2006 10 Przeżyj to inaczej 2 Bagwell Stella Spełnione życzenie


STELLA BAGWELL

Spełnione życzenie

Cykl: Przeżyj to inaczej

Getaway

Tłumaczyła: Ewa Trębska-Zozula

PROLOG

- Szanowni państwo, prosimy o uwagę. Wszystkie loty z Międzynarodowego Lotniska O'Hare zostają odwołane z powodu bardzo intensywnych i ciągle nasilających się opadów śniegu. Powiadomimy pasażerów, kiedy pasy startowe znowu będą czynne.

W hali odlotów rozległy się pomruki niezadowolenia. Na trzy dni przed świętami Bożego Narodzenia chicagowskie lotnisko było po brzegi wypełnione podróżnymi.

Większość zrezygnowanych pasażerów spacerowała niespiesznie po hali. Trzy siedzące niedaleko siebie kobiety, w tym jedna z dzieckiem, patrzyły przez wielkie okna na padający na zewnątrz śnieg.

W końcu odezwała się jedna z nich.

- No to ładnie nam się zaczynają święta, co? - rzekła.

Pozostałe dwie zwróciły się w jej stronę.

- Nazywam się Megan - ciągnęła. - Mieszkam w Springfield w stanie Illinois i wybieram się do Knoxville w Tennessee. Mam niewielki domek niedaleko Parku Narodowego Smoky Mountains i postanowiłam spędzić tam święta. - Po chwili spojrzała na siedzącą po prawej stronie brunetkę. - A pani?

- Mam na imię Kayla i mieszkam w Salem w stanie Oregon. Lecę na tydzień do St Croix na Wyspach Dziewiczych, by spotkać się z kimś, kogo znam ze szkoły - odpowiedziała i nerwowo spojrzała na zegarek. - Mam na dzisiejszą noc zarezerwowany pokój w hotelu w Miami. Samolot na wyspy wylatuje dopiero jutro wczesnym rankiem. Mam nadzieję, że na lotnisku w Miami już nie będzie takich komplikacji.

Po chwili odezwała się siedząca po lewej stronie Megan kobieta z małą dziewczynką.

- A ja nazywam się Greta, a to moja córka, Lilly - rzekła, patrząc czule na dziewczynkę. - Mieszkamy w Kennebunk w stanie Maine, a lecimy do Houston odwiedzić dziadków Lilly.

- Tak, lecimy do dziadków - potwierdziła dziewczynka. - Nie byłyśmy tam bardzo, bardzo długo. Od śmierci taty.

Kobiety spojrzały na Gretę z sympatią.

- To musi być dla pani bardzo trudny okres - zauważyła Kayla. - Kiedy odszedł pani mąż?

- Trzy lata temu. To stało się tak nagle. Miał zaledwie trzydzieści osiem lat. Obie bardzo za nim tęsknimy. Trudno mi widywać się z teściami, choć nalegali, by ich odwiedzić kilka miesięcy po jego śmierci. Głupio mi, że tak długo zwlekałam z zabraniem do nich Lilly - wyjaśniła Greta, spoglądając przez okno. - Mam nadzieję, że teraz, kiedy wreszcie się wybrałyśmy, uda nam się do nich dotrzeć.

Kayla spojrzała na zegarek, by przerwać krępującą ciszę.

- Nie wiem, jak wy, ale ja chętnie bym coś przegryzła. Chodząc po lotnisku, widziałam parę restauracji. Jestem pewna, że uda nam się znaleźć miejsce w którejś z nich. Będzie nam wygodniej niż tu, w hali odlotów. Może macie ochotę mi towarzyszyć?

Megan wstała.

- Bardzo chętnie - odparła. - Chodźmy tam, napijemy się czegoś. Jak długo można tak siedzieć i patrzeć na burzę śnieżną?

Kobiety udały się do najbliższej restauracji - „Admiral”. Po kilku godzinach poznały się na tyle dobrze, że mogły porozmawiać ze sobą o swych prywatnych sprawach.

- Czy ktoś z rodziny wyjdzie po ciebie w Knoxville? - spytała Kayla, zwracając się do Megan.

- Nie. Mój dziadek zbudował ten domek, a kiedy zmarł, odziedziczyłam go po nim. Będę więc tam sama - westchnęła. - Czułam, że muszę wyjechać ze Springfield na jakiś czas. Ostatnie miesiące były dla mnie bardzo ciężkie. Parę tygodni temu zwolniono mnie z pracy, a wierzcie mi, koniec roku to nic najlepszy okres na szukanie nowej roboty. A do tego niedawno rozstałam się z mężczyzną, z którym spotykałam się przez ostatnie dwa lata. Nie jestem z tego powodu zrozpaczona, ale muszę przyznać, że rozstanie uraziło moją dumę.

Spojrzała na Kaylę.

- A kim jest ten twój stary znajomy? Jakąś miłością sprzed lat?

Kayla roześmiała się.

- Ależ skąd! To moja przyjaciółka, Karyn. Znamy się od trzeciej klasy podstawówki. Kiedy zrobiłyśmy maturę, jej rodzina przeprowadziła się na Wschodnie Wybrzeże, ale na szczęście utrzymywałyśmy kontakt telefoniczny i mailowy. Odwiedziłam ją też parę razy. Karyn znalazła świetną pracę na Manhattanie. I chociaż jesteśmy w stałym kontakcie, nie widziałyśmy się od kilku lat. Chcemy to nadrobić.

- To wspaniale, że masz przyjaciółkę od tak dawna - rzekła Greta. - Mnie tak pochłonęło małżeństwo i wychowywanie córeczki, że straciłam kontakt ze wszystkimi znajomymi z liceum. A ty co robiłaś po maturze?

- Poszłam na studia - odpowiedziała Kayla. - Zresztą wcale ich jeszcze nie skończyłam. Jestem na prawie i mam wrażenie, że nigdy nie uda mi się zrobić dyplomu.

Nagle podano kolejną informację o tym, że udało się uruchomić część pasów startowych. Kobietom było trudno się rozstać, ponieważ przez te kilka godzin rozmowy poczuły do siebie wielką sympatię. Każda z nich cieszyła się, że mogła podzielić się swymi przeżyciami, porażkami i obawami z osobami, których zapewne już nigdy w życiu nie zobaczy.

- Słuchajcie, skoro wszystkie wracamy tego samego dnia przez Chicago, może w drodze powrotnej choć na chwilę uda się nam tu spotkać i podzielić wrażeniami? - zaproponowała Kayla. - Byłoby fajnie!

- Ja już teraz mogę wam powiedzieć, jak będzie wyglądał mój urlop - zapewniła Megan. - W górach zapadnę w sen zimowy i prześpię cały pobyt. Może obudzę się dopiero na wiosnę?

Kayla zwróciła się do Grety.

- A może ty z Lilly chciałabyś się ze mną spotkać w drodze powrotnej?

- Oczywiście - odpowiedziała z uśmiechem. - Chętnie wysłucham twojej relacji z St Croix.

- Ja też - zawtórowała Megan. - Spodziewajcie się mnie na tym spotkaniu. Chętnie się dowiem, że przynajmniej wy miałyście udany urlop.

Kobiety uściskały się na pożegnanie, a następnie ruszyły przez zapełnioną halę odlotów i udały się do odpowiednich bramek.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Kiedy już będziemy w tym Teksasie, mamusiu? - Lilly, czteroletnia złotowłosa dziewczynka, już od dwóch godzin uwięziona za pomocą pasa na samolotowym siedzeniu, głośno dawała wyraz swojemu zniecierpliwieniu.

W odpowiedzi jej matka, Greta Barstow, wydała z siebie głębokie westchnienie. Trudno się dziwić dziecku, pomyślała. Przed podróżą tkwiły przecież przez wiele godzin na lotnisku w Chicago, gdzie pługi śnieżne zaciekle próbowały usuwać zwały białego puchu zalegające na pasach startowych. Nic dziwnego, że Lilly zdążyła powtórzyć to samo pytanie co najmniej dwadzieścia razy w ciągu ostatniej pół godziny. Greta już sama zaczęła powoli się zastanawiać, czy kiedykolwiek ujrzą lotnisko Hobby w Houston.

- Będziemy tam wkrótce, kochanie, jeszcze dosłownie kilka minut.

Lilly zmarszczyła zabawnie swój mały nosek i przechyliła główkę z wyrazem powątpiewania na buzi.

- A będą na lotnisku czekali na nas babcia z dziadkiem? - chciało wiedzieć dziecko.

Na myśl o teściach Gretę chwycił za gardło lekki skurcz. Miała poczucie winy, że Lilly w zasadzie nie miała kontaktu z dziadkami. Oczywiście nie obwiniała się za fakt, że Douglas zmarł tak młodo, w wieku zaledwie trzydziestu ośmiu lat. James i Anita po stracie swojego pierworodnego syna byli równie zrozpaczeni jak Greta po stracie męża. A jednak w czasie tych trzech lat, jakie upłynęły od jego śmierci, widziała się z teściami tylko raz, przy okazji ich wizyty w Kennebunk, kilka miesięcy po pogrzebie. Już kilkakrotnie od tej pory Greta planowała rewizytę u rodziców Douglasa w Teksasie. Za każdym razem jednak, kiedy termin zaplanowanej podróży się zbliżał, znajdowała jakiś ważny powód, żeby wizytę przełożyć na później. Uwielbiała Anitę i Jamesa, jednak z ich domem w Teksasie wiązało się tyle cudownych wspomnień... Greta obawiała się, że wizyta u nich sprawi jej teraz, po stracie męża, ogromny ból.

W tym roku zmusiła się do wyjazdu ze względu na córeczkę. W końcu były święta Bożego Narodzenia i prawdziwie rodzinna atmosfera sprawi małej wiele radości. Teściom Grety zresztą też już od dawna należała się ta wizyta.

- Tak, kotku, jestem pewna, że dziadkowie po nas wyjdą - zapewniła córkę.

Zwinąwszy się na siedzeniu w kłębuszek, dziecko głośno wyraziło dręczący ją od jakiegoś czasu niepokój.

- Mamusiu, a czy Mikołaj będzie wiedział, gdzie ja jestem? A jak mnie nie znajdzie, to może dać moje prezenty jakiejś innej dziewczynce! - W głosie Lilly zabrzmiał silny niepokój.

Greta spróbowała powstrzymać się od śmiechu. Pamiętała jeszcze, jak ważna była dla niej w dzieciństwie wizyta Mikołaja.

- Och, na pewno cię znajdzie! Mikołaj ma magiczne zdolności i zawsze wie, gdzie szukać małych dziewczynek i chłopców w Wigilię. Wie też, czy dzieci były grzeczne. Mam nadzieję, że będziesz o tym pamiętała, gdy przyjedziemy do dziadków.

- Mamusiu, na pewno będę grzeczna! - zapewniała Lilly gorąco. - Będę bardzo, bardzo grzeczna. Przyrzekam.

Minęło jeszcze piętnaście minut, zanim w głośnikach dał się słyszeć spokojny głos stewardesy, informującej pasażerów o procedurze i środkach bezpieczeństwa, obowiązujących w czasie lądowania.

Greta sprawdziła, czy pasy jej i Lilly są dokładnie zapięte, po czym wsunęła bagaż podręczny pod siedzenie.

Ogromna maszyna podchodziła do lądowania z lekkością małego ptaszka. Patrząc na drgające, zdające się nie mieć końca światła Houston, Greta starała się odsunąć od siebie uporczywe myśli o jej ostatniej wizycie w Teksasie. Leciała samolotem transportującym zwłoki męża. Ciało Douglasa miało spocząć w rodzinnym grobowcu. Jego niespodziewana choroba serca i nagła śmierć zszokowały całą rodzinę. Teraz jednak Greta starała się za wszelką cenę nie myśleć o tych pełnych rozpaczy dniach. Gdyby pozwoliła sobie na takie rozmyślania, zepsułyby one całe ferie świąteczne. A tego po prostu nie mogła zrobić swojej córeczce.

Ściskając mocno rączkę Lilly, Greta przesuwała się powoli przez zatłoczoną halę przylotów. Widać było, że zbliżają się święta, zewsząd dobiegały okrzyki radości wydawane przez spotykających się po długim czasie członków rodzin. Czekając na bagaż, rozglądała się w poszukiwaniu Anity i Jamesa. Matka i córka ruszyły po chwili w stronę taśmy, na której pojawiały się walizki, plecaki i torby. Energiczne kroki matki spowalniała nieco mała Lilly, oglądająca się za każdym sklepem i restauracyjką mijaną po drodze.

- Greta! Greta Barstow! - Usłyszawszy męski głos wykrzykujący jej nazwisko, obejrzała się i prześlizgnęła wzrokiem po tłumie oczekujących osób w poszukiwaniu znajomej twarzy teścia. Jakież było jej zdziwienie, gdy zamiast Jamesa ujrzała zbliżającą się szybko w ich kierunku muskularną sylwetkę młodego, krótkowłosego szatyna.

Wielki Boże! Greta, zupełnie zaskoczona, z otwartymi ustami patrzyła tępo na stojącego przed nią Brodericka Barstowa, młodszego brata Douga. W zasadzie nie znała Brodiego, jak każdy nazywał jej szwagra. Brat męża rzadko bywał w Teksasie, bo jako żołnierz przemieszczał się z bazy do bazy po całych Stanach.

Serce Grety zabiło trochę szybciej, niż mogłaby się tego spodziewać.

- Cześć, Brodie! - Podała mu dłoń.

Brodie, odsłaniając w szerokim uśmiechu rzędy idealnie prostych, białych zębów, bezceremonialnie odepchnął jej rękę i objąwszy Gretę w talii, podniósł ją bez zbędnych ceregieli. Wycałowawszy bratową z dubeltówki w obydwa policzki, ze śmiechem postawił ją z powrotem na ziemi.

- Wesołych Świąt, Greto! Dobrze cię znowu widzieć! - krzyknął radośnie Brodie.

Kompletnie zaskoczona, lądując z powrotem na ziemi, zaczerwieniła się po same czubki włosów. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek ktoś tak serdecznie się z nią witał.

Fakt, że jej szwagier zachował się w tak bardzo naturalny sposób, zupełnie nie przejmując się tłumem ludzi stojących wokół nich, zupełnie zbił ją z pantałyku. Jednak nie potrafiła się na niego gniewać, a w kącikach jej ust błąkał się słaby, ledwo zauważalny uśmieszek.

- Tak... ja... ja też się cieszę... że cię widzę - wyjąkała i wygładziła odruchowo czarną spódniczkę, starając się ze wszystkich sił nie patrzeć na męską, przystojną twarz Brodiego.

Mimo że podczas czterech lat małżeństwa Greta i Doug często przyjeżdżali do Teksasu, widziała szwagra tylko kilka razy. Jednak trudno było go zapomnieć. Był od nich młodszy o siedem lat. On i Doug zupełnie nie byli do siebie podobni. Różnili się nie tylko fizycznie, ich osobowości też trudno byłoby porównywać. Bracia byli różni jak woda i ogień, a z tych dwóch żywiołów Brodie zdecydowanie reprezentował ogień.

Szwagier Grety był typem wysportowanego, silnego człowieka armii. Jego umięśnione ramiona, trzymana wysoko głowa i zawsze proste plecy oraz niezwykła pewność siebie nie pozwalały mieć co do tego żadnych wątpliwości. Dzisiaj Brodie nie był ubrany w mundur. Miał na sobie prosty teksaski strój. Dżinsy marki Lewis, czarny golf i sprana kurtka dżinsowa. Ten typowy dla teksańczyka ubiór dopełniały nieprawdopodobne skórzane kowbojki.

Chociaż niechętnie, Greta musiała przyznać, że ten tradycyjny ubiór leżał na Brodiem idealnie. Mężczyzna wyglądał pociągająco, wręcz zabójczo, a ten styl podkreślał jego zgrabną, męską sylwetkę.

Lilly przypomniała matce o swoim istnieniu, pociągając Gretę energicznie za rękę. Dziewczynka najwyraźniej poczuła się pominięta. Zapatrzyła się w wujka jak w obrazek.

Spojrzenie Brodiego spoczęło na złotowłosej główce dziewczynki, która niewzruszenie wpatrywała się w jego twarz wielkimi, zdziwionymi oczami.

- A co to za ślicznotka tu stoi? Czyżby to była Lilly? To niemożliwe, tak wyrosła ta moja bratanica? Nie wierzę! - drażnił się z małą Brodie.

- A właśnie, że tak! - odrzekło dziecko z dumą. - Nazywam się Lilly Barstow.

Brodie ukucnął przed dziewczynką i ujął jej mały podbródek w dłoń.

- Może i tak... Trochę mi przypominasz małą dziewczynkę, którą widziałem kilka lat temu.

- Brodie uważnie studiował twarz dziecka. - A ile masz lat, Lilly?

- Cztery! - Dziewczynka podniosła dłoń ze zwiniętym kciukiem. - I chodzę do szkoły - oświadczyła dumnie.

- Do przedszkola - skorygowała Greta, widząc, że Brodie unosi w zdziwieniu brwi.

Zerknęła przez ramię na taśmę z bagażami.

- O, są nasze bagaże! Lepiej je szybko zabierzmy, zanim ktoś inny weźmie je przez pomyłkę.

Dziesięć minut później cała trójka siedziała wygodnie w miękkich fotelach ciemnego pikapa, a bagaż spoczywał bezpiecznie w tylnej części półciężarówki. W porównaniu z aurą panującą o tej porze roku w Kennebunk w Maine tutaj pogoda była wyjątkowo przyjemna. Biały sweter z dużymi oczkami, jaki założyła Greta, był zbyt gruby na tę temperaturę. Greta zresztą z niepokojem przyznała sama przed sobą, że być może jest jej tak ciepło nie tylko z powodu teksaskiego klimatu, ale również za sprawą mężczyzny siedzącego obok niej.

Brodie jechał powoli na południe przez zatłoczone ulice Parland, żeby wreszcie skręcić na autostradę numer sześć. Po jakimś czasie, w okolicach miasta Alvin, skręcił w małą szosę lokalną i ruszył na zachód.

Do tej pory Brodie musiał uważać na drogę, jechało się ciężko, na autostradzie panował tłok. Teraz jednak, kiedy płynnie posuwali się wąską wiejską drogą, odezwał się:

- Czekamy na was od rana. Mama mówiła, że wasz lot był opóźniony. Już myślałem, że w ogóle dziś nie dotrzecie.

- Śnieg - wyjaśniła Greta. - Kiedy już w końcu wyleciałyśmy z O'Hare, przestało padać, ale na ziemi było już kilkadziesiąt centymetrów puchu.

I tak miałyśmy sporo szczęścia. Wyleciałyśmy w dobrym momencie.

Greta bawiła się rączką zamszowej torby spoczywającej na jej kolanach.

- Muszę przyznać, że byłam zaskoczona, że to ty odebrałeś nas z lotniska. Nie wiedziałam nawet, że będziesz w domu na święta.

- Chcesz powiedzieć, że gdybyś wiedziała, zostałabyś w Kennebunk? - Brodie przesłał Grecie szybki uśmiech.

Zacisnęła usta w linijkę. Zawsze trudno jej było wyczuć, czy szwagier mówił coś poważnie, czy tylko sobie żartował.

- Oczywiście, że nie! Co ci przyszło do głowy? Musiała jednak przyznać, że gdyby wiedziała, że Brodie przyjedzie do rodziców na święta, może zastanowiłaby się poważnie przed podjęciem decyzji o przyjeździe do Teksasu. Może nawet odwołałaby swoją wizytę. Nie dlatego, że nie lubiła swojego szwagra. Przecież nawet dobrze go nie znała. Po prostu za każdym razem, kiedy na nią patrzył, czuła się tak, jakby była jakąś słodką idiotką. Bardzo jej się nie podobało to uczucie, wobec którego była zupełnie bezradna.

- Och, nie wiem. Takie miałem przez moment wrażenie. - Brodie wzruszył ramionami. - Długo cię nie było u nas w Teksasie, to wszystko - dodał.

Greta pochyliła głowę i z uporem wpatrywała się w ściskaną kurczowo czarną torbę. Brodie rzucił jej jeszcze jedno szybkie spojrzenie, którego nie zauważyła.

Brodie pomyślał, że Greta w ogóle się nie zmieniła. Była ubrana dość konserwatywnie, a to ubranie maskowało jej zgrabne, kobiece kształty.

Jej ciało było szczelnie otulone, można było się jedynie domyślać krągłości ukrytych pod grubą warstwą materiału. Burza jej cudownych, płomiennie rudych loków ściągnięta została w grzeczny kucyk na karku.

Mój Boże, myślał Brodie, ta kobieta mogłaby wyglądać po prostu bosko z tą swoją nienaganną porcelanową jasną cerą i intensywnie błękitnymi oczami. Zamiast tego patrzył na niedbale ubraną bratową, umiejętnie skrywającą przed światem jakąkolwiek kobiecość. Widocznie Greta maskowała swoją osobowość. A może był wobec niej niesprawiedliwy? - zastanawiał się Brodie. Przecież w zasadzie zupełnie jej nie znał. Może gdzieś w środku, pod tym szczelnym kokonem, tętnił w niej temperament zgodny z ognistym odcieniem włosów? Ta myśl podsyciła w nim ciekawość. Właściwie nie wiedział dlaczego. Nie przyjechał przecież do domu na święta, żeby oceniać swoją szwagierkę albo jakąkolwiek inną kobietę.

- Tak... wiem... długo mnie tu nie było...

- W głosie Grety zabrzmiała nutka skruchy. - Ale tak jakoś się nie układało. No i do tej pory nie miałam nigdy dosyć czasu na taką daleką podróż.

Na kilka minut zapadła cisza.

- Nie pomyślałaś pewnie, jak bardzo pomogłaby moim rodzicom wizyta ich małej wnuczki? - zapytał Brodie.

Gretę aż zatkało z oburzenia, miała ochotę wybuchnąć i nakrzyczeć na szwagra. Zanim jednak pozwoliła sobie na wybuch, spojrzała na tylne siedzenie, gdzie jej córeczka wpatrywała się w krajobraz za oknem. Mimo że dziecko wydawało się być zupełnie pochłonięte ciemniejącymi zarysami kształtów gór na horyzoncie, nie miała wątpliwości, że Lilly chłonie każde słowo rozmowy dorosłych.

Uniosła więc głowę i wyprostowała się nieco.

- Z pewnością nie pomyślałam jeszcze o wielu innych sprawach - powiedziała z godnością. - Te ostatnie trzy lata... minęły, jakbym błądziła we mgle - dodała.

Oczy Brodiego były niezmiennie utkwione w przestrzeni za oknem, kiedy rzucił lekko:

- Nie uważasz, że już czas, żeby mgła się podniosła?

Nie po raz pierwszy od ich spotkania tego dnia Greta wręcz zatrzęsła się z oburzenia. Rzuciła mu gniewne spojrzenie. Cóż on sobie w ogóle wyobrażał, do diabła?!

- Jestem tu przecież, prawda?

Minęło kilka chwil, zanim usłyszała odpowiedź.

- No... Taaa... Może powinienem cię ostrzec, że tu też miewamy mgły. W Teksasie nie trwają one jednak aż tak długo... Tu jest tak gorąco, że wszystko wypala się dużo szybciej.

Na te słowa Greta zaczerwieniła się silnie. Jechali dalej w milczeniu, aż dotarli pod dom jej teściów.

Dom państwa Barstow położony był na odludziu na skraju lasu. Solidna drewniana budowla rozciągała się majestatycznie wśród rosnących tu dębów i różnorodnych meksykańskich pnączy, charakterystycznych dla flory Teksasu.

Do świąt pozostały już tylko trzy dni, cały dom dekorowały więc kolorowe migające światełka, rozwieszone starannie wzdłuż ganku i drzew w przydomowym ogrodzie. Nad całością górowały spływające z poddasza piękne białe lampki w kształcie zwisających sopli lodu.

- Mamusiu, spójrz do góry! Jakie śliczne! - Lilly zdołała się jakimś cudem wyswobodzić z pasa bezpieczeństwa i teraz wcisnęła się między dwa przednie siedzenia. - To będą nasze najlepsiejsze święta! - wykrzykiwała zachwycona.

Greta miała w zwyczaju korygować błędy językowe córki, dzisiaj postanowiła jednak postąpić inaczej i tylko uśmiechnęła się szeroko do rozpromienionej dziewczynki.

- Też mam nadzieję, że będą to nasze „najlepsiejsze”, kochanie.

