pójdzie ze mną.
andreas.
Ja!
marcellus.
Zgoda.
agaton.
Dlaczegóż tylko on?
MARCELLUS.
Większa liczba obudziłaby podejrzenie. Cierpliwości
przyjdzie kolej i na ciebie. Obok sypialni cesarza, znajduje
się kaplica skąd schody wiodą do ogrodów. Schody te za
mykają drzwi podwójne, żelazne. Jedne przy kaplicy, dru
gie na dole. Moge... umiem otworzyć jedne i drugie.
Skoro przybędziemy do pałacu, postawię Andreasa przy
dolnych drzwiach w ogrodzie, poczem pójdę na zwykłą mi
służbę i będę czekać. Cesarz udaje się póino na spoczy
nek. Sypia zaledwie godzin dwie lub trzy. Czas ten zużyt
kować musimy. Gdy zobaczę, że pogaszono światła, gdy
posłyszę dzwon wieczorny, oznajmiający, że cesarz legł
w swojem łóżu, wtedy zacznę rachować minuty, aby
pozostawić samowładcy dość czasu, do pogrążenia się
w śnie głębokim. Potem schodzę do Andreasa... Zwykle
odbywam patrol w około pałacu, nikogo zatem nie zdziwi,
gdyby mnie nawet dostrzeżono w ogrodzie. Otwieram drzwi
prowadzące na schody, (do Andreasa) Wchodzimy razem,
dostajemy się do kaplicy... Tutaj trudniejszą będzie prze
prawa. Trzeba się będzie upewnić, że jest u siebie i że
śpi. Zostawiam więc Andreasa w kaplicy, a sam wchodzę
do sypialni... Jeśli niema satnowładcy, cofamy się, odkła
dając zamach na później!... Jeśli czuwa; zawołam... ty
uciekniesz?..
ANDBEAS.
A ty?
.marcellus.
Mniejsza o mnie!... dość że uciekniesz... Jeżeli zaś
śpi, zawiaiamiara cię o tem po cichu. . Wracamy do sy
pialni razem... W jednej chwili zakneblujemy mu usta
i zwiążemy ręce i nogi. Nie będzie mogł ani się bronić ani
krzyczeć. Pozostajesz, aby nad nim czuwać, a ja schodzę
do ogrodów. Udaję się do bramy pałacowej, która wycho
dzi na małą przystań cesarską; tam trzyma straż żołnierz
gwardyi przybocznej, którego jestem pewien!... Tam i wy
wszyscy czekać na mnie będziecie. Wprowadzam was...
wchodzicie razem ze mną... oddaję wam saniowiadcę
związanego... wrzucacie go do łodzi i uwozicie...
TYMOKLES.
MABLELLUS.
Na wybrzeże azyalyckie, do klasztoru mnichów Chal
cedońskich. Grozi im wygnanie, jako heretykom... Tam
już na niego czekają. Zapewniam was, że będzie dobrze
strzeżony... dziesięć stóp pod ziemią!
STYEAX.
A po cóż tyle zachodu, dlaczegóż nie skończyć od
razu z tym katem?
MABCELLUS.
Zabójstwo bezużyteczne!
STYHAX.
Czyi śmierć nieprzyjaciela może być bezużyteczną?
FABER.
Tylko umarli nie wracają!
MARCELLUS.
Jesteś w błędzie!... umarli wracają, a cienie ich wo
łają o pomstę!
AGATON
A on, czyż miał tyle skrupułów, gdy dla zapewnienia
sobie cesarstwa, kazał zamordować współwladcę i to
w dzień, kiedy razem przystępowali do komunii.
FABER.
W tejże samej kaplicy.
MARCELLUS.
Widzisz zatem, że umarli powracają, kiedy krew za
mordowanego woła dotąd o pomstę.
andreas.
Masz słuszność Marcellusie!... Równym jemu pozo
stawmy morderstwo.
.styrax
Cóż zeń uczynimy?
MARCELLUS.
Mnicha!... Tonsura oddzieli go na wieki od świata
żyjących.
FABER.
Niech i tak będzie!
styrax
Cóż potem?
AGATON.
Tal... Podczas gdy my dobijamy do przystani azya
tyckiej, ty...
wszYscy.
Cóż się dzieje z tobą ?
ANDKRAS
Co zrobisz?
MARCELLUS.
Powracam do pałacu... tam obawiać się można
tylko jednego Belizariusza. Ale Belizariusz, pogodzony z An
toniną, będzie u siebie... Zresztą, jeden z moich ludzi,
którzy nigdy nie służyli pod jego rozkazami, ma go na oku.
Zgromadzam bez hałasu gwardye... z której trzy czwarte
popiera naszą sprawę. Oznajmiam, że cesarz utonął w Bo
sforze, że należy zabezpieczyć się przeciw Teodorze... co
jest rzeczą łatwą, pomimo eunuchów pałacowych . . A
z brzaskiem dnia, Konstantynopol dowiaduje się, że cesarz
nie żyje, cesarzowa zamknięta w klasztorze, my zaś panami
pałacu, miasta i cesarstwa.
TYMOKLES.
Tak, zwycięstwo... ale, co potem ?
MARCELLUS.
Lud postanowi.
TYMOKLES.
Lud?
MARCELLUS.
Powołamy go do glosowania... woLę jego uszanu
jemy!
TYMOKLES.
Nie zwołuj go do hippodromu, bo ogłosi cesarzem
woźnicę.
MAECELLUS.
Tale źle o nim nie sądzę.
TYMOKLES.
I mylisz się!... A jeśli ten lud zepsuty pragnie mieć
pana?
MARCELLUS.
Ha! to niech go sam sobie obierze... ma do tego
prawo. Naszym obowiązkiem dać mu wolność!... Mam
jednak nadzieję, że zrobi z niej lepszy użytek.
TYMOKLES.
Jaki? myślisz, że wskrzesi dawną rzeczpospolitą?
MARCELLUS.
Dla czegóżby nie?
TYMOKLES.
Bez republikanów!... Bo i gdzież oni są?
MAKCELLUS
Wszędzie!
TYMOKLES.
Nigdzie!
ANDREAS.
Co to znaczy ? Więc już nie trzymasz z nami ?
TYMOKKLES
W czynach, tak: w złudzeniach, nie. Zmieniamy pana,
ot i wszystko!... Ale, ponieważ nowy nie będzie gorszy
od dawnego, więc..
FABER.
Pomówimy o tera jutro !
Wszyscy.
Tat! tak!...
MARCELLUS.
Czy gotowi jesteście działać wszyscy tej nocy ?
WSZYSCY.
Wszyscy!
MARCELLUS.
Jak powiedziałem?
WSZYSCY.
Jak powiedziałeś!
MARCELLUS.
A więc, rozejdźmy się: rozpoczynamy grę niebezpie
czną, w której przyjdzie nam może głową nałożyć. ądź
cie o godzinie czwartej, przy posągu Konstantyna; broń
ukryjcie pod płaszcze... i nie spóźniajcie się!
ANDREAS.
Jeszcze słówko. Nie ma tu między nami ani jednego,
któryby nie miał matki, żony, siostry lub jakiejś istoty
ukochanej, której łzy mogłyby zmiękczyć hart postanowie
nia. Zobowiążmy się zatem, nie zdradzić przed żadną z nich
naszego zamiaru. Ani słowa... ani pożegnania...
AGATON I STYRAX.
Przyrzekamy.
FABER MARCELLUS.
Przysięgamy!
andkeas.
Przy posągu Konstantyna.
MARCELRUS.
O godzinie czwartej! (wychodzą).
SCENA V.
ANDREAS. — MICHAŁ.
ANDEEAS (przygotowuje się do pisania).
Michale! Wybierz między mojemi mieczami najkrótszy
i połóż go razem z płaszczem.
MICHAŁ.
Dobrze panie.
ANDREAS.
Podczas gdy piszę, wypatruj w ogrodzie przyjścia
osoby, na którą oczekuję... Wiesz o kim mówię? (Michał
potwierdza skinieniem głowy). Uprzedź mnie skoro nadejdzie.
Nie długo poczekasz panie, bo otoż i ona, (Teodora
ukazuje się w głębi).
Dobrze! Zostaw nas. (Zbliża się żywo do niej. — Mi.
chał odchodzi).
SCENA VI.
TEODORA. — ANDEEAS.
ANDEEAS.
Jakto?...
TEODORA (w jego objęciach wesoło).
Już?... No, powiedz już? bo uprzedziłam godzinę.
ANDREAS
O moje szczęście! Wolę cię widzieć zawcześnie niż
zapóźno. Byłbym zbyt niespokojny!...
TEODORA.
Niespokojny ?
ANDREAS.
Biją się w mieście.
TEODORA.
Cóż dziwnego?... przecież co wieczora...
ANDREAS.
Tym razem nie na żarty... i to wtedy kiedy prze
chodzisz ulicami sama.
TEODORA.
Moja mamka jest (am...
ANDREAS (uśmiechając się).
Piękna obrona! Nie spotkała cię w drodze jaka zła
przygoda ?
TEODORA.
Nie — w tej dzielnicy, ulice są puste zupełnie, wi
działam tylko przy świetle księżyca cień mój, przesuwający
się po murach.
ANDREAS.
Nie boisz się — sama, w nocy, na ulicy ?
TEODORA.
Och! nie!... Widzę tylko twój mały domek i myślę,
tara on na mnie czeka przy drzwiach uchylonych. Jakież
szczęście czuć, że każdy krok mnie do ciebie przybliża...
Serce bije gwałtownie gdy śpieszę, — dreszcz radości i roz
koszy przejmuje kiedy tu już jestem!
ANDREAS.
Droga duszo. (całuje jej ręce — potem powraca do
swoich pergaminów). Jak się nazywasz? (przygotowuje się do
pisania).
TEODOR.A (zdziwiona).
Jak się nazywam ?
ANDREAS.
Taki
TEODORA (patrzy nań z niepokojem).
Wiesz przecie!
andreas.
Myrta... tak... Ale masz jeszcze drugie nazwisko?
TEODORA.
Drugie ?
ANDREAS.
Nazwisko twego ojca.
TEOEORA.
Cheesz wiedzieć ?... Nazwisko mego ojca... ależ ja
ci już powiedziałam!...
ANDREAS.
Powtórz.
TEODORA (jak wyżej).
Mój ojciec nazywał się Jan Dioslcorides z Cypru, był
pisarzem w kancelaryi cesarskiej, jak jest nim obecnie brat
mój Ewangelista. Na cóż te szczegóły?
ANDREAS (notuje nazwiska na pargaminie).
Aby cię tu wiernie opisać.
TEODORA.
Tutaj?
ANDREAS.
W testamencie.
TEODORA.
Co za myśl! (bardzo niespokojna). Odjeżdżasz?
ANDREAS.
Nie!
TEODORA.
Grozi ci niebezpieczeństwo?!...
ANDREAS.
Żadne. Przeciwnie, Kiedy się jest zupełnie zdrowym
i szczęśliwym, należy myśleć o podobnych rzeczach.
TEODORA.
Dla czego dziś właśnie?...
ANDREAS.
Trzeba być przygotowanym na wszystko w mieście,
w którem panuje niepokój. Mogą na mnie napaść, zabić...
(Teodora z przestractiem się zbliża). Mój Boże, tak! Zresztą
nie jestem bogaty, ale ty masz mniej jeszcze odemnie.
Pragnę, aby spadek, jaki mi się należy, stał się twoją wła
snoscią Nie mam krewnych. Tyś moją całą rodziną. Ko
muż mógłbym zostawić małą fortunkę, jeżeli nie tej, która
jest moją kochanką, moją przyjaciółką i która wkrótce zo
stanie moją ukochaną, uwielbianą żoną.
TEODORA (na jego kolanach).
I nie będziesz żałował, gdy się zwiążesz na życie całe
z taką jak ja biedną kobietą, ty, który możesz marzyć
o miłości kobiet najszczęśliwszych.
ANDREAS
WoLę twoją!
TEODORA.
Och!... Wolisz mnie widzieć ubogą?
ANDREAS.
Ależ tak... Byłbym najszczęśliwszym z ludzi, gdybyś
mi zawdzięczała wszystko!...
TEODORA.
Zatem... w dzień, kiedy przestrach rzucił mnie
w twoje ramiona... co było przyznaj bezczelnością z mo
jej strony...
ANDREAS (wesoło).
Okropną! Ale stało się, nieprawdaż — i odstać się
już nie może.
TEODORA (całując).
Nie może!
ANDREAS.
Mówiliśmy zatem, że owego dnia?...
TEODORA.
Gdybym nie była mieszczanjcą. wdową po Kupcu
bławatnvm.. gdybym pochodziła z możnej rodziny patry
cyuszów... gdybym miała pałace... niewolników... klej
noty. ..
ANDKEAS.
Co za szaleŃstwo!. ..
teodora,
No, przypuśćmy... przecież mogło się tak zdarzyć...
W takim razie, byłbyś mnie odepchnął?... i uwalniając
ramię twe z rąk moich, powiedziałbyś mi: „patrycyuszko,
życzę ci dobrej nocy"... Byłbyś mnie pozostawił na ulicy?
ANDREAS.
O! nie!
TEODORA (żywo).
Cóż byłbyś zrobił ? — powiedz.. .
ANDREAS.
Odprowadziłbym cię do drzwi twego domu...
TEODORA.
A polem?...
ANDREAS.
Potem, nie zobaczyłabyś mnie więcej.
teodora.
Unikałbyś mnie?... nie kochałbyś mnie?...
ANDREAS.
Kochałbym cię może, ale unikałbym niezawodnie.
teodora.
Dla czego?
ANDREAS.
Bo majątek twój i stanowisko, stałyby się wiecznym
między nami przedziałem, kiedy ubóstwo twoje zbliża nas;
a mnie silniej łączy z tobą.,.
TEODORA.
Ależ to dzieciństwo!... Przecież ty mnie kochasz,—
mnie — taką, jaką jestem. Bogata czy biedna, byłabym zu
pełnie taką samą... nieco lepiej ubraną, to i wszystko!
ANDREAS
otoż właśnie!... Bogaciej ubrana, nie byłabyś już
moją Myrtą... moją... tą, którą uwielbiam i która jest
tutaj...
TEODORA.
Ba! pozwól! Mówisz tak, aby mi zrobić przyjemność...
ale, w gruncie rzeczy pochlebiało by ci być kochanym,
przez wielką... wielką panią... najmożniejszą w mieście!
ANDREAS.
O, wcale niel bo mniej byłabyś moją...
TEODORA.
Zupełnie tak samo!
ANDREAS.
o! nie! Ale na cóż te przypuszczenia?
TEODORA
Aby wiedzieć, do jakiego stopnia mnie kochasz?
ANDREAS.
Kocham cię nad wszystko!
TEODORA.
o! mów tak. Tak mówić musisz. Nieprawdaż ? Spoj
WtktoryN Sardou
rzyj mi w oczy, w same oczy, w źrenice !, .. Gdybym ci
nie była powiedziała: „jestem wdową', ale... zamężną?
Zamężną ?.'
TEODORA.
Tak.
ANDEEAS.
O! co (o, to nie.'...
TEODORA.
Nie?
ANDEEAS.
W tym wypadku uciekłbym od ciebie na dobre!
TEODORA.
Ach!
ANDREAS.
żona innego, podział?! Jakaż ohyda! Ależ jesteś sza
loną z takiemi myślami! Na cóż te przypuszczenia ?
TEODORA.
Ażeby wiedzieć, jak daleko sięga twoja miłość dla
mnie: powiedziałeś: „nad wszystko". — Widzisz sam, że
nie!... że są granice.
andrea.s.
Małżeństwo!... Ależ... gdybyś była zamężną, przy
znaj, nie byłabyś tutaj! (Ona patrzy na niego). Przecież lue
zdołałabyś być żoną niewierną, nieprawdaż ?
TEODORA.
Nie!... A jednakże gdybym nią była... gdybym nią
była... i dla ciebie...
ANDREAS (Śmiejąc się).
Ale, kiedy Iak nie jest.
TEODORA.
Ach ! bo chciałabym się czuć uwielbianą, pożądaną
gorąco, szalenie, bez zastrzeżeń, bez względów, pomimo
wszystkiego!... tak, jak ja ciebie kocham!...
ANDREAS (Śmiejąc się).
Ależ, niema powodu...
TEODORA.
Wszystko jedno. Powiedz, że kochałbyś mnie nawet
występną, wiarołomną, cudzołożną!... Powiedz, że kochał
byś mnie zawsze tak samo, nawet więcej! Powiedz, ja tak
chcę. Pragnę, abyś mi to powiedział. Muszę wierzyć, że
nułość twoja przewyższa wszystkie uczucia, że pogardza
wszystkiem co miłością nie jest, że nie znasz innych obo
wiązków, innych praw na ziemi, innego Boga w niebie nad
nią. Ona, tylko ona, jedyna, zawsze i wszędzie.
ANDREAS.
A więc tak, ubóstwiałbym cię zawsze, bo czyż można
cię nie ubóstwiać! Ale inaczej... z mniejszym zapałem
i zachwytem. Bo wtedy, byłabyś podobną do innych ko
biet, a w życiu mojem byłabyś tylko jedną kochanką wię
cej, zamiast być kochanką prawdziwą, która każe zapo
mnieć o wszystkich, której oddaje się życie cale i która,
chociaż nie jest pierwszą, jest jednak jedyną!
TEODORA (smutno)
Masz słuszność. Pozostańmy tem czem jesteśmy, bo
to tylko prawdziwe... reszta urojeniem ...
ANDREAS (wesoło).
Na szczęście! Bo wreszcie, gdybyś była żoną innego,
nie mogłabyś być moją, a mam nadzieję, że nią wkrótce
zostaniesz.
TEODORA.
A!... tak sądzisz?
ANDREAS.
Sądzę, że wkrótce nie będziemy potrzebowali liczyć
się z samowolą zarządu skarbu cesaiskiego, ani z chciwo
ścią jakiegoś tam Trybonjana, ani z wpływami Fokasa,
złotnika Augusty.
TEODORA.
Dla czego?
ANDREAS.
Bo skończymy z tem raz na zawsze — z Tryboniu
szem, Augustą i całą czeredą...
TEODORA.
Co za szaleństwo! Cóż ci nasuwa myśl podobną?
ANDREAS.
To, co się w mieście dzieje.
TEODORA.
Kłótnia między zielonymi a niebieskimi?
ANDREAS.
O! za temi kłótniami stoi lud, który chce zrzucić
z siebie jarzmo... i dopnie swego, mam nadzieję!...
TEODORA.
Ty także... Co za szalone myśli!... Nigdy do mnie
ale przemawiałeś w ten sposób!
Teodora.
ANDEEAS (wesoło i tkliwie obejmuje ją).
Bo mówiliśmy o czemś przyjemniejszem.
TEODORA (uwalniając się z jego objęć, rozgląda się doKola)
Rzeczywiście... Nie masz ani jednego popiersia ce
sarza, ani obrazów świętych!. .
ANDEEAS (uśmiecha się).
A ci?.... SofoKles, Plato, Milciades, Perikles!....
A ta?
TEODORA.
Minerwal... bożyszcze pogańskie!...
ANDREAS.
Atenę... bóstwo prawdziwe!... Moja święta ojczy
zna!. ..
TEODORA (zamyka mu usta).
O milcz poganinie! Należysz do sekty Hellenistów,
a cesarz ich nienawidzi... Chcesz wskrzesić zamarłą prze
szłość?
ANDREAS.
Grecyę Temistoklesa i Rzym Scypiona! — Daj Boże!
TEODORA.
O! mój ukochany! Ateny, Rzym; jakie lo dalekie
i jakie stare!...
ANDREAS.
Za lat tysiąc o Bizancyum nikt nie wspomni, a moje
drogie Ateny będą wiecznie młode.
TEODORA (uśraieclia się).
Marzycielu!
ANDREAS.
szydzisz ze mnie ?
TEODORA.
Nie lubie cię (takim... Kocham cię za to, że masz
złudzenia poety, a niewinność dziecka.. Wierzysz we
wszystlto ?...
ANDREAS.
Przedewszystkiem w karę na Justyniana.
TEODORA
Więc nienawidzisz tak bardzo cesarza ?
ANDREAS.
z całej duszy.
TEODORA.
Cóż ci złego uczynił?
ANDREAS.
Mnie, nic.
TEODORA.
Złym jest tylko wtenczas, gdy się lęka.
ANDREAS
A lęka się zawsze!.,. A ona! jego nikczemna Teo
dora !...
TEODORA (zadrżała, głosem złamanym).
Nikczemna!
ANDREAS (wstał i chodzi po scenie).
O, nie broń jej; tej, która tysiące niewinnych śle na
wygnanie, nakłada okupy... wyciska z ludu złoto i krew!
TEODORA.
O Andreasie!
Teodora.
ANDREAS.
Och! a więzienia w pałacu... otchłań bezdenna...
A jej szpiegi, jej katy? a Bascianus chłostany rózgami na
śmierć, za piosenki na nią układane? A Klinius powie
szony? A patrycyusz Bassus wzięty na tortury? A Budes,
który znikł bez wieści?
TEODORA.
Jeżeli wierzysz wszystkiemu co mówią...
ANDREAS.
Ależ wszyscy o tem wiedzą. Podłe stworzenie, które
całe Bizancyum mogło niegdyś widzieć w cyrku, jak od
grywało scenę mimiczną miłości łabędzia z Ledą; wyuzdana,
nienasycona, chciwa nowych WTażeń zmysłowych, w porcie
szukająca kochanków jednej nocy!...
TEODORA (porywa się, zapominając się).
O ! to fałsz: to fałsz! (Andreas zdziwiony patrzy na nią.
ona powściąga się). Nie wierz temu mój Andreasie. Kłamią.
To oszczerstwo niegodziwe... plugawe... nikczemne!...
ANDREAS.
Co ci jest ?
TEODORA.
O, błagam cię, nie mów tak o tej kobiecie, która
zawsze dobrą była dla mojej rodziny. Przykrość mi spra
wia, że nienawidzisz ją do tego stopnia, ty, taki szlachetny,
taki dobry! Ulituj się nad nieszczęśliwą... i nie potępiaj
wraz z innymi!... Przeszłość jej!... nie od niej może za
leżała. Któż wie zresztą, czy z powodu przeszłości, życie
jej nie większą zaprawione goryczą, aniżeh słowa twoje
w tej chwili!!... Obecnie zaś, jak możesz wierzyć wszyst
kiemu co potwarz, wściekłość i zazdrość...
Ależ...
TEODORA (zmusza go, by usiadł).
Zamilcz!... zamilcz!... Błagam cię!... Zaklinam!...
Ani słowa więcej!... Jeżeli jest winną, kara do Boga na
leży,ale ty!... ciebie to nie obchodzi. Ty nie masz jej
nic do wyrzucenia, nieprawdaż ? I Tobie nic złego nie uczy
mła!... znieważasz ją, to okrutnie, niesprawiedliwie!...
Nie!.., to ciebie niegodne. Nie myślmy o niej więcej! Co
nam po Teodorze!?! Nawet jej nie znasz, nigdy jej nie
widziałeś! Ona niczem dla ciebie! Więc ją pozostaw w spo
koju!... Co nas obchodzi Teodora?... Myśl tylko o mnie,
o twojej Myrcie, która jest przy tobie, która cię ubóstwia,
a ty mówisz o innej kobiecie, niewdzięczny, w jej obję
ciach !...
ANDREAS.
To prawda!...
TEOOOEA.
Co zrobimy z twoim spadkiem jeśli go odbierzesz ?...
Prawda?... chciałeś mi powiedzieć co z nim zrobimy?...
ANDREAS.
Pojedziemy...
TEODORA.
Do?...
ANDREAS.
Aten.
TEODORA.
Ateny... tak... do ciebie... nieprawdaż?
Teodora.
ANDREAS.
Domek maleńki... ale go powiększymy.
