Norbert Lechleitner
Witaminy dla duszy
100 zaskakujących historyjek mądrościowych,
które rozsłoneczniają choć trochę każdy dzień
Przekład Teresa Semczuk
Wydawnictwo WAM Kraków 2005
Spis treści
Słowo wstępne
Odczytywanie znaków
1. Popłatna strata
2. Rewanż
3. Pozytywne myślenie
4. Umiejętności
5. Racjonalny
6. Pod latarnią najciemniej
7. Równa waga
8. Pisemna komunikacja
9. Bez zmian
10. Porozumienie
11. Antycypacja
12. Reklamacja
13. Punkt widzenia
14. Nieżyczliwość
15. Wyszkolony
16. Gruboskórny
17. Człowiek czynu
18. Dystanse
19. Obcy
20. Wizerunek
21. Dowód
22. Efektywny
23. Bez pośpiechu
24. Modlitwa
25. Boskie miary
26. Asekuracja
27. Bohater
28. Praktyczny
29. Fasola
30. Wewnętrzna prostota
31. Podejrzenie
Przyszłość tworzą marzenia
32. Zależnie od perspektywy
33. Tajemnica postępów
34. Powierzchowny
35. Jak we śnie
36. Misie
37. Spokój ducha
38. Koncentracja
39. Za żadne pieniądze
40. Sprawiedliwość
41. Teoria w praktyce
42. Rozliczenie
43. Percepcja
44. Błogosławiona niewiedza
45. Tajne
46. Pozbawiony życzeń
Waga spraw tego świata
47. Względność rzeczy
48. Problem
49. Ból
50. Pochwycony
51. Umieć ustąpić
52. Lek na cierpienie
53- Wiadomość
54. Pozory
55. Terapia
56. Językowe bariery
57. Tak to się zaczyna
58. Hierarchia wartości
59. W zastępstwie
60. Trzy rady
61. Delikatny
62. Po co są oczy
63. Sposób widzenia spraw
64. W klatce
65. Zawodność wzroku
66. Życie po życiu
67. Źródło nadziei
68. Zachwyt
69. Post
70. Cierpienie
71. Wyrzeczenie
72. Korzenie
73. Rozwiązanie
74. Zmiana kursu
To pojmie serce
75. Otwarta dłoń
76. Bagatela
77. Pan sytuacji
78. Szczerość intencji
79. Konsternacja
80. Nieistotne pytania
81. Ignorant
82. Nie do wiary
83. Krzyż na miarę
84. Dobry pływak
85. Trudniejsze od jasnowidztwa
86. Oczyszczenie
87. Namiastka
88. Niesprzedajny
89. Zwiastuny
90. Troskliwość
91. Życiorys
92. Niezależny
93. Poszukiwanie
94. Wyzwolenie
95. Nawyki
96. Poznanie Boga
97. Wiedza
98. Prawdziwy, czy sztuczny?
99. Argument
100. Nauka
Słowo wstępne
Prawdziwe piękno pochodzi z naszego wnętrza. Jest to odwieczna prawda. Może
więc zamiast reklamowym sloganom zachwalającym środki upiększające ciało
warto by zaufać tej starej prawdzie i uczynić coś dla swojej wewnętrznej
piękności? Może zamiast tylko troszczyć się o ciało, zacząć pielęgnować
także duszę?
Zebrane w tej książce historyjki z pewnością nam w tym pomogą. Są one
witaminami, które orzeźwiają, podnoszą na duchu, duchowo wzmacniają i
wyzwalają. Ich działanie jest wypróbowane i niezawodne od wieków.
Historie z morałem mają swoje korzenie w przedbuddyjskich Indiach, w
starożytnych Chinach, w Japonii, w krajach islamskich i judaizmie.
Przewijały się przez wszystkie stare kultury, nieobce były także naszemu
średniowieczu. Opowiadano je wciąż w nowych wersjach w formie przypowieści,
dykteryjek i bajek, japońskich koanów do medytacji zen, pojawiały się w
pismach chrześcijańskich Ojców Pustyni, a nawet w dowcipach i anegdotach.
Zmieniał się ich "skład", lecz ważna dla życia witamina pozostawała.
Pozytywnie pobudzając, działają dobroczynnie na ducha oraz duszę i budzą w
sercu radość, która jest niezbędna dla zdrowia całego człowieka, nie tylko
jego ciała.
W tej książce opowiedziałem sto historii, dobierając je do naszych czasów i
uwspółcześniając ich formę. Każda historyjka niesie jakieś przesłanie i ma
swoje szczególne działanie. Jedne pobudzają do refleksji, inne przemawiają
do uczuć, kilka prowokuje do śmiechu (i może maskuje przy tym jakiś
metafizyczny problem), wiele z nich dodaje otuchy, zaś wszystkie są
plasterkiem dla duszy.
Zaaplikujmy jej zatem przez te historyjki odrobinę orzeźwienia, a nasz
dzień stanie się zaraz o wiele bardziej słoneczny.
W sprawie ewentualnego ryzyka i działań ubocznych proszę zasięgnąć porady
współmałżonka, proboszcza lub terapeuty.
Norbert Lechleitner
Odczytywanie znaków
1. Popłatna strata
Wszystkie przewodniki polecały tę położoną idyllicznie w zatoce wioskę w
formie wskazówki tylko dla wtajemniczonych, ściągając do niej w ten sposób
całe gromady gości. Siedząc na restauracyjnych tarasach i w ulicznych
kawiarniach napawali się oni wspaniałym widokiem na morze, chwalili sobie
jego świeżo złowione owoce, delektowali się wytrawnym winem z okolicznych
winnic i przez parę godzin byli przekonani o tym, że dobre życie jest tu
zadomowione na stałe. Nie raczyli przy tym dostrzec ogromnej pracy
miejscowych rodzin, które dogadzając turystom, ciężko harowały w letnim
skwarze. Tubylcy się jednak nie skarżyli. Byli radzi, że ich mała
miejscowość zyskała pewną sławę, zapewniając im w lecie dochody pozwalające
przeżyć pozostałe miesiące roku. A od czasu, kiedy autor pewnego
przewodnika uznał, że należy o tym miejscu umieścić jakąś oryginalnie
brzmiącą wzmiankę, nawet tamtejszy wiejski idiota stał się znany daleko
poza granicami swojej wsi i pozyskał w ten sposób źródło utrzymania.
Ów przewodnik donosił mianowicie, że wieś ta jest romantyczna, okoliczne
widoki są wspaniałe, jedzenie wyśmienite, a ceny tak korzystne, że nawet
Mirco, wiejski idiota, woli przyjmować monetę o nominale 25 niż 50 para,
jako że jest większa od tej mającej wartość pół dinara.
Zatem wielu gości, wypróbowawszy najpierw zalety kuchni, wystawiało żartem
na próbę także i Mirco. Zawsze można go było spotkać w pobliżu restauracji,
i gdy któryś z gości przywoływał go słowami: "Hej, Mirco, chodź no tu!",
podawał mu dwie różne monety do wyboru, po czym wybuchał głośnym śmiechem,
a Mirco głupkowato szczerzył zęby, to znajdowali się zaraz i inni goście
chcący poddać go tej samej próbie. I było pewne, że wiejski idiota weźmie
za każdym razem dużą monetę, mającą jedynie połowę wartości monety
mniejszej.
Miejscowi uśmiechali się przy tym pod nosem. Bowiem w zimie, kiedy nie było
urlopowiczów, a mężczyźni z wioski raczyli się szklaneczką wina, stawiając
ją także i Mirco, właściciel gospody spytał go, dlaczego przyjmuje zawsze
monetę o mniejszym nominale, skoro tak samo łatwo mógłby otrzymać tę drugą
o dwa razy większej wartości.
- Bo - odrzekł Mirco, biorąc do ust spory haust wina - taki głupi to ja
znów nie jestem, żebym przyjmując cenniejszy pieniądz, miał sobie popsuć
cały interes. Zamiast dwóch monet do wyboru nie zaoferowano by mi potem
nawet jednego para.
2. Rewanż
Mędrzec został zaproszony na przyjęcie do domu pewnego bogatego człowieka.
Kiedy jednak przybył tam o umówionej porze, pan domu przyjął go wielce
wzburzony. Mędrzec nie mógł się zorientować, co było tego przyczyną, a tym
bardziej nie rozumiał, dlaczego gospodarz właśnie na niego zgrzytał zębami
i ciskał przekleństwami. Mędrzec mimo wszystko uprzejmie pozdrowił
rozzłoszczonego mężczyznę i spytał go:
- Powiedz mi, czy często przyjmujesz w swoim domu gości?
- Ależ naturalnie! Uwielbiamy przyjmować gości i praktykować gościnność.
- A jak zazwyczaj się do tego przygotowujecie?
- Przyrządzamy wyśmienite potrawy, serwujemy wyborne wina, wyjmujemy
elegancki obrus oraz wytworną zastawę i stawiamy piękne kwiaty.
-A co robicie, gdy gościom nagle coś wypadnie i nie mogą skorzystać z
zaproszenia?
- Cóż, wówczas cieszymy się, bo sami wszystko zjadamy.
- Tym więc razem mnie raczyłeś zaprosić na kolację, ale przyjąłeś bardzo
niegrzecznie. Nie chcę jednak odpłacać ci pięknym za nadobne, bowiem
niegrzeczności nie można pokonać niegrzecznością, a nienawiści -
nienawiścią. Tu może pomóc jedynie wielkoduszność i dlatego też chcę ci
sprawić radość: ponieważ po tym niegościnnym powitaniu nie mogę przyjąć
twojego zaproszenia, możecie wszystko zjeść sami.
3. Pozytywne myślenie
Po całym dniu konnej jazdy podróżny przybył do zupełnie sobie nieznanego
miasta. Jego mieszkańcy nosili obco wyglądające stroje w jaskrawych
kolorach, osobliwie mówili, swoje domy malowali na niebiesko, czerwono i
żółto, a ich bazar był pełen towarów.
Podróżny nie mógł się temu wszystkiemu nadziwić. Orzeźwił się u sprzedawcy
wody, a kiedy przechodził koło stoiska z łakociami, uczuł nagle
nieprzepartą ochotę na coś słodkiego. Jego oczy syciły się widokiem
oferowanych pyszności. Im dłużej się w nie wpatrywał, tym większą miał na
nie chętkę. Wprost świerzbiły go palce, aby coś z tego uszczknąć, i oto już
wsuwał do ust kulkę z miodem, cukrem i wiórkami kokosowymi. Po niej
przyszła kolej na czekoladę, a następnie na prażone migdały. Kiedy jeszcze
przeżuwał je ze smakiem, sięgając jednocześnie - choć miał już właściwie
dość - po kandyzowane owoce, handlarz lekko uderzył go po palcach
bambusowym kijkiem. Po czym uczynił to jeszcze raz, z tym że już nie tak
delikatnie, gdy podróżny wyciągnął rękę w stronę rodzynek. .
- Jakże cudowne jest to miasto! - zawołał zachwycony podróżny. - Kiedy ma
się już dość łasuchowania, to zmuszają do tego człowieka kijem!
4. Umiejętności
Pewnego razu mędrzec miał publiczny wykład, na który , przybył tłum ludzi.
Nagle wpadł mu w słowo jeden ze słuchaczy, chcąc go przez nieżyczliwość
publicznie ośmieszyć.
- Mój mistrz posiada o wiele większe umiejętności od twoich! - zawołał. -
Mój mistrz potrafi czytać z kryształowej kuli, ( leczyć przez
nakładanie rąk, a gdy przyjdzie mu ochota, podrzuca do góry sznur i wspina
się po nim do nieba, aby naradzać się z wyższymi mocami. A jakie cuda
potrafisz czynić ty, który wygłaszasz tu uczone mowy?
- Gdy jestem głodny, to jem, gdy jestem zmęczony, to śpię
- odrzekł mędrzec.
5. Racjonalny
Zatoka była bajecznie piękna, ale wiodąca do niej droga stanowiła istną
mordęgą i można było ją pokonać jedynie jeepem. W związku z pewnym
planowanym projektem miałem tam wykonać pomiary terenu i prawie każdego
dnia tłukłem się najpierw po rozmytych wertepach z głęboko wyżłobionymi
przez monsun koleinami, a następnie na przełaj przez żwir i kamienie oraz
zeschłe chaszcze.
Kiedy pewnego wieczoru wracałem do wioski z jedynym w okolicy niewielkim
pensjonatem, samochód wpadł w mały poślizg i zahaczył o głaz, tak że
częściowo oderwała się rura wydechowa. Umocowałem ją prowizorycznie
kawałkiem drutu i z łoskotem pojechałem dalej.
Wyglądało na to, że nikt we wsi nie zauważył hałasu, a gdy dotarłem do
małego warsztatu samochodowego, jego właściciel, siedzący właśnie z
papierosem przed swoim domem, nawet nie podniósł głowy. Podszedłem do niego
i spytałem, czy może dokonać naprawy.
Skinął potakująco głową.
A czy mógłby wykonać pracę zaraz jutro? Wyjaśniłem mu bowiem z naciskiem,
że jest to bardzo pilna sprawa.
Odwrócił wolno głowę i zawołał przez ramię w stronę domu:
- Ile mamy jeszcze pieniędzy?
Drzwi i okna były z powodu wieczornej bryzy otwarte na oścież, tak że
słyszałem jego krzątającą się w środku żonę, która odkrzyknęła mu pewną
sumę.
-Jutro nie - powiedział. - Za dwa, trzy tygodnie.
Gorączkowo mówiłem, że to niemożliwe, że nie może mnie przecież tak
zostawić, że w końcu jestem skazany na ten samochód, i coraz bardziej
podnosiłem głos, ponieważ wciąż trudno mi było pojąć wygodnictwo i
ociężałość tych ludzi.
- Rozumie pan, mister - raczył wreszcie odpowiedzieć - że skoro mamy
jeszcze tak dużo pieniędzy, to nie będę przecież teraz pracował. A poza
tym, pański samochód jest nadal na chodzie!
Nic dodać, nic ująć.
6. Pod latarnią najciemniej
Omar był przemytnikiem. Każdy w obszarze granicznym to wiedział. Tylko że
nigdy nie można go było przyłapać na gorącym uczynku. Kiedy Omar raz po raz
przybywał ze swoim obładowanym osłem na granicę, celnicy jak
najskrupulatniej przeszukiwali jego kosze i odzież. Ale z reguły znajdowali
tylko parę daktyli i górę słomy, którą porządnie przetrząsali, nie
dostrzegając w niej jednakże nic niedozwolonego.
- Poczekaj no, bratku, już my cię złapiemy - pomrukiwali ponuro, kiedy go,
jak zwykle, przepuszczali. Omar tymczasem był coraz bogatszy, co jeszcze
bardziej podsycało ich ambicję przyłapania go na domniemanym procederze.
Nikt bowiem nie potrafił sobie inaczej wytłumaczyć, skąd brał pieniądze na
tak dostatnie życie.
Kiedy Omar zarobił dostatecznie dużo pieniędzy, przeniósł się do
sąsiedniego kraju, wybudował duży dom ze wspaniałym ogrodem i żył
szczęśliwie.
Pewnego dnia w swojej nowej ojczyźnie spotkał w kawiarni jednego z
celników, którzy zawsze poddawali go jak najdokładniejszej kontroli.