Brodie pozostał na siedzeniu kierowcy i obserwował z uwagą tę scenę. Zawsze uważał, że jego szwagierka była kobietą raczej wyniosłą i nieco zimną. Teraz jednak, widząc jak odnosi się do córki, pomyślał, że jednak się mylił. Greta nie była zdystansowana, sprawiała tylko takie wrażenie. Po prostu trawił ją głęboki smutek, z gatunku tych, które potrafią przeżreć duszę i wypalić wnętrze.

To spostrzeżenie sprawiło, że Brodie poczuł się bardzo nieswojo. Starając się odgonić od siebie ponure myśli, wysiadł energicznie z samochodu i pomógł swoim pasażerkom uczynić to samo.

Nie zdążyli jeszcze podejść do drzwi, kiedy te otworzyły się z hukiem, a po schodach zbiegli na łeb na szyję mężczyzna i kobieta.

- To ty, Brodie? - krzyknęła Anita.

- Tak, mamo, przywiozłem gości.

- Och, synu, Greta i Lilly to nie goście, ale rodzina - skorygowała łagodnie miękkim głosem Anita.

Zaraz też obydwie podróżniczki znalazły się w pełnym ciepła uścisku rodziców Brodiego i Douga.

- To wy jesteście moją babcią i dziadkiem? - upewniała się Lilly, znalazłszy się na rękach Jamesa.

Wszyscy obecni, poza Gretą, roześmieli się serdecznie. Fakt, że jej córka nie znała własnych dziadków wcale jej nie śmieszył. Przeciwnie, sprawiał, że czuła się po prostu okropnie. Cóż jednak - pretensję za taki stan rzeczy mogła mieć tylko do siebie.

James, postawny, zażywny mężczyzna w sile wieku, patrzył na wnuczkę z niekłamanym zachwytem.

- Pewnie, że jesteśmy! - odpowiedział dziewczynce ze śmiechem. - Ale „babcia” i „dziadek” to takie poważne słowa. Co powiesz na „dziadzio” i „babunia”?

W odpowiedzi dziecko objęło dziadka mocno za szyję. James poklepywał ją po plecach i starał się powstrzymać łzy cisnące mu się do oczu. Stojąca obok niego Anita otwarcie ocierała zapłakane oczy rąbkiem spódnicy.

Greta starała się przełknąć łzy. Nie mogła nic poradzić na to, że w tej właśnie chwili zupełnie naturalnie stanął jej przed oczami Doug. Myślała, że jej mąż powinien tu być teraz z nimi. Nic już go jednak jej nie wróci. Nie dane jej już będzie wspólnie z nim spędzać świąt. Ich wspólne życie skończyło się nagle i brutalnie, jak za ucięciem noża.

- No, moi kochani - powiedziała Anita, opanowując wzruszenie - chodźmy teraz do środka coś zjeść. Pewnie jesteście po podróży głodne jak wilki, co? James, trzymając wnuczkę wciąż w ramionach, wszedł za żoną do domu.

- Pomogę Grecie wnieść bagaże i zaraz wracam! - krzyknął za nimi Brodie.

Patrząc na tę trójkę znikającą za drzwiami, Greta poczuła, jak rytm jej serca przyspiesza nieznacznie.

- Chcesz mi teraz coś powiedzieć na osobności? - zwróciła się do szwagra.

Brodie ujął ją za ramię i łagodnie skierował w stronę półciężarówki. Na dworze panował zupełny mrok, w którym trudno było cokolwiek dostrzec.

- Nie wiem, dlaczego wreszcie zdecydowałaś się na tę wizytę w Teksasie. Pewnie zrobiłaś to ze względu na dziecko. Nie sądzę, żebyśmy byli ci jakkolwiek bliscy. Jednak bardzo się cieszę, że tu jesteś. A powód w zasadzie nie ma znaczenia - powiedział niskim, pełnym ciepła głosem.

Greta nie zdawała sobie sprawy, że przez cały czas wstrzymywała oddech, który teraz wreszcie wydobył się na zewnątrz w postaci głębokiego westchnienia.

- Och... - wyrwało się niespodziewanie z jej piersi.

Brodie przysunął się do niej jeszcze o krok. To wystarczyło, żeby poczuła bijący od niego zmysłowy męski zapach. Był bardzo seksowny, co ją nieco krępowało. Greta już od dawna nie doświadczyła takiej fizycznej bliskości z mężczyzną, więc poczuła się zażenowana.

- Och? - powtórzył z przekąsem. - A co to ma niby znaczyć? Czy wszyscy ludzie pochodzący z Nowej Anglii są tacy zimni i nieprzystępni?

- zapytał.

„Zimni”?! Greta była w tej chwili rozpalona do białości. Jego palce, obejmujące jej ramię, wydawały się gorące niczym szczypce kowala wyjęte przed chwilą z ognia. Całe jej ciało rozpalało bijące od niego ciepło.

- Ja nie jestem... ja nie jestem zimna... - udało się jej wreszcie wykrztusić z wysiłkiem. - Ja po prostu jestem trochę zaskoczona, to wszystko.

Mężczyzna zwolnił nieco uścisk na jej ramieniu, ale nie puścił jej jednak zupełnie. Przeciwnie, zbliżył się jeszcze nieco posuwistym, pełnym powabu ruchem.

- Czym cię tak zaskoczyłem?

Greta zastanawiała się, jakim cudem, stacjonując w tylu przeróżnych miejscach na świecie, Brodie nie stracił swojego, charakterystycznego dla Południowców, zaśpiewu. Ciekawe, gdzie pojedzie następnym razem. Na Filipiny? Jakaś egzotyczna, wulkaniczna wyspa, a może Bliski Wschód? Ta mimowolna myśl skłoniła ją do refleksji, że Brodie nieraz musiał już znaleźć się w ogromnym niebezpieczeństwie. Wzdrygnęła się na myśl o tym.

- Po pierwsze, oskarżyłeś mnie o to, że nie żywię wobec twojej rodziny żadnych uczuć, co jest zupełną nieprawdą. Po drugie, wydawało mi się, że raczej wyrazisz niezadowolenie z mojego przyjazdu tutaj, a zamiast tego usłyszałam, że się cieszysz.

Jej wzrok przyzwyczaił się już do ciemności na tyle, żeby zobaczyć uśmiech majaczący na jego twarzy. Zalała ją znowu fala ciepła.

- Cieszę się z twojego przyjazdu, Greto. Przez ostatnie trzy lata modliłem się w duchu o to, żebyś odwiedziła moich rodziców i przywiozła ze sobą ich wnuczkę. Nawet nie wiesz, jak im to było potrzebne.

A jemu, myślała gorączkowo Greta, czy jemu był potrzebny nasz przyjazd? Co za idiotyczna myśl, zbeształa natychmiast samą siebie. Brodie Barstow nie potrzebował na świecie niczego poza amerykańską armią. Kobiety były pewnie zbędnym dodatkiem do jego męskiego świata.

- Brodie, nie przyjeżdżałam tu nie z egoizmu czy bezmyślności. Po prostu bałam się, że to miejsce obudzi we mnie wspomnienia tych wszystkich szczęśliwych chwil, jakie spędziłam tu z twoim bratem w towarzystwie twojej rodziny - powiedziała Greta przepraszającym tonem.

Dłoń Brodiego przeniosła się z jej ramienia na policzek. Pod jego miękkim dotykiem jej twarz zadrżała.

- Myślałem, że już się pogodziłaś z jego śmiercią - szepnął.

Greta zamrugała gwałtownie, a głębokie emocje, targające nią w tej chwili, sprawiły, że zaczęła się trząść.

- A czy w ogóle można się pogodzić z odejściem osoby, którą się kocha? - zapytała zmienionym głosem.

Jego palce gładziły delikatnie jej policzek.

- Nie wiem. Nigdy nikogo tak nie kochałem - odpowiedział i przygryzł wargi.

To nagłe wyznanie sprawiło, że Greta poczuła łzę spływającą po policzku.

- Brodie...

- Przestańmy z tymi smutkami! - przerwał jej nagle. - Weźmy torby i chodźmy do domu. Przyjechałyście tu w końcu z Lilly na wakacje i już moja w tym głowa, żebyś w końcu zaczęła się uśmiechać!

- Mamusiu, pobudka! Mamusiu, obudź się! Lilly z całej siły potrząsała ręką matki, aż Greta wreszcie otworzyła z wysiłkiem jedno zaspane oko.

- Lilly... - wyjęczała nieprzytomnie - dlaczego mam już wstawać?

Dziewczynka ciągnęła matkę za palce u stóp, aż ta wreszcie usiadła na łóżku.

- Wstawaj już! - gorączkowała się córka. - Wujek Brodie zabiera nas po prawdziwą choinkę! Powiedział, że musimy mu pomóc wybrać najładniejszą!

Do czasu, kiedy Greta zdołała się dobudzić na tyle, żeby zauważyć, że światło słoneczne zalewa już cały pokój gościnny, jej córka zdążyła się ubrać w czerwone legginsy i takąż koszulkę. Jaskrawe ubranie Lilly drażniło oczy Grety. Czuła się tak, jakby minęło zaledwie pół godziny, a przecież spała ładnych kilka godzin, od północy aż do rana.

Odgarnąwszy z twarzy potargane włosy, Greta wstała z ociąganiem i niechętnie narzuciła na siebie szlafrok.

- Jadłaś już śniadanie? - zwróciła się do córeczki, sięgając po zegarek leżący na nocnej szafce.

- Tak, babunia dała mi owsianki i jajka sadzone, i jadłam tosty, i ciastka z wujkiem Brodiem!

- z dumą oświadczyło dziecko. - Ale dobre było!

Greta spojrzała na zegarek. Było znacznie później, niż sądziła. Zawiązała szlafrok ciasno paskiem.

- A o której wstałaś?

- Mamusiu, przecież wiesz, że się nie znam na zegarku - odpowiedziała mała z wyrzutem. - Było jeszcze trochę ciemno. Zeszłam do kuchni, a tam był wujek i powiedział, że prawdziwy ze mnie zuch, bo „wszystkie zuchy wstają, jak jest jeszcze ciemno” - wyjaśniła.

Greta pomyślała, że ona z pewnością nie należy do kategorii prawdziwych zuchów. Opóźnienia lotów i długa podróż z pewnością dały jej się we znaki. Zupełnie nie była przyzwyczajona do podróży, zwłaszcza tak dalekich.

Lilly wykręcała piruety na czubkach palców dookoła pokoju. Greta zauważyła, że długie włosy córki uczesane były w gładki warkoczyk, związany na końcu czarną wstążką.

- O! Babcia cię uczesała, bardzo ładnie - powiedziała do córki.

- Nie, to wujek Brodie - sprostowała Lilly.

- Powiedział, że to nic trudnego i uczesze mnie tak, jak się czesze ogon konia wyścigowego.

„Wujek Brodie i wujek Brodie” - myślała z niezadowoleniem Greta. Jak ona ma przeżyć tych kilka kolejnych dni? Samo wspomnienie imienia tego mężczyzny powodowało w jej głowie lawinę grzesznych myśli. Zupełnie nie rozumiała dlaczego. Wcześniej, kiedy była żoną Douga, nigdy nie spojrzała na innego mężczyznę w ten sposób. Nawet jej przez myśl nie przeszło oglądać się za własnym szwagrem. Nigdy zresztą nie gustowała w typie „młody gniewny”.

- Wygląda na to, że ty i wujek świetnie się bawiliście dziś rano, co? - Greta starała się, żeby w jej głosie nie zabrzmiała nawet nutka niezadowolenia.

- Tak! - potwierdziła z entuzjazmem dziewczynka. - Wujek mówi, że to dopiero początek, bo święta to czas na święt... świętowanie. - Wymówienie ostatniego słowa kosztowało ją sporo wysiłku.

Greta pomyślała ze smutkiem, że przez kilka ostatnich lat zaciskała zęby i udawała radość podczas świąt i wakacji ze względu na Lilly. Teraz jednak, gdy dziewczynka nieco podrosła, z łatwością wyczuwała nastroje matki i trudno było przed nią cokolwiek ukryć. Podczas tych świąt Greta miała nadzieję naprawdę zaznać trochę radości. Postanowiła, że ze wszystkich sił postara się zachować pogodny nastrój.

Sięgnąwszy po szczotkę do włosów, Greta zaczęła powoli rozczesywać swoje gęste, niepokorne loki.

- A jak się miewa dziadziuś? Widziałaś się z nim dzisiaj przy śniadaniu?

- Uhm, ale już pojechał do pracy, żeby budować dom. Bo dziadziuś buduje dom, mamusiu, wiesz?

O tak, Greta doskonale wiedziała, że James Barstow potrafi nie tylko budować domy z drewna, ale też wyczarowywać z tego surowca, co tylko sobie zamarzy, włączając w to przepiękne meble. Zanim jednak zaczął się parać pracą cieśli, odbył dwie tury służby w Wietnamie. Brodie z pewnością w jakiś sposób wzorował się na ojcu i dzięki niemu został żołnierzem zawodowym. Doug nie był ani trochę podobny do żadnego z mężczyzn w swojej rodzinie. Był spokojnym, cichym molem książkowym, który pracował z dobrymi efektami jako inwestor w firmie zajmującej się handlem nieruchomościami w Portland, a później w Bostonie. Prawdziwą odrazą napawało go wszystko, co było związane z bronią, przemocą czy wojskiem. Niechętnie nawet wspominał o karierze Brodiego w armii. Wiedząc o tym, Greta starała się nie rozmawiać z mężem na ten temat. Podejrzewała jednak, że Doug był zazdrosny o swojego silnego, charyzmatycznego brata.

- Wiem, kochanie, że twój dziadziuś buduje dom - odpowiedziała córce i odwróciła się w stronę drzwi, do których ktoś właśnie zapukał.

- Proszę! - krzyknęła beztrosko, spodziewając się, że w drzwiach stanie jej teściowa.

Po chwili ujrzała w nich Brodiego. Trzymał w dłoni kubek z parującą kawą. Jego wzrok mimowolnie prześlizgnął się po zgrabnej sylwetce Grety, wyraźnie podkreślonej ciasno zawiązanym szlafrokiem. Spojrzenie Brodiego na krótką chwilę zatrzymało się na jej pełnych piersiach i przeniosło się na burzę płomiennych rudych loków luźno spływających na ramiona.

- No, nareszcie wstałaś, śpiochu. Przyniosłem ci kawę, żeby cię postawić na nogi. Lilly mówiła ci o choince?

Ich oczy spotkały się na moment, kiedy Greta sięgnęła po kubek. Zaraz jednak spuściła wzrok i obserwując z zajęciem swoje gołe stopy, powiedziała:

- Tak, ale twoja mama mówiła...

- Mama pojechała na zakupy - przerwał jej Brodie. - Wróci najwcześniej za dwie, trzy godziny. Pośpiesz się. Szkoda dnia.

Greta objęła dłońmi kubek z kawą i wciągnęła nosem przyjemny aromat gorącego płynu.

- Nie wiedziałam, że tu się wstaje bladym świtem. Może powinieneś był urządzić nam rano wojskową pobudkę? - zapytała zaczepnie, unosząc brwi.

Brodie roześmiał się. Jego śmiech był miły i ciepły. Greta poczuła, jak niskie wibracje tego dźwięku rozchodzą się łagodnie po pokoju. Dobrze było usłyszeć szczery śmiech, zwłaszcza męski. Doug był taki poważny. W zasadzie nigdy się nie śmiał i nie żartował. Bardzo rzadko, jeżeli już coś go rozśmieszyło, musiało to być coś naprawdę zabawnego. A od jego śmierci, przez ostatnie trzy lata, nie dane było Grecie słyszeć tego ciepłego dźwięku.

- No, dobrze, Greta! Zaskakujesz mnie, nie wiedziałem, że masz poczucie humoru - zauważył Brodie po chwili.

Nie chciała, żeby jej uwaga zabrzmiała jak żart, ale w zasadzie dobrze, że tak wyszło. Naprawdę miłe to było ze strony Brodiego. Fatygował się z kawą na górę. Greta nie chciała, żeby pomyślał, że tego nie dostrzegła. Poza tym starała się udowodnić swojemu szwagrowi, że nie jest taką sztywną lalą, za jaką ją uważał.

- Dzięki za kawę, Brodie - powiedziała i lekko się uśmiechnęła.

- Nie ma za co. Czekam przed domem, zejdź, jak będziesz gotowa. Chcesz zobaczyć warsztat dziadziusia? - Ostatnie zdanie skierował do Lilly.

W odpowiedzi dziewczynka przebiegła pokój z prędkością światła i złapała wujka za rękę. Podążyli zgodnie w stronę wyjścia. Wpatrując się tępo w pusty korytarz, Greta zastanawiała się, czy jej dziecko było tak spragnione męskiego towarzystwa, czy po prostu zakochało się w wujku od pierwszego wejrzenia. W duchu modliła się, żeby tak nie było. Brodie mógł podczas świąt być dla dziecka doskonałym towarzyszem zabaw, ale już za parę dni stanie się znowu „towarzyszem broni” i zniknie z ich życia. Lilly będzie musiała wrócić do Maine i zapomnieć o Brodiem. Greta zresztą również.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dzień był bardziej pogodny i ciepły niż większość letnich dni w Kennebunk.

Brodie zawiózł Lilly i Gretę do Alvin, małego miasteczka, które zaopatrzeniem w sklepach w niczym nie ustępowało dużym miastom. Na jednym z parkingów przed dużym marketem rozstawiono namiot, gdzie można było nabyć choinki wszelkich gatunków i rozmiarów. Brodie zaparkował wóz i posłał Grecie szelmowskie spojrzenie.

- Kupimy tu chyba najlepszą choinkę, co? Gotowa, Lilly?

- Tak, tak! - Dziewczynka z podniecenia nie mogła usiedzieć na miejscu.

- A ty, Greto, czy też jesteś gotowa do wybierania choinki, czy uważasz, że jesteś już za stara na takie zabawy? - spytał żartobliwym tonem.

Greta podniosła wysoko brwi ze zdziwienia.

- Na nic, co wiąże się ze świętami, nie czuję się zbyt stara - oświadczyła krótko. - Zresztą, pierwszy raz w życiu jadę po prawdziwą choinkę - dodała.

Brodie spojrzał na nią zaskoczony. Dla niego Greta była uosobieniem kobiecości i domowego ciepła, zawsze wydawało mu się, że takie osoby są przywiązane do tradycji, celebrują święta i wszystko, co jest z nimi związane.

- Żartujesz, tak? - zapytał z niedowierzaniem. - Nie wierzę.

Odwróciła do niego twarz. Brodie zauważył, że jej piękne oczy nieco pociemniały.

- Nie żartuję.

- Nie wierzę, że Doug nie kupował choinki!

- Kupił. Raz. Miał alergię, więc zawsze na święta stała u nas sztuczna choinka - wyjaśniła.

- A tak, zapomniałem, mój brat rzeczywiście cierpiał na różne alergie. - Brodie zmarszczył brwi. - Ale przecież jako dziecko...

- Nie za bardzo mogliśmy sobie pozwolić na żywe drzewko - powiedziała szybko i nerwowym ruchem zaczęła się bawić uchwytem torebki. - Idziemy?

Brodie miał ochotę zaprzeczyć. Zapragnął zatrzymać Gretę we wnętrzu samochodu i wypytać ją dokładnie o wszelkie szczegóły dotyczące jej przeszłości, które go interesowały. Byłoby to jednak szaleństwem. Podobnie, jak poddanie się uczuciom, które budziły się w nim za każdym razem, kiedy spojrzał na tę kobietę. Greta wyglądała tego poranka bardzo pociągająco. Ku zaskoczeniu Brodiego rozpuściła włosy i ubrała się w obcisłe błękitne dżinsy, świetnie podkreślające jej zgrabne, długie nogi i jędrne pośladki. Brodie kilkukrotnie przyłapał się na tym, że ukradkiem spogląda na piersi Grety, wyraźnie rysujące się pod materiałem szarego golfa.

Nie czuł się ani trochę winny z powodu uczuć, jakie budziła w nim bratowa. Od śmierci Douga minęło już kilka lat i ten rozdział należało zamknąć na zawsze. Dziwił go jednak ten fizyczny pociąg, jaki odczuwał do Grety. Ona była po prostu przeciwieństwem wszystkich dziewcząt, z jakimi kiedykolwiek się spotykał. Do żadnej z nich nie czuł tego pociągu.

- Rozumiem - odparł krótko i pomógł matce i córce wydostać się z półciężarówki.

Dzień był piękny i pogodny. Kiedy dotarli do centrum handlowego, zbliżało się południe. Południowy wiatr targał włosy Grety. Próbowała je przygładzić przez całą drogę od samochodu do namiotu z choinkami, niestety bezskutecznie.

- Zostaw - usłyszała z ust Brodiego. - Wyglądasz pięknie z potarganymi lokami.

Ten niespodziewany komplement sprawił, że Greta omal się nie potknęła. Wcale nie uważała się za piękność. Zastanawiała się, dlaczego Brodie mówi jej takie rzeczy. A może to zwykły flirt, może miał w zwyczaju rozmawiać w ten sposób z każdą kobietą? Ta myśl była raczej niemiła. Kiedy weszli do namiotu, postanowiła nie zawracać sobie głowy panem Barstowem i jego gładkimi słówkami.

Kilka chwil później Lilly podbiegła do ogromnej bujnej sosny, która była chyba najwyższym drzewem wystawionym na sprzedaż w namiocie.

- Mamusiu, weźmy tę, jest śliczna!

- Oczywiście, że jest śliczna, kochanie - zgodziła się matka. - Ale jest chyba trochę za duża. Może poszukamy mniejszej choinki? - zaproponowała.

, - No coś podobnego! Do czego ty namawiasz własne dziecko? Chcesz kupić jakiegoś małego drapaka, którego Święty Mikołaj nie będzie mógł dojrzeć bez okularów? - zapytał oburzony Brodie.

- Brodie! Ta jodła zajmie pół salonu twoich rodziców. Anita i James dostaną z pewnością zawału na widok takiego kolosa. Poza tym Święty Mikołaj przecież i tak nosi okulary - sprzeciwiła się Greta.

Brodie dostrzegł leciutki uśmieszek w kąciku jej ust, kiedy mówiła te słowa.

Czy jemu się wydawało, czy ona się z nim drażniła?

- Racja, Mikołaj nosi okulary - zgodził się. - Ale takie duże drzewko jest idealne. Będzie wystarczająco dużo miejsca, żeby staruszek pomieścił te tony prezentów, które ledwie przydźwiga do domu Barstowów w tym roku - argumentował.

Na te słowa Lilly odwróciła się gwałtownie.

- A będą tam jakieś prezenty dla mnie? Brodie pochylił się nad dziewczynką, a na jego twarz wypłynął uśmiech pełen czułości. Ujął w dłoń podbródek Lilly.

- A mówiłaś Mikołajowi, co chcesz dostać, mała damo?

Dziewczynka pokiwała energicznie główką.

- Mama napisała do niego list, bo ja tylko umiem się podpisać.

- A wysłałaś ten list? - Brodie mrugnął do Grety. Jego szelmowskie spojrzenie sprawiało, że jej serce topniało jak lód w gorący, letni dzień.

- Oczywiście - odparła poważnie. - Prosto na Biegun Północny.

- W takim razie - odwrócił się z powrotem do Lilly - na pewno pod choinką będzie coś tam dla ciebie leżało. Oczywiście pod warunkiem, że ją pięknie ubierzemy. Gotowa do pracy?

- Gotowa, gotowa! Jedźmy już! - Dziecko przeskakiwało z nogi na nogę.

Widząc, że jej argumenty dotyczące nabycia drzewka mniejszych rozmiarów najwyraźniej nie trafiają do Lilly i Brodiego, Greta skapitulowała.

- Okej. Wygraliście. Zostanę tu i przypilnuję, żeby nikt nam nie sprzątnął tej choinki sprzed nosa, a wy idźcie do kasy - podniosła ręce w geście poddania się.

- No tak, jasne, wiedziałem, że ta niewdzięczna funkcja przypadnie mi w udziale - zaśmiał się Brodie.

Po kilku chwilach ogromne drzewko zostało przymocowane do półciężarówki, wypełniało jej cały tył. Brodie skierował samochód na drogę przecinającą miasteczko.

- Zgłodniałyście? - rzucił w stronę matki i córki.

Lilly nie usłyszała pytania, była zbyt zajęta zerkaniem przez tylną szybę na choinkę pyszniącą się na naczepie. Greta jadała raczej niewiele, ale tego dnia była bez śniadania i czuła, że żołądek kurczy jej się boleśnie z głodu.

- Tak - przyznała otwarcie. - To już czas na lunch?

Brodie spojrzał na zegarek.

- Jest trochę po jedenastej, ale Lilly i ja jedliśmy śniadanie bardzo wcześnie, a ty w ogóle, więc sądzę, że pora jest odpowiednia, żeby się zregenerować po ciężkiej pracy. Może być jakiś fast food? - spytał Gretę.

