Srebrzysta Dalia
Część 1: Przeznaczenie
Narodziłam się w tym mieście, w spokojnym Koszalinie, tak spokojnym, że nic tu nigdy się nie dzieje. Mój powrót okazał się bezgranicznie bolesny, ale potem nie było już nic. Zniknęli przyjaciele, rodzina. Świat tonął w ciemnościach. Zima okazała się mą najlepszą przyjaciółką. Słońce zachodziło wcześnie i wstawało późno pozwalając mi całą noc chłonąć moje miasto wszystkimi zmysłami.
Zastanawiałam się, na czym polega ten fenomen, że za życia kochałam oddychanie. Że kochałam bicie własnego serca, świeże powietrze, ciepło promieni słonecznych na swojej twarzy. Kochałam lato, gdyż było gorące, a ja nie znosiłam zimna. Dziś tylko jedna, jedyna rzecz daje mi taką rozkoszną błogość. Ostatni, ciepły wypuszczony z półprzymkniętych ust oddech i gorący strumień krwi pulsujący w mych wiecznie zimnych członkach.
Właściwie chodzenie za dnia nie sprawia mi bólu. Mój Ojciec, Ten Który Odrodził Mnie Dla Ciemności, wyjawił mi wampirzy sekret. Słońce nie zabija. Już nie zabija. Straciło swą moc przed zaledwie pięćdziesięcioma laty, po jednym z wybuchów na jego powierzchni. Poza tym według niego, zanieczyszczenie warstwy ozonowej sprawiło, że zabójcze dla nas promienie, przynajmniej na naszej szerokości geograficznej, nie przenikają na Ziemię.
Jesteśmy wolni.
I pomyśleć, że przez ponad pięćdziesiąt lat, żyjemy obok siebie..
Kochałam swoje ludzkie życie. Kocham swoje nieżycie. Oba wydają mi się równie fascynujące. Zawsze kochałam chłonąć uczucia, odbierać świat i otoczenie wszystkimi zmysłami. Byłam istnieniem, nie czułam słabości do innych istot. No może z wyjątkiem kotów, które zawsze budziły we mnie respekt. Dotykałam mężczyzn, kochałam kobiety. Studiowałam ich ciała, strukturę świadomości. Marzyłam o penetracji. Penetracji duchowej. Chciałam poznać ich dusze, dotknąć ich, rozkoszować się ich zawiłościami, tajemnymi osobowościami, bo przecież w każdym z nas znajduje się ich wiele. Ukrywają się na dnie umysłu, w najdalszym zakątku serca i są cieniami poprzednich istnień, naszych wcześniejszych ja. Ot, taka filozofia..
Czasami doskwiera mi samotność. Mój Ojciec zagrzebał się w ziemi, przeżywając kolejną śmierć i nabierając sił. Mówił, że czeka na następne stulecie, o ile ten chory świat wytrzyma aż tyle. Zostawił mnie samą, mój mroczny kochanek.
Był najpiękniejszym mężczyzną, jakiego widziałam w całym swoim zaledwie dwudziestodwuletnim życiu. Nawet po śmierci nikogo podobnego nie spotkałam.
Był spokojny, opanowany. Swą tajemniczością doprowadzał ludzi do szaleństwa. Kulturalny, elegancki. I te jego maniery, które przejął w osiemnastym wieku.
Do dziś przechodzi mnie dreszcz, gdy go wspominam.. Mój mroczny władca...
Lato skończyło się szybciej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Wraz z początkiem września nadciągnęły wieczorne chłody. Słońce zachodziło już o dziewiątej wieczorem, a wstawało opieszale przed siódmą. Zima wisiała w powietrzu, choć zaczął się dopiero trzeci kwartał roku. Jesień, świadek pożegnań.. Doskonała pora roku dla wampira.
Ludwik powiadał "tam gdzie kończy się życie, zaczyna się raj"..
Zastanawiam się czy on na pewno jeszcze w to wierzył?
Po trzech miesiącach samotności, po odejściu Ojca, dosyć miałam już ciszy, która przytłaczała moje istnienie. Było coś w życiu, co mimo wszystko mnie pociągało. Wspólnota. Ciepło ciał, bliskość kochanków.
Ciepło.. Tak bardzo mi go brakuje..
Wyszłam na miasto. Odwiedziłam stare kąty, poszłam do kina.
Zawsze nazywałam to kino Krematorium, ale od czasu mej pierwszej śmierci to słowo wywołuje u mnie nieprzyjemny dreszcz. Ziemia, ukoicielka zmęczonego życiem ciała, jest o wiele bardziej przyjazna i przytulna niż potężny piec z piekielnym ogniem szalejącym w jego wnętrzu. Więc po zmianie swych niektórych stanowisk na sprawy śmierci, postanowiłam nie wracać już nigdy do tego bezdusznego określenia i używać prawowitej nazwy kina.
Film trwał dwie godziny i nie był zły. Niestety już w trakcie seansu poczułam, że ma skóra blednie i bije ode mnie zimnem. Byłam spragniona i nie miałam ochoty czekać do końca. Dyskretnie rozejrzałam się po sali, lecz gdy stwierdziłam, że jest zbyt licznie zapełniona, wyszłam.
Zimne powietrze na zewnątrz budynku owiało mą nienaturalnie bladą twarz.
Dokąd pójść? Myślałam. Nie miałam ochoty na pijaków, narkomanów ani przestępców. Pragnęłam świeżej, niewinnej ofiary. Dziewicy. Czystości, o nieporównywalnej z niczym słodyczy w gorącej krwi.
Przeszłam przez miasto starając się pozostawać niezauważona. Głód stawał się coraz dokuczliwszy. Skręciłam w końcu w jakąś mroczną alejkę, w jakiejś slamsowej okolicy miasta, i zaczaiłam się na przechadzające się samopas pożywienie. Nie pierwszy raz polowałam w tym rejonie. Jakoś łatwiej mi było wgryzać się i poić trucicielami społeczeństwa, alkoholikami, którzy sprzedali swoje życie i niszczyli życie innych.
Nie długo czekałam. Po kilkunastu minutach usłyszałam, że coś przetacza się po chodniku. Wynurzyłam się odrobinę z ciemnego zaułka.
- Mocno dziś wieje! - Rzuciłam kpiąco ściągając na siebie uwagę pijanego mężczyzny. Zatrzymał się i skierował twarz w moją stronę. Ku memu zdumieniu mężczyzna nie okazał się starym, zniszczonym przez alkohol i papierosy straceńcem. Wręcz przeciwnie. Moim oczom ukazała się postać niewysokiego, choć w dalszym ciągu przewyższającego mnie wzrostem młodzieńca. Mógł mieć nie więcej niż dwadzieścia lat. Ciemne, przewiązane w nieładzie gumką na karku włosy, ciemne oczy w czarnej oprawie długich, gęstych rzęs. Delikatna linia raczej szerokich ust, wąskie, różowe wargi, teraz lekko spierzchnięte. Ubranie zapewne ostatnimi czasy przeszło nie jedno. Było porwane, brudne i pachniało nieprzyjemnie.
Zbliżyłam się do chłopaka. Woń papierosów i wypitego alkoholu podrażniła nieprzyjemnie moje nozdrza. Moje oczy mimowolnie spoczęły na dłoniach nieznajomego.
Skąd ta delikatność? Czyżby nigdy nie skalał się pracą?
- Sorki, mała, ale nie mam ochoty na rozmowę.. - Chłopak ostentacyjnie odwrócił się do mnie plecami i przeszedł chwiejnym krokiem na drugą stronę niewielkiej ulicy.
Pomyślałam, że właściwie to na niego nie mam ochoty. Chciałam dać mu odejść, zlekceważyć, pozwolić mu zdecydować o swoim losie. Jednakże usłyszałam, że chłopak stanął w miejscu. Za chwilę zawrócił i ruszył na powrót przez ulicę kierując się do miejsca, w którym stałam czatując na kolejnego przechodnia. Do mych uszu dobiegł cichy głos ciemnowłosego mężczyzny.
- Czy możesz mi powiedzieć, jak dotrzeć na postój taksówek?
- Nie wyglądasz na takiego, którego byłoby stać, dzieciaku.
- Nie jestem dzieciakiem, a o pieniądze sam się zatroszczę.
Wsłuchiwałam się w miły, ciepły ton jego głosu i nagle w jednym momencie chciałam go mieć. Pragnęłam go jako mego towarzysza w ciemnościach, mego własnego chłopca. Z trudem powstrzymałam swą morderczą żądzę i uśmiechnęłam się do chłopaka tajemniczo.
- Milutki jesteś. Może ja pomogę ci się dostać tam gdzie chcesz?
- Dzięki malutka, nie jestem zainteresowany..
Gdyby w moich żyłach płynęła krew na pewno by teraz wrzała.
- Coś ty, do jasnej cholery, sobie pomyślał? Oszalałeś? - Wrzasnęłam, pierwszy raz od wielu, wielu miesięcy unosząc się gniewem. Sama nie rozumiałam, co obudziło we mnie tak silne emocje. Poczułam się jakbym znowu należała do żywych, niemalże usłyszałam krążenie swej krwi i bicie mego serca..
Chłopak cofnął się kilka kroków i poczułam bijący od niego ostry zapach strachu. Zdałam sobie sprawę z tego, że się ujawniłam.
A więc teraz, zgodnie z zasadami Dzieci Mroku ten przepełniony trwogą ludzki samiec musiał umrzeć.
Może to i lepiej. Nie wyglądał na zbytnio szczęśliwego. On w ogóle źle wyglądał. Pewnie od kilku dni nie jadł.
