System nieuleczalnie chory |
"Twierdzenie, że przez ostatnie 17 lat nie wychodziło, bo działa jakiś tajemny układ, jest groteskowo szokujące" - powiedział prezes NBP prof. Leszek Balcerowicz, komentując sejmowe przemówienie Jarosława Kaczyńskiego.
W "Listach starego diabła do młodego" czytamy, jak to stary diabeł poucza młodego, że najważniejsze jest, by ludzie uważali, że diabłów nie ma. Wtedy wszystko idzie jak z płatka.
Mamy zatem dwie możliwości: albo pan prof. Balcerowicz naprawdę myśli, że przez 17 ostatnich lat nie działał w Polsce żaden tajemny układ, albo tylko tak mówi, żeby utwierdzić opinię publiczną w mniemaniu, że wszystko, co się przez ostatnie 17 lat działo, to pełny spontan i odlot.
Gdyby prawdziwa była pierwsza możliwość, to niech nas Bóg ma w swojej opiece. Jeśli prawdziwa jest możliwość druga, to nieomylny to znak, iż pan prof. Balcerowicz jest elementem tego tajemnego układu. I tak źle i tak niedobrze. Cóż w tej sytuacji przystoi nam czynić? - "Ty zawsze bardzo uważaj" - mawiał Stefan Kisielewski.
Charakterystyczne jest, że dziennikarze, którzy na znacznie pośledniejsze sensacje rzucają się jak sępy, zupełnie zignorowali wypowiedź Jana Rokity w telewizyjnym programie "Co z tą Polską". Rozmawiając z Andrzejem Urbańskim, ministrem stanu w Kancelarii Prezydenta powiedział m.in.: "Problem polega na tym, że wy nie jesteście w stanie tego zrobić (tzn. zlikwidować WSI - przyp. SM), dlatego, że jesteście w rękach WSI i udajecie już w tej chwili to, że chcecie zmienić to, czego zmienić nie chcecie".
Oznacza to, że poseł Rokita powziął wiadomość o spisku przeciwko państwu, tzn. jego konstytucyjnemu porządkowi, według którego, to Prezydent jest zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, a nie podległym im agentem wojskowego wywiadu.
Skąd poseł Rokita dowiedział się o tej zbrodni stanu i dlaczego nie zawiadomił o niej prokuratury, tylko niefrasobliwie rzuca takie oskarżenia podczas telewizyjnej pogawędki? Jeśli bowiem to prawda, to znaczy, że cała nasza demokracja jest jedną wielką mistyfikacją, a w tej sytuacji twierdzenie o istnieniu "tajemnego układu" nabiera niepokojącej aktualności. Upłynęło już bowiem 10 lat od oskarżenia premiera Oleksego przez min. Milczanowskiego o szpiegostwo na rzecz Rosji, a o ile mi wiadomo, nikt jeszcze w tej sprawie nie stanął przed sądem. Tymczasem dziennikarze, zajmują się sobą, tzn. kto z kim i za ile, ewentualnie który prezenter zmienia posadę i jaka w związku z tym krzywda dzieje się wolności słowa.
Układy większe i mniejsze
"Gdy wielki wielkiego dusi, my duśmy mniejszych - każdy swego" - przekonywał szlachtę w karczmie Klucznik Gerwazy. W felietonie z okazji 17 rocznicy rozpoczęcia obrad okrągłego stołu pokazałem, w jaki sposób sprytni zagraniczni lichwiarze, korzystając z pomocy sterników naszej transformacji ustrojowej, wyskubali Polsce trochę piórek.
W ten sposób odebrali do swoich prywatnych kieszeni to, co przedtem, tzn. w latach 80-tych amerykański podatnik wyłożył na wspomaganie demokracji w naszym kraju. Dzięki temu możemy lepiej zrozumieć, ile kosztuje wolność i niepodległość, bo gdyby nic nie kosztowały, to nie byłyby nic warte, nieprawdaż? Taka, dajmy na to, wojna w Iraku będzie w tym roku kosztowała amerykańskiego podatnika 111 mld dolarów, czyli około 300 mln dolarów dziennie.
Z samego kurzu, który powstaje przy codziennym przeliczaniu takich pieniędzy, można wykroić sporo niezłych fortun dla szermierzy demokracji, więc nic dziwnego, że rozkrzewianie demokracji cieszy się niezmienna popularnością. Oczywiście demokracja w Iraku jest znacznie cenniejsza, niż np. na Białorusi, jeśli porównać wysokość nakładów na jeden i drugi cel, a poza tym w Polsce na fortunę trzeba mniej złotego kurzu, niż w Ameryce.
