Str. 9-15
Day-trading
Adam Mielczarek, dziennikarz Gazety Giełdy PARKIET
Oczy wpatrzone w ekran monitora, ręce nerwowo stukające w klawiaturę,podgląd serwisu informacyjnego i atmosfera ogólnego podekscytowania- to obraz typowy dla day-traderów, najaktywniejszych inwestorów na rynku.Jeśli dodamy do tego grę na kilkusetprocentowym lewarze, mogącym spowodować spore stratyw czasie jednej sesji, to widzimy, jakie napięcie towarzyszy pracy tych ludzi.
ednak to właśnie z takich jak oni żyją biura maklerskie, zwłaszcza internetowe, gdzie wszystko funkcjonuje on-line. Sytuacje takie na razie spotykane są głównie w USA, jednak i Polska ma okazję stać się poligonem dla day-traderów.Co to jest day-trading?Day-trading to transakcje jednodniowe, charakteryzujące się tym, że pozycja zostaje otwarta i zamknięta w czasie tej samej sesji. Inwestor zaczyna i kończy każdy dzień transakcyjny z gotówką na koncie, nie przetrzymując zakupionych instrumentów przez noc. Day-trading jest zatem rodzajem inwestowania o ekstremalnie krótkim horyzoncie czasowym.Wynikają z tego zarówno korzyści, jak i problemy. Przewagą day-traderów jest przede wszystkim to, że nie istnieje dla nich tzw. ryzyko dnia jutrzejszego. Śpiąc „na gotówce” nie muszą martwić się tym, czy przez noc nie wybuchnie wojna w jakiejś małej zatoczce, z czym należałoby się liczyć utrzymując wysoko lewarowaną pozycję, bądź też czy poseł Pęk zdoła wygrać głosowanie w Sejmie.Do tego jako korzyść należy zaliczyć także niskie wymagania depozytowe. Na naszym rynku dotyczy to na razie tylko kontraktów na WIG20, waluty, a ostatnio także - nowych kontraktów, które pojawiły się na CeTO. To zaś pozwala na otwarcie dużej pozycji za stosunkowo niewielką gotówkę.Jak wyglądatypowy day-trader?Liczba day-traderów, nawet w USA, nie jest imponująca. Według różnych szacunków, zależnych od definicji day-tradera, w USA zajmuje się tą działalnością ok. 25 tys. osób. Spośród nich ponoć 5 tys. siedzi codziennie w specjalnie do tego przystosowanych biurach maklerskich, w których oferuje im się superszybkie i bezpieczne stałe łącza. O ile ustalenie tej liczby nie jest jeszcze trudne, to podanie liczby najaktywniejszych inwestorów działających w domowym zaciszu może sprawiać już poważne kłopoty.Jeśli przyjmie się, iż day-trader dysponuje gotówką własną rzędu co najmniej 50 tys. USD, okaże się, iż takich inwestorów jest ok. 20 tys. Oni również korzystają z oferty specjalistycznych biur maklerskich, jednak i w takich przypadkach nie można wykluczyć, iż coś nieoczekiwanego wydarzy się na łączach między własnym pecetem a brokerem.„Portret psychologiczny” przeciętnego amerykańskiego day-tradera nie odbiega od typowych wyobrażeń o takiej osobie. Zazwyczaj są to ludzie w wieku 20-30 lat o ponadprzeciętnych zdolnościach. Do tego - co nieco może dziwić Europejczyków, przyzwyczajonych do spokojnego spędzania jesieni życia - dochodzi jeszcze spora grupa emerytów. Ludzie tacy mają czas i pieniądze i - jak się należy domyślać - przez całe życie hołdują zasadzie pogoni za sukcesem. Nie trzeba chyba dodawać, iż zdecydowana większość day-traderów to mężczyźni.W Polsce jest po naszemuJak to wygląda w Polsce? Tu odpowiedź jest jeszcze trudniejsza. Nasz rynek jest ciągle (oby nie wiecznie) młody, nie wykształciła się na nim jeszcze powszechna kultura inwestowania swoich oszczędności w papiery wartościowe, a co dopiero utrzymywania się z tego typu działalności. Ponadto na polskim rynku wciąż niedostępne pozostają takie możliwości inwestycyjne, jak np. krótka sprzedaż, czyli pożyczanie papierów wartościowych, umożliwiająca zarabianie na spadkach. Bardzo wąska jest także grupa papierów pozwalająca na swobodne wchodzenie i wychodzenie z inwestycji niemal w każdym momencie trwania sesji. Wreszcie biura (poza nielicznymi wyjątkami) generalnie nastawiają się na obsługę typowego inwestora, generującego stale przyzwoite obroty, obciążone jednak znacznie wyższą prowizją względną niż w przypadku najaktywniejszych inwestorów. Szwankuje nasza technika, a powszechne narzekanie na łącza sprawia, iż wielu inwestorów - potencjalnych day-traderów - po prostu nie wykorzystuje swoich możliwości. Także oferty internetowe często nie spełniają wymogów przyzwoitej szybkości przekazu, bo trudno mówić o dostępie do rynku w czasie zbliżonym do rzeczywistego w sytuacji, gdy przekazanie zlecenia na parkiet trwa np. 20 minut.Oczywiście, od tych zasad gdzieniegdzie pojawiają się wyjątki. Zapewne każde biuro w Polsce może bowiem pochwalić się jakimś starym wyjadaczem, który od lat (może nawet od początku istnienia warszawskiej GPW) przychodzi do sali dogrywek i spędza tam wiele godzin. Żeby jednak cały biznes miał sens, przy bardzo krótkim horyzoncie czasowym - nie przekraczającym zazwyczaj 1-2 dni - oraz zarabianiu na minimalnych ruchach kursów akcji, polski day-trader (chcąc utrzymać się z tego rodzaju działalności) powinien dysponować kwotą co najmniej 200 tys. zł.Przy takich założeniach okaże się, iż day-traderów z prawdziwego zdarzenia jest może zaledwie kilkuset. Jeśli jednak zrobimy poprawkę na „świeżość” naszego rynku oraz uwzględnimy znacznie mniejsze rozpowszechnienie internetu oraz zdecydowanie słabsze uzbrojenie techniczne (w tym przestarzały system giełdowy) okaże się, iż bardzo aktywnych inwestorów mamy w Polsce ok. 5-10 tys. Rozbieżność jest duża, gdyż tak naprawdę nikt nie jest w stanie sprecyzować momentu, od kiedy zaczyna się aktywne inwestowanie, a od kiedy - day-trading.Jeśli jednak przyjmiemy, iż założenie to mniej więcej odzwierciedla rzeczywistość, okaże się, iż na każdy POK (a jest ich w naszym kraju ok. 520) przypada przynajmniej 10 aktywnych inwestorów. Przy liczbie otwartych rachunków (1,3 mln) to bardzo mało. Jeśli jednak przypomnimy sobie, iż 3/4 rachunków to konta niemal martwe, wynik jest całkiem przyzwoity. Największa ich koncentracja przypada na Warszawę, a następnie Poznań, Trójmiasto, Śląsk.Nieco inaczej w porównaniu z sytuacją za Oceanem wygląda rodzimy przeciętny day-trader. Oczywiście, zdecydowanie przeważają mężczyźni, jednak już ich średnia wieku jest o kilka, kilkanaście lat wyższa od Amerykanów. Tam zazwyczaj są to bowiem ludzie, którzy w bardzo młodym wieku zarobili na wielkiej hossie sprzed lat, a potem po prostu związali się z rynkiem. W Polsce brakuje ludzi starszych, gdyż ci rzadko mają większe pieniądze, a nawet jeśli, to ich znajomość zasad działania rynku kapitałowego jest na ogół niewielka.Cały dzień w stresieJeśli już jednak inwestor decyduje się na codzienny trading, to niestety musi zapomnieć o wielu przyjemnościach. Działalność taka wymaga bowiem wielu poświęceń, podporządkowanych giełdowej grze. Przede wszystkim jest to wysoka czasochłonność. Inwestor musi przez cały dzień obserwować notowania w czasie rzeczywistym po to, by bez opóźnień podejmować decyzje.Do tego dochodzą obciążenia psychiki. Są one najistotniejszym problemem, a raczej wyzwaniem dla day-traderów. Bez usystematyzowanego podejścia do gry day-trader w krótkim czasie staje się „kłębkiem nerwów”, niezdolnym do racjonalnej oceny tego, co dzieje się na rynku. Jeśli zdamy sobie sprawę, że udokumentowany rekord to 600 transakcji w ciągu jednego dnia (autorem jest prywatny amerykański inwestor Lawrence Black), to każdy jest już chyba świadomy, iż day-trading nie jest zabawą. To po prostu wyczerpująca psychicznie technika inwestycyjna dla najtwardszych, najbardziej zdyscyplinowanych inwestorów.Otoczenie day-traderaDo wielokrotnego realizowania transakcji jednodniowych day-traderowi potrzebne jest otoczenie spełniające kilka podstawowych warunków. Przede wszystkim rynek, na którym inwestujemy, musi być bardzo płynny. To decyduje o mobilności naszej pozycji, a zatem zwiększa jej bezpieczeństwo. Z reguły prowadzi to również do zawężenia różnic cenowych między ofertami kupna i sprzedaży, co w prosty sposób ułatwia zawieranie transakcji.Ponadto instrumenty, na których dokonywane są transakcje jednodniowe, muszą być odpowiednio zmienne. Im większa ich zmienność, tym potencjalnie wyższy zysk przypada day-traderowi. Nie chodzi tu o znaczne wahania mające znamiona chaosu, ale o zdolność do wykształcania wyraźnych krótkoterminowych trendów, na których podstawie można budować logiczne strategie inwestycyjne.Oczywiście, do podejmowania takich czy innych decyzji inwestycyjnych niezbędne są informacje. Najlepiej szybkie i sprawdzone, a te o stanie rynku - dostępne natychmiastowo, bo tylko wtedy transakcje jednodniowe mają jakąkolwiek szansę powodzenia. Bez dostępu on-line do rzetelnych wykresów 15-, 30- i 60-minutowych przeprowadzanie transakcji jednodniowych jest czystym hazardem, który w krótkim czasie może doprowadzić do bankructwa.Dostęp do informacji to jednak jeszcze nie wszystko. Aby można było z nich w ogóle korzystać, niezbędna jest możliwość błyskawicznego przekazywania zleceń. Podczas bowiem gdy w transakcjach średnio- i długoterminowych moment zawarcia transakcji (w ramach jednej sesji) nie jest elementem decydującym o jej sukcesie, to w day-tradingu - przy ekstremalnie skróconym horyzoncie inwestycyjnym - nawet kilkuminutowe opóźnienia w przekazaniu zlecenia mogą zadecydować o sukcesie lub porażce danej transakcji.Gwarancją w miarę sprawnego przekazania zlecenia wydaje się obecność inwestora bezpośrednio w domu maklerskim. W czasie tzw. gorących dni nie daje to jednak pewności szybkiej realizacji jego dyspozycji. Zdarza się, że jeszcze dłuższą drogę musi przebyć zlecenie składane za pośrednictwem internetu, co nieuchronnie prowadzi do opóźnień w jego realizacji. Sytuacja prawdopodobnie poprawi się po wprowadzeniu nowego systemu giełdowego WARSET, w którym będzie istniała możliwość automatycznego przekierowania złożonego przez internet zlecenia bezpośrednio do terminala giełdowego.Sukces day-traderaDay-trading przeznaczony jest wyłącznie dla inwestorów posiadających niezbędną wiedzę i zdobyte na rzeczywistym rynku doświadczenie. Trudno wyobrazić sobie, aby transakcjami jednodniowymi zajmowali się początkujący gracze i - co gorsza - inwestowali w ten biznes dorobek całego życia powiększony o zaciągnięte kredyty. Taka mieszanka może doprowadzić tylko do katastrofy i 99% takich inwestorów straci wszystko. Jeśli dodamy do tego, że day-trading należy do najbardziej wyczerpujących psychicznie typów inwestowania, uświadomimy sobie, dlaczego tylko niewielu może odnieść w tej branży sukces. Day-trading to po prostu spekulacja giełdowa dla najlepszych.Jakie szczególne cechy powinien zatem posiadać day-trader, by nie doprowadzać siebie i swoich finansów do upadku? Przede wszystkim jest mu potrzebna zdolność do wyłączenia emocji. Bez tego łatwo popaść w walkę z rynkiem i zacietrzewienie, co zazwyczaj prowadzi do dużych strat. Bo właśnie akceptowanie strat (gdy są one jeszcze niewielkie) jest kluczem do sukcesu. Tylko wtedy, gdy potrafimy przyznać się w miarę szybko do błędu, mamy szansę na powodzenie. To natomiast wymaga instrumentalnego podejścia do dokonywanych transakcji tak, by niemal mechanicznie reagować na wygenerowane przez rynek sygnały.Kiedy już day-traderowi uda się opanować emocje, powinien pamiętać o konsekwencji w realizacji strategii inwestycyjnych tak, by zamykać pozycje zarówno z chwilą przekroczenia akceptowanej wysokości straty, jak i wówczas, gdy inwestycja przyniesie zakładany zysk. nW artykule wykorzystano materiały DM BMT,dostępne na stronie www.daytrader.pl
Stawiamy na day-traderówZ Rafałem Walkiewiczem, prezesem zarządu DM BMT,rozmawia Adam Mielczarek
DM BMT jako pierwszy dom maklerski w Polsce zdecydował się na wprowadzenie internetowego programu, przygotowanego z myślą o największych i najaktywniejszych inwestorach. Co skłoniło was do takiej decyzji?- Program Daytrader to kwestia wyboru i podjęcia decyzji strategicznej o modelu prowadzonego biznesu. Chcemy sprzedawać usługę dla aktywnych inwestorów, którzy są także klientami niezwykle wymagającymi. Dla nich chcemy tworzyć nasz program i nie znaczy to, że jest on lepszy czy gorszy od innych aplikacji internetowych. On jest po prostu inny, dedykowany dla specyficznej grupy klientów. Uważamy, że polski rynek jest już na tyle dojrzały, że oferty muszą być różnicowane.- Jak biuro radzi sobie z przeciwnościami losu typu słabe łącza czy inne ograniczenia formalne?- Dwie rzeczy powodują, że ten system może sprawnie działać: łącza wpływające na szybkość dostępu do internetu oraz podporządkowanie organizacji pracy wewnątrz domu maklerskiego jasno zdefiniowanym celom. Oba te problemy można z powodzeniem rozwiązać.Po pierwsze - taka architektura systemu i przygotowanie programu, by jak najmniejsza porcja danych była przesyłana między klientem a domem maklerskim. Klient nie oczekuje wysublimowanej grafiki czy zdjęć, zależy mu za to na tym, by jego zlecenie trafiało na giełdę bardzo szybko. Interesuje go też błyskawiczny podgląd rynku, i to są najistotniejsze elementy.Unikamy zatem „wszystkoizmu”, czyli przekazywania zbyt dużych zasobów informacji, przy jednoczesnym braku koncentracji na wyznaczonych celach. Dbamy o taką konstrukcję łącz, by maksymalizować efektywność transmisji. W zasadzie monopolistą jest TP SA, ale można postarać się o przyłączenie do różnych routerów, w kilku miejscach kraju tak, by było to bezpieczne.Po drugie - organizacja pracy i taka konstrukcja systemu back office, aby dyspozycja przesłana przez klienta nie utkwiła w systemie samego domu maklerskiego. Pamiętajmy, że nadal istnieje wąskie gardło w postaci maklera, który musi (póki GPW nie zezwoli na automatyczne wprowadzanie zleceń do systemu) „przeklepać” zlecenie. Istotna jest właściwa proporcja między liczbą obsługiwanych zleceń, liczbą terminali oraz sprawnością zatrudnionych maklerów giełdowych. Albo zatrudnimy więcej maklerów, którzy będą „przeklepywać” zlecenia, albo ograniczymy liczbę klientów tak, by mogli bardzo szybko realizować zlecenia.Przykłady z rynku pokazują, że taki wybór nie jest rzeczą prostą. Kluczową sprawą jest sprawny, zautomatyzowany back office, czyli takie kwestie jak np. to, czy rynek kontraktów rozliczany jest „na karteczkach” (co nie jest wcale takie rzadkie), czy też mamy automatyczny system rozliczeniowy. Tylko dlatego, że od wielu miesięcy funkcjonuje u nas automatyczny system rozliczania kontraktów terminowych, mogliśmy jako pierwsi wprowadzić kontrakty do naszej platformy internetowej.- Czy system jest zatem w 100% bezpieczny, tzn. czy inwestor ma gwarancję, że zawsze przekaże swoje zlecenie?- Dopóki nie popsuje się linia telefoniczna w domu klienta, system zbalansowanych łącz powinien przerzucić połączenie do najmniej obciążonego miejsca w sieci i stamtąd je przekazać. System jest bowiem tak skonstruowany, by większość awarii telekomunikacyjnych eliminować. Jeżeli klientowi popsuje się komputer, może skorzystać z naszego call center.- Jak przy określaniu swojej strategii biznesowej zdefiniowaliście pojęcie day-tradera?- Ogólnie chodzi o inwestora, którzy zajmuje pozycje na jeden dzień. Niekoniecznie chodzi nam tylko i wyłącznie o takie osoby, ale wymyślając nazwę celowo chcieliśmy pokazać, że nasz produkt skierowany jest do ponadprzeciętnego inwestora. Tacy ludzie cały dzień poświęcają grze giełdowej i jest to ich jedyne bądź przynajmniej dominujące źródło utrzymania. Istnieje w Polsce grupa ludzi, którzy chodzą do sal dogrywek jak do pracy i tam obserwują przebieg sesji, angażując duże aktywa, generując jednocześnie wysokie obroty.Mamy oczywiście sygnały od drobniejszych graczy, którzy pytają, dlaczego tak wysoko stawiamy poprzeczkę i nie chcemy sprzedawać swojej usługi mniejszym inwestorom, którzy dopiero przygotowują się do roli day-tradera. Tłumaczymy, że chcemy, by nasz produkt był po prostu perfekcyjny dla tych największych i najbardziej aktywnych. Program pozostanie zatem elitarny do czasu uruchomienia WARSETU, który ma znacznie ułatwić naszą pracę.Dzięki selekcji klientów każdym zainteresowanym możemy zająć się osobiście. Z każdym aktywnym inwestorem, który wyrazi zainteresowanie naszym produktem, czy to dzwoniąc na infolinię, czy też wypełniając formularz w internecie, spotyka się przedstawiciel biura z indywidualną prezentacją w dowolnym miejscu w Polsce.- Co można uzyskać dzięki programowi Daytrader?- Podstawową rzecz dla inwestorów, czyli szybki dostęp do informacji i szybkie wprowadzenie zlecenia do systemu giełdowego. To absolutnie najważniejsze i takie przypadki, kiedy na wprowadzenie zlecenia trzeba czekać 5, 10 czy 20 minut, to po prostu absurd. To przeczy idei internetu, bo inwestor, który korzysta z sieci, jest poszkodowany w stosunku do tych, którzy siedzą na sali dogrywek. A chodzi przecież o to, by zastąpić salę dogrywek, przenieść ją do domu i zapewnić inwestorom komfort pracy.Pracujemy nad rozbudową części analitycznej, tzn. informacji z rynku, indeksów giełd światowych, komunikatów agencyjnych. Cały czas pamiętamy jednak, że musimy tak to wszystko połączyć tak, by nie stracić na szybkości.Ponadto inwestorzy otrzymują dostęp do wielu usług dodatkowych, począwszy od oprocentowanego rachunku inwestycyjnego (obecnie 10% w skali roku), poprzez zindywidualizowaną obsługę, a skończywszy na atrakcyjnych liniach kredytowych na rynku wtórnym i pierwotnym.- A co z obserwowaniem sesji giełdowej? W innych biurach maklerskich dość powszechnie panuje zasada, iż należy obserwować notowania w Telegazecie czy jakimś serwisie, bo brokerzy dopiero zamierzają wprowadzić dystrybucję danych w czasie rzeczywistym.- Od początku twierdziliśmy, że częścią składową systemu musi być dystrybucja informacji. W związku z tym ani Telegazeta, ani Reuters nie są konieczne, gdyż to my jesteśmy poddystrybutorem informacji. Wysyłamy naszym klientom dane on-line bez opóźnienia.- Ilu inwestorów aktualnie korzysta z programu Daytrader?- W tym momencie jest to wąska grupa inwestorów. W sposób świadomy tę liczbę ograniczamy. Do czasu wprowadzenia WARSETU na pewno nie będziemy chcieli przekroczyć setki, a bliższa jest nam liczba pięćdziesiąt. To wszystko oczywiście po to, by zachować podstawową zasadę funkcjonalności, czyli szybkość.Choćby dlatego, że nazwaliśmy nasz produkt Daytrader, chcemy pokazywać inwestorom i wspólnie z nimi uczyć się, czym ten day-trading jest. Stąd też zaproponowaliśmy taki produkt, w którym inwestor operując na akcjach kilkunastu spółek ma możliwość otwierania pozycji rano z bardzo dużym, bezpłatnym 666-proc. lewarem. Jeśli inwestor zamknie te pozycje do końca sesji, nie ponosi kosztów finansowych.- Jakie jest zainteresowanie lewarem? Czy dużo osób korzysta z niego „na maksa”, czy może raczej podchodzi do niego znacznie ostrożniej, biorąc np. 100% kredytu?- Mamy w tej chwili kilkunastu inwestorów, którzy korzystają z tego produktu i raczej jeśli już ktoś się decyduje, to korzysta z całości lewara. Natomiast z pewnością jest to usługa dla graczy bardzo doświadczonych, którzy są w stanie cały dzień podporządkować sesji. Przy takim zaangażowaniu trzeba po prostu śledzić notowania z minuty na minutę, nie można tego robić dorywczo.- Jak sprawdza się grupa papierów, które wskazaliście day-traderom jako najbardziej płynne, przeznaczone pod wysokie lewary? Czy były w niej jakieś zmiany? Czy mimo tej asekuracji inwestorzy mieli problemy z zamknięciem pozycji na koniec dnia?- Na liście znajduje się kilka oczywistych blue chipów, charakteryzujących się największymi obrotami. Zestawienie to jest jednak dynamiczne i cały czas się zmienia, gdyż obserwujemy rynek i dodajemy lub zdejmujemy spółki z puli dostępnej dla inwestycji z lewarami. Jako że produkt jest nowy, chcemy w ten sposób pomóc inwestorom ograniczyć ryzyko. Jak na razie problemów ze sprzedażą akcji na koniec sesji nie było.- Czy inwestorzy zgłaszali już swoje uwagi dotyczące oferowanego przez biuro programu?- Tak, oczywiście. Ten produkt był tworzony przy udziale inwestorów niemal od samego początku. Pierwsi nasi klienci testowali go jeszcze przed oficjalną premierą. Nie będzie zatem przesady w stwierdzeniu, że to oni go współtworzyli. Oczywiście, w bieżącym funkcjonowaniu wychwycone zostały pewne drobne mankamenty, jak np. lokalizacja niektórych elementów na stronie. Tu przy okazji ujawniły się zalety programu autorskiego, który można zmieniać praktycznie z dnia na dzień, dokładnie pod potrzeby klienta.- Jak wyglądają koszty? Wiadomo, że przy dużych obrotach można sobie wynegocjować naprawdę dogodne warunki. Jaki jest wasz rekord najniższej prowizji?- Nasza prowizja skonstruowana jest na zasadzie marży, tzn. do opłat GPW i KDPW dodajemy swoją opłatę. Najniższa marża wynosi 0,14%, co po dodaniu do opłaty giełdowej, która ostatnio wynosi 0,08% oraz opłaty dla Depozytu na poziomie 0,013%, oznacza koszt w wysokości 0,233%.- Czy mając na uwadze to, że masowość poniekąd wyklucza szybkość, należy wam życzyć gwałtownego przyrostu liczby day-traderów w Polsce?- Oczywiście. Prowadzimy działania promujące samą kulturę day-tradingu, tworzymy stronę internetową dla day-traderów. Wkrótce zostanie ona przekształcona w klub day-traderów, gdzie o day-tradingu będzie można dowiedzieć się bardzo ciekawych rzeczy. Uważamy, że wielu aktywnych inwestorów zda sobie sprawę, że już należą do tej grupy lub chcą do niej być zaliczani. Jesteśmy głęboko przekonani, że zapewniamy im produkt spełniający ich wymagania, a oni będą decydować się na nasze usługi.- Dziękuję za rozmowę.
