590 Southwick Teresa Przepis na szczęście


Teresa Southwick

Przepis na szczęście

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Droga do serca mężczyzny prowadzi przez żołądek.

Fran Carlino ciągle myślała o irytujących słowach matki. Nie zamierzała jednak szukać drogi do serca mężczyzny. W ogóle nie szukała mężczyzny.' Koniec. Kropka.

Właśnie skończyła szorować kuchnię i chciała troszkę odpocząć. Przeszła do jadalni, zgasiła światło i w ciemności opadła na swój ulubiony, nieco już zużyty fotel. Poczuła ogarniające ją zmęczenie. To był naprawdę długi dzień. Pracowała jako konsultant w znanej firmie, produkującej żywność dla dzieci. Jej kontrakt właśnie wygasał. Była zadowolona, że dobrze wywiązała się z powierzonego zadania i teraz zastanawiała się nad przyszłością. Lubiła pracę wolnego strzelca. Krótkie zlecenia, dotyczące coraz to innych dziedzin kucharzenia, bardzo ją mobilizowały. Praca zawsze była ciekawa, jednak nie zawsze pojawiała się wtedy, gdy Fran jej potrzebowała. Z wykształcenia była kuchmistrzem, lecz przyjęła to zlecenie, wiedząc jak trudno o pracę w zawodzie. Szczególnie kobiecie.

Już w szkole gastronomicznej przekonała się, że życie bywa niesprawiedliwe. Czuła się szczęśliwa i wyróżniona, gdy najprzystojniejszy chłopak w szkole zwrócił na nią uwagę. Dopiero po pewnym czasie zorientowała się, że wykorzystał ją jedynie do popchnięcia naprzód swojej kariery zawodowej. Jedyne czego pragnął, to tajemnego składnika jej potraw. Chciał zaimponować nauczycielom. Zrozpaczona dziewczyna odkryła wtedy, że miłość nie jest pożądaną przyprawą. Zarówno w kuchni, jak i w jej życiu. Jedynym celem i marzeniem Fran stała się własna restauracja.

Sięgnęła po gazetę i zaczęła przerzucać kartki od niechcenia. Jej wzrok przyciągnęły ogłoszenia dotyczące pracy. Dotarta do ogłoszeń restauracyjnych. Rozłożyła szerzej gazetę i wzięła czerwony pisak. Zaznaczyła kilka ofert, choć żadna z nich nie była szczególnie interesująca.

Nic nie szkodzi, pomyślała. Na pewno wkrótce znajdę coś ciekawego. W jej myśli wdarł się ostry dźwięk dzwonka. Fran zdziwiła się, bo nikogo nie oczekiwała.

Wstała i ruszyła do drzwi. Zawsze miała w pobliżu stołeczek, ponieważ wizjer znajdował się zbyt wysoko. Teraz też przysunęła sobie stołeczek, wspięła się na palce i zbliżyła oko do wizjera. Ujrzała wysokiego mężczyznę o ciemnych włosach. Miał okulary w drucianej oprawie. Nie wyglądał na bandziora. Pewnie akwizytor, pomyślała. Zawsze uważała, że niegrzecznie jest ignorować innych. Wprawdzie nie była zainteresowana tym, co mógł sprzedawać, lecz mimo to postanowiła otworzyć. Jej ojciec uznałby to za kolejny argument, że żadna kobieta nie powinna być sama. Znów namawiałby ją do zamążpójścia.

Uchyliła drzwi na taką szerokość, na jaką pozwalał łańcuch. Nie była zupełną trzpiotką, choć ojciec sądził inaczej.

- Słucham?

- Fran Carlino? - spytał mężczyzna.

- Tak?

- Chciałbym z panią porozmawiać.

- Tak właśnie zaczynają rozmowę seryjni mordercy. Albo akwizytorzy. Przejdźmy od razu do miejsca, w którym mówię, że jednak nie jestem zainteresowana pańskim produktem. Nie musi pan więc tracić czasu na rozmowę ze mną. Może ktoś inny kupi ten towar. Do widzenia - powiedziała jednym tchem i zaczęła zamykać drzwi.

- Proszę zaczekać! - zawołał, wkładając stopę między drzwi i framugę. - Nie jestem akwizytorem. Mam coś dla pani.

- Nie, dziękuję. A teraz proszę pozwolić mi zamknąć drzwi, bo inaczej...

- Nazywam się Alex Marchetti.

- Bardzo ładnie - powiedziała dla świętego spokoju.

Już gdzieś słyszała to nazwisko, ale nie mogła skojarzyć, w jakiej sytuacji. Zauważyła, że mężczyzna wyciąga w jej stronę papierową torbę z nadrukiem znanego sklepu.

- Moja siostra, Rosie Schafer, prosiła, żebym zwrócił pani te słoiki.

Rosie, jej przyjaciółka, była właścicielką księgarni, a także mamą małego Joeya i prześlicznej Stephanie. To właśnie dzięki niej Fran miała okazję sprawdzić w praktyce swoje przepisy na jedzenie dla dzieci. Tak, teraz sobie przypominała, że Rosie mówiła o swoich braciach. Nie wspomniała jednak, że jeden z nich jest zabójczo przystojny. Dziewczyna już sięgnęła do łańcucha, by wpuścić mężczyznę, gdy nagle przyszła jej do głowy pewna przestroga. Strzeżcie się Greków, przynoszących dary. Z zakamarków pamięci przywołała mit o koniu trojańskim. Przypomniała sobie też, jaka klęska wynikła z tego niefortunnego podarunku. Wprawdzie Alex był Włochem i przyniósł puste słoiczki po żywności dla dzieci, ale Fran ogarnęło dziwne przeczucie.

- Niepotrzebnie się pan fatygował. Mówiłam Rosie, że sama je odbiorę.

- Jeszcze ich pani nie oddałem. Proszę otworzyć, to je wręczę.

- Nie, nie. Po prostu proszę zostawić torbę pod drzwiami. Fran sama już nie wiedziała, czy powinna się cieszyć, czy raczej smucić z powodu zasad wpojonych jej przez ojca. Miała też własne nieprzyjemne doświadczenia w kontaktach z mężczyznami. Teraz była bardzo ostrożna w stosunku do każdego przedstawiciela tej płci.

- Chyba się mnie pani nie boi?

Owszem, ale nie z powodu, o którym myślisz, zachichotała w myślach.

- Skąd mam wiedzieć, że jest pan tym, za kogo się podaje?

- Zamiast przekonywać, mogę pokazać prawo jazdy - sięgnął do kieszeni po dokumenty i podał jej przez szparę w drzwiach.

Na zdjęciu wyglądał świetnie. Z opisu dowiedziała się, że ma metr osiemdziesiąt, waży siedemdziesiąt pięć kilo, ma brązowe oczy i ciemne włosy.

- O, tak. Z całą pewnością jesteś Alexem Marchetti.

- Więc mnie wpuść, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać. Mam dla ciebie pewną propozycję.

- Ojciec ostrzegał mnie właśnie przed czymś takim. Ostrzegał ją, i to nieraz. A kiedy ojciec przestał, zaczęli bracia.

- Chodzi o propozycję pracy.

Teraz Fran się zaciekawiła. Rosie wspominała, że do Marchettich należy cała sieć restauracji. Skoro i tak rozglądam się za pracą, to co mi szkodzi go wysłuchać, pomyślała.

- Dobra. Porozmawiamy. Ale najpierw musisz zabrać stopę - powiedziała i po chwili zwolniła łańcuch. - Wejdź.

- Dziękuję.

- A teraz mów.

- Moja siostra uważa, że jesteś wykwalifikowanym kucharzem i masz wyjątkowy talent do dobierania właściwych składników, by ulepszyć każdy przepis - zaczął Alex, odstawiając na podłogę torbę ze słoikami. - Rosie twierdzi, że potrafisz nawet sprawić, by brukselka wspaniale smakowała.

- Szczycę się tym, że żadne z dzieci jeszcze nie narzekało. Mężczyzna posłał Fran taki uśmiech, że niemal ugięły się pod nią kolana. Takim uśmiechem mógł zdobyć każdą dziewczynę. Poprawka: każdą, oprócz niej. Chociaż musiała przyznać, że Alex wygląda jak z obrazka. Wysoki, smagły i przystojny. Nawet okulary dodawały mu uroku. Prezentował się świetnie także w wygniecionych, sportowych spodniach i koszuli z podwiniętymi rękawami. Fran przyjrzała się jego silnym rękom, porośniętym ciemnymi włoskami. Miała słabość do mężczyzn, którzy tak wyglądali. A Alex był najprzystojniejszym z nich.

Doszła do wniosku, że ten facet za bardzo się jej podoba. Zamierzała wziąć słoiki i grzecznie się pożegnać. Przypomniała sobie jednak, że nie powiedział jeszcze nic o ofercie pracy.

- Właśnie miałam zaparzyć herbatę. Napijesz się ze mną? A może należysz do miłośników kawy?

- Nie, dziękuję. Przeszli jednak de kuchni. Małe pomieszczenie było bardzo przytulnie urządzone. Od razu dało się zauważyć, że właścicielka musi spędzać tu dużo czasu. Szafki i bufet układały się w kształt litery U. Fran nastawiła wodę. Kątem oka zauważyła, że mężczyzna dokładnie przygląda się jej kuchni. Marchetti posiadają sieć restauracji, przypomniała sobie. Moja kuchnia musi wyglądać przy nich ubogo.

- Siostra powiedziała mi, że jesteś konsultantem do spraw żywności. Twierdzi, że dania dla dzieci, które ulepszyłaś, nie mają sobie równych. Podobno moja maleńka siostrzenica za nimi przepada - odezwał się Alex.

- Wierzę Rosie na słowo. Cóż, można powiedzieć, że nie dostaję od moich małych konsumentów informacji zwrotnej, jeśli wybaczysz niefortunne wyrażenie.

Dziewczyna z przyjemnością zauważyła, że rozbawiła go zamierzona gra słów. Ten mężczyzna podobał jej się coraz bardziej. Żeby choć na chwilę wyrwać się spod jego czaru, odwróciła się i sięgnęła po cukier.

- Czy Rosie mówiła coś jeszcze?

- Tak, że masz smak i gust - powiedział po chwili.

- Jak to miło z jej strony.

Fran odwróciła się w momencie, gdy mężczyzna przyglądał się jej, i to z przyjemnością. Przyszło jej do głowy, że Alex i Rosie wcale nie mieli na myśli jej gotowania. Jej serce zabiło mocniej. Postawiła cukiernicę na bufecie i popatrzyła pytająco na gościa

- A ty się z nią zgadzasz?

- Nie miałem jeszcze przyjemności skosztowania twoich potraw - odparł aksamitnym głosem. - Ale twoje mieszkanko jest urocze.

- Dziękuję - ucieszyła się zarumieniona. - Chciałam, żeby mówiło o mnie. Powiedz, dlaczego odnoszę wrażenie, że kiedy mówiliście o moim guście i smaku, nie dotyczyło to gotowania?

Alex uniósł w zaskoczeniu jedną brew.

- No proszę, Rosie nie wspomniała, że jesteś taka bystra. Chociaż reszta opisu się zgadza. Masz mniej więcej sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu i... czekoladowe oczy. Moja siostra mówiła, że są duże i piękne. Muszę przyznać jej rację. Według niej jesteś miła, apetyczna i ciepła jak...

- Jeśli powiesz bułeczka, to będę musiała cię udusić - wtrąciła zupełnie spokojnie Fran.

- No dobrze, nie powiem. Ale ona tak powiedziała - dodał przekornie. - Oczywiście spytałem, jaki to ma związek z gotowaniem.

- O! Więc jednak wspomniała przy okazji o tym, że zawodowo zajmuję się gotowaniem?

- Owszem. Dodała też, że jedzenie dla dzieci, które stworzyłaś, jest proste i pozbawione konserwantów. Idealne dla dzieci podatnych na alergie. Zajmowałaś się jeszcze czymś?

- Pracowałam nad beztłuszczowymi bułeczkami, potem nad zupami w proszku i specjalną mrożonką warzywną.

- A jak udało ci się uniknąć konserwantów w żywności dla dzieci?

- Dość łatwo przygotować danie bez wymyślnych dodatków i zamrozić je. Żeby sprawdzić smaki w praktyce, dawałam Rosie posiłki w słoiczkach. Ale oczywiście oryginalne opakowanie będzie inne. Teraz trwają prace nad przygotowaniem dań do sprzedaży. Póki co, prognozy są optymistyczne. Sekretem jest prostota. Nie szaleję z przyprawami, gdyż mogą być katastrofalne dla delikatnych żołądków.

- To bardzo rozsądne. Nieprzespane noce, z powodu niestrawności i kolek dziecka, raczej szybko zniechęciłyby matki do źle skomponowanej żywności. To nie byłaby dobra reklama.

- Znasz się na reklamie? - spytała Fran.

- Jestem wiceprezesem do spraw marketingu i mam pieczę nad działem badań i rozwoju.

- Badania i rozwój? - powtórzyła w zamyśleniu. - Naprawdę masz dla mnie pracę? I przysłała cię Rosie?

- Tak jakby. Ale właściwie są dwie sprawy - oznajmił, patrząc jej prosto w oczy.

- Dwie? Robi się coraz bardziej interesująco. A więc sprawa numer jeden to...?

- Szukam osoby, która mogłaby czuwać nad moimi najnowszymi badaniami i planem rozwoju w firmie Marchettich. Rosie uważa, że ty byłabyś idealna.

- Skończyłam szkołę gastronomiczną. A teraz pracuję jako wolny strzelec. Ale to już wiesz.

- Owszem - przytaknął. - Potrzebuję konsultanta do spraw żywności, aby móc rozwinąć linię dań mrożonych. Chcę, żeby dania Marchettich pojawiły się we wszystkich domach.

Czajniczek zaczął gwizdać. Fran zdjęła go z kuchenki i nalała wrzątku do filiżanki. Popatrzyła na mężczyznę.

- To wspaniała propozycja.

- Tak. Chcę zapełnić lukę na rynku. Czy wiesz, ile tam czeka pieniędzy?

Nie miała pojęcia. Natomiast doskonale zdawała sobie sprawę, że w jej kuchni siedzi diabelnie przystojny mężczyzna, który z błyskiem w oku opowiada o jej przyszłej pracy. Czuła się wspaniale.

- Dużo? - spytała trochę nieprzytomnie.

- Bardzo. Moim zdaniem teraz nadszedł najlepszy czas na wprowadzenie nowego produktu. Widzisz, mój ojciec założył Restaurację Marchettich. Gdy odszedł na emeryturę, Nick, mój starszy brat, przejął kontrolę nad firmą. Jemu zawdzięczamy sieć restauracji. Ja także chcę się przyczynić do sukcesu. Jednak obstawiam zupełnie dla nas nową dziedzinę.

Fran oparła łokcie na stole i ułożyła na nich brodę. Popatrzyła na gościa z domyślnym uśmieszkiem.

- Syndrom drugiego syna - orzekła.

- Słucham?

- Wykazujesz typowe objawy czegoś, co nazywa się syndromem drugiego syna. W średniowieczu pierwszy syn dziedziczył wszystkie dobra i pozycję społeczną. Syn numer dwa całe życie grał drugie skrzypce. Nick przejął firmę i odniósł sukces. A ty chcesz zawołać: hej, ja też tu jestem!

- W tej teorii jest drobna nieścisłość - powiedział Alex, marszcząc brwi.

- Jaka?

- Jestem trzecim synem.

- Ach! Wszyscy po dziedzicu byli w tej samej sytuacji. Chociaż trzeci syn mógł mieć nawet gorzej.

Fran nie mogła zrozumieć, dlaczego czuje zadowolenie, drażniąc go. Może dlatego, że jest taki poważny, pomyślała. To efekt uboczny okularów. Nie przyznałaby się nawet przed sobą, że po prostu była zafascynowana Alexem.

- Biedaczek musiał walczyć z dwoma poprzednimi o miłość rodziców, aprobatę i miejsce w życiu - dokończyła po chwili tytułem wyjaśnienia.

Mężczyzna przyglądał się, jak parzyła herbatę. Wodził wzrokiem za unoszącą się i opadającą co chwila torebką. Fran pomyślała, że nie zdziwiłaby się, gdyby w pewnej chwili wyrwał jej torebkę i wepchnął do niewyparzonej buzi. Nie po raz pierwszy miałaby kłopoty z powodu mówienia, co jej ślina na język przyniesie. I zapewne nie po raz ostatni.

Odłożyła zużytą torebkę na talerzyk. Wsypała cukier i zamieszała. Czekała, co usłyszy w odpowiedzi.

- Myślę, że twoja teoria jest ciekawa. Co więcej, może być w niej ziarno prawdy.

- Tak myślisz? - zdziwiła się.

Oczekiwała raczej wybuchu wściekłości, a nie poważnego potraktowania swoich słów.

- Oczywiście. Jeśli syndrom drugiego syna oznacza, że pragnę, by moje rodzeństwo i rodzice byli ze mnie tak dumni, jak ja z nich, to jestem winny.

- Hm - wymruczała.

Właściwie czuła się podobnie. Tylko że w jej przypadku nie było szans na sukces. Ujęła filiżankę w obie dłonie i zapatrzyła się przed siebie.

- Życzę ci powodzenia - szepnęła.

- Czy ty masz rodzeństwo, Fran?

- Czy mam rodzeństwo? Co powiesz na czterech starszych braci?

- Nic dziwnego, że znalazłyście z Rosie wspólny język - powiedział z uśmiechem.

- Tak, tak. Mogłyśmy omówić sobie uroki posiadania ojca i czterech ochroniarzy pod jednym dachem.

- Mogłaś więc z bliska obserwować przebieg i rozwój syndromu drugiego syna?

- I wiele innych atrakcji.

- Na przykład?

- Małżeństwo i dzieci. Dla kobiety nic się nie zmieniło od średniowiecza.

- Jak to?

- Sam pomyśl. Kobieta wciąż usługuje mężowi i synom w zamian za miejsce do spania, ubranie i jedzenie.

- Nie uważasz, że to cokolwiek nazbyt surowa ocena sytuacji? Moja matka i siostra są szczęśliwe i doceniane.

- No może trochę przesadzam. Ale dobrą służbę też doceniano. Wciąż nie mogę namówić mamy, by zmieniła podejście. Upiera się, że wszystko jej odpowiada. Nie sądzę jednak, bym ja wybrała takie życie. Zresztą ku niezadowoleniu mojego ojca.

- Dlaczego niezadowoleniu?

- On uważa, że miejsce kobiety jest w domu. Powinna zajmować się mężem i dziećmi. Chciał, żebym została nauczycielką.

Alex zachmurzył się. Fran nie była pewna, która część jej wypowiedzi nie spodobała mu się.

- Dlaczego akurat nauczycielką? - spytał bez uśmiechu.

- To idealny zawód dla matki. Kiedy kończy pracę, dzieci akurat kończą lekcje. I wakacje mają w tym samym terminie.

- A co w tym złego?

- Po pierwsze, to był jego pomysł, nie mój. Poza tym...

- To z pewnością początek długiej, ciekawej opowieści - przerwał jej. - Może byśmy usiedli?

- Oczywiście! Przepraszam, że sama tego nie zaproponowałam.

Zwykle nie była taka roztargniona. Teraz jednak jej myśli zaprzątał przystojny Alex Marchetti. Poza tym zajęła się swym ulubionym tematem do narzekań. Dobre maniery i gościnność niewątpliwie na tym ucierpiały.

- Proszę - odezwała się, wskazując pokój.

Kiedy wstał i odwróci! się, z przyjemnością patrzyła na jego sylwetkę. Barczyste ramiona, wąska talia i kształtne pośladki. Fran zrozumiała wreszcie dziewczyny, które miały słabość do męskich pośladków. Nigdy nie mogła pojąć, dlaczego filmy, gazety i inne media ukazują akurat ten szczegół męskiej anatomii. Aż do tej chwili.

Sportowe spodnie leżały idealnie. Fran mogła się założyć, że w znoszonych dżinsach prezentowałby się równie świetnie. To przestępstwo, że jego praca wymaga siedzenia za biurkiem, pomyślała półprzytomnie.

Usadowił się w jej ulubionym fotelu. Przed nim leżały ogłoszenia o pracy.

- Jaki wygodny - westchnął.

- Też tak sądzę. Należał do mojej babci. Zmarła kilka lat temu - powiedziała ze smutnym uśmiechem.

- Była ci bardzo bliska?

- O tak. To była mama mojego ojca. Przepadałyśmy za sobą. Sfinansowała nawet mój bunt.

- Bunt?

- Szkołę gastronomiczną. Ojciec odmówił płacenia. Powiedział, że jeśli lubię gotować, powinnam wyjść za mąż i gotować dla wybranka, a nie dla bandy obcych.

- Hm. A gdzie chodziłaś do szkoły?

- W San Francisco.

- Brawo dla ciebie i babci. Wciąż za nią tęsknisz?

- Codziennie. Dlatego lubię ten fotel. To miło mieć jakąś pamiątkę.

- Chcesz usłyszeć amatorską psychoanalizę?

- Raczej nie. I obiecuję, że ja też nie będę się nad tobą pastwić.

- Już to zrobiłaś.

- No dobrze. Nic już nie powiem o syndromie drugiego syna.

- Umowa stoi - powiedział, wyciągając dłoń.

- W porządku - zgodziła się, podając mu swoją, - Poczuła mrowienie w całym ciele. Gdyby wiedziała, jak zareaguje na to dotknięcie, nie podałaby tak ochoczo ręki.

Szybko cofnęła dłoń. Miała nadzieję, że mężczyzna nie zauważy jej zmieszania i nie domyśli się powodu reakcji. Nie chciała ulec temu przyciąganiu. Nie z powodu Alexa, lecz swoich doświadczeń. Po prostu nie była zainteresowana flirtem. A szczególnie z mężczyzną, który również pracuje w branży kulinarnej. Gdyby jeszcze Alex nie wyglądał tak słodko w babcinym fotelu, pomyślała. Co mnie opętało, żeby otworzyć drzwi nieznajomemu, wściekała się w myślach. Przeklęta ciekawość.

A właśnie. Skoro o ciekawości mowa, to nie wyjaśnił drugiego powodu wizyty. Przyznał, że szuka kogoś do pracy, lecz nie wyglądał na porażonego moimi kwalifikacjami. Pewnie w końcu nie zaproponuje mi tej pracy. A szkoda. To wprost wymarzona szansa.

- Więc jaka jest ta druga sprawa? - zapytała w końcu.

- Słucham?

- Mówiłeś, że sprowadzają cię do mnie dwie sprawy. Szukasz pracownika, to po pierwsze. A po drugie?

- Swaty.


ROZDZIAŁ DRUGI

- Dlaczego uważasz, że Rosie nas swata? Dlatego, że jestem szefem kuchni w żeńskim wydaniu?

- Właśnie dlatego.

Alex wychwycił w jej głosie nutki oburzenia. Z doświadczenia wiedział, jak ciężko jest kobiecie w ich zawodzie. Może i nadchodziły zmiany, ale na razie szefami kuchni byli raczej mężczyźni.

- Zresztą, gdybyś była mężczyzną, to miałbym do ciebie tylko jedną sprawę - spróbował rozładować napięcie.

- Tak?

- Propozycję pracy. Swaty nie wchodziłyby raczej w grę.

- No dobrze, ale dlaczego twoja siostra miałaby umawiać cię na randki? - spytała z uśmiechem Fran.

- Bo to beznadziejna romantyczka.

- Nie spodziewałam się, że taki przystojny facet może mieć kłopot ze znalezieniem sobie partnerki.

Powiedziała to tak naturalnie i bez skrępowania, że Alex uznał ten komplement za szczególnie miły.

Gdy dziewczyna w zamyśleniu przygryzła dolną wargę, pot wystąpił mu na czoło. Nie mógł oprzeć się myśli o pocałowaniu jej. To pragnienie pojawiło się nagle. Jeszcze żadna kobieta nie pociągała go tak mocno. Żadna, od czasów Beth, upomniał się w myślach. Natychmiast pojawiło się poczucie winy. Zaraz potem ból. Wprawdzie przytępiony upływem czasu, ale wciąż obecny w jego życiu. Zawsze cierpiał, ilekroć wspominał Beth i odebraną im szansę na szczęście. Taka miłość zdarza się tylko raz w życiu. Los, przeznaczenie czy cokolwiek to było, dało mu idealną kobietę, tylko po to, by mu ją odebrać. Alex już nigdy nie pozwoli, żeby historia się powtórzyła.

- Ja po prostu nie szukam partnerki - powiedział, chociaż Fran właściwie go o to nie pytała.

- To właśnie dlatego Rosie tak się stara cię wyswatać - oznajmiła z błyskiem w oku. Stanowisz cudowne wyzwanie. Nie rozumiem tylko, dlaczego uznała, że ja mogę się nadać.

- Mówiła coś o kobiecie apetycznej jak bułeczka - powiedział i od razu podniósł ręce do góry w geście udanego poddania się.

Alex musiał przyznać siostrze rację. Fran idealnie pasowała do tego opisu. Widywał wprawdzie kobiety w typie bułeczki, ale były to raczej dojrzałe panie o matczynych zapędach. A tego nie można było powiedzieć o Fran. Wyglądała rzeczywiście apetycznie i seksownie. Szczególnie jej usta. Miała cudownie równe i białe ząbki, które mógł podziwiać za każdym razem, gdy się uśmiechała. A Fran uśmiechała się często. Miała też pełne, miękkie wargi. Tak, to usta wprost stworzone do całowania, pomyślał.

- Bułeczkę mogła sobie darować, ale i tak dobrze, że nie muszę kryć twarzy przy ludziach - powiedziała.

Alex zamrugał i spróbował oderwać wzrok od ust dziewczyny i dla odmiany skupić się na słowach, które z nich spływały.

- Właściwie można powiedzieć, że miała rację. Jesteś całkiem atrakcyjna.

- Ach! Spokojnie moje serce! - wykrzyknęła i teatralnym gestem przyłożyła dłoń do piersi. - Ten tekst może zawrócić w głowie każdej kobiecie. A tak między nami, to chyba wyszedłeś z wprawy. Musisz poćwiczyć. Chyba że mówiłeś serio na temat poszukiwania partnerki?

- Owszem.

Ta kwestia nie podlegała dyskusji. Zresztą nawet nie chodziło o szukanie. Miał swoją szansę. Nie ułożyło się. Koniec.

- Zatem - drążyła Fran - jeśli wiedziałeś, że siostra cię swata, a nie zamierzałeś brać w tym udziału, to po co w ogóle przyszedłeś?

- Powiedziała, że i tak cię nie zdobędę. A jeśli chcę wiedzieć czemu, to sam muszę się przekonać.

- Ach! - wykrzyknęła i pokiwała głową, jakby rozwiązała zawiłą zagadkę. - Rozumiem. Błyskotliwa strategia. I zadziałała jak złoto.

- Co zadziałało?

- Mechanizm psychologicznej odwrotności.

- Wydawało mi się, że obiecałaś zaniechać amatorskiej psychoanalizy?

- Zapomniałam - przyznała bez skruchy. - Ale to wprost klasyczny przykład.

- Jak to?

- Przecież przyszedłeś.

- Chyba nie ma sensu zaprzeczać. Ale nie sądzę, żeby miało to jakikolwiek związek z twoją teorią.

- To takie proste - odezwała się, kiwając ze współczuciem głową. - Mężczyźni zawsze pragną tego, czego nie mogą dostać. Jeśli ktoś może to stwierdzić z pełnym przekonaniem, to tylko ja. Nie zapominaj, że mam czterech braci i miałam wiele okazji, by przekonać się, jak działa męski umysł.

- Czyli jak?

- To ma ścisły związek z prehistorycznym okresem myśliwych i zbieraczy. Zabroń im, a natychmiast się uprą, pójdą upolować zwierzynę i triumfalnie przywloką do jaskini. Więc strategia Rosie zadziałała. Powiedziała, że jestem nieosiągalna.

I proszę, już stoisz tu z włócznią - zakończyła swój wywód i przyjrzała się minie Alexa. - To tylko taki plastyczny opis - dodała po chwili wyjaśniająco.

- Obawiam się, że przeczytałaś zbyt wiele poradników psychologicznych dla kobiet.

- Prawdopodobnie - przytaknęła ze śmiechem, zamiast się obrazić. - Ale nie ma wątpliwości, że natura męska jest szczególnie podatna na wyzwania.

- Z tym muszę się zgodzić - powiedział. - Poddaję się. Ale dlaczego nie można cię zdobyć? To znaczy, czemu nie miałabyś pracować dla mnie?

Nie odpowiedziała. Odstawiła tylko pustą Filiżankę na stolik i siedziała zamyślona.

- A może nie lubisz włoskiej kuchni? Ani gotować, ani jeść? - spytał po chwili ciszy.

- Skądże, uwielbiam.

- Więc pewnie masz napięty grafik? Nie możesz się opędzić od ofert?

- Nie. Kiedy wywiążę się z kontraktu dotyczącego żywności dla dzieci, będę wolna.

- To pewnie chcesz odpocząć. Nie miałaś wakacji od lat?

- Znów się mylisz. Właściwie zanim przyszedłeś zastanawiałam się nad następną praca. Przeglądałam gazetę i zaznaczyłam parę obiecujących ofert.

Alex sięgnął po gazetę i znalazł pierwsze zaznaczone ogłoszenie. Zaczął czytać na głos:

- „Szukam doświadczonej kucharki. Musi umieć gotować". O, to rzeczywiście obiecujące!

- Przecież umiem gotować - odparła, nie zwracając uwagi na jego ironiczne spojrzenie.

- "Dom spokojnej starości poszukuje doświadczonego szefa kuchni. Specjalność: hurtowe żywienie domowe" - odczytał kolejne ogłoszenie i popatrzył na nią pytająco.

- Pamiętaj, że wychowałam się w licznej rodzime. Umiem przyrządzać domowe dama i to w hurtowych ilościach. Nie dało się tego uniknąć przy pięciu mężczyznach w domu.

- „Grill bar przyjmie do pracy. Wymagany życiorys i list motywacyjny". No, ale to już dużo poniżej twoich kwalifikacji - powiedział, marszcząc brwi.

- To uczciwa praca - broniła się.

- Chyba rodzina pomoże ci w trudnej sytuacji?

- Nie zwrócę się do nich o pomoc - odparła, kręcąc głową.

- Dlaczego nie?

- Potrafię sama o siebie zadbać.

Alex postanowił nie pytać o nic więcej. Fran Carlino miała swoje życie i swoje problemy. To wyłącznie jej sprawa.

- Więc jednak szukasz pracy - podsumował.

- Tak.

Popatrzyli na siebie i w tym samym momencie doszli do podobnego wniosku.

- Zdecydowanie swaty - zabrzmiał zgodny chór.

- Podstępne i przy użyciu chwytów psychologicznych - w głosie Alexa pobrzmiewało rozbawienie. - Ale jesteś osiągalna? Oczywiście, w kwestii pracy?

- Złóż propozycję.

Pierwsza propozycja, która mu przyszła na myśl, zdecydowanie nie dotyczyła pracy. Miała natomiast wiele wspólnego z kuszącymi do pocałunków ustami dziewczyny. Alex znów przyłapał się na tym dziwnym przyciąganiu. Nawet na Beth tak silnie nie reagował. To było coś zupełnie nowego.

Zdecydowanie odepchnął myśli o dziewczynie. Przyszedł tu w interesach. Przecież po utracie Beth zagrzebał się w pracy.

- Chyba zbyt wcześnie na konkrety - odezwał się, wstając.

- Chciałbym przejrzeć życiorys i referencje. Dopiero potem...

- Co?

- Nie jestem pewien. Właściwie rekrutowaniem pracowników zajmuje się mój brat, Joe.

- To chyba z nim powinnam dalej rozmawiać? - spytała niepewnie głosem, w którym dało się słyszeć ulgę.

- Sam chciałbym się tym zająć. Częściowo ze względu na to, ze to był mój pomysł, a po części z powodu rychłego ślubu brata

- A kiedy się żeni?

- W walentynki.

- Jedyny dzień w roku dla uczczenia zakochanych.

- Tak.

- Zatem wierzysz w miłość. Tylko sam jej nie szukasz.

- To nie oznacza, że nie doceniam znaczenia tego dnia dla innych - oznajmił. - I ty pewnie masz kogoś, z kim spędzisz ten dzień.

- Nie. Ale uważam, że to bardzo romantyczne brać ślub w walentynki.

- To chyba rzadkość usłyszeć takie słowa od osoby, która uważa, że Joe właśnie upolował kobietę i jest w trakcie wleczenia jej do swej jaskini?

- Nie mogę dłużej podtrzymywać swej tezy o myśliwych i zbieraczach - przyznała z udawanym żalem. - Najwidoczniej nie dotyczy ona waszej rodziny.

- Jak to?

- Przecież ty nie szukasz partnerki - przypomniała mu.

- A, tak - przyznał i odchrząknął, zmieniając temat. - Gdybym to ja był odpowiedzialny za nabór pracowników, pewnie powinienem się dowiedzieć, jakie masz doświadczenie w pracy.

- Dobrze. Przygotuję wszystkie potrzebne dokumenty.

- Tu masz adres - powiedział, wyjął portfel z kieszeni spodni i podał dziewczynie wizytówkę.

- Dziękuję.

Następnego popołudnia Fran stanęła przed recepcją w budynku należącym do firmy Marchettich. Większość dnia upłynęła jej na rozmyślaniach, czy powinna odczekać jakiś czas przed złożeniem dokumentów, czy też okazać zapał i pojawić się w firmie od razu. W końcu doszła do wniosku, że to i tak nie ma znaczenia Alex czytał przecież ogłoszenia dotyczące pracy i wiedział, że dziewczyna jest w potrzebie.

Wyjaśniła recepcjonistce powód wizyty.

- Pan Marchetti przyjmie panią - powiedziała kobieta, gdy już porozumiała się z szefem. - Dziesiąte piętro.

- Bardzo dziękuję.

Fran minęła recepcję i weszła do windy. Gdy wysiadła na dziesiątym piętrze, od razu zauważyła masywne biurko, przy którym siedziała starsza kobieta. Osobista sekretarka Alexa, pomyślała dziewczyna.

- Jestem umówiona na spotkanie z Alexem Marchettim - wyjaśniła i przyjrzała się sekretarce.

Starsza pani miała siwe kręcone włosy i wyglądała jak dobra wróżka z bajek dla dzieci. Fran doszła do wniosku, że Alex celowo ją wybrał. Otaczał się kobietami nieosiągalnymi dla siebie. Rzeczywiście nie szukał partnerki. Nie mogła przestać zastanawiać się, dlaczego. Taki przystojniak jak on, mógł być z każdą, której zapragnie, a tymczasem dobrowolnie z tego rezygnował. Widać nie tylko ona ma swoje sekrety.

- Oczekuje pani - odezwała się kobieta z uprzejmym uśmiechem. - Jego biuro jest w głębi korytarza po lewej stronie.

- Dziękuję - odparła Fran i ruszyła we wskazanym kierunku. Szybko znalazła właściwe drzwi, zapukała i weszła Alex

siedział za biurkiem. Dziś był ubrany zupełnie inaczej. Miał spodnie od garnituru, krawat i brązową koszulę. Jednak jej rękawy znów były podwinięte. Fran westchnęła.

- Cześć - powiedziała.

- Cześć. Czym mogę ci służyć?

- Przyszłam, tak jak się umawialiśmy - wyjaśniła, ściskając teczkę z dokumentami.

- Nie spodziewałem się ciebie tak szybko.

- Wydawało mi się, że wprost nie możesz doczekać się rozpoczęcia realizacji projektu.

- A ja sądziłem, że masz mnóstwo pracy w związku z wypełnianiem kontraktu.

