Rozdzkofeta o bardzo malym rozumku


Uwaga, uwaga.
Mówi do was Agent Specjalny, czyli ja (ja).
Z dumą i wzruszeniem rozpoczynam Puchofetę Małorozumną pod kryptonimem

„Tajemnicze stworzenie w Stumilowym Lesie, czyli — 'czy ktoś nie widział mojego wena?'"

Rozdział pierwszy (W którym poznalibyśmy wena, gdyby nie zaginął)

— Czy nie widziałeś mojego wena, Puchatku?
Puchatek zastanowił się i poważnie pokiwał łebkiem.
— O, tak — odparł z przekonaniem. — Ale to chyba nie był wen — dodał smutnie.
Kłapouchy posępnie przesunął gałązkę zza pleców Puchatka przed jego łapki. Następnie odwrócił się, stawiając powoli kopyta jedno za drugim, i zaczął przesuwać gałązkę z powrotem.
— Wen. Zawsze on — oznajmił z goryczą. — Im się wydaje, że tylko na tym polega życie. Wen, zamieszanie i umpa—pa.
Prosiaczek obserwował z kącika, jak Kłapouchy szura patykiem. Wreszcie nie wytrzymał i kwiknął rozdzierająco.
— Yyy... Króliku... Aaa... Jak wygląda ten twój wen?
Królik zmierzył Prosiaczka pobłażliwym, pełnym wyższości spojrzeniem.
— Mniej więcej tak samo jak twój, Prosiaczku — wyjaśnił z lekką tylko irytacją. — Ale, oczywiście, jest większy — uzupełnił pewnym głosem. — Znacznie większy — dodał po chwili.
Prosiaczek westchnął. Kiedy się było Prosiaczkiem, takim sobie zwykłym Prosiaczkiem jak on, wszystko dookoła było zazwyczaj większe. Oczywiście, oprócz żołędzi. Na żołędziach zawsze można było polegać. Żołędzie nie bywały większe od prosiaczków. Tymczasem jednak ten akurat Prosiaczek, chociaż taki sobie zupełnie przeciętny, zawsze musiał natknąć się na coś nie tylko większego, ale znacznie większego. Doświadczenie podpowiadało, że tym razem nie będzie inaczej. Zważywszy, że Mały Królika okazał się w rzeczywistości Bardzo Małym — można było być pewnym, że jego Większy będzie tak naprawdę O Wiele, Wiele Większym.
Puchatek przestąpił z łapki na łapkę. Kłapouchy łypnął na niego z potępieniem i dalej posuwał swój patyczek dookoła niego.
Prosiaczek sapnął smutnie. Oczywiście, im wen większy, tym łatwiej będzie go znaleźć, nie wpadając przy tym w pułapki na ho-honie. Ale on sam chyba nie bardzo się z tej perspektywy cieszył. Nagle wizja przesiedzenia najbliższych dni w bezpiecznej dziurze pod Wielkim Dębem, gdzie nie ma i nigdy nie było nie tylko Słonia, ale też Bardzo Wielkiego Wena, wydała się Prosiaczkowi szalenie pociągająca.
— Prosiaczku — rzekł surowo Królik — udzielaj się.
— P-pułapka na s-słonie! — udzielił się szybciutko Prosiaczek, zdybany na tęsknych marzeniach.
Królik zastanowił się głęboko. Po chwili pokręcił głową.
— Widzisz, Prosiaczku, Pułapka to nie jest odpowiedni sposób na łapanie wena.
— Och! — ucieszył się Prosiaczek, tym razem już zupełnie pewien, że na dnie Pułapki Na Słonie będzie całkiem bezpieczny przed groźnym, wielkim wenem.
— Musielibyśmy tam umieścić Przynętę — wytłumaczył Królik, ze zdziwieniem zauważając, ze ryjek Prosiaczka właśnie wydłużył się w żałosną podkówkę. — Wen nie przyjdzie, jak się go zawoła. Trzeba go zwabić.
— Och. — W smutną podkówkę wygiął się również pyszczek Puchatka, który uświadomił sobie, że ostatni pełny garnczek miodu z jego spiżarni już za chwilę oddali się do Pułapki — i do wspomnień.
— A gdyby — zaczął z nadzieją. Kłapouchy nie podnosząc głowy nastąpił mu na łapkę.
— I wszystko to na nic — przestrzegł ponuro. — On i tak nie przyjdzie. Będzie kiedy zechce. najdzie, przyjdzie i wyjdzie.
Puchatek pomyślał przez chwilę. Jako Miś o Bardzo Małym Rozumku, z tylu niewątpliwie mądrych, ale zanadto podobnych do siebie słów wyłowił niewiele, ale za to coś sobie przypomniał.
— A — uśmiechnął się radośnie.
— O? — Prosiaczek zerknął na niego z nadzieją.
— Bo widzisz, Prosiaczku, wen nie przychodzi, jak go zawołać — wytłumaczył mu obszernie Miś. — On jest jak Tygrys.
Prosiaczek wcale nie poczuł się lepiej.
— I co?
— I on na pewno nie lubi miodu! — rzekł konspiracyjnym szeptem Puchatek.
Królik już od dobrej chwili skubał z dezaprobatą wąsiki.
— Tygrys nie lubi nawet marchewki — przypomniał im chłodno. — Ale dokąd nas to prowadzi?
Puchatek i Prosiaczek popatrzyli na siebie, troszkę zaniepokojeni. Żadnego z nich marchewka nie próbowała nigdy donikąd prowadzić, ale w końcu Królik znał się na tym najlepiej.
— Do ogródka? — zaproponował nieśmiało Prosiaczek. Ogródek warzywny Królika był jeszcze stosunkowo bezpiecznym miejscem, a Prosiaczek bardzo nie chciał być zaprowadzony w miejsca Groźne i Odległe.
Królik zatupał z niezadowoleniem.
— A ty ciągle o jednym, Prosiaczku — wytknął mu karcąco. Prosiaczek nie wiedział wprawdzie o czym, ale pojął jasno, że to źle. Miś także nie wiedział, o czym jednym Prosiaczek zawsze, i bardzo się tym faktem przejął.
— Prosiaczku — zapytał szeptem — a o czym?
— Ja nie wiem — odszepnął Prosiaczek — ale już więcej nie będę...
Kłapouchy wziął swoją gałązkę w zęby i przytruchtał przed Królika.
— A o—o ii e—ę eeę?
— Ładne, bardzo ładne — rzucił z roztargnieniem Królik. — Ale czy naprawdę nikt nie widział mojego wena?
Kłapouchy wypluł mu patyk na stopy i przez chwilę popatrywał w górę nieruchomym wzrokiem. Królik zamrugał i, czując się trochę nieswojo, spojrzał w dół. Osioł zastrzygł jednym uchem.
— A po co ci ten wen?
Królik zakręcił się nerwowo w miejscu.
— Właściwie... Chodzi o to, że... Ja... Otóż... To nie jest...
Prosiaczek skulił się pod ścianą, próbując udawać, że go w ogóle nie ma. Sprawa stała się jasna.
Było Gorzej.
A nawet Znacznie Gorzej, przynajmniej od tego, co przypuszczał.
Królik na pewno, ale to na pewno musiał być bardzo chory. Wszystkie te jego długie słowa, które na co dzień wydawały się takie niewinne, a u Królika robiły się zawsze dłuższe, straszniejsze i skomplikowańsze, jakby się gdzieś pogubiły. Nie znaczyło to, że było łatwiej zrozumieć, co Królik ma na myśli. Ale przez tego wena, którego wcale Prosiaczek nie widział w pobliżu, Królik mówił tak jakoś... Jak... Jak... Jak wszyscy. To znaczy wtedy, kiedy są zdenerwowani i przestraszeni. Mogło to znaczyć, że Królik właśnie w tej chwili jest zdenerwowany i przestraszony. I to wszystko sprawka wena!
Prosiaczek zadrżał.
Bardzo się bał.
— Ja nas obronię — odezwał się pocieszająco Miś. On już jakoś zawsze wiedział, co powiedzieć, żeby Prosiaczka pocieszyć. Właściwie, Prosiaczek czuł się wystarczająco pocieszony, kiedy Puchatek mówił cokolwiek. Ale może właśnie o to chodziło?
Kłapouchy odwrócił się do nich z posępną satysfakcją w oczach.
— Nic już się nie da zrobić. Jak trawki na wietrze... Jak skowronek na mrozie... Jumpa— i gruch...
—A ja i tak nas obronię — obstawał przy swoim Puchatek. Skoro weny nie lubiły miodu, na pewno nie było się czego bać. Tymczasem jednak Królika trzeba było... potentegować. Hmmmf. Utentedzić. Mmmmhm... Miś chrząknął kilka razy wymownie, próbując wymyślić, jak by to określił Królik.
— Króliku — wyrzekł surowo.
Nie wyszło.
— Króliku — wyrzekł tak jak zawsze, czyli puchato. Od razu poczuł się znacznie lepiej i on, i wszyscy inni.
Królik, przywołany w ten sposób do porządku, szybciutko zatrzepotał uszami.
— To sekret! — oznajmił tryumfalnie.
— Ahaaa... — przejął się Prosiaczek.
— Aaa. — Puchatek skinął z mądrą miną.
— O — skomentował Kłapouchy bez zainteresowania.
I wszyscy trzej wpatrywali się z wyczekiwaniem w Królika.
Ten przestąpił z nogi na nogę, przy okazji łamiąc na dwoje patyk Kłapouchego.
— Nie mogę powiedzieć! A poza tym, wen to zawsze wen. Dobrze go mieć w pobliżu.
Prosiaczkowi byłoby z tym na pewno niedobrze, ale wstrzymał się od głosu. Jeszcze przed chwilą Królik dał mu do zrozumienia, że on sam, Prosiaczek, też ma jakiegoś wena. Mniejszego. Ale był to jednak wen, co czyniło sprawę poważną. Prosiaczek spróbował sobie przypomnieć, co ma. Niedużo miał, ale zawsze coś. I większość z tego była mniejsza od tego, co miał Królik. Tylko czym był wen? I dlaczego Prosiaczek nic o nim wcześniej nie wiedział?
— Ruina. — Kłapouchy wpatrywał się mrocznym wzrokiem w dwa krótkie patyki pod łapkami Królika. — Rozpad. Rozpacz. Degrengolada.
Puchatek przestraszył się bardzo.
— Czekolada?! Ale wen na pewno nie lubi czekolady!
— A co lubi? — odważył się zapytać Prosiaczek. I zaraz tego pożałował, uświadomiwszy sobie, że może mają do czynienia z wenem prosiaczkożernym. Tylko czy Królik zadawałby się z takim strasznym stworzeniem?
Hm.
Królik trzymał w szopie czternaście różnych motyk. Wszystko było możliwe.
Miś zmarszczył brwi i postukał się łapką w nos.
—Tygrys lubi tran — przypomniał. — Może damy temu wenu tranu?
— Ale Tygrys...
— Tak, Prosiaczku?
— Tygrys po tranie bryka! — wyjaśnił trzęsącym się głosikiem Prosiaczek. Wen brykający po Lesie po dużej dawce tranu to było coś, czego na pewno nie chciał oglądać.
— Mój wen nie bryka! — obraził się Królik. — To poważny wen.
— Rzeź — powiedział Kłapouchy.
— A co robi? — podchwycił Puchatek.
— Rabunek — powiedział Kłapouchy.
— Nic podobnego! — Królik zamachał z irytacją łapkami. — Wen to dobre stworzenie. Emm… Jak się je już złapie i przywiąże. Wen jest... Potrzebny.
— Oj — zmartwił się Puchatek — a jak nie mam przywiązanego wena, to też powinienem go szukać?
Królik zerknął na niego z niesmakiem.
— Misiu — zganił go niecierpliwie — dziś szukamy mojego.
— A jak wygląda? — powtórzył Kubuś pytanie Prosiaczka.
— A ja wiem! — Prosiaczek wyrwał się nagle triumfalnie i, zawstydzony, umknął z powrotem w kąt.
— Rozkład — powiedział Kłapouchy. - Zgnilizna.
— A co wiesz, Prosiaczku? — zapytał z szacunkiem Puchatek. On wiedział, że nic nie wie. Widocznie Prosiaczek był mądry, prawie tak jak Królik.
Prosiaczkowi owo „prawie” robiło wielką różnicę, bo widząc podziw Misia, zawstydził się jeszcze bardziej. Ale skoro powiedziało się a…
— Jja w—wiem! — zakwiczał piskliwym głosikiem. — Wen jest jak o—ogon! Wen Kłapouchego jest ogon! —zakończył nieskładnie.
Puchatek zrobił kilka kroczków i z powagą przyjrzał się ogonowi osła. Wyjątkowo był na swoim miejscu. No, może trochę za bardzo w lewo.
— Cóż ty opowiadasz, Prosiaczku? — zirytował się Królik.
— Wwen — obstawał tamten dzielnie przy swoim. — Mmoże być, albo może go nie być. A wtedy trzeba go znaleźć i przywiązać. O.
— I gubi się w Lesie? — Puchatek z zaciekawieniem poruszył ogonem Kłapouchego. — A co lubi taki ogon?
Kłapouchy spojrzał za siebie bolesnym i zranionym wzrokiem osła ciągniętego za słabo przyszyty ogon.
— Nie mnie — orzekł z goryczą. — Nikt mnie nie kocha.
— Oj! — przerazili się Puchatek i Prosiaczek, natychmiast obmyślając gorączkowo plany pocieszenia Kłapouchego.
— Tak, tak. — Królik zdawkowo poklepał Kłapouchego po uszach. — Dosyć żartów, to poważna sprawa.
— On wcale nie jest do mnie przywiązany — zwierzał się łzawo Osioł. — Ucieka, kiedy tylko może.
— To jak mój wen — pocieszył go Puchatek. — Nawet sam nie wiem, kiedy ucieka. - Pokiwał łebkiem. — Ani kiedy nie ucieka.
Zamyślił się głęboko.
— Miód.
— Puchatku, a ty tylko o jednym też! — jęknął Królik. Prosiaczek poczuł się zlekceważony. Jeżeli on o jednym, a Puchatek też o jednym, to już o dwóch! Chyba, że o jednym i tym samym?
Nie. Stanowczo nie.
— Miód — wyjaśnił Puchatek — to jak wen. Wen to jak miód. Znika, zanim zdążę zauważyć.
Cisza.
— Ciekawe, czy smakuje podobnie — dodał po chwili Miś.
— Może już go zjadłeś, tylko jeszcze nie zauważyłeś — uciął niecierpliwie Królik. — Mój wen na pewno nie ma w sobie nic z miodu, więc porzuć te głupstwa Puchatku i przypomnij sobie, czyś go gdzieś nie widział.
— Widziałem różne rzeczy — zapewnił Miś, ze szczerą chęcią niesienia pomocy.— Ale które były twoje...?
Prosiaczek smucił się w kąciku. I Kłapouchy, i Puchatek wiedzieli już, jak wygląda ich wen, i właściwie mogliby od razu zacząć go szukać.
A Prosiaczek ciągle nic. Wen musiał być czymś bardzo tajemniczym i groźnym, jak torba Kangurzycy - ciemna i miotająca zapiętymi wewnątrz Prosiaczkami w górę i dół. Ach! Prosiaczek uświadomił sobie, że ma coś takiego. To było zamknięte w szafce przy schodach, jeszcze od czasów brata wujaszka Wstępa. Ale Prosiaczek nigdy się nie odważył tam zajrzeć... Czasami coś chrobotało stamtąd znacząco. Teraz Prosiaczek wiedział — to na pewno był wen. Ale żołędzie, które na wszelki wypadek wsuwał pod tamtą szafkę, nie wracały z powrotem — jego Wen nie był jak Tygrys. Tygrysy nie lubiły żołędzi. Jeżeli Wen Królika był jeszcze większy, niż wszystko, co by się mogło pomieścić w prosiaczkowej szafie — wszyscy mogli niebawem popaść w poważne tarapaty.
— A ja myślę — rzekł prędko — że powinniśmy zaraz pójść do Sowy.

KONIEC ODCINKA PIERWSZEGO

Tak, tak po Arien zaczynać problemem jest. Mogę tylko się zachwycić jej rozczulającym wenieniem i najbardziej miodnymi dialogami. Pragnę także podziękować za wsparcie Nakago.

W pierwszym odcinku dowiadujemy się o tym, że zaginął gdzieś wen Królika i Królik przez to nie może być sobą. Dalej Puchatek i przyjaciele dywagują o istocie wena, po to, aby Prosiaczek odkrył, że ów wen ma coś wspólnego z ogonem i szafką koło schodów, nieotwieraną aż od czasów brata dziadunia Wstępa. A także, że w najskomplikowańszych sprawach należy udać się do Sowy.

Rozdział drugi
(W którym nadal nie poznamy wena, ale dowiemy się o rzeczach straszliwych)


Czasami najprostsze pomysły okazują się najbardziej wdrażalne i prosiaczkowy koncept uzyskał ogólną aprobatę, z czego ów Prosiaczek, choć przez małą chwileczkę był bardzo dumny, oczywiście tylko do czasu, gdy uświadomił sobie, że wizyta u Sowy może ich niebezpiecznie przybliżyć do odnalezienia tego tajemniczego wena.
Kiedy już wyruszyli w drogę, na czele wyprawy do rezydencji Sowy Przemądrzałej szedł Królik, za nim Puchatek z Prosiaczkiem, a także smętnie wlókł się ze złamanym patyczkiem Kłapouchy, który, nim jeszcze weszli do Lasu, stwierdził:
- Na pewno zaraz spadnie deszcz. I grad. I niewiadomoco.
Oczywiście na samym końcu, jak zwykle nieproszeni, podążali długim szeregiem wszyscy krewni-i-znajomi Królika.
Wędrowali przez rozświetlone jesiennym słońcem wrzosowiska i zagajniki, uważnie ominęli Pułapkę na słonie, jak zawsze pustą, ponieważ nigdy nie złapał się w nią żaden słoń. Królik, który tego dnia wyraźnie nie był Królikiem, milczał, dzięki czemu Kubuś mógł ułożyć w myślach nową piosenkę i ją zaśpiewać.

Czy ktoś widział weeena?
Tego, co go tutaj nie ma.

Może zabłądził wieczorem
i skrył się pod muchomorem.
Może siedzi gdzieś na drzewie
i sam o tym dobrze nie wie.
Może głodny, biedaczyna,
długo w Lesie nie wytrzyma.
Może smutny i gdzieś szlocha,
że go Królik już nie kocha.

Czy ktoś widział weeena?
Tego, co go tutaj nie ma.


- P-piękna piosenka, Puchatku - pochwalił kurtuazyjnie przyjaciela Prosiaczek. A po chwili pomyślał, że taki smutny i wyziębiony wen nie może być przecież Bardzo Groźnym dla Prosiaczków Wenem, a przynajmniej nie tak strasznym jak ho-honie.
- Żenada - obwieścił Kłapouchy.