Podobnie u progu transformacji ustrojowej; wielkiemu układowi, nastawionemu na bezpośrednie eksploatowanie całego państwa, towarzyszyło mnóstwo układów mniejszych, nastawionych na eksploatację wycinkową. Taki układ powstał np. w 1993 r. wokół ustawy o narodowych funduszach inwestycyjnych i ich prywatyzacji, taki układ istnieje w branży węglowej, a ostatnio, w dramatycznej formie ujawnił się ponownie w sektorze ochrony zdrowia.
W obronie zdobyczy ludu pracującego
O ile mi wiadomo, poza Ogólnopolskim Związkiem Zawodowym Lekarzy, który, jako chyba jedyny związek zawodowy, domaga się prywatyzacji sektora, w którym działa, pozostałe organizacje i osobistości w tej branży stoją na nieprzejednanym stanowisku utrzymania finansowania ochrony zdrowia ze środków publicznych.
Że opowiadają się za tym również politycy - to oczywiste. W przeciwnym razie nie mieliby żerowiska, na którym można ulokować ludzi tworzących polityczne zaplecze grup aktualnie trzymających władzę. Interes grup środowiskowych jest podobny; dzięki publicznemu finansowaniu sektora ochrony zdrowia można osiągać dochody uboczne, bez konieczności inwestowania własnych pieniędzy w warsztat pracy.
Dotyczy to zwłaszcza tzw. lobby profesorsko-ordynatorskiego, którego interesy są zdecydowanie odmienne od interesów lekarskiego proletariatu. Oczywiście głośno tego powiedzieć nie można za żadną cenę, więc koronnym argumentem przeciwko prywatyzacji sektora ochrony zdrowia jest twierdzenie, że obywateli nie byłoby wtedy stać na zapewnienie sobie opieki medycznej.
Argument ten nie wytrzymuje wprawdzie krytyki już na pierwszy rzut oka. Przecież i przy publicznym finansowaniu ochrony zdrowia i tak za wszystko płacą obywatele. Nie tylko zresztą za usługi medyczne, ale również - na utrzymanie coraz liczniejszej armii swoich biurokratycznych dobroczyńców, którzy nikogo nie leczą i leczyć nie będą.
Poziom usług medycznych tylko częściowo zależy od sposobu ich finansowania (gdyby odstąpić od finansowania ze środków publicznych, odpadłyby koszty utrzymania aparatu biurokratycznego, więc byłoby taniej), a przede wszystkim - od poziomi zamożności społeczeństwa. Ten zaś z kolei zależy m.in. od kosztów funkcjonowania państwa. W ten sposób koło się zamyka. Mamy zatem do czynienia i ze zmową polityków z zainteresowanymi środowiskami pracowników ochrony zdrowia i mediów urabiających opinię publiczną, by skłonić obywateli do niekorzystnego rozporządzania własnym mieniem i z potęgą ignorancji, która skłania miliony ludzi do wspierania niekorzystnego dla nich systemu.
Obietnice budżetowe i "systemowe"
Obecny strajk pracowników ochrony zdrowia, skierowany na wymuszenie podwyżek płac o 30 proc. zmierza do zwiększenia obciążeń obywateli na rzecz ochrony zdrowia. Rząd odpowiada, że lepiej poczekać na "zmiany systemowe".
Co to może oznaczać? Obecny "system", charakteryzujący się niskimi płacami lekarzy, podobny jest do systemu wynagrodzeń urzędniczych w Rosji carskiej. Urzędnicy byli słabo płatni, bo "system" zakładał, że i tak dorobią sobie na łapówkach, dzięki czemu władze państwowe miały korzyść podwójną: oszczędności na płacach i możliwość dyscyplinowania urzędników groźbami walki z korupcją.
Teraz też mieliśmy kilka przykładów "pokazuchy" antykorupcyjnej wśród lekarzy, która tylko potwierdza intencję podtrzymywania chorego systemu. W przeciwnym razie władze, którym zależałoby na wyeliminowaniu korupcji, natychmiast przystąpiłyby do prywatyzacji całego sektora. Czy ktoś słyszał o korupcji w całkowicie sprywatyzowanym sektorze służb weterynaryjnych?
Skoro tak, to na czym właściwie miałyby polegać zapowiadane "zmiany systemowe"? Co za różnica, czy niesłodzona herbata będzie mieszana zgodnie, czy niezgodnie z ruchem wskazówek zegara? Bez prywatyzacji sektora ochrony zdrowia i odpowiedniego zmniejszenia obciążeń fiskalnych żadnej poprawy nie da się osiągnąć. Tymczasem na to niestety wcale się nie zanosi, skoro nawet tak spostrzegawczy człowiek, jak prezes Narodowego Banku Polskiego nie zauważa żadnych tajemnych układów.
Stanisław Michalkiewicz
|
Stanisław Michalkiewicz / INTERIA.PL |