Doug był wielkim przeciwnikiem sieci restauracji typu fast food i nigdy nie zgadzał się, żeby coś tam przekąsić. Bardzo dbał o swoją dietę. Nauczył się nawet gotować bardzo pożywne, a zarazem niskotłuszczowe i zdrowe posiłki. Po jego odejściu Greta nie zmieniła sposobu odżywiania się. Musiała jednak przyznać, że posiłki, jakie przygotowywała dla siebie i Lilly, były raczej niewyszukane. Na samą myśl o soczystym, dużym, niezdrowym hamburgerze kiszki zaczęły jej grać marsza.

- Jasne! - odpowiedziała. A potem, rozochocona, dodała jeszcze: - Jedźmy gdzieś, gdzie podają lody. Jest dzisiaj tak ciepło, Lilly mogłaby zjeść lody na deser.

- Już się robi, proszę pani Barstow - odparł Brodie.

Pół godziny później Lilly usiłowała zmęczyć górę frytek, leżącą przed nią na talerzu. Jej buzia była umazana keczupem. Matka już piąty raz przechylała się do niej przez stolik, żeby wytrzeć czerwoną maź.

Brodie położył dłoń na ramieniu Grety i powiedział coś, co nie dawało mu spokoju już od kilku chwil.

- Pozwól jej zjeść do końca, a potem wytrzesz jej buzię.

Greta też miała czasami wrażenie, że przesadza, jeżeli chodzi o higienę. W końcu nie ma w tym nic złego, że dziecko jest przez moment umorusane.

- Jakie to dobre, mamusiu. - Dziewczynka z lubością wkładała sobie do buzi następną solidnie unurzaną w keczupie frytkę. - Możemy to jeszcze kiedyś zjeść?

Greta zastygła z serwetką w dłoni, postanowiła się opanować i nie wycierać dziecku ust bez przerwy. Widząc, ile ten posiłek sprawia Lilly radości, pomyślała, że od czasu do czasu powinna po prostu pozwolić córce na bycie dzieckiem.

- Oczywiście, kochanie - odpowiedziała.

- Jak wrócimy do domu... to też? - upewniała się dziewczynka.

- Czasami tak - zgodziła się Greta. Brodie odwrócił się do niej i zauważył:

- Lilly zachowuje się tak, jakby nigdy wcześniej nie jadła frytek.

Greta spuściła wzrok na swój talerz.

- Bo nie jadła. Przynajmniej nie przypominam sobie, żeby jadła.

Brodie spojrzał na dziecko. Z ciasno zaplecionego warkoczyka wystawały już tu i ówdzie pojedyncze kosmyki kręconych włosów. Twarz dziecka zaróżowiona była z emocji i widać było, że doświadcza w Teksasie rzeczy, których wcześniej nie znała. Sprawiało jej to ogromną radość, chociaż były to przecież niewyszukane, proste przyjemności.

Brodie zastanawiał się, dlaczego Greta i Lilly wiodły taką nudną egzystencję po śmierci jego brata, a może nawet wcześniej.

- Cieszę się, że jej się podoba. Wszystkie dzieciaki powinny od czasu do czasu zjeść coś tłustego czy się umorusać, zrobić coś, co normalnie jest zakazane - powiedział.

Greta przesłała mu blady, niepewny uśmiech. Jego bliskość i bezpośredni styl zachowania ciągle wprawiały ją w zakłopotanie.

Brodie był tak niezaprzeczalnie męski, że samo siedzenie w jego towarzystwie i patrzenie na niego sprawiało, że zalewały ją nagłe fale gorąca. Łagodny, ale jednocześnie zdecydowany i mocny, i wciąż wyczuwalny zapach jego wody kolońskiej drażnił jej nozdrza. Czasami myślała, że samo przebywanie w jego towarzystwie, kiedy tak siedział na wyciągniecie ręki od niej, jest nie do zniesienia.

- Ja też czasami pozwalam córce na wiele różnych rzeczy. Po prostu tak się złożyło, że wcześniej nie była w takim miejscu.

- Czy Doug ją rozpieszczał? - spytał nagle Brodie. - Przypuszczam, że nawet przez ten krótki rok, przed swoją śmiercią, zdążył jednak Lilly trochę rozpieścić?

Greta podniosła głowę i rzuciła Brodiemu ciężkie spojrzenie. Jednak w chwili, gdy ich oczy się spotkały, poczuła przyspieszone bicie serca.

- Wiesz, troszkę ponad rok to chyba jednak za mało, żeby w ogóle zostać zapamiętanym - odpowiedziała smutno.

Brodie nie uciekł wzrokiem, ale spojrzał Grecie jeszcze głębiej w oczy.

- Tak bardzo mi przykro z powodu tego, co przeszłaś. Naprawdę - powiedział.

- Mamusiu, już nie mogę, muszę to zjeść do końca?

Greta z trudem oderwała wzrok od Brodiego i spojrzała na córkę.

- Nie, kochanie. Jak chcesz, możesz iść do kącika zabaw i pobawić się z innymi dziećmi. - Wskazała córce mały kącik zabaw w rogu kawiarni. - Ale najpierw zdejmij buty i je tu zostaw. Tam jest specjalny dywanik i obuwie zostawia się przy stoliku.

Dziecku nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zrzuciła ze stóp buciki i pobiegła do kącika, gdzie kilkoro innych maluchów wydawało okrzyki radości, turlając się w koszu z kolorowymi piłeczkami.

- Popatrz, jaka radość - zwrócił się do Grety, kiedy zostali sami przy stoliku.

Greta uśmiechnęła się w odpowiedzi, widząc, jak córka wdrapuje się na minizjeżdżalnię.

- Chcę, żeby się dobrze bawiła w Teksasie. Całą tę podróż zaplanowałam z myślą o niej. Chciałam, żeby spędziła trochę czasu ze swoimi dziadkami, no i z tobą. Co prawda, nie wiedziałam, że będziesz w domu na święta - dodała uczciwie. - Jednak cieszę się, że tak jest. Lilly potrzebuje męskiej ręki, choćby na kilka dni.

Zaskoczony jej nagłym wyznaniem, Brodie przyglądał się jej z lekka zaróżowionej twarzy, nachylił się w jej stronę jeszcze bardziej. Nie było to trudne, dzielili jedną ławkę. Greta w ogóle nie była umalowana, jednak ciepły wiatr zaróżowił jej policzki tak, że świetnie komponowały się z kolorem jej pięknie wykrojonych ust. Światło słoneczne odbijało się w jej błękitnych oczach.

W tej chwili była kobietą pełną życia i Brodie pomyślał, że wygląda tak pierwszy raz od przyjazdu do Teksasu.

- Zaskakujesz mnie. Myślałem, że uważasz mnie raczej za kogoś, kto ma na twoją córkę zły wpływ.

Zauważywszy, jak blisko Brodie się do niej przysunął, Greta oddychała głęboko i starała się sobie wmówić, że to tylko mężczyzna jak stu innych, a siedzenie obok niego nie różni się niczym od dzielenia ławeczki z teściem. Nie potrafiła jednak przekonać samej siebie. Jedyne, co mogła zrobić, to zatonąć w jego oczach w kolorze płynnej czekolady i zachwycać się dołeczkiem w kąciku ust, jaki pojawiał się tam, gdy Brodie się uśmiechał.

A teraz uśmiechał się uwodzicielsko właśnie do niej, zwykłej, prostej, szarej myszki, za jaką Greta się uważała.

- Skąd ci to przyszło do głowy? Mężczyzna zaśmiał się cicho. Jego śmiech był ciepły i zaraźliwy. Greta po prostu rozpływała się w jego obecności. Muszę wziąć się w garść, myślała. Ten facet to po prostu mój szwagier, nikt więcej. Jest tutaj ze mną, bo należę do jego rodziny, a nie dlatego, że chce spędzać czas w moim towarzystwie z wyboru, przekonywała samą siebie.

- Jesteś taka zabawna, Greto - powiedział cicho.

- Nie staram się wcale być zabawna.

- Wiem - odrzekł. - Właśnie dlatego to takie śmieszne. Wiesz, że to nie zbrodnia śmiać się ze mnie, czy kogoś innego, choćby z siebie samej?

Greta nagle posmutniała.

- Pewnie muszę ci się wydawać straszną nudziarą w porównaniu z tymi wszystkimi kobietami, które znasz? - zapytała po chwili.

Brodie wziął ją za rękę. Ten niespodziewany fizyczny kontakt sprawił, że zadrżała.

- Nie jesteś wcale nudna. Jesteś po prostu... inna - odparł.

- Nie wątpię - mruknęła pod nosem. Brodie gładził jej dłoń powoli i z czułością. Po chwili pomyślała, że jest w tym dotyku coś niewłaściwego i powinna się odsunąć. Powinna też wyraźnie powiedzieć Brodiemu, że na zbyt wiele sobie pozwala. Jednak jego dotyk był tak przyjemny, że nie miała siły tego zrobić.

- Dlaczego się nie ożeniłeś? - spytała nagle. Szybciej powiedziała, niż pomyślała. Miała ochotę ugryźć się w język, ale już było na to za późno. Poza tym zżerała ją ciekawość, jaka padnie odpowiedź.

Na ustach mężczyzny pojawił się smutny uśmiech. Greta odetchnęła z ulgą, widząc, że Brodie najwyraźniej nie poczuł się urażony jej nietaktownym pytaniem.

- W zasadzie nie wiem, dlaczego - wyznał. - Chyba po prostu do tej pory nie spotkałem kobiety, która mogłaby konkurować z armią amerykańską - dodał.

Greta pozwoliła sobie zatrzymać na dłużej spojrzenie na jego przystojnej twarzy.

- No tak, powinnam była wiedzieć... Ożeniony z wojaczką - uśmiechnęła się.

- Nie ująłbym tego w ten sposób - odrzekł, przysuwając się jeszcze bliżej. - Większość dziewczyn, które znam, jest chyba bardziej zainteresowana robieniem kariery niż zamążpójściem.

- Wzruszył ramionami. Siedział tak blisko, że dotknął przedramieniem Grety. - Takie czasy - dodał. - A ty, Greto, też jesteś pochłonięta karierą? - zapytał, przechylając głowę w jej stronę.

Gdzieś w środku Greta zdawała sobie sprawę, że ta rozmowa zabrnęła stanowczo za daleko, a dystans fizyczny między nimi należałoby natychmiast zwiększyć. Jednak siedzenie tak blisko niego, kiedy ich uda stykały się ze sobą, a ramiona mimochodem ocierały o siebie, było niezwykle ekscytujące. Ten mężczyzna budził w niej uczucia i doznania, jakich wcześniej nie znała. Przerażało ją to, ale nie na tyle, żeby się od niego odsunąć.

Kontakty fizyczne z mężem były przyjemne i dostarczały jej sporo radości. Ich małżeństwo miało solidne podstawy i dawało Grecie wiele zadowolenia i poczucie bezpieczeństwa. Uczucia, które wzbudzał w niej Brodie, były zupełnie inne, pełne namiętności i żaru. Nie potrafiła się im oprzeć.

- Ja nie robię kariery. Mam dobrą pracę, to nie to samo - odpowiedziała.

- Jaka to praca?

Jej serce biło w tej chwili w tak szaleńczym tempie, że nie mogła uwierzyć, iż jest w stanie prowadzić normalną rozmowę z siedzącym koło niej mężczyzną.

- Jestem kierownikiem biura w firmie ubezpieczeniowej w Kennebunk. Zarabiam wystarczająco dużo na nas obie i czuję się tam dobrze i bezpiecznie. Tak więc powinnam być wdzięczna losowi za to, co mam.

Brodie nie miał pojęcia, że jego szwagierka ma dyplom z dziedziny biznesu i że w ogóle pracuje. Myślał, że przez ostatnie trzy lata od śmierci męża Greta utrzymywała siebie i dziecko ze środków pochodzących z polisy na życie jego brata.

Doug w zasadzie nigdy nie rozmawiał z bratem o żonie. Ale też, pomyślał Brodie z żalem, nie byli przecież ze sobą zbyt blisko. Kiedy dorośli, Doug postanowił osiedlić się w Nowej Anglii, a Brodie zaciągnął się do wojska. W zasadzie nie kontaktowali się ze sobą. Ich relacje na pewno nie były takie, jakie powinny łączyć braci.

- Teraz moja kolej - powiedział Brodi. - A ty, dlaczego nie wyszłaś ponownie za mąż?

To pytanie zupełnie zdetonowało Gretę.

- Nie wierzę, że o to pytasz! - wykrztusiła z siebie wreszcie.

Brodie uniósł brwi ze zdziwieniem.

- Dlaczego? Jesteś młodą, uroczą kobietą. Powinnaś mieć męża, a Lilly potrzebuje ojca - odparł z prostotą.

Greta wiedziała, że Brodie jest człowiekiem prostolinijnym, mówiącym wprost, o co mu chodzi, mimo to bezczelność jego wypowiedzi ją oburzała. Przecież była żoną jego brata, na miłość boską!

- Nigdy nie wyjdę za mąż ze względu na dobro dziecka! Nie byłoby to dobre ani dla niej, ani dla mnie.

Mężczyzna nic na to nie odpowiedział. Nie musiał, wyraz jego twarzy wskazywał jasno, że nie rozumie, o co Grecie chodzi.

Greta westchnęła ciężko.

- Brodie, nie zawracałam sobie głowy szukaniem męża. Wiedziałam, że na nic by się to nie zdało. Nigdy nie znajdę drugiego takiego mężczyzny jak Doug.

- Dlaczego miałabyś szukać kogoś takiego jak on? Naprawdę dziwaczne byłoby zastępowanie zmarłego męża duplikatem - odparł, krzywiąc się z dezaprobatą.

Spojrzała na niego surowo, ale zaraz przeniosła wzrok na kącik zabaw, gdzie jej córka właśnie pokonywała tor przeszkód złożony z dużych czerwonych obręczy.

- Nie chcę go zastępować - powiedziała uczciwie. - I nie szukam nikogo na jego miejsce. Ufałam Dougowi bezgranicznie. Wątpię, żebym kiedykolwiek jeszcze zdołała zaufać innemu mężczyźnie w ten sposób.

Brodie śledził z uwagą wyraz jej twarzy. Chciał ją zmusić w ten sposób do wyjaśnień. Zaufać mężczyźnie, co to miało znaczyć? Zaufać, że coś będzie robił, czy raczej, że czegoś nie zrobi? Czego Greta tak się bała?

Pytania cisnęły mu się na usta, ale z wyrazu jej twarzy wywnioskował, że będzie musiał odłożyć ich zadanie na później. Dziwiła go własna reakcja na słowa bratowej. Dlaczego chciał wszystko o niej wiedzieć? Co sprawiało, że tak interesował się jej opiniami, lękami i myślami? Przecież nie widział w niej materiału na żonę. Nie szukał żony. Chociaż, skorygował sam siebie, ten upływający właśnie rok był trochę inny niż poprzednie. Zaczął marzyć o tym, żeby zaangażować się w jakiś poważny związek. Przelotne znajomości o erotycznym charakterze z wyzwolonymi kobietami przestały go już bawić.

Może dlatego był tak podatny na wdzięki Grety, kobiety bardzo różnej od jego dziewczyn? Z pewnością czuł do niej coś więcej niż rodzinne przywiązanie do żony brata. Na razie nie potrafił zdefiniować, co to takiego.

Tego popołudnia, po spożyciu posiłku złożonego z pieczeni, sałatki coleslaw i fasolki szparagowej, Anita zabrała Gretę i Lilly na strych po pudła z ozdobami choinkowymi. Brodiemu pozostawiono wniesienie do domu ogromnego drzewka i osadzenie go w stojaku.

Po kilku godzinach choinka pyszniła się już w salonie, wydzielając przepiękny zapach, który nieomylnie wszędzie i zawsze kojarzył się ze świętami Bożego Narodzenia. Greta siedziała na kanapie z teściem, słuchając kolęd płynących z radia i obserwując, jak Anita i Brodie demonstrują Lilly feerię świateł emitowanych przez różnego rodzaju lampki rozwieszane na potężnych gałęziach jodły.

- Chyba już możemy zacząć wieszać bombki - powiedziała Anita do Brodiego wesołym tonem. Jej syn rozwieszał właśnie girlandę na najwyższych gałęziach trzymetrowego giganta. - Proszę, kochanie, możesz zacząć od tych - zwróciła się do dziecka, wręczając mu pudełko błyszczących ozdób, w które Lilly wpatrywała się z otwartą buzią.

- Mogę je rozwiesić? Ja? - Nie mogła uwierzyć dziewczynka.

- Pewnie, że tak, masz akurat tyle wzrostu, żeby zawieszać bombki na dolnych gałęziach - uśmiechnął się do niej Brodie. - Daj, pokażę ci.

Odłożył pudełko z bombkami w bezpieczne miejsce i dokładnie wyjaśnił Lilly, jak ma przytwierdzać do ozdób sznureczek i następnie umieszczać bombkę na gałęzi.

Greta z prawdziwą dumą patrzyła, jak jej córeczka dokładnie wykonuje instrukcje. Jednak widok Lilly świetnie bawiącej się w towarzystwie Brodiego sprawił, że poczuła w sercu bolesne ukłucie. Tak dobrze razem wyglądali, jak gdyby Brodie był jej ojcem. Ale nie był. Jej ojciec, a mąż Grety, odszedł na zawsze. Po prostu umarł. I, tak jak powiedziała swojemu szwagrowi kilka godzin wcześniej, nie będzie starała się zastąpić go żadnym innym mężczyzną.

Jej teść spojrzał na nią uważnie.

- Myślę, że moja wnuczka dobrze się bawi - powiedział, a na twarz wypłynął mu uśmiech pełen zadowolenia.

- Bardzo - potwierdziła Greta. - I jestem pewna, że długo po powrocie do Maine będzie wspominać te święta.

James otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale właśnie w tej chwili rozległ się dźwięk telefonu.

Z wyraźnym niezadowoleniem sięgnął po słuchawkę. Po krótkiej wymianie uprzejmości podał słuchawkę żonie.

- Do ciebie - powiedział. - To Sonia, lepiej weź telefon do kuchni, wiesz, że ona mówi za cicho, żeby można było cokolwiek zrozumieć.

- Przepraszam, kochanie - powiedziała Anita tonem pełnym skruchy. - Sonia na pewno będzie chciała omówić szczegóły przyjęcia w Wigilię. Postaram się skrócić jakoś tę rozmowę.

- Nie przejmuj się, mamo - odparł Brodie.

- Greta cię zastąpi.

Kiedy Anita znikła za drzwiami kuchni, Brodie pokiwał na Gretę zakrzywionym palcem.

- Chodź no tutaj, już dosyć się wylegiwałaś, kiedy inni ciężko pracowali - zwrócił się do niej zaczepnym tonem.

- Dotrzymuję towarzystwa twojemu tacie - broniła się Greta.

- Tata jest zmęczony, zasypia na siedząco po całym dniu pracy, nie sądzę, żeby się pogniewał, jeśli na moment opuści go piękna kobieta i pomoże swojemu szwagrowi i córce - uśmiechnął się.

- Mów za siebie, młody człowieku! - zażartował James.

Greta na te słowa zaczerwieniła się mocno i podeszła do choinki. Trzymając w dłoni bombkę, usilnie zastanawiała się, gdzie ją powiesić.

- Nie jestem w tym zbyt dobra - przyznała się.

- Może lepiej zaczekaj na Anitę?

- Z pewnością choinka do tego czasu zmurszeje i zarośnie mchem - zapewnił ją. - A tobie niewiele potrzeba, żeby dobrze wykonać swoją pracę. Dekorowanie drzewka wymaga tylko jednej umiejętności.

- Jakiej? - przeraziła się Greta. - Na pewno jej nie posiadam.

- Trochę więcej wiary w siebie, moja droga!

- Brodie zmierzył ją wzrokiem. - Na pewno kryje się w tobie jakiś potencjał.

Brodie podniósł z podłogi pudełko pełne kolorowych ozdób i wręczył je Grecie.

- Tą umiejętnością jest zdolność do zabawy. Trzeba mieć chęć do śmiechu, chichotu, a nawet tańca. Czy to ponad twoje siły, szwagierko? - dodał figlarnie.

Greta przez moment zastanowiła się poważnie nad tym pytaniem. Oczywiście, bywały chwile pełne śmiechu w jej poprzednim związku, ale nie było w tym wszystkim takiej niewinnej, dziecięcej radości, o jakiej wspominał Brodie. Ta myśl zaniepokoiła ją i sprawiła, że nieznacznie posmutniała. Przyjrzała się trzymanemu przez siebie pudełku, wypełnionemu po brzegi kolorowymi ozdobami świątecznymi.

- Nie nabijaj się ze mnie, na pewno nie jestem tak zabawowa jak ty - odpowiedziała.

Słysząc te słowa, Brodie aż jęknął. Podszedł do niej i delikatnie ująwszy jej podbródek, podniósł go do góry.

- Greta, spójrz na mnie. Wcale się z ciebie nie nabijam. Po prostu się z tobą drażnię, to część takiej słownej gierki, rozumiesz? - tłumaczył łagodnie.

Błękitne oczy Grety pociemniały, kiedy patrzyła na Brodiego. Wahała się, czy przyznać się, że tego typu przekomarzania pamięta jedynie z dzieciństwa. Jej ojciec, Michael O'Brien, zanim opuścił rodzinę na zawsze, kiedy Greta miała sześć lat, też tak się z nią drażnił. Tego jednak nie chciała Brodiemu opowiadać.

- Pewnie, że rozumiem. Możesz wierzyć lub nie, ale ja też się czasami uśmiecham. A niekiedy nawet zdarza mi się śmiać - siliła się na dowcip Greta.

Brodie podniósł jedną ze swoich ciemnych gęstych brwi do góry.

- Czyżby? A co z tańcami?

- Nie, nigdy mi się to nie zdarza - przyznała smutno. - Nie umiem tańczyć.

Brodie zrobił taką minę, jakby ta informacja go zszokowała. A może naprawdę tak było? Greta pomyślała, że w przypadku Brodiego trudno było wyczuć, czy malujące się na jego twarzy emocje są prawdziwe, czy mężczyzna najzwyczajniej w świecie się wygłupia.

- To straszne! Natychmiast musimy temu zaradzić! - zakrzyknął Brodie i dziarsko ruszył, żeby porwać Gretę w objęcia.

- Brodie! - zaprotestowała słabo. - Co ty wyprawiasz?

- Mam zamiar nauczyć cię tańczyć - odrzekł z szelmowskim uśmiechem.

Greta próbowała ze wszystkich sił wyswobodzić się z żelaznego uścisku jego silnych ramion. Serce zaczęło jej bić jak szalone. Wszelki opór jednak nie miał najmniejszego sensu. Uścisk zacieśnił się tylko i teraz Brodie przyciągnął ją do siebie tak mocno, że ich ciała niemal przyległy do siebie.

- Nie chcę! Brodie, to nie jest dobry moment!

- próbowała nadal walczyć Greta. Jednocześnie odwróciła głowę, żeby zobaczyć, gdzie jest Lilly. Dziewczynka siedziała grzecznie pod choinką. Trzymała w ręku bombkę i z otwartą buzią przypatrywała się matce i wujkowi.

- Mamusiu, tańcz! - zachęcała z zapałem.

- O tak! - Dziewczynka podniosła się z podłogi i zaczęła się obracać wokół własnej osi, jakby tańczyła walca. Kątem oka Greta zauważyła, że James przygląda się całej scenie z szerokim uśmiechem na twarzy.

Pomyślała, że to nic dziwnego, że jej teściowi podoba się ten widok. James był taki sam jak Brodie. Ciągle miał ochotę na figle. Ta cecha zaskoczyła ją, kiedy go pierwszy raz spotkała. Doug był zupełnie inny niż reszta jego rodziny. Cichy, zamknięty w sobie i poważny.

- Widzisz, Lilly już złapała, o co chodzi - zaśmiał się Brodie. - Przecież nie ma lepszego czasu na tańce i zabawę niż święta Bożego Narodzenia. To czas świętowania i radości, w każdym znaczeniu tego słowa - dodał cicho, a jego dłoń, spoczywająca na jej plecach, obniżyła się nieco.

- Przecież musimy ubrać choinkę! - przypomniała mu z wyrzutem.

- Mamy na to całą noc - odparł swobodnie. Z gardłem zaciśniętym z emocji Greta objęła Brodiego drugą ręką.

- W porządku, jesteśmy gotowi - powiedział z władczym uśmiechem, który sprawił, że Gretę przeszył dreszcz. - Rób po prostu to, co ja - dodał i uśmiechnął się do niej.

