Obcy 7 Wojna Samic


Steve Perry Stephani Perry

OBCY: WOJNA SAMIC

v.1.0 b [24.V.2002] POINT RELASE

Tekst zoony w cao z nadesanych kawaków. W odrónieniu od wczeniejszych projektów gdzie osobicie dokonywaem finalnych poprawek przy tym projekcie ograniczyem si do nadzoru i „opieki” nad caoci. Finalnego sprawdzenia tekstu i poprawiania wszelkich literówek i brakujcych przecinków podj si Sawek Potoczniak

a) - Tekst w formacie „doc” dla Microsoft® Word 2000

b) - Tekst w formacie „doc” dla Microsoft® Word 6.0

TEKST WKLEPALI :

Piotr Szymaski

Artur

Jaco

Sławek

AMON

Dawid Michna

Lord ReY HoT

Martin(i)

Kotowate

Krzysztof Odachowski

Micha Wieczorek

Slawek Potoczniak

 

KOREKTA I ZOENIE CAOCI:

Sawek Potoczniak - BIG THANX !

COPYRIGHTS:

Myl, e jest to temat rzeka i mona powiedzie, e status tego pliku jest pó legalny - podobnie jak mp3 czy romów do gier. Pomimo to chciabym jeszcze raz podkreli, e nie chodzi tu o piractwo, czy o to, aby kto dosta ksik i mia moliwo zaoszczdzenia kilku zotych. Plik ten powsta po to, aby fani filmów z obcym, którzy nie mog jej nigdzie dosta - w adnej bibliotece, giedzie czy antykwariacie mieli moliwo przeczytania jej, w zwizku z tym proba o nie kolportowanie dalej tego pliku w adnej formie!

Wicej informacji o tej ksice, tym pliku, oraz o pozostaych bazujcych na filmach o obcym ksikach mona znale na „STRONA CIACHA O OBCYM” - http://www.aliens.ibt.pl

Poniej znajduj si kompletny tekst ksiki, która w oryginalnym wydaniu liczya sobie 253 strony.

STEVE PERRY STEPHANI PERRY

OBCY

WOJNA SAMIC

Tumaczy

Waldemar Pietraszek

Wydawnictwo “ORION”

Kielce 1994

Tytuł oryginału

ALIENS

THE FEMALE WAR

All rights reserved.

Copyrights © 1993 by Twentieth Century Film Corporation.

Aliens TM © Twentieth Century Film Corporation.

Cover art copyrights © 1993 by Dave Dorman.

Redaktor techniczny

Artur Kmiecik

Wszystkie prawa zastrzeone

For the Polish edition

Copyrights © by Wydawnictwo „ORION” Kielce

ISBN 83-86305-02-9

Dianie;

I Maemu Kwiatuszkowi;

Witaj w klubie;

SCP

Moim przyjacioom przyjacioom wielbicielom, mojej Mamie i bratu,

W szczególnoci za memu wspópracownikow,. który

Nauczy mnie wiele w sztuce tworzenia

SDP.

ROZDZIA 1

Ripley czua zaciskajce si kurczowo na jej szyi ramiona maej dziewczynki. Ponownie nacisna przycisk przy drzwiach windy.

Królowa bya tu za nimi. Czyby miay tu umrze? Myli przebiegay w jej gowie oszaamiajcymi falami. Zacza naciska guzik raz za razem. Wygldao na to, e zgin tutaj w tym piekielnym, wilgotnym, sztucznym szybie na planecie, której znaczna cz zamienia si w py podczas nuklearnej eksplozji.

- No, dalej, jed! Podniosa wyej dziewczynk i obejrzaa si przez rami. Spojrzaa w ciemno. Para wydobywaa si z jakiej pknitej rury, dodajc jeszcze gorcych wyziewów do zgniej atmosfery mrowiska obcych. Czua, e tamta nadchodzi, prawie syszaa pieszne kroki zbliajcej si matki; syszaa pomimo ryczcych syren alarmu. Przecie wanie zniszczya jej dzieci, setki dzieci. Nie wtpia, e teraz królowa pragnie zgadzi j i ma dziewczynk.

Popatrzya w gór i zobaczya, e dno windy obnia si powoli, ale cigle jest jeszcze kilka poziomów wyej. Teraz to tylko kwestia sekund...

Gdzie z tyu rozleg si zawodzcy krzyk, krzyk nieludzki i peen wciekoci. Ripley odruchowo mocniej cisna bro i podbiega do wbudowanej w cian drabiny. Moe uda jej si zapa wind na wyszym poziomie.

- Trzymaj si mocno! - krzykna.

Królowa bya tu. Wygldaa jak inni obcy, lecz bya znacznie wiksza, jakby napuchnita.

Nosia ogromn koron, co w rodzaju wielkiego czarnego grzebienia, który koysa si w przód i w ty na potwornej gowie. Druga mniejsza para ramion, sterczaa wycignita w przód. Królowa poruszaa si ku nim powoli, linic si i syczc.

Ripley cofna si. Dziewczynka naprya swe drobne, spocone rczki.

Winda! Wreszcie nadjechaa! Ripley ruszya biegiem.

Drzwi otworzyy si, wskoczya do rodka. Nacisna guzik w obkanym popiechu...

Królowa biega w ich stron... Drzwi zaczy si zamyka... Jeszcze sekunda i potwór dostanie si do rodka.

Ripley postawia dziewczynk i wycelowaa miotacz pomieni w zbliajce si monstrum. Ogie przelecia przez zmniejszajcy si otwór. Paliwo byo na wyczerpaniu i tylko cienki saby strumie pomieni wydosta si na zewntrz, ale to wystarczyo , by powstrzyma obcego.

Królowa jakby zawarczaa. Grube pasmo liny pocieko z rozwartych szczk. Cofna si.

Zewntrzne drzwi windy zatrzasny si. Bezpieczne! S bezpieczne!

Droga w gór bya nieprzyjemna. Wybuchy targay caym budynkiem, na dach zbyt wolno poruszajcej si windy zwalay si kaway gruzu. Cigle jednak jechaa w stron ldowiska na wierzchoku budowli.

Kiedy drzwi otworzyy si ponownie, miy kobiecy gos poinformowa, e pozostao im dwie minuty na znalezienie bezpiecznego schronienia. Potem caa przetwórnia przeniesie si do niebytu. Wybiegy razem z windy i...

Gdzie, u diaba jest ten statek?

Odlecia! Ich koo ratunkowe znikno. Ta cholerna maszyna, ten android, zdradzi!

Ripley krzykna z wciekoci, potem przycigna do siebie dziewczynk. Pomienie byy ju wszdzie wokoo, budynek trzs si, wydajc najdziwniejsze odgosy... Nagle jaki nowy dwik. Ripley spojrzaa w kierunku windy.

Nie! To nie moe by to! Królowa nie umie obsugiwa dwigu! Nie potrafi!

Ale jest sprytna - odezwa si cichy gosik w gowie kobiety - widziaa, jak zareagowaa, gdy chciaa zniszczy jej jaja. Widziaa, e z pocztku odesaa robotnice, trzymaa je z dala od ciebie. Z pocztku.

Ripley spojrzaa na swój karabin. Licznik wskazywa brak amunicji. Miotacz pomieni te by pusty. Rzucia bro, chwycia dziecko i zacza si cofa.

Winda zatrzymaa si, drzwi powoli stany otworem. Ripley mocno przycisna do siebie dziewczynk.

- Nie patrz, kochanie - powiedziaa zamknwszy oczy.

- Ripley? W porzdku? Ripley otworzya oczy i popatrzya na Billie - mod kobiet siedzc naprzeciwko. Wygldaa na zakopotan, a lekki grymas zmarszczy jej brwi. Ripley lubia j, polubia j od pierwszej chwili, od momentu, kiedy j zobaczya. Niezwyke. Zaufanie byo w obecnych czasach czym niespotykanym, przynajmniej dla niej. Lecz historia dziecistwa Billie bya tak podobna do jej wasnej...

- Tak - odpowiedziaa i westchna. - Przepraszam. Zaraz dojd do siebie. Swoj drog, ostatnia rzecz jak pamitam jest uoenie si do snu po LU-426. Byam tam ja, jeden z onierzy i cywil, oraz maa dziewczynka. Myl... sdz, e statek musia odnie w czasie drogi jakie uszkodzenia. Nic wicej nie pamitam. Obudziam si w tumie uchodców na Ziemi sze tygodni temu. Wszyscy bylimy w drodze tutaj. Wydawao si to dobrym pomysem - wszystko wokoo si walio. Tak wic jestem tutaj tylko okoo miesica duej ni wy.

Billie pokiwaa gow. - Co mówi lekarze o utracie pamici? To fizyczne czy psychiczne uszkodzenie? - Nie byam u lekarzy - powiedziaa Ripley lekko si umiechajc. - Poza tym, czuj si dobrze. Wstaa i zaoya rce za gow.

- Chcesz pój ze mn na obiad? Gdy szy do stoówki, Billie przygldaa si starszej kobiecie. To wanie ona bya pierwsz osob, przynajmniej pierwsz znan osob, która spotkaa si z obcymi i przeya. Billie bya zafascynowana sposobem bycia Ripley. Bya zrelaksowana, spokojna, wyciszona. Wydawao si to niezwyke w poczeniu z tym, co przesza. Zwaszcza, e Billie miaa wasne dowiadczenia z obcymi. Wiedziaa, co to znaczy. Nawet po dwóch tygodniach tutaj wydawao jej si, e miny ju miliony lat.

Szy korytarzem w stron najbliszej stoówki. Jedn ze cian stanowia przezroczysta pyta, przez któr wida byo dwoje modych trzymajcych si za rce. Sdzc po identyfikatorach, oboje byli technikami medycznymi. Dalej Billie ujrzaa panoram prawie caej stacji. Dugie rury przechodziy w sfery i szeciany, jakby zoone z klocków przez gigantycznego dzieciaka. Wstrzsn ni zimny dreszcz, gdy przechodziy obok jednego z wazów. Stacj wykonano z grubego plastiku i tanich ksiycowych metali; ciepo wtaczane do korytarzy jednoczenie uciekao w niektórych miejscach na zewntrz.

Oczywiste byo, e najnowsze dobudówki byy znacznie gorsze - nie osonity niczym plastik, obskurne pomieszczenia z ndznymi urzdzeniami i sabym owietleniem. Zostay pozlepiane razem, by przyj napywajcych z Ziemi uciekinierów. W tej chwili Orbitalna Stacja Wejciowa bya schronieniem dla 17 000 ludzi, prawie dwukrotnej liczby jak przewidziano na pocztku. Wicej miejsca ju nie byo. Jak powiedziaa Ripley, wszystko zaczyna si wali.

Chocia byo jeszcze stosunkowo wczenie, sala bya zatoczona. W poudnie przyby transport warzyw z hydroponicznych ogrodów, a wieci rozchodziy si tu szybko.

Billie i Ripley wziy po maej surówce z marchewki i gówce saaty oraz jakie sztuczne miso. Usiady przy jednym z maych stolików obok wyjcia. Mimo tumów, byo spokojnie - wikszo ludzi przebywajcych tu stracia przyjació i rodziny. Wszyscy wrcz wstydzili si mia lub beztrosko spdza czas. Billie to rozumiaa.

Sama wikszo swego ycia spdzia w rónych orodkach psychiatrycznych, próbujc udowodni lekarzom, e obcy naprawd istniej. Powana atmosfera stacji nie bya dla niej czym niezwykym, przeciwnie wydawaa si znajoma. Oczywicie nie czua si tu jak w domu, ale tak naprawd nigdy go nie miaa. Tu przynajmniej jej yciu nic nie zagraa. To byo co. Po podróy z Wilksem bezpieczna przysta wydawaa si nierealnym snem.

Ripley wzia misa do ust . Wykrzywia twarz. - Smakuje jak cinki izolacji.

Billie spróbowaa i kiwna gow.

- Przynajmniej jest gorce - stwierdzia.

Jady powoli, kada skoncentrowana na wasnym daniu. - Wic nisz o niej? O matce obcych? Billie spojrzaa zaskoczona na Ripley.

Ta przygldaa jej si uwanie.

- Bo ja tak - powiedziaa. - Przynajmniej tak byo, zanim straciam pami.

Uniosa do ust kolejny ks jedzenia.

- Ja... ech. Tak, ja take. Syszaam, e inni te maj sny... wyrzucia z siebie Billie. Rzeczywicie syszaa opowiadania, w szczególnoci o fanatykach, którzy sny o obcych zamienili w pewien rodzaj religii. Nazywali siebie Wybracami, którzy wiedz, e Dzie Sdu ju nadszed. Usiowaa zachowa spokój co do swoich snów, ale ostatnio...

- Mam je czsto - wyznaa. - Prawie kadej nocy. Ripley pokiwaa gow.

- To samo jest ze mn. Zaczynaj si od wyzna mioci, a potem zamieniaj w... Czuj w tym pewien zwizek. To s przekazy. Wiem, gdzie ona si znajduje, wiem, e chce przygarn wszystkie swoje dzieci. Królowa królowych, nadrzdna sia wszystkich cholernych potworów. Wiem, gdzie j znale !

Odsuna gwatownie talerz.

- I wiem jak j zniszczy - dodaa.

- Czuam, e nie jestem jedyn , która ni, ale nie miaam czasu, by o tym myle. Tu w stacji nie ma moliwoci zorganizowania sesji terapii grupowej.

Ripley umiechna si z gorzk ironi.

- Myl, e wiem czego ona oczekuje i mam pewien pomys. Musimy znale wicej takich, którzy ni o niej... co z Wilksem?

- Wiem, e ma sny - Billie wzruszya ramionami - lecz nie sdz, eby to byy takie same koszmary, jak nasze. Nie wiem za duo. On o tym nie mówi. Moemy go przecie zapyta.

Rozejrzaa si wokoo, chocia wiedziaa, e poszed gdzie popracowa. Od dwóch tygodni, odkd byli w stacji, Wilks spdza wikszo czasu w sali gimnastycznej lub na innych, równie wyczerpujcych zajciach.

- Przypuszczam, e spotkam go póniej ,w barze.

- Chciaabym si doczy - zaproponowaa Ripley - jeeli... jeeli nie bdzie to wam przeszkadzao.

Wydawao si, e szczególnie starannie dobraa ostatnie sowa.

- Nie ma sprawy. Bdzie nam mio.

Billie umiechna si, a Ripley odwzajemnia umiech. Billie poczua, e coraz bardziej lubi t kobiet.

Wilks trenowa na rowerze przez wicej ni godzin. Pot oblewa mu cae ciao. Patrzy na maego chopca siedzcego w rogu. Gow trzyma podpart na rkach, a wzrok mia wlepiony w ekran przed sob. Pedaowanie pod obcieniem dziewitego stopnia dawao si niele Wilksowi we znaki. Czy móg widzie tego chopca wczeniej?

Sala, w której wiczy, bya jedn z mniejszych w Stacji, ale wola j od innych. W duych mogo pomieci si nawet dwiecie osób, a zbyt wielu ludzi poccych si w jednym miejscu nie miao dobrego wpywu na jako powietrza. Poza tym nie lubi tumów.

Dzieciak mia moe dziesi, moe jedenacie lat, by szczupy, blady i mia ciemne wosy. Jego twarz wyraaa cakowit obojtno. Patrzy w pustk, podbródek opar na kolanach. Co w sylwetce chopca przypominao Wilksowi jego samego z czasów, kiedy mia dziesi lat. Moe budowa ciaa i ciemne wosy... moe to zapatrzenie. Mógby si do niego przyczy.

Wilks wychowa si w maym miasteczku na Ziemi, na poudniu Stanów Zjednoczonych. Opiekowaa si nim ciotka; matka umara na raka piersi, kiedy mia pi lat. Ojciec zostawi ich rok wczeniej. Ciotka Carrie bya mia, ale nie powicaa mu zbyt wiele czasu. Pracowaa na nocnej zmianie w domu wypoczynkowym, co byo mu raczej obojtne. May Davey Arthur Wilks mia co je i w co si ubra. Tak ciotka pojmowaa odpowiedzialno za losy chopca.

Carrie Green nie rozumiaa zbyt wiele w ogóle, a z pewnoci nie rozumiaa potrzeb maego chopca.

Nie rozmawiali te zbyt wiele o rodzicach - matka bya wit, która nie zajmowaa si niczym poza kochaniem Daveya, ojciec za nieobliczalnym skurwysynem, który nie robi nic poza wasnymi interesami. Dawid, który nienawidzi imienia Davey, nie by zbyt przekonany co do obu postaci. Prawie nie pamita ich obojga. Wiedzia, e matka nie wróci ju nigdy; ale czsto ni o ojcu, który pewnego dnia zjawi si z umiechem na jego drodze i zabierze go gdzie, gdzie bd razem mieszka i bawi si. Jego Tatu by przystojny, silny i sprytny, i nic od nikogo nie potrzebowa.

Wydarzyo si to w dwa dni po jego jedenastych urodzinach. Dawid lea na pododze maego, zaniedbanego pokoju i czyta nowy komiks z Danno Kruisem. Danno by w trakcie rozprawiania si z naprawd niebezpiecznymi facetami, kiedy chopiec usysza pukanie. Ciotka Carne w sypialni „leczya swe zmczone oczy”, wic Dawid, spodziewajc si domokrcy, odezwa si zapraszajco.

W drzwiach stan wysoki mczyzna z zawinit w kolorowy papier paczk.

- Dawid? Twarz tego czowieka rozpaczliwie domagaa si golenia, a

ubranie byo stare i znoszone. - Tak, dlaczego... - Chopiec cofn si o krok. Nie zna tego dziwnego przybysza o jasnych bkitnych oczach...

- Aaa... tak... cze. Wiedziaem, e s twoje urodziny i... wiesz... byem w miecie. Dla ciebie.

Obcy wycign paczk w jego kierunku.

Dawid wzi ja i spojrza na nieznajomego. - Kim pan jest?

- O, rany. - mczyzna umiechn si. - Mam na imi Ben. Jestem... byem przyjacielem twojej mamy - Ben popatrzy na zegarek, potem znów na Dawida. - Szczcia w dniu urodzin, Davey. Suchaj, musz ju lecie. Mam spotkanie... Wiesz jak to jest.

Popatrzy na Dawida tak jako bezradnie.

Dawid przyglda mu si. Nie móg wykrztusi ani sowa. Jego ojciec mia na imi Ben. cisn mocniej paczk. Papier zatrzeszcza pod naciskiem. Ben!

Mczyzna odwróci si i wyszed . Dawid sta nieruchomo, dopóki nie zamkny si drzwi. Usiowa sobie wmówi, e to nieprawda, e ten Ben nie jest jego tatusiem. Nie móg by. Nie mógby przecie przyj tutaj, rzuci mu prezent i tak po prostu wyj. Zostawi go. Nie mógby tego zrobi.

- Davey?

Ciotka podniosa si z kanapy i podesza do niego. - Czy kto tu by? Co ty tam masz?

Chopiec spojrza na ni i pokrci gow. - To nic wanego - powiedzia.

Wrzuci prezent do byszczcego pojemnika na popió, który ciotka trzymaa razem z antycznym piecem na drewno.

Wilks potrzsn gow. Znów by w sali gimnastycznej Jezu. Niektóre z tych starych tam pamici byy tak trudne do wymazania. Popatrzy na chopca.

- Hej, chopcze. Nie wywiczysz sobie adnych mini, jeli bdziesz tak siedzia na tyku.

Malec spojrza na niego niczym przestraszony ptak.

- Podejd tu. Poka ci jak dziaa ta maszyna.

Nie byo to wiele, ale przynajmniej tyle móg chopcu ofiarowa. Nikt nigdy nie zrobi dla niego takiego gestu.

Umiech, który pojawi si na twarzy chopca, wart by miliony. A przecie nic to Wilksa nie kosztowao.

ROZDZIA 2

Amy i starzec stali przed pokrytym odchodami obcych tu­nelem i odrzucali gruz. Wewntrz panoway gste ciemnoci.

Stary czowiek przecign drc rk po biaych wosach i wspar si doni o dziewczynk. Amy podniosa gow i umiechna si do niego. Bya adna, pomimo szarawej skóry i zniszczonego ubrania. Jej nieco nerwowy umiech czyni j jeszcze modsz.

- Uywaj tuneli metra do poruszania si po miecie - po­wiedzia mczyzna, starajc si mówi jak najciszej. - Wszy­stko jest na miejscu, ale zmienione.

Postpili kilka kroków w gb. Owietlenie byo sabe, a dugie cienie poruszay si i taczyy na cianach w ciszy.

Starzec mówi dalej:

- To... to trudne do sprawdzenia, ale tunele wydaj si ­czy w jednym centralnym punkcie, jak szprychy koa.

Ciemne, kleiste konstrukcje obcych otaczay ich ze wszy­stkich stron. ciany byy obwieszone ludzkimi szcztkami -szkielety wisiay przewanie na wycignitych ramionach, a wikszo czaszek zwrócona bya w lewo. Widocznie z prawej strony znajdowao si co, co mogo by kiedy po­wodem przeraenia.

Amy przysuna si do starego czowieka.

- O ile tylko si nie myl, potwory trzymaj si jednego terytorium, a potem przechodz do nastpnego. Nasz obóz jest niedaleko.

Pooy drc do na ramieniu dziewczynki.

- Obcy s o kilka kilometrów std, tak przynajmniej mi si wydaje, wiec jestemy bezpieczni.

- Mam nadziej, e tak jest - odezwaa si Amy - ale nie wiem, czy moemy by cakiem spokojni. Mczyzna kiwn gow.

- S jeszcze ci, którzy czuj si spowinowaceni i poluj dla obcych na powierzchni. Tu, na dole, moemy si ich nie oba­wia.

Szli w gb tunelu, a mier otaczaa ich swym niesamowi­tym tchnieniem. Oboje ciko dyszeli . Po minucie zatrzy­mali si, a starzec znów zacz mówi belferskim tonem.

- Teraz jestemy ju niedaleko od centrum, niedaleko osi tego diabelskiego koa. Dlatego jest tu wicej szcztków. Nie wolno nam i ani o krok dalej.

Amy wstrzsn przenikliwy dreszcz.

- Czy moemy ju std i, Wujaszku? To nie najlepiej wy­glda.

Mczyzna rozejrza si wokó z obaw, a potem umiechn si do dziecka.

- Dobrze. Chodmy na wczeniejszy obiad. Zawrócili, a Wujaszek pozwoli Amy prowadzi.

- Wiesz, powinienem... - zacz, gdy nagle z ciemnej ciany wychyna do i chwycia go za kolano. Amy wyrwa si cienki, przenikliwy okrzyk. Starzec upad.

W ciemnoci rozleg si inny gos.

- Cholera, o cholera!

W polu widzenia pojawi si biegncy mody czowiek.

- Paul! - rykn stary czowiek . - Zabierz to, zabierz!

Paul podniós w gór ma latark. Jedna z ofiar obcych wi­siaa na cianie bliska mierci. Tym razem bya to kobieta, chocia bardziej przypominaa zwierz. Jej oczy wypeniao szalestwo. Trzymaa mocno nog starca.

- Wujaszku - szepna Amy, a pier uniosa jej si w tumionym szlochu. Po chwili zacza paka.

Paul i starzec bili kobiet piciami po rce, ale ta nie zwal­niaa chwytu. Jej twarz bya opuchnita i prawie czarna. Paul spojrza w kierunku, z którego przed chwil przysza Amy z Wujaszkiem. Gdzie tam, daleko, sycha byo klekoczce dwiki.

- Suchajcie - wyszeptaa kobieta krwawicymi ustami. - Jestem matk...

Paul wsta z klczek i kopn j w rk. Nadgarstek pk z trzaskiem i .stary mczyzna uwolniony z uchwytu odczoga si od umierajcej ofiary potworów. Zdawao si, e nic nie zauwaya, jakby w ogóle nie czua bólu.

Starzec wsta, chwyci Amy za rk i razem szybko oddalili si od oszalaej kobiety.

Ta zamkna okropne oczy i wyszeptaa zachrypnitym go­sem:

- Szybko... umrze jak najszybciej.

Przeraenie malowao si na wszystkich twarzach ofiar, które mijali wracajc do obozu. Ostatnie sowa szalonej dotary do nich jak odlege echo.

- Paul? - odezwa si stary mczyzna. Mody skin gow.

- Zajm si tym.

Wycign zza pasa nó. Promie mdego wiata bysn na ostrzu. Zawróci w gb tunelu...

Obraz na ekranie znieruchomia. Billie zacisna donie na brzegu fotela tak mocno, e gdy chciaa po chwili wyprosto­wa palce, koci gono trzasny w stawach. Potrzsaa przez chwil gow, nie zdajc sobie sprawy, e to robi. Chciaa strzsn z siebie cay ból Amy, swój ból...

Siedziaa sama w gównej sai cznoci Stacji. Technik poszed wanie na obiad.

- Nigdy wicej - szepna do siebie.

Czua si jak maa dziewczynka. Jej dziecistwo na Rim, ze wszystkimi ucieczkami i ukrywaniem si, jeszcze nigdy nie wydawao jej si blisze ni teraz. Wszyscy odeszli, krzyczc z oddali przeraonym gosem ludzi przeznaczonych na zje­dzenie przez obcych. Potok wspomnie uderzy w ni z ca moc: kucaa w przewodzie wentylacyjnym, kiedy tusty m­czyzna z krwawicymi uszami wy ze strachu i bólu o kilka metrów od niej; odgos strzaów w rodku nocy; krew roz­bryzgana po mrocznej sali; i cigy strach, ciga bezsilno i pewno, e w kocu zostanie odnaleziona przez potwory. Potem bdzie zjedzona. Albo jeszcze gorzej.

Lecz Amy yje! Jest kilka lat starsza i cigle yje.

Technik, starszy mczyzna o nazwisku Boyd, wspomnia jej, e cigle odbieraj nieliczne przekazy z Ziemi.

- W wikszoci jest to jakie religijne gówno - mrukn drapic si za uchem.

- adnego przekazu od pewnej rodziny? - spytaa wtedy Billie, nie spodziewajc si usysze niczego dobrego. To mu­siaby by cud...

- A, tak. Przychodz na rónych kanaach, jak przypadko­we sygnay. Dziewczyna i jej wuj, jeszcze par innych osób. Smutne.

Boyd wzruszy ramionami i poszed je, ostrzegajc j, eby niczego nie dotykaa zanim nie wróci. Billie uwiadomia sobie, e stary technik jest pewny, i nic ju waciwie nie mona dla tamtych uczyni. Z wyjtkiem... Ripley. Moe jej plan, jaki by nie by, mógby ocali Amy. To samo dziecko, teraz ju nieco starsze, widziaa w starym przeka­zie, na który natknli si w tej obkanej bazie wojskowej. Amy.

Billie wcigna gboko powietrze i wypucia je bardzo powoli. Zobaczya siebie w obrazie tej maej dziewczynki na Ziemi. Zrobi wszystko, eby j uratowa. Wszystko.

Billie spónia si kilka minut do Czterech agli, bez wt­pienia najbardziej obskurnego baru w Stacji i oczywicie je­dynego, do którego chodzi Wilks. Knajpa bya maa i mroczna. Pijacy i odurzeni chemikaliami osobnicy siedzieli przy okr­gych stoach otaczajcych maleki bar przy cianie. Zgodnie z programem wywieszonym na cianie, miay si tu póniej odbywa tace erotyczne. Pary i trójki toczyy si ju na pod­wyszeniu, przygotowujc si do wystpu.

Billie spostrzega Ripley siedzc przy stoliku stojcym w rogu. Przed ni na zachlapanym jakim pynem blacie, stao kilka szklanek.

- Wilksa jeszcze nie ma - powiedziaa Ripey i nalaa blado pomaraczowego pynu do jednej ze szklanek. - Napijesz si?

- Tak, dziki.

Billie wzia szklank. Przekna poow zawartoci jesz­cze zanim usiada. Ripley uniosa brew.

- Ciki dzie?

- Moja przeszo mnie dopada. Na Ziemi jest rodzina, która wysya przekazy. Po raz pierwszy widziaam ich na planetoidzie Spearsa. W tej rodzinie jest maa dziewczynka, teraz ma moe dwanacie, moe trzynacie lat. Patrzenie na te przeka­zy... - przerwaa i pocigna ze szklanki -jest bardzo przy­gnbiajce.

- Czy to Amy?

Billie zaskoczona podniosa wzrok.

- Widziaam j kilka dni temu. - wyjania Ripley. - Znasz j? Billie pokrcia przeczco gow

- Chocia czuj, jakbym j znaa od dawna.

- Tak, rozumiem. Amy, tak miaa na imi równie moja córeczka.

Do baru wszed Wilks, skin barmanowi i podszed do ich stolika.

- Przepraszam, spóniem si - powiedzia. -Trenowaem. Myl, e straciem poczucie czasu.

Umiechn si i usiad. Nala sobie trunku do szklanki.

Billie zauwaya, e by bardziej zrelaksowany ni zwykle, jego poznaczona bliznami twarz wydawaa si by cakiem odprona.

- Cze, Ripley.

Ripley pochylia si ku niemu.

- Potrzebujemy twojej pomocy, Wilks - powiedziaa. - Nie ma sensu owija w bawen, nisz o obcych?

- To nie wszystkim si ni?

- Nie w formie koszmarów - odezwaa si spokojnie Billie. - Nie jako sygnay, przekazy. Wiadomoci od matki obcych, przewodniczki królowych. Ona... ona jest gdzie w ciemnym miejscu, w grocie lub czym takim. I pragnie. Czeka. Nawo­uje.

Billie przymkna oczy.

- Zblia si, a potem mówi. Mówi, e ci kocha i chce by z tob. Wrcz czujesz, jak jej pragnienia pyn falami do cie­bie...

Otworzya oczy. Ripley kiwna gow, lecz wzrok Wilksa by peen sceptycyzmu.

- Moe co zjada...?

- Suchaj, Wilks. Pamitasz ten statek kierowany przez ro­boty? Pamitasz sny, jakie tam miaam?

- Tak, pamitam - kiwn gow.

Wtedy Billie czua instynktownie, e obcy s na statku, cho­cia w aden sposób nie moga o tym wiedzie. Jej sen uratowa im ycie.

- Wic czego ode mnie chcecie?

- eby dowiedzia si kto ma sny o matce obcych - po­wiedziaa Ripey - Miaam je przez jaki czas, ale potem urwa­y si. Jeeli s one czym w rodzaju transmisji, bdziemy mogli je wykorzysta. Musimy wiedzie czy kto jeszcze ni w ten sposób. Musimy mie pewno. Macie jakie pomysy?

Wilks popatrzy w gb szklanki.

- Moe - mrukn. - Mog popyta ludzi, których znam. Uwaacie, e to co da?

- Sama jeszcze nie wiem - stwierdzia Ripley. - Ale moe co z tego wyjdzie. Wilks wzruszy ramionami.

- Pieprzy to, ale i tak nie ma tu zbyt wiele do roboty na tej cholernej skale upakanej plastikiem. Do diaba, popytam tu i tam.

Wysczy trunek do dna i wsta.

- Spotkamy si jutro o 9.00 w pokoju konferencyjnym B2.

Ripley umiechna si do Billie i z ulg wypucia powiet­rze z puc. Amy cigle bya na Ziemi w jakiej kryjówce i prawdopodobnie nic nie mona byo dla niej uczyni. Ale mona w kocu co zacz robi.

Salk konferencyjn udostpniano waciwie tylko wojsko­wym, lecz bya tak maa i tak rzadko uywana, e Wilks nie mia kopotu z uzyskaniem pozwolenia na wejcie do niej. Billie i Ripley stay po jego bokach naprzeciw maego kom­putera. Naciska klawisze i jednoczenie mówi:

- Ostatniego wieczoru spotkaem star przyjaciók, Leslie Elliot. Zwykle wychodzia z facetem, którego szkoliem, a do chwili, gdy stwierdzia, e jej iloraz inteligencji jest wyszy o prawie 50 punktów. Jest bardzo dobr wamywaczk komputerow, ale teraz robi tylko czarn robot wprowadzania danych. Myl, e nie odmówi nam pomocy... nawet si za­deklarowaa. Czekajcie, to jest to.

Dane zaczy przewija si przez ekran. Nazwiska, daty, miejsca. Potem pojawiy si obrazy.

Quincy Gaunt, dr/ Obiekt: Nancy Zetter. Obraz by marnej jakoci i przedstawia dwoje ludzi siedzcych w biurowym pokoju. Kobieta opowiadaa:

- Potem podesza do mnie i usyszaam jej gos. Mówia, e zaopiekuje si mn. Powiedziaa: "Kocham ci".

Atrakcyjna, moda kobieta potrzsna gow z obrzydze­niem.

- To, co mówia, byo okropne.

- Czy na tym si skoczyo? - spyta lekarz, szczupy, mody mczyzna o obojtnym wyrazie twarzy.

- Tak. Z wyjtkiem tego, e to wci trwa - powiedziaa kobieta. - Ja co noc ni...

Wilks przycisn klawisz. Wicej nazwisk przesuno si po ekranie, kolejne pokoje, kolejne osoby. Dobrze zbudowany, mody mczyzna krci si niespokojnie w fotelu, a starszy od niego lekarz przyglda mu si uwanie.

- To byo jak... nie wiem... ona mnie pragna - wyrzuci z siebie modzieniec.

- Seksualnie? Mczyzna poczerwienia.

- Nie, nie cakiem. Tak jako... cholera, nie wiem. Jakby bya moj matk, czy kim w tym rodzaju.

- Czy miewasz sny o swojej matce? - Lekarz pochyli si do przodu w oczekiwaniu.

Wilks ponownie nacisn klawisz. Doktor Torchin rozma­wia z kobiet - porucznikiem Adcox.

- ...i odczua jakby woanie, eby z ni zostaa-zastano­wi si lekarz. - Interesujce. Wilks dotyka delikatnie klawiatury.

- ...to jest powracajcy cigle sen...

- ...kocha mnie, pragnie...

- ...mówisz, e potwór prosi ci o znalezienie...

- ...chce, ebym znalaza dla niej...

- ...woa mnie...

Wilks wcisn klawisz pauzy i popatrzy na stojce obok dwie kobiety.

- Ilu? - spytaa Billie. Poczua nag sucho w gardle.

- Nie jestem pewny, ale Les dotara do danych z jednego tygodnia. Psychiatrów odwiedzio trzydzieci siedem osób.

- A jest jeszcze wielu, którzy nigdy nie pójd do psychiatry - odezwaa si Ripley. Umilka zamylona.

- Dobra robota, Wilks - powiedziaa po chwili.

- Dokd nas to, do diaba, zaprowadzi? - spyta Wilks i odchyli si w fotelu. - Co to wszystko oznacza?

- e królowa matka pragnie swych dzieci - odpowiedziaa Ripley. - Nie wiem, dlaczego tak jest, ale jest. Sygnay s przeznaczone dla nich. Robotnice nie s wystarczajco inte­ligentne by zaadowa si na statki i odlecie do domu, ale gdybymy tak j odnaleli i przewieli na Ziemi...

- Mogyby odej wraz z ni - powiedziaa Billie.

- Ujmujc to najprociej: ta królowa królowych jest w in­nym systemie gwiezdnym, tak? Chryste, znaczy to, e przekazy odbywaj si z prdkoci wiksz ni prdko wiata. Jak, wród jakich pieprzonych woodoo.

- A jeeli to prawda? - spytaa Billie. - Co powiesz, jeeli jaka superkrólowa potrafi przekazywa na takie odlegoci? Pomyl lepiej, co si stanie, gdy zjawi si tutaj.

- Pójd za ni jak lemingi - powiedziaa Ripley. - Pocz si razem w wielkim pochodzie. Kade z nich.

Wilks nie mia najwiatlejszego umysu, ale byskawicznie dostrzeg moliwoci tego scenariusza. Kiedy si odezwa, jego gos by cichy, ale peen przekonania:

- Moglibymy poczeka, a si zbior do kupy, a potem przy pomocy adunków nuklearnych wysa je do diaba.

Popatrzy na ekran komputera, gdzie twarz pacjentki z ciem­nymi obwódkami wokó oczu zostaa zamroona przez stop-klatk. Przyjemne marzenie, lecz wydawao si, e takim pozostanie. Cofn si myl do swego pierwszego kontaktu z obcymi, jake dawno to byo. Przesuny mu si przed oczami wspomnienia przeszoci: uwolnienie Billie z orodka psy­chiatrycznego, nowe przejcia u jej boku, nowe wysiki, by zniszczy obcych, którzy im zagraali - im i ludzkoci. Gówny cel zna, lecz Wilks by bardzo praktycznym czowiekiem.

- Skd masz pewno, e tak si stanie? - spyta Ripley.

- Nie jestem pewna - pokrcia gow. - Przynajmniej nie w sposób, który daby si wyjani czy zmierzy.

- Ale wierzysz, e wszystkie te psychiczne brednie znacz dokadnie to, o czym tutaj mówimy? Oznacza to dla ciebie, e istnieje gdzie jaka supermamuka, która mogaby zmu­si te wszystkie skurwysyny do opuszczenia Ziemi?

- Tak, w to wanie wierz.

Wilks ponownie wpatrzy si w ekran. Billie moga co po­wiedzie o obcych na statku, który ukradli wspólnie z Buellerem. On te mia wasne przeczucia, które uratoway mu niejednokrotnie dup. Nie by zbyt religijny, nie wierzy te w róne brednie psychologów, nie musisz by chemikiem, by rozpali ogie. Pragmatyzm by jego sposobem na ycie i do diaba z teoretyzowaniem. Jeeli Billie moga widzie we nie prawd, mogli to robi i inni. To ma jaki sens.

- Dobra. Przypumy, e ten scenariusz zacznie dziaa - odezwa si po chwili milczenia. - Warto by sprawdzi nieco wicej szczegóów. Jeeli macie racj, to mamy w garci wielki mot, którego moemy uy przeciwko tym dupkom. Chc popracowa z wami i przekona si, dokd nas to zaprowa­dzi. Id porozmawia z przyjaciómi.

- Jeeli nie masz nic przeciwko temu, pójd z tob - za­proponowaa Ripley. - Billie? Gdyby moga przekopa si przez te zbiory i wycign nazwiska personelu wojskowego...

Billie wyja z czytnika metalowy krek z zapisem infor­macji i schowaa go do kieszeni.

Ripley wyszczerzya zby w szerokim, szczerym umiechu.

- wietnie. Nie spotkalibymy si wieczorem i porozma­wiali o tym, co udao nam si znale?

Billie posza szybko do swojej kwatery. Jak to dobrze by znów w akcji. Poza tym wiadomo, e inni te maj kosz­marne sny, równie poprawia jej humor. Nie czua si ju tak osamotniona. Ta Ripley to silna kobieta, przywódczyni.

Skrcia za róg i niemal biegiem zbliya si do robotechnika naprawiajcego panel owietleniowy. Zatrzymaa si na chwil i uwanie przyjrzaa robotowi. Bya to prosta maszyna, przystosowana jedynie do kilku nieskomplikowanych zada. Z grubsza ludzkiego ksztatu, okoo dwóch metrów wysoka; krótko mówic - metalowa skrzynka na dwóch nogach i o dwóch rkach.

Robot w niczym nie przypomina androida, który atwo móg uchodzi za czowieka...

Billie nagle znalaza si na granicy paczu. Mitch. Co te si z nim stao, jaki los spotka jej sztucznego kochanka. Ow­adny ni mieszane uczucia: zo, e nie powiedzia jej prawdy, obawa i wreszcie smutek. Bya te ao, któr po raz pierwszy odczua, gdy zobaczya go zreperowanego na planetoidzie Spearsa, kiedy ujrzaa jego pikne ciao przy­twierdzone do okropnych metalowych nóg. Wyglday zu­penie jak koczyny robota, który teraz sta przed ni. Kiedy w kocu zrozumiaa sam siebie, byo ju za póno - ona i Wilks byli ju w przestrzeni kosmicznej, uciekli z bitwy, która rozgorzaa na planetoidzie. Mitch na niej pozosta. Os­tatni raz zobaczya go podczas transmisji przekazanej na ich statek. Prawda bya taka, e czymkolwiek - kimkolwiek? - by Mitch, okaza si najlepsz osob jak kiedykolwiek zna­a. I na dodatek kochaa go.

Có, to pieprzone ycie byo okrutnie niesprawiedliwe. Bya to twarda rzeczywisto i Billie zbyt wiele razy si o tym prze­konaa, by teraz paka. Spd cae lata w szpitalu, a z pew­noci nauczysz si podchodzi do ycia bez zbdnych emocji.

Otara zy z twarzy. Pacz niczego przecie nie zmieni. W swych podróach z Wilksem nauczya si jeszcze jednego: najlepsz metod dziaania, by sprawy szy jak naley, jest zajcie si nimi samemu. Jeeli chcesz kopn kogo w dup, najlepiej uyj wasnych butów. Tak trzeba zajmowa si wa­snymi sprawami. Siedzenie i narzekanie w niczym ci nie po­mog.

Ripley o tym wiedziaa. Miaa plan. Jaki on by, to nie mia­o znaczenia. Wane, e istnia. A jeeli istniaa najmniejsza nawet szansa, e si powiedzie, Billie chciaa przyoy sw rk do zniszczenia obcych. Za to wszystko, co zrobili.

Chciaa mia si nad ich grobem.

ROZDZIA 3

Ripley potara skronie i lekko zmarszczya czoo.

- Problemy? - szepn Wilks.

Nie chcia przeszkadza rozmow kobiecie, która siedziaa przy komputerze kilka metrów od nich.

- Ból gowy - odpowiedziaa. - Ostatnio czsto je miewam.

Jeszcze chwil pomasowaa skronie i rozejrzaa si po ma­ym pokoju. Gustowne malowida i fotografie zdaway si nie pasowa do taniego, plastikowego wykoczenia tego mikro­skopijnego pomieszczenia.

Technik, Leslie Elliot, zgodzia si im pomóc, wykorzystu­jc na odszukanie potrzebnych informacji sw przerw obia­dow. Siedzieli wanie w jej kwaterze i przygldali si jak pracuje. Bya to adna, nieco zbyt mocno uminiona kobieta o miym umiechu i kasztanowych wosach, które nosia sple­cione w mnóstwo cienkich warkoczyków. Ripley zastanawiaa si, co czyo j z Wilksem...

- Moe powinna powstrzyma go jakimi prochami - po­wiedzia Wilks, przerywajc jej myli.

Popatrzya na niego pustym wzrokiem.

- Twój ból gowy.

- Aha. Nie. W porzdku. Poza tym, nie bior leków. Wik­szo problemów staram si sama rozwizywa.

Wilks chcia jeszcze co powiedzie, ale w tym momencie Leslie odwrócia si wraz z fotelem i umiechna si szel­mowsko.

- Jeste moim dunikiem, sierancie - powiedziaa.

- Znalaza co.

Umiech Leslie sta si jeszcze szerszy.

- Kopalni zota, oto co znalazam. Po prostu trzeba zada waciwe pytanie. Poczekajcie sekund. Musimy to zabez­pieczy tam, gdzie nikt si nie dostanie.

Ripley umiechna si do Wilksa.

- Moe nie jeste cakiem szalona - odezwa si sierant.

Szli w stron kwatery Ripley. Metaliczny zapach powietrza wydawa si szczególnie intensywny w tym wanie koryta­rzu. By tak mocny, e mógby by waciwie smakiem.

Wilks myla o rozmowie, jak przeprowadzili z Les.

- Tylko niektórzy ze nicych odznaczaj si cisymi umy­sami - powiedziaa Leslie - No, wiecie, matematyczne go­wy z bardziej rozwinit lew pókul. Faceci tacy jak ty, sierancie, bez wybujaej wyobrani.

- Pieprzy ci.

- Wiem, e chciaby. Hmm, wrómy do sprawy. Moemy zatem ucili dane przy kreleniu naszej mapy. Gdybycie powiedzieli mi, czego szukalicie ostatniej nocy, zaoszcz­dzioby to wam wiele pracy.

- Faktycznie - stwierdzia Ripley - szybciej to znajdziemy, gdy popracujemy razem.

Jednak w kocu mieli nazwiska ludzi, którzy potrafili opi­sa planet obcych. Zaledwie sze osób. Podane przez nich szczegóy nie byy precyzyjne, ale Leslie miaa mapy znanych systemów i zdoaa okreli kilka moliwych lokalizacji. Rip­ley twierdzia, e mogliby ucili pooenie, gdyby udao im si porozmawia z wybran szóstk.

Ten telepatyczno-empatyczny chaos wydawa si by kuglarsk sztuczk, ale musieli si przez to przedrze. Wilks cigle chcia wzi udzia w akcji, jeeli tylko do niej dojdzie. Nie­samowite, lecz to byo to.

- Mylaem, e roznielimy t planet w py, e znikna z przestrzeni - powiedzia Wilks. - Spuciem na ni poczone ze sob adunki jdrowe, które powinny przynajmniej wyste­rylizowa t pieprzon planet.

- Niewane - stwierdzia Ripley - One rozmnaaj si gdziekolwiek si znajd, a opanowana planeta jest opanowan planet.

- No, tak. Ale ta jedna, gdziekolwiek jest, wydaje si by jdrem wszystkiego. Ciekawe jak wiele miejsc jest zarao­nych...

Wilks przypomnia sobie rozmow ze starym onierzem w barze. Sapn cicho.

- Co jest? - spytaa Ripley.

- Có. Kilka dni po przybyciu tu razem z Billie, spotkaem w barze starego i bardzo pijanego czowieka. Nazywa si Crane. By kiedy onierzem. Chcia kupi za drinka jakikol­wiek mundur. Bekota o wojennej chwale, martwych onie­rzach i takie tam brednie. Nie zwracaem na to wikszej uwagi, dopóki nie zacz mówi o obcych. Nazwa je zabawkami wojny. Powiedzia, e s zbyt doskonae by by naturalne.

Ripley spojrzaa na Wilks z nagym zainteresowaniem.

- Interesujce - powiedziaa. - Moliwo szybkiej repro­dukcji, krew w formie kwasu, odporne na próni. Gdyby byy sztucznym tworem, wyjaniaoby to wiele zagadek.

Wilks skin gow.

- Warto o tym pomyle. Oczywicie pojawiaj si kolejne, gorsze pytania: Kto zaprojektowa te pieprzone potwory? Dla­czego? Jakie s zamiary tego artysty?

Zatrzymali si przed drzwiami pokoju Ripley.

- Zapi was póniej, ciebie i Billie. Mam par rzeczy do sprawdzenia.

Ripley zamkna drzwi i pomylaa o teorii, jak zbudowa Wilks na podstawie jednego zdania starego pijaka. Wojenne zabawki? Co za pomylony gatunek móg stworzy taki pro­jekt, do jakiej wojny prowadziy te przygotowania?

Wróci jej ból gowy.

Rozlego si pukanie do drzwi.

- Prosz.

Billie wesza i rozejrzaa si po goych cianach pokoju: surowy i praktyczny, jak jego mieszkanka, która wanie pod­niosa wzrok znad klawiatury. Wygldaa na zmczon.

- Cze, Billie - powiedziaa. - Masz co?

- Osiemnastk wojskowych, okoo poowy z dowiadcze­niem w walkach - odpowiedziaa.

Pochylia si i opara o stolik. Sama te bya bardzo zmczona.

- Dobrze. Wilks i ja dostalimy troch danych od jego przyjacióki-wamywa- czki. Moemy wic zaczyna. Pewne pod­stawowe informacje musimy jeszcze sprawdzi, a potem zdoby transport. Im szybciej, tym lepiej.

Billie umiechna si na t niewzruszon pewno siebie, bijc ze sów Ripley. To musi by wspaniae uczucie, tak panowa nad sob.

- Nie pytam z czystej ciekawoci - odezwaa si - ale na jaki pomys wpadlicie?

Ripley wstaa z fotela i nagle wyraz jej twarzy si zmieni. By wyranie oznak strapienia.

- Pamitasz, mówiam ci, e miaam córk?

Billie skina gow. |

- Miaa na imi Amanda. Miaa niewiele lat, kiedy zaczam pracowa na Nostromo. Obiecaam, e wróc na jej urodziny. Nie zrobiam tego.

Billie znów kiwna gow. Wiedziaa, co si stao. Ripley spdzia cae dziesiciolecia w gbokim upieniu - byo o tym w starych zapisach i kady je zna. Szczliwym trafem znaleziono j, kiedy dryfowaa w miertelnej pustce. Billie bya ciekawa jak to jest, gdy zostawia si dziecko, a po po­wrocie okazuje si, e to malestwo zmaro wanie jako stara kobieta. Córka starsza ni babka. Okropno.

- Lecc tutaj mnóstwo mylaam o niej, o jej caym yciu, które przemkno, podczas gdy ja spaam. Spaam i niam o innej matce, która chce, by jej dzieci do niej wróciy.

Ripley pokrcia gow i umiechna si nagle, cho w jej twarzy nie byo wesooci.

- Dziwne porównanie. Ja i ten potworny stwór pragniemy waciwie tego samego.

Billie wiedziaa, e musi co zrobi, jaki gest, cokolwiek. Z wahaniem wycigna rk i dotkna doni Ripley.

- Przykro mi - powiedziaa.

- Nie ma sprawy - Ripley cofna rk nie przyjmujc wspóczucia. - Po prostu, kochaam moj córeczk i straci­am j. Winna tego jest ta... ta rzecz. To ona mi j zabraa.

Popatrzya na Billie wzrokiem penym zoci.

- Mój pomys nie wzi si z chci uratowania kogokol­wiek, nie z wielkiej mioci do ludzi. Ja zwyczajnie niena­widz jej i jej pieprzonego potomstwa i chc zniszczy je wszystkie.

Wcigna gboko powietrze i spucia wzrok. Wzruszya ramionami.

- Do historii. Mamy wiele do zrobienia.

Billie ciekawa bya, ile lat miao dziecko. Moe byo w wieku Amy? Co wspólnego tkwio w caej ich trójce: Ripley, Billie, królowej obcych. Pragny powrotu swych dzieci... Nie, Amy nie bya jej córk. To tylko twarz na ekranie monitora. Och, nie wolno jej myle w ten sposób.

Billie przesuna fotel na drug stron stou i usiada obok Ripley. Bdzie jeszcze czas na zastanawianie si nad moty­wami dziaania. Teraz - tu Ripley znów miaa racj - miay duo pracy. Po dwóch tygodniach wóczenia si po bazie, nie wydawao si to zym pomysem. Jakiekolwiek dziaanie za­wsze byo dla niej lepsze ni nie robienie niczego.

ROZDZIA 4

Sierant Kegan Bako by dziesi lat modszy od Wilksa, a wyglda na jeszcze modszego. Mia dziecic twarz i jasn karnacj. Wilks zastanawia si czy musi goli si codziennie by utrzyma twarz zgodn z wojskowymi standardami.

Dwaj mczyni w biurze Bako siedzieli przedzieleni biur­kiem, którego powierzchnie pokryway papierki po cukier­kach i plastikowe torebki po jedzeniu. May pokój by duszny, a w powietrzu unosi si zapach sosu sojowego.

- Jeste pewny, e nie chcesz nic z tych drobiazgów? To lepsze ni gówno w stoówce.

Bako manewrowa koo ust bambusowymi paeczkami. Co najmniej poowa smaonego makaronu wylizgiwaa spomi­dzy nich.

- Dzikuj, wanie zjadem troch stoówkowego gówna.

- Niedobrze. Co ci tu sprowadza? Nie mów, e chcesz rewanu.

- Dlaczego nie, w ostatnim tygodniu si zbytnio nie prze­mczae.

Wilks spotka tego modego czowieka w sali gimnastycz­nej, szuka partnera do gry w pik. Zagrali ze sob kilka razy i chocia Bako jak dotd nie wygra ani razu, to by niezym zawodnikiem i okaza si dobrym kumplem.

- Tak naprawd, to chc co sprawdzi. Z kim mam rozma­wia na temat transportu?

Bako przekn porcj klusek i umiechn si szeroko.

- Dobry Boe. artujesz, prawda?

