NA POCZATKU JEST MIŁOSC scott hahn


NA POCZATKU JEST MIŁOSC SCOTT HAHN

FRAGMENT od 101str

Rozdział IX

Być w Kościele - być w domu

na krótko przed swą męką i śmiercią Jezus powiedział swoim uczniom coś dziwnego. Obiecał im „Nie pozostawię was sierotami” (114, 18). Niektóre

przekłady dają ostatnie słowo tej wypowiedzi jako „opuszczonymi” , ale występujący tam grecki termin orphanous oznacza dosłownie dziecko pozbawione ojca i matki. W świecie starożytnym sierotami byli ci, którzy nie posiadali rodziny, w której znaleźliby opiekę, i nie mieli miejsca, gdzie mogliby żyć. Zostali opuszczeni, okoliczności życiowe uczyniły z nich wyrzutków, najbiedniejszych z biednych.

Jezus odchodząc, wiedział, jakie lęki i niepokoje będą przeżywać Jego uczniowie. Przez trzy lata był dla nich rodziną — kimś na kształt ojca, patriarchą, starszym bratem. Chciał ich upewnić, że nie pozostawi ich bezdomnymi i pozbawionymi rodziny.

Ta troska jest zrozumiała, ale to przecież właśnie Jezus uczył ludzi nazywać Boga „Ojcem”, a później powiedział im: „ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20).

Skoro Bóg był ich Ojcem, a Jezus, ich brat, miał być zawsze z nimi, dlaczego pierwsi chrześcijanie mieli kiedykolwiek

uważać się za sieroty? Dlaczego mieliby potrzebować takiego zapewnienia ze strony Jezusa?

Hej, Judeo

Zastanówmy się przez chwilę nad tym, jak to wszystko wyglądało z

punktu widzenia uczniów Jezusa. Ich Mistrz został od nich zabrany, złożył w ofierze na krzyżu samego Siebie po to, by powstać z martwych i wstąpić do nieba, a w dodatku w ciągu jednego pokolenia cały świat, który znali, rozsypał się w gruzy Pamiętajmy, że Plemię Judy, chociaż poddane politycznie Rzymowi, pozostało jedną rodziną, jedną z najbardziej trwałych rodzin powierniczych

historii. Judejczycy, Żydzi, byli złączeni więzami krwi i przymierzem. Wszystkie aspekty życia potomków Judy były określone przez ich miejsce w rodzinie oraz wymagania przymierza. Dotyczyło to handlu, którym zarabiali na życie, miejsc zamieszkania, prowadzenia wojen, składania Bogu ofiar. Żaden Żyd

określał samego siebie w oderwaniu od relacji pokrewieństwa, zaś jako rodzina Żydzi nie pojmowali siebie w oderwaniu od przymierza, które definiowało rodzinną przynależność.

Jezus wiedział jednak, że to wszystko miało wkrótce ulec zniszczeniu. W roku 70., zaledwie czterdzieści lat po wstąpieniu Jezusa do nieba, wojska rzymskiego wodza Tytusa całkowicie zniszczyły Jerozolimę, burząc Świątynię i rozpraszając ludność. Te wydarzenia miały ogromne znaczenie nie tylko dla samej Judei, ale też dla wszystkich Żydów, jako narodu i dla każdego z osobna. Był to koniec nie tylko ich patriotycznych nadziei, ale także ich sposobu życia, sprawowania kultu religijnego, ich kultury oraz rodzinnej — Fundamentalnej wobec Boga — tożsamości. Dla Żydów Jerozolima była czymś więcej niż stolicą

Judei i celem pielgrzymek. Dawna Jerozolima była matką dla wszystkich Izraelitów — metropolis w języku greckim oznacza „miasto-markę” (zob. Sm 20, 19).

Dlatego właśnie Jezus musiał zapewnić pierwszych chrześcijan — którzy przecież w większości byli Żydami — że zawsze będą mieli dom, że Nowe Przymierze jest wieczne, że chociaż ich rodzina powiernicza została zniszczona, na jej miejsce powstała nowa, jeszcze wspanialsza. Że nie pozostawi ich sierotami.

Jedna oblubienica, jedno ciało

Gdzie jednak będzie ich dom, skoro nie ma już Ziemi Obiecanej? Gdzie lud ma składać Bogu ofiary, jeśli nie ma już Świątyni? Gdzie mają przypieczętować i odnowić rodzinne przymierze?

Dla pierwszych pokoleń chrześcijan były to pytania kluczowe. Autorzy nowotestamentalni — Apostołowie Paweł, Piotr, Jan i Jakub — wiele miejsca poświęcili ukazaniu ciągłości pomiędzy Bożą Rodziną Nowego Przymierza a „pierworodnym” Izraelem. jako dobrzy synowie swego narodu troszczyli się o ustanowienie zasad życia rodzinnego w obrębie Nowego Przymierza. Wiedzieli, że bez nich o żadnym przymierzu nie może być mowy.

Dawne przymierza sprawiały, że boża Rodzina stopniowo obejmowała coraz większą liczbę ludzi. Jednocześnie zapowiadały one przymierze, które włączy w Bożą Rodzinę wszystkich ludzi świata. Bóg przyrzekł Abrahamowi, że „ Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia [takiego, jakie jest udziałem] twego potomstwa” (Rdz 22, 18). Prorok Izajasz zapowiedział nadejście dnia kiedy góra świątyni pańskiej stanie mocno na wierzchu gór i wystrzeli ponad pagórki .wszystkie narody do niej popłyną iż 2,2. prorok malachiasz miał podobna wizje zobaczył czas ,gdy od wschodu słonica Az do jego zachodu wielkie będzie imie boże miedzy narodami ,a na każdym miejscu dar kadzielny będzie składany imieniu jego i ofiara czysta (mI1,11)

Według słów Jezusa miejscem składania tej ofiary ma byc Jego Kościół. Powiedział uczniom: „Na tej opoce” — to znaczy na Piotrze — „zbuduję mój Kościół” (Mt 16, 18). Dla Apostołów Kościół stał się zatem żywym dziedzictwem Jezusa — miejscem, gdzie od wschodu aż do zachodu słońca, na całej ziemi składana jest Jego jedyna ofiara. Kościół jest miejscem chrztu i Eucharystii. Dla chrześcijan Kościół będzie domem, przestrzenią przymierza, które jest przypieczętowywane przez chrzest, odnawiane w Eucharystii.

W Nowym Testamencie Apostołowie mówią o Kościele w sposób tajemniczy i mistyczny. Św. Paweł nazywa Kościół dosłownie „tajemnicą” (Ef 5, 32). Cóż to za tajemnica? Jest ona tak wielka i wspaniała, że aniołowie w niebie muszą uczyć się mądrości Boga właśnie za pośrednictwem Kościoła (zob. Ef 3, 10).

A jednak Kościół jest złożony z ludzi takich jak ty czy ja. Św. Paweł w swoich listach opisuje Kościół za pomocą dwóch obrazów: Oblubienicy Chrystusa i Jego Ciała5. Po tym, co do tej pory powiedzieliśmy nie powinno być już dla nikogo zaskoczeniem, że razem oba te obrazy mają sens tylko w kontekście pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju. I rzeczywiście, Paweł cytuje nawet fragment z tej księgi, który łączy ze sobą te dwa, pozornie wykluczające się nawzajem obrazy: „Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem” (Ef 5, 31; Rdz 2, 24). Kiedy Adam ujrzał Ewę,

zawołał, że to ona wreszcie jest ‚„kością z mojej kości i ciałem i. mego ciała” (Rdz 2, 23). To samo mówi Chrystus, kiedy patrzy na Kościół, swą Oblubienicę, która jednoczy się z Nim w Eucharystii. Jak zaświadcza św. Jan: „I Miasto Święte — Jeruzalem Nowe ujrzałem zstępujące z nieba od Boga, przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swego męża” (Ap 21,2)

Jednakże św. Paweł nie miesza ze sobą obu tych metafor kościół jest i Oblubienicą, i Ciałem Chrystusa, tak jak Ewa była i oblubienicą Adama, i ciałem z jego ciała, i kością z jego kośc

Za pośrednictwem Kościoła Bóg daje zatem wszelkiemu stworzeniu to, do czego tęskniło od momentu stworzenia” pierwszego człowieka. Dając początek Kościołowi, Bóg dał izraelowi i poganom rodzinę powierniczą i królestwo, które będzie trwało wiecznie, wierne swojemu przymierzu.

Bez Kościoła nie ma Ojca

Przez chrzest Kościół obdarza wierzących nowym życiem dlatego jest również nazywany „matką”. I to także nie przeczy jego statusowi „oblubienicy”. Pamiętajmy, że jedność Chrystusa z wierzącymi jest tak głęboka, że wykracza poza wszelkie analogie z ziemskim doświadczeniem rodziny. Nie znaczy to, że jedność z Chrystusem znosi te analogie — ona raczej j wszystkie wypełnia. Miłość Kościoła jest zarazem miłością matki i oblubienicy. Przewidział to również prorok Izajasz, kiedy mówił do Izraela: „Nie będą więcej mówić o tobie Porzucona (..J. Raczej cię nazwą Moje w niej” upodobanie, a krainę twoją Poślubiona. Albowiem spodobałaś się Panu i twoja kraina otrzyma męża. Bo jak młodzieniec poślubia dziewicę, tak twój budowniczy ciebie

poślubi, i jak oblubieniec weseli się z oblubienicy, tak Bóg twój tobą się rozraduje” (Iz 62, 4—5). Chrześcijanie pierwszych wieków kochali Kościół ze względu na jego macierzyństwo. Żyjący na przełomie II i III w. Tertulian z Kartaginy pisał o nim: „Pani i Matka nasza Kościół”. Żyjący w następnym pokoleniu wielki święty Cyprian głosił:

„Nie może mieć Boga za ojca, kto nie ma Kościoła za matkę”. A w innym miejscu dodał, „jedna jest płodna matka w potomstwo bogata. Z jej płodu się rodzimy, jej mlekiem się karmimy,

jej duchem ozywiamy Zgodnie z obietnicą daną uczniom w mowie pożegnalnej Jezus nie pozostawił ich sierotami. Pozostawił im Kościół, aby był im matką. Więź zaś pomiędzy Kościołem a wierzącymi jest bliższa nawet od tej, która łączy ciężarną kobietę z dzieckiem, które nosi pod sercem, matkę karmiącą z noworodkiem. W Kościele wierzący są ściśle powiązani ze sobą nawzajem i z Chrystusem- Oblubieńcem. W Kościele chrześcijanie żyją w pełni w Chrystusie przez moc Jego sakramentów — i dlatego już tutaj, na ziemi cieszą się życiem Trójcy prawdziwym niebem.

Ta funkcjonalna rodzina

Rodzina Boża daje również szczególnie bliskie doświadczenie relacji braterskich i siostrzanych. Dokonuje się to dzięki Obcowaniu Świętych, przez które rodzina Kościoła rozszerza się daleko w czasie i przestrzeni. „Zostać uczniem Chrystusa, oznacza przyjąć zaproszenie do przynależenia do rodziny Bożej” (KKK nr 2233). W tym kontekście możemy zrozumieć troskę, jaką święci w niebie otaczają ludzi na ziemi, a także troskę Kościoła o dusze wiernych, które odeszły i przechodzą oczyszczenie do

życia w niebie. Członkowie Kościoła są bowiem rodzeństwem w rodzinie ściśle wewnętrznie powiążanej.

Szczególne miejsce w nadprzyrodzonj rodzinie świętych zajmuje Maryja. Ze wszystkich stworzeń tylko Ona jęst powiązana z Bogiem naturalną więzią pokrewieństwa opartego na przymierzu. Jest Matką Jezusa, z Niej wziął On swe ciało i krew. Więź ta na zasadzie adopcji uniemożliwiła ludzkości uczestnictwo w łasce Chrystusa. W ten sposób, jako bracia Chrystusa, chrześcijanie są tó również dziećmi Maryi i dlatego są zobowiązani czcić Ją jako swą Matkę. Co więcej, prawo dane przez Boga Ojca („Czcij ojca swego i matkę swoją”) zobowiązuje samego Jezusa, aby dzielił się z Maryją oddawaną Mu czcią. Zaiste, wypełnił On ten nakaz w sposób daleko doskonalszy niż ktokolwiek inny, obdarzając swą Matkę darem swej Boskiej chwały. Chrześcijanie natomiast są wezwani, aby Go w tym naśladować w możliwy dla siebie sposób. Nie jest zatem istotne, jaka była nasza własna rodzina, nieważne, z jakimi jej dysfunkcjami musieliśmy się zmagać — w Kościele, w tym niebiańskim domu, możemy zacząć wszystko od nowa. To tam znajdujemy rodzeństwo: braci i siostry, zarówno żyjących, jak i zmarłych — tych ostatnich właśnie poprzez Obcowanie Świętych. To właśnie w Kościele znajdujemy prawdziwych ojców: w księżach w naszej parafii, a także w starożytnych patriarchach, którzy odkryli dla nas zasady wiary. Do Kościoła wracamy jak do matki, która oczekuje nas z otwartymi ramionami i mlekiem pociechy. W Kościele Jezusa Chrystusa nikt nie jest sierotą.