TEODORA.
I ogród!... Chcę mieć duży, piękny ogród.
andreas.
Będziesz go miała... Z czarującym widokiem na
Akropolis, przy świetle zachodzącego słońca... Tam żyć
będziemy spokojnie... Będziesz chodować kwiaty, ja będę
wiersze skandował, zdala od tego szalonego Bizancyum,
gdzie nawet miłość wprawia w gorączkę, gdzie kochać
można tylko ukradkiem, gdzie się młodość marnuje na rze
czy błahe, gdzie starość zbliża się niespodziewanie i woła:
„Już!... Ależ ja nie miałem czasu kochać i być szczę
śhwym !... Będzie nam dobrze, zobaczysz! Zaznamy szczę
ścia żyjąc razem, jedno obok drugiego, rozkoszując się na
szą miłością długo... długo!... Zamykasz oczy, nie słu
chasz mnie...
TEODORA.
Owszem... owszem... słucham cię! Mów Iak ciągle,
zawsze! Jakże miło cię słuchać. Slan mój obecny, to
niby marzenie do snu kołyszące. Zdaje mi się, że jestem
daleko, bardzo daleko, sama z tobą —i że na świecie całym
nie nia nikogo prócz nas obojga!... To takie nowe dla
mnie, takie miłe!... O młodości serca, jakiemże jesteś
uspokojeniem!.... Wszystko co mówisz słodko, czule
wpada do ucha, jak wietrzyk majowy, który pieści kwiaty. ;
Słowa twoje świeże, wzmacniające, jak rosa poranna!...
Chciałabym nie rozstawać się z tobą nigdy... tak mi tu :
błogo... czuję się dobrą, szczęśliwą. Przyciśnij ranie do
serca ; niech wiem, że jestem istotą przez ciebie pożądaną,
Myrtą, którą kocHasz... tylko twoją i twoją Myrtą!...
Wrzawa w oddaleniu, słychac krzyki: „Smierć prefektowi, śmierć
kwestorowi!" — Zrywa się przerażonal. Co to jest?
ANDEEAS (wstając),
Cóżem ci mówił? obnoszą po mieście ciało utopionej
kobiety.
TEODORA.
Kobiety?!
ANDEEAS.
Żony nieszczęśliwego, którego niebiescy zamordowali;
uciekając przed nimi, rzuciła się do morza.
TEODORA.
Nadchodzą! (Ogród zwolna oświeca się blaskiem pochodni).
ANDEEAS.
Przechodzą ulicą! (Po za scena śpiew. — Teodora sie
dząc słucha, nieruchoma, drżąca).
ŚPIEW ZA SCENA (solo).
Na placach, w zaułkach.
Gdy błądziłaś wieczorem,
Pod cieniem portyków
Kto chciał mogł cię posiadać.
Ach! ach! ach! Teodora!
CHÓE (za sceną).
Ach! ach! ach! Teodora!
ANDEEAS.
To piosnka Eremera na cesarzową! (nuci).
TEODORA (ręką zamyka mu usta).
Oh ty nie! —nie ty! (Głowę jego przytula do swych piersi,
nieznacznie zasiania mu ucho ręką, by nie słuchał — sama słucha).
Teodora.
ŚPIEW ZA SCENĄ (solo).
Wówczas piękno'! zgubna,
Wartaś była grosz złoty,
Jat wypedzimy ceaarza,
Tańszą będzie Łwa krasa.
Ach! ach! ach'. Teodora'.
CHÓR (za sceną).
Ach', ach', achl Teodon'.
TEODORA (do siebie).
Ach! nędznicy! nędznicy'....
AXDREAS (prostując się).
Widzisz, to rozruch!
TEODORA (stojąc — drżąca).
Tait, tak... muszę wracać!
AKDREAS.
Odprowadzę cię!
TEODORA (przygotowującsię do odejścia).
Nie!... dwóch niewolników z łodzią czeka na ranie.
ANDREaS.
z łodzią, dobrze!
TEODORA.
w domu sądzą, że jestem u mojej mamki. Gdyby cię
zobaczyli i powiedzieli memu bratu, wszystko byłoby stra
cone.
ANDREAS.
Ależ niebezpieczeństwo !
TEODORA
Na ulicach—tak, ale na Bosforze nie ma żadnego.
IANDREAS.
Jednakże...
TEODORA (żywo j. w.)
ma żadnego, wiesz o tem dobrze!
ANDREAS.
Kiedyż cię zobaczę?
TEODORA (biorąc zasłonę).
O! kto to wiedzieć może! (Andreas pomaga jej upiąć
zasłonę). Jutro.., jeżeli chcesz.., przededniem... około
godziny drugiej... w kościele św. Sergiusza blisko chrzciel
nicy... O tej godzinie nie ma nikogo...
ANDREAS.
Przyjdę.' (Teodora w jego objęciach, wrusDa). Żegnam
cię!...
TEODORA.
O! nie... nie żegnam.'... do widzenia.' (Wyrywa się,
on chce iść za nią).
ANDRKA (wzruszony).
Do widzenia... tak... do widzenia!
TEODORA (zbliżając się do kulisy).
Nie I... nie pokazuj się... niewolnicy! (W tej chwili
śpiewy na ulicy dają się znowu słyszeć — z gniewem). Do ju
tra! (Owija się zasłona i znika w ogrodzie, oświeconym księ
życem).
ANDREAS (śledząc ją oczyma).
Do jutra!
(Zasłona spada).
AKT III.
Obraz IV.
(Pokój Justyniana oświecony dwoma świecznikami).
SCENA I.
JDSTYNIAN, TRIBONJAN, KARIRBERT, PRISKUS, EUFRATAS
POSŁAŃCY, .SŁUŻBA. (Justynian siedząc przy stole czyta list,
który mu przyniósł postannik stojący przed nim. Priskus za Ju
stynianem z papierami w ręku. Tribonjan, Karibert siedząc roz
mawiają z lewej proscenium. Służba stoi przy drzwiach).
TRYBONJAN (półgłosem do Kariberta).
Jego cesarska świętobliwość dopuściła cię dziś książę
do wielkiego zaszczytu — wieczerzania razem z sobą.
KARIBERT.
Powiedz raczej mądry Tribonjanie, że samowładca
dopuścił mnie do zaszczytu poszczenia razem z sobą. Na
sza biesiada ograniczyła się na sałacie z jarzyn, którą po
pijaliśmy czystą wodą.
TRIBONJAN
Czy święta cesarzowa nie wzięła udziału w biesiadzie?
KARIBERT.
Nie... i dla ranie był lo najwyższy stopień postu.
TRIBONJAN.
Nabożna Augusta, jest mniej ścisłą w przepisach re
ligijnych, niż świętobliwy Justynian, równy apostołom. Nie
uwierzyłbyś dostojny panie, do jakiego stopnia dochodzi
on w bogobojności i w surowości zasad. Tak dalece, że
gdy go słyszę rozprawiającego o zawiłościach teologicz
nych, drżę z zachwytu i trwogi!
KARIBERT.
Trwogi?... Czegóż się obawiasz?
TRIBONJAN
Aby nagle nie uleciał w górę. na ognistym wozie, jak
prorok Eliasz. Niebo może go pozazdrościć ziemi!
KARIBERT
O! niebo nie sprawi mu takiej niespodzianki, nie
naradziwszy się z nim wprzódy, mądry Tribonjanie.
JUSTYNIAN (kończy czytać, przerywa mu).
Kwestor!
TRIBONJAN.
Panie!
Oto wiadomości od Cezariusza, które cię równie jak
i mnie ucieszą. (Tribonjan zbliża się — Justynian czyta:) „Po
wstanie heretyków Samarytanów, stanowczo zatopione w ich
własnej krwi. Baces donosi mi, że przeszło sto tysięcy
buntowników legło trupem. Kraj opuszczony, zniszczony,
bezludny; spokój zapewniony na długo.
TRIBONJAN.
Opatrzność widocznie sprzyjała temu wielkiemu czy
nowi twego panowania.
JUSTYNIAN (daŁ ZNAK posłanikom. by odeślli
Wolni troski z jednej strony, musimy się teraz zająć
Hellenistami. Zgniotę jednym zamachemżmiję i bazyliszka.
(Wslaje). A! pora nareszcie, położyć koniec tym pogańskim
przesądom. Konstellacya poterau sprzyjająca! (do Eufralasa
wchodzącego z prawej). No i CÓŻ? Augusta?
EUFUATAS.
Chryzion powrócił, panie, Boskiej Augusty przy źró
dłach nie zastał.
JUSTYNIAN.
Czy przynajmniej była?... Czy tam wieczerzała?
EUFRATAS.
Chryzion zapewnia, że dzisiejszego wieczora nie wi
dziano cesarzowej u Złotej bramy.
justynian (nagle).
Która godzina na zegarze pałacowym?
EUFUATAS.
Czwarta.
JUSTYNIAN (daje znak do odejścia).
Dobrze! (zbliża się do otwartego okna i patrzy). Priskus!
Jakież wieści przynoszą nam dziś poslannicy?
PRISKUS.
Odpowiedź Oriobaza, panie.
JUSTYNIAN.
z Kaukazu ?... Cóż, przyjmuje moje dary ?
PRISKUS.
Przyjmuje pieniądze i o niczem więcej nie wspomina.
JUSTYNIAN (wzrusza iamionaini).
Dosyć o tem! —Z Rzymu nic? (przechadza się).
PKI.SKUS.
Nic... prócz złośliwego słówka wyrzeczonego przez
papieża Bonifacego. Miał powiedzieć do patryarchy Euze
biusza, że w ostatnim twoim dekrecie panie przeciw kace
rzom, podejmuje się wytknąć, co najmniej, dwie herezye.
JUSTYNIAN.
Nie zadowolnię papieża, póki go nie zrzucę z tronu!
Szaleniec. Ośmiela się utrzymywać, że ciało Zbawiciela
uległo po śmierci zepsuciu,
TKYBONJAN
Kościół w istocie dopuszcza zepsucia.
JUSTYNIAN.
Kościoł nie ma słuszności.
TRYBONJAN.
Zapewne! Twój anielski rozum jaśnieje taką światło
ścią w tym przedmiocie, że kościół sam musi przed nią
uchylić czoła.
JUSTYNIAN.
Zresztą, będę miał o tem kazanie w niedzielę u św.
Zofii.
EUFRATAS (wchodząc żywo).
Augusta wróciła władco, zaraz nadejdzie!
JUSTYNIAN.
To dobrze. (Eufratas wychodzi). Dobrej nocy mój ge
ściu. Priskus zaprowadzi cię do komnat dla ciebie prze
znaczonych.
KARIBERT.
Oby ci Bóg dał sny szczęśliwe!...
JUSTYNIAN (do Trybonjana).
Skoro świt przybędziesz tu kwestorze!
TRYBONJAN.
Tak najwspanialszy! (Wychodzą głębią, równocześnie Te
odora ukazuje się z prawej).
SCENA II.
JUSTYNIAN. — TEODORA.
TEODORA (rozsuwając kotarę).
Sam?
JUSTYNIAN'.
Tak.
TEODORA (zbliżając się do niego).
Zatem, pomówmy o...
JUSTYNIAN (szorstko).
Zkąd przybywasz?
TEODORA.
Z miasta, gdzie się dzieją ładne rzeczy.
JUSTYNIAN.
O tych rzeczach pomówimy poźniej. Mówmy o tobie
TEODORA (patrząc nań).
Ach! ach! zanosi się na kłótnię! (Siada spokojnie).
JUSTYNIAN.
Jeszcze raz pytam: zkąd przychodzisz ?
TKODORA
Raz jeszcze powtarzam z miasta.
JUSTYNIAN
Pieszo, sama, z jedną kobietą i dwoma niewolnikarailP
TKODORA.
Nie potrzebtyę orszaku.
JUSTYNIAN.
O tej godzinie, w nocy?
TEODORA.
Jeżeli noc ładna...
JUSTYNIAN (chodząc).
Włóczyć się po ulicach, jak awanturnica, szukająca
przygód... Cesarzowa.'...
TEODORA.
Przyznaj; odmawiać sobie wszystkiego co miłe dla
tego jedynie, że jestem cesarzową, to nie warto...
JUSTYNIAN.
Są przyjemności odpowiednie twojemu stanowisku.
Wybieraj!...
TEODORA.
Stanowisko moje, dla tego tylko mi jest miłem, ie
moge robić, co mi się podoba.
JUSTYNIAN.
Jakaż to rozkosz, nieprawdaż, zmieszać się z tłumem
w kurzawie ulicznej!?
TEODORA
To rzecz upodobania! Jeśli mnie bawi złożyć na go
dzinę moją wielkość. która mnie nuży, — moją boskość,
ktorą umie zabija... i powłóczyć się troche, jak za do
brych czasów, kiedy żyłam w nędzy... cóż w tem złego?
JUSTYNIAN.
Miłe wspomnienia, rzeczywiście, jest się w czem lu
bować !!
TEODORA.
Ty, czujesz się szczęśliwyjn w dusznej atmosferze tej
komnaty, kiedy otoczony mnichami rozprawiasz o tajemni
cach duchowych, albo kiedy z oczami utkwionemi
w sufit, zastanawiasz się jakiej płci są aniołowie. Czy jed
nej, czy obydwóch razem, czy też żadnej ? Oto, co cię za
chwyca!—Jak ci się podoba!—Nie powiedziałam ci przecie
nigdy, że cesarz mógłby su.szyć sobie głowę nad ważaiejszemi
zagadnieniami. Szukaj przyjenmości tam, gdzie je znajdu
jesz, ale pozwól mi używać takich, jakie mnie się podobają.
JUSTYNIAN.
Moja przyjemność — godziwa; twoja nią nie jest.
TEODORA.
Ech! kto pragnie pojąć za małżonkę matronę staro
żytną...
JUSTYNIAN (z goryczą).
Nie bierze jej z ulicy.
TEODORA.
Gdzieśmy się spotkali. Mój ojciec był kuglarzem, twój
woźnicą. Śmietnik i rynszlok to przecie dobrane małżeń
stwo.
JUSTYN TAN.
Czem niższe bvło nasze pochodzenie, tembardziej po
winniśmy zatrzeć plamę przeszłości zachowaniem się peł
nem godności.
TEODORA
staraj się raczej, aby zapomniano o twojej teraźniej
szości.
JUSTYNIA..
Zaszczyt jej przynoszę.
TEODORA,
Nienawidzą cię!
.JUSTYNIAN.
Nienawidzą! zgoda... ale raną nie gardzą!
TEODORA.
E!... czasami!...
JUSTYNIAN (zatrzymując się przed nią).
Chyba za to, że z komedyantki zrobiłem cesarzowę!
TEODORA.
Dobrześ na tem wyszedł, żeniąc się z komedyantką!
Niebo stworzyło cię na nmicha lub adwokata, a jeżeU je
steś następcą Cezarów, zawdzięczasz to komedyantce! (Po
ruszenie Justyniana). Bo, zaprzecz, jeśli się ośmielisz!... Ce
sarz Justyn, twój wuj był zdziecinniałym starcem, a ja ska
załam się na nudę bawienia go piosenkami i opowiadaniem
bajek!... Komedya!... Jego zona Lucypina, niegdyś nie
wolnica, następnie kucharka obozowa, nienawidziła cię...
Naturalnie pogardzała mną także, dziewczyną z cyrku... ona...
żołnierka!... A ja uśmiechałam się do ohydnej baby...
Komedya!... Ale komedya ta zrobiła cię patrycyuszera.
później przybranym synem Justyna, nakoniec cesarzem!...
Wszystko dzięki komedyi, którą komedyantka raczyła grać
na twoją korzyść.
JITSTYNIAN.
Na swoją również.
TEODORA.
I z twoją pomocą. O! bo i ty jesteś doskonałym akto
rem ! (Wstała i zbliżyła się ku niemu). Jednego dnia w tej tu
kaplicy przystępujesz do stołu pańskiego z Fiteliuszem,
z którym dzieliłeś rządy cesarstwa. Tego samego wieczora,
każesz go zamordować między temi dwoma drzwiami! Na
Jowisza! do takiej doskonałości jeszcze nie doszłam!...
Komedya rano, tragedya wieczorem!... Co za artysta!...
Zresztą nie scliodzisz ze sceny!.. . Prawa układane przez
Trybonjana, a które ty podpisujesz; bitwy, które Beli
zaryusz wygrywa, a któremi się chełpisz, wszystko na po
kaz... Same błazeństwa!... To całe twoje cesarstwo po
dobne do cyrku Nie zmieniłam zawodu, zmieniłam tylko
role, ot i wszystko!... To statystka, to cesarzowa, jak
i ty — jednego dnia Cezar, drugiego sLitysta. Go zaś do
wartości sztuki... no, mówiąc między nami... wszak pra
wda? co?!. . licha! Dla poczciwej publiczności udajemy,
że w nią wierzymy. Ale gdy jesteśmy sami, (śmieje się z go
ryczą) po odegraniu ról naszych — na lioga! dajmy pokój
udawaniu. Rzuć w kąt sztuczne laury i udawane bohater
stwo !... Cesarzu z hippodromu. zachciewa ci się odgry
wać Cezarów za sceną, sam na sam ze raną. Nie, zaprawdę
kolego, pozwól, że się uśmieję.
JUSTYNIAN (przed nią, opiera ręce na stole, groźnie).
A gdybym jednak był cesarzetn, nawet z tobą?
TEODORA (zawsze siedząc spokojnie nawet nie patrzy).
Nie radzę ci!
JUSTYNIAN.
Nie radzisz ?
TEODORA.
Bo twój talent, to j.i! A gdy sam zagrasz, wygwiżdżą
cię niezawodnie.
JUSTYNIAN (siada obok niej).
fowiedz mi nareszcie zkąd przychodzisz . . . Zkąd
przychodzisz
TEODORA(spokojnie).
Od źródeł przy Złotej Bramie.
JUSTYNIAN.
Kłamiesz. Posyłałem. Nie byłaś tam.
TEODORA.
Już mnie nie było!
JUSTYNIAN.
Nie widziano cię wcale przy źródłach.
TEODORA.
starałam się, aby mnie nie widziano.
JUSTYNIAN.
Ale widziano cię gdy wchodziłaś do cyrku.
TEODORA.
A!... zatem kazałeś szpiegować? To ślicznie. I cóż?
Byłam w cyrku.
JUSTYNIAN.
A potem?
TEODORA.
Twoi szpiegowie nic ci nie powiedzieli?
JUSTYNIAN.
Nic!
TEODORA.
Okradają cię zatem! Gdybyś był lepiej usłużony, do
wiedziałbyś się, że byłam u kochanka.
JUSTYNIAN.
Ośmielasz się?
TEODORA.
Och!... cnot samych od komedyantki wymagać nie
można.
JUSTYNIAN.
Nie mów tak! nawet w żartach!
TEODORA.
Dla czego!... a jeśli to prawda!
JUSTYNIAN.
Nie wierzę.
TEODORA (żywo).
To źle! Kobiety są tak przebiegłe. Gotowani powie
dzieć ci prawdę — niby żartując!... No, ale w chwili,
kiedy mnie posądzasz, ja — zajęta tem, co się w mieście
dzieje—spieszę uprzedzić cię ogrożącem niebezpieczeństwie...
JUSTYNIAN.
Niebezpieczeństwie!
TEODORA.
Dziś w nocy...
JUSTYNIAN,
W nocj' ? Jakie niebezpieczeństwo ?!
TEOEORA.
Zapjtaj twoich szpiegów.
JUSTYNIAN {siada obok niej na poduszkacli).
Dość żartów'... Co się dzieje? o jakich niebezpie
czeństwach mówisz?
TEODORA.
o tych, które zagrażają twojej godności małżeńskiej.
JUSTYNIAN.
Ależ dosyć, mówię ci!... Dosyć!... .Mówmy powa
żnie! Co się stało!
TEODORA.
?j, głupcze! chcesz się ze mną kłócić. Lew z lwicą,
i to właśnie w chwili, kiedy szpony naostrzyć potrzeba
przeciw buntowi.
JUSTYNIAN.
Buntowi ?
TEODORA.
Tak bunt wre!... Kiedy ty, z Trybonjanem wertu
jesz pergaminy zbutwiałe, czy wiesz czem lud twój się zaj
muje? Ostrzy miecze, zapala pochodnie! (Wstaje). Cicho!
Czy słyszysz wrzawę od strony portu?... Czy takiem być
powinno miasto pogrążone we śnie?!
JUSTYNIAN (przy oknie).
W istocie!... światła!...
TEODORA.
Pożar.
JUSTYNIAN.
Ba!... co wieczór...
TEODORA.
Tale, ale czy co wieczór widzieć można ciało kobiety
obnoszone po ulicach, wśród okrzyków: „Smierć! zemsta!"
Całe gromady ludzi uzbrojonych wyją nikczemne piosenki.
Twoi stronnicy pobici w trzech spotkaniach przez zielo
nych, z którymi łączy się cały motłoch miejski...
JUSTYNIAN.
Doszliśmy już do tego...
TEODORA.
Tak. A moje nocne wycieczki przydały się widocznie,
bo przynajmniej wiesz teraz...
JUSTYNIAN.
Spieszę wydać rozkazy!
TEODORA (siedząc).
Już wydane.
JUSTYNIAN.
Już?!...
TEODORA.
Zaraz po przybyciu do pałacu. Sądzisz, że jestem
Iak szaloną, aby czas tracić na słuchaniu twoich czczych
rozhoworów. W chwili kiedy mnie znieważałeś, wysłańcy
moi biegli do Belizarjusza i prefekta Endemona, aby ich tu
przywołać potajemnie. Nie potrzeba, aby w pałacu wie
dziano co się dzieje.
JUSTYNIAN (na kolanach całuje jej ręce).
Ach! to dobrze, to dobrze!... Tyś prawdziwa Augu
sta!... Tyś dla mnie zawsze dobrą radą i zbawieniem!...
Moim rozumem stanu... moją siłą!... O! Teodorol Nie
bios wystanko !.. .
TEODORA.
Tali, lalk. Zamknij komendatke do klasztoru, a wła
dza twoja i sekundę trwać nie będzie.
EUFRATAS (wchodząc).
Patrycyusz Belizarjusz.
JUSTYNIAN.
Niech wejdzie!... (Eufratas wychodzi — do Teodory).
Z pomocą jego i Boga!. ..
TEODORA.
Zostaw Boga w spokoju i nie zmuszaj Go, by się nami
zajmował! Radiroy sami — to pewniejsze!
SCENA III.
CIŻ SA, BELZARJUSZ, iMUNDUS. KONTANCIOLUS, ENDEMON,
EUFRATAS. (Wchodzą z prawej).
JUSTYNIAN.
Wejdźcie prędko bez pokłonów
BELZARJUSZ.
Przybiegamy co tchu panie: Mundus, syn jego i ja.
Prefekt Enderuon spotkał nas w drodze.
JUSTYNIAN(do Endemona).
A, jesteś, ślepy prefekcie! Więc nie ty, ale cesarzowa
o buncie mnie zawiadamia?
ENDEMON.
Twoja wysoka wyrozumiałość przebaczy mi panie
WlaSnie śpieszyłem po twe rozkazy, kiedy mnie zawiado
miono, ie szaleńcy obiegli prefekta pretoryum.
JUSTYSIAN.
w jego własnym domu?...
ENDEMON.
Który się pali.
JUSTYNIAN.
Ten pożar zatem?
ENDEMON.
w jego pałacu.
TEODORA.
Był pewno pijany jak zwykle. Czy się spalił?
ENDEMON.
W sam czas go uratowałem. Ale paląc w płomie
niach.
JUSTYNIAN.
Jakto...?
TEODORA (przerywa).
Poczekaj!... Są tu uszy niepotrzebne (wola). Eufra
tas!...
EUFRATAS.
Władczyni ?
TEODORA.
Dzwoń na spoczynek! Dla wszystkich, cesarz jest
u siebie, — sam!... Rozumiesz?
