BRUNO SCHULZ
OPOWIADANIA. WYBÓR ESEJÓW I LISTÓW
Oprac. Jerzy Jarzębski
Korzystałam przy opracowaniu tego zagadnienia z notatek, które przesłała Ewa i strony:
Jest tego bardzo dużo, ale streszczone tam były wszystkie opowiadania...
Twórczość literacka - proza
* Debiut: pierwszy znany utwór Noc lipcowa 1928, druk dopiero w 1936 (tom Sanatorium pod Klepsydrą);
za debiut literacki uznaje się Sklepy cynamonowe 1934 - cykl opowiadań;
* Sanatorium Pod Klepsydrą 1937 - zbiór opowiadań składający się w znacznej części z utworów wcześniejszych od Sklepów cynamonowych;
* Od 1934 Schulz pracował nad powieścią Mesjasz, ale ukazały się jedynie dwa wyodrębnione fragmenty powieści: Genialna epoka i Księga, które weszły jako samodzielne utwory do tomu Sanatorium… Reszta - prawdopodobnie nigdy nie ukończona - zaginęła.
* Zachowały się poza tym 4 utwory prozatorskie drukowane w prasie.
Inne utwory zaginęły, w tym jedyne opowiadanie Schulza napisane po niemiecku Heimkehr.
* Wartość dokumentalno-informacyjną, a także artystyczną mają listy pisarza (ponad 100).
Twórczość krytycznoliteracka
* Recenzje i szkice (ponad 20) drukowane były w „Wiadomościach Literackich”, „Studio”, „Sygnałach”, „Tygodniku Ilustrowanym”, „Pionie” i „Skamandrze”.
* Mityzacja rzeczywistości 1936 - esej, w którym Schulz przedstawił zarys swej teorii poezji: poezja to regeneracja pierwotnych mitów zawartych w słowie; słowo dąży do odtworzenia pierwotnego sensu, utraconego w praktycznym użyciu.
* Ponadto pisał Schulz o Gombrowiczu (entuzjastyczny szkic o Ferdydurke, zamieszczony w Skamandrze), Nałkowskiej, M. Kuncewiczowej, J. Wicie, Brezie, K. Wierzyńskim oraz pisarzach: F. Mauriaku, G. Bernanosie, A. Huxleyu, L. Aragonie, F. Kafce (przekład Procesu z 1936 z posłowiem Schulza prawdopodobnie nie jest jego pióra).
Twórczość malarska i grafiki
*Pracę artystyczną rozpoczął Schulz właśnie jako grafik - litografie, sztychy i rysunki wystawiał w salonie wydawniczym J. Mortkowicza w Warszawie.
* Obrazy zaginęły. Zachowały się rysunki i grafiki:
• teka Xięga bałwochwalcza 1988, oprac. J. Ficowski - ekspresjonistyczne grafiki clichè verre z 1920-21; nastrój i motywy masochistyczne związane z późniejszą twórczością literacką Schulza; można je obejrzeć w Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie;
• ilustracje do jego Sanatorium Pod Klepsydrą oraz szkicu Ferdydurke Gombrowicza.
Wstęp do BN -
BIOGRAFIA
Bruno Schulz urodził się 12 lipca 1892 roku w Drohobyczu jako trzecie i ostatnie zarazem dziecko kupca bławatnego Jakuba Schulza i Henrietty z Hendel Kumärkerów. Rodzina Brunona należała do środowiska galicyjskich Żydów, jakkolwiek niezbyt starannie
w jego domu przykładało się do tradycyjnych obrzędów religii mojżeszowej. Dom i rodzina musiały być zaiste mitycznymi jeśli spojrzeć na obraz ojca i domu w twórczości Brunona. Ojciec królujący w sklepie i zajmujący się tak sprawami kupieckimi, jak i wycieczkami metafizycznymi. Matka czuwająca na trzeźwą codziennością. Drohobycz - magiczny
i prowincjonalny!
W 1902 Bruno rozpoczął naukę w gimnazjum realnym im. Cesarza Franciszka Józefa. Uczniem był zdolnym i wrażliwym, gorzej układały się jego stosunki z kolegami, wątłej postury, chorobliwie nieśmiały. Rodzina tymczasem coraz bardziej biedniała; ojciec chorował.
Po maturze w 1910 r. Bruno udała się na studia architektoniczne na Politechnice Lwowskiej. Wybór chyba nie był najwłaściwszy, bo w 1913 wrócił do domu, rezygnując
z nauki. Wybuchła wojna, rodzina Schulza na przeczekanie udała się do Wiednia, tam krótko Bruno studiował malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych. Wrócili do Drohobycza. W 1915 zmarł po przewlekłej chorobie ojciec pisarza.
Trudna sytuacja materialna zmusiła Brunona do podjęcia w roku szkolnym 1924/25 pracy w charakterze nauczyciela rysunku w gimnazjum im. Króla Władysława Jagiełły. Praca ta nie była dla wrażliwego i delikatnej psychiki Brunona przyjemnością.
Istotne dla twórczości Schulza były jego przyjaźnie korespondencyjne z ludźmi równie delikatnej wrażliwości - Władysław Riff, Debora Vogel.
Życie publiczne. Schulz nigdy nie była człowiekiem światowym ale zawsze jest jakieś ale! Znajomość z Nałkowską, podobno nie jedynie literacka, otworzyła mu drzwi na salony warszawskich środowisk literackich. Po ukazaniu się pierwszej książki stał się człowiekiem znanym. Jego przyjaciółmi, znajomymi stali się - młodsi, debiutujący w latach 30-tych - Tadeusz Bereza, Witold Gombrowicz, Kazimierz Truchanowski. Ciągle jednak Schulz musiał borykać się z pracą nędznego nauczyciela; dopiero w 1936 władze oświatowe doceniły jego literackie osiągnięcia, przyznając mu tytuł „profesora” i półroczny urlop na napisanie kilku opowiadań. Hm... sukcesy literackie nie szły jednak w parze z powodzeniem w życiu osobistym, w 1937 rozstał się z narzeczoną, a w duszy pisarza zamieszkało rozpaczliwe osamotnienie.
W latach trzydziestych udał się Schulz na „podbój” Europy ale to mu się nie udało
i powrócił do swego mitycznego Drohobycza.
We wrześniu 1936 roku na teren Galicji Wschodniej wkroczyła Armia Czerwona, przyłączając ją do Ukrainy Radzieckiej. Schulz pozostał na nauczycielskim stanowisku, dorabiała sobie malowaniem portretów przywódców państwowych i różnych innych drobiazgów. Schulz nie mógł odnaleźć się w nowych warunkach, porzucił twórczość literacką. Jego sytuacja jeszcze się pogorszyła, gdy przyszli Niemcy. Został przesiedlony do getta. Przez jakiś czas chroniła go protekcja Feliksa Landaua, który zatrudniał „swojego niewolnika” do prac malarskich, do porządkowania zajętych przez Niemców księgozbiorów. Przyjaciele z Warszawy podobno przygotowywali ucieczkę i fałszywe papiery (Nałkowska, Truchanowski). W przeddzień planowanej ucieczki Schulz został na ulicy w Drochobyczu rozstrzelany przez Karla Günthera, gestapowca, antagonistę Landaua, w trakcie akcji pogromu Żydów w „czarny czwartek” 19 listopada 1942 roku. Przyjaciel pisarza - Izydor Friedman - pogrzebał jego zwłoki na cmentarzu żydowskim (dziś już nie istniejącym), zaś wszystkie papiery, które Schulz dał komuś poza obrębem getta na przechowanie, zaginęły.
TEMATY I GATUNKI TWÓRCZOŚCI
Twórczość literacka. Ocalały dwa tomy opowiadań oraz cztery powieści drukowane osobno w czasopismach, razem trzydzieści różnej objętości utworów.
Niektóre mają charakter fabularny: Wiosna, Sanatorium pod Klepsydrą, Emeryt, Kometa, w innych góruje opis: Nemrod, Pan, Noc lipcowa, Dodo, Edzio, niekiedy przeważają formy eseju lub traktatu: Traktat o manekinach, Druga jesień. Miejscem akcji jest niemal zawsze miasteczko, w którym niełatwo odnaleźć zmitologizowany Drohobycz.
Cóż opisuje fantasmagoryczny narrator Schulza? Można rzec, że wszystko; z równym zapałem rzuca się na tematy pozornie błahe, nic zupełnie nieznaczące i na sprawy wagi najwyższej, eschatologicznej (wizja końca świata w Komecie). Napięcie emocjonalne narracji nie zależy bynajmniej od jakiejś obiektywnej skali ważności zjawisk, rodzi się wciąż na nowo w procesach zderzania świadomości bohatera ze światem; on to tedy, bohater, nadaje subiektywne znaczenie faktom, opowiada bowiem nie o zdarzeniach samych w sobie, ale o własnej inicjacji. Inicjacja to wieloaspektowa i nader różnorodna: w erotyczne namiętności i symbolikę, w demiurgiczne eksperymenty Ojca, w tajemnicę życia i rozrodu - ale też rozpadu i śmierci, w ezoteryczne dziedziny metafizyki, a także w życie społeczne, rodzinne, w tajniki działalności kupieckiej, w artystyczną twórczość, politykę itd.......... Bohater Schulza reaguje namiętnie na wszystko, co nowe i olśniewające w jego przeżyciach, z dziecinną ciekawością obserwuje dorosłych i ich dziwaczne obsesje czy dewiacje (wujostwo i Tłuja w Sierpniu, pan Karol, Adela i subiekci, Edzio, a przede wszystkim Ojciec), całym sobą odczuwa zjawiska przyrodnicze i kosmiczne (Wichura, Wiosna, Noc lipcowa, Jesień), angażuje się też w zdarzenia poruszające społeczność, w której żyje (Noc wielkiego sezonu, spisek dynastyczny w Wiośnie, zapowiedź końca świata w Komecie). Co istotne bohater Schulza w tej samej mierze poznaje świat, co go kreuje.
A teraz małe egzemplum. Centralną postacią Sklepów Cynamonowych jest Ojciec. Jego podgląda młodziutki Józef, zafascynowany „kacerską doktryną” i eksperymentami.
W sklepach Józef jest jeszcze dzieckiem, dla którego hieroglifem może być każda, najprostsza rzecz lub czynność - ale też dlatego świat chłopca jest niebywale bogaty, gęsty od znaczeń i symboliki. W Sanatorium pod Klepsydrą akcenty zostały przesunięte, na pierwszy plan wysuwa się Józef - jako bohater dramatu dojrzewania. Tom rozpoczyna programowe niejako opowiadanie Księga, dalej idą utwory poświęcone inicjacji: twórczej (Genialna epoka) i erotyczno-społecznej (Wiosna). W tym ostatnim opowiadaniu zaznacza się - obok rewolucyjnych natchnień - także nuta sceptycyzmu i autoironii, obecna w kolejnych tekstach, na przestrzeni których bohater stopniowo dojrzewa i wreszcie starzeje się, nabywając doświadczeń i tracąc złudzenia. Szczególną rolę pełni w tym cyklu opowiadanie tytułowe,
w którym Józef schodzi w królestwo zmarłych, by spotkać się tam ze swym Ojcem
i jednocześnie rozpoznać własny los. Trzy ostanie opowiadania ukazują schyłek Schulzowskiego świata: w Emerycie i Samotności bohater jest już starcem - bądź to próbującym ostatniej przygody ze światem, bądź usychającym w opuszczeniu; Ostatnia ucieczka ojca daje nam obraz dekadencji domu i sklepu - wraz z jego duchem, Ojcem, jawiącym się w swym ostatnim już wcieleniu.
Bardzo różnorodne cztery opowiadania, które nie weszły do żadnego z tomów:
Jesień - kosmiczny cykl pór roku,
Republika marzeń i Ojczyzna - opisy „światów szczęśliwych”, mikroutopie,
Kometa - jakby powrót do ojcowskich eksperymentów, być może miała być początkiem większego cyklu.
Twórczość krytyczna i listy. Krytykiem uczyniła Schulza popularność książkowego debiutu, wszedł wtedy w kręgi literatów warszawskich, dla których jego opinia stała się interesująca. Na pisarstwo innych patrzył przez pryzmat własnych lęków i obsesji, nigdy nie był zwolennikiem „naukowego obiektywizmu” - dlatego jego recenzja mówią tyle samo
o omawianym utworze ile o autorze recenzji.
Pisał dosyć regularnie o nowościach wydawniczych na łamach „Wiadomości Literackich' i „Tygodnika Ilustrowanego”. Dobór tytułów dosyć przypadkowy. Mówi także
o Nałkowskiej, Kuncewiczowej, Gombrowiczu, Berezie. Nie był Schulz nigdy krytykiem bezstronnym, więc często o doborze materiału do recenzji decydowały względy osobiste.
Szkice i recenzje Schulza pozwalają zaliczyć go do personalizmu. Niewiele w nich rozważań nad struktura utworów, a wiele nad sytuacją egzystencjalną bohaterów, rysem ich psychiki. Miał doskonałe rozeznanie co do sytuacji literatury europejskiej, trafnie rozpoznawał to, co nowatorskie i rewolucyjne.
Nie mniej od krytyki istotna jest epistolografia Schulza. Jego listy odbiegają od standardów epoki, pisał zaś o sprawach najistotniejszych, szukał intymnego porozumienia dusz. Z tej korespondencji często wyrastała twórczość literacka, z adresatami swych listów często konsultował nowe pomysły, wysyłał fragmenta itp. Z ogromnej korespondencji pozostały szczątki jedynie, w sumie 132 teksty: 124 opublikowane w Księdze listów oraz osiem w tomie Listy, fragmenty. Wspomnienia o pisarzu. Kim są adresaci? Zenon Waśniewski, Zofia i Tadeusz Berezowie, Anna Płockier. Warto wspomnieć o dwu listach otwartych, drukowanych w prasie do Witkacego i Gombrowicza. Zaginęła jednak najcenniejsza część korespondencji, a mianowicie listy do Debory Vogel i Władysława Riffa, niestety także do Nałkowskiej, to w nich najczęściej znajdowały się zalążki późniejszych większych utworów.
A teraz perełka. To miłe znaleźć we wstępie coś ładnego. Takie śliczne wspomnienie Gombrowicza o Schulzu:
W moim smętnym życiu literackim niemało świństwa doznałem, ale też spotykałem ludzi, co mnie obdarowali ni stąd, ni zowąd, z hojnością padyszacha - nikt jednak nie był bardziej hojny od Bruna. Nigdy, ani przedtem, ani potem, nie kąpałem się w tak krystalicznej radości
z powodu każdego mego artystycznego dokonania. Nikt tak gorąco mi nie przytwierdzał, tak się mną nie cieszył, nie chuchał tak na każdą myśl moją - nie dostrzegam, by na przestrzeni całej naszej znajomości ten anielski Bruno w czymkolwiek mi się okazał złośliwy, doprawdy miodem mnie karmił...
Twórczość plastyczna. Rysunek był dla Schulza wcześniejszym środkiem ekspresji niż słowo. Motywy malarskie, podobnie jak literackie, czerpał z rzeczywistości Drohobycza! Mieszkańcy podobno odnajdywali się często na tychże grafikach, rozpoznawali znajomych
i sąsiadów - na nieszczęście Brunona Schulza. Narażało go to na duuuuże nieprzyjemności. Treści były te rysunki perwersyjnej jakby nie było - erotyka o rysie masochistycznym. Witkacy zaliczył Schulza-grafika do tradycji „demonologicznej”. Swą twórczość malarską nierzadko traktował jak rzemiosło - literatura była czymś „odświętnym” - rysował portrety oficjalistów, winietki rozmaite na zamówienie. Szczególnie interesujące i absolutnie nie
z tategorii „na zamówienie” są ilustracje do Sklepów cynamonowych, Sanatorium pod Klesydrą, Ferdydurke.
ŚWIATOPOGLĄD PROZY SCHULZA
Język: stylistyka. Bogactwo i ekscentryczność słownictwa, poetyka nieco manieryczna. Analogony, tellturyczne, suficiencje, respiracje, reparatury... Ha i teraz perełka z Berezy: zagraniczne słowa dawały kontekstom posmak sztuczności. Tak się te rzeczy odczuwało
i, zresztą do dziś, odczuwa. U Schulza słowa obce brzmią nie cudzoziemsko, ale zaziemsko.
W różnorodności metaforyki Schulza krytycy odnaleźli pewne kierunki i ogólne zasady:
→ zamieszanie sfer - dążność do personifikacji lub animizacji przedmiotów martwych
a nawet abstraktów i jednocześcnie animalizacji człowieka,
→ czeste zacierenie się świata „rzeczywistego” z fantasmagorycznym; przechodzenie jednego w drugi,
→ zacieranie się granic między jawą i snem.
Język:
→intelektualizacja stylu opowiadań, dużo wypowiedzeń złożonych zespolonych, przewaga hipotaksy nad parataksą,
→ niewiele dialogów, jeśli już, to monologi z biernym słuchaczem,
→ malarskość; nasycenie emocjąmi i zrytmizowanie,
→ wewnętrzne udramatyzowanie, narrator ciągle się do kogoś zwraca, mnoży retoryczne pytania i wykrzykniki.
Obrazowanie.
→ realnośc zmitologizowana
→ prywatny charakter wyobraźni boheter-narratora
→ rzeczywistość zawsze jest wypadkową zderzenia różnych elementów, impresjonizm i ekspresjonizm, nadrealizm i realizm
→ oniryzm
→ wszystko dzieje się w „rzeczywistości przedstawionej”, tyle że ona sama ma niejasny ontologicznie status
→ opozycja dom-kosmos, bezpieczeństwo-wystawienie na obcość, sam dom jest często „wystawiony” na metramorfozy/ dom jako obraz duszy, psychiki
→ czas. najważniejszą rolę odgrywa pora roku, sytuowanie zdarzeń wobec cyklu kosmicznego. Wiosna - liryka, lato - epika, jesień - dramat, zima - „pustka”, w niej w oniryczny sposób odbijają się wszystkie poprzednie
→ motyw labiryntu. Formę labiryntu przyjmuje w pewnym stopniu także czas
Schulza interesuje nie tyle materialny kształt świata, ile jego ukryty sens, walor emocjonalny, idea - dlatego obrazy złożone są za wielu, często heterogonicznych, elementów, na przemian to organizują się to rozprzęgają pod dyktando stanów emocjonalnych narratora lub na potrzeby snutych przez niego wywodów i rozumowań.
Antropologia.
→ jednostka jako osobowość kształtuje się pod wpływem przeżyć i doznań wczesnego dzieciństwa
→ doznania te mają postać obrazów o niejasnej symbolice
→pochodzą ze świata zewnętrznego a stają się integralnym elementem konstrukcji osobowości
→ są pomostem między tym, co osobiste, a tym, co obiektywne
→ zadanie jednostki; poznanie sensu świata i własnej egzystencji przez lekturę”obrazó-znaków”
→ niemożność wyczerpania ich interpretacji
→ demiurg tworzacy manekiny; naśladowca Boga-Stwórcy
→ uduchowiony artysta ponad tłumem
→ rozdwojony w sobie, targany sprzecznościami, pragnie piękna, nurza się w brzygocie
→ cechuje go niepełność, niedostateczność
W świecie społecznym.
→ obserwator upadku tradycyjnej społeczność kresowego miasteczka
→ świadomość życia na granicy epok
→ świat literacki Schulza trwa w niezmiennej formie, gdyż wpisuje się w odwieczną cykliczność, w ustalony z góry uniwersalny porządek
Mityzacja rzeczywistości.
→ mit jest historią, której początki gubią się w pomroce dziejów, historia natomiast jest strukturą o w miare ustalonych stosunkach, w niej bohaterowie jednocześnie są indywidualnościami i wariantami pewnych postaci mitycznych.
