AJDUKIEWICZ Kazimierz Obraz swiata i aparatura pojeciowa 2


Kazimierz Ajdukiewicz

Obraz świata i aparatura pojęciowa

Das Weltbild und die Begriffsapparatur”, “Erkenntnis” IV, 1934, str. 259-287

Tłumaczył Franciszek Zeidler

§ 1. Cel badań

Zasadnicza teza zwykłego konwencjonalizmu, którego reprezentantem jest np. Poincare, głosi, że istnieją problemy, których nie można rozwiązać przez odwołanie się do doświadczenia, dopóki nie wprowadzi się pewnej konwencji, gdyż dopiero konwencja ta łącznie z danymi doświadczenia pozwala problem rozwiązać. Sądy, które się na to rozwiązanie składają, nie są nam więc narzucone przez same dane doświadczenia, lecz ich przyjęcie zależy częściowo od naszego uznania, gdyż ową konwencję, która współwyznacza rozwiązanie problemu, możemy dowolnie zmieniać i otrzymać w następstwie tego inne sądy.

W niniejszej rozprawie mamy zamiar tę tezę zwykłego konwencjonalizmu uogólnić i zaktualizować. Chcemy tu mianowicie sformułować i uzasadnić twierdzenie, że nie tylko niektóre, ale wszystkie sądy, które przyjmujemy i które tworzą cały nasz obraz świata, nie są jeszcze jednoznacznie wyznaczone przez dane doświadczenia, lecz zależą od wyboru aparatury pojęciowej, przy pomocy której odwzorowujemy dane doświadczenia. Możemy jednak wybrać taką lub inną aparaturę pojęciową, przez co zmieni się cały nasz obraz świata. To znaczy: póki ktoś posługuje się pewną określoną aparaturą pojęciową, póty dane doświadczenia zmuszają go do uznania pewnych sądów. Same te dane doświadczenia nie zmuszają go jednak bezwzględnie do uznania tych sądów. Może on bowiem obrać inną aparaturę pojęciową, na gruncie kt6rej te same dane doświadczenia nie zmuszą go więcej do uznania owych sądów, gdyż w nowej aparaturze pojęciowej te sądy w ogóle już nie występują.

To jest pokrótce i bez szczególnych starań o precyzję sformułowania zasadnicza teza niniejszej pracy. Oficjalne sformułowanie nadamy jej niżej. Chcielibyśmy tezę tę nazwać “skrajnym konwencjonalizmem” i przypuszczamy, że jest ona spokrewniona z poglądami francuskiego filozofa Le Roya a może także innych.

Mówiliśmy powyżej o sądach jako o czymś, co występuje w aparaturze pojęciowej. Twierdzenie to nie odnosi się jednakże do wszystkich sądów, lecz tylko do jednej klasy sądów, mianowicie do sądów, które nazywamy artykułowanymi. Znaczenie tego wyrażenia wyjaśniliśmy w pracy pod tytułem “Sprache und Sinn”. Tam też zdefiniowany został termin “aparatura pojęciowa”. Niniejsza praca opiera się w ogóle na wynikach tamtej i zakłada ich znajomość. Przypomnijmy pokrótce najważniejsze pojęcia i osiągnięte tam rezultaty, z których tu skorzystamy.

Wysunęliśmy tam najpierw twierdzenie, że podanie zapasu słów oraz reguł składni języka jeszcze nie wystarcza dla jednoznacznego określenia tego języka, lecz że ponadto konieczne jest podanie właściwego mu przyporządkowania znaczeń, to jest sposobu, w jaki słowom i wyrażeniom przyporządkowuje się w tym języku ich znaczenia. Następnie stwierdziliśmy, że można rozpoznać, czy ktoś z pewnym zdaniem danego języka łączy znaczenie przyporządkowane mu w tym właśnie języku, czy też nie, w ten sposób, że stawia się go w sytuacji dla tego właśnie zdania wybranej i stwierdza, czy jest gotów w tej sytuacji zdanie to uznać, czy nie. Jeśli np. ktoś w sytuacji, w której rzeczywiście doznaje bólu, nie jest gotów uznać zdania “boli”, to możemy z tego wnioskować, że nie łączy on ze zdaniem “boli” znaczenia nadanego mu w języku polskim. Można więc ustanowić reguły, które np. mówią: ten tylko posługuje się zdaniami języka S w znaczeniu nadanym im w tym języku, kto zawsze znajdując się w sytuacji L jest gotów uznać zdanie typu T. Tego rodzaju reguły nazwaliśmy dyrektywami znaczeniowymi języka.

Odróżniliśmy trzy rodzaje dyrektyw znaczeniowych, a mianowicie :

  1. aksjomatyczne dyrektywy znaczeniowe, podające te zdania, których odrzucenie niezależnie od sytuacji, w której to odrzucenie następuje, wskazuje na gwałcenie właściwego danemu językowi przyporządkowania znaczeń;

  2. dedukcyjne dyrektywy znaczeniowe, podające pary zdań tego rodzaju, że uznawszy pierwsze zdanie trzeba być gotowym uznać drugie, jeśli nie ma się gwałcić właściwego językowi przyporządkowania znaczeń;

  3. empiryczne dyrektywy znaczeniowe, które pewnym danym doświadczenia przyporządkowują pewne zdania, które trzeba być gotowym uznać w obliczu tych danych doświadczenia, jeśli nie ma się gwałcić właściwego językowi przy-porządkowania znaczeń.

Dyrektywy znaczeniowe języka uważamy za charakterystyczne dla tego języka.

Jeśli bowiem w języku S, którego zapas słów i wyrażeń jest ten sam, co w języku S', obowiązuje dyrektywa znaczeniowa (np. aksjomatyczna) głosząca, że ten, kto odrzuca określone zdanie Z gwałci właściwe temu językowi przyporządkowanie znaczeń, natomiast taka dyrektywa znaczeniowa nie obowiązuje dla języka S', to przyporządkowania znaczeń, właściwe obu językom, muszą być różne. Albowiem to samo zachowanie się (odrzucenie tego samego zdania 2)gwałci właściwe językowi S przyporządkowanie znaczeń, nie gwałci jednak przyporządkowania znaczeń właściwego językowi S'.

Dalej ustaliliśmy następującą terminologię. Mówimy, że dwa wyrażenia są bezpośrednio znaczeniowo związane, gdy bądź 1) oba występują w jednymi tym samym zdaniu dyktowanym przez jakąś aksjomatyczną dyrektywę znaczeniową, bądź 2) oba są zawarte w jednej i tej samej parze zdań wymienionych przez jakąś dedukcyjną dyrektywę znaczeniową, bądź 3) oba wchodzą w skład jednego i tego samego zdania przyporządkowanego pewnej danej doświadczenia przez jakąś empiryczną dyrektywę znaczeniową. Język nazywamy spójnym, jeśli nie można jego zapasu wyrażeń rozłożyć na dwie niepuste klasy tak, żeby żadne z wyrażeń pierwszej klasy nie było bezpośrednio znaczeniowo związane z jakimś wyrażeniem drugiej klasy.

Następnie odróżniliśmy języki otwarte i zamknięte. Nazywamy język otwartym, jeśli istnieje inny język, zawierający wszystkie wyrażenia pierwszego i nadający im to samo znaczenie, które mają w pierwszym, w którym jednakże występują także wyrażenia, nie występujące w pierwszym języku ani co do postaci swej, ani co do znaczenia, przy czym z wyrażeń tych co najmniej jedno jest bezpośrednio znaczeniowo związane z jakimś wyrażeniem występującym także w pierwszym języku. Język, który nie jest otwarty, nazywa się językiem zamkniętym.

Do języka otwartego można dołączyć nowe wyrażenia, nie będące synonimem żadnego już znajdującego się w tym języku wyrażenia, i związać je bezpośrednio znaczeniowo z jakimś takim wyrażeniem, przy czym znaczenie wyrażeń już w języku się znajdujących nie ulegnie zmianie. Natomiast języki zamknięte stają! się niespójnymi, jeśli dołączyć do nich nowe wyrażenie nie będące synonimem wyrażenia już w języku się znajdującego.

W dalszym ciągu wywodziliśmy, że jeśli zarówno S, jak i S' są językami zamkniętymi i spójnymi, i jeśli pewne określone wyrażenie jednego języka znajduje, swój przekład w drugim, wtedy oba języki są wzajemnie przekładalne, tzn. każde, wyrażenie jednego języka znajduje swój przekład w drugim. Klasę wszystkich znaczeń przynależnych wyrażeniom należącym do pewnego zamkniętego i spójnego języka nazywamy aparaturą pojęciową. Dwie aparatury pojęciowe są więc albo identyczne, albo też nie mają wspólnych elementów. Twierdzimy, że każde znaczenie jest elementem jakiejś aparatury pojęciowej.

W końcu porównaliśmy to pojęcie języka, którym zajmowaliśmy się w naszej rozprawie, z tym, które zwykle ma się na oku, gdy się mówi o języku niemieckim, angielskim, polskim itd. Okazało się, że to, co się nazywa np. językiem niemieckim, zgodnie z naszym ujmowaniem pojęcia “języka” nie jest jednym językiem, lecz obejmuje wiele języków (w naszym rozumieniu), przy czym języki te różnią się co najmniej pod względem właściwego im przyporządkowania znaczeń. Albowiem gdy dwie osoby posługują się tymi samymi wyrazami języka niemieckiego, lecz obie łączą z nimi znaczenie nieco, ale nie bardzo odmienne, będzie się mówiło, że obie osoby mówią tym samym językiem (w zwyczajnym rozumieniu tego słowa). Według naszego rozumienia słowa “język” osoby te nie mówią tym samym językiem, gdyż do tego trzeba by koniecznie, aby obie osoby łączyły z tymi samymi wyrazami języka dokładnie to samo znaczenie.