Co to? Sumienie? Mnie gryzie sumienie? Mnie, która średnio co dwa dni poluje na ludzi wysysając z nich życie do ostatniej kropli i czerpie z tego sadystyczną przyjemność? Mnie, która zbiera siły by zapolować na śmiertelników o czystej, niewinnej krwi po to by wykąpać się w ich czerwonym soku? To żałosne.
Ku memu zaskoczeniu chłopak nie próbował uciekać, gdy podeszłam do niego z obnażonymi zębami i triumfalnym, władczym uśmiechem na białej twarzy.
- Czy ty jesteś..? - Szepnął niepełne pytanie wyciągając delikatną dłoń do mej twarzy. Pozwoliłam by dotknął zimnej skóry na mym policzku. Jego pieszczota była nad wyraz przyjemna, dłonie, pomimo, że były brudne sprawiały mi przyjemność swą gładką teksturą.
Chłopak postąpił w mą stronę kilka kroków. Z jego ciała biło pulsujące ciepło krążącej w żyłach słodkiej, niewinnej krwi. Zapragnęłam go. Tak okrutnie i bezdusznie mocno.
- Zakończ to.. - Szepnął cicho spoglądając w moje oczy.- Mnie i tak jest już wszystko jedno.
Czułam, jak zapadam się w sobie patrząc w nieprzeniknioną głębię jego ciemnozielonych oczu. Nagle moje istnienie sprowadziło się do tej jednej chwili, do tego jednego człowieka. Miałam dziwne wrażenie, że obecna chwila jest progiem do nowej przyszłości. Tak jakby zatrzymał się świat i w ciszy czekał na moją reakcję. Przeraziło mnie to odczucie. Odsunęłam się od chłopaka i odeszłam w swoją stronę, starając się zignorować słodki, kuszący zapach jego życiodajnego nektaru.
Nie odeszłam daleko, gdy usłyszałam za sobą szybkie kroki. Szarpnięcie za ramię.
- Co z tobą? Coś ci przeszkadza?
Był naprawdę wściekły. Twarz przybrała grymas niechęci i pogardy. A ja znów poczułam, że żyję. Mimo, że nie żyłam. Chłopak szarpnął mną jeszcze raz, mocniej.
- No więc?
- Cuchniesz. - powiedziałam sucho. Odwracając się widziałam jeszcze jak spuszcza głowę.
Dziwne.. Czyżby to wyrzuty sumienia? U mnie?
Przystanęłam na chwilę i nie odwracając się odezwałam się cicho.
- Chodź.
Zgodziłam się go z sobą zabrać, więc nie miałam już odwrotu. Kroczył niepewnie za moimi plecami, ale czułam, że już się nie boi. Dowiedział się, więc będzie musiał umrzeć... a mimo to, nie bał się.
Dziwny chłopak...
Było w nim coś, co mnie w jakiś dziwny sposób niepokoiło; pociągało. Pragnęłam go - to pewne. Ale jako kogo? Jako co? Pożywienie? Towarzysza w ciemnościach? Kochanka?
Przed oczami stanął mi obraz Ojca. Ludwika. Kasztanowe oczy i srebrno białe włosy. Jego brzemię, które wraz z jego mocą przeszło na mnie..
Poszliśmy na postój taksówek i ruszyliśmy przez miasto do mego schronienia. Chłopak wiercił się niecierpliwie. Każdy jego ruch powodował nową, płynącą od niego falę odoru. Taksówkarz otworzył szyber dach i mimowolnie przyspieszył.
- Dokąd jedziemy? - Ciemnowłosy młodzieniec wreszcie nie wytrzymał i zadał nurtujące go pytanie.
- Do domu. - odrzekłam spokojnie, dziękując Bogu, że wampiry nie odbierają zapachów zmysłami, ale wrażeniami. Czułam płynącą od kierowcy niechęć skierowaną w naszą stronę i uśmiechnęłam się do chłopaka w myślach. - Jak właściwie masz na imię, chłopcze?
- Ej, tylko nie chłopcze! - Oburzył się. Zastanawiałam się, czy to, że jest taki pewny siebie jest kwestią odwagi, głupoty czy wypitego alkoholu. - Mam dwadzieścia cztery lata!
- Hm! Młodo więc wyglądasz. Mam wrażenie, że robiłeś za ozdobę salonową, a teraz, gdy wyrzucono cię na śmietnik nie potrafisz nawet samodzielnie zawiązać sobie sznurowadeł.
- Taka mała a taka wygadana! - Wykrzyknął, czerwieniąc się. Alkohol, to pewne. - Nie wiem nawet dlaczego jeszcze z tobą rozmawiam...
- Bo należysz do mnie. - odpowiedziałam cicho wkładając w te słowa całą swą moc. Zadziałało. Chłopak spojrzał na mnie zmieszany i wręcz przerażony. Uśmiechnęłam się do siebie.
Taaak mój drogi.. Należysz do mnie... Będziesz moją zabawką, moim zapasem na zimę, będziesz rozgrzewał me łoże i tulił mnie nocą...
Ludwiku, dlaczego mnie zostawiłeś? Oddałeś mi wszystko, co miałeś, nauczyłeś mnie wszystkiego, co umiesz, ale odszedłeś odbierając mi coś, na czym zależało mi najbardziej.
- Dawid. - powiedział chłopak wyciągając do mnie dłoń. Miałam wrażenie, że wyczuł ogarniającą mnie melancholię. Postarał się nawet o przyjacielski uśmiech.
- Dalia. - szepnęłam przyjmując jego gest. Jego ciepła dłoń zamknęła się wokół mojej - trupio zimnej. Gorąco bijące z jego ciała działało niczym afrodyzjak, pobudzało moje krwiożercze żądze, co przypomniało mi, że nie zdążyłam się jeszcze posilić.
Wybacz chłopcze... Dawidzie... ale chyba nie zdążymy się lepiej poznać.
Srebrzysta Dalia
Część 2: Niewolnik
Chwilę po tym jak przekroczył progi mego mieszkania wiedziałam, że tej nocy nie zginie. Był nieśmiały i delikatny, mimo że nie był trzeźwy. Zafascynował mnie. Przeprowadziłam go przez długi korytarz pokazując mu pokoje. Cały majątek, jaki pozostawił mi w "spadku" Ludwik włożyłam w urządzenie swego gniazdka. Ojcu też przypadło to do gustu. Każdy pokój urządziłam według innego schematu i stylu. Miałam dwie duże sypialnie w stylu secesyjnym, salon i bibliotekę stylizowaną na barokowe. Meble, przeważnie antyki ofiarowane mi wraz z majątkiem, pachniały intensywnie sprawiając, że pomieszczenia nabrały atmosfery trudnej do opisania ponadczasowości. One i obrazy na ścianach przykuwały uwagę mego gościa. Patrząc na jego niemy zachwyt czułam, że coś we mnie rośnie. Miałam ochotę wybuchnąć płaczem. Tak dawno nie obcowałam z żywym człowiekiem. Tak długo żyłam poza życiem, że teraz ciepło tego chłopaka, bicie jego serca, jego spontaniczne uwagi wprost mnie zniewalały.
Poprowadziłam młodzieńca do wielkiej łazienki z ogromną wanną z hydromasażem. Wokół było wiele kwiatów, niewielkich drzewek doniczkowych. Łazienka też mu się spodobała. Była bardzo ciepła i pomimo swej ogromnej przestrzeni sprawiała wrażenie przytulności.
- Rozbierz się. - rozkazałam poważnym tonem starając się zachować surowość. W głębi serca drżałam przed widokiem nagiego ciała tego chłopaka. Miałam wrażenie, że ujrzę za chwilę najpiękniejsze, najlepiej zbudowane i umięśnione ciało na świecie. Śmiałam się w myślach.
Dawid odwrócił się do mnie plecami i zaczął zrzucać z siebie kolejne warstwy swego brudnego, przesiąkniętego smrodem ubrania. Został w samej bieliźnie. No cóż. Nie zawiódł mnie. Był rzeczywiście rozkosznie ukształtowany. Natura nie poskąpiła mu swej urody. Skórę miał delikatną, gładką, pod nią igrały mięśnie. Przypominał mi greckie rzeźby nagich olimpijczyków, w których byłam tak okrutnie rozmiłowana.
- Nie wyjdziesz? - usłyszałam nieśmiałe pytanie i wyczułam jego zakłopotanie. Z kamienną twarzą podeszłam do kabiny prysznicowej i odkręciłam wodę. Kątem oka zauważyłam, że na policzkach chłopaka zakwitł różowy rumieniec.
- Najpierw weź prysznic. Cuchniesz przeokropnie. Jeśli nie masz nic przeciwko temu wyrzucę twoje stare ubranie i jutro z ranę pójdę kupić ci nowe.
- Jutro z rana? Przecież miałaś mnie... - nie dokończył. Czyżby otrzeźwiał na tyle by zrozumieć beznadziejność swego położenia? Wróciła niepewność? Strach przed śmiercią?
- Nie bój się. Zrobię to.
Tak jak się spodziewałam, poczułam wzbierający w nim lęk. Uśmiechnęłam się w duchu triumfalnie. Podeszłam do chłopaka i pchnęłam go lekko w stronę prysznica. Wszedł do kabiny i odwrócił się w moją stronę. Oczy były szerokie z przerażenia. Gorąca woda ściekała po jego nie do końca jeszcze nagim ciele, ale on jakby tego nie zauważył.
- Nie bój się. Masz jeszcze trochę czasu. Ten czas będzie zależał tylko i wyłącznie ode mnie i do mnie będzie należał. Zrozumiałeś?
Chłopak odruchowo kiwnął głową. Taaak. Na pewno zaczyna do niego dopiero docierać fakt jego beznadziejnego położenia.