Z wieży dobiegał głos Willy'ego Nelsona wykonującego utwór „Pretty Paper”. Greta nie sądziła, że tego typu muzykę można uznać za taneczną, jednak najwyraźniej Brodie był innego zdania. Zaczęli się kołysać w rytm muzyki. Na początku Greta pochłonięta była uważnym obserwowaniem jego kroków i dokładnym powtarzaniem wykonywanych przez niego sekwencji. Z czasem jednak przestała patrzeć na stopy i dała się poprowadzić muzyce i Brodiemu.

Z wolna zaczęła odczuwać miłe ciepło bijące od jego ciała, tak ściśle stykającego się z jej ciałem.

Greta nie zdawała sobie dotychczas sprawy, że taniec może być czynnością tak zmysłową. Przynajmniej ona w taki sposób go odbierała. W Brodiem ich wspólny taniec pewnie nie wzbudzał takich emocji, mężczyzna z pewnością tańczył w swoim życiu z wieloma kobietami. Greta myślała, że dla jej szwagra czynność ta jest pewnie po prostu dobrą rozrywką. To była część tego „świętowania”, o którym wcześniej wspomniał. Musiała przyznać sama przed sobą, że takie świętowanie bardzo jej przypadło do gustu. Mimo że zaschło jej w gardle, czuła dziwną słabość w nogach i silną potrzebę wtulenia się policzkiem w jego ramię. A może właśnie dlatego?

Przetańczyli kilka razy wokół salonu. Podczas jednej z takich rund Greta zauważyła, że fotel, zajmowany wcześniej przez jej teścia, jest pusty. James musiał się wymknąć z pokoju podczas ich tańca. Greta była z tego zadowolona. Była pewna, że jej taniec nie mógł wzbudzić w mężczyźnie innego uczucia niż zażenowanie. Poza tym bała się, że jej teść mógłby wyczytać z jej twarzy coś, czego tam nie powinno być. Z drugiej strony, Greta uważała swoich teściów za ludzi bardzo otwartych i tolerancyjnych. Była pewna, że nie potępiliby jej za to, że spodobał jej się ich młodszy syn.

Muzyka nieoczekiwanie urwała się i taniec dobiegł końca.

- No i co? Nie było tak najgorzej, prawda? - usłyszała przy swoim uchu miękki, niski głos Brodiego.

Greta Odkaszlnęła i próbowała się roześmiać.

- Pewnie dla ciebie to przeżycie było gorsze niż dla mnie - odpowiedziała lekko. - Ciągle deptałam ci po palcach. Pewnie z powodu karkołomnej próby nauczenia mnie tańca, jaką podjąłeś, zostaniesz kaleką do końca życia - roześmiała się serdecznie.

- Ależ skąd - uśmiechnął się. - Świetnie ci szło. Jeszcze kilka rundek i staniesz się mistrzynią tańca towarzyskiego - dodał, odsuwając się od niej z głębokim ukłonem. - Dziękuję pani za taniec.

- Przyjemność po mojej stronie, Brodie - odparła głosem ściśniętym z emocji i nieśmiało spojrzała mu w oczy.

- Ja też chcę tańczyć! - Lilly podbiegła do Brodiego i podniosła ramiona tak, żeby mężczyzna mógł ją wziąć na ręce.

- Nie ma sprawy, młoda damo - odrzekł Brodie z uśmiechem i uniósł dziewczynkę do góry. - Trzymaj się, zatańczymy sobie walca dookoła salonu.

Dziecko zachichotało z radości, a Greta z ciężkim westchnieniem wróciła do przerwanej wcześniej czynności dekorowania drzewka. Z zaskoczeniem zauważyła, że ręce jej drżą, a policzki płoną z gorąca. Nawet jako nastolatce nie zdarzyło jej się ulec tak silnemu zauroczeniu. Wieszając powolnym ruchem bombkę na choince, Greta obiecała sobie wziąć się w garść, zanim wizyta w domu jej teściów skończy się jakąś katastrofą.

ROZDZIAŁ TRZECI

Anita niemal godzinę rozmawiała przez telefon, a kiedy wreszcie skończyła, wróciła do salonu. Wmaszerowała do pokoju, niosąc na tacy kubki z gorącą czekoladą i ciasteczka. Wszyscy zrobili sobie małą przerwę i, siedząc pod drzewkiem, podziwiali pyszniące się na nim kolorowe ozdoby i światełka. Co kilka chwil Lilly podchodziła do choinki i głośno zastanawiała się, gdzie Mikołaj umieści prezenty. Za każdym razem inne miejsce wydawało jej się najodpowiedniejsze do tego celu.

Greta nigdy jeszcze nie widziała swojej córki w stanie takiej ekscytacji.

To prawda, że wszystkie dzieci bardzo przeżywają święta, ale kobieta widziała w uśmiechu córki coś jeszcze, zauważyła, że dziecko cieszy się z pobytu u rodziny. Lilly po prostu kwitła. Nie była to dla niej zwyczajna Gwiazdka. Mimo że Greta cieszyła się radością córki, zastanawiała się, czy dotychczasowe jej życie z matką w Maine było aż tak smutne.

Po zjedzeniu ciasteczek i popiciu ich solidną porcją czekolady, Lilly zaczęła zasypiać. Jej główka opadła na pierś, a oczy same się zamknęły. Greta przeprosiła wszystkich i wzięła dziecko na ręce, żeby zanieść je do sypialni. Kiedy już znalazły się w pokoju, przebrała Lilly w piżamę i przypilnowała, żeby dziewczynka porządnie wymyła zęby. Po wysłuchaniu zmówionego przez Lilly paciorka, położyła córkę do łóżka i wróciła do salonu. Nie zastała tam nikogo. Stanęła pod łukiem prowadzącym do pokoju i z zachwytem przyglądała się przepięknie udekorowanej choince. Nagle usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się i z zaskoczeniem poczuła pocałunek, jaki Brodie złożył na jej policzku.

- Jaki miękki... - wymruczał z zadowoleniem. - Spróbujmy z drugiej strony.

Zanim zdążyła zaprotestować, mężczyzna odgarnął włosy z jej drugiego policzka i pocałował go lekko.

Greta poczuła suchość w gardle. Nagła fala gorąca zalała jej całe ciało.

- Co ty... co ty robisz? - zdołała tylko wyszeptać z wysiłkiem.

- Moja droga, stoisz dokładnie pod jemiołą. Co byłby ze mnie za facet, gdybym nie wykorzystał okazji? - zaśmiał się Brodie.

Greta z niedowierzaniem spojrzała na sufit. Rzeczywiście, potężna gałąź jemioły zwisała nad jej głową. Zastanawiała się, dlaczego wcześniej jej nie zauważyła.

Złapawszy kilka głębszych oddechów, szybko przemieściła się w stronę kanapy.

- A gdzie twoi rodzice? - spytała, sadowiąc się wygodnie na miękkiej sofie.

Brodie podszedł do niej bez pośpiechu. Greta bezwiednie błądziła wzrokiem po jego umięśnionej sylwetce.

- Poszli już spać - odparł. - Tata był zmęczony po całym dniu pracy. Kazali cię przeprosić i przekazać, że się zobaczycie jutro rano.

- Nie ma powodu mnie przepraszać! - odpowiedziała. - Przecież jestem tu tylko gościem, nie powinni się krępować moją obecnością. Poza tym należy im się odpoczynek, święta to radość, ale tez i sporo roboty.

Brodie swobodnie rozsiadł się na sofie obok Grety, jego zgięte kolano dotykało jej nóg. Wzbudziło to w niej prawdziwy popłoch. Spoczywające na poduszce palce Brodiego dzieliło od jej dłoni zaledwie kilka centymetrów. Poza uczuciem popłochu jego bliskość powodowała, że Greta odczuwała podniecenie. Emocje te starała się ze wszystkich sił ukryć przed Brodiem.

- Cały ten wysiłek jednak się opłaca. Człowiek się przecież świetnie bawi w czasie świąt. - Brązowe oczy mężczyzny zwęziły się, formując dwa przecinki, kiedy szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy. - Powiedz mi, Greto, a ty dobrze się z nami bawisz? - zapytał znienacka. - Czy po prostu jakoś nas znosisz?

Greta zacisnęła usta i spojrzała na niego z gniewem. Dlaczego uparł się, żeby ją stawiać pod murem? I dlaczego ona dawała się do tego muru przycisnąć?

- Mimo tego, co pewnie sądzisz na mój temat, świetnie się tu bawię i dobrze mi z twoją rodziną. Co ty sobie w ogóle o mnie myślisz? Jestem według ciebie jakąś nadętą lalą?

Brodie podniósł dłoń, która wcześniej w jakiś niezrozumiały sposób znalazła się na jej udzie, i ujął ją za rękę.

- Nie, po prostu myślę, że żyłaś w izolacji, w jakiejś szklanej wieży. Chyba nie zaznałaś niczego, co wykraczałoby poza ten mały, hermetycznie zamknięty świat, jaki sobie zbudowałaś.

Greta próbowała wyszarpnąć dłoń, ale jego palce tylko mocniej zacisnęły się na jej palcach.

Posłała mu więc jedynie spojrzenie pełne popłochu.

- Śmierć Douga... - zaczęła, ale Brodie nie dał jej dokończyć.

- Nie ma z tym nic wspólnego - stwierdził autorytatywnie.

Zupełnie zaskoczona, Greta przysunęła się bezwiednie w jego kierunku, poszukując w wyrazie jego twarzy dowodu na to, że się nie przesłyszała.

- Nie mogę uwierzyć, że powiedziałeś coś takiego! - krzyknęła oburzona. - O co ci w ogóle chodzi?

- Nie unoś się, Greto, nie chciałem cię urazić. Chciałem tylko powiedzieć, że jakoś musisz rozbić te ściany ze szkła, które sama wybudowałaś, i zacząć żyć naprawdę - odpowiedział spokojnym, przepraszającym tonem.

Greta patrzyła na niego, jakby zaczął nagle mówić w jakimś obcym, niezrozumiałym dla niej języku.

- Co ty bredzisz! Przecież ja żyję!

Brodie parsknął pogardliwie w odpowiedzi. Jego zachowanie doprowadziło Gretę do prawdziwej furii.

- Kto ci dał prawo wymądrzać się na temat życia innych? - rzuciła oschle. Jej policzki płonęły już ze wściekłości i nawet nie próbowała się opanować. - Dlaczego uważasz się za eksperta, co?

- Nie uważam się za eksperta - uśmiechnął się przepraszająco, jakby rozumiał, że Greta miała prawo się zdenerwować, ale nie mógł nic na to poradzić. - Po prostu jestem na tyle bystry, że zauważyłem pewne rzeczy w twoim zachowaniu.

Uczucie wściekłości, które opanowało wcześniej Gretę, z wolna ustępowało zaciekawieniu.

- Spodziewam się, że fakt, iż jesteś żołnierzem, wpłynął na to, że świetnie znasz się na kobietach? - spytała złośliwie.

- Niezupełnie - zaśmiał się Brodie w odpowiedzi. - Jednak poznałem parę niewiast poza koszarami - dodał, wykrzywiając usta w złośliwym, pewnym siebie uśmieszku.

- Domyślam się - powiedziała z przekąsem Greta. - Jednak wolałabym, żebyś mnie do tych, jak to ująłeś „niewiast”, nie porównywał, bo zdaje się, że właśnie próbujesz.

Uśmiech natychmiast zniknął z twarzy Brodiego.

- Nie śmiałbym cię do nich porównywać - powiedział szczerze. - Jesteś... zupełnie inna. Nigdy jeszcze nie miałem do czynienia z taką kobietą jak ty.

Jego słowa sprawiły, że Greta nagle poczuła się niezręcznie. Posmutniała też znacznie. Od czasu, kiedy skończyła sześć lat, zawsze była „inna”. Jej życie różniło się od życia otaczających ją rówieśników. Jej ojciec nie chciał ani jej, ani jej matki. Odszedł, nawet nie obejrzawszy się za siebie. A kiedy odszedł, Teresa O'Brien zmuszona była pracować na trzech etatach, żeby zarobić na chleb dla siebie i swojej małej córeczki. Greta obserwowała proces przemiany, jakiemu ulegała jej piękna matka, stając się wrakiem człowieka. Jako dziecko Greta wychowywała się w zasadzie sama. Jej matka była zawsze w pracy.

- Pewnie wydaję ci się nudną bigotką. Nie mam zamiaru jednak zacząć zachowywać się inaczej. Nie jestem żadną swobodną panienką.

- I Bogu dzięki! - odparł Brodie, uśmiechając się do niej szeroko.

Greta zastygła w osłupieniu.

- Nie rozumiem, zrozumiałam, że chciałeś mi powiedzieć, żebym trochę wyluzowała i wyrwała sobie faceta? - zamrugała, wciąż jeszcze zaskoczona tym, co usłyszała przed chwilą.

- No... niezupełnie. - Twarz Brodiego wykrzywił na moment grymas niezadowolenia.

Z ust Grety wydobyło się głębokie westchnienie. Z trudem wyrwała dłoń z ręki Brodiego. Zaraz jednak obie dłonie złożyła razem na udach.

- Niezbyt dobrze wyrażasz, o co ci chodzi - powiedziała.

Nie odpowiedział od razu. Greta rzuciła w jego stronę szybkie spojrzenie. Brodie studiował jej twarz, mrużąc z zastanowieniem brązowe oczy. Jego spojrzenie miało w sobie taki ładunek pożądania, że Gretę znowu oblała fala gorąca, chyba silniejsza niż ta, którą odczuwała przy ich wspólnym tańcu.

- Masz rację. Może powinienem wyrażać się jaśniej, zamiast bawić się w konwenanse. Myślę, że śmierć Douga to dla ciebie świetna wymówka, żeby nie związać się z innym mężczyzną.

To bezczelne stwierdzenie wręcz poderwało Gretę na równe nogi. Brodie zdecydowanie na zbyt wiele sobie pozwalał!

- Wiesz, że po prostu brak mi słów! - warknęła. Chcąc zakończyć tę niewygodną dla niej rozmowę, podeszła do półki z płytami CD i zaczęła przeglądać kompakty. Właśnie wkładała do odtwarzacza składankę kolęd i piosenek świątecznych, kiedy usłyszała za sobą kroki.

- Dlaczego nie przyznasz mi racji? - zapytał miękko.

Jego głos był niski, głęboki i męski. Męskość zresztą biła z całej jego postaci. Greta skarciła siebie za tę myśl.

- Ponieważ nie masz racji - odpowiedziała z naciskiem.

Celowo się do niego nie odwracała.

- Trudno się zresztą dziwić. Nie sądzę, żebyś miał jakiekolwiek pojecie o miłości czy małżeństwie. Wątpię, żebyś doświadczył pierwszego, a z pewnością nie doświadczyłeś drugiego - wypaliła.

- Nie wiem, czy tego samego nie można powiedzieć o tobie - odparował.

Ze wszystkiego co dotychczas od niego usłyszała, to zaszokowało ją najbardziej. Odwróciła się, żeby spojrzeć mu w twarz.

- A teraz co chcesz powiedzieć? - zapytała. - Przecież wszyscy wiedzą, że kochałam Douga.

- Z pewnością... na swój sposób - odparł Brodie.

Greta czuła, jak z wściekłości płonie jej cała twarz.

- A Doug kochał mnie! - dorzuciła wściekle.

- Ach, więc tak to się nazywa... - odparł bezczelnie mężczyzna.

Greta doprowadzona do ostateczności, zbliżyła się do niego. Teraz od jego drwiącej twarzy dzieliło ją zaledwie kilka centymetrów.

- Denerwujesz mnie, Brodie, naprawdę - powiedziała z wściekłością przez zaciśnięte zęby.

- To dobrze, przynajmniej raz w życiu coś czujesz.

Greta odczuwała gniew chyba bardziej w stosunku do siebie niż do niego. Miała zbyt silną osobowość, żeby do takiego stanu doprowadził ją jakiś mężczyzna.

- Nic nie wiesz o moim małżeństwie. Jak śmiesz? Nigdy ci się nie chciało przyjechać do Maine, żeby odwiedzić brata. Zawsze miałeś służbę gdzieś na drugim końcu kraju. Miłość do Armii Stanów Zjednoczonych zawsze była silniejsza niż miłość do rodziny, nieprawdaż?

Twarz Brodiego nabrała surowego wyrazu.

- Pewnie to właśnie słyszałaś na mój temat od Douga, co? Powiedział ci, że nie chciałem was odwiedzić, bo służba w wojsku pochłania mnie całkowicie, tak?

Greta złagodniała nieco, spodziewała się, że być może prawda nie do końca wygląda tak, jak przedstawiał ją Doug.

- Tak, tak twierdził mój mąż. A było inaczej?

- Nie - potrząsnął głową Brodie. - Daleki jestem od twierdzenia, że Doug był kłamcą.

Pozwól, że ci wyjaśnię przyczyny swojego postępowania. Twój mąż uważał, że służba w armii pochłania mnie całkowicie. Nie mógł pojąć, jak można kochać coś związanego z wojskowością. Doug brzydził się przemocą. Uważał, że ktoś, kto w upale i błocie lub mrozie i śniegu przedziera się kilometrami po jakimś trudnym terenie musi mieć nierówno pod sufitem. Mój brat miłował spokój i nie lubił niespodzianek i ryzyka. Dlatego właśnie, między innymi, ożenił się z tobą.

Zamiast wściekłości Greta zaczęła odczuwać dziwny, paraliżujący chłód, który wręcz utrudniał jej przełykanie.

- Ach, więc na ten temat też masz gotową teorię, tak? - wycedziła z trudem.

Wyraz twarzy Brodiego złagodniał nieco. Patrzył na nią jakby z wyrzutem i przykrością, co zmroziło Gretę jeszcze bardziej.

- Tak - odparł miękko. - Douga łatwo było rozszyfrować. Kochał rutynę i poczucie bezpieczeństwa.

Greta westchnęła głęboko. Jej umysł bezwiednie odszukał w pamięci dzień, kiedy poznała Douga. Był wtedy stypendystą na wydziale księgowości Uniwersytetu Stanowego w Portland. Greta uczęszczała na ten wydział na przedmioty związane z przedsiębiorczością i była tuż przed dyplomem. Wpadli na siebie zupełnie przypadkiem, i to dosłownie, w kafejce na wydziale. Doug bardzo ją przepraszał, a ją ujęły jego szarmancki sposób bycia i opanowanie. Później, gdy się lepiej poznali, Greta czuła się przy nim miło i bezpiecznie. Czy to możliwe, że po prostu wzięła te uczucia za miłość? A może podobne uczucia wzbudzała w Dougu?

- Nie ma w tym niczego złego. Ja też kocham rutynę i pragnę bezpieczeństwa dla siebie i Lilly - powiedziała.

Brodie posmutniał.

- Zastanów się, co mówisz, Greto. Doug wiedział, że brakowało ci poczucia bezpieczeństwa i że jesteś kobietą, którą można sobie podporządkować. Uważał, że jesteś osobą prawą i szczerą. Przykro mi, że cię rozczaruję, ale nie ożenił się z tobą z miłości. Nie był skłonny do takiej impulsywności.

Greta miała ochotę krzyczeć. Chciała wykrzyczeć Brodiemu, że nie ma racji, że byli z Dougiem w sobie zakochani, ale słowa uwięzły jej w gardle. Ku swojemu zaskoczeniu poczuła nagle, że Brodie ma rację.

Odwróciła się do niego plecami i powiedziała niskim, załamującym się głosem.

- Nie rozumiem, dlaczego wygadujesz takie okropne rzeczy na temat swojego brata, zwłaszcza że nie ma go już wśród nas i nie może się bronić.

Brodie położył Grecie dłonie na ramionach.

- Nie chcę źle o nim mówić. Był przecież moim najukochańszym bratem. Doug był chodzącą dobrocią, naprawdę. I gdyby dożył setki, byłby dla ciebie dobrym mężem... no, na swój sposób. Jednak mój brat nie żyje. A ty jesteś samotną kobietą, która, mam wrażenie, potrzebuje o wiele więcej niż poczucia bezpieczeństwa i spokoju.

Emocje, których Greta nie potrafiła nazwać, sprawiły, że łzy stanęły jej w oczach, a głos uwiązł w gardle.

- Niczego więcej nie potrzebuję - wycharczała z trudem. - Nie mów mi, co jest dla mnie dobre! Nie chcę tego słuchać!

- Greto... - zaczął Brodie, ale ona już nie słuchała. Wyrwawszy się z jego uścisku, wybiegła z pokoju.

Następnego dnia Greta skończyła pić kawę jako ostatnia. Anita wstała od kuchennego stołu i zaczęła sprzątać brudne naczynia. Kiedy Greta poderwała się, żeby pomóc teściowej, ta poklepała ją uspokajająco po ramieniu.

- Nie ma pośpiechu. Pij sobie spokojnie kawę, a ja powolutku wszystko pozbieram.

Poza nimi dwiema dom był zupełnie pusty. Mężczyźni wybrali się rano na zakupy z zamiarem nabycia brakujących prezentów świątecznych i namówili Lilly, żeby pojechała z nimi. Greta nie mogła się pozbyć uczucia pustki. Dom był cichy bez wesołego szczebiotania jej córki. Brakowało też w nim Brodiego, który lubił puścić do niej oko lub rzucić uśmieszek.

Greta zganiła się za myślenie o tym bezczelnym, typie. Miała go wciąż przed oczami. To dobrze, że zaraz po świętach jej wizyta w domu teściów się skończy. W innym przypadku pewnie zrobiłaby z siebie kompletną idiotkę.

- Cieszę się, że James mógł wziąć sobie wolne na czas świąt - powiedziała do Anity. - Lilly naprawdę lgnie do dziadka. Wyobraź sobie, że twoja wnuczka ciągle opowiada o dziadku, jego młotkach i jego warsztacie. To dziecko chyba wierzy święcie w to, że James potrafi wyczarować z kawałka drewna dosłownie wszystko.

- Bo to prawda - odpowiedziała Anita z uśmiechem pełnym zadowolenia.

Kobieta zgrabnie układała talerze na wysoko umieszczonej półce kredensu.

- Do wujka też lgnie - zauważyła. - Obydwaj ją strasznie rozpieszczają. Ale przecież czasami trzeba dzieci trochę porozpieszczać. Ja z pewnością trochę rozpuściłam Douga i Brodiego, kiedy byli dziećmi.

Greta zacisnęła mocno palce na kubku.

- Jak się patrzy na Brodiego, to trudno uwierzyć, że Doug był jego rodzonym bratem. Trudno wyobrazić sobie dwie równie odmienne osobowości - odważyła się powiedzieć.

Anita wróciła do stołu po resztę naczyń.

- To prawda. Brodie odziedziczył naturę po swoim ojcu i dziadku ze strony ojca. Doug przypominał raczej moich braci. Oni też byli spokojni i zamknięci w sobie.

Greta wodziła palcem po krawędzi kubka i po zastanowieniu postanowiła zdobyć się na zadanie dawno nurtującego ją pytania.

- To może dziwnie zabrzmi... ale czy Doug bywał czasami zazdrosny o Brodiego?

Anita, odwróciwszy się od zlewozmywaka, wolno wytarła ręce w lnianą ściereczkę, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Jak to zwykle wśród braci - wzruszyła wreszcie ramionami. - Zanim urodziłam Brodiego, Doug był jedynakiem przez osiem lat. Na początku buntował się, nie mógł się pogodzić ze stratą pierwszego miejsca w rodzinie. To się jednak zdarza większości dzieci w takiej sytuacji.

- Nie chodziło mi o okres, kiedy Doug i Brodie byli dziećmi, ale później, kiedy dorośli - wyjaśniła Greta.

Anita spojrzała na nią ze zdziwieniem.

- Prawdę mówiąc, nie zauważyłam jakichś szczególnych oznak zazdrości. Pytasz o coś konkretnego?

Greta poczuła nagłe zażenowanie. Poderwała się na nogi i zaczęła z zajęciem zeskrobywać do kosza na śmieci resztki jedzenia ze swojego talerza.

- Och, nie wiem... - Próbowała nadać swojemu głosowi bagatelizujący ton. - Wydawało mi się po prostu, że Doug nie pochwala kariery wojskowej, jaką sobie wybrał Brodie. Gdybym miała tak zasłużonego brata, byłabym dumna. Wszystkim bym się nim chwaliła. A Doug nikomu nigdy słowem nie wspominał o bracie.

Anita uśmiechnęła się i kiwnęła głową z pełnym zrozumieniem.

