Edith Layton
Porzucona panna młoda
Tytuł oryginału:
„The Abandoned Bride"
1
Październik 1812
Oberżysta nie miał pojęcia, co zrobić z tym młodym paniczem.
Na dworze hulał wiatr, stanowiący przygrywkę do prawdziwej jesiennej zawieruchy. Odłamki żwiru i ogonki zwiędłych liści uderzały o szyby wraz z falami deszczu, a nagłe, zawodzące porywy wiatru wprawiały w drżenie ściany zacisznej oberży. W taką pogodę elegancki młody gość powinien być zadowolony, iż znajduje się w przytulnym wnętrzu, gdyż zdaniem oberżysty nic tak nie każe nam docenić domowego zacisza, jak srożąca się na zewnątrz nawałnica. Jednak ten paniczyk siedział rozwalony przy barze, osuwając się coraz niżej, i przy akompaniamencie nasilającego się wycia wichru mamrotał, by podać mu kolejny kubek ponczu, jakby w jego duszy panowała zawierucha równie silna jak ta, która szalała dookoła samotnego zajazdu.
Oberżysta westchnął i wzruszył z rezygnacją ramionami, gdy posługująca w barze dziewczyna popatrzyła na niego pytająco.
Zgadzał się z jej niewypowiedzianą na głos opinią na temat stanu ich gościa. Młody dżentelmen bezwzględnie nie powinien już więcej pić ponczu na rumie. Jednak sposób, w jaki spoglądał, nie pozwalał mu odmówić. Oberżysta zdążył się już nauczyć, że jaśnie panowie potrafią stawać się bardzo nieprzyjemni, kiedy nie spełnia się ich zachcianek. Ten zaś osobnik bezwzględnie zaliczał się do panów: sugerował to jego wygląd i głos, nawet w obecnym stanie. Kiedy pojawił się w karczmie kilka godzin temu zaledwie, jeden rzut oka na elegancki ekwipaż i jedno spojrzenie na wytworny strój wystarczyły, by oberżysta rzucił się biegiem do usług. Zaś pierwsze polecenie, udające prośbę, wygłoszone niedbałym głosem osobnika po szkołach, potwierdziło wstępne wrażenie.
„Pod Piórkiem Przepiórki" był to skromny zajazd, ulokowany przy North Road, co nie oznaczało jednak, iż jego właścicielowi nie dostawało ambicji. Bądź co bądź, jego zakład był czysty i schludny. Żona oberżysty potrafiła doskonale przyrządzać lokalne dania, wszelkie uszkodzenia pościeli, choćby nawet nie najwytworniejszej, naprawiano natychmiast z wielkim staraniem, a świeżo warzone piwo stale czekało na gości. Dlatego też pary właścicieli nie zdziwiłoby wcale, gdyby okoliczni dziedzice odkryli ich zajazd i uczynili go równie sławnym i zyskownym, co „Pod Różą i Niedźwiedziem" w Ludlow albo „Pod Głową Panny" w Uckfield. Mimo wielu lat swego istnienia „Pod Piórkiem Przepiórki" nie miał jak na razie podobnego szczęścia, ale nie oznaczało to, iż należy rezygnować z ambicji. Tak więc kiedy z powozu, ozdobionego na drzwiczkach herbami, wysiadł elegancki młody panicz wraz ze swą uroczą, roześmianą towarzyszką, nadzieje oberżysty rozszalały się równie silnie jak wiatr, który hulał teraz wokół karczmy.
Jednak marzenia nie zaślepiły tego ambitnego człowieka. Kiedy młodzieniec podpisał się w książce gości popularnym nazwiskiem, a potem jako miano swej bogdanki podał „panna Hastings", piękne sny oberżysty o wspanialej przyszłości jego zajazdu prysły niczym bańka mydlana szybciej, niż zdążył wyschnąć atrament w księdze. Tak samo ten dandys tytułował się tylko „panem", jak karczmarz pochodził od małpy, i jeśli miał uwierzyć, że młoda dama w istocie podpisywała się podanym mu nazwiskiem, to także nie zasługiwał na szlachetne miano człowieka. Albowiem „pan" zachowywał się jak ktoś mający co najmniej tytuł barona, a pracujący ponad dziesięć lat w zawodzie oberżysta chętnie dostałby pensa za każdą osóbkę, przybyłą w towarzystwie pana dziedzica, zapisywaną w jego rejestrze jako „panna".
Jednak tylko głupcy wyciągają przedwczesne wnioski, a matka karczmarza nie sprowadziła na świat ani jednego idioty. Chociaż wszystko wskazywało na to, że cel spotkania w oberży nie należy do najszlachetniejszych, rodzaj urody i pełne godności zachowanie dziewczęcia nie pozwalały jej z punktu potępić. Para nie zabawiła bowiem nawet paru minut sam na sam na górze, gdy młody człowiek zszedł do oberżysty, by zamienić z nim kilka słów na osobności.
Zamówił obfity posiłek oraz jeszcze jeden pokój dla drużby, a następnie z zimną krwią zażądał, by sprowadzono mu sędziego pokoju albo pastora, tego z nich, który, jak to określił, może prędzej uczynić w świetle prawa towarzyszącą mu uroczą damę jego żoną.
Karczma znajdowała się o kilka zaledwie godzin drogi od granicy, gdzie można było podobną rzecz załatwić o wiele szybciej. Jednak on nie chce, jak wyjaśnił, brać ślubu w podejrzanych okolicznościach, które wstyd byłoby mu wspominać w przyszłości; wolałby, ażeby zostało to dokonane w sposób jak najbardziej legalny i najlepiej przed końcem dnia. Skoro zaś miał specjalne zezwolenie na zawarcie małżeństwa oraz dobrze wypchaną sakiewkę, oberżysta pospieszył spełniać jego żądania.
Zajętemu wydawaniem poleceń żonie, posyłaniem po starego pastora oraz pilnowaniem, by najlepszy apartament w oberży został należycie przygotowany, gospodarzowi brakło właściwie czasu, by zdziwić się, iż pomylił się tak bardzo. Jako właściciel karczmy położonej tak daleko na północy kraju niejednokrotnie miewał do czynienia ze zbiegłymi parami kochanków, ale tym razem ani przez moment nie brał pod uwagę możliwości, o której mówił młody mężczyzna. Zazwyczaj z łatwością rozpoznawał pary, które zamierzały wziąć ślub bez pozwolenia rodziców. Wyróżniały się tym, iż wyczuwało się w nich niepokój. Mężczyźni byli zdenerwowani, kobiety pełne lęku. Cechowała ich huśtawka nastrojów: podniecenie, podkreślone nagłymi wybuchami śmiechu, ustępowało chwilom niezręcznego milczenia, wywołanym zwątpieniem lub lękiem przed pościgiem. Jednak ci dwoje zachowywali się spokojnie, z wdziękiem i kurtuazją.
Młody, jasnowłosy mężczyzna, smukły, wytworny i pewien siebie, przez krótki czas został na dole i zgodził się wznieść jeden, a może dwa przedślubne toasty w towarzystwie gospodarza oberży, oczekując na przybycie przyjaciela oraz pastora. Jednak narastająca zawierucha spowodowała, że po drogach nie można się było szybko poruszać, a stary sługa boży nie mógł przecież wyjechać z domu bez kolacji i gnać gdzieś na złamanie karku w okropną pogodę, i to dla paru szylingów zaledwie. Tak więc przyszły pan młody miał czas na więcej niż kilka toastów, a nawet tak wiele, że karczmarz w duchu podziękował losowi, iż jego gość ma mocną głowę i jest w stanie stosunkowo pewnym krokiem udać się schodami na górę do czekającej na niego dziewczyny.
Jednak nie minęło pół godziny, jak znowu się zjawił na dole, blady, zmieniony na twarzy, i szorstkim głosem zażądał, by podać mu następnego drinka, po czym rzucił na ladę kilka monet, by wynagrodzić pastora za kłopot, gdyż jego usługi nie będą już potrzebne.
Dżentelmen usiadł i zaczął pić, a karczmarz obserwował go z niepokojem. Zapłacił zdziwionemu pastorowi i odesłał go do domu, tak jak mu polecono. Młody człowiek nie raczył rzec nawet jednego słowa przeprosin rozgniewanemu starcowi. Czas mijał, burza przybierała na sile, zaś gospodarz „Pod Piórkiem Przepiórki" zastanawiał się, jak rozwiązać tę sytuację. Niepokoił się bowiem o młodą kobietę. Poszła na górę i od tej chwili nie pokazała się wcale. Może ktoś powinien zajrzeć do niej, gdyż być może znajduje się w rozpaczy i wymaga pocieszenia. Jednak jeśli chce wyrobić swojej karczmie renomę pośród wysoko urodzonych, nie wolno mu popełnić gafy. Posłał już był na górę pokojówkę z czystymi ręcznikami i wodą i dziewczyna została wpuszczona do środka, więc przynajmniej wiadomo było, iż młoda kobieta wciąż chodzi po tym świecie.
Oberżysta nie wiedział jednak, co jeszcze mógłby uczynić. Wygląd nieźle już ululanego młodzieńca sugerował, iż jedno słowo na temat młodej panny może narazić pytającego na utratę paru zębów, a może nawet życia. Tak więc właściciel „Pod Piórkiem Przepiórki" polerował kieliszki i kufle, zajmował się innymi gośćmi i milczał.
Aby zaś uspokoić sumienie, postanowił porozmawiać o tajemniczej dziewczynie z „przyjacielem" niedoszłego pana młodego, gdy ten się wreszcie pojawi, a czekając, zabawiał się wyliczaniem, ile jeszcze porcji ponczu rumowego potrzeba, by młody człowiek osunął się całkiem pod stół, skoro teraz znajduje się pod nim tylko do połowy.
Zbliżała się północ, kiedy oczekiwany dżentelmen przybył do karczmy. O tej porze w barze znajdował się już tylko ten jeden, solidnie pijany gość. Inni poszli już dawno: podróżni do swoich pokoi, a miejscowi do domów. Młody panicz wciąż siedział i pił jak dotychczas, tyle tylko, że jego nieskazitelnie biała krawatka pogniotła się i przekrzywiła, haftowana kamizelka była rozpięta, a blond grzywa uczesana w stylu „wiatr we włosach" zmierzwiła się, jakby jej właściciel spędził dzień na dworze i poddał ją działaniu szalejącej wichury. Nawet nie podniósł wzroku, gdy pojawił się nieznajomy, choć karczmarz był pewien, iż jest to właśnie ów oczekiwany przyjaciel. Chociaż o wiele lat starszy, miał twarz o subtelnych rysach i doskonale skrojone ubranie, co niezawodnie wskazywało, że nowy gość należy do tej samej klasy co kłopotliwy młodzieniec. Zatrzymał się w drzwiach tylko na moment, lecz dostrzegł młodzieńca, nim karczmarz zdołał wydostać się zza kontuaru. Podszedł do niego natychmiast.
-Czyżbym się spóźnił? - zapytał z niepokojem.
Słysząc to pytanie, młody panicz podniósł głowę,rozpoznał przybysza i na jego twarz wypłynął gorzki uśmiech.
-Na ceremonię ślubną? - zapytał powoli, prostując się. - Na hymn do Hymena? Za późno, by gratulować spłonionej pannie młodej? Czy masz kieszenie pełne ryżu, mój drogi Edwinie? Czy gnałeś tu na złamanie karku tylko po to, żeby nie zdążyć na oczepiny?
-A więc zrobiłeś to - stwierdził starszy z mężczyzn.
-Tak - przyznał młodszy, kiwając kilka razy głową do siebie i do swego przyjaciela. Jednak gdy ten drugi opadł z westchnieniem na krzesło, młodzieniec dodał: - Już po wszystkim, drogi Edwinie, a ty nic z tego nie widziałeś. Obwieściłem moje zamiary, zabrałem pannę, załatwiłem pozwolenie na ślub, wynająłem pastora i zakończyłem wszystko całkowicie po twojej myśli.
-A więc nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć ci szczęścia - powiedział starszy z mężczyzn ze smutkiem. - Nie odbyło się to tak, jak tego chciałem, ale może tak będzie lepiej, może się jednak myliłem. Ale przecież zabieram ci czas. Spóźniłem się z powodu tej burzy i nie zamierzam teraz stawać między wami.
-Między nami? - zadumał się młodszy, a potem wybuchnął szalonym śmiechem, który zaskoczył karczmarza, podsłuchującego cichutko na boku. - Ależ Edwinie, mój drogi, szlachetny doradco, między nami może przejechać dalekobieżny dyliżans i nawet nam od tego nie drgnie włos na głowie. Czy ty mnie wcale nie słuchasz, mój drogi? Powiedziałem, że już po wszystkim. I tak właśnie jest. Po wszystkim. Nie było ślubu, oczepin, ratunku. Koniec.
-A więc zastanowiłeś się raz jeszcze? - zapytał starszy dżentelmen.
-Nie miało to wiele wspólnego z myśleniem, przyjacielu - powiedział głośno młody mężczyzna, ale wydawało mu się, że mówi poufnie, gdyż pochylił się bliżej do swego rozmówcy. - Po prostu wiedziałem. Musiałem tę wiedzę przyjąć do wiadomości. Nie mogłem tego zrobić! - zawołał dziko. - Kiedy przyszło co do czego, nie mogłem!
-Tak chyba będzie lepiej, Robinie - odparł łagodnie starszy z mężczyzn. - Sam o tym dobrze wiesz.
-Ach, tak, dokładnie jak powiedziałeś - młodszy pokiwał głową, uspokojony. - Może wypijemy za to? Karczmarz! - zawołał. - Jeszcze raz to samo dla mnie i dla mojego przyjaciela.
Oberżysta zawahał się, ale widząc, iż starszy mężczyzna kiwa przyzwalająco głową, niechętnie opuścił swój posterunek, z którego mógł przysłuchiwać się rozmowie, i zajął się przygotowywaniem mocnego, parującego ponczu.
-Robinie - zagadnął mężczyzna o imieniu Edwin, przysuwając się bliżej z krzesłem. - Jak ta dziewczyna to przyjęła?
-Zna-ko-mi-cie - odparł lekko młodszy. Ale potem zaczął kręcić głową i marszczyć czoło, jakby chciał rozjaśnić sobie myśli, a dzięki temu także ułatwić wyrażenie tego, co zamierzał powiedzieć, gdyż teraz mówił powoli, wyraźnie artykułując każdą sylabę. - Znakomicie, wspaniale, ze spokojem, to skarb nie dziewczyna. Och, Edwinie, jestem pewien, że ci się spodoba. Żadnych plebejskich lamentów, ani słowa skargi.
-Masz bez wątpienia rację - rzekł starszy z mężczyzn. - A co z jej rodziną, nie protestowali? Nie będą robić trudności?
Słysząc to, młody człowiek zaczął się śmiać i nie mógł przestać.
Śmiał się, aż z oczu pociekły mu łzy. Jego śmiech stawał się coraz bardziej piskliwy, aż wreszcie przyjaciel ujął go za ramię i mocno nim potrząsnął.
-A dajże spokój - warknął młodszy dżentelmen, gwałtownie wyrywając ramię. - Jestem pijany, ale zdarzało się, że było gorzej. A teraz po prostu nie ma dosyć rumu, drogi Edwinie, w całych Indiach Zachodnich, żebym zdołał zapomnieć wyraz jej oczu. Albo to, jak ha- bie-, jak ha-nieb-nie, a niech to, jak bardzo ją zawiodłem. Do diaska, rum znieczula mi język, ale nie serce. Czyż to nie pięknie powiedziane, Edwinie? - Wybuchnął śmiechem.
-Jej rodzina, Robinie, jak oni to przyjęli? - zapytał Edwin cierpliwie.
-A skąd ja mam to wiedzieć? - burknął młodzieniec, sięgając przez stół, by chwycić kubek z ponczem, który oberżysta przezornie postawił poza zasięgiem jego rąk.
Kiedy gospodarz oddalił się na przyzwoitą odległość, starszy mężczyzna odczekał, aż młodszy pochłonie wielki łyk ponczu, i wyszeptał:
-Chcesz powiedzieć, że tak po prostu oznajmiłeś im, iż zmieniłeś zdanie, zostawiłeś ją samą i odszedłeś?
Młody człowiek odstawił kubek i popatrzył na swego inkwizytora z taką dozą bezczelności, na jaką pozwolił mu stan upojenia.
-Oczywiście, że nie - odparł arogancko. - Za kogo ty mnie masz? Nie zostawiłem jej znienacka. Ona wciąż tam jeszcze jest. A przynajmniej była parę godzin temu. Na górze - dodał i pociągnął następny łyk.
Starszy mężczyzna jakby się zachłysnął, zaczął wstawać z krzesła, a w końcu zapytał bez tchu:
-Ona wciąż jest tutaj? Wiozłeś ją taki kawał drogi, żeby jej to powiedzieć?
Młody dżentelmen uśmiechnął się z niezwykłą słodyczą, ale nie odpowiedział.
-Musisz ją natychmiast odwieźć do domu! - zawołał Edwin.
-Nie - odparł jego przyjaciel dziwnie trzeźwym tonem. - Ty musisz ją odwieźć. Czekałem na ciebie. Nie, ani słowa więcej. Ja po prostu nie mogę, zrobiłem tyle, starałem się postąpić w sposób, jaki nazywasz honorowym, ale nie mogę tego uczynić ani dla niej, ani nawet dla ciebie. Kiedy ją zabierałem z domu dziś rano, jej ojciec pożegnał nas najserdeczniejszym uśmiechem, matka uroniła parę łez szczęścia, a młodsze siostry rzucały kwiatami, a przynajmniej tak mi się wydawało. A teraz mam ją przywieźć i powiedzieć: „Przepraszam bardzo, ale zmieniłem zdanie"? Ale ty możesz. Musisz. Tyle zrobiłem - pożalił się, ale równocześnie głowa zaczęła mu się kiwać, jakby była za ciężka, by mógł ją utrzymać w pionie. - Ty dokończysz tę sprawę - wymamrotał i w końcu położył głowę na ramionach, opartych na stole.
Edwin zmełł w ustach przekleństwo i z gniewu zacisnął pieści.
Jednak po chwili uspokoił się.
-Wygląda na to, że rzeczywiście muszę - szepnął sam do siebie.
Oberżysta chętnie wskazał starszemu z mężczyzn drogę do pokoju młodej kobiety, a potem, wykonując jego surowe polecenie, pospieszył zbudzić chłopca stajennego, by przygotował karetę nowego gościa do drogi. Zrobił to tak szybko, jak tylko mógł; nie chciał stracić ani sekundy z dziejącego się na jego oczach przedstawienia. Tak bardzo się starał, że wybiegł na dwór, gdzie wciąż szalała wichura, trafiając na moment, w którym starszy z mężczyzn zszedł na dół wraz z młodą kobietą. Miała na sobie ciemną, podróżną pelerynę i wyszła na dwór, nie patrząc nawet na młodego człowieka, który zdawał się spać z głową opartą na stole.
Jednak po chwili, gdy oberżysta wciąż jeszcze gapił się na zamknięte drzwi wyjściowe, starszy mężczyzna pojawił się w nich znowu, ociekając deszczem ze swej peleryny.
-Robinie - rzekł surowo. - Jest jeszcze jedno. Obudź się, Robinie, muszę się czegoś od ciebie dowiedzieć. Co jej powiedziałeś? Jak to jej powiedziałeś?
Młody dżentelmen otworzył oczy, ale nie podniósł głowy.
-Ależ prawdę, Edwinie. Samą prawdę, oczywiście -powiedział cicho, ale wyraźnie.
Gdy starszy z mężczyzn zesztywniał, młodszy dodał, jakby powtarzając lekcję, do której opanowania został zmuszony przez nadmiernie wymagającego nauczyciela:
-Powiedziałem jej, że nie mogę jej poślubić. Powiedziałem jej, że istnieje ktoś, kogo kocham, ale z kim nie mogę wejść w związek małżeński ze względu na okrutne okoliczności. Powiedziałem jej, iż nieuczciwością z mojej strony byłoby poślubić ją, nie mając do tego przekonania. To przecież szczera prawda, czyż nie, Edwinie?
-Tak, Robinie - westchnął starszy z mężczyzn. - Teraz już mogę ją odwieźć do domu. Zostań tutaj, a ja wrócę po ciebie jutro wieczorem, jak najprędzej. Wyjedziemy stąd. Rozumiesz?
Młodzieniec podniósł głowę, a potem pozwolił jej opaść na stół.
Edwin przeszedł kilka kroków, po czym zawrócił znowu.
-A co z jej rodziną, Robinie? Czy będą robić trudności?
-Nie jestem idiotą - odparł ze znużeniem młody dżentelmen. - Nie. Jakież to miałyby być kłopoty? Jej papa i mama,to ludzie z gminu. Nie, nic nam z ich strony nie grozi.
-Co stanie się z tą dziewczyną? - nalegał Edwin.
-A jak myślisz? - padło pytanie podszyte gorzkim śmiechem. - To przecież nie jest panna z dobrego domu. Sądzisz, że zostanie zrujnowana? Że odmówią jej wstępu do Almacka? Daj spokój, Edwinie, wyjdzie za mąż, zanim upłynie ten rok. Na prowincji ludzie nie są tacy grymaśni. Ta sprawa może nawet doda jej atrakcyjności.
-A jak przyjmie to twoja rodzina? - zapytał cicho Edwin.
-Ach, moja rodzina - odparł Robin stłumionym głosem. - Powiem im tylko to, co będą chcieli usłyszeć. -Tak jak tobie, pomyślał, zanim znowu położył sobie głowę na przedramionach i tym razem wreszcie zapadł w niebyt, którego szukał przez cały wieczór.
Oberżysta słuchał, jak kareta z turkotem oddala się w noc. Jego ostatni klient leżał bez ruchu z głową na stole. Jednak minęła dłuższa chwila, zanim właściciel karczmy podszedł do niego, by pomóc mu się podnieść na nogi i odprowadzić go do łóżka. Przez jakiś czas bowiem stał i patrzył na drzwi, jakby wciąż jeszcze widział bladą twarz zszokowanej dziewczyny, twarz o rysach jakby rzeźbionych w alabastrze, otoczoną kosmykami jasnych włosów, wymykających się spod kaptura, na szeroko otwarte, choć nic nie widzące oczy. Tak miał ją zawsze wspominać, ilekroć w jego własnym życiu pojawiły się troski; stała się dla niego jego prywatnym ucieleśnieniem rozpaczy.
2
Maj 1815
Słońce wypiło już poranne mgły i wiosenny dzień był tak senny i ciepły, że młoda kobieta uznała, iż musi zatrzymać się podczas swego spaceru, by pozbyć się lekkiego szala. Odstawiła w tym celu paczkę na ziemię i oparłszy się o drewniany płot, musiała przyznać, iż rada jest, że może postać tu sobie przez chwilę. Owszem, dostała pół dnia wolnego, żeby załatwić swoje sprawy. Racją było też i to, że jej pracodawczyni nie cechowała się zbytnią surowością, zwłaszcza ostatnio, więc mogłaby nie wracać jeszcze przez kilka godzin, a nikt nie powiedziałby jej złego słowa. Jednak jak zwykle sumienie nie pozwoliło jej zwlekać ani chwili z powrotem.
Uporała się z wysłaniem listów natychmiast po przybyciu do wioski. Sprawnie dokonała drobnych zakupów, nawet nie zatrzymując się na pogawędkę z właścicielką sklepiku, panią Ames, choć wyraz twarzy tej poczciwej kobiety powiedział jej wyraźnie, że chętnie spędziłaby trochę czasu na plotkach. Ale nie, załatwiła wszystko szybko i bez wahania. Wiedziała, iż nie powinna była marnować czasu na pieszą wycieczkę do miasta. Gdyby poprosiła o powozik, z pewnością pozwolono by jej z niego skorzystać. Jednak chciała przejść się samotnie o poranku, pożegnać się z okolicą, a skoro wykorzystała czas, należący do jej praco-dawczyni, na jedną ekstrawagancję, to teraz uznała, że nie wypada jej marnować go więcej na inne.
Oparła się o podniszczony płot i popatrzyła na morze żółtych pól, głęboko wciągnęła do płuc zapach kwiatów i pomyślała, że za tym właśnie będzie tęsknić prawie tak samo jak za domem, który wkrótce miała opuścić na zawsze. Jej pracodawczyni uważała to za niemądre, a miejscowi ludzie w ukryciu podśmiewali się z jej dziwnego gustu. Przecież i tutaj, na północy, kwitną róże. Wszak wiosną pachną tu złotokapy, bzy i żonkile. Jeśli zaś ktoś woli dzikie kwiaty, to przecież nie na darmo poeci opiewali tutejsze goździki, kaczeńce i fiołki. Ale żeby zachwycać się polami gorczycy? Toż to zupełnie tak, jakby ktoś wolał rzepę od tulipana. Dama do towarzystwa, a zarazem guwernantka zatrudniana przez panią Bryce z pewnością jest bardzo miła, ale kto zdrowy na umyśle może przedkładać widok uprawnych pól nad piękny ogród?
Dama do towarzystwa i guwernantka pani Bryce mogła i przedkładała. Stała przy płocie wpatrzona w soczyście żółte pole lśniące w blasku słońca, myśląc, że nigdy w życiu nie zdarzyło się jej widzieć nic piękniejszego. Subtelni panowie zamieszkujący w okolicy nie zgodziliby się z nią, gdyby ujrzeli ją samą na tle wzmiankowanych pól - w porównaniu z delikatną barwą jej jasnych włosów kwiaty gorczycy sprawiały wrażenie jaskrawych. Albowiem, jak utrzymywał miejscowy kowal, który nie potrafiłby wymyślić piękniejszego porównania, loki te miały barwę najjaśniejszego z piw,podczas gdy pan Fisher, właściciel sklepu kolonialnego, piszący w sekrecie wiersze, sądził, iż przypominają światło księżyca padające na złoto.
Jednak same włosy nie wywołałyby tak silnych uniesień u tych zazwyczaj niezbyt wymownych młodzieńców.
O nie, wpływ na to miała cała osoba panny Hastings. Wszystko w niej budziło podziw: kontrast między chłodną, jasnobłękitną barwą jej oczu a ciemniejszymi rzęsami i brwiami na czystym, białym czole, prosty maleńki nosek, pełne, różowe usta, smukła, acz wyposażona w należyte kobiece krągłości sylwetka, wdzięk, piękny głos. Pani Ames, osobie zazwyczaj wyzutej z zazdrości, zdarzało się skarżyć, iż chora jest już od wysłuchiwania, jak okoliczni młodzieńcy wychwalają wdzięki czarownej panny Hastings.
Mimo swego podziwu chłopcy ci jednak nigdy nie poruszali owego tematu z zainteresowaną. Bądź co bądź, była ona damą.
Owszem, należałoby przyznać, że nie w pełni, gdyż brakowało jej tytułu i szlachetnego urodzenia, a poza tym pracowała jak płatna guwernantka i dama do towarzystwa, jednak w jej głosie i zachowaniu istniało coś, co stawiało ją ponad innych. Uprzejma dla sąsiadów, przyjacielska wobec młodych mężczyzn, potrafiła też zachować w stosunku do nich dystans, którego żaden zdrowo myślący młodzieniec wołał nie przełamywać, nawet jeżeli rozmowa schodziła na tory dosyć osobiste. Nie potrafili zalecać się do tej opanowanej panny tak samo, jak nie byli w stanie delektować się widokiem łanów kwitnącej gorczycy.
Panna Hastings jednakże nie tyle podziwiała pola, co raczej starała się utrwalić w pamięci całą okolicę, tak by móc zabrać ze sobą ten obraz, gdziekolwiek los ją rzuci. Wiedziała bowiem, że wkrótce będzie musiała się z nią rozstać. Wcale nie chciała odjeżdżać, lecz list już został wysłany, a sprawie nadany bieg. Szkoda, bo miło było pracować u tak niewymagającej pani i w tak pięknej okolicy. Gdyby nie kłopotliwe względy, jakimi zaczął pannę Hastings darzyć pewien bardzo młody człowiek, z przyjemnością zostałaby tu do końca swoich dni. Powinna się na niego za to gniewać, tak samo jak na innych, przez których straciła wcześniejsze stanowiska, ale wobec niego nie potrafiła wytrwać w urazie, obdarzyła go bowiem szczerym uczuciem. A on przecież nic na to nie mógł poradzić, gdyż znajdował się na tym świecie niewiele ponad szesnaście miesięcy.
Pół roku temu, gdy panna Julia Hastings objęła stanowisko, młody panicz Toby spędzał większość swych dni w kołysce, w towarzystwie niani. Dlatego kobieta w agencji pośrednictwa pracy dosyć mgliście przedstawiła Julii jej przyszłe obowiązki.
- ... będzie pani czymś w rodzaju damy do towarzystwa u pani Bryce, która czuje się bardzo osamotniona. Jej mąż jest kapitanem i pełni służbę na dalekich morzach. Po pewnym czasie będzie pani musiała zajmować się także jej synkiem jako guwernantka. - Takie sformułowanie sprawiło, że Julia nie zwróciła większej uwagi na osobę Toby'ego.
I rzeczywiście, z początku pani Bryce całkowicie wypełniała czas swej damy do towarzystwa. Była to ładna, niemądra kobietka, niedawno po ślubie, znudzona i samotna w wielkim domu, w którym ulokował ją stale nieobecny mąż. Uchwyciła się kurczowo towarzystwa Julii niczym tonący pnia dryfującego po morzu.
Przez cale miesiące zalewała Julię potokiem informacji na temat swojej nieinteresującej przeszłości, którą przedstawiała tak, jakby była to jakaś niezwykła epopeja. Prawdę mówiąc, dziewczyna tyle razy wysłuchała opowieści o największym triumfie życiowym swej pracodawczyni, że miała wrażenie jakby brała osobiście udział w wielkim balu, na którym dziarski kapitan Bryce po raz pierwszy uległ czarowi obecnej pani swego serca.
Julia jednak wcale nie uważała, że powinna za to znielubić swoją pracodawczynię, przeciwnie, z wielu powodów czuła do niej wdzięczność. Mąż damy był dzielnym kapitanem marynarki Jego Królewskiej Mości, a rodzina należała do zamożnych, więc państwo Bryce prowadzili życie na przyzwoitym poziomie. Jednak ponieważ nie zaliczali się do szlachty, nie silili się na wielkopańskie pozy. Julia aż nazbyt dobrze pamiętała, jak źle się czuła podczas swego jakże krótkiego zatrudnienia w Londynie jako dama do towarzystwa u córki lady Wycliffe. Fumy i pozy wielkiej pani, chociaż całkiem na miejscu, były jednak niezmiernie męczące. Julia nieomal odczuła wdzięczność, gdy lord Wycliffe zaczął się do niej zalecać. Dało jej to wymówkę, by opuścić ich bogatą rezydencję, co też jak najrychlej uczyniła.
To, że pani Bryce najbardziej interesowała się samą sobą, także stanowiło zaletę, gdyż płocha ta istota nigdy nie słuchała dokładnie, co mówią do niej inni. Zadawalała się byle jakimi odpowiedziami na swoje pytania i nigdy nie pamiętała, iż jej towarzyszka nie mówiła jej nic konkretnego. Wiedziała zatem, że panna Hastings doznała rozczarowania w miłości, i uznała to za dosyć ekscytujące i romantyczne, podczas gdy bardziej wnikliwa plotkarka nie zadowoliłaby się tak zdawkową informacją. Jednak chociaż bezmyślna, pani Bryce nie należała do osób skąpych albo złośliwych.
Julia dostała dla siebie przyjemny pokój, jadała kolację razem ze swoją panią i miała stosunkowo dużo czasu dla siebie oraz sporo swobody. Jej pracodawczyni wstawała późno, a po każdym posiłku udawała się na krótką drzemkę.
Właśnie z powodu nadmiaru wolnego czasu Julia zbyt dobrze zaznajomiła się z paniczem Tobym. Gdy tylko opanował lepiej sztukę chodzenia, natychmiast nauczył się biegać. Julia uznała, że chłopczyk cechę tę odziedziczył po nieobecnym ojcu, którego skądinąd nie widziała na oczy. Im starszy Toby się stawał, tym bardziej wykazywał się silnym, niezależnym charakterem i zamiłowaniem do poznawania nieznanych terenów, męcząc tym swą starą nianię i zadziwiając matkę. Pani Bryce najwyraźniej w świecie wyobrażała sobie, że na zawsze pozostanie mamusią niemowlęcia, nieruchawego niczym piesek pokojowy, stanowiącego doskonały dodatek do jej najnowszej sukni, i nie miała pojęcia, jak poradzić sobie z żywotnym, wojowniczym małym mężczyzną, którego sprowadziła na świat.
Tak więc, podobnie jak wcześniej natychmiast przekazała niemowlę mamce do karmienia, a potem szybko oddała je pod opiekę niani, teraz z radością zgodziła się, by zajmowała się nim jej młoda dama do towarzystwa. Liczyła na to, iż panna Julia zabawą zmęczy Toby'ego tak, że zechce on spokojnie posiedzieć przy matce przez jedną godzinę. Tyle właśnie przeznaczała dziennie czasu dla swego pierworodnego. Nie żałowała mu zatem towarzystwa Julii, gdyż, prawdę mówiąc, po czterech miesiącach nie miała już jej wiele nowego do opowiadania i rada była, że znalazła jakieś zajęcie dla osoby, której przecież doskonale płaciła.
Nowe obowiązki spodobały się Julii. Panicz Toby okazał się o wiele ciekawszym i inteligentniejszym kompanem niż jego mama. Co więcej, jego miłe towarzystwo złagodziło nieco tęsknotę dziewczyny za domem i młodszym rodzeństwem. Tak więc panna Hastings mogłaby, jeszcze długo żyć w spokoju, we dnie słuchając dziecięcego śmiechu, zaś wieczorami wspomnień swej pracodawczyni.
Dodatkową atrakcją byłyby od czasu do czasu rozmowy z miejscowymi wieśniakami lub pomoc przy podawaniu herbaty, kiedy jej panią odwiedzały damy z sąsiedztwa. Niestety, panicz Toby odziedziczył po swym tacie także śmiałego ducha oraz zainteresowanie pięknymi kobietami.
Kości zostały rzucone pewnego poranka, gdy dzieciak wyrwał się z ramion matki, by pobiec do Julii. Tego samego dnia po południu przewrócił się, ale zamiast szukać ukojenia u swej rodzicielki, wybrał do tego jej damę do towarzystwa, co jeszcze bardziej skomplikowało sytuację. Jednak sprawa została przypieczętowana, kiedy, zaledwie tydzień temu, wypowiedział swe pierwsze słowo. Nikt nie oczekiwał, iż powie „papa", chociaż matka bardzo by sobie tego życzyła. Miałaby wtedy uroczą anegdotę do zrelacjonowania mężowi w liście, albowiem syn dopiero uczył się samodzielnie siadać, gdy widział swego ojca po raz ostatni. Jednak nie powinien był wyrzec jasno i wyraźnie „Jul-ia", tylko „ma-ma" tak jak każde przyzwoite dziecko.
Tym bardziej nie należało tego czynić pod obecność osób trzecich, takich jak pani Carew, pani Templeton oraz panna Mundford, wyrocznia lokalnego towarzystwa, a zarazem siostra dyrektora szkoły, które właśnie przybyły na herbatę.
- Czy chłopczyk nie potrafi powiedzieć nic innego? - zaszczebiotała wreszcie panna Mundford, podczas gdy Toby, zachwycony swą nową umiejętnością, radośnie popisywał się przed zgromadzonymi, raz po raz wyśpiewując „Jul-ia".
Wieczorem tego samego dnia, kiedy jej mały synek wypowiedział pierwsze w życiu, jakże źle dobrane słowo, pani Bryce zaczęła okazywać swej damie do towarzystwa wyraźną niechęć.
Zamiast spędzić z nią wieczór przy kominku, pogodnie analizując wygląd, inteligencję oraz stan każdej z przybyłych wcześniej z wizytą pań, jak miewało to miejsce zazwyczaj, pani Bryce skoncentrowała się na hafcie, nie mówiąc ani słowa. Od czasu do czasu rzucała swojej towarzyszce ukradkowe spojrzenia, jak gdyby nie widziała jej nigdy przedtem i chciała się jej nieznacznie przypatrzeć. Po niedługim czasie zaczęła w dosyć sztuczny sposób uskarżać się, iż dym z kominka gryzie ją w oczy, po czym udała się na spoczynek. Rano nie pojawiła się przy stole, a podczas lunchu tak bardzo zajęła się posiłkiem, że nie miała ani jednej wolnej chwili i nie powiedziała nawet słowa do Julii. Po południu przyprowadzono Toby'ego na zwykłą wizytę. Dzieciak niecierpliwie przeczekał uścisk swej matki, by natychmiast rzucić się do swej ulubienicy, wdrapać się jej na kolana, a znalazłszy się tam, zająć się gorliwie próbami rozplecenia jej włosów. Wtedy to spojrzenie na twarz pani Bryce zmroziło Julię do kości. Odczekała do wieczora i wtedy złożyła swą pro pozycję.
Zasugerowała mianowicie, iż opuści swą u niej służbę, po czym przeżyła wstrząs, ponieważ jej oferta została skwapliwie przyjęta.
Rzecz była jednak nieunikniona od chwili, kiedy to panicz Toby publicznie okazał, kogo woli. Pani Bryce, jak większość istot zapatrzonych wyłącznie w siebie, była też bardzo próżna. Chociaż przedtem uważała Julię wyłącznie za przemiłą towarzyszkę, teraz zaczęła traktować ją jako podstępną rywalkę. Gdyby jej mąż kapitan po powrocie z dalekich mórz zamienił jedno życzliwsze słowo z panną Hastings, wzbudziłoby to podobną zazdrość. Dla pani Bryce nie było istotne, czy obiekt rywalizacji liczy sobie trzydzieści dwa lata życia czy też szesnaście miesięcy; dama ta nie tolerowała żadnej konkurencji.
Jednakże gdyby na miejscu Julii znajdowała się inna młoda osoba, być może odczekałaby trochę, dając pani Bryce czas na przemyślenie swych uczuć, a paniczowi Toby'emu na nauczenie się innego, mniej ryzykownego słowa. Tyle tylko, że panna Hastings bardziej niż czegokolwiek lękała się odrzucenia, a wyczuwszy je, wolała pierwsza przeciąć więzy.
Wymamrotała jakieś mętne bzdury o tęsknocie za domem. Tak bardzo została zraniona, że straciła swój zwykły chłód i opanowanie. Wspomniała o trudnościach w przystosowaniu się do życia na wsi, opowiadała jakieś żałosne historie o tym, iż podwójne obowiązki męczą ją, a nawet posunęła się do stwierdzenia, że młoda kobieta w jej sytuacji nie ma tu szans na znalezienie sobie kandydata na męża. Wszystko to było tak do niej niepodobne i źle odegrane, że jej pracodawczyni powinna była z punktu przejrzeć te kłamstwa, i być może Julia w głębi duchu pragnęła, by tak się stało. Mimo swej pozornej stanowczości w wieku lat dwudziestu panna Hastings była wciąż jeszcze osobą bardzo młodą i można jej wybaczyć, że próbowała wykonać szlachetny gest nieudolnie, w tajemnej nadziei, iż usiłowania te zostaną przejrzane i odrzucone. Jednak gdy wypowiedziała słowa: „...nowe miejsce pracy...", wyraz ulgi i wdzięczności, jaki pojawił się na twarzy jej pracodawczyni, potwierdził najgorsze obawy. Tak więc dziewczyna nie miała innego wyboru, jak tylko postarać się, by ta propozycja przybrała konkretny kształt.
Oczywiście, uzyskawszy upragnioną decyzję, pani Bryce zaczęła odczuwać wyrzuty sumienia. Po pewnym czasie zastanowiła się nad słowami Julii i przyjemność przez nie wywołana jakby przyblakła.
Może przypomniała sobie, że Julia nigdy nie interesowała się żadnym młodym mężczyzną w okolicy, a co więcej, zawsze odmawiała zaproszeń na wszelkie przyszłe spotkania z młodszymi oficerami marynarki, które miały niezawodnie nastąpić, gdy kapitan Bryce wróci szczęśliwie do domu. Może zastanowiła się, dlaczego dziewczyna, jak się wydawało najzupełniej zadowolona ze swego obecnego losu, znienacka popada w niepojęte przygnębienie i pragnie natychmiast zmienić miejsce pracy. Albo może pani Bryce miała jeszcze cień szansy na pełnię człowieczeństwa, gdyż zrozumiała, dlaczego Julia wysunęła swą nagłą propozycję, i zrobiło się jej wstyd, iż jej emocje są tak łatwe do odczytania.
Bez względu na przyczynę od chwili, kiedy dziewczyna zdeklarowała chęć znalezienia sobie nowego stanowiska, pani Bryce poczęła zasypywać ją uprzejmościami. Dała jej list polecający zawierający tyle pochwał, iż żaden zdrowy na umyśle pracodawca nie uwierzyłby w ani jedno zawarte w nim słowo, a jeśli tak, to nie odważyłby się zatrudnić osoby o tylu cnotach, która, jeśli wierzyć treści listu, nadawała się bardziej na ołtarz niż do pracy. Od dnia, w którym Julia wysłała do firmy Doradztwo Zawodowe, należącej do niezawodnych panien Parkinson z Londynu, pismo z prośbą o znalezienie dla niej nowej posady, pani Bryce zaczęła obdarowywać ją drobnymi prezentami. Dała jej ozdobne chusteczki do nosa, broszkę z granatem i wisiorek z gagatem, szklane kule z kwiatkiem w środku, służące jako przycisk do papieru, oraz emaliowane naparstki, a wszystko to, według jej słów: „byś o nas nie zapomniała". Stosik prezentów ułożonych na szafce nocnej rósł z dnia na dzień i Julia zaczęła żałować, że nie ma na nie dodatkowej torby. Co więcej, w jakimś ślepym zapamiętaniu, albo też może sądząc, iż ostatnie dni nic nie znaczą, albo może też dlatego, iż pani Bryce usiłowała samą siebie ukarać, Toby oddawany był pod opiekę Julii tak często, że dziewczyna nie miała w końcu ani chwili dla siebie i co wieczór padała do łóżka śmiertelnie zmęczona.
Tego ranka poprosiła o trochę czasu wolnego, by pójść do wsi i sprawdzić, czy są dla niej jakieś odpowiedzi na listy, które dotychczas wysłała. Nie wierzyła, by mogła tak rychło otrzymać jakąś odpowiedź od panien Parkinson, a zresztą równie dobrze mogła poczekać, aż pocztę dostarczą do dworu, ale musiała spędzić trochę czasu w samotności. I tak, podczas gdy słońce prażyło coraz mocniej, obiecując zbliżające się lato i osłabiając tym silną wolę u wszystkich ludzi, jak przystało na porę roku sprzyjającą odpoczynkowi, Julia oderwała wzrok od rozciągających się przed nią jaskrawożółtych pól.
Okazało się bowiem na poczcie, że są dla niej listy, które chciała przeczytać przed powrotem do domu. Choć mogłaby patrzeć na widok, który miała przed sobą, jeszcze przez wiele godzin, a i tak wciąż byłoby jej mało, a przecież wystarczyłoby jej jedno spojrzenie, by zapamiętać go na całe życie.
Znalazła w pobliżu przełaz przez płot, wysunęła go i usiadła na nim wygodnie, jak gdyby od urodzenia zajmowała się pasaniem gęsi. Potem wydobyła korespondencję z woreczka i przez chwilę siedziała bez ruchu, trzymając koperty w dłoni. Czytanie listów stanowiło bowiem dla niej pewien rytuał. Uważała je za jedną ze swych największych przyjemności. Pisma przeznaczone były wyłącznie dla niej, a co więcej, tak miało pozostać do końca jej dni. Przyjrzawszy się kopertom, uznała, iż jedna z wiadomości może pochodzić z biura pośrednictwa pracy, albowiem przesłana była na pięknym papierze, ale druga, nieco pomazana i trochę pognieciona, liczyła się znacznie bardziej, gdyż od razu widać było, że adresowano ją ręką jej siostry. Czując, iż odwleka przyjemność już nazbyt długo, Julia otworzyła list i z westchnieniem szczęścia usadowiła się wygodniej na przełazie, by zabrać się do czytania.
Clarice dobrowolnie przyjęła na siebie obowiązek prowadzenia korespondencji za całą rodzinę, ale w wieku lat trzynastu nie miała jeszcze nazbyt wyrobionej ręki, więc Julia uśmiechnęła się, podejmując trud odcyfrowywania wieści. Wkrótce znalazła się daleko od lśniących pól. Bet-ty dostała nową sukienkę, Dorothei zaczął ostatnio podobać się Raymond Pibbs, chociaż Dominic Ellis wciąż ją odwiedzał codziennie, nauczyciel powiedział, że William doskonale radzi sobie z nauką, a Harry nie musi już nosić ręki w łubkach. Papa ciężko pracuje, gdyż rozpoczęły się wiosenne zasiewy, a mama uważa, że Raymond Pibbs nie jest godzien zaufania. Na samym końcu listu,jakby Clarice właśnie sobie o tym przypomniała, znajdowała się rzucona mimochodem wzmianka, że Harriet znowu zrobiła się grubsza.
Julia odłożyła list i zapatrzyła się w dal. Jej siostra stała się znowu grubsza! A przecież jest tylko o rok starsza. Wkrótce Julia będzie już miała dwie siostrzenice albo siostrzenicę i siostrzeńca. W domu Harriet zapanuje dziecięcy śmiech, a ona, Julia, może tylko liczyć, że w nowym miejscu pracy dostanie zatrudnienie przy cudzych dzieciach. Jednak panna Hastings przetrwała ostatnie trzy lata nie dzięki temu, iż stale litowała się i użalała nad sobą. Prędko odegnała zdradzieckie myśli i zmusiła się, by cieszyć się szczęściem siostry, tyle tylko że zaraz złożyła list, a słońce jakby przestało dla niej świecić tak jasno.
Dlatego też właśnie otworzyła drugie pismo bez zastanowienia i przeczytała jego trzy pierwsze wiersze, zanim zdała sobie sprawę z tego, co ma przed oczyma. Ta część tekstu brzmiała: „... Goś, co przyniesie pani korzyść..." „... wyjątkowo korzystna propozycja" „... Mój siostrzeniec Robin, naprzykrzając się pani...". Przestała czytać i zgniotła kartkę w dłoni. Co to za jakieś szaleństwo? pomyślała po raz kolejny, tak jak to czyniła za każdym razem, gdy otrzymywała, a potem niszczyła kolejne obłąkane listy. Czy to, że ktoś jest utytułowany, może ochronić go przed zamknięciem w domu wariatów? Czy rodzina nie powinna wkroczyć, gdy jakiś należący do niej starzec traci zdrowe zmysły? Dlaczego człowiek ten uczepił się jej w swej starczej demencji?
Po raz kolejny przez chwilę rozważała możliwość napisania do jakiejś poważnej osoby, należącej do tego przeklętego klanu, skargi na prześladowania. I znowu zrezygnowała z tego pomysłu. Nie chce mieć z nimi nic wspólnego pod żadnym względem. Poza tym pisanie dziwacznych listów nie musi zostać uznane za niebezpieczne. Nie potraktują jej poważnie. Nie są w stanie zrozumieć, że listy te przywołują wszystko, o czym z tak wielkim trudem próbuje zapomnieć. Nikt nie zrozumie, iż zwykłe czarne litery na białym papierze mogą tak strasznie ją pognębić, tak łatwo odesłać ją do chwil, które były najgorszymi w jej życiu. Tych kilku godzin, które kompletnie zmieniły jej życie, sprawiając, iż nigdy nie będzie czekał jej los właściwy normalnej kobiecie. Nawet papa, choć sam nie mógł o tym zapomnieć i tak bardzo obwiniał się za wszystko, że wciąż jeszcze nękały go złe sny, którymi budził pośród nocy swą żonę, nie potrafiłby ogarnąć całości przeżywanego przez Julię koszmaru.
Tak bardzo zatonęła w swych niewesołych myślach, że nie zwróciła nawet uwagi, iż drogą nadjeżdża chłopski wóz, a przecież cała okolica śmiała się, że nawet głuchy usłyszałby zbliżanie się pojazdu Josepha Pringle.
-Ej, panienko - zachichotał starzec, gdy znalazł się obok pobladłej dziewczyny i zatrzymał konia. - Dostałaś list od ducha, czy jak?
-A i owszem, Josephie - odparła spokojnie Julia, mnąc kartkę w ręku. - Prawdę mówiąc, właśnie tak.
Oczywiście przez całą drogę do dworu Stary Joseph raczył swą uroczą pasażerkę opowieściami o lokalnych duchach. Dziewczyna zgodziła się, by ją podwiózł, gdyż czuła się nieswojo we własnym towarzystwie. To, że wiekowa klacz Josepha imieniem Ruby posuwała się wolniej niż Julia, idąc piechotą, stanowił dodatkową korzyść; każdy widział, że dziewczyna stara się wrócić jak najprędzej, a równocześnie mogła bez wyrzutów sumienia cieszyć się dłuższym pobytem poza domem.
-Ano - ciągnął z żalem Joseph, skończywszy szczególnie zawiłą opowieść, która, jak Julia z trudnością zrozumiała, dotyczyła ducha, żywiącego niepojętą awersję do wielkiego prania - Pod Trzema Wiązami nie straszyło nigdy, więc mieszkając tam człowiek nie pamięta o istotach z zaświatów. Ale gdyby zatrzymała się pani na
„Plebanii" u Mundfordów - ożywił się - miałaby pani do czynienia ze sporą ich gromadą. O tak -dodał z rozwagą - oczywiście ona nie pisnęła by panience o nich ani słówka, bo uważa, że ich obecność rzuca cień na jej reputację jako gospodyni, tak jakby miała myszy albo pluskwy. Ale, panienka mnie posłucha, one tam są. - Ruby cierpliwie podążała podjazdem, prowadzącym do domu pani Bryce, a Stary Joseph sączył swe opowieści o ponurych nocnych wydarzeniach, rad, że tak dobrze zabawia ładną dziewczynę. Panna słuchała go bez jednego słowa, patrząc na niego w skupieniu. Jednak nie mógł wiedzieć, że to nie jego duchy i upiory tak ją przestraszyły.
Przeciwnie, grozę wzbudziła w niej nagła świadomość, iż wcale nie chce rozstawać się ze swymi nowymi przyjaciółmi, takimi jak on na przykład, a perspektywa wyruszenia w nieznane przerażała ją bardziej swą pustką niż jakiekolwiek zaświatowe istoty, grasujące po domostwie Mundfordów.
Kiedy Ruby zatrzymała się pod domem, Stary Joseph przerwał swą opowieść, by stwierdzić ze zdumieniem:
-Wygląda na to, że ma panienka towarzystwo. Czyżby pan kapitan powrócił? - W jego głosie dało się słyszeć nutę żalu, gdyż lubił jako pierwszy znać wszystkie plotki. Ale kiedy odłożył lejce i powoli zsunął się z wozu, żeby pomóc młodej damie zejść z wysokiego siedzenia, zatrzymał się na chwilę i badawczo przyjrzał się powozowi oraz koniom, przytrzymywanym przez nieznanego mu forysia. - Nie - chrząknął. - Skłamałem. Pan kapitan zna się na morzu, ale nie na zaprzęgach. A ten tutaj jest po prostu pierwsza klasa.
Wygładzając spódnicę, Julia rzuciła okiem na lśniący faeton i dwa błyszczące czarne konie i musiała przyznać Josephowi rację.
Wypielęgnowana para wydawała się należeć do zupełnie innego gatunku niż nieszczęsna Ruby, stojąca cierpliwie ze spuszczoną głową.
-Aż się świecą - stwierdziła dziewczyna.
-Świecą, też mi coś - odparł Stary Joseph, wydziwiając nad jej iście kobiecym brakiem rozumu. - To dzięki zgrzebłu. Ruby też by tak lśniła, gdybym był na tyle głupi, żeby zajmować się jej toaletą przez pół dnia. Nie, ta para mogłaby zabłocić się po szyję, a i tak widać będzie, że są rasowe. Mają to w kościach, panienko, to wrodzone.
Widać to po ich oczach i umaszczeniu. Cechuje je inteligencja, charakter i dobre pochodzenie.
Są zupełnie tak jak ty, panienko, pomyślał Joseph, muskając z szacunkiem swój sfatygowany kapelusz, gdy dziewczyna, podziękowawszy mu uprzejmie za podwiezienie, zniknęła we dworze. Masz klasę we krwi, chociaż musisz pracować na życie. Rzucając ostatnie pełne podziwu spojrzenie na powozik i zaprzęg, cmoknął na Ruby. Lecz, odjeżdżając spod dworu, nie poświęcił już więcej uwagi pięknym, lśniącym czarnym koniom, ale pozwolił swym myślom krążyć wokół ciężkiej grzywy złocistych włosów, składając pannie Hastings hołd,z którego dziewczyna niewątpliwie bardzo by się ucieszyła.
Julię zżerała ciekawość, co też za wytworny gość przybył do jej pani, ale nie mogła sobie pozwolić na to, by zniżyć się do pytania Duncana, kamerdynera, kim jest ów przybysz. Przecież wystarczy, że musi zarabiać na chleb, pracując u obcych. Jeśli zacznie próbować żyć ich życiem, to już po niej. Jednak zdołała wspiąć się tylko na pierwszy podest schodów, gdy ktoś zawołał jej imię.
-Julio, moja droga - odezwała się pani Bryce z dołu. - Zejdź, proszę, masz gościa.
Dziewczyna stała przez chwilę bez ruchu, zmrożona niedowierzaniem, aż pani Bryce straciła cierpliwość. O ile dama do towarzystwa wzdragała się przed nadmiernym wścibstwem, pracodawczyni nie miała podobnych skrupułów. Jej mały nosek drgał z podniecenia, na okrągłych policzkach pojawiły się dwa ciemne rumieńce, zaś ciemne loki trzęsły się jak małe kiełbaski na wietrze, wywieszone przed sklepem rzeźnika jako reklama.
-Proszę zejść, panno Hastings - poleciła tonem pracodawczyni.
Gdy całkowicie zbita z tropu Julia usłuchała jej, pani Bryce chwyciła ją za przegub.
-Moja droga - rzekła, ściszając głos. - Cóż to za szansa dla ciebie! Tyle czasu czekałam, aż się wreszcie pojawisz. Och - dodała szybko - normalnie nie miałabym ci za złe, że nie wracasz natychmiast, załatwiwszy swe sprawy w wiosce, ale kiedy przybył ten pan, nie mogłam się doczekać twojego przybycia. Zaprosiłam go na herbatę, żeby nie zmienił zdania i nie odjechał, chociaż powiedział, że zatrzymał się w zajeździe Pod Białym Zającem, który znajduje się niedaleko, i zapewnił, iż może wrócić później - stwierdziła pani Bryce, potrząsając głową tak silnie, że jej anglezy zahuśtały się raptownie. - Bo jak można mieć pewność, że nie zmieni zdania?
Powiedział, iż otrzymał twój adres od panien Parkinson z Londynu.
Pociągając Julię do drzwi salonu, pani Bryce szeptała dalej.
-Powiedział, że chce ci zaproponować pracę. Nie mogłam więc pozwolić, żeby odszedł, chociaż jego konie musiały być dwa razy prowadzane przez ten czas, kiedy tu czekał. Nie - ciągnęła, gdyż Julia zatrzymała się, usiłując zrozumieć całą sytuację. - Nie musisz się przebierać, wyglądasz dzisiaj uroczo. Tylko jedno -podprowadziła dziewczynę do lustra w hallu - uporządkuj sobie trochę włosy i wszystko będzie dobrze.
Julia odgarnęła kosmyki, które wymknęły się z jej uczesania.
Normalnie związałaby włosy w gładki kok, tak jak przystało na osobę aspirującą do stanowiska guwernantki albo damy. do towarzystwa.
Jednakże tutaj, na wsi, gdzie życie było nieco swobodniejsze, chociaż nie odważyłaby się uczesać się a la mode, pozwalała sobie na to, by po prostu wiązać swe gęste jasne włosy na czubku głowy, tak aby luźnymi falami opadały jej na ramiona.
Przyglądała się swemu odbiciu w asyście pracodawczyni.
Ciemnoniebieska suknia spacerowa była prosta i schludna, uzupełniona beżowym szalem, który Julia automatycznie narzuciła na ramiona, gdy znalazła się w towarzystwie starego Josepha, mimo iż dzień był ciepły. Nie dostrzegła w swym wyglądzie nic nadzwyczajnego, ale ze zdumieniem popatrzyła sobie w oczy. To doprawdy niesłychane szczęście dostać propozycję pracy właśnie w momencie, gdy potrzebuje się zatrudnienia. Dopiero po dłuższej chwili zdołała przyswoić sobie tę wiadomość. Ostatnio reakcja na niespodzianki pochłaniała jej więcej niż dawniej czasu.
-Jestem gotowa, proszę pani - powiedziała wreszcie, uśmiechając się do pani Bryce.
-Pozwolę ci iść samej, droga Julio - odparła jej praco-dawczyni.
-Ten pan powiedział, iż pragnie porozmawiać z tobą bez świadków... - tu zawahała się. Doskonale zdawała sobie sprawę, iż nie powinna zostawiać tej dziewczyny sam na sam z obcym mężczyzną nawet we własnym domu, bo, choć dobrze wychowana, była mimo to kimś w rodzaju służącej. Z drugiej zaś strony, gdyby jej dama do towarzystwa należała do szlachty, spotkanie takie bez przyzwoitki uznano by za całkowicie niedopuszczalne. Potem pani Bryce powiedziała sobie, że przecież służące nie muszą dbać o swoją reputację, a przynajmniej nie do tego stopnia, co dobrze urodzone panny. W końcu, pomyślawszy o tym, jak bardzo Julia jest bezbronna, a zarazem czując poważne wyrzuty sumienia, bo przecież to przez nią, jej pracodawczynię, dziewczyna musi szukać sobie nowego zajęcia, spróbowała uwolnić się od odpowiedzialności, mówiąc pogodnie:
-Tak czy siak, nie ma się czym przejmować, ten pan jest bardzo szacowny. To prawdziwy arystokrata. Powinnaś się czuć zaszczycona. Bardzo mi się z nim przyjemnie rozmawiało, kiedy na ciebie czekaliśmy. Jest baronem.
Julia zatrzymała się przed zamkniętymi drzwiami do salonu, a jej pracodawczyni mówiła dalej:
-Ściśle mówiąc, to lord Nicholas Daventry, baron Stafford. Jestem przekonana, że ma dla ciebie doskonałą propozycję, ale nie chciał powiedzieć... ależ Julio, co się z tobą dzieje?
Pani Bryce spojrzała z niepokojem na swą towarzyszkę. Twarz młodej panny przybrała barwę tak bladą, iż stała się prawie przezroczysta. Panna Hastings przytrzymywała się futryny drzwiowej, a w jej oczach malowała się zgroza.
-Julio! - zawołała pani Bryce, czując, że też robi jej się słabo na widok przemiany, jaka nastąpiła w jej zazwyczaj pogodnej damie do towarzystwa. - Co się z tobą dzieje?
-Nie mogę się z nim widzieć - odparła w panice Julia, cofając się od drzwi. - Proszę go odesłać, nie będę rozmawiać z tym człowiekiem!
-Ale dlaczego? - dopytywała się pani Bryce z irytacją, gdyż oto ujrzała, że jej wspaniały plan rozwiązania kłopotliwej sytuacji rozpada się w gruzy, co sprawiło, iż natychmiast przestała przejmować się stanem młodej kobiety.
Drzwi do salonu otwarły się znienacka.
-No właśnie, panno Hastings - odezwał się zimny głos. - Dlaczego?
3
Nie odbyło się to wcale w sposób przyjęty w przyzwoitych kręgach towarzyskich. Dżentelmen stał w drzwiach do salonu i uporczywie wpatrywał się we wstrząśniętą dziewczynę. Ona zaś przyglądała mu się z najszczerszym zdumieniem. Po chwili Julia pomyślała, że absolutnie nie wypada, by dobrze wychowana kobieta poddawała gościa takiej bezpośredniej i uporczywej obserwacji.
Jednak z drugiej strony dżentelmen nie powinien przyglądać się jej aż tak natrętnie. Nie wiedziała i nie interesowało jej, dlaczego im bardziej się jej przyglądał, tym mocniej wykrzywiał z niesmakiem usta, więc tylko powoli pokręciła głową, nie wiedząc, czy ma nie wierzyć własnym oczom, czy uszom. Gdyż bez wątpienia któryś z tych zmysłów ją zawiódł.
Dżentelmen, który według pani Bryce był lordem Nicholasem Daventry, baronem Stafford, nie mógł być osobnikiem o tym samym nazwisku, który pisał i wysyłał do niej te wszystkie obłąkane listy, z których jeden, zgnieciony, wciąż jeszcze znajdował się w jej kieszeni. Ten dżentelmen wyglądał, jakby nigdy w życiu nie popełnił ani jednego nierozważnego czynu. Wszystko przemawiało za tym, iż stosuje się do wszelkich reguł dobrego tonu. Jego ubranie, od dopasowanego błękitnego surduta po beżowe spodnie z kaszmiru oraz lśniące półbuty, leżało idealnie na szczupłej, ale wysportowanej sylwetce. Czyściutka, biała chustka przy szyi zawiązana została w sposób perfekcyjny, a koszula była równie zadbana co blada dłoń, trzymająca lorgnon, przez który się jej przyglądał. Włosy miał ciemne i wijące się oraz nieskazitelną cerę, jakiej pozazdrościć mu mogła niejedna młoda kobieta. Oczy o badawczym spojrzeniu były szarozielone, otoczone gęstymi, ciemnymi rzęsami. Jednak wszystkie te cechy nie spowodowały, by wyniosła ta twarz o subtelnych rysach: cienkim, arystokratycznym nosie, mocnej szczęce i wysokich kościach policzkowych, miała charakter zniewieściały.
Kimkolwiek jest ten nieznany mi dżentelmen, pomyślała Julia, czując ulgę, ale też i zażenowanie swą reakcją na jego nazwisko, nie może być to ów niepożądany korespondent, gdyż człowiek, którego widziała przed sobą, nie przekroczył chyba jeszcze lat trzydziestu i emanował zdrowiem oraz sprawnością fizyczną. Jednak gdy wciąż jeszcze wpatrywała się w niego, jakby chciała mieć pewność, iż dobrze zinterpretowała to, co widzi, mężczyzna przemówił.
-Skoro upewniła się pani, że mnie rozpozna przy następnym spotkaniu, czy nie sądzi pani, panno Hastings, iż mogłaby pani wyjaśnić, dlaczego nie chciała pani rozmawiać ze mną? - zapytał lodowatym tonem.
Julia zarumieniła się, zawstydzona swym zachowaniem, ale też rozgniewana, że tak nietaktownie jej o nim przypomniano.
-Przepraszam, milordzie - odparła sztywno. - Wygląda na to, iż wzięłam pana za kogoś innego.
Nie odpowiedział, tylko wykonał lekki, ironiczny ukłon, podczas gdy pani Bryce, czując, że burza minęła, pospieszyła wyrazić swą ulgę.
-Widzisz, Julio? Jest właśnie tak, jak mówiłam. Pan baron chce porozmawiać z tobą o twojej nowej pracy. Zostawię was teraz samych, milordzie - uśmiechnęła się z irytującą kokieterią - i mam nadzieję, że rozmowa okaże się korzystna dla obu stron.
Gdy pani Bryce opuściła salon, dygając przed baronem i rzucając mu figlarne spojrzenie, Julia przez chwilę odczuwała bunt i gniew, z którymi musiała się szybko uporać. Nie przedstawiono jej temu panu ani też on nie spodziewał się czegoś podobnego. Raczej przyprowadzono ją przed jego oczy, jakby była sztuką bydła, którą zamierzał zakupić. A jednak przecież to właśnie moje umiejętności mają zostać nabyte, pomyślała ze smutkiem. Jestem tu tylko kimś w rodzaju służącej i powinnam się już do tego przyzwyczaić, napomniała się w duchu, opanowała uczucia i ze spuszczonymi oczami czekała, co gość powie dalej. Jednak gdy się odezwał, wcale nie poprawiło to jej nastroju.
-A kim miałem według pani być? - zapytał znienacka. Tak zaskoczona, Julia odpowiedziała szybciej, niż należało.
-Dżentelmen o bardzo podobnym nazwisku pisał do mnie listy... - zaczęła. - Wysuwał w nich dziwaczne propozycje... - Nagle zdała sobie sprawę, iż fakt, że otrzymywała podobną korespondencję, mógł sugerować, iż ona dawała do niej jakąś zachętę, więc szybko dodała: - W istocie nie wiem, skąd mu się to wzięło, to starszy człowiek, nie w pełni władz umysłowych, i mogę tylko przypuszczać, że wybrał mnie sobie na ofiarę w wyniku jakichś starczych urojeń. Myślałam nawet, by zwrócić na niego uwagę władz, ale jak na razie nie podejmowałam żadnych kroków, miałam nadzieję, iż sprawa zakończy się bez mojego udziału. Proszę o tym zapomnieć, milordzie. Przepraszam, że poruszyłam w ogóle ten niesmaczny temat, ale właśnie dlatego pańskie nazwisko tak bardzo mnie wzburzyło. Moja pracodawczyni powiedziała mi, iż skierowały pana tutaj panny Parkinson i że ma pan dla mnie posadę - ciągnęła, składając swoją pomyłkę na karb złej dykcji pani Bryce i usiłując sprowadzić rozmowę na normalne tory, by dowiedzieć się, jaki jest cel wizyty tego człowieka.
Spojrzał na nią ciężko, a potem stwierdził gładko:
-Owszem, mam pani do zaofiarowania stanowisko, a gdyby zechciała pani przeczytać moje listy, zamiast traktować je jako „dziwaczne propozycje", wiedziałaby pani to wcześniej. Rzeczywiście, panny Parkinson skierowały mnie tutaj, ale najpierw sam musiałem wpaść na ich trop przy pomocy policjanta, którego zatrudniłem na swoje usługi. Niełatwo jest panią znaleźć, panno Hastings. Niech panna usiądzie. - Julia jak przez mgłę usłyszała polecenie barona. Usłuchała go, bowiem w istocie nagle poczuła, że jest to konieczne, ale chociaż znajdowała się w stanie kompletnego oszołomienia, pomyślała, iż mógłby poprosić ją o to choć trochę grzeczniej. Ale wspomniał policję, jakby ona, Julia, była pospolitą przestępczynią i tym samym oschłym głosem przyznał się do autorstwa listów. Pogrzebała w kieszeni spódnicy i wydobyła drżącymi palcami pismo, które otrzymała dziś rano.
-Pan to napisał? - zapytała ze zdumieniem, jakby z tym faktem było jej się najtrudniej pogodzić.
Popatrzał na zgnieciony papier.
-Tak - odparł szorstko. - Teraz też widzę, dlaczego musiałem odbyć tak długą drogę, żeby panią spotkać. Doprawdy, panno Hastings, miałem zamiar okazać pani hojność. Ale ten pościg nie skłania mnie do tego.
Julia nawet nie usiłowała zrozumieć jego słów, gdyż wciąż myślała o tym, co powiedział wcześniej. W odpowiedzi wymamrotała tylko ze zdziwieniem:
-Policja!
-Ależ tak - odparł z goryczą baron, jakby i dla niego ten temat był niesmaczny. - Należało odwołać się do ich usług. Doskonale potrafi pani zacierać za sobą ślady, moja droga, zmieniając co chwila miejsce pracy, a twoja rodzina nie okazała się nazbyt pomocna.
No pewnie, pomyślała Julia, chwytając się tego cieplejszego wspomnienia, jakby miała nadzieję, iż pozwoli jej ono zwalczyć zimny uścisk lęku, który opanował jej serce, i przywróci jasność myślenia.
-Oczywiście - powiedziała więc, unosząc głowę i patrząc swemu rozmówcy prosto w oczy. - Wiedzieli, że nie chcę, aby cokolwiek przypominało mi ten epizod mojego życia. Doprawdy, milordzie - ciągnęła z większą odwagą, jakby nawet tak błaha wzmianka o rodzinie sprawiała, iż ktoś mógłby zaświadczyć, że mówi prawdę. - Nie pojmuję, dlaczego przyjechał pan tutaj. Ani też nie rozumiem, dlaczego pisał pan te listy. Minęły trzy lata. Dla mnie to jak całe życie. Jaką można odnieść korzyść z rozgrzebywania przeszłości? Przyznaję, że chciałam poślubić pańskiego kuzyna. Nie uczyniłam tego jednak i na tym koniec. Dlaczego poniósł pan tyle trudu, by mnie teraz odnaleźć?
-Mojego siostrzeńca - poprawił w roztargnieniu baron, odwracając się, by wyjrzeć przez wielkie okno.
-Siostrzeńca? - powtórzyła ze zdziwieniem Julia. -Ależ Robin zawsze mówił o swoim wuju jako „Starym Nicku". Zawsze wspominał go jako swego mentora, dlatego właśnie myślałam, że jest pan...
-Zgrzybiałym i sklerotycznym starcem? - podpowiedział baron, przenosząc wzrok z okna na Julię i mierząc ją surowym spojrzeniem. - Jestem starszy od Robina o cztery lata, panno Hastings, ale mimo to pozostaję jego wujem. I, zapewniam, że znajduję się w pełni władz umysłowych. To raczej Robin je stracił... - dodał półgłosem.
Widać było, iż Julia nadal nic nie rozumie, więc ciągnął z irytacją:
-No, no, panno Hastings, nie wyruszyłem przecież w tak daleką podróż, żeby zabawiać panią historią naszej rodziny, którą, jestem pewien, zna pani równie dobrze jak ja. Mam zamiar porozmawiać z panią na temat Robina. Trzy lata temu, przyznaję, byłem przeciwny temu małżeństwu. Jednak dalsze wydarzenia sprawiły, że zmieniłem zdanie. Wygrała pani. Oczywiście, nie jestem zachwycony perspektywą pani ślubu z Robinem. Z pewnością zdaje sobie pani z tego doskonale sprawę. Mimo to jestem skłonny przystać na ten związek. Krótko mówiąc, panno Hastings, gotów jestem usunąć wszelkie przeszkody.