→ Schulz splata ze sobą różne tradycje mitologiczne i trad. biblijną, tworzy barwny szalony korowód niezwykłych postaci i obrazów
→ ubieranie postaci w maski: ojciec - prorok, itp.
Księga.
→ mit niejako węzłowy, centralny
→ każdy ma swoją księgę, odsyłającą do jednej idei, do niejako przedustawnego ładu, za nim stoi wyższy , trancendentalny autorytet - sakralny charakter lektury
Rodowód.
→ Dziedziczy po: Rilkem, Kafce, Alfredzie Kubinie, Mannie
→ po przełomie wieków pozostaje mu świadomośc bankructwa dawnego ładu, stąd ponoś skłonnośc do nurzania się w onizyzmie
→ możliwy wpływ Bergsona, Nietzschego
→ ważna rola romantyzmu, ironia romantyczna
Recepcja.
→ od początku twórczośc Schulza budziła spore emocje; pochwała ze strony Witkacego i natychmiastowa reakcja - krytyka Ignacego Fika (Literatura choromaniaków). Zachwyt Berezy, pościągliwość w sądach Lorentowicza. Najostrzejsze ataki formułują krytycy związani z ugrupowaniami politycznymi; dla endeków - Żyd; dla lewicy - zakłamanym drobnomieszczanimem. W ogóle to w latach trzydziestych dużo mowili o Schulzu wszyscy!
→ w 1949 zapadło milczenie nad twórczością Schulza i trwało do końca epoki stalinowskiej
→ 1956 Sandauer i Ficowski przywrocili publiczności pisarstwo Schulza
→ 1957 W WL ukazują się: Sklepy cynamonowe, Sanatorium pod Klepsydrą, Kometa
→ 1964 duże wydanie Proza
→ 1975 - Ksiega listów
→1984 - Listy, fragmenty. Wspomnienia o pisarzu
Teraz powinno nastąpić wyliczenie wszystkiego, co napisano o Schulzu, ale wybaczcie, że sobie i Wam tego oszczędzę!
SKLEPY CYNAMONOWE
Sierpień
Ojciec wyjechał, jak zwykle do wód, J. zostaje z matką. Spacery pełne niezwykłości, jak to u Schulza. Opis siedliska szalonej Tłui i żywota jej równie szlonej matki Maryśki, zatrudnianej czasem do szorowania podłóg. Domek ciotki Agaty. Sierpień przbogaty, nasycenie powietrza płodnością, nadmiarem.
Nawiedzenie
Dziwactwa ojca łaskawie przez wwzystkich akceptowane, tradycyjnie nierzeczywisty świat, obsesje, wodna klepsydra, demiurgia, kurczenie się ojca, znikanie.
Ptaki
Zima pełna nudy. Ojciec nie wychodzi z domu, bada istote ognia, zachowuje się coraz dziwniej, oddalając się od spraw codzienności. Nad nim ma władze jedynie Adela. Ojciec rozwija zainteresowania ornitologiczne. Przenosi się na poddasze. Tam mieszkaja wszystkie ptaki. W końcu wkroczyła tam Adela i posprzątała. Ojciec stracił swe królestwo.
Manekiny
Adela sprząta i gotuje, nuda, dni mijają. Pojawiają się Polda i paulina, dziewczyny do szycia. Wnoszą manekina, panią sytuacji. Ojciec obserwuje dziewczyny, wygłasza traktaty, swą „kacerską doktrynę”.
Traktat o manekinach albo wtóra księga rodzaju
Demiurg nie jest jedynym twórcą. W materii jest sama potencjalnośc. Materia bezwolnie wystawia się na tworzenie. Ojciec gloryfikuje materię, dla niej martwota jest jedynie pozorem. Nie można mieć ambicji dorównania demiurgowi, interesujące jest samo tworzenie jako akt. Niemożliwe już jest powołanie do życia czegos trwałego, solidnego i skończonego. Dziewczęta słuchaja „zgłupiale”. Adela burzy wywód. Koniec.
Traktat o manekinach. Ciąg dalszy
Materia nie zna poczucia humoru. Z pokorą znosi wszelką formę. Znowu Adela wszystko kończy.
Traktat o manekinach. Dokończenie
De generatio aequivoca. O dziwnych amorficznych tworach, powstałych w wyniku dziwnej fermentacji materii i nijak nieporownywalne z bogactwem flory i fauny, prymitywne, wegetujące na rumowiskach rozmaitych. Dziewczeta buntują się, nie chcą dalej słuchać, znowu czynnik kobiecy sieje destrukcję.
Nemrod
Sierpień. Józef znajduje w kuchni maleńkiego pieska. Generalnie o cudzie stworzenia. J. obesrwuje jak Nemrod poznaje świat, dorasta.
Pan
Piękny opis ogrodu, ech ileż tam dynamizmu. Bohater spotyka włóczęgę przyczajonego
w ogrodzie. Mały obrazek.
Pan Karol
Wuj Józefa, słomiany wdowiec. Obrazek o jego życiu.
Sklepy cynamonowe
Rodzinna wyprawa do teatru. Józef wysłany do domu po zapomniany portfel. J. w labiryncie ciemnego miasta opanowanego przez zimę. Przed ginmazjum - wspomnienia z lekcji rysunku - sic! Inne rejony - całe w odmętach fantasmagorii. Szalona podróż dorożką równie szalona jak noc. Słowem, jedyna tak noc w życiu, pachnąca fiołkami i zimą. Pełnia szczęścia!
Ulica krokdyli
Opis planu miasta przechowywanego przez ojca. Nierzeczywistość, niewyraźność na mapie ulicy krokodyli. Ulica - eldorado dezerterów moralnych, zbiegów spod sztandaru godności własnej. Dzielnica wciągająca dziwnym czarem. Tłum poruszający się poza własną intencją, dorożki biegna samopas bez woźniców, tramwaje zrobione z papier-mâché. Tajemnica Ulicy krokodyli - nic w niej nie dochodzi do skutku (!) wszystko zawisa w powietrzu, jest fermentacją pragnień li jedynie, absolutna potencja. Labiryntowośc totalna... może fatalna?
Karakony
Czas szary, zamknięte niebo, zubożały krajobraz. Ojca już nie ma. Wcześniej „najazd karakonów”, lęk ojca, powolne przeobrażanie się w karakona. Matka natomiast utrzymuje, że ojciec jest komiwojażerem, czasem podobno wraca do domu, by przed świtem wyruszyć w dalszą drogę.
Wichura
Pusta zima, bogata w ciemność, „strychy wystrychniete ze strychów rozprzestrzeniają się”, wichutra szalejąca trzy dni i noce. Znowu labirynt, tym razem nieba, domu, wichury.
Noc wielkiego sezonu
Nadliczbowy, trzynasty fałszywy miesiąc. Ojciec siedzi w kontuarze sklepu zanurzony
w papierach, wokół zwykły wir sklepowy. Wszystko szleje; pogoda, swiat, sklep pod ciężarem dziwacznej kosmogonii rozlewa się w jakiś fantastyczny nowy świat (styl. bibl.). umieranie dziwnego świata, koniec nocy. Znowu zwykły wir sklepowy.
Wybaczcie nie będzie streszczenia Sanatorium pod Klepsydrą, życie mi miłe!
Z utworów rozproszonych wybrałam Kometę, bo też wiele o niej we wstępie.
Kometa
1
Koniec zimy, szczególnie pomyślna koniunktura astronomiczna. Wszystko cudnie ożywa, rozkwita. Kataryniarze wyprowadzają z równowagi Adelę (czyżby nie lubiła wiosny, porque?) wszystko szaleje. Zaczyna się epoka pod znakim mechaniki i elekryczności,
w mieszczańskich domach pojawiają się may wynalazków. Wsytko to budzi niesłychane nadzieje. Świat się zmienia błyskawicznie. Wszystko to jednak wydaje się dziwacznie śmieszne i niepokojące. Ojciec szaleje w swoim laboratorium. Wszystko zdaje się być dziwną mistyfikacją. Dziwaczne eksperymenty ojca, mało naukowe, raczej kuglarskie. Wuj Edward, by obnażyć swą najgłebszą istotę poddaje się eksperymentom ojca, powoli redukuje się.
W końcu zmechanizowany chyba wuj funkcjonował znakomicie, na czymkolwiek miało to polegać.
2
popołudnia stają się coraz dłuższe, nie wiadomo co z nimi począć. Adela z nadmiaru czasu stawała się coraz bardziej bezradna. Ojciec powoli rezygnuje ze swej działalności naukowej widząc coraz mniejsze zainteresowanie wśród rodziny. Dziwna, szczególnie gęsta i magiczna noc, w której nic jeno zgubic się wśród mgławic gwiezdych. Znowu szaloma kosmogoniczna fantasmagoria, jedna wielka przesada, nasycenie, ba(!) nadmiar, przerysowanie. Świat rozświeca się na kosmos cały! Ojciec przez lufcik komina, za pomocą lunety obserwuje magiczne zajścia. Kometa szalona jednak oddaliła się, nie było dobrze zapowiadającego się końca świata. Wszystko, jak to u Schulza wróciło do dawnego swego biegu. Wszyscy odsypiali stracony czas, wuj Edward po ciężkich przeżyciach zamilkł na wieki.
Teraz czeka nas wybór z krytyki. Hm... może Ferdydurke? Sądzę, że to dobry pomysł. Takie małe zderzenie osobowości!
Z zatem do dzieła!
Schulz wskazuje na niezwykłość nowego dzieła Gombrowicza. Wskazuje, że czytelnicy odwykli od zjawisk tak wstrząsających, albowiem tutaj ma się do czynienia z nową
i rewolucyjną formą i metodą powieści. Dotychczas człowiek chciał i widział się jedynie od strony oficjalnej. Gombrowicz odsłania to, co nieoficjalne i spychane w nieistnienie. Gombrowicz ukazuje, że dojrzałe i wyraziste formy egzystencji są jedynie pobożnym życzeniem. Na co dzień żyjemy w sferze zgoła nie honorowej i niezaszczytnej. Ludzka niedojrzałość związana jest z istniejęcymi na bocznych torach kultury strefami treści podkulturalnych i niedokształconych. Człowiek oficjalnym i dojrzałym formom oddaje cześć, gdy tymczasem prawdziwe życie odbywa się właśnie w tych sferach, które są pokątne
i spychane na boczne tory. Dotąd człowiek widział się od strony oficjalnej i gotowej, a Gombrowicz zadaje temu kłam!
Poza tym Gombrowicz jest mistrzem groteski, która pozwala mu doprowadzić do gwałtownych spięć ukazujących karykarurę maszynerii psychicznej, która co najmniej chorą się zdaje. Groteska jako lupa do podglądania człowieka.
Ferdydurke jako studium istoty kultury. Doskonała analiza dojrzewania jako nieskończonego procesu, nieodnajdującego rownowagi. Gombrowicz jako wnikliwy, bezstronny obserwator ludzkiego theatrum. W ogóle to Ferdydurke dla Schulza musiała być lekturą nader interesującą, inspirującą do wnikliwych przemyśleń na temat formy jako takiej. Jeszcze wskazuje na fakt, iż arcydzieło to miało swą wielką poprzedniczkę, która niestety ukazała się światu przedwcześnie - Pałubę Irzykowskiego . A poza tym to krytykowi jest bardzo trudno pisać o Ferdydurke, gdyż krytyk musi używać języka konwencjonalnego a przy tym zatraca się szczególnie interesująca dyskursywność Gombrowiczowa. Ech!
Czas na listy! Tu jest problem. Interesujące zaginęły! To może ja napiszę, co tu jest, a nie będę ich streszczała, bo to głupie.
Pisze do Tuwima, że jego wiersze wzruszyły go ogromnie i w nich odnalazł swój nadliczbowy trzynasty miesiąc, genialną epokę biegnącą poza głównym nurtem czasu. Do Berezy, że szuka intelektualnego przyjaciela coby razem świat poznawali i osiągnęli dusz porozumienie. Zaprasza go do Drohobycza. A w innym liście pisze o swoich literackich obsesjach. A poza tym ma problem, bo nie ma mieszkania w Warszawie znajomego,
a zdałoby się i czy Bereza czegoś o jakimś nie wie. Takie tam. Jeszcze są kawałki listów do Zenona Waśniewskiego, do Andrzeja Pleśniewicza, cały do Romany Halpernowej, do Anny Płockier. No i tak se pisze o lekturach swych, o pomysłach literackich, o tym, że maluje, albo, że nie maluje... i jest miły bardzo dla wszystkich i uprzejmy, i zawsze przeprasza za zwłokę,
i jest bardzo ciekaw pomysłów literackich swoich przyjaciół. W ogóle fajne listy!
To streszczenie znalazłam w internecie (na stronie, której adres zamieściłam u góry), jest bardzo dokładne i bardzo obszerne... Dołączono też opracowanie, więc też zamieszczam.
Sklepy cynamonowe - streszczenie
[Narracja pierwszoosobowa, w czasie przeszłym. Forma: opowiadanie, opis. Świat przedstawiony to świat dzieciństwa - życie narratora w galicyjskim miasteczku na przełomie XIX i XX wieku: kanwa autobiograficzna - Drohobycz za czasów panowania Franciszka Józefa. Postaci główne: sam narrator - raz jako chłopiec, raz jako dorosły; Ojciec - Jakub, kupiec bławatny, właściciel sklepu na rynku miasteczka; Matka; Adela - służąca. Inne postaci zmieniają się w każdym z opowiadań. Czas i miejsce zawsze określone. Fabuła szczątkowa. Na plan pierwszy wysuwa się metaforyczny opis elementów obrazu.
Sierpień
[Opowiadanie wstępne. Zarysowanie świata bohaterów.]
1
Lato w niewielkim mieście - lipiec, sierpień.
„Ciemne mieszkanie na pierwszym piętrze kamienicy w rynku”.
Adela wraca rano z zakupami. Wykłada z koszyka jarzyny, owoce (czereśnie, morele), mięso. Wszystko to przypomina dziecku martwe stwory morskie. Potem służąca odsłania okna pokoi, sprząta i z powrotem zapuszcza zasłony. Sobotnie popołudnie - spacer po starym rynku, opustoszałym w upalnym dniu. W oczach chłopca każdy cień, mury, kwiaty żyją, mają uczucia. Chylący się słonecznik czuje tragedię nadchodzących dni żniwa.
2
Zarośnięte gąszczem traw i chwastów śmietnisko, na którym stoi stare łóżko. Mieszka tu Tłuja - czarnowłosa, brudna, niedorozwinięta dziewczyna, nie mogąca zapanować nad popędem. Wydaje zwierzęce dźwięki, wykrzywia naznaczoną chorobą twarz. Narrator mówi o niej „kretynka”. Wspomnienie wizyty w domu matki Tłui, głupiej Maryśki, która najmowała się do szorowania podłóg. Narrator porównuje czas tej kobiety do
„złej, sypkiej mąki wariatów, wysypującej się z głośnego młyna-zegara”
3
Dom ciotki Agaty na przedmieściu. Agata -
„wielka i bujna, o mięsie płodnym i kobiecości pozbawionej hamulców”,
to znaczy kobieta gadatliwa, pogardzająca mężem z powodu jego wątłej sylwetki, jego cichości, niezdarności, słabego charakteru. Marek - mąż, „o twarzy wyjałowionej z płci”, życiowy bankrut. Troje dzieci: średnia Łucja - kilkunastoletnia, zawstydzona dojrzewaniem, wrażliwa na punkcie swego panieństwa; najstarszy Emil - elegancko ubrany, z jasnoblond wąsem, karciarz, wiele podróżował Chłopiec-narrator, najbardziej zaciekawiony kuzynem, wychodzi za nim z pokoju. Oglądają zawartość portfela Emila - fotografie „nagich kobiet i chłopców w dziwnych pozycjach”. Następuje chwila niejasnego wzburzenia, wywołanego uśmieszkiem kuzyna, i nagłe zrozumienie. Twarz Emila z powrotem „zapada w nicość”.
Nawiedzenie
< Wspomnienie o początkach i rozwoju choroby Ojca. Odtąd uwaga narratora skupia się na wszystkim, co dotyczy właśnie Ojca. >
Już wówczas miasto nasze popadało coraz bardziej w chroniczną szarość zmierzchu, porastało na krawędziach liszajem cienia, puszystą pleśnią i mchem koloru żelaza.
Ledwo rozpowity z brunatnych dymów i mgieł poranka - przechylał się dzień od razu w niskie bursztynowe popołudnie, stawał się przez chwilę przezroczysty i złoty, jak ciemne piwo, ażeby potem zejść pod wielokrotnie rozczłonkowane, fantastyczne sklepienia kolorowych i rozległych nocy.
Mieszkaliśmy w rynku, w jednym z tych ciemnych domów o pustych i ślepych fasadach, które tak trudno od siebie odróżnić.
Daje to powód do ciągłych omyłek. Gdyż, wszedłszy raz w niewłaściwą sień i na niewłaściwe schody, dostawało się zazwyczaj w prawdziwy labirynt obcych mieszkań, ganków, niespodzianych wyjść na obce podwórza i zapominało się o początkowym celu wyprawy, ażeby po wielu dniach, wracając z manowców dziwnych i splątanych przygód,
o jakimś szarym świcie przypomnieć sobie wśród wyrzutów sumienia dom rodzinny. (…)
Mieszkanie to nie posiadało określonej liczby pokojów, gdyż nigdy nie pamiętano, ile
z nich wynajęte było obcym lokatorom. Nieraz otwierano przypadkiem którąś z tych izb zapomnianych i znajdowano ją pustą; lokator dawno się wyprowadził, a w nietkniętych od miesięcy szufladach dokonywano niespodzianych odkryć.”
1
Okres jesienno-zimowy: krótkie, szare dni, kolorowe, rozległe noce. Opis mieszkania rodziny narratora, w jednej z wielu podobnych do siebie kamienic rynku. Nie wiadomo ile jest tu pokoi, które są wynajęte lokatorom, a które i od kiedy są opuszczone. Chłopiec często błądzi po labiryntach mieszkania czy całej kamienicy. Matka i Adela coraz bardziej zaniedbują dom. Matka prowadzi sklep. Ojciec zajmuje się rachunkami, przesiaduje całe dnie w pokoju, schodzi do dolnych pokoi tylko rano, by obudzić mieszkających tam subiektów.
Rozpoczyna się choroba Ojca. Wieczorami wpada w szał irytacji, biega po mieszkaniu, krzyczy na żonę. W ciągu dnia pozostaje spokojny, zaszywa się w swoim kącie nad stosem papierów, „liczy, sumuje”. Narrator opisuje go językiem stylizowanym na język Biblii. Ojciec to w oczach chłopca prorok. Brodaty Demiurg odwiedza go wieczorami, rozmawiają. Początkowo Ojciec jest zagniewany na Boga i jego krzyki są wyrzutem, żalem do Boga.
„Był to dialog groźny jak mowa piorunów”.
Ostatnia scena to zmaganie się Ojca z fizjologicznymi objawami choroby. Opis opróżnienia nocnika ma wciąż cechy stylizacji biblijnej.
2
Z czasem Ojciec zaczyna szperać po kątach mieszkania, układać godzinami bibeloty, zapomniane graty. Przebywa w coraz dziwniejszych miejscach: przykucnięty na szafie, zgarbiony przy łóżku. Domownicy przestają się orientować, gdzie jest Ojciec. Kiedy się pojawia, wszyscy zauważają, że zmalał, zmizerniał, jeszcze bardziej zdziwaczał. Ojciec żyje w swoim świecie, oderwanym już od rzeczywistości.
„Przywykliśmy do jego nieszkodliwej obecności, do jego cichego gaworzenia (…), którego trele przebiegały niejako na marginesie naszego czasu”. „Cielesna powłoka i garść bezsensownych dziwactw”
Ojca zostają porównane do kupki śmieci, wyrzucanych codziennie przez Adelę.