I tak zgodnie doszli do rezydencji Sowy pod Kasztanami. Królik raźno zastukał kołatką w drzwi i dodatkowo zadzwonił, ciągnąc sznur dzwonka z chwościkiem, który z pewnością nie był osiołkowym ogonem.
- Sowo, przychodzimy po poradę! Poszukujemy mojego wena!
Po dłuższej chwili oczekiwania i tajemniczego za drzwiami szurania, te lekko się uchyliły i ukazała się w nich ćwiartka z ćwiartki Sowy Przemądrzałej.
- Rozmyślam, proszę mi nie przeszkadzać! - zahukała niezbyt przyjaźnie.
Takie zachowanie Sowy wydało się od razu przyjaciołom bardzo podejrzane, bo przecież ona lubowała się w udzielaniu długich, skomplikowanych i zawiłych porad. Czyżby ukrywała wena Królika? Może zwabiła go do siebie jakimś przysmakiem i więzi. Może... Reszty jednak nie pomyśleli, gdyż Sowa usiłowała zatrzasnąć drzwi, ale bystry Królik zdążył wsunąć łapkę i bezceremonialnie, nie zważając na protesty właścicielki rezydencji, wtargnąć do środka. A za nim, niejako z rozpędu, wpadli do salonu Sowy Miś i Prosiaczek. Tylko Kłapouchy został na zewnątrz, gdyż właśnie w tej chwili całą swoją uwagę skupiał na złamanym patyczku. Krewnym-i-znajomym Królika nie przyszło nawet do głowy pchać się gdziekolwiek. Rozsiedli się na łączce i w oczekiwaniu na ciąg dalszy zaczęli zajadać przyniesione ze sobą Prowianty.
Królik obiegł dookoła cały salon Sowy w pogoni za wenem, ale chociaż był bardzo szybkim Królikiem, to go nie dogonił. Natychmiast nabrał najgorszych podejrzeń.
- Kiedy staliśmy pod drzwiami, wen uciekł przez okno, nie wyjaśniając, jaki miał interes z Sową!
To mówiąc, Królik chciał wyjrzeć przez okno, aby chociaż ujrzeć ogon znikającego wena, ale...
- W salonie Sowy nie ma ani jednego okna - wyjątkowo trzeźwo zauważył Kubuś Puchatek.
- No to, musiał się gdzieś ukryć - zawyrokował Królik i zabrał się raźno do wybebeszania komody.
- Wolnego, hu, hu, ho! - huknęła niespodziewanie Sowa.
Prosiaczek tak bardzo się przestraszył, że cofnął się szybciutko i wpadł pleckami na ścianę koło drzwi, a dokładniej mówiąc na skrzynkę pocztową, w której coś trwożliwie zachrobotało i umknęło na zewnątrz przez wąski otwór do wrzucania listów.
- Mój wen! - krzyknął Królik.
Gwałtownie otworzył drzwi i wypadł na zewnątrz, wprost na stojącego dokładnie przed wejściem Kłapouchego, który zajmował się składaniem połamanego patyczka. W efekcie króliczego skoku patyczek stał się jeszcze bardziej połamany. A kiedy Królik pozbierał się wreszcie z Kłapouchego i Kłapouchego z ziemi, hen wysoko na błękitnym niebie widać było tylko znikające coś, co mogło być czymkolwiek, choćby uciekniętym balonikiem.
- Dziękuję. Dziękuję ci bardzo - powiedział Osioł. - Ale nie rozumiem, dlaczego uwziąłeś się na tego patyczka?
- Czy widziałeś wyskakującego ze skrzynki pocztowej wena?
Kłapouchy pokręcił przecząco głową.
- Nie, zajęty byłem sklejaniem... Ale teraz to i tak już bez znaczenia.
Krewni-i-znajomi Królika też nic nie widzieli, gdyż w tym czasie pochłonięci byli piknikowaniem. W końcu odezwał się Mały.
- A ja widziałem, nie u góry, ale tu na ziemi. Cień sówki.
Ta wypowiedź bardzo wszystkich zastanowiła, a Mały nagle urósł w oczach krewnych-i-znajomych Królika, albowiem powszechnie wiadomym było, że Sowa Przemądrzała była jedyną sową zamieszkującą skraj Stumilowego Lasu.
Ta, widząc, że wszystkie spojrzenia skierowały się na nią, nastroszyła piórka i odrzekła:
- Sowy nie są tym, czym się wydają.
I nikt, zupełnie nikt, nie zrozumiał - jak zawsze zresztą - co miała na myśli.
- To była młoda sówka, bardzo nieśmiała i zupełnie z innej opowieści. Przyleciała z poufną wiadomością od mego dalekiego kuzyna Errola. Znam go, ponieważ w młodości przyjaźnił się z wujkiem Robertem, którego portret wisi w salonie na ścianie...
Tu Sowa rozpoczęła długi wywód na temat koligacji rodzinnych i niemal natychmiast wszyscy przestali ją słuchać, ponieważ nijak się to miało do poszukiwania wena, który może był wcześniej u Sowy, a może go nie było. Kubuś przymknął zmęczone od wypatrywania wena ślepka i wyraźnie posłyszał burczenie w brzuszku. Najwidoczniej już dawno nadszedł czas na małe Conieco i może nareszcie Sowa zaprosiłaby ich na podwieczorek, ale... Niespodziewanie na łączkę pod Kasztanami wpadł Tygrys. Ledwie wyhamował przed drzwiami, Kłapouchym i jego połamanym patyczkiem.
- Sowo! Przybiegłem po poradę. Czy nie widziałaś przypadkiem gdzieś mojego imidża?
- Hę... - zająknęła się Sowa. - No wiele różnych imidży się w życiu widziało...
I wszyscy nagle zaczęli patrzeć się w niebo lub niewiadomo gdzie, jakby chcieli usilnie dojrzeć... Tylko co?
- W sumie każdy go może mieć - dodał po długim namyśle Królik.
Prosiaczek aż ściągnął w trąbkę swój ryjek. Znowu zaginęło coś, o czym on nie miał zielonego pojęcia. A skoro należało do Tygrysa, to musiało być bardzo, bardzo niebezpieczne.
- A-a, co to jest i jak wygląda ten i-imidż? - odważył się zapytać, grzebiąc niespokojnie raciczką w pokrywającym podłoże pod Kasztanem piasku.
- Imidż, to jest coś, co Tygrysy lubią najbardziej - powiedział Tygrys i próbował raźno podskoczyć, ale mu to jakoś ślamazarnie wyszło. - Każdy Tygrys musi mieć wielkiego, pręgowanego imidża.
- P-pręgowanego - cichutko jęknął Prosiaczek i zupełnie przypadkowo chwycił za łapkę Kubusia.
- Imidż, to jest coś dla Tygrysów bardzo ważnego. Nie ma imidża, nie ma Tygrysa - potwierdził wcześniejsze słowa Tygrys, a gdy to zrobił, opadł mu smętnie ogon... I wąsiki.
Prosiaczek zaczął podejrzewać, że zarówno wen, jak i imidż, mają coś wspólnego z ogonem. O ile wen jawił się jako odpadający i wiecznie gubiący się ogon Osiołka, to imidż musiał takie ogony usztywniać. Powodować, że raźno sterczały, merdały, falowały i wywracały kwiatki w doniczkach. Tak, to było to. Skoro Tygrys zgubił swego imidża, to teraz jego ogon leżał smętnie na trawie i wyglądem przypominał długą, prążkowaną dżdżownicę. Prosiaczek popatrzył się na swój różowiutki, zakręcony ogonek. Z takim świńskim ogonkiem, to chyba się miało bardzo małego, malutkiego imidża?

Dzionek się już kończył, a rozmowy na polance koło rezydencji Sowy trwały jeszcze długo, lecz podobnie jak Królikowego Wena, Tygrysowego Imidża nie widział nikt. Prosiaczek, kiedy dotarł do swojego domku, był bardzo zmartwiony. Tego wieczora, na wszelki wypadek, wsunął aż dwa żołędzie pod szafkę koło schodów, która była zamknięta jeszcze od czasów brata dziadunia Wstępa.
Natomiast Kubuś Puchatek, kiedy wrócił do swojej chatki i podjadł miodku, od razu poczuł się lepiej. Bo chociaż był głupiutkim Misiem, to wymyślił, że jutro z samego rana pójdzie do Krzysia. On pewnie będzie wiedział, gdzie szukać i wena, i imidża, bez względu na to czymkolwiek one były. A tymczasem nie należało zaprzątać sobie tym głowy, tylko jeszcze raz policzyć baryłki z miodkiem. Coś przekąsić i rozpocząć wieczorne czochranie.
Puchatek bardzo lubił w ciepłe, jesienne wieczory siadać przed chatką i czochrać futerko, bo każdy puchaty Miś powinien być dobrze wyczochrany. Siedział sobie lekko senny przed domem, drapał się po brzuszku i mruczał przy ty cichutko. Gdyby Kubuś Puchatek nie był Misiem o Bardzo Małym Rozumku, to może by wiedział, że dokładnie o tej samej porze w zupełnie nieodległym świecie, który jednak był całkiem inną bajką, we wszystkich domach włączano telewizory i oglądano coś, co się nazywało „Wiadomościami”. Przekładając to na misiowe pojmowanie, wyglądało to następująco:
Dorosłe, wielkie jak Niedźwiedzie Ludzie zasiadały ze swoim miodkiem we flaszeczkach na opasłych kanapach lub fotelach, spoglądały na szklany ekranik i pomrukiwały aprobująco lub gniewnie. A tam, akurat tego wieczora, bardzo ładna pani mówiła różne dziwne rzeczy, które nigdy by nie postały w Kubusiowym rozumku.
Powołano Bardzo Ważną i Szerokouprawnioną Komisję do zbadania morale twórców bajek i opowiadań, a także powieści, zwłaszcza tych fantasy, dla dzieci i młodzieży. W najbliższym czasie weryfikacji poddani zostaną nie tylko współcześni, ale i nieżyjący już twórcy literatury dziecięcej, a także bohaterowie książek, wykreowani przez tychże autorów. Wątpliwej jakości „dzieła”, sprzeczne w swym przesłaniu z jedynie słuszną drogą edukacji dzieci i młodzieży zostaną wycofane z obiegu i niech je pokryje kurz oraz pleśń zapomnienia w głębokich lochach i piwnicach. Jest niedopuszczalnym, aby młode umysły wychowywały się na przegniłych, skażonych demoralizacją wzorcach...
Pani z „Wiadomości” mówiła jeszcze długo, ale to by było aż nadto dla Misia o Bardzo Małym Rozumku, który nieświadomy niczego, a już najbardziej istnienia telewizorów, czochrał się tymczasem za uszkami i po pleckach, dokładnie tak, jak lubił.
Kubuś Puchatek nie zdawał sobie również sprawy, że to jego wieczorne czochranie podgląda jakowaś mroczna, zakapturzona istota, ukryta za krzaczkiem, po drugiej stronie polanki. Można by się zastanowić, jakże potentegowanym podglądaczem musiało być owo Coś, skoro podglądało zza krzaczka czochrającego się po pleckach Misia? Ale ono było tam i patrzyło na Puchatka nienawistnie.


Koniec odcinka drugiego.

Wspomniany „imidż” jest własnością Toroj, która niewątpliwie ma imidża chociaż niepręgowanego.

Winni się tłumaczą, więc... ja lepiej nic nie powiem.

W rozdziale drugim nasi mali bohaterowie szukali królikowego wena, ale go nie znaleźli, za to udało im się zgubić imidż Tygryska (a właściwie imidż sam się zgubił, bez niczyjej pomocy). Ponadto na Stumilowy Las padł cień, za sprawą strasznych i niezrozumiałych, a przez to jeszcze straszniejszych, przecieków z innej bajki, które mogły, lecz nie musiały, mieć coś wspólnego z tajemniczym Cosiem czającym się na Puchatka.

Rozdział trzeci (W którym niektóre rzeczy się gubią, a niektóre znajdują, chociaż wcale się wcześniej nie zgubiły)

Następnego ranka Kubuś Puchatek obudził się bardzo zmęczony, co nie zdarzało mu się każdego dnia. A w zasadzie nigdy mu się nie zdarzało, zwykle bowiem zmęczony bywał dopiero przed zaśnięciem, a wstawał wypoczęty i potem miał cały dzień, żeby zmęczyć się od nowa. Tym razem jednak na przeszkodzie stanął mu Bardzo Dziwny Sen. W śnie tym roiło się od długich słów (takich jak feminizm albo demoralizacja), których Miś nie znał, które mu się nie podobały i którym nie ukłoniłby się na ulicy. Oczywiście, gdyby słowa chodziły po ulicach. A nie chodziły, przynajmniej nie w Stumilowym Lesie. Może dlatego, że nie było w nim ulic? Na domiar złego w tej sennej wizji Kubuś wcale nie był Kubusiem Puchatkiem, a Fredzią Phi-Phi. Tak go to zdenerwowało, że jeszcze po przebudzeniu długo zastanawiał się, czy aby na pewno jest sobą, a jeśli nie, to czy jest kimś innym, a jeśli tak - to kim? Podbiegł nawet do lustra, by się upewnić, że nadal ma swój nos, który może marszczyć i pyszczek, i oczy jak guziki, ale że Fredzia też miała i nos, i pyszczek, i oczy, to niczego mu to nie udowodniło. Rozpoczął zatem swą poranną gimnastykę, myśląc jednocześnie, czy Fredzia potrafiłaby może dotknąć łapkami podłogi o tak! albo wyciągnąć się w górę o tak? Potem zaczął spacerować po pokoiku z zafrasowaną miną i tak spacerował, i spacerował, aż dospacerował do drzwi od spiżarni. A wtedy wpadł mu do głowy świetny pomysł i już wiedział, jak sprawdzić, kim jest. Wystarczy przecież zjeść trochę miodku i jeśli okaże się, że zjadł więcej, niż mogłaby zjeść Fredzia, to znaczy, że jest Kubusiem, a jeśli mniej niż Kubuś - to znaczy, że jest Fredzią. Nie wiedział co prawda, ile dokładnie Fredzia mogłaby zjeść, ale zaraz przyszło mu na myśl, że wystarczy zjeść tak dużo, żeby już więcej się nie dało, a wtedy to już wszystko będzie jasne. Czym prędzej więc zdjął z półki pękaty słoik i z lubością wsadził do niego łapkę, aż po samo dno. Taki to był Miś.

Inni mieszkańcy Stumilowego Lasu mieli tymczasem własne kłopoty.
Królik, na przykład, próbował opracować Plan. W tym celu wziął czystą kartkę papieru i, na początek, starannie wycyzelował u góry litery P, L i N. Przyjrzał się im z dumą i stwierdził, że to doskonały początek. Potem, niestety, nie szło mu już tak dobrze. Przygryzał na zmianę własne wąsy i obsadkę ołówka, a nawet szarpał się czasem za jedno lub drugie ucho, ale nic to nie pomagało.
Sęk w tym, że do układania planów potrzebny mu był wen.
A ten Plan miał na celu znalezienie wena.
Zatem potrzebował wena, żeby ułożyć Plan, żeby znaleźć wena.
Ot, kłopot.
W końcu westchnął z rezygnacją, wytarł wszystko, co napisał do tej pory (czyli całe trzy litery) i postanowił wyjść na świeże powietrze. Pora okazała się odpowiednia, by spotkać Tygrysa. Co znaczy, że Tygrys właśnie stał przy grządkach Królika i wpatrywał się smętnym wzrokiem we wschodzącą marchewkę.
- Dzień dobry Króliku - przywitał się Tygrys grzecznie i już po tym było widać, jak bardzo jest smutny. Gdyby bowiem nie był smutny, to nie traciłby czasu na grzeczności, tylko od razu zbryknąłby Królika z nóg.
- Tak sobie właśnie myślałem, że gdybym cię spotkał, to mógłbym cię spytać, czy nie widziałeś może mojego imidża?
- Aha. - Pokiwał głową Królik, po czym strzygnął uchem, zastanowił się i odpowiedział na wszelki wypadek: - Nie widziałem.
- Tak sobie myślałem, że gdybym cię spytał, to tak byś właśnie odpowiedział - westchnął Tygrys i, o ile to możliwe, zrobił się jeszcze smutniejszy.
- Tak być nie może - przejął się Królik i dla zaakcentowania swoich słów tupnął nogą. - Tak być nie może, że giną weny i imidże, i nikt ich nie widzi. Wiesz co, Tygrysku? My musimy ruszyć na poszukiwania.
- Na poszukiwania? - ożywił się Tygrys.
- Obejdziemy cały las.
- Na poszukiwania i wypytywania! Bo jak nie będziemy szukać, to będziemy pytać, czy ktoś nie znalazł tego, czego szukamy!
- I po drodze będziemy oczywiście pytać wszystkich, czy nie widzieli mojego wena albo twojego imidża.
- Ale pewnie nikt nie znalazł i nawet wcale nie szukał...
- Chociaż wątpię, by takie pytanie coś dało...
- W końcu co to dla nich imidż...
- Przecież, gdyby nie ja, to oni w ogóle by nie wiedzieli, co to wen.
- Gdyby to im imidż zginął, to chyba nawet nie zauważyliby, że go nie ma.
- Podejrzewam, że taki Puchatek, swojego wena nigdy nie używał. Marnotrawstwo! A Prosiaczek...
- A dla Tygrysa imidż jest ważny. Tak ważny jak... jak coś bardzo ważnego. To jest coś, co Tygrysy...
- A dla takiego Królika jak ja...
Tak właśnie rozmawiali Królik z Tygrysem i chyba po raz pierwszy w historii zgadzali się ze sobą całkowicie. Wielka szkoda zatem, że jeden drugiego wcale nie słuchał. W ten sposób doszło do zmarnowania bardzo ciekawej Wymiany Myśli, bo co to za wymiana, kiedy myśli mijają się w locie i nawet nie pomachają sobie z daleka.
Poszukiwania rozpoczęli od Domku Kangurzycy. Nie okazały się one tym samym całkiem bezowocne. Chociaż bowiem nie znaleźli tam ani wena, ani imidża, to za to odszukali Maleństwo, które postanowiło się do nich przyłączyć. W dalszą drogę ruszyli zatem we trójkę, żegnani czułym okrzykiem Mamy Kangurzycy:
- Maleństwo, tylko nie biegaj, bo się spocisz!
Następny w kolejce był dom Sowy, gdzie oprócz Sowy, nasi Poszukiwacze spotkali Kłapouchego, międlącego w pysku resztki patyczka. I tam właśnie wywiązała się taka oto rozmowa:
- Niektórzy mają weny. Niektórzy maja imidże - smęcił Kłapouchy, odrobinę niewyraźnie, bo kawałek drewienka utknął mu pod językiem. - A ja? Czy ja coś mam? Czy ja...
- Ty Kłapouchy masz chandrę - rzekła na to Sowa niecierpliwie. - Premantentną.
- Chandrę? - zdziwił się Osiołek i aż usiadł z wrażenia.
- Tak właśnie powiedziałam. Chandrę. Perpetentną.
- A co to jest chandra?
- Chandra to jest... to jest... - zacukała się Sowa. - Chandra jest jak ogon - stwierdziła wreszcie autorytatywnie. - Kiedy go nie ma.
- Chandra jest jak ogon, którego nie ma?
- Tak, właśnie.
- Czyli, tak naprawdę można powiedzieć, że chandra nie jest jak ogon?
- Oczywiście, to w istocie miałam na myśli - powiedziała Sowa i napuszyła się, dumna ze swej wszechwiedzy.
- To ja już nic nie rozumiem.
Piórka na piersi Sowy oklapły smętnie na to stwierdzenie.
- Och, Kłapouszku. Przecież to wcale nie jest takie trudne. Chandra jest...jest... o, jak ten kijek, który ciągle nosisz ze sobą.
- Ale on jest całkiem połamany. Pokawałkowany. Potentegowany. Odkijkowany. To już właściwie nie jest kijek, tylko smutny, mały kawałeczek, do niczego nie przyczepiony. To jakbym nie miał kijka wcale.
- To znaczy, że chandry też nie masz - oznajmiła Sowa triumfalnie.
- Nie mam. - Pyszczek Osiołka wygiął się w podkówkę. - Otóż właśnie. Jedni mają weny, inni mają imidże, a ja nawet chandry nie mam. A jak miałem, to nie wiedziałem, że mam. A jak już wiem, że miałem, to nie mam. To jest ta, jak to mówią, Niesprawiedliwość Dziejowa.
- Ależ my właśnie nie mamy wena - wtrącił się na to Królik. - I chcieliśmy...
- Nie, nie, nie! - przerwała mu Sowa. - Wszystko robicie nie tak. Kłapouchy, chandra to jest, jak jesteś smutny. A skoro nie masz chandry, to musisz być wesoły. Wesoły jak cho... Jako ho, ho! Ho, ho hu!
- Wesoły? Ja? Wesołość? Radość? Jumpa-jumpa-jumpa-pa?
- I hu, ho!
- A jak się jest wesołym, to się bryka - zakrzyknął Tygrys i bryknął, ale ponieważ nadal nie miał imidża, to wcale nie wyszło mu to jak trzeba.
- Ja ci pokażę Kłapouszku - zawołało na to Maleństwo i zaraz zaczęło skakać, tak właśnie jak piłeczka pingpongowa. - Widzisz, Kłapousiu, jak ja skaczę? Tygrysku, widzisz jak ja skaczę? I tak właśnie się skacze, jak się jest wesołym. Tak wła-śnie się ska-cze! I jeszcze dobrze jest do tego zaśpiewać skoczną piosenkę do skakania. Sko-czną Pio-sen-kę do Ska-ka-nia!
- Ale ja nie znam żadnych piosenek do skakania. Wszystko jedno, skocznych, czy nie.
- No to musimy iść do Puchatka. Puchatek na pewno będzie jakieś znał.

Puchatek tymczasem jadł i jadł, i jadł. Już przy trzecim dzbanuszku zapomniał trochę o Fredzi, przy piątym wyleciało mu z głowy, po co tyle je, przy dziesiątym zrobiło mu się odrobinę za słodko. A potem jego łapka zaskrobała o dno ostatniego garnuszka i pomyślał, że to całe szczęście, że w spiżarni nie ma już ani kropelki miodku, bo on właściwie wcale nie jest głodny. A że w brzuszku miał jakby zbyt pełno, to postanowił się wybrać na mały spacerek. Wyszedł więc z domku i oto jego oczom ukazała się najdziwniejsza w świecie parada. Na jej czele maszerowała dumnie Sowa, wypinając pierś i skrobiąc szponami po ścieżce. I tylko czasem musiała podfruwać, kiedy zaaferowany Królik nadeptywał jej na ogon. Grono krewnych-i-znajomych-Królika, którzy nie wiadomo skąd się wzięli, zajmowało środek pochodu. Na końcu zaś znalazł się Tygrys, wokół którego skakali Kłapouchy i Maleństwo, co zdawało się tego pierwszego bardzo denerwować. Jego ogon uderzał nerwowo o ziemię. W normalnych warunkach, temu uderzaniu towarzyszyłoby gniewne pac! pac! Z braku imidżu jednak, ogon pozbawiony był zwykłego wigoru i zamiast pac! pac! słychać było żałośliwe flap, flap. Maleństwo podskakiwało zgrabnie i żywo, a Kłapouchy ciężko i niezdarnie.
Podskoczył raz i opadły mu uszy.
Podskoczył drugi i powiedział:
- Jestem Bardzo Wesołym Burym Osłem Kłapouchym.
A potem dodał:
- Ha! Ha!
Podskoczył trzeci raz i odpadł mu ogon.
W tym momencie Osiołek podskoków zaprzestał. Obrócił się, upewnił, że ogon upadł gwoździem do góry, zadreptał w miejscu, wycelował... i usiadł. A potem oznajmił bardzo, bardzo ponuro:
- Myślę, że chciałbym jednak odzyskać swoją chandrę.
- Pentementną - uzupełniła Sowa.
Puchatek aż otworzył szeroko pyszczek ze zdziwienia.
I w tej właśnie chwili na scenę wkroczył, a właściwie wbiegł Prosiaczek przerażony do szpiku kości i do kości szynki.
- Ś-ś-ślllady! Puchatku! O jjjakie s-s-s-traszne ś-ś-ślllady!