Zasady aktywnego inwestowania
Z uwagi na swój specyficzny charakter day-trading wywołuje szeroką gamę emocji i przeżyć.I nic w tym dziwnego, notowania spółek zmieniają się przecież nieustannie w sposób dynamicznyi zazwyczaj trudny do przewidzenia.
W takich warunkach pracy day-trader przez cały czas stoi przed koniecznością podejmowania właściwych decyzji. Każdy błąd może go drogo kosztować, gdyż jego pozycje są zwykle wysoko „lewarowane”. Jednak dzięki temu każda dobra transakcja daje możliwość osiągnięcia znacznego zysku.Przygotowaniepsychiczne day-traderaPrzed przystąpieniem do spekulacji akcjami day-trader powinien odpowiedzieć sobie na następujące pytania: Co jest moją motywacją? Dlaczego chcę być day-traderem?Oczywiście, celem każdego day-tradera jest osiąganie jak największych dochodów. Jednak same pieniądze nic tu jeszcze nie znaczą. Należy jasno sprecyzować, na co ewentualne zyski z tytułu wybitnie spekulacyjnego handlu akcjami mają być przeznaczone. Uświadomienie sobie celu tak ryzykownego i pochłaniającego czas zajęcia, jakim jest day-trading, jest dobrym fundamentem do rozpoczęcia przygotowania psychicznego.Następnym krokiem powinno być przyswojenie pewnych zasad, jakimi day-trader będzie kierował się w swej pracy. Stosowanie rozsądnych zasad w praktyce wymaga jednak wysokiej samodyscypliny oraz bezwzględnego ich egzekwowania tak, by nie dać ponieść się emocjom.1. Decyzje kupnalub sprzedaży akcji musisz podejmować wyłączniena podstawiezaobserwowanego sygnałuDay-trader korzystając z własnych analiz i spostrzeżeń oraz czegoś, co można by nazwać wyczuciem rynku, powinien sporządzić listę sygnałów, których pojawienie się daje wysokie prawdopodobieństwo ruchu ceny w określonym kierunku. Sygnały takie zazwyczaj pochodzą z analizy technicznej wykresu kursu. Stosowanie tej zasady ma za zadanie osiągnięcie przez day-tradera jak najwyższego udziału zyskownych transakcji w ogólnej ich liczbie.2. Kieruj się ideą płynnościTa zasada ma na celu ograniczenie strat z nieudanych transakcji oraz maksymalizację zysków z transakcji przynoszących dochód. Reguła ta brzmi: „Cut your losses and let your profits run”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza: „zamykaj pozycje przynoszące stratę i pozwól na zwiększenie się dochodu z pozycji zyskownych”. Powstała ona na bazie popularnego powiedzenia „trend is your friend until it end”; przyjmuje się w nim, że trend jest kontynuowany, dopóki nie widać wyraźnych oznak jego zatrzymania.Co ciekawe, zamykanie pozycji przynoszących stratę jest stosunkowo łatwe, zwłaszcza jeśli inwestor nie ma tendencji do „odgryzania się” na rynku. Wystarczy przyjąć maksymalną akceptowaną wielkość straty, a następnie każdorazowo, gdy jest ona osiągana, nie dopuszcza do jej powiększenia poprzez natychmiastowe, automatyczne zamknięcie pozycji. Takie zachowanie ma ważną zaletę: eliminuje niebezpieczeństwo poniesienia znacznych strat, które są przyczyną występowania negatywnych emocji.Znacznie większą trudność sprawia zamykanie pozycji zyskownej. Nie może ono nastąpić ani zbyt wcześnie, ani zbyt późno, jednak, niestety, psychika day-tradera (jak i zapewne każdego innego inwestora) skonstruowana jest w taki sposób, że gdy transakcja przynosi stosunkowo duży dochód, większość osób wpada w pułapkę nadmiernej chciwości.Pewnym rozwiązaniem jest wcześniejsze ustalenie wielkości zysku, którego osiągnięcie mówi nam: „wystarczy, zamknij pozycję”, choć nie trzeba dodawać, iż naprawdę trudno jest powiedzieć sobie, iż zarobiłem już dość i więcej nie potrzebuję, zwłaszcza w sytuacji dużego stresu i niesienia na fali wzrostu.3. Opanuj sięChoć łatwo to powiedzieć, day-trader powinien zawsze pamiętać o tym, aby w każdej sytuacji, jaka pojawia się na rynku, zachować spokój i dystans. Umiejętność ta jest niestety bardzo trudna do wyrobienia gdy np. korzysta się z lewaru pięciokrotnie przewyższającego środki własne, jednak jest szczególnie istotna w przypadku wystąpienia serii nieudanych transakcji. A to zdarza się to nawet najlepszym day-traderom.W takim momencie nie wolno wpadać w złość, a tym bardziej pragnąć rewanżu za wszelką cenę. Zły nastrój oraz łamanie poprzednich żelaznych zasad prowadzi do kolejnych niewłaściwych decyzji i do pogłębienia frustracji. Dlatego po przeprowadzeniu kilku nieudanych transakcji polecany jest krótki odpoczynek, chłodna, aczkolwiek szybka analiza popełnionych błędów i wreszcie spojrzenie na rynek „na nowo”. Dopiero wówczas można - już na spokojnie - powrócić do kolejnych spekulacji.Powstrzymanie emocji jest również wskazane w przypadku, gdy mamy dobrą passę, czyli dokonaliśmy jednej lub kilku bardzo dobrych transakcji. Day--trader może wówczas odczuwać przesadny optymizm, dający dużą pewność siebie, a w skrajnych przypadkach nawet euforię. Wszystkie te stany - mimo że z psychologicznego punktu widzenia są niewątpliwie bardzo przyjemne - źle wpływają na zdolność podejmowania właściwych decyzji.W takich sytuacjach bardzo często zdarza się, że po zyskownych transakcjach następują mniej udane, co wywołuje huśtawkę nastrojów, której należy unikać. Załamanie w takich momentach jest też szczególnie bolesne i mocno zapada w pamięć. Dodatkowo powoduje ono nadmierny stres i przemęczenie.4. Bądź zdecydowanyZachowując wszystkie wcześniej wymienione już cechy, dobry day-trader odznaczać się powinien również zdecydowaniem, odwagą, zaufaniem i wiarą we własne umiejętności. Brak tych cech szalenie utrudnia prowadzenie spekulacji. Decyzje kupna lub sprzedaży akcji powinny być podejmowane szybko, bez niepotrzebnego wahania. Zwłoka w złożeniu zlecenia przy skrajnie krótkim horyzoncie czasowym może powiększyć stratę lub zmniejszyć potencjalny zysk.Oczywiście, zaufanie do własnych umiejętności wyrabia się w miarę zdobywania doświadczenia w spekulacji. Dzieje się tak rzecz jasna pod warunkiem, iż rzeczywiście zdobyliśmy zdolności w zakresie day-tradingu w praktyce, a nie tylko grając „na papierze”.5. Pamiętaj: to rynekma zawsze rację, a nie tyPunkt ten równie dobrze można zatytułować: rynek na zawsze rację. Ceny akcji po prostu są takie, jakie są, i to, czy posiadamy dane papiery czy też nie, nic tu nie zmieni. Day-trader musi dostosować się do sytuacji panującej na rynku, a nie tworzyć wyimaginowane trendy. Nie ma zatem sensu poszukiwanie lub prognozowanie „właściwego” poziomu kursu. Podobnie - badanie przyczyn takiego a nie innego zachowania się ceny akcji również nie pomoże w osiąganiu dobrych wyników.Najważniejsze jest zarobienie na różnicy cen kupna i sprzedaży akcji i na tym day-trader powinien skoncentrować całą uwagę. Pogłębione analityczne rozważania nie są właściwym narzędziem w pracy day-tradera, tym bardziej że zazwyczaj zabierają one bardzo dużo czasu.6. Nie bądź perfekcjonistąWielu spekulantów stara się za wszelką cenę (często podświadomie) dokonywać perfekcyjnych transakcji. Wkładają wysiłek prawie wyłącznie w to, by kupić jak najtaniej i sprzedać możliwie najdrożej. Owszem, celem day-tradingu jest zarobienie pieniędzy, jednak nie powinno to prowadzić do poszukiwań okazji do powiedzenia sobie: jestem geniuszem, mam idealne wyczucie rynku. Pamiętajmy: kupno akcji po 10-proc. wzroście ceny jest bardzo dobrą decyzją, jeżeli ich kurs dalej wzrośnie i zdążymy w porę je sprzedać.7. Stale podnoś swoje umiejętności spekulacyjneCo ciekawe, znaczenie wykształcenia, jakie ma day-trader, nie jest decydujące w powodzeniu prowadzonej przez niego spekulacji. Odniesienie sukcesu w day-tradingu wymaga bowiem bardziej opanowania pewnych umiejętności i nabycia, a najlepiej urodzenia się z odpowiednimi cechami charakteru. Wiadomo, iż muszą to być ludzie aktywni, odporni na stres i jednocześnie zdecydowani i opanowani.Można nawet pokusić się o stwierdzenie, iż znaczenie wykształcenia jest znikome, choć niewątpliwie pomaga ono w lepszym zrozumieniu niektórych zjawisk. Doskonalenie umiejętności spekulacji powinno się jednak odbywać się poprzez wnikliwą analizę przebiegu transakcji i zrozumienie zasad rządzących analizą techniczną.Ponadto potrzeba jest choć trochę cierpliwości, by można było spojrzeć krytycznym okiem na dotychczasową działalność. Pozwoli to wychwycić ewidentne pomyłki, tak by z każdego błędu można było wyciągać należyte wnioski. Wielu day-traderów popełnia bowiem stale błędy tego samego rodzaju. Dobrze jest zatem zorientować się, czy nasze nieudane transakcje mają jakiś wspólny mianownik. Jeżeli okaże się, że tak, wówczas wyeliminowanie takich błędów w przyszłości będzie znacznie prostsze.8. Keep smilingNawet początkującym nie trzeba wyjaśniać, iż day-trading to nie zabawa, lecz profesja zajmująca dużo czasu i wymagająca poświęcenia. Na ogół day-traderzy poświęcają jej tyle samo czasu, ile każdy inny „normalny” człowiek idący rano do pracy. Tak więc także i tutaj uzyskiwane efekty będą w jakimś stopniu uzależnione od kondycji psychofizycznej oraz sytuacji osobistej i rodzinnej danej osoby. Jak wszyscy, day-trader również nie może zaniedbywać innych sfer życia, ponieważ mają one wpływ na ogólne samopoczucie człowieka, a w konsekwencji - na wyniki uzyskiwane w jego wytężonej pracy. nAdam MielczarekW artykule wykorzystano materiały DM BMTdostępne na stronie www.daytrader.pl
Str. 21-25
Graj na motywy
Marek Rogalski,prywatny inwestor
Mimo że o inwestowaniu napisano mnóstwo książek, w dalszym ciągu nie brakuje graczy,którzy kupują na szczytach, a sprzedają w dołkach. Tego nikt nie zmieni,gdyż jest to rzecz na giełdzie jak najbardziej naturalna, zależna nie tylko od stanu naszej wiedzy,ale i od psychiki. Nie ulega jednak wątpliwości, że bez własnego,najbardziej nam odpowiadającego sposobu inwestowania trudno przetrwać na rynku.