Ptaki
Zima. Brudny, nieobfity śnieg zalega dachy ponurych, a czasem przerażających domów, kościołów. Nad leniwym miastem unoszą się stada wron. Ojciec pogrążony w swych dziwactwach zaczyna interesować się zwierzętami. Sprowadza zza granicy zapłodnione jaja ptaków i hoduje je w domu. Chłopiec podziela z Ojcem fascynację pisklętami, ciekawi go jednocześnie zachowanie Ojca, który karmi ptaki, bada ich rozwój posługując się tomami ksiąg ornitologicznych. Jeden z kondorów staje się bardzo podobny do Ojca. Przybiera niemal identyczny wygląd, postawę: „ta sama materia ciała, ścięgien i pomarszczonej twardej skóry, ta sama twarz wyschła i koścista, (…). Nawet ręce, silne w węzłach, długie, chude dłonie Ojca, z wypukłymi paznokciami, miały swój analogon w szponach kondora”. Ojciec i jego „ptasie państwo” zajmują pomieszczenia na strychu kamienicy, z których już od świtu dochodzi nieznośny hałas. Pewnego dnia wkracza tam Adela z zamiarem generalnych porządków. Otwiera okno, próbuje zmieść odchody ptaków. Ojciec - „człowiek złamany, król-banita, który stracił tron i królowanie” - nie oponuje. Adela ma nad nim nieograniczoną władzę (to nią był zafascynowany przed ptakami).
Manekiny
< Opowiadanie otwierające mini-cykl tekstów, będących wykładnią doktryny filozoficznej artysty >
W dziwactwach Ojca, jego oderwaniu od codziennego życia jest coś z walki o poezję,
o kolory życia, o świadomość rzeczy wyższych w świecie (kolory symbolizują sens; życie bez kolorów jest życiem niskim, pozbawionym idei). Wtargnięcie Adeli było zatem „bezmyślnym i tępym wandalizmem”. Jednak członkowie rodziny, mimo że dzięki ptakom ich życiu nie zagrażała zimowa nuda, nie oponowali podczas kapitulacji Ojca. Nikt nie chciał wziąć odpowiedzialności za poczynania Ojca-proroka.
Tygodnie zaczynają upływać „pod znakiem dziwnej senności”: nie zaścielone łóżka, wątły ogień w piecu, bezładne krzątanie się po domu. Matka nie może poradzić sobie z toaletą
i przeciąga ją do obiadu. Dni są „bezimienne”. Na obiad ryba w galarecie, także dla subiektów. Wieczorami przychodzą dziewczęta do szycia: Polda i Paulina. Ustawiają
w jadalni manekin, kroją materiały, przymierzają fragmenty sukni. Barwna kobieca ceremonia zostaje zauważona przez Ojca, który znajduje w niej kolejny przedmiot fascynacji.
Słynny fragment Sklepów cynamonowych:
„Odsuwając pończoszkę z kolana Pauliny i studiując rozmiłowanymi oczyma zwięzłą
i szlachetną konstrukcję przegubu, Ojciec mój mówił: - Jakże pełna uroku i jak szczęśliwa jest forma bytu, którą panie obrały. Jakże piękna i prosta jest teza, którą dano wam swym życiem ujawnić. (…) Gdybym, odrzucając respekt przed Stwórcą, chciał się zabawić
w krytykę stworzenia, wołałbym: - mniej treści, więcej formy! Ach, jakby ulżył światu ubytek treści. Więcej skromności w zamierzeniach, więcej wstrzemięźliwości w pretensjach - panowie demiurdzy - a świat byłby doskonalszy!”
Adela, która wchodzi do pokoju z kolacją, zastaje Ojca w dwuznacznej pozie, ale dziewczyny obracają sytuację w żart.
Traktat o manekinach albo Wtóra Księga Rodzaju
< Przytoczenie wykładu Ojca na temat stworzenia świata, jego natury i roli człowieka. >
Istnieje materia i duchy. Materia jest nieskończenie płodna, formowalna w dowolny sposób, „lubieżnie podatna”, posłuszna. Każdy duch może ją przekształcać, może z niej tworzyć. Nie tylko Demiurg. Dlatego zabójstwo nie jest złem. Jest często konieczne dla stworzenia kolejnych form bytu. Nazwane to zostaje „redukcją życia do form innych i nowych” i nie jest grzechem. Gloryfikacja materii jako istoty ukrywającej nieznane i niewyczerpane nigdy zasoby energii życiowej - prowadzi do pragnienia demiurgii. [c„Pragniemy rozkoszy twórczej we własnej, niższej sferze” - mówi Ojciec. Nie zależy mu na konkurowaniu
z Bogiem, ale na samej możności doświadczenia nadawania życia nowym formom. Ojciec nie chce tak jak Bóg stwarzać dzieł misternych, doskonałych, wiecznych. Twory nowego demiurga mają być tandetne, liche, tanie, stworzone dla jednego gestu, dla odegrania jednej tylko, krótkotrwałej roli tych tworów. „Chcemy stworzyć po raz wtóry człowieka, na obraz
i podobieństwo manekinu”- kończy swój monolog Ojciec, nie wiadomo w czyim imieniu (w całej prelekcji używa formy my). Narrator nazywa go „herezjarchą natchnionym”.
Następuje teraz, poprzedzona prośbą o pobłażliwość czytelnika, scena erotycznego kuszenia Ojca przez Adelę. Wyciągnięta stopa dziewczyny przypomina syczącego węża. Polda
i Paulina przypatrują się.
Traktat o manekinach. Ciąg dalszy
Celem nowego aktu Genesis nie jest żart. Nie można igrać z materią. Jeśli materia zostaje wtłoczona w formę parodystyczną, jeśli jest przedmiotem szyderstwa tłumu, oznacza to wielką niesprawiedliwość demiurga. Nie zdaje on sobie wtedy sprawy, że za każdym razem, gdy formuje materię, dokonuje na niej gwałtu. Materia jest żywa. Dla przykładu drzewo, przekształcone przez człowieka piłą i heblem w szafę, nie ma swojej dawnej twarzy ze słojów. Nowa forma jest jego więzieniem. To smutne. Fragment kończy się niewypowiedzianym przez Adelę rozkazem dla zamarłego w bezruchu, stojącego przed nią, Ojca.
Traktat o manekinach. Dokończenie
< Ostatni fragment wykładu Ojca. Opis wyglądu nowych form życia, o których marzy bohater >Ponieważ materia ma tendencję do imitacji, a także powtarzania zapamiętanych kształtów - nowopowstałe formy są tylko pozornie podobne do istot żywych. Stanowią „pseudowegetację i pseudofaunę”. Jak stworzyć takie prymitywne istoty? Wkładając „pewne skomplikowane koloidy” do roztworu soli kuchennej. Natomiast bogactwo form można uzyskać w specjalnych środowiskach: starych mieszkaniach, które są „przesycone emanacjami wielu żywotów i zdarzeń”. Mowa o „zużytych atmosferach”, „humusie wspomnień, tęsknot, jałowej nudy”.
Ojciec opisuje dalej, jak wszedł kiedyś do dawno nie otwieranego, zapomnianego pokoju. Zastał tam wybujałe wiosenne pędy i kwiaty, kolorowe pleśnie i zieleń listowia. Wieczorem nie było śladu fatamorgany.
Najbardziej interesują Ojca formy pośrednie, graniczne; „fragmentaryczne postaci życia”. Są nimi choćby meble zrobione z bliskich dawniej osób (przekształcona w lampę mumia kochanki kapitana statku) lub inne zmiany formy (jak w historii brata, który zamieniony przez chorobę w zwój kiszek gumowych, wciąż był kochany i pieszczony przez swoją kuzynkę).
Przysłuchujące się tym prelekcjom Polda i Paulina mają już dość. Proszą Adelę, by uciszyła Ojca. Palec służącej, który zawsze rozśmieszał Ojca, tym razem go przeraża. Mężczyzna cofa się z pokoju przed grożącą mu Adelą.
Nemrod
< Opowiadanie-metafora wzrastania, dojrzewania, na przykładzie pieska Nemroda >
Jest początek sierpnia. Przebudzony chłopiec-narrator znajduje w kuchni szczeniaczka, przyniesionego przez starą pomywaczkę. Sekret niedawno narodzonego życia zachwyca chłopca. W czuły sposób narrator opisuje rozkoszny wygląd i zachowanie Nemroda: łapczywe picie mleka, niezdarny chód, jego poznawanie świata w zabawie (ogonkiem, ludzką ręką). Ale nie dojrzewa samo zwierzę. Przede wszystkim dojrzewa życie w nim zamknięte. Życie młode, wypuszczone z ciemnego łona matki, pełne jest „awersji i zniechęcenia” wobec świata na zewnątrz. Potem zaczyna smakować w wielości, zaspokaja ciągłą ciekawość. Wreszcie Nemrod zaczyna rozumieć, że to, co poznaje niby pierwszy raz, jest powtórką, czymś, co zaszło już nieskończenie wiele razy - w życiu pokoleń stworzeń takich jak on. Rozwija się „poczucie przynależności, Ojczyzny”. Piesek przyzwyczaja się też z czasem do wtargnięć sprzątającej podłogę Adeli. Na widok drepczącego owada wydaje swój pierwszy
w życiu szczek.
Pan
< Przygoda w wiejskim ogrodzie - spotkanie mężczyzny. >
Wiejskie podwórze latem. Za parkanem, w najdalszym zakątku między wychodkiem
a kurnikiem, chłopcy znajdują przejście do dzikiego ogrodu. Ogród jest piękny, ale ma też tajemnicze, groźne miejsce za łopuchami. Uganiający się za motylem narrator zapuszcza się w ten kąt i niespodziewanie spotyka tu kucającego mężczyznę. W zupełnej ciszy dorosły
i dziecko patrzą sobie w oczy. Twarz nieznajomego pijaka albo włóczęgi zdaje się zaraz pęknąć od bólu, czy może piekącego słońca. W końcu mężczyzna wybucha śmiechem
i ucieka. Porównanie do Dionizosa.
Pan Karol
< Opis-rozważanie o życiu człowieka i życiu mieszkania. >
Sobota. Wuj Karol ma po południu odwiedzić żonę i dzieci wypoczywających na letnisku pod miastem. Wrócił do mieszkania późno. Od wyjazdu żony nie sprzątał, nie ścielił łóżka. Śpi długo, właściwie podróżuje po górach i oceanach pościeli. Po przebudzeniu liczy wydatki, marzy. Wsłuchuje się we własny oddech. Oddaje się dokładnej toalecie. Jego mieszkanie toleruje go tylko. Karol czuje się u siebie jak złodziej. Lustro jest jedynym żyjącym tu elementem. W nim odbija się ktoś odwrócony plecami, oddalający się w nieznany głąb zwierciadła, podczas gdy pan Karol w milczeniu opuszcza mieszkanie.
Sklepy cynamonowe
Ojciec pochłonięty jest już zupełnie przez niewidzialną i niesłyszalną dla reszty świata sferę swoich myśli. Dla oderwania go od „chorobliwych dociekań” Matka proponuje spacer. Wybierają się razem z synem do teatru. Wyobraźnia zafascynowanego kurtyną chłopca każe mu ożywić maski, które namalowane są na błękitnym płótnie. W chwili, gdy wszyscy niecierpliwie oczekują na spektakl, Ojciec zauważa brak portfela. Matka wysyła chłopca do domu, by przyniósł zapomniany przedmiot.
Jest jasna, zimowa noc. Niezwykłe niebo, tajemniczość miasta przypominają narratorowi
o sklepach cynamonowych, nazwanych tak ze względu na ciemny kolor boazerii wewnątrz.
„Słabo oświetlone, ciemne i uroczyste ich wnętrza pachniały głębokim zapachem farb, laku, kadzidła, aromatem dalekich krajów i rzadkich materiałów”.
W miejscach tych można było kupić najdziwniejsze drobiazgi, m.in. ognie bengalskie, szkatułki czarodziejskie, chińskie odbijanki, indygo, jaja owadów egzotycznych, korzeń Mandragory, mikroskopy, lunety, a przede wszystkim niesamowite książki. Chłopiec postanawia odwiedzić sklepy cynamonowe: „Te prawdziwe szlachetne handle, w późną noc otwarte, były zawsze przedmiotem moich gorących marzeń”- mówi. Jednak noc igra krajobrazem i narrator gubi się w plątaninie uliczek. Wreszcie rozpoznaje jeden gmach. To gimnazjum.
Wspomnienie nadobowiązkowych zajęć u profesora Arendta, odbywających się nocną porą, zatrzymuje chłopca w budynku. Były to lekcje rysunku, przepełnione sennością jednych
i zaangażowaniem innych uczniów. Profesor reprezentował wielkich starożytnych bogów Olimpu, „więdnącego od lat w tym muzeum gipsów”. Przez przedsionek mieszkania dyrektora i jego pięknej córki narrator wydostaje się na ulicę. W zamyśleniu bierze dorożkę, którą po chwili sam musi powozić, bo dorożkarz przyłącza się do gromady swoich kolegów. Bohater jedzie przez podmiejski las. Czuje się lekko i szczęśliwie. Noc jest jasna, dziwnie wiosenna. Powóz mija wzgórza. Gdy koń z trudem przebija się przez zaspy, narrator zauważa czarną okrągłą ranę na jego brzuchu. Bohater-narrator rozmawia ze zwierzęciem:
„- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - szepnąłem ze łzami. - Drogi mój - to dla ciebie - rzekł
i stał się bardzo mały, jak konik z drzewa. Opuściłem go”.
Z tej fantastycznej przejażdżki chłopak wraca do miasta pełen sił, radości, poczucia natchnienia. Spotyka kolegów z książkami. Razem kierują się w stronę szkoły,
„niepewni, czy to jeszcze magia nocy srebrzy się na śniegu, czy też świt już wstaje”.
Ulica Krokodyli
Mapa wyciągnięta w szuflady Ojca ilustruje całe miasto. Wyraźnie odznacza się jedna dzielnica, okolice ulicy Krokodylej (Krokodyli - zamiennie). Jest to „dystrykt przemysłowo-handlowy”, o charakterze „pseudo- amerykańskiego komercjalizmu”. Wszystko w tej dzielnicy ma jakąś wadę: budynki, wystrój wnętrz i wystaw, dorożki, przechadzający się ludzie. Elementy tego krajobrazu są tandetne, pozbawione kolorów, brudne, wątpliwego pochodzenia. Rdzenni mieszkańcy miasta trzymają się z dala od ulicy Krokodyli, jest to okolica „dezerterów moralnych”, szumowin, wyuzdanych panien. Wizyta u krawca kończy się odkryciem składu wydawnictw pornograficznych. Tłum ludzi na tej ulicy jest bezkształtny, trudno wyłowić kompletną ludzką sylwetkę. Trudno też oprzeć się czarowi tego miejsca, który powoduje, że każda najmniejsza zachcianka człowieka urasta do wielkich rozmiarów, kiełkuje i zapowiada rychłe spełnienie. Lecz jest to największy fatalizm tej dzielnicy, tego czaru. Spełnienie nie nadchodzi, okazuje się złudą i pryska jak bańka, rozsypuje się jak płatki maku. Bo kiedy chce się wrócić do owego krawca, nigdy już się tam nie trafi. Wszędzie podobne manekiny, wystawy, panienki. Wszędzie jednolita tandeta. To miejsce jest imitacją pięknej i szlachetnej, starej części miasta. „Chwilami ma się wrażenie, że tylko na małym skrawku przed nami układa się wszystko przykładnie w ten pointowany obraz bulwaru wielkomiejskiego, gdy tymczasem już na bokach rozwiązuje się i rozprzęga ta zaimprowizowana maskarada i, niezdolna wytrwać w swej roli, rozpada się za nami w gips
i pakuły, w rupieciarnię jakiegoś ogromnego, pustego teatru”.
Na koniec narrator wyjawia czytelnikowi, że dzielnica ta w rzeczywistości wcale nie odznacza się tak wielkim zepsuciem, ani „wybujałością instynktu”. Iluzoryczność ulicy Krokodyli jest kiczowata. Porównana zostaje do fotomontażu z wycinków zeszłorocznych gazet.
Karakony
< Narrator nie jest już wieku szkolnym. Rozmawia z Matką jako dorosły mężczyzna. Opowiadanie z dużą dozą fantastyki. >
„Okres szarych dni”, zima. Ojca już nie ma, pozostał tylko wypchany kondor, do złudzenia przypominający narratorowi zmarłego. W czystym pokoju Ojca, w którym wszystkie meble są poprzykrywane, narrator zastaje Matkę, leżącą w migrenie. Po krótkiej rozmowie syn zaczyna wspominać ostatnie dni swego Ojca - stopniową zamianę w karakona. Fascynacje nocnym życiem tych owadów pochłaniały Ojca coraz bardziej. Zaczął dostawać plam na skórze, zmniejszał się, z czasem wyrósł mu karakoni pancerz i Ojciec zaczął poruszać się „wieloczłonkowym, skomplikowanym ruchem dziwnego rytuału”. Narrator zaczyna zastanawiać się, czy Ojciec jego, zmieniony w karakona, żyje jeszcze w którejś ze szpar podłogi, albo czy może sprzątająca Adela znalazła go już martwego z nogami do góry, tak jak mnóstwo pozostałych karakonów, znajdywanych co rano w mieszkaniu.
Wichura
Zimą miasto jest straszne. Każdej nocy odbywa się wędrówka jakichś dziwnych istnień - poprzez strychy, piwnice, spiżarnie, komórki i garderoby; przelewają się jak czarna rzeka, ożywiają naczynia i sprzęty domowe. Tej nocy idzie przez miasto wichura. Narrator (znów chłopiec) nie idzie do szkoły. Domownicy nasłuchują, co się dzieje na zewnątrz. Wichura niszczy miasto. Matka i Adela zaczynają pakować pościel, futra, kosztowności. Drżą szyby
w oknach, ogień w piecu ledwie się tli. Subiekt Teodor i starszy brat narratora postanawiają wyjść po Ojca, bo pewnie został w sklepie z powodu wichury. Po szybkim powrocie wyjaśniają, że nie mogli znaleźć drogi do sklepu ani w ogóle poznać miasta. Do domu zaczynają schodzić się sąsiedzi. Przybyła również ciotka Perazja, która po chwili wpada
w furię złości, kiedy Adela próbuje opalić pierze z żywego jeszcze koguta. Później wszyscy wracają do swych zajęć: Adela tłucze w moździerzu cynamon, Teodor i reszta domowników nasłuchują „proroctw strychowych”.
Noc wielkiego sezonu
Dzieje się w trzynastym, fałszywym miesiącu roku. Są to „dni-dziczki, dni-chwasty, jałowe
i idiotyczne, (...) dni-kaczany, puste i niejadalne - dni białe, zdziwione i niepotrzebne”, białe kartki w księdze kalendarza lub stronice apokryfu. Ojciec siedzi w sklepie. Rachuje, przelicza. Marzy o swoich ptakach. Bele różnobarwnych materiałów, ułożone na półkach odcieniami, sprawiają, że Ojciec jest dla narratora kimś, kto rządzi kolorami świata. Na każdą porę roku, porę sezonu, czy dnia - ma on odpowiedni kolor. Barwy współgrają z dźwiękami (synestezja w języku opisu).