EUFRATAS.
Tak, światłości najwyższa! (Kłania się — idzie w głąb,
otwiera okno, uderza w bęben mosiężny i woła). Sen!... (wy.
raz się powtarza w oddaleniu. Zamyka okno i wychodzi).
Tłodora.
SCENA IV.
CIŻ SAMI (bez Eufratasa).
TEODORA.
Teraz możemy mówić swobodnie.
JUSTYNIAN (do Endemona. —Wszyscy siedzą).
Bunt wybuclił, a ty nie byJeś o tem uprzedzony?
ENDEMON.
Bunt wybuchł w chwili kiedy go się najmniej spo
dziewatem.
JUSTYNIAN (siada).
Kto dat powód do rozruchu?
ENDEMON.
Sprawozdania szpiegów są sprzeczne Podobno jakąś
kobietę utopiono...
TEODORA.
Powiedz, że utopiła się sama, aby umknąć zniewagi
ze strony niebieskich.
ENDEMON.
Inni twierdzą, że ją zamordowano...
TEODORA.
Zamordowano jej męża!
JUSTYNIAN.
Widzisz, Augusta lepiej od ciebie powiadomiona.
ENDEMON.
Nic nie ujdzie baczności najświatlejszej cesarzowej.
Mówią takie...
JUSTYNIAN.
I nie schwytano ani jednego tłoczyćcy?
ENDEMON.
Wybacz panie. Pierwsi winni uszli, ale mordercy ku
pca są w naszych rękach. Naturalnie, że aresztowania obu
dziły wściekłość buntowników. Rzucili się na mój dom,
grożąc mi śmiercią. Silnie odparci, rozpierzchli się. Oddziały
gwardyi FlaTiana zajęły zaułki i jak na teraz, rozruch
uspokojony.
.JUSTYNIAN.
Tak myślisz?
ENDEMON.
Sądzę, że bunt tylko uśpiony na chwilę. Jutro, równo
ze świtem spodziewać się można, iż tłum upomni się o wy
puszczenie na wolność uwięzionych, tembardziej, że między
nimi znajduje się człowiek, na którym im zależy.
JUSTYNIAN.
Któż to?
ENDEMON.
Kalchas.
TEODORA.
Woźnica?
ENDEMON.
Ulubieniec niebieskich. To on zadał kapcowi cios
śmiertelny.
JUSTYNIAN.
Bydle!
ENDEMON.
Otoż panie, postać rzeczy przedstawia się w następu
jący sposób: z siedmiu winnych uwięzionych, mamy w ręku
trzech niebieskich — brali oni udział w obydwóch morder
stwach i czterech zielonych, sprawców pożaru. Gdy
byśmy wypuścili jednych i drugich, niebieskich i zielonych,
oburzylibyśmy na siebie łudzi uczciwych i spokojnych, znu
żonych nadużyciami popełnianemi codziennie. Pomyśl naj
jaśniejszy panie, że od dni ośmiu jest to już dwudzieste
siódme zabójstwo!
JUSTYNIAN.
Pragniesz zatem kary?
ENDEMON.
Przykładnej!
JUSTYNIAN.
Obydwóch stronnictw ?...
ENDEMON.
Bez różnicy!
JUSTYNIAN (do Belizarjusza).
Wodzu, twoje zdanie?
BELIZAEJUSZ.
Toż samo władco!
JUSTYNIAN.
Niech i tak będzie! Oddawna mam już dosyć zu
chwalstwa niebieskich... tylko naraz trzeba się będzie ra I
chować z tylu nieprzyjaciółmi. Jakiemi siłami rozporzą '
Rzecz drażliwa. Nie warto mówić o kohorcie miej
skiej, która zawsze, mniej więcej łączy się sercem z mo
tłochem.
BELIZARJUSZ.
Ani też o straży przybocznej, żołnierz to od parady,
gotów nas zdradzić przy pierwszem niepowodzeniu.
JUSTYNIAN.
Pozostają gwardye pałacowe pod dowództwem Nar
zesa. Tysiąc pięćset, do dwóch tysięcy ludzi.
BEUZARIUSZ.
Nie w nich siła twoja panie, lecz w barbarzyńcach.
Mamy w koszarach Konstantyna pół legiona Gotów, jeźdź
ców i piechurów w pancerzach. Ludzie to, jak z żelaza
ukuci. Służyli pod memi rozkazami, odpowiadam za nich.
Na forum Juliana, stoi drugie pół legionu Herulów Mun
dusa, żołnierz lekki, ale zahartowany w boju i nieoceniony
w walce ulicznej. Razem dziesięć do dwunastu tysięcy wy
borowego żołnierza. Słowem więcej, niż potrzeba przeciw
tym mieszczuchorawarchofom, którzy umieją krzyczeć, ale
czoła nam stawić nie zdołają.
ENDEMON.
To za mało na całe miasto ...
JUSTYNIAN.
Całe miasto!
ENDEMON,
To nie bunt zwyczajny, samowładco, chciej wierzyć.
Czy wasza wieczność pozwala mi, dać pokorną radę?
JUSTYNIAN.
Mówi...
ENDEMON.
Wszyscy sądzą panie, że spisz; korzystaj z nocy. Ko
rytarzem podziemnym, którym przybyliśmy tutaj, udaj się
potajemnie z najcnotliwszą Augustą, na wybrzeże pała
cowe. Ztamląd, na jednej z łodzi cesarsliich przepłynąwszy
cieśninę, racz panie przepędzić resztę nocy na brzegu wscho
dnim, gdzie zasłonięty garnizonem Chalcedońsliim będziesz
w zupelnem bezpieczeństwie. O świcie, gdy buntownicy
obiegną pałac — z tnojego rozkazu wszystkie sąsiednie
garnizony otoczą miasto, gdzie Belizarjusz potykać się be
dzie z tłuszczą. W ten sposób bunt wzięty we dwa ognie
uśmierzony zostanie niechybnie, ty zaś panie powrócisz
z tryumfem do swojej rezydencyi.
JUSTYNIAN.
Rada dobra! Co sądzisz o tem patrycyuszu?
BELIZARJUSZ.
Podzielam zdanie Endemona.
JUSTYNIAN.
A ty Mundusie?
MUNDUS.
Myslę tak samo.
JUSTYNIAN (do Teodory).
Musimy zatem Augusto przygotować się do wyjazdu,
TEODORA (spokojnie),
A igrzyska? Wyjechać, to znaczy nie być na goni
twach.
JUSTYNIAN.
Naturalnie.
TEODORA.
Ani cyrku, ani zabaw, ani wyścigów? Nic!?... Justy
nianie, wydrzej raczej twojemu ludowi ostatni kęs chleba!
Pozbawić ich zabawy, ależ wtedy dopiero wybuchną naj
sroższe rozruchy.
ENDEMON.
Zateca, pani, wylcigl się odbędą.
teodora.
Bez cesarza i bez Augusty?
JUSTYNIAN".
Konieczność tego wymaga!
ENDEMON,
Powiemy, że cesarz chory!
teodora.
Ze strachu, nieprawdaż? Gdyby nawet by} konający,
powinien ukazać się w cyrku, aby ostatnie jego spojrzenie
było jeszcze wyzwaniem, ostatni rozkaz, karą. Cały Kon
stantynopol w hippodromie, a loża cesarska pusta!... Czy
zastanowiłeś się nad tem samowładco? Ależ loża twoja
pusta to niby rana otwarta, z której jak krew upłynie
twoja władza.— Loża opróżniona, to cesarstwo opuszczo
ne!—Kto zechce, wziąść je wtedy może!... Jedź!...
a bunt rozzuchwalony postawi wnet obok ciebie współza
wodnika. Kiedy powrócisz — w loży cesarskiej zajmie miej
sce drugi. Zobaczysz!
JUSTYNIAN.
Trzeba jednakże wybierać między nader niebezpiecz
nem pozostaniem a odjazdem zapewniającym bezpieczeń
stwo.
TEODORA.
Już wybrałam ! Nie jadę!...
JUSTYNIAN.
Alei...
TEODORA (wstaje — wszyscy powstają oprócz Justyniana).
Nie wyjadę. Sama na tej naradzie — chociaż kobieta
— przemawiać muszę języltiem męża I Czegóż wresz
cie obawiać się nam należy w pałacu? Śmierci!... Wiel
kie rzeczy Śmierć jest nieuniknioną, nieprawdaż?____
dziś, czy jutro?... Lecz czego uniknąć można, czego oszczę
dzić należy, to hańby i wstydu, a czyż może być większa
hańba nad zrzucenie z tronu i wygnanie?!... Justynianie!
nie schodzi się z piedestału, na którym stoimy. Raczej
śmierć! Życia nie kupuje się za cenę podłości. Zresztą, po
doba ci się szukać ratunku w ucieczce!... Wolna droga.
Jedz!... ja zostaję! Jeśli mnie zamordują, to tutaj, w moim
pałacu z koroną na skroniach. Całunem moim będzie
moja władza cesarska... Tron najpiękniejszą trumną.
JUSTYNIAN.
Woli twojej niech stanie się zadość — kobietomężu!
Jak zwykle tak i teraz niebo natchnęło cię dobrą radą.
BELIZAEJUSZ.
Korzystajmy zatem z nocy. Mundus i ja zgromadzimy
naszych ludzi, otoczymy pałac...
JUSTYNIAN.
?ez wrzawy!
TEODORA (spostrzega Antoninę).
Antonina!
SCENA V.
CIŻ SAMI. — ANTONINA.
ANTONINA (na progu).
Przebacz mi Augusto... ale rzecz tak ważna!...
TEODORA.
Siadaj. Co się stało? Mów.
ANTONINA.
Zaledwie Belizarjusz wyszedł, nie spostrzeżony przez
nikogo z naszycb ludzi, szczęk oręża na ulicy zwrócił moją
uwagę... Patrzę przez okno i przy świetle księżyca widzę
straże otaczające dom... Jedna z moich służebnic przy
biega przerażona i opowiada mi, że centurion gwardyi do
wiadywał się, czy Belizarjusz jest u siebie. Niewolnicy,
w dobrej wierze odpowiedzieli, że tak, że zamknięty w swo
jej konmacie śpi niezawodnie. Wnet żołnierze straży przy
bocznej ustawieni zostali przy wszystkich drzwiach. Scho
dzę na dół... i pytam dowódcy na mocy jakiego prawa
postępuje w ten sposób?... — „Z woli cesarza" — odpo
wiada rai... (Ogólne poruszenie). — „Cesarz pragnie zape
wne uchronić wodza od jakiejś nocnej napaści. Mamy roz
kaz uszanować sen Belizarjusza, ale z domu wychodzić mu
nie wolno. Gdyby chciał stawić opór, możemy użyć prze
mocy". — ,Kto przyniósł rozkaz cesarski?* — spytałam.
„Jeden z żołnierzy Marcellusa'.
JOSTYNIAN.
Marcellus!
ANTONINA.
Udaję uspokojoną. „Nie trzeba — mówię — abyście
przepędzili noc smutnie na czuwaniu bez jadła i na
poju, przyniosę najlepszego wina, dla ciebie i dla twoich
towarzyszy'. — Pobiegłam spiesznie wydać rozkazy. Przy
noszę wino... żołnierze piją... a ja tymczasem wymykam
się potajemnie i co tchu spieszę... aby przynieść tę dzi
wną wiadomość.
JUSTYNIAN.
Dziwna, w istocie!... Marcellus!...
teodora.
On to, zdaje się dowodzi strażą dzisiejszej nocy.
belizarjusz.
Tak, pani.
TEODORA.
Czyżby miał zdradzić?!... Marcellus?
JUSTYNIAN.
Nie wątp o tera... Ten domniemany rozkaz...
BELIZARJUSZ
Nawet wybór żołnierzy nienawidzących mnie...
JUSTYNIAN.
To gorsze od buntu na ulicy. Groźba w moim wła
snym pałacu, u moich drzwi!...
TEODORA.
Spisek!
JUSTYNIAN.
Zamach!
BELIZABJUSZ.
Jakimże sposobem mordercy mogliby dotrzeć aż do
ciebie pauie. Przystęp do pokoi cesarzowej i twoich władco,
strzeżony przez eunuchów.
TEODORA (wskazując kaplicę).
Lecz nie z tej strony!...
BELIZABJUSZ.
Kaplica.
JUSTYNIAN.
Kaplica ta istotnie posłużyć może za miejsce zasadzki!
BELIZABJUSZ (otworzył drzwi kaplicy).
Jakto ?
JUSTYNIAN.
Zbójcy przybyć mogą z ogrodu, krętemi schodami...
tam... z głębi... W danej chwili...
BELIZAR.I!JSX.
Czy między ogrodem a kaplicą są inne drzwi?
TEODORA.
Podwójne; — jak te oto... okute żelazem,.. Jeśh
jednak mają klucze...
BELIZARJUSZ.
Drzwi ogrodowe strzeżone są w nocy ?
TEODORA.
Tak, ale dziś właśnie, przez żołnierzy Marcellusa!
BELIZARJUSZ.
w takim razie, to rzecz groźniejsza. Czy te drzwi ni
gdy się nie otwierają ?
TEODORA.
Bardzo rzadko. On wie o tem.
JUSTYNIAN.
Otwórz!... Pocliwyć zdrajcę...
TEODORA (żywo).
A jeżeli ma wspólników... jeżeli bronić go będą.
JUSTYNIAN (przestraszony).
Sądzicie ?
TEODORA.
Potrzeba pochwycić wroga za gardło i udusić cicha
czem, kiedy się ma przed nim przewagę, jaką daje odkryta
zasadzka.
BELIZARJUSZ.
To prawda.
TEODORA.
Przedewszystkiem, nie pozwólmy zaskoczyć się znie
nacka. Spiskowi mniemają, że cesarz śpi oddawna, Mogą
nadejść lada chwilę,,. Konsfanciolus?...
KONSTANCIOLUS,
Pani?
TEODORA (wskazuje mu kaplicę),
Olwórz po cichu drzwi czerwone i pozostań nieru
chomy.,. Na dole przy schodach, znajdują się drzwi pro
wadzące do ogrodu. Jeżeli je kto otworzy... Spostrzeżesz
fo odrazu po świetle księżyca, które padnie na pierwsze
stopnie... Zresztą owionie cię prąd świeżego powietrza...
Wtedy zamkniesz z cicha drzwi i ostrzeżesz nas.
KONSTANCIOLUS.
Tak pani. (Wchodzi do kaplicy).
teodoka (do Endemona).
Zabierz ztąd światło!...
JUSTYNIAN.
Ale jeżeli nas zejdą po ciemtcu!...
BELIZARJUSZ.
Jest nas trzech... N'ie lęltamy się ciemności. Wresz
cie, w ostatecznym razie, przywołamy eunuchów... Ale
i bez nich Mundus, jego syn i ja, podołamy robocie.
ENDEMON.
Zostawiłem w atrium cesarzowej kata z dwoma po
mocnikami.
BELIZARJUSZ.
Niech wejdą i wraz z tobą tam czekają. (Wskazuje
apartamenta Teodory). Pozwolisz Augusto, że przemawiać
będę jak wódz na polu bitwy. Racz wejść do siebie i cze
kać na wypadki. Endemonie, staii przy tych drzwiach...
Jeśli zobaczysz trzech, czterech lub więcej ludzi, zawołasz
eunuchów... Jeśli zaś tylko jeden wejdzie... pozwól mu
wejść naprzód tutaj, potem do sypialni cesarza. Przetniesz
mu odwrót i przybędziesz do nas. Wtedy będzie on już
w moich i w waszych rękach. Wszystko co mówię spełnić
należy spokojnie i bez hałasu.
KONSTANCIOLUS (wchodząc, półgłosem).
Idą! (poruszenie).
JUsrYNLN (drżąc, półgłosem).
Liczni ?
KONSTANCIOLUS (j. W.).
Dwóch, trzech najwyżej.
TEODORA (j. w.).
Widziałeś ich ?
KONSTANCIOLUS.
Nie, ale drzwi od ogrodu otworzyły się i zamknęły
zbyt prędko, aby więcej jak dwóch lub trzech łudzi wejść
niemi mogło!... Itfoże jeden tylko!... (Zamyka drzwi ka
plicy).
BELIZARIUSZ (j. w.).
Dobrze. Udaj się do siebie Augusto! Władzco, racz
wejść do sypialni. Bądź pewny, że tam gdzie ja jestem, nie
raa dla ciebie niebezpieczeństwa. (Unosi kotarę. Justynian wy
cliodzi żywo, Belizarjusz, za nim iMundus z Konstanciolusem.
Zamykają drzwi za sobą).
SCENA VI.
ANDREAS, MABCELLUS, TEODORA, ANTONINA potem JUSTY
NIAN, BELIZARIUSZ, MUNDUS, KONSTANCIOLUS, ENDEMON.
(Scena oświecona promieniami księżyca. Z prawej Teodora i An
tonina czuwają za kotarą, widzialni tylko przez spektatorów.
Z lewej, drzwi od cesarza zupełnie zamknięte. Drzwi kaplicy
otwierają się zwolna, wchodzi Marcellus, zatrzymuje się chwilę
nieruchomy i słucha. Powraca do drzwi, daje Andrcasowi znak,
aby czekał. Obydwaj uzbrojeni — Andreasa jeszcze nic widać.
Zostawia drzwi uchylone; wchodzi ostrożnie, rozgląda się. Nie
widząc nio podejrzanego powraca do drzwi i wola z cicha).
MAECELLUa.
Andreas!
TEODORA (zadrżała).
Andreas! (ukazuje sie Andreas).
MARCELLUS (zatrzymuje go, gdy chciał,;wejść).
Nie; poczekaj... pójdę upewnić się czy śpi!...
(Zbliża się ku drzwiom prowadzącym do cesarza — Teodora
przebiega żywo scenę i ukrywa się za murem niedaleko drzwi
wchodowych. Marcellus podstuchuje przy drzwiach cesarza, po
tem wchodzi. Kiedy wszedł, Teodora wybiega, zatrzaskuje drzwi
od schodów i zasuwa na rygle. W te] chwili słychać hałas walki
u cesarza, glosy Belizarjusza, Mundusa i Marcellusa).
MARCELLUS.
Andreas, do ranie!
ASDREAS (wsUząsa drzwiami na zewnątrz).
Odwagi Marcellusie, trzymaj się bracie.
TEODORA.
To on! to on! (Wchodzi Antonina, zatrzymuje się na
środku sceny. Endemon chce wołać służbę — Andreas dobija
drzwi).
TEODORA (półgłosem, żywo do Antoniny).
Chodź tu (Antonina przybiega). l'owiedz głośno: Siało
się! nie żyje!...
ANTONINA (przy samych drzwiach).
Stało się, nie żyje!
ANDREAS.
A! nędznicy! (Słychać krzyk rozpaczy Andreasa).
TEODORA (z radością).
Odchodzi I
ANTONINA (zdziwiona).
Lecz...
TEODORA (Żywo, spostrzegając Endemona).
Milcz.'... Odszedł!... (Endemon całej lej sceny nie wi
dział, Belizarjusz ukazuje się, unoszą kotarę, wraz z Konstancio
lusem wnoszą omdlałego Marcellusa).
SCENA VII.
TEODORA, ANTONINA, MUNDUS, ENDEMON, BBI.IZAIŁIUSZ,
MARCELLUS, potem JUSTYNIAN, KONSTANCIOLUS, KAT, DWÓCH
POMOCNIKÓW.
ENDEMON (zbliża się, za nim kat i dwaj oprawcy).
Umarł ?
BELIZAEJUSZ.
Zemdlał tylko! Mundus o mało co go nie ubił ude
rzeniem pięści w głowę! (Rzucają go na poduszki po lewej
stronie — Marcellus trupio blady, tunika rozdarta. — Justynian
blady ukazuje się na progu — nie śmie wejść). Możesz wejść
panie, rzecz załatwiona i jak widzisz dość cicho.
JUSTYNIAN (j. W.)
Dobrze, dobrze ale tamci ?...
TEODORA.
Tamci!?... (Trwoga Teodory wzrasta).
JUSTYNIAN.
Drugi, co najmniej, którego wołał na pomoc ! Andreas!
TEODORA (żywo).
Ależ nie! Nic nie słyszałam!...
JUSTYNIAN.
Ależ tak, tak... wołał: Andreas! Jestem tego pewny
BELIZARJUSZ.
W kaplicy ? (Zbliża się do kaplicy spiesznie, również Mun
dus i Konslanciolus. Teodora niespokojna chce zagrodzić ira
drogę, ale Belizarjusz uprzedził ją i stara się drzwi otworzyć).
TEODORA (kładzie rękę na ręce Belizarjusza).
Nie otwieraj
BELIZARJUSZ.
Dla czego ?
TEODORA
Jeżeli są tam...
BELIZARJUSZ
I CÓŻ, a my ?
TEODORA.
Wszystko jedno!
BELIZARJUSZ.
Jednakże trzeba. Augusto!
JUSTYNIAN.
Tak, trzeba! (Belizarjusz otwiera, kaplica pusta).
TEODORA (z radością do Justyniana).
Pusto!
BELIZARJUSZ.
Uciekł! — Konstanciolus, weź ludzi, przebiegnij ogród,
szukaj wszędzie i przyprowadź go żywym lub umarłym.
(Konstanciolus znika z dwoma ludźmi w kaplicy).
TEODORA (niespokojna, idąc za nimi do kaplicy, śledzi ich oczyma).
Ależ nic nie znajdą!... Niema nikogo!...
JUSTYNIAN.
Mówie ci, że ma wspólników, w pałacu!... Centu
ryon mojej gwardyi!... Zamach królobójczy! Jutro gotowi
powrócić do dzieta. Musimy wszystliiego się dowiedzieć.
Dalej! otrzeźwić tego łotra. (Poruszenie liata).
BEUZIZARJUSZ
Zaczekaj chwilę!... Przychodzi do siebie! (Marcellus
odzyskuje zmysły — podnosi się na łokciu, patrzy zdziwiony.
Antonina pochylona nad nim. Przykłada rękę do czoła, spo
strzega Justyniana, Belizarjusza i nakoniec pojmje swoje poło
żenie).
MARCELLUS (wzdycha boleśnie).
A... tak!... (Spogląda żywo w stronę kaplicy i spo
strzega, że pusta). Ocalony!... (z radością). Ach! to dobrze...
(Upada na ziemię—wszyscy otaczają go, spoglądają w milczeniu,
oprócz Teodory ciągle zajętej Andreasem i czatującej na powrót
Konstanciolusa. Ten ostatni ukazuje się z Nubijczykami).
TEODORA.
I cóż?
KONSTANCIOLUS.
Niema nikogo.
TEODORA.
Niema nikogo!... Widzisz!
KONSTANCIOLUS.
Schody puste. Nie mogliśmy wyjść do ogrodu. Ocie
kając zamknął drzwi za sobą.
JUSTYNIAN.
A!.,. zapóźno! uciekł! j
MUNDUS (wskazując na inne drzwi).
Gońcie go zatem tędy.
JUSTYNIAN (zatrzymując go).
Zapóźno! Ogrodami dostał się na wybrzeże! (Zwraca
się gniewnie do Marcellusa, kyóry słucha i patrzy nań szydeł
czo). A! zdrajco!... ucieczka wspólnika zbrodni cieszy cię
i raduje... ale ty jesteś w moich rękach, ty mi nie ly
dziesz zdrajco, knujący spiski przeciw twemu władcy, dy
biący na jego życie...
MARCELLUS (patrzy mu w oczy).
Życia odjąć ci nie chciałem, ale pozbawić tronu.
JUSTYNIAN.
I dla czegóż to chciałeś mnie pozbawić tronu, psie,
poganinie?
MARCELLUS.
Nie ma o czem mówić... Nie zrozumiałbyś. Stawi
łem wszystko na jedną kartę, przegrałem! Jesteś silniejszy,
dobij!