- Już tylko drobne poprawki - wyjaśniła.

Była rozczarowana. Nie zależało mu na niej. Fran nie wiedziała, czy jej rozczarowanie bardziej dotyczy sfery zawodowej, czy prywatnej. Miała zamęt w głowie. Poprzedni mężczyzna zrezygnował z niej, gdy dostał to, co chciał. A Alex skreślał ją, zanim zdążyli się lepiej poznać. Czuła, że jej samoocena gwałtownie spada.

- Usiądź, proszę - powiedział Alex, wskazując skórzany fotel stojący na wprost biurka.

Fran usiadła i założyła nogę na nogę. Zaszeleściły pończochy. Zauważyła, że Alex natychmiast spojrzał w tym kierunku. Była jednak pewna, że biurko zasłania mu widok. Była z tego zadowolona.

W tym roku, w południowej Kalifornii grudzień był wyjątkowo ciepły. Długo zastanawiała się, co powinna włożyć. Czy założyć garsonkę z kobiecą spódniczką, czy raczej spodnium, który nie będzie przesadnie eksponował kobiecości. W końcu wybrała strój, w którym czuła się pewnie i profesjonalnie. Założyła czekoladowy kostium z wygodną spódnicą, która kończyła się tuż nad kolanami.

Zanim Alex cokolwiek powiedział, gapił się na nią dłuższą chwilę.

- Czy mogę przejrzeć dokumenty? - wydusił w końcu.

- Oczywiście. - Fran wyjęła papiery z teczki. - Mam także referencje z każdej firmy, w której pracowałam.

Alex uważnie przeglądał dokumenty, a Fran z przyjemnością przyglądała się jemu. Gdy czytał w skupieniu, między zmarszczonymi brwiami pojawiała się pionowa kreska. Miał pięknie zarysowany nos i przyjemne usta. Na brodzie i policzkach pojawił się cień popołudniowego zarostu. Wygląda bardzo męsko, nawet troszkę groźnie, zauważyła w rozmarzeniu. Znów przyglądała się jego rękom. Zauważyła, że ma długie silne palce.

- Imponujące - powiedział.

- Tak - zgodziła się, wciąż myśląc o jego dłoniach.

Z trudem wracała do rzeczywistości. W końcu porzuciła sny na jawie i odchrząknęła.

- Byli zadowoleni z mojej pracy - powiedziała, gdy Alex spojrzał na nią pytająco znad referencji.

- Rozumiem - rzekł, a w jego wzroku pojawiła się aprobata.

- Dlaczego mam wrażenie, że zaraz usłyszę „ale"?

- Zajmowałaś się bułeczkami, żywnością dla dzieci, mrożonkami i zupami, ale nie miałaś do czynienia z daniami głównymi.

- Nie jako konsultant, to prawda. Ale, jak możesz przeczytać w moich dokumentach, ukończyłam prestiżową szkołę gastronomiczną. Przygotowywanie dania głównego było istotną częścią egzaminu. Poza tym wiem, które składniki można mrozić.

- Miałem nadzieję znaleźć kogoś bardziej... - zawahał się i popatrzył na nią.

- Doświadczonego - podpowiedziała. Kąciki jego ust uniosły się powoli w uśmiechu.

- Prawdę mówiąc, tak.

- Jak długo już szukasz? - spytała, tłumiąc rozczarowanie.

- Dosyć długo - przyznał. - Najpierw próbowałem tradycyjnie, przez ogłoszenie. Zawarłem ustną umowę, lecz facet zrezygnował, gdy zdecydował się na prowadzenie własnej restauracji. Znalazłem się w punkcie wyjścia. Wpadłem więc na pomysł, żeby poszukać wśród własnych pracowników w restauracjach.

- I?

- Nic z tego - przyznał, potrząsając głową.

- Co więc zrobiłeś?

- Próbowałem zwerbować kogoś o znanym nazwisku. To była zła droga. Próbowałem więc w szkołach gastronomicznych. Przeprowadziłem wiele rozmów ze szczególnie obiecującymi absolwentami.

- Nie powiodło ci się?

- Chociaż byli świetnie przeszkoleni, chętni i ambitni, wydali mi się zbyt młodzi i nieodpowiedzialni.

- Nie nadawaliście na tej samej fali? - spytała ze zrozumieniem i uśmiechnęła się.

- Delikatnie mówiąc.

Rozumiała go, ale nie mogła zdobyć się na prawdziwe współczucie. Nie, ponieważ bardzo zależało jej na tej pracy. Była wdzięczna losowi, że Alex miał taki kłopot ze znalezieniem właściwej osoby. Oznaczało to dla niej szansę.

- Przykro mi to mówić, ale wydaje mi się, że nie masz wielkiego wyboru.

- Właśnie - westchnął i przegarnął palcami ciemne włosy. - Słuchaj, Fran, nie miałem przerwy na lunch i umieram z głodu. Może coś zjemy? Tu niedaleko mieści się pierwsza Restauracja Marchettich. Dotrzymasz mi towarzystwa?

Serce rwało się do zgody, lecz rozum podpowiadał, że to kolejny składnik w przepisie na kłopoty. Jednak potrzebowała pracy. To zlecenie było o niebo lepsze niż oferta pracy w grill barze. Jedynym problemem był Alex Marchetti. Na pewno nie powierzy swojego projektu nawet najbardziej doświadczonemu szefowi kuchni. A jej brakowało doświadczenia. Jeśli w ogóle ją przyjmie, będzie to oznaczać ścisłą współpracę. Zadrżała. Tu chodziło o pracę, a nie o życie osobiste. Już raz pomieszała te dwie sprawy. Przyrzekła sobie, że taka sytuacja więcej się nie powtórzy.

Jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się czuć tak nagłego i silnego pociągu do mężczyzny. Podejrzewała, że to dlatego, iż Alex wkroczył w jej życie bez ostrzeżenia. Nie zdążyła się przygotować. Przedarł się przez linię obrony, zanim zdążyła się uodpornić na jego spojrzenia, uśmiechy i atrakcyjny wygląd.

Nie, taki drobiazg mnie nie powstrzyma, pomyślała. Jeśli nie będę mogła mieć swobody decyzji, to przynajmniej będę mu doradzać.

- Jeśli będziemy rozmawiać o interesach, pójdę z tobą na obiad. Chętnie spróbuję czegoś z jadłospisu Marchettich.

- Nigdy u nas nie byłaś?

- Przykro mi - powiedziała, potrząsając głową.

- Pora to naprawić - oznajmił Alex.

- Witaj, Abby - Alex ucałował oba policzki swojej bratowej.

Fran i Alex właśnie weszli do restauracji. Abby, jako asystentka kierownika, poznawała właśnie pracę hostessy. Alex zauważył wyraz twarzy Fran. Łatwo odczytał zaskoczenie i niezadowolenie. Zgadywał, że pomyślała sobie: czy na pewno chcę pracować dla mężczyzny, który całuje swoje pracownice?

- Stolik dla dwojga? - spytała Abby z grzecznym uśmiechem, lecz jej niebieskie oczy płonęły ciekawością.

Alex zawsze myślał, że skłonność do wścibstwa jest przypadłością Marchettich. Widocznie można się tym zarazić przez małżeństwo, pomyślał, gdy bratowa ponownie przyjrzała się Fran. Ale, żeby być sprawiedliwym, musiał przyznać, że Abby nie przywykła oglądać go w damskim towarzystwie.

- Owszem, dla dwojga, ale cichy. Jesteśmy tu w interesach - wyjaśnił szybko.

- Mam idealny stolik.

Alex spojrzał na Fran, która oczekiwała prezentacji.

- Fran Carlino, poznaj Abby Marchetti. Ona i Nick są małżeństwem od... - przerwał, żeby policzyć.

- Od sześciu miesięcy i kilku dni, ale kto by liczył? - powiedziała Abby z roziskrzonym wzrokiem, który przeczył słowom. - Miło cię poznać, Fran.

- Mnie również - odparła Fran i odetchnęła z ulgą.

- Mam specjalny stolik w rogu sali, cichy i odgrodzony od reszty - oznajmiła Abby, prowadząc ich przez prawie pustą salę restauracyjną. - Wybrałeś dobrą godzinę, Alex. Największy tłum gości dopiero nadejdzie.

- To dobrze.

- Zaraz przyślę kelnera. Życzę smacznego. Dobrze cię znowu widzieć - powiedziała i odeszła.

Alex doskonale zdawał sobie sprawę, że miała ochotę powiedzieć: „Dobrze cię znowu widzieć w damskim towarzystwie". Zaczynał już marzyć o tym, żeby rodzina pogodziła się z jego kawalerskim stanem. Byliby zachwyceni, gdyby znali jego myśli o Fran. Szybko odepchnął miłe wizje. Wolałby, żeby jego troskliwi, lecz natrętni krewni znaleźli inny cel matrymonialnych działań. Ułożył sobie życie bez kobiety i był z niego zadowolony. Sam potrafił o siebie zadbać. Te słowa przypomniały mu wczorajszą rozmowę z Fran.

- Zanim zaczniemy omawiać interesy, może zechciałabyś mi wyjaśnić, co miałaś wieczorem na myśli, mówiąc, że sama potrafisz zadbać o siebie.

- Czemu o to pytasz?

- Z ciekawości. Wydawało mi się, że to dla ciebie ważne. Powiedz, czemu uważasz, że nie mogłabyś liczyć na rodzinę?

- Mogę na nich liczyć. Tylko nie chcę z tego korzystać. Znów usłyszałabym, że gdybym miała męża, nie znalazłabym się w kłopotach, bo on dbałby o mnie.

- A ty nie życzysz sobie mężczyzny w swoim życiu?

- To zbytnie uproszczenie.

- Nie rozumiem?

- W mojej rodzinie kładzie się duży nacisk na tradycję - zaczęła, sadowiąc się wygodniej. - Wszyscy bracia, po kolei, szli w ślady ojca i zaczynali pracę w budownictwie. Podobnie jak w twojej rodzinie pracuje się w branży gastronomicznej. Tyle tylko, że wy zdajecie się akceptować decyzję Rosie. Ona może mieć swoją księgarnię.

- A twoja rodzina nie akceptuje twojego zawodu?

- Sądzę, że ojciec po prostu nie wie, co ma ze mną zrobić. Dotąd nie pogodził się z faktem, że nie jestem jeszcze jednym synem. W dodatku, dziewczyna nie może pracować w budownictwie. Według niego powinnam była zrobić to, co moja matka. Wyjść za mąż i mieć dzieci. Ojciec byłby szczęśliwy, gdyby pojawił się jakiś mężczyzna i zdjął mu kłopot z głowy. Czasem czuję się jak pochodnia olimpijska. Niesie się ją przez jakiś czas, a potem przekazuje komuś innemu - powiedziała z westchnieniem. - Ale to długa i nudna historia - dodała, jakby żałując wypowiedzianych słów.

- Co jest złego w tym, że jakiś mężczyzna miałby zaszczyt zadbać o ciebie? - spytał ze śmiechem Alex.

- Nie chcę, żeby ktokolwiek był za mnie odpowiedzialny. Sama mogę zatroszczyć się o siebie. Poza tym mężczyzna w domu tylko przysparza dodatkowej pracy. Ucierpiałaby na tym moja kariera.

- A praca zawodowa jest dla ciebie bardzo ważna?

- Tak jak dla ciebie. Uwielbiam to, co robię. Nie jest mi wcale łatwo. Już szkoła gastronomiczna dała mi nieźle w kość. Nie po to robiłam to wszystko, żeby teraz grać w domu drugie skrzypce, karmić i opierać faceta!

- Więc praca dla firmy Marchettich jest dla ciebie ważna?

- Oczywiście - przytaknęła. - Nie mam doświadczenia z daniami głównymi, jak sam powiedziałeś. Dzięki tej pracy nabiorę go i jeszcze, przy odrobinie szczęścia, zbliżę się do mojego celu.

- Czyli?

- Prowadzenie własnej restauracji - powiedziała i zauważyła, że Alex przygląda się jej w skupieniu. - Pewnie teraz zastanawiasz się, dlaczego wybrałam taką okrężną drogę.

- Właśnie.

Czytała w jego myślach. Oby nie potrafiła odczytać moich myśli na swój temat, zląkł się Alex. Nie powinna dowiedzieć się, że pragnę poznać smak i dotyk jej ust. Znów zmusił się do skoncentrowania na słowach dziewczyny.

- Na pewno zdajesz sobie sprawę, że w tym zawodzie istnieją pewne uprzedzenia do kobiet - tłumaczyła Fran.

- Niestety - przyznał.

- Już w szkole było mi trudno, ale byłam naiwna i sądziłam, że to minie. Niestety, nie mogłam znaleźć pracy w żadnej restauracji. Więc kiedy zaproponowano mi pracę konsultanta, przyjęłam ją. Nawet, jeśli nie prowadziła prosto do mojego celu.

- Zatem chcesz, żebym zatrudniał i szkolił moją konkurencję?

- Nie brzmi to najlepiej - roześmiała się. - Ale patrząc realistycznie, mój cel jest jeszcze bardzo odległy. Poza tym moje plany nie mają znaczenia. Potrzebujesz kogoś w tej chwili. A ja nadaję się do tej pracy.

- Jesteś bardzo pewna siebie.

- Uważasz, że sobie nie poradzę?

- Powiedzmy, że jestem sceptykiem.

- Więc daj mi szansę, żebym mogła ci to udowodnić.

- Kusząca propozycja.

- Chciałabym cię o coś zapytać - powiedziała, marszcząc brwi.

- Nie krępuj się.

- Wahasz się, czy mnie zatrudnić, dlatego, że jestem kobietą? Owszem, przyznał w myślach. Ale nie z powodu uprzedzeń.

Fran miała w sobie to coś. Sprawiła, że ją zauważył. A on nie chciał zaprzątać sobie głowy kobietami. Tak jak ona, cenił własną karierę. Oczywiście, nie mógłby jej przekazać swojego projektu. Chciał osobiście brać w nim udział. A to oznaczało częste spotkania. Jak wyglądałaby ich współpraca?

Ale, jak słusznie zauważyła, nie miał wielkiego wyboru.

- Nie - skłamał. - Fakt, że jesteś kobietą w żaden sposób nie wpływa na moją decyzję.

- Więc w czym problem?

- Brakuje ci doświadczenia. Nie mówię nie, ale nie wiem, co powinienem zrobić.

- Przyrządzę coś dla ciebie - zaproponowała. - Sam będziesz mógł się przekonać.

O, chętnie by się przekonał. Myślenie o tej dziewczynie stało się jego obsesją. Znów pojął słowa Fran na swój sposób. Właśnie to był ten problem. Dlatego wahał się, czy ją zatrudnić.

- Wydawało mi się, że twój ojciec nie chciał, żebyś gotowała dla obcego mężczyzny.

- Dla bandy obcych - poprawiła go. - Poza tym nie on ma decydujący głos, a ja naprawdę marzę o tej pracy.

- Chcesz udowodnić coś swojej rodzinie?

- Może. Już mówiłam, że ta praca zbliży mnie do mojego celu. Zresztą nie masz nikogo innego. Czas ucieka. Jestem dobra w moim zawodzie i chętnie ci to udowodnię.

- To uczciwe postawienie sprawy. Gdzie i kiedy?

- Jutro wieczorem. U mnie.

- Na pewno przyjdę.


ROZDZIAŁ TRZECI

Fran uznała, że tym razem jest przygotowana na wizytę Alexa. Nie miała na myśli jedynie przygotowania potraw i prezentacji, chociaż była dumna z wykonanej pracy.

Przyjrzała się swemu dziełu. Lniany obrus spływał wymyślnymi fałdami z dębowego, okrągłego stołu. Cztery krzesła z wysokimi oparciami stały wokół. Fran postanowiła użyć zastawy babci, by dodać posiłkowi splendoru. Obok nakrycia leżała wymyślnie złożona serweta - skutek długich godzin nauki. Rozstawiła też szklanki i kieliszki, by pokazać, jak powinien wyglądać idealnie nakryty stół.

Pośrodku ustawiła wazon ze świeżymi kwiatami, których zapach łączył się teraz z aromatem przygotowywanych potraw. Jej zdaniem wygląd stołu był równie ważny, jak smak potraw. Wiedziała, że sposób nakrycia jest idealny, teraz już tylko jej kunszt kulinarny musiał mu dorównać.

Nie umiała sobie wytłumaczyć, dlaczego tak bardzo zależy jej na opinii Alexa. Czuła, że starania o pracę nie były jedynym powodem.

Przygotowała nie tylko dania i stół. Postanowiła również siebie przygotować na spotkanie z tym mężczyzną. Uznała, że uprzednio wywarł na niej takie wrażenie z powodu zaskoczenia. Nie zamierzała zgłębiać smakowitego dania, jakim był pan Marchetti. Domyślała się tylko niektórych składników. Szczypta czaru, boski wygląd, odrobina magnetyzmu do smaku... Ale ona zamierzała przestrzegać ścisłej diety. Po pierwsze już raz się sparzyła, a po drugie, była raczej nieśmiała. Nie czuła więc pokusy. Była bezpieczna. Z pewnością nie pozwoli, by ktokolwiek, a szczególnie ten przystojny mężczyzna, stanął pomiędzy nią a pracą, o którą się starała.

Spojrzała na zegarek. Alex miał przyjść o siódmej. Brakowało jeszcze pięciu minut. Poczuła, że ma dłonie mokre od potu, a jej żołądek zachowuje się tak, jakby siedziała na diabelskim młynie.

Aż podskoczyła, gdy w końcu rozległ się dźwięk dzwonka. Fran wzięła głęboki oddech i jeszcze raz zerknęła na stół. Wszystko było w najlepszym porządku. Czuła wdzięczność, że Alex przybył punktualnie. Nie zniosłaby długiego czekania. Jej nerwy były napięte jak postronki.

- Kto tam? - spytała, gdy uznała, że jest gotowa na przyjęcie gościa.

- To ja, Alex. Twój seryjny morderca, nie pamiętasz?

Roześmiała się. Głęboki dźwięk jego głosu spowodował przyjemny dreszczyk. Zdjęła łańcuch i otworzyła drzwi. Na zewnątrz stał Alex w znoszonych dżinsach i białej koszuli z podwiniętymi rękawami. Już od pierwszego spojrzenia wiedziała, że jednak nie jest gotowa na to spotkanie. - Cześć - szepnęła.

- Witaj. Przyniosłem wino - powiedział, a Fran dopiero teraz zauważyła, że w każdej ręce trzyma butelkę wina. - Jest i białe, i czerwone. Nie byłem pewien, co przygotujesz.

- Dziękuję, ale nie trzeba było. To w końcu rozmowa o pracy.

- Wiem, ale ma zupełnie inny charakter niż inne, które prowadziłem - odparł z uśmiechem.

- Szykowanie jedzenia to szczególny rodzaj pracy. Rezultat masz od razu. Albo nie.

- To prawda - powiedział i pociągnął nosem. - Twój rezultat nieźle pachnie.

- Mam nadzieję. Pozwól, zaprowadzę cię do stolika - powiedziała i ruszyła do kuchni. - Proszę za mną.

Gdy dotarli do kuchni, wzięła obie butelki i postawiła na bufecie. Alex w tym czasie miał okazję podziwiać jej wysiłki. Po chwili spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami.

- Jest tylko jedno nakrycie. Nie usiądziesz ze mną?

- Każdy szef kuchni pragnie nadać posiłkowi szczególną oprawę. Ja postawiłam na tajemniczość. Przyłączając się do ciebie, zniszczyłabym nastrój.

Jednak przede wszystkim chciała utrzymać dystans. Udawanie, że znajdują się w jej restauracji dawało poczucie bezpieczeństwa. Ich spotkanie nie powinno przypominać randki.

- Gdy mieszkałem w domu, mieliśmy taką niepisaną zasadę: nigdy nie pozwól nikomu jeść w samotności - powiedział, oparł ręce na biodrach i popatrzył jej w oczy. - A może masz taki plan? Otrujesz mnie i skrócisz moje męczarnie związane z syndromem drugiego syna?

- Jasne. I od razu ucałuję moją karierę na pożegnanie.

- Może lepiej mnie.

- Słucham?

- Może lepiej pocałuj mnie - powiedział i od razu pożałował niewczesnego żartu. - To był głupi dowcip. Wybacz. Ale i tak myślę, że powinniśmy zjeść razem.

- Nie będę miała czasu. Ty będziesz klientem, sędzią i wykonawcą wyroku. A ja hostessą, kelnerką i szefem kuchni. Usiądź proszę. Podaję pierwsze danie. Mam nadzieję, że jesteś głodny.

- Wprost umieram z głodu.

Rzeczywiście, wpatrywał się w jej usta z tak intensywnym głodem w oczach, że aż przeszedł ją dreszcz. Żołądek znów zaczął swoje harce. Jakby nie była wystarczająco zdenerwowana! To jest jej największa szansa. Szczebel w drabinie kariery. Musi tylko wziąć się w garść i nie popsuć wszystkiego. Fran trzęsły się ręce ze zdenerwowania. Które z bóstw obraziłam, że w zemście skazało mnie na takie męki? - myślała zdenerwowana. Szykowanie posiłku na ocenę było wystarczająco trudne, nawet bez obecności przystojnego pana Marchetti.

- Pański apetyt działa na moją korzyść - powiedziała w końcu z promiennym uśmiechem. - Pozwoli pan, że wskażę mu stolik?

- Myślę, że sam do niego trafię - burknął Alex.

- Rozchmurz się.

Szkoda, że nie jest łysiejącym starszym panem z wydatnym brzuszkiem, pomyślała. Ma takie gęste, falujące włosy. Aż się proszą o dotyk. Skup się, nakazała sobie. Jeszcze nie miała takich problemów w swojej zawodowej karierze. Poza jednym potknięciem w szkole gastronomicznej. Niestety, wtedy również chodziło o przystojnego mężczyznę. Przysięgała sobie, że nigdy więcej tak się nie stanie.

A niech to. Tak bardzo zależy mi na tej pracy, myślała w panice. Była mistrzem kucharskim. Musiała jeszcze tylko zwrócić na siebie uwagę Alexa. Jeśli droga do serca mężczyzny rzeczywiście wiedzie przez żołądek, to przynajmniej znała tę drogę. I tylko na niej jej zależało, a nie na mężczyźnie.

- Przygotowałam różne dania, żebyś w pełni mógł ocenić moje umiejętności - powiedziała, otwierając lodówkę.

Wyjęła z niej miskę sałatki z makaronu, która była wzbogacona żółtym serem, czarnymi oliwkami oraz rozmaitą zieleniną. Wyciągnęła też półmisek z artystycznie ułożoną sałatką ze szpinaku, szparagów, karczochów, przybranych wymyślnie świeżą bazylią. Pierwszą sałatkę polała obficie przyprawioną na ostro oliwą oraz sosem z dodatkiem estragonu. Wcześniej energicznie zamieszała miksturę, wyładowując nieco nagromadzonej energii. Drugą sałatkę skropiła łagodną oliwą z oliwek, czosnkowym sosem i dodała odrobinę swych ulubionych przypraw.

Przełożyła sałatki na osobne talerzyki i ustawiła przed Alexem. Podała także świeżo upieczone chlebowe paluszki, owinięte w lnianą serwetę, by nie ostygły.

- Smacznego - powiedziała głosem profesjonalisty.

- Wygląda oszałamiająco - pochwalił i nabrał na widelec najpierw nieco jednej sałatki, potem odrobinę drugiej. - Smakuje tak samo wyśmienicie, jak wygląda - oznajmił po chwili.

- To dobrze - ucieszyła się i wycofała za bufet. - To jeszcze nie koniec przystawek, więc zostaw sobie trochę miejsca.

- Jesteś pewna, że nie usiądziesz ze mną, żeby pojeść tych pyszności?

- Nie jestem głodna. Wszystkiego próbowałam przy przyrządzaniu, jak każdy dobry szef kuchni.

- Owszem, tak się robi.

Fran trochę oszukiwała. Nie spróbowała żadnego z dań, bo już od rana miała ściśnięty żołądek. Nic nie mogła przełknąć. Jeśli wszystko będzie smakowało, to tylko dlatego, że mam wspaniały instynkt i naprawdę nadaję się na szefa kuchni, pomyślała.

Wyjęła danie z piekarnika i wstawiła następne, by się podgrzało. Sięgnęła po talerz Alexa.

- Pieczarki na sposób Portobello - oznajmiła, stawiając przed nim danie.

- Wyśmienite - przyznał Alex, gdy tylko spróbował. - Chyba najlepsze, jakie jadłem.

- Cieszę się, że ci smakują. Danie główne będzie za dziesięć minut. Otworzę wino.

- Ja to zrobię, jeśli tylko dasz mi korkociąg - powiedział, wstając.

Uwaga. Alarm. Alex znów zmienia zasady. To była jej kuchnia, a on czuł się tu jak u siebie w domu. Zrobiło się tak jakoś przyjacielsko i rodzinnie. A co stało się z chłodnym profesjonalizmem?

Spojrzała na niego. Musiała wysoko zadrzeć głowę, by znaleźć jego oczy. Odchrząknęła.

- Czy zawsze otwiera pan wino w konkurencyjnych restauracjach, panie Marchetti? - spytała twardo.

- Od kiedy jesteś konkurencją? Myślałem, że gramy w jednej drużynie.

- Pamiętaj jednak, ze wciąż czekam na swoją szansę.

- A ty pamiętaj, że mówisz mi po imieniu.

- Staram się zachowywać profesjonalnie, żebyś mógł docenić wszystkie moje atuty - powiedziała i spłonęła rumieńcem, gdy uświadomiła sobie dwuznaczność swoich słów.

- No dobrze, ty otwórz wino - zgodził się Alex, lecz nie usiadł z powrotem.

Wyjęła z szuflady korkociąg. Był stary, bez wygodnych ramion, więc choć udało się jej go wkręcić, za nic nie mogła wyciągnąć korka.

W końcu Alex podszedł do Fran i delikatnie wyjął z jej rąk butelkę. Bez większego wysiłku wyciągnął oporny korek. - Proszę.

- Czuję się jak gimnastyczka, która potknęła się w czasie popisu i teraz czeka na werdykt sędziów.

- Siła nie jest wymagana w tym zawodzie. Punkty odejmuje się za dania powodujące zgagę i rozstrój żołądka.

- Ty sobie żartujesz, a to jest dla mnie ważne.

- W restauracji zajmie się tym kelner albo specjalna osoba od win. Pierwszy lepszy mięśniak może sobie walczyć z tą butelką. To nie jest potknięcie.

- To nie jest też zwycięstwo.

- Uśmiechnij się. Jeśli następna potrawa smakuje tak, jak pachnie, to już mnie masz.

- Skoro tak twierdzisz.

Bardzo chciała mu wierzyć. Wzięła butelkę od Alexa i nalała trochę wina do kieliszka, stojącego na stole.

Zanim zdążył się ponownie odezwać, zadzwonił minutnik.

- Danie główne jest gotowe. Jeśli usiądziesz, będę mogła podawać.

- Jasne.

Fran wyjęła jedzenie z piekarnika. Ułożyła dania na dwóch osobnych talerzach, które wzięła z podgrzewanej tacy. Zanim zaniosła je gościowi, włożyła kuchenne rękawice. Postawiła dania przed Alexem.

- To jest pieczeń cielęca - powiedziała, wskazując pierwszy talerz. - A to pierś kurczęcia z nadzieniem grzybowym i warzywami. Życzę smacznego.

Niecierpliwie obserwowała, jak Alex próbuje kolejno potraw. Upił łyk wina i jadł dalej. Gdy skończył cielęcinę, znów posmakował kurczaka i pokiwał głową. Powoli nabrał na widelec odrobinę nadzienia i uniósł do ust. Fran nie mogła nic wyczytać z jego twarzy. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Jednak, gdy cisza przedłużała się, dziewczyna nie wytrzymała.

- No i? - spytała, udając obojętność. - Co myślisz? Jak ci smakowało?

- Czekasz na komplementy?

- Nie. Zależy mi na uczciwej opinii. Proszę o obiektywną i szczerą krytykę mojej pracy.

- Muszę się upewnić - powiedział i zjadł parę następnych kęsów. - Jeśli mam być szczery, to muszę przeprowadzić jeszcze jedną próbę - powiedział i włożył porcję warzyw do ust.

- I co? - pytała niecierpliwie.

- Jeszcze chwileczkę - poprosił i odkroił kolejny kęs piersi kurczęcia.

- Zebrałeś już wszystkie dane?

- Jeszcze nie.

Gdy na talerzu zostało już tylko kilka kęsów, Alex odłożył sztućce i sięgnął po wino.

- Chcesz wiedzieć, co o tym myślę?

- Nie dręcz mnie.

- Uważasz, że byłbym do tego zdolny? - spytał, a jego oczy rozbłysły wesołością.

- Nie mogę w to uwierzyć. Ale niestety tak jest No i co sądzisz?

- Uważam, że było w porządku.

- W porządku? - spytała przerażona - Było wstrętne, prawda?

- Powiedziałem, że było w porządku - powtórzył i popatrzył jej w oczy. - Chcesz, żebym rozwinął tę myśl?

- Rozwiń, opisz, komplementuj do przesady. Użyj wielu przymiotników. Im więcej, tym lepiej. Ale tylko, jeśli ci smakowało.

- To był, bez wątpienia, jeden z najlepszych posiłków, jakie jadłem w życiu - uśmiechnął się. - Wszystko mi smakowało, nawet warzywa. Podejrzewam spisek. Rosie ci powiedziała, prawda?

- Powiedziała tylko, że nigdy w życiu nie weźmiesz do ust brukselki - przyznała ze śmiechem Fran.

- Cóż, gust się zmienia.

- Przyrządziłam brukselki z miodową musztardą i specjalnym sosem. Gotowałam je tak, żeby nie straciły koloru - wiedziała, że gada od rzeczy, ale musiała rozładować napięcie. - Analiza żywności: sześćdziesiąt osiem kalorii, trzy gramy tłuszczu, dziesięć gramów węglowodanów, dwa gramy protein, brak cholesterolu, siedemdziesiąt pięć miligramów sodu, trzydzieści procent kalorii z tłuszczu.

- Węglowodany? Kto by przypuszczał, że brukselka ma coś takiego?

- Ja.

- A kto mógł wiedzieć, że to tak dobrze smakuje?

- Ja.

- Chyba muszę przeprosić moją siostrę.

- A co jej zrobiłeś?

- Śmiałem się z niej. Powiedziała, że Frannie Carlino...

- Nazywa mnie Frannie? - oburzyła się dziewczyna.

- Tak.

- Wie, że tego nie cierpię. Chyba utnę sobie z nią krótką pogawędkę.

- Najpierw mnie to czeka. Na dłoni wyrośnie mi kaktus i usłyszę tysiąc razy: a nie mówiłam.

- Dlaczego?

- Rosie powiedziała, że ma dla mnie idealną kandydatkę. Mówiła, że potrafisz sprawić, że brukselka będzie smakować wspaniale. Byłbym głupcem, rezygnując z ciebie. Pozwól, że złożę ci propozycję...

- Chwileczkę - zamachała rękoma w proteście. - Jeszcze nie próbowałeś deseru.

- Fran - wymruczał. - Nie przełknę już nawet kęsa. Przekonałaś mnie. Jesteś świetna. Znasz się na swojej pracy. Omówmy teraz...

- Tiramisu - powiedziała, unosząc jedną brew.

- To nieuczciwe - jęknął.

- W miłości i na wojnie, wszystko jest dozwolone - oznajmiła, wzruszając ramionami. - Podziękuj Rosie. To ona zdradziła mi, że masz słabość do tego deseru.

- Kolejna pokusa - westchnął głęboko.

O tak. Kusiły ją szerokie ramiona i falujące włosy. Gdyby to była randka, usiedliby teraz na kanapie przed telewizorem. Potem zaczęliby się całować i straciliby głowy. A w tak małym mieszkanku jak jej, do sypialni jest tylko pół kroku. Fran nie wiedziała, czy potrafiłaby się oprzeć.

Wprawdzie nie miała powodu, by przewidywać taki rozwój wydarzeń. Z zachowania Alexa nie mogła wywnioskować, czy mu się podoba. On podobał jej się bardzo, Tu zawahała się. Niech diabli wezmą tego głupca, który ją wykorzystał i zawiódł jej zaufanie. Teraz nie potrafiła się pozbyć ostrożności.

Fran była już pewna, że Alex zaproponuje jej pracę. Była tak blisko. Nie mogła jednak pozbyć się obiekcji dotyczących ścisłej współpracy. Miała nadzieję, że jej zauroczenie jest chwilowe. Pragnęła tej pracy, lecz bała się zaangażowania. Nie wiedziała, jak powinna mu o tym powiedzieć.

- Żaden posiłek nie jest kompletny bez deseru. Potem możemy omówić interesy.

- Pod jednym warunkiem.

Ach, jak nie znosiła warunków. Dlaczego nie możemy tego zrobić po mojemu, pomyślała.

- Jakim? - spytała na głos.

- Pod warunkiem, że weźmiesz sobie talerz, usiądziesz i przestaniesz się denerwować.

- Ależ ja nie jestem zdenerwowana - powiedziała obronnym tonem.

- Jasne. A ja umiem grać na ukulele - roześmiał się Alex.

- Mam wrażenie, że mi nie wierzysz.

- Nie krytykowałem cię, Fran. Po prostu stwierdziłem fakt Dziwiłbym się, gdybyś się nie denerwowała. W końcu to rozmowa dotycząca pracy.

- Tak, ale...

- Odłożymy tę rozmowę na później. Nałożysz sobie zaraz jedzenie, a ja zjem deser. O twoich obiekcjach porozmawiamy w trakcie posiłku.

- To nie podlega dyskusji? - zapytała. Pokręcił przecząco głową.

- To niepodobne do mnie, żeby rezygnować z jedzenia - przyznała. - Sekundę w ustach, wieki w biodrach. Uważam, że w każdej kuchni powinna stać waga.

- Z twoją sylwetką jest wszystko w porządku - skomentował.

- Dziękuję.

Chociaż te słowa z trudem można było uznać za komplement, Fran zrobiło się przyjemnie. Gdy nakładała sobie maleńkie porcje kolejnych dań, rozmyślała nad jego słowami. Czy naprawdę zauważył jej sylwetkę? Spodobało mu się to, co zobaczył? Była w jego typie? Zwalczyła ciekawość i podała Alexowi deser. Usiadła. Nagle okazało się, że stół nie jest tak duży, jak myślała.

Już po pierwszym kęsie wiedziała, że umiera z głodu. Cały dzień nie mogła nic przełknąć. Teraz odkryła, że wszystkie przygotowane przez nią potrawy są naprawdę świetne.

- A teraz, powiedz mi, co cię martwi - odezwał się Alex. Fran nie udawała, że nie wie, o co chodzi. Nie była sobą przez cały wieczór i czuła, że jest mu winna sensowne wyjaśnienie.

- Zanim odpowiem na twoje pytanie, muszę się czegoś dowiedzieć. Ty już zadałeś mi osobiste pytanie. Teraz moja kolej.

- Zadałem? Kiedy? Jakie?

- Wczoraj, przy obiedzie. Chciałeś, żebym wyjaśniła ci, czemu nie mogę liczyć na pomoc rodziny. Wyjaśniłam ci, że mogę, tylko nie chcę, bo wybrałam swoją drogę.

- Pamiętam - powiedział i napoczął swój deser. - Da się zjeść.

- Takie pochwały mogą zawrócić mi w głowie - powiedziała i odstawiła talerz. - Chcę cię o coś spytać.

- Proszę.

- Dlaczego nie szukasz partnerki?

Alex odłożył widelczyk. Jego beztroski nastrój rozwiał się w mgnieniu oka.