Pora Wielkiego Sezonu to jesienne zakupy. Sklepiki i kramy są wtedy otwarte do późna, zachęcają klientów „kolonialną pstrokacizną”. Ojciec nasłuchuje przy witrynie sklepowej. Przewiduje wielki tłum kupujących. Przeraża go to. Gorączkowo szuka subiektów, ale ci zajęci są skradaniem się do pokoju Adeli. Flirciarze idą po gzymsie kamienicy, by dostać się do służącej przez okno. Wzburzony kupiec staje sam przed tłumem klientów. Krzyczą: „Jakubie, handlować! Jakubie, sprzedawać!”. Porównania biblijne: Ojciec - Mojżesz, sklep - dolina Kanaanu, góra Synaj, handlowanie - czczenie Baala. W pomieszczeniu panuje harmider, Ojciec spełnia kapryśne żądania ludzi. Wśród odwiedzających sklep są mężowie Wielkiego Zgromadzenia, pospolity lud, „gawiedź bez twarzy i indywidualności”. Kiedy sytuacja się uspokaja, poszczególni klienci jakby znikają po kątach sklepu, krzyki cichną - przestrzeń pod sufitem wypełnia się barwnymi ptakami z dawnej hodowli Ojca. Wzruszony mężczyzna podziwia fantastyczne ptasie pióra. Nagle tłum zaczyna rzucać w ptaki kamieniami. Zwierzęta padają martwe na podłogę. Zrozpaczony Ojciec przygląda się im
z bliska i znajduje obrzydliwe, odrażające, chorobliwie zniekształcone twory albo tylko części różnych ciał. Widzi „tandetną anatomię”, „wiechcie piór wypchane starym ścierwem”, ale też zwyczajne przedmioty: pawie pióra, wachlarze, „w które niepojętym sposobem tchnięto jakiś pozór życia”. Ojciec wraca smutny do domu. Jest już świt. Rozczochrana Adela robi kawę
w młynku. Kot myje się w słońcu.
OPRACOWANIE
Forma - liryczna proza poetycka (za Przewodnikiem encyklopedycznym) dowód:
- jest to cykl utworów prozaicznych, w których jednak czynniki fabularne (=realia małego miasteczka galicyjskiego sprzed I wojny światowej) odgrywają rolę drugorzędną; ważniejszy jest styl narracji - przewaga funkcji estetycznej i ekspresywnej tekstu zbliża go do mowy poetyckiej, - do syndromów poetyckości tekstu należą :
bogata metaforyka i w ogóle dążenie do komplikacji znaczeniowych słów,
inne figury poetyckie (m.in. animizacje, personifikacje, powtórzenia, paralelizmy, instrumentacja głoskowa, regularność intonacyjna, synestezja),
nagromadzenie osobliwego słownictwa,
muzyczność, rytmiczność języka,
elementy fantastyczne, obrazowanie oniryczne (poetyka snu),
symbol,
- elementy liryczne:
uzewnętrznienie postawy ja mówiącego, nacechowanie emocjonalne słów (indywidualizacja).
Jest to zbiór bardziej jednorodny od późniejszego Sanatorium…, ponieważ dzięki wewnętrznym powiązaniom utworów zbliża się do luźnej kompozycji powieściowej. Powiązania te to m.in. tożsamość scenerii, narratora i głównych postaci (Ojciec, Matka, Adela) - autobiografizm.
Świat przedstawiony Sklepów cynamonowych opisywany jest z perspektywy chłopca w taki sposób, że za pomocą dojrzałego języka, nasyconego elementami poetyckimi, ukazane są obrazy rzeczywistości przekształconej w dziecięcej wyobraźni. Jest to wyobraźnia bujna, widząca nie tyle zbiór statecznych elementów świata dookoła chłopca, ale przede wszystkim relacje między przedmiotami, osobami. Chodzi jednak o specyficzny typ relacji. Przede wszystkim w języku opisu zostaje zatarta granica między tym, co żywe, a tym, co nieożywione. Czyli na przykład: „takty refrenu mdleją”, „upał dnia oddycha”, „drzewa afektują wicher”, „okna są oślepione”, „balkony wyznają niebu swą pustkę”, „kwiaty
i chwasty mogą [coś] prześnić”, „powietrze jest zdziczałe od żaru”. Niemal każde zdanie narracji nasycone jest animizacjami (ożywienie), personifikacjami (uosobienie). Ciekawy jest sposób opisu ludzi w tych tekstach. Chłopiec widzi „ciała o mięsie” białym lub ciemnym, nie widzi osób. Dla niego spalone słońcem bodiaki (rodzaj rośliny), łopuchy w ogrodzie, tańczące wściekle muchy są takim samym obiektem jak ludzie wokół. Są to raczej plamy barw, nieustannie płynne, przelewające się niczym ameby, tak samo jak fragmenty zapachów czy dźwięki. Nie ma granic w tworzeniu relacji, przykład: „W tej zaufanej starej woni mieściło się w dziwnie prostej syntezie życie tych ludzi, alembik rasy, gatunek krwi i sekret ich losu, zawarty niedostrzegalnie w codziennym mijaniu ich własnego, odrębnego czasu”. Zapach domu jest syntezą życia członków rodziny, którzy mijają się codziennie w swym mieszkaniu, zachowując własną odrębność, nieświadomi upływającego czasu ich życia. Ludzi tych nie łączy nic poza biologią, są sobie obcy. Zapach jest jedynym świadectwem tego sekretu.
Kiedy narrator przytacza fragmenty biografii swych bohaterów, zdaje się, że nie mówi już mały chłopiec, ale człowiek, który po wielu doświadczeniach życia, z umiejętnością zdystansowania się do opisywanych postaci, ocenia ich według jednego, dwóch szczegółów. Te drobne, ulotne fragmenty rzeczywistości przedstawionej (zwykle: szczegóły wyglądu postaci, z pozoru nieznaczący gest, spojrzenie, krótkotrwała smuga zapachu, unikalny dźwięk, przedmiot będący najczęściej tajemnicą, słabostką bohaterów) są w oczach małego chłopca hiperbolizowane (wyolbrzymione). Dziecięca fantazja ubarwia obraz poetycki (bo w przypadku prozy Schulza o taki właśnie obraz raczej chodzi), nadaje tym wszystkim elementom charakteru fantastycznego, baśniowego. Bo wszystko zdaje się mieć cechy ludzkie i przedmiotowe. I często ludzkie twarze nie mają żadnego wyrazu, mówiąc językiem Sklepów…- odchodzą w nicość. Twarz ma w opowiadaniach istotną rolę. Twarz definiuje swego właściciela, wyraża stan emocjonalny człowieka; z niej można odczytać, jak wiele doświadczył bohater. Kiedy jego twarz zdaje się narratorowi być rozmazana, niewyraźna, zdaje się znikać - cała postać bohatera nabiera cech przedmiotu, traci życie, traci sens. Wszystko, co obserwuje chłopiec, czego dotyka, co słyszy lub czuje (zapachy i smaki) jest dynamiczne. Świat przedstawiony ulega wiecznej metamorfozie, tak jak i postaci. Narrator dostrzega najsubtelniejsze zmiany odcieni barw, natężenia światła, dźwięku, zmiany zapachów, smaków. I każde zmysłowe doznanie jest tutaj istotne, co więcej, opis zmysłowego doznania stanowi właściwie filar konstrukcji tych opowiadań. Dziecko zauważa niedostrzegalne dla dorosłego oka ruchy przedmiotów, drobnych elementów ciała. I są one opisywane tak, jakby narrator widział je pod lupą, w powiększeniu i w zwolnionym tempie, na przykład: na mimikę twarzy składają się drgnięcia maleńkich fałd skóry, z których każde ma jakieś znaczenie. W opowiadaniach Schulza dominuje oniryzm, najbardziej konsekwentny w całej prozie Dwudziestolecia. Obrazy rzeczywistości ulegają plastycznym przemianom. Nie chodzi tylko atmosferę snu, o odrealnienie rzeczy lub postaci. Świat Schulza jest jak najbardziej materialny, nasycony substancjalnością, poznawalny zmysłami. Dzianie się w tym świcie odbywa się jednak na zasadach snu, wszystko jest możliwe, nie obowiązują prawa logiki, zachwiana jest linearność czasu, nie ma żadnego decorum (jak w sztuce nadrealistów).
Autobiografizm w Sklepach cynamonowych
Schulz nigdy nie opuścił swego rodzinnego Drohobycza, za wyjątkiem dwóch lat studiów wiedeńskich. Zrósł się z tym prowincjonalnym środowiskiem i, mimo że atmosfera miasteczka przygnębiała pisarza, to tu odnajdywał korzenie artystycznego ja. Owo przygnębienie, widzenie świata w brudnych barwach, przez pryzmat nieprzyjemnych doznań, skojarzeń, łączy się z poczuciem kryzysu i z krytyką współczesnej kultury. Świat przedstawiony w Sklepach cynamonowych to rzeczywistość drohobycka, znana twórcy najlepiej, bo od dzieciństwa. Jest to obraz XIX-wiecznego mieszczaństwa. Życie w miasteczku upływa wolno. Reguły świata są przejrzyste: stabilność, solidność, górowanie materii, fizyczność. Kontrastuje to ze światem, który otacza dorosłego narratora (w wielkim uproszczeniu autora). Chodzi o epokę nowoczesności, która nadeszła wraz z rozwojem przemysłu, transportu, nowych metod handlu, co na życie rodziny żydowskiego kupca drohobyckiego, zapadającego już na zdrowiu, miało wpływ destrukcyjny. XX wiek, symbolizowany w opowiadaniach przez ulicę Krokodyli, wabi swą zaawansowaną techniką, ale pisarz zauważa drugą stronę nowych czasów - tandetność, przytłaczającą jednorodność, niepewność moralną, oszustwa imitacji, partactwa. Ale nawet w swojej fantazji Schulz nigdy nie opuścił swojego Drohobycza, uwypuklił nawet dziwaczność obu zestawionych tu światów, czasów. Cała twórczość pisarza ukazuje właśnie zderzenie XIX i XX wieku w prywatnych wspomnieniach. To, czego dokonuje jego wyobraźnia, to odnalezienie mitu - tej części rzeczywistości zapamiętanej, do której zawsze można uciec, która jest najgłębiej zakorzeniona w psychice. Postaci czy zdarzenia banalne w oczach dorosłego, mogą stać się monstrualne, mogą ulegać niesamowitym przemianom jak ze snu - właśnie dzięki mityzacji. W drugim zbiorze Schulza, Sanatorium pod Klepsydrą, mit wykracza poza prywatność autora. W tytułowym opowiadaniu bohater schodzi do podziemia w poszukiwaniu ukochanej osoby Ojca. Jest to znany motyw mitologii starożytnej. Interpretatorzy Schulza tłumaczą jego mitotwórczość chęcią ucieczki od śmierci . Świat, w którym pisarz żył, który gloryfikował, to świat materii. Nadanie elementów materialnych światowi pośmiertnemu jest możliwe dzięki mitom. Bohaterowie opowiadań urastają do rangi herosów, język czerpie ze stylizacji biblijnej - Ojciec jako demiurg, jego historia przypomina księgę Przemian: w ptaki, karakony.
Symbolika księgi
W tradycji księga znaczy wiedza. U Schulza jest podobnie. Księga zawiera odpowiedzi na wszystkie pytania, jest też dokumentem istnienia narratora, bohaterów i ich świata (cały czas przekrada się tu świat autora). Porównanie wszystkiego, co się działo w Sklepach cynamonowych, do księgi sugerowane jest już na samym początku pierwszego opowiadania: „W lipcu Ojciec mój wyjeżdżał do wód i zostawiał mnie z matką i starszym bratem na pastwę białych od żaru i oszałamiających dni letnich. Wertowaliśmy, odurzeni światłem, w tej wielkiej księdze wakacji, której wszystkie karty pałały od blasku i miały na dnie słodki do omdlenia miąższ złotych gruszek”. Opisywany w utworach fragment świata, fragment czasu życia kilku osób, stanowi część wielkiej Księgi, Autentyku , istniejącego od początku świata, początku, do którego wracają wszystkie mity. Aby poznać prawdę, sięgnąć do Księgi, trzeba przejść przez mit. U Schulza mit obejmuje świat dzieciństwa. Stąd powtórna podróż przez dziecięce fascynacje, wyobrażenia, uczucia. W tomie Sanatorium Pod Klepsydrą okaże się, że na księgę (symbol Autentyku) składają się reklamy, drobne ogłoszenia, porady, potem kolorowe kalkomanie Ojca. A kiedy nieczuła Adela niszczy te karty, rolę metaforycznej Księgi Schulza uzyskuje markownik. Jeśli widzieć Księgę jako metaforę literatury, dzieło Schulza będzie częścią Autentyku, który jest poniewierany przez wulgaryzm ludzi, których reprezentuje postać Adeli. Z drugiej strony Księga jest tylko klaserem znaczków pocztowych albo zbiorem ogłoszeń - jakby brakowało Schulzowi prawdziwych znamion Księgi w znanej mu literaturze. Dlatego snuje Schulz opowieść o dzieciństwie, „genialnej epoce” o statusie mitu, i chce stworzyć tę rzeczywistość jakby na nowo - za pomocą dojrzałego już języka.
Język narracji
„Język nasz nie posiada określeń, które by dozowały niejako stopień realności, definiowały jej gęstość”. Język jest współtwórcą dystansu narratora (a skoro znajduje się u niego wiele cech autorskich, to i samego Schulza) do:
• opisywanego świata - w Ulicy Krokodyli: „Kilkakrotnie w trakcie naszego sprawozdania (…), dawaliśmy w delikatny sposób wyraz naszym zastrzeżeniom. Uważny czytelnik nie będzie nie przygotowany na ten ostateczny obrót sprawy. Mówiliśmy o imitatywnym i iluzorycznym charakterze tej dzielnicy, ale słowa te maja zbyt ostateczne i stanowcze znaczenie, by określić połowiczny i niezdecydowany charakter jej rzeczywistości”.
• zawartej w dziele filozofii - w Traktatach: „Tu musimy dla wierności sprawozdawczej opisać pewien drobny i błahy incydent, który zaszedł w tym punkcie prelekcji (…). Radzimy czytelnikowi zignorowanie go z równa lekkością, jak my to czynimy. Oto jego przebieg (…)”.
Kilkakrotnie następuje bezpośredni, ironiczny lub demaskatorski zwrot do czytelnika. Inne cechy języka tej prozy to: precyzyjność, intelektualizm, nagromadzenie słów naukowych (lub zastosowanie mistyfikacji naukowości), liczne zapożyczenia obcojęzyczne i zastosowanie słów w nowych kontekstach. Styl jest silnie zmetaforyzowany (por. wyróżniki poetyckości w I punkcie Omówienia oraz wyjątki z tekstu Sklepów… w p. III). Jest to język człowieka dorosłego, język wrażliwego poety. Bohaterowie opowiadań właściwie milczą. Raz przytoczony zostaje dialog bohatera-narratora z koniem, innym razem zaś - kilka słów wymienionych z Matką. Dziwaczność rzeczywistości przefiltrowanej przez dziecięcą wyobraźnię i dojrzałą filozofię życia odbija się w języku, którego urok jest niepowtarzalny w naszej literaturze. Elementy stylizacji biblijnej uzyskują głębsze znaczenie w perspektywie mitotwórczości Schulza. Takim językiem mówi narrator o najważniejszej postaci w tym cyklu (notabene w całej twórczości Schulza) - o Ojcu.
Postać Ojca
W ciele pozornie spokojnego kupca z prowincjonalnego miasteczka kryje się niesamowita osobowość, poetycka dusza, której mały obserwator-narrator przypisuje moc kreacyjną. Nazywany jest demiurgiem, magiem, herezjarchą, filozofem, poetą. Jest to bohater skontrastowany z Matką - kobietą praktyczną, i Adelą - zmysłową służącą. Kobiety są nieczułe na sprawy wyższe w świecie. Spośród Schulzowskich bohaterów to one najbardziej przypominają kukły, manekiny - czyli symbole tandetności, jałowości świata. Ojciec pragnie oderwać się od takiej twardej codzienności. Zakłada hodowlę egzotycznych ptaków, symbolizujących marzenia bohatera o uwolnieniu się od ziemskiego życia. Przez swoją filozofię, wyłożoną w trzyczęściowym Traktacie o manekinach (zob. Streszczenie), Ojciec staje się współtwórcą mitów Schulza. Wtedy literatura, jaką są Traktaty, zamienia się w przekaz prawdy, zyskuje cechy wielkiej Księgi. Jednak w zamierzeniu pisarskim nie jest to kwestia jednoznaczna. Opowiadania mają tytuł Traktat o manekinach. Z jednej strony forma traktatu dodaje tym tekstom autentyzmu, naukowości. Z drugiej - nazwanie tematu manekinami ujmuje cały przedmiot filozofii Ojca w kształty niepoważne, pozorne. „Jest godne uwagi, jak w zetknięciu z niezwykłym tym człowiekiem [Ojcem] rzeczy wszystkie cofały się niejako do korzenia swego, odbudowywały swe zjawisko aż do metafizycznego jądra, wracały niejako do pierwotnej idei, ażeby w tym punkcie sprzeniewierzyć się jej i przechylić w te wątpliwe, ryzykowne i dwuznaczne regiony, które nazwiemy tu krótko regionami wielkiej herezji”. Choroba Ojca, tracenie przez niego zmysłów, z perspektywy chłopca opisywana jest jako coś naturalnego, a nawet pozytywnego - cały dom może dotknąć świata fantazji, świata jak z marzeń sennych, wielobarwnego, ciekawego, nieustannie się zmieniającego. Po śmierci Ojca, a właściwie po jego tajemniczym zniknięciu (zamienił się może w kondora, karakona, ptaki), dorosły narrator wciąż wierzy w ojcowski dziwaczny świat, w wartość wyobraźni, nie nazwanej nigdy chorą.
Podsumowanie. W jakim świecie żył Schulz? Wielokulturowe miasteczko Galicji, zapamiętane nie bez emocji z czasów dzieciństwa, było pełne uroku, prowincjonalnego porządku i spokoju, ale też dziwaczności miejsc, ludzi. Nadejście nowych czasów, wraz z postępem techniki, nowoczesnym trybem życia, nałożyło się na chorobę ojca pisarza, zamknięcie rodzinnego sklepu. Świat beztroski, wolny, wielobarwny, symbolizowany przez fantastyczne ptaki Ojca, nigdy już nie powróci. Chyba tylko w micie, zbudowanym z fragmentów realnego życia i skrawków marzeń.
Czas i przestrzeń w Sklepach Cynamonowych i Sanatorium Pod Klepsydrą Brunona Schulza
Pisarz, grafik Bruno Schulz jest na pewno postacią niebanalną. Człowiek obdarzony talentami: literackim i artystycznym na pewno inaczej pojmuje świat, jego realia, czas inaczej niż większość ludzi. Dwie dziedziny artystyczne, w których się realizuje na pewno są odzwierciedleniem jego odczuć, pragnień, pojmowania świata. Odczuć, które w jego umyśle wyrażone poprzez sztukę nie muszą być jednoznaczne rzeczywistości. Prezentuje on swój model życia, świata, charakterystyczny, pełen cech tak bardzo zarezerwowanych przez Schulz. To właśnie w sztuce pisarz mógł przezwyciężać fizyczne słabości, niedostatki, kształtować realia własnego świata, świata niepodporządkowanego realiom fizyki. Tu stawia pytania, daje odpowiedzi na nurtujące go problemy. Kształtuje to, co chce tak, aby było mu posłuszne, podległe. Można powiedzieć, iż jest antagonistą Kafki w sferze świata kreowanego w sztuce. Kafka podległy, Schulz - ten, który panuje. To pisarz decyduje, jakim regułom podległe będą: czas i przestrzeń. Tu czasem może nawet sterować magiczna siła, będąca bądź, co bądź logiczną konkluzją wydarzeń dziejących się w fabule utworu. Schulz sam charakteryzuje swój czas mówiąc:
„Tak, istnieją takie boczne odnogi czasu, trochę nielegalne, co prawda i problematyczne, ale gdy się wiezie taką kontrabandę, jak my, takie nadliczbowe zdarzenie nie do zaszeregowania - nie można być za nadto wybrednym”.