§ 2. Hipotezy, teorie i sprawozdania z faktów

Z tego, co wyżej powiedziano, wynika, że można bardzo łatwo przejść od jednego języka do drugiego (w naszym rozumieniu), nie opuszczając gruntu danego tzw. “języka” (w rozumieniu potocznym). W tym wypadku ulega zmianie znaczenie, które łączy się ze słowami, przy czym często zmiany tej nie jesteśmy świadomi. Zdarza się to w życiu codziennym, a jeszcze częściej w naukach w toku ich rozwoju. Objaśnimy teraz, przynajmniej na jednym przykładzie, to przejście od jednego języka do innego, tak jak się ono dokonuje w naukach.

Jako kryterium wskazujące na to, że zaszła zmiana języka, mimo że wyrazy Nie zostały zmienione, może służyć - zgodnie z duchem naszych wywodów - zmiana dyrektyw znaczeniowych. Jeśli potrafimy np. wskazać zdanie, którego odrzucenie zrazu nie byłoby wykroczeniem przeciw właściwemu językowi przyporządkowaniu znaczeń, później jednak musiałoby być uważane za takie wykroczenie, będzie to dowodziło, że zaczęła obowiązywać w języku aksjomatyczna dyrektywa znaczeniowa, która dawniej w nim nie obowiązywała. W wyjaśnieniu niech posłuży następujący przykład.

W czasach przed Newtonem zdanie “ciało, na które działa siła nie zrównoważona przez inną siłę, zmienia swoją prędkość” było już prawdopodobnie uznawane. Opierało się ono jednakże wyłącznie na indukcji. Wyraz “siła” rozumiano antropomorficznie i znajdowano szczególne przypadki stanowiące podstawę dla tego uogólnienia. Zdanie to było jednak, jak każde zdanie oparte jedynie na indukcji, tylko dosyć mocnym przypuszczeniem. Gdyby ktoś zamiast uznać to zdanie, odrzucił je, to w tym stadium języka nie świadczyłoby to o gwałceniu właściwego językowi przyporządkowania znaczeń. Gdyby tylko znaleziona została “instantia contraria”, zdanie zostałoby odrzucone bez wahania. Dzisiaj jednak żaden fizyk - o ile mogę sądzić - nie odrzuciłby tego zdania i o każdym człowieku nie uznającym tego zdania powie się, że przez wyraz “siła” nie rozumie tego, co język fizyki rozumieć nakazuje.

Opisany przypadek świadczy o tym, że język, choć nie zmienił swego brzmienia, zmienił się jednak co do właściwego mu przyporządkowania znaczeń.

Zrazu odrzucenie przytoczonego zdania zawsze jeszcze było możliwe, nie ujrzano by w tym odrzuceniu gwałcenia języka. Nie było więc aksjomatycznej dyrektywy znaczeniowej, w myśl której należałoby to zdanie uznać. W drugim stadium języka sytuacja pod tym względem zupełnie się zmieniła. Znaczenie wyrazów użytych w tym zdaniu jest teraz tego rodzaju, że domaga się bezwzględnie uznania tego zdania. Używając naszej terminologii, możemy tę zmianę języka opisać mówiąc, że w późniejszym stadium języka zaczyna obowiązywać aksjomatyczna dyrektywa znaczeniowa, do której zakresu to zdanie należy, a która w języku wcześniejszego stadium nie obowiązywała. Można by na wielu przykładach śledzić ten proces, polegający na tym, że podnosi się do poziomu aksjomatów zdania, które zrazu uchodziły za indukcyjne uogólnienia. Proces ten świadczy jednak o tym, że nastąpiła zmiana właściwego językowi przyporządkowania znaczeń, a więc i zmiana języka. Może byłoby dobrze nazywać zasadami takie zdania, które we wcześniejszym stadium zostały przyjęte tylko jako indukcyjne uogólnienia z gotowością uchylenia się w danym razie od ich uznania i później przez zmianę języka zostały tezami aksjomatycznie przyjętymi, a termin “hipoteza” rezerwować dla indukcyjnych uogólnień, których odrzucenie nie jest zakazane przez dyrektywy znaczeniowe języka (tzn. których odrzucenie nie jest gwałceniem znaczenia).

Sądzę, że wiele twierdzeń geometrii euklidesowej (pojmowanej jako gałąź fizyki, a nie jako dyscyplina matematyczna), które dziś uchodzą za oczywiste, było kiedyś także tylko bardzo prawdopodobnymi przypuszczeniami indukcyjnymi, że jednak później dokonała się zmiana języka, polegająca na powstaniu nowych aksjomatycznych dyrektyw znaczeniowych, domagających się gotowości do bezwarunkowego uznania tych twierdzeń geometrycznych i czyniących je aksjomatami.

Pomiędzy zdaniami, uznanymi na gruncie określonego języka, może dojść do sprzeczności. Jeśli sprzeczność zaistnieje pomiędzy zdaniem, którego uznania domaga się dyrektywa znaczeniowa (a więc którego odrzucenia ta reguła zakazuje), a zdaniem, które zostało uznane, choć żadna dyrektywa znaczeniowa tego nie żądała, można sprzeczność łatwo usunąć nie opuszczając gruntu owego języka. Wystarczy bowiem zaniechać uznania zdania nie podyktowanego przez dyrektywy znaczeniowe. Z tym przypadkiem mamy do czynienia, ilekroć indukcyjna hipoteza jeszcze nie podniesiona do godności zasady znajdzie się w sprzeczności ze zdaniami uzyskanymi według empirycznych i dedukcyjnych dyrektyw znaczeniowych. Ażeby usunąć sprzeczność, rezygnujemy po prostu z hipotezy. Inaczej jest, gdy dochodzi do konfliktu pomiędzy dwoma zdaniami, które oba są podyktowane przez dyrektywy znaczeniowe. Wtedy nie można pozbyć się konfliktu inaczej, jak tylko w ten sposób, że opuszcza się teren języka, którego dyrektywy znaczeniowe domagają się uznania dwóch sprzecznych zdań.

Z takim przypadkiem możemy mieć do czynienia, gdy zdanie przyjęte jako zasada i zdanie podyktowane przez empiryczne dyrektywy znaczeniowe oraz dane doświadczenia prowadzą na dedukcyjnej drodze do sprzeczności. Chcąc uwolnić się od tej sprzeczności trzeba opuścić język, na gruncie którego konflikt powstał, i przejść do innego języka. Przejście to nie może jednak doprowadzić nas do języka dającego się przełożyć na pierwotny język, gdyż jeśli dyrektywy znaczeniowe pierwotnego języka łącznie z danymi doświadczenia dały sprzeczność, to także dyrektywy znaczeniowe każdego języka dającego się przełożyć na tamten muszą na podstawie tych samych danych doświadczenia prowadzić do sprzeczności, która, co najwyżej, może się ujawnić w inaczej brzmiących zdaniach. Jeśli chcemy uniknąć takiej sprzeczności, narzuconej nam przez dyrektywy znaczeniowe języka i np. dane wrażeniowe, musimy uciec się do języka nie dającego się przełożyć na pierwszy język, czyli musimy opuścić aparaturę pojęciową właściwą dla pierwszego języka i uciec się do innej aparatury pojęciowej. Przy tym może być zachowane brzmienie językowe jednego ze sprzecznych w pierwszym języku zdań, a nawet oba zdania co do brzmienia mogą się znaleźć jako uznane w nowym języku. Oba jednak tracą znaczenia, jakie miały w pierwszym języku. Ponieważ znaczenie zdania nazwaliśmy sądem, więc przy przejściu od jednej aparatury pojęciowej do drugiej nie zachowujemy ani empirycznego sądu, ani też sądu wyrażonego w zdaniu-zasadzie pierwszego języka.

§ 3. Skrajny konwencjonalizm

Dochodzimy tym samym do głównej tezy tej rozprawy. Dane doświadczenia nie narzucają nam w sposób absolutny żadnego artykułowanego sądu. Owszem, dane doświadczenia zmuszają nas do uznania pewnych sądów, gdy stajemy na gruncie danej aparatury pojęciowej, jeśli jednak zmienimy tę aparaturę pojęciową, możemy mimo obecności tych samych danych doświadczenia powstrzymać się od uznania tych sądów.

To sformułowanie naszej tezy było obrazowe i zapewne nie zadowoli kogoś domagającego się pedantycznie ścisłych sformułowań. Kto nie jest w dostatecznym stopniu pedantem, niech pominie tekst złożony petitem (w niniejszej wersji tekst w nawiasie kwadratowym M.C).

[Można by zasadnie pytać: co to znaczy, gdy mówimy, że “doświadczenie nie zmusza nas do wydania pewnego sądu”? Co tu rozumiemy pod “przymusem”? Jeżeli ma to być przymus przyczynowy, to wypowiedziane wyżej twierdzenie w swej części negatywnej wydaje się po prostu trywialne. Natomiast w części pozytywnej, w której mówimy, że doświadczenie zmusza nas do uznania sądów, gdy stajemy na gruncie jakiejś aparatury pojęciowej, wydaje się fałszywe. Jest bowiem jasną rzeczą, że przy przeżywaniu danej doświadczenia, choćby nawet bardzo mocno narzucającej się naszej uwadze (np. przy rwaniu zęba), nie jesteśmy zmuszeni do wydawania sądów artykułowanych, tzn. sądów wyrażalnych adekwatnie w słowach, i to nawet wtedy nie jesteśmy do tego zmuszeni, gdy jesteśmy nastawieni na daną aparaturę pojęciową.