Julia patrzyła na niego, jakby nagle oszalał, więc mówił dalej z gniewem:
-Jak to pisałem w listach, którymi tak pani gardzi, wezmę na siebie wszystko. Nie tylko wyrażę zgodę na ten związek, ale również zapłacę pani pewną sumę pieniędzy za to, że zgodzi się pani udać ze mną do Robina. Ale proszę pamiętać, panno Hastings, że jeśli zechce pani po ślubie prowadzić takie życie jak teraz lub zawiedzie mojego siostrzeńca w jakikolwiek sposób, postaram się utrudnić ci życie.
Wciąż jestem „mentorem" Robina, jak to nazwałaś, i mam pewne wpływy w świecie. Dlatego też mówię pani teraz to, czego z oczywistych powodów nie uczyniłem w listach: jeśli zdecyduje się pani nie zawierać tego małżeństwa, sprawię, że się to pani opłaci. W żaden sposób na tym pani nie straci, moja droga - dodał, kiedy nic mu nie odpowiedziała.
-O co panu chodzi? -wykrzyknęła w końcu.
Baron sapnął ze zniecierpliwieniem, a potem podszedł do Julii i uniósł jej podbródek zimną dłonią, tak by patrzyła mu prosto w rozgniewane oczy.
-Za tydzień wyjeżdżam na Kontynent. Proszę ze mną pojechać, a dostanie pani- - Podał kwotę tak wielką, że Julia aż się zachłysnęła. Z uśmiechem ponurej satysfakcji mężczyzna mówił dalej: - Może pani poślubić Robina, a wtedy, oczywiście, zyska pani dostęp do jego sakiewki, ale mężowie to szalenie nieprzewidywalne istoty i nie ma gwarancji, że z czasem mój siostrzeniec nie stanie się oszczędny. A gotów jestem założyć się, iż nie należy pani do tanich osób. Jeśli zaś pani odmówi wyjścia za mąż za Robina, może się to okazać znacznie bardziej zyskowne. Na razie jednak nie musimy jeszcze podejmować ostatecznej decyzji. Podczas podróży wystarczy nam na to czasu. - Widząc, że jego słuchaczka nie rusza się, choć cały czas trzymał ją pod brodą i patrzył jej w oczy, dodał szorstko: - Nie musi się pani lękać o swoje bezpieczeństwo, jeśli o to chodzi- Nie oddam cię w ręce Francuzików. Ominiemy ich. Popłyniemy do Grecji. To najzupełniej bezpieczne - nalegał, czekając daremnie na błysk zrozumienia w jej oczach. - A dodatkowo przyniesie ci niezły zysk.
Julia odepchnęła jego dłoń i wstała. Czuła, że drży, tak wielki ogarnął ją gniew, ale panowała nad nim całkowicie.
- Może nie cierpi pan na uwiąd starczy, ale jest pan bez wątpienia szalony - stwierdziła. - Nie chcę wychodzić za mąż za Robina. Ani też on tego nie pragnie. Nie widziałam go od trzech lat i wcale nie życzę sobie go oglądać. Nie wiem, co strzeliło panu do głowy, ale dla pańskiego siostrzeńca ja jestem niczym. Nie miałam od niego wiadomości, nie widziałam go, nie rozmawiałam z nim ani nawet o nim nie myślałam przez ostatnie trzy lata! - zawołała, chociaż dobrze wiedziała, że to ostatnie jest nieprawdą.
Nie potrafiłaby bowiem zliczyć, ile razy pojawił się w jej myślach. Po pierwsze, kiedy musiała szukać sobie nowej pracy, po drugie, ilekroć jakiś dżentelmen zwrócił na nią uwagę, a ona przypominała sobie tę straszną noc i wracała świadomość, iż nigdy nie będzie nadawać się na żonę dla żadnego mężczyzny, i co najmniej tuzin razy, gdy budziła się w nocy, by rozważać żałosną przyszłość, jaka czeka ją w wyniku dawnej nierozwagi.
Gniew zniknął z twarzy jej rozmówcy, pozostawiając po sobie rezygnację i pełną znużenia cierpliwość.
-O tak - rzekł baron z wyraźnym niesmakiem. - A te wszystkie listy od pani do niego były pisane na wodzie, nieprawdaż? A te wszystkie zwodnicze odpowiedzi, które mu pani słała, to tylko wytwory jego wyobraźni? No, no, panno Hastings, dość tego.
Zemściła się pani. Znalazłem się u pani stóp, i jeśli nawet nie na klęczkach, to przynajmniej z pełnymi kieszeniami. Nie może pani żądać więcej. I nic więcej pani nie uzyska. Czy pojedzie pani ze mną?
Pokręciła głową, raczej próbując rozjaśnić swe myśli, niż udzielić mu odpowiedzi.
-To nie ma sensu - rzekł gniewnie. - Nie rozumiem, na czym polega pani gra, ale wiem wszystko. Powiem więc wprost. - Westchnął ze zniecierpliwieniem, chociaż Julia nie pojmowała, w jaki sposób człowiek ten miałby wyrazić się jaśniej. - Słuchaj no, panienko
-rzekł, stając tuż przed nią. Panował nad sobą z trudem. - Raz już nawiałaś, w noc waszego ślubu, obawiając się, i słusznie, że rodzina Robina nie zgodzi się tak łatwo na wasze małżeństwo. Chłopak wyjechał więc na Kontynent, by wrócić do siebie po tej całej historii. Ale mu się to nie udało. Bóg jeden wie, dlaczego... - ciągnął baron, marszcząc brwi. - Napisał o tym do ciebie. Ty nie odpowiedziałaś.
Zaczął cię więc prosić, ty zaś go zachęcałaś. Zwodziłaś go przez całe miesiące tylko po to, żeby w końcu stwierdzić, iż wasz związek jest niemożliwy, ponieważ jesteś już poślubiona innemu. Mistrzowskie posunięcie. Wspaniała zemsta. Bardzo pomysłowe i jakże skuteczne kłamstwo. Jak możesz sobie wyobrazić, biedak załamał się całkowicie. Z czasem jednak może zdołałby się podnieść i z tego. Ale teraz, niestety, nie ma on czasu. Jego ojciec leży na łożu śmierci, panno Hastings - rzekł baron szorstko. - A chociaż nigdy się zbytnio nie kochali, Robin musi wrócić do domu. Nie może dłużej odmawiać przyjęcia dziedzictwa i zamiast tego leczyć swe rany hulankami na Kontynencie. Nikt z rodziny nie jest w stanie przekonać go, żeby wrócił, nawet ja. Ale pani może i musi to uczynić. Nawet gdyby była pani mężatką z trojgiem nieletnich dzieci, także bym się tego od pani domagał.
Julia objęła się w talii ramionami. Bała się. Chociaż baron okazał się człowiekiem młodym i pełnym życia, mówił sensownie, ubierał się bez zarzutu i sprawiał wrażenie zdrowego na umyśle, jednak cały czas wydawało się jej, że znajduje się w jednym pokoju z wariatem. Pani Bryce przebywała pewnie całkiem niedaleko, a może nawet podsłuchiwała tę ich dziwaczną rozmowę. Lokaj niewątpliwie także jest gdzieś w zasięgu głosu. Jednak Julia lękała się, iż jeśli zawoła o pomoc, baron może stracić nad sobą panowanie i zacząć zachowywać się niebezpiecznie. Usiłowała przypomnieć sobie wszystkie znane sobie rady na temat postępowania w podobnych wypadkach i wydobyła z głębin pamięci informację, iż powinna zachować spokój, tak by więcej barona nie drażnić, i że nie wolno jej zarzucać mu szaleństwa, gdyż wtedy może wpaść w furię.
Nabrała tchu, a potem odezwała się powoli i łagodnie, równocześnie cofając się nieznacznie ku wyjściu:
-Nie, milordzie. Bardzo mi przykro, milordzie, ale nie mogę. W istocie, mam wrażenie, iż myli się pan co do mnie.
Odchylił do tyłu głowę i obnażył mocne, równe białe zęby, wybuchając chrapliwym śmiechem, a ona skuliła się, chociaż miała przecież zamiar okazać opanowanie.
-A jak sądzisz, w jaki sposób powziąłem ową opinię? - zapytał, mierząc ją wymownym, czujnym spojrzeniem, które sprawiło, że przestała przesuwać się do drzwi. - Może na podstawie wywiadów, jakie przeprowadził mój agent? Spędziłaś siedem miesięcy u bogatej pani Pomfret w Leeds i zostałaś zwolniona, bo zakochał się w pani najstarszy syn w rodzinie, siedemnastolatek. Potem było pół roku w charakterze damy do towarzystwa u czcigodnej panny Carstairs, po czym dama ta znienacka zrezygnowała z twoich usług, zauważając zainteresowanie jej szanownego narzeczonego twoją osobą. Ach - ciągnął, teatralnym gestem wydobywając z udanym zdziwieniem kartkę papieru z kieszeni i przyglądając się badawczo jej treści: - Rok pracy bez zarzutu u lady Wingate, zamieszkałej w Midlandach, zakończonej pewnie z powodu nieznośnego charakteru tej damy. Albo może raczej dlatego, że nienawidziła mężczyzn i żaden nie pojawiał się na horyzoncie? Następnie dwa miesiące, proszę, proszę, tylko dwa, zanim lady Wycliffe spostrzegła się, iż wpadła pani w oko jej mężowi. Doprawdy, panno Hastings, powinna pani wiedzieć, że dama ta ma oko jastrzębia, a jej małżonek korzysta z usług pani Turner.
- teraz - ciągnął, odkładając notatki do kieszeni i podnosząc wzrok dokładnie w chwili, gdy Julia miała przekroczyć próg - opuszczasz uroczą panią Bryce i jej rozkosznego małego Toby'ego, którego tak podobno uwielbiasz, tylko dlatego, że stęskniłaś się za domem. A może raz wreszcie wyznałaś swej pracodawczyni zgodnie z prawdą, iż powodem jest fakt, że w okolicy nie ma żadnego odpowiedniego mężczyzny? A przecież, zgodnie z tym, co mówią, masz tutaj wielu wielbicieli, panno Hastings. Owszem, przyznaję, nie zaliczają się do najbogatszych.
-A jakże, przygotowałem się odpowiednio do tej rozmowy - westchnął, zauważając wyraz jej twarzy i mylnie interpretując go jako przerażenie, wywołane tym, iż tak ją zdemaskował. - I znam również twoją dawniejszą historię. Jest wielce barwna. Ale chyba niezbyt się przyłożyłaś. Nie wiedziałaś, że Robin ma odziedziczyć tytuł? Gdy umrze jego ojciec, zostanie ni mniej, ni więcej, tylko markizem. Jak możesz uważać, że uda ci się osiągnąć coś więcej? Nie masz chyba na widoku lepszych perspektyw. Pojedziesz ze mną za tydzień.
Podczas tej przemowy Julia cal po calu przesuwała się do drzwi.
Teraz gdy poczuła, iż opiera się o nie plecami, wyprostowała się i powiedziała wyraźnie i stanowczo, równocześnie naciskając klamkę:
-Nic z tego. Nie jestem taka, jak pan sobie wyobraża, bez względu na to, ile kartek papieru zapisał pan na mój temat. Nie chcę nigdy więcej oglądać Robina na oczy i powtarzam, że nie miałam z nim żadnych kontaktów od czasu, gdy rozstaliśmy się owej nocy. To wszystko pomyłka, milordzie. Co więcej - ciągnęła z ulgą, gdyż poczuła, iż drzwi uchylają się - nie chcę również i pana więcej widzieć. Nie mam też zamiaru nigdzie z panem jechać ani za tydzień, ani kiedykolwiek.
Jednak Julia nie musiała pędem wybiegać z salonu, krzycząc głośno o pomoc, szukając schronienia przed niebezpiecznym wariatem, jak to sobie wyobraziła. Baron stał przez chwilę bez ruchu I patrzył na nią jak na coś, co wije się po ziemi po ulewnym deszczu. Potem złożył jej ukłon, a gdy ona skuliła się, gotowa do ucieczki, po prostu przeszedł obok niej i udał się do wyjścia. Lecz kiedy lokaj zbliżył się do niego, podając mu kapelusz i podróżną pelerynę, odwrócił się w stronę salonu. Zignorował panią Bryce, która chciała życzyć mu miłego dnia, wpatrując się tylko w Julię.
- Ależ pojedziesz - rzekł cicho, jakby składając przysięgę. - Chcesz tego, czy nie, pojedziesz, panienko.
Przez następnych kilka dni Julia czuła się tak niezręcznie jak nigdy dotąd w swym krótkim życiu. Teraz bowiem oprócz symptomów zazdrości jej pracodawczyni objawiała też oznaki głębokiego braku zaufania. Dziewczyna próbowała przetrwać ten niemiły okres tak, jak robiła to przedtem w podobnych sytuacjach, a mianowicie poświęcając się całkowicie pracy i w ten sposób tracąc z oczu nienawistną rzeczywistość. Jednak mijał dzień za dniem, a ona wciąż nie dostawała odpowiedzi od panien Parkinson i sytuacja robiła się nie do wytrzymania. Teraźniejszość coraz bardziej przypominała przeszłość i w końcu pewne nawyki wzięły górę. I oto pewnego wonnego wiosennego wieczoru, prawie tydzień po wizycie szalonego barona, Julia zaczęła się pakować.
Tak samo jak umknęła z zacisza domu rodzinnego, gdy plotki i posądzenia stały się zbyt ohydne, by znosić je dłużej, teraz, nie mając zapewnionej następnej posady, Julia szykowała się do kolejnej ucieczki.
Trzeba przyznać, że pani Bryce również znalazła się w nieznośnej sytuacji. Może ulokowała się w sąsiednim pokoju, a może kazała lokajowi odejść i podsłuchiwała przez drzwi, niemniej jednak bez wątpienia słyszała każde słowo, które baron powiedział Julii. W rezultacie jej poczucie przyzwoitości znalazło się w wojnie z zasadami moralnymi. Nie mogła zmusić się, by wyznać, iż uczyniła coś tak prostackiego jak podsłuchiwanie. Tak więc nie mogła ani potępić skandalicznych występków swej damy do towarzystwa, ani też porozmawiać z nią na temat oskarżeń barona i wyjaśnić w ten sposób całą sprawę. Zamiast tego bez przerwy rzucała zgorszone spojrzenia na nieszczęsną dziewczynę albo przyglądała się jej badawczo, z trudem ukrywając zdziwienie. Jeśli tylko mogła, nie zwracała się do niej bezpośrednio, jednak każdy jej czyn mówił wyraźnie, że nie może zdecydować się, czy jej guwernantka i dama do towarzystwa to ktoś równie ekscytujący i bezwstydny jak Dali-la, czy też godna pogardy, ale pospolita kobieta lekkich obyczajów. Julia zaś nie czuła się na siłach, by sama poruszyć tę sprawę.
Nawet bowiem gdyby opowiedziała prawdę, wystarczyłoby to, aby została zwolniona i utraciła przesadnie pochwalną rekomendację, niezbędną jej do znalezienia nowej posady. Gdyż, dumała Julia, otwierając swój największy podróżny kufer, chociaż nie leżało w jej zamiarach popełniać żadnego z zarzucanych jej występków, nagie fakty były niestety zgodne z rzeczywistością. Nie okazywała Jamie Pomfretowi nic ponad zwykłą uprzejmość, ale młodociany syn jej pierwszej pracodawczyni zakochał się w niej natychmiast cielęcą miłością. Obsesja ta wyraziła się li tylko w postaci kiepskich wierszy, które następnie znalazła jego matka i to właśnie wstrząs wywołany faktem, iż jej mały synek zdolny jest do tak gorących zapałów, sprawił, że natychmiast zwolniła Julię.
Pani Pomfret należała do osób sprawiedliwych i Julia dostała od niej list polecający. Jednak w następnym miejscu pracy dziewczyna przetrwała zaledwie dwa miesiące. Czcigodna panna Carstairs przełknęła jakoś rozczarowanie i z rezygnacją wypisała jej bardzo pozytywną opinię.
- To przecież nie twoja wina, najdroższa Julio - westchnęła wtedy. - Widzę już, że Teddy okaże się beznadziejnie niestałym mężem, ale nic na to nie mogę poradzić, gdyż za bardzo go kocham, niestety. Wiem też, że na świecie jest wiele innych pięknych kobiet, ale lepiej, żeby w moim własnym domu nie znajdował się przedmiot pokusy. Tak więc jest mi bardzo przykro, ale sama widzisz, że musisz stąd odejść.
Jędzowata lady Wingate zraziła do siebie wszystkich krewnych, co, biorąc pod uwagę rozmiary jej majątku, stanowiło samo w sobie niezłe osiągnięcie, ale mimo to Julia zdołała wytrzymać w jej towarzystwie przez cały rok. Układając bieliznę na dnie kufra, dziewczyna przypomniała sobie, że nie było to wcale wynikiem jakichś jej cnót czy też wysokiego morale. Wytrwała, albowiem panny Parkinson, acz bardzo jej życzliwe, stanowczo zapowiedziały, iż liczne krótkie okresy zatrudnienia, następujące jeden po drugim, sprawią bardzo złe wrażenie, nawet jeśli w każdym przypadku pracownica była bez najmniejszej winy. Dokładnie po upływie roku od swego pojawienia się w domu lady Wingate (Julia skreślała w kalendarzu dzień po dniu jak każdy inny więzień i była najzupełniej pewna, że właśnie upłynął wymagany okres) złożyła rezygnację. O dziwo, nieznośna wiekowa pracodawczyni napisała jej całkiem zwyczajny list polecający, może dlatego, iż sama dziwiła się temu, że ktokolwiek był w stanie wytrzymać z nią tak długo.
Lord Wycliffe i jego pożałowania godne postępki, pomyślała Julia, niewarte są nawet wzmianki. Tak więc, zawijając i pakując ostatnie już swoje rzeczy, dziewczyna uznała, iż nie ma powodu, by obwiniać panią Bryce. Z pozoru bowiem ona, Julia, może sprawiać wrażenie wyrachowanej, podstępnej intrygantki, pragnącej złowić sobie bogatego męża. Nawet gdyby wyjaśniła wszystkie te sprawy, pozostawała jeszcze jedna, która była nie do wybaczenia.
W wieku lat siedemnastu, mianowicie, Julia wyjechała bez przyzwoitki z bogatym młodym szlachcicem, by wziąć z nim ślub, ale wróciła następnej nocy, wciąż w stanie niezamężnym, w towarzystwie innego dżentelmena.
Nieważne, że nie dbała ni trochę o majątek przyszłego męża i tytuł albo też, że choć z nim pojechała, nastąpiło to za pełną wiedzą i zgodą jej rodziny, ani nawet, że przysięgła, iż wróciła nietknięta.
Straciła swe dobre imię tak samo, jak narzeczonego.
Rodzina wspierała ją ze wszystkich sił, ale na nic się to nie zdało.
Skłaniała ich do tego miłość, a także poczucie winy. Matka gorzkimi łzami opłakała cierpienia córki i własną krótkowzroczność, a rodzeństwo zawzięcie broniło siostry, ale to ojciec miał największe wyrzuty sumienia.
Nie powiedział nawet jednego złego słowa o córce. To przecież on wysłuchał szczerego młodego szlachcica, gdy ten poprosił go, by pozwolił mu spotykać się z Julią, i to on, rozważywszy wszystkie za i przeciw, wyraził zgodę na wspólną ucieczkę młodych. Jakże gładko rozwiał Robin jego wątpliwości, przyznając z całą charakterystyczną dla siebie szczerością, że owszem, jego rodzina może protestować lub też pragnąć dla niego małżeństwa z osobą z tej samej co on sfery, ale przecież on jest zdecydowany pójść za głosem serca. Jak wiarygodnie i przekonywająco dodał też, że skoro go kochają, to w końcu pogodzą się z jego wyborem i, kiedy już będzie po ślubie, polubią także i Julię.
Robin nalegał na wspólną ucieczkę, wyjaśniając całkiem rozsądnie, że nie chce, by jego rodzina myślała, iż został w jakiś sposób zmuszony do podjęcia swojej decyzji. Chociaż więc ojciec Julii nie zachwycał się perspektywą ucieczki zakończonej ślubem, miał przede wszystkim na względzie to, iż nie może odmówić swej córce szczęścia u boku przystojnego i inteligentnego młodego dżentelmena. Jednak w głębi serca stawiał sobie pytanie, czy zdołałby kiedykolwiek zdobyć dla niej lepszą partię. W końcu był tylko zarządcą cudzego majątku i chętnie widział córkę poślubioną szlachcicowi, choćby należało w związku z tym stosować podstępy i tajemnice. Nigdy bowiem dotąd nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażał sobie, że dziewczyna zyska taką szansę.
Chociaż rzecz sprawiała z pozoru wrażenie nierozważnej, a w grę wchodziły osoby bardzo młode, to właśnie hołubione w duchu marzenie o awansie społecznym córki zdecydowało, iż ojciec wyraził zgodę. Taka okazja mogła się po prostu już nigdy więcej nie powtórzyć. Tak więc w ostatecznym rozrachunku chciwość przeważyła szalę i właśnie wspomnienie o niej najbardziej dręczyło teraz pana Hastings.
Któż jednak zdołałby oprzeć się Robinowi? myślała Julia.
Jasnemu, roześmianemu Robinowi, który przysięgał papie ze szczerością, widoczną w każdym słowie i geście, że kocha i szanuje jego córkę i będzie się nią opiekował przez całe życie. Przekonał praktycznego i rzeczowego ojca, kompletnie porwał mamę i zachwycił wszystkie dzieci w domu, w tym Julię.
W wieku lat siedemnastu nie miewała jeszcze prawdziwych konkurentów, chociaż mówiło się w okolicy, że wkrótce stanie się prawdziwą pięknością. Kiedy Robin pojawił się nagle z wizytą w towarzystwie pracodawcy ojca, lorda Quincy, wydał się jej księciem z jednej z bajek, które dopiero co przestała czytywać. Gdy zechciał się z nią spotkać w samotnej, wiejskiej alei, oszołomił ją sam fakt, że ktoś taki jak on w ogóle zechciał dostrzec jej istnienie. Mógł stać się dla niej, co byłoby najwłaściwsze, ideałem mężczyzny, i jako taki stałby się wzorem przyszłego męża. Jednak wciąż pojawiał się na jej drodze, najpierw przypadkiem, a potem w wyniku sekretnego porozumienia. I zamiast pozostać mglistym ideałem, stał się w końcu jej narzeczonym.
Choć rodzina starała się jak mogła pomóc Julii wrócić do siebie po tamtej pamiętnej dramatycznej nocy, usiłowania najbliższych okazały się niedostateczne. Nic nie było w stanie ochronić nieszczęsnej dziewczyny przed krytyką obcych. Lord Quincy i jego rodzina z niesmakiem przyjęli wiadomość o podstępnym zachowaniu córki ich rządcy, gdy ten pojawił się, by z dumą, lecz jakże przedwcześnie zawiadomić ich o jej ślubie z ich gościem. Gdy zaś Julia wróciła w niesławie, nie szczędzili słów, które nie przystoją osobom wysoko urodzonym. Nie mogła też Julia ignorować plotek, rozsiewanych przez sąsiadki, ani ciekawskich spojrzeń ich mężów.
Wkrótce przekonała się, że nie tylko zniszczyła własną przyszłość, ale także postawiła pod znakiem zapytania losy innych. Miejscowi ludzie kręcili głowami i wygłaszali opinie, iż pan Hastings usiłował wywyższyć się ponad swój stan, pragnąc, by jego córka poślubiła kogoś lepszego od nich. Lord Quincy i jego rodzina zgadzali się z tym w całej rozciągłości. Nie trzeba było długo czekać, by sam lord Quincy zaczął przebąkiwać o konieczności zmian w jego majątku, zmian, których dokonać mógł tylko ktoś młodszy niż jego obecny rządca.
-Starego psa nie da się nauczyć nowych sztuczek -zażartował, odsyłając swego rządcę, który tego wieczora wrócił do domu, wyglądając znacznie starzej niż na swoje lata. Julia miała cztery siostry. Jedna z nich osiągnęła już wiek odpowiedni do małżeństwa, ale tak samo jak w stosunku do Julii, miejscowi kawalerowie odnosili się teraz inaczej także i do jej sióstr. Nikt nic nie mówił, ale gdy Dorothea wróciła ze spaceru z Alanem Bainesem cała we łzach, Julia wiedziała, co było ich przyczyną, tak jakby wszystko wydarzyło się przy niej.
Wtedy postanowiła, iż pora wyjechać, mimo próśb rodziny, by pozostała.
-Gdy znika przedmiot, który zasłania słońce, cień przestaje padać - tłumaczyła. I tak, uzbrojona w list od pastora, którego zawód bądź co bądź polegał na wybaczaniu grzesznikom, oraz pismem do panien Parkinson, których zadaniem było znajdowanie zatrudnienia szukającym go kobietom bez względu na ich moralność, ruszyła w drogę.
Odprowadzając ją, wszyscy członkowie rodziny mieli łzy w oczach. Tym razem nie były to łzy szczęścia i tym razem dziewczyna nie wróciła następnego dnia.
Julia skończyła pakowanie i rozejrzała się po pokoju, sprawiającym teraz wrażenie opustoszałego bez oprawnych w ramki portrecików, które dotychczas stały na szafce nocnej, oraz haftów jej siostry, wiszących na ścianie w głowach łóżka. Mimo to stosik drobiazgów wciąż leżał na małym stoliku. Ich nowa właścicielka uznała bowiem, że w świetle zaistniałych okoliczności nie może zabrać tych wszystkich świadectw szacunku, które pracodawczyni wmusiła w nią w szale zadośćuczynienia.
Położywszy się do łóżka, Julia pomyślała sobie o To-bym, którego zostawiła godzinę temu; zaróżowionego, pokrytego talkiem, jeszcze wilgotnego po kąpieli, i o tym, jak mały zasnął właśnie w chwili, gdy księżniczce wpadła złota kula do studni. Zabiorę to wspomnienie ze sobą, dumała, uśmiechając się sennie, razem z widokiem pól gorczycy, tym pokojem, starym Józefem, ludźmi ze wsi, a nawet panią Bryce z czasów, kiedy jeszcze szalony baron nie zjawił się na horyzoncie. Zaczekam jeszcze kilka dni, a potem, nawet jeśli nie nadejdzie list z Londynu, oddalę się. Robiłam to już nie raz, pomyślała, sama zapadając się w szarą studnię snu, i chociaż teraz czuła ból, pocieszała się, że teraźniejszość wkrótce stanie się przeszłością. A ona przecież doskonale potrafi sobie radzić z tym, co już minęło.
Jak mu polecono, dżentelmen wszedł do pokoju i zbliżył się do starszego pana, siedzącego przy wielkim biurku z drzewa satynowego. Przynajmniej tak się wydaje, pomyślał. Blat prawie w całości zakrywały książki, więc trudno było stwierdzić dokładniej, z czego jest wykonany. Uśmiechnął się, obserwując, jak gospodarz starannie umieszcza pośrodku szczególnie grubego tomiska zakładkę, albo raczej to, co uznał, iż spełni tę funkcję; było to pióro sójki, które właśnie wydobył z kieszeni.
-Nick, mój chłopcze - odezwał się starszy pan, wstając i wychodząc zza biurka z wyrazem radości na szczupłej twarzy o szlachetnych rysach. - Nie spodziewałem się, że pojawisz się tutaj. Myślałem, iż jesteś na Kontynencie i zajmujesz się sprawami króla albo naszej rodziny.
-Ja też sądziłem, że tak będzie - odparł baron Stafford, ujmując wyciągniętą ku niemu dłoń. - Musiałem jednak zmienić plany.
-Wcale mi tego nie żal - stwierdził starszy z mężczyzn, wskazując gościowi fotel przy oknie i sam zajmując drugi. - Przypuszczam, że już wszyscy przyjaciele i wrogowie znają twoją twarz równie dobrze jak Bonaparte, a Robin jest chyba na tyle dorosły, żeby odpowiadać za siebie.
-Rzeczywiście, ministerstwo spraw wewnętrznych zgadza się z tobą co do tego pierwszego, a choć wątpię, czy masz rację co do drugiej kwestii, mam związane ręce i nie mogę wyjechać wtedy, kiedy bym sobie życzył -odparł, z trudem ukrywając irytację.
-Dąsy ci nie pasują, Nick - zażartował starszy dżentelmen.
-Aż tak źle? - zaśmiał się baron, odprężając się i wyciągając przed siebie nogi. - W takim razie przepraszam, bo wcale nie chcę okazywać złego humoru. Jednak żywiłem nadzieję, że załatwię sprawę Robina, a tymczasem napotkałem nieprzewidziane przeszkody. - Umilkł i zmarszczył brwi. - Ta młoda kobieta odmawia współpracy - dodał, widząc pytający wyraz twarzy swego towarzysza.
-A więc jest to bardzo uparta osoba, skoro oparła się twym pochlebstwom - odparł starszy z mężczyzn, uśmiechając się, ale zaraz spoważniał i poklepał barona po kolanie, jakby chciał podkreślić znaczenie swych następnych słów. - Nick, mój chłopcze, daj temu spokój, Robin jest teraz panem samego siebie. Osiągnął pełnoletność.
-Stan Marlowe'a pogarsza się - odparł baron z równą powagą. - Nawet osobisty lekarz króla nie daje mu więcej niż miesiąc. Moja siostra chodzi stale we łzach, nie kryjąc się z tym nawet przed służbą, ale nie z powodu Marlowe'a, jak można by sądzić, tylko ze względu na Robina. „Ach, gdzież jest mój chłopiec!" - woła i patrzy na mnie oskarżycielsko, jakbym mógł wyciągnąć go z kapelusza. Nie jest to wcale takie dziwne, sir, bo kiedyś miałem na niego pewien wpływ o wiele większy niż ktokolwiek inny w rodzinie, nawet, prawdę mówiąc, niż ty, ale teraz nie jestem w stanie przekonać go, by wrócił. Ta jego panienka lekkich obyczajów mogłaby, gdyby zechciała, tyle tylko, że nie chce.
-W takim razie nic nie da się zrobić, mój chłopcze -powiedział łagodnie starszy dżentelmen, widząc, że jego gość popadł w ponure zamyślenie.
-Ależ da się, i ja to uczynię - zaprotestował baron, a jego twarz przybrała wyraz zaciętości.
-Robin nie jest już niedowarzonym młokosem - odparł w zadumie starszy z panów. - A ja mam wrażenie, że może powinieneś dać mu spokój. Może on wie najlepiej, co powinien robić.
-Tak samo jak wtedy, gdy uciekł z tą spódniczką? Ależ, sir, to tylko łut szczęścia, a nie rozsądek ocalił go, kiedy ta dziewka zdecydowała się wtedy zwiać. Nie, to jasne, że w chwili obecnej potrzeba mu dobrej rady.
-Jest twoim siostrzeńcem, Nick, nie twoim synem -przypomniał łagodnie gospodarz.
-Ale brakło mu ojca; Marlowe dał mu życie, a poza tym nie interesował się nim w najmniejszym stopniu -zaprotestował szczerze baron. - I kto w takim razie ma nim pokierować? Ja miałem ciebie i ty naprostowałeś moje ścieżki, kiedy jako podrostek chciałem zrobić z siebie idiotę, a przecież też nie jesteś moim ojcem w dosłownym znaczeniu.
Ach, wciąż boli go ta historia, pomyślał starszy pan, ale powiedział tylko:
-Przecież poślubiłem twoją matkę.
-A niech to diabli, sir - mruknął baron. - Wiesz dobrze, że nie o to mi chodzi. Nie mógłbym znaleźć lepszego ojca niż ty, nawet gdybym go sobie zamówił u Pana Boga.
Ignorując zażenowanie pasierba, starszy pan ciągnął, jakby wciąż sam się nad tym zastanawiał:
-Tyle lat nie wspominałem już tego incydentu. Ta młoda kobieta, z którą nawiązałeś romans, była całkiem milutka. Bardzo ci wtedy współczułem. Prawdę mówiąc, jej niskie urodzenie nie przeszkadzało mi w najmniejszym stopniu. Wiesz, że nie przykładam wielkiej wagi do rodowodu, a ty też nie powinieneś. Pomyśl tylko o tych różnych dziwnych odgałęzieniach naszej rodziny: hiszpańska dama, którą sprowadził ze swych podróży ten zabijaka jeszcze w czasach królowej Elżbiety, córka lichwiarza, którą poślubił nasz przodek utracjusz - rojalista, twoja prababcia, wywodząca się z wiejskiej chaty. One tylko wzmocniły nasz ród. W rodzinach, które zawsze zawierają małżeństwa we własnej sferze, pojawiają się słabe ogniwa. Pomyśl tylko o Bryantach: od czasów Normanów nie popełnili mezaliansu, a od pokoleń mają cofnięte podbródki.
-A więc dlaczego zapłaciłeś mojej przyjaciółce, żeby się jej pozbyć? - zapytał chłodno baron, chociaż jego białe policzki pokryły się rumieńcem podczas przemowy ojczyma.
-Ach, bo jak sam wiesz najlepiej, ona nie tylko nie miała dobrego pochodzenia: brakowało jej też serca i moralności - odparł starszy dżentelmen. Milczał przez chwilę, a potem zapytał łagodnie: - Czy flama Robina przypomina ci ją? Nic dziwnego, że tak bardzo przejmujesz się tą sprawą. A więc, czy jest to także-takie milutkie stworzonko?
-Nie - odparł baron gwałtownie. - Nie jest. - Urwał, a potem dodał z goryczą: - To prawdziwa piękność.
4
Woźnica dyliżansu okazywał niezmierną sumienność, a przynajmniej tak uważała jedna z jego nieszczęsnych pasażerek. Człowiek ten bowiem starał się nie pominąć ani jednej koleiny czy też dziury w drodze. Może, pomyślała Julia, unosząc rękę, by przytrzymać sobie czepek na głowie, robi coś w rodzaju remanentu na zamówienie jakiejś rządowej instytucji do spraw dróg i musi dokładnie zarejestrować każdą nawet najdrobniejszą ich wadę. Kiedy zaś pojazd zarzucił na szczególnie głębokim obniżeniu terenu, zacisnęła mocno zęby, żeby ich nie utracić, i przestała zastanawiać się nad ukrytymi motywacjami woźnicy, ograniczając się do modlitwy, by jej kufry znajdowały się w bardziej stabilnej sytuacji niż ich właścicielka.
Kiedy zaś powóz wrócił do pozycji pionowej, młoda jasnowłosa kobieta spróbowała uczynić to samo. Wyszeptała uprzejme
„przepraszam" do matrony siedzącej po jej lewej stronie, na której spoczęła całym swym ciężarem, gdy ruch pojazdu sprawił, iż pasażerowie przechylili się jak drzewa podczas zawiei. Potem pochyliła się i zaczęła macać podłogę, tak samo zresztą jak inne osoby, usiłując pomóc mężczyźnie, siedzącemu naprzeciwko niej, który utracił swe okulary.
Jechali bez przystanku przez dosyć długi czas i wyczerpali już wszystkie sposoby na wyrażanie swego niezadowolenia. Doprawdy, pomyślała ze znużeniem Julia, przyjmując krótkie „dzięki" od jegomościa, któremu wręczyła druciane okulary, mało jest głupszych sytuacji niż ta, w której kilkoro przypadkowo dobranych ludzi zmuszonych jest spędzić razem dłużące się w nieskończoność godziny, w dodatku podrzucanych raptownie co kilka minut. Dodając do tego doświadczenia wpływ letnich upałów, stwierdziła Julia z rozpaczą, można wytworzyć sobie ogólne pojęcie, jaki los może czekać nas w zaświatach, jeśli na tym świecie będzie się dużo grzeszyło.
Podróżowała od dwóch dni bez przerwy i miała wrażenie, nawet wtedy, gdy dyliżans zatrzymywał się na zmianę koni, że krajobraz wciąż przesuwa się jej przed oczami. Jedyną skromną pociechą w tej męczącej sytuacji był fakt, że starczyło jej pieniędzy, by opłacić podróż wewnątrz pojazdu, i nie musiała jechać na dachu, jak czynili ludzie mający mniejsze fundusze lub mniej rozumu. A jednak każda mila tej męczącej jazdy przybliżała ją do Londynu. Oparła się więc mocniej, zamknęła oczy i, czując na twarzy ciepły powiew wpadający przez częściowo otwarte okno, spróbowała opuścić pojazd nie tyle fizycznie, ile w wyobraźni.
Pomimo chwilowych niewygód miała wiele powodów do zadowolenia. Okazało się bowiem, że nie była zmuszona opuszczać pani Bryce bez wiadomości od swych doradczyń z Londynu. Dwa dni po tym, jak zapakowała swe kufry, nadszedł list, w którym panny Parkinson wzywały ją do siebie. Pisały też, że mają dla niej kilka odpowiednich stanowisk, więc Julia mogła przynajmniej zachować twarz, pokazując wiadomość swej pracodawczyni. Drobiazg, ale jednak takie drobiazgi pozwalają czasem człowiekowi ocalić dumę.
Dzięki temu bowiem wyjazd nie sprawia wrażenia ucieczki i Julia mogła oddalić się z godnością.
Bolało ją serce, że musi rozstać się z Tobym, ale ona sama, tak jak jej pracodawczyni, pocieszała się w duchu myślą, że małe dzieci szybko zapominają. Być może jest to prawda, ale choć Julia nie miała się tego nigdy dowiedzieć, panicz Toby, dorósłszy, stał się istnym psem na kobiety, przynosząc tym wstyd rodzinie, i ustatkował się dopiero wtedy, gdy znalazł sobie złotowłosą damę o chłodnych jasnoniebieskich oczach, którą poślubił.
Odjazd stał się dla Julii znośniejszy również dzięki temu, że w dniu, w którym wyjeżdżała, gorczyca zakończyła swe burzliwe świętowanie wiosny i zajęła się na poważnie wzrastaniem. Tak więc, gdy pojazd powoli wytaczał się z wioski, nie czuła wielkiego żalu, patrząc na mijane teraz zwykłe zielone pola.
Mimo to przed odjazdem wykonała ostatnią próbę wyjaśnienia sytuacji. Kiedy już wymieniła uścisk dłoni ze swą byłą panią, a rozpaczliwe wrzaski Toby'ego ucichły, gdy niania wyniosła go do pokoju dziecinnego, tak że można już było normalnie rozmawiać, Julia dzielnie podjęła temat.
-Proszę pani, ani jedno słowo z tego, co powiedział o mnie pan baron, nie było prawdą. On po prostu jest niespełna rozumu.
W odpowiedzi pani Bryce popatrzyła na nią tak, jakby to ona, Julia, straciła kontakt z rzeczywistością. Zebrała całą swoją odwagę i odparła sztywno:
-Do widzenia, panno Hastings. Życzę pani wszystkiego dobrego. - I wyszła, zanim Julia zdołała powiedzieć następną herezję.
Dała do zrozumienia, że nawet jeśli czasem zdarza się, by w klasach wyższych pojawił się ktoś szalony, to przecież jest to kolejny przywilej jaśnie państwa. Patrząc na plecy oddalającej się pani Bryce, Julia pomyślała z żalem, że tak samo sądzić będą wszyscy inni i że nie powinna nikomu opowiadać o tym wydarzeniu, gdyż jeśli zacznie upierać się przy swoim, upewni tylko swoich słuchaczy w przekonaniu o własnej winie.
Następny wstrząs powozu, który wywołał przenikliwy wrzask jednej z podróżujących na dachu osób, wyrwał dziewczynę z zamyślenia. Skoro jednak pojazd jechał dalej, a nie dostrzeżono żadnego ciała, przelatującego za zakurzonymi oknami, pasażerowie znajdujący się wewnątrz uznali zgodnie, że krzyk ten był raczej wynikiem najzupełniej zrozumiałego chwilowego załamania nerwowego i nikomu na górze nic bardzo złego się nie stało. Dotarli już do przedmieść Londynu, więc Julia stanowczo postanowiła porzucić swe rozpamiętywania i skoncentrować się na przyszłości.
Gdy dyliżans dotarł wreszcie do ostatniego miejsca postoju, Julia wysiadła szybko i bez chwili zwłoki odebrała bagaże. Znała już tę trasę i dobrze wiedziała, że młoda kobieta, najwyraźniej podróżująca samotnie, a w dodatku przybywająca ze wsi, mogła z łatwością zostać uznana za łatwy łup przez najróżniejszych grasujących po mieście drapieżników. Tak więc zignorowała pomocną dłoń, podaną sobie przez dobrze ubranego dżentelmena, odwróciła się plecami do kobiety, która uśmiechnęła się do niej słodko, i szła prosto do kolejki dorożek, kiedy następna młoda piękność próbowała zatrzymać ją, wołając z radością: „Mary, moja droga Mary!", jak gdyby właśnie ją rozpoznała.
Julii było przykro, że jest taka niemiła, ale jeśli ludzie ci nie mieli na myśli nic złego, to jej wybaczą, zaś jeśli nie, to dzięki temu oszczędzała sobie wiele kłopotów. Podała woźnicy dorożki adres pensjonatu pani Wbite, wspominając, że właśnie dzięki pobytom w tym domu zdobyła swą cenną wiedzę. Pani White prowadziła przyzwoity pensjonat i zawsze rezydowały tam jakieś dorosłe kobiety szukające pracy. To właśnie one zadbały, żeby Julia nauczyła się, czego ma się wystrzegać pozbawiona opieki, samotna dziewczyna. Te starsze od niej i mądrzejsze panie uważały za stosowne, by panna Hastings, choć jeszcze tak młoda, mogła dowiedzieć się o istnieniu domów o złej sławie i ich właścicielkach, o kobietach swobodnych obyczajów i rozwiązłych londyńskich dżentelmenach oraz o licznych sposobach, w jakie można doprowadzić niewinne dziewczęta do upadku moralnego.
Gdyby Julia była panną z dobrego domu, nie wiedziałaby nic o postaciach podobnych niesławnej Matce Carey i jej kurczątkom, zamieszkałym w kosztownym lupanarze, ani też nie słyszałaby o rajskich ptakach w ludzkiej postaci, które bogaci dżentelmeni wybierali sobie dla zabawy i odrzucali znudzeni mniej więcej tak, jak wybierali sobie i odrzucali tabakiery. Ale chociaż wszystkie te nauczycielki pochodziły ze szlacheckich rodzin, a wiele z nich było córkami pastorów, żadna z pań, które Julia spotkała u pani White, nie szczędziła jej wstrząsających i pouczających opowieści na temat zagrożeń fizycznych i moralnych. Przeciwnie, jedno spojrzenie na twarz, włosy i figurę dziewczyny wystarczało większości z nich, by uznać, iż natychmiastowe oświecenie Julii jest czymś w rodzaju pracy misyjnej.
Okolica, w której znajdował się wąski, szary dom pani White niegdyś stanowiła modną część miasta, ale teraz budynek przypominał zgorszoną damę, nerwowo zagarniającą spódnicę, tu otoczenie stawało się coraz bardziej pospolite. Julia odebrała bagaże od woźnicy, przeszła przez tłumek rozwrzeszczanych uliczników, ignorując wołanie: „Ej, śliczna panienko, nie masz chwilki czasu?" najbezczelniejszego z nich, i zapukała do drzwi.
Pani White pojawiła się po kilku minutach. Wystarczył jej jeden rzut oka na zmęczoną twarz swego gościa, by powiedzieć z niejakim smutkiem:
- Ach, panna Hastings. Proszę wejść, pani pokój czeka na panią.
Prawdę mówiąc, przygotowałam go, jak tylko otrzymałam list od pani.
Biedna dziewczyna, znowu się jej nie udało, pomyślała, prowadząc dziewczynę na górę, do schludnego pokoiku na trzecim piętrze. Tymczasem na widok tapety w kwiatki, starannie zasłanego łóżka, dzbanka i miski na wodę stojących tam, gdzie zawsze, Julia wcale nie miała wrażenia, iż jej się nie powiodło, przeciwnie, czuła ogromną wdzięczność. Znalazła się w bezpiecznym miejscu i mogła wszystko zaczynać od nowa.
Zgodnie z poleceniem pani White przysłała pokojówkę do wszystkiego, by obudziła gościa dokładnie z uderzeniem siódmej godziny. Chociaż Julię stać było na kilka dni wolnego, z niecierpliwością czekała chwili, gdy uzyska nową posadę. Nie chodziło jej o pieniądze, lecz raczej o spokój ducha. Odkryła bowiem, że im dłużej czeka na nową pracę, tym mniejsze czuje zadowolenie, gdy już ją znajdzie. W okresach przymusowego nieróbstwa popadała też w skłonność do litowania się nad sobą, a zatem należało pilnie unikać podobnych sytuacji. Dlatego teraz prędko założyła najskromniejszą czarną suknię spacerową, wyszczotkowała włosy, aż zalśniły niczym słońce, zaplotła je w warkocz i zeszła na śniadanie.
Znalazłszy się na dole, zdecydowała, że pójdzie pieszo do biura panien Parkinson, gdy tylko przełknie ostatni kęsek. Widać było wyraźnie, że zapowiada się piękny dzień.
Jednak zanim zdążyła spożyć pierwsze jajko sadzone, panna Constable, emerytka, dożywająca swych dni u pani White, która zawsze kupowała poranną gazetę, wpadła jak bomba do jadalni z wieścią, która kazała zapomnieć o wszelkich planach, posadach i rozmowach kwalifikacyjnych.
- Skończyło się! - wykrzyknęła bez tchu swym cienkim głosikiem. Wymachiwała przy tym gazetą i widać było wyraźnie, że wróciła biegiem do domu. - Zobaczcie same! Książę zwyciężył!
Napoleon pokonany!
Podekscytowane panie oderwały się od śniadania i otoczyły kręgiem panią White, która jako właścicielka pensjonatu wywalczyła sobie prawo do głośnego przeczytania wiadomości. Potem panie zaczęły padać sobie w objęcia i wznosić toasty filiżankami z herbatą. Albowiem w gazecie napisano czarno na białym, że Wellington wygrał bitwę w jakiejś miejscowości w Belgii, zwanej Waterloo, właśnie wtedy, kiedy Julia, nic nie przeczuwając, jechała do Londynu; osiemnastego czerwca. Napoleon został rozgromiony i z pewnością będzie musiał znowu abdykować.
Nie pozostawało nic innego, jak przyłączyć się do ogólnego świętowania. Pani White dala swojej pokojówce pół dnia wolnego, a potem zaproponowała lokatorkom, by wzięły okrycia wierzchnie, to wyjdą na miasto wspólnie uczcić ten radosny dzień. Zazwyczaj szóstka szacownych pań sprawiałaby dziwne wrażenie, spacerując razem bez celu po ulicach niczym dandysi na przechadzce. Ale teraz czas był niezwykły.
Gdy wieść rozeszła się, jak szalone rozdzwoniły się dzwony we wszystkich kościołach miasta. Wszędzie wędrowały grupki najrozmaitszych rodzajów ludzi: piekarze, dzieci szkolne z nauczycielami, robotnicy, a wszyscy śmiali się i cieszyli. Nie tańczono jednak na ulicach, a najbardziej szaleńczy wyczyn, z jakim Julia miała do czynienia, nastąpił pod koniec popołudnia, gdy rozbrykany młody czeladnik, dostrzegłszy ją przypadkiem, podbiegł do niej znienacka i wycisnął jej na ustach pocałunek, który zakończyły dopiero przerażone okrzyki jej towarzyszek oraz głośny śmiech jego kompanów.
Pani White i jej damy znalazły się bezpiecznie w domu przed wieczorem, gdyż wtedy, zgodnie z przewidywaniami, klasy niższe zaczęły bawić się znacznie burzliwiej i głośniej. I, jakby chciały się wytłumaczyć przed Julią, która dopiero co przyjechała do miasta, ze stosunkowo spokojnej reakcji ludności, panie opowiedziały jej o szaleństwach zeszłego roku, kiedy to pokonano Napoleona po raz pierwszy. Wtedy, jak mówiły, we wszystkich parkach organizowano pokazy ogni sztucznych, świętowano na ulicach, puszczano balony i robiono pokazy tak wspaniałe i zachwycające, że wciąż jeszcze śniły się im po nocach.
- Możliwe - rzekła pani White z pewnością w głosie - że już nigdy nie będziemy umieli bawić się tak jak wtedy, gdyż wkrótce potem utraciliśmy nasze zwycięstwo. Może już nigdy nie zdołamy tak łatwo poddać się szczęściu.
Julia pokiwała głową, słysząc te słowa. Takie właśnie podejście odpowiadało jej najbardziej.
Mimo to w następnych dniach świętowano nadal. Smak zwycięstwa, trwałego czy też przelotnego, jest słodki i miasto nie wróciło do normalnego życia przez prawie tydzień. Dopiero wtedy Julia mogła udać się z wizytą do panien Parkinson.
Panna Lavinia Parkinson przyjrzała się dziewczynie w zamyśleniu. Wypisała już dla niej listy polecające.
- Proszę - powiedziała, wręczając je swej młodej klientce. - Lady Franklin potrzebuje odpowiedniej dziewczyny jako damy do towarzystwa dla swojej córki, ale nie na długo, gdyż muszą ją wydać jak najprędzej za mąż, a jak twierdzą plotki, mają coraz mniej pieniędzy. Lady Kirkland także poszukuje towarzyszki, ale nie miej zbyt wielkiej nadziei, bo to straszliwa pedantka. Lady Cunningham szuka guwernantki, ale to cudzoziemka i trudno jest zrozumieć, co mówi. Nie jestem pewna, czego chce, ale nikt jeszcze nie sprostał jej wymaganiom. Możesz do niej iść, tak samo jak wszystkie nasze wcześniejsze klientki...
Julia zgodziła się, wzięła listy, podziękowała pięknie pannie Lavimi i, pełna nadziei, poszła odwiedzać swoje potencjalne pracodawczynie. Jednak gdyby miała szansę usłyszeć rozmowę, która odbyła się po jej wyjściu, z rozpaczą w sercu wróciłaby do pensjonatu pani White i ukryłaby się pod łóżkiem.
Albowiem młodsza panna Parkinson zmierzyła swoją siostrę zdziwionym spojrzeniem i powiedziała pełnym głosem (jako że oprócz nich nikogo w biurze nie było):
-Słowo daję, Letty, ten upał musiał ci zaszkodzić. Skąd wziął ci się pomysł, żeby posyłać to dziecko do Franklinowej albo do Kirkland? Nie zniosą takiej piękności w pobliżu, a tym bardziej nie zechcą jej zatrudnić. Lady Franklin upadłaby chyba na głowę, gdyby wynajęła damę do towarzystwa o niebo piękniejszą od jej córki, a lady Kirkland uważa się za drugą Kleopatrę. I pomyśleć, że ta biedna panna Wittly i poczciwa stara panna Gowdy mają doskonałe listy polecające oraz pilnie potrzebują pracy, a ty ich wcale tam nie posyłasz.
-Powiedz mi, Fan - odparła z satysfakcją starsza panna Parkinson, odsuwając krzesło, by podrapać się w nogę - co przypominają ci panna Wittly i panna Gowdy.
-Przecież to nie ich wina - odparła z irytacją jej siostra. - Biedactwa nie mają wpływu na to, jak wyglądają.
-Ani też panna Hastings - rzekła Lavinia Parkinson. - Oczywiście wcale to jej nie pomoże w zdobyciu któregoś z tych stanowisk.
-A więc po co ją tam posłałaś?
-Właśnie dlatego, że jest piękna. Panna Wittly przypomina żabę, a droga panna Gowdy suszonego sztokfisza. Kiedy nasze czcigodne pracodawczynie przyjrzą się pannie Hastings, bardziej będą skłonne docenić zalety naszych mniej urodziwych klientek. Widok ślicznotki takiej jak panna Hastings przerazi je i tym łatwiej zechcą zatrudnić nasze stare ropuchy, kiedy poślemy je do nich potem.
-Doprawdy, moim zdaniem postępujesz niewłaściwie, Letty, ot co - zaprotestowała Fanny Parkinson, krzywiąc się na widok siostry drapiącej się z zadowoleniem po nodze, chociaż przyznać należało, że rzadko miały okazję odprężyć się w czasie pracy. W biurze stale było pełno klientek.
-Chodzi ci o to, że się drapię, czy o to, co myślę? -spytała beznamiętnie jej siostra.
Było już popołudnie, gdy Julia znalazła się w pobliżu hotelu, w którym rezydowała lady Cunningham. Rozmowy z lady Kirkland i lady Franklin nie zabrały jej wiele czasu, jak ma to miejsce zawsze, gdy negatywny rezultat wiadomy jest prawie z góry.
Lady Cunningham poprosiła ją do siebie wkrótce po tym, jak Julia dała jej swój bilet wizytowy. Dama ta dokładnie odpowiadała opisowi cudzoziemki, przekazanemu dziewczynie przez panny Parkinson. Tyle tylko, że trudno było ustalić jej narodowość.
Prowadziła rozmowę, półleżąc na szezlongu w swej gotowalni, okryta lekkim, białym szlafroczkiem, chociaż w żadnym stopniu nie sprawiała wrażenia chorej. Była stosunkowo młoda i atrakcyjna, o pięknie ułożonych złocistorudych włosach, która to barwa nie sprawiała jednak wrażenia naturalnej, ale jej głos był czysty i silny.
Wydawała się czymś zaniepokojona, tak że Julia uznała, iż przypadłość jej zalicza się do nerwowych raczej niż fizycznych. Mówiła z wyraźnym akcentem i tak szybko, że jej potencjalna pracownica sama doznała pewnego stresu. Przez cały czas musiała wysilać się, by zrozumieć, o co chodzi jej rozmówczyni, i nie mogła przez to poświęcić się ustaleniu, z jakiego kraju wywodzi się owa kobieta.
-Jest pani mlotsza, nisz ja by chcjala - rzekła w pewnym momencie. - Ale dzjecji biendą skakali z panją jak pticy. - Kiedy do Julii w końcu dotarło, iż chyba chodzi o to, że dzieci będą skakały z zadowolenia, dama zaczęła jej objaśniać, w jaką to podróż zamierza się wybrać. O ile dało się zrozumieć bez przerywania co drugie słowo, mąż lady Cunningham był kimś w rodzaju emisariusza na Kongresie Wiedeńskim, ale zwycięstwo Wellingtona zmieniło jego sytuację i został teraz skierowany do Paryża. Mąż i żona spędzili długi czas z dala od siebie, ale dzięki klęsce Napoleona lady C. mogła całkiem bezpiecznie i wygodnie dołączyć do swego małżonka. Dzieci to był albo siedmioletni chłopiec i pięcioletnia dziewczynka, albo siedmiu chłopców i pięć dziewczynek w nieokreślonym wieku.
Julia doznała pewnej ulgi, gdy sprawy wyjaśniły się wreszcie, kiedy jej rozmówczyni rzekła:
-Nu, ja mysjle, malej Lucille i mlodiemu Villie biendzie z panją bardzo przyjamnie.
Julia nie odważyła się nawet głębiej odetchnąć w obawie, że może to zdradzić, jak bardzo rada była uzyskać tę pracę. Lepiej, żeby jej przyszła pani nie sądziła, iż jest przesadnie ochocza. Dziewczyna przekonała się bowiem na własnej skórze, że taka jest już natura ludzka, iż im bardziej ktoś wydawał się potrzebować cudzej dobroci, tym mniejsze miał na nią szanse.
-A więc - odważyła się Julia, gdyż zdała sobie sprawę, że jednak nie do końca rozumie, co mówi owa dama. - Czy znaczy to, że chce mnie pani zatrudnić?
-Oczywiscje - odparła lady Cunningham z pewnym zniecierpliwieniem. Zanim Julia zdążyła odgadnąć, skąd wziął się ten nagły gniew, dama dodała: - Jesjli by pani widzjala te okropne kobiedy, które ja musiała oglądać przez cali tydzjeń! Stare i grube, chude i pa-skundne. Fuj. W domu wszystko ma być ładne! Wszystko w harmonii! Bięgne meble, bięgne obrazy, bięgne lu-dzje! - roztkliwiła się.
Julia nie wiedziała, czy się cieszyć z komplementu, czy raczej oburzać za to, że najwyraźniej wybrano ją jako guwernantkę na tej samej zasadzie co dywan albo kanapkę. Przypomniała sobie, że, owszem, lokaj, który odebrał od niej list polecający, był całkiem przystojny i dystyngowany, ale zanim zdążyła zacząć zastanawiać się nad tym, jak może funkcjonować dom, w którym cały personel został dobrany tylko ze względu na swoją przypuszczalną doskonałość fizyczną, jej rozmówczyni odezwała się znowu.
-Zo! Przyjmuje pani posadę?
-Oczywiście, milady - odparła szybko Julia.
-Topsze - westchnęła dama, wygodniej opierając się na szezlongu. - To musji pani iść po swoje rzeczi. Wiruszamy jutro rano.
-Przyjdę więc wcześnie, żeby zdążyła pani mi wydać polecenia co do dzieci, zanim pani odjedzie - powiedziała Julia i wstała.
-Co?! - zawołała dama, prostując się gwałtownie. -Moje boledzenia! Nie, nie. Co panji myśli? Pani i one jado z nami. Jak mogłabym zostawić moje maleństwa! Nie widzjaly ojca ot lat! Jedzie pani z nami - powtórzyła z uporem, a Julia opadła na krzesło.
-Z panią? - powtórzyła słabo.
-Nu. Do Parysza - rzekła pani Cunningham, patrząc z zaciekawieniem na Julię, gdyż młoda kobieta sprawiała wrażenie zdruzgotanej.
-O nie, milady - odparła dziewczyna ze szczerym żalem. - Ja nie wiedziałam, że ta posada związana jest z wyjazdem za granicę.
Przykro mi, ale w takim razie rzecz jest niemożliwa. Nie - powtórzyła, kręcąc ze smutkiem głową, gdyż oto jej najkrótsza praca właśnie dobiegała końca - to jest niewykonalne.
Wydawało się, że słońce wschodzi po innej niż zwykłe stronie. Ale przecież, pomyślała Julia, nigdy dotąd nie widziałam wschodu, będąc na morzu. Stała, oparta o reling, i obserwowała, jak światło słońca rozprasza ciemne, puchate poranne chmury i jak w oddali wyłania się zarys wybrzeża Francji. W podnieceniu nie potrafiła nawet udawać snu i całą noc spędziła jak na wachcie, czekając na świt.
Zaledwie tydzień temu przysięgła sobie, że noga jej nie postanie w miejscu, w którym się teraz znalazła. Uprzejmie, ale stanowczo odmówiła zrozpaczonej łady Cunningham. Dama ta nie potrafiła zrozumieć niechęci, z jaką dziewczyna przyjęła tak atrakcyjną propozycję, tak samo zresztą, jak nieco później, panny Parkinson. O ile lady Cunningham usiłowała ją przekonać, tłumacząc jej nieskładnie, jak wspaniałą przygodę mogłaby przeżyć, panny Parkinson podkreślały fakt, iż cudzoziemska dama podniosła swoją finansową ofertę.
- Przez panią znalazła się w kłopocie - stwierdziła z chichotem w głosie panna Lavinia. - Guzdrała się i grymasiła, a teraz nie ma czasu. Wie, że jej mąż nie chce guwernantki-cudzoziemki, bo wolałby, żeby jej dzieci nie nauczyły się mówić po angielsku tak, jak ona sama. A lady Cunningham musi odjechać, gdy nadejdzie pierwszy większy przypływ.
Dama ta trzymała Julię jeszcze przez pół godziny, usiłując przekonać ją o korzyściach wynikających z pracy u niej. Jednak dziewczyna ani przez chwilę nie negowała tego, iż oferta jest bardzo dobra. Nie miała nic przeciwko wysokości zarobków, jakie jej pierwotnie zaproponowano, ale i tak lady Cunningham zaproponowała ich podniesienie.
Tak bardzo zależało jej na tym, by Julia przyjęła u niej posadę, że zasugerowała nawet, iż będzie miała prócz tego dodatkowe możliwości. Rozejrzawszy się czujnie dookoła, jakby lękała się, że może ją ktoś podsłuchać, choć w pomieszczeniu znajdowały się same, rzekła, iż w domu jej męża pozna całe masy ambitnych młodzieńców robiących karierę w służbach dyplomatycznych, a ona sama zadba, by dziewczyna mogła w pełni wykorzystać tę okoliczność. Gdy to również nie wzruszyło potencjalnej guwernantki, zaczęła mówić o tym, jak to po wojnie w Paryżu aż roi się od młodych mężczyzn do wzięcia.
-Cale tysjące mlodich, przystojnych Anglików, Rosjan, Haustriaków i Prusaków - rzekła marząco, sugerując, że przedstawiciele sił okupanta znaleźli się w stolicy Francji tylko po to, żeby znaleźć sobie jakąś Angielkę za żonę.
Mimo to Julia z uporem odmawiała przyjęcia posady. Czyniła to aż do chwili, gdy panna Parkinson, na chwilę porzucając ton oficjalny, przesunęła się z krzesłem bliżej do swej klientki i stwierdziła stanowczo:
-Posłuchaj, Julio. Mam tuzin kandydatek, które z radością przyjęłyby tę propozycję. Co więcej, szczerze mówiąc, nie znajdę dla ciebie innej możliwości. Nie chodzi tylko o historię twojego zatrudnienia, która, jak sama wiesz, nie należy do najlepszych, no i nic się z tym nie da zrobić. Co gorsza, jesteś za ładna i za młoda. Czas naprawi i jedno, i drugie, a dzięki tej posadzie zyskasz go trochę.
Przyznaję, że lady Cunningham sprawia wrażenie istoty nieco postrzelonej, ale przecież nie z nią będziesz miała na co dzień do czynienia. Poza tym jest ona dosyć hojna. Jeśli obawiasz się o to, że ugrzęźniesz w krainie żabojadów, to możesz przestać u niej pracować. Zaproponowała, że kupi ci bilet powrotny, co da ci swobodę wyboru w przypadku, gdybyś stwierdziła, że jest ci tam bardzo źle. To chyba dosyć dużo. Ty szukasz posady, a ona ci ją oferuje. O co więc chodzi?
Patrząc w nieruchome oczy panny Parkinson, Julia nie potrafiła wysunąć nawet jednego sensownego argumentu. Stało się tak, bowiem zrozumiała nagle, że żaden z powodów, dla których nie chciała przyjąć tej pracy, nie mógłby zostać zaliczony do rozsądnych. Jak może powiedzieć, że boi się wygnania? Porzuciła przecież swój dom, swoje rodzinne strony, ale przecież nie sądziła, że będzie musiała na dodatek oddzielać się od swej przeszłości jeszcze większą przestrzenią.
Nie tyle obawiała się opuścić kraj, lecz raczej tego, że jeśli się spojrzy na całą tę sprawę chłodnym okiem, okaże się, że zostanie zmuszona przestać oszukiwać samą siebie. Kiedy znajdowała się o kilka godzin jazdy dyliżansem od domu, pozwalało jej to wyobrażać sobie, że jej nieobecność jest tymczasowa i że kiedyś -niedługo, sytuacja może ulegnie zmianie. Zawsze dotąd traktowała decyzję o podjęciu pracy u obcych jako środek tymczasowy. Ale teraz, patrząc w czujne, pełne oczekiwania oczy panny Parkinson, musiała w końcu przyznać, że nie ma żadnego powodu, by nie uczynić następnego kroku. Prawdę mówiąc, wszystko jedno, czy znajdzie posadę o pięć czy pięćset mil od domu. Musi żyć z dala od rodziny i nigdy nie będzie jej dane wrócić na stale.
Panna Parkinson pomyślała zaś, iż nigdy dotąd nie miała klientki, która przyjmowałaby równie atrakcyjną posadę w taki sposób, jakby była to jakaś wielka tragedia. Tymczasem, gdy zaczęła rozwodzić się, zadziwiając tym zresztą samą siebie, nad zaletami owej posady z takim przekonaniem, iż w pewnym momencie zaczęła żałować, że to nie jej samej została ona zaoferowana, Julia siedziała w milczeniu, próbując pogodzić się z nowo odkrytą prawdą. Popatrzyła na czekające inne kandydatki, niespokojne, bezdomne kobiety w najrozmaitszym wieku i sytuacji życiowej, szukające dla siebie miejsca u innych ludzi. Pojęła nagle, że ona też pojawi się w tym biurze jeszcze niejeden raz. Albowiem takie właśnie miało być jej życie, taka to czekała ją przyszłość.
Okazało się też, że nie musi wyjeżdżać do Paryża następnego ranka; lady Cunningham tak naprawdę wcale tego od niej nie oczekiwała.
- Zawsze stawiają przesadne wymagania na początku, nawet te najlepsze - wyjaśniła panna Parkinson, tak bardzo pragnąc poprawić humor Julii, że zapomniała, iż nie powinna zaznaczać różnicy między bogatymi pracodawczyniami a swoimi ulubionymi klientkami, mówiąc o tych pierwszych „one", trochę pogardliwie, jak to zawsze czyniła, gdy rozmawiała ze swoją siostrą. - Dzięki temu jeśli się pani do nich nie dostosuje -a wiedzą dobrze, iż jest to niemożliwe - wydaje im się, że zobowiązały panią do czegoś swoją łaskawością. No, ale nic - ciągnęła dziarsko - lady Cunningham wyrusza, tak jak planowała, jutro rano wraz z dziećmi i ich nianią. Pani zaś wsiądzie na statek pocztowy, jak tylko będzie pani mogła (myślę, że jakiś tydzień wystarczy, żeby poczuła wdzięczność, kiedy panią zobaczy, ale nie jest to na tyle długo, by opóźnienie mogło ją rozgniewać), i spotka się z nią w hotelu Quillack w Calais.
Panna Parkinson miała całkowitą rację. Tydzień okazał się najwłaściwszym okresem. Był to czas na tyle długi, by Julia zaczęła żałować swojej decyzji, i na tyle krótki, by wywołać w sercu dziewczyny panikę. Kupiła prezenty, by wysłać je do domu wraz z listem wyjaśniającym rozwój wydarzeń. Nabyła trochę drobiazgów, uzupełniających jej stroje. Przyjęła gratulacje od pani White oraz wysłuchała ód niej wielu opowieści o niebezpieczeństwach i przyjemnościach związanych z podróżami za granicę od doświadczonych pań, zamieszkujących jej pensjonat. Potem bez wahania wyruszyła za dnia z Londynu, dotarła do Dover na wieczór i udała się wraz ze sprzyjającym przypływem na spotkanie nowego dnia.
Teraz niebo pojaśniało i noc ustąpiła rześkiemu porankowi, a Julia oderwała się wreszcie od relingu, by ukryć się w swojej kabinie. Wiedziała bowiem, że kobieta podróżująca samotnie nie może pod żadnym pozorem sprawiać wrażenia, iż na kogoś czeka. Tak więc kiedy statek znalazł się w porcie, a na pokład weszli celnicy, panna Julia Hastings wyglądała na spokojną, opanowaną i rozsądną młodą kobietę i nawet francuscy urzędnicy odważyli się tylko na ukradkowe spojrzenia, kiedy myśleli, że ona tego nie zauważy.
Dziewczyna zachowywała pozory spokoju, chociaż w tym celu musiała zebrać wszystkie swe siły. Skoro już pogodziła się z losem, musiała przyznać przed samą sobą, iż podróż do obcych krajów budzi w niej miły dreszczyk emocji. Uczyła się trochę francuskiego, uczestnicząc w lekcjach pobieranych przez córki lorda Quincy, ale teraz nie rozumiała ani słowa z tego, co dookoła niej mówiono. Ale może przyczyną tego stanu był fakt, że najbardziej fascynujące informacje odbierała dzięki zmysłowi wzroku.
Jadąc wynajętym powozem do hotelu, obserwowała z zajęciem mieszkańców Calais. Widziała chłopów w różnobarwnych strojach, solidnych mieszczan, niewiele różniących się od ich angielskich odpowiedników, których oglądała w Dover, a francuscy i angielscy żołnierze chodzili tymi samymi ulicami, nie okazując sobie wrogości. Prawdę mówiąc, pomyślała, gdy powóz podjechał pod hotel, ci ludzie nie sprawiają wrażenia pokonanych; wyglądali na zadowolonych i zajętych i może czuli teraz ulgę, a nie gniew na myśl o tym, że los Bonapartego został ostatecznie przypieczętowany.
Dziewczyna rada była, że zarządzający hotelem mówił po angielsku, i cicho, ale wyraźnie podała mu swoje nazwisko oraz nazwisko lady Cunningham. Słysząc to ostatnie, mężczyzna uśmiechnął się do Julii szeroko i posłał jej porozumiewawcze spojrzenie. W rzeczy samej, pomyślała z irytacją panna Hastings, po raz pierwszy widzę we Francji uśmiech, przed jakim ostrzegały mnie wszystkie poczciwe kobiety w pensjonacie pani White. Dlatego też dziewczyna wyprostowała się z godnością i wysoko uniosła głowę, kiedy zarządzający prowadził ją do saloniku dla gości, zanim nawet zajął się jej bagażem.
-Panna Julia Hastings do lady. Cunningham - zaanonsował z rozmachem, a potem, skłoniwszy się nisko, opuścił pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi.
Jedyną osobą, znajdującą się wewnątrz, był dżentelmen, który siedział, wyglądając przez okno. Gdy jednak w saloniku pojawiła się Julia, wstał i odwrócił się do niej twarzą. Zanim wyrzekł choć słowo, przyjrzał się wchodzącej z wyraźnym zadowoleniem.
-Witam, panno Hastings - powiedział cicho. Julia zamarła. Po chwili jednak zdobyła się na pytanie:
-Gdzie jest lady Cunningham?
-Ależ stoi przed panią. Albo raczej, jak przekona się pani wkrótce, to ja nią jestem - odparł baron Stafford, uśmiechając się w sposób, który nie miał nic wspólnego z wesołością. - Widzi pani - dodał zimno - stało się tak, jak powiedziałem. Ja przynajmniej potrafię dotrzymać danego słowa.
5
Jak dotąd tylko dwa razy w życiu Julia czuła, że nie jest zdolna wypowiedzieć choćby jednego sensownego słowa. Za pierwszym razem spadła z wielkiego wozu z sianem podczas przyjacielskiej przepychanki z siostrą, a kiedy, leżąc na ziemi, otworzyła oczy, by ujrzeć nad sobą zaniepokojoną twarz ojca, stwierdziła, iż dar mowy ją odbiegł. Drugi raz nadszedł po kilku latach, gdy pewnego wietrznego październikowego wieczoru weszła do własnego domu wraz z tajemniczym dżentelmenem u boku i ujrzała zaskoczone i przerażone twarze swoich bliskich. Wtedy nie miała nawet tyle przytomności umysłu, by go przedstawić, i usłyszała, jakby z daleka, jak on powiedział:
-Dobry wieczór. Jestem sir Edwin Chester i przywiozłem państwa córkę bezpiecznie do domu.