JUSTYNIAN.
Nie Iak prędko, jak ei się zdaje! Musisz wprzódy wy
śpiewać nazwiska twoich wspólników.
.MARCELLUS.
Nie mam żadnych.
JUSTYNIAN.
Masz, co najmniej jednego... tego, którego wołałeś...
Andreasa!...
MARCELLUS. .
Nie wiem, o czem chcesz mówić.
JUSTYNIAN (rozłoszczony).
Wolałeś: „Andreas!" zbrodniarzu!... Kto jest tym
Andreasem?... W mieście znajduje się ze dwa tysiące An
dreasów! liogo wołałeś ?!...
MARCKLLUS (zimno).
Szukaj
JUSTYNIAN.
Poszukam w twoicli wnętrznościach... na torturacli.'
MAKCELLUS (j. W.)
Szukaj zatem.
JUSTYNIAN (do jednego z Nubijczyków, którzy przygotowują na
rzędzia do tortury).
Rozrzarzyć ogień! rozpalić obcęgi! (do kata). Chodźno
tu... ty... wymyśl mi jaką męczarnię... straszliwą...
okrutną!...
TEODORA.
Ach! Justynianie!
JUSTYNIAN (rozwścieklony).
Musi wyznać! Chcę, żeby mówił!... Zdjąć z niego
pancerz... (Nubijczycy zdejmują pancerz, trzymając ręce Mar
cellusa wygięte w tyl). Tak... dobrze... a teraz od czego
zaczniemy,., aby w nim zapał obudzić?... (Kat wskazuje
na ręce). Ot! tak ... Iak! stalowe kolce...
TEODORA (żywo).
Nie; nie... proszę cię, to okropne!...
JUSTYNIAN.
Sądziłem cię mniej czułą!...
TEODORA.
Ach! bo już mam dosyć tych okrucieństw.
JUSTYNIAN.
Właśnie tu chodzi o czułostki kobiece... Królobójcy
w moim pałacu... i do tego żołnierze! (do kata). Dalej,
ty!...
TEODORA.
Ależ ten człowiek nic nie powie! Spojrzyj na niego
i przekonaj się z kim masz do czynienia.
JUSTYNIAN.
Co tam! już ja mu język rozwiążę!
TEODORA (rzuca się przed kata).
Czekaj! jeszcze nie!... Przysięgam ci, samowładeo,
że siłą nic nie wydobędziesz z tego człowieka. Pozostaw
mnie z nim samą.. . jestem od ciebie zręczniejszą... skło.
nię go do wyznania...
JUSTYNIAN.
Ty?
TEODORA (półgłosem).
Tak... ja... słodyczą i przebiegłością, (poruszenie Ju
styniana) Pozwól mi działać. Zresztą... jeżeli się mylę...
będzie dość czasu odwołać się do oprawców.
JUSTYNIAN.
Niech i tak będzie!... ale, spiesz się!
TEODORA (j. w.)
Zostaw mnie z nim sam na sam! (poruszenie). Muszę
być samą, bo inaczej nie zdołam go skłonić... Przyrzeknę
mu życie? nieprawdaż!
JUSTYNIAN (z dzikim uśmieclicm).
Przyrzekaj... przyrzekiij. (Cofa się wraz z obecnymi do
okna i tam pozostają).
TEODORA (półgłosem, siada obok Marcellusa na ławeczce przy
gotowanej przez kata).
Starsj się .Marcellusie zrozumieć, szybko wszystko co
powiem półsłówkami, bo chwile policzone. Chcesz ocalić
Andreasa. Ja także. Przyjaciółka zatem przemawia do cie
bie {poruszenie Marcellusa). Tak... Ach! nie wierzysz mi...
to naturalne! Słuchaj... (Nachyla się ku niemu). Andreas
z Alen, przybył tu po spadek, po swoim wuju Diomede
sie, mieszka w domku nad wybrzeżem. Czy tak? ,
.MARCELLUS ,i
Wielki Boże!... Zkąd ?!
TEODORA.
Ciszej!... Słuchaj jeszcze... Był tam, w kapbcy,
gdy go wołałeś... a jeżeli nie przybył ci na pomoc, to
dla tego tylko, że drzwi zatrzasnęłam i zaryglowałam. An
tonina z mojego rozkazu krzyknęła, że nie żyjesz.. wów
czas dopiero uciekł... Uratowany przezemnie... Czy za
czynasz pojmować?...
MARCELLUS. i
Tak... tak, zdaje mi się?... Ta kobieta?
TEODORA,
Ciszej!...
MARCELLUS.
Która przychodzi do niego potajemnie?...
TEODORA.
Tak.
MARCELLUS,
Ach I nieszczęśliwy!.., I wyjawił ci...
TEODORA (żywo).
Nic ! Na przyszłe życie zaklinam się, nic mi nie po
wiedział! Nie wiedziałam o niczem! Ale Belizarjusz był
w pałacu, gdy twoi ludzie naszli dom jego... Antonina...
MARCELLUS.
Ach, tak, tak!... To nas zgubiło.
TEODORA.
Czy wierzysz teraz, że chcę cie ocalić, za jakąbądż
cenę?
MAKCELLUS.
Tak!
JUSTYNIAN (w głębi, niecierpliwie).
No! skończyłaś?... czy już?...
TEODORA (głośno).
Ach ! cierpliwości! jeszcze chwilę!... (Justynian po
wraca do okna).
MARCELLUS
Bądź spokojną... Andreasowi nic nie grozi. Tortura
nie wyrwie mi z ust wyznania.
TEODORA
I ty w to wierzysz nieszczęśliwy?... Wyznasz wszystko.
.MARCELLUS.
Nie!
TEODORA.
Ręczę ei, ie powiesz wszystko!... Nie wiesz, ja
kiemi strasznemi środkami rozporządzają oprawcy,. Naj
odważniejszego umieją zamienić w zwierzę, ryczące, wy
jące z bólu. Kiedy wilgotnym powrozem ścisną ci czoło.
źe o mało z pod niego oczy nie wyskoczą, kiedy kości twe
zdruzgotane zaskrzypią jak piasek pod kołami, kiedy
ciało twoje rozpłynie się w krwawą kałużę, — ażeby prze
rwać na sekundę męczarnię okropną, aby choć chwilę swo
bodnie odetchnąć, powiesz wszystko. Budzes nie chciał
Iakże nic wyznać, a wyśpiewał niestworzone rzeczy... Ba
sianus przysięgał również, że skona z zacisniętemi zębami,
a za kroplę wody wydał niewinnych. Ariobindes, na temże
samem miejscu szydził z katów, a pierwsze imię, które wy
darło mu się z piersi, było imieniem jego matki... Wydasz
wszystko co wiesz o Andreasie; jego nazwisko, kraj ro
dzinny, gdzie mieszka... słyszysz! wszystko... nawet ja
kim sposobem najłatwiej go pochwycić.
MAECELLUS.
O! Augusto I czyż nie zdołasz oszczędzić mi tej hańby.
TEODORA.
Jakim sposobem i... Tego nikczemnika sirach zmie
nia w dzikie zwierzę?! Zaledwie zgodził się na krótką
zwłokę... patrz, już się niecierphwi.
.MARCELLLUS.
A więc... kiedy nic dla mnie uczynić nie możesz...
czy nie masz przynajmniej sposobu ocalenia Andreasa?
TEODORA.
Jeśli go wydasz... żadnego! Ale ty... pomyśl...
Szukaj... może razem znajdziemy sposób.
MARCELLUS.
Tak... tak.,. mam...
TEODORA.
Możność uratowania go?
MAECELLUS.
Środek jedyny.
TEODORA (z radością).
Jaki?...
MARCELLUS (obojęlnie).
Śmierć moja.
TEODORA.
Twoja smierć?
MARCELIUS.
Nagła!... przed torturą. Daj mi jaką broń Z ust
trupa wyznań wyrwać nie można. Andreas będzie ocalony.
TEODORA.
Tak!... Śmierć twoja!... to prawda!... Tak!...
JUSTY.MAS.
I cóż?
TEODORA (głośno).
Ależ, cierpliwości!... cierpliwości! zaczynamy się po
rozumiewać !.. (do Marcellusa) Lecz jak ci ręce rozwiązać?
Patrzą na nas.
MARCELIUS.
Uczyń lepiej Zabij mnie !... (Teodora patrzy nań osłu
piała i nie odpowiada). Wszakże umiesz zabijać ? niepraw
daż ?...
TEODORA.
Tak!... nie!... Nie wiem !...
MARCELLUS.
Pomyśl O Andreasie... Niech ci się zdaje, że jego
największym, śmiertelnym wrogiem ja jestem, że ja go chcę
wydać katom... i postąp ze mną Jak z jego nieprzyja
cielem
TEODORA.
Me! zraniłabym cię tylko... i nic więcej!
MARCELLUS.
Zabijesz mnie od razu, jeśli myśleć będziesz, że cios
przez ciebie zadany go ocali.
TEODORA (wstaje).
lVie... nie zdołam... nigdy!...
MARCELLUS (na kolanach przed nią).
O! błagam cię o śmierć, Teodoro!... Śmierć dla
mnie zbawieniem, wyzwoleniem!... Jakto? możesz oszczę
dzić mi strasznych katuszy i wahasz się jeszcze ?... Ależ
okrucieństwem jest skazywać mnie na nie. Ocal mnie przed
katami... Będzie (o najszlachetniejszy czyn w twojem ży
ciu. Jeśli po zgonie dusza pozostaje, to dusza moja tam
w górze, wybłaga ci przebaczenie za twoje zbrodnie. To
zabójstwo, wyjedna ci zmiłowanie.
TEODORA.
Nieszczęśliwy! czem zadam cios, nie mam broni.
MARCELLUS. i
Pierwszą lepszą.
TEODORA.
Ależ jaką?... nie mam żadnej!
MARCELLUS (szuka wzrokiem). a
Tu?... I
TEODORA. I
Nie... nie widzę... nie mam. |
MAKCELLUS.
Masz... ja widzę!
TEODORA.
Gdzie?
MARCELLUS.
Sztylet w twoich włosach.
TEODORA.
Sztylet?
MARCELLUS (żywo).
Nie dotytąj go!... zrozumieliby...
TEODORA (nieruchoma).
W moich włosach?
MARCELLUS.
Tak.
TEODORA.
Złoty... za miękki... zegnie się...
MARCELLUS (żywo).
Nie, nie!... jestem pewny, że nie!
TEODORA (siadając).
Ale gdzie ugodzić? Nie powinnam chybić!...
MARCELLUS.
W serce.
TEODORA.
w serce!
MARCELLUS.
Tak.
TEODORA.
Tu, nieprawdaż?
MARCELLUS.
Wyżej. Tara, gdzie czujesz jego bicie. Tam zanurz
broń, aż po rękojeść.
TEODORA (trzyma sztylet w ręku).
Nie! to zbyt okropne!
MARCELLUS.
Teodoro!
TEODORA.
Wroga, ugodziłabym może!... dla zemsty!... przez
wściekłość!... tak... ale ciebie... chłodno... z rozmy
słem... nie moge!
MARCELLUS (na kolanach, unosząc się).
Strzeż się, bo jeśli odmówisz, powiem wszystko f
TEODORA.
Ach!...
MARCELLUS.
Przysięgam ci, że jeśli się zawahasz, jeśli nie ulitu
jesz się nademną i nie oszczędzisz mi męczarni konania...
jak ty dla mnie, tak i ja dla ciebie, nie będę miał litości.
Zanim rozpalone cęgi dotkną się mego ciała, krzyknę kto
jest Andreas... i że jest twoim kochankiem.
TEODORA.
Nie uczynisz tego!
MARCELLUS.
Uczynię. Ocalenie za ocalenie; męczarnia za męczarnię.
TEODORA.
Marcellusie!
MAECELLUS
Spieszmy się!... Widzisz, ie się niecierpliwią... i ja
także!
TEODORA.
Czekaj!
MAECELLUS.
Nie chcę czekać!... Skończmy!... Tak, czy nie ?
Chcesz mnie ugodzić w tej chwili?
TEODOBA.
Nie moge.
MAECELLUS.
Śmierci... zaraz... albo powiem!
TEODORA.
Nie!
MAECELLUS.
Chciałaś więc! (głośno) Andreas jest twoim...
TEODORA (uderzając go w serce).
Ach ! przeklęty!...
MAECELLUS,
Stało się!,,, dziękuję!,., (Umiera — Justynian i inni
przybiegają),
JUSTYNIAN,
Go uczyniłaś ?,..
TEODORA (obłąkana).
Znieważył mnie!... Więc w gniewie, bronią, jaką
miałam pod ręką... smierć mu zadałam!
JUSTYNIAN.
Śmierć?!...
ITEODORA.
Zdaje mi się, że ugodziłam w samo serce,
JUSTYNIAN.
Co za nierozlropnośii! Jeżeli nie żyje, niczego się nie
dowiemy!...
TEODORA.
Czyż można panować nad sobą, w takich razach ?
JUSTYNIAN.
Głupie uniesienie kobiece I (do Endemona klęczącego
przy Marcellusie). Cóż... oddycha?...
ENDEMON (przykłada rękę do serca Marcellusa).
Nie żyje!
JUSTYNIAN.
Komedya!... Udaje umarłego!...
ENDEMON.
Zapewniam cię władco, że tu leży trup tylko.
JUSTYNIAN (do Teodory).
I nic się od niego nie dowiedziałaś o tym Andreasie?
TEODORA.
Nic.
JUSTYNIAN.
Walczże tu, przeciwko mordercom, jeśli smierć sama,
staje się ich wspólnikiem.
ENDEMON (wskazuje Marcellusa).
Szukać będziemy pomiędzy jego przyjaciółmi.
TEODORA (żywo, po cichu do Antoniny).
Prędzej... trzeba rozpędzić jego niewolników, a dom
podpalić!...
ENDEMON.
Panie, co uczynimy z tem ciatemf
JUSTYNIAN,
O! CO zeclicesz!... Co mi po niem już teraz! Wrzu
cić go do morza!... (Na znali Endemona kat otwiera okno —
Endemon pocliylony nad ciałem).
ENDEMON.
Czy mam sztylet z piersi wydobyć?
TEODORA (żywo ze wstrętem).
Na Boga! nie!... nie chcę tu śladów krwi!...
(Zasłona spada).
AKT IV.
Obraz V.
(Ogród nad brzegiem morza. Drzewa, posągi, krzalti kwiatów i róż
kwitnących, aleje. Dach domu ukryty w zieleni. — Drzewa cy
prysowe. Furtka wychodząca na ulicę. W pośrodku sceny ol
brzymi platan, którego gałęzie pokrywają scenę, ławka ogrodowa,
druga ławka).
SCENA I.
TEODORA. — ANTONINA. — MACEDONIA. — MICHAŁ. —
ALEXIs. (Alexis układa w koszu gałęzie lauru różowego, myrtu
i t. p. — Stukanie do drzwi z zewnątrz).
MICHAŁ (zewnątrz, stuka).
Hola! Alexis!...
ALEXl.s (idąc do drzwi zamkniętych na klucz).
Kto tam?
MICHAŁ.
Ja, Michał, sługa sąsiada Andreasa.
ALEXIS (otwiera, spostrzega kobiety).
Znowu ty!... Nie jesteś sam?
MICHAŁ (wchodzi, za nim Teodora i Macedonia),
Nie!. .. (półgłosem). Ale osoba, której towarzyszę jest
przyjaciółką mego pana, a rozkaz jaki odebrałeś, jej nie
dotyczy.
ALEXIS (zamyka drzwi starannie).
Nie wiadomo, czy Andreas znajduje się tutaj!
MICHAŁ,
Szukaj, a znajdziesz go z pewnością. Masz! (Podaje
mu gałązkę myrtu z koszyka). Oddaj rau, będzie wiedział, kto
z nim pragnie się widzieć.
ALEXIS.
Tę gałązkę?...
MICHAŁ.
Myrtu... Tak!... Dla kogo zerwałeś te kwiaty ?
ALEXis (zabiera kosz).
Dla umarłego.
MICHAŁ.
Macie umarłego w domu?
ALEXIS.
Tak! (Odchodzi głębią).
SCENA .
CIŻ SAMI, bez ALEStSA. (Kobiety zbliżają się).
MICHAŁ (do Teodory).
Otrzymał surowe rozkazy; ale zlecenie spełni.
TEODORA.
Czy jesteś pewnym, że twój pan znajduje się w tym
domu?
MICHAŁ.
Bez wątpienia! Pan późno w noc powrócił. Był blady,
niespokojny i bardzo smutny. Spalił jakieś pisma, poczem
przededniem wyszedł, mówiąc: „tylko dla ciebie i (wska
zuje Macedonię) dla wiadomej ci kobiety jestem u Styrasa".
O świcie, zaledwie zasnąłem, obudził mnie nagle ze snu
jakiś nieznajomy. Którędy wszedł, nie wiem. Nie był sam,
lecz w towarzystwie drugiego mężczyzny o twarzy niemiłej.
TEODORA.
I cóż?
MICHAŁ.
Przetrząsnęli dom, z rozkazu prefekta miasta, a nic
nie znalazłszy opuścili mieszkanie bardzo niezadowoleni.
Wyszedłem. Ulica była pusta, więc upewniony, że mnie nie
śledzą, pobiegłem ostrzedz mojego pana...
TEODORA.
Tutaj ?
MICHAŁ.
Tu!
TEODORA.
Do kogo należy ten dom? Kto jest ten Styrax?
MICHAŁ.
Macedończyk, bogaty kupiec, wielki przyjaciel mego
pana.
TEODORA.
A umarł; ?...
MICHAŁ
Nie wiem. Styrax nie ma żony, ani dzieci...
TEODORA.
Czuwaj przy tej furtce. (Michał wychodzi i zamylLa furtkę).
SCENA III
TEODORA. — ANTONINA.
TEODORA (patrzy w stronę zkąd spodziewa się Andreasa).
Czy pewną jesteś, że nikt nie szedł za nami?
ANTONINA.
Nikt. Ulica bezludna, jak i cale miasto. Pomyśl pani,
że zaledwie oczy przetarli, wszyscy — jak jeden mąż —
pobiegli do hippodromu.
TEODORA.
Prawda! gonitwy... trzeba się spieszyć...
ANTONINA.
A cesarz ?...
TEODORA.
Tygrys królewski ostrzy pazury. Czas już uciec się do
napoju Egipcyanki.
ANTONINA (żywo).
Czy będziesz go miata?
TEODORA.
Wieczorem... przyrzekła mi...
ANTONINA.
Widziałaś ją zatem?
TEODORA.
Wczoraj... Któś nadchodzi...
ANTONINA.
Nie!... Pani.'. Jakiż niepokój!... Nie widziałam
cię nigdy tale wzruszoną Itiedy chodziło o innycli.
TEODORA.
Ach!..inni
ANTONINA.
Masz zamiar powiedzieć mu kim jesteś, nieprawdaż?
TEODORA (żywo).
Boże! nie! Strzeż się Itażdego .słowa, litore mogłoby
go oświecić. Jeżeli się dowie kim jestem... wszystko stra
cone !...
ANTONINA.
Jednakże przykład dzisiejszej nocy wskazuje, że zo
stawiając go w błędzie narażasz się na niebezpieczeństwa,
na zgubę może! Nienawiść do cesarza ustąpi szybko wobec
dumy, jaką w sercu jego zrodzi miłość cesarzowej.
TEODORA.
Ach, nieszczęśliwa, zamilcz. On cesarzowę nienawidzi.
Jakież nędzne przeznaczenie! ten, którego ubóstwiam, jest
moim zaciętym wrogiem i ma słuszność.
ANTONINA.
Och! pani!
TEODORA.
Zmęczona jestem; znużona istnieniem własnem! Ach,
ta Myrta urojona... Myrta, którą on kocha... Jakżeż jej
zazdroszczę, jakże chciałabym nią być w rzeczywistości,
(z radością) To on! (Antonina za krzak się usuwa).
SCENA IV.
TEODOBA. — ANDREAS.
TEODORA (wydaje okrzyk radości i biegnie ku niemu),
Nareszcie!... Jesteś!... Ach! jakie szczęście.
ANDREAS.
Kto cię tu przyprowadził ?...
TEODORA (żywo).
Ach! żadnych tajemnic przedemną!... (Poruszenie An
dreasa; prowadzi go na przód sceny i mówi do Antoniny),
Pilnuj dobrze! a przestrzeż mnie, jeżeli zapomnę o godzi
nie! (do Andreasa). Moja przyjaciółka... opowiem ci to póź
niej... (Antonina wraz z Macedonią znikają w głębi wśród
zieleni).
ANDREAS.
Ależ... nakoniec ?
TEODORA.
Nie kłam, mówię ci, nie kłam. Wiera o wszystkiem!
ANDREAS.
Wiesz?
TEODORA.
Od brata... Dziś rano, o niczem innem nie mówiono
w kancelaryi pałacowej, jak tylko o wypadkach ubiegłej
nocy.
ANDREAS.
I powiedziano ci?...
TEODORA.
Że Marcellus... (Andreas zadrżał) że centurion Mar
cellus, wkradl się przez kaplicę do cesarza, że go tam znie
nacka schwytano i zabito. Że miał wspólnika, który uciekł!
To ty!...
ANDREAS.
hi...
TEODORA.
Tak! Marcellus wołał Andreasa; wszyscy o tem wie
dzą! A tym Andreasem, jesteś ty!... Nie kłam, jestem
tego pewną!
ANDREAS.
Teraz, moge wyznać. Tak, to ja!
TEODORA.
Tak więc, wyrwawszy się z moich objęć pospieszyłeś
spełnić pełne okropności dzieło !... nie wspomniałeś mi
o twoich nadziejach, o twoich obawach!... Rozłączając
ae wczoraj, powtarzałam: do jutra! To mogło być ostatnie
pożegnanie... pożegnanie na wieki... a myśl ta nie wy
rwała ci ani jednego czulszego wyrazu. Mogłeś umrzeć; mo
gli cię zabić wraz z Marcellusera. O! mój Boże!... I do
wiedziałabym się o tem zrana, tak jak wszyscy, z wieści
krążącej po ulicach... I oto kogo kocham!... Tak postą
pił ten, które mi powtarza: uwielbiam cię, dla ciebie jed
nej żyję!
ANDREAS.
Przysiągłem zachować milczenie...
TEODORA.
Przysiągłeś! O! to rzecz święta!... pomyśleć, że |
niespokojna, obłąkana przebiegam miasto... Pytam się sie
bie : Gdzie jest? Czy zdołał wymknąć się siepaczom. Gzy
żyje ?... może ranny ? może zginął!... Ale cóż znaczą
moje udręczenia? nikt na nie nie zważa!
ANDKEAS.
Jakże mogłem cię zawiadomić dziś rano?
TEODORA.
Trzeba było wczoraj wszystko mi powiedzieć! Była
bym prosiła, błagała!... odstąpiłbyś od krwawego zamysłu.
ANDREAS.
Widzę, że zrobiłem dobrze, nic ci o nim nie mówiąc.
TEODORA.
Jesteś może gotów rozpocząć na nowo ?...
ANDREAS.
Tak!
TEODORA (żywo).
A!... pragniesz odwetu?...
ANDREAS.
Za Marcellusa! j
TEODORA. i
Marcellus nie żyje!... Pozostaw cienie jego w spo
koju. Odwet na nic mu się nie przyda.
ANDREAS.
A jednak, upomina się on o niego.
TEODORA.
Umarły?
ANDREAS.
Ciało jego wrzucone do Bosforu wypłynęło na po
wierzchnię fal. Oczy wjniebo utkwione wołają: pomsty!
TEODORA.
Urojenie.'... CiaŁo zniKNIĘŁo bez Siadu!...
ANDREAS,
Jest tam!
TEODORA (w osłupieniu).
Tu?
ANDREAS.