Nie ma miejsca podobnego do Rzymu

Wszyscy ochrzczeni wodą i Duchem Świętym jesteśmy braćmi i siostrami w rodzinie Jezusa Chrystusa. Wiedzieli o tym pierwsi chrześcijanie, nawet ci, którzy nie byli Żydami. Rzymianie, którzy przyjęli Ewangelię, rozumieli, że nie stanowi to zagrożenia dla ich własnej rodziny powierniczej. Wiedzieli jednak, że teraz, za pośrednictwem przymierza, należą do innej, większej, rodziny — Rodziny Boga. Wiele bogatych rzymskich rodzin oddało swoje domy na „domy Kościoła”, w których sprawowano Eucharystię; zaś portrety swoich pogańskich przodków zamieniH na obrazy swych nowych przodków: biblijnych patriarchów, Apostolów i świętych56.

Dlatego Rzymianie, którzy pozostali poganami, widzieli w Kościele zagrożenie dla tradycyjnego życia rodzinnego. Mężczyzna lub kobieta, którzy nawrócili się na wiarę w Chrystusa, nie mogli dłużej czcić domowych bóstw ani opiekować się miejscem kultu przodków. Kościół jednak nie dążył oczywiście do zniesienia instytucji rodziny, ale do jej udoskonalenia, uczynienia ją uniwersalną. W swoim naturalnym kształcie instytucja ta nie mogła bowiem przetrwać.

Ustanawiając Nowe Przymierze, Chrystus założył jeden Kościół — swe Mistyczne Ciało — który jest przedłużeniem Jego Wcielenia. Przyjąwszy ludzkie ciało, Chrystus przebóstwił je, a przez Kościół rozciągnął życie Trójcy na całą ludzkość. Włączeni w Ciało Chrystusa chrześcijanie stają się „synami w Synu”, dziećmi w odwiecznym ognisku domowym Boga. Dzielą rodzinne życie Trójcy

Dominujący w Piśmie Świętym wątek rodzinny jest widoczny również w Kościele pierwszych wieków. Św. Polikarp ze Smyrny, którego od Apostołów dzieliło tylko jedno pokolenie,

pisał*: „Wszyscy, którzy jesteśmy dziećmi Bożymi i stanowimy jedną rodzinę w Chrystusie, gdy łączymy się ze sobą we wzajemnej miłości i w jednej chwale Trójcy Przenajświętszej, odpowiadamy najgłębszemu powołaniu Kościoła (KKK nr 959).

Jak było to prawdą dla pierwszych chrześcijan, tak też prawdą pozostaje i dzisiaj. Pierwszy punkt Katechizmu Kościoła Katolickiego stwierdza, że Bóg „Wszystkich ludzi rozproszonych przez grzech zwołuje, by zjednoczyć ich w swojej rodzinie — w Kościele”. W innym miejscu Katechizm mówi, że „Kościół jest rodziną Bożą” (KKK nr 1655), a rodzina ta ma charakter nie tylko globalny, ale również lokalny. Papież Jan Paweł II pisał, że „Tym, którzy nie mają rodziny naturalnej, trzeba jeszcze szerzej otworzyć drzwi wielkiej rodziny, którą jest Kościół, konkretyzujący się w rodzinie diecezjalnej, parafialnej (...). Nikt nie jest pozbawiony rodziny w tym świecie: Kościół jest domem i rodziną dla wszystkich”.

Ziemski dom Trójcy [Kościół — przyp. red.] stanowi powszechną Rodzinę Boga, poza którą nie ma zbawienia (zob. KKK nr 846). Jest to mocne stwierdzenie, które u niektórych ludzi wywołuje sprzeciw. Nie chodzi tutaj jednak o potępienie kogokolwiek, lecz tylko o objaśnienie zasadniczego sensu zbawienia i istnienia Kościoła. Jako że istotą zbawienia jest życie Boskiej rodziny, mówienie o zbawieniu poza Bożą Rodziną, jaką jest Kościół, świadczy o jakimś strasznym pomieszaniu pojęć. Przecież to właśnie od bycia poza Rodziną Boga ludzie muszą zostać zbawieni! Chrześcijanie-niekatolicy są uważani za „braci odłączonych”, ale włączonych do Bożej Rodziny przez sakrament chrztu. Katechizm ujmuję tę prawdę w poruszających

słowach•.,,Usprawiedliwieni z wiary są przez chrzest włączeni Chrystusa (...)„ a synowie Kościoła katolickiego słusznie ich

uważają za braci w Panu” (KKK nr 818). Dzięki tej lasce możemy już teraz współweselić się, nawet jeśli dążymy do tego, aby przywieść nasze rodzeństwo — innych chrześcijan — do jedności z Kościołem katolickim.

Wezwanie do podjęcia roli

W Kościele, jak w naturalnej rodzinie, istnieją jasno określone rok. Od czasów apostolskich wierni wklzieli w osobach duchownych swoich duchowych ojców. Tak naprawdę już

Starym Testamencie w ten sposób postrzegano kapłanów. Jak opowiada Kięga Sędziów, kiedy do Miki przybył lewita, ten błagał go: „Zostań u mnie i bądź mi ojcem i kapłanem” (Sdz 17, 10). W Nowym Testamencie św. Paweł wyraźnie stwierdza, że jego rola ma charakter ojcowski: „Choćbyście mieli bowiem dziesiątki tysięcy wychowawców w Chrystusie, nie macie wielu ojców; ja to właśnie przez Ewangelię zrodziłem was w Chrystusie Jezusie” (1 Kor 4, 15; zob. również 1 J 2, 13—14). Wielkim ziemskim ojcem Kościoła jest oczywiście „Ojciec Święty”, papież — słowo to pochodzi od włoskiego papa.

Tego rodzinnego ducha obserwujemy na przestrzeni wszystkich pokoleń chrześcijan. Dla św. Ignacego z Antiochii, który żył jeszcze w pokoleniu Apostołów, Boska rodzina, Trójca, stanowiły wzór jedności i zgody w Kościele: „Bądźcie poddani biskupowi i sobie nawzajem, jak Jezus Chrystus według ciała był poddany Ojcu, Apostołowie zaś Chrystusowi, Ojcu i Duchowi, aby jedność była zarazem cielesna i duchowa”.

W czwartych wieku św. Hieronim pisał: „Bądź posłuszny swojemu biskupowi i witaj go jako ojca swojej duszy

Być może największym z Ojców Kościoła (termin ten sam w sobie jest znaczący) był św. Augustyn, który uczy nas:

ojcowie posiani to Apostołowie, w miejsce Apostołów urodzili ci się synowie, ustanowieni zostali biskupi. Dzisiejsi bowiem biskupi ustanowieni po całym świecie skąd się biorą? Sam Kościół nazywa ich ojcami, on sam ich zrodził, sam ich ustanowił na stolicach ojców

Kościół jest jeden, tak jak Trójca stanowi jedność. Nasza ziemska jedność stanowi odpowiedź Ojca na modlitwę Jego Syna.,,aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś” (J 17, 2 1—23). Kościół stanowi jedno w Duchu, którego przyjście samo w sobie jest wypełnieniem modlitwy arcykapłańskiej Jezusa.

Święte Serce

Bóg dał nam nową rodzinę określoną przez Jego

Nowe Przymierze. Co zatem mamy zrobić z naszymi naturalnymi rodzinami?

To proste, mamy uczynić je niebem.

Aby zrealizować wszystko, do czego Bóg nas stworzył, musimy rozwijać się w sposób coraz doskonalszy — na Jego Boski obraz. Oznacza to, że musimy całkowicie oddawać samych siebie. Jednakże, pomijając nadzwyczajny przypadek męczeństwa, nie jesteśmy w stanie zrobić tego w jednej chwili; nigdy też nie możemy uczynić tego w pojedynkę. Wzrastamy w sposób doskonały na obraz Boga tylko wówczas, kiedy „stajemy się Chrystusem”, w komunii z Nim i z innymi, w komunii z Kościołem.

Troje, aby zawrzeć małżeństwo

Gdzie to się zaczyna? Zazwyczaj w naszych naturalnych rodzinach, które — zgodnie z Bożym zamysłem — stanowią podstawowe komórki Kościoła. Zarówno Kościół, jak i rodzina są czymś więcej niż „społecznościami”; każde z nich, podobnie jak

Trójca, jest komunią osób. Noszą one również wzajemne rodzinne podobieństwo. Jak Kościół jest uniwersalną rodziną, tak też pojedyncza rodzina stanowi „Kościół domowy” (zob. KKK nr 1656).

Przez małżeństwo, które jest sakramentem Nowego Przymierza, rodzina nabiera nowego podobieństwa do Boga. Święty Paweł pisał: „Dlatego zginam kolana moje przed Ojcem, od którego bierze nazwę wszelki ród na niebie i na ziemi” (W 3, 14—15). Ziemskie rodziny przyjmują więc swoje „imię”, swoją tożsamość i charakter od samego Boga. Są stworzone na Jego obraz.

Na początku Bóg stworzył nas „z imperatywem rodzinnym”. Ukształtował nasze ciała i dusze z potrzebami i popędami, których nie bylibyśmy w stanie sami zaspokoić. Stworzył nas tak, abyśmy szukali dopełnienia w drugim człowieku. Jak napisał św. Augustyn, naszym pierwotnym pragnieniem było „patrzeć

na kogoś, kto w miłości odwzajemni to spojrzenie

Marzymy o miłości oblubieńca, małżonka, rodziny, jednak zaspokojenie tych pragnień prowadzi tylko do częściowego spełnienia. Pamiętam, jak kiedyś rozmawiałem w restauracji z moim starym przyjacielem. Mówił mi, że tęskni do pierwszych dni swojego małżeństwa, kiedy wszystko, co on i jego żona mogli robić, to myśleć o sobie nawzajem i patrzeć sobie głęboko w oczy. W kolejnych latach ich życie zostało zdominowane przez normalne obowiązki rodzinne: dzieci w szkole, wielogodzinną pracę w biurze, prowadzenie domu. Wszystko to są rzeczy niezbędne i dobre, jednak mój przyjaciel tęsknił do tego miłosnego zapatrzenia, które jak się wówczas wydawało nigdy się nie skończy.

Ta jego nostalgia czy tęsknota może zostać zaspokojona tylko w Trójcy Małżeństwo często pozwala nam zauważyć, że istnieje niebo; zaprawdę bowiem jest ono wielkim sakramentem

trynitarnego życia, tego, które jest samą esencją nieba. Jednak samo w sobie małżeństwo nie jest niebem. Tak naprawdę, jeśli nad nasze prawdziwe spełnienie w Bogu przedłożymy romantyczne szczęście, jeśli uczynimy je naszym ostatecznym celem, wówczas wypaczymy znaczenie małżeństwa, sprofanujemy jego sakramentalny cel i wkroczymy na drogę, która bardzo oddali nas od nieba.

Nie zrozumcie mnie źle. Każde z małżonków powinno starać się uszczęśliwić drugiego, tak samo jak rodzice powinni dążyć do szczęścia swoich dzieci, a dzieci z kolei powinny chcieć zadowolić swoich rodziców. Jednak prawdziwe i wieczne szczęście możemy znaleźć tylko w pełnieniu Bożej woli; wszystkie inne rozkosze są ulotne. Jako członkowie rodziny tak naprawdę „uszczęśliwiamy innych” dopiero wówczas, kiedy przybliżamy ich do Boga, tak, aby wzrastali w świętości i żyli coraz bardziej życiem Trójcy to znaczy oddając w darze samych siebie. Uczynimy ich najszczęśliwszymi, pomagając im już tu, na ziemi, żyć w niebie.

Pamiętajcie, że hebrajskie słowo określające „małżeństwo”, kiddushin, oznacza również „uświęcenie”.