Teraz Julia stała w gustownie urządzonym saloniku hotelowym w obcym kraju, wpatrując się w znajdującego się przed nią człowieka, i odnosząc przy tym wrażenie, że jego widok pozbawił ją tchu tak jak upadek z wozu, zaś wyraz jego twarzy przeraził ją do utraty zmysłów zupełnie tak, jak wyraz oszołomienia i zaskoczenia, jaki trzy lata temu odmalował się na twarzach jej bliskich.
-Proszę, niechże pani spocznie, panno Hastings -odezwał się baron niedbale. - Mamy ze sobą wiele do pomówienia.
Jednak Julia nie chciała usiąść. Stała, zaciskając palce na torebce, jakby był to jedyny rzeczywisty przedmiot w otaczającym ją świecie. W pierwszej chwili miała ochotę uciekać, tylko że odniosła wrażenie, iż nogi nie zechciałyby jej donieść do wyjścia, a co dopiero aż na ulicę. A kiedy przypomniała sobie, że przecież nie zna tego miasta i nie ma pojęcia, czy uciekając, trafi w bezpieczne miejsce, czy też narazi się na jeszcze gorsze zagrożenie, została w miejscu z nadzieją, że w końcu wpadnie na pomysł, jak ma poradzić sobie z tą sytuacją.
Baron popatrzył na nią dziwnie, a potem wzruszył ramionami.
Usiadł, założył nogę na nogę i powiedział:
-A więc proszę stać, jeśli taka twoja wola. Rzecz w tym, że twoje usługi potrzebne są tu, na Kontynencie, i szczęśliwym trafem okazało się, iż można było cię wynająć dokładnie wtedy, gdy zaszła taka konieczność. W związku z tym zostałaś zatrudniona przeze mnie.
Słysząc te słowa, Julia opadła na krzesło, jakby jej kończyny same podjęły decyzję, wyręczając umysł. Baron skinął głową z zadowoleniem, a potem przez chwilę patrzył na nią bez słowa. Złożył swe długie, białe dłonie i gdy znowu zaczął mówić, wpatrywał się w nie z zajęciem.
-Rzecz jasna, wiedziałem, że panny Parkinson szukają dla ciebie pracy. Cała reszta okazała się fraszką. Nie mogłem przecież cię związać i przewieźć do Londynu w zamkniętej karecie, tak jak to zwykle czyni się w romansach, nieprawdaż? - zapytał i uśmiechnął się do Julii, a potem ciągnął dalej, tak jakby dziewczyna udzieliła mu jakiejś odpowiedzi: - Nie. Oczywiście, że nie mogłem. Więc po prostu zatrudniłem lady Cunningham, by zatrudniła ciebie, i cel został osiągnięty bez większych wysiłków fizycznych.
-Nie rozumiem, dlaczego tak się dziwisz, panno Hastings - dodał. - Ja zaś nie jestem w stanie pojąć tylko jednego: jak to możliwe, by tyle osób tak naturalnie przyjęło dziwaczny akcent, jakiego używała. Powiedziałem bowiem Lilii (dla ciebie lady Cunningham, panno Hastings), że jej akcent nie zwiedzie nawet dziecka. Wynająłem ją, gdyż istotnie wywodzi się z Francji i jej wymowa brzmi naprawdę uroczo. Jednak ona twierdziła z uporem, że większość Anglików lubi, gdy cudzoziemcy kaleczą ich język; potwierdza to ich sekretne przekonanie, iż nikt, kto nie miał szczęścia urodzić się na angielskiej ziemi, nie posiada dosyć rozumu, by go opanować. W rzeczy samej, upierała się też, że im bardziej dziwaczna wymowa, tym bardziej stanie się przekonująca. Zapewniała mnie, że gdyby mówiła z lekkim akcentem, tak jak to zazwyczaj czyni, mogłaby wzbudzić podejrzenia, a jeśli zacznie bełkotać dziwacznie, wszyscy jej natychmiast uwierzą.
-Doprawdy, jestem pełen podziwu dla jej wnikliwości - ciągnął z wylaniem. - Ja bowiem sądziłem, że mieszanina niemiecko- słowiańsko-francuskiego akcentu, którą sobie wymyśliła, nadaje się tylko do music-hallu. Jest zatem o wiele lepszą aktorką, niż przypuszczałem. Teraz już nie pojmuję, dlaczego dostaje tylko drobne rólki w teatrze Sadler-Wells, gdzie znajduje swe stałe zatrudnienie.
Baron zamilkł na chwilę, rozważając w duchu ten frapujący temat, a dzięki temu Julii pomału wracało opanowanie. Gdy minął pierwszy wstrząs, zaczął ogarniać ją gniew i poczucie krzywdy.
Jednak dziewczyna opanowała owe uczucia, napominając się surowo, iż chociaż wcale tego nie pragnie, znajduje się w jednym pokoju z szaleńcem.
Przyjrzała mu się, wygodnie rozpartemu w fotelu. Był bardzo zadbany i przystojny, więc uznała, że nie ma co się dziwić, iż jego rodzina z niechęcią odnosi się do perspektywy zamknięcia go w jakimś zakładzie. Wygląd tego człowieka w najmniejszym stopniu nie zdradzał faktu, iż umysł jego jest zmącony. Może też jego krewni żywili złudną nadzieję, iż stan ten ulegnie kiedyś poprawie. Nawet jeśli nie miało to nigdy nastąpić, Julię pocieszyło to, że nikt go nie kontroluje. Gdyby miał rzeczywiście posuwać się do czynów gwałtownych, niewątpliwie nie pozwolono by mu poruszać się bez nadzoru.
Tak więc przywołała na twarz wymuszony uśmiech i zaczęła mówić, łagodnie i bardzo wyraźnie, tak jakby słuchaczem jej był Toby, który ukrył się gdzieś podczas zabawy i nie chciał jej się pokazać.
-Rzecz jasna, plan pański był świetny - powiedziała powoli. - I nie da się ukryć, że powiódł się znakomicie. Oto jestem, i aż do chwili, gdy pana ujrzałam, nie domyślałam się absolutnie niczego.
Zrobił pan to naprawdę doskonale - zakończyła, zdobywając się na uśmiech pełen podziwu.
Baron uniósł ciemną brew i spojrzał na Julię z niekłamanym zdziwieniem.
-Przyznaję, wygrał pan. I to w znakomitym stylu. Jest pan naprawdę bardzo sprytny. Ale teraz gra się skończyła, a ja powinnam jak najprędzej wracać do domu.
Julia zmusiła się, by wstać, stwierdziwszy, że jej dolne kończyny znowu funkcjonują, i posłała swemu rozmówcy nieco bardziej przekonywający uśmiech.
-To było bardzo interesujące - dodała słodko. - Muszę przyznać, że bawiłam się całkiem nieźle, chociaż przegrałam.
Miała zamiar dalej wyliczać, pod jakimi względami spodobał się jej szczególnie plan przeciwnika, a równocześnie zaczęła się nieznacznie przesuwać do wyjścia, ale baron wstał i zdecydowanym krokiem ruszył w jej stronę. Na jego zimnej twarzy malował się gniew, o którym świadczyły też mocno zaciśnięte pięści, i na ten widok Julii dalsze słowa uwięzły w gardle.
Zatrzymał się przed nią bliżej niż na wyciągnięcie ręki i wtedy dziewczyna dostrzegła, iż chociaż wydaje się szczupły, to nie jest wcale słaby. Dopasowany, błękitny surdut, kryjący szerokie bary, nie miał bynajmniej watowanych ramion, zaś sposób, w jaki mężczyzna zaciskał zęby, uwypuklał wyraźnie silne mięśnie szyi. Na ten widok Julia przeraziła się na dobre.
-Jest pani albo idiotką, panno Hastings, w co szczerze wątpię, albo też żyje pani w świecie jakichś dziwnych złudzeń - powiedział baron, wyciągnął rękę i ujął dziewczynę pod brodę, tak by patrzyła mu prosto w oczy.
Teraz jednak gniew wziął górę nad starannie opracowanymi przez Julię unikami. Odepchnęła dłoń mężczyzny i wykrzyknęła:
-Precz! Nie lubię, jak się mnie dotyka - powiedziała po dłuższej chwili. - Pan zaś bez przerwy chwyta mnie pod brodę i patrzy na mnie tak, jakbym była szmacianą lalką lub jakimś innym pozbawionym uczuć przedmiotem. - Potem, widząc wyraźnie błysk złości w oczach barona, przełknęła ślinę i mówiła dalej tonem, który, jak miała nadzieję, nie brzmiał w jego uszach tak bardzo żałośnie, jak jej się zdawało. - Przykro mi, jeśli rozgniewałam pana; naprawdę nie było to moim zamiarem, powiedziałam tylko, że wygrał pan. Mogę pana przeprosić, jeśli pan sobie tego życzy. Tylko proszę już się na mnie nie gniewać. Ja naprawdę nie mam ochoty na dalsze gry, milordzie, i chciałabym wracać do domu. Zagramy kiedy indziej, jeśli jeszcze pan zechce - zakończyła drżącym głosem, czując, że znowu uginają się pod nią kolana.
On zaś patrzył na nią w milczeniu, marszcząc brwi.
-Wielki Boże! - wykrzyknął w końcu półgłosem. -Uważasz, że jestem wariatem?
Była to ostatnia rzecz, jaką Julia pragnęła od niego usłyszeć, więc na takie słowa zrobiło się jej po prostu słabo. Reakcja ta zaskoczyła go szalenie.
-Masz ci los - powiedział, ujmując na chwilę jej dłonie, by przekonać się, iż są lodowate i drżące. - Rzeczywiście.
W jego głosie zabrzmiało tyle niedowierzania i tak wielkie zdziwienie odmalowało się na jego twarzy, że Julia nabrała nowej nadziei. Nie wyglądało na to, że zaraz wpadnie w szał, więc starała się uspokoić przerażone bicie serca i uporządkować myśli.
-Panno Hastings - powiedział baron, chodząc nerwowo po saloniku. - Oświadczam stanowczo, że jestem najzupełniej przy zdrowych zmysłach. Wiem - dodał, zaśmiawszy się krótko, co całkowicie zmieniło jego twarz - że moje zapewnienia w tej kwestii nie mogą być bardzo przekonujące, gdyż mało który wariat skłonny jest przyznać się do swego szaleństwa. Nie sądzę, żeby w ogóle sobie z niego zdawali sprawę - ciągnął jakby do siebie i marszczył znowu brwi - ale nikt jak dotąd mi czegoś podobnego nie zarzucał.
Przynajmniej nie w oczy. To chyba trochę panią pocieszy - dodał kwaśno, a potem uśmiechnął się znowu i zakończył stanowczo: - Nie oszalałem, panno Hastings, i chociaż jak większość ludzi nie mogę tego udowodnić, mogę przynajmniej powtórzyć: bez względu na moje niedostatki jestem przy zdrowych zmysłach. Co nasunęło ci myśl, że jestem wariatem? - zapytał z zainteresowaniem.
-Cała ta historia - odparła Julia i nagle poczuła się tak, jakby to ona sama miała zmącony umysł, bo przecież to raczej baron powinien się przed nią tłumaczyć. Jednakże w tej chwili sprawiał on wrażenie człowieka rozsądnego, więc dziewczyna poczuła słabą nadzieję, iż nastąpiła jakaś straszliwa pomyłka, którą uda się wkrótce rozwikłać.
-To, że stoję tutaj - ciągnęła dzielnie. - To, że lady Cunningham nie istnieje. To, że zwabił mnie pan do Francji i pisał te wszystkie listy. Nic z tego nie ma najmniejszego sensu.
Rozumny człowiek, niestety, gdzieś zniknął i znowu patrzył na nią zimny, nieubłagany osobnik. Na taki widok Julia aż się żachnęła, a to znowu zirytowało barona.
-Proszę usiąść, panno Hastings - powiedział chłodno. - Tak daleko ode mnie, jak sobie życzysz, ale na tyle blisko, żeby słyszeć, co powiem.
Julia zajęła nieduże, złocone krzesełko w bezpiecznej bliskości drzwi. Baron przez chwilę patrzył na nią tak, jakby coś sobie obliczał. Potem westchnął i zaczął beznamiętnie:
-Opowiedziałem już tę całą historię podczas naszego poprzedniego spotkania. Ale jeśli chcesz, mogę to uczynić ponownie. Pragnę, byś wyszła za mąż za Robina. Ja wiem, że już dwukrotnie go odrzucałaś, ty zaś zdajesz sobie sprawę z tego, iż wcale nie cieszy mnie perspektywa waszego związku. Jednak w obecnej sytuacji nie ma innego wyjścia. Wkrótce zostanie markizem Marlowe, jeśli lekarze jego ojca nie kłamią. Będzie wtedy potrzebny w domu, musi zająć się swoim majątkiem, pocieszać matkę, założyć rodzinę.
Ponieważ to przez ciebie wyjechał i to twoja odmowa zawarcia z nim małżeństwa trzyma go za granicą, to właśnie ty powinnaś zwabić go z powrotem do Anglii, gdzie jest jego miejsce. Obiecałem, że hojnie cię wynagrodzę za twoje wysiłki, nawet jeśli zdołasz osiągnąć cel bez ślubu. Gdzie tu szaleństwo?
-Wszędzie! - wykrzyknęła Julia. - Przecież mówiłam już wcześniej, a teraz powtórzę znowu: nie miałam żadnych kontaktów z Robinem przez ostatnie trzy lata i wcale tego nie pragnę.
-Mam listy Robina, w których opisał mi wszystko -stwierdził ze znużeniem baron.
-A ja twierdzę, że nic z tego nie jest prawdą - odparła Julia ze łzami w oczach.
-Robin nie kłamie - zaprotestował baron z odcieniem zniecierpliwienia.
-Ja też nie! - zawołała dziewczyna.
Jej rozmówca rzucił na nią czujne spojrzenie, ale potem pokręcił swą ciemną głową.
-Nie wątpię, że masz jakiś ukryty cel. Nie potrafię go rozgryźć, ale skoro upierasz się zatrzymać go przy sobie, to nawet nie będę próbował. Jednak liczy się przede wszystkim fakt, że jesteś tutaj. I będziesz ze mną współpracować, przynajmniej do spotkania z Robinem. Jako osoba rozsądna zdajesz sobie chyba sprawę, że nie masz innej możliwości.
-Ależ mam! - zaprotestowała Julia. Zrobiło się jej już wszystko jedno, czy człowiek ten jest szalony, czy nie: chciała jak najprędzej skończyć ich rozmowę. - Mam bilet powrotny. Co więcej, mam pieniądze, żeby zakupić drugi, jeśli mi go pan odbierze. Myślę - ciągnęła, unosząc wysoko głowę, jakby prowadzono ją na szubienicę przy akompaniamencie wycia wrogiej tłuszczy - że będzie mnie pan musiał zamordować, aby powstrzymać mnie przed wyjazdem. A skoro rzeczywiście nie jest pan szalony, nie zrobi pan tego - mówiła, jakby chciała upewnić co do tego samą siebie - jeśli naprawdę pragnie zrealizować pan swoje zamiary, to nie wiem, w jaki sposób mój zgon mógłby się panu do tego przydać.
- Jeżeli zaś ty jesteś rzeczywiście fałszywie oskarżoną niewinnością - odparł sucho baron - chciałbym usłyszeć, jak opowiadasz kochanej rodzince o swojej ucieczce do Francji z niedobrym baronem Staffordem. Wystarczy jedno moje słowo, a Lilii Saverne przyzna, iż udawała lady Cunningham, i powie, że czyniła to, aby dopomóc nam w naszej miłości. Ja zaś nie mam nic przeciwko temu, by stwierdzić, iż padłem ofiarą tych samych wdzięków, co mój omamiony kuzyn. Jakże się oni ucieszą, panno Hastings, że raz uciekłszy z młodszym krewnym, teraz uczyniła pani to z jego wujem.
Kiwnął z zadowoleniem głową, widząc, jak bardzo przeraziły dziewczynę te słowa, i ciągnął lekko:
- A jeśli tak jak przypuszczam, grasz inną grę, to wyobraź sobie, jak uradują się panny Parkinson z twojego niewinnego żarciku. Nie wiem, w jaki sposób ostatnio zamydliłaś im oczy, ale teraz się to nie uda. Rekomendacja,jakiej ci udzielę, niewątpliwie zapewni ci pracę, ale wyłącznie w domach o złej sławie, jak sądzę. Jeśli usiłujesz udawać uczciwą, ciężko pracującą młodą kobietę, aby osiągnąć swe cele, zamiast otwarcie przyłączyć się do grona panien lekkich obyczajów, to już jest twoja sprawa. A raczej była. Teraz rzecz znalazła się w moich rękach. Ja zaś nie pozwolę ci na dalsze oszustwa. A więc jedz, panno Hastings. Razem z tobą pojadą moje instrukcje.
Machnął niedbale ręką i odwrócił się do okna, jakby cała ta sprawa porządnie go już znudziła. Julia siedziała bez ruchu, usiłując uporządkować myśli. Mogłaby wrócić do domu, rzecz jasna. Mogłaby po prostu wstać, wyjść i odjechać. Rodzina uwierzy mnie, nigdy przecież we mnie nie zwątpili, powiedziała sobie z zaciętością. Tylko skoro nie mogła u nich spokojnie żyć po ucieczce z Robinem, wiedziała, że nie wolno jej wracać z dodatkowym obciążeniem w postaci nowego złośliwego kłamstwa. Gdyby mieszkali w jakichś dzikich górach, może to by się udało, ale przecież nie w Anglii, pomyślała z nagłą rozpaczą. W całej Anglii nie ma miejsca, gdzie mogliby dać odpór temu nowemu, gorszącemu dodatkowi do jej życiorysu.
No i oczywiście jej kariera, nawet taka, jak w chwili obecnej, w zawodzie guwernantki czy też damy do towarzystwa, uległaby natychmiastowemu zakończeniu, gdyby opowieść barona stała się powszechnie wiadoma. A więc nie pomyliła się w ocenie sytuacji. Nie trzeba robić jej fizycznej krzywdy. Niekiedy można jednym pociągnięciem pióra zniszczyć wszystkie jej nadzieje i zrujnować jej życie.
-A więc wciąż jeszcze tu jesteś? - zapytał baron, udając zdziwienie, gdy odwrócił się do niej znowu.
-Nie zostawił mi pan wyboru - odparła Julia z przygnębieniem. - Nie mogę żądać od mojej rodziny, żeby przyjęła mnie pod swój dach. Równałoby się to z utratą posady przez mojego ojca, gdybym wróciła do domu z opinią, którą chce pan o mnie rozpowszechniać. Jednak wcale nie chcę z panem jechać - stwierdziła stanowczo, stając przed nim, blada, lecz z suchymi oczyma. Sprawy zaszły już bowiem za daleko, by można było płakać. - I powtarzam po raz kolejny: został pan wprowadzony w błąd. Robin nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Nie wiem, dlaczego napisał te listy, jeśli rzeczywiście uczynił coś podobnego, ale mówię panu, że między nami wszystko skończyło się kilka lat temu. Nie mam na niego żadnego wpływu. Nie mogę nawet powiedzieć, że znam go. Jak widać, nie rozumiałam go i w tamtych czasach, a skoro trzy lata zmieniły mnie, to musiały wywrzeć swój wpływ również i na niego.
Spojrzała na barona błagalnie, choć wcale nie chciała go prosić, jednak bardzo pragnęła, żeby stał się cud i by zrozumiał ogrom swego błędu. Jednak nie potrafiła nic wyczytać z jego twarzy.
Patrzył na nią beznamiętnie.
-Niech i tak będzie, panno Hastings - stwierdził chłodno. - Nie mam ochoty zajmować się próżnymi dociekaniami na temat tego, co pani wtedy myślała. Wiem tylko, że należy naprawić to, co się stało. Trzy lata mogły cię zmienić, ale niestety nie na zewnątrz. Jesteś wciąż bardzo atrakcyjna. Przyznaję, że miałem nadzieję, iż roztyłaś się albo rozpiłaś, dzięki czemu twój widok mógłby rozwiać dawne złudzenia. Nic bardziej nie niszczy wielkiej namiętności - ciągnął z żalem, ignorując zmieszanie dziewczyny - niż świadomość, że ktoś, kto w młodości wydawał się nam nieosiągalną, doskonałą pięknością, staje się o wiele mniej atrakcyjny i bardzo łatwo dostępny. O wiele lepiej nadawałabyś się do moich celów, moja droga, gdybyś zechciała podupaść choć odrobinę. Ale jak przypuszczam, masz swoje powody, by tego nie pragnąć - rzucił lekko na koniec.
Julia nie odpowiedziała mu od razu, ale potem uniosła głowę i, starając się mówić równie chłodno i obojętnie, odparła:
-Zmusza mnie pan do towarzyszenia sobie, ale to nie znaczy, że muszę również wysłuchiwać pańskich nietaktownych uwag. I nie będę. Proszę powiedzieć mi, gdzie znajduje się Robin, kiedy mam z nim rozmawiać i kiedy mogę spodziewać się, że wrócę do domu.
Oczekuję, iż kiedy uczynię to, czego pan ode mnie chce, otrzymam od mojej fałszywej pracodawczyni list polecający, świadczący o moim nieskazitelnym postępowaniu - zakończyła z pewnym niepokojem.
-Ależ oczywiście - odparł baron. - Dostaniesz go, ale dopiero wtedy, gdy zakończymy tę sprawę. Jednak trudno mi zaspokoić twoją ciekawość co do pozostałych kwestii. Trudność polega bowiem częściowo na tym, że nie mam pojęcia, gdzie teraz znajduje się Robin.
Julia rzuciła mu zdziwione spojrzenie, a on ciągnął z niejaką irytacją:
-Europa stała się teraz terenem burzliwych przemian. Granice zmieniają się z dnia na dzień, Anglicy mogą podróżować do miejsc, które jeszcze przed chwilą były im wzbronione. Ludzie, którzy osiedlili się na czas wojny w Grecji, przenoszą się do Włoch i Francji. Od wielu miesięcy Robin mieszkał sobie wygodnie na pewnej greckiej wysepce, ale doniesiono mi, iż ostatnio widziano go w Brukseli; inni informatorzy twierdzą, że przenosi się właśnie do Paryża. No, ale nic to. Tam właśnie pojedziemy - zakończył stanowczo baron.
-My? - spytała, nie rozumiejąc, Julia.
-Tak - odparł krótko. - Ty i ja, no i jeszcze mój kamerdyner.
-Tylko nas troje? - Dziewczyna szeroko otworzyła oczy. Przyjrzał się jej badawczo i dodał niedbale:
-Ach, rozumiem. Cóż, jak sądzę, znajdzie się też miejsce dla pokojówki dla ciebie. Nietrudno tu będzie znaleźć kogoś odpowiedniego.
-Nie potrzebuję takiej usługi - zaprotestowała szybko Julia. - Nigdy z niej nie korzystałam i teraz też jej nie pragnę. Ale - zamilkła na chwilę, ale potem odważyła się dokończyć: - Nie wyobrażam sobie jednak, żebym mogła podróżować bez przyzwoitki. Dziwię się, że tak wnikliwie układając swe plany, o tym pan nie pomyślał.
-Przyzwoitki? - zapytał baron ze szczerym zdziwieniem. Potem na jego przystojnej twarzy pojawiło się rozbawienie. - A to ci kawał! Przyzwoitka dla ciebie? -powtórzył i wybuchnął śmiechem. Śmiał się tak bardzo, że nawet nie zauważył, iż na policzkach Julii pojawiły się dwie czerwone plamy, a w oczach zabłysnął płomień gniewu.
Odczekała, aż miną mu te objawy wesołości, a potem odezwała się, z trudem panując nad głosem.
-Jeśli uważa pan, że jestem kandydatką na żonę pańskiego kuzyna, powinien pan dopilnować, by nie plotkowano na mój temat - stwierdziła krótko.
-Co do tego - odparł baron, uspokajając się wreszcie -wątpię, żebyś spotkała wiele osób, które by się tym interesowały. Przykro mi, moja droga, ale ta podróż nie ma na celu dostarczenia ci rozrywek.
Nie będziesz bawiła się na mój koszt. Byłbym kompletnym głupcem, gdybym zechciał zabierać cię na bale i rauty, żebyś mogła znaleźć sobie lepszego opiekuna i czmychnąć do niego. O nie, moja droga, będziesz podróżować bardzo skromnie i osobiście zadbam, by nikt nie zwrócił większej uwagi na twoją obecność. Nie myśl o mnie źle - ciągnął baron, łagodniejąc nieco - bo wyjdzie ci to tylko na dobre.
Jeśli okaże się, że Robin gotów jest zapomnieć i wybaczyć, słuszniej byłoby, by nikt nie wiedział, iż to ja ciebie do niego sprowadziłem.
Poza tym, jeśli chcesz skorzystać z pochwalnego listu polecającego od lady Cunningham, lepiej będzie, jeśli nikt nie zauważy, że podróżujesz ze mną, a nie z nią.
Julia nabrała tchu, a potem, zdobywając się na odwagę, odparła:
-Nic pan nie rozumie. Nie mogę podróżować sama z obcym mężczyzną.
Popatrzył na nią ze zdziwieniem. Potem stał się jakby trochę wyższy i następne zdania powiedział jakby z góry.
-Chyba nie mówisz serio? Myślisz, że mógłbym zechcieć nastawać na twoją cnotę? - zapytał lodowato.
Zmieszana jego ironią, mogła tylko pochylić głowę.
-A więc, panno Hastings - powiedział - możesz się nie lękać.
Wolałbym mieć do czynienia z jadowitym wężem niż z tobą. Wystarczy jeden głupiec w rodzinie, prawda? Przyznaję, że jesteś bardzo piękna, ale niestety nie w moim guście - ciągnął. - Nigdy nie lubiłem odgrzewanych potraw.
Chwycił jej rękę, zanim zdążyła uderzyć go w twarz, a nawet zanim zdała sobie sprawę, że wykonuje nią zamach. Była tak zdumiona, że zdołał przewidzieć gest, jakiego nigdy przedtem nie wykonała, że ledwo dotarły do niej jego następne słowa.
-No, no - ciągnął z dziwnym uniesieniem - przecież powiedziałem, że jesteś piękna. Nie musisz pokazywać pazurków tylko dlatego, że nie chcę pójść z tobą do łóżka. Musisz przyzwyczaić się do podziwu, okazywanego z daleka, jeśli chcesz wejść do naszej rodziny.
-Nie mam ochoty należeć do waszej rodziny! - wykrzyknęła Julia, starając wyrwać się z mocnego i bolesnego uścisku. - Nigdy tego nie chciałam.
-Och, myślę, że zdarzyło ci się coś takiego - odparł przez zaciśnięte zęby i przyciągnął ją bliżej do siebie. -Przynajmniej dopóki nie uznałaś, że Robin ci nie wystarczy mimo swego tytułu i pieniędzy. Dopiero wtedy zdecydowałaś, że nie zamierzasz do nas dołączyć.
Musiała być to niełatwa decyzja, skoro podjęłaś ją dopiero podczas swej nocy poślubnej. Powiedz mi - rzekł szorstko, puszczając jej dłoń i odpychając tak mocno, że Julia aż się potknęła. - Jak mu to wytłumaczyłaś? On nigdy nam nic nie zdradził, a ja byłem zawsze ciekaw. Musiałaś to interesująco sformułować, skoro wciąż o tobie pamięta. Czy powiedziałaś: „Och, nie bądź głupi, Robinie, czym jest miłość, gdy zbraknie pieniędzy?" A może okazałaś okrucieństwo, twierdząc, że żadne pieniądze nie wystarczą, by wyrównać brak doświadczenia? Lub też przejawiłaś miłosierdzie i powiedziałaś tylko:
„Jesteś jeszcze bardzo młody, Robinie. Poczekam, aż wydoroślejesz, i urosną też twoje dochody"?
-Wcale mu nie odmówiłam! - zawołała Julia, zdradzając w swoim wzburzeniu to, czego przysięgła nigdy nikomu nie mówić. - To on mnie odrzucił.
-Aha - sapnął jej przeciwnik. - Oczywiście. Wlókł cię na drugi koniec królestwa, a potem po prostu cię rzucił.
-Tak - szepnęła.
-Cóż za rozczarowanie - stwierdził chłodno baron, chociaż oddychał szybko i patrzył na Julię tak, jakby była wcieleniem szatana.
-Oczekiwałem lepszej bajeczki.
-Ale taka jest prawda - odparła dziewczyna, usiłując wymyślić jakiś sposób przekonania go o swej uczciwości.
-I nie podał żadnej przyczyny? - nalegał z uporem.
-Powiedział, że kocha inną - odparła sztywno.
-Coraz lepiej. A ty mu uwierzyłaś?
-Nie - przyznała.
-A więc dlaczego cię opuścił i zostawił w rozpaczy? -zapytał, udając współczucie, jak ktoś, kto za chwilę rozbije w proch i pył naiwną historyjkę idioty.
-Nie wiem - odparła Julia. Sama bowiem zadawała sobie to pytanie tyle razy, że teraz wydało się jej, że mówi do samej siebie, tak jak czyniła to przez wiele nieprzespanych nocy.
-No, nie. Stać cię na więcej. Nie masz pojęcia? Mówisz mi, że nasz młody Lochinvar* porwał cię na swym białym koniu, a potem cię porzucił, a ty nie potrafisz powiedzieć, dlaczego? Ależ panno Hastings, stać cię chyba na lepszą historyjkę. Ta jest doprawdy kiepska, a zwłaszcza w ustach tak zdolnej młodej osoby jak ty - nalegał.
Ale teraz dziewczyna podniosła głowę. Jej uczesanie zburzyło się podczas szarpaniny z baronem i kosmyki jasnych włosów spadały jej na blade policzki. W oczach miała ogień i mówiła gwałtownie.
Kolejne wstrząsy, jakich doznała w ciągu tego dnia, brutalne pytania oraz przemożne poczucie bezradności sprawiły, że odezwała się z niezwykłą jak na nią śmiałością.
-Nie wiem! - zawołała nieswoim głosem. - Nie wiedziałam nigdy. Może dlatego, że to on jest obłąkańcem w waszej nikczemnej rodzinie. Może się mną brzydził. Może nienawidzi przedstawicielek mojej płci tak samo jak pan i znajduje przyjemność w zadawaniu nam bólu, tak samo jak pan.
A wtedy on ją uderzył.
6
W małym pokoju zapanowała cisza. Była to cisza pełna zgrozy i przerażenia, jaka następuje po każdym akcie przemocy. Blada dziewczyna stała z szeroko otwartymi oczami, przyciskając dłoń do policzka. Mężczyzna również pozostawał bez ruchu, równie, jak się wydawało, wstrząśnięty i oszołomiony, jak stojąca przed nim młoda kobieta. Nie uderzył jej mocno, ale w miejscu, gdzie padł cios, na delikatnej skórze pojawiła się brzydka czerwona plama. Chociaż dziewczyna odwróciła głowę, widział, iż jej dłoń jest zbyt mała, by zasłonić płonące znamię jego gniewu.
Wreszcie mężczyzna przełamał swój bezruch. Podniósł do oczu drżącą rękę i przyjrzał się jej, jakby należała do kogoś innego.
-Nigdy w życiu nie uczyniłem czegoś podobnego -powiedział ze zdziwieniem. - Nigdy. Tylko ostatni bydlak mógłby uderzyć kobietę. Bez względu na powody żaden mężczyzna nie może uczynić takiej rzeczy, nie czując wstydu. Nie wiem, jak mogłem to zrobić. Sam nie potrafiłbym przyjaźnić się z takim człowiekiem, a tymczasem okazuje się, że wcale nie jestem lepszy. Proszę mi wybaczyć - zakończył szczerze. - Nie miałem prawa. Zrobiłem źle i jest mi bardzo wstyd.
Patrzyła na niego przez chwilę, a potem opuściła dłoń, tak że plama stała się teraz wyraźnie widoczna. Oczy jej błysnęły, gdy zobaczyła, że się krzywi.
-Nie - odparła głośno i wyraźnie. - Nie wybaczę.
-Ależ ja przecież przepraszam - zaprotestował zdziwiony. - To się nie miało prawa wydarzyć. Proszę zrozumieć, że takie czyny są dla mnie ohydne.
-Rozumiem to - odparła spokojnie Julia. - Ale nie przyjmuję przeprosin. Albowiem nie skierował ich pan do mnie, lecz do samego siebie. Panu jest wstyd - ciągnęła z zimną ironią. - Pan nie wierzy, jak pan mógł to zrobić. Dla pana takie czyny są ohydne. Pan wcale nie przeprasza mnie, ale samego siebie. A więc proszę sobie wybaczyć, jeśli pan zdoła, albowiem ja nie mogę. Jak pan w ogóle mógł prosić mnie o wybaczenie? - pytała. - Przecież pan nawet mnie nie zna. I ile może być warte moje przebaczenie, skoro tak mało pan mnie sobie ceni? Jestem dla pana tylko jakąś bezduszną kukłą, którą stworzył pan sobie do własnych celów. Skoro tak łatwo zdołał mnie pan oszukać, jest pan w stanie wpływać na moją przyszłość i bez trudu może pozbawić mnie dobrego imienia, czemuż miałby pan mnie nie sponiewierać? To wszystko do siebie pasuje - zakończyła z goryczą. - Nie widzę żadnej niespójności w pańskich działaniach, milordzie.
Opuścił rękę i wzruszył ze zniechęceniem ramionami. Po raz pierwszy podczas ich całej znajomości nie sprawiał wrażenia nieubłaganego, przez chwilę przestał być bezlitosny i władczy. Nie kryjąc się za zasłoną pewności siebie i cynizmu, stał się jakby młodszy i bardziej ludzki. Julia uznała, że należy zbadać, co kryje w sobie ta chwila słabości.
-Lordzie Stafford... milordzie... - zaczęła łagodnie. -Czy mogłabym pojechać do domu?
Wydawało się, że nie słyszy jej słów. Jednak zaraz odezwał się.
-Ach - westchnął ciężko. - Też bym tego chciał. Ale nie, nie możesz, niestety. Wolałbym - rzekł cicho - by Robin skoncentrował swoje zainteresowanie na jakiejś innej osobie. Ale on wybrał ciebie. A więc, chociaż nasza krótka, jak mam nadzieję, znajomość rozpoczęła się tak niesprzyjająco, nie może ona jeszcze ulec zakończeniu. Musisz tu zostać. Jednak obiecuję, iż nie będę cię więcej maltretował. W istocie - ciągnął, wracając do poprzedniego stylu mówienia i uśmiechając się krzywo -obiecuję ci, że jeśli znowu zapomnę się i będę usiłował cię skrzywdzić, będziesz mogła odjechać natychmiast bez względu na czas i miejsce, w jakim to by nastąpiło. Nic ponad to nie mogę ci zaoferować.
-A teraz - rzekł nieco żywiej - proponuję, byś poszła do swego pokoju. Poślę kogoś, kto pokaże ci drogę, i o ile wiem, jest tam dosyć przyjemnie. Masz za sobą długą podróż, więc sądzę, że wolałabyś zjeść lunch u siebie, a potem trochę odpocząć.
Zanim Julia zdołała pomyśleć, że baron okazuje jej niezwykłą jak na siebie uprzejmość, dodał:
-Oczekuję jednakże, że zjawisz się na kolację. Spożyjemy ją wspólnie o ósmej, gdyż musimy omówić naszą dalszą podróż.
Spodziewam się, że pojawisz się punktualnie, panno Hastings. Jeśli tak się nie stanie, natychmiast poinformuję mojego agenta w Anglii, by podjął pewne kroki, które ci wcześniej przedstawiłem.
Julia kiwnęła głową i bez słowa podeszła do drzwi, które baron uprzejmie dla niej przytrzymał.
Był piękny, słoneczny dzień, który doskonale nadawał się do załatwienia licznych drobnych spraw przed odjazdem. Jednak zamiast się nimi zajmować, lord Nicholas Daventry, baron Stafford, krążył po małym, ciasnawym saloniku na parterze hotelu Quillack i w jego wnętrzu pokonał więcej mil, niż gdyby znajdował się na zatłoczonych uliczkach Calais.
Potrzebował czasu, by uporządkować swe myśli, choć nie należał do ludzi oddających się z zamiłowaniem intensywnej introspekcji. W istocie, gdyby któryś z jego przyjaciół lub znajomych ujrzał go przypadkiem, miotającego się po wąskim saloniku, dziwiłby się wielce takiemu zachowaniu, nie mniej zresztą niż sam baron. Tyle tylko że nie był on zupełnie sobą od samego początku Znajomości z panną Hastings.
Jeżeli nawet grała bez ustanku od chwili ich poznania, pomyślał, marszcząc gniewnie brwi, to ja czynię to samo. Jednak mnie jest trudniej, stwierdził z niezadowoleniem, a jego twarz przybrała jeszcze bardziej ponury wyraz, gdyż nie nawykł do podobnych przedstawień. Owszem, niekiedy zmuszony był udawać pewne uczucia i przesadny entuzjazm: jeśli jest się kurierem lub w służbie ojczyźnie ma zbierać się informacje, takie rzeczy stają się nieuniknione. Ale jego zwierzchnikom nigdy nie przyszło do głowy, by dawać mu jakieś zadania wymagające wyższego wtajemniczenia w sztukę aktorską.
Albowiem panna Hastings przeżyłaby poważny wstrząs, gdyby dowiedziała się, iż baron Stafford uważany jest ogólnie za miłego, dowcipnego i przyjemnego jegomościa. Osobnicy, tacy jak markiz Bessacarr czy też wicehrabia North, nadawali się do działań wymagających stosowania podstępów, ale lord Stafford był taki czarujący i miły, że wszyscy zgadzali się, iż winien zostać dyplomatą raczej niż szpiegiem.
Zanim poznał Julię, budzić lęk w sercu kobiety zdarzało mu się tylko wtedy, gdy rzeczona dama obawiała się, iż pan baron nie zwróci na nią uwagi. Jeśli jego postać nawiedzała istoty płci żeńskiej nocą, to nie jako koszmar senny, lecz źródło podniecenia lub zazdrości o inne osoby, które mogły znaleźć się w sferze jego zainteresowań. Nie znano go jako człowieka sarkastycznego, zimnego, a tym bardziej brutalnego. Julię spotkał wątpliwy zaszczyt zostania pierwszą kobietą, którą traktował w ten sposób.
Kobiety bowiem otaczały Nicholasa Daventry od urodzenia i było to dla niego źródłem niekończącej się przyjemności. Jako jedyny syn, który pojawił się po czterech córkach i na krótko przed śmiercią ojca, od kolebki miał do czynienia z kochającymi kobietami. Stale otoczony uwielbieniem, odziedziczywszy po rodzicach urodę oraz perspektywę fortuny, mógł z łatwością wyrosnąć na zachwyconego samym sobą egocentryka, który oczekuje od istot płci żeńskiej podziwu, lecz wcale go nie docenia.
Tylko dzięki temu, że gdy miał cztery lata, matka wyszła za mąż po raz wtóry, na szczęście za człowieka rozumnego i cierpliwego, Nicholas nie wyrósł na osobnika całkowicie zapatrzonego w siebie.
Mądry ojczym nauczył go, iż miłość, w odróżnieniu od pieniędzy, daje znacznie więcej przyjemności, jeśli się na nią zapracuje i odwzajemni, niż gdy się ją bierze i roztrwania. To ojczym łagodnie odsunął go od uwielbiających go matki i sióstr i posłał do szkoły z internatem, żeby nauczył się radzić sobie także w środowisku składającym się z mężczyzn.
Niestety została jedna próżnostka, o której ojczym nie pomyślał.
Nicholas bowiem osiągnął wiek młodzieńczy w przekonaniu, że wie wszystko na temat kobiet. Wierzył, iż te istoty są z natury dobre. To przekonanie miało go drogo kosztować i na zawsze zmienić tok jego uporządkowanego dotychczas życia.
Gdyby Nicholas nie lubił kobiet, lub przynajmniej czuł nad nimi swą wyższość, tak jak wielu kolegów ze szkoły, ojczym z pewnością zadbałby, aby wykorzenić z niego tę wadę. Ale ten zazwyczaj tak przenikliwy człowiek nigdy nie wpadł na to, że powinien wyjaśnić, iż nie należy oceniać jednakowo wszystkich ludzi należących do jakiejkolwiek kategorii, czy to jako lepszych, czy gorszych od siebie, takie uogólnienia są zawsze błędne. Młody Nicholas szanował i podziwiał kobiety, ale ta wszechogarniająca sympatia spowodowała, iż popełnił tragiczną pomyłkę. Nie zdawał sobie sprawy, że nie są one lepsze od mężczyzn i tak samo jak oni ulegają czysto ludzkim słabościom.
I tak, gdy w wieku lat dziewiętnastu poznał pannę Ivy Foster, najnaturalniej w świecie zrobił z siebie idiotę.
Ivy była uroczą trzpiotką. Nicholas zachwycił się nią od pierwszej chwili, kiedy to poznał ją najzupełniej przypadkiem podczas spaceru z kolegami po mieście. Jednakże, uważał, iż nie ma co do niej większych złudzeń. Przystała bowiem na jego towarzystwo, choć nie zostali sobie formalnie przedstawieni, nigdy nie pozwoliła mu poznać swoich rodziców i nigdy nie odmawiała spotkania sam na sam, więc uznał, że dla dziewczyny tej nie ma miejsca w dobrym towarzystwie i że ona sama nadmiernie o to nie dba. Co do tego ostatniego, miał najzupełniej rację.
Kiedy zaś ich znajomość szybko przestała ograniczać się do niewinnych rozrywek na ulicach miasta i przerodziła się w o wiele bardziej światowe zajęcia, które odbywały się na łóżku w wynajętym pokoju, uznał, iż Ivy jest dzieckiem natury, które ochoczo odwzajemnia ofiarowaną sobie miłość. W tym zaś pomylił się całkowicie.
Uroda dziewczyny nie zaślepiła go, choć przyznać należy, że zdecydowanie go zachwycała. W wieku lat dziewiętnastu uważał się za dosyć wyrafinowanego pod tym względem. Zanim poznał Ivy, jego koledzy pomogli mu uzupełnić edukację. Jak wielu innych dobrze urodzonych młodzieńców, odbył parę wycieczek do pewnych domów i pobrał kilka lekcji na temat biologii człowieka. Dało mu to możność dokonania przemiłego odkrycia: kobiety są o wiele ciekawszymi istotami, niż dotąd przypuszczał. Nie tylko mogą dostarczyć towarzystwa i opieki, ale także mogą stanowić źródło niezwykłej przyjemności.
Jednak rozrywki, jakich można zaznać podczas nocy spędzonej w towarzyskie kilku niedowarzonych kompanów, a także nieznanej kobiety, nie mogły się w żadnym stopniu równać temu, co otrzymywało się od ukochanej. Młody Nicholas odkrył bowiem nie tylko przyjemności, jakie znajduje się w ramionach kochanki, ale także radość z dostarczania rozkoszy drogiej istocie. Krótko mówiąc, Nicholas stwierdził, iż kocha swą małą Ivy, a skoro ją kocha, to ona powinna zostać jego na zawsze.
Propozycja, jaką jej złożył, nie wynikała wcale z poczucia winy.
Chociaż dziewczyna była o rok młodsza od Nicholasa, wiedział, że nie jest jej pierwszym kochankiem, a w głębi jego duszy czaiło się pytanie, kto w rzeczywistości kogo uwiódł. Kiedy dowiedział się, iż wcześniej już straciła cnotę, poczuł rozczarowanie i żal, ale nie mógł winić za to tej dziewczyny, kiedy opowiedziała mu swoją historię.
Rozumiał, że młodą pannę z łatwością mógł uwieść starszawy, ojcowski dżentelmen i bolał nad tą zdradą tak samo, jak ona. Nie, to nie honor podsunął mu myśl o oświadczynach. Po prostu szalał za tą małą.
Wiedział, że jest dla niego idealną partnerką. Uwielbiał jej beztroskę, a ona zaś potrzebowała jego opieki. Jej żywy temperament zachwyci mamę, poczucie humoru zyska przychylność sióstr, a czarne oczy i tej samej barwy loki na pewno oczarują ojczyma. Wierzył, że niskie urodzenie panny nie będzie stanowiło przeszkody. Jego bliscy nie byli nigdy przesadnie zarozumiali i pyszni, więc z pewnością pozwolą mu poślubić ukochaną.
Dlatego też poczuł się zdruzgotany, kiedy nie tylko nie wyrazili zgody na zaręczyny, ale zażądali, by natychmiast zerwał ową znajomość. Opuścił więc dziewczynę, ale tylko po to, żeby pojechać do domu i osobiście wyjaśnić sprawę. Był pewien, że jeśli stanie przed najbliższymi twarzą w twarz, z pewnością przyjmą jego argumenty. Okazało się jednak, że mimo jego tłumaczeń, gniewu, naprzykrzania się, a w końcu żądań, nie ulegli ani na jotę. Jest jeszcze za miody, twierdzili, kiedy przyjechał, i nie zmienili zdania, gdy się oddalił, skłócony ze wszystkimi.
Mając lat dziewiętnaście, lord Nicholas Daventry, baron Stafford, przestał chodzić do szkoły, zerwał z kochającą rodziną, zamieszkał z kochanką w wynajętym mieszkaniu i czekał, aż jego bliscy zmiękną. Ivy z żalem odmówiła ślubu bez ich zgody. To, że nie zamierzała podejmować takiego ryzyka bez hojnego wyposażenia, a także gdy Nicholasowi groziło wydziedziczenie, nie przeszło ani przez chwilę przez myśl zakochanemu młodzieńcowi.
Listy od sióstr nie wywarły na niego najmniejszego wpływu.
Rady zatroskanych przyjaciół nie poruszyły go wcale. Brak pieniędzy nie skłonił go do rezygnacji. Kochał bowiem, jak czynił też wszystko inne, z całego serca. Dopiero gdy pewnego razu, wróciwszy do ich mieszkanka, przekonał się, że Ivy, nucąc beztrosko pod nosem, pakuje swoje rzeczy, idylla dobiegła nagłego końca. Dziewczyna wyjaśniła mu bowiem, iż związek ich nie rokuje dla niej żadnych korzyści na przyszłość. Podczas gdy on siedział na łóżku, bezmyślnie obserwując jej poczynania, dała mu lekcję, której zaniedbał udzielić mu ojczym.
A treść jej zasadzała się na tym, iż kobiety mogą być nie mniej podstępne, chciwe i pozbawione zasad niż najgorsi z mężczyzn.
Nie może tracić czasu, wyjaśniła mu z powagą Ivy. W Londynie znajdzie więcej korzystnych okazji, bo jest jeszcze młoda. Nie ma do niego pretensji, rzekła poczciwie, gdyż żadne z nich nie jest niczemu winne. Nawet jej niedościgły wzór, Harriet Wilson, ta najmądrzejsza z dam lekkich obyczajów, wyznała szczerze, pewnego razu zmarnotrawiła całe dwa lata, czekając, aż rodzina jednego z jej młodych kochanków przyjdzie do rozumu, i dopiero gdy przekonała się, że nigdy to nie nastąpi, zrezygnowała z bezowocnego związku.
- Bo, Nick - powiedziała najzupełniej poważnie, zatrzaskując zamek swej podróżnej torby - nie można być aż tak naiwną. Czymże jest miłość, kiedy nie ma pieniędzy?
Lekcja, udzielona przez tak uroczą nauczycielkę, została zapamiętana na zawsze. Co więcej, nie należała do najtańszych. Może nie pod względem finansowym, choć Ivy uznała, iż kwota, jaką otrzymała od ojczyma Nicholasa za współpracę, jest całkiem przyzwoita, a uratowanie młodego człowieka od ruiny warte jej było po stokroć. Jednak jeśli wzięło się pod uwagę utratę godności, twarzy i pewności siebie, to w istocie Nicholas drogo zapłacił za swój związek.
Nicholas Daventry wrócił do szkoły, nawiązał kontakt z rodziną i odzyskał zdrowy rozsądek do tego stopnia, że w końcu potrafił nawet żartować ze swej młodzieńczej przygody. Nigdy jednak nie powrócił do dawnej osobowości. Stał się mężczyzną: dżentelmenem w najlepszym tego słowa znaczeniu, przynoszącym honor swemu nazwisku, patriotą, sportowcem, wzorem w towarzystwie, wiernym przyjacielem i przywiązanym synem. Był także czułym kochankiem, lecz stracił zdolność kochania.
Miał opinię człowieka znającego się na kobietach. Jego metresy zawsze reprezentowały najwyższy poziom; wybierał sobie albo uznane piękności z towarzystwa, którym mężowie pozwalali na sekretne romanse, albo najwyższej rangi kurtyzany. Zawsze jednak znał ich cenę, a one swoje miejsce.
Zamierzał wkrótce ożenić się, zbliżał się bowiem do trzydziestego roku życia i uznał, że nadeszła pora, by mieć potomstwo. Dzieci lubił. Prawdę mówiąc, upatrzył już sobie jedną z piękności sezonu, niejaką szlachetnie urodzoną pannę Merriman.
Jednak jeśli obecna sprawa zabierze mu zbyt dużo czasu, wiedział, że dziewczyna owa może w końcu zdecydować się na George'a Ronana, hrabiego Cowes, który okazywał jej specjalne względy, albo na jego, Nicholasa, starego znajomego, sir Reginalda Beverly, który okazywał jej szczególny brak zainteresowania. Ale jeśli któryś z wymienionych dżentelmenów sprzątnąłby mu pannę sprzed nosa, Nicholas pocieszał się faktem, że w przyszłym roku zacznie się nowy sezon i pojawi się nowa Niezrównana. Albowiem nauczył się dobrze dawnej lekcji i dbał o swą reputację człowieka znającego się na kobietach.
Jednakże to właśnie obecna sytuacja sprawiła, iż baron krążył po saloniku w hotelu Quillack niczym ranny niedźwiedź, a nie myśl o nieuniknionych zaślubinach szlachetnie urodzonej panny Merriman.
Problem stanowiło to, że jego młody kuzyn Robin został schwytany w taką samą pułapkę, jak wcześniej jego wuj, ale z tą różnicą, iż biedny chłopak znajdował się w niej już nazbyt długo. A on, Nicholas, jest temu winien.
Niefortunna młodzieńcza przygoda rozbudziła w nim bowiem silne poczucie odpowiedzialności i zobowiązania wobec całej rodziny. Robin jest może tylko jego siostrzeńcem, ale zawsze czuł do niego pewną sympatię. Znajdowali się w stosunkowo podobnej sytuacji.
Robin także dorastał pod opieką zbyt wielu kobiet. Urodził się, gdy jego rodzice byli już w bardzo dojrzałym wieku, a kiedy uczył się chodzić, dwaj jego najstarsi bracia opuścili już dom. Podstarzałego ojca niemowlę nudziło, a poza tym człowiek ten wolał towarzystwo swych starszych, bardziej żywiołowych synów. Tak więc Robin odwdzięczał się swemu młodemu wujowi za jego zainteresowanie wielce satysfakcjonującą dozą uwielbienia.
Gdy jeszcze obaj chodzili do szkoły, znajdujący się w starszej klasie wuj często obdarzał Robina uwagą,schlebiając tym próżności chłopca, w zamian za jego równie przyjemną adorację. Kiedy zaś wuj zakończył swą sławetną młodzieńczą przygodę, siostrzeniec zyskał sobie jego łaskawość, mając na tyle rozumu lub przyzwoitości, by nigdy nie poruszać z nim tego tematu.
Jednak chociaż przez cały ten czas nieprzerwanie istniało porozumienie między „Starym Nickiem" a „Kumplem Robinem", jak się do siebie zwracali, nawet gdy już dorośli, Stary Nick nie spostrzegł w porę ucieczki Robina z kochanką, i tego właśnie nie mógł sobie wybaczyć. Posłał mu list, gdy tylko otrzymał wiadomość od swej zrozpaczonej siostry, i czym prędzej wyplątał się z afery miłosnej, która tak katastrofalnie odwróciła jego uwagę. Co gorsza, naiwnie uznał, iż sprawa uległa zakończeniu, kiedy ta mała zostawiła Robina na lodzie. Wierzył też, że podróż na Kontynent rozjaśni siostrzeńcowi w głowie i oswobodzi jego serce, i dlatego zachęcił go do niej, a potem zostawił sprawy własnemu losowi.
Jednak po trzech latach nieobecności ani listy, ani wiadomości, ani żadna mądrość, jaką można wyrazić słowem pisanym, nie spowodowały zmiany poglądów Robina. Ojciec nie miał na niego żadnego wpływu. Nigdy nie byli ze sobą blisko, a kiedy jeden ze starszych synów zmarł na złośliwą gorączkę, a drugi padł na polu bitwy, za późno już było na nawiązywanie czułych kontaktów. Matka potrafiła tylko narzekać albo łajać najmłodszego syna. Uważała też, że tylko Stary Nick może cokolwiek osiągnąć w tej sprawie, przy czym wolała pominąć milczeniem fakt, że gdyby Robin pozostał w bezżennym stanie i jakimś okropnym przypadkiem zszedł z tego świata, wuj stałby się jego spadkobiercą. Odziedziczyłby po nim tytuł i cały majątek.
Milczące oskarżenie siostry nie poruszyło Nicholasa i tym lepiej się stało, iż nigdy go nie wypowiedziała. Owszem, był tylko baronem, ale wszyscy wiedzieli, iż podczas długiej historii istnienia rodziny Staffordów nikt z jej członków nie dążył do zdobycia tytułu, zwłaszcza że stać by ich było na kupno własnego królestwa, gdyby pragnęli zaszczytów. Jednak to, co powiedziała, miało swój ciężar, albowiem rzeczywiście baron wierzył, że ma wpływ na swego siostrzeńca. Dwukrotnie, udawszy się z tajną misją na Kontynent, odnalazł Robina i za każdym razem siostrzeniec mówił mu, uśmiechając się żałośnie, iż wróci „wkrótce", jak tylko przekona się, że znowu może pojawić się w Anglii i stawić czoła swym smutnym wspomnieniom.
Z pewnością dawno już zapomniałby o tej idiotycznej sprawie, pomyślał ze złością Nicholas, zatrzymując się na chwilę, by dziko uderzyć pięścią w ścianę, gdyby ta dziewczyna dała mu wreszcie spokój. Ale nie, nie ona. Najpierw powiadomiła Robina, iż wszystko przemyślała na nowo, a kiedy nabrał nadziei, zmieniła zdanie. Przez trzy lata trzymała go na długiej smyczy: sięgała ona aż na drugą stronę kanału la Manche. W jednym liście do wuja Robin zawiadamiał radośnie, że Julia będzie jego jeszcze w tym roku, ale po kilku miesiącach pojawiała się następna wiadomość, w której siostrzeniec oznajmiał, iż panna znowu się waha, a on musi czekać na jej odpowiedź. Potem, właśnie wtedy, gdy stan ojca zaczął się szybko pogarszać, Robin napisał, iż dowiedział się dopiero co, że dziewczyna igrała sobie z nim tylko, tymczasem jest już poślubiona innemu.
Ciemnowłosy dżentelmen popatrzył na swą zaciśniętą pięść i po raz setny zdziwił się, do jakich gwałtownych czynów zmusza go dziewka, która każe się zwracać do siebie per „panna Hastings". Jeśli odrzuciła Robina, ponieważ nie miał dosyć pieniędzy, gdy jego rodzina wycofała mu kieszonkowe, dlaczego go ciągle dręczyła? Aby się tego dowiedzieć, Nicholas skorzystał po raz pierwszy w życiu z usług policji. Kiedy zaś odkryto, że istnieje inna panna Hastings, panna Harriet Hastings, która wzięła ślub szesnastego czerwca 1813 roku, ogarnęła go wściekłość. Kiedy zaś poinformowano go, jak wygląda historia pracy panny Julii Hastings, zrozumiał, że nadal szuka ona bogatego męża, i postanowił działać.
Powinna była przyjąć moją pierwszą ofertę, pomyślał, przysiadając wreszcie na poręczy fotela. Ale może, westchnął, przymykając oczy, miała na oku jakiegoś idiotę, którego chciała nakłonić do małżeństwa, i nie zamierzała opuszczać ojczyzny, by nie stracić swej szansy. Nie potrafił jednak zrozumieć, dlaczego wciąż udawała niewiniątko, chociaż znaleźli się poza granicami kraju.
Nawet Ivy wyznała wszystko, jak tylko przekonała się, że gra skończona. To właśnie urażona cnota panny Julii Hastings, ta aura słodkiej niewinności irytowała go najbardziej i sprawiła, że stracił cierpliwość i opanowanie.
Nie, nie tylko o to chodzi, przyznał w duchu. Jest taka piękna, chłodna i czysta w tych swoich skromnych sukniach, z tymi bladozłotymi włosami, przejrzystymi, jasnymi oczami i cichym głosem, że czasami zaczynał się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest szalony, tak jak sądziła. Rozumiał, dlaczego Robin dał się jej zwieść i dlaczego wciąż nie mógł odzyskać równowagi. Albowiem Nicholas skłamał. Nawet zdając sobie sprawę, jaka Julia Hastings jest, z trudem opierał się pokusie, by nie zaciągnąć jej do swego łóżka.
Ale przecież nawet nie spróbuję, pomyślał, otwierając oczy następnego ranka i starając się uporządkować wzburzone myśli. Nie tylko zdradziłby w ten sposób Robina, lecz również skompromitowałby sam siebie we własnych oczach. Nie wolno mu też jej nigdy więcej uderzyć. Uczucia niesmaku i przerażenia, których doznał, gdy zrozumiał, co uczynił, sprawiły mu więcej bólu, niż gdyby to jego zbito na kwaśne jabłko. I w ten sposób, pomyślał z zaprawionym goryczą rozbawieniem, ona go pokonała, w chwili gdy tylko jej dotknął.
Nicholas Daventry uporządkował wreszcie swe poglądy.
Uprzytomnił sobie bowiem, że nie dojdzie do niczego, jeśli nadal będzie traktować tę dziewczynę jak każdą inną kobietę, czego właśnie chciała. Jeśli ma pomyślnie przeprowadzić swą misję, musi myśleć o niej beznamiętnie, jakby była wrogiem rodzaju męskiego, i stosownie do tego planować swe działania.
Jest niebezpieczna, pomyślał, bo nigdy nie bywa uczciwa, nawet wobec samej siebie. Jest silna, bo potrafi swym postępowaniem w tajemniczy sposób sprawić, że człowiek wątpi w swe zdrowe zmysły. Prawdę mówiąc, dziwił się, iż nie zapragnęła występować na scenie.
Umiała też wzbudzać pożądanie u mężczyzn. Ma jednak, rozważał dalej, rad, że nowa metoda pomaga mu wyjaśnić tę kwestię, rozliczne słabości. W ogólnym rozrachunku panna Hastings okazała się niezwykle mało skuteczna. Wszystkie jej dawne działania wykazywały, że najwyraźniej w świecie nie zdołała zapewnić sobie opieki możnego protektora, a zamiast tego dążyła do korzystnego małżeństwa. Musiał przyznać, że był w tym pewien sens, ale mimo to nic jej się jeszcze nie udało, skoro nadal jest biedna i z nikim niezwiązana.
Kiedy traktował ją tak, jak generał traktuje przeciwnika na polu walki, dalszy tok postępowania stał się oczywisty.
Da odpór zagrożeniu z jej strony, skracając całe przedsięwzięcie i unikając jej towarzystwa, gdy tylko to będzie możliwe. Nie dotknie jej ani w gniewie, ani z pożądania. I, ilekroć spotka go pokusa ze strony tej dziewczyny, ocali swą duszę, przypominając sobie, że najtańsza dziewka portowa w tym mieście ma wyższą moralność niż ona.
Baron wyprostował się. Na jego ustach pojawił się uśmiech, czoło wygładziło się, a w oku zalśnił błysk rozbawienia. Znowu był sobą. Wyjął zegarek z kieszonki w kamizelce i zdziwił się, widząc, która godzina. Mam jeszcze tyle do zrobienia, pomyślał, zmierzając do drzwi. Muszę jak najprędzej doprowadzić do tego, by zobaczyła się z Robinem. A wtedy uczynię wszystko co w mojej mocy, by Robin w pełni ogarnął bezmiar jej nikczemności, postanowił.
Jeśli zaś nie zdołam przekonać swego łatwowiernego siostrzeńca o jej dwulicowości, stwierdził w duchu baron, zatrzymując się z dłonią na klamce, zapłacę osobiście dowolną cenę, pieniędzmi lub w naturze, by para ta nie wzięła ślubu. Nicholas Daventry rzadko cokolwiek postanawiał, ale teraz, zanim zajął się organizowaniem podróży do Paryża, poprzysiągł sobie, iż panna Julia Hastings nigdy nie zostanie żoną jego siostrzeńca. Jeśli zaś tylko spróbuje, drogo za to zapłaci.
Potem jak człowiek, który właśnie osiągnął bardzo wiele, chociaż w rzeczywistości zatrzymał się tylko na chwilę, żeby się zastanowić, otworzył drzwi, uśmiechnął się życzliwie do przechodzącej pokojówki, wyprostował plecy i wyszedł na światło dnia.
Dokładnie o ósmej wieczorem panna Hastings pojawiła się w drzwiach małej sali jadalnej, zamkniętej dla innych gości. Baron wstał na jej widok i, skinąwszy głową, by docenić jej punktualność, wskazał pannie krzesło. Chociaż z pozoru nie przyglądał się jej bardziej niż służącemu, który przyniósł posiłek, dokładnie, acz ukradkiem, ocenił jej wygląd. Trochę się rozczarował, a zarazem nieco zirytował, gdy stwierdził, że w swej prostej, szarej sukni i beżowym szalu nie wygląda na nikogo innego, jak tylko na uroczą, bardzo smutną młodą kobietę.
W wyniku swych porannych refleksji spodziewał się, iż pojawi się co najmniej odziana w czerwone jedwabie i wysztafirowana do ostatnich granic, jak przystało na pozbawioną serca kusicielkę, za którą ją miał. Może nawet odczułby pewne zadowolenie, gdyby z kolei pojawiła się rozczochrana i w stanie histerii jak zaprzysięgła aktorka. Zamiast tego jednakże usiadła w milczeniu, owinięta swym wieczystym szalem, nic nie mówiła i jadła niewiele.
Kiedy przyniesiono deser i zostawiono ich samych, zaczął opowiadać jej o podróży, która miała rozpocząć się następnego dnia rano. Dopiero wtedy spojrzał jej prosto w twarz i zauważył, że usiłowała zamaskować siniaka na policzku warstewką pudru. Osoba sprytna być może nie próbowałaby go ukryć i starałaby się wykorzystać jako element przetargowy. Jednak właśnie to, iż dziewczyna zadbała, by plama ta nie zwracała niczyjej uwagi, sprawiło, że tym bardziej kłuła go w oczy. Nicholas dopiero po dłuższej chwili zdołał pogratulować jej w duchu próby zignorowania porannego incydentu. Z tego powodu czuł się znacznie gorzej, niż gdyby panna Hastings zaczęła się dąsać lub czynić mu wyrzuty.
Niestety, pomysł taki nawet jego autorowi wydał się zbyt skomplikowany, by przetrwać dłużej niż chwila potrzebna na wypicie łyka kawy.
Panna Hastings słuchała z uwagą, gdy Nicholas opisywał jej podróż powozem, którą muszą najpierw odbyć do Doullens, żeby rozwikłać pewne jego sprawy osobiste, a stamtąd udadzą się dalej, do Paryża. Nie powiedziała ani słowa podczas jego objaśnień. Pragnąc wyrwać ją z tego irytującego milczenia, zaproponował, by dobrała jeszcze jedną porcję ciasta, które szczególnie mu zasmakowało.
-Dziękuję, nie - odparła cicho. - Nie bardzo mam apetyt.
-Nie usiłujesz chyba - zaczął gładko, unosząc brew, jakby przygotowywał się do bitwy - sprawić, żebym czuł się winny z tego powodu?
-Ach, nie - zaprotestowała szybko. - Po prostu nie jestem dzisiaj głodna.
Siedział i patrzył na nią, ale ona odwróciła wzrok. Zabębnił palcami o blat stołu, a potem odezwał się tak nagle, że drgnęła, zaskoczona.
-Nie jestem potworem. Jeśli będziesz postępować uczciwie, ja uczynię to samo wobec ciebie. Dąsy nie sprawią, że bardziej cię polubię.
-Nie pragnę, by pan mnie polubił - odparła, wstając z krzesła. - Czy mogę iść do mojego pokoju? - Chociaż dziewczyna powiedziała to stosunkowo spokojnie, widział, że oczy jej wypełniły się łzami.
-A idź. Dobranoc - rzekł krótko, a potem z grzeczności wstał, na co ona rzuciła serwetkę na stół i uciekła.
Nicholas Daventry pozostał w jadalni, krzywiąc się gniewnie, a sługa, który przyszedł posprzątać, uznał, iż angielski dżentelmen posiada powonienie Francuza i wykrył, jakie wino hotel podaje cudzoziemcom zza kanału La Manche. Ale dżentelmen ów daleki był od rozważań nad jakością podanego sobie alkoholu. Wręcz przeciwnie, rozpamiętywał sposób, w jaki dziewczyna przed chwilą go opuściła, jak skuliła się mimowolnie, gdy zerwał się nagle na nogi, zanim zdała sobie sprawę, iż pragnie on tym gestem skwitować jej odejście. Przypominał sobie smutek, malujący się cały czas w jej oczach, sposób, w jaki siedząc przy stole lekko prostowała ramiona, jakby szykowała się na to, że zostanie zaatakowana i nie wiedziała, jak ma się bronić.
Służący niepotrzebnie poczuł lęk na widok morderczego spojrzenia, jakie posłał mu angielski dżentelmen. Albowiem człowiek ten zły był wyłącznie na samego siebie. Co więcej, nie chodziło mu tylko o ten jeden drobny incydent, lecz o to, iż zdał sobie sprawę, że zmarnował cały dzień na niepotrzebne wysiłki, ani jedno z jego porannych postanowień nie ostało się do wieczora.
7
Julia zbudziła się i zobaczyła nad sobą nieznaną twarz.
Natychmiast zerwała się do pozycji siedzącej, podciągnęła kołdrę pod szyję i zapytała głosem piskliwym ze strachu:
-Kim pani jest?
Jeszcze przed chwilą śnił jej się dom w sposób tak rzeczywisty, że budząc się, przez moment nie wiedziała, gdzie jest. Jakiś dźwięk wdarł się w jej senne marzenia, a gdy otworzyła oczy, stwierdziła z niedowierzaniem, iż patrzy na nią istota, której nigdy dotąd w życiu nie widziała. Nie była to twarz straszna, a prawdę mówiąc, nagły ruch Julii i jej wyraźne przerażenie zdawały się wzbudzać w owej twarzy nie mniejszy niepokój. Po chwili namysłu dziewczyna stwierdziła, że ma przed sobą łagodne kobiece oblicze. Stojąca przy łóżku osoba była w wieku średnim, nieduża i szczupła. Miała nieładną, ale inteligentną twarz i przetykane siwizną kasztanowate włosy, splecione w schludny warkocz.
-Ja tylko chciałam panienkę obudzić, mademoiselle - odpowiedziała nieznajoma, cofając się.
Julia zaczęła mgliście przypominać sobie okoliczności, w jakich się tu znalazła, ale gdy kobieta dodała:
-Pan baron powiedział mi, że musi się pani obudzić, ubrać i być gotowa do podróży w ciągu godziny... -wszystko stało się jasne.
Dziewczyna opadła na poduszki, a wyraz przerażenia na jej twarzy ustąpił głębokiemu smutkowi.
-Ach, rzeczywiście - westchnęła, przeczesując dłonią potargane włosy. - Dziękuję.
Odrzuciła kołdrę i już chciała podejść do toaletki, gdy kobieta zbliżyła się do niej, niosąc srebrną tacę.
-Niech pani spocznie, mademoiselle - rzekła z niepokojem - bo pozwoliłam sobie przynieść panience świeże rogaliki i kawę oraz czekoladę do wyboru. Jeśli chce panienka użyć naczynia nocnego, to zaczekam, ale jeśli nie, to zaraz panienkę obsłużę.
W głosie nieznajomej słychać było tyle niepokoju, że Julia szybko usiadła i zgodziła się na to, by nalano jej czekolady. Chociaż w istocie miała wielką ochotę skorzystać z niewielkiego pokoiku sąsiadującego z jej sypialnią, obsługująca ją kobieta zdradzała tak wielkie zdenerwowanie, że uznała, iż okrucieństwem byłoby nie pozwolić jej natychmiast nalać sobie czekolady, ułożyć serwetki, wygładzić kołdry i narzuty, które to czynności osoba ta zaczęła bezzwłocznie wykonywać.
Julia pomyślała, że jeśli zacznie jeść, nieznajoma oddali się, gdyż hotel miał wielu gości i z pewnością istniały jakieś inne kobiety, które należało obudzić i podać im śniadanie. Jednak tajemnicza osoba stanęła w pewnej odległości i przyglądała się z wielką uwagą, jak Julia popija czekoladę. Obserwacja ta była tak wnikliwa, iż Julia przez jedną szaloną chwilę myślała, że może baron podał jej w napoju jakiś środek, który skłoni ją do posłuszeństwa. Czekolada jednakże smakowała wyśmienicie i dziewczyna uznała swój pomysł za dziwaczny i najzupełniej mylny. Odstawiając filiżankę na spodeczek, zdecydowała, iż nie jest wcale głodna, ale widać było wyraźnie, że zdenerwowana pokojówka nie oddali się, dopóki śniadanie nie zostanie zjedzone do końca. Może musi dopilnować, by nie zginęły sztućce, pomyślała Julia, ocierając usta serwetką na znak, iż skończyła posiłek.
Kiedy wróciła z łazienki, po zakończeniu swych porannych ablucji, stwierdziła, iż kobieta wciąż stoi pośrodku pokoju, jakby czekała, aż dziewczyna pojawi się znowu. Julia zaś nie nawykła do hoteli i nie miała pojęcia, jak jaśnie państwo sobie w nich poczyna. Wiem tylko, pomyślała ze skrępowaniem, siadając przed toaletką i sięgając po szczotkę, że to ja zachowuję się dziwnie, a nie pokojówka. W końcu przyszło jej do głowy, że nieszczęsna kobieta nie może wyjść, jeśli nie uzyska takiego polecenia.