- A teraz rozbierz się i wyszoruj porządnie. Nie chcę brudu ani smrodu w moim domu.
Dawid wstrząsnął głową. Gumka przytrzymująca jego ciemne włosy opadła do brodzika, a jego długie, mokre loki opadły mu ciężko na ramiona i klatkę piersiową. Barwa jego włosów była raczej czarna niż ciemnobrązowa, ale stan higieny, w jakim znajdował się chłopak, raczej nie pozwalał na wnikliwą obserwację.
- Czy możesz.. - na twarz chłopaka znowu powrócił ten dziwny rumieniec. Zająknął się przez chwilę plącząc się we własnych myślach. Zajrzałam w niego na chwilę i sama miałam wrażenie, że się zarumieniłam.
- Tak... Już wychodzę... Szoruj się porządnie. Ja muszę iść coś przekąsić...
Wyszłam z łazienki i ryknęłam głośnym niepohamowanym śmiechem. Wychodząc roześmiana usłyszałam jeszcze cichy dzwoneczek w pokoju dziennym.
- Dziewica! Ha! Ha! Ha! - darłam się na całe gardło, mimo, że było już po północy. - Mam w domu prawiczka.
Wracając z polowania wstąpiłam do sklepu nocnego i kupiłam kilka najpotrzebniejszych rzeczy i artykuły spożywcze dla mojego nowego zwierzątka. Miałam świetny humor. Trafił mi się naprawdę uroczy i do tego piękny okaz. I to sam wpadł w moje łapki. Ha, ha! Muszę znaleźć dla niego ładne ubranie. Póki co, powinien nosić ubrania Ludwika, w które ubierał się gdy mieszkaliśmy razem.
Ludwiku... Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Sam przecież mówiłeś, że najgorsza ze wszystkiego jest samotność i że trzeba bardzo uważać, by nie oszaleć. Ty sam odszedłeś, skazując mnie na ten los... To w pewnym sensie twoja wina...
Zastanawiałam się, jakim sposobem jedna słaba ludzka istota mogła wprowadzić w me nieżycie tyle... "ożywienia"? Był przecież jednym z ludzi, ludzi, którzy do tej pory oznaczali dla mnie jeśli nie pożywienie to na pewno kłopoty. On był inny. Nie, nie on... To coś, co sprawiało, że on był wyjątkowy tkwiło nie w nim, ale we mnie. To ja go stworzyłam.
Ciągle pozostaje kwestia tego, co z nim zrobić. Zabić go? Nie... To nie wchodzi w grę. Jakiś nieznany głos w mym wnętrzu powtarza mi wciąż, że jest on kimś wyjątkowym... Szkoda tylko, że nie powie mi kim. To zaczyna być irytujące. Równocześnie obiecałam temu młodemu ludzkiemu samcowi, że prędzej czy później pozbawię go życia. W tym wypadku nie ma mowy o zmienieniu go w wampira i obdarowaniu go nieśmiertelnością. Nie chcę, by mnie znienawidził. Mój ojciec, ten, który narodził mnie dla ciemności, Ludwik, opowiadał mi o takich przypadkach. Większość takich osobników zabijało się skacząc w objęcia płomieni lub padało ofiarą innych wampirów, kanibali. Swoją drogą ciekawa jestem, co Ludwik miał myśli mówiąc, że tak właściwie to wszystkie wampiry są kanibalami. Przecież nie jest nas znowu aż tak dużo... Chyba. Wiem, że w Koszalinie jestem tylko ja. A ilu nas może być w całej Polsce? Nie wiem, Ludwik też nie miał pojęcia. Obudził się zaledwie rok przed mą śmiercią... A teraz znowu śpi... Śpioch jeden...
Nie mogę się skupić, tak naprawdę to postać młodego, niewinnego chłopaka w moim domu działa na mnie raczej pobudzająco. Muszę się koniecznie uspokoić, inaczej to się dla mnie źle skończy. Wampir musi żyć w ciągłej gotowości. Nie może sobie pozwolić na jakąkolwiek słabość.
Postanowiłam jak najrzadziej wychodzić z domu. Muszę poznać tego chłopca, zniewolić go. Sprawić, by nie śmiał mi się przeciwstawić, by nie chciał uciec...
Przekroczyłam próg mego mieszkania. Wyczułam ciepłą krew mego nowego zwierzątka i instynkt łowcy przywiódł mnie po jego tropie wprost do mojej własnej sypialni.
Pomieszczenie owo nie miało w sobie nic ze skromności. To był jeden z niewielu z moich pokoi, które wystrojem i przepychem zdecydowanie bardziej przypominały pałacowe sypialnie francuskich dam dworu z czasów Ludwika XVI niż zwykły pokój sypialny w jednorodzinnym domku na dawnych rogatkach miasta. Jeśli o to chodzi mój kochanek miał wyrafinowany gust. Wprost uwielbiał wylegiwać się w wygodnym, niebywale szerokim łożu z baldachimem, z atłasową pościelą i jedwabnymi poduszkami.
I w tejże pościeli, w której spędzałam z Ludwikiem cudowne chwile dyskutując o otaczającej nas współczesności, leżał teraz młody niewinny chłopak. Dawid.
Pachniał delikatnie truskawkami. Jego czarne, lekko skręcające się w loki włosy ułożyły się na zielonej wypukłości poduszki w czarodziejski wzór, wąskie usta, lekko rozchylone zdawały się niezauważalnie wręcz poruszać szepcząc magiczne zaklęcia. Jego sny wdzierały się w mą nadwrażliwą świadomość.
Ujrzałam w jego sennej wizji duże, jasne słoneczne łąki, na których mieniły się wieloma kolorami fantastyczne polne kwiaty. Chabry... Ich było najwięcej. Tak jakby ich barwa była obok zieleni najważniejszym elementem snu młodzieńca. Niebo było pogodne, jasne, ozłocone południowym słońcem późnej wiosny i jedyne co zakłócało jego spokój, a co bezbłędnie harmonizowało się z otoczeniem, to tańczące w powietrzu kolorowe ptaki śpiewające słowicze trele.
Cudownie...
To jego kraina? Jego wewnętrzny, osobisty eden? Jest cudowny, taki... taki... bezpieczny. Wszystko tu jest przytulne i ciepłe a jednocześnie daje wolność. Utopia.
Coś przyciągnęło moją uwagę. Jakiś nagły cień nadciągnął od wschodu i przeleciał nad krainą niosąc za sobą chłód i jakiś pierwotny lęk pozostawiając za sobą niepewność niczym zła wróżba. Rozglądałam się dookoła. Z większej kępy roślinności, na środku polany, gdzie trawa i kwiaty mogły sięgać mi do pasa, wzbiła się nagle w powietrze chmara przepięknych motyli, które z cichym dzwonieniem rozrzucały wokół srebrzysty pyłek swych delikatnych skrzydeł. Jeden z owych owadów podleciał do mnie. Miałam wrażenie, że jeszcze w licie zaczął zmieniać swe rozmiary. Gdy zbliżył się na wyciągnięcie ręki wiedziałam już, z kim mam do czynienia. Odziany w chabrowy strój przypominający lekką, zwiewną odmianę sutanny bez rękawów, ozdobiony parą zielonych motylich skrzydeł ukazał mi się Dawid. Czarne włosy spływały mu falami aż do pasa, duże zielone oczy spoglądały na mnie z zaskoczeniem.
- Syndrom pszczółki Maji? - zapytałam z uśmiechem koncentrując się na uczuciach małego elfa. Chłopak w tej postaci miał może z dwadzieścia centymetrów wzrostu. Był po prostu rozkoszny...
Nagle znów poczułam chłód. Słońce skryło się za ciemnymi chmurami, które ni stąd ni z zowąd pojawiły się na bezchmurnym wcześniej niebie. Nieoczekiwany wiatr rozwiał me srebrne włosy. Małe wcielenie Dawida zamarło w bezruchu spoglądając na coś za moimi plecami. Wyczułam od niego żal i przerażenie w połączeniu z nieśmiałym, cichym oczekiwaniem. Zanim zdążyłam się odwrócić za siebie usłyszałam cichy, niski, męski głos:
- Co TY tu robisz?
Lodowaty chłód owiał me eteryczne ciało i usłyszałam przeraźliwy krzyk Dawida. Kątem oka dostrzegłam jeszcze ciemny zarys tajemniczej sylwetki. Kimkolwiek nie był, musiał być wysoki i dobrze zbudowany. Taki stu procentowy mężczyzna. Ale co on robił w Dawidzie?
Chłopak wyrwał nas oboje ze swego, zmieniającego się najwyraźniej w koszmar snu. W mgnieniu oka wycofałam się z pokoju w mrok korytarza. Chłopak usiadł na łóżku i oddychał szybko. Wszystkimi zmysłami odbierałam mocne, szybkie bicie jego przerażonego serca. Jak w podczerwieni widziałam przetaczającą się w jego żyłach gorącą krew...
Sama też byłam wystraszona i gdyby moje serce żyło, zapewne starałoby się teraz uciec z więżącej je klatki piersiowej powodując nieznośny ból, a ma krew nie krążyłaby wolniej niż u młodzieńca.
