Kilka tygodni po zakończeniu letnich wakacji, na katechezie, jedna z dziewcząt prawie nieprzytomnym wzrokiem wpatrywała się w małego, pluszowego misia. Taka zwykła zabawka, którą za niewielkie pieniądze można kupić w kiosku. Po katechezie poprosiłem, aby chwilkę została i zapytałem, czy coś jej w głowie pozostało z tego, o czym mówiliśmy. W ogóle nie wiedziała, o co chodzi... Ożywiła się dopiero, kiedy spytałem, skąd ma tego misia. Z błyskiem w oczach powiedziała, że dostała go od chłopaka poznanego na wakacjach. I tu nagle język jej się rozwiązał! Potrafiła z niezwykłym ożywieniem podczas kilku minut przerwy wyrzucić z siebie tyle radości i szczęścia. Były tam spacery, rozmowy, cudowne listy. Kiedy później wracałem do tej rozmowy, nie mogłem zrozumieć, jak w tych paru minutach można było zawrzeć tak wiele. Podczas rozmowy cały czas ściskała pluszowego misia, patrząc od czasu do czasu na niego tak, jakby to nie był misiu. Przerwa się skończyła, skończyły się też moje zajęcia w szkole. Może właśnie dlatego ten nieszczęsny misiu stał mi przed oczyma przez całą drogę do domu.
Po co o tym mówię dzisiaj, gdy Kościół rozważa jeden z największych cudów, jakie Bóg w swej szczodrobliwości ofiarował człowiekowi? Otóż dzisiaj, kiedy tamto wydarzenie pomału okrywa już zasłona czasu, pozostaje po nim jednak pewna refleksja. Dla tej dziewczyny - i tylko dla niej - mały, pluszowy miś miał przedziwną moc przywoływania rzeczywistości, która była zupełnie poza nim. Dlaczego właśnie on, a nie na przykład inna rzecz? Bo dostała go od osoby, która nie była obojętna jej dziewczęcemu sercu. Rzecz, przedmiot miał moc uobecniania wydarzeń, które zaszły w jej życiu. Były to, co prawda, tylko wspomnienia, czyli przywoływanie czasu minionego. Cała rzecz działa się w jej głowie, no i chyba - co zupełnie zrozumiałe - w sercu. I w tym momencie zacząłem się zastanawiać. Jeżeli zwykła, ludzka miłość ma taką siłę, to co dopiero miłość Boga do człowieka, o której można powiedzieć, że jest nieskończona!? Przecież i my wpatrujemy się w pewne "rzeczy", widząc w nich oczami wiary, przepojonej miłością, "Coś" zupełnie innego.
Od prawie dwóch tysięcy lat każdy kapłan podczas sprawowania Najświętszej Ofiary wypowiada w imieniu Jezusa słowa, które On sam kiedyś powiedział: "To czyńcie na moją pamiątkę". Powiedział je Ten, który "do końca nas umiłował", który z prawa miłości uczynił naczelną zasadę swojego Królestwa. Nieskończona miłość, która kazała Mu powiedzieć Wszechmogącemu Ojcu: "Oto ja, poślij mnie". Poślij, mimo iż wiem, że odrzucą, że wyśmieją, że... ukrzyżują. Poślij mnie, gdyż w ten sposób czytelniejsza stanie się miłość, jaką masz ku rodzajowi ludzkiemu. To właśnie ta przeogromna miłość sprawia, że powtarzane w imieniu Jezusa słowa mają moc uobecniania tych wydarzeń, które Mistrz chciał, aby po wieki były uobecniane.
Ks. Jan Kasztelan - DUCH ŚWIĘTY A EUCHARYSTIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998