Szukała właściwych słów, a pokojówka wpatrywała się w nią z niepokojem.
-To wszystko - wydusiła wreszcie Julia. - Dziękuję ci, możesz już odejść.
-Ale panienki włosy! - zaprotestowała tamta, podeszła do toaletki i wyjęła Julii szczotkę z ręki. - Proszę mi pozwolić! - wykrzyknęła i zaczęła rozczesywać splątane, bladozłote pukle.
Miała delikatny dotyk i pod jej zręcznymi palcami włosy Julii zaczęły przypominać lśniącą rzekę słonecznego blasku. Gdy zaś zdeterminowana pokojówka uniosła złociste loki, by je ułożyć, ich właścicielka prawie się nie spostrzegła, jak uczesano je w sposób znacznie bardziej uroczy, niż ona sama kiedykolwiek sobie wyobrażała lub próbowała.
Tak więc kiedy pokojówka skończyła swą pracę i cofnęła się z dumą, by Julia mogła zobaczyć, jak pięknie wyglądają jej włosy, uczesane a la Princesse, jej westchnienie i skinienie głową nie były wcale wyrazem zachwytu nad tym arcydziełem sztuki fryzjerskiej, lecz raczej wynikiem nagłego zrozumienia. Chodzi o napiwek, rzecz jasna, pomyślała Julia, uśmiechając się z taką ulgą, że pokojówka odpowiedziała jej tym samym. Nieszczęsna kobieta oczekiwała wyrazu wdzięczności, czekała nań i trwałaby na posterunku, wykonując jeszcze inne rozliczne czynności, dopóki go nie uzyska. A ona, Julia, ta nieobyta prostaczka, wpadła na to dopiero teraz.
Wstała więc i podeszła do swej torby podróżnej. Przeszukała ją i aby nie zdradzić dokładnego miejsca, w którym trzymała pieniądze, zasłaniała sobą widok. Poczciwe lokatorki pensjonatu pani White przeszkoliły Julię tak dobrze, że gdy teraz odwróciła się z kilkoma monetami w dłoni, nie tylko pokojówka, ale nawet orzeł czy sokół nie byłby w stanie wykryć, gdzie trzyma swoje pieniądze (w małej, sprytnej kieszonce, wszytej z boku torby podróżnej).
-Dziękuję ci bardzo - odezwała się Julia z pewną dozą pewności siebie. Zyskała wrażenie, że panuje nad sytuacją, i wręczyła pieniądze kobiecie. Oczekiwała za to podziękowań, ale nie łez. Tymczasem kobieta popatrzyła na monety i cofnęła się, jakby czymś były zbrukane, a w oczach jej pojawił się wyraz rozpaczy.
-Ach, non, mademoiselle - zaczęła z desperacją. -Monsieur le Baron już mi hojnie zapłacił. Czy jest pani ze mnie niezadowolona?
Ktoś obserwujący z zewnątrz tę scenę miałby trudności z ustaleniem, która z jej uczestniczek została nią bardziej wzburzona.
Dopiero gdy Julia spróbowała złagodzić niepokoje pokojówki, która ze swej strony podjęła wysiłek rozwiania lęków Julii, obie kobiety uspokoiły się na tyle, by móc rozwiązać tę całą kwestię.
Służąca zdołała zapanować nad drżeniem warg, wyjaśniła, iż baron wynajął ją jako osobistą pokojówkę angielskiej damy na okres pobytu tej ostatniej we Francji. Nie mając od dłuższego czasu pracy w kraju zniszczonym przez okrutną wojnę, z radością powitała perspektywę nowego zatrudnienia. Prawdę mówiąc, odważyła się nawet wyznać, że gdy Francois (stary przyjaciel, który pracuje jako pomocnik nocnego kierownika hotelu) usłyszał o wolnym stanowisku, natychmiast posłał jej wiadomość. Czekała, stojąc w hallu, przez wiele godzin, aż nadejdzie świt, żeby móc usłużyć swej pani, skoro tylko wstanie. Przed wojną służyła u państwa Bonneuil i nauczyła się angielskiego od swego męża, który uczył dzieci tychże państwa owego języka. Zapewniła też Julię z mieszaniną dumy i lęku, że jeśli młoda angielska pani zechce ją wypróbować, przekona się, iż Celeste Vitry jest doskonałą pokojówką.
Celeste zaczęła nerwowo wymieniać swe rozliczne umiejętności, bo wyraz twarzy jej nowej pani powiedział jej, że krótkie streszczenie mogłoby okazać się niewystarczające. Kiedy po wnikliwym omówieniu swej biegłości w użyciu żelazka do fryzowania włosów przeszła do szycia, Julia przerwała jej łagodnie.
-Nie, nie - rzekła szybko. - Zapewniam cię, Celeste, że wszystko to doskonale rozumiem. Z pewnością jesteś wyborną pokojówką, ale problem polega na tym,iż ja nie potrzebuję twoich usług. Widzisz, ja wcale nie jestem panią. W mojej ojczyźnie sama pracuję jako ktoś w rodzaju służącej. Jestem guwernantką i damą do towarzystwa. Tylko teraz, gdy podróżuję z panem baronem jako... - Ale tu Julii zabrakło pomysłowości, nie potrafiła bowiem dokładnie określić, w jakim charakterze teraz występuje. Nie chciała, by rozeszło się po ludziach, że baron ją zatrudnia. Wolała też, by nikt nie dowiedział się o jej związkach z Robinem, ani też nie pragnęła wyjaśniać okoliczności, które spowodowały nieobecność lady Cunningham. Wiedziała dokładnie, na jak głębokiej wodzie znalazła się, gdy Celeste zrobiła się bardzo spokojna.
-Ach, rozumiem - rzekła z niejakim smutkiem. - Ale w takim razie monsieur le Baron chciałby, żeby panienka pięknie wyglądała, nieprawda? Panienka jest taka urocza, a ja mogę sprawić, że będzie panienka wyglądać jeszcze piękniej, obiecuję. Kiedy już panienkę ubiorę, nigdy nie spojrzy na inną.
Okazało się to wielką ulgą dla Julii, gdy została zmuszona porzucić ostrożność i opowiedzieć Celeste prawdę na temat powodów, dla których znalazła się we Francji, ale i tak wyjaśnianie tej całej sprawy zajęło jej dziesięć minut. Pokojówka doskonale umiała słuchać, a kiedy Julia skończyła, pokręciła rozważnie głową, jakby codziennie dowiadywała się podobnych historii. Ale, jak zapewniła Julię, w jej kraju słyszy się teraz najdziwniejsze opowiadania.
Potem rozsądnie wypowiedziała trzy proste kwestie, dzięki którym utrzymała swoją posadę. Po pierwsze, stwierdziła, iż rada jest bardzo, że jej nowa pani jest osobą cnotliwą, bo nigdy dotąd nie pracowała u czyjejś metresy. Potem wyjaśniła, że znajduje się w sytuacji, w której gotowa jest przyjąć każdą pracę, gdyż nie ma męża od czasu, gdy pomaszerował z cesarzem na Rosję w 1811 roku i nie wrócił, ani też zatrudnienia, czcigodna rodzina Bonneuil bowiem została sprowadzona przez nowy rząd do poziomu żebraków. Na koniec zaś stwierdziła, iż cokolwiek powie się jej w zaufaniu, to tak jakby wrzucić kamień do studni bez dna. Dobra pokojówka, stwierdziła z dumą Celeste, powinna zejść do grobu, mając tajemnice swej pani w sercu, a nie na ustach.
Baron przyjrzał się włosom Julii z aprobatą, gdy dziewczyna pojawiła się w saloniku na dole. Wstał, jak tylko weszła do środka, i nie usiadł, dopóki ona nie zajęła miejsca przy stole. Jednak nie powiedział do niej ani słowa, dopóki nie skończył jeść i zauważył, iż przestała przesuwać swe pożywienie po talerzu, tak że można było jej nakrycie również sprzątnąć. Kiedy więc służba już wyszła, oparł się wygodniej na krześle i zwrócił do Julii.
-A więc akceptujesz Celeste? - zapytał całkiem przyjaźnie.
-Jest bardzo miła - odparła powoli Julia. - Ale ja przecież mówiłam, że nie potrzebuję pokojówki. Jednak, skoro ją pan zatrudnił - dodała szybko, pamiętając, iż nieszczęśliwa nie miałaby dokąd iść, gdyby straciła tę pracę - nie można jej teraz zwalniać. Ja zaś jestem rada, że ma ona doświadczenie, bo ja wcale nie wiem, jak z nią postępować.
Baron pokiwał głową i zapytał niedbale:
-Czy jest wystarczająco stara jak na twoje potrzeby?
Julia ze zdumieniem zwróciła na niego swe wielkie, jasne oczy.
-O ile pamiętam, zażądałaś starszej kobiety, która miała ci towarzyszyć - rzekł z lekkim rozdrażnieniem. -Jako przyzwoitka - przypomniał, gdy nie odpowiedziała od razu.
Julia wstała i spojrzała mu prosto w twarz.
-Cieszę się z jej towarzystwa, milordzie, ale nie uważam, by pokojówka mogła pełnić funkcję przyzwoitki. Ja muszę dbać o moją reputację, nie zaś o włosy lub stroje.
On też wstał i patrzył na nią przez chwilę, zanim się odezwał. Kiedy zaś to uczynił, jego głos pozbawiony był wszelkiego wyrazu tak bardzo, iż Julia nie mogła powiedzieć, czy gniewa się na nią, czy raczej się z niej podśmiewa.
-Ciekawe, czy kiedykolwiek uczono cię, jak mówić „dziękuję", panno Hastings? No nic - ciągnął. - Nie mamy czasu na omawianie twego wychowania. Zaraz wyruszamy do Doullens. Będę jechał obok karety i nie wiem, kiedy trafi nam się okazja do rozmowy sam na sam, zanim dotrzemy do pałacu sir Sidneya. Dlatego muszę ci teraz powiedzieć, byś strzegła się wszystkich osób, które poznasz w jego domu. To człowiek, który kocha hulanki i od wielu lat mieszka za granicą, przyjmując w swym wynajętym chateau każdego Anglika, który odważy się przekroczyć kanał La Manche. Jego żona to kokota, jego goście to osobnicy podejrzanej konduity, a jemu nie należy ufać. Jeśli nie chcesz, by o czymś wiedziano, przede wszystkim zachowaj dyskrecję wobec niego.
Po surowej twarzy barona przemknął cień.
-Muszę porozmawiać z nim o kilku sprawach. Bardzo niemiłych - ciągnął - więc przygotuj się na to, że będziemy musieli odjechać w pośpiechu, bo naszemu gospodarzowi pewnie nie spodoba się to, co mam mu do powiedzenia, i może się to zdarzyć o całkiem niespodziewanej porze. Mimo to spróbuję dowiedzieć się czegoś na temat miejsca pobytu Robina od gości, zanim porozmawiam sobie z gospodarzem. Tak czy siak, panno Hastings, zadbam o to, by przedstawić cię imieniem i nazwiskiem, o którym nigdy dotąd nie słyszałaś, i radzę ci pozostać w swoich pokojach na cały czas wizyty. Powiemy, że uskarżasz się na silne bóle głowy.
Julia spojrzała na swe złożone na kolanach dłonie, usiłując ukryć niezadowolenie z faktu, że zostanie zamknięta niczym więzień we własnych pokojach przez nieokreślony czas, pod fałszywym nazwiskiem i to jako chora. Baron zamilkł na chwilę, po czym tonem łagodniejszym niż dotąd rzekł:
-Oczywiście jeśli pragniesz sławy, lub raczej niesławy, to proszę robić, co ci się podoba, u sir Sidneya. Nie skuję cię łańcuchami ani nie poproszę gospodarza, by zamknął cię w lochach. Ale jeśli twierdzisz, że doskwiera ci brak przyzwoitki, to radzę z całego serca zastosować się do moich sugestii.
Spojrzawszy na jej spuszczoną głowę i cień rzęs na policzkach, dodał szybko:
-A jeśli zostaniemy dłużej, niż planuję, postaram się, żebyś mogła przynajmniej zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie pozwolę, żebyś z mojego powodu zmarniała i stała się szkieletem. Zapewniam, że chodzi mi o twoje dobro, panno Hastings, nie zaś o karę.
Julia lękała się następnej długiej jazdy powozem nie mniej niż całej wyprawy, jaką zmuszona była podjąć, ale w miarę przejechanych mil odkryła, iż podróż w towarzystwie barona wygląda zupełnie inaczej niż jej wojaże w ojczyźnie, kiedy to dyliżansem docierała do różnych daleko położonych miejsc, w których znajdowała zatrudnienie. Teraz jednak, jak nigdy dotąd, miała okazję przekonać się, jak wielka przepaść dzieli bogaczy od zwykłych ludzi.
Kareta, którą baron wynajął dla niej i Celeste, miała tak miękkie poduszki i tak elastyczne resory, że zamiast bolesnych wstrząsów na każdej nierówności czuło się tylko łagodne kolebanie. Wewnątrz znajdowały się rozmaite napoje, torba z jedzeniem, a nawet mały wazonik z kwiatkami, przypięty od wewnątrz do drzwi. Ona i Celeste miały dostatecznie dużo miejsca, by siedzieć wygodnie, gdyż lokaj barona jechał drugim powozem, a sam zaś baron podróżował wierzchem.
Od czasu do czasu baron zwalniał, by przypatrzeć się karetom, podróżującym w przeciwną stronę. Pokojówka drzemała, a Julia mogła bez przeszkód przyglądać się swemu pracodawcy- gnębicielowi- Nemezys. Gra wszystkie te trzy role, pomyślała, obserwując go przez okienko, a może jeszcze i jakieś inne. Zauważyła bowiem, iż gdy nie znajdował się w jej towarzystwie i nie sądził, że jest przez nią obserwowany, stawał się zupełnie innym człowiekiem niż ten, którego znała i lękała się.
Stwierdziła, że między nim a jego zaginionym siostrzeńcem nie widać wielkiego podobieństwa rodzinnego. Półdługie włosy Robina były barwy płowej, zaś wuja ciemne i kręcone. Robin miał oczy piwne, a wuj orzechowe, o odcieniu, który z łatwością sprawia wrażenie innych kolorów. Różnice wykraczały poza te powierzchowne cechy. Chociaż obaj byli wysocy i szczupli, nigdy nie uznałaby ich za spokrewnionych. Albowiem Robin emanował młodością i wesołością, wdziękiem i radością życia, zaś jego starszy krewny był surowy, opanowany i sztywny w każdym swym gniewnym geście skierowanym do niej, Julii.
Teraz jednak śmiał się z dowcipu, który rzucił jeden z woźniców, odrzucając do tyłu głowę i ukazując olśniewająco białe zęby, a wyniosły wyraz zniknął z jego twarzy. W oczach pojawił się błysk inteligencji, a nie złośliwości, śmiech stał się zaraźliwy, a nie był szyderczy. Wysmukłe ciało mogło być równie zręczne, jak Robina, gdy nie walczył z tłumionym gniewem, zaś mina pogodna, a nie pełna wściekłości. Mógł sprawiać wrażenie człowieka nieoczekiwanie młodego i wesołego, pomyślała nagle Julia, ale nie w mojej obecności.
Jednak wszystko jedno, czy podobny jest do Robina, czy nie, stwierdziła w duchu dziewczyna. Robin mnie kochał albo przynajmniej ja byłam o tym przekonana. Jego wuj zaś mnie nienawidzi, a co samo w sobie należało również przemyśleć.
Dziewczyna nie wiedziała, dlaczego Robin pisał kłamliwe listy, ale teraz przestała wątpić, że musiał to rzeczywiście czynić. Albowiem kimkolwiek jeszcze był baron Stafford, a mógł reprezentować sobą bardzo wiele, widziała teraz wyraźnie, iż nie jest szaleńcem ani patologicznym kłamcą. Rzeczywiście otrzymywał listy, o których mówił, była teraz co do tego w pełni przekonana.
Nie spała zeszłej nocy i o niczym innym nie myślała podczas dnia, aż wreszcie uznała, że listy owe muszą faktycznie istnieć. Z ich powodu spotkały ją prześladowania, to przez nie została zmuszona do opuszczenia ojczyzny, a nawet doznała przemocy fizycznej. Jednak gdy kareta posuwała się coraz dalej w głąb Francji, Julia nieoczekiwanie zapragnęła kontynuować tę podróż, choć jeszcze niedawno nie miała na to najmniejszej ochoty.
Od czasu tamtej straszliwej październikowej nocy nie chciała widzieć Robina, ale teraz wiedziała, iż musi to uczynić, musi spojrzeć mu w twarz i zażądać wyjaśnienia, dlaczego wymyślał na jej temat tak straszliwe historie. Nie dla jego wuja, chociaż to, że baron traktował ją z takim obrzydzeniem, bolało ją bardziej teraz, niż wtedy gdy myślała, że jest po prostu obłąkany. Musi poznać prawdę, by wreszcie odzyskać spokój.
Wyglądała przez okno na łagodnie sfalowane pola Francji i zamknęła oczy dopiero, gdy baron podjechał bliżej i przypadkiem na nią popatrzył.
Zbliżał się zmierzch, gdy kareta potoczyła się długą aleją prowadzącą do pałacu, wynajmowanego przez sir Sidneya. Julii wydawało się, iż przymknęła powieki tylko na chwilę, by nie zwracać uwagi na barona, ale gdy szmery i szelesty, jakie czyniła Celeste, pakując ich rzeczy, dobiegły do jej uszu, zdała sobie sprawę, iż po raz pierwszy od postawienia stopy na obcej ziemi zasnęła zdrowym snem.
Pałac był wielki, ale jedynym wrażeniem, jakie Julia odniosła na jego widok, było zaskoczenie jego wspaniałością. Zaraz jednak pojazd zatrzymał się i podbiegli ku niemu lokaje, aby pomóc jej przy wysiadaniu. Zanim zdążyła zastanowić się, co ma czynić dalej, u jej boku pojawił się baron, który ujął ją pod ramię, a Celeste posłusznie podążyła za nimi. Pokonali liczne stopnie prowadzące do wielkich, dębowych drzwi, które otwarły się natychmiast, jakby ich przybycie stanowiło część dobrze przećwiczonej ceremonii. Sprawiało to wrażenie, jakby wszystko odbywało się zgodnie z wcześniej ustalonymi regułami, a ona dopasowała się do porządku rzeczy, nie czyniąc najmniejszego zamieszania.
Kiedy pojawił się niski, krępy, łysiejący dżentelmen i, klepiąc barona po ramieniu, wykrzyknął jowialnie:
-Ach, czy to być może, baron Stafford! Cieszę się, że cię widzę, mój chłopcze! - a jego oszałamiająco piękna żona wygłosiła słodkie trele powitań, Julia nie musiała się wcale odzywać. Została przedstawiona parze gospodarzy, zanim zdążyła odzyskać dech, który zaparło jej na widok ogromnego przedsionka.
-Panno Foster - rzekł spokojnie baron. - Czy mogę przedstawić ci sir Sidneya i jego piękną żonę?
-Nie bądź takim formalistą, Nicky - odparła z wyrzutem posągowa, rudowłosa piękność, ujmując barona pod ramię i odciągając go od Julii.
-Nie przesadzamy tutaj z ceremoniami, panno Foster - powiedział pogodnie starszy, przysadzisty jegomość. - To chyba niemożliwe, żebym musiał się do ciebie zwracać per „panno Foster", skoro nalegam, byś. natychmiast zaczęła mówić mi „Ollie", tak jak czyni to większość moich przyjaciół?
-Obawiam się - odparł baron, zanim Julia zdążyła wyjąkać jakąś odpowiedź - że przez jakiś czas nie będziesz mógł się do niej zwracać w żaden sposób, gdyż przez cały dzień cierpiała na straszliwy ból głowy i obiecałem jej, że gdy tylko zajedziemy na miejsce, będzie mogła natychmiast udać się do swego pokoju.
-Cierpi na ból głowy i chce iść do siebie? To zupełnie jak moja mała Gilly. - Sir Sidney roześmiał się rubasznie. - A ja myślałem, że tylko mężatki uskarżają się na to. Nie mów, że porzuciłeś stan kawalerski, Nicky, stary chłopie!
-I wcale tak nie twierdzę - powiedział niedbale baron, podczas gdy żona sir Sidneya prychnęła powstrzymywanym śmiechem. - Ale byłbym rad, gdyby panna Foster mogła jak najprędzej pójść do siebie.
Ledwo wypowiedział te słowa, Celeste pociągnęła Julię w kierunku schodów, tak więc dziewczyna mogła tylko przelotnie obejrzeć tłum pięknie ubranych ludzi, którzy wyłonili się z otchłani wielkiego domu, by powitać barona i rzucić okiem na młodą kobietę, którą ze sobą przywiózł. Wspinając się za lokajem po schodach, dostrzegła tylko tył głowy barona, który pochylił się, by lepiej usłyszeć, co szepcze mu lady Sidney. Potem rudowłosa piękność ujęła go pod ramię i uprowadziła gdzieś w dal.
Pokój okazał się duży i bogato wyposażony. Figurki tłustych, białych i złotych cherubinów baraszkowały na łukowym sklepieniu i tuliły się na słupkach baldachimu nad łóżkiem. Skoro jednak Julia miała spędzić w tym pokoju nie tylko noc, ale też kilka następnych dób, najbardziej spodobała się jej wyściełana kanapka pod oknem.
Stąd będzie mogła obserwować to, co dzieje się dookoła niej.
Sir Sidney pojawił się kilkakrotnie w towarzystwie rozmaitych uroczych dam, ale Julia przywykła najczęściej widzieć jego płomiennowłosą żonę, stale otoczoną atencjami Nicholasa Daventry.
Widziała, jak lady Sidney i baron wyruszają konno wczesnym popołudniem, jak spacerują po różanym ogrodzie po lunchu, a gdy lekko uchyliła okno wieczorem, słyszała ich zmieszany z muzyką śmiech nieomal do świtu.
Julia miała wrażenie, iż jej gnębicielowi nie brakło rozrywek podczas tej wizyty, ale fakt ten stanowił tylko dodatkowy powód do oburzenia, gdyż ona sama przebywała w zamknięciu zgodnie z życzeniem barona. Przynoszono jej do pokoju posiłki, a także rozmaite lekarstwa, które zdaniem gospodarza powinny pomóc nieznanej, cierpiącej damie.
Celeste okazała się doskonałą towarzyszką, ale skoro tylko nastała kolejna letnia, wypełniona muzyką noc, Julia zaczęła odczuwać zniecierpliwienie. Nie tyle chciała tańczyć, ale po prostu miała ochotę rozprostować kości. Nawet Celeste miała prawo wyjść sobie na spacer po południu, podczas gdy ona mogła tylko beznadziejnie krążyć po swym pokoju.
Zrobiło się późno i Julia już miała przebrać się do snu, gdy do jej drzwi ktoś cicho zapukał. Kiedy Celeste upewniła się, że jej pani wskoczyła do łóżka i przykryła się kołdrą po szyję, otworzyła ostrożnie drzwi. Pokojówka odbyła szeptem krótką rozmowę, po czym zamknęła drzwi i podeszła do Julii z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Ach, mademoiselle - rzekła radośnie. - Nie zapomniano o pani.
-Nie do wiary - jęknęła Julia. - Czy tym razem są to sproszkowane kijanki i żaby zamiast kwaśnego węglanu amonowego z karbaminatem, rozpuszczonego w mleku? Gdybym spożywała te wszystkie środki, chyba bym już nie żyła.
-Nie, nie. To znacznie lepszy sposób na ból głowy.
Powiedziałam Makepiece'owi, osobistemu lokajowi pana barona, że jeśli będzie panienka siedzieć w tym pokoju jeszcze dłużej, to rzeczywiście panienka zachoruje. Więc on przekazał to baronowi i teraz przynosi panience wiadomość. Odkrył on bowiem niewielki, bardzo zapuszczony ogródek, znajdujący się z boku domu. Może tam panienka iść dzisiaj wieczorem i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Oczywiście - rzekła ostrzegawczo Celeste, gdy Julia wyskoczyła z łóżka, jakby było ono rozpalone do białości - jeśli ktośkolwiek nadejdzie, ma panienka chwycić się za głowę - pokazała jak - i natychmiast tu wracać.
Podążając za pokojówką, Julia przekradła się korytarzami wielkiego domu sir Sidneya do schodów dla służby. Owinęła się swym beżowym szalem i zatrzymywała się na każdy dźwięk. Goście, będący już po kolacji, zajmowali się grą w karty albo tańcami, ale dziewczyna wciąż lękała się, iż zostanie dostrzeżona. Wreszcie znalazły się przy tylnych drzwiach. Celeste otworzyła je gestem królowej, demonstrującej ogrody pałacowe w Wersalu, a nie zwykły, zaniedbany ogródek w stylu francuskim.
Niewiele wykraczał on poza rozmiary sypialni, którą dopiero co opuściła. W braku sufitu wszechobecne cherubiny, które wydawały się stanowić ulubiony motyw dekoracyjny państwa Sidneyów, zdobiły tylko zwieńczenie baseniku dla ptaków. On to, a także kilka zmaltretowanych krzaków oraz marmurowa ławeczka stanowiły całą ozdobę zapomnianego ogródka. Całość znajdowała się tuż obok pałacu, ale dzięki żywopłotowi z bukszpanu można tu było przebywać niezauważonym. Skromny, pusty ogródek wydał się Julii rajem.
Celeste odeszła, a dziewczyna, usiadłszy na kamiennej ławce, wdychała pachnące różami powietrze i patrzyła na księżyc, jakby spędziła dwadzieścia lat w Bastylii, a nie dwa dni w wygodnym pokoju. Słyszała dobiegające z oddali dźwięki walca, cieszyła się, że lekki letni wiaterek delikatnie muska jej włosy, czując zarazem podniecenie i przygnębienie, że znalazła się tutaj o tej porze. Była to bowiem noc stworzona do przygód, a ona ich wszak nie pragnęła.
Była to noc idealna do wspomnień, a ona nie miała na nie odwagi. Była to noc dla kochanków, a ona przecież na zawsze zostanie sama.
Tak więc siedziała, unosząc twarz do księżyca, zupełnie tak jak poganka mogłaby wznosić modły do słońca, jakby mogła otrzymać od niego ciepło i pokrzepienie. Nagle jednak nocny wietrzyk przyniósł jej jakiś nieznany zapach, po czym najwyraźniej usłyszała, że zbliża się jakiś człowiek.
-Nie ma co udawać Sary Siddons, panno Hastings -rozległ się głos barona. - To tylko twój pokorny sługa. Może pani zdjąć dłoń z czoła i przestać symulować srogi ból głowy, chyba że wywołał go widok mojej osoby. Przyszedłem zobaczyć, jak się pani czuje.
Odwróciła się i ujrzała barona w mroku. Wyglądał pięknie w stroju wieczorowym, a biały gors koszuli oraz oczy lśniły na ciemnym tle w jaskrawym blasku księżyca.
-Kiedy stąd wyjedziemy? - zapytała krótko.
-Myślałem, że wczoraj - powiedział, zbliżając się do niej. - Mogę? - zapytał, wskazując na nieduże cygaro, którego rozżarzony czubek jarzył się w ciemności. - To paskudny obyczaj, którego nauczyłem się podczas moich podróży. Ale tabaka, chociaż taka modna, sprawia tylko, że kicham, a nie rozumiem, jak objawy choroby mogą sprawiać przyjemność. To zaś - zaśmiał się, robiąc kółko cygarem - powoduje, że kaszlę, co oczywiście daje mi znacznie więcej satysfakcji.
Nie widziała barona wyraźnie, ale mówił tak swobodnie, że przyszło jej do głowy, iż jest może pijany. Jakby myśli te dawały się wyraźnie odczytać, powiedział lekko:
-Wypiłem kieliszek bordo, odrobinę portwejnu, łyk szampana i nieco koniaku, ale zapewniam, że jestem jak najdalszy od upojenia alkoholowego. Może właśnie dlatego przyszedłem tutaj. Nie ma nic gorszego, jak być jedynym trzeźwym pośród pijanych. Chciałbym już stąd odjechać nie mniej niż pani, panno Hastings - dodał, poważniejąc. - Jednak mój uroczy, gościnny gospodarz sprytnie mnie unika, a ja nie mam prawa oddalić się stąd, nie zamieniwszy z nim kilku słów bez świadków. Czy mogę usiąść? - zapytał nagle.
Julia kiwnęła głową i chyba wymamrotała jakieś słowa przyzwolenia, bo usiadł, jak tylko odsunęła się lekko, chociaż na ławce mogły swobodnie zmieścić się prócz niej jeszcze ze trzy osoby.
Przez kilka chwil siedzieli w milczeniu, słuchając dobiegających z oddali dźwięków orkiestry.
-Ale Bóg wie - powiedział, jakby nie nastąpiła ani chwila przerwy - że bardzo chciałbym opuścić to miejsce.
-A więc kiedy stąd wyjedziemy? - spytała znowu Julia.
-Jak tylko zdołam osaczyć naszego sprytnego gospodarza. Wie, że mam dla niego niezbyt miłe nowiny, a on niczym król, który zabijał kuriera przynoszącego złe wieści, myli posłańca z wiadomością. - Choć Julia nie powiedziała ni słowa, ciągnął jakby w odpowiedzi na jej pytanie: - Nasz czarujący sir Sidney mieszka tu już od lat, goszcząc setki naszych rodaków, i ma reputację hojnego, niemoralnego, acz uczynnego gospodarza. Problem polega na tym, iż odkryliśmy, że udzielał swej pomocy również nieprzyjacielowi. Z racji jego urodzenia, a także licznych koneksji, sprawa powinna zostać zakończona w sposób honorowy. O nie - rzekł, udając grozę - nie będzie sądu i natychmiastowej egzekucji ani też pobytu w Newgate dla naszego drogiego Ollie. Nie, ma tylko zostać poinformowany, że póki żyje, jego obecność nie jest mile widziana w Anglii. Nie ma prawa powrotu do kraju. A ja jestem tym szczęściarzem, który ma mu to oznajmić.
Julia nie wiedziała, co może na to powiedzieć. Czuła jednak, że baron oczekuje od niej jakiegoś komentarza.
-Jakże musi być panu trudno... - zaczęła.
-Jakże to pięknie ujęłaś - odparł słodko.
-Chciałam tylko powiedzieć - zaczęła szybko - że musiało być panu trudno udawać gościa, kiedy w rzeczywistości jest pan wrogiem.
-Wiem - rzekł ze znużeniem. - Przepraszam. Nie powinienem się tak irytować. Ale to taka męcząca, nieprzyjemna sprawa.
Gospodarz stara się przychylić mi nieba, pani domu tym bardziej, a ja chciałbym tylko przekazać wiadomość i odjechać stąd czym prędzej.
Zapadła chwila ciszy, aż wreszcie Julia odważyła się odezwać:
-Jest bardzo piękna.
-A więc to jednak ty przyglądałaś się nam ukradkiem - zaśmiał się. - Uważaj, żeby nie ruszać zasłon, kiedy wyglądasz przez okno.
Jak rozumiem, widziałaś czcigodną panią tego domu i mnie. Ach, piękna Gilly - westchnął. - Stale jest u mego boku. Nie mogę udać się na przejażdżkę wierzchem, jeść, tańczyć ani spacerować bez jej towarzystwa. Co wieczór zaglądam pod łóżko, żeby sprawdzić, czy aby jej tam nie ma.
Julia ciekawa była, jak wyglądały jego związki z uroczą, rudowłosą gospodynią, ale nie odważyła się poruszyć tego tematu, lękając się gniewu barona. Ten drażliwy człowiek mógł w każdej chwili wybuchnąć złością, a nie wiadomo, ile w rzeczywistości wypił, chociaż tak bardzo upierał się, iż jest najzupełniej trzeźwy. Siedzieli w ciemnościach bez słowa, ale dziewczyna czuła, że baron wpatruje się w nią, jakby chciał zmusić ją do rozmowy.
-Powiedz mi - odezwał się całkiem mile, odrzucając cygaro, które wykonało w mroku ognisty łuk. - Czy wzięłaś te wszystkie lekarstwa, które posyłał ci nasz troskliwy gospodarz?
-Nie - odparła Julia z lekkim zmieszaniem. - Wie pan przecież, że nie jestem chora.
-Ach, ale jesteś dobrze wychowanym gościem - powiedział. - Albowiem nie odesłałaś ich, obrażając go tym sposobem, nieprawdaż? Nie - westchnął. - Cała sztuka polega na tym, by przyjmować wszystko, co jest nam oferowane, a równocześnie, zachowując dyskrecję, nie ze wszystkiego korzystać. Czasem jednakże bywa to, jak już mówiłem, dosyć trudne.
Jego blada twarz zamajaczyła w mroku, gdy zwrócił się do Julii, a dziewczyna poczuła zarazem wdzięczność, jak i niepokój, gdyż ogarnęło ją dziwne uczucie wspólnoty z tym człowiekiem, który potrafił odczytywać jej myśli, choć nie wypowiadała ich na głos. Gdy na nią patrzył, nie wiedziała, czy chce zaofiarować jej przyjaźń, wrogość czy zgoła miłosne zapały. Wciąż go nie rozumiała. Tak więc odsunęła się odrobinkę i zapytała:
- Czy mogłabym jakoś pomóc? To znaczy, ułatwić panu zadanie.
W jasnoszarej sukni, blada, złotowłosa, widoczna była tak dobrze jak księżyc, wiszący nad nimi na czarnym niebie. Nicholasowi wydało się, że otacza ją migoczący nimb srebrzystego światła, tak samo jak owo odległe ciało niebieskie. Nie wypił przecież aż tyle przed wyjściem na spacer. A potem znalazł ją w pustym ogrodzie, taką młodą, niewinną, przypominającą zagubioną istotę z jakiejś baśni, unoszącą swą piękną, smutną twarz do księżyca. Chociaż aż nazbyt dobrze wiedział, kim naprawdę jest, w tej krótkiej chwili sprawiała wrażenie jedynej istoty kobiecej w tym wielkim domu pełnym oszustów. Zaczęli rozmawiać i nagle poczuł, że wytworzyło się między nimi tajemne porozumienie, ona bowiem w niezwykły sposób rozumiała wszystko, co mówił do niej tej nocy. Nabrał głęboko do płuc chłodnego powietrza i zmusił się, by przypomnieć sobie, jaka w rzeczywistości jest ta osoba wbrew temu, co kazały mu myśleć nadmiar wina i blask księżyca. Musiał obudzić na nowo swój gniew, który tymczasem przygasł kompletnie, ale zdobył się tylko na żałosną ironię.
-Chciałabyś coś dla mnie zrobić? Coś, co mogłoby ułatwić mi zadanie? Jakież to czarujące. Czyżbyś oferowała mi samą siebie, żeby uwolnić mnie od naszej gospodyni? Ależ ze mnie szczęściarz. Jedna piękna kobieta pragnie mnie ze względu na swojego męża albo na jego fortunę, dla niej jest to, jak sądzę, to samo. A druga proponuje mi swoją osobę, ale dlaczego, pytam?
-Dlaczego...? - zawołała Julia, zrywając się na równe nogi, oburzona ponad wszelką wytrzymałość. - Dlaczego oferuje mi pan przyjaźń w jednej chwili, a potem natychmiast odbiera?
-Ależ - zaprotestował, opuszczając głowę i zamykając na chwilę oczy, by poprawić sobie widzenie. - Nigdy ci nic nie oferowałem. A przynajmniej nie jestem tego świadom.
Podniósł wzrok i przekonał się, iż mówi w powietrze. Jego rozmówczyni zniknęła.
8
Sir Sidney wpadł do gabinetu i, uśmiechając się, podbiegł do swego gościa.
-Ależ nie wstawaj, nie wstawaj - nalegał, gdy siedzący dżentelmen podniósł się z fotela. - Zaraz do ciebie dołączę.
Potem korpulentny sir Sidney przemknął się, a jego ruchy stanowiły zabawną parodię skradania się, do półek na książki, znajdujących się za biurkiem. Znalazł tam cztery grube tomy, oprawne w ciemnoczerwoną skórę o tytułach tłoczonych złotem, których niezrozumiałe litery mogły być greką. Mrugając porozumiewawczo do swego gościa, sir Sidney z pozorną trudnością doniósł ten ciężar do biurka, sapiąc z ogromnym wysiłkiem.
Niedbałym machnięciem swej pulchnej dłoni skwitował wszelkie usiłowania pomocy.
-Ciężkie draństwo, kosztowało mnie istną fortunę, ale warte jest każdej gwinei, którą za nie zapłaciłem. Moje ulubione dzieło, autor nazywa się Bachus, słyszałeś o nim? - zapytał sir Sidney, kładąc książki na biurku. Ozdobnym gestem podniósł okładkę tomu znajdującego się na samym wierzchu. Gdy to uczynił, całość otworzyła się dokładnie pośrodku i okazało się, iż okładki są fałszywe, zaś wewnątrz nie znajdowały się strony, lecz sprytnie zaprojektowana kasetka, zawierająca dwie karafki i zestaw kryształowych kieliszków.
-Ha! - wykrzyknął sir Sidney z zadowoleniem. - Taką lekturę lubię! - Nalał do pełna bursztynowego płynu i podał kieliszek gościowi. - Nigdy nie przepadałem za książkami - stwierdził, nalawszy i sobie i usadowiwszy się w obszernym, wygodnym fotelu za biurkiem. -A tutaj trafiła mi się taka wielka biblioteka pełna opasłych tomów... większość z nich w języku żabojadów albo po łacinie, której nigdy nie zdołałem opanować, bez względu na to ile razy dostawałem za to lanie od moich nauczycieli. Więc kiedy trafiłem na te piękne książki, chwyciłem okazję w lot. Teraz spędzam tu całe dnie, moja reputacja człowieka uczonego rośnie, a przy tym nieźle się bawię. A moja droga Gilly nie ma o tym najmniejszego pojęcia.
Gość bardzo wątpił, czy droga Gilly bardzo by się przejęła, ale skoro z sobie tylko znanych powodów sir Sidney pragnął przedstawiać się jako przywiązany mąż, mający bardzo kochaną, choć może nieco apodyktyczną żonę, nie skomentował więc tego wcale.
Nie po to tutaj przyjechał, by niszczyć złudzenia swego gospodarza, jeśli ten rzeczywiście je miał. Był tu, gdyż musiał przekazać wiadomość, a jeśli sir Sidney znajdował przyjemność w podobnych gierkach, to i tak nie zmienią one ostatecznego wyniku ich rozmowy.
Jakby przeczuwając, czego się może spodziewać, sir Sidney unikał go od trzech dni, ale teraz nareszcie wpadł we własne sidła. Baron wcale się nie zdziwił przesadną uprzejmością swego gospodarza ani też tym, że zanim odezwał się on znowu, pociągnął sobie spory łyk.
- A więc mów - rzekł wreszcie sir Sidney, opierając się łokciami o biurko, składając swe liczne podbródki na dłoniach i patrząc z powagą na swego gościa. - Zapewniam cię, stary, że sprawiłeś, iż cały drżę. W ciągu ostatnich kilku dni byłeś zupełnie nieznośny z tym twoim uporem, że musisz ze mną porozmawiać na osobności. O co ci może chodzić? - zapytał, ale potem zaczął szybko mówić dalej, zanim baron zdążył nabrać tchu. - Wymyślałem najbardziej niestworzone rzeczy, mój chłopcze - rzekł trochę niewyraźnie, chociaż jego gość wątpił, by ta odrobina koniaku, którą wypił, wystarczyła do tego; sir Sidney znany był ze swojej mocnej głowy. - Chyba cię specjalnie unikałem, bo twoja poważna mina strasznie zbijała mnie z tropu. Nie mogę oprzeć się myśli, że chodzi tu o moją piękną panią. Od pierwszego dnia spędzasz z nią każdą chwilę i nie sądź, że tego nie widzę.
Sir Sidney urwał i popatrzył na swego gościa ze złością. Jednak wyraz twarzy Nicholasa nie zmienił się ani na jotę. Baron siedział spokojnie, założywszy niedbale nogę na nogę, a na gniew gospodarza odpowiedział pełnym znudzenia spojrzeniem. Taką grę rozumiał doskonale. Ale czy rzeczywiście ten głupiec próbuje zastraszyć go, tak bardzo zawstydzić odkryciem domniemanego romansu z jego żoną, by zrezygnował z przekazywania wiadomości i pozostawił sprawy tak jak są? Jeśli tak, pomyślał z niesmakiem baron, to sir Sidney nie jest wcale taki sprytny, za jakiego go dotąd uważano.
Jednak teraz twarz sir Sidneya złagodniała; prawdę mówiąc, stała się aż śmieszna w swej niewinności.
-Wiem, że ona jest piękna, a ja na nią nie zasługuję. Jednak jeśli chcesz złożyć u jej stóp twe serce, to wiedz, mój chłopcze, że udam, iż tego nie widzę. Może robić, co jej się tylko spodoba, jak długo będzie ze mną. - Pogroził baronowi palcem, a potem dodał: -Chyba wyraziłem się dostatecznie jasno, prawda?
-Trudno byłoby jaśniej - odparł spokojnie baron. -Tyle tylko, że wszystko to jest najzupełniej niepotrzebne. Nie marzę o niej po nocach, Ollie, a nasza znajomość mieści się absolutnie w granicach przyzwoitości, tak że nie musisz ani przez chwilę wątpić w stałość twej żony. Nie masz też niczego, co mógłbyś wykorzystać przeciwko mnie.
Na takie słowa wyraz naiwności na twarzy sir Sidneya ustąpił szczeremu zdziwieniu.
-Nie możesz jej za to winić. Jest bardzo atrakcyjna i bez wątpienia posłuszna twym poleceniom - westchnął baron. - Ja jednak nigdy nie mieszam interesów z przyjemnościami.
-Nie byłeś taki strasznie wybredny ostatnim razem! -odparł jadowicie sir Sidney, wyzbywając się wszelkich śladów dobrotliwości.
-Poprzednim razem nie przyjechałem tu w interesach - rzekł chłodno baron.
Sir Sidney podniósł się i wyszedł zza biurka. Założył ręce za plecami i stanął twarzą do swego gościa. Nie był już teraz uroczym gospodarzem, zazdrosnym mężem ani też wesołym tłuściochem. Był śmiertelnie poważny i bardzo wystraszony.
-A więc masz dla mnie złe wiadomości? - zapytał.
-Niestety - odparł baron z niejakim żalem. Wstał również i odstawił kieliszek na biurko. - Wszystko wyszło na jaw, jak to się mówi, ale zamiast poradzić ci „uciekaj natychmiast", mam ci powiedzieć, że równie dobrze możesz zostać tutaj. Nie będziesz mile widziany w ojczyźnie, mój panie, i to aż do końca życia. To wszystko. Przykro mi, że musiałem u ciebie siedzieć aż tyle czasu po to, żeby przekazać ci tak niemiłą wiadomość. Gdybyś zechciał wysłuchać mnie od razu, sprawa zostałaby załatwiona natychmiast. I na tym koniec. Mogę ci tylko powiedzieć, że przykro mi, iż tak wyszło, Ollie
-rzekł baron i odwrócił się do drzwi.
-Zaczekaj! - zawołał sir Sidney. - Zaczekaj, Stafford. Muszę ci coś powiedzieć.
Baron zatrzymał się. Gdy poruczano mu to zadanie, jego największe opory budziła możliwość, że sir Sidney zacznie go prosić o litość. Tymczasem on nie miał przecież żadnych uprawnień, by zmienić cokolwiek. Jego rola ograniczała się do przekazania wiadomości. Próbował to wyjaśnić swemu gospodarzowi, ale sir Sidney gestem nakazał mu usiąść. Był tak wyraźnie wzburzony, że baron nie miał serca mu odmówić.
-Na litość boską, Stafford - powiedział sir Sidney. Na jego pobladłej twarzy zaperliły się kropelki potu. -Co ja mam teraz zrobić?
-Nic - odparł z westchnieniem Nicholas. - Decyzja została podjęta. Na twoim miejscu uważałbym się za szczęściarza. Wygnanie nie jest może najprzyjemniejsze, ale na pewno, jak sądzę, mniej nieprzyjemne niż powieszenie.
-Gdybyś był na moim miejscu - odparł sir Sidney, odwracając się do barona z błyskiem w oku. - Nie możesz wiedzieć, co to znaczy być mną! Spójrz na mnie! No popatrz na mnie! Na Boga, człowieku, skąd miałbyś wiedzieć, co to znaczy być mną?
Baron chciał odpowiedzieć, ale sir Sidney gestem drżącej dłoni nakazał mu milczenie.
-Gdybym to ja był tobą, to owszem, nie postępowałbym tak, jak postąpiłem. Bo niby po co? Nie robiłem tego z przekonania, Nicholas, ani nawet z nienawiści. Ale potrzebowałem pieniędzy, żeby utrzymać tę posiadłość, opłacać służbę, rozrywki, luksusy. Dochody z moich majątków nie wystarczały na takie życie. I wcale nie chodzi tu o mnie, lecz o nią. Rozumiesz? Robiłem to wszystko dla niej.
Jego gość poczuł ogromne skrępowanie. W oczach sir Sidneya zabłysły łzy, widać było, iż człowiek ten szczerze cierpi. Jednak znając jego historię i wiedząc, że wśród różnych odmian jego osobowości sentymentalny głupiec stanowił pewną nowość, baron nie odpowiedział, lecz czekał cierpliwie, aż Ollie skończy swoją przemowę. Wyczuwał, iż chodzi mu o to, by on, Nicholas, okazał zrozumienie, więc choć nie miał żadnej władzy, by zmienić los sir Sidneya, mógł go przynajmniej wysłuchać.
-Jesteś człowiekiem światowym, Stafford - ciągnął sir Sidney, wbijając wzrok w swego gościa. - Ale czy masz pojęcie, co to znaczy zakochać się po uszy, chociaż wie się, iż jest to głupota? Uwielbiam ją, mimo że nie jest mi wierna. A jednak pozwalam jej na to, a nawet zachęcam, byle tylko została ze mną. Spełniam jej wszystkie zachcianki, a chociaż tyle jej dałem, wiem doskonale, że jeśli skończą mi się pieniądze, opuści mnie. A ja nie mogę znieść nawet myśli o tym. Wcale mi się to nie podoba, ale takie są fakty. Wiesz, co to znaczy być pozbawionym woli przez miłość?
Przez twarz barona przemknął jakiś, szybko zresztą stłumiony, wyraz, który zachęcił gospodarza do dalszych wywodów.
-Nie, skąd miałbyś to wiedzieć? - ciągnął złamanym głosem sir Sidney. - Wystarczy na ciebie spojrzeć. Kobiety uważają to za zaszczyt, jeśli pozwolisz im się dotknąć. Uwielbiają cię: twoją postać, twoją twarz, twój głoś, myślisz, że nie wiem? Gillie może całymi godzinami mówić o twoich ramionach, Stafford. Wiesz, jak to jest, kiedy dajesz jej bransoletę wysadzaną szmaragdami, a ona rozwodzi się nad twoimi przeklętymi ramionami?
-Nie jestem od ciebie wiele starszy - mówił dalej sir Sidney, prostując się z bezbronną godnością. - Chociaż pewnie by ci to nie przyszło do głowy. Tylko pięć lat. I gdzie sprawiedliwość? Urodziłem się z tymi głupimi krzywymi nogami i tą żałosną gębą. Kiedy osiągnąłem trzydziestkę, wypadły mi włosy i straciłem resztkę figury, a z tego powodu i honor. Ale to nie jest sprawiedliwe. Dlaczego natura uczyniła mnie starym i tłustym przedwcześnie, a ty wciąż wzbudzasz pożądanie? Nie potępiaj mnie, Stafford. Nie czyń tego, zanim nie rozważysz nierówności między ludźmi i okrucieństwa przypadku. Przez to muszę płacić, i to drogo, za miłość. Ty zaś dzięki temu możesz kochać kogo chcesz.
-Mówisz nonsensy i sam dobrze o tym wiesz - odparł zimno baron. - Myślisz, że wszyscy patrioci są wzorami męskiej urody? A wszyscy zdrajcy wyglądają paskudnie? Jakiż prosty byłby wtedy świat. I czy sądzisz, że przyjemny wygląd daje gwarancję miłości i szczęścia? Jeśli w to rzeczywiście wierzysz, bardzo się mylisz. Miałeś ten dom, położony na głównych szlakach do Paryża, Brukseli i Wiednia. W zamian za swoją gościnę słuchałeś zwierzeń rodaków, a potem sprzedawałeś je dla zysku, bez względu na to, czym się kierowałeś. Czy mamy powiedzieć tym biednym chłopcom, okaleczonym lub zabitym z powodu twoich informacji, że ich losem było cierpieć dlatego, że ty nie spodobałeś się kobiecie, którą kochasz? To bzdura, Ollie. Możesz sobie w to wierzyć, jeśli chcesz.
Ale nie próbuj mnie co do tego przekonać. Nicholas pokręcił głową i mówił dalej:
-Ale ja wątpię, żebyś sam w to wierzył. Posłuchaj uważnie, Ollie. Ja tylko przekazałem ci wiadomość. Nie brałem udziału w podejmowaniu tej decyzji ani też nie mogę jej zmienić.
-Ależ możesz - zaprotestował sir Sidney. - W tym właśnie rzecz, że możesz. Ufają ci, jesteś na szczycie. Twoje słowo wiele znaczy. Mógłbyś za mnie poręczyć, pracować w mojej sprawie, całkowicie oczyścić mnie z zarzutów. Ale - dodał szybko, widząc minę barona -ja wcale nie proszę aż o tyle. Powiedz im, że mnie nie spotkałeś. Powiedz im, że nie miałeś okazji ze mną rozmawiać. Daj mi trochę czasu, żebym znalazł sposób, by wszystko wyjaśnić, gdyż mając czas, osiągnę to. Daj mi czas na zebranie faktów, które ich przekonają! - zawołał sir Sidney, chwytając swego gościa za rękaw gorącą, wilgotną dłonią. - Wiem, że masz jeszcze jakieś inne sprawy do załatwienia na Kontynencie. Zapomnij o mnie na chwilę, przynajmniej do twego powrotu. Albo powiedz im, że szukałeś mnie, wracając, i nie zastałeś mnie w domu. Czy to naprawdę tak wiele?
-Nie - odparł baron stanowczo. - To nie jest wiele, a jednak za dużo. Dałem słowo honoru. Nie mogę go złamać. Nie jest to kwestia mojego wyboru, mojej opinii czy mojego współczucia. Uwierz mi.
Miałem ci tylko przekazać wiadomość, i nic ponad to. Ta sprawa nie jest w moich rękach. Nic więcej nie mogę zrobić.
-Ostrzegam cię! - zawołał sir Sidney, patrząc dziko. - Przysięgam, że jeszcze pożałujesz.
Baron uwolnił ramię z uchwytu dłoni swego gospodarza.
-Nie błagaj mnie i nie groź mi. Nie rozumiesz? -Wykonał niecierpliwy gest. - Już jest po wszystkim, stało się. - Następnie skłonił się uprzejmie i rzekł zimno: - Dziękuję ci za gościnność, sir Sidney. Zaraz odjeżdżam. Nie sądzę, żebyśmy się jeszcze kiedyś spotkali. Zegnaj.
Sir Sidney stał samotnie w swym gabinecie, drżąc z wściekłości. To, czego się lękał najbardziej, i to od wielu lat, nadeszło. Wiedział co prawda, że mogło być znacznie gorzej. Nie tylko uniknął czekającej go szubienicy, ale mógł też pojawić się zupełnie inny posłaniec z inną wiadomością: jakimś proszkiem do rozpuszczenia w winie albo ostrym nożem, wbitym pod żebra. Ale może takie właśnie rozwiązanie byłoby dla niego lepsze.
Teraz bowiem, gdy wojna się zakończyła, nie miał już więcej informacji, które mógłby sprzedawać. Bez dodatkowych dochodów nie będzie go stać na prowadzenie życia w dotychczasowym stylu. Zawsze zaś sądził, że kiedy zabawa się skończy, wróci w domowe pielesze. Tymczasem nie miało mu to być dane. Nie łudził się, iż Gillie zostanie z nim, gdy skończą mu się fundusze. Nie będzie miał domu, żony, przyszłości. Jednak nie należał do ludzi, którzy łatwo dają za wygraną.
Poradzę sobie z tym, co mam pod ręką, pomyślał, wracając powoli do równowagi i siadając za biurkiem. Nalał sobie następną porcję koniaku i jednym łykiem opróżnił kieliszek. Gdyby to zależało od niego, nie wybrałby barona Stafforda jako swoje narzędzie, ale człowiek musi korzystać z tego, co ma, gdy walczy o życie. Bądź co bądź, przyznał w duchu, osobnik ten zawsze budził moją pogardę.
Wybór jego jako posłańca miał stanowić dodatkową obelgę, może nawet dokonano go świadomie. Wszystko jedno, oznacza to tylko, że zadanie nie będzie aż takie trudne. O nie, pomyślał ponuro sir Sidney, wspominając ostatnie słowa swego gościa, jeszcze się zobaczymy, Stafford, a wtedy będziesz miał mi o wiele więcej do zaoferowania.
Już ja o to zadbam. A wtedy nie będziesz dziękował mi za gościnność ani za nic innego, bo przekonasz się, że ja też dotrzymuję danego słowa.
-Bruksela? - spytała Julia.
-Bruksela - odparł baron Stafford.
Otrzymała wiadomość, że wyruszają, gdy zasiadała w swoim pokoju do lunchu. Jak to dobrze, że tak naprawdę to wcale nie rozpakowała swoich rzeczy, nie miałaby teraz czasu na złożenie chusteczki do nosa. W chwilę bowiem później lokaje zabrali jej bagaże, Celeste podała jej szal i obie zeszły na dół do czekającego powozu. Teraz, gdy już znajdowali się na głównej drodze, baron powiedział wreszcie, dokąd zmierzają.
Tym razem konia prowadził lokaj, a baron jechał powozem.
Oparłszy się wygodnie o miękkie poduszki, odezwał się do Julii po raz pierwszy od czasu ich dziwnego spotkania, które miało miejsce wczorajszego wieczora. Kiedy wsiadał, zauważyła na jego twarzy oznaki napięcia. Był bledszy niż zazwyczaj i ponuro zaciskał usta. Pomyślała, że znowu w jakiś sposób wzbudziła jego gniew, ale po kilku chwilach spostrzegła, iż jest czymś zaabsorbowany i wcale jej nie dostrzega. Dopiero gdy opuścili teren przynależny do pałacu, odprężył się wyraźnie i zaczął zwracać uwagę na to, gdzie się znajduje. Uśmiechnął się nawet, zanim się do niej odezwał. Ale powiedział:
-Paryż, a potem Bruksela.
Julia przestała badawczo przyglądać się jego twarzy i skoncentrowała na nowej wiadomości.
-Myślałam, że tylko Paryż - rzekła.
-Jesteśmy równie daleko od Brukseli - odparł. - Słyszałem, że właśnie tam widziano Robina po raz ostatni. Jeśli nie znajdziemy go w Paryżu, to oczywiście pojedziemy do Brukseli. Ale mówiono też, że wybiera się do Paryża. A także do Wiednia, Amsterdamu, Egiptu i Konstantynopola - dokończył ponuro. Oparł głowę o poduszki i zamknął oczy. - Ale - powiedział po chwili - najprawdopodobniej jest w Paryżu, bo tę informację uzyskałem od jegomościa, który bywa zazwyczaj tylko w trzech czwartych pijany. Zaś o Belgii dowiedziałem się od typka, który prawdopodobnie nie powiedziałby mi, że na równiku jest gorąco. Nie, najpierw poszukamy Robina w Paryżu, a dopiero jak go tam nie odnajdziemy, ruszymy dalej.
Julia nie odpowiedziała, więc baron w końcu otworzył oczy, by na nią popatrzeć. Dziewczyna siedziała ze spuszczoną głową, mnąc w palcach ozdobny rąbek szala.
-Masz coś przeciwko Brukseli? - zapytał.
-Nie myślałam, że przyjdzie mi jechać aż tak daleko - odparła żałośnie. Podniosła głowę i mówiła dalej:
-Wiem, że to głupie, ale każde z miejsc, które pan wymienił, należy dla mnie do krainy fantazji. Czytałam o nich w książkach albo słyszałam w dzieciństwie i nigdy nie przypuszczałam, że mogłabym się tam znaleźć. Mówi pan „Bruksela", ale równie dobrze mógłby to być Konstantynopol albo Indie, albo nawet i księżyc. Same nazwy tych niesłychanie odległych miejsc, do których miałabym pojechać, wprawiają mnie w przerażenie. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem niemądra, ale trudno. Nie należę do osób, które kochają przygody. Z radością spędziłabym całe moje życie w domu.
Wyglądała tak smutno i mówiła z takim żalem, że dwójka pozostałych pasażerów powozu musiała zareagować na jej zły nastrój. Celeste cmoknęła ze zrozumieniem i w ostatniej chwili powstrzymała się, by nie objąć ramieniem swej nowej pani. Sprawiała wrażenie takiej delikatnej, bladej, pozłocistej, że baron zapragnął zarazem pocieszyć ją, uwolnić, zapomnieć o swojej misji tylko po to, by ujrzeć jej uśmiech, a także potrząsnąć nią z całej siły, by wreszcie wydobyć prawdę z jej prześlicznych, zdradzieckich ust.
Zamiast tego wziął się dyskretnie w garść i odezwał się niedbale, jakby temat ten stanowił dla niego tylko ciekawostkę:
-Doprawdy? Jakie to zatem dziwne, że taka łagodna, nieśmiała istota jak ty potrafiła z łatwością uciekać, po mistrzowsku zacierając za sobą ślady. Może z wiekiem stałaś się spokojniejsza, moja droga, gdyż historia twojego życia wskazuje na to, iż były czasy, gdy wcale nie miałaś nic przeciwko przygodom.
Drgnęła, słysząc te słowa, a potem odwróciła szybko głowę, jakby znowu otrzymała od niego policzek.
-Przepraszam - powiedział półgłosem. - Miałem ciężki dzień i chyba staram się, by był taki i dla innych. - Zastukał w okno na lokaja, mówiąc dalej: - Chyba przez jakiś czas będę jechał wierzchem; to rozjaśni mi w głowie. Za dużo czasu spędziłem w towarzystwie sir Sidneya i chyba przejąłem niektóre z jego manier. Aby to zwalczyć, potrzeba mi trochę świeżego powietrza.
Gdy powóz zwolnił, by mógł wysiąść i wskoczyć na grzbiet swego rumaka, przekonał się, że Julia wciąż siedzi z odwróconą głową i spuszczonymi oczami.
-Dzisiejszą noc spędzimy w bardzo przyjemnym zajeździe - rzekł. Gdy mu nie odpowiedziała, dodał, otwierając drzwi: - Jest słynny ze swojej kuchni.
Nie zareagowała. Stojąc w otwartych drzwiach, baron rzucił pośpiesznie, jakby musiał jednym tchem wypowiedzieć te słowa:
-Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz towarzyszyć mi dzisiaj przy kolacji. - Potem, zdawszy sobie sprawę, jak śmiesznie musiało zabrzmieć to oficjalne zaproszenie, uśmiechnął się z przymusem I dodał: - Możesz oczywiście odmówić, panno Hastings. Nalegam, byś towarzyszyła mi do Paryża, ale do stołu tylko zapraszam.
Umilkł, skłaniając się w drzwiach powozu, i czekał jej odpowiedzi. Twarz miał nieprzeniknioną.
-Dziękuję - odrzekła wreszcie Julia, prostując się powoli. - Bardzo chętnie.
Przez jedną chwilę, zanim ostatecznie wysiadł z powozu, na chwilę wyzbył się swego pancerza, a w jego oczach błysnął wyraz czujności.
-Dziękuję - odparł beznamiętnie i zniknął. Dzień był piękny, a znalazłszy się z dala od swych dwóch towarzyszek: enigmatycznej panny Hastings i jej nowej obrończyni, baron doznał niejakiej ulgi. Uśmiechnął się do siebie, jadąc po wiejskiej drodze przed swymi dwoma powozami. Chciał zatrudnić pokojówkę dla wygody Julii, a okazało się, iż tym sposobem zapewnił jej wierną sojuszniczkę.
Widział bowiem wyraźnie, że nigdy nie zdarzyło mu się być tak blisko śmierci niż w chwili, kiedy obraził tę dziewczynę. A przynajmniej takie odniósł wrażenie na widok oburzenia, jakie odmalowało się na twarzy Celeste.
Wcale nie zamierzał urazić tej małej, ale zrobił to znowu. Gdyby tylko zechciała zrzucić zasłonę przyzwoitości i wszystko wyznać uczciwie, dalszy ciąg tej coraz trudniejszej podróży stałby się znośniejszy. Załatwił już to, co miał uczynić dla swego kraju. Zadanie to nie należało do najprzyjemniejszych, nie dlatego, żeby baron czuł szczególną przyjaźń wobec sir Sidneya, ale nikt, nie lubi służyć jako narzędzie przyczyniające się do upadku drugiego człowieka. A teraz musi zająć się własną pilną i równie niemiłą sprawą.
Żałował, że jemu nie trafił się sojusznik, z którym mógłby szczerze rozmawiać, choć tak łatwo zdobyła go sobie panna Hastings. Jednak Makepiece, doskonały jako lokaj, nie był przyjacielem ani powiernikiem i bez wątpienia zgorszyłby się szalenie, gdyby jego pan posunął się do tego, by pytać go o zdanie w jakiejkolwiek kwestii bardziej osobistej niż dobór chustki na szyję albo guzików.
W domu, pomyślał Nicholas, czując przez moment tęsknotę za krajem silniejszą, niż mogła to sobie kiedykolwiek wyobrazić jego niechętna towarzyszka podróży, jest wiele osób, z którymi mógłbym porozmawiać o swoim problemie. Byli tam bliscy przyjaciele i rodzina, a także jej szara eminencja, ojczym. Ale w zasadzie Nicholas nie miewał powodów, by zawracać głowę swoim najbliższym.
Świadomość ta poraziła go tak nagle, że wstrzymał konia i stanął jak wryty pośrodku drogi. Wiódł życie tak spokojne, że nigdy nie potrzebował doradcy lub kogoś, kto go po prostu wysłucha. A przynajmniej od czasu swej młodzieńczej przygody z Ivy.
Zanim pierwszy z powozów pokonał zakręt, Nicholas dał swemu wierzchowcowi ostrogę i ruszył do przodu. Brakuje mi tylko gołębia na ramieniu i dozorcy z miotłą u stóp, pomyślał z pewną irytacją.
Jednak najgorszą część tej podróży stanowi to, pomyślał, że nie mogę przypomnieć sobie ani jednej osoby, ani w domu, ani za granicą, której mógłbym opowiedzieć wszystko, co leży mi na sercu.
Nie wyznał bowiem swemu ojczymowi całej prawdy. Co gorsza, stwierdził posępnie, że nie przyznał się do niej sam przed sobą aż do tej chwili, gdy już nie dało się odsuwać tych myśli na bok. A przecież już w Londynie słyszał na temat Robina plotki, z których część miała taki charakter, iż nie powtórzyłby ich nikomu, a nawet wolał o nich nie myśleć.
Zignorował je. Wkrótce jednak natrafił na tę sprośną karykaturę, umieszczoną na wystawie sklepu przy Picadilly Circus dokładnie miesiąc temu. Tłum przed sklepem rozbawiła, ale i też rozgniewała ilustracja, przedstawiająca grupkę bawiącą się w obcych krajach, podczas gdy bezpieczeństwu ojczyzny zagrażał wróg. Dzieło było całkiem niezgorsze: pulchnemu dziewczęciu, podpisanemu „Britannia", groziła seksualna napaść ze strony złego Napoleona, a jej krzyków o pomoc nie słuchali modni dandysi, figlujący sobie za jej plecami. Jednak Nicholas nie poczuł rozbawienia. Jeden z owych młodzieńców do złudzenia przypominał Robina. Przedstawiony on też był w najgorszy sposób, jako najbardziej zdeprawowany, a przynajmniej tak uznał jego wuj. To przynajmniej powiedział sprzedawcy, wykupując cały nakład i ostrzegając, iż jeśli pan Rowlandson zdecyduje się na ponowne wydanie ilustracji z tą samą postacią w tle, to grozi mu sprawa w sądzie.
Spalenie obrazków nie zakończyło sprawy, ale Nicholas wcale na to nie liczył. Miał na tyle rozumu, by wiedzieć, że ogień niszczy tylko pozory, ale nie istotę rzeczy. Nie raz wysłuchiwał podobnych historii, nawet na przyjęciach u sir Sidneya. A może, pomyślał, tylko to sobie wyobraziłem? A przecież zawsze opowiadania te nagle urywały się, gdy on, Nicholas, pojawił się w pobliżu.
Pozostawała też sprawa panny Hastings. Jak dotąd nie uważał, się za kiepskiego sędziego natury ludzkiej. To prawda, że Ivy zdołała go zwieść, ale był przecież wtedy jeszcze chłopaczkiem, a od tamtej pory nikomu więcej nie udała się podobna sztuka. Od pierwszej chwili zmuszał się, by nie dawać wiary zapewnieniom panny Hastings. Teraz nie ważył się nawet w myślach nazywać ją Julią, jeśli ma zachować dystans i podtrzymać swój gniew. Ale, wielki Boże, pomyślał niespokojnie baron, choć tyle wiem o tej dziewczynie, to i tak sprawia ona wrażenie niesłusznie oskarżonej.
O ile Robin mówi prawdę, to jest ona niebezpieczną, złośliwą dziwką i nie należy okazywać jej żadnej uprzejmości. „O ile Robin mówi prawdę!" Baron zaklął w duchu, że w ogóle przyszła mu do głowy taka wątpliwość. Tu leżał klucz do całej sprawy. Dlaczego miałby nie wierzyć własnemu siostrzeńcowi? Tymczasem zachowanie dziewczyny kazało mu wątpić nawet w to, co widział na własne oczy. A jeśli jakimś dziwacznym przypadkiem właśnie ona mówi prawdę, to w takim razie on, Nicholas, i jego siostrzeniec potraktowali ją po prostu potwornie. Co gorsza, jeśli ona trzymała się faktów, to znaczy, że przeinaczał je Robin. To zaś prowadziło do wniosków tak przykrych, że baron spiął konia ostrogą, chociaż wcale nie zauważył, iż to uczynił.
Wielki, kasztanowatej maści ogier pogalopował drogą, jakby jego jeździec był diabłem wcielonym. Jaka jest prawda? Bez względu na to, jak bardzo bolesna jest ta prawda, muszę ją poznać, pomyślał Nicholas Daventry. Dostał obsesji na punkcie prawdy, zupełnie jak ci greccy filozofowie, o których uczył się w szkole. Jednak żaden z nich, pomyślał Nicholas z charakterystycznym dla siebie humorem, który zawsze krył się gdzieś w głębi jego duszy i zawsze ratował go od rozpaczy, nie usiłował wydobyć tej jakże rzadko spotykanej substancji z ust pięknej, młodej kobiety.
Zje dzisiaj kolację w towarzystwie panny Hastings.
Zaproponował to, wiedziony impulsem, jako przeprosiny, ale postara się wykorzystać tę okazję do swoich celów. Skoro nie potrafił zmusić dziewczyny ani siłą, ani groźbami, by opowiedziała mu, co stało się w rzeczywistości, to zaprzyjaźni się z nią i wydobędzie z niej prawdę po dobroci.
Uspokoił swego wierzchowca i poczekał, aż powozy znajdą się znowu w polu widzenia, uśmiechając się lekko. Przyszła mu do głowy myśl, iż wcale nie zamierza uczynić nic nowego. Po prostu wprowadzi w życie teorię, której nauczyła go jego własna guwernantka wiele lat temu. Zamierzał złapać muchę na lep miodu. Lecz jeśli mu się nie uda, pomyślał, a uśmiech na jego twarzy przestał być przyjemny, to wtedy potraktuje ją tak, jak czyni się to zwykle: zmiażdży ją.
9
Julia miała wrażenie, że w lustrze jest cieniutka rysa i dlatego odbicie, które widzi wygląda tak, jakby głowa należała do jednej osoby, a reszta ciała do innej. Albowiem Celeste dokonała istnych cudów z jej włosami: teraz stanowiły one masę wijących się, złotych loków, a nowe uczesanie w tak modnym obecnie romantycznym stylu nadało jej twarzy charakter, którego nigdy dotąd ze sobą nie kojarzyła. W niepojęty sposób uniesione do góry włosy sprawiły, iż cera wydawała się jaśniejsza, a rysy delikatniejsze. Musiała przyznać to pokojówce, która, dumna ze swego dzieła, stała w milczeniu za jej plecami, że nigdy dotąd nie wyglądała tak pięknie. Ale tylko od szyi w górę. Celeste miała rację i co do tego.
Patrząc w lustro, najpierw na ponurą suknię barwy burofioletowej, a potem na swą pięknie uczesaną głowę, Julia westchnęła i zgodziła się ze zdaniem pokojówki. To zestawienie było rzeczywiście dziwaczne. W jednej postaci uosabiała zarazem hrabinę i guwernantkę. Ale odwrotnie niż Celeste, panna Hastings uznała, iż należy zmienić uczesanie, a nie resztę. Albowiem jest przecież guwernantką, a przynajmniej zawsze nią była, i miała nadzieję, że wkrótce wróci do tego zawodu.
O wiele lepiej zaczesać włosy do tyłu, tak jak dotychczas, stwierdziła, sięgając po szczotkę, niż usiłować dostosować resztę jej osoby do fryzury. Jednak to nie okrzyk protestu, jaki wydała pokojówka, powstrzymał Julię przed natychmiastową rujnacją uczesania i przywróceniem włosów do normalnego stanu, lecz słowa, które wypowiedziała zaraz potem. Było już bowiem za późno, by zmieniać uczesanie albo cokolwiek innego. Pan baron powiedział, że kolacja jest o ósmej, a do tej pory brakowało zaledwie kilku minut.
Julia zgodziła się spożyć ten posiłek w towarzystwie swego gnębiciela i współtowarzysza podróży, ale tylko dlatego, że w chwili, gdy ją zapraszał, poczuła nieoczekiwany przypływ współczucia.