- Zaómy, e chciabym przewie eee... bro, która moe zniszczy wszystkie potwory na Ziemi. Czy wtedy dostabym statek?

- Jak bro?

- Hipotetyczn.

Bako zabbni paeczkami o blat biurka.

- Có, przede wszystkim musiaby udowodni warto tej broni, a nie tworzy hipotez na jej temat. Pokaza to genera­owi Petersowi, a moe Davisonowi, uzyska ich zgod i znale ochotników do zaogi. Na koniec wypeni par for­mularzy.

Bako nabra nastpn porcj makaronu.

- Powinienem ci te powiedzie, e bdziesz musia mie diabelnie duo czasu, nawet majc mocne poparcie.

- Dlaczego?

- W cigu ostatnich czterech miesicy byy trzy próby do­stania si na Ziemi i z Ziemi. Trzy oficjalne próby, jeeli wiesz, co mam na myli.

Wilks kiwn gow. Oznaczao to, e w innych czasach nikt nie chciaby o tym rozmawia.

- Pierwszy statek wróci z tuzinem nowych cywilów, ale czwórka komandosów bya martwa lub zagina, tak samo jak omioosobowa zaoga. Z drugiego stracilimy niemal wszy­stkich ludzi i organizowalimy dodatkow wypraw by uratowa, tych co przeyli.

- A trzeci?

- Nie wróci. Wyglda na to, e obcy skd wiedz, e nad­latuje statek i czekaj na niego. A my nie moemy sobie po­zwoli na utracenie nawet drobnego sprztu. Miejscowe wytwórnie nie s tym, czym byy kiedy. Niektóre ze statków s tutaj, wikszo daleko std i nikt nie wie, gdzie.

Bako pooy paeczki na blacie i popatrzy na Wilksa.

- Planowana jest kolejna misja. Wiesz e te dciaki nie lu­bi by kopane w dup, chocia nie ode mnie to usyszae, rozumiesz? Moje zdanie jest takie: przeznaczanie statku dla ratowania czegokolwiek nie ma obecnie najwyszego priory­tetu. Nawet cakowity rupie ma teraz cen wysz ni dia­menty.

A Wilks chcia mie w peni wyposaony statek gwiezdny, który mógby polecie, Bóg wie dokd poprzez galaktyk i umoliwi im porwanie matki wszystkich obcych. Mówic hipotetycznie.

Kiwn gow i wsta. Umiechn si do sieranta o dzie­cicej twarzy.

- Dziki, Niemowlaku. Pomoge mi troch.

- Nie nazywaj mnie tak. Kort C, jutro o ósmej?

- Pewnie. Zwi sobie rce za plecami, eby w kocu wygra.

Bako wybuchn gonym miechem, kiedy Wilks by ju przy wyjciu, ale umilk natychmiast, gdy tylko drzwi si zam­kny.

Dla Wilksa informacje Bako nie byy adn rewelacj. Gdy­by chodzio tylko o niego, po prostu wamaby si w odpo­wiednie miejsce i zabra statek. Robi ju tak i wiedzia od czego zacz. Ale nie by teraz sam. Kto inny dowodzi. Ripley chciaa spróbowa zorganizowa wszystko legalnie, a on zrobi ju co tylko móg. Jeeli genera nie zacznie ni o superkrólowej, wszelkie wysiki bd diaba warte.

Drzwi otworzya Charlene Adcox ubrana w bladozielone kimono luno przewizane w pasie. Bya niska i prawie chopico szczupa. Gadko uczesane wosy i ostre rysy twarzy przydaway jej jeszcze mskiego wygldu. Billie poczua zapach perfum. By lekki, kwiatowy.

- Pani Adcox?

- Tak.

- Nazywam si Billie. Czy mogybymy przez chwile po­rozmawia?

- O czym? - Adcox umiechna si uprzejmie.

Billie wzia gboki oddech.

- O pani snach - powiedziaa.

Kobieta staa, potem ruszya w gb pokoju. Umiech znikn z jej twarzy.

Billie wesza. Pomieszczenie byo wiksze ni jej wasna klitka. Na cianach wisiay japoskie grafiki, wokó stay proste meble. Adcox podsuna Billie mat do siedzenia, sama usiada naprzeciw na maym, niskim stoeczku.

- Jak zdobya moje nazwisko?

Billie zawahaa si. Zbiory bada psychiatrycznych byy poufne, ale kamstwo mogo szybko wyj na jaw.

- Inni te maj takie same koszmary - powiedziaa - Wa­malimy si do zbiorów. Kobieta kiwna gow.

- W porzdku.

Moda pani porucznik wydawaa si teraz bardziej odpr­ona. Billie to rozumiaa.

- Ilu? - spytaa Adcox.

- Nie potrafimy dokadnie okreli. Co najmniej pidziesicioro. Zawsze ni to samo. Sdzimy, e s to przekazy, nie sny. Obcy s telepatami, lub co w tym rodzaju. To nie moe by przypadek.

Adcox zdobya si na saby umiech.

- Tak, rzeczywicie na to wyglda. Czego chcecie ode mnie?

Billie wycigna krek informacyjny z kieszeni.

- Moe mi pani powiedzie, gdzie ona si znajduje - powiedziaa. - Jest tutaj wiele opisów moliwych miejsc. Tylko kilka z nich wydaj si odpowiada temu, co przedstawiaj sny. Pani jest jedn z osób, które to widziay. Prosz zrozu­mie, chcemy j odszuka.

Adcox zesztywniaa.

- eby j zabi?

- Tak. J i jej dzieci.

Kobieta pochylia si i wyja krek z rk Billie.

- Mów mi Char - powiedziaa z umiechem.

Ripley owina rcznik wokó szyi i naga pada na óko. Wycigna swe dugie ciao na materacu, zaoya rce za gow, a nogi rozoya swobodnie. Spotkanie z Johnem Chinem poszo dobrze. By architektem, jednym z tych nicych "o cisym umyle". Zgodzi si przejrze jej map. Nie by to typ wojownika i osobicie wtpia, eby zdecydowa si wyruszy z nimi, kiedy przyjdzie czas. Pomylaa jednak, e wystarczajco wielu onierzy zgodzi si zaryzykowa...

Zamkna oczy. Nie chciao jej si spa, gorcy prysznic otworzy w jej mózgu szufladk medytacji. Ciekawe, jak po­szo Billie z porucznik Adcox... ile lat ma Billie? Dwadziecia trzy, prawda?

W padzierniku, w roku, kiedy ukoczya dwadziecia trzy lata, urodzia pikn, pulchn, malek dziewczynk Amand Tei. Amy...

Ripley pozwolia ponie si wspomnieniom.

- Ciiii, Amando. Moja maa, sodka Amando.

Powtarzaa sowa raz za razem jak delikatn, usypiajc mantr. Jak koysank dla noworodka, którego trzymaa w ra­mionach. Szpitalny pokój by owietlony przymionym wiatem, a cae wntrze pomalowano delikatnymi, pastelowymi kolorami. Malestwo jeszcze nie widziao swego ojca i nigdy go nie zobaczy. Ripley pocza swe dziecko w klinice, co byo bezpieczniejsze i wygodniejsze przy jej samotnym trybie ycia. A teraz zostaa mamusi...

Kiedy pielgniarka woya jej malekie dziecko w ramiona, rozpakaa si. Byo takie pikne, takie spokojne i mae! Ma­lekie paluszki i paznokcie, malutka gówka z jedwabistymi, ciemnymi woskami.

Poród miaa ciki i dugi, ale warto byo.

- Ciii, moje dziecitko, moja sodka Amando - szeptaa. Zastanawiao j, w jaki sposób moe przekaza swej córeczce, e kochaj tak bardzo, e kochaj mioci zdoln przenosi góry...

Nagle tu przed ni pojawia si mska twarz, pomarszczona, mroczna. Zobaczya wycignite ku niej rce...

* * *

Ripley krzykna i z szeroko otwartymi oczami usiada na óku. Okrya si rcznikiem i rozejrzaa po pokoju. Nikogo. Ale ta twarz... To by...

Mskie oblicze tkwio w jej gowie, w jej nie na jawie. I by to...

- Bishop?

Potrzsna gow. Android, jeden z onierzy; dziesitki lat po urodzeniu córki, dugo po tym, gdy nie wrócia na uro­dziny Amandy.

Skd to si wzio? Bishop... Nie mylaa o nim od du­giego ju czasu. Ostatni raz... kiedy waciwie widziaa go ostatni raz...?

Nie zbyt dobrze. Jej wdrówki w czasie dziwacznie si splataj. Moe wszystko jest w jaki sposób powizane. Westchna, zakopotana i sfrustrowana niemonoci poznania wasnego umysu. Moe mimo wszystko jest zmczona... Wstaa i signa po ubranie. Nie chciaa duej by naga.

ROZDZIA 5

Wilks zapuka do drzwi Leslie ma butelk burbona, któr wanie kupi.

- Chwileczk!

Usysza stumione odgosy zbliajcych si do drzwi kroków, potem odgos padajcego ciaa.

- Cholera!

Po chwili drzwi si otworzyy. Leslie z zaczerwienion twarz pocieraa prawe kolano. Tu za ni leao przewrócone krzeso.

- Wilks, ty dupku - powiedziaa Leslie.

Miaa na sobie obszerny czarny szlafrok, a na gowie turban z rcznika. Na jej smagej skórze perli si pot. Mimo sów, jakie przed chwil powiedziaa, bya umiechnita.

- To dla mnie? - spytaa.

- Jeeli jeste zajta...

- To zaley.

- Chciaem ci podzikowa za pomoc. Pomylaem, e moglibymy si napi, jeeli tylko nie masz innych...

Leslie umiechna si do Wilksa i cofna od drzwi.

- Zawsze bye niezwykle subtelny - powiedziaa mikko.

- Wejd, Dawidzie.

Billie siedziaa w niewygodnym plastikowym krzele i ogldaa obraz zrujnowanej Ziemi. Sycha byo trzaski i gwizdy i dziewczyna zastanawiaa si, jak to jest moliwe, by tak stare przekazy byy jeszcze nadawane. Od dawna nie reklamoway si adne firmy, czasem pojawia si jaki dokumentalny program, czasem film fabularny. Programy nadawane byy w najróniejszych jzykach. Billie od czasu do czasu naciskaa jaki klawisz, szukajc czego rzeczywistego, czego z biecych wydarze.

Czego takiego jak Amy.

Obraz zatrzyma si, a potem ekran sta si czarny. Nagle ukazaa si mska twarz - redni wiek, brutalne przystojne oblicze, ostry nos i mocne szczki oraz mroczne, przenikliwe oczy. Usta mczyzny byy mocno zacinite, tak mocno, e w ich kcikach pojawiy si gbokie bruzdy. Nieruchome spojrzenie tego czowieka utkwione byo prosto w kamer.

Co byo takiego w tej twarzy, co przypominao...?

- Oto jest wyznanie wiary - powiedzia czowiek z ekranu

- w nowego Chrystusa i w moc, któr Ona posiada.

Gos mia gboki i zniewalajcy.

"Spears - pomylaa Billie - jak Spears."

Kamera odjechaa w ty i ukazaa mczyzn stojcego na maym podwyszeniu w niewielkim, sabo owietlonym studio. By wysoki i nosi obcisy kombinezon, który podkrela jego wyrobione minie ramion i klatki piersiowej. U pasa zawieszony mia dugi sztylet.

- Jestem Carter Dane - powiedzia - i widz Prawd.

Billie usyszaa pomruk aprobaty pochodzcy spoza pola widzenia obiektywu kamery.

- Moc ley w moich doniach. Bogini pokazaa mi waciw drog.

Zacz chodzi tam i z powrotem.

- Bogini nie sieje strachu. Bogini nie przeraa. Jestemy jej dziemi, a Ona jest nasz matk. Nie jestemy jej godni.

Pomruk sta si goniejszy.

Dane mówi coraz potniejszym gosem.

- Kiedy rozpoczo si oczyszczenie, byem peen obaw.

Krzyczaem ze strachu, litowaem si nad sob. Baem si o wasne ycie i ycie otaczajcej mnie powszechnej saboci.

Przerwa na chwil. Wygldao to na celowy zabieg majcy zwikszy dramatyzm wypowiadanych sów.

- Jestem wart nie wicej ni kupa ajna.

- O, tak - rozleg si ryk niewidocznego audytorium.

- Bezuyteczny i obezwadniajcy strach napeni mnie pustk. Nie pozwala dziaa. Byem przez niego przywalony, jakby zwali si na mnie mur.

Przystan i odwróci si do suchaczy.

- Ona przemówia do mnie. Prosia mnie o pomoc. Bogini, Stwórczyni tak nieprawdopodobnej potgi prosia mnie, niegodnego kalek. Tak samo prosi wszystkich Wybraców. I staem si silny. Nauczyem si Jej mioci. Zrozumiaem, e mier jest niczym! Jest gównem! Jest strachem!

Billie siedziaa wpatrujc si w ekran. Stwierdzia, e nie moe si poruszy, nie potrafi nacisn odpowiedniego klawisza.

"Kolejny nicy, na dodatek kompletnie szalony" - pomylaa.

Dane usun si w bok i na ekranie pojawia si potna kobieta w zniszczonym wojskowym mundurze. Prowadzia za sob modego mczyzn. Rce mia zwizane na plecach, a jego powolne kroki sugeroway, e jest cakowicie odurzony chemicznymi rodkami. Kobieta w mundurze pchna go na podog obok Dane'a i odesza w cie. Chopak wyglda na nastolatka, by szczupy, ubrany w poszarpane i brudne achy. Lea na boku z zamknitymi oczami.

Dane wskaza na winia, lecz wzrok mia cigle utkwiony w suchaczach.

- To - powiedzia - jest czowieczestwo. Sabo. Obawa. On nie jest wystarczajco mocny, by sta si dawc boskiego ycia. Nie jest tego godny, w przeciwiestwie do was, którzy stoicie przede mn.

Dane szerokim gestem wskaza na tum, a potem pooy do na biodrze. Palce objy rkoje sztyletu.

Wycign go powoli i podniós w gór.

- Stare czowieczestwo ju si przeyo.

Uklk obok chopca. Modzieniec nie okaza najmniejszym ruchem, e sysza przemow. Nie poruszy si te, gdy Dane bez widocznego wysiku wbi ostrze gboko w jego gardo. Krew rozprysna si po caej platformie.

Mody mczyzna otworzy oczy, potem usta. Wydawao si, e chce co powiedzie. Okropny, bulgoczcy charkot wydosta si z jego krtani, a twarz wykrzywia w grymasie zaskoczenia i bólu. Przewróci si na plecy, oczy wypeniao przeraenie. Coraz wicej krwi wypywao z rany i pokrywao oliz warstw jego ciemne wosy i bia skór. W kocu szczupe ciao zadrao miertelnym spazmem. Oczy pozostay otwarte.

Dane przyoy ostrze sztyletu do czoa swej ofiary i powiód nim w dó, poprzez mostek a do krocza, tnc gboko.

Odwróci twarz do suchaczy i krzykn z dzikim grymasem na ustach: - Chodcie i poywiajcie si! Jedzcie ciao! Spoywajc stary porzdek wiata, zjednoczycie si z Bogini!

Rzuci sztylet na podog i jedn z zakrwawionych doni zanurzy we wntrznociach martwego chopca, potem podniós j do ust. Ciemne postaci wychyny na podium. Obdarte kobiety i brudni mczyni rzucili si na ciao. Byo ich z tuzin, moe wicej. Oszalae twarze, gony miech, wycignite rce...

Dane wsta i zacz deklamowa z patosem. Z ust ciekaa mu wiea krew. Gos mia zachrypnity.

- Jestemy Wybracami! Stajemy si Nimi! Bdziemy...

Billie konwulsyjnie nacisna waciwy klawisz i przerwaa ponure widowisko. Ekran zgas, po chwili usyszaa tekst komercyjnej reklamy. Wzdrygna si. Spostrzega nagle, e stoi i bije piciami w fotel. Uciekaa w ten sposób przed szalestwem. Po chwili przycisna obie pici do ust i pobiega do kosza na mieci stojcego w kcie pokoju. Zwymiotowaa. Po kilku sekundach zwymiotowaa powtórnie. I jeszcze raz.

Powoli wracaa do rzeczywistoci. Jej spazmy przeszy powoli w drenie ciaa. Oddychaa gwatownym krótkim oddechem.

- Uspokój si - powiedziaa cicho do siebie. - Przesta. Uspokój si!

Przetara zazawione oczy. Sny musiay by zbyt cikie do zniesienia dla tych ludzi, którzy widzieli walcy si wiat, którzy widzieli ich gince rodziny. Ona jest inna. Tamci byli chorzy, otpiali, a ona jest tutaj i moe co zmieni.

- W porzdku - powiedziaa sobie i wyprostowaa si. Kwany zapach wymiotów wydobywa si z kosza i skaa powietrze w caym pomieszczeniu. Billie poczua nag wcieko. Ta królowa i jej cholerne transmisje doprowadziy tych ludzi do szalestwa. Wywoay niepowstrzyman fal zabójstw...

Wstrzsn ni dreszcz, gdy ocieraa usta wierzchem trzscej si doni. Wcigna gboko powietrze. Wiedziaa, e twarz umierajcego chopca bdzie do niej powraca. Có, tego nie zmieni. Teraz musi si skoncentrowa na tym, co zmieni moe.

Wilks delikatnie zamkn do na jednej z jdrnych, maych piersi Leslie. Przecigna si z rozkoszy i wasn do pooya na jego. Umiechna si. Leeli nadzy wród pomitych, przepoconych przecierade. W powietrzu unosi si zapach ich niedawnego aktu. Wilks podpar si na okciu. Czu si odprony i spokojny. Leslie bya dobr kochank, bieg we wszelkich pieszczotach, lecz bez chci dominowania.

- Mmm - zamruczaa cicho i otworzya oczy. - Niele, sierancie. Powiniene zosta awansowany.

Wilks umiechn si szeroko.

- Pewnie. Myl, e jestem dobry w musztrowaniu. Raz, dwa, raz, dwa, raz, dwa...

Leslie zrobia zdziwion min.

- Ej e, twój art jest dwuznaczny.

- Co? No tak, jestem dowcipnisiem.

- Choleeera.

Leeli przez chwil bez sowa, zajci wasnymi mylami. Wilks przypomnia sobie sw niedawn rozmow z Bako. Sprawa istnienia królowej matki nie zawadna bez reszty jego umysem, wic udowodnienie tego komu, kto nie zna Billie - konkretnie generaowi - mogoby przerosn moliwoci ich maej grupki.

- Dokd si wybieracie, Dawidzie?

- Hmm?

- Do królowej ze snów. Pójdziecie tam, niezalenie gdzie to jest. eby j schwyta.

Byo to stwierdzenie, nie pytanie.

- Nie wiem - powiedzia szczerze. - Wszystko cigle stoi pod znakiem zapytania. Oficjalna droga jest nie do przejcia.

Potrzsn gow.

- Nawet jeszcze nie wiemy, gdzie ona jest. Zapytaj mnie, gdy bd wiedzia wicej.

- Zamierzasz wybra si w podró tylko na podstawie tych ulotnych wizji?

- Jeszcze mniej. Nie niem tych snów. Ale ty tak. Wierzysz w to?

- Tak, myl, e to prawda. - Opara gow na jego nagiej piersi. - Zrobi wszystko, by tylko wam pomóc.

Wilks zatacza palcami mae kóka po gadkiej skórze jej brzucha, potem posun do niej. Lekko dotkn ona.

- Tak? Wszystko?

Przycisna si do niego i zamkna oczy. Jego czonek wypry si, napierajc na smuke nogi Leslie. Ona wsuna si leniwie na niego, a delikatny umiech skrzywi jej kciki warg.

- Naprawd jeste dobry w musztrowaniu, sierancie. A teraz opowiedz mi, co jest do strzelania, a co do zabawy...?

Siedzca samotnie w pokoju Ripley wyczya komputer i ziewna szeroko. Setki myli przebiegao jej po gowie. Byo ju póno, a wszystkie piguki, które wzia na ból gowy, nie podziaay. Silniejsze rodki wymagay kontroli lekarza, a to nie szo w parze z jej pogard dla medyków...

Zmarszczya brwi. Swoj drog, skd to si wzio. Musia to wywoa ten dugi hipersen, albo co poszo nie tak w szpitalu, kiedy j wybudzano. W aden sposób nie moga sobie przypomnie, czy przed tym wydarzeniem te cierpiaa na bóle gowy. Waciwie nie byo to wane. Nie by to najwaniejszy problem. Poza tym spowodowany by pewnie cigym stresem. Poczua zadowolenie, e znaleli t planet. Obie osoby, z którymi rozmawiaa Billie i ona sama, wskazay na ten sam system, Leslie okrelia go jako bardzo prawdopodobny.

Podesza do óka i potara piciami oczy. Potem pooya si, nie zadajc sobie trudu cignicia ubrania. Od pewnego czasu nie widziaa si z Wilksem i ciekawa bya, czy zdoby jakie informacje o transporcie wojskowym. Najlepiej byoby wyruszy majc oparcie w Stacji, ale jeeli nie... Có, istniej inne sposoby.

Pomylaa o swoim nie na jawie. Twarz Bishopa zaskoczya j sw realnoci. Lubia tego androida, pomimo swej awersji do wszelkich syntetyków. Jednak jego obecno w mylach oznaczaa co zego. Bya nie na miejscu, nie w jej pamici.

Medycy i sztuczni ludzie - wiat nauki i osobistych demonów. Moe wszyscy s szaleni. Moe jej pomys nie by niczym innym, tylko koszmarem obkanej kobiety. Moe...

Ripley zapada w sen.

ROZDZIA 6

Peter Schell by ciko zbudowanym, starszym mczyzn, którego normalnym wyrazem twarzy bya ponura, grona mi­na. Nawet kiedy si umiecha, jego brwi opaday w dó. Ripley pomylaa, e wyglda jakby si napi czego kwanego.

Czowiek obok, Keith Dunstom by o wiele modszy, mniej wicej w wieku Billie. Drobnokocisty i delikatny sprawia wraenie nauczyciela sztuki walki, którym zreszt by. Dun­ston sucha Wilksa z pogodnym wyrazem twarzy. Wyglda jakby raczej oglda mecz tenisowy, a nie wysuchiwa ponu­rych wizji sieranta.

Ripley pozwolia, by to wanie Wilks przekaza wszelkie informacje dwóm mczyznom. Spotkali si w prywatnym dojo, gdzie naucza Dunston. Po krótkim wstpie; Wilks szyb­ko przedstawi ich teori i wyniki przeprowadzonych bada. Shell przerywa mu kilka razy, zadajc pytania. Dunston na­tomiast nie wymówi przez cay czas ani sowa, tylko kilka razy przesun delikatn doni po rudej czuprynie.

- A co bdzie, jeeli nie dostaniecie transportu? - zapyta Shell.

Wilks wzruszy ramionami.

- Wanie próbujemy zebra zaog. Im wicej bdziemy mieli ludzi, którzy chc walczy, tym wiksza szansa, e do­staniemy statek.

- Tak, ale gdybycie mimo to nie dostali?

Nie demonstracyjny ukrywany sceptycyzm Shella dziaa Ripley na nerwy. Nie spodziewaa si, e ten facet zamierza...

- Spalilimy za sob mosty w momencie, gdy zaczlimy dziaa - odpar Wilks. - Jeszcze jakie pytania?

Na chwil zapada cisza. Sierant spojrza na Ripley, potem ponownie przeniós wzrok na mczyzn. Siedzieli bez sowa i wida byo, e si zastanawiaj.

Shell w kocu spojrza na zegarek. Wsta i wycign rk do Wilksa.

- Wdziczny jestem, e zaprosilicie mnie do dyskusji. B­dzie mi atwiej znie sny po tym, co mi opowiedzielicie. Musz jednak to sobie przemyle i wtedy skontaktuj si z wami.

Wilks zamierza co powiedzie, ale tylko mocno ucisn do Shella.

Ten skin gow Ripley i Dunstonowi, odwróci si i wyszed. Ripley westchna. Nie kady, z kim rozmawiali, gotów by zaryzykowa yciem.

- Wchodz w to - odezwa si Dunston.

Ripley zaskoczona spojrzaa na niego. By tak spokojny pod­czas przedstawiania planu. Sdzia, e nie jest w najmniej­szym stopniu zainteresowany.

W dalszym cigu sprawia wraenie czowieka, który wanie powiedzia co bahego. Siedzia z tym samym, nieodgadnio­nym wyrazem na swym beznamitnym obliczu.

- Powiedzcie mi w czym mógbym pomóc.

Wilks i Ripley zgodnie umiechnli si szeroko. Sierant wyjani, co zamierzali zaproponowa generaowi Petersowi. Ripley widziaa teraz, e Dunston chonie kad informacj. Jego ciao emanowao spokojem i si. Dobrze byoby go mie ze sob.

Billie siedziaa na macie u Char Adcox i sczya powoli czarn herbat. Czekaa na odpowied. Moda kobieta pocztkowo wydawaa si podchodzi z entuzjazmem do wszystkiego, co usyszaa, ale teraz wyranie si wahaa. Bbnia palcami w filiank i marszczya brwi w gbokim zamyleniu. Billie cze­kaa spokojnie, nie chciaa w aden sposób przyspiesza de­cyzji.

- Nie wiem - odezwaa si w kocu Char. - Brzmi intere­sujco, ale w mojej sytuacji... - zawahaa si. - Miaam na Ziemi rodzin. Duo czasu upyno, zanim pogodziam si z jej utrat. Ciko pracowaam, by dosta si tutaj, gdzie teraz jestem i taka, jaka jestem. Nadal miewam jeszcze takie po­ranki, kiedy boj si wyj z óka.

Wpatrywaa si w twarz Billie, jakby szukaa w niej oznak zrozumienia.

Billie pochylia gow.

- Po prostu nie mog...-. ponownie odezwaa si Char. ­Suchaj, nie potrafi. Przykro mi.

Billie usiowaa nie okazywa zawodu, ale bez powodzenia. Porucznik Adcox wypia .yk herbaty. W jej oczach wida byo zakopotanie. Billie postawia filiank i wstaa.

- Wszystko w porzdku, Char - powiedziaa. - Naprawd. Nie dotarlibymy tak daleko bez twojej pomocy. L.. rozu­miem ci.

Podesza do drzwi. Cholera. Polubia t dziewczyn i bya pewna, e pójdzie z nimi.

Odwrócia si.

- Gdyby zmienia zdanie...

Char kiwna gow, ale smutny umiech na ustach mówi, e jej decyzja jest ostateczna. Billie wysza i na chwil za­trzymaa si w korytarzu. Potrzsna gow. Zrozumiaa. Bio­rc pod uwag, e-ostatnie tygodnie byy jedynym okresem, kiedy moga swobodnie odetchn, poja, jak pocigajce s: spokój i cisza. Nagle pomylaa, e zbyt dugo w jej yciu zmuszano j do spokoju, do siedzenia w bezruchu. Nawet, kiedy potwory stay ju u drzwi.

- No; McQuade jest z nami - powiedzia Wilks. - I Brew­ster. Bya u Falka?

Ripley kiwna gow.

- Tak, ale straci cae zainteresowanie, kiedy doszo do rozmowy o zapacie. Powiedzia, e jego czas mona tylko kupi. Wilks wzruszy ramionami.

- Nie kady jest bezinteresowny.

To jednak strata. By kilka razy u Falka, wysokiego, mu­skularnego faceta, jednego z tych, których gony miech mona usysze wszdzie tam, gdzie graj w karty. Niespe­cjalnie wietlana posta, ale sprawia wraenie czowieka, który bardzo dobrze potrafi osania ci dup podczas akcji.

Siedzieli w pokoju Ripley i rozmawiali o przypuszczalnym skadzie zaogi. McQuade, Brewster, Dunston i Jones. Jak dotd tylu. Jon Jones by modym lekarzem, który wydawa si by zbyt powany jak na swój wiek. Ripley lekko zesztywniaa, kiedy Wilks wspomnia o nim, ale nie protestowaa. Medyk móg si przyda, oboje o tym wiedzieli.

Billie wpada wczeniej, by powiedzie, e Adcox nie zgo­dzia si. Wydawaa si nieszczliwa z tego powodu i nie chciaa dyskutowa o locie. Wilks przypuszcza, e posza do pokoju cznoci, by poszuka Amy. To stawao si ju jej obsesj. Rozumia, dlaczego.

- Co z Carveyem? I Moto, ona ma dowiadczenie...

Wilks zwróci w tym momencie uwag na ekran monitora. wiateko pojawio si w górnym rogu. Towarzyszy mu ci­chy dwik oznaczajcy pocztek przekazu.

Ripley przycisna kilka klawiszy. To bya Billy.

- Ripley, Wilks - powiedziaa - na wojskowym kanale, 10 V, szybko!

Wyczya si zanim zdayli odpowiedzie. Ripley przeczya na wskazany kana.

Obraz na ekranie by zamazany. Wilks rozpozna wntrze opancerzonego transportowca. Biegnca para nóg widoczna od kolan w dó. Potem nastpna. Wygldao na to, e kamera znajduje si na pododze. Gdzie w tle rozlegy si karabino­we strzay. Histeryczny mski gos wywrzaskiwa rozkazy, które ledwo byo sycha ponad oguszajcym haasem.

- Broillet, Reiter, wracać! Hornoff, Anders, Sites, odpo­wiadać! Odpowiada, do cholery! Nie ma... - gos umilk. Wilks skamienia. Hornoff by jednym z mczyzn umiesz­czonych na licie psychiatrów.

Teraz na ekranie nie byo ju niczego z wyjtkiem sabo owietlonego pustego magazynu. Obraz zadrga nagle, jakby pojazd zosta czym uderzony. Sycha byo jeszcze pojedycze strzay, ale nie rozlegay si adne gosy ludzi.

- Co...? - Ripley zerkna na Wilksa, potem znów na ekran. Na jej twarzy maloway si jednoczenie strach i gniew. Wie­dziaa dokadnie, na co patrzy.

- Ziemska misja - powiedzia Wilks ponurym gosem. Palce zbielay mu od zaciskania w pici. Bako mówi mu, e bdzie nastpna.

- Stara transmisja?

- Myl, e nie. Zamierzaem jutro odwiedzi Hornoffa. Sierant spostrzeg bysk zrozumienia w oczach Ripley. Przygryza doln warg. Nie byo sensu...

- Kto to spieprzy - powiedzia Wilks.

Nagle rozleg si skrzek obcego. By tak gony, e musia dochodzi z wntrza statku. Rykowi nie odpowiedziay strzay. Potny, pajczy ksztat przesun si po ekranie. By zbyt blisko obiektywu, by zobaczy go wyranie, ale Wilks i tak go rozpozna.

- O, cholera - szepna Ripley.

Ekran zamar, potem zgas. Przez chwil adne z nich nie mogo wydusi z siebie ani sowa. Po prostu wpatrywali si w czer ekranu. Mechaniczny, bezpciowy gos poinformowa, e wystpiy usterki natury technicznej.

- To by bd - odezwa si Wilks.

Przekaz trwa prawie dwie minuty, jeeli tylko Billie zapaa jego pocztek. Gos wiadczy, e zosta nadany przez po­myk. 10 V by kanaem wojskowej propagandy i Wilks prawie widzia, jak jakiemu technikowi spywa teraz do bu­tów pot przeraenia. Kolosalna wpadka. Niewaciwa tama puszczona w niewaciwym czasie. Kady w Stacji, kto mia wczony ten kana, móg to zobaczy.

Wystraszony mczyzna pojawi si na ekranie i zwróci twarz w stron kamery. Na skroniach i górnej wardze perliy mu si kropelki potu. Mia twarz i uczesanie typowego onierza, ale ubrany by w zwyky cywilny kombinezon.

Czas dla sprytnej asicy - szepn Wilks.

- Jeste na wizji - dobieg gos niewidocznej osoby. Oczywicie, program na ywo.

- Pragniemy, tak... pragniemy przeprosi pastwa za przer­w... eee... w nadawaniu programu. Wskutek pomyki w naszym studio zostaa nadana... eee... projekcja z ziemskiej misji... eee... sprzed piciu tygodni.

Mczyzna przed kamer jka si wyranie nieprzygoto­wany.

- Co za kupa gówna - odezwa sie Wilks. - W aden spo­sób nie powinno to ujrze wiata dziennego.

- Pozwol... eee... pastwo, e... eee... wrócimy do... eee... naszego normalnego programu. Kana 10 V nada... eee... ofi­cjalny komunikat... wyda komunikat... eee... w póniejszym czasie.

Na ekranie pojawi si obraz z jakiej maej naprawy w prze­strzeni wokó Stacji. Ripley przycisna, klawisz i wyczya urzdzenie. Odwrócia si do Wilksa. Twarz miaa blad nie­ruchom.

- Czy ludzie si dowiedz? Sierant pokrci gow.

- Moe przyjaciele tych, co zginli. Ale komu zd po­wiedzie przed otrzymaniem wyranego rozkazu milczenia? Wilks stwierdzi, e cigle ma zacinite pici. Wcign powietrze i rozprostowa palce.

- Bya to prawdopodobnie tajna operacja i na pewno bd to trzyma w cisej tajemnicy. Wierz w to.

- Jaki to moe mie wpyw na nasze plany? - spytaa Ripley. Sierant zmarszczy brwi. Co moe si sta? Wojsko nie powstrzyma ludzi od plotek... To moe w jaki sposób za­chwia ich staraniami.

- Nie wiem powiedzia gono. - Myl, e szybko si o tym przekonamy.

Billie ju miaa wej do óka, kiedy zabrzcza jej komu­nikator. Prawie go zignorowaa. Ktokolwiek to by, bdzie pró­bowa jeszcze raz. Czua si wyczerpan ju póna noc przecie. Po spotkaniu z Wilksem i Ripley, jeszcze raz posza do cznoci i przez kilka godzin szukaa Amy.

Caa ich trójka bya zgodna co do tego, e by to przypadek. Kto mia teraz ogie w dupie z tego powodu. Jej udao si zapa sam pocztek transmisji i powiadomia innych w cigu dziesiciu sekund. Nikt nie straci najwaniejszej czci prze­kazu. Tylko kamera, niestety, upada na podog.

Billie westchna i wycigna si wygodnie. Nie byo ad­nego ladu Amy, a teraz jeszcze kto dzwoni do niej w rodku nocy.

W kocu zdecydowaa si odezwa. - Tak?

- Billie? Tu Char Adcox. Nie zbudziam ci, prawda? Przepraszam, e dzwoni tak póno.

Billie poczua jak ulatuje z niej caa senno. - Nie, jestem na nogach. Co si stao?

- Czy widziaa ten przekaz dzi po poudniu? - Tak, widziaam.

W gosie Adcox równie sycha byo zmczenie.

- Mylaam o tym, co zobaczyam. Wróciam gboko w swoj przeszo. Myl, e inni te tak zareagowali. - Za­miaa si cicho do siebie. - Przepraszam, myl, e to rodzaj obdu.

- Nie przepraszaj, Char. W porzdku.

Po drugiej stronie zapanowaa cisza. Przecigaa si tak dugo, e Billie ju miaa si odezwa, kiedy usyszaa, e moda pani porucznik wciga gono powietrze.

- Chc lecie z wami - powiedziaa.

W jej gosie nie byo najmniejszego wahania.

- Jeeli tylko jeszcze mnie chcecie, to... ja musz lecie. By to gos kobiety, któr widziaa Billie na tamach zbio­rów bada psychiatrycznych.

- Wspaniale. Witaj na pokadzie.

Umówiy si na spotkanie nastpnego dnia i rozczyy si. Billie leaa na wznak i usiowaa usn. Instynktownie po­lubia i zaufaa Char Adcox. Teraz cieszya si, e ta kobieta bdzie razem z nimi. Jeszcze jeden waciciel takich samych snów na statku. To byo pocieszajce.

Odpyna w otchanie gbokiego snu. Nawet jeeli królowa matka zawadna jej nocnymi marzeniami, to nic z nich nie przetrwao do nastpnego ranka.

ROZDZIA 7

Ripley otworzya drzwi i zobaczya, e stoi za nimi Falk, który podniós wanie rk, by ponownie zapuka. Teraz opuci j powoli. Wyglda na niewyspanego i mierdzia alkoholem.

- Falk - odezwaa si - co za mia wizyta. Wanie wybie­raam si na niadanie.

Spostrzega, e sarkazm w jej gosie nie zrobi na nim naj­mniejszego wraenia.

- Có... tak... chciaem z tob chwilk porozmawia. Eee... o wyprawie. Chc lecie.

Ripley a cofna si ze zdziwienia. Falk wyranie potraktowa jej ruch jako rodzaj zaproszenia; wszed do rodka, pod­szed do stou i opar si ciko. Wzrok mia cigle utkwiony w pododze.

Przyjrzaa mu si uwaniej. Kiedy rozmawiaa z nim poprzednio, nie zwrócia uwagi na jego potn postur. Mia co najmniej 195 centymetrów wzrostu i way pewnie ze 100 kilogramów. Uminiona klatka piersiowa i dugie, musku­larne nogi równie robiy wraenie. Swoje przerzedzone wosy nosi zwizane w kucyk z tyu gowy. Zakopotanie nie paso­wao do jego twarzy. Wydawao si, e goci na niej po raz pierwszy. Kcik ust drga nerwowo, a brwi zeszy si prawie do jednego punktu.

- Nadal nie mamy pienidzy. - W kocu wydobya z siebie gos. Wyraz twarzy Falka nie uleg zmianie.

- W porzdku. Cigle potrzebujecie pomocy, prawda? Prze­praszam, e byem takim dupkiem. Chc lecie.

Ripley zmarszczya brwi. To nie by ten sam czowiek, któ­rego widziaa jeszcze wczoraj. Haaliwy, przemdrzay i zarozumiay pirat. Przyzna, e miewa sny, ale lekceway je. Powiedzia, e kobieta, która skada mu telepatyczne wi­zyty i przywouje go, traci czas.

- Dlaczego zmienie zdanie? - spytaa.

Falk westchn i podniós wzrok, ale nie spojrza na Ripley. - Wojskowy kana - powiedzia gapic si w sufit. - Sy­szaa o tej pieprzonej historii?

- Widziaam to. .

- Wanie graem w barze w karty, kiedy to nadali. Chciaem wywróci do góry nogami ca knajp, kiedy zobaczyem to gówno.

Umilk na chwil, jakby straci oddech.

Ripley czekaa.

- Wród tych onierzy bya Marla - odezwa si ponow­nie. - Powiedziaa mi, e nie bdzie jej przez krótki okres. Jakie normalne wiczenia. Powiedziaa, ebym si nie mar­twi.

W kocu Falk spojrza na Ripley. Zobaczya jego przekrwio­ne, dzikie oczy.

- Ostatniej nocy jaki dupek w mundurze kapitana powie­dzia mi, e na jej statku by "nieszczliwy wypadek" i przy­szed, eby mnie uspokoi. Ten skurwysyn sta i ga w ywe oczy. W czasie transmisji syszaem jej nazwisko. Syszaem, jaki woajcy j gos...

Przerwa i wcign gboko powietrze. Caa nieufno Rip­ley do tego czowieka wyparowaa. Wida byo, jak mocno ten wielki mczyzna przeywa strat bliskiej osoby.

- Przykro mi - odezwaa si. - Chciaabym móc ci po­móc...

- Chc lecie - szepn Falk. - Chc je zabija.

Jego gos nie by gniewny ani zdesperowany. Przeciwnie, agodny i jakby beznamitny, jak w czasie rozmowy o pogo­dzie.

- Kochaem j - doda.

- Spotykamy si jutro o ósmej w dojo na poziomie C.

Wyprostowa si i kiwn gow. Jego twarz bya nieprzenik­niona. Ripley wiedziaa, e nie moe w tym momencie zrobi nic, co mogoby uly Falkowi.

- Dziki - rzek jeszcze olbrzym i poszed w stron drzwi. - Bd punktualnie.

Nie wtpia w to nawet przez sekund.

Wilks patrzy na generaa Petersa przegldajcego dane psy­chiatryczne, które wydobya Leslie. Nikt nie wspomnia o ich poufnoci ani o fakcie wamania si do bazy danych. Byy to po prostu nazwiska ludzi, którzy ni o królowej matce. W zbiorze figurowao dwanacie osób, z których dziesi zgo­dzio si wzi udzia w wyprawie.

- I mówicie, e te sny s identyczne we wszystkich przy­padkach, sierancie? - spyta genera znad wydruków.

- Tak, panie generale.

Wilks sta na spocznij, z rkami zaoonymi w ty. Biuro Petersa byo jednym z bardziej okazaych pomieszcze w Sta­cji; dobrze owietlone i porzdnie ogrzane. Na cianach wi­siay akwarele, a fotele pokryto sztuczn skór wysokiej ja­koci. Peters nie poprosi Wilksa, by usiad.

Nikt nie uwaa generaa za myliciela. Jego stoicki wyraz twarzy i twarde spojrzenie mówiy wszystko - standardowy dowódca z pierwszej linii. Z jego tustej postaci mona byo wywnioskowa jednak, e ju od duszego czasu nie bra oso­bistego udziau w walce. Wilks suy kiedy pod rozkazami takich oficerów - dupków ze zbyt ograniczonymi mózgami - eby wierzy w cokolwiek, co im si nigdy nie przytrafio. Wyranie traci tutaj czas, ale Ripley chciaa spróbowa...

- Hmm, bardzo interesujce - odezwa si Peters i popatrzy na sieranta - ale obawiam si, e naprawd nie mog ze­zwoli na tak wypraw. Musimy przeoy to na póniej.

Jego ton wyranie mówi: "Sprawa zamknita."

- Czy jest kto jeszcze, z kim mógbym o tym porozma­wia? - zapyta Wilks.

- Sucham?

Sierant wzruszy ramionami. Cigle by kim w rodzaju komandosa. Nie wyrzucili jeszcze wszystkich jego danych i jego status wci nie ulega zmianie. To dawao mu ma przewag w rozmowie z oficerami.

- Panie generale, w Zarzdzie Stacji s równie cywile. Mo­e oni byliby zainteresowani.

Peters popatrzy na Wilksa swymi maymi, wiskimi oczka­mi.

- Usiujecie by sprytni, sierancie?

- Nie, panie generale.

Przynajmniej nie z takim baznem. Powiesz co mdrego i jeste skoczony.

- Tak, s w tutejszych wadzach równie cywile, ale jeeli chodzi o wojskow misj z uyciem wojskowego sprztu, to ja tu jestem bogiem.

Wilks nie odzywa si. Czeka.

- Zapoznaem si z wasz karier, sierancie, i macie cakiem bogate dossier jako notoryczny sprawca wielu ko­potów. Nie potrzebuj wicej zmartwie ni mam.

Peters skoczy mówi i machn rk w kierunku drzwi.

Wilks zrozumia, e nie ma adnych szans. Gdyby nauczy si caowa przeoonych w dup, moe miaby wicej szcz­cia. Dobra, pieprzy to. Wszystko to strata czasu. Wiedzia o tym od dawna i gotów by zdoby si na jaki nieobliczalny gest. Musi trzyma nerwy na wodzy. Kiedy z pewnoci wal­nby tego frajera w zby i z umiechem czeka na andarmeri.

- Dzikuj, e znalaz pan dla mnie czas, panie generale.

Peters chrzkn, ale nie podniós wzroku znad biurka. Prze­glda ju jakie inne papiery.

Pokusa trzanicia drzwiami bya tak silna, e sierant led­wie zdoa si powstrzyma.

Billie spotkaa Wilksa pod Czterema aglami. Siedzia na swym staym miejscu i wpatrywa si w szklank. Jego po­kryta bliznami twarz bya pena napicia.

- Ripley zawiadomia mnie, e spóni si kilka minut - po­wiedziaa. - Jak poszo z generaem?

- Prawie tak, jak oczekiwaem. Ma gow za daleko od dupy, eby mnie w ogóle sysza. - Pocign ze szklanki. - Piep­rzeni oficerowie.

Billie poczua ucisk w odku. Ta sprawa bya dla niej na­prawd wana. Jak inaczej moe uratowa Amy, czym moe karmi sw nadziej, e dziewczynka jeszcze yje?

- Hej, co z wami? - powiedziaa Ripley. - Jestecie gotowi do jutrzejszego spotkania?

- Tak, jeeli tylko nauczymy si lata bez statku - cierpko stwierdzi Wilks. - Genera uwaa, e oszalelimy. To byo do przewidzenia.

Billie poczua, e ciko jej na sercu.

- Wyglda na to, e gra skoczona - powiedziaa. - Chyba, e chcecie ukra statek.

Ripley si rozemiaa otrowsko.

- Ju mylaam, e nigdy o to nie zapytasz. Twarz Wilksa nagle si rozpromienia.

- Wiedziaem! Cholera, wiedziaem!

- Chyba nie mylae, e tusty stary facio da nam statek, co? W najlepszym wypadku by to daleki strza.

Wilks kiwn gow.

- Pora znowu sta si przestpc.

- Na tak, fajnie, ale cigle nie mamy tego, czego nam po­trzeba, prawda? Czas na plan B - powiedziaa Ripley - który jest waciwie dalsz czci planu A: zwdzi to, co nam jest potrzebne.

- To ma sens - stwierdzi sierant. - Za nasze wystpki.

Podniós w gór szklank.

Billie umiechna si i kiwna gow. W porzdku. Robili to ju wczeniej. Chryste, s ju zawodowcami w kradziey statków kosmicznych. Jeden z Ziemi do wojskowej bazy Spearsa, jeden stamtd tutaj i jeszcze ten may ratunkowy state­czek. To ma sens. Ech, do diaba.

Do diaba!

ROZDZIA 8

Wilks przyjrza si zebranej w niewielkiej salce grupie ludzi i skin gow. Kada z tych osób miaa bojowe dowiadczenie, z wyjtkiem Jonesa - lekarza oraz Dunstona, chocia ten na­ucza sztuki walki wrcz. Wanie w jego dojo siedzieli i stali w maych grupkach wszyscy zebrani. Poza tym wyglda na czowieka, który potrafi si o siebie troszczy.

Brewster, Carvey, Moto, Adcox i kapitan McQuade byli ko­mandosami i walczyli na Ziemi na pocztku inwazji obcych.

Ana Moto bya szczup, smutn kobiet. Jedyn pozosta przy yciu osob, która, jako czonek oddziau do zada spe­cjalnych, braa udzia w odszukiwaniu mrowisk obcych na Ziemi, zanim jeszcze sprawy przyjy zy obrót. Wanie zamiaa si z czego, co Adcox powiedziaa do niej i Billie. Wszystkie trzy stay razem. w kcie pokoju.

Wszyscy przyszli troch wczeniej z wyjtkiem Falka, który wszed do dojo dokadnie o wyznaczonym czasie. Ripley nie wspominaa nikomu, dlaczego zmieni zamiar. Poinformo­waa po prostu, e Falk mimo wszystko przyjdzie.

Wilks popatrzy na Falka, kiwajcego gow do Ripley, i pomyla, e ten wielki facet jest wyczerpany. Podejrzewa, e zmiana jego decyzji nastpia wskutek niefortunnej trans­misji i pomyla, e ten olbrzym musia zna którego z onierzy leccych tamtym statkiem. Po prostu mia takie przeczucie. Falk usiad z dala od innych i wlepi wzrok w pokryt piankow mat podog. Wyglda na czowieka prze­ywajcego jaki ogromny wewntrzny ból.

Leslie umiechna si do Wilksa z drugiej strony pokoju. Staa tam i rozmawiaa z Ripley i Mari Tully, przyjaciók obu kobiet. Tully bya dowiadczon operatork komputerów. Stracia na Ziemi ca rodzin. W tej grupie przewidziano dla niej funkcj elektronika.

Wilks odczuwa mieszane uczucia co do Leslie. Z jednej strony, nie chciaby jej zostawia w Stacji z powodów czysto osobistych. Patrzc na sprawy inaczej, gdyby bya z nim, nie mógby cakowicie skupi si na zadaniu, jakie go czekao. Waciwie by zadowolony, e Leslie nie leci z nimi. Nie chcia, eby przytrafio jej si cokolwiek.

Odwzajemni jej umiech. Po spotkaniu z Billie i Ripley w barze, poszed do niej przedyskutowa jej udzia w caym przedsiwziciu. Mimo, e nie braa udziau w samej wypra­wie, jej rola przy zdobyciu statku bya kluczowa.

Ripley podesza do podwyszenia, obok którego sta Wilks, i gwar rozmów natychmiast umilk. Billie odczya si od swojej grupki i doczya do nich, chocia ustalili, e to Ripley poprowadzi spotkanie. Ta kobieta bya w naturalny sposób typem przywódcy, a i pomys wyprawy pochodzi od niej. Wilks by zadowolony, e tym razem kto inny bdzie decy­dowa o wszystkim. Jemu bdzie przez to atwiej.

- I có - zacza Ripley - wszyscy wiecie, po co tu przy­szlimy. Jestem Ellen Ripley, a to Wilks i Billie. Kady z was posiada pewne przydatne nam umiejtnoci, które spowodoway, e zostalicie wybrani sporód innych nicych. Czu­licie obecno obcej królowej niejednokrotnie. Czas z tym skoczy.

Wszyscy skoncentrowali uwag na jej sowach. Wilks mia nadziej, e z równ uwag podejd do sprawy po usy­szeniu zych wieci.

- Zanim zaczniemy omawia szczegóy misji, chcieliby­my, ebycie wiedzieli o pewnych przeszkodach, jakie si po­jawiy. Wilks?

Sierant chrzkn.

- Tak, rozmawiaem wczoraj z generaem Petersem. Odrzuci nasz prob o transportowiec - przerwa na chwil. - Tak naprawd, to ten facet myli, e jestemy stuknici.

Wtrci si kapitan McQuade:

- Peters to dupek - powiedzia, a dwóch komandosów sto­jcych obok kiwno potakujco gowami. - Zaskoczyo mnie, e w ogóle próbowalicie. Ten facet jest tak wypeniony gów­nem, e sra, kiedy mu si odbija.

Kilka osób wybuchno miechem. Wilks wyszczerzy zby.

- Tak, susznie. No i nie dostalimy oficjalnego zielonego wiata. Próbowalimy ponownie, ale uwaam, e to strata czasu.

Ripley ponownie przeja prowadzenie.

- Dlatego zdecydowalimy si poyczy statek - powiedzia­a - a to ju zupenie inna zabawa. Chc, eby wszyscy zrozu­mieli, na co si decyduj, zanim podejm decyzj. Gdybymy zostali schwytani, siedzimy po uszy w gównie. Wpadniemy, poniesiemy konsekwencje. Nawet kiedy nam si powiedzie, mog nas ukara.

Popatrzya w oczy kadej z obecnych w maej salce osób. - Nie powiedzielimy Petersowi gdzie konkretnie zamie­rzamy polecie, wic nie zapi nas, gdy si ju wydostaniemy. Jednak nie mówilimy dotychczas o kradziey statku. To nie byo czci planu. Jeeli chcecie zrezygnowa, to teraz. Zro­zumiemy was.

Zapada cisza.

- Pieprz to - odezwa si z kraca pokoju Falk. - Nie ro­bienie niczego jest znacznie gorsze.

Rozlego si kilka pomruków aprobaty.

Wilks rozejrza si po Bojo i w kadej twarzy dostrzeg pewien rodzaj desperackiego decydowania. Nikt si nie po­ruszy.

Po chwili Ripley zacza mówi dalej:

- Wspaniale. Dziki. Chcemy std odlecie w cigu kilku najbliszych dni, a jest jeszcze wiele do zrobienia. Przyglda­my si statkom, a Leslie - skina w stron wamywaczki ­przygotowuje nas do odczytania kodów bezpieczestwa, z którymi bdziemy mieli do czynienia. Mamy list klamotów, które bd nam potrzebne, sprztu, broni... I musimy opracowa plan zdobycia statku...

Ripley mówia dalej, a Wilks obserwowa uczucia malujce si na twarzach ludzi, z którymi przyjdzie mu dziaa. Kilka osób odrzucio wszelkie wtpliwoci ju wczeniej, a wszyscy wyranie czuli si zaszczyceni, e to ich wybrano do tej misji, do wyprawy, która moe ich kosztowa ycie. Tak, to bdzie dobra zaoga.