Takie pojmowanie naszej tezy stanowczo odrzucamy. Jeśliśmy mówili w niej obrazowo o przymusie, nie mieliśmy na myśli jakiegoś przymusu przyczynowego. Ten sposób mówienia o przymusie wybraliśmy tylko dlatego, żeby zbyt ciężki styl rozprawy stał się strawniejszy. Mówiąc o przymusie myśleliśmy o związku hipotetycznym.

Skomentujmy to, co mamy na myśli, w sposób niezupełnie jeszcze pedantyczny, jednak już nieco ściślej: gdy mówimy: “dane doświadczenia E zmuszają nas, jeśli staniemy na gruncie aparatury pojęciowej B, do uznania sądu U”, to ma to taki sens: “w aparaturze pojęciowej B można spotkać takie pytanie rozstrzygnięcia (tzn. pytanie “czy tak, czy nie”), że odpowiedź na nie w obecności danych doświadczenia E może polegać tylko na dodatniej asercji sądu U, gdyż inaczej nie byłaby odpowiedzią na to pytanie”.

Zwrot “dane wrażeniowe E zmuszają nas bezwzględnie (a więc bez względu na aparaturę pojęciową) do uznania sądu U” znaczy natomiast: “w każdej aparaturze pojęciowej istnieje takie pytanie rozstrzygnięcia, na które w obecności danych doświadczenia E można odpowiedzieć tylko przez dodatnią asercję sądu U”.

To sformułowanie można jeszcze uprościć zważywszy, że pytanie rozstrzygnięcia to tyle, co pytanie, które dopuszcza tylko dwie odpowiedzi, z których jedna polega na dodatniej, druga na ujemnej asercji jednego i tego samego sądu ( zamiast “pytanie rozstrzygnięcia” mówimy dlatego też często: “pytanie stawiające sąd jako problem”). Takim pytaniem rozstrzygnięcia jest np. pytanie wyrażone w zdaniu pytajnym: “czy Europa jest kontynentem?”. Gdy mówiliśmy, że istnieje pytanie rozstrzygnięcia w aparaturze pojęciowej, znaczyło to, że sąd, do którego to pytanie się odnosi, istnieje w tej aparaturze pojęciowej. Rozwiązuje się zatem jakiś problem rozstrzygnięcia zawsze i tylko wtedy, gdy wydaje się jakiś sąd z dodatnią lub z ujemną asercją. W myśl powyższego możemy poprzednie wyjaśnienia w następujący sposób uprościć: “dane doświadczenia E zmuszają kogoś stojącego na gruncie aparatury pojęciowej B do wydania sądu U z dodatnią asercją” znaczy: “ w aparaturze pojęciowej B istnieje taki sąd X, że jeśli ktoś w obecności danych E wydaje sąd X z dodatnią albo ujemną asercją, wydaje tym samym sąd U z dodatnią asercją”. Jeśli pominiemy w naszym sformułowaniu, operującym pojęciem przymusu, relatywizację do aparatury pojęciowej, jeśli więc powiemy: “dane doświadczenia E zmuszają nas (niezależnie od aparatury pojęciowej) do wydania sądu U z dodatnią asercją”, będzie to znaczyło: “w każdej aparaturze pojęciowej istnieje taki sąd x, że jeśli ktoś w obecności danych E wydaje sąd x z dodatnią albo ujemną asercją, wydaje tym samym sąd U z dodatnią asercją”.

Skrajny konwencjonalizm przyznaje, że dane doświadczenia ,,zmuszają” do wydawania pewnych sądów, jednakże tylko relatywnie do pewnej aparatury pojęciowej. Przeczy jednak temu, że dane doświadczenia zmuszają nas do jakiegokolwiek sądu niezależnie od aparatury pojęciowej, na której gruncie stoimy. Znaczenie obu twierdzeń po powyższych wywodach jest teraz jasne.

Po tych wyjaśnieniach wydaje się jednak, że pozytywna teza skrajnego konwencjonalizmu wymaga jeszcze dowodu. Twierdzi się w niej: dla pewnych danych doświadczenia E istnieje taki sąd U i taka aparatura pojęciowa B, że w tej aparaturze pojęciowej znajduje się tego rodzaju sąd X, że o ile ktoś w obecności danych E wydaje sąd X z dodatnią albo ujemną asercją, tym samym wydaje sąd U z dodatnią asercją. Przyjmijmy, że istnieje aparatura pojęciowa B właściwa dla takiego języka S, dla którego obowiązuje empiryczna dyrektywa znaczeniowa, w myśl której ten tylko nie gwałci właściwego S przyporządkowania znaczeń, kto jest gotów uznać zdanie Z w obecności danych wrażeniowych E (a więc co najmniej nie odrzuca zdania Z w ich obecności). Niech U będzie znaczeniem zdania Z w języku S. Założywszy to twierdzimy dalej, że dane doświadczenia E zmuszają każdego stojącego na gruncie aparatury pojęciowej B do uznania sądu U. Znaczy to, że w B istnieje taki sąd X, iż dodatnia albo ujemna asercja X w obecności E, to tyle, co dodatnia asercja U. Mianowicie: samo U jest takim sądem X. Po pierwsze bowiem, U należy do aparatury pojęciowej B. Trzeba jednak pokazać, że po drugie, jeśli ktoś wydaje w obecności E sąd U z dodatnią albo ujemną asercją, to wydaje sąd U z dodatnią asercją. Sąd wydany w obecności E z ujemną asercją nie mógłby bowiem być asercją U tzn. nie mógłby mieć U jako treści. Gdyby ktoś wydał ujemny sąd o treści U, musiałby to uczynić w ten sposób, że odrzuciłby zdanie W, którego znaczenie w języku S' byłoby utworzone przez U (mamy tu na myśli tylko werbalne procesy sądzenia) bez gwałcenia właściwego S' przyporządkowania znaczeń. Jeśli jednak zdanie W ma w języku S' znaczenie U, to jest ono przekładem Z z języka S na język S'. Założyliśmy, że kto odrzuca zdanie Z w obecności E, gwałci tym samym nadane znaczenia w S. Nie można więc ani odrzucić zdania Z w obecności E, ani też odrzucić przekładu Z z języka S na język S' bez gwałcenia przez to właściwego językowi S, czy też S', przyporządkowania znaczeń. Z tego wniosek, że w obecności E nie można wydać sądu negatywnego 0 treści U Jeśli więc ktoś wydaje w obecności E sąd U z dodatnią albo ujemną asercją, może to uczynić tylko z dodatnią asercją.

Tym samym wykazaliśmy, że przy danych założeniach istnieje w aparaturze pojęciowej B taki sąd X, iż jeśli ktoś wydaje ten sąd z dodatnią albo ujemną asercją, wydaje sąd U z dodatnią asercją. Pokazaliśmy bowiem, że U samo jest takim X.

Można więc uważać za udowodnione, że istnieją sądy, do uznania których zmuszają pewne dane doświadczenia każdego, kto stoi na gruncie pewnej aparatury pojęciowej. Trzeba się tylko zgodzić na uczynione w toku dowodu założenia, że istnieje język obejmujący jakąś empiryczną dyrektywę znaczeniową. To uważamy jednak za pewne (przynajmniej dla prostych empirycznych dyrektyw znaczeniowych).

Przechodzimy teraz do drugiej tezy, przeczącej temu, że pewne doświadczenia zmuszają w sposób absolutny do uznania pewnych sądów. Twierdzimy więc, że nie istnieje taki sąd U i taka dana doświadczenia E, aby w każdej aparaturze pojęciowej istniał taki sąd X, że jeśli ktoś wydaje sąd X z dodatnią albo ujemną asercją w obecności E, wydaje tym samym sąd U z dodatnią asercją.

Przyjmijmy, że istnieje taki sąd X w aparaturze pojęciowej B; wtedy taki sąd nie może już się znaleźć w innej aparaturze pojęciowej B'. Gdyby bowiem w B istniało takie X, a w B' takie X', że dodatnia albo ujemna asercja X w obecności E równałaby się dodatniej asercji U, i że także dodatnia albo ujemna asercja X' równałaby się dodatniej asercji U, to asercja X musiałaby się równać asercji X'. Więc proces sądzenia o treści X musiałby wychodzić na to samo, co proces sądzenia 0 treści X'. Jeśli jednak dwa procesy sądzenia są takie same, to ich treść jest identyczna. X musiałoby być identyczne z X'. X należy jednak do aparatury pojęciowej B, X' zaś do aparatury pojęciowej B', różniącej się według założenia od B. Dwie różne aparatury pojęciowe jako klasy wszystkich znaczeń dwóch spójnych i zamkniętych, a więc nieprzekładalnych, języków nie mają jednak wspólnych elementów. Więc X musi być różne od X'. Jeśli więc dodatnia asercja U polega na rozstrzygnięciu - w obecności E - pytania: “czy X?”, to nie może ona polegać na rozstrzygnięciu - w obecności E - pytania “czy X?”, jeśli X należy do innej aparatury pojęciowej niż X'. Tym samym udowodniona byłaby także negatywna teza skrajnego konwencjonalizmu, przy założeniu, że istnieją dwie różne aparatury pojęciowe. Można to z łatwością wykazać przez wskazanie na aparatury pojęciowe systemu ściśle dedukcyjnego i języka wyposażonego w empiryczne dyrektywy znaczeniowe. Te aparatury pojęciowe nie mogą być identyczne, gdyż jedna z nich nie zawiera żadnych “empirycznych znaczeń”, natomiast druga zawiera takie znaczenia. Sądzę, że nie sprawiałoby trudności pokazanie, że istnieją dwie “empiryczne”, a jednak różne aparatury pojęciowe. Moim zdaniem, np. aparatury pojęciowe klasycznej fizyki i relatywistycznej fizyki są różnymi aparaturami pojęciowymi. Żeby to uzasadnić, trzeba by jednak napisać odrębną rozprawę.