Z brzaskiem dnia rybak jakiś ujrzał je pływające
w przystani Juljana. Wyłowiwszy je z wody zadzwonił do
wrót bliskiego klasztoru, a sam lękając się nikczemnej spra
wiedliwości cesarskiej, uciekł pozostawiając ciało na łodzi.
Zakonnicy poznali Marcellusa. Pobiegli więc do jego mie
szkania i zastali je puste. Niewolnicy uciekli... Dom się
palił, a matka i siostry zawiadomione o wszystkiem schro
niły się do Tymoklesa, ich krewnego. Tymokles ostrzegł
naszych przyjaciół. Byłem u Styraxa; tu postanowihśmy
pochować ciało... Bolesnemu obrzędowi towarzyszą tylko
matka, sioshy i my. Stało się!... Ostatni kwiat, jaki mu
rzuciłem, była gałązka myrtu, oznajmiająca mi o twojem
przybyciu. (Słychać w dali śpiewy pogrzebowe). Słuchaj...
ŚPIEW POGRZEBOWY.
De profundis.
TEODORA.
Twoi przyjaciele... są tam?...
ANDREAS (siedząc bardzo wzruszony).
Tak, przy jego grobie... Mój biedny Marcellus!
TEODORA (stada przy nim).
O tak!... Modlić się za niego, opłakiwać go, tak!...
ale chcieć pomścić... nie.
ANDREAS (płacząc. — Śpiew trwa ciągle).
Ach!
TEODORA.
Jakże go poraścisi:? (Andreas odpowiada gestem). Nie
zostawisz mnie jak wczoraj w nieświadomości?
ANDBEAS (pogrążony w rozpaczy).
Wyznać wszystko przed kobietą!
TEODORA (obok niego siedzi).
Przed kobietą!... ależ ja... ja nie jestem kobietą,
tylko twoją żoną... No... powiedz rai, powiedz. Proszę...
Gdzie?... Kiedy chcecie go pomścić!... Niebawem?..,
W cyrku?...
ANDREAS.
Nie!.., Za tydzień, w kościele św. Zoili,., w dzień
Wielkiejnocy,.,
TEODORA (oddychając),
A!,,, dopiero na Wielkanoc! Zatem w czasie mszy
porannej ?
ANDREAS.
Tak.
TEODORA (j, w,).
Cesarz jest zwykle tak otoczony,
ANDREAS (ciągle siedząc).
Damy sobie radę!.,,
TEODORA.
Zatem twoi przyjaciele?.., którzy są tam?,.. Nie
prawdaż ?
TEODORA (j. W.).
Liczni ?
ANDREAS.
Dostatecznie... do załatwienia sprawy.
TEODORA.
Ich nazwiska ?...
ANDREAS.
Dla czego mnie o to pytasz ?
TEODORA.
Chcę poznać ludzi, którzy wciągają cię w grę nie
bezpieczną.
Ai'DEEAS.
To już nie moja, ale ich tajemnica.
TEODORA (wstała — oddala się od niego).
A! tajemnica... nadużyłabym jej może, nieprawdaż ?
ANDREAS.
O!
TEODORA.
Mój Boże! kto wie?... Sprzedałabym ją może Endo
monowi ?
ANDREAS.
Wszakże tego nie powiedziałem?
TEODORA.
Prawie...
(ANDREAS (wstaje — żywo).
o I nie mów Myrto, proszę.
TEODORA.
Pierwszy lepszy konspirator, którego znasz zaledwie
parę tygodni, wszystko wiedzieć będzie... Ale ja... dusza
twojej duszy... ja, która umarłabym gdybyś ty umarł,.,
muszę słowo po słowie z ust ci wydzierać, pytać o zamiar,
od którego zawisło twoje i moje życie.
.ANDREAS.
A więc!... Nazwiska ich...
TEODORA (Żywo).
Nie potrzebuję, abyś mi je wymieniał;... Znam je
już... Tymokles pierwszy... krewny zmarłego!...
ANDEEAS.
Tak.
TEODORA.
Styras, u którego jesteśmy.
ANDREAS.
Styrax także...
TEODORA (żywo zmuszając go by usiadł).
A tamci ?...
ANDEEAS.
Dwaj bracia: Eudoksyusz i Agaton.
TEODORA.
A oprócz nich ?
ANDREAS.
Faber.
TEODORA.
____ A! i ten także?... Kto wiecej..
ANDREAS.
Jdź wszyscy!
TEODORA.
I w sześciu macie nadzieję ?...
ANDEEAS.
Na jednego i tylu nie potrzeba.
TEODOBA.
Zatem, morderstwo? (śpiew ustaje).
ANDREAS.
o! zaiste, tak! tym razem... bo zadanie jest po
dwójne, musimy zrzucić jarzmo i pomścić Marcellusa. Naj
pierw on... potem ona...
TEODORA.
Ona?... kto ona?
ANDREAS.
Ta, która go pozbawiła życia! Marcellus wzywał mnie
na pomoc. Czyjaś ręka zamknęła szybko drzwi... usiło
wałem je wyłamać, gdy głos kobiecy zawołał: ,Nie żyje!"
Zrozpaczony, uciekłem!... Kto zamknął te drzwi! Teodo
ra!... Kto zawołał: „Nie żyje"? Teodora! Kto ugodził go
w serce? Teodora!
TEODORA.
Co wiesz o tem!!...
ANDREAS (wydobywa z za piersią zloty sztylet).
Wycisnęła piętno na swojem dziele ... Widzisz ten
sztylet?!
TEODORA (cofa się ze zgrozą).
A!...
Teodora.
ANDREAS.
Któż inny, jeśli nie ten szatan wcielony, mogł go za
mordować z taką dziką rozkoszą!
TEODORA.
Och... z rozkoszą!...
ANDREAS.
Mówie ci rozkoszowała się jego śmiercią... Tryumfo
wała ... Jej krzyk... słyszę go jeszcze! Wyła jak hyena,
upojona krwi widokiem.
TEODORA.
Acli, zamilcz, nieszczęśliwy!... To co mówisz okropne!
ANDREAS.
Mówie prawdę!
TEODORA.
Zamilcz! Zaklinam cię ... zamilcz! Ach! zaprawdę,
jesteś zbyt niesprawiedliwy dla tej kobiety. Nie przyznajesz
jej nawet ludzkich uczuć! Czynisz z niej potwora!
ANDREAS.
Czyż nie jest potworem?
TEODORA.
Ach! Zkąd możesz wiedzieć, dla czego go zabiła?...
ANDREAS.
Z litości, może?!
TEODORA.
Tak... może dla oszczędzenia mu katuszy, sroższych
od śmierci?!
ANDREAS (z ironia).
A! zacna dusza!.., Z miłosierdzia zanurzya mu szty
let w serce!
PTEODORA (do siebie zniechęcona). :
Mówże lu rozsądnie, z takim szaleńcem!...
ANDREAS (z wściekMcią, nie słuchając jej).
Ach, tygrysico! zapłacę ci to kiedyś... (wskazuje szty
let). Niech tylko poznam jej oblicze. j
TEODORA (żywo). |
Chcesz ją zobaczyć
ANDREAS.
Za chwilę.
TEODORA.
Gdzie?... gdzie ?
ANDREAS.
W cyrku.
TEODORA (przerażona).
Pójdziesz ?
ANDREAS.
Tak!
TEODORA.
Nie... nie możesz!...
ANDREAS.
Dla czego?
TEODORA.
Szukają cię... śledzą...
ANDREAS.
W tłumie nikt mną zajmować się nie będzie. Chcę
nasycić moją nienawiść, widokiem tej kobiety,
TEODORA.
Cóż znowu!,., to niedorzeczne!... Dom twój osa
czony ... szukają cię wszędzie!... I pójdziesz sam, oddać
się im w ręce... zawołasz: „Oto jestem!"
ANDREAS.
Ani ja, ani nikt tego nie powie...
TEODORA.
Ależ pierwszy lepszy, kto cię pozna na ulicy.
ANDREAS.
któż mnie tu zna, w tem mieście?
TEODORA.
Wszyscy!... Na gtowę twoją nałożono cenę!
ANDREAS.
Ba! i cóż z tego!...
TEODORA.
Zgubisz się!... Słuchaj, nie możesz pójść do cyrku.
Andreasie! Błagam cię!... (Zmusza go by usiadł). Posłu
chaj, zaklinam!... Najpierw poszedłbyś napróżno... nie
dostaniesz się do hippodromu... Cyrk już przepełniony.
Będziesz się wałęsał, przy wejściach... nic nie zobaczysz,
ani wyścigów, ani Teodory. Narazisz się tylko, ie cię spo
strzegą! Ależ to szaleństwo, szaleństwo! pojmujesz, rozu
miesz... przecież to szaleństwo! nieprawdaż?
ANDREAS (chce powstać).
Nie!
TEODORA (z gniewem nagłym, zmuszając go by usiadł).
A! to nikczemnie!
ANDREAS.
Nikczemnie ?!
TEODOBA.
Tak... nikczemnie!... Oddając się w ręce przeci
wników, narażasz twoich przyjacioł... Schwytają cię...
zgubisz ich... dla czego ?... dla dogodzenia szalonej
zachciance udania się do cyrku... Ależ to nierozsądnie, głu
pio... Dla czego chcesz iść do hippodromu? dla czego?
ANDEEAS.
Powiedziałem ci już...
TEODORA.
A, prawda!... pragniesz zobaczyć Teodorę... Natu
ralie! Ciekawa rzecz, zobaczyć Teodorę!... Jakie to wa i
żne!... jakie ponętne... Co za przyjemność!...
ANDREAS.
Nie dla przyjemności!...
TEODORA.
Nie!... lecz aby mnie udręczać... Chcesz abym dzień
cały drżała o ciebie, abym co chwila szeptała sobie
w duchu: „Chwytają go, wiążą, zabijają"!... (Zsuwa się
na kolana u jego nóg). O! nie! Andreasie! ty sam nie pój
dziesz, przyrzeknij mi, przyrzeknij, że nie pójdziesz. Ko
chasz mnie... więc nie możesz mnie skazać na takie ka
tusze ... Posłuchaj!... Nie słuchasz mnie! Nicże dla mnie
nie uczynisz ? Jestem dla ciebie niczem... niczem... W sercu
twojem walczą dwa uczucia: nienawiść do tej kobiety i mi
łość dla mnie... Nienawiść bierze górę nad miłością! Nie.
nawiść zwycięża!
ANDREAS.
Och, niewdzięczna! Nawet w tej chwiU...
TEODORA (obejmuje go za szyję, przymilając się).
Prawda! jakie dziwne wymagania! To tak przykro
spełnić o co proszę!... Jakie poświęcenie! Zostać tu w cza
sie upału... usiąść pod tera rozłozystem drzewem, w tym
pięknym ogrodzie... gdzie tak spokojnie... tak milo...
gdzie jesteś bezpieczny... gdzie nikomu nie przyjdzie na
myśl cię szukać... Skoro pierwsze gwiazdy zabłysną na
niebie przyjdę tu, z moją przyjaciółką... zawiodę cię
do cichego schronienia... Tam, będziesz wolny od niebez
pieczeństwa... blisko mnie... bardzo blisko!... przymo
jem sercu... w moich objęciach... usta przy ustach...
Pozostań tu, pozostań... proszę cię, błagam,.. Prawda, ie
pozostaniesz ?... Powiedz mi... szczęście, skarbie mój...
powiedz, że zostaniesz.
ANDREAS (upojony jej pocałunkami).
Tak!
TEODORA (z okrzykiem radości),
Ach! jakiś ty dobry, jak ja cię kocham!... Przysię
gniesz !... przysięgasz!
ANDREAS (obejmując ją).
Przysięgam. Ale, zostaniesz ze mną!
TEODORA,
Ach, Boże!,.. Gdybym mogła!... Ale nie mogę!...
ANDREAS.
Dla czego?
TEODORA.
Muszę pójść do cyrku z bratem i z tym ohydnym Fo
kasem.
ANDEEAS.
Ach! zawsze on.
TEODORA (zamyka mu usla ręką, którą on całuje).
Cicho.' Fokas niczem jest dla mnie, wiesz o tem do
brze! Mój Boże... która godzina Pewno się tam dziwią,
że się tak spóźniam.
ANDREAS.
Odchodzisz ?
TEODORA.
Muszę.
ANDREAS.
Ale powrócisz?... przyrzekłaś mi?...
TEODORA.
Dziś wieczorem... Ale przyrzeknij, że się nie odda
lisz z tego ogrodu ?...
ANDREAS.
Tak!
Ach! nie powinnabym rozłączać się z tobą. Czuję, że
gdy zostaniesz sam, będziesz tylko myślał, jakby najprędzej
uciec i do cyrku pospieszyć.
ANDREAS.
Ależ nie!... przysiągłem.
TEODORA.
Na zmarłego?
ANDREAS.
Na niego — tak!... (Antonina ukazuje się w głębi).
TEODORA.
Dobrze! Idę... (do Andreasa). Już czas, widzisz wzy
wają mnie!... ucieliam!...
ANDKEAS (pomaga jej założyć welon).
Przybądź wieczorem łodzią; lo bezpieczniej.
TEODORA.
Dobrze, łodzią!... Ach, odchodzę z sercem przepeł
nionem boleścią, że cię zostawiam samego, lecz cieszę się
zarazem, bo wiem, że jesteś w miejscu bezpiecznem! (Bie
rze jego głowę w obie ręce i patrzy mu w oczy). Myśl o ranie...
cały czas o Myrcie! tylko o twojej Myrcie!
ANDllEAS.
Tak, tylko o mojej Myrcie! (Rozpoczyna się znowu śpiew).
TEODORA (do Andreasa — posyła mu całusa i wybiega).
Do wieczora!
ANDRES
Do wieczora!
SCENA V.
ANDREAS PABEE. — STYRAX. — TYMOKLES. — AGATON.
ANDREAS (zamknąwszy furtkę od ogrodu, idzie naprzeciw spi
skowym, którzy wchodzą głębią).
Wszystko skończone?
FAIiER.
Dla nas — tak; ale matka i siostry modlić się będą
na jego grobie, do późnej nocy. A teraz, kiedy biedny
Marcellus spoczywa w pokoju, pomówmy Andreasie o rze
_____________________________
czach ważnych. Tam przy zwłokach naszego przyjaciela,
mimowolnie i wszystkim na raz, jak tu jesteśmy, przyszła
myśl, źe porażka dzisiejszej nocy nie jest dziełem przy
padku, lecz zdrady.
ANDEEAS.
To rzecz pewna! Oczekiwano nas i zdradzono. Nie
można o tem wątpić. Kto jednak mogł nas zdradzić?I
FABEE.
Zdaje mi się, że wiem!
ANDREAS.
Ach! domyślasz się?
FABER.
Tak. Wczoraj, kazałeś nam przysiądz, ie z naszemi
zamiarami nie zwierzymy się nikomu... nawet istocie naj
ukochańszej, najbardziej nam oddanej...
ANDREAS.
Tak!
FABER.
Czy pewnym jesteś, że wiernie dochowałeś przysięgi?
ANDREAS.
Ja?
FABER.
Nic nie wyznałeś?
ANDREAS.
Ależ nic!... zapewniam... nic!
FABER.
Nikomu ?
Nikomu!
FABER.
Ani nawet tej kobiecie, którą oczekiwałeś po naszem
odejściu"?
ANDREAS.
Myrcie ?
FABER.
Myrcie... tak!
ANDREAS.
O co idzie? czyś oszalał?...
FABER.
Odpowiedz, proszę cię... Nie zdradziłeś się chociażby
najlżejszą wzmianką o naszym zamiarze?
ANDREAS.
Ależ najmniejszą. Gdybym to nawet uczynił...
FABER.
Ani słówkiem?...
Ani jednem... Nic, nic!... powtarzam ci. Nic nie
mówiłem!
FABER.
Pewny jesteś, że nie była u ciebie przed naszem odej
ściem, i źe nie dosłyszała tego o czem mówiliśmy?
ANDREAS.
A! nie upoważniam nikogo do ohydnych podejrzeli,
jakiemi tchnie to upokarzające badanie.
FABER
Ciebie to nie dotyczy Andreasie!
ANDREAS.
Przeciwnie... bardzo!... Myrta jest moją żoną...
zniewaga jej wyrządzona, na ranie spada.
FABER.
Za daleko się posuwasz. Wkrótce, żałować tego bę
dziesz. Wszyscy tutaj mamy dla ciebie szczery szacunek
i braterską przyjaźń. Co najwyżej, moglibyśmy cię obwinić
o nierozwagę. Co się zaś tyczy tej, którą nazywasz Myrtą,
to rzecz inna.
ANDREAS.
Zabraniam ci raz jeszcze... Gzy słyszysz!... zabra.
niam ci wyrażać się o niej w sposób pogardliwy, zniewa
żający!...
FABER (obojętnie).
Myrty znieważyć nie można dla zbyt prostej przy
czyny. Myrta bowiem nie istnieje!... (Poruszenie Andreasa,
zdziwionego). Nie mój drogi, nie, Myrty niema!
ANDREAS.
Niema?
FABER.
Chcesz na to dowodu?! Zajęty naszą przegraną, szu
kałem przyczyny niepowodzenia... i sądzę, że odnala
złem ... Obecność tej kobiety...
ANDREAS. J
Ależ nieszczęśliwy!... Co mówisz!... I
TY.MOKLES i STYRA.Y (przerywajmu z powagą). I
Milcz i słuchaj! |
FABEK
Powiedziałeś nam, że jest siostrą Ewangelisty, pisarza
kancelaryi cesarskiej?
ANDEEAS.
Tak!...
FABEK.
Wdową i sąsiadką złotnika cesarzowej, Szymona Fo
kasa?
ANDEEAS.
Tak.
FABER.
Który, zakochany w niej, chce ją poślubić za zezwo
leniem jej brata ...
ANDREAS,
Tak, tak, ależ tak!... cóż... i cóż?
FABFR.
Udałem się do kancelaryi cesarskiej. Nie znają tam
żadnego pisarza Ewangelisty. {Andreas słucha z wzrastającem
zdumieniem). Poszedłem do Szymona Fokasa, wychodził,
aby się udać do cyrku. „Jakto Szymonie, zapytałem, idziesz
na wyścigi bez twego przyjaciela Ewangelisty?" — „Ewan
gelisty, odparł, nie wiem o kim mówisz, nie mam ani są
siada, ani przyjaciela, któryby nosił to imię!" — „Mniejsza
o to, mówię, jesteś skryty, ale wszyscy wiedzą, że ma on
siostrę, młodą wdowę, piękną Myrtę, którą pragniesz za
ślubić !" — Na to Fokas parsknął śmiechem. — „Nie znam
żadnej dziewczyny, ni mężatki, ani wdowy, któraby nosiła
imię Myrty; a co do poślubienia jej, trzebaby najpierw,
aby nasz boski cesarz zezwolił na dwużeństwo, bo już od
sześciu miesięcy pojąłem za żonę córkę Kryzolesa! No, do j
syć tych żarlów. Przez ten czas gotów kto jeszcze zająć
moje miejsce w hippodromie. Dobranoc!"
, ANDREAS (wzburzony).
Czy podobna!... Ewangelista... brat!...
FABER.
Brat, mąż, slan wdowi, zajęcie, mieszkanie, imie,
przygoda... wszystko fałszem!
ANDREAS (j. w.).
Sprawiedliwy Boże!... Jak rozwiązać zagadkę?
FABER (spokojnie).
O! bardzo łatwo... jesteś igraszką jakiejś awanturnicy.
ANDREAS.
Ona!
FABER.
Fakta tego dowodzą! wytłómacz je inaczej!
ANDREAS.
Ależ tu, tu!... przed chwilą jeszcze!...
AGATON (żywo).
Była tutaj?
ANDREAS (mówi dalej w myśl swoją).
Mówiła mi: „Odchodzę spiesznie, idę do cyrku z moim
bratem Ewangelistą i ze starym Fokasem!"
FABER.
Kłamstwo... sam widzisz!
ANDREAS.
Nie!... To być nie moie!... Jest w tem coś czego
odgadnąć nie jestem wstanie! Tajemnica, pomyłka... Alei
nie! Mówcie co chcecie! nie! nie! nie!
TYMOKLES (łagodnie).
Dziecko, dziecko!... Zastanów że się wreszcie; już
samo wasze spotkanie...
STYRAX,
Wieczorem... na ulicy.
EABER.
Kobieta, rzucająca ci się na szyję.
AGATON.
Włóczęga portowa!
TYMOKLES.
Z nieodstępną matrona!
STYRAX.
I jak zwykle, wdowa!
ANPREAS.
Nierządnica!
AGATOS.
Jedna z tych, którym prefekt Endemon zostawia zu
pełną swobodę.
STYKAX.
W zamian za wiadomości, jakie przynoszą!...
ANDREAS (oburzony).
Szpieg ' Jakaż ohyda! Nie... Nie! Ależ sami widzi
cie, że to fałsz! To niedorzeczne przypuszczenie, bo wczo
raj nic jej nie powiedziałem I Jestem tego pewny! A dziś
zrana — nie widząc się ani z wami ani ze mną — już
wiedziała o wszystkiem.
FABEK.
I ona ci to powiedziała?
ANUKEAS.
Wszystlio... wszystlto co się w nocy stało w pałacu.
Pochwycenie Marcellusa, kiedy wchodził do komnat cesar
skich przez kaplicę... Jego śmierC... naszą ucieczkę
Wszystko jednem słowem, wszystko!
FABER.
Jakimże sposobem, dowiedziała się o tem?
ANDREAS.
Ach! bardzo prostym! przez swego brata Ewangeli
stę.,, (zatrzymuje się, przejęty nieprawdopodobieństwem) Ach!
prawda... bratl...
FABER (łagodnie).
Nie istnieje!
ANDREAS (zrozpaczony).
O mój Boże! mój Boże!...
STYRAX.
Czyż może być lepszy dowód ?!...
ANDREAS (pada na krzesło).
A! to prawda! to prawda!... Och, nikczemne, plu
gawe stworzenie! Jej miłość... Ach podła!... podła!...
podia!...
rYKAX (i wszyscy go otaczają i mówią doń z czułością).
Odwagi! myśl raczej, o swojem ocaleniu.
FABER.
Pomyśl, że byli u ciebie tej nocy!
AHATON.
że odnalazła twoje schronienie!
TYMOKLES.
Że w tej chwili spieszy, zawiadomić ich o tem!...
ANDKEAS (wstaje).
Tak... wyłudziwszy przedtem przysięgę, że tego
domu nie opuszczę...
WSZYSCY.
Widzisz!...
ANDREAS.
Tak!... Mówiła mi, abym czekał do nocy... tu u nóg
moich błagała ze łzami... płakała, wstrętna komedyantka,
płakała...
FABER.
Uchodź zatem, nieczekająe...
STYRAX (idąc ku drzwiom).
Prawdopodobnie wkrótce przybędą, aby cię uwięzić.
ANDREAS (żywo).
I was, razem ze raną.
TYMOKLES. — AGATON.
Nas?
ANDREAS
Was, także!... bo chociaż wczoraj nic nie powiedzia
łem temu potworowi... przed chwilą...
FABER (żywo).
Powiedziałeś ?
ANDREAS.
O Św. Zofii, o spisku...
PWSZYSCY (razem).
Nieszczęśliwy! Czy podobna!... Ty!...
ANDREA.S.
Och! nie oburzajcie się na mnie!. .. Pogardzam sobą
więcej... aniżeli wy mną pogardzać możecie... Błąd mój
należy naprawić bez zwłoki... bo ona zna także wasze
nazwiska!
FABER.
W takim razie, dla nas, jak i dla ciebie, jedynym
zbawieniem... ucieczka!
ANDREAS.
Może... (poruszenie) A!... jest coś pewniejszego od
ucieczki!
STYRAX.
ANDREAS.
Walka! (wahają się).
FABER.
Walka i
ANDREAS.