- Teraz, gdy jestem już na emeryturze, a zresztą po tej stronie granicy nie
mogę ci nic zrobić, możesz mi chyba wyjawić, co wówczas przemycałeś -
poprosił go celnik.
- Osły - rzekł Omar.
7. Równa waga
Chłop i piekarz zawarli umowę: chłop nabywał u piekarza chleb, a piekarz u
chłopa masło. Produkty miały być dostarczane w trzyfuntowych kawałkach. Ten
wymienny handel funkcjonował od lat bez zakłóceń.
Po czym ni z tego, ni z owego piekarz nie mógł pozbyć się podejrzenia, że
osełki masła nie ważą już tyle, co dawniej. Położył więc jedną sztukę na
wagę i co stwierdził? Brakowało przynajmniej pół funta. I to nie tylko w
przypadku tej jednej, lecz wszystkich trzech sztuk z ostatniej dostawy.
Rozgniewany udał się do chłopa i oskarżył go o oszustwo. Chłop jednak nie
poczuwał się do winy, mówiąc, że od lat wszystko robi tak samo.
- Spotkamy się przed sądem - zawołał z wściekłością piekarz i udał się czym
prędzej do sędziego, by złożyć na chłopa skargę.
Sędzia kazał sprowadzić oskarżonego na przesłuchanie.
- Cieszy mnie twoje opanowanie - powiedział do chłopa - ale z oskarżeniem
piekarza nie ma żartów. Ta oto waga wskazuje jednoznacznie, że twoje osełki
masła ważą tylko dwa i pół funta, a nie, jak to ustaliłeś z piekarzem, trzy
funty.
- Mnie to również zaskakuje - odrzekł chłop - ale przysięgam, że naprawdę
od lat robię wszystko dokładnie tak samo, a piekarz nigdy się nie skarżył.
- Faktem jest jednak, że w każdej sztuce brak pół funta. Może twoja waga
jest zepsuta albo wziąłeś złe odważniki?
- Moja waga jest wprawdzie stara, ale zbudowana tak prosto, że z pewnością
bym zauważył, gdyby jakaś część się
zepsuła. Zaś odważników nigdy do ważenia masła nie używałem.
- Tu więc tkwi przyczyna. Jak chcesz dokładnie odważać piekarzowi masło,
skoro nie używasz odważników? Może na wyczucie?
- Nie, w żadnym wypadku - odparł chłop, trochę już wyprowadzony z
równowagi. - Mówiłem przecież wielokrotnie, że zważyłem masło dokładnie tak
samo jak zwykle, i skoro wcześniej było dobrze, to teraz też musi się
zgadzać.
- W takim razie, jak ważysz masło, nie posiadając odważników?
- Na jedną szalę wagi kładę jeden z trzyfuntowych chlebów piekarza, a na
drugą tak dużo masła, aż waga się wyrówna. Cóż w tym jest nieprawidłowego?
- Nieprawidłowa jest waga chleba - powiedział sędzia i kazał aresztować
piekarza.
8. Pisemna komunikacja
Każde słowo druga strona brała za obwinianie, a każde usprawiedliwienie
rozumiała jako zarzut. Jakiekolwiek porozumienie między małżonkami wydawało
się niemożliwe. Dlatego też nie rozmawiali już ze sobą i ograniczyli
kontakty do komunikowania się na piśmie.
"Obudź mnie jutro o siódmej!" napisał mąż na kartce i położył ją przed
żoną.
Gdy się obudził, było wpół do dziewiątej. Przerażony wyskoczył z łóżka. W
tym momencie przeciąg zdmuchnął z nocnego stolika w jego stronę kartkę z
napisem: "Siódma godzina, wstawaj, już czas".
Teraz uczą się od nowa ze sobą rozmawiać.
9. Bez zmian
Meyer nie posiadał się ze szczęścia. Mógłby objąć cały świat. Swojej
sekretarce przyniósł kwiaty. Na ulicy uśmiechał się od ucha do ucha do
przechodniów, a w restauracji do kelnerów. Meyer był w niebywale wybornym
nastroju, ponieważ przed dwoma dniami urodził mu się upragniony pierworodny
syn i wszyscy troje - jego żona, syn i on sam - mieli się znakomicie.
Nawet spotkanie z Szulcem nie mogło tego zmienić, chociaż ze swoim
największym konkurentem w mieście prowadził wieczną wojnę. Zresztą w
restauracji, w której podczas pobytu żony w szpitalu jadał kolacje, i tak
nie mógł zrobić przed nim uniku.
Podszedł więc do niego i szczerząc w uśmiechu zęby, wyciągnął w jego stronę
rękę, mówiąc:
- Życzę ci tego wszystkiego, co ty mnie!
- Znów zaczynasz? - warknął Szulc.
10. Porozumienie
Mędrzec, przechodząc nieopodal, usłyszał, jak jakiś człowiek z
zapalczywością łajał swojego osła. Obrzucał go obelgami, zasypywał
zarzutami, ale osła, jak się zdawało, wcale to nie obchodziło.
- Ależ z ciebie głupiec - powiedział mędrzec do właściciela osła. - To
zwierzę z całą pewnością nie nauczy się twojego języka. Dlatego będzie
lepiej, jeśli przestaniesz zdzierać sobie gardło i nauczysz się języka
osła.
11. Antycypacja
Dwie leciwe przyjaciółki były zbyt próżne, aby się przed sobą nawzajem
przyznać, że niedowidzą. Zamiast tego wychwalały swoje dobre oczy i żadna z
nich nie mogła się zdobyć na zakup okularów.
Właśnie usłyszały, że na sąsiednim domu ma zostać umieszczona tablica
upamiętniająca wielkiego muzyka, który mieszkał tam przez trzy lata jako
student. Aby się przed sobą nawzajem nie zblamować, każda z osobna
zasięgnęła języka, jakie to słowa będą widniały na tablicy.
Mijając ów dom w drodze do pobliskiej parkowej kawiarni, gdzie spotykały
się regularnie na kawie, obie panie zatrzymały się, niby to czytając
znajdujący się na tablicy napis.
- Tu mieszkał sławny muzyk... - przeczytała na głos pierwsza, a druga
uzupełniła:
- Poniżej, o wiele mniejszymi cyframi podany jest rok urodzin i rok
śmierci, a w prawym dolnym rogu widnieje jeszcze napis: "Burmistrz" i nazwa
naszego miasta.
Obu paniom przysłuchiwała się ze zdziwieniem dziewczyna z sąsiedztwa i
zawołała ze śmiechem:
- Cóż tu jest do czytania, skoro jeszcze wcale nie ma tablicy!
12. Reklamacja
Rachela natarła swojego synka Arona kremem, nałożyła mu lekką czapeczkę,
żeby jej skarb nie dostał udaru słonecznego, wcisnęła mu w rączki wiaderko
oraz łopatkę i położyła się z grubym romansidłem na leżaku osłoniętym
przeciwsłonecznym parasolem. Przewracając kartkę, powiodła wzrokiem za
Aronem, który siedział nad brzegiem wody całkiem pochłonięty zabawą i
puszczał na zbudowane przez siebie kanały służące mu za łódki kawałki
drewna.
Jak doszło do tego, co się potem stało, nie była w stanie powiedzieć.
Spędziła na plaży bez mała dwie spokojne godziny, morze było ciche, niebo
niebieskie, wszystko było cudowne. Jakże mogła przeczuć, że ni z tego, ni z
owego nadciągnie potężna fala i porwie Arona? Jego na wpół zdławiony krzyk
poderwał ją na równe nogi. Chciała rzucić się w wodę, ale przecież nie
umiała pływać. W panice wzniosła ręce ku niebu i wykrzyknęła:
- Oddaj mi mojego syna!
Aron ukazał się na moment jej oczom, po czym znów znalazł się pod wodą.
Sztywna z przerażenia matka zawołała:
- Wiesz, że nie umiem pływać i że nie jestem zbyt religijna. Ale jeśli mi
go zwrócisz, poprawię się i nie będę Cię już o nic więcej prosić!
Kiedy Aron wypłynął na powierzchnię po raz trzeci, łagodna fala wyrzuciła
go na skraj plaży. Rachela podbiegła do synka, wzięła go w ramiona, tuliła,
całowała i sprawdzała, czy nic mu się nie stało. Następnie podniosła oczy
ku niebu i zawołała:
- A gdzie jest czapeczka?
13. Punkt widzenia
Pewien uczony miał się stawić przed dostojnym naukowym gremium, ponieważ
zarzucano mu, że broniąc wysuwanych przez siebie tez, używa nielogicznych
argumentów. W oczekiwaniu na swoją kolej uczony wziął do ręki książkę i na
opak dosiadł osła. W taki sposób, czytając, jeździł do chwili wywołania
jego sprawy w tę i z powrotem przed wielkimi oknami sali posiedzeń.
Po odczytaniu oraz uzasadnieniu podnoszonych przeciwko niemu zarzutów i
udzieleniu mu głosu, uczony spytał przewodniczącego:
- Kiedy jeździłem dzisiaj w tę i z powrotem przed tymi oknami, to w jakim
kierunku siedziałem na ośle?
- W niewłaściwym.
- Twoja odpowiedź bardzo dobrze obrazuje to, o co mi chodzi - powiedział
uczony. - Bowiem z mojego punktu widzenia, siedziałem we właściwym
kierunku. To osioł wykręcił się w złą stronę.
14. Nieżyczliwość
Trzej starzy tetrycy siedzieli na ławce w parku i licytowali się, który z
nich jest bardziej nieżyczliwy. Pierwszy z nich powiedział:
- Gdy ktoś puka do drzwi, a ja właśnie jem, nim otworzę, uprzątam wszystko
ze stołu, żebym nie musiał zapraszać go do zjedzenia posiłku wraz ze mną.
- To jeszcze nie jest prawdziwa nieżyczliwość - krytykował drugi. - Twoje
zachowanie wypływa ze skąpstwa. Ja jestem w stosunku do innych jeszcze
bardziej nieżyczliwy. Bowiem, kiedy zostanę przez kogoś zaproszony i kiedy
poza mną jest jeszcze jakiś inny gość, to zadaję sobie pytanie, po cóż on
tu jest potrzebny.
- Ależ to wszystko jest jeszcze całkiem niewinne - stwierdził trzeci. - Po
prostu czujesz się niepewnie, to wszystko. Pytasz, czy ten drugi nie cieszy
się przypadkiem większymi od ciebie względami i czy gospodarz przygotował
wystarczająco dużo jedzenia, abyś nie był pokrzywdzony. Twój stosunek do
niego wypływa z obawy, iż nie najlepiej na tym wyjdziesz. A zatem śmiało
mogę twierdzić, że ja jestem jeszcze bardziej nieżyczliwy niż wy obaj.
- No, teraz to potężnie blagujesz. Za aż tak nieżyczliwego wcale cię nie
uważamy. Jak nam to udowodnisz? - spytali go sceptyczni starcy.
-Jeśli ktoś oferuje mi coś dobrego, to z czystej nieżyczliwości zadaję
sobie pytanie: Po co on trwoni swoje pieniądze, i to właśnie na mnie?
15. Wyszkolony
Swoje małżeństwo wyobrażał sobie, naturalnie, całkiem inaczej. Skąd miałby
wiedzieć, że jego ładna, szczupła małżonka wkrótce po ślubie zamieni się w
niechlujną, wiecznie gderającą i złoszczącą się jędzę. Jedzenie, jeśli w
ogóle je robiła, było z torebki lub puszki, bielizny, gdy raczyła nastawić
pralkę, zasadniczo nie prasowała, nie wspominając już o sprzątaniu, do
którego absolutnie nie czuła powołania. Przez cały dzień robiła w domu
rumor, z niczym nie dając sobie rady.
- Dlaczego to wszystko znosisz? Rozwiedź się lub wypędź ją z domu. To
przecież nie jest życie - mówili współczujący mu przyjaciele.
-Ależ dlaczego?- pytał z uśmiechem małżonek. - Jestem mojej żonie wielce
zobowiązany. Jej sposób bycia nauczył mnie cierpliwości i wciąż uczę się
jej od nowa. Dzięki niej potrafię dobrze znosić problemy zawodowe oraz
życiowe trudności.
16. Gruboskórny
Pewien kupiec, którego karawany obładowane przyprawami i szlachetnym suknem
przemierzały pustynię, zapragnął kupić sobie niewolnika do różnych posług.
Przyglądał się bacznie temu i owemu, ale zawsze mu coś nie pasowało, dopóki
jego wzrok nie padł na rosłego, mocno zbudowanego chłopaka. Miał on z
pewnością około dwóch metrów wzrostu i był muskularny niczym atleta. Jednak
handlarz zażądał za niego ceny pięciokrotnie wyższej niż normalnie
przyjęta, tak że długo się targowali.
- Zapewniam, że jest wart swojej ceny! - twierdził handlarz. - Jego
towarzystwo daje poczucie bezpieczeństwa w każdej podróży, gdyż może się on
z łatwością zmierzyć z czterdziestoma ludźmi, a przy tym jest łagodny jak
baranek!
- To ważki argument! - powiedział kupiec. - Bowiem z moją karawaną
podróżuję często po drogach pełnych niebezpieczeństw.
Wkrótce dobili targu. Wyruszając w drogę z kolejną prowadzoną przez siebie
karawaną, kupiec zabrał też Omara, swojego nowego niewolnika.
Już piąty dzień przemierzali pustynię, kiedy nagle z zasadzki zaatakowało
karawanę czterdziestu rabusiów.
- Omar, rozpraw się szybko z nimi i pogoń ich! Ukradną nasze towary! -
krzyczał wielce zdenerwowany kupiec.
Jednak Omar nie ruszył się z miejsca i powiedział:
- A niech sobie kradną.
Połowa bandy pilnowała uczestników stali bandyci zgarniali łupy.
- Omar! Rusz się wreszcie! Przepędź tych łotrów! Złupią cały mój dobytek! -
szalał kupiec.
- A jeśli nawet, to co? - rzekł Omar.
Z rozpaczliwą, bezradną wściekłością kupiec przyglądał się, jak bandyci
plądrowali jego karawanę, podczas gdy żaden z jego ludzi nie miał zamiaru
nawet palcem kiwnąć, nie chcąc narażać swojego życia.
- Skoroście mi już wszystko zabrali, to dla zrekompensowania mi moich strat
i dla mojego zadośćuczynienia zrób mi przynajmniej jedną przysługę -
poprosił kupiec herszta bandy.
- Czym mogę służyć? - zapytał wspaniałomyślnie herszt.
- Chcę, by każdy z twoich ludzi, jeden po drugim, porządnie sprał po twarzy
tego oto niewolnika Omara.
- Z największą przyjemnością - powiedzieli bandyci, po czym pierwszy z nich
wymierzył Omarowi tęgi policzek.
Jednak Omar, jak gdyby poczuł tylko łagodne muśnięcie, ani drgnął. Rabusie
byli w zadawaniu swych ciosów coraz bardziej rozzuchwaleni, bowiem
niewolnik znosił je ze stoickim spokojem, jakby na jego twarz i głowę
spadały łagodne krople deszczu. A kiedy przeszli do zadawania mu ciosów
kolbami karabinów, oganiał się od nich niczym od uciążliwych much.