Zanim pójdziemy dalej w naszych rozważaniach, chcielibyśmy jeszcze usunąć ewentualne nieporozumienie. Mógłby ktoś pojąć nasze twierdzenie w ten sposób, jakobyśmy sądzili, że gdy przechodzimy od jednego języka do drugiego, nieprzekładalnego nań, a więc od jednej aparatury pojęciowej do innej, osiągamy w wyniku tego fakt, że pewne zdanie jest prawdziwe w jednym języku, a równoznaczne z nim zdanie drugiego języka jest fałszywe, innymi słowy, w jakiś czarodziejski sposób można spowodować, by np. zdanie “ten papier jest biały” było prawdziwe w jednym języku, natomiast zdanie będące jego przekładem na inny język było fałszywe. Byłoby to całkowitym nieporozumieniem. Nie mówiliśmy dotychczas o prawdzie i fałszu. Nie twierdziliśmy też, że moglibyśmy, będąc zmuszeni przyjąć zdanie Z na podstawie danych doświadczenia i stojąc na gruncie języka S, zyskać przez odpowiedni wybór innego języka S' uprawnienie do odrzucenia przekładu zdania Z z języka S na S' wbrew tym samym danym doświadczenia. Takiego poglądu nie żywimy. Twierdzimy jedynie, że przez zmianę języka można osiągnąć to, że chociaż byliśmy zmuszeni, stojąc na gruncie pewnego języka, uznać pewne zdanie w obecności pewnych danych doświadczenia, nie znajdziemy już w zmienionym języku zdania o tym samym znaczeniu, i dlatego też nie pogwałcimy przyporządkowania znaczeń właściwego temu zmienionemu językowi, powstrzymując się od uznania owego zdania i jego przekładów.

Nie należy jednak sądzić, że to przejście do innego języka, uwalniające nas od przymusu uznania jakiegoś zdania, polega na tym, że nowy język jest na to zbyt ubogi w słowa, aby móc ubrać w szatę słowną sąd, który był znaczeniem zdania podyktowanego nam przez dane doświadczenia na podstawie dyrektyw znaczeniowych pierwotnego języka. Tak właśnie byłoby, gdyby to przejście od jednego języka do drugiego polegało na otwarciu pierwszego języka. Po otwarciu pierwszego języka zabrakłoby nam może tylko słów, by wyrazić sąd, który poprzednio uznaliśmy. To przejście od jednego języka do drugiego, które my mamy na myśli, nie polega jednak na otwarciu pierwotnego języka. Mamy na myśli przejście od jednego języka do innego, w zasadzie nieprzekładalnego na pierwszy, a otwarcie języka prowadzi nas zawsze do języka w zasadzie przekładalnego. To przejście nie polega po prostu na zmianie słów albo na zubożeniu aparatury pojęciowej. Polega ono na wybraniu nowej aparatury pojęciowej, która w żadnym punkcie nie pokrywa się z dawną aparaturą pojęciową. 0 tym szczególe będziemy w dalszym ciągu jeszcze mówić.

§ 4. Zwykły konwencjonalizm

Rozważymy teraz zastrzeżenia, które można podnieść przeciwko naszym twierdzeniom. Jedno z tych zastrzeżeń, być może, oprze się na rozróżnieniu takich zdań, które zdają sprawę z faktów, i takich, które są tylko interpretacją faktów. Nazwijmy pierwsze zdaniami sprawozdawczymi, drugie - interpretacyjnymi. Rozróżnienie to spotykamy u przedstawicieli zwykłego konwencjonalizmu, którzy twierdzą, że skoro przyjęte zdanie, np. hipoteza, popadnie w sprzeczność z jakąś interpretacją, można przy nie zmienionych danych doświadczenia utrzymać owo zdanie, a zrezygnować z interpretacji. Jeśli jednak zjawi się sprzeczność pomiędzy jakimś zdaniem a pewnym zdaniem sprawozdawczym, to już nie można ratować pierwszego kosztem zdania sprawozdawczego.

Przyjrzyjmy się dokładniej, co rozumieją konwencjonaliści przez zdanie sprawozdawcze i co przez interpretację. Rozpatrzmy w tym celu przykład. Zdanie mówiące: “pręt A ma tę samą długość co pręt B” jest zdaniem sprawozdawczym, gdy jest uznawane w sytuacji, w której uznający widzi koincydencję obu prętów, tzn. ich pokrywanie się w bezpośrednim zetknięciu. Zdanie “pręt C ma tę samą długość co pręt D” nie byłoby jednak zdaniem sprawozdawczym, gdyby uznający to zdanie nie widział obu prętów w bezpośrednim kontakcie. Uznanie takiego zdania byłoby interpretacją. Według konwencjonalistów bowiem zachodzi niemożliwość, i to zasadnicza niemożliwość, rozstrzygnięcia tego zdania bez przyjęcia konwencji dotyczącej porównywania oddalonych prętów. Natomiast dla rozstrzygnięcia o równości dwóch prętów, gdy zachodzi koincydencja, nie potrzeba konwencji, można tego rozstrzygnięcia dokonać także bez jakiejkolwiek konwencji.

Różnica pomiędzy zdaniem sprawozdawczym a interpretacją polega na tym, że dla rozstrzygnięcia zdania sprawozdawczego wystarczą pewne pierwotne kryteria, podczas gdy dla rozstrzygnięcia zdania interpretacyjnego te pierwotne kryteria nie wy . starczają, potrzeba jeszcze dalszych kryteriów, których wybór od nas zależy. Z tego powodu ma być możliwe, zależnie od wyboru dodatkowych kryteriów, rozstrzygnięcie zdań interpretacyjnych w różny sposób, co ma być niemożliwe w stosunku do zdań sprawozdawczych.

Spróbujmy jasno uchwycić tę różnicę między zdaniami sprawozdawczymi a interpretacyjnymi. Charakteryzuje się ją przez w który dochodzi się do rozstrzygnięcia tych zdań. Jedne i drugie są zdaniami empirycznymi, tzn. i takimi, do których rozstrzygnięcia potrzeba danych doświadczenia. Różnica polega na tym, że kryteria wystarczające do uznania zdania sprawozdawczego na podstawie pewnych danych doświadczenia nie wystarczają jeszcze do rozstrzygnięcia (tj. uznania lub odrzucenia) zdania interpretacyjnego, jakimikolwiek byśmy nie dysponowali danymi doświadczenia. Dlatego do rozstrzygnięcia zdań interpretacyjnych na drodze empirycznej trzeba dołączyć nowe kryteria.

Cóż to za kryteria, o których tu mowa? Sądzę, że wolno mi powiedzieć, iż chodzi tu o empiryczne dyrektywy znaczeniowe. Owo kryterium, wystarczające dla wyżej wymienionego zdania sprawozdawczego, to nic innego jak empiryczna dyrektywa znaczeniowa, która stwierdza, że ten, kto na widok, zwany widokiem dwóch będących w koincydencji prętów A i B, nie byłby gotów uznać zdania “pręt A ma tę samą długość co pręt B”, nie używa tych wyrażeń w znaczeniu, które im przyporządkowuje język. Lecz - jaki język? Sądzę, że chodzi tu o jeden ze zwykłych polskich języków potocznych. Te dyrektywy znaczeniowe, zdaniem konwencjonalistów, nie miałyby jeszcze wystarczyć do zajęcia stanowiska wobec zdania, zwanego interpretacyjnym, jakimikolwiek nie dysponowalibyśmy danymi doświadczenia.

Jak się zdaje, na podstawie powyższego możemy w następujący sposób zdefiniować zdanie sprawozdawcze i interpretacyjne: pewne zdanie jest zdaniem sprawozdawczym, jeśli empiryczne dyrektywy znaczeniowe jednego ze zwykłych Języków potocznych przy pewnych danych doświadczenia wystarczają do rozstrzygnięcia tego zdania. Natomiast pewne zdanie jest zdaniem interpretacyjnym, jeśli przy żadnych danych doświadczenia wszystkie dyrektywy znaczeniowe jednego ze zwykłych języków potocznych nie wystarczają do rozstrzygnięcia tego zdania, jednakże dzięki dołączeniu pewnych nowych dyrektyw znaczeniowych do dyrektyw znaczeniowych jednego z języków potocznych znajdą się i dane doświadczenia, na podstawie których wzbogacone w ten sposób dyrektywy znaczeniowe, bezpośrednio lub pośrednio (tzn. w jednym kroku lub kilku krokach), prowadzą do rozstrzygnięcia tego zdania. Te dyrektywy znaczeniowe, które trzeba dołączyć, nazywa się wtedy konwencjami, definicjami przyporządkowującymi itd. (“definicja przyporządkowująca”, to konwencja będąca empiryczną dyrektywą znaczeniową. Konwencje mogą jednak też być dedukcyjnymi albo aksjomatycznymi dyrektywami znaczeniowymi).