Moe nie byskotliwa, ale nie bd mieli za wiele czasu na dyskusje.

Billie ju trzeci raz sprawdzaa list sprztu i porównywaa j ze spisem tego, co znajdowao si na pokadzie Kurtza. Woj­skowy frachtowiec zosta wybrany ze wzgldu na wielk a­downi przeznaczon do przewozu toksycznych pynów. Mogo pomieci si w niej 10 000 metrów szeciennych od­padów radioaktywnych i innych niebezpiecznych cieczy. Bya hermetyczna i dodatkowo zabezpieczona cianami z durastali i oowiu grubymi na pó metra. Równie klapy wazów byy odpowiednio solidne. Wydawao si to a za duo do przewie­zienia bezpiecznie królowej obcych, i do powstrzymania jej przed wdrówkami po statku. Jeeli tylko zdoaj j schwyta, jeeli uda im si zaadowa j na pokad, a przede wszystkim, jeeli uda im si ukra ten wanie statek...

Billie przetara oczy i rozejrzaa si po pokoju. Byo ju póno i wiedziaa, e powinna si pooy. Rano znów maj si spotka w dojo, eby ustali pewne szczegóy dotyczce porwania statku. Zabezpieczenia wydaj si znikome, ale s. A oni nie chc by zapani.

Ona i doktor Jones odpowiadaj za zaopatrzenie, chocia lista, któr udao si wykra Leslie, jest prawie kompletna. Kurtz zosta zaprojektowany jako statek majcy zapewni wszelki komfort dla dwudziestu osób. Mia swój wasny l­downik, a magazyny ywnociowe pene byy koncentratów i past. Mogo im to wystarczy na lata. "Wystarczy" byo pojciem wzgldnym. Jedzenie bdzie pewnie smakowa jak gówno, ale jest to nie do uniknicia. Statek by te wieo zaopatrzony w paliwo i gotowy do lotu. Wszelkie wygody byy na miejscu. Nawet wiksze ni mieli tutaj, w Stacji.

Pomimo zmczenia, Billie czua, e nie unie. Jej myli byy pene wspomnie i nadziei. Wirowao w nich wszystko, co przeya, wszystkie twarze, które znaa. Wilks. Mitch. Ripley. No i Amy.

Wydao si Billie, e cae swe ycie walczya. Znalaza si teraz w punkcie, gdzie nie musiaa robi nic wicej. Mogaby prawdopodobnie przey reszt ycia w Stacji i moe nawet umrze w sdziwym wieku. Lecz ta myl nie przemawiaa do niej. Tam, na Ziemi, ludzie s zjadani ywcem i tak nie po­winno by. Szczególnie, e moe to spotka Amy.

Wic moe powinna lecie i skoczy z tym. Moe nawet jako udaoby jej si przey.

Amy. Kurtz nie by wyposaony w urzdzenia do odbioru transmisji na odlego dzielc ich od Ziemi. W aden spo­sób nie dowie si, czy Amy i jej rodzina s cigle ywi. Os­tatni przekaz zosta nadany zaledwie kilka dni temu, ale nie udao jej si rozpozna, czy bya to transmisja na ywo. Chciaa wierzy, e s to najwiesze wiadomoci. Podwiadomie czu­a, e Amy cigle tam jest, e modli si o wydostanie si z Ziemi.

Odpowiedzi bdzie plan Ripley.

Billie wrócia do pocztku listy. Ziewna szeroko. Wiedzia­a, e nie przeoczya niczego, ale chciaa sprawdzi jeszcze raz. Nie bdzie ju przecie nastpnej okazji. Gdy znajd si na pokadzie, nie bdzie ju odwrotu.

Ripley siedziaa na pododze sabo owietlonego dojo. Bya w pokoju sama, tak wczesnym rankiem nikt jeszcze nie pojawi si tutaj. Chciaa przemyle kilka spraw, a póniej nie bdzie na to czasu.

Wiedziaa, e akcja przemylana jest w najdrobniejszych szczegóach i wszyscy s gotowi. Jeszcze dzie lub dwa zaj­oby im pewnie dopinanie wszystkiego, ale czas nie sta w miejscu pora dziaa. Zbyt dugie mylenie rodzi dodatkowe wtpliwoci. Zrobi wszystko, co tylko bd mogli.

Przebiega wzrokiem list uczestników wyprawy: ona sama, Billie, Wilks. Adcox i inni komandosi. Falk, Dunstom, Tully ­koleanka "po fachu", Leslie. I Jones...

To by dobry zespó. Moe im si powiedzie. Oczywicie co innego dziaa na papierze, a co innego, w czasie rzeczy­wistym. Ale zaoga zdaje si by zdolna do pokonania wszel­kich przeciwnoci. Jedyn niepokojc j spraw byy statki patrolowe stray. Chocia te zwracay gównie uwag na statki przylatujce do Stacji, zabezpieczajc j przed zainfekowaniem albo przedostaniem si kogo niebezpiecznego, kogo takiego, jak szalony genera Spears, którego pasaerami na gap byli Billie i Wilks.

Powinno si uda. Ripley miaa nadziej, e pójdzie im tak gadko, jak sobie zaoyli. Jednak ze swego dowiadczenia wiedziaa, e rzadko kiedy tak si dzieje.

Zaangaowaa si tak bardzo w przygotowania, e nie miaa czasu na relaks. Chocia waciwie nie miaa go od chwili, kiedy zacza ucieka przed obcymi. Dla niej nie by to zbyt dugi okres. W realnym czasie byo to jednak prawie sto lat. Cay wiek. Teraz cholerne potwory wadaj Ziemi, a ludz­ko zostaa zepchnita do trzeciorzdnych, bezsilnych stworze.

Jej nienawi do tych potworów bya czci niej samej, jak kolor wosów czy wzrost. Bya we wszystkim, co j w yciu spotykao, bya si, która krya si za jej kadym dziaaniem, bya z ni zawsze i wszdzie. Umiechna si zoliwie. Gdzie si znalaza? Siedzi i przygotowuje si do poprowadzenia grupy wojowników przez ca galaktyk. Przygotowuje si do lotu skradzionym statkiem i schwytania królowej królo­wych. I, by moe, do schwytania i zabicia wszystkich tych diabelnych obcych.

Westchna gono. Wybory, których musiaa dokonywa, byy proste, oparte na podstawowej zasadzie moralnej: dobro lub zo. Lecz teraz byo to co wicej. Zy wybór móg kosz­towa ycia ludzkie, móg oznacza zagad dla niej samej. Zwykle umiaa poradzi sobie z odpowiedzialnoci za ycie ludzi, którzy j otaczali, ale teraz czua, e jest inaczej.

Do cholery, zawsze byo inaczej.

Wiedziaa jedno - nie chce umiera, ale jeeli dziki temu usunie si t suk królow, moe powici ycie. Dokonaa ju kiedy takiego wyboru. Po Nostromo. Tamto wydarzenie kosztowao j zbyt wiele. Zaog. Rodzin. Cae jej ycie. Nie pozostao nic, czego byoby jej al.

Ripley przymkna oczy i czekaa na innych.

ROZDZIA 9

Dunston i Tully szli korytarzem w kierunku wejcia do do­ku D6 i gono dyskutowali o polityce. Kiedy skrcili za róg, znaleli si w miejscu, z którego mogliby spostrzec stranika.

Dunston odwróci si i pokaza Ripley, Wilksowi i Falkowi, e nie ma adnego wartownika.

Wilks by wystarczajco blisko, by widzie, Tully wyjmujc niewielk klawiatur i podpinajc j do pytki zamka. Przy­kucna i szybko zacza wprowadza kody.

- Nie wiem, ale wydaje mi si, e jeszcze jedna sprawa nie zostaa poruszona...

Wilks i inni wolno szli w stron drzwi, a Tully sprawdzaa na monitorze wyniki swej pracy.

Dunston narzeka wanie na jedzenie w stoówce. Zgodnie z danymi z komputera Stacji, w tym miejscu nie powinno by adnego stranika. Ripley nalegaa by spraw­dzi to dokadnie.

Tully spojrzaa w gór z umiechem.

- Gotowe - powiedziaa spokojnym gosem.

Wilks poczu ulg. Byo bardzo wane, eby nikt nie zauwa­y ich tak dugo, jak to tylko moliwe. Gdyby tylko rozleg si dwik alarmu, ich szanse zmalayby byskawicznie.

Kurtz by zakotwiczony w doku D6 i eby si tam dosta, naleao pokona trzy pary drzwi: te, które wanie otworzyli, hermetyczny waz doku i klap do samego statku. Wszystkie byy kodowane komputerowo, a zoono zabezpiecze pozwalaa zrezygnowa z ludzkich straników. Bya to jedna z najwaniejszych przyczyn ich wyboru.

Bd mogli bez przeszkód dosta si do wntrza i wezwa reszt zaogi. Spektrum gosu kapitana McQuada pozwoli im na wejcie do komputera statku. Wszystko, czego potrzebowali na pokadzie, to licencjonowany pilot wojskowy i odpowiednie kody. Zdobyy je Leslie iTully, z niewielkimi tylko kopotami. Moe ze zbyt maymi...

Kiedy Tully odczya ju swój przenony komputer, Wilks poszed do najbliszego komunikatora, by wezwa Billie i in­nych. Czekali dotd w pokoju Brewstera. Komandosi mieli ze sob tyle karabinów i granatów, ile tylko zdoali wynie ze zbrojowni. Zabrali bro, dziki osobistemu kodowi generaa Petersa. Wilks rozemia si gono, kiedy Leslie zasugero­waa jego uycie.

Wygldao na to, e jednak Peters im pomóg.

Poszed szybko korytarzem D do publicznego komunikatora i wystuka numer Brewstera. .

- Tak?

- Brewster? Tu Wilks. Dlaczego nie miaby wpa na drin­ka?

- Brzmi wspaniale. Spotkamy si w barze.

Wilks rozczy si i wróci do pustego hallu. Jak na razie idzie niele. Billie i komandosi bd tutaj w cigu dwóch minut, albo jeszcze szybciej. Nareszcie zaczn...

Hej - rozleg si obcy gos.

Wilks zatrzyma si i odwróci. Mody, potnie zbudowa­ny mczyzna ubrany w mundur stranika zblia si powoli do niego. Jego twarz wykrzywia ponury grymas. Praw do opiera o rkoje swego oguszacza.

- Dokd to si wybierasz, przyjacielu?

Brewster skin na komandosów. Wstali i podnieli cikie paczki z wyposaeniem. Bro, amunicj, róne narzdzia. Nikt si nie odzywa.

Billie podesza do Jonesa, by pomóc mu dwiga jego sprzt - ma jednostk diagnostyczn i mnóstwo innych, drobniej­szych narzdzi medycznych. Umiechn si do niej byskajc olniewajc biel zbów na tle czekoladowej twarzy.

- Ciekawe czy ju jestemy wyjci spod prawa? - powie­dzia. Wyglda na zdenerwowanego.

Billie odwzajemnia umiech.

- Szybko si do tego przyzwyczaisz. I powiem ci, e ju to prawo zamalimy. Przez konspiracj.

Adcox wysza pierwsza, jako szpica. Nie niosa niczego i miaa wyprzedza reszt grupy o pó minuty.

Brewster i McQuade byli nastpni. Billie policzya po cichu do dziesiciu. Wyszli Carvey i Moto.

W korku Billie z Jonesem przesili prxex drwi,

Serce bio Billie jak szalone i czua, e pomimo chodu, pot spywa jej pomidzy piersi.

"Amy" - pomylaa. Weszli w korytarz.

Wilks umiechn si do stranika.

- Próbuj znale biolab. To w korytarzu D2, prawda? Wydawao si, e stranik odpry si nieco, ale nadal si nie umiecha.

- Idziesz w zym kierunku. Laboratoria s po drugiej stro­nie - powiedzia i wskaza rk za siebie. - Musisz skrci w lewo za pierwszym rozwidleniem.

Wilks potrzsn gow jakby z niedowierzaniem i ponownie umiechn si szeroko.

- Dziki.

Stranik kiwn gow, przeszed obok sieranta i skierowa si w stron D6, gdzie komandosi mieli czeka na Wilksa.

- Jeste pewny, e nie w prawo? - zawoa do stranika, który odszed ju kilka kroków.

- Tak, jestem pewny. Teraz...

- Bo ju tam chyba byem. Aha, czy na prawo dojd do wind?

Mówi spokojnym tonem, udajc niezbyt rozgarnitego, ale przyjacielskiego faceta. Mia nadziej, e usysz go nadcho­dzcy komandosi.

Stranik odwróci si i podszed do niego, jakby wola roz­mawia z Wilksem z bliskiej odlegoci.

- Suchaj. Zawró w tamt stron. Kiedy dojdziesz do krzy­ówki, skr w lewo. W lewo. Zrozumiae?

- W lewo. Hmm. Dobra.

Stranik a potrzsn gow. Nie spodziewa si takiej gupoty u kogokolwiek. Ruszy w stron przeciwn do D6. Wszystko skoczyo si dobrze. Inaczej Wilks musiaby sprztn tego modzika.

Wypuci gboko powietrze i poczeka kilka sekund, nim ponownie je wcign. Komandosi zgromadzili si przy drzwiach do doku. Byli tam wszyscy z wyjtkiem Falka. To on wyszed zza rogu, przygotowany na wszelkie przeszkody jakie mogy go spotka. Musieli usysze rozmow ze stra­nikiem.

Tully trzymaa palec na przycisku i czekaa na sygna. Ripley uniosa brwi.

- Dalej, do dziea - powiedzia Wilks.

Zanim jednak Trully zdya zareagowa, drzwi otworzyy si cicho. Sta w nich mczyzna w roboczym kombinezonie. W doniach trzyma co, co wygldao jak bro.

Billie i Jones szli w stron hallu. Nie zamienili ani sowa. Kiedy minli pierwszy zakrt. Billie spostrzega plecy Moto i Carveya. Nieco si odprya. Jak dotd wszystko szo zgodnie z planem. Ciekawa bya, jak poradzi sobie zespó Ripley. Dunston wystpi do przodu jakby chcia powita zasko­czonego robotnika. Oczywicie przedmiot w doniach m­czyzny nie by broni, lecz jakim narzdziem. Czowiek w kombinezonie upuci je i podniós rce do ust. By zaskoczony, ale bojowo nastawiony. Nikt nie powinien si tu znajdowa i on o tym wiedzia.

Dunston wycign rce, trzymajc je w taki sposób, e ich kanty zwrócone byy w stron robotnika. Ripley zauwaya, e mczyzna zamruga stropiony...

Nauczyciel sztuk walki szybko przesun do przodu praw nog. Teraz prawie kuca. Naprone palce wystrzeliy w stron twarzy tamtego.

Robotnik chcia zasoni domi twarz i...

Dunston pad pasko na podog i zrobi szybki ruch nogami.. Mczyzna jkn i zwali si ciko na ziemi.

Wilks pochyli si i klepn go w twarz. Tamten nie poru­szy si. Najwyraniej straci przytomno.

Wszystko to wydarzyo si w cigu kilku sekund. - Dobry cios - odezwa si Wilks.

- W rodku nie ma ju nikogo - stwierdzi Dunston - ale spieszmy si. Kto nadchodzi.

Billie i lekarz dochodzili ju do doku; kiedy usyszeli od­gos szybkich kroków zbliajcych si w ich stron. Dziewczyna skamieniaa. Po sekundzie pooya woln rk na ramieniu Jonesa. Zatrzyma si i popatrzy na ni. W oczach mia strach. Nagle czas zwolni swój bieg, ale tym szybciej przebiegay jej przez gow wszelkie moliwe tumaczenia. Wanie biegniemy do wypadku, jestem asystentk, a on le­karzem: Nauczamy w klasie...

Przed nimi pojawia si Adcox. Dyszaa ciko. Billie i Jo­nes wypucili gono powietrze. Ulyo im, lecz wyraz twa­rzy pani porucznik natychmiast zniweczy ich spokój. Adcox chwycia jedn z ich toreb.

- Kopoty - powiedziaa i ruszya w kierunku doku.

Billie biega pomidzy ni i Jonesem. Char nie tracia czasu na wyjanienia, a ona nie pytaa. Zreszt, szybko si dowie­dz o co chodzi. .

Wilks wcign robotnika do rodka i odwróci si do Dun­stom.

- Kto idzie? - spyta. - Drugi robotnik.

- Jak? - Wilks zamierza zapyta, skd móg si tamten o nich dowiedzie, czy popenili jaki bd, kiedy sam spostrzeg powód.

W jednyn rogu wielkiej sali stal stó, gdzie z pewnoci robotnicy jadali niadanie. Na stole stay dwie tace i dwie pa­rujce filianki z ciemnym pynem.

- To naprawd mistyka - odezwa si Dunston. - Staroytny sekret Orientu, smak wielu kaw...

Wbiega Adcox, a tu za ni Billie i Jones. Wilks odwróci si do nich.

- Zabierzcie wszystkich do rodka. Spodziewamy si wi­zyty.

Tully ju pracowaa przy hermetycznym wazie, Falk wyszed na zewntrz, by pomóc innym przenosi sprzt. Wilks popatrzy na Ripley i dostrzeg w jej twarzy nieme pytanie: Ile mamy czasu?

***

Billie wbiega do doku, a Falk zatrzasn za ni drzwi. Carvey natychmiast przykucn przy nich z palnikiem. Bysn pomie, zbyt jasny, by móc swobodnie na niego patrze. Komandos szybko stopi cz twardego plastiku i odszed do tyu.

Moto wyja jeden z karabinów i wycelowaa go w zespa­wane drzwi.

Tully wystukaa kod zamka luku powietrznego.

- No, szybciej - rzucia Ripley spomidzy zacinitych szczka

- Dobra, dobra - powiedziaa Tully cicho, prawie do siebie - I... ju!

Waz odsun si powoli. Tully odczya komputer i pod­biega do wazu Kurtza. Wetkna wtyczk w zamek. McQuade poszed za ni. Inni stali w napiciu, gotowi do zaadunku...

Za ich plecami zadwicza sygna mechanizmu zabloko­wanych drzwi. Potem odezwa si ponownie, tym razem duej. Sygna brzmia tylko przez jedn lub dwie sekundy, ale wydawao si, e znacznie duej. Potem kto zacz wali w drzwi.

- Diestler! - zawoa kobiecy gos stumiony grubym plas­tikiem. - Hej, otwieraj !

Mczyzna lecy na pododze zamrucza i przekrci gow. Niewtpliwie to wanie on nazywa si Diestler.

Moto skierowaa bro w jego stron, ale nie, poruszy si wicej.

Ripley i Wilks wymienili spojrzenia. Sierant podszed do drzwi.

Walenie nie ustawao.

-Ty dupku! Wystygnie mi to gówno, otwieraj!

Wilks wepchn nerwowo przycisk. Mechanizm zazgrzyta, lecz drzwi pozostay zamknite

- Poczekaj! - wrzasn sierant. - Drzwi si zaciy!

Zapada cisza. Ripley zacisna zby. Miaa nadziej, e gos Wilksa zabrzmia podobnie do gosu nieprzytomnego robot­nika.

- Dobra - stwierdzia kobieta z drugiej strony. - Rusz si, cudowny techniku, i napraw te cholerne drzwi. Moje nia­danie diabli wezm, jak si nie pospieszysz.

Ripley zauwaya, e wszyscy nieco si odpryli. Wilks zapewni im chwil czasu.

Tully przestaa naciska klawisze i kiwna na McQuada. Spokojny gos komputera rozleg si z monitora umieszczo­nego na wysokoci twarzy.

"Pilot dowodzcy proszony jest o podanie kodu gosowego". - McQuade, Eric D., kapitan - powiedzia spokojnie oficer. - A - siedem - zero - pi -o - b.

"Dzikuj". Tully wprowadzia kocowy kod. Umiech pojawi si na jej twarzy. Z triumfujc min wcisna ostatni klawisz.

Ripley równie si umiechaa. Prawie... Nic si nie stao.

"Faszywy kod. Nie ma dostpu. Prosz wprowadzi nowy kod".

Wilks podniós narzdzie, które upuci Diestler, i przyjrza mu si uwanie. By to rodzaj komputerowego kodownika ­poduna skrzyneczka z kilkoma klawiszami po jednej stronie.

Z drugiej strony drzwi ponownie odezwaa si kobieta:

- Hej, Diestler. Ruszaj si; albo sid tu na pododze i zjem wszystko, co nios. Twoje take. I nie mów mi, e co zrobi­e z drzwiami, kiedy mnie nie byo.

Wilks popatrzy ponownie na skrzynk, któr trzyma w do­niach. Oczywicie!

- Diestler? Odezwij si - teraz jej gos zabrzmia podej­rzliwie. - Co ty tam, swoj drog, robisz?

- Poczekaj sekund - krzykn. - Spróbuj jeszcze raz.

Odwróci si i tak cicho jak tylko potraci, podbieg do zam­knitego luku.

- Nie mam adnego nowego kodu! - powiedziaa Tully. ­To jest to! Musieli zmieni go od wczoraj!

Caa zaoga zgromadzia si wokó niej.

- Uzy nie moemy wysadzi tych drzwi? - spyta Jones.

- Nie bez wywoania alarmu - wyjani Falk. Olbrzym wy­glda na rozzoszczonego. - I nie byoby dla nas najlepiej, gdybymy wystartowali z wielk dziur w powoce.

Billie poczua narastajc wcieko. Zatrzymani przez ja­kie pieprzone drzwi...

Wilks przeszed obok niej i wcisn skrzynk w rce Tully. - Podcz to. Szybko chwycia urzdzenie i wetkna przewód w jedno z wej swego komputera.

Ripley spojrzaa na sieranta. - Co... - zacza.

- Powinien tam by nowy kod. Genera jest wikszym pa­ranoikiem ni mylelimy.

Waz do Kurtza stan otworem.

McQuade i Ripley przypili pasy w fotelach przy konsoli sterowniczej. Inni przygotowywali si do startu. Wilks stan obok dwójki pilotów. Przy odrobinie szczcia kobieta po drugiej stronie drzwi jeszcze nikogo nie zaalarmowaa. Je­eli to zrobia, zaraz zaczn si kopoty.

Gdy McQuade powciska wszystkie kontrolne przyciski, w interkomie zatrzeszcza gos.

- Pilot na Kicrtzcc. Prosz o identyfikator.

- Tu kapitan Eric McQuade. A kto mówi? - powiedzia spokojnie. - Panie kapitanie. Mówi porucznik Dunn z Kirklanda. Pro­sz poda cel wyprawy i kod zezwolenia.

- Operacja "Ostrze Strzay" - gos mia wyranie znudzony. - Kod: P - dwa jeden - cztery -o-dwa.

By to kod generaa Petersa. Przez chwil panowaa cisza.

- Panie kapitanie? Nie mamy takiej misji w naszych dartych. - Dunn wydawa si by bardzo modym i nerwowym oficerem. - Prosz chwil poczeka. Zawiadomi generaa.

- Jezu Chryste. Peters wysya kolejn wypraw przeciw po­tworom i nie musi zawiadamia jakiego szczeniakowatego porucznika. Czy dlatego teraz musimy czeka, eby znowu wyda swoje zezwolenie, Dziki, synu, nie skorzystam, Jak mylisz, po co chcemy lecie? Dla zabawy? - McQuade przer­wa na moment. - Dobra. Sprawdzaj, ale pomódl si, eby genera by w dobrym humorze. Poruczniku.

Ponownie zapada na chwil cisza,. potem odezwa si nie­pewny gos Dunna.

- Przepraszam, panie kapitanie. Uhm. Startujcie. Lot spraw­dzony i zweryfikowany. Powodzenia, panie kapitanie.

Wilks i Ripley jednoczenie wyszczerzyli zby w szerokim umiechu. Sierant klepn z rozmachem McQuada w plecy. Z tyu dobieg ich gony miech kilku ludzi. Wilks podszed do fotela, usiad i przypi pasy. Czu, e mu przykro z po­wodu tego modzika Dunna. Do czasu, kiedy poczy si z generaem, oni znajd si poza zasigiem patrolowców. Zapaci za to ten dzieciak. Niedobrze.

Billie umiechna si do niego.

- Punkt dla dobrych chopców - powiedziaa.

Zanim odpowiedzia, usadowi si wygodnie w fotelu. - To bya najatwiejsza cz planu.

Skina gow, a jej umiech zgas nagle. Wilks opar si wygodnie o oparcie i wypuci gono powietrze.

Teraz ju nie byo odwrotu.

ROZDZIA 10

Ripley bya ostatni osob na Kurtzu, która jeszcze nie spa­a. Sprawdzia jeszcze raz kurs statku, trzsc si z zimna. Miaa na sobie tylko cienki kombinezon i bielizn; ubiór prze­znaczony do komory hipersnu. Nie zabezpiecza on wcale przed chodem wntrza statku. Wydajno nagrzewnic powiet­rza i wymienników zostaa ju zredukowana do minimum. Cay system wczy si ponownie na par godzin przed ich obudzeniem, albo raczej zanim ona si obudzi. Ustawia swoj komor na wybudzenie o godzin przed innymi. Zrobia tak bez adnego powodu, po prostu instynktownie.

Kiedy wszystko ju sprawdzia, podesza boso do komory. Czonkowie zaogi ju spali. Byli ze swymi snami. Ripley miaa nadziej, e nic nie zakóci ich snu. Jak dotd wszyscy wiele jej pomogli. Bya zadowolona.

Ostatni rzut oka na pomieszczenie, w którym znajdoway si komory. Ciekawa bya, co jej si przyni podczas snu, który przypomina mier...

Ciaem Ripley wstrzsn dreszcz. Nacisna klawisz uru­chamiajcy mechanizm komory. Wzdrygna si ponownie. Tym razem nie z powodu zimna.

Wilks ju tam kiedy by. Pewno tego faktu tkwia w jego wiadomoci. Sta w jakim ciemnym miejscu, a w powietrzu kryy strach i oczekiwanie.

- ...s wszdzie wokó nas! - krzykn kto za jego plecami. Gos wyda si mu znajomy, podobnie jak cae otoczenie.

Gdzie z przodu, w gorcych, wilgotnych ciemnociach roz­leg si ostrzegawczy dwik alarmu. Ogromne zwoje bysz­czcej czerni pokryway wszystkie ciany wokó niego.

- Nie - mrukn cicho.

To nie mogo by to. On sam i wszyscy inni znaleli si na Rim. Na planecie, gdzie obcy wybili jego oddzia, gdzie on mia umrze...

- Zamknijcie si! - rykn nagle.

Wiedzia, co musz zrobi. Mia w tym dowiadczenie.

- Pilnowa swego pola ostrzau! Wszystko pójdzie dobrze! Ju omioro z jego oddziau nie yo. Jako kapral by teraz najwyszy rang i musia wszystko kontrolowa.

Wewntrz kryjówki obcych usysza strzay karabinowe. Maa dziewczynka uwiesia si jego ramienia. Billie.

- Spokojnie, kochanie - powiedzia.

Gdy podnosi j w gór, odwrócia sw zapakan buzi i spojrzaa na niego. Wszdzie wokó skrzeczay i syczay po­twory. Sycha byo grzechot maszynowej broni.

- Wszystko dobrze si skoczy. Wrócimy na statek i wszyst­ko bdzie dobrze.

Próbowa biec, ale nogi wrosy mu w plaston. Wszystko dziao si tak szybko, a on nie móg si poruszy. Wykrzycza kolejne rozkazy, chocia nie widzia, komu je wydaje. Którzy z jego onierzy jeszcze yli?

- Celowa dokadnie. Strzela tripletami. Nie mamy na tyle amunicji, eby traci j na cigy ogie!.

Przed nim byy zapiecztowane drzwi: Bd musieli si przez nie szybko przedrze. Reaktor stopi si niebawem, a tu za nimi byy cae gromady obcych.

Billie krzykna, kiedy próbowa j postawi na ziemi. Boe, jaka bya maa.

- Musz otworzy drzwi - wyjani.

Kto wyszed z ciemnoci i chwyci ma. Odwróci si za­dowolony i...

- Leslie?

Ubrana bya w kimono. Karabin miaa zarzucony na rami. - Wezm j - powiedziaa z umiechem.

le, co tu jest nie tak...

Nie ma czasu na mylenie. Wycign zza pasa plazmowy przecinak i uruchomi go. Zamek rozpyn si i ciek jak woda pod olepiajcym ostrzem plazmy.

Drzwi otworzyy si.

Wiedzia, e si zblia nieuniknione. Czu, e czeka tam na niego królowa. Kiedy ju o tym ni...

Lecz nie.

Wszed w mroczn pustk korytarza. Szybko cichy gosy dochodzce z hallu. Zapanowaa miertelna cisza.

Nagle stana przed nim Billie. Nie maa dziewczynka, któr bya jeszcze przed chwil, lecz dorosa kobieta ubrana w woj­skowy mundur. Spostrzeg, e obnaya jedn ze swych maych piersi. Jasna skóra poyskiwaa od potu. Dziewczyna powoli zbliaa si ku niemu. Twarz miaa spokojn i pikn.

- Dawidzie - szepna i przylgna do niego.

Poczu nage gorco w dole brzucha, a po chwili jego czonek wypry si i stwardnia.

Poczu si nieswojo. Nie, to nie moe si sta.

- Billie - odezwa si. - Musimy si std wydosta. Nie mamy czasu...

Zamkna mu usta gorcymi wargami. Przesuna po nich koniuszkiem jzyka. Zamkn oczy, a ona przesuwaa domi po jego ciele. Coraz niej...

Kiedy stan ju na progu rozleg si oguszajcy haas nowe, krzyki... rozkoszy, nagle za ich plecami Wycie alarmów, strzay karabi­nowe, krzyki... Oderwa si od Billie i chwyci za pas. Otworzy oczy. Szyb­ko, sign po bro, zrobi...

Sta sam nieuzbrojony. Okrci si wokó, rozgldajc za Billie, szukajc kogokolwiek, usysza, e nadchodz potwory. Zbliaj si, a on nic nie widzi. Mechaniczny gos komputera oznajmi, e reaktor ulegnie stopieniu w cigu piciu sekund.

- Nie! - wykrzykn i upad na kolana. - Nie, nie, nie... "Trzy sekundy. Dwie. Jedna. Stos zaczyna si topi...

wiat sta si nagle olepiajco biay.

Billie i Ripley szy obok siebie w ciemnociach tunelu, gdzie na Ziemi. Nie byo tu ani zimno, ani gorco. Powietrze byo nieruchome i ciche.

Billie kilka razy spogldaa na Ripley, ale ta miaa oczy bez przerwy wpatrzone w gbi korytarza.

Szukay Amy. Billie pomylaa, e znalazy si w jakim cigu komunikacyjnym. Chciaa spyta Ripley, ale nie moga wydoby z siebie ani sowa. Nic nie powiedziaa.

Obawiaa si, e moe w jaki sposób przegapi dziewczyn­k. Zadowolona bya, e Ripley z ni jest. Jeeli ktokolwiek potrafi odnale Amy, to z pewnoci tym czowiekiem jest starsza kobieta idca obok niej. Zreszt, niewane kto j od­najdzie, byle tylko ya...

Doszy do miejsca, gdzie tunel si rozwidla, a oba korytarze wiody w mrok. Ripley bez sowa skrcia na lewo. Billie chciaa i za ni, ale przecie Amy moga znajdowa si w prawej odnodze. Wesza sama do ciemnego korytarza.

Utrzymywaa stae tempo od kilku, jak jej si wydawao, godzin. Sza prosto. Jedynymi dwikami byy odgosy jej kroków i oddechu. Odbijay si cichym echem w pustce. Wie­dziaa, e nie moe niczego zobaczy - tunel nie by przecie owietlony - ale w jaki dziwny sposób rozróniaa kolejne czci korytarza, zanim do nich dosza.

Nagle, gdzie daleko przed sob, usyszaa jaki dwik. Zatrzymaa si nasuchujc. Pakao dziecko. Samotny lament lecia wzdu tunelu i otacza j niewidzialn otoczk. Aku­styka bya tutaj niesamowita. Billie nie potrafia okreli jak daleko znajduje si paczcy dzieciak.

- Amy ! - krzykna. Zawodzenie nie ustawao.

Bya pewna, e to wanie ona. Zacza biec. - Trzymaj si, Amy! Id do ciebie!

Dwik jej gosu zabrzmia dziwnie pasko w przepenionej echami pieczarze.

Biega dugo, a zobaczya, e tunel skrca., Czua, e za zakrtem jest Amy. W kocu...

- Amy !

Wybiega zza rogu i zatrzymaa si. Serce walio jej jak oszalae. Ciemnoci otaczay j nieprzeniknion zason. Poczua zimno.

Tunel rozgazia si w pi kolejnych korytarzy. Gdzie daleko cigle sycha byo pacz dziewczynki. Billie usio­waa ustali, z którego tunelu dochodzi.

- Gdzie jeste? - zawoaa, lecz nie usyszaa adnej odpo­wiedzi poza szlochem zagubionego maego dziecka. Osuna si na podog. Obja rkami gow i zacza paka. Czua si tak samotna, jak jeszcze nigdy w yciu. Zagu­biona i przeraona, jak to niewidoczne dziecko w oddali: Usyszaa, e kto woa jej imi, lecz nie bya to Amy. Nie miaa siy odpowiedzie i nie zaleao jej na tym. Nigdy ju nie odnajdzie Amy. Teraz to wiedziaa.

Otara zy. Nie byo nadziei. Nie byo adnej nadziei!

ROZDZIA 11

Ripley wsuna stopy w buty i ziewna szeroko. Czua si wyczerpana i jakby brudna, skacowana od dugiego snu. Wie­dziaa, e prdko jej przejdzie, gdy tylko zacznie si rusza. Ze samopoczucie nie powstrzymao jej od uwanego spraw­dzenia wszystkich zamknitych jeszcze komór, w których spoczywaa zaoga. Byy czasy, kiedy spanie wydawao si nieskoczenie lepszym wyjciem ni czuwanie.

Westchna, wycigna rce nad gow, a potem z rozmachem schylia si do stóp. Jaki wyrwany z pamici obraz zamajaczy jej w mylach - co, co miao zwizek ze wieo wyklutym pta­kiem. Dmuchawy ciepego powietrza wczyy si zgadnie z planem i basowy szum mechanizmów rozlega si w kabinie hiper­snu. Pomieszczenie nie nagrzao si jeszcze dostatecznie i byo cigle tak zimne, e oddech skrapla si natychmiast po opusz­czeniu ust. Do czasu, kiedy inni si obudz, bdzie ju cieplej. Z pewnoci ptak, który pierwszy pojawia si w gniedzie, mia najbardziej gorc krew.

Jej sen by gboki i nie zakóciy go adne majaki. Chocia nie obudzia si zbyt wiea, moga od razu zaj si wanymi spra­wami. Jej gówny plan zabrania królowej na Ziemi by w po­rzdku, chocia wydawa si pozbawiony zdrowego rozsdku. Jed­nak szczegóy cigle rysoway si nieco mglicie. Po pierwsze, jak zaadowa potwora na pokad - przecie monstrum z pew­noci nie wskoczy samo do wazu, kiedy grzecznie poprosz:

- Przepraszam, czy nie zechciaaby pani podej nieco w t stron?

Dobra, nie wszystko naraz. Znajdowali si o trzy dni lotu od planety królowej. To duo czasu, eby co ustali.

Ripley poznaa rozkad statku jeszcze w Stacji, ale moe spacer po jego pokadzie wyzwoli jaki drzemicy w podwia­domoci pomys.

Wysza do przeraliwie zimnego korytarza.

Kurtz by dwuzadaniowym frachtowcem. Zbudowano go nie tylko do podróy w gbokiej przestrzeni, ale take do pene­tracji planet i ich ldów. Mia ksztat starodawnego bolidu z petwami, by paski na spodzie i w wikszym lub mniej­szym stopniu aerodynamiczny. Uczya si lata. Na takich stat­kach. Swoj licencj pilota otrzymaa na jednym z nich. Nie róni si wiele od Kurtza.

Wyszy poziom, na którym si teraz znajdowaa, stanowiy pokoje rozdzielone gównym korytarzem, który bieg przez ca dugo statku. Stanowisko dowodzenia znajdowao si z przodu i po lewej, Naprzeciw niej wida bya rzd drzwi, Prowadziy do pokoi zaogi.

Moe wic maa przechadzka? Zacza i w kierunku rufy.

Kady pokój mia swoj cz azienkow, ale natrysk by wspólny, by atwiej regulowa zuycie wody. Mieci si po­midzy ostatni kabin a malek salk do wicze. Za ni byo centrum medyczne, które wydawao si zimne i sterylne. Przynajmniej tak wygldao przez drzwi z pleksifleksu. Przy odrobinie szczcia nie bd musieli z niego korzysta.

Dotara do koca korytarza i odwrócia si w stron dziobu. Teraz po jej lewej stronie znajdowaa si cz magazynowa, gdzie komandosi zoyli swoje wyposaenie, zanim weszli do komór snu. Potem bya mesa. Jej odek skurczy si nagle na myl o jedzeniu. Popatrzya na przymocowane do podogi stoy i krzesa. Ten pokój moe im suy za sal konferen­cyjn. Po namyle przesza dalej, postanawiajc zje razem z innymi.

Znalaza si na powrót w miejscu, z którego wyruszya ­przy komorach hipersnu. Wszystko wszystkim, to by dobry statek. Troch wikszy ni tak naprawd potrzebowali, ale to w niczym nie przeszkadzao. Poza tym przypomniaa sobie czyje sowa, e zodziej zawsze lubi wygody.

Potrzsna gow. Znowu ten sam problem: wygrana czy poraka.

Posza na stanowisko dowodzenia, mijajc ponad dwadzie­cia foteli dla zaogi. Wesza do oddzielonego pomieszczenia dla pilotów. Staa przez moment i przygldaa si konsoli, jej kolorowym wiatekom kontrolnym, które jarzyy si w mrocznej kabinie. Lot przebiega bezproblemowo. Alarmy byy nieme. Ruszya w stron jednego z piciu szybów ze schoda­mi, by zej na niszy poziom.

Mina pomieszczenie komputera i luk z ldownikiem. Nie zwrócia na nie wikszej uwagi. Serce zaczo bi jej mocniej dopiero przed podwójnym wazem prowadzcym do adowni. To byo to, co chciaa sobie obejrze. Nowy dom dla królo­wej. Wcigna gboko powietrze i wesza do rodka.

Staa w ogromnej komorze pokrytej grub warstw spieków karbonowych. Tylko owietlenie byo wolne od tej powoki, lecz osonite za to grubymi pytami z pancernego szka. Kwa­soodporne szare pokrycie cian nadawao adowni wygld gigantycznego jelita ogldanego od rodka. ciany byy suche, ale wyglday na mokre, wrcz olize. W pobliu byy dwie klatki schodowe. Jedna prowadzia do komór hipersnu, druga do mesy. Obydwie koczyy si hermetycznym wazem i do­datkowo super grubymi drzwiami cinieniowymi. Trzeba je bdzie sprawdzi, zanim zaaduj swój szczególny adunek. Ostronoci nigdy za wiele. To miejsce miao powstrzymy­wa przed wydostaniem si wszelkie, najbardziej zjadliwe bio­logiczne, chemiczne i promieniotwórcze odpady, jakie potra­fi wyprodukowa czowiek. Inynierowie, którzy zaprojek­towali waz, wiedzieli, e zwykle tak niebezpieczny adunek przewoony jest w specjalnych pojemnikach w stanie staym lub jako ciecz w zaplombowanych barykach. Lecz w przypad­ku zagroenia drzwi mogy by zamknite, a adunek prze­pompowany specjalnymi rurami. adowni mona byo w ten sposób zamieni w gigantyczne akwarium z toksycznym py­nem.

Jedynym dwikiem przerywajcym cisz by jej wasny oddech. Rozejrzaa si po komorze i pokiwaa gow. Odpo­wiednie miejsce dla tej suki. Niech spróbuje wbi zby w t powok, niech siedzi tu jak pluskwa i myli, jaki los przy­padnie jej w udziale. Pieprzy j. Niech zdechnie.

Obejrzaa wszystko, co chciaa zobaczy. Niedugo zbudzi si reszta zaogi. To, czego teraz najbardziej pragna, to zje co i wej pod gorcy prysznic. Nie miaa adnych rewelacji do opowiedzenia, ale moe innym przynio si co wanego.

Ruszya z powrotem do schodów wiodcych do pomieszcze komputera. Pomylaa, e moe blisko planety spowoduje, e sny bd zawieray wicej szczegóów. Moe przyjdzie komu do gowy pomys dajcy si wykorzysta. Byy to tylko przypuszczenia, ale przecie caa ich wyprawa nie opieraa si na niczym innym. Grube pyty schodów dudniy gucho pod jej butami.

Umiechna si do siebie. Powietrze stao si ju cieplejsze. Moe królowa powie im jak j schwyta, jeeli uprzejmie j poprosz. To byaby bardziej zwariowana rzecz ni caa wy­prawa.

Wilks usysza kilka stumionych chrzkni dochodzcych z ssiednich komór. Czonkowie zaogi gramolili si na zew­ntrz, przecigali, zakadali ubrania. Powoli wracali do ycia. Sierant przechyli gow do tyu i usiowa usun ból tkwicy gboko midzy opatkami. Miewa ju gorsze kace, ale wybudzenie si z hipersnu zawsze wywoywao u niego uczucie dezorientacji i zagubienia. Nie bardzo pamita, czy nio mu si co...

- Dzie dobry, Wilks - usysza gos Billie.

Obesza komor dookoa i stana obok niego. Rozprosto­wywaa i zaciskaa miarowo palce. Twarz miaa blad.

- Widziae Ripley?

Patrzc na ni przypomnia sobie fragmenty snu, bardziej uczucia ni obrazy. Byo tam co z Billie. Seks? Odwróci si na chwil od niej.

- Nie. Mam nadziej, e robi kaw. - Pragn, by te sowa zabrzmiay lekko i niefrasobliwie.

Kiwna gow i posza w kierunku natrysków.

Wilks nacign buty. Moe pójdzie pod prysznic po nia­daniu. Ziewn szeroko i ruszy w lad za innymi do mesy.

Ripley rzeczywicie zrobia kaw, a na dodatek wyja kil­kanacie pakietów z jedzeniem i sztuce. Siedziaa teraz przy jednym ze stolików i dziubaa widelcem w parujcym daniu.

Wilks nala sobie kawy do filianki i wzi tac z pakietem opisanym jako potrawka. Usiad naprzeciw Ripley.

- Cze - powiedzia. - Wczenie wstaa.

Kiwna gow i popatrzya na jego wieo rozpakowane danie. Mimo opisu wygldao dokadnie tak samo, jak jej sza­rawa bryja z soi. Skrzywia si.

- Powinni pomyle o kolorowaniu tego wistwa - odez­wa si. - Dobrze spaa? .

- Tak jak tego oczekiwaem. Ale wyaenie z óka byo

potworne.. Znowu kiwna gow i zacza je. Wilks uszanowa jej milczenie i skupi sw uwag na reszcie zaogi, która wanie przybya do stoówki.

MeQuade wyglda na zmizerniaego i wciekego. Brewster zauway to natychmiast.

- Na Budd, kapitanie, wygldasz jak rzadkie gówno. Odwróci si do Carveya i doda:

- No wiesz, mówi, e ciko jest podróowa w starszym wieku.

Kapitan zmierzy Brewstera zimnym spojrzeniem.

- Wanie, byoby lepiej dla wszystkich, gdybym si wys­pa, ale wasze dziewicze pierdnicia wydobywajce si przez cay czas z komór nie pozwoliy mi usn.

Carvey parskn zduszonym miechem.

Brewster pomyla o powrotnej drodze. Zawaha si przez chwil i w kocu wykrztusi:

- Eee.. przepraszam, panie kapitanie. Ja... McQuade przerwa mu:

- Dobra Twoja matka ju mnie przeprosia. To jest do­kadnie to samo, co powiedziaa mi w mojej kwaterze, w Sta­cji. Tylko to powiedziaa, bo cay czas miaa pene usta...

Teraz nawet Brewster si rozemia.

Wilks te si umiechn. Kapral zosta zrobiony na szaro. Moto i Falk razem wzili tace z jedzeniem.

- Co to jest? - spyta olbrzym i wskaza na talerz z jak rozdrobnion substancj.

- A, to. Widzisz ulubiony przez wojsko chleb z kukurydzy - odpowiedziaa Moto i pooya kawaek na swój talerz. ­Przyzwyczaisz si do niego.

- Jak matka Brewstera - odezwaa si Adcox i umiechna si sodko do komandosa.

Ten wrzuci wanie na talerz kawa sojowego substratu. - Ale mieszne, Adcox.

Wilksa nieco zaskoczyo to przekomarzanie si innych, lecz jednoczenie poczu zaprawion gorycz nostalgi. Urzdzanie sobie kpin z kolegów byo integraln czci onierskiego ycia; zwyczaje si nie zmieniy. Ju duo czasu upyno od chwili, kiedy ostatni raz przebywa w takim towarzystwie. Teraz prawie sysza swych starych kumpli, jak rozmawiaj i przerzucaj si artami. Ich gosy panoway przez chwil nad gwar rozmów zaogi Kurtza. Jasper, Cassady, Ellis, Quinn, Lewis. Jak zawsze w takiej chwili, czu gorycz pora­ki. On cigle y, a oni odeszli.

Wesza Billie. Podchodzc do lady z potrawami, zwizy­waa wosy w kucyk.

Wilks chcia j zawoa, ale ubiega go Adcox i porwaa do swojej grupki. Billie machna tylko rka sierantowi i Ripley. Potem usiada i zacza rozmawia z trójk koleanek.

Wilks sczy kaw i rozglda si po mesie. Spostrzeg, e dwójka komandosów spoglda ustawicznie w kierunku Billie. Szczególnie czsto robi to Brewster. Umiecha si do niej bez przerwy, kiedy Carvey snu jakie zabawne opowieci o i barach w Stacji.

Sierant poczu nagle nieznan mu dotd potrzeb chronie­nia tej dziewczyny. Brewster nie by w jej typie, tego by pewny. Potrzebowaa kogo dojrzalszego, kogo, kto potrafi oceni... "Jak ja" - przemkno mu nagle przez myl.

mieszne. Mieli wczeniej okazj, ale zdecydowali si i wasnymi drogami. Wszystko, co czu do tej dziewczyny, to tylko przyja, zawizan podczas wspólnych przey.

"A ten sen..." - szepn wewntrzny gos.

Odwróci wzrok od grupki, wród której siedziaa Billie. Dobrze, e w kocu znalaza ludzi w swoim wieku. By moe jego troska o ni bya po prostu wyrazem ojcowskich uczu... Tak, chyba tak wanie jest.

Billie stwierdzia, e bardzo polubia Dylam Brewstera. By nieco niemiay, o lekko sarkastycznym sposobie bycia i jas­nym, szczerym umiechu. By te bardzo miy. On i Tom Carvey zawsze trzymali si razem, a ich wzajemne uczucia byy dla wszystkich oczywiste. Miaa nadziej, e s one jedy­nie wyrazem braterstwa.

Przysuchujc si ich rozmowom, pomylaa o Mitchu. Po­czua ból, jak w wieo rozdrapanej starej ranie. Cigle my­laa o nim i cigle czua ból z powodu jego utraty. Nie powinna siedzie tu i myle o innym mczynie.

Jezu, przecie jada tylko z nim niadanie, a nie podrywaa go. Jednak za kadym razem, gdy Brewster popatrzy na ni, czua lekkie mrowienie w okolicy odka.

Popatrzya w stron Wilksa. Siedzia i gapi si w gb fili­anki z kaw. Kim jest dla niego? Albo kim on jest dla niej? Czua si zwizana z nim, czua swego rodzaju...

Za duo myli. Poczua si zmczona rozwaaniem swoich zwizków z innymi w nieca godzin od przebudzenia si. Sny równie j wyczerpay. Szukaa Amy i nie znalaza jej. Przypomniaa sobie, e ycie tej maej dziewczynki jest teraz najwaniejsz spraw.

Ripley wstaa i powioda wzrokiem po siedzcej wokó za­odze.

- Przepraszam - powiedziaa - skoro wszyscy tu s, chcia­abym przedstawi kilka propozycji.

Wszyscy zamilkli. Billie nawet odoya widelec.

- Dziki. Myl, e nasze sny mogyby powiedzie nam co nowego, skoro planeta jest ju tak blisko. Moe bdzie to dokadniejsza lokalizacja, moe liczba obcych, moe co inne­go. Chciaabym, ebycie zapamitali sny z dzisiejszej nocy, a jutro porozmawiamy o tym.

Jedna rzecz powtarza si w danych was wszystkich: jestecie twórczymi i wraliwymi osobami. Pomylcie o tym. Jestem otwarta na wszelkie pomysy, wic gdy przyjdzie wam co do gowy, powiedzcie mi o tym.

Usiada i zacza po cichu rozmawia z Wilksem. - Myle? Ale o czym? - spyta Carvey.

- Czy rozumiesz sowo "pomys", Cary? To co takiego jak myl, ale z rodzaju tych najnowszych. - Brewster umiechn si wyranie z siebie zadowolony.

- Wytrzyj sobie pod nosem, dzieciaku. Rozumiem, e jeste tak "wraliwy", jak moje buty...

Billie przestaa sucha rozmowy dwójki onierzy i zamy­lia si nad sowami Ripley. Baa si snów i sprawdzia wszelkie medykamenty, jakie tylko byy w Stacji, by ich uni­kn. Teraz majaki maj nasili si i maj by bardziej szcze­góowe. Wzdrygna si na t myl. Koszmary istniay w jej wiadomoci od dziecistwa. Nie potrafia powstrzyma ich nawet na krótki czas. Cholera!

Potem, kiedy rozejrzaa si po bladych twarzach reszty za­ogi, pomylaa, e s przecie rzeczy znacznie gorsze ni przeraajce sny. Wszyscy tutaj to zrozumieli, caa ludzko o tym wiedziaa.

Brewster posa jej umiech i ona równie umiechna si do niego. Poczua ciepo na policzkach. Có, przynajmniej nie jest ju samotna. Wszyscy tutaj byli jedn wspólnot.

ROZDZIA 12

Keith Dunston sta porodku mrocznej nory królowej. Po­wietrze byo tu wilgotne i gorce, gdzie kapaa woda. Ota­czay go ciche dwiki - szmery i trzaski - jakby kto skroba paznokciami po szkle, albo szeleciy w mroku jakie zupenie niewidoczne stworzenia. Wiedzia co to jest, wiedzia te, e to tylko sen.

Trzyma donie przed twarz. Oddycha powoli i miarowo. By to sposób, którego uywa ju wczeniej i zawsze udawao mu si opanowa szalejc podwiadomo. Oczywicie, teraz byo inaczej. Teraz nie byy to jego myli, lecz kierowanie przekazami dochodzcymi do jego mózgu nie byo potrzebne, wystarczyo panowa nad sob.

Ogromny cie przesun si przed nim. By bardzo blisko. Móg ju rozróni jej ksztat. Bya wysza ni potwory na Ziemi, potniejsza, bardziej wyniosa.

Podejd do mnie... ,- usysza.

Gos, który rozleg si w jego mózgu, przepeniony by mi­oci i baganiem. Jego wiadomo przetumaczya tran­smisj w form, któr potrafi zrozumie, któr zna. Zna od dawna.

Zamkn oczy i skoncentrowa si na odpowiedzi, jak to ju kiedy spróbowa zrobi. Nigdy mu si jeszcze nie udao. Moe teraz.

Gdzie jeste? Musz ci odnale.

Przyjd do mnie, kocham ci, czekam...

Wiem. Czy s z tob inni?

Dunston czeka z zamknitymi oczami. Dwiki nadcho­dzcych obcych stay si goniejsze, wyranie day si sysze w spokojnym powietrzu. Otaczay go, byy cora bliej. Jej dzieci. Setki, moe tysice, odpowiaday na jego pytanie swymi ruchami, szelestami, robieniem haasu, jak jaka szalona hyb­ryda szaraczy i dzikiego zwierzcia z sawanny.