Trzydzieści dziewięć uderzeń Omar przyjął z całkowitym spokojem. Jednak
kiedy do ciosu zamachnął się ostatni rabuś, niewolnik podskoczył nagle z
rykiem, głośniejszym od ryku ranionego lwa, chwytał kolejno sztywnych z
przerażenia łupieżców, pętając im ręce, po czym obrał ich ze wszystkiego,
nawet z odzieży, i pogonił w głąb pustyni.
Kiedy uratowane towary znów były przywiązane do wielbłądzich garbów,
karawana ruszyła w dalszą drogę. Przybywszy w końcu do celu podróży, kupiec
pozałatwiał swoje handlowe transakcje i udał się z nowymi towarami z
powrotem do rodzinnego miasta. Tam poszedł z Omarem na targ niewolników.
Odnalazł handlarza, który mu go sprzedał, i zażądał od niego, by wziął
sobie Omara z powrotem i zwrócił mu pieniądze.
- Cóż przychodzi ci do głowy? Żądać zwrotu pieniędzy? Czy może cię
oszukałem? Przecież niewolnik cię ochronił, rozprawiając się z
czterdziestoma rabusiami, właśnie tak, jak powiedziałem! - uniósł się
gniewem handlarz.
- To prawda - odrzekł kupiec - ale nie mogę się narażać na ryzyko napaści
ze strony dwudziestu lub trzydziestu bandytów, zdając się na ochroniarza,
który reaguje dopiero przy czterdziestym!
17. Człowiek czynu
Po śmierci swojego zarządcy król szukał na jego miejsce godnego następcy,
który dobrze by pełnił tę ważną funkcję. Zwołał więc wszystkich dworzan, po
czym zaprowadził ich pod potężne dębowe drzwi z żelaznymi okuciami i
ciężkim zamkiem.
- Oto problem, moi panowie, który należy rozwiązać -powiedział król. - Tych
drzwi nie można otworzyć. Klucz niestety przepadł. Kto sobie z nimi
poradzi, temu przekażę urząd zarządcy. Czy zatem ktoś chce spróbować?
Wystąpił Pierwszy Kamerdyner, obejrzał dokładnie zamki i potrząsając głową
usunął się na bok. Mistrz Ceremonii, człowiek starej daty, wyczyścił swój
monokl i skwitował całą sprawę machnięciem ręki. Naczelny Wódz doradzał
przestrzelić zamek haubicą. Astrolog mamrotał coś pod nosem o niekorzystnym
układzie gwiazd. Nadworny Matematyk dokonał obliczeń, zaś Koniuszy chciał
przy pomocy dwudziestu koni wyrwać drzwi z zawiasów. A ponieważ ani uczeni,
ani praktycy tak naprawdę nie wiedzieli, co począć, i uważali to zadanie za
nierozwiązywalne, żaden niższy rangą dworzanin nie próbował już nawet
podjąć się rozwiązania go. Wszyscy stali przed drzwiami z pustym wyrazem
twarzy. Niektórzy, chcąc się wyróżnić, mówili, żywo gestykulując:
"Należałoby...", "Trzeba by...", "Można by...", jednak nikt nic nie czynił.
Tylko pewien młody myśliwy zbliżył się do drzwi, przyjrzał się im
dokładnie, pomacał je tu i tam, lekko nimi potrząsnął, a następnie jednym
zwinnym ruchem pociągnął do dołu rygiel i zamek puścił. Bowiem król,
obmyślając zadanie, celowo sprawił, że mechanizm ryglujący nie zaskoczył
prawidłowo, przez co młody człowiek z łatwością otworzył masywne drzwi.
Dworzanie spuścili ze wstydu oczy. Paru uważało, że wywiedziono ich w pole.
Niektórzy czuli się obrażeni. Jednak nikt nie odważył się szemrać, kiedy
król przywołał do siebie myśliwego i powiedział:
- Ten oto młody człowiek jest nowym zarządcą. Szanujcie go tak, jak mnie
szanujecie. Był jedynym, który nie dał się odstraszyć ani trudnością
zadania, ani waszą negatywną opinią. Dla niego liczyło się nie to, co
widział i słyszał, lecz ufność w swoje umiejętności i poleganie na tym, co
sam sprawdził i wypróbował.
18. Dystanse
Trzy miesiące byłem w podróży, aby dotrzeć tu do ciebie, żebyś mnie
pouczył, jak kroczyć drogą mądrości -powiedział wielce gorliwy uczeń do
mistrza.
- Mogłeś sobie oszczędzić tej dalekiej drogi - odrzekł mędrzec - nie
mówiąc już o długiej drodze do zdobycia prawdziwej mądrości.
- Jak mam to rozumieć? - bąknął zbity z tropu uczeń.
- Zamiast twoich wielu tysięcy kroków, aby tu przybyć, wystarczyłby tylko
jeden.
- Tylko jeden krok?
- Tak - odpowiedział mędrzec. -Jeden krok od siebie samego.
19. Obcy
Zmiataj stąd! Wynoś się! Już cię tu nie ma! Czego tu szukasz? Nikt cię tu
nie zna! Cała paczka zwróciła się przeciw obcemu.
- To nic, że nikt mnie tu nie zna. Ważne, że sam siebie znam - powiedział z
całym spokojem obcy. - Byłoby źle w przypadku odwrotnym: gdyby wszyscy mnie
znali, a ja nic bym o sobie nie wiedział.
20. Wizerunek
Pewien orientalny władca kazał rozmieścić w całym kraju ogromne tablice ze
swoim wizerunkiem. Jego portrety zdobiące ściany domów stolicy były wysokie
na dwadzieścia metrów. Wszystkie ukazywały go jako dobrotliwego panującego
gładzącego po głowach dzieci, rozdzielającego dary albo jako wielkiego
bohatera, który wymachując szablą, galopuje na koniu, zwycięża wrogów,
rozpościera dłonie nad swym ludem lub dodaje mu otuchy pełnymi mocy
słowami. Władca kazał określać się mianem lwa, bowiem był zdania, że nikt
nie dorównuje mu potęgą, siłą i okrucieństwem.
Kiedy król zwierząt się o tym dowiedział, wpadł w gniew z powodu takiej
arogancji i wyzwał władcę na słowny pojedynek.
Dyskutowali już tak jakiś czas i próbowali, prześcigając się w
przechwałkach, wzajemnie wykazać sobie swoją wyższość pod względem
umiejętności, zasług, sił i bezwzględności.
W pewnej chwili władca wskazał ręką na okno, za którym znajdowała się
tablica przedstawiająca go, jak gołymi rękami dusi lwa.
- Pfi! Też mi wielka rzecz! - zawołał pogardliwie król zwierząt. - Gdyby
lwy umiały malować...
21. Dowód
Zoolog badał pchłę. Umieścił ją na płytce i zawołał: - Skacz!
I pchła skakała.
Badacz zanotował: "Kiedy głośno i wyraźnie rozkaże się pchle, żeby skakała,
to skacze".
Następnie wziął malutką pincetę, wyrwał pchle nogi i powtórzył
wypowiedziane uprzednio polecenie.
Pchła się nie poruszyła.
Naukowiec zanotował: "Gdy wyrwie się pchle nogi, to głuchnie".
22. Efektywny
Pewien król miał dwóch synów. Ponieważ starszy z nich bardziej interesował
się książkami, sztuką i muzyką, młodszy uważał, że bardziej nadaje się na
następcę tronu, i każdego dnia pragnął tego dowieść.
Kiedy po raz kolejny cwałował przez włości swojego ojca, aby, jak mawiał,
wszystkiego dojrzeć, dostrzegł wiatrak, którego skrzydła się nie obracały.
- Hej, młynarzu, dlaczego twój wiatrak się nie kręci? - ofuknął osłupiałego
młynarza.
- Ekscelencjo, wiatrak się nie kręci, ponieważ nie wieje wiatr - wybąkał
młynarz.
- Wszystko mi jedno. Wiatrak ma się obracać. Zatroszcz się o to z łaski
swojej. Sprawdzę to! - rozkazał książę i pocwałował w dalszą drogę.
Także następnego dnia nie było wiatru i ku ogromnej złości księcia młyn
wciąż jeszcze nie pracował.
- Śmiesz, nędzniku, ignorować mój rozkaz? - ryknął książę na młynarza. -
Czy nie zrozumiałeś, co ci poleciłem?
- Ależ tak, bardzo dobrze zrozumiałem, co Wasza Ekscelencja rozkazał -
odpowiedział z całym spokojem młynarz.
- No, i?
- Przekazałem rozkaz wiatrakowi.
- Dobrze, i co?
- Wiatrak mi powiedział, że nic nie jest w stanie zrobić, dopóki nie ma
wiatru. Mogę więc sobie rozkazywać, jak długo mi się podoba. Powiedział
też, że nie może go sam wyczarować. Ale polecił mi przekazać księciu, jako
że Wasza Ekscelencja jest o wiele bardziej potężny, byś ty, panie, rozkazał
wiatrowi podnieść się wreszcie, wówczas on, wiatrak, będzie się z radością
kręcił. Właśnie wybierałem się przedłożyć Waszej Ekscelencji tę znakomitą
propozycję.
23. Bez pośpiechu
Lało jak z cebra. Przechodzień rozłożył nad głową gazetę i ruszył pędem w
dalszą drogę. Wtem zauważył po drugiej stronie ulicy swojego sąsiada, który
spacerkiem szedł w stronę domu.
- Przemokniesz do suchej nitki! - zawołał, mijając go w pośpiechu. -
Dlaczego nie przyspieszysz kroku?
- Tam na przedzie też pada! - usłyszał w odpowiedzi.
24. Modlitwa
Stary biedny Grek udał się na nabożeństwo. Po mszy zatrzymał się jeszcze
chwilę w świątyni, aby oddać cześć świętym. Następnie rozłożył ręce przed
obrazem Władcy Świata, prosząc Wszechmogącego, aby dał mu coś do zjedzenia,
bo nie ma żony ani rodziny, nikt się o niego nie troszczy, a tak bardzo
pragnąłby zjeść trochę mięsa i warzyw, chleba i sera oraz parę oliwek, no
i, póki pamięta, przydałaby się też ogromnie butelka ouzo.
Jego modlitwę słyszała posługująca w świątyni kobieta i powiedziała:
- Czyż w twoim wieku nie byłoby raczej wskazane zamiast o wódkę prosić Boga
o umocnienie wiary i zachowanie cię od grzechów, abyś w Dzień Sądu nie
poszedł na wieczne potępienie?
- Droga kobieto - powiedział stary - prosiłem Boga o to, czego mi brak do
życia. A nie brak mi wiary, lecz butelki ouzo.
25. Boskie miary
Pewien Żyd błagał nieustannie Boga, aby dał mu trochę pieniędzy.
- Dla Ciebie, który jesteś Wieczny i Wszechpotężny, wiele to mało, a
przestrzeń i czas nie mają znaczenia. Ty, który wszystko stworzyłeś, jesteś
władny wszystko uczynić możliwym. Proszę Cię zatem, daj mi sto tysięcy
dolarów. Sto tysięcy lat to dla Ciebie niczym jedna minuta, a sto tysięcy
dolarów to dla Ciebie jeden cent. Błagam Cię, ulituj się nade mną i daj mi
tego jednego centa!
Wówczas Żyd usłyszał głos z nieba:
- Poczekaj minutę.
26. Asekuracja
Aby zobrazować swoim uczniom, jak krótkowzrocznie zachowują się ludzie,
dążąc do zapewnienia sobie bezpieczeństwa, mistrz przytoczył im taki oto
przykład:
Pewien człowiek przeprawiał się wraz z przewoźnikiem łodzią przez morską
cieśninę. Już sporo oddalili się od lądu, a przeciwległego brzegu nie było
jeszcze widać, gdy zerwał się porywisty, sztormowy wiatr, niebo pociemniało
i wysokie fale zaczęły rzucać łodzią to w jedną, to znów w drugą stronę.
Przewoźnik walczył z wiatrem, rwącym prądem i wzburzonymi falami. Wkrótce
obaj byli zupełnie przemoknięci, a woda wcisnęła się do łodzi. Wielce
zatroskany przewoźnik obejrzał się na swojego pasażera i wydał z siebie
okrzyk przerażenia.
- Czyś ty zwariował, że nabierasz wodę do łodzi? - wrzasnął na swojego
pasażera.
- Mój ojciec uczył mnie - zawołał pasażer - że zawsze należy brać stronę
silniejszego!
27. Bohater
Dwunastu chłopów udało się w mozolną drogę do miasta, aby dać tam swoje
zboże na przemiał. Teraz oto wracali obładowani, każdy z wypchanym workiem
mąki na plecach, do swojej rodzinnej wioski. Kiedy dotarli do gęstych
lasów, uznali, że trzeba trochę odsapnąć i zrobić krótki postój. Ponieważ z
powodu grasujących rabusiów i niedźwiedzi okolica ta była dla wędrowców
niebezpieczna, jeden z chłopów wpadł na pomysł, aby sprawdzić, czy ich
grupka nadal jest w komplecie. Zaczął więc liczyć, a ponieważ liczył
jedynie tych, których widział, doliczył się po raz kolejny, blady z
przerażenia, tylko jedenastu ludzi.
- Niebiosa, pomóżcie! - zawołał. - Jednego brak!
- Jakże może kogoś brakować? Czyż nie trzymaliśmy się zawsze razem? Cóż by
się mogło stać? - wołali jeden przez drugiego.
- Też tego nie wiem! Ale sami policzcie!
I ponieważ wszyscy sprawdzali liczbę obecnych według tej samej metody,
wkrótce zapanowało ogromne przerażenie, bo każdy z nich doliczył się tylko
jedenastu chłopów. Jeden nieodwołalnie znikł.
Poczęto lamentować. Chłopi ścieśnili się bardziej i spojrzeli bojaźliwie za
siebie.
- Na pewno idącego na końcu pochwycił niedźwiedź! - pomyślał głośno jeden
z nich. - Należy jak najszybciej opuścić tę niebezpieczną okolicę.
Zarzucili więc czym prędzej worki na ramiona i kontynuowali swój marsz.
- Powinniśmy byli lepiej na niego uważać - ubolewał
jeden.
- Przecież nie mamy oczu z tyłu głowy - odrzekł drugi. - Skoro wlókł się
opieszale i nawet nie zawezwał nas na pomoc, to sam jest sobie winien.
- Musiał go pochwycić jakiś potężny niedźwiedź - zastanawiał się kolejny.
- Na pewno był to ogromny niedźwiedź brunatny, skoro napadł tak dzielnego
człowieka.
- A jak bronił się gołymi rękoma przed tym olbrzymem, ziejącym mu w twarz
swym cuchnącym oddechem i trzymającym go w uścisku swoich potężnych łap! -
dodał inny.
- Nasz zaginiony towarzysz był nie tylko dzielny, lecz także miły i dobry.
Co też powiemy wdowie po nim i jego dzieciom! Biedacy! Jak gdyby życie nie
było już dość ciężkie, jeszcze i to musiało ich spotkać.
Tak to wielce zatroskani kontynuowali swoją wędrówkę, aż w końcu, głośno
zawodząc, dotarli do wsi.
Natychmiast zbiegli się mieszkańcy, przekrzykując się nawzajem i chóralnie
lamentując. Tymczasem pewna pierwszoklasistka z tutejszej wiejskiej szkoły
wprawiała się w rachunkach, licząc odstawione worki z mąką, i stwierdziła,
że było ich dwanaście.