Jego czas jest podległy człowiekowi, jest mu posłuszny. Dla Schulza czas w jego powieściach był urzeczywistnieniem czasu, który autor pragnął mieć. Czasu, który w rzeczywistości nie miał prawa wystąpić. Jego czas jest przeciwnością czasu realnego, który tak ograniczał pisarza poprzez podporządkowanie sobie wszystkiego, co istnieje i kierowanie w stronę przemijania. U Schulza to czas rządzi, to rzeczywistość podporządkowania jest wymogom czasu. Czas ten jest subiektywny, psychologiczny, urzeczywistniony, także obiektywny. Jednak czas ten także jest podległy. Władcą czasu jest psychologia.
Fakt, iż Schulz jest prawdziwy nie wypływa z jego pisarskiej wypowiedzi, ani także z bezpośredniego wyrażania niepokojów, poczucia osaczenia, czy nawet z potworności egzystencji. Człowiek ten kamufluje treści duchowe. Nie ma w tym fałszu. Jest za to wyeksponowanie życiowych pragnień, tworzenie rzeczywistości, która będzie wyjściem z życiowej matni, a której w rzeczywistości odnaleźć nie mógł. Schulza dręczył obsesyjny lęk przed czasem. Czasem, który pochłania wszystko, a jest skończony w swojej pojemności. Dlatego więc czas, który stworzył gotów jest pomieścić wszystko, jest obszerny, gotowy przyjąć to wszystko, co będzie miało w nim udział. Dlatego też tak często łączone są teraźniejszość z przeszłością, czasem mitu. Jego własny świat zarażał, zafascynował innych.
Twórczość była wielką rekompensatą. Drażniąca nieuchronność reguł rzeczywistości przestaje obowiązywać. Nowa rzeczywistość jest projekcją marzeń, co staje się jednocześnie ich zaspokojeniem. Władza takiej kreatorskiej mocy jest tym większa gdyż nie może zostać unicestwiona.
Wspominając o „czasie dwutorowym”, o „bocznych drogach” czasu, określa je Schulz jako „nielegalne”, „problematyczne”; mówiąc o zdarzeniach, które się w tym osobliwym czasie dzieją, nazywa je „nielegalnymi dziejami”; proces przenoszenia się w owe strefy czasu to - wedle jego słów - „nieczysta manipulacja”. W „Wiośnie” uroda i rozmaitość świata, emanująca z albumu znaczków pocztowych, przeciwstawia się zbiurokratyzowanej wersji świata monarchii cesarsko - królewskiej, gdzie wszystko jest z góry wiadome i gdzie nie ma miejsca na niespodzianki. I oto „gdy już więzienie zamyka się nieodwołalnie, gdy ostatni otwór jest zamurowany, gdy wszystko sprzęgło się, ażeby Cię przemilczeć, o, Boże, gdy Franciszek Józef I zatarasował, zalepił ostatnią szparę, ażeby Cię nie dojrzano, wtedy powstałeś w szumiącym płaszczu mórz i kontynentów i kłam mu zadałeś. Ty, Boże, wziąłeś wtedy na siebie odium herezji i wybuchnąłeś na świat tym ogromnym, kolorowym i wspaniałym bluźnierstwem. O Herezjarcho wspaniały!” Bóg, do którego zwraca się ta apostrofa, jest „herezjarchą” - to znaczy buntownikiem przeciwko panującej religii nudy; wybucha „bluźnierstwem” - to znaczy: ośmiela się głosić prawdę poezji, niepopularną wśród wyznawców „ewangelii prozy”.
Czas, który stworzył Schulz jest czasem „heretyckim”, odkrywczym, innym od innych wyobrażeń. Teoria względności czasu jest tu udowadniana w sposób poetycki. Nie ma tu odwołania do świata wiedzy, tylko poznanie zmysłowe. Czas przeszły powraca, staje się czasem realnym. Marzenia stają się jednością z faktami, są w jednakowy sposób realne. Często elementy realne i senne tworzą rzeczywistość, osadzoną w czasie, którego stworzycielem jest człowiek. Fakty dokonane mogą wracać stając się niedokonanymi. Czas jest jednym z głównych bohaterów utworów Schulza. „Sanatorium Pod Klepsydrą” jest znakomitym przykładem. Czas jest tu pojmowany jako nierozerwalny związek ze światem, jednak jego absolutyzm został ograniczony. Tu czas dostosowuje się do własnej woli, walczącej z przemijaniem. Sama nazwa jest już znakomitym drogowskazem. Jest ona dwuznaczna: klepsydra - to ogłoszenie o śmierci, nekrolog, ale także czasomierz. Sens takiego zabiegu jest jasny: czas zostaje w sanatorium zaprzęgnięty przekornie do przeciwdziałania śmierci. W jednym z przebywających w sanatorium jest zmarły ojciec, któremu w warunkach sanatoryjnych dane jest znów życie za pomocą cofniętego czasu. Naczelny lekarz sanatorium, dr Gotard wyjaśnia: ”Cofnęliśmy czas. Spóźniamy się tu z czasem o pewien interwał, którego wielkości niepodobna określić. Rzecz sprowadza się do prostego relatywizmu. Tu po prostu jeszcze śmierć ojca nie doszła do skutku, ta śmierć, która go w pańskiej ojczyźnie już dosięgła. [...] Reaktywujemy tu przeszły czas z jego wszystkimi możliwościami, a zatem i z możliwością wyzdrowienia”. Jerzy Ficowski odnajduje proste analogie mitologiczne w utworze Schulza: „Sanatorium to Hades przeniesiony z tamtej strony na ten brzeg Styksu, a zarazem metaforyczna powieść o sztuce - Schulzowskiej sztuce - wskrzesicielce minionego. Jest i pociąg, zastępujący styksowe czółno, jest Charon - stary kolejarz cierpiący na ból zębów, jest nawet pies - człowiek - groźna postać ze snu, a zarazem nowa wersja klasycznego Cerbera. Stworzony został nowy Hades, w pewien sposób ucywilizowany w swoich zewnętrznych narzędziach, a zarazem odwieczny w swojej mitologicznej istocie”. Czas mityczny „Sklepów cynamonowych”, jak i "Sanatorium Pod Klepsydrą” powstał jako wynik szczególnego uwrażliwienia Schulza na czas, który jest niszczycielem powszechności. Odczuwalny od dziecka lęk przestrzeni znajduje wyzwalającą ulgę w scenie lotu porwanego przez wiatr, czy w brawurowym skoku przez okno ojca - strażaka; dominujące poczucie osaczenia przez czas towarzyszy kreowaniu „czasu Schulzowskiego”; ostry kompleks niższości dyktuje w sztuce, w twórczości posłannictwo. W swych opowiadaniach staje się Józefem synem Jakuba. Jest najmłodszym dzieckiem swojego starego ojca - również jak Józef z "Księgi Mojżeszowej".
Elementy czasu równoległego bohaterowi mieszają się z praczasem. Nie ma tu granic w tym łączeniu się epok wskrzeszanych w teraźniejszości. Przyszłość jest tą częścią czasu, która jest niedostępna, nieobecna. Ona w tym jakże obszernym dniu dzisiejszym nie pojawia się wcale, nie jest zarysowana. Jest kategorią czasu nie istniejącą: jest tylko czas obecny, a w nim tylko przywracane do rzeczywistości czasy przeszłe.
W „Sanatorium Pod Klepsydrą” czas jest usuwany ze świadomości kuracjuszy, co owocuje tym, że jego bieg jest powstrzymywany skutecznie przez psychikę pacjentów. Sen także przeradza się w stan, w którym chronologia nie jest nadrzędna, czas jest ignorowany. Ciągłe zapadanie w drzemkę i budzenie się z niej prowadzi do zatarcia chronologicznego porządku, poczucia ciągłego upływu czasu. „Wiemy wszyscy, że ten niezdyscyplinowany żywioł trzyma się jedynie od biedy w pewnych ryzach dzięki nieustannej uprawie, pieczołowitej troskliwości, starannej regulacji i korygowaniu jego wybryków. Pozbawiony tej opieki skłania się natomiast do przekroczeń, do dzikiej aberracji, do płatania nieobliczalnych figlów, do bezkształtnego błaznowania. Coraz wyraźniej zarysowuje się inkongruencja naszych indywidualnych czasów. Czas mego ojca i mój własny czas już od siebie nie przystawały”.
Jest tu ciągły strach, obawa przed powtórzeniem zwykłych, z wysiłkiem powstrzymanych obyczajów czasu, jest nieustanny lęk wobec możliwości buntu trzymanego na uwięzi czasu. Poczucie bezpieczeństwa jest częściowe i nasycone tym właśnie lękiem. Sfera fantazji, świat wyobraźni - to tereny, na których głównie rozgrywała się jego istotna biografia. Udział w niej świata realnego był nikły, coraz niklejszy. Schulz obawiał się tej dysproporcji, pragnął - bezsilnie - umocnić swe związki ze światem. W opowiadaniu "Wiosna" czasy przeszłe i czas teraźniejszy mają swoje miejsce egzystencji, na jednej płaszczyźnie, bohater staje się w niej i dzieckiem i człowiekiem dorosłym. Czas, który panuje w tym świecie nie jest ani czasem minionym, ani obecnym - jest to czas odkryć i tworzenia: czas wiosenny, w którym odbywa się zielona odnowa, odwieczne powoływanie do ponownego życia minionych wydarzeń, nieświadoma repetycja dawności. Czas stał się bohaterem dramatu, nie jest tylko jego tłem. Schulzowskie fabularyzacje nie biegną równolegle z chronologią czasu. Rezygnują z linearności i łańcucha następstw na rzecz pogłębiania się, „zstępowania w esencjalność”. Odnajdywanie korzeni rzeczy, podążanie w ślad za realizującą się metaforą - nieuchronnie prowadzi w czas wielowarstwowy i o nierównomiernym przebiegu, posłusznie dostosowujący się do potrzeb twórczej wyobraźni, przemieniony z dyktatora w posłusznego sługę. Ficowski wysuwa wniosek, iż: „Można by powiedzieć, że Schulzowska rzeczywistość jest „poza czasem”, poza zasięgiem jego autokratycznej władzy.”
Pamięć faktów, której brak Schulz odczuwał, nie jest pamięcią czasu w Schulzowskim rozumieniu tego słowa. Fakty dzieją się zawsze, mieszczą się wszędzie i nie one stanowią o zabarwieniu czasu, o jego swoistej morfologii. Czas przeszły jest terenem naszych wyjętych z przestrzeni podróży, wymiarem, w którym rozgrywają się rozległe problemy psychiki, jej ciała stwórcza archeologia.
Pozory, względnie obiektywnego zjawiska kurczenia się i rozszerzania czasu to magiczny zabieg Schulzowski, który urzeczywistnia wpływ psychiki na przemiany zewnętrznego świata. Czas jest więc zjawiskiem subiektywnym, psychicznym, indywidualnym. Kiedy głupia Maryśka spała rankiem w swojej izbie przy akompaniamencie głośnego odgłosu zegara „Jakby korzystając z jej snu, gadała cisza, żółta, jaskrawa, zła cisza, monologowała, kłóciła się, wygadywała głośno i ordynarnie swój maniacki monolog. Czas Maryśki - czas więziony w jej duszy, wystąpił z niej straszliwie rzeczywisty i szedł samopas przez izbę, hałaśliwy, huczący, piekielny, rosnący w jaskrawym milczeniu poranka z głośnego młyna - zegara, jak zła mąka, sypka mąka, głupia mąka wariatów”. W ten sposób osobliwości psychiczne stają się samodzielne w Schulzowskim, jakże magicznym świecie.
Podważeniu ulega także kalendarzowy sposób liczenia przemijającego czasu. Bywa, że „w szeregu zwykłych, normalnych lat rodzi niekiedy zdziwaczały czas ze swojego łona lata inne, lata osobliwe, lata wyrodne, którym - jak szósty, mały palec u ręki - wyrasta kędyś trzynasty, fałszywy miesiąc”.
Te „apokryfy, wsunięte potajemnie między rozdziały wielkiej księgi roku”, to Schulzowskie mitologiczne nawiązanie do kalendarza, z którym magiczny palimpest chce rywalizować. I kiedy opowiada o swym marzeniu, aby historie o ojcu, przemykające na karty starego kalendarza, urzeczywistniły się w nim, równouprawnione z jego właściwym tekstem - daje wyraz swemu - nie tylko charakterystycznym artystom - pragnieniu realizacji tęsknot wyobraźni, nadania jej kreacjom walorów rzeczywistości obiektywnej, zatarcia granicy między faktem a uroszczeniem fantazji.
W twórczości pisarskiej, szczególnie w „Sklepach cynamonowych”, obecny jest wątek autobiograficzny. Wątek przenosi także elementy otaczającej pisarza przestrzeni w realia opowiadania. Przykładem może być postać ojca Schulza. Także dom, sklep, czy subiekci istnieli naprawdę. Autor uosabia w opowiadaniu także część swojej rodziny, czyniąc z niej istotny element przestrzeni. Można też wysunąć wniosek, iż także rodzinne miasto, jakim był Drohobycz, znajduje swoje odzwierciedlenie w twórczości poety. Nigdy w „Sklepach cynamonowych” nie pada konkretne stwierdzenie, że akcja dzieje się w tymże właśnie mieście, ale wnioskując z poszlak, jakie zostawia nam autor można wyciągnąć właśnie taki wniosek. Stara się jak najbardziej wiarygodnie przedstawić jego senną atmosferę, prowincjonalność miasteczka, przez które przepływa Tyśmienica.
Pokonywanie, zwyciężanie ograniczeń, mityczna droga do wolności przemienia bezradność w siłę, moc. I dokonuje się nowe stworzenie świata, którego najważniejszą doktryną jest silna wiara w marzenia: „Czy mam zdradzić, że pokój mój jest zamurowany? [...] W jakiż sposób mógłbym zeń wyjść? Otóż to właśnie: dla dobrej woli nie ma zapory, intensywnej chęci nic się nie oprze. Muszę sobie tylko wyobrazić drzwi, dobre stare drzwi, jak w kuchni mego dzieciństwa, z żelazną klamką i ryglem. Nie ma pokoju tak zamurowanego, żeby się na takie zaufanie nie otwierał, jeśli tylko starczy sił, by mu je zainsynuować”. Po jednej stronie owych drzwi jest życie ograniczające, zaś po drugiej dla przeciwwagi jest sztuka. Drzwi są połączeniem niewoli Brunona z wolnością Józefa.
Ficowski tak podsumowuje pojmowanie świata, i tego co z nim związane: „Oto credo Brunona Schulza - Wielkiego Herezjarchy, insynuującego czasowi nowe wymiary, biorącego w ten sposób rewanż na nieustępliwym, niepodatnym magii o burzącym nadziej życiu. Stąd, zza mitologicznej wiary pisarza, wyziera raz po raz drwiący uśmieszek rzeczywistości, odsłaniającej efemeryczność kreacji, które próbują z nią konkurować”. Myślę, iż można wyciągnąć bardzo prostą konkluzję, mianowicie, iż Schulz w swoich utworach, jak i można powiedzieć szeroko zakrojonej twórczości plastycznej, kreuje świat tylko sobie podległy. Tu rządzą tylko jego wytyczne. Podporządkowuje sobie wszystko. Także czas i miejsce. Czas u Schulza jest pozbawiony czasu przyszłego. Tu funkcjonuje tylko określenie teraz, nigdy potem. Tu tylko rzeczywistość i przeszłość ma miejsce. Nawet wtedy, gdy powinien był pojawić się czas przyszły mamy zupełnie odwrotny zabieg. Wracamy do przeszłości, która staje się teraz rzeczywistością, która całkowicie eliminuje potrzebę trzeciej płaszczyzny czasu. Także powrót do czasów przeszłych, jak zdawać się było jest inny. Mianowicie jest to czas nie dokonany, powracając daje nam możliwość zmiany, jest drugą szansą, możliwością poprawienia błędów.
Przestrzeń także charakteryzuje się podobnymi cechami. Jest bardzo specyficzna, względnie określona, ale nie to jest istotne. Ważne jest to, iż właśnie w tej przestrzeni wiele rzeczy niemożliwych do zrealizowania ma swoje miejsce. Przestrzeń ma wymiar magiczny, tworzy otoczkę do poznania, kontemplowania. Razem z czasem tworzą rzeczywistość, która kusi, wabi skupia uwagę. Tworzy świat idealny, odpowiadający Schulzowi, będący urzeczywistnieniem jego własnych pragnień i marzeń.
Sanatorium pod Klepsydrą
Wiadomości wstępne
„Fragmenciki moje, które czytałeś są pisane od ręki - kiedyś, wyszukałem je teraz jako takie <>. Twoje pochwały są nieuzasadnione. To raczej słabsze rzeczy” |
Tak pisał Bruno Schulz o „Sanatorium pod Klepsydrą” do Tadeusza Berezy w liście z 11 maja 1936 roku. Jak widać pisarz nie był zadowolony ze swojej drugiej książki. Wynika to prawdopodobnie stąd, że w zamyślę miał inną publikację („Mesjasz”), której z braku czasu Schulz nigdy nie ukończył. „Sanatorium” było projektem „zastępczym”, zebrało się na nie kilka wcześniej już publikowanych opowiadań, oprócz tego „Wiosna” napisana w 1936 oraz dwa opowiadania, które miały być częścią „Mesjasza”: „Genialna epoka” i „Księga”. Czytelnicy „Sanatorium pod Klepsydrą” z pewnością nie zgodziliby się z surową oceną autora. Jest to zbiór, który wciąga, czaruje i dostarcza wielu wrażeń, otwiera świat niezwykłych przygód i niepowtarzalnych doznań.
Adaptacja filmowa
„Sanatorium pod Klepsydrą” w roku 1973 doczekało się ekranizacji. Podstawą scenariusza były przede wszystkim dwa opowiadania: „Sanatorium pod Klepsydrą” oraz „Wiosna”. Film wyreżyserował Wojciech Jerzy Has, muzykę napisał Jerzy Maksymiuk, a w rolach głównych wystąpili: Jan Nowicki (Józef) oraz Tadeusz Konrad (Ojciec). Spotkało się z różnymi ocenami wśród historyków literatury, powszechnie uznano, że film jest autorską interpretacją prozy Schulza. Film otrzymał kilka znaczących nagród, m.in. Nagrodę Specjalną Jury MFF Cannes w 1973 roku.
Księga - streszczenie
I
Na wstępie opowiadania narrator i główny bohater zarazem (Józef) tłumaczy, że Księgę nazywa „po prostu Księgą”, dlatego, że ani epitety, ani też inne określenia, nie są w stanie oddać jej niezwykłości, świetności, bezmierności. Wyraża nadzieję, że „czytelnik prawdziwy” zrozumie „recepcję głęboką” Księgi. Dalej opisuje wspomnienia z dzieciństwa. Z Księgą obcował zawsze w pokoju swojego ojca, który siedząc przy biurku kartkował ją powoli i z namaszczeniem. Bohater czasem, gdy ojciec wstawał od Księgi, zostawał z nią sam na sam, wtedy obserwował jak wiatr przewracał jej stronice. Pokój, w którym razem z ojcem spędzał dni cały się błyszczał rozproszonymi kolorami prześwietlającymi przez „pryzmatyczne kryształki, zwisającej lampy”. Ojciec ponad to, by zabawić syna, puszczał bańki mydlane. Tę idyllę przerwało wkroczenie w życie chłopca matki. „Uwiedziony pieszczotami matki, zapomniałem o ojcu, życie moje potoczyło się nowym, odmiennym torem, bez świąt i bez cudów, i byłbym może na zawsze zapomniał o Księdze, gdyby nie ta noc i ten sen.”