Wczeniej sny byy odmienne, bardziej ywe. Wyczuwa pod stopami twardo podoa w mrowisku, czu ciepo wydoby­wajce si z dziwacznych konstrukcji obcych. No i zapach. Panowa nad wszystkim i by mieszanin zgnilizny, wymiotów i ubikacji chemicznej. Pomimo to emocjonalny wpyw kró­lowej by obezwadniajcy. Móg go pokona, by otworzy si dla niej. Matczyna mio wstrzsna nim, kiedy królowa z delikatnoci gwaciciela usiowaa si wedrze do jego wn­trza.

Umieci donie przed klatk piersiow i splót palce, pozo­stawiajc wyprone jedynie wskazujce.. Pierwsza z dziewiciu kanji sztuki Kuji Kiri - Tu Mo, kana kontroli...

Królowa skina na niego, potem zacza powtórnie nalega. Dunston zwolni rytm swego serca i szybko przepywu myli. Teraz spokój. Ruch, dziaanie nadejd póniej.

We nie zawsze by czas na uspokojenie.

Falk znajdowa si w gorcej, mierdzcej kloace, gdzie prze­bywaa ona i jej bkarty. Pieprzona królowa. By ju tu wczeniej, ale tym razem wygldao to jako inaczej. Niby podobnie, niby widzia to samo, ale wszystkiego byo jakby wicej. Po­wietrze byo przesycone wilgoci; niemal cigno si jak ja­ki gorcy klej. Wprost lepio si do ciaa. Otoczenie yo, byo pene najróniejszych dwików, jakby znalaz si we j wntrznociach gigantycznej bestii.

Czeka, peen zoci i strachu, a ona przemówi do niego. Chod do mnie...

Gsta ciemno tu przed nim poruszya si. Podniós rce, donie zwin w pici i czeka. Chcia zniszczy, urwa jej ten pieprzony eb i zataczy dziko na jej kociach. Jej dzieci zabray mu Marl...

Poczu jak ogarnia go smutek, jak zatapia go fala ciemnego przypywu samotnoci. Te bezmózgowe; wielkie robale wyr­way z niego ycie, sprawiy, e wszechwiat sta si mniejszy i zimniejszy. Dlaczego wanie Marl? Dlaczego?

Rozumiem...

Gos w jego gowie by agodny i cichy, lecz peen siy. To nie królowa, nie szept, ale jakie nadnaturalne królewskie brzmienie. Opuci rce. Poczu wasn bezradno.

- Marla? - spyta.

Gos mia zachrypy i drcy. To chyba z powodu tego powietrza.

- Marla? - powtórzy. To chyba niemoliwe. Kocham ci.

To by jej gos. Zna to brzmienie i kocha je. Ten niski, lekko ochrypy pogos. Myla, e nigdy go ju nie usyszy. Spróbowa zrobi krok do przodu, ale stopy odmówiy mu posuszestwa. Rozejrza si dziko dookoa, lesz nie móg przebi wzrokiem otaczajcych go ciemnoci. Nie dostrzegby, gdyby Marla znalaza si jakim cudem w tym zakazanym miejscu.

Chod tutaj: Czekam...

Nagle Falk uwiadomi sobie, e przecie nie syszy tych sów. Pochodz z wntrza jego mózgu. I to tam wanie cigle ya Marla. Tam i nigdzie wicej. Ten gos by sztuczk i pochodzi od królowej. A ju mia nadziej...

Jego zakopotanie znikno w mgnieniu oka, a na jego miej­sce pojawia si wcieko tak wielka, e wstrzsna caym jego ciaem. Wszystko wokó pokryo si nagle czerwieni, a potem ciemno rozdara si i rozjarzya gorc biel.

Falk zaczerpn powietrza i wykrzycza cay swój ból, sw furi. Szara zasona spada mu na oczy...

Charlene Adcox staa w zaparowanej komorze królowej i próbowaa opanowa przeraenie. Baa si, ale wiedziaa, e strach w niczym jej nie pomoe. Jej wasna matka powtarzaa to wielokrotnie, a ona jej wierzya. Chocia wizyty u doktora Torchina pomogy jej stumi to negatywne uczucie, prawie wyrugowa z jej charakteru, to jednak...

Przestao by to teraz wane. Przyjrzaa si otoczeniu, w jakim si znalaza. Staraa si nie przegapi niczego. Miejsce byo gorce i wilgotne jak sauna, ale powietrze dodatkowo przesycone byo zapachem zgnilizny. Byo ciemno, a jedyne wiato wpadao tutaj przez kilka szczelin wysoko w sklepieniu mrowiska. Sycha byo dwik wody i jakie ruchy wokoo, ale wszystko koncentrowao si... gdzie poza ni, i po lewej. Tam panowa najgstszy mrok.

Pragn ci, kocham.,.

Królowa zbliaa si, a jej wyznania dudniy Adcox w go­wie. Razem z nimi, tak jak bywao wczeniej, pojawiy si obrazy. Informacja nie miaa jednak w sobie nic ludzkiego. Punkty odniesienia, dane telemetryczne, mapy gwiezdne widziane jak z gbokiego tunelu i przekazywane z bezlitosn si. I naleganiem. Wszystko stawao si janiejsze...

Adcox poczua nagle si uczucia, które emanowao z kró­lowej, ale nie poddaa si mu. Mio bya ogromna, lecz ca­kowicie bezosobowa. Jej wasne myli byy silniejsze, kon­troloway emocjonalny chaos wiadomoci.

Czekam na ciebie...

Gdy matka obcych przemówia, Adcox zrozumiaa, gdzie jest. Znajdowaa si gdzie w kulistej powoce otoczonej wod. Konstrukcja bya dzieem obcych, zoona, lecz wykonana z organicznych materiaów...

Skoncentrowaa si i spróbowaa wyobrazi sobie geogra­ficzny plan, ale nie udao jej si. Nawoywanie dziaao na jej pierwotne instynkty i nie moga mu si oprze, jednoczenie obawiajc si ich szalonej siy.

Nagle królowa podesza jeszcze bliej, wystarczajco blis­ko, eby moga j dotkn. Jej obawy zniky i strach si ulotni.

To nie moe si sta...!

Krzykna, a caa jej zdolno do kontrolowania widziade znika, gdy królowa podniosa sw szponiast ap, by po­cign j za sob...

ROZDZIA 13

Billie siedziaa w stoówce obok Char i powoli pia kaw. Patrzya na innych, którzy schodzili si na niadanie. Wygl­dali jak ona sama: ciemne obwódki pod oczami, blade twarze i widoczne napicie nerwowe.

Obudzia si przeraona i jednoczenie wcieka z powodu przekazu królowej. Ciekawa bya, na ile prawdziwe s infor­macje w nim zawarte. Nie dowiedziaa si niczego nowego, z wyjtkiem potwierdzenia, e planeta, na której znajd si ju jutro, jest t waciw, Na pewno. Rónice w intensywnoci odbieranych transmisji nie pozostawiay wtpliwoci.

Billie nie usna ju po obudzeniu si z koszmaru. Syszaa jak Char krzyczy od czasu do czasu, a do witu. Ich kwatery ssiadoway ze sob. Spojrzaa teraz na przyjaciók z obaw, ale wygldao na to, e moda porucznik wzia si w gar. Usiady razem, by porozmawia o wszystkim z wyjtkiem snów. Na to bdzie czas w trakcie zapowiedzianego spotkania z Ripley.

Wilks przyszed ostatni. Wyglda jakby cakiem niele si wyspa. Billie poczua zazdro na myl, e sierant nie naley do ludzi przeywajcych potworne majaki.

Ripley opara si o jeden ze stolików, splota ramiona na piersi. Kiedy Wilks usiad, zacza mówi:

- Dzie dobry. Mog przypuszcza, e nikt nie spa dobrze dzi w nocy i wszyscy wiemy, dlaczego. Chciaabym jednak; usysze, czy ktokolwiek z was spostrzeg w koszmarach co nowego.

- Có, to jest ta planeta - odezwaa si Billie. Wszyscy prawie jednoczenie kiwnli potakujco gowami.

- Pieprzony strza w dziesitk - stwierdzi Carvey.

- Dobrze wiedzie - przytakna Ripley. - Adcox, jeste jedyn, która wczesniej wiedziaa, gdzie ...

- Zbudowaa swój kopiec w jeziorach albo na mokradach - powiedziaa Char martwym gosem. - Nie potrafi dokadnie okreli. Jakie gorce miejsce. Jest okrge jak kopua, albo jej cz. Ona sama jest o wiele silniejsza ni ziemscy obcy.

Dunston skin gow.

- Potniejszej postury i znacznie inteligentniejsza. I jest z ni cay legion innych. Setki.

Ripley westchna.

- Obawiaam si tego. Czy ktokolwiek dokadniej ustali lokalizacj ?

Jones odchrzkn gono.

- Ona jest gdzie w najgortszej czci planety. Nie widziaem ksztatu budowli, ale jest to w jakiej pytkiej wodzie, gdzie gdzie temperatura jest stale wysoka.

- Dobrze - stwierdzia Ripley. - To jest cenne. Co jeszcze ?

Zapado milczenie. Billie rozejrzaa si po pokoju. Brewster przechwyci jej spojrzenie i umiechn si zmczonym umiechem. Ciekawa bya, co mu si nio. Carvey milcza równie. Falk gapi si na swe wielkie donie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Moto i Tully rozglday si i czekay, a kto wreszcie si odezwie.

Wilks wsta i przerwa napicie.

- Jestemy wystarczajco blisko, by zebra dane o powierzchni planety. Moe natkniemy si na jaki szczególnie gorcy punkt. Tully, mogaby zrobi takie pomiary ?

Kobieta kiwna gow i podniosa filiank z kaw.

- No, dobra - odezwaa si Ripley. - Wiem e to grube oszacowanie, ale zamierzamy znale si tam ju jutro, a cigle nie jestemy gotowi do kilku rzeczy. McQuade i ja zamierzamy popracowa nad przygotowaniem kilku mechanicznych podnoników i moemy potrzebowa pomocy. Spotkajmy si przy luku zaadunkowym za pó godziny.

Spotkanie byo skoczone. Billie nie czua si szczególnie godna, ale podesza do pojemnika z jedzeniem i wybraa jedno z da. Moe jedzenie troch j pobudzi do ycia. Naoya sobie jak naukow wersj jajecznicy i wzia kawaek chleba.

- Kiedy pokonamy wszystkie przeciwnoci tutaj - odezwaa si Char - to co zamierzamy robi po powrocie na ziemi. Czy kto myla ju o tej odlegej przyszoci ?

- Nie wiem. Sdz, e powinnimy si martwi o to, gdy uda nam si zaj tak daleko.

Adcox poruszya wargami, jakby chciaa co doda, ale nie odezwaa si.

Jedzenie podjechao zapakowane w biodegradowalne opakowania. Byo gorce ale wstrtne.

Billie zacza je swoje nie smaczne danie i zastanawia si nad ostatnim pytaniem Char. Co zamierzaj zrobi ? Chyba odpowiedz na nie jest najwaniejsz czci ich misji.

* * *

Ripley zaskoczyo pytanie McQuada.

- Bomby Orony - odpowiedziaa. - Czy to nie oczywiste ? Nigdy ich nie odpalono.

McQuade wzruszy ramionami.

- Nie znam nikogo o nazwisku Orona.

Zaczli wanie prac przy urzdzeniach zaadunkowych. Inni powinni zjawi si za kilka minut. We dwójk rozmontowali dwa potne dwigi Kurtza, spodziewajc si zrobi z nich cztery nowe. Mniejsze, lejsze i lepiej zabezpieczone. Odgosy ich pracy rozlegay si gonym echem w wielkiej adowni.

Ripley pooya na pododze wielki klucz maszynowy i odwrócia si do McQuada.

- Orona by rzdowym naukowcem. To on wanie by autorem pomysu detonacji adunków nuklearnych na zainfekowanych obszarach. Wszystko ju byo gotowe, ale zgin, zanim zdy nacisn guzik.

- Dlaczego nie zrobi tego kto inny ?

Tym razem Ripley wzruszya ramionami.

- Moe jaka usterka. Moe kto zawaha si, kiedy nadszed czas to zrobi. Prawdopodobnie wszyscy którzy potrafiliby odpowiedzie na to pytanie, nie yj.

McQuade sapn ze zoci.

- Pewnie dlatego tu jestemy, kapitanie.

Podniosa klucz i zacza przymierza si do jednej ze rub dwigu.

- Wic skd dowiedziaa si o tym Oronie ?

Ripley odczepia dwigni i uoya j na pododze.

- Podstawowa wiedza, przynajmniej tak myl.

- Tak. Wglda na to, e Korpus mia dostp do tych informacji, a ja nigdy o czym takim nie syszaem ...

Ripley skrzywia si.

- Tym jest wanie dla ciebie wojsko. Grupa wtajemniczonych, którzy nie dopuszczaj innych do tego, co sami wiedz. Przechowuj kawaki ukadanki jak diamenty w stalowych sejfach, eby nikt ich nie znalaz. A ludzie o to nie dbaj. Wikszo tych informacji uywana jest wycznie do rónych diabelskich sztuczek. - Nagle przypomniaa sobie do kogo mówi i dodaa. - Nie bierz tego do siebie.

- Nikt nie bra tego powanie, zgadzam si z tob. Udzia komandosów w tym kryzysie by od samego pocztku le zorganizowany. Paka generaów lataa wokoo i wszdzie wtykaa swoje paluchy. W wyniku dostali totalne zero. Dlatego tutaj jestem.

Wrócili do pracy, odkadajc na bok czci maszyn, które miay by póniej poskadane w nowe urzdzenia. Ripley lubia McQuada. Widziaa, jak szybko i efektywnie potrafi pracowa. We dwójk odwalili prawie poow roboty, zanim ktokolwiek pojawi si, by im pomóc. McQuade nie wiedzia o bombach, chocia ...

Usiowaa przypomnie sobie, kto jej o nich powiedzia. O planie Orony. Usyszaa to niedugo po drugiej wyprawie LV - 426. Na pewno przed wyldowaniem w Stacji ...

Brewster, Carvey Adcox i Billie weszli do komory i zbliyli si do nich. McQuade podniós pytajco brew.

- Dalej, rozkazuj - powiedziaa. - To s komandosi.

Obserwowaa, jak kapitan wydawa komendy. Billie usiada na pododze i zacza sortowa rónych rozmiarów ruby, a trójka onierzy rzucia si do rozbierania drugiego dwigu. Potne klucze zgrzytay w ich rkach, zapach smarów i rozgrzanego metalu przesyci powietrze.

Dziwne, ale McQuade raz po raz spoglda w jej stron w czasie komenderowania swoimi podwadnymi. Wiedziaa, e zaoga j wanie uwaa za przywódc wyprawy, ale bya zaskoczona, e ... sama odbiera to tak naturalnie.

Zwrócia swe myli w kierunku dalszej realizacji planów i jednoczenie zanotowaa w pamici, e musi popyta innych, co wiedz o Oronie.

Wilks pochyli si nad barkami Tully i odczytywa dane o planecie.

- Atmosfera zdatna co oddychania, ale na granicy normy - odezwaa si techniczka. - Dua ilo skae, maa tlenu.

- Mogo by gorzej - stwierdzi Wilks. - Wdrowanie w skafandrach w tym klimacie byoby mczarni.

- Duo wody. Prawie osiemdziesit procent powierzchni stanowi ocean. Na ldach jest te duo jezior. Peno ladów rozpuszczonych mineraów i prawdopodobnie lokalnego ycia. Picie tego rosou nie byoby chyba rozsdne.

Wilks pochyli si niej. Cienie byo o poow wiksze ni na Ziemi. Dobrze, e wszyscy w grupie s silni fizycznie.

- Nie pij wody i nie oddychaj?

-Co?

- Stary art - wyjani. - Co jeszcze? Klimat, roliny, zwierzta...

- To wietrzna planeta - powiedziaa Tully — przynajmniej w górzystych regionach. ycie musi opiera si na cieple i truciznach, bo tutejsze soce nie wieci wystarczajco mocno przez grub warstw chmur. Nie jest to zbyt przyjemne. Musz tu by jakie zwierzta, chocia adnego nie widziaam.

Wilks sucha. Przecie pieprzone potwory musz co je. Mogoby by gorzej, ale i tak znajd si na planecie, gdzie jest gorco i wilgotno, a bieganie przy tej grawitacji bdzie wyzwaniem nawet dla najsilniejszych sporód nich. Dotrze do mrowiska i opanowa wszechpotn królewsk gow pieprzonej matki obcych na jej wasnym terenie - wspaniae zadanie. Nie ma problemu. Przecie komandosi s chudzi, podli i nieprzyzwoici. No wanie.

- W porzdku - odezwa si. - Moe uda ci si okreli najgortsze miejsce na planecie. Warto wyldowa w pobliu.

Opar si wygodnie o cian i przyglda, jak Tully poszukuje informacji. Matka Królowa niewtpliwie wybraa najbardziej czarowny punkt na swoj rezydencj i pewnie nie bdzie jej chciaa opuci bez walki. Kolejne niedobre miejsce na umieranie. Myla ju o tym wiele razy, e pewnie zginie na tej wyprawie. Wszechwiat moe przeznaczy tylko pewn ilo szczcia dla jednego faceta i on je ju dawno temu wykorzysta. Ech, do diaba z tym. Jeeli teraz kolej na niego, to i tak na o nic nie poradzi. Jeeli nie, to ciekaw by, co mu si jeszcze przydarzy.

ROZDZIA 14

Billie zmierzwia wosy Dylana i przygldaa mu si jak pi. Czua jego gorce i gadkie nogi na swoich. Nie baa si zapa w sen - jej strach ulotni si, kiedy Brewster wszed do óka. Interesujce, jak seks moe uspokoi czowieka. Czua si wyciszona, zrelaksowana, chocia moe nastawiona za bardzo introspektywnie.

Dylan zamrucza przez sen i odwróci si od niej. Brewster. Dylan Brewster. Pojawi si u niej w drzwiach zaledwie kilka godzin temu i spyta, czy nie potrzebuje towarzystwa. Poczua wtedy, jak delikatny dreszcz rozkoszy spywa jej w dó po krgosupie. Jaka uprzejma bya jego propozycja spdzenia razem nocy. Prawdziwy dentelmen... przynajmniej taki by na pocztku. Potem, kiedy si kochali, by namitny i dziki.

Billie pamitaa, przeczytaa to gdzie dawno temu, e seks jest normaln reakcj w przypadku zagroenia, jako rodzaj instynktu, firmacji ycia. Chyba tak rzeczywicie byo. Polubia mimo wszystko tego modego onierza i zadowolona bya, e jest teraz razem z nim. Lecz nie kochaa go...

Pomylaa o Mitchu i zaskoczona stwierdzia, e jego wspomnienie nie boli ju tak bardzo. Cokolwiek czua do niego, nie miao najmniejszego zwizku z tym, co robili z Dylanem. Mitch pragn tylko czu jej mio, niezalenie od tego, czy mogli si kocha fizycznie. Wtpia, e mógby jej zazdroci spokoju myli.

Tego ranka zaoga miaa spotka si i przedyskutowa ostatnie szczegóy planu. Wylduj na planecie za mniej ni dwanacie godzin. Na t myl odek skurczy jej si gwatownie. Gdyby wszystko poszo po ich myli, szybko znaleliby si w drodze powrotnej na Ziemi. Czua zdenerwowanie i jednoczenie podniecenie. Dobrze byo by znów w uderzeniu, ponownie walczy, zamiast siedzie bezczynnie lub ucieka. Moe uda si zmieni los ludzi, którzy zostali na Ziemi...

Wsuna si gbiej pod cienkie nakrycie i przylgna do swego nowego kochanka. Chciaa si troch ogrza. Odwróci si do niej i uchyli powieki.

- Jak tam? - odezwa si zaspanym gosem. -W porzdku?

- Pewnie. Myl o rónych sprawach.

Ziewn i zamkn oczy, ale umiechn si nieznacznie.

- O czym konkretnie? - zapyta i wsun rk pomidzy jej uda.

Rozchylia nogi i podkurczya je troch.

- Mylaam, e nie bd ci miaa ju przez reszt nocy - stwierdzia.

Jej oddech sta si goniejszy, gdy poczua, jak palec Dylana wlizguje si do jej wntrza.

- Nadal mnie nie ma. Po prostu zignoruj to, co czujesz.

Rozemiaa si i signa po jego wyprony czonek. Zacza przesuwa do w dó i w gór po gadkiej jak jedwab skórze. Dylan jkn gono, gdy wspia si na niego. Poczua, rozpalon twardo przenikajc do gbi. Przesuna ciao, by znale swe najczulsze miejsce. Poczua, jak rozkosz zaczyna w niej pulsowa... "To jest wanie ycie" - pomylaa i krzykna gono.

Ripley staa w luku zaadunkowym i przygldaa si ludziom, którzy tu si zgromadzili. Patrzya, jak chonli informacje przekazywane im przez Tully i Wilksa. Kryli ju po orbicie wokó planety. Kurtz wylduje i wypuci adownik z ma grup wewntrz. Sprawdz, co dzieje si na powierzchni i przel raport reszcie zaogi. Wszyscy zgodzili si, e jest to najlepsza forma dziaania przed przystpieniem do realizacji gównego zadania. Trzeba sprawdzi, co czeka ludzi na tej diabelskiej planecie.

"Chyba wreszcie, wraz z wiekiem, dojrzaam" - pomylaa. Teraz nie robia ju nic pochopnie, bez sprawdzenia.

Moto sugerowaa wysanie na pocztek robota, ale jej propozycja nie znalaza uznania. Nie dlatego, e by to zy pomys, ale próbniki, które posiadali, miay bardzo ograniczone moliwoci. Nie wolno byo polega na nich; mona by za to drogo zapaci. Robot nie potrafi dostrzec wszystkiego, ani wyczu zapachu mrowiska obcych, a to mógby da im zudne poczucie bezpieczestwa.

Ripley musiaa si w tym momencie umiechn. Bezpieczestwo. No wanie.

Wilks i Tully zakoczyli swoje wystpienia i popatrzyli na ni. Wiedziaa, czego oczekuj.

- Có - odezwaa si. - Czy kto ni ostatniej nocy o królowej?

Popatrzyli po sobie i zgodnie potrzsnli przeczco gowami. Najwyraniej nikt dzi nie mia koszmarów.

- Czy to znaczy, e ona wie o nas? - spytaa Adcox.

- Moe tak. Albo po prostu strzela za daleko. Trudno powiedzie.

Porucznik skina gow. Paru innych zrobio to samo. - Wiecie ju duo o tym miejscu - mówia dalej Ripley. - Nie bd nikogo prosi o nic, do czego sama nie jestem przygotowana, wic bd równie na adowniku i potrzebuj ochotników. Wikszo z was bya ju w walce, ale niektórzy s silniejsi fizycznie, a to zwiksza szans na skuteczne dziaanie. To wy jednak musicie podj decyzj, nie ja. Niektórzy musz pozosta na pokadzie. Tully, ty jeste magiem od komputerów i zostajesz tutaj.

- Tak sobie wyobraaam - powiedziaa Tully.

Staraa si mówi cakowicie obojtnym tonem, ale Ripley usyszaa w jej gosie cie ulgi.

Ripley mówia dalej: - McQuade i Brewster s pilotami. Nie widz moliwoci ryzykowania yciem którego z was, wic i wy zostajecie tutaj...

Brewster przerwa jej:

- Hej, jestem gotowy lecie! McQuade moe kierowa statkiem...

- Suchaj, nie powiedziaam, e si nie nadajesz, Brewster. Potrzebujemy ciebie na statku. Poza tym kto musi pozbiera nasze resztki, jeeli spieprzymy zadanie. Zgadzasz si ze mn?

- Tak - odpowiedzia tonem, z którego wynikao, e nie odpowiada mu taki obrót sprawy.

"Diaba tam si zgadzasz" - pomylaa Ripley.

- Jones, ty take zostajesz.

- Mog wam by potrzebny - powiedzia i wstrzsn ramionami.

- To prawda. Ale jeeli zostaniemy ranni, zawsze moemy uy zestawu pierwszej pomocy. Lepiej zosta. Bdziesz móg nas naprawi po powrocie we wzgldnie bezpiecznym miejscu.

"Jeeli tylko wrócimy" - przemkno jej przez myl.

Wsta Falk.

- Zgaszam si. Id.

Ripley z radoci powitaa pierwszego ochotnika. Skina mu gow i powiedziaa:

- Wspaniale, Falk. Witaj na pokadzie adownika.

Dunston i Carvey wstali jednoczenie. Potem Adcox i Billie. Wilks zostawi Tully i doczy do nich. Za nim posza Ana Moto.

Ripley podniosa rk.

- Wystarczy - powiedziaa. - Jak ju wspominaam, potrzebujemy zapasowego oddziau na wypadek, gdyby nam si nie powiodo. Gdybymy poszli wszyscy, nie bdzie miejsca na bro. Moto, zostajesz. Jeste wród nas chyba najlepszym strategiem. Billie...

- Id - odezwaa si cichym gosem dziewczyna.

W oczach Billie jarzya si tak nieodwoalna determinacja, e Ripley zawahaa si, a potem kiwna gow.

- Dobrze.

Odwrócia si do McQuada i gestem pokazaa, eby stan koo niej. Kapitan wyszed do przodu, odwróci si frontem do reszty i zacz wyjania, jak dziaaj podnoniki zaadunkowe.

Ripley popatrzya na zaog. S dobrzy, wszyscy z nich s dobrzy. Moe si uda, po prostu powinno si uda. Co tam, musi si uda.

Wilks sta w kabinie sterowniczej razem z McQuadem, Brewsterem i Tully. Wszyscy przegldali odczyty z miejsca przeznaczonego na ldowanie. Brakowao jeszcze tylko okoo

dwudziestu minut do przyziemienia i sierant czu, jak adrenalina zaczyna kry mu w yach. Ponownie zda na spotkanie z obcymi. Dopóki chocia jeden z nich pozostanie przy yciu i dopóki on sam jeszcze oddycha, bdzie stawa twarz w twarz z tymi potworami, a zniszczy je cakowicie. Nie wydaje si to by najatwiejszym zadaniem, ale ju si przyzwyczai.

Brewster wychwyci jaki ruch na poudniowej pókuli w rejonie, który Tully okrelia jako najgortszy na planecie. Tam wylduj najpierw. Nikt nie wtpi, e tam wanie jest Ona. Wszyscy zdawali si by tego pewni.

Po wyborze zespou adownika, spotkanie trwao jeszcze przez jaki czas. McQuade zademonstrowa uycie dwigów, a Ripley zrobia mae dochodzenie na temat Orony. O nim i jego bombach wiedzieli Wilks i Ana Moto. Dziwne, ale poczua co w rodzaju ulgi, e kto jeszcze wie o tym.

Wygldao na to, e schodzenie do ldowania moe by cikie, wic jeszcze raz sprawdzili statek i zabezpieczyli wszystko. Gupio byoby zosta rannym przez jak zapomnian filiank kawy.

Wilks zauway, jak patrz na siebie Billie i Brewster. Nie móg zignorowa tych spojrze i mia o nich swe wasne zdanie. Có, to nie jego interes. Nie móg jednak przeoczy swych wasnych odczu. Wiedzia, e Billie i ten kapral kochali si. Zacisn zby. To byo... czu si niezrcznie, chocia nie bardzo wiedzia, dlaczego. Billie bya ju du dziewczynk i nie potrzebowa troszczy si o ni... Mylenie o tym na kilka minut przed wyldowaniem na planecie królowej-matki obcych byo gupot. Jakby nie mia si czym przejmowa. Potrzsn lekko gow i skoncentrowa si na ekranie komputera. Byli o krok od wielkiego pieprzonego zamtu i powinien si cakowicie skupi na tym jednym zadaniu, a nie myle o seksualnych podbojach Billie... Powoli, z wysikiem wypchn z gowy niepodane myli. Wcign gboko powietrze. Czas zrobi wreszcie to, co ma by zrobione. Wszystko inne ma drugorzdne znaczenie. Trzeba w kocu kopn w t dup, albo samemu poczu potnego kopniaka. By gotowy na obie ewentualnoci.

Semper fidelis, skurwysyny, i niech diabe porwie tego, kto zostanie w okopie.

ROZDZIA 15

Moto cigna ochronne okulary i odwrócia si do Ripley.

- Jeeli to jej nie powstrzyma, nic jej nie powstrzyma - powiedziaa.

Wanie skoczya spawanie brzegów zamknicia jednego z wazów do adowni. McQuade cigle jeszcze pracowa przy drugim, a Ripley staa ze skrzyowanymi ramionami i czekaa, a rozarzony spaw ostygnie. Powietrze przesycone byo zapachem rozgrzanego metalu i stopionego plastiku.

Bd na miejscu za kilka minut i dao si odczu napicie panujce wród zaogi. Zadziwiajce, ale sama bya dziwnie spokojna.

Kapitan wyczy palnik.

- Gotowe - powiedzia to odrobin za gono.

Ripley kiwna gow. Pomylaa, e powinna by w tym momencie bardziej podniecona; jej stan odprenia wyglda prawie na dekoncentracj. Nie byo to jednak rozproszenie uwagi, raczej... "Spenienie - pomylaa. - Znalazam si tam, gdzie pragnam by".

Po sprawdzeniu obu wazów, Ripley zabraa kapitana i Moto na wyszy poziom. Klapy wydaway si by wystarczajco solidne, a oni zrobili wszystko, co tylko mogli. Lecz to nie bdzie jaka zwyczajna robotnica. Ripley miaa jednak nadziej, e królowa królowych nie bdzie zbyt potna. Miaa ju do czynienia ze zwykymi królowymi obcych - byy wiksze, silniejsze i sprytniejsze ni zwyky potwór. Gdzie w zakamarkach wiadomoci tlia si nadzieja, e ta jedna, najwaniejsza, nie bdzie czym znacznie gorszym. Zreszt, to bez znaczenia. Bdzie, co ma by.

Zaoga usadowia si ju na swoich miejscach. Billie rzucia Ripley przelotny, nerwowy umiech, kiedy ta wesza do kabiny sterowniczej. Brewster sprawowa funkcj pierwszego pilota; za nim siedziaa Tully. Wilks wanie dopasowywa pas w jednym z foteli w drugim rzdzie.

Ripley podesza do fotela drugiego pilota i usiada.

Wilks odwróci si do niej.

- Hej, Ripley. Ustalilimy schemat poruszania si po poudniowej pókuli. Na wypadek, gdybymy musieli ldowa tam...

- Nie "na wypadek" - przerwaa mu. - Ona tam jest. Wiesz o tym.

Sierant pokrci gow.

- Dobra, prawdopodobnie jest. Szybko si o tym przekonamy. Swoj drog, Tully natkna si na dziwn formacj skaln. Nie uwierzyaby, jak wyglda. Jak jaki trik. Jest take niewielki wiatr.

Brewster odwróci si od konsoli i skin na Wilksa.

- Gdyby to byo takie atwe, kady mógby to zrobi. Zreszt, topografia terenu to problem dla adownika. Ja mam tylko wyrzuci was w odpowiednim momencie.

Ripley usyszaa gorycz w jego gosie. Cigle by uraony, e nie wczya go do zaogi adownika.

- Owszem, ale lot nie wydaje si atwy. Dobrze, e to ty siedzisz za sterami, Brewster. Taki fachowiec jak ty nie powinien mie problemów.

Brewster nie odpowiedzia, ale Ripley zauwaya jakby jego napicie nieco zmalao. Bardzo dobrze. Wchodzili w decydujc faz ldowania i ostatni rzecz, której potrzebowali, by obraony pilot.

- Carvey i ja ustawilimy sektory w komunikatorze adownika - odezwaa si Tully. - Nie musicie wic obawia si zakóce.

- Wspaniale - pochwalia Ripley.

Zerkna na odczyty instrumentów przed sob i donie same jej si zacisny. Brak zdenerwowania sta si wspomnieniem. Teraz trzeba byo tylko siedzie i czeka.

- Myl, e jestemy gotowi - powiedziaa.

- Dobra - odpowiedzia Brewster. - Bo ju jestemy na miejscu, wspórzdne 0-6...

Reszty jego sów ju nie usyszeli. Zginy w szumie, kiedy nacisn guzik i polecieli w dó.

Billie chwycia si kurczowo fotela i zamkna oczy. Jak zwykle w zerowym cieniu, odek zacz wyczynia dziwne rzeczy. Nigdy si do tego nie przyzwyczai. Wyobrazia sobie, e Kurtz przebija si przez cikie chmury, a deszcz bbni o jego powok...

"Przesta o tym myle" - skarcia sama siebie, gdy poczua mdoci. Staraa si zmusi do przyjemniejszych rozmyla: "Ostatnia noc z Dylanem, jego blisko, dotknicia, jego ruchy gboko we mnie, spadanie... O, Panie, o tym te nie myl"

Nagle statek jakby wjecha do jej brzucha. To nie byo ju agodne spadanie, lecz co znacznie gorszego. Otworzya oczy. Miaa nadziej, e skoczy si to niebawem. Char odwrócia si do niej z wymuszonym umiechem na twarzy.

- Jeszcze yjemy - powiedziaa.

Billie kiwna w odpowiedzi gow i spojrzaa na najbliszy monitor. Nic nie byo wida. Cigle byli jeszcze zbyt wysoko.

Wilks przechyli gow. Wyglda na maksymalnie napitego.

- Lokalny wiatr wieje z prdkoci 130 wzów - powiedzia. - Spycha nas w dó. Lepiej ucieka, zanim zrobi si niebezpiecznie.

Na dwik jego gosu Billie poczua jak wszystkie wntrznoci skrciy jej si w jeden wielki supe. "Jak wiele przeciwnoci musimy pokonywa". Zdusia w sobie narastajce poczucie przeraenia. Poczua, e cae ycie przygotowywaa si na t chwil. Wierzya, e tak jest. Teraz bya gotowa ryzykowa gow - dla Amy, dla Wilksa i Ripley, dla innych. Kady z nich mia swój wasny osobisty powód, dla którego si tutaj znalaz. Obowizek. Honor. Popatrzya na Falka, na jego pust twarz - on jest tu, by si mci. To nie mier j  przeraaa, baa si niepewnoci.

Lot sta si gadszy, prawie spokojny.

Carvey i Falk odpili pasy i podeszli do jednego z monitorów.

"Co, do diaba" - pomylaa Billie i wstaa, by doczy do nich.

Przelecieli ju przez chmury i wida byo najbardziej opuszczone miejsce, jakie kiedykolwiek widziaa Billie. Kurtz porusza si zbyt szybko, eby przyjrze si uwanie, ale tak daleko jak tylko mona byo dostrzec, powierzchnia planety bya taka sama. Kaue pytkiej, szarawej wody rozcigay si caymi kilometrami, przerywane kawakami brudnych zwaowisk skalnych. Kpki bezbarwnej rolinnoci, cz z nich bya z pewnoci czym w rodzaju grzybów, wyrastay na brzegu wód. Jaki dziwny, beowy mech wydawa si pokrywa wszystko wokó. Przelecieli nad jakimi niecodziennymi formami ycia rolinnego, a Billie pomylaa, e musi je uprawia jaki szalony ogrodnik. Miay poskrcane gazie i wijce si odnogi, które rozpocieray si na wszystkie strony i pulsoway na wietrze. Billie dostrzega w kocu niemoliwie wysok kolumn skay, wyrastajc z nieskoczonego ciemnego morza. Co za mie miejsce. Odwrócia si.

- Lepiej chodmy do adownika - powiedziaa gono.

- Wanie - zgodzi si Carycy i ruszy w kierunku schodów. Za nim poszli Falk i Dunston. Jones poszed w kierunku dziau medycznego.

Billie staa przez chwil nieruchomo i próbowaa przygotowa si do tego, co miao nastpi.

- W porzdku? - spytaa j Char.

Dziewczyna spojrzaa na przyjaciók i spostrzega trosk w jej twarzy.

- Tak, pewnie. Po prostu uspokajam nerwy.

Zeszy razem na niszy poziom. Cigle nie moga opanowa strachu. Przecie byli tylko niewielk czci jakiego ogromnego planu; przecie ich przeczucie powodzenia jest faszywe; przecie nie id tam z wasnej woli, ale s prowadzeni na smyczy przez sny...

- Na Budd, co za wspaniae miejsce - odezwa si Brewster. - Moe powinienem przyjecha tu na wakacje.

Prowadzi teraz Kurtza przez dziwne otoczenie. Porywy wichru targay statkiem tak mocno, e zachodzia obawa jego rozbicia.

Wilks przyglda si widokom w milczeniu. Byo to najbardziej przez Boga zapomniane miejsce, jakie kiedykolwiek widzia. Prawie czu lepk, gst wilgo powietrza i odór alkalicznej wody. Tylko od patrzenia na to wszystko dostawa gsiej skórki.

Brewster przerwa jego zamylenie.

- Znalazem miejsce, gdzie jest wzgldnie spokojnie. Niedaleko od gównej trajektorii.

Przez minut nikt si nie odzywa.

- Ludzie, albo si decydujemy, albo nie. Nie mog tkwi tu, w tym wietrze, w nieskoczono.

- Dobra - zdecydowaa Ripley - lecimy tam. Wilks, wracamy do reszty.

Tully umiechna si do nich, kiedy mijali j, idc do schodów.

- Powodzenia - powiedziaa.

Brewster równie podniós kciuk na szczcie, mimo e wanie manipulowa przyciskami konsoli.

Inni zgromadzili si ju wokó adownika. Wilks machn, by wchodzili do rodka, sam wszed jako ostatni. Sprawdzi, czy wszyscy zapili pasy, a potem poszed do przodu pojazdu. Billie siedziaa przy konsoli. Moga z tego miejsca sprawdza to, co dzieje si na zewntrz. Zbliali si do miejsca znalezionego przez Brewstera.

W interkomie zatrzeszcza gos:

- No, dzieciaki. Prawie dojechalimy. - Gos nalea do Dylana Brewstera. - Tully mówi, e ruch powietrza prawie usta i wydaje si, e to zasuga tej formacji na zachód od miejsca, gdzie macie wyldowa. Dokadnie w punkcie 7-2-7.

- Czy to jaka skalna formacja? - spytaa Billie.

- Niestety nie. Wyglda na organiczn. Suchaj, Carvey. Cigle winien mi jeste pienidze, wic uwaaj na siebie, dobrze? Wy wszyscy te dbajcie o siebie.

- I ty take - powiedziaa Billie.

- Dziki, Brewster - powiedzia Wilks.

Wczy systemy kontrolne pojazdu i sprawdzi dane nawigacyjne. Wszystko wygldao normalnie. Maszyna wygldaa jak kawa oowiu na koach i zaprojektowana zostaa do jazdy po kadym terenie. Wntrze byo jeeli nie komfortowe, to co najmniej wygodne. Na monitorze przedniej kamery mona byo zobaczy du cz terenu przed pojazdem; teraz by to obraz wntrza doku wyadunkowego. Bya te maa szyba z krystalicznej stali, ale widok przez ni by mocno ograniczony.

Na wierzchoku adownika zamontowano dziaka. Wielokrotnie je sprawdzili, chocia mieli nadziej, e nie bd musieli ich uywa.

- Uwaga - rozleg si gos Brewstera.

Wilks spry si cay, gotowy do dziaania.

Kurtz dotkn podoa. Sierant a podskoczy od gwatownego uderzenia i poczu, e powierzchnia planety trze o spód statku. adownik posun si do przodu na metalowych linkach, a waz powoli stan otworem.

-Naprzód!

Wilks chwyci drek sterowniczy i wysun w wod na zewntrz ramp dla adownika. Na powierzchni planety tu i tam wida byo porozrzucane skay, jakie marne resztki rolinnoci. Jednak prawie caa widoczna powierzchnia zalana bya gbokim na metr oceanem. Rozciga si we wszystkich kierunkach, a po horyzont. Wiatr marszczy jego powierzchni, a gdzieniegdzie pojawiay si mae grzywacze z biaymi konierzami piany. Tylne koa adownika zaczy si obraca i pojazd zjecha w nieznany pyn.

- Dobra robota - stwierdzi Wilks. - Jestemy na dole. Witamy w miecie, ludziska.

- A nas tam nie bdzie - odezwa si Brewster z alem w gosie.

Odgos startujcego statku sycha byo nawet we wntrzu adownika. Brewster i inni wznosili si wysoko, ponad rejon wichrów. Bd czeka na sygna przywoawczy.

"Jeeli tylko zostanie kto, by go wysa" - pomyla Wilks.

Co tu byo nie tak, czu to gdzie w podwiadomoci. Znaleli si jednak tutaj i czas na dziaanie.

- Idziemy sobie obejrze dom królowej - powiedzia.

Ldownik potoczy si naprzód.

ROZDZIA 16

Z pozycji, w jakiej zostaa zainstalowana kamera adownika, trudno byo okreli dokadnie, czym jest obiekt, ku któremu zmierzali. Ekran pokazywa tylko wod i niebo, tak podobne w kolorze, e niemal nieodrónialne. Czuli si tak, jakby podróowali przez próni. Billie prawie przez cay czas miaa wzrok utkwiony w czujnikach ruchu i Dopplerze. Odezwaa si, kiedy zobaczya co wartego uwagi:

- Mamy tu sze z grubsza sferycznych obiektów. Rozstawione s w odstpach po okoo dwadziecia metrów i ustawione na obwodzie koa. Najwikszy ma ze trzydzieci metrów wysokoci i jest umieszczony w centrum pomidzy innymi.

- Wyglda to na mrowisko ze snu Adcox - mrukn Wilks.

- Tak - potwierdzia Billie i odsuna wosy ze spoconego czoa.

Schadzacz powietrza ldownika robi co móg z gorcym powietrzem planety, ale niewiele to pomagao. Trzli si i podskakiwali, gdy pojazd pokonywa powoli zalany wod teren.

- Moja dupa - jkn Wilks. - To ma by pasko. Chciabym zobaczy, co Brewster nazywa nierównoci.

Dla Billie wszystko wydawao si snem. Serce dudnio jej w piersiach tak gono, e zdziwio j, e nikt tego nie usysza.

- Wilks, to ma by, jak sdz, wyprawa zwiadowcza, prawda? Dlaczego zmierzamy wprost do mrowiska? Czy nie powinnimy znale bezpieczniejszego miejsca do obserwacji...?

- Rozejrzyj si. Gdzie mielibymy je znale?

- Mówi tylko, e moemy traktowa te potwory z nieco wiksz ostronoci, spróbowa...

- Suchaj, dziecko. Nie zamierzamy zajecha wprost pod frontowe drzwi. Podjedziemy troch i zobaczymy, co si stanie. No, jak? W porzdku? Jeeli ta próba si nie powiedzie, wyl robota, chocia aden z nich nie potrafi nic robi. Nic, co nam jest potrzebne.

Billie kiwna gow, ale cigle czua niepokój.

- Wilks, to nie wyglda najlepiej.

- Tak. - Zacisn usta. - Zauwayem.

Billie westchna. Ona i sierant ju to przeyli. Nie w tym miejscu, ale znaleli si ju kiedy w podobnej sytuacji. Kiedy pomylaa o tym, niespodziewanie poczua ulg.

- Dwie minuty - powiedziaa gono.

- Bdziemy gotowi. - Gdzie, zza jej pleców zawoaa Ripley.

Billie chciaa, bardzo chciaa w tym momencie podej do niej i powiedzie jej o swoim przeraeniu, swoich obawach. Moe to pomogoby jej w uporaniu si z wasn psychik.

Nagle ldownik zatrzyma si z przejmujcym zgrzytem. Pojazd przechyli si na lewo, rzucajc Billie w gb fotela.

- Co, do kurwy...? - zacz Falk.

Ripley podniosa rk z niem prob o cisz.

- Wilks, Billie, co si stao?

Billie przebiega wzrokiem wyniki testów diagnostycznych na ekranie komputera.

- Zgilimy jedn z rufowych osi. Myl, e to o to chodzi - powiedziaa Billie lekko drcym gosem.

- W co uderzylimy? - spytaa Adcox.

- Nie wiadomo. - Rzuci przez rami Wilks. - Co jest pod wod. Chyba Stracilimy gsienic. Poczekajcie, zobacz, czy uda mi si wycofa ldownik.

Silniki zawyy. Mino kilka sekund i Wilks zdoa uwolni pojazd.

- W porzdku, jestemy czyci - powiedzia i po sekundzie dorzuci. - Popatrzcie na ekran.

Ripley spojrzaa i gono wypucia powietrze.

- O, Boe - szepna Adcox.

Stali w odlegoci mniejszej ni sto metrów od jakby ogromnego, krgego jabka, które usadowio si w ciemnej wodzie, poyskujc róowaw szaroci. Dziwne linie krzyoway si na powierzchni dziwacznego obiektu.

"Jak yy" - pomylaa Ripley.

Dugi i gruby niby sznur czy go z drugim, wikszym "jabkiem". To blisze byo dugoci ldownika i ze dwa razy wysze.

- Myl, e najechalimy na co doczonego do tej rzeczy - powiedzia Wilks.

- Billie, czy jest tam kto? - spytaa Ripley.

- Nie wida adnego ruchu. Jeeli s gdzie w pobliu, to musieliby spa, eby nas nie spostrzec. Suchajcie, sadz, e powinnimy si troch cofn. Czuj, e nie jest tu za ciekawie.

Ripley zmarszczya brwi.

- Jestemy, gdzie jestemy. Jeeli usyszeli nasze stukanie do drzwi i nie zareagowali, uwaam, e przez jak minut nic si nie stanie.

Wszyscy wpatrzyli si maksymalnie skoncentrowani w ekran. Nic si nie dziao.

Prawd mówic Ripley oczekiwaa, e zobaczy hord potworów, wyaniajc si zza jednego z "jabek" i atakujc ldownik. Spojrzaa na Billie. Dziewczyna wpatrywaa si uporczywie w wykrywacze ruchu. Nic...

To Falk pierwszy przerwa cisz.

- Chodmy przyjrze si temu z bliska, co wy na to?

Wsta, podniós komunikator, zaoy go na ty gowy i sign po buty.

Podniós si równie Dunston.

Ripley pokrcia gow.

- Myl, e powinnimy poczeka i moe najpierw stukn w to ldownikiem. Nie wiemy z czym mamy do czynienia.

Falk nie przesta si ubiera.

- Czy nie po to tu jestemy - powiedzia - eby si tego dowiedzie?

Carvey wsta i pomóg Dunstonowi zatrzasn zapicia butów. Potem sam sign po skafander.

- To dobry pomys - powiedzia. - Po prostu wyskoczymy i rzucimy okiem. Wemiemy bro, mamy pancerze i ldownik za plecami. Zajmie nam to z gór pi minut.

Ripley szybko przemylaa sytuacj. Wszyscy z nich wiedzieli, czym s obcy i do czego s zdolni. Nikt nie lekceway tego, co moe si wydarzy. Ale w jednym Carvey mia racj - byli przygotowani do tego zadania. Nie byo ono zreszt bardziej wariackie ni caa misja, która miaa coraz mniej sensu, wedug jej osobistego zdania.

- W porzdku - powiedziaa.

- Nie! - krzykna Billie. - Ripley, nie pozwól im wychodzi. To nic nie da. Nie czujesz tego?

Dunston wystpi do przodu, ociay w skafandrze. Buty gono stukay o podog, cicho szumiaa hydraulika ubioru.

- Billie - odezwa si spokojnym gosem. - Podjlimy decyzj, eby tu przylecie. To, co robimy, jest czci planu.

Byo co w jego twarzy, moe pogodzenie si z losem, co powstrzymao dziewczyn od dalszych protestów. Odwrócia si i posza na przód kabiny. Nie odezwaa si ani sowem.

Trójka mczyzn w penych ubraniach staa przy wyjciu i spogldaa na Ripley. Czekali na ostateczn decyzj. Kady z nich zaoy grub kamizelk z oson na gow i ochrania­cze koczyn. Kady dwiga standardowy karabin, tak sam bro, kalibru 10 mm, jak ta, któr nauczya si posugiwa Ripley.

- Suchajcie komunikatorów - powiedziaa. - Billie ledzi cae otoczenie. Na najmniejsz oznak kopotów, wracacie tutaj. Martwi bohaterowie nie s nam potrzebni. Powodzenia.

Przerwaa na chwil i zastanowia si, co jeszcze moe im powiedzie. Chyba nic.

- Ruszajcie.

Otworzyli waz.

Kiedy waz si otworzy, Wilks poczu uderzenie gorcego powietrza. Zapach by taki, jaki sobie wyobraa, ale jeszcze intensywniejszy - zgnia, zatruta chemikaliami ywno. Wiatr zawy na brzegach odchylonej klapy wyjcia.

Wcign powietrze przez zacinite zby i popatrzy na ekran monitora. Billie siedziaa przy nim poblada i napita. Starannie obserwowaa, co si dzieje.

Wilks chciaby by razem z innymi na zewntrz, ale nie móg sobie na to pozwoli. By poród nich najlepszym kierowc adownika i gdyby co si stao, bd mogli szybko std uciec.

- Falk, odezwij si - powiedzia do komunikatora.

- Zbliamy si do tego, jestemy moe o trzydzieci metrów przed obiektem. Pozostaniemy po tej stronie. Meldunek Falka rozlega si gono i wyranie.

- Chryste, co za pieprzony smród - odezwa si Carvey - musielicie co pomyli sierancie.

- Co ty bredzisz? Moesz oddycha czy nie?

- Gdybym wiedzia wczeniej, przywiózbym latawiec. Tu musi wia co najmniej kilka setek na godzin.

- Sto pidziesit - poprawi go Wilks. Obserwowa, jak trzej mczyni pojawiaj si na dolnym brzegu ekranu.

- No, mamy was na wizji - powiedzia. Jedna z postaci odwrócia si i pomachaa rk.

- Cze, mamusiu!

- Przesta baznowa, Carvey. - Wilka wyszczerzy zby. - Wydaje mi si, e jeste tutaj tylko zwiadowc.

Ich arty tylko na chwil przerway napicie, ale to i tak byo co.

Postacie zbliyy si do dziwnej sfery. Ich buty podnosiy si i opuszczay w sigajcym kolan paskudztwie. Ciemna ma bryzgaa na wszystkie strony. Stali teraz zaledwie kilka metrów od "jabka" - Falk wysun si do przodu, a Carvey i Dunston zostali nieco z tyu po obu bokach.

- Nie rozdzielajcie si - ostrzeg Wilks - pozostacie w zasigu wzroku.

- Wszdzie na tym czym jest jaka powoczka - odezwa si Carvey. - Jak... jak galareta.

- Wyglda na to, e wypywa ze rodka tej budowli - doda Dunston.

- Czym one s? - To znów by Carvey. - Za due na odwok... Mam nadziej, e nie s to odwoki z jajami. Co­kolwiek to jest, do diaba, sczy si z tego jak skurwysyn. Cholera, prawie mog zobaczy, co jest w rodku...

Uniós mechaniczne rami, by dotkn powierzchni dziwada.

Billie sapna i Wilks poczu, jak zadrao mu serce.

- Cholera, co si poruszyo! - powiedziaa.

- Wszyscy wraca! Ju! - rykn Wilks.

- Co wychodzi ze rodka - krzykna Billie do komunikatora. - Ruszajcie si, uciekajcie!

Trzy postacie na ekranie odskoczyy w ty, gdy najbliszy kokon otworzy si jak ogromny odwok i gigantyczny, poy­skujcy ksztat wyoni si z niego.

Adcox krzykna gdzie za ich plecami. Robotnica o roz­miarach królowej, wiksza ni wszystkie jakie dotd widzia Wilks, wycigna swe szpony tak szybko, e Carvey ledwo móg dostrzec ich ruch. Wyldoway na jego osonie gowy.

Potwór podniós onierza w powietrze, jak dziecko podnosi sw zabawk.

- Falk, Jezu, Falk, zabierz to, zabierz to ode mnie...