Wyczuj rynekTo najważniejsze wyzwanie dla każdego, kto zamierza inwestować na rynku i temu będą podporządkowane wszystkie inne reguły. Bardzo wiele osób twierdzi, że to rozumie i nie warto zaprzątać sobie tym głowy. Śmiem twierdzić, że tak nie jest. Przyczyna tego stanu rzeczy tkwi w tym, że inwestowanie kłóci się z naszymi przyzwyczajeniami czy psychiką. Większość z nas zawsze broni swoich poglądów na dany temat uważając, że są one słuszne. Jednak na giełdzie to rynek ma zawsze rację, a nie my. Naszym zadaniem jest umiejętne przewidzenie jego ruchów, wyczucie go. Jednak jest on bardzo zmienny, stąd też musimy reagować szybko i elastycznie.Graj na motywyJest to podstawowa zasada, na której opieram swoją strategię. Stoi ona trochę w sprzeczności z tym, co wyznaje większość graczy. Dla nich najważniejsze są wyniki finansowe spółek, kwotowania zachodnich indeksów czy po prostu formacje analizy technicznej.Nie ukrywam, że duży wpływ na zbudowanie mojej strategii wywarły publikacje dotyczące strategii inwestycyjnych George'a Sorosa, a szczególnie jego teorii sprzężenia zwrotnego oraz samonapędzających się ruchów cen. Kluczowe pytanie, które zawsze stawiał sobie na wejściu, brzmiało: „co wywołuje zachowania podążające za trendem?”. Według niego, są to nadzieje i oczekiwania tłumu.Czy zatem tłum jest zdolny do zagłębiania się w skomplikowane matematyczne obliczenia, których wynikiem jest wewnętrzna wartość danej akcji? A może działają tu inne czynniki. Ja nazwałem je motywami. Są nimi możliwe wydarzenia z otoczenia spółki, takie jak pojawienie się inwestora branżowego, nowe produkty, nowa strategia rozwoju, lub po prostu mądry i przebiegły zarząd, któremu zależy na wzroście kursu akcji. Umiejętna analiza tych czynników, a co najistotniejsze, próba ich przewidzenia, oraz ocena wpływu na notowania akcji, są kluczem do znalezienia tych najlepszych walorów. Ważna jest także moda, będąca nieodłącznym elementem każdego rynku. To ona w połączeniu z zaistniałymi „motywami” może szybko stać się sprzężeniem zwrotnym i napędzać ruch wzrostowy, czasem do nieprzewidywalnych poziomów.Przykładem dosyć dobrze obrazującym powyższe tezy jest rynek IT oraz sektor budowlany. Jeszcze jesienią zeszłego roku nasze czołowe walory z branży teleinformatycznej były notowane znacznie poniżej swoich historycznych maksimów - na przykład Optimus o ponad 50%. Tymczasem internetowa hossa na rynkach rozwiniętych, a w każdym razie jej symptomy, były widoczne znacznie wcześniej, bo już od lata. U nas słowo portal wciąż było mało znane wśród inwestorów, a Onet.pl pozostawał niedoceniany. Wyraźne przyspieszenie trendu na Nasdaq dokonało się 29 października 1999 r., kiedy to indeks Nasdaq Composite pokonał opór na poziomie 3000 pkt. Wtedy też część graczy zaczęła dostrzegać nasze spółki teleinformatyczne, indeks WIG--Teleinformatyka zaś dał sygnał kupna dopiero 2 tygodnie później. Jednak wciąż mało kto wierzył chociażby w to, że Optimus osiągnie cenę 300 zł. Moda na nową ekonomię miała nadejść dopiero w lutym i marcu, kiedy każdy mówił o nowych produktach i sektorach, takich jak B2B czy B2C, a spółki prześcigały się w obietnicach. Symptomatyczne, że dopiero wtedy zaczęły pojawiać się nowe wyceny naszych high-tech z poziomami docelowymi, często o 100% wyższymi, sporządzane przez renomowanych analityków. Wszystkie opierały się na przyszłych wycenach i zyskach, które wciąż mają niestabilne podstawy.Inny przypadek dotyczy rynku budowlanego. Głośne zakupy walorów Exbudu przez Michała Sołowowa pobudziły falę przejęć firm polskiego sektora budowlanego, mimo że już wcześniej hiszpańska Acciona weszła do Mostostalu Warszawa. Stało się to pierwszym impulsem do wzrostu kursów innych spółek z tej branży - Budimeksu czy Mostostalu Zabrze. Motywem jest tu więc zmiana klimatu inwestycyjnego wokół sektora.Chciałbym w tym miejscu jednak ostrzec, że sama analiza „motywów” nic nie daje bez połączenia z umiejętnym analizowaniem wykresu kursu akcji spółki. Na jego podstawie precyzyjnie wyznaczamy moment wejścia na rynek.Wychwytuj różnicęmiędzy stanem obecnyma ceną równowagiGeneralnie spółki na rynku można podzielić na te, które inwestorzy kupują chętnie, i takie, które znajdują się w niełasce. Do tych pierwszych często należą firmy z „modnych” branż, wobec których inwestorzy mają duże oczekiwania. W tym przypadku często jest tak, iż oczekiwania dawno już są uwzględnione w cenach, które mimo to ciągle rosną.Nie chcę wdawać się tu w fundamentalne rozważania na temat wycen, jednak tempo wzrostu kursu zależy pośrednio od dynamiki osiąganych zysków i wzrostu sumy bilansowej, a także oczekiwań co do przyszłych dochodów. Rzadko jest tak, że zysk jakiejś firmy przyrasta z roku na rok o np. 200 czy 300% i jest to trend stały. Zwykle jest to wynik jakiejś jednorazowej operacji, która już w przyszłości raczej się nie powtórzy.Spółki, które wpadły w niełaskę inwestorów, często są reprezentantami nieatrakcyjnych branż bądź dotknęły je krótkookresowe problemy, objawiające się znacznie mniejszymi zyskami. Właśnie te ostatnie firmy są szczególnie interesujące, gdyż ich długookresowa krzywa rozwoju jest ciągle wzrostowa. Często się zdarza, że przeprowadzana restrukturyzacja okazuje się przynosić zadowalające efekty bądź taka spółka staje się obiektem przejęcia, co szczególnie zaczyna rozpalać wyobraźnię inwestorów.Patrz na rynekpoprzez pryzmat„funkcjonowania spółki”Indeks giełdowy, który tak interesuje wielu inwestorów, wyznacza tylko ogólny trend panujący na rynku. Zatem jego ciągłe śledzenie jest zbyteczne, chyba że decydujemy się grać na kontraktach na WIG20. Bieżące informacje, jakie napływają z rynków zagranicznych, też nie są aż tak istotne. Ich marginalizacja na rzecz przyglądania się poszczególnym firmom jest znacznie lepszym rozwiązaniem.Jeśli jesteś zdecydowany kupić akcje jakiejś spółki, rozważ wszystkie jej potencjalne dobre i złe strony. Warto sprawdzić jej „otoczenie”: kwalifikacje zarządu, perspektywy rozwoju branży, w której działa, nowe tendencje w produktach w poszukiwaniu „motywu”, który wkrótce może skupić na sobie uwagę większości inwestorów.Nie bądź day-traderemŻaden „motyw” nie oddziałuje przez jeden dzień, żaden poważniejszy trend nie trwa tak krótko. Zbyt szybka gra jest wykańczająca, transakcje są wykonywane mechanicznie, czasami bez zbytniego zastanowienia. Łatwo przegapić większy trend czy budujący się nowy „klimat” na rynku. Ktoś kiedyś powiedział, że „pieniądze rosną na drzewach cierpliwości”. Żaden ze sławnych inwestorów nie doszedł do dużych pieniędzy grając tak szybko. Opierając się na własnym doświadczeniu, twierdzę, iż najbardziej opłacalną strategią są średnioterminowe inwestycje przy posiłkowaniu się kredytem.Idź na całość- „chwytaj okazję za gardło”George Soros zawsze twierdził, że jeśli naszym zdaniem sytuacja jest korzystna, to dlaczego nie zainwestować więcej pieniędzy wyprzedzając możliwy ruch innych. To może być nasza transakcja życia. Jeśli spółka, którą sami wymyśliliśmy kierując się analizą motywów bądź innymi technikami, zaczyna zachowywać się bardzo obiecująco, nierozsądne jest niepowiększenie pozycji do maksimum możliwości. Często jest tak, że jest ona jedną spośród wielu w naszym portfelu i nawet spory wzrost jej kursu w niewielkim stopniu wpływa na jego zmianę. Wtedy zwykle jesteśmy bardzo zdenerwowani i próbujemy znaleźć na siłę coś podobnego, często zapominając o tym, że okazje zdarzają się rzadko.Zawsze miej własne zdaniei strategię działaniaDosyć często spotykamy się z sytuacją, gdy nasze własne wnioski i analizy musimy konfrontować z opiniami panującymi na rynku czy w prasie. Dobry inwestor zawsze jest sam, gdyż po prostu pierwszy wykrywa możliwe zmiany panujących tendencji. Ale tylko od niego zależy to, czy je zrealizuje, czy też ulegnie wpływowi tłumu. Jednak ten sam inwestor musi być otwarty na wszelkie nowinki czy informacje, często krążące na rynku w postaci plotek. Warto pamiętać o zasadzie „kupuj plotki, sprzedawaj fakty”. Dobre podstawy naszych analiz pozwolą nam na „odfiltrowanie” kiepskich plotek od tych, które mogą się sprawdzić.Nie myśl - działajCechą każdego biznesu, w tym także giełdy, są szybko zmieniające się warunki otoczenia. Dobry biznesmen decyzje podejmuje szybko, jednak nie bez zastanowienia. Zbyt często boimy się zastosować do działania na rynku wyniki własnych analiz, gdyż boimy się być pierwsi. Czekamy na innych, jednak wtedy często już jest za późno lub nasze potencjalne zyski stają się mniejsze. Stanley Druckenmiller (zarządzający na co dzień operacjami G. Sorosa od 1988 r.) powiedział kiedyś o lekcji, jakiej udzielił mu jego pracodawca - „Nie jest ważne, czy masz rację, czy też się mylisz. Ważne jest, ile zarabiasz, gdy masz rację, i ile tracisz, gdy się mylisz”.Nie sugeruj sięrekomendacjamiWielu inwestorów podejmuje swoje decyzje na podstawie rekomendacji pojawiających się w prasie, a wydawanych przez różne instytucje działające na rynku kapitałowym. Często spotyka się jednak sytuacje, gdy rekomendacje te ukazują się znacznie po czasie - ostatni tego przykład mieliśmy zimą na rynku IT. Moim zdaniem, ich analiza może wskazać ciekawe wnioski, jeśli skonfrontujemy je z wynikami naszych analiz, ale nigdy nie powinniśmy podejmować decyzji wyłącznie na ich podstawie. Pamiętajmy, że to nasze pieniądze i tylko my za nie odpowiadamy.Nie rozdrabniaj nazbytswojego portfelaKażdy z nas spotkał się zapewne z sytuacją, kiedy nagle ma bardzo dużo obiecujących pomysłów inwestycyjnych. Każdy przeanalizowany papier spełnia wszystkie warunki bycia tym najlepszym. Taka sytuacja często występuje podczas hossy. Jednak bardzo łatwo może się ona obrócić przeciw nam. Albo kupimy za dużo papierów i zysk nam się rozwodni, albo będziemy zbyt niecierpliwi, co objawia się przeskakiwaniem ze spółki na spółkę i zbyt dużymi kosztami transakcji. Musimy dokonać wyboru i trzymać się jego ustaleń przez dłuższy czas. Optymalna liczba spółek w naszym portfelu waha się od trzech do pięciu. Warto pamiętać o stosowaniu kredytu, ale tylko wtedy, gdy jesteśmy pewni, że czujemy rynek i spółkę. Wykorzystujmy także dostępne umowy OTP (odroczona płatność) tylko do „przeportfelowywania” się - tzn. gdy trafia nam się jakaś rynkowa okazja uzasadniona okolicznościami. Nie stosujmy OTP do kredytowania krótkoterminowych inwestycji bez pokrycia.Uważaj na mało płynnepapieryNiektórzy twierdzą, że płynność danego papieru powinniśmy porównywać z wielkością naszego portfela. Wynika z tego, że mały gracz może kupić wszystko, więc nie ma się czym przejmować. Niezupełnie tak jest. Nie od dzisiaj wiadomo, że to nie on decyduje o ruchu cen. O tym decydują duzi inwestorzy, a oni nie zwrócą uwagi na spółkę, z której nie będą mogli później „wyjść”. Takim inwestorom gra na małych spółkach opłaca się jedynie wtedy, gdy liczą na pojawienie się inwestora branżowego, któremu sprzedadzą swoje papiery. Jednak nie zdarza się to często, a inwestycje mogą mieć charakter zwykłej „spółdzielni”, czyli manipulacji kursem.Nie licz codziennie pieniędzyNa giełdzie zawsze inwestujemy pieniądze, które w danej chwili nie są nam potrzebne. Zwykle mamy jakiś materialny cel naszej inwestycji - np. kupno w przyszłości mieszkania czy dobrego samochodu. To skłania nas do codziennego sprawdzania, czy jesteśmy już bliżej upragnionego celu. Nie jest to dobre postępowanie. Po pierwsze, decydując się na grę na giełdzie, gramy tak naprawdę środkami, które możemy stracić. Po drugie, musimy zacząć myśleć o dochodach w bardziej abstrakcyjny sposób, nie w kategoriach prawdziwych pieniędzy. Inaczej nerwy i emocje nie pozwolą nam myśleć i działać racjonalnie. A najgorszym wrogiem dla inwestora jest jego własna psychika.Nie pozwól,żeby giełda stała siętwoim jedynym zajęciemCzęstym obrazkiem giełdy są maklerzy i inwestorzy będący stale na rynku. O ile ci pierwsi traktują to jako swój zawód, drudzy w zasadzie marnują tam czas. Jak już wcześniej wspomniałem day-trading nie jest dobrym sposobem inwestowania. Częste przebywanie w POK-u, wpatrywanie się w tabele notowań często prowadzi do błędnych, nieprzemyślanych decyzji. Pod wpływem otoczenia i emocji zaczynamy zapominać o naszych dotychczasowych analizach. Brak innego twórczego zajęcia czy hobby powoduje, że ciągle myślimy o rynku i naszych pozycjach. Ktoś kiedyś powiedział, że z „nudów robimy głupoty”. I tak rzeczywiście jest. Warto zatem mieć jeszcze inne stałe zajęcie.Uważnie podchodźdo analizy techniczneji jej „cudownych” metodTen rodzaj analizy znany jest większości inwestorów. Jednak ta sama większość wciąż popełnia błędy. Dlaczego tak się dzieje? Niewątpliwie ma na to wpływ nieustająca chęć znalezienia „świętego Graala”, metody, która uczyni nas bogatymi przy niskim ryzyku. Takiej metody nie ma, a w każdym razie nikt jej nigdy nie udostępni. Najlepsze strategie często są bardzo proste. Trzy, cztery wskaźniki, parę średnich, prosta analiza formacji - to w zupełności wystarcza. Skomplikowane systemy analityczne rzadko dają lepsze efekty, a często wprowadzają tylko niepotrzebne zamieszanie i element zagubienia.Zbyt często jest też tak, że spotykamy się z nadinterpretacją niektórych formacji na wykresach, w prasie czy w różnych serwisach informacyjnych. Komentatorzy próbują stać się jasnowidzami tworząc na wyrost trójkąty, diamenty, głowy i ramiona w miejscach, w których po prostu ich nie ma. Niewątpliwie wynika to z powierzchownej znajomości analizy technicznej, a także - co jest bardzo istotne, z naszego braku obiektywizmu. Dosyć często zasiadając do analizy jakiegokolwiek wykresu już wcześniej mamy gotowe zdanie na temat papieru, nierzadko błędne, bo oparte na zasłyszanych opiniach. A analizę techniczną traktujemy tylko jak kolejną pracę domową, którą wypada zrobić przed złożeniem zlecenia.Podstawowe błędyWarto zwrócić uwagę na kilka najczęściej popełnianych błędów, jakie udało mi się zauważyć podczas ponad 5-letniej obserwacji naszego rynku.Pierwszym jest zbyt częste kreślenie głowy i ramion. Formacja ta dosyć często mylona jest z falą płaską nieregularną opisaną przez Elliotta. Dzieje się tak, gdyż w zasadzie do czasu utworzenia prawego ramienia podobieństwa są uderzające. Oczywiście, zawsze można ubezpieczać się analizą wolumenu, jednak rzadko mamy do czynienia z podręcznikowymi formacjami. W takich jednak momentach inwestor „bombardowany” jest negatywnymi informacjami i zwykle im ulega, gdyż czuje się zagubiony. Wtedy właśnie powstają duże obroty przy wybiciach.Drugim takim schematem jest formacja „W” (podwójne dno), bądź jej odwrócenie, czyli „M” (podwójny szczyt). Często spotykam się z tym, że podczas formowania się drugiego dołka oczekiwania co do kursów są znacznie zaniżone. Większość spodziewa się dalszej kontynuacji trendu spadkowego. Mało kto zwraca uwagę na to, że „klimat” inwestycyjny zaczyna się pomału zmieniać. Można już znaleźć pierwsze „motywy”, część co lepszych spółek jest już w trendach wzrostowych.Trzecią kwestią są fale piąte Elliotta. Nazywa on je falami wyczerpującymi dany impuls, czy to wzrostowy, czy spadkowy. Jednak rynek często lubi wyprzedzać oczekiwane przez większość ruchy, powodując skrócenie pięciu fal do trzech. Jest to zresztą zgodne z filozofią Tony'ego Plummera, który jest pomysłodawcą teorii trzyfalowego impulsu cenowego, który jest pewną odmianą fraktala, czyli sekwencji powtarzających się trójek.Poczuj wykresByć może niektórzy z nas pamiętają jeszcze czasy, kiedy nie było dostępu do profesjonalnych programów analitycznych, a za pomoc służył Excel, bądź zwykła kartka milimetrowego papieru z nanoszonym na nią po każdej sesji wykresem. Jednak z tej mozolnej i syzyfowej wręcz pracy wynosiliśmy coś specyficznego - dobrą znajomość kształtu wykresu oraz pewne wyczucie co do jego kierunku wraz z całą gamą możliwych kombinacji. Łatwo było nam sobie wyobrazić, na jakich zasadach on się kształtuje, jakie bezpośrednie czynniki wpływają na jego zmianę. Często było to zachowanie się wolumenu, który wyprzedzał o parę sesji właściwy ruch, często też proste zależności oparte na liczbach Fibbonacciego. Teraz już każdy z nas posługuje się profesjonalnymi programami bądź korzysta z gotowych wykresów, które można znaleźć chociażby w Parkiecie. Warto jednak pamiętać o tym, że większość zachowań rynku tak naprawdę co jakiś czas powtarza się, zwracajmy więc uwagę na historyczne formacje, charakterystyczne dla poszczególnych papierów bądź całych branż. Doceńmy ich wagę, zapamiętajmy kształt.Rysuj linie trendutakże na wskaźnikachtechnicznychStosowane przez nas wskaźniki techniczne z powodzeniem możemy analizować również pod kątem linii trendu, kanałów czy nawet formacji. Zwykle dzieje się tak, że to one jako pierwsze pokazują możliwą zmianę trendu. Ja stosuję najprostszy zestaw, jakim jest Ultimate i MACD.Na wykresie indeksu Nasdaq wraz z wyżej wymienionymi wskaźnikami oraz naniesionymi na nie liniami trendu widać, że pozioma linia trendu na MACD dała bardzo dobry sygnał wejścia na rynek w momencie przyspieszenia trendu przez Nasdaq pod koniec października ubiegłego roku, jak też powstrzymała spadki w lutym bieżącego roku. Zaraz potem wskaźnik przebił krótkoterminową spadkową linię trendu, dając sygnał kupna potwierdzony również przez Ultimate. Warto zauważyć, iż stało się to wcześniej, niż gdybyśmy posługiwali się klasyczną analizą samego wykresu. Wtedy sygnał nastąpiłby po pokonaniu szczytu.Analiza Ultimate pozwoliła na wyłapanie dołka w kwietniu tego roku, kiedy indeks znajdował się w silnym trendzie spadkowym. Wskaźnik „uderzył” w poziomą linię trendu, która w przeszłości stanowiła linię obrony dla spadków. Trochę później został wygenerowany pierwszy poważny sygnał zakupu - przebicie spadkowej linii trendu. Wprawdzie wskazówka ta okazała się błędna, ale trzeba zauważyć, że zachęty do kupowania akcji nie potwierdził MACD, który nie dał rady przełamać spadkowej linii trendu.Dopiero na początku czerwca, kiedy to nastąpiło potężne wybicie indeksu w górę, sygnał kupna został potwierdzony zarówno przez MACD, jak i Ultimate, co sugeruje, że mamy do czynienia z poważnym impulsem wzrostowym.Zajmuj pozycjęprzy relacji zysku do ryzykaco najmniej jak 3 do 1Wiele osób podejmuje decyzje na podstawie prostych sygnałów płynących ze wskaźników czy też z przełamania linii trendu. Zapominamy często o wyznaczeniu możliwego zakresu wzrostu. Możemy to zrobić licząc zasięgi wybicia z formacji bądź długość fal na podstawie współczynników Fibonacciego. Można skorzystać też z prostej metody, jaką jest analiza tzw. wysp wolumenu, jak to umownie nazwałem. Polega ona na tym, że potencjalnymi oporami są te strefy cen, przy których kiedyś wystąpiły obroty większe od tych, które są przy danym wybiciu. Z dużym prawdopodobieństwem można liczyć na uaktywnienie się w ich okolicy podaży pochodzącej z akcji kiedyś kupionych. Głównym zadaniem przy podejmowaniu decyzji zakupu jest policzenie, jaka jest odległość do najbliższej takiej strefy oporu, a jaka do możliwych wsparć. Jeżeli relacja ta jest równa bądź wyższa od 3:1, to przy niskim ryzyku możemy otworzyć pozycję na papierze.Na zakończenie chciałbym wspomnieć, że wszystkie powyższe zasady nie prowadzą wprost do dużych i szybkich zysków. Tak jak w biznesie - wszystko zależy od szczęścia, a także intuicji i przede wszystkim predyspozycji. Nie każdy jest lekarzem, nie każdy biznesmenem, nie każdy musi być inwestorem. Nie róbmy niczego na siłę, bo obróci się to przeciwko nam. nBibliografiaR. Slater,24 sekrety inwestycyjne George'a Sorosa,K.E. LIBER- zmieszczone w tekście cytaty pochodzą z tej książki.T. Plummer,Psychologia rynków finansowych,WIG-Press.Wykresy: MetaStock
Str. 26-30
Wolę futures niż akcje
Z GRZEGORZEM ZALEWSKIMo wadach polskiego rynkuoraz propozycjachich przezwyciężenia,doświadczeniach inwestorai analitykaoraz ulubionychstrategiach inwestycyjnychrozmawia PIOTR WĄSOWSKI
