M a g i c T e s t s część IV tłumaczenie Afrit Tenk


0x01 graphic

M a g i c T e s t s

część IV

tłumaczenie: AFRIT TENK

Gdy już byłyśmy w korytarzu, podeszłam do okna i odetchnęłam głęboko. Co za tupet. Tyle mocy, tyle kipiącej w nim magii, a on siedzi na dupie. Nie uczynił nic, by pomóc Ashlyn. Nie obchodziło go to.

Stojąca za mną Brook odchrząknęła.

- Potrzebuję jeszcze chwilki.

Wyjrzałam na dziedziniec, otoczony ścianami szkoły. To był spory dziedziniec. Nie było tam dogodnego miejsca do ukrycia się, choć znajdowały się tam ławki, kwiaty i wijące się, kamienne ścieżki. Na północnym jego krańcu rosło samotne drzewo, otoczone labiryntem koncentrycznie ułożonych rabatek, rozprowadzonych od niego, niczym jedna z tych małych, kieszonkowych gier zręcznościowych, gdzie musisz przetoczyć kulkę przez plastykowy labirynt do dziurki.

- Mylisz się - odezwała się Brook. - Przecież każdy ma swoje zmartwienia. To, że nie szukałam Ashlyn, nie czyni ze mnie złego człowieka. Masz w ogóle pojęcie, jak trudne są egzaminy wstępne na Akademię Magów? Zdobycie odpowiedniej ilości punktów pochłania cały mój czas. Poza tym wcale cię nie znam i nie muszę się przed tobą usprawiedliwiać!

Kwiaty były w pełnym rozkwicie. Niebieskie astry, delikatne, kremowo-żółte irysy, fioletowawe trzykrotki - w poprzedniej szkole miałam dużo zajęć z zielnictwa. Był początek czerwca, więc nie było w tym nic niezwykłego. Na drzewie pojawiły się maleńkie pąki, gotowe rozwinąć się w efemeryczne, różowo-białe płatki.

- Zresztą nie znam jej dobrze. Nie rozumiem, dlaczego miałabym przyjmować odpowiedzialność za problemy, które zmusiły ją do ukrycia się. Gdyby przyszła do mnie i powiedziała: „Brook, mam kłopoty”, to bym jej pomogła.

- Co to za drzewo?

- Co?

- Drzewo na dziedzińcu - wskazałam. - Jaki to gatunek?

Brook zamrugała. - Nie wiem. To uschnięte drzewo. Zresztą i tak nie można się do niego dostać; nie, kiedy magia jest w górze, bo jest otoczone polem ochronnym. Słuchaj, nie jestem dumna z tego, że jej nie szukałam. Chcę tylko powiedzieć, że nie zrobiłam tego, choć może powinnam, bo byłam naprawdę zajęta.

Pójdę o zakład, że to jest jabłoń. Niektóre z nich rozkwitały późno, ale większość okrywała się kwieciem w kwietniu i maju. Mieliśmy czerwiec.

- Od jak dawna to drzewo jest uschnięte?

- Od kiedy pamiętam. Zaczęłam chodzić do tej szkoły trzy lata temu i już wtedy było suche. Nie wiem, dlaczego go nie zetną. Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

- Ono zakwitło.

Brook ponownie zamrugała. - Że co?

- To drzewo kwitnie. Spójrz.

Brook wyjrzała przez okno. - Och.

Równe sto punktów z botaniki. Jabłka w szufladzie. Odcisk łapy na biurku. Obawa przed chłopakiem, który wytwarza ciepło, bo przecież nie ma dymu bez ognia. Zakwitnięta jabłoń, która była sucha przez lata.

To wszystko ułożyło się mi w głowie w idealną strzałę, wymierzoną prosto w to drzewo.

- Możemy tam zejść?

Brook wpatrywała się w jabłonkę. - Tak.