Trudna miłość

Jednak jakie to wszystko ma w praktyce znaczenie dla naszego życia rodzinnego?

Ziemskie życie rodzinne stwarza dla nas stałą możliwość rezygnacji z siebie ze względu na innych, z naszej wygody i odpoczynku, tak, aby pozostali członkowie rodziny, mogli z wygody. i odpoczynku korzystać. Daje nam także okazję traktowania ich z miłością nawet wówczas, kiedy oni odnoszą się do nas z gniewem czy złośliwością. Żyjąc w ten sposób, naśladujemy

wewnętrzne życie Boga, a nasze domy, nasze domowe Kościoły, stają się sanktuariami ofiarnej miłości, forpocztą nieba.

Nie oznacza to bynajmniej, że mamy być pobłażliwi w stosunku do szkodliwych albo niemoralnych zachowań członków naszej rodziny. Zaprowadzenie w domu pokoju nigdy nie może wiązać się z tolerowaniem grzechu. Przeciwnie, może się zdarzyć, że wiele razy będziemy musieli strofować, przywoływać do porządku, a nawet brać tych, za których jesteśmy odpowiedzialni. Zawsze jednak powinniśmy robić to z miłością, dla czyjegoś dobra, nigdy zaś, aby zaspokoić nasze własne pragnienie odwetu, poczucia dominacji czy kontroli. Udzielanie komuś nagany — jeśli tylko robi się to w prawidłowy sposób — oznacza najpierw pokazanie mu, że jego zachowanie oddala go od prawdziwego szczęścia, a potem udzielenie mu pomocy w odnalezieniu drogi powrotnej na właściwą ścieżkę.

Wszystko to wymaga samopoświęcenia i rezygnacji z siebie. Musimy odrzucić chęć dania ujścia wrzącemu w nas czasem gniewowi, odmówić sobie przyjemności surowego lub sarkastycznego potraktowania naszego rodzeństwa, dzieci, małżonka, rodziców.

1+1=1

Nasze trynitarne życie nie jest też czymś, co zostawiamy za drzwiami sypialni. Seksualne zjednoczenie jest aktem pieczętującym i odnawiającym zawarte na całe życie przymierze pomiędzy mężczyzną i kobietą. To jest akt, który czyni ich rodziną. Tak silnie świadczy on o miłości, że, jak mówiłem wcześniej, „dwoje staje się jednym”. Do tego stopnia „jednym”, że dziewięć miesięcy później może się pojawić potrzeba nadania

mu imienia. Kiedy pozwalamy, aby współżycie mówiło o sobie prawdę, staje się ono aktem o niezwykłej mocy.

Miłość małżeńska ma charakter sakramentalny. Współżycie, w tradycyjnym języku kościelnym określane jako „akt małżeński „ stanowi dopełnienie (skonsamowanie) sakramentu małżeństwa. Sakrament zaś stanowi kanał dla łaski, którą jest samo życie Boga. W sakramentach dokonujemy wcielenia prawdy, słowo staje się ciałem. Dlatego dla katolików współżycie to misterium, co nie znaczy, że wymyka się ono moralnej ocenie.

Miłość małżeńska ma charakter sakramentalny, a źródłosłowem terminu „sakrament” jest łacińskie sacramentum, czyli „przysięga . Gdy się „kochamy „ stawiamy się w sytuacji tych, którzy złożyli uroczysta przysięgę — mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę (tak mi dopomóż Bóg).

A jaka jest ta prawda, którą wyznajemy pod przysięgą? Taka, że miłość czyni nas jedną rodziną, podobną do Boga, który jest Trzema-w-Jednym. „W swym najgłębszym misterium” — pisze Jan Paweł II — „Bóg nie jest sam, lecz stanowi rodzinę, ponieważ ma On w samym Sobie ojcostwo, synostwo oraz samą istotę rodziny — miłość”.

Mówimy również, że Bóg dochowuje wiary swemu ludowi. Św. Paweł opisał relację Chrystusa i Kościoła, posługując się metaforą miłosnego zjednoczenia. Z kolei św. Jan opisał swoje wizje w Księdze Objawienia, której oryginalny tytuł brzmi „Księga Odsłonięcia Zasłony”. Odsłonięcie zasłony zwyczajowo stanowi punkt kulminacyjny święta zaślubin — stąd akt ten jest właściwym sposobem objawienia uczty weselnej Chrystusa i Jego Kościoła.

To wszystko jest słowem, które w naszym małżeńskim współżyciu ucieleśniamy.

Dlatego właśnie rodzinna więź pomiędzy mężem i żoną, jako obraz wiernego i jedynego Boga, musi być trwałai nierozerwalna. Dlatego też małżeńska para musi być otwarta na życie i chcieć współpracować z Ojcem przy poczęciu dziecka Bóg bowiem jest szczodry i hojny. W tym kontekście możemy lepiej zrozumieć, dlaczego Kościół zabrania antykoncepcji, aborcji, stosunków homoseksualnych i cudzołóstwa. Wszystko to jest sprzeczne z prawem naturalnym, jak też z nadprzyrodzonym życiem Trójcy, w którym uczestniczymy. Prostolinijność

Skoro jednak zostaliśmy stworzeni do miłosnego zapatrzenia, to dlaczego niektórzy ludzie muszą pozostawać niezamężni i nie— żonaci? Dlaczego ktokolwiek miałby wybierać celibat?

Ludzie niezamężni i nieżonaci są pełnoprawnymi członkami Bożej Rodziny. Mało tego, łaska życia chrześcijańskiego daje im szerszy ogląd życia rodzinnego. W Chrystusie nie są oni nigdy samotni, zawsze bowiem dzięki Obcowaniu Świętych znajdują się pośród mnóstwa braci i sióstr. Czy w pracy czy w czasie odpoczynku każdy z nich ma zatem ciągle przy sobie bliskich członków rodziny. Nie pozostają w stanie bezżennym dlatego, że nie znaleźli sobie rodziny. Jest to raczej alternatywny sposób prowadzenia życia rodzinnego. Pozwala poświęcić się pełnieniu dziel Bożych, a także docierać do ludzi, do których inaczej nie można byłoby dotrzeć. Niezależnie od tego, czy ów stan bezżenny ma charakter stały i wynika ze ślubów, czy też nie, w równym stopniu co stan małżeński stwarza możliwości oddania samego siebie.

Celibat, czyli dożywotnia czystość przypieczętowana ślubami, nie polega na tłumieniu własnej natury Jest on raczej wypełnieniem naszych naturalnych pragnień przy pomocy środków nadprzyrodzonych. Bóg przecież stworzył małżeństwo jako

sposób osiągnięcia nieba. Chrystus mówi jednak, że w niebie ludzie „nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić, ale będą jak aniołowie w niebie” (Mk 12, 25). Ktoś, kto podejmuje celibat, decyduje się żyć tak, jakby już teraz żył z Bogiem w niebie. Jak ujął to Jezus, osoby ślubujące celibat „dla królestwa niebieskiego same pozostały bezżenne”, to znaczy dobrowolnie wyrzekły się aktywności seksualnej.

To właśnie z tego, jak również z wielu innych praktycznych powodów, św. Paweł żarliwie dowodził, że celibat jest doskonalszym sposobem życia chrześcijańskiego (zob. 1 Kor 7). Potwierdza to św. Jan w Apokalipsie (14, 4), pokazując, że ludzie żyjący bezżennie zajmują wyróżnione miejsce pośród zbawionych.

Przez poświęcenie przyjemności płynących z małżeństwa celibatariusze ukazują radykalny charakter samooddania. Zachowujący celibat kapłan oddaje się całkowicie Bogu przez służbę Jego ludowi. W ten sposób już tutaj zaczyna wchodzić w tę oblubieńczą więź, która znajdzie swoje przedłużenie w życiu niebiańskim.

Celibat księży i sióstr zakonnych pozwała im na owocniejszą pracę apostolską. Złożony w radosnej ofierze popęd prokreacyjny ulega sublimacji i przekształca się w gorliwość, nakierowaną na zdobywanie dusz dla Bożej rodziny. Jest to zgodne z obietnicą samego Jezusa: „Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu albo żony, braci, rodziców albo dzieci dla królestwa Bożego, żeby nie otrzymał daleko więcej w rym czasie, a w wieku przyszłym—życia wiecznego” (Łk 18, 29—30).

Głęboka wierność

Marzeniem Adama było patrzeć ńa kogoś, kto z miłością to spojrzenie odwzajemni. Stało się to i moim marzeniem (chociaż nie zdawałem sobie z tego sprawy) w dniu, w którym spotkałem Kimberly Kirk. Jednak odnalezienie Tej Jedynej nie było końccm historii Adama, mojej, ani jakiegokolwiek innego mężczyzny, podobnie jak odkrycie Tego Jedynego nie było końcem historii Ewy Kimberly i jakiejkolwiek innej kobiety

Adam musiał dowieść swojej miłości i my wszyscy też musimy to robić każdego dnia. Nie chodzi mi o to, że powinien zaspokajać potrzebę poczucia bezpieczeństwa Ewy lecz raczej o to, że miał oddać całkowicie samego siebie ze względu na nią. Robić to oznaczałoby żyć życiem Boga, więc byłoby to jego wejście w życie Boskie.

Cokolwiek innego niż całkowita ofiara nie zasługiwałoby na miano miłości. W miłości oddajemy wszystko, co posiadamy. Można to sobie przedstawić na następującym przykładzie. Zona mówi do męża: „Powiedz mi prawdę, kochanie, czy byłeś mi wierny?”. Czy mężczyzna może szczerze odpowiedzieć, że tak, jeśli był wierny przez dziewięćdziesiąt dziewięć procent czasu trwania ich małżeństwa? Czy może dalej twierdzić, że jej nie okłamał, bo ilość dni, kiedy był jej wierny daleko przewyższa ilość tych, kiedy cudzołożył?

W żadnym razie. Małżeństwo działa na zasadzie wszystko-albo-nic. Nie możemy niczego zatrzymać dla siebie. I to jest kolejna cecha, dzięki której małżeństwo jest sakramentem — a więc objawieniem — miłości Boga. Jego przymierze stanowi bowiem oblubieńczą więź, która domaga się całkowitej wierności. To jest sama prawda. Boże przymierze to pełnia Boskiego życia, nie pozostawiająca miejsca na grzech czy wątpliwości.

Uczestnictwo w nim zażąda od nas totalnego oddania siebie. Podobnie jak Adam zostaniemy poddani próbie — nie dlatego, że Bóg jest sadystą, któremu sprawia przyjemność oglądanie naszych upadków, lecz dlatego, że w innym przypadku nie

moglibyśmy w sposób wolny wybrać życia i miłości podobnych do Jego życia i miłości.

Tak naprawdę możemy wyszczególnić trzy etapy życia chrześcijańskiego: powołanie, próby i ofiarę — Boże wezwanie, naszą odpowiedź i nasze samooddanie. Żadnego z nich nie przechodzi się na zasadzie „raz a dobrze”. Powracają one raczej na różne sposoby w procesie naszego dojrzewania. Podobnie jak ta książka, życie chrześcijańskie rozwija się, powracając często do swoich początków i w ten sposób dążąc do wypełnienia.

Powołanie. Pierwszy etap to dotarcie do własnej tożsamości. Bóg Ojciec wzywa nas i stąd wiemy, że jesteśmy Jego dziećmi. W wierze przyjmujemy własne synostwo.

Jak każdy dobry ojciec Bóg kocha swe dzieci. Kocha je jednak zbyt mocno, aby pozwolić im na zawsze pozostać dziećmi. Chce, abyśmy doszli do pełnej dojrzałości, do życia Jego życiem. Nie jesteśmy w stanie osiągnąć tego bez...

Próby. Ten drugi etap to nasze dochodzenie do samoopanowania przez naśladowanie Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Musimy dowieść naszej miłości, wybierając Boski sposób kochania, to znaczy całkowite oddanie siebie. Jednak nie możemy ofiarować Bogu czegoś, czego wpierw nie zdobyliśmy. Nie możemy oddać tego, czego nie posiadamy.

Trwanie w powołaniu

Pomyślcie przez chwilę o starożytnych Izraelitach. Wyobraźcie sobie arcykapłana, który próbuje przyprowadzić do ołtarza wielkiego i rozhukanego kozła albo nawet małego byka! Nie mógłby złożyć tego zwierzęcia w ofierze, jeśliby nad nim wpierw nie zapanował i go nie związał. Również my nie możemy oddać

samych siebie, aż do czasu, kiedy weźmiemy samych siebie posiadanie.