Krzyk Carveya urwa si gwatownie. To monstrum rozdaro mu pazurami gardo. Potwór odrzuci wyrwany kawa ciaa i wyrwa swej ofierze rk. Take j odrzuci na bok.

Do licha...

To si stao tak cholernie szybko!

Dunston i Falk ledwo zdyli podnie bro.

- Jedziemy do was! - krzykna Ripley, ale dwójka m­czyzn ju wracaa biegiem w kierunku adownika.

- Dalej, Wilks. Jestem przy dziaku!

Falk wystrzeli w robotnic. Ta upucia Carveya, wrzasna i ruszya w'kierunku komandosa. Zasyczaa i upada w wod, gdy odezwa si karabin Dunstona. Moe byy wiksze i szyb­sze ni zwyke potwory, ale tak samo paday trupem.

Wilks wydusza z adownika ca moc.

Nagle Billie walna pici w konsol.

- Cholera, jasna cholera. Inne kokony!

Ripley waczya wanie dziaka kiedy usyszaa krzyk Billie.

- Dalej! - rykna do Wilksa.

adownik skoczy do przodu tylko po to, by gwatownie si zatrzyma. Silnik zawy.

-Dunston!

To by krzyk Falka.

Ripley popatrzya na ekran i zobaczya, e obcy wyania si z kokonu i byskawicznie rzuca na nauczyciela walki. Ten u-pad na plecy, zamortyzowa uderzenie i wcisn luf karabinu w brzuch bestii...

Falk przymierzy si do oddania strzau, kiedy adownik nagle ruszy naprzód...

- Gi! - krzykn Dunston.

Nic si nie stao. Jego bro musiaa si zaci. Podniós woln rk i uywajc pancernych oson usiowa powstrzyma gow potwora, z dala od swojej...

Monstum zaskrzeczao i otworzyo swe gigantyczne szcz­ki. Pochylio si.

Stalowy pancerz chrupn tylko jak cienka skorupka. Wew­ntrzne szczki wysuny si i zagbiy w twarzy Dunstona. Jasna czerwie rozlaa si po wodzie, a nauczyciel nagle zwiot­cza. By martwy.

- Ty skurwysynu! - rykn Falk i otworzy ogie. Pociski posypay si na obcego. Woda wokó potwora zacza sycze i bulgota, kiedy jego potne cielsko upado bezwadnie na Dunstona.

Falk znikn z ekranu, kiedy adownik si zatrzyma.

- Wilks! - krzykna Ripley.

- Na mio bosk, nie kacie mi puka! - odezwa si w komunikatorze gos Falka.

Adcox staa ju przy wejciu z broni gotow do strzau. Billie nacisna guzik i Falk wpad zdyszany do rodka.

- Zamykajcie - krzykn.

Ripley ktem oka uchwycia obraz jednego z potworów bieg­ncego szybko przez wod. Naprowadzia dziako... Billie ponownie przycisna guzik zamykajcy waz.

- No, podejd!

Bestia zbliaa si. Bryzgi wody spod jej nóg opryskiway ju przód adownika.

- Za blisko na strza. Moe schlapa kwasem ca powok - powiedziaa Ripley. Waz si zamkn.

- Sytuacja alarmowa! - powiedziaa Billie do mikrofonu komunikatora. Rka draa jej, kiedy usiowaa zaoy na gow cae urzdzenie.

- Nie moemy ldowa w tamtym miejscu - odezwa si Brewster udrczonym gosem. - Wiej huragaby z trzech kierunków jednoczenie. Uciekajcie od mrowiska w kierunku punktu gdzie ldowaem!

- Gówno! - krzykna Billie.

- Billie, w porzdku? Gdzie jest...

- Nie ma czasu, Brewster - powiedzia Wilks. - Ruszamy. Bdziemy tam niebawem.

Billie wyczya si i odwrócia do sieranta. Obcy byli tutaj tak ogromni i tak silni...

Sprawdzia odczyty.

- Jest ich trójka - powiedziaa.

Wntrze pojazdu najpierw zakoysao si, a potem poczuli uderzenie i polecieli gwatownie do przodu. Ekran pociem­nia, a mae okienko z krystalicznej stali zostao zachlapane muem. Zgrzytn metal. Co zadudnio jak dzwon.

- Wilks - odezwaa si szeptem Billie. Wpatrywaa si w odczyty czujników nie wierzc wasnym oczom.

- Nasz wewntrzny system chodzenia wanie zosta otwar­ty. - W czasie gdy to mówia temperatura zacza ju rosn.

- Zaczyna by gorco. Wilks popatrzy na monitor.

- Ripey, mamy may kopot. Nie byo odpowiedzi.

Ripey woya i zapia kamizelk. Prawie upada, gdy a­downik si zatrzyma. Podniosa karabin Falka i sprawdzia, ile ma amunicji. Wilks krzycza co do niej kiedy szukaa dodatkowych magazynków. Wszystko byo porozwalane po pododze.

- Ripley! - rozdar si ponownie Wilks.

Podesza do niego ubrana w ciki i niezbyt wygodny pan­cerz. Falk i Adcox opierali si o cian naprzeciw wazu. Bro trzymali gotow do strzau.

- Cholera - odezwa si komandos. - Upieczemy si tutaj. Wilks obróci si wraz z fotelem. Obejrza Ripey od stóp do gowy.

- Jezu -jkn. - Oszalaa!

- Tylko zerkn na uszkodzenie...

- Nic z tego. Sterowanie rczne nie dziaa. Nasz reaktor dosta kopa. Moemy jeszcze jecha w linii prostej przez okoo dziesi minut, a potem si rozpucimy. Jakie pomysy?

- Tak - powiedziaa spokojnie Ripley - Uyjemy dziaek i rzowalimy t trójk na zewntrz. Teraz nie ma to ju znaczenia czy kwas zere adownik czy nie. Zamknijcie waz i ruszajcie na penym gazie gdy tylko wyjd. Potrzebyje paru minut, by dosta si do jej gniazda.

- I co masz zamiar zrobi, kiedy ju tam bdziesz? Zapro­sisz j na herbat? - spyta Wilks.

- Nie przyleciaam tutaj, tak daleko, eby teraz pozwoli jej si wylizn. Jeeli nie bd jej moga schwyta, zabij j. Musz spróbowa. Suchaj, dobrze si z tob pracowao...

- Jeste pieprzon wariatk - odezwaa si Billie.

Ripey wyszczerzya zby w umiechu i posza do tylnego wazu adownika. Adcox posza za ni, by j osania.

Wilks uruchomi dziaka. Tylko jedno z nich nadawao si jeszcze do uytku. Uranowe pociski rozerway atakujce po­twory.

- Przedpole czyste - oznajmi sierant. - Przynajmniej na razie.

- Trzymajcie si - powiedziaa Ripley.

Waz otworzy si i Ripley wyskoczya na zewntrz.

ROZDZIA 17

- Wykryam kilkanacie form poruszajcych si z wielk prdkoci w kierunku adownika - powiedziaa Bilie.

Zascho jej w ustach i pomimo gorca panujcego w rodku pojazdu, poczua, jak przenikaj zimny dreszcz. Punkciki na ekranie faloway i podskakiway, wyranie si zbliajc.

- Oznacza to, e plan Ripley dziaa - dodaa.

Wilks nawet na ni nie spojrza. Zajty by kierowaniem.

- Reaktor jest prawie w stanie krytycznym, adownik atako­wany przez superpotwory i miabym nie mówi, e plan dziaa. Jeszcze troch i moemy cakiem wyrzuci nasze mózgi. Za­oszczdzi to czasu tym skurwysynom.

- Powinnam wezwa ponownie Kurtza?

- Jeszcze nie. Damy Ripley te pi minut i bdziemy jecha, a ten zom nie padnie nam cakowicie.

- I co dalej? - odwrócia si i spojrzaa na niego. Oczy miaa zalane potem.

- Nie wybiegaem tak daleko w przyszo. adownik zatrzs si. Bilie spojrzaa przez rami na czuj­niki i krzykna.

- Jezus... - powiedzia Wilks.

Gigantyczna, szczerzca zby paszcza obcego pojawia si po drugiej stronie okienka z krystalicznej stali. Potwór podniós do szyby ogromne, szponiaste apy i z guchym skrzekiem przepchn gow przez otwór. Przezroczysty metal trzasn i rozsypa si na kawaki. Obcy sign po Bilie...

Wilks chwyci za bro.

Bestia ju wycigaa pazury, syczc i przepeniajc powiet­rze smrodliwym oddechem, kiedy sierant podniós karabin. Wszystko jakby zwolnione w czasie, jakby zahamowane przez

ogromne cienie..

„Za póno, za póno..." - dudnio w mózgu Wilksa.

Eksplozja oguszya go. Monstrum wydawao si wylatywa na zewntrz z rykiem wciekoci i bólu. Kwas rozprysn si na wszystkie strony; bulgota i sycza na odamkach przezro­czystej stali.

Adcox z wycignitym przed siebie karabinem zrobia krok do przodu.

- O, cholera - mrukna cicho Billie.

- Wszystko dobrze? - spytaa Char. Billie popatrzya na sw rozdart bluzk, a potem na kole­ank.

-Tak.

Wilks ciko dysza, sprawdzajc czujniki ruchu.

- Jeden mniej - powiedzia.

Gorce, potwornie cuchnce powietrze wypenio kabin. Bilie miaa na lewym ramieniu mae skaleczenie od odamka stali i to byo wszystko. To, e nie zostali poparzeni kwasem potwora, byo zadziwiajce...

- Póniej bdzie czas o tym myle - mrukn do siebie Wilks.

Popatrzy na instrumenty pojazdu i stwierdzi, e tempera­tura rdzenia cige wzrasta.

- Uwaajcie na ten wskanik - powiedzia.

„Czy bdzie jakie póniej?" - zastanowi si w mylach.

Ripley wpada do pytkiej wody, dotkna stopami dna i natychmiast podniosa si do przysiadu. Przydatna byaby umiejtno patrzenia we wszystkich kierunkach jednoczenie. Ale potrafia niestety kierowa wzrok tylko w jedn strone naraz. Nie zarejestrowaa bezporedniego zagroenia.

Niewielki ruch, jaki dostrzega, to lekko falujc powierzchni oceanu. Byoby wietnie, gdyby robotnice mogy pozostawi sw królow bez opieki, nie wierzya w to jednak.

"Wyglda na to, e raczej nie bdzie tak spokojnie przez duszy czas..." - pomylaa.

Wszystkie jej zmysy byy napite. Zgniy zapach planety, w poczeniu z gorcem i znacznym cieniem, nieco j oszaamia. Jedynym odgosem, poza jkliwym zawodzeniem alarmu z adownika, by szmer uderzajcych o jej nogi fal. Nawet wiatr niespodziewanie ucich.

Martwe, nieruchome powietrze rozdar krzyk obcego, dochodzi z kierunku, w którym znikn odlatujcy transport.

Powoli odwrócia si w stron grupy gniazd.

- Teraz jestemy tylko my dwie, ty i ja - powiedziaa. Ripley brna powoli w kierunku kokonu. W oddali za­brzmiay strzay.

- Zao si, e dopadli jedno z twoich dzieci - powiedzia­a gono.

Minie bolay j od pokonywania nadmiernego cienia, czua, jakby jej koczyny wayy po sto kilo. Nawet oddy­chanie wymagao wysiku. Ale wyczuwaa królow, wyczu­waa potn aur tej suki...

Za plecami plusna woda. Odwrócia si i uniosa karabin...

Potwór by o jakie dwadziecia metrów od niej. Otworzy paszcz i zarycza...

Nacisna spust i posaa krótk seri prosto w opancerzon pier bestii. Biegnce monstrum zatrzymao si. Byo martwe. Jego ciao rozleciao si, kiedy pociski eksplodoway we wntrzu. Upado do wody i syczao jak podziurawiony zbiornik

powietrza. Fala powstaa wskutek upadku potnego cielska dotara do Ripley. Bya tak silna, e kobieta ledwo utrzymaa si na nogach. Odgos strzaów jeszcze dwicza jej w uszach. Powinna zaoy wytumiacze...

Kolejny ryk po lewej. Znów skrcia w miejscu. Tym razem potwór by bliej i pdzi z nieprawdopodobn prdkoci, pomimo tej cholernej grawitacji.

Strzelia dwa razy.

Gigant upad do tyu. Pazurzaste apska sterczay w gór przez sekund, a potem opady wraz z caym ciaem. Potny ogon uderzy w ostatnim skurczu w wod. Krople cieczy o-pryskay twarz Ripley.

Przykucna i nasuchiwaa przez prawie minut: sycha byo tylko syk kwasu wylewajcego si z ran bestii do wody.

Odwrócia si do mrowiska.

- Czy to ju wszystko, na co ci sta - spytaa. - Czy to byli twoi obrocy? Cisza.

- Dlaczego sama si nie pokaesz?

Walna opancerzonym ramieniem swego ochronnego ubra­nia w jeden z czcych kokony sznurów. Zakoysa si lekko. Poczua, jak ogarniaj wcieko...

- Co, do cholery! Dlaczego nie wyjdziesz do mnie i nie wyjanisz mi wszystkiego?

Ponownie uderzya w sznur i podesza bliej do centralnej kopuy.

- Wytumacz si z zaogi Nostromo, z Sulaco. Wytumacz si z najazdu na Ziemi! Wytumacz si z mojej córki, ty suko!

Czekaa, ciko dyszc.

Nagle ogromna sfera zatrzsa si. Póprzeroczysta powoka zafalowaa. Poduna szczelina pojawia si na wierzchoku i kokon, lekko pulsujc, zacz si otwiera.

Ripley wczya komunikator, ani na moment nie spusz­czajc z oka wielkiej kopuy.

- Kurtz, tu Ripley - powiedziaa szybko. - Ustal moj po­zycj i dawajcie tutaj swoje dupy. Usyszaa stumiony gos Brewstera:

- Mówiem Wilksowi, e wiatr...

- Wiatr wanie zamar. Dawaj statek na moje wspórzdne, szybko.

Kiedy mówia te sowa, z kokonu zacza wyania si czer. Poyskujcy, wyduony ksztat by ogromn, co najmniej dwumetrow gow. W lad za ni pojawiy si trzy uzbrojo­ne w szpony palce, a po chwili nastpne trzy. Rozchylay szczelin. Królowa z wolna prostowaa si na ca wysoko. Zasyczaa na Ripley. Ze szczk zacza spywa jej gsta ma.

Królowa. Matka wszystkich matek. Wysza powita gocia.

Miaa przynajmniej osiem metrów wysokoci, a jej dugi, jakby kocisty ogon, dodawa jej jeszcze nastpnych osiem. Odwok miaa lnicy i wilgotny. Krgi wystaway na zewntrz, tworzc zewntrzny krgosup przypominajcy rzd stercz­cych palców. Miaa cztery pary ramion i bya najwikszym stworzeniem, jakie Ripley widziaa w swym yciu . Bya wysza ni so, którego jako dziecko widziaa w zoo. Jezu!

Królowa kiwaa gow w przód i w ty. Krcc sw oblen czaszk, usiowaa zobaczy co zakócio jej spokój.

- No, dalej - odezwaa si Ripley i odesza kilka kroków do tyu. - Wyjd i rozejrzyj si.

- Temperatura rdzenia ronie. Stopienie stosu za siedem minut - powiedziaa Billie.

Cigle trzsa si caa, ale najgorsze miaa za sob. Zdoaa opanowa si prawie cakowicie.

- Powinnimy pomyle o czym wicej ni tylko o stopie­niu - odezwa sieWilks. - Kiedy rdze wypali sobie drog do zbiornika pynnego paliwa, zobaczymy niez eksplozj.

- Ludzie, a wszystko szo tak wspaniale - powiedziaa Char. Wilks przycisn kilka klawiszy i westchn.

- Có, silnik jeszcze pracuje i koa si krc - powiedzia. - Oznacza to, e pojazd bdzie jecha, a wybuchnie. Czas opuci to przyjcie. Musimy dalej draowa na nogach.

- To nas wykoczy - stwierdzia Char.

- Bierzemy ca amunicj jak zdoamy udwign i ucie­kamy. Chyba, e chcecie si tu ugotowa.

- Nowe odczyty z zewntrz - powiedziaa Billie. Popatrzya na czujniki ruchu, a potem mocno uderzya doni w konsol.

- Biegn tam jak jaka ciana, Wilks!

Kiedy to mówia, z tuzin nowych punkcików zapalio si na ekranie.

- Co...? - zdumiaa si nagle Char. - Przebiegaj obok nas!

- Mama zawoaa swe dzieci - wyjani Wilks. Billie z trudem nadaa liczy poruszajce si potwory, po chwili zrezygnowaa.

- Musz by ich tysice - powiedziaa. - Ripley... Poczua, jak odek podchodzi jej do garda.

- Zrobia, co musiaa - powiedzia Wilks i ruszy ku tyowi adownika.

Billie i Char patrzyy przez kilka sekund przez otwart oso­n. mierdzcy podmuch owiewa im twarze. Armia robotnic zbliaa si do nich jak ciana deszczu. Kilka ju przebiego obok pojazdu, pieszc na wezwanie królowej. Billie syszaa ich skrzeczce gosy poprzez gone wycie silników ich pojaz­du.

- Wyjcie teraz na zewntrz to samobójstwo - powiedziaa Char. - A co stanie si, gdy...

- Wiemy, e pozostanie na pokadzie to samobójstwo -przerwaa Billie. - Moe te skurwysyny maj co w rodzaju autopilota i nawet nas nie zauwa.

Bez sowa poszy na ty, do Falka i Wilksa. Dwaj mczy­ni wrczyli im zaadowan bro i dodatkowe magazynki. Wszyscy razem podeszli do wazu.

- Oszczdzajcie amunicj - odezwa si Wilks - i strzelajcie, tylko jeeli do nas podejd. Trzymajcie si blisko nas.

Billie szukaa sów, jakiego ostatniego zdania, ale nic nie wymylia. Wilks otworzy klap i wyskoczy, przekrci si w powietrzu i wyldowa w pytkiej wodzie.

Billie usyszaa chór przeraliwych ryków, nabraa powietrza i skoczya.

Ripley kontynuowaa odwrót; oddalaa si od syczcej kró­lowej. Wydawao jej si, e upyn nieskoczenie dugi czas, zanim inny dwik zdominowa gos, który wydawaa ogromna bestia.

Odgos nadlatujcego Kurtza zabrzmia jej w uszach jak naj­sodsza muzyka.

- Opucimy si tak blisko, jak tylko si da - zatrzeszcza w komunikatorze gos Brewstera - a potem... na wite gówno!

- Potem bdzie nagroda - powiedziaa Ripley. - Otwórzcie komor i zblicie si tutaj.

- Dobra - powiedzia Brewster - ale jeeli wiatr znowu...

Królowa skupia teraz sw uwag na nadlatujcym z grzmo­tem silników statku. Zrobia krok w ty i wydaa wysoki, za­wodzcy dwik.

- adny statek - odezwaa si Ripley. - Miy, adny state­czek.

Rzucia szybkie spojrzenie na zbliajcego si Kurtza, a potem ponownie popatrzya na królow.

- Czy królowa-suka bdzie askawa skorzysta z przejadki tym piknym pojazdem? Królowa nie odpowiedziaa.

- Brewster, bliej, no, bliej!

Matka obcych zrobia nastpny krok w ty, kiwna sw wielk gow. Popatrzya na Ripley, potem na statek.

Luk zaadowczy Kurtza by teraz dokadnie nad besti. Waz si otworzy. Trzymajc bro wycelowan w królow, Ripley podniosa lew rk w gór. Uchwyt podnonika zatrzasn si na opancerzeniu jej ramienia.

Podcigna si w gór, co wymagao niemaego wysiku. Czua jakby rami miao za chwil wyrwa si ze stawu.

Królowa patrzya, ale nie wykazywaa ochoty pójcia w jej lady.

Ripley nie wierzya, e potwór boi si statku tej wielkoci. Moe jest'zdumiony, ale przecie te cholerne monstra nigdy nie bay si niczego.

Wczogaa si na okciach i kolanach do luku, potem wstaa i spojrzaa w dó na królow.

Stwór zasycza na ni. Wszystkie jego metalicznie poy­skujce zby byy wyranie widoczne, pomimo sabego owietlenia.

Ripley umiechna si.

- Doskonale, Brewster. Utrzymaj si w tym pooeniu przez minut.

Wycelowaa w najbliszy kokon i wystrzelia.

Królowa rykna, gdy kopua rozleciaa si na kawaki. Rip­ley trzymaa palec na spucie i posyaa miercionone po­ciski w to, co jeszcze przed chwil byo mrowiskiem. Kawaki jakiego poyskujcego materiau latay w powietrzu, spaday do wody i tony.

Zdja palec ze spustu. Królowa odwrócia gow od resztek kopuy i zawarczaa wciekle. Patrzya przy tym na Ripley.

„Wie, e to ja zrobiam - pomylaa Ripley. - Wie, czym jest karabin, chocia nigdy pewnie go nie widziaa".

Obserwuje.

Ripley skierowaa luf w nastpny kokon i otworzya ogie. Ze straszliwym skrzekiem królowa rzucia si w jej kierunku.

Ripley cofna si, gdy szponiaste, ogromne apy zacisny si na luku. Potwór chwyci za brzeg wazu.

- W gór, teraz w gór - krzykna Ripley w komunikator. Kurtz uniós si powoli.

Królowa wgramolia si do luku, a Ripley pobiega ku wew­ntrznym drzwiom.

- Zamkn waz!

Ripley rzucia ostatnie spojrzenie na potwora i prawie ca­kowicie ju zamknit klap luku. Musi mie pewno...

Ciemny ogon królowej wystrzeli w jej kierunku i dosign! j. Trafi w oson gowy, przebi si przez karbonowe wókna i uderzy w czaszk. Sia uderzenia powalia Ripley na po­dog.

Komora pociemniaa. Malekie wiateka zapaliy si wo­kó obcego. Ripley potrzsna gow i zobaczya, e królowa odwraca si od niej i zaczyna wali w zamknity ju waz. Po chwili schwytane monstrum wydao dziki ryk. Wiedziao, e stracio wolno.

Skrzeczcy dwik umilk, gdy Ripley ostatkiem si wy­dostaa si za drzwi. wiat sta si szary.

Wilks, Billie, Adcox i Faik stanli w krgu twarzami na ze­wntrz. Dziesitki obcych mijay ich w szalonym pdzie ku swej matce. Rozchlapujc wod na wszystkie strony, biegy przez pycizn. Jakby cuchnce, pene chemicznych wyziewów powietrze i wilgotny upa nie byy wystarczajco obezwad­niajce, setki koszmarnych bestii dyszay wokó nich, zamie­niajc otoczenie w prawdziwe pieko, gorsze od tego, jakie zawsze wyobraa sobie Wilks. Kto wystrzeli zza jego pleców. Obcy zasyczeli, ale nie przerwali biegu. Wtem jedna z robotnic skrcia ku grupce ludzi, pochylia si, wycigna zakrzywione szpony...

Wilks nacisn spust i powali potwora krótk seri. Bestia upada w wod. Trzy, moe cztery potwory zbliyy si do martwego ciaa i pobiegy dalej.

Nastpny potwór rykn i zbliy si do sieranta. Ten wy­pali po raz drugi.

Falk zakl, kiedy kilka nastpnych potworów zatrzymao si. Szybkco zostay zabite.

Wilks wiedzia, e nie utrzymaj si dugo. Nie byo spo­sobu, eby przedrze si przez falangi oszalaych bestii. Wy­celowa w jednego ze szczerzcych zby potworów i wystrzeli pojedynczy pocisk. Gowa obcego eksplodowaa. Upad w wo­d, która natychmiast zacza bulgota.

- Nie uda nam si tego zrobi! - krzykna Billie. Wilks wycelowa w kolejne monstrum i wypali.

- Jeszcze pi minut i adownik wybuchnie - krzykn w odpowiedzi sierant. - Zabierzemy par sztuk tych skurwy­synów ze sob!

Raz za razem naciska spust karabinu, majc nadziej, e wystarczy im amunicji, zanim nastpi wybuch i biay bysk skoczy wszystko...

Ogon królowej zawadzi o nog Ripley wystarczajco mocno by wyprze ból gowy. Otworzya oczy. Przylgna do ciany naprzeciw drzwi, kiedy...

„Moja gowa" - pomylaa.

Królowa dziko bbnia w zewntrzny waz, ale ten nie chcia ustpi.

Ripley nacisna przycisk klapy wiodcej do doku adow­nika. Drzwi otworzyy si cicho. Tam bdzie bezpieczna.

Na odgos otwierajcego si wazu, królowa odwrócia si. Ogon zabbni gono o podog. Wyranie szykowaa si do skoku.

Ripley rzucia si caym ciaem w czyste powietrze doku i podcigna nogi. Wewntrz staa Moto z palnikiem w rkach.

- Szybko!

Moto uderzya w przycisk. Drzwi zamkny si na sekund przed atakiem bestii. Stumione dudnienie rozlego si po drugiej stronie wazu, ale potna klapa wytrzymaa.

Ripley opara si o cian i przygldaa si, Moto zatapia wejcie. Nigdy nie mylaa, e metaliczne powietrze wntrza statku wyda jej si tak cudowne. A jednak tak byo. Na dodatek przeya...!

I maj  królow!

- Jedziemy na wycieczk, suko! - krzykna w stron wazu. McQuade podszed do niej, by pomóc zdj ciki ubiór.

- Chryste Panie, Ripley. Zrobia to! —wykrzykn. Sykna, kiedy kapitan ciga jej lewego buta.

- Tak. A teraz musimy si popieszy i zgarn tamtych! Moto wanie skoczya i wstaa. Wymienia spojrzenie z McQuadem.

- Nie moemy - powiedzia kapitan. - Brewster mówi, e musimy ucieka z tego pieka.

- O czym ty gadasz? - warkna Ripley. - Nie yj? Nagle poczua zawrót gowy i przycisna do do czoa.

- Nie to nie to. Reaktor adownika wszed w stan krytyczny. Eksploduje w cigu kilku minut. Cay oddziaek wyskoczy w jednej z tych wskich dolin i Brewster twierdzi, e nie da si ich wycign.

Ripley pobiega do schodów, zanim skoczy mówi. Moto i kapitan ruszyli za ni. Wspinaa si w gór ignorujc nieme krzyki jej obolaego ciaa. Pobiega do kabiny sterowniczej.

Brewster i Tully wyszczerzyli zby na jej widok.

- Ripley - odezwa si Brewster. - Mio ci widzie...

- Ruszaj po reszt ludzi, ju!

- Suchaj, nie ma adnego sposobu! Chciabym, eby by jaki, ale wiatr si wzmaga, a tam nie ma wystarczajcej prze­strzeni. I nie ma czasu!

- Znajd sposób - krzykna. - Jeeli zginiemy, to zgi­niemy. Co by byo, gdyby to ty tam by? Brewster zmarszczy brwi.

- Suchaj... - zacz.

- Nie, to ty posuchaj. Zabierzesz ich stamtd, albo ja to zrobi.

Cigle miaa na sobie górn cz ochronnego kombinezo­nu i zapicia zgrzytay dziko, kiedy szarpaa je z wciekoci.

Mody pilot sapn gono.

- Dobra. Pieprzy wszystko. Trzymajcie si.

- Mam mniej ni sto pocisków - krzykna Char. Falk zakl i rzuci swój karabin.

- Pusty! - rykn z rozpacz.

Billie przysuna si bliej, by go osania. Gowa rozbola­a j od cigego, oguszajcego huku wystrzaów i skrzecze­nia obcych. Powietrze oszaamiao j, a wiat zdawa si umie­ra z okropnym krzykiem. Ledwo trzymaa si na nogach...

Miaa nadziej, e Ripley si udao. Nic wicej nie liczyo si teraz. Poczua zy na policzkach. Ogromna pustka otwo­rzya si w jej wntrzu, kiedy zgadzia kolejnego obcego. Bya wczeniej w tym miejscu, ale nie poznawaa go. Teraz oba­wiaa si, e jest tutaj ju ostatni raz. Ech, pieprzy to.

Potwory nagle rozpierzchy si, uciekajc od ich malekiej grupki. Setki ich rykny nagle jednym gosem i wycigny w niebo swe odnóa. Stay jak oguszone. Billie, zaskoczona, odwrócia si do Wilksa...

Wskaza na co i szeroki umiech pojawi si na jego twarzy.

Kurtz! Nie usyszaa silników, gdy jej uszy wypenia jednobrzmicy ryk obcych i wybuchy strzaów.

Sierant chwyci j brutalnie i pocign w bok. Staa do­kadnie na drodze zbliajcego si statku.

Obcy zaczli rycze jeszcze goniej i pobiegli w stron obego pojazdu. Dziesitki przewracay si w biegu i byy wgniatane w mu przez kolejne szeregi.

Grunt zatrzs si im pod stopami. Oceaniczna fala, któr wzbudzili obcy, uderzya w nich z ca si. Woda signa im do piersi. Char upada, ale Falk zdoa j chwyci. Wilks obj Billie ramieniem i ruszy przez fale. Po chwili wypali jeszcze do potwora, który zbliy si do nich.

Klapa doku adownika bya otwarta. Ripley i Moto stay po obu stronach wazu, trzymajc si metalowych linek. Kara­biny miay wycelowane nad gowami brncej przez wod czwórki i strzelay bez przerwy.

Billie i Wiks dotarli do doku. Dziewczyna spostrzega ulg w twarzy Ripley, kiedy taj zobaczya. Nagle jej usta otwo­rzyy si do krzyku. Kiedy wspinali si do drzwi, Bilie zer­kna przez rami. Obcy biegli pod miertelnym ostrzaem w kierunku statku i padali caymi dziesitkami. Falk by tu tu, ale...

Jeden z potworów chwyci Char. Upada w przód, a bestia runa na ni. Jak w jakiej okrutnej parodii sceny miosnej, monstrum przylgno do modej porucznik i wcisno jej gow pod wod. Billie widziaa, jak potne szpony obejmuj szyj Char, a gowa nagle przekrca si do tyu. Krew zajaniaa czerwieni na ciemnej, szarawej wodzie.

Okrzyk triumfu bestii by krótki. Pociski przeciy j na pó, ale Charlene Adcox bya martwa.

Setki robotnic rzuciy si teraz w stron zamykajcego si luku, a Ripley i Moto cigle strzelay przez zmniejszajc si szpar. Tu przed zatrzaniciem si wazu jeden z potworów wepchn szpony do rodka. Rozleg si trzask zamka i na pododze statku zostay dwa odcite potworne palce. Metal zasycza i zadymi.

Nagle wszyscy zostali przycinici ogromn si do podoa. To statek gwatownie podskoczy w gór.

- apcie si czegokolwiek. adownik wybuchnie za kilka sekund! - krzykna Ripley.

Wilks zakleszczy si jednym ramieniem pomidzy meta­lowe prty, a drugim mocno przycisn Billie.

Billie nie syszaa wybuchu, ale nagle statek zataczy jaki dziki taniec. Zatoczy si nastpnie w lew stron, wyjc prze­raliwie. Billie i Wilks uderzyli o jedn ze cian.

I ju byo po wszystkim. Kurtz uspokoi si nagle, wyrówna lot. Tylko cichy szum silników zakóca cisz.

Billie kilka razy wcigna gboko powietrze i zacza szlocha, wtulona w rami Wilksa. Pogadzi j delikatnie po wosach i nie pozwoli odej.

- Ju dobrze. Udao si. Wszystko w porzdku. Kolejny raz wymknli si z obj mierci.

ROZDZIA 18

Wilks wycisn szar sztang w gór, chrzkn i powoli opuci j na piersi. Zrobi gony wydech i podniós ciar raz jeszcze.

W maej salce gimnastycznej Kurtza by sam. Kiedy wcho­dzi, by tu jeszcze Falk. Olbrzym skin mu gow bez sowa i wyszed pod prysznic. Wilks rozumia jego zachowanie. Wspólny sukces zosta zaciemniony przez mier trojga wspa­niaych ludzi. Nikt nie chcia o tym rozmawia.

Decyzja o odoeniu na kilka dni gbokiego snu nie wy­magaa dyskusji. Byli dopiero o jeden dzie od planety kró­lowej i zaoga musiaa oswoi si z tym, co si zdarzyo. Poza tym czas w trakcie snu stawa w miejscu.

Wilks pooy sztang na podpórkach i wsta. Sign po cikie hantle. Robi ju drugi zestaw wicze i wszystkie minie dray lekko, kiedy zgina i rozprostowywa ramiona. Zmczenie ciaa nie miao dla niego znaczenia. Skoncentro­wanie si na wiczeniach pomagao troch, a kiedy pot zaczy­na spywa mu po skórze, czu, jak jednoczenie spukuje z niego ponure myli i uczucia. Gniew. Smutek. Poczucie winy, które tak dugi czas go drczyo. Dowiadczony komandos, który nie potrafi uchroni swych ludzi...

Billie tkwia samotnie w swej kwaterze. Wilks by u niej poprzedniego wieczora, a rano zaniós jej co do jedzenia.

Nie syszaa, co do niej mówi, nie odpowiadaa. Jej pier­wsze zy w doku adownika byy ostatnimi. Nie pojawiy si wicej. Wilks szuka sów, które mógby jej powiedzie, które

zmusiyby j do spojrzenia na niego, ale nie potrafi ich znale. Widzia, bez maa, jak Billie odtwarza w mylach obraz mierci Char. Jak przypomina sobie raz po raz wszystkie szczegóy. To bya jej przyjacióka. Dziewczyna czua si niewtpliwie odpowiedzialna za to, co si stao. Wilks nie raz ratowa ycie Billie, a ona jemu. Lecz jak uratowa j przed ni sam? Przed poczuciem winy tkwicym gdzie w jej wntrzu. Nawet siebie nie potrafi przed nim ustrzec. Usiad wic i patrzy na ni, dopóki jego wasna frustracja nie staa si tak wielka, e wsta i przyszed tutaj.

„Tchórz - zaszemra mu w myli cichy gos. - Pieprzony tchórz”.

Druga cz jego jestestwa zaoponowaa: „Hola! Nie jestem jakim mózgowcem czy psychiatr, tylko zwykym komandosem...”

Tak, to prawda.

Westchn gono i podszed do atlasu, by powiczy minie nóg. Moe trzeci zestaw wyzwoli jego mózg od gorzkich rozmyla.

Billie siedziaa na óku i próbowaa nie myle. Byli ju w przestrzeni kosmicznej, matka obcych siedziaa spokojnie w adowni. Lecieli na Ziemi, by zabi jej potomstwo i uratowa Amy...

...która prawdopodobnie jest ju martwa, jak Char, jak Carvey, jak Dunston, zabita, zamordowana, martwa... Przycisna palce do czoa i czekaa na zy. Nic z tego. Smutek by zbyt wielki. Byli ju tak blisko Kurtza, kilka cali od bezpiecznego miejsca... Carvey i Dunston. Najlepszy przyjaciel Brewstera i czowiek, który by nauczycielem i dziki niej dokona wyboru. By umrze. Nie znaa ich tak dobrze jak Char. Charlene. Billie namówia j na wypraw, która kosztowaa ycie.

Dwa razy przyszed Wilks. Próbowaa co zje, kiedy sobie poszed, ale jedzenie stawao jej w gardle. Zwykle nieprzenikniona twarz sieranta tym razem wiele wyraaa. Billie wiedziaa, e chce jej pomóc, zrobi dla niej co tylko w jego mocy, ale nic nie powiedzia. Kade z nich przeywao sw wasn udrk.

Ostatniej nocy, kiedy wyszed Wilks, przyszed Dylan Brewster i zacz jej tumaczy, e to on powinien by na miejscu Carveya. Carvey nigdy nie by „prawdziwym” komandosem, mia serce dziecka, ulege na kad prob. Do diaba, ten dzieciak wzi udzia w misji tylko ze wzgldu na Brewstera...

Billie rozumiaa jego ból, ale wolaa zosta sama ze swoimi mylami. Nie poprosia go, by zosta z ni. Usiowaa by obiektywna, wmówi sobie, e przecie decyzja naleaa do Char. To bya zreszt prawda, ale nie miaa znaczenia, bo Adcox odesza. Pomylaa, e posza na wypraw dla Amy, ale to byo tylko tumaczenie wasnego wyboru. Char Adcox miaa wasne przeycia i mieszanie do tego swoich de byo zwykym zarozumialstwem. Czy zakoczenie usprawiedliwi ofiary? Skd moga to wiedzie? Moe obcy powinni panowa nad wiatem? Kime ona jest, eby walczy przeciwko przeznaczeniu? Pooya si i nakrya a po brod. Moe póniej zdoa porozmawia z Ripley. Jednak nie teraz.

Ripley siedziaa oparta o cian doku, naprzeciw gównej adowni, i nasuchiwaa. Co chwila rozlega si chrzst. To królowa poruszaa si wewntrz i ocieraa potne ciao o gadkie ciany swego wizienia.

Ripley spdzia tutaj wiksz cz nocy. Królowa od czasu do czasu bbnia w ciany i ryczaa, a do wczesnego ranka.

Uszkodzenia Kurtza okazay si minimalne i McQuade dokona ju wszystkich drobnych napraw. Jones próbowa zabra Ripley do dziau medycznego, ale dobrze si czua, a poza tym chciaa posucha, jak królowa tucze si w ciany adowni.

Ripley czua gorycz z powodu mierci Dunstona, Curveya i Adcox. Wszyscy oni zginli, by królowa moga znale si na statku. Wiedziaa, e znaczna cz odpowiedzialnoci za ich mier spoczywa na jej barkach, lecz przecie ona take moga zgin. Czy tego od niej oczekiwano? Przecie przybyli tu, by rozpocz zagad morderczego plemienia, by schwyta królow, która spowodowaa mier tak wielu... Palca dza zemsty mogaby roznie matk obcych na miliony kawaków. Nic nie mogo si równa z jej nienawici. Jej wcieko bya gorca i tymczasowa, nienawi zimna, twarda i wieczna. Eksterminacja tego skurwysyskiego gatunku usprawiedliwi wszystko, co stanie si do tego momentu.

Wiedziaa, e ycie dla zemsty nie jest najzdrowsz form egzystencji, ale nie dbaa o to. Czua si coraz silniejsza z kad upywajc chwil, z kad godzin, która przybliaa j do spenienia celu.

Pusta przestrze przed ni nagle rozdwoia si. Ripley zamrugaa kilkakrotnie oczami. Podwójny obraz przeczyci si.

Gowa cigle bolaa j w miejscu, gdzie trafi ogon bestii, ale guz zmniejszy si wyranie. Wielki siniak na nodze równie wydawa si bledn. Bya po prostu strasznie zmczona i ostatnio niewiele jada...

Myl o jedzeniu i spaniu podziaaa jak bodziec. Wstaa i odesza od drzwi adowni.

- Przyjd póniej, kupo ajna - krzykna przez rami.

Kiedy zacza i w kierunku schodów, zauwaya, e statek lekko przechyli si w prawo. Zmarszczya brwi i zatrzymaa si. Wycigna rk i opara j o cian. Cienie nie powinno powodowa takiego przechyu. Zrobia jeszcze jeden krok w stron drabinki. Nagle poczua jakby stana na cianie. przechylia si i próbowaa przeciwstawi si niespodziewanemu zjawisku.

- Tully! - krzykna. Nie byo odpowiedzi.

Stao si co potwornie zego. Spostrzega na cianie przycisk alarmu i wcisna go.

„Dlaczego jeszcze nie dziaa..?”

To bya jej ostatnia myl po naciniciu przycisku. Potem zgasy wiata.

ROZDZIA 19

Billie siedziaa w milczeniu w mesie. Inni te si nie odzywali. Po krótkich naprawach McQuada nie byo o czym rozmawia. Czekali, e usysz w komunikatorze gos Jonesa, albo jeszcze lepiej, zobacz Ripley wchodzc do pokoju. Godzin temu dwik alarmu wyrwa Billie ze snu. Wypada na korytarz przygotowana na odgosy szalejcej królowej. Lecz syreny umilky sekund póniej i Ana Moto zakomunikowaa, e wanie znalaza nieprzytomn Ripley i niesie j do dziau medycznego.

Wszyscy zebrali si w jadalni i czekali na wyjanienia.

Moto zjawia si po kilku minutach i oznajmia, e doktor wanie uruchomi pen diagnostyk. Kiedy skoczy, powiadomi wszystkich o wynikach.

Billie poczua si tak zmczona, e ledwo potrafia utrzyma otwarte oczy. Napicie panujce w pokoju jeszcze bardziej j wyczerpywao. Kiedy to si skoczy? Teraz Ripley jest by moe umierajca. Kobieta, która urodzia si, by czu do niej szacunek, by j podziwia i ochrania...

Wilks siedzia obok niej i powoli sczy kaw. Jak zwykle jego twarz bya bez wyrazu. Billie podziwiaa jego opanowanie. Wydawao si, e nic nie jest go w stanie poruszy na duej ni kilka sekund. Zawsze reagowa ywo, a potem po prostu robi to, co naleao zrobi. W porównaniu z nim bya dzieckiem, zarówno ze wzgldu na wiek, jak i na emocjonalne odruchy. Jej wewntrzny pacz nad niesprawiedliwoci wiata by maostkowy i pozbawiony sensu. I nic nie zmienia...

Przygryza warg i czekaa.

Wilks bawi si filiank, zastanawiajc si, czy to dobry moment na rozmow z Billie. Martwi si o Ripley, ale przecie Jones by fachowcem. On sam nic tu nie móg pomóc. Prawdopodobnie w ogóle niewiele mia teraz do roboty.

Billie wpatrywaa si w blat stou, jakby patrzya na holoprojekcj. Nawet kiedy Bueller zosta na planecie Spearsa, potrafia o tym rozmawia. Przynajmniej troch.

Kiedy Moto i Falk zaczli rozmawia midzy sob w drugim kocu pokoju, by ju zdecydowany.

- Trzymasz si?

- Tak. Dziki - odpowiedziaa martwym gosem.

- Przykro mi z powodu Adcox - powiedzia, lecz nie usysza odpowiedzi. - Chciabym, eby bya tu z nami. Gdyby byo mona, zamienibym si z ni na miejsca.

Billie zerkna na niego.

- Dlaczego? Przecie to nie twoja wina.

- Po tym, jak Ripley odesza, ja dowodziem ldownikiem. Ja odpowiadam za wszystko.

- Nie przywoasz jej tu z powrotem, Wilks ! Ja... - przerwaa w pó sowa.

Pooy do na jej ramieniu.

- Ty równie tego nie potrafisz zrobi - powiedzia. Poczu, e jako nie udaje mu si pocieszy jej, ale nie móg bezczynnie patrze na t smutn twarz. Odzwierciedlaa wszystkie uczucia, kbice si w jej duszy. On nauczy si wszystko ukrywa w rodku. Ona nie. Widzia, jak bardzo bya zraniona.

Poczu, e odprya si nieco pod uciskiem jego doni.

- To naprawd nie twoja wina, Billie. To nie ty stworzya te potwory.

Przez dusz chwil patrzya wprost przed siebie i w kocu kiwna gow. Spojrzaa na niego, a oczy zalniy jej od ez. Ponownie pochylia gow.

- Nie - odezwaa si drcym gosem. - Nie ja.

Sierant poczu, e jego wewntrzne napicie te troch zmalao. To by pocztek. Moe jednak nie spieprzy tego tak bardzo...

- Hej, ludzie - zaskrzecza komunikator - jestecie tam?

To Jones.

Pierwsza odezwaa si Tully.

- Co to byo? Jak si czuje?

Wszyscy wlepili wzrok w gonik na cianie. Wilks zacisn palce na ramieniu Billie.

- W porzdku - powiedzia Lekarz. - Tak dobrze, jakby bya cakiem nowa.

Falk i Moto podskoczyli i wyszczerzyli zby w umiechu. McQuade klepn doni w krzeso i rozemia si gono.

Wilks umiechn si do Billie, któr wreszcie opucio wewntrzne napicie i zacza paka. Zaoga ledwo si wczeniej znaa, lecz Wilks, tak jak inni, poczu ulg. Ripley bya kim wyjtkowym. Cholera, oni wszyscy byli wyjtkowi. Otoczy Billie ramieniem, a ta opara si o niego. zy spyway jej po twarzy. pakaa teraz za wszystko, co si wydarzyo, a on to rozumia. Pacz przynosi ulg, wiedzia o tym, chocia nie mia co do tego adnego dowiadczenia.

Ripley powoli wypywaa z ciemnoci. Kto rozmawia w pobliu. Bya zmczona i pkaa jej gowa...

- ...teraz, w adnym razie - mówi gos.

Gdzie daleko kto wybuchn miechem. Ripley zmusia si do otworzenia oczu.

- Co si stao7 - spyta odlegy gos...

Ten bliszy odpowiedzia:

- Odniosa obraenia gowy, prawdopodobnie uderzona przez królow.

Ripley poczua, jak znów odpywa jej wiadomo. Zbyt trudno si skoncentrowa. Ale... królowa? Królowa! Poczua, jak jej donie zaciskaj si w pici.

Obud si! Obud!

- ...adnych uszkodze w centralnym systemie nerwowym, adnych zama. Obawiaem si krwotoku wewntrznego, ale nie stwierdziem adnych jego objawów. Myl, e zasaba gównie z powodu wyczerpania. Drobna sprawa. Ona jest naprawd silna, silniejsza ni si wydaje.

To Jones, s na Kurtzu w dziale medycznym i królowa...

Ripley jkna i przekrcia gow. Otworzya oczy.

Jones sta przy ciennym komunikatorze. Popatrzy na ni, a potem zerkn na zegarek.

- Ooops. Mam tu pacjentk, któr musz si zaopiekowa. Zawiadomi was, kiedy bdzie moga przyjmowa goci.

Ripley skulia si i rozejrzaa wokoo. Zimny pokój, dziwny zapach, byszczce przyrzdy. Przeraao j to otoczenie, chocia sama nie wiedziaa, dlaczego.

- Gdzie jest królowa? - spytaa.

Gardo miaa przeraliwie suche.

- Zamknita w gównej adowni. Nie obawiaj si. Nic si nie stao, po prostu zemdlaa - powiedzia Jones. - Wszyscy inni czuj si dobrze.

Da jej szklank wody i podtrzyma gow tak, eby moga si napi.

- Jak dugo? - zapytaa, opadajc z powrotem na óko.

- Okoo dwudziestu minut, odkd Moto ci znalaza.

Ripley zacza si podnosi.

- Nie gniewaj si, Jones, ale ja nie znosz lekarzy. Chc wróci do swojej kwatery.

- Wolabym, eby zostaa tutaj...

- A ja wolaabym nie zostawa. Ze mn wszystko w porzdku, prawda?

Wysuna nogi, zawahaa si przez chwil, w gowie zadudnio. Musi wyj z tego okropnego pomieszczenia...

- W porzdku - zgodzi si Jones - ale pozwól, e ci pomog. Wydaje mi si, e powinna by przebadana, kiedy wrócimy do Stacji. Nie byem przeszkolony do takich przypadków. Myl, e nie potrafi okreli pewnych rzeczy bez analizy krwi.

Ripley wstaa i odtrcia wycignit do lekarza.

- O czym ty mówisz? Mylaam, e wszystko w porzdku.

- Tak. Waciwie to jestem zdumiony. Tak blisko, a jednoczenie tak daleko.

- Jones - zacza zirytowana. - Co mi...?

- Nie zo si, Ripley. Jeste zdrowa, ale musisz odpocz. Po prostu nie rozumiem, dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziaa. Co by si stao, gdybym musia uruchomi procedur wypadkow? Jaka transfuzja krwi, na przykad?

- A plus - powiedziaa. - Nie wiesz tego?

Jones umiechn si.

- Wiem, ale ty nie. I nie masz w ogóle czynnika Rh. Chocia zaawansowanie zaskoczyo rnnie. Nigdy nie dowiedziabym si bez mikroskopu, nawet kolor jest doskonay. Naprawd zadziwiajce. No, dalej. Pomog ci dotrze do pokoju.

- O czym ty, do diaba, mówisz? Co to znaczy "twoje zaawansowanie"?

- Có, syszaem, e zrobiono to w laboratoriach Sztucznych Osób, zanim rozpocza si inwazja potworów, ale ty jeste tak podobna, e trudno uwierzy...

Zrozumiaa. To jaki potworny art. Z furi uderzya Jonesa w rk.

- Ty dupku! To nie jest zabawne. Jak mylisz, kim ty jeste, do diaba? To nie jest mieszne. O, Chryste!

Umiech znikn z twarzy lekarza.

- Ripley - powiedzia. - O, Boe. Nie wiedziaa? Twierdzisz, e... Jak to moliwe, e nie wiedziaa? Cholera, przepraszam... mylaem...

Zamilk. Jego ciemne oblicze byo teraz zatroskan mask. Ripley poczua, e jej zo nieco zmalaa, kiedy w twarzy doktora zobaczya prawd. Ciko opara si o cian.

"Nie, nie... nie to... tak nie moe by, nie!"

To nastpny zy sen, kolejny koszrnar. To nie moe by prawda. Nie moe! Jestem czowiekiem! Nie... nie...

Androidem.

ROZDZIA 20

Wilks otworzy drzwi przed wygldajc na kracowo wyczerpan Ripley.

- Wiem, e jest bardzo póno, ale czy mogabym z tob chwil porozmawia?

- Tak, pewnie. Jak si czujesz? Mylelimy...

Odsun si, kiedy przechodzia obok niego. Usiada na brzegu óka z opuszczon gow. Przesuna palcami przez wosy. Pod oczami miaa ciemne wory, a rarniona uniesione w napiciu. Skóra twarzy miaa kolor popiou.

Uniosa gow i spojrzaa na Wilksa z wyrazem, którego nie potrafi okreli. To byo co jak strach? Zawstydzenie?

- Co si dzieje, Ripley?

- Wiem, e oficjalnie nikt nie dowodzi t misj, ale wszyscy jak dotd mnie suchaj.

Wydawao si, e patrzy na wskro przez Wilksa, jakby nie byo go pomidzy ni a cian.

- To prawda - przyzna. - A ty zrobia kawa dobrej roboty.

- Dobra, pasuj. Teraz kolej na ciebie. Chc, eby to skoczy.

Wstaa jakby zakoczya rozrnow i ruszya do drzwi.

- Poczekaj sekund. Co si dzieje? Wanie wrócia od lekarza, wygldasz okropnie i nagle chcesz zrzuci na mnie odpowiedzialno za naszego pasaera na gap? Tak mocno dostaa po gowie?

Umiechn si, eby zagodzi nastrój, ale wida byo, e jest zaskoczony.

- To nie jest otwarta dyskusja, Wilks. Suchaj, jeeli nie chcesz tego zrobi, powiedz McQuadowi albo Moto, albo komukolwiek. Nie obchodzi mnie to. Ja ju skoczyam.

Policzki jej poczerwieniay, ale Wilks cigle nie potrafi stumi emocji.

- Dlaczego - spyta. - Moesz mi powiedzie7 Co si stao?

Ripley spucia wzrok i zadraa. Nie odezwaa si ani sowem, ale te nie miaa ju zamiaru wychodzi.

Wilks czeka zmieszany. Od ubiegego dnia by jakby jej dzieckiem. Nie do, e w pojedynk potrafia uwizi królow na pokadzie, to jeszcze, gdyby nie ona, Billie, Falk i on sam zmieniliby si w py w atomowym wybuchu. Jeeli tylko nie dopadyby ich wczeniej potwory.

- Miaam po prostu dug rozmow z Jonesem - odezwaa si w kocu.

Jej gos by spokojny, ale nie podniosa wzroku.

- Jestem syntetykiem, Wilks. Sztuczniakiem. Falsyfikatem.

Splota ramiona na piersi i popatrzya na niego pustym wzrokiem.

- Nie jestem czowiekiem i nigdy o tym nie wiedziaam.

Wilks przyglda si jej przez kilka sekund, jakby go zamurowao. Android? Gboko wcign powietrze.

- Jeste pewna?

- Jones pokaza mi próbki mojej krwi; razem zrobilimy testy. Tak, jestem pewna.