- Pamiętaj, że Doug nie był szczególnie silny fizycznie czy wysportowany. Zawsze siedział w książkach i wojsko go zupełnie nie interesowało. Nie miał zresztą szans na karierę w armii. A James przecież dostał medal po powrocie z Wietnamu, a jego dziadek był wielokrotnie odznaczony podczas drugiej wojny światowej. Może Doug skrycie marzył, żeby być taki jak oni, ale nie miał ku temu warunków? Jednak przecież odnosił sukcesy na innym polu. I przede wszystkim był dobrym człowiekiem.

- To prawda - potwierdziła Greta żarliwie.

Doug był dobry. Był też uosobieniem wszystkiego, o czym Greta mogła zamarzyć, a przynajmniej tak jej się wydawało. Żyła w tym przeświadczeniu aż do poprzedniego wieczoru, kiedy Brodie zasiał w niej poważne wątpliwości. Nonsens, pomyślała ze złością, ten człowiek coś bredził bez sensu. Co on wie o miłości? Stabilizacja i bezpieczeństwo są ważniejsze niż namiętność i pasja.

Cały czas próbując samą siebie przekonać, że ma rację, bezwiednie z rozmarzonym uśmiechem wodziła palcami po policzku w miejscu, gdzie poprzedniego wieczoru Brodie ją pocałował.

Po południu Greta i Anita pakowały prezenty przy kuchennym stole i kiedy Brodie, James i Lilly wrócili z zakupów, miaty już sporą część pracy za sobą. Wnuczka w asyście dziadka pomaszerowała do salonu położyć część paczek pod choinką. Brodie zaś snuł się po kuchni bez wyraźnego celu.

- Nie zgadniesz, mamo, kogo dziś spotkałem w centrum handlowym - zagadnął Anitę.

Anita nawet nie podniosła wzroku znad paczki, którą od pewnego już czasu próbowała z godnym podziwu uporem przewiązać wyjątkowo śliską wstążką.

- Masz rację, nie zgadnę, kogo?

- Patsy Wallis, pamiętasz ją? Byliśmy razem w szkole średniej.

Anita rzuciła synowi krótkie spojrzenie i powróciła do swojego absorbującego zajęcia. Po drugiej stronie stołu Greta robiła wszystko, co w jej mocy, żeby Brodie nie zauważył, że z zapartym tchem słucha każdego jego słowa.

- Jasne, że pamiętam - odpowiedziała Anita. - Taka cheerleederka, ładna blondyneczka. Chyba nawet była przez jakiś czas twoją dziewczyną w liceum?

Brodie głośno przełknął ślinę i mimochodem zajął miejsce po prawej stronie Grety przy stole.

Podniosła na moment głowę i rzuciła mu to samo wyniosłe spojrzenie, jakim obdarzała go raz po raz tego dnia przy śniadaniu. Nie wydawało się to jednak robić na nim żadnego wrażenia.

- Nie, mamo, mylisz ją z jej przyjaciółką, Kelli.

Patsy to ta brunetka, która jeździła białym mustangiem.

- Ach tak - odparła Anita z zastanowieniem.

- To była bardzo ładna dziewczyna. Pewnie nadal jest atrakcyjna.

Brodie spoglądał raz po raz na Gretę.

- Tak, jeśli ktoś lubi brunetki - spojrzał z jawną adoracją na ogniste loki Grety.

Zerknęła na niego szybko, a on uśmiechnął się do niej znacząco. Na szczęście Anita zdawała się być nieświadoma tego, co tak naprawdę odgrywało się w tej chwili przy stole.

- Pogawędziliście sobie o starych czasach?

- spytała Anita.

Brodie przez długi moment, który Grecie wydawał się wiecznością, sączył z kubka kawę. Greta już zdołała sobie wyobrazić wzruszającą scenę spotkania swojego szwagra ze szkolną pięknością. Na pewno ta Patsy bezwstydnie wdzięczyła się do niego, myślała ze złością. Pewnie oparła mu się na ramieniu i trzepotała długimi rzęsami, aż facet zupełnie zmiękł. Zaraz jednak skarciła się; nie mogła sobie pozwolić na zazdrość. Nie o Brodiego, na miłość boską!

To ostatni facet na tej planecie, o którego powinna być zazdrosna!

- Tak, było bardzo miło - odpowiedział wreszcie jej szwagier. - Zapraszała mnie na gwiazdkową imprezę w Domu Weterana. Jej mąż jest weteranem, więc ona pomaga w organizowaniu imprezy. Dlaczego nic o tym nie wspomniałaś? Nie idziecie z tatą potańczyć?

Uporawszy się wreszcie z oporną wstążką, Anita odłożyła paczkę i podeszła do zlewozmywaka umyć ręce.

- Przepraszam, kochany, ale tyle było roboty, że zupełnie wyleciało mi to z głowy. Jesteśmy tam prawie co roku, ale tym razem chyba się nie wybierzemy. Musimy przecież pojawić się u Morralesów jutro wieczorem na ich imprezie.

Nagle Anita odwróciła się od zlewozmywaka.

- Mam pomysł! Weź ze sobą Gretę i idźcie potańczyć. Tam zawsze jest bardzo miło, no i zobaczyłbyś swoich starych znajomych! - Klasnęła rękami z uciechy zupełnie jak mała dziewczynka.

- Nie! - zakrzyknęła Greta z przestrachem. - Ja nie umiem tańczyć, Brodie jest świadkiem!

- E tam! A kto na to zwraca uwagę na takich imprezach? - machnęła ręką Anita. - Wystarczy się objąć i trochę poruszać nogami. Jestem pewna, że przy wsparciu Brodiego jakoś uda ci się ta sztuka.

Greta zobaczyła kątem oka, że szwagier przygląda jej się z niebezpiecznym błyskiem w oku i dwuznacznym uśmiechem.

- Świetny pomysł - skwitował słowa Anity. Greta poczuła się, jakby ta dwójka już zapędziła ją do narożnika. Podniosła się od stołu.

- Zapominacie, że ja mam córkę - wytoczyła ostatnie działo. - Te tańce są na pewno tylko dla dorosłych.

- Oczywiście, dlatego pójdziecie tam we dwójkę, a my z Jamesem zajmiemy się małą. Czytałam w gazecie, że grają bardzo ładny film animowany związany z Gwiazdką. Chętnie sobie z Lilly na niego pójdziemy.

Boże, myślała gorączkowo Greta, ja nie mogę pójść na tę imprezę z Brodiem. Przecież będziemy tam sami. Będziemy tańczyć, on mnie będzie obejmował... Sama myśl o tym przyprawiała ją o dreszcze...

Przygładziła poły spódnicy i oczyściwszy gardło z nerwowej chrypki, postanowiła dalej oponować.

- Nie, naprawdę przykro mi, ale ja nie lubię tego typu imprez. Poza tym nie znam tam nikogo. Brodie będzie się lepiej bawił beze mnie w towarzystwie starych znajomych.

Ostatnie zdanie wypowiedziała z lekkim przekąsem.

- Bzdury! - odpowiedziała Anita. - Brodie cię wszystkim przedstawi. Gwiazdka to doskonały czas na tańce i zabawę, a my musimy zadbać o to, żebyś się trochę rozerwała, zanim wrócisz do domu.

Greta ostatnim wysiłkiem próbowała wymyślić jakiś sposób, żeby się wyplątać z tej sytuacji. Poczuła się przyparta do muru. Nie chciała zachować się jak jakaś niewdzięcznica. Jej teściowie przecież robili wszystko, żeby spędziła ten czas jak najlepiej.

- Mama ma rację. Przecież zaraz wracasz do Maine. A tam nikt cię nie nauczy kowbojskiego tańca - powiedział Brodie i zaraz szybko dodał: - No, może i ktoś cię nauczy, ale na pewno nie tak dobrze jak tutaj.

Greta w tym momencie się poddała. Z wyrazem twarzy męczennicy spojrzała na sufit. Ten człowiek robił to specjalnie! Zmuszał ją do robienia rzeczy, jakich nigdy dotąd nie doświadczyła, i do bywania w miejscach, do jakich nie przywykła. Czy nie widział, że nie miała wcale ochoty zmieniać swojego życia?

- Nie wiem, czy chcę się nauczyć tego teksańskiego tańca - broniła się dzielnie.

Brodie wstał od stołu i podszedł do niej.

- Na pewno chcesz, po prostu jeszcze o tym nie wiesz - uśmiechnął się szelmowsko. - A zresztą jest to prawie tak, jak mama wcześniej mówiła: „Musimy się trzymać razem i machać nogami”.

Trzymać się razem, myślała w popłochu Greta. Brodie z pewnością nie zdawał sobie sprawy, że jest to ostatnia rzecz, jaką powinni robić. A może właśnie zdawał sobie sprawę?

ROZDZIAŁ CZWARTY

Wieczorem Greta z zapałem przeszukiwała ubrania, które przywiozła z domu. Nic nie wydawało się jej odpowiednie na tę okazję.

- Nie będzie ci przykro, jeśli mamusia pójdzie na tańce z wujkiem? - spytała córkę.

Dziewczynka zaprzeczyła ruchem głowy i wskazała palcem na czerwoną suknię leżącą na podłodze.

- Załóż to, mamusiu, to jest śliczne. Ja też się ubiorę na czerwono, tak jak Mikołaj.

- Ach, to dopiero będziesz pięknie wyglądać! - Greta miękkim ruchem przejechała córce dłonią po zmierzwionych blond lokach.

- Cieszysz się, że idziesz do kina z dziadkami?

- Tak - odpowiedziała dziewczynka. Po chwili zastanowienia jednak dodała: - Ale chciałabym też iść z wami potańczyć.

Greta pogłaskała córkę po głowie i usiadła obok niej na podłodze wśród rozrzuconych części garderoby.

- Nie można być w dwóch miejscach równocześnie, kotku. A poza tym tańce są tylko dla dorosłych, a dziadkowie czuliby się okropnie, gdybyś z nimi nie poszła.

Usłyszawszy te słowa, Lilly zamyśliła się poważnie, po czym wskoczyła na łóżko i zaczęła radośnie podskakiwać.

- Będę dobra, będę grzeczna i wtedy Mikołaj na pewno przyjdzie i dostanę mnóstwo zabawek.

Greta spojrzała na córkę zaskoczona, po chwili jednak uśmiechnęła się.

- Myślisz bardzo logicznie, moja droga.

- Lo... lo... wicznie? A co to znaczy, mamusiu?

- Że jesteś małą, mądrą dziewczynką.

Lilly zeskoczyła z materaca i rzuciła się matce na szyję.

- A to za co? - zapytała Greta ze śmiechem.

- Bo ty też jesteś mądra - odpowiedziała również ze śmiechem córka.

Greta jednak wcale tak nie uważała. Mądra kobieta nie wystawia się na takie pokusy. A wieczór spędzony w towarzystwie Brodiego Barstowa był chyba jedną z największych pokus, z jakimi przyjdzie jej się w życiu zmierzyć.

To była piękna kobieta. Brodie dziwił się, że wcześniej tego nie zauważył. A może po prostu potrzebował czasu, żeby dostrzec w niej to piękno.

- Wyglądasz cudownie, Greto Przed chwilą dotarli do Domu Weterana i stali nieopodal okazałej, bogato ubranej choinki. Cała sala była pięknie ozdobiona świątecznymi dekoracjami podwieszonymi pod sufitem na siatce maskującej. Pomieszczenie wypełniali tłumnie zgromadzeni ludzie w różnym wieku, częstując się przekąskami z zimnego bufetu lub podrygując w rytm muzyki wykonywanej na żywo przez lokalny zespół. Powietrze wypełniał zapach drzewka i świeżo pieczonych ciast, sprawiając, że czuło się prawdziwie świąteczną atmosferę.

- Zabrzmiało to tak, jakby cię to dziwiło. Brodie spojrzał na głębokie wycięcie w jej czerwonej bluzce.

To spojrzenie wywołało w niej wątpliwości, czy przypadkiem dekolt nie jest zbyt głęboki.

Brodie ledwo powstrzymywał się, żeby nie przycisnąć jej do siebie z całych sił i nie zaciągnąć gdzieś do ciemnego korytarza, by tam zerwać z niej te połyskujące ubrania. Jego spojrzenie było tak pełne pożądania, że Greta aż spuściła wzrok.

- Bo jestem zaskoczony. Nie wiedziałem, że z ciebie taka piękność.

Greta zaczerwieniła się i spojrzała odruchowo na swoją obcisłą bluzkę i czarną zamszową spódniczkę. Te dwie części garderoby to był szybki zakup przed wyjazdem na święta. Teraz jednak cieszyła się, że dała się namówić ekspedientce na seksowne, kobiece ubranie.

- Kupiłam to na wszelki wypadek. Pomyślałam, że może pójdziemy gdzieś z twoimi rodzicami, do restauracji lub coś w tym stylu.

Brodie przejechał palcami po jej obojczyku.

Greta ku swemu niezadowoleniu poczuła, że dostała gęsiej skórki. Miała nadzieję, że Brodie tego nie zauważył ani też nie usłyszał przyspieszonego bicia jej serca.

- Dobry wybór. Zawsze uważałem, że tak właśnie powinnaś się ubierać - odparł z szerokim uśmiechem.

Sama myśl, że Brodie myślał o niej w ten sposób już była niepokojąca. Jednak sposób, w jaki patrzył na nią w tej chwili, zupełnie jakby była dojrzałym owocem, który ma ochotę obrać i schrupać, sprawił, że aż się zatrzęsła.

- Może pójdziemy po coś do picia? - zaproponowała lekko.

Swobodnie objął ją w talii i zaprowadził do stolika, gdzie stały napoje. Po drodze kilkakrotnie przystawali, żeby przywitać się ze znajomymi Brodiego. Wszyscy zdawali się być mile zaskoczeni tym, że przyjechał do domu na święta i dopytywali się, jak długo tym razem zostanie. Greta pomyślała, że Brodie był tu bardzo lubiany, starzy znajomi tęsknili najwyraźniej za jego towarzystwem. Sama była ciekawa terminu jego wyjazdu, jednak Brodie odpowiadał kolegom wymijająco, twierdząc, iż nie otrzymał jeszcze nowych rozkazów, więc niczego się nie dowiedziała. A przecież nie powinno mieć to dla niej najmniejszego znaczenia, próbowała napominać siebie w duchu. Za kilka dni wrócą z Lilly do Maine, do normalnego życia. Nie było powodu, żeby interesowały ją plany szwagra. Musiała jednak przyznać sama przed sobą, że niełatwo jej będzie o nim zapomnieć.

- Proszę - Brodie wskazał na tace pełne wszelkiego rodzaju napojów - do wyboru do koloru: soki, kawa, napoje gazowane, piwo i oczywiście świąteczny poncz: w wersji wzmocnionej i zwykłej. Czego sobie życzysz?

Greta wiedziała, że Brodie przypuszczał, iż wybierze jakiś sok lub piwo. Z jakiegoś dziwnego powodu zależało jej jednak na tym, żeby mu pokazać, że jest zupełnie inna, niż mu się zdaje.

- Chętnie spróbuję tego wzmocnionego świątecznego ponczu. W końcu jest Gwiazdka, raz się żyje.

- Dobrze! - Brodie najwyraźniej był mile zaskoczony. - Wznieśmy toast.

Napełnił dwa plastikowe kubki po brzegi ciemnoczerwonym płynem i jeden z nich podał Grecie.

- A za co pijemy? - zapytała.

Brodie otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale w tym momencie podeszło do stolika kilka par, spragnionych po wyczerpujących tańcach na parkiecie.

- Odejdźmy gdzieś na bok. - Brodie wziął Gretę za łokieć i delikatnie skierował w ustronny kąt sali, gdzie stała wygodna ławeczka. Zebrało się tutaj niewiele osób, a dźwięki muzyki dobiegające z głośników były nieco przytłumione.

- Tu jest dużo przyjemniej - stwierdził, kiedy zasiedli na miękko wyściełanej ławce. - A jaki toast ty proponujesz? Za zdrowie i powodzenie, za miłość, a może za szczęście? - zapytał.

Ławeczka była bardzo krótka, Greta zmuszona więc była siedzieć bardzo blisko Brodiego. Popatrzyła na jego przystojną twarz z mocno zarysowaną szczęką, dołkiem w brodzie i błyszczącymi, ciemnymi oczami i pomyślała, że na tej sali nie było drugiego równie seksownego mężczyzny. Był młody, świetnie zbudowany i miał jakiś niebezpieczny błysk w oku, który sprawiał, że trudno było mu się oprzeć, nawet komuś takiemu jak ona.

- Może wypijmy za szczęście, ten toast łączy w sobie wszystkie pozostałe - zaproponowała. - Jeżeli ktoś jest nieszczęśliwy, to znaczy, że ani zdrowie i powodzenie, ani miłość się dla niego nie liczy, prawda?

- Za nasze szczęście - powiedział głębokim, miękkim głosem Brodie, wznosząc kubek do góry.

Ręka Grety zadrżała lekko, gdy podnosiła kubek. Nasze szczęście? Ten toast zabrzmiał bardzo osobiście, zupełnie jakby łączył ich już romans. Greta na moment rozmarzyła się, zastanawiając się, jak mógłby wyglądać jej związek z Brodiem. Dla tego mężczyzny wszystko, co robił, wiązało się z jakąś pasją i namiętnością. Na pewno związek i małżeństwo byłyby pełne takich uczuć. Decydując się na życie z nim, każda kobieta musiała się liczyć z tym, że będzie to pełna pasji przygoda i że związek z nim pochłonie ją całkowicie. Na pewno takie życie bardzo różniłoby się od spokojnej, miłej egzystencji, jaką Greta wiodła u boku Douga.

- Znowu mnie zadziwiasz, Greto - powiedział Brodie, przełknąwszy wcześniej solidną porcję ponczu - nie wybrałaś tego toastu, o który cię podejrzewałem.

Mocny alkohol palił podniebienie Grety, ale w żołądku odczuwała miłe ciepło. Wypiła jeszcze jeden łyk, zanim zdecydowała się odpowiedzieć.

- A myślałeś, że co wybiorę? Powodzenie? Mężczyźni uważają, że kobietom zależy tylko na pieniądzach.

Brodie przysunął się do Grety i zaprzeczył ruchem głowy.

- Ty nie należysz do takich kobiet. Myślałem, że wybierzesz toast za miłość.

Zupełnie zaskoczona tym stwierdzeniem, Greta rozejrzała się bacznie dookoła, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nikt nie podsłuchuje ich rozmowy.

Szczęśliwym zrządzeniem losu w pobliżu nie było nikogo, nie licząc kilku par z pasją oddających się szałowi tańca, zbyt pochłoniętych tą czynnością, by mogły zwracać uwagę na cokolwiek innego.

- Ja już miałam swoją miłość - przypomniała Brodiemu.

- Czyżby?

Greta zacisnęła palce na plastikowym kubku tak mocno, że niemal go zgniotła.

- Brodie, jak możesz tak...? - Spojrzała na niego z głębokim wyrzutem.

- Założę się, że Doug nigdy nie widział cię w takim stroju jak dziś i że nigdy nie byliście razem na tańcach...

- To nie do końca była wina Douga - powiedziała głosem pełnym poczucia winy. - Powinnam była postarać się wlać więcej namiętności w nasze małżeństwo. Jednak, prawdę mówiąc, nie potrafiłam tego zrobić. A nawet gdybym potrafiła, pewnie bym się bała.

- Ale... dlaczego? - Brodie przysunął się bliżej i objął ją ramieniem.

- Nie wiem... Może to z powodu dorastania w rozbitej rodzinie?

- Rozbitej? - powtórzył Brodie z niedowierzaniem. - Nie miałem o tym pojęcia, nigdy o tym nie wspominałaś, więc założyłem, że pochodzisz z tradycyjnej dla Nowej Anglii pełnej rodziny.

Kąciki ust Grety opadły nieznacznie.

- Nie opowiadałam o swojej rodzinie, bo w zasadzie jej nie miałam. Mój ojciec opuścił matkę, kiedy miałam zaledwie sześć lat.

Przez długie sekundy Brodie wpatrywał się z uwagą w jej twarz.

- Dlaczego odszedł? - zapytał wreszcie.

- Zastanawiałam się nad tym latami. - Greta podniosła oczy znad kubka i spojrzała na Brodiego. - Nie miało to jednak sensu. Nigdy się już tego nie dowiem. Kiedy byłam mała, myślałam, że odszedł dlatego, że nie lubił mojej matki albo nie akceptował mnie. Jednak kiedy dorosłam, przypomniałam sobie, że mój ojciec wydawał się być z nami szczęśliwy, więc przyczyna musiała tkwić gdzie indziej. Pamiętam, jak opowiadał dowcipy i śmiał się serdecznie na cały głos. Kiedyś nawet słyszałam, jak robił mojej matce wyrzuty, że jest strasznie poważna i że przez nią ja też wyrosnę na „sztywniaczkę”. Wtedy nie wiedziałam, co to znaczy, ale później zrozumiałam, co miał na myśli.

- Czy widujesz się z nim od czasu do czasu? - Brodie próbował sobie wyobrazić, przez co Greta przeszła, ale jego szczęśliwe dzieciństwo zupełnie mu to uniemożliwiało.

- Nie - zaprzeczyła. - Nie dał znaku życia, od kiedy skończyłam sześć lat. Przypuszczam, że skoro zdecydował się nas opuścić, nie chciał mieć z nami nic wspólnego. Był po prostu konsekwentny - dodała smutno. - Widocznie chciał mieć lepsze, szczęśliwsze życie. Widocznie nie potrafiłyśmy mu tego z mamą zapewnić. Mój ojciec, Michael O'Brien, był wesołym, ale raczej lekkomyślnym i mało odpowiedzialnym mężczyzną.

- A co z twoją matką? Czy ją czasem widujesz? - zapytał Brodie.. Zdawał sobie sprawę, że staje się zbyt wścibski, ale nie mógł się powstrzymać.

- Nie - znowu musiała zaprzeczyć Greta.

- Kilka lat temu matka ponownie wyszła za mąż i przeprowadziła się do innego stanu, więc w zasadzie nie utrzymujemy ze sobą kontaktu. Czasami nawet podejrzewam, że wini mnie za odejście ojca.

Brodie aż się wzdrygnął na te słowa.

- Bzdura! Jak można dziecko obwiniać o to, co stało się między dwojgiem dorosłych ludzi!?

- wykrzyknął z oburzeniem.

Greta wypiła do końca pozostały w kubku poncz.

- Wiem - przyznała mu rację. - Nic na to nie poradzę, że ta myśl ciągle chodzi mi po głowie. Kiedy ojciec odszedł, matka pracowała na trzech etatach, żeby związać koniec z końcem, i straciła swoje najlepsze lata. Czasami nie było co do garnka włożyć. Pewnie lżej by jej było, gdyby nie miała małego dziecka na utrzymaniu.

- Byłoby jej lżej, gdyby miała odpowiedzialnego męża - powiedział ze złością Brodie.

Greta pokiwała głową ze smutkiem.

- Dlatego taka byłam zdeterminowana, żeby skończyć studia. Chciałam być niezależna i zdobyć wykształcenie, które zapewni mi pracę. Pewnie dlatego tak dobrze mi się układało z Dougiem. Był przecież zupełnym przeciwieństwem mojego ojca. Był odpowiedzialnym, pracowitym, spokojnym człowiekiem.

Powiedziawszy ostatnie dwa zdania, Greta uświadomiła sobie nagle, że rozmawia z Brodiem tak szczerze, jak z nikim innym.

Brodie zaś poczuł potrzebę powiedzenia tak wielu rzeczy! Chciał jakoś wynagrodzić jej nie najlżejszy przecież los. Już w chwili, kiedy odbierał Gretę i Lilly z lotniska, poczuł, że łączy go z bratową jakaś silna więź. Emocje, jakie w nim wzbudzała, ewoluowały od zwykłego zauroczenia ładną kobietą do głębokiej fascynacji. Zaczął zdawać sobie sprawę, że chce, aby ta kobieta i jej dziecko stały się częścią jego życia już na zawsze. Chciałby stworzyć Grecie i Lilly prawdziwy, szczęśliwy dom. Wiedział jednak, że to nie był ani czas, ani miejsce na takie deklaracje.

- Chodź! Zespół zaczął grać „Blue Chrismas”. Chodźmy się trochę zabawić. - Wstał i podał Grecie dłoń.

Z ulgą przyjęła tę propozycję. Dosyć już miała smutnych wspomnień. Przez kilka następnych minut pozwoliła unosić się muzyce, zapominając o całym świecie. Otoczona ciasno silnym ramieniem Brodiego, zupełnie zapamiętała się w tańcu.

Bliskość Brodiego sprawiała, że jej umysł wypełniły związane z nim marzenia. Pragnęła go tak bardzo, że trudno jej było nie wyobrażać sobie, jak uprawiają miłość.