II
Któregoś razu, zimą o ciemnym świcie, narrator przebudził się ze snu w dziwnych majakach. Chciał koniecznie zobaczyć starą, zaginioną Księgę. W nocnym ubraniu chodził po domu i dręczył rodziców, by mu ją pokazali. Próbował opisać tajemniczy przedmiot, ale rodzice nie wiedzieli, o co mu chodzi, podawali tylko kolejne książki, a on je wzgardliwie odrzucał. W pewnym momencie ojciec podał mu Biblie, bohater przejrzał ją i wykrzyczał: „Ty wiesz ojcze [...] ty wiesz dobrze, nie ukrywaj się, nie wykręcaj! Ta książka cię zdradziła. Dlaczego dajesz mi ten skażony apokryf, tysięczną kopię, nieudolny falsyfikat? Gdzie podziałeś księgę”
Na ten wybucha ojciec tylko spuścił oczy.
III
Po kilku tygodniach bohater trochę się uspokoił, któregoś dnia ojciec w przypływie odwagi podszedł do niego z tymi słowami: „W gruncie rzeczy istnieją tylko książki. Księga jest mitem, w który wierzymy w młodości, ale z biegiem lat przestaje się ją traktować poważnie.”
Jednak bohater nie podzielał zdania ojca, czuł się już posłannikiem, poza tym w między czasie wszedł w posiadanie „żałosnych resztek” Księgi. A udało mu się to przypadkowo, kiedy zastawszy Adelę przy sprzątaniu, nachylił się przez jej ramię, „nie tyle z ciekawości, ile żeby znowu odurzyć się zapachem jej ciała” i wtedy dostrzegł rycinę, na której widniała podobizna Anny Csillang, kobiety o włosach do ziemi. Z tekstu zamieszczonego obok ryciny można się było dowiedzieć, że była to kobieta dotknięta „słabym porostem”, ale na skutek gorących modłów doznała objawienia, które pozwoliło jej sporządzić cudowny specyfik na porost włosów. Rozdając specyfik mieszkańcom miasteczka, „Anna Csillang stała się apostołką włochatości”. Kiedy bohater skończył czytać tę historię zrozumiał, że owa rycina jest częścią ostatnich stronic księgi. Okazało się, że Adela codziennie pakuje w jedną ze stronic księgi „mięso do jatek i na śniadanie dla ojca...”
IV
Bohater zabrawszy zdobyczny szpargał, pobiegł do swojego pokoju, by się mu przyjrzeć. Okazało się, że w szczątku pozostało tylko kilka nieistotnych stronic, zawierających głównie opisy cudów podobnych do tego, jaki był udziałem Anny Csillang. Były też stronice wypełnione „czystą poezją”, harfami, cytrami, harmoniami oraz wspaniałymi katarynkami, które wędrowały „na plecach niepokaźnych szarych staruszków”. Inne strony oferowały „prawdziwe kanarki harceńskie, klatki pełne szczygłów i szpaków, koszyki pełne śpiewaków i gadułów skrzydlatych”. Potem „skrypt żałosny” pogrążał się „coraz głębszy upadek” poprzez prezentacje mistrza czarnej magii Pana Bosco z Mediolanu, niewyraźnie wykładając jakieś brednie, ofiarowywał swoje usługi publiczności. Dalej jeszcze jakiś gentelman zachwalał „swoją niezawodną metodę, jak stać się energicznym i stanowczym w decyzjach”, natomiast na ostatniej stronie pani Magda Wang, kpiła sobie z „męskiej stanowczości i zasad”, twierdząc przy tym, że zna metody łamania najsilniejszych charakterów, a można o nich przeczytać w jej pamiętnikach pt. „Z purpurowych dni”. „To było ostatnie słowo Księgi, które zostawiało smak dziwnego oszołomienia, mieszaninę głodu i podniecenia w duszy.”
V
Do nachylonego nad Księgą, zatopionego w jej treściach, narratora dotarło, że ma do czynienia z Autentykiem. Aby nikt jej nie znalazł, schował ją w najgłębszej szufladzie. Od tego czasu wszystkie inne książki mu zobojętniały. „Egzegeci Księgi twierdzą, że wszystkie książki dążą do Autentyku. Żyją one tylko wypożyczonym życiem, które w momencie wzlotu wraca do swego starego źródła. Znaczy to, że książek ubywa, a Autentyk rośnie.”
Bohater rozmyśla, jakim torem może iść „przyrost” jego świętego szpargału. Rozmyśla o mieście Anny Csillang, o gwardii pielgrzymów, którzy czasem pojawiają się „w drzwiach naszych kuchni”, prosząc o jałmużnę. Zastanawia się, jak rozmnaża się świat Księgi.
Dalej Józef zapowiada kolejne opowiadanie, czyli kolejny rozdział jego życia, zwany „genialną epoką”. Szeptem i w sposób zawikłany próbuje przygotować i zaprosić czytelnika do wejścia w nową opowieść, o epoce, która „całkiem, do końca” nie mogła się zdarzyć.
Genialna epoka - streszczenie
I
Narrator ostrzega czytelnika, że wkracza on w czas równoległy. Prowadzi pełną pytań refleksje o czasie i jego konsekwencjach dla narracji. Zastanawia się, co zrobić w opowiadaniu ze zdarzeniem, które nie ma swojego miejsca w czasie. Oznajmia, że istnieje czas dwutorowy, a w nim różnego rodzaju „ boczne odnogi czasu, trochę nielegalne co prawda i problematyczne”, ale w tym wypadku nie wolno być wybrednym.
II
Koniec zimy. Pokój narratora. „Na dywanie leżał ukośny, pałający czworobok, falując blaskiem, i nie mógł oderwać się od podłogi.” Ten widok urzekł chłopca do głębi, ale również wprowadził w dziwny stan. Krzyczał, prosił o pomoc: „Śpieszcie się, nabierajcie pełne wiadra tej obfitości, gromadźcie zapasy!”. Co chwile ktoś przychodził, by popatrzeć na niego przez uchylone drzwi. Nikt nie reagował. Józef usiadł wśród papierów i zaczął na nich rysować „rysunki świetliste, wyrastające jak pod obca ręką”. Większość z tych dziwnych dzieł zostało zabrane przez sąsiadów. Bohater miał coraz więcej wizji. „Przychodziły dziwne maszkary, twory-pytania, twory-propozycje, i musiałem krzyczeć i odpędzać je rękami.” Kiedy wizje znikły, Józef wrócił do rysowania. Gdy nadeszły święta wielkanocne, rodzice wyjechali, a on został w domu z Adelą, która dbała o to by miał co jeść. Bohater wciąż siedział na ziemi w swoim pokoju i ilekroć brał do ręki kredkę nowego koloru, tylekroć miał nową wizję:
„A gdy sięgałem po błękitną barwę - szedł ulicami przez wszystkie okna odblask kobaltowej wiosny, otwierały się, dźwięcząc, szyby, jedna za drugą, pełne błękitu i ognia niebieskiego, firanki wstawały jak na alarm, i przeciąg radosny i lekki szedł tym szpalerem wśród falujących muślinów i oleandrów na pustych balkonach [...]”
III
W same święta wielkanocne Józef zobaczył przez okno, jak Szloma, syn Tobiasza, wychodzi od fryzjera. Był to pierwszy dzień jego wolności po odsiadce w więzieniu. Mężczyzna kichnął, płosząc wszystkie gołębie. Józef zaczepił Szlome, powiedział, że są na rynku sami, po czym zaprosił go do domu. Ten zapytawszy wcześniej, czy Adela jest w domu (nie było jej), przyjął zaproszenie.
IV
Józef pokazał Szlomie swoje rysunki, ten pełen zachwytu pochwalił je, zauważył, że przedstawiają one świat odnowiony. Wyznał, że gdyby świat nie był taki zużyty, to nie popełniłby tylu szaleństw. Józef na te słowa zdradził mu tajemnice rysunków. Wydawało mu się, że są one plagiatem, że za sprawą Autentyku zostały mu posunięte. Szloma początkowo zainteresował się tym, że chłopak posiada Autentyk, lecz zaraz rozproszył się widokiem pantofelków, sukni i korali Adeli, które Józef wyjął wraz z Autentykiem. Mężczyzna wygłosił jeszcze ostrzegawczą refleksję o kobiecych prowokacjach, porwał rzeczy Adeli i uciekł.
Wiosna - streszczenie
I
Będzie to historia pewnej wiosny, która jako jedyna nie sprzeniewierzyła się sobie, tylko „miała odwagę wytrwać, pozostać wierną, dotrzymać wszystkiego. Po tylu nieudałych próbach, wzlotach, inkantatach chciała się wreszcie naprawdę ukonstytuować, wybuchnąć na świat wiosną generalną i już ostateczną.”
II
W „noce przedwiosenne” ojciec zabierał Józefa na kolacje do restauracji ogrodowej. Bohater opisuje nocne niebo, „żwir gwiezdny”, ludzi gromadzących się pod latarniami, jak przy świetle lampy stołowej, restaurację, muzykantów i ich instrumenty oraz „przedwcześnie dorosłe i pełnoletnie” skrzypce, które nagle wśród ciszy same dumnie powstały. W pewnym momencie do stolika bohatera i jego ojca przysiadł się pan fotograf. Wszyscy trzej rozumieli, że: „To zaimprowizowane obozowisko restauracyjne pod auspicjami dalekich gwiazd bankrutowało bez ratunku, załamywało się nędznie, nie mogąc sprostać rosnącym bez miary pretensjom nocy.” Wyszli z restauracji. Po drodze wstąpili do cukierni, wybierali ciastka, wtedy Józef po raz pierwszy zobaczył Biankę, jedzącą ciastko z kremem. Wracali „potem okrężną drogą przez odległe przedmieście”. Nagle przeszli z „nocy przedwiosennej” w „łagodną wiosnę”, szli dalej, aż znaleźli się na pustym polu. Ojciec położył już sennego Józefa „na rozpostartym płaszczu na ziemi”. Bohater olśniony oglądał gwiazdy, a fotograf robił zdjęcia „lśniącego horoskopu”.
III -VII
Początek wiosny, ferie wielkanocne. Józef ze szkolnymi kolegami błąkał się po mieście bez celu. „Była to wolność całkiem pusta, nieokreślona i bez zastosowania.” Przed kawiarniami siedziały przy stolikach kobiety. Chłopcy w tych dniach nawiedzani przez wilczy apetyt, kupowali na ulicy obwarzanki. „Nagle Rudolf mając usta zapchane obwarzankami wyjął z zanadrza markownik i rozwinął go przede mną.” Z tego albumu wyszła prawdziwa wiosna, która wcześniej była jakaś „pusta, wklęsła i zatchnięta”. Józef zapragnął jak Aleksander Macedoński „świata całego”, zaczął dziwny marsz przez kraje, stał się dowódcą armii, a Rudolf jego adiutantem. Wtedy Józef dostąpił objawiania. Świat, który dotąd wydawał mu się „objęty ze wszech stron Franciszkiem Józefem I i nie było wyjścia poza niego”, ukazał mu się jako „świat [...] nieprzeliczony” „Więc tyle dałeś sposobów istnienia, o Boże, więc taki Twój świat jest nieprzeliczony!”
W tym czasie na świecie Franciszek Józef I był najwyższym autorytetem, jego wizerunek widniał na monetach, na markach pocztowych, na każdym stemplu. Józef zobaczył w markowniku Rudolfa wielki świat, pełen różnorodnych możliwości. W ten sposób Bóg, jak Józef to zrozumiał, pokazał ma Swoje bogactwa, pogrążając Franciszka Józefa „i jego ewangelię prozy.”
VIII, IX
Odtąd Józef stał się adeptem nowej ewangelii. Zaprzyjaźnił się z Rudolfem. Czuł jednak, że księga jest przeznaczona dla niego, a nie dla nowego przyjaciela. Nikt nie czuł się właścicielem księgi, nawet Rudolf, „który ją raczej obsługiwał”, to po twarzy Józefa „cichą gamą kolorów” wędrowały „refleksy dalekich światów”.
X
Któregoś dnia Józef zobaczył prestidigitatora, który za sprawą czarodziejskiej różdżki wydobywał z cylindra kilometrowe kolorowe wstążki. W pewnym momencie, gdy mag napełniał pokój kolorową „obfitością”, przyszło zrozumienie, że czerpie ją „nie z własnych zasobów”, ale nadziemskich.
XI
W tym rozdziale Józef opisuje paralelę między swoją osobą a Aleksandrem Wielkim. Otóż obaj przeczuwali niesłychane możliwości jakie niesie świat, byli natchnieni przez Boga, pełni przeczuć i domysłów. Obaj byli nienasyceni. Jednak Aleksander wziął „aluzje boskie zbyt dosłownie i mimo iż zdobył cały świat, umarł rozczarowany, zwątpiwszy o Bogu. Józef nazywa go „Franciszkiem Józefem swoich czasów”
XII
Księga była niezwykła „manifestacją krajów”, „monstr-paradą” światów. Ogrom niezwykłości, jaki z niej płynął, oznajmiał, że „nie jest za Franciszkiem Józefem I, ale za kimś o wiele, o wiele większym”.
XIII - XVI
W końcu kwietnia świat pełen był ogłuszonych, ospałych ludzi, którzy ożywiali się około godziny jedenastej, zapełniali parkowe aleje, „śpiesząc się w różne strony”. Pełno wtedy kobiet i młodych dziewcząt, wystrojonych w szeleszczące suknie. Potem park znowu pustoszał. Do tego parku, codziennie o tej samej godzinie, przychodziła Bianka ze swoją guwernantką. Raz podniosła oczy na Józefa i wtedy zrozumiał, że „nic nie jest jej tajne”. Od tej chwili bohater oddał się „jej do dyspozycji”. Gdy ponownie zagłębił się w markownik, okazało się, że wszystkie aluzje, odsyłacze, napomknięcia w nim zawarte „zbiegają się w Biance”. W parku w tym czasie co wieczór grała muzyka, młodzi ludzie w nowych wiosennych strojach przychodzą tańczyć, młodzieńcy zmieniają się tam w Don Juanów, a „dziewczętom pogłębiają się oczy”.
XVII - XVIII
„Co to jest zmierzch wiosenny?” To pytanie, na które nie ma ostatecznej odpowiedzi. Jednak narrator po raz kolejny podejmuje dociekania. „Gdy korzenie drzew chcą mówić, gdy pod darnią nabiera się wiele przeszłości, dawnych powieści, prastarych historyj, gdy nagromadzi się pod korzeniami zbyt wiele zdyszanego szeptu, nieartykułowanej miazgi i tego ciemnego bez tchu, co jest przed wielkim słowem -”. Bohater schodzi coraz głębiej w swoich rozważaniach, w podziemne labirynty, magazyny, spichrze, „groby, próchno i mierzwa.” Wcale nie panuje tu ciemność, wszędzie pulsuje światło. Są tam również drogerie, „szuflady dla umarłych” oraz gołębniki. Tutaj umarli czekają na nowy świt. Ale narrator prowadzi czytelnika jeszcze głębiej, wzdłuż korzeni drzew, aż na samo dno, gdzie znajdują „wylęgarnie historii”. Wyjaśnia się, że wiosna rośnie na historiach, tych wszystkich, o których kiedykolwiek słyszeliśmy: „Bo czymże jest wiosna, jeśli nie zmartwychwstaniem historyj.”
Wśród tych historii jest opowieść o porwanej i zamienionej księżniczce, powtarza się ona każdej nocy, przez fałdy nocy przechodzi mężczyzna z dziewczynka na rękach i próbuje ją uspokoić.
XIX
Tylko dla uważnego czytelnika Księgi „staje się natura tej wiosny jasną i czytelną”, to ona ujawnia „protokół dyplomatyczny dnia”. Maj był pełen różowych odcieni wielu egzotycznych miejsc świata: Egiptu, Barbados, Kuby, Haiti, Jamajki i innych. Markownik był doskonałym komentarzem dla tej wiosny. Najważniejsze jednak, żeby nie zapomnieć, że każde odkrycie, jest tylko przejściem do następnego.
XX -XXVIII
Józef studiuje Biankę za pomocą markownika. Bohater próbuje się z nią komunikować w swoich myślach, zadawać pytania, ale ona zawsze go uprzedza, odpowiada „jednym, głębokim zwięzłym spojrzeniem”. Józef prowadzi ciągłe obserwacje. Zbadał teren wokół willi, w której mieszkała Bianka. Był tak zdziwiony tym, co ujrzał, że postanowił poradzić się markownika, ten podpowiedział mu, że dom Bianki to teren eksterytorialny. Józef wybrał się do willi by sprawdzić swoje podejrzenia. Wszedł na teren przez uchyloną bramę. Wszystko było tam ciche i zamarłe. Zastój tej szarej atmosfery nagle przerwał miłosny lot dwóch motyli. Józef zabił jednego z nich i schował do kieszeni jako dowód. Jego uwagę zwrócił dziwny styl architektoniczny zabudowań., w którego powtarzającym się frazesie, odkrywa zdradliwy szyfr kryjący „obrzydliwe sensy”. Józef podzielił się tym z Rudolfem, ten nie tylko nie był zainteresowany, ale jeszcze zarzucił kłamstwo odkrywcy. Ciężar wiosny okazał się zbyt wielki dla jednego Józefa, dlatego mianował Rudolfa anonimowym współregentem, odtąd razem z markownikiem stanowili „triumwirat nieoficjalny”. Józef bał się pójść na drugą stronę willi, wiedział, że wtedy na pewno ktoś go zobaczy. Był pewien jednak, że kiedyś razem z Bianką obejdą wszystkie zakamarki posesji. Któregoś dnia przyjechał ojciec Bianki. Kiedy Józef stał „na zbiegu ulicy Fontann i Skarabeusza”, zobaczył przejeżdżający samochód, w którym siedziała Bianka z ojca, szepcząc mu coś do ucha na widok chłopaka. Na co uszczęśliwiony Józef krzyknął: „licz na mnie” i wystrzelił w powietrze z pistoletu.
XXIX
Franciszek Józef I miał młodszego brata, możliwe też, że był to kuzyn albo jedynie wytwór obaw i majaczeń Demiurga. Jak by nie było arcyksiążę Maksymilian zaistniał tylko po to by dopełnić dramatu spisku na brata. Młody książę był powszechnie kochany, nawet przez samego Franciszka Józefa, choć obmyślał dla niego zgubę. W tym celu wysłał go na morza południowe jako komandora. Jednak w skutek tajnej konwencji z Napoleonem III, wdał się w awanturę meksykańską. Zrzekł się wszystkich prawa do korony i dziedzictwa Habsburgów, po czym zginął wpadając w podstępną zasadzkę. Pod pozorem żałoby Franciszek Józef I zakazał używania koloru czerwonego, ale nie udało mu się „wyplenić [czerwieni] całkiem z natury”. Była wciąż obecna w jaskrawych wybuchach słońca, a ludzie gromadzili się na rynku i czekają, aż „świat osiągnie swój zenit”. Kiedy ludzie stoją tak „pełni jeszcze jasnych i ogromnych wizji” na rynku pojawia się „ten, na którego czekano bezwiednie”, cały w malinowych odcieniach czerwieni. Obiega sześć albo siedem razy rynek, a Franciszek Józef I, „rozbrojony powszechną harmonią, proklamuje milcząca amnestię” dla czerwieni na ten jedyny wieczór majowy.
XXX
Nie mogąc wytrzymać Józef opowiedział wypadki ostatnich dni Rudolfowi, ten jednak oskarżył go o kłamstwo, zdenerwował się i zażądał rozwiązania spółki. Zrozpaczony Józef błagał przekonywał, apelował do serca i honoru, w końcu zaproponował, że udowodni wszystko („Eksterytorialność! Maksymilian! Meksyk!”) za pomocą markownika. Uspokojony Rudolf, przystał na propozycję i wysłuchał, przerastającego oczekiwania samego mówcy, niezwykle przekonującego i natchnionego wywodu. Rudolf skapitulował.