Zobaczmy teraz, czy w świetle przeprowadzonej wyżej analizy konwencjonalistycznego rozróżnienia zdań sprawozdawczych i zdań interpretacyjnych można przypisywać tym pierwszym wyższy walor. Jeśli trafne jest nasze ujęcie zdań sprawozdawczych i interpretacyjnych, to jedyna różnica pomiędzy nimi polega na tym, że dla empirycznego rozstrzygnięcia zdań sprawozdawczych wystarczają dyrektywy znaczeniowe jednego ze zwykłych języków potocznych, podczas gdy nie wystarczają one dla rozstrzygnięcia zdań interpretacyjnych, które to zdania są jednak empirycznie rozstrzygalne na podstawie dyrektyw znaczeniowych wzbogaconych przez konwencje. Wyższy walor przypadałby w udziale zdaniom sprawozdawczym tylko wtedy, gdyby dyrektywy znaczeniowe języków potocznych bardziej zasługiwały na to, żeby przy nich trwać, niż dołączone konwencje. Jeśli się przyznaje, że mimo nie zmienionych danych doświadczenia można się uwolnić od pewnych interpretacji zastępując jedną konwencję przez inną, trzeba też zdawać sobie sprawę z tego, że równie dobrze można uwolnić się od zdań sprawozdawczych przez zmianę dyrektyw znaczeniowych języka potocznego.

Jedyna różnica pomiędzy zdaniami sprawozdawczymi a interpretacyjnymi polega więc na tym, że pierwsze są rozstrzygane w językach, w których wyrośliśmy, stworzonych bez naszego świadomego udziału, gdy drugie mogą być rozstrzygnięte dopiero w takich językach, przy których budowie braliśmy świadomie udział. Z tego to powodu dyrektywy znaczeniowe, pozwalające rozstrzygać zdania sprawozdawcze, na pierwszy rzut oka wydają się nietykalne, podczas gdy konwencje potrzebne do rozstrzygnięcia interpretacji, jako wprowadzone aktem naszej woli, zdają się podlegać odwołaniu na mocy naszej decyzji. Nasze stanowisko jest znacznie bardziej skrajne niż stanowisko omówionego konwencjonalizmu. Nie widzimy żadnej istotnej różnicy pomiędzy zdaniami sprawozdawczymi a interpretacjami. Sądzimy, że same dane doświadczenia nie zmuszają nas do uznania ani jednych, ani drugich. Możemy wstrzymać się od uznania zarówno samych zdań, jak i ich przekładów, jeśli zechcemy wybrać aparaturę pojęciową, w której ich znaczenie nie występuje. Słusznie więc nazywamy nasze stanowisko skrajnym konwencjonalizmem.

§ 5. Odrzucenie tendencji do uniwersalności

Rozważmy jeszcze inne zastrzeżenie, które można wysunąć w stosunku do naszej głównej tezy. W tezie tej twierdziliśmy, że możemy uchylić się od przymusu uznania wobec określonych danych doświadczenia pewnego zdania pewnego języka przez przejście do innego języka, w którym tamto zdanie pierwszego języka nie ma przekładu. Jak to już powyżej podkreślaliśmy, przejście to nie polega na otwarciu pierwszego języka, to jest nowy język nie różni się od dawnego tylko bogactwem zapasu wyrażeń, tak że po przejściu brakowałoby nam słów dla wyrażenia sądu, który byliśmy zmuszeni uznać stojąc na gruncie pierwszego języka. Stwierdziliśmy, że przy tym przejściu nie tylko ulega zmianie zapas wyrażeń; nawet nie musi on się zmienić. Przejście to prowadzi nas do innego obszaru znaczeniowego, w którym już nie występuje znaczenie zdania uznanego w języku wyjściowym.

Powstaje jednak pytanie, czy przejście to nie udaje się tylko dzięki temu, że uciekliśmy do zbyt ubogiego obszaru znaczeniowego? Czy ten sąd, który przyjęliśmy na gruncie pierwszej aparatury pojęciowej, nie zjawiłby się ponownie w nowym obszarze znaczeniowym, gdyby ten obszar odpowiednio rozszerzyć, i czy wtedy dane doświadczenia nie zmusiłyby nas jednak znowu do przyjęcia tego sądu? Innymi słowami, Czy nie zawdzięczamy naszego uwolnienia się od przymusu doświadczenia tylko tej okoliczności, że przeszliśmy do zbyt ubogiego obszaru znaczeniowego?

Klasę wszystkich znaczeń przyporządkowanych wyrażeniom danego języka nazwijmy obszarem znaczeniowym tego języka. Załóżmy jeszcze, że język, na gruncie którego zostaliśmy zmuszeni przez dane doświadczenia do uznania sądu U, był językiem spójnym, lecz niekoniecznie zamkniętym. Przejście, które miało nas uwolnić od przymusu uznania sądu U wobec danych doświadczenia, polega na przejściu od obszaru znaczeniowego El, zawierającego sąd U i będącego częścią aparatury pojęciowej Bl, do obszaru znaczeniowego E2, należącego do aparatury pojęciowej B2, różnej od Bl. Przejście to scharakteryzowaliśmy przecież jako takie, które prowadzi od jednego języka do innego, zasadniczo nieprzekładalnego na tamten. Aparatura pojęciowa B2, różniąc się od aparatury pojęciowej B1, nie zawiera więc sądu U, tym samym też U nie jest zawarte w E2. Jeśli więc chcemy E2 rozszerzyć do E'2 tak, żeby wtedy sąd U występował w E'2, to E'2 musi się składać z dwóch obszarów znaczeniowych, należących do różnych aparatur pojęciowych. To znaczy, że język S'2 którego wyrażenia są przyporządkowane znaczeniom zawartym w obszarze znaczeniowym E'2, musiałby składać się z wyrażeń, które można podzielić na dwie klasy tak, że wyrażenia jednej klasy należą do języka zamkniętego i spójnego G1, wyrażenia drugiej - do zamkniętego i spójnego języka G2, przy czym G1 i G2 są nieprzekładalne. Taki język musi jednak być niespójny. Gdyby bowiem był językiem spójnym, to można by dołączyć do jednego z języków G1 lub G2 obce mu znaczeniowo wyrażenia drugiego, występujące w S'2 nie zmieniając go przez to w język niespójny i nie zmieniając przez to znaczenia jego wyrażeń. Jest to jednak niemożliwe, jak udowodniliśmy w rozprawie “Język i znacznie”.

Z powyższego wypływa jasno, co następuje. Gdy celem uchylenia się od przymusu uznania pewnego sądu przechodzimy od języka, w którym ten sąd dał się wyrazić, do języka w zasadzie nieprzekładalnego, będziemy mogli ten nowy język wzbogacić o wyrażenie tego sądu tylko wtedy, gdy będziemy uważali za dopuszczalne, by język później przez nas użyty został językiem niespójnym. Trzeba jednak zdać sobie jasno sprawę, co by to znaczyło.

W języku niespójnym nie byłoby np. możliwości ogólnego stosowania formuł logiki. Stosowanie tych formuł odbywa się według dyrektywy podstawiania. Dyrektywa ta pozwala np. na podstawie formuły “p zawiera się w p” uznać zdanie postaci, “A zawiera się w A”, przy czym A może być dowolnym zdaniem. Do zakresu dyrektywy znaczeniowej podstawiania, odpowiadającej dyrektywie wnioskowania o tej, nazwie, należałyby wszystkie takie pary zdań, które by zawierały na pierwszym miejscu formułę “p zawiera się w p”, a na drugim zdanie postaci “A zawiera się w A”, gdzie “A” jest dowolnym zdaniem. Jeśli w języku obowiązuje taka dyrektywa, to wszystkie, zdania mogące występować na miejscu “A” są bezpośrednio związane znaczeniowo z formułą “p zawiera się w p”, pośrednio zaś pomiędzy sobą. Taki język musiałby więc być spójnym, przynajmniej przy założeniu, że każde jego wyrażenie występuje w jednym z jego zdań, a zajmujemy się tu tylko takimi językami. Język niespójny musiałby posiadać wiele logik, całkowicie ze sobą nie związanych, przy czym każda obowiązywałaby w innym obszarze zdań, o ile w ogóle miałyby istnieć formuły logiczne dla każdego obszaru zdań. Obszar znaczeniowy odpowiadający niespójnemu językowi składałby się z sądów, dających się podzielić na różne obszary, pomiędzy którymi nie byłoby żadnych związków logicznych.

Nazwijmy taki język, w którym można wyrazić każdy sąd, językiem uniwersalnym, odpowiadający mu obszar znaczeniowy - uniwersalnym obszarem znaczeniowym. Z tego, co wyżej powiedziano, wynika, że taki język musiałby być niespójny. Jego obszar znaczeniowy byłby luźnym zlepkiem aparatur pojęciowych. Nie wierzymy, by rozwój nauki wykazywał tendencje do języka uniwersalnego albo do uniwersalnego obszaru znaczeniowego. Rozwój nauki zdaje się, przeciwnie, zmierzać do spójnego obrazu świata, który nie zgadza się z tendencją do uniwersalności. Jeśli tak jest, to musimy przyznać, że nauka jak gdyby ograniczała swoją swobodę spojrzenia i włączała w swój system tylko takie sądy, które należą do jednej aparatury pojęciowej, a pomijała te, które należą do innych aparatur pojęciowych. Jeśli zaś nauce jakaś aparatura pojęciowa nie odpowiada, może ona zastąpić ją przez taką, która lepiej jej celom odpowiada, nie dbając już o sądy należące do zaniechanej aparatury pojęciowej.

Mówiliśmy wyżej o tym, że sądy empiryczne są wyznaczone nie tylko przez dane doświadczenia, lecz zależą także od wybranej aparatury pojęciowej. Ograniczyliśmy się zrazu do sądów empirycznych. Jest jednak jasną rzeczą, że to, co powiedziano, może się równie dobrze odnosić do sądów nieempirycznych. Toteż logika, którą przyjmujemy w pewnym okresie, obowiązuje tylko dopóty, dopóki stoimy na gruncie określonej aparatury pojęciowej. Wraz ze zmianą aparatury pojęciowej także logika się zmienia. Jest to uogólnienie postawionej w poprzednim paragrafie tezy skrajnego konwencjonalizmu.