- Widzisz, zupełnie dobrze tańczysz - wyszeptał jej prosto do ucha. - Szybko się uczysz!

- pochwalił ją.

Ściśle przylgnęła policzkiem do jego piersi. Wdychała łapczywie zapach wody kolońskiej, który bił od niego.

- To ten poncz - zażartowała. - Czuję się gibka jak baletnica. Może lepiej mnie już odwieź do domu? - zaproponowała.

- Nigdy w życiu. Zabawa dopiero się zaczyna - odrzekł autorytatywnie.

Dopiero trzy godziny później półciężarówka Brodiego podjechała pod dom Berstowów. Greta z ociąganiem zaczęła nakładać buty na wysokim obcasie, które na czas jazdy samochodem zsunęła ze zmęczonych tańcem stóp.

- O mój Boże! - zawołała ze zdziwieniem.

- Chyba przysnęłam w trakcie jazdy, nie wiedziałam, że jesteśmy tak blisko domu.

Brodie spojrzał na nią uważnie. Latarnia stojąca przed domem oświetliła jej ognisto-rude loki i zaspaną twarz. Z trudem powstrzymał się przed przyciągnięciem jej do siebie.

- Zmęczyłaś się trochę. Dobrze ci zrobiła mała drzemka.

- Ten poncz chyba to sprawił. Co w nim było, na litość boską?

- Pewnie wódka - zaśmiał się Brodie.

- Oj! - Greta dotknęła dłonią czoła. - Już odczuwam efekty picia mocnego alkoholu!

- Posiedź tu chwilkę i oddychaj głęboko - powiedział zaniepokojony jej stanem. - Nie ma powodu się spieszyć. Noc jest bardzo ciepła.

Miał rację. Pogoda była przyjemna i bezwietrzna, a siedzenie w samochodzie z Brodiem to zdecydowanie bardzo miłe zajęcie.

- Wszystko w porządku - zapewniła go i sięgnęła do klamki.

- Greto?

Zatrzymała się w pół ruchu. Na widok jego pełnego pożądania spojrzenia serce nieomal jej zamarło.

- Tak? - Jej wzrok z wolna przyzwyczajał się do panującego w samochodzie półmroku.

- Chciałem ci bardzo podziękować za dzisiejszy wieczór, świetnie się bawiłem i jestem ci wdzięczny, że ze mną poszłaś.

- Naprawdę? - odparła z niedowierzaniem. Jej zdziwienie zirytowało go. Ta kobieta nie miała za grosz wiary w siebie.

- Przecież wiesz... - Urwał, onieśmielony jej spojrzeniem.

- Co? - Zdawała się nic nie rozumieć. Zniecierpliwiony Brodie chwycił ją za ramiona i przyciągnął władczym ruchem do siebie.

- Kobieto, czy muszę ci to powiedzieć wprost?

Serce Grety biło jak szalone.

- Tak - wyszeptała. - Zupełnie nie wiem, o co ci chodzi.

Brodie odpowiedział, nie używając słów. Złożył na jej ustach gorący pocałunek. Greta zupełnie nie miała siły się przeciwstawić. Poddała się urokowi chwili, z rozmarzeniem zamykając oczy. Instynktownie wtuliła się w niego całym ciałem. Brodie zatopił dłoń w jej rdzawych lokach i uniósł jej twarz ku sobie.

- Od dawna o tym marzyłem - wyznał.

- Nie? - Greta z niedowierzaniem przechyliła głowę na bok.

- Dlaczego wydaje ci się to tak dziwne? - spytał zdziwiony.

- Ja... ja przecież jestem twoją szwagierką!

- Podała jedyny racjonalny argument, jaki przyszedł jej do głowy.

- Już nie - skorygował. - Jesteś wdową po moim bracie.

Greta obróciła się, chcąc się wyrwać z jego uścisku, ale silne ramiona Brodiego zupełnie jej to uniemożliwiały.

- I to dla ciebie zupełnie nic nie znaczy?

- zapytała z oburzeniem.

Brodie gładził palcami jej skronie.

- To oznacza tylko tyle, że ten etap twojego życia się zakończył. Nie ma to nic wspólnego z uczuciami, jakie do ciebie żywię.

Z dużym trudem udało się Grecie odsunąć głowę od jego piersi, Brodie wciąż jednak trzymał ją mocno w objęciach.

- Brodie, oboje wiemy, że to, co do mnie czujesz, to nic poważnego. Zwykłe zauroczenie, które wkrótce minie - powiedziała nie bez nutki żalu w głosie.

Brodie ujął podbródek Grety i podniósł jej głowę tak, że ich oczy spotkały się. Nie rozumiał, dlaczego traktowała go jak jakiegoś playboya. Owszem, do tej pory jakoś nie miał okazji, by stworzyć z kimś poważny związek. Jednak po części dlatego, że nigdy nie spotkał kobiety, z którą chciałby dzielić życie i mieć dzieci. A nawet gdyby kogoś takiego poznał, z pewnością kobieta ta nie byłaby zachwycona perspektywą przenoszenia się z jednej bazy wojskowej do drugiej po całych Stanach Zjednoczonych. Teraz jednak jego sytuacja mogła się zmienić. Brodie starał się o stanowisko, które wiązało się ze stacjonowaniem dłuższy czas w jednej jednostce. Miał dostać odpowiedź w najbliższych dniach i raczej nie spodziewał się odmowy.

- Nie masz pojęcia, co do ciebie czuję. Nie wiesz, jak stałaś mi się bliska, jak jesteś dla mnie ważna.

Greta zacisnęła zęby, żeby Brodie nie słyszał jej przyspieszonego oddechu.

- Przecież nie jestem ci obojętny. Dlaczego z tym walczysz? Dlaczego nie chcesz się przyznać, co czujesz? - powiedział z wyrzutem.

Greta przycisnęła obydwie dłonie do płonących policzków.

- Może masz rację. Jednak nie jestem naiwną gąską. Wiem, że nie można ci zaufać. Nie mam zamiaru skończyć jako twoja następna ofiara.

Jej słowa sprawiły, że Brodie otworzył usta ze zdziwienia.

- Ofiara? - powtórzył z niedowierzaniem.

- Za kogo ty mnie masz? Co takiego strasznego ci zrobiłem? Pocałowałem cię, powiedziałem, że cię pragnę? Czy to zbrodnia?

- Tak, właśnie zbrodnia! Przecież oboje wiemy, że nie masz uczciwych zamiarów! - wypaliła w odpowiedzi.

- Co takiego? Może powtórzę jeszcze raz to, co wcześniej powiedziałem, bo chyba coś ci umknęło?

Patrzenie na niego z tak bliskiej odległości ogromnie Gretę peszyło, usiłowała odsunąć się od mężczyzny, ale ramię Brodiego oplatało silnie jej ciało, a dłoń wciąż podtrzymywała jej podbródek.

- Brodie, proszę...

- O co? Żebym cię już nie całował? - Jego dłonie błądziły po jej twarzy i drżących ustach.

- Powiedz mi, że mnie nie pragniesz.

- Nie mogę - wyznała szczerze Greta.

Usłyszała głęboki, nabrzmiały pożądaniem pomruk. Chwycił jej twarz i zaczął ją szaleńczo całować. Z wolna, zamiast tylko poddawać się jego zapałom, Greta zaczęła odpowiadać na pieszczoty, a Brodie mruczał z zadowoleniem jak kocur, który wreszcie dorwał swoją kotkę i która wcale go od siebie nie odpędza.

- A teraz mi powiedz - zażądał Brodie, na chwilę odsuwając ją od siebie - czy wydaje ci się, że moje uczucie jest ulotne i nic nie znaczy?

Twarz Grety płonęła, nie mogła się opanować, te emocje były dla niej zbyt silne.

Zdołała nareszcie oswobodzić się z uścisku Brodiego.

- Nie mogę sobie na to pozwolić. Już raz zawalił mi się cały świat po śmierci Douga. Nie chcę znowu narażać się na stratę. Nie chcę znowu cierpieć ani z twojego powodu, ani z powodu nikogo innego.

- Greto... - Cokolwiek jednak Brodie powiedział, ona już tego nie usłyszała. Złapała za klamkę i wyskoczyła z samochodu. Nie oglądając się, pobiegła do domu i nie zatrzymała się dopiero wtedy, aż zatrzasnęła za sobą drzwi sypialni.

Następnego dnia Greta pomagała Anicie w kuchni zawijać w folię spożywczą potrawy przygotowane na imprezę świąteczną w domu przyjaciół, na którą udawali się jej teściowie.

Anita ubrana była w szmaragdowozieloną spódnicę i sweter z wyhaftowanym na środku reniferem.

Wcześniej teściowa Grety ponad godzinę układała włosy, więc można było się domyślić, że ta impreza jest dla niej ważna.

- Bardzo cię za to przepraszam, kochanie. Strasznie mi przykro, że musimy z Jamesem zostawić ciebie i Lilly akurat dziś wieczorem - tłumaczyła się Grecie ze skruchą. - Morralesowie to nasi wieloletni przyjaciele, a Martin jest wspólnikiem Jamesa. Zwykle spotykamy się kilka dni przed świętami, ale w tym roku Sonia urządza przyjęcie właśnie w Wigilię.

Greta machnęła ręką na znak, że ta sytuacja wcale nie sprawia jej przykrości.

- W ogóle się nami nie przejmuj. Ja sobie chętnie odpocznę, a Lilly szybko pójdzie do łóżka - uspokajała teściową. - Wiesz, w ten sposób Święty Mikołaj wcześniej do niej przyjdzie - dodała konspiracyjnym szeptem.

- Dziękuję ci, moja droga, za wyrozumiałość.

- Anita nachyliła się do Grety i pocałowała ją w policzek. - Mamy dla siebie cały jutrzejszy dzień. A poza tym nie martw się, nie będziesz dziś sama, przecież Brodie z wami zostanie.

Tego akurat, że jej szwagier będzie w pustym domu sam na sam z nią, obawiała się najbardziej. Szkoda, że Anita jej o tym przypomniała, teraz cały dzień będzie się tym zamartwiać. Po wczorajszym incydencie w samochodzie starała się unikać Brodiego jak ognia. Szwagier bardzo jej to ułatwił, znikając gdzieś na cały dzień ze swoim ojcem. Wieczorem będzie jednak musiała mu stawić czoło i powzięła mocne postanowienie, że tym razem nie ulegnie jego urokowi.

- Zostawiam wam w lodówce mnóstwo pyszności: tacę z warzywami, wędliny i placki - powiedziała Anita, nie zauważywszy, że swoją poprzednią uwagą wprowadziła synową w nastrój przygnębienia.

- Nic się nie martw, damy sobie radę - odpowiedziała Greta.

Po chwili dał się słyszeć odgłos kroków i do kuchni dziarsko wkroczył James.

Teść Grety ubrany był w spodnie koloru khaki, białą koszulę i elegancki krawat. Wyglądał wytwornie. Greta bez wahania powiedziała mu komplement, chociaż zapewne jeszcze kilka dni wcześniej czułaby się zbyt skrępowana, żeby to zrobić.

James roześmiał się serdecznie i przytulił synową do siebie.

- Słyszałaś, stara kobieto? - krzyknął do Anity. - Ma się to powodzenie, nie?

- Wiem, wiem - zaśmiała się Anita. - A teraz, przystojniaku, zanim urośniesz w swoich własnych oczach tak, że nie zmieścisz się w drzwi, może pomógłbyś mi z tymi paczkami, co? - Zanieś je do samochodu, a ja zaraz pójdę za tobą.

Po chwili Greta machała im obojgu z ganku. Brodie wyszedł za nią, żeby pożegnać rodziców i życzyć im miłej zabawy.

- Już pojechali, tak wcześnie? - zdziwił się. Zamiast spojrzeć na niego, Greta odprowadziła wzrokiem samochód.

- Twoja mama chciała pomóc Soni we wszystkim. Mówili, żeby na nich nie czekać, bo wrócą bardzo późno.

Greta odwróciła się i zręcznie wyminęła Brodiego w drodze do domu. Skierowała się prosto do kuchni, a on podążył za nią. Natychmiast zabrała się za parzenie świeżej kawy.

Brodie wpatrywał się w nią wzrokiem pełnym napięcia.

- Prawie z tobą dzisiaj nie rozmawiałem - powiedział z wyrzutem.

Greta rzuciła mu szybkie spojrzenie. Mężczyzna patrzył na nią wyzywająco, trzymając ręce w kieszeniach wytartych dżinsów. Całości dopełniała szara koszula z wojskowymi pagonami, luźno opadająca z szerokich ramion.

Wmawiała sobie, że jego smukłe ciało i pociągająca twarz okolona wianuszkiem ciemnych włosów nie robią na niej wrażenia. Nie miało to jednak sensu. Ten mężczyzna działał na nią tak silnie, że nieomal zapomniała o przyrzeczeniach, jakie sobie wcześniej składała. Całe jej ciało tęskniło za jego dotykiem.

- Nie było cię - odpowiedziała krótko i nasypała kawę do ekspresu.

- Wydaje mi się, że unikałabyś mnie, nawet gdybym cały dzień siedział w domu - odpowiedział.

Puściwszy tę uwagę mimo uszu, zapytała:

- A gdzie jest Lilly?

- Ogląda film o Rudolfie, czerwononosym reniferze. Niestety, pod wpływem tego filmu pewnie spodziewa się, że dostanie pod choinkę renifera albo przynajmniej kucyka - uśmiechnął się.

- Mój Boże! Teksas działa cuda. Wcześniej nigdy nie chciała mieć zwierzaka - zaśmiała się Greta.

- Miałem nadzieję, że w twoim przypadku też zdziała cuda - powiedział cicho Brodie.

Greta spokojnie dokończyła parzenie kawy i dopiero wtedy odwróciła się do niego.

- Dlaczego? Co niby tak niezwykłego mnie tu spotkało, że miałoby zmienić całe moje życie?

- wypaliła może trochę za mocno.

- Słuchaj, ja...

Wypowiedź Brodiego przerwana została przez tupot małych stópek Lilly na kuchennej podłodze.

- Mamusiu, jestem głodna! Kiedy będzie jedzonko?

- Za kilka minut. A pomożesz mamusi nakryć do stołu?

Dziewczynka potrząsnęła głową kilka razy, a jej złote loki podskoczyły w powietrzu.

- Nie mogę - odpowiedziała. - Muszę zobaczyć, co z Rudolfem. Wszyscy się z niego śmieją, bo ma czerwony nos i on jest dlatego bardzo smutny - wyrzuciła z siebie na jednym oddechu.

- Zawołaj mnie na jedzonko, mamusiu - dodała jeszcze i podreptała do salonu.

Kiedy Lilly zniknęła w salonie i zasiadła przed telewizorem, Brodie szybko podszedł do Grety i zdecydowanym ruchem przytulił ją do siebie tak mocno, że aż oparła się plecami o kredens.

- Co ty wyprawiasz? - zaszeptała. W jej głosie można było jednak wyczuć panikę.

Brodie, najwyraźniej nic sobie nie robiąc z jej reakcji, zaczął wodzić rękoma po jej ciele, cały czas przytulając Gretę mocno do siebie. Mimo że znowu poczuła zalewającą ją falę gorąca, próbowała się wyrwać z jego objęć.

- Robię to, na co miałem ochotę cały dzień - odparł po prostu.

Greta prychnęła z niezadowoleniem, potem przygryzła lekko wargi i odsunęła się z trudem od Brodiego.

- Wcale mnie wczoraj nie słuchałeś, co? Znowu ją przyciągnął do siebie i zaczął powoli masować jej obojczyk, a potem zsunął dłoń poniżej i położył na jej piersi. Greta zadrżała.

- Słuchałem, ale nie tego, co mówiłaś, ale tego, co krzyczało do mnie twoje ciało.

Greta z trudem zaczerpnęła powietrze.

- Brodie, ta gra jest nie fair.

- To nie jest gra, Greto, ja traktuję to, co jest między nami, bardzo poważnie - powiedział i uśmiechnął się do niej nieśmiało.

Z westchnieniem próbowała odepchnąć go od siebie, ale jej wysiłek odniósł podobny skutek, jak gdyby próbowała o własnych siłach zepchnąć buldożer ze ścieżki.

- Brodie, na miłość boską! Nie przyjechałam do Teksasu, żeby szukać wrażeń i pakować się w bezsensowny romans z własnym szwagrem! Przyjechałam tu z córką na święta do rodziny mojego zmarłego męża! Nie zamierzam grać roli jakiejś cholernej, uwodzicielskiej femme fatale! - wybuchła wreszcie.

Brodie podniósł wysoko brwi.

- Ja też przyjechałem tu na święta do mojej rodziny. Nie spodziewałem się, że to się wydarzy.

„To”, takie słowo Brodie wybrał na określenie wszystkich kłębiących się w niej uczuć? A może lepiej, że nie sypał jak z rękawa gładkimi słówkami. I tak już dokonał w jej życiu prawdziwej rewolucji.

Wyciągnęła dłonie w odruchu obronnym i utrzymywała go, jak jej się wydawało, w bezpiecznej odległości.

- Brodie, wiemy oboje, że nie jestem w twoim typie. W zasadzie, chyba nie mogłeś trafić na kobietę, która bardziej różniłaby się od kobiet, które ci się podobają. Dlaczego więc tak się upierasz?

- A skąd ty wiesz, jakie kobiety ja lubię?

- warknął Brodie. - Przestań być taka uparta!

Greta wzniosła oczy ku sufitowi.

- Masz mnie chyba za kompletną idiotkę!

- krzyknęła z wściekłością. - Jesteś facetem dużo młodszym ode mnie, towarzyskim, przystojnym. Poznasz jeszcze niejedną interesującą dziewczynę. Nigdy nie uwierzę, że mógłbyś poważnie zainteresować się konserwatywną, siedem lat od ciebie starszą wdową z dzieckiem plączącym się przy jej spódnicy.

- Może gdybyś powiedziała mi to samo kilka dni wcześniej, przyznałbym ci rację. Teraz jednak nie jestem tego pewien. A raczej jestem pewien, że jest inaczej. - Brodie objął dłońmi twarz Grety z czułością. - Naprawdę mi się podobasz. Bardzo. Wczoraj po pójściu do swojego pokoju nie mogłem myśleć o niczym innym, jak o naszych pocałunkach i wyobrażać sobie, co by było, gdybyśmy się posunęli dalej. Gdybyśmy się ze sobą kochali. - Ostatnie słowa dodał szeptem.

Na twarzy Grety pojawiły się silne rumieńce. Odwróciła od niego głowę.

- Proszę cię, nie mów mi takich rzeczy. - Jej szept był ledwie słyszalny.

Dłoń Brodiego znowu łagodnie ujęła jej podbródek.

- Dlaczego? Co jest złego w tym, że ci mówię, jak bardzo cię pragnę, nawet teraz, w tej chwili? - Głęboko zajrzał jej w oczy.

Jego spojrzenie było tak intensywne i pełne pożądania, że zamrugała powiekami i odwróciła wzrok. Jednak po chwili znowu zerknęła na niego. I to był błąd, bo zupełnie zatonęła w jego oczach o barwie czekolady. Odchyliła głowę i poddała się jego pocałunkom. Przez cały dzień próbowała nie myśleć o tym, jak cudownie ciepłe były jego usta. Tęskniła za tym ciepłem tyle godzin! Walczyła ze sobą, ale przegrała. Nie żałowała jednak, nawet gdyby ta jej uległość miała doprowadzić ją do zguby. Wszystko, czego w tej chwili pragnęła, to bliskości jego muskularnego ciała i tego dreszczu, który ją przeszywał, gdy tonęła w jego ramionach.

- Mamusiu, chodź tu szybko! Rudolf ciągnie sanie Świętego Mikołaja po niebie!

Donośny głosik córki wystarczył, aby Greta się ocknęła. Gwałtownie odsunęła się od Brodiego.

- Już idę, kochanie! - krzyknęła do córki. Zdołała jednak odejść od Brodiego zaledwie krok, gdy chwycił ją za ramię. Zatrzymała się i dzielnie spojrzała mu prosto w oczy.

- Greto, wrócimy do tego później.

To była poważna obietnica, a ona mogła się tylko zastanawiać, jak szybko zostanie spełniona.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Domowej roboty tamales były potrawą tradycyjnie przygotowywaną w południowym Teksasie na święta. Ponieważ były bardzo smaczne, Anita przyrządziła ich całą masę i zapełniła pół półki w lodówce. Wiedziała, że Brodie za nimi przepadał. Teraz podgrzał sporą porcję smakołyku i podał Grecie i jej córce na kolację. Na deser zaś zaserwował przepyszne ciasto z orzechami, które Anita upiekła dwa dni wcześniej. Greta jadła te pyszności z prawdziwym poczuciem winy, licząc kalorie, które na pewno źle przysłużą się jej talii. Jednak nie to było jej największym zmartwieniem. Rosnący z godziny na godzinę apetyt na Brodiego przerażał ją. Mogła mieć jedynie nadzieję, że zapomniał o obietnicy złożonej jej wcześniej w kuchni.

Bała się, że ta przygoda będzie miała dla niej żałosne skutki.

Po posiłku cała trójka udała się do salonu, gdzie Lilly, usadowiwszy się na podłodze, rysowała obrazki na temat świąt Bożego Narodzenia. Wkrótce dołączył do niej Brodie i sprawił, że zaczęła głośno zaśmiewać się, kiedy narysował Świętego Mikołaja z czarną brodą i wąsami, odzianego w kowbojskie buty.

Siedząc wygodnie na kanapie i obserwując tę scenę, Greta uśmiechała się bezwiednie. Jej córka i szwagier świetnie się razem bawili. Trudno było zaprzeczyć, że Brodie dobrze sobie radzi z małymi dziećmi. Ten fakt bardzo ją zdziwił. Z tego, co wiedziała, chyba w ogóle nie miał okazji przebywać w swoim żołnierskim życiu w towarzystwie dzieci. W służbie żołnierza przywykł przecież do trudnych i typowo męskich zajęć, w których nie ma wiele miejsca na czułość czy delikatność. Jednak w obecności Lilly ten twardy facet zdawał się topnieć jak masło.

Kiedy rysunki były gotowe, Brodie przyczepił je kolorowymi magnesami do lodówki. Potem powiedział Lilly, żeby przygotowała ciasteczka i mleko, ponieważ Święty Mikołaj będzie na pewno bardzo głodny, kiedy odwiedzi ich dom. Miał przecież bardzo długą drogę do przebycia.

Ten mały posiłek został umieszczony na stoliczku obok choinki, a Brodie zapalił jeszcze kilka grubych świec stojących w różnych miejscach salonu.

Wyjaśnił Grecie i Lilly, że świece te są po to, żeby Święty Mikołaj nie potknął się w ciemnościach.

- Lubię świece, są ładne, prawda, mamusiu?

- Lilly usadowiła się wygodnie obok matki na kanapie i dodała szeptem: - Pewnie Mikołajowi też się spodobają, bo on już za chwilę przyjdzie, prawda?

- Nie wiem, kotku - Greta pogłaskała córkę po głowie. - Mikołaj musi przecież odwiedzić dzisiaj dużo domów.

- Może powinniśmy włączyć wiadomości i zobaczyć, gdzie Mikołaj znajduje się w tej chwili - zasugerował Brodie.

Włączyli telewizor i przełączyli na lokalny kanał. Spikerka stała na tle jednej z ulic Houston, gdzie odbywały się jakieś świąteczne uroczystości. Lilly śledziła ekran z uwagą w poszukiwaniu Mikołaja i po kilku chwilach zapiszczała z radości, kiedy spikerka podeszła do Świętego Mikołaja, ubranego w piękny czerwony strój.

- No, to mamy dobrą wiadomość - Brodie mrugnął do Lilly. - Wygląda na to, że staruszek dotarł już do Houston. Wiesz, co to oznacza, moja mała damo?

Dziewczynka wpatrywała się w niego z półotwartymi ustami.

- Co to znaczy, wujku?

Mężczyzna połaskotał ją w nos i zaśmiał się serdecznie.

- To znaczy, że jest już w południowym Teksasie i jedzie do nas.

Lilly zeskoczyła z kanapy niezwykle przejęta.

- Ojejku! Mamusiu, mamu..., musz... iść spa... - z pośpiechu i z wrażenia dziewczynka połykała końcówki wyrazów. - Mikołaj nie przyjdzie, jeżeli dzieci się grzecznie nie położą. Tak mówił renifer!

Greta spojrzała na Brodiego. Niebezpieczny uśmieszek igrający w kącikach jego ust nie miał jednak, jak podejrzewała, nic wspólnego z przybyciem Mikołaja. Greta podniosła się z kanapy.

- Przepraszam, Brodie, muszę pójść położyć Lilly do łóżka.