Zacznijmy od początku. Kiedy zainteresowałeś się giełdą?- Początek moich zainteresowań rynkiem kapitałowym, jeszcze wtedy nie bezpośrednim inwestowaniem na giełdzie, to 1993 rok, czyli rok wielkiej hossy. Wzrosty były tak wspaniałe, że w pewnym momencie prawdopodobnie każdy chciał coś „uszczknąć” z tej - jak się wówczas wydawało - maszynki do robienia pieniędzy. Ja podszedłem do tego stosunkowo konserwatywnie. Powierzyłem niewielkie oszczędności jedynemu istniejącemu wówczas na rynku funduszowi inwestycyjnemu. W pewnym momencie zacząłem samodzielnie prowadzić „papierowy portfel akcji” i wydawało się, że inwestowanie jest na tyle proste, że warto wycofać pieniądze z funduszu i rozpocząć działalność samemu. Jak się później okazało, wcale nie jest to takie łatwe.- Dlaczego? Straciłeś pieniądze?- Oczywiście, pieniądze na giełdzie traci się cały czas. Są transakcje dobre i złe. Na początku - jeśli nie jest to superhossa, lecz w miarę stabilny rynek - strat jest znacznie więcej. Są one konsekwencją emocjonalnego traktowania rynku. Dobrze jest w odpowiednim momencie to zrozumieć. Ja swego rodzaju catharsis przeszedłem po trzech latach gry na giełdzie. Trzymałem akcje Dom--Plastu, na których byłem do tyłu ponad 40 procent i wciąż łudziłem się, że „już za chwilę” odrobię straty. W końcu zmęczony tą sytuacją pewnego dnia sprzedałem wszystko i odetchnąłem z ulgą. Tego samego dnia po południu ukazał się komunikat, że Rubbermaid ogłasza wezwanie na Dom-Plast, i to po cenie zbliżonej do mojej ceny zakupu. To była ostatnia taka spektakularna wpadka, choć, oczywiście, nadal co jakiś czas emocje biorą górę nad zasadami i wtedy pojawiają się kłopoty. Tego nie da się uniknąć.- Wróćmy do początku Twojej przygody z inwestowaniem. Studiowałeś filozofię, a nie finanse. Czy to pomogło Ci w zrozumieniu praw rządzących rynkiem, czy wręcz przeciwnie?- Rzeczywiście, gdyby ktoś wtedy, kilka czy kilkanaście miesięcy wcześniej zapytał, czy interesuje mnie giełda, rynek finansowy - prawdopodobnie bym się mocno zdziwił. Studia filozoficzne oraz zainteresowanie literaturą powodowały, że można było mnie uznać za tzw. typ humanistyczny. To, że brak podstaw rachunku prawdopodobieństwa czy statystyki jest uciążliwy przy pracy na rynku, dotarło do mnie jednak dość szybko - wskaźniki w analizie technicznej to wzory, które warto rozumieć. Na szczęście studia filozoficzne dały mi gruntowne przygotowanie z logiki, która okazała się nader pomocna. A później okazało się, że matematyka nie jest tak przerażającą nauką, jak się wydaje.- Jak poradziłeś sobie, gdy w 1994 roku nadeszła bessa?- Po wspaniałym okresie, gdy każdy, kto miał kontakt z giełdą, zamieniał piasek w złoto, przyszedł 1994 rok - rok rozczarowania i bardzo dużych strat. W moim przypadku nastąpił ciekawy splot wydarzeń. Na początku 1994 roku postanowiłem zapisać się na kurs maklerski, który kosztował wówczas niemałe pieniądze. Większość moich oszczędności zainwestowałem wówczas w akcje Elektrimu, kupione - bardzo dobrze to pamiętam - po 1 350 000 zł (przed denominacją). Ich cena wzrosła do 2 800 000 zł, ja jednak byłem twardy, to była „przemyślana” inwestycja średnioterminowa - zyski z niej miały iść w dużej mierze właśnie na kurs maklerski. Pech chciał, że kurs zaplanowany na marzec, czyli w samym szczycie rynku, nie odbył się i przesunięto go na maj. Oczywiście, nie miałem wówczas zielonego pojęcia o tym, że należy zachowywać zysk już osiągnięty, czy stosować jakiekolwiek techniki obronne. Uznałem, że jest to na tyle doskonały wybór, że dotrzymam akcje do maja. Rzeczywiście, sprzedałem je (łącznie z innymi papierami) w maju po 1 380 000 zł - zysk „rewelacyjny”. Pieniądze na kurs dostałem od przyjaciela.- Nie zniechęciłeś się?- Teoretycznie mogłem się zniechęcić. Byłem jednak w trudnej sytuacji finansowej, a musiałem utrzymać rodzinę. Kurs maklerski to było swego rodzaju marzenie o konkretnej, płatnej (w wyobrażeniach - doskonale płatnej) pracy. Po zakończonym kursie, po długich poszukiwaniach, latem 1994 roku podjąłem pracę w biurze maklerskim - wysokość pensji szybko zweryfikowała marzenia.- Czy po skończeniu kursu maklerskiego zdałeś egzamin?- Do egzaminu przystąpiłem już po zdobyciu pracy - mizernie płatnej, ale absorbującej. To było nowe biuro, dopiero startowało i trzeba było je organizować. W konsekwencji oblałem egzamin, co, gdy patrzę na to z perspektywy, nie było takie złe. W biurze zaś pracowałem od samego początku do samego końca - tego biura oczywiście.- Pracując później w PARKIECIE pisałeś wiele zaczepnych tekstów pod adresem różnych instytucji: GPW, KPWiG. Jako licencjonowany makler raczej nie mógłbyś tego robić.- Dokładnie tak, jako licencjonowany makler nie mógłbym sobie pozwolić na zbyt wiele. Później kilka osób, które można teraz określić mianem dziennikarzy finansowych, zrzekło się licencji - aby nie przeszkadzało to w pracy i by bez oddechu KPWiG na plecach można było swobodnie inwestować.- Jak oceniasz pracę w PARKIECIE?- To było wspaniałe doświadczenie. Gazeta powstała w dużej mierze dzięki ludziom, którzy chcieli pisać, bo uważali, że mają coś do zaproponowania. W związku z tym, że większość z nich aktywnie inwestowała, była to gazeta taka, jaką chcieliby czytać. I to była i jest jej najmocniejsza strona. O inwestowaniu pisali ludzie, którzy tracili i zarabiali na rynku, a nie teoretycy.Oczywiście, tu pojawia się problem możliwych manipulacji przez prasę i samych dziennikarzy. Dziennikarze finansowi wszędzie na świecie inwestują i piszą teksty o inwestowaniu czy spółkach - dzięki czemu są bardziej wiarygodni. Im rynek będzie większy i odpowiednio skonstruowany, tym podatność inwestorów na manipulacje (rzeczywiste czy domniemane) będzie bardziej ograniczona.Kilka lat temu na pierwszej stronie PARKIETU ukazał się tekst dotyczący rekomendacji powszechnych świadectw udziałowych - była to pierwsza rekomendacja kupuj z dużego zagranicznego banku. „Najbardziej płynny papier Europy Środkowej” - jak wówczas określano PŚU - poszybował w górę. Później podobna była sytuacja z akcjami KGHM, gdy dziennikarz zwrócił uwagę na rosnące ceny srebra. Niektórzy mogą uznać to za manipulację, zespół redakcyjny i dziennikarz mieli jednak swego rodzaju satysfakcję z wpływu na rynek. Obecnie również zdarzają się takie sytuacje, uczestniczy w tym nie tylko prasa, ale również firmy zwołujące konferencje czy analitycy publikujący rekomendacje.PARKIET wyznaczył kilka standardów i nowych ścieżek w Polsce. Jak doskonale wiesz, przed naszym przyjściem do gazety wszyscy unikali prognoz, które mogłyby coś sugerować. Strach przed KPW był naprawdę duży. My uznaliśmy, że zajmując się analizą techniczną, musimy inwestorów informować, że kurs akcji spółki może o tyle i tyle spaść bądź wzrosnąć. Było to wtedy bardzo kontrowersyjne, ale cóż, uważaliśmy, że jeśli znaleźliśmy coś atrakcyjnego na rynku, to należy o tym natychmiast napisać. Brak licencji doskonale w tym pomagał. Byliśmy niejako poza kontrolą KPW, a że czasem nie byliśmy lubiani, zwłaszcza gdy prognozy dotyczące spadków sprawdzały się...- Później przeszedłeś do Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych DWS.- Tak, to była niesamowita nobilitacja. Propozycja pracy z tej strony, od ludzi, którzy w rodzimym światku funduszy odnieśli sukces osiągając wymierne zyski i nie wmawiali inwestorom, jak robiły to inne fundusze, żeby czekali 10-20 lat aż urosną ich pieniądze. Rok pracy w instytucji finansowej uwidocznił jednak pewne wady. Z jednej strony, była praca we wspaniałym zespole zarządzającym i analitycznym, który zgromadził wokół siebie Robert Nejman, z drugiej jednak brak dynamiki, która była mi potrzebna. Tak się stało, że od 1998 roku, gdy w Polsce ruszył rynek kontraktów terminowych, właściwie odszedłem od inwestowania w akcje. Skupiłem się na futures, poznałem kilka osób grających w tym segmencie rynku w USA, od których wiele się nauczyłem i praca w DWS była jakby cofnięciem się - powrotem do akcji, gdzie metody inwestycyjne różnią się istotnie od sposobów inwestowania w kontrakty. I to był jeden z powodów, dla których zrezygnowałem z ośmiogodzinnego trybu pracy na rzecz własnego przedsięwzięcia.- No właśnie, jakie masz plany na przyszłość?- Ta decyzja dojrzewała kilka lat. Moim marzeniem jest posiadanie w przyszłości czegoś w rodzaju własnego funduszu zamkniętego. Kilka miesięcy temu doszedłem do wniosku, że nadszedł czas, by realizować część tych planów, praca w instytucji zaś była jeszcze z kilku innych powodów na tyle męcząca, że postanowiłem: „teraz albo nigdy”.- Fundusz zamknięty założony i prowadzony przez osobę fizyczną to brzmi na naszym rynku jak fantazja.- Bo w tej chwili jest to fantazja. Jest to wina nadregulacji rynku. Kilka lat temu postanowiono, że rynek polski należy tak uregulować, żeby inwestorzy nie byli narażeni na oszustwa, działania nieuczciwych zarządzających, krótko mówiąc, żeby chronić ich pieniądze. Jak pokazały ostatnie lata, licencjonowani doradcy pracujący w asset management czy funduszach mogą doskonale tracić na rynku 40, 50, 60% zainwestowanych środków, z tym że jest to legalne.Najgorsze w tym wszystkim jest to, że przez te regulacje zagubiono gdzieś pewien ważny element rynku giełdowego, coś, co w Stanach nazywa się „private trader”, czyli inwestor indywidualny. Oczywiście, u nas mówi się o inwestorach indywidualnych, mając na myśli osoby, które po pracy hobbystycznie inwestują na giełdzie. Ja jednak mówię o ludziach, dla których inwestowanie to zawód, ale niekoniecznie w ramach koncernów finansowych, tylko na zasadzie własnego biznesu.W konsekwencji tych regulacji powstała ogromna szara strefa osób, które zarządzają powierzonymi środkami. Taka sytuacja jest jednak niezdrowa dla obu stron. Ci, którzy dają pieniądze (lub upoważnienie do własnych rachunków), chcieliby mieć lepszą gwarancję niż tylko zaufanie, z kolei zarządzający również woleliby bardziej przejrzystą sytuację, jeśli chodzi o zasady i sposoby wynagradzania. Mam nadzieję, że to się zmieni - choćby w momencie pełnego otwarcia rynku na Zachód.Powiem szczerze, że w tej chwili byłbym bardzo zadowolony, gdyby został wprowadzony podatek od zysków kapitałowych. Możliwe stałoby się założenie spółki, której celem jest inwestowanie na rynku. W tej chwili nie ma to sensu, gdyż taka firma nie byłaby atrakcyjna dla osób fizycznych, czyli potencjalnych klientów - oni przecież nie płacą podatku od zysków kapitałowych.- Zarządzanie powierzonymi środkami jest przecież nielegalne w świetle obecnego prawa.- A kto mówi o zarządzaniu powierzonymi środkami? Nie jest trudno zebrać kilka osób z kapitałem, dzięki któremu powołuje się spółkę inwestycyjno-analityczną. To nie są cudze pieniądze, tylko pieniądze udziałowców. Jeśli można, to na tych łamach jeszcze raz głośno powiem słowa skierowane głównie w stronę KPWiG - w Polsce osoby bez licencji doradcy zarządzają z powodzeniem cudzymi środkami. Źle, że nie mogą tego robić w cywilizowany sposób. Tego nie da się uniknąć - te osoby zarabiają pieniądze i potrafią działać na rynku - mają więc klientów. Z jednej strony rzeczywiście istnieje problem wykorzystywania poufnych informacji, czy spółdzielni manipulujących kursami. A z drugiej jest spory rynek zarządzających wbrew przepisom, którzy działali na własny rachunek. Później dostali jakieś większe pieniądze, fama się rozeszła i pieniądze nadal napływają. Niezależnie od chorego prawa ludzie próbują stosować zasady istniejące na całym świecie - jeśli ktoś chce mi powierzyć pieniądze, to mi je powierza. Jeśli okaże się, że jestem dobry - mam klientów, jeśli zły, to klienci odejdą. W Polsce klienci są skazani na działy zarządzania. Te często wykazują 40 i więcej procent straty i klient idzie do innego asset management. W zupełnie pechowym przypadku zarządzający przechodzą z jednego biura do drugiego, tak że klient znów styka się z tymi samymi ludźmi.- W jaki sposób otworzyć rynek zarządzania funduszami? W USA istnieje instytucja prywatnego doradcy (CTA). A w Polsce?- Instytucje regulujące rynek powinny przestać żyć złudzeniem, że inwestorów należy chronić przed utratą pieniędzy i że tę ochronę zapewni koncesjonowanie. Krótka historia naszego rynku pokazała, że zarządzający w ramach wielkich instytucji tracą pieniądze. Tak jest na całym świecie. To brzmi komicznie, ale w Polsce nie ma szans, aby zaistniał wielki spekulant Soros, czy wielki fundamentalista Buffett.CTA - czyli doradcy działający na rynkach terminowych, oczywiście, zdają egzamin ze znajomości zasad działania rynków terminowych, i to jest egzamin podobny do tego, jaki zdają doradcy podatkowi czy doradcy z sektora nieruchomości. Ale jest to potrzebne do rozpoczęcia działania w tym biznesie, a nie jest to kategoryczny wyznacznik umiejętności. Tym wyznacznikiem jest dopiero wielkość zebranych aktywów.- A fundusze inwestycyjne? Koszty działania tych instytucji są tak wysokie, że praktycznie nie mogą przynosić zysku. To także wynik przeregulowania rynku.- Poruszyłeś jeden z bardziej interesujących tematów. Istniejące w Polsce fundusze cały czas narzekają na zbyt niskie aktywa, które uniemożliwiają wyjście choćby na zero, nie mówiąc już o osiąganiu zysków. Spójrzmy dlaczego tak jest. Najpierw należy powołać towarzystwo funduszy inwestycyjnych, później zakładamy fundusz, z minimalnymi aktywami 4 mln złotych. Jeśli już mamy zgodę KPWiG, od razu zakładamy dwa fundusze, każdy po 4 mln zł. Musimy zatrudnić 2 doradców, oczywiście dochodzi księgowość, usługi powiernicze itp., itd. Na starcie wydajemy, powiedzmy, 10 mln zł. Szacuje się, że aby fundusze zaczęły przynosić zysk, muszą zebrać aktywa rzędu 200-300 mln zł. Dwadzieścia razy więcej, niż zainwestowano. Właściwie zastanawiam się, kto normalny otwiera przedsiębiorstwo, które ma szansę na siebie zarobić dopiero wówczas, gdy rozrośnie się dwudziestokrotnie. Firmy są po to, żeby przynosić zysk, nie zaś żeby do nich stale dokładać.W USA zakłada się fundusz i czeka na pieniądze. Gdy osiągnie się dobry wynik, pieniądze napłyną. Jeśli zbierzemy 1,5 mln dolarów aktywów, możemy starać się o notowanie na NYSE. Jest jednak wiele małych funduszy skierowanych do niewielkich grup potencjalnych odbiorców, które mają znacznie mniejsze aktywa i działają z powodzeniem. Dobrym przykładem jest fundusz założony dwa lata temu przez naszego rodaka Maćka Kamińskiego (bez żadnych licencji). Inwestował w akcje spółek notowanych na GPW - mimo artykułów w dużych magazynach amerykańskich właściwie nie wyszedł poza środowiska polonijne. Po dwóch latach raczej słabych wyników, a w związku z tym z brakiem dopływu nowych aktywów, fundusz został zamknięty.- Przejdźmy do inwestowania. Jakie są twoje ulubione techniki gry na giełdzie?- Jak wcześniej wspomniałem, praktycznie od 1998 roku niemal wyłącznie zajmuję się rynkiem kontraktów terminowych. Niestety, w Polsce dostępny jest tylko rynek kontraktów na indeks WIG20. Inne kontrakty nie zyskały takiej popularności. W tej chwili pracuję nad możliwością inwestowania na zagranicznych rynkach terminowych - mimo iż wydaje się to niemożliwe, okazało się, że można to zrobić w legalny sposób.Rynek kontraktów terminowych ma to do siebie, że właściwie nie ma znaczenia czy opiewają one na waluty, indeksy akcji czy towary rolne. Jeśli nie stosuje się podejścia fundamentalnego, lecz techniczne, to na każdym rynku można działać. Byleby był dostatecznie płynny.- Czy uważasz siebie za technika?- Chciałbym tak powiedzieć, jednak w tej chwili nie jest to do końca prawda. Rzeczywiście, praktycznie od początku inwestowania zająłem się analizą techniczną, może z racji studiów i humanistycznego podejścia. Najpierw były to wykresy i mnóstwo wskaźników, oscylatorów, później zostały dwa oscylatory - MACD i Ultimate. Ostatecznie jednak pozostał wykres ceny i wolumenu - po pewnym czasie nie trzeba stosować wskaźników, gdyż wiadomo, jak się zachowują. Od momentu, gdy zacząłem interesować się rynkami futures, okazało się, że właściwie metody prognozowania nie mają zbyt dużego sensu. Oczywiście, warto wiedzieć, kiedy może nastąpić zmiana kierunku trendu, jednak największe znaczenie ma racjonalne zarządzanie środkami.- Dlaczego zarządzanie pieniędzmi jest tak ważne?- To proste. Myślę, że przy stosowaniu odpowiednich zasad, decyzję o tym, czy otworzyć krótką, czy długą pozycję można podjąć losowo. Te zasady to, oczywiście, linie obrony i podejmowanie odpowiednio niskiego ryzyka. Bez linii obrony działanie na rynku terminowym to samobójstwo. Tutaj nie ma miejsca na złudzenia, takie jak w przypadku akcji - straciłem 20% i liczę na to, że rynek się odwróci - za chwilę okaże się, że tracę 40, 50% i - co częste na rynku kontraktów - całość pieniędzy. I wtedy koniec. Istotna jest kwestia ponoszonego ryzyka. Zawsze trzeba wiedzieć, ile się ryzykuje w jednej inwestycji. To wiele ułatwia. Można to ująć w prostym zdaniu - nie musisz wiedzieć (i do końca inwestycji tego nie wiadomo) ile zarobisz, ale musisz wiedzieć, ile możesz stracić.- Patrząc na wyniki naszych funduszy, odnoszę wrażenie, że w Polsce mało kto stosuje te zasady?- Aktywne zarządzanie w Polsce, moim zdaniem, jeszcze do niedawna nie istniało (oczywiście chodzi o to, co dzieje się w instytucjach). Jeśli jedynym przyznającym się do niego był Robert Nejman, niektórzy zarządzający zaś twierdzili, że timing (czyli właśnie jedna z form aktywnego zarządzania) zwiększa ryzyko, to jest to poważne nieporozumienie. Cały czas słyszymy, że najlepsza strategia to „kup i trzymaj”, bo tak pokazują badania w Stanach Zjednoczonych. Polska to jednak nie Stany Zjednoczone, gdzie rynek ma ponad 100 lat i statystycznie indeks rośnie 13% rocznie przy średniorocznej 3-proc. inflacji. W Polsce ta strategia w stosunku do większości akcji była na razie wysoce niekorzystna. Co ciekawe, również w Stanach zdarzały się okresy, w których „kup i trzymaj” było najgorszym możliwym rozwiązaniem. Osoby, które zdecydowały się na tę metodę w 1960 roku po dwudziestu latach wyszły w najlepszym wypadku na zero. A przecież 20 lat to wiarygodna statystycznie próbka.- Aby prowadzić skuteczną politykę ochrony kapitału, trzeba mieć odpowiednie narzędzia. A na naszym rynku większość inwestorów nadal nie ma możliwości składania zleceń stop.- Poruszyłeś ważną kwestię. To jest chora sytuacja, gdy buduje się rynek terminowy bez możliwości składania zleceń stop. To trochę tak, jakby zbudować instalację elektryczną bez bezpieczników. Mimo nawoływań prezesa GPW pod adresem maklerów, że powinni takie zlecenia przyjmować, początkujący inwestor lub inwestor dysponujący niewielkimi środkami nie ma szansy ubłagać maklera o to, by pilnował jego zlecenia i w odpowiednim czasie je zrealizował - czyli wykonał właśnie dyspozycję stop. Na szczęście, od pewnego pułapu można dogadać się z maklerem co do realizacji takich zleceń. Gorzej, jeśli się działa na kilku rachunkach, a niestety tylko nieliczne biura proponują coś więcej niż określają to dotychczasowe regulacje.Brak zleceń stop eliminuje dodatkowo z tego rynku wszystkich tych, którzy nie chcą inwestować w serwisy do odbioru danych i obserwować notowania w czasie całej sesji, ponieważ wystarczają im ceny zamknięcia. Gdyby złożyli zlecenie stop, byliby pewni, że jeśli wydarzy się coś złego, to ich pozycja zostanie odpowiednio wcześnie zamknięta. W obecnej sytuacji działanie bez ciągłego monitorowania rynku byłoby kosztownym hazardem.- Czy z gry na futures można się utrzymać?- Dotychczasowa historia pokazuje, że możliwe jest utrzymanie średniomiesięcznej stopy zwrotu rzędu 10-14%. Niestety, z uwagi na to, że dostępny jest praktycznie tylko jeden rodzaj kontraktów, najbardziej kosztowne są okresy trendów bocznych. Jeśli ktoś gra w horyzoncie dłuższym niż jedna sesja, to trend boczny może być wyjątkowo wyniszczający nie tylko finansowo, ale i psychicznie. Z drugiej jednak strony, trendy boczne weryfikują skuteczność systemów czy sposobów działania na rynku.- Doskonale wiemy, jak trudno jest profesjonalnym inwestorom grać na polskim rynku z powodu archaicznego systemu notowań. Gdybyś miał realny wpływ na zmiany, co byś zrobił przede wszystkim?- Wprowadziłbym notowania ciągłe dla wszystkich papierów. Myślę, że rozwiązałoby to większość obecnych problemów. Oczywiście, pojawią się głosy ze strony GPW, że obecny system gwarantuje, iż płynne są wszystkie papiery (co wielokrotnie powtarza prezes Rozłucki), ale to jest jakiś matrix, w którym żyją twórcy tego systemu. Obrót rzeczywiście istnieje dzięki instytucji specjalisty i prowadzi to do tego, że na akcjach np. Izolacji codziennie jest ustalana cena - z tym że od kilku miesięcy obrót dzienny wynosi jedną akcję. Zwolennicy tego rozwiązania zdają się nie zauważać tego, że na 20% spółek obrót wynosi kilkadziesiąt czy kilkaset sztuk akcji dziennie, kolejne zaś 30% ma nieco większy obrót, ale nie na tyle, aby mogły tam działać choćby fundusze inwestycyjne czy emerytalne. Twórcy tego rynku powinni się zastanowić dlaczego w portfelach funduszy inwestycyjnych i emerytalnych powtarza się tylko 30-40 akcji spośród ponad 200 notowanych na rynku. Czyżby tylko tyle było interesujących? A może po prostu nie da się ich kupić w satysfakcjonującej ilości?