To nie był dobry dzień dla Prosiaczka. Zazwyczaj lubił wczesne, mgliste poranki. Białawe opary sprawiały, że świat wydawał się znacznie mniejszy i ciaśniejszy, a żołędzie, skąpane w rosie, miały rześki posmak i były jeszcze smaczniejsze. Tym razem jednak, każdy mleczny kłąb zdawał się wręcz kipieć od mrocznych stworzeń, które na Prosiaczka dybały. O tam! Czy to nie ten tajemniczy wen czai się za krzaczkiem? A tu, o tu - czy to czasem nie błyszczy futerko strasznego imidża? W końcu Prosiaczek stwierdził, że właściwie wcale nie jest głodny i już raczej wolałby zajrzeć do Puchatka, ot tak, żeby powiedzieć „Dzień dobry” i zapytać „Co słychać”. I wtedy właśnie jego drobne nóżki wpadły wprost w jeden z okropnych, głębokich śladów, które ciasną pętlą opasywały puchatkowy dom.

- To nie mój wen - oznajmił z rozczarowaniem Królik, kiedy całe towarzystwo zgromadziło się, aby poddać trop oględzinom.
- Ani mój imidż - westchnął Tygrys, przymierzając łapę do jednego wgłębienia.
- A czy ktoś choćby spodziewał się, że to może być moja chandra? A gdzieżby...
- Ale co to jest? Sowo, co to jest? Tygrysku, co to jest? Prosiaczku, co to jest? Puchatku, co to jest? - dopytywało się Maleństwo.
- Ja myślę... - zaczął Kubuś.
- Naprawdę? - zdziwił się Królik mimo woli.
- Ja myślę, że powinniśmy iść do Krzysia. A Krzyś na pewno będzie wiedział, skąd się te ślady wzięły - oświadczył Puchatek i rozejrzał się wokół z zadowoleniem.
- O, na pewno - przytaknął Tygrys. - A nawet jeśli nie będzie wiedział, skąd się wzięły, to powinien wiedzieć, gdzie się podziały. Bo tak mi się zdaje, że te ślady, to też do Krzysia poszły...

Koniec odcinka trzeciego

Wklejam z duszą na ramieniu. Wen bardzo opornie do tego podszedł i mam niego focha. Błędy mogą się zdarzyć. Nie bijcie za mocno, bo pisałam w prawdziwym stresie...

W odcinku trzecim Kubuś ma małe wątpliwości co do tego, kim jest i postanawia szybko ten problem rozwiązać. Nadal trwają poszukiwania królikowego wena i tygryskowego imidża. Dzięki Sowie Kłapouchy dowiaduje się, że jest posiadaczem chandry, jednak tymczasowo jej nie posiada. W celu rozweselenia osiołka całe towarzystwo wędruje do Puchatka, aby nauczyć go jakiejś wesołej piosenki. Tymczasem Prosiaczek wpada (dosłownie) na ślady tajemniczego Cosia, które prowadzą do domu Krzysia...

Odcinek czwarty (W którym nieznane staje się znane, a znane jeszcze bardziej pogmatwane)

- W takim razie nie ma na co czekać! - zawołał raźno Puchatek, a inni mu przytaknęli. Tym sposobem gromadka składająca się z Kłapouchego, Sowy, Prosiaczka, Królika, Tygryska, Maleństwa oraz Kubusia żwawo podążała w kierunku domu ich przyjaciela. We wszystkich odżyła nadzieja na rozwiązanie tych dziwnych spraw o wenach, imidżach i cosiach, bo Krzyś zawsze Wie, Co Robić.
W końcu po kilkuminutowym spacerku towarzystwo dotarło do celu. Sowa już miała zapukać do drzwi, kiedy...
- Krzysia nie ma w domu. - Zewsząd rozległ się dźwięczny głos, aż Prosiaczek podskoczył przestraszony i przytulił się do Puchatka
- O - mruknął stojący na samym końcu grupy Kłapouchy.
- O - powtórzył głucho Tygrysek, a wąsiki i ogon oklapły mu jeszcze bardziej.
- O? Sowo, co znaczy „o”? - Rozentuzjazmowało się Maleństwo.
- Hu ho... - zahukała ona na to smętnie.
- Chwileczkę, dlaczego Krzysia ma nie być w domu? - Królik jako jedyny pragmatycznie przyjął tę informację.
- Już wyjaśniam. - Tym razem wszyscy zgodnie odwrócili się w stronę osiołka, ponieważ stamtąd dobiegał tajemniczy głos. Za Kłapouszkiem stała wysoka postać w ciemnym płaszczu. Na tle koron drzew wyróżniało się jedynie spiczaste nakrycie głowy. Ręka w skórzanej rękawiczce uniosła się i zdjęła z głowy właściciela kapelusz, a następnie powoli zsunęła kaptur. Oczom zebranych ukazała się surowa twarz. Najciekawsze były jednak znajdujące się w niej oczy - ciemne i nieprzeniknione. Wszyscy mimowolnie cofnęli się kroczek do tyłu. Postać uśmiechnęła się kącikiem ust.
- Nie ma się czego bać. Możecie nazywać mnie Włóczykijem. Zostałem wysłany przez Radę Bajkową, aby zaprosić was na Wielkie Zebranie Postaci Bajkowych, gdzie będzie mowa o Bardzo Ważnych Rzeczach na temat, który zostanie przedstawiony dopiero na posiedzeniu.
- Chwileczkę! To nie odpowiedź na nasze pytanie! - Królik lekko się zirytował. Jego wen gdzieś tam się błąka, a ten mu mówi o jakichś Zebraniach!
- Krzyś znajduje się już na miejscu. Sądzę, iż byłoby mu miło, gdybyście do niego dołączyli.
- Eee... - Zaczął Tygrysek. - Eee, a co ty, Sowo, na to? - Wszystkie twarze zwróciły się w stronę ptaszyska.
- Hmm... - Zamyśliła się ona na to, po chwili kiwając głową i mrucząc coś pod nosem.
- Więc? - zapytało podekscytowane Maleństwo, skacząc dookoła niej.
- Myślę, że powinniśmy pójść. Tak, koniecznie powinniśmy pójść z Włóczykijem.
- To na co czekamy! Ruszamy! - Ożywił się lekko Tygrysek. Mimo iż zgubił swój imidż, coś mu podpowiadało, że zapowiada się jakaś przygoda. Już miał rozpoczął pochód, kiedy zatrzymał się z nogą w pół drogi na ziemię. Bo taka to była niecierpliwa noga.
- A gdzie to będzie?
Na to posłaniec Rady uśmiechnął się szerzej i... otworzył drzwi. Tak po prostu. Stał na środku polany i otworzył drzwi w powietrzu. Prosiaczkowi coraz bardziej się to nie podobało. Po Lesie ganiają jakieś weny, imidże, a tu jeszcze ten przerażający Ktoś robi na środku polany drzwi. Nie, to na pewno nie było bezpieczne.
- P-puchatku, a czy n-nie mógłbym w-wrócić do swojego d-domku i poczekać tam na w-was? - Ale miś go nie słuchał. Z zainteresowanie przyglądał się powstałemu w nicości otworze. Oczywiście, słowo nicość było mu obce, więc zastanawiał się po prostu, co tu robią te drzwi. I czy NA PEWNO nie jest Fredzią Phi-Phi, bo znowu zachciało mu się garnuszka miodku z jego spiżarki. Ojoj, dużo miodku...
- A co to tu robi? - pisnął śmiesznym głosem Królik, wskazując palcem drzwi (grzeczne dzieci oczywiście pamiętają, że nie pokazuje się palcem).
- To drzwi do sali, w której odbywać się będzie Zebranie. Zapraszam serdecznie. Proszę się nie bać. - Zachęcał Włóczykij.
- A co mi tam... - mruknął Kłapouchy i wszedł w rozświetloną białawym światłem przestrzeń.
- Jeśli Kłapouchy wszedł... - Zaczął wymijająco Tygrysek.
- Dokładnie. Pójdziemy wszyscy! - odparła z uniesieniem Sowa i wwędrowała za osiołkiem do dziury. Następnie ruszył Królik, Tygrysek i Maleństwo. Prosiaczek przeszedł dopiero wtedy, kiedy posłaniec roztoczył przed nim wizję stosów żołędzi, które tam na niego czekają.
- Kubusiu.- Włóczykij zatrzymał misia przed wejściem. - Ślady wokół twego domku... To byłem ja, tak więc nie martw się, żaden groźny Coś ci nie zaszkodzi - rzekł do oniemiałego Puchatka, on bowiem właśnie o tych tajemniczych śladach rozmyślał. Włóczykij wszedł do otworu ostatni i starannie zamknął drzwi.
Oczom mieszkańców Stumilowego Lasu ukazała się ogromna, śnieżnobiała hala o okrągłym kształcie i bardzo wysokich ścianach, które w zasadzie były dużymi balkonami ułożonymi schodkowo. Przypominało to rozszerzającą się w górę rurę.
- Chodźcie za mną - rzekł Włóczykij i poprowadził ich do jakiegoś dziwnego urządzenia, które jeździło wzdłuż i wszerz tych ścian. Niemożliwe stało się możliwe - całe towarzystwo wsiadło naraz do machiny. Podczas jazdy posłannik wszystko grupie tłumaczył:
- Znajdujemy się w Sali Zebrań. Każda postać lub kilka postaci mają swoją lożę, w której znajdują się podczas posiedzenia.
Stumilowcy kiwali tylko bezwiednie głowami, podziwiając z otwartymi buźkami ogrom pomieszczenia.
- Jesteśmy na miejscu. - Drzwi pojazdu rozsunęły się cicho.
- Mama! - zawołało Maleństwo i skoczyło w stronę rodzicielki.
- Krzyś! - ozwała się reszta i równie entuzjastycznie ruszyła w jego stronę. Machina z powrotem zjechała w dół.
- Och, witajcie, moi drodzy! Siądźcie wygodnie, Zebranie zaraz się zacznie.
- Ale, Krzysiu... Ty nie jesteś z-zdziwiony? - wydukał Prosiaczek. Chłopiec uśmiechnął się szeroko.
- Nie, wiecie... Raz byłem już na takim zebraniu, tyle że bez was...
Wtem rozbrzmiał dudniący odgłos gongu, zagłuszając słowa Krzysia.
- Psst, zaczyna się! - szepnął chłopiec i zapatrzył się w balkon na samym dole sali. Po chwili ukazała się na nim jakaś młoda dziewczyna z hebanowymi włosami, koralowymi ustami i bialutką cerą. Westchnęła i zaczęła mówić:
- Witam wszystkich na Czwartym Wielkim Zebraniu Postaci Bajkowych! Nazywam się Śnieżka i jestem przewodniczącą Rady Bajkowej. Zwołałam was tu, aby omówić pewne Bardzo ważne Rzeczy. Mam nadzieję, iż wszyscy są... Zaczynamy!
Rozległ się kolejny gong i dziewczyna usiadła na obitym czerwonym materiałem krześle.
- Tematem dzisiejszego Zebrania jest... Walka z Tajemniczą Dorosłością!
To, co stało się później, można nazwać istnym końcem świata. Na sali zaroiło się od piór, pazurów, kłów i ogonów. Z każdego balkonu wysypywały się różne futrzaste, pierzaste lub błyszczące kulki, słychać było piski, ryki, powarkiwanie, skomlenie, miauczenie, gdakanie, skamlenie, powstał jeden wielki rumor. Przerażony Puchatek zasłonił uszka łapkami, rejestrując kątem oka, jak spod jego nóg wystrzeliła dziwna, fioletowa kulka z żałośliwie brzmiącym „IIIK”, po czym zanurkowała w masie stworzeń. Po słowach Śnieżki zapanował Chaos, jakiego jeszcze mieszkańcy spokojnego Stumilowego Lasu nigdy nie widzieli.
W pewnej chwili coś musiało uderzyć w gong, bo po pomieszczeniu roznosiło się głuche brzęczenie.
Kubusiowi kręciło się w jego maleńkiej główce od nadmiaru wrażeń, a jego rozumek nie potrafił ogarnął zaistniałej sytuacji. Miś mrugnął oczkami raz, drugi. Za trzecim razem zamknął je na dobre i przewrócił się na podłogę z głośnym „bęc”. Zdążył usłyszeć tylko nagłe ucięcie wszelkich hałasów i zaskoczone:
- Kubusiu!!!

Koniec odcinka czwartego

Czy mam coś na swoje usprawiedliwienie? Tylko to, że moja wena uciekła razem z królikową weną, tygryskowym imidżem i osiołkową chandrą.


W odcinku czwartym do Stumilowego Lasu przybywa dziwny jegomość. Zabiera Puchatka z całą resztą (nie wyłączając Krzysia) i udają się na Bardzo Ważne spotkanie postaci bajowych. Tam Kubuś traci przytomność. Co się dalej dzieje? Musicie przeczytać...

Rozdział piąty
(W którym Kubuś postanawia przyhamować z miodkiem, wena królika znów ucieka, a Kłapouchy znajduje Bardzo Dziwne Ślady)



Kubuś widzi ciemność. Potem więcej ciemności. A w końcu światełko. W tunelu. Puchatek nie znając niebezpieczeństw w tunelach - na przykład rozpędzonego pociągu metra - zaczyna przemieszczać się w tamtym kierunku.
Po jakimś czasie światełko nabiera zielonego koloru. Chwilę potem dodają się niebieskie plamy. I nagle Misia olśniło. Widział już takie światełko. W latarce Krzysiowej.
Im dalej Puchatek posuwa się w głąb tunelu, tym bardziej zaczyna czuć zapach miodku. Takiego świeżego prosto od pszczół.
Nagle światełko latarki rozbłyska jak błyskawica w czasie burzy, a Kubuś czuje, że leży. Na czymś miękkim. Na czymś co pachnie nie trawą. A zapach miodku staje się coraz bardziej intensywny.
- Kubusiu… Puchatku… Misiu… - Puchatek słyszy z oddali jakieś głosy.
A że nie był bojaźliwym niedźwiadkiem, zerwał się na równe łapki i otworzył oczka. Najpierw mu się trochę zakręciło w główce aż się zachwiał. Ale czyjeś mocne ręce go przytrzymały. Spojrzał w tamtą stronę i dostrzegł…
- Puchatku! Już myślałem, że nigdy się nie obudzisz!
… Krzysia. Ze swoją latarką w ręce. I z garnuszkiem miodu w drugiej. Nastąpiła chwila nieznośnej ciszy. Kubuś wreszcie przemówił:
- Co się stało, Krzysiu? Dlaczego nie jesteś na Wielkim Zebraniu Postaci Bajkowych? Co my tu robimy?
A ten, zamiast poważnie podejść do sprawy, zaczął się śmiać.
- Kubusiu. Mój ty głupiutki misiu. Zjadłeś po prostu cały swój miód ze spiżarni. Dlaczego?
- Bo myślałem, że jestem Fredzią, Krzysiu. I postanowiłem sprawdzić czy jestem Fredzią czy może nadal Kubusiem Puchatkiem. I dlatego zjadłem cały mój miodek… I dlatego od teraz będę jadł mniej miodku. Bo z miodem to nigdy nic nie wiadomo. - dokończył ku konsternacji wszystkich, włącznie z sobą.
Po chwili krępującego milczenia, zarumieniony Puchatek, stwierdził:
- Hm, Krzysiu, czy to co tam przed chwilą przegalopowało koło mojego płotu i biegnie w stronę domu Prosiaczka, to przypadkiem nie wena Królika?
- Moja wena! - krzyknął Królik i wybieg przez otwarte drzwi Kubusiowego domu.
Za nim popędzili wszyscy - w tym wypadku tuzin - jego krewni-i-znajomi. W domu Puchatka zostali już tylko właściciel, Krzyś, Tygrys i Kłapounio. Prosiaczka nikt od wczoraj nie widział, Sowa Przemądrzała siedziała u siebie w domu i się zastanawiała dokąd pobiegł wen Królika, a Maleństwo z Mamą-Kangurzycą brało kąpiel. Kłapouchy stwierdził pesymistycznie (ale nie do końca, bo w tamtej chwili nie posiadał swojej chandry):
- I po co są te wszystkie wena, imidże i chandry? Chyba tylko po to żeby się gubiły. - po czym osiołek podskoczył niemrawo.
Tygrys zaś dodał:
- No, mój imidż pomaga mi skakać. - jego wąsiki opadły jeszcze bardziej. - A bez niego jestem tylko zwykłym tygrysem.
- Nie bądź taki pesymistyczny, Kłapouniu. - odezwał się wesoło Krzyś. - Na pewno znajdziemy twoją chandrę. Tak, Kubusiu? - dodał widząc wpatrzone w siebie ślepka Puchatka.
- No, bo, Krzysiu… Skoro ja nie jestem Fredzią… To dlaczego mi się śniło, że kiedy szliśmy do ciebie, ciebie nie było w domu, a przed domem jakiś Włóczykij powiedział nam, że jesteś na Wielkim Zebraniu Postaci Bajkowych i, że mamy tam do ciebie iść. - Puchatek wypowiedział wyjątkowo długie i nieskładnie zdanie. - I tam była jakaś dziwna dziewczyna, która coś mówiła. Krzysiu, dlaczego to mi się śniło?
Puchatek wpatrzony w swoje łapki odwrócił się w stronę Krzysia. Ale Krzysia nie było w miejscu gdzie był przed chwilą. Miś o Bardzo Małym Rozumku zaczął się oglądać wokoło, a nawet pochylił się i spojrzał przez swoje łapki do tyłu. Ale Krzysia nigdzie nie było widać. Zdecydował się więc zapytać Tygrysa czy nie widział chłopca. Ale jego też nie było. Odwrócił się więc do Kłapouchego, który na szczęście stał w tym samym miejscu co wcześniej i patrzył krytycznie na pozostałości swojego patyczka (tylko Kłapounio wie skąd on się tam wziął).
- Dlaczego to zawsze muszę być ja? - zapytał osiołek smętnie. - Dlaczego to mój patyczek musiał zostać zdegradowany do zwykłego kawałka drewna? Nic by się nie stało, gdyby wena Królika nie uciekła. - podsumował swą tyradę.
- Hm, Kłapouszku, nie widziałeś może gdzie poszli Tygrys i Krzyś? - spytał Kubuś.
- Krzyś? Tygrys? Nie, Puchatku. Ale za to tam pod drzewami widzę coś Bardzo Dziwnego.
- Co, Kłapouniu? Co tam widzisz?
Osiołek stwierdził z wyższością:
- Ślady. Przez duże eś.
Puchatka, w widoczny sposób, przejęła groza.
- Ślady? Osiołku, jesteś pewien?
- Owszem, Kubusiu. Ślady. Nawet Bardzo Dziwne Ślady. Chodźmy więc je zobaczyć. - powiedział Kłapounio i zaczął truchtać w stronę drzew.
Tych drzew, pod którymi były ślady, oczywiście. Kubuś, nie chcą zostać samemu w domu, zaczął powoli i uważnie iść w stronę, w którą truchta Kłapouchy. Kiedy miś o bardzo małym rozumku doszedł do Śladów spojrzał na osiołka. Ten bardzo dokładnie się przyglądał Śladom. Według Kubusia nie wyglądały one jak ślady słonia albo łasicy. Nie były to też ślady żadnych zwierząt ze Stumilowego Lasu. I nie były to ślady Krzysia. Tego niedźwiadek był pewien. Nagle odezwał się grobowym głosem Kłapouchy:
- Biada nam, biada! Powiadam ci Kubusiu. To nie są dobre ślady. To są ślady belfrów!
- Ojej. - odparł Puchatek nie wiedząc co to są belfrzy. - Co my teraz zrobimy?


KONIEC ODCINKA PIĄTEGO

Po rozdziale pierwszym, w którym rozpoczęły się poszukiwania królikowego Wena, drugim, gdzie zgubił się tygryskowy Imydż i trzecim, gdzie ofiarą zgubienia padła tym razem chandra Kłapouchego, na Stumilowy Las padł blady strach, spowodowany przez Tajemnicze Ślady. Po chwilowej dezorientacji wywołanej przez crossoverową utratę przytomności, Puchatek powraca do zmysłów i dowiaduje się, że jednak nie jest Fredzią. Tylko Puchatkiem. Okazuje się jednak, że Tajemnicze Ślady (TM) nie były snem...