Spieszmy do cyrku. Tam jednem słowem, możemy
pożar buntu rozniecić. Lud cały czeka na hasło, dajmy
je!... JeśH zwycięża, jeśli polegniemy, to przynajmniej jako
żołnierze świętej sprawy... wolni... uzbrojeni.
FABER.
Ma słuszność!
ANDREAS.
Gra godna nas! Czy ją rozpoczniemy ? (Milczenie
porozumiewają się spojrzeniem).
TYMOKLES.
Dla czegóżby nie?
ANDREAS.
Więc, do cyrku?...
WSZYSCY (stanowczo).
Do cyrku!
ANDREAS.
Naprzód uderzymy na Justyniana!... Potem przyj
dzie kolej na szpiega! (Gdy wychodzą daje się znowu slysied
pieśń pogrzebowa). Przysięgam, że będziesz pomszczony Mar
cellusie !
(Zasłona spada).
Obraz VI.
(Loża cesarska w cyrku — na wzniesieniu dwa siedzenia fro
nowe).
SCENA I
EUFRATAS, NICEFOR, KARIBERT, potem BELIZARJUSZ, ENDE
MON, TRYBONJAN, LIKOSTRATBS, PATRYCYUSZE, SŁUŻBA,
ŻOŁNIERZE.
KARIBERT (wskazując drzwi z prawej strony).
Zatem loża cesarska łączy się z pałacem?
EUFRATAS.
Tak, znakomity rycerzu... Tędy chwały pełen samo
władca, przybywa tutaj, by z trybuny cesarskiej przyglądać
się igrzyskom!
KARIBERT.
Więc hippodrom jest z tej strony ?
EUFRATAS.
Jak powiedziałeś! Te drzwi, otwierają się na przyby
cie boskiego cesarza.
KARIBERT.
ztąd tez można widzieć cyrk cały?...
EUPUATAS.
Jakby z wału twierdzy... Pojmujesz dostojny panie,
że w razie rozruchu, wdarcie się tutaj, jest niemożliwe.
KARIBERT.
To dobrze obmyślane!... Zdaje mi się, że zamiast
być widzem, cesarz sam robi z siebie widowisko!
EDFRATAS.
I jakie jeszcze widowisko! — widowisko monarszej
chwały!...
KARIBERT.
Czy można rzucić okiem na hippodrom?
EUFRATAS (pokazujc mu otwór we drzwiach).
Doskonale!... Spojrzyj... Otwór ten, umyślnie zro
biony w tym celu,
KARIBERT.
Dobry Boże!... co łudzi!...
EUFRATAS.
Sto tysięcy widzów, co najmniej! Te drzwi tłumią
wrzawę, gdyby nie to, słyszałbyś szmer podobny do szumu
fal roztrącających się o skały,
KARIBERT.
Nie widzę ani jednej kobiety!
EUFRATAS (z zadowoleniem).
Ani jednej!
KARIBERT.
Kobiety nie bywają na igrzyskach?
EUFRATAS.
W cyrku, nigdy! przypatrują się gonitwom z trybun
kościoła ŚW. Szczepana. Nawet boska Teodora, siada obok
cesarza tylko na chwilę, na rozpoczęcie igrzysk.. .
KARIBERT.
u nas mężczyźni i kobiety razem!... To daleko we
selej !...
EPFEATA.S.
Och! cóż łatwiejszego jak obywać się bez kobiet!...
NICEFOR (wchodzi, uderza w ramię Kariberta — ubrany jak
Niebieski, z laską dtugą w ręku;.
Witaj książę!
KARIBERT.
Witaj Niceforze! (Eufratas usuwa się — wszyscy po kolei
zaglądają do hippodromu).
NICEFOR (bierze go pod ramię),
i cóż miłostki?... (Karibert spogląda nań zdziwiony).
No... Antonina?,.. Tak!... tak!...
KARIBERT (weSOlo).
O! jeszcze nie!.,.
NICEFOR (śmieje się).
Niewiniątko!
KARIBERT.
Przepraszam... ale...
EUFRATAS (oddaje pokłon Belizarjuszowi).
Znakomity!...
NICEFOR (półgłosem).
Cicho!... mąż!...
EEI.IZAEJUSZ.
I cóż, młodzieńcze... uniknąłeś szubienicy?
_
NICEFOR.
Ostrożnie, patrycyuszu... nie mówmy o tem!...
BELIZARJUSZ.
Endemon, wypuścił cię na wolność!... ByteS jednak
z buntownikami tej nocy!...
NICEFOR.
E! ten gbur Kalcbas wszystko popsuł. Chcieliśmy
tylko trochę dokuczyć nieszczęśliwemu kupcowi... a on go
zabił!... Bydle!... Napróżno powtarzałem mu; „posu
wasz się za daleko Kalchasie! zapewniam cię, że za
daleko się posuwasz!"—Uwięziono nas, ale z łatwością do
wiodłem mojej niewinności.
BELIZARJUSZ (ironicznie).
Oczywiście!... Jesteś synem wielkiego podskarbiego!
(Oddala się).
NICEFOR (do Kariberta).
Zdaje mi się, że on szydzi ze mnie!
KARIBERT.
I ja tak sądzę.
NICEFOR.
Stanowczo szydzi! Ale to mi wszystko jedno! (do siebie).
Już naprzód się zemściłem — u niego, w domu! A! otóż
i Likostrates!
KARIBERT (do Eufratasa).
Któż to jest ten Likostrates?
EUFRATAS.
Osobistość nadzwyczaj ważna!... To on daje znak,
kiedy mają być wzniesione jednogłośne okrzyki, jakiemi
wita naszego anielskiego cesarza.
NICKFOK.
Jakiś wzruszony!.. Hej, Likostrates !
LIKOSTEATES (wbiega pomieszany, ociera czoło).
Witam, szanowny!
NICEFOR.
Co słycliać?
LIKOSTEATES (z cicha).
Żle!
SICEPOR.
żle?
LIKOSTEATES .
Smutne wiadomości! Wiesz co się stało dziś z rana?
NICEFOK.
Nie! przez ostrożność, nie wyctiodziłem z domu.
LIKOSTEATES.
z rozkazu prefekta powieszono o świcie dziesięciu
buntowników.
NICEFOR.
Zielonych i niebieskich?
LIKOSTEATES.
Zielonych i niebieskich!... Gdy przyszła kolej na
dwóch ostatnich — dwóch niebieskich — powrozy się u
wały i obaj delikwenci spadli na ziemię. Tłum wzburzony,
rzucił się na straż, która musiała odprowadzić skazanych
na śmierć do więzienia.
NICEFOR.
Doskonale!
LIKOSTRATES.
Następnie wystano do cesarza deputacyę, złożoną
z niebieskich, z prośbą o ułaskawienie dla obu. Jednym
z nich jest Kalcha
NICEFOR.
Żyje!... Drogi przyjaciel!... Jestem zachwycony!...
Nie ma równego mu woźnicy... Gbur, wprawdzie... ale
jaki woźnica!... A ten drugi ?
LIKOSTRATES.
Niejaki Amru.
SICEPOE.
Pogromca... syn egipeyanki?...
LIKOSTRATES.
Właśnie!... Znasz go?
NICEFOR.
Czy go znam! ? Toż to ja go zaprosiłem!
LlKOSTR.WES.
Śliczna wycieczka!
NICEFOR.
Jego matka, tak mi go polecała!... Jaldm sposobem
u dyabła dał się złapać ?
LIKOSTRATES.
Był pijany!...
NICEFOR.
Był, był... rzeczywiście!... I cóż cesarz?...
LIKOSTRATES.
Cesarz odmówił.
O!...
LIKOSTRATES.
Kalchas był bożyszczem stronnictwa... Niebiescy są
zrozpaczeni... tłum cały, aż wre... Cziy'ę, że jest wzglę
dem nas tak wrogo usposobiony, iż drżę na samą myśl
dania znaku moim ludziom, do wzniesienia okrzyków na
powitanie cesarza!... Rozedrą, porąbią nas!...
NICEFOE.
Aż tak dalece?
LIKOSTRATES.
Tak dalece!
KARIBERT.
A to teatr prawdziwy!... Widzę, że rozegra się tu
zabawna komedya!
LIKOSTRATES.
Powiedz raczej: tragedya, dostojny panie... To wła
ściwa nazwa!
ENDEMON (spotyka się z odchodzącym Likoslratesem).
I cóż Likostratesie? słońce pięknie przyświeca rozpo
cząć się mającym wyścigom!
LIKOSTRATES.
Tak, tak... będzie skwar, upał! (oddala się).
TRYBONJAN (cicho do Belizarjusza).
Lękam się dnia dzisiejszego... Czy jesteś wodzu przy
gotowany ?
BELIZARJUSZ (j. W.).
Zgromadziłem wszystkich moich wiernych. Narcez ude
rzy za danym mu znakiem. Niczego się nie obawiaj!
ENDEMON.
Przy boskiej pomocy!... Chciałbym jednak, aby ten
dzień już minął! (Ogólne poruszenie ze wszech stron). Cesarz!
Cesarz nadchodzi!
NICEFOR. (Do Likostralesa rozmawiającego w gtębi).
Na stanowisko, Likostratesie. (LikosŁrates odchodzi głębia).
EUEBATAS (usuwając Z drogi wszystkich).
Za pozwoleniem, patrycyusze!... Znakomici!... Sza
nowni!... Oświeceni! .. (do służby). Otwierać podwoje!
(Słychać nagle za otworzeniem drzwi, szmer publiczności, który
natychmiast ustaje),
NICEFOR (z Karibertem przechodzi na prawe proscenium).
Słuchaj!
KARIBERT.
Co?
NICEFOR.
Jaka cisza... zwykle panuje wrzawa...
KARIBERT.
w istocie, ani jednego okrzyku!
NICEFOR.
Nic bardziej przerażającego jak milczenie tłumu.
EEFRATES.
Etykieta wymaga książę, by na widok cesarza przy
klęknąć na jedno kolano i zasłonić oczy! Ot! tak.
KARIBERT.
A to na co?
EUFRATAS.
Aby nie być olśnionym!...
KARIBERT.
Tego się nie obawiam I
EUFRATAS.
Ani ja... ale tale nalcazuje etykieta I
SCENA II.
CI? .SAMI, JUSTYNIAN, PRISKU.S, potem TEODORA i ANTONINA.
MISTRZ CEREMONII (ukazuje się na scliodach z laseczką w ręku—
mówi pełnym głosem).
Cesarz!
EUFRATAS.
Otworzyć drzwi! (Odgłos organów za scena i następu
jący śpiew).
CHÓR (śpiewa).
Witaj boski panie!
Słońce naszej wiary,
Na twe powitanie
Świat składa ci (iary.
Wszystko w koło ciebie.
Do nóg ci się skłania.
Zazdroszczą ci w niebie
Twego panowania!
(Obecni przyklękują na ziemię, zwróceni ku schodom. — Justy
nian wchodzi ze świtą; zwolna idzie ku tronowi).
NICEFOR (klęcząc, mówi cicho do Kariberta).
Ani jednego okrzyku!
KARIBERT.
Prawda — cisza grobowa!...
NICEFOR.
To dreszczem przejmuje!... Cesarz zbladł... Liko
strates zachęci ich może, przy błogosławieństwie.
KARIBERT.
Błogosławieństwie...?
NICEFOR.
Które cesarz udzieli ludowi... Uważaj, widzisz jak
eunuch układa w jego prawej dłoni fałdy płaszcza! (Ju
stynian wstaje, bierze brzeg płaszcza w rękę i znakiem krzyża
błogosławi lud na prawo i na lewo, — Cisza.—Podczas lego
wszyscy powstali i zgromadzdi się w głębi. Cesarz zasiadł).
KARIBERT (do Nicefora).
Nic!
NICĘFOR.
Obecność cesarzowej rozgrzeje ich może.
MISTRZ CEREMONU (ze schodów).
Augusta! (Znowu śpiew przy organach na chwalę Teo
dory, która ukazuje się na scliodach w ubraniu olśniewającem;
tuż za nią Antonina i orszak kobiecy, Postępuje tak samo jak
cesarz. Twarz zasłoniona złotą zasłoną. Szmer publiczności).
NICEFOR.
Nic.
KARIBERT.
Przeciwnie!... szemrano!
NICEFOR.
Zatem, źle!... (Teodora siada obok cesarza na drugim
tronie, — Antonina staje za nią).
KRZYKI z TŁUMU (przygłuszające śpiew).
Zasłona!... Zasłona!... Precz z zasłoną.
KARIBERT (do Ntcefora z cicha).
Co oni mówią?
NICEFOR.
Wołają: „zasłona". — Chcą, aby cesarzowa zrzuciła
z twarzy zasłonę.
KARIBERT.
Czy to dowód czci i uwielbienia ? j
NICEFOR.
Nie... to wyzwanie!
GLOS (ironicznie). i
Oświeć nas słońce cesarsltie!...
WIĘCEJ GŁOSÓW.
Zasłona... precz z zasłoną ! (Teodora wzburzona, zrywa
gniewnie zasłonę i patrzy wyzywająco na tłum. Wrzawa — o
klasld — wśród tego daje się słyszeć jeden potężny okrzyk).
„Nierządnica". (Śpiewy ustają — wszyscy obecni patrzą w stronę
cyrku).
JUSTYNIAN.
Co się dzieje? wodzu?
BEUZARJUSZ (patrząc). i
To jakiś nędznik, znieważył sromotnie boską cesarzo
wę... Chwytają go, pomimo, że otaczający go bronią.
JUSTYNIAN (wstał — głosem przeszywającym).
Niech go nam tu przywiodą!... Buntownicy do
magają się kary. Będą ją mieh!... Dam im widowisko,
jakiego się nie spodziewali! Zamknąć drzwi!... (Krzyki
w cyrku. Służba zamyka pospiesznie drzwi od strony cyrku.
Justynian, Teodora, schodzą ze stopni tronu. Na scenie ogólne
poruszenie. Drzwi pozamyltane, liotary pospuszczane, w głębi
ukazują się Żołnierze).
ANTONINA.
Kto to być może ?
TEODORA (drząc Z gniewem).
Nie wiem... ale... ktokolwiek by nie byl..
ANTONINA.
Co powiedział ?
NICEFOR.
Nie słyszałem!
BELIZARJUSZ.
Ja słyszałem, ale zniewaga jest zbyt nikczemną,
abym mogł ją powtórzyć. Dotknąć cię ona nie może, o po
bożna Augusto!
JUSTYNIAN (rozmawiał z dygnitarzami).
Czy przynajmniej przygotowany jesteś na wszystko?
BELIZARJUSZ (wskazuje cyrk).
Niechno rozjuszony tygrys poskoczy ku nam, panie,
a utniemy mu pazury!...
TEODORA (do Endemona).
Czy Gorgiasz jest tu?
ENDE.MON.
Kat? — tak pani!
KRZYKI (w kulisach).
Otoż i on'. otoż i on!
GLOS w GŁĘBI
Prowadzą go !... prowadzą!
TEODORA (wściekła).
Oszczerca!... Dajcie go tu!... Tutaj... do mnie!...
SCENA III.
CIŻ SAMI. — ANDEE.s (w pośród straży).
TEODORA. (tłumiąc okrzyk zgrozy).
On!
ANTOSINA (cicllO).
O pani! ostrożnie!
TEODORA.
On! to on!... Nieszczęśliwy!... (chwieje się).
JUSTYNIAN (podtrzymuje ją).
Uspokój się... będziesz pomszczoną!...
TEODORA.
O Boże!... Jak strasznemi są twoje wyroki!... Czy
podobna?... On!...
WSZYSCY.
Na kolana! Na kolana!...
JUSTYNIAN (do Andreasa, którego gwałtem zmuszają aby ukląkł).
Niewolniku podły... zelżyłeś cesarzową!...
ANDREAS (nie spuszczając oczu z Teodory).
Powiedz raczej, że na jej widok, wydałem okrzyk
obrzydzenia!
Ach szalony... gubi nas!... (Andreas chce powstać—
rzucają go na ziemię. Dwóch strażników chwyta go za ra
miona, aby ukląkł. — Teodora pada na krzeilo tronowe przy.
gnębiona).
JUSTYNIAN (do Andreasa).
Dla czegóż to psie znieważasz twoją monarchinię?...
ANDREAS (podnosząc się).
Dla czegóż to tyranie dajesz nam za monarchinię
nierządnicę ?...
WSZYSCY.
Na smierć!... na śmierć!...
JUSTYNIAN.
Krwią swoją zapłacisz za ten wyraz?
ANDREAS (zrywając się, odpycha straż).
Jeżeli potrzebujesz wprawnej ręki... powiedz twojej
żonie, aby mi sztylet zanurzyła w serce tak, jak zanurzyła
go w łono Marcellusa! (Rzuca sztylet Teodorze, która zrywa
się i cofa).
WSZYSCY (oburzeni).
Na śmierć!... Na śmierć!...
JUSTYNIAN.
Gorgiasza! kata!...
WSZYSCY.
Kata, kata!...
JUSTYNIAN (do kala).
Jesteś!... Gorgiasz!... Zbliż się i ugodź!... (Katwznosi
nóż nad szyją leżącego na ziemi).
TEODORA (z krzykiem — wstrzymuje ramię kata).
Och! zwierzę!... Nie zabijaj go!... (Ogólne zdumienie).
JUSTYNIAN (zdziwiony).
Chcesz...?
TEODORA (dysząc — wraca do przytomności).
Zastanów się!... Śmierć nagła... bez tortur?.. .Dla
takiego!... Nie zaiste, to byłoby zbyt łagodnie!
WSZYSCY.
To prawda, to prawda!...
TEODORA.
Samowładco! czy oddajesz ini tego człowieka?
JUSTYNIAN.
Do ciebie należy!
AnDREAS (do Teodory).
Nikczemny szpiegu!
TEODORA (żywo).
Zawiążcie mu usta!... Znieważa mnie znowu!
ANDREAS.
Messalino!...
TEODORA.
Ależ, zawiążcie mu usta!...
ANDREAS.
Wszetecznico!
TEODORA (nie posiadając się).
Zawiązać mu usta. Nędznicy! zawiążcie mu ustal
(Zrywa z głowy zasłonę, zawiązuje usta Andreasowi, któ
rego przytrzymują rozciągniętego na ziemi przy stopniach Ironu.
Z cyrku krzyki, wrzawa, odgłos trąb. Wszyscy słuchają).
GLOSY w CYRKU.
Andreas! Andreas!...
JUSTYNIAN.
Czyjeż to imię wywołują?
TRYBONJAN (wskazuje Andreasa).
Jego!
TRYBONJAN i BELIZARJUSZ (powtarzają Justynianowi).
Andreas!
JUSTYNIAN (spogląda).
Andreas! królobójca... towarzysz tamtego... dzisiej
szej nocy!...
BELIZARJUSZ (patrzy do cyrku).
Domagają się uwolnienia mordercy... Jeśli odmówisz
grożą buntem!
JUSTYNIAN (przerażony).
Buntem ?
TEODORA (przestraszona, rzuca się żywo na Andreasa).
On mój!... Nie dam go!...
JUSTYNIAN (do Belizarjusza).
Naprzód ! nie oszczędzaj!... bez litości!...
BELIZARJUSZ (do wojskowych).
Dalej ! do dzieła!... (Znika z żołnierzami głębią).
JUSTYNIAN (do straży).
Pilnujcie drzwi!
TRYBONJAN (powraca przerażony).
Ach ! pani!... co za widok!... Tłum w cyrku uzbro
jony!
WSZYSCY NA SCENIE.
To bunt!
TEODORA (upojona radością).
Ach! niech się zarzynają... niech całe Bizancyum
stanie w płomieniach!... Teraz (cicho do ucha Andreasowi)
wszystko mi jedno... ciebie tana nie ma!
KRZYKI SCENĄ.
Andreas I... Andreas!...
(Zastona spada).
AKT V.
Obraz VII.
(Sala sklepiona z arkadami. W głębi olbrzymie drzm, zam
knięte. Z lewej drzwi, również zamknięte. Z prawej szerokie
schody o trzech stopniach, prowadzące do drugiej sali. Noc
kagaiice zapalone. W głębi straż, zdala dolatuje echo wrzawy—
odgłos trąb — wszyscy nadsłuchują).
SCENA I.
TRYBONJAN, PERISKUS, EUFRATAS, ŻOŁNIERZE.
TRYBCNJAN (pochyla się i słucha, poczem mówi z cicha do Eufratasa).
Czy nic nie słyszysz?
PRISKUS (j. w.).
Nic, tylko dalekie okrzyki.
EUFRATAS.
Bramy i drzwi pałacowe są tak szczelnie pozamy
kane, że wrzawa bitwy dolecii! nas nie może!
TRYBONJAN.
To mniejsza, że są zamknięte, ale czy są dobrze strze
żone?
PKISKUS.
Nie ręczyłbym za to... Czyż gwardya nie trzyma
z buntowniKami?
TEYBOSJAS.
Na naszą straż można liczyć.
PRISKUS.
Że pozwoli nas zabić... prawda?!
EUFRATAS.
Ale na nic więcej I
PRISKUS.
Gdyby nie barbarzyńcy, pod wodzą Mundusa i Beli
zarjusza !
EUFRATAS.
IZginęlibyśmy, ot i wszystko!
TRYBONJAN
oto, co znaczy niepowodzenie!... Na nic cała prze
iomość ludzka! Gwardziści należący do spisku Marcellusa,
zucili się na eskortę, prowadzącą Andreasa, uwolnili go —
I my zaledwie zdołaliśmy uciec pod osłoną barbarzyńców.
ud od dwóch dni i dwóch nocy osaczył zamek... Je
iteśmy oblężeni... Tłum z wściekłością burzy mury i szańce,
gdyby mi kto, przed rozpoczęciem igrzysk, był przepowie
Dział to co się teraz dzieje, poczytałbym go za szaleńca.
PRISKUS.
A ten Andreas!.. Zkąd się wziął?... szatan go chyba
esłałl...
TRYBONJAN (półgłosem).
Ciszej młodzieńcze, nie wyrażaj się tak lekkomyślnie
człowieku, który jutro stać się może naszym panem!
PRISKUS.
KtOś nadchodzi!
SCENA II.
CIŻ SAMI. ENDEMON.
EUFRATAS.
To prefekt...
PRISKUS i TRYBONJAN (niespokojni).
Cóż?
ENDEMON (żywo).
Gdzie cesarz?
PRISKUS.
ModLi się.
ENDEMON.
Muszę z nim mówić.
EUFRATAS.
Etykieta sprzeciwia się temu.
ENDEMON.
Do djaWa z etykietą!... powieszą nas wkrótce bez
wszelkich ceremonii!
TRYBONJAN (przestraszony).
Do tego już przyszło ?
ENDEMON.
Prawie...
TRYBONJAN i PRISKUS.
Cesarz nadchodzi!
SCENA III.
CIŻ SAMI. — JUSTYNIAN.
JUSTYNIAN (ukazuje się na schodach — blady, przerażony).
Jesteś tu prefekcie?
ENDEMON.
Jestem, panie!
JUSTYNIAN (schodząc).
Mów szybko! Jakie wieści?
ENDEMON.
Jeżeli nie zupełnie złe, to przynajmniej bardzo nie
pokojące !
JUSTYNIAN (przerażony).
Ciszej... Nie dawaj zachęty do zdrady!... Niepoko
jące, powiadasz? To mnie dziwi. Belizarjusz dal mi znać,
że zdołał oswobodzić portyk chalcedoński.
ENDEMON.
Tak, ale nie doniósł ci panie, że go buntownicy pod
palili.
JUSTYNIAN (przejęły Zgrozą).
Pałac w płomieniach! pożar zatem dojdzie aż do nas!
ENDEMON.
Tego właśnie pragnęli... ale nagle powstał wiatr od
morza i pognał płomienie ku miastu. Wszędzie się pali...
pałac senatu, tylko co runął w gruzach... Na kopule świę
tej Zolii ukazały się już płomienie... Na dziedzińcu pała
cowym od gorąca ledwo oddychać można.