Widać było wyraźnie, iż stara się ją udobruchać. Ale teraz, jak to zwykle zdarza się w przypadku pochopnej zgody na coś, czego by się normalnie nie uczyniło, dziewczyna czuła niepokój na myśl o nadchodzącym wieczorze. Baron nieodmiennie budził w niej lęk i zdenerwowanie, a to, że dzisiaj zapragnął okazać jej uprzejmość, dodało do tych dwóch uczuć jeszcze niepewność. Julia miała nadzieję, że nieoczekiwane zaproszenie ma stanowić odmianę na lepsze w jego do niej stosunku. Najskuteczniejszym zaś sposobem, by w tym dopomóc, stwierdziła, raz jeszcze patrząc na swoje dziwaczne odbicie w lustrze, będzie, jeśli pojawi się punktualnie.
Celeste westchnęła z żalem, wręczając Julii szal. Zrobiła co mogła z włosami, ale suknia, jak twierdziła jej nowa pani, najlepsza, niewiele różniła się od pozostałych: uszyta w domu, źle dopasowana i zupełnie niemodna. To zadziwiające, że ktoś o tak doskonałej figurze i pięknej twarzy może upierać się, by nosić takie okropne stroje. Ale przecież trudno jest wyrokować o kimkolwiek. Panna Hastings była osobą aż do przesady skromną: posuwała się nawet do tego, że zasłaniała się ręcznikiem, gdy pokojówka wchodziła do jej pokoju po kąpieli. Może, pomyślała ponuro Celeste, wszystkie angielskie panny są takie pruderyjne. Jednak mimo to chyba rzadko zasłaniają się tak skromnie przed własnymi pokojówkami, zwłaszcza że, jak to zdołała dostrzec swym bystrym okiem służącej, panna Hastings posiadała ciało tak piękne, jak tylko można sobie było zamarzyć.
Choć szczupła i wysmukła jak młody chłopiec, o delikatnych przegubach i wąskich ramionach, miała dobrze rozwinięte piersi (o ile można to było zauważyć pod wszechobecnymi szalami), cienką talię i długie nogi o zgrabnych kostkach i smukłych łydkach. Anglicy, mruknęła do samej siebie Celeste, porządkując pokój przed udaniem się na swoją kolację, to bardzo dziwna nacja. Jeśli, dumała, ich kobiety normalnie zachowują się w podobny sposób, to nic dziwnego, że panowie tak bardzo lubią podróże. Jedyną niezwykłą rzeczą jest to, że w ogóle zdołali zaludnić tę ich niewielką wysepkę.
Baron oczekiwał Julii w prywatnej salce jadalnej i wstał na jej powitanie. Dziewczynie wnętrze wydało się urocze. Był to niewielki pokoik, w którym mieścił się tylko stół z krzesłami oraz dwa foteliki, stojące w pobliżu wielkiego okna z oprawnymi w ołów szybkami, które wychodziło na wewnętrzny dziedziniec zajazdu. Julia czuła się tak niepewnie, że od momentu, gdy usiadła za stołem, wbiła wzrok w ten widok, jakby znajdowało się tam coś niezmiernie interesującego. Tymczasem było to najzwyklejsze w świecie podwórko wybrukowane pośrodku błękitnawym kamieniem, mające po lewej stronie niezbyt zadbane grządki z kwiatami, zaś po prawej lepiej potraktowany warzywnik. Rosło też tam kilka drzew w najwyraźniej nieplanowanych miejscach, stała jedna lub dwie ławki, kratka, po której pięły się róże, a w pobliżu warzywnika znajdowała się studnia.
Widok ten był stosunkowo przyjemny, ale Julia musiała przyznać, że nie aż na tyle fascynujący, by całkowicie pochłonąć czyjąś uwagę.
Baron stanowił o wiele ciekawszy przedmiot obserwacji, ale przecież nie mogła otwarcie wpatrywać się w niego, więc rzuciwszy mu krótkie spojrzenie, skupiła uwagę na swoim talerzu, a potem znowu przeniosła wzrok na scenę za oknem. Strój wieczorowy, jaki Nicholas przyodział na ten obiad, sprawił, iż czuła się jak kopciuszek. Miał na sobie błękitny surdut z aksamitnym kołnierzem, białą chusteczkę pod szyją, a kiedy wchodziła do pokoju, zdążyła także dostrzec ciemną kamizelkę i jeszcze ciemniejsze spodnie, a złoty łańcuszek od zegarka, jedyna ozdoba, jaką nosił, podkreślał tylko nieskazitelność jego ubioru. Ciemne włosy miał zaczesane do przodu i musiał dopiero co zakończyć toaletę, polegającą na kąpieli i goleniu, bo jego blada cera wydawała się lśnić, a nozdrza Julii muskał subtelny zapach cytryny i lauru. Ogólnie sprawiał wrażenie idealnego towarzysza do posiłku, ale Julia wolałaby znaleźć się tysiące mil stąd, niż spożyć z nim obiad.
-Tak - rzekł z namysłem. - Masz rację, panno Hastings, ten widok jest niezwykły. Prawie zaparł mi dech i z łatwością mogę się domyślić, jak silne wrażenie wywarł na tobie. Jednak uważam, że mimo tych wspaniałości powinniśmy też się zająć rozmową.
Julia odwróciła się do niego, szykując sobie odpowiednio ciętą odpowiedź, ale psotny, a zarazem pełen zrozumienia wyraz twarzy barona, jak gdyby spodziewał się on jej gniewu i oczekiwał nań cierpliwie, tak jak uczniak oczekuje kary, rozbroił ją zupełnie.
-To tylko dlatego - odparła Julia, łagodniejąc, gotowa wyznać szczerze swoją bezradność - że nie bardzo wiedziałam, co mam powiedzieć. Rzadko kiedy zdarzało mi się spożywać obiad w towarzystwie dżentelmena, chyba że policzy się posiłki, które jadłam wraz z małym Tobym. Pan zaś nie ma chyba zamiaru rzucać we mnie budyniem ani płakać, jeśli kelner przyniesie fasolkę, więc nie wiem, czy podołam zadaniu, jakie stawia przede mną dzisiejszy wieczór.
Roześmiał się szczerze, jakby jej odpowiedź zachwyciła go, i wydawało się, że rad jest też uniknąć bury zupełnie tak jak chłopczyk, którego miała na myśli.
-Trudno mi udzielić odpowiedzi na to pytanie - odparł w końcu z namysłem. - Chyba nie protestowałbym zbytnio przeciwko fasolce, ale obawiam się, że jeśli przyniosą ratatuję*, to przewrócę szklankę z wodą, a kiedy będą sprzątali ze stołu, nakarmię tym świństwem psa. Ach, co za pech, nie widzę psa. Po tym właśnie można poznać, że jest się we Francji - dokończył, udając wielki żal. - Każdy przyzwoity zajazd angielski ma co najmniej kilka tych zwierząt, czyhających na każdy kęsek. Nie wyobrażam sobie, jak radzą tu sobie mali chłopcy, kiedy dostaną do jedzenia coś, czego nie lubią.
* Włoska nazwa potrawy podobnej do leczo (przyp. tłum).
Szczęśliwa, iż jej towarzysz ma dzisiaj tak dobry humor, Julia zamiast westchnąć, zachichotała, a potem odpowiedziała z równą powagą:
-Nie sądzę, żeby mali chłopcy w tym kraju przyznawali się, że czegoś nie lubią. Bądź co bądź - dodała rozsądnie - jada się tutaj ślimaki. I to od bardzo młodego wieku, jak sądzę - zakończyła z takim obrzydzeniem, że jej gospodarz również się zaśmiał.
Śmiali się jeszcze nie raz podczas tego obiadu. Kiedy bowiem Julia przekonała się, jakie miało być pierwsze danie i zobaczyła wyraz twarzy barona, gdy ten uniósł pokrywę i pokazał jej zawartość półmiska, ogarnęła ją taka radość, że musiała poprosić o szklankę wody, by się choć trochę uspokoić.
- Ależ poczęstuj się. Spróbuj udawać, że to jakieś nieznane ci stworzenia, które nazywają się escargots* -nalegał baron. - Wyobraź sobie, że są pewnego rodzaju skrzyżowaniem krabów ze śledziami - dokończył pogodnie, a ona nie mogła się odezwać przez czas dłuższy, tak bardzo rozbawił ją solenny wyraz, jaki przybrał jej współtowarzysz podczas wygłaszania swej propozycji. Potem ona sprawiła, iż baron nie mógł zjeść zupy, kiedy z wielką dokładnością i dużymi zdolnościami mimicznymi odegrała scenkę spotkania z przedstawicielami gatunku, który właśnie spożył.
Kiedy podano im kurę w ciężkim sosie na winie, ich wesołość przestała być aż tak burzliwa, mogli już tylko chichotać jak ludzie, którzy śmiali się tak długo, że muszą pozwolić, by odpoczęły im mięśnie policzków i boki. Julia nie pamiętała, żeby kiedykolwiek się tak świetnie bawiła, a jej jedynym pragnieniem było zapomnieć, kim w rzeczywistości jest podejmujący ją człowiek.
To jednak nie należało do łatwych zadań. Przez cały czas kiedy wydawało się, iż tak świetnie się rozumieją, nawet kiedy trzymała się prawie za brzuch ze śmiechu, jakimś fragmentem świadomości pamiętała, z kim ma do czynienia, i obserwowała go bacznie. Nie była zresztą w tym odosobniona.
Cesarz tak bardzo przetrzebił okolicę ze zdrowych mężczyzn, że siłą rzeczy obsługiwała ich kelnerka, nie kelner. Właściciel zajazdu popatrzył bezradnie na swoich gości, kiedy przyprowadził tę dziewczynę do ich gabinetu jadalnego. Ponury wyraz twarzy tego człowieka mówił wyraźnie, że bywały czasy, gdy gościło tu lepsze towarzystwo i pracował lepszy personel. „C'est la vie" i „C'est la guerre*: język francuski posiadał wyrażenia, które doskonale oddawały sytuację, ale wzruszenie ramionami, kiedy się oddalał, pozwalając dziewczynie o imieniu Delphine obsługiwać swych gości, mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa.
Julia dowiedziała się, iż kelnerka nazywa się Delphine, gdyż dziewczyna dosyć głośno wyszeptała swe imię baronowi do ucha, podając mu danie z cielęciny. Przekonała się, iż Delphine jest bardzo przyjacielska, ponieważ stale posyłała baronowi uśmiechy. Nabrała też pewności, iż Delphine nie umie dobrze szyć,albowiem źle dopasowana bluzka stale osuwała się jej z ramienia, kiedy dziewczyna obsługiwała barona. Na koniec, pomyślała kwaśno Julia, zyskawszy chwilę na zastanowienie, podczas gdy jej gospodarz próbował nowego wina, ta dziewczyna albo nadmiernie chlubiła się swoją koszulką, albo też miała jakąś sekretną wiadomość, przeznaczoną tylko dla barona, wypisaną wewnątrz swej sukni - mocno pochylała się do przodu, gdy miała coś mu podać.
To przecież nieważne, powiedziała sobie stanowczo Julia, kiedy baron, odstawiając kieliszek, uśmiechnął się mile do tej dziewczyny. Jeśli nie potrafi zauważyć, iż jej ciemne włosy lśnią nie zdrowiem, lecz od pomady, i uważa zapach czosnku i rozgrzanego ciała za podniecający, to naprawdę nie moja sprawa, pomyślała. Ale w miarę jak przechodzili od szaleńczej wesołości do poważniejszej rozmowy, musiała uczciwie przyznać, że i wobec niej, i wobec Delphine jest tak samo grzeczny i nie wykracza poza zwykłą uprzejmość.
Podczas tego dziwnego obiadu rozmawiali na wiele tematów: o polityce i poezji, a także o najrozmaitszych innych rzeczach, o jakich guwernantka, posiadająca wnikliwy umysł i godzinę lub dwie czasu wolnego, może posiadać jakąś wiedzę i umieć o nich cośkolwiek powiedzieć. Było to tak oczywiste, że Julię zaczęło bawić zdziwienie, które co raz pojawiało się na twarzy barona, gdy odpowiadała, wykazując się znajomością rzeczy i rozsądkiem, na kolejne jego pytania. Ona zaś odczuła zaskoczenie nie tylko dlatego, że jej rozmówca prawie wcale nie zwracał uwagi na coraz bardziej wymowne posunięcia kelnerki, lecz dlatego, że ten typowy przedstawiciel najwyższych kręgów towarzyskich najwyraźniej w świecie poważnie interesował się literaturą i sztuką, podczas gdy Julia przypuszczała, iż ogranicza się do rozrywek zupełnie innego rodzaju.
Kiedy ostatnie talerze zostały sprzątnięte, a ostatnie okruszki zmiecione omdlewającym gestem ze stołu, a Delphine oddaliła się, posyłając namiętne i wielo-mówne spojrzenie baronowi, ten oparł się wygodniej i westchnął.
-Nigdy nie będę uskarżał się na niedbałą obsługę w zajeździe - powiedział, kręcąc głową. - Nie miałem pojęcia, że nadmiar uwagi może być gorszy niż jej niedostatek.
-Powinien pan czuć się pochlebiony - odparła lekko Julia, chociaż zdziwiła się w duchu, że odezwał się do niej jak do kogoś równego i z jaką łatwością ona sama uznała to za naturalne.
-Doprawdy? - zapytał, rzucając jej badawcze spojrzenie, a potem dodał równie niefrasobliwie: - Ależ nie ma tu wcale pochlebstwa. W tym nieszczęsnym kraju zostało tak niewielu zdrowych mężczyzn, że sam fakt, iż posiadam zęby, mogę chodzić bez niczyjej pomocy i przekroczyłem wiek lat piętnastu, a nie osiągnąłem siedemdziesiątki przydaje mi atrakcyjności. Gdyby w tym zajeździe znajdował się jeszcze z tuzin krzepkich jegomościów, a Delphine nadal obdarzała mnie tak wielkim zainteresowaniem, wtedy odczułbym satysfakcję. Ale w obecnej sytuacji lękam się, iż to sama moja obecność raczej niż moja niezwykłość stała się powodem tak niesłychanej fascynacji.
Julia uśmiechnęła się, słysząc ten komentarz, ale nie wiedziała, co mogłaby do niego dodać. Gdyby miała zaprzeczyć, wyglądało by na to, że zachwyca się baronem tak samo, jak Delphine. Jeśli zaś zgodziłaby się, mogłoby to sprawić wrażenie niewdzięczności.
Przypomniawszy sobie jednak, że jest tutaj gościem, i widząc, że na stole nie zostało już nic do jedzenia ani do picia poza ułożonymi na paterze owocami, które po tak obfitym posiłku mógłby pragnąć skonsumować wyłącznie jakiś łakomczuch, zdjęła z kolan serwetkę, złożyła ją na stole i zaczęła wstawać.
- Nie, nie odchodź. Proszę - powiedział baron. -Chciałbym z tobą jeszcze porozmawiać - dodał, gdy opadła z powrotem na krzesło.
-Miałem nadzieję, że miły obiad w cywilizowanej atmosferze pomoże nam wymazać z pamięci pewne nieprzyjemne wspomnienia. Nasza znajomość zaczęła się niefortunnie, panno Hastings - rzekł cicho, patrząc jej prosto w oczy, i sprężył się w sobie, jakby oczekiwał po niej jakiejś gwałtownej reakcji, poczynając od obelg, a kończąc na dzikiej napaści.
Kiedy kiwnęła głową, gdyż w istocie nie mogła zaprzeczyć jego słowom, mówił dalej.
-Źle cię oceniłem - ciągnął szczerze, a ona spojrzała mu w twarz, szukając wyrazu szyderstwa, lecz nic podobnego w niej nie odnalazła. - Oszukałem cię i źle cię potraktowałem. Mój Boże, nie winiłbym cię, gdybyś nie chciała spędzić ze mną ani chwili dłużej. Ale pragnę to wszystko nadrobić, a ten wieczór stanowi próbę w tym kierunku. Czy uważasz, że możemy osiągnąć coś więcej?
Julia popatrzyła na swe dłonie, a potem nabrała tchu. Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Kiedy jednak baron nie dodał już ani słowa, podniosła wzrok i przekonała się, że przygląda się jej w milczeniu, czekając na odpowiedź. Wpatrywał się w jej twarz, a w jego oczach nie było zdrady, natomiast nawet w gęstniejącym powoli mroku letniego wieczoru Julia dostrzegła w nich wyraz głębokiej troski.
-Tak - szepnęła. - Przydałoby się. Bądź co bądź -dodała pośpiesznie - przykro jest, jeśli nam się nie ufa, a muszę przyznać, że bardzo liczyłam się ze słowami w pańskiej obecności, od czasu gdy uderzył pan... -w tym miejscu urwała, bo wciąż jeszcze obawiała się, iż może wybuchnąć nagłym gniewem, a pamiętając o jego brutalności, nagle pomyślała, że jeśli poruszy ten temat, może ponownie wywołać jego złość.
Zbladł i wstał nagle. Julia przeraziła się. Jak mogła być taka naiwna, by dać się zwieść kilkoma miłymi słowami.
Jednak on tylko spojrzał na nią z góry, zaciskając dłonie w pięści. Potem podszedł do okna i zapatrzył się niewidzącym wzrokiem gdzieś w dal.
-Nie można zmienić tego, co już się stało - powiedział z napięciem w głosie. - Powiedziałaś, że nie przyjmiesz moich przeprosin, i rzeczywiście, miałaś rację. Ja też bym ich nie potrafił przyjąć. Zastanawiam się tylko - rzekł, a głos drgnął mu lekko, gdy spojrzał na nią z bladym uśmiechem - czy miałabyś może ochotę wziąć jakieś narzędzie, na przykład ten oto pogrzebacz, albo może świecznik stojący na stole, i mocno uderzyć mnie nim po głowie? Bo nie wiem, czy istnieje jeszcze jakiś inny sposób na wyrównanie rachunków między nami, a proszę mi wierzyć, panno Hastings, że bardzo bym tego pragnął.
Wyglądał tak nieszczęśliwie, że Julia wstała i podeszła do niego.
-Zapomnę o tym - rzekła cicho - jeśli pan uczyni to również. Ale jeśli naprawdę chce pan zgody, dlaczego nie odwoła pan tego szalonego pościgu i nie pozwoli mi na powrót do domu?
-Wiesz przecież - odparł z żalem - że nie mogę, chociaż, wierz mi, zrobiłbym to, gdybym mógł. Jednak już niedługo cała ta sprawa zostanie rozwiązana, a wtedy ty udasz się, dokąd tylko zechcesz.
Tymczasem - ciągnął, rozpogadzając się nieco - nie musisz cierpieć. Obiecałem ci przyzwoite wynagrodzenie za twoje posłuszeństwo i otrzymasz je. Doprawdy, zrobiłem się ostatnio bardzo roztargniony. Kiedy znajdziemy się jutro w Paryżu, bardzo cię proszę, weź Celeste i idźcie do najlepszych krawców. Kup sobie czepki, panno Hastings, suknie, pantofle, ozdoby, szale i co ci tam trzeba do włosów, wstążki i kokardy. Nabywaj, co zechcesz, moja droga, a ja ci wcale nie będę żałował. Widzę przecież, jak pięknie wyglądają twe włosy i jak bardzo nie pasuje do ciebie ta suknia. Nie obrażaj się, proszę - dodał szybko - gdyż chcę ci tylko pomóc. W Paryżu w ciągu jednego dnia dostaniesz suknie odpowiednie do twego typu urody, a wtedy zajaśniejesz pełnią swego blasku.
Uśmiechnął się do niej i już już chciał chwycić jej dłonie, ale zaraz cofnął się o krok i uniósł ręce, jakby zagroziła mu jakąś niewidzialną bronią.
-Pamiętam, pamiętam, nie lubisz, kiedy się ciebie dotyka. - Ale oto po raz pierwszy Julia usłyszała szyderstwo w jego głosie i nagle zwątpiła w szczerość wszystkiego, co mówił przedtem.
-Nie - odparła więc. - Nie pragnę pięknych sukni i ozdób, milordzie, i nigdy ich nie pragnęłam. Nie zdadzą się na nic guwernantce. Ja zaś zamierzam nadal wykonywać ten zawód. Proszę się nie dać zwieść talentom Celeste, to dzięki niej zyskałam taki wygląd, choć wcale tego nie chciałam.
-Widzę tylko ciebie - rzekł, zbliżając się znowu, lecz nadal trzymał przed sobą dłonie, niczym barierę - a nic z Celeste ani jakiejkolwiek innej kobiety.
Nie powiedział nic więcej, ale wpatrywał się w nią tak uporczywie, że nie mogła udawać, iż nie widzi pytania, malującego się w jego wzroku. Pośpiesznie spuściła oczy, by nie ujawnić sekretów, jakie musiały się w nich ukrywać, jakby lękała się, że baron odczyta je jednym spojrzeniem.
Próbowała wymyślić jakieś gładkie sformułowanie, kończące tę niepokojącą ciszę, ale uniosła powieki i przekonała się, iż baron wciąż na nią patrzy. Teraz jednak w jego oczach ujrzała błysk rozbawienia i zrozumienia, który aż zaparł jej dech w piersiach. Potem, uśmiechając się, lecz wciąż nie wypowiadając słowa, wyciągnął rękę i odsunął nieposłuszny loczek z jej czoła. Nic ponad to. Jednak czując przez chwilę jego dotyk, muśnięcie zaledwie, zdała sobie sprawę, że może obawiać się z jego strony nie tylko gniewu.
-Proszę przestać - powiedziała, a on usłuchał natychmiast, ale się nie cofnął. Opuścił wzrok, a ona miała wrażenie, że skroń jej pulsuje od tego lekkiego dotknięcia. Stali tak blisko siebie, że czuła jego ciepły oddech, a on widział delikatne, błękitne żyłki, które nadawały niebieskawy odcień jej powiekom.
-Co stało się między wami tamtej ostatniej nocy? -zapytał cicho, a jego oddech poruszył kosmyki włosów na jej czole.
Nie musiała go pytać, o którą noc mu chodzi, nie miała też zamiaru udawać, że nie wie. Pytanie to było jej doskonale znane, sama bowiem zadawała je sobie już tysiące razy.
-Nie wiem - powiedziała bardziej do siebie, czując ten sam ból, co zawsze, gdy o tym myślała.
Stali tak blisko jak para zakochanych, więc nie zdziwiła się, kiedy on zapytał:
-Byliście kochankami? - Dzieliła ich tak niewielka odległość, iż Julia wyczuła, że sam zaskoczony jest swoimi słowami, jakby wypowiedział je ktoś inny.
-Nie - odparła, kręcąc raz po raz głową. Zamknęła oczy, by nie widzieć wyrazu jego twarzy, gdy jasne, pachnące pasma jej włosów musnęły lekko jego policzek. - Nie. Nigdy. On nigdy... my nigdy... to nie był ten rodzaj miłości. Nie.
Powstrzymał ruch jej głowy, przykładając jej dłoń do policzka. Potem cofnął rękę, pochylił się i pocałował Julię lekko w usta, równie delikatnie, jak przedtem dotykały go jej włosy. Następnie odsunął się nieco i przyjrzał się jej badawczo. Po chwili jego usta znowu znalazły się na wargach dziewczyny, ale poza tym jej nawet nie dotknął.
Cofnął się o krok, a ona zaczerpnęła tchu i chciała wyjaśnić mu z całą swobodą, dlaczego nie wyrwała mu się natychmiast, dlaczego nie protestowała, dlaczego straciła świadomość wszystkiego poza nim przez tych kilka dziwnych chwil.
Ale on popatrzył tylko na jej usta, a potem powiedział ze zdziwieniem:
-Nie. Nie byliście kochankami. To rzeczywiście prawda. - Sprawiał przy tym wrażenie, że sam dziwi się własnym słowom. Z wysiłkiem oderwał wzrok od jej warg i zapytał raz jeszcze:
-Co stało się tamtej nocy? Teraz rozumiem jeszcze mniej.
-Nie wiem - odparła. - Nigdy nie wiedziałam. -Chciała, by znowu w jego oczach pojawiło się pragnienie, a nie by patrzył na nią jak na jakąś dziwaczną istotę. Równocześnie jednak była głęboko przekonana, iż rzeczywiście ma w sobie jakąś tajemną wadę. Poza tym, nawet gdyby tak nie było, nie mogła znieść, by być przy nim blisko, więc rzekła dziko:
-I proszę mnie nie całować już nigdy więcej. Jeśli szuka pan czegoś podobnego, to jest przecież Delphine. Proszę też nie proponować przyjaźni, kiedy potrzebne są panu tylko informacje. Nie zaufam panu, bo chyba widać wyraźnie, że przecież nie mogę.
Celeste Vitry znała świat. Nie powiedziała więc ani słowa, gdy Julia wpadła jak oszalała do swego pokoju, tocząc dookoła dzikim spojrzeniem. Nie zareagowała, widząc, że jej pani najpierw zmoczyła sobie twarz ciepłą wodą, potem szorowała ją wilgotną ściereczką, a następnie umyła ponownie, tym razem w zimnej wodzie, chociaż wiedziała, że nie jest to działalność typowa, a co gorsza, może zaszkodzić cerze. Okazała też przyzwoitość, gdyż powiedziała tylko swej pani „dobranoc" i zostawiła ją samą.
Julia prawie nie zauważyła odejścia pokojówki, tak bardzo pogrążyła się we własnych myślach. Nie raz rozważała już wcześniej te same sprawy, wałkowała je setki razy, ale dotyk ust barona nie tylko przypomniał jej to wszystko, ale dodał coś więcej. Nagłe poruszenie zmysłów stanowiło nowość, choć ból, jaki wywoływały wspomnienia, nie zmienił się. Co stało się tamtej nocy? Nie skłamała wcale, mówiąc, że nie wie.
Robin nigdy nie całował jej w taki sposób, w ogóle jej nie całował, jeśli nie liczyć suchych pocałunków w policzek albo składanych na jej dłoni, poza tym jednym razem, jaki nastąpił owej nocy, gdy się rozstali. Tylko że tego razu nie należało liczyć, bo Robin nie był w tamtej chwili sobą. Prawdę mówiąc, jak później wielokrotnie przychodziło jej do głowy, gdyby obsypał ją pocałunkami, kiedy proponował jej małżeństwo, byłaby zbyt wystraszona, by udzielić mu odpowiedzi, zamiast, tak jak to wtedy uczyniła, zaśmiać się i zapytać:
„Och, Robinie, ja mam zostać twoją panią? Ach, Robinie, chyba drwisz sobie ze mnie".
Nawet w powozie, podczas długiej podróży do zajazdu, trzymali się tylko za ręce jak uszczęśliwione dzieciaki. Ale tym się wtedy nie martwiła. Wiedziała, co panowie i ich panie muszą zrobić po ślubie, matka bowiem postarała się, by jej córki wcześnie poznały owe fakty. Mawiała, że nie chce, żeby skończyły jak jedna z dziewcząt za czasów jej młodości, która, mając bliźnięta u piersi, żywiła mglisty pogląd, iż pojawiły się na świecie dlatego, że podzieliła się ze swym kochankiem brzoskwinią i w jakiś sposób połknęła pestkę.
Nie, Julia wiedziała, czego się może spodziewać. Ale nie wyglądało to ani na łatwe, ani przyjemne, więc postanowiła, że nie będzie się nad tym zastanawiać, dopóki nie nastąpi taka konieczność. Miała niejasne złudzenie, jakie ludzie żywią co do własnej śmiertelności: im uda się uniknąć nieuniknionego.
Potem znaleźli się w oberży. On polecił jej odpocząć, a potem przebrać się w najlepszą suknię na ceremonię ślubu, gdyż jego przyjaciel miał się pojawić tu, by ją poznać, a on, Robin, chciał, by wyglądała jak najpiękniej. Zostawił ją samą w pokoju. Po jakimś czasie zajęła się tym, o co prosił. Następnie Robin pojawił się nieoczekiwanie. Dotarłszy we wspomnieniach do tego miejsca, Julia uznała, że nie chce już więcej o tym myśleć. Tysiąc razy, powiedziała sobie, wstając i podchodząc do okna, to chyba wystarczy.
Wyjrzała na ten sam dziedziniec, któremu tak zawzięcie przyglądała się na początku kolacji z baronem. Jaka szkoda, że zawsze w końcu musimy się pokłócić albo dokonać na siebie napaści, albo... tu zawahała się, bo wcale nie chciała przypominać sobie jego pocałunków... wejść w jakiś kontakt fizyczny, pomyślała, gdyż w jego towarzystwie czas upływał jej całkiem mile. Wydawało się jej wcześniej, że taki przystojny i światowy mężczyzna może interesować się tylko końmi i zakładami, modą i plotkami. Przecież to właśnie uważano za przedmiot fascynacji większości modnych dżentelmenów w Londynie. Tymczasem baron orientował się nieźle w bieżących wydarzeniach, był oczytany i potrafił tak świetnie żartować, że zapominało się, iż w jego towarzystwie należy zachować zdwojoną ostrożność.
Julia zapatrzyła się w półmrok ciepłej, letniej nocy. Księżyc świecił dość jasno przez lekką mgiełkę, a dzięki temu, że zmierzch zapadał późno, można było całkiem wyraźnie dostrzec kształty, znajdujące się w dole. Widziała kratki z pnącymi różami, studnię i niewielką winnicę. Znajdowały się tam też jakieś inne rzeczy, których nie potrafiła dokładniej określić, ale prawdę mówiąc, nie bardzo się starała - przede wszystkim usiłowała nie myśleć o tym, gdzie teraz znajduje się baron. Powiedziała mu, żeby poszukał Delphine, a myśl o tym, że mógłby zajmować się z nią tą dziwaczną gimnastyką, o której mówiono jej tyle lat temu, wywołała u Julii niemiły wstrząs. Co gorsza, przypomniało się jej wrażenie całkowitej przynależności, którego doznała, gdy musnął jej czoło. Wspomnienie zaś o tym, co nastąpiło później, sprawiło, że zaczęła się zastanawiać, jak on wykonałby te, jak do tej pory niewyobrażalne dla niej ćwiczenia i jak sprawnie mógłby osiągnąć to, co dotychczas uważała za zasadniczo niezgrabne.
Gniewnym gestem przetarła sobie twarz i spróbowała wyrzucić te niepokojące myśli z pamięci. Bez względu na to bowiem, jak wyobrażała sobie barona zajmującego się owymi czynnościami, potrafiła przedstawić sobie zadowolenie Delphine z jego usiłowań.
Znajdując się na pierwszym piętrze, mogła z łatwością zobaczyć, co dzieje się za oknami parteru, i wcale się jej to nie podobało.
Albowiem ujrzała Delphine. Nie, nie ma najmniejszej wątpliwości, to musi być ona, tych bujnych kształtów nie można pomylić, nawet z większej odległości. Poza tym nikt z pewnością nie ma takiej lekkiej, błękitnej bluzki, która nie chce utrzymać się na ramionach. Delphine (Julia była pewna, że nie jest to nikt inny) również stała w oknie, wyglądając na mroczny dziedziniec tej ciepłej, letniej nocy. Potem za jej plecami pojawiła się większa, ciemniejsza, nierozpoznawalna, ale bez wątpienia męska postać. Wyciągnęła ona ramię, które otoczyło talię dziewczyny i odciągnęło w głąb pomieszczenia. Potem czyjaś dłoń zaciągnęła zasłony.
Czy właśnie tak postępują dżentelmeni? Julia zadała sobie to pytanie, próbowała przebić wzrokiem zasłonę, a równocześnie usiłując się zmusić, by odejść od okna. To dzięki tej idiotycznej łzie, która spadła jej na przedramię, gdy wychyliła się za parapet, dostrzegła jakiś ruch w okolicy krzaków róż. Jednak to, co ujrzała, nie należało do roślinności, lecz było białą chusteczką przy czyjejś szyi.
Podobnie czerwona poświata, którą dostrzegła, obserwując Delphine, wcale nie była ostatnim blaskiem kwiatów róży, lecz żarzącym się koniuszkiem cygara. Teraz widziała to z całą pewnością. Stojący wśród róż człowiek podniósł głowę i chociaż łzy zasnuły jej oczy, Julia wyraźnie ujrzała jego jasną twarz, oświetloną blaskiem księżyca. Ukłonił się, wykonując kółko cygarem. W ten sposób składał jej ironiczny wyraz uszanowania.
10
Służący wyszedł z jadalni, skrywając w serwetce resztki obiadu. Tak starannie oczyścił wszystko, że pozostawił za sobą tylko głęboką ciszę i dwie osoby, które patrzyły na siebie z irytacją nad pustym stołem. Dżentelmen odezwał się jako pierwszy, gdy drzwi zamknęły się powoli za oddalającym się kelnerem.
-Trzy dni, jak sądzę - powiedział, jakby odpowiadał na jakieś pytanie, chociaż jego towarzyszka nie odezwała się wcale, wpatrzona w niego z powątpiewaniem.
-Tak, trzy dni, jestem tego pewien. Pierwszego wieczoru, zaraz jak tylko przyjechaliśmy, zapytałem, czy masz wygodny pokój, czy obiad był dobry, a potem, zanim się rozeszliśmy, powiedziałem ci, nie, już wiem - rzekł baron, udając, iż przypomniał to sobie z trudem - zaproponowałem, a nawet nalegałem - poprawił się -byś odwiedziła krawca i nabyła trochę nowych strojów. O ile dobrze pamiętam, sugerowałem nawet, żebyś, skoro jesteśmy w Paryżu, udała się do Louisa Hippolyte Leroya. Skoro był wystarczająco dobry dla cesarzowej Józefiny, uznałem, że ty również uznasz jego umiejętności za zadowalające. Zostawiłem w tym celu portmonetkę na stole, jestem tego pewien - stwierdził z naciskiem - bo chociaż zapominam o wielu rzeczach,zawsze pamiętam o moich obietnicach i płatnościach. Dzięki temu jestem lepszym gospodarzem, a także lepszym przyjacielem, dokładne rozliczenia bowiem istotne są w obu przypadkach. Nie należę do skąpych, panno Hastings, ale nie jestem też wcale ślepy. Nie chodzi mi więc o pieniądze, lecz to, w jaki sposób zostały wykorzystane. Portmonetka zniknęła, a o ile jestem w stanie zauważyć, masz na sobie suknię barwy szarobrązowej. - Wykonał pogardliwy gest w jej stronę. - To ta sama, którą nosiłaś trzy dni temu, albo jest identyczna. Widzę, że nie jest brudna, przeciwnie, dostrzegam, że jest świeżutka jak umyta rosą stokrotka, ale jestem też świadom, iż nie można o niej powiedzieć, powtarzam nie można powiedzieć, by była nowa. Wątpię, by Francuzi oszaleli z rozpaczy z powodu przegranej wojny i zaczęli wyrabiać takie stroje na sprzedaż za granicę, więc pozwolę też sobie wątpić, by była to jedna z paryskich kreacji, którą zamówiłaś i nabyłaś, tak jak cię o to prosiłem trzy dni temu.
Młoda kobieta nie sprawiała wrażenia przejętej. Wyraz jej twarzy nie zmienił się, a ona sama nie cofnęła się, gdy dżentelmen przysunął się w jej stronę, opierając podbródek na dłoni, a łokieć na stole i oczekiwał jej odpowiedzi. Ona zaś zachowała prawie całkowity bezruch, może jedynie leciutko uniosła głowę, ale jej dłonie spoczywały na podołku. I bardzo dobrze, bo gdyby dżentelmen je zobaczył, przekonałby się, że drżałyby nerwowo, gdyby dziewczyna nie zaciskała ich z całych sił.
Popatrzyła na niego swymi świetlistymi, błękitnymi oczami i odparła półgłosem:
- Nie, ale chyba nie zwrócił pan na mnie uwagi, gdy odpowiadałam na pańskie życzenie, a jeśli przyjaciele powinni dokonywać ścisłych rozliczeń, to, jak sądzę, tym bardziej należało mnie wysłuchać. Nie chodzi o to, że żądam od pana przyjaźni - dodała pośpiesznie, spuszczając oczy na widok gniewu, jaki pojawił się na twarzy dżentelmena. - Powiedziałam panu jednak, że nie pragnę nowych sukni i że nie trzeba zatem wydawać na nie pieniędzy. Pan mimo to położył pieniądze na stole i odszedł, więc nie mogłam ich tak po prostu zostawić. A nuż skorzystałby z nich ktoś ze służby, traktując je jako wyjątkowo wysoki napiwek? Zabrałam je i część z nich zużyłam - rzekła, widząc jego niedowierzanie. - Zwiedzałyśmy razem z Celeste miasto, a ja nie mam ze sobą francuskich pieniędzy.
Prowadzę jednak dokładne rachunki - rzekła szybko, widząc, że chce jej przerwać.
W odpowiedzi uzyskała tylko długie westchnienie, a kiedy znowu podniosła oczy, przekonała się, iż baron patrzy na nią, kręcąc powoli głową, a na jego twarzy nie malował się gniew, lecz wyraz zniecierpliwienia.
-Panno Hastings - zaczął baron powoli. - Potrzebne ci są nowe suknie. Cieszę się, że miło spędziłaś czas, zwiedzając miasto, ale nie możesz, powtarzam, ubierać się nadal w ten sposób.
-Mogę i będę - odparła z równym jak on naciskiem -albowiem piękne stroje nie są mi potrzebne. Wynajęłyśmy niewielką łódź wiosłową, a jej właściciel wcale nie bierze drogo za obwożenie nas, mnie i Celeste, i oglądałyśmy miasto z wody. Widziałyśmy też Bastylię i Luk Triumfalny na placu Gwiazdy, który został zbudowany na rozkaz Napoleona, i wspaniałą katedrę Notre Dame, a nawet weszłyśmy tam na górę tak daleko, jak tylko się dało. Staramy się zachowywać jak najbardziej przyzwoicie i ostrożnie, a na lunch zatrzymywałyśmy się w bardzo porządnych kawiarniach i, zapewniam pana, że mój strój nie budził tam najmniejszego zainteresowania. Chociaż widziałyśmy wiele modnych dam, milordzie, ja nie mam zamiaru stawać się jedną z nich. Nie spotykam się z nimi i nie mam ochoty zwracać na siebie niczyjej uwagi. Kiedy zaś nasza krótka przygoda zakończy się, eleganckie suknie nie przydadzą mi się wcale. Godzę się na to, by podróżować w pańskim towarzystwie - dokończyła tak cicho, że musiał natężyć uwagę, by ją usłyszeć - ale nie chcę stawać się ośrodkiem zainteresowania...
-Racja - przyznał, co sprawiło, że popatrzyła na niego z niedowierzaniem. - Jednak właśnie z tego powodu powinnaś spełnić moje życzenie w tej kwestii. Panno Hastings - ciągnął z powagą - wyraziłem je przede wszystkim dlatego, że chciałem ci sprawić przyjemność. Nie moja reputacja zostanie zrujnowana, jeśli ludzie dowiedzą się, iż podróżuję w towarzystwie niezamężnej, młodej kobiety. Wręcz przeciwnie, mogę sobie tylko zyskać estymę w pewnych kręgach. To bardzo nie fair, przyznaję, ale nic na to się nie da poradzić. Nie chciałbym, żebyś siedziała zamknięta w swoim pokoju do czasu, gdy znajdziemy Robina, i nie sądzę, żebyś ryzykowała wiele, jeśli będziesz widziana w moim towarzystwie. Nie można zmienić twojej twarzy - urwał, a potem dodał - na szczęście - odczekał, aż ujrzy, jak rumieniec wypływa jej na policzki, i mówił dalej. - Gdybyś po powrocie do Anglii natknęła się przypadkiem na kogoś, kto widział cię podczas tej podróży, będziesz mogła z łatwością przekonać tę osobę, że się pomyliła. Oczywiście - dodał surowo - o ile rzeczywiście zawsze byłaś taką skromnisią.
Patrzyła na niego w zmieszaniu, a on rzekł chłodno:
-Krótko mówiąc, panno Hastings, dziwię się, że sama na to nie wpadłaś. Znajdujemy się w doskonałym hotelu, a fakt, że podróżuję z piękną młodą kobietą, która ubiera się jak podrzędna służąca, wywołuje więcej plotek, niż gdyby widziano mnie w towarzystwie czarującej młodej damy na wysokim poziomie.
Urwał, a potem ciągnął z pewnym rozbawieniem, jakie wywołał wyraz ogromnego zdziwienia na twarzy Julii.
-Tak, bez wątpienia. Twoje stroje pasują doskonale guwernantce lub damie do towarzystwa. Jednak nie mamy ze sobą dziecka, a ja niezupełnie wyglądam na kogoś, kto przynajmniej z pozoru potrzebuje towarzystwa przyzwoitej i moralnej osoby, na jaką upierasz się pozować. Sprawia to diabelnie dziwaczne wrażenie, moja droga, kiedy pojawiamy się razem przy ludziach. Lub kiedy jemy razem obiad, tak jak teraz, albo nawet wtedy, gdy spotykamy się w recepcji hotelowej.
-Zapewniam cię - mówił, śmiejąc się teraz wprost z jej zmieszania, które zastąpiło wyraz uporu na jej wyrazistej twarzy - że gdybyś ubrała się zgodnie z modą, wzbudziłabyś zainteresowanie, a nawet dopytywano by się, kim jesteś. Ale w tych twoich skromnych sukniach możesz wywołać istną sensację. Tajemnicza piękność to coś do przyjęcia, a my możemy zostawiać im mnóstwo fałszywych śladów, którymi pogonią. Tak się zazwyczaj robi. Na Kontynencie przebywa teraz bardzo wiele zbłąkanych żon i córek. Jednak oszałamiająco urodziwa istota w łachmanach, towarzysząca komuś takiemu jak ja? To jest właśnie coś, co może spowodować skandal I liczne plotki, które z łatwością mogą przedostać się na drugą stronę kanału La Manche.
Julia wstała i spojrzała na barona z taką konsternacją, że podniósł się również i, okrążając stół, podszedł do niej i rzekł:
-Nie, nie. Nie miałem na myśli prawdziwych łachmanów, to tylko taka przenośnia. Nie chciałem cię poniżyć; wyraziłem się trochę niezręcznie. Do diabła. Panno Hastings, proszę przyjąć moje najszczersze przeprosiny, zamierzałem tylko powiedzieć, że twój styl ubierania się różni się znacznie od tego, czego oczekują...
-... pańscy znajomi - dokończyła szybko, gdy znalazł się tuż przy niej. - Wiem, i rozumiem wszystko. Wystarczy spojrzeć na pana
-ciągnęła, śmiejąc się z pewną desperacją. - Jeden rękaw pańskiej koszuli kosztował drożej niż cała moja suknia. A kamizelka - rzekła, wskazując na ową część odzieży barona, bogato haftowaną złotą i srebrną nicią na ciemnoszkarłatnym tle - warta jest, jak sądzę, więcej niż cała moja garderoba.
-Chyba trochę przesadziłem - odparł baron z lekkim zawstydzeniem, zerkając w dół. - Ale w końcu zrobiono ją we Francji. Kupiłem ją w sklepie, do którego poszedłem dowiadywać się o Robina. Musiałem coś nabyć, żeby uwiarygodnić moją wizytę. Jeśli sądzisz, że jest nadmiernie ozdobna, to powinnaś była widzieć surdut, który musiałem zamówić, żeby zyskać dla siebie jeszcze trochę uwagi tego krawca. Jest z błękitnej, prze-tykanej srebrną nicią tkaniny i nie wiem, czy będę mógł go kiedykolwiek nosić, chyba że na balu kostiumowym. Ale monsieur LeMay jest znanym plotkarzem, poza tym że jest mistrzem igły. Francuzi umieją doskonale szyć damskie suknie, ale pozostają w cieniu naszych dobrych, angielskich krawców. Ta kamizelka jest chyba trochę zbyt krzykliwa, nieprawdaż? - zapytał nagle, marszcząc brwi i patrząc na siebie z takim niesmakiem, że Julia poczuła się bardzo malutka i zawistna, ponieważ poruszyła kwestię cen jego strojów. Spróbowała naprawić błąd, wylewnie komplementując odnośną kamizelkę, ale prawie jej nie słuchał.
Przestał zajmować się ową sztuką odzieży i na nowo zajął się przepraszaniem dziewczyny za swój nieopatrzny komentarz na temat jej strojów. Równocześnie zdali sobie wtedy sprawę, że mówią naraz, równocześnie umilkli, popatrzyli po sobie i wybuchnęli przemożnym śmiechem.
-Ma pan rację, pójdę do tego krawca - powiedziała Julia, chociaż właśnie usłyszała jego:
-Zgadza się, ta kamizelka wyląduje na dnie najgłębszej szuflady. - Po czym zaczęli się śmiać znowu i za każdym razem, gdy śmiech już przycichał, wystarczyło im spojrzeć sobie w oczy, by wesołość wybuchała w nich na nowo. Potrwało to dosyć długo, zanim oboje zamilkli na dobre i zdołali się uspokoić.
-Przepraszam... - zaczęła znowu Julia, ale baron przerwał jej, mówiąc po prostu:
-Wystarczy tych przeprosin, Julio, i twoich i moich. Jest tyle rzeczy, za które musielibyśmy prosić się o wybaczenie, że nigdy byśmy poza to nie wyszli.
Nie odpowiedziała mu, lecz tylko przyglądała się, zdziwiona, że zwrócił się do niej po imieniu, a także tym, że okazał jej tyle szczerości. On zaś jakby nie zauważył swego przejęzyczenia, bo mówił dalej:
-Za wiele niemiłych spraw musielibyśmy poruszyć, gdybyśmy upierali się przy wzajemnych przeprosinach.
Co więcej, zaszliśmy już za daleko, żeby do nich wracać, a niedługo przecież osiągniemy to, co jest naszym celem. Albo - dodał, uśmiechając się z pewnym przymusem - co ja ustaliłem jako nasz cel. Robin znajduje się gdzieś w pobliżu, jestem tego pewien. Równie dobrze możemy więc spróbować zachować stosunki przyjacielskie, zanim się nie pojawi. Nawet jeśli nastąpi to jutro, zostaje nam jeszcze droga powrotna do kraju. A więc jak, Julio, zawrzemy pokój?
Później miała czynić sobie wyrzuty, że pozostawiła bez komentarza fakt, iż baron zwracał się do niej po imieniu bez pozwolenia. Mogła też pogrymasić przynajmniej przez chwilę, zanim mu odpowiedziała, dać mu do zrozumienia, że okazał jej nadmierną poufałość, i bardzo ją to bawi. W świetle wszystkich krzywd, jakich od niego doznała, byłaby usprawiedliwiona, gdyby zwróciła mu uwagę, iż odzywa się do niej w sposób niewłaściwy, i odrzuciła oferowaną sobie dłoń i przyjaźń. Jednak popatrzyła tylko na jego nieruchomą twarz i zajrzała mu w czujne, pełne nadziei oczy, po czym po prostu podała mu rękę i rzekła:
-Dobrze, niech będzie pokój.
Stali przez chwilę w milczeniu, a on wciąż trzymał jej dłoń.
Potem jednak zdała sobie sprawę, jak bardzo łamie to konwenanse, i wysunęła rękę z jego uchwytu, mówiąc, nie tyle triumfalnie, co w zadziwieniu:
-A więc rozumie pan, że wrócę do Anglii, jak tylko zobaczy się pan z Robinem? Rozumie pan? - powtórzyła, odwracając się od niego, lękając się spojrzeć mu w oczy. Bała się, iż mówi za wiele i naraża ich dopiero co zawarty rozejm, ale nie mogła się powstrzymać, tak bardzo pragnęła, by wreszcie pojął, o co jej chodzi. -Chcę tylko wrócić do domu, a między mną a Robinem od dawna już nic nie ma.
Mimowolnie wstrzymała oddech, co zauważyła dopiero wtedy, gdy dosyć głośno wypuściła powietrze z płuc, i usłyszała:
-Tak, teraz to widzę.
Nie odważyła się nic więcej powiedzieć, czując, że nie można żądać od niego większych ustępstw. Ale on mówił dalej, tonem o wiele bardziej ironicznym niż przedtem:
-Wszyscy wiedzą, że niezbyt dobrze znam się na pięknych kobietach, więc nie możesz się po mnie zbyt wiele spodziewać. Bóg mi świadkiem, że nie kłamię. Mimo to przyznaję, że niektóre części twojej historii wydają mi się prawdziwe. Czyż to nie cudowne? - Zaśmiał się. - Bowiem, jeśli ty mówisz prawdę, to ja jestem ni mniej, ni więcej tylko porywaczem i potworem, a stoję przed tobą i oświadczam pompatycznie, że może masz trochę racji. Znaleźliśmy się w bardzo kiepskiej sytuacji, prawda, Julio? - zapytał znienacka, poważniejąc.
Odwróciła się i ujrzała na jego twarzy wyraz zmieszania. Sprawiał wrażenie znacznie młodszego i zagubionego, słabego i potrzebującego pocieszenia. Dlatego też powiedziała szybko, zanim zdążyła zrezygnować:
-Czy jest na tyle zła, że mogłabym liczyć na to, że zmieni pan zdanie co do mego dalszego pobytu tutaj, milordzie? To znaczy, skoro widzi pan, że mógł pan dokonać błędnej oceny, może zechciałby pan zmienić zdanie co do mojego powrotu do Anglii? Teraz, zaraz? Nie liczyłam na to zanadto - westchnęła, widząc znowu gniew na jego twarzy. - Mimo to nie może mnie pan winić, że o to spytałam, kiedy trafiła się po temu okazja.
Karciła się w duchu za swą niecierpliwość, podczas gdy on patrzył na nią beznamiętnie i bez słowa. Potem zmusiła się do uśmiechu i zapytała, starając się złagodzić atmosferę:
-Ale cóż takiego się stało, że pozwolił sobie pan na wątpliwości?
Miała nadzieję, że pytanie to i jej uśmiech poprawią mu nastrój, bez względu bowiem na to, co sądziła o swoim przymusowym pobycie we Francji, nie ulegało wątpliwości, iż o wiele lepiej jest, gdy baron decydował się być miły.
Nie rozgniewała go, ale jej próba wyzwolenia się zmieniła jego nastrój i baron stał się znowu człowiekiem, którego znała wcześniej: lekko rozbawionym, światowym, cynicznym.
-Ach - powiedział wreszcie, dostosowując się do jej beztroskiego tonu, chociaż patrzył na nią z powagą. -To bardzo proste. Kobieta, którą sobie wyobraziłem, zamówiłaby już kilka kufrów pełnych sukni, a dzisiejszego wieczoru przymilałaby się o pierwszą bransoletę, która pasowałaby do jej nowego stroju. Oprócz tego - dodał, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy - pozostaje jeszcze to, że nie byłaś kochanką Robina.
Stwierdzenie, które nie wiadomo dlaczego zirytowało ją, gdy uczynił je po raz pierwszy, tuż po tym jak ją pocałował, tym razem ubodło ją nie mniej. Wtedy jednak była zbyt oszołomiona, by zaprotestować. Teraz zrobiła to choć nie powinna. Później wyrzucała sobie, iż zamiast wykorzystać jego słowa przeciwko niemu,skoro okazywał tyle powątpiewania, zdolna była tylko oburzyć się w sposób idiotyczny.
-Skąd pan to może wiedzieć?
Wyraz jego twarzy nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości.
Cofnęła się o krok, a na usta barona powoli wypłynął zmysłowy uśmiech.
-Moja droga panno Hastings - rzekł mężczyzna pogodnie - jak już mówiłem, nie zawsze umiem trafnie oceniać młode kobiety, ale są pewne rzeczy, o których zapomnę dopiero w jakieś trzy tygodnie po śmierci. O ile nie zarabiasz na życie jako jedna z tych nieszczęsnych kreatur w najgorszych lupanarach Rookeries, występując jako zawodowa dziewica, to twierdzę, że nie masz najmniejszego pojęcia o sztuce miłości. Te żałosne istoty sprzedawane są wielokrotnie jako nietknięte i podobno doskonale potrafią to udawać. Oczywiście są niedożywione i tak chude, że prawie nie widać, jakiej są płci, no ale zadaniem ich jest sprawiać wrażenie małych dziewczynek. Nie rozumiem, dlaczego dziewice powinny być chude - zamyślił się, ale błysk w jego oku wskazywał na to, że doskonale bawi się oburzeniem swojej słuchaczki. - Jak gdyby szczupłość związana była z cnotą, zaś tusza sugerowała rozwiązłość, ale wcale tak przecież nie jest.
Wielokrotnie przekonałem się, iż bywa wręcz przeciwnie. Nie pojmuję też, skąd wzięło się takie zapotrzebowanie na ich niezwykłe umiejętności, gdyż sam nie widzę nic atrakcyjnego w ignorancji. No, ale też niektórzy mężczyźni nabierają odwagi, gdy mają do czynienia z kimś, kto nie może dokonywać porównań.
-Co więcej - mówił jak gdyby do siebie, chociaż widać było wyraźnie, iż z zadowoleniem przyjmuje fakt,że Julia słucha go z szeroko otwartymi oczami - są jeszcze ci durnie, którzy wierzą, stosunek z dziewicą pozwala wyleczyć się z luesu. A przecież to wcale nieprawda - dodał niedbale. - Rozsądek mówi nam, że w rezultacie jeszcze jedna nieszczęsna istota najwyżej się nim zarazi. Przypuszczam jednak, że są porządnie zdesperowani. Panno Hastings, proponuję, żebyś albo nabrała tchu, albo go wypuściła, bo zaczynasz się robić sina - powiedział, nagle zmieniając temat.
-O-hyda! - wyrzuciła z siebie Julia, zdając sobie sprawę, że miał rację: wypowiedziała to słowo ze znacznie większą niż trzeba emfazą.
Stali w pustej jadalni, patrząc na siebie. Na twarzy mężczyzny nie pojawił się żaden wyraz, tylko jedna cienka, ciemna brew uniosła się do góry, jakby pytająco, podczas gdy dziewczyna wpatrywała się w niego z oburzeniem. Chociaż w pomieszczeniu panowała cisza, wydawało się, iż wciąż jeszcze słychać gwałtowny wydech Julii. I wtedy, nieoczekiwanie, nagle zachichotała. Natychmiast postarała się powstrzymać tę niestosowną reakcję, ale w oczach jej towarzysza również pojawiło się rozbawienie. Zaczęła chichotać na dobre, a w końcu roześmiała się pełnym głosem, zaś baron przyłączył się do niej i wkrótce oboje śmiali się do rozpuku. Nie była w stanie nabrać tchu i uspokoić się, on tymczasem chwycił ją za ramiona i potrząsnął.
-Julio! To szaleństwo, ale przecież rozumiemy się w pół słowa! Nie mam pojęcia, dlaczego tak jest, i proszę cię, nie igraj sobie ze mną już dłużej. Okaż mi szczerość i wyjaśnijmy sobie tę sprawę raz na zawsze. Dlaczego opuściłaś Robina? Co zaszło tamtej nocy między wami? Powiedz mi, a ja przysięgam, że spróbuję zrozumieć.
Śmiech zamarł Julii w gardle. Skoro ona tego dotychczas nie pojęła, to jak ma mu cokolwiek wyjaśnić? Mimo to pośpiesznie wyrzuciła z siebie:
-Mówiłam. Nic się tamtej nocy nie stało. Przyszedł i powiedział, że nie może mnie poślubić. Odesłał mnie do domu pod opieką swojego przyjaciela. To właśnie się wydarzyło. Na tym polega ten cały dowcip. Rozumiesz? A teraz możesz się śmiać! - zawołała, wyrywając mu się i wybiegając z jadalni.
Kiedy nadeszła pora, którą Julia uważała za właściwą, by pójść spać, uspokoiła się już prawie całkiem. Wcześniej podesłała na spoczynek Celeste. Na hotelowych korytarzach nastała cisza.
Dziewczyna zdołała na pewien czas wyrzucić z pamięci swą konfrontację z baronem i nagłą przed nim ucieczkę. Jednak teraz, kiedy została sama, nie mogła nie tylko przestać myśleć o tym człowieku, ale też nie była w stanie uciec przed własnym sumieniem.
Zrobiło się już bardzo późno, więc położyła się do łóżka i zamknąwszy oczy, doznała wrażenia, że jest ponad wszelką miarę strudzona. Wiedziała jednak z doświadczenia, iż ten rodzaj zmęczenia nie ma nic wspólnego z wcześniejszymi wysiłkami fizycznymi, a zatem sen nie nadejdzie tak łatwo. Leżała więc w mrocznym pokoju hotelowym, patrząc na przesuwające się po suficie cienie, i wiedziała, że nie zmruży oka, dopóki nie przebiegnie pamięcią wszystkich wydarzeń tamtej koszmarnej nocy.
Próbowała powiedzieć baronowi prawdę, pragnęła tego ze wszystkich sił, lecz w ostatniej chwili przypomniała sobie, że mimo ich wzajemnego porozumienia, które pojawiło się nie wiadomo kiedy i skąd, mimo tego, że tak dobrze potrafią się razem śmiać, ona nadal jest jego więźniem, a on jej nadzorcą. A jednak mu nie skłamała.
Tylko ominęłam część prawdy, pomyślała, uśmiechając się do siebie ponuro w ciemnościach. Nikomu do tej pory nie wyznała wszystkiego, więc dlaczego miałoby jej być łatwo jemu poczynić podobne zwierzenie? Powiedzieć wszystko, oznaczałoby okazać pełne zaufanie, a ona nie miała pewności, czy w ogóle kiedyś zdoła je żywić do jakiegokolwiek reprezentanta płci męskiej. Niewątpliwie nie muszę mówić wszystkiego osobnikowi, który mnie więzi, stwierdziła obłudnie w duchu, tłumacząc się ze swego tchórzostwa. Jednak chociaż myśl ta zawierała w sobie pewną dozę prawdy, wcale nie poprawiła nastroju dziewczyny.
Nic nie może sprawić, by poczuła się lepiej, to nie ulega wątpliwości. Ale dlaczego nie miałaby o tym myśleć - tak jak osoba, która zagubiła jakiś przedmiot, odtwarza sobie wszystko, co robiła, w nadziei, iż przypomni sobie wreszcie ten jeden drobny szczegół, dzięki któremu odnajdzie zgubę, choćby po to, by zabić czas, skoro i tak nie zaśnie. No i oczywiście wciąż jeszcze w głębi jej duszy kryła się nadzieja, że może tym razem wreszcie wszystko zrozumie.
Dokładnie pamiętała, co Robin wtedy powiedział: „Odpocznij sobie trochę, dziecinko. Ja zejdę na dół i polecę oberżyście, żeby sprowadził pastora. No i zamówię ucztę weselną. Zaczniemy, jak tylko pojawi się Edwin... na pewno ci się spodoba, skarbie, jest uroczy... - tu urwał i zachichotał, a potem ciągnął dalej: - Kiedy już trochę wypoczniesz, załóż swoją najlepszą sukienkę, bo przecież oboje pragniemy na zawsze zapamiętać dzisiejszy dzień, a ja nie chcę, żebyś za jakieś dwadzieścia lat powiedziała: »Ojej, zapomniałam założyć coś błękitnego!«... O nie, nie zakładaj nic błękitnego! To byłby zły znak. Załóż coś różowego. Tak, coś o barwie płatków róży. Na szczęście. No i ten kolor bardzo ci też pasuje, a ja chcę, żeby Edwin zazdrościł mi z całego serca. A kiedy wrócę, zostaniemy poślubieni. Kocham" - zakończył pieszczotliwie, uśmiechając się do siebie, i lekko musnął jej policzek, jakby podobał mu się sam dźwięk tego słowa. Potem odszedł, by dopilnować przygotowań do ślubu.
Posłusznie położyła się, gdyż była grzeczną dziewczynką, chociaż wcale nie czuła zmęczenia, raczej ogromne podniecenie. Kiedy uznała, że upłynęło już wystarczająco dużo czasu, wstała i zaczęła przeglądać suknie, które mama jej zapakowała, szukając różowej. Mama uszyła jej uroczą kremową kreację na ślub, gdyż kolor ten doskonale pasował do jej długich, złocistych włosów, ale Robin chciał różowego. Tak więc szukała i szukała, aż natrafiła na muślinową suknię w wymaganym kolorze, nie dorównującą w żadnym stopniu kremowemu jedwabiowi, ale skoro Robin pragnął tej barwy, więc niech tak się stanie.
Potem, zmarnowawszy tyle czasu na poszukiwanie odpowiedniego stroju i zastanawianie się, czy rzeczywiście jest on właściwego koloru, Julia stwierdziła, że zrobiło się późno. Na dworze hulał wiatr, ogień w kominku zgasł, nawet woda w dzbanku, którą przyniosła jakiś czas temu pokojówka, nie była już wrząca, tylko letnia. Jednak Julia była czystą i schludną panienką, więc rozebrała się do pasa i umyła starannie. Miała nawet ze sobą fiolkę z wodą toaletową o zapachu lawendy i pomyślała, że posmaruje nią sobie skórę za uszami, a może ośmieli się też skropić nią piersi, żeby nie tylko być czysta, lecz także ładnie pachnieć.
Wycierając się, pożałowała, że nie ma przy niej matki albo którejś z sióstr. Pomogłyby jej się szykować i życzyłyby jej szczęścia, ale Robin wyjaśnił, że ich obecność jest niemożliwa. W przeciwnym wypadku jego rodzina mogłaby obwiniać bliskich Julii za tę całą historię. Zadrżała lekko na myśl o jego rodzinie, ale potem przypomniała sobie, jak Robin zapewniał ją, że wszystko będzie dobrze, kiedy już zostaną sobie poślubieni, i tak bardzo zajęła się tymi rozważaniami, że nie usłyszała, kiedy zastukał. Wiatr huczący za oknem spowodował, że nie zauważyła też, że otworzył drzwi i zapytał, czy może wejść.
Dostrzegła jego obecność, dopiero kiedy objął ją w talii i przytulił. W pierwszej chwili zaskoczyło ją to, ale zaraz westchnęła z zadowoleniem, czując plecami jego ciało. Przysunął usta do jej ucha i wyszeptał:
-Marzymy sobie? Ale noc jeszcze nie nadeszła, maleńka, a ty normalnie o tej porze już pewnie śpisz, dziecinko. To wszystko przez tę okropną burzę. Pastor nie pojawił się jeszcze, a drogi, uroczy Edwin się także spóźnia.
Pił coś mocnego; czuła od niego zapach alkoholu, a także cynamonu i goździków. Jednak woń ta była przyjemna, przypominała jej dni, kiedy w domu pieczono ciasta, więc tylko westchnęła raz jeszcze i wyprężyła się lekko, czując, jak jego ręce obejmują ją mocniej w pasie.
-Pozwól mi na siebie popatrzeć, dziecinko - szepnął ze stłumionym śmiechem i odwrócił ją twarzą do siebie, a ona zdała sobie sprawę, że jest nie całkiem ubrana. Gdy Robin wszedł, trzymała przed sobą ręcznik, gdyż właśnie się myła, a różowa sukienka czekała, rozłożona na łóżku. Jednak kiedy ją okręcił w swą stronę, w tej jednej sekundzie podjęła decyzję i uczyniła coś, co miała wspominać chwila po chwili przez setki razy: upuściła ręcznik na podłogę, myśląc:
„Dlaczego nie? On ma być moim mężem".
Czy uczyniła to, gdyż czuła dumę ze swego ciała? Czy też powodowało nią nieuświadomione pragnienie? Może stanowiło to tylko część okrutnego żartu? A może po prostu postąpiła jak bardzo młoda dziewczyna, przekonana ó swojej miłości do przyszłego męża? Sama nie potrafiła dokładnie przypomnieć sobie, dlaczego to uczyniła, a gdyby sprawy poszły w innym kierunku, nie zastanawiałaby się nad tym nawet sekundy. Jednak kiedy odwracała się do narzeczonego, wypuściła ręcznik, a równocześnie spuściła oczy. Nie mogła więc odczytać wyrazu jego twarzy, gdy ją zobaczył. Tym miała w przyszłości zadręczać się w nieskończoność. To miało stać się w jej boku cierniem, którego nie da się nigdy usunąć. Albowiem z tego właśnie powodu nie wiedziała, jaka była pierwsza reakcja Robina.
Zdała sobie sprawę, że coś jest nie w porządku, dopiero wtedy gdy usłyszała jego głos.
- No cóż. A więc wcale nie jesteś już takim dzieckiem, co, Julio?
Spojrzała po sobie. Idiotko! miała to powtarzać nie raz, na nowo przeżywając tę scenę, dlaczego nie popatrzyłaś na jego twarz? Masz teraz całe lata na to, żeby patrzeć na siebie. Ale tak właśnie się stało, rzuciła okiem w dół i w świetle płonących w pokoju świec wyraźnie ujrzała swe piersi. Dopiero wtedy podniosła wzrok i przekonała się, iż on także przygląda się jej piersiom, z wyrazem... tego nie potrafiła nigdy ocenić. Wydało jej się bowiem, że coś przemknęło przez jego twarz... nie samo pragnienie, nie wstrząs, nie obrzydzenie, nie żądza, ale wszystko na raz i w dodatku coś jeszcze.
Potem przygarnął ją i mocno pocałował, czym bardzo ją przestraszył. Ten pocałunek nie pasował wcale do jej łagodnego Robina, ani też ten szorstki uścisk. Twarz mu się zmieniła, gdy skończył z tą pieszczotą i odepchnął dziewczynę od siebie. Kiedy wreszcie podniosła ręcznik, zasłoniła się nim, nabrała tchu i odważyła się znowu na niego popatrzeć, znowu ujrzała człowieka, którego znała. Jednak to, co powiedział, nie było do niego podobne.
Albowiem właśnie wtedy oznajmił jej o innej osobie, którą darzy miłością, i o tym, że nie powinien brać z nią, Julią, ślubu, skoro jej nie kocha. Ona zaś mu nie uwierzyła wtedy i nie dawała wiary tym słowom do dziś dnia.
Tak więc nic się nie stało pomiędzy nami, panie baronie, szepnęła do siebie w ciemnościach. Nie powiedziałam nic poza prawdą. Ominęłam tylko parę nieistotnych szczegółów, ale wszak one nie mają sensu, więc przecież to wszystko jedno.
Swe rozpamiętywania Julia musiała przejść do końca, gdyż z doświadczenia wiedziała, że inaczej nie zaśnie. Spędziła zatem, jak zawsze, następnych kilka godzin bezsennie. Znów zastanawiała się, czy to jej ciało wzbudziło w nim obrzydzenie; może jej piersi... ich kształt lub wielkość. Potem myślała nad tym, czy nie jest to coś nieuchwytnego, lecz odpychającego w niej, wystarczające, by zniechęcić, lecz tak nieznaczne, że sama odkryć tego nie jest w stanie; coś, o co nie odważyła się zapytać kogoś innego, na przykład wstrętny zapach. A może to jej śmiały czyn lub też ów pocałunek przeważył szalę, w wyniku czego Robin nabrał przekonania, iż jest pozbawioną zasad kobietą lekkich obyczajów, przywykłą do podobnych nierozważnych szaleństw. Albo też być może jej pocałunek wzbudził w nim obrzydzenie.
W ten sposób Julia spędziła czas prawie do rana, jak to się jej często zdarzało, zastanawiając się, czy coś odrzucającego znajduje się w niej samej, czy raczej to jej czyny wzbudziły obrzydzenie. Ani przez chwilę nie wątpiła, że ona jest przyczyną tego, co się stało.
Albowiem mimo swej młodości nie była wcale głupia. Wiedziała, że Robin kochał ją... aż do tamtej chwili. Jednej decydującej chwili, gdy jakaś jej tajemna wada zmusiła go, by ją porzucił.
11
Starszy, wyraźnie słabowity mężczyzna starannie komponował śniadanie spośród całego zestawu potraw, umieszczonych na lśniących podgrzewaczach, stojących na długim stole bufetowym w jadalni. Letni ranek był bardzo przyjemny; promienie słoneczne, wpadające przez wysokie, wąskie okna oświetlały pokój i nie wydawał się istnieć żaden powód, dla którego dżentelmen zastanawiający się nad smażonymi na ruszcie pieczarkami, nerkami i jajkami, miał taką bolesną minę. Potem jednak, pozwalając sobie na leciuteńkie zaledwie westchnienie, przeszedł mimo podgrzewaczy i z przesadną dokładnością wybrał sobie zwykłą, złocistą bułeczkę, po czym położył ją na tacy obok najzwyklejszej w świecie porcji owsianki i jednego tylko jajka umieszczonego w srebrnej podstawce, na które zdecydował się wcześniej.
Lokaj zaniósł śniadanie do długiego, przykrytego adamaszkową serwetą stołu. Mężczyzna usiadł samotnie, choć przy wielkim meblu mógł się pomieścić i tuzin innych osób wraz ze swymi towarzyszami, i zaczął jeść. Z pogodą, acz bez większego zainteresowania spożył owsiankę i począł uderzać łyżeczką o jajko w sposób dosyć chaotyczny, jakby wcale nie interesowało go to, czy uda mu się rozbić skorupkę. Nagle drzwi do jadalni otworzyły się i pojawił się w nich gospodarz, który właśnie zszedł na śniadanie, by towarzyszyć swemu gościowi.
-Pastorze! - zawołał sir Sidney do starszego dżentelmena, jakby nie widział go co najmniej od roku, choć w rzeczywistości rozstali się nie dalej niż osiem godzin temu. - Mój drogi, jakże się cieszę, że też lubisz wstawać wcześnie. Nie cierpię samotnych śniadań. Ale widzę, że nic prawie nie zjadłeś. Poczęstuj się, musisz się bardziej wzmocnić na nadchodzący dzień. Spróbuj tych śledzi, są znakomite.
Sprowadzam je codziennie z drugiej strony Kanału, bo wielu naszych gości jest ich bardzo spragnionych. No, ale ty jesteś przecież człowiekiem światowym, więc weź także kotleta; sos śmietanowy jest wyśmienity, Francuziki to mistrzowie w ich przyrządzaniu. Albo może nereczki, są wprost przepyszne - ciągnął sir Sidney jowialnie, nakładając sobie na talerz po trochu każdego z wymienianych przysmaków, a widząc, że jego gość leciuteńko się krzywi, dodał: - A już koniecznie wypij ze mną herbatę. Oczywiście, jeśli się obaj pomieścimy przy stole - dokończył, śmiejąc się, jakby powiedział coś niesłychanie oryginalnego i zabawnego.
Sir Sidney sam zaniósł sobie talerz do stołu, odganiając czujnego lokaja. Głośno i z irytacją nakazał mu znikać, gdyż jego usługi nie są potrzebne, dodając, że wezwie go, kiedy posiłek się skończy.