Weźmy inny przykład, również z historii starożytnej. Izraelici nie mogli wejść do Ziemi Obiecanej dopóki nie podporządkowali sobie siedmiu mieszkających tam ludów. Św. Grzegorz Wielki pisał, że ten fakt historyczny wskazuje na głęboką prawdę duchową. Zanim wejdziemy do Ziemi Obiecanej życia trynitarnego musimy najpierw pokonać siedem grzechów głównych: gniew, nieczystość, chciwość, obżarstwo, lenistwo, zazdrość i pychę.

To jest nasza próba, nasz test, który wymaga wysiłku, a do pewnego stopnia również cierpienia. Co więcej, wymaga także męstwa zakorzenionego w nadziei. Jednak jeśli wytrwamy, kulminacją próby będzie nasza...

Ofiara. Ostatni etap oznacza nasze samooflarowanie, kiedy całkowicie rezygnujemy z samych siebie ze względu na innych, a zwłaszcza na Boga. Wtedy stajemy się tym, czym mieliśmy się stać według stwórczego zamysłu Boga, wypełniamy cel naszego istnienia i wtedy promienieje w nas Boski obraz. W końcu posiadamy samych siebie, aby samych siebie oddać, a przez to móc stać się sobą. Nie ma innego sposobu na życie w Chrystusie, bo to jest właśnie Jego sposób życia. Możemy się ofiarować tylko przez uczestnictwo w Duchu Świętym; On udoskonala naszą miłość.

Powołanie, próba, ofiara. Wiara, nadzieja i miłość. Ojciec, Syn i Duch. Nasze najwyższe dobra — nasza droga, prawda i życie — wydają się przychodzić trójkami.

rozpocząłem tę książkę od refleksji nad zakochaniem, małżeństwem i posiadaniem dzieci. Chociaż miałem szczęście studiować pod okiem wielkich umysłów

I dusz chrześcijańskiego świata, nic nie pomogło mi bardziej wzrastać jako chrześcijaninowi i teologowi, jak te pełne radości chwile rodzinne. Słusznie Kościół nazywa małżeństwo sakramentem — sakrament jest bowiem z definicji zewnętrznym znakiem wewnętrznej łaski, a laska to udział w życiu Boga.

Urodzony jako dziedzic

Wróćmy do historii narodzin mojego pierwszego dziecka, syna Michaela. Po porodzie przez cesarskie cięcie i krótkim pobycie

szpitalu Kimberly i Michael wrócili do domu. To doświadczenie odmieniło moją żonę. Po operacji była obolała, wyczerpana, przez jakiś czas musiała chodzić w pozycji przygarbionej, jednak nigdy nie widziałem jej tak szczęśliwej. Nigdy też nie była dla mnie wyraźniej odczuwana świetlista atmosfera obecności Ducha Świętego niż wówczas, gdy widziałem Kimberly

wstającą noc w noc do naszego dziecka. Po trzydziestu godzinach ciężkiego porodu i poważnej operacji chirurgicznej moja żona wróciła do domu, aby wpaść w ciąg długich nocy wypełnionych niespokojnym snem, przerywanym przez karmienie i przewijanie. Aby oglądać ofiarną i życiodajną miłość, wystarczyło mi otworzyć oczy.

W nabożnym lęku patrzyłem, jak karmi piersią mojego syna, a w głowie dźwięczały mi wersety Pisma:

„Wprowadzilem ład i spokój do mojej duszy. Jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę — tak we mnie jest moja dusza” (Ps 131, 2).

„Radujcie się wraz z Jerozolimą, weselcie się w niej wszyscy, co ją miłujecie! Cieszcie się z nią bardzo wy wszyscy którzyście się nad nią smucili, ażebyście ssać mogli aż do nasycenia z piersi jej pociech; ażebyście ciągnęli mleko z rozkoszą z pełnej piersi jej chwały” (Iz 66, 10—1 1).

Moja żona mogłaby razem z naszym Panem powiedzieć „To jest moje ciało za was wydane”. W swoim własnym ciele Kimberly dokonała przedłużenia misterium Nowego Przymierza. Karmiła nasze dziecko tak, jak nasz Pan karmi Kościół — ze swojej własnej substancji.

Słowa nie mogą tego opisać

Byłem oszołomiony jej ofiarą. Chciałem jednak również ulżyć jej brzemieniu. Pewnej nocy około trzeciej nad ranem, po tym jak Kimberly przez pół godziny karmiła Michaela, coś mnie natchnęło, żeby zapytać, czy mógłbym potrzymać go przez chwilę. Zgodziła się z uśmiechem ulgi i wdzięczności. Wziąłem Michaela na ręce, a Kimberly ostrożnie ułożyła się do snu.

Przeszedłem do innego pokoju, poklepując Michaela lekko po plecach, żeby mu się odbiło i żeby mógł iść dalej spać. Miłość, którą czułem do niego — mojego syna, mojego podobieństwa, mojego dziedzica — doprowadzała mnie prawie do łez. Trzymałem go blisko siebie i poklepywałem tak, jakwidziałem, że robi to Kimberly. Być może jćdnak robiłem to zbyt energicznie, gdyż nagle usłyszałem urywaną czkawkę i poczułem, że ogarnia mnie jakieś ciepło.

Coś ciepłego i mokrego spływało mi po plecach.

No więc to był pierwszy raz w moim życiu, kiedy ktoś na mnie zwymiotował. Nie byłem pewny, jak zareagować. Zdjąłem więc mojego syna z ramienia i trzymając go w rękach spojrzałem mu w oczy — jasne, iskrzące się, całkowicie przyromne oczy małej osoby, jedynej, która kiedykolwiek na mnie zwymiotowała.

Gdyby rok wcześniej ktoś zapytał mnie, co czułbym patrząc w oczy osoby, która właśnie wyrzuciła na mnie zawartość swojego żołądka, odrzekłbym pewnie, że odrazę. Kiedy jednak patrzyłem na tego chłopca, czułem jak tryska we mnie cała miłość świata. Doświadczyłem już miłości do własnych rodziców i do żony, nigdy jednak wcześniej nie czułem czegoś takiego.

Już nie musiałem go nosić. Teraz, kiedy sobie ulżył, mógł iść z powrotem spać. Ale zamiast go odłożyć do łóżeczka, usiadłem na bujanym fotelu, w delikatnej księżycowej poświecie i patrzyłem w te oczy przez... tak naprawdę nie wiem, jak długo. Myślałem, że jeśli chodzi o miłość to Kimberly jest dla mnie wszystkim. Teraz czułem, że nasza wzajemna miłość znacznie wzrosła.

Patrzyłem na Michaela, a w Swoim sercu wyraźnie usłyszałem: Widzisz, jak barko go kochasz?

„Tak, Panie! Słowa nie mogą tego opisać!”

Cóż, nie możesz kochać go bardziej, niż Ja kocham moje dzieci.

To, co sobie wówczas uświadomiłem, odebrało mi oddech

Miesiąc czy nawet dzień wcześniej mógłbym przekazać wam treść tego stwierdzenia jako oczywisty fakt teologiczny: Bóg jest nieskończony i wieczny, a więc posiada również nieskończoną zdolność kochania. Jaz kolei jestem skończony i śmiertelny, dlatego Bóg może kochać bardziej niż ja kiedykolwiek będę zdolny.

Jednak to, czego doświadczyłem tamtej nocy, o trzeciej nad ranem, nie było teologicznym argumentem ani formułą doktrynalną. To było przesłanie miłosne doręczone osobiście, chociaż nie za pośrednictwem słyszalnego głosu czy szeptu.

Przez większą część godziny po prostu kołysałem się w fotelu, przytulając moje dziecko i grzejąc się myślą, że kocham tego chłopca bardziej niż jestem w stanie wyrazić, a jednak mój Ojciec Bóg kocha mnie jeszcze bardziej.

Bez wątpienia

Mam teraz coś do wyznania. Mam wiele rzeczy do wyznania! Chociaż przy okazji narodzin każdego z moich sześciorga dzieci wzrastałem i umacniałem się w tamtym iluminacyjnym przeświadczeniu — a także w chwale mojego własnego synostwa — wiele, wiele razy chwałę tę utraciłem. Jestem grzesznikiem, a grzech usuwa z naszego życia, życia dzieci Bożych, jego blask. Bowiem gdy grzeszymy, przestajemy patrzeć na Boga jak na Ojca. „Grzech pierworodny nie tylko narusza pozytywną wolę Bożą” — mówił Jan Paweł II — „Grzech ten zmierza do obalenia ojcostwa, niszcząc te promienie, które przenikały cały świat stworzony, poddając w wątpliwość prawdę o Bogu, który jest Miłością, pozostawiając tylko świadomość pana i niewolnika.

Pan jest zazdrosny o swoją władzę nad światem i nad człowiekiem, człowiek zaś jest przez to samo wezwany do walki przeciw Bogu, tak jak we wszystkich epokach dziejów człowiek zniewolony bywał wzywany do wystąpienia przeciw panu, który go zniewalał .

Kiedy grzeszę, tracę z oczu Boże ojcostwo. Błagam Go wtedy, aby pokazał mi znowu to, co pokazał mi tamtej nocy, kiedy zajmowałem się Michaelem. „Jak przeszedłem od teoretycznej pewności Boskiej miłości do praktycznego przeświadczenia, ze jestem Twoim dzieckiem

Zawsze kiedy ogarnie mnie taki nastrój, Duch Święty podpowiada mi, abym zadał sobie pytanie: no więc, skąd dzieci Hahn wiedzą, że są dziećmi Scotta?

Cóż, mają kilka solidnych jak skała powodów, aby mieć w tej kwestii pewność”.

Mieszkają w moim domu. Zawsze kiedy mówią, że „idą do domu”, mają na myśli stary dom na Betleyiew Bouleyard, na umowie najmu którego widnieje moje nazwisko, i za który ja płacę podatki.

Są nazywane moim nazwiskiem. Każde z nich, od największego do najmniejszego jest „dzieckiem Hahn”. To jest nazwisko mojej rodziny, umieszczone na drzwiach frontowych. Zawsze kiedy gdzieś się podpisują, kończą podpis czterema literami, przejętymi od moich przodków: H-a-h-n.

Siadają przy moim stole. To na pewno będą pamiętać, bo lubią jeść. A ja lubię również, kiedy jemy wszyscy razem.

Dzielą moje ciało i krew. Mogą być mi za to wdzięczne albo mieć do mnie o to pretensje, ale wszystkie w tej czy innej formie noszą rodzinne podobieństwo. Jeśli nie są w stanie dopatrzyć się tego na rodzinnych portretach, mogą to potwierdzić dzięki testowi DNA. Są małymi szczepkami z pnia Hahnów. ich matką jest moja oblubienica. A ja przypominam im kiedy tylko mogę, jak wiele mi zawdzięczają, bo dałem im najlepszą matkę na świecie.

Zawsze razem świętujemy. Rodzina jest z natury maszyną pamięci. My, Hahnowie, świętujemy urodziny, rocznice, imieniny, uroczystości religijne, święta. Obfite desery. Zapalanie świeczek. Gotowość do śpiewania. Być Hahnem to świętować bez przerwy.

Przyjmują ode mnie instrukcje i pouczenia. Nie pouczam dzieci sąsiadów albo tych siedzących przy sąsiednim stoliku w McDonaldzie. Stąd właśnie dzieci, które pouczam wiedzą, że są moje. Pouczenie zaś nie polega tylko na słowach, to również spędzanie razem czasu, kształtowanie cnót, uczenie myślenia przez prowadzenie rozmów. To sposób, w jaki sprawiamy, że ktoś staje się naszym uczniem.

W związku z tymi wszystkimi rzeczami (i wieloma innymi) moje dzieci nigdy nie muszą się zastanawiać: „Co ja tu robię?” albo „Czy oni mnie nakarmią?”. Wiedzą bowiem, że należą do Domu Hahnów.

Znaki Kościoła

— Czyż mniej dostajemy od Ojca niebieskiego w Kościele katolickim? Te same siedem powodów, które dają moi dzieciom pewność przynależności do rodziny Haknów, możemy zastosować do mnie i do ciebie jako do członków Kościoła.

Mieszkamy w Jego domu. Przynależąc do Kościoła katolickiego, mieszkamy w domu, który Chrystus obiecał zbudować

— tak jak robi to mądry człowiek — na skale (Mt 16, 17—19).