- Nie przekonam cię, wychwalając zalety stanu kawalerskiego? - spytał i westchnął, gdy zobaczył, że pokręciła przecząco głową. - No dobrze. Powiem prawdę. Kiedyś, jeszcze za czasów szkolnych, zakochałem się w pewnej dziewczynie.

- No i co? Nie uwierzę, że jakakolwiek dziewczyna przy zdrowych zmysłach mogła cię rzucić.

- Nie rzuciła. Miała na imię Beth i umarła.

- Och, Alex - westchnęła współczująco Fran, żałując swego wścibstwa. - Tak mi przykro.

- To bardzo proste - mówił dalej, jakby wcale nie usłyszał jej stów. - Każdy ma swoją wielką miłość. Ja też miałem. Teraz już przywykłem do samotnego życia. Nie mam zresztą po co szukać partnerki. Taka miłość zdarza się tylko raz w życiu.

- Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś.

Fran zrobiło się żal Alexa. Podejrzewała, że jego historia miała smutne zakończenie. Teraz już rozumiała, czemu nie szuka partnerki. Zresztą sama nie szukała mężczyzny. Poczuła jednak rozczarowanie. Szybko odepchnęła od siebie to dziwne uczucie. Źle się dzieje, gdy stosunki między współpracownikami przechodzą na płaszczyznę osobistą. Teraz mogła mieć pewność, że w tej kwestii nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo.

- Chyba już pora omówić szczegóły - powiedziała z ożywieniem. - Kiedy podpiszemy umowę? Kiedy zaczynam?

- Proponuję trzymiesięczny kontrakt dla rodzinnej firmy Marchettich. Po upływie tego czasu, jeżeli którakolwiek ze stron będzie niezadowolona, rozwiążemy kontrakt. Jeśli nie, będziemy renegocjować. Oczywiście, o ile praca nie zostanie jeszcze ukończona. Czy to ci odpowiada?

- Oczywiście.


ROZDZIAŁ CZWARTY

- Naprawdę? - spytał Alex i spojrzał na Fran.

Poczuł się, jakby wyskoczył z samolotu bez spadochronu. Niemal życzył sobie, żeby ich umowa nie doszła do skutku, a całe spotkanie okazało się totalną klapą. Wprawdzie jego grafik zostałby poważnie zaburzony, ale znalazłby konsultanta, który nie zmuszałby go do myślenia o gorących pocałunkach. Musiał jednak uczciwie przyznać, że Fran gotuje najlepiej ze wszystkich znanych mu osób.

- Witaj w firmie Marchettich. Zawiadomię prawnika, żeby przygotował kontrakt Prawdopodobnie zadzwoni do ciebie jutro w sprawie podpisu - oznajmił i wyciągnął rękę. - To tyle, jeśli chodzi o część oficjalną. Jesteś nowym szefem kuchni w firmie Marchettich, odpowiedzialnym za linię produktów mrożonych. Czekają cię przynajmniej trzy miesiące pracy i rodzinna ocena. Uściśnijmy sobie ręce, żeby przypieczętować naszą ustną umowę.

Gdy tylko wypowiedział te słowa, jego wzrok znów zabłądził w kierunku ust dziewczyny. Alex rozmarzył się, jak by to było, gdyby teraz ją pocałował. Czuł, że spada coraz szybciej. Zachował na tyle przytomności umysłu, by zauważyć, że coś, co powiedział, nie spodobało się Fran.

- O co chodzi? - spytał zdziwiony, opuszczając dłoń.

- Do tej pory nie mówiłeś nic o rodzinnej ocenie.

- To przecież rodzinna firma. Cenię sobie opinię moich braci. Im większą krytykę przetrwamy, tym lepiej. Ale to normalne, że się denerwujesz.

- Kto powiedział, że się denerwuję?

- Niech będzie, że masz wątpliwości.

- Nie mam żadnych wątpliwości - powiedziała obronnym tonem. - Tylko do tej pory nawet słowem nie wspomniałeś, że przepisy, za które będę odpowiedzialna, zostaną poddane rodzinnemu głosowaniu i ocenie.

- Nie na darmo mówią o nas: wścibscy Marchetti. Ale ktoś, kto gotuje jak ty, nie ma się czego obawiać - powiedział i zauważył, że Fran się odprężyła. - Zatem, umowa stoi? - spytał, wyciągając ponownie dłoń.

- Stoi - zgodziła się po chwili i podała mu rękę.

Alex odetchnął z ulgą. Niebezpieczeństwo zostało zażegnane, a wszystkie wątpliwości wyjaśnione. Zastanawiało go jedynie, dlaczego wiadomość, że nie umawia się na randki, była taka ważna dla Fran. Podejrzewał, że jej zgoda na pracę miała z tym ścisły związek. W końcu ciekawość wzięła górę.

- Powiedz mi, czy gdybym oznajmił, że jestem wolny, chętny i do wzięcia, przyjęłabyś tę pracę?

Przez kilka chwil Fran zamyśliła się nad jego słowami.

- Moja odpowiedź byłaby taka sama - powiedziała w końcu.

- Ale...?

- Skąd wiedziałeś, że jest jakieś ale? Nieważne, i tak miałeś rację - mówiła z uśmiechem. - Potrzebowałam tej pracy. To żaden sekret. I dziękuję ci za nią. Ale, gdyby było, jak mówisz, żyłabym w stresie.

- Dlaczego?

- Wciąż czekałabym, że w końcu mnie zaczepisz - powiedziała i od razu zawstydziła się swoich słów. - Nie, żebyś miał to zrobić - dodała, czerwieniąc się. - Zachowywałeś się bardzo profesjonalnie, a ja nie oczekiwałam niczego więcej. Ale wciąż istniałaby taka możliwość i czułabym się niepewnie, spodziewając się typowego tekstu podrywacza - plątała się w wyjaśnieniach.

- Na przykład pytania o twój znak zodiaku?

- To stara zagrywka. Naprawdę wyszedłeś z wprawy.

- Więc mnie oświeć. Jaki tekst jest teraz w modzie?

- Nie mogę ci powiedzieć - oznajmiła po krótkim namyśle. - Sama nie byłam na randce od stu lat - przyznała i zmarszczyła czoło, gdy napłynęła fala niemiłych wspomnień.

Z wyrazu jej twarzy Alex odgadł, że dziewczyna musi myśleć o czymś bolesnym. Zdumiało go to. Mężczyźni powinni ustawiać się w długiej kolejce do Fran Carlino. Sądził, że mimo zapewnień, nie przyjęłaby pracy, gdyby powiedział, że szuka partnerki. Instynkt podpowiadał mu, że chodziło o coś więcej niż niepowtarzanie błędu matki. Co musiało się wydarzyć, że taka dziewczyna boi się mężczyzn?

Nie powinno go to obchodzić. Ich znajomość miała teraz zawodowy charakter. Nie powinien jej wypytywać o życie prywatne. Zresztą, im mniej wiedział, tym lepiej dla niego. Poczuł, że jego „spadochron" właśnie się otworzył. Ani Alex, ani Fran nie szukali partnerów. To zupełnie bezpieczna znajomość.

- Bardzo się cieszę, że przyjęłaś moją propozycję - powiedział szczerze. - Naprawdę pasujesz do tej pracy. Nie mogę się doczekać, co przyrządzisz w naszej kuchni.

- Ja też. Wznieśmy toast za szczęśliwą współpracę - zaproponowała, unosząc kieliszek.

Upiła łyk wina. Przeciągnęła ręką po włosach i włożyła jeden niesforny brązowy kosmyk za ucho. Do pomieszczenia wpadł promień zachodzącego słońca i zalśnił w kropelce wina, która perliła się na wardze dziewczyny. Alex poczuł przemożną chęć scałowania jej z ust Fran. Chciał przekonać się, czy wargi dziewczyny są tak miękkie i podniecające, jak przypuszczał.

- Nie wiedziałam, że byłeś żonaty - usłyszał i gwałtownie wrócił na ziemię.

- Nie byłem.

- Ale myślałam... Przecież mówiłeś...

- Powiedziałem, że się zakochałem. Beth i ja nie zdążyliśmy się pobrać.

Wciągnął głęboko powietrze, żeby zmniejszyć nieco ból i poczucie winy, z którymi musiał żyć już tak długo.

- Dlaczego? - spytała współczująco.

- Takie pytanie w ustach kobiety, która uważa, że małżeństwo przypomina niewolę?

- Ale ja nie jestem typem domatorki - usprawiedliwiała się.

- Nie będę się o to z tobą spierał.

- Czy to był ukryty komplement, czy raczej powinnam się obrazić?

- Po prostu zgodziłem się z pewnym faktem - odparł, składając starannie serwetkę.

- Więc dlaczego nie przypieczętowaliście swego związku?

- Chciałem najpierw zapuścić korzenie w firmie, osiągnąć jakąś pozycję. Kto zwleka, traci - dodał miękko.

- Więc teraz żałujesz?

- Beth najbardziej na świecie chciała założyć rodzinę, stworzyć dom i mieć dzieci. Mogłem dać jej to wszystko, ale uznałem, że są ważniejsze rzeczy.

- A może nie byłeś pewien, czy to prawdziwa miłość?

- Byłem absolutnie pewien. Niestety patrzyłem zbyt daleko w przyszłość - przyznał i poprawił okulary. - Myślałem, że postępuję szlachetnie. Po ślubie chciałem cały wolny czas poświęcić żonie i domowi, a nie pracy zawodowej. Tymczasem praca, to jedyne, co mi pozostało.

- Sądzę, że miałeś rację, co do niszy na rynku. Nawet trzeci syn mógł coś znaczyć, jeśli znalazł sobie miejsce w życiu.

- A co to miało oznaczać?

- Nic Po prostu rozumiem, że chciałeś poświęcić całą energię pracy, tym bardziej że dopiero cię przyjęto. Zresztą ja chcę postąpić tak samo, jeśli jesteś ciekaw. Ty jednak od dzieciństwa byłeś przeznaczony do tej pracy. Wiedziałeś, że masz taką możliwość, nie musiałeś się niczego obawiać. Mogłeś poślubić Beth.

- Powtarzałem to sobie tysiące razy - powiedział gorzko. - Mógłbym mieć teraz dziecko. Jakąś jej cząstkę, która by ze mną pozostała.

- Przepraszam. Znów plotę bez zastanowienia. Powinnam zamknąć buzię.

Alex znał całkiem przyjemny sposób na zamknięcie ust Fran. Gdy tylko pomyślał o pocałunku, poczuł się nielojalny w stosunku do pamięci o Beth.

- Zapomnijmy o tym - powiedział w korku.

- Spróbuję, ale mam jeszcze jedno pytanie.

Alex był pewien, że Fran zada je niezależnie od jego zgody.

- No dobrze. Ale tylko jedno.

- Dlaczego sądzisz, że miałeś tylko jedną szansę na miłość?

- To u nas dziedziczne.

- Marchetti mają jakiś specjalny gen odpowiedzialny za znalezienie odpowiedniego partnera?

- Owszem. Rosie zakochała się w swoim mężu, gdy jeszcze byli dziećmi. Steve został porzucony przez swoją matkę i jego wychowaniem zajęła się babcia. Nick wziął go pod swoje skrzydła i odtąd chłopak zżył się z naszą rodziną. Rosie wierzyła w niego nawet wtedy, gdy jemu brakowało wiary we własne siły. Za to, że jesteśmy zaprzysiężonymi kawalerami, możesz winić mojego ojca - dodał.

- Nie sądzę, żeby „winić" było odpowiednim słowem. Ale dlaczego akurat twojego ojca?

- Są z moją matką razem już trzydzieści pięć lat.

- To dość niespotykane w naszych czasach - zauważyła.

- Kiedyś, gdy byliśmy mali, mieli jakieś kłopoty. Nawet rozstali się na trochę. Ale Tom i Flo Marchetti kochają się na dobre i złe.

- A co z twoją rodziną? Abby wygląda na szczęśliwą z twoim bratem, Nickiem.

- Dał jej pracę w restauracji, gdy mając osiemnaście lat straciła oboje rodziców w wypadku samochodowym.

- To okropne! Mam na myśli wypadek, a nie postępek Nicka.

- Zabrało im to wiele czasu, ale mój brat wiedział, że nie ma dla niego innej, oprócz Abby. Przez pewien czas był nawet żonaty, ale to była specyficzna sytuacja. Gdy otworzył w Phoenix restaurację, poznał ciężarną kelnerkę, którą rzucił chłopak. Nick myślał, że ją kocha i że chce założyć rodzinę.

- I co się stało?

- Jej chłopak wrócił i małżeństwo zostało anulowane. To dlatego obawiał się kolejnego związku.

- A co z Joe? To chyba on żeni się w walentynki?

- Niezła jesteś - przyznał z uśmiechem Alex.

- Nie zapominaj, że sama mam czterech braci.

- Joe spotkał swą miłość w szpitalu, w którym rodziła Rosie. Siostra Liz zwróciła na siebie jego uwagę, gdy wyrzuciła go za ucho z pokoju pacjentki. Prześlizgnął się tam po godzinach odwiedzin. Do tamtej chwili zarzekał się, że zostanie kawalerem. Odkąd ją zobaczył, to były już tylko puste słowa. Teraz zostaliśmy ja i Luke.

- Powiedz mi, jak taki zaprzysiężony kawaler jak ty, spędza swój czas?

- Pracuję. To ocaliło mnie po śmierci Beth - powiedział i westchnął, czekając na falę znajomego bólu. Zdziwił się, gdy nie nadeszła. - Rodzinna firma powstrzymała mnie od dania jej rodziny, jakiej pragnęła, ale też była moim ratunkiem, gdy Beth zabrakło.

Wtedy dobrowolnie pogrzebał się pod stosami papierów, rzucił w wir zajęć i jakoś znosił ból dzień po dniu. Dni zamieniały się w tygodnie, tygodnie w miesiące, a Alex powoli dochodził do siebie. Był zadowolony ze swojego życia. Teraz, kiedy opowiedział Fran o partnerach swojego rodzeństwa i ich szczęściu, nagle poczuł się bardzo samotny. Posmutniał.

- Przepraszam. Znów nie pomyślałam, co mówię. Powinieneś mi kazać pilnować własnych spraw.

- Już nie czuję bólu - powiedział zaskoczony.

- Więc przebolałeś stratę. Rzeczywiście wierzysz, że swą wielką miłość masz już za, sobą?

- Naprawdę.

- To dlaczego wciąż pracujesz tak ciężko?

- Sama mi to powiedziałaś. Syndrom drugiego syna.

- Tylko się z tobą przekomarzałam.

- Możliwe, ale dzięki temu zdałem sobie z czegoś sprawę - powiedział, bawiąc się widelcem.

- O kurczę! Może powinnam się zająć poradnictwem rodzinnym?

- Nie ma mowy. Dla kogoś z twoim talentem kulinarnym to byłaby zbrodnia.

- Dziękuję. Ale nie myśl sobie, że komplementy odwrócą moją uwagę. Z czego sobie zdałeś sprawę?

- Że mężczyźnie potrzebny jest cel. Dzięki moim braciom wszystkie sprawy idą świetnie. Nikt z nas nie musi się martwić o dzień jutrzejszy. Chciałbym odcisnąć swoje piętno na firmie. Pracuję, żeby czuć satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. Pragnę, żeby linia mrożonych dań stała się niekwestionowanym sukcesem.

- Mrożonki raczej nie ogrzeją twojego łóżka w nocy - powiedziała i zaśmiała się z tego żartu.

- Bo nie o to chodzi. Myślałem, że mieliśmy darować sobie amatorską psychoanalizę.

- Przepraszam, zapomniałam.

- Zaczynam myśleć, że masz zwyczaj zapominania o niewygodnych rzeczach. Chyba już na mnie pora - powiedział i wstał.

- Więc kiedy mam zacząć? - spytała, również wstając. Ruszyła za nim w stronę drzwi.

- A kiedy byś mogła?

- Choćby zaraz. Wywiązałam się z kontraktu. Mogę powiedzieć, że odchodzę za dwa tygodnie.

- Więc zaczniesz za dwa tygodnie? Czyli w połowie grudnia. Nie masz nic przeciwko zaczynaniu pracy przed Gwiazdką? Bo jeśli chcesz, możemy zacząć z początkiem roku.

- Im szybciej zabierzemy się do pracy, tym lepiej. Zamierzam pomóc ci zwalczyć syndrom drugiego syna. Razem pokażemy reszcie Marchettich, że mogą być z ciebie dumni - zapewniła go i otworzyła drzwi.

Przez kilka chwil patrzyli na siebie w milczeniu. Alex zdał sobie sprawę, że wcale nie ma ochoty wychodzić. Częściowo dlatego, że dobrze czuł się w jej towarzystwie, a częściowo dlatego, że nie wiedział, jak się pożegnać.

Och, znał właściwe słowa. Do zobaczenia. Dwa wyrazy. Ale czy powinien uścisnąć jej dłoń? W końcu rozmawiali o interesach. To byłoby jednak takie chłodne, bezosobowe. Zupełnie nie pasowało do Fran. Może pocałować ją w policzek? Już lepiej, ale to jeszcze nie to. W usta? Bingo. Choć to raczej niewłaściwe i nieprofesjonalne. Niestety, właśnie na to miał ochotę. Tak, to zdecydowanie była najdziwniejsza rozmowa służbowa, jaką kiedykolwiek prowadził.

Doszedł do wniosku, że najlepiej będzie wcale jej nie dotykać.

- Dobranoc, Alex - Fan odezwała się pierwsza.

- Dobranoc. Do zobaczenia za dwa tygodnie, Frannie. Wyglądało na to, że to będą bardzo długie dwa tygodnie.

To były najdłuższe dwa tygodnie w życiu Fran. Chociaż i tak nie udało jej się zapomnieć tonu głosu Alexa, gdy nazwał ją Frannie. Znienawidzone zdrobnienie zabrzmiało tak miękko i seksownie. Nie mogła tego zapomnieć. Cały czas zastanawiała się, czy na pewno postąpiła słusznie, przyjmując tę pracę.

Dziś był jej pierwszy dzień w firmie Marchettich. Alex przedstawił ją swoim braciom i oprowadził po wszystkich biurach firmy. Ani razu nie użył tego szczególnego tonu głosu, który przyprawiał ją o dreszcze.

Dopiero na koniec pokazał jej olbrzymią kuchnię na pierwszym piętrze, która służyła działowi badań i rozwoju.

Była olbrzymia, większa od jej całego mieszkania. Pośrodku pomieszczenia stały, jakby wysepka, szafki. Fran odkryła chłodnię o drzwiach z nierdzewnej stali i pasującą do niej zamrażalnię. Obie były tak wielkie, że można było do nich wejść. Zajrzała do spiżarni i pokiwała z uznaniem głową. Resztę kuchni zajmowały szafki przykryte blatami tak wytrzymałymi, że można było na nich siekać warzywa i tłuc mięso. Dostrzegła też kilka piekarników i mikrofalówek.

- Jest wspaniała. Wprost oszałamiająca.

- Cieszę się, że ci odpowiada. A tam jest pokój do odpoczynku - wskazał drzwi.

- Bardzo wygodne.

- Staraliśmy się pomyśleć o wszystkim. Mamy nawet świnki morskie, to znaczy naszych pracowników, którzy sami zgłosili się do próbowania nowych dań.

Alex uśmiechnął się. Fran poczuła, że kręci jej się w głowie. Pomyślała, że powinna się czegoś przytrzymać, żeby nie upaść. Najchętniej oparłaby głowę na jego szerokiej klatce piersiowej. Dziewczyna rozmarzyła się. Miała nadzieję, że mężczyzna nie zauważy jej roztargnienia. Nie wiedziała, co powinna teraz powiedzieć. Miała tylko nadzieję, że Alex pomyśli, że to kuchnia wywarła na niej takie wrażenie.

- Przejrzyj szafki - zaproponował. - Jest w nich mnóstwo użytecznych rzeczy. Jeśli uznasz, że czegoś brakuje, wystarczy mi o tym powiedzieć.

- Uwielbiam myszkować - powiedziała i skorzystała z okazji, by odsunąć się nieco od Alexa.

Kilka następnych minut spędziła na przeglądaniu zawartości szafek. Były tam tysiące najróżniejszych rzeczy. Kolekcja noży różnych rozmiarów, obieraczki, tarki, miksery, a także mnóstwo mechanicznych nowinek. W tej kuchni było wszystko, o czym mogła marzyć.

- Jeśli czegokolwiek brakuje, to nie mam pojęcia, co by to mogło być - powiedziała, gdy zakończyła przegląd.

- Dobrze. A tam, w rogu pokoju, stoi komputer - uśmiechnął się, wskazując urządzenie. - Możesz do niego wprowadzać swoje przepisy i notatki. Jeśli masz ochotę, objaśnię ci pogramy, z których korzystamy.

- Świetnie - ucieszyła się i skinęła głową. - Wprowadzam do komputera wszystkie dane dotyczące pracy: składniki, czas przygotowania, czas gotowania, a także ocenę. Również analizę żywności, razem z ilością kalorii. Wszystko to wpisuję jednak na sam koniec pracy. W trakcie eksperymentowania korzystam raczej z ręcznych notatek.

- Rób tak, jak ci wygodniej.

- Teraz powinniśmy omówić dania, które chcesz wprowadzić na rynek.

- Oczywiście. Przejdźmy do mojego biura.

- Podążę za tobą wszędzie, mój nieustraszony przywódco - zażartowała.

- Ty chyba nie wiesz, jak okazać szefowi szacunek? - podjął grę Alex.

- Och, myślałam, że właśnie go okazałam. A może wolałbyś, żebym zwracała się do ciebie inaczej? Może władco albo imperatorze, a może wasza wysokość?

- Mów mi po prostu Alex - poprosił i westchnął, potrząsając głową.

- Co? Nie będzie nagany? Jeśli potrafisz być tak opanowany, to chyba z tobą jakoś wytrzymam.

Weszli do windy. W małym pomieszczeniu wytworzył się intymny nastrój. Nikt nie zauważyłby, gdybyśmy się pocałowali, pomyślała Fran. Poczuła przyspieszone bicie serca, a jej policzki pokrył rumieniec.

Napłynęły wspomnienia z czasów szkoły gastronomicznej. Colin przytulał ją potajemnie i całował w miejscach, gdzie każdy mógł ich znaleźć. To było ekscytujące. Potem przyszło największe upokorzenie, zdrada i ból. Swoją pomyłkę mogła tłumaczyć brakiem doświadczenia i młodym wiekiem. Teraz jednak była starsza i dużo mądrzejsza. Postąpiłaby głupio, ulegając pociągowi do Alexa. Przecież był jej szefem!

Powiedz coś, nakazała sobie w myślach. Cokolwiek, byle tylko przestać myśleć o przystojnym pracodawcy.

- No dobrze Alex, powiedz mi, jakie masz pomysły na główne dania. Im szybciej dowiem się, czego pragniesz, tym prędzej wybiorę odpowiednie składniki.

- Chcę dotrzeć do różnych grup ludzi. Do zapracowanej kobiety i do kawalera, który pragnie zaimponować dziewczynie zaproszonej na randkę.

- A co z samotną dziewczyną, która szuka kawalera, by zaciągnąć go do swej jaskini? - spytała, udając powagę, lecz popsuła cały efekt, śmiejąc się. - Chyba słyszałeś o równouprawnieniu?

- Tak, do niej też. Tak czy inaczej, chcę zdobyć jak najwięcej konsumentów.

- Co wymyśliłeś?

- Panie przodem - powiedział i wskazał dłonią drzwi windy, które właśnie się otworzyły.

Odetchnęła z ulgą, gdy opuściła ciasną kabinę. Już zawsze winda będzie jej przypominała tę chwilę. Paplała bez sensu, żeby nie ulec pokusie pocałowania Alexa. Miała nadzieję, dla własnego dobra, że już nigdy nie będzie zmuszona dzielić z nim tak małej przestrzeni. .

Dotarli do biura. Sekretarka Alexa trwała na swoim posterunku. Uśmiechnęła się przyjaźnie.

- Miło znów panią widzieć, panno Carlino.

- Zapamiętała mnie pani? - zdziwiła się Fran.

- Trudno byłoby zapomnieć. Alex wciąż mówił o pani - powiedziała starsza kobieta z błyskiem w oku.

- Doprawdy? A co dokładnie?

- To przesada - powiedział Alex, ale wyglądał na skruszonego. - To jest moja sekretarka, Joyce Barnes.

- Miło mi panią poznać - powiedziała Fran i uścisnęła rękę starszej kobiety.

- Mnie również - odparła Joyce i zwróciła się do Alexa. - Dzwonił Nick. Wiadomość zostawiłam na biurku.

- Dziękuję ci, i proszę, żebyś nie łączyła żadnych telefonów. Musimy omówić z Fran pewne sprawy i nie chcemy, by nam przeszkadzano.

- Oczywiście, proszę pana.

Weszli do biura. Alex zamknął drzwi. Usiadł za biurkiem, a Fran zajęła miejsce naprzeciw niego.

- No dobrze, zaczynamy - oznajmił i wyjął plik papierów z teczki. - Przeprowadziłem pewne badania, dotyczące upodobań konsumentów. Do tej pory, we wszystkich rankingach, prowadzi pizza.

- Nie jestem zaskoczona - powiedziała Fran, podziwiając Alexa, który ze zmarszczonym czołem powoli przeglądał papiery. - Mów dalej.

- Nasza mrożona pizza obejmuje siedem i dwie dziesiąte procenta ogólnej sprzedaży. Od tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego liczba ta stale rośnie.

- Fascynujące - wymruczała, patrząc na jego usta. - Powiedz coś więcej.

- Chcę dzieci.

- Słucham? - ożywiła się Fran.

- No wiesz, najmłodszych konsumentów - wyjaśnił i spojrzał na nią znad notatek. - Badania wykazują, że ponad połowa dzieci poniżej trzynastego roku życia przyznała, że pizza jest ich ulubionym daniem. Oraz że sześćdziesiąt pięć procent dzieci przygotowuje samodzielnie co najmniej jeden posiłek w tygodniu.

- A ty chcesz, żeby to była pizza Marchettich.

- Jasne - przytaknął i skupił na niej spojrzenie. - Musi dać się odgrzewać w piekarniku i mikrofalówce.

- To nie jest problem. Przystosuję przepis do twoich wymagań. Co jeszcze masz na liście?

- Spaghetti z klopsikami. To najczęściej wybierane danie w restauracji i łatwe do zamrożenia.

- O! A kiedy to skończyłeś szkołę gastronomiczną? - spytała ironicznie słodkim głosem.

- Raczej twardą szkołę mojego ojca. Moi bracia i ja pracowaliśmy na wszystkich stanowiskach w restauracji, włączając w to gotowanie.

- Rozumiem. Masz rację. Przygotowanie tego, to bułka z masłem. Mów dalej.

- Lasagne.

- W porządku.

- Chciałbym też, żebyś poprawiła ten przepis - powiedział i wręczył jej kartkę.

Wzięła od niego dokument i zaczęła czytać. Poczuła, jak żołądek ściska się jej ze zdenerwowania.

- No, to mamy problem - oznajmiła i spojrzała mu w oczy, by jednak po chwili umknąć spłoszonym spojrzeniem w bok.


ROZDZIAŁ PIĄTY

- W moim słowniku nie ma wyrazu „problem" - powiedział Alex półżartem.

Aż do tej chwili bawił się jak nigdy w życiu. Oprowadzanie Fran po kuchni działu badań i rozwoju sprawiło mu niespodziewanie dużą przyjemność. Zachowywał się zupełnie tak, jakby chciał jej zaimponować. Życie było cudowne, dopóki nie usłyszał, że jest jakiś problem.

- No dobrze. Mów - westchnął z rezygnacją i oparł łokcie na biurku.

- Ten przepis wymaga świeżej ricotty.

- Owszem.

Fran poczuła się nieswojo. Pokręciła z niechęcią głową.

- To się źle mrozi.

- Chcesz powiedzieć, że wystarczająco nie stwardnieje?

- Nie - westchnęła. - Mam na myśli chwilę po rozmrożeniu. Dziewięć razy na dziesięć ser jest zbyt wodnisty i zbija się w grudki. Nie nadaje się do przepisów wymagających mrożenia.

- Przepis na lasagne, który zatwierdziłaś, też zawiera ricottę.

- Owszem, ale jest tam jeszcze sos i ser mozzarella. To ukrywa nieprzyjemną konsystencję ricotty. W muszlach będzie na widoku. Uważam, że powinieneś wybrać inne danie.

- To jest popisowe danie Marchettich - oznajmił Alex i pomyślał, że również jego ulubione.

- Z pewnością możesz znaleźć coś innego. Przecież chciałeś, żeby twoja kampania odniosła sukces?

- Jasne, dlatego wybrałem tę potrawę. Jest jednym z najczęściej zamawianych dań w naszych restauracjach.

- Nie sądzę, żebym umiała coś z nim zrobić - powiedziała, przeglądając ponownie przepis.

- To twoja praca - przypomniał jej niepotrzebnie.

- A co, jeśli nie dam rady? - spytała zaczepnie.

- Wierzę w twoje umiejętności.

- Jestem dobra, ale zwróć uwagę, że każdego kuchmistrza ograniczają składniki potraw. Mogę spróbować, jeśli nalegasz, ale uważam, że to przegrana sprawa. Jeśli nie bierzesz pod uwagę porażki, może lepiej od razu rozwiązać umowę. Wiem, ile dla ciebie znaczy ten projekt, dlatego nie chcę marnować twojego czasu.

Przemowa Fran oznaczała, że Alex już jej więcej nie zobaczy. Co gorsza, nie skorzysta też z jej talentu i pomysłowości. To zdecydowanie złe rozwiązanie - Uznał więc, że tak wygląda reakcja obronna dziewczyny. Tylko na co? Nie ma mowy, żeby pozwolić jej odejść. To by mi tylko zaszkodziło. A raczej projektowi, na którym tak mi zależy, poprawił się zaraz.

Zacisnął zęby i potrząsnął przecząco głową.

- Jeśli się mylę, sam poniosę konsekwencje.

Alex usłyszał, że Fran wymruczała coś niepochlebnego pod nosem. Postanowił udać, że tego nie usłyszał.

- Dobrze, spróbuję. A jeśli to ja się mylę, sama złożę rezygnację.

Miesiąc później Fran wciąż myślała o tamtej rozmowie. Alex nie odmówił przyjęcia jej rezygnacji. Ze złością przyjrzała się wodnistej, nieapetycznej papce, która wciąż wychodziła z jego przepisu. Próbowała wszystkiego, by poprawić wygląd dania. Bez skutku. Jeśli ona sama patrzyła z odrazą na potrawę, to co powie rodzina Alexa? Bracia Fran robili się bardzo surowi, gdy oceniali jedzenie. Zastanawiała się więc, jak przyjmie tę mrożonkę klan Marchettich.

Ze złością wrzuciła drewnianą łyżkę do zlewu. Sos marinara rozprysł się po blatach.

- Jeszcze dwa miesiące do końca tego niewypału - oceniła swój kontrakt. - To oznacza koniec marzeń o własnej restauracji. Wyręczę go i sama się zastrzelę. Ten facet jest taki sam, jak wszyscy - żaliła się na głos.

- Który facet jest taki, jak wszyscy? - spytał kobiecy głos zza pleców Fran.

- Przestraszyłaś mnie - zawołała dziewczyna do uśmiechniętej Rosie. - Nie słyszałam, kiedy weszłaś.

- Byłaś zbyt zajęta rozmową z samą sobą.

- Żałuję, że to widziałaś - powiedziała Fran i szybko starła sos z blatów.

- Przyznaj się, kogo miałaś ochotę trafić tą łyżką?

- Nie jestem pewna, czy to rozsądnie dzielić się taką informacją - ostrożnie wyznała dziewczyna.

Rosie pokiwała głową ze zrozumieniem.

- Co zrobił Alex?

- Dlaczego uważasz, że to Alex coś zrobił? - Fran odpowiedziała pytaniem na pytanie i zajrzała w oczy przyjaciółki.

- Sądzę, że chodzi o któregoś z moich braci. Rzadko widujesz Joego, nie podlegasz bezpośrednio Nickowi, a Luke rzadko bywa w biurze. Więc musi chodzić o Alexa. No mów, co takiego zrobił?

- Skoro moja praca i tak stoi pod znakiem zapytania, nie zaszkodzę sobie, rozmawiając z siostrą szefa - westchnęła głęboko dziewczyna. - Uparł się na włączenie pewnego przepisu do linii dań mrożonych. To jest właśnie ten problem.

- Hm.

- Nie podobał mi się ten dźwięk. O czym myślisz?

- Właśnie dostałam zawiadomienie o spotkaniu rodzinnym w celu degustacji twoich dań.

- Właśnie - jęknęła Fran. - Pozostałe potrawy są dopracowane, ale ta... Obawiam się, że moje dni w firmie Marchettich są policzone. Szykuję się na wielki finał.

- Dlaczego uważasz, że wylecisz z pracy? Rodzina oceniając dział badań i rozwoju, musi liczyć się z tym, że gdzie są próby, pojawiają się i błędy. Jeśli plan A szwankuje, po prostu przechodzisz do planu B.

- Twój brat powiedział, że bierze na siebie pełną odpowiedzialność.

- Jaka jestem głupia, przecież to zapowiedź zwolnienia - droczyła się Rosie. - Wylecisz z hukiem, ale przedtem Marchetti zażądają twojej głowy na tacy.

Fran pojęła, że tym razem Rosie jej nie zrozumie. Nie pracowała ze swymi braćmi w restauracji. Wolała otworzyć własną księgarnię. Nie mogła znać presji, pod jaką była Fran, ani uprzedzeń, z którymi musiała walczyć.

- A żartuj sobie do woli. Tylko wiedz, że przemysł żywnościowy nie kocha kobiet. Szef kuchni to mężczyzna. Trzeba było posłuchać ojca i zostać kurą domową! Moja kariera nie przedstawia się imponująco. To zawód dla najtwardszych.

- A co jest złego w byciu żoną i matką? - spytała Rosie z pozornym spokojem.

- Och, wybacz. Nie chciałam odbierać wagi temu, co robisz. A w dodatku prowadzisz własną księgarnię. Ja po prostu... Już dawno zrozumiałam, że mężczyźni spodziewają się najgorszego po kobiecie w tym zawodzie. Przeżyłam swoje. Alex uśpił moją czujność żartami. Dobrze, że odkryłam jego prawdziwe oblicze. Jest taki sam, jak wszyscy.

- Jakiś facet musiał cię bardzo skrzywdzić - powiedziała współczująco Rosie.

Fran niewesoło się roześmiała.

- Zaufaj mi. Wcale nie chcesz poznać tej długiej i nudnej historii. A zresztą ja nie mam ochoty opowiadać o tym, jaka kiedyś byłam głupia. Uznajmy, że choć teraz jestem bardziej smutna i podejrzliwa, to jednak dużo ostrożniejsza.

- Dobrze. Nie musisz mi o tym opowiadać, jeśli nie chcesz. Ale wierz mi, Alex nie jest taki. Nie poświęci ciebie, żeby zatuszować swoje błędy.

- Nie potrafię uwierzyć, że on jest inny.

- Poczekaj tylko, a sam ci to udowodni. Daj mu chociaż narozrabiać, zanim się na niego wściekniesz. Chyba że sama chcesz, żeby cię wylał - spytała podejrzliwie przyjaciółka.

- To głupota - zaprzeczyła zbyt szybko Fran.

- Przyznaj się, czego naprawdę się obawiasz?

- Panicznie się boję, że te nadziewane muszle okażą się niewypałem.

- Nie musisz mi nic mówić, ale nie okłamuj siebie samej. Poza tym ty i Alex macie coś wspólnego. Obydwoje zostaliście skrzywdzeni przez los.