Odcinek szósty, w którym dowiadujemy się co nieco o śladach, oraz o Bardzo Ważnej Sprawie

* * *



Po słowach Kłapouchego zapadła głucha cisza, przerywana tylko przez szelest liści i odległe odgłosy dobiegające w oddali. Odgłosy rzecz jasna wydawane przez Królika i jego krewnych, bo któż by inny w Stumilowym Lesie wołał „Łapcie go! Łapcie mojego Wena!”, „Mam!”, „Nie mam!” oraz „Ratunkuuuuu... Wyciągnijcie mnie stąd!”.
Kłapouchy i Puchatek nadal przyglądali się śladom odciśniętym pod drzewami. Przepraszam, Śladom. Tym Śladom, które nie były podobne ani do śladów Łasicy, ani do śladów Słonia, ani tym bardziej do Krzysia. I które wyglądały tak, jakby ich właściciel przydreptał gdzieś z okolicy nory Królika. Wiły się niepewnie to w tę, to w tamtą stronę, podchodziły bliżej i cofały się, okrążały drzewa, niknęły w liściach leżących na ziemi, chowały się za szeleszczącymi krzaczkami, dreptały w kółeczko, przystawały, jakby ich właściciel nagle coś sobie przypomniał, by nagle w okolicach drzewa dać ogromnego susa i rozpłynąć się w powietrzu razem z Właścicielem.
Puchatek zaczął odczuwać pewien niepokój. Zaczął też odczuwać zawroty głowy, kiedy próbował wyobrazić sobie, jak ten dziwny Ktoś musiał krążyć i krążyć, i krążyć... Zdecydowanie wyobrażanie sobie krążenie tego Ktosia, a tym bardziej krążenia i robienia przez niego tajemniczych Śladów była ponad zdolności małego rozumku Puchatka. Poza tym... Poza tym Kłapouchy powiedział, że to są ślady czegoś, co się nazywa belfry. I to słowo zdecydowanie się Puchatkowi nie spodobało, choć poprzednio udawał, że doskonale wie o co chodzi.
- Kłapouszku, wiesz...
Kłapouchy wpatrujący się z natężeniem w miejsce, gdzie ślady zrobiły susa, machnął uchem. Po czym machnął dla równowagi drugim uchem, a potem spojrzał ponuro na misia.
- Zgroza - stwierdził z dezaprobatą.
Puchatek niepewnie przestąpił z łapki na łapkę i zebrał się w sobie.
- Kłapouszku, wiesz... Ale co to jest ten, no... blefer?
- Belfer - poprawił go osiołek grobowym głosem. - To jest takie coś, co się łapie w pułapki, ale nie takie jak na Słonie, tylko na belfry.
Puchatek pokiwał mądrze głową, chociaż nic nie zrozumiał i odważył się zadać kolejne pytanie.
- Ale... czy ono jest groźne?
Kłapouchy zamyślił się i po chwili stwierdził:
- Nie wiem. Ale to robi susy. A susy bez właściciela są groźne, bo mogą cię nasusować i wbryknąć, jeśli wiesz, co mam na myśli. Poza tym, susy z Właścicielem też są niedobre, zwłaszcza, kiedy wsusują się prosto w twój dach...
Puchatkowi coś zaczęło świtać w głowie.
- A, a, ale... Kłapouszku, skoro to robi susy i może wbryknąć, to może to jest Imydż Tygryska, a nie belfry?
Z dwojga złego miś wolałby już nawet, żeby to była chandra osiołka. Chociaż chandra nie bryka... ani nie susuje... Puchatek potrząsnął głową próbując pozbyć się obrazu Kłapouszka brykającego radośnie po polu pełnym ostów w patyczkiem w pyszczku. Zdecydowanie to byłoby niekłapouszkowe. Bardzo. Już bardziej pasowałoby do Tygryska. Zdecydowanie.
Osiołek, jakby zgadując o czym właśnie myśli miś westchnął średnio ponuro i stwierdził:
- Może to być i Imydż. Ale moją chandrą nikt się nie przejmuje - po czym zapatrzył się w miejsce, gdzie Ślady wykonywały skomplikowaną ewolucję omijając kępkę ostu.
Zapadła cisza. Liście dalej szeleściły, a odległe okrzyki krewnych-i-znajomych Królika nadal dobiegały z oddali... teraz jednak jakby bliższej. Zdecydowanie bliższej. I w momencie, kiedy Kłapouchy otworzył pyszczek z zamiarem stwierdzenia, że jednak to nie są ślady belfrów, bo belfry jedzą osty i by ich nie omijały, z krzaków za ich plecami wybiegł koszmarnie rozczochrany Królik. A za nim całe stado jego krewnych-i-znajomych.
- Puchatku! Czy nie przebiegał tędy Wen? - zapytał gorączkowo Królik.
Puchatek pokręcił przecząco głową. Królik posmutniał, jakby opadł z niego cały zapał. Krewni-i-znajomi uzbrojeni w siatki na motyle stanęli kilka kroków dalej i poparzyli po sobie.
- No cóż - westchnął Królik - nie wiem gdzie jest. Był i nie ma. Nigdzie. Wcale. W ogóle. I ten tego... Robić. Wiem, że mój wen coś robił... Tak, na pewno coś...
- Nie wiem Króliku - stwierdził Puchatek - ale zdaje mi się, że może one lubią robić to, co ich właściciel?
Królik spojrzał z wyrazem zdziwienia na pyszczku na misia.
- Ale... może? Jak lubi to co ja lubię...
Duma Puchatkowa została mile połechtana i wyprostowała misia na całą jego długość.
- Pytanie zasadnicze brzmi, co lubi robić Królik - odezwał się Kłapouchy, odrywając się od kontemplacji siatki na motyle, trzymanej przez najmniejszego z Małych i zastanawiania się, czy jej rączka czasem nie przypomina jego połamanego patyczka.
Królik trochę oklapł.
- Noo... Tego... Ale ja nie wiem, co lubię robić.
- Naprawdę nie wiesz? - zapytał się ze zdziwieniem Puchatek. - Bo ja na przykład lubię jeść miodek. I chyba, jakbym ja miał takie coś jak wen, to on by wyglądał jak wielka pszczółka. Albo słoiczek miodu.
Królik zamyślił się głęboko.
- Tak, zdecydowanie... To musi być to... tentegowanie, tego, no. Nie ma wątpliwości, że to jest tak... - zamamrotał pod nosem. - Zdecydowanie... szopa... Moje motyki! - wykrzyknął nagle i zerwał się na równe nogi. Wyrwał z łapek najbliższego krewnego siatkę i pognał w stronę swojej nory. Krewni-i-znajomi popatrzyli po sobie i wzruszywszy ramionami podążyli za nim. Puchatek z Kłapouchym także popatrzyli na siebie.
- Kłapouszku... A może tam jest twoja chandra? - zapytał z nadzieją Puchatek.
Kłapouchy z westchnięciem machnął uchem i stwierdził.
- Może jest, może nie jest... Znając moje szczęście, to będzie tam Imydż Tygryska i będzie brykał na wszystkich.
- O! - ucieszył się Puchatek. - To się Tygrysek ucieszy. A poza tym nie powiedzieliśmy Królikowi o Śladach!
- Aha - z powątpiewaniem podsumował Kłapouchy, po czym ruszyli w za Królikiem i jego krewnymi-i-znajomymi.
To znaczy Puchatek ruszył. Kłapouchy natomiast stanął w miejscu, odczuwając niejaki dysonans w okolicach tylnych. A raczej Dysonans i to w okolicach ogona.
- Hmm... Puchatku, czy mógłbyś...
- Tak Kłapouszku?
- Niechętnie to robię, ale czy mógłbyś...
- Tak?
- ...sprawdzić, czy nadal mam ogon?
Puchatek posłusznie podszedł do Kłapouchego i zajrzał.
- Zdecydowanie masz nadal ogon - powiedział. - Tylko, że...
- Prze...prze...praszam - Kłapouchy usłyszał cichutki i nieśmiały głos. - Ja naprawdę nie chciałem...
Osiołek obejrzał się do tyłu i zobaczył swój ogon w łapkach jednego z najmniejszych krewnych-i-znajomych Królika.
- Tak? - stwierdził grobowym tonem.
- Na... naprawdę! - drżącym głosem zapewnił krewniak. - Ja tylko... chciałem Pana zatrzymać, bo ja... ja... Ja muszę coś ważnego powiedzieć, a nie wiedziałem, że jak pociągnę, to on odleci! - wykrztusił na jednym wydechu i zamknął oczy.
Kłapouchy z westchnieniem obrócił się w jego kierunku i mruknął:
- Czy byłbyś tak łaskawy i oddał mi mój ogon, i Puchatku... Czy mógłbyś...
- Oczywiście - odparł miś, zabierając własność osiołka z rąk krewniaka. - Już po strachu - powiedziawszy to, poklepał go po głowie. - Kłapouchy na pewno nie będzie miał ci za złe tego wypadku, prawda Kłapouszku?
Zapytany spojrzał spode łba na Puchatka i machnął raz i drugi ogonem, żeby sprawdzić, czy jest na swoim miejscu.
- No to, co ważnego chciałeś nam powiedzieć? - zapytał.
Najmniejszy krewniak otworzył zamknięte oczy i zapytał się:
- Na... naprawdę?
- Tak, naprawdę - zapewnił go Puchatek. - Poza tym na pewno musiałeś mieć jakiś Ważny Powód.
- Bo jak szukaliśmy tego Wena, co on zginął, to ja słyszałem, że zginęły też inne rzeczy, i dlatego Tygrys nie bryka, bo jakby brykał, to by znaczyło że jest sobą, a on nie jest sobą i Kłapouchy nie jest sobą też, tak mi mówili i tak słyszałem, jak Królik mówił - powiedziało stworzonko na jednym wydechu. - I Królik też nie jest sobą, bo wcale nie się zajmuje tym, czym się zajmuje, bo nie ma Wena, a ja widziałem tego Wena kiedyś, i chyba wiem, jak on wygląda... - skończył krewniak i zaczerwienił się po czubki uszu.
- O - powiedział Puchatek z przejęciem.
- O - powiedział Kłapouchy z powątpiewaniem.
- Musimy to powiedzieć Królikowi! Przecież on nie wie chyba, jak wygląda jego Wen - zawołał miś. - A jak będzie wiedział, jak wygląda, to może go szybciej znajdzie! I musimy mu koniecznie powiedzieć o Śladach! A co się stanie, jeśli to są właśnie Ślady Wena?!
- Mhym - mruknął Kłapouchy i popatrzył na wijące się ślady. Jak się im dłużej przyjrzało, to rzeczywiście miały w sobie coś z Królika.
- No to chodźmy - podsumował. - Chociaż i tak uważam, że to strata czasu. I w ogóle.
I we trójkę udali się w kierunku nory Królika. I jego szopy.

* * *

W poprzednim odcinku Kubuś i Kłapouchy spotkali więcej Tajemniczych Śladów, przy czym wciąż nie są pewni, czy należą one do zagubionego wena Królika, czy może do dziwnych, nikomu nie znanych istot zwanych belframi. Spotkali także Królika, który swego zagubionego wena pobiegł szukać w szopie z motykami...


Odcinek siódmy w którym wali się szopa i świat Królika, a wen przemyka chyłkiem

Kłapouchy z Puchatkiem i krewnym-i-znajomym Królika szli sobie w kierunku szopy Królika, a posuwali się dosyć wolno, bo miś co rusz zatrzymywał się i z wielce skupioną miną obchodził dookoła drzewa. Tak to sobie wymyślił, że ślady Kluczące, Błądzące i Znikające są z pewnością także śladami Niespodziewanie Pojawiającymi Się. A takie ślady mogą ich przecież doprowadzić do Czegoś co Robiło Ślady. Zaś jeśli to coś było wenem Królika, to Kubuś mógłby je poprosić, żeby wróciło do właściciela, a jeśli nim nie było, to mógłby mu powiedzieć, by susowało i wbrykiwało gdzie indziej, z dala od świeżo naprawionego dachu Chatki Puchatka.
Radosny bury osioł Kłapouchy rozmyślał zaś o belfrach. Rozmyślał i patrzył w niebo, bo belfry kojarzyły mu się z deszczem, który z pewnością nie spadnie, bo nie widać było ani jednej chmurki.
- Prawdopodobieństwo spadnięcia belfrów wynosi zero - rzekł do siebie Kłapouchy i poczuł, że ta wiadomość czyni go jeszcze szczęśliwszym. Bryknął dla pewności, co wywołało przerażony pisk krewnego-i-znajomego Królika.
A byli już naprawdę blisko. Jakiś krewny-i-znajomy przekicał przez polanę, wymachując wierzbową gałązką i cieniutkim głosikiem zawodząc: „Złodziej! Złodziej! Ratuj się kto może!”, zaś zaraz za nim przegalopowały trzy czy cztery łasiczki, mając nadzieję w ogólnym bałaganie uszczknąć trochę futerka. Coś, piejąc jak kogut, wyskoczyło zza jednego pagórka i schowało się za drugim.
- Patrz, patrz! To imidż! - zawołał Puchatek.
- Nie, to ja, Maleństwo! - krzyknęło radośnie Maleństwo, wyskakując zza pagórka i dając nura w króliczą norkę.
- Maleństwo! Gdzie jesteś! Maleństwo! Ta ziemia jest brudna! Dopiero co cię wykąpałam! - nawoływała Kangurzyca, nadaremnie próbując zlokalizować swoją pociechę wśród chmary krewnych-i-znajomych Królika, którzy krzyczeli, ganiali się nawzajem i raz po raz łapali się w siatki na motyle. W każdym takim wypadku wywiązywała się dyskusja:
- A ty to kto?
- Nie, ty to kto! Ty to wen! Mam wena!
- Ja nie wen! Ja kuzyn ciotki stryjka Mieczysława!
- Aaa! Ten kuzyn! Rysio?
- Nie, Grzesio!
- Grzesio od Miecia?
- Muniek od Ryśka! Aaa! Miło cię widzieć!
- Kopa tygodni, stary! Kopa tygodni!
- Ojej - powiedział zmartwiony Puchatek, przysiadłszy na kamieniu. - Ja nie wiem co się dzieje, Kłapousiu, ale mi się wydaje, że to nie może być dobre. Nie widzę Królika. Ale, rozumiesz, niewidzenie Królika to jest takie zwyczajne niewidzenie. Bo taki Królik może być zupełnie gdzie indziej, na przykład w swoim domu. Ale wydaje mi się, że niewidzenie jego szopy jest niezupełnie zwyczajne. To takie złe niewidzenie. Takie niewidzenie oznacza, że coś się stało.
Kłapouchy, który przystanął obok niego, oderwał wzrok od nieba i zogniskował go na dwóch krewnych-i-znajomych, zajętych przenoszeniem jakiejś deski. I jeśliby się Kłapouchy tej desce dobrze przyjrzał, to mógłby pomyśleć, że deska wyglądała bardzo… szopowato.
- Panaceum.
- Tak? - zdziwił się Puchatek. - a co to znaczy?
Osiołek który właśnie dochodził do wniosku, że chodziło o inne słowo na pe, postanowił twardo trzymać się swojej wersji. A zresztą był tak szczęśliwy, że jedna pomyłka niewiele znaczyła, prawda?
- Powszechne zniszczenie. Rozróba. Dematerializacja - wytłumaczył Kłapouchy.
- Aha - Puchatek pokiwał mądrze łebkiem. - To może pójdziemy zobaczyć co się zdemurowało? Bo może nie wszystko.
Jeśli nie wszystko, to w każdym razie niewiele zostało. Szopa Królika była w tym momencie stosem połamanych desek, które krewni-i-znajomi układali w równe stosiki według wielkości, a co lepsze kawałki zabierali dla siebie. Sam właściciel przykucnął sobie z boczku, a jego mina wyrażała taką rozpacz, jakby zasiedliła się w nim chandra Kłapouchego.
- To nieuczciwe, że moja chandra wybrała sobie kogoś innego - poskarżył się osiołek i bryknął niemrawo. Nikt jednak go nie słuchał, gdyż Puchatek był zajęty pocieszaniem Królika.
- Oj dolo moja, dolo! - zawodził Królik. - Motyki zabrali, szopę zniszczyli! Moje piękne, błyszczące motyki z dziada pradziada! I czym ja teraz będę walczył z chwastem? Straciłem sens życia! Mogę umrzeć tu i teraz! Oj dolo, moja, dolo!
- Na pewno coś wymyślisz - mówił Puchatek. - Ty zawsze masz jakiś Plan, Króliku!
- Nie mam! Plan zabrali, motyki zniszczyli! Nie mam planu, nie mam motyk! Moje motyyyyki! - tu Królik zalał się łzami.
Puchatek miał już powiedzieć, że wiedzą, jak wygląda wen Królika, ale w tym momencie dobiegł go jakiś jęk przerażający.
- Auuuuuuuu!

Tymczasem, w innej części polany, Maleństwo polowało na wena.
- Akuku! - krzyknęło, atakując krzak morwy. Spłoszony krewny-i-znajomy Królika wyleciał z niego, bzycząc niespokojnie.
- Akuku! - wrzasnęło, wskakując w kolejny krzew.
- Akuku!
Tym razem rzeczywiście coś chwyciło. Było to długie, żółte i mięciutkie. Maleństwo szarpnęło i krzak nagle kwiknął, zaszamotał się i w powietrze wystrzeliła szara, puchata kulka, która z głośnym "Pyk!" znikła.
- Tu cię mam, Maleństwo! - Kangurzyca podniosła swoją pociechę. - Co ty wyprawiasz! Już po kolacji, idziemy do domu!
- Mamo, patrz! Mam wena! Złapałem wena Królika! Sam go złapałem! Patrz, to wen! - krzyczało Maleństwo, wymachując żółtym piórem.
- W dzisiejszych czasach młodzież cechuje kompletny brak manier i moralne zepsucie.
To była Sowa. Patrzyła na scenkę sceptycznym okiem, siedząc na gałęzi młodej wierzby.
- Ten obywatel przeszkodził mi w obserwacji niespotykanego zjawiska przyrodniczego.
- To był wen, prawda, Sowo? Prawda, że to był wen?
- Niestety, obawiam się że tak - odparła z żalem Sowa. - Weny, jak to powszechnie wiadomo, składają się z piór, dużej ich ilości, oraz ptasiego móżdżka...

-To belfry! - krzyknął Puchatek, chowając się za Kłapouchego.
- Belfry! Kocham belfry! - rzekł osiołek radośnie, po czym bryknął niezdarnie i potknął się o przenoszoną właśnie deskę. I wtedy Puchatek ujrzał wystający zza usypanego stosu desek drgający kawałek pręgowanego ogona.
Był to rzecz jasna Tygrysek. Choć Puchatek nie mógł być tego do końca pewien, bo znany przez niego Tygrysek znany był z brykania, nie z leżenia i pojękiwania.
- Czy to ty, Tygrysku? - spytał więc misio dla pewności, nachylając się z troską nad poszkodowanym.
- Jaaaaaaa...aaaaaaj - zajęczał leżący, po czym usiadł i zamrugał. - To ty, Puchatku? Chyba mnie coś zbryknęło. A raczej, jestem zupełnie pewien, że to zrobiło. Czuję się zbryknięty. Czy wiesz, jakie to niemiłe, być zbrykniętym?
Puchatek nie odpowiedział, gdyż wpatrywał się z rosnącym przerażeniem na pierś Tygryska. Widniały na niej dwa ciemnie Ślady. I choć Puchatek nie widział w swym życiu znów tak wiele śladów, był pewien, że te były wyjątkowo susowate.
- Musimy iść po Krzysia - rzekł z całą powagą.

CDN

Mam tylko nadzieję, że mi wybaczycie, ale opanować się z Tym Złowieszczym Czymś nie mogłam. Za błędy serdecznie przepraszam, chętnie je poprawię, jeśli wskażecie.

W poprzednim odcinku po Dematerializacji Szopy wraz z motykami, Królika opadła Chandra Coraz Bardziej Radosnego i Rozbrykanego Osła, Osioł opadł na deski, za którymi czaił się Tygrysek, mający na piersi wyjątkowo susowate ślady, a Maleństwo, nim samo zostało opadniętę miłością i nadgorliwością macierzyńską, opadło na żółte pióro. Za to belfry ani padać nie chciały - pogłębiając tym samym szczęśliwość Kłapouszka - ani się zmaterializować…

Odcinek ósmy, w którym Prosiaczek wpada w Pułapkę, a Kubuś neutralizuje Złowieszcze Trójnogi...

A tymczasem w całym zamieszaniu z zdemurowanymi szopami, znikniętymi motykami, susowatymi śladami bez właściciela, nikt nie zauważył, że Prosiaczka też nie ma. Wtedy, gdy wszyscy nie zauważali jego zniknięcia, sam Prosiaczek otworzył oczy i stwierdził, że jest, ale całkowicie gdzie indziej niż chciałby być i na dodatek zupełnie sam. I Niewiadomo Jak Długo. Ostatnie, co pamiętał, to to, że szedł sobie za wszystkimi i wpadł. Albo został wpadnięty - sam nie był pewien.