W tekście greckim Nowego Testamentu jedną z najczęściej

używanych metafor Kościoła jest określenie „dom/domownicy Boga”. „Chrystus zaś, jako Syn, był nad swoim domem. Jego domem my jesteśmy, jeśli ufność i chwalebną nadzieję aż do końca wytrwale zachowamy” (Hbr 3, 6) .„4 więc nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga — zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus” (BE 2, 19—20).

Jesteśmy nazywani jego imieniem. Przez chrzest zostaliśmy naznaczani do życia w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego (Mt 28, 18—20). W ten sposób „zostaliście naznaczeni pieczęcią Ducha Świętego, który był obiecany. On jest zadatkiem naszego dziedzictwa w oczekiwaniu na odkupienie” (BE 1, 13—14). Dlatego też podstawą naszej rodzinnej jedności jest „jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój. Jedno jest Ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie. Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich” (Ef 4, 3—6).

Siadamy przy jego stole. Jako dzieci Boże mamy udział w „stole Pana:” (1 Kor 10, 21), w Eucharystii, którą Jezus ustanowił ze swymi uczniami „gdy zajęli miejsca i jedli” (Mk 14, 18).

Mamy udział w jego Ciele i Krwi. W Komunii świętej przystępujemy do udziału w Ciele i Krwi Chrystusa, zgodnie z Jego poleceniem: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, twa we Mnie, a Jaw nim” (J 6, 53—56).

Jego ohm bienica jest naszą matką. Kościół jest zarazem Oblubienicą Chrystusa, niebiańską Jerozolimą (Ef 5, 21—32; Ap 21, 1—10.22—23) i naszą matką. „Natomiast górne Jeruzalem cieszy się wolnością i ono jest naszą matką” (Cal 4, 26). Co więcej, Jezus dał nam swą Matkę, Dziewicę Maryję, aby była również naszą Matką. „Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twoj. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J 19, 26—27).

Świętujemy jako rodzina. Jako dzieci Boże zbieramy się razem, aby świętować, zwłaszcza ucztę eucharystyczną. „Chrystus bowiem został złożony w ofierze jako nasza Pascha. Tak przeto odprawiajmy święto nasze” (1 Kor 5, 7—8). Z tego powodu Bóg wzywa nas: „napelniajcie się Duchem, przemawiając do siebie wzajemnie w psalmach i hymnach, i pieśniach pełnych ducha, śpiewając i wysławiając Pana w waszych sercach” (Ef 5, 18—19). Jako katolicy obchodzimy też święta ku czci naszej Matki Najświętszej i naszych duchowych braci i sióstr — świętych. Wspominamy nie tylko ich święte żywoty, ale też chwalebne śmierci, które były powrotem do niebieskiego domu.

Przyjmujemy od Niego instrukcje i pouczenia. Bóg prowadzi nas za pomocą objawienia, przez Pismo, Tradycję i nauczanie Kościoła. W sakramentach przyjmujemy pokutę i otrzymujemy dar pojednania. Są w Kościele ludzie — od miejscowego biskupa po naszego osobistego spowiednika — którzy posiadają „,łaskę stanu” i którzy pouczają nas w imię Chrystusa. Nasz niebieski Ojciec prowadzi i uczy nas nawet za pośrednictwem trudności i cierpień, które nas spotykają. „Synu mój, nie lekceważ karania Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. Bo kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje. Trwajcież w karności! Bóg obchodzi się z wami jak

dziećmi. Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił? (...). Tamci karcili nas według swej woli na czas znikomych dni. Ten zaś czyni to dla naszego dobra, aby nas uczynić uczestnikami swojej świętości” (Hbr 12, 5—7.10).

Pewność rzeczy na które mamy nadzieję

To wszystko to dopiero początek. Potrzebując pewności, nie musimy daleko szukać. Weźmy na przykład nadzieję, którą dzięki łasce Boga posiadamy. „Wiara zaś jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy” — mówi List do Hebrajczyków (11, 1). Myślę, że nadzieja jest najbardziej lekceważoną z trzech cnót teologalnych. Wielu katolików niesie brzemię wiary pozbawionej nadziei. Często wręcz gardzą nadzieją, ponieważ hołdują fałszywemu poglądowi na temat tego, czym ona jest. Być może mylą ją ze zwykłym „myśleniem życzeniowym” — „Mam nadzieję wygrać na loterii! Mam nadzieję, że zespół, któremu kibicuję wygra Mistrzostwa Świata”.

Niektóre nadzieje są nieprawdopodobne, inne niemożliwe do spełnienia. Ale niektóre są całkiem rozsądne. Kiedy chcę zobaczyć się z moim przyjacielem Danem, który mieszka na drugim końcu kraju, dzwonię do mojego biura podróży, wsiadam do samolotu należącego do renomowanych linii lotniczych, sterowanego przez wyszkolonego pilota — i mam wszelkie podstawy, aby żywić uzasadnioną nadzieję na spotkanie z moim przyjacielem.

W wierze mamy o wiele większą i jeszcze bardziej realistyczną pewność, że osiągniemy to, na co mamy nadzieję, niż mam ją ja, kiedy wchodzę na pokład samolotu. Przyrzekł nam to sam Bóg. Przyjrzyjcie się bliżej temu bardzo znaczącemu fragmentowi z Listu do Hebrajczyków: „Albowiem gdy Bóg Abrahamowi uczynił obietnicę nie mając nikogo większego, na kogo mógłby przysiąc, przystęgał na samego siebie (...). Ludzie przysięgają na kogoś wyższego, a przysięga dla stwierdzenia [prawdy] jest zakończeniem każdego sporu między nimi. Dlatego Bóg, pragnąc okazać ponad wszelką miarę dziedzicom obietnicy niezmienność swego postanowienia, wzmocnił je przysięgą (...). Trzymajmy się jej jako bezpiecznej i silnej kotwicy duszy, [kotwicy], która przenika poza zasłonę, gdzie Jezus poprzednik wszedł za nas (...) (Hbr 6, 13. 16—17. 19—20).

Moglibyście teraz powiedzieć: „jasne, wszystko to pięknie i ładnie. Ale Bóg przyrzeka coś tylko wielkim patriarchom, takim jak Abraham, prawda? Czy to mnie w ogóle dotyczy?”

Dotyczy cię w pełni, bo Bóg złożył tę obietnicę również tobie. Pamiętajcie, że po łacinie „przysięga” to sacramentum — „sakrament”. Bóg daje ci przysięgę za przysięgą, sakrament za sakramentem, abyś już nigdy się nie bał, nie był niespokojny, nie wątpił w Jego ojcowską troskę. Daje Ci siedem własnych, sakramentalnych powodów, dzięki którym zyskujesz pewność:

chrzest, bierzmowanie, pokutę, Komunię świętą, małżeństwo, święcenia kapłańskie i namaszczenie chorych. Darmowy dom

Być może dla was, tak jak dla mnie, dużo łatwiejsze jest mówienie, że jesteśmy dziećmi Boga, niż rzeczywiste przyjęcie sercem tej prawdy i życie nią. To właśnie w sferze osobistego poczucia pewności dokonuje się największa walka, tak bardzo istotna dla naszego dobra duchowego. Innymi słowy, jak możemy osiągnąć całkowitą pewność, że Bóg kocha nas jako swe dzieci? Wszyscy chrześcijanie: katolicy prawosławni i protestanci, mają swój udział w obietnicy zbawienia. Jezus umarł za nasze grzechy. Jeśli w to uwierzysz, będziesz zbawiony. To jest obietnica. Jednak pewność nadziei przychodzi wraz z przysięgą. My, katolicy, mamy Ewangelię i sakramenty, zarówno obietnicę, jak i przysięgę. Jeśli to nie rozwieje naszych wątpliwości, to już nic nigdy nie może tego uczynić.

Nasz Ojciec niebieski dał nam solidne jak skala podstawy do pewności, lepsze niż dał nam kiedykolwiek jakikolwiek ojciec ziemski (nawet w domu Hahnów). Nie tylko wiemy, że jesteśmy Jego dziećmi, ale możemy być pewni, że nasz wszechmocny Ojciec doprowadzi nas bezpiecznie do domu. „Mam właśnie ufność, że Ten, który zapoczątkował w was dobre dzieło, dokończy go do dnia Jezusa Chrystusa” (Ftp 1, 6).

Oczywiście pewność nie oznacza, że nasze życie będzie wolne od zmagań i cierpienia, czy też, że możemy wszystko sobie odpuścić i niczym się nie przejmować. Ani też, że skoro Bóg jest naszym Ojcem, a Chrystus bratem, możemy zacząć traktować Trójcę jako oczpyistość, która nam się należy, tak, jak, być może, traktujemy naszą ziemską rodzinę.

Nasze przebóstwienie nie pociąga za sobą zmniejszenia wymagań obowiązujących w codziennych zmaganiach — przeciwnie, stają się one o wiele większe. Przecież ojcowie więcej wymagają od swoich dzieci, niż sędziowie od oskarżonych, szefowie firm od pracowników, a nauczyciele od uczniów. Tak naprawdę wymagania te są tak wysokie, że wydają się nam niemożliwe do spełnienia.

Chrystus jednak również do nas mówi te słowa, które wypowiedział do swoich uczniów zszokowanych ogromem zadania:

„Jezus spojrzał na nich i rzekł: U ludzi to niemożliwe, lecz u Boga wszystko jest możliwe” (Mt 19, 26). Dlatego właśnie wyznajemy, że wierzymy w Boga „Ojca Wszechmogącego”. Tytko dzięki ojcowskiej wszechmocy możliwe jest, abyśmy cieszyli się „ojcostwem Boga i braterstwem ludzi” i na ziemi, i w niebie.

Żaden dobry ojciec nie wymaga od dzieci więcej, niż sam im dał. Bóg każe nam „być doskonałymi”, ale tylko dlatego, że nam to umożliwili, dając nam Boskie życie. Polecenie jest nierozerwalnie połączone z darem, a dar z poleceniem. Z naszej strony nie jesteśmy w stanie zrobić nic lepszego) jak tylko odpowiedzieć Bogu pełnym miłości posłuszeństwem jako Temu, który hojnie obdarzył nas życiem.

To, czego my nie możemy zrobić, mógł i zrobił Bóg. Adam i Ewa, Scott i Kimberly i wy! — wszyscy możemy żyć jako obraz i podobieństwo Boga, jako Jego dzieci, dlatego że On tego

chce.

Duch rodzinny

kościół jest naszą matką i powinien to być dla nas powód do radości. Co więcej, Chrystus dał nam swą własną Matkę, Maryję, aby była również naszą Matką.

wychwalajmy Go za to, jeśli bowiem oddał nam swą własną Matkę, możemy być pewni, że nie odmówi nam niczego! Powiedzieć, że nie zostawił nas sierotami, to mało. Tak naprawdę Jego dary przekraczają wszelkie ludzkie oczekiwania co do zbawienia.

A jednak w tych darach macierzyństwa jest coś nieostatecznego. Jakkolwiek same w sobie są one wspaniałe, to wskazują na jeszcze wspanialszy dar, którym chce nas obdarzyć nasz Pan. Podobnie jak wszystkie dobre rzeczy stworzone, a także ludzie i wydarzenia opisane w Biblii, 6więte macierzyństwo Kościoła i Maryi jest realne i doświadczamy go z całą mocą. Bóg jednak pragnie nas poprowadzić w stronę czegoś jeszcze wspanialszego, jeszcze bardziej realnego, czegoś niebiańskiego, wiecznego i Boskiego. Chce, abyśmy kontemplowali biblijne wzorce i inne stworzone obrazy, aby poznać ich niestworzone oryginały. Ostatecznie po to właśnie istnieje. stworzenie i objawienie. A także macierzyństwo.

Wielki Nieznany

Przez wieki chrześcijanie podejmowali wyzwanie, jakie niesie ze sobą macierzyństwo Maryi i Kościoła. Rozważania nad tą rzeczywistością doprowadziły wielu świętych, Ojców i Doktorów Kościoła, papieży i teologów do wniosku, że „Maryja Matki” i „Matka Kościół” — jak również w ogóle ludzkie macierzyństwo — stanowią doskonałą analogię życia i działania Ducha Świętego, Trzeciej Osoby Przenajświętszej Trójcy. Te poszukiwania mogą przynieść dobre owoce także nam, gdyż Duch Święty okazuje się być najbardziej nieuchwytną Osobą Trójcy; nieuchwytną do tego stopnia, że pewien współczesny święty, Josemaria Escriy, nazywa Go „Wielkim Nieznanym”.