§ 6. “Prawdziwość” różnych obrazów świata

Mówiliśmy powyżej o możliwości wyboru aparatury pojęciowej, w której chcemy budować nasz obraz świata. Przyjmijmy, że dwaj ludzie - nazwijmy ich Janem i Piotrem - posługują się dwoma językami spójnymi i zamkniętymi, które nie są na siebie przekładalne. Każdy z nich rozwija obraz świata, lecz każdy inny. Nie ma sądu przyjętego przez Jana, który by przyjął Piotr, i na odwrót, lecz Piotr nie odrzuci żadnego sądu przyjętego przez Jana i na odwrót. Oba obrazy świata są różne, lecz nie kolidują one ze sobą. Może się komuś narzucać pytanie: czy oba obrazy świata są prawdziwe, czy też tylko jeden z nich zasługuje na nazwanie go prawdziwym?.

Nie będziemy tego pytania rozważać na własny rachunek, gdyż orzekanie atrybutu “prawdziwy” wprowadza groźbę wielorakich antynomii (wystarczy pomyśleć choćby o antynomii Eubulidesa). Zostawmy lepiej zbadanie tego komu innemu, teoretykowi poznania, któremu damy imię E i o którym założymy, co następuje. E mówi językiem spójnym Se, w którym występują wyrazy tego języka, w którym napisana jest niniejsza rozprawa, i kieruje się używając tych słów tymi samymi dyrektywami znaczeniowymi, co my, poza tym jednak dysponuje słowem “prawdziwy”, którego użycie m.in. jest określone przez następującą dyrektywę znaczeniową: ten tylko nie gwałci właściwego językowi Se przyporządkowania znaczeń, kto na podstawie uznania zdania Z języka Se jest gotów uznać zdanie “Z jest w Se prawdziwe”.

Sądzę, że teoretycy poznania, którzy wypowiadają atrybut “prawdziwy” o zdaniach, rzeczywiście są gotowi podporządkować się tej dyrektywie znaczeniowej, która od uznania zdania Z prowadzi do uznania zdania “Z jest w moim języku prawdziwe”. Jeśli ktoś z przekonaniem wypowiada zdanie “Wisła jest rzeką”, będzie też gotów wypowiedzieć z przekonaniem zdanie: “zdanie »Wisła jest rzeką« jest w moim języku prawdziwe”, a jeśli ktoś nie zachowuje się tak, będzie można widzieć w tym niezawodną oznakę, że nie rozumie on wyrazu “prawdziwy” tak, jak się go powszechnie rozumie. Dodatek “w moim języku” jest istotny, gdyż “prawdziwy” wypowiada się tutaj o zdaniu (nie o sądzie), które może występować w różnych językach, i jako zdanie jednego języka może być “prawdziwe”, jako zdanie innego - może nie być “prawdziwe”. Nie trzeba sądzić, że teoretyk poznania przyznający się do tej dyrektywy znaczeniowej wygłasza tym samym deklarację o swej nieomylności. Taka deklaracja polegałaby na oświadczeniu: “jeśli uznaję jakieś zdanie, to jest ono też prawdziwe”. Przyznanie się do wymienionej dyrektywy znaczeniowej różni się jednak od tego oświadczenia; brzmi ono mianowicie: “jeśli uznaję zdanie, jestem też gotów powiedzieć o tym zdaniu, że jest prawdziwe”. Ta gotowość nazwania prawdziwym każdego wypowiedzianego z przekonaniem zdania godzi się całkowicie ze skromnym powątpiewaniem, czy wszystko, co wypowiadam z przekonaniem i wobec tego, nazywam prawdziwym, jest też prawdziwe.

Podana wyżej dyrektywa znaczeniowa pozwoliłaby teoretykowi poznania E tylko na wypowiedzi o prawdziwości zdań jego własnego języka. Wierzymy, że E posiada jeszcze jedną dyrektywę znaczeniowy w stosunku do słowa “prawdziwy”, która umożliwia mu wypowiedzenie atrybutu “prawdziwy” także o zdaniach innych niż jego własny języków. Ta dyrektywa znaczeniowa brzmi: nie chcąc gwałcić nadanych wyrażeniom w języku Se znaczeń, należy na podstawie uznania przesłanki “Z jest przekładem zdania Zx z języka Sx na język Se” i równoczesnego uznania zdania Z - być gotowym do uznania zdania “Zx jest w języku Sx prawdziwe”.

Postępując według tej dyrektywy znaczeniowej dochodzi się do nazwania prawdziwym zdania : “the sun is larger than the earth”, gdy wiadomo, że zdanie »Słońce jest większe od Ziemi” jest przekładem powyższego zdania z języka angielskiego na polski i gdy wypowiada się to polskie zdanie z przekonaniem.

Wyposażony w te dyrektywy znaczeniowe może E przystąpić teraz do problemu “prawdy” zdań swego języka i tych zdań innych języków, co do których przypuszcza, że wie, na które zdania własnego języka należy je przełożyć. Przyjmiemy jeszcze, że E ma możliwie bogate doświadczenie, a więc doznawał lub dozna kiedyś wszystkich danych doświadczenia, które są komukolwiek dostępne.

Spowodujmy, żeby nasz E w swoim języku rozstrzygnął pytanie stawiające jako problem zdanie podyktowane przez aksjomatyczną dyrektywę znaczeniową języka Se. Rozstrzygnięcie to musi polegać na uznaniu tego zdania, gdyż inaczej E nie mówiłby językiem Se. W chwili kiedy E przeżywa daną doświadczenia D, której empiryczna dyrektywa znaczeniowa języka Se w znany sposób przyporządkowuje zdanie Z, spowodujmy, by rozstrzygnął pytanie, stawiające Z jako problem. Jeśli E dokonuje rozstrzygnięcia, musi ono polegać na uznaniu Z, gdyż inaczej E nie mówiłby językiem Se. Następnie, stawiając E wobec kilku zdań Z1 już przez niego uznanych, spowodujmy, by rozstrzygnął pytanie stawiające jako problem zdanie Z2, gdy istnieje dyrektywa znaczeniowa języka Se, która w znany sposób przyporządkowuje zdaniom Zl jako przesłankom zdanie Z2 jako wniosek. Jeśli tak zrobimy, to E uzna także zdanie Z2, gdyż inaczej nie mówiłby językiem Se. Widać z tego, że można w zasadzie skłonić E prędzej czy później (jeśli tylko nie umrze przedtem), do uznania każdego poszczególnego zdania jego języka, które należy do językowego obrazu świata obszaru znaczeniowego E. Zostaje do tego zmuszony na gruncie swej własnej aparatury pojęciowej przez odpowiednio dobrane sytuacje (w sensie jak w § 3 niniejszej rozprawy). Aby wyjaśnić to postępowanie na przykładzie, pomyślmy, że skłonimy E do rozstrzygnięcia pytania “czy każde A jest A”, tzn. do uznania albo odrzucenia zdania “każde A jest A”, które to zdanie niech będzie aksjomatem w języku Se. Nasz E - o którym zakładamy, że mówi językiem Se - musi to zdanie uznać, inaczej bowiem gwałciłby właściwe Se przyporządkowanie znaczeń, nie mówiłby więc językiem Se.

Skoro E uznał pewne zdanie należące do obrazu świata jego języka, stawiamy go wobec pytania: “czy to zdanie jest prawdziwe w Se?” Jasną jest rzeczą, że E musi odpowiedzieć twierdząco, jeśli nie chce gwałcić wymienionej dyrektywy znaczeniowej, odnoszącej się do użycia słowa “prawdziwy”, a więc jeśli mówi językiem Se. Tak więc można kolejno doprowadzić E do tego, że nazwie “prawdziwymi” wszystkie zdania, które stanowią obraz świata jego języka.

Do tego samego wyniku będzie można też dojść pytając E o prawdziwość tych zdań, które stanowią obraz świata ujęty w innym niż Se, ale przekładalnym na Se języku. Przetłumaczy on te zdania na swój własny język i kierując się drugą z wyżej podanych dyrektyw znaczeniowych będzie musiał je uznać za “prawdziwe”.

Obie podane dyrektywy znaczeniowe nie dają mu jednak żadnego środka, który by mu pozwolił rozstrzygnąć o “prawdzie” zdań nieprzekładalnych na jego własny język. I gdyby miała istnieć dla niego możliwość, póki stoi na gruncie języka Se czy też aparatury pojęciowej odpowiadającej temu językowi, wypowiadania o zdaniach nieprzekładalnych na jego język atrybutu “prawdziwy” lub “nieprawdziwy”, musiałaby u niego dla słowa “prawdziwy” obowiązywać dyrektywa znaczeniowa nie odnosząca się wcale do znaczenia tych zdań, gdyż to znaczenie nie znajduje się w jego aparaturze pojęciowej. Musiałaby to być dyrektywa znaczeniowa, która by pozwalała wypowiadać atrybut “prawdziwy” np. na podstawie zewnętrznej formy tych zdań. Można wątpić, czy ktoś dysponuje taką dyrektywą znaczeniową dotyczącą słowa “prawdziwy”, a nie uwzględniającą znaczeniową bądź co bądź prawdopodobnie każdy teoretyk poznania uznałby taką dyrektywę znaczeniową za niezgodną z jego pojmowaniem słowa i “prawdziwy”.

Możemy sobie jednak przedstawić innego teoretyka poznania, mówiącego językiem nieprzekładalnym na język pierwszego teoretyka poznania. W języku tym znowu istniałby wyraz “prawdziwy” (albo inny), do którego odnosiłyby się dyrektywy znaczeniowe analogiczne do dyrektyw znaczeniowych odnoszących się do wyrazu “prawdziwy” pierwszego teoretyka poznania. Ten drugi teoretyk, poznania również przypisałby atrybut “prawdziwy” zdaniom tworzącym jego, obraz świata, choć to drugie “prawdziwy” nie znaczyłoby to samo, co pierwsze.