Może i tak, ale omawianie wszystkiego z Rosie nie było profesjonalnym zachowaniem, myślała Fran.

- Naprawdę denerwuję się tym pokazem - przyznała Fran zmieniając temat.

- Zupełnie niepotrzebnie. Będzie tylko rodzina. Zobaczysz, spodobają ci się.

- Poznałam już zarząd: Nicka, Joego i Luke'a. Wydawali się mili.

- Bo tacy są. Ale nie mów im, że to powiedziałam - poprosiła ze śmiechem Rosie. - Zresztą sądzę, że rodzina i tak nie stawi się w komplecie.

- O? A kto nie przyjdzie?

- Ja i Steve. Abby. Liz.

- To może powiedz mi, kto będzie?

- Nick, Joe i oczywiście Alex. Luke, mama i ojciec.

- Ach, czyli wszyscy, którzy mają głos.

- Przestań się martwić Fran - poradziła Rosie i pociągnęła nosem. - Coś tu bosko pachnie. Jeśli smakuje chociaż w połowie tak świetnie, to gwarantuję ci sukces. Bracia Marchetti cię ozłocą. Cała rodzina się w tobie z miejsca zakocha.

- Chciałabym, żeby zakochali się w mojej kuchni - sprostowała Fran.

Nie była to jednak cała prawda. Chociaż Alex ją drażnił, chciała mu zaimponować. Martwiło ją jedynie to, że uczucie nie dotyczy pracy. Fran była przerażona, gdy odkryła, że pragnie jego zainteresowania jako kobieta.

Spojrzała na przyjaciółkę i westchnęła.

- Jestem przekonana, że to danie zachwyci wszystkich. Jest tylko jeden poważny problem.

- Jaki?

- To mój własny przepis, a nie ten, który dał mi Alex.

- Nie mam pojęcia, z jakimi uprzedzeniami w tej pracy się spotkałaś, ale to już przesada. Nikt nie wie lepiej niż ja, że panowie Marchetti mają swoje wady. Ale zapewniam cię, że głupota nie jest jedną z nich.

- Nie rozumiem?

- Jeśli twój przepis jest tak dobry, jak mówisz, i tak dobry, jak podejrzewam, to musisz go przedstawić.

- Zobaczymy - podsumowała Fran. - Właśnie się zastanawiam, co tu robisz - zmieniła temat. - Czy ty przypadkiem nie masz swojej pracy?

- Owszem. Zostawiłam Jackie samą na jakiś czas.

- Przyszłaś zajrzeć do któregoś z braci?

- W pewnym sensie - powiedziała Rosie i wzruszyła ramionami. - Zastanawiałam się, jak ty i Alex sobie radzicie.

- Mój monolog chyba wyjaśnił ci wszystko doskonale. Nic dodać, nic ująć.

- Jasne - przytaknęła Rosie i uśmiechnęła się radośnie. - Wszystko zgodnie z planem.

- Właściwie, to nawet ponad plan. Degustacja miała się od - być dopiero za cztery do sześciu tygodni - wyjaśniła Fran.

- Nie o to mi chodziło. Mówiłam, że jesteś właściwą osobą. I oprócz pracy, miałam na myśli także życie osobiste.

- Chyba nas znowu nie swatasz! - zawołała oskarżycielsko Fran, oparła ręce na biodrach i wbiła wzrok w przyjaciółkę.

- Znowu? Czyli Alex mnie przejrzał? - spytała Rosie z błyszczącymi oczami.

- Na wylot - potwierdziła Fran. - Powiedział mi to pierwszego wieczoru, gdy przyszedł pod pretekstem zwrotu słoiczków.

- Jest sprytniejszy, niż myślałam.

- Co w takim razie miałaś na myśli, mówiąc, że wszystko idzie według planu? - koniecznie chciała wiedzieć Fran.

- Marzysz o tym, żeby mu zaimponować - odpowiedziała przyjaciółka, unosząc sugestywnie brew.

Fran tak mocno potrząsnęła głową, że rozpięta spinka spadła na podłogę, a ramiona dziewczyny pokryła gęstwina włosów. Zebrała je i z powrotem spięła klamrą.

- Rosie, to wcale nie jest śmieszne. Między mną i Alexem nic się nie dzieje. Sama słyszałaś, jak się na niego wściekałam.

- Wiem, wiem - powiedziała Rosie, kiwając entuzjastycznie głową. - To właśnie znak, że wszystko jest na dobrej drodze. Kto się czubi, ten się lubi. Zawsze tak jest, że zanim go pocałujesz, masz ochotę go udusić.

- Myśl o pocałowaniu twojego brata nigdy nie przyszłaby mi do głowy - skłamała bez zająknięcia Fran.

- Oj, coś za bardzo protestujesz. Nieważne. Zapomnij, że to powiedziałam. Wystarczy mi świadomość, że nasionko spadło na żyzną glebę. Czas pokaże, co z niego wyrośnie.

Fran współczująco poklepała przyjaciółkę po ramieniu.

- Cieszę się, że przyszłaś mnie odwiedzić Matko Ziemio. Naprawdę musisz częściej wychodzić z księgarni. Czytasz zbyt dużo romansów. A sądząc z tych bzdur, które opowiadasz o mnie i Aleksie, zgaduję, że ostatnio naczytałaś się fantastyki.

- Ha, ha. Bardzo zabawne.

- Nie chcę brutalnie niszczyć twoich złudzeń, ale nie jestem właściwą osobą. Ani dla Alexa, ani dla żadnego innego mężczyzny - oznajmiła Fran z mocą. - Powiedział mi o Beth. Jaka ona była? - spytała, nie mogąc pohamować ciekawości.

Rosie wahała się tylko przez chwilę.

- Była dobra i oddana Alexowi - powiedziała w końcu.

- Więc rzeczywiście przeżył swoją wielką miłość. Już nigdy tak nie pokocha - powiedziała Fran i pokiwała ze zrozumieniem głową.

- Czas pokaże - zagadkowo stwierdziła Rosie i ruszyła do drzwi. - Wciąż uważam, że mam rację. A kiedy między wami zaiskrzy, będę mogła powiedzieć: a nie mówiłam. Ale nie powiem. Nie tylko dlatego, że jestem ponad to, ale też dlatego, że będę się cieszyć waszym szczęściem - orzekła i wyszła z kuchni, zanim zaskoczona przyjaciółka zdążyła się odezwać.

Fran musiała przyznać, że to kusząca perspektywa. Pracowała już z Alexem miesiąc, a on z dnia na dzień wydawał jej się coraz bardziej atrakcyjny. Fascynacja rosła. Jedyne, co ją powstrzymywało przed takimi marzeniami, to brak zainteresowania z jego strony. W żaden sposób nie okazywał, że Fran mu się podoba. Nie wykonał żadnego ruchu.

I bardzo dobrze, powtarzała sobie. Jeśli wystarczająco często będę brała zimne prysznice i zaglądała do zamrażalni, może nawet sama w to uwierzę. Nawet lepiej, że Alex nie okazuje żadnych uczuć. I tak nie zamierzała zostać niczyją żoną. W ogóle nie wierzyła, że może istnieć mężczyzna zdolny do nakłonienia jej do zmiany zdania. Nawet, jeśli taki by się znalazł, musiałby sprawić, żeby uwierzyła, że kocha ją dla niej samej. Nierealne, pomyślała.

Fran miała tylko nadzieję, że Rosie jakoś zniesie rozczarowanie.

Alex wszedł do kuchni, żeby sprawdzić, czy wszystko jest gotowe na rozpoczęcie operacji „Trzeci Syn". Uśmiechnął się do swoich myśli, gdy przypomniał sobie amatorską psychoanalizę Fran. Nadszedł moment, by odnaleźć swoje miejsce w życiu i uzyskać aprobatę rodziny. Goście mogli się zjawić w każdej chwili. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nigdzie nie dostrzegł Fran, ale zauważył, że drzwi do chłodni są otwarte.

- Hop, hop! Jest tu ktoś? - zawołał.

Zanim Fran wyszła z chłodni, pojawiła się chmurka lodowatej pary. Dziewczyna była ubrana w białe spodnie, koszulę z długimi rękawami i nieskazitelnie czysty fartuszek. Gdy uśmiechnęła się na powitanie, Alex pomyślał, że mogłaby stopić lodowiec. A nawet jego serce. Potrząsnął głową, próbując pozbyć się tej myśli.

- Cześć - powiedział, wkładając ręce do kieszeni. - Wszystko gotowe?

- Dania zamrożone. Gdy zjawi się tu twoja rodzina, przygrzeję je w mikrofalówce i poproszę wszystkich na degustację - powiedziała i wzięła głęboki oddech, by się uspokoić.

- Denerwujesz się?

- Ja? Owszem, o wszystko.

- Wszystko?

- O potrawy. Żeby cię nie zawieść. O spotkanie królewskiej rodziny Marchettich. Bułka z masłem. - Machnęła lekceważąco ręką.

- Poznałaś już Nicka, Joego i Luke'a. Na pewno spodobasz się mamie i tacie.

- Rosie powiedziała to samo w zeszłym tygodniu, gdy wpadła z wizytą.

- Co jeszcze mówiła?

- Takie tam, babskie pogaduszki - powiedziała Fran, unikając jego wzroku.

Czyli swaty. Znał przecież Rosie. Kiedy wbiła sobie coś do głowy, szczególnie w przypadku romantycznych historii, nie poddawała się bez walki. Odziedziczyła to po matce.

- No dobrze. Nie masz nic przeciwko, żebym zajrzał do naszych dzieci? No wiesz, mam na myśli mrożonki - wyjaśnił pospiesznie, gdy zobaczył wyraz jej twarzy.

- Ty jesteś szefem - powiedziała, lecz cała się spięła i zacisnęła usta.

Kłopoty? Jak on nie cierpiał tego słowa. Wiedział, że nadziewane muszle dały jej w kość, więc zacisnął kciuki, wchodząc do chłodni. Zamrożone dania główne stały w równym rządku. Zauważył pizzę, spaghetti z klopsikami, lasagne i przyjemnie wyglądającą kompozycję nadziewanych muszli z sosem marinara. Dostrzegł jeszcze jedno danie. To był długi makaron z jakimś białym sosem. Ktoś, czyli jego seksowny kuchmistrz, szykował tu rebelię.

Wyszedł z chłodni i zamknął za sobą drzwi.

- Co to za piąte danie? - spytał niby od niechcenia. Fran wyprostowała ramiona i spojrzała mu prosto w oczy.

- Pomyślałam, że będzie rozsądnie, mieć jedno danie w zapasie. Tak na wszelki wypadek.

- Nie rozumiem, czym się martwisz. Muszle wyglądają świetnie.

- Zgadzam się, ale wciąż są zamrożone. Poczekaj, jak wstawię je do mikrofalówki.

- Przestań krakać.

- Sam je przecież widziałeś - zaprotestowała.

- Owszem - przytaknął. - I nie uważam, że było tak źle. Wstrzymajmy się z piątym daniem, dopóki nie zobaczymy, jak sobie poradzą pierwsze cztery.

- Chciałabym zaprezentować je z innymi. To mój nowy przepis. Zależy mi na obiektywnej opinii. Składniki są proste, a przygotowanie bardzo łatwe. To podniesie zysk. Poza tym uważam, że smakuje całkiem nieźle.

Alex potrząsnął głową. Nie chciał prezentować zbyt wielu dań, żeby nie wprowadzać zamieszania.

- Myślę, że jednak się wstrzymamy - powiedział po krótkim namyśle.

Dziewczyna wojowniczo uniosła podbródek. Wiedział już, że oznacza to kłopoty. Nie poddawała się tak łatwo. Zupełnie inaczej niż Beth. Nagle zajęła go ta myśl. Przypomniał sobie, że jego narzeczona zawsze postępowała zgodnie z jego wolą. Zgodziła się nawet poczekać ze ślubem. Popatrzył w uparte oczy Fran. Ciekawe, co ona powiedziałaby w takiej sytuacji. Jak to co, spytał sam siebie. Doskonale wiedział, co Fran myśli o małżeństwie.

Potrząsnął głową. Nie, Fran w niczym nie przypominała Beth. I to wcale nie było takie złe, pomyślał z zaskoczeniem.

- Koniecznie chcę zaprezentować dziś to danie - oznajmiła, skrzyżowała ręce na piersiach i zrobiła wojowniczą minę.

Na jej wzór można wyrzeźbić pomnik i nazwać go: Ośli Upór, zauważył rozbawiony Alex.

Stali naprzeciwko siebie, czekając na kapitulację przeciwnika.

- To ja jestem szefem, Fran. I mówię, że się wstrzymamy.

- A ja jestem szefem kuchni. I chcę poznać opinie konsumentów.

- Czy chcesz, żebym wyraźniej wydał ci służbowe polecenie?

- Nie, jeśli przegrasz.

Alex oparł ręce na biodrach i groźnie spojrzał w dół na małą istotkę, która zaciekle mu się sprzeciwiała.

- Jeśli przegram?

- W siłowaniu się na ręce - wyjaśniła, patrząc mu prosto w oczy. - Jeśli wygrasz, odłożę mój triumf na później, aczkolwiek niechętnie. Jeśli ja wygram, podamy moje danie razem z innymi, tak jakby to było częścią planu.

Nie wytrzymał i roześmiał się.

- Jestem od ciebie dwa razy większy i ważę też o wiele więcej.

- Możliwe - przyznała niewzruszenie.

- To nie będzie w porządku - sprzeciwił się.

- A już myślałam, że jesteś inny - powiedziała i potrząsnęła głową. - Ale jesteś tak samo władczy i pewny siebie, jak każdy znany mi facet. Nawet bardziej - dodała z mocą.

- Staram się tylko być uczciwy. Ale jeśli chcesz przegrać... Oparła łokieć na blacie, uniosła rękę i spojrzała na niego z ogniem w oczach.

- Do dzieła.

- Nie ma sprawy. Ale czuję się trochę winny, że cię tak łatwo pokonam.

- Obyś tylko mógł spać po nocach, biedaczku - powiedziała ironicznie.

Oparł łokieć, tuż przy jej łokciu. Miał dłuższe ramię, więc musiał stanąć inaczej, by móc chwycić jej małą, delikatną dłoń. Ta zabawa sprzeciwiała się wszystkiemu, czego uczył go ojciec. Powinien być prawdziwym dżentelmenem, troszczyć się o kobiety i otaczać szacunkiem słabszą płeć. Alex nie mógł się skupić. Był trochę rozkojarzony z powodu jej bliskości, upojnego zapachu, ciepła drobnej dłoni i kruchości palców. Potrząsnął głową, żeby oczyścić myśli. Nie miała najmniejszej szansy na wygraną. Przewyższał ją wzrostem i siłą.

- Start - powiedziała i napięła mięśnie, próbując bezskutecznie przyprzeć jego rękę do blatu.

Alex poczuł nagłą falę gorąca. Jego życie i praca nabrały rumieńców, odkąd pojawiła się Fran.

- Jeśli chcesz, możesz użyć obu rąk - zaproponował wielkodusznie.

- Nie życzę sobie żadnych ułatwień.

- W porządku, tylko nie chcę zrobić ci krzywdy - powiedział i uśmiechnął się. - Powiedz, kiedy będziesz miała dość.

- Wolałabym raczej pocałować żabę - wysyczała przez zaciśnięte zęby, dysząc z wysiłku.

- Jak sobie życzysz.

Alex świetnie się bawił. Zaglądał w roziskrzone oczy dziewczyny i podziwiał jej urodę. Miała pełne i miękkie wargi, które były tak blisko, że wystarczyło się tylko pochylić, by ich dotknąć. W następnej chwili dziewczyna przysunęła się i ich usta złączyły się w pocałunku.

Najpierw pomyślał, że Fran smakuje lepiej, niż przypuszczał. Potem, że miałby ochotę trwać tak wiecznie. Poczuł uderzenie gorąca i przyśpieszony rytm serca. Krew dudniła mu w uszach. Zaczął szybciej oddychać, gdy usłyszał, że Fran westchnęła z rozkoszy.

Niezadowolony ze sztywności jej warg, badał je koniuszkiem języka. Dziewczyna rozchyliła usta. Wdarł się w słodką, wilgotną głębię. Usłyszał, że gwałtownie wciągnęła powietrze.

Uniósł wolną rękę i wplótł palce we włosy Fran. Rozpiął klamrę, by w pełni cieszyć się ich jedwabistym dotykiem. Poczuł na twarzy pachnące kosmyki. Podtrzymał ręką głowę dziewczyny, by mieć ją jeszcze bliżej.

To jednak wciąż było za mało. Chciał ją przytulić, jednak zdał sobie sprawę, że stoją po przeciwnych stronach blatu. Gdy odsunął się odrobinkę, zauważył rumieniec na policzkach, błyszczące oczy i gwałtowne unoszenie się i opadanie piersi Fran. Pragnął jej. Co za wspaniałe uczucie! Aż do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo brakowało mu dotyku i pocałunków kobiety. A może po prostu brakowało mu Fran.

Już miał obejść bufet i wziąć ją w ramiona, gdy odsunęła się, potrząsnęła głową i przygięła jego rękę do blatu.

- Wygrałam - wyszeptała bez tchu. - Zaprezentujemy jednak moje danie.

- Oszukiwałaś - powiedział i gwałtownie się wyprostował. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i rozpromieniła się.

- Zrobiłam to, co musiałam. Przy czterech braciach dziewczyna musi nauczyć się, jak sobie radzić.

- Niech będzie - powiedział i z powrotem oparł łokieć na blacie. - Do dwóch razy sztuka.

Wcale nie miał na myśli siłowania się na rękę. To była gra dla dwojga. Jeśli chciała oszukiwać pocałunkami, powinien jej pokazać, jak należy to robić.

Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, usłyszeli gromkie brawa. Alex odwrócił się i zobaczył swoich trzech braci oraz rodziców stojących w drzwiach. Wszyscy klaskali i cieszyli się, jakby wygrał pierwszą nagrodę w jakichś ważnych zawodach.

Flo Marchetti podeszła do swojego syna i pocałowała go w policzek.

- Jeśli boisz się ognia, uciekaj z kuchni kochanie - powiedziała z uśmiechem.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

Ogień? Kuchnia? Uciekać? Fran uznała, że to całkiem sensowne słowa. Zresztą, sama miała ochotę wybiec z kuchni, gdy tylko wróciła do rzeczywistości. Chciała zaskoczyć Alexa. Udało jej się rewelacyjnie. Nawet wygrała przy okazji ich mały pojedynek. Jednak przede wszystkim zaskoczyła samą siebie. Nie spodziewała się takiego wybuchu namiętności.

Nagle zdała sobie sprawę, że cała rodzina Alexa była świadkiem ich pocałunku. No, nie cała. Jedynie ci, którzy mieli w firmie prawo głosu, pomyślała z ironią. To był pierwszy raz, kiedy poczuła się wdzięczna losowi za nieudany romans w szkole gastronomicznej. Tamte wydarzenia zahartowały ją i wzmocniły. Tylko dzięki nim potrafiła teraz stanąć twarzą w twarz z rodzicami Alexa.

Fran tylko raz widziała braci Marchettich. Było to w pierwszym dniu jej pracy, więc nie przyglądała się im zbyt dokładnie. Dopiero teraz, gdy ujrzała ich w komplecie, mogła do woli podziwiać całą czwórkę. Uznała, że zgromadzenie tak wielu przystojnych mężczyzn w jednym pomieszczeniu powinno być karalne. Żadna kobieta nie mogła znieść spokojnie takiej dawki testosteronu. Nawet ona nie potrafiła powstrzymać cichutkiego westchnienia.

Bracia mieli takie same oczy i ciemne falujące włosy. Poprawka: Luke miał niebieskie oczy. Jednak jego cera przybrała ten sam oliwkowy odcień, co twarze reszty braci. Wszyscy byli wysocy i tak wspaniale zbudowani, że mogli wodzić na pokuszenie każdą słabą kobietę.

Fran jednak w dalszym ciągu była zdania, że Alex jest najprzystojniejszy z całej czwórki.

Była zaskoczona, że mimo swego zażenowania może myśleć o takich rzeczach. Właściwie sama była sobie winna. Oszukiwała. Ale wszystko przez tę jego arogancję. Po pierwsze odmówił zaprezentowania wspaniałej potrawy jej autorstwa, a po drugie śmiał się z jej pomysłu siłowania się na ręce. I to tylko dlatego, że Fran jest kobietą!

Cały zapał do walki, słuszny gniew i namiętne myśli wyparowały jednak w chwili pojawienia się jego rodziny.

Teraz niecierpliwie przyglądała się degustacji dań, które podgrzała i ustawiła, w kolejności na blacie. Znad pięciu potraw unosiła się para; a smakowite zapachy łączyły się w powietrzu.

Ponieważ nikt nic nie mówił, Fran poczuła nieprzepartą ochotę, by wypełnić słowami tę pełną napięcia ciszę. Tylko nie zacznij trajkotać, przestrzegła samą siebie w chwili, gdy już otwierała usta.

- Zamierzałam stworzyć warunki jak najbardziej podobne do naturalnych. Właśnie tak smakują te dania tuż po wyjęciu z mikrofalówki - wyjaśniła. - Trzeba jednak pamiętać, że są różne rodzaje piekarników. Należy więc umieścić odpowiednie instrukcje na opakowaniu.

Wszyscy pokiwali głowami na znak zgody. Nie mogła się doczekać, kiedy skończą jeść i wreszcie usłyszy ich zdanie. Tylko nie otwieraj ust, nakazała sobie surowo. Oczywiście nie posłuchała własnej rady.

- Konsumenci są przyzwyczajeni do czytania instrukcji i składu potraw. Używałam tylko bezpiecznych dodatków.

Znów gadała i nie potrafiła przestać. Poza jej nerwowymi słowami w pomieszczeniu panowała cisza. Fran zaczęła marzyć o kneblu albo o jakimś cudownym środku, który zdusiłby potrzebę imponowania Alexowi.

- Dzięki wyciągowi z morskich wodorostów uzyskałam ścisłość i twardość konsystencji - dodała jeszcze po chwili.

Flo próbowała właśnie nadziewanych muszli.

- W takim razie tej potrawie przyda się jeszcze odrobina wyciągu z wodorostów. Jest zbyt wodnista - oznajmiła, patrząc na Alexa.

- Chyba dodałam zbyt dużo chemii i to zmieniło smak - Fran przemówiła w jego obronie. - Ale proszę się nie martwić słowem „chemia". Wprawdzie odstrasza ono laików, ale chodzi tu przede wszystkim o bezpieczne dodatki smakowe.

- A skoro już o smaku mowa, to Alex ma całkiem dobry gust - powiedział Joe, patrząc wymownie na Fran.

- Sądzę, że małe zatrucie pokarmowe nauczyłoby cię szacunku - zwrócił się Alex do brata.

Reszta klanu Marchettich była skupiona na jedzeniu. Po skosztowaniu muszli, Flo przeszła wzdłuż blatu z ustawionymi daniami. Przy każdym kiwała z uznaniem głową. Wreszcie dotarła do potrawy autorstwa Fran. Uniosła małą porcję do ust. Spojrzała wpierw na syna, potem na Fran.

- Hm. Pyszne. Cudownie lekki smak.

Pozostali członkowie rodziny natychmiast podeszli i zaczęli próbować. Po degustacji porównali swoje wrażenia. Wszyscy byli zgodni. Zatwierdzili pizzę, lasagne i spaghetti z Mopsikami. Oszaleli na punkcie ostatniej potrawy. Natychmiast chcieli poznać jej sekret.

Fran nie słyszała ich pytań. Wpatrywała się w Alexa, starając się odgadnąć jego reakcję. Czy podzielał zdanie rodziny? Był zadowolony?

Wreszcie zauważyła, że wszyscy czekają na jej odpowiedź.

- To zwykły, długi makaron z sosem orzechowym - wyjaśniła wreszcie.

- Właśnie tak myślałam - powiedziała Flo. - Zgadłam po drobinkach orzechów zdobiących sos. Bardzo smaczne.

- Dziękuję - ucieszyła się Fran.

- Ale odrzucam nadziewane muszle - dodała poważnie Flo.

- Tak - zgodził się Nick, odkładając widelec. - Danie jest poniżej dozwolonego poziomu. Musisz ulepszyć konsystencję, Fran, albo to danie nie pójdzie w kampanii.

- Ja też tak sądzę - wtrącił Luke.

- Ile już razy zmieniałaś recepturę? - chciał wiedzieć Joe.

Fran znów spojrzała na Alexa. Jak przyjął krytykę? Zauważyła, że był bardzo poważny. Może nawet zły? Ciężko zgadnąć, pomyślała. Mogła się jednak założyć, że to jej ostatni dzień u Marchettich.

- To już ósma próba - przyznała w końcu.

- Wprawdzie to jedno z lepiej sprzedających się dań, ale nie możemy wypuścić go w tym stanie na rynek - odezwał się Nick, marszcząc brwi.

- Z pewnością - włączył się ojciec Alexa. - Jednak po tylu próbach bez dobrych rezultatów...

Fran już wiedziała, co ją czeka. Kobiety nie dostawały drugiej szansy w tym, zdominowanym przez mężczyzn, zawodzie. Żeby się utrzymać na powierzchni, powinny wykonać tę samą pracę, co mężczyzna w dwa razy krótszym czasie. Od razu wiedziała, że to danie się nie sprawdzi. Wiedziała też, jak bardzo Alex pragnął aprobaty rodziny. Wszystko się udało, poza tym feralnym daniem. Ale jemu zależało na perfekcji. Chociaż nie bała się ognia, będzie musiała wyjść z kuchni. Może nawet zostanie z niej wyrzucona. Była idealnym kozłem ofiarnym dla Alexa. Niedoświadczona kuchareczka. To jej się oberwie, bo on należy przecież do rodziny.

Alex także skończył degustację. Dania Fran spróbował na końcu. Wcześniej nie miał okazji tego zrobić, więc tak jak inni był zaskoczony jego smakiem. Fran miała nadzieję, że było to przyjemne zaskoczenie. W końcu, droga do serca mężczyzny... O, nie. Nie zamierzała kroczyć tą drogą. Już nigdy więcej.

- Naprawdę niezłe - powiedział Alex i wziął sobie dokładkę. - Przepyszne.

- Dziękuję - odezwała się Fran i ściągnęła fartuszek. - Chyba już nie jestem państwu potrzebna. Pewnie chcielibyście omówić degustację.

Sama postanowiła opuścić kuchnię. Czułaby się jeszcze bardziej niezręcznie, gdyby ją o to wyraźnie poproszono. Alex będzie mógł spokojnie zrzucić na nią całą winę. Próżno łudziła się nadzieją, że ten mężczyzna jest inny. Historia znów się powtarzała. Dziewczyna pomyliła się po raz kolejny. Tylko że teraz oszukał ją nie młodzik, lecz przystojny mężczyzna w okularach.

Ruszyła do drzwi, lecz Alex zastąpił jej drogę.

- Nie tak szybko. Powinnaś przy tym być - powiedział. Więc postanowił obarczyć ją winą i jeszcze przy wszystkich utrzeć jej nosa? Nie miała nic na swoją obronę. To jego rodzina. Nietrudno domyślić się, po czyjej stronie staną. Oczywiście, że po stronie Alexa. Usprawiedliwianie się może tylko zwiększyć jej upokorzenie.

Alex odchrząknął i rozejrzał się dookoła.

- Po pierwsze, chciałbym podziękować wam wszystkim za przybycie. Po drugie, zgadzam się z waszą opinią, co do dań wchodzących w skład kampanii. Będą to: pizza, lasagne, spaghetti z klopsikami - powiedział i przerwał dla nabrania oddechu. - Jeśli chodzi o nadziewane muszle...

No to już, pomyślała Fran. Czuła się jak jagnię prowadzone na rzeź.

- Wypadają z kampanii na rzecz dania przygotowanego przez Fran - dokończył zdanie.

- Co? - Fran zupełnie nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała.

- Twój przepis jest tak dobry, jak zapowiadałaś. Nawet lepszy - oznajmił Alex z szerokim uśmiechem i spojrzał na pozostałych członków rodziny. Wszyscy im się przyglądali z domyślnymi uśmiechami. - Fran powiedziała, że ta potrawa ma bardzo niewiele składników, nie wymaga dużego nakładu pracy i zwiększy zyski kampanii.

- To brzmi jak muzyka dla moich uszu - skomentował Luke, który zajmował się finansami firmy.

- O tak - zgodził się Alex.

- A przy okazji, jeszcze nieźle smakuje - Joe wtrącił swoje trzy grosze.

- Racja - przytaknął Alex. - Fran ostrzegała mnie, że z muszli nic nie będzie.

- To po co w ogóle zawracałeś sobie tym głowę? - Flo spytała syna.

- Właśnie. To była strata czasu - zgodził się Tom.

Akt pierwszy nie skończył się tragicznie. Ale w drugiej części musi polać się krew, pomyślała smutno Fran.

- Przyznaję, że to był błąd. Jak tylko zobaczyła przepis, już wiedziała. Zapłaciłem ekspertowi za ekspertyzę i nie chciałem jej wysłuchać. Nawet nie planowałem piątego, zapasowego dania.

Fran stała jak skamieniała. Alex powiedział prawdę.

- Co sprawiło, że zmieniłeś zdanie? - zapytał Nick.

- Siłowanie się na rękę - oznajmił Alex. - Pokonała mnie.

- Oszukiwałam - przyznała Fran.

- Pokonany przez dziewczynę. - Pokręcił głową Joe. - Ale oferma.

- Zachowuj się Josephie Paulu - zganiła go Flo.

- O! Kiedy używa obu imion, wiesz, że masz kłopoty - powiedział Joe i mrugnął do Fran.

- Jeśli będziesz niegrzeczny, nie pomogę ci rozwiązać problemu jedzenia na twoim ślubie - pogroził mu Alex. - W rodzinie krąży plotka, że nie ustaliłeś nawet z Liz weselnego menu.

- Po co się tak spieszyć. Do ślubu jeszcze całe trzy tygodnie - dogryzał bratu Luke.

- Byliśmy zajęci. - Zawstydził się Joe. - Mieliśmy już kogoś, ale okazał się do niczego. Teraz mamy kłopot

- Fran jest idealna - wyrwał się Alex. - To znaczy, do przygotowania uroczystego posiłku.

Fran najpierw ucieszyła się, ale po wyjaśnieniu Alexa uśmiech znikł z jej twarzy.

- Może szef kuchni którejś z waszych restauracji będzie mógł się tym zająć?

- Z pewnością. Ale ktoś, kto potrafi tak przygotować zwykłe mrożonki, jest kulinarnym geniuszem. Poza tym, jeśli ty zajmiesz się jedzeniem, Alex będzie miał partnerkę na weselu. Chyba nie jesteś mężatką? - spytał podejrzliwie Joe.

- Nie, ale...

- Ślub odbędzie się w środę i będzie raczej kameralny. No to jak, zajmiesz się jedzeniem? Zlituj się nad Alexem, żeby nie był samotny na moim ślubie. I to w walentynki.

Nie tylko utrzymała swą pracę, ale jeszcze zdobyła następne zlecenie. Kto powiedział, że cuda się nie zdarzają? Fran uśmiechnęła się szeroko.

- Chętnie się tego podejmę. To znaczy, przygotowania dla was jedzenia - powiedziała i nieśmiało spojrzała na Alexa, który oniemiały gapił się na brata. - Może więc umówimy się z Liz i dopracujemy szczegóły? Upewnimy się, że ona się zgadza na twój wybór.

- Zgadza się, zgadza. Ale możemy we trójkę ustalić, menu.

- Wspaniale - odezwała się Flo. - Dobrze, że Joe jest taki czarujący. To przysłania jego wady. Na przykład tę, że podrywa dziewczynę brata. A ty Alex, jesteś zbyt poważny.

- Potrafi być czarujący, gdy ma na to ochotę - powiedziała Fran, która nie usłyszała początku wypowiedzi Flo.

Zauważyła jednak przebiegły błysk w oczach matki Alexa. W następnej chwili Flo skierowała rodzinę do wyjścia.

- My już skończyliśmy - powiedziała. - A Alex i Fran mają jeszcze trochę pracy. Zostawmy ich w spokoju.

Flo, niczym kwoka, z łatwością zagnała swoje nieco przerośnięte, lecz przystojne kurczęta do wyjścia. Wszyscy szybko się pożegnali i wyszli. Poza Alexem. Fran spojrzała w górę na niego i poczuła, że miękną jej kolana.

- Bardzo subtelni, prawda? - wyszeptała bez tchu.

- Subtelni, jak słoń w składzie porcelany. Swatanie jest widocznie zaraźliwe. Mama musiała złapać to od Rosie.

- Wiesz przecież, że mają dobre intencje. Chcą po prostu, żebyś był szczęśliwy.

- Wciąż nie tracą nadziei, że mi kogoś znajdą.

Jeśli przeczucie nie myliło Fran, to rodzina Alexa właśnie ją uznała za właściwą osobę. Mylili się. Poza tym Alex nie szukał partnerki. Spotkał już kobietę swojego życia, która chciała wyjść za niego, mieć dom i dzieci. Fran nie odpowiadała temu opisowi. Chociaż, musiała przyznać, że były takie chwile, szczególnie gdy ją całował, kiedy pragnęła być taką kobietą.

- Spójrz na dobre strony całej sytuacji. Wygląda na to, że są z ciebie tak dumni, jak ty z nich. Dopiąłeś swego.

- Tylko dzięki tobie. - Powiedział i usiadł na blacie. - Powinienem był cię posłuchać. Chociaż, z drugiej strony, siłowanie się na ręce jest dość ciekawą techniką negocjacyjną. Chyba powinniśmy posłać naszych pracowników na specjalny kurs.

Wiedziała, że miał na myśli pocałunek. Zadrżała i poczuła falę gorąca. Jego pocałunek był niczym ogień przytknięty do suchych liści. Groził niekontrolowanym pożarem. Co powinna zrobić? Pozostały jeszcze dwa miesiące do wygaśnięcia kontraktu. Była uwiązana Codziennie będzie go widywać w pracy.

Życie nauczyło ją, że jeśli wzbudza zainteresowanie jakiegoś mężczyzny, to tylko dlatego, że on czegoś od niej chce. Obiecała sobie, że nie pozwoli się więcej wykorzystać. A teraz spotkała Alexa. Co miała myśleć o tym wszystkim? Nie zrzucił na nią winy i nie zostawił wilkom na pożarcie. Nawet nie udawał, że jest nią zainteresowany. A sądząc po ich pocałunku, to ona chciała, żeby Alex się nią zainteresował. Fran spacerowała po bardzo cienkim lodzie.

- Myślałam, że mnie wylejesz.

- Za oszukiwanie w zapasach?

- Za to i za wpadkę z nadziewanymi muszlami.

- Czym sobie zasłużyłem na taką opinię? - spytał ze zmarszczonymi brwiami.

- Niczym - przyznała. - Mam po prostu złe doświadczenia.

- Ciekawe, ale za mało szczegółów - powiedział. - Może opowiesz mi całą historię?

- Nie, ale sądzę, że jestem ci winna kilka słów wyjaśnienia. W szkole gastronomicznej zakochałam się w pewnym chłopaku. Był czarujący. Nie wiedziałam, że mnie wykorzystuje, kradnie notatki i przepisuje wyniki. Myślałam, że mu na mnie zależy.

- Przykro mi.

- Nie to było najgorsze. Dostaliśmy zadanie, żeby upiec chleb. Zamiast wymyślić własny przepis, po prostu kupił bochenek i udał, że to wynik jego pracy. Kiedy został przyłapany na kłamstwie, błagał mnie, żebym wzięła winę na siebie. Groziło mu wydalenie ze szkoły, a ja miałam dobrą opinię i byłam przewodniczącą klasy. Powiedział, że nic mi nie grozi. Zrobiłam to, o co prosił, i omal nie wyleciałam ze szkoły. Moja kariera mogła się skończyć, zanim się na dobre zaczęła.