JUSTYNIAN.
O czem tam myślą w niebie, Kiedy pozwalają na ta
kie rzeczy!
ENDEMON.
Korzystając z pomyślnego wiatru, który zwróci! dyra
ku nieprzyjacielowi, Belizarjusz natarł silnie i zagnał
buntowników aż pod portyki... Ale tam już wszystkie
ulice były zabarykadowane... broniono się z dachów...
Kobiety i dzieci rzucały na żołnierzy zapalone pochodnie.
Belizarjusz zmuszony został cofnąć się aż do pałacu... a
tłum postępując za nim, odzyskał na nowo grunt utracony.
Uradowani zwycięztwera, klóre, zdawało się uniemożliwiać
działanie naszych, opuścili stanowisko i udali się do hip
podromu. Gwarne, dolatujące ztamtąd okrzyki zdawały się
zwiastować, że obradują nad czemś ważnem. W istocie,
przebaczysz mi panie, aio trzeba ci to wyjawić... ogłosili
cesarzem...
JUSTYNIAN (żywo).
Andreasa ?
ENDEMON.
Nie, — nie Andreasa.., Hypacyusza!
JUSTYNIAN.
Synowca...
ENDEMON.
Byłego cesarza Anastazego. Wprowadzili go do try
buny cesarskiej i ukoronowali złotym łańcuchem zamiast
dyademu.
JUSTYNIAN.
A Andreas?
ENDEMON.
Znikłbez śladu. Czy poległ, czy niebezpiecznie
ranny, niewiadomo! Wtedy lo Belizarjusz rzekł do mnie:
Uważają się za zwycięzców, a zajęci koronacją, zostawiają
mi wolne pole do działaniii. Bocznenii ulicami obejdę hip
podrom i uderzę na nich z tyłu, zkąd nie spodziewają się
mego natarcia. Tymczasem Mundus, Konsfanciolus i Nar ,
sez obsadzą wszystkie wejścia. Ściśnięci w cyrku, w trwo |
dze i przerażeniu poduszą się sami! Idź powiedz panu, że j
to ostatnia stawku na ktorą liczę. Jeżeli mi się powiedzie, ;
za godzinę zdepczę głowę hydrze buntu. Jeśli przegram.
Mundus tylko będzie mogł zasłonić ucieczkę cesarza, który
powinien jak najspieszniej udać się na wybrzeże azyatyckie.
Wkrótce was zawiadomię.
JUSTYNIAN.
Niech mu Bóg dopomaga!... Gdzie Priskusi?. ..Idźdo
przedsionka i czekaj na posłańców... Muszę jak najspiesz
niej wiedzieć o wszystkiem!...
ENDEMON.
śmiem cię panic zapytać czy statek gotów, bo na
wypadek odjazdu...?
JUSTYNIAN.
Tak, wszystko gotowe! (Słychać wrzawę. — Potem od
głos trąb — ogólna cisza—drzwi za Priskusem zamykają się.—
Hałas ustaje. — Cesarz upada na siedzenie). Walczą!. ..
ENDEMON.
Czy nie należałoby uprzedzić Auguste?
JUSTyXIA.V.
A, oslrzeż ją, jeżeli wiesz gdzie się_ znaduje.
TRYEONMAN.
Pewnie na tarasach.
ENDEMON.
Skąd przygląda się pożarowi... (Chce się oddalić).
JUSTYNlAN (gorzko).
To jej dzieło!
TRYBON.IAN i ENDEMON (zatrzymując się).
Jej dzieło ? (zdziwienie).
JUSTYNIAN.
Tak; to jej dzieło, chciałem przede wcześniej się od
dalić. Taka była twoja rada prefekcie.
ENDEMON.
I Belizarjusza.
JUSTYNIAN.
Tak doradzał zdrowy rozsądek! Motłoch nie znęcałby
się nad pałacem, gdyby wiedział, że jest pusty, a ja był
bym zupełnie bezpiecznym na wybrzeżu azyatyckiem!...
Ale ta kobieta narzuciła nam swoje zdanie. Wywołała
burzę. Bóg wie w jakim celu?
ENDEMON.
Czy przypuszczasz panie?...
JUSTYNIAN.
Wytłómacz że mi, co oznacza jej postępowanie.
W ciągu bezsennych nocy, budzą się w umyśle moim wspo
mnienia... Wiążę je z sobą... Jedno drugie wyjaśnia.,,
frzed chwilą jeszcze myślałem o tem!,.. .Marcellus wołał
Andreasa na pomoc. Ona jedna nic nie słyszała! .Mundus
pragnie szukać mordercy w kaplicy, w ogrodzie... Jato
przeraża, sprzeciwia się temu stanowczo. Następnie, podej
nmje się zmusić Marcellusa do wyznania, a ugodziwszy go
śmiertelnie, pozbawiła nas środka wykrycia tajemnicy,
którą tortura z ust jego by wydarła. Nareszcie... Andreas,
jnieważa ją publicznie. ona wstrzymuje rękę kata... bo
nienawiść jej domaga się dlań długo trwających męczarni.
Dziwna nienawiść... przyznajcie sami... trzy razy ocalić
go od śmierci.'
TRYBONJAN.
Jednakże panie, kiedy buntownicy, rozpędziwszy eskortę,
wydarli Andreasa Auguście, aby go okrzyknąć naczelnikiem
rozruchu, gniew cesarzowej, jej rozpacz i trwoga...
JUSTYNIAN.
o niego zapewne!...
ENDKMON.
Wasza Wzniosłość myśli...
JUSTYNIAN.
Cicho... Słuchajcie!... (Nadsłuchują, słychać krzyki
i odgłos trąh). Mój los się rozstrzyga... Kości rzucone, a
wygrane stanowi cesarstwo... Zanim pierwsze promienie
słoneczne wedrą się do tej komnaty będę panem świa
ta... lub najnędzniejszym z żebraków!... Czyż też hip
podrom widział kiedy walko podobną, krwawsze igrzy
ska?... Ciekawa rzecz, który z woźniców stanie u mety
i cel pożądany osięgnie... Czyj wóz pierwszy dobiegnie:
mój czy Hypacyusza ?... Za kim trzymalibyście zakład, za
nim czy za mną? (Patrzy na nich podejrzhwie).
TRYBONJAN (żywo).
Za tobą, panie!... .. .
Teodora. _
ENDEMON (spokojnie).
MoUoch rzucił w grę i nasze głowy. Rozrucli rozpo
czął się przecie od okrzyków: „Smierć kwestorowi! smierć
prefektowi!"
JI.STYNIAN.
To też to jedno mnie upewnia, że nie spiskujecie
przeciw mnie z Augustą.
ENDEMON i TRYBONJAS.
Spiskować !...
JUSTYNIAN.
Dla czegóż by nie ?
ENDEMON.
CÓŻ wspólnego może być między Andreasem a cesa
rzową ?
JUSTYNIAN.
Nie wiem! Ty powinienbyś mi na lo odpowiedzieć!
Jeżeli to kocłianek — a Iak sądzę — w takim razie wszyst
kiego spodziewać się można!
TEYBOJAN.
Racz, wszeciiwładny panie, wypytać Antoninę... Musi
wiedzieć o wszystkiem.
JUSTYNIAN.
Nic nie powie!... a gwałtem zmuszać jej nie mo
gę... to zona Belizarjusza... Lecz jest druga, która do
browolnie, lub pod przymusem wszystko wyzna!
ENDEMON.
Macedonia ?
JUSTYNIAN.
Zgadłeś... Niechno tylko zapanuję nad buntem, a
dowiem się niezawodnie... (Wrzawa coraz głośniejsza —
Justynian zbladł — drżąc) Gzy tylko, nie zapóźno... czy
wrzawa ta nie zwiastuje mi... (Drzwi się otwierają — głosy
światła, pochodnie. Justynian przerażony ucieka na schody wo
łając). Idą... tu do mnie na pomoc! Strzeżcie drzwi,
zamknąć drzwi... Dajcież się zabić za cesarza, podli ..
nikczemni...
SCENA IV.
CIŻ SAMI, KARIBERT, PEISKDS, ŻOŁNIERZE.
WSZYSCY.
Zwycięztwo!
KARIBERT.
Zwycięztwo, panie! (Zbliża się do Justyniana).
JUSTYNIAN (na schodach, chowając się za filar).
Precz, ty... kto jesteś?... To może zasadzka!...
nie zbliżaj się:... Któś ty...
KARIBERT (zdziwiony).
Karibert.
JUSTYNIAN.
Frank... Dobrze!... Ach kiedy to ty, to dobrze!
(Schodzi ze stopni). Co powiedziałeś mój synu?
KARIBERT.
Belizarjusz zwyciężył!____ Buntownicy, zaskoczeni
w hippodromie i ze wszech stron otoczeni rzucili się ku
schodom, ściśnięci dusili się wzajemnie, tali, źe baibarzyócy
uderzali lylko na prawo i lewo. Nastała rzeź prawdziwa!
JUSTYNIAN (śmiejąc się z dziką radością
Dobrze, dobrze!... Cześć Bogu wojny!... A Hypa
cyusz ?
KAPIEERT.
Ujęty!
JUSTYNIAN (wybuchając śmiechem).
Ach! ach!... Ujęty! ujęty!... dobrze, dobrze! do
skonale! ujęty! W to mi graj!...
KARIBERT
Schwytałem go i rozbroiłem. Z tego powodu Beliza
rjusz wysyła mnie do ciebie, panie. Oto laiicuch, który mu
służył za dyadem.
JUSTYNIAN.
Posłuży mu za naszyjnik — na szubienicy!... Pięknie
to z twej strony, mój drogi, żeś wziął udział w walce,
biorąc do serca sprawę nie twojego pana.
KARIBERT.
Jestem twoim gościem; napadają twój dom, bronię
go. Nie powoduje mną, ani życzhwość dla ciebie, ;mi też
gniew przeciwko buntowi. Spełniam mój obowiązek i nic
więcej.
justynian.
Nie zapomnę ci tego!... Nie mówisz rai nic o An
dreasie?
KARIBEKT.
Znikł bez śladu. Teraz panie, gdyś zwycięzcą, bądź
litościwym, Belizarjusz rozporządził zawieszenie broni, cie
kając na twoje rozkazy. Znaczna część nieszczęśliwycli, |
rzuca broń i na kolanach btaga o przebaczenie.
JUSTYNIAN. ]
Niema litości... Wyciąć w pleć wszystkich!... Cho j
ciażbyście po pas w krwi broczyć mieli! ]
KARIBERT.
Pamiętaj panie, że jednem słowem skazujesz na
śmierć dwadzieścia tysięcy ludzi.
JUSTYNIAN.
Tylko tyle!... Ha! cóż robić kiedy więcej nad .(
być nie może! Powiedz Belizarjuszowi, że zabraniam mu
stanąć przed moim obliczem, dopokąd w cyrku pozostanie
chociażby jedna żywa dusza!
KARIBERT.
Komu innemu wydaj to zlecenie, niech je kto inny
zaniesie... Nie służę katowi...
JUSTYNIAN.
Jak ci się podoba! (do Priskusa). Idź Priskusie, niech
się śpieszą... Niech się raz skończy ta przeklęta sprawa!
(Priskus wychodzi;.
SCENA V.
CI? SAMI, TEODORA, ANTOSINA, EUFRATAS, potem .MUNDUS
i KONSTANCIOLUS. (Teodora ukazuje się na stopniach, zbliża
się żywo).
JUSTYNIAN (do Teodory).
Przybywaj Augusto i raduj się!... Wszystko idzie po
myśli (Cicho do Endemona). Przekonacie się, że pierwszem j
jej słowem będzie imię Andreasa! (Głośno do Teodory, litora
zbliżyła się tymczasem). Bunt pokonany, a jego naczelnik,
w naszycb rękach.
TEODORA (żywo).
Andreas !
JDSTYSIAN (spogląda na Trybonjana).
Nie; nie Andreas, lecz Hypacyusz, którego ogłosili ce
sarzem!. .. Andreas znikł bez śladu!
TEODORA.
Nie żyje?...
JDSTY.VIA.V.
Nie wiadomo!... (Do Trybonjana ściskając mu rękę).
Widzisz ?
ANTONINA (do Teodory).
Ostrożnie!
JUSTYNIAN.
Co znaczą te okrzyki?
MUNDOS (Szaty w nieładzie, jak po walce).
To Hypacyusz panie, nasi ludzie wloką go tutaj.
JUSTYNIAN (do żołnierzy).
Na dziedziniec!... Uwolnimy go od troski i ciężaru
panowania. (Wszyscy się śmieją, — Uderza Mundusa po ramie
niu). Waleczny Mundusie, cóż gorąco ?...
MUNDUS.
Bardziej, aniżeli sądzisz panie, istna walka gladyato
rów!...
JUSTYNIAN,
Świadczy o tem twa odzież.
MUNDCS.
Przygotuj się panie, na przykry widok. Wszystko
w około ciebie, pali się... Św. Zofia w płomieniach.
JUSTYNIAN.
Odbuduję ją na nowo, piękniejszą! Gzy idziesz Au
gusto, oddać hołd naszemu następcy?
TEODORA.
Oszczędź mi widoku męczarni tego nieszczęśliwego!
JUSTYNIAN,
Wolna wola!.., (do Endemona). Nie trać jej z oczu, j
a Macedonię przywołaj do mnie natychmiast! (głośno). !
Posłać po kata! (Idzie ku drzwiom z lewej, za nim wszyscy). |
SCENA VI.
TEODORA. — ANTONINA.
TEODORA.
Zniknął!... ranny!... czy umarły ?...
ANTONINA.
Zaklinam cię, droga pani, ciszej!
TEODORA.
żywy czy umarły, jak się o tem dowiedzieć?... Mia
sto w płomieniach — gdzie go szukać ?!
.ANTONINA.
Niepodobieństwem będzie.
TEODORA.
Chodź ze mną!... Musimy wyjść... Musimy go zna
leść!... I
AKTONINA.
Gdzież się udamy, pani najdroższa?
TKODOBA.
Tam.,. Będziemy szultać... znajdziemy... Cliodź!...
ANTOSINA.
Zamiar niebezpieczny... strzegą cię pani... a przy
sięgłabym, że cesarz Cię podejrzewa.,,
TEODORA
Cóż mi to szlcodzi ? Nie troszczę się o to!
ANTOKISA.
Eufratas!
SCENA VII.
TEZ SAMe . — EUFRATAS.
EUFRATAS.
Jakaś Itobieta domaga się wstępu do pałacu. Utrzy
muje , że na nią oczekujesz boska pani, nazywa się Ta
myris.
ANTONIINA.
Egipcyanka!... tu?...
EUFRATAS.
Pod strażą. — Chciała się wedrzed gwałtem do pa
łacu, więc ją zatrzymano.
TEODORA (zniechęcona).
Już jej nie potrzebuję !
ANTONINA.
Przyjmij ją pani, proszę (cicho). Teraz właśnie czary
Jej, przydać ci się mogą więcej niż kiedykolwiek... w nich
ocalenie twoje i Andreasa!...
TEODORA (cicho).
Napój, prawda!... Niech wejdzie!...
ANTONIINA (j. W.).
Dzięki napojowi, nie będziesz potrzebowała lękać się
podejrzeń samowładcy, a nawet w poszukiwaniacli przyda
się on niezawodnie.
TEODORA (j. w.).
Tak! tak.' W napoju tym cała moja nadzieja... bez
niego nic mi się nie powiedzie (głośno). Przyprowadź ją
tu! (Eufratas wychodzi, i w tej chwili wprowadza Tamyris— sam
znika).
SCENA VIII.
TEZ SAME. — TAMYRIS.
ANTONINA.
Przybliż się, Tamyris!
TEODORA.
Czy przynosisz mi napój ?...
TAMYRIS.
Przynoszę, wszechwładna pani!
TEODORA.
Więc już wiesz, kim jest Zoe?
TAMYRIS.
Ujrzałam cię wczoraj w trybunie cesarskiej! Czemuż
nieba nie pozwoliły, abym się wcześniej o tem dowie
działa!... Moje biedne dziecko nie zeszłoby tak marnie
z tego świata!
TEODUSA.
Twój syn?
TAMYRIS.
Nie żyje!
TEODORA.
Ach, nieszczęśliwa matko!
TAMYRIS.
Nie wiedziałaś... Byłam tego pewna!...
TEODORA.
Zabili go?
TAMYKIS.
Powiedz raczej zamordowali w więzieniu... Za
rżnęli, jak bydlę w rzeźni!... Czekałam noc cala, dręcząc
się myślą, że zbyt długo trwająca pohulanka uczyni go
niezdolnym do zapasów w igrzyskach. Słońce się ukazało
na niebie!... a on nie wrócił!... Czułam, że nieszczęście
zawisło nademną!... Dochodzą mnie słuchy, o rozruchach
ulicznych... W końcu dowiaduję się prawdy. Siepacze go
pojmali i uprowadzili do więzienia. W cyrku, oba stron
nictwa : zielonych i niebieskich, równocześnie domagały się
dlań ułaskawienia. Nikt nie wątpił o pożądanym skutku
prośby zaniesionej do cesarza. Pojmujesz, że byłam w hip
podromie, drżąc z niepokoju, a gdy zerwałaś zasłonę, ra
dość i nadzieja wstąpiły w moje serce... Teodora... to
ty!,.. A zatem, mój syn ocalony!... Wtem powstaje
wrzawa, krzyki, ktoś cię znieważa... Podwoje loży cesar
skiej zamykają się nagle. Bunt wybucha. Tłum w cyrku.
chwyta za broń, a wybawienie mego biednego dziecka
uchodzi i znika wraz z tobą!... Mówić z tobą, byto rze
czą niemożliwą!... Oddzielat mnie od ciebie wał zam
kowy, który lud oblegał... Przychodzi mi myśl nowa...
Chwytam się innego promyka nadziei: syn mój w więzie
niu... Może oni mi go wyswobodzą... Śpieszę do prze
wódcy buntowników. Odpychają mnie, znieważają, potrą
cają ... Na nic nie zważam... krzyczę... walczę, dostaje
się nareszcie do niego i przemawiam do jego serca. Wy
słuchał mnie i zawołał: Ta kobieta ma słuszność!... Za
cznijmy od więzienia... uwolnijmy jeńców ! Biegną... wy
łamują drzwi... wpadam pierwsza wołając, moje dzie
cko!... czy słyszysz mnie.'... To ja.'... twoja matka...
gdzie jesteś?!... Nic, nic!... Jeden z dozorcóvł', ranny,
wskazuje mi podziemie... Schodzę i znajduję tam. moje
dziecko... takie piękne, takie dobre, takie dzielne... mo
jego Amru... mego syna, już skostniałego, nurzającego
się w kałuży krwi... Zamordowano go z rozkazu samo
władcy !...
TEODORA
Ach!...
TAMYEIS.
Dla mnie wszystko się skończyło!... Bunt pokonany,
twój mąż zwyciężył... Kallinides, przedsiębiorca igrzysk,
powraca do Rawenny. Połowa jego towarzystwa poległa
w cyrku. Wśród walki rozbito nam klatki... Tygrysy,
przerażone srogością ludzi, uciekły! Nie mam co robić
wtem przeklętem mieście... Przed odjazdem jednak chcia
łam ei oddać przyrzeczony napój. Oto jest.
TEODORA.
w rozpaczy, nie zapomniałaś ó obietnicy?
Nie!
TEODORA.
Jakżeż ci wyrazić moją wdzięczność, Tamyris ? Co żą
dasz za ten skarb?
TAMYKIS.
Nic, dla mnie.
TEODORA.
W istocie, niema dość złota, na opłacenie takiego
daru, lecz cóż moge uczynić, by ci życie osłodzić?
TAMYRIS.
życie moje już zgasło... Nic dla mnie uczynić nie
możesz. Jako wynagrodzenie, chciałam łaski dla syna, ale
jego już nie ma... Daj mi zatem w zamian życie innego.
TEODORA.
Daję!
TAMYRIS.
Ale Augusto, chodzi tu o dowódzcę buntu!
TEODORA.
Zgoda!...
TAMYRIS.
O tego, który czyniąc zadość mej prośbie uderzył na
więzienie i wyniósł mnie omdlałą z płomieni.
TEODORA.
Dług wdzięczności twojej chętnie spłacę.
TAMYKIS.
Przyrzekasz mi, że go ocalisz?
Teodora.
TEODORA.
Przysięgam!
TAMYRIS.
Nawet, chociażby w oczach twoich był najwinniejszym
ze wszystkich, chociażby cię śmiertelnie obraził!
TEODORA (z niepokojem).
O nieszczęśliwa! dokończ!... O kim mówisz?
TAMYRIS.
O Andreasie.
TEODORA ( okrzykiem radości).
Gdzie on jest ?
TAMYris (niespokojna).
Przysięgłaś!
TEODORA.
Ach, zaiste, tak!... Ocalić go!... przysięgłam!...
i ocalę! Bądź spokojną!... Och, z mojej strony niczego
się dlań nie obawiaj! Gdzież jest ?
TAMYRIS.
W cyrku...
TEODORA.
Uwięziony ?
TAMYRIS.
Wolny... ale, ranny...
TEODORA.
Niebezpiecznie ?
TAMYRIS.
Nie... Wiesz, że leczyć umiem... Opatrzyłam jego
ranę. Jakkolwiek utratą krwi mocno osłabiony, chciał dalej
walczyć, nie dałam rau spełnić szaleństwa!... Kilku kro
plami uśpiłam młodzieńca... Sen trwa dotąd... Skorzy
stałam z lego, aby go przenieść do podziemi zwierzyńca...
Dotychczas bezpiecznie w nich było, ale po rzezi, jeśli ze
chcą cyrk splondrować... zginie ...
TEODORA.
Prędzej, prowadź mnie do niego!
TAMYRIS.
Chcesz...?
TEODORA.
Ach, Boże!... natychmiast! Przez podziemia pała
cowe, dostaniemy się do hippodromu. Zapewnię rau
bezpieczne schronienie, choćby w pałacu samym
TAMYRIS (daje jej napój).
Weź, zatem!
ANTONINA (półgłosem do Teodory).
Ach pani! na jakież narażasz się niebezpieczeństwo!
TEODORA (również).
A on!? — Mogą go lada chwila pochwycić.
ANTONINA.
Lecz, jeżeli cesarz dziwić się będzie ...
TEODORA.
Czem innem teraz zajęty. Zresztą, ty pozostajesz, wy
tłumaczysz mnie ...
ANTONINA.
A jego podejrzenia?...
TEODORA (pokazuje Hakon).
Mam je czem uśpić! (Słychać za sceną glosy). .Chwała
Justynianowi zwycięzcy! Mech żyje boski Justynian".
ANTONINA,
To on!... Wraca do pałacu, wśród okrzyków wojska!
TEODORA (do Tamyris).
Uchodźmy, zanim tu wejdzie. (Uprowadza Tamyris na
prawo).
SCENA (X.
JUSTYNIAN, ENDEMON, MUNDUS, PEISKUS, TRYBONJAN, NI
CEFOE, KONSTANCIOLUS, EUFRATAS.
JUSTYNIAN (zwraca się do Endemona).
Czy przywołałeś do mnie Macedonię?
ENDEMON.
Tak panie.
JUSTYNIAN.
Teraz, gdy kat załatwił sie już z Hypacyuszem, po
wiesz mu, by przyszedł pogadać z tą kobietą! (Okrzyki:
„Ciłwała Justynianowi! Niecłi żyje Justynian!")
(Zasłona spada).
Obraz VII
(Podziemie sklepione. Z lewej, na pierwszym planie drzwi wcho
dowe, na dwóch stopniach. Filary. Przybory do karmiemi
i utrzymywania dzikich zwierząt. Z lewej stół kamienny. Dwa
stołki żelazne, na stole czarka i dzban mosiężny. Łoże niskie,
pokryte skórą z dzikich zwierząt. Andreas leży — śpi. Lampa
oświeca scenę).