Przycisna donie do czoa i zamkna oczy.

- Nie jest to mie dla ciebie, Ripley, ale co z tego, do cholery? Doprowadzia nas tak daleko i...

- Nie rozumiesz? - spytaa drcym, piskliwym gosem. - Kto wie, jakie jest moje zadanie. Moe zostaam zaprogramowana przez jak spók, która chciaa zdoby królow do swych bada. Co bdzie, jeeli mam zabi was wszystkich po powrocie na Ziemi? Nie jestem godna zaufania.

Ostatnie sowa powiedziaa szeptem.

- Czy moesz... eee... dosta si do swojego programu?

- Nie. Najwyraniej jestem zbyt zaawansowanym wytworem nauki. adnej mechaniki, adnych portów wejcia-wyjcia. - Jej gos wypeniaa gorzka ironia. - Jones powiedzia, e nigdy by tego nie odkry bez mikroskopów. Jestem jak czowiek, a do poziomu mikroskopowego.

Wilks zmarszczy brwi.

- Zrozumiaem twój punkt widzenia - powiedzia - ale nie uwaam, e robi mi to jak rónic. Moga zostawi nas na mier, moga nas zabi co najmniej kilka razy. No i kto pozosta na Ziemi, by prowadzi jakie badania? - Przerwa na moment. - Myl, e niezalenie od tego skd pochodzi twój program, jest on doskonay. A skoro rónice mona wykry tylko przy pomocy mikroskopu, to o czym tu rozmawia?

Ripley podesza do drzwi i otworzya je.

- O mnie - powiedziaa i wysza na korytarz.

Wilks patrzy na póotwarte drzwi. Na Jezusa i Budd. Jak sobie z tym poradzi? Wyjani, e wszyscy myl o niej jak o czowieku...

"Billie" - pomyla.

Ripley oczywicie nie jest za pan brat z tym problemem.

Moe Billie mogaby jej co pomóc; kochaa Buellera nawet po tym, gdy dowiedziaa si prawdy...

Wyszed jej poszuka.

Billie zapukaa do drzwi Ripley i czekaa. Nie byo odpowiedzi. Ogrzewanie Kurtza zmniejszyo si, jak zwykle w nocy, i dziewczyna draa z zimna. Zapukaa jeszcze raz, tym razem delikatniej.

"Moe usna - pomylaa. - To dobrze".

Poczekaa jeszcze chwil i odesza od drzwi. Wrócia do swojego pokoju. Wilks wsta, kiedy pojawia si w drzwiach.

- pi - powiedziaa.

- Albo po prostu nie odpowiada - zauway. - Moe uda ci si porozmawia z ni jutro.

W tym momencie nie byo ju nic wicej do zrobienia. Sierant wyszed od Billie i wróci do swojej klitki.

Billie czua si zmczona, ale miaa tyle do przemylenia. Usiada na brzegu óka.

Co mogaby powiedzie Ripley? Co powinna powiedzie?

"Och, przykro mi, Ripley. To takie trudne. Wiesz, zakochaam si kiedy w pewnym onierzu i okazao si, e on nie by prawdziwy. Kiedy to odkryam, czuam si strasznie, myl... czuam si oszukana..."

To mogoby jej pomóc.

Pooya si i zrobia kilka powolnych regularnych wdechów i wydechów. Patrzya na sufit i usiowaa policzy plamy na plastikowej powoce. Myli kryy jej niespokojnie po gowie.

Mitch by zdolny do mioci, do kochania drugiej osoby. Teraz to wiedziaa. Lecz zanim to dostrzega, ona i Wilks byli ju na statku Spearsa.

Czy to, czego dowiedziaa si o Ripley, zmienia cokolwiek? Pomylaa o misji. Od samego pocztku Ripley pragna totalnie wytpi te cholerne potwory. Nie, szacunek do niej by nadal tak wielki, jak przedtem.

Odkd tylko j poznaa, Ripley wydawaa si nie potrzebowa nikogo. Lecz teraz to si zmienio i w pewien sposób czynio j to prawdziwsz...

Bardziej ludzk. W taki sam sposób, jak stao si to z Mitchem podczas ostatniej transmisji.

Billie wiedziaa o nienawici jak czuj ludzie do syntetyków. To byo czciowo zrozumiae. Trudno rozmawia z maszyn i czu si swobodnie.

Czy Mitch by maszyn? Czy jest ni Ripley?

Z Mitchem byo inaczej. Patrzya na niego z innej perspektywy. Co to zreszt jest perspektywa? Ripley nie urodzia si wprawdzie w normalny sposób, ale czy to pozbawiao j duszy? Czy czynio j mniej wartociow od innych? Gdzie przebiega ta niewidoczna granica?

W kocu Billie zasna. nia o pytaniach bez odpowiedzi.

***

Ripley w kocu poczua gód, a kiedy ju si pojawi, nie dawa si odpdzi.

"Wspaniale - pomylaa. - Jestem godna. Wielka sprawa".

By póny poranek. Spaa prawie dziesi godzin, lecz cigle czua zmczenie. Leaa w óku z zamknitymi oczami.

Wszystko ju przemylaa i teraz moga myle tylko o jedzeniu. Co czua? Czy to takie wane? Jej uczucia s symulowane, faszywe.

W kocu jednak wyjaniy si pewne sprawy. Jej wypadnicie z czasu po Sulaco. Nieobecno snów a do teraz. I przemona niech do lekarzy - oczywicie zaprogramowane zabezpieczenie przed wykryciem prawdy. Nie pozwól im chodzi koo siebie, to niczego nie odkryj.

Kwestia "dlaczego" bya nieuchwytna, moe zreszt nie miaa znaczenia. W szystkie jej przekonania stany pod znakiem zapytania: androidom nie mona ufa, mog ci zdradzi. To ley w ich naturze. Sposób, w jaki sama zostaa oszukana...

Sztuczniak na Nostromo by morderc, który udawa przyjaciela. Bishop by w porzdku, ale...

Zmarszczya brwi. Co z tym Bishopem byo nie tak, jaka dwoisto, chocia nie moga sobie przypomnie, o co tam chodzio...

Rozlego si pukanie do drzwi.

- Ripley? To ja, Billie. Mog wej?

Serce Ripley skurczyo si. Billie. Moda kobieta, która okazaa tak wiele odwagi w czasie wyprawy. Ripley bya z niej dumna.

"Dziwne - pomylaa. - To takie ludzkie".

- Nie teraz, Billie.

- Zajm ci tylko minutk! Wilks chce przej dzi wieczorem do gbokiego snu...

- Odejd, Billie. Nie potrzebuj towarzystwa.

Nawet rozmowa z kim wyczerpywaa j.

Czua wahanie po tamtej stronie drzwi. Wyobrazia sobie Billie stojc tam, szukajc waciwych sów.

"Nikt nie dba o to - mogaby powiedzie. - Naprawd, wszystko jest w porzdku..."

Myl, e Billie mogaby litowa si nad ni, jeszcze bardziej j przygnbia. Nawet to uczucie nie byo prawdziwe.

Cholera.

- Nie teraz.

Usyszaa, e dziewczyna odchodzi. Zadowolona bya, e wszyscy poo si do komór hipersnu. Chciaa zosta sama.

odek Ripley nagle gono zaburcza. Przycigna kolana do piersi i zapragna, by wszystko znikno.

ROZDZIA 21

Wilks czu si wspaniale. Usiad w otwartej komorze hipersnu i rozejrza si wokoo. Otaczay go pice, zimne jeszcze sylwetki reszty zaogi. Zdumiony by nieobecnoci ubocznych efektów sztucznego upienia. Zwykle bardzo go nkay. Chocia po chwili zda sobie spraw, e w gruncie najwaniejsze jest samopoczucie, a nie powody, dla których byo tak dobre.

Zaoy ubranie i umiechn si. Czu si swojego ciaa. To byo cholernie cudowne uczucie. Moe to co jeszcze, co jak...

"Oczyszczenie" - pomyla. Pragn tego ju od dawna. Z drugiej strony byo to odrobin dziwne, e odczu to tu po przebudzeniu; ta pora bya zwykle cholernie nieprzyjemna. Stao si to chyba w ten sposób, e w czasie snu spyno na niego poczucie spokoju, wiedza, e wszystko jest takie, jakie powinno by...

Rozemia si gono i poszed w kierunku schodów. Przez cae lata dwiga na sobie tak wiele. Poczucie winy i udrki przeszoci wayy tak duo. I co? Odeszy, ulotniy si w pustk kosmosu. Nie byo si czemu dziwi. Po prostu by wolny!

W jego mózgu odezwa si cichy, chodny gos i poprowadzi go do objawienia.

Wolno - powiedzia cicho gos. - Klucz do niej...

Pozostaa tylko jedna rzecz do zrobienia. Zszed po schodach i przeszed przez dok ldownika. Jego stopy ledwie dotykay metalowej podogi. Tak wiele straci czasu! Lecz teraz wszystko ju jest w porzdku.

Wolno, ycie, wyzwolenie...

Spyn na niego ciepy spokój i palec wycign si w stron przycisku. Wewntrzne odczucia stay si silniejsze, bardziej wyraziste.

Pozwól jej odej, pozwól mi odej...

Zaraz. Wilks cofn rk w nagej niepewnoci. Co to ma znaczy? Gdzie...

POZWÓL MI ODEJ...

Poczucie ogromnej mocy i okropnego strachu zatrzso nagle sierantem. Cofn si. Odszed od drzwi. Znalaz si w pustej przestrzeni, opanowany przez jaki niewytumaczalny al.

"Ona tam jest!" - krzyczay jego myli. Czu pikno spokoju, które...

Wyzwolenie, wolno - gos leciutko zadrga obietnic. I mioci.

Musia tylko nacisn przycisk.

Opar si o cian i po raz pierwszy od dziecistwa rozpaka si.

Billie staa w doku ldownika. Powietrze byo zimne, a wiata przygaszone. Przypuszczaa, e ma tu kogo spotka, ale nie moga sobie przypomnie...

Billie!

Stumiony gos przenikn przez ciany gównej adowni.

To by gos, który znaa i kochaa.

Billie! To ja, Mitch!

Ruszya do drzwi. Nadzieja prawie rozsadzaa jej piersi.

- Mitch? - gos zadra jej lekko.

- Tak. Otwórz, Billie! Kocham ci.

Cofna si kilka kroków. Nie, to w aden sposób nie moe by...

Billie! Billie, tu Char. O, Boe. Nie pozwól im mnie dopa. Billie, prosz...

Jak moga pomyle, e to Mitch? Char ma najwyraniej kopoty, a ona jest za to odpowiedzialna. Podbiega do drzwi i wycigna rk w stron przycisku. Chwileczk... Char nie yje.

Nie pozwól im mnie zabi. Billie, nie rób mi tego. Otwórz drzwi!

- Jeste martwa - cicho powiedziaa Billie. - Nie ma ci tam.

Cofna rk.

- Masz racj - powiedzia gos po drugiej stronie. - I ja te mog umrze. Nie dbasz o to, co Billie? Zostaw mnie tutaj. To nie ma znaczenia.

To bya Ripley.

- Nie. - Wszystko byo jako nie tak. - Ripley! Nadal mnie obchodzisz! Chc ci pomóc, ale nie wiem jak. Pozwól, ebym ci pomoga...

- Gos Ripley zabrzmia bezradnie:

Nawet nie chcesz ze mn rozmawia, Billie. Mylaam, e jestemy przyjaciómi, ale nie. Zostawia mnie tutaj na mier...

- Nie! Ja...- Dlaczego nie miaaby otworzy tych drzwi. - Ripley! Nie mog otworzy. Tam jest co... Królowa! Przypomnienie zwalio si na ni potwornym ciarem. Odskoczya od drzwi, a chór gosów woa j, baga: Pozwól mi wyj... Kocham ci... Prosz, nie...

Gdzie w tle rozleg si ni to krzyk, ni to pacz, harmonizujcy z reszt odgosów. Potna muzyka, gone, dwiczne akordy, bbnienie, grzmoty... Runo to na ni jak fala przypywu zmywajca wszystko na swej drodze. Zalay j lodowate ciemnoci.

Ripley siedziaa oparta plecami o drzwi wiodce do gównej adowni. Gotowy do strzau karabin lea na jej skrzyowanych kolanach. Zaoga spaa ju od dwóch dni. Niebawem pewnie do nich doczy, ale na razie siedziaa tutaj. Czekaa...

Pierwszy dzie spdzia pic i jedzc na przemian. Pomys skoczenia z tym wszystkim kilkakrotnie wypywa na powierzchni jej myli. Za kadym razem starannie rozwaaa wszystkie za i przeciw. Kto dba o jakiego tam androida? Jeden mniej, jeden wicej. Po prostu moga wyj przez którykolwiek luk. Niewielka strata. Nie bya ju teraz niezbdna. I tak plan si powiedzie. Inni mogli go zakoczy...

Zagldaa wanie bezmylnie do magazynu ywnoci, kiedy królowa krzykna. Dwik rozniós si po cichym wntrzu upionego statku. Ripley Chwycia odruchowo za bro i pobiega do adowni.

Przebiega przez dok ldownika, a serce trzepotao w niej dziko. Pomylaa, e jakim sposobem bestii udao si wydosta, lecz wszystko byo pozamykane. Królowa krzyczaa i tuka w ciany, ale nadal bya uwiziona.

To stao si wczeniej. Teraz od godziny matka obcych siedziaa cicho; jej napad wciekoci trwa tylko kilka minut.

Ripley zadowolona bya, e yje. Miaa tyle jeszcze do zrobienia, cigle pojawiao si co nowego.

„Ta suka za moimi plecami tylko czeka a umr i zamierza zabra swoje dzieci tam skd przysza”.

Chciaaby to zobaczy. Chciaaby widzie zakoczenie.

Wanie. To by wystarczajcy powód, by y. Czymkolwiek jest, musi y.

Wilks zamrucza, kiedy wiato przedaro si przez jego powieki. Pokrywa komory hipersnu odsuna si z sykiem i ciepo byskawicznie uleciao na zewntrz w chód wntrza statku.. Cae ciao byo obolae. Usiad i powoli przypomnia sobie powód swego wielkiego smutku...

Sny.

Wszyscy zostacie na swoich miejscach - powiedzia.

Jego gos by tylko sabym chrypniciem.

Nikt nie wychodzi, zanim nie porozmawiamy!

Inni budzili si powoli. Twarze mieli zmczone i oszoomione. Wilks zignorowa wszelkie bóle, chwyci kombinezon i poszed do drzwi. Ubra si w przejmujco zimnym powietrzu i poczeka na reszt.

Niektórzy poczuli ulg, kiedy zobaczyli, e Ripley jest z nimi. Ubraa si szybko i podesza do sieranta. Chciaa go wymin.

- Poczekaj, Ripley. Królowa wysyaa przekazy, kiedy spalimy. Myl, e trzeba...

- Ja nie niam - powiedziaa. - Przepraszam.

Zamierza jej odpowiedzie, ale zrezygnowa. Kiwn tylko gow i przepuci j.

Brewster nacign koszulk i odwróci si do Wilksa.

- Co jest, do cholery, Wilks?

Inni patrzyli na niego z wyczekiwaniem. Patrzy na ich twarze, szuka w nich jakiej zmiany, ale wszystkie wyglday tak samo, jak jego wasna - byy zmczone i zirytowane.

- Czy kto ni o uwalnianiu królowej? - zapyta.

- Tak - prawie natychmiast odpowiedziaa Billie.

Ana Moto kiwna gow, tak samo jak McQuade i Jones.

Twarz Brewstera wygadzia si.

- Tak - powiedzia jakby z ulg.

- Dobra. Moemy o tym porozmawia przy niadaniu.

-Transmisja bya potna - powiedziaa Moto. - To byo co jak cwana reklama: „Zobacz, co moesz wygra, kiedy otworzysz magiczne drzwi”. Nie dziwi si, e chcesz nas sprawdzi. Ty nie miae z tym wczeniej do czynienia.

Wilks skin gow.

Billie przekna ks niadania i popatrzya na sieranta, ciekawa o czym ni.

- Chcesz pewnie wiedzie i by pewnym, e adne z nas nie zamierza prowadzi nieuczciwej gry, co? - spyta Brewster.

- Co w tym rodzaju.

- Witamy w klubie mioników snów - rzucia Moto.

Wszyscy siedzieli przy jednym stole i jedli po raz pierwszy od wielu tygodni. Prawdopodobnie byli ju w zasigu Stacji.

Moe okoo dwudziestu godzin lotu od niej. Billie poczua, jak serce zaczyna bi szybciej na myl o Ziemi...

Riplej przesza obok nich i posza ze niadaniem do swego pokoju. Billie chciaaby, eby chocia jada z nimi. Wystarczajco smutna bya strata trzech czonków zaogi, a Ripley przecie ya.

- Hej, gdzie jest nasza pani boss? - zawoa Brewster. - Dlaczego si tu nie poywia?

- Tak - dodaa Tully. - Musimy przecie omówi co zrobi ze Stacj.

Billie zerkna na Wilksa. Ten odoy widelec.

- Ripley ma jakie osobiste problemy - powiedziaa.

- Co za osobiste problemy? - spyta Falk.

Wilks kiwn na Billie, by mówia dalej.

- Musimy o tym porozmawia - cigna dziewczyna. -

Nie jestem pewna... Ripley raczej nie chciaaby o tym dyskutowa, ale chce, eby wszyscy wiedzieli.

Jej gos brzmia spokojnie, duo spokojniej ni naprawd si czua.

- Ripley jest sztuczn osob. Androidem. Oczywicie nie wiedziaa o tym, a do momentu, kiedy miaa zrobione pewne medyczne testy. Ta wiadomo podziaaa na ni okropnie.

Przerwaa i popatrzya na suchajc j zaog. W jadalni panowaa niezrczna cisza.

- Ripley spytaa mnie, czy nie przejbym dowodzenia, którego si zrzeka - powiedzia Willks. - Ale musimy temu podoa zbiorowym wysikiem. Nie jestem typem przywódcy i...

- Jak to si stao, do cholery, e nie wiedziaa? - achn si McQuade. - Czy nie wszyscy wiedz, kim s?

- O to chodzi - powiedzia Jones. - Ripley nie wiedziaa.

- Zaufalimy jej - cicho powiedziaa Tully.

Billie poczua, jak rozpala si w niej gniew.

- To wyjasnia, jak zdoaa sama poskromi królow - zauway Falk. W jego gosie sycha byo zaamanie

-Gdybym wiedzia - zacz McQuade - nie bybym...

-Gdyby wiedzia, to co? - Nie wytrzymaa Billie. Mimo chodu czua, jak od rodka rozpala j wcieko. - Ripley nie wiedziaa, dotaro to do ciebie? - odwrócia si do Tully.-

Ona te wierzya w siebie. Jak ty by si czua? Mylisz, e zrobia to specjalnie?

Odwrócia si jeszcze do Falka.

- Ostatni rzecz, której oczekuje od zaogi, jest wasza bigoteria!

Wzia geboki oddech i zmusia si do spokoju. Usiada.

- Jones jest bardziej kompetentny w udzielaniu tego rodzaju odpowiedzi...

- Nie cakiem - zaoponowa lekarz. - Wszystko, co mog powiedzie, koczy si na stwierdzeniu, e jest tak zbliona do czowieka, jak nigdy wczeniej nie widziaem. I myl, e Billie ma racj. Ripley jest dobrym dowódc.

Przerwa, na jego twarzy pojawi si wyraz zakopotania.

Reszta przetrawiaa usyszane informacje.

Moto powoli kiwna gow.

-Dobra - odezwa si Wilks. - Teraz najwaniejsz rzecz jest blisko Stacji. Myl, e jest tam paru ludzi, którzy chcieliby sobie uci z nami ma pogawdk...

W czasie kiedy Wilks rozwaa róne moliwoci postpowania, Billie uspokoia si cakowicie. Tully i Falk patrzyli na ni, wyranie przepraszajc za swoje zachowanie, ale McQuade cigle by naburmuszony.

Billie bya troch zasdkoczona swoim zachowaniem, ale nie tak bardzo, jak zdarzyoby si to kilkaa miesicy temu. Taki wybuch by konieczny i oczyci chyba atmosfer. Ripley nie zrobia przecie nic zego. Niepokojce byo, e niektórzy z tych ludzi mogli przeoczy jej si, jej inno.

Billie podziwiaa ten rodzaj odwagi, jaki posiada Ripley. Potrzebowaaby jej, by pomóc Amy... jeeli dziewczynka jeszcze yje.

Z bijcym sercem skupia uwag na dyskusji.

ROZDZIA 22

Wilks siedzia w kabinie sterowniczej razem z McQuadem i Tully. Teoretycznie statek powinien by jeszcze poza zasigiem czujników Stacji, ale nigdy nie wiadomo, czy jaki fanatyk techniki nie wycelowa swojego teleskopu prosto na Kurtza, chocia byo to mao prawdopodobne.

Wilks kurczowo zacisn donie na oparciu fotela Tully. Mia nadziej, e ich sygna dotrze do celu.

- Teraz sobie poczekamy - oznajmia Tully równoczenie z naciniciem ostatniego klawisza. - Jeeli dopisze nam szczcie, wiadomo szybko do niej dotrze.

- A jeeli nie? - spytaa McQuade.

- Poczekamy duej - odpowiedzia mu Wilks.

Zakodowany sygna moe by przesany dokadnie wybranym kanaem czstotliwoci, jeeli wiesz, jak to zrobi. W teorii, nikt nie moe przechwyci tego sygnau bez starannego przeszukiwania pasma. Byo pewne ryzyko, lecz minimalne i niestety musieli je podj.

Czas upywa.

W komunikatorze rozlegy si trzaski i szumy. By ju najwyszy czas, ale...

- Prawie w por. Spodziewaam si was tydzie temu.

- Hej tam, Elliot! - Tully umiechna si szeroko. - Jak si yje w skrzynce?

Kolejny raz pobiegy fale radiowe i trzeba byo czeka na odpowied.

-Maria? Powinnam domyli si, e bdziesz w pobliu!

Powiedz mi, uwaasz, e wystarczajco koduj sygna? To zabiera do diaba pamici w moim komputerze. Te dupki tutaj nie s tak sprytne, przecie wiesz. Jak mylisz, na ile jest to wane?

Wilks pochyli si do przodu.

- Mylaem, e usyszymy co ty o tym mylisz?

- Och, och, moje serce! Czy to ten nikczemny sierant Wilks?

Jak akcja, sierancie?

- Niele, Leslie. Mamy to, czego szukalimy.

Tym razem cisza bya dusza.

- Przykro mi to sysze.

- No tak... - powiedzia Wilks.

Tully przerwaa mu.

- Najpierw chcemy si dowiedzie, czy kto jeszcze nas oczekuje, Les?

- Có, par miesicy temu narobilicie tutaj niezego zamieszania. Paday takie wyraenia jak: „wywrotowcy”, „niezrównowaeni psychicznie”. Aha, jeszcze „zoliwe intencje”. Mówic w skrócie, oficjalny komunikat gosi, ze grupa szaleców, powodowana nieczystymi zamiarami, ukrada statek.

- Niezbyt wiele - powiedzia McQuade i chrzkn.

- To wszystko? - Wilks zmarszczy brwi.

- artujesz, prawda? Nieoficjalnie, genera Peters dosta potnego kopa w swe grube dupsko za nie rozpoznanie w tobie szaleca. Wszyscy macie zosta aresztowani. Dobra wiadomo jest taka, e uwaaj was za czubków, wic moe zamkn was w czyciutkich szpitalnych izolatkach, a nie do normalnych cel. Poza tym nie spodziewaj si was wczeniej ni za jakie sze tygodni.

- Dlaczego akurat wtedy? - zapyta sierant.

- Ech, nic takiego. Odkryli w twojej kwaterze map z zaznaczonym punktem docelowym. Lea o wiele dalej ni prawidziwy.

Billie podesza do konsoli. Twarz miaa blad i napit. Wilks nawet nie zauway, kiedy wesza.

- Leslie, tu Billie. Jak si maj sprawy na Ziemi?

- Kontakt urwa si ju wiele tygodni temu. Atmosfera statyczna, ronie liczba plam na socu. Co w tym rodzaju. Cokolwiek jednak robi tam potwory, wydaje si by coraz gorzej.

- Co z cznoci satelitarn?

Wyglda tak, jakby miaa za chwil si rozpaka, ale, jej gos by silny i dwiczny.

- Ostatni sygna, jaki odebralimy, by starym przekazem i musz ci powiedzie, e nie byo to nic dobrego. Ktokolwiek zosta na Ziemi do tej pory, naley do obcych. W taki czy inny sposób. Przykro mi.

Wilks pooy do na ramieniu Billie, ale ta strzsna rk.

- Suchaj, zrób mi przysug i przelij komunikaty z ostatnich kilku dni nadawania. Moesz to zrobi?

- Bez problemu.

- Dzikuj - powiedziaa Billie i wysza z kabiny.

- Suchajcie, ciesz si, e was sysz, ale na razie skoczymy. Dam wam zna, kiedy pojawi si co wanego. Uwaajcie na siebie, dobra?

- Ty te uwaaj - powiedzia Wilks.

Komunikator zamilk. McQuade odwróci si do sieranta.

- Nie wyglda na to, ebymy zdobyli jakie nowe poparcie - powiedzia.

Wilks wzruszy ramionami.

- Wlepiliby nam chtnie par adunków, kiedy tylko pojawimy si w zasigu ich dziaek - stwierdzi ponuro. - Ale mamy królow, chocia wtpi, eby kto nam pomóg z jej powodu. Moe jednak uda nam si przetumaczy, eby pozwolili nam wykorzysta szans. Nawet w najgorszym przypadku nie wysadz nas w próni; chc mie z powrotem Kurtza.

McQuade skin gow, ale nie wyglda na przekonanego. Wilks wyszed, by porozmawia z reszt zaogi. Stacja nie wykryje ich jeszcze przez najblisze kilka godzin, wic maj troch czasu na przygotowanie kilku wersji alternatywnych planów dziaania. Sierant wiedzia, e jest najlepszy w sytuacjach krytycznych; by szkolony do takich celów. Ale takie gówno, w jakie wpadli...?

Cholera, dlaczego Ripley tego nie zrobi? Pieprzy jej czowieczestwo, - lepiej si dziao pod jej dowództwem. Zna granice swoich moliwoci i teraz znalaz si bardzo blisko nich.

W laboratorium medycznym przy malekim komputerze siedziaa samotnie Billie. Pokój by zimny i olniewajco biay. Powodowao to niewytumaczaln nostalgi za szpitalem, gdzie spdzia wikszo swojego ycia. Teraz miaa waniejsze rzeczy na gowie, a jednak...

Wprowadzia krótki opis postaci Amy i czekaa.

Ekran bysn. Zamazany obraz mign raz i drugi. W kocu pojawia si moda dziewczyna z potarganymi, krzywo obcitymi wosami. Przez kilka sekund patrzya na Billie oczami zbyt powanymi na oczy dziecka. Ile lat teraz miaa? Trzynacie? Moe czternacie?

„Och dziecinko” - pomylaa.

Serce skurczyo jej si w piersi, ale w tym samym momencie odczua ogromn ulg.

- Czy to ju?- spytaa Amy.

Jej gos by jakby gbszy ni ostatnio i wydawao si, e ca si woli stara si zachowa spokój.

- Zaczynaj, kochanie - powiedzia gos niewidzialnej osoby.

- Ja i Wujaszek jestemy w fabryce, która produkowaa mikrochipy. Znajdujemy si w Pónocnej Kaliforni. Prawdopodobnie szybko std odejdziemy. Wujcio Paul ju odszed. Poszed szuka poywienia dwa tygodnie temu i mamy nadziej, e po prostu gdzie si ukry, chocia to niewielka nadzieja.

Podczas gdy mówia, jej twarz twarz stawaa si coraz bardziej chmurna, lecz oczy cigle patrzyy wprost w kamer.

- Jest coraz gorcej. Mamy nowego przyjaciela, nazywa si Mordechaj. Mówi, e obcy w jaki sposób podgrzewaj atmosfer przy pomocy mrowisk.

Umiechna si niespodziewanie dorosym umiechem.

- Mordechaj mówi te, e religijni fanatycy s teraz tak niebezpieczni, jak potwory.

Odwrócia wzrok od kamery i uniosa pytajco brwi. Oczywicie bya to jej odpowied na czyje niezadowolone spojrzenie.

- Tak, powiedzia to!

Westchnienie rozlego si spoza kamery.

- Wiem, kochanie. Mów dalej.

Wszystko jedno. Chcemy wam powiedzie, e obcy od kilku tygodni zachowuj si dziwnie. Grupuj si razem i pozostaj spokojni przez cae dni. Nikt nie wie, dlaczego.

Dziewczynka zmarszczya brwi z namysem.

- To chyba ju wszystko - powiedziaa.

Gos starego czowieka poda jak zwykle dat i wspórzdne.

Ekran zgas.

Billie patrzya w pusty monitor, a potem rozemiaa si. Amy cigle yje! Transmisja bya wprawdzie sprzed miesica, ale ta rodzina ya ju tak dugo, e musi y do dzisiaj.

„Wiedziaabym, gdyby umara - pomylaa. - Wiedziaabym na pewno”.

Poczenie wywoao podane w komunikacie zapady jej mocno w pami.

Bomby Orony byy czci staromodnego arsenau wojskowego znajdujcego si w pónocno-zachodniej czci Stanów Zjednoczonych. Billie bya tam kiedy, gdy razem z Wilksem uciekali z Ziemi. Potem wyldowali na planetoidzie Spearsa. Ona, Wilks i Mitch...

Poszukaa gbiej w pamici. Z pewnoci taki wojskowy bunkier musi mie jak wewntrzn komunikacje...? Jaki transport.

To byo moliwe. Wszystko byo na miejscu, a to oznaczao, e rodzina Amy moe przetrwa. Amy moe przey!

Po raz pierwszy od opuszczenia planety królowej obcych Billie poczua si w peni rozbudzona. Przez dugi czas sza za innym, przez wikszo ycia wybieraa narzucone jej kierunki. Teraz miaa szans zrobi co po swojemu. I nie by to ulotny sen. Nie znaczyo to wiele na skali cakowitej eksterminacji obcych, ale to byo jej dzieo, jej wasne, a to znaczyo wiele.

Siedziaa i marzya o przyszoci. Trzymaj si, Amy. Jeszcze tylko troch.

- Stacja Wejciowa. Prosz o identyfikacj.

Wilks popatrzy na McQuada i skin gow.

- Tu kapitan McQuade na Kurtzu - powiedzia. - Chc rozmawia z twoim dowódc.

Milczenie byo dusze ni przerwa spowodowana odlegoci. Sierant wyobrazi sobie nerwow bieganin, któr wanie wywoali i prawie si rozemia.

- Zao si, e niektórzy teraz szczaj w spodnie.

- Panie kapitanie - odezwa si gos - prosz porozmawia z majorem Stonem.

- Tu go mamy - rzuci Wilks.

- Kapitanie McQuade, mówi major Stone - gos oficera brzmia dostojestwem wadzy. - Prosz otworzy kanay cznoci i dostp do komputera dla przejcia sterowania.

- Majorze, chcemy tylko porozmawia przez minut. Mamy...

- Kapitanie, z przyjemnoci porozmawiam z panem, kiedy znajdzie si pan tutaj. Pan zna procedur. Jeeli pozwoli pan nam sprowadzi was bezpiecznie, jestem pewien, e moemy o wszystkim podyskutowa.

- Major Stone mówi spokojnie i dobitnie, jak do dziecka. Albo do pógówka.

- Majorze Stone, tu sierant Wilks. Nie lecimy do Stacji. Mamy na pokadzie królow obcych i zabieramy j na Ziemi. Nie ma powodu eby stacja mieszaa si do tego. Chcemy po prostu, eby pan o tym wiedzia. - Stara si nada swojemu gosowi ton powagi i rozsdku.

Major nie przyj tego do wiadomoci.

- Sierancie, ju wysyamy po was oddziay, które maj was zapa. Albo zachowacie si jak cywilizowani ludzie, albo wycigniemy was kopniakami, ale zapewniam was, e znajdziecie si w Stacji! Zrozumielicie?

Wilks wyczy komunikator.

- Tully?

- Stacja wysaa statek. Odbieram przez czujniki dalekiego zasigu jego sygna naprowadzajcy.

- Dobra. Damy im nauczk. McQuade, zabieraj nas std. - Wczy ponownie komunikator. - Majorze, mio si gawdzio.

- Wilks, nie moesz...

Wyczy Stone`a i wczy komunikatory statku.

- Pobudka! Wyglda na to, e Stacja jedzie do nas z obiadem i nie mamy czasu. Gówno moe nam wpa w wentylator.

***

Komunikat Wilksa odbi si echem w pustym doku ldownika. Ripley zignorowaa go. Potrafi przecie co wymyle. Nie ma to zreszt znaczenia tak dugo, jak maj królow.

- Nie chciaaby, bestio, przegapi powrotu do wadzy - szepna. Nie bój si. Zabior ci do domu, eby tam zdecha ze swoimi dziemi. Wszyscy umrzecie.

Nic wicej si nie liczy.

ROZDZIA 23

- Czy moemy im uciec? - spyta Falk.

- Nie - odpar bez namysu Brewster. - Ich statek jest bardziej zwrotny i duo szybszy.

- Nie bd w nas strzela, prawda? - odezwa si Jones.

- Nie sdz - powiedzia Wilks - Chc nas mie w jednym kawaku, przynajmniej statek chc mie w jednym kawaku. Nie uwaacie, e to maa rónica?

Caa zaoga zgromadzia si w jadalni. Wszyscy byli wyranie zdenerwowani. Zanim wysany przez stacj statek pojawi si w polu widzenia, upynie jeszcze okoo godziny. Billie stwierdzia ze zdumieniem, e tym razem jest jej potwornie gorco. Ciekawa te bya, gdzie teraz jest Ripley.

Tully staraa si dokadniej odpowiedzie na pytanie lekarza.

- Mog spróbowa wystrzeli z dziaka albo z lasera w nasz napd, eby tak go uszkodzi, bymy nie mogli lecie prosto. To jednak mao prawdopodobne - mogliby spudowa i zrobi zbyt wielk dziur w powoce albo trafi w co, co nie da si atwo naprawi. atwo albo tanio. Myl, e Wilks ma racj; nie bd ryzykowa.

- Wic co mog zrobi? - odezwa si ponownie Jones. - Lata w kóko wokó nas i brzcze, dopóki si nie poddamy?

Nikt si nie rozemia.

- Mog unieruchomi systemy kontrolne Kurtza przy pomocy sygnau elektromagnetycznego i wzi nas potem na hol - tumaczya Tully. - To byby najatwiejszy sposób: po prostu zbliy si na odpowiedni odlego i nacisn guzik. Sama bym tak zrobia.

- Nasza elektronika nie jest zabezpieczona? - zdziwi si Falk.

- Na tym przerdzewiaym kawaku zomu?

Billie zmarszczya brwi.

- Nie moglibymy zrobi tego samego z nimi? - spytaa.

- Moliwoci bojowych akcji na frachtowcu? - odezwa si Brewster.- Marzenie. Ten statek nie zosta zaprojektowany do walki. adnych oson, broni. Jestemy na straconej pozycji.

A co z Amy? - chciaa wykrzykn Billie. Przecie nie mog tak po prostu si podda...

Moto westchna gono.

- Nie zabij nas po powrocie do Stacji. Uwaam, e kiedy si tam ju znajdziemy, zdoamy wszystko wyjani. Naprawd mamy królow. Wojsko moe j zabra i dokoczy za nas ca robot. Pewnie zrobi to le, ale w kocu zostanie to zrobione.

Nikt si nie odzywa, a Billie patrzya po twarzach, jakby szukajc w nich akceptacji tego, co usyszaa przed chwil. Moe im si to nie podoba, ale czy maj inne wyjcie?

„To nie jest w porzdku” - pomylaa i potara wierzchem doni po czole. Przecie, pomijajc wszystkie inne, w tej akcji zginli ludzie. Nie mona tego tak po prostu zapomnie...

Nagle szeroki umiech pojawi si na jej twarzy. Co, co powiedziaa Tully, bysno jej w gowie.

- Poczekajcie - odezwaa si. - Jest sposób; mam pewien pomys.

Wszyscy zwrócili na ni zaciekawione spojrzenia.

Silniki zmieniy bieg na jaowy, a Kurtz zacz opada ku Ziemi, spadajc spiral w gb grawitacyjnej studni, która, gdyby jej nie przerywa, skoczyaby si wielkim pluskiem gdzie na Oceanie Indyjskim.

- Wszystko wyczone - powiedziaa Tully - z wyjtkiem wiate i cznoci.

- Moto? Gotowa? - spyta Wilks.

- Gotowa - pada odpowied.

Wilks i McQuade czekali w kabinie sterowniczej na poczenie. Inni siedzieli przypici pasami do foteli w czci przeznaczonej dla zaogi. Sierant nie przekaza informacji specjalnie dla Ripley, ale wyjani plan przez kanay cznoci ogólnej i mia nadziej, e i ona wszystko usyszaa.

- Zaoga Kurtza, prosz si zgosi. Tu komendant Hsu na Adamsie.

- Tu McQuade - warkn kapitan. - Czego pan chce, do diaba? Jestem zajty.

- Panie kapitanie - odezwa si uprzejmie Hsu. - Jestemy tu, eby eskortowa was z powrotem do Stacji Wejciowej. Nie ma potrzeby postpowa nierozsdnie. Otwórzcie wasz modem i unikniecie nieprzyjemnoci...

McQuade przerwa mu ostro:

- Nie da rady. Lecimy ku Ziemi i nic z tym nie potraficie zrobi, komendancie Hsu. Wasza bro nie ma dla nas znaczenia; jestemy bogosawieni! Nie powstrzymacie nas! Jestemy niemiertelni!

Z ostatnimi sowami wiata zamrugay i zgasy.

Mino kilka sekund i wczyy si systemy awaryjne. Zostali unieruchomieni. Jeeli ich systemy ruszyyby teraz, poowa elektroniki mogaby zosta zniszczona.

Wilks odwróci si do McQuada.

- Có, sdz, e jeste oficjalnie uznany za wariata, kapitanie. Hsu trzyma w gotowoci zespó konowaów, którzy maja pene strzykawki z trinominem. Ty dostaniesz podwójn dawk.

Wilks postuka w swój mikrofon.

- Moto, Tully. Do dziea.

Nie zajo to duo czasu. Najwyej okoo dwudziestu minut. Potem przez statek przeszo drenie, Kutrz zwolni i zatrzyma si w kocu. Po chwili zacz porusza si po nowej trajektorii, w kierunku Stacji. Nie mogli tego dostrzec, gdy wszystkie systemy zostay wyczone.

- Wczyli ju magnetyczny hol - stwierdzi Wilks szeptem, jakby ba si, e kto z drugiego statku moe go usysze. McQuade skin gow.

- Ryba na lince.

„Jeeli nasz plan si nie powiedzie - pomyla sierant - bdziemy tkwi w tym gównie po uszy”.

Billie siedzia obok Jones, Falka i Brewstera. Falk zamia si cicho, kiedy usysza przemówienie McQuade, które sycha byo wyranie przez cienkie przepierzenie. Teraz w ciszy czekali na to, co si wydarzy.

Brewster odpi swój pas i przesiad si na fotel obok Billlie.

- Mog tu usi?

Skina gow i przygldaa si, jak zapina pas i odwraca si do niej. Wydawa si zakopotany.

- Jak si czujesz? - zapyta.

- W porzdku. Miaam ze chwile, ale teraz ju duo lepiej.

Zadowolona bya, e udao jej si to powiedzie.

- Dobrze sysze. Ja te skoczyem wanie zmaga si ze sob - przerwa, wyranie chcc jeszcze co powiedzie.

Billie umiechna si do niego.

- Dylan. Wiele si wydarzyo midzy nami w czasie tej podróy i cigle s jeszcze drogi wyjcia z tego. Uwaam, e jestemy przyjaciómi i chc, eby wiedzia, e dobrze ci ycz, niezalenie od okolicznoci.

- Nie auj niczego - powiedzia spokojnie.

Nawet w nikym wietle kabiny zdoaa dostrzec, e zaczerwieni si mocno. Dotkn jej doni.

- Ani ja - odpowiedziaa.

Ich wspólnie spdzone noce byy mie. Potrzymaa przez chwil jego palce, cisna je lekko i cofna rk.

Byy waniejsze sprawy, które ich poczyy, ni krótkie seksualne zmagania. Czua jakby ta chwila bya tego potwierdzeniem. Dylan jest w porzdku; ona te. Mniej wicej.

- Trzyma si - zawoa nagle Wiks.

Billie odchylia si na oparcie fotela i zamkna oczy.

***

- Gotowe - zaskrzypia w uchu Wilksa gos Tully.

Skin gow na McQuada i podniós rk. Kapitan pochyli si nad konsol i czeka na sygna.

Plan Billie by miesznie prosty. Mieli udawa cakowit bezradno do chwili, kiedy zostan wzici na hol, potem skoczy do przodu i spróbowa uszkodzi napd napastnika. Zanim Stacja wyle nastpny, bd daleko, lecc w kierunku Ziemi. Byo to wystarczajco bazeskie, eby mie szanse powodzenia.

- Przygotowa si - krzykn Wilks przez rami.

Machn rk i rykn:

- Teraz!

Kurtz z hukiem zbudzi si do ycia. McQuade wcisn kilka przycisków i statek wystrzeli do przodu, skrcajc przy tym w bok.

Cielsko pojazdu trzeszczao z wysiku. Nagle dao si wyczu uderzenie i natychmiast Kurtz zacz porusza si w przeciwn stron, ukonie do statku, w który wanie uderzy. Magnetyczna linia naprya si i pka, a mniejszy pojazd zosta odrzucony w wyniku zderzenia.

„Przydaoby nam si ubezpieczenie” - pomyla Wilks. Pamita stary dowcip na ten temat.

„Nie czas teraz na gupoty, Wilks” - odezwa si jego wewntrzny gos.

- Wyczy wszystko - rozkaza.

Adams móg przecie ponownie wysa impuls...

Wszystkie systemy zamary; Tully i Moto wyczyy je skrupulatnie. Mia przynajmniej tak nadziej. Policzy w mylach do dziesiciu i powiedzia do mikrofonu komunikatora:

- Maj nas?

- Nie - odezwaa si Tully. Jej gos zabrzmia tak, jakby stracia oddech.

- Wczy czujniki obwodów - powiedzia sierant.

Kilka wiateek zabyso na konsoli. Wilks przeczy si na ogólny kana.

- Gratulacje, Billie. Wyglda na to, e lecimy na Ziemi.

Ripley siedziaa samotnie w swym pokoju. Zdziwiona bya, e cigle s w drodze na Ziemi. Ci ludzie na pokadzie nie s gupcami. Wilks okazuje si by cakiem niezym dowódc...

Kto zapuka do drzwi.

- Ripley? Jeste w domu? To ja, Billie.

Nie otrzymaa odpowiedzi i sycha byo, jak westchna. Kurtz nie by duym statkiem i gdzie indziej mogaby by?

- Przyjd póniej - powiedziaa.

- Nie. Musz z tob teraz porozmawia.

Tym razem Ripley westchna. Wszystko jedno kiedy sobie z tym poradzi.

- Wejd.

Billie wesza i przysiada na brzegu óka.

- Jak leci?

Dla Ripley wygldaa jako inaczej. Nie byo to oniemie­lenie, raczej rezerwa. Zawsze uwaaa, e Billie staje si ner­wowa w sytuacjach krytycznych, ale moda kobieta, która siedziaa przed ni, bya jaka inna.

- Jak leci? Có, wszystko wspaniale. Cudownie. Nie moe by lepiej.

- Naprawd? Miaam wraenie, e ju nas przestaa lubi.

Ripley uniosa brwi.

- Nie artuj sobie, Billie.

- Dlaczego nie? Przecie ty to robisz.

Ripley zezocia si.

- O tym chciaa ze mn pogada? To moja sprawa i...

- ...i nie musisz si przed nikim tumaczy. Nie musisz mi wkada niczego do gowy, ale ta wyprawa to by twój pomys. Teraz ci to nagle wisi?

Ripley nie odpowiedziaa.

„No i co? - pomylaa Billie. - Miaam swoje powody, e­by si przyczy".

Ripley miaa racj - nie musi niczego wyjania.

- Potrzebujemy ci. Ja ci potrzebuj. Jeste kim bardzo dla mnie wanym:

„Zaraz to si stanie" - pomylaa Ripley.

- Podziwiam ci - mówia Billie. - Myl, e to powinnam powiedzie. Chciaabym mie twoj si.

- Nie powinna uy czasu przeszego? - spytaa Ripley. Spostrzega, e jej gos brzmi gorzkim sarkazmem, ale kime, do cholery, bya Billie, eby przychodzi do niej i wy­gadywa takie rzeczy?

- Nie mnie podziwiasz, Billie. Podoba ci si program, ma­szyna.

Billie patrzya na ni nieporuszona.

- Kochaam kiedy maszyn - powiedziaa cichym gosem.

- Miaa na imi Mitch. Czy powiesz mi, e moja mio bya z tego powodu nic nie warta? e ta mio bya czym w ro­dzaju triku albo... albo usterk?

Ripley odwrócia wzrok. To nie bya lito. Nie tego ocze­kiwaa.

- Nie jestem Mitchem - powiedziaa.

- Nie - usyszaa w odpowiedzi. - Jeste Ripley. Widzia­am przekazy o tobie na dugo przedtem, zanim si spotka­ymy po raz pierwszy. Syszaam opowieci o tobie. Dzia­asz tak, jak ona to robia. I co z tego, e jeste sztuczn oso­b? Moje zdanie jest takie: ktokolwiek ci zrobi uy wiedzy o tym kim bya. Jeste swoj wasn kopi. Dlatego moe nie jeste doskonaa, ale kto, do diaba, jest? Jeeli chcesz tu siedzie i przeywa swój al, bo nie czujesz si kobiet, jak czua si dotychczas, to sied sobie. To niczego nie zmieni. I jeyli spieprzymy wszystko, bo nie chcesz nam pomóc, to oskaraj potem tylko siebie.

Billie wstaa, popatrzya na ni przecigle i wysza bez sowa. Ripley patrzya za ni.

Jezu! O, Jezu!

ROZDZIA 24

Zmierzali w kierunku Ziemi ju bez dalszych przeszkód ze strony Stacji.

„To ju przynajmniej co" - pomyla Wilks.

Weszli w atmosfer bez kopotów i lecieli teraz nad ocea­nem w stron Ameryki Pónocnej. Przy konsoli sterowniczej siedzia Brewster; w atmosferze by on lepszym pilotem ni McQuade.

- Przyziemienie za okoo dziewidziesit minut - powie­dzia wanie.

- W porzdku - rzuci Wilks.

Odpi pasy i wsta z fotela drugiego pilota. Poszed w kie­runku jadalni. Inni znajd si tam za kilka minut. Zatopiony w mylach, wolno kroczy do mesy.

Co teraz? Dolecieli do Ziemi razem z królow obcych, eby - mieli przynajmniej tak nadziej - zmie z powierzchni planety wszystkie potwory. Stracili trójk ludzi, a ich przy­wódczyni stracia ochot na dowodzenie. Kade monstrum bdzie polowao na ich dupy, gdy tylko wylduj. Pomijajc to wszystko i zakadajc, e im si powiedzie, pozostaje jeszcze Stacja. Przeprowadz im pewnie gruntowne czyszczenie mózgów i zamkn na czas nieograniczony.

Umiechn si nagle szeroko, wchodzc do jadalni.

„Wszystko to jest cudowne, cznie z arciem tutaj" - po­myla.

- Co ci tak mieszy, Wilks?

Ripley staa przy automacie z filiank kawy w doni. Poza nimi nie byo tu jeszcze nikogo.

- Pomylaem sobie wanie, i w gruncie rzeczy, zabawne jest to, e dotarlimy tak daleko - odpowiedzia. - Cze, Ripley. Stara si zachowywa niedbale, jak zwykle, ale ucieszy si, e j zobaczy. Podszed do maszyny wydajcej jedzenie i zayczy sobie stek. Cholera, przecie to tylko przetworzona soja, a nie prawdziwe miso.

Danie, które otrzyma, wygldao jak parujce gówno. Wilks pokrci gow i podniós tac. Ripley posza za nim i usiada naprzeciw niego.

- Wilks - zacza - chc ci podzikowa za przystpienie do tej operacji, Teraz jestemy tu, gdzie jestemy. W tym mo­mencie chciaabym zaproponowa swoj pomoc. Chyba, e wszystko jest pod kontrol... - Ostatnie zdanie zabrzmiao jak pytanie.

Sierant dzioba widelcem w talerzu.

- Tak naprawd, to spodziewaem si, e powiesz co takiego - odezwa si po chwili. - Witaj w domu. Jestem fatalnym dowódc.

- Wygldao na to, e dobrze sobie radzisz - powiedziaa Ripley.

Wzruszy ramionami i zapyta: - Dlaczego zmienia zdanie?

- Rozmawiaam z Billie. Olaa mnie równo i zaczam my­le o tym, jak sobie poradzi ze sob.

Patrzya na swe rce przez dusz chwil, a potem podniosa wzrok.

- Kimkolwiek bym nie bya, jest jeszcze duo do zrobienia, co? - Umiechna si, ale nie byo w jej umiechu radoci. Falk i Moto weszli razem do mesy. Zatrzymali si raptow­nie, kiedy spostrzegli rozmawiajc par.

- Hej, fajnie, e jeste, Ripley - odezwaa si Moto. Falk umiechn si do niej.

- Tak, powinna zrobi co, eby Wilks nie wyglda jak ostatni dupek.

- Zrobi co w mojej mocy - powiedziaa. - Ale robienie cudów jest naprawd trudne. Wiecie o tym, nie?

Wilks si rozemia. By w lepszej formie ni po przebudzeniu z hipersnu.

Przysza Billie. Zamachaa rk do nich i posza po kaw. Sierant dostrzeg jej jasny umiech na widok Ripley i poczu ciepo wdzicznoci do niej za to, co zrobia. Jak bardzo si zmienia, odkd porwa j ze szpitala, Bya silniejsza, bar­dziej odwana i pikniejsza...

Zamiast od razu stumi te myli, zagbi si w przeszoci i pozwoli sobie na wspomnienia. Billie ju nie potrzebowaa jego opieki. Wiele razy zademonstrowaa, e zdolna jest do decydowania o swoim losie. On sam lubi z ni pracowa, ufa jej. Bya kim, kogo musia uwaa za przyjaciela. A mi­o?

Dlaczego by nie? Jeste tylko tak stary, by by jej ojcem i masz wystarczajco duo emocjonalnych kopotów, eby ob­dzieli nimi dwójk ludzi. Tylko tyle. I zao si, e ona sko­rzysta z okazji!

- pisz, Wilks?

Billie staa przed nim i machaa mu rk przed oczami. Za­mruga. W jadalni byli ju wszyscy z wyjtkiem pilota. ...dobra pora na sny na jawie, sierancie. Moe zaczniesz recytowa jakie pieprzone wiersze, a zaoga zajmie si zro­bieniem reszty...

- Przepraszam - powiedzia i umiechn si do niej. - Po prostu zamyliem si.

Przypomnia sobie nagle powiedzenie z jednego z obozów szkoleniowych sprzed wielu lat: „Nawet z motkiem nie bd dupkiem".

Potrzsn gow i wyrzuci z gowy wszystkie myli. Póniej bdzie na to czas.

- Jak mamy wyadowa nasz adunek i nie by przy tym zjedzonym? - spytaa Moto.

- Albo jak nie dosta kopniaka od nieszczliwych dziecia­ków mamusi? - doda McQuade.

Chocia pytania nie byy skierowane bezporednio do niej, Ripley czua, e wszyscy czekaj na jej odpowied.

Mam chyba dobry pomys co do miejsca ldowania - odezwaa si w kocu. - Musimy zrobi to bardzo szybko. Ona bdzie woa potwory, zanim dotrzemy na Ziemi.

Billie przerwaa jej.