- Nigdzie się nie wybieram - odpowiedział głosem, który wzbudził w niej dreszcze.

Greta wzięła Lilly za rękę i czym prędzej opuściła pokój.

Kilka chwil później dziewczynka, już w piżamie, wypytywała matkę:

- Czy muszę dzisiaj umyć ząbki, mamusiu?

- Zawsze musisz umyć ząbki przed pójściem do łóżka, dlaczego dzisiaj miałoby być inaczej?

- Bo dzisiaj przychodzi Mikołaj. - Lilly przechyliła główkę na bok i figlarnie spojrzała na matkę.

- Ach, dlatego! Nie oznacza to jednak, że w Wigilię dzieci nie myją zębów, tak więc marsz do łazienki. Jak wrócisz, to cię przytulę.

Udobruchana tą obietnicą dziewczynka ochoczo umyła zęby. Nie obyło się oczywiście bez paru plam po paście na piżamie i białym śladzie w kąciku ust dziecka, ale kto by zwracał uwagę na takie szczegóły w Wigilię? Greta starannie wytarła buzię Lilly i osuszyła jej piżamkę ręcznikiem.

- Nie zapomnij, mamusiu, o moim paciorku - przypomniała matce dziewczynka, gdy Greta przykrywała ją kołdrą.

- Oczywiście, kochanie, stoję tu i czekam. Dziecko wygramoliło się spod kołdry i uklękło na łóżku. Najpierw Lilly podziękowała Bogu za wszystkie dobre rzeczy, które się zdarzyły, i poprosiła o zdrowie dla mamusi, dziadków i wujka Brodiego.

- I dziękuję Ci Panie Boże za Gwiazdkę, bo wszyscy są wtedy szczęśliwi. Amen - zakończyła modlitwę i kiedy już położyła się, przypomniawszy sobie coś jeszcze, ponownie rzuciła się na kolana i dodała:

- I powiedz Mikołajowi, że najbardziej na Gwiazdkę chcę dostać nowego tatusia.

Greta, przykrywając córkę, zastanawiała się, skąd u dziecka ten pomysł.

- Mamusiu, myślisz, że dostanę od Mikołaja to, o co prosiłam? - spytała sennym głosem.

Pytanie córki sprawiło, że Grecie urosła w gardle wielka gula.

- Czasami musimy czekać na rzeczy, których najbardziej pragniemy.

- Ale może obudzimy się, a na dole już będzie czekał tata. Wujek Brodie powiedział, że na Gwiazdkę zdarzają się cuda.

- Same święta są cudem, to prawda. - Greta czułym gestem zmierzwiła nad czołem włosy córki.

- A co to są te cuda, mamusiu? - chciała wiedzieć Lilly.

- Cuda to takie marzenia, które się sprawdzają.

Mała ziewnęła szeroko.

- Dobranoc, mamusiu - zdążyła jeszcze wyszeptać, zanim zapadła w sen.

Greta zapaliła małą lampkę nocną przy łóżku i cicho, na palcach, opuściła pokój.

W drodze do salonu przypomniały jej się ostatnie słowa z wieczornego pacierza córki. Zawarta w nich szczera potrzeba miłości i posiadania pełnej rodziny obudziła również w Grecie taką tęsknotę.

W salonie Brodie właśnie przeskakiwał między prezentami pod choinką i potrząsał paczkami, próbując zgadnąć, jaka jest ich zawartość.

- Nic nie słychać, to pewnie skarpetki albo krawat - mrugnął do niej, lekko potrząsając małą paczką.

Greta uśmiechnęła się do niego szeroko. Poczuła nagle rozpierającą ją radość oczekiwania, jakby była małą dziewczynką. Pomyślała, że jej uczucia są głównie związane nie z prezentami i nastrojem Gwiazdki, ale z jego osobą. Zaledwie kilka dni minęło od przyjazdu do Teksasu, a ona była zupełnie odmieniona.

- Tak się nie robi - napominała go z udawaną surowością.

Uśmiechając się jak mały łobuziak, Brodie położył z powrotem paczkę pod drzewkiem.

- Jak tam moja królewna, zasnęła? - zapytał. Czując dwuznaczność w tym pytaniu, Greta nerwowo przełknęła powietrze.

- Tak, chociaż jest ogromnie podekscytowana świętami. Na szczęście bardzo się zmęczyła w ciągu dnia, więc szybko zasnęła.

- A co jej przyniesie Mikołaj? Może pomogę ci wyłożyć prezenty od niego? - Uśmiechnął się.

- Są w garażu, wszystko przesłałam do was kilka tygodni temu, żeby uniknąć kłopotów z kupowaniem prezentów w ostatniej chwili.

- Dobrze. W takim razie przynieśmy je tutaj, a potem będziemy się już tylko cieszyć pozostałą nam, po tej ciężkiej pracy, częścią wieczoru.

Greta spojrzała na niego zaskoczona, unosząc brwi do góry, szwagier jednak odpowiedział jej tajemniczym uśmiechem.

- Zobaczysz - dodał jeszcze.

Prezenty od świętego Mikołaja dla Lilly były zapakowane w duże kartonowe pudło. Wystarczyło przenieść tylko karton do salonu i tam rozłożyć paczki pod choinką.

Były to prezenty, o jakich zwykle marzą dziewczynki w jej wieku. W paczkach znajdowały się między innymi lalki i wózek dla lalek.

- Muszę przyznać - powiedział Brodie, przyglądając się przez przezroczystą folię opakowania okazałej lalce z włosami koloru blond - że niewiele wiem na temat dzieci. Od czasu do czasu zastanawiałem się jednak, jak to by było mieć takiego szkraba. Teraz, kiedy trochę czasu spędziłem z Lilly... - przerwał i spojrzał na Gretę. - Te dni były dla mnie bardzo ważne - dodał.

Jego silne dłonie trzymające delikatną lalkę i ciepło w głosie, kiedy mówił o jej córce, wystarczyły, żeby serce Grety zmiękło w jednej chwili.

- Dla Lilly ten czas też był szczególny - zapewniła go. - Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby moja córka była taka szczęśliwa. Myślę, że to dzięki tobie.

Brodie położył lalkę pod choinką i odwrócił się do Grety. W jego oczach igrały ciepłe ogniki. Wziął Gretę za rękę.

- Zostań tu i rozsiądź się wygodnie na kanapie. Muszę iść na chwilę do kuchni, będę z powrotem za dwie minuty - powiedział.

Brodie zniknął w głębi korytarza, a Greta, zgodnie z jego zaleceniem, usiadła wygodnie na sofie. Jednak nie miała nawet czasu zastanowić się, po co poszedł do kuchni, gdyż zaraz był z powrotem.

- To grzane wino - powiedział, podając jej kubek z parującym płynem. - Jednak nie jest to taki zwykły grzaniec. Ten jest zrobiony z dodatkiem brandy.

- Brodie! - krzyknęła z przyganą. - Ja już dosyć wypiłam na potańcówce. Wystarczy mi chyba za wszystkie czasy, a już na pewno na te święta.

- Dzisiaj Wigilia - przypomniał jej z ciepłym uśmiechem. - Ta odrobina domowego grzańca na pewno ci nie zaszkodzi.

Brodie wolno podszedł do kontaktu i wyłączył światło.

- Przy świetle świec smakuje lepiej - wyjaśnił. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, puls Grety przyspieszył znacznie, kiedy salon pogrążył się w półmroku.

- Nie wiem, czy w tych ciemnościach dojrzę swój kubek - zażartowała.

- Gdybyś miała jakieś kłopoty ze znalezieniem swoich ust, ja ci pomogę. - Na twarzy Brodiego pojawił się znowu ten dobrze już znany Grecie figlarny uśmiech. - I jeżeli wydaje ci się, że właśnie próbuję cię uwieść, masz rację - dodał z rozbrajającą szczerością.

Mimo że do jego szczerości Greta powinna już przywyknąć, zaskoczyło ją, że tak otwarcie zadeklarował swoje zamiary.

- Brodie, ja... - zaczęła słabo.

- Spróbuj, ciekaw jestem, jak ci będzie smakował nasz domowy grzaniec. - Nie dał jej skończyć.

- Czy to część twojego planu, że mnie tak namawiasz? - zapytała po przełknięciu solidnej porcji płynu.

- Oczywiście. - Bezczelny uśmiech zagościł na ustach Brodiego. - Wszystkie chwyty dozwolone, czyż nie?

Płyn rozlewał się powoli po ciele Grety. Miał miły, rozgrzewający efekt. Greta rozsiadła się swobodnie na kanapie i napiła się znowu.

- Mmm... - wymruczała rozmarzonym tonem - jest pyszny.

- Tak jak ty, Greto...

- Proszę cię, nie mów takich rzeczy - zaprotestowała.

- A dlaczego? Chcę, żebyś wiedziała, co o tobie myślę. Nie czułem niczego takiego nigdy wcześniej w stosunku do żadnej kobiety.

Brodie delikatnie wyjął jej z rąk kubek z winem i odstawił na stojący nieopodal stolik. Greta zadrżała z emocji, ale starała się nie dać niczego po sobie poznać.

- Nie skończyłam pić - zaoponowała słabo.

- Będzie mnóstwo czasu, żeby dopić wino potem - odrzekł władczym tonem.

Gdyby Greta spróbowała zachować resztki rozsądku, poderwałaby się z kanapy i natychmiast wybiegła z pokoju.

Nie zrobiła jednak niczego podobnego. Te ostatnie dni obudziły w niej jakąś inną, nieznaną jej dotąd naturę. Stwierdziła, że nie musi się zawsze kierować rozsądkiem. Czasami warto było dać się ponieść emocjom i posłuchać instynktu. Nie stawiając żadnego oporu, znalazła się w ramionach Brodiego. Kiedy ją tulił do siebie, sięgnęła ręką do jego twarzy i poczęła wodzić po niej palcami.

- Kiedy mówiłam parę minut temu, że uszczęśliwiłeś Lilly, nie powiedziałam ci, że również ja jestem przy tobie szczęśliwa - wyszeptała.

Twarz mężczyzny złagodniała, jej słowa sprawiły, że zalała go nagła fala czułości.

Gładził ją po włosach i całował delikatnie po twarzy.

- Kiedy cię zobaczyłem na lotnisku - powiedział - miałaś przeraźliwie smutny wyraz twarzy osoby bardzo samotnej. Teraz jednak ten wyraz gdzieś znikł, nie ma po nim nawet śladu. Cieszę się, że dzięki mnie zaczęłaś się uśmiechać.

Gładząc jego twarz, Greta poczuła, że chyba po raz pierwszy w życiu jest naprawdę szczęśliwa. Nawet gdyby ta radość miała potrwać jeszcze tylko kilka dni, do czasu jej powrotu do Maine, warto było jej doświadczyć.

- Sprawianie mi radości nie jest twoim obowiązkiem - powiedziała.

- Ależ jest i mam zamiar się z niego wywiązywać sumiennie.

Mieszanina uczuć, jakie ją opanowały, nie dawała Grecie spokoju. Nie miała jednak czasu, aby dać im wyraz. Zdążyła tylko wymówić jego imię i już jej usta zostały zamknięte namiętnym pocałunkiem. Tym razem nie miała zamiaru ukrywać swojego pożądania. Wtopiła się w niego całym ciałem. Brodie, zachęcony jej zapałem, szaleńczo ją tulił i całował. Początkowo pieścił jej piersi przez materiał kaszmirowego sweterka, który miała na sobie, po czym wsunął rękę pod sweterek, wywołując u niej przeciągłe westchnienie rozkoszy. Wygięła ciało jak kotka i ocierała się zachęcająco o jego dłonie. Brodie, nieco zaskoczony, ale i zachęcony jej reakcją, posuwał się coraz dalej. Przesunął Gretę na poduszki, rozrzucone na kanapie, i położył się na niej.

- Pozwól mi cię kochać, słodka Greto, pokaż mi, jaka jesteś piękna.

- Nie jestem piękna, Brodie, ale bardzo cię pragnę. Tak bardzo, że tracę zmysły.

Jej szept sprawił, że spojrzał na nią z czułością i powiedział:

- Moja kochana, moja najpiękniejsza, moja Greta.

Zanim zdołała rozpoznać jego zamiary, podniósł ją z kanapy i wziął na ręce. Kiedy ją niósł przez pogrążony w ciszy dom, Greta zreflektowała się nagle.

- Dokąd mnie niesiesz? - wyszeptała prosto do jego ucha.

- Do mojej sypialni - brzmiała odpowiedź. - Myślisz, że Lilly śpi?

- Tak, ale puść mnie na chwilę, pójdę na wszelki wypadek sprawdzić.

Greta odczuwała dziwną mieszaninę strachu i pożądania. Jeżeli będą się dziś kochać, nie wytrzyma chyba strasznego bólu ich rozstania. Jednak pociąg, jaki czuła do Brodiego, był tak silny, że nie była w stanie słuchać głosu rozsądku.

- Poczekaj chwileczkę. - Brodie przystanął przed drzwiami sypialni dla gości i pocałował ją namiętnie. Pocałunek sprawił, że pod Gretą ugięły się kolana.

- Chcę cię zachęcić, żebyś szybko do mnie wróciła - wyjaśnił.

Greta pomyślała, że zapomnieć o tym mężczyźnie już nie będzie mogła. Była pewna, że jej lekkomyślne działanie sprawi, że będzie przez niego cierpieć. Jednak nie potrafiła się już powstrzymać.

Wślizgnęła się na palcach do pokoju Lilly. Światło nocnej lampki łagodnie obejmowało złotowłosą główkę dziecka. Dziewczynka spała smacznie, zwinięta na boku, tuląc się do żółtego puszystego misia. Ponieważ najwyraźniej zasnęła z uśmiechem na twarzy, pewnie śnił jej się Święty Mikołaj, przynoszący jej górę prezentów, a może raczej ten najważniejszy z nich wszystkich, czyli nowego tatę. Greta zastanawiała się w duchu, jak wyjaśnić małej, że nie wszystkie marzenia spełniają się podczas Gwiazdki. Wyszła po cichu z pokoju i wpadła prosto w ramiona Brodiego, czekającego na nią pod drzwiami. Zdjęta nagłą czułością, przycisnęła go mocno do siebie, tak jakby nie widzieli się przed chwilą. Mężczyzna znowu wziął ją na ręce i zaniósł do swojej sypialni. Tam położył ją na miękkim łóżku i wrócił do drzwi, żeby je dokładnie zamknąć.

- To na wypadek, gdyby Lilly się obudziła i przyszła tu cię szukać - wyjaśnił. - Będziesz miała czas, żeby szybko się ubrać i do niej wyjść.

- A co z twoimi rodzicami? - zapytała, wdychając szybko powietrze, zupełnie jak jakaś przestraszona nastolatka. Nie było w tym jednak nic dziwnego, Greta zachowywała się tak po raz pierwszy w życiu. - Mogą przecież wrócić do domu wcześniej - dodała.

Brodie roześmiał się czule i położył się obok niej na łóżku.

- Nigdy w życiu. Tata z Martinem zawsze grają w pokera, jeszcze się nie zdarzyło, żeby wrócili przed świtem. Ale mamy szczęście, co?

- No, nie wiem... - powiedziała Greta z powątpiewaniem. Nie wiadomo, czy to znowu takie szczęście, pomyślała.

Brodie sięgnął władczo do jej ramion i z dużą wprawą ściągnął z niej sweter. Greta ułatwiła mu to zadanie, unosząc ręce do góry. Była to ostateczna kapitulacja. Brodie patrzył z zachwytem na jej połyskujące w półmroku ciało. Dłonie Brodiego ześlizgnęły się z jej nagich ramion do zapięcia stanika i z łatwością zsunęły go z piersi kobiety.

- Takie smukłe kobiety widziałem tylko na filmach. Nie wierzyłem, że istnieją w rzeczywistości. Nigdy nie spotykałem się z taką rudowłosą pięknością. Twoje włosy są cudne, miękkie jak jedwab.

Brodie podniósł jeden z loków opadających na ramię Grety do ust, a ona wtuliła się w jego przedramię.

- Żaden mężczyzna nigdy nie mówił mi takich rzeczy. Lepiej natychmiast przestań, jeśli to nieprawda.

- Greto, dlaczego mi wciąż nie wierzysz? Bardzo chciała mu wierzyć, ale jej poważne usposobienie i rozsądek nie ułatwiały tego zadania. Starała się jednak przynajmniej dziś wieczorem nie dopuszczać do siebie żadnego czarnego scenariusza ich wspólnej przyszłości.

- Daj mi się kochać, Brodie. Pokażę ci, że nie jestem taką szarą myszką, za jaką mnie uważasz.

Jego dłonie błądziły po jej nagich plecach, a potem po cudownie krągłych, pełnych, niewielkich piersiach. Greta zdziwiona była, że nie odczuwa żadnego zażenowania wobec swojego szwagra. Nie wstydziła się też swojego szaleńczego pożądania. Brodie wyzwolił w niej jakąś dziką i nieopanowaną część jej natury. Ta noc ciągle ją zaskakiwała, ale już nie czuła strachu. Smakowała to nowe doświadczenie z rozkoszą. Zaczęła powoli rozpinać koszulę mężczyzny i zsunęła mu ją z ramion. Jej oczom ukazała się muskularna rzeźba jego torsu. Greta aż wstrzymała oddech.

- Brodie, Brodie - szeptała w zapamiętaniu - to chyba sen. Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.

Schyliła głowę i obsypała jego pierś namiętnymi pocałunkami, jego skóra była miękka, delikatna i pachniała drzewem sandałowym. Ta mieszanka podsyciła jej zmysły bardziej, niż mogłaby się tego spodziewać. Całowała jego szyję i wodziła dłońmi w zapamiętaniu. Mężczyzna chwycił jej talię i przyciągnął ją do siebie.

- To prawda, kochanie. Jesteśmy tu razem. A ty doprowadzasz mnie do szaleństwa - odpowiedział niskim, głębokim głosem.

Ośmielona jego słowami Greta przesunęła dłonie do paska jego spodni i zaczęła powoli rozpinać zamek.

- Naprawdę nazwałem cię myszką? Musiałem chyba postradać zmysły.

Czując się niemal jak dziewczyna ze świerszczyka, pierwszy raz w życiu Greta uśmiechała się figlarnie, zsuwając dżinsy z jego nóg - Nigdy nie powiedziałeś wprost, ale pewnie tak sobie o mnie myślałeś.

- Jak? - Chciał wiedzieć Brodie.

- Jak o zimnej i wyniosłej kobiecie z północy. Ściągane przez nią dżinsy zatrzymały się na cholewkach jego kowbojek. Greta gwałtownym ruchem zrzuciła jego buty razem z dżinsami na podłogę.

- Masz rację. - W kącikach jego ust pojawił się figlarny uśmieszek. - Zupełnie nie rozumiem, co mi się mogło tak w tobie podobać.

Greta stanęła na materacu i swobodnym ruchem zdjęła swoje spodnie. Po chwili znowu ułożyła się wygodnie obok niego na miękkich poduszkach.

- Nie podobałam ci się. Przecież nie jestem w twoim typie.

- Podobałaś mi się, moja mała myszko. I wciąż mi się podobasz. Szaleję wprost za tobą. Chodź, to ci pokażę, jak bardzo...

Greta nie zawracała już sobie głowy ich wcześniejszymi rozmowami, Brodie sprawił, że czuła się kobieco, była pożądana i seksowna. Nie miała zamiaru upierać się, że tak nie jest. Brodie bez końca całował jej twarz, szyję, piersi, smakował bez pośpiechu każdy centymetr jej ciała.

Wyginała się z rozkoszą, drżąc i desperacko pragnąc, żeby akt miłosny już się rozpoczął. Przez moment Brodie ostudził ją w tych zapałach, zadając wprost nurtujące go pytanie.

- Bierzesz pigułki? Czy zabezpieczasz się jakoś inaczej?

Gretę zupełnie zaskoczyło to pytanie. Od śmierci Douga w zasadzie nie miała potrzeby w jakikolwiek sposób się zabezpieczać. Spojrzała na mężczyznę w panice.

- Przepraszam, Brodie, ale nie pomyślałam o tym... po prostu nie potrzebowałam się zabezpieczać. Może ty coś masz?

- Nie, nie planowałem tego - brzmiała odpowiedź.

Jej ręce łagodnie głaskały jego uda.

- To nie ma znaczenia. Na szczęście mam teraz niepłodne dni.

Brodie nie miał innego wyjścia, jak jej uwierzyć. Nie miał po prostu siły jej teraz od siebie odsunąć. Ta kobieta wzbudzała w nim takie uczucia, że nawet myśl o tym, że mogłaby zajść w ciążę, była dla niego podniecająca.

- Moja kochana, jesteś taka słodka, taka dobra - powtarzał.

Zaczął ją całować tak namiętnie, że niemal pozbawił ją tchu.

- Nie odchodź ode mnie nigdy, mój świąteczny aniołku. Zostań ze mną na zawsze.

Greta zapewniła, że nigdy go nie opuści. W zapamiętaniu objęła nogami jego biodra. Było im razem tak cudownie, że Brodie myślał, iż mogliby się kochać tak całą noc. Chciał dawać jej rozkosz, smakować jej ciało i rozpalać zmysły. Cały czas czuł lekki ciężar jej ciała na swoich biodrach. Było to uczucie niezwykle podniecające. Wreszcie, w totalnym zapamiętaniu, szczytowali oboje w jednym momencie.

Minęła dłuższa chwila, zanim Greta doszła do siebie. Leniwie i niechętnie zsunęła nogi z bioder Brodiego. Mężczyzna cały czas dotykał jej ciała, jakby bał się utracić z nią tak niezwykle cudowny fizyczny kontakt. Chciał utrzymać jeszcze przez moment ten stan niemal nadprzyrodzonego połączenia ciał i dusz, jaki przed chwilą osiągnęli.

- Greto?

Spojrzała na niego błyszczącymi oczami, z oddaniem.

- Tak?

Brodie z niepokojem zauważył, że to, co przed chwilą wziął za światło odbijające się w jej oczach, było łzami zbierającymi się w ich kącikach.

- Musimy porozmawiać. - Brodie za wszelką cenę chciał powstrzymać te łzy.

- Nie musisz wygłaszać teraz jakiejś kwiecistej przemowy, Brodie. Jestem dorosłą kobietą - przykładając dłoń do czoła, zaśmiała się nagle.

- Mało powiedziane! Przecież ja jestem siedem lat od ciebie starsza, nie musisz mi tłumaczyć, co tu zaszło.

Brodie milczał przez chwilę, wpatrując się w drwiący wyraz jej twarzy.

- Czyżby? Skoro tak dobrze wiesz, jak to określić, to może mi powiesz?

- Można to ująć jednym, prostym słowem: seks - odrzekła, wyzywająco patrząc mu w oczy.

Brodie zastanawiał się, ile razy w swoim życiu po prostu uprawiał seks. Pewnie stracił już rachubę. Jednak to, co zdarzyło się w tym pokoju, było czymś zupełnie innym. Kochał się z nią, wkładając w to całą duszę. To było znacznie więcej, niż zwykłe, zwierzęce pożądanie. Mężczyzna oparł głowę na łokciu i uważnie studiował twarz Grety.

- Po prostu seks? Tylko tyle to dla ciebie znaczyło? - zapytał wprost.

Jego pytanie wywołało w niej niemal fizyczny ból. Zamknęła na moment oczy i jęknęła bezgłośnie. Nie zaznała przecież dotąd w swoim życiu takiego pożądania, tak głębokich emocji. Ten żar był zupełnie nie do opanowania. Była pewna, że uczucie, jakie żywiła do Brodiego, było szaloną, nieposkromioną miłością. Tego jednak nie mogła mu powiedzieć. Za dwa dni ona i Lilly wyjadą stąd i wrócą do normalnego życia. Nie wiadomo, kiedy znowu zobaczy Brodiego. Za parę miesięcy, a może za parę lat?

- Nie rozmawiajmy o tym, Brodie. Nie psujmy uroku chwili. To nasza wspólna Wigilia. Taką ją chcę zapamiętać na zawsze. Bez żalu i wyrzutów sumienia.

Mężczyzna uniósł się i pocałował ją w usta.

- Kochanie, nie będziesz musiała tego wspominać do końca życia. Od teraz tak będzie już zawsze. Chcę, żebyś została moją żoną. Wyjdziesz za mnie, Greto?

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Serce Grety biło jak oszalałe. Patrzyła na Brodiego szeroko otwartymi oczami i nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Chyba go źle zrozumiała? Czy to możliwe, żeby chciał się z nią ożenić?

- Jeśli to żart, to nie jest specjalnie zabawny! Powiedziałabym nawet, że jest raczej okrutny!