Jeśli wolno nam wyrażać się swobodniej, wtedy morał ostatniego rozdziału tak się da streścić: jeśli teoretyk poznania obce wydawać sądy artykułowane, tzn. wyrażać swoje sądy w jakimś języku, to musi się posługiwać jakąś określoną aparaturą pojęciową i podporządkować się dyrektywom znaczeniowym języka odpowiadającego tej aparaturze pojęciowej. Nie może on mówić, nie mówiąc jakimś językiem, nie można wydawać artykułowanych sądów, nie stojąc na gruncie jakiejś aparatury pojęciowej. Jeśli podporządkuje się faktycznie dyrektywom znaczeniowym pewnego języka i to podporządkowanie mu się uda, to będzie też musiał uznać wszystkie zdania, do których wiodą dyrektywy znaczeniowe tego języka wespół z danymi doświadczenia, i w dalszej konsekwencji także uznać je za “prawdziwe”. Może on zmienić aparaturę pojęciową i język. Jeśli to zrobi, będzie pojmował inne sądy oraz uznawał inne zdania i będzie nazywał je “prawdziwymi”, chociaż to drugie “prawdziwy” nie znaczy tego samego, co pierwsze. Nie widzimy jednak dla teoretyka poznania możliwości zajęcia stanowiska neutralnego, na którym mógłby nie dawać pierwszeństwa żadnej aparaturze pojęciowej. Musi on tkwić w jakiejś skórze, chociaż może zmieniać swą skórę jak kameleon.

§ 7. Tendencje ewolucyjne aparatur pojęciowych

Czy z powyższego trzeba wysnuć wniosek, że wszystkie aparatury pojęciowe i wszystkie w nich utworzone obrazy świata są równie dobre? Pytanie to rozważymy jeszcze na końcu tej rozprawy, licząc na wyrozumiałość czytelnika co do precyzji wyrażenia i siły dowodowej naszych wywodów.

“Dobry” jest oznaczeniem - może z jednym wyjątkiem moralnego “dobry” - względnym: dobry dla czegoś. Jeśli chcemy wyróżniać pomiędzy aparaturami pojęciowymi złe, dobre i lepsze, to narzuca się pytanie: dla czego? Dla biologicznego dobrobytu rodzaju ludzkiego, albo może dla zaspokojenia pragnienia wiedzy, albo jeszcze czego innego. Jak się zdaje, w tym miejscu wkracza pragmatyzm, dla którego nasze ostatnie wywody nie będą brzmiały obco.

Najbardziej naturalne byłoby, jak się zdaje, zająć stanowisko ewolucjonistyczne i postawić pytanie tak: która aparatura pojęciowa bliższa jest celowi, ku któremu zmierza faktycznie rozwój nauki? Jeśli tu mówimy o celu, do którego zmierza rozwój nauki, to nie chcemy rozumieć wyrazu “cel” antropomorficznie jako coś, do czego ktoś świadomie zmierza. Przez cel nauki rozumiemy idealne stadium końcowe, do którego zbliżają się stopniowo poszczególne stadia nauki, podobnie jak wyrazy ciągu do jego granicy. Jakie jest to stadium końcowe, można przypuszczalnie stwierdzić obserwując tendencje objawiające się w toku rozwoju. Wymienimy tu pokrótce niektóre główne tendencje tego rozwoju, które, jak się nam zdaje, potrafimy wykryć, i nazwiemy lepszą tę aparaturę pojęciową, w której te tendencje w wyższym stopniu są zrealizowane.

Sądzę, że można odróżnić cztery takie tendencje. Jedna zdradza się tym, że natychmiast opuszczamy język bądź aparaturę pojęciową, jeśli się okaże, że zawiera sprzeczność. Można by to wykazać nie tylko w modyfikacjach teorii naukowych, lecz także w rozwoju zwykłego “języka potocznego”. Z tego punktu widzenia można by nieźle rozwiązać trudności, które napotyka tradycyjna teoria poznania w związku z zagadnieniem tzw. realności jakości zmysłowych.

Drugą tendencję nazwiemy tendencją do racjonalizacji. Polega ona na takim wyborze aparatury pojęciowej, żeby jak najwięcej problemów dało się w niej rozwiązać bez odwoływania się do danych doświadczenia. Przypadkiem szczególnym tej tendencji zdaje się być tendencja do przekształcania hipotez w zasady.

Jako trzecią wymienimy tendencję do doskonalenia aparatury pojęciowej. Tendencja ta przejawia się w przechodzeniu od języków, w których pewne problemy są zasadniczo nierozstrzygalne, do języków, w których problemy takie stają się coraz to rzadsze. Za przykład tej tendencji można by uważać wprowadzenie konwencji albo definicji przyporządkowujących, na które zwrócili naszą uwagę konwencjonaliści. Przez ich wprowadzenie można rozstrzygnąć pewne “zdania interpretacyjne”, które bez nich były nierozstrzygalne.

Czwartą tendencję nazwiemy tendencją do stopniowania empirycznej czułości aparatury pojęciowej. Będziemy mówili, że przy przejściu od języka S1 do języka S2 dochodzimy do empirycznie czulszej aparatury pojęciowej, jeśli po pierwsze, dyrektywy znaczeniowe języka S2 wszystkim danym doświadczenia, na które dyrektywy znaczeniowe języka S1 każą odpowiedzieć zdaniem, przyporządkowują również zdanie jako odpowiedź na te dane, jeśli po drugie, ilekroć różnica dwóch danych doświadczenia różnie zadziała w języku S1, tylekroć zadziała też różnie w języku S2, i jeśli wreszcie po trzecie, albo istnieje dana doświadczenia, dla której dyrektywy znaczeniowe języka S1 nie przewidują żadnej reakcji (w postaci uznania zdania), podczas gdy dyrektywy znaczeniowe języka S2 taką reakcję przewidują, albo też istnieją dwie różne dane doświadczenia D1 i D2, których różnica jest nieistotna dla języka S1, natomiast istotna dla języka S2. Tendencja do stopniowania empirycznej czułości polega więc na tym, że dajemy pierwszeństwo takim aparaturom pojęciowym, które ignorują jak najmniej danych doświadczenia i które na różne dane doświadczenia reagują w możliwie różny sposób. Nie wolno mylić tej tendencji z tendencją uniwersalistyczną, którą poprzednio odrzuciliśmy.

W stosunku do tych czterech tendencji ewolucyjnych, które tu wymieniliśmy bez bliższego uzasadnienia i bez szczególnej dbałości o ścisłość sformułowania, raczej tytułem próby, nie rościmy w najmniejszym stopniu pretensji o zupełność wyliczenia. Gdybyśmy więc chcieli różne aparatury pojęciowe uszeregować według ich wartości, zaproponowalibyśmy uszeregowanie ich według stopnia, w którym realizują się w nich owe tendencje, przy czym nie przypisywalibyśmy poszczególnym tendencjom równej wagi.

§ 8. Zakończenie

Zakończymy naszą rozprawę charakterystyką zajętego w niej stanowiska.

Już poprzednio nazwaliśmy je skrajnym konwencjonalizmem. Różni się on od zwykłego konwencjonalizmu nie tylko swą skrajnością, lecz także tym, że nie twierdzi się tu - jak to jest np. u Poincarego - że przyjęte w wolnej decyzji aksjomatycznie zasady, jak i interpretacje opierające się na konwencjach, nie są ani prawdziwe, ani fałszywe, lecz wygodne (commodes). Jesteśmy - przeciwnie - skłonni nazwać te zasady i interpretacje prawdziwymi, o ile występują w naszym języku. Nasze stanowisko nie zakazuje nam też uznawania tego lub owego za fakt, mimo że wskazywaliśmy na zależność sądów empirycznych od wybranej aparatury pojęciowej, a nie tylko od surowego materiału doświadczenia. W tym punkcie zbliżamy się do kopernikańskiego pomysłu Kanta, według którego poznanie empiryczne zależy nie tylko od materiału empirycznego, lecz również od układu kategorii, w którym ten materiał jest opracowywany. U Kanta ta aparatura kategorii jest dosyć sztywno związana z naturą ludzką (przy czym jednak Kant nie wyklucza, że może ona się u człowieka zmienić), według niniejszej rozprawy natomiast, aparatura pojęciowa jest dosyć plastyczna. Człowiek stale ją zmienia, bądź bez udziału woli i nieświadomie, bądź według swej woli i świadomie. Dopóki jednak uprawia artykułowane poznanie musi tkwić w jakiejś aparaturze pojęciowej. Pomiędzy pojmowaniem poznania przez Kanta a naszym poglądem istnieje jeszcze jedna istotna różnica, którą tu zaznaczymy tylko obrazowo. U Kanta w skład obrazu świata, który zarysowujemy w naszym poznaniu, wchodzą dane wrażeniowe, ukształtowane przez czyste formy wyobrażania i kategorie. Dane wrażeniowe tworzą, jak by można powiedzieć, farby, którymi maluje się obraz świata, ściśle według szablonów form wyobrażania i kategorii. Obraz świata, który według naszego poglądu jest wytworem działalności poznawczej, nie jest jednak kolorowym obrazem, jeśli kolorami miałyby być dane wrażeniowe. Na ten obraz świata, który my mamy na myśli, składają się jedynie znaczenia wyrażeń, te zaś nie obejmują wcale danych wrażeniowych. Obraz ten jest skonstruowany jedynie z elementów abstrakcyjnych. Rola danych wrażeniowych polega jedynie na tym, że one to, po dokonanym już wyborze aparatury pojęciowej, określają, które z elementów zawartych w tej aparaturze mają wejść do obrazu świata.