Prosiaczek potarł łapką czółko i rozejrzał się do okoła. Znajdował się w głębokim dole, a biorąc pod uwagę drobną prosiaczkową posturę, możnaby rzec, że wręcz w Bardzo Głębokim Dole. Z otaczających i górujących nad nim ścian wystawały drobne korzonki, a hen-hen wysoko widać było sklepienie lasu. Nie bardzo wiedział, jak idąc, mógł przeoczyć taką dziurę, skoro uważnie szukał pod nogami żołędzi. Zdaje się, że jednak został wpadnięty. To mogłoby być w stylu Imidża Tygryska, takie wpadywanie kogoś do dziury. Zwłaszcza jeśli ten cały Imidż miał jednak Wrogie Zamiary. Na samą tę myśl Prosiaczek zakrył uszkami oczka i zadrżał, kuląc się ze strachu. W tamtej chwili bardzo, ale to bardzo chciał się znaleźć w samym środku swojego mieszkanka, w samym środku buka, który rósł na samym środku polany. Nigdzie indziej.
Nie, pomyślał, próbując się troszkę opanować. Przecież Imidż Tygryska lubi tran, nie prosiaczki. A przede wszystkim się zgubił. Więc nie mógł się tak po prostu się znaleźć i mnie wpadnąć. Uspokojony, na tyle na ile był w stanie, odsłonił oczka i ponownie przyjrzał się otaczającym go ścianom. Jeśli się bardzo postara, to powinno mu się udać wspiąć do góry. Ale jeśli to nie Imidż mnie wpadł, to kto? Albo co? kolejne wątpliwości zalały małą główkę. A co, jeśli nie zostałem wpadnięty tylko sam wpadłem. Bo jeśli wpadłem sam to, to nie może być nic innego, tylko Pułapka. W tym momencie Prosiaczek przechylając główkę, kątem oka zauważył, że w przeciwległym rogu Bardzo Głębokiego Dołu coś błysnęło. Zamrugał oczkami i oniemiały wpatrzył się w tamtą stronę. Coś zalśniło ponownie.
- Y… y… y… jest tam ktoś? - zapiszczał przerażony, mając nadzieję, że to coś jest wybitnie nieprosiaczkożerne. Coś się nie odezwało i wciąż milcząc złowrogo, błysnęło po raz kolejny. Prosiaczek zbierając swoją całą i wcale nie dużą odwagę, podszedł troszkę bliżej. Po chwili w ciemności zarysowały się trzy okrąglutkie kształty. Nasz mały bohater wstrzymał oddech. Wręcz jego oddech zaparł się i nie chciał się poruszyć. Tak przynajmniej się wydało Prosiaczkowi, ale to nie miało w tej chwili najmniejszego znaczenia. W głowie zaczęła krążyć jedna myśl.
Jeśli to jest Bardzo Głęboki Dół i Pułapka, to jedyne, co w nim może być t-t-ttttooooo…
- Słoooooońńńńńńńńńń! Pomocy! Sssssłooooń! Ratunku! Słonioooocy! Poomuunku!!! - zawył przerażony Prosiaczek i uciekł do swojego kącika. Zakrył łapkami główkę i zaczął się trząść. Ssssłoń, ssssłooońńń, rrrratunku. Ja nie jestem smaczczcznyyy. Drżał tak i drżał przez dłuższą chwilę i Nic się nie stało. W końcu po niewiadomo jak długim, drżącym czasie, Prosiaczek odsłonił ostrożnie jedno oczko i spojrzał w słoniowym kierunku. Nigdy nie widział Słonia, dwukrotnie był tak bliski, ale to, jak się okazało, nie były prawdziwe Słonie, ani nawet prawdziwe ho-hony. Jednak na samo wspomnienie drugiego Prawie Spotkania Prosiaczek przypomniał sobie, jak powinien się zachować, aby być dzielnym jak Puchatek w obliczu Słoni.
- Czy ttty jesteś Słoniem? Trala -la - la? - zapytał niby lekceważąco i zastrzygł uszkami. - A może Hhho-honem? Umpa-umpa-cyk? - Tu miała nastąpić odpowiedź ze strony Słonia lub chociaż „ho-ho”, ale nastąpiła Cisza. Prosiaczek nie dając za wygraną, odsłonił drugie oczko i powiedział:
- Bo chcccciałem cię uprzedzić, że to nie jest Pppułapka na Prosiaczki, tylko Pułapka na Sssłonie i Ho-honie, na Słoho-honie, którą przed chwilą zastawiłem. - Cisza nie chciała się przerwać i ciągnęła się niezmiennie. W końcu Prosiaczka opadły Wątpliwości. Skoro to nie Słoń, ani Ho-hon, to po co ta Pułapka była? Skoro to nie była Misiowa Pułapka na Słonie, ani Prosiaczkowa Pułapka na Ho-honie, ani nawet Słoho-honiowa Pułapka na Prosiaczki (bo w końcu Prosiaczek sobie w niej siedział i Nic się nie działo) ani Misie (bo Misia w niej nie było) to on, Prosiaczek, nie wiedział co ma o tym myśleć.
A skoro na dnie nie było Słoni, Ho-honi, ani Misia, to oprócz Prosiaczka musiała być Przynęta. Bo w końcu tylko to jeszcze mogło być w Pułapce. A jeśli była Przynęta, to na coś lub kogoś i trzeba było wszystkich uprzedzić. Bo nie wiadomo co, ani kto zastawił Pułapkę i czy przypadkiem ten Ktoś albo Coś właśnie w ten sposób nie złowił i przywłaszczył sobie królikowego Wena, tygryskowego Imidża czy Chandry Osiołka.
Prosiaczek, już drżąc bardzo nieznacznie, wstał i podszedł do ściany Bardzo Głębokiego Dołu. Chwycił za pierwszy z brzegu korzonek. Postawił łapkę na skalnym występie i się podciągnął, potem kolejny raz i kolejny. Widoczny wysoko hen-hen otwór już nie był wcale tak hen-hen wysoko. Dziadunio Wstęp byłby ze mnie dumy, pomyślał Prosiaczek, i nie mam zadyszki, wyciągając łapkę i sięgając jeszcze wyżej. Zerknąwszy przez ramię na dół, jak Okrągłe Coś Czające się w Mroku i Błyskające z Nienacka (w skrócie Straszna Przynęta), lśni blado w padającym z góry świetle. Trzy okrągłe kształty bardzo przypominały wyglądem baryłki miodku Puchatka, ale nie było na nich napisu MJUT, więc nie mogłyby to być baryłki Puchatka. A jak nie Kubusia to tylko Kogoś Innego. Z Wrogimi Zamiarami najprawdopodobniej. Na boku jednej z baryłek bladymi literkami dostrzegł kawałek napisu „TRUJN…”
TRUJN, nie Trujn, na pewno Przynęta, pomyślał, wspinając się, i jeszcze taka przerażająca, na pewno Ktosiowa. Trzeba ostrzec resztę.
Gdy w końcu udało mu się wspiąć na samą górę i wydostać z Bardzo Głębokiego Dołu, pierwsze, co dostrzegł, to wijące się wokół Pułapki Tajemnicze Ślady, a następnie niemal ponownie został do niej wpadnięty przez stado Krewnych-i-Znajomych Królika, biegnących tabunem z bojowymi okrzykami na mordkach.
Skulił się pod drzewkiem i przeczekał, aż kawalkada „Łapaj! Tam jest! Uważaj! Wyłaź z mojej siatki!” przebiegnie, po czym ruszył, starając się nie wpaść nigdzie i równocześnie nie widzieć Tajemniczych Śladów Ktosia od Pułapki, na poszukiwania Kubusia i Reszty. Gdy tak szedł i szedł, i starał się niewidzieć to nachodziło go coraz większe przerażenie. Bo Ślady były Wszędzie. A to wywoływało w Prosiaczku Złe Przeczucia i serduszko biło mu coraz szybciej.
W pewnym momencie został niemal zbryknięty, gdy zza drzewa wybryknął radośnie uśmiechnięty Kłapouchy. Prosiaczek tak się przeraził, opleciony Złymi Przeczuciami, że aż jego dech znowu się zaparł.
- Witaj, Prosiaczku - uśmiechnął się Puchatek, pojawiając się zaraz za Kłapouszkiem. - Idziemy do Krzysia, pokazać mu to - dodał poważniejszym tonem, wskazując ślady na Tygrysku. Widząc Ślady, nawet na Tygrysku, Prosiaczek oniemiał zupełnie. Kubuś poklepał go po ramieniu i spytał:- A ty gdzie byłeś, skoro cię z nami nie było?
- Pppp…. - zająknął się przejęty trwogą Prosiaczek.
- Patyk - podsunął radośnie Osioł, rozglądając się dokoła. Przerażony Prosiaczek tylko potrząsnął głową i wskazał łapką w kierunku, z którego przyszedł. - Pppp…
- Polana!
- Przygoda! - zasugerowali Królik z Tygryskiem
- Pppuupuu...
- Pupa? - zdziwił się Puchatek.
- Pppułaaapka.
- Pułapka. Zastawiłeś Pułapkę na Wena? - zaciekawił Królik.
- I Imidża? - dorzucił Tygrysek, poruszając lekko wąsikami.
- Taa, i na pewno nie na moją Chandrę - stwierdził Osioł, pobrykując w miejscu. Odwrócił się i ze zdziwieniem zauważył, że ogon jest na miejscu i na dodatek dynda wesoło. - Ja sam już prawie o niej zapomniałem - podsumował po chwili.
Prosiaczek spoglądał na nich wielkimi oczami i próbował opanować atak jąkalstwa.
- Nnniiee jja.
- Nie zapomniałeś o mojej Chandrze? - ucieszył się Kłapouchy. Puchatek stojąc z boczku, zaczął się zastawiać, co też Prosiaczek wsadził do Pułapki, co by mogło być Przynętą na Chandrę osiołkową. Muszę koniecznie policzyć baryłki. W sumie to już chyba przyszedł czas na małe Conieco, pomyślał, głaszcząc się po żółciutkim brzuszku.
- Nnnn… nnnietonietak - wyrzucił jednym tchem z siebie Prosiaczek.
- Jednak zapomniałeś - stwierdził trochę, lecz niezbyt, smutno Osioł, a Królik równocześnie zapytał : - A jak?
- Jjjaa wpadłem. I tam bbbyła Ppppp…
- Przynęta? - zasugerował Kubuś, wciąż głaszcząc się po brzuszku. Prosiaczek żywiołowo pokiwał łebkiem. - Jaka przynęta, Prosiaczku? - zaciekawił się Miś, coraz intensywniej martwiąc się o swój miodek. Prosiaczek na wspomnienie Bardzo Głębokiego Dołu i Okrągłego Czegoś Siedzącego w Mroku i Lśniącego z Nienacka z Napisem TRUJN, przeraził się ponownie.
- Sssstra…
- Straszna? - rzucił wesoło Kłapouchy, a gdy Prosiaczek przytaknął łebkiem, kontynuował z uniesieniem. - Przerażająca. Potworna. Mroczna. Złowieszcza…
Prosiaczek się zakrył łapkami oczka i przytakiwał coraz szybciej główką.
- Dość, Kłapouchy - przerwał mu Królik.
- Złowieszcza? - zdziwił się Puchatek, już nieco uspokojony. Co jak co, ale jego Miodek nie jest Złowieszczy, cokolwiek miało by to znaczyć. Miodek to Miodek. Pszczółkowy, trochę lepiący i bardzo pyszny. - Jak to, Prosiaczku? Opowiedz wszystko po kolei i nie bój się. - Uśmiechnął się Miś. - Ja nas obronię. Prosiaczek spojrzał na Puchatka i uspokoił się. Bądź, co bądź to był Bardzo Odważny i Dzielny Miś. Wiedział jak rozmawiać ze Słoniami i Ho-honiami i na pewno poradzi sobie z Innym Ktosiem od Pułapki z TRUJNAMI.
Wziął głęboki oddech i powoli jąkając opowiedział, jak został wpadnięty do Bardzo Głębokiego Dołu, i że był tam Słoń, albo Ho-hon, a tak naprawdę, to wcale ich tam nie było. I że coś lśniło i błyszczało, i była to Przynęta, a nawet potrójna. I on nie wie na co, bo na pewno nie na Prosiaczki, więc może na Weny albo Imidże. I że dokoła było pełno Tajemniczych Śladów. I że chce już do domku. Wszyscy wysłuchali go w skupieniu, podsuwając odpowiednie słowa, gdy zająkanie Prosiaczka było zbyt uparte, by pozwolić mu samemu mówić.

- Hmm - stwierdził Kłapouchy.
- Musimy się dowiedzieć, kto założył Pułapkę i po co - stwierdził autorytatywnie Królik. - Jeśli to Ktoś, kto ukradł mi Wena i motyki…
- I Imidża - podsunął Tygrysek.
- I Chandrę - dodał Osiołek.
- … to musimy go powstrzymać, zanim posunie się dalej.
- Ale jak? - spytał Tygrysek, poruszając nerwowo wąsikami. - Nie mogę go teraz nawet zbryknąć - dodał smutno.
- Ja mogę - wtrącił Osioł. - Chociaż wolałbym fiołki.
- Musimy zbadać Pułapkę - stwierdził Puchatek, czując głodek i myśląc coraz intensywniej o Przynęcie. - Prosiaczku, jak wygladało to Złowieszcze coś? - spytał. Prosiaczek spojrzał na niego przerażony.
- Ttto bbyło okk… - zaciął się znowu - Okkr…
- Okrutne? - podsunął Osioł z błyskiem w oku i nie stracił humoru, mimo, że Prosiaczek zaprzeczył łebkiem. - Okrągłe? - spróbował jeszcze raz.
- Taak. Trzy okrąggłe takie i lśniło. I miało napis TRUJN….
- Trujncizna? - zasugerował Osioł.
- Trujniej? - poruszył wąsikami Tygrysek.
- Trujnmianek? - zapytał Królik.
- Trujnmiodek? - zaciekawił się Kubuś.
Prosiaczek patrząc na nich, tylko wzruszył łapkami.
- To na pewno był Trujnug - odezwał się głos z wysoka. Wszyscy, jak na komendę poderwali łebki do góry i zauważyli, że nad gałęzi pobliskiego siedzi Sowa.
- Trujnug? - zdziwił się Kubuś, trochę smutny, że to nie może być Trujnmiodek. - A co to takiego?
- Jak to, co? To przecież oczywiste, że skoro jest w Pułapce, nie zastawionej przez nas, tylko przez Ktosia Innego, to musi być to przynęta na Wena? - stwierdziła Sowa.
- I Imidża? - zdziwił się Tygrysek.
- I Chandrę? - zawtórował mu ucieszony Osioł.
- Może - potwierdziła Sowa - To trzeba sprawdzić.
- Musimy pójść po Krzysia - stwierdził Królik.
- A jeśli w tym czasie jakiś Wen wpadnie do Pułapki? - zmartwił się Kubuś, że jego miodkowy Wen mógłby się stracić. Zawsze to lepiej jak Wen jest, nawet, jeśli się nie wie, że się go ma.
Po dłuższej chwili uzgodnili, że Prosiaczek (który bardzo nie chciał wracać) pójdzie z Tygryskiem po Krzysia, a Reszta pójdzie sprawdzić Pułapkę.
Nie zwracając już uwagi na wszędzie susające Tajemnicze Ślady bez Właściciela (chociaż zapewne był nim Ktoś Inny) Kubuś, Królik, Kłapouchy i Sowa dotarli po chwili do Pułapki. Cztery głowy pochyliły się nad Bardzo Głębokim Dołem i wpatrzyły się w ciemność.
- Rzeczywiście Złowieszczo - zauważył z radością Osioł.
- I jest Przynęta - ucieszył się Kubuś, dostrzegają błysk.
- Trujnug - poprawiła go Sowa.
- To nie jest Przynęta na moją Chandrę - stwierdził powoli Kłapouchy. - Ona zdecydowanie woli Fiołki od Złowieszczych Trójnogów - stwierdził i z małym podbryknięciem, odwrócił się od Pułapki, przez przypadek potrącając Misia.
- Ajjjjaaajjjjaaaaj!
- Kubusiu!
- Kubusiuuuu!
W Bardzo Głębokim Dole rozległo się tylko donośne Bęc! I Aj!
- Kubusiu!
- Jestem na dole, Króliku. Króliku, to ty? - zastanowił się Kubuś, masując łepek.
- Wiem, że tam jesteś. Nic ci nie jest? - spytał głos Królika.
- Skąd wiesz, że jestem tu, skoro przed chwilą byłem Tam?
- Bo zostałeś zbryknięty - odkrzyknął głos Królika.
- No tak.
- Kubusiu, widzisz je? - spytał z góry głos Sowy.
- Jakie je? - zdziwił się Miś.
- Trujnogi - sprecyzował głos Sowy.
- Złowieszcze - zachichotał głos Kłapouszka. Kubuś rozejrzał się dokoła i gdy jego oczka przyzwyczaiły się do ciemności, zauważył pod przeciwną ścianą coś błyszczącego.
- Widzę. Myślę, że powiem im „dzieńdobry” - stwierdził Miś, a jego brzuszek poparł go wyraźnym „BURK!”
- Nie ruszaj się dopóki nie przyjdzie, Krzyś. To może być Pułapka w Pułapce - dobiegł go jeszcze z góry głos Sowy. Ale Kubuś jak to przystało na Misia O Bardzo Małym Rozumku, nie posłuchał Dobrej Rady. Jego brzuszek domagał się małego Conieco, a nosek wyczuł Całkiem Miły Zapach. Tylko zerknę. Nic, co tak pachnie nie może być Złowieszcze, pomyślał. A może może być? Burk! zaprzeczył brzuszek. Miś wstał i oblizując się ze smakiem, podszedł do trzech okrągłych kształtów, lśniących w mroku. Pociągnął noskiem i oblizał się ze smakiem. Całkiem przypadkowo jedna z baryłek, (jakie one podobne do moich miodowych!) znalazła się w łapkach Puchatka. Napis na baryłce też była bardzo podobny, z tym, że to nie był MJUT, ani TRUJNUG nawet. Duże, koślawe, niebieskie literki głosiły TRUJNIAK, a środek pachniał miodkiem i Bardzo Głodny Brzuszek, jak zwykle wygrał walkę z Bardzo Małym Rozumkiem.

A tymczasem do Pułapki dotarł Krzyś, z drżącym z przerażenia Prosiaczkiem i bardzo markotnym Tygryskiem.
- Gddzie jest Kubuś? - spytał Prosiaczek.
- Został wbryknięty do Pułapki - odpowiedziała Sowa.
- W takim razie musimy mu pomóc - stwierdził rezolutnie Krzyś i zajrzał do dołu. - Kubusiu!
- Tak, głosie, hik! Krzysia? Hik!
- Posiedź tam jeszcze przez chwilkę, zaraz cię wyciągniemy.
- Hik! Nigdzie się nie ruszam. Tu jest mi teraz Bardzo Dobrze.
Krzyś odwrócił się na pięcie i pobiegł do domu po linę lub coś innego, dzięki czemu mogliby wyciągnąć Misia.
- Kubusiu? - zawołała z góry Sowa, po jakimś czasie.
- Taaak? - odpowiedział trochę śpiewnie Puchatek.
- Skoro już tam jesteś, to…
- Ja jestem Tuu, a to ty jesteś Taam - stwierdził troszkę zdezorientowany Kubuś. - Hik!
- Też prawda - zgodziła się Sowa i zmieniła koncepcję. - Kubusiu, skoro ty jesteś już na dnie tej Pułapki, czy masz jakieś podejrzenia, na kogo ona została przyszykowana?
Przez chwilę odpowiadała im tylko głucha cisza, przerywana od czasu do czasu serią „Gul,Gul,Gul” i donośnym mlaskaniem.
- Gggłosie Ssowy. Ja myślę… Hik!
- Tak? - zapytała coraz bardziej zdenerwowana Sowa. Zaniepokojony Królik i Tygrysek także pochylili się nad Pułapką i zaczęli nasłuchiwać.
- Jaaa myślę, że… Hik! To Pppułaaaaapka na mojjjjego Wena… - Dobiegła ich bełkotliwa odpowiedź, po czym rozległo się Bęc!
- Kubusiu!
- Misiu!?
- Puchatku!!!

CDN

Wklejam, bo jak jeszcze trochę popiszę, zupełnie mi odbije.
Dziękuję Magdzie, która mnie w to wpakowała, Semele za pożyczenie chmurki, i Galii, która nastawiła dość WJO i pozytywnie, bym nie zdecydowała się na róż zamiast odcinka.