- Musiał być ci bardzo wdzięczny.

- Tak, jasne - gorzko prychnęła. - Taki wdzięczny, że mnie rzucił. Potem dowiedziałam się, że nie zdążył wymyślić przepisu, bo spotykał się z inną dziewczyną.

- A to drań - powiedział Alex z wściekłością.

- Zgadzam się, ale to była też moja wina. Byłam zupełnie ślepa. Owszem, mówił mi miłe rzeczy, ale zupełnie tak, jakby wszystko sobie wcześniej zaplanował. Wściekam się, że dałam się tak oszukać.

- Nie wszyscy mężczyźni to dranie - pocieszył ją Alex i wepchnął ręce do kieszeni.

- Jednak kto się sparzy, ten na zimne dmucha. Wolę nawet nie próbować. Nie szukam nikogo na stałe. To doświadczenie nauczyło mnie, żeby nie zaniedbywać siebie z powodu mężczyzny. Zresztą to samo było u mnie w domu, w przypadku mojej mamy. Związek sprawia, że kobieta zatraca siebie.

- Ja wyciągnąłbym inny wniosek - powiedział. - Dwoje ludzi, którzy się kochają, może dokonać cudów.

- Jak ty i Beth? - spytała.

Kiedy wreszcie nauczę się milczeć, zganiła się w myślach. Czekała na grymas bólu na twarzy Alexa. Nie pojawił się jednak.

- Właśnie tak - odrzekł. - Po prostu nie miałaś szczęścia, Fran. Trafiłaś na drania.

- Mimo wszystko zależało mi na nim. Zrobiłam dla niego to, czego nie powinnam. Zatraciłam siebie z miłości. To już się więcej nie powtórzy.

- Chyba wspominałaś mi, że twój ojciec nic o tym nie wie?

- Nie jestem głupia - powiedziała z oburzeniem.

- Może przestałby nalegać na małżeństwo, gdybyś mu powiedziała?

- To by tylko pogorszyło sprawę. - Fran pokręciła głową.

- Najpierw odszukałby faceta i stanął w obronie mojego honoru. Potem oddałby to, co zostanie z drania, moim braciom. Na koniec wybrałby mi męża, ponieważ jak widać, mój wybór pozostawia wiele do życzenia - westchnęła. - Wierz mi, lepiej żeby się nie dowiedział.

- Chyba tak.

- O rany! Zobacz, która godzina! - zawołała Fran, gdy przypadkiem spojrzała na zegarek. - Muszę jeszcze posprzątać przed wyjściem. Potem biegnę po prezent dla mamy. Jutro są jej urodziny i zjazd rodzinny - wyjaśniła.

- Pomogę ci.

- Jedyne, co mógłbyś dla mnie zrobić, to pójść tam ze mną - wypaliła bez zastanowienia.

- Miałem na myśli pomoc przy sprzątaniu, ale nie ma sprawy. Chętnie poznam twoją rodzinę.

Fran, w trakcie zbierania z blatu talerzy i sztućców, stanęła jak wryta.

- Nie mówisz poważnie.

- Owszem. Nie jestem jeszcze tak dumny, żeby nie pomóc przy zmywaniu naczyń.

- Nie - powiedziała, kręcąc głową w zdumieniu. - Myślałam o spotkaniu z moją rodziną.

- Jasne, że mówiłem serio.

- Ależ tam będą wszyscy. Moi czterej bracia, mama i ojciec. Uprzedzam cię, że to oznacza bardzo wielu Carlino.

- Dlaczego tak trudno ci uwierzyć, że naprawdę chcę ich poznać?

- Nie masz gorączki - powiedziała Fran, gdy przyłożyła dłoń do czoła Alexa. - Wiesz, chyba powinieneś przebadać głowę - zwróciła się do niego z troską.

- Dlaczego?

- Nikt przy zdrowych zmysłach nie wszedłby do tego centrum swatania. I to dobrowolnie! - Wzdrygnęła się i niemal upuściła naczynia do zlewu.

- Myślę, że teraz moja kolej wyświadczyć ci przysługę. Ty dałaś radę wścibskim Marchettim. Zapewniłaś mi triumf w kampanii. Pora się odwdzięczyć.

Oparła ręce na biodrach i posłała mu sceptyczne spojrzenie.

- Będą próbowali zrobić z nas parę. Będziesz dokładnie wypytywany o wszystko. Ile czasu się znamy? Jakie masz zamiary? Jak daleko się posunąłeś? Czy już mnie całowałeś?

- Oboje dobrze wiemy, kto tu kogo całował - przypomniał jej, unosząc wymownie jedną brew.

- No dobrze, trochę oszukiwałam. Poniosę zasłużoną karę. Właściwie już płaciła za swój uczynek. Nie mogła spokojnie

patrzeć na Alexa. Jej wzrok stale błądził w okolicach jego ust. I wciąż miała ochotę zaproponować mu rewanż, z pełną świadomością, że znów będzie oszukiwać. Jakoś przecież musi sobie z tym poradzić. To była jej zasłużona kara.

- Ale mojej rodziny nie informuj, że oszukiwałam. A w ogóle na wszelki wypadek wcale nie zachęcaj ich do rozmowy. Najmniejszy ochłap informacji sprawi, że rzucą się na ciebie bez litości.

- O co ci chodzi?

- Próbuję ci uświadomić, że Carlino nie są zbyt subtelni.

- A moja rodzina jest?

- W porównaniu z nimi? Oczywiście - powiedziała, energicznie, kiwając głową.

- Nie może być aż tak źle - zaprotestował ze śmiechem.

- Sam zobaczysz. Będzie nawet gorzej. Naprawdę nie musisz tego robić.

- Czego się boisz?

- Niczego - odpowiedziała zbyt szybko, by mógł jej uwierzyć.

Ciekawe, czy za takie kłamstwo można trafić do piekła. Może nawet kłamstwo jest gorsze niż oszukiwanie w grze. Te rozmyślania miały ją uchronić od marzeń o Alexie. Czuła, że jest bliska emocjonalnego samobójstwa. Wystarczy, że będzie musiała widywać go co dzień w pracy. Jakoś opancerzy się przeciwko jego uśmiechom, czarowi i spojrzeniom. Przerażała ją jednak perspektywa przedstawienia Alexa rodzime. To stanowczo nie była już sfera zawodowa.

- No więc na czym polega problem? - spytał niecierpliwie. - Szukałaś ochroniarza, a ja zgłosiłem się na ochotnika. Jestem właściwą osobą. Wścibscy Marchetti szkolili mnie do takich zadań przez całe życie. Kto może być lepszy ode mnie?

- Chciałam cię tylko ostrzec. Mój ojciec wraz z braćmi odstraszyli już niejednego, który uważał, że ma dość odwagi, by towarzyszyć mi przy rodzinnym obiedzie. Przeganiają wielbicieli szybciej, niż zdążyłbyś powiedzieć: witajcie.

- Nie jestem wielbicielem. Miałem już swoją szansę w miłości. Zapewniam cię jednak, że zdążyłem wytworzyć w sobie przeciwciała. Jestem odporny na wszystko, czym chcieliby mnie potraktować panowie Carlino.

- Jesteś pewien?

- Całkowicie.

Fran musiała przyznać, że byłoby miło mieć jutro wsparcie. No i oczywiście miał rację. Nie mogła się zatracić w tym związku, bo on sam przyznał, że nie szuka partnerki. Więc na czym polegał problem?

- No dobrze - zdecydowała w końcu. - Możesz przyjść. Ale nie mów potem, że cię nie ostrzegałam - powiedziała i pogroziła mu palcem.


ROZDZIAŁ SIÓDMY

Alex przyjechał po Fran i razem ruszyli na spotkanie z jej rodziną. Wjechali już do San Fernando Valley i krążyli właśnie po jednej z bardziej ekskluzywnych dzielnic. Alex jechał wolno, czekając na wskazówki Fran.

- To tutaj - powiedziała.

- Gdzie? - Nie dostrzegł domu, który był oddalony od drogi.

- Po prostu skręć w lewo, na ten podjazd, i zaparkuj za ostatnim samochodem.

Alex zrobił, jak prosiła. Okazało się, że jako ostatnia stała półciężarówka, a przed nią cztery inne. Wszystkie miały napis Carlino Construction. Przed nimi stał samochód terenowy, ale tak wielki, że z łatwością zmiótłby z szosy małe, sportowe, dwudrzwiowe autko Alexa. Jego samochód wyglądał jak mały piesek przy wielkich brytanach.

Alex wyłączył silnik i spojrzał na Fran. Miała na sobie błękitne dżinsy i różowy sweterek. Wyglądała tak słodko, że znów miał ochotę nazwać ją Frannie. Przypomniał sobie, jak Rosie mówiła, że jej przyjaciółka nie cierpi tego zdrobnienia. Cóż, musiał przyznać rację siostrze, która upierała się, że to zdrobnienie pasuje do dziewczyny. Nie zgodziłby się jednak, że Fran jest dla niego idealną kobietą. Stracił już Beth. Tylko raz w życiu idealna kobieta mogła znaleźć drogę do jego serca.

Właśnie dlatego był wstrząśnięty swoją reakcją na wczorajszy pocałunek. Ich usta złączyły się tylko na kilka sekund, ale złapanie oddechu po pocałunku zajęło mu dużo więcej czasu.

Właściwie zawsze, gdy w pobliżu znajdowała się Fran, nie było już mowy o spokoju.

Przez całą noc tłumaczył sobie, że po prostu zaskoczyła go pocałunkiem. Już niemal w to uwierzył. Chciał w to wierzyć. Miał dosyć innych tłumaczeń, które podpowiadało mu serce.

Dziś była sobota. Dzień wolny od pracy. A on marzył o tym, żeby spędzić ten czas z Fran. Nawet, jeśli oznaczało to spotkanie z całą jej rodziną.

- Gotowy? - spytała dziewczyna z błyskiem w oku.

- Nie, jeśli samochody świadczą o swych właścicielach - odparł, poprawiając okulary. - Mam dziwne wrażenie, że tu nie pasuję.

- Jeszcze nie jest za późno, żeby się wycofać - powiedziała rozpromieniona.

Po raz pierwszy tego dnia wzrok Alexa spoczął na ustach Fran. Już wiedział, że są słodkie i miękkie. Znów miał ochotę ją pocałować. Nagle odezwało się poczucie winy. Potrząsnął głową, by odgonić bolesne wspomnienia o Beth.

- Marchetti nie są tchórzami - oznajmił.

- W porządku. Zatem chodź, bohaterze - powiedziała Fran i otworzyła drzwi samochodu.

Alex obszedł auto, żeby pomóc dziewczynie. Miała zajęte ręce, bo ostrożnie trzymała tort urodzinowy, który upiekła na przyjęcie. Kiedy zabrał od niej pojemnik, sięgnęła na tylne siedzenie po prezent dla matki. Alex trzymał ciasto w jednej ręce, a drugą objął dziewczynę w talii. Gdy tylko jej dotknął, poczuł, jakby prąd przebiegł przez jego ciało. Całe szczęście, że miał wolną tylko jedną rękę. W przeciwnym wypadku porwałby ją w ramiona i obsypał pocałunkami.

Podeszli do solidnych, dębowych drzwi. Fran głośno zapukała, pchnęła je i weszli do środka.

- Halo? - zawołała. - Mamo? Tatku?

- Tutaj - odpowiedział kobiecy głos.

Przeszli przez obszerny hol wyłożony boazerią. Znaleźli się w ogromnej kuchni z dębowym stołem, wokół którego stało osiem krzeseł. Na ścianach pomieszczenia wisiały kompozycje z suszonych kwiatów i pejzaże przedstawiające wieś. Przy kuchence stała dojrzała kobieta i drewnianą łyżką mieszała w wielkim rondlu. Była niemal wzrostu Fran, ale bardziej pulchna. Jej brązowe włosy były poprzetykane siwizną.

- Francesca - powiedziała, uśmiechając się radośnie.

- Witaj, mamo. Wszystkiego najlepszego! - zawołała dziewczyna i podbiegła się przytulić.

- A to pewnie jest Alex - zgadła jej matka. - I przyniósł ciasto.

- Alex Marchetti, moja matka, Aurora Carlino - dokonała prezentacji Fran.

- Miło mi panią poznać - odezwał się mężczyzna, wyciągając rękę i odstawiając ciasto na blat. - To Fran upiekła tort, pani Carlino.

- Tak myślałam. I mów mi Aurora. Witaj w naszym domu, Alex. Zaraz przedstawię ci męża i synów.

- Czekaj, mamuś - poprosiła Fran i znów objęła matkę. - Dajmy Alexowi jeszcze chwilę. A w ogóle, to dlaczego siedzisz w kuchni, przecież chłopcy są w domu? - spytała dziewczyna ze zmarszczonym czołem

- Właśnie dlatego, że chłopcy są w domu - odparła kobieta, wzruszając ramionami. - Dlaczego nie miałabym być w kuchni? Gotuję obiad dla moich bliskich.

- Przecież są twoje urodziny. Tata i chłopcy nie powinni byli pozwolić ci dziś pracować. Mogli chociaż zamówić obiad z restauracji. Powinnaś przynajmniej dziś sobie odpocząć.

- Nie szkodzi, to tylko...

- Daj mi tę łyżkę - zażądała Fran i wyciągnęła rękę.

- To już był najwyższy czas, Francesco Isabello - powiedział męski głos.

W drzwiach pojawił się starszy mężczyzna o ogorzałej twarzy. Był nieco wyższy od Alexa i miał zupełnie siwe włosy.

- Zastąp matkę i pokaż, czego cię nauczyli w tej twojej frymuśnej szkole.

- Witaj, tatku - przywitała się i podeszła, by go ucałować. Alex zauważył, że była spięta i zaciskała dłonie.

- Jak się masz, pączuszku? - spytał ojciec i zamknął ją w niedźwiedzim uścisku. - Nie przedstawisz mnie temu twojemu młodzieńcowi?

Alex zauważył, że Fran zesztywniała jeszcze bardziej. Zaczyna się, pomyślał, już czas wkroczyć do akcji. Podszedł więc do ojca Fran i wyciągnął rękę.

- Nazywam się Alex Marchetti. Miło mi pana poznać - powiedział grzecznie i poczuł, że jego dłoń jest ściskana jak w imadle.

- Leonardo Carlino - przedstawił się ojciec Fran. - No to, jak poznałeś moją Frannie?

Alex spojrzał na dziewczynę. Zastanawiał się, jakim cudem mogła tak bardzo zesztywnieć. Chciał ją schować za siebie albo najlepiej zamknąć bezpiecznie w swoich ramionach. Przeniósł wzrok na ojca dziewczyny.

- Pracujemy razem. Fran tworzy przepisy dla mojej firmy.

- A! - zawołał Leo. - To ty jesteś tym gościem od mrożonek, o którym nam opowiadała.

- I stał się cud - wymamrotała pod nosem Fran. - Słuchał, co mówię.

Alex zerknął na dziewczynę, i zauważył, że jej spięte ramiona znajdowały się już niemal na wysokości uszu. Mrugnął do niej porozumiewawczo i uśmiechnął się do jej ojca.

- Tak, proszę pana. To ja jestem tym gościem od mrożonek.

- Jak długo spotykasz się z Frannie? - chciała natychmiast wiedzieć Aurora.

Alex oczekiwał, że Fran w końcu wybuchnie. Jednak po raz pierwszy, odkąd ją poznał, była zupełnie cicho. Zawsze wyrażała swoje zdanie prosto z mostu i bardzo wyraźnie. Waśnie to w niej tak go pociągało. Teraz czuł, że brakuje mu jej pewności siebie. Zanim jednak zdążył odpowiedzieć na pytanie, do kuchni wcisnęło się czterech mężczyzn. Alex zgadywał, że to właśnie są ci „chłopcy", o których mówiła Fran. Nie wiedział wprawdzie, czego powinien się spodziewać, ale z pewnością nie czterech zwalistych facetów o sylwetkach atletów.

- Hej, Frannie - zawołał pierwszy i chwycił ją w ramiona. - Jak leci?

- Wszystko w porządku, Max - odparła i uściskała go. Jeszcze trzy razy znikała w niedźwiedzich uściskach swych braci. Według Alexa musieli mieć około trzydziestu lat. Każdy z nich przewyższał wzrostem ojca. Wszyscy nosili dżinsy i koszulki z krótkimi rękawami. Łatwo było zauważyć, że mają wspaniałe mięśnie. Mieli brązowe oczy po ojcu i gęste, ciemne włosy. Gdyby chcieli pracować w przemyśle rozrywkowym, Hollywood przywitałby ich z otwartymi ramionami, pomyślał Alex. A już na pewno jego żeńska część populacji.

- A któż to, siostrzyczko? - spytał ten, który wyglądał na najstarszego.

- Frannie, przedstaw braciom swego młodzieńca - zarządziła matka.

- To nie jest mój... - westchnęła ciężko Fran i potrząsnęła zrezygnowana głową. - Zacznę od najstarszego. To właśnie jest mój najstarszy brat, Max - wskazała łyżką na mężczyznę z małą blizną na brodzie. - Za nim stoi Mike, który ma najwięcej wdzięku i potrafi dogadywać się z ludźmi - powiedziała, pieszczotliwie, gładząc go po policzku. - Trochę przypomina mi twojego brata, Joego. Następny jest Sam, ten mądry.

- A my to co? Siekana wątróbka? - obruszył się Max.

- Jasne - zgodziła się słodko. - A ostatni, który stoi przy drzwiach, to John.

- Hej, ja też umiem dogadywać się z ludźmi - oznajmił młody mężczyzna, którego właśnie wskazała łyżką.

- Owszem - przytaknęła i obdarzyła go uśmiechem. - Pod warunkiem, że ci ludzie, to kobiety. - Popatrzyła na Alexa.

- Johnny Carlino to największy łobuziak w rodzime. Kobiety uwielbiają go i lgną do niego tuzinami. Jednak on wcale nie jest tym zainteresowany i nie chce mi powiedzieć, dlaczego - oznajmiła i skinęła łyżką na Alexa. - Słuchaj, jeśli zmieniłbyś zdanie w sprawie szukania partnerki, mógłby udzielić ci kilku porad.

- Po co Alex miałby kogoś szukać? - zdziwił się ojciec Fran.

- Przecież ma ciebie.

- Wcale nie.

Zanim zdołała dokończyć zdanie albo wściec się na dobre, Johnny objął ją w talii i z łatwością podniósł do góry.

- Może przemyślę to jeszcze raz, kiedy spotkam kobietę tak mądrą i śliczną jak moja mała siostrzyczka. A jeśli jeszcze będzie umiała gotować...

- Natychmiast mnie postaw - zażądała, uderzając go po rękach. - Kobiety mają więcej do zaofiarowania niż tylko gotowanie dla męża, ty potworze.

- Taa - przytaknął Sam. - Stale nam o tym przypominasz.

- Może wreszcie to zapamiętacie. Nie mogę zrozumieć, dlaczego żaden z was nie znalazł sobie jeszcze dziewczyny - powiedziała, uśmiechając się do braci.

- A jeśli już mówimy o randkach, to nie skończyłaś prezentacji. Co to za facet? - spytał Max.

- Nie jesteśmy na randce. To jest Alex Marchetti.

- Ten gość od mrożonek? - spytał Mike Carlino.

- Owszem - przytaknął Alex.

- Gdzie są wasze maniery, chłopcy? Wychowaliście się w lesie? Czy to nie czas na przyjazne potrząsanie dłońmi? Albo czułe uściski i poklepywanie po plecach?

- Naprawdę musisz przestać myśleć stereotypami - poradził Sam i odsunął z jej czoła pasemko włosów.

- Cóż mogę powiedzieć? - Wzruszyła ramionami. - Jestem produktem swego środowiska.

Alex zastanawiał się, czy tylko on zrozumiał podwójne znaczenie jej słów. Nie miał wątpliwości, że środowisko Fran było wypełnione miłością. Ale nie tylko. Wciąż borykała się z niezbyt subtelnymi naciskami w sprawie małżeństwa. Jej rodzice pragnęli, aby Alex i Fran byli parą. Ostrzegała go przecież.

„Chłopcy" po kolei wyciągali ręce, by potrząsnąć dłonią Alexa. Witał się z nimi, próbując powstrzymać chęć rozmasowania bolących palców.

- Przegapimy mecz. Telewizor jest w drugim pokoju. Alex, może się do nas przyłączysz? - zapytał Leo Carlino.

Mężczyzna spojrzał na Fran i zauważył, że jej oczy pociemniały z gniewu i upokorzenia. Odesłano ją do kuchni, jakby właśnie tam było jej miejsce. Na pewno miała ochotę zaprotestować, Alex wiedział jednak, że nie zostawi matki samej w kuchni.

- Może mógłbym w czymś pomóc? - spytał więc Aurorę.

- Zostawmy gotowanie kobietom - wtrącił się Leo, zanim jego żona zdążyła odpowiedzieć gościowi.

- Dziękuję, Alex, ale ja i Fran doskonale sobie poradzimy. Tylko byś zawadzał. Dołącz lepiej do mężczyzn. Wszystko będzie gotowe za jakieś pół godziny.

Alex spojrzał na Fran, uważnie studiując wyraz jej twarzy.

- Wszystko w porządku - powiedziała.

Miał jednak wrażenie, że to wcale nie jest w porządku. Nie wiedział tylko, jak mógłby jej pomóc.

Po obiedzie wszyscy przeszli do salonu na tort. Max wyjaśnił Alexowi, że pomieszczenie to było niegdyś garażem na trzy samochody. Przebudowali je i urządzili pokój o kształcie litery L. Był wystarczająco duży, żeby pomieścić kominek i stół bilardowy. W drugim końcu pomieszczenia stały fotele, krzesła, sofa i stolik do kawy. Nieopodal umieszczono telewizor.

W trakcie oprowadzania po domu Alex dowiedział się, że panowie Carlino niemal całkowicie go przebudowali. Wprawdzie był wielki, ale zarazem przytulny i wygodny. Już rozumiał, dlaczego Carlino Construction odniosło taki sukces.

Oczekiwanie na tort postanowili skrócić sobie pogawędką.

- Dostałeś zgodę na plany budynku w Santa Monica? - spytał Leo. - Max jest architektem - wyjaśnił Alexowi z dumą.

- Owszem. Były tylko dwie czy trzy zmiany. A już myślałem, że zajmie to więcej czasu.

- Świetnie - Uśmiechnął się z aprobatą Leo.

- Ja też odniosłam sukces - oznajmiła Fran, która siedziała naprzeciwko ojca i wtykała świeczki w tort. - Marchetti zaakceptowali moje przepisy dla linii mrożonych dań.

- I to przed upływem terminu - dodał Alex.

- To miło - powiedział Leo, myśląc już o czymś innym. - Mike, a co z tą budową w Thousand Oaks?

Alex zobaczył wyraz rozczarowania na twarzy Fran. Opuściła z rezygnacją ramiona. Wstała i wyszła, kiedy ojciec skupił uwagę na swym drugim synu.

- W porządku, tato. Ale nie mam jeszcze decyzji. Muszę wziąć dwóch naszych i sprawdzić plac. Wszystko jest na dobrej drodze.

- Wspaniale, synu.

Fran pojawiła się w pokoju, niosąc deserowe talerzyki i widelczyki.

- Tato, czy już ci mówiłam, jak bardzo wszystkim smakowało danie przyrządzone według mojego najnowszego przepisu? Marchetti natychmiast zgodzili się włączyć potrawę do swojej kampanii. To popchnie moją karierę naprzód - oznajmiła z dumą.

- Karierę? Kucharki? - Leo uśmiechnął się pobłażliwie.

- Przecież sama zarabiam na życie - wytknęła mu.

- Co to za życie? Mąż i rodzina, to jest prawdziwe życie - powiedział, wzruszył pogardliwie ramionami i popatrzył wymownie na Alexa.

- Sam, możesz już zacząć zbierać załogę? - zwrócił się po chwili do swego trzeciego syna. - Jeśli dostaniemy zgodę na budowę w Santa Monica, będziemy potrzebować najlepszych ludzi, by zdążyć na czas i nie przekroczyć budżetu.

- Jak tylko dasz sygnał, skrzyknę brygadę - zgodził się Sam i pokiwał głową.

- Nie wiem, jak ty to robisz synu, ale zawsze zdążasz z robotą - oznajmił z podziwem Leo.

Fran nie wyglądała na szczęśliwą. Kiedy już uporała się z przybieraniem tortu, wszyscy wstali i odśpiewali Aurorze „Sto lat".

- W pracy świetnie mi idzie - znów spróbowała Fran, gdy już zapadła cisza. - Ja i Alex...

- A skoro mówimy o Aleksie - przerwał jej ojciec. - Co myślisz o mojej Frannie? Jest świetną kucharką, prawda?

- Tato, daj mu spokój - poprosiła dziewczyna.

- Oczywiście - odparł zapytany. - Gdyby tak nie było, nie zatrudniłbym jej. Pańska córka jest świetna w swoim zawodzie. Ma prawdziwy talent do ulepszania przepisów, że nie wspomnę o tworzeniu własnych. Przewiduję dla niej świetlaną karierę w przemyśle gastronomicznym - dodał, patrząc mu prosto w oczy.

Alex ledwie hamował gniew. Był wściekły, gdy nikt nie stanął w obronie Fran. Nic dziwnego, że nie miała dobrego zdania o związkach, małżeństwie i zakładaniu rodziny. Zrozumiał, dlaczego nie chciała oddać swego serca mężczyźnie. Bała się, że gdzieś po drodze zatraci siebie. Postanowił wprowadzić tu parę zmian.

- To właśnie dzięki niej możemy zaistnieć na rynku dań mrożonych, który dysponuje czterema bilionami dolarów rocznie do podziału - powiedział dobitnie i z przyjemnością patrzył, jak w niedowierzaniu unoszą brwi,

- Cztery biliony dolarów?

- Tak. A ja zamierzam uszczknąć z nich jak najwięcej. Bez Fran nie byłoby to możliwe. Powinniście być z niej dumni.

- O! Dziewczyna zna się na kuchni - zgodził się Leo. - Będzie świetną żoną. Kiedy już poprowadzę ją do ołtarza, będę z niej naprawdę dumny.

Alex prawie stracił zimną krew. Miał ochotę wstać i mocno potrząsnąć ojcem dziewczyny. Zauważył, że Fran jest czerwona jak piwonia. Zapadła się w sobie i widać było, że już dała spokój próbom zwrócenia na siebie ojcowskiej uwagi. Spojrzenie małej zagubionej dziewczynki ugodziło go prosto w serce.

- Frannie, dokończ krojenie tortu i rozdaj wszystkim ciasto. Nie może zostać nawet okruszyna, bo to przynosi pecha - powiedział Leo do córki.

Bez słowa protestu zrobiła, o co prosił. Rozdała napełnione talerzyki.

Alex spróbował czekoladowego tortu. Miał wrażenie, że umarł i poszedł do nieba.

- To jest wyśmienite. Fran, może nawet pomyślimy o linii mrożonych deserów?

- Dzięki - powiedziała bez zwykłej wesołości.

Alex czekał na zachwyty innych. Wszyscy pokiwali głowami, lecz nikt się nie odezwał. Poczuł, że rośnie w nim gniew.

- Czy macie pojęcie, jak bardzo utalentowana jest Fran? Żaden kuchmistrz, czy to kobieta, czy mężczyzna, nie potrafiłby zrobić tego, co ona.

- Umiesz grać w bilard? - nagle zapytała go Fran.

- Owszem - odparł, zdając sobie sprawę, że dziewczyna próbuje odwrócić jego uwagę od rozmowy. - Ten stół nie jest tylko ozdobą? - spytał i wziął głęboki oddech, by się uspokoić.

- Oczywiście, że nie. Można na nim grać.

- Uważaj, Alex - wtrącił się Max. - Frannie jest w tym świetna.

- On nie żartuje - przytaknął Sam. - Jest naprawdę dobra. Uważaj, bo cię ogra.

Alex zaśmiał się spojrzał na Fran.

- Wyzywasz mnie na pojedynek?

- Właśnie - odparta, wstając.

- Zatem muszę cię ostrzec. Za czasów szkoły byłem mistrzem gry w bilard - pochwalił się i ruszył za nią na drugi koniec pokoju.

- Jeśli chcesz mnie onieśmielić, wiedz, że to strata czasu - oznajmiła Fran, wręczając mu kij. - Mam nerwy ze stali.

- Zauważyłem - powiedział i skinął głową w stronę reszty klanu Carlino.

- Chcesz rozbić, czy ja mam zacząć grę? - spytała, wzruszając ramionami.

- A będziesz oszukiwać?

Jeśli to oznaczało pocałunki, zamierzała oszukiwać na całego. Ta myśl sprawiła, że zrobiło jej się gorąco.

- Nie muszę oszukiwać - odparła z błyszczącymi oczami.

- Tym razem zwycięstwo nie zależy od siły, lecz od umiejętności. A moje są wystarczające, by pokonać cię w uczciwej walce.

- W porządku. Może się więc założymy?

- Jasne. O ile?

- O dolara.

- Ach! Ależ jesteś pewny siebie - drażniła go.

- Po prostu nie chcę uszczuplić twojego budżetu.

- Niech cię o to głowa nie boli. Pomyśl raczej o pieniądzach na wizytę u terapeuty, po szoku, który zaraz przeżyjesz - zaśmiała się.

- Ha! Panie mają pierwszeństwo. Ty rozbijasz.

Fran wzięła trójkąt i ułożyła w nim bile. Ustawiła je na właściwym miejscu, zdjęła trójkąt i odsunęła się od stołu.

- Na pewno chcesz, żebym zaczynała? - zapytała z wyższością. - To mi od razu daje przewagę, a dolar jest dodatkową motywacją.

- Jestem absolutnie pewien.

Dziewczyna odwróciła się do niego tyłem i pochyliła się nad stołem, pozwalając Alexowi nieświadomie podziwiać swoją zgrabną sylwetkę. Pomyślał, że to wszystko, czego może pragnąć mężczyzna Łuki i zaokrąglenia jej ciała aż kusiły, by ich dotknąć. Wprawdzie nie mógł nazwać tego celowym oszustwem, ale widok kształtnej pupy Fran skutecznie go rozpraszał. Poczuł, że drżą mu ręce. Zdecydował więc, że pora wkroczyć do walki.

Odezwał się dokładnie w chwili, gdy dziewczyna przymierzyła się do uderzenia białej bili.

- Nie spiesz się tak, Fran.

Ręka jej drgnęła, lecz nie dotknęła bili. Dziewczyna wyprostowała się i odwróciła do niego ze słodkim uśmiechem. Jednak w jej oczach zauważył prawdziwe wyzwanie.

- Wiesz, że to była paskudna zagrywka. Powiem nawet, że niegodna ciebie.

Za nic nie przyznałby się, że nie zrobił tego złośliwie. Tym razem nie chciał przeszkodzić jej w grze. Chciał po prostu podziwiać jej zgrabny tyłeczek jeszcze przez parę chwil. Absolutnie nie mógł tego wyjaśnić Fran, tym bardziej, że jej bracia i ojciec siedzieli w pobliżu.

- Masz rację. Przepraszam. Graj, już będę grzeczny - zawiesił głos i po chwili znów się odezwał. - Frannie.

Dziewczyna ponownie drgnęła i popatrzyła na niego zdegustowana.

- Jeśli chcesz grać nieczysto, to nie ma sprawy.

Jeśli nieczysta gra oznaczała pocałunki, to mogła na niego liczyć. Alex westchnął. Odkąd spróbował przystawki, nie mógł przestać myśleć o skonsumowaniu całego dania. W dodatku to pragnienie stawało się coraz silniejsze. Jednak chwila była zdecydowanie niewłaściwa. Dziewczyna miała w braciach czterech ochroniarzy. Może nawet poradziłby sobie z nimi, ale tylko pojedynczo. Wprawdzie to nie on zajmował się liczbami w firmie Marchettich, ale przecież zdawał sobie sprawę, że proporcje cztery do jednego nie są dla niego korzystne. Właściwie nawet pięć do jednego, jeśli wliczyć Leo, który wciąż był w niezłej formie.

- Wyjaśnij mi, co masz na myśli, mówiąc, że gram nieczysto - poprosił Alex.

Fran rzuciła mu oburzone spojrzenie.

- No proszę, a w tych okularach wyglądałeś mi na inteligentnego faceta. Chodzi mi o twoje komentarze, które wybijają mnie z rytmu.

- Wybijają z rytmu? - spytał i uniósł jedną brew z powątpiewaniem.

- Może to jeszcze nie oszustwo, ale jeśli dalej będziesz tak robił, to przygotuj się na podstępny atak w rewanżu. Przypomnij sobie, do czego ta kobieta jest zdolna - powiedziała, wskazując siebie.

O tak, doskonale pamiętał. Krew zaczęła żywiej krążyć w jego żyłach, serce szybciej bić, a na czoło wystąpił mu pot. Co się ze mną dzieje, zastanowił się. Mimo pięciu obrońców miał ochotę porwać ją w ramiona, ułożyć na stole bilardowym i...

Zdziwił się, skąd takie myśli przychodzą mu do głowy. To ten jeden, niewinny pocałunek zmienił wszystko. W dodatku zaczął zapominać o Beth.

- Owszem, ta kobieta.

Alex przerwał, gdy usłyszał, że Fran mruczy coś do siebie. Zauważył, że zmarszczyła brwi i podążył wzrokiem za jej spojrzeniem. Aurora właśnie zaczynała zbierać brudne naczynia.

Fran odłożyła swój kij i ruszyła w stronę stołu.

- Zapamiętaj tę myśl - poprosiła.

- Z przyjemnością - odpowiedział cicho.

- Co robisz, mamuś? - spytała Fran i zabrała talerzyki z rąk starszej kobiety.

- Chciałam troszkę posprzątać. Wracaj do gry, kochanie. Musisz dotrzymać towarzystwa Alexowi.

- Są twoje urodziny - przypomniała jej Fran. - To twój dzień i powinnaś przestać wszystkich obsługiwać. Usiądź sobie i odpocznij. Ja się wszystkim zajmę.

- W porządku. Ale dopóki jeszcze stoję, to może komuś coś podać? - zapytała Aurora z uśmiechem.

- Napiłbym się mleka - powiedział Max. Fran ciężko westchnęła i spojrzała na matkę.

- Ja przyniosę, a ty usiądź.

- Na pewno, kochanie?

- Oczywiście.

Fran ruszyła do kuchni z talerzami, lecz już po chwili wróciła z mlekiem.

- Bardzo proszę, Maximilianie.

- Dzięki siostrzyczko - wymamrotał jej brat, gapiąc się w telewizor.

- O rany, chyba wydoiłaś całą krowę - powiedział, gdy wreszcie na nią spojrzał. - Chciałem tylko pół szklanki.

Nawet z drugiego końca pokoju Alex rozpoznał wyraz twarzy Fran. Oparł się o stół i z niecierpliwością czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Nie rozczarował się.

- Pół szklanki, mówisz? - spytała zupełnie spokojnie dziewczyna.

W mgnieniu oka przechyliła szklankę i wylała mleko na kolana brata. Kiedy wrzasnął, podniosła ją do oczu i sprawdziła objętość. Po chwili zastanowienia ulała jeszcze trochę płynu.

- Proszę bardzo, teraz jest połowa - powiedziała i wręczyła mu szklankę.

- Dlaczego to zrobiłaś?! - krzyknął z wyrzutem mężczyzna, podrywając się z fotela.

- Francesco Carlino, co cię opętało? - spytał ojciec podniesionym głosem.