Odnalazłszy wśród podekscytowanych i lamentujących ludzi swoją matkę, pilna
uczennica pociągnęła ją za fartuch i zawołała:
- Mamo, tu stoi dwanaście worków mąki!
- Nie opowiadaj mi teraz nic o żadnych workach! - zbyła ją matka. - Czyż
nie dotarło do ciebie, że jeden z dwunastu naszych ludzi, bardzo dzielny
człowiek, poniósł straszliwą śmierć? Jakże łatwo mogło to spotkać również
pozostałych mężczyzn! I co stałoby się wówczas z naszą wsią? Nie chcę nawet
o tym myśleć!
- Ależ mamo! Wysłuchaj mnie do końca! - nie dawała za wygraną córka. -
Skoro stoi tu dwanaście worków, to musiało wrócić także dwunastu mężczyzn!
- Mówisz dwunastu?
Teraz matka sama policzyła worki i krzyknęła:
- Burmistrzu!
Hałas ucichł i z tłumu wyłonił się burmistrz.
- Burmistrzu! Tu stoi dwanaście worków. A więc do domu musiało wrócić
dwunastu mężczyzn. Dokładnie tylu, ilu stąd wyruszyło!
Wówczas burmistrz przeliczył osobiście wszystkie worki i otrzymał taki sam
wynik.
- Rzeczywiście! Dwanaście worków! Zaginiony musiał więc powrócić! - uciął
krótko całą sprawę w sposób nie podlegający żadnej dyskusji.
- Faktycznie! Sam pokonał niedźwiedzia! - zawołali chórem chłopi.
- Powrócił! Całkiem bez broni, gołymi rękoma i siłą swych ramion zabił
potężnego niedźwiedzia! Niech żyje pogromca niedźwiedzia! Zabójcy
niedźwiedzia wiwat! Cóż za chwała dla naszej wsi mieć wśród nas takiego
bohatera!
Urządzono huczną zabawę. Tańczono, śpiewano i cieszono się życiem. A
wiejski nauczyciel napisał balladę o bohaterskim pogromcy niedźwiedzia,
którą rok rocznie, w rocznicę powrotu chłopów, wykonywano podczas obchodów
Święta Niedźwiedzia.
28. Praktyczny
Pewien chłop pracował na swoim polu, kiedy nagle zobaczył zająca, który
przebiegł przez jego rolę, uderzył o pień pobliskiego dębu i padł martwy.
- To całkiem praktyczne - pomyślał chłop - jeszcze nigdy zajęcza pieczeń
nie dostała mi się w ręce tak łatwo.
Przycupnął zatem w zaroślach i czatował na kolejnego zająca. I tak czeka do
dziś.
29. Fasola
W czasie polowania król odłączył się przez nieuwagę od swej świty. Już
dobre parę godzin cwałował samotnie przez las, nie spotkawszy ani jednego
człowieka. W pewnej chwili dostrzegł pomiędzy drzewami unoszący się w górę
cienki słup dymu i udał się w jego kierunku. Kiedy tam dotarł, okazało się,
że przybył do chaty starego drwala, który właśnie przygotowywał sobie
jedzenie.
Król zsiadł z konia, podszedł do drwala i powiedział:
- Jestem twoim królem i chcę, żebyś mnie ugościł, bo zgłodniałem. Co
gotujesz?
- Fasolę - odrzekł krótko drwal.
- Czy dasz mi połowę twej fasoli? Jestem w końcu królem i z chęcią ci się
odwdzięczę.
- Nie, nie dam - odpowiedział mężczyzna - ponieważ wystarczy jej tylko dla
mnie, a bez jedzenia nie mogę wykonywać mojej pracy. Poza tym, ta fasola
jest warta więcej niż wszystko, co ty posiadasz. Ty chciałbyś dostać moją
fasolę, ale ja nie chcę mieć nic z tego, co ty nazywasz swoją własnością.
Dlatego moja fasola jest dla mnie o wiele cenniejsza. Pomyśl, ilu
zazdrośników, intrygantów i wrogów kwestionuje twoje prawo do majątku,
który posiadasz, i królestwa. Ja mam tylko moją chatę, moją pracę i moją
fasolę, ale jestem wolny od wszelkich sporów. I chcę, żeby tak zostało.
Król spojrzał na niekwestionowanego właściciela fasoli i pomyślał o swoim
spornym prawie do królestwa. Po czym pogrążony w zadumie bez słowa
odjechał.
30. Wewnętrzna prostota
Pewien młody człowiek prosił mędrca o radę: - Postanowiłem, że moje życie
nie będzie zdeterminowane pogonią za pieniędzmi, bogactwem czy prestiżem, i
do tej pory konsekwentnie się tego trzymałem - oświadczył. - Traf jednak
chciał, że poznałem cudowną młodą kobietę, którą naprawdę kocham i która
mnie również bardzo kocha. Chcielibyśmy być ze sobą na zawsze. Ale ona jest
jedyną spadkobierczynią bardzo zamożnej rodziny i nie jestem pewien, a
nawet obawiam się, czy jej bogactwo nie obróci się kiedyś przeciwko nam.
- Istotne jest tylko to - powiedział mędrzec - jak dużą wagę przywiązujesz
do bycia bogatym lub biednym.
Młody człowiek pokiwał w zadumie głową i po chwili powiedział:
- Zrozumiałem.
- To dobrze - odrzekł z uśmiechem mędrzec. - Jeśli zrozumiałeś, możesz
równie dobrze być bogaty.
31. Podejrzenie
Nikt nie wiedział, kto pierwszy wyrzekł to okropne podejrzenie, ale gdy
Naitó się pojawiał, trudno już było nie słyszeć szeptów za jego plecami i
nie dostrzec wymownych spojrzeń innych mnichów.
Przełożony wezwał go do siebie i upomniał z naciskiem, aby już nigdy więcej
nie naruszał reguły zakonu i nie spoglądał podczas swych porannych
żebraczych wędrówek na tę piękną młodą kobietę, nie mówiąc o rozmowie z
nią.
Klęcząc z pokorą, Naitó powiedział:
- Przebacz mi, mistrzu, jeśli wykroczyłem przeciwko regule. Działałem w
dobrej wierze, sądząc, że będzie lepiej dawać owej kobiecie niosące jej
pomoc słowa pociechy i myśleć przy tym o Bogu, niż recytować pobożne
wersety i myśleć jednocześnie o jakiejś pięknej kobiecie.
Na te słowa mistrz głośno się roześmiał, wiedząc już, jakie zagadnienie
wyłoży swoim adeptom następnego dnia.
---------------------------------------------------------------------------
Przyszłość tworzą marzenia
32. Zależnie od perspektywy
Najpierw dwanaście godzin lecieli, a następnie cały dzień jechali
samochodem. Kolejne dwa dni spędzone w pięknym hotelu ze wspaniałym basenem
nie pozwoliły chłopcu dobrze wypocząć. Gdyby to od niego zależało,
najchętniej zostałby w basenie i zaprzyjaźnił się z kilkoma innymi
chłopcami, którzy w nim hasali. Nie było to jednak możliwe. Ojciec
koniecznie chciał go zabrać na męczącą górską wycieczkę.
- Po prostu musisz to zobaczyć! Z wierzchołka góry jest taki widok, że nie
zapomnisz go przez całe życie. Coś absolutnie niepowtarzalnego! -
powiedział ojciec, próbując zapalić syna do swojej propozycji. - Nie masz
się czego obawiać, będziemy mieć dobrego przewodnika i iść całkiem wolno.
Jutrzejszej nocy będziesz już spał w górskim schronisku pod szczytem.
Wprawdzie nie musiał nieść dużego plecaka, tylko butelkę z wodą i pulower,
jednak ostatnie godziny wspinaczki bardzo go wyczerpały i prawie już śpiąc,
rzucił się na polowe łóżko schroniska.
Nie wiedział, co go obudziło i gdzie się znajduje. Pomieszczenie zalane
było bladoczerwonym światłem. Wtem usłyszał łoskot, który go prawdopodobnie
obudził. Zdjął go lekki strach i zapragnął być daleko stąd, u siebie, gdzie
wszystko było na swoim miejscu, gdzie był rodzinny dom i mama. Po chwili
znów usłyszał łoskot. Tym razem jakby bliżej. Wstał i chciał wyjrzeć przez
okno, ogarnięty pełną lęku ciekawością, jaki też to widok roztoczy się
przed jego oczyma. Ale okienko umieszczone było tak wysoko, że mógł
zobaczyć jedynie płomiennoczerwony skrawek nieba.
- Tato, tato, obudź się! Pożar!
I znów potężny łoskot i huk wstrząsnął poranną ciszą.
- Trzęsienie ziemi! Szybko, wstawaj, musimy się ratować! Ojciec przetarł
oczy, burcząc coś pod nosem. Następnie
wolno rozsunął śpiwór, przeciągnął się, wstał i podszedł do okna,
spoglądając na szczyt góry skąpany w promieniach wschodzącego słońca.
Huk powtórzył się i rozgrzany porannym słońcem nawis śniegu runął, głośno
dudniąc, w dolinę.
Bojaźliwie i nie bez zażenowania, że tak się boi, chłopiec przytulił się
mocno do ojca.
- Czy umrzemy tutaj? Czy to koniec świata?
- Nie, synku - pocieszył go ojciec i objął ramieniem. - To początek nowego
dnia.
33. Tajemnica postępów
Mistrz wciąż napominał swoich uczniów, że konieczne są nie tylko czyny,
lecz w równej mierze także umiejętność żywienia nadziei.
Dla jednego z uczniów wskazówka ta była niezrozumiała i poprosił o
wyjaśnienie.
Mistrz udał się z uczniem nad jezioro i wszedł wraz z nim do łodzi.
Następnie odepchnął łódź od brzegu, a gdy odpłynęli od niego spory kawałek,
zaczął wiosłować tylko jednym wiosłem. Łódź przestała posuwać się naprzód i
wciąż kręciła się w kółko.
- Ależ, co ty robisz?! - zawołał uczeń. - Żeby posuwać się naprzód, musisz
używać dwóch wioseł!
- Słuszna uwaga - przytaknął mistrz. - Jedno wiosło to praca, drugie to
nadzieja. Tylko ten, kto łączy czyn z pełną nadziei tęsknotą, robi postępy
i do czegoś dochodzi.
34. Powierzchowny
Pewien człowiek koniecznie chciał zostać uczniem mistrza.
Nauczyciel przeprowadził z nim długą rozmowę. Przy pożegnaniu obiecał mu,
że wkrótce poinformuje go o swojej decyzji.
Następnego dnia mistrz poprosił zamożnego i rzetelnego kupca, aby
zaoferował owemu człowiekowi stałą, dobrze płatną posadę w swoim domu
handlowym, nie wspominając jednak ani słowem o jego pośrednictwie.
Wkrótce potem mistrz otrzymał od swojego niedoszłego ucznia list tej oto
treści: "Łaskawym zrządzeniem losu otrzymałem dzisiaj od znaczącego
przedsiębiorcy z naszego miasta ofertę pracy, której przy najlepszych
chęciach nie mogę odrzucić. Mając między innymi na względzie interes mojej
rodziny, będę musiał bez reszty poświęcić się temu nowemu zadaniu. Żałuję
bardzo, ale nie widzę obecnie możliwości terminowania u ciebie jako twój
uczeń".
- Popatrzcie - powiedział mistrz do uczniów - również i on przybył tu tylko
dlatego, że przeżył jakieś rozczarowanie, z którym chciał się uporać.
35. Jak we śnie
Blask zachodzącego słońca zdawał się pogłębiać melancholię młodego
człowieka. Zaledwie przed dwoma dniami zmarł mu ojciec i jeszcze nie mógł
się odnaleźć w nowych okolicznościach. Miał wrażenie, że na arenie życia
znalazł się nagle w pierwszym szeregu, bezbronnie wystawiony na niepewność
losu. Jako jedyny spadkobierca ojcowskiego majątku nie był wszakże bez
środków do życia, a okazały dom ze wspaniałym ogrodem, miejsce jego
dzieciństwa i młodości, nie mógł być piękniejszy. Jednak jego ojcu, który
dzięki swoim ambitnym interesom i niezmordowanemu zapałowi zbieracza
zgromadził wszystkie znajdujące się tu cenne przedmioty - meble, zasłony,
świeczniki, kieliszki, a także piękne drzewa i rzadkie rośliny - nigdy nie
przyszło do głowy cieszyć się swoim bogactwem. Dążył jedynie do
zabezpieczenia i pomnożenia tego, co posiadał. Także władzę, którą dawały
mu jego pieniądze, wykorzystywał wyłącznie do zdobywania jeszcze większej
fortuny i wpływów.
On sam, jego syn, nie chciał żyć w taki sposób. To było pewne. Nie chciał,
wiecznie utyskując, zarządzać przez całe życie spadkiem niczym
odziedziczonym ciężarem. Postanowił cieszyć się życiem i korzystać ze swego
bogactwa z pożytkiem dla siebie i innych.
Wkrótce jego dom stał się ulubionym miejscem spotkań prawdziwych i
samozwańczych przyjaciół. Wesołe zabawy, cudowne koncerty, huczne bale,
wspaniałe bankiety nie miały końca. Wydawał pieniądze pełnymi garściami,
nie odrzucał żadnej prośby, wspierał też instytucje socjalne i
charytatywne, a jego datki pomogły złagodzić niejedno cierpienie i
zaspokoić niejedną potrzebę. Nie był przywiązany do niczego, co posiadał,
aż któregoś dnia pozostał mu z całego odziedziczonego bogactwa jedynie dom
z ogrodem.
Czas uciech i licznych przyjaciół minął, a ich miejsce zajął trud w pocie
czoła. Odtąd musiał żyć z tego, co posadził w swoim ogrodzie i co udało mu
się zebrać. Ciężko pracował, kopał, gracował, wycinał, naprawiał,
nawadniał, pielęgnował, zmagając się z gorącym klimatem Południa, aby
uzyskać swoje małe zbiory.
Pewnego wieczoru usiadł wyczerpany trudami dnia pod drzewem figowym i
zasnął. Wówczas to, we śnie, podeszła do niego zawoalowana postać i
wyciągnęła mu z ust złotą monetę. "Twoje szczęście jest gdzie indziej. Idź
na Północ, do Berlina. Tam je znajdziesz!", powiedziała szeptem.
Sen ten stał się dla ogrodnika okazją do zmiany dotychczasowego życia.
Chciał jeszcze zobaczyć trochę świata, nim będzie na to zbyt stary, a gdyby
przy tym miało go spotkać odrobinę szczęścia, to dlaczego nie miałby się
wybrać w kierunku bogatej Północy? Ruszył zatem w drogę i parę dni później
dotarł pociągiem do Berlina.
Było zimno i wilgotno. Postawił więc kołnierz kurtki i ciekaw miasta, które
miało mu przynieść szczęście, przechadzał się ulicami, nie dając sobie
popsuć humoru tym zimnym przyjęciem. Z jakiegoś placu dotarł do jego uszu
hałas. Chciał się zatem dowiedzieć, co się tam dzieje. Kiedy podszedł
bliżej, zobaczył rozruchy oraz policję, po czym został nagle powalony na
ziemię. Wierzgał nogami i bronił się, ale nic tym nie wskórał. Wraz z
innymi załadowano go do samochodu i wylądował w więziennej celi.