Bo wypadek to dziwna rzecz... Nigdy go nie ma dopóki się nie zdarzy.
Puchatek czuł się Dziwnie. Ale nie była to taka Zwykła Dziwność, jak wtedy, gdy zaglądał do spiżarki, i im bardziej zaglądał, tym bardziej niczego tam nie było. Teraz Dziwność zrobiła się jeszcze Dziwniejsza. Miś o Bardzo Małym Rozumku poczochrał się po łebku. Łebek miał. Łapki do czochrania też miał. Dla pewności jeszcze poczochrał brzuszek. Załamał łapki, gdy poczuł wzbierające w nim w miejscu mruczanki hiknięcie.
- Jestem Puchatkiem. Hik! Kubusiem Puchatkiem - powiedział do siebie surowo. Bycie surowym nie pomogło mu w poczuciu się bardziej puchatkowym. Puchatki nie powinny czuć się tak Wcale Niemisiowe i Niecałe. - Myśl, myśl, myśl… - Ale choć wiadomo, że myślenie ma przyszłość, wiadomo też, jak szalenie męczące bywa. Toteż Puchatek zdecydował, że o swojej puchatkowości może pomyśleć w ładniejszym momencie, a teraz sobie jeszcze troszkę pogulga. Gulganie było prawie tak dobre, jak…
Jak co, zastanowił się Miś. To coś, co uciekło.
Kubuś zupełnie nie rozumiał, dlaczego kawałek misiowatości uciekł z Pułapki przez zwykłe gulganie.
Spróbował troszkę pogulgać, ot, dla wprawy.
Nie udało się.

Tymczasem trochę korzeni, ziemi i wiele Śladów wyżej Prosiaczek o Drżących Uszkach, Markotny Tygrys, Cicha Sowa, Zaniepokojony Królik oraz Niesmętny Kłapouchy wpatrywali się zgodnie w Pułapkę. Była Bardzo Straszna, skoro to ona robiła krzywdę wbrykniętym, a nie samo wbryknięcie do niej. Tygrys poczuł, że ogon oklapł mu jeszcze bardziej. Pułapka potrafiła wbrykiwać. On nie.
- Pułapka bryknęła Puchatka - ogłosił wreszcie żałobnym tonem. - Co za dzień, pewnie będzie padać.
Kłapouchy omal nie wbryknął się śladem Puchatka. - Iiiiha!
- Pppuchatku! - odważył się zapiszczeć Prosiaczek.
Królik spojrzał na niego z wyższością i majtnął kitką dla dodania sobie pewności siebie. Wprawdzie kitka nie była w tym tak dobra jak Wen, ale jak się nie ma, co się lubi...
- Pu-cha-tku - powiedział Tygrys. Nad jego głową pojawiła się mała, ciemna chmurka z dyskretnym logo Autorów Sadystów. Tygrys łypnął groźnie i zastrzygł wąsem. Niestety, tylko jednym, na więcej mu wspomnienia po imidżu nie starczyło. A wszak nawet najbardziej tygrysowaty wąs może zacząć trącić Weltschmerzem, jak się ktoś na niego uweźmie.
- Puchatku! - zawołał Królik. - Puchatku!
Poniżej Śladów i pewnej warstwy Stumilowego Lasu Miś zwany Kubusiem zaprzestał prób gulgotania TRUJNIAKu. Następnie uniósł łebek, by zawołać:
- Króliku? Hik?
- To byłoby nie do zniesienia, mieć tak zapuł... Puchatka w Lesie - powiedział Królik, machając kitką i myśląc o swoim ręcznikach. - Krzyś już idzie!
Kubuś pokiwał łebkiem, usiadł i spróbował wymyślić mruczankę. Niestety, nawet rum-tum-tum nie dało się wymruczeć.
- Króliku?
- Tak, Puchatku?
- Ja chyba też coś zgubiłem.
Królik zapomniał się zaniepokoić, ponieważ właśnie nadbiegł Krzyś z cienką, szarą liną w dłoniach. Gdy mijał Prosiaczka, ten usłyszał, że chłopiec mruczy pod nosem coś o Tych Świrach z Mir. Prosiaczek troszeczkę zbladł w środku. Weny, Imidże, Chandry i jeszcze Świry - to bardzo dużo dla Bardzo Małego Zwierzątka.
Również w trakcie wydobywania z Pułapki Kubuś pozostał Bardzo Zamyślonym Misiem. Gdy tylko jego łapki dotknęły Śladów oraz trawy, potrząsnął stanowczo łebkiem i ogłosił:
- Brzuszek.
- Głupiutki, Mały Miś - powiedział czule Krzyś. - Znowu masz ochotę na Małe Conieco?
- Brzuszek mi uciekł - powtórzył poważnie Kubuś. W jego brzuszku, zamiast Brzuszka, podskoczyło hiknięcie.
Zapadła cisza, przerywana jedynie stłumionymi odgłosami leniwego pobrykiwania Kłapouchego. Sowa dyskretnie sprawdziła, czy Przemądrzałość aby nie przegryzła sznurka, jakim ją przewidująco przywiązała do nogi.
Krzyś zbladł. Popatrzył po towarzyszących mu Zwierzątkach z Brakami i Nadmiarami. Bardzo starał się nie patrzeć na Tygrysa ani na Kłapouchego. Nerwowym ruchem strząsnął z nosa przybyłe na skrzydłach wiatru żółte piórko.
Coś błysnęło, pufnęło i fuknęło. Zażółciło, zapomarańczowiło oraz poszarzało. Wielki Straszny i Szybki Coś majtnął się, po czym stanowczo odebrał Krzysiowe piórko.
- Moje! - rozległo się jeszcze, po czym Coś dał nura do Pułapki.
Bardzo Bardzo Straszna Pułapka przeciągnęła się leniwie, błyskając trojgiem oczu. Z jej czeluści dobiegł pełen satysfakcji rechocik. Ślady potuptały, potuptały, przeszły po Tygrysku, zabrały zeń Poprzednie Ślady, i zniknęły w promieniach zachodzącego słońca, wyraźnie przyspieszając, gdy Kłapouchy na nie nabrykał. W Osiołku obudziły się Podejrzenia, ale był zbyt zajęty brykaniem, by rozsiać je szerzej. Niepodzielone, Podejrzenia były Tym Większe.
- Ach-joj - zdumiał się Krzyś. Potrząsnął głową i spróbował jeszcze raz. - Ach, nie.
W dalekiej oddali błysnął piorun, na ciemniejącym niebie ukazując obraz tego, czego mieszkańcy Lasu nie znali, choć, wbrew sobie, niegdyś często odwiedzali. Głos trwał dłużej niż błysk:
Brud i zgnilizna w umysłach dzieci naszych, wstyd i hańba na nas! Wszystkie te nierodzinne, niepatriotyczne, OBCE, złeeeee...
- Hę? - zdumiał się Królik. Wibryss Tygrysa podniósł łeb i zaryczał gromko oraz wrogo.
- Śmierć! Zgon! - wyrwało się jednemu z krewnych-i-znajomych. Inny natychmiast pacnął go, szepcząc:
- Coś ty, z kumptra się urwałeś?
Krewny-lub-znajomy-a-może-oba-naraz pokiwał łebkiem w geście pokuty.
Uszka Prosiaczka bardzo się Trzęsły.
- Kkk... - zaczął, i złapał się za pyszczek.
- Krzysiu? - dokończył za niego Miś.
Jestem zużytym Krzysiem, pomyślał Krzyś. Tyle lat minęło, jak jeden dzień. Moja mama była dzieckiem, i ja jestem dzieckiem, a teraz się zużyłem. I jeszcze to głupie niebo.
Przez głowę przemknęła mu myśl o kampanii reklamowej, jednak uznał, że Stumilowy Las jest ponad to. Następnie rozważył wezwanie pomocy i bardzo mu się to nie spodobało. Następnie zerknął na Kubusia czochrającego brzuszek bez Brzuszka, Tygryska bez Imidża. I nagle zdał sobie sprawę, że po Lesie buszuje zwyczajny Kradziej Odcinacz. Psuj Wredny. A może maniak. Albo fan. Co w sumie na jedno wychodzi.
Krzyś aż się wzruszył własnym geniuszem.
- Musimy... - zaczął. I zamilkł. Poczuł, że jego krzysiowatość gdzieś się wyrywa. Złapał ją za kark i stanowczo wsadził na miejsce. Czuł się nieco bryknięty, ale wciąż cały. - Musimy złapać Kradzieja Odcinacza. On nas chce odpuchatkować, żeby potem można było nas łatwo zapomnieć.
Wibrys drgnął leciutko, jakby miał bryknąć. Tygrys majtnął ogonem, ale nie znalazł w sobie dość tego, co Tygrysy lubią najbardziej, więc spuścił nos na mniejszą kwintę, czyli trytona.
- Ale.. Ppppo... - Prosiaczek czuł, że się nie udziela i Królik zaraz zacznie go napominać.
- Może nie lubią, jak jest miło? - zasugerował Miś, Który Bez Brzuszka Miał Większy Rozumek.
- A może im się nuuuudzi! - bryknął Kłapouchy.
- Może lubią używać marchewek - zadumał się Królik.
W mieszkańców Stumilowego Lasu wstąpił nowy duch. Ślady były Ważnymi Śladami, a Coś z nieokreślonego Cosia stał się Określonym Cosiem. Miało to zarówno swoje Zady, jak i Walety. Na niebo powoli wschodził aluminiowy księżyc, gdy Kangurzyca niczym rącza klacz omal nie wpadła do Pułapki.
- Maleństwo... Zniknęło!

Pisane na ostatnią chwilę. Proszę nie bić za mocno.


Im bardziej Kubuś przyglądał się pustej torbie Kangurzycy, tym bardziej Maleństwa w niej nie było. Miś o Rozumku, Którego Objętość Wzrastała w Tempie Geometrycznym - cokolwiek to znaczy - przypomniał sobie niejasno, że kiedyś podobna sytuacja miała już raz miejsce. Obejrzał się na Prosiaczka. Prosiaczek Był. Był zdecydowanie, namacalnie, różowo i z paseczkami. I wtedy Kubuś wpadł na Plan.
- A-ha! - powiedział, unosząc do góry swój wskazujący paluszek i przygotowując się do przemowy. Niestety, nie dane mu było zacząć, o skończeniu nawet nie wspomniając. Tragiczne oświadczenie Kangurzycy wzbudziło w przyjaciołach szok. A nawet skok - przynajmniej w przypadku Kłapouchego. Osiołek - podskoczył kilkakrotnie z oburzeniem, zadreptał w miejscu i oznajmił:
- Tak być nie może, żeby jakiś Sygan kradł to, co dla nas najcenniejsze! - Dla podkreślenia swoich słów demonstracyjnie pomachał ogonem.
Gdzieś w oddali Chandra Kłapouchego przeszła z kłusa w galop.
- Wiedziałem, że tak będzie - oznajmił smętnie Tygrys. - Marność nad marnościami i wszystko marność. Rozpadamy się. Giniemy. Zagubieni w szaleńczym tańcu istnienia, tracimy swoją istotę...
Królik podejrzliwie pociągnął nosem. Przez moment miał wrażenie, że wyczuwa w powietrzu zapach Wena.
- Ale co robić? Co robić? - pytał Prosiaczek z takim przejęciem, że aż kopytka mu drżały.
- A-ha! - oznajmił Kubuś, potrząsając paluszkiem.
- Moje Maleństwo! - rozpaczała Kangurzyca. - Gdzie jest moje Maleństwo?!
- Cisza! - zawołał Krzyś, próbując opanować chaos. - Na razie nie wiemy nawet, jak i dlaczego Maleństwo zniknęło. Nie katastrofujmy!
- Nie katapultujmy? - wyszeptał nieśmiało Prosiaczek.
- Nie katujmy - odpowiedział równie cicho Kubuś.
- Nie mordujmy - zawołał radośnie Osioł. - Miłujmy!
Na chwilę zapadła cisza i nagle wszyscy wiedzieli, że jest bardzo źle. A najgorsze mogło być to, że mogło być gorzej. Ale tego nie potrafiłaby sobie wyobrazić nawet Sowa Przemądrzała.
- Spokojnie - powiedział Krzyś i z Prosiaczka opadło nagle całe napięcie. Inne zwierzątka także zamilkły. - Musimy się skupić. Tylko czujność może nas uratować. Wróg czai się za rogiem i czyha.
Prosiaczek kwiknął i dla bezpieczeństwa ukrył się za Krzysiową nogą. Nie wiedział wprawdzie, gdzie dokładnie w Lesie znajdują się rogi, ale obawiał się, że prawdopodobnie gdzieś blisko. Niespodziewanie uprzytomnił sobie, że rogi nosi się zwykle na głowie i niezwykle trudno jest ukryć się za własnymi, więc Wróg prawdopodobnie czai się za kimś innym. No... A może jednak za sobą samym? Prosiaczek zdecydował, że druga wersja jednak bardziej mu odpowiada i jej będzie się trzymał. Myśl, że gdzieś w pobliżu ukrywają się dwaj Wrogowie czający się nawzajem za swoimi rogami była zbyt przerażająca, żeby ją rozważać.
- Kangurzyco - ciągnął tymczasem Krzyś - Powiedz nam o okolicznościach zaginięcia Maleństwa.
- A-ha! - oświadczył Puchatek, któremu coś całkiem się pomyliło.
Kangurzyca pełnym wdzięku ruchem poprawiła torbę, otarła swoje urocze oczy i z rozpaczą załamała ręce ( nie od rzeczy byłoby dodać, że były to dłonie niezwykle pięknie wykrojone i pełne gracji).
- Ta - mruknął Tygrys. - Wszyscy coś tracą. Tylko ta dostaje.
- Maleństwo niezwykle przejęło się tymi wszystkimi kradzieżami - zaczęła Kangurzyca. - Niezwykle uczuciowe i empatyczne jest to moje Maleństwo. Dobre - aż do szpiku kości...!
- Konkrety - warknął Królik.
Kangurzyca zmierzyła Królika łzawym spojrzeniem, ale przeszła do rzeczy.
- Maleństwo postanowiło odnaleźć zguby. Biegało i szukało i szukało i biegało... A mówiłam mu - nie biegaj, bo się spocisz! Ale ono nie słuchało. Brykało, susowało, wszędzie zaglądało i w końcu coś znalazło!
- Co? - zapiszczał Prosiaczek.
- Co? - ucieszył się Kłapouchy.
- Co? - zdumiał się Krzyś.
- Niemożliwe - skwitował ponuro Tygrys. Kubuś nic nie powiedział, bo „aha?” nie wydawało mu się właściwym komentarzem.
- Maleństwo znalazło Coś! - powtórzyła dumnie Kangurzyca. - Albo może raczej Cosia. Małego, żółtego i puchatego. Czy to przypadkiem nie był Twój Wen, Króliku? - Królik zagulgotał z podnieceniem. - Niestety Maleństwo nie utrzymało go długo. Zanim zdążylibyście powiedzieć „konstantynopolitańczykowianeczka”, Wen prychnął, pufnął i zniknął. Razem z Maleństwem.
Pandemonium, które zapanowało po tym oświadczeniu przeszło sobą wszystko. Królik biegał w kółko i rwał sobie włosy z ogona. Prosiaczek jęczał i mamrotał pod nosem coś, co brzmiało jak „puuf, puuuf, puuf” i sprawiało wrażenie, jakby planował przedzierzgnąć się w motorniczego pociągu, Kangurzyca łkała, Kłapouchy nieudolnie usiłował ją pocieszyć, a Puchatek powtarzał ciągle „aha!” jakby to była ostatnia deska ratunku. I tylko Krzyś jak zwykle zachował spokój.
W tym całym bałaganie nikt nie zauważył, że z Tygrysem dzieje się coś niezwykłego. Jego prążki najpierw zafalowały, potem zwinęły się w spiralkę, a na koniec wykropkowały go w panterkę i powoli, na paluszkach zaczęły spływać na ziemię.
Pierwsza uspokoiła się Kangurzyca. Zdążyła już przecież przywyknąć do faktu, że jej dziecko zniknęło. Wpatrywała się teraz w Krzysia pełnymi nadziei oczami. Kto miałby jej pomóc jeśli nie on?
- Musimy wymyślić jakiś Plan - zadecydował Krzyś. - To nie może dłużej trwać. Ja nie pozwolę na dalsze kradzieże.
Jakby w odpowiedzi z drzewa zbiegła wiewiórka. Rozejrzała się wokoło i kpiąc w żywe oczy z oświadczenia Krzysia, porwała ogon Kłapouchego i znikła. Chłopcu zabrakło słów.
- A-ha! - zawołał Puchatek, dopuszczony w końcu do głosu. - Ja już mam Plan! Musimy tak jak kiedyś przebrać Prosiaczka za Maleństwo i ukryć w torbie Kangurzycy. Kradziej już raz porwał Maleństwo - jeśli teraz zjawi się nowe, znowu tego spróbuje. A my będziemy gotowi i zastawimy pułapkę. Nie na Hohonie czy Słonie, tylko specjalną pułapkę na Kradzieje! A nawet jeśli nie da się złapać, wszystko mu się poplącze. A kto się gubi - popełnia błędy.
Wspaniały Plan Kubusia zaparł Prosiaczkowi dech w piersi.
- Jaki ty jesteś mądry Puchatku! - wykrzyknął z podziwem Krzyś. Kubuś tylko nieśmiało spuścił oczka.
- W nagrodę za taki wspaniały plan, należy ci się co najmniej garnek miodu! - wymruczał niechętnie Królik, przeliczając ile motyk mógłby otrzymać za jeden garnek. Względnie - ile garnków za motykę.
Puchatek zamyślił się. Wsłuchał się w siebie, przeanalizował cichnące burczenie w brzuszku i z bezbrzeżnym zdumieniem oznajmił:
- Króliczku... Ale ja chyba nie lubię miodku...
Zwierzątka zamarły. Kubuś, który nie lubił miodu to było coś tak niemożliwie niemożliwego, tak przeraźliwie przerażającego, że aż...
- Musimy jak najszybciej zabrać się do wprowadzania Planu w życie - rzekł Królik, ze zgrozą wpatrując się w Puchatka. - Inaczej... Nie wiadomo co jeszcze Kradziej może z nami zrobić.
- Ale ja nie chcę - zaprotestował nagle Prosiaczek, któremu wrócił głos. - Ja się boję!
- Musisz być dzielny! - surowo oświadczył Puchatek. - Robimy to, żeby uratować Maleństwo! Bądź odważny jak lew, śmiały jak orzeł i nieustraszony jak... jak... coś innego. Znajdź w sobie zwierzę Prosiaczku! Znajdź w sobie Lochę!
- Kto? Ja?

Tymczasem Maleństwo ocknęło się w zupełnie nieoczekiwanym miejscu...

Łobosz, przepraszam za opóźnienie... (Niech mi ktoś powie, dlaczego byłam pewna, że wkleja się od 21:00 do północy?)



Tymczasem Maleństwo ocknęło się w zupełnie nieoczekiwanym miejscu - tym bardziej nieoczekiwanym, że zupełnie nie planowało Ocykać się gdziekolwiek. (Maleństwo, nie Miejsce.) Ale skoro już się ocknęło, poczuło, że zupełnie się nie cyka. Nic a nic.
- Jestem dzielny! - krzyknęło jego Wewnętrzne Ja. Jego Zewnętrzne Ja siedziało cicho, bo licho nie śpi, nigdy nie można być pewnym, co w trawie piszczy, a na pochyłe drzewo włazi nawet Tygrys.
A przynajmniej tak mawiała Mama Kangurzyca.
W zupełnie nieoczekiwanym miejscu było prawie zupełnie ciemno. Było tam też dołkowato i piaszczyście, jak w dołkach z piaskiem, w których Maleństwo lubiło bawić się z Tygrysem, albo z kimkolwiek innym, kto chciał się bawić. I wyglądało też na to, że w zupełnie nieoczekiwanym miejscu jest jeszcze ktoś.
- Hej! - powiedziało Maleństwo.
- Hej! - powiedziało Niewiadomoco.

***

Kiedy Prosiaczek dał się wreszcie przekonać, że Plan Puchatka jest Dobrym Planem i właśnie on, Prosiaczek, który ma za sobą Bohaterską Przeszłość, jest najodpowiedniejszą osobą, by znaleźć się na Właściwym Miejscu o Właściwym Czasie i Pokazać Kradziejowi (a tak naprawdę to tylko dlatego, że Puchatek go poprosił…) - został zapakowany do kangurzej torby i posusowany do domu Kangurzycy i Maleństwa, żeby poplątać Kradzieja.
- Niemniej jednakowoż aczkolwiek nie da się ukryć że tak jakby zaczynam robić się głodny - powiedział nagle Puchatek. - Nie to, żebym coś, prawda, mówił, ale.
Mieszkańcy Stumilowego Lasu spojrzeli po sobie dyskretnie. Byli bardzo niewielką grupą społeczną i jakkolwiek ostatnio przyszły na nich ciekawe czasy, grozą przepełniło ich to, że najwyraźniej nie można polegać nawet na aksjomatach takich jak jadłospisy Puchatków. Puchatek już nie lubił miodu!
- Kubusiu, a może pozwolisz ostu? Iii-ha-ha… - zarżał pod nosem Kłapouchy, którego z jakiegoś powodu wielce to wszystko śmieszyło. Pewnie majtnąłby ogonem, ale go przecież nie miał.
Jego Chandra galopowała gdzieś w kierunku zachodzącego słońca.