- Nie mam pojęcia. Zawsze miałam ochotę to zrobić - odparła. - Nigdy mnie nie zauważacie, a ja jestem tak samo ważna, jak chłopcy. Tak jak oni mam swoje marzenia, nadzieje i osiągnięcia - oznajmiła dobitnie.

Odwróciła się na pięcie i wyszła z domu.


ROZDZIAŁ ÓSMY

Fran otworzyła drzwi do swojego mieszkania. Ona i Alex opuścili przyjęcie zaraz po incydencie z mlekiem. Zanim jednak wyszli, zdążyła jeszcze przeprosić matkę za kłopoty. W czasie drogi do domu nie rozmawiali ze sobą. Czuła, że powinna wyjaśnić Alexowi swoje zachowanie. W końcu był jej szefem. Znów ta sama stara śpiewka. Jeśli postąpiłby tak mężczyzna, przyznano by mu rację. Jeśli to kobieta pokazała charakterek, z pewnością chodziło o syndrom napięcia przedmiesiączkowego.

- Może wejdziesz na kawę? - zaproponowała Fran.

- Żebyś mogła ją na mnie wylać?

- Tylko, jeśli każesz mi prać, sprzątać, gotować i w ogóle uniżenie ci służyć - skwitowała krótko.

Wiedziała, że Alex tylko się z nią drażni. Wciąż był w dobrym humorze, choć postawiła go przed całym klanem Carlino. Dlaczego stanął w jej obronie?

Fran była przyzwyczajona do postępowania własnej rodziny. Radziła sobie z ich swatami, odkąd uznali, że jest wystarczająco dorosła, by zacząć się z kimś spotykać. Zastanawiała się, kiedy wreszcie rozpacz pchnie ich do rozwieszenia wielkich transparentów z napisem: „Fran Carlino potrzebuje mężczyzny". Do tej pory znosiła wszystko pogodnie. Dzisiaj zupełnie straciła zimną krew i wiedziała, że miało to jakiś związek z obecnością Alexa. A może i ona sama pragnęła tego, co jej cała rodzina? Może podświadomie zgadzała się, by ją wyswatali? I w ten niemądry sposób chciała zwrócić na siebie uwagę Alexa?

Jednak jej rodzina nie zdawała sobie sprawy, że Alex tak naprawdę wcale nie był wolny.

- Przepraszam - powiedziała do mężczyzny. - Oczywiście, że nie będę wyżywać się na tobie. Jeśli obiecam, że nic na ciebie nie wyleję, to zechcesz wejść?

Zaprosiła go nie tylko dlatego, że lubiła jego towarzystwo. Nie chciała siedzieć samotnie i rozmyślać, że za swoje uczynki pójdzie do piekła.

- No dobrze - zgodził się. - Jeśli chcesz, możesz wylewać przede mną swoje żale.

To miłe z jego strony, że tak o nią dbał. Nie była przyzwyczajona do mężczyzn, którzy zwracaliby na nią uwagę.

- Co mogę ci podać? - spytała Fran.

- Coś, co nie zostawia plam - powiedział i zabawnie przewrócił oczami. - Tylko żartowałem. Napiłbym się kawy, bo chyba miałem dziś za mało wrażeń.

- Jasne, ja też. Moje ciśnienie i poziom adrenaliny nie podniosły się nawet na chwilę - wyjaśniła, udając powagę.

- Uprzedź mnie tylko parę sekund wcześniej, zanim poczujesz przypływ sił.

- Umowa stoi - zgodziła się ze śmiechem. - Przygotuję kawę - oznajmiła i włączyła ekspres.

Kiedy tylko usłyszała odgłosy pracy urządzenia, poczuła się szczęśliwa, że nareszcie jest w domu. Był już styczeń i za oknami panowała nieprzyjemna pogoda. Lecz nie tylko przytulne mieszkanko zbawiennie wpływało na jej dobre samopoczucie. Liczyła się także obecność Alexa. Ten mężczyzna nie dość, że odważył się spotkać z wariatką i jej rodziną, to jeszcze rozśmieszał ją i potrafił wyrwać z podłego nastroju.

Gdy zajrzała mu w oczy, zauważyła ich głodny wyraz. Poczuła przyjemny dreszcz i przyspieszone bicie serca. Znów zaczęła myśleć o pocałunkach.

Alex siedział na jednym z wysokich stołków przy bufecie. Jeśli to w ogóle było możliwe, wyglądał jeszcze lepiej niż zazwyczaj. Miał na sobie znoszone dżinsy i sweter, spod którego wystawał kołnierzyk białej koszuli.

Nie powiedział ani słowa, gdy szykowała kawę. Zachowywał się tak, jakby chciał jej dać trochę czasu. Może po to, by ochłonęła? Albo zdecydowała, co myśleć? Ciekawe, czy zachowałby milczenie, gdyby wiedział, że Fran chce, by znów ją pocałował? Nieważne. W tej chwili doceniała jego wrażliwość.

Nagle zapragnęła zadać mu pewne pytanie. W obliczu wczorajszego pocałunku, odpowiedź była dla niej bardzo ważna. Uważała przecież, że jej sercu nic nie grozi, Alex na własne życzenie wypadł z obiegu kawalerów do wzięcia. Zresztą, który facet chciałby taką wariatkę, jak ona?

- Co takiego zrobiłeś, że twoja sekretarka powiedziała, iż doskonale wie, kim jestem?

Stanęła przed nim po drugiej stronie bufetu i poważnie zajrzała mu w oczy.

- Słucham? - Alex nie zrozumiał.

- Chodzi mi o pierwszy dzień pracy w firmie. Byłam bardzo zaskoczona, gdy twoja sekretarka Joyce mnie poznała. Pamiętała, jak się nazywam i powiedziała, że to dzięki tobie. Co miała na myśli? Co takiego zrobiłeś? Dlaczego to powiedziała?

- Bo lubi sprawiać kłopoty - burknął i poprawił okulary.

- Nie uwierzę w to nawet na sekundę. Gdyby tak było, pozbyłbyś się jej błyskawicznie - zaprotestowała Fran, kręcąc głową.

- No dobrze.

Niecierpliwie czekała na to, co powie Alex. Zastanawiała się tylko, dlaczego jest tym aż tak zainteresowana. Czemu nie może mu odpuścić? Dlaczego tak zależy jej na podziwie Alexa? Może dlatego, że własna rodzina nie doceniała jej pracy? Możliwe. A może dlatego, że jej niska samoocena domagała się pchnięcia w górę? Bez wątpienia. A Alex był dokładnie tym, czego jej było potrzeba. Nie szukał miłości i Fran nie musiała się przy nim niczego obawiać. Po dzisiejszej katastrofie w domu rodzinnym nie dbała już o to, jak bardzo żałosne i oczywiste są jej działania. Chciała, by ktoś ją wreszcie docenił, pochwalił i pogłaskał po głowie. Bezwstydnie polowała na komplementy.

- No, co takiego jej o mnie mówiłeś? - ponagliła go, gdy zbyt długo ociągał się z odpowiedzią.

- Odliczałem dni do twego przybycia w kalendarzu - przy znał w końcu.

- Skreślałeś każdy kolejny dzień, dzielący mnie od rozpoczęcia pracy u ciebie? - spytała zadowolona, a kiedy przytaknął, zarzuciła ponownie wędkę. - A ona codziennie zagląda do twojego terminarza?

- Właśnie to robią usłużne sekretarki - potwierdził. - Oczywiście, oprócz podawania kawy - dodał z zadziornym błyskiem w oku.

Fran postanowiła zignorować tę oczywistą zaczepkę.

- I to wszystko? Nie zrobiłeś nic więcej, co skłoniłoby ją do zapamiętania mojego imienia?

- No, może wspomniałem o tobie raz czy dwa, zanim zaczęłaś pracę. A dlaczego pytasz?

- Z ciekawości - powiedziała, wzruszając ramionami. - Zastanawiałam się tylko...

- Jesteś utalentowanym kuchmistrzem, Fran. Nie muszę być jasnowidzem, żeby przepowiedzieć ci długą i wspaniałą karierę.

- Co takiego zrobiłam, żeby zasłużyć na twoją pochwałę? - spytała przewrotnie.

- Spędziłaś cały dzień ze swoją rodziną.

Poczuła, że zaczyna się uśmiechać. Widocznie w swym polowaniu na komplementy była tak subtelna, jak jej rodzina w swatach. Alex z łatwością ją przejrzał. I to nie był wcale pierwszy raz.

- Chciałabym, ci podziękować - powiedziała.

- Usłyszałaś ode mnie szczerą prawdę. Naprawdę jesteś dobra w tym, co robisz. I niezależnie od tego, co myślą twoi bliscy, robisz karierę. Masz zawód tak samo ważny, jak praca twoich braci.

- Wprawdzie nie miałam na myśli dziękowania za twoją pochwałę, ale teraz dziękuję za okazaną troskę. Jednak naprawdę czuję, że muszę ci podziękować.

- Za co? - spytał zdziwiony.

- Od czego by tu zacząć? - zastanowiła się na głos i westchnęła. - Za pójście ze mną na spęd rodzinny. Za wytrwałość w znoszeniu swatów. I to z dobrym humorem, powinnam dodać. A także za próbę obrony.

Szczególnie za to. Już do końca życia Fran będzie pamiętała, z jaką zaciekłością walczył w jej imieniu. Może, na swoim podwórku, był trzecim potomkiem z syndromem drugiego syna, ale dla niej okazał się rycerzem na białym koniu.

- Kawa gotowa - oznajmiła, wracając na ziemię. Wyjęła dwa kubki z szafki i nalała do nich aromatycznego płynu.

- Wolisz czarną czy może z cukrem i śmietanką? - spytała.

- Z cukrem i śmietanką - przytaknął. - Chociaż właściwie czarna lepiej pasowałaby do mojego nastroju.

Dziewczyna podała mu kawę i ustawiła przed nim cukiernicę i dzbanuszek. Ujęła w dłonie swój kubek i zafascynowana patrzyła, jak Alex doprawia sobie napój. Pił niemal białą.

- Ty, w mrocznym nastroju? - zdziwiła się.

Był najbardziej pogodnym i skłonnym do żartów człowiekiem, jakiego znała. Właśnie za to tak bardzo go lubiła.

- Przygnębiła mnie postawa twojej rodziny.

- Mówiłam ci, że jedyne, co mogłoby przyciągnąć uwagę mojego ojca, to pierścionek zaręczynowy na moim palcu.

- Już teraz wiem, dlaczego tak się opierasz.

- Więc rozumiesz?

- Jasne - przytaknął. - Myślą tak, jak w średniowieczu.

- Zupełnie nie tak, jak w przypadku syndromu drugiego syna - drażniła go. .

- Chyba zgodziliśmy się, że to jedynie produkt uboczny prób zasłużenia na aprobatę rodziny?

- Tak, zgodziliśmy się. Ale nie mogłam się powstrzymać. Poza tym moja rodzina naprawdę mnie kocha, choć może to dziwnie wyglądać - powiedziała po chwili. - Nawet, jeśli nie jestem mężatką.

- Oczywiście. Zresztą doskonale to widać. Ale twoje osiągnięcia są tak samo ważne, jak osiągnięcia twoich braci - upierał się niepotrzebnie Alex. - Wcale nie dziwię się tej historii z mlekiem.

On mnie naprawdę rozumie, pomyślała zdziwiona Fran. Wbrew sobie odetchnęła z ulgą.

- Ojciec i tak nigdy nie zaakceptuje mojego zawodu. No, chyba że będę gotować we właściwej kuchni.

- Ja mam kuchnię - wyrwał się Alex.

- Owszem. Jedną w pracy i prawdopodobnie dragą w domu - zgodziła się z nim, dmuchając na kawę, by ją ostudzić. - Czy jest jakiś konkretny powód, dla którego mnie o tym poinformowałeś? - spytała.

- Nie - zaprzeczył, marszcząc brwi. - To taki zawoalowany sposób na wyjaśnienie ci, że nie warto myśleć stereotypami.

Szkoda, że to nie był zawoalowany sposób na wyjaśnienie mi, że mogłabym gotować w jego kuchni i zadomowić się w jego życiu. Rozczarowanie, którego doznała, kompletnie ją zaskoczyło. Już tak długo obywała się bez mężczyzny.

- Próbuję powiedzieć, że mi na tobie zależy, że twój los nie jest mi obojętny - wyznał, patrząc jej w oczy.

- Nawet, gdy kontrakt wygaśnie? - chciała wiedzieć dziewczyna.

- Właśnie - przytaknął. - Lubię cię, Fran i chcę być twoim przyjacielem.

- A co z Beth? - spytała i w tej samej chwili pożałowała swych słów.

- Ona już zawsze będzie częścią mnie. Nigdy jej nie zapomnę. Ale chyba już pora zacząć żyć normalnie.

- Więc jednak zmieniłeś zdanie i będziesz sobie szukał partnerki?

Chyba już nigdy nie nauczy się trzymać buzi na kłódkę. Jednak, ponieważ miała w głowie zamęt, musiała przynajmniej znać zamiary Alexa.

- Nie. Wiesz, że już miałem swoją szansę. Ale właśnie dotarło do mnie, że powinienem żyć bez poczucia winy, że zdradzam jej pamięć, ilekroć poczuję się szczęśliwy.

- To objawienie spłynęło dzisiaj na ciebie w domu moich rodziców? - spytała z niedowierzaniem Fran. - To zabawne. Myślałam, że tylko mnie przytrafił się dziś przełom.

- To dość dziwne, ale zdarzyło mi się to wtedy, gdy ty przekazywałaś swoje przesłanie Maxowi - oznajmił radośnie.

- Może chcesz mi powiedzieć coś więcej? - spytała.

- Według mojej siostry są tylko dwie rzeczy, które kobieta pragnie usłyszeć od mężczyzny - odezwał się po chwili głębokiego namysłu. - Po pierwsze: nie miałem racji, a po drugie: to już się więcej nie powtórzy. Tylko że żadna z nich mi nie pasuje.

- No pewnie. Powinieneś podziękować mi, że dzięki klanowi Carlino znów doceniłeś życie - wyjaśniła.

- No tak. Coś w tym guście - przytaknął i pokiwał głową.

- Nie muszę cię więc przepraszać za moje zachowanie?

- Bardzo podobałaś mi się w tym wcieleniu bogini wojny

- powiedział i spojrzał na nią z taką namiętnością i tęsknotą, że Fran ucieszyła się, iż pomiędzy nimi stoi bufet.

Gdyby nie ta drobna przeszkoda, już dawno rzuciłaby mu się w ramiona i domagała pocałunków. Czuła, że bariera ochronna, jaką się otoczyła, słabnie. Zerknęła ukradkiem na zegarek.

- O rany, spójrz, która już godzina - zawołała zdziwiona.

- Gdzie się podział cały ten czas?

- To chyba delikatne upomnienie - odgadł Alex.

- No tak, zrobiło się późno.

Odprowadziła go do drzwi i położyła dłoń na klamce. Z jednej strony pragnęła błagać go, żeby nie wychodził, ale z drugiej cieszyła się, że wyjdzie, zanim zdąży wpędzić ją w jeszcze większe kłopoty.

- Nie mogę powiedzieć, iż jest mi przykro, że oglądałeś mnie w akcji. Ale naprawdę muszę podziękować ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.

Wspięła się na palce, żeby pocałować go w policzek. Alex w ostatniej chwili odwrócił głowę tak, że Fran pocałowała go prosto w usta. Wprawdzie myślała o pocałunkach, ale nawet w najśmielszych marzeniach nie liczyła na inicjatywę Alexa. Nie mogła więc spodziewać się takiej burzy uczuć.

Najpierw poczuła przyjemne ciepło, które zaczęło promieniować z klatki piersiowej na jej ramiona i uda. Kolana ugięły się pod Fran i upadłaby, gdyby nie silne ramię, które objęło ją w talii. Potem jej ręce, zupełnie bez udziału woli, zaczęły błądzić po ciele Alexa. Poczuła, że jej serce zaczyna bić w zawrotnym tempie.

Przylgnęła do twardego ciała Alexa. Zadrżała, gdy przygarnął ją jeszcze mocniej. Namiętne pocałunki mężczyzny burzyły jej krew.

Początkowo delikatnie pieścił jej wargi językiem. Kiedy rozchyliła usta, natychmiast wykorzystał to i wdarł się w ich wilgotną, miękką głębię. Fran westchnęła rozkosznie, a to zachęciło go do dalszych starań. Dziewczyna poczuła naglą falę gorąca, gdy ich języki złączyły się w miłosnym tańcu.

Wreszcie porzucił jej usta, by obsypać pocałunkami policzki, brodę i szyję dziewczyny. Zatrzymał się dopiero, gdy natrafił na płatek ucha Fran. Poczuła, że jej piersi nabrzmiewają i rozpaczliwie zapragnęła jego dotyku.

Alex całował po mistrzowsku. Był zarazem czuły i namiętny. Potrafił spowodować, by pragnęła więcej. Albo wcale nie wyszedł z wprawy, albo instynktownie wiedział, co sprawi jej największą przyjemność.

- Fran - szepnął tuż przy jej ustach, oderwał się od niej i oparł brodę o jej czoło. - Coś mówiłaś - wydyszał, między kolejnymi, niespokojnymi oddechami.

Zanim przypomniała sobie temat rozmowy minęło kilka chwil.

- Chyba właśnie dziękowałam ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.

- Nie ma sprawy - powiedział urywanie i wziął kolejny, głęboki oddech.

- Chyba się trochę pospieszyłam - oznajmiła, próbując się uspokoić. - Teraz muszę ci jeszcze podziękować i za to. A przecież mówiłeś, że nie umawiasz się na randki.

- Bo się nie umawiam.

- Wcale nie zaszkodziło to twoim pocałunkom.

- To najmilsza rzecz, jaką usłyszałem - rozpromienił się Alex.

- To dobrze, bo teraz chcę, żebyś już sobie poszedł. Ładnie cię o to proszę.

- Powinienem cię przeprosić? - spytał i uśmiech znikł z jego twarzy.

- Ty tu jesteś szefem.

Rozluźnił uścisk i cofnął się kawałeczek. Założył jej niesforne pasemko włosów za ucho. Ręka mu drżała.

- Skłamałbym, gdybym powiedział, że jest mi przykro. Do zobaczenia w pracy w poniedziałek - powiedział i otworzył drzwi.

Fran była jednak przekonana, że zobaczy go jeszcze dziś w swoich snach.

Pod koniec tygodnia Alex doszedł do wniosku, że jednak musiał wyjść z wprawy w kontaktach z kobietami. Dopiero po czterech dniach zrozumiał, że Fran go unika. Właściwie wcale się nie widywali, poza krótkimi chwilami, kiedy było to już absolutnie konieczne. Pojął to dopiero w piątek, gdy sekretarka poinformowała go, że Fran odwołała ich popołudniowe spotkanie. Podobno wyszła wcześniej z powodu dokuczliwej migreny. Zanim zdążył to jakoś skomentować, Joyce dodała, że dziewczyna wyglądała na zmęczoną i przepracowaną. Powiedziała też, że dobry szef powinien się tym zainteresować. Możliwe, że była to tylko wymówka ze strony Fran, lecz Alex zdał sobie sprawę, że dawno jej nie widział i zdążył się stęsknić.

Stał teraz pod drzwiami mieszkania dziewczyny i zastanawiał się, dlaczego, niczym zbrodniarz, wrócił na miejsce przestępstwa. Całował ją i był tym zachwycony. Fran zresztą także, jeśli instynkt go nie zawodził. Nie miał wątpliwości, że właśnie z powodu pocałunków dziewczyna go teraz unika.

Co go opętało?

Coś się w nim zmieniło tamtego dnia w domu jej rodziców. Poczuł przemożną potrzebę chronienia Fran. A tego nie czuł nawet przy Beth. Przecież Fran była zupełnie inna niż jego ukochana. Ta dziewczyna sprawiała wrażenie zadziornej i wytrzymałej. Jednak on wyczuwał jej wrażliwość i wiedział, że łatwo ją zranić. Nie zamierzał na to pozwolić. To wszystko jest bardzo dziwne, pomyślał. A już szczególnie fakt, że w ogóle ją pocałowałem.

Właściwie zawsze uważał się za dość inteligentnego faceta. Wiedział, że jest rozsądny. Ale kiedy wychodził od Fran, a ona popatrzyła na niego tak gorąco... Potrząsnął głową.

- Właśnie dlatego nie należy mieszać pracy i przyjemności - powiedział do siebie.

Jeśli rzeczywiście mam trochę oleju w głowie, to powinienem się teraz odwrócić i odejść, pomyślał. W chwilę później już pukał do drzwi Fran. Widocznie jednak brakuje mi rozumu, zdecydował. Uśmiechnął się, słysząc szuranie po drugiej stronie drzwi. To Fran przystawiała sobie stołeczek, by móc dosięgnąć do wizjera. Ciekawe, czy otworzy drzwi, gdy już się przekona, kto za nimi stoi?

Minęło kilka chwil i Alex nabrał przekonania, że dziewczyna postanowiła go zignorować. Nagle usłyszał szczęk odsuwanego łańcucha i drzwi się otworzyły.

Fran miała na sobie luźne, czarne spodnie i zbyt obszerną białą koszulę. Włosy zebrała gumką na czubku głowy. Nie zauważył nawet śladu makijażu na jej kremowej skórze. Pod oczami dziewczyny widniały sine kręgi. Poczuł wyrzuty sumienia. I to nie z powodu Beth, której pozwolił wreszcie odejść, ale z powodu Fran. To z jego winy tak źle się czuła. Obarczył ją zbyt wieloma obowiązkami.

- Cześć - powiedział cicho.

- Co ty tu robisz? - zdziwiła się Fran.

- Martwiłem się o ciebie. Powiedziano mi, że odwołałaś nasze spotkanie z powodu złego samopoczucia.

- Mam okropną migrenę.

- Tak słyszałem.

- Sprawdzasz mnie?

- Coś ty. Przyszedłem ci pomóc - powiedział i wręczył jej papierową torbę. - Kupiłem ci najnowszy środek na dokuczliwe bóle głowy. To rodzaj kompresu. Przykładasz go do czoła, a on ma zmniejszać ból.

- Dziękuję - odparła, biorąc od niego torbę.

Nagle zmarszczyła brwi i przyłożyła dłoń do skroni. Alex wyrzucał sobie, że pozwalał jej siedzieć w firmie do późna. Zaczął też podejrzewać, że jego pocałunki nie pomogły raczej jej się odprężyć.

- Jesteś tak bardzo oddany wszystkim swym pracownikom? - zapytała.

- Szczerze? Tylko tym, którzy są skrajnie przepracowani. Spojrzała za siebie przez ramię, jakby spodziewała się tam kogoś zobaczyć.

- Nie ma tu nikogo, odpowiadającego temu opisowi - powiedziała w końcu.

- Nie masz nic przeciwko mojej wizycie? Mogę wejść? - spytał, a gdy zobaczył, że dziewczyna się waha, zapewnił ją, że nie zostanie długo.

- Dziękuję - powiedział, gdy go w końcu wpuściła.

Owiał go przyjemny, kwiatowy zapach. Jej perfumy przywodziły Alexowi na myśl kwitnącą łąkę. Nawet gdyby zawiązano mu oczy i zostawiono w zupełnie ciemnym pokoju, trafiłby do Fran po tym zapachu.

Poczuł gwałtowny przypływ pożądania. Znów chciał ją tulić, czuć miękki dotyk piersi na swoim torsie, całować te zmysłowe usta i otrzymać równie namiętną odpowiedź. No cóż, Fran całkowicie przywróciła go do życia. Jednak to było wyłącznie pożądanie i choć niełatwo będzie mu je powściągnąć, z pewnością się o to postara. Fran twierdziła, że jest inaczej, ale on wiedział, że dziewczyna należy do tych osób, które wiążą się raz i na zawsze. Niestety on wykorzystał już swoje szanse w miłości.

No właśnie, pomyślał. Jednak, nie po to tu przyszedłem. Miałem być dobrym samarytaninem, przypomniał sobie.

- Absolutnie się z tobą nie zgadzam. Wprost idealnie odpowiadasz opisowi wyczerpanego pracownika - oznajmił i podprowadził ją do kanapy.

- A dokładniej?

- Zrzędzisz, łatwo się denerwujesz i unikasz szefa.

- Nieprawda, wcale nie - zaprzeczyła, ale nie mogła spojrzeć mu prosto w oczy.

- Połóż się - zarządził i poprawił poduszkę, której przed chwilą musiała używać.

- Ale...

- Ja tu jestem szefem - powiedział, ucinając wszelkie protesty.

Delikatnie ją popchnął i ułożył na kanapie. Zabrał torbę i wyciągnął ze środka chłodny kompres, który przyłożył Fran do czoła.

- No i jak? - zapytał.

- Mmm - wymruczała, zamykając oczy. - Właśnie tego mi było trzeba.

- Cieszę się, bo mam jeszcze coś, czego, bez wątpienia, potrzebujesz.

- Co to takiego? - spytała podejrzliwie.

- Długi weekend w górach.

- Tak po prostu, zabrać się i pojechać? - Potrząsnęła głową. - Nie mogę. Nie miałabym nawet gdzie się zatrzymać.

- Marchetti mają niewielką chatkę w górach. Gdy byliśmy młodsi, ukrywaliśmy się tam z naszymi dziewczynami. Tam właśnie zakochali się w sobie Rosie i Steve. Jeśli wierzyć rodzinnym plotkom, to Nick i Abby również.

- Ale ty chyba tam nie jeździsz? - prowokowała go z lekkim uśmiechem.

- Nie - powiedział, położył klucze na stole i zaczął rysować jej mapkę. - Tym razem też nie pojadę. Będziesz miała ją tylko dla siebie. Trzeba ci świeżego powietrza, spokoju i długich spacerów. Za długo przesiadywałaś w pracy, a teraz jeszcze wesele mojego brata. Jedź odpocząć.

- Brzmi zachęcająco - odrzekła zdziwiona ogarniającym ją uczuciem rozczarowania.

Owszem, ale nie tak zachęcająco, jak tulenie Fran w ramionach i całowanie jej, dopóki nie westchnie z rozkoszy, pomyślał Alex. Pot wystąpił mu na czoło. Na wszelki wypadek wepchnął ręce do kieszeni i cofnął się w kierunku drzwi.

- Oczywiście. Jedziesz tam bez dyskusji - oznajmił.

- No dobrze - zgodziła się wreszcie.

- Leć, pędź i ciesz się wolnością. I nie wracaj, aż przejdzie ci zrzędliwy nastrój, zdenerwowanie i chęć unikania szefa - powiedział z uśmiechem.

Szczególnie to ostatnie było dla niego ważne.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Fran otworzyła drzwi górskiej chaty i rozejrzała się ciekawie dookoła. Na samym środku olbrzymiego pomieszczenia znajdował się okrągły kominek. W jednym rogu pokoju stała malownicza grupa zielonych foteli, dębowych stoliczków i niewielkich sof. Drugie pomieszczenie na parterze okazało się dużą sypialnią. Nieopodal znalazła łazienkę.

- Cudowne miejsce - powiedziała na głos i postawiła walizkę na podłodze.

Wróciła do pierwszego pokoju, w którym dostrzegła jeszcze jedne drzwi. Domyślała się, że prowadzą do kuchni. Wprost nie mogła się doczekać widoku prywatnej kuchni Marchettich. W połowie drogi poczuła, że jej kroki jakoś dziwnie brzmią na dywanie. Zaczęła się domyślać, dlaczego. Podbiegła do kuchni i jednym spojrzeniem objęła wystrój pomieszczenia. Miało ono podobny rozkład do kuchni w firmie, ale zupełnie inny wystrój. Ciepłe kolory szafek i ceramiczne drobiazgi budowały miły nastrój. Jednak teraz wcale nie było jej przyjemnie. Cała podłoga zalana była lodowatą wodą, sączącą się spod zlewu.

- Jasny gwint! To prawdziwa powódź. No i co ja mam teraz zrobić? - zapytała samą siebie. - Wyłącz wodę geniuszu! Ale łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Oczywiście, nigdy nie ma w pobliżu mężczyzny, kiedy go potrzeba - gadała do siebie.

Zakręciła wodę pod zlewem. Potem straciła strasznie dużo czasu na poszukiwania głównego zaworu. No dobrze, ale co dalej, zastanowiła się. Szybki rzut oka na dywan w pokoju utwierdził ją w podejrzeniach. Zupełnie mokry. Mignęła jej myśl, żeby zadzwonić do Alexa. Po chwili jednak się zreflektowała.

Kiedy zaproponował jej samotny wyjazd w góry, pomyślała, że chce utrzymać między nimi dystans. Podejrzewała, że tak jak ona, przestraszył się ich pocałunku. Przez cały tydzień Fran udawało się unikać Alexa, tym bardziej że do biura wpadał tylko na krótko. Z powodu potwornego bólu głowy odwołała piątkowe spotkanie, lecz on pojawił się z tym swoim cudownym lekiem. To było słodkie.

A teraz uciekła przed nim w góry. Jednak Marchetti chcieliby wiedzieć, że ich górska chatka jest pełna wody. Była sobota, więc wiedziała, że nikogo nie zastanie w biurze. Znała numer Alexa, ale zdecydowała, że nie będzie go niepokoić. Do kogo w takim razie mogłaby zadzwonić? Do Rosie. Znalazła w torebce wizytówkę przyjaciółki, na której był także numer domowy.

Woda chlupała pod jej stopami, gdy Fran szła do telefonu. Zalane już były najniższe części mebli. Coraz więcej wody przesączało się do pokoju, powodując nowe szkody.

Wykręciła numer i niecierpliwie czekała na połączenie.

- Rosie, tu Fran - wypaliła, gdy tylko usłyszała głos przyjaciółki.

- Cześć, kochana. Słyszałam, że degustacja się udała. Rodzice oszaleli na twoim punkcie. Ten pomysł z siłowaniem się na ręce i pocałunkiem, był wprost genialny.

- Rosie, posłuchaj, jest pewien problem. - Jaki?

- Jestem w waszej górskiej chatce. Przed chwilą przyjechałam. No i...

- Cudownie. Pozdrów ode mnie Alexa. Na czym polega twój kłopot?

- Alexa tu nie ma. Ale jest woda. I to całe mnóstwo - powiedziała i wzięła głęboki oddech. - Pod kuchennym zlewem pękła rura i woda przelewa się już do pokoju. Cały dywan zamókł. Zakręciłam główny zawór, ale nie mam pojęcia, do kogo należałoby teraz zadzwonić. Nie mogę przecież sama zarządzić sprzątania i napraw. Ani powiadomić ubezpieczyciela. Musisz mi pomóc.

- Nie ruszaj się stamtąd. Zawiadomię, kogo trzeba.

- Tylko nie dzwoń do Alexa.

Połączenie zostało przerwane i Fran pomyślała, że Rosie jej nie usłyszała albo przynajmniej będzie później tak twierdzić. Znała romantyczne zapędy swojej przyjaciółki. Może chociaż nie uda jej się namierzyć brata. W końcu miał wolny dzień, a rodzina Marchettich była bardzo liczna. Szansa, że przyjedzie akurat Alex, była jak siedem do jednego. Fran Uczyła na to, że los się do niej uśmiechnie.

Trzy godziny później zobaczyła, jak Alex parkuje na podjeździe. Musi sobie koniecznie zapamiętać, żeby w najbliższych dniach z nikim się nie zakładać. Nie mogła jednak powstrzymać uśmiechu na jego widok.

Wyglądał oszałamiająco.

Stała na werandzie i z podziwem patrzyła, jak Alex w dwóch susach pokonuje schody. Miała szczęście, że wzięła ze sobą ciepłą kurtkę. Wprawdzie spodziewała się chłodu, ale nie przyszło jej do głowy, że będzie musiała marznąć na dworze, gdy w tym czasie specjaliści od zalań będą usuwali szkody po powodzi. Musiała jednak przyznać, że warto było cierpieć lekkie niewygody. Widok Alexa wszystko jej wynagrodził. Miał na sobie znoszone dżinsy i błękitnoszarą flanelową koszulę z podwiniętymi rękawami. Pod nią nosił czarną koszulkę polo. Wzrok Fran przylgnął do barczystych ramion i szerokiej klatki piersiowej Alexa.

- Cześć - powiedziała, gdy stanął obok niej.

- Cześć! - zawołał, starając się przekrzyczeć hałas pompy.

- Firma ubezpieczeniowa przysłała tu załogę jakąś godzinę temu.

- To znana firma o dobrej reputacji. - Pokiwał głową. - Wyjaśnili mi telefonicznie, że wyślą specjalną jednostkę, której zadaniem jest minimalizowanie szkód.

- Zajęli się wszystkim bardzo fachowo. Gdy tylko przybyli, zadzwoniłam do Rosie, żeby nikogo tu nie ściągała. Miałam nadzieję, że nie przyjedziesz - powiedziała i zdała sobie sprawę, że zabrzmiało to niegrzecznie i niewdzięcznie. - To znaczy, nie chciałam nikomu zawracać głowy w wolnym dniu.

- Cóż, padło na mnie - powiedział i wzruszył ramionami. - Mama przysięgała, że nikt inny nie może. Wiedziałem, że firma ubezpieczeniowa zajmie się stratami, ale trzeba jeszcze znaleźć hydraulika, żeby naprawił rurę - wyjaśnił, otworzył drzwi i zajrzał do wnętrza.

Więc nie przyjechał z jej powodu. Poczuła rozczarowanie. Musiała jakoś przegnać to uczucie.

- Założyć kamizelki ratunkowe! - zawołała. - Trzymać się mocno. Opuszczamy statek. Kobiety i dzieci przodem - zarządziła Fran, oddając mu wizytówkę firmy ubezpieczeniowej. - Wynieśli wszystkie meble z dołu i zabrali na przechowanie.

- Teraz właśnie sprzątają - przytaknął Alex.

- Tak, ten hałas musi pochodzić od pompy, która wybiera wodę. Potem podniosą dywan i rozstawią wokół dmuchawy, żeby wszystko osuszyć, zanim ocenią szkody.

Alex wszedł do chatki, żeby porozmawiać z kierownikiem brygady. Fran popatrzyła w niebo i zauważyła, że gromadzi się coraz więcej chmur. Wiał przeszywający, lodowaty wiatr i dziewczyna zaczęła drżeć. Gdy tylko Alex wyjdzie, pożegnam się i wyjadę, pomyślała.

- Już opanowali katastrofę - oznajmił, podchodząc do niej.

Dziewczyna przysunęła się do niego i położyła mu dłoń na ramieniu.

- Tak mi przykro, Alex.

- Mieliśmy sporo szczęścia - powiedział, a ich oddechy złączyły się w powietrzu w chmurkę pary.

Spojrzał na nią z wysoka i ujął ciepłymi dłońmi jej zmarznięte palce.

- Ty nazywasz to szczęściem? - spytała i skinęła głowa w stronę sprzątającej brygady.

- Oczywiście. Wszyscy członkowie rodziny używają tej chatki. Przez te wszystkie lata powstała lista rzeczy, które należy zrobić przed wyjazdem. Ostatnią z nich jest odcięcie dopływu wody. Ktoś musiał zapomnieć - powiedział, potrząsnął głową i westchnął. - Byłoby dużo gorzej, gdybyś nie przyjechała.

Fran też tak myślała.

- Jeden z robotników powiedział, że w nocy będzie jeszcze zimniej. Idzie burza, więc zrobiłoby się naprawdę paskudnie. Cieszę się, że mogłam pomóc.

- Ja też.

- To tyle, jeśli chodzi o wypoczynek - westchnęła smutno. - Skoro jesteś, to ja już chyba pojadę.