- Ja bardzo pozytywnie oceniam zmianę harmonogramu notowań kontraktów terminowych, którymi handel rozpoczyna się teraz wcześniej niż akcjami. Mam nadzieję, że to nie zmieni się po wprowadzeniu Warsetu. Co ty o tym sądzisz?- W tym wypadku okazało się, że prasa ma jednak wielką siłę, choć nie działa zbyt szybko. Na początku notowania kontraktów zaczynały się razem z ciągłymi. Wartość indeksu była ustalona, kontraktami nie można było obracać i ceny na kolejnych sesjach znacznie się różniły. PARKIET mocno zaangażował się wtedy w krytykę tego rozwiązania i zmiana nadeszła po upływie roku. Niemal natychmiast wzrosły obroty i poprawiła się płynność rynku kontraktów. Rozpoczynanie sesji kontraktów przed notowaniami rynku spot było dalszą konsekwencją tego kroku. Szkoda tylko, że wciąż niedopracowana jest relacja między fixingiem i notowaniami ciągłymi. Obecnie wygląda to tak, jakby ceny po ciągłych były „anulowane” i na sesji następnej kursem odniesienia dla akcji są kursy z fixingu, czyli z otwarcia poprzedniego dnia, nie zaś ceny z zakończenia sesji - w znaczny sposób zaburza to efektywność na rynku terminowym, a i w stosunku do akcji rodzi sporo problemów, zwłaszcza w momentach dużej nierównowagi rynku.- Po wprowadzeniu Warsetu pozostaną fixingi i dogrywki, w trakcie których można handlować, ale po stałej cenie. W mniejszym zakresie, ale jednak. To jest coś, czego inwestorzy profesjonalni nie rozumieją. Po to jest rynek, aby cena mogła kształtować się w zależności od popytu i podaży, a nie odwrotnie.- Rzeczywiście, rozmawiając z ludźmi z Zachodu trzeba im długo tłumaczyć nasz system notowań. Oni nie za bardzo rozumieją składanie zleceń przed sesją - w ciemno - traktują to jak rodzaj ruletki. Nie wiesz nic o ofertach, o relacji popytu i podaży, ale musisz złożyć swoją. Zadziwiająca jest konsekwencja giełdy w trzymaniu się dogrywki, choć w instytucjach finansowych traktuje się je w dużej mierze jako zmarnowany czas - ceny są ustalone, kierunek też i tyle. Jeśli jest przewaga kupujących, nie można praktycznie nic kupić, jeśli sprzedający dominują, nie można sprzedać. Jeśli chodzi o nasze dogrywki, to prosta zależność ekonomiczna, mówiąca, że zwiększony popyt wpływa na wzrost cen, zwiększona podaż zaś na ich spadek, wyjątkowo nie działa. Wygląda tak, jakby GPW promowała kontrarianów: „jeśli jest więcej kupujących - najlepszą możliwością jest sprzedaż”.- Czy więc uważasz, że warszawska giełda dobrze pełni swoją rolę z punktu widzenia profesjonalnych inwestorów?- W żaden sposób tak nie uważam, zwłaszcza patrząc z punktu widzenia inwestora działającego poza instytucją. Podam przykład: teoretycznie na GPW mamy rynek elektroniczny. Właściwie nie można mieć wątpliwości - nie jest to open-outcry. Jednak na Zachodzie coraz częściej za rynek elektroniczny zaczyna się uważać taki rynek, w którym końcowy klient - czyli inwestor - może wprowadzać zlecenia do terminalu. Oczywiście, działa on poprzez brokera, który pobiera prowizje, jednak zadaniem tego brokera jest dostarczenie klientowi terminalu i jak najszybszego systemu. W Wielkiej Brytanii w tej chwili karierę robią tzw. boutique-office. Klient może wynająć biuro z faksem, telefonem i przede wszystkim terminalem i działa na własną rękę. W Polsce, owszem, zainwestuję w system do odbioru danych w czasie rzeczywistym, ale i tak muszę zlecenia złożyć przez telefon i dopiero makler je wprowadzi. O ile wiem, w WARSECIE ta sytuacja nie ulegnie zmianie. Nie jestem pewien, czy w świetle dokonujących się cały czas na świecie fuzji i aliansów giełd sami nie spychamy się na margines, gdyż wkrótce dominującym systemem w Europie będzie Xetra. Przewrotnie mogę powiedzieć, że mamy szansę na dobry rynek, jeśli giełda w Paryżu przejdzie na ten system.- Wróćmy do rynku futures. Co powinno się zmienić, aby jeszcze poprawić jego efektywność dla inwestorów?- Stały depozyt kwotowy. Nie procentowy od wartości indeksu, jak jest to obecnie. Tylko tak, jak jest na rozwiniętych rynkach, gdzie ustala się depozyt na 500, 1000 czy 5000 dolarów i ewentualnie zwiększa, jeśli zmiany na rynku były bardzo duże. Dzięki temu można zaplanować przyszłe transakcje - oszacować, na ile kontraktów nas stać. Ponadto z moich rozmów z rodzimymi maklerami wynika, że procentowy depozyt od kontraktów rodzi wiele problemów z rozliczaniem transakcji. Chciałbym wierzyć, że wiem to nie tylko ja, ale również giełda i KDPW. Na marginesie - to ciekawostka, że wielkość depozytu ustala izba rozliczeniowa, czyli KDPW, nie zaś giełda.Druga sprawa to, oczywiście, zlecenia stop, ale podobno mają być w systemie WARSET.- Jak oceniasz instytucje finansowe w Polsce: fundusze i biura maklerskie?- Niezbyt dobre mniemanie miałem o tych instytucjach już podczas pracy w Parkiecie. Roczne doświadczenia z pracy w jednej z instytucji utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, że nie jest dobrze. Generalnie zasada jest taka, że unika się nowych, niekonwencjonalnych rozwiązań. Dotyczy to zarówno instytucji tworzących i nadzorujących rynek, jak również działających na nim. Wszyscy są tak przyzwyczajeni do dotychczasowych reguł gry, że nie chcą ich zmienić, choć one są ewidentnie złe. Mam nadzieje, że otwarcie naszego rynku na Zachód, co ma nastąpić już 1 stycznia 2001 r., zmieni to radykalnie. Obawiam się tylko, że nasze rodzime instytucje mogą być nagle zaskoczone efektywnością i skutecznością konkurencji. Pewne symptomy zmian powoli się jednak pojawiają, choć to wciąż za mało.- Jakie zmiany masz na myśli?- Chodzi mi przede wszystkim o zmianę sposobu myślenia. Dobry przykład to swego rodzaju rewolucja w funduszach inwestycyjnych, której dokonał Robert Nejman swoim podejściem do inwestowania i przyznaniem się wprost do stosowania analizy technicznej, uznawanej do tej pory przez wielu za szarlatanerię. Dopóki nie pojawił się DWS, wszyscy zarządzający w funduszach, tłumacząc się z niezbyt rewelacyjnych wyników, zgodnym chórem krzyczeli do inwestorów: „inwestowanie w funduszach ma sens tylko w horyzoncie 5-10 lat. Teraz, co prawda, ponosimy straty, ale w długim terminie itd.”. Jeśli zaś fundusz traci w jednym roku, w drugim i trzecim również, to w jaki sposób zarobi w pozostałych? Inwestorzy potrafią liczyć własne pieniądze i uciekają od takich specjalistów. Pojawienie się Roberta Nejmana zmieniło wyraźnie ten stan, choć w środowisku traktowany jest trochę jak „czarna owca”.Inna zmiana nastąpiła wraz z pojawieniem się rynku kontraktów terminowych na indeks WIG20. Trzeba to bardzo głośno powiedzieć - ten rynek rozwinął się głównie dzięki indywidualnym inwestorom. Nie instytucjom, zatrudniającym teoretycznie wykwalifikowaną kadrę, lecz dzięki tym, którzy odważyli się zaryzykować własne pieniądze, aby nauczyć się czegoś nowego. Na tym rynku działa w tej chwili wielu młodych inwestorów i jestem przekonany, że gdyby losowo wybrać kilku z nich i kilku zarządzających z TFI, OFE czy działów asset management i kazać im działać na rynku terminowym, to „specjaliści” przegraliby w tej konkurencji.- Dziękuje za rozmowę.
Str. 31-34
Siła relatywna jako kryterium wyboru akcji starej lub nowej ekonomii
Jarosław KwitKatedra OrganizacjiPrzedsiębiorstwaPolitechniki Lubelskiej
Siła relatywna wykorzystywana jest najczęściej do określania, czy analizowane przez nas akcjeprezentują się lepiej czy gorzej od całego rynku - jednym słowemporównujemy notowania pojedynczej spółki do indeksu.Ten sam wskaźnik siły relatywnej można z powodzeniem stosowaćdo porównywania dwóch indeksów i tym samym wyboru rynku, który jest najsilniejszy.
Istota zjawiskastarej i nowejgospodarkiPostępująca globalizacja rynków finansowych oraz szybki rozwój nowych technologii powodują coraz łatwiejszy dostęp do informacji. Naturalną konsekwencją tych zjawisk jest nasilenie się na rynkach akcji zachowań stadnych, które najczęściej oznaczają naśladowanie rynku amerykańskiego. Od roku 1971 rynek ten został wzbogacony o segment Nasdaq, którego powstanie doprowadziło w latach 90. do upowszechnienia się poglądu o podziale gospodarki na starą i nową. Wraz z tą opinią rozpoczęła się eskalacja zjawiska polegającego na okresowym niedoważaniu w portfelach inwestycyjnych naprzemiennie spółek starej lub nowej gospodarki. Przybrał zatem na sile problem wyboru takich rynków, na których inwestycje kapitałowe powinny przynosić najwyższe zyski.Do Polski zjawisko to dotarło na przełomie 1999 i 2000 roku i nawet gdyby traktować je jako jeden z kaprysów rynku kapitałowego, ignorowanie go mogło w znacznym stopniu uszczuplić wartość naszego portfela. Aby uniknąć strat oraz wykorzystać w maksymalnym stopniu pojawiające się trendy, warto zadać sobie pytanie: w jaki sposób skutecznie przewidywać zmiany trendu grup spółek starej i nowej ekonomii oraz odpowiednio do tego zmieniać strategię inwestycyjną.Moim zdaniem, najlepszym „technicznym” sposobem przewidywania tych zmian jest zastosowanie wskaźnika siły relatywnej (Relative Strength Comparative) w połączeniu z klasyczną analizą techniczną.System wyboru rynku- wskaźnik siły relatywnej w połączeniuz klasyczną analizą technicznąSkuteczność systemu wyboru rynku opartego na wskaźniku siły relatywnej, popularnie zwanym RS, postanowiłem przetestować na gruncie zarówno amerykańskim, porównując wskaźniki Dow Jones i Nasdaq, jak i polskim, gdzie do tego celu wybrałem trzy indeksy: WIG20, MIDWIG oraz WIRR. Rezygnację z głównego indeksu WIG tłumaczy fakt, iż odzwierciedla on kursy zarówno spółek, które wchodzą w skład WIG20, jak i MIDWIG, a dominacja firm o największej kapitalizacji powoduje, że różnice między WIG i WIG20 są relatywnie nieistotne.Wskaźnik siły relatywnej (RS) jest ilorazem dwóch wielkości. W klasycznym rozumieniu, pierwszą wielkość charakteryzuje kurs analizowanej akcji, natomiast drugą indeks, do którego ją przyrównujemy:RS = S1 : S2,gdzie:S1 - cena akcji spółki, dla której liczona jest wartość RS,S2 - wartość indeksu, do którego odnoszona jest RS.Zatem popularne zastosowanie wskaźnika siły relatywnej ma za zadanie pokazanie, które akcje rosną najszybciej bądź najwolniej spadają na tle rynku. Ponieważ interesuje nas wybór całych rynków, zamiast porównywać notowania spółki do indeksu, porównujemy ze sobą dwa indeksy. Na nasze po-trzeby wzór na RS przyjmie postać:RS = INDEKS1 : INDEKS2,gdzie:INDEKS1 - wartość indeksu, dla którego liczona jest wartość RS,INDEKS2 - wartość indeksu, do którego odnoszona jest RS.Wykresy poszczególnych wskaźników RS należy interpretować za pomocą sygnałów klasycznej analizy technicznej. Z uwagi na charakter danych, klasyczna analiza techniczna ograniczona jest do oceny obrazu technicznego według teorii Dowa. Sygnał sprzedaży (kupna) występuje przy przełamaniu najbliższej linii wsparcia (oporu), czyli ostatniego lokalnego dna (szczytu) - jest to podstawowy warunek istnienia trendu według teorii Dowa. Każdy sygnał sprzedaży pierwszego rynku jest jednocześnie sygnałem kupna rynku alternatywnego.Początek testowania systemu to pierwszy sygnał kupna-sprzedaży wygenerowany przez niego, licząc od początku notowań par badanych indeksów. Koniec testu to 30.06.2000 r. W przypadku rynku polskiego testy obejmują tylko notowania w systemie kursu jednolitego z uwagi na brak notowań indeksu WIRR w systemie notowań ciągłych. Testy wskaźnika RS obejmują dane w ujęciu tygodniowym w celu pominięcia szumu związanego z krótkoterminowymi wahaniami indeksów w ramach interesujących nas trendów średnioterminowych (3-6 miesięcy). Zmiana rynku następuje w każdy poniedziałek i wtorek po otrzymaniu sygnału wyjścia z rynku (poniedziałek - sprzedaż spółek z rynku, który opuszczamy, we wtorek - kupno spółek z rynku, na który wchodzimy). Ta formuła wydaje się właściwa tylko dla warunków polskich, ponieważ w USA praktycznie w ciągu jednego dnia moglibyśmy dopasować portfel do potrzeb systemu. Dlatego też w przypadku USA zmiana rynku odbędzie się w poniedziałek po otrzymaniu sygnału (sprzedaż na otwarciu notowań, kupno na zamknięciu).Zakładam, że system powoduje stałe zaangażowanie 100% wartości portfela na najsilniejszym rynku z punktu widzenia systemu w danym terminie. Natomiast liczba transakcji w ramach systemu doboru rynku jest taka sama, jak w przypadku dokonywania transakcji bez jego stosowania, wobec czego prowizja nie będzie odgrywać żadnej roli porównawczej w stosunku do układu odniesienia, zwanego dalej benchmarkiem.Benchmarkiem jest średnia stopa zwrotu z indeksów wybranych do porównania w ramach wskaźnika RS. Początkowa wartość portfela inwestycyjnego wynosi 100 000 zł.Wyniki testówW tabelach 1-4 zostały zawarte wyniki testów oraz, w przypadku rynku polskiego, informacje dotyczące sygnałów transakcyjnych generowanych przez system.Wyniki syntetyczne z przeprowadzonych symulacji zawiera tabela 5.System oparty na wskaźniku RS w połączeniu z klasyczną analizą techniczną daje wymierne efekty w postaci prawidłowego rozpoznania panujących trendów zarówno w przypadku rynków amerykańskich, jak i polskich.Test 1, dotyczący amerykańskich indeksów Nasdaq i Dow Jones, wykazał, że dzięki stosowaniu systemu stopa zwrotu z portfela wyniosła 11574% w ciągu 29 lat, czyli ponadpięciokrotnie przewyższyła benchmark (2395%). System dał również trzykrotnie lepsze wyniki w porównaniu z samym indeksem Nasdaq, który wzrósł w tym okresie 3639%. System wygenerował 144 sygnały transakcyjne, czyli średnio 5 sygnałów na rok. Średni czas utrzymywania zaangażowania na danym rynku wyniósł zatem prawie 3 miesiące, co mieści się w poczynionych wcześniej założeniach, czyli wykorzystywaniu trendów średnioterminowych.Ten sam system testowany w warunkach polskiego rynku kapitałowego również przyniósł zadowalające rezultaty. Najbardziej korzystnie wypadł test 2 systemu opartego na RS WIRR/WIG20. Okazuje się, że stopa zwrotu w tym przypadku wyniosła 477,4%, przy benchmarku wynoszącym 344,6%. Dla rynków, których charakterystykę przedstawiają indeksy WIG20 i MIDWIG, wielkości te wyniosły odpowiednio: 162,4% oraz 134,0%, Natomiast dla wskaźników MIDWIG i WIRR 99,9% oraz 99,2%. System testowany we wszystkich czterech wariantach dał lepsze rezultaty od punktu odniesienia. Niemniej wyniki ostatniej próby wypadły nieprzekonywająco, a stało się tak zapewne z powodu zbyt krótkiego okresu objętego testem oraz być może dlatego, że wskaźnik RS MIDWIG/WIRR poruszał się dłuższy czas w trendzie bocznym, co spowodowało wygenerowanie przez system wielu błędnych sygnałów. Można by wysnuć wniosek, że średnie spółki z indeksu MIDWIG oraz małe wchodzące w skład WIRR poruszają się w podobnych trendach, czyli nie jest wykluczone, iż kapitał odpowiedzialny za ich zachowanie się na giełdzie pochodzi z jednego źródła. Być może jest to kapitał pochodzenia polskiego.W warunkach polskich system najlepiej sprawdzał się w odniesieniu do indeksów WIG20 i WIRR (test 2). Działo się tak zapewne dlatego, że test trwał najdłużej, ok. 5,5 lat, dając w tym okresie 28 sygnałów transakcyjnych wejścia i wyjścia, co daje średnio 5 sygnałów zmiany rynku w ciągu roku. Taka sama średnia dotyczy również testu 1, 3 i 4. Pozostaje mieć nadzieję, że wraz z upływem czasu ocena na podstawie testowanego systemu rynków dałaby efekt adekwatny do otrzymanego w teście 1 i 2.Czy system wyboru rynkujest pełnym systemem transakcyjnym?Van K. Tharp w swojej książce pt. „Giełda, wolność i pieniądze” wyróżnił sześć elementów, którym należy poświęcić uwagę, aby system transakcyjny był prawidłowo zaprojektowany.Pierwszym elementem jest trafność systemu, czyli procentowy udział transakcji przynoszących zysk. W tabeli 5 podana jest trafność testowanego systemu. Okazuje się, że była tym wyższa, im dłuższy był czas testowania systemu. Można zaobserwować również, że im większa trafność systemu, tym lepsze jego wyniki. Zależność ta nie jest tak oczywista w przypadku typowych systemów transakcyjnych na rynku akcji. Niemniej trafność na poziomie 45%-65% wydaje się na tyle wysoka, że nawet najbardziej nerwowi inwestorzy powinni móc ją zaakceptować.Drugim elementem jest względna wielkość zysków i strat. Odpowiednie dane zawiera tabela 6.Przyjmuje się, że właściwą relacją stosunku oczekiwanego zysku do straty jest minimum 3. System spełnia ten warunek jedynie w przypadku testu 3. W pozostałych przypadkach oczekiwana skuteczność jest poniżej określonych przez Tharpa norm.Trzecim elementem jest koszt transakcji. Stopa zwrotu osiągnięta w wyniku zastosowania testowanego systemu nie uwzględnia ponoszonych kosztów transakcji, ponieważ jej zadaniem jest jedynie pokazanie znaczących różnic między poszczególnymi rynkami. Bez względu na to, czy będziemy stosować się do systemu, czy też nie, koszty transakcji zawsze będą ponoszone, dlatego w celach porównawczych kwestia ta nie odgrywa żadnej roli.Czwarty element to częstość transakcji. Ta wielkość w przypadku analizowanego systemu również nie jest istotna, ponieważ nie da się ocenić, czy stosując go będziemy dokonywali więcej transakcji, czy też nie. System jedynie ogranicza możliwości inwestycyjne do rynków najsilniejszych, co wcale nie oznacza dokonywania dużo większej liczby transakcji. Prawdopodobnie liczba transakcji przy zastosowaniu systemu może się nieco zwiększyć, jednak trudno ocenić, w jakim stopniu.Piąty i szósty element to wielkość kapitału i model zarządzania wielkością pozycji. Wielkość kapitału wpływa na wyniki systemu, ponieważ ma znaczenie przy kosztach prowizji. Założenie o wielkości kapitału początkowego 100 000 zł jest jednak umowne. Choć nietrudno zauważyć, że przy kapitale np. 10 000 zł pojawi się w każdym systemie problem nie tylko związany z kosztami transakcji, ale również z modelem wielkości zarządzania pozycją. Model określa liczbę jednostek objętych pojedynczą transakcją. W przypadku prawidłowo zaprojektowanego systemu założenie, że każdorazowo inwestujemy 100% wartości portfela, jest rzeczą niedopuszczalną.Opisując kluczowe elementy systemu opartego na zasadach Van K. Tharpa można stwierdzić, że mimo bardzo dobrych wyników badanego systemu, nie jest on w pełni dojrzałym systemem transakcyjnym. Dlatego też powinien być stosowany jedynie jako element pełnego systemu transakcyjnego, ale element bardzo istotny, będący w stanie znacznie podnieść jego skuteczność.WnioskiWybór rynków za pomocą systemu opartego na wskaźniku RS w połączeniu z klasyczną analizą techniczną jest działaniem efektywnym. Wyniki testów pozwalają stwierdzić, iż zastosowanie systemu mogło w przeszłości prowadzić do wyraźnej poprawy wyników spekulacji na rynkach kapitałowych, zarówno amerykańskim, jak i polskim. Z dużym prawdopodobieństwem można spodziewać się podobnych wyników stosując go na giełdach europejskich czy azjatyckich. Należy zatem stwierdzić, że zjawisko podziału rynku na spółki starej i nowej gospodarki ma faktycznie miejsce. Olbrzymie różnice w zachowaniu się spółek tych dwóch grup były widoczne w USA od początku powstania Nasdaq. Natomiast dopiero ostatnie 2 lata doprowadziły do eskalacji tego zjawiska i upowszechniania się opinii o różnicach dzielących nową i starą ekonomię.Mimo bardzo dobrych wyników systemu, jestem przekonany o możliwości jego znacznego udoskonalenia. Nie było jednak moim celem znalezienie optymalnej strategii doboru rynku, lecz pokazanie, że istnieje potrzeba poszukiwania takiej strategii. Znalezienie jej mieści się zaś w obrębie metod analizy technicznej. Bodaj najlepszym narzędziem służącym do tego celu jest wskaźnik RS, którego stosowanie w połączeniu z klasyczną analizą techniczną daje doskonałe efekty inwestycyjne. Jest rzeczą naturalną, że interpretacja klasycznej analizy technicznej jest zadaniem subiektywnym i dlatego też właśnie ta część systemu może być jeszcze udoskonalona. nLiteraturaJohn J. Murphy, Analiza Techniczna, WIG-PressVan K. Tharp, Giełda, wolność i pieniądze, WIG-Press
Str. 39-42
Świece japońskie - określanie poziomów wsparcia i oporu
Ireneusz Adamczyk, prywatny inwestor
Książka Steve'a Nisona „Świece i inne japońskie techniki analizowania wykresów”ukazała analitykom należącym do kultury anglo-amerykańskiej nowy świat analizyi patrzenia na rynek przez pryzmat wykresów. Dla wielu był to szok;przyznam się, że ja sam po lekturze kolejnej publikacji Nisona o świecach japońskich z 1994 r.również poczułem się, jakby zrzucono mi czarną przepaskę z oczu.