Trudno temu zaprzeczyć. Kiedy zwracamy się do Ojca, ino- żerny poczuć się z Nim związani, tak, jak z kimś, kogo znamy tu, na ziemi, kimś bliskim i krewnym. Jest Ojcem. Podobnie jest, kiedy zwracamy się do Syna: możemy odnosić się do Niego tak, jak do starszego brata, gdyż tak właśnie nam się objawił. Tu też nasza relacja będzie bliska i rodzinna.

A jaki związek łączy nas z Duchem Świętym? Teolog E X. Durrwell ujął ten problem następująco: „Wiemy, kim są Ojciec i Syn. Jednak Duch Boży nie ma twarzy. Jego imię, czy to po hebrajsku, grecku czy po łacinie, oznacza tchnienie, ale jest również nazywa

— ny ogniem, wodą żywą, mocą Bożą, miłością, które to określenia są całkowicie bezosobowe (...). Niemniej był w historii moment, kiedy Bóg dal swemu Duchowi twarz: otrzymał ją w kobiecie, którą Bóg podniósł i wprowadził w misterium swego Ducha”M.

Najświętsza Dziewica jest dla ojca Durrwella żywą ikoną Ducha Świętego. Jej podobieństwo do Niego nie ogranicza się jednak tylko do powierzchownych skojarzeń. W wydarzeniu zwiastowania Duch Ją ocienił (Łk 1, 35); zstępuje na Nią także

w czasie pierwszej Pięćdziesiątnicy (Dz 1, 14). Niezwykłą i je dyną w swoim rodzaju relację pomiędzy Duchem, Kościołem i Najświętszą Dziewicą szkicuje jeden z najsłynniejszych współczesnych dogmatyków, Matthias Sheeben. Pisze on, że Maryja Dziewica: „mocą Ducha w nadprzyrodzony sposób stała się równocześnie matką”65. A zatem „w Duchu Świętym i przez Ducha Świętego” jest ona „więzią pomiędzy Ojcem i Synem Wcielonym”, tak jak Duch Święty,. „stanowi w Trójcy Świętej więź miłości między Ojcem i Synem”. Kościół jest ukształtowany na wzór Maryi i ożywiony mocą Ducha Świętego, a przez Niego i w Nim „jesr duchową i dziewiczą matką wszystkich, których mocą tegoż Ducha daje Ojcu Niebieskiemu jako dzieci i łączy ich z Synem Wcielonym jako członki jego Mistycznego Ciała”.

Innymi słowy tak jak Duch jest w Trójcy więzią pomiędzy Ojcem i Synem, tak też Maryja i Kościół uobecniają tę więź w historii zbawienia. W Maryi, w Kościele i w Duchu członkowie Kościoła stają się dziećmi Boga, włączonymi w życie Trójcy.

Dla św. Maksymiliana Kolbego, męczennika z Auschwitz, kluczem do tej tajemnicy jest Niepokalane Poczęcie Maryi66. Dzięki tej wyjątkowej lasce Bóg uczyni! Ją bezgrzeszną od samego momentu Jej poczęcia. W ten sposób wolna od grzechu zawsze była, używając terminu preferowanego przez chrześcijański Wschód, panagia — to znaczy „przenajświętsza”. Będąc przez całe życie bezgrzeszną, Maryja jest stworzeniem pozostającym

najdoskonalszej zgodności z Duchem Świętym. Św. Maksymilian powiada: „Maryja we wszystkich rzeczach wypełnia wolę Ducha Świętego, który w Niej mieszka”. Chociaż „Natura i osoba Maryi są całkowicie różne od natury i osoby Ducha Świętego”, to jednak „jest z Nim Ona tak ściśle i blisko powiązana, że nasze umysły nie są w stanie tego pojąć”. Maryja jest ziemskim obrazem, a Duch niebieskim oryginałem.

Tego samego dnia, kiedy gestapowcy przyszli zabrać św. Maksymiliana Kolbego do obozu śmierci, napisał on zdanie, nad kontemplacją którego moglibyśmy spędzić resztę życia: „Duch Święty to Niepokalane Poczęcie niestworzone”. To są ostatnie słowa, jakie wyszły spod jego pióra.

„Duch Święty to Niepokalane Poczęcie niestworzone”. Te słowa to dojrzały owoc życia, modlitwy i badań świętego czciciela Maryi. Dają nam one dobry albo też nowy punkt wyjścia dla naszego własnego życia, modlitwy i poszukiwań.

Matka przy pracy

Przywołajmy jeszcze raz zasady teologii i ekonomii. Dochodzimy do poznania Boga przez poznanie tego, co uczynił On w dziele stworzenia, w historii zbawienia i dzięki objawieniu. I tak, jak na podstawie tego, co robią Ojciec i Syn, poznajemy Kim są, tak samo jest z Duchem Świętym. Odkrywamy, Kim On jest przez to, co jest Jego dziełem.

Na przykład, Jezus mówi o Duchu jako o Tym, który

w chrzcie dokonuje naszego odrodzenia jako dzieci Bożych:

„Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi

zwody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego” (J 3, 5).

tym więc, co czyni Duch, są nasze nadprzyrodzone narodziny

i pierwsze zanurzenie.

Podobnie św. Paweł opisuje, jak Duch święty towarzyszy naszemu własnemu „przybraniu za synów „ a „lęk i wzdychanie w bólach rodzenia” — „odkupieniu naszych ciał” (por. Rz 8, 22—23). Ten sam termin oznaczający „jęk” został użyty w greckim przekładzie Starego Testamentu w miejscu, gdzie mowa jest o bólach rodzenia Ewy, matki wszystkich żyjących (Rdz 3, 16).

N. T. Wright, charakteryzując tradycję interpretacji reprezentowaną przez ten „porodowy” fragment listu św. Pawła, pisze: „Za pośrednictwem swego Ducha Bóg ma udział w jęku i wzdychaniu stworzenia i Kościoła. Jednak obraz ten w nieunikniony sposób

pozostaje obrazem Ewy, kobiety w akcie rodzenia

Macierzyństwo nie ogranicza się tylko do rodzenia dzieci. W Nowym Testamencie znajdziemy sporo analogii pomiędzy rozmaitymi aspektami macierzyństwa a działaniem Ducha. Zarówno św. Paweł, jak i św. Piotr zalecają chrześcijanom, jako „niemowlętom w Chrystusie”, aby pragnęli „duchowego, nie- sfałszowanego mleka” (1 Kor 3, 1—3; 1 P 2, 2). Duch jest Tym, który uczy nas postępować i mówić (Gal 5, 16.,,postępujcie według Ducha Ducha”; Ef 6, 18: „módlcie się w Duchu”). Tylko wtedy, kiedy chrześcijanin postępuje według tych pouczeń, może w nim dojrzeć „owoc Ducha”. Jakże bardzo pasuje tutaj również fakt, iż pierwszym słowem, którego Duch uczy Boże latorośle jest „Abba” — jak pisze Paweł. „otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: Abba, Ojcze! Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożym” (Rz 8, 16). Żyjący w piątym wieku biskup Diadoch z Photike pisał, że Duch działa „jak matka ucząca swoje dziecko mówić tata, i powtarzając z nim to słowo aż stanie się

to dla dziecka nawykiem do tego stopnia, że wzywa swojego tatę

nawet podczas snu

Niebieski model

Katolicki biblista Andrć Feuillet na podstawie świadectw z Pisma stwierdza: „Duch Święty rzeczywiście okazuje się w pewnym sensie posiadać funkcję matczyną. Głównym zadaniem matki

jest dawanie życia przez wydawanie na świat dzieci. Podobnie to jej właśnie jest powierzone wychowanie dzieci i zrobienie z nich dojrzałych istot ludzkich (...). W Czwartej Ewangelii czytamy:

Duch daje życie, ciało na nic się nie przyda. Czyż w chrzcie Boże dzieci nie rodzą się zwody i Ducha Świętego (J 3, 5)?””

Ojciec Feuitlet idzie dalej, stosując te ustalenia także do Najświętszej Dziewicy: „,Istnieje ewidentny związek pomiędzy, jednej strony, dziewiczym macierzyństwem Maryi i poczęciem wiej lonie Syna Bożego za sprawą Ducha Swiętego, a z drugiej, nadprzyrodzonymi narodzinami chrześcijan z Jego mocy”.

Poznajemy Ducha Świętego dzięki temu, co robi — a to, co robi ma charakter oblubieńczy i matczyny, które to cechy kojarzymy z Maryją i Kościołem. Musimy jednak podkreślić, że to Maryja i Kościół przejmują je od Ducha Świętego, a nie na odwrót. Jak mówi ojciec Durrwelt: „W Maryi odwieczne działanie Ducha Swiętego zostaje przetransponowane na ludzką skalę”70.

Możemy to dostrzec w Apokalipsie św. Jana, dzięki przeniesieniu owego odwiecznego działania na poziom historyczny. Oblubieńczo-matczyne postaci Kościoła, Najświętszej Dziewicy i Ducha przenikają się nawzajem i w obrębie następujących po sobie obrazów oblubieńczych i matczynych stają się prawie nierozróżnialne. Ojciec Jean Corbon, jeden z czterech głównych autorów Katechizmu Kościoła Katolickiego, pisał: „W tej

-przepełnionej światłem ciszy, która towarzyszy kulminacji wizji Kościoła czasów ostatecznych, anioł zdaje się szeptać do Jana

Teologa: Czy widziałeś Oblubienicę Baranka? To jest Duch!”. W innym miejscu ojciec Corbon mówi o Duchu Świętym jako o „,macierzyńskim wysłanniku Ojca”.

W Maryi i za pośrednictwem Kościoła Duch Święty w porządku nadprzyrodzonym dokonuje tego, co matka robi w porządku natury. Ziemskie matki czynią to w sposób

ograniczony i niekompletny, Duch — w sposób nieskończony i doskonały. Niemniej jednak, jak nasze ziemskie matki rodzą nas, tak też Duch nas odradza. Jak matka karmi swoje dziecko, tak też Duch karmi mlekiem duchowym dzieci Boże. Jak matka jęczy i wzdycha w czasie porodu, tak też Duch jęczy i wzdycha,

aby dać nam życie. -

Nie oznacza to, że Trójcę Świętą albo samego Ducha Swiętego należy rozumieć jako Osobę płci żeńskiej. Katechizm jasno stwierdza: ‚„Bóg w żadnym wypadku nie jest obrazem człowieka. Nie jest ani mężczyzną, ani kobietą. Bóg jest czystym duchem, w którym nie ma miejsca na różnicę płci. Lecz <<doskonałość>> mężczyzny i kobiety odzwierciedla coś z nieskończonej doskonałości Boga: doskonałości matki oraz doskonałości ojca i małżonka” (KKK nr 370).

Światło ze Wschodu

Wielkimi świadkami tej wspaniałej nauki o Duchu Świętym są pierwsi Ojcowie syryjscy72. Zwłaszcza największy ze starożytnych Ojców wschodniej Syrii — św. Afrahat, zwany Mędrcem był najbardziej wybitnym teologiem Ducha Świętego. Nauczał o Jego macierzyńskiej roli w sakramencie chrztu. Głosząc naukę grupie mnichów, tak odniósł się do ich całkowitego poświęcenia: „Tak długo jak mężczyzna nie weźmie sobie żony, kocha i czci Boga, swojego Ojca i Ducha Świętego, swoją matkę”. W homilii przypisywanej św. Makaremu słyszymy, że Adam po swoim upadku, „już dłużej nie oglądał prawdziwego Ojca

niebios, ani łagodnej dobrej Matki — łaski Ducha, ani też miłego upragnionego Brata, Pana”. W syryjskim rycie przed- chrzcielnego namaszczenia, używanym do dziś w kościołach

prawosławnym i katolickim, wzywa się Ducha Świętego jako matkę: „Przyjdź, matko siedmiu domów”.

Po syryjsku, tak jak po hebrajsku, wyraz oznaczający Ducha, ruah, jest rodzaju żeńskiego, w związku z rym wymaga również stosowania żeńskiego zaimka. Św. Afrahat i jemu współcześni, a także późniejsi Ojcowie, tacy jak św. Efrem, skrupulatnie zachowywali tę podstawową regułę gramatyczną. Praktyka ta została jednak zarzucona po roku 400, prawdopodobnie z powodu jakichś doktrynalnych nieporozumień bądź nadużyć.