Dwie minuty później wyszłam bocznymi drzwiami na wewnętrzny dziedziniec i ruszyłam wijącą się ścieżką. Znajdowałam się piętnaście metrów od drzewa, gdy wyczułam przed sobą magię. Przystanęłam i włączyłam widzenie zmysłowe. Wyrosła przede mną ściana magii, jarząca się srebrzyście. Pole ochronne było zaklęciem obronnym, skonstruowanym do zatrzymania intruzów. Przepływały przez nie strumienie mocy.

Niektóre pola ochronne jarzyły się przejrzystymi barwami, zarówno sama bariera, jak i jej przedpole, a wpakowanie się na nią bolało. To było widoczne tylko dla osób z podobnymi do moich umiejętnościami. A sądząc po nasileniu magii, dotknięcie jej sprawiłoby, że wiłbyś się z bólu przez kilka minut albo nawet stracił przytomność.

Skręciłam i poszłam wzdłuż pola, a Brook podążyła moim śladem. Zaklęcie trzymało się krawędzi zakrzywionej rabatki.

- Po co założono to pole?

- Nikt tego nie wie

- Spytałaś kiedykolwiek o to Genduna?

- A wiesz, że tak? Tylko się uśmiechnął.

Świetnie.

Na wprost widniała półmetrowa przerwa w polu. Zatrzymałam się przy niej, zajrzałam przez nią i zobaczyłam następne pole ochronne. To był magiczny labirynt, z coraz mniejszymi, wewnętrznymi kręgami, a w samym jego środku stało drzewo.

- Obserwuje nas - syknęła Brook.

- Co?

- Okno na pierwszym piętrze, po lewej stronie.

Spojrzałam w górę i zobaczyłam patrzącą na nas Lisę. Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Na twarzy Lisy mieszały się różnorodne emocje, częściowo zrozumienie, a częściowo strach. Rozgryzła mnie. Pojęła, że byłam w stanie zobaczyć pole ochronne i że wiedziałam o jabłoni, więc teraz się bała. To niemożliwe, żeby obawiała się mnie. Nie byłam aż tak przerażająca. Czy bała się, że odnajdę Ashlyn?

Z pleców Lisy wystrzeliła jaskrawozielona poświata. Ułożyła się w kształt ponad dwumetrowego wilka. Zwierzę wpatrywało się we mnie ognistymi oczyma.

Serce zatrzepotało mi w piersi, niczym mały, przerażony ptaszek. Przez ten ogień spoglądało na mnie coś prastarego. Coś niewyobrażalnie starego i samolubnego.

Wilk szarpnął się i zniknął. Gdybym akurat zamrugała, to nie zauważyłabym go.

- Widziałaś to?

- Co? - spytała Brook.

Zatem zobaczyłam to przy pomocy widzenia zmysłowego.

Lisa odwróciła się i odeszła. Miałam zlodowaciałe czoło. Starłam z niego połyskujące kropelki. Pot. Fe.

Wszystko nabierało sensu. Zwróciłam się do Brook: - Macie tu bibliotekę?

Popatrzyła na mnie, jak na kretynkę. - Serio? Musisz o to pytać?

- Prowadź!

Brook ruszyła ku drzwiom. Gdy do nich dotarła, otworzyły się i stanął w nich Barka.

- Hej!

Brook prześliznęła się obok niego i szła dalej żwawym krokiem, zaciskając zęby i sprawiając wrażenie, że mogłaby położyć trupem każdego, kto wszedłby jej w drogę. Poszłam za nią.

Barka zrównał się ze mną. - Gdzie tak pędzicie?

- Do biblioteki.

- Pali się i trzeba ją ugasić?

- Nie.

Chyba skończyły mu się dowcipne teksty, bo zamilkł i poszedł z nami.

Biblioteka zajmowała przestronne pomieszczenie. Przy ścianach stały półki. [Eureka^^] Biorąc pod uwagę przypływy i odpływy magii, nie można już było polegać na elektronicznych czytnikach, choć czytelnie miały je na wyposażeniu. Gdy ktoś potrzebował szybko znaleźć informacje, to one świetnie się do tego nadawały. Trzeba tylko było poczekać, aż magia opadnie i zapanuje znowu technika.