***

Mniej więcej w tym samym czasie Prosiaczek przypominał sobie - choć wcale wcześniej nie zapomniał! - dlaczego tak bardzo nie lubi udawać Maleństwa.
Kangurzyca susowała do domu ze świadomością, że uczestniczy w genialnym Planie odzyskania Maleństwa z rąk, łap, szponów, pazurów, szczęk i zębiszczy Straszliwego Wena i z Prosiaczkiem w torbie. Prosiaczek zacisnął kurczowo oczki, łapkami chwycił się za uszki (żeby któregoś nie zgubić) i za każdym razem, kiedy leciał do góry, krzyczał Oooooo!, a za każdym razem, kiedy leciał w dół, krzyczał Jeeeeej!. Bardzo starał się przy tym nie myśleć, że przez cały czas leci też do przodu, bo gdyby związał swój układ odniesienia z jakimkolwiek punktem innym niż środek ciężkości Kangurzycy, na pewno doszłoby do przeniesienia zawartości jego żołądka z wewnątrz na zewnątrz.
Kangurzyca susowała.
Prosiaczek na zmianę miał chorobę wysokościową i niskościową, szok baryczny, wstrząśnienie mózgu i klaustrofobię. I nie miał tylko pojęcia, skąd o tym wszystkim wie.

***

- Hej! - powiedziało znów Maleństwo, bo mu się to spodobało.
- Hej! - odpowiedziało znów Niewiadomoco niewiadomodlaczego.
W ciemności zaczynało być widać jakieś kształty, albo po prostu tajemnicze Coś podeszło bliżej - w każdym razie Maleństwo je zobaczyło. Niewiadomoco było rude i pręgowane, całe aż buzowało chęcią brykania i z właściwą sobie brawurą ignorowało wszelkie konsekwencje swego postępowania. Niewątpliwie miało Styl.
Maleństwo pomyślało, że chyba gdzieś już widziało to Coś.
- Kto to…?
- Ja - odpowiedziało zgodnie z prawdą Niewiadomoco.
- Chcesz się pobawić? - spytało Maleństwo, bo właśnie nabrało ochoty na zabawę.
- Pewnie! - zakrzyknęło z entuzjazmem Niewiadomoco, bryknęło z całej siły na Maleństwo, po czym… zniknęło.
Maleństwo lubiło bawić się w chowanego, zaczęło więc szukać. Szukało, szukało, szukało, aż znalazło - tyle, że nie Niewiadomoco, a rzekę.
Stanęło nad jego brzegiem jak wryte, bo w wodzie odbijało się… tak, Maleństwo, ale jakieś takie… pręgowane? Brawurowe? Buzujące chęcią Brykania?

***

Po krótkim czasie wszyscy wiedzieli, że Puchatki lubią wszystko na świecie z wyjątkiem miodu, marmolady, ostu, marchewki, jeżyn, trufli, tuńczyka, kalafiora i drugiego śniadania Krzysia. Nowy, wspaniały Puchatek nie mógł znieść myśli o miodzie - za to w brzuszku coraz bardziej burczało.
- Ależ Puchatku - zabierał się do przekonywania Królik - musisz jeść. Bo jak nie będziesz jadł, to… tego.
- Nie urośniesz! - podpowiedział Kłapouchy. - Serio-serio!
- Ale ja przecież CHCĘ jeść… - westchnął Puchatek. - Tylko nie wiem, co…
Zwierzątka zebrały się wokół Misia, który z dramatyczną miną osunął się po pniu drzewa i na zmianę wzdychał pyszczkiem i burczał brzuszkiem.
Po drugiej stronie drzewa siedział Krzyś, który nie wzdychał i nie burczał, więc był chwilowo znacznie mniej interesujący. Nikt więc nie zwrócił uwagi na to, że z jego szelek chyłkiem spłynęła niebieskość, nogawki spodenek zaczęły się wydłużać, a przeciwdeszczową kurteczkę zastąpiła jakaś, z braku lepszego słowa, marynarka. A wiatr unosił frywolne, żółte piórka.
Z kieszeni porzuconej kurteczki wytoczyły się cztery czerwone kulki z białym w środku i znalazły się między łapkami Puchatka.
Puchatek sięgnął, spróbował - cierpkie, gorzkawe, chrrrupkie! - i już wiedział, co Puchatki lubią najbardziej na świecie.
A kiedy chciał o tym powiedzieć Krzysiowi, Krzysia już prawie nie było tam, gdzie był jeszcze przed chwilą. Był tam już prawie Krzysztof!

***

Środek ciężkości Kangurzycy z majtającym się wokół niego Prosiaczkiem kłusował sobie w kierunku domu Kangurzycy, kiedy nagle amplituda jego wahań wykroczyła drastycznie poza normę, a sama Kangurzyca koziołkując i osłaniając ogonem głowę runęła w dół.
Prosiaczek też.
Zapadła złowróżbna cisza, w której rozległ się cienki głosik:
- Ka-kangurzyco…?
Kangurzyca otworzyła oczy, pomacała się ogonem po torbie, wydała z siebie głuchy jęk.
- Kangurzyco? - spytał ponownie Prosiaczek.
- Tak, Pro-Maleństwo?
- Mamo Kangurzyco… wpadłaś…?
Kangurzyca żachnęła się, majtnęła ogonem, aż ze ścian miejsca, gdzie się znaleźli po Wpadce, posypał się piasek i drobne korzonki.
- Ja? Czy wpadłam? Ja, mój drogi, Zaszłam Świadomie!!!
Prosiaczek nigdy nie planował dowiadywać się wszystkiego o Tatusiu Maleństwa I Skąd Ono Się Wzięło, postanowił się więc tego nie dowiedzieć.
Kangurzyca ułożyła się wygodnie i wachlując się ogonem snuła opowieść o Tatusiu Maleństwa i o okolicy, z której pochodził, o Babci Maleństwa i Dziadku Maleństwa, o całych stadach Kuzynów Maleństwa i statecznych rodzinach Wujów i Ciotek Maleństwa - tylko tu i ówdzie napomykała przy tym o patriarchalnym, zesztywniałym podziale ról, w którym kobiecie nie daje się prawa do realizowania swojej osobowości.
Prosiaczek nie słuchał. Prosiaczek odkrywał, że ma Mózg.
…mózg? Jak Królik?
- …nie chciałam przez to oczywiście powiedzieć, żebyś ty, mały Prosiaczku, już był męską, szowinistyczną świnią, ale niestety masz ku temu zadatki, powiedziałabym, genetyczne…
Prosiaczek układał Plan.

Pisane w pośpiechu, za co bardzo przepraszam. Wielkie podziękowania dla Wieszczyka za szaloną inspirację. Nie bijcie.

W poprzednim odcinku Prosiaczek odkrywa, że posiada dziwną rzecz powszechnie zwaną mózgiem, Krzyś staje się Krzysztofem, Kangurzyca wpada razem z Prosiaczkiem udającym Maleństwo do pułapki na słonie, a Maleństwo w pewnym sensie znajduje prążki Tygryska.


Odcinek dwunasty, w którym wróci Chandra Kłapouchego, Prosiaczek ułoży Plan, a Prążki Tygryska wyruszą w poszukiwaniu przygód.


***

Maleństwo przeraziło się nieco, zamknęło mocno oczka i po chwili łypnęło ponownie na taflę wody. Jednak w wodzie dalej odbijały się dziwne prążki, a Maleństwo odczuwało nietypową chęć brykania. Bryknęło raz na próbę. Spodobało mu się. Bryknęło drugi raz, potem trzeci i czwarty i pięćdziesiąty ósmy. Zmęczyło się, zasapało i poczuło się wybrykane. Spojrzało na rzekę i ze zdziwieniem stwierdziło, że prążki zniknęły w równie tajemniczy sposób jak się pojawiły. Zamrugało i łypnęło jeszcze raz. Prążków nie było.

***

Gdyby Prosiaczek zdawał sobie sprawę z tego, co właśnie robi z pewnością bardzo by go to przeraziło i zaskoczyło. Prosiaczki nie są zazwyczaj zwierzątkami ze skłonnościami do myślenia, analizowania i układania planów. A nasz Prosiaczek, najbardziej prosiaczowy z innych bardzo prostaczkowatych Prosiaczków miał Plan. I Układał Plan. A Plan był najprawdziwszym na świecie Planem i wbrew wszystkiemu Prosiaczek był z siebie bardzo dumny. Uszka mu fruwały, ryjek marszczył się raz po raz z wysiłku, a Plan rozwijał się coraz bardziej. W pewnym momencie Prosiaczek złapał mały patyczek i zaczął na piasku wyrysowywać przeróżne wzory i liczby. Wyglądało to dosyć przerażająco. Po kilku minutach, zmęczony, zasapany i rozgorączkowany Prosiaczek obwieścił dumnym acz nieco piskliwym głosikiem:
— Skończyłem!
Kangurzyca popatrzyła na niego nagle, przerywając swój wywód o niezliczonej rodzinie Maleństwa i przeszkodach w realizowaniu swojej osobowości.
— Skończyłeś? — zapytała ze zdumieniem, patrząc na rozentuzjamowenago Prosiaczka.
— Tak! Plan skończyłem! Widzisz, mamo Kangurzyco, wiem już jak możemy wydostać się z tej pułapki! Biorąc pod uwagę siłę wiatru, rodzaj podłoża i kąt rozbiegu, jeśli rozpędzisz się do pięćdziesięciu siedmiu kilometrów na godzinę, na długości czterech metrów, wybijesz się dokładnie w tym miejscu — narysował kreskę na piasku — to z prawdopodobieństwem osiemdziesięciu sześciu procent powinnaś wyskoczyć z pułapki.
Kangurzyca łypnęła na niego raz, potem drugi raz, zmarszczyła pyszczek, wpakowała protestującego Prosiaczka do torby i jedynym susem wyskoczyła z pułapki, marnując tym samym niezwykle skomplikowane i zawiłe obliczenia.

***

Puchatek otwierał już pyszczek i już już chciał coś powiedzieć, ale Krzysia nie było. Nie było go coraz bardziej i bardziej aż w końcu całkiem zniknął, a na jego miejscu pojawił się wysoki, poważny i straszny, bardzo straszny Krzysztof. Jednak zanim Puchatek zdążył krzyknąć i powiadomić wszystkich o swoim przerażającym odkryciu, Kłapouchy wrzasnął dziko „Moja chandra” i pogalopował w las. Krewni—i—znajomi królika popatrzyli po sobie i pognali za nim, wywijając radośnie siatkami na motyle i depcząc sobie po piętach. Puchatek zapomniał o tym, co właśnie odkrył i pobiegł za nimi, niemal wpadając po drodze na Królika, który myśląc, że być może Chandra Kłapouchego jest jego Wenem, także zdecydował się na uczestnictwo w pościgu.

***

Kangurzyca wydostawszy się z pułapki, susowała do domu z podwójną prędkością, jakby chcąc nadrobić stracony czas.
Prosiaczek był bardzo nieszczęśliwy. Ułożył Plan, Bardzo Mądry Plan. Po raz pierwszy w życiu! I jego Plan, Najprawdziwszy Plan, na nic się nie przydał. Naprawdę, to było bardzo przykre. Na dodatek znowu musiał zaciskać kurczowo oczka i trzymać się za uszka i latać do góry i w dół, ruchem jednostajnie przyśpieszonym. Prosiaczek nie bardzo wiedział, co to jest ruch jednostajnie przyśpieszony i czy może on odbywać się w górę i w dół, ale był pewien, że takim ruchem susuje właśnie Kangurzyca.

***

Chandra czuła się bardzo samotna. Na początku galopowanie po lesie wydawało się być całkiem zabawne i przyjemne, ale samotność szybko zaczęła dawać o sobie znać. Chandra z rozrzewnieniem przypomniała sobie Kłapouchego. Poczciwego, łagodnego i dobrodusznego. I nagle zdała sobie sprawę, że skoro ona czuła się opuszczona, to biedny Kłapouchy musi być teraz bardzo nieszczęśliwy. Z pewnością musi za nią bardzo tęsknić. Chandrze zrobiło się go żal. Rozejrzała się po lesie, namyśliła się, przegalopowała jeszcze kilka razy w stronę słońca i z powrotem i postanowiła wrócić. Bo Chandry są w gruncie rzeczy bardzo przywiązane do swoich towarzyszy. Owszem, te kilka dni wolności bardzo jej się podobało, ale jednak, mimo wszystko, to nie było to. Poza tym Las był jakiś taki za radosny, za zielony i taki za mało chandrowaty. Czuła się po prostu nieco nieswojo. Co innego Kłapouszek. On był jej idealnym towarzyszem i koniecznie musi go odnaleźć. Chandra nie przewidziała jednak, że na jej widok, rzuci się za nią nie tylko wyżej wymieniony osiołek, ale także krewni—i—znajomi Królika, sam Królik, Tygrysek (Chandra Tygryska strasznie nie znosiła, brykał i brykał i brykał… to było strasznie irytujące) i nawet Puchatek. Może i zareagowała nieco przesadnie, ale jak zobaczyła ich wszystkich, biegnących w jej kierunku, najzwyczajniej w świecie spanikowała i rzuciła się do ucieczki. Poza tym wyraz pyszczka Królika był bardzo niepokojący. A jego krewni—i—znajomi machali dziko tymi swoimi siatkami na motyle, mogli ją — o zgrozo!— trafić przypadkiem. A Chandra była bardzo krucha i delikatna, przyjemniej zewnętrznie.

***

Prążki Tygryska, które z pewnością byłyby oburzone, że nazywamy je Prążkami Tygryska, a nie samymi Prążkami, zawsze łaknęły przygód. Lubiły brykać, nawet bardzo, ale przygody zawsze były u nich na pierwszym miejscu. Nic więc dziwnego, że po pewnym czasie trochę się znudziły Tygryskiem. Poza tym Tygrysek bez Imidża nie chciał nawet brykać, o szukaniu przygód nie wspominając. Dlatego też, po chwili wahania prążki postanowiły opuścić Tygryska. Zafalowały, zwinęły się w spiralkę, cichutko na paluszkach spłynęły z pomarańczowego futerka i odpełzły w poszukiwaniu przygód. Po pewnym czasie napotkały Maleństwo. Jednak brykanie z małym kangurzątkiem wcale nie było takie przyjemne jak się na początku wydawało i zrezygnowane Prążki spłynęły z futerka Maleństwa i popełzy dalej w Las, szukając kolejnej przygody. Bądź ofiary.
***

— Moja Chandra! — krzyczał zasapany Kłapouchy i galopował jeszcze szybciej!
— Mój Wen! — darł się Królik, usiłując wyprzedzić Kłapouchego.
— Imidż, może to mój Imidż — mruczał pod nosem Tygrysek i nieudolnie próbował wybryknąć Królika i Kłapouchego.
Krewni—i—znajomi Królika robili tyle hałasu, że nie dało się rozróżnić, co dokładnie wołali. W każdym razie przewijały się takie słowa jak „Łapaj!”, „Trzymaj!” i kilka innych, a wszystkie wykrzykiwane były z niesłabnącym entuzjazmem.


***

Przerażona do granic swej chandrowatości Chandra galopowała na oślep przed siebie, niemal czując oddechy ścigającego ją tłumu. Słyszała krzyki krewnych—i—znajomych Królika, słyszała głośne posapywanie Kłaopouchego (wydawało się jej nawet dziwnie kojące, ale perspektywa bliższego kontaktu z resztą nie była zbyt zachęcająca, więc Chandra leciała dalej) i słyszała krzyki Królika „To mój Wen, to na pewno on. Łapcie go!. Nagle Chandra poczuła, że grunt znika jej z pod nóg. Pisnęła słabiutko. Ale pozbawiona oparcia w solidnym ponuractwie Kłapouchego, nie miała nawet siły się opierać. Poczuła, że Wpadła. Z łoskotem, trzaskiem i hukiem. Zabolało ją. A potem ogarnęła ją ciemność.

Dobrze. Wiem, że jest za krótkie.

Odcinek trzynasty, w którym Maleństwo Wpadnie, a Królik rozpocznie poszukiwania Kradzieja.

Po odejściu Prążków Maleństwo postanowiło wrócić do domu. Podreptało przed siebie, potknęło się o wystający kamyczek i Wpadło. Nie, nie tak. Do pułapki. Ale ktoś już tam był... I nie był to Trujnmiodek ani Trójniak, o nie...

Chandra ostrożnie otworzyła oczy. Rozejrzała się po Pułapce. Coś patrzyło na nią z mroku pułapki. Zastanowiła się, kto to może być. Czyjś Wen, Imidż, Prążki, Brzuszek... Nie. Po chwili zrozumiała - Maleństwo, zwierzątko, które swoim skakaniem strasznie denerwowało Kłapouszka! A skoro Maleństwo znało Kłapouszka, to może pomóc Chandrze się wydostać i wrócić do osiołka! Skoczyła więc na zaskoczone Maleństwo i stała się Chandrą Maleństwa.

Tymczasem Prosiaczek z Kangurzycą susowali dalej, gdy nagle wpadli na ponuro wlokące się Maleństwo, które na ich widok powiedziało:
- No tak. Co za czasy. Prosiaczki atakują cudze torby, własna matka na ciebie wpada, co za czasy... Ruina. Porażka. - Kangurzyca wydała okrzyk radości, nie przejmując się jego słowami wzięła go w ramiona i przytuliła.
- Maleństwo, Maleństwo, moje Maleństwo wróciło!!! Kto cię porwał? Nic ci się nie stało?!
- Nie.
- Maleństwo wróciło!!! - I Kangurzyca posusowała z synkiem do domku, a w lesie został Prosiaczek, który miał bardzo dziwne wrażenie, że Coś jest nie tak. Jego nowy Mózg znikał.
- Zniknął! Wysusował się! - lamentował Prosiaczek. - Znów jestem Bardzo Małym Zwierzątkiem z Bardzo Małym Móżdżkiem! Może to i dobrze...? Może Coś mieszkające pod szafą nie lubi Prosiaczków z Mózgiem?
W tym momencie nadbiegł Królik, a wraz z nim wszyscy Krewni-i-Znajomi.
- Prosiaczku, czy nie widziałeś nigdzie mojego Wena?! - wykrzyknął Królik.
- N-nie, Króliku, t-tu była tylko Kangurzyca z M-maleństwem.
- I na pewno nie widziałeś mojego Wena?
- N-na pewno, Króliku. - To mówiąc odbiegł hen, daleko, do domu, a tam schował się pod kołderkę i nie wychodził przez następne kilka dni.
Królik zamyślił się. Może Puchatek miał rację, i Wen lubił to samo co jego właściciel...? Ale co lubił Królik? I nagle doznał olśnienia! Królik lubił... Motyki! Ale motyki ukradł Kradziej... Królik wiedział już, co musi zrobić. Musi odnaleźć Kradzieja i odebrać swoje motyki. Ale gdzie jest Kradziej? I tu pojawia się kolejna zagadka. Może Krzyś, a właściwie Krzysztof będzie wiedział? W końcu dorosły powinien więcej wiedzieć. I Królik odbiegł, zostawiając na pustej ścieżce wszystkich Krewnych-i-Znajomych.
- Ej, Maniek, a po co Królikowi właściwie jest Wen? - spytał jeden z nich.
- A bo ja wiem? Pewnie do Wenienia.
- A co to jest Wenienie? - spytał Mały.
- Wenienie, Wenienie to... to... To to, co się robi z Wenem! - wykrzyknął triumfalnie inny Krewny-itakdalej.

Kłapouszek szedł, szedł i szedł. W końcu dotarł do domu Mamy - Kangurzycy. Zastukał, a po chwili otworzyło mu Maleństwo.
”Kłapouuuszek!” - pomyślała Chandra, ale postanowiła jeszcze chwilkę zaczekać, zanim znów stanie się Chandrą Kłapouszka. Maleństwo też było sympatyczne.
- Maleństwo! - zawołała Kangurzyca. - Nie wychodź na dwór, bo się przeziębisz! Ja otworzę! - Podbiegła do drzwi, odciągnęła Maleństwo i spojrzała na osiołka.
- Kłapouszku, kiepsko wyglądasz, nie przeziębiłeś się przypadkiem?
- Nic o tym nie wiem, Kangurzyco... - Przerwał na chwilkę, po czym powiedział:
- Tu jest moja Chandra! Gdzie ona jest, Kangurzyco?
- Kłapouszku, tu nie ma żadnej Chandry. I nie powinno być, co by się stało, gdyby taka Chandra zaatakowała moje Maleństwo?! - Chandra tymczasem wyskoczyła z Maleństwa i niezauważona uciekła do pokoiku Maleństwa. Ktoś ją wołał, i nie był to Kłapouszek...