XXXI
W tych dniach przybył do miasteczka teatr iluzji - „wspaniałe panoptikum”. Kiedy Józef z Rudolfem przybyli do salonu figur woskowych panował już tam tłok, ale Józef bez problemu odróżniał „tamtych”. Wśród „symulantów” odszukała Maksymiliana, który było ubrany w zwykły surdut. Chłopcy podeszli do niego, wtedy Józef zamarł, bo o trzy kroki od nich stała blada, smutna, ze spojrzeniem pogrążonym w żałobie, Bianka z guwernantką. Pod wpływem spojrzenia Bianki woskowa twarz Maksymiliana poruszyła się w delikatnym uśmiechu, ale nie był to prawdziwy odruch, lecz tylko mechaniczny trik. Bianka ukryła twarz w chusteczce. Chłopcy wyszli, bo Józef nie mógł patrzeć na ból Bianki.
XXXII - XXXIII
W wydarzeniach poprzedniego wieczora Józef znalazł potwierdzenie dla swoich przeczuć. Między Bianką, a tym manekinem rozgrywała się tragedia rodzinna. Bianka jest bowiem potomkinią Maksymiliana i pretendentką do tronu. Szczegóły pozostają wciąż tajemnicą. Ważną role odegra w intrydze również osoba tajemniczego pana de V. To niewybredna wiosna zakrywa wciąż nie odkryte sensy tej historii.
XXXIV- XXXVI
Po serii upałów, wciągu kolejnych tygodni krajobraz zrobił się szary i zachmurzony. Bianka już nie pojawia się w parku. Józef podejrzewa, ze zwietrzyli niebezpieczeństwo i nie pozwalają jej wyjść. Widział dziś grupę panów w czarnych frakach i cylindrach, którzy oglądali domy w mieście, jakby je oceniali. Krajobraz szarzeje, ciemnieje, a domy błyszczą na jego tle. Pogoda się pogarsza, psy biegają upojone wietrząc coś, Józef również się zastanawia, jakie rewelacyjne wydarzenie spowodowało ten nagły niż.
XXXVII
Józef widział w mieście tłumy Murzynów, biegali hałaśliwą hałastrą, plądrując sklepy z żywnością. „Nim zmobilizowano milicję, zniknęli jak kamfora”. Józef to czuł, podejrzewa czyja to sprawka, ale nie zdradzi swych domysłów ze względu na Biankę.
XXXVIII
Józef w końcu zebrał się na odwagę i pełen stanowczości poszedł do domu Bianki na spotkanie z panem domu. Gdy doszedł do celu kazał się zameldować, wprowadzono go do na wpół ciemnego hallu. Obserwował to stare wnętrze, które nie mogło znaleźć spokoju „nad wzburzoną swą, ciemną przeszłością”. Ojciec Bianki zszedł do niego, a zainteresowawszy się przybyszem, zaprosił go do swego gabinetu, gdzie natychmiast starał się go zagadać i rozproszyć. Józef bronił się ironicznym uśmiechem, był nieprzejednany. Gdy gospodarz to zrozumiał, spytał: „czego pan chce właściwie”. Wtedy Józef rozwinął gorący wywód, używając kilkakrotnie imienia „Maksymilian”, ma koniec zażądał „faktów i jeszcze raz faktów”, a gdy zdruzgotany rozmówca chciał sięgnąć po dzwonek, zatrzymał go, wyciągnął pistolet i oddalił się szybko.
XXXIX
Ważne sprawy zmuszają Józefa do obywania częstych narad z Bianką. Przygotowuje się do nich, starannie przeglądając dokumenty. Podąża przez noc ku białym drzwiom pokoju Bianki, za którymi odnajduje noc jeszcze głębszą. Bianka siedzi na łóżku wśród poduszek i pierzyn, czyta, a nad jej głową błyszczą różowe lampki. Zachęca Józefa by usiadł przy niej. Siada i zaczyna jej wykładać wszystkie sprawy, ona słucha trochę roztargniona. Daje jej dekrety do podpisu. Ona zwleka z decyzją. Józef może jej się teraz przyglądać, dostrzega pewne drobne mankamenty jej urody. Zauważa również zmiany, jakie zachodzą w jej usposobieniu. Czasem kapryśnie strąca noga wszystkie papiery na podłogę, a on potem je zbiera gorliwie. Podczas ich rozmów przez pokój wędruje szum lasu. Staje się jasne, że są w pociągu, który wjeżdża w coraz głębszą noc. Bianka wygląda jakby chciała coś wyznać. Ku zaskoczeniu Józefa, namawia go do zdrady misji. Jak zdradzi stanie się jednam z Murzynów. Bianka wydaje się teraz „jadowita i zła”, pyta: „A gdybym wybrała Rudolfa?” On byłby jej posłuszny. Oznajmia także, że to ona była Lontką, córką praczki, z którą bawił się w dzieciństwie, tyle, że wtedy była chłopcem.
XL
Józef wciąż nie chce odsłonić swoich ostatnich atutów. Rudolfowi już nie składa raportów, bo ten przestał być ciekawy, stał się za to wielkoduszny. Józef co noc teraz odbywa niezmiernie ważne posiedzenia w Panoptikum. Konferuje tam z koronowanymi manekinami, próbując dotrzeć do ich myśli. Z trudem budził imitacje wszystkich wielkich tego świata, najtrudniej szło mu z Maksymilianem, który początkowo nic nie pamiętał. Józef musiał nauczyć go wszystkiego od początku, również „miłości i nienawiści”. W końcu gwardia ożywionych manekinów była gotowa i pełna zapału. Pewnej burzliwej nocy Józef na czele tej dziwnej kohorty wyszedł z muzeum i skierował się na willę Bianki. Kiedy dotarli na miejsce okazał się że pan de V. (jak się okazało tajemniczym panem de V. był ojciec Bianki) oraz Infantaka (Bianka) wyjechali. Józef zarządził pogoń, ukradli konie ze stajni i ruszyli „lasem ku rzece”. Dogoniwszy powóz, otoczyli pana de V., po czym odkryli Biankę w powozie razem Rudolfem trzymającym jej dłoń. W tej sytuacji Józef ogłosił bankructwo idei, dla której zgromadził swoją armię i kazał zostawić uciekinierów w spokoju. Zwrócił się jeszcze do tych w powozie, tłumacząc, że przeczuwał taki obrót spraw, ale pragną pozostać wierny sprawie. Zdawał sobie jednak sprawę, że nadużył swoich kompetencji, że nie docenił nieposkromionych biegów wiosny, które zapragną reżyserować według własnego planu. Zignorował wszystkie oznaki dzikości wiosny. Kiedy tak prowadził swój wywód „daleka detonacja wstrząsnęła powietrzem”. To płonęło Panoptikum, w którym Józef zostawił ładunek wybuchowy. Józef przeprasza arcyksięcia, że chciał w jego imieniu zreformować świat. Odczytuje akt swojej abdykacji, w którym przekazuje regencję w ręce Rudolfa i zwalnia z obowiązku służby swoją armię. W tym momencie pan de V. Popełnia samobójstwo, wszyscy rzucają mu się na ratunek. Spod drzew wychodzą Murzyni, krzycząc „Massa, massa, nasz dobry massa”.
Józef w kolejnej przemowie przyznaje, że nie przewidział takiego obrotu spraw, teraz widzi: Pan de V. jest szlachetnym człowiekiem. Nakazuje Rudolfowi podwójnie kochać Biankę. Zapłakana dziewczyna wsiadła do powozu, Murzyni wzięli swego pana na ramiona, Józef i jeźdźcy dosiali koni. Wszyscy podążyli w stronę parowca, który już czekał na Biankę i jej towarzyszy. Armia pożegnała Biankę i jej przyszłego męża, który za sugestią Józefa wystawił pokaźny czek dla bezrobotnych i bezdomnych figur woskowych. Dowódca nakazał swym żołnierzom za te pieniądze zakupić katarynki i grać ludowi ku pokrzepieniu serc. Murzyni odśpiewali jeszcze „song murzyński”, a gdy nastała cisza Józef wyciągnął pistolet i już miał sobie strzelić w łeb, gdy ktoś go powstrzymał. Okazało się, że oficer, wysłany przez powolną machinę biurokratyczną Jego Cesarskiej i Królewskiej Mości, przybył zaaresztować go za standardowy sen Józefa biblijnego, jaki przyśnił się naszemu bohaterowi jakiś czas temu. Fakt ten został zauważony i „surowo skrytykowany”. Gdy nakładano Józefowi kajdany, Bianka machała chusteczką na pożegnanie a gwardia inwalidów salutowała w milczeniu.
Noc Lipcowa - streszczenie
Latem w roku matury Józefa w jego domu pojawił się nowy lokator, niedawno narodzone dziecko jego starszej siostry, która po ciężkim połogu wyjechała do wód, zostawiając pociechę pod opieką rodziców, wciąż nieobecnego męża i mamki. Dom przepełniał „aromat kobiecości i macierzyństwa”. Bohater wieczory tego lata spędzał w kinoteatrze, wychodził zawsze po ostatnim seansie. Z ciemnej sali kinowej przechodził do „cichego, jasnego westybułu”, który czasem wydawał mu się „ostatecznym tłem bytu”. W budce nie siedzi już kasjerka, pozostała tylko jej powłoka, fantom. Podobnie sierżant straży ogniowej, do którego czasem się uśmiechała, był już poza swoją realnością. Józef opuszczał kino w bezmiar nocy, by przeżyć kolejną przygodę o tajemnym i głębokim sensie. Przed maturzystą otwiera się wielość przeżyć nocnych, wśród których jest i „aksamitny gorący pocałunek zgubiony w przestrzeni”, i spotkanie z dwoma wędrowcami i wiele wiele innych. Na końcu miasta jest już tylko nieskończony firmament pełen płonący gwiazdozbiorów. Kiedy o nieokreślonej godzinie nocy Józef znalazł się na swojej ulicy, dostrzegł gwiazdę stojąca u jej wylotu, pachnącą obcą wonią. Otwierając bramę dostrzegł świece w pokoju stołowym. Szwagier jeszcze nie wrócił, codziennie od wyjazdu żony przychodził późną nocą, rozbierał się szybko i długo nie zasypiał, ciężko wzdychając. Józef leżąc na drugim łóżku pytał czasem: „Co ci jest, Karolu?”, ale ten już zawsze spał. Z pokoju obok dochodził „szczebiot pieszczot, idylla między matką i dzieckiem”. Po drugiej stronie spali rodzice. Jeszcze przed świtem jest moment(nie wiadomo jak długi), gdy „zamroka senna” spada na każdego, chorzy wtedy mają chwilę ulgi. Potem się budzimy.
Mój ojciec wstępuje do strażaków - streszczenie
Na początku października Józef wraz z matką wracali z letniska w dorzeczu Słotwinki. Przejechawszy długa drogę wśród żółtego krajobrazu, dotarli do domu. Weszli do sieni pogrążonej w ciemnościach, matka musiała prawie wciągać po schodach sennego Józefa. Narrator dotąd nie wie, na ile to co widział „owej nocy przez zamknięte powieki”, było prawdą, na ile imaginacją. bardzo podobne, że scena wielkiej rozprawy między matką, ojcem i Adelą, odbyła się kiedy indziej, znacznie później, kiedy Józef wrócił z matką i subiektami do domu po zamknięciu sklepu. Gdy wszyscy weszli do domu zobaczyli ojca stojącego w przebraniu mosiężnego rycerza „prawdziwy św. Jerzy” i rozjuszoną. Adelę. Kobieta stała zdenerwowana tym, że pan domu chce zabrać zapas soku malinowego dla szwędających się po całym przybytku i dokuczających jej strażaków, by spożyć go z nimi podczas nocnej uroczystości.. Jakub pozostawał przy swoim, oskarżając dodatkowo Adelę o pospolitość i niezrozumienie dla spraw wyższych. Okazało się, że został on kapitanem pompierów i ma zamiar wszczepić t o „upadłe plemię” nową idee. Matka była zachwycona nowym wyglądem męża, ale nie wyobrażała sobie, by opuścił on dom na noc. Przekonywała Adelę o galanterii młodych pompierów. Starszy subiekt Teodor wtrącił się twierdząc, że pompierzy są całkiem nieprzydatni przy gaszenia pożarów, są jedynie doskonałą atrakcją w czasie zabaw i świąt ludowych. Adela powtórzyła, że soku nicponiom nie da. W tym momencie głowa Jakub zagwizdał, czterech strażaków ustawiło się w szeregu, dwóch z porwało butelkę z napojem i uciekło, pozostali ukłonili się i oddalili się jak koledzy. Kapitan nie czekając na wybuch złości Adeli, wyskoczył przez okno prosto w rozłożone przez swych podwładnym białe płótno żaglowe, odwrócił się, zasalutował na zachwyconą publiczność i odmaszerował na czele oddziału. nawet Adela biła brawo z wrażenia.
Druga jesień - streszczenie
Jedną z wielu pasji naukowych ojca Józefa była meteorologia porównawcza, szczególnie interesował do dziwny klimat jego prowincji. Popełnił na ten temat książkę pt. „Zarys ogólnej systematyki jesieni”, w której wyjaśnił fenomen „drugiej jesieni”, która nie była „niczym innym, jak pewnego rodzaju zatruciem klimatu miazmatami przejrzałej i wyradzającej się sztuki barokowej, stłoczonej w naszych muzeach.” Muzea w prowincji Józefa były pełne trzeciorzędnych i czwartorzędnych dzieł o tematyce głównie batalistycznej, gromadzonych od XVII wieku przez oo. bazylianów. Umierające piękno stłoczone w tych muzeach wytwarzało to przedziwne zjawisko, jakim była „druga jesień” podobna w swej żółtości i wielowarstwowości do kart starych ksiąg.
Martwy sezon - streszczenie
I
Ojciec Józefa budziła się o godzinie piątej rano, a nie mogąc ponownie zasnąć, obładowany księgami schodził do sklepu. Otwierał okute żelazem drzwi i wchodząc w głąb sklepu dotykał bali sukiennych. Sklep był dla niego miejscem udręki, okazał się zadaniem ponad jego siły. Nie mógł znieść twarzy subiektów „niezmącone żądną troską”, pozbawione jakiejkolwiek idei. Nie znajdował zrozumienia u żony. W obronie przez otaczającą go bezmyślnością zamykał się „w samotnej służbie wysokiego ideału”. Patrzył zbolały na upadek branży, na brak kompetencji kupców. Ukrywał się przy swym biurku, gdzie nikt nie ważył mu się przeszkadzać. Upał i pełni słabości subiekci powodowali, że „rozdrażnienie ojca rosło”
II
W południe ojciec nie wytrzymywał i oddalał się do górnych pokoi. Wtedy rozluźnieni subiekci urządzali sobie sjestę, rozkładając się na balach sukna. Matka patrzyła na to przez palce, sama odpoczywając w hamaku z płótna zawieszonym między półkami. Latem sklep zarastał zielskiem, wszędzie było pełno było osobliwych much, a subiekci się nudzili. Czasem do sklepu zaglądał kmiotek ze wsi, prosząc o tytoń. Aby sobie na niego zarobić wykonywał taniec na stole. Pewnego dnia w takiej zabawowej atmosferze zastał subiektów ojciec Józefa. nagle nastąpił pełen wyrzutów i nieopanowanego monolog starego kupca. Był to rodzaj desperackiego, a jednocześnie heroicznego spazmu. Subiekci milczeli, a matka z trudem powstrzymywała wybuch gniewu.
III
Jeszcze tego samego dnia wieczorem wydawało się, że epizod w sklepie wcale się nie zdarzył. Ojciec spokojnie, jak zwykle siedział nad swoimi papierami. W ciągu tygodni powoli zapomniano o kmiotku. Pewnej nocy ojciec czuwał w sklepie do późnych godzin nocnych, niecierpliwie na coś czekając. Za plecami ojca wisiał obraz-talizman, na którym toczyła się walka między chudym kupcem, który dawał na kredyt, a grubym, sprzedającym za gotówkę. Ojciec nie solidaryzował się z żadnym z nich. Sklep był dla niego niezgłębiony. Był on „metą wszystkich [jego] myśli, nocnych dociekań, przerażonych zadumań”. Teraz myśląc o genealogii, o olbrzymim ciężarze testamentu, jaki spoczął na barkach ostatniego przedstawiciela rodu - jego barkach. Spoglądając na subiektów, nie oczekiwał, że „nagle objawi [im] się sens sklepu”. Około północy kupiec podniósł się nagle, by przywitać znakomitego gościa, czarnobrodego, świetny i uśmiechnięty. Przywitali się serdecznie w cudzoziemskiej mowie, a potem długo obradowali siedząc przy stole. Józef, subiekci i matka obserwowali napięcie rysujące się na ich twarzach. „Sytuacja zaogniała się”. Około godziny drugiej w nocy obrady się zakończyły. Kto wygrał? Panowie wyszli na nocną eskapadę, tylko po to by zataczając się wrócić okrężną drogą pod okno Adeli i wzywać ją bezskutecznie. Na koniec nie wiadomo jakim sposobem znaleźli się w pokoju na dwóch wąskich łóżkach pogrążeni w równoległych snach. „Na którymś kilometrze snu” rozpoczęli jednak dziwną senną walkę, nie wiadomo o jakie trofeum
V
Rano czarnobrody wyjechał bez pożegnania, ojciec kulejąc, chodził z triumfalną miną, a dla sklepu zaczęło się siedem lat urodzaju.
Sanatorium Pod Klepsydrą - streszczenie
I
Józef jechał pociągiem długo. Trasa wiodła przez zapomniane, boczne linie, a w pociągu nie było prawie nikogo poza konduktorem (Jedynie przez chwilę towarzyszył Józefowi człowiek w podartym mundurze kolejowca, z owiniętym szmatą opuchniętym policzkiem), który w odpowiednim momencie zatrzymał pociąg i wskazał podróżnemu drogę do Sanatorium. Bohater podążał przez płynny, szary, lesisty krajobraz. Na końcu ciemnego jak noc lasu odnalazł Sanatorium, wszedł do korytarza zatopionego w półmroku i ciszy. Nikogo nie było, błąkał się po korytarzach, aż natrafiła na pokojówkę, która „wybiegła z pokoju, jakby się wyrwała z czyichś rąk natrętnych, zdyszana i wzburzona”. Chcąc jak najszybciej umknąć do następnego pokoju, kazał Józefowi zejść do restauracji i tam poczekać na Doktora. „- Teraz wszyscy śpią.[...] - Śpią? Przecież jest dzień, daleko jeszcze do nocy... - U nas ciągle śpią. Pan nie wie? [...]Zresztą tu nigdy nie jest noc”. W restauracji jak wszędzie panował półmrok i pustak, na stolikach widać były resztki posiłków oraz pozostawione napiwki. Józef poczuł nagły przypływ łakomstwa, ale gdy sięgał już po upatrzone ciastko, został zaskoczony przez pokojówkę, która zaprowadziła go na spotkanie z Doktorem Gotardem. Z rozmowy Józef dowiedział się, że ojciec żyje i że nie domyśla się iż w swojej ojczyźnie umarł. „Ta śmierć rzuca pewien cień na jego tutejszą egzystencję”. Metoda leczenia stosowana w Sanatorium opiera się na relatywizmie i polega na cofnięciu czasu „o pewien interwał”. „Reaktywujemy tu przeszły czas z jego wszystkimi możliwościami, a zatem i z możliwością wyzdrowienia.” Pacjenci mają ogólne zalecenie, by dużo spali, w ten sposób oszczędza się ich energię życiową. Gotard zaprowadził Józefa do pokoju pogrążonego we śnie ojca. Stało tam tylko jedno łóżko, wszędzie było mnóstwo kurzu, no i ku oburzeniu troskliwego syna panowały przeciągi. Bohater popatrzył chwilę na ojca, po czym opatulił go dobrze kołdrą i zasnął obok.