D zięki zastosowaniu tego rodzaju wykresów określanie bardzo istotnych przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych poziomów wsparcia i oporu stało się o wiele łatwiejsze niż gdyby używać do tego celu jedynie wykresów liniowych czy słupkowych.Budowa linii świecyi wykres świecowyPodstawą wykresu świecowego jest sposób zaznaczania relacji pomiędzy cenami: otwarcia, zamknięcia, najwyższą i najniższą. Rysunek 1 pokazuje budowę linii pojedynczej świecy.Najważniejszym elementem świecy jest korpus. Tworzą go: cena otwarcia i cena zamknięcia. Są to, według niektórych analityków, najważniejsze ceny w ciągu dnia (jeśli świeca jest zbudowana na bazie danych dziennych). Kursy te są zaznaczone liniami poziomymi; jeśli zamknięcie jest wyżej niż otwarcie, wtedy korpus ma kolor biały; jeśli zamknięcie wypadnie poniżej otwarcia - wtedy korpus ma kolor czarny. Pionowe linie odchodzące w górę i w dół od korpusu są cieniami. Najniższy punkt dolnego cienia określa cenę najniższą w ciągu badanego okresu, a najwyższy punkt górnego cienia określa cenę najwyższą.Zaznaczanie kolorem korpusów jest najważniejszym wyróżnikiem japońskiego wykresu w stosunku do klasycznego wykresu słupkowego. Prześledźmy to na przykładzie. Rysunki 2a i 2b pokazują te same dane: jest to wykres kontraktów terminowych na WIG20. Pierwszy z nich jest wykresem słupkowym, a drugi wykresem świec japońskich.Ponieważ korpus biały na wykresie świec pokazuje przewagę byków (zamknięcie powyżej otwarcia), a korpus czarny przewagę niedźwiedzi (zamknięcie poniżej otwarcia), już na pierwszy rzut oka można się zorientować w siłach panujących na rynku.Na rysunku 2b widzimy, że podczas hossy od połowy maja do połowy czerwca dominują świece białe. Mimo że hossa trwała jeszcze miesiąc (do połowy lipca), to w obrazie rynku od drugiej połowy czerwca zaczęły się pojawiać czarne korpusy, wskazując na pogarszający się nastrój i zwiększoną aktywność niedźwiedzi. Hossa została zakończona z „pompą”, bowiem nastąpiły po sobie aż trzy czarne korpusy leżące coraz niżej. Mimo że wykres słupkowy obejmuje te same dane rynkowe, malowniczy i pouczający obraz „walki” sił popytu i podaży jest w ogóle na nim nieobecny. Załamanie hossy po silnym wzroście mogło być dla analityka posługującego się klasycznym wykresem słupkowym ogromnym zaskoczeniem.Linie świec mają wiele ciekawych właściwości. Oto niektóre z nich:1. Pozwalają na szybką wizualną ocenę stanu rynku.2. Wielkość korpusów pokazuje stan nierównowagi; np. duży biały korpus stanowi o dużej sile wzrostowej rynku, natomiast mały korpus (dowolnego koloru) pokazuje niezdecydowanie uczestników rynku.3. Cienie wskazują na determinację sił przeciwnych kierunkowi rynku; długi dolny cień jest oznaką braku akceptacji przez byki tak niskiego poziomu ceny i wskazuje poziomy wzmożonego popytu.4. Formacje tworzone przez świece o wiele szybciej ostrzegają przed zwrotem na rynku; już jedna linia świecy potrafi sygnalizować prawdopodobny zwrot, a formacja trzech świec jest uznawana za niezwykle silną.5. Linie wsparcia lub oporu bazujące na pojedynczych świecach lub ich formacjach są dodatkową wskazówką dotyczącą możliwego zasięgu ruchu cen lub korekty.Japońska filozofia ma również swoje odzwierciedlenie w technice analizy wykresów. Wielość możliwych interpretacji, subtelność w rozróżnianiu drobnych odmian formacji, „słabsze” i „mocniejsze” formacje - tych wszystkich elementów nie lubi europejski czy amerykański analityk techniczny. Analiza świec wymyka się spod kontroli skomputeryzowanych systemów transakcyjnych, bezdusznych wskaźników i innych skwantyfikowanych modeli. Dlatego do dziś - mimo szalonego powodzenia technik świecowych - nie ma żadnego oprogramowania, które dawałoby automatycznie prawidłowe sygnały do zawarcia transakcji na bazie świec, wynika to bowiem z ich istoty i korzeni.Można zaryzykować tezę, że wykres słupkowy jest uproszczoną wersją wykresu świec japońskich. Dlatego też wszystkie elementy, które są możliwe do odczytania z wykresu słupkowego, są obecne na wykresie świecowym. Są to m.in. luki (czyli tzw. okna), czy też np. kluczowe dni odwrotu (widoczne na formacjach objęcia). W dalszym ciągu niniejszego artykułu prześledzimy możliwości wykorzystania wskazówek płynących z wykresów świecowych.Poziomy wsparcia, oporu,zakres docelowyi linia obronyDo klasycznego arsenału wyznaczania poziomów cenowych szczególnego znaczenia, techniki japońskiej analizy wykresów dodają jeszcze wiele nowych. Główne z nich to poziomy wsparcia lub oporu wynikające z długich korpusów (białych lub czarnych) oraz wierzchołki formacji świecowych.O ile wierzchołki lub dna formacji są dosyć ewidentnymi poziomami wsparcia lub oporu, o tyle długie korpusy wymagają pewnego komentarza. Otóż długi korpus (przynajmniej trzykrotnie dłuższy od sąsiednich) jest oznaką wyjątkowej siły lub słabości rynku. Czasem także euforii albo paniki. Doświadczenie pokazuje jednak jeszcze jedno ważne jego zastosowanie. Długa biała świeca posiada aż dwa poziomy wsparcia. Pierwszy to jej najniższy punkt, drugi to środek białego korpusu. Analogicznie sprawa wygląda w przypadku długiej czarnej świecy, gdzie jednym poziomem oporu jest połowa czarnego korpusu, a drugim - najwyższy punkt.Obszary wsparcia i oporu są też doskonałymi punktami docelowymi dla prognozowania prawdopodobnego zasięgu ruchu cen. Można je także wykorzystywać do ustalania linii obrony, gdy ruch cen zwraca się przeciwko otwartej pozycji, powodując straty. Właściwe ustawienie relacji prawdopodobnego zysku (czyli poziomu docelowego ceny) do maksymalnej straty jest czynnikiem decydującym o powodzeniu i przetrwaniu na rynku.Warto prześledzić na przykładach, jak wyglądają w praktyce linie wsparcia i oporu na wykresach świecowych.Rysunek 3 przedstawia silny opór, jaki stanowi bardzo duże okno bessy, powstałe w drugiej połowie sierpnia. Jak widać, zatrzymało zwyżkę - zapoczątkowaną w październiku - aż dwukrotnie w listopadzie. Cena zamknięcia w żadnej z tych sytuacji nie przekroczyła górnej granicy okna, co jest przyjmowane za jego zamknięcie. Pokonanie oporu nastąpiło dopiero na początku stycznia następnego roku. Przez moment mieliśmy tu również do czynienia z tzw. zmianą biegunów, kiedy górna granica okna - będąca dotychczas oporem - stała się przez chwilę wsparciem dla spadków.Rysunek 4 jest przykładem wsparcia utworzonego przez długą białą świecę. Po zakończeniu spadku na przełomie listopada i grudnia na wykresie ukształtowała się długa biała świeca. Korekta, która rozpoczęła się po jej utworzeniu, została powstrzymana niemal dokładnie w połowie jej korpusu, dwukrotnie w ciągu dwóch tygodni.Na rysunku 5 widoczny jest kilkutygodniowy trend boczny z wyraźnie zaznaczonymi liniami wsparcia i oporu. Silny wzrost, który miał miejsce na rynku na początku lutego, spowodował powstanie długiej białej świecy - w dodatku po bardzo dużym oknie hossy. Jest to bardzo silne zestawienie. Nic też dziwnego, że zaowocowało to wyjątkowo mocną linią wsparcia na poziomie połowy białego korpusu. Z drugiej strony atak podaży spowodował drastyczne obniżenie kursu kilka sesji później, a na wykresie pojawiła się duża czarna świeca pokazująca rosnącą siłę niedźwiedzi.Rysunek 6 przedstawia pojedynczą linię świecy, która wyznacza opór swoim wierzchołkiem. W połowie kwietnia ruch powrotny - po spadku zapoczątkowanym na początku marca - utworzył pojedynczą świecę zwaną wisielcem. Jest to typowa formacja zapowiadająca zmianę trendu. Tak też się stało. W dodatku jej szczyt stał się oporem, a próba jego pokonania w drugiej połowie maja zakończyła się niepowodzeniem. Ukształtowana w ten sposób klasyczna formacja podwójnego szczytu wypełniła się potężnym spadkiem kursu prawie o 400 punktów. Warto zwrócić też uwagę, że następująca potem zwyżka, rozpoczęta na przełomie maja i czerwca, dotarła również w pobliże tej linii, po czym kurs wrócił do tendencji spadkowej. nLiteraturaSteve Nison,Świece i inne japońskie techniki analizowania wykresów,Wydawnictwo Finansowe WIG-Press.
Str. 43-47
Jak przewidzieć punkty zwrotne na WIG
Marcin Lachowski, BM BGŻ S.A.
Od dłuższego czasu większość ważnych punktów zwrotnych WIG-u kształtuje się według łatworozpoznawalnego schematu. Celem artykułu jest omówienie metod analizy technicznej,które okazały się szczególnie skuteczne w prognozowaniu tych punktów. Nie ma tu formułnowych wskaźników ani nie publikowanych nigdzie indziej formacji cenowych.