- Ju je woa, jak sdz. Ogldaam jeden z ostatnich prze­kazów, które przesaa nam Leslie. Pochodz sprzed okoo szeciu tygodni. Ludzie z Ziemi mówili, e obcy zbieraj si razem i nie atakuj ju tak czsto.

- Moe dowiedziay si, e porwalimy ich matk - stwier­dzia Moto. - Wyglda na to, e s przygotowane.

Caa zaoga patrzya teraz na Ripley i czekaa a si odezwie. Ona sama bya niezmiernie zdumiona, e zostaa zaakcepto­wana bez adnych obiekcji. Nie miaa jednak zamiaru zasta­nawia si nad przyczynami. Jej wasne problemy nie byy w tym momencie najwaniejsz spraw.

- Zaczynaj si trudnoci - odezwaa si w kocu. - Arse­na znajduje si w górach. Zostawimy królow po drugiej stro­nie pasma i szybko zrobimy, co mamy zrobi, zanim wikszo jej dzieci pojawi si w miejscu ldowania. Mog wiedzie, gdzie to si stanie, ale niezbyt dokadnie.

- Nie to jest chyba teraz najwaniejsze, lecz to, czy kto wie, jak odpali bomby? - zauway Falk.

Ripley westchna. Wczeniej czy póniej musiao do tego doj.

- Zostao to zakodowane w moim programie - powiedziaa. Poczua si zrezygnowana, gdy popatrzya na skierowane w jej stron twarze. Nikt nie odezwa si przez dusz chwil.

- No i dobrze, na jakiego pieprzonego Budd - odezwaa si Tully. - To ju co.

- Czy mylisz, e bunkier nie zosta zniszczony? - spyta Jones.

- Moe - wtrci si Wilks - ale niekoniecznie. To niedo­stpny teren.

Wszystkie tematy omówili bardzo szybko w kolejnoci ich pojawiania si. Ripley nagle zrozumiaa, e nie odpowiadaa tak, jak si tego spodziewaa. Chocia caa zaoga wyczua to, wydawao si, e nie traktuj jej jak sztuczniaka, przynaj­mniej podczas wspólnej pracy.

„Wspaniale - pomylaa - jeeli tylko nie oszukam ich i nie zabij wszystkich".

W komunikatorze zatrzeszcza gos Brewstera:

- Hej, moe zechcielibycie tu przyj i sprawdzi wszystko, niebawem ldujemy. Wyglda to, jakby ostatniej nocy kto urzdzi sobie dzik orgi i zniszczy to miejsce.

Kilkoro z nich popatrzyo na Ripley. Skina gow.

- Mamy omówione wystarczajco duo szczegóów ­powiedziaa. - Chodmy zobaczy, co to jest.

Kiedy wychodzia za innymi na korytarz, Billie powstrzy­maa j na moment, kadc rk na jej ramieniu. Potem razem poszy za reszt.

- Posuchaj, co z Amy? - spytaa Billie.

- Z dziewczynk z przekazów? - Ripley zmarszczya brwi. Billie skina gow.

- Musimy jej pomóc. Znajduje si niedaleko miejsca ldo­wania, moe godzin lub dwie. Mogabym wzi latacza i dotrze do niej.

- Skd wiesz, e jeszcze yje?

- yje! Wiem o tym. - Billie wygldaa na zaniepokojon i napit.

Ripley pamitaa, jak wana bya dla Billie ta dziewczynka, kiedy jeszcze znajdowali si w Stacji. Zatrzymaa si i od­wrócia do modej kobiety. Z jednej strony doskonale rozumia­a, co ona czuje, z drugiej, przed nimi byo znacznie powa­niejsze zadanie do wykonania.

- Billie - powiedziaa delikatnie - moemy przyjrze si wszystkiemu, gdy ju tam bdziemy, ale nie bdzie zbyt wiele czasu. Czy yje czy nie, nie wiem jak zdoamy jej pomóc. Czy uda nam si to zrobi? Przykro mi.

Przez sekund na twarzy Billie wida byo panik i niedo­wierzanie jednoczenie. Te uczucia byy tak intensywne, Rip­ley pomylaa, e dziewczyna za chwil zacznie paka. Nagle Billie odprya si i spucia wzrok.

- Rozumiem ci - powiedziaa i przecigna palcami przez swe dugie wosy - ale nie ma zamiaru zrezygnowa bez spró­bowania.

Popatrzya na Ripley z determinacj w oczach. - Có, zobaczymy, co da si zrobi.

Billie ruszya do przodu z opuszczon gow. Ripley poczua al, ale przecie wszyscy mieli wasne sprawy do wykonania. Wan spraw, jedyn wan bya ich misja.

Billie staa ze skrzyowanymi ramionami i przygldaa si, jak Ziemia opowiada swoj histori. Kurtz lecia wysoko nad wschodnimi stanami, zbyt wysoko, by goym okiem zoba­czy zniszczenia, których powikszony obraz kamera prze­kazywaa na ekran monitora. Mczyni i kobiety stali wokó niego w cakowitym milczeniu. Ich twarze byy nieruchome, jakby skamieniay na widok ruin macierzystej planety.

Silne soce nie ukrywao niczego. Ekran pokazywa wy­mare miasto. Tu stao kilka wypalonych i zburzonych bu­dynków, które kiedy byy drapaczami chmur, tam cigny si zamiecone ulice, walay si czci samochodów, a wszyst­ko kryy zmieniajce si cienie. Wszdzie mona byo spo­strzec rozerwane wybuchami odamki plastonu, drewna, mieszne kawaki stopionego metalu, cegy i koci.

Ekran zamruga i pojawi si nowy obraz. Wyglda podobnie jak ten sprzed kilku sekund - obraz zniszczenia i opuszczenia. By to jaki obszar nasycony kiedy przemysem. Wida byo szeregi dugich, niskich budynków rozdartych na strzpy. Billie dostrzega, e kto usiowa zabarykadowa si w jednym z nich. Wielkie kaway rónych materiaów pokryway jedn ze cian, a tu obok ziaa ogromna dziura na wskro budynku. Moe jaka eksplozja...

Nastpny widok przedstawia rzdy identycznych budowli z powybijanymi oknami i wyrwanymi drzwiami. Tutaj istnia lad ycia. Billie spostrzega z niesmakiem ruch niewidocznych dla kamery stworze. Z pewnoci jakie drobne gryzonie.

Kurtz przechwyci podczas lotu przypadkowe obrazy miast, miasteczek i wsi, które byy cakowicie wyludnione. Zaoga wydawaa si by wstrznita. Nie byo sycha przemd­rzaych uwag i tego normalnego dla onierzy, nonszalanckiego gwaru docinków. Billie wychowaa si waciwie w szpitalach i nie bya czci tego wiata, ale pomylaa, e tam po prostu skoczyo si ycie...

Przy nastpnym ujciu jej oczy rozszerzyy si jeszcze bar­dziej .

- Eje - odezwa si Brewster. - Czy to...

Przerwa gwatownie. Wida byo ma grupk ludzi idc drog. W pierwszej chwili Billie odczua budzc si w niej wielk nadziej. Potem dostrzega, e cztery lub pi osób prowadzi jedn, zakut w acuchy. Grupka ludzi potykaa si co krok, jakby cigle obserwowaa leccy statek. Billie pa­mitaa stary przekaz, który widziaa kiedy w Stacji - fana­tycy, polujcy na ludzi i dostarczajcy ich obcym w charakterze ywych inkubatorów. Ostatnie szalestwo ludzkoci.

Pomylaa o sowach Ripley - nie wystarczy czasu, by po­szuka Amy; poczua, e jej postanowienie umocnio si. Bdzie na to czas czy nie, pomoe dziewczynce i jej rodzinie, albo umrze. Pieprzy wszystko inne.

Odesza od ekranu i rozejrzaa si wokoo. Wszyscy wyda­wali si by nieobecni, zagbieni w swych wasnych wiatach. Zobaczya, e Moto i Falk wzili si za rce i prawie si umiechna. Pomylaa, e istniej jeszcze dobre rzeczy na wiecie. Niewiele ich, ale zawsze.

Zobaczya te, e spojrzenie Wilksa zatrzymao si na sple­cionych doniach Falka i Moto. Sierant spojrza w gór, napotka jej wzrok i lekko umiechn si smutnym umie­chem. Zaskoczy j wyraz jego normalnie niewzruszonej twarzy. Kiedy odwróci wzrok, poczua siln potrzeb pocie­szenia go. Nigdy nie mylaa o tym wczeniej, ale teraz stao si dla niej oczywiste, e Wilks jest dla niej kim niezwykle wanym.

„Dawid" - pomylaa.

Imi dziwnie zabrzmiao w jej myli, ale to by w ogóle dziwny czowiek - tak silny, a zarazem tak niepewny uczu­ciowo...

Wrócia do monitora. Wane byo to, e w kocu znaleli si tutaj. W ten czy inny sposób wszystko zdawao si uka­da, zmierza do rozwizania...

Od strony adowni dobieg ich krzyk schwytanej królowej. Ryczaa i walia w ciany swego wizienia, lecc wysoko nad Ziemi i zbliajc si do swego przeznaczenia. Wydawao si, e przeczuwa, co j czeka.

Jeeli tak byo w istocie, wyprzedzaa ich o krok.

ROZDZIA 25

Jakby na zawoanie pojawi si nowy obraz. Królowa wya bezustannie, a na Ziemi zaczy pojawia si ciemne, biegn­ce ogromnymi susami sylwetki. Najpierw tylko kilka, lecz ich liczba szybko wzrastaa. Kade ujcie ukazywao dziesitki potworów biegncych w jednym kierunku - wzdu drogi, jak porusza si Kurtz.

Ripley poczua co w rodzaju zimnego triumfu podszytego pewn obaw. Byo tak, jak si spodziewaa. To by pocztek koca, ale gdyby teraz co spieprzyli...

- Na wite gówno - odezwa si McQuade. - Wyglda, jkby wybucho powstanie.

Monitor pokazywa setki obcych biegncych przez mroczn pustk jakiego wymarego duego miasta. Nawet w tej krót­kiej chwili przelotu nad ruinami gar potworów wynurzya si z gruzowisk i doczya do innych.

- Nigdy nam si nie uda - odezwaa si Tully. - Jest ich zbyt duo.

Ripley ostro spojrzaa na ni. Tully nie wygldaa zbyt dobrze - oczy rozszerzone, krótki, urywany oddech.

- Tully. Zmierzamy w stron bardzo niedostpnego terenu, otoczonego przez góry i wod. Zajmie im duo czasu poko­nanie tych przeszkód. Wicej ni potrzeba nam na wyldo­wanie.

Maria wcigna gboko powietrze i kiwna gow. - Tak, rozumiem.

- Wspaniale. Odszukaj mapy topograficzne Pónocnej Ka­liforni i Oregonu. Popatrz te na przylege ziemie. Moesz to zrobi w laboratorium medycznym, nie?

Tully ponownie kiwna gow i wstaa. Ripley wiedziaa, e praca jest dobrym lekarstwem na depresj. Ju wychodzc z kabiny, ta kobieta wygldaa lepiej.

Doktor Jones umiechn si do niej i poszed za Tully. - Brewster, ile nam zostao czasu?

- Trzydzieci minut, mniej wicej.

- Dobra. Moto, dlaczego nie miaybymy zerkn na na­rzdzia.

Moto pucia do Falka i ruszya w stron schodów. Kapitan McQuade usiad w fotelu drugiego pilota.

- Sdz, e powinienem dopilnowa, eby Brewster nas nie rozbi - powiedzia.

- Czyli nam zostao sprawdzenie broni - stwierdzi Wilks. - Billie? Falk?

Ripley kiwna gow. Dobrze. Wyglda na to, e planeta jest w fatalnym stanie, ale oni wszyscy mog co jeszcze zrobi, by zmieni ten obraz mierci i zniszczenia. Mogoby to si zmieni ju dawno temu.

- Powiedz Tully, eby zawiadomia mnie, gdy tylko znajdzie waciwe miejsce. - Ostatnie zdanie skierowaa do Brewstera i posza za Moto.

Królowa rykna w komorze poniej. Wysyaa cigle syg­nay do swego ziemskiego potomstwa.

Ripley umiechna si szeroko, gdy wesza na schody. Ta suka bdzie miaa niedugo lepszy powód do wrzasku. Wilks patrzy, jak góry wyrastaj przed Kurtzem, gdy ten zblia si do punktu przeznaczenia. Wszyscy zgromadzili si w kabinie sterowniczej i czekali. Brewster umiejtnie ma­newrowa statkiem poród pokrytych lasem wzgórz. Monitor ukazywa na szczcie znacznie mniejsze zniszczenia na ob­szarze, nad którym przelatywali.

Królowa-matka cigle walia w ciany adowni, ale w dole nie byo wida adnych ladów jej dzieci. Jeszcze ich tu nie byo.

Zobaczyli kilka mniejszych szczytów - cz pasma, które przebiegao w kierunku pónocnego zachodu. Zgodnie z tym, co znalaza Tully, kilka z nich byo stokami wulkanów, chocia aden z nich nie by aktywny.

„To byby dopiero numer - pomyla sierant - ldujemy, a tu lawa."

Mogliby wypuci królow do jednej z tych wskich, zamknitych dolinek u podnóa gór Orony, a potem polecie do arsenau, który znajdowa si o kilka minut lotu na zachód. Zanim wikszo potworów dostaaby si tam z zewntrznych terytoriów, Kurtz byby bezpieczny. Wilks mia przynajmniej taka nadziej.

Statek lecia powoli tu nad szczytami drzew w kierunku majestatycznych szczytów.

- Jest dziura - powiedziaa nagle Tully. - Dua dziura. Szybko podyktowaa wspórzdne Brewsterowi.

Wilks wyszczerzy zby i popatrzy na Ripley. Królowa moe nie bdzie moga uciec, jeeli wrzuc j do jaskini. Nie byo sposobu, eby si o tym upewni, ale Wilks nigdy nie widzia adnego monstrum biegajcego po otwartej przestrzeni, jeeli bya jaka ciemna szczelina, w której mogo si schowa. Mogli mie jedynie nadziej, e ich królowa jest pod tym wzgldem podobna do innych. Kiedy Ripley rzucia ten po­mys, po raz kolejny poczu zadowolenie, e to ona znów do­wodzi.

- Wspaniale - powiedzia McQuade. - Ta bestia zaczyna gra mi na nerwach.

- Amen - powiedzia Falk.

Statek porusza si teraz bardzo wolno. Wilks spostrzeg grot - ciemn szczelin w skaach na poziomie gruntu. Doskonale. By gotowy. Gdy tylko wyrzuc królow, po­piesz do bunkra i zaczn swoj robot. Jeeli tylko wszy­stko nie zostao zniszczone, potrafi chyba szybko wykona zadanie i wysadzi planet. To bdzie pewnie prosta praca... - Gotowi? - spyta Brewster.

Kurtz dotar na miejsce.

- Teraz! - krzykna Ripley.

Wszyscy skupili sw uwag na Brewsterze, który przycisn guzik otwierajcy zewntrzny waz adowni. Od strony konsoli dao si sysze lekkie brzczenie i nagle zabyso czerwone wiateko.

- Cholera! - zakla Ripley.

Waz si nie otworzy. Królowa w dalszym cigu krzyczaa. - Co si, do diaba, spieprzyo? - spyta Wilks.

- Nie widz adnych uszkodze mechanicznych - powie­dzia Brewstr. Ponownie nacisn guzik. wiateko zamru­gao.

- Hydraulika? - spytaa Billie.

- Nie, jestem pewna - stwierdzia Moto.

Wilks popatrzy na Ripley. Przygryza na sekund warg, a potem uderzya doni w konsol.

- Ona blokuje te cholerne drzwi! - wykrzykna. -Ta gupia krowa naciska na przycisk wewntrz adowni i blokuje wyjcie. Odwrócia si do schodów.

- Przecz komunikatory na ogólny kana i spróbuj, kiedy powiem, Brewster. Wilks; chod ze mn.

Sierant ruszy za ni w kierunku schodów. Kiedy przecho­dzili przez dok ldownika, huk silników statku prawie ich og­uszy.

- Ten waz jest zespawany! - krzykn Wilks. Ripley zig­norowaa jego uwag i podesza do zawieszonego na cianie pojemnika z narzdziami. Rzucia Wilksowi duy klucz, a dru­gim uderzya w cian komory. Wilks doczy do niej. Za­czli wspólnie wali w metalow gród.

- Hej, ty suko! Podejd tutaj! - krzyczaa Ripley. - No, chod tu !

Wiks bezustannie uderza wielkim kawaem metalu w cian. Zdziwiony by, e potrafi usysze ten nowy dwik poprzez ryk silników i krzyki królowej. Przez cian da si nagle sysze dwik skrobania. Pazury skrobay po przezroczystej stali, albo raczej po twardym stopie, z którego wykonano ciany.

Ripley jeszcze raz uderzya we waz i krzykna w komunikator:

- Teraz, szybko!

Mino kilka sekund i statek nagle uniós si, gdy tylko kró­lowa poleciaa z krzykiem w pustk. Wilks odwróci si do Ripley. Cigle patrzya na cian adowni.

- Nie jest taka sprytna, co? - powiedziaa bardzo gono, eby przekrzycze odgos pracujcego napdu.

Wrócili do schodów. Wilks znowu przypomnia sobie sw niedawn myl: niesamowicie dobrze, e Ripley znowu jest z nimi.

Statek dotar na drug stron gór wczesnym popoudniem. Nawet pomimo napicia, które cigle nie chciao ustpi, Bil­lie poczua zadowolenie na widok krajobrazu, jaki tu zoba­czya. Dotaro nagle do niej, e tak naprawd, to nie widziaa w swym yciu zbyt wielu przykadów pikna natury. Wycho­wywaa si w zimnych, odosobnionych miejscach, a zielone drzewa widywaa jedynie podczas holoprojekcji. Tutaj byy ich tysice, pokryway cay górzysty obszar szmaragdow po­wok. I byo tu tak bezludnie...

Przelecieli nad kolejnym niskim wzgórzem i zobaczyli bun­kier. Teren by tu paski i byo wystarczajco duo miejsca do ldowania nawet dla dwóch takich statków jak Kurtz. Wprost przed nimi wyrasta niewielki pagórek, na wysoko moe jednej dziesitej wysokoci pokrytych lodem szczytów, wród których wyrzucili królow. Wokó niego rozsiado si kilka budynków - niskich i brzydkich budowli ustawionych w pó­kole. Ogromne metalowe wrota zostay wbudowane w pagórek, a na ich powierzchni widniay óte, krzyujce si linie. Ich rodek zosta wysadzony.

Billie poczua, e oddech utkwi jej gboko w gardle, kiedy zobaczya dwa mae latacze i ldownik stojce pomidzy bu­dynkami.

- Wszystko jest tu wymare - odezwaa si Tully. - Czujniki nie wykazuj adnej aktywnoci.

- Poczekajmy - powiedziaa Ripley. - Obserwuj odczyty. Moe nie jest to takie proste, jak wyglda.

Py wirowa wokó statku, kiedy ten opuszcza si na ziemi. Billie tak si ju przyzwyczaia do ryku silników, e kiedy przestay pracowa, zrobio si jako pusto.

- Tully? - spytaa Ripley.

- Nic. Jeeli jest tutaj ktokolwiek, to nie porusza si.

- Te drzwi same si nie wysadziy - odezwa si Brewster. - Powinnimy zabezpieczy teren...

- Dobra, idziemy si uzbroi- powiedziaa Ripley.

Billie posza za innymi do magazynu na kocu korytarza. Serce walio jej jak mot. Jeden z tych lataczy moe by sprawny. Nie bya pilotem, ale wiele si nauczya obserwujc Wilksa. Standardowy wojskowy latacz by zaprojektowany do kierowania przez zwykych onierzy, a ci nie byli zbyt by­strymi osobnikami. Mogy te lata cakowicie automatycznie. Podajesz wspórzdne i lecisz. Billie ju poyczya sobie ko­dy dostpu z komputera Kurtza i miaa nadziej, e podziaaj. Musi poczeka na odpowiedni moment i wykorzysta swoj szans.

Wilks podawa zaodze bro, a Ripley dodatkowe maga­zynki i komunikatory polowe.

- Zaczynamy od pierwszego budynku i posuwamy si do­okoa - powiedzia Wilks. - Komandosi na przedzie. Moto, jeste na szpicy.

- Tully, chc, eby zostaa na pokadzie i obserwowaa wszystko - powiedziaa Ripley. - Jones, pilnujesz wazu. Nie zamierzamy znika cakowicie z pola widzenia, wic po prosta krzycz, gdyby zauway co, co przegapi Tully.

Lekarz z wahaniem wzi swój karabin i sprawdzi go. - Wiesz jak si nim posugiwa? - spyta Wilks.

- Tak. Cakiem niele. Nigdy wprawdzie nie strzelaem, ale szkolili nas na kursie w szkole medycznej.

- Wystarczy - zgodzi si sierant.

- McQuade, Billie, osaniacie nasze dupy - znowu odez­waa si Ripley.

Billie i kapitan kiwnli gowami i wzili karabiny.

- Natychmiast, gdy teren zostanie rozpoznany, wracamy po narzdzia i zaczynamy mczy si z detonatorami.

Tully wrócia do kabiny sterowniczej, a reszta zaogi zgro­madzia si w doku ldownika. Stali wszyscy przy wazie; Moto, Wilks i Brewster na przedzie, z broni gotow do strzau.

Ripley pooya do na przyciskach i popatrzya na nich. - Jakie pytania?

Nikt si nie odezwa. Billie wzia gboki oddech. Waz si otworzy.

ROZDZIA 26

Wilks wyszed na jasne soce, przykucn i skierowa bro w bok od statku.

Nic. Moto skupia uwag na budowli naprzeciw nich, Brew­ster osania drug flank.

- Jak to wyglda? - spyta przez komunikator i jednoczenie szuka wzrokiem choby najmniejszych oznak ruchu.

- Czysto - powiedziaa Tully.

- Naprzód. - To znowu by Wilks.

Moto skoczya do przodu z uniesion broni, a sierant i Brewster osaniali j. Byli bardzo blisko szarawego budynku i dotarcie do niego zajo jej tylko pó minuty. Przywara pleca­mi do ciany na rogu.

- Naprzód. - Po raz drugi rzuci Wilks.

Razem z Brewsterem pobiegli przez pylisty, paski plac. A­drenalina wyostrzaa ich zmysy i przyspieszaa rytm serc. Sierant wiedzia, e Ripley i Falk osaniaj ich, ale nie zmie­niao to faktu, e bieg po otwartej przestrzeni w nieznanym otoczeniu nie nalea do przyjemnoci. Chocia z drugiej strony wiedzia, jak to zrobi najlepiej. W tym momencie poczu si prawie dobrze.

Dobiegli do Moto i przesunli si do drzwi budynku. Wilks podniós rk, nakazujc tym ruchem, eby tamci trzymali si za jego plecami.

- Kopn w drzwi - powiedzia. - Moto, ty z góry, Brewster z dou. Na mój sygna.

Caa trójka stana przy wejciu. - Teraz!

Sierant wymierzy kopniaka w drzwi. Otworzyy si z trza­skiem. Brewster wpad do wntrza przygity prawie do ziemi, Moto wyprostowana. Przesunli wzrokiem z lewa na prawo i Wilks odetchn. Stali we wntrzu baraku, który wyglda na zupenie opustoszay. Przy przeciwlegej cianie wida byo rzd koi poprzedzielanych szeregami wysokich szafek, które wszystkie stay otwarte i puste.

W pomieszczeniu panowa baagan; wszdzie walay si przecierada i czci ubra, a powietrze byo cikie i czu byo stchlizn. Kby kurzu unosiy si w powietrzu i migo­tay w promieniach soca. Cokolwiek tu si wydarzyo, min­y od tego czasu tygodnie, moe miesice.

- Wyglda czysto - powiedzia Wilks.

Co wicej, czu byo, e nie ma tu nikogo.

Brewster wyprostowa si i przeszed kilka kroków. Podniós karabin i podszed do ciany. Rzd dziur po kulach bieg równ lini przez szar cian z plastonu. Obok znajdowaa si znisz­czona koja. Wygldao to tak, jakby kto bezskutecznie usi­owa zabarykadowa drzwi.

- Co tu si dziao, ale to stara sprawa - odezwa si spo­kojnie.

- Bezpiecznie? - spytaa przez komunikator Ripley.

- Tak - potwierdzi Wilks. - Jeszcze cztery do sprawdze­nia. I musimy przyjrze si lataczom i ldownikowi.

Wyszli z budynku.

Dwadziecia minut póniej skoczyli. Byo troch krwi w stoówce, lady walki w wikszoci pomieszcze, tu i tam uszkodzenia spowodowane silnym kwasem, ale nigdzie adnych cia ani widocznych oznak zagroenia. Wilks czu, jak powoli, bardzo powoli obnia si w jego krwi poziom adrenaliny, lecz cigle pozostawa czujny. Nadmierne poczucie bezpieczestwa mogo ich drogo kosztowa.

Kiedy Ripley staa obok statku i przydzielaa zadania, sierant kontynuowa badanie terenu. Bez kieszonkowego wy­krywacza ruchu byo to uciliwe, chocia musia przyzna, e im by starszy, tym mniej polega na rónych mechanicznych udogodnieniach. Ziemia zostaa podbita, gdy za duo byo techniki, a za mao.czowieczestwa. Maszyny okazay si tylko poywk dla ognia. Jako mody, gorcokrwisty koman­dos inaczej na to patrzy, ale lata dowiadcze nauczyy go, e nic nie jest niezawodne...

„Przeklty wiek redni - pomyla. - Moe powinienem si wzi za filozofi, kiedy to wszystko si skoczy".

Jeeli si skoczy. Jeeli uda im si to zrobi. Planeta nie tak dawno staa si grobem dla miliardów ludzi, on sam te waciwie powinien by martwy, ale gdzie, po drodze, co si zmienio. By gotowy zagra t parti do koca, zako­czy j...

- Gotowe - odezwaa si Ripley i ruszya w kierunku

wzgórza.

- Gotowe - odpowiedzia waciwie do nikogo.

Ruszy za ni.

Stali u stóp pagórka przed ogromnymi wrotami. Metalowe drzwi wyglday tak, jakby kto wytopi sobie wejcie jakim potnym palnikiem. Porodku ziaa wielka dziura. Ripley pomylaa o dziakach, kiedy zobaczya ten otwór jeszcze z pokadu Kurtza, ale teraz widziaa, e pomylia si. Brzegi byy zbyt gadkie. Ciekawa bya, co tu si dziao na kilka go­dzin przed opuszczeniem tego miejsca przez naukowców...

Wilks pierwszy wszed w ciemno.

Ripley odczekaa kilka sekund i posza za nim. Przecisna si przez dziur i wzia gboki oddech. Powietrze byo wil­gotne i mierdziao. Szarozielone mchy i porosty pokryway wewntrzn stron drzwi. Mie miejsce.

May przedsionek, w którym si znalaza, wiód do ciemnego korytarza oddzielonego metalowymi, wpó wyrwanymi drzwiami.

- Wilks, odezwij si - powiedziaa.

- Jestem dziesi metrów przed tob. Korytarz si rozga­zia. Po prawej jest znak „do zbrojowni", po lewej „do sterow­ni". adnych oznak czyjejkolwiek obecnoci.-Mech jest bar­dzo gruby po obu stronach. Myl, e jestemy tu sami.

Ripley wypucia powietrze i przesza przez wyrwane drzwi.

- Syszelicie go - powiedziaa.

Moto i Tully wanie weszy do rodka ze skrzynkami na­rzdzi.

- W razie czego daj nam zna, Falk - powiedziaa cicho. Mia zosta na stray przy metalowych wrotach. Billie, McQuade i doktor wrócili na statek.

- Dobra.

Skierowaa snop wiata przed siebie i ruszya przez ciemny hali. Wilks czeka na ni przy rozstaju, bro trzyma w pogo­towiu. Skrzywi si, kiedy powiecia mu w twarz.

- Zosta tutaj - powiedzia - sprawdz sterowni. Jego gos brzmia metalicznie w penym ech korytarzu. Ruszy na lewo.

Ripley trzymaa swój karabin wycelowany w gb prawej odnogi, chocia wydawao jej si, e sierant mia racj. Nie byo tu chyba nikogo od co najmniej kilku miesicy. Nikogo, albo niczego. Moto i Tuly czekay razem z ni.

- Moe kod odpalenia zosta przerwany w jaki naturalny sposób. - Pokazaa na wilgotny mech. - Ta bro nigdy nie bya odporna na takie rzeczy.

Wróci Wilks.

- Czysto - powiedzia. - Niezbyt skomplikowany ten labi­rynt. Korytarz biegnie prosto ze dwadziecia metrów i skrca do sterowni. Sprawdz drug stron i bdziemy gotowi.

- Bd osania - odezwaa si Ripley. - Tully i Moto, idziecie na przedzie.

cisna mocniej karabin wilgotnymi domi - androidy te si poc - i zaczekaa na Wilksa. Bya gotowa i waciwie zmczona oczekiwaniem na rozwizanie. Billie miaa racj -musiaa skoczy to, co rozpocza. Lecz kiedy si to stanie, bdzie miaa jeszcze wicej do roboty. Wyglda na to, e nig­dy nie spocznie...

Wilks doczy do niej.

- Nie zajo ci to duo czasu.

- Taki sam rozkad po tej stronie, tylko drzwi s zamknite i zablokowane. Nie da si ich otworzy tak po prostu. Myl, e bomby s bezpieczne.

Umiechna si.

- Wspaniale powiedziane: bezpieczne bomby. Wilks zachichota.

- Tak, zabawne. Ja...

- Hej - zatrzeszczaa w suchawkach Moto - wyglda na to, e mamy tu co wicej ni tylko korozj - gos brzmia obaw. - Myl, e kto stale próbuje dosta si do mecha­nizmu odliczania.

Billie siedziaa w kabinie sterowniczej Kurtza i suchaa raportu Ripley:

- ...zlokalizowalimy problem, ale zajmie nam to wicej czasu ni sdzilimy. Wszystko jest porozczane i jak na razie gówny zespó jest zablokowany.

Jej gos by przerywany guchymi sygnaami. Komunika­tory nie zostay zaprojektowane do porozumiewania si przez grub warstw skay.

- Ile wam to zajmie?

- Jak dobrze pójdzie, to do zmroku.

Kontynuowaa opis sytuacji, ale Billie ju nie suchaa. Soce byo cigle wysoko, do nocy pozostao jeszcze okoo szeciu godzin. Duo czasu.

Wstaa i przecigna si. Ripley wanie skoczya nadawa.

- Mam zamiar i po par pakietów z arciem - powie­dziaa. - To powinno im troch pomóc. McQuade rozemia si.

- Mog si zdecydowa na wysadzenie wszystkiego w po­wietrze po takim posiku.

- Po prostu nie zano im nic smaonego i bdziemy bez­pieczni - doda Jones. - Zawsze gdy to jem, mam zamiar popeni samobójstwo.

Billie umiechna si.

- Pój z tob? - spyta kapitan. - Jones mógby uwaa na czujniki...

- Nie. - Miaa nadziej, e zabrzmiao to normalnie. - Za minut bd z powrotem.

Posza do jadalni i wzia kilka samopodgrzewajcych si pakietów i troch sztuców. Zatrzymaa si te na chwil przy magazynie broni i zabraa kilka zapasowych magazynków.

Zabranie latacza nie powinno zagrozi misji. Jeeli nie wróci na czas... co tam, musi wróci. Nie moe pozwoli, by cze­kali na ni.

Przesza przez dok adownika i wysza na jasne soce. Powietrze byo przyjemnie chodne i wrcz sodkie, nie do porównania z metalicznym gazem wewntrz statku. Ptaki i koniki polne gray na okolicznych drzewach swoje pikne me­lodie. Byo cudownie. Tak piknie, e nie chciao si nigdzie i.

Wybuch, który zamierzali spowodowa, zmiecie ca okolic. Ripley wyjania jej to.

- Sze miesicy? - zdziwi si wtedy Falk - Dlaczego tak dugo?

- To dua planeta. A obcy opanowali j ca. Zakadajc, e potrafi pywa, oczywicie lepiej, gdyby nie potrafili, zaj­mie im to trzy do czterech miesicy, zanim tutaj dotr. Mog by przecie o 20 000 kilometrów std, na drugiej pókuli. Musz si przecie zatrzymywa, by zje i wysika si; sze miesicy bdzie w sam raz.

Ten opis sytuacji przyniós nastpne pytania: Dlaczego superkrólowa je wzywa? Moe kto, kto zrobi te zabawki, zamierza je zgromadzi razem? - zapyta kto, moe to by Wilks? Czy zostan tutaj, kiedy, ju przybd? Nikt nie wie­dzia. Musieli robi, tak jak zaoyli. Przygotowali puapk i przynt, a teraz musieli czeka, a szczury przyjd po ser...

Billie otrzsna si z rozmyla. Falk wanie podnosi rk na powitanie.

- Przyniosam co do zjedzenia - powiedziaa.

- O, rany. - Wyglda jakby si przestraszy. - Przysza nas otru?

- Nic z tego. Pomylaam, eby zobaczy, czy nie ma czego ciekawego w tych budynkach.

Falk wzi od niej zapakowany w foli pakiet i zmarszczy brwi.

- Nie wiem, czy to dobry pomys - powiedzia. - Czy Rip­ley wie...?

Billie wzruszya ramionami.

- Powiedz jej, jak chcesz. Jestem uzbrojona, wszdzie tu pusto, a McQuade obserwuje czujniki. Stukna w swój komunikator.

- Poza tym jestem ju chora od siedzenia na tyku. Chc zrobi co poytecznego.

- Dobra - powiedzia Falk - ale bd ostrona.

Umiechna si do niego i odesza w stron szarych bu­dynków. Latacze byy niewidoczne z posterunku Falka, stay pomidzy dwoma barakami. Znikna z jego pola widzenia i nieco przyspieszya kroku.

- Billie, co robisz? - usyszaa gos McQuada. Zamiast niej odpowiedzia Falk:

- Usiuje znale jakie pozostawione tu jedzenie. Mogli­bymy zje co lepszego ni to gówno ze statku - powie­dzia. - Oczywicie, nie masz nic przeciwko temu?

Dziki, Falk! Dotara do pierwszego z pojazdów i zajrzaa do rodka - Wilks i inni, którzy go sprawdzali, pozostawili otwarty waz. Maszyna bya maa, przygotowana do prze­wozu zaledwie kilku ludzi. Serce niemal zatrzymao si jej w piersiach, kiedy zobaczya powyrywane przewody i strzaska­n konsol sterownicz.

- W tych statkach nie ma nic oprócz elaznych porcji -odezwa si McQuade. - Dlaczego nie wrócisz na statek? Nie podoba mi si to, e wóczysz si sama. Moesz zakóca moje odczyty. Poza tym Kurtz nie zosta bez ywnoci...

- Jestem ju du dziewczynk - odpowiedziaa i podesza do drugiego latacza.

Staraa si udawa cakowit niefrasobliwo; gdyby McQuade zobaczy j biegnc, podniósby alarm.

- Wanie szukam jakich dodatkowych narzdzi... - dodaa.

- Billie, natychmiast wracaj na statek - usyszaa gos Ripley.

Zabrzmiao to bardzo ostro i stanowczo, nawet pomimo za­kóce.

Wesza do drugiego pojazdu i rozejrzaa si po kabinie. Wy­gldao na to, e nie jest uszkodzony. Zamkna waz i szybko usiada w fotelu pilota. Wcisna kilka guzików, pstrykna kilkoma przecznikami i statek obudzi si.do ycia.

- Do cholery, Billie! Odezwij si! Co ty, do diaba, robisz! Nie moesz odlecie! Nie mamy na to czasu!

Zignorowaa Ripley i wprowadzia kod dostpu do maego komputera. Szybko wystukaa wspórzdne. Dziki Bogu, na maym stateczku nie byo adnych dodatkowych zabezpiecze. Peny zbiornik paliwa, wszystko automatyczne...

- Billie, poczekaj! To by Wilks.

- Zaczekaj chwil, lec z tob... - Jego gos przepeniaa bardziej trwoga ni zo.

- Przykro mi - powiedziaa. - To jedyny sposób. Wiem, e ona yje. Bd z powrotem zanim si ciemni, jeeli potrafi...

Przycisna ostatni guzik i latacz zacz si unosi. Rozu­miaa znaczenie wikszoci przycisków i miaa nadziej, e te, których roli nie udao jej si rozszyfrowa, nie spowoduj jakich przykrych niespodzianek. Zdja komunikator i wy­rzucia go z kabiny w chwili, gdy Ripley i kapitan zaczli krzycze do niej, a may stateczek unosi si cigle w powie­trze.

Wiedziaa, e sikaj tam z ze strachu o ni, ale wiedziaa te, e nie jest im niezbdna do wykonania zadania. Nienawi bya poza wszystkim, co kiedykolwiek czua do niej Ripley, a ona popychana bya uczuciem znacznie silniejszym. Moe bya to mio?

Pochylia si jakby w cichej modlitwie, podczas gdy latacz pdzi na poudnie. Prosz, niech mi si powiedzie!

ROZDZIA 27

- Cholera - odezwaa si Ripley -powinnam si tego spo­dziewa. Powiedziaa mi, e ma zamiar to zrobi.

Tully i Moto nie przeryway grzebania w przewodach w ni­kym wietle sterowni.

- Teraz nic nie moemy zrobi - powiedzia Wilks.

Poczu, jak lodowate pace cisny mu serce. Czu si tak samo niepewnie jak Ripley i by wprost chory ze strachu o Billie. Zna t mod kobiet duej ni pozostali i wiedzia, e myli o zagubionej rodzinie widzianej w przekazach prze­eraj j od rodka. Jeeli ktokolwiek by odpowiedzialny za to, co si stao, by nim on sam.

Gdyby tylko pomyla, mógby j powstrzyma.

W tym samym momencie usysza cichy gos Billie:

„- Odpieprz si, Wilks. Jak ci si wydaje, kim ty waciwie jeste?"

Zacisn zby a do bólu. Nic nie mógby zrobi. Musia mie tylko nadziej, e Billie wróci. Gdyby stao jej si co...

To co?

Nic.

Usysza gos Ripley:

- Masz racj. Po prostu chciaabym... Przerwaa i wzia punktowy palnik.

- Hej, jest tam kto? - zatrzeszcza w komunikatorach gos McQuada. - Wykryem jaki poruszajcy si obiekt. Zblia si od zachodu!

Wilks zdj z ramienia karabin, odbezpieczy go i ruszy ku wyjciu.

- Falk? - rzuci w biegu do mikrofonu.

- Jeszcze nic.

- Nie mog policzy - odezwa si ponownie kapitan. - To poruszajca si grupa, piciu, moe szeciu...

Wilks dotar do drzwi. Falk kuca w maym przedsionku, osonity grubymi, stopionymi wrotami. Bro mia wycelo­wan na zewntrz.

- Zatrzymali si za obozem. - To znów by McQuade. - Wyglda jakby... czekajcie, kto nadchodzi.

Wilks i Falk stali razem i czekali w napiciu.

Samotna posta pojawia si w polu widzenia, w poowie drogi pomidzy Kurtzem i wzgórzem Orony. Kobieta bya nie uzbrojona. Ubranie miaa obszarpane, wida byo jedn od­sonit pier. Jej twarz bya mask przeraenia.

- Hej! - zawoaa trzscym si gosem. - Czy jest tu kto? Odrzucia skotunione, matowe wosy z oczu i rozejrzaa si nerwowo.

- Nie jestem wrogiem! Czekalimy na statek, eby odle­cie... Odwrócia si i wycigna ramiona w stron Kurtza.

- Prosz!

- Wilks? - szepn Falk i lekko zniy luf karabinu.

- Nie wiem - odpar sierant i krzykn: - Przyprowad tutaj reszt!

Podskoczya na dwik gosu, ale ramiona cigle trzymaa w górze. Jej twarz skurczya si i moda dziewczyna zacza szlocha.

- Dobrze - powiedziaa przez zy. - Oczywicie!

Dwóch mczyzn i jeszcze jedna kobieta pojawili si na ot­wartej przestrzeni. Wszyscy byli równie obdarci i wyndz­niali. Wygldali na wystraszonych i bardzo bojaliwych. Nikt nie mia broni.

- McQuade? To wszyscy? - spyta Wilks. Chwila ciszy.

- Trudno powiedzie. Nic si nie porusza.

Caa czwórka staa nieruchomo. Wszyscy dreli lekko, jakby utrzymywanie si w wyprostowanej pozycji byo dla nich ogromnym wysikiem.

- Syszaa, Ripley? - powiedzia sierant.

- Tak. - W gosie brzmiaa niepewno. - Nie podoba mi si to, mog by kopoty.

- Mamy ich na muszce - odezwa si Falk. - Co bycie po­wiedzieli, gdybym wyszed i rozejrza si? Jeeli maj w krza­kach przyjació, to tamci nie bd chyba strzela do swoich...

- Mog strzela. - Wilks zacisn zby.

- Moemy tu sta i gada z nimi przez cay dzie - nie zgodzi si Falk - albo ewentualnie wróci na statek. Zróbmy co z nimi.

Sierant kiwn gow. Nie podobao mu si to. Ripley te co podejrzewaa, ale Falk mia racj.

- Pochyl si nisko i zostaw mi wolne pole ostrzau - po­wiedzia. Falk podniós gos:

- Dobra, wychodz! Mamy zaadowan bro, wic nie ru­szajcie si!

Pierwsza z kobiet cigle pakaa i by to jedyny dwik, jaki byo sycha. Falk przedosta si przez stopion bram, kara­bin cay czas trzyma wycelowany w ma grupk ludzi. Pod­szed do nich powoli i ostronie.

Wilks przeoy jedn nog przez dziur i usiad okrakiem na krawdzi wytopionego otworu. Skierowa karabin w stro­n kpy drzew po zachodniej stronie.

Czwórka ludzi upada nagle na ziemi i znieruchomiaa na odgos karabinowego ognia.

Billie cigle patrzya na odczyty komputera, kiedy latacz sun nad Pónocn Kaliforni, ale niczego nie dotykaa. Wszystko wygldao jak najlepiej. Powinna by na miejscu za okoo dwie godziny, zakadajc, e nie wydarzy si nic zego...

Co moe si zdarzy? Jestem doskonaym pilotem, a Amy i jej rodzina bd w pogotowiu, czekajc, by wskoczy na pokad, kiedy tylko si pojawi. No i mam duo czasu.

Umiechna si do siebie. W pewnym momencie popenia oczywiste szalestwo, ale a do tej chwili nie zauwaya tego. Gdy postanowia, bdc jeszcze w Stacji, uratowa ma dziewczynk, nie przypuszczaa, e odbdzie si to w ten spo­sób - samotnie i na skradzionym statku. Nie potrafia sobie przypomnie, co wtedy mylaa...

Moe byoby atwiej, gdyby kto zrobi to za mnie.

Czego jednak nauczya si od Ripley, to reguy, e cokolwiek moesz zrobi sam, musisz to zrobi sam. Gupie i wyduma­ne, ale prawdziwe. Nie moga przecie siedzie i mie na­dziej, e wszystko uoy si samo przez si.

Ju nie. Dziewczynka miaa na imi Amy, a ona bya Billie. Mogy istnie tylko razem, albo wcale.

Do diaba...!

Wilks rzuci si na ziemi. Nie widzia strzelców, ale wadowa krótk seri w kp drzew na wysoko piersi. Zbocze wzgórza dawao mu czciow oson, jednak nie odway si poruszy...

McQuade krzycza mu do ucha, ale wikszo sów zgina w huku strzaów.

- ...dwóch pieprzonych...

Metalowe wrota zadzwoniy pod uderzeniami pocisków.

Wilks wystrzeli ponownie i spojrza na Falka. Komandos lea na ziemi. By ranny, czy te zrobi to specjalnie? Nie byo sposobu dowiedzie si...

Czwórka fanatyków pozostaa nieruchoma, ale jeden z m­czyzn zacz krzycze:

- Nie zabijajcie ich! Potrzebujemy ich ywych. Ona tego da...

Pozostali zaczli baga o zbawienie, woajc gono do Wielkiej Matki.

O, ludzie...! Trzeba co zrobi, eby wydosta si z tej matni.

Nastpna seria wystrzaów zabbnia o metal. Wilks wpad na pomys. Krzykn i znieruchomia, jakby zosta trafiony.

Nie ruszaj si, Falk. Jeeli yjesz, nie ruszaj si!

Pyny sekundy. Wilks zerka w stron krzaków i czeka. Pot spywa mu po szyi, a soce zrobio si jakby gortsze. Usysza za sobjaki ruch, co zaszurao za metalowymi wro­tami. Mia nadziej, e Ripley pozostanie w rodku.

Czworo fanatyków kontynuowao mody wysokimi, drcy­mi gosami.

Sierant usysza nagle trzask gazi. Ciemny ksztat prze­sun si na tle zagajnika.

- jeszcze nie! - Dobieg go syczcy gos spomidzy drzew. - Zaczekaj!

Dwóch strzelców. Wilks wycelowa w sylwetk z przodu i wystrzeli dwa razy. Posta wpada w cie i krzykna przeraliwie.

Wilks przesun luf w stron, skd przed chwil usysza gos, l ponownie nacisn spust. Niewidoczny snajper zawy z bólu.

Na dwik strzaów ludzie lecy obok Falka zerwali si i pobiegli w kierunku sieranta. Jeden z nich potkn si o ciao komandosa i przewróci w pylisty grunt.

Falk przetoczy si, usiad i roztrzaska czaszk mczyzny kolb karabinu.

Dobre wejcie, Falk!

Wilks wystrzeli dwa razy. Obydwie kobiety upady.

Ostatni z mczyzn zatrzyma si raptownie. Oczy mia roz­szerzone ze strachu. By tak blisko, e krew opryskaa sieran­ta, kiedy ostatni, pojedynczy strza trafi go prosto w pier. Trafiony upad, krew wypyna mu z ust. By martwy.

- Nie ruszajcie si! - krzykn Wilks.

adnego ruchu. Jeeli strzelcy byli mimo wszystko ywi, nie dali najmiejszego znaku, e tak jest. Sierant podniós si powoli. Karabin trzyma cigle wycelowany w kierunku drzew.

- Falk, ranili ci? - spyta przez komunikator. Wielki mczyzna znów lea na ziemi.

- Tak - odpowiedzia lekko drcym gosem. - Myl, e to nic takiego.

- Ripley?

- Jestem tutaj. Dostae ich? - Sycha byo, e jeszcze si nie uspokoia.

- Prawie pewne. - Star krople krwi z twarzy. - Chyba, e zastrzeliem par niewinnych gapiów. Pozwól mi sprawdzi. Zosta tam, Falk.

- Nigdzie si nie wybieram.

Wilks pochyli si mocno i z broni gotowa do strzau po­bieg w kierunku lasku. Gdyby ktokolwiek tam si poruszy, byby w nastpnej sekundzie martwy.

Jeden ze strzelców nie y - mczyzna w rednim wieku, z wygolon gow. Zosta trafiony w gardo. Drugi y jeszcze i lea kilka metrów dalej. Bya to drobnej postury kobieta z fataln ran brzucha. Pociski zamieniy jej wntrznoci w krwaw miazg. Zadziwiajce, ale bya przytomna. Leaa na plecach i wbijaa w piach swe goe stopy, usiujc w ten spo­sób odczoga si jak najdalej od obozu. Kiedy Wilks zbliy si, otworzya oczy, a twarz poblada jej z bólu i wciekoci. Brzuch miaa liski odkrwi wyciekajcej z rany.

- Umrzecie... - zdoaa wykrztusi. - Wszyscy... Zamkna oczy. Tych kilka sów wyczerpao j cakowicie. W cieniu drzew byo chodno, lekki wietrzyk szybko wy­susza pot na czole Wilksa. Wycelowa starannie.

- Có, chyba si mylisz - powiedzia.

Odgos wystrzau dugo wisia w powietrzu.

Tully pracowaa przy przenonym komputerze, a Ripley cigle próbowaa przeama blokad systemu. Oryginalny de­tonator zosta zbudowany na zasadzie sekwencyjnego stopera by zbyt skomplikowany, by szybko go odtworzy, wic Tully trudzia si nad poczeniem acuchowym. Wymagao to upo­rzdkowania wszystkich kabli.

Falk okaza si by tylko lekko ranny. Mia dwa skaleczenia: jedno, mniejsze, na lewym barku i troch powaniejszy prze­strza mini prawego bicepsa. Jonses ju go opatrzy i naszprycowa rodkami przeciwbólowymi.

Ripley pracowaa tak szybko, jak tylko moga. Obawiaa si, e ten pierwszy kopot mógby nie by ostatnim, jeeli si nie popiesz.

- Gotowe - powiedziaa Tully - ale i tak bdziemy musieli nastroi te skrzypce Orony, kiedy ju znajdziemy si w bez­piecznym miejscu, daleko std. Program jest zakoczony. Teoretycznie, po prostu wezwiemy ten komputer z pokadu i zegar zacznie na nasz sygna odlicza czas. Ripley popatrzya na ma konsole i kiwna gow.

- Wypróbujmy to - powiedziaa. - Nie chcemy chyba polega tylko na teorii.

- Dobra. Wprowadz komend i wyl j. Jeeli na ekranie pojawi si sowo, oznacza to, e nasz sygna jest czysty.

- No, to do dziea.

Tully wzia latark i znikna w ciemnym korytarzu.

Ripley popatrzya na sploty kabli i westchna gono. Nie chciaa teraz o tym myle, nie bya to odpowiednia pora, ale...

Strzelia do czowieka, który bieg w kierunku bramy. Zna­czyo to, e nie miaa wbudowanego Pierwszego Prawa - obo­wizkowego u syntetyków. By to prawie wystarczajcy do­wód, e to wszystko nieprawda, e Jones le odczyta testy. Z wyjtkiem jednego - nigdy w yciu nie przechodzia adnego kursu elektroniki, a jednak wiedziaa dokadnie, gdzie i co naley ze sob poczy. Ta wiedza bya w niej jak umiejt­no chodzenia czy mówienia. Ciekawe, co jeszcze potrafi, co jeszcze wie...

- Ripley? - To bya Tully.

- Moesz sprawdza - powiedziaa do komunikatora.

Odwrócia si do komputera i patrzya. Szeregi liczb prze­biegy po ekranie i znikny. Mina sekunda i w lewym gór­nym rogu pojawio si sowo „Bum!" Zielone litery wieciy jasno i wyranie.

- Dziaa. - Pokiwaa gow.

Zakócenia znieksztaciy miech Tully i Ripley nagle poczu­a, e znajduje si daleko od wszystkiego. Daleko od czo­wieczestwa.

Wrócia do pracy.

Zostao zaledwie kilka minut do wyldowania. Billie ner­wowo patrzya na ekran komputera i po raz setny sprawdzaa przeczniki w karabinie.

Statek zacz si stopniowo obnia. Lecia teraz nad jakim przemysowym miastem. Wczeniej min kilka maych miej­scowoci. Billie cigle wypatrywaa ladów ycia. Zobaczya setki, tysice obcych biegncych w dole, kierujcych si na pónoc, ale nigdzie nie byo ludzi.

Miaa nadziej, e reszta radzi sobie bez niej, a ona nigdzie si nie rozbije. Opara donie na sterach i skrcia nimi lekko w lewo. Statek skrci w lewo. Popchna do przodu i dziób przechyli si troszeczk w dó.

Fajnie, to jest to...

Monitor bysn i pojawi si komunikat, e zadane wspó­rzdne zostay osignite. Jeeli Wujek Amy poda w swej ostatniej transmisji ze liczby, bdzie si miaa z pyszna. Silniki hamujce latacza wczyy si i statek zacz opuszcza si w dó. Billie manewrowaa nim, usiujc trzyma si nitki drogi. Jakie mieci pofruny na boki, kiedy pojazd osiad lekko na powierzchni ulicy.

Billie odpia pasy bezpieczestwa i wyczya silniki, zdu­miona, e to wszystko jest takie proste. Na zewntrz nie byo adnego ruchu.