Tymczasem Sowa Przemądrzała dojrzała coś, na co poszukiwacze zaginionej Chandry Kłapouchego/Imidża Tygrysa/Wena Królika (i jego motyk) - skreśl niepotrzebne - nie dostrzegli.
- Co to jest? - spytała surowo, wskazując pazurem.
- Które co? - odpytał Puchatek, który chciał być dokładny.
- TO co! - wypaliła Sowa.
Puchatek popatrzył na Co, które z grubsza kojarzyło mu się z czymś znajomym. Miało cztery łapy, wąsy, parę oczu, uszu, dwie pary łap i jeden cuś wyglądający na ogon. Poza tym było jednolicie ryże.
- Może to… jagular? - zaryzykował - Albo łasica? - i na wszelki wypadek schował się za Krzysiem. Jak wiadomo, z łasicami nic nie wiadomo. A z jagularami jeszcze bardziej. W trocinowym rozumku Puchatka utkwiło, że jagulary jodłują. Włażą na jodły, a są świetnymi włazaczami, i skaczą potem na głowę. Zwykle cudzą.
Co wyglądało podejrzanie jagularowato.
- Moje prążki!! - jęknął nagle być-może-jagular, oglądając sobie przednie łapy. Potem obejrzał tylne, a potem na wszelki wypadek brzuch. Prążków tam również nie było.
- Wygląda jak Tygrysek bez pasków - stwierdził Krzyś, wciskając pięści do kieszeni dżinsów. W porę zorientował się, że jego krzysiowość znów usiłuje dać nogę, więc całą siłą woli odepchnął myśli o meczu, piwie Guiness i nowym numerze Hustlera, skupiając się na pluszowych zwierzątkach, spodenkach na szelkach i hazardowej grze w misie patysie…
- Podejrzane! - osądziła Sowa.
*
Tymczasem Tygrysek Bez Pasków pojął cały dramat swojej nowej egzystencji.
„Nie mam Imidża, nie mogę brykać, a teraz nie mam nawet prążków” - pomyślał z rozpaczą. - „Tygrysy mają paski! Można być tygrysem bez brykania, ale nie można być tygrysem bez pasków!”
Nie znał określenia kryzys egzystencjalny, ale to w niczym nie pomagało. Czuł się bardzo nietygrysio, a najgorsze, że nie był do tego przyzwyczajony i nie wiedział, co z tą nietygrysowatością począć.
- Kim ty jesteś? - dociekała Sowa.
- Nie wiem - odparł eks Tygrysek posępnie, zamiatając wąsami ziemię w najlepszym dawnym stylu Kłapouchego.
- Amnezja! Masz amnezję - ucieszyła się Sowa, a eks Tygryskowi odrobinę poprawił się humor. Może stracił imidża i paski, ale za to zyskał amnezję, czyli bilans nie był tak całkiem na minus.
*
Krzyś dłuższą chwilę walczył ze spodenkami, które miały tendencję do wydłużania się i utraty niebieskich szeleczek, kiedy tylko spuścił je z oka. Najwyraźniej Kradziej poczynał sobie coraz bezczelniej. Wen, Chandra osiołka, Brzuszek Puchatka… a teraz Tygryskowe paski i nawet spodni trudno było upilnować na pupie!
Aż nagle dostrzegł w trawie coś, co w pierwszej chwili wyglądało trochę jak któryś z Krewnych i Znajomych Wiadomokogo, ale potem znajomość tego czegoś okazała się znajomością odmienną od króliczej.
- To chyba prążek Tygryska! Tam! - zawołał Krzyś, pokazując palcem kępę trawy, choć wiedział, że pokazywanie palcem jest Nietaktowne. W kępie zaszeleściło z urazą, a następnie mignęło niewątpliwie pasiasto.
- Hu, hu! Łapaj! Trzymaj! Hu ha! - zahukała Sowa, nalatując na trawiastą kryjówkę pasiastego cosia nalotem, który byłby dywanowy, gdyby nie był sowi. Ambicja Sowy, która ostatnio nie mogła się pochwalić żadnym sukcesem intelektualnym, cierpiała na uwiąd, i właśnie postanowiła podnieść sobie notowania, dokonując Czynu.
Czyn nie miał jednak większych następstw, poza odkryciem niewielkiej norki.
- Czy tam siedzą moje Prążki? - spytał z nadzieją były Tygrysek, zaglądając w ciemną czeluść do wnętrza ziemi.
- Wygląda jak nora myszy - odpowiedział Krzyś, kładąc się na brzuchu i również zaglądając. Jego szorty, korzystając z nieuwagi właściciela, znów zaczęły cichcem hodować ćwieki, a kurteczka porosła na plecach napisem Colours of Benetton. Szelki postanowiły pozostać wierne zasadom, napięły gumki i zawarczały głucho na resztę niesfornej odzieży.
- To nie jest nora myszy - odparła Sowa tonem znawczyni. - Doskonale znam się na myszach, setki zja… znaczy setki książek o myszach przestudiowałam.
- Pójdę po szpadelek - oświadczył Krzyś. Skoro w norze ukrywało się coś podobnego do prążków Tygryska, całkiem możliwe, że siedzi tam również jego zaginiony Imidż, albo nawet Wen. A nawet jeśli nie, to kopanie było super zabawą.
*
Nieświadom odbywającej się na nim wojny odzieżowej, Krzyś poszedł po szpadelek, a Tygrysek (czy też może raczej Nietygrysek) poczuł, że być może stracił imidża i prążki (plus brykanie) ale nadal ma dawną niecierpliwość. To właśnie niecierpliwość popchnęła go do niecierpliwego kopania, tudzież węszenia, znów kopania i wywalania w powietrze coraz większych grudek ziemi. Sowa początkowo obserwowała te poczynania, ale kiedy z pogłębianej norki nie ukazywało się nic ciekawego poza ziemią i kamykami, a pod koniec z Nietygryska widać było tylko oranżowy, bezpasiasty zadek, straciła zainteresowanie.
Podobnie jak Puchatek, który wobec bezprążkowego Nietygrysa czuł się bardzo obco i wolał na wszelki wypadek udawać, że jest niewielką kępą trawki. W tym celu wymyślił nawet niewielką mruczaneczkę kamuflującą.

Jak to miło trawką być,
w lufce sobie jointem tkwić,
chmurką dymu lecieć sobie,
i zamieszać komuś w głowie.
Rym-cym-cym... tra-la-la...
Dobra trawka nie jest zła...


Nie wiedział o czym właściwie jest ta mruczanka, ale większosć mruczanek miała to do siebie, że była o niczym, więc nie miał powodów do niepokoju.
*
„Pomarańczowy jest właściwie całkiem twarzowy” - rozmyślała tymczasem Sowa, oglądając w zamyśleniu nogi. - „Może by tak pomalować pazury na pomarańczowo? A może machnąć sobie od razu kolorek na całości? Ciekawe jakie są obecnie trendy w Paryżu…?”
Raptem przerwała te rozmyślania wyjątkowo dorodna pecyna ziemi, która zatoczyła piękny łuk w powietrzu i spadła Sowie na przemądrzałą głowę. Przemądrzałość Sowy, ostatnimi czasy obluzowana przez liczne wstrząsy psychiczne (na przykład Puchatek nie lubiący miodku), obluzowała się jeszcze bardziej i wisiała już tylko na jednym gwoździu - jak za przeproszeniem ogon pewnego osła.
- Znalazłem! - rozległ się tryumfalny, choć stłumiony, okrzyk Nietygryska, który wyczołgał się tyłem z głębokiego wykopu, ciągnąc za sobą coś długiego.
- To chyba nie moje prążki… - stwierdził z ogromnym rozczarowaniem, patrząc na wijącą się zdobycz. - Moje nie były różowe.
W tym momencie ostatecznie nadwerężona Przemądrzałość Sowy prasnęła i hukła, a że natura nie znosi próżni, jej miejsce natychmiast zajęła tłamszona dotąd w kącie Kobiecość. Sowa Przemądrzała w normalnych warunkach udzieliłaby Nietygrysowi następującej porady: Dżdżownica (Lumbricus) - rodzaj skąposzczetów z rodziny dżdżownicowatych, ok. 250 gatunków; kosmopolityczne. Żyje w glebie, na głębokości do 1 m. Na powierzchnię wychodzi nocą lub w pochmurne, wilgotne dni. Ciało jej jest wydłużone, dł. 2-35 cm (gatunki tropikalne do 1 m), podzielone na segmenty, zabarwione na czerwono, różowo, brunatno, żółtawo lub czarno. Na każdym segmencie ciała dżdżownicy jest 8 szczecinek.
Natomiast świeża Kobiecość uznała za stosowne wrzasnąć niesowim głosem:
- O Borze! Aaaaaa! GLIZDY!
I zemdleć.

Bardzo przepraszam za spóźnienie, z powodu pewnych złośliwości dopiero teraz wróciłam z zajęć... Ten odcinek wymagał ode mnie wyeksponowania całej mojej nagiej prosiaczkowatości. Proszę o wyrozumiałość.


W poprzednim odcinku Tygrysek Bez Pasków (niepokojąco podobny do jagulara) podczas poszukiwań swojej pasiastości natrafił na... wijącą się, różową i zupełnie nie tygrysiastą dżdżownicę. Przemądrzałość Sowy prasnęła i zwiała, pozostawiając nowoodkrytej kobiecości wolne lokum, która to, na widok małego, wijącego się, różowego potwora - zemdlała. W tle Krzyś toczył samotną walkę z dorosłością.


ODCINEK CZTERNASTY, w którym Kobiecość Sowy poszukuje odpowiedniego obiektu westchnień i dowiadujemy się, co mieszka pod wielką, straszną szafą.

„Gdzie... Gdzie ja jestem...?”
Sowa otworzyła powoli oczy. Przez nastroszone piórka jak przez mgłę zobaczyła pochylone nad nią pyszczki swoich przyjaciół.
- Hu, hu! Czy coś przegapiłe...łam?
- Nie jestem pewien - odezwał się Puchatek. - Ale wiem, że my przegapiliśmy całą chwilę po wrzasku i chwileczkę przed łu-bu-du-mem. Bo ty wtedy zamiast stać już leżałaś - zakończył nieco niezgrabnie.
Królik, który nie miał w zwyczaju marnować czasu na chwilę przed, w trakcie i po łu-bu-du-mie, powiedział:
- Nigdy nie złapiemy Kradzieja i nie odzyskamy tego, co zostało ukradzione, jeśli nie ułożymy Planu! Musimy działać zgodnie z Planem. Tylko Plan może nas uratować przed czyhającą nas zagładą!
- To ja już się pójdę w proch obracać... - smęcił Tygrysek, powłócząc nogami. - Może Gofer ma jakąś odpowiednią łopatę...
- Słyszałem, że Prosiaczek wymyślił bardzo poważny Plan - zasugerował Krzyś.
Królikowi opadły uszy. Krzyś miał rację. To Prosiaczek, a nie on wymyślił bardzo poważny Plan. Przecież Królik stracił swojego Wena, a bez niego nic nie wskóra. Ale gdy już odnajdą Kradzieja, uwolnią spod ucisku tyrana Weny, Imidże i innych uciśnionych, to ułoży takie Plany, że ho, ho!
- Tak! - zawołał długouchy. - Idziemy do Prosiaczka! On na pewno nam pomoże!
I wyruszyli: Puchatek, dumnie idący na czele, za nim Królik, ciągnący za łapę Tygryska Bez Pasków i Krzyś z półbrykającym osiołkiem u boku.

Tymczasem Sowę, która człapała dostojnie na końcu pochodu, ogarnęły Dziwne Myśli.
- Na talię teściowej kuzyna prababci wnuka Emilofeasa! Hu, hu! Ileż tu MĘŻCZYZN!
Bystre oczy Sowy powiodły w sposób znaczący i nieco mniej przyzwoity po tyłach maszerujących zwierzątek i Krzysia
***

Gdy wreszcie cała gromadka dotarła do domku Prosiaczka, Królik podszedł odważnie do drzwi i zapukał.
- P-p-proszę!
Kubuś wszedł do środka za Królikiem i zawołał:
- Prosiaczku?
- T-t-tu, P-Puchatkuuu! - zawyło rozpaczliwie przerażone zwierzątko i wystawiło machającą łapkę spod fotela.
- Prosiaczku, co ty tam robisz? - zapytał miś, zaglądając pod fotel.
- To t-t-tamm! To znowu z-z-zaczęło! - jęknął Prosiaczek i wskazał na szafkę, która co chwilę podskakiwała złowieszczo.
Wszystkie zwierzątka i Krzyś wydali z siebie strwożone „ooooch” i zamilkli, widząc Sowę, która nie świadoma niebezpieczeństwa, krążyła tuż obok stukoczącego mebla.

***
- Od dawna wiedziałam, że czegoś mi brakuje - myślała, dreptając w kółko. - Nie, nie chodzi o wizytę w gabinecie SPA. Przez całe swoje życie tak naprawdę nie wiedziałam czego szukam. Och, byłam taka zagubiona, hu, hu! Ale gdzie ja tu znajdę prawdziwą Męskość?! Królik, owszem, jest zaradny i odpowiedzialny, ale będzie się zajmował tylko tymi swoimi głupimi marchewkami, a ja zostałabym sama z całym gniazdkiem. Tygrysek... Grrru - zagruchała w myślach. - Ten to ma moc! Ten ma werwę! Ale tylko by oglądał te dwadzieścia dwie zapocone pchły, skaczące to na główkę, to na faul. Może Krzysio... Nie. Te jego paskudne szelki! A fe! Moja rodzona stryjeczna, słynna projektantka, dostałaby zawału, widząc taki brak smaku. A poczciwy Kłapouchy? Niby starszy mężczyzna najlepszy dla prawdziwej kobiety, chcącej się ustatkować, ale jakiś taki... nie wy... nie do... nie-prze-do-wy-do-robiony - zakończyła z żalem, opierając się jednym skrzydłem o szafkę.
- Wiem! - krzyknęła nagle. - Misio-Pysio, hu, hu! Puchatek-Miziatek! Ten pyszczek... Grrrru... te żuczkowate oczka... To mięciusie futerrrko...
Resztę dywagacji Sowy przerwało głośne „łu-bu-dum” i piskliwe „u-u-uratuję cię!”.

***
Prosiaczek z przerażeniem obserwował, jak Sowa zbliża się do przerażającej szafki. W jego małym, zatrwożonym, prosiaczkowatym serduszku nagle zrodziło się nieznane mu dotąd uczucie. Jak w zwolnionym tempie wyrwał spod fotela i, krzycząc i wymachując łapkami, biegł w stronę opierzonej, aż w końcu taśma filmowa znów przyśpieszyła i leżał już na miękkim, białym brzuszku Sowy, zamykając ze strachu oczka. Przez chwilę nic się nie działo i nastała się złowroga cisza, a Prosiaczek zaczął już myśleć, że jego nadzieje, ciepły i przytulny domek, przyjaciele, Plany na przyszłość - wszystko legło w gruzach, w czym pomogły mu słowa „Grób! Mogiła!”, wypowiedziane z werterowskim przejęciem głosem Byłego Tygryska, ale po dłuższej chwili, usłyszał coś, co sprawiło, że podskoczył z pozycji rozciapierzonej całym swoim małym ciałkiem na kilka cali w górę i znów wylądował w puchu.
- MÓJ WYBAWCA!!!
Pozostałe zwierzątka i Krzyś wydali z siebie pełne trwogi „aaach!” i zamilkły, nie wiedząc co dalej uczynić.
- MÓJ RYCERZU! Mój kwiecie pustyni! - Sowa w euforii zaczęła ściskać biednego Prosiaczka i płakać ze szczęścia.
- Prosiaczku, tutaj! - krzyknął Królik, zasłaniając ręką oczy i podnosząc w górę tylnią łapę, wskazując wolną łapką na małe coś, co wyturlało się spod szafki. Coś było wielkości orzecha włoskiego, miało sześć owłosionych krótkich nóżek, różowo-pasiasty pancerzyk i wieeeelkie, błyszczące oczka, wpatrzone ze skrajnym przerażeniem w zgromadzonych.
- P-p-psieplasiam... - wyjąkało jeszcze piskliwszym głosem od Prosiaczka, wyglądając całkiem jak mały, prosiaczkowaty żuczek. - Ja n-nie chciałem... T-t-t-to się tak samo... j-jakoś.
Na widok strasznego czegoś, mieszkającego pod straszną szafą, które w rzeczywistości okazało się o wiele mniejsze i mniej straszne, niż się wydawało, Prosiaczek kichnął raz i drugi z powodu łaskoczących go piór Sowy i zaczął odczuwać Coś. To Coś było uczuciem niewątpliwie przyjemnym i z całą pewnością było... męskie.

Odcinek niedługi, ale czasami proza życia bywa brutalna.


Kubuś natomiast stał i wpatrywał się w nowe coś, co wyturlało się spod szafy. Krzyś podrapał się po głowie, Osiołek bryknął próbując wywrzeć wrażenie na nowym towarzyszu, który na pewno zostanie jego bliskim znajomym, a Królik wpatrywał się z konsternacją w niecodzienny widok, jaki stanowili Sowa i Prosiaczek. I wcale mu się to nie podobało. Wcale, a wcale.
- Czy jesteś straszliwie straszny? - Nie wytrzymał uporczywej ciszy miś i zwrócił się do nowego cosia.
- Ja...nie. Absolutnie nie. Zdecydowanie, na pewno nie. Nie róbcie mi krzywdy. - Malec podkurczył trzy nóżki pod siebie i niepewnie stanął na pozostałych.
- Czy możesz więc zdradzić nam swoje imię? - Krzyś poprawił szelki, z którymi znowu działo się coś dziwnego. Kubuś przyglądał się sześcionogiemu z coraz większym zainteresowaniem drapiąc się łapką za uchem, a Kłapouszek, zmęczony brykaniem przysiadł i jął czochrać się po głowie. Tylko Królik, coraz bardziej zdegustowany przypatrywał się Prosiaczkowi, który czując się coraz pewniej, ulokował się wygodnie w skrzydłach Sowy. Ta zaś pohukując cichutko i od czasu do czasu mrucząc przyjaźnie tuliła do siebie swojego nowego mężczyznę.
- Mmożecie nazywać mnie Żżuczkiem - odpowiedziało zwierzątko bardzo podobne do prosiaczkowego żuczka i zamrugało wielkimi oczyma.
- To niewiarygodne - zaoponował Królik odzywając się po raz pierwszy od dłuższego czasu. Coś go tknęło, coś bardzo nieprzyjemnego i rosnącego w okolicy jego serca w zaskakująco szybkim tempie.
- Zgadzam się - zgodził się z nim Krzyś. - Kradziej ukradł nam, no ukradł nasze drugie ja, bez którego nie jesteśmy sobą. Musimy odszukać złodzieja i odebrać nasze dobra, musimy załapać go i ukarać, musimy mieć Plan i to Dobry Plan.
- Musimy ich rozdzielić. - Zdenerwował się Królik.
- Musimy...co wy wyprawiacie? - Wszyscy obecni odwrócili się w stronę niecodziennej pary.
- Wygląda na to, że się obejmują - z wrodzoną prostotą stwierdził Puchatek.
- Prosiaczku! Prosiaczku! PROSIACZKU! - wykrzyknął Krzyś i poprawił spodnie. Kłapouchy wybrał bardziej radykalne metody i po prostu bryknął w sowę. Prosiaczek nieprzytomnym wzrokiem popatrzył na przyjaciół i powiedział.
- No tak, tak.
- Potrzebny jest nam plan. Plan złapanie Kradzieja - bardzo powoli i bardzo dobitnie oświadczył Krzyś.
- Ale ja nie wiem, gdzie go szukać, a co dopiero jak go złapać! - zaprotestował najmniejszy z przyjaciół.
- Ppprzepraszam. - Przerwał im piskliwy głos zza ich pleców, o właścicielu którego na chwilę zapomnieli. - Ja wiem, gdzie znaleźć Kradzieja.
- Tak? - zdziwił się Krzyś.
- Tak? - zaciekawił się Kubuś.
- Tak? - bryknął sobie Osiołek, ot tak, żeby nie siedzieć bezczynnie.
- Mmm? - zamruczał Prosiaczek, gdyż pyszczek przesłaniało mu skrzydło opiekuńczej Sowy.
- Tak - potwierdził Żuczek, z przejęciem gestykulując parą odnóży. - Trzeba po prostu...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
21 12 2008 1CB bardzo łatwy, Flash1CB bardzo łatwy
00090100091 Bardzo łatwy, 00090100091 Solution
Cz B 00390100013 bardzo trudny, 00390100013 solution
00090100104 Bardzo trudny, 00090100104 Solution
hej mam bardzo fajna zagadke dla ciebie jak bedziesz miał chwile to sobie zobacz, ■RÓŻNOŚCI, MOŻNA S
Jestem tak bardzo gotycki, Dokumenty różne różniaste
ŚWIAT DOROSŁYCH W MAŁYM KSIĘCIU
Układ pokarmowy spełnia bardzo ważne zadanie
Bardzo Szczegolowy Przewodnik p Nieznany (2)
Cz B 00090100185 Bardzo trudny, 00090100185 Solution
Gierymski K Gramatyka na bardzo dobry
Bardzo krótko o TCP IP adresacja w sieciach lokalnych
Kolorowy 00190100001 Bardzo łatwy, 00190100001
Kolorowy 00290100110 Bardzo łatwy, 00290100110
Pomiary bardzo wysokich temperatur, termometr próbkujący
Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością bardzo czarny kot
ZARZĄDZANIE MAŁYM PRZEDSIĘBIORSTWEM, Szkoła-Przedmioty, Zarzadzanie
Rachunkowość- bardzo przydatne materiały, Szkoła, Rachunkowość
szarlotka - bardzo piankowa, Przepisy

więcej podobnych podstron