-Pracuje u mnie od lat - poskarżył się swemu gościowi, usadawiając się naprzeciwko. - Ale nadal nie rozumie ani słowa z tego, co mówię, chyba że na niego krzyknę. Ci przeklęci cudzoziemcy oczekują, że nauczysz się ich języka, zamiast uczynić na odwrót. A przynajmniej - ciągnął ponuro, wymachując w stronę pastora kawałkiem jajka, zatkniętym na widelec -dają nam to do zrozumienia, ale ja jeszcze nie znałem służącego, który nie nauczyłby się błyskawicznie języka, jakim włada jego pan, żeby wiedzieć, co mówi się pod jego obecność. Weź tych wszystkich Francuzików: zdarza się, że rozumieją każde słowo z twojej rozmowy, ale za skarby świata się do tego nie przyznają.
Drugi mężczyzna nie udzielił odpowiedzi natychmiast, lecz odczekał, aż lokaj wreszcie wyjdzie z pokoju i zamknie za sobą drzwi. Potem uśmiechnął się tylko uprzejmie i podjął swe zmagania z jajkiem, mruknąwszy:
-Bez wątpienia.
-Strasznie mało jesz - zaprotestował sir Sidney z pełnymi ustami. Miał wypchane policzki i mówił stłumionym głosem. - Poczęstuj się jeszcze, pastorze, wystarczy dla wszystkich.
-Martwię się raczej moim brakiem apetytu. To znaczy, lękam się niestrawności, a nie obawiam o to, czy zdołam zachować właściwe formy - wyjaśnił pastor. -Jestem pewien, że jedzenia wystarczy - ciągnął, odkładając łyżeczkę, zaledwie popróbowawszy jajka, i muskając nieskazitelną serwetką swe blade, cienkie wargi. - Sądzę bowiem, że jestem twoim jedynym gościem, Ollie.
-Ależ skąd - odparł gospodarz nieco wyraźniej, przełknąwszy ostatni kęs i popiwszy go łykiem gorącej herbaty. - Stara księżna FitzAllen jest nadal, razem ze swoim młodym kochankiem, tak samo jak Kirkland i Dabney i ich tancereczki, dwóch braci Charter, no i, oczywiście, lord Lambert i hrabia Voronov.
-Wyjechali o bladym świcie, Ollie - rzekł cicho pastor. -Szczury uciekają z tonącego okrętu - powiedział dziko sir Sidney, nagle odkładając sztućce i równie znienacka wyzbywając się swojej maniery jowialnego poczciwca. Uśmiech, który zwykle malował się na jego otoczonej wielkimi bokobrodami twarzy, ustąpił grymasowi wściekłości.
-Cóż, są tacy, co potrafią płynąć tylko z prądem, ale wobec mnie są przegrani, bo nigdy więcej ich u siebie nie przyjmę, kiedy znów będę na fali.
-O ile dobrze zrozumiałem - odparł łagodnie pastor, leciuteńko odsuwając od siebie talerz i nieznacznie przesuwając krzesło - spotkało cię coś w rodzaju kataklizmu, którego nie da się odwrócić, drogi Ollie.
-Źle zrozumiałeś - odparł szybko sir Sidney. - To tylko chwilowe nieporozumienie, które wkrótce wyjaśnię. Wszystko przez tych przeklętych plotkarzy. Sam chyba przyznasz, pastorze - ciągnął przymilnie - że znasz mnie od zawsze, niejeden raz byłeś moim gościem, i co, powiesz, że jestem zdrajcą?
-Jeśli mnie o to pytasz - rzekł pastor swym cichym głosem - to owszem, tak sądzę, mój drogi Ollie. Ale nie poczuwaj się do wyjaśnień - dodał szybko, unosząc chudą, żylastą dłoń, by powstrzymać spodziewane słowa swego gospodarza. - Nie trzeba, zapewniam cię. Jestem nic nieznaczącym pionkiem, jak sam dobrze wiesz. Jedyna moja wartość polega na tym, iż jako gość potrafię zabawić innych. Nie ma powodu zatem, by przepraszać albo nawet zwracać uwagę na kogoś tak mało ważnego jak ja. Byłem niejeden raz twoim gościem, to prawda. Ale nie czuję się z tego powodu winny, gdyż zapracowałem na swoje utrzymanie. Wyśmienicie zabawiałem twoich gości, Ollie, nie możesz temu zaprzeczyć. Zawsze znałem najświeższe plotki i potrafiłem je dyskretnie przekazywać. A jeśli usłyszałem przypadkiem, pośród najnowszych wieści, co mówi się o moim gospodarzu, nigdy nie mrugnąłem okiem, bo nie mnie ciebie osądzać, Ollie. Niemniej jednak czekałem na ciebie dziś rano, mój drogi. Muszę cię bowiem z przykrością zawiadomić, że też należę do szczurów... wyjeżdżam dzisiaj. Cóż, sam przyznasz, że nie potrzeba trefnisia, kiedy zabraknie dworu.
Sir Sidney zamarł na chwilę, a potem wybuchnął śmiechem.
Śmiał się długo i głośno, a potem, zauważywszy, że jego serwetka jest cała w jajku i sosie, otarł sobie oczy rękawem i zachichotał raz jeszcze. Potem powiedział bez cienia wesołości:
-Zawsze podziwiałem twój tupet, pastorze. Mógłbyś zamordować człowieka, spokojnie przekroczyć leżące ciało, wręczyć komuś ociekający krwią sztylet i poprosić o nowe sztućce, bo stare są brudne. Podobało mi się to w tobie, pastorze, a i owszem. Nawet to, jakie przybrałeś sobie imię, gdy już się zrobiłeś stary, kiedy wszyscy wiedzieli już, że baron Watchtower to najgorszy hulaka i łajdak, który mógłby zostać pastorem chyba tylko u diabła.
Szczupły, ascetyczny mężczyzna skłonił wdzięcznie głowę, uśmiechając się przy tym łagodnie, jakby właśnie usłyszał wielki komplement, a jego gospodarz mówił dalej z ponurym zadowoleniem:
-Opowieści o twoich młodzieńczych przygodach stały się legendą, pastorze. Mówi się, że w swoim czasie, poszukując nowości, spałeś ze wszystkim, co chodzi po tym świecie. A największym dowcipem jest to, że robiłeś to z miłości albo dla pieniędzy, z pożądania albo dla żartu, z wysoko i z nisko urodzonymi, przedstawicielami każdej klasy społecznej, płci, a nawet gatunku, jeśli przypadkiem tak ci się spodobało, a przynajmniej tak słyszałem.
Powiadają nawet, że mieszkasz na Kontynencie, bo twoja rodzina nie chce cię widzieć w ojczyźnie ze względu na skandale, związane z twoim nazwiskiem.
- Cóż, plotki to nie twoja dziedzina, Ollie, powinieneś doprawdy zostawić to nam, zawodowcom - zadrwił sucho pastor tonem podstarzałego nauczyciela, po czym dodał niedbale: - Wszystko, co powiedziałeś, jest prawdą, poza ostatnim: sam zdecydowałem, że pozostanę za granicą. Bądź co bądź, cóż ja mam wspólnego z pospolitym angielskim szlachcicem w moim wieku? Czy mógłbyś sobie wyobrazić, drogi Ollie, mnie w którymś z tych klubów przy St. James Street, w towarzystwie innych podstarzałych jegomościów, nudzących na temat swoich doświadczeń z wojska lub przygód towarzyskich, popijających ziółka na serce i wspominających dawne, dobre czasy, podczas gdy ja, kiedy widzę lokaja, myślę o tysiącach sypialni, które odwiedzałem. Nie, nic z tego by nie wyszło, prawda? A przecież mam wspaniałego bratanka, na którego barki mogę złożyć podwójne zadanie: przedłużenia linii rodowej i nadania blasku naszemu nazwisku. Nie, Ollie, sam wybrałem sobie moje wygnanie.
Tak samo z wyboru jestem zawodowym gościem. Pewnie cię to zdziwi, ale mam całkiem spory majątek. Wyłącznie dlatego, że postanowiłem zostawić go w całości memu czarującemu bratankowi, zostałem pieczeniarzem, żyjącym z łaski ludzi takich jak ty. Wydaje się - dodał z wyrazem zdziwienia - że może jednak posiadam sumienie, bo pragnę zostawić mojemu beznadziejnie poprawnemu młodemu krewniakowi o wiele więcej, niż sam tytuł.
-Ale skoro ja nadal jestem gotów opłacać twoje usługi, to dlaczego odjeżdżasz? - zapytał szybko sir Sidney.
Przez twarz starszego mężczyzny przeleciał jakiś błysk, ale zaraz zniknął, pozostawiając po sobie wyraz spokoju i powagi.
-No cóż, Ollie - rzekł pastor z żalem. - To taki paradoks. Jeśli chcę być ogólnie lubiany i przyjmowany wszędzie, to muszę bardzo uważać na to, gdzie jestem przyjmowany.
-Czy to znaczy - zapytał niemiłym głosem gospodarz - że ja nie jestem już do przyjęcia?
Pastor nie odpowiedział, lecz z ironicznym uśmiechem rozłożył swe chude ręce w geście bezradności.
-Do diabła, to wszystko kłamstwa! - krzyknął sir Sidney, uderzając pięścią w blat ciężkiego, drewnianego stołu tak mocno, że wszystkie talerze i filiżanki podskoczyły z brzękiem.
-Jak uważasz - odparł pastor spokojnie.
-Pastorze - rzekł nagle sir Sidney. - Zanim wyjedziesz, zrób jeszcze coś dla mnie. - Pastor przyjrzał się badawczo swemu gospodarzowi, a widząc to, sir Sidney dodał szorstko: - Nie musisz tak na mnie patrzeć, pastorze, nie zamierzam popełnić morderstwa.
Chciałbym tylko dowiedzieć się plotek. To drobiazg, ale stał się ważny ze względu na to, że zdecydowałeś się na wyjazd. O taką rzecz w normalnych warunkach zapytałbym cię przy kartach, gdybyś zostawił mi wybór.
-No dobrze - zgodził się pastor swym zwykłym, lekko rozbawionym tonem. - Mów, Ollie, a jeśli chodzi ci o to, kto sypia w moim łóżku, to zapewniam cię, że wiem, kto to jest.
-Niezupełnie - powiedział sir Sidney, pochylając się ku swemu gościowi. - Obyczaje owego człowieka w tej dziedzinie nie interesują mnie zbytnio, chyba że są niezwykłe. Chciałbym dowiedzieć się, co wiesz na temat lorda Nicholasa Daventry, barona Stafford, - Ach... - zaczął pastor.
Zdaniem Nicholasa Julia wyglądała niezwykle pięknie w swej nowej sukni. I to właśnie jej powiedział, zanim wyszła na następną wyprawę do sklepów, tak jak jej polecił, albo, pomyślał smętnie, na kolejną turę zwiedzania, co z pewnością wolała. Chociaż bowiem zarumieniła się uroczo, słysząc komplement, i wydawała się wzorem posłuszeństwa, gdy powiedział jej, by nabyła dla siebie więcej strojów i ozdób, cały czas miał nieodparte wrażenie, że wydała swej pokojówce jakieś milczące polecenie. Pewnie, pomyślał z lekkim rozbawieniem, pobiegnie do jakiegoś sklepu i pośpiesznie zakupi jedną parę rękawiczek, żeby spełnić jego wymagania, a potem spędzi resztę dnia, gapiąc się na dzieła sztuki w jakimś muzeum i zaspokajając tym swe własne pragnienia.
Uśmiechnął się do siebie na myśl o jej dalszych skrywanych postępkach. Zaraz jednak zmarszczył brwi, bo zdał sobie sprawę, że często uśmiecha się, myśląc o niej. To przecież prawdziwa piękność, a przecież śliczna buzia i zgrabna sylwetka powinny wywoływać w mężczyźnie zgoła inne reakcje. A jednak, choć bez wątpienia Julia mogła z łatwością budzić typowe, męskie pragnienia, najczęściej prowokowała go przede wszystkim do śmiechu. Ten zaś bywa potężnym afrodyzjakiem. Nicholas przekonał się właśnie o tym ku swemu zażenowaniu.
W najlepszym wypadku nie powinien zanadto jej ufać. W najgorszym, wierząc obciążającym listom Robina, należało okazać jej wzgardę. Podczas podróży do Paryża dużo przebywali razem, a znalazłszy się na miejscu, spożywał w jej towarzystwie posiłki wieczorne. W miarę upływu czasu przekonał się, ku swemu niezadowoleniu, że jest mu z nią szalenie przyjemnie. Co gorsza, zaczął się łapać na tym, że nazbyt często zastanawia się nad możliwością, iż Julia jest niewinna wszelkim zarzutom, i nad tym, jaki będzie ostateczny wynik ich wspólnej podróży.
Stało się tak nie tylko dlatego, że miło było patrzeć na tę dziewczynę. Już dawno przekonał się, że po świecie chodzi bardzo wiele rozkosznych istot płci żeńskiej. Włosy Julii można było przyrównać do płynnego złota, ale co z tego? Nicholas nie tylko oglądał, ale także bawił się puklami, przypominającymi promienie księżyca, słońca, gwiazd, świecy i innych podobnie poetycznych substancji. Julia miała przejrzyste, błękitne oczy, otoczone długimi rzęsami. Ale on przecież nie raz patrzył w oczy lśniące i zielone, świetliste i brązowe, błyszczące i czarne; prawdę mówiąc, miał w swoim życiu do czynienia z całą gamą kolorów tęczówek, których właścicielki z zainteresowaniem odpowiadały na jego spojrzenie. Gdy Julia zaczęła nosić swą nową suknię, przekonał się, że jej postać ma w sobie linie proste, ale też i zaokrąglone, jest miejscami szczupła, a miejscami pełna; dojrzała, a zarazem chłopięca, zachowując wszystkie kontrasty, jakie powinny cechować doskonałą kobiecą postać, ale przecież on nie raz podziwiał takie ciała. Wszak jest, i to od dłuższego czasu, wytrawnym znawcą płci pięknej.
Tyle tylko, że jeszcze nigdy nie spotkał kobiety mającej tyle zalet na raz, i to takiej, która, co więcej, potrafiła obudzić w nim śmiech, wiedziała dokładnie, co go tak bawi, i najzupełniej bezinteresownie gotowa była dołączyć do jego wesołości.
Pragnął jej. To było oczywiste i godne pożałowania. Jeśli okaże się, że opisy Robina odpowiadały prawdzie, odwróci się od niej na zawsze i sprawi, że drogo zapłaci za swoje podwójne oszustwo. Ale jeśli postępowała uczciwie z nim, a Robin jej nie zechciał, tak jak mówiła... Lord Nicholas Daventry, baron Stafford, spostrzegł, w jakim kierunku zdążają jego myśli, i podjął próbę dania im odporu. Za wcześnie jednak planować, by została moją kochanką, powiedział sobie ostro, a plany te mogą zemrzeć przed własnym urodzeniem, jeśli nie poradzę sobie z bieżącym zadaniem. Albowiem baron Stafford właśnie wybierał się na kolejne spotkanie z następnym lwem salonowym, który być może ma jakieś pojęcie, gdzie znaleźć jego niesfornego siostrzeńca.
Skąd biorą się te trudności w natrafieniu na trop Robina? zastanawiał się z irytacją Nicholas, dziwiąc się, że jak dotąd nie odniósł żadnych sukcesów, a przecież znajdował się w miejscu, gdzie można najłatwiej zlokalizować osobę, zamieszkującą cywilizowany świat. Centrum Europy i najsłynniejsi ludzie znajdowali się wszak obecnie w Paryżu. Byli tu Wellington, Metternich, król Prus, rosyjski car; wielcy z całego kontynentu zgromadzili się w sercu stolicy Francji; brakowało jedynie Napoleona. Niedoszły władca świata znajdował się teraz na pokładzie angielskiego okrętu „Belle-phoron" i mógł tylko, patrząc na morskie fale, rozmyślać nad swoją niejasną i nieciekawą przyszłością. A może Bonaparte, jak inni pomniejsi zdradzeni mężczyźni, pomyślał Nicholas, wciąż marzy o swym ukochanym mieście, które tak ciepło przyjęło innych, kochających je równie gorąco.
Choć baron spędził tu zaledwie tydzień, zdążył pojawić się już na balach i przyjęciach, w jaskiniach hazardu, restauracjach i w operze, gdzie miał możność ujrzeć wiele słynnych osób i ich otoczenie. Chodził na te imprezy w najzupełniej niewesołym nastroju. Nie szukał wcale rozrywki, lecz informacji. Tak dobrze jednak opanował formy towarzyskie, że nikt nie zgadłby, jakie są cele jego wizyty, kiedy pojawiał się to na przyjęciu walcującym, to na kartach, to na wystawnym obiedzie czy też kolacji w męskim gronie, na wieczorku lub orgii; zawsze w dobrym humorze, zawsze zabawny, zawsze uprzejmy, ale zachowując dystans i czujność. Usłyszał tysiące plotek, ale nie udał się śladem żadnej Z nich, gdyż pragnął zdobyć pewność, a nie zamierzał się zadowolić czczymi pogłoskami.
Idąc teraz ulicami Palais Royal, niesławnej dzielnicy Paryża, skinieniem głowy witał nielicznych znajomych z Londynu, mijając domy i kawiarnie, oferujące rozmaite rozrywki. Było tu teraz bardzo wielu Anglików, a oprócz tego przedstawicieli wszystkich armii sprzymierzonych, i dla każdej nacji znajdowały się tutaj rozrywki za odpowiednią opłatą. Jednak barona nie interesowały przyjemności, które można kupić, zresztą jak zawsze. Nie pochlebiał sobie, że otrzymuje więcej zapraszających uśmiechów od kobiet, stojących w drzwiach sklepików. Wiedział, że zachęca je nie jego zgrabna sylwetka, lecz krój jego kosztownego ubrania, i nie jego przystojna twarz, ale wypchana sakiewka.
Tak bardzo wierzył w swą z trudem zdobytą mądrość życiową, że byłby bardzo zdziwiony, gdyby powiedziano mu, iż wiele z kobiet interesu, obok których przechodził i które witał uśmiechem, z przyjemnością spełniłoby rolę ofiarodawczyń, a nie sprzedawczyń.
Pierwsza kochanka barona nauczyła go ostrożności, o czym dobrze wiedział. Jak dotąd jednak nie odkrył, że odarła go również z próżności, co, jak na ironię, stanowiło jej najcenniejszy dla niego podarunek. Ten właśnie nieuświadomiony brak zarozumiałości znakomicie podkreślał wystudiowany wdzięk, którym Nicholas emanował stale, kiedy opuścił Anglię. Tak jak i przedtem pomagał mu on odnosić sukcesy. Jednakże, choć wiele osób z przyjemnością opowiadało baronowi rozmaite historie na temat Robina, wędrując teraz po Paryżu Nicholas z przygnębieniem stwierdził, że nie jest ani na krok bliżej swego siostrzeńca lub prawdy na jego temat, niż kiedy znajdował się w swojej londyńskiej rezydencji.
Zatrzymał się na chwilę, by odczytać znajdującą się nad jego głową tabliczkę z nazwą ulicy. Wyglądała tak, jakby pierwotne miano zdrapano dawno temu, prawdopodobnie za czasów rewolucji, i domyślił się zatem, iż musiało to być imię jakiegoś świętego lub króla. Nowa nazwa nadana została niewątpliwie za panowania cesarza, ale teraz, gdy koło fortuny odwróciło się znowu, na wierzchu nabazgrano niechlujnie jakieś nowe wyrazy. Nicholas próbował rozszyfrować najświeższą nazwę ulicy, która odzwierciedlała burzliwą historię całego narodu, gdy poczuł, jak ktoś lekko kładzie mu dłoń na rękawie.
-Teraz nazywa się „La Rue du Roi" - odezwał się przyjemny głos dobrze wychowanego Anglika. - Jeżeli szukasz „La Rue de'l Empereur", Nick, to jest to ta sama ulica.
-Pastor! Wielki Boże, co pana tutaj sprowadza? - zapytał ze zdziwieniem Nicholas, ale coś więcej niż zaskoczenie sprawiło, iż jego zazwyczaj chłodna i blada twarz przybrała ciemniejszą barwę.
-Nie przejmuj się, Nick - odparł z rozbawieniem pastor, chociaż na jego wąskich ustach pojawił się uśmiech satysfakcji i zrozumienia.
-To naturalne, że zwróciłeś się do mnie „pastorze"; wszyscy moi przyjaciele, a także wrogowie, postępują podobnie. Wiem, że starasz się specjalnie, by nie zranić moich uczuć, ale nie lękaj się, chłopcze, przecież to ja sam wybrałem sobie to imię. Jest to, oczywiście, żart. Dla świata mieć ono będzie bez wątpienia najrozmaitsze grzeszne konotacje, ale akceptując je, tak samo jak całą skandaliczną historię mojego życia, sprawiam, że przestaje być gorszące. A przynajmniej tak sądzę. Nieważne. Pytasz, co mnie tutaj sprowadziło, Nick? Mam tu przyjaciela.
-A więc, sir - powiedział szybko Nicholas - nie chciałbym pozbawiać go nazbyt długo pańskiego towarzystwa, ale czy zechciałby pan zamienić ze mną kilka słów? Kawałek dalej jest kawiarnia - dodał proszącym tonem.
-Nie proś mnie do kawiarni, bo moja biedna wątroba i cokolwiek jeszcze znajduje się w moim nieszczęsnym ciele nie zniesie ani jednego kieliszka dobrego, czerwonego wina, a bolałoby mnie, mój chłopcze, gdybym musiał obserwować, jak inni piją to, czego mnie nie wolno. Ale możemy kawałek się razem przespacerować, jak sądzę. Nie powinieneś też się martwić, że zabierasz mi czas, odciągając mnie od mego przyjaciela, albowiem to ty, Nick, nim jesteś - odparł z uśmiechem pastor, po czym ujął barona pod ramię, jakby musiał się na nim wesprzeć, i ruszyli przed siebie.
Wydawało się, że są prawie tego samego wzrostu, lecz mieli bardzo różne postury. W młodości pastor był bardzo wysoki, ale wyglądało na to, że skurczył się z wiekiem, więc teraz był nawet trochę niższy od barona, a jego szczupłość podkreślała wrażenie niezwykłej kruchości. Mimo to Nicholas zauważył, że chociaż starszy mężczyzna trzymał go pod ramię, nie obciążał go wcale, i choć sprawiał wrażenie niezwykle słabego, uścisk jego dłoni był całkiem silny. Pastora, pomyślał baron, nigdy nie należy oceniać powierzchownie ani też lekceważyć, choć mogłoby się wydawać, iż starszy dżentelmen właśnie tego sobie życzy.
- Chciałem zamienić z tobą kilka słów, Nick - rzekł pastor - ale wolę, żeby wyglądało to na niezobowiązującą pogawędkę, więc lepiej, żebyśmy uczynili to podczas spaceru. Właśnie wróciłem z gościny u sir Olivera Sidneya, gdzie, jak wiesz, przebywałem przez całe wieki.
Ten człowiek jest skończony, Nick, ale ty też możesz mieć kłopoty, bo, o ile wiem, sam go powiadomiłeś o jego losie nie dalej niż tydzień temu. Nie, proszę, nie obrażaj mnie i samego siebie, zaprzeczając, już ja swoje wiem. A jeśli chcesz otrzymać dalsze informacje, to pozwól, bym ja też coś uzyskał. Nie ma nic złego w zachowaniu milczenia, prawda, mój chłopcze?
Znając metody pastora, Nicholas nie odezwał się. Starszy mężczyzna wyraził swą aprobatę lekkim uściskiem dłoni, spoczywającej na jego ramieniu.
-Bardzo dobrze - rzekł z zadowoleniem pastor. -A więc, Nick, zostawiłem Ollie w dosyć niezręcznej sytuacji. Stracił przyjaciół, nie ma skąd czerpać funduszy, a jego piękna pani najprawdopodobniej już się z nim rozstała, a jeśli nie, to nastąpi to bardzo niedługo, a może dzieje się to nawet teraz. Nie jest ona bowiem wzorem stałości.
Tymczasem Ollie ma nadzieję odzyskać wszystko. Niestety, zamierza uczynić to, używając tych samych metod, przez które to stracił.
Pastor westchnął cichutko, wyrażając tym głęboki żal, a potem obaj zatrzymali się, by odpowiedzieć na ukłon pewnego znanego im obu księcia, słynnego ze swego hulaszczego trybu życia. Gdy człowiek ten oddalił się, pastor podjął wątek, jakby nic mu go nie przerywało.
-Co zaś najgorsze, Ollie wydaje się żywić do ciebie jakąś osobistą animozję. Więc, oczywiście, zanim wyjechałem, poprosił mnie, jako coś w rodzaju ostatecznej zapłaty za korzystanie z jego gościny, bym powiedział mu wszystko, co wiem na twój temat. - Tu pastor urwał.
Nicholas spokojnie szedł dalej. Nie zmylił kroku, lecz tylko zapytał: -I?
-Bardzo dobrze - pochwalił go pastor. - No, powiedziałem mu, oczywiście.
Baron potrzebował całego swego opanowania, by zachowywać się tak, jakby nie padły żadne istotne sformułowania oraz by nie zrzucić ze swego ramienia dłoni pastora, tak jakby był to jadowity pająk.
-Powiedziałem mu - ciągnął pastor beztrosko - o twoich związkach z lady Davies, o twoim krótkim i sekretnym romansie z Gwen Lindsay, o tym, że utrzymywałeś Mary Flowers, Julię Johnson, Lucille LaPoire i tę małą klaczkę ze stajni madame Felice. Przykro mi, mój chłopcze, ale opowiedziałem mu również o twojej przygodzie z panią Turner.
Nicholas poczuł, że się odpręża i że może odetchnąć spokojniej.
Nie usłyszał bowiem ani jednego słowa na temat swojej pracy dla Korony, ani jednej sylaby o obecnych poszukiwaniach; były to tylko pospolite plotki o zwykłych romansowych przygodach. Pastor zwrócił się lekko w jego stronę i uśmiechnął się, pokazując swe wszystkie drobne, białe zęby. Bez wątpienia, pomyślał baron, starszy pan też poczuł, że się odprężyłem. Może właśnie dlatego ten chytry lis trzymał mnie tak mocno za ramię: żeby lepiej ocenić nieświadome reakcje. Lepiej go nie lekceważyć.
-A jednak - ciągnął w zamyśleniu pastor - to, co opowiedziałem, nie wydawało się zadowalać Ollie. Nie sądzę, żeby był rozczarowany, jak ja, twym stałym zamiłowaniem do płci żeńskiej. - Widząc kątem oka, że ta uwaga w najmniejszym stopniu nie poruszyła jego towarzysza, pastor zaśmiał się cicho i ciągnął dalej: -Ani jednego drgnięcia. Nie, chłopcze, ja ciebie też nigdy nie lekceważę. Więc zapytał mnie o twoją towarzyszkę podróży, tajemniczą pannę Foster, tę biedaczkę, dręczoną bólem głowy, która nigdy nie opuszczała swego pokoju poza jednym wieczorem, kiedy to spotkaliście się w małym ogrodzie.
Baron przez chwilę nie miał pojęcia, co ma odpowiedzieć. To spowodowało, iż pastor przyjrzał mu się badawczo.
-Przecież powiedziałem mu, że nie jest z naszej sfery - wyrzucił wreszcie Nicholas.
-Krótko mówiąc, chłopcze - stwierdził pastor, zwalniając nieco kroku i lekko zostając w tyle. - Ollie szukał czegoś, co dałoby mu władzę nad tobą. Ale chociaż bardzo mi było wstyd, nie mogłem mu podsunąć nic, co nadawałoby się do tego celu. - Rzekłszy to, pastor urwał na dłuższą chwilę, by baron domyślił się, że teraz kolej na niego.
-Czy to, że nie potrafił pan powiedzieć mu nic, co mogłoby spowodować moją ruinę, jest wynikiem mego nieskazitelnego trybu życia? - zapytał cicho.
-Nie, Nick - odparł łagodnie pastor. — Każdy żyjący człowiek może stać się bohaterem skandalu. A przynajmniej każdy, z kim miałem do czynienia podczas mego, jakże ciekawego życia. Czy to pośród hulaków, czy prałatów nie spotkałem ani jednego świętego.
Twoje jednak grzechy w ogólnym rozrachunku nie są nazbyt poważne, a przynajmniej niezbyt nadają się jako podstawa do szantażu. Dowiaduję się wielu rzeczy, mój chłopcze, ale mówię tylko na temat niewielkiego ich ułamka, a zawsze mam w tym swój cel.
Znam tożsamość twoich niegdysiejszych pracodawców i nie da się ukryć, że zgadzam się z ich decyzją co do Ollie. To bardzo szczodry gospodarz i na swój sposób dobry przyjaciel, ale ja zawsze starannie wybierałem informacje, które mu przekazywałem. Widzisz, stale miałem dziwne wrażenie, że cokolwiek mu powiem, zostanie to w końcu przetłumaczone na język obcy. Robiłem wiele różnych rzeczy, Nick - dodał łagodnie pastor - ale Ollie zapomina, że kimkolwiek jestem, nigdy nie przestałem być Anglikiem. Z tego powodu właśnie proszę cię, Nick - w głosie pastora pojawił się wreszcie odcień niepokoju - znajdź Robina. Jemu skandal mógłby zagrozić znacznie bardziej niż tobie, a Ollie także go poszukuje. Nasz sir Sidney znalazł się w rozpaczliwej sytuacji, a ma jeszcze pewne możliwości do swej dyspozycji. Ty prawdopodobnie umkniesz z każdej sieci, jaką zechciałby na ciebie zarzucić, ale zapewniam cię, że sytuacja twojego siostrzeńca jest zgoła inna. Znajdź
Robina, zanim zrobi to Ollie, Nick, i zanim Robin obejmie tytuł markiza.
-Ale gdzie mam go szukać? - zapytał baron.
-Tego - odparł z żalem pastor - nie mogę dokładnie powiedzieć.
Sądzę, że jedzie właśnie do Paryża. Ale z drugiej strony, istnieje prawdopodobieństwo, że jeszcze nie opuścił Belgii. Przykro mi, że nie mogę ci bardziej pomóc, powiedziałbym ci więcej, ale nie mam co.
Nawet ja nie jestem w stanie osiągnąć wszystkiego. - Uśmiechnął się, a potem dodał: - Mogę tylko nalegać, żebyś jak najprędzej go znalazł.
Wtedy baron spojrzał mu nieugięcie w oczy i spytał z wielką szczerością:
-Proszę powiedzieć mi prawdę na temat Robina, sir. Skoro tak bardzo pragnie pan, bym znalazł go jak najprędzej, to chyba zna ją pan nie gorzej niż on sam siebie. A jeśli chce pan pomóc mi chociaż trochę, wie pan, że zyska pan moją dozgonną wdzięczność, jeśli powie mi pan, co kryje się za jego zniknięciem i niechęcią do powrotu.
-Wierz mi, jeśli chcesz, ale są sprawy, których nie mogę wyjawić - odparł poważnie pastor. - Opowieści, jakich lojalność wobec przyjaciół albo wierność ojczyźnie nie pozwalają ujawniać - rzekł, uśmiechając się lekko. - Chociaż wcale nie jestem od tego, by pozyskać twoją dozgonną wdzięczność, mój chłopcze.
-A przecież mówił pan niedawno, że jestem pańskim przyjacielem - zaprotestował Nicholas.
-Ach - szepnął pastor. - Wybacz mi, Nick, ale są przyjaciele i przyjaciele od serca. Nic więcej nie mogę dodać.
-Proszę wybaczyć, sir - odparł baron po dłuższej chwili - ale chociaż wiem, że nie mogę pana przekonać,to jednak wolałbym, żeby milczenie pańskie wynikało z pańskiej wierności raczej niż lojalności.
-Tak - rzekł pastor. - Oczywiście.
Starszy dżentelmen urwał na chwilę i przez ułamek sekundy rozglądał się dookoła, chociaż osoby, nie znajdujące się tak blisko jak jego towarzysz, mogłyby przypuszczać, że wpadł mu do oka jakiś pyłek i musiał zamrugać powieką, by go usunąć. Potem ujął dłoń barona, uścisnął mocno i potrząsnął.
-Mój drogi przyjacielu, jakże mi było miło. Musimy znowu się kiedyś spotkać. Może na obiedzie? Zajdź kiedyś do mojego hotelu. - Pochylił głowę i dodał cicho: - Pospiesz się, Nick, i uważaj. Ale znajdź go czym prędzej, zanim zrobi to Ollie. - Skłonił się głęboko, wykonując przy tym ozdobny gest ręką. Potem oddalił się równie szybko i bezszelestnie, jak się pojawił, zostawiając barona samego w poczuciu jeszcze większego niż dotąd zagubienia.
12
Nie wybrałabym koloru żółtego. Tyle tylko, pomyślała Julia, że właśnie to stanowi powód, dla którego nie jestem światowej sławy krawcową, żądającą i otrzymującą bajońskie sumy za najmodniejsze suknie, takie jak ta, którą mam właśnie na sobie. Bez względu bowiem na barwę swej kreacji, dziewczyna musiała przyznać, iż strój, który dopiero co na siebie przywdziała, stanowił przejaw najświeższej mody, jej ostatni krzyk i najnowszy nakaz. Jednak, stwierdziła w duchu Julia, zupełnie tak samo jak uczyniłaby to guwernantka nazwiskiem panna Hastings, moda ma to do siebie, że gdzieś w tym mieście nie dalej niż pięć minut temu powstał nowy ubiór, który jest jeszcze bardziej na czasie. Może nawet, zanim ona zdąży zejść na dół i znaleźć się w zarezerwowanej dla nich salce jadalnej, gdzie czeka na nią baron, jej suknia będzie już beznadziejnie niemodna. Ta myśl tak bardzo się jej spodobała, że gdy przekraczała drzwi, na jej ustach pojawił się leciutki uśmiech, doskonale skądinąd pasujący do nowej kreacji.
Tak więc kiedy Nicholas wstał na widok Julii, uśmiechał się także, a przez myśl przemknęło mu jedno słowo, które natychmiast powiedział na głos:
-Zachwycająca.
-Dziękuję - odparła Julia i aby ukryć zażenowanie wywołane jego spojrzeniem, spuściła oczy, skubnęła fałdę sukni i dodała szybko:
-Ale ten żółty kolor jest strasznie jaskrawy! A mnie wychowano w przekonaniu, że jasnowłose damy nigdy nie noszą strojów tej barwy. Clarice, moja najmłodsza siostra, mająca ciemnobrązowe loki, miała zarezerwowane dla siebie sukienki w tym kolorze. Betty, Dorothea i ja nie odważyłybyśmy się! Zadawalałyśmy się jasnymi, pastelowymi odcieniami, a dla biednej Harriet, która jest ruda... bo mama ma jasne włosy, a papa ciemne, a jak rozumiem, kombinacja taka często daje w rezultacie rudowłose dzieci... z najwyższą trudnością dobierano materiał na stroje.
Kiedy Julia podniosła oczy, ze zdziwieniem ujrzała, że baron przygląda się jej z uśmiechem, którego nie można by określić inaczej, jak błogim.
- To nie do wiary - rzekł. - Można sprowadzić nie-poruszoną pannę Hastings do rozkosznego szczebiotu za pomocą jednego tylko słowa. A przecież miał to być komplement.
Dziewczyna nie bardzo wiedziała, co ma mu odpowiedzieć, ani też w jaki sposób sprawić, by przestał patrzeć na nią z tym, jakże nieodpartym, podziwem. Zawsze z trudnością przychodziło jej rozmawiać z baronem, gdy przyglądał się jej, jakby była sobą, a nie wydumaną przez siebie postacią.
Wpatrywał się w nią z takim natężeniem, że już chciała ciaśniej owinąć się szalem, jak to miała w zwyczaju, ale w porę przypomniała sobie, iż pan LeRoy zagroził, że ją zamorduje, jeśli ośmieli się nosić ten szal do jego kreacji, a popełni samobójstwo, jeśli odważy się nabyć na jego miejsce inny. Tak więc zamiast tego wyprostowała się. Próbowała zapomnieć, jak wiotki jest materiał, z którego wykonano jej suknię, i ze spokojem przyjąć uporczywe oględziny barona.
-Nic dziwnego, że ten człowiek przetrwał tyle różnych rządów - rzekł Nicholas, postukując lorgnon o dłoń i obchodząc stojącą nieruchomo Julię. - Jest słynny z tego, że domaga się, by strój był
„swobodny i odzwierciedlał naturalne kształty", ale nigdy dotąd nie byłem w stanie docenić, jak bardzo ma rację.
Na takie słowa Julia nie mogła powiedzieć już nic, ale coś w jej postaci, może rumieniec na policzkach, a może spuszczony wzrok, sprawiły, iż baron zlitował się nad jej zmieszaniem i dodał lżejszym tonem:
-No i to wcale nie jest tylko „żółty", jak gdybyś miała założyć na siebie skórkę od banana, ale żółty z czarnym, moja droga: najbardziej dramatyczne zestawienie kolorów. Wyglądasz tak świeżo i atrakcyjnie jak jeden z tych wielkich motyli, które kolekcjonuje mój ojczym. To obramowanie na dole i przy rękawach, ten wzór meandra i tych kilka falbanek, które krawiec dodał, by uczynić suknię ciekawszą, ta nieco teatralna asymetria spódnicy... Jestem pod wrażeniem. Nic dziwnego, że ów jegomość osiąga takie sukcesy: nasze kobiety zabijały się o kopie jego modeli, podczas gdy ich mężowie i bracia walczyli na śmierć i życie z jego rodakami. No, no, nie krzyw się, panno Hastings - dodał z rozbawieniem, gdy dostrzegł jej zaskoczenie. - Nie mam zamiaru zajmować się podobną pracą osobiście ani też nie spędzam wolnego czasu, przeglądając „Mody Paryskie", żeby być na bieżąco. Ani też nieczęsto gapię się na damy, a przynajmniej - dodał w zamyśleniu - nie na ich stroje. Nie. Jednak zostałem wychowany w rodzinie składającej się przede wszystkim z kobiet. Mój ojczym zaś nauczył mnie, że grzecznością jest zgłębić to, co interesuje naszych najbliższych, więc siłą rzeczy zdobyłem wiele informacji na temat sztuk i rzemiosł związanych z wytwarzaniem damskich strojów. Mody mogą się zmieniać, ale ręka mistrza pozostaje ręką mistrza, a ta suknia, Julio, będzie uznana za piękną w każdym czasie, w każdym wieku. Tyle tylko, że potrzebna do tego jest pomoc pięknej kobiety. Sama w sobie jest interesująca, na niewłaściwej osobie traci cały efekt, ale gdy modelka jest urodziwa, wykracza poza czystą funkcjonalność i staje się dziełem sztuki.
Naprawdę żałuję, że nie jestem artystą, Julio.
Dziewczyna nie wiedziała, jak, na litość boską, ma zareagować na takie komplementy. Jednak znużyło ją już to, że nie wie, co ma powiedzieć, ilekroć baron obsypuje ją pochlebstwami, a co więcej, zaczynała żywić wątpliwości co do tego, czy jego pochwały są szczere. Najwyraźniej dostrzegał jej zmieszanie i bawił się nim.
Dlatego też najzwyczajniej w świecie usiadła przy stole i z całą pewnością siebie, na jaką ją było stać, powiedziała, kładąc sobie serwetkę na kolanach:
- Dziękuje panu, milordzie. Nie wiedziałam, że wychował się pan w rodzinie, składającej się wyłącznie z kobiet. Myślałam, że pan i Robin dorastaliście razem.
Problem Julii polegał na tym, że ilekroć usiłowała zareagować na komplementy barona, w jej myślach pojawiał się Robin. A teraz, jak to sobie nagle zdała sprawę, po raz pierwszy wymieniła to imię nie pytana. Co więcej, z ulgą stwierdziła, że może rozmawiać
o nim równie naturalnie, jak o swych innych dawnych znajomych. Dodatkową nagrodą zaś okazał się błysk zdumienia, który mignął w oczach barona, zanim ten zasiadł do stołu naprzeciw niej i udzielił jej odpowiedzi.
-Ach, nie - rzekł Nicholas. - Widywaliśmy się tylko podczas świąt oraz kiedy moja mama weszła w posiadanie informacji zbyt ważnych lub gorszących, by umieścić je w liście. Jego dom nie znajdował się na tyle daleko od naszego, żeby nocować z okazji wizyty, chyba że podczas naszego pobytu rozpętała się burza, ale z drugiej strony nie był też blisko. Nie, żeby ich tam odwiedzić należało poświęcić cały dzień. Poza tym Robin jest na tyle młodszy ode mnie, że nie spędzałem z nim wiele czasu podczas naszych wizyt, a prawdę mówiąc, poznaliśmy się bliżej, gdy ja już wkraczałem w wiek męski, a on kończył dopiero chłopięcy.
-Jak to możliwe, skoro, o ile dobrze słyszałam, jest pan od niego tylko o cztery lata starszy? - spytała Julia, zastanawiając się, czy wtedy zawiodła ją arytmetyka, czy słuch.
-To prawda - odparł, unosząc kieliszek wina do ust. - Jednak cztery lata to wielka różnica, kiedy jest się bardzo młodym. Potem przestaje się liczyć. Pamiętaj, Julio, że kiedy Robin cię poznał, był jeszcze chłopcem; ja wtedy byłem starszy i znacznie mądrzejszy.
Może niewypowiedziane oskarżenie, a może odcień krytyki, który wydawał się brzmieć w jego głosie, sprawiły, że dziewczyna odpowiedziała z większą zapalczywością, niż uważała za właściwe:
-Nie wiedziałam, że mężczyzna dwudziestodwuletni jest zaledwie chłopcem, milordzie. Może istnieją różne kryteria dla każdej z płci, ale mimo to trudno wątpić, by kobiety w tym wieku nie uważano za odpowiedzialną i dorosłą osobę, a może nawet już dosyć starą. Minęły trzy lata od czasu, gdy poznałam Robina, i w tej chwili mam lat dwadzieścia: nie osiągnęłam jeszcze jego wieku z tamtego czasu. Tymczasem przez te wszystkie lata nikt nie uważał, iż jestem nazbyt młoda do pracy, a na dodatek powierzano mi poważną odpowiedzialność związaną z opieką nad dziećmi, jak zresztą sam pan dobrze wie.
Skończywszy mówić, zmarszczyła brwi, bo chciała przecież wyrazić swą irytację wywołaną tym, że baron usiłuje okrężną drogą usprawiedliwić Robina jego młodocianym wiekiem, a tymczasem jej słowa w ostatecznym rezultacie zabrzmiały raczej żałośnie i prosząco. Mógł sobie myśleć o niej różne rzeczy, ale niekoniecznie to, że usiłuje go wziąć na litość. Podniosła wzrok i wcale nie ujrzała tego uczucia na jego twarzy, lecz raczej głębokie zdziwienie. Nie tknąwszy nawet wina, powoli odstawiał kieliszek na stół i sprawiał wrażenie wstrząśniętego tym, co przed chwilą usłyszał.
-A więc miałaś tylko siedemnaście lat, kiedy uciekłaś z Robinem? - wyrzekł powoli, jakby zadawał to pytanie samemu sobie. I rzeczywiście, prawie nie dosłyszał jej potwierdzenia, tak bardzo zajęty był zmaganiem się z samym sobą. No bo, pomyślał, co z tego? Pamiętał przecież dobrze, że Ivy miała zaledwie lat osiemnaście, kiedy ją poznał. Jednak choć taka młoda, różniła się znacznie od tej dwudziestolatki. Usiłował na nowo nastawić się przeciwko Julii, przypominając sobie, jak marnym sędzią okazał się był w przypadku Ivy. Tyle tylko, że on w tamtym czasie miał lat dziewiętnaście i jeśli podczas kolejnej dekady nie zgłębił lepiej natury ludzkiej, to chyba już nigdy nie zdoła tego osiągnąć. Nie potrafił nawet skoncentrować się na tym, co tak niedawno dopiero sobie uświadomił. Wciąż nie mógł wyjść ze zdziwienia, że Robin miał lat dwadzieścia dwa, gdy poznał Julię. W tym wieku, pomyślał Nicholas, po moich młodzieńczych przygodach, stałem się już mężczyzną. Dlaczego zatem z takim uporem wierzyłem, iż Robin związał się z pozbawioną serca kobietą jako gołowąs?
-Zawsze traktowałem go tak, jakby był znacznie młodszy ode mnie - powiedział w zadumie Nicholas, mówiąc na głos to, co, jak sądził, tylko pomyślał. - To dziwne, ale niektórym ludziom, zwłaszcza tym, których znamy od bardzo dawna, przypisujemy jeden wiek i nigdy tego nie modyfikujemy bez względu na fakty. Śmiejemy się, Kiedy nasza mama zawsze mówi o swej najmłodszej kuzynce jako o niemowlęciu, chociaż owa dama ma już własne wnuki. A ja i Robin... z nami było chyba tak samo, pewnie dlatego, że jego matka tak bardzo go rozpieszczała: nosił włosy na pazia i mieszkał w pokoju dziecinnym. Zawsze też prosiła mnie, starszego, silniejszego chłopaka, żebym się nim opiekował. No i kiedy byliśmy w szkole, zwracał się do mnie per „wuju", aż zagroziłem, że zbiję go na kwaśne jabłko, jeżeli uczyni to raz jeszcze, ale nawet wtedy ja zostałem
„Starym" Nickiem, a on „Kumplem" Robinem. Jeszcze jedną przyczyną mogło być to - ciągnął Nicholas, podnosząc oczy na Julię - że podobało mi się, gdy młodszy krewny uważał mnie za kogoś dorosłego i znającego życie i dlatego zawsze w myślach traktowałem go jako młodzieniaszka. Widzisz, zanim przyszedłem na świat, moja matka urodziła dwóch chłopców, którzy nie przeżyli niemowlęctwa. Tak więc, kiedy po czterech dziewczynkach pojawiłem się ja, to mimo iż rosłem zdrowo, kobiety z mojej rodziny trzęsły się nade mną tak bardzo, że musiało być dla mnie wielką ulgą, kiedy Robin uznał mnie za wszystkowiedzącego, silnego i męskiego. Jednak bez względu na przyczyny to dziwne, że nigdy nie wyobrażałem go sobie jako prawie mojego równolatka. Mój Boże, on teraz ma już dwadzieścia pięć lat! Mówię te słowa - rzekł, kręcąc głową i podnosząc wino do ust, by wreszcie je wypić - ale trudno mi je przyjąć do wiadomości.
-Wydaje mi się, że zazwyczaj wierzymy w to, w co chcemy - odparła Julia. - Jak sądzę, zawsze będę uważała moją najmłodszą siostrę Clarice za dziecko, nawet gdy ona zostanie babcią. Jeśli kiedykolwiek uznam ją za osobę w średnim wieku, to znaczy, że sama stałam się zgrzybiałą staruszką, i z pewnością tego nie zniosę.
Doprawdy - ciągnęła, z zadowoleniem słysząc jego śmiech - jestem próżną istotą. Ale jeśli był pan jedynym chłopcem w rodzinie, to dlaczego i pana nie rozpuszczano tak, jak Robina?
Kiedy nie odpowiedział od razu, lecz tylko popatrzył na nią badawczo, wyjąkała:
-Robin nigdy nie mówił ze mną na pański temat, poza tym, że powiedział kiedyś, iż ma starego, mądrego wuja, „Starego Nicka", który wszystko rozumie. I że bez wątpienia pana polubię; tak powiedział, a pan polubi mnie, bo panu podobają się osoby w moim typie urody. - Czując, że powiedziała chyba za dużo przez pomyłkę, a już na pewno za wiele, starając się ją naprawić, umilkła.
Nie wiedziała, czy posunęła się za daleko, czy przeceniła panującą między nimi bliskość i w rezultacie popełniła gafę. To, że nieraz spożywał kolację w jej towarzystwie, które, jak się wydawało, sprawiało mu przyjemność, i nieraz zapomniał się do tego stopnia, że zwracał się do niej prosto z serca, nie musiało oznaczać, że ufa jej na tyle, by dyskutować z nią kwestie dotyczące jego rodziny. W wytwornym towarzystwie można poruszać wiele tematów, a jeszcze więcej w złym, o ile mogła sądzić na podstawie tych szokujących rzeczy, które jej powiedział, kiedy myślał o niej jak najgorzej. Jednak chociaż do tej pory zdarzało się im niejednokrotnie prowadzić ożywione rozmowy na wiele tematów, poczynając od literatury, a kończąc na polityce, Julia dobrze wiedziała, że rodzina, zwłaszcza u ludzi szlachetnie urodzonych, uważana jest za świętość. W szczególności zaś, napomniała sama siebie, gdy w Zasięgu głosu znajdują się niżej urodzeni. Posmutniała i bez entuzjazmu wzięła się za mus z łososia, w duchu przysięgając sobie, że nie będzie już nigdy rozmawiać z baronem na tematy inne niż to, czy smakuje jej zupa, a wtedy baron odezwał się, przerywając jej ponure rozmyślania.
- Mógłbym być rozpuszczony jak dziadowski bicz, gdyby nie mój ojczym.
Obiad trwał, a kelner przynosił jedno po drugim wyśmienite dania, przygotowane przez kucharza hotelowego o wielkiej sławie, ale Julia nie czuła nawet, co je, gdyż całą swoją uwagę skoncentrowała na tym, co baron opowiadał jej o swoim dzieciństwie. Kiedy podano deser, dziewczyna zdała sobie sprawę, że jest szalenie najedzona i nie ma już chyba miejsca na swoje ulubione ptifurki. Potem zrozumiała, iż zjadła o wiele za dużo. Okazało się bowiem, że sytuacja przypominała czasy, gdy to ona pomagała niani przy karmieniu Toby'ego warzywami, których nie znosił, i opowiadała tak fascynujące historie, że dzieciak otwierał i zamykał usta, nie zdając sobie sprawy, co je. Tym razem jednak to baron sprawił, że nie spostrzegłszy się, zmiotła wszystko z talerzy. Kiedy patrzył na jej nietknięty deser, powiedziała mu o tym wszystkim, a on śmiał się tak długo, aż zaczęła mieć poważne obawy, iż kawa wystygnie mu całkiem.
- W takim razie powinniśmy się zamienić i ja się zajmę deserem - powiedział wreszcie, wskazując na półmiski pełne ciastek, ciasteczek, orzechów i owoców. -A ty, nianiu, opowiesz mi na początek o małej Clarice, dziewczynce o ciemnych lokach, która musi na zawsze pozostać w pokoju dziecinnym, żeby zaspokoić twoją rosnącą próżność.
Julia zaprotestowała ze śmiechem, mówiąc, że jeśli pozwoli mu zjeść to wszystko, nie będzie to akt przyjaźni. Jak się okazało, martwiła się niepotrzebnie. Kiedy skończyła, a jej opowiadanie trwało prawie tak samo długo, jak barona, Nicholas, który przysłuchiwał się jej z wielką uwagą, nawet nie tknął deseru. Choć wydawało się, że słucha jej anegdotek o młodszym rodzeństwie, o matce i ojcu oraz jego wyniosłym pracodawcy z taką samą przyjemnością jak ona, gdy relacjonował jej historię swoich sióstr, ciotek, matki i mądrego ojczyma, spoważniał i zamilkł na chwilę, kiedy skończyła. On wspominał swe dzieciństwo i młodość, ozdabiając anegdoty humorem, i o każdej osobie mówił, co robi teraz. Historie zaś opowiadane przez Julię, choć bardzo dokładne i pełne czułych i zabawnych wspomnień, kończyły się zgoła inaczej. Ona bowiem była wygnańcem i nie mogła inaczej dokończyć swej relacji, jak wspominając ten fakt.
Próbowała prześlizgnąć się przezeń niepostrzeżenie, pominąć milczeniem, ale był on jak jątrząca się rana na gładkim ciele.
-A teraz, Julio - zapytał w końcu. - Jakie masz plany? To znaczy, kiedy skończy się nasza podróż. Zarobisz na tym sporo pieniędzy - dodał niezręcznie, jakby przestało mu się podobać, że ich znajomość ma charakter czysto handlowy.
Dziewczyna rada była, że przynajmniej nie wspomniał o tym, iż mogłaby przyjąć ewentualne oświadczyny Robina. Jednak jej zadowolenie przypominało radość zamarzającej na śmierć osoby z tego, że śnieg przestał padać.
-Pieniądze - rzekła cicho - wykorzystam jako zabezpieczenie na przyszłość. Albo może z czasem zużyję je na hojniejsze prezenty niż te, na które stać jest kobietę o mojej pozycji. Może w przyszłości stanę się dzięki temu ulubioną ciotką moich licznych siostrzenic i siostrzeńców. Wrócę jednak do pracy, gdy znowu znajdę się w Anglii. Nie mam innego wyboru.
-Julio - zapytał baron. - Nie myślisz o małżeństwie?
-O małżeństwie? - zaśmiała się. - Ależ drogi panie, jakiż szanujący się mężczyzna by mnie zechciał? - Zanim zdążył jej odpowiedzieć, dodała prawie szorstko: -Zresztą ja nikogo nie pragnę. Nie, nie, naprawdę, zapewniam pana, małżeństwo nie jest dla mnie.
Milczał przez chwilę, a ona spuściła głowę i wydawało się, że usiłuje wyrwać luźną nitkę z serwetki, leżącej na jej kolanach. W blasku licznych świec, umieszczonych na wielkim żyrandolu, włosy Julii lśniły jak stare złoto, a jej długie rzęsy rzucały łagodne cienie na policzki. W świetle czterech srebrnych świeczników stojących na stole widać było, że, dziewczyna zarumieniła się i lekko zacisnęła usta.
-Są różne zajęcia zarobkowe - powiedział baron głosem równie łagodnym jak blask, który ich otaczał, i tak mrocznym jak cienie, kryjące się po kątach jadalni. -Niektóre nie wymagają tyle wysiłku, co praca damy do towarzystwa czy guwernantki. - Julii wydało się, że słowom tym towarzyszy westchnienie. - Zajęcia, które stanowią rozrywkę, gdzie w zamian za przyjemność osoba obdarzana jest miłością mężczyzny, który gotów jest też dobrze za to zapłacić.
Julia podniosła wzrok i spotkała jego pytające spojrzenie.
Dzisiejszego wieczoru oczy Nicholasa wydawały się szare jak dym. Jego przystojna twarz znieruchomiała, jakby czekał bez tchu na jej odpowiedź.
-Czy jest pan uprzejmy proponować mi „życie na kocią łapę"? - odrzekła tak chłodno, jakby pytała, którego dziś mamy.
-To dosyć przestarzałe określenie - powiedział z lekkim uśmiechem, skubiąc w roztargnieniu odrobinę wosku ze świecy - ale o to mi właśnie chodzi.
-Po tym wszystkim, co myślał pan na mój temat?
-No cóż, w istocie - odparł. - Po tym wszystkim, co o tobie myślałem.
-Powinnam czuć się zaszczycona - stwierdziła. - Powinnam być przynajmniej zadowolona, że już pan mnie nie uważa za potwora.
-Może byłem za mało romantyczny - powiedział. - Mogłem zrobić to o wiele lepiej. Należało odczekać, aż wrócisz do siebie po tym posiłku. Ale nagle poczułem, że nie mogę czekać na sprzyjające okoliczności. Chociaż - rzekł, odkładając kawałek stearyny i opierając dłonie o stół, jakby miał zamiar wstać - teraz żałuję, że nie zwlekałem do chwili, gdy znajdziesz się w moich ramionach.
-Nie robiłabym tego - odparła spokojnie. - Bowiem wtedy musiałabym dać panu w twarz i odmówić. Przemoc nie przychodzi mi tak łatwo, jak pewnym znanym nam obojgu osobom. Ale bez trudu powiedziałabym „nie" - ciągnęła, wstając niespiesznie i odkładając serwetkę na stół. - Bezwzględnie „nie" - rzekła, idąc do drzwi. - Zdecydowanie „nie" - dodała, dygając nisko. -I absolutnie „nie" - stwierdziła, otwierając drzwi. - Ani z miłości, ani dla pieniędzy - oznajmiła, unosząc dumnie głowę. - I nie tylko dlatego, że, jak mówi inne staroświeckie powiedzenie: „nie jestem taka". Dziękuję za obiad, milordzie - dokończyła, skłaniając głowę, jakby była królową, i wyszła. Niemniej jednak czułaby się znacznie lepiej, biegnąc do swego pokoju i z trudem wstrzymując łzy, gdyby nie usłyszała dążącego za nią na górę odgłosu jego entuzjastycznych braw.
W Paryżu znajdowały się jeszcze rozliczne miejsca, które nie miały szczęścia stać się przedmiotem zainteresowania panny Hastings, ale skoro zdołały przetrwać bez niego przez kilka setek lat, mogły sobie jeszcze trochę poczekać. Tego ranka nasza bohaterka myślami znajdowała się bowiem w Anglii, a nie we Francji. Nie tylko ze względu na uczucia patriotyczne i tęsknotę za domem, chociaż doświadczała obu tych doznań. Główną przyczynę stanowiły błyskawice, oświetlające papier, na którym pisała, a także grzmoty i zawierucha burzy, która rozszalała się tego letniego poranka.
Gdy Julia zbudziła się, sierpniowy ranek był mroczny jak miniona noc. Dziewczyna zapadła w sen dopiero nad ranem, ale zanim oczy jej się wreszcie zamknęły, nie zwróciła najmniejszej uwagi, że nadchodzący świt jest ponury, szarozielony i lepki. Kiedy już wstała i wezwała Celeste do pomocy przy ubraniu się i takim zaplanowaniu dnia, żeby zapomnieć o poprzednim wieczorze i nocy, dowiedziała się, że lepiej się nie wybierać na żadne wycieczki. Jak to stwierdziła Celeste, rzucając wymowne spojrzenie przez okno, deszcz może okazać się najmniejszym złem, jakie zwiastuje poranne niebo.
Mimo to Julia nie chciała siedzieć zamknięta w swoim pokoju.
To byłby, pomyślała buntowniczo, akt tchórzostwa. W nieco mściwym nastroju stwierdziła, że jej przeciwnik uzna, iż wygrał, chociaż w rzeczywistości na jej postępowanie wpłynie wyłącznie brzydka pogoda. Dlatego też po śniadaniu, uzyskawszy odpowiednie informacje od dyrektora hotelu, udała się do przytulnego pokoju, stanowiącego połączenie poczekalni i biblioteki, urządzonego na parterze dla wygody gości hotelowych.
Pokoik był w istocie uroczy, ale bez wątpienia jej własny byłby znacznie wygodniejszy. Julia miała bowiem do swej dyspozycji eleganckie, inkrustowane złotem biureczko, ale nie znajdowała się tutaj sama. Kilku dżentelmenów czytało gazety, a parę dam czekało, aż deszcz przestanie padać. Julia nie stała się znienacka osobą nienawidzącą towarzystwa innych, a nawet gdyby tak było, osoby obecne w pokoju i tak nie zwróciłyby na nią najmniejszej uwagi.
Niemniej jednak zamknięto wszystkie okna, a jeden z dżentelmenów palił szczególnie cuchnące cygaro, zadymiając tym całe ciepłe i duszne pomieszczenie, zaś kilka dam wydawało się prowadzić wojnę zmysłów, używając w tym celu silnych perfum o kłócących się ze sobą zapachach. Mimo to Julia usiadła i zaczęła pisać swój list i nie oderwałaby się od tego zajęcia, nawet gdyby panowie zaczęli się perfumować, a panie palić cygara. Zbliżała się pora lunchu, a ona jeszcze nie widziała się z baronem. Gdyby miał się jednak pojawić, nie da mu satysfakcji, ukrywając się w swoim pokoju, zmieszana i zażenowana jego oburzającą propozycją.
Chociaż pióro Julii w równym tempie posuwało się po papierze, pisanie tego listu nie przychodziło dziewczynie z łatwością, i to nie tylko dlatego, że w niewielkiej salce trudno było doprawdy oddychać. List zawierał wiele faktów, ale mało z tego, co dziewczyna ostatnio przeżyła. Papie, Williamowi i Harry'emu podała dokładnie, ile stopni mają kamienne schody w katedrze Notre Dame; mamie i dziewczętom opisała szczegółowo najnowszą paryską modę. Wszystkich zaś powiadomiła, że jej praca w Paryżu jest znakomita i na samym końcu, jak gdyby zbrakło jej miejsca, choć w istocie nie stało jej odwagi, wcisnęła wyrazy zachwytu nad lady Cunningham i jej dziećmi. Może kiedyś, kiedyś, będzie mogła wyjawić rodzinie prawdę. Ale nawet wtedy nie uczyni tego listownie. Wzdychając z ulgą, zakończyła pismo zapewnieniami o swojej miłości.
Nie zdążyła zastanowić się, czy powinna zacząć następny list,
żeby zająć czymś czas do lunchu, gdy dobiegł ją głos, który stał się jej doskonale znajomy dzięki temu, iż słuchała go wielokrotnie, ale także powtarzała sobie później każdą wypowiedzianą przezeń sylabę.
-Ach, tutaj ona jest. Dzień dobry, panno Hastings. Czy dobrze spałaś? Mam taką nadzieję. Szukałem cię wszędzie, moja droga.
Pozwól, że przedstawię ci lady Preston. Panna Julia Hastings - lady Mary Preston.
Julia podniosła oczy znad swego pisania i ujrzała barona, stojącego ramię w ramię z niewielką, wyblakłą osobą w nieokreślonym wieku, odzianą w suknię mającą podobne cechy, co jej właścicielka. Na twarzy owej damy malował się wyraz niepokoju, kiedy podała Julii chudą rękę i powiedziała z wahaniem, cichym znużonym głosikiem:
-Miło mi panią poznać.
Julia odpowiedziała jak należy, ale nie miała najmniejszego pojęcia, co ma uczynić następnie. Dotychczas celowo nie była nikomu przedstawiana, więc uznała, że zasada ta zostanie zachowana do końca jej wspólnej z baronem podróży. Nie wiedziała także, dlaczego baron przygląda się dwóm zaskoczonym kobietom z wyrazem prawdziwego zadowolenia na twarzy.
-Wiem - rzekł wreszcie, kiedy milczenie, jakie zapanowało pomiędzy owymi damami, zaczęło zwracać uwagę innych obecnych w pokoju osób - że z pewnością prędko się polubicie, moje panie.
Droga lady Preston, zabieram dzisiaj pannę Hastings na lunch. Pani zaś powinna się rozpakować, więc może zechciałaby się udać do swoich pokoi, odpocząć i coś sobie zjeść.
-Tak. Bardzo dziękuję. Tak zrobię i jeszcze raz dziękuję - powiedziała lady Preston, dygając, po czym wycofała się tyłem, zostawiając ich samych.
Julia zmierzyła barona wymownym spojrzeniem, a on uśmiechnął się i gestem zachęcił ją, by usiadła obok niego w pobliżu dużego, wykuszowego okna, które wychodziło na zalaną deszczem ulicę.
-Też chętnie bym zapalił - poskarżył się, jakby nie zdawał sobie sprawy, że dziewczyna chciałaby zadać mu wiele pytań, usiadł wygodnie, skrzyżował nogi i wytarł parę z okna, by przyjrzeć się widokowi na zewnątrz. - Jednak ten jegomość zrobił to za mnie i teraz wystarczy mi tylko, że oddycham. Nie wiedziałem, że tak lubisz zapach tytoniu, więc zdziwiłem się nieco, widząc cię tutaj. A te wszystkie perfumy! To chyba nie ty tak pachniesz, prawda? Nie - odpowiedział sam sobie - ty zazwyczaj używasz zapachu, kojarzącego się ze świeżością i zielenią, a wonie, panujące tutaj, wydają się jakby przejrzałe. Nie denerwuj się, masz tak jasną cerę, że widać, jak gotuje się w tobie krew. Nazywa się lady Mary Preston i jest bez wątpienia damą. W tej chwili ma wszystko oprócz pieniędzy i bardzo potrzebowała zatrudnienia, żeby zarobić na powrót do domu. Jest wdową, cieszy się doskonalą opinią, jest w odpowiednim wieku i została wynajęta jako twoja przyzwoitka. No co, dlaczego tak się na mnie patrzysz? To najzwyklejsza, najczystsza i najprzyjemniejsza osoba, którą zdołałem znaleźć w tak krótkim czasie. Jeśli chciałaś kogoś z rodziny królewskiej, to trzeba było mnie o tym powiadomić.
-Ja... ja nie wiem, co mam powiedzieć - wykrztusiła Julia.
-Prawdopodobnie wkrótce wyjadę do Brukseli, bo Robin może znajdować się właśnie tam. Pomyślałem, że najszybciej odbyłbym tę drogę sam. Ty zaś zostałabyś w Paryżu i miałabyś towarzystwo oraz - dodał łagodniej - szacowną przyzwoitkę, tak jak tego chciałaś.
Kiedy on mówił, Julia intensywnie myślała. Wniosek, który sformułowała w rezultacie, siłą wypchnął się jej na usta.
-Dlatego, że odmówiłam! - zawołała szybko, ale niestety również na tyle głośno, że ostatnia kobieta, która jeszcze nie przypatrywała się z uwagą jej towarzyszowi, odwróciła się w ich stronę. - Dlatego, że kiedy to uczyniłam, wreszcie przekonałam pana co do mojej... uczciwości - rzekła Julia radośnie, z trudem opanowując uczucie triumfu i zmuszając się do głośnego szeptu.
-Zrobiłem to, bo mam swoje powody - zaprotestował łagodnie. - Nie chciałbym niszczyć twoich złudzeń, ale nie jestem takim pyszałkiem, by wierzyć, że kobieta, która odrzuca moje zaloty, musi być dziewicą. Czasami jest to tylko kwestia złego gustu.
-Och - odpowiedziała Julia, głęboko żałując swojego wybuchu.
Odczuła ulgę, że może odwrócić się w stronę okna, za którym ulicą przejeżdżały powozy, rozbryzgujące błoto na wszystkie strony.
Dlatego też nie dostrzegła, że baron nie potrafił ukryć uśmiechu. -Cóż, zastanawiałam się - rzekła, starając się mówić równie swobodnie jak on - dlaczego złożył mi pan tę propozycję, skoro przecież nie rozumie pan, jak niewiedza może wydawać się atrakcyjna?
-Ja też - odparł niedbale baron. - Nawet jeśli uwierzyłem w twoją czystość, zapomniałaś, że niewiedza, a zarazem błogostan z nią związany, jest stanem przejściowym. To można zmienić z wielką łatwością, Julio. - Zanim dziewczyna zdążyła zdecydować się, czy ma się gniewać, czuć pochlebiona lub raczej rozbawiona tym, co usłyszała, ciągnął dalej: - Tak jak powiedziałem twojej przyzwoitce, pora na lunch. Czy zjesz go ze mną?
-Tak, milordzie - odrzekła w roztargnieniu.
-Teraz, kiedy masz już przyzwoitkę, byłoby miło usłyszeć, jak mówisz: „Tak, Nicholasie" - rzekł, podnosząc się i pomagając jej wstać.
-Och - westchnęła tylko Julia.
-Ale nie „Nick" - dodał z powagą, kładąc sobie jej dłoń na przedramieniu i lekko przytrzymując. - To nazbyt krótkie. „Nicholas" trwa całe wieki i zajmie trochę więcej twojego czasu.
Zatrzymała się jak wryta i, spojrzawszy mu prosto w twarz, powiedziała mu z całego serca, co myśli:
-To niesprawiedliwe. - Zbiłeś mnie całkowicie z tropu.
-Tak - odparł, uśmiechając się. - Wiem.
Tego wieczoru wiele osób rozmyślało przed zaśnięciem na temat lorda Nicholasa Daventry, barona Stafford. Czyniła to, oczywiście, Julia Hastings, bo wciąż nie mogła zrozumieć, co spowodowało zmianę jego stosunku do niej; o ile było to coś nowego, zastanawiała się, jak długo potrwa, czy ona sama tego pragnie i czy zniesie to, jeśli nastąpi kolejna zmiana.
Celeste Vitry włączyła barona do osób, za które modliła się codzienne, bo miała dzięki niemu bardzo dobrą i dobrze płatną posadę o łatwych obowiązkach, a była kobietą pobożną i umiała odczuwać wdzięczność.
Lady Mary Preston również złożyła dłonie i odmówiła swą wieczorną modlitwę, również umieszczając w niej barona Stafforda. W końcu należy podziękować
Bogu za to, że zesłał nam pracodawcę, a lady Preston zawsze robiła to, co należy, nawet wobec swojego Stwórcy.
Sir Oliver Sidney, miotając się bezsennie na nierównym materacu w zajeździe przy drodze wiodącej do Belgii, myślał o baronie Stafford, co pozbawiało go snu, zaś jego rozważania zawierały kilka modlitw, których żaden sprawiedliwy bóg nie zechciałby wysłuchać.
Sam zaś Nicholas Daventry uśmiechał się przez sen, bo śnił o świeżości i zieleni i w swoich marzeniach sennych uwierzył w nie na nowo.
13
Od przyjazdu do Paryża Julia usilnie starała się tak planować swój dzień, by zawsze zwiedzić jakieś nowe miejsce. Wiedziała, że wydarzenia mogą przyjąć najrozmaitszy bieg, a ona nigdy więcej nie znajdzie okazji, by znaleźć się w tym mieście. Dlatego postanowiła nie tracić żadnej szansy obejrzenia czegoś nowego. Nie tylko szukała nauki, przekonała się bowiem, że umysł zaprzątnięty jakimiś sprawami i zmęczone nogi powodowały, iż mniej zadręczała się swoją dziwaczną sytuacją. Wraz z pojawieniem się zaś lady Preston Julia zaczęła zaznajamiać się z zupełnie innym miastem: Paryżem w nocy. Odkryła ku swemu zachwytowi, a zarazem niesmakowi, że dzięki temu rzeczywiście zaczęła zapominać o tym, dlaczego się tu znalazła. Tak silne stało się owo zapomnienie, że bawiła się znakomicie i zapragnęła, by stan ten się nigdy nie skończył.