SCENA I.
ANDREAS. — TEODOR.,. — TAMYRIS.
TAMYRIS (wchodzi pierwsza i przyświeca Teodorze).
Uważaj na stopnie I
TEOnORA.
Bądż spokojna, znam to podziemie! Było to kiedyś,
mieszkanie mego ojca, urodziłam się tutaj... Gdzież on
jest?... (Tamyris pokazuje Andreasa). Śpi?...
TAMYRIS.
Ma gorączkę...
.ANDREAS (śpiąc — mówi).
Do mnie!... Dalej!... Nikczemni!... Uciekacie!...
TAMYRIS.
Obudź go!...
TEODORA.
Nie, ty sama... Nie trzeba, aby moie ujrzał od razu! i
TAYKIS (zbliża się do Andreasa — pótgtosem).
Andreas! (Teodora oddalona, nie widziana przez Andreasa).
ANDRES (zrywa się).
Andreas, to ja!... Kto mnie woła?... Acti, Egip
cyanka !
TAMYKIS.
Tak, to ja. — Rana boli?
ANDKEAS.
Piecze!... Która godzina?
TAMYKIS.
Północ.
ANDBEA.S.
Noc?... Czyż tak długo spałem? Nic mi nie mówisz
o sprawie... Przegraliśmy... Nieprawdaż?
TAMYKIS.
Belizarjusz zajął hippodrom, gdzie buntownicy zgro
madzili się tłumnie.
ANDKEAS.
Tak! pomimo moich przestróg — wbrew mojej woU!
Bydlęta!... Wyparł ich z cyrku ?
TAMYRIS.
Nie... leżą tam... wymordowani.
ANDREAS,
A .Stvrax. Timokles, Faber, moi przyjaciele ?
TAMYRIS.
Nie wiem. (Ruch rozpaczy Andreasa). Go się zaS tyczy
nowego cesarza, wybranego przez buntowników...
AKDKEAS.
Cesarza?... wybrano nowego cesarza?
TAMYRIS.
Wtedy kiedy cię uniosłam rannego okrzyknięto
cesarzem Hypacyusza... Ciało jego szarpią kruki na szu
bienicy... Miasto w płomieniach...
ANDREAS (z goryczą i wściekłością).
O! niecił spłonie ze szczętem... wszeteczne gniazdo
zepsucia!
TEODORA (niewidziana przez Andreasa cicho do Tamyris).
Dosyć! pozostaw nas samycłi.
TAMYRIS (stawia na stole szklankę i koszyk — do Andreasa).
A to na ugaszenie pragnienia i wzmocnienie sił...
Opuszczam cię teraz.
ANDREAS (trzyma ją chwilę za rękę).
Niechaj cię niebo wynagrodzi!... bo odemnie, ni
czego spodziewać się nie możesz... (Upada na loże).
TAMYRIS (Zbliżyła się do Teodory, półgłosem).
Odchodzę. Żegnam cię... nie zobaczymy się więcej!
TEODORA.
Z daleka, czy z bliska, nie zapominaj, że Teodora
pozostanie ci na zawsze wierną przyjaciółką. Żegnam cię!
(Tamyris wychodzi).
SCENA II.
TEODOK.ł. — ANDREAS
TEODORA (czeka chwilę odejścia Tamjris, poczem zbliża się do
Andreasa).
Andreas!
ANDEEAS (zadrżał).
Kto tam?
TEODORA (słodko).
To ja.
ANDEEAS (zeskakuje z łóżka).
Teodora!
TEODORA (żywo).
Ciszej!... Szukają cię... Belizarjusz może nadejść!...
ANDREAS.
Niech przybywa, by mnie uwolnić od twej wstrętnej
obecności.
TEODORA (boleśnie).
Wstrętnej?...
ANDREAS.
Ty, tutaj... ty, Teodora?!
TEODORA (j. W.).
Ach, nieszczęśliwy! co zarzucić możesz Teodorze ?
ANDKEAS.
A!... wiedziałaś o tem dobrze, potworze, ukrywając
przededemną twoje ohydne imię...
TEODORA.
Przeklinałeś to imie... w mojej obecności l...
ANDREAS.
Nigdy dość!...
TEODORA (j. w.).
O, rzeczywiście! Cesarzowa mściwa, dumna, okrutna!
Znieważasz ją w obec całego ludu, a ona pragnie zemścić
sią, ocalając cię od zgonu.
andreas.
Czy sądzisz, że tym sposobem zdołasz zatrzeć wspo
mnienia o twej nikczemnej przeszłości.
TEODORA (łagodnie).
Moja przeszłość!... Dobrze!,.. pomówmy o tej prze
szłości!... Moja przeszłość!... to smutne podziemie—oto
moja przeszłość. Tu się urodziłam, tu wyrosłam... Niebo
mnie tu sprowadza, bym we wspomnieniacli przebytej nę
dzy, znalazła usprawiedliwienie moicb błędów, moich prze
winień!... Tak usprawiedliwienie!... Któż mnie strzegł
od złego ?... Gdzież mogłam nauczyć się cnot, gdzie kształ
cić przymioty duszy?... Nie miałam jeszcze lat sześciu,
kiedy matka moja. tancerka, wysyłała mnie z kwiatami na
sprzedaż, pod portyki; jeśli wróciłam z próżnemi rękami,
nie dostawałam wieczerzy i na drewnianym tapczanie za
sypiałam głodna, tuż przy klatkach dzikich zwiurząt, któ
rych strzegł mój ojciec. W piętnastym loku życia, zostałam
tancerką cyrkową. Powtarzano mi codziennie jako naukę
moralną , że jedyną cnotą biednej dziewczyny są jej
wdzięki, a celem jej bytu umiejętne użycie takowych! Ach!
wiem dobrze, wiem co chcesz powiedzieć: ,,Raczej ubó*
stwo!"... Nieprawdaż? Wolno wam mówić, wam mężczy
znom... Umieliście tak dobrze urządzić świat cały, że ko
bieta jest niczem bez waszej miłości. Obłudnie nawołujecie
do cnot, a przez was i dla was staje się ona niemożliwą,
Zresztą, cóżby mi przyszło z uczciwości? Dziś byłabym
może żoną woźnicy pijaka. Nędza i głód!... Cnotliwa,
w łachmanach, nie wyżebrałabym u ciebie ani jednego spoj
rżenia! — Nie chciałam całe życie znosić same poniżenia,
nie chciałam ani litości ani pogardy. Puściłam wodze moim
żądzom. Chyżym lotem wznosiłam się coraz wyżej i wyżej,
tak, że dosięgłam szczytu. Wdziałam purpurę cesarską. —
Jestem panią świata! Oburzaj się, jeżeli chcesz, potępiaj
zgorszenie, ale przedewszystkiem wypowiedz wojnę nikcze
mnemu światu, który takim jak ja dziewczynom, zrodzonym |
w kale ulicznym, pozostawia do wyboru albo umrzeć z głodu
przy cnocie, lub dojść do najwyższych dostojeństw przez
występek...
ANDREAS.
zbrodnię!
A to rzecz wiadoma! Popełniłam wszystkie zbrodnie!
Tak sądzi motłoch uliczny! Bazianus pisze wiersze plugawe
u stóp mego posągu. Kallinikus zapewnia, że jest moim
kochankiem. Bossus chce mnie zamordować!... Ukarałam
jednego po drugim. O! jakże jestem okrutną ! (Poruszenie
Andreasa). A więc tak, masz słuszność... tak... prawda,
pomściłam się bez miłosierdzia, bez litości. Uniesiona gnie
wem lub duma, a nawet dla ocalenia życia, stałam się nie
raz występną. Ale, gdybyś ty był zbrodniarzem, złodziejem,
zabójcą, jeszczebym cię kochała!... Wreszcie, jestem Au
gustą i straszną Teodorą dla innych, lecz nie dla ciebie!...
Dla ciebie, mój Andreasie ubóstwiony, mam inną duszę,
wiesz o tem. Zmieniłam się w istotę łagodną, czulą,. ko
chającą bez granic... ciebie jednego kocham gorąco...
szczerze... prawdziwie! Och! kocham cię!...
ANDKEAS.
Zaprzedając i gubiąc moich towarzyszy.
TEODORA (zrywa się).
Ja?... Ja?...
ANDREAS.
A Móż, jeśli nie ty nas zdradziłaś?
TEODORA.
Czy mi mówiłeś co o spisku. Jakże mogłam was zdra
dzić?
ANDREAS.
Ty jedna możesz na to odpowiedzieć!
TEODORA.
Ależ, ty sam chyba temu nie wierzysz nieszcięsayl...
ja... ciebie szpiegować !... Ależ to fałsz... szaleństwo!
ANDREAS.
A Marcellus? Kto go wydał?
TEODORA.
Sam się zdradził, nachodząc dom lielizarjusza!
ANDREAS.
I sam się zabił może ?!... (Chwyta ją gwałtownie za
ramię). Powiedz, że to nie ta ręka ugodziła w serce jego
sztyletem
TEODORA.
Nie przeczę!
Ach!
TEODORA.
On sani, lęltając się, aby męczarnie nie wydarły mu
z ust wyznania błagał mnie i groził zarazem: „Przebij...
przebij... bo powiem wszystko!" Dla niego, dla ciebie...
ażeby go wybawić, a ciebie ocalić... ugodziłam!... Czy
śmiesz mi lo poczytać za zbrodnię?...
ANDREAS.
Zbrodnia w lem, że odjęłaś mi możność niesienia mu
pomocy.
TEODORA
Tak... i byłbyś się zgubił. Nieprawdaż! Zamknęłam
drzwi, by cię zmusić do ucieczki. To także zdrada, nie
prawdaż ? Dnia następnego, błagałam cię, byś nie opusz
czał domu Slyraxa! I to zdrada!... Ach! szalony, oska
rżasz mnie, a od trzech dni, każdy mój krok, każde moje
słowo, ma tylko cel jeden, jedyny... wybawić cię z rąk
kata!... w tej chwili przybyłam tu, aby cię ocalić...
ANDREAS,
z rąk twoich nie chcę ocalenia... Precz! Idż precz!
Si ada na łóżu, odwracając się od niej).
TEODORA (dotknięta).
Andreas! (Po chwili łagodnie). Gniew przez usta twoje
przemawia ... żal po zawiedzionych nadziejach.
ANDREAS.
Niczem nie jesteś w naszej przegranej... Za co niebu
niech będą dzięki!. .. Nie poświęciłem sprawy, dla
twej ohydnej miłości!... No! powiedzieUśmy już sobie
wszystko, nieprawdaż ? Zona cesarza zwycięzcy, nie ma nic
wspólnego z buntownikiem zwyciężonym. Rozłączmy się —
żegnam cię!
TEODORA (przygnębiona).
Żegnasz... Żegnasz!...
ANDREAS.
Tak.
TEODORA.
Uwielbiam cię, a ty mnie oskarżasz! Uniewinniam
się, a ty ranie wypędzasz.
ANDRBAS.
Tak!
TEODORA.
Dla czego?
ANDREAS
Bo patrzeć na ciebie nie moge.
TEODORA.
Ależ dla czego ?... dla czego!
ANDREAS,
Jesteś wstrętną dla mnie!
TEODORA.
Nie odpowiadasz mi, tylko znieważasz. Znieważasz
i nic więcej! Powiedz dla czego odbierasz rai twoją mi
łość?. .. Jaki powód... ?
ANDREAS.
Moją miłość?... Nie kochałem cię nigdy... kła
miesz ... Nie ciebie kochałem, ale istotę urojoną, marę
zwodniczą, Myrtę!...
TEODOBA.
A ! nareszcie! Więc Myrty żałujesz! Boże! Czy po
dobna?... Myrta moją rywallcą. Dla czegóż milszą ci była
odemnie?... Powiedz! Co poświęcała dla ciebie? na jakie
narażała się niebezpieczeństwa ? Kiedy ja, aby ocalić twoje
życie, chętnie moje poświęcę. Czy ośmielisz się porówny
wać kochankę urojoną... z rzeczywistą. Niewdzięczny!
Ależ miłość, to ja! — przywiązanie, czułość, namiętność,
szał... to ja! Nie twoja ckUwa Myrta, lecz ja, Teodora!...
Chcesz złudzeń? ha! to wskrzeszę mare ułudną... Stanę
się' znowu wymarzonym aniołem... Za jedne, będziesz
mieć dwie kochanki... Ją i mnie... cnotliwą i... grze
sznicę! — Nie broń się dłużej mój buntowniku ukochany;
wyciągnij do mnie ręce, spleć ramiona swoje z mojemi
w gorącym uścisku, a pocałunkami zetrę z ust twoich blu
źnierstwa!...
ANDREAS (odwracając się nieco).
O czarodziejko! po co trwonisz marnie urok
twego głosu i twoich spojrzeń!—Ależ idź precz ! Tu nie dla
ciebie miejsce. Jestem Grekiem... zubożała krew płynie
w żyłach moich... należę do wymierającej rasy... do ple
mienia przeżytego!.., Spójrz na naszych zwycięzców, na
Gotów, barbarzyńców o szerokich barkach... Między nimi
szukaj przyszłego kochanka.
TEODORA (z wściekłością).
Ach! nędzniku zawołam... powiem, że tu jesteś!
ANDREAS (obojętnie, przechodzi na środek sceny z lewej).
Zawołaj!
TEODORA.
O uie, nie! Aż nadto dobrze wiesz, że nie uczyniła ,
bym tego! Nadużywasz swojej wiadzy nademną, udręczasz,
ranisz moje sercei... Ach jak to niegodziwie, niesprawie
dliwie, podle... Talt! podle l... Jesteś okrutny'.... (An
dreas zbliża się do stolika, nalewa, pije i siada). Ja jednak cię
nie opuszczam i znoszę twoje obelgi! Napróżno obchodzisz
się ze mną bez miłosierdzia, bez litości, jak z niewolnicą...
oburzam się, rozpaczam... a nienawidzieć nie moge!...
kocham cię jeszcze! (Widząc, ie Andreas chce pić, nagle, do
siebie). Boże I co uczynić?! Ha! napój'. Wyjmuje maiy aga
Iowy flakon, na sznurku zawieszony na szyi i ukryty pod
suknią). Ach!... czary!... sam powiedziałeś... a ponie
waż mnie do lego zmuszasz (zeskakuje z loża) jestem cza
rownicą i szatanem, zobaczysz! — (Andreas zdziwiony, sta
wia czarę napowrót na stół i patrzy na nią, ona spostrzega się,
chowa flakon i zmieniając ton). Niel nie wierz temu. mój
Andreasie!... przebacz mil... Sama nie wiem, co mówię,
bo wzgarda twoja doprowadza mnie do szaleństwa!...
Proszę, posłuchaj!... Jesteśmy oboje szaleni!... Mogą na
dejść, zabić cię, a ty mnie oskarżasz, potępiasz... Ja się
bronię... znieważasz mnie, odpowiadani ci gniewem... to
niedorzecznie!... Pomówmy ze spokojem, zimno... Gzy
chcesz? (Zbliża się zwolna i niepostrzeżenie stara się wlać na
pój do czary). Nie mówmy już o miłości... rzecz skończo
na!... Rozmawiajmy rozsądnie... Nie możesz tu pozo
stać, nieprawdaż ? W razie poszukiwań bowiem byłbyś zgu
biony!. .. Zresztą, Egipcyanka już nie wróci, opuściła mia
sto... Jesteś sam, ranny, opuszczony, nikt ci nawet poży
wienia nie przyniesie! (Wiewa napiijK Widzisz, przemawiam
rozsądnie... Trzeba, abyś się schronił gdzieindziej, w miej
scu pewnem, bezpiecznem ... Zawiodę cię (am, gdzie chcia
łam zaprowadzić, kiedy ci przyszła okropna myśl udania
się do cyrku. (Siada z prawej, obok Andreasa — on w przy.
stępie znużenia opiera się na rękach, na stole). Widzisz, jesteś
cierpiący!... pozwól... Zaprowadzę cię.. . będę cię pie
lęgnować... wyleczę... pozwól, jak przyjaciółce. Nie chcę
miłości—przyjaźil, tylko przyjaźń mi wystarczy... Pójdziesz
ze mną... odpowiadaj... przemów... powiedz: „tak".
Powiedz, że się zgadzasz...
ANDREAS (wstaje).
Nigdy!
TEODORA.
Odmawiasz ?
ANDREAS (stojąc Z lewej kolo stoUka).
Tak!
TEODORA.
Nie przyjmujesz schronienia?
ANDREAS.
Niczego od ciebie nie przyjmę.
TEODORA.
Ależ to szaleństwo!... Nie narzucam ci mojej miło
ści, ani nawet przyjaźni!... Przyjmij odemnie przysługę...
Nic więcej... Przyjąłbyś od pierwszej lepszej... od Egip
cyanki.
ANDREAS.
Tak!
TEODORA.
A ranie odmawiasz?
ANDREAS.
Niczego od ciebie nie chcę!... (Bierze spokojnie czarę).
TEODORA.
Ja jedna ocaUć cię moge!
ANDREAS.
Jeśli mam do wyboru, czy żyć dzięki tobie, lub umrzeć
tu... sam, jak pies... trawiony gorączką, która pali mi
piersi... lo już wybrałem... (Pije i stawia czarę na siole).
Zostaje!
TEODORA (z radością zblizqając sie do niego bezwiednie).
Ach!
ANDREAS(zrywa sie, oskakuje na prawo)
Nie zbliżaj sie do mnie!(Z wzrastającą wściekłością) Idź precz!... nienawidze Cie!... czy rozumiesz nareszcie ze Cie nie nawidze!...
TEODORA (usuwa sie z trwoaga)
Ach! Boże!
ANDREAS( nieposiadając sie groźnie idąc ku niej)
precz szatanie!... precz!...
TEODORA( przerazona rzcając sie na kolana)
Litości andreasie! litości!... Cóżem Ci zawiniła?
ANDREAS
. Coś zawiniła?... Ach! Nie Wiesz? Chcesz potworze,
abym ci powiedział czem mi wyrządziłaś krzywdę ... Słu
chaj! Byłem szczery, pełen zapału, nfający! Świeżość mo
jej duszy nęciła twoje zmysły. Żeby nasycić twe nnpasane
żądze, wywiodłaś mnie w pole pół dziewiczością kłamanego
wdowieństwa, parodyą czystości ciała i serca. Byłem głupi
i szalony, więc w nią uwierzyłem... Nagle ocknąłem się
w objęciach ' nierządnicy!. j. Tak, nierządnicy!... Jak
nazwiesz upojenia i rozltosze, jakiemi mnie darzyłaś?.!
Któż nie posiadał cię przedemną?. .. Przyniosłaś mi w ofie
rze tylko okruchy sprzedajnych uczuć tancerki cyrków
i męty kaprysów wszechwładnej monarchini. JMiłość twoj.
nurzała się w błocie ulicznem. Jesteś bardziej skalaną o
najbrudniejszej dziewczyny ulicznej, która w haibie swoj
stokroć uczciwsza od ciebie, bo nie kłamie... Jesteś zdra
samą... obłudą... kłamstwem!... Kłamstwem są twojr
oczy, usta, łzy, uśmiechy!... Nie ma kropli krwi w twe
zepsułem sercu, któraby nie była kłamstwem... kł.
stwem tylko!... Chciałbym, za wszystkie kłamane poca
łunki, któremi mnie obdarzyłaś, plunąć ci w twarz wszysl.
kiemi, jakie mi skradłaś... Boś ty mnie okradła... okra
dła... okradła!... złodziejko miłości!...
TEODORA (słuchała, tryumfująca, rzuca się ku niemu).
A! za wiele goryczy w twoich obelgach! Ty mnie
jeszcze kochasz?!...
ANDREAS (wyrywając się).
Ja?!... Szatanie!...
TEODORA (obejmując go ramionami)
Kochasz mnie!... Ta wściekłość.,, ten gniew
to zazdrość ! to miłość!...
ANDREAS (obłąkany)
Wściekłość, gniew, miłość, boleść... nie wiem!..
nie wiem!...
TEODORA
Aleja wiem! Tak! na Boga! pod wpływem czari,
powracasz do mnie!
ANDREAS (obłąkany).
Czaru?
niiie
TEODOR.
Nie broń się mój ultochany, ulegnij!... Zwróć mi
dawną miłości... Powiedz, powiedz, że mnie kochasz!...
powiedz, że mnie uwielbiasz!...
ANDREAS (pokonany).
Ze wstrętem!
TEODORA.
Zatem, nie dośó jeszcze!... Czara jeszcze nie pusta!
Wychyl ją do dna!... (Chwyta za czarę — Andreas chwieje
się). Co ci jest?
ANDREAS.
Zawrót głowy!...
TEODORA
Upojenie, które mi zwraca twoją miłość!
andreas (upadając na loże).
Pragnę... pragnę...
TEODORA.
Pragnienie pocałunków... Ugasisz je, w moich obję
ciach!... (Podaje mu czarę, aby pit). Wypij wszystko... Wy
pij do ostatniej kropli! (Tryumfująca rzuca czarę z okrzykiem
radości). Ach! tym razem okułam cię w kajdany, niewol
niku !... Jesteś moim na zawsze !
ANDREAS (podnosząc się gwałtownie i odpychając Teodorę).
Precz potępiona!... Czem mnie napoiłaś?
TEODORA (przerażona).
Napój!
ANDREAS.
Ogień!... ogień tul... pali... pożera...
TEODORA (j. W.),
To miłość!
ANDEEAS (upadając na łoże).
To śmierć!...
Śmierć!... śmierć !... (Spogląda na flaszeczkę i czyta). Dla
Justyniana! (Zrozumiawszy, z przeraźliwym krzykiem). Ach!
ohydna czarownica chciała pomścić swego syna !... (Rzuca
się na konającego Andreasa, podnosi mu głowę i stara się go .
zbudzić). Andreasie!... moje życie!... (biegnie do drzwi —
otwiera je i wola). Na pomoc ! do mnie! ratujcie!.., Ależ
chodźcie tu nędznicy! Ach, mój Boże! nikogo!... Umrze
bez pomocy!... Andreasie ! Andreasie !... Słuchaj mnie!
Nie umieraj ... Nie chcę, żebyś umarł!... Zabity przeze
mnie!,.. co za okropność!... (z zaciśniętą pięścią ku niebu).
Ach!... ty tam w górze!... Słyszysz ? !... (Rzucając
się znowu na ciało Andreasa). Odpowiedz mi!... Kochanku,
mów do mnie!... Za chwilę tu przyjdą!.. Nadchodzą!...
Odwagi! Ja cię obronię! Nie dam ci tak nędznie zginąć!...
Broń swego życia!... Dopomóż mi, żebym cię zbawić mo
gła!... Broń się! Przemów do mnie! Wszakże mnie sły
szysz?... nieprawdaż? — Widzisz mnie?... To ja!...
Teodora!... (Podnosi mu głowę — on na nią spogląda —
wzdycha i głowa jego opada nagle nieruchoma). Ach!. .. nie
żyje ! Zabiłam go! To ja go zabiłam!... Ach! nędznico,
nędznico... to ja go zabiłam. (Łkając pada na ciało — w lejże
chwili ukazuje się na progu Endemon i inni).
SCENA III
TEODORA, ANDREAS, ENDEMON, PRISKUS KAT I DWÓCH
OPRAWCÓW (wchodzą powoli. — Informacje według wskazówek
reżysera).
TEODORA.
Ty ?... i on!... (wskazuje na kala). A! dobrze, do
brze l... Rozumiem!... Z rozkazu cesarza?... Niepraw
daż?... Śmierć ? Ach Boże!... Witam ją z radością w tej
chwili!... W jaki sposób?... Dobrze czekaj!... Jestem
gotowa!....
(Zasłona spada).
KONIEC.