Myśl, że nauka nie dochodzi do swoich tez w wyniku prostej rejestracji dyktatu doświadczenia, lecz że stwarza dopiero z surowego materiału doświadczenia “fakty nauki” przez językowo-pojęciowe opracowanie, znajduje się także u Le Roya. Le Roy łączy ze stanowiskiem skrajnego konwencjonalizmu intuicjionizm Bergsona, sądząc, że poza poznaniem naukowym, które ma do czynienia tylko ze sztucznymi konstrukcjami, istnieje jeszcze poznanie filozoficzne, które przy pomocy metody innej niż naukowa wychodzi poza ludzkie konstrukcje i chwyta “rzeczywistą rzeczywistość”.

Zakończymy naszą rozprawę jeszcze jedną uwagą, tym razem apologetyczną. Można by być zdania, że to, co tu było traktowane pod nazwą “języka”, jest czymś całkiem nie z tego świata. Żąda się tu od tworu, który ma zasługiwać na miano “języka”, tak wiele, że nie znajdzie się w ogóle, z jedynym może wyjątkiem języków systemów logistycznych, czegoś, co by można nazwać “językiem”. Rozprawa ta przecież wyraźnie odmawia tego miana tzw. “zwykłym językom” i to samo będzie można na pewno powiedzieć o “językach” prawie wszystkich nauk. Wobec tego rozważania tej rozprawy może są poprawne oraz interesujące jako gra pojęciowa, nie będą jednak mogły znaleźć zastosowania w metodologii i teorii poznania, które zajmują się rzeczywistym poznaniem naukowym, a nie idealnymi fikcjami. Żeby odeprzeć ten zarzut, zauważymy, że prawie we wszystkich naukach znajdziemy taką “tendencję idealizacyjną”. Fizyka ustanawia swoje tezy np. dla gazów doskonałych, chociaż wie, że żaden gaz nie jest doskonały; w mechanice nauka ta zajmuje się ruchami, które mają się odbywać w warunkach, jakie nigdy w rzeczywistości nie są zrealizowane. Fizyka postępuje tak może dlatego, że tylko w ten sposób poznanie może zbliżyć się do rzeczywistości. Najpierw ustanawia się twierdzenia, które są ściśle słuszne tylko dla gazów doskonałych, natomiast dla gazów rzeczywistych, z dość znacznym błędem przybliżenia. Dopiero później zmienia się te prawa tak, żeby błąd przybliżenia zmniejszyć. Gdyby rozpoczęto z miejsca od postulatu absolutnego dopasowania do rzeczywistości, postawiono by sobie zbyt trudne zadanie. Wskazujemy na to dla obrony naszej rozprawy. Zaczynamy niej od rozpatrywania przypadku idealnego, który tylko w przybliżeniu zgadza się z poznawczą rzeczywistością. Może jest to pierwszy krok, po którym nastąpią dalsze, zmniejszające błąd przybliżenia.

Por. Kazimierz Ajdukiewicz “Język i poznanie” tom I, Państwowe Wydawnictwa Naukowe, Warszawa 1985 niniejszy, str. 145-174.

Sądzę, że o tej różnicy myśli Poincare, gdy mówi: “Quand une loi a recue une confirmation suffisante de l'expórience ... on peut l'eriger en principe, en adoptant des conventions telles, que la proposition soit toujours vraie ... Le principe n'est plus soumis au controle de l'experience” (“Valeur de la science”. Paris, Flammarion, str. 235).

Chciałbym tu omówić pokrótce subtelny zarzut, który można zrobić naszym wywodom. Co należy rozumieć przez dwa zdania bezpośrednio sprzeczne? Na to pytanie można odpowiedzieć, jak następuje: dwa zdania języka są bezpośrednio sprzeczne wtedy i tylko wtedy, gdy jedno z nich jest złożone ze znaku funkcyjnego, który jest przekładem logistycznego znaku "~", i z drugiego zdania, występującego jako argument tego znaku funkcyjnego. Jeśli od dwóch zdań przyjętych, nie będących bezpośrednio sprzecznymi, dochodzimy drogą dedukcyjnych dyrektyw znaczeniowych do dwóch zdań bezpośrednio sprzecznych, to mówimy o pierwszych dwóch zdaniach, że są pośrednio sprzeczne.

Przyjmując tę definicję, trzeba z konieczności tu przyznać, że zdania bezpośrednio sprzeczne istnieją tylko w takich językach, w których znajdzie się przekład logistycznego znaku "~". Mogą to być tylko takie języki, które same są na siebie przekładalne, lub przynajmniej, które posiadają przekładalne domknięcia. Jeśli więc w jakimś języku można utworzyć zdania sprzeczne, to już nie można utworzyć zdań sprzecznych w języku nieprzekładalnym na pierwszy.

Możemy jednak ująć pojęcie dwóch zdań sprzecznych w ten sposób, że mogą się znaleźć zdania sprzeczne w każdym z pewnych dwóch nieprzekładalnych na siebie języków. Osiągamy to oświadczając: mówimy, że dwa zdania Z i Zl języka S są bezpośrednio sprzeczne, jeśli dla tego języka istnieje dedukcyjna dyrektywa znaczeniowa, w myśl której uznanie jednego zdania wymaga odrzucenia drugiego. Przy tym ujęciu sprzeczności mogą się zjawić dwa sprzeczne zdania zarówno w jednym, jak i w drugim z dwóch języków nieprzekładalnych. Zaproponowane powyżej pojmowanie sprzeczności wymaga jednak, żeby istniały nie tylko dyrektywy znaczeniowe domagające się gotowości do uznania, ale też takie, które domagają się gotowości do odrzucenia zdań. To wiodłoby do modyfikacji tego, co powyżej powiedziano o zakresie dyrektywy znaczeniowej i o macierzy języka.

Mówimy, że dwa języki są w zasadzie przekładalne, gdy albo są przekładalne, albo można je przez zamknięcie przekształcić w dwa języki przekładalne.

Podobny do opisanego obraz znajdujemy w języku "Principia Mathematica" Whiteheada i Russella, gdzie na skutek podziału zdań na różne typy logiczne znajdujemy "systematyczną wieloznaczność" symboli rachunku zdań i wielość rachunków zdań.

Tendencja uniwersalistyczna, o której wyżej była mowa, nie ma nic wspólnego z tym, o czym pisze R. Carnap w rozprawie: "Die physikalishe Sprache als Universalsprache der Wissnschaft", "Erkenntnis" II, zeszyty 5 i 6.

Językowym obrazem świata obszaru znaczeniowego (bądź aparatury pojęciowej) będziemy tu nazywali klasę zdań wtedy i tylko wtedy, jeśli wchodzą do niej wszystkie i tylko takie zdania, które: 1) należą do jednego i tego samego języka, któremu jest ten obszar znaczeniowy przyporządkowany i 2) jako zdania takiego języka są faktycznie dodatnio rozstrzygalne w odniesieniu, do dowolnych przez jakiegoś człowieka przeżytych danych doświadczenia. (Zob. "Język i znaczenie", przypis do § 6, str. 158). Pod obrazem świata języka S rozumiemy ujęty w zdaniach języka S obraz świata obszaru znaczeniowego tego języka. Z tego widać, że do obszaru znaczeniowego należy więcej językowych obrazów świata, które jednak składają się z zdań na siebie przekładalnych. Klasa sądów stanowiących znaczenie zdań jednego z językowych obrazów świata jest ta sama dla wszystkich obrazów świata obszaru znaczeniowego, i nazwiemy ją po prostu - obrazem świata obszaru znaczeniowego.

Nie ma to znaczyć, że nie istnieje strukturalna własność zdań, przysługująca tylko prawdziwym zdaniom. Jest tylko wątpliwe, czy w zwykłym sposobie wyrażania się panuje odpowiednia dyrektywa znaczeniowa.

Por. np. G. Simmel "Uber eine Beziehung der Selektionstheorie zur Erkenntnistheode. Arch. f.syst. Phil., N. F., Bd. I, 1895, str. 35 i nast.

"Tout fait est le resultat d'une collaboration entre la Nature et nous; tout fait est symboliuues d'un point de vue edopte pour regarder le reel" (Le Roy "L'organisation scientifique. "Revue Metaphysique et de Morale", Septembre 1899 - cytowane według przedruku w "Cahiers de la nouvelle journee", No. 5: "Qu'est ce que la Science? ", Paris 1926, str. 148). Por. także Poincare "La Valeur de la Science", Paris 1929, gdzie znajdujemy w rozdziale pt. "La Science est-elle artificielle?, w związku z krytyką skrajnego konwencjonalizmu Le Roy'a, następujące sformułowanie jego tezy "le savant cree le fait" (str.221).



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ajdukiewicz Kazimierz Obraz swiata i aparatura pojeciowa
Grzegorczykowa R , Językowy obraz świata i sposoby jego rekonstrukcji
JĘZYKOWY OBRAZ ŚWIATA Słownik, Filologia polska UWM, Stylistyka współczesna
Aparat pojęciowy morfologii
przepisywanie obraz świata społecznego w kreskówkowej społeczności
Obraz Samego Siebie I Obraz Świata
Obraz świata w świetle literatury., Pedagogika
Językowy obraz świata, Filologia polska
Językowy obraz świata, Filologia polska UWM, Stylistyka współczesna
aparat pojeciowy
Obraz świata w świetle literatury
Językowy obraz świata
Grzegorczykowa R , Językowy obraz świata i sposoby jego rekonstrukcji

więcej podobnych podstron