W szystkie omawiane narzędzia można znaleźć w powszechnie znanych podręcznikach analizy technicznej, dlatego ich opis ograniczę do niezbędnego minimum.KlinyFormacje tego typu z wyglądu przypominają trójkąty, z tym że w przypadku tych ostatnich oba ramiona biegną w przeciwnych kierunkach (trójkąt symetryczny) lub też jedno ramię biegnie poziomo, a drugie wznosi się lub opada (trójkąt prostokątny). W przypadku klina oba ramiona biegną w tym samym kierunku, to znaczy wznoszą się lub opadają - w zależności od tego kliny można podzielić na zwyżkujące i zniżkujące.W większości podręczników analizy technicznej kliny są traktowane jako niezbyt istotne formacje zapowiadające kontynuację trendu. Tymczasem w przypadku WIG-u pojawiają się one bardzo często i na ogół nie sygnalizują kontynuacji trendu, lecz ważne punkty zwrotne. Przede wszystkim jednak ich wiarygodność jest zdecydowanie wyższa niż jakiejkolwiek innej formacji. Najłatwiej jest przewidzieć kierunek wybicia, ponieważ z klina zwyżkującego niemal zawsze następuje ono dołem, a ze zniżkującego górą przez bardziej stromo nachylone ramię. W przypadku WIG-u znam tylko jeden wyjątek od tej reguły (na 17 przypadków pojawienia się tej formacji).Wprawdzie już samo pojawienie się klina jest istotnym sygnałem, ale nieco trudniej przewidzieć, czy po wybiciu nastąpi znaczący ruch. Z 16 przypadków, w których nastąpiło „prawidłowe” wybicie, tzn. górą z klina zniżkującego i dołem ze zwyżkującego, w trzech przypadkach okazało się ono pułapką. We wszystkich trzech chodziło o kliny zwyżkujące, które pojawiły się po większym wzroście i powinny zapowiadać spadek. Wybicie z nich faktycznie nastąpiło dołem, co zdawało się potwierdzać pesymistyczne prognozy, wkrótce jednak WIG powracał do trendu wzrostowego. Jeżeli jednak od 17 przypadków pojawienia się klina odejmiemy wspomniane cztery, w których figury te w jakimś stopniu zawiodły, to i tak otrzymamy 13 trafnych sygnałów. Jest to chyba całkiem niezły wynik, zwłaszcza że kliny sygnalizowały tak przełomowe momenty, jak koniec Wielkiej Bessy w marcu 1995 r., szczyt poprzedzający kryzys azjatycki jesienią 1997 r., szczyt poprzedzający kryzys rosyjski latem 1998 r., koniec kryzysu rosyjskiego w październiku 1998 r., koniec późniejszej hossy, początek wzrostu w październiku 1999 r., czy też ostatni wierzchołek z marca 2000 r.Dywergencjena oscylatorachDo analizowania indeksu WIG stosuję zestaw dwóch oscylatorów - MACD (12,26,9) i RSI (14). Sygnały najczęściej brane pod uwagę to przekroczenie poziomów wykupienia-wyprzedania, przełamanie poziomu równowagi (poziomu 0) oraz przecięcie linii sygnału (średniej kroczącej z oscylatora). Do przewidywania ważnych punktów zwrotnych WIG-u najbardziej użyteczne wydają się jednak sygnały innego typu - tzw. dywergencje.Oscylatory mierzą impet rynku. Jeżeli np. WIG znajduje się w trendzie wzrostowym i dynamika tendencji zwiększa się, to zarówno indeks, jak i oscylator tworzą coraz wyżej położone szczyty. W pewnym momencie jednak tempo zwyżki zaczyna spadać, ale trend trwa nadal. W takim przypadku szczyty indeksu znajdują się coraz wyżej, natomiast szczyty oscylatora wypadają coraz niżej. Taką sytuację nazywamy negatywną dywergencją (rozbieżnością). Pozytywna dywergencja kształtuje się natomiast, gdy podczas trendu spadkowego coraz niżej położonym dołkom indeksu odpowiadają położone coraz wyżej minima oscylatora.W przypadku WIG-u dywergencje poprzedzały niemal wszystkie ważniejsze punkty zwrotne. Jak już pisałem, dywergencje świadczą o słabnięciu impetu trwającej tendencji. Jeżeli jednak trend ten jest bardzo silny, to jego odwracanie może trwać długo, zanim ostatecznie nastąpi punkt zwrotny. Taka sytuacja miała miejsce podczas niedawnej hossy. Negatywna dywergencja na RSI pojawiła się na początku stycznia bieżącego roku. Mimo to WIG z coraz mniejszą dynamiką rósł jeszcze do końca marca, kiedy nastąpiło odwrócenie tendencji. Tak więc dywergencja informuje nas o tym, że z trendem jest coś nie tak, nie stanowi jednak bezpośredniego sygnału jego zmiany.Teoria ElliottaWśród wielu metod zaliczanych do analizy technicznej trudno znaleźć drugą tak kontrowersyjną, jak teoria Elliotta. Jej najczęściej wymienianą wadą jest subiektywizm prognoz. Bardzo często zdarza się, że kilku analityków obserwujących ten sam wykres dochodzi do krańcowo różnych wniosków. Co ciekawe, każda z tych interpretacji może być prawidłowa i na gruncie samej teorii Elliotta nie jest możliwe wybranie najlepszej z nich. Największą zaletą teorii fal jest natomiast jej często wręcz nieprawdopodobna skuteczność. W wielu przypadkach umożliwiała ona wychwycenie punktu zwrotnego WIG-u z dokładnością do kilku lub nawet do jednej sesji. I bynajmniej nie chodzi tu o kilkudniowe wahania istotne dla drobnych spekulantów, lecz o kluczowe punkty zwrotne, takie jak koniec Wielkiej Bessy (28 marca 1995 r.), początek kryzysu azjatyckiego w październiku 1997 r., koniec kryzysu rosyjskiego w październiku 1998 r., czy też początek ostatniej fali hossy 18 października 1999 r.Jak więc wykorzystać możliwości tkwiące w omawianej teorii unikając jednocześnie jej głównych wad? Błędem, który kosztował mnie najwięcej nerwów i pieniędzy, było pokładanie w niej zbyt wielkich nadziei. Możliwość wychwycenia kluczowych punktów zwrotnych powodowała powstawanie czegoś w rodzaju poczucia wszechmocy, przekonania, że każdą, nawet najmniejszą falkę można włączyć do konstrukcji obejmującej całą historię WIG-u i w ten sposób przewidzieć wszystko, co się zdarzy. Tymczasem teoria Elliotta daje doskonałe sygnały, ale nie przez cały czas, a jedynie w niektórych przypadkach. Problem sprowadza się więc do odróżnienia sytuacji, w których wykres wygląda, jak w podręczniku i interpretacja jest całkowicie jednoznaczna, od sytuacji, których w ogóle nie można sensownie oznaczyć lub też można je zinterpretować na kilka równie prawdopodobnych sposobów. Osobiście preferuję podejście minimalistyczne, tzn. że nie staram się oznaczyć wszystkich fal WIG-u od początku notowań, lecz po prostu czekam, aż pojawi się jakiś fragment, który można wyodrębnić i który wygląda podręcznikowo, czyli daje się całkowicie jednoznacznie opisać bez stosowania trików w rodzaju załamanej piątej fali lub też korekty nieregularnej pędzącej. Objaśnię to na przykładzie dołka z października 1999 r. (wykres 1).Od marca do października 1998 r. WIG znajdował się w trendzie spadkowym, jednak całego tego okresu nie potrafiłem sensownie oznaczyć. W związku z tym wyodrębniłem pewien fragment oddzielony od pierwszej części spadków głęboką korektą wzrostową trwającą od początku czerwca do 21 lipca. Korekta ta zakończyła się zresztą formacją klina zwyżkującego popartą przez negatywną dywergencję na RSI. Później nastąpiła faza niezwykle gwałtownych spadków. Ich dynamika sugerowała impulsowy charakter, tak więc spodziewałem się utworzenia spadkowej piątki. Tak też się stało. Do końca września powstały cztery pierwsze fale, a później rozpoczęła się piąta. Jej dynamika była jednak już znacznie mniejsza. Poza tym fala ta dzieliła się na pięć falek niższego rzędu. Pozwoliło to wyznaczyć dołek z dokładnością do kilku sesji. Z samej teorii Elliotta nie wynikało, że będzie to definitywny koniec bessy, jednak zakończenie tak wielkiej i dynamicznej piątki spadkowej pozwalało oczekiwać przynajmniej głębokiej wzrostowej korekty. Za tym, że jest to jednak już koniec bessy, przemawiały inne argumenty. Pojawiła się bardzo duża formacja klina zniżkującego, a RSI i MACD wykazywały rozległe pozytywne dywergencje z indeksem. Poza tym panował kompletny pesymizm. Powszechne było przekonanie, że po dwóch kryzysach (azjatyckim i rosyjskim) gospodarka światowa długo nie wróci do równowagi i nawet jeżeli nie będzie dalszych spadków, to na hossę trzeba będzie czekać miesiące, jeśli nie lata. Rację miała jednak, jak zwykle, analiza techniczna.Analiza„nastroju inwestycyjnego”,formacje naruszeniawsparcia i oporuW miarę rozwoju trendu zmienia się psychologiczne nastawienie uczestników rynku. Na początku dominuje przekonanie o nietrwałości rozpoczętego ruchu. Ku zaskoczeniu inwestorów trend trwa jednak nadal. W ślad za nim zmienia się też nastrój inwestycyjny, by na koniec przybrać postać powszechnego przekonania o nieuchronności kontynuacji aktualnej tendencji. W tym czasie na ogół pojawiają się informacje zgodne z kierunkiem trendu (pozytywne w przypadku wzrostowego i negatywne w przypadku spadkowego), które jednak nie mają zbyt dużej wartości prognostycznej. Istotne sygnały pojawiają się dopiero, gdy możemy zaobserwować rozbieżność pomiędzy faktyczną kondycją trendu, obrazowaną przez analizę techniczną, a nastrojem panującym na rynku. Jak już pisałem powyżej, taka sytuacja miała miejsce w październiku 1998 r. Rynek wyraźnie dawał do zrozumienia, że bessa się kończy, a mimo to dominowało przekonanie o nieuchronności spadków. Co ciekawe, wpływ ogółu był tak silny, że nawet wielu analityków technicznych nie widziało ewidentnych sygnałów kupna generowanych przez metody, których używali na co dzień.Powyższe rozważania można podsumować w następujący sposób: optymizm nigdy nie jest pozytywnym sygnałem, natomiast czasem jest najlepszym potwierdzeniem sygnałów negatywnych. Pesymizm nigdy nie jest negatywnym sygnałem, natomiast czasem jest najlepszym potwierdzeniem pozytywnych sygnałów.Cennych informacji może dostarczyć także reakcja rynku na pojawiające się informacje spoza giełdy (polityka, makroekonomia) i na... sygnały techniczne zgodne z dotychczasowym trendem. Wróćmy na chwilę do kryzysu rosyjskiego. Na początku września 1998 r. po silnych spadkach ukształtował się lokalny (jak się później okazało) dołek. Na początku października WIG spadł jednak poniżej niego (piąta fala). Niewątpliwie było to przełamanie wsparcia, czyli negatywny sygnał. Gdyby rynek nadal był słaby, to sygnał ten powinien wywołać nową falę podaży i pogłębienie spadków. Zamiast tego wkrótce rozpoczął się wzrost i WIG powrócił nad przełamane wsparcie. Był to pozytywny sygnał, tzw. naruszenie wsparcia. Istnieje też symetryczna formacja - naruszenie oporu. Jej wartość prognostyczna jest równie duża.Krach azjatyckiNa przełomie lipca i sierpnia 1997 r. rozpoczął się wzrost. Był on na tyle dynamiczny, że można było uznać go za początek nowej hossy. Później nastąpiła płytka korekta, po której rynek znowu ruszył do góry. Tym razem jednak dynamika wzrostu była znacznie mniejsza, co spowodowało powstanie wyraźnych negatywnych dywergencji na RSI i MACD. Działo się tak mimo napływu pozytywnych informacji politycznych (zwycięstwo prawicy w wyborach do parlamentu oraz utworzenie rządu Jerzego Buzka). Informacje te wywołały powszechny optymizm. Stopniowo oprócz wspomnianych dywergencji pojawiały się inne negatywne sygnały techniczne. Cały wzrost coraz bardziej przypominał elliottowski odwrócony zygzak A-B-C. Jego fala A była wspomnianym dynamicznym impulsem wzrostowym. Późniejsza korekta była falą B. Po niej nastąpiła kolejna wzrostowa fala C, dzieląca się na pięć falek niższego rzędu. Podział ten umożliwił mi uchwycenie szczytu z dokładnością do jednej sesji. Inne negatywne sygnały, jakie pojawiły się w tym czasie, to ukształtowanie się formacji klina zwyżkującego, wyłamanie z niej przez dolne ramię oraz naruszenie oporu zaznaczonego na wykresie. Wystąpiła więc klasyczna rozbieżność pomiędzy optymizmem, wywołanym przez wzrosty i pozytywne informacje, a coraz gorszą sytuacją techniczną. Później nastąpił krach i spadki trwające aż do stycznia 1998 r. Można było je przewidzieć stosując wyłącznie analizę techniczną i nie wiedząc nic o faktycznej przyczynie kryzysu (załamaniu się gospodarek „tygrysów azjatyckich”).Początek hossyw październiku 1999 r.W lipcu ubiegłego roku WIG ukształtował formację klina zwyżkującego i zaczął spadać. Spadek ten stopniowo przybrał formę klasycznej elliottowskiej piątki z najdłuższą falą trzecią. Piąta fala także dzieliła się na pięć falek niższego rzędu, co umożliwiło uchwycenie dołka z dokładnością do jednej sesji. Oczywiście, pojawienie się spadkowej „piątki” (tej od lipca od października 1999 r.) zapowiadało raczej głębszą korektę w spadku niż początek nowej hossy. Jednocześnie pojawiły się jednak inne pozytywne sygnały świadczące o tym, że wzrost powinien być duży. Mam tu na myśli formacje klina zniżkującego oraz pozytywne dywergencje na RSI i MACD. Poza tym, piąta fala spadkowa przebiła wsparcie na poziomie dna fali trzeciej. To, że rynek nie zareagował wzmożoną podażą na ten negatywny sygnał, było ostatecznym potwierdzeniem wyczerpania potencjału spadkowego.Fałszywy sygnał sprzedażyw styczniu 2000 r.Nawet dobry system czasem generuje fałszywe sygnały. Po ukształtowaniu opisanego wyżej dołka w październiku ubiegłego roku, WIG przez jakiś czas wahał się, a po podwyższeniu stóp procentowych w listopadzie ostro ruszył do góry. Do grudnia dynamika trendu była bardzo duża, jednak później zaczęła się zmniejszać i na początku stycznia bieżącego roku RSI zaczął wykazywać negatywną dywergencję z indeksem. Jednocześnie WIG ukształtował wzrostową „piątkę”, przy czym w okolicach jej piątej fali powstała formacja klina zwyżkującego. Kąt nachylenia tej figury był bardzo duży, co mogło stanowić ostrzeżenie, że trend wzrostowy, co prawda, słabnie, ale w dalszym ciągu jest silny. Ja jednak zignorowałem ten fakt. Wybicie z klina rzeczywiście nastąpiło dołem i WIG przez jakiś czas spadał, jednak na początku lutego rozpoczęła się internetowa hossa i indeks bardzo ostro ruszył do góry. Sygnał sprzedaży był więc fałszywy. Na szczęście okazało się to na poziomie niewiele wyższym od szczytu z 14 stycznia, tak więc potencjalne straty poniesione na przykład na krótkiej pozycji na kontraktach terminowych na WIG20 prawdopodobnie nie byłyby zbyt duże.Szczyt z 27 marca 2000 r.Po wspomnianym fałszywym sygnale sprzedaży WIG rósł jeszcze do marca 2000 r. W tym czasie na wykresie powstała bardzo duża formacja klina zwyżkującego. W przeciwieństwie do tej ze stycznia, jej kąt nachylenia był już bardzo mały, co świadczyło o wytraceniu impetu przez rynek. Identyczną wymowę miały kilkumiesięczne negatywne dywergencje na RSI i MACD. Poważnym ostrzeżeniem był również silny spadek zaraz po przekroczeniu poziomu szczytu z 25 lutego (naruszenie oporu). Ostatecznym sygnałem zmiany trendu na spadkowy było wybicie dołem z klina zwyżkującego (30 marca).W przedstawionych wcześniej przykładach znaczną rolę odegrała teoria Elliotta, dzięki której często można było przewidzieć punkt zwrotny z dokładnością nawet do jednej sesji. Tym razem nie potrafiłem precyzyjnie oznaczyć wzrostu trwającego od października 1999 r., przez co w ogóle nie brałem teorii Elliotta pod uwagę. W związku z tym sygnał sprzedaży pojawił się z trzydniowym opóźnieniem. Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę rozmiary późniejszego spadku, jest to chyba dopuszczalne. nLiteraturaRobert R. Prechter, Alfred J. Frost,Teoria fal Elliotta,Wydawnictwo Finansowe WIG-Press.John J. Murphy,Analiza techniczna,Wydawnictwo Finansowe WIG-Press.
Str. 48-51
Strategie zamykania pozycji
Karol Kuczyński
„Z naszych obserwacji wynika, że spekulanci działający na rynkach terminowych poświęcajązbyt wiele pieniędzy i czasu na poszukiwanie metod wskazujących moment wejścia na rynek. (...)Prawda jest jednak taka, że określenie momentu wejścia na rynek jest prawdopodobniejednym z najmniej istotnych elementów kompletnego i dobrze zaprojektowanego systemu.Naszym zdaniem, kluczem do sukcesu jest wybór momentu wyjścia z rynku”.(Charles LeBeau, David W. Lucas)
O kreślenie momentów wejścia na rynek, ustalenie poziomu obrony (zlecenia typu stop), wyznaczenie momentów zamknięcia pozycji, zasady odnawiania pozycji oraz zasady kontroli ryzyka są niezbędnymi elementami profesjonalnego inwestowania. Obojętnie, czy posługujemy się mechanicznym systemem transakcyjnym czy też stosujemy inne metody gry na rynku papierów wartościowych, aby osiągnąć zyski, musimy stosować powyższe elementy. Wszystkie te aspekty przemyślanej gry na giełdzie - zwłaszcza na rynkach futures, gdzie nie ma racji bytu stosowana niekiedy przy inwestowaniu w akcje zasada „kup i trzymaj” - są niezmiernie ważne. Jednak początkujący inwestorzy często skupiają się tylko na niektórych elementach, a zwłaszcza usiłują odnaleźć metodę idealnego określenia momentów wejścia na rynek.Marzeniem każdego gracza jest jak najbardziej dokładne „wstrzelenie się” w początek każdego znaczącego ruchu i zarobienie na nim jak największych pieniędzy. Wiadomo jednak, że kupowanie w dołku i sprzedawanie na szczycie, choć najbardziej pożądane, to - jeżeli się zdarzy - jest tylko dziełem szczęśliwego przypadku. Tworząc metody inwestycyjne staramy się wobec tego ustalić takie momenty wejścia i wyjścia z rynku, aby otwarcie i zamknięcie pozycji przypadało jak najbliżej „dołków” i „szczytów”. Praktyka pokazuje jednak, że nawet zajęcie pozycji w bardzo dobrym momencie może nie przynieść graczowi pożądanych rezultatów.Przypuśćmy, że inwestor zajął pozycję długą na samym początku trendu wzrostowego. Ceny rosną i szczęśliwy gracz już liczy zyski. Niestety, na giełdzie realny zysk to ten, który został uzyskany po zamknięciu pozycji. Trzeba więc dokonać wyboru najbardziej korzystnego momentu wyjścia z rynku. Szybkie zamykanie pozycji i „łapanie” każdego zysku jest strategią odpowiednią przy grze przeciw trendowi. Jednak zdecydowana większość inwestorów preferuje raczej grę z trendem, kierując się zasadą mówiącą, iż „trend is your friend”. Jeżeli nasz gracz wyjdzie z rynku przy pierwszym ruchu cen w dół, akceptując niewielki zysk, może się zdarzyć, że zaraz potem będzie obserwował dalszy duży, wzrostowy ruch rynku i pozostanie mu liczenie zysków, jakie mógł osiągnąć. Taka sytuacja wprawi go prawdopodobnie w ogromną frustrację i może nawet skłonić do zajmowania nowych pozycji, już bardziej pod wpływem emocji niż rozsądnie opracowanego planu gry. Tego typu scenariusz jest możliwy (i często się zdarza) przy blisko ustawionym poziomie wyjścia. Jak będzie zatem przebiegała gra przy daleko umieszczonej linii obrony? Przy utrzymującym się trendzie wzrostowym nawet większe korekty nie spowodują zamknięcia pozycji. Można więc wykorzystać praktycznie cały bieżący ruch. Jednak gdy trend się odwróci, gracz dalej trzyma dotychczasową pozycję - jego stop jest umiejscowiony dużo poniżej aktualnej ceny. Gdy cena osiągnie wreszcie linię obrony, może się okazać, że tak dalekie jej ustawienie spowodowało stratę większej części wcześniej osiągniętego zysku. W przypadku zaistnienia szczególnie niekorzystnego układu, przy dużej zmienności podczas spadków, może się zdarzyć, że nasz inwestor zamknie pozycję poniżej swojego poziomu wejścia. I tak początkowo niemal stuprocentowo zyskowna pozycja może zostać zamknięta ze stratą.Zobaczmy teraz, jak wygląda sytuacja inwestora, który włączył się do trendu znacznie później, ale ma dokładnie opracowaną strategię wyjścia, pozwalającą rosnąć zyskom i szybko zamykającą pozycje przynoszące straty. Zdyscyplinowany gracz używający takiej metody może liczyć na zyskowne zamknięcie pozycji otwartej nawet w początkowo niezbyt sprzyjającym okresie. Otóż przy odpowiednio dobranej do danego rynku oraz do osobowości gracza metodzie zamykania pozycji, poziom stopu jest tak usytuowany, aby stosunkowo niewielkie ruchy cen nie powodowały od razu wyjścia, natomiast ponadprzeciętne spadki szybko uruchomią zlecenie sprzedaży. Istnieją wtedy o wiele większe szanse na zachowanie sporej części dotychczasowego zysku.Jedną z metod określania momentów zamykania pozycji jest podana przez Charlesa LeBeau, bardzo ciekawa strategia zwana Chandelier Exit czyli Wyjście Żyrandola. Aby omówić tę strategię należy najpierw wyjaśnić koncepcję średniego prawdziwego zakresu zmiany (ang.: average true range - ATR).Zakres zmiany (range) to po prostu różnica między najwyższą a najniższą wartością słupka cenowego z danego okresu - najczęściej za jednostkę czasu przyjmuje się jeden dzień. Lepszą jednak miarą zmienności rynku jest prawdziwy zakres zmiany (true range), będący najwyższą z następujących wartości:1. Odległość między dzisiejszym maksimum a minimum.2. Odległość między wczorajszym zamknięciem a dzisiejszym maksimum.3. Odległość między wczorajszym zamknięciem a dzisiejszym minimum.ATR jest średnią wartością prawdziwego zakresu zmian z - w zależności od potrzeb - kilku, kilkunastu lub kilkudziesięciu dni i stanowi bezpośrednią miarę zmienności rynku. Wzrost wartości tego wskaźnika oznacza wzrost zmienności rynku. ATR może być wykorzystywany do różnych zadań, ale być może najlepszym jego zastosowaniem jest zaprzęgnięcie go do konstrukcji strategii wychodzenia z rynku.Chandelier Exit jest według LeBeau uniwersalnym, podstawowym i najlepszym wyjściem, które powinno być bazą do odpowiednich dla poszczególnych celów modyfikacji. Posuwa się on nawet do twierdzenia, że stosując tę metodę można praktycznie wchodzić na rynek na chybił-trafił i... osiągać zyski. Zobaczmy zatem, na czym polega konstrukcja Wyjścia Żyrandola. Zasada jego działania jest bardzo prosta. Dla pozycji długiej jest to umieszczenie stopu na wysokości najwyższego maksimum minus wielokrotność ATR - najczęściej przyjmuje się 2,5-4,0 jednostek. Na uzyskanym w ten sposób poziomie umieszczamy nasz aktualny stop. Kolejnego dnia, jak i w dniach następnych, obliczamy nowe wartości ATR, biorąc pod uwagę zawsze ostatnie dane i znajdujemy nowe maksimum (jeżeli zostało osiągnięte od momentu zajęcia pozycji), od którego odejmujemy stałą wielokrotność naszego ATR (rys. 2).Łatwo zauważyć, że w ten sposób obliczany stop jest ruchomy. Co więcej, zawsze się on podnosi - nigdy nie przesuwa się w dół. Warto także zaznaczyć, że jeżeli nasze wyjście jest umieszczone w odległości np. 3 ATR od najwyższego maksimum, to po osiągnięciu zysku równego także 3 ATR, stop znajduje się na wysokości break even point. Teoretycznie taka transakcja nie może już skończyć się stratą. Jeśli zaś zysk powiększy się do wartości, powiedzmy, równej 4 ATR, to teoretycznie powinniśmy na tej transakcji zarobić. Jak widzimy, strategia używania Chandelier Exit pozwala zyskom rosnąć, ale jednocześnie zapewnia ich ochronę poprzez zmieniające się, stale podążające za trendem poziomy wyjścia (rys. 3).Analogicznie postępujemy otwierając pozycję krótką: po obliczeniu ATR z interesującego nas okresu dodajemy jego wielokrotność do najniższego minimum i na takiej wartości ustalamy nasz stop. Także i w tym przypadku poziom wyjścia będzie stale się obniżał, podążając za trendem.Aby przekonać się o skuteczności tego rodzaju wyjścia w praktyce, proszę spojrzeć na wyniki osiągnięte podczas inwestowania według wskazań dwóch prostych systemów transakcyjnych. Na ilustracjach widzimy wykresy notowań kontraktów terminowych na WIG20 z zaznaczonymi momentami otwierania i zamykania pozycji. W obu metodach do ustalenia momentów wyjścia zostało zastosowane jedynie Chandelier Exit, różne są natomiast momenty wejścia. Według Systemu I dokonujemy transakcji kupna, kiedy ceny zamknięcia przebijają od dołu 10-sesyjną prostą średnią kroczącą z cen zamknięcia. System II poleca kupować dokładnie w przeciwnym przypadku, tzn. gdy ceny przebijają tę samą średnią od góry. Okazuje się, że obydwie metody przyniosły zyski, nawet wyższe przy grze przeciwko trendowi.Na podobnej jak Chandelier Exit zasadzie została skonstruowana metoda nazwana Wyjście YoYo. Jej istota polega na tym, że po obliczeniu naszego średniego prawdziwego zakresu zmiany z danego okresu, odejmujemy jego wielokrotność zawsze od maksimum ostatniego słupka cenowego - oczywiście, mając otwartą pozycję długą - i na takiej właśnie wysokości ustalamy moment wyjścia z rynku. I w tym przypadku codziennie przeprowadzamy obliczenia, w związku z czym nasz stop jest także ruchomy. Podobnie rzecz się ma przy otwartej krótkiej pozycji - stop umieszczamy na wysokości ostatniego minimum plus wielokrotność ATR. Zaletą tej strategii jest możliwość szybkiego wychwycenia ponadprzeciętnej zmienności (zakładamy, że istnieje wtedy duże prawdopodobieństwo zmiany trendu). Jednak trzeba koniecznie zauważyć pewne niebezpieczeństwo grożące inwestorowi przy stosowaniu YoYo Exit. Otóż w przypadku powolnych zmian cen, poziom naszego stopu będzie się oddalał z sesji na sesję i teoretycznie możemy nigdy nie osiągnąć sygnału zamknięcia pozycji. Dlatego też YoYo nie powinno być nigdy używane jako jedyny stop.Na zakończenie chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na kilka zagadnień związanych ze stosowaniem powyższych strategii w praktyce. Po pierwsze, przy określonej, odpowiedniej metodzie inwestycyjnej, warto stosować obydwie techniki określania momentów wyjścia jednocześnie. Należy wtedy umieścić Chandelier Exit w większej odległości (np. 3 ATR) niż YoYo Exit (np. 1,5 ATR). Takie ustawienie parametrów umożliwi ominięcie mniejszych ruchów cenowych i szybkie zamknięcie pozycji przy wystąpieniu ponadnormalnej zmienności.Po drugie, w zależności od własnych preferencji gracza, można obliczać poziomy stopu nie od maksimów i minimów, ale w odniesieniu do cen zamknięcia danego słupka cenowego. Myślę, że taki właśnie sposób przeprowadzania obliczeń daje bardziej realne, bliższe rzeczywistości poziomy obrony naszego kapitału, ponieważ nie bierzemy pod uwagę wahnięć cen w czasie trwania sesji giełdowej.Po trzecie wreszcie, wyjście z pozycji krótkiej nie musi być oparte na takich samych parametrach jak w przypadku pozycji długiej. Jeśli rynek idzie w dół - odbywa się to przeważnie szybko i bardziej gwałtownie niż przy trendzie rosnącym - zyski powinny być wobec tego brane szybciej. nLiteraturaCharles LeBeau, David W. Lucas,Komputerowa analiza rynków terminowych,Charles LeBeau, System's Traders Club - BiulletinsKarol Kuczyński projektuje systemy transakcyjne przeznaczone do inwestowania na rynku kontraktów terminowych na WIG20. Można się z nim skontaktować za pośrednictwem strony internetowejwww.gielda.net.plpoświęconej systemom inwestycyjnym.