II
Kiedy Józef nie przebudził. Ojciec już siedział ubrany na łóżku i szykował się do wyjścia do pracy. Okazało się, że z powodu wielkiej nudy panującej w Sanatorium, wynajął lokal na sklep - znacznie mizerniejszy niż ten w domu - i postanowiła rozkręcić interes. Jakub twierdząc, że syn jest śpiący, kazał mu się jeszcze położyć, a sam wyszedł bez palta ku zgrozie Józefa. Ten jednak wcale śpiący nie był, poczuł natomiast straszny głód. Chciał odwiedzić restauracje i spożyć tam upatrzone ciastka, ale w żaden sposób nie umiał odnaleźć do niej drogi. Poszedł więc do miasta w poszukiwaniu cukierni. Miasteczko zadziwiająco było podobne do tego, w którym sam mieszkał, tyle że panowała tu pustka i „żałobny [...] półbrzask”. W lokalu z napisem „lody” najadł się świetnych pączków maczanych w kawie. Potem zajrzał do sklepu ojca, w którym ku jego zdziwieniu zastał duży ruch. Trwała dostawa towarów. Ojciec nie odrywając się od liczenia rachunków powiadomił go o „jakimś liście” dla niego, który może przeczytać z tyłu w kontuarze, by nie przeszkadzać. List był z wydawnictwa i informował, że nie znaleziono dla Józefa zamówionej „książki pornograficznej”, w zamian jednak przysyłano mu „pewien artykuł”, który powinien go zainteresować. Okazał się on instrukcją do dołączonego „składanego refraktora astronomicznego”, Józef niezwykle zainteresowany, natychmiast rozłożył to, jak się okazało nieposkromionych wielkości, urządzenie. Dostrzegł przez nie pokojówkę z Sanatorium, ta uśmiechnęła się do niego, jakby go widziała. Józef wyszedł ze sklepu na ulicę, budząc przy tym wielkie zadziwienie.
III
Czas w mieście upływa w sposób niezwykły, brak mu ciągłości, składa się z przerywanych nagłym snem fragmentów. Na przykład pewnego dnia Józef senny szedł rozmawiając z Doktorem Gotardem, gdy nagle otworzył oczy, doktora nie było, a on sam leżał w łóżku, kompletnie nie pamiętając, jak się tam znalazł. Innym razem Józef zobaczył swojego ojca w restauracji w szale obżarstwa, a potem okazało się, że ojciec od dwóch dni leży samotnie w zimnym pokoju. Dodatkowo Józef, czując że jest zaniedbywany, zarzucił synowi rozwiązłość. To nie miało jednak żadnego związku z prawdą, bo kobiety w mieście charakteryzowały się niezwykłym chłodem, poza tym trudno je było odróżnić od siebie we wszechobecnym półmroku.
IV
Stosunki w Sanatorium stają się coraz bardziej nieznośne. Józef widzi, ze panuje tu całkowity brak opieki nad chorymi. Nikt nie dba o posiłki, świeżą pościel, porządek, nikt nie dostarczył jeszcze drugiego łóżka do pokoju, który zajmuje z ojcem. Ojciec jest coraz bardziej zmęczony, nie czuje się na siłach prowadzić interesów, poza tym podejrzewa, że subiekci go okradają. Doktor Gotard jest nieuchwytny, pokojówki tylko się krzątają, imitując zapracowanie. Józef zaczyna żałować, „żeśmy, uwiedzeni szumną reklamą, wysłali tu ojca.” Dostrzega, że ten cofnięty czas jest niepełnowartościowy, „do cna zużyty, znoszony przez ludzi czas, czas przetarty i dziurawy w wielu miejscach, przeźroczysty jak sito.” Ponadto dostrzega, że ktoś wciąż idzie przed nim, a jest to nie kto inny, ale jego matka. „Co się tu dzieje?”
V
Zarząd Sanatorium trzymał na łańcuchu olbrzymiego wściekłego wilczura, który budził przerażenie w Józefie, ojciec natomiast był niewzruszony wobec jego demoniczną dzikością.
Któregoś dnia obaj mężczyźni idąc do miasta, dostrzegli tłum ludzi, uciekających w popłochu przed nieprzyjacielską armią, która wtargnęła do miasta. Jakub koniecznie chciał się dostać do sklepu, synowi jednak kazał wracać do Sanatorium, mówiąc, że nie jest mu potrzebny. Idąc za głosem tchórzostwa Józef podążył przez park miejski na teren Sanatorium, gdy nagle tuż przed wejściem do budynku zostaje zaatakowany przez ową wściekła bestię która zawsze wywoływała w nim przerażenie. Pies zapędził go do altanki, więżąc go jak w pułapce. Wtedy Józef ze zdziwieniem dostrzegł, że to wcale nie pies, tylko człowiek, a raczej pies w skórze introligatora średniego wzrostu i z ciemnym zarostem. Zamiast uciec przeskakując tylną barierkę altanki, Józef łagodnym głosem powiedział stworzeniu, że je uwolni. Na co introligator uspokoił się. Józef uwolnił go i szli już razem w stronę Sanatorium. Z ust introligatora wydobywał się tylko dziwny bełkot, poza tym patrzył on na wybawiciela oczami pełnymi natarczywego, psiego przywiązania. Józef chcąc się jak najprędzej pozbyć nowego przyjaciela, wysłał do swego pokoju, mówiąc, że sam idzie tylko po koniak i zaraz też tam przyjdzie. Przerażony jednak całą zaistniałą w Sanatorium sytuacją, uciekł na stacje kolejową, wsiadł do pociągu. Pomyślał tylko o wściekłości bestii, która zorientowawszy się, że została oszukana, rzuci się na wchodzącego do pokoju ojca. „Szczęście, że ojciec już w gruncie rzeczy nie żyje, że go już to właściwie nie dosięga”. Od tego czasu Józef wciąż jedzie pociągiem, leżąc na słomie. Jako że jego ubranie podarło się, dano mu mundur kolejarza. Spuchł mu policzek, więc twarz ma obwiązaną szmatą. Gdy czuje głód, chodzi po wagonach i zarabia śpiewając.
Dodo - streszczenie
W soboty domu Józefa przybywali różni krewni, wśród nich znajdował się również Dodo, który odzywał się tylko, kiedy się do niego bezpośrednio zwracano, ale i wtedy rozmowa z nim sprowadzała się do kilku niewyraźnych zdań. Dodo pozostawał statystą. W dzieciństwie Dodo przebył ciężką chorobę mózgu na skutek, której miał teraz problemy z pamięcią i w ogóle z kontaktem z otoczeniem. W związku z tym „dookoła niego utworzyła się jakaś sfera dziwnego uprzywilejowania, która go odgradzała pasem ochronnym, sferą neutralną od naporu życia i jego wymagań”. Dodo zawsze nosił ubrania po starszym bracie. Jego życie było nieustająca monotonią, codziennie przed południem wychodził na spacer, podczas którego często wślepiał się w witrynę sklepową lub w grupę rozmawiających ludzi. Paradoksalnie charakteryzował się powierzchownością, mówiąca o „jakiejś nie urzeczywistnionej biografii”. Z czasem podczas tych spacerów zaczęli mu towarzyszyć złośliwi młodzieńcy, dokuczając mu i prowadząc go w nieznane mu przestrzenie miasteczka. Kiedyś z takiej tajemniczej eskapady powrócił dopiero po kolacji, ku wielkiemu przerażeniu jego matki Retycji. Dom Doda zamieszkiwały cztery osoby. Brat już wyjechał, więc pozostawali tylko Dodo, jego rodzice i biedna kuzynka Karola. Hieronim, mąż Retycji, nie wychodził od wielu lat z pokoju, wycofawszy się z życia, po tym jak pewnej nocy powrócił z podróży cały zmieniony i nieprzytomny ze strachu. Wcześniej był człowiekiem aktywnym niebojącym się poruszać żadnego tematu. Nad wielkim dębowym łóżkiem wujostwa wisiał ogromny gobelin z podobizną lwa. „Ten lew i Hieronim napełniali ciemny alkierz wujostwa wieczną zwadą”. Między Hieronimem a synem panowała cisza. Dodo czasem tylko komentował wybryki ojca następującym zdaniem: „Cięzki wariat...”. Ten bowiem miał zwyczaj czasem wychodzić ze swego pokoju i oznajmiać przybyłym gościom dziwne proroctwo:
„A teraz błagam was, tak jak tu jesteście, rozejdzie się [...] Mówią już powszechnie: Di - da”.
Dodo nie umiał spać, kręcił się niespokojnie w pościeli. W jego ciele ktoś się starzał bez przeżyć. Nagle zapłakał. Retycja wbiegła do pokoju i pytała, czemu jęczy. Dodo próbował powiedzieć, że to nie on, to ten zamurowany, ale widząc brak zrozumienia w matce machnął ręką i się odwrócił. Wracającej do łóżka Retycji, mąż grożąc palcem powtórzył: „Mówią już powszechnie: Di - da”.
Edzio - streszczenie
I
Edzio ze swoją rodziną mieszka na tym samy piętrze, co Józef. Jest do dwudziestokilkuletni młodzieniec, o budowie korpulentnej, jednak z niezwykłą, niedźwiedzią muskulaturą ramion. Naznaczony przedziwnym kalectwem nóg, porusza się za pomocą dwóch szczudeł. Idąc rano po schodach, by kupić gazetę (to jedyna jego dzienna wyprawa), wygląda chwiejnie i żałośnie, ale kiedy znajduje się już na płaszczyźnie porusza się imponującymi „rzutami ciała”. Edzio nic nie robi, poza skrupulatnym czytaniem gazet i wklejaniem najciekawszych artykułów do swojego albumu. Co trzeci dzień z upodobaniem goli swój rudy zarost, śpiewając przy tym przyjemnym głosem. Między mężczyzną a jego rodzicami istnieje tajemnicy konflikt, którego odgłosy czasem docierają na ulice przez otwarte okno. Niekiedy sceny te kończą się „dzikim i fantastycznym gwałtem na osobie atletycznego [...] młodzieńca”.
II
O zmierzchu Adela i inni sąsiedzi siadają na ganku niedaleko okna Edzia. Gdy zbliża się głęboka letnia noc, Adela kładzie się do łóżka w zmięta pościel. Wokół panuje bałagan nocy. Ludzie chwytają sny i walczą z nimi by nie uciekł. Pan Jakub pisze długi list do Chrystiana Seipla i Synów, co chwila zrywając się od stołu i biegając wokół. Do połowy obnażony Edzio gimnastykuje się w tajemnicy, po czym używając swych silnych rąk wychodzi na ganek i przedostaje się do okna Adeli. Stoi tak z nosem przy szybie i płaczliwie mówi, „że mu zamykają na noc kule do szafy i teraz musi biegać po nocach jak pies na czworakach”. Adela obserwuje go przez przezroczyste powieki, ale nie może zareagować. Po jej ciele przechodzą „szeregi i kolumny pluskiew”, a gdy przejdzie ostatnia z nich, robi się całkiem cicho, we wszystkich łóżkach śpią ludzie śniąc w gruncie rzeczy ten sam sen.
Samotność - streszczenie
„Od kiedy mogę wychodzić na miasto, jest to dla mnie znaczną ulgą. Ale jakże długo nie opuszczałem mego pokoju! Były to gorzkie miesiące i lata.”
Emeryt był zamknięty w swoim dziecinnym pokoju od lat, choć nie wiedział jak się tam znalazł. Nazywa siebie nieśmiertelną myszą, przyznając się, że pasożytuje na metaforach.. Ubolewał, że lekkomyślnie nie robił zapasów. A teraz siedział tam i nudził się. Czasem widzi się w lustrze, ale tylko z profilu nigdy en face. Jedyną jego lekturą są pożółkłe uniwersyteckie skrypty. Patrząc na karnisz, myśli, że mógłby się na nim gimnastykować, koziołkując w powietrzu. Siedzi, słucha ciszy i zastanawia się, czy zdradzić, że pokój jest zamurowany. Wie, że mógłby z niego wyjść, siła woli. Musi tylko wyobrazić sobie drzwi, takie jak w kuchni z jego dzieciństwa, „z żelazną klamką i ryglem.”
Ostatnia ucieczka ojca - streszczenie
Był to okres zupełnego rozprężenia, sklep był cały czas otwarty, matka Józefa handlowała resztkami towarów, a Adelę, która podobno zatonęła wraz z całym statkiem płynącym do Ameryki, zastąpiła anemiczna Genia. Ojciec umierał już wielokrotnie, powracając co jakiś czas w coraz mizerniejszej formie. Przygotował w ten sposób rodzinę na jego ostateczne odejście. Pewnego dnia matka wpadłszy do domu ze skonsternowaną miną, pokazała Józefowi zawartość talerza, który trzymała w ręku. Ten od razu rozpoznał po oczach w siedzącym tam „raku czy wielkim skorpionie” swojego ojca. Stwór został wypuszczony z talerza na podłogę, w ten sposób rozpoczęły się wyprawy ojca w celu poznania mieszkania „z nowej krabiej perspektywy”. Ojciec kręcił się po domu w którym z dnia na dzień panowało coraz większe rozprężenie. Przyjechał wuj Karol, który w pierwszym odruchu chciał zadeptać raka. Jednak zakaz deptania, nie uchronił go od fatalnego końca. Otóż któregoś dnia na skutek „chwilowego zaćmienia umysłów” domowników, podano ojca na półmisku jako danie główne. Ale to nie był koniec. Leżał przez kilka tygodni na talerzu w salonie, przychodząc pomału do siebie, po czym uciekł zostawiając po sobie ugotowaną nogę na brzegu talerza. Więcej go nie zobaczyli.
NARRACJA
W „Sanatorium pod Klepsydrą” narracja prowadzona jest głównie w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Z reguły narratorem jest Józef, główny bohater opowiadań, znany również ze „Sklepów cynamonowych”. Nie jest on tutaj jednak zawsze dzieckiem, w „Nocy lipcowe” występuje jako maturzysta, a w opowiadaniu tytułowym jako dorosły mężczyzna. W „Emerycie” narratorem jest właśnie emeryt, o imieniu Szymon. Choć trzeba przyznać, że o emeryt sposobem przeżywania świata przypomina jednak Józefa. Czytając jego relacje do prawie ostatniego słowa, kiedy to kolega krzyczy do zdziecinniałego emeryta po imieniu, można łudzić się, że to podstarzały Józef. Podobne wątpliwości można mieć co do narratora i bohatera następnego opowiadania („Samotność”), który jest również emerytem. W wielu opowiadaniach widoczne jest nastawienie na kontakt z czytelnikiem. Podmiot mówiący zwraca się do niego bezpośrednio, wyjaśniając coś, przygotowując do dalszej opowieści, a dokładniej do wkraczania w tajemniczy i dziwny świat głównego bohatera. Czasem dochodzi do tego, że narracja nagle przechodzi w pierwszą osobę liczby mnogiej, czytelnik jest w ten sposób wplątywany, wciągany w głąb wydarzeń, w tajniki opowieści.„Nie nasza wina, jeżeli czasami będziemy mieli wygląd tych sprzedawców niewidzialnych tkanin, demonstrujących w wyszukanych gestach oszukańczy swój towar.” (Księga)Język jakim posługuje się narrator podobnie jak w „Sklepach cynamonowych” pozostaje gęsty, nasycony barwami, niezwykle malarski, przeplatany trudnym naukowym słownictwem oraz dziwami z dziedziny botaniki i zoologii. Opis jest skupiony na szczegółach, wiele tu zaskakujących wyolbrzymień. Występuje tendencja do ożywiania martwych przedmiotów i uzwierzęcania ludzi (pies-człowiek, ojciec-rak). Dominują zdania wielokrotnie złożone, często bardzo zawikłane, wymagające przedzierania się przez gąszcz znaczeń. Wszystko to składa się na jedyny w swoim rodzaju charakter tej prozy poetyckiej.
BOHATEROWIE
Józef - narrator większej części opowiadań i główny bohater. W tekście pojawia się zarówno jako dziecko, jak i jako dorosły mężczyzna. Z tekstu nie wylania się jego jednolity obraz. W „Wiośnie” jest żądnym wiedzy dociekliwym młodym idealistą, w „Sanatorium pod Klepsydrą” trochę tchórzliwym i zachowawczym dorosłym, ale właściwie zawsze posiada jakiś rys dziecięctwa. Jest z pewnością uważnym i dociekliwym obserwatorem
Jakub - ojciec Józefa, jednocześnie mistrz jego dziecięcych lat. Idealista, oddany kultywowaniu tradycji kupców bławatnych, wszechstronny naukowiec, badacz Księgi, ale i dziwak, trochę szalony kapitan pompierów. W „Księdze” przedstawiony, jako ten, który zatracił wiarę w istnienie Autentyku. Ważnym tematem w tej książce jest śmierć ojca, dokonująca się wielokrotnie poprzez degradacje jego kolejnych form.
Adela - służąca w domu rodziny Józefa. Kobieta przepełniona niehamowanym magnetyzmem, przedmiot pragnień Józefa, jego ojca i innych okolicznych mężczyzn. Cechuje się przyziemnością i brakiem jakiegokolwiek zrozumienia dla wyższych celów (używa kartek z Autentyku do zawijania mięsa). Jest ważnym elementem świata przedstawionego, jej oceny rzeczywistości wplątywane są mimochodem w tok narracji.
Świat przedstawiony w Sanatorium pod Klepsydrą
„Można by powiedzieć - rzekł - że świat przeszedł przez twoje ręce, ażeby się odnowić, ażeby zlenić się w nich i złuszczyć jak cudowna jaszczurka. O, czy myślisz, że byłbym kradł i popełniał tysiąc szaleństw, gdyby świat nie był tak bardzo się zużył i podupadł, gdyby rzeczy nie były w nim straciły swej pozłoty - dalekiego odblasku rąk bożych? Cóż można począć w takim świecie? Jak nie zwątpić, jak nie upaść na duchu, gdy wszystko jest zamknięte na głucho, zamurowane nad swoim sensem, i wszędzie tylko stukasz w cegłę, jak w ścianę więzienia? Ach Józefie, powinieneś był wcześniej się urodzić.” Powyższe słowa wypowiada w „Genialnej epoce” Szloma, zachwycając się rysunkami Józefa. Stanowią one doskonały komentarz również do świata literackiego, jaki daje Schulz w „Sanatorium pod Klepsydrą”. Autor tych opowiadań to człowiek świadomy „bankructwa realności”, podobną świadomością został obdarzony Józef, artykułuje się ona szczególnie w „Genialnej epoce” oraz „Wiośnie”. W tym ostatnim opowiadaniu zostaje wskazany nawet winny tego stanu rzeczy. Oskarżenia pada na wszechobecnego Franciszka Józefa I, a dokładniej na system biurokratyczny, który zamyka szczelnie świat wpajając poddanym, że kończy się on na Franciszku Józefie I. Tymczasem, jak odkrywa Józef wpatrzony w markownik, „świat jest nieprzeliczony”. Taki też jest świat opowiadań Schulza, zaskakujący, pełen dziwów. Świat utworów zamieszczonych w „Sanatorium pod Klepsydrą” wychodzi poza ramy rodzinnego miasteczka Józefa. Ale jest to wyjście tylko połowiczne. Bohater odbywa podróże głównie w wyobraźni za pośrednictwem cudownego markownika Rudolfa. Jedyna prawdziwa podróż to wyprawa do Sanatorium pod Klepsydrą, ale miasteczko, w którym się ono znajduje okazuje się odbiciem rodzinnego miasta Józefa. W przestrzeni utworów Schulza, za sprawą jego kreatorskiej mocy, przestaje działać „nieuchronność reguł rzeczywistości”. Świat ten podlega celowej mityzacji, odnawiają się w nim odwieczne historie, wplątane w korzenie drzew.