Przejażdżka łódką podczas dnia i w towarzystwie Celeste okazała się niezwykle pouczająca, ale jazda karetą po oświetlonych blaskiem księżyca ulicach w towarzystwie barona zapierała dech w piersiach. Spacery po cichych katedrach i podziwianie witraży z Celeste były bardzo ciekawe, ale wędrówki po ogrodach Tivoli przy Rue de Clichy i oglądanie fajerwerków w towarzystwie Nicholasa całkowicie oczarowały dziewczynę. Przyglądanie się słynnym budowlom za dnia bez wątpienia pozwalało zgromadzić wiele pożytecznych informacji, ale w blasku gwiazd i gdy miało się u boku Nicholasa, miejsca te okazywały się oszałamiające. By zwiedzać w towarzystwie Celeste, Julia musiała kupić kilka przewodników i studiować je przez cały czas, gdy wędrowała po mieście wraz ze swym szlachetnie urodzonym towarzyszem, wystarczało go tylko zapytać.
Chociaż Nicholas śmiał się z jej twierdzenia, iż jest człowiekiem wykształconym, utrzymując, że po prostu nauczył się wiele podczas swych poprzednich podróży, Julia nie była tak naiwna, by uwierzyć, że zdobył tak dokładną, klasyczną edukację, po prostu jeżdżąc z miejsca na miejsce. Gdyby tak było, stwierdziła, każdy dżentelmen, który znalazł się za granicą, po powrocie stawałby się uczonym. To zaś, oznajmiła, uczyniłoby wikingów doskonale wychowanymi, oświeconymi ludźmi, tak że zaczęliby budować uniwersytety, zamiast palić wioski. Kiedy Nicholas był w stanie znowu mówić, przyznał, że Julia może mieć trochę racji i że jego edukacja mogła okazać się nieco pomocna. Tak bardzo jednak rozbawiła go myśl o oświeconych przybyszach z Norwegii, że przez resztę dnia wyobrażał sobie na głos, jakie dziedziny kształcenia mógłby zaoferować Eryk Rudy studentom swojej uczelni, aż wreszcie osłabł ze śmiechu. A to, powiedziała sobie teraz Julia, świadczy o tym, że zrobiło się niedobrze.
Zaczynam być podobna więźniom, pomyślała tego dusznego letniego wieczoru, podczas gdy Celeste wkładała całe serce w układanie jej włosów, więźniom, którzy tak bardzo przywiązują się do swoich strażników, że w końcu lękają się uwolnienia. Choćbym nie wiem jak starała się ukryć prawdę, dumała, kiedy Celeste wybrała dla niej nową suknię w chłodnym, niebieskim odcieniu i ze srebrnymi rękawami, wciąż jestem więźniem bez względu na to, jak bardzo stan ten stał się ostatnio przyjemny. Klatka dla ptaka może być dowolnie ozdobiona, może mieć huśtawki i grzędy, jej mieszkaniec może ochoczo przyjmować smakołyki, ale mimo to, rozważała Julia, zakładając suknię i przyglądając się sobie w lustrze, ptak w klatce nie powinien zapominać o jej istnieniu. A, pomyślała ze smutkiem dziewczyna, gdy Celeste poszła zobaczyć, czy lady Preston nie potrzebuje niczego, zanim uda się wraz z Julią na obiad, ja sama nie powinnam nigdy zapomnieć, że tylko ptaki, które nigdy nie zaznały wolności, mogą przetrwać w niewoli.
Choć Nicholas ostatnio tyle jej dawał: nowe stroje, pokojówkę i przyzwoitkę, a, co najważniejsze, swoje zainteresowanie i towarzystwo... zabrał jej też bardzo wiele. Zdała sobie sprawę, że pozbawił ją nie tylko swobody decydowania o tym, co zrobi, ale też poczucia krzywdy, dzięki któremu przetrwała dotychczas. Jeśli przywiąże się do swego obecnego stanu aż tak bardzo, że przestanie się nim przejmować, nie będzie lepsza, niż gdyby rzeczywiście przyjęła gorszącą propozycję Nicholasa. Nie, pomyślała ze smutkiem Julia, stałabym się jeszcze gorsza, bo kobieta, która występuje w takim charakterze, nie żywi wielu złudzeń, ale może przynajmniej wyobrażać sobie, że zarabia na swoje utrzymanie.
To prawda, że znalazła się tutaj, żeby wreszcie spotkać Robina i wydobyć od niego prawdę dla samej siebie, nie tylko dla jego wuja.
Jednak podczas ostatnich dni niewiele mówiło się o Robinie. Zamiast tego rozmowy i żarty z Nicholasem dotyczyły najrozmaitszych spraw i polegały na odkrywaniu, jak wiele ich łączy. Jednak Julia zdawała sobie także sprawę, że baron, który zaatakował ją fizycznie, zanim ją w ogóle poznał, teraz zyskał sobie możność zadania jej o wiele więcej bólu, wcale nie podnosząc na nią ręki. Mógł zranić ją okrutnie za pomocą jednego tylko słowa, a byłoby nim „żegnaj". Wbrew bowiem rozsądkowi, wbrew swoim zamiarom i wbrew swym osądom zaczęła żywić do niego miłość.
Ciekawe, że dopiero gdy Nicholas wynajął przyzwoitkę, której obecność stanowiła gwarancję, iż Julia zachowa swe dobre imię, dziewczyna straciła dla niego głowę. Kiedy przed pojawieniem się lady Preston jadała z nim obiady, rozmawiała z nim i walczyła na słowa, zawsze w ich kontaktach istniał element strachu, który pomagał jej zachować dystans. Cały czas zatem miała się na baczności. A przynajmniej, pomyślała Julia, wspominając chwile, gdy jego słowa albo spojrzenie uśpiły całkowicie jej czujność, nigdy nie trwało to długo. Była w stanie stale pamiętać, że ma do czynienia z mężczyzną, a zatem kimś niegodnym zaufania, ale w dodatku z osobnikiem pełnym życia i inteligencji, a więc podwójnie niebezpiecznym. Co gorsza, był on także wujem Robina i w związku z tym przede wszystkim dbał o dobro swego siostrzeńca, do czego zresztą sam się przyznawał. Wtedy jednakże pojawiła się lady Preston, przynosząc ze sobą złudzenie bezpieczeństwa, i nawet o tym nie wiedząc, sprawiła, że Julia postradała wszelką zdolność do samoobrony.
Gdy była z nimi lady Preston, Julia mogła towarzyszyć Nicholasowi wszędzie. O ile lady Cunningham nigdy nawet nie istniała, to ta druga dama była jak najbardziej rzeczywista, a co więcej, należała do kobiet bez skazy. Wiedząc, że jej imieniu i osobie nie groziło żadne niebezpieczeństwo, kiedy owa poczciwa kobieta znajdowała się w pobliżu, Julia pozwoliła sobie na luksus przebywania w towarzystwie Nicholasa. Dopiero teraz, kiedy zdążyło upłynąć kilka dni, zrozumiała, że jej zdolność kochania, którą, jak sądziła, utraciła na zawsze, rozkwitła na nowo, jak uśpione nasiona wypuszczają kiełki, gdy padnie na nie światło.
Jednak dziewczyna uznała swe przywiązanie za bezsensowne z wielu względów, tak wielu, że nawet nie była w stanie wyliczyć ich przed snem, tak jak liczy się owce, i zasypiała, zanim zdążyła ogarnąć ją ostateczna rozpacz. On był szlachcicem, a ona pochodziła z gminu. Co więcej, jej reputacja została całkowicie zrujnowana w wyniku nierozsądnej ucieczki z innym szlachcicem, przy czym ów dżentelmen był nie kim innym, jak siostrzeńcem Nicholasa, a w dodatku z sobie tylko znanych przyczyn opowiadał swemu wujowi niestworzone historie o jej perfidii i okrucieństwie. Nicholas zaś uwierzył Robinowi, i to do tego stopnia, że oszukał ją, zniewolił, schwytał w pułapkę, a teraz gotów był jej zapłacić za to, by spotkała się z jego młodym krewniakiem.
Pułapka barona po części składała się z jego propozycji, by została jego kochanką. Ponadto człowiek ów postanowił urzec ją całkowicie za pomocą swego dowcipu i czaru, tak by nie mogła myśleć i marzyć o kimkolwiek innym.
Jest pewna ponura sprawiedliwość, pomyślała Julia, krążąc po swym zbytkownym pokoju hotelowym w oczekiwaniu na przyzwoitkę, w tym, że nie mogę zostać jego kochanką, nawet gdybym chciała. Ta sama straszliwa przeszkoda, która uniemożliwiła mi zawarcie małżeństwa, pojawi się niezawodnie, gdybym zechciała wstąpić na drogę upadku. Zawiera się w tym pewna moralna pociecha, myślała dalej dziewczyna, sięgając po srebrzysty szal, ale nie na wiele mi się przyda. Otuliła się cienką tkaniną, jakby to była gruba flanela, mogąca ją ochronić przed zimnem, które ją znienacka przejęło.
Mimo wszystko to poważny wstrząs przyznać nagle, nawet samej sobie, że rzeczywiście mogłaby zostać kochanką jakiegoś mężczyzny. Tyle tylko, że on nie jest jakimś tam mężczyzną, mając takie oczy, taki uśmiech i to psotne poczucie humoru, acz bez wątpienia zdecydowanie zaliczał się do owej płci. Jednak ostatnio ta natrętna myśl gnębiła ją stale: takie zajęcie stanowiłoby dla niej najwłaściwsze, jedyne rozwiązanie.
Nie czuła się bowiem na siłach z nim rozstać. Nie tyle obawiała się, że go zapomni, lecz raczej, że może nie starczyć jej wspomnień. Odkryła, że chce mieć coś więcej, o czym mogłaby myśleć na starość na temat miłości, niż tylko wydarzenia tego idiotycznego wieczoru z czasów, gdy miała lat siedemnaście. Jakiś cichy, paskudny głosik podpowiadał jej, że skoro i tak w oczach świata okryła się niesławą, to dlaczego nie miałaby przeżyć przygody z prawdziwym kochankiem, zamiast zostać ze wspomnieniami uczucia, które istniało tylko w jej wyobraźni i skonało przed urodzeniem?
Kiedy już była co do tego przekonana, z zadowoleniem przypominała sobie o swojej tajemniczej wadzie, która uniemożliwi jej wszelkie dzikie, niemoralne zachowania, choćby nie wiem co sobie wyobrażała. Wtedy zaczynała się sama z siebie śmiać. Choć bowiem nie znała zbyt dobrze świata, pędząc życie w niejakim odosobnieniu, zmuszona przebywać przede wszystkim we własnym towarzystwie, poznała doskonale samą siebie. Wiedziała więc, że gdyby nie istniało owo ograniczenie, musiałaby je sobie wymyślić. Wychowano ją w sposób konwencjonalny, a świat, do którego przynależała, zanim znalazła się u boku barona, był bardzo nietolerancyjny.
Wiedziała doskonale, że kobieta, która zdecyduje się odrzucić rygory społeczne i żyć z mężczyzną bez sakramentu kościelnego, skazuje się na to, by nie obejmowały jej błogosławieństwo i ochrona społeczeństwa. A kiedy on się nią znudzi, a panowie zawsze nudzą się swymi kochankami, wtedy zmuszona będzie znaleźć sobie innego.
Tymczasem nie ma przecież na całym świecie kogoś takiego jak on, co Julia wiedziała równie dobrze jak to, że dwa razy dwa, równa się cztery.
Tak więc Julia rada była, iż ma w sobie na tyle uczciwości, by przyznać, że ani jej charakter, ani moralność nie pozwolą jej zostać kochanką barona. Czuła też zadowolenie z faktu, że nie musi polegać tylko na tym niezbyt silnym argumencie, by oprzeć się swemu towarzyszowi podróży; posiadała wszak tę tajemniczą i niepojętą wadę, która nie pozwoli, by pokochał ją jakikolwiek mężczyzna.
Należy się tylko dziwić, dlaczego osoba znajdująca się w tak. błogim stanie ducha odwróciła się ze łzami w oczach, by powitać lady Preston, oczywiście o ile łzy te nie były łzami szczęścia.
- Droga panno Hastings - odezwała się lady Preston swym cichym głosikiem. - Wygląda pani bardzo pięknie - dokończyła i uśmiechnęła się do niej z taką słodyczą, że jej najzupełniej zwyczajne słowa stały się prawdziwym komplementem.
Ale lady Preston też jest na swój sposób piękna, pomyślała Julia, odpowiadając na uśmiech i komplement. Wygląd tej damy poprawił się wraz z odmianą jej losu. Uzyskanie płatnej posady odniosło efekt, który nie mógł być wyłącznie wynikiem kupna nowych strojów.
Policzki lady Preston stały się różowsze, oczy pojaśniały i kobieta trzymała się jakby prościej. Nie tylko jej wygląd zrobił się przyjemniejszy. Dama ta zaliczała się do najlepszych przedstawicielek swej klasy. Kiedy była z Julią sama, nigdy nie wyobrażała sobie za wiele, ale też nie popełniała błędu, by dostrzec za mało. Gdy towarzyszyła Julii i Nicholasowi w wyprawach do restauracji lub przy oglądaniu zabytków, nie narzucała im swojej osoby ani opinii. Tyle tylko że nigdy nie musiałaby tego robić, bo tak Julia, jak i Nicholas nie zapominali o jej obecności.
Co najważniejsze, osoby należące do klasy barona, widząc go przy obiedzie w miejscu publicznym w towarzystwie pięknej, młodej kobiety mogliby zechcieć dowiadywać się o jej nazwisko, a w przypadku odmowy udzielenia tej informacji mogliby szukać wiedzy gdzie indziej. Słysząc zaś, iż druga kobieta przy stole to lady Mary Preston, tracili zainteresowanie, wiedząc, że nie ma co liczyć na skandal. Jeśli to romans, myśleli, to wkrótce przeczytamy stosowne zawiadomienie w „Timesie". Jeżeli zaś nie, to dziewczyna ta jest z pewnością jakąś krewną barona, gdyż jakiekolwiek inne związki wykluczała obecność nieposzlakowanej lady Preston. To, że zmarły mąż zostawił ją bez pieniędzy, mogło zmusić ją do znalezienia sobie zarobku, ale imię jej wciąż było dobrze znane i szanowane.
-Pani także wygląda uroczo - rzekła Julia, kończąc swe komplementy. Nie były one dalekie od prawdy. Lady Preston wyglądała dzisiejszego wieczoru niezwykle dobrze. Jej chude policzki krasił rumieniec, oczy lśniły jak gwiazdy, a cała postać wyrażała zgoła gorączkowe podniecenie. Julia gotowa była zapytać ją, czy się dobrze czuje, ale uznała, iż stan jej przyzwoitki spowodowany jest radością ze sposobu, w jaki spędzą dzisiejszy wieczór. Wczoraj bowiem powiedziała nieśmiało, że nie była w operze od lat i bardzo cieszy się perspektywą ponownej tam wizyty. Zazwyczaj każde słowo i czyn lady Preston były niezmiernie stonowane, więc Julia uznała, iż jej przyzwoitka znajduje się w stanie podniecenia, zbliżającym się do histerii.
Tymczasem kiedy przybył do apartamentu Julii baron, nie zauważyłby nawet, gdyby rzeczona dama unosiła się kilka cali nad podłogą. Rzucił lady Preston zdawkowe spojrzenie, skłonił się jej i życzył miłego wieczoru, po czym bez zapału poinformował ją, że wygląda świetnie, ale jego wzrok przez cały ten czas kierował się w stronę Julii. Gdy wreszcie baron mógł się do niej zwrócić, rzekł:
-Srebrzysty i błękit na dzisiejszy wieczór? Zaczynam żałować, że okazałem się takim tchórzem, Julio, bo moglibyśmy pięknie dopasować nasze stroje. Przynieśli dzisiaj od krawca ten strasznie drogi surdut. No wiesz, ten, o którym ci mówiłem, błękitny i przetykany srebrną nitką. I chociaż Makepiece zachwyca się nim od rana, jakby był nowo narodzonym niemowlęciem, nie pozwoliłem mu go nawet rozpakować. Więc mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzało towarzystwo jegomościa noszącego na sobie tyle barw co bilans księgowego. Ograniczyłem się dzisiaj do czerni i bieli, a ty jesteś srebrzysta, błękitna i jasnowłosa. Wyglądasz jak promień księżyca, Julio.
Mówiąc to uśmiechnął się do niej lekko, a Julii wydało się, że w wieczornym półmroku błysnął nie księżyc, lecz zajaśniało słońce, i aby opanować rumieniec i uspokoić się, zaczęła zadawać swemu towarzyszowi liczne pytania na temat opery. Baron ujął obie swe damy pod ramię i wciąż lekko rozbawiony tym, że Julia nadal nie umie przyjmować komplementów, poprowadził je na kolację.
Nasza bohaterka nie raz powtarzała sobie, że życie nocne nie jest w jej stylu i że guwernantka i dama do towarzystwa nie miewa okazji doświadczać osobiście przyjemności, o których tak często mówiły jej praco-dawczynie i ich przyjaciółki, takich jak tańce i rauty, proszone kolacje i bale. Poszła na jeden wieczorek tańcujący oraz kilka przyjęć wraz z czcigodną panną Carstairs, gdy pracowała jako jej dama do towarzystwa. To prawda, że zawsze siedziała, jak należało, pod ścianą wraz z innymi osobami jej pokroju, w następnym rzędzie za wdowami i osobami zbyt słabymi, by tańczyć. Jednak nad ich głowami zdołała zobaczyć całkiem sporo z tego, co się działo, i niezbyt się tym zachwyciła ani też nie żałowała roli, jaka przypadła jej w udziale, poza chwilami, gdy słyszała dźwięki granego przez orkiestrę walca i nogi same chciały ją nieść na parkiet. Jednej tylko rzeczy żałowała w sekrecie, a mianowicie możliwości chodzenia do opery i teatru.
Dlatego też od chwili, gdy wreszcie znalazła się w gmachu tego przybytku sztuki, do momentu, w którym zasiadła w wysoko położonej loży, miała wrażenie, że zaraz zakręci się jej w głowie, bowiem z podziwu przez cały ten czas wstrzymywała oddech.
Budynek opery był zaiste wspaniały. Julia nigdy dotąd nie rozumiała, co tak naprawdę oznacza ten wyraz, dopóki nie ujrzała złotych i pozłacanych rokokowych ozdób i pluszem wyściełanych siedzeń, ale teraz przekonała się, że słowo to nie oddawało w pełni wspaniałości wnętrza. Gdy znalazła się w środku gmachu, powitał ją gwar wielu głosów tak donośny, że zbladły przy nim wszystkie biblijne historie o wieży Babel. Nie tylko wszyscy mówili naraz, ale też znajdowali się tu przedstawiciele najrozmaitszych zwycięskich armii, którzy, przemawiając każdy w swoim języku, walczyli o uwagę słuchaczy.
Panów było znacznie więcej niż pań, ale stroje tych, które zechciały się tu pojawić, dorównywały elegancją wyposażeniu tego przybytku sztuki. Owszem, znajdowali się we Francji, ale nie dało się tu zauważyć żadnych drewnianych chodaków ani też wysokich, białych czepców tak jak w Calais. Nie, tutaj widziało się złotogłów, szkarłatny jedwab i srebrzystą gazę, choć jakby tych wszystkich materii nie starczało, by dokładnie okryć damy, które zdecydowały się przywdziać uszyte z nich szaty. Wcześniej tego wieczoru, mimo zapewnień Celeste i lady Preston Julia obawiała się, iż jej suknia ukazuje za dużo jej nieskazitelnego dekoltu, ale teraz, patrząc na stroje innych przedstawicielek swej płci, odniosła wrażenie, że jest okutana po uszy.
W ciepłym, nieruchomym powietrzu unosiły się wonie setek perfum i tysiące znacznie mniej przyjemnych zapachów. Jaskrawe światła rampy oraz blask, bijący od obecnych na widowni gości, atakowały wzrok w równym stopniu, co wszechobecny hałas uszy, ale Julia i tak była zachwycona. Bezwstydnie gapiła się na wszystko: najpierw na fanfaronów, dandysów i żołnierzy na dole, a potem podniosła wzrok, by podziwiać mężów stanu, bohaterów i generałów, usadowionych w sąsiednich lożach. Jednak wkrótce nie mogła już się w nich wpatrywać, gdyż światła przygasły, gwar przycichł i zaczęła grać muzyka.
Dopiero kiedy Julia zachwycała się doskonałością zespołu baletowego i jego porywającym tańcem, przedstawiającym wspólne zwycięstwo pod Waterloo, zaczęła zdawać sobie sprawę z obecności innych osób w loży. Poczuła, że ktoś stanowczo, acz delikatnie dotyka jej ramienia i usłyszała tuż przy swoim uchu głos barona.
- Przykro mi, moja droga, ale ona ma rację. Musimy wyjść.
Natychmiast.
Julia nie była małą dziewczynką, by dąsać się i krzywić, ale gdy powóz odwoził ich do hotelu, gorąco żałowała, że nie jest znowu w wieku Toby'ego, aby móc rzucić się na poduszki, wyściełające wnętrze pojazdu i wrzeszczeć. Opuścili teatr dyskretnie, gdy jeszcze grała muzyka. Julia do ostatniej chwili patrzyła na scenę, ryzykując, że potknie się w ciemnościach, ale chciała jak najdłużej przyglądać się czarownemu przedstawieniu. Przed operą z łatwością znaleźli wolny powóz, bo żaden z woźniców nie oczekiwał, iż ktoś wyjdzie tak wcześnie. Julia miała wrażenie, że pozwolono jej tylko rzucić okiem na coś niezwykle wspaniałego, a potem zabrano jej to bezceremonialnie jak dziecku, które złapano na tym, że, kryjąc się za balustradą na schodach, obserwuje przyjęcie wydane dla dorosłych, w czasie kiedy dawno powinno spać.
Nie powiedziała na ten temat ani słowa, ale wyraz jej twarzy był wystarczająco wymowny, gdyż kiedy znaleźli się już w zacisznym saloniku hotelowym, siedząc w wygodnych fotelach i popijając kawę niczym para emerytów, jak ponuro uznała dziewczyna, baron przemówił. Lady Preston znalazła sobie miejsce w pewnej od nich odległości i czytała jakiś magazyn, więc nie musiał aż tak zniżać głosu, ale uczynił to, by nikt go nie usłyszał.
- Ona miała rację, Julio. To prawdziwy pech, ale też i moja wina, bo o tym nie pomyślałem. Ty jednak domagasz się zachowania form, moja słodka, więc nie możesz uskarżać się, kiedy ogranicza to twoje rozrywki. Za bardzo byłaś zajęta przyglądaniem się tym żołnierzom, żeby zauważyć, że lady Mary zrobiła się blada jak ściana i myślałem, że poleci głową naprzód na widownię. „Panie!", zawołała, a ja dotąd nie wiem, czy miała na myśli mnie, czy kogoś wyżej, „jesteśmy jedynymi przyzwoitymi kobietami na tej sali!" - Baron uśmiechnął się, naśladując falsetem głos oburzonej damy. Po krótkim namyśle zaś dodał: - Tyle że miała rację. Wszystkie szlachetnie urodzone damy są w domu, rozpaczając nad utratą cesarstwa albo też cesarza, jak sądzę. Kobiety obecne na widowni należą do gatunku, który niezawodnie stowarzyszy się ze zwycięzcami w każdym kraju i każdym stuleciu.
Oczywiście jest kilka wysoko urodzonych dam, które, poznawszy swój błąd, odważyłyby się zostać i potraktowały całą sprawę jako przygodę. Jednak ty chciałaś mieć przyzwoitkę i dostałaś ją. Chcesz zmienić zdanie, Julio? - zapytał znienacka, jeszcze bardziej zniżając głos, do wibrującego szeptu, który sprawił, iż dziewczynę przeszył dreszcz. - Moglibyśmy wtedy chodzić do teatru i na bale i do wszystkich innych miejsc, gdzie nie ośmieliłem się ciebie zabrać, i pomyśl tylko, jak świetnie się byśmy bawili. Nie musimy wcale wracać jeszcze do kraju, tu czekałyby cię niezliczone przyjemności.
Patrzył na nią z tak szczerym błaganiem, że lady Preston pozwoliła sobie na lekki uśmieszek, widząc, z jakim ożywieniem toczy się ich rozmowa. Julia zdążyła pomyśleć, że to niedorzeczne, by, kiedy ona otrzymuje zaproszenie do życia w grzechu, jej przyzwoitka uśmiechała się błogo. Dlatego też, zamiast odpowiedzieć na propozycję Nicholasa grymasem oburzenia i zgorszenia, zdobyła się tylko na blady i raczej mało błyskotliwy uśmiech. Jedyne słowa, jakie jej przyszły do głowy, to:
-A co z Robinem?
To krótkie pytanie podziałało skuteczniej niż długa i pełna werwy przemowa i baron umilkł na chwilę. Serce zabiło Julii mocniej, gdy patrzyła na jego długie rzęsy. Twarz Nicholasa sprawiała wrażenie niezwykle łagodnej, gdy przymknął swe żywe, pełne inteligencji oczy. Dziewczyna wciąż zastanawiała się nad nowo odkrytym aspektem osobowości barona, ale ten uniósł powieki i przyłapał ją na tym, iż się w niego wpatruje.
-Julio - rzekł natychmiast. - Wiesz, że nigdy nie chciałem, byś należała do niego. Od pierwszej chwili uważałem to za pomyłkę.
Zmieniłem zdanie co do wielu spraw, ale nie w tej. Lady Preston to przemiła towarzyszka, ale to ciągłe zachowywanie przyzwoitości robi się szalenie krępujące, prawda? Ustąp mi, moja mila, proszę - powiedział z cieniem uśmiechu. - Zostań ze mną. Pogodzę się z twoimi zasadami, ale „oddzielcie grzesznika od grzechu". - Zaśmiał się gardłowo i dodał: - Tak, cytuję Pismo Święte dla własnego dobra, ale też i dla twojego. Ty też przecież tego chcesz.
-Nie mogę - oparła szybko, jakby ktoś wydarł z niej te słowa. - Nie umiałabym. - Potem uśmiechnęła się, ale nie wiedziała, czy odpowiedział jej tym samym, gdyż wpatrzyła się w swoje splecione na kolanach dłonie i dodała łagodnie, jakby lękała się go obrazić: - Przecież to żadna strata. Bo ja nie potrafiłabym, nawet gdybym mogła.
Odpowiedź ta nie należała do jasnych, więc baron spróbował czytać między wierszami. Nie powiedziała: „Nie chcę", ani też: „Nie powinnam", ani nawet: „Jak możesz!". Zamiast gniewać się, oburzać czy też dziwić, jak to czyniła poprzednio, sprawiała wrażenie szczerze zasmuconej tym, co sama powiedziała, a nie jego słowami. Dlatego też Nicholas ujął jej dłoń, zmusił do podniesienia się i podprowadził do lady Preston.
-Droga pani - rzekł słodko. - Zrobiło się tutaj okropnie gorąco, więc Julia i ja chcielibyśmy się trochę przejść, zanim udamy się na spoczynek.
-Ach. Rzeczywiście. Racja. Wezmę tylko szal, bo na dworze może być chłodno - rzekła lady Preston, sięgając po torebkę i szal. - Usiądę sobie opodal. Cóż to za świetny pomysł.
Jakie to dziwne, pomyślała Julia, gdy cała trójka wędrowała hallem hotelowym do tylnych drzwi, które wiodły na brukowany placyk, prowadzący do ogrodu. Jakie to zaskakujące, stwierdziła w duchu, gdy lady Preston kiwnęła z zadowoleniem głową i usiadła na ławce pod drzewem. Albowiem dama ta, zanim ulokowała się wygodnie w mroku i cieniu, tak samo jak uczyniła to przedtem w salonie, wyrzekła następujące słowa:
-Proponuję, żebyście nie zwracali na mnie uwagi, ale będę w pobliżu, jeślibyście mnie potrzebowali.
Julia czuła, że cała ta sytuacja jest głęboko niewłaściwa, a poczucie to stało się jeszcze silniejsze, gdy razem z Nicholasem skierowali się w ciemniejsze regiony ogrodu. Potem jednak pomyślała: Oczywiście, to przecież on płaci lady Preston, a ja w gruncie rzeczy nie mam obrończyni. Przyszło to Julii do głowy tak nagle i nieoczekiwanie, że zatrzymała się jak wryta. Jej przyzwoitka jest damą, co do tego nie ma wątpliwości. Jednak nie ma ona strzec jej reputacji, a tylko ją poświadczać.
Nicholas odezwał się cicho, a dziewczyna drgnęła. Czy znowu czytał w jej myślach, czy patrzył jej w oczy, czy też widział, co kryje się poza nimi? Albowiem jego słowa sprawiały wrażenie, że zna najtajniejsze głębie duszy swej towarzyszki.
-Nie chodzi tu tylko o ciebie ani też twoją przyzwoitkę i jej sytuację życiową. W dobrym towarzystwie wie się, iż kobieta może być otoczona uzbrojoną strażą, a i tak zrobi to, co zechce. W dzisiejszych czasach młodych dziewczyn nie zamyka się na wieży. Przyzwoitkę zatrudnia się po to, żeby sytuacja wyglądała bardziej szacownie, ale każdy wie, że uczciwości nie można kupić lub dostać, trzeba ją po prostu mieć. A teraz - rzekł przyjaźnie - pozwól, że coś ci zademonstruję.
Bez wahania, jakby była to najnaturalniejsza rzecz pod słońcem, wziął ją w ramiona, pochylił głowę i pocałował. Z początku po prostu Julia tylko się nie broniła. Po chwili, ku swemu zaskoczeniu, a jego radości, podążyła tam, gdzie ją prowadził, i zaoferowała mu znacznie więcej niż brak oporu. Po dłuższym czasie Nicholas uniósł głowę, podczas gdy Julia ukryła twarz na jego piersi.
Potem zaś mruknął ze śladami tłumionego triumfu w głosie:
-A więc czym jest „nie mogę" lub „nie mogłabym", kiedy ja mówię o miłości, o naszym przyszłym życiu?
Julia wyprostowała się i odsunęła od niego z wysiłkiem. Starała się mówić w sposób spokojny i opanowany, lecz osiągnęła tylko to, że jej słowa dały się jakoś zrozumieć i odparła:
-„Nie mogę" lub „nie chcę"; strasznie dokładnie analizujesz każdy wyraz, jaki wypowiem - odrzekła drżącym głosem. - A więc spróbuję powiedzieć to raz a dobrze. Nie zostanę twoją kochanką, Nicholasie, bo jestem Julią Hastings, a ona nie należy do dziewcząt, które są w stanie przyjąć rolę metresy, chociaż jestem na tyle słaba, że powiem wprost, iż gdybym mogła do kogoś należeć, to tylko do ciebie. Chwileczkę - ciągnęła, widząc, że chce jej przerwać. - Jest coś jeszcze.
Nabrała głęboko tchu i powiedziała, zamykając oczy, tak, żeby nie widzieć jego twarzy, a tylko swoje myśli:
-Nie chcę ze względu na rzeczy, które uznasz za niemądre, na przykład sumienie czy też moralność. Jednak jeśli ma ci to jakoś pomóc, to powiem także, że nie mogę. Nie mogłabym, nawet gdybym była nikczemną istotą, za jaką mnie brałeś z początku. Po prostu nie nadawałabym się. Możesz zapytać Robina - zakończyła. Nie była w stanie wypowiedzieć więcej ani jednego słowa, gdyż głos jej się załamał.
Starała się zapanować nad sobą i nawet wargi przestały jej drżeć, ale Nicholas stał się przyczyną ostatecznej klęski Julii. Nie wyrzekł ani słowa, lecz wziął ją w ramiona i mocno przytulił. Tyle tylko. A wtedy ona nie miała już żadnego wyboru i rozpłakała się.
Kiedy się w końcu uspokoiła przynajmniej na tyle, by zawstydzić się swego wybuchu i przypomnieć sobie, że znajduje się w jego ramionach, przemówił.
-Julio - szepnął w nocnej ciszy. - Musisz mi powiedzieć. To nie może być coś, czego powinnaś się wstydzić. Nie uznam tego za ohydne lub obrzydliwe, bo dotyczy ciebie. Co stało się tamtej nocy, co wydarzyło się między tobą a Robinem? Nie pozwalasz mi, bym cię zrozumiał, stale omijasz prawdę. Czy to sprawiedliwe, że zmuszasz mnie, bym cię ranił lub osądzał fałszywie? W ten sposób muszę przegrać bez względu na to, co zrobię. To nie fair. Powiedz mi, Julio. Tu i teraz. Proszę.
-Ale ja nigdy... - zaczęła, ale on przerwał jej, mówiąc łagodnie:
-Wiem, i dlatego musisz.
Tak więc tu i teraz, o północy, w hotelowym ogrodzie w Paryżu, Julia położyła głowę na ramieniu barona Stafforda i, słuchając spokojnego rytmu jego serca, opowiedziała mu wydarzenia tamtej nocy, która miała być jej nocą poślubną.
Jak na coś, co zmieniło jej życie, co wywarło wpływ na każdy jej uczynek od tamtej pory, opowieść była bardzo krótka. A kiedy Julia umilkła i stała, przytulona do Nicholasa, zdała sobie sprawę, że w roztargnieniu gładzi jej włosy, tak jak czynił to podczas jej opowiadania. Jednak wtedy poczuła się trochę niemądrze, trochę dziecinnie, tak jak czujemy się zawsze, gdy minie najgorsza rozpacz, a ktoś nas nadal pociesza.
-Muszę znaleźć Robina - rzekł w końcu baron, jakby nie wiedząc, że mówi na głos, bo potem przysunął usta do jej ucha i powtórzył: - Muszę znaleźć Robina. To jakieś nieporozumienie. Wina nie leży po twojej stronie, Julio. Gotów jestem ci przysiąc, ale tylko Robin może to poświadczyć. Muszę go znaleźć. - Odsunął dziewczynę od siebie, ale tylko na odległość ramienia i, trzymając przed sobą, powiedział wpatrzony w jej twarz: - Właśnie to chciałem zrobić, ale ty, niedobra, sprawiłaś, że moja determinacja zmalała.
Zwlekałem, gdyż tak miło było mi w twym towarzystwie, że nie chciałem się z tobą rozstawać, a przynajmniej tak sobie to tłumaczyłem. Teraz myślę, że może pragnąłem uniknąć ostatecznej konfrontacji. Może wolałem odsunąć od siebie chwilę prawdy. Tak więc zwlekałem, moja Circe, a ty w istocie zamieniłaś mnie w wieprza, gdyż po krótkim czasie całkowicie zapomniałem, że należy zakończyć tę sprawę. Byłem zbyt zajęty wymyślaniem sposobów, by zwabić cię do mego łoża. Jutro rano wyruszam do Brukseli. Proszę cię, Julio, powtarzam, proszę, żebyś zaczekała tu na mnie. Jeśli zdołam, przywiozę Robina ze sobą i wtedy wszystko sobie razem dokładnie wyjaśnimy. Najwyższa pora, żeby zakończyć tę sprawę.
-A potem? - spytała Julia.
-No, potem będziesz wolna. To znaczy, wolna jesteś i teraz, potem jednak nie będziesz miała żadnych ograniczeń - powiedział, wciąż trzymając ją za ramiona, ale nieświadomie zacisnął dłonie, gdy mówił słowo „wolna". Tak więc następne pytanie przyszło jej z łatwością.
-A co z twoją propozycją? - spytała cicho, widząc nawet w ciemnościach odpowiedź, która odmalowała się na jego twarzy, zanim się odezwał. Białka jego oczu znikły na chwilę, gdy zakrył je powiekami.
-Zapomnij o niej - rzekł ciężko, a potem, siląc się na dowcip, dodał: - Nasza rodzina składała ci już za dużo propozycji. Nie dziwiłbym się, gdybyś nie chciała mieć z nami więcej do czynienia. Proszę cię jednak - dorzucił natychmiast, jakby jego własne słowa przeraziły go -powiedz mi. Chociaż powtarzam, że jesteś wolna, czy zechcesz zostać i zaczekać tu na mnie? Myślę, że przyniesie ci to korzyść, gdyż tylko Robin może wyjaśnić, co wydarzyło się tamtej nocy, i odpowiedzieć na wszystkie pytania, dzięki czemu w przyszłości będziesz mogła żyć pełniej i swobodniej.
Kiedy nie odpowiedziała od razu, zapytał znowu:
-Julio, zaczekasz tu na mnie? Musisz przynajmniej pozwolić mi odwieźć się bezpiecznie do domu.
Mówi o bezpieczeństwie i mówił o wolności, stwierdziła w duchu Julia, czując, że przenika ją chłód, choć noc była ciepła. Ale przecież nie wie, że ja nigdy nie czuję się bezpieczna, gdy on chodzi po ziemi, chociaż nigdy nie czułam się bezpieczniejsza, niż gdy jestem przy nim. Co do wolności, pomyślała ze smutkiem, to tylko wypuścił mnie z klatki. Jednak niewiele to teraz znaczyło, bo, jak chytry sokolnik, za pomocą łagodnych słów i licznych nagród, nauczył ją wracać do ręki, ilekroć położył na niej swój palec.
- Zaczekam - rzekła.
14
Gdziekolwiek się udał, ludzie dziwili się, że jeszcze nie spotkał swego przyjaciela. Z początku bawiło go to, a potem, stopniowo, gdy podróżował od willi do wioski, z miasta do osady, najpierw wpadł w irytację, następnie gniew, a wreszcie we wściekłość.
-Ależ mój stary - rzekł lord Blake w Lille, nalewając następny kieliszek porto swemu niespodziewanemu gościowi. - Minąłeś się z nim o włos, przysięgam, bo wyjechał dopiero co. Oczywiście, ogromnie się cieszę, że cię widzę, stary, bo jesteś dla mnie kawałkiem Anglii. Powiedz mi, co tam nowego.
-Wielkie nieba, Nick, spotkałbyś go, gdyby zaczekał chociaż kwadrans! - zawołał John Taylor w Gandawie.
-Nie minęły dwa dni! - wydziwiali państwo Hawkinsowie w swym pięknym domu, który wynajmowali w Brugii. - Był tu jeszcze wczoraj, a ty pojawiasz się dziś. Czyżby ktoś tutaj kogoś ścigał? - mruknął w zadumie Cyril Hampton, książę Austell, usadawiając się wygodniej w fotelu w swym hotelowym pokoju w Brukseli, by pogawędzić z gościem.
Baron podróżował już dwa tygodnie i wszędzie słyszał to samo: jakie to dziwne, że tak mija się ze swym serdecznym przyjacielem Oliverem Sidneyem. Nigdzie jednak nie dowiedział się niczego, co mogłoby doprowadzić go do Robina, ani też nie słyszał, by sir Sidney otrzymał lepsze niż on informacje.
-Słowo daję - mruknął lord Beddoes. - Dlaczego nie nawiążecie współpracy? Oszczędzilibyście sobie masę kłopotu.
-Z przyjemnością - syknął baron przez zaciśnięte zęby. I rzeczywiście, uczyniłby to, chociaż nie sądził, by dzięki temu problemy sir Sidneya zmniejszyły się.
Tej nocy leżał w łóżku w pięknym hotelu, położonym w sercu Brukseli, wiedząc, że Ollie odpoczywa gdzieś w tym samym mieście. Jednak nie sądził, żeby znajdował się tutaj także i Robin; w istocie był prawie pewien, że nie. On, Nicholas, miał bowiem jedną przewagę nad Ollie, albowiem znał Robina, a zasadnicze cechy osobowości jego siostrzeńca nie mogły się aż tak zmienić bez względu na to, jak kształtowały się jego losy. Gdyby Robin wiedział, że wuj chce się z nim spotkać, nie ukrywałby się przed nim. Dlatego też poszuka jeszcze trochę, tak żeby wszyscy o tym dobrze wiedzieli, a potem z radością wyjedzie z tego miasta i tego kraju. Zostawi tę ziemię jałową Ollie. Niech on wróci z niczym tak samo jak ja, pomyślał Nicholas, zakładając ręce pod głową i patrząc w sufit.
Zmęczyło mnie to miejsce, pomyślał, szykując się do, jak przewidywał, kolejnej nieprzespanej nocy. Jeżeli mężczyzna ma dosyć takiego pięknego miasta, to znaczy, że jest z nim coś nie w porządku. No i rzecz jasna, stwierdził Nicholas z goryczą, właśnie na to wygląda.
Nie wiedział, co to bezsenność, zanim nie poznał Julii. Nigdy nie nudził się w obcych miastach ani też nie pragnął ich jak najprędzej opuszczać. Nawet w dniach, gdy przeżywał rozczarowanie i zamęt wywołane odejściem Ivy, był w stanie pocieszyć się w ramionach innych kobiet, choćby po to, żeby nie spędzić bezsennej nocy. Ale teraz nic nie przynosiło mu spokoju poza myślami o Julii, nawet jeśli te myśli niosły ze sobą pragnienie, by znowu znaleźć się u jej boku. Chęć ta sprawiała, iż dochowywał jej wierności, jakby jej duch obserwował z powagą każdy jego czyn, popełniony podczas dłużącego się w nieskończoność czasu, kiedy się nie widzieli.
To niesamowite, pomyślał Nicholas, marszcząc brwi, gdyż puchowa poduszka, na której składał głowę, wydała mu się nagle równie wygodna jak kamień grobowy. To porównanie rozbawiło go i natychmiast pojawiła się myśl o tym, że jej także by się spodobało, najbardziej bowiem chyba kochał w tej dziewczynie jej poczucie humoru. To znaczy, oczywiście, o ile pominęłoby się umiejętność współczucia, wnikliwy umysł, dumę, a także piękną twarz i nieskazitelną sylwetkę, urocze usta... Wstał z łóżka, podszedł do okna, by sprawdzić, czy o tak wczesnej godzinie gdzieś jeszcze palą się światła.
Zauroczony i zakochany, stwierdził, patrząc w mrok. Kiedy bowiem pomyślał o miękkich, uległych wargach Julii, przypomniał sobie, jak bardzo były nieuczone i z jaką przyjemnością udzielił pierwszej lekcji, jak odpowiadać na pocałunek w sposób, który zadowoli i ją, i jego. Jednak gdy wspomniał jej niewinność; pożądanie na nowo ustąpiło rozpaczy. Potem przypomniał sobie krótkie opowiadanie Julii i to zmieniło jego pragnienia w żal, a miłosne zapały ustąpiły wstydowi.
Zamiast odnajdywać ją na jej jakże żałosnym wygnaniu na prowincji i proponować zapłatę za ponowne spotkanie z Robinem, pomyślał Nicholas, opierając głowę o ciemne okno, powinienem był, owszem, odszukać ją, ale potem błagać o przebaczenie i dobrze zapłacić, by zechciała zapomnieć o całej tej sprawie. Jednak wtedy nigdy bym jej lepiej nie poznał, myślał dalej, a to byłaby strata równie wielka jak ta, którą ryzykuję teraz. A przecież i tak ją stracę, stwierdził w duchu, chyba że w najbliższych tygodniach dopisze mi szczęście i talenta dyplomatyczne.
Chaotyczny sposób, w jaki Julia opisała mu całą historię, spowodował, że jego podejrzenia stały się w końcu jasne. Jej niezdolność zrozumienia tego, co było teraz dla niego porażająco oczywiste, potwierdzała, na równi z pocałunkiem, jej całkowitą niewinność. Muszę odnaleźć Robina, pomyślał. Miał wielką ochotę wybiec z pokoju na oświetlone blaskiem księżyca ulice i szukać swego siostrzeńca. Sam mógłby wiele Julii wyjaśnić, ale tylko Robin może całkowicie zdjąć z niej ciężar wstydu, żeby mogła w siebie na nowo uwierzyć.
To zabawne, przyznał ze znużeniem, że rozpocząłem te poszukiwania, żeby Julia mogła namówić Robina, aby wrócił do kraju, a teraz kontynuuję je po to, by przekonać Julię, aby powróciła do Anglii ze mną. Wciąż zamierzał spełnić zobowiązania, jakie miał wobec rodziny, ale nic ponad to. Na myśl o siostrzeńcu bolało go serce, więc dobrze się stało, tłumaczył sobie, że tak bardzo zająłem się Julią. Poza tym Robin stał się bądź co bądź, jak przecież przypominał mu jego własny ojczym, dorosłym mężczyzną i sam mógł decydować o własnym losie.
Jeśli zaś chodziło o niego, Nicholasa, to dokonał pewnych postanowień, zanim zdał sobie z tego w pełni sprawę. Chciał zwabić Julię do swego łoża nawet wtedy, gdy myślał o niej bardzo źle. Potem zaczął pragnąć jej towarzystwa, mimo że jej nie ufał. Teraz gotów był zaakceptować wszystko, co tylko zechciałaby mu zaoferować.
Wiedział jednak, że nie odzyska spokoju, dopóki Julia nie zostanie jego żoną.
Świadomość ta była dla niego zupełnie nowym doświadczeniem.
Poznał już wiele kobiet i rozmaitych przyjemności, jakich mogły dostarczyć, jednak Julia, mimo swej ignorancji co do mężczyzn, na różne sposoby sprawiała, że uczucia, których wobec niej doznawał, przypominały pierwszą w życiu miłość. Znalazł się bowiem w sytuacji, w której, pragnąc zdobyć kobietę dla zwykłych celów, przekonał się, że ceni ją tak bardzo jako osobę, że jej kobiecość wydaje się tylko dodatkową korzyścią. Zawsze adorował kobiety, ale w tej zakochał się po uszy. Był uwielbianym synkiem mamy, kochanym, młodszym braciszkiem dla sióstr i traktował Ivy, jak teraz to widział, jak uroczego, zabawnego dzieciaka. Inne kobiety stanowiły ozdobne rogi obfitości, dające przyjemność, ale niczym nie różniące się od innych. Julia Hastings nie była do nikogo podobna. Była jedyną osobą, z którą pragnął dzielić swe życie.
Mówiła jednak o jakichś utrudnieniach. Zaśmiał się do siebie, odchodząc od okna i krążąc po pokoju. To, co ona traktowała jak poważne przeszkody, to tylko złudzenia, cienie, rzucone przez ignorancję i strach, które można było z łatwością usunąć, używając do tego światła prawdy. Robin mógłby to dla niej uczynić, a wtedy stanie się wolna i będzie mogła robić to, co zechce. Ale skoro to nastąpi, czy wybierze jego, Nicholasa, jako towarzysza swego życia, po tym wszystkim, co zrobił? Oszusta, porywacza, uwodziciela i szantażystę? O tak, pomyślał Nicholas ze znużeniem i ironią,ma wszelkie powody, by kochać mnie i szanować.
To, że pozwoliła mi się całować i okazała mi zaufanie, nie znaczy wiele, stwierdził z goryczą. Nie miał też powodów do dumy z tego, że wzbudził w niej pożądanie, gdyż dokładnie tak, jak twierdziła, nie znała dotąd podobnych uczuć ani też mężczyzn. Nie mógł też uznać dla siebie na plus tego, że mu ufała, gdyż była, mimo swych wielokrotnych zaprzeczeń, wciąż bardzo młoda i całkiem sama na świecie.
Miała co do mnie rację od samego początku, pomyślał z rozpaczą Nicholas, bo rzeczywiście czuł, że oszalał. Jakże bowiem inaczej mógłby uwierzyć w to, że ona mu może przebaczyć lub zechcieć go za męża, kiedy już odzyska szacunek dla samej siebie? Co więcej, wiedział, że gdyby zaczął zalecać się do niej, gdy wciąż jeszcze znajduje się w stanie niepewności i zależności od niego, Nicholasa, byłoby to niewłaściwe, a co gorsza, niehonorowe. Mógł tylko czekać, aż sprawy rozwiążą się same, próbować sprowadzić Robina, który wyjaśni prawdę, wynagrodzić krzywdy, błagać o przebaczenie i mieć nadzieję, że kiedyś w przyszłości uzyska i przebaczenie, i może również coś więcej.
Nicholas położył się i zamknął oczy, licząc na to, że kiedy je znowu otworzy, dostrzeże blask słońca następnego dnia, będzie mógł wstać i zabrać się do dalszych poszukiwań. Jednak niestety uniósł powieki w sekundę później i zobaczył ruchome cienie ponurej nocy. W półśnie ujrzał twarz Julii, przypominając sobie jej wygląd w chwilę po tym, jak ją uderzył, a widok ten trafił go w serce niczym cios.
Nicholas uświadomił sobie, że nigdy nie może liczyć na to, iż zdoła cokolwiek wynagrodzić tej dziewczynie, i nie zdobędzie jej nigdy w sposób uczciwy.
Kiedy wreszcie wstał ponury, wilgotny poranek, Nicholas podniósł się, umył i ubrał. Był gotów do dalszej podróży, zanim najskromniejsza pomywaczka w hotelu zaczęła zapalać ogień w piecach kuchennych. Nawet gdyby zabrał ze sobą Makepiece'a, nie wyszykowałby się szybciej. Dlatego też miał jeszcze dosyć czasu po zapłaceniu rachunku u ziewającego recepcjonisty, by usiąść i zjeść śniadanie, zanim wyruszy dalej. Popijał kawę i myślał o Anglii, mechanicznie smarując masłem chleb. Wiedział jednak, że najpierw musi wrócić do Paryża. Tam właśnie wybierał się Robin, a przynajmniej taką miał Nicholas nadzieję.
Gdy wyszedł z jadalni i pokonywał obszerny hall, by dostać się do stajni, gdzie znajdował się jego wierzchowiec, i wyruszyć w dalszą podróż, usłyszał, że ktoś woła jego imię. Odwrócił się i ujrzał, jak młody recepcjonista, z którym załatwiał rachunki o bladym świcie, wychodzi zza biurka i spieszy ku niemu.
- Ach, milordzie - rzekł młodzieniec, zrównując się z baronem. Na jego twarzy malowało się zmieszanie połączone z szacunkiem. - Proszę mi wybaczyć. Popełniłem karygodny błąd, mój zwierzchnik zwolni mnie, jeśli się o tym dowie. Zgodnie z zasadami obowiązującymi w hotelu LeReinne, dowiadujemy się od każdego wyjeżdżającego gościa, dokąd się udaje. Rozumie pan, żeby móc przesyłać pocztę albo odpowiadać na zapytania. W tych niespokojnych czasach - ciągnął z pewnym zażenowaniem recepcjonista swym starannym, wyuczonym angielskim - władze życzą sobie wiedzieć takie rzeczy na temat gości z obcych krajów. Czy mogę więc zapytać, milordzie?
Nicholas milczał tylko przez sekundę. Wiedział dobrze, o co chodzi, więc, patrząc na zdenerwowanego młodzieńca, pozwolił sobie na przepełniony życzliwością do świata uśmiech.
-Ależ oczywiście - rzekł gładko. - Trudno mi jednak będzie podać dokładny cel mojej podróży, zamierzam bowiem odwiedzić różne miejsca. Niemniej jednak, gdyby były dla mnie jakieś wiadomości, to proszę kierować je do hotelu Alphen w Amsterdamie.
-Do Amsterdamu - kiwnął głową recepcjonista.
-Tak - rzekł baron i zaczął się oddalać, gdy nagle zatrzymał się tak raptownie, że nieszczęsny pracownik hotelu podskoczył nerwowo.
-Ta informacja jest poufna i adres służy tylko do wysyłania wiadomości. -Uśmiechając się, by uspokoić młodzieńca, sięgnął do kieszeni, wydobył monetę, której barwa i wartość sprawiły, że recepcjonista wysoko podniósł brwi, i podał mu ją, mrugając porozumiewawczo okiem.
-Tak jest, milordzie - powiedział chłopak, szybko schował napiwek i ukłonił się nisko.
W kilka chwil później, w ciemnym kącie recepcji, młodzieniec otrzymał następną angielską monetę, by dotrzymywała tej pierwszej towarzystwa.
-Amsterdam - szepnął recepcjonista, odebrawszy pieniądze.
-Ach, Amsterdam - powtórzył sir Sidney i odwrócił się na pięcie, zanim młodzieniec skończył się kłaniać.
Lord Nicholas Daventry, baron Stafford, dosiadł swego wierzchowca i niedbale ruszył na północ, pogwizdując pod nosem. Uśmiechnął się jednak, obliczając, jak daleko musi pojechać, zanim będzie mógł bezpiecznie zawrócić konia i pogalopować na zachód, gdzie ciągnęła go zarówno ambicja, jak serce.
-Myślę - rzekła bardzo ostrożnie Julia - że czekanie tutaj staje się coraz bardziej bezsensowne.
-Mogłoby tak się wydawać - odparła spokojnie jej towarzyszka
-niemniej jednak pan baron zostawił wyraźne polecenie, a zgodnie z nim powinnyśmy pozostać na miejscu aż do jego powrotu i nie podejmować do tego czasu żadnych działań.
Była to niewątpliwie prawda, ale też nie stanowiła ona żadnej nowości, więc Julia nie odpowiedziała. Popatrzyła tylko na lady Preston, obserwując, jak ta poczciwa kobieta siedzi i czyta sobie magazyn mód. Obie znajdowały się w saloniku hotelowym, bo pobyt w sypialniach stał się już nazbyt nudny, a nie potrafiły się zgodzić co do tego, gdzie miałyby razem pójść. Julia odrzucała wszelkie propozycje zwiedzania, mówiąc z niejaką irytacją, że zobaczyła już wszystko godne obejrzenia i bolą ją od tego i nogi, i oczy. Prawda jednak polega na tym, pomyślała, wzdychając ze znużeniem, że w tej chwili nawet widok bram niebios wydałby mi się nudny. Nie wiadomo dlaczego straciła zdolność koncentracji. Na kolanach miała książkę, otwartą na tej samej stronie co godzinę temu. Wygląda na to, pomyślała smutno Julia, że żadna lektura, żadne zabytki, ani żadne dźwięki nie zdołają obudzić mojego zainteresowania, nic poza widokiem pewnej twarzy i odgłosem czyichś kroków.
Czekała jednak, tak jak obiecała, co trwało do tej pory ponad dwa tygodnie. Zaczęło się jej wydawać, że czy we śnie, czy na jawie jakaś jej część cały czas nasłuchiwała nadejścia Nicholasa, przez co nie mogła skupić się na niczym, co działo się dookoła. Co prawda niewiele tego jest, napomniała samą siebie. Jako że Julia miała teraz prawdziwą przyzwoitkę, Celeste z ulgą ograniczyła się do dobrze sobie znanych zajęć pokojówki i nie dotrzymywała swej pani towarzystwa poza chwilami, kiedy ją czesała czy też pomagała się jej ubierać. A chociaż lady Preston była przemiłą osobą, zawsze gotową towarzyszyć swej podopiecznej, jednak wydawała się równie odległa jak Alpy i takoż ciepła. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie na myśl o tym, co Nicholas powiedziałby na temat tego porównania, ale potem zmarszczyła brwi. Ogarnęło ją zwątpienie, czy kiedykolwiek trafi się jej okazja go o to zapytać.
Miała wielką ochotę wrócić do domu. Najprawdopodobniej samotnie, jeśli zaistnieje taka konieczność. Jej przyzwoitka niewątpliwie zechce zaczekać na swe wynagrodzenie, tak samo jak pokojówka. Poza tym w końcu Celeste znajdowała się w swojej ojczyźnie. Najwyraźniej jednak ona, Julia, nie jest już tu potrzebna. Myśląc to, dziewczyna westchnęła tak ciężko, że lady Preston spojrzała na nią. Widząc to, Julia uniosła książkę i otarła sobie drugą ręką oczy, jakby to jakiś fragment lektury tak ją wzruszył. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jaki powód do smutku mógłby zawierać w sobie przewodnik po Paryżu, jednak jej gest wydał się wystarczający dla przyzwoitki, która z zadowoleniem wróciła do swego magazynu.
Nie ma się co dziwić, że lady Preston opowiada się za czekaniem na powrót Nicholasa, stwierdziła w duchu Julia. Przecież z każdym tygodniem zwiększa się suma, na jaką może liczyć. Julia nie miała już złudzeń co do prawdziwych intencji tej damy ani też nie czuła się wobec niej niczym zobowiązana, więc nie zawahałaby się postąpić tak, jak uzna za słuszne.
Pewne jednak fakty były bezsprzeczne. Nicholas odjechał, ale przedtem prosił ją, by na niego czekała. Nie wracał jednak i istniała taka możliwość, że nie nastąpi to nigdy. Mężczyźni z jego rodziny, pomyślała Julia już po raz setny, znani są z tego, że zmieniają zdanie.
Zaproponował jej, by została jego kochanką, a potem owego wieczoru w ciemnym ogrodzie, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, przekonała się, iż gotowa jest uczynić wszystko, o co ją poprosi. A wtedy on, oczywiście, wycofał swoją ofertę.
Kiedy miałam lat siedemnaście... pomyślała teraz Julia.
Odłożyła książkę na kolana i wpatrzyła się we wzór z maleńkich zielonych i złotych różyczek na tapecie naprzeciw, byłam przekonana, że Robin złamał mi serce. Teraz jednak wiedziała, że wcale tak się nie stało; niedoszły mąż sprawił tylko, że ukryła je bardzo głęboko. Zaś jego wuj spowodował, iż mimo jej ostrożności znowu zaczęło żywiej bić, a skoro pozostało nietknięte, to on miał dokończyć dzieła zniszczenia. Jeśli myślała kiedyś, że to, co żywi do Robina było miłością, to teraz wiedziała lepiej - to jego wuj nauczył ją, co znaczy kochać. Wobec siostrzeńca żywiła podziw i zachwyt, miło spędzała z nim czas i czuła się pochlebiona, że taki dorosły, uzdolniony młodzieniec się nią interesował. Nicholas także się jej podobał i budził jej śmiech, ale z nim łączyło się też wiele innych spraw, nawet to nieszczęsne uczucie, tak że miała wrażenie, iż nic bez tego człowieka nie jest warte zachodu.
Niemniej jednak wydawało się, że tak samo jak Robin, który porzucił ją, najpierw proponując małżeństwo, w tamtą wietrzną, październikową noc, kiedy to znajdowała się daleko od domu, tak teraz Nicholas zostawi ją w tym hotelu, pozostawiwszy jej przedtem wolną rękę, albowiem historia lubi się powtarzać. A co więcej, napomniała się tak samo, jak czynił to wcześniej Nicholas, ja mam wielkiego pecha do tej rodziny. Myśli te wprawiły dziewczynę w nieznany jej dotychczas stan podniecenia, który sprawił, że wstała nagle z fotela, jakby ich tajemna siła poderwała ją na nogi.
- Chyba... chyba rozbolała mnie głowa - powiedziała Julia, widząc pytające spojrzenie lady Preston. - Nie musi mi pani towarzyszyć, milady, bo idę tylko do mojego pokoju, żeby się na trochę położyć - wyjaśniła, a mówiąc te słowa poczuła, iż właśnie tego pragnie najbardziej. Chciała przynajmniej znaleźć się całkiem sama, żeby móc spokojnie uplanować sobie wszystko.
Podjęła decyzję nagle, gdy lady Preston wciąż jeszcze na nią patrzyła. Chociaż borykała się z tym problemem podczas niejednej bezsennej nocy i ponurego dnia, teraz wszystko wydało jej się jasne. Musi natychmiast stąd wyjechać. Jeżeli baron porzucił ją, to lepiej, żeby spędziła tu jak najmniej czasu, oszczędzając sobie ludzkiego szyderstwa albo też litości. Dosyć już tego zaznała dotychczas w swym życiu. Jeśli zaś zamierzał wrócić, to choć tak bardzo pragnęła z nim zostać, wiedziała dobrze, że nie wolno jej stać się jego kochanką. Z nim, czy bez niego, jedynym, czego może zaznać, jest ból. I tak musi utracić tego człowieka, więc lepiej zrobić to teraz, niż wyjść na głupią albo osobę lekkich obyczajów.
-Tak - rzekła z roztargnieniem, zastanawiała się bowiem nad tym, co ma zapakować do swej torby podróżnej, by potem nie żałować swego wyboru. - Myślę, że się na trochę położę.
-On wróci - stwierdziła lady Preston, przekładając kartkę tak spokojnie i beznamiętnie, jakby wypowiadała się na temat atłasowego czepka, przedstawionego na ilustracji. - Bardzo cię kocha. Dawno nie widziałam takiej miłości. Nawet Celeste to zauważyła, a przecież jest ona Francuzką, więc widzisz chyba, w jakim się znalazł stanie, bo przecież jest zazwyczaj szalenie dyskretny. Pan baron znany jest ze swego taktu.
Julia bez słowa wpatrywała się w swą przyzwoitkę, której uśmiech był tak szczery i pełen słodkich wspomnień, że przez chwilę sprawiała wrażenie zupełnie innej osoby.
-Ale idź, połóż się, moja droga - rzekła lady Preston. - Chociaż nic ci to nie pomoże, nie widzę, jak miałoby ci to zaszkodzić. - Z tymi słowy zajęła się znowu magazynem mód. Przybrała swój zwykły wyraz twarzy, całkowicie zaabsorbowana ilustracją, przedstawiającą Wiśniowej barwy pelerynkę wieczorową.
Julia oddaliła się, nic już więcej nie mówiąc. Nie pora teraz na zastanawianie się nad odkryciem, iż jej dama do towarzystwa ma ludzkie serce, ani też na zmianę postanowienia. Dlatego też nie starała się myśleć nad tym wszystkim, lecz zastanowić się raczej, co ma zostawić i co napisać w pożegnalnym liście.
Wystarczy mi czasu, by spakować się oraz napisać całą powieść, pomyślała Julia, rzuciwszy okiem na zegar stojący na gzymsie kominka, Celeste bowiem miała dzisiaj wolny dzień i udała się w odwiedziny do krewnych, zaś lady Preston mierzyła czas od posiłku do posiłku. Można było liczyć na to, że zostawi swoją podopieczną samą aż do pory obiadu, a właśnie dopiero co skończyły herbatę.
Pakowanie poszło Julii błyskawicznie. Postanowiła zostawić wszystkie stroje, jakie baron jej kupił, poza jedną, bladoróżową suknią, którą miała właśnie na sobie, i stwierdziła ze zdziwieniem, iż zostały jej do zapakowania tylko cztery sukienki. Celeste oddała dwie ponure suknie, których Julia używała, gdy występowała jako nauczycielka, a dwie następne odłożyła do przeróbki.
Prawdopodobnie, pomyślała dziewczyna smętnie, jej błękitnoszara, bawełniana suknia, oraz fiołkoworóżowa z muślinu, które uszyła jej matka, są teraz częścią jakiejś kołdry, zrobionej przez Celeste dla biednych.
I dlatego właśnie wahałam się co do ucieczki, powiedziała sobie Julia. I właśnie dlatego, otworzywszy drzwi do szafy wyjęła błękitnosrebrną suknię, którą lubiła najbardziej. Przyłożyła ją do siebie, żeby po raz ostatni ujrzeć swe odbicie w zwierciadle. Był to jej ulubiony strój, gdyż tak właśnie ubrana udała się z Nicholasem do opery, w niej podziwiał ją i trzymał w ramionach owego wieczoru w ogrodzie, kiedy to złożył, a potem wycofał swoją niewiarygodną propozycję. Z tych właśnie względów zastanawiała się przez chwilę, czy nie zabrać ze sobą tej sukni. Przecież stanowi ona bądź co bądź część jej zarobku. Zaraz jednak postarała się zwalczyć ten pomysł, gdyż jeśli weźmie choć jedną rzecz, okaże tym pragnienie pozostania, a wtedy niezawodnie czeka ją żywot w grzechu.
Stała przed zwierciadłem w pozłacanej ramie, zasłaniając swą różową sukienkę srebrzystobłękitnym strojem wieczorowym. Jej zarumienioną twarz otaczały łagodnie wijące się złote loki, uczesane w sposób tak lubiany przez Celeste. Przyglądała się kobiecie, którą stała się w ciągu kilku tygodni pobytu na obczyźnie. Ta modna istota, ta elegancka, dorosła dama nie może być mną, pomyślała w oszołomieniu Julia. W istocie, nie poznałaby samej siebie. Nie tylko jej modnie uczesana głowa sprawiała wrażenie należącej do kogoś innego. Dziewczyna jeszcze nie przyzwyczaiła się oglądać swych ramion i dekoltu, obnażonych przez głębokie wycięcie sukni. Może dlatego też nie poczuła zaskoczenia, kiedy myśli jej przerwał czyjś głos.
-Witaj, Julio - odezwał się ktoś, cicho zamykając drzwi.
Bez wahania, a nawet bez większego zdziwienia, jak-by wszystko, co przed chwilą ujrzała odbite w lustrze, było równie niewiarygodne, a zarazem najzupełniej naturalne, opuściła błękitną suknię i powoli odwróciła się w stronę swego gościa.
-Witaj, Robinie - odrzekła.
Nie zmienił się wiele, pomyślała. Stał przed nią z lekkim uśmiechem na ustach, opierając się o drzwi, podczas gdy ona przyglądała mu się badawczo. Nadal smukły i pięknie ubrany, wciąż czesał się w stylu „wiatr we włosach", a jego przystojna twarz niezmiennie nosiła na sobie wyraz ożywienia i jakby lekkiej ironii. Nie zmienił się nic poza tym, że pod przejrzystymi, bursztynowymi oczami miał lekkie cienie, wskazujące na upływ czasu. No ale przecież, pomyślała, minęły tylko trzy lata, więc mało co mogło się zmienić - poza całym moim życiem.
-Wolę tę różową, ale, jak chyba pamiętasz, był to zawsze mój ulubiony kolor - stwierdził. Potem, ciągle się w nią wpatrując, dodał nieco łagodniej: - Zmieniłaś się całkowicie. Dorosłaś i wypiękniałaś, zupełnie tak, jak oczekiwałem.
-Dziękuję - odparła spokojnie, jak gdyby w ich rozmowie nie było nic nadzwyczajnego, jakby wszystko to jej się przyśniło, a w gruncie rzeczy, pomyślała, może tak właśnie jest. Mając wciąż silne wrażenie nierealności tej rozmowy, zapytała szczerze, jak dziecko, które mówi we śnie:
-Dlaczego tutaj przyszedłeś? Nicholas szuka ciebie, a teraz wyjechał, żeby cię odnaleźć. Nie wrócił chyba? - dodała z nagłym ożywieniem. Poczuła zarazem lęk i radość na myśl o powrocie barona, ale uczucia te przygasły natychmiast, gdyż Robin powiedział ze smutnym uśmiechem:
-Nie, nie znalazłem go. A nawet nie zacząłem go szukać.
Chciałem najpierw upewnić się, czy to, co słyszałem, jest prawdą. I rzeczywiście. Jesteś tutaj. Widzisz, Julio - ciągnął, wchodząc głębiej do pokoju i stając przed nią. - Kiedy pastor dzięki swym tajemnym ścieżkom dowiedział się, że podróżujesz razem ze Starym Nickiem, i próbujesz mnie odnaleźć, byłem po prostu zdruzgotany. Myślałem, że dawno już jesteś szczęśliwie zamężna, Julio - dodał prawie szyderczo - a przynajmniej masz w ogóle jakiegoś męża. Dawno temu poprosiłem przyjaciela, żeby sprawdził, co się z tobą dzieje, a on zobaczył zapowiedzi, wywieszone w waszym miejscowym kościele. Jakaś panna Hastings poślubiła pana Southwooda. Co się stało, moja droga? - zapytał łagodnie.
Patrzyła na niego, nie odczuwając ni gniewu, ni oburzenia.
-Zobaczył nazwisko mojej siostry i to ona wtedy brała ślub.
-Jak to, czyżby wszyscy mężczyźni w Surrey nagle stracili wzrok? - zapytał lekko.
Gdy, mimo upływu czasu, przybysz nie wyparował ani też nie rozpłynął się w eterze, Julia zaczęła zdawać sobie sprawę, że wszystko to dzieje się w rzeczywistości. Zaczęła rozumieć, że widzi przed sobą Robina i może z nim nareszcie rozmawiać jak równy z równym, gdyż chociaż w oczach społeczeństwa na zawsze będą różnić się sferą, z której pochodzą, to jednak oboje stali się osobami dorosłymi. Minione lata dały jej przynajmniej odrobinę dojrzałości.
Spotkawszy znowu Robina po swych smutnych doświadczeniach, Julia miała wrażenie, że widzi go po raz pierwszy. Ujrzała tedy miłego, atrakcyjnego młodego mężczyznę i nic ponadto; nic z bóstwa, nic niezwykłego, nic, co mogłoby przyprawić ją o szybsze bicie serca, a już na pewno nic, co budziłoby w niej niepokój i lęk. Tak samo jak znikła dziewczyna, która kochała go trzy lata temu, tak samo przepadł gdzieś jej cały dla niego podziw.
-Robinie - zaczęła poważnie, jakby czytała umoralniającą opowiastkę małemu chłopcu. - Lepiej byłoby, gdyby wszyscy ogłuchli. Nie chodziło wcale o to, co widzą, ale o to, co o mnie słyszeli. Kiedy z tobą uciekłam, uznali mnie za awanturnicę. Gdybym cię poślubiła, może nawet podziwiano by mnie za tupet, uznano by mnie za śmiałą i pełną fantazji damę. Po tym jak wróciłam sama do domu, nazywano mnie zgoła inaczej niż twoją „damą". Nie wyszłam za mąż, Robinie, ale szczerze mówiąc, wcale tego nie chciałam, więc nie możesz się na mnie gniewać przynajmniej za to.
Ledwo zdążyła wypowiedzieć te słowa, a zdała sobie sprawę, że jest to nieprawda, przynajmniej od kilku ostatnich tygodni, więc umilkła, by zebrać myśli. Robin patrzył na czubki swych butów, a Julii wydało się, że dostrzega na jego policzkach lekki rumieniec.
-Nie pojmuję zatem - rzeki Robin - dlaczego przejechałaś taki kawał drogi, żeby się ze mną zobaczyć.
-Wcale tego nie chciała - odezwał się od progu baron.
-Nicholas! - zawołała radośnie Julia i zrobiła w jego stronę kilka kroków, zanim się nie zreflektowała. Stał w drzwiach do jej pokoju, a przez jego poważną twarz przemknął wyraz zadowolenia, wywołanego jej spontanicznym powitaniem. Sprawiał wrażenie bladego i zmęczonego, był cały pokryty kurzem z drogi, ale pojawił się wreszcie. - Wróciłeś!
-To chyba oczywiste, Julio. - Uśmiechnął się ze znużeniem, wchodząc do pokoju i wyciągając na powitanie rękę do swego siostrzeńca. - Witaj, Robinie. Szukałem cię po całym kontynencie, ale nie przypuszczałem, że znajdę cię w buduarze Julii, mój chłopcze.