- Zostaję do czasu, kiedy zjawi się hydraulik, naprawi rurę i włączy wodę - oznajmił Alex, marszcząc brwi. - Sprzątanie już prawie skończone. Wprawdzie zostawią dmuchawy na parterze, ale sypialnie są na piętrze. Piętra mają niezależny system ogrzewania, więc na górze będzie ciepło i przyjemnie. Możesz zostać, jeśli chcesz.

Oczywiście, że chciała. Skoro Alex miał wyjechać, nie było powodu, żeby nie mogła spędzić tu kilku dni. Pokiwała głową.

- Dzięki Alex. Myślę, że chętnie zostanę.

- Dobrze - powiedział i spojrzał przez ramię. - Wygląda na to, że już kończą. Skoro przyjechałem i nie mamy nic do roboty, pozwól, że pokażę ci miasteczko. Przynajmniej tyle mogę zrobić w ramach przeprosin za ten kłopot.

- To nie twoja wina. Nie oczekuję przeprosin.

- Mimo wszystko, nalegam.

Gdy zadzwoniła jego matka, by poinformować go o powodzi, podejrzewał, że to znowu swaty. Przysięgła jednak, że wszyscy mają jakieś niecierpiące zwłoki sprawy i tylko on może jechać.

Zadzwonił po hydraulika i zabrał Fran na lunch. Teraz przechadzali się główną ulicą miasteczka. Wystawy wszystkich sklepów przypominały o walentynkach. Wszędzie widać było serca, serduszka i kupidynki. Dominowały czerwień i róż.

Gdy tak szli obok siebie, co chwila stykali się ramionami i dłońmi. Nie zdecydowali się jednak wziąć za ręce. Oboje mieli wrażenie, że byłoby to bardziej znaczące doświadczenie niż pocałunek w jej mieszkaniu. Pocałunek uwolnił jedynie pożądanie, a spacer za ręce oznaczałby, że są parą. A to chyba świadczyłoby już o miłości. Niemożliwe, pomyślał Alex. Nie po raz drugi. Marchetti zakochiwali się tylko raz w życiu. Przynajmniej usiłował to sobie wmówić po śmierci Beth. Jednak tak było, zanim poznał Fran.

Teraz pewność gdzieś uleciała. Wiedział, że pomiędzy przyjaźnią a związkiem istnieje pewna granica, której nie chciał przekroczyć. Pocałunki mógł łatwo usprawiedliwić. Był tylko mężczyzną i dał się ponieść chwili namiętności. Teraz jednak był jasny dzień, a oni znajdowali się pomiędzy ludźmi w centrum miasteczka. Z ledwością opierał się pokusie chwycenia dłoni dziewczyny. Gdyby jeszcze te jej błyszczące oczy, pełne wargi i wesoły nastrój nie chwytały go tak za serce. Gdyby jeszcze nie pragnął porwać jej w ramiona i całować do utraty tchu. I do diabła z gapiami!

- Alex, wejdźmy do tego sklepu - poprosiła Fran, zatrzymując się przed wystawą pełną pocztówek i okolicznościowych kartek.

- Dobrze - zgodził się, mając nadzieję, że odciągnie go to od myślenia o ustach dziewczyny.

Na wprost wejścia stał stół pełen przecenionych ozdób choinkowych. Reszta sklepu tonęła w powodzi papierowych serduszek, gołąbków i wesołych kupidynków. Wystrój miał przypominać o zbliżającym się dniu zakochanych. O dniu ślubu jego brata.

Alex zaczął zazdrościć Joemu i Liz. Zazdrościł też reszcie rodzeństwa szczęścia, które zbudowali ze swoimi partnerami. Nie mógł mówić w imieniu Luke'a, ale on sam niemal żałował, że Marchetti mogli kochać tylko raz w życiu. Dzień poświęcony zakochanym parom sprawiał, że Alex czuł się bardzo samotny.

Fran stanęła przed stoiskiem z napisem: ślub.

- Chcę kupić kartkę dla twojego brata i Liz - wyjaśniła. Ta dziewczyna chyba czytała w jego myślach!

- Wcale nie musisz tego robić. Myślę, że wystarczy pomoc przy ślubie - powiedział Alex.

- Byli tak mili, że zaprosili mnie na ślub i wesele - oznajmiła, wybrała kartkę i nieuważnie przejrzała tekst. - To, że nie chcę mężczyzny, nie oznacza, że zabraniam tego innym.

- Rozumiem.

Śmieszne, a już myślał, że zmieniła zdanie co do małżeństwa.

- Niektórzy sobie całkiem dobrze radzą. Na przykład twoja siostra albo twoi rodzice. Nawet moi rodzice. Ale, jak sam mogłeś zauważyć na przyjęciu, ja się do tego nie nadaję - orzekła i spojrzała na niego. - Mogłabym oblać mlekiem jakiegoś, Bogu ducha winnego, nieszczęśnika, tylko za to, że poprosi mnie, żebym mu coś przyniosła.

- Nawet, jeśli ten biedny, Bogu ducha winny nieszczęśnik dokładnie wiedział, w co się pakuje? A co będzie, jeśli się zakochasz na zabój?

- To się nigdy nie zdarzy - odparła i odłożyła kartkę na miejsce.

Odpowiedź Fran zdenerwowała go. Powiedział sobie, że to go nie dotyczy. Jednak ona była wprost stworzona do miłości. Wiedział, że potrafi być namiętna i uznał to za wielką stratę, jeśli postanowi z nikim się nie wiązać. Alex wiedział, jaką radością jest branie i dawanie w miłości. Czuł, że Fran ma wiele do zaoferowania.

- Skąd to możesz wiedzieć? - zapytał.

- Skąd mogę wiedzieć co?

- Że nie zakochasz się na zabój.

- Bo sobie na to nie pozwolę - oznajmiła z przekonaniem.

Przez resztę dnia Fran myślała o ich rozmowie. Wytworzył się bardzo intymny nastrój, gdy poszli na kolację do restauracji „Codzienna Elegancja". Dziewczyna uznała, że lepszą nazwą byłoby „Gniazdko Miłości". Tłumaczyła sobie, że winę za jej myśli ponoszą walentynkowe serduszka i wszechobecne kupidynki. Nie mówiąc już o przystojniaku, siedzącym naprzeciwko niej. To miejsce jest wprost stworzone dla zakochanych, pomyślała. Zastanawiała się, czy Alex przypadkiem nie uznał jej odpowiedzi za osobiste wyzwanie.

Wnętrze tej miłej restauracji utrzymane było w stylu wiejskiego domku. Sala mogła pomieścić jedynie czterdzieści pięć osób. W oknach wisiały koronkowe firanki, podłogę zaścielały barwne dywany, a ciężkie meble z ciemnego drewna nadawały jej domowy wygląd. Z głośników dobiegała klasyczna muzyka, która każdego mogła wprawić w romantyczny nastrój.

Uśmiechnięta hostessa zaprowadziła ich do stolika i przyjęła zamówienie na napoje. Bardzo uprzejmy kelner przyniósł wodę, wino dla Fran i piwo dla Alexa. Gdy oznajmili, że jeszcze nie zdecydowali, co zamówić, dyskretnie się oddalił.

- No i jak ci się tu podoba? - zapytał Alex z miną świadczącą, że domyśla się, co odpowie Fran.

- Właśnie tak wyobrażałam sobie moją własną restaurację.

- Skąd to wiesz? Nawet nie spróbowałaś jedzenia.

- To nieważne. We własnym lokalu będę mogła kontrolować standard potraw. Ale la spokojna elegancja to jest to, co chciałabym osiągnąć. Kto mógłby przypuszczać, że właśnie tutaj znajduje się tak wspaniała restauracja?

- To zabawne, ale zawsze znajdujemy to, czego szukaliśmy, w miejscu, w którym byśmy się tego nie spodziewali - wyjaśnił.

Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że poczuła się, jakby spadała z oblodzonej góry. Spadała coraz szybciej i nie mogła się niczego uchwycić. Wiedziała, że upadek będzie bardzo niebezpieczny i niezwykle bolesny.

- Opowiedz mi o Beth - zażądała.

Spodziewała się zobaczyć znajomy grymas bólu na jego twarzy, a tymczasem Alex zupełnie spokojnie napił się piwa.

- Co chciałabyś wiedzieć? - zapytał.

- Za co ją tak bardzo kochałeś?

- Lepiej zapytaj mnie, ile jest gwiazd na niebie. Będzie mi łatwiej odpowiedzieć.

- No, to powiedz, za czym najbardziej tęsknisz. Czego ci brakuje?

- Jej bezinteresowności i braku egoizmu. Potrafiła tylko dawać. Robiła, co chciałem i nie oczekiwała niczego w zamian.

- Zupełnie jak święta. Albo jak moja matka. Chociaż właściwie, to moja matka jest święta - powiedziała Fran i pomyślała, że ona jest zupełnie inna. Ta myśl nie była przyjemna. - A jak wyglądała? - spytała, niemal bojąc się odpowiedzi.

- Jak anioł - odrzekł Alex bez wahania. - Miała jasne włosy i błękitne oczy, jak bezchmurne niebo nad górami. Była też wysoka. Prawie mojego wzrostu - dodał w zadumie.

Trudno byłoby o moje większe przeciwieństwo, pomyślała Fran. Poczuła się nieszczęśliwa.

- Czy mogę zadać ci jeszcze jedno pytanie?

- Jeśli zaprzeczę i tak się nie powstrzymasz.

- Pewnie nie - zgodziła się, ale nie odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech. - Dlaczego chciałeś wiedzieć, skąd mam pewność, że się nie zakocham?

- Bo, zgodnie z moim doświadczeniem, to nie jest coś, czemu można zapobiec. To się po prostu zdarza. A zresztą ty nie wyglądasz mi na osobę, która mogłaby przejść przez życie samotnie.

- Przecież poznałeś moich bliskich. Widziałeś, jaka jest moja mama. Widziałeś, że poświęciła całą siebie. A ja dopiero odkrywam, kim naprawdę jestem.

- Nikt ci tego nie odbierze - pospiesznie zapewnił rozgorączkowaną Fran.

- Na pewno nie celowo. To się po prostu tak dzieje. Tylko po co miałabym się zmieniać?

- Nie rozumiem, dlaczego zakochanie się, miałoby cię zmienić.

- Wyjaśnij mi, dlaczego próbujesz namówić mnie do czegoś, czego, z tak wielkim powodzeniem, unikam od lat? - spytała ze zwężonymi oczami.

- Po prostu uważam, że jesteś stworzona do miłości.

- Mylisz się.

- Czy byłaś kiedyś zakochana?

- Myślałam, że jestem. W tym chłopaku ze szkoły gastronomicznej - przypomniała mu. - Ale to nie była miłość.

- No, to nawet nie wiesz, co tracisz.

- Słuchaj - zaczęła z groźnie zmarszczonymi brwiami. - To, że podpisujesz moje wypłaty, nie znaczy jeszcze, że masz prawo wtrącać się do mojego życia.

- Chciałem tylko...

- Wiem, co chciałeś. Jeśli jednak ty możesz unikać miłości, to powiedz, czemu mnie miałoby się nie udać? - spytała i zamilkła na chwilę. - Zresztą będzie mi łatwiej, bo, jak powiedziałeś, nawet nie wiem, co tracę.

Ku jej zdumieniu Alex uśmiechnął się tylko i pokiwał głową.

- Sama widzisz, jaką masz w sobie pasję. To właśnie przekonuje mnie, że potrzebujesz miłości.

Przez chwilę przyglądała mu się oniemiała. Potem wybuchła śmiechem.

- Jesteś po prostu niemożliwy!

- To moja największa zaleta - pochwalił się z uśmiechem.

- Przypomnij mi, żebym trzymała cię z dala od Walentynkowych wystaw. To ci szkodzi - powiedziała i pomyślała, że właściwie sama też powinna zastosować się do tej rady. - Wcale nie wyglądasz jak bożek miłości - oceniła.

- No nie, ale...

- Zmieniamy temat - zażądała.

- Na jaki?

- Na ten - powiedziała i wskazała ręką coś za oknem. - Wprawdzie pochodzę z Kalifornii, ale nawet ja wiem, że to małe, białe, spadające z nieba, to śnieg.

Alex uniósł firankę, wyjrzał i zmarszczył brwi.

- Jeśli tak dalej pójdzie, to utknęliśmy na noc w chacie.

- Utknęliśmy? Co za intrygujący dobór słów - powiedziała, unosząc ironicznie brew.

- Przy takiej pogodzie, droga robi się zbyt niebezpieczna. A szczególnie po zmroku. Czy nie masz nic przeciwko, żebym został w chacie na noc?

Oczywiście, że miała coś przeciwko.

- To twój dom - powiedziała. - Nie mogłabym cię przecież prosić, żebyś go opuścił.

- Czy ty się boisz ze mną zostać? - spytał i utkwił spojrzenie w jej ustach.

- Dlaczego miałabym się bać?

- Bo cię pocałowałem.

Fran jęknęła. Dlaczego musiał jej przypomnieć to właśnie teraz? Dlaczego w ogóle pomyślał o pocałunku? Już miała nadzieję, że uda im się wcale nie rozmawiać o tym doświadczeniu.

- Już zupełnie zapomniałam.

Alex roześmiał się i Fran zrozumiała, że przejrzał jej kłamstwo.

- No dobrze, niech będzie po twojemu. Zapomnimy o pocałunku.

- Powiedz, w której sypialni mam spać? - spytała Fran.

- W mojej - niemal natychmiast odpowiedział Alex. Odwróciła się i wpatrzyła w niego oniemiała. Wiedziała, że oczy musi mieć wielkie jak spodki.

- Czy ja naprawdę powiedziałem to na głos? - udał zdziwienie Alex. - Tylko żartuję.

- To mi nie wyglądało na żart - powiedziała i przyjrzała mu się dokładniej.

Zanim zdążył odwrócić wzrok, dostrzegła w nim tęsknotę i pożądanie.

Stali na górnym podeście schodów, a przed nimi było troje drzwi. Pomieszczenie na wprost wyglądało jak pokój zabaw dla dużych chłopców. Na samym środku stał stół do gry w bilard. Na jednej ze ścian wisiały kije. Tarcza do gry w rzutki zajmowała przeciwległa ścianę. Wokół stołu stały ciemnozielone skórzane sofy. Z parteru dobiegał niski szum dmuchaw, ale na piętrze było przyjemnie ciepło. Właściwie z każdą chwilą robiło się coraz bardziej gorąco.

Powiedział, że już kilku członków jego rodziny spotkało w tej chatce swoją miłość. Alex zarzekał się, że on nie szuka miłości. Fran na to liczyła. A teraz ta dziwna pomyłka w sprawie sypialni. Czy oblodzona górska droga mogła być mniej niebezpieczna od tej sytuacji?

- Nawet jeśli nie żartowałem, to czego się obawiasz, Fran?

- Siebie - przyznała, oparła się o stół bilardowy i skrzyżowała ręce na piersiach. - Czuję się niezręcznie. Nie wiem jak ty, ale ja wyczuwam między nami napięcie.

- Tak, ja też to czuję, wprawdzie na chwilę wypadłem z obiegu, ale jeszcze potrafię rozpoznać przyciąganie.

- Na chwilę? Czy to znaczy, że jednak zdecydowałeś się na poszukiwania partnerki? - spytała i poczuła, że jej serce zaczęło bić jak oszalałe.

- Nie - zaprzeczył, potrząsając głową. - To znaczy, że powinniśmy zbadać to drażniące napięcie. Jeśli je poznamy i zrozumiemy, będziemy wiedzieć, jak się z nim uporać.

Alex zrobił jeden krok w kierunku Fran. Otoczył ją mocny, męski zapach wody kolońskiej. Ciało dziewczyny zapłonęło. Siła woli Fran malała z sekundy na sekundę.

- Wyjaśnij mi, co twoim zdaniem znaczy „zbadać"? - wyszeptała bez tchu.

- Wolę ci to zademonstrować, ale najpierw muszę cię ostrzec, że teraz zrobimy wszystko po mojemu.

Zanim zdążyła zapytać, co miał na myśli, Alex ujął jej twarz w dłonie i schylił się, by przytknąć usta do jej ust. Dotyk jego warg sprawił, że poczuła się jak w pierwszym wagoniku kolejki wysokogórskiej, zjeżdżającej z zawrotną prędkością. Serce Fran biło jak oszalałe. Alex wplótł pałce w jej rozpuszczone włosy i zaczął ją całować.

Pogłaskała go lekko po ramionach, a on objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Już tak dawno nikt jej nie przytulał w taki sposób. Właściwie, to nikt nie tulił jej tak, jak Alex. Tylko on sprawiał, że czuła się jak w niebie. Przestraszyła się swoich uczuć. Poza bezpiecznymi, ciepłymi ramionami Alexa rozciągała się lodowa pustka samotności. Lecz Fran nie była jeszcze gotowa, by tam wrócić.

Przesunęła ręce na kark mężczyzny. Usłyszała, że gwałtownie wciągnął powietrze. Uśmiechnęła się.

- To gra dla dwojga - wymruczał Alex, który raczej poczuł, niż zobaczył jej uśmiech. - Jak w siłowaniu się na rękę, tak i tu podstępny atak może zaprowadzić cię do celu.

- A co jest twoim celem?

- Zaraz ci pokażę - zagroził.

Pocałował kącik jej ust, potem zarys szczęki. Wypalił pocałunkami ścieżkę w dół jej szyi. Fran poddała się i westchnęła, gdy zaczął skubać płatek jej ucha.

- Zadanie wykonane - wyszeptał i znów przeniósł usta na jej szyję.

Fran topniała od środka. Nie mogła złapać tchu. To z powodu tego górskiego powietrza, wyjaśniła sobie. Jest bardziej rozrzedzone i trudniej nim oddychać. A z powodu braku tlenu zaczęła wyprawiać takie głupstwa. To było czyste szaleństwo. Alex miał nad nią jakąś tajemną siłę. Czy to właśnie jest miłość?

Miała nadzieję, że nie. On nie mógł przecież odwzajemnić jej uczucia. A gdyby tak się stało, zatraciłaby siebie. To była sytuacja bez wyjścia.

- Nie możemy tego zrobić, Alex - powiedziała i odsunęła się wreszcie od niego.

- A mnie się zdawało, że idzie nam całkiem dobrze - zaprotestował, próbując z powrotem ją objąć.

- Aż za dobrze - zgodziła się, wymykając mu się z ramion. Bez ciepła jego ciała, zadrżała z zimna. Alex wyciągnął do niej ręce.

- Nie - powiedziała. - Musimy zapomnieć, że to się w ogóle zdarzyło.

- Jedynie na skutek amnezji, wywołanej uderzeniem czymś ciężkim w głowę - oznajmił i przegarnął włosy drżącą ręką.

- Mówię poważnie. To idealny przepis na katastrofę. Przecież my razem pracujemy. Mieszanie pracy i...

- Przyjemności - podsunął usłużnie Alex.

- Wszystko jedno, jak to nazwiesz. Sami prosimy się o kłopoty. Pamiętasz jeszcze o swoim planie? Chciałeś, żeby rodzina była z ciebie dumna.

- Nie rozumiem, jaki to ma związek.

- Ustaliliśmy, że ani ty, ani ja nie szukamy miłości. Nieważne, że uważamy się za cywilizowanych ludzi. Pomyśl, co stanie się wtedy z twoją kampanią.

Alex przez chwilę nic nie mówił. Patrzył tylko na nią wzrokiem pełnym mrocznego pożądania. Fran była niemal pewna, że za chwilę porwie ją w ramiona. Prawie tego pragnęła.

- Chyba masz rację. To nie jest najlepszy pomysł - przyznał w końcu.

Fran poczuła ostry ból w sercu. Już raz została skrzywdzona przez faceta, który spotykał się z nią tylko ze względu na swoją karierę. Teraz zaś ona i Alex zdecydowali stłumić żar, który gorzał między nimi, ze względu na pracę.

Czy to na pewno był dobry pomysł? Dlaczego słuszne postępowanie musiało być tak bardzo bolesne?

- Zajmij sypialnię na końcu korytarza. Należała do Rosie. Ma dziewczyński wystrój - powiedział i westchnął głęboko. - Ja zajmę tę przy samych schodach.

To oznaczało tylko jedną pustą sypialnię między nimi. Bezpieczniej byłoby stąd odjechać. Fran wyjrzała za okno i zobaczyła, że śnieg coraz bardziej pada. Wielkie, białe, puszyste płatki wirowały w powietrzu. Fran pokiwała głową.

- Dobranoc, Alex.

Gdyby tylko mogła się tak samo pożegnać z chatką, szefem i pracą, jej serce pozostałoby w jednym kawałku. Jednak do zakończenia kontraktu pozostały jeszcze cztery tygodnie. Poza tym zgodziła się przygotować jedzenie na ślub jego brata i towarzyszyć na zabawie Alexowi. Gdy wypełni to zobowiązanie, już nigdy więcej nie pomiesza pracy i życia prywatnego.

- Dobranoc, Fran.

Alex odwrócił się i zniknął w swojej sypialni. Fran poruszona brzmieniem jego głosu zapragnęła natychmiast pobiec za nim. No ładnie, skarciła się w duchu. To rzeczywiście pomoże mi nie mieszać pracy z... przyjemnościami.

Westchnęła zrezygnowana. To będą bardzo długie cztery tygodnie.


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Ślub Liz Anderson i Joego Marchetti przebiegał bez zakłóceń. Sama ceremonia była cudownie zorganizowana. Ponieważ wybrali walentynki na dzień swych zaślubin, wszystko przypominało o tym święcie. Dominowały biel i czerwień. Pan młody wyglądał świetnie w czarnym garniturze, kremowej koszuli i czerwonym krawacie. Panna młoda wprost promieniała szczęściem w swojej długiej, białej szyfonowej sukni. Druhna natomiast wystąpiła w czerwonej, welwetowej kreacji.

Wszystko poszło gładko także w czasie posiłku, przygotowanego przez Fran. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, gdy państwo młodzi serdecznie jej podziękowali. Jedzenie było wyśmienite. W firmowej kuchni przygotowała kurczaka, rybę i wołowinę. Później wszystkie dania przewieziono do domu Toma i Flo, gdzie miało odbyć się skromne przyjęcie. Ponieważ młodym zależało na walentynkowym Ślubie, przyjęcie wypadło w środku tygodnia. Fran uznała, że obchodzenie kolejnych rocznic ślubu w walentynki będzie szalenie romantyczne.

Zanim dorosła i stała się cyniczna, zawsze miała kogoś przy sobie w tym szczególnym dniu. Tym razem Joe umówił ją z Alexem, ale Fran nie zamierzała pozwolić, by ten mężczyzna stał się dla niej kimś ważnym.

Będzie mogła mówić o szczęściu, jeśli przetrwa ten dzień, stworzony dla zakochanych, i nie zrobi nic głupiego. Jak na przykład zakochanie się w kimś. Tydzień temu żartowała z Alexa, że ulega nastrojowi nadchodzącego święta. A dziś sama cieszyła się romantyczną atmosferą walentynkowego ślubu. Póki co, jej partner zachowywał się uprzejmie, ale dość chłodno. Mimo że bardzo się starała, Fran nie mogła stłumić rozczarowania.

Dom Marchettich był tak duży, że chwilami myślała o rzucaniu okruszków za siebie, by w razie zbłądzenia umiała wrócić do gości. Pokoje urządzono ze smakiem w odcieniach delikatnego różu, beżu i zielem. Na czas przyjęcia wyniesiono z salonu kanapy i ustawiono cztery okrągłe stoły dla gości.

Flo Marchetti zajęła się wszystkim, poza szykowaniem jedzenia. Nakryła stoły, ułożyła białe, lniane obrusy z czerwonym ozdobnym szlakiem i ustawiła biało - czerwone kompozycje kwiatowe na każdym stole. W każdym rogu pokoju umieściła olbrzymie wazy z kwiatami, więc teraz w powietrzu unosił się ich słodki zapach. Na głównym stole ustawiła trzypiętrowy tort, otoczony świeżymi kwiatami.

Z pewnością też ona usadzała gości, bo Fran i Alex mieli siedzieć obok siebie i to przy stole z resztą klanu Marchettich. Jej partner znikł jednak, wymawiając się zdjęciami. Możliwe nawet, że to prawda, pomyślała Fran, gdy zobaczyła, że brakuje również reszty Marchettich. Dziewczyna siedziała sama przy pustym stole. Oparła brodę na dłoniach i oddała się rozmyślaniom. Nagle obok niej pojawiła się Flo.

- Przepraszam, że tak cię porzuciliśmy, ale wołał nas fotograf. Mogę się przysiąść? Cały wieczór miałam ochotę z tobą porozmawiać.

- Oczywiście - odparła Fran i wskazała wolne krzesło. Zastanawiała się, o czym chce z nią porozmawiać matka

Alexa. Jak to o czym, skarciła się w myślach. Jasne, że o swoim synu. Fran zdecydowała, że tym razem nie dostałaby nagrody za inteligencję.

- Chciałam ci za wszystko podziękować. Jedzenie było wyborne.

- Nie ma za co - uśmiechnęła się Fran. - Cieszę się, że panu smakowało.

- Nie tylko mnie. Wszyscy oszaleli na twoim punkcie i to nie tylko z powodu tych smakołyków. Ciągle mnie pytają, kim jest ta śliczna dziewczyna. Fran, wyglądasz naprawdę cudownie - powiedziała starsza kobieta z aprobatą, oglądając ją od stóp do głów. - Do twarzy ci w tej sukience. Podobają mi się te beze i brązy, że nie wspomnę o świetnym kroju.

- Dziękuję - odparła zarumieniona po wysłuchaniu komplementów dziewczyna.

Kremowa sukienka bez rękawów i pasująca do niej beżowobrązowa narzutka były zupełnie nowe, ale Fran nie zamierzała o tym nikogo informować. Nie chciała, by pomyślano, że stara się wyglądać jak najlepiej, żeby spodobać się Marchettim. Chociaż była to szczera prawda.

Flo musiała mieć już prawie sześćdziesiąt lat, ale wyglądała o dziesięć lat młodziej. Była szczupła i nieco wyższa od Fran. Jej siwe, krótkie włosy były modnie obcięte i ułożone w twarzową fryzurę.

- Pani także świetnie wygląda - Fran zrewanżowała się komplementem. - To bardzo piękna suknia.

- Jak miło, że tak sądzisz - ucieszyła się Flo i spojrzała w dół na swoją brzoskwiniową, długą do ziemi, klasyczną suknię. - Chociaż z drugiej strony, jeśli moje dzieci będą dalej w tym tempie składać małżeńskie przysięgi, to już wkrótce będę miała szafę pełną takich kreacji.

- Więc pewnie źle się pani przez to bawi - żartowała Fran.

- Nie mogłabym już chyba być bardziej szczęśliwa - odparła matka Alexa z szerokim uśmiechem. - A tak naprawdę, to wcale nie musiałam kupować sukni na ślub Rosie. Ona i Steve wzięli ślub w Reno.

- Nie wiedziałam, że uciekli, by się pobrać - zdziwiła się dziewczyna.

- To nie była prawdziwa ucieczka, ale jeśli chcesz wiedzieć coś więcej, sama musisz ją o to zapytać. To bardzo romantyczna historia.

- O tak. Z pewnością ją zapytam.

- Troje już, została jeszcze dwójka - westchnęła Flo.

Fran uśmiechnęła się uprzejmie do matki Alexa, jednak poczuła dziwny ból w sercu. Spojrzała na rozpromienioną twarz kobiety. Czy ona zdaje sobie sprawę, że Alex nigdy się nie ożeni?

- Miło spędziliście czas w górach? - spytała Flo, zmieniając temat. - Wszyscy byli bardzo zajęci ślubem i tylko Alex mógł ci pospieszyć na ratunek - dodała.

Fran przyjrzała się twarzy starszej kobiety, szukając jakichkolwiek oznak zmieszania. To prawda, że Joe brał dziś ślub, a Nick był drużbą, ale czemu nie mógł przyjechać Luke? Zwyciężył jednak rozsądek i Fran nie zaczęła zadawać krępujących pytań. Jednak słowo „roiło", zdecydowanie nie oddawało jej nastroju sprzed tygodnia. „Frastrująco" byłoby bliższe prawdy. Wiedziała, że Alex jest na wyciągnięcie ręki, lecz nie mogła go dotknąć ani z nim być. Zgotowała sobie prawdziwe piekło na ziemi. Dziękowała losowi, że następnego dnia pogoda poprawiła się na tyle, że mogła wyjechać. Uciec, jeśli miałaby być szczera.

- W górach było bardzo pięknie - powiedziała w końcu. - Poza powodzią, panował całkowity spokój.

Kłamczucha, skarciła się Fran. Nic dziwnego, że los pokarał ją tym piekłem na ziemi.

- No dobrze, nie będę cię zawstydzać, dopytując się o szczegóły - oznajmiła Flo. - Ale może powiesz mi coś więcej o tej ciekawej technice negocjacyjnej?

- O pocałunku? - spytała i zaskoczona przyjrzała się matce Alexa.

Kobieta nie wyglądała na zdenerwowaną, niezadowoloną czy niechętną. Wyglądała jak szczęśliwa matka pana młodego.

- O właśnie. To było pierwsza klasa. I w dodatku genialne.

- Naprawdę?

- Absolutnie. Przekonałaś go do zmiany zdania i to bez krzyków i łez. I bez dąsów. Rewelacyjny sposób postępowania z pracodawcą. Ale też ryzykowny.

- Wiedziałam, że istnieje pewne ryzyko. Ale nigdy nie pracowałam z człowiekiem równie sprawiedliwym i rozsądnym, jak Alex.

Powstrzymała się od dodania jeszcze takich słów, jak: przystojnym, seksownym i podniecającym.

- Czy on wie, że jesteś w nim zakochana?

Fran, która właśnie piła wodę, zakrztusiła się. Flo usłużnie poklepała ją po plecach.

- Muszę prosić, by nigdy więcej nie mówiła pani czegoś tak kontrowersyjnego, kiedy piję - powiedziała Fran, kiedy już odzyskała głos.

- Kontrowersyjnego? Nie rozumiem?

- Przypisując naszej zawodowej współpracy podteksty osobiste - odparta chłodno dziewczyna, czując jednak, że jej puls gwałtownie przyśpieszył.

- W końcu jestem jego matką, Fran. Możesz mi powiedzieć, co jest między wami.

- Naprawdę nic - zaprzeczyła.

- Ale chciałabyś, żeby było?

- Nie. Tak. Może - pogubiła się Fran.

Dlaczego, na wszystkie świętości, omawia takie sprawy z matką Alexa? Pora wziąć się w garść, poradziła sobie w myślach. Łatwo powiedzieć...

- Nie jest ważne, co czuję, czy też raczej, czego nie czuję. Alex był ze mną zupełnie szczery. Opowiedział mi o Beth.

- A, tak. Beth - mruknęła Flo z zaciśniętymi ustami.

- Co takiego?

- Och, nic - powiedziała szybko. - To była śliczna dziewczyna. Bardzo źle się stało, że ich związek nie miał szansy samoistnie się zakończyć.

Co za dziwny dobór słów, pomyślała Fran.

- A jaka on była? - spytała, nie mogąc powściągnąć ciekawości.

- Piękna. Uczyła w przedszkolu. Pragnęła być żoną i matką, prawdziwa domatorka. Była bardzo oddana Alexowi. Bez przerwy mu usługiwała.

Fran mogłaby przysiąc, że matka nie przepadała za narzeczoną Alexa.

- Czy to źle?

- Nie - odparła kobieta bez przekonania. - Może tylko czasami była zbyt bezinteresowna.

- Nie rozumiem, dlaczego to...

- Wybacz mi Fran, kochanie. Widzę, że mąż daje mi znaki. Może to oznaczać tylko dwie rzeczy. Albo mam się zająć własnymi sprawami i przestać zadręczać gości, albo młodzi są gotowi do krojenia tortu.

- Postawiłabym raczej na tort - oznajmiła Fran, widząc nowożeńców idących w stronę trzypiętrowej konstrukcji z ciasta.

- Miło mi było z tobą rozmawiać - powiedziała z uśmiechem matka Alexa i przyjaźnie poklepała dłoń Fran. - Może później dokończymy naszą rozmowę?

Gdy dziewczyna pokiwała głową, Flo impulsywnie ją przytuliła. Zanim Fran zdążyła ochłonąć, wstała i podeszła do młodej pary.

Przez całą uroczystość Fran czuła się jak kompas. Jej wzrok zawsze podążał w kierunku Alexa. Teraz też wiedziała, co robi. Stal z braćmi i śmiał się z ich żartów. Był tak przystojny, że aż zabrakło jej tchu. Właściwie był najprzystojniejszym mężczyzną na weselu. W swym ciemnym garniturze i jedwabnej, czarnej koszuli wyglądał jak niebezpieczny rozrabiaka. Serce zabiło jej szybciej, a kolana zmiękły, gdy fantazjowała o przystojnym łobuzie. Dobrze, że siedzę, pomyślała. Narobiłabym sobie wstydu, gdybym dosłownie padła na jego widok.

Czy Flo miała rację? Czy zakochała się w Aleksie? Nie była jednak w jego typie. Beth była wysoką blondynką o cechach świętej, Fran natomiast była niską brunetką i nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwałby jej świętą. Stanowiła niemal dokładne przeciwieństwo Beth. Jaką miała szansę, żeby spodobać się Alexowi? Raczej już nie urośnie. Miała dwadzieścia pięć lat i swój obecny wzrost osiągnęła dawno temu. Może mogłaby rozjaśnić włosy. Jednak wiedziała, że blond nie pasuje do jej karnacji. Jedyną rzeczą, na jaką mogła mieć wpływ, było jej zachowanie. Mogła stać się bezinteresowna i usłużna, gdyby się postarała. No niezupełnie tak. Mogła spróbować taką być, powiedzmy przez jeden dzień. Na próbę.

Kiedy zdjęcia już się skończyły, Alex rozejrzał się za Fran. Właśnie stanęła przy weselnym torcie. Gdy tradycji stało się zadość i młodzi odkroili pierwszy kawałek, dziewczyna wróciła do swoich obowiązków. Wynajęci kelnerzy roznosili desery.

Alex usiadł i ułożył swoją marynarkę na sąsiednim krześle, rezerwując je dla Fran. Chociaż Joe umówił ich na dzisiejszy wieczór, Alex nie uważał tego spotkania za randkę. Zrobiło mu się smutno. Właśnie tego dnia, przeznaczonego dla zakochanych, najbardziej brakowało mu kogoś, komu mógłby podarować kwiaty, czekoladki i wysłać sentymentalną kartkę.

Zanim na dobre zdążył pogrążyć się w smutku, pojawił się przed nim kawałek weselnego tortu. Alex spojrzał w górę, spodziewając się zobaczyć kelnera, i ku swemu zaskoczeniu ujrzał Fran.

- Dziękuję.

- Nie ma za co. Może masz ochotę na kawę?

- To brzmi nieźle. Może usiądziesz i... - zaczaj.

Zanim jednak zdążył poprosić Fran, by się do niego przysiadła, dziewczyna chwyciła jego filiżankę i ruszyła na poszukiwania kelnera z kawą. Po chwili wróciła.

- Proszę bardzo - powiedziała i usiadła.

- Dziękuję - odrzekł i rozejrzał się w poszukiwaniu śmietanki i cukru.

- O! Przepraszam. Zapomniałam, ze słodzisz i dodajesz mleczko - powiedziała i podała mu dwa srebrne naczynka.

Wsypała jedną łyżeczkę cukru i dodała tyle mleka, że kawa zrobiła się biała. Dokładnie taka, jaką lubił.

Był zaskoczony, że zapamiętała, jaką pija kawę. Ale zupełnie nie mógł wyjść ze zdumienia, widząc usługującą mu Fran. Ktoś musiał mu ją podmienić.