Niestety magia nie miała ochoty ustąpić w najbliższym czasie.

Przeszłam przez bibliotekę, czytając oznaczenia półek. Filozofia, psychologia...

- Czego szukasz? - wtrąciła Brook. - Ja znajdę to szybciej.

- Mitologii greckiej i rzymskiej.

- Dwieście dziewięćdziesiąt dwa. - Brook odkręciła się i weszła pomiędzy półki. - Tutaj.

Przyjrzałam się tytułom. „Encyklopedia mitów greckich i rzymskich.” Trafione!

Oczy Brook rozświetliły się. - Cholera! Oczywiście. Jabłka. To tak proste, że mogłabym się zdzielić po łbie za głupotę.

- Załapałaś. - Wyciągnęłam książkę z półki i zaniosłam ją na najbliższe biurko, przerzucając kartki, by dojść do „E”.

- Co jest? - spytał Barka.

- Znalazła Ashlyn. Ona jest w drzewie - wyjaśniła Brook.

- Dlaczego?

- Ponieważ jest Epimeliadą - wymruczałam, szukając strony.

- Czym jest?

- Driadą jabłonki, matołku - warknęła Brook.

Barka uniósł dłoń. - Spokojnie! To było na zajęciach trzy semestry temu.

- Epimeliady są driadami jabłoni i opiekunkami owiec - wytłumaczyłam.

Barka oparł się o Biurko - To z deczka przypadkowe.

- Ich nazwa wywodzi się od greckiego słowa „melas”, które oznacza zarówno jabłko, jak i owcę - stwierdziła Brook.

- To wyjaśnia, dlaczego tak bardzo bała się Yu Fonga - dodałam. - Nic, tylko by puszczał wszystko z dymem. Ogień i drzewa nie idą w parze.

- No i ktoś zostawił odcisk wilczej łapy na jej biurku. Wilki są naturalnymi wrogami owiec - dorzucił Barka.

- Ktoś usiłował ją zastraszyć. - Brook opadła na krzesło, jakby nagle poczuła się wykończona. - A nikt z nas nie poświęcił temu na tyle uwagi, by to dostrzec.

- To Lisa - przeglądałam opis driad. Nieśmiałe, odludki, bla, bla, bla... Żadnych naturalnych wrogów. Żadnej wzmianki o jakichś mitycznych wilkach.

- Skąd wiesz?

- Ma we wnętrzu wilka. Widziałam go. To dlatego ma silniejszą moc. Wydaje mi się, że dobiła targu z jakąś istotą i owo stworzenie pragnie Ashlyn.

Spojrzeli po sobie.

- A właściwie, to jakim dokładnie rodzajem magii władasz? - spytał Barka.

- Właściwym. - Odsunęłam krzesło i usiadłam obok Brook. - Gdyby Lisa zawarła umowę z trzygłowym demonem albo czymś w rodzaju chimery, to mogłabym zawęzić obszar poszukiwań, ale wilk...

- Daje strasznie dużo możliwości - dokończył Barka. - W prawie każdej mitologii, tam gdzie jest las, jest też jakiś psowaty. To może być mitologia francuska, celtycka, angielska, rosyjska albo jakakolwiek inna.

- Czy pamiętasz, by wspominała coś o wilku? Może jest rejestr książek, które wypożyczała?

- Dowiem się. - Brook wstała i poszła prosto do bibliotekarki.

Przekartkowałam książkę. Niewiele wiedziano o driadach. Tyle, że były płochliwe i śliczne. Obiekty seksualne. Zdaje się, że starożytni Grecy nie mieli zbytniego dostępu do pornografii, więc wyobrażanie sobie, że każde drzewo skrywało potulne dziewczę z dużymi cyckami musiało być nie lada zabawą.