Oblubieńczo-matczyne rozumienie Ducha Świętego nie było dla Ojców syryjskich niczym nowym, ani też nie stanowiło jakiejś ich wyłącznej domeny Najprawdopodobniej była to specyfika teologii judeochrześcijańskiej, której chrześcijanie pochodzenia semickiego trzymali się wytrwale jeszcze długo po tym, jak w innych miejscach treści wiary zostały gruntownie przepracowane w duchu greckim. Tak twierdzą wielcy współcześni badacze starożytności chrześcijańskiej, tacy jak kardynałowie Jean Danićlou i Yyes Congar i ojciec Louis Bouyer.

Głosząc słowa Mądrości

Co więcej, dla pierwszych judeochrześcijan, oblubieńczo-macierzyński charakter Ducha Świętego stanowił po prostu chrześcijańską reinterpretację czegoś, co znali z judaizmu. Filon z Aleksandrii mówił o Boskiej Mądrości jako o „matce i karmicielce wszystkich rzeczy”. Ówcześni Żydzi postrzegali powszechnie Boską Mądrość jako osobę (lub personifikację) odrębną od Jahwe, zaś chrześcijanie często interpretowali biblijne fragmenty Mądrości jako odnoszące się do Ducha Świętego. Było to skądinąd całkowicie uzasadnione. Przykładowo w Księdze Mądrości

(rozdz. 7—9) jest o niej mowa jako o „świętym duchu”, przy czym sama Mądrość jest tutaj opisywana przy pomocy terminów w uderzający sposób kojarzących się z boskością („wszechmogąca”, „przenikająca wszystkie duchy”, „wszechwidząd” oraz „ruchliwsza od wszelkiego ruchu” — Mdr 7, 23). A ponieważ hebrajskie słowo oznaczające Mądrość, hokmah, też jest rodzaju. żeńskiego, mówiono o niej również w kategoriach oblubieńczych („porywająca”, „piękniejsza niż słońce” — Mdr 7, 22.29).

Dla autora Księgi Mądrości — którym według jej tekstu jest Salomon — Mądrość była najbardziej promienną matką:

„I przyszedł do mnie duch Mądrości (...). Umiłowałem ją (...) i wolałem mieć ją aniżeli światło, bo nie zna snu blask od niej bijący. A przyszły mi wraz z nią wszystkie dobra (...) bo wiodła je Mądrość, a nie wiedziałem, że ona jest ich rodzicielką” (Mdr

7,7.10—12).

Dla Salomona Mądrość jest Bożym Duchem, uosabianym jako wieczny, macierzyński i oblubieńczy. Mądrość jest jedynym przedmiotem namiętności autora: „Ją to pokochałem, jej od młodości szukałem: pragnąłem ją sobie wziąć za oblubienicę i stałem się miłośnikiem jej piękna” (Mdr 8, 2). W miarę jak Salomon coraz bardziej się starzeje, wzrasta jego pragnienie Mądrości: „Postanowiłem więc wziąć ją za towarzyszkę życia, wiedząc, że mi będzie doradczynią w dobrem, a w troskach i w smutku pociechą” (Mdr 8, 9).

Nigdzie indziej w Piśmie nie znajdziemy tak rozbudowanego opisu Mądrości.. Cóż zatem mamy zrobić z tą biblijną postacią Pani Mądrości? Ojciec Benedict Ashley, dominikański teolog, pokazuje, że w innych miejscach Pisma słowo „Mądrość” pojawia się w odniesieniu do Bożego. Prawa (zob. Syr 24) i do Jezusa (zob. 1 Kor 1,24). „jednak bardziej właściwie” — konkluduje — „odnosi się ono do Trzeciej Osoby Trójcy (...)„ która jest

Miłością, mądrą Miłością, i do której stosują się starotestamentalne opisy Mądrości jako postaci o charakterystyce żeńskiej”80. Wniosek ten wydaje się ze wszech miar uzasadniony.

Uroczyste błogosławieństwo

W innych częściach Starego Testamentu można znaleźć jeszcze więcej tego typu odniesień, co zauważyli już starożytni rabini81. Wspomnieliśmy o dwóch hebrajskich rzeczownikach, ruah i hokmah, które mają rodzaj żeński. Możemy do nich dodać trzeci, które podobnie jak dwa poprzednie, często pojawia się w Starym Testamencie jako obraz Bożego Ducha: shekinah, czyli obłok chwały, który wypełniał Święte Świętych w Świątyni Jerozolimskiej.

Etymologie zazwyczaj nie stanowią właściwego punktu wyjścia dla dobrej teologii biblijnej, tu jednak możemy mieć do czynienia z wyjątkiem. Wielki dominikański tomista, ojciec Reginald Garrigou-LaGrange, pisał: „jako że <<Duch)) — po hebrajsku ruah — jest rodzaju żeńskiego, macierzyński charakter i małżeńska wierność sprawiedliwości cnotliwej i czystej żony nadają ożywczą, psychologiczną konotację działaniu Świętego Ducha Bożego”82.

— Inny wybitny teolog biblijny — Joseph Ratzinger (późniejszy papież Benedykt XVI) również każe nam zwrócić uwagę na gramatykę języków starożytnych: „<Mądrość nie tylko w języku hebrajskim, ale i greckim jest rodzaju żeńskiego, a jako taka

świadomości językowej Starego Testamentu nie jest pustym zjawiskiem gramatycznym. Sophia (jako rzeczownik rodzaju żeńskiego) stoi po tej stronie rzeczywistości, jaka jest obrazowana przez kobietę — czyli jest tym, co kobiece w najwyższym stopniu”.

Dalej zauważa, że „.także słowo <duch ma charakter kobiecy, więc należy również w nauce o Duchu uwzględnić obraz tego, co kobiece i w misteryjny sposób ukryte w samym Bogu”.

Łata później ten sam człowiek, już jako papież, rozwinął te idee, znowu wychodząc od tego, co da się wywnioskować na podstawie hebrajskiej gramatyki. W.2005 roku, w dniach następujących po uroczystości Zesłania Ducha Świętego, medytował nad biblijnymi świadectwami dotyczącymi Jego postaci i misji. Mówił, że miłosierdzie „to łaska Boża, która ogarnia i przemienia wiernego człowieka, natomiast <<łaskawości)) w oryginale hebrajskim odpowiada specyficzne wyrażenie, wskazujące na macierzyńskie <<wnętrzności)) Pana, bardziej jeszcze miłosierne niż łono matki (por. Iz 49, 15)”84.

Mówiąc w ten sposób, Benedykt XVI okazuje się być wiernym kontynuatorem myśli papieża Jana Pawła II, który dostrzegał „macierzyńskość Boga, do której często odwołuje się Pismo Święte.

Święte przykłady

Jak wspomniałem wcześniej, powszechny niegdyś syryjski zwyczaj odnoszenia się do macierzyństwa Ducha Świętego zaczął zanikać na początku piątego wieku. Jednak święci nigdy nie przestali — w modlitwie i głoszeniu — na nowo odkrywać tej analogii i zgłębiać jej znaczenia86.

Żyjąca w średniowieczu wielka mistyczka i doktor Kościoła, św. Katarzyna ze Sieny, mówiła: „Duch Święty jest dla człowieka matką, która go żywi na łonie Boskiej miłości”. Podobnie twierdziła bł. Juliana z Norwich: „Wszechpotężną mocą Trójcy jest nasz Ojciec, głębią mądrości nasza Matka, wielką miłością

nasz Pan”. W czasach reformacji do tematu macierzyńskiej troski Boga powracał ciągle w swoim Traktacie o miłości Bożej św. Franciszek Salezy.

W wieku dwudziestym św. Josemarfa Escriyś opisywał Bożą miłość jako specy6cznie „ojcowską i matczyną”89. Św. Edyta Stein, męczenniczka nazistowskiego obozu koncentracyjnego, pisała: „czy w kobietach poświęconych służbie miłości naprawdę znajduje się Boski obraz? Zaiste tak (...). Miłość taka jest właściwym atrybutem Ducha Świętego. W ten sposób możemy dostrzec prototyp istoty żeńskiej w Duchu Boga wylanym na wszelkie stworzenie. Doskonałym Jego obrazem jest przeczysta Dziewica — oblubienica Boga i Matka ludzkości”.

Słowa świętych prowadzą nas z powrotem do tego, od czego zaczęliśmy ten rozdział. Duch i Kościół spotykają się w sposób najdoskonalszy w Matce Boga. W tradycji zachodniej Maryja często nazywana jest „archetypem Kościoła”; Kościół na ziemi

ciągle dąży do tego, aby być takim, jaką jest Maryja od swego poczęcia. Tradycja wschodnia z kolei odnosi się do Maryi jako „ikony Kościoła” i jednocześnie „ikony Ducha”. Ikona jest czymś więcej niż tylko „obrazem”; jest oknem otwierającym się na rzeczywistość niebiańską. Najświętsza Dziewica jest zatem Tą, która otwiera nasz wzrok na wieczne życie Ducha, nawet gdy przedstawia Ciało, któremu Duch daje życie, czyli Kościół. Macierzyństwo Maryi w mistyczny sposób stanowi jedno z macierzyństwem Kościoła i Ducha.

Ciągle nasz Ojciec

Musimy tutaj zachować ostrożność. Nic z tego, co mówią święci, nie oznacza, że powinniśmy zwracać się do Boga jako do

„Matki”. Boskie objawienie nie nazywa Go tym słowem i prawdopodobnie istnieje sporo powodów, dla których używanie tego tytułu nie stało się nigdy powszechn u Ojców Kościoła. Nazywanie Boga „Matką” ze względu na Ducha mogłoby przynieść efekt ironiczny i podważyć jedno z Jego głównych dzieł. Koniec końców Paraklet jest Boską Osobą, która uczy nas zwracać się do Boga „Abba, Ojcze”.

Nie powinniśmy też sądzić, że w Bóstwie istnieje coś takiego, jak podział płciowy. Jest raczej tak, że ludzkie formy fizyczności i seksualności wstały stworzone jako odbicia czysto niematerialnych relacji właściwych każdej z Osób Trójcy. W porządku stworzenia najpełniejszym i najprawdziwszym obrazem życia Trójcy są relacje w ludzkiej rodzinie. Innymi słowy, analogia oblubieńczego macierzyństwa ma charakter relacyjny i rodzinny, nie zaś fizyczny i seksualny (a jeszcze mniej polityczny). Dlatego w świadectwach zawartych w Biblii, jak też w pismach świętych nie znajdziemy żadnego usprawiedliwienia dla kultu bogini ani uzasadnienia, zgodnie z którym moglibyśmy zacząć wzywać Boga za pomocą żeńskich zaimków.

Powtórzmy jeszcze raz: Bóg nie jest z natury żeński. Nie jest taki również Duch Święty „Bóg nie jest jak człowiek” (Lb 23, ł9). Jest czystym duchem i jako taki nie ma płci w jakimkolwiek znaczeniu czy wymiarze. Niemniej Bóg, którego nazywamy Ojcem, posiada w sobie wszystkie doskonałości, a jak jasno wskazuje Katechizm, obejmują one również doskonałe macierzyństwo. Ponadto w innym miejscu Katechizm stwierdza, że „Ta ojcowska tkliwość Boga może być wyrażona w obrazie macierzyństwa (...) Bóg przekracza ludzkie rozróżnienie płci. Nie jest ani mężczyzną, ani kobietą, jest Bogiem. Przekracza także ludzkie ojcostwo i macierzyństwo, chociaż jest ich początkiem

miarą (KKK nr 239)

Kwestię tę w ironiczny i zapadający w pamięć sposób podsumowuje luterański teolog Edward Engelbrecht: Ewangelia według Mateusza opowiada, że (...) Jezus wołał: Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swe pisklęta zbiera pod Skrzydlna, a nie chcieliście (23, 37) (...). Powiedzieć, że Bóg osłania swój lud skrzydłami jak kwoka swe pisklęta, nie oznacza przecież, że Bóg jest istotą żeńską. W każdym razie nie miałoby to więcej sensu niz twierdzenie, ze jest On kurczęciem

Postępujmy dalej

Ojciec Scheeben zdawał sobie w pełni sprawę z tego, jak wielką wartość ma rozumienie Trójcy w sensie rodziny. W swoim największym dziele pt. Tajemnice chrześcijaństwa pisał:

„Mimo to, jak matka jest pośredniczką między ojcem i synem, tak w Bogu Trzecia Osoba pośredniczy w sposób podobny, choć nieskończenie wznioślejszy, między Ojcem i Synem. Jak matka stanowi więź miłości łączącą ojca z dzieckiem, tak Duch Święty jest więzią miłości między Ojcem i Synem; i jak matka przekazując dziecku naturę od ojca, daje dopiero dowód, że dziecko posiada jednakową naturę z ojcem, rak Duch Święty okazuje jedność natury Ojca i Syna, nie w tym znaczeniu jakoby przekazywał naturę Bożą Synowi, ale że jest owocem obustronnej jedności i miłości Ojca i Syna”94.