-Nick, musimy porozmawiać poważnie - rzekł Robin.
-Bez wątpienia - odparł jego wuj, wzdychając. - Jak sądzisz, po co tu oboje przyjechaliśmy?
15
Gdy Julia była jeszcze mała, zdarzyło się jej zabłądzić prosto na trasę polowania, które zorganizował lord Quincy. Nagle ujrzała przed sobą jego wielkiego, siwego konia, ale wcale nie miała wrażenia, że dzieje się to w rzeczywistości. Dopiero kiedy ojciec pochwycił ją i uniósł z drogi, a wszyscy uczestnicy polowania zatrzymali się, by komentować jej ocalenie i gratulować ojcu szybkiej reakcji, jak również długo po tym, jak lord Quincy skończył chwalić samego siebie za doskonałe panowanie nad koniem, dzięki któremu nie stratował ich obojga, Julia przekonała się, że nogi nie chcą jej nieść. Po prostu nie chciały stać prosto. Ojciec musiał zanieść ją, drżącą, do domu na rękach.
Teraz, w eleganckiej sypialni paryskiego hotelu, Julia stwierdziła, że zaszło to samo zjawisko. Nicholas chyba zauważył jej stan albo po prostu to wyczuł, gdyż zanim nogi odmówiły jej posłuszeństwa, podszedł do niej i podsunął jej krzesło. Siedziała więc, patrząc na dwóch mężczyzn, którzy przyszli do jej sypialni, słuchała ich głosów, obserwowała ich twarze i próbowała przyjąć tę całą sytuację do wiadomości.
Żaden z nich nie usiadł. Stali przed nią: Robin opierał się o ścianę przy oknie. Jak teraz zdała sobie z tego sprawę, zawsze lubił się na czymś wspierać, zaś Nicholas zajął miejsce obok niej, swobodnie trzymając dłoń na oparciu krzesła. Julia w pierwszej chwili nie potrafiła skupić się na tym, co mówią. Zupełnie tak samo jak owego dnia na polowaniu, kiedy to zauważyła, że dziedzic Quincy ma smugę brudu koło nosa, tak teraz mogła tylko się dziwić, iż Nicholas i Robin mogą tak sobie stać i rozmawiać jak gdyby nigdy nic. A przecież w pokoju tym myślała o każdym z nich tyle razy. Mimo to delikatne, złoto-różowe mebelki niezbyt nadawały się jako tło konwersacji tych dwóch mężczyzn.
Obserwowała ich ze zdziwieniem i niedowierzaniem i dostrzegła teraz, że nie widać między nimi większego podobieństwa rodzinnego. Nicholas miał o kilka cali więcej wzrostu od Robina, chociaż ten ostatni, dzięki swej szczupłości, sprawiał wrażenie wyższego niż naprawdę. Obaj mieli bladą cerę, ale Robin cechował się złotawym kolorytem, ze swymi rudawymi włosami i bursztynowymi oczami, zaś jasnoskóry, o ciemnych, kręconych włosach i szarozielonych oczach Nicholas sprawiał wrażenie osoby o bardziej zdecydowanym charakterze. Obaj byli smukli, zgrabni, mieli długie, zwodniczo szczupłe kończyny, po których nie widać było kryjącej się w nich siły. Jednak ogólnie podobieństwa między nimi niezbyt rzucały się w oczy.
Julia siedziała tak i patrzyła na nich bez słowa, aż wreszcie ich głosy zaczęły przenikać do jej świadomości.
-Tak, przejeżdżałem przez Waterloo - mówił swobodnie Nicholas. - To dziwne uczucie widzieć wypaloną trawę i zniszczone pola. Jednak z powodu deszczów tamtędy jest szybciej niż przez Tubize.
-Ależ Nick, mój stary, tam było tylko trochę błota, ale dało się przejechać, a kiedy już znalazłem się za Mons, posuwałem się bardzo szybko - zaprotestował Robin.
-Co? - wykrzyknęła Julia, jakby całkiem straciła rozum, zamiast doznać tylko chwilowej słabości. - Co?! - zawołała głośniej. - Spotykamy się po tych wszystkich latach i po tylu staraniach, a wy rozmawiacie o drogach?
Obaj umilkli nagle i zwrócili się do niej. Dostrzegli malujące się na jej twarzy niedowierzanie, spojrzeli po sobie, a potem wybuchnęli śmiechem i wtedy wreszcie Julia ujrzała, że są rzeczywiście do siebie podobni.
-A więc nareszcie wróciłaś do tego świata - stwierdził Nicholas, gdy już się uspokoił. Jednak na jego ustach wciąż igrał uśmiech, kiedy wyjaśnił: - Ale sama chyba przyznasz, że wypadało poczekać, aż się trochę otrząśniesz. Bądź co bądź, jesteśmy obaj angielskimi dżentelmenami. Przypuszczam, że nawet podczas sądu ostatecznego, kiedy sprawiedliwi powstaną z grobów, by spotkać swego Stwórcę i otrzymać należną im nagrodę, znajdzie się grupka Anglików, którzy staną sobie z boku, gawędząc o pogodzie w oczekiwaniu, aż Pan zwróci na nich swoją uwagę. Nie wypada doprawdy przechodzić natychmiast do rzeczy. Ale masz rację, jak zwykle. Są inne sprawy, które musimy omówić. Od czego mamy zacząć, Robinie? - zapytał, poważniejąc.
Robin nie wyglądał na zbitego z tropu i odparł lekko:
-Ja mógłbym zechcieć dowiedzieć się, dlaczego tu przyjechałeś i rozesłałeś wici po całym cywilizowanym świecie, że musimy się spotkać jak najprędzej.
-A ja ci odpowiem, że mam wiadomość na temat twojego ojca - rzekł cicho baron.
-Ach, więc zszedł już z tego świata? - zapytał Robin, przekrzywiając lekko głowę.
-Jeszcze nie. W każdym razie, gdy wyjeżdżałem z Anglii, ale teraz jest to już całkiem prawdopodobne. A jeśli nie, to nastąpi to wkrótce, chyba że zdarzy się cud, chociaż nie wierzę, by mogły go sprawić nawet słynne pijawki księcia regenta - powiedział Nicholas i spojrzał badawczo na swego siostrzeńca.
-Ale to przecież nic nowego, Nick - stwierdził ostrożnie Robin, przyglądając się z zainteresowaniem własnej kamizelce.
Julia obserwowała ich obu, lękając się głośniej odetchnąć. W ich zachowaniu wyczuwała coś, co sprawiało, że przypominali dwa wielkie koty, okrążające się przed atakiem. Tak bardzo byli sobą zajęci, że wydawało się jej, iż całkowicie zapomnieli o jej istnieniu.
-Jeżeli on nie żyje, to ja zostanę panem na włościach. Czy mam skakać z radości i rzucić się jak szalony, żeby jak najprędzej rozpocząć moje panowanie? Tak się to chyba odbywało w tej starej baśni, co, Nick? - zapytał Robin, koncentrując się na hafcie, zdobiącym kamizelkę. - Jednak - ciągnął w zadumie - nie zostanę nikim aż tak wielkim, w grę wchodzi przecież tylko tytuł markiza.
Więc sądzę, że zrezygnuję z rzucania się jak szalony. Nie wracam, Nick - stwierdził i podniósł znienacka wzrok, by ujrzeć reakcję wuja.
-Ale nie ze względu na Julię - powiedział cicho Nicholas.
-Nie - przyznał Robin, nawet na nią nie patrząc, chociaż dziewczyna wyprostowała się raptownie, słysząc swoje imię. - Nie, nie z powodu Julii, jak chyba już sam się o tym przekonałeś.
-To w takim razie posłuchaj - rzekł baron cierpliwie, chwytając oburącz oparcie krzesła Julii. - Musiałem ją obrazić, oszukać, grozić jej, a nawet uderzyć, a wreszcie porwać ją, by się tego dowiedzieć.
Czy nie byłoby prościej, Robinie, gdybyś od razu powiedział mi całą prawdę?
-Przecież ja wcale nie chciałem, żebyś się dowiedział - odparł Robin tak cicho, że Julia musiała wytężyć całą uwagę, by go usłyszeć.
-Sądziłem też, że będę bezpieczny, gdyż przypuszczałem, że wyszła za mąż. Dogodnie zaślubiona, dogodnie nieznana, idealnie dla moich celów. - Podniósł wreszcie wzrok i spojrzał na Julię. - Myślałem, że należysz do przeszłości, ale okazałaś się bardzo niespokojnym duchem. Przykro mi, dziecinko - rzekł głosem przypominającym dawnego Robina, chociaż Julia wyczuła, że szarżuje. -Nie miałem pojęcia, że poczciwy Nicholas zamieni się w pirata, chcąc zwabić mnie do domu. Takie były przecież twoje zamiary, nieprawdaż, wuju? - zapytał z odcieniem gniewu, zwracając się do barona.
-Musisz wrócić do domu - odparł spokojnie Nicholas. - Otrzymasz tytuł i przejmiesz kontrolę nad całym majątkiem. Twierdziłeś, że Julia stanowi przeszkodę, więc usiłowałem usunąć ją z twojego życia, stawiając ci ją jednocześnie na drodze. Biedaczka nieomal została przez to stratowana. A przecież zasługuje na coś znacznie lepszego. Jak sądzę, przynajmniej należy się jej to, żebyś ty powiedział jej prawdę.
Usłyszawszy słowo „prawda", Robin zmienił się nieco. Pobladł trochę i na chwilę zacisnął powieki. Kiedy się wreszcie odezwał, mówił z wysiłkiem.
-A więc przypuszczasz, że się czegoś domyślasz? -powiedział, uśmiechając się blado. - Wątpię, wuju, wątpię. Z pewnością przyszło ci do głowy wiele rozsądnych wyjaśnień, ale nie sądzę, by którekolwiek z nich było prawdą.
Nicholas wbił wzrok w swego siostrzeńca i rzekł beznamiętnie:
-Nie jestem idiotą. Julia opowiedziała mi całą historię, a ta dziewczyna nie kłamie, chociaż ja uwierzyłem jej znacznie później, niż należało, bo nie chciałem przyjąć do wiadomości prawdy na twój temat. No i oczywiście, rozmawiałem także z pastorem.
Na te słowa Robin drgnął nerwowo, ale jego wuj, choć zauważył ową reakcję, ciągnął dalej:
-Jak sam dobrze wiesz, pastor jest bardzo ostrożny. Mimo to wszystko stało się dla mnie nieco jaśniejsze. Zdajesz sobie też chyba sprawę z niemiłego faktu, że sir Ollie Sidney znalazł się na twoim tropie. Chce on przede wszystkim zmusić mnie, bym pomógł mu w trudnej sytuacji. Nie ścigałby cię tak zawzięcie, gdyby nie widział w tym jakiejś korzyści. On zaś korzysta zawsze wtedy, gdy komuś powinie się noga. Przypuszczam, że poza moją współpracą interesują go także twoje pieniądze. Zagrozi, że skompromituje wasze nazwisko.
-Czymże jest nazwisko? - zaśmiał się Robin, ale nie dało się w jego głosie słyszeć wiele wesołości, natomiast widać było, że nad czymś zawzięcie myśli.
W pokoju zapadła cisza, a Julia poczuła niepokój. Powiedziano, albo prawie powiedziano coś, co powinna była zrozumieć. Jednak nie mogła tego rozszyfrować, więc siedziała w milczeniu, licząc na to, że oni zapomną o jej obecności i dalsza rozmowa pozwoli jej odnaleźć klucz do rozwiązania zagadki, klucz, który tkwił ukryty w zakamarkach jej własnej pamięci.
Cierpliwość Julii została wynagrodzona w taki sposób, że pożałowała, iż kiedykolwiek chciała coś wiedzieć. Robin bowiem wydobył się ze swego znieruchomienia. Oderwał się od ściany i przeszedł kilka kroków. Potem odwrócił się do wuja i popatrzył na niego z takim bólem, że Julii ścisnęło się serce, bo chociaż wiedziała dokładnie, ile ma on lat, to przecież teraz wyglądał jak przestraszony uczniak.
-Nie chciałem, żebyś się dowiedział - rzekł z rozpaczą. - Od tego się wszystko zaczyna i na tym się kończy. Wiedziałem, że mam tysiące sposobów, żeby zwieść innych, ale twoje zdanie zawsze się dla mnie bardzo liczyło. Dopóki nic nie wiedziałeś, Nick, mogłem to jakoś znieść. Zrelacjonowałem ci tę bajeczkę o oszustwie Julii, żebyś nie zmuszał mnie do powrotu. Sądziłem, że w nią uwierzysz, a byłem przekonany, że dziewczyna dawno już wyszła za mąż i nie należy do tej całej sprawy. Ani przez chwilę nie chciałem, żebyś znalazł się przeze mnie w niebezpieczeństwie, a wiem, że Ollie, chociaż sprawia wrażenie błazna, może być groźny. No i nigdy nie chciałem skrzywdzić Julii. Prawdę mówiąc - ciągnął z gorzkim uśmiechem - wierzyłem, że opuszczając ją, wyświadczam jej przysługę. Tamtej nocy sądziłem, że postępuję bardzo szlachetnie, Julio - rzekł i spojrzał na nią błagalnie. - Wybacz mi, chciałem dobrze.
-Problem polega na tym - wtrącił Nicholas, także spoglądając na Julię - że ona nic z tego nie rozumie. Musisz jej to wyjaśnić, Robinie. Jeśli masz chociaż trochę honoru. Widzisz - ciągnął, gdy jego siostrzeniec patrzył z niedowierzaniem na dziewczynę - ona myśli, że to jej jakaś ułomność lub ohydne zwyrodnienie cię do niej zraziło.
Robin wpatrywał się w Julię bez słowa, a Nicholas stanął u jej boku i położył dłoń na oparciu krzesła.
-Tak - stwierdził ze smutkiem. - Jest o tym przekonana do dziś. Prawda, Julio?
Nie rozumiejąc, skąd wziął się ów żal w jego głosie i groza w oczach Robina, dziewczyna pochyliła się do przodu. Zacisnęła mocno dłonie i zadała pytanie, które gnębiło ją we śnie i na jawie przez trzy długie lata:
-Dlaczego wtedy odszedłeś?
-Ach, Julio - westchnął z całego serca Robin po chwili milczenia. Potem nabrał tchu i jakby odzyskał trochę swej dawnej żywości. Odprężył się też nieco. Przysiadł na krawędzi intarsjowanego stolika, tak jak to dawniej robił niejednokrotnie, jakby zajęcie miejsca w fotelu lub na krześle było czymś właściwym dla ludzi starszych lub zwykłych śmiertelników. Przegarnął dłonią włosy, lekko je przy tym poprawiając, przy czym widać było, że fryzurę tę wybrał sobie ze względu na ów zwyczaj. Potem westchnął raz jeszcze, popatrzył na Julię, na swego wuja i wreszcie przemówił.
-Chyba już wiecie, że wcale tego nie chciałem. Jednak poeta* się nie pomylił. Uplotłem splątaną sieć, aby was zwieść. Albo możecie powiedzieć, że uczyniłem to dlatego, że właśnie nie chciałem was oszukiwać. Nie denerwuj się, Nick, już mówię. Julio - rzekł Robin,patrząc jej prosto w oczy. - Zamierzałem potraktować cię podle. Tylko na tym skorzystałaś, że zrezygnowałem. Nie było w tobie nic złego, moje dziecko. Nigdy. Ani przez chwilę. Ja zaś cię bardzo lubiłem i już wtedy byłaś bardzo ładniutka, a teraz stałaś się prawdziwą pięknością i nigdy nie miałaś żadnych wad, ani na umyśle, ani w sercu, ani na ciele. Jednak, widzisz, nie mogłem cię pokochać, a przynajmniej nie tak, jak na to zasługiwałaś. Ale absolutnie nie z twojej winy, dziecinko, bo prawda jest taka, że ja nie mogę kochać żadnej kobiety w ten sposób.
-Nic o tym nie wiedziałeś, Nick - ciągnął Robin, podnosząc się znowu. Nie patrząc wujowi w oczy, zaczął przechadzać się nerwowo po sypialni. Baron nie spuszczał zeń czujnego spojrzenia. - Jakże mógłbym? Kiedy się o tym przekonałem, starałem się ukryć prawdę przed wszystkimi. Próbowałem z tym walczyć z samozaparciem godnym prawdziwego Brytyjczyka. Bez skutku. Chociaż potrafiłem dokonać tego, co trzeba, z profesjonalistką, wymagało to ode mnie wypicia dużej ilości mocnych trunków i nie sprawiało mi najmniejszej przyjemności, tym bardziej że, jak sam dobrze wiesz, nadużycie alkoholu przyprawia mnie potem o straszliwe cierpienia. A, jak się okazało, jest on niezbędny, jeśli mam osiągnąć cel. Czy wyrażam się wystarczająco oględnie, aby nie urazić skromności Julii, Nick? - zapytał. Oderwał wzrok od dywanu, który dotychczas studiował z zajęciem i znienacka uśmiechnął się do swego wuja.
-Może lepiej byłoby, gdybyś powiedział to trochę jaśniej - odparł Nicholas z pewną irytacją, gdyż widział, że dziewczyna niewiele zrozumiała z tego, co jego siostrzeniec mówił tak lekkim tonem.
-Powiem całą prawdę, ale bez szczegółów - odparł Robin nieco jadowicie, a potem dodał szybko: - Rozumiesz, moja droga, w chwilach intymnych wolę przebywać w towarzystwie osobnika mojej płci, a nie twojej.
Odczekał, aż Julia w zdumieniu szeroko otworzyła oczy, a potem pokiwał głową i wrócił do swej kwestii.
-Oczywiście znalazłem kilka pokrewnych dusz, najpierw w szkole, a potem w Londynie. Trzymaliśmy się razem, jak to się mówi. Ojej - urwał i westchnął żałośnie. - Jak to się dzieje, że nasze największe lęki i rzeczy, których wstydzimy się najbardziej, tak łatwo można skwitować banałem. No dobrze, Nicholasie, już mówię dalej.
Przeżywaliśmy razem z przyjaciółmi wspaniałe chwile. Zachowywaliśmy ostrożność i dyskrecję, ale jak się w końcu okazało, popadliśmy w samozadowolenie. Ktoś bowiem sprowadził na naszą biesiadę przyjaciela. Młodzieniec ów sprawiał wrażenie całkiem dorosłego, ale okazał się przerażająco niedojrzały. To, co czynił podczas naszego wieczoru, gnębiło go tak długo, że w końcu wyznał wszystko swemu ojcu. Ten zaś, jak się okazało, był ni mniej, ni więcej jak księciem, a w dodatku, na nasze nieszczęście, bliskim przyjacielem Wellingtona. Oczywiście, musieliśmy zniknąć z miasta. Ja jednak wcale tego nie chciałem. - Robin potrząsnął swą rozwichrzoną czupryną.
-Tak więc pojechałem do Surrey - ciągnął ze sztuczną beztroską -żeby przeczekać skandal. Wtedy wpadł mi do głowy kapitalny pomysł, jak ukryć przed światem moje zamiłowania. Postanowiłem znaleźć sobie młodziutką, śliczną, słodką dzieweczkę i pojąć ją za żonę. Na tyle piękną, by spodobała się wujowi Nickowi, bo właśnie jego gust stanowił dla mnie wskazówkę -rzekł z promiennym uśmiechem, a potem dodał: -A także pozbawioną wszelkich powiązań. Och, przepraszam cię, Julio, chciałem powiedzieć, powiązań z wielkim światem. Tak, żeby kiedy w końcu odkryje prawdę, nie mogła nic z tym uczynić.
-Nie byłem jednak takim potworem, dziecinko - dodał szybko Robin. - Bądź co bądź, gdybym zdołał zachować tajemnicę, nigdy nie dowiedziałabyś się prawdy. Mogłem ci zaś ofiarować całkiem dużo: coś na kształt przywiązania, wiele złota i tytuł szlachecki. A nawet, przy odrobinie szczęścia i sporej ilości rumu, dziecko.
Robin zaśmiał się z zażenowaniem i umilkł. Zapadła cisza. Julia siedziała z pochyloną głową, a Nicholas stał w milczeniu u jej boku. Żaden z mężczyzn nie odezwał się nawet jednym słowem. Wiedzieli, że chwila ta należy do dziewczyny.
-Robinie - szepnęła w końcu Julia, szeroko otwierając przerażone oczy, jak gdyby lękała się odpowiedzi, jaką miała usłyszeć. - Dlaczego zmieniłeś zdanie?
-To przez ten ręcznik, dziecinko - westchnął Robin, uśmiechnąwszy się z przymusem. - Lub raczej jego brak. Z racji ręcznika stracona magnifika - wygłosił ze śmiechem, ale zaraz spoważniał. - Widzisz, Julio, właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że już nie jesteś dzieckiem, ale ciepłą, kochającą i absolutnie pełną kobietą. Wiedziałem, że nie zdołam oddać ci pocałunku w sposób naturalny tak, jak na to zasługiwałaś, że będę musiał wrócić do baru na jeszcze kilka godzin. Zrozumiałem, że postępuję nieuczciwie wobec ciebie i wobec siebie samego. Byłaś zbyt niewinna i zbyt młoda, żebym mógł ci to zrobić. Zanadto cię polubiłem i dlatego musiałem cię opuścić. Naprawdę wierzyłem, że wkrótce o mnie zapomnisz i zanim upłynie rok, poślubisz jakiegoś chłopaka z sąsiedztwa.
-Potem wyjechałem na kontynent z moim dobrym przyjacielem, sir Edwinem Chesterem, który jest starszym, mądrym i szlachetnym dżentelmenem mimo swoich nietypowych zamiłowań; nawet ty nie zaprzeczysz, Nicholasie. Odwiózł on był Julię do domu szybko i bezpiecznie, kiedy ja straciłem głowę. Potem przyjechaliśmy tutaj. I tu właśnie zostanę - zakończył z wyzwaniem w głosie - bo tutaj mogę być sobą i czuję się szczęśliwy.
Julia pokręciła głową z niedowierzaniem, wbrew samej sobie szukając luki w tym opowiadaniu. Była to dziwna historia, ale żadna jej część nie sprawiła jej tyle trudności co ta, która całkowicie uwalniała ją, Julię, od wszelkiej winy. Było tak, jakby dziewczyna zbyt silnie przywiązała się do myśli, iż ma w sobie jakąś niewidoczną wadę, i teraz nie mogła pogodzić się z własną nieskazitelnością.
-Ależ Robinie - upierała się więc. - Skoro jedynie o to chodziło, to dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
Kiedy skończyła mówić, nastała głęboka cisza, a chociaż dziewczyna spodziewała się, że usłyszy jakieś wyjaśnienie, Robin tylko popatrzył na nią dziwnie. Nicholas zaś pochylił się do niej i rzekł łagodnie:
-Bał się, jak przypuszczam, i chociaż bardzo cię lubił, nie odważyłby się zawierzyć ci życia. Widzisz, sposób, w jaki Robin żyje, jest w naszym kraju karany śmiercią. Za coś podobnego człowiekowi może grozić powieszenie.
-Och, wątpię, żeby rzeczywiście mi to zagrażało, Nick. - Robin zaśmiał się gorzko. - Wiesz, noblese oblige i te rzeczy. Dzięki mojemu tytułowi czekałoby mnie tylko wygnanie, ale nie dałbym gardła. Jednak o ile nie spędziłbym mych dni w zakłamaniu, powiedziano by mi po dżentelmeńsku, żebym na zawsze opuścił naszą ukochaną ojczyznę. Tuż przed moim wyjazdem, jak chyba pamiętasz, była ta znana sprawa kelnera, oskarżonego przez swego pomocnika.
Tylko oskarżonego, a mimo to ławie przysięgłych wystarczyło pięć minut, żeby go skazać na śmierć. Są, oczywiście, sposoby, ażeby to ominąć - stwierdził Robin tonem wszystkowiedzącego. - Mógłbym postąpić tak jak sir Bailey z Yorkshire, który żyje jak mnich, nigdy nie opuszczając swojego majątku w obawie, że ulegnie pokusie i splami swoje nazwisko. Albo jeszcze lepiej jak lord Crowell, który wprowadził swoją żonę do najwyższych kręgów wielkiego świata.
Ona zaś poczyna sobie jak prostytutka, ceniąc wyżej tytuł niż własny honor, i co roku dostarcza mężowi kolejnego bękarta, żeby ów cenny tytuł nie zniknął z powierzchni ziemi. Nie umiałbym tak żyć, Nick - zakończył gorączkowo Robin. - O wiele lepiej będzie, jeśli po mojej śmierci mój tytuł przypadnie komuś z twojej rodziny, a nie jakiemuś anonimowemu bękartowi, zrodzonemu przez łasą na pieniądze kobietę. - Urwał, opanował się i ciągnął spokojniej: - Pastor nie jest idiotą. Mógłbym skończyć o wiele gorzej.
Przez chwilę wszyscy milczeli: dwaj mężczyźni i jedna kobieta, siedzący w eleganckim hotelowym pokoju. Każde z nich zatopiło się w swoich myślach i żadne nie dostrzegło, iż zapanowała cisza tak głęboka, że delikatny dźwięk ślicznego zegara, stojącego na gzymsie kominka, rozległ się donośnie jak dzwon kościoła. Jednak kiedy Julia drgnęła i podniosła oczy, przekonała się, iż Nicholas przygląda się jej badawczo.
-Rozumiesz już? - zapytał szybko, położywszy jej dłoń na ramieniu.
-Tak - odparła, patrząc mu w oczy i odpowiadając z całą szczerością, na jaką było ją stać. - Na tyle, na ile mogę.
-Więc jak, wybaczysz mi, dziecinko? - zapytał z troską Robin.
Ciężar dłoni barona, spoczywającej na ramieniu Julii, sprawił, że przez ciało dziewczyny przeniknęło miłe ciepło, zaś to, iż Nicholas stał cały czas przy niej, dodało jej pewności siebie. Dwaj mężczyźni, którzy w ostatnich kilku latach wywarli silny wpływ na życie Julii, czekali na jej odpowiedź, a dziewczyna poczuła nagle, że od jej słów zależeć będą dalsze losy ich trojga.
-Nie jestem już dzieckiem, Robinie - zaczęła z namysłem. - Jednakże byłam nim, gdy się poznaliśmy, i przyznaję, że nasz związek musiał się skończyć katastrofą. Tak więc, zamiast cię obwiniać, powinnam ci pewnie być wdzięczna. Nie patrz tak na mnie, Nicholasie - zaprotestowała. - Nie jestem świętą i chociaż doznałam niezmiernej ulgi, dowiadując się, że nie ma we mnie żadnej ułomności, to chyba jednak wolałabym nigdy cię w życiu nie spotkać, Robinie. - A potem ze słodkim uśmiechem dodała: - Ale też ci nie mogę wybaczyć.
Robin zawahał się, po czym wzruszył ramionami z takim samym uśmieszkiem, a Julia poczuła, że dłoń Nicholasa, oparta o jej ramię, stała się jakby cięższa.
Mówiła jednak dalej tym samym pełnym zadumy tonem:
-Albowiem nic ci nie mam do wybaczenia. Nic. Owszem, wiedząc to, co wiedziałeś, nie powinieneś był oświadczać się o moją rękę, a także nie powinieneś, jak sądzę, być tym, kim jesteś. No, ale przecież żadne z nas nie jest zupełnie takie, jak należałoby. Ja nie powinnam być na tyle naiwna, żeby godzić się na ślub z tobą, nie znając cię prawie wcale, a mój papa nie powinien był udzielać mi pozwolenia, bo bez niego nic bym nie przedsięwzięła. Nicholas nie powinien był dawać wiary oszczerstwom na mój temat, zanim nie zdobył żadnych dowodów, ani też zmuszać mnie do wyjazdu z Anglii do ostatniego miejsca na świecie, w którym chciałam się znaleźć.
Więc jeśli weźmie się pod uwagę wszystko - zakończyła rozsądnie - to żadnego z nas nie powinno tu być.
Nicholas zdjął rękę z ramienia dziewczyny, gdyż Julia podniosła się, by spojrzeć Robinowi prosto w twarz.
-No ale jednak przyjechałam, więc skończmy tę sprawę raz na zawsze. Wolałabym, aby ta cała historia przydarzyła się jakiejś innej osobie. Ale i tak cieszę się, że to już koniec. A przynajmniej dla mnie. Dlatego też -uśmiechnęła się, wyciągając rękę - życzę ci wszystkiego dobrego w przyszłości, Robinie. Naprawdę.
Robin ujął podaną sobie dłoń i zwrócił się do swego wuja.
-A ty, Nick? - zapytał szybko. - A ty? Ach, mógłbym równie dobrze poprosić o gwiazdkę z nieba. Julia wybacza mi coś, czego w pełni nie może zrozumieć. Nie jest dżentelmenem i nie uczęszczała do najlepszych szkół i klubów, Bogu dzięki. Mimo to, skoro ja sam nie mogę w pełni się pogodzić z tą całą sytuacją, to przecież nie powinienem spodziewać się tego po tobie. C'est la vie. Proszę więc tylko, żebyś nie pogardzał mną zbytnio, jeśli zdołasz, i nie pozwól, by stanęło to między nami. Wolałbym, żeby mama uważała, że żadna dziewczyna nie jest dla mnie wystarczająco dobra, a nie odwrotnie.
Mogę pozostać zakałą rodziny, ale proszę, nie dręczcie mnie tym zanadto. Skłonił się Julii i wyprostował się.
-Cóż - rzekł. - Na mnie już chyba czas. Nie martw się, co zrobi Ollie, wuju, sam z nim porozmawiam. Powiem mu po prostu, że już po wszystkim: odkryłeś prawdę, szalejesz z gniewu i już mnie powiadomiłeś, że wszystko przekażesz rodzinie. Nie może sprzedać tajemnicy, która nie jest jego własnością, więc jeśli zacznie z tobą rozmawiać na ten temat, po prostu powtórz mu tę historyjkę. Nie sądzę - dodał, mierząc stojącego bez drgnienia barona badawczym spojrzeniem - że będziesz musiał bardzo się starać, żeby okazać swój gniew.
-Nie - przyznał ponuro Nicholas.
A wtedy, gdy Robin, pobladłszy, lekko odwrócił się w stronę drzwi, jego wuj odchrząknął i rzekł:
-Twój plan nie ma sensu, drogi chłopcze. Jeśli Ollie uwierzy, że się na ciebie wściekłem, to uzna, że jestem gotów zapłacić każdą cenę za jego milczenie. Chyba lepiej będzie, jeśli obaj z nim porozmawiamy. Powiedzmy jako dwaj dżentelmeni, którzy preferują najzupełniej odrębne tryby życia, ale pamięć o minionych chwilach oraz więzy krwi są dla nich silniejsze niż bieżące różnice. Tacy ludzie nie mają przed sobą tajemnic, gdyż wiedzą, że ich przyjaźń może przetrwać wszystko prócz kłamstwa. Nie można zdradzić sekretu, jeśli znają go wszyscy. Nie wiem, jak ty, Robinie, ale ja nie będę musiał udawać radości z tego, że cię widzę. A jeśli on spyta ciebie, to mam nadzieję, że powiesz to samo.
Robin stanął jak wryty, a potem, uśmiechając się drżącymi wargami, podszedł do barona. Uścisnęli sobie mocno dłonie, zaś wzruszona Julia stwierdziła, iż to ona powiedziała nieprawdę.
Albowiem, gdy tak stała i przyglądała się, jak dwaj mężczyźni bez słowa ściskają sobie ręce, poczuła, że jest ogromnie rada, iż znalazła się w tej chwili w tym miejscu. I nie chciałaby być nigdzie indziej, chociaż przybyła tu absolutnie wbrew swojej woli, zdana na samą siebie i tak daleko od domu.
Promienie popołudniowego słońca padały szeroką strugą na gości, siedzących w ogródku kawiarni, ulokowanej w pobliżu Sekwany. Dzień był tak jasny, że wielu z nich musiało mrużyć oczy, żeby dobrze widzieć swe porcje lodów; damy, osłaniające się parasolkami od słońca, miały trochę lepiej.
Dlatego też jeden z panów musiał się bardzo wysilać, obserwując cztery rozbawione osoby, przy stoliku opodal. Trudno powiedzieć, czy miał na to wpływ blask słońca, czy łzy, w każdym razie musiał skorzystać z chusteczki do nosa choćby po to, by wytrzeć oczy, żeby wyraźniej zobaczyć mężczyznę, który właśnie dosiadał się do jego własnego stolika.
-Ach, witaj, Ollie, drogi przyjacielu - rzekł pogodnie pastor.
Przysunął sobie krzesełko, przetarł siedzenie chusteczką i opadł na nie z wdziękiem, choć wcale nie został zaproszony. - Miło mi cię widzieć w mieście światłości. Ale, ale, ktoś mówił mi, że przebywasz w Amsterdamie... - umilkł na chwilę. - Nieważne, najwyraźniej w świecie jesteś tutaj. I jak się sprawy mają? - zapytał z troską, jakby rozmawiał z ciężko chorym, leżącym na łożu boleści, a nie ze znajomym w modnej kawiarni w samym centrum Paryża.
-Do diabła, czy jest coś, czego nie wiesz? - burknął gniewnie przysadzisty mężczyzna, nie odrywając oczu od grupki siedzącej przy drugim stole.
-Mam nadzieję, że nie! - odparł przybysz z udaną zgrozą.
Uśmiechnął się i gestem poprosił kelnera o kawę, a wyglądał przy tym, jakby świetnie bawił się tą całą sytuacją. - Uroczy widok, nieprawdaż? - westchnął w końcu, gdy jego towarzysz nie odezwał się do niego przez dłuższą chwilę. Wskazał w kierunku gości, tych właśnie, którzy tak bardzo się śmiali, a od których jego gospodarz nie mógł oderwać oczu. - A jakież niezwykłe okoliczności - ciągnął, poufnie zniżając głos. - Oto bowiem siedzi tam lord Nicholas Daventry, baron Stafford... ależ to ten sam, o którego pytałeś mnie, Ollie, podczas naszej ostatniej rozmowy! No cóż, mam chyba coś dla ciebie, bo obok niego widzisz Robina Marlo-we, hrabiego Shepton, lady Mary Preston i pewną młodą panienkę, której jest przyzwoitką.
Niezwykłe jednak jest to, Ollie - szepnął pastor, Wciąż uśmiechnięty od ucha do ucha, dzięki czemu przypominał szalenie rozradowanego starego żółwia - że mówi się, iż młody Robin ma dosyć szczególne zamiłowania, a tymczasem jego rodzina nie dba o to w najmniejszym stopniu. Warunek: Robson okaże przyzwoitość i nie ruszy się z Kontynentu. Doprawdy, słowo daję, nie pojmuję, na co schodzi ten świat, mój drogi Ollie.
Na te słowa jego towarzysz uderzył pięścią w stół i zerwał się z krzesła. Rzucił ostatnie gniewne spojrzenie w stronę przybysza, który nawet okiem nie mrugnął.
-Niech cię diabli, pastorze! - wykrzyknął sir Sidney z wściekłością, ale potem jakby zmiękł w sobie, wyszedł na ulicę i wtopił się w tłum spacerujących tam ludzi.
-Ojej - zaśmiał się starszawy dżentelmen. - Oczywiście zostawił mi swój rachunek do zapłacenia. Ale warto było - szepnął do siebie, wydobywając monetę z kieszonki w kamizelce. - Opłaciło się.
Wstał i udał się do stolika, który przed chwilą obserwował jego towarzysz. Ukłonił się dwornie, czym wywołał wdzięczny uśmiech na twarzy lady Preston, ale nie przyjął zaprosin barona.
-Przyszedłem tu, drodzy przyjaciele - rzekł stojąc u ich stolika tak strasznie rozpromieniony, że zaczął przypominać zasuszonego świętego Mikołaja - żeby powiadomić was o odejściu innego znajomego. Sir Oliver Sidney, jak się wydaje, nie ma już tu żadnych spraw do załatwienia i, jak sądzę, nigdy go więcej nie zobaczymy.
Jaka szkoda - zauważył beznamiętnie. - Jednak przykro mi - ciągnął tym razem ze szczerym żalem i smutnym uśmiechem - bo wnioskuję z tego, iż wy także wkrótce stąd odjedziecie, moi drodzy.
Lady Preston kiwnęła głową, a młody hrabia spochmurniał.
Pastor zauważył jednak, że na te jego niewinne słowa piękna panna Hastings pobladła, przygryzła wargi i spuściła oczy. Zaś baron Stafford, który bez zmrużenia oka przenosił tajemnice państwowe przez tłumy pełne wrogich skrytobójców, nagle zamarł w bezruchu, jakby stał się pomnikiem, wyrzeźbionym w alabastrze.
- Tak - rzekł w końcu baron. - Teraz możemy wrócić do domu, kiedy tylko powieją sprzyjające wiatry. Nareszcie wszystko skończone.
16
Stali na nadbrzeżu i czekali, aż przyjdzie ich kolej na to, by zaokrętować się na statek pocztowy. Gdyby pojawili się wcześniej, z pewnością zaproszono by ich na pokład jako pierwszych, gdyż podróżowali po wielkopańsku i wyraźnie należeli do klasy, której przedstawicielom należą się przywileje. Jednak wyjazd ich nastąpił z lekkim opóźnieniem, a potem odbywały się wielkie pożegnania. Teraz rozsądek, a także pozory wymagały, by jako ostatni rozpoczynali swą drogę do domu.
Był ciepły i parny poranek sierpniowy, a wszystkie zwykłe morskie wyziewy uzupełniał odór różnych resztek i śmieci, które nie wiadomo dlaczego zawsze koncentrują się w basenach portowych.
Julia starała się oddychać płytko, żeby docierało do niej jak najmniej zapachu, który dobiegał jej, ilekroć lekka bryza kierowała się niezdecydowanie w stronę lądu. Dziewczyna posłała tęskne spojrzenie ku pełnemu morzu. Jego wody wydawały się czyste i zupełnie niepodobne do cuchnącej, oleistej substancji, ponuro chlupoczącej u jej stóp. Od czasu do czasu gęsta ciecz pod deskami pomostu odsłaniała rzeczy, których dziewczyna wolała bliżej nie określać, gdyż albo utraciły życie już dawno temu, albo miały wkrótce dać początek nowym, ohydnym istotom.
Mogła była, oczywiście, zostać w całkiem przyjemnej poczekalni, znajdującej się w pobliskiej oberży, gdzie Celeste i lady Preston czekały na wezwanie do odjazdu w znacznie dogodniejszych warunkach. Obie kobiety udawały się do Anglii wraz z Julią. Lady Preston wracała nareszcie do domu po licznych swych podróżach, zaś Celeste nieoczekiwanie postanowiła jechać także. Jej przywiązanie do ojczyzny przegrało ze zmysłem praktycznym. Usłyszała gdzieś bowiem, że w Anglii jest wielkie zapotrzebowanie na francuskie pokojówki, a, jak powiedziała Celeste swej obecnej pani, skoro ludzie są na tyle naiwni, żeby płacić więcej za obcy akcent, to ona wykazałaby się podwójną głupotą, gdyby nie wykorzystała tej możliwości; Jednak w tej chwili Julia nie pragnęła towarzystwa żadnej z owych pań. Mają jeszcze przed sobą całą podróż przez kanał La Manche, a dziewczynę czekały dwa pożegnania, do których musiała przygotować się w spokoju i samotności. Pierwsze z nich będzie niełatwe, gdyż dotyczy żywej osoby, jednak to drugie stanowiło próbę znacznie trudniejszą, albowiem dotyczyło rozstania się z pewnym marzeniem.
Kiedy Julia stała tak pogrążona w rozmyślaniach, o kilka kroków dalej Robin i Nicholas żegnali się po raz ostatni. Wydawało się, że niewiele zostało im do powiedzenia, gdyż, jak dobrze wiedziała, onegdaj rozmawiali długo w noc, ustalając między sobą najrozmaitsze kwestie. Co prawda ona sama także nie zmrużyła oka, usiłując ustalić ze sobą najrozmaitsze rzeczy, ale dzisiejszego ranka wciąż pozostały one nierozwiązane, a kiedyś wreszcie należy przecież podjąć ostateczną decyzję.
Oto wraca do domu. Owszem, skaza na jej opinii, spowodowana przez ucieczkę z Robinem, nigdy nie zostanie zmazana, ale za to Julia nareszcie wyzbyła się wstydu. Może jest naiwna, ale nie jest dziwadłem ani wybrykiem natury. Co więcej, podróż w towarzystwie wuja Robina nie miała poczynić żadnego uszczerbku ani na jej opinii, ani na honorze. Tyle tylko, że dziewczynie nie chodziło o te jakże ważne sprawy, ale o stan, w jakim znalazło się jej serce. Odzyskała podczas tej podróży szacunek do samej siebie, ale musiała za to drogo zapłacić; Nawet jeśli to, co powiedział na swój temat Robin, było prawdą i nie miała w sobie żadnych tajemniczych usterek, i nic nie stało na przeszkodzie, by podjęła normalne życie, cóż z tego, skoro właśnie miała się rozstać z mężczyzną, który ostatnio stał się dla niej wszystkim.
A przecież muszę się z nim rozstać, poprzysięgła sobie z nagłą stanowczością Julia. Nie potrzebowała lady Preston, by wiedzieć, co jest właściwe. Stojąc tak na portowej kei i czując we włosach powiew wiatru od strony ojczyzny, miała wrażenie, jakby już się w niej znalazła, dzięki czemu ujrzała sprawy w nowym świetle. Podróże po obcych krajach sprawiają, że człowiek odrywa się od rzeczywistości, utraciwszy związek ze stałym miejscem zamieszkania, pomyślała. Tak jak wielu dawniejszych, bardziej bywałych podróżników dziewczyna zdała sobie sprawę, że na obcej ziemi miewa się myśli nie pasujące do naszej zwykłej natury. Musiała więc z żalem przyznać, że ona, Julia Hastings, mimo swych różnych ułomności nie może zostać, ani nawet nie powinna pragnąc zostać metresą jakiegokolwiek dżentelmena.
Nie oznaczało to, oczywiście, że tego nie żałuje, niemniej jednak zrozumiała niezaprzeczalny fakt: to jej własny charakter stanowił przeszkodę w spełnieniu owych sekretnych pragnień, a nie tylko mityczna ułomność, która przestała istnieć dzięki wyjaśnieniom Robina. Jedyny człowiek, którego w życiu pragnęła, oczekiwał, iż ona zostanie jego kochanką. A chociaż wiedziała, że tylko w ten sposób mogłaby osiągnąć szczęście, nie potrafiła się na to zgodzić. Po prostu nie pozwalało jej na to sumienie. Jestem, pomyślała z westchnieniem, albo prawdziwą purytanką, albo żywiącą się złudzeniami idiotką. Tak czy owak, jestem tym, kim jestem, stwierdziła, prostując ramiona i żałośnie pociągając nosem. Jeśli zaś zmieniłabym się do niepoznania, aby zrealizować swe marzenia, to przypominałabym siostry Kopciuszka, które obcinały sobie kawałki stopy, aby zmieściły się w pantofelku, który nie dla nich był przeznaczony.
Doszedłszy do tego wniosku, Julia poczuła się o wiele lepiej.
Owszem, wydawało się jej, jakby słońce trochę przygasło, wody chlupoczące pod pomostem stały się atramentowoczarne, a ona odniosła wrażenie, że czeka na Charona, by ten odtransportował ją na drugi brzeg rzeki Styks, a nie na jowialnego kapitana Aherne, by przewiózł ją do Anglii, ale przynajmniej uzyskała jasny pogląd na swoją sytuację. O tak, pomyślała, widzę przed sobą nieskończenie długie i puste życie, jakie mnie czeka.
Dwaj panowie skończyli wreszcie rozmawiać, Nicholas klepnął Robina po plecach, ściskając mu równocześnie dłoń. Robin powiedział coś cicho do Nicholasa, a potem podszedł do czekającej na niego Julii.
- Pora się pożegnać, moja droga - rzekł łagodnie. -Tym razem nie zbliżę się do Anglii bardziej niż do tego nabrzeża. Ale cóż by mnie czekało w ojczyźnie poza żalami i lękiem, iż mogę uczynić fałszywy krok?
Obiecałem jednak Nickowi, że kiedyś przyjadę. Zgodził się zatroszczyć o moje sprawy, a resztę wyjaśnię rodzinie listownie. Najpierw spotkam czarującą wdowę Włoszkę, dla której stracę rozum.
-Uśmiechnął się. - Powinno się to spodobać mamie, bo w młodości kochała się w swoim nauczycielu tańca. Jej ojciec nie zezwolił na małżeństwo, a mama, nie chcąc przyznać się do tego, iż wciąż boleje nad tą stratą, lubi rozwodzić się nad tym, jaki to zdradziecki naród ci Włosi. Z pewnością zrozumie doskonale, dlaczego nie mogę wrócić do kraju. Potem - ciągnął Robin - będzie austriacka hrabina, następnie zubożała francuska dama, a w końcu, jak sądzę, chciwa hiszpańska kurtyzana. W nadchodzącej dekadzie postaram się tracić serce dla całego legionu niedobrych kobiet i tym wyjaśnię mą długotrwałą nieobecność.
-Och, Robinie - szepnęła Julia, zapominając o swym własnym smutku na widok żalu, jaki malował się na jego twarzy. - Tak mi przykro.
-Nie trzeba - rzekł ze zdziwieniem i spojrzał na nią badawczo. - Życie, jakie prowadzę, jest całkiem szczęśliwe. Mam Edwina, pastora i innych przyjaciół. Tak będzie dla mnie najlepiej, więc nie zamartwiaj się o mnie - ciągnął z uśmiechem. - Niebieski? - Zmienił znienacka temat. - Dlaczego ubrałaś się na niebiesko? Wiesz przecież, że najbardziej podobasz mi się w różowym.
Julia nie bardzo rozumiała, o co mu chodzi, dopóki nie spostrzegła, że wciąż uśmiechnięty Robin spogląda na jej suknię o barwie jasnego lazuru z ciemniejszą spódnicą.
-Ale teraz stroisz się już nie dla mnie, prawda? - zapytał, a potem dodał półgłosem, zanim zdążyła odpowiedzieć: - Tak, tamtej nocy wyświadczyłem ci prawdziwą przysługę. Może czasami żałuję tego, co uczyniłem, ale nigdy tego, do czego doprowadziłem. Julio - rzekł szybko, pochylając się, by pocałować ją w policzek: -Bądź grzeczna, uważaj na siebie i. wytrwaj w duchu wybaczania, a będziesz bardzo szczęśliwą dziewczynką... masz rację... kobietą. Do widzenia, skarbie.
Wypuścił jej dłonie, które ujął nie wiadomo kiedy, skłonił się i zwrócił do Nicholasa, który stał obok.
-Nie będę czekał, aż postawią żagle, i machał wam, aż znikniecie na horyzoncie; takie pożegnania są nieznośne. Do widzenia, Stary Nicku - rzekł, opierając dłoń na ramieniu wuja.
-Do widzenia, Kumplu Robinie - odparł baron i przytrzymał przez chwilę rękę siostrzeńca.
Potem Robin posłał im uśmiech, który nie dotarł jednak do jego oczu, plasnął w dłonie, skłonił się i odszedł. Był już daleko, gdy echo jego klaśnięcia ucichło w uszach pary, która pozostała na kei.
Kiedy już zniknął z ich pola widzenia, Nicholas odwrócił się i popatrzył na Julię. Marszcząc brwi, sięgnął do wewnętrznej kieszeni swego wierzchniego okrycia.
-Do licha - mruknął. - Ten surdut być może wzbudza zachwyt i podziw Makepiece'a, ale jest szalenie dopasowany. Wygoda została poświęcona linii, a ja świecę się w słońcu, jakbym był cały w błyskotkach. Owszem, założyłem go dzisiaj, bo inaczej mój lokaj doprowadziłby mnie do szaleństwa. Uznałem, że jeśli mam go nosić gdziekolwiek, to lepiej na obcej ziemi. Nie wiem, kiedy tu wrócę, i liczę na to, że za następną wizytą będę zbyt tęgi, by móc się w niego wcisnąć.
Kiedy wyjmował papiery, Julia zauważyła, że rzeczywiście tego ranka wygląda jeszcze bardziej elegancko niż zazwyczaj. Surdut, na który tak się uskarżał, o nieco przesadnym kroju, wykonany z błękitnej tkaniny, gęsto przetykanej lśniącą, srebrzystą nicią, tak ściśle pasował do zgrabnej sylwetki Nicholasa, że wydawało się, iż nałożono go pędzlem malarza. Chociaż jego właściciel sądził, iż jest on nieco zbyt fircykowaty, elegancja surduta zapierała Julii dech i dziewczyna mogła w odpowiedzi tylko kiwnąć głową.
-Ach, już je mam - westchnął w końcu Nicholas. Potem, patrząc poważnie na Julię, pokazał jej dwie koperty. - Ta - powiedział, podając jej pierwszą z nich, na której nazwisko dziewczyny wypisano ozdobnym pismem - zawiera wspaniałą opinię od mojej przyjaciółki, nieistniejącej lady Cunningham. Lady Preston, moi przyjaciele i moja rodzina przysięgną, iż taka osoba istnieje. Dzięki temu mogłabyś zyskać posadę u samej królowej, tak dobra jest ta rekomendacja. Nie, prawdę mówiąc, bo gdyby stanowisko władcy zyskiwało się dzięki własnym zaletom, to według owej opinii godna byłabyś zostać królową. Naprawdę, jest bardzo pozytywna - zakończył nieco poważniej.
Potem wręczył jej drugą kopertę, mówiąc pośpiesznie:
-Tutaj masz czek, który pokrywa twoje zarobki. To przyzwoita sumka, ale sam dobrze wiem, że żadna ilość pieniędzy nie byłaby wystarczająca. Nigdy nie będę w stanie zrekompensować ci niedogodności, lęku, niemiłych doświadczeń, niemniej jednak kwota jest znaczna.
Gdy tak stał przed nią i patrzył na nią pełnym niepokoju wzrokiem, zdołała odzyskać przytomność umysłu na tyle, by oddać mu kopertę.
-Nie ma powodu, by płacić mi za to, co zaszło. Tak jak mówiłam Robinowi, nie można winić go za to, co się wydarzyło.
Nicholas uśmiechnął się krzywo, a potem rzekł:
-Nie, Julio, mylisz się całkowicie. To jest zapłata za to, czego doświadczyłaś ode mnie.
-Ach - zdołała tylko wyszeptać. Albowiem odmawiając przyjęcia pieniędzy, zdradziłaby się ze swymi uczuciami do Nicholasa, a gdyby je wzięła musiałaby zaakceptować prawdę, przed którą broniła się przez cały ranek: cały czas występowała jako osoba przez niego zatrudniona, a jej jedyną szansą na przyszłość z nim było utrzymać ten stan.
Nie próbowała nawet otwierać grubych kopert, aby zajrzeć, co jest w środku, złożyła je z trudem, żeby zmieściły się do jej torebki, a walka z opornym papierem pozwalała jej nie patrzeć Nicholasowi w oczy, kiedy mruknęła:
-Dziękuję bardzo, jest pan bardzo łaskaw.
-A zatem jesteś zadowolona? Nareszcie wyrównaliśmy rachunki? - zapytał, gdy zacisnęła wreszcie sznurki swojej torebki.
-Tak - odparła, zastanawiając się równocześnie, czy ma się z nim już teraz pożegnać. Niedługo wsiądzie na statek i może się z nim nie zobaczyć aż do czasu, gdy będą dobijać do brzegu. A wtedy postara się od razu znaleźć powóz i ruszyć nim do domu, więc teraz może być to ostatnia szansa na rozmowę z Nicholasem w cztery oczy.
Jednak zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, on, jakby czytając w jej myślach, rzekł szorstko i trochę gniewnie:
-Może się zdarzyć, że nie będę miał okazji porozmawiać z tobą bez świadków przez jakiś czas. Bez wątpienia twoja wierna przyzwoitka i twoja służąca otoczą cię murem, kiedy znajdziemy się na pokładzie. A potem będę musiał wymyślać tysiące pretekstów, żeby dostać się do twego domu i móc cię odwiedzić, znosząc przy tym podejrzliwe spojrzenia twojej rodziny. Niełatwo jest dżentelmenowi spotykać się z guwernantką albo damą do towarzystwa, gdyż w takim wypadku on sprawia wrażenie poszukiwacza łatwego łupu, a ona awanturnicy - poskarżył się. - Dlatego, skoro załoga wciąż jeszcze nie może załadować tego pianina, czy co tam mają w tej wielkiej skrzyni - ciągnął, zerkając przez ramię w stronę ich statku, gdzie grupa spoconych marynarzy usiłowała wciągnąć przez burtę jakiś ogromny pakunek - powiem to teraz, kiedy jeszcze jest na to czas. Ale ostrzegam cię, Julio, że nigdy nie dam ci spokoju. Mój Boże - sapnął z irytacją - nie mogę ci się nawet oświadczyć, więc jak mogę oczekiwać, że zechcesz uwierzyć w czystość moich intencji?
-O nie! - zawołała natychmiast Julia i z przerażenia zakryła sobie usta dłonią. - Proszę, bardzo proszę nie czynić mi znowu tej propozycji! Chciałabym rozstać się z panem w przyjaźni, a...
-Julio - zaczął Nicholas. Przerwał jej potok wymowy, chwytając ją za ramiona i patrząc jej głęboko w oczy. - Ty mnie nie zrozumiałaś. To nie jest ta sama propozycja. Wierz mi, byłabyś beznadziejna jako kochanka. Tak - ciągnął z ciepłym uśmiechem. - Nie nadajesz się. Nie próbuj nawet przez chwilę poważnie myśleć o tej profesji. Nie masz ani odrobiny przebiegłości, nie potrafiłabyś się przypochlebiać, a tym bardziej okazywać czułość, gdy nie masz na to ochoty, i wpadałabyś w niepohamowany gniew, gdyby twój pan choćby tylko popatrzył na inną kobietę. Nie, żaden mężczyzna o zdrowych zmysłach nie chciałby mieć ciebie jako swoją kochankę. Jednak byłby szalony, a przynajmniej niespełna rozumu, tak jak o mnie myślałaś, kiedy się poznaliśmy, gdyby nie zechciał ciebie za żonę. A ja bardzo tego pragnę, Julio.
-Ależ to niemożliwe - odparła, od razu zdając sobie sprawę, że mówił szczerze. Łączące ich silne poczucie bliskości i porozumienia, które sprawdzało się w tylu innych sytuacjach, nie mogło jej teraz zawodzić. Jednak nie miała odwagi uwierzyć, bo już raz się tak strasznie pomyliła, gdy zaufała miłości i obietnicom ukochanego.
Dlatego zaczęła sobie wyliczać wszystkie rozsądne argumenty przeciwko ich związkowi, a kiedy już je sobie wszystkie uprzytomniła, poczęła wymieniać je na głos, jakby było to jakieś zaklęcie, mające ochronić ją przed ponownym zawodem i rozczarowaniem.
-Pochodzę z niższych sfer i nie mam grosza przy duszy - zaczęła z zamkniętymi oczami, by nie widzieć nadziei, jaka odmalowała się we wzroku jej słuchacza. Gwałtownie potrząsała przy tym głową, aż kosmyki jej złotych włosów uwolniły się i zaczęły fruwać wokół jej głowy. - Nie mam ani dobrej reputacji, ani urodzenia. Jestem znana z tego, że uciekłam z twoim kuzynem.
Musiałam pracować na swoje utrzymanie i nie jestem już taka młoda. No i co ludzie powiedzą?
-A ja jestem w tobie zakochany po uszy - odparł Nicholas, wciąż trzymając ją za ramiona, jakby obawiał się, iż zechce mu uciec.
-I ty o tym wiesz bardzo dobrze. Co do całej reszty, każdy pogratuluje mi takiej żony jak ty i będzie litować się nad Robinem, że cię nie zechciał. Tak jak to zresztą czynię ja sam. Biedny chłopiec, chyba z tego powodu szkoda mi go najbardziej. Ja zaś nie muszę żenić się dla pieniędzy i nikt tego ode mnie nie będzie oczekiwał - ciągnął, nie odrywając od niej oczu, z powagą, jakiej Julia nigdy dotąd u niego nie widziała.
-Moja rodzina nie wyrazi sprzeciwu, to raczej reakcją twoich bliskich powinniśmy się niepokoić, bo może oni już nigdy nie zechcą zaufać komuś z mojej sfery. Mój ojczym będzie zachwycony - rzekł, a kąciki ust uniosły mu się w uśmiechu na samą o tym myśl. - Rad będzie, że wprowadzam nową krew do rodziny, by zapewnić jej żywotność i poprawić linię. Co do twojego wieku, to jesteś jeszcze bardzo młoda, a to, że pracowałaś, przynosi ci tylko zaszczyt. Julio - powiedział prosząco. - Te wszystkie zastrzeżenia niewiele znaczą, a ty sama o tym wiesz doskonale. Omówiłem je tylko dlatego, by cię uspokoić. Twoja odpowiedź powinna dotyczyć wyłącznie twoich uczuć. Czy jestem ci tak bliski, jak ty mnie?
Miał na tyle delikatności, by pamiętać o jej minionych przeżyciach i nie domagać się deklaracji miłości. Wystarczyło, żeby się z nim zgodziła. Jednak wieloletnich nawyków nie można oduczyć się w ciągu godziny, nawet jeśli ma się w tym miłość do pomocy.
Julia spojrzała w jego przejrzyste, rozumne oczy i stwierdziła, że w tej chwili, nawet za cenę życia, nie potrafiłaby powiedzieć prawdy: on jest dla niej wszystkim.
Nicholas dostrzegł jej niepewność, jej niezdolność do natychmiastowej reakcji. Chciał coś powiedzieć, lecz zrezygnował i zamiast tego jednym szybkim ruchem przyciągnął ją do siebie i pocałował z całego serca.
Marynarze o mało co, a zrzuciliby swój ciężki ładunek do morza, kiedy ujrzeli, jak elegancki dżentelmen i piękna, jasnowłosa dama całują się namiętnie na samej krawędzi pomostu tuż przed ich oczyma. Francuzi byli tym zachwyceni i uznali parę za swych rodaków na podstawie stroju pana i ochoczej współpracy pani. Paru zaś angielskich chłopaków uznało, że o ile dama może być Francuzką, o tyle stanowcze i rzeczowe postępowanie dżentelmena świadczy o tym, iż należy on do przedstawicieli ich narodu, po czym zaczęto robić zakłady w tej kwestii, zanim jeszcze pocałunek zakończył się.
Jednak ci dwoje nie zwracali najmniejszej uwagi na nikogo poza samymi sobą, a kiedy Nicholas odsunął się od Julii, wyszeptał:
-Kochasz mnie, przysięgam, że tak jest. Mamy pokrewne dusze. Czy potrafisz temu zaprzeczyć, Julio? Czy też możesz mnie przyjąć i zgodzić się, bym został twoim mężem?
Julia stała w jego objęciach i patrzyła na usta, które mogły powiedzieć jej tyle miłych rzeczy. A potem, jakby w obawie, że zapomni wymienić ostatnie swoje zastrzeżenie wobec ich związku, zanim odda się szczęściu bez reszty, rzekła nieśmiało:
-Czy jesteś tego absolutnie pewien, Nicholasie? Zapomniałeś o tych wszystkich rzeczach, które mi powiedziałeś i które mi zrobiłeś?
Nie starała się dobierać słów i nie zwróciła na nie większej uwagi. Po tylu tygodniach zwątpienia zapragnęła tylko, by powtórzył jej swoje oświadczyny, co pozwoliłoby jej zyskać pewność, o co mu dokładnie chodzi, zanim udzieli mu swej odpowiedzi. Dlatego też zdziwiła się, gdy odsunął się od niej, a na jego twarzy pojawił się wyraz gorzkiego gniewu.
-A więc wciąż mi nie ufasz do końca? - zapytał z rozpaczą. - To przez to, jak potraktowałem cię w początkach naszej znajomości.
Powiedziałaś mi wtedy, że nigdy mi nie wybaczysz tego policzka, a teraz widzę, że rzeczywiście sprawa ta będzie nas gnębić. Zawsze się tego lękałem. Kiedy będziemy już dziewięćdziesięciolatkami, a ty, Julio, rozgniewasz się na mnie, czy będziesz nadal rzucała mi w twarz przypomnienie tej sprawy? Boże - ciągnął, ze smutkiem kręcąc głową
-chciałbym, żeby istniał jakiś sposób na wyrównanie rachunków między nami, żeby ta sprawa stała się równie nieaktualna jak stek kłamstw, który dał jej początek. Wolałbym, żeby nasze wspólne życie zaczęło się od czystej karty. Czy jest jakiś sposób, dzięki któremu zapomnisz o tej obeldze?
Ujrzawszy jego gwałtowną reakcję, Julia przez chwilę lękała się, że jej nienasycone pragnienie uzyskania kolejnych zapewnień może zrujnować jej przyszłość. Zaraz potem doszła do wniosku, iż poczucie winy ze strony Nicholasa może sprawić to samo. Jakże łatwo może stracić swą szansę na szczęście. W końcu uznała, że nie powinna już więcej zawierzać swej przyszłości kaprysom losu i jeśli pragnie spełnienia swych marzeń, to musi wziąć sprawy we własne ręce. Dlatego też szybko przemyślała całą tę kwestię, wciąż jeszcze przytulając głowę do ramienia Nicholasa i opierając mu lekko dłonie na piersiach.
- Ach, nie, mój drogi - wyszeptała wreszcie. - Nie mogę tego zapomnieć. Jakże miałabym to uczynić, kiedy ty także nie jesteś do tego zdolny? Ale nie pozwolę,by sprawa ta stanęła między nami. Nie będziesz już musiał się starać, bym zapomniała o tej obeldze, kochany.
Słysząc te słowa, Nicholas szeroko otworzył oczy, a potem przyjrzał się badawczo jej uniesionej ku niemu twarzy. Ujrzał w niej promienne połączenie miłości, pragnienia oraz wesołość, a także coś jeszcze, coś uroczego, a zarazem psotnego, czego nie umiał określić, a co sprawiło, że z zachwytu zabrakło mu tchu.
I bardzo dobrze z uwagi na to, co stało się w następnej sekundzie.
Albowiem wtedy to zaskoczeni marynarze ujrzeli, jak elegancko odziany dżentelmen leci plecami w dół w mętne wody. Nie zobaczyli jednakże, jak dwie piękne, delikatne i białe jak dwa gołąbki dłonie damy wsparły się mocno o szeroką pierś owego mężczyzny i pchnęły ją znienacka, na tyle silnie by spadł z pomostu.
Marynarze natychmiast opuścili liny i bosaki, by uratować dżentelmena, gdyż nikt nie miał wcale ochoty bez absolutnej konieczności samemu rzucać się w mroczne tonie. Potem zauważyli, że chociaż człowiek ten unosi się na powierzchni wody, to jakoś bardzo parska i prycha. Co dzielniejsi majtkowie nastawili się już na to, że będą w istocie musieli skoczyć w ponure odmęty, by udzielić nieszczęśnikowi pomocy, ale wkrótce zdali sobie sprawę, iż osobnik ten wcale się nie topi, a po prostu śmieje się z całego serca.
Kiedy już Nicholas znalazł się bezpiecznie na pomoście, a służący, który był najwyraźniej lokajem, zerwał derkę ze zdumionego tym konia zaprzężonego do karety, by okryć nią ociekające wodą ramiona swego pana, ten wciąż się nie posiadał z radości. A potem, kiedy przemoczony dżentelmen podszedł do pięknej damy i objął ją swymi mokrymi ramionami, a ona nie cofnęła się nawet o włos, choć gest ten spowodował kompletne zniszczenie jej modnej sukni, angielscy majtkowie zaczęli zbierać wygrane ze swych zakładów. Albowiem jasne było, co przyznawali z westchnieniem żalu francuscy marynarze, że żadna z ich rodaczek nie zezwoliłaby na podobne traktowanie tak pięknego stroju, a żaden z ich rodaków nigdy nie pozwoliłby sobie pojawiać się w takim stanie u boku swej ukochanej. Ta para to Anglicy, stwierdzili wszyscy zgodnie, a na dodatek oboje są pewnie pijani jak szewcy.
-Łajdaczko! - wysapał baron, gdy w końcu złapał oddech, przyglądając się Julii badawczo. - Ale też jestem ci wdzięczny. Rachunki nasze zostały wyrównane. Czy teraz mnie wreszcie przyjmiesz?
-Teraz - westchnęła z zadowoleniem Julia, wtulając się mocniej w jego mokre i silnie cuchnące objęcia - tak.
17
Październik 1815
Za oknem sypialni wiatr tłukł się o okna z taką siłą, że aż szyby brzęczały w ramach. Makepiece pociągnął nosem. Nie tylko jednak październikowe chłody sprawiły, iż wydał z siebie tak mało dystyngowany dźwięk, acz tegoroczna zimna jesień mogła dokuczyć każdemu. Nie, wywołały go myśli o tym, w jak trudnej sytuacji się znalazł.
Rozumiem, choć trudno mi to pochwalać, pomyślał, gdyż był człowiekiem sprawiedliwym, że dżentelmen może nie chcieć zabierać ze sobą lokaja w podróż poślubną. Dlatego nie powiedział na ten temat ani słowa, kiedy zostawiono go w Greenbriar House po tym, jak jego pan ożenił się miesiąc temu. Ale teraz, kiedy baron Stafford wrócił, polecono mu przenieść wszystkie ubrania i inne przedmioty codziennego użytku, należące do pana, z jego własnej komnaty i umieścić je w sypialni w stylu królowej Anny. Albowiem jego pan zamierzał, choć trudno było dać temu wiarę, dzielić sypialnię ze swą świeżo poślubioną małżonką!
Tak się nie robi, pomyślał ponuro Makepiece. To najzupełniej nie na miejscu. Zaraz dowiedzą się o tym wszyscy lokaje przybyłych w gości osób. Mimo to posłusznie pakował resztę rzeczy swego pana, chociaż zdecydowanie nie pochwalał jego poczynań. Baron bowiem był dobrym chlebodawcą i przyjemnością było go ubierać, a co więcej, efekty tej pracy nie mogły pozostać niezauważone. Do tego dochodziła jeszcze kwestia pokojówki lady Julii. Celeste to kobieta zrównoważona, a trudno byłoby kontynuować coraz ciekawiej rozwijającą się znajomość, gdyby on, Makepiece, opuścił służbę u pana barona.
Makepiece wzdychał jak miech kowalski od chwili, gdy rozpoczął wykonywanie obecnego zadania, ale kiedy natrafił w szufladzie komody swego pana na pewien przedmiot, odskoczył do tylu, jakby znalazł tam kobrę. Dlatego właśnie baron, pojawiwszy się w swym niegdysiejszym pokoju po pelerynę, której jeszcze nie przeniesiono, ujrzał, iż jego osobisty lokaj trzyma nad koszem na śmieci jakiś pakunek, a ma przy tym na twarzy wyraz głębokiego smutku.
Co tym razem doskwiera temu człowiekowi? zastanawiał się baron. Wiedział, że lokaja zirytowało to, iż musiał zostać w domu podczas minionego miesiąca. Nie zamierzał mu jednak wyjaśniać, że tak naprawdę mężczyzna nie potrzebuje zbyt wielu ubrań podczas swego miesiąca miodowego, nawet jeśli go spędza w modnej miejscowości u wód. A przynajmniej wtedy, gdy ma na tyle szczęścia, by znaleźć sobie kochaną i kochającą, i coraz bardziej oddaną żonę.
Niemniej jednak musiał teraz powiedzieć choć słowo do Makepiece'a, sprawiał on bowiem wrażenie, jakby mu zaraz miało pęknąć serce.
-Co ty tam masz? - zapytał baron szybko, wyciągając z szafy pelerynę i przerzucając ją sobie przez ramię.
-Przykro mi o tym mówić, milordzie, ale jest to ten wspaniały surdut od monsieur LeMaya. Chociaż teraz trudno by to poznać.
Uprałem go, uprasowałem, spryskałem pachnidłami, zrobiłem wszystko, co mogłem -mówił Makepiece z narastającą desperacją. - Jednak nie da się go odratować. Całkiem się zniszczył, milordzie.
Cuchnie morzem i jeszcze czymś, czego wolałbym nie nazywać. Materia wyblakła, a surdut się zdefasonował. Teraz już nic nie jest wart - rzekł lokaj, wydając przy tym jakby stłumione łkanie, i wrzucił paczkę do śmieci.
-Ach, nie - zaprotestował szybko baron, pochylając się, aby odzyskać zawiniątko. - Dla mnie jest on wciąż bardzo cenny. Nie wyrzucaj go, Makepiece. Zapakuj go dokładnie tak, żeby otoczenie nie prześmiardło rybą, podpisz i schowaj gdzieś na strychu.
Nagłe uderzenie wiatru, które sprawiło, że aż zagrzechotały okiennice, spowodowało, że baron przypomniał sobie, iż nadchodzi burza. Poczuł, że musi natychmiast wrócić do czekającej na niego żony. Postanowili bowiem, że pojadą wierzchem naprzeciw zawierusze, gnając pod wiatr, dopóki się nie zacznie ulewa. Jednak mimo to zaczekał jeszcze chwilę. Przez moment patrzył na trzymany w rękach zniszczony surdut i myślał o tym, czym będą się zajmować, kiedy wrócą ze swej szalonej przejażdżki, o tym, jak najpierw ogrzeją się nawzajem, a potem będą leżeć w zacisznym i ciepłym łożu, podczas gdy za oknami będzie hulać nawałnica. Tę wietrzną październikową noc, poprzysiągł sobie baron, a na jego ustach zaigrał uśmiech, moja żona pamiętać będzie długo, o wiele dłużej niż tamtą.
Zdziwiony wzrok Makepiece'a sprawił, iż baron wrócił do rzeczywistości i oddał surdut lokajowi.
-Tak. Zapakuj to i podpisz - rzekł baron pogodnie. -Tak, żeby na zawsze stanowił przypomnienie spłaconego długu. Z procentem. - Zaśmiał się, a potem wyszedł, pozostawiając zdumionemu słudze wykonanie swego polecenia.
Szybko zbiegł na dół, gdyż wiatr tężał. On zaś pozostawił żonę samą na całe pięć minut, a przecież nie może pozwolić, by poczuła się zaniedbana. Ani nawet w połowie tak osamotniona, jak on teraz, kiedy nie miał jej u swego boku.