Musiałam wyciągnąć Ashlyn, nie tylko z drzewa, ale i z całej tej sytuacji. Nie wiedziałam na pewno, czy Lisa zawarła umowę z tą wilczą istotą. Mogłam się mylić - może ona zmuszała Lisę do tego. Byłam natomiast pewna tego, że nie miałam wystarczająco siły, by pokonać to stworzenie w pojedynkę. Moja magia nie miała zastosowania w walce, a ta istota... cóż, biorąc pod uwagę natężenie jej magii, to nawet wojownicy Gromady mieliby z nią problem.

Czasem żałowałam, że nie urodziłam się zmiennokształtnym. Gdybym była Curranem, to po prostu odgryzłabym wilkowi łeb.

Curran. Hmmm. To była niezła myśl. Wyciągnęłam skrawek papieru ze stosiku na biurku, napisałam wiadomość i przeczytałam ją. On to zrobi. Po tym, jak wytknęłam mu wady, zgodzi się; choćby po to, by udowodnić, że nie mam racji. Byłam z siebie zadowolona.

Brook wróciła z wyrazem obrzydzenia na twarzy. - Jabłonie. Zaglądała do książek o jabłoniach.

- Nie szkodzi. Barka, mógłbyś zanieść tę wiadomość Yu Fongowi?

Wzruszył ramionami. - Jasne. Przepadam za niebezpieczeństwem. - Wziął wiadomość. - To na razie! - mrugnął do Brook i odszedł.

- Będziesz walczyć z wilkiem - stwierdziła Brook. - Jesteś najgłupszą osobą, jaką w życiu spotkałam. Musimy oddać tę sprawę w ręce dorosłych.

- Uważam, że Gendun już wie, co się dzieje. Drzewo, które nagle ożyło, nie umknęłoby jego uwadze. Nie wydawał się być szczególnie zaniepokojony zniknięciem Ashlyn i powiedział, że zaklęcie lokalizujące wskazuje, że ona jest na terenie szkoły. Sądzę, że mam rozwiązać tę sprawę samodzielnie.

- W ten sposób naraziłby twoje życie na niebezpieczeństwo. - Brook poprawiła okulary. - Tak samo jak Ashlyn.

- Nie umiem tego wytłumaczyć. Wiem, że powierzono ją mnie, bym sama ją rozwikłała. Może tylko ja mogę to zrobić. Może Ashlyn zaufa osobie w podobnym wieku, a dorosłemu nie. A może Gendun jest zwyczajnie lekkomyślny. Nie mam pojęcia. Jednak muszę wydostać ją z tego drzewa.

Kiedy jeszcze chodziłam do poprzedniej szkoły, to zdarzały mi się chwile, gdy z chęcią schowałabym się w drzewie. Wiedziałam, że Kate i Curran, a nawet ten matoł Derek, przybyliby mi na ratunek. Wiedziałam też, że nie zrobiłby tego żaden z moich szkolnych znajomych. Czasami chciałoby się, żeby komuś obok ciebie zależało. Cóż, tym razem, ja będę tym kimś.

***

TŁUMACZENIE: AFRIT TENK

7



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
CZĘŚĆ IV - Kopia, medycyna zabrze SUM lekarski, ginekologia opracowanie bazy pytań od dr. Bodzka
Swoi, materiały- polonistyka, część IV
Hymn do Nirwany Tetmajera, materiały- polonistyka, część IV
Lalka, materiały- polonistyka, część IV
Odnawialne źródła energii część IV
Część IV SIWZ Szczegółowy opis przedmiotu zamówienia 12 (2) ulice
Biologia część IV, Ewolucja roślin
Biologia część IV, Kod genetyczny i jego cechy
Biologia część IV, Grzyby jako osobne królestwo organizmów
Dziady część IV (2) , Dziady część IV - Adam Mickiewicz
Biologia część IV, Grzechotnik
Czesc IV GAZ
NAUKA O ORGANIZACJI część IV
WYKŁAD Mechanika Ogólna Część IV
Kosmetyka płytki paznokciowej część IV(1)
dziady czesc iv 2
Biologia część IV, Nasze drzewa
część IV Wykład och zao 5

więcej podobnych podstron