Str. 52-56
Wskaźniki analizy fundamentalnej
Sławomir Burzyński, prywatny inwestor
Częścią analizy fundamentalnej jest analiza wskaźnikowa przedsiębiorstwa,dzięki której możemy wyrobić sobie opinię o stanie finansowym firmyi efektywności wykorzystania kapitału. Wskaźniki rentowności, zadłużenia,efektywności gospodarowania czy płynności, a szczególnie analiza ich zmienności w czasie pozwalają ocenić kondycję spółki i jej zdolność do generowania zysku w przyszłości.
Pojęcia analizy finansowejBilans - jest zestawieniem pozycji składających się na majątek firmy (aktywa) i źródła jego pochodzenia (pasywa). Jest tworzony na dany dzień i odzwierciedla sytuację finansową firmy w określonym dniu.Rachunek zysków i strat - przedstawia przychody ze sprzedaży i koszty ich uzyskania.Rachunek przepływów środków pieniężnych - określa źródła pozyskania funduszy i pokazuje, jak zostały wykorzystane w ciągu roku.Analiza wskaźnikowa - polega na dokonaniu odpowiednich obliczeń i przekształceń, w celu przeprowadzenia analizy porównawczej i na tej podstawie oceny stanu finansowego firmy. Możliwe jest zastosowanie wielu wskaźników o różnym poziomie szczegółowości, ale dla potrzeb ogólnej oceny wystarczy dokonać analizy wskaźników o dużej pojemności informacyjnej. Należą do nich: wskaźniki rentowności, zadłużenia, efektywności gospodarowania i płynności.Wskaźniki rentownościZwrot z aktywów ogółem i z kapitału własnego przedstawia efektywność finansową prowadzonej działalności w powiązaniu z majątkiem przedsiębiorstwa. Celem działalności firmy jest osiąganie dochodu dla akcjonariusza poprzez wypłatę dywidendy lub wzrost wartości inwestycji. Zysk netto Zwrot z aktywów ogółem = ----------------- aktywa Zysk netto Zwrot z kapitału własnego = ------------------ Kapitał własny Zysk przed opodatkowaniem i spłatą odsetekWskaźnik rentowności operacyjnej = ------------------------------------- Przychody ze sprzedażyWskaźnik rentowności operacyjnej pozwala określić, czy firma osiąga zysk ze swojej podstawowej działalności.Wskaźniki zadłużeniaWskaźniki zadłużenia ogólnego pozwalają ocenić stopień wykorzystania kapitału obcego w przedsiębiorstwie. Zadłużenie firmy ma znaczenie dwojakie: powoduje wzrost zysku dzięki wykorzystaniu efektu dźwigni finansowej, ale jednocześnie zwiększa ryzyko związane z prowadzoną działalnością w przypadku trudności z wypracowywaniem zysku. Gdyby zarządzający firmą nie korzystali z dźwigni finansowej, mniejsze byłoby ryzyko inwestycyjne, ale również znacznie mniejsze korzyści dla akcjonariuszy. Dźwignia finansowa, z której korzysta spółka, określa, w jakim stopniu zmieni się zysk netto firmy w przypadku powiększenia zadłużenia. Zobowiązania Wskaźnik zadłużenia = ------------- Kapitał własnyWskaźniki efektywności gospodarowaniaWskaźniki efektywności gospodarowania informują o szybkości krążenia zasobów majątkowych i umożliwiają ocenę tego, w jakim czasie przedsiębiorstwo jest w stanie zamienić zapasy i należności w gotówkę. Przeciętny stan majątku Wskaźnik zaangażowania majątku = ---------------------- Przychód ze sprzedaży Przychód ze sprzedaży Wskaźnik obrotowości majątku = ---------------------- Przeciętny stan majątkuWskaźniki obrotowości majątku i jego zaangażowania pozwalają określić efektywność działania firmy. Przedsiębiorstwo może osiągnąć wzrost sprzedaży poprzez zaangażowanie większych zasobów i środków, czyli działania ekstensywne, lub poprzez zwiększenie szybkości krążenia, czyli gospodarowanie intensywne. Przeciętny stan zapasów × (liczba dni danego okresu) Wskaźnik rotacji zapasów = ------------------------------------------- Koszty wytworzenia wyrobów sprzedanychWskaźnik rotacji zapasów określa, co ile dni średnio są zużywane zapasy. Spadek jego wartości wskazuje na wzrost efektywności działania, jednakże firma nie powinna utrzymywać zbyt niskich zapasów. Przeciętny stan należności × (liczba dni danego okresu)Wskaźnik rotacji należności = ------------------------------------------- Przychód ze sprzedażyWskaźnik rotacji należności pozwala ocenić, co ile dni następuje zamiana należności na gotówkę. Poziom rotacji zależy od przyjętej polityki przedsiębiorstwa względem odbiorców i ich możliwości płatniczych. Szybka zamiana należności na gotówkę pozwala na utrzymanie niższego wskaźnika bieżącej płynności, ale również sugeruje utrzymywanie zbyt niskich zapasów lub ostrożną politykę pod względem kredytowania odbiorców. Może to doprowadzić do utraty klientów w przypadku gorszych warunków płatniczych w stosunku do konkurencji. Przeciętny stan zob. krótkoterminowych × × (liczba dni danego okr.) Wskaźnik rotacji zobowiązań = ------------------------------------ Koszty sprzedanych produktówWskaźnik rotacji zobowiązań pozwala ocenić stopień wywiązywania się przedsiębiorstwa ze swoich zobowiązań. Naturalnie firmy są zainteresowane jak najdłuższymi terminami spłaty zobowiązań. Ten wskaźnik razem ze wskaźnikiem rotacji należności umożliwia ocenę, czy i w jakim stopniu przedsiębiorstwo korzysta z kredytowania wynikającego z dłuższego okresu obrotu zobowiązaniami niż należnościami.Wskaźniki płynnościWskaźniki płynności określają zasoby majątku obrotowego i zdolność wypłacalności firmy. Oznaczają łatwość z jaką zasoby spółki mogą być zamienione na gotówkę bez narażenia się na straty. Wskaźniki te są wykorzystywane do stwierdzenia, czy firma jest zdolna do spłaty zadłużenia w terminie jego wymagalności. Majątek obrotowy Wskaźnik bieżącej płynności = -------------------- Zobowiązania bieżąceWskaźnik bieżącej płynności jest podstawowym miernikiem zdolności przedsiębiorstwa do regulowania zadłużenia. Optymalną wartość tego wskaźnika przyjmuje się na poziomie 1,5-2, jednakże zależy to również od specyfiki działalności danej firmy. Zbyt niski jego poziom oznacza trudności finansowe, ale zbyt wysoki świadczy o niskiej efektywności wykorzystywania majątku. Majątek obrotowy - (zapasy + RMK czynne) Wskaźnik szybkiej płynności = -------------------------------------- Zobowiązania bieżąceWskaźnik płynności szybkiej różni się od poprzedniego tym, że majątek obrotowy pomniejszany jest o zapasy i rozliczenia międzyokresowe kosztów czynne. Zmniejszenie majątku o zapasy wynika z trudności w ocenie tego, jak szybko będzie możliwe spieniężenie zapasów. Rozliczenia międzyokresowe kosztów czynne to koszty już poniesione, ale dotyczące przyszłych okresów. W efekcie brane są pod uwagę: środki pieniężne, należności oraz krótkoterminowe papiery wartościowe. Wskaźnik ten powinien być na poziomie co najmniej jedności. Niska jego wartość przy wysokim wskaźniku bieżącej płynności oznacza nadmierny poziom zapasów. Natomiast jego wysoka wartość może wskazywać na zbyt dużą ilość środków na rachunku bankowym.Wskaźnik Zet-AltmanaWskaźnik Zet-Altmana jest używany do przewidywania trudności finansowych firmy za pomocą jednego wskaźnika grupującego pięć innych.Wskaźnik Zet = 1,2x1 + 1,4x2 + 3,3x3 + 0,6x4 + x5gdzie:x1 = kapitał pracujący : aktywa ogółem- ocenia strukturę oraz płynność aktywówKapitał pracujący = majątek obrotowy - zobowiązania bieżącex2 = zysk zatrzymany : aktywa ogółem- ocenia rentowność zysku zatrzymanegoZysk zatrzymany to zysk z roku ubiegłego pomniejszony o wypłaconą dywidendęx3 = zysk przed opodatkowaniem i odsetkami : aktywa ogółem- ocenia rentowność firmyx4 = wartość rynkowa : zobowiązania- efekt wspomagania finansowegox5 = przychód ze sprzedaży : aktywa ogółem- obrotowość majątkuJeżeli wskaźnik Zet jest mniejszy niż 1,8, oznacza to, że przedsiębiorstwo przeżywa poważne trudności.Analiza wskaźnikowa na przykładzieBoryszewa, Broka i Drosedu.Bilans i rachunek wyników można analizować zarówno na podstawie poszczególnych wartości i ich zmian w czasie, jak i wskaźników finansowych. Analiza wskaźników finansowych w dłuższym okresie obrazuje tendencje panujące w przedsiębiorstwie, co jest o wiele bardziej istotne niż obserwacja ograniczona do jednego okresu sprawozdawczego. Pozycję danej firmy należy porównywać z innymi przedsiębiorstwami z tej samej branży. Konfrontacja wyników finansowych spółki z wynikami branży pomaga ocenić nie tylko to, czy poziom wskaźników jest typowy, ale również efektywność działania oraz siłę względną w stosunku do innych firm.Boryszew (tab. 1)Obecnie firma znajduje się w o wiele bardziej korzystnej sytuacji niż rok wcześniej. Rentowność kapitału własnego znajduje się na odpowiednim poziomie, rosną również przychody ze sprzedaży. W wyniku zwiększenia przychodów i związanego z tym wzrostu zysku poprawiły się również wskaźniki finansowe, szczególnie wskaźniki płynności. Są one obecnie na poziomie bardziej niż zadowalającym, lepszym od branży, w której firma działa. Spadek przychodów ze sprzedaży w pierwszym kwartale 2000 roku jest wynikiem sezonowości. Boryszew osiąga szczyt sprzedaży w IV kwartale. Rentowność kapitału własnego jest na odpowiednim poziomie, najwyższym wśród firm należących do branży chemicznej i jednym z wyższych wśród spółek notowanych na giełdzie. Wskaźniki rotacji w pierwszym kwartale zwiększyły okres obrotu po wcześniejszym wzroście rotacji. Jednakże ostatni wzrost wskaźników rotacji ma charakter sezonowy, związany ze spadkiem sprzedaży w pierwszym kwartale. Wartość zobowiązań obniżyła się w ostatnim okresie wraz ze spadkiem wartości aktywów. Równolegle ze spadkiem zobowiązań zmniejszyły się należności i stan zapasów. Efektywność wykorzystania majątku jest w tym roku na podobnym poziomie jak poprzednio. Spółka ostrożnie korzysta z zadłużenia, które jest na znacznie niższym poziomie niż średnia w branży. Z punktu widzenia inwestorów daje to możliwość zwiększenia efektywności poprzez wykorzystanie efektu dźwigni finansowej. Przy porównaniu zmiany przychodu ze sprzedaży ze zmianami pozostałych elementów wyników finansowych, zauważalne jest utrzymanie poziomu kosztów na niskim poziomie.Brok (tab. 2)Spółka zwiększa skalę swojej działalności gospodarczej. W okresie ostatnich dwóch lat aktywa wzrosły o połowę, a przychody ze sprzedaży podwoiły się. Na wzrost aktywów składało się głównie zwiększenie zapasów i należności. Środki trwałe wzrosły w znacznie mniejszym stopniu. Są one finansowane głównie kapitałem obcym w wysokości zdecydowanie wyższej niż w branży, która charakteryzuje się niskim poziomem zobowiązań. Zobowiązania krótkoterminowe firmy wzrosły ponadczterokrotnie przy nie zmieniających się kapitałach własnych.Zwyżka zarówno zapasów, jak i należności nie jest zjawiskiem pozytywnym, jednakże dotyczy to firmy znacznie zwiększającej sprzedaż na konkurencyjnym rynku. Wzrost należności nie musi być spowodowany trudnościami z ich ściągalnością, ale może być związany ze zdobywaniem nowych rynków i oferowaniem korzystnych warunków płatności. Zwiększenie zapasów, chociaż procentowo znaczne, odpowiada wzrostowi przychodów ze sprzedaży - przedsiębiorstwo musi posiadać zapasy adekwatne do skali prowadzonej działalności.Wskaźniki finansowe przedsiębiorstwa są na poziomie niepokojącym. Wykazywane straty powodują ujemną rentowność zarówno zysku operacyjnego, jak i kapitału własnego. Nie jest to korzystne dla akcjonariuszy w krótkim okresie, ale wynika ze wzrostu przedsiębiorstwa. Wskaźniki obrotowości w ostatnim okresie pogorszyły się, i to w znacznie większym zakresie niż by to wynikało z sezonowości sprzedaży, charakterystycznej dla branży piwnej. Poprzednie negatywne zmiany tych wskaźników były o wiele mniejsze. Wskaźniki płynności stale znajdują się obszarze niskim i są gorsze niż średnie dla branży. Ogólnie trudną sytuację potwierdza wskaźnik Zet-Altmana - wartość poniżej 1,8 jest jednakże tylko ostrzeżeniem, w sposób syntetyczny określającym sytuację firmy.Wyniki firmy zależą od polityki największego akcjonariusza i strategii finansowania rozwoju głównie kapitałem obcym. Niezadowalający poziom wskaźników finansowych wynika przede wszystkim z szybkiego rozwoju i zwiększania sprzedaży. Powoduje to wzrost ryzyka inwestycyjnego.Drosed (tab. 3)Spółka, działająca podobnie jak Brok w branży spożywczej, wypracowuje lepsze wyniki finansowe i również wskaźniki finansowe są wyraźnie korzystniejsze.Jej aktywa rosną, a wzrost jest finansowany głównie przez zwiększanie zobowiązań - kapitału obcego. Rentowność zarówno aktywów ogółem, jak i kapitału własnego jest wyższa niż średnia w branży, zysk przedsiębiorstwa zaś rośnie. Rentowność nie tylko jest wyższa niż w branży, ale również przewyższa stopę inflacji, zapewnia więc realny wzrost majątku firmy. Drosed zwiększa skalę działalności stabilnie, bez znacznego wzrostu zaangażowania kapitału obcego oraz bez znaczących zmian wskaźników finansowych. Zauważalną zmianą jest natomiast spadek zapasów i związana z tym poprawa wskaźnika rotacji zapasów. Wskaźniki finansowe Drosedu kształtują się korzystniej niż w branży, w której działa. Tak jest zarówno w przypadku wskaźnika rotacji zapasów, jak i zadłużenia oraz należności. Praktycznie nie zmieniła się efektywność wykorzystania majątku. Wskaźniki obrotowości i zaangażowania są na tym samym poziomie. Zmiana przychodów ze sprzedaży - ich spadek w pierwszym kwartale - wynika z sezonowości, co najlepiej jest widoczne na wykresie. W dłuższym okresie przychody są na coraz wyższym poziomie i w następnych kwartałach powinny wzrosnąć. Dopiero zahamowanie wzrostu sprzedaży lub jej spadek będzie stanowił ostrzeżenie.PodsumowanieAnaliza wskaźnikowa jest najbardziej popularną częścią analizy fundamentalnej ze względu na łatwość dostępu do danych finansowych i możliwość porównywania wyników w długim okresie. Należy jednakże pamiętać, że dane bilansu czy rachunku zysków i strat nie zawierają wszystkich informacji o przedsiębiorstwie, jak również o jego otoczeniu i perspektywach rozwoju branży, w której ono działa. Znając jego pozycję względem innych firm oraz stan finansów i perspektywy, możemy z większym prawdopodobieństwem wybrać najbardziej trafną inwestycję. nLiteraturaLech Bednarski,Analiza finansowa w przedsiębiorstwieJohn C. Ritchie,Analiza fundamentalna Herbert B. Mayo,Wstęp do inwestowania Dane finansowe - raporty spółek Gazeta Giełdy PARKIET