Zamiast szczęścia spotkał go nędzny los za kratkami. Bolały go wszystkie
kości i pozostawało mu tylko biernie przeczekać zarówno to, jak i wszystko
inne, co mogło jeszcze nastąpić.
Wiele godzin później spisano jego dane, wzięto odciski palców i
zaprowadzono na przesłuchanie. Jako dobrze wykształcony syn zamożnego ojca
mógł porozumieć się z komisarzem po angielsku. Jego dokumenty były w
porządku, a bilet na pociąg stanowił dowód, że dopiero co przybył i nie
miał nic wspólnego z demonstrantami. Komisarz potraktował go więc całkiem
grzecznie. W rewanżu, odpowiadając na pytanie, co sprowadza go do Berlina,
ogrodnik opowiedział mu ochoczo swój sen.
- Czyżby pan naprawdę wierzył w sny i odbył taką długą podróż z powodu
jakichś sennych majaków, które miałyby się w dodatku spełnić właśnie w
Berlinie? Człowieku, tu panuje twarda rzeczywistość. Tu tysiące próbują,
tak jak pan, znaleźć szczęście, a przysparzają sobie tylko mnóstwa
problemów. Marząc nie zajedzie się daleko w naszym świecie. Inaczej zaraz
bym się z panem zamienił - mówił podekscytowanym głosem komisarz.
- Dlaczego właśnie pan miałby chcieć się ze mną zamieniać? - spytał
ogrodnik.
- Cóż, jak mam to panu wytłumaczyć - przebierał w słowach komisarz,
najwyraźniej tym pytaniem zakłopotany. Ale po chwili, kiedy uświadomił
sobie komizm całej sytuacji, odrzekł: - Tak mi się tylko powiedziało. Już
trzy razy śnił mi się wspaniały dom nad Morzem Śródziemnym, otoczony
przepięknym ogrodem. W tym ogrodzie znajdowała się stara studnia, a obok
niej rosło figowe drzewo. Zaś pomiędzy jego korzeniami zakopany był
wspaniały skarb. Marzyło mi się być bogatym i wylegiwać się w słońcu. Ale
tak w życiu nie bywa. Jestem w końcu realistą i nie przywiązuję wagi do
takich iluzji, mających swoje źródło w podświadomości. Są to jedynie
złudzenia, mrzonki i fantasmagorie, które sprowadzają człowieka na manowce.
Niech pan najlepiej wraca do domu. Sam pan widzi, do czego prowadzi wiara w
sny.
Ta rada nie była mu już potrzebna. Ogrodnik powrócił w ojczyste strony,
wykopał skarb i nadal będąc szczodrym, żył szczęśliwie aż po kres swoich
dni.
36. Misie
Pewna kobieta zbierała misie. Misie były jej namiętnością. Misie
towarzyszyły całemu jej życiu, począwszy od pierwszej maskotki i motywów na
pościeli, ręcznikach i tapecie w dziecięcym pokoju po naklejki z misiami na
piórniku i tornistrze. Misie dyndały przy jej plecaku, kluczykach
samochodowych i lusterku wstecznym. Siedziały wygodnie rozparte na jej
kanapie, fotelach i na brzegu łóżka, wszędzie misie.
Pewnego ranka słyszy nagle jakiś brzęk w przydomowym ogródku. Wygląda przez
okno i widzi ogromnego niedźwiedzia przewracającego doniczkę z pelargonią.
Zamiera z przerażenia. Po czym wydaje z siebie krzyk i wpada w panikę.
Następnie biegnie do telefonu i cała drżąc, dzwoni pod numer alarmowy.
Kobieta ta kochała obrazki i zabawki, a nie rzeczywistość.
37. Spokój ducha
Czas to pieniądz - tak brzmiała dewiza naszego przedsiębiorcy, który znów
spieszył na kolejne spotkanie. Dzięki wytrwałości i ambicji wybudował
dochodową fabrykę, upajał się swoimi wpływami oraz władzą i już od dawna
nie znał granic w dążeniu do wzrostu produkcji i zysku.
Kiedy pewnego dnia dowiedział się, że przez jego miasto ma przejeżdżać
znany mędrzec, postanowił koniecznie pokazać się z tym poważanym
człowiekiem w prasie.
Jednak mędrzec ani myślał afiszować się z wyzyskiwaczem. Szybkim krokiem
minął główne wejście do jego fabryki. Ignorując istny huragan reporterskich
fleszów oraz samego przedsiębiorcę, powędrował dalej, udając się w stronę
miasta.
Wściekły, że mędrzec go zignorował, przedsiębiorca dał swojemu sekretarzowi
kuksańca i wycedził przez zęby:
- Zatrzymaj go i sprowadź tutaj!
Ale już po kilku spiesznych krokach sekretarz skulony w sobie, z pytającym
spojrzeniem w oczach dał za wygraną i powrócił.
- Idiota! - sapał ze złości przedsiębiorca, a ponieważ uważał, jak zawsze,
gdy inni zawodzili, że wszystko musi zrobić sam, osobiście pobiegł za
mędrcem. Tak szybko nie biegł już od lat. Gdy zbliżył się do niego na
odległość dwudziestu metrów, zawołał:
- Zatrzymaj się wreszcie!
Jednak mędrzec spokojnie kroczył dalej.
- No, zatrzymaj się wreszcie! - zawołał ponownie przedsiębiorca i chociaż
dogonił mędrca, odstęp między nimi zdawał się nie zmniejszać.
- Stój spokojnie. Dokąd tak gonisz? Chcę z tobą porozmawiać! - zawołał znów
fabrykant.
-Ja nie gonię - odpowiedział mędrzec. - To ty gonisz i nie możesz spokojnie
ustać. To ty się zatrzymaj!
Chce mnie wodzić za nos, czy co? - pomyślał przedsiębiorca. - Zazwyczaj
tacy ludzie mówią przecież prawdę.
- Cóż to ma znaczyć? - krzyknął za mędrcem. -Ja stoję, a ty mi zarzucasz,
że tego nie robię, sam natomiast pędzisz naprzód, a mówisz coś przeciwnego.
Jak to jest więc możliwe?
Mędrzec odwrócił się w jego stronę i rzekł:
- Moje nogi się poruszają, ale mój duch jest spokojny. Twoje nogi stoją
spokojnie, ale twój duch gnany jest przez wściekłość, ambicję i żądzę
zysku. Również teraz, kiedy spełnia się twoje życzenie i możesz wreszcie ze
mną rozmawiać, twój duch jest wzburzony, jesteś miotany namiętnościami i
żądzami. Dlatego powiedziałem: Ja nie gonię, lecz ty tak.
Wówczas człowiek ten dostrzegł, że jest niczym w trybach, zależny od swoich
pożądliwości, zniewolony, przykuty do swojego bogactwa i do żądzy prestiżu,
dostrzegł, że jest niewolnikiem samego siebie.
W zadumie powrócił do fabryki, uporządkował swoje sprawy i przekazał dzieło
swojego życia w ręce najstarszego syna, po czym podążył za mędrcem.
38. Koncentracja
Pewien młody człowiek pragnął szybko i bez wysiłku dojść do bogactwa. Grał
w totolotka, kupował losy na loterię, spekulował akqami, czytał horoskopy,
zasięgał porady astrologów, a któregoś dnia zawitał w gabinecie Madame
Soleil.
- Proszę o cały pakiet usług - powiedział mężczyzna. Słynna wróżka skinęła
głową. Badała układ gwiazd, czytała z jego dłoni, zajrzała do kryształowej
kuli i postawiła mu pasjansa. Po czym znów skinęła głową. Młody człowiek
wiercił się na swoim krześle w napięciu i podekscytowaniu, a jego twarz
rozpromieniła się, kiedy Madame Soleil powiedziała:
- Rysują się dla pana nader korzystne perspektywy. W pańskim ogrodzie
zakopany jest wielki skarb. Aby go znaleźć, musi pan postąpić w następujący
sposób: proszę udać się nocą w czasie najbliższego nowiu do ogrodu i dla
lepszej koncentracji zasłonić sobie przepaską oczy. Następnie niech pan
weźmie w obie ręce brzozową różdżkę. Gdy skoncentruje się pan całkowicie na
jej ruchach, poprowadzi ona pana między północą a godziną pierwszą na
właściwe miejsce. Ale niech pan absolutnie nie myśli przy tym o
hipopotamach!
Kiedy nastał nów księżyca nasz łowca skarbów uczynił wszystko tak, jak mu
przykazała wróżka. Z zawiązanymi oczyma, trzymając mocno w rękach różdżkę,
szedł po omacku w ciemnościach.
Nagle cicho zaklął, a następnie z jego piersi wyrwał się krzyk. Zdarł
przepaskę z oczu i potarł sobie czoło.
- Już dwa razy uderzyłem się w głowę - urągał. - A do tego nie mogę się
pozbyć myśli o hipopotamach, chociaż do tej pory nigdy w życiu o nich nie
myślałem!
39. Za żadne pieniądze
Handlując wiele lat walutą i towarami, zgromadził ogromny majątek. Miał
domy i posiadłości ziemskie w różnych krajach, luksusowe samochody i
wspaniały jacht. Niczym jednak nie potrafił się tak naprawdę cieszyć,
ponieważ pomnażanie fortuny i zarządzanie nią pozbawiało go największego
luksusu, jakim jest czas dla samego siebie.
I to właśnie chciał teraz zmienić. Doszedł mianowicie do wniosku, że
ulokował już dość pieniędzy na kontach, w akcjach i nieruchomościach, które
będą się pomnażać niejako samorzutnie. Jego zarządcy byli sumienni i
niezawodni, tak iż mógł sobie pozwolić na rok wypoczynku: nie myśleć o
interesach, podróżować dla przyjemności samego podróżowania, napawać się
pięknem krajobrazów, delektować przysmakami regionalnych kuchni i dając się
nieść podmuchom wiatru, wypływać swoim jachtem hen w morze.
Sprawy potoczyły się jednak zupełnie inaczej, niż to sobie zaplanował:
lekarze stwierdzili u niego śmiertelną chorobę, której przyczyny nie znali
i której rozwoju nie potrafili zahamować.
- Dam wam połowę mojego majątku, jeśli umieścicie mnie w najlepszej klinice
świata, aby nie dopuścić do mojej śmierci! - brzmiała jego oferta.
- Nie jest to możliwe w żadnej klinice świata - orzekli lekarze.
- Dam trzy czwarte tego, co posiadam, lekarzowi, który potrafi przedłużyć
mi życie przynajmniej o pół roku!
- Tego nie potrafi żaden lekarz - powiedzieli medycy.
- Dam wam wszystko, co mam, jeśli zdobędziecie dla mnie lekarstwo, które
pozwoli mi przeżyć przynajmniej jeszcze jeden miesiąc!
- Nie ma takiego lekarstwa - brzmiała ich odpowiedź.
- W takim razie postarajcie się zachować mnie przy życiu przynajmniej tak
długo, abym mógł spisać kilka wskazówek i myśli! - zażądał bogacz.
- Na to starczy ci jeszcze czasu! - obiecali lekarze.
W swych ostatnich godzinach człowiek ów zadysponował, by cały jego majątek
przekazać fundacji wspierającej badania w dziedzinie medycyny i promocję
racjonalnego trybu życia. Po czym dopisał na koniec jeszcze takie oto
słowa: "Nawet jednej godziny życia nie mogłem okupić moimi pieniędzmi.
Wykorzystaj, człowieku, dobrze swoje życie i postaraj się dostrzec jego
wartość".
40. Sprawiedliwość
Dwaj przyjaciele przez cały tydzień ciężko pracowali, chcieli więc miło
spędzić piątkowy wieczór.
- Chodźmy najpierw do łaźni, aby zmyć z siebie pot i trochę się odprężyć!
Potem udamy się do meczetu, a następnie pójdziemy coś zjeść i wrócimy do
domu.
- Nie, to dla mnie zbyt nudne. W weekend chcę się wy-szaleć. Możemy pójść
najpierw do łaźni, zgoda. Ale potem kupimy sobie butelkę wódki i pójdziemy
na dziewczyny -zaproponował drugi.
Ponieważ nie mogli dojść do porozumienia, po kąpieli ich drogi się
rozeszły.
Pierwszy udał się na modlitwę, a kiedy wychodził po niej z meczetu, z dachu
spadła na niego cegła i dotkliwie zraniła go w ramię.
Drugi kupił wódkę i spędził noc z prostytutkami. Gdy o zmierzchu wracał
chwiejnym krokiem do domu, nadepnął na sakiewkę, w której znajdowało się
sto denarów.
Następnego dnia opowiedzieli sobie o przeżyciach minionego wieczoru i byli
bardzo zdziwieni z powodu takiego zrządzenia losu. Postanowili więc spytać
o zdanie imama.
Wysłuchawszy ich, uczony w piśmie chwilę pomyślał, po czym wyłożył im swoją
interpretację opowiedzianych przez nich zdarzeń.
- Temu, który się modlił w meczecie, miała tamtego dnia spaść z rusztowania
- i to na głowę - cała taczka cegieł, co by go bez wątpienia zabiło.
Ponieważ jednak nie uległ pokusie i poszedł do meczetu, Pan Świata ulitował
się nad nim i złagodził cios, jaki był mu pisany.
Drugi miał tego dnia znaleźć sakiewkę z tysiącem denarów. Lecz z powodu
nagannego zachowania dostało mu się za sprawą niebios o dziewięćset denarów
mniej.
41. Teoria w praktyce
Po dziesięciu semestrach młody człowiek skończył summa cum laude studia w
zakresie psychologii. Uważał więc, że wie już teraz wszystko o zachowaniach
ludzi. Studiował przecież motywy ich postępowania i mowę ich ciał, umiał
czytać z ich twarzy i gestów oraz interpretować ich słowa. Ludzie byli dla
niego niczym otwarta książka, z której wszystko mógł wyczytać.
Zapakował skromne manatki do swojego starego jak świat auta i ruszył w
drogę, by objąć swoją pierwszą posadę. Cieszył się perspektywą zastosowania
zdobytej wiedzy w praktyce i stworzenia sobie szczęśliwego, pomyślnego
życia, a może nawet otworzenia własnej praktyki. Przed podjęciem pracy miał
jeszcze parę wolnych dni, które chciał wykorzystać na wypoczynek po
wyczerpujących egzaminach, podróżując po tutejszej pięknej okolicy.
Miało się już ku wieczorowi. Jadąc bez pośpiechu szosą, pomyślał, że już
najwyższy czas zatroszczyć się o jakiś nocleg. Jednak od godziny nie
widział żadnego człowieka, u którego mógłby zasięgnąć informacji o
najbliższym hotelu. Wtem spostrzegł jakiegoś leciwego mężczyznę, który
właśnie wyszedł z pobocza na jezdnię.
Zatrzymał się, aby spytać go o najbliższy zajazd, i najchętniej ruszyłby
natychmiast w dalszą drogę, bowiem wyraz twarzy tego obcego był wręcz
odstręczający. Skąpstwo, pożądliwość i chciwość, zawiść, zazdrość i
bezwzględność, wszystko to malowało się na jego obliczu.
- Przecież chodzi tylko o udzielenie informacji - uspokajał się opuszczając
szybę.