Usłyszałam cichy dzwoneczek i za chwilę z łóżka, na którym spał chłopak zeskoczył szary, puszysty kocur z czarną obróżką na szyi. Mój mały przyjaciel wyczuł moją obecność i przeciągając się na progu pokoju zdradził mą obecność mrucząc i ocierając się o me odziane w grube, jeansowe spodnie nogi. Chłopak starał się uspokoić oddech. Podążył zaspanym jeszcze spojrzeniem za kotem. Jego wzrok utkwił w mej twarzy, która nagle wyłoniła się z ciemności korytarza. Blade światło księżyca spłynęło na me oblicze i na mą pozbawioną już wierzchniego okrycia postać. Chłopak nie krył zdziwienia i zmieszania, gdy ujrzał barwę mych włosów, wcześniej ukrytych pod moją ulubioną czapką uszatką. Nie lubiłam pokazywać ich ludziom. To przykuwało uwagę, a wampiry powinny raczej trzymać się na uboczu i nie wzbudzać swą osobą niepotrzebnych sensacji.
- Dalia... ty masz siwe włosy...
- Nie siwe tylko srebrne. - poprawiłam chłopaka wchodząc w głąb pomieszczenia. Czułam na sobie jego badawczy, przenikliwy wzrok. Bez emocji podeszłam do okna i zaciągnęłam ciężkie, zamszowe zasłony. Miały barwę zieleni i podobnie jak narzuta na łoże i poduszki była haftowana złotymi i pomarańczowymi nićmi. Zapaliłam świecę stojącą w świeczniku na komodzie na prawo od okna. Blask świecy oświetlał jedynie fragment pokoju i padał głównie na wiszący nad komodą duży portret w złocistych ramach. Usiadłam na pięknym, antycznym krześle przed swoją toaletką i przejrzałam się w lustrze. Przypomniało mi się jak zaraz po zmienieniu w wampira pytałam się Ludwika, czy w dalszym ciągu będę odbijać się w lustrze.
- Nie rozumiem, czemu miałoby ci lustro odmawiać tej przyjemności. - powiedział z wyrozumiałym uśmiechem. - Takie rzeczy jak odbicie czy cień to sprawa optyki. Czysta fizyka. Jesteśmy bardziej materialni niż myślisz moja droga.
- To wina głupich filmów o Draculi i tym podobnych bzdur...
- Filmów? - zapytał wtedy i natychmiast chciał wszystko wiedzieć co dotyczy tej dziedziny sztuki. Kupiliśmy zestaw kina domowego z wideo i DVD by móc poszerzać wiedzę mego Ludwika o kinematografię. Oglądaliśmy filmy po polowaniu, przed snem. Potem dyskutowaliśmy o nich w łóżku...
Otrząsnęłam się ze wspomnień i poczułam, że na myśl o dawnych chwilach znów wracają smutek i melancholia. Samotna w ciemnościach... Tak się czułam.
Kocur wskoczył na moje kolana i mrucząc rozkosznie domagał się pieszczot. Dawid wstał z łóżka i podszedł do nas kilka kroków.
- Nie miałem się w co ubrać. - szepnął zakłopotany. Spojrzałam na niego. Jego nagie ciało przysłonięte było dużym kąpielowym ręcznikiem, który dałam mu przed wyjściem.
- Mam nadzieję, że nie leżałeś w mokrym ręczniku w łóżku? - odezwałam się sucho z trudem odwracając wzrok. Wyczułam zmieszanie chłopaka i wyzwałam go w myślach od bezmyślnych. Westchnęłam zirytowana. - Otwórz komodę. Druga szuflada od góry po lewej stronie. Powinny tam być długie luźne męskie koszule nocne...
Chłopak już otwierał szufladę i przeglądał jej zawartość.
- Co to za średniowieczny fason?
- Bierz i nie marudź. Nie mam nic innego. Ewentualnie możesz spać nago.
Dawid bez słowa wyciągnął materiał i zamknął szufladę. Szybko narzucił haftowaną, białą koszulę na siebie i zrzucił z siebie niewątpliwie wilgotny jeszcze ręcznik. Zaniósł go do łazienki. Gdy wrócił, usiadł na łóżku.
- A masz jakąś bieliznę?
- To nie sklep.
-.
- Nie zgwałcę cię, więc możesz spokojnie przestać obawiać się o swoją cnotę. - wypaliłam i widząc jego zdziwione spojrzenie zganiłam się w myślach.
- Możesz iść spać. Zaraz do ciebie dołączę. Jeśli chcesz żyć i mieszkać w tym domu musisz nauczyć się kilku rzeczy. Pierwszą rzeczą będzie ogrzewanie mnie w nocy.
- Ale ja... - zaprotestował szybko chłopak, ale napotykając moje spojrzenie zamilkł.
- Chcesz żyć? - zapytałam. Dawid pochylił głowę i wyczułam od niego zarówno strach jak i smutek. Stał tak chwilę w bezruchu, ale w końcu pokiwał twierdząco głową. - Ale wiesz, kim jestem, a to w moim świecie daje ci tylko dwie możliwości. Umierasz lub stajesz się jednym z nas. Tak więc pozwalając ci istnieć łamię zasady. Dlatego też musisz pożegnać się z życiem na zewnątrz. Od dziś będziesz mym niewolnikiem, zwierzątkiem. Moją własnością. Masz wykonywać wszystkie moje polecenia, masz szanować miejsce, w którym mieszkasz i masz być wobec mnie uczciwy. Inaczej umrzesz. Bo dla mnie twoja śmierć nie zrobi różnicy. W końcu zabijam by żyć... Zrozumiano?
Chłopak był przerażony. Coś w jego wnętrzu buntowało się przeciwko nagłemu zniewoleniu, ale strach nie pozwolił wykluć się temu lękowi. W końcu Dawid poddał się mej woli.
- Rozumiem. - szepnął.
- Żałujesz, że za mną poszedłeś? - zapytałam z uśmiechem. Ku memu zaskoczeniu chłopak pokręcił przecząco głową. - A więc dobrze. Kupiłam ci artykuły spożywcze. Jeśli jesteś głodny to zrób sobie coś do jedzenia. A potem rozgrzej dla mnie tamtą połowę łóżka. I nie zapomnij przed położeniem się zdmuchnąć świecy.
Dawid uśmiechnął się ciepło, a ja doznałam na ten widok dziwnego, miłego uczucia.
- Dobrze Dalio. - szepnął cicho. - Czy mogę cię o coś zapytać? - powiedział, gdy wychodziłam już z pokoju. Zatrzymałam się w progu i spojrzałam na niego przez ramię. Po całym ciele przebiegł mnie dreszcz. Jego emocje wręcz namacalnie wpływały na moje ciało. Czyżby był swego rodzaju medium? - Dalia to twoje prawdziwe imię?
- Nie, ale to nie powinno cię obchodzić. - odpowiedziałam.
- A.. A jak ma na imię twój kocurek?
- Yuki. - odparłam, a chłopak roześmiał się wesoło.
Srebrzysta Dalia
Część 3 : Ciemna strona snu. W ramionach śmierci.
Minął tydzień a chłopak sprawował się bez zarzutu. Sprzątał, opiekował się Yukim i domem. Był czysty, schludny, kulturalny i bardzo nieśmiały, co często wprawiało nas oboje w niemałe zakłopotanie. Niestety nie był zbyt rozmowny. Między nami panowała cisza. Zarówno on jak i ja mieliśmy swoje tajemnice, a znaliśmy się zbyt krótko, by je z sobą dzielić.
Miewał koszmary. Szczególnie, kiedy ja w niego wchodziłam. Otoczona całunem tajemnicy postać dręczyła mojego niewolnika, powodowała, że budził się on zlany potem i płakał aż do zachodu słońca, kiedy to ze swoich snów budziłam się ja.
Ciekawość trawiła mój umysł. Moje myśli bez przerwy krążyły wokół owej odzianej w czerń sylwetki mężczyzny, co równocześnie odbijało się na mojej czujności i wprawiało mnie przez to w irytację. Postanowiłam, że za wszelką cenę muszę dowiedzieć się co to za jeden i co robi w utopijnym świecie mojego Dawida. Czy jest wytworem zranionej psychiki młodzieńca - dręczącym go wspomnieniem, czy też ciemną stroną jego samego?
Wczoraj jego krzyk wyrwał nas oboje z jego snu. Było listopadowe późne popołudnie, za przesłoniętym grubą zasłoną oknem tętniło życie, przyprawiając moje zbyt wcześnie rozbudzone, wrażliwe instynkty o głód krwi. Serce chłopaka biło jak szalone przepompowując w zastraszającym tempie niewyobrażalne wręcz ilości wrzącej krwi. Czułam jak me powiększone kły kaleczą moje pobladłe wargi. Chłopak spojrzał na mnie i pospiesznie odsunął się w stronę zachodzących na siebie płacht ciemnozielonego, atłasowego baldachimu. Zanim jednak zdołał wyplątać się z nagrzanej przez niego samego pościeli i uciec z prowizorycznego sarkofagu moje dłonie oplotły jego szyję i szybkim, nagłym ruchem osadziły go na powrót tam gdzie było jego miejsce. W moich ramionach.
- Błagam... Proszę, nie zabijaj mnie... - charczał, mając najwyraźniej nadzieję, że zadowolę się jedynie zapachem jego smakowitej kuchni.
Z całej siły starałam się nie wypić go do końca. Chciałam, by żył. Ale pragnienie krwi było silniejsze. Po chwili sączenia z młodzieńca jego słodkawego nektaru oderwałam się od niego i niedbale zalizałam ranę.
- Idź do kuchni - warknęłam zbyt mocno odpychając go od siebie. Chłopak wypadł z łóżka i z jego piersi wydobył się niekontrolowany szloch. - W szafce leży czekolada. Jak się już trochę uspokoisz, natychmiast tu wracaj.
Dawid zniknął na jakąś godzinę. W tym czasie udało mi się uspokoić swoje instynkty, wyciszyć się i w końcu zasnąć w pachnącej jego ciepłem pościeli. Gdy młodzieniec zjawił się na powrót w moim łożu poczułam jak położywszy się za moimi plecami obejmuje ramionami moje ciało obdarowując mnie swoim ciepłem.
- Dlaczego tam jesteś? - zapytał cichutko, jakby bał się, że jednak mogłabym go usłyszeć. Jednakże moje wyczulone zmysły odbierały najcichsze odgłosy mechanizmu jego ciała, szum krwi i niczym odgłos bicia w potężne bębny na łodzi galerników, nadające wszystkim jego wewnętrznym procesom rytm, miarowe uderzenia serca. Czasami miałam nawet wrażenie, że słyszę jak rosną mu włosy i paznokcie... Jakże więc miałam nie słyszeć tego zagubionego w jego podświadomości pytania?
Odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam z uwagą w jego zasmucone zielone tęczówki.
- Znudziły mi się moje własne sny. - szepnęłam cicho.
- Ale tak nie można! On utkał ten sen dla mnie, słyszysz? Tylko dla mnie!
Chłopak był bliski płaczu, ale dzielnie powstrzymywał strumień dławiącego go w gardle żalu.
- Skąd w tobie tyle goryczy?
Tego dnia nie odezwał się już do mnie ani słowem. Noc także upłynęła nam w ciszy.
Byliśmy w mieście.
Tak, pozwoliłam mu sobie towarzyszyć podczas wypadu do centrum. Obiecałam mu to dzień wcześniej, a wrodzone poczucie honoru nie pozwoliło mi z powodu wcześniejszego zajścia wycofać się z danej umowy. Było przed osiemnastą, więc zdążyliśmy jeszcze wstąpić do kilku sklepów. Nie żałowałam pieniędzy ani na swoje ani na jego zachcianki.
Gdy zobaczyłam, że stoi w Empiku przed półką z książkami i z zaciekawieniem wertuje jedną z lektur, bezceremonialnie podeszłam do niego i zapytałam wprost: "chcesz?". Nie odezwał się ani słowem, ale też nie odłożył książki na półkę, co jasno mogłam odczytać jako "tak". Wydałam wtedy jednorazowo w Empiku chyba z czterysta albo pięćset złotych, ale kto by się tam przejmował pieniędzmi skoro na koncie w kilku bankach zarówno w Europie jak i w Ameryce mój kochanek założył mi lokaty na tak potężne sumy, że wolałam nawet o nich nie myśleć by uniknąć zawrotów głowy. Korzystając z usług PeKaO, żyłam niemalże wyłącznie z odsetek. Ale też nie musiałam się martwić o pożywienie. Na szczęście było go wokół pod dostatkiem, z czego nie omieszkałam oczywiście skorzystać i wczorajszej nocy. Wcześniej jednak odwiedziliśmy jeszcze z Dawidem sklepy obuwnicze i odzieżowe oraz cukiernię, jedną z niewielu w Koszalinie, które są czynne po siódmej wieczorem. Przesiedzieliśmy w niej do późna, racząc się najwykwintniejszymi i przy tym najdroższymi specjałami lokalu, od czasu do czasu popijając je herbatą z rumem. Dawid nie krył zdziwienia widząc, że pożywiam się jak zwyczajny człowiek. Nie powiedział jednak ani słowa. Gdzieś w swoim wnętrzu usłyszałam radosną kpinę z mego pragnienia tego aspektu człowieczeństwa "Jeszcze za życia uwielbiałaś słodycze".
Uśmiechnęłam się do swoich myśli. "Ludwiku, tak bardzo mi ciebie brakuje, że zaczynam kreować cię w mojej świadomości. Chciałabym żyć, by ponownie móc za twoją sprawą przejść granice nieśmiertelności. Byś znów nauczał mnie istnienia, przekonując mnie do jego sensu swoją miłością..."
Wrażenie jego ramion obejmujących czule moje wytęsknione ciało było tak realne, że niemal namacalne, pozostało jednak niestety tylko wrażeniem. Znów zganiłam się zirytowana swoją słabością, bowiem przez tę krótką chwilę byłam całkowicie obnażona. Niezdolna do obrony. Taka, nawet chwilowa utrata czujności mogła się dla mnie skończyć tragicznie. Sam Ludwik mnie tego nauczył...
Zanieśliśmy zakupy do domu i poszliśmy do kina. Milczenie Dawida zaczęło mnie irytować, więc nie czekając na koniec seansu opuściłam kino w poszukiwaniu bardziej przyswajalnego dla mnie posiłku od ciasta i herbaty. Z radością odnotowałam spadek temperatury, znaczyło to bowiem, że będę sobie mogła bezkarnie popijać pijaczków, a winę za ich śmierć i tak ponosić będzie zdradliwy alkohol i potworny mróz..
Noc trwała długo, ale zanim się skończyła wróciliśmy z Dawidem do domu. Chłopak był już nieco zmęczony, pozwoliłam mu więc, po nakarmieniu mojego małego Yukiego, zacząć rozgrzewać moje łóżko. Słyszałam jak bierze prysznic i kusiło mnie, by ponownie spojrzeć na jego przepięknej rzeźby ciało. Przez chwilę pomyślałam nawet o podróży astralnej, ale cichy, ostrzegawczy i nieco jakby zazdrosny głos w mojej głowie skutecznie oddalił mnie od tego rodzaju wycieczek.
Szerokie kwieciste łąki kołysały się pod wpływem delikatnego ciepłego wiatru. Niósł on z sobą słodki zapach maciejki i niemalże czułam jak na moich wargach osadza się słodkawy kwiatowy nektar. Wśród unoszących się ponad chabrowym kwieciem barwnych motyli starałam się odszukać mojego małego gospodarza. Szybko jednak zorientowałam się, że Dawida tam nie ma. Coś się zmieniło. Ciemny las stał się bliższy, a zbierające się nad nim czarne chmury jeszcze bardziej przerażające i mroczne.
- Idę. - powiedziałam sama do siebie jakby w ten sposób chcąc dodać sobie odwagi i pewności siebie. W głębi duszy prosiłam Dawida, by jak najszybciej znalazł się obok mnie, wtedy może nie czułabym się wchodząc do tego chłodnego, ciemnego lasu jak skazaniec idący pod gilotynę...
Moje stopy zapadły się nieprzyjemnie w zimne, bagniste podłoże. Wokół mojej kostki na chwilę owinęło się jakieś długie obślizgłe stworzenie.
- Mam nadzieję, że nie ma tu pająków. - szepnęłam do siebie i na samą myśl o dużych włochatych stawonogach zatrzęsło mną z przerażenia i odrazy.
- Boisz się pająków? - usłyszałam gdzieś przed sobą cichy, głęboki męski głos. Starałam się ukryć zaskoczenie i lęk wywołany nagłym pojawieniem się wśród szerokich pni drzew odzianej w czarną opończę sylwetki.
Jasność, którą zostawiłam za moimi plecami gdzieś zniknęła i stałam teraz pogrążona w ciemności. Ku memu przerażeniu potężny grzmot przeciął powietrze i błysk pioruna rozświetlił ciemności, ukazując zakapturzoną postać tajemniczego mężczyzny.
- Kim jesteś? - zapytałam siląc się na zdecydowany ton. Kolejny grzmot, tym razem bliżej. Gdybym miała serce, być może byłoby właśnie blisko zawału.
- Kim ja jestem?! - Wrzasnął. Jego głos niczym ostrze noża przeciął morowe, duszne powietrze, raniąc boleśnie moje nadwrażliwe zmysły. Miałam wrażenie, że jego głos dociera zewsząd i odbija się echem w każdej tkance mego ciała rozrywając ją na drobne kawałeczki. - Ty nic nie warta szmato! Bezwstydna ladacznico! Włazisz z butami do mojego domu, naruszasz moją własność, bezcześcisz moje sanktuarium i ośmielasz się pytać mnie, kim jestem?
- Dawid? - szepnęłam próbując skulona osłonić ramionami moje ciało przed szarpiącymi je wiatrem i konarami potężnych drzew.
Szyderczy śmiech.
Gdzieś niedaleko uderzył piorun. Wśród szumu wiatru i grzmotów piorunów usłyszałam przeraźliwy krzyk.
- Daaaliaaa!!! Ucieeekaaaj!!!
Dawid...
Silne ramiona oplotły się wokół mego drżącego ciała. Zaraz przy uchu usłyszałam ciepły, kochany głos mojego Ojca "Co robisz, głupia?!"
Wyrwałam się z koszmaru Dawida wciąż czując niezrozumiały, paniczny lęk. Dawid leżał obok mnie, cały zlany potem, w jakiejś dziwnie niezdarnej, nienaturalnej pozycji. Spał. Jego koszmar najwidoczniej trwał nadal. Poczułam, że coś jest nie tak. Spojrzałam na swoje dłonie, potem na ręce i ramiona. Moja biała nocna koszula była cała w strzępach jak gdyby ktoś przegonił mnie w niej po lesie ładnych parę kilometrów. Co więcej, moja skóra też była poszarpana.
To nie żarty, pomyślałam spanikowana i coraz bardziej przerażona.
Musiałam jak najszybciej wybudzić Dawida z tego koszmaru. Usiadłam na nim okrakiem i potrząsnęłam mocno. Chłopak jakby przez chwilę się uspokoił, nie obudził się jednak. Uderzyłam go w twarz. Raz, drugi, trzeci. Nic.
Ludwiku!
Wytargałam go z łóżka i powlokłam do łazienki. Zdjęłam z niego pidżamę i wsadziłam go do kabiny prysznicowej. Odkręciłam wodę. Lodowatą.
Otrzeźwiło go w mig. Wydał z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk i szybko zakręcił wodę. Chwiejąc się na nogach spoglądał na mnie z ulgą, złością i z rozpaczą.
- Przepraszam. - szepnęłam wchodząc do niego do kabiny prysznicowej. - Nigdy już tego nie zrobię. Obiecuję.
- Wiem. Nie będziesz miała okazji... Zanim mnie puścił, kazał mi przekazać, że cię znajdzie i zabije...
Zaniemówiłam zaskoczona.
WIĘC TO NIE TY?
- Ki... Kim on jest? - mój głos przypominał skrzypienie starych, dawno nie naoliwianych drzwi.
- Mordercą. - powiedział sucho Dawid odkręcając ciepłą wodę. Wycofałam się z prysznica, ale wciąż nie spuszczałam chłopaka z oczu. Patrzenie na jego pięknie zbudowane ciało sprawiało mi wręcz niewyobrażalną przyjemność. Dawid namydlał je dokładnie, odwróciwszy się uprzednio do mnie tyłem, najwyraźniej chciał pozbyć się skutku swojego koszmarnego snu. - Jeśli on powiedział, że to zrobi - kontynuował Dawid - to możesz mieć pewność, że dotrzyma słowa...
Po kąpieli wróciliśmy do łóżka, ale zarówno on jak i ja nie mieliśmy ochoty na sen. Tuląc się do jego piersi wsłuchiwałam się w jego spokojny oddech i rytmiczne bicie serca.
To aż dziwne, że taki przystojny młody chłopak w wieku dwudziestu czterech lat jeszcze nie był z dziewczyną. Co więcej, moja obecność w łóżku, fakt, że moje krągłości ściśle przylegają do jego ciała i że pod tą cieniutką koszulką jestem kompletnie naga nie robi na nim żadnego wrażenia. Stuprocentowy spokój. Żadnej burzy hormonów...
- Dawid? Śpisz? - miauknęłam cichutko. Starałam się rozluźnić. Moje dłonie rysowały wzory na nagiej klatce piersiowej chłopaka.
- Nie - szepnął spokojnie. - o co chodzi?
- Czy... Podobam ci się? Jako kobieta? - wypaliłam. Zerknęłam na twarz czarnowłosego chłopaka. Na jego policzkach zakwitł rozkoszny rumieniec, uciekał wzrokiem zakłopotany.
- Bo widzisz... Skoro mam umrzeć, - Ha, ha, zaśmiewałam się w myślach, przecież ja już od dawna nie żyję. - to chciałabym ostatni raz...
Dawid poderwał się z posłania i usiadł na brzegu łóżka. Jego zakłopotanie sięgało zenitu, a ja w swoim wnętrzu bawiłam się jego niewinnością. Dawid nieśmiało podniósł na mnie spojrzenie. W pokoju zapanowała dziwna atmosfera, znajomy zapach spowijał moje zmysły lekko je otumaniając, sprawiając, że rozkoszne ciepło rozlało się po moim wiecznie zimnym ciele.
- Muszę ci coś wyznać. - szepnął chłopak poważnym tonem i na chwilę oderwałam się od marzeń, w których otchłań dałam się niepostrzeżenie wciągnąć. Jakimś cudem Yukiemu udało się przebrnąć przez draperię atłasowego baldachimu odseparowującego nas od reszty pokoju i teraz wskoczył do łóżka układając się na kolanach chłopaka.
- O co chodzi? Nie podobam ci się?
- Ja... Dalia, ja jestem gejem.
Świat zatrzymał się w miejscu i przez ułamek sekundy nie stało się nic.
Chwilę później, niespodziewanie usłyszeliśmy odgłos rozsuwania kotar baldachimu i z cichym śmiechem objawiła nam się czyjaś jasna postać.
- No to nici z barabara!
Mężczyzna pochylił się nade mną i delikatnie pocałował moje malinowe wargi. Smakował cudownie, niczym krew, której posmak miał jeszcze na ustach. Długie, lśniące, srebrzystobiałe włosy spływały mu po ramionach niemalże do pasa. Oboje wyczuliśmy rosnące w Dawidzie podniecenie.
- Przynajmniej dla ciebie, moja kochana.
Dawid spąsowiał na dźwięk tych słów. Nie wiedział co robić. Iść do innego pokoju, czy czekać, aż się z sobą powitamy.
"Wróciłem" szepnął w myślach.
- Dziękuję, Ludwiku.
Srebrzysta Dalia
Część 4 : "Wieki wspomnień"
Ludwik wrócił do domu. Do mnie.
Cudownie było znów poczuć jego zapach, wraz z nim przemierzać wieczór, chłonąć otaczające nas życie.
- Wyjedźmy stąd. Wszyscy, jak najdalej... - zaproponował któregoś wieczora. Dawid krzątał się po pokoju, ścielił nasze łoże. Słysząc niepokój w głosie Ludwika zaprzestał pracy i spojrzał na mnie pytająco.
Ludwik od czasu swego powrotu zachowywał się co najmniej dziwnie. Był cichy, skryty, zamyślony. Czułam, że jego wampirze zmysły były wciąż pobudzone. Był wszędzie, a jednocześnie nie było go nigdzie. Jego niepokój zaczął udzielać się i mnie, tak, że w pewnym momencie złapałam się na tym, że za dnia zamiast spać obok swego ukochanego, czuwałam. On wtedy też nie spał. Leżał z otwartymi oczami wpatrzony gdzieś w dal, skoncentrowany i czujny.
- Ludwiku. - szepnęłam cichutko by nie ranić jego zmysłów. Poruszył się wyrwany z jakiegoś przedziwnego stanu. Spojrzał na mnie pytająco i przez chwilę miałam wrażenie, że wyczytałam strach w jego oczach.
- Dlaczego nie śpisz? Powinnaś odpocząć. Musisz mieś dużo siły.
- Coś jednak się stało, prawda? Nie wróciłeś do mnie, by ze mną być, ale po to by mnie chronić, tak?
- .
Nic nie powiedział. Cisza była wystarczającym potwierdzeniem moich przypuszczeń. Ogarnął mnie smutek. Odsunęłam się od mojego srebrnowłosego mistrza.
- Niepotrzebnie.- wybąkałam próbując ukryć moje myśli przed jego "wzrokiem". - Umiem się o siebie zatroszczyć.
Jego dłoń objęła moją szyję. Delikatnie choć stanowczo przyciągnął mnie do siebie.
- Nie smuć się. - szepnął wprost do mojego ucha. - Jak mógłbym zostawić cię samą, kiedy grozi ci niebezpieczeństwo?
- Nieważne. - szepnęłam odwracając wzrok.
- Jesteś dla mnie naprawdę wyjątkowa. Kocham cię. Nie mogę tylko..
- Czego? Czego nie możesz? Być ze mną?
-...
- Więc po co mi taka miłość?
Zerwałam się z miejsca i odsuwając ciężkie kotary baldachimu wybiegłam z łóżka. Ludwik w mgnieniu oka zastąpił mi drogę.
- O co ci chodzi? Przecież tego chciałaś! Chciałaś być silna. Wiecznie młoda. Chciałaś mieć czas, by poznać wszystkie tajemnice świata. Chciałaś wiedzieć wszystko!
- Tak Ludwiku. I nadal chcę. Tylko że... Nie myślałam o tym, że mogę czuć się samotna.
- Przecież jestem z tobą.
- Teraz. W tej chwili. A co będzie jutro? Za tydzień? Za rok? Za sto lat?
- Mówiłem ci już, że nie mam wyboru. Muszę co jakiś czas zasypiać. Inaczej bym oszalał...
Westchnęłam zrezygnowana. Ludwik usiadł na brzegu łóżka. Jego oczy świeciły w ciemnościach niczym dwa płomienie. Był wzburzony.
- Jest tyle rzeczy o których powinnaś wiedzieć. A ja nie mam siły, by o nich mówić. Tymczasem koszmar powrócił. W dodatku ty jesteś w niebezpieczeństwie..
Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Czytałam z powietrza wzbierające w Ludwiku emocje. Zawstydziła mnie moja własna słabość.
- Masz rację. Powinienem być przy tobie, z tobą, a nie uciekać..
- Ludwiku...
Chwilę później leżeliśmy już w objęciach na naszym posłaniu.
- Wyjechać? - zapytałam udając spokój. - Dokąd?
- Daleko...
Dawid podszedł do mnie i szepnął cicho do mego ucha.
- On znajdzie cię nawet na końcu świata...
Ludwik w mgnieniu oka znalazł się przy nas. Złapał chłopaka za włosy i posyłając mu mordercze spojrzenie syknął:
- Gdzie on jest?
Dawid spojrzał na niego przerażony. Oczy mojego mistrza błyszczały niczym świecące w ciemnościach oczy wilka. Najwyraźniej gorąca krew chłopaka dodatkowo budziła uśpioną w nim bestię. Chłopak starał się wyrwać z uścisku, zesztywniał czując obejmujące go w pół ramię wampira.
- Uciekłeś pomimo czaru jaki na ciebie rzucił? Niezły jesteś...
Ludwik penetrował umysł Dawida wyciągając z niego urywki informacji, strzępy wspomnień. Jego koncentracja była tak intensywna, że obrazy już bezpośrednio z umysłu Ludwika same napływały do mojej świadomości.
- Ludwiku, daj spokój. Dawid to dobry chłopak. Nie rób mu krzywdy. Wiesz, że penetracja może mieć zły wpływ na psychikę śmiertelnika.
Podziałało. Ludwik puścił chłopaka, który z głuchym jękiem usiadł płasko na podłodze. Pomogłam mu wstać i wraz z nim wyszłam z sypialni.
Godzinę później siedzieliśmy we trójkę w salonie. Dawid popijał gorącą czekoladę. Pachniał naprawdę słodko i pewna byłam, że Ludwik ma na niego równie wielką ochotę jak i ja. Sam Dawid na szczęście przestał się już wpatrywać w Ludwika jak sroka w gnat. Mistrz skutecznie go do siebie zraził.
- Obaj macie przede mną tajemnice. Myślę, że to odpowiednia chwila na zwierzenia. Dawid, Ludwik... Słucham.
Dawid był podenerwowany co nie uszło naszej uwadze. Obracał nerwowo filiżankę wpatrując się bezmyślnie w blat stołu.
- Mieszkałem w Krakowie. Razem z moim starszym bratem. On pracował na nasze utrzymanie, poza tym rodzice przysyłali nam pieniądze z Ameryki. Prowadzą tam firmę. Mój brat, Tomek, był policjantem. Pracował w dochodzeniówce. Ja studiowałem na ASP i zajmowałem się domem. W wakacje wraz z kilkoma kolegami założyliśmy firmę usługową. Pracowaliśmy jako gońce, załatwialiśmy dla firm różne interesy w urzędach. Naszymi środkami transportu były rowery... Mój brat prowadził wtedy sprawę dotyczącą pewnego zakładu pogrzebowego. Ponoć istniał lekarz, który potrafił przewidywać datę i godzinę śmierci swoich pacjentów. Te informacje sprzedawał temu zakładowi. Bywało ponoć, że zmarły nie zdążył jeszcze ostygnąć, a do drzwi pukał już niczym śmierć agent owego zakładu. To było potworne...
Dawid milczał przez chwilę. Miałam wrażenie, że wspomnienia do których właśnie chce nawiązać są zbyt bolesne dla niego i chłopak boi się opowiadać o tym ponownie. Pociągnął ostatni łyk czekolady, a ja wstałam by zrobić mu kolejną porcję. Yuki, mój bury kocurek, wgramolił się na jego kolana i mrucząc rozkosznie zwinął się w kłębek. Delikatne, piękne dłonie chłopaka zagłębiły się lekko w puszyste futro zwierzaka.
- Mów dalej. - szepnęłam podając mu filiżankę z parującym słodkim trunkiem. Stojąc za jego plecami objęłam go ramionami i pocałowałam w policzek, po którym nagle spłynęła jedna samotna łza.
- Nie bój się. Teraz jesteś z nami. Ochronię cię...
- Pewnego dnia - kontynuował chłopak. - miałem mały wypadek. Jechałem na rowerze do jednej z firm, dla której wykonywaliśmy usługi, gdy nagle samochód jadący przede mną gwałtownie zahamował. Łatwo się domyśleć jak wyglądał mój lot nad tym pojazdem. Rower zatrzymał się na zderzaku, a ja przekoziołkowałem po masce i wylądowałem z przodu, niemalże pod kołami tego samochodu. Kierowca cofnął pojazd, miażdżąc przy tym mój rower, wyminął mnie i odjechał z miejsca wypadku. Na szczęście pomógł mi jadący za mną kierowca. Okazał się lekarzem. Opatrzył moje rany i zawiózł mnie swoim samochodem do szpitala w którym pracował. Tak go poznałem.
-...
- Jawił mi się jak piękny anioł. Był silny, troskliwy i dobry. Był jednym z najlepszych lekarzy w tym szpitalu, jeśli nie najlepszym.
- Jak się przedstawił? - zapytał zdenerwowany nie wiem czemu Ludwik. - Jak wyglądał?
- Był bardzo przystojny. Miał czarne włosy i ciemną cerę, niczym Włoch albo inny południowiec. Wysoki, postawny, po trzydziestce.
Powiedział, że nazywa się Marek Teliszewski.
Ludwik szybkim ruchem poderwał się z krzesła. Jego oczy płonęły złością. I mnie i Dawidowi nagle wydał się większy, potężniejszy, a jego całą postać zdawała się ogarniać przedziwna czarna, mistyczna mgłą...
- To on... Do diabła! - warknął nie swoim głosem uderzywszy pięścią w stół z taką siłą, że filiżanka Dawida podskoczyła wylewając połowę swojej słodkiej zawartości.
- Ludwiku, co...?
Minęło trochę czasu, zanim mistrz doszedł do siebie. Zaproponowałam mu, by wyszedł przejść się po mieście, "pooddychać" świeżym powietrzem, ale on stanowczo odmówił.
- Chcę usłyszeć wszystko, - szepnął. - poza tym nie mogę was teraz opuścić ani na sekundę.
Tak więc Dawid musiał znowu wrócić do swojego opowiadania.
- Zaprzyjaźniłem się z doktorem. Do tego stopnia, że...
Chłopak przerwał i zaczął łapczywie pić swoją gorącą czekoladę, nieudolnie próbując ukryć swoje zaczerwienienie za porcelaną filiżanki.
- Staliście się kochankami. - stwierdził Ludwik. Dawid spąsowiał jeszcze mocnej, a ja zachichotałam mimowolnie. Ludwik wciąż był śmiertelnie poważny. - Nic dziwnego, - kontynuował. - jesteś w jego typie. Jesteś jednak zbyt słaby, by mógł cię przemienić. Jad, który w sobie nosi zabiłby cię.
- Znałeś go? - nieśmiało zapytał zdziwiony Dawid. - On też jest wampirem, zrozumiałem to niedawno... Nie wiedziałem, że i ty z nim...
- Że co ja? Co z nim?
- ...
- Tak. Znam go dłużej niż bym sobie tego życzył. To mój Ojciec.
Dawid zrobił niemądrą minę ze zdziwienia. Ja tylko gwizdnęłam jak jakiś zwykły łobuz, co za chwilę wprawiło mnie w zakłopotanie.
- On narodził mnie dla ciemności. Nazywa się Martellus i jest rzymianinem. Urodził się w 206 roku naszej ery, dla ciemności powstał trzydzieści cztery lata później, w 240 roku. Jest wampirem piątego pokolenia. I bardzo potężnym magiem.
Teraz to i mnie opadła szczęka z wrażenia.
- Ups. - jęknęłam dowiedziawszy się z kim zadarłam. - No to wbita.
- Jest jeszcze coś. - kontynuował Ludwik. - Dalio. Nie nazywam się Ludwik. To imię przybrałem w osiemnastym wieku, gdy po długim śnie ukrywałem się przed nim we Francji.
Tym razem cisza nie została przerwana żadnym odgłosem zdziwienia. Wisiała w powietrzu ciężko niosąc ze sobą jedynie echo uderzeń serca Dawida.
- Więc... Lu... to znaczy...
- Nazywam się Donato di Niccoln di Betto Bardi. Urodziłem się w 1386 roku we Florencji. Moje włosy, podobnie jak twoje Dalio, zmieniły kolor przez truciznę jaką zasiał we mnie Martellus. Byłem jednym z niewielu dostatecznie silnych, by znieść brzemię potępionego i wyklętego ze wszystkich wampirzych klanów maga. Sam mnie znalazł. Powiedział, że da mi siłę i wielką wiedzę. Że zrozumiem wszechświat. Miałem się wyrzec tylko jednego - życia za dnia... W roku 1418 zostałem narodzony dla ciemności.
Zarówno ja jak i Dawid szybko zerwaliśmy się ze swoich miejsc i pobiegliśmy do biblioteki, która zajmowała największą powierzchnię w całym domu. Dorwaliśmy z Dawidem jedną półkę z księgami. Ludwik wszedł za na nami do pomieszczenia. Uśmiechał się tajemniczo.
- Jasna cholera. - Dawid najwyraźniej znalazł to czego szukaliśmy oboje. Nakrył usta dłonią i usiadł przerażony na podłodze. Za chwilę i ja się upewniłam...
- Co za różnica jak się nazywam. Jestem sobą i tyle.
- Ale... - Dawid nie mógł wydusić z siebie słowa. Zrobiłam to za niego wybuchając niepohamowanym śmiechem.
- Donatello! Ale odjazd! Nie ma to jak mistyfikacja!
Chwilę później siedziałam na podłodze obok Dawida równie porażona wiadomością jak on. - Nie wierzę... - wydusiłam z siebie. Ludwik, a właściwie Donato alias Donatello zbliżył się do nas szybkim krokiem.
- Dalia... Przykro mi, nie mogłem powiedzieć ci wcześniej.
Usiadł obok nas na podłodze i pozwolił mi wtulić się w swoje bezpieczne, silne ramiona.
- Zawiodłaś się na mnie?
- Ludwiku... To znaczy Donato. - znowu zaczęłam się śmiać. - To prawda? Naprawdę jesteś TYM Donatello. Od Dawida i tak dalej?
- Tak.
- Jaki skromny. - zaśmiałam się.
- Mam nadzieję, że nie zmieni się twój stosunek do mnie.
- Żartujesz? Oczywiście że się zmieni.
-.
- Teraz kocham cię jeszcze mocniej. Będę się tobą opiekować. Ocalę cię przed tym Martellusem. A ty...
- Nauczysz nas rzemiosła! - wykrzyknął Dawid. - Ja też chcę być jednym z was. Chcę być taki jak ty! Chcę nauczyć się tak rzeźbić! Proszę, bądź moim mistrzem!
Ludwik zrobił niemądrą minę, a ja złożyłam pocałunek na jego wargach. Uśmiechnęłam się do niego ciepło.
- Tego chcesz, prawda? - zapytał. - Chcesz jego ciepła. Chcesz mieć rodzinę. Wiesz, że nigdy nie dam ci syna. Ty sama nie możesz też mieć dzieci. Ale nie lubisz samotności. Musisz się kimś opiekować, chcesz, aby i tobą ktoś się zajął, prawda?
- Ludwiku...
- Przykro mi... Nie potrafię cię uszczęśliwić.
- Ale...
- Dawida zmienić także nie mogę. On by tego nie przeżył. Może tobie by się to udało, ale nie mnie...
- Ludwiku... Zgodziłam się na to. Chciałam być z tobą, wraz z tobą przemierzać wieki. Tylko ty jesteś w stanie dać mi szczęście. Nieważne czy jesteś muzykiem, księciem czy rzeźbiarzem... Kocham cię.
- Ja ciebie też, moja maleńka. Nawet nie wiesz jak długo na ciebie czekałem...
Dawid cicho wstał z podłogi i wyszedł z pokoju. Oboje z Ludwikiem usłyszeliśmy jak zamyka się w drugiej sypialni, którą przemianowaliśmy na jego pokój. Chwilę później wyczuliśmy płynącą od niego falę smutku, która najpewniej obficie zrosiła jego policzki.
Srebrzysta Dalia
Część 5 : Wampiria
Zbliżał się. Wiedział to Ludwik, wiedziałam ja. To było dziwne uczucie. Z każdym metrem, gdy zbliżał się ku nam miałam wrażenie jakby płynąca we mnie posoka mrocznej bestii gęstniała i spowalniała procesy "życiowe". Czułam się ociężała, pełna złych przeczuć. Dusiło mnie w gardle, sen stawał się drzemką, aż w końcu w ogóle nie potrafiłam się wyciszyć. Teraz rozumiałam Ludwika. Bał się go. Okropnie. I pożyczał swój strach mnie.
Miasto wokół nas przestało istnieć. Nie czuliśmy już bijących, pompujących krew serc śmiertelników. Nawet istnienie Dawida stało się dla nas nieważne. W dalszym ciągu chciałam, by był ze mną i mógł dla mnie żyć. Ale teraz najważniejsze było dla mnie bezpieczeństwo jego i mojego Ojca. Zdawałam sobie sprawę, że nie obejdzie się bez walki. Jego gniew zdawał się rozsadzać mi czaszkę. Penetrował mnie, gdy tylko naszła go ochota i tylko interwencja Ludwika ratowała mój byt przed destrukcyjną mocą maga.
- Uciekajcie! - w akcie desperacji po jednym z takich ataków rozkazał Donato. - Ja istniałem już wystarczająco długo, by móc przestać istnieć. Ty Dalio dopiero rozpoczynasz swoje nieżycie. Zabierz ze sobą Dawida. Musicie uciec bardzo daleko. Daleko od starożytnych i od cywilizacji... Dalio słyszysz mnie!?
Podeszłam do niego, a on wytarł krwawe łzy z mej twarzy.
- Ludwiku... Nie ma takiego miejsca. Nie chcę tak jak ty, przez tyle wieków się ukrywać... Jeśli będzie chciał mnie zniszczyć to stanę do walki. Nie będę uciekać.
- On cię zniszczy. - usłyszałam cichy szept Dawida. Spojrzałam na stojącą w progu sypialni postać trzymającą w ramionach mojego kota. Fala rosnącej w Ludwiku agresji zaatakowała moje rozedrgane zmysły. Ojciec rzucił się na niego i w mgnieniu oka uniósł go nad podłogą jedną dłonią przyduszając jego gardło.
- To twoja wina! Bądź przeklęty! Bądź przeklęty ty i wszystkie ścieżki które cię tu przywiodły!
Oczy Tego, Który Zrodził Mnie Dla Ciemności płonęły niczym ślepia szalonej bestii. Dawid charczał resztką sił.
- Zabiję cię... Zniszczę! Przynajmniej w ten sposób go skrzywdzę!
Ludwik zdawał się nam rosnąć w oczach, jego postać otoczyła czarna gęsta mgła, oczy promieniowały tak silnie, że cień rzucany przez bezwolne ciało chłopaka stał się wyraźniejszy.
- Zdychaj! - Ludwik w mgnieniu oka wpił swoje długie wampirze kły w pulsującą od nabrzmiałych żył szyję chłopaka.
Usłyszałam swój pełen złości krzyk i poczułam pulsujący we mnie gniew bestii. Moje ciało pokryło się nagle szczeciniastym włosiem, zęby zamieniły w długie kły, do moich uszu, których płatki uległy lekkiemu zaostrzeniu, docierały odgłosy pompowanej krwi Dawida. Coraz wolniej... Coraz ciszej...
Potem wydarzenia potoczyły się błyskawicznie.
Rzuciłam się na zarys czarnej bestii i walczyłam tak długo, by skrócić jej żywot, aż poczułam, że nie stawia oporu. Moje zębiska wpiły się w rozerwane wcześniej przez moje pazury ciało drugiej bestii i zaczęłam pić...
- Dalio... - usłyszałam słaby głos, który zdołał najwidoczniej uśpić bestię i sprowadził moją świadomość na powrót do mego ciała. Z przerażeniem spojrzałam na broczące krwią ciało mojego Ojca.
W jego oczach nie było żalu ani nienawiści. Tylko smutek...
- Ratuj chłopaka... - wyszeptał. Poczułam jak krwawe łzy wypełniają moje oczy. Ludwik, mój kochanek, mój mistrz i przyjaciel... umierał. Tym razem, na zawsze. Zabiłam go... - Nie marnuj mocy którą ci dałem... Musisz przeżyć. To był jedyny spo... - jego oczy zgasły. Chwilę później jego ciało zaczęło kurczyć się i parować, by po chwili zamienić się w kupkę prochu.
...
LUDWIKUU!!!!
" Nie płacz, bo zacznę wierzyć, że nie byłaś godna poświęcenia mego jedynego syna. Ratuj chłopca, głupia dziewczyno! "
Nikogo tu nie ma.
Nikogo tu nie ma...
Dawid!
Spojrzałam na skulone pod drzwiami ciało chłopca. Był nieprzytomny. Nie oddychał.
- Dawid! - podsunęłam się blisko niego i wzięłam jego piękne ciało w ramiona. - Dawid, pij! Pij!
Przygryzłam przegub mojej ręki i przyłożyłam ją do bladych ust chłopca. Słodki, magiczny nektar spłynął do jego gardła.
- Pij, Dawid... Pij! - szloch wydarł się z moich piersi. - Mor't In la`l lahat ni n'hill mori... - usłyszałam płynące z mych ust słowa zaklęcia. Chwilkę później Dawid otworzył jaśniejące w półmroku złociście oczy, a jego usta zaczęły wysysać ze mnie moją wampirzą krew. Ciało na jego szyi zaczęło się goić, a skóra nabierała żywszej barwy. - Teraz jesteś moim Dzieckiem. Mój kochany chłopiec... Mój kocha... Au! - jęknęłam - Przestań! - Dawid wgryzał się we mnie coraz mocniej, nie znając umiaru. - Dość! - wrzasnęłam i odepchnęłam go od siebie.
Skulił się. Zauważyłam, że jego ciało powoli opanowywały skurcze, a on sam z przeraźliwym krzykiem zaczyna miotać się po podłodze. Zebrałam w pośpiechu prochy Ludwika i ukryłam je w jednym z antycznych, glinianych dzbanów. Przeniosłam ciało Dawida do łazienki i tam czekałam, aż przejdzie swoją pierwszą śmierć i narodziny dla ciemności. Jego ciało spazmatycznie wyrzucało z siebie wszystkie nieczystości człowieczego życia. Tarzał się w swoich odchodach przerażony niemożnością oddychania i potwornym bólem z jakim jego krew paliła nadana mu przeze mnie mroczna posoka.
W końcu zamarł w ciszy i bezruchu.
Uniosłam go na ręce i posadziłam pod prysznicem. Rozebrawszy go do naga odkręciłam ciepłą wodę.
Dlaczego od początku czułam, że tak właśnie to się skończy? Tak jakbym wiedziała, że on stworzony został dla mnie...
Poświęciłam mojego Ludwika...
Nie.
To on poświęcił mnie. Skazał mnie na samotność i świadomość, że zabiłam ukochaną osobę... Dlaczego?
Spojrzałam na martwą istotę w moich ramionach. Woda mieszała się z krwią która przyschła do jego ciała.
- Obiecaj mi, że mnie teraz nie zostawisz. Że będziesz na tyle silny, by pokonać jad Martelusa.
Przeniosłam go do pokoju i położyłam na moim łożu. Sama z napiętymi nerwami czekałam aż się przebudzi.
Kilka godzin później uniósł powieki. Jego oczy były czerwone, włosy zdążyły osiwieć. Wpatrywał się we mnie niewidzącym wzrokiem.
- Dalio... - wycharczał, a z jego ust polała się stróżka krwi. - Ja nie mogę...
- Dawid... Nic nie mów, odpoczywaj. Bądź silny. Za chwilkę wrócę z ludzką krwią. Zobaczysz, poczujesz się lepiej. Obiecuję. Tylko bądź silny.
Chłopak przymknął oczy. Zauważyłam że krew wydobywała się też z innych miejsc jego ciała. Zaklęłam w duchu i modliłam się do sama nie wiem kogo o to, by go ocalił. By dał mu istnieć ze mną...
Wróciłam niecały kwadrans później. Naczynie z ciepłą jeszcze krwią wniosłam do sypialni niczym trofeum.
- Dawid?
Spojrzałam na łóżko. Było puste. Prawie puste.
Na poduszce leżała karteczka. Podeszłam bliżej i omiotłam wzrokiem jej treść.
" Dziękuję za piękny dar. Jeśli nie będziesz sprawiała mi kłopotów pozwolę ci istnieć przez jeszcze kilka wieków. Chyba.
M."
Być może gdzieś całkiem blisko, a może już daleko dotarł do uszu Dawida przeraźliwy, przypominający skowyt krzyk jego Stworzycielki.