- Bardzo proszę - rzekła i przysunęła mu filiżankę.

- Dziękuję - powiedział po raz kolejny Alex i upił łyk kawy. - Idealna.

- Cieszę się, że ci smakuje.

- No dobrze - zaczął podejrzliwie.

Jeśli dziewczyna zagięła na niego parol, to już przepadł. Nie znał Fran Carlino od tej strony. Co gorsze, nie był pewien, czy mu się podoba

- O czym rozmawiałyście z moją matką? - zapytał po chwili.

- Och, o jedzeniu, kwiatach i modzie - odparła lekko.

- Doprawdy? Miałaś bardzo poważną minę.

- Obserwowałeś mnie? - Kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu.

- Oczywiście. Przecież jesteśmy... - niemal powiedział: parą. - Jesteśmy razem na weselu.

- Rozumiem. - I oprócz zabawiania mnie rozmową, postanowiłeś spełnić swój święty obowiązek i pilnować mnie przez cały wieczór?

Na chwilę, pojawiła się dawna Fran, którą znał i... Kochał? Czyżby?

Nie. Przecież był jednym z Marchettich. Wiedział, że miłość może mu się zdarzyć tylko raz w życiu.

Przypomniał sobie Beth i jej ciągłe próby zadowolenia go. Nagle zdał sobie sprawę, że już od dawna za nią nie tęskni. Już na zawsze pozostanie w jego sercu, ale jego serce już nie należało do niej.

- Może miałabyś ochotę przejść się na spacer? - powiedział, zastanawiając się nad dziwnym zachowaniem dziewczyny.

Fran myślała przez chwilę. W końcu jej twarz rozpromieniła się uśmiechem.

- Tak. Byłam tak zajęta, że nie mogłam wyjść nawet na chwilę.

- To chodź ze mną - powiedział, wstał i zabrał swoją marynarkę z jej krzesła.

- Słyszę i jestem posłuszna, mój nieustraszony przywódco - powiedziała, salutując.

Alex przewrócił oczami. Poprowadził ją przez kuchnię, gdzie obsługa zaczynała już sprzątać, aż do drzwi, wychodzących na podwórko.

- Tam jest basen i altana - wyjaśnił. - A reszta podwórza jest obsiana trawą.

- Jak pięknie - wyszeptała i spojrzała w górę, na niebo pełne gwiazd. - Cudowna noc - dodała i zadrżała.

- Zmarzłaś - zauważył Alex i okrył ją swoją marynarką.

- Dzięki.

Fran oparła się o filar drewnianej altany i otuliła szczelniej marynarką Alexa. Wdychała jego zapach.

- Jak ci się podobał Ślub? - zapytał, przysunął się do niej i oparł dłoń o filar, tuż przy jej głowie.

- Bardzo. Wszystko było idealne.

- A o czym naprawdę rozmawiałaś z moją matką?

- Miedzy innymi o tobie.

- O kurczę! I co powiedziała ci Flo?

- Zapewniła mnie, że podziwia moje techniki negocjacyjne. Przypominał sobie rodzinną degustację. A także pocałunek, który spowodował zamęt w jego uczuciach. Przestań, upomniał się. Już w górskiej chacie ledwie znosił napięcie panujące między nimi. Przez kolejne dni nie mógł przestać o niej myśleć. Nawiedzała go nawet w snach. Ale gdy się budził, był zawsze sam w zimnym łóżku. Jednak nigdy nie odczuwał chłodu, gdy Fran była w pobliżu.

- Co jeszcze mówiła? - spytał, wracając do rzeczywistości. - Dość długo rozmawiałyście - dodał wyjaśniającym tonem.

- O, mnóstwo rzeczy - powiedziała rozmarzona. - Nie wziąłeś tortu. Pójdę ci go przynieść - oznajmiła po chwili.

Alex poczuł nagły chłód. O co tu chodziło? Gdzie była Fran, która najchętniej ze złością cisnęłaby w niego tortem weselnym? Co stało się z tą zadziorną dziewczyną, która protestowała przeciw usługiwaniu mężczyźnie? Gdzie w końcu była ta kobieta, która sprawiła, że ją zauważył?

Opuścił rękę i odsunął się od Fran. Po co ja w ogóle o niej myślę?

- Nie trudź się - powiedział. - Już czas wracać do gości.


ROZDZIAŁ JEDENASTY

- Mam kłopot, mamo.

Fran wypowiedziała te słowa już na progu domu rodziców. Od wczorajszej rozmowy z Alexem nie mogła się skoncentrować na pracy, więc wyszła dziś wcześniej. Nawet się z nim nie pożegnała. Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Jej wczorajsze zachowanie było zbyt upokarzające.

- Ty masz kłopot? - spytała zszokowana Aurora.

- Nie taki. Po prostu mam mętlik w głowie - wyjaśniła dziewczyna.

- Usiądź, kochanie i opowiedz mi wszystko, a ja przygotuję ci coś do zjedzenia. Musisz mieć siłę do takiej pogawędki.

- Chodzi o Alexa - powiedziała Fran, siadając z westchnieniem przy stole.

- Powiedz mi coś, czego nie wiem - rzekła Aurora i postawiła przed córką szklankę mleka i talerz domowych ciasteczek. - Kochasz go. Nie rozumiem tylko, dlaczego uważasz, że to jest kłopot.

- Wcale go nie kocham - zaprzeczyła Fran, mając nadzieję, że to prawda. Bała się, że Alex nie mógłby odwzajemnić jej uczucia. - Spełnił się mój najgorszy koszmar. Stałam się służącą. Przez cały wieczór chodziłam wokół niego.

Aurora usiadła naprzeciwko córki. Położyła na stole świeżo umyte winogrona i wzięła do ręki nożyczki. W czasie opowiadania Fran, pocięła wielką kiść na mniejsze części i ułożyła je na talerzu obok ciasteczek.

- Musisz mówić jaśniej, Frannie.

Dziewczyna westchnęła, wzięte ciasteczko i powoli gryzła je, próbując poukładać myśli.

- Alex kocha inną.

- Nie! - krzyknęła jej matka. - To łobuz, to drań!

- Mamo! - zawołała Fran i roześmiała się. - To było dawno, a ona nie żyje. Ale on wciąż jeszcze pamięta.

- Jakie to smutne. Ale, jak to się wiąże z usługiwaniem?

- Nie jestem do niej podobna. Beth była ideałem. Była aniołem i nawet tak wyglądała. Wysoka, o złotych włosach i błękitnych oczach.

Aurora wstała i podeszła do kredensu, w którym trzymała sztućce. Wzięła widelec, łyżkę i nóż. Potem sięgnęła po serwetkę, którą wymyślnie złożyła. Wszystko to ułożyła przed córką i usiadła.

- Skąd wiesz, jak wyglądają anioły?

- Skoro ja jestem niska, przysadzista i mam włosy mysiego koloru, to tak naprawdę nie ma to najmniejszego znaczenia. Chodzi mi o to, jaka była.

- Jaka?

- Jak już mówiłam, ideał.

- Nie ma czegoś takiego, chociaż rzeczywiście nam, kobietom, niewiele brakuje.

Fran westchnęła, dokończyła ciasteczko i sięgnęła po winogrona.

- Gdyby Alex był tutaj, obrałabym mu je i wyjęła pestki, ponieważ właśnie tak postąpiłaby Beth - oznajmiła ze złością. - Ona pracowała w przedszkolu. Jedyne czego pragnęła, to być żoną i matką. Alex ją uwielbiał. Ja jestem jej zupełnym przeciwieństwem. Od chwili, gdy go poznałam, wciąż powtarzałam, że zależy mi tylko na karierze. Tłumaczyłam mu, że dla mnie wyjście za mąż, to dokładnie to samo, co dobrowolnie zostać służącą.

- Zapomniałam - wtrąciła nagle jej matka, wstając. - Mam jeszcze trochę twojego ulubionego sera i krakersów.

Fran wpatrzyła się w Aurorę. Odkąd przyszła, matka nie usiadła na dłużej niż trzydzieści sekund. Gdyby się nad tym zastanowić, to właściwie zawsze tak było. I to nie tylko z powodu zachcianek męża. Fran widziała, jak jej matka obsługuje Maxa, Mike'a, Sama i Johnnego. Ją samą zresztą też.

- Co robisz, mamo? - zapytała.

- Mówiłam ci. Zaraz przyniosę ci ser i krakersiki.

- Nie - zaprzeczyła Fran, potrząsając głową. - Chodzi mi o to, że wcale nie musisz mnie obsługiwać. Tu jest dość jedzenia, by nakarmić mnie na resztę dnia - dodała, wskazując talerz. - Jeśli będę miała na coś ochotę, sama to sobie przyniosę.

- Oczywiście, że tak. Ale ja lubię się koło ciebie krzątać, kochanie - wyjaśniła Aurora z rozbrajającym uśmiechem.

- Nie chcę ci przysparzać pracy.

- Kocham cię - powiedziała po prostu jej matka. - Gdy się kogoś kocha, to żadna praca.

- To dlatego obsługujesz ojca? Nie czujesz się jak służąca?

- Oczywiście, że nie - roześmiała się Aurora - On przecież bardzo ciężko pracuje. Ja go kocham, a on odwzajemnia to uczucie. Cieszę się, gdy mogę mu nieco ułatwić życie. Dbanie o niego w domu jest moją pracą. Ale gdybym nie miała ochoty tego zrobić, nigdy by mnie nie zmusił. Jestem bardzo szczęśliwa.

Przez głowę Fran przelatywały setki myśli. Zawsze wiedziała, że rodzice się kochają. Jednak wciąż strofowała matkę, że bez przerwy chodzi wokół ojca. Dziewczyna nigdy nie pomyślała, że Aurora traktuje tak samo wszystkich, których kocha.

- Nigdy tak na to nie patrzyłam - przyznała Fran. Aurora dołożyła ciasteczek.

- To nie sekret, że ojciec chce, byś wyszła za mąż i miała dzieci. Ja również, ale tylko pod warunkiem, że się zakochasz.

Nie było żadnego: jeśli. Fran była pewna, że kocha swojego szefa. Jednak jej szanse na szczęście z Alexem były niewielkie.

- Żadne z nas jednak nie chce, byś rezygnowała z siebie dla mężczyzny. Wszystko się ułoży, jeśli ty będziesz z siebie zadowolona.

- Czy tak było z tobą, mamo?

- Jestem domatorką z wyboru. Zdarza się, że się zastanawiam, jak by to było mieć wszystko naraz. I pracę, i rodzinę. Tobie na pewno się to uda.

- Nie sądzę.

Fran wiedziała, że z żadnym mężczyzną nie będzie jej tak, jak z Alexem. A on już oddał swe serce innej.

Nagle otworzyły się frontowe drzwi i do domu wszedł ojciec.

- Wróciłem! - zawołał i przyszedł prosto do kuchni. - Jaka miła niespodzianka. Moje dwie ulubione kobietki. Ucałował Fran w czoło. Potem obszedł stół, poderwał Aurorę na nogi, zamknął w ramionach i głośno pocałował w usta.

- Może zostawię was samych? - zaproponowała Fran z uśmiechem.

- Właśnie tego dla ciebie pragnę, Frannie - powiedział ojciec i mrugnął do niej porozumiewawczo.

- Czego, tatku?

- Mężczyzny, który pokocha cię tak, jak ja kocham twoją matkę. Kogoś, z kim będziesz mogła dzielić życie, bo praca to nie wszystko. Ona daje tylko dach nad głową i jedzenie na stole.

- Nawet, jeśli to tylko mrożonki - dodała z westchnieniem dziewczyna. - Tatku, chciałam tylko, żebyś był ze mnie dumny, żebyś mnie kochał tak, jak kochasz chłopców.

Leo popatrzył poważnie na córkę.

- Naprawdę nie wiesz, jak bardzo jestem dumny z mojej dziewczynki? Nie wiesz, jak bardzo cię kocham?

- Nie. Musisz mi to powiedzieć - rzekła, chociaż słowa ojca ogrzały jej serce.

- Dziecinko, twoja matka wyjaśniła mi parę rzeczy. Wiem, że nie wspierałem cię, kiedy wybrałaś szkołę gastronomiczną. Wykazałaś prawdziwą determinację rodu Carlino. I to większą niż twoi bracia. Byłem zbyt zajęty mówieniem ci, co masz robić i zapomniałem powiedzieć, że cię podziwiam. Nie możesz wątpić, że cię kocham. Chciałem tylko, żebyś była bezpieczna. I szczęśliwa, tak jak ja z tą kobietą.

Nachylił się nad Aurorą i znów z pasją ją pocałował. Kiedy skończyli, matka czerwieniła się jak uczennica, a ojciec śmiał się wesoło.

Nagle Fran wszystko zrozumiała - Ojciec nie miał nic przeciwko wybranemu przez nią zawodowi. Chciał tylko, by była szczęśliwa również poza pracą. Na swój sposób próbował ją do tego skłonić. Dbanie o partnera nie było służeniem. To po prostu była miłość.

Fran wstała i podeszła do rodziców. Leo Carlino wyciągnął rękę i zamknął córkę w bezpiecznym uścisku ramion. Ucałował ją w czubek głowy.

- Kocham cię, pączuszku.

- I ja cię kocham, tatku.

Kochała też Alexa. Wiedziała jednak, że nie może się dla niego zmienić. To nie byłoby w porządku wobec niego. A także wobec niej samej. Zamierzała mu to powiedzieć.

Alex spojrzał na zegar. Była już szósta. Jeśli teraz wyjdzie z biura, wpadnie wprost w największe korki. Spóźni się co najmniej pół godziny na umówioną kolację. Ojciec i Luke poszli na mecz hokeja. Gdy tylko Alex dowiedział się, że Flo zostanie sama, zaprosił ją na kolację.

Wstał, zebrał swoje papiery i sięgnął po marynarkę. Gdy odwrócił się do drzwi, zobaczył, że stoi tam Fran.

Od wczorajszej rozmowy z jego matką dziewczyna zachowywała się jak schizofreniczka. Zastanawiał się, która z jej osobowości się teraz ujawni. Bogini wojny, którą tak lubił, czy słodka, usłużna dziewczynka, która przyprawiała go o gęsią skórkę ze strachu.

- Cześć - powiedział niepewnie.

- Wychodzisz?

- Tak. Mam randkę z....

- A! W takim razie, to może poczekać - szybko powiedziała i odwróciła się. - Do zobaczenia.

- Nie! - zawołał, podbiegł do drzwi i stanął w przejściu. Byli zupełnie sami w biurze, bo wszyscy, nawet jego sekretarka, już dawno poszli do domów. - Mam jeszcze chwilkę. O co chodzi?

Stała w drzwiach, a na jej twarzy malowała się bezbronność. Nagle zapragnął objąć ją i przytulić. Chciał ją chronić przed tym, czego mogła się obawiać. Nawet mimo jej dziwacznego zachowania, które nie dawało mu spokoju. To nie była Fran, którą znał i... Tak. Kochał.

- Nie chcę cię zatrzymywać.

- Nie zatrzymujesz mnie. O co chodzi?

- Do wygaśnięcia kontraktu zostały już tylko trzy tygodnie - powiedziała, patrząc mu w oczy.

- Wiem, musimy porozmawiać...

- Chciałam ci tylko przypomnieć, że będę potrzebowała referencji.

- Co? - spytał zaskoczony.

- Już pora, żebym zaczęła rozglądać się za następnym zleceniem. Dlatego potrzebuję referencji. Głównym powodem, dla którego podjęłam się tej pracy, było to, że pchnie ona naprzód moją karierę. Pora z tego skorzystać,

- Zamierzasz odejść?

- Przecież nie rzucam pracy. Mój kontrakt wygasa.

- A jeśli chciałbym go odnowić?

- Powiedziałabym: nie.

- Dlaczego?

- Och, wiesz, to co zwykle - powiedziała i wzruszyła ramionami.

- Więc nie byłaś tu szczęśliwa?

- Praca z tobą i twoim zespołem była cudownym doświadczeniem - powiedziała, potrząsając przecząco głową.

- Więc dostałaś propozycję od konkurencji? - domyślił się,

- Oczywiście, że nie - roześmiała się Fran. - Ale wciąż trzymam kciuki.

- Jeśli chodzi o podwyżkę...

- Wynagrodzenie jest większe, niż mogłam się spodziewać.

- To pozwól mi renegocjować kontrakt.

- Nie - ostro odmówiła.

- Dlaczego? Czy ta praca w grill barze zrobiła się nagle taka atrakcyjna? A w ogóle, co w ciebie ostatnio wstąpiło?

W jej oczach zapłonął gniew, a na policzki wypłynął rumieniec. Pojawienie się jego dawnej Fran spowodowało, że chciał ją porwać w ramiona.

- Jeśli już musisz wiedzieć, to nie chcę odnawiać kontraktu, bo po prostu tutaj nie pasuję.

- O czym ty mówisz?

- Oszukuję w siłowaniu się na rękę. Często mam ochotę oblać cię mlekiem. Mówię, co myślę, nie obsługuję nikogo i nie mam zamiaru chodzić dookoła faceta, dogadzać mu i dopieszczać. Już się nie zmienię. Wczoraj próbowałam i nienawidziłam siebie i ciebie. Nawet, gdybym mogła się zmienić, nie zrobiłabym tego. Ani dla ciebie... ani dla innego pracodawcy - dokończyła niezręcznie, nie chcąc już bardziej się upokarzać.

- Nigdy cię o to nie prosiłem - powiedział Alex, zupełnie nieświadomy, czego naprawdę dotyczy ta rozmowa.

Dlatego nie zrozumiał głębokiej rozpaczy i poczucia klęski, które odmalowały się w spojrzeniu Fran. Nie chciała się zmieniać, a on o to nie prosił. Co w tym dziwnego? Tylko dlaczego wyglądała tak, jakby właśnie wbił jej nóż w serce?

Mógł przysiąc, że dostrzegł łzy w oczach dziewczyny, zanim odwróciła twarz. Ale kiedy się odezwała, jej głos brzmiał zupełnie spokojnie.

- Dobrze. Zatem nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. Ja dopełnię warunków kontraktu, a ty napiszesz mi rekomendację.

- Zlecę to z samego rana sekretarce.

Wybiegła z biura, zanim Alex zdążył pozbierać myśli. Porzuciła go, zanim zdołał ją poprosić, by go nie zostawiała. Coś go jednak powstrzymało. Jakiś wewnętrzny głos przestrzegł go, że jeśli przekroczy granicę, nie będzie już powrotu. Więc jej nie zawołał.

Fran nigdy nie była jego, lecz Alex cierpiał, jakby właśnie ją stracił.


ROZDZIAŁ DWUNASTY

- Ja jestem tępy?

Rozzłoszczony Alex przyglądał się swojej matce znad elegancko zastawionego stołu w drogiej restauracji, do której ją zaprosił. Liczył na to, że Flo podniesie go na duchu. A ona? Zamiast, niczym lwica, bronić swego potomka, zmieszała go z błotem.

- Jest mi to równie przykro mówić, jak tobie słyszeć - powiedziała współczująco.

Alex miał co do tego poważne wątpliwości. Przecież wyjaśnił Flo, z. jakiego powodu spóźnił się na umówione spotkanie.

- No dobrze, powiedz, co zrobiłem, żeby na to zasłużyć?

- Chodzi o to, czego nie zrobiłeś - zaczęła mu tłumaczyć, jak dziecku. - Powinieneś błagać ją, żeby została, a nie chętnie wręczyć jej referencje.

- Powiedziałem, że chciałbym renegocjować kontrakt, ale się nie zgodziła.

- Wyjaśniła, dlaczego?

- Powiedziała, że nie zmieni się dla żadnego mężczyzny.

- Aha - podsumowała dziwnym tonem Flo, nie patrząc synowi w oczy.

- Wcale nie podobał mi się ten dźwięk - oznajmił Alex, czując, że żołądek zawiązuje mu się w ciasny supeł.

To niewinne słówko zabrzmiało jak wyrok podpisany na niewinnego mężczyznę. Co to miało znaczyć? Po raz pierwszy zwierzył się Flo i liczył na zapewnienie matki, że wszystko będzie dobrze. Że Fran pójdzie po rozum do głowy i do niego wróci. To znaczy do firmy, poprawił się zaraz.

- Co to miało znaczyć? - zapytał na głos. Matka Alexa upiła łyk wina i zmarszczyła brwi.

- Cóż, niedaleko pada jabłko od jabłoni. Wygląda na to, że tępotę umysłową musiałeś odziedziczyć po mnie.

- Może mi to wyjaśnisz - poprosił rozbawiony Alex.

- Obawiam się, że odejście Fran to moja wina. Alexowi zdecydowanie nie odpowiadało umieszczanie słów:

Fran i odejście w jednym zdaniu.

- Jak to? - zapytał tak spokojnie, jak tylko mógł.

- Ona cię kocha - powiedziała po prostu Flo.

Fran go kocha? Ta, która się zarzekała, że nie życzy sobie w swoim życiu mężczyzny? Serce zabiło mu radośnie. Wprost nie mógł w to uwierzyć. A może nie chciał? Gdyby uwierzył, sam także musiałby przyznać, co do niej czuje.

- Mamo, zacznij od początku. Nic nie rozumiem.

Flo skubała wzięty z koszyczka kawałek ciemnego chleba.

- Rozmawiałyśmy sobie na ślubie. Chciałam jej podziękować za wyśmienite potrawy.

- I co? - niecierpliwie ponaglił ją Alex.

- Wiedziałam, że między wami coś jest.

- No, wreszcie zaczynasz dochodzić do sedna - pokiwał głową, wiedząc, że Flo mogłaby wygrać każdy konkurs na swatkę roku.

- Zapytała mnie, jaka była Beth.

Alex pamiętał, że Fran również go o to pytała, kiedy byli w górach.

- Co jej powiedziałaś?

- Prawdę. Że Beth dbała o ciebie do przesady i że była zbyt bezinteresowna.

- Co to znaczy, mamo?

- Przestań Alex. Teraz jesteś gorzej niż tępy. To zupełnie do ciebie nie pasuje. Nie chcę źle mówić o zmarłej, ale Beth niemal kroiła ci mięsko na talerzu. Była słodką dziewczyną, a to co się stało, to była prawdziwa tragedia. Oddałabym wszystko, gdyby to mogło zapobiec nieszczęściu, które ją spotkało. Ją i ciebie. Jednak, prawdę mówiąc, czuliśmy się przy niej, jak banda nieudaczników.

- Banda nieudaczników? - spytał ze zdziwieniem.

- Tak. I to cała rodzina. Obawialiśmy się, że ten związek nie pójdzie ci na zdrowie.

- Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?

Rozumiał, o czym mówi jego matka. Sam to czuł, ale postanowił zignorować wątpliwości. Pamiętał, że przy Beth dawał z siebie wszystko, ale i tak czuł, że to za mało.

- Przecież byś jej bronił - westchnęła Flo. - Długo o tym rozmawialiśmy z twoim ojcem i doszliśmy do wniosku, że w końcu sam to dostrzeżesz. Ucieszyliśmy się, gdy postanowiłeś przełożyć ślub. Słuchaj, chcę ci zadać jedno pytanie. Nie odpowiadaj mi, tylko zastanów się nad tym, co powiem.

- Co, mamo?

- Czy z Beth byłeś naprawdę szczęśliwy? - spytała i zamachała ręką. - Nic nie mów.

- Wiem, do czego zmierzasz - powiedział, kiwając ze zrozumieniem głową.

Naprawdę wiedział. Nagle wszystko zrobiło się jasne.

- To nie wszystko - zaczęła znów matka. - Chodzi o Fran.

- Mów.

- Powiedziałam jej, że jest zupełnie inna niż Beth. Oczywiście, w pozytywny sposób. Jednak tego nie zdążyłam jej wyjaśnić - powiedziała z zachmurzonym czołem i żalem w głosie. - Ani dodać, jaka jest świeża i cudowna. I że od dawna nie widziałam ciebie tak szczęśliwego.

Bingo. To dlatego tak o niego dbała w czasie przyjęcia. Ten cukier, mleczko do kawy i tort. Chciała pokazać, że potrafi być oddana i bezinteresowna. Chciała być taka jak Beth. Dopiero teraz wszystko zrozumiał.

To właśnie jej inność sprawiła, że kochał ją taką, jaka była. Czy Fran go kocha?

To dlatego miała taki smutek w oczach, gdy powiedział, że wcale nie chce, by się zmieniała. Pragnęła usłyszeć, że odpowiada mu taka, jaka jest.

- Masz rację mamo, jestem tępy. Mam tylko nadzieję, że jeszcze nie jest za późno, by to naprawić.

Fran ze złamanym sercem wracała do domu. Dziś nie widziała Alexa. W jednej ręce trzymała bagietkę, którą kupiła w piekarni, w drugiej niosła niedawno otrzymane referencje. Gdy sekretarka wręczała jej dokument, Fran pragnęła, by Alex wyznał jej miłość i prosił, by została.

- Jesteś beznadziejnie głupią - powiedziała do siebie.

Stanęła przed drzwiami swego mieszkania i zaczęła szukać kluczy w torebce. Kiedy spróbowała otworzyć drzwi, okazało się, że już są otwarte. Przestraszyła się. Czy ktoś wszedł do jej mieszkania?

Wepchnęła dokument do torebki, ujęła bagietkę niczym pałkę i powoli uchyliła drzwi. Usłyszała stłumione przekleństwa. Męski głos dobiegał z jej kuchni. Nagle poczuła jakiś cudowny zapach.

Zajrzała ostrożnie i cichutko ruszyła przedpokojem. Gdy dotarła do kuchni, od razu poznała mężczyznę, stojącego przy kuchence,

- Alex!

Odwrócił się i uśmiechnął na jej widok. Natychmiast podniósł ręce w geście poddania.

- Powinnaś to odłożyć, zanim komuś stanie się krzywda - powiedział, z całych sił próbując się nie roześmiać.

Fran miała ochotę zdzielić go bagietką po głowie. W końcu opuściła rękę.

- Co ty tu robisz?

- Musiałem...

- Jak się tu dostałeś?

- Gospodarz budynku...

- Co zrobiłeś z moją kuchnią?

Fran objęła spojrzeniem cały bałagan. Kilka pustych pudełek po makaronie wysypało się z przepełnionego kosza na śmieci. Na podłodze leżały pogniecione puszki i foliowe torebki. Jeśli się nie myliła, były to pozostałości po składnikach wymyślonego przez nią dania. I jeśli się nie myliła, to była już druga próba.

- Chyba powinieneś mi to wyjaśnić - warknęła.

- Gdy tylko przestaniesz mi przerywać, odpowiem na wszystkie pytania.

Fran odłożyła torebkę i bagietkę na bufet. Znów groźnie spojrzała na Alexa.

- Dobra. Po pierwsze, co ty tu robisz?

- Jestem twoim szefem. Przygotowuję kolację, by wyrazić moje uznanie.

W sercu Fran nieśmiało zakiełkowała nadzieja.

- Po co?

- Żeby okazać ci mój podziw, szacunek i docenić cię.

- Jeśli chciałeś, żebym odeszła przed terminem, wystarczyło tylko poprosić. Dostałam referencje. Wszystko już zrozumiałam.

- Przygotowałem to wczoraj, jak tylko wyszłaś. Dziś rano sekretarka przepisała dokument i wręczyła ci, zanim zdążyłem go zniszczyć - powiedział, odłożył drewnianą łyżkę, z której sos kapał na podłogę, i podszedł do dziewczyny. - Nie chcę, żebyś odchodziła Fran.

- Jak wszedłeś do mojego mieszkania? - spytała.

Nie była pewna, czy już go o to nie pytała, ale miała taki zamęt w głowie, że musiała powiedzieć cokolwiek. Nie chciała, by kiełkujące ziarenko nadziei rozkwitło w pełni.

- Oczarowałem gospodynię.

- Chyba będę musiała poważnie porozmawiać z Eleną - powiedziała, myśląc, że gdyby gospodarzem budynku był mężczyzna, Alex nie dostałby się tak łatwo do jej królestwa. - Co zrobiłeś z moją kuchnią? Wygląda, jakbyś przygotowywał to samo danie dwa razy - rozejrzała się dokładniej. - Nie. Trzy razy. Co ty wyprawiasz?

- Chciałem, żeby było doskonałe. Dla ciebie. Dlaczego? - chciała zawołać. Nie była doskonała. Nigdy nie

będzie przypominała kobiety, którą Alex kochał i stracił. Czemu jej tak okrutnie dokuczał?

- Czy w ten sposób chcesz mnie namówić do pozostania w firmie, czy... - Fran już nie wiedziała, co myśleć.

- Chodzi mi o obydwie te rzeczy - powiedział, a dziewczyna zmiękła jak wosk.

- Nie mogę już dłużej pracować w waszej firmie.

- Dlaczego nie?

Bo widywanie cię co dzień i darzenie uczuciem, którego nie możesz odwzajemnić, złamałoby mi serce, pomyślała.

- Po prostu nie mogę - powiedziała bezradnie.

Alex chwycił jej torebkę i wyciągnął z niej dokument, który leżał na samym wierzchu.

- Przedsiębiorstwo Marchettich oznajmia zainteresowanym, że Francesca Carlino jest utalentowanym szefem kuchni. Jest piękna i..

- Alex, przecież tego wcale nie ma w referencjach - wyszeptała bez tchu.

- ...zadziorna, denerwująca oraz kochana. Proszę, żeby jej nigdzie nie zatrudniać. Musi wrócić i pracować dla mnie.

- Alex, ja nie mogę...

Mężczyzna przedarł dokument na pół. Złożył resztki i jeszcze raz je przedarł.

- Czemu to zrobiłeś? - spytała osłupiała.

- Bo nie mam zamiaru pozwolić ci odejść.

- Nie jestem właściwą osobą. Nieważne, jak bardzo będę się starała. Nigdy nią nie będę. Sam tak powiedziałeś. Nawet nie chciałeś mnie prosić, żebym się zmieniła.

- Po co miałbym cię o to prosić, skoro już jesteś ideałem? I żebyś przypadkiem nie zmieniała koloru włosów. - Żartobliwie pogroził jej palcem.

Alex pochylił się i pocałował ją. Fran oparła dłonie na jego szerokiej klatce piersiowej i poddała się magii pocałunku. Mimo ostrzeżeń, nadzieja zakwitła w jej sercu. Mężczyzna skubał i pieścił jej wargi, dopóki żar nie oblał całego ciała Fran.

- Zależy mi na tobie - wyszeptała Fran, odrywając się od niego. - Ale nawet, gdybym bardzo chciała, nie potrafiłabym się zmienić. Moja mama mi to uświadomiła. A także, że dbanie o najbliższych jest przywilejem, a nie karą. Rozmawiałam z rodzicami - powiedziała, zaglądając mu w oczy. - Tata przyznał, że chciał po prostu mojego szczęścia. Chciał, żebym wyszła za kogoś, kogo pokocham. Martwił się, że nie zaznam takiego szczęścia, jak on z mamą.

- Czy ty mnie kochasz?

Fran widziała prośbę w jego wzroku.

- Tak - odpowiedziała po prostu.

Alex zamknął oczy, odetchnął z ulgą i rozluźnił napięte mięśnie.

- Twoje nadskakiwanie, też mi coś uświadomiło.

- Co takiego?

- Chodzi o Beth - oznajmił i przeciągnął dłonią po włosach. - Kochałem ją i bardzo cierpiałem, gdy umarła. Ale nie była dla mnie właściwą kobietą. Była zbyt idealna - wyjaśnił. - Najpierw pochlebiało mi to i szalałem ze szczęścia. Potem próbowałem jej dorównać. Nigdy mi się to nie udało. Oddawała całą siebie, a potem dokładała jeszcze trochę. To było wprost przytłaczające. Ja...

- To jeszcze nie wszystko? Alex pokiwał głową ze smutkiem.

- Zdałem sobie sprawę, że wcale nie przełożyłem ślubu z powodu pracy. Zrobiłem to, ponieważ miałem poważne wątpliwości. Może nie uświadamiałem sobie tego, ale właśnie one powstrzymały mnie przed tym krokiem. Gdyby Beth nie umarła, nasz związek rozpadłby się. W końcu odkryłbym, że nie takiej kobiety pragnę.

- Zaoszczędziłoby ci to bólu i poczucia winy - wymruczała Fran.

- Już po wszystkim - powiedział Alex, potrząsając głową. - Dzięki tobie.

- Nie rozumiem, co ja mogę z tym mieć wspólnego. Sam mówiłeś, że Marchetti zakochują się tylko raz w życiu.

- Tak. Zdarza się nam tylko jedna prawdziwa miłość. Ale nie zaznałem jej z Beth. Gdy ujrzałem cię po raz pierwszy, znów odżyłem. Nie zdarzyło się to przy żadnej innej kobiecie. Twoja energia i upór zbudziły z powrotem moją duszę. To mnie przeraziło. Nie chciałem się już z nikim wiązać, bo to przynosiło tylko ból. Ale przy tobie nie można się oprzeć ochocie do życia.

- Naprawdę? - spytała słodko.

- Uwielbiam, gdy polujesz na komplementy - uśmiechnął się, lecz po chwili znów spoważniał. - Czułem się jak człowiek, który zbyt długo trwał w bezruchu. Budzące się uczucia sprawiały sercu ból. To normalne, że unikamy tego, co powoduje ból. Dlatego cię odepchnąłem.

- Co próbujesz mi powiedzieć? - spytała i wstrzymała oddech.

- Kocham cię, Frannie Carlino. I nie obchodzi mnie, że nie cierpisz tego zdrobnienia. Jest tak samo słodkie, jak ty. Jesteś zabawna i cudowna.

- Ty też, chociaż próbowałam sobie wmówić, że to nieprawda. Ja też czegoś unikałam. Bałam się upokorzenia i bólu, gdy zostanę wykorzystana. Ale już wiem, że ty taki nie jesteś.

- Chcę, żebyś została moją żoną. Zgódź się - poprosił i przytulił ją mocno. - Przysięgam, że gdy już zostaniesz panią Marchetti, stworzymy partnerski związek.

Jak mogła odmówić? Matka miała rację. Fran mogła mieć wszystko. A najlepsze było to, że będzie dzieliła życie z mężczyzną swoich marzeń.

- Marzę o tym, żeby za ciebie wyjść. Kocham cię najmocniej, jak potrafię i chcę, żebyś był szczęśliwy. Z przyjemnością zostanę twoją żonę - powiedziała ze łzami szczęścia w oczach.

- Dzięki Bogu - wyszeptał z twarzą w jej włosach. Fran była szczęśliwa, ale nie mogła przestać go drażnić.

- Aha! Chcesz dać mi nazwisko, żeby na moim przepisie napisano: Marchetti - powiedziała i odsunęła się trochę, by dobrze widzieć wyraz twarzy Alexa.

Uśmiechnął się szeroko.

- Możliwe. Poza tym mam bardzo miłe skojarzenia z tym przepisem. Twoja technika negocjacyjna przyprawia mnie o dreszcze.

Znów ją pocałował. Fran poczuła, że jest najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Razem odkryli, że miłość jest tajemnym składnikiem w przepisie na wieczne szczęście.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
590 Southwick Teresa Przepis na szczęście
Southwick Teresa Harlequin Romans 590 Przepis na szczęście
Przepisy na szczęśliwe życie
scenariusz lekcji dla V klasy SP Przepis na szczęście
Przepis na Szczescie
Michalak Katarzyna Przepis na szczęście
Alejandro Jodorowsky 10 Przepisów na szczęście
Przepisy na naturalne kosmetyki, porady makijażowe
Kilka przepisów na gofry
Oddziaływanie ograniczników przepięć na inne urządzenia w instalacji elektrycznej w obiekcie bu
Kilka przepisów na jajecznice

więcej podobnych podstron