Greta nagle poczuła, że wstydzi się swojej nagości i chwyciwszy róg kołdry okryła się nią szybko. Brodie ujął ją za ramiona, poczuł, że uprzednią miękkość zastąpiło teraz dziwne zesztywnienie mięśni, jakby kobieta była sparaliżowana.

- Dlaczego myślisz, że żartuję. Przecież ja cię kocham!

Kompletnie zaskoczona jego wyznaniem wyprostowała się na łóżku.

- Co ty opowiadasz?! Nigdy nie byłeś zakochany!

Jej słowa odebrał jak najstraszniejszą obelgę.

- Skąd ty możesz o tym wiedzieć? - zapytał z wyraźną przykrością.

Greta utkwiła wzrok w niemiłosiernie skotłowanej pościeli.

- Nie wiem - przyznała. - Domyślam się jednak, że nigdy nie byłeś poważnie zaangażowany uczuciowo. A byłeś? - dodała na końcu z pewnym zainteresowaniem.

- Nie. Do tej pory nie. Nigdy nie czułem podobnej... euforii.

Mimo że serce Grety zaczęło wybijać radosny rytm, nie chciała dopuścić uczucia szczęścia do siebie. Bała się, że Brodie nie wie, o czym mówi, i chwilowe zauroczenie myli z poważnym uczuciem, a ona może się na nim bardzo zawieść. Nie mogła pozwolić sobie na lekkomyślność. Musiała być odpowiedzialna. Była przecież matką. To los dziecka powinien interesować ją najbardziej, nie jakieś romanse, i to przelotne.

- Nie kochasz mnie, Brodie. Wydaje ci się tylko. Uległeś urokowi chwili - powiedziała spokojnie.

Usta mężczyzny zacisnęły się w cienką linijkę.

- Nie sądziłem, że potrafisz być tak cyniczna, i to w takiej chwili.

Słowa Grety wyraźnie zapiekły go do żywego. Bagatelizowała jego uczucia, o których wcale niełatwo mu było mówić.

Odwrócił się do niej tak, żeby widzieć dokładnie jej twarz.

- Po prostu staram się myśleć logicznie. Uważam, iż nie jestem dla ciebie właściwą kandydatką, a ty nie jesteś odpowiedni dla mnie - powiedziała spokojnym tonem Greta.

- Wydawało mi się, że jeszcze parę minut temu byłaś innego zdania. - Pełen powątpiewania uśmieszek igrał w kącikach jego ust. - Twoja logika bardzo mi się podoba, bo twoje twierdzenia łatwo obalić.

Greta patrzyła na niego, czując, jak zalewa ją fala czułości. Miała ochotę rzucić mu się w ramiona i przyrzec mu miłość do grobowej deski. Wiedziała jednak, że tego nie zrobi. Postanowiła kierować się zdrowym rozsądkiem.

- Brodie, przecież wiesz, jak bardzo różnimy się od siebie. Ty potrzebujesz kogoś młodego, w twoim wieku. Kogoś, kto da ci dzieci.

- Przecież ty też jesteś jeszcze młoda i możesz rodzić dzieci! - Brodie już niemal ze śmiechem odpowiadał na jej coraz bardziej bezsensowne argumenty. Szybko wyciągnął dłoń i dotknął brzucha Grety.

- Może nawet udało nam się już dzisiaj coś zdziałać na tym polu?

Mimo że serce Grety podskoczyło radośnie na samą myśl o byciu w ciąży z Brodiem, jej umysł wciąż nie dawał za wygraną.

- Ty przecież wcale nie chcesz zostać mężem i ojcem. Chcesz się raczej dobrze bawić - rzuciła następne oskarżenie.

- Będziemy się świetnie bawić razem. Te rzeczy wcale się nie wykluczają. Jeśli mi tylko pozwolisz, pokażę ci, jak można je połączyć. - Odbił piłeczkę.

Małżeństwo Grety z Dougiem nie było pełne fajerwerków. Odejście jej męża zaś tak nieoczekiwane, a strata tak ogromna, że Greta nie zdążyła zaznać wiele szczęścia.

Brodie jednak przerażał ją nieco. Wiódł przecież niebezpieczne życie żołnierza. Nieraz znalazł się pod ostrzałem nieprzyjaciela.

A jeżeli wyjdzie za niego i on zginie? Greta umarłaby chyba z rozpaczy. Żaden człowiek nie zniósłby takiego cierpienia ponownie. Na samą myśl o tym łzy nieoczekiwanie popłynęły jej po policzkach. Po chwili już głośno i żałośnie szlochała.

- Nie mogę za ciebie wyjść. Umarłabym z tęsknoty i niepokoju. I nie mogę się ciągle przenosić z dzieckiem z jednej bazy wojskowej do drugiej. Nie chcę, żeby Lilly miała takie życie.

Zanim zdołał wykonać jakikolwiek ruch, chwyciła ubranie i zeskoczyła z łóżka.

- Nie musi wcale tak być, możemy to przemyśleć! - Chcąc ją zatrzymać, Brodie złapał za rękaw swetra Grety i przyciągnął ją do siebie.

- Nie ma o czym mówić, Brodie. Nie darowałabym sobie, gdybyś dla mnie i mojej córki zmienił zawód. Jesteś urodzonym żołnierzem, to by nie było fair. Dobranoc! - Ostatnie słowo rzuciła, wybiegając z pokoju.

Dopiero za drzwiami sypialni poczuła, jak bardzo drżą jej łydki.

Wiele bezsennych godzin Greta leżała nieruchomo na swoim łóżku, wpatrując się w cienie tańczące po suficie. Zastanawiała się, jak to możliwe, że Wigilia okazała się dla niej dniem tak niewiarygodnie szczęśliwym i smutnym zarazem. Kiedy kochali się z Brodiem, czuła się jak w raju. Mimo że określiła to przeżycie jako „tylko seks”, wiedziała, że to, co naprawdę czuła, to miłość.

Każdy gest, każda pieszczota i pocałunek były wypełnione tym uczuciem. Bała się do tego przyznać nawet sama przed sobą. Jak teraz się z nim pożegna? Jak zniesie ich nieuchronne rozstanie? Czy kiedykolwiek uda jej się o nim zapomnieć, przestać za nim tęsknić i marzyć o powtórzeniu tej jednej, cudownej nocy. Czy już do końca życia będzie go wspominać?

Westchnąwszy ciężko, obróciła się na łóżku, jak już wielokrotnie tej nocy. Spojrzała na stojący nieopodal budzik. Czwarta trzydzieści. W zasadzie nadszedł już nowy dzień, a ona nie zmrużyła nawet oka. Wspomnienia z ich wspólnej nocy uparcie stawały jej przed oczami. Wciąż widziała Brodiego, jak z łagodnym, pełnym czułości i miłości spojrzeniem gładzi ją po policzku. W tej chwili niczego nie pragnęła bardziej, niż znaleźć się w jego ramionach.

Czy powinna przyjąć jego propozycję? A jeżeli skończy jak jej matka: porzucona, samotna i nieszczęśliwa? Teresa O'Brien była surową matką. Nawet jako wciąż jeszcze młoda kobieta była już zgorzkniała i złośliwa. Greta nie chciałaby się taka stać. A może jej ojciec chciał po prostu mieć coś z życia i dlatego uciekł od nieciekawej, przewidywalnej egzystencji. Zaryzykował, chociaż odszedł z niczym, tak jak stał. Wolał być biedny i zaczynać od nowa, niż tkwić w układzie, który go unieszczęśliwiał. Po jego odejściu surowość matki wzmogła się jeszcze. Sposób, w jaki ją wychowywała, pozostawił w psychice Grety głęboki ślad.

Greta w zasadzie nie pamiętała, żeby się śmiały czy bawiły razem z matką. Rozmawiały tylko o jej szkole albo o pracy matki. Całe ich życie składało się wyłącznie z obowiązków, nakazów i zakazów. Greta bardzo pragnęła stworzyć swojej córce zupełnie inny, ciepły i radosny dom.

Nie mając siły dalej bić się z myślami, wstała i narzuciła na siebie szlafrok. Podeszła do drugiej strony łóżka i przyglądała się śpiącej córeczce. Dziecko spało smacznie, miało zaróżowione policzki i otwarte usta. Chciała pogładzić Lilly po głowie, ale cofnęła rękę ze strachu, że ten gest może córkę obudzić. Chciała, żeby dziecko spało jak najdłużej i żeby było szczęśliwe. Bo właśnie o to w życiu chodzi. Szczęście liczy się najbardziej. Święta w Teksasie nauczyły ją przynajmniej tyle. A może aż tyle?

„W tym roku chcę nowego tatusia”, przypomniały się Grecie słowa córki. Nagle przez głowę przemknęła jej myśl, że być może straci życiową szansę, jeżeli tym razem nie postawi wszystkiego na jedną kartę. Jako dziecko modliła się zawsze, żeby jej ojciec wrócił do domu. Przez lata miała nadzieję, że w końcu się tak stanie. Jej modlitwy nie zostały nigdy wysłuchane, a ona sama żyła w panicznym strachu przed opuszczeniem.

Starała się dać swojej córce tyle miłości, jakby była jednocześnie jej matką i ojcem. Jednak dziecku brakowało ojca. Musiała wreszcie przestać się oszukiwać. Uśmiech i wyraz zdecydowania pojawiły się na jej twarzy. Pewnym krokiem wyszła z pokoju i pomaszerowała prosto do drzwi sypialni Brodiego. Zapukała lekko i od razu nacisnęła na klamkę.

- Greta? - Podniósł się na łóżku. - Co ty tu robisz?

Położyła palec na ustach i wślizgnęła się po cichu pod kołdrę, zamknąwszy wcześniej drzwi na klucz.

- To tak na wypadek, gdyby twoim rodzicom lub Lilly przyszło do głowy nas szukać.

- Czy ja śnię - Brodie przetarł oczy i oszołomiony patrzył na Gretę.

- Nie, przyszłam cię przeprosić.

Wtuliła się w niego całym ciałem i pogładziła go po włosach.

- Kochanie, jest to na pewno najlepszy sposób, żeby mnie przeprosić.

- Byłam niemądra. Nie miałam racji. Brodie przytulił ją do siebie i zaczął całować.

- Tak bym tego nie określił - wymruczał jej do ucha. - Po prostu jesteś pełną temperamentu rudowłosą kobietą.

- Kocham cię. Wiesz o tym, prawda? - Wydała z siebie głębokie westchnienie, po czym dodała: - Nie powinnam była mówić tych wszystkich rzeczy o twojej pracy, na pewno będę się zawsze martwiła, kiedy nie będzie cię w domu. Tym bardziej, jeżeli pojedziesz na front. Ale będę się starała to zrozumieć i zawsze cię wspierać.

Brodie spojrzał Grecie głęboko w oczy.

- Czy mam to traktować jako zgodę na małżeństwo?

Greta odetchnęła głęboko, z ulgą.

- Tak, Brodie, wyjdę za ciebie.

Przypieczętował tę wymianę zdań długim pocałunkiem, po czym odsunął Gretę od siebie i rzekł:

- Mam dla ciebie bardzo dobrą wiadomość, moja mała, dzielna myszko. Nie musisz już się więcej martwić o moje bezpieczeństwo. Nie będziemy też przenosić się z jednej bazy wojskowej do drugiej, ani rozstawać na dłużej. Czekałem na nowe rozkazy i dostałem je wczoraj rano. Złożyłem wcześniej podanie o zmianę służby i zostało rozpatrzone pozytywnie.

Greta była tak zdziwiona, że aż podniosła się na łóżku.

- Jaka nowa służba? Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałeś?

- Już dawno postanowiłem, że najwyższy czas przestać włóczyć się po bazach wojskowych w całym kraju. Chciałem gdzieś osiąść na stałe i założyć rodzinę. Po świętach będę prowadził szkolenia dla żołnierzy z misji specjalnych. Będziemy stacjonować w Luizjanie, niedaleko Fort Polk.

Greta patrzyła na niego z niedowierzaniem.

- Brodie, dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej? Byłam taka nieszczęśliwa. Przecież nie musiałam się tak martwić! - Nie mogła powstrzymać się, żeby nie robić mu wyrzutów.

- Kochanie - przytulił ją mocno do siebie - przepraszam. Chciałem ci powiedzieć, ale nie dałaś mi szansy. Poza tym musiałem najpierw usłyszeć, że zaakceptujesz mnie jako żołnierza w czynnej służbie. To dla mnie oznaczało, że pokochałaś mnie niezależnie od okoliczności.

Greta uwodzicielsko pogładziła go dłonią po torsie i przeciągle pocałowała w usta.

- Kochaj się ze mną, Brodie - wyszeptała namiętnie - teraz i do końca życia.

Brodie przewrócił Gretę na plecy i, kładąc się na niej, zapytał:

- Czy jesteś pewna, że zniesiesz te straszne komary w Luizjanie, moja myszko?

- Tak, postanowiłam, że zniosę wszystko, byle być z tobą.

Jeszcze przed południem Lilly z niecierpliwością rozdzierała papier na pieczołowicie zapakowanych prezentach i co chwila wydawała okrzyki radości, oglądając ich zawartość. Dorośli zaś pili poranną kawę i oglądali swoje prezenty z trochę mniejszym entuzjazmem. Było mnóstwo śmiechu, kiedy James otworzył paczkę zawierającą, jak co roku, zestaw skarpetek i krawatów na każdy dzień tygodnia.

- A cóż to znowu, u licha?! - Udawał zdziwienie, kiedy ujrzał w paczce jeszcze supełek zawiązany na czerwonej wstążce.

- To, kochanie, specjalnie po to, żebyś nie zapomniał o naszej rocznicy ślubu w przyszłym tygodniu - wyjaśniła Anita.

- Mój Boże, jakżebym chciał zapomnieć ten dzień! - zakrzyknął James, zanosząc się od śmiechu. - Na razie jeszcze pamięć, niestety, mi służy.

- To prawda, postanowiłam jednak na wszelki wypadek się zabezpieczyć - uśmiechnęła się jego żona.

Gretę i Brodiego rozbawiła ta cała scena niemal do łez.

Brodie sięgnął po małą paczuszkę zapakowaną w srebrny papier i obwiązaną srebrną wstążką.

Podał ją Grecie, a ta spojrzała na niego z zaskoczeniem.

- A co to jest? Już otworzyłam prezent od ciebie, dziękuję za sweter, jest bardzo ładny!

Brodie uśmiechnął się tajemniczo.

- To taki drobiazg kupiony w ostatniej chwili. Myślę, że jest odpowiedni na tę okazję.

Czując ekscytację jak mała dziewczynka, Greta ostrożnie rozwinęła srebrny papier.

Od razu domyśliła się, że pudełeczko zawiera biżuterię. Ale to, co zobaczyła, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Na czarnym aksamicie leżał okazały platynowy pierścionek z dużym brylantowym oczkiem.

- Brodie! - krzyknęła ze zdumieniem. - Skąd wiedziałeś, że się zgodzę?

- Nie wiedziałem. Postanowiłem cię jednak nakłaniać tak długo, aż powiesz „tak”.

- Co to? - Anita wyciągnęła szyję, zaciekawiona zawartością pudełka.

- Daj jej czas, kochanie. Jestem pewien, że sama nam powie - powstrzymywał ją James.

Z oczu Grety popłynęły łzy, poczuła, że nie ma dość siły, żeby powiedzieć rodzicom Brodiego, jaka jest prawda.

- Dałem Grecie pierścionek zaręczynowy - wyręczył ją Brodie. - Pobieramy się w przyszłym tygodniu, w waszą rocznicę ślubu. Chyba że macie coś przeciwko temu, żebyśmy już od teraz zawsze obchodzili tę rocznicę razem.

Uczucia radości i zaskoczenia zlały się w jedno na twarzach teściów Grety, a ona poczuła ogromną ulgę, widząc, że najwyraźniej Anita i James nie mają nic przeciwko ich małżeństwu.

- Cóż to za naprawdę wesołe święta! - krzyknął radośnie James, a Anita rzuciła się do Grety z gratulacjami.

- Wczoraj, kiedy byliśmy razem na mieście, zastanawiałem się, dlaczego Brodie zniknął na tak długo w sklepie jubilerskim i przeszło mi przez myśl, że może kupuje pierścionek zaręczynowy - zdradził James.

- Będziemy szczęśliwi, mogąc dzielić dzień naszej rocznicy ślubu z waszą rocznicą - zadeklarowała Anita.

- Tak coś czuliśmy z ojcem, że macie się ku sobie, ale pewności mieć nie mogliśmy - powiedziała do Brodiego. - Wydawałeś mi się trochę rozkojarzony i podejrzewałam, że uczucia i świąteczna atmosfera zrobią swoje - dokończyła z szerokim uśmiechem.

- Będziecie razem szczęśliwi, dzieci - powiedział James. - Jestem tego pewien.

Lilly z oszołomieniem wpatrywała się w dorosłych wymieniających uśmiechy i pocałunki i przysłuchiwała się pytaniom dotyczącym ceremonii ślubnej. W końcu zerwała się na równe nogi i, rozpychając się między dziadkami, próbowała dotrzeć do matki.

- Mamusiu, co dostałaś, ja też chcę zobaczyć!

- krzyczała.

Greta podniosła rękę z pierścionkiem na serdecznym palcu tak, żeby córka mogła ją dobrze widzieć.

- To jest pierścionek zaręczynowy, kochanie. Wychodzę za mąż za wujka Brodiego.

Lilly przechyliła główkę na bok i z otwartymi ustami zagapiła się na matkę.

- A co to znaczy za mąż? - Chciała wiedzieć. Serce Grety zabiło radośnie.

- To znaczy, że wujek Brodie będzie twoim nowym tatusiem, co ty na to?

Zaskoczona tą informacją Lilly przez moment nic nie mówiła, a potem nagle podskoczyła i z radością zawołała:

- To naj, naj, najlepsiejsze święta w całym moim życiu!

Odpowiedzią była salwa śmiechu zgromadzonych wokół niej dorosłych.

EPILOG

Lustrując wzrokiem zatłoczony hol Międzynarodowego Lotniska O'Hare, Megan namierzyła Kaylę, Gretę i jej małą córeczkę Lilly, siedzące we wnęce nieopodal wejścia.

- Czyżby panie czekały na mnie? - zagadnęła je wesoło.

- O, jesteś! - powitała ją radośnie Kayla. - Właśnie zaczęłyśmy się zamartwiać, czy przypadkiem nie przegapiłaś swojego lotu.

- A potem przyszło nam do głowy, że może skróciłaś swoją świąteczną eskapadę, żeby jak najszybciej znaleźć się w domu - dodała Greta.

Megan usiadła przy stoliku naprzeciwko obu koleżanek.

- Mój lot z Knoxville rzeczywiście opóźnił się trochę z powodu burzy - wyjaśniła im.

Dziewczyny roześmiały się. Wszystkie były w znacznie lepszych nastrojach niż przed ponad tygodniem.

- No to opowiadajcie o swoich świętach. Kayla, jak się miewa twoja przyjaciółka w St Croix? Jak potoczyły się sprawy w Houston, Greta?

- Zanosi się na to, że wuj Brodie będzie moim nowym tatusiem - ogłosiła Lilly i ziewając, wdrapała się na kolana Grety. - Będziemy mieszkać w prawdziwym forcie.

- Naprawdę? - zapytały jednocześnie Megan i Kayla, po czym oderwały wzrok od małej i skierowały go na jej matkę.

- Mów, Greta! - zażądała Kayla. Greta nie dała się prosić.

- Brat mojego zmarłego męża, Brodie, nauczył mnie, że miłość jest darem zbyt cennym, żeby go odrzucić. Mamy więc zamiar pobrać się. Gdy tylko Lilly i ja spakujemy wszystko, natychmiast przyjedziemy do niego do Luizjany. On jest wojskowym w stopniu kapitana i został oddelegowany do szkolenia żołnierzy w Fort Polk.

- Moje gratulacje - powiedziała Kayla i uśmiechnęła się promiennie.

Megan z całego serca przyłączyła się do gratulacji Kayli.

- Naprawdę podzielam waszą radość. - Gdy zauważyła ten sam promienny wyraz szczęścia na twarzy Kayli, zapytała: - Czy ty też masz w zanadrzu jakąś niespodziankę, Kayla?

- Faktycznie - śmiejąc się, przyznała Kayla. - Moja przyjaciółka nawet się nie pokazała na tej egzotycznej wyspie. Zamiast siebie przysłała swojego brata. Spryciara. Domyśliła się, że od dawna jestem zakochana w Marku, więc postanowiła wystąpić w roli swatki. No i udało się jej. Pobieramy się w czerwcu, tuż po mojej sesji. On pracuje w Dystrykcie Kolumbii, dlatego przenoszę się do Georgetown na semestr jesienny.

- W ten sposób twoja najlepsza przyjaciółka będzie teraz również twoją szwagierką - zauważyła Megan. - To wspaniale!

- Wszystkiego najlepszego, Kayla - dorzuciła Greta. - No, ale co z tobą, Megan? Czy spędziłaś święta tak, jak chciałaś? W ciszy i samotności?

- Szczerze mówiąc, nie.

- Nie wystawiaj na próbę naszej cierpliwości - poprosiła Greta. - Powiedz, co się wydarzyło?

- Pewnie i ty też kogoś spotkałaś - odgadła Kayla.

Megan uśmiechnęła się tajemniczo.

- Spotkałam absolutnie fantastycznego mężczyznę. Ma na imię Lucas. Nie pozwolił mi rozczulać się nad sobą. Nalegał, żebym spędziła normalne, tradycyjne święta, no i...

- Przeprowadzasz się do Tennessee, czy on przyjedzie do Illinois? - zainteresowała się Greta.

- Ja zamieszkam w Tennessee, gdy tylko zlikwiduję swoje mieszkanie - oznajmiła uszczęśliwiona Megan. - Lucas i ja planujemy się pobrać, gdy tylko wrócą moi rodzice z tej swojej egzotycznej wyprawy.

- Cudownie słyszeć, że i twoje sprawy ułożyły się tak dobrze, Megan - powiedziała Kayla.

- A ja się cieszę, że wszystkim nam się udało - dorzuciła Greta i zerknęła na zegarek. - Szkoda, że nie możemy zostać z wami dłużej, ale zaraz mamy samolot.

- Ja też. - Megan sięgnęła po swoją torbę podróżną.

- Dajcie mi wasze adresy - zaproponowała Greta. - Ja podam wam mój. Bardzo chciałabym, żebyśmy pisywały do siebie i może jeszcze nieraz się spotkały? Co wy na to?

- To wspaniały pomysł. - Megan wyciągnęła ze swojej torebki notesik i długopis. - Zapiszę wam mój nowy adres w Tennessee - powiedziała z dumą.

Po wymianie wszystkich adresów i solennym obiecaniu sobie nawzajem, że na pewno będą utrzymywały kontakt, uściskały się i pobiegły. Każda do swojego wyjścia.

Ich świąteczne wakacje okazały się stokroć lepsze, niż mogły to sobie wyobrazić. Czy był to uśmiech losu? Cenny prezent pod choinkę! Przecież każda z nich znalazła swoją miłość, szczęście, no i... dwie nowe przyjaciółki. A wszystko dzięki temu, że zbuntowały się i postanowiły nie obchodzić w tym roku świąt Bożego Narodzenia w sposób tradycyjny. Chciały uciec od rutyny, uciec w nieznane...

Ale tak naprawdę, to od czego uciekały? Czy tylko od świątecznej rutyny? Czy może od nieciekawej, pozbawionej miłości, codzienności?



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Przeżyj to inaczej 02 Stella Bagwell Spełnione życzenie
Bagwell Stella Spelnione zyczenie
Bagwell Stella Przezyj to inaczej 02 Spelnione zyczenie
Przeżyj to inaczej 1 Annette Broadrick Spotkanie w tropikach
Broadrick Annette Przezyj to inaczej Spotkanie w tropikac
DeNosky Kathie Przezyj to inaczej Dom na wzgorzu
Przeżyj to inaczej 1 Annette Broadrick Spotkanie w tropikach
Broadrick Annette Przeżyj to inaczej 01 Spotkanie w tropikach 5
Broadrick Annette Przeżyj to inaczej 01 Spotkanie w tropikach
Broadrick Annette Przeżyj to inaczej 01 Spotkanie w tropikach
DeNosky Kathie Przeżyj to inaczej 3 Dom na wzgórzu
DeNosky Kathie Przeżyj to inaczej 03 Dom na wzgorzu
Przeżyj to inaczej 03 DeNosky Kathie Dom na wzgórzu
2006 10 trendy
IPN 08 2006 10 06
2006.10.30 psychometria cw, Psychologia, Psychometria

więcej podobnych podstron