Sposób w jaki Scheeben przedstawia wewnętrzne życie Trójcy jest uderzający Wydaje się on być również jego oryginalną koncepcją, co niektórzy mogliby potraktować jako jej wadę. Krytycy mogliby wysuwać wątpliwość, że to rodzinne rozumienie (czy też „analogia społeczna”) relacji w Trójcy kolidu— je z tradycyjną „psychologiczną” analogią, rozwijaną przez dwa

największe „światła” zachodniej tradycji teologicznej — św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu. Analogię tę w najprostszy i najbardziej klarowny sposób przedstawia świecki apologeta, Frank Sheed:

„Pierwsza Osoba poznaje sama Siebie. Akt ten wyraża Myśl, Słowo; i to ono właśnie, doskonały Obraz Siebie, jest Drugą Osobą. Pierwsza i Druga Osoba jednoczą się w akcie miłości — miłości do siebie nawzajem, miłości chwały Ich własnego Bóstwa. I tak, jak akt poznania wytwarza wewnątrz Boskiej Natury Myśl, tak akt miłości wywarza w obrębie tej samej Natury stan Miłowania. W tym Miłowaniu Ojciec i Syn wylewają wszystko to, co posiadają i wszystko to, czym są, nie doznając uszczuplenia, nie zatrzymując niczego dla siebie. W ten sposób Miłowanie w Bóstwie jest całkowicie równe Ojcu i Synowi, gdyż przelali w nie Oni wszystko (...). Dlatego również Ich Miłowanie jest Nieskończone, Odwieczne, Żyjące, jest Kimś, Osobą, Bogiem”.

W odniesieniu do Trójcy można mówić o dwóch „procesach”: Ojciec rodzi Syna, a Duch pochodzi od Ojca i Syna. Tradycyjny model [rozumienia Trójcy — przyp. red.] ujmuje pierwszy proces jako działanie umysłu Boga, „intelektualny” proces poznawania, zaś drugi jako efekt woli Boga, „wolicjonalny” proces kochania. Ten drugi wypływa z pierwszego, ponieważ można kochać tylko to, co się zna.

Jaki ma to związek z życiem rodzinnym? Znać kogoś naprawdę i kochać tego, kogo się zna, stanowi samą istotę życia rodzinnego; jest to też istota życia Kościoła i życia Boga.

Jeden ze starożytnych Ojców Kościoła, Metody z Olimpu, w fascynującej medytacji przedstawił podwójny proces pochodzenia Ducha jako analogiczny z pochodzeniem Ewy. Jak Ewa pochodziła od swojego Ojca Boga oraz z boku Jego syna

Adama, tak też Duch pochodzi zarówno od Ojca, jak i od Syna. Ojciec uczynił Ewę z żebra Adama, Metody nazywa więc Ducha Świętego „żebrem Słowa” — niestworzoną zasadą macierzyństwa. W tym starożytnym tekście możemy dostrzec zapowiedź „niestworzonego niepokalanego poczęcia”, o którym mówi św. Maksymilian, zwłaszcza, że Ewę, podobnie jak Maryję, uważano za bezgrzeszną.

Dom jest tam, gdzie jest serce (i głową)

Te trynitarne relacje ciągle mogą nam się wydawać odległe. Znowu jednak możemy dowiedzieć się więcej na temat wiecznego, Boskiego życia, badając to, co Bóg czyni na ziemi. Rozważmy na przykład dwa wymiary naszego zbawienia, tak podkreślane przez św. Pawła: usprawiedliwienie i uświęcenie. Przedstawiają one dwa wymiary naszego doświadczenia Boga, które korespondują z dwoma odwiecznie dokonującymi się w Nim procesami. Możemy patrzeć na zbawienie przez pryzmat terminów prawnych: sprawiedliwości, posłuszeństwa, zachowywania Ojcowskiego prawa. Nasze usprawiedliwienie postrzegamy zatem jako dzieło Syna, Logosu — jest to bowiem działanie

rozumiane w kategoriach prawnych i racjonalnych. Możemy jednak również patrzeć na nasze zbawienie jako na uświęcenie — wolny dar miłości, laskę udzielaną za pośrednictwem społecznego i sakramentalnego kultu. Nasze uświęcenie można zatem opisać jako oblubieńczo-macierzyńskie w swej naturze działanie Ducha Świętego, Uświęciciela.

Poznanie i miłość dokonują się odwiecznie w obrębie jednego nierozdzielnego aktu. Widzimy tę Boską rzeczywistość wyrażoną w stworzeniu — w historii zbawienia, życiu Kościoła

i w naszym własnym życiu. Nie możemy kochać tego, czego nie znamy, ale możemy poznawać z pominięciem miłości. Prawo pozbawione miłości to tylko zimny intelektualizm. Ale też miłość bez prawa podlega upodleniu i degeneracji.

Prawo jest nakierowane na miłość, a miłość udoskonala prawo. Św. Paweł mówi nam, że „wiedza wbija w pychę, miłość zaś buduje” (1 Kor 8, 1). Nie jest on jednak zwolennikiem błogiej ignorancji, skoro w innym miejscu napomina również, aby żyć „prawdziwie w miłości” (Ef 4, 15). Aby żyć na obraz i podobieństwo trójjedynego Boga, potrzebujemy jednego i drugiego, wiedzy i miłości. Potrzebuje tego nasze człowieczeństwo. W końcu osiągnąć zbawienie to stać się prawdziwym człowiekiem, doprowadzając do spełnienia najgłębszych ludzkich potrzeb poznania i miłości, które mogą zostać zaspokojone dopiero w Trójcy.

Ta Boska prawda ujawnia się zarówno w Nowym, jak i w Starym Przymierzu — w Kościele i w Izraelu — w obu bowiem przypadkach prawo jest nakierowane na liturgię. Celem prawa Izraela była rytualna czystość. Dzisiaj, dla nas, prawo kanoniczne określa granice naszego domu, świętego miasta, miejsca składania ofiary i udzielania sakramentów.

Również w rodzinie możemy obserwować działanie tych zasad (chociaż trudno to przedstawić w prosty sposób, nie popadając w stereotypy). Tradycyjnie ojcostwo jako męską zasadę utożsamiamy z prawem, logiką i obiektywizmem. Macierzyństwo kojarzymy z miłością, mądrością i głębokim wewnętrznym wglądem. Papież Pius XI pisał: „Gdy bowiem mąż jest głową, żona jest sercem i jak mąż posiada pierwszeństwo rządów, tak żona może i powinna kierować się we wszystkim przywilejem miłości

Łącząc to w pary

Te dwa zachodzące w Trójcy procesy możemy powiązać z kilkoma komplementarnymi parami pojęć. Na przykład:

0x01 graphic

Jakkolwiek w teorii powinno się te rzeczy rozróżniać, to jednak w życiu chrześcijańskim są one nierozdzielne. Niestety chrześcijanie bardzo często próbują je rozłączyć, kładąc nacisk na poznanie bez miłości, na prawo w oderwaniu od liturgii, sprawiedliwość w odłączeniu od świętości. Tak nie można i tego typu projekt prawie zawsze kończy się radykalnym przeciwstawieniem sobie pojęć, które powinny pozostać nierozerwalnie połączone. Ich jedność bierze początek w Bogu, w

wiecznym przymierzu”. I również tutaj stosuje się to, co Jezus pówiedzial w odniesieniu do innego przymierza: „Co więc Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela” (Mt 19, 6).

Ta teologiczna prawda ma doniosłe konsekwencje dla naszego codziennego życia. To, co zaczyna się w Trójcy, my przeżywamy na różnych poziomach naszej wspólnoty życia — między- osobowym, rodzinnym, społecznym. Wszystko, co Bóg stworzył, włącznie z tobą i mną, nosi obraz i podobieństwo Trójcy;

Aby zatem być w• pełni ludźmi i aby dokonało się nasze przebóstwienie, potrzebujemy całej Trójcy: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Musimy zostać usprawiedliwieni i uświęceni, potrzebujemy prawa i miłości. Potrzebujemy tego, co ojcowskie i tego, co matczyne.

Zycie w Duchu

Chrystus przyszedł na ziemię po to, aby dać nam Ducha. Wstąpił do Ojca, aby Duch mógł zstąpić na Kościół. Przez te Boskie działania historia zbawienia ujawniła relacje obecne w Bóstwie. Ojciec posyłający swego Syna w nurt historii odzwierciedla Ojca rodzącego Syna w wieczności. Zstąpienie Ducha Swiętego na Kościół w dzień Pięćdziesiątnicy jest obrazem Jego odwiecznego pochodzenia od Ojca i Syna.

Dlatego właśnie musimy dążyć do tego, aby nie lekceważyć i nie pomniejszać znaczenia życia Ducha w Trójcy i naszego życia w Duchu. Głównym dziełem Ducha jest odtworzenie

każdym z nas żyda Chrystusa, jego cierpienia, śmierci i zmartwychwstania. Jeżeli lekceważymy Ducha, lekceważymy również Chrystusa. „Pożyteczne jest dla was moje odejście” — mówi Jezus — „Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was (.:.). Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy” (J 16, 7—13).

To jest łaska samego Ducha dana nam właśnie teraz, na czas, którym żyjemy. Św. Grzegorz z Nazjanzu mówił:

„Stary Testament głosił wyraźnie Ojca, Syna zaś bardzo niejasno. Nowy objawił Syna i pozwolił dostrzec Bóstwo Ducha. Teraz Duch mieszka pośród nas i udziela nam jaśniejszego widzenia samego siebie. (..j. Jedynie na drodze postępu

i przechodzenia <<od chwały do chwały>> światło Trójcy Świętej

i zajasnieje w pełniejszym blasku

Odmawiając Wyznanie wiary, nim powiemy: „Wierzę w jeden święty powszechny i apostolski Kościół”, musimy wyznać:

„Wierzę w Ducha Świętego”. Ta kolejność jest zamierzona. Nie możemy bowiem wierzyć w prawdę Kościoła, nie mając życia Ducha. Nie możemy w pełni zaakceptować Matki Kościoła, dopóki nie żyjemy pełnią życia w Duchu.

Kiedy Syn powrócił do Ojca, nie pozostawił nas sierotami. Posłał do nas odwiecznego Ducha, aby żył z nami i w nas. Z całą stanowczością uważam, że musimy dzisiaj rozwijać nasze pobożne oddanie dla tej „Trzeciej Osoby” po to, żeby Duch nie był już dłużej na trzecim miejscu, żeby przestał być „Wielkim Nieznajomym”. Będzie to wymagało intensywnych studiów, ale jeszcze intensywniejszej modlitwy. Tylko wówczas, wraz z pełnym doświadczeniem dwóch trynitarnych relacji, będziemy w pełni ludźmi, posiadającymi moc, aby żyć trójjedynością Boga w naszym codziennym życiu — poznający i kochający, usprawiedliwieni i uświęceni.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Na początku jest miłość Odnaleźć swoją rodzinę w Kościele i Trójcy Świętej Scott Hahn ebook
Na szczęście jest miłość
Pożądliwość -- nie jest Miłością, Z Bogiem, zmień sposób na lepsze; ZAPRASZAM!, Katolik.poezja, wier
To jest Woodstock Tam marihuany używano na początku
Modlitwy (madziuniaa), Droga Krzyżowa Koloseum 2005, Nić przewodnia tej Drogi Krzyżowej ukazana jest
Bóg jest miłością na ziemi
Uczta Baranka Eucharystia niebo na ziemi Scott Hahn
NAJWIĘKSZA JEST MIŁOŚĆ I, Scenariusze spektakli
Biblia Test na początek
34 Geneza i charakter sojuszu Anglii i Rosji na początku XX wieku
Gogacz; Największa jest miłość
NIECH MÓWIĄ ŻE TO NIE JEST MIŁOŚĆ, PIOSENKI DLA GIMNAZJUM
Na początek może coś z prostszych rzeczy, tak mniej więcej z poziomu niższego 3 kyuu
Największym producentem oprogramowania biurowego na świecie jest firma Microtek
NA POCZĄTKU NIE BYŁO NIC
Walki na początku powstania, Prywatne, Przedszkole, Powstanie Warszawskie

więcej podobnych podstron