Woya do torby na biodrze kilka zapasowych magazyn­ków i par flar, otworzya waz. Próbowaa stumi narastaj­cy strach. To, e lot by tak atwy, tylko pogarszao spraw. Czua si tak, jakby ju wykorzystaa cae swoje szczcie.

Amy jest najwaniejsza. Amy, jej Wujaszek i Mordechaj, i kady, kto przyjdzie razem z nimi.

Wysza z latacza z broni gotow do strzau. Dziwny zapach natychmiast uderzy w nozdrza. Smród spalonego plastiku i odór zgnilizny wyróniay si w tej niesamowitej mieszance.

Moe teraz wszystkie miasta maj taki zapach? Jednak to, w którym si znalaza, nie byo przynajmniej zrujnowane. Stao si dla niej oczywiste, e cigle jeszcze s miejsca, gdzie za­mieszki i najazd potworów nie spowodoway zniszcze.

Obesza statek dookoa. Nie dostrzega adnego ruchu, nie syszaa adnych dwików. Czua si tak, jakby bya jedyn yw istot na wiecie. Budynki wokó niej byy wszystkie w jednym stylu i stay milczce. Wymare.

Skd zacz? Podesza do budowli po prawej stronie i prze­czytaa napis umieszczony nad wyrwanymi z futryny drzwia­mi: ENDOTECH MIKRO. Nazwa z pewnoci pasowaa do wytwórni mikrochipów, a o tym przecie syszaa w ostatnim przekazie. To musi by tutaj.

Niestety, taki sam napis widnia po drugiej stronie ulicy. To by cay kompleks zakadów, a nie jedna maa wytwórnia. Cholera!

Cisza bya denerwujca. Billie wesza do rodka. Pod jej butami zachrzci potrzaskany pleksiglas. Rozejrzaa si wo­koo. Ciemne korytarze wiody we wszystkich kierunkach.

Moe powinna znale jak sterowni, dyspozytorni, lub co w tym rodzaju, jakie pomieszczenie, gdzie z pewnoci jest dziaajcy interkom, albo moe znalazaby jaki gonik, który mogaby zamontowa przy lataczu...

Cudownie, tylko w ogóle nie znasz si na czym takim, prawda?

Skoro potrafia polecie statkiem, moe udaoby si uru­chomi i taki system.W kadym razie bya pewna, e nie ma czasu na przeszukiwanie wszystkich budynków...

Wyja flar z torby i potara czubek. Z sykiem rozpali si na czerwono. Ciemne to byo wiato, ale lepsze ni adne. Nie zauwaya na pokadzie latacza adnej latarki. Zakla w mylach na siebie, e nie pomylaa o tym jeszcze w obozie, ale teraz i tak nic nie moe zrobi.

Ruszya korytarzem wiodcym na lewo. Jej kroki gono rozlegay si w chodnym, nieruchomym powietrzu - jeeli ktokolwiek tu by, nie uda jej si go zaskoczy.

W cigu kilku sekund wiato dnia dochodzce z zewntrz znikno zupenie. Blask flary owietla jedynie metr, moe dwa, drogi przed Billie. Sza blisko jednej ze cian, trzymajc wysoko swoje ndzne wiato i odczytywaa sowa napisane na mijanych drzwiach. W wikszoci byy to nazwiska pra­cowników.

Korytarz wydawa si nieskoczony. Przeszed j dreszcz i poczua nagle zimne kleszcze strachu. Stumia go w sobie, nie chciaa wpa w panik. Nieruchome powietrze oblepiao jej skór. Nie wiedziaa dokd idzie, co j czeka, czy kto jej nie obserwuje. Byo tak ciemno i to byo najgorsze - byo tu ciemniej ni w pustce kosmosu...

Zatrzymaa si. Chyba cakiem zgupiaa. Powinna wróci na zewntrz i oceni sytuacj. Tutaj zgubi si cakowicie...

Nagle tu za sob usyszaa jaki dwik. Zgrzyt.

Skamieniaa. Takie niewielkie skrzypnicie, to mogo by wszystko. Naprenie materiau albo...

Odgos otwieranych drzwi.

Billie rzucia flar na podog i przydeptaa j. wiato przy­gaso, ale nie znikno cakowicie. Migotliwy blask obudzi dziko taczce cienie. Zacisna zby, eby nie krzycze, re­nice rozszerzyy jej si, usiujc przebi otaczajce cie­mnoci. Odwrócia si powoli, tak spokojnie, jak tylko po­trafia. Przez mózg przebiegao jej tysice myli.

Czowiek, nie potwór, moe fanatyk... powinnam si odez­wa, czy poczeka? Czy jest uzbrojony? Cholera! Och, Amy...

Wycelowaa karabin przed siebie i usiowaa skupi myli...

...a twarde donie nie zacisny si na jej twarzy...

ROZDZIA 28

Dwik narasta powoli. Wilks prawie nie zauway, e go syszy i co on oznacza.

Przej pozycje Falka na zewntrz arsenau i obserwowa wyduajce si cienie. Moto wrócia do pracy, gdy tylko Jones upewni j, e Falkowi nic nie grozi. Caa uwaga Wilksa bya skupiona na Billie. McQuade cigle pilnowa odczytów czujników, a Ripley pomagaa wszystkim z caych si. Sier­antowi pozostao wic sterczenie przy ogromnych wrotach i czekanie na Billie. I zastanawianie si, czy dziewczyna w ogóle wróci.

McQuade wykry statek na wschodzie, ale by zbyt duy jak na latacza, który zabraa Billie. Wyldowa niedaleko miej­sca, gdzie zostawili królow-matk. Oczywiste byo, e wród tumu fanatycznych wyznawców obcych znajdowali si piloci nie byli to chyba zbyt sprytni ludzie. Przecie potwory z pew­noci nie bd ich odrónia od innych w poszukiwaniu poywienia, kiedy przybd tu w ogromnej liczba.

Skupi uwag na cichym dwiku. Byo to co w rodzaju piskliwego zawodzenia lub sabego skowytu.

- piesz si, Ripley - powiedzia do mikrofonu. - Nadchodz.

Billie krzykna i nacisna spust. Ciemno zostaa rozdarta przez wietliste smugi pocisków, a dwik wystrzaówwypeni grzmotem niezbyt szeroki korytarz. Kule zagrzechotay o cia­n. Upada na podog i odpeza na bok na okciach. Ktem oka zdoaa dostrzec jeszcze kawaek postrzpionego ubrania...

- O, Boe. Nie strzela! Przesta! - Rozleg si mski gos. - Prosz, jestem normalny! Jestem normalny...

Gos wydawa si brzmie potwornym przeraeniem. Billie znieruchomiaa, wic tamten nie móg jej trafi, a sama wy­celowaa karabin w stron gosu. Naciskaa spust tak dugo, a mczyzna odezwa si ponownie: .

- Prosz! Nie zabijaj mnie. Musz j odnale... J? Nieznajomy urwa i rozleg si tupot oddalajcych si kroków. Mczyzna bieg w stron wyjcia.

- Zaczekaj! - krzykna. - Amy!

Kroki zatrzymay si gwatownie i ponownie usyszaa na­brzmiay podnieceniem gos mczyzny.

- Widziaa j? Prosz, powiedz mi, gdzie ona jest? Kim ty jeste? Billie wstaa.

- Id w kierunku wyjcia - powiedziaa. - Karabin trzymam wycelowany w ciebie, wic nie rób adnych gwatownych ru­chów.

Kiedy sza zanim, dotaro do niej prawdziwe znaczenie sów tego czowieka. On zna Amy.

Stary, siwowosy mczyzna z postrzpion brod wyszed na zewntrz przez poamane drzwi. Gbokie zmarszczki stra­chu i niepewnoci pokryway mu czoo. Billie podesza do niego.

- To ty - powiedziaa - ...twoje transmisje... gdzie jest Amy?

Oczy starego czowieka rozszerzyy si ze zdziwienia.

- Widziaa je? Mielimy nadziej, e kto... - przerwa nagle, lecz po chwili przemówi ponownie. - Zabrali j dwa dni temu. Mordechaj zgin usiujc ich powstrzyma. Ci fanatycy... ona odesza... Nie wiem, czy jeszcze yje...

zy pojawiy si w oczach starca.

Billie poczua mdoci. Dwa dni!

- Gdzie j zabrali?

- S, w tym kompleksie budynków podziemne tunele - powiedzia siwowosy mczyzna. - Zabrali Amy wraz z innymi. Cz wzili na poywienie, cz na... Po wschodniej stronie jest mrowisko...

Mówi szybko, jakby wszystko naraz chcia powiedzie:

- Usiowaem si tam dosta, ale nie mogem. Robotnice zwykle stay na stray, a dzisiaj zaczy ucieka... na pónoc... usyszaem statek, twój statek...

- Zaprowad mnie tam - powiedziaa Billie.

Jeeli Amy jeszcze yje, moe cigle jest w mrowisku i czeka na zainfekowanie... moe straniczki pobiegy na spotkanie z królow. Co prawda, pozostao kilka do ochrony jaj, które jeszcze si nie wykluy, ale moe nie wszystko stracone.

Ripley spieszya si.

Wycignli ze ciany pyt sterownicz i ju od wielu godzin rozpltywali przewody i wymieniali uszkodzone czci. A do B i do C, i tak w kóko. Musieli to zrobi, gdy w przeciwnym razie ukryte o wiele kilometrów std bomby nie detonuj. Podczenie w zy sposób moe te spowodowa zniszczenie caego systemu ju przy pierwszej eksplozji. A moe równie nic nie wybuchn.

Wydawao si, e wreszcie wszystko jest w porzdku. Tully i Moto skoczyy swoj prac, a Ripley równie pozostao niewiele, kiedy nagle odkrya, e co pomina. Bya wanie w poowie drogi, przy siódmym przeczniku, gdy stwierdzia, e co nie dziaa.

- No, nie - mrukna do siebie.

Sprawdzia raz, potem drugi. Trzeci panel zosta pomykowo poczony z pitym. Musiaa wszystko wycign i zrobi to od nowa. Zajmie jej to dodatkowo dwie godziny.

Ile czasu upynie zanim pierwsze potwory dotr do doliny, do obozu? Moe dugo po zmroku, a moe za pi minut...

Przesuna przecznik i zacza pracowa. Musi pozosta na Ziemi, dopóki nie skoczy. Bdzie tu tak dugo, a ta suka królowa i jej dzieci nie znikn z powierzchni planety. By moe i ona zniknie wraz z nimi.

* * *

Billie i stary mczyzna skradali si ostronie schodami. Caa klatka schodowa poznaczona bya odchodami obcych. Gówna komora mrowiska znajdowaa si w piwnicach budynku oddalonego zaledwie dwie przecznice od statku.

Jeszcze przed chwil biegli razem pustymi ulicami, potem zatrzymali si na chwil, eby zapali sporzdzon ze szmat pochodni. Zaraz potem weszli do cichego budynku.

Starzec trzyma pochodni wysoko nad gow, kiedy natknli si na schody. Pomie rzuci wiato na jak ciemn, lnic substancj i wyczarowa zadziwiajce, zudne obrazy. Wydawao si, e schody oyy. Za kadym krokiem jakby chwiay si i faloway, wywoujc wraenie, e id po ciaach obcych, które zamierzaj si wanie podnie...

Im bliej podchodzili do centrum mrowiska, tym gortsze stawao si powietrze. Pokonywali okrenie za okreniem i schodzili coraz niej. Na samym dole zobaczyli wpó otwarte drzwi pokryte sieci i olizymi pasmami czego, co przypominao gst lin.

Na powitanie dotar do nich cichy pomruk, wyranie pochodzcy z ludzkich ust. Potem przecige westchnienie. Zeszli z kilku ostatnich stopni. Pot cienk struk spywa Billie po krgosupie.

- Nigdy nie dotarem tak daleko - szepn stary czowiek.

Billie skierowaa karabin w szczelin drzwi i zmusia si do podejcia bliej. Mrowisko nie jest pewnie cakowicie wymare, kto musi pilnowa jaj...

Nagle drzwi otworzyy si na ca szeroko i stan w nich obcy. Pochyli si w ich stron...

Billie wystrzelia. Potwór rykn. Zdy jeszcze kapn zbami zanim kule rozerway mu klatk piersiow. Kwas, który wyla si na podog z plastonu zasycza i zabulgota.

Druga bestia wystrzelia zza martwego ciaa pierwszego potwora.

Pociski Billie rozerway mu podugowat czaszk. Szczki monstrum pozostay otwarte, a ciao upado na schody. Krew obcego rozprysa si dookoa.

Starzec krzykn. Trzeci potwór pojawi si nie wiadomo skd. Sta w drzwiach i z sykiem kopa zagradzajce mu drog ciaa...

Billie nacisna spust. Jeden z pocisków rykoszetowa i maleki ognik rozwietli ciemnoci.

Bestia upada do tyu, a Billie przeskoczya nad martw robotnic i podbiega do drzwi. Siwowosy mczyzna by tu za ni.

- Nie wdepnij w krew! - ostrzega.

Przyklkna na posadzce i wystrzelia w ciemno. Rozlegy si krzyki obcych. Huk wystrzaów dosownie ogusza.

Ciemne postacie zbliyy si do niej, a ona strzelaa i strzelaa...

Lewa ydka palia j ywym ogniem. Ból by gboki i przejmujcy...

Starzec podniós pochodni i w krótkim bysku wiata Billie dostrzega, e szczerzcy zby potwór wyciga szpony w stron jej ramienia. Jego wewntrzna szczka wysuna si z gbi paszczy. Billie krzykna i wbia karabin w brzuch bestii. Strzay wyrzuciy odek potwora na drug stron jego ciaa. Szpon zdoa jeszcze rozerwa jej ubranie i rozpru skór, ale to byo wszystko. Upad do tyu...

Billie dyszaa ciko i wodzia luf karabinu z lewa na prawo i z powrotem.

Nikt wicej si nie pojawia; nic si nie poruszao. Skóra j pieka podraniona dziaaniem cigego ognia karabinowego, w uszach jej dzwonio. Kwas obla jej nog i czua jak krew sczy si z wypalonej rany. Jednak cigle trzymaa si na nogach.

Wszyscy stranicy byli martwi.

Billie i stary mczyzna znaleli si teraz w maym pokoiku. wiato pochodni wywoao drce cienie na jego cianach. Kilka z nich wygldao jednak na ywe, chocia nieprzytomne. Podog zawalay przypominajce pajki szkielety i kawaki ludzkich cia...

- Amy - szepn starzec.

Wszed do pokoju tu za Billie. Krzykna gono, kiedy zobaczya dokd zmierza.

Maa figurka zawieszona na cianie; gowa zwieszona, krótkie rudawe wosy...

Jedna z postaci zarzzia i podniosa do wiata sw twarz...

Wycieczony mody mczyzna z poranion twarz i jednym okiem wyrwanym z oczodou. lina wyciekaa mu na zmierzwion brod.

Umiechn si do starca, a opuchy jzyk wysun mu si mimowolnie spomidzy warg.

- Jestem zapodniony - wycharcza.

Struki krwi pojawiy mu si w kcikach ust.

- Gdzie oni s? - spytaa Billie - Gdzie jest Amy?

Gowa mczyzny pochylia si do przodu. Wujek Amy chwyci go za wosy i podniós gow do góry, zbliajc pochodni do twarzy umierajcego czowieka.

- Wybrani - powiedzia mczyzna. W jego lewym nozdrzu pojawi si bbelek krwi i spyn do ust. - ywiciele odlecieli std... suy Matce. - Zabrzmiao to jak "maci" - odlecieli do jedynego... objawienia. Ona czeka...

- Nie! - wykrzykna Billie.

Statek, który sysza starzec, musi by...

Starzec odwróci si do niej, na twarzy mia okropny wyraz cakowitej rezygnacji.

- ...ziemi witej... - wyrzzi fanatyk.

- Ona jest zgubiona - szepn stary mczyzna.

- Wracamy - powiedziaa Billie.

Wcisna nowy magazynek do karabinu, a pusty rzucia na podog.

- Wiem, dokd polecieli.

Z pewnoci tam bd: w górach Orony, w ziemi witej...

Jeszcze jedno.

Wycelowaa karabin i nacisna spust.

Wycie zbliajcej si armii byo coraz blisze. Wilks wiedzia, e taki odgos mog wydawa jedynie tysice obcych. Cay czas obserwowa niebo coraz bardziej czerwone od zachodzcego soca. Jeeli Billie niebawem nie wróci...

Kurtz mógby kry i czeka przez jaki czas, ale nie mieli zbyt wiele paliwa. Nie bd mogli te ldowa ponownie, gdy tak wiele potworów pojawio si w okolicy.

Rozmylajc o tym wszystkim, zrozumia, e popenili bd. Najpierw powinni uzbroi bomby, a nie wypuszcza królow. Mogaby siedzie na pokadzie statku, dopóki nie skocz. Potem zrzuciliby j pomidzy czekajce potwory. Nie wymylili tego najwaciwiej, ale nie spodziewali si, e te cholerne bestie zjawi si tak szybko. Musiao by ich wiele w pobliu...

Cholera! Cholera!

- Gotowe! - krzykna Ripley.

Wilks wcign gboko powietrze i powoli je wypuci. Wiedzia, e Ripley bdzie czeka do ostatniej sekundy, ale ta wanie chwila zbliaa si z prdkoci byskawicy - byo ju prawie ciemno.

- Wilks, mamy towarzystwo. Dokadnie na zachodzie - krzykn McQuade.

Sierant wycelowa karabin w kierunku drzew i rykn do wntrza arsenau:

- Ripley, Moto, ruszajcie si!

Gony skrzek potwora rozleg si dokadnie w momencie, gdy obie kobiety wyskakiway przez dziur we wrotach. Rzuciy na ziemi narzdzia i odbezpieczyy karabiny.

Caa trójka jednoczenie ruszya w kierunku statku.

Drzewa zatrzeszczay i zafaloway, ale cigle nic nie byo wida...

Pierwszy obcy przedar si przez zarola i wbieg do obozu. Jego dugie cielsko pochylio si ku ziemi, a uzbrojone w pazury ramiona wycigay si do przodu. Spodziewa si zobaczy królow, a oni byli pomidzy nim a ni.

Wszyscy troje jednoczenie nacisnli spusty. Potwór zawy i przewróci si w piach, prawie przecity na dwoje przez przeciwpancerne pociski.

Zagajnik nagle jakby eksplodowa, wyrzucajc z siebie kilkunastu obcych naraz. Biegli w kierunku trójki ludzi, porykujc, gdy pociski trafiay jednego za drugim.

- Ruszajcie si! - krzykn kto za nimi.

To Falk. Sta w otwartym wazie statku. Obandaowane rami zwisao mu wzdu ciaa, ale zdrow rk potrafi utrzyma karabin.

- Biegiem! - krzykna Ripley.

Uklka i zacza strzela do pojawiajcych si w polu widzenia bestii. Wilks i Moto przebiegli kilka metrów, a Ripley i Falk osaniali ich.

Wilks wskoczy do otwartego wazu, odwróci si i zacz strzela. Z zagajnika wyazi wanie nastpny tuzin potworów. Ich szaleczo groteskowe ciaa poruszay si z byskawiczn szybkoci...

- Ripley! - zawoa.

Wrócia do Kurtza bez ogldania si za siebie; w progu potkna si jeszcze. Wilks zastrzeli nastpnych trzech obcych i Ripley zdoaa wskoczy do rodka.

Falk nacisn przycisk. Waz zacz si zasuwa, ale robi to zbyt wolno. Sierant przyklkn, kiedy kilka potworów usiowao dosta si do rodka. Jeden z obcych chwyci za luf karabinu na sekund przed cakowitym zatrzaniciem si klapy. Strza wbi wyszczerzone zby bestii w jej potworn czaszk.

Drobne krople spady na twarz Wilksa.

Jednak wszyscy byli ju w rodku. Dziesitki obcych waliy w zamknity waz, a ich ryki metal powoki tumi tylko nieznacznie.

- McQuade, Brewster, zabieramy si std! - krzykna Ripley przez komunikator.

Wilks waln pici w klap wazu.

Billie si spónia.

ROZDZIA 29

Latacz obniy si powoli tu nad wierzchoki drzew. Billie poczua depresj, kiedy spostrzega, e obóz opustosza - no, prawie opustosza. Nawet w gstym mroku moga dostrzec ciemne sylwetki obcych rozcignite na ziemi.

- Och, nie - szepna.

Stary czowiek zacisn donie i nie odezwa si. Wyjania mu ca sytuacj podczas lotu. Poniewa nie znali wspórzdnych i adne z nich nie byo pilotem, najpierw wrócili do obozu. Billie miaa nadziej, e komputer Kurtza pomoe im zlokalizowa statek Amy, a teraz...

Musieli odlecie, nie mieli wyboru.

Powtarzaa to sobie raz za razem.

Pomimo tego, e znaa prawd, w gardle cigle tkwi jej zimny supe - pozostawili j. Ripley skoczya uzbrajanie detonatorów i Kurtz odlecia. Gdyby tego nie zrobi, wszyscy zginliby.

Billie przekna lin, kiedy statek opuci si na ziemi. Sama podja decyzj i nie pozostawao jej nic innego, tylko zaakceptowa skutki swego postpowania.

- Przykro mi - powiedziaa gono.

Nie spojrzaa na starca, nie chciaa, eby dostrzeg ból malujcy si na jej twarzy.

- To nie twoja wina - powiedzia mczyzna guchym gosem. - Próbowaa. Jestem... jestem zadowolony, e to szybko si skoczy.

- Moemy próbowa uciec przed wybuchem - powiedziaa i natychmiast poaowaa swych sów. Dokd mieli ucieka? Planeta niebawem bdzie martwa, ju jest martwa...

- Amy bya wszystkim, co miaem - odezwa si stary czowiek. - Nic wicej si nie liczy.

zy w kocu pojawiy si na twarzy Billie. Skina gow. Rozumiaa uczucia tego mczyzny.

Odwrócia si do niego, niezbyt pewna, co ma powiedzie...

...i usyszaa gos pracujcych silników.

Chwycia komunikator i wcisna suchawki w uszy.

- ...Billie! Odezwij si! - To by gos Brewstera.

Pacz zmieni si w szloch, a stary czowiek otoczy j ramieniem i rozemia si gono.

- Nie - powiedziaa Ripley. - Musimy std odlecie. Teraz, ju. Jeeli obcy wróc i zaczn demolowa obóz, mog zniszczy bomby. Przykro mi.

"Jezu, co za drtwa mowa - pomylaa. Jest mi przykro, ale prawda jest taka, e kto musi pilnowa, eby wszystko szo zgodnie z planem".

Silniki Kurtza zaryczay. Ripley staa w doku ldownika razem z Billie i starcem. Wysuchaa ju ich opowiadania i szarpay ni sprzeczne uczucia. Pocztkowa rado Billie z powrotu zmienia si w zawiedzione zdumienie. Potem dziewczyn ogarno straszliwe uczucie tsknoty.

- Nie musisz czeka na nas - powiedziaa i stara z twarzy zy ruchem maego dziecka. - Pomó nam tylko znale ten statek. Z pomoc komputera zrobisz to w cigu minuty.

- A co potem? - spytaa Ripley. - Zamierzasz wyldowa poród dziesiciu tysicy obcych z niewielk szans na to, e ona yje? Rozumiem dlaczego, wiem co czujesz, ale to jest samobójstwo!

Ripley wiedziaa, e ma racj, ale nie wiadomo dlaczego, nie potrafia popatrze Billie w oczy. Czy pamita to uczucie?

Pieprzona hipokryzja. Co si z ni dzieje? Wszystko czego pragnie, to zniszczy gatunek, który zrujnowa jej ycie... zabierajc jej córk.

- Moe ty potrafiaby y bez niej - odezwaa si Billie. - Ja nie.

Ripley nie odpowiedziaa, ale myli nagle zawiroway jej w gowie. Jej celem jest zgadzenie potworów. Dawno temu miaa inne plany, inne denia. Kiedy, gdy jeszcze jej zaleao...

Popatrzya na Billie i zobaczya znajomy wyraz twarzy.

- Statek wyldowa kilka godzin temu okoo dziesiciu kilometrów na wschód - powiedziaa.

Gdy to mówia, szaleczy bieg myli uspokoi si raptownie.

Odwrócia si do siwowosego starca.

- Czy zdoasz utrzyma karabin?

- Mój wzrok nie jest najlepszy - odpowiedzia - ale pewnie sobie poradz.

Ripley pokrcia gow.

- Moe tam by par potworów, a w ciemnoci nie bdzie atwo je spostrzec. - Zamilka na chwil. - Myl, e to ja musz i z Billie.

Wilks przyglda si, jak Ripley bierze zapasowe magazynki i dwie rczne latarki i poczu wzbierajcy w nim gniew. W kocu moe na to nie pozwoli.

- Postradaycie swoje pieprzone zmysy! - Szuka waciwych sów, eby wyrazi swoje niezadowolenie. - Pomylcie o tym!

Ripley odezwaa si przez rami takim gosem, jakby nie syszaa, co do niej powiedzia:

- Zostacie tutaj tak dugo, jak tylko si da, a potem przeniecie si gdzie w bezpieczne miejsce w pobliu. Wrócimy. Gdybymy w cigu godziny nie pojawiy si w odczytach czujników, znowu obejmujesz dowództwo.

Odwrócia si od niego i powiedziaa jeszcze z naciskiem:

- Nie spieprz tego.

Chciao mu si krzycze. Kiedy McQuade dostrzeg latacza Billie, co w nim si przeamao. Poczu ulg. Tak, to byo waciwe sowo - "ulga". A teraz Billie i Ripley s bliskie zabicia siebie samych.

Nie. Przesta.

- Pójd z wami - powiedzia. - Przynajmniej na to si zgódcie...

- Nie - odpowiedziaa spokojnie Ripley i zaoya karabin na rami. - Kto musi sprawdzi, e wszystko skoczyo si pomylnie.

- Moesz uruchomi odliczanie ju teraz - powiedzia. - Za sze miesicy nastpi wybuch, nie musimy czeka...

- Wilks... - zacza Ripley.

- Ona nie jest waszym dzieckiem! - Spróbowa z innej strony.

Billie i Ripley wymieniy spojrzenia, potem razem popatrzyy na Wilksa.

- Wanie jest - odezwaa si Billie. - Naszym.

- Poza tym, nie mamy miejsca - dodaa Ripley.

- Gówniane pieprzenie! To jest...

- Skocz, Wilks. My lecimy, ty nie.

Odprowadzi je po schodach a do doku ldownika i stara si wymyle, co moe jeszcze powiedzie. Starzec ju na nich czeka. Moto staa obok z karabinem w doni.

- Gotowy? - spytaa Billie.

Mczyzna dotkn jej ramienia.

- Chciabym by bardziej pomocny - powiedzia. Chcia co jeszcze doda, ale zrezygnowa.

Billie kiwna gow. Ripley daa jej latark, a Moto wcisna przycisk.

Wilks spojrza na Billie. Nie by pewny tego, co czuje, nie wiedzia, co wydarzyoby si pomidzy nimi w innych warunkach, ale...

Ona równie popatrzya na niego, przygotowana na jego kolejne bagania. Nieustpliwa, silna...

- Prosz, wró - powiedzia cicho. - Musisz wróci, dzieciaku, bo... bo...

Pooya palec na jego wargach.

- Wiem, Dawidzie.

Chryste, czu si tak, jakby za chwil mia si rozpaka. Odwróci si do Ripley.

- Bd ostrona - powiedzia.

Kiwna mu gow.

Waz si otworzy i obie znikny w mroku.

Leciay na wschód, nie rozmawiajc w ogóle ze sob. Billie bya przeraona, ale zdecydowana na wszystko. Zauwaya, e Ripley zachowuje si mniej wicej tak samo. Nie byo o czym rozmawia.

wiata latacza sabo owietlay przestrze przed nimi, ledwo mona byo dostrzec sylwetki drzew i majestatyczne górskie szczyty.

Gdy zbliyli si do gór królowej, wzmogy si haasy dochodzce z dou. To wyjanio sytuacj. Mieszanina syków i wycia potworów niemal zaguszaa ryk silników statku.

Billie zacza ciko dysze, kiedy wiata latacza owietliy ziemi. wietliste koo wypenio si szybko poruszajcymi si, czarnymi ksztatami.

- Statek jest troch bardziej na wschód - odezwaa si Ripley. - Moe nie bdzie tak le.

- Moe - mrukna Billie.

Nigdy za bardzo nie wierzya w bogów, ale teraz modlia si do wszystkich, jakich znaa, eby Amy jeszcze ya.

Ripley mglicie pamitaa wspórzdne, kiedy manewrowaa statkiem w kierunku niewielkiego szczytu na wprost statku. Jak to szo? Do doliny wymarych drzew, szeset...?

Poniej ze sto tysicy dzieci królowej skrzeczao i wyo. Wida byo dosownie falujce morze mierciononych, bezrozumnych potworów. Ripley ciekawa bya, czy zdaj sobie spraw, co tutaj robi, albo co ma si tutaj wydarzy. Interesowao j te, jak wiele ich tu jeszcze przyjdzie.

Zbliyli si do szczytu i Ripley zwolnia lot statku. Przynajmniej tego nie musieli szuka. Teren by tutaj paski i stanowi co w rodzaju rekreacyjnego kompleksu. Obcy statek wida byo wyranie na tle gwiazd.

Dziesitki potworów przemykao na zachód przez krg wiate ldujcego pojazdu. Ripley doprowadzia latacz tak blisko wikszego statku, jak tylko byo mona, i wyldowaa.

Prawie natychmiast rozlegy si uderzenia w powok. Przez oson wida byo, jak ciemne sylwetki przebiegaj w pdzie obok i sucha byo przecige krzyki.

Wstay obie jednoczenie i podeszy do wazu.

- Trzymamy si razem - powiedziaa Ripley. - Wyskakujemy, znajdujemy j i wracamy.

Billie kiwna gow. Poczua, jak pal j policzki.

"Dziewczynka prawdopodobnie ju nie yje" - pomylaa Ripley, ale nie odezwaa si ani sowem. W kocu s tu po to, eby sprawdzi.

Waz odsun si z cichym zgrzytem.

Wejcia obu statków byy otwarte i znajdoway si naprzeciw siebie.

Billie wyskoczya i odwrócia si ku wschodowi. Nacisna spust bez celowania. Nie byo ono potrzebne. ciana potworów wbiegaa w kule i padaa, a kwas ich krwi pryska na wszystkie strony. Kawaki zewntrznego szkieletu fruway w powietrzu.

Ripley stana obok niej i równie otworzya ogie do nadbiegajcych obcych.

Jedna z bestii wskoczya na wierzchoek latacza i wyranie gotowaa si do ataku. Billie trafia j krótk seri w piersi.

Ruszyy w stron duego statku, strzelajc cigym, automatycznym ogniem. Pado ju wystarczajco duo obcych, eby ich ciaa utworzyy prawdziw barykad. Inne wspinay si na ni i natychmiast giny.

Billie wyja pusty magazynek i wcisna nastpny. Zrobia to akurat w sam por, eby strci kolejnego potwora z powoki statku. Eksplodujce pociski dosownie rozerway besti. Inne cigle ryczay i biegy.

Gdy dotary do wazu, Ripley zacza osania tyy, a Billie wlizgna si do rodka.

Nagle wewntrz rozleg si znajomy skrzek i pojawia si robotnica. Wycigna apy w kierunku dziewczyny...

Krótka seria i syk kwasu na stalowych cianach...

Ryki obcych raptownie przycichy. To Ripley zamkna waz. Billie ruszya do adowni. Tylko awaryjne wiata byy wczone i ledwo owietlay dwa wyjcia...

Rykn potwór. Wypad z jednego z korytarzy i bieg mocno pochylony. Strop by tutaj na wysokoci zaledwie dwóch metrów...

Ripley zastrzelia go.

Gowa bestii dosownie znikna, reszta cielska biegaa jeszcze przez sekund, nie zauwaywszy, e jest martwa. Potwór upad.

Rozejrzay si, szukajc nastpnych obcych. Billie znalaza ludzk krew rozmazan na jednej ze cian. Obok lea strzpek ubrania, a dalej ciaa.

- Amy! - krzykna.

To by obraz masakry. Billie naliczya dwadziecia zwok lecych w rogu pomieszczenia. Niektóre z nich byy porozrywane; zobaczya nagie rami oderwane od tuowia, nog lec samotnie bez reszty ciaa...

Przesza nad rozcignitym ogonem jednej z zastrzelonych bestii i krzykna ponownie:

- Amy!

Nie byo odpowiedzi. Syszaa tylko uderzenia swojego serca i dudnienie okrzyków morza obcych przebiegajcych obok.

Ripley przygldaa si zniszczeniom, martwym ciaom wypeniajcym, wrcz zamiecajcym statek. Opanowaa j natrtna myl - ju tu kiedy bya...

Billie zrobia krok w stron kabiny sterowniczej i znowu zawoaa. Nic. Zbliya si do stosu cia i zacza go przeszukiwa. Szukaa zagubionej dziewczynki. Ripley trzymaa karabin cay czas wycelowany w drzwi znajdujce si tu obok dziewczyny.

"Lepiej eby bya martwa ni zainfekowana" - pomylaa, ale serce kurczyo jej si z alu na widok paczcej Billie, klczcej przy makabrycznym stosie. Twarz jej poszarzaa.

- Nie, nie, nie - powtarzaa Billie raz za razem, gdy odsuwaa kolejne koczyny...

...waz za plecami obu kobiet otworzy si z metalicznym zgrzytem i krzyk potworów wypeni przestrze...

Billie zwymiotowaa. Ludzie ze stosu musieli si tu zgromadzi dla odparcia ataku. Co najmniej dwójka z nich wci jeszcze trzymaa bro w martwych rkach. Co tu si stao? Czy "apacze" stracili panowanie nad sytuacj? A moe sami wreszcie zrozumieli, e potwory nie dbaj ani odrobin o swych ludzkich pomocników i ich ycie?

Niewane, nic nie jest wane. Poczua nagy bysk nadziei, kiedy szybko ogldaa ciao za ciaem.

Maa twarzyczka pokryta szramami, z zamknitymi oczami, wcinita prawie do poowy pod rozerwany tuów innego czowieka. Billie poczua, e trzs jej si nogi, w mózgu koataa si jaka myl dochodzca z daleka, z bardzo daleka...

Amy.

Billie odsuna zmasakrowane ciao i pooya trzsc si do na czole dziewczynki... O, Boe. Amy...

Powieki dziecka zadrgay i oczy otworzyy si.

Rozleg si trzask karabinowych strzaów.

Ripley skrcia w miejscu i wypalia. Dwa metry od niej sta szczerzcy zby potwór. W nastpnej sekundzie jego makabryczny umiech znikn. Bryzgi palcego kwasu poleciay na jej rami, kiedy wystrzelia po raz drugi. Klatka piersiowa kolejnego potwora wyleciaa w powietrze. Cofna si o krok, kiedy trzecia bestia odczya si od nieprzerwanego strumienia innych i ruszya w jej kierunku...

- Billie! - krzykna.

Ponownie otworzya ogie; pociski uderzyy obcego w podudzia i nogi oderway si od tuowia...

Ramiona rannego potwora wycigny si w stron Billie, gdy ta stana obok Ripley i strzelia mu w brzuch. Rozleg si krzyk...

Amy?

Krzyk by ludzki, by paczem miertelnie przeraonego dziecka. Rudowosa dziewczynka przylgna do Billie i krzyczaa. Jej gosik gin w huku wystrzaów.

Ripley ruszya do przodu. Musieli dosta si z powrotem do latacza, wyrwa si nieubaganej mierci...

...jej karabin przesta strzela i w tym samym momencie z wazu wysuna si szponiasta apa i chwycia j...

...Billie strzelia, posyajc obcego na ziemi, a Ripley wcisna do karabinu nowy magazynek...

To jest ta chwila.

- Osaniam was! - rykna Ripley. - Biegiem!

Wyskoczya na zewntrz, posyajc w stron obcych cae serie pocisków. Obawiaa si, czy Billie i dziewczynka wyskoczyy za ni i czy biegn do latacza. Baa si o to tak bardzo, e krzyczaa z przeraenia. Chrapliwy ryk wydostawa si gdzie z samego wntrza jej osobowoci. Znikny wszystkie myli, zmiecione nienawici, która teraz ni powodowaa, która za ni naciskaa spust...

Dobiegy ju prawie do statku...

Billie nacisna przycisk i waz si otworzy.

Dziewczynka wskoczya do wntrza; Billie bya tu za ni, a Ripley siedziaa im prawie na plecach. Odwrócia si jeszcze i wodzia luf z prawa na lewo i z powrotem, strzelajc cay czas...

W tym samym momencie, gdy skoczya jej si amunicja, waz zamkn si cakowicie.

Statek koysa si na boki, a obcy przybiegali obok, potrcajc go i uderzajc. Ryczeli przy tym i syczeli.

Dziewczynka skulia si przy cianie i szlochaa.

Billie przytulia j i wyszeptaa:

- Ju w porzdku, Amy. Ju dobrze, dobrze...

Ripley usiada w fotelu pilota i zacza naciska guziki. Rozleg si trzask, potem nastpny.

Rozrywaj ciany...

- Trzymajcie si! - krzykna.

Silnik zawy i rykn pen moc. Podniós statek na kilka metrów, ale ten z powrotem opad na ziemi.

Wstrzs przewróci Billie na podog. Odwrócia si do dziewczynki, która draa i krzyczaa, ale nie wydawaa si zraniona.

Zbyt due obcienie...

Latacz nie móg si unie z uwieszonymi przy nim potworami, które cigle ryczay i usioway dosta si do rodka...

Od strony rufy dolecia ich odgos rozrywanego metalu. Poszarpana, nierówna dziura pojawia si w cianie. Czarna apa uzbrojona w ostre pazury zacisna si na jej brzegach i usiowaa rozszerzy otwór. Dziwny oleisty zapach wypeni wntrze statku.

Billie wycelowaa w dziur i w tej samej chwili pojawia si tam wielka czarna czaszka z wyszczerzonymi zbami. Potwór sycza i wpycha si do rodka.

- Billie, nie...!

Dziewczyna strzelia. Bestia znikna, a cay ty statku eksplodowa w morzu pomieni.

Ripley poczua zapach paliwa - skurwysyny, musiay uszkodzi zbiornik...

Zobaczya, e Billie podnosi karabin.

- Billie, nie! Nie strzelaj!

Jej sowa znikny w gromie wybuchu ognia i fala gorca zalaa Ripley. Billie zostaa odrzucona do tyu, a maa dziewczynka poleciaa razem z ni.

Obcy cigle ryczeli.

O, kurwa...

Ripley podbiega do wazu i nacisna guzik. Bro trzymaa w pogotowiu. Nic si nie poruszyo. Widocznie obwody elektryczne i hydraulika zostay uszkodzone. Drzwi si nie otworz. Ogie rozszerza si w ich kierunku, lic ciany i wypeniajc wntrze gryzcym dymem. Upiek si tutaj, jeeli nie...

Nacisna przycisk awaryjnego otwierania i wybuch odrzuci waz na bok. Chodne powietrze smagno j w twarz.

Billie ju staa obok niej. Kaszlaa. Jedn rk mocno obejmowaa dziecko.

Musz dosta si ponownie do tamtego statku i modli si, eby uniós si w powietrze...

Ripley podniosa bro i wesza w sam rodek koszmaru.

Billie wypchna Amy przed siebie i dziko rozejrzaa si wokoo, szukajc celu, ale potwory zajte byy pomieniami. Jaki obcy wpad z krzykiem w pomienie, a jego tuów natychmiast zaj si ogniem. Jasny, pomaraczowy kolor kontrastowa z czerni pancerza, kiedy bestia upadaa bezsilnie na ziemi. Inne potwory oblane poncym paliwem uciekay od statku jak ywe pochodnie.

Amy krzykna i wskazaa na dach wikszego statku. Billie wycelowaa i strzelia w obcego, gdy ten skoczy. Monstrum ciko zwalio si w dó.

- Ruszajcie si! - krzykna Ripley.

Pobiega do statku, strzelajc raz za razem do potworów, które usioway si zbliy.

Co najmniej tuzin obcych zosta poraony wybuchem. Ogromne potwory syczay i taczyy w obkanym tacu, rozwietlajc mrok swoimi poncymi ciaami. Powietrze rozgrzao si prawie do czerwonoci, obcy przerwali atak.

Billie pamitaa, e te koszmarne bestie nie lubi ognia.

Razem z Amy biegy za Ripley w stron drugiego statku.

"Gupia, gupia!" - ajaa sama siebie.

Ripley usiowaa j ostrzec, powinna przecie sama rozpozna zapach paliwa.

- Uwaaj na drzwi! - krzykna Ripley i pobiega do kabiny sterowniczej. Billie wycelowaa karabin w zniszczony waz. Pot i gorco zamieway jej wzrok.

Amy nagle krzykna...

Billie odwrócia si byskawicznie i ujrzaa, jak potwór, który wyoni si zza rzdu foteli wyciga apy w stron dziewczynki...

Seria kul powalia go na podog. Amy znów krzykna, patrzc w jej kierunku...

...zdya odwróci si na czas, eby zobaczy potworn sylwetk pokryt pomieniami, biegnc w kierunku wejcia statku.

W fotelu pilota siedzia martwy mczyzna z rozerwanym gardem.

Ripley kopna go i zwali si na bok. Ciao gucho uderzyo o podog. Usiada na jego miejscu i zacza naciska guziki. Silniki statku przebudziy si z cichym pomrukiem.

Ulga, chód i powitanie ycia opanoway j jednoczenie.

Syszaa krzyk dziewczynki, syszaa odgosy strzaów. Nie przerywaa jednak sprawdzania odczytów. Ledwo wystarczy im paliwa na start, wszystko wyczone, przyrzdy ldownicze niezdatne do uytku, osony waciwie nie istniej - bd miay szczcie, jeeli w ogóle si std rusz.

Tylko troch, tylko odrobin std odlecie...

Zadziwiajce - spostrzega nagle, e nie chce umiera.

* * *

Potwór upad w kierunku Billie, a jego martwe ju szpony rozerway jej kombinezon. Ostry, piekcy ból rozla si po ramieniu i piersiach, kiedy pomienie palcej si bestii do-signy jej ciaa.

Wycigna przed siebie karabin i nacisna spust...

Monstrum odfruneo w ty, siejc na wszystkie strony ka­wakami poncego szkieletu. Stumia pomienie na swym ubraniu, zdzierajc przy tym kawaki spalonej skóry. Mylaa, e zemdleje z bólu i od zapachu zwglonych tkanek...

Statek zadra nagle pod jej stopami. Billie zatoczya si do tyu i upada.

- Zap si czego mocno! - krzykna do Arny.

Zobaczya, e dziewczynka chwyta za jeden z zamocowa­nych do podogi foteli.

Odwrócia si ponownie do wejcia, wszystko jakby nagle spowolniao...

...jeszcze jeden potwór usiowa dosta si do rodka. Wy­strzelia i polecia w ty. Dziwne, ale widziaa tylko jego go­w...

Podczogaa si na okciach do wazu i patrzya. Noc roz­wietlona bya poncym wrakiem latacza. Potwory wyy i biegay wokoo. Doszed j zapach spalonych materiaów...

Amy yje.

Bya to ostatnia myl, a potem ogarny j ciemnoci.

Statek zatrzs si, kiedy Ripley nacisna przycisk startu. Niepewnie uniós si w gór. Cho jakie czci odpaday, cigle lecia.

Pieprzone wspórzdne. Ripley chwycia drek rcznego sterowania i pchna go w przód. Niech ten zom odlatuje std, jak najdalej od tych potworów. Na zachód.- Mam ich! - rykna Tully.

Wilks poczu, jak twarz skrzywia mu si w szerokim, rado­snym umiechu.

Kurtz by w powietrzu i kry nad obozem. Wilks nie za­mierza czeka na pokazanie si nastpnych obcych - pó go­dziny przed limitem wyznaczonym przez Ripley, Brewster uniós statek w powietrze. Gdyby nadlecieli, lepiej eby mieli wolne miejsce do ldowania...

Tully zmarszczya brwi.

- Zaczekajcie, to nie oni...

- Któby inny...? - zacz Wilks i przerwa.

Pochyli si nad ramieniem Marii i sprawdzi odczyt. To by inny statek, wikszy. W czasie gdy mu si przyglda, pojazd zbliy si do obozu i zniy lot...

- Rozbije si - odezwaa si chrapliwym gosem Tully.

To byli oni, musieli to by oni i byli o wos od katastrofy. Wilks zacisn pieci i czeka.

Statek nazywa si Coleman, sdzc z napisów na konsoli. Dziwne, e zauwaya to w takiej chwili. Obserwowaa ho­ryzont najlepiej jak potrafia, ale rozsypujcy si statek trzs si i zatacza alarmujco. Raz po raz wykrzykiwaa imi Bil­lie. Bez rezultatu. Nie byo czasu na panik. Na caej konsoli byskay wiateka alarmowe, mówic jej, e lot moe zaraz zakoczy si katasrof.

Byli ju prawie w obozie, kiedy byskajce jej nad gow wiateko rozjarzyo si jaskraw czerwieni.

- Schodzimy w dó! - krzykna najgoniej jak tylko po­trafia.

Pot zmoczy jej wosy. Obniya lot statku, modlc si, e­by upadek nie zabi ich, kiedy silniki zatrzymaj si zupenie.

Statek ci czubki drzew i uderzy o ziemi, lizgajc si po jej powierzchni.

- Ldujemy, szybko! - zawoa Wilks. Cae ciao trzso mu si i pryo, kiedy Brewster sprowa­dza Kurtza w dó.

Bilie otworzya oczy. Bya poraniona i bola j odek... Wszystko byo jakie dziwne, przechylone. Usiada, potrz­sna gow zaskoczona...

- Amy? - skrzeczcy szept wydoby si z jej wyschnitego garda.

Dziewczynka wczepiona bya w fotel po drugiej stronie po­mieszczenia. Na dwik gosu podniosa opuchnit od paczu buzi i popatrzya na ni.

- Twój Wujaszek nas wysa - powiedzia Bilie. - Jest bez­pieczny.

- Naprawd,? - oczy dziecka rozszerzyy si nagle.

- Tak, naprawd.

Twarz dziewczynki zmienia si. Wyraz rezygnacji nagle znikn z jej oblicza. zy jednak cigle toczyy si po policz­kach. Dziecko wstao i przeszo przez pokój w kierunku Bi­lie, która wycigna ramiona. Amy rzucia si w nie i przy­tulia mocno.

Bilie, pomimo swych ran, nie poczua bólu.

Tak naprawd, to nigdy w swoim yciu nie czua si lepiej.

Ripley wpada do zrujnowanego pomieszczenia i ujrzaa obejmujc si par. Dwik silników Kurtza nad gow zda­wa si by pikn muzyk, doskonaym uzupenieniem ob­razu, jaki miaa przed oczami.

- Zabierajmy si std - powiedziaa.

zy pyny jej po policzkach po raz pierwszy, odkd pamitaa. Moga paka. Jest jeszcze co, dla czego warto y.

ROZDZIA 30

Kurtz uniós si w gór i polecia do miejsca, w które wy­celowane byy adunki Orony.

Wilks sta w drzwiach dziau medycznego.

Bilie i Ripley byy ranne, ale nie tak powanie, jak wyda­wao si na pocztku. Obydwie miay poparzenia od kwasu, a Bilie dodatkowo nawdychaa si trujcych wyziewów pa­lcego si latacza, jednak wszystko zdawao si zmierza ku lepszemu. Jones zbada, czy dziecko nie zostao zaimplantowane. Dziewczynka bya czysta.

Skoczone.

„Prawie" - natychmiast upomnia si w mylach.

Czu si teraz naprawd wspaniale. Co za odmiana. Sposób w jaki umiechna si do niego Bilie przypomnia mu, e musi co z tym zrobi...

Pomyla, e zakoczenie wywoa w nim rodzaj pustki, ale byo wrcz przeciwnie. Przecie jest jeszcze cay wszechwiat. Co prawda, jest ju stary, ale jeszcze nie martwy.

Jeszcze dugo nie.

Dla takiego straceca, dla cholernego komandosa, który stra­ci mnóstwo czasu, oczekujc na koniec, to co zrobi teraz, miao wreszcie jak warto. Czas na jego ruch.

Tak zdecydowa.

Billie leaa na kozetce i czua si strasznie pica. Cokol­wiek zrobi z ni Jones,-byo to dobre.

Amy i jej Wujek wanie wyszli do jadalni, trzymajc si za rce. Wczeniej siedzieli przez godzin przy stole i opowia­dali swoja histori przerywan milczeniem i westchnieniami. Amy prawie przez cay czas pakaa. Emocjonalne rany goj si bardzo powoli, Billie wiedziaa o tym od dawna. Bya tu jednak po to, eby pomóc tej zagubionej dziewczynce.

Poczua tak ogromne wewntrzne uspokojenie, jakiego nigdy dotd nie odczuwaa. Skoczyo si ukrywanie. Przyzwycza­ia si do ludzi nie wiele wicej, ni to przestraszone dziecko. Cae jej dotychczasowe ycie dosownie zalane byo zami. Jednak udao jej si przey.

Jeszcze lepiej - wszyscy przeyli. Ripley, Wilks, Amy i jej Wujek, caa reszta. Teraz mogli odlecie.

Dokd, nie wiedziaa. Poczua, jak wiadomo powoli zni­ka, odpywa, ale nie obchodzio jej to. Bya w niej mio... do Amy, do Dawida - jak trudno byo myle o nim w ten sposób. Dawid, nie Wilks. Musi si do tego przyzwyczai. Wszystko si uoy...

Billie usna.

Ripley niewiadomie dotkna plastikowego opatrunku na ramieniu i popatrzya na pusty ekran monitora. Siedziaa przy konsoli. Obok niej byli Tully, Wilks i McQuade.

Widzc Amy i Billie razem, przypomniaa sobie kilka wy­darze ze swojej przeszoci. Uczucia, które pamitaa, byy silne i wyraziste. Niewane czy byy sztuczne, czy nie. Ode­graa znaczc rol w yciu tych ludzi i odkrya co w sobie. Co takiego, o czym nigdy nie mylaa - szacunek do wasnej osoby. Teraz naprawd przestao obchodzi j, kim jest — czy moe, czym jest. Nie byo to ju dla niej powodem do obaw...

- Kiedy tylko bdziesz gotowa - odezwaa si Tully.

Ripley pooya palce na przyciskach. Nagy strumie energii przenikn jej ciao. Jakie sowo powinna wpisa, jakie sowo moe stanowi najlepsze zakoczenie tej historii? To oczy­wicie nie miao znaczenia - kade pi liter wprowadzonych w kana o odpowiedniej czstotliwoci wyle sygna, który zapocztkuje odliczanie, sygna, który uruchomi zegar. Po­czua, e jest to jednak bardzo wane, jako symboliczny gest oznaczajcy zakoczenie...

Po chwili wprowadzia sowo YCIE i patrzya na nie przez kilka sekund. Tak. To byo wanie to.

miao wycigna rk w kierunku tego jedynego przycisku.

KONIEC



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Obcy 7 Perry Steve Obcy; Wojna samic (rtf)
Obcy 7 Perry Steve Obcy; Wojna samic (rtf)
Perry, Steve Obcy 7 Wojna Samic
Perry Steve Obcy Wojna samic
OBCY 06 STEVE PERRY Obcy Wojna samic (1993)
Obcy 07 Perry Steve, Perry S D Obcy; Wojna Samic
Steve Perry Obcy 03 Obcy Wojna samic
Obcy 05 Perry Steve & Stephani Wojna Samic
Obcy 7 Perry Steve Wojna samic
Obcy 05 Perry Steve & Stephani Wojna Samic
Alien Wojna samic Steve Perry 3 3
Wojna o Falklandy
wykład Wojna ekonomiczna
Zimna wojna
WOJNA W IRAKU
Obcy w kulturze XIX i XX w

więcej podobnych podstron