Mężczyzna spostrzegł, że nakazem chwili jest uprzejmość i w mig, jakby
zdarto mu ohydną maskę, wyraz jego twarzy całkowicie się zmienił. A kiedy
na dodatek usłyszał, że człowiek w samochodzie szuka noclegu, stał się
wprost uosobieniem grzeczności.
- Szanowny panie - powiedział miłym głosem - jak okiem sięgnąć nie znajdzie
pan w tej okolicy żadnego zajazdu, który by wynajmował pokoje. Turyści
rzadko przybywają w te strony, więc się to nie opłaca. Ale byłbym
szczęśliwy, gdybym mógł zaoferować panu mój nędzny domek. Miałby pan w nim
pokoik tylko dla siebie. Nikt nie będzie panu przeszkadzał, a dla mnie
byłby to wielki zaszczyt móc panu sprawić radość i pomóc w potrzebie.
Ściemnia się już, zaś do hotelu w miasteczku ma pan jeszcze przynajmniej
dwie godziny jazdy samochodem, i kto wie, czy mają tam w ogóle wolne
pokoje.
W ten to bardzo uprzejmy sposób przemawiał do kierowcy, tak że młody
psycholog był po prostu zafascynowany przemianą, jaką w nim zaobserwował.
Wielce interesująca sprawa - pomyślał, i korciło go, aby skonfrontować
swoją opinię o tym człowieku, bazującą na analizie wyglądu zewnętrznego,
której nauczył się podczas swoich studiów, z rzeczywistością. Bowiem
pierwsze wrażenie, jakie na nim wywarł ten człowiek, i jego obecne uprzejme
zachowanie stały ze sobą w jaskrawej sprzeczności.
Postanowił zatem odważyć się na tę małą przygodę i przyjąć zaproszenie.
Wprawdzie dom starca był rzeczywiście mały, zaś w przydzielonym mu pokoju
było tylko łóżko i jedno krzesło, ale przecież znał niewygody życia, a przy
tym wszystko było czyste i miał dach nad głową. Gospodarz przepraszał go
stokrotnie, że może mu zaoferować jedynie skromny posiłek, składający się z
chleba, masła, szynki, kiełbasy i jajecznicy, jednak wino było dobre, a
wódka lała się obficie. Młody człowiek zasnął więc głębokim, mocnym snem.
Kiedy rankiem wszedł do głównej izby, stół był już nakryty, zaś na nim -
jasna zastawa, kilka gatunków wędlin i serów oraz różnorakie konfitury.
Pachniało świeżym chlebem, a aromat zaparzonej kawy łechtał zachęcająco
nozdrza. Wyglądało na to, że gospodarz wziął sobie za punkt honoru, aby
podjąć go z jak największą atencją, i nie omieszkał zachęcać go co chwila
do brania dokładki, gdyż wszystkiego, jak zapewniał, było pod dostatkiem.
Przy tym wprost rozpływał się w uprzejmościach, serdecznościach i
nadskakiwaniu. Pomimo swego sceptycyzmu, nasz gość pozwalał sobie tak
dogadzać przez trzy dni i noce. I trzeba było z jego strony bardzo
energicznej reakcji, by przekonać w końcu gospodarza o konieczności
wyruszenia w dalszą drogę, wszakże nie bez obawy, że go swoim stanowczym
tonem uraził, widząc, jak starzec uniósł z westchnieniem ku niebu oczy i
niczym człowiek pogodzony z losem skłonił głowę.
Wkrótce rzeczy gościa znalazły się w samochodzie i nadszedł czas
pożegnania. Wzruszony gościnnością starca, uścisnął serdecznie jego dłoń, a
gospodarz, zbywając jeszcze machnięciem lewej ręki, jak coś niemiłego,
słowa pochwały i wdzięczności, prawą ręką wręczył swojemu gościowi kopertę.
- Co to? - spytał świeżo upieczony psycholog.
- Pański rachunek - odrzekł gospodarz, i jak gdyby zdanie to stanowiło od
dawna oczekiwany sygnał do przemiany, Jego twarz wykrzywiła się nagle w
ohydnym grymasie. -I proszę zaraz zapłacić - dodał zjadliwym głosem.
- Za-pła-cić? - wyjąkał gość, i miał uczucie, jakby grunt usunął mu się
spod nóg.
- A cóżby innego? Sądzisz, pasożycie, że mógłbyś sobie tu mieszkać jak
robak w słoninie? Każesz się obsługiwać, opróżniasz mi z trunków piwnicę i
uważasz, że nie musisz mi za to zapłacić ani grosza? Wy obrzydliwi miastowi
naciągacze i leniuchy, już ja wam pokażę! - szalał stary.
I kiedy młody psycholog patrzył jeszcze jak osłupiały na wielokrotnie
zawyżony rachunek i mamrotał pod nosem, że nawet nie ma tyle pieniędzy,
stary wyrwał mu już z rąk podróżną torbę, zdarł mu chciwymi pazurami
zegarek z nadgarstka i złorzeczył:
- Wezmę więc, co się da, chłoptysiu!
Ponieważ według jego obliczeń wszystko to wciąż jeszcze nie wystarczało,
aby uregulować należność, zabrał też i auto, po czym wypchnął swojego
gościa z domu, z hukiem zatrzasnął za nim drzwi i przekręcił dwukrotnie
klucz w zamku.
Wlokąc się noga za nogą, młody absolwent psychologii przyszedł z wolna do
siebie. Rozważając swoją okropną sytuację, kiwał raz po raz głową i mruczał
pod nosem:
-Jednak miałem rację! Wiedziałem! Dzięki Bogu, moje studia nie poszły na
marne!
42. Rozliczenie
Cadyk Rabbi Elimelech z Lizańska powiedział kiedyś do swoich uczniów:
- Jeśli chcecie wiedzieć, w jaki sposób należy obchodzić wigilię Jom
Kippur, to przyjrzyjcie się, jak czyni to nasz krawiec.
W przeddzień Dnia Pojednania uczniowie zakradli się pod dom krawca i
zerkali przez niskie okienka do środka. Widzieli, jak krawiec odmawiał
swoje modlitwy, po czym przywdział wraz z synami szabasowe ubranie i
zasiadł z nimi do stołu, który był świątecznie nakryty i zastawiony
wyśmienitymi potrawami.
Krawiec wyjął mały czarny notes zawierający spis wszystkich grzechów
popełnionych przez niego od czasu ostatniego Sądnego Dnia. Otworzył go i
powiedział:
- Panie, oto nadeszła godzina, w której musimy wyznać wszystkie nasze
grzechy i wzajemnie je sobie wybaczyć.
Następnie przeczytał donośnym głosem wszystkie swoje przewinienia. Gdy
skończył, wziął do ręki o wiele większy i grubszy notes. Otworzył go i znów
powiedział:
- O, Panie, ponieważ dziś wyznajemy nasze grzechy i wzajemnie je sobie
wybaczamy, przeczytam w tej godzinie rozrachunków także twoje przewinienia.
I donośnym głosem odczytał wszystkie troski, choroby, straty, niepowodzenia
i nieszczęścia, których w ciągu roku doświadczył on i jego synowie. Kiedy
doszedł do końca listy, powiedział:
- O, Panie, jeśli mamy się rozliczyć ze sobą uczciwie, to będziesz musiał
przyznać, że twoja lista jest dłuższa i że obarczyłeś się większą winą ode
mnie. Ale jutro jest Jom Kippur i dlatego nie chcę być wobec ciebie
małostkowy. Przebacz mi moje grzechy, a ja przebaczę ci twoje.
Następnie napełnił kieliszki winem, trącił się ze swoimi synami i zawołał:
- Lechaim, Wszechmocny Boże, oto przebaczamy sobie nawzajem nasze grzechy!
Oburzeni i skonsternowani uczniowie powrócili pospiesznie do rabbiego i
donieśli, co widzieli. Byli zgodni, że zachowanie krawca jest
bezczelnością, impertynencją, a nawet bluźnierstwem względem Boga.
Na ich słowa rabbi uśmiechnął się i rzekł:
- To wiedzcie, że tego dnia Wszechmogący i niebieskie zastępy gromadzą się
wokół domu krawca, aby go słuchać, i że wielka radość panuje wówczas w
niebie i na ziemi!
43. Percepcja
Przełożony klasztoru zen zlecił pewnemu malarzowi, aby ozdobił sklepienie
świątynnej hali możliwie najbardziej naturalistycznym wizerunkiem smoka.
-Jeszcze nigdy nie widziałem smoka! - skarżył się malarz. - Jak w takim
razie będę mógł wiernie go namalować?
- Ależ wokół nas jest pod dostatkiem smoków! - odpowiedział przełożony. -
Musisz się tylko dobrze rozejrzeć.
Aby nauczyć się widzieć to, co potrafił dostrzegać przełożony klasztoru,
malarz zaczął się od tej chwili ćwiczyć w medytacji zen. Po kilkunastu
latach cierpliwej nauki pospieszył pewnego ranka do przełożonego i zawołał
podekscytowany:
- Mistrzu, mistrzu widziałem najprawdziwszego smoka!
- To wspaniale - pogratulował mistrz. - A teraz powiedz mi, czy jego ryk
wywarł na tobie równie silne wrażenie?
44. Błogosławiona niewiedza
Dwóch biednych beduinów od lat przemierzało ze swoimi dwoma wielbłądami
bezkres pustyni. Bieda i wyrzeczenia były ich chlebem powszednim. Z rzadka
tylko dostawali od mijających ich karawan parę daktyli w zamian za kilka
lin uplecionych z palmowych włókien. Czasem złapali jakąś jaszczurkę,
żyjącą w skalnych szczelinach. Przeważnie jednak prażyli migdały i owady na
ogniu z wielbłądzich odchodów i pili słonawą, niezbyt nadającą się do
spożycia wodę z prastarych źródeł.
Pewnego dnia natknęli się podczas swojej wędrówki na stróżkę wody, której
nie było przedtem w tej okolicy. Wypływała z ziemi wprost przed ich stopami
i widzieli w niej niejako dar zesłany przez niebiosa. Woda była trochę
mętna i lekko słona, lecz im zdawała się wodą z samego raju, bowiem dawno
nie delektowali się czymś równie wyśmienitym.
- Tak cudownej wody nie możemy zachować tylko dla siebie - powiedział
beduin. - Zaniosę ją osobiście władcy. On na pewno pozna się na tej
wybornej wodzie.
Napełnił dwa bukłaki, jeden na podróż, drugi dla władcy, i wyruszył w
drogę. Po kilkunastu dniach podróży przybył pod pałac kalifa. Powiedziawszy
straży o tym, co się zdarzyło i jakie ma życzenie, został, tak jak to było
w zwyczaju, zaprowadzony do sali audiencyjnej przed oblicze władcy.
Rzucił się kalifowi do nóg i powiedział:
-Jestem tylko biednym beduinem, który się urodził i żyje na pustyni.
Dlatego dobrze ją znam, znam jej niebezpieczeństwa i jej cuda, a także
wszystkie jej źródła. Lecz nigdy nie doświadczyłem większego cudu i nie
piłem lepszej wody niż z tego źródła, które nagle wytrysnęło spod naszych
stóp. Dlatego przynoszę ci tę wyborną rajską wodę, by sprawić ci nią
radość.
Wodę przelano z bukłaka do złotego pucharu i podano ją kalifowi. Ten
widział wprawdzie, że woda w pucharze nie lśniła jak zwykle, lecz była
mętna, wziął jednak jeden łyk i chociaż mu nie smakowała, nie dał tego po
sobie poznać.
Następnie przerwał pełną napiętego oczekiwania ciszę, rozkazując strażom
ująć beduina i osadzić go natychmiast w więzieniu, tak by nic i nikogo nie
widział. Przerażonemu beduinowi zarzucono więc na głowę chustę i
umieszczono go w ciemnym lochu.
Później, kiedy kalif pozostał sam ze swoim wezyrem, udzielił mu
następującej odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak dziwnie postąpił:
- Dla beduina woda oznacza wszystko, dla nas zaś nie znaczy nic. To, co
uważa on za wodę raju, jest dla nas niezdatnymi do picia pomyjami. Jednak
jego pragnieniem było podzielić się z nami czymś, co jest dla niego
najcenniejsze. Każ go zatem sprowadzić do mnie, gdy nastanie noc. I niech
zaniosą mu jedzenie, lecz bez wody, by nie rozczarował się zawartością
swojego bukłaka, gdyż nadal będzie musiał zadowalać się taką wodą.
Kiedy beduin, posilony dobrą strawą, ponownie stanął przed obliczem kalifa,
ten wręczył mu sakiewkę ze złotymi monetami.
- Aby uchronić cię przed zawistnymi ludźmi, wręczam ci tę sakiewkę dopiero
teraz i mianuję cię strażnikiem odkrytego przez ciebie źródła. Każdy, kto
przemierzając pustynię, przyjdzie do ciebie, niech wie, że ty ochraniasz
źródło, a ja ciebie. Idź i strzeż tego źródła w moim imieniu.
W ciemnościach, tajnymi drogami straże wyprowadziły beduina z pałacu w
kierunku miasta, tak by do jego uszu nie dotarł plusk parkowych fontann, a
jego oczy nie dostrzegły żadnego ze stawów.
45. Tajne
Proszę, mistrzu - rzekł uczeń - zdradź mi tajemnicę życia.
- Nie mogę - odmownie skwitował prośbę mistrz.
- Dlaczego?
- Bo to jest tajemnica.
46. Pozbawiony życzeń
Rybak wyciągnął z wody sieć. Na jej dnie znalazł starą butelkę. Otworzył ją
i nieźle się przestraszył, gdy wydostał się z niej na zewnątrz potężnych
rozmiarów duch.
- Ponieważ mnie uwolniłeś, możesz wypowiedzieć trzy życzenia. Powiedz
pierwsze.
- Życzę sobie - rzekł z namysłem rybak - abyś uczynił mnie tak mądrym, że
moje kolejne dwa życzenia będą doskonałe.
- Gotowe! - zagrzmiał duch. - A teraz twoje drugie-i trzecie życzenie.
- Serdeczne dzięki! - powiedział rybak. - Nie mam więcej życzeń.
Waga spraw tego świata
47. Względność rzeczy
Chmury pociemniały, a w oddali przeszyła niebo pierwsza błyskawica. Na
wznak, z wyciągniętymi sztywno ku niebu nóżkami leżał kos. Zbliżył się do
niego zaciekawiony tym zając i spytał ze zdziwieniem, cóż takiego robi.
- Podpieram niebo, aby na mnie nie spadło - stękał, drżąc z wysiłku, kos.
- Chcesz na swoich cienkich nóżkach utrzymać niebo? To przecież niemożliwe
- dziwił się zając.
- Zmykaj stąd, bo nic z tego nie rozumiesz - zipał kos. - Każdy ma swoje
własne niebo!
Wtem wiatr zerwał z pobliskiej lipy liść, który spadł na ziemię obok kosa.
Ten zwiastun końca świata tak bardzo go przestraszył, że jednym ruchem
przekręcił się o sto osiemdziesiąt stopni i czym prędzej odfrunął. Niebo
pozostało jednak na swoim miejscu.
48. Problem
Sędzia i jego małżonka uważali, że wakacje pod gruszą będą najwłaściwszą
formą wypoczynku zarówno dla nich, jak i dla ich dwóch synków. Chłopcy
mogli tam sobie pohasać, a oni posiedzieć w cieniu owocowych drzew lub
poczytać.
Po tygodniu sędzia zaczął się nudzić. Najbliższą okolicę przewędrowali już
wzdłuż i wszerz, a ciągłe czytanie nie było na dłuższą metę rzeczą zbyt
odprężającą. Miał ochotę pomóc gospodarzowi w pracy i w końcu zagadnął go o
to.
Gospodarz zapatrywał się sceptycznie na rolniczą przydatność sędziego i na
wykonywanie przez niego ciężkiej fizycznej pracy, ale starał się to ukryć.
W końcu znalazł mu jednak stosowne zajęcie i zaprowadził go do stodoły.
- Trzeba posortować kartofle - objaśnił swojego gościa, przywlókł worki z
kartoflami i opróżnił pierwszy nich. - Niech pan zrobi trzy kopce: jeden
kopiec małych, drugi średnich, a trzeci dużych kartofli!
Potem skinął w stronę sędziego zachęcająco głową i pojechał w pole.
Już zmierzchało, kiedy powrócił. Przed udaniem się do domu chciał jeszcze
sprawdzić, jak poszło sortowanie kartofli, i podziękować sędziemu.
Skierował się zatem najpierw do stodoły. Niemałe było jego zdziwienie,
kiedy zastał tam pracującego nadal sędziego.
Cały czerwony na twarzy, ze zwichrzonymi włosami sędzia wyciągnął w jego
stronę rękę z kartoflem i wybąkał:
- Czy on jest mały, średni, czy duży?
49. Ból
Pacjent skarży się podczas wizyty u lekarza na silne bóle w całym ciele.
- Panie doktorze, gdy dotykam palcem głowy, boli, dotykam gardła, boli,
dotykam brzucha, boli, nawet gdy dotykam stopy, umieram wprost z bólu. Co
mam robić? Mam nadzieję, że mi pan pomoże!
Lekarz dokładnie zbadał pacjenta, po czym przyjrzał mu się z poważną miną i
rzekł:
- Cóż, mój kochany, twoje ciało jest zdrowe, ale masz złamany palec.
50. Pochwycony
Mistrz wyjaśnił uczniom istotę namiętności, opowiadając im następującą
historię:
W ubogiej wsi mieszkał nauczyciel, któremu ledwo starczało na życie. Z
odzieży posiadał jedynie starą, siermiężną koszulę, tak że w zimie groziło
mu zamarznięcie.
Pewnego razu rozszalała się ulewa, która zamieniła górski potok w potężną
rwącą rzekę. Niebezpieczny żywioł porwał niedźwiedzia. Kiedy niesiony przez
prąd, półżywy, z łbem pod wodą mijał wieś, spostrzegły go dzieci.
- O, tam w wodzie płynie niedźwiedzia skóra! - zawołały w stronę
nauczyciela. - Popłyń po nią szybko! Będziesz miał ochronę przed zimnem!
W swoim niedostatku i prawdziwej potrzebie nauczyciel skoczył w huczącą
topiel, przedarł się przez rwący nurt i wczepił się mocno palcami w
niedźwiedzią skórę. Wtedy niedźwiedź zadał mu cios swoją potężną łapą i
nauczyciel znalazł się w wielkim niebezpieczeństwie.
Stojące nad brzegiem dzieci obserwowały tę dramatyczną scenę i w obawie o
życie swojego nauczyciela zawołały:
- Wyciągaj szybko skórę. A jeśli nie dajesz rady, to puść ją i wracaj, bo
inaczej czeka cię śmierć!
- Przecież chcę ją puścić - zawołał nauczyciel - ale ona mnie nie puszcza!
51. Umieć ustąpić
Kto nie umie ustępować i obstaje kurczowo przy swoim, nie może się dziwić,
że ponosi szkodę - rzekł mędrzec i opowiedział historię o muszli i bekasie.
Pewna muszla, rozchyliwszy swoją skorupkę, leżała w słońcu na plaży i się
opalała. Zwabiło to bekasa, który bardzo gustował w miękkim miąższu muszli.
Ledwo jednak jego ostry dziób dotknął wnętrza muszli, jej skorupka
natychmiast się zatrzasnęła.
-Jeśli nie popuścisz, to najpóźniej za dwa dni wyschniesz - wycedził przez
dziób bekas.
-Jeśli nie popuszczę, to najpóźniej za dwa dni zdechniesz z głodu -
wycedziła muszla przez swoją skorupkę.
I kiedy tak się spierali, nadszedł rybak i oboje pochwycił.
52. Lek na cierpienie
Żal po śmierci jedynego dziecka przyprawił młodą kobietę nieomal o utratę
zmysłów. Sąsiedzi chcieli ją pocieszyć i polecili jej udać się do sławnego
mędrca, który mieszkał w oddalonym o dwa dni drogi klasztorze. Mieli
nadzieję, że ta mała podróż złagodzi nieco jej cierpienie.
Zrozpaczona kobieta udała się do klasztoru i zawodząc błagała mędrca, żeby
przywrócił jej syna do życia.
- Przynieś mi ziarenka gorczycy z domu, w którym jeszcze nikt nie zaznał
cierpienia - polecił matce mędrzec -a uczynię, co tylko będzie w mej mocy,
by przywrócić twojemu synowi życie.
Pełna nowej nadziei opuściła świątynię i z miejsca wstąpiła do najbliższego
domu, aby przedstawić swoją prośbę.
- Co masz na myśli mówiąc o braku cierpienia? Spójrz na wzdęty brzuch mojej
córeczki. Napiła się niedobrej wody, i z powodu kolek umiera z bólu.
Kobietę ogarnęło ogromne współczucie dla chorej dziewczynki. Potrafiła się
także dobrze wczuć w cierpienie matki. Przyrządziła zatem znaną jej
specjalną herbatkę i troszczyła się wraz z matką o małą tak długo, aż
spadła gorączka.
Następnie udała się do domu, którego wygląd wskazywał na bogactwo i
pomyślność. Potwierdzał to także przepiękny ogród i znajdujące się w nim
źródło.
Kto jest tak bogaty i posiada własny zdrój, ten ma najlepszą źródlaną wodę
i z pewnością nie wie, co to jest cierpienie - pomyślała.
Zdziwiona, że drzwi stały otworem, wstąpiła do domu, ale nikt nie wyszedł
jej naprzeciw. Z wahaniem udała się w głąb willi, rozglądając się ze
zdumieniem po bogato wyposażonych pomieszczeniach.
- Tu człowiek może się mieć tylko dobrze - powiedziała do siebie i
otworzyła ostrożnie drzwi do jakiegoś pokoju.
W nim, na okazałej kanapie leżała przepiękna, wytwornie ubrana dama z
szeroko rozwartymi, zatroskanymi oczyma utkwionymi nieruchomo w dal. Po
kilkakrotnych nawoływaniach leżąca na sofie piękność zwróciła w stronę
kobiety swój załzawiony wzrok, nie zrozumiawszy chyba jednak do końca
istoty jej prośby.
- Mój ukochany, którego dziecka się spodziewam, nie mogąc znieść mojego
widoku, rzucił mnie dla innej. Co też się stanie z mym dzieckiem i ze mną,
skoro nie mamy nikogo, kto by się o nas zatroszczył?
Kobieta została tam więc do czasu rozwiązania, ciesząc się wraz ze swoją
towarzyszką niedoli szczęśliwym porodem i przyjściem na świat zdrowego
chłopca.
Teraz tym bardziej czuła się przynaglona do zdobycia dających uzdrowienie
ziarenek gorczycy i znów wyruszyła w drogę w poszukiwaniu domu bez
cierpienia.
Jednak dokądkolwiek się udała, wszędzie ludzie opowiadali jej o ciężkich
ciosach losu, jakie ich spotkały. To plony zostały zniszczone, to ktoś
spadł nieszczęśliwie z drzewa, to znów zginął na morzu, to chałupa się
spaliła, to zmarł jedyny żywiciel rodziny. Zatem, choć ją samą spotkał
ciężki los, próbowała pomagać i pocieszać, bowiem wiedziała, co znaczy
cierpienie.
Z czasem coraz łatwiej było jej dźwigać własny ból, aż w końcu dała mu w
swoim sercu miejsce obok radosnych wspomnień.
Gdy wróciła do domu, wszyscy dziwili się jej wewnętrznemu pokojowi, z
chęcią ją odwiedzali i zasięgali jej rady.
53. Wiadomość
Pewien kupiec trzymał w złotej klatce przepiękną papugę, która umiała
mówić. Ponieważ musiał udać się w interesach do dalekiej ojczyzny ptaka,
spytał go, czy ma mu coś przywieźć z podróży.
- Jedyny prezent, o jaki cię proszę, to wolność - powiedziała papuga. - A
ponieważ nie chcesz mi jej dać, może uda ci się w czasie twojej podróży
porozmawiać z moimi braćmi i siostrami w puszczy i powiedzieć im, że żyję,
choć jest to życie w niewoli.
Po załatwieniu swoich interesów kupiec udał się do dżungli i opowiedział
fruwającym w złotozielonym świetle kolorowym ptakom o swojej papudze,
żyjącej u niego w domu w złotej klatce. Kiedy skończył opowiadać, jedna z
papug spadła, jak mu się zdawało, martwa z gałęzi drzewa tuż pod jego
stopy.
Może ptak ten jest krewnym mojej papugi i dlatego wiadomość ta przyprawiła
go o śmierć - zasępił się kupiec. Jednak w drodze powrotnej zapomniał o tym
zajściu i przypomniał sobie o nim dopiero, kiedy jego papuga spytała, czy
przynosi z jej ojczyzny dobre wieści.
- Niestety nie - powiedział kupiec i opowiedział o zdarzeniu w dżungli. -
Jeden z twoich krewnych na wieść o tobie i twoim życiu u mnie padł martwy
wprost pod moje nogi. Bardzo mi przykro...
Gdy jeszcze mówił te słowa, papuga obsunęła się bezwładnie ze swojego
drążka i spadła na dno klatki, leżąc sztywno, niczym martwa, z lekko
rozwartym dzióbkiem i ze sterczącymi ku górze pazurkami.
Przynoszę okropne wieści - pomyślał kupiec. - Tym razem wiadomością o
śmierci krewniaka zabiłem swoją papugę.
Z wielkim smutkiem wziął swojego ptasiego ulubieńca w dłonie i położył
ostrożnie na parapecie otwartego okna. Wtem, jakby słońce i wiatr
podziałały na ptaka ożywczo, papuga poderwała się i pofrunęła spiesznie na
pobliskie drzewo.
- Czy rozumiesz teraz, że często jest całkiem inaczej, niż myślisz? -
zawołał ptak w stronę kupca. - To, co uważałeś za nieszczęście, było dla
mnie dobrą wiadomością. Ty, który trzymałeś mnie w niewoli, sam przekazałeś
mi wieść prowadzącą do mojego uwolnienia.
I to powiedziawszy, papuga odfrunęła ogromnie uradowana.
54. Pozory
Mędrzec powiedział: - Jeśli nie postarasz się poprawić w głębi twego serca
i będziesz się uciekać jedynie do zabiegów zewnętrznych, to marnie
skończysz. Podobnie jak ów myśliwy naśladujący głosy zwierząt.
Kiedy chciał dźwiękami swojej bambusowej fujarki zwabić płochliwą sarnę,
ściągnął na siebie uwagę wilka, który sądził, że podąża za głosem sarny.
Wówczas myśliwy przestraszył się i aby przepłoszyć wilka, zaczął naśladować
fuka-nie tygrysa. Wilk wprawdzie uciekł, ale zwabiony tygrysim
pomrukiwaniem podkradł się olbrzymi tygrys. Myśliwy cały dygotał ze
strachu. Aby przepędzić tygrysa zaczął naśladować burczenie niedźwiedzia.
Tygrys uciekł, lecz w tej samej chwili rozchyliły się krzaki i na polanę
wtargnął potężny niedźwiedź w poszukiwaniu domniemanego pobratymca. Kiedy
zamiast niego odkrył drżącego jak osika myśliweczka, jednym machnięciem
łapy upolował sobie śniadanie.
55. Terapia
Pewna matka przyszła ze swoim siedmiolatkiem do terapeuty, ponieważ mały
był, jak oświadczyła, stale niespokojny i zdekoncentrowany. Terapeuta
spytał ją o przebieg dnia chłopca.
-Jeśli się nie guzdrze, przychodzi ze szkoły do domu około pierwszej. Potem
zjada przygotowany naprędce obiad...
- Co to znaczy "naprędce"? - przerwał jej terapeuta.
- Najczęściej coś z mikrofalówki, to, co jest pod ręką. Nie mam przecież za
wiele czasu, bo o drugiej zawożę go raz w tygodniu na lekcję gry na
pianinie, dwa razy w tygodniu na zajęcia sportowe, pływanie i piłkę nożną.
Oczywiście potem po niego przyjeżdżam, ponieważ musi jeszcze odrobić
lekcje. Ale wtedy jest już niespokojny i nie może sobie dać z nimi rady,
chce oglądać telewizję lub grać na komputerze, przy czym za każdym razem
dochodzi do kłótni, i właśnie dlatego tu jesteśmy.
- Proszę zostawić u mnie chłopca na godzinę. Zobaczę, co da się dla niego
zrobić.
- Dobrze - powiedziała kobieta, zerkając po raz kolejny na zegarek - i tak
muszę pójść jeszcze do fryzjera. Mąż i ja mamy dziś wieczorem gości. Proszę
po prostu posadzić mojego syna w poczekalni. Przyjdę tam po niego.
Kiedy zostali sami, terapeuta poprosił małego, aby wyciągnął się na
kozetce. Następnie położył się obok niego, objął go tak, że ucho chłopca
spoczywało na jego sercu i nie odzywał się ani słowem.
Po upływie godziny zaprowadził chłopca do poczekalni i poprosił go, żeby
nie odchodził, dopóki nie porozmawia z jego matką.
Jakiś czas później świeżo wyfryzowana kobieta jeszcze raz wprowadziła
swojego syna do gabinetu terapeuty.
- Chciałem tylko pani powiedzieć, że przemówiłem pani synkowi do sumienia.
Będzie teraz spokojniejszy, ale sądzę, że jeszcze nie raz się z nim
spotkam.
56. Językowe bariery
Czterej podróżni różnej narodowości spotkali się przypadkowo na rynku.
Dysponując niewielką ilością pieniędzy, postanowili złożyć się i kupić
sobie wspólnie coś, czego w pojedynkę nie mogliby nabyć.
- Ja chcę uva - zawołał Włoch.
- Lepiej będzie jak kupimy druiventros - zaproponował Holender.
- Nie, kupmy misinsl - domagał się Francuz.
- Jedyną rozsądną rzeczą wydaje mi się kupno grapes - powiedział Anglik.
A ponieważ nie znali znaczenia tych obcych wyrazów, wszczęli kłótnię.
Ktoś ze stojących obok przysłuchiwał się owej wymianie słów i zaproponował
swoją pomoc w roli rozjemcy.
- Za tę odrobinę pieniędzy, którą posiadacie, spełnię wszystkie wasze
życzenia. Jeśli mi zaufacie, każdy otrzyma to, czego pragnie, i nikt nie
zostanie pokrzywdzony. Uczynię z waszych czterech życzeń jedno, wszystkich
was, którzy teraz się kłócicie, zadowalając i jednocząc!
Zdziwieni tą propozycją, wyrażoną potokiem słów pełnym obcych zwrotów,
które jednak jakoś zrozumieli, dali swojemu rozjemcy, z pewną dozą
sceptycyzmu, ale też z nadzieją na obiecany cud, zebrane wspólnie
pieniądze.
Wziąwszy pieniądze, miejscowy udał się do sprzedawcy i przyniósł im w
ogromnej ilości to, czego pragnęli - winogrona.
57. Tak to się zaczyna
Wojna była na ustach wszystkich. Wprawdzie walki toczyły się daleko, lecz
przecież trzeba było jakoś wyjaśnić dzieciom te potworne wydarzenia,
których skutki odczuwał każdy dom. Jednak rodzice nie wiedzieli, w jaki
sposób mieliby to uczynić.
- Tato, jak właściwie powstają wojny? - spytał chłopczyk swojego ojca.
Ojciec podniósł wzrok znad gazety, spojrzał na syna i po namyśle
powiedział:
- Załóżmy, że dwa sąsiadujące ze sobą państwa żyją zgodnie obok siebie, jak
na przykład Kanada i USA, po czym nagle jeden kraj chce mieć coś, czego
drugi kraj nie chce dać. Wówczas Kanada wysyła do USA swoich żołnierzy...
- Nie opowiadaj dziecku takich bredni! - zawołała matka. - Kanada nie
prowadziła nigdy wojny z USA.
- Czemu się wtrącasz? - bronił się ojciec. - Przecież tylko podałem
przykład...
- Twoje przykłady są wyssane z palca i więcej czynią zamętu w głowie, niż
cokolwiek tłumaczą. Przecież jest absolutną nieprawdą twierdzenie, że
Kanada prowadziła wojnę ze Stanami.
- Chcesz zrobić ze mnie przed dzieckiem kłamcę? Próbuję tylko coś wyjaśnić,
a ty mnie krytykujesz i czepiasz się. Jeśli uważasz, że potrafisz to zrobić
lepiej ode mnie, sama wyjaśnij tę kwestię. Ja już wcale nic nie powiem!
-Jak ty ze mną rozmawiasz w obecności dziecka? Czy nie potrafisz się
opanować? Zawsze musisz...
- Przestańcie się kłócić - zawołał syn, wpadając matce w słowo. - Teraz
mogę sobie już z łatwością wyobrazić, jak zaczynają się wojny.
58. Hierarchia wartości
Dwa położone po sąsiedzku księstwa wiodły ze sobą spór, ponieważ każde z
nich rościło sobie prawo do grobli, która chroniła obydwa kraje przed
powodzią. Ich władcy postanowili w końcu rozstrzygnąć sprawę na drodze
wojennej.
Kiedy mędrzec dowiedział się, że wrogie sobie wojska stoją już naprzeciw
siebie gotowe do walki i że w każdej chwili może dojść do bezsensownej
masakry, próbował zaradzić najgorszemu. Pospieszył do obu obozów i prosił
tak jednego, jak i drugiego księcia, aby zechcieli spotkać się wraz z nim
na grobli i po raz ostatni spróbowali zawrzeć rozejm.
- Czy ta grobla, chroniąca ludzi w waszych księstwach, ma poza tym jeszcze
jakąś wartość? - spytał mędrzec obu władców.
- Nie, sama w sobie nie przedstawia żadnej wartości - odpowiedzieli.
- Jeśli będziecie teraz prowadzić ze sobą wojnę, to czyż nie polegnie wielu
waszych ludzi, a może i wy sami?
- Tak, jest to możliwe.
- A czy ta krew was wszystkich, która będzie przelana, i utracone w walce
życie mają mniejszą wartość od tej grobli?
- Nie, z całą pewnością nie - odpowiedzieli książęta. - Życie każdego
człowieka jest wartością najwyższą.
- Czy zatem chcecie to, co jest nieskończenie cenne, złożyć w ofierze za
coś, co samo w sobie nie ma żadnej wartości? - spytał mędrzec.
Pytanie to położyło kres ich zaślepieniu i obiecali znaleźć pokojowe
rozwiązanie konfliktu.
59. W zastępstwie
Mistrz zlecił uczniowi kilka uciążliwych zadań, które rozpieszczonemu
synkowi z bogatego domu niełatwo było wykonać.
Doniesiono o tym matce ucznia. Jako lekarka zdobyła ona poważanie i
bogactwo. Otrzymawszy zatem ową wiadomość, natychmiast kazała zawieźć się
do mistrza, by interweniować u niego w sprawie syna, wnosząc zażalenie
dotyczące ciężarów, jakimi go obarczył.
- On jest przecież na to o wiele za słaby i zbyt delikatnej budowy -
ubolewała. - Zaraz przyślę czterech silnych służących, którzy wykonają to
zadanie!
- Dobra kobieto - odrzekł mistrz. - Jest pani przecież lekarką. Jak pani
sądzi: jeżeli pani syn miałby gorączkę, to czy wówczas powinienem
zaaplikować lekarstwo jego służącym zamiast jemu?
60. Trzy rady
Stary ojciec trapił się wielce z powodu swojego syna hulaki. Był
przekonany, że wkrótce po jego śmierci syn roztrwoni cały spadek i będzie
musiał wieść żywot w nędzy i pogardzie.
Udał się więc do mędrca i opowiedział mu o swoim zmartwieniu.
- Powiedziałeś, że twój syn lubi dużo pić, utrzymuje swoich przyjaciół, nie
stroni od dziewcząt lekkich obyczajów, a poza tym jest dość porywczy, z
drugiej strony jednak nigdy cię nie okłamał. Dlatego też dam ci trzy rady,
z których twój syn powinien skorzystać. Jeśli ci to obieca, uwolnisz się od
swoich trosk.
Starzec zapamiętał sobie zalecenia mędrca i podziękował mu za pomoc. Już
teraz zrobiło mu się lżej na sercu, jako że znów z nadzieją spoglądał na
przyszłość swojego syna.
Kiedy wkrótce potem poczuł, że zbliża się jego ostatnia godzina, przywołał
do siebie syna i poprosił go, aby obiecał, że spełni jego ostatnią wolę i
weźmie sobie w przyszłości do serca trzy jego rady.
- Moja pierwsza rada to: Jeśli koniecznie chcesz iść do gospody, idź tam
dopiero dwie godziny po północy. Moja druga rada brzmi: Jeśli chcesz pójść
do dziewczyny, udaj się do niej dwie godziny po wschodzie słońca. A moja
trzecia rada mówi: Jeśli wieczorem wpadniesz w gniew, nie czyń nic aż do
rana.
Syn obiecał spełnić życzenia ojca, tak więc starzec mógł umrzeć spokojnie.
Kiedy minął czas żałoby i w życiu syna wszystko wróciło do normy, pewnego
wieczoru gwałtownie zapragnął pójść do gospody, by wychylić wraz z
przyjaciółmi parę kieliszków. Ale przypomniał sobie o danej ojcu obietnicy
i poczekał z pójściem do swojej knajpki, aż zegar wybił dwie godziny po
północy. Jego radosne oczekiwanie przemieniło się jednak w uczucie wstrętu,
kiedy zobaczył swoich kompanów całkiem już o tej porze pijanych, leżących w
zamroczeniu po kątach. Oddalił się pełen odrazy i obiecał sobie, że nie
powróci tam już nigdy w życiu.
Potrzebował kilku dni, aby uporać się z tym niemiłym przeżyciem. Gdy się z
tego otrząsnął poczuł chęć odwiedzenia jednej z dziewcząt lekkich
obyczajów. W tym momencie przyszła mu jednak na myśl dana ojcu obietnica,
więc poskromił swoje żądze, pukając do pięknotki dopiero dwie godziny po
wschodzie słońca. Drzwi otworzyła zaspana szlampa i chrapliwym głosem, nie
przebierając w słowach, spytała czego się tu o tej porze szwęda, każąc mu
się wynosić do wszystkich diabłów. On jednak, nim odszedł, dobrze przyjrzał
się jej twarzy, na której rozmazały się tusz i szminka stanowiące nocą jej
urodę, zobaczył sterczące, spocone strąki włosów i zwrócił uwagę na pomiętą
halkę z opadającym ramiączkiem. Ten widok wrył mu się w pamięć i był
pewien, że nigdy więcej nie odwiedzi ani jej, ani żadnej z jej
przyjaciółek.
Ponieważ wyzbył się już dwóch trzecich swoich złych nawyków, jego styl
życia zmienił się niepostrzeżenie. Praca zaczęła sprawiać mu przyjemność.
Pomnażał zatem stopniowo odziedziczony majątek. Znalazł też nowych
przyjaciół i dobrze się czuł w ich towarzystwie. Naturalną koleją rzeczy
zakochał się w końcu w mądrej, pełnej wdzięku młodszej siostrze jednego z
przyjaciół i ożenił się z nią.
jednak szczęściu świeżo upieczonej pary los zgotował pierwszą próbę. Trzy
miesiące po ślubie młody małżonek musiał się udać w długą zagraniczną
podróż. Jeździł z miejsca na miejsce i powrócił dopiero po półtora roku
nieobecności.
Lato miało się ku końcowi, kiedy nocą, około godziny dziesiątej przybył pod
swój dom. Właśnie zamierzał, pełen radosnego oczekiwania na spotkanie,
obwieścić swój powrót, gdy wtem przez otwarte okno sypialni usłyszał głos
swojej żony, która coś do kogoś mówiła. Jak dwa tygrysy opadły go zazdrość
i gniew, i już chciał wyważyć kopniakiem drzwi, ale nagle przypomniał sobie
obietnicę, daną umierającemu ojcu. Tak więc pełen bólu i cierpienia oddalił
się, wynajął pokój w najbliższym hotelu i przez całą noc walczył z
potwornymi przeczuciami.
Następnego dnia rano udał się opanowany, choć wiele go to kosztowało, do
swojego domu, pociągnął za dobrze znany dzwonek i czekał z bijącym sercem,
aż drzwi się otworzą.
Zasuwa odsunęła się i w drzwiach, najpierw nieznacznie uchylonych, a
następnie z okrzykiem radości otworzonych na oścież, ukazała się jego żona,
rzucając mu się w ramiona. To sprawiło, że w pierwszej chwili zaniemówił i
pozwolił poprowadzić się za rękę do domu. Wówczas wyszła mu na spotkanie
roześmiana teściowa, wyciągając w jego stronę śliczne niemowlę.
- Czyje to dziecko? - wybąkał.
- Ty głuptasie - skarciła go żona - to twój syn, o którym pisałam ci w
wielu listach!
-Ale ja nie otrzymywałem żadnej korespondencji, bo wciąż byłem w drodze. A
gdzie dziecko śpi? - spytał.
- Naturalnie u mnie, w twoim pustym łóżku, abym mogła je utulić, gdy się
budzi - usłyszał w odpowiedzi.
I podczas tego wielce radosnego powitania z okazji powrotu z wolna
zrozumiał, że jego żona, której głos słyszał minionej nocy w sypialni,
czule rozmawiała właśnie z jego synem. Tym bardziej był teraz rad, że
opanował wówczas swoją zapalczywość.
I dziękował w duchu ojcu, który wymógł na nim obietnicę przestrzegania tych
trzech dziwnych rad.
61. Delikatny
Stary, prawie niewidomy mężczyzna, wspierając się na lasce, pokuśtykał do
mędrca, aby poprosić go o radę. Ponieważ niedowidział i ogromnie cicho
mówił, podszedł do niego bardzo blisko i - nie zauważając tego - postawił
ostry koniec swojej laski na jego bosej stopie.
Mędrcowi z bólu napłynęły do oczu łzy, nie wykonał jednak żadnego
gwałtownego ruchu i nie wydal z siebie najmniejszego jęku. Im dłużej
starzec mówił, poruszając się przy tym w tę i we w tę, tym głębiej szpic
laski wbijał się w stopę mędrca, tak że zaczęła się z niej sączyć krew.
Mędrzec był coraz bledszy, ale nie dał po sobie poznać, jak bardzo cierpi.
Mówił wolno i uprzejmie, wielokrotnie pytał, czy starzec wszystko dobrze
zrozumiał, a na pożegnanie położył mu w geście uspokojenia dłoń na
ramieniu, lecz kiedy wreszcie wśród wielu ukłonów starzec się pożegnał,
mędrzec padł zemdlony na ziemię.
Odzyskawszy świadomość, zobaczył, że jego stopa była schludnie
zabandażowana, a wokół niego stali zgromadzeni uczniowie, ogromnie
zaciekawieni całym zajściem. Naturalnie, pragnęli się dowiedzieć, dlaczego
nie zwrócił starcowi uwagi.
- Nie chciałem pomnażać jego wielkich utrapień jeszcze o to, że jest
nieuważny - odpowiedział mistrz.
62. Po co są oczy?
Pewna kobieta była urodzoną beksą - nieprzerwanie zanosiła się płaczem.
Przez całe życie wprost rozpływała się we łzach. Płakała tak długo i tak
dużo, że jej oczy były całe czerwone od łez, nieustannie w stanie zapalnym,
co sprawiało, że płakała jeszcze więcej. Sprowadzono lekarza.
- Kobieto, będę ci mógł pomóc tylko wówczas, gdy mi coś obiecasz -
powiedział lekarz.
- Co takiego? - łkała kobieta.
- Że przestaniesz wreszcie płakać! W przeciwnym razie nie będę w stanie
uratować twoich oczu!
- Ale - odrzekła szlochając kobieta - do czego właściwie są oczy, jeśli nie
do płaczu?
63. Sposób widzenia spraw
Mędrzec odwiedził pewną kobietę, która nie przestając nawet na moment
uskarżać się i płakać, przez wszystkich we wsi nazywana była Wieczną
Płaczką. Spytał ją zatem, co stanowi powód jej tak wielkiej zgryzoty, że
ustawicznie musi ronić łzy.
- Mam dwie córki - wyjaśniła łkając. - Kocham je nad życie. Starsza robi
parasole, a młodsza sandały. Ale w słoneczne dni, moja starsza córka nie ma
zbytu na swoje parasole, co mnie tak bardzo przygnębia, że nie mogę się
powstrzymać od łez. Natomiast kiedy pada deszcz, moja młodsza córka nie ma
chętnych na sandały i to doprowadza mnie do rozpaczy. Nigdy nie jest
dobrze, zawsze tylko niekorzystne okoliczności i straty. Dlatego moje
troski i żale nie mają końca.
- Nie w tym leży cały kłopot. Twój problem stanowi sposób widzenia spraw -
odrzekł mędrzec. - Co byś powiedziała na to, by podczas pięknej pogody
cieszyć się z tego, że twoja młodsza córka może sprzedawać sandały, zaś
podczas deszczu z tego, że teraz twoja druga córka sprzedaje parasole. W
ten sposób będziesz miała zawsze powód do radości.
Przemiana, jaka się stopniowo w niej dokonała, wprawiła sąsiadów w niemałe
zdumienie. Wkrótce też przemianowali ją oni z Wiecznej Płaczki na Wesołą
Kumoszkę i już tylko tak ją nazywali.
64. W klatce
Jak głosi legenda mądry król Salomon rozumiał mowę ptaków. Kiedyś przyszedł
do niego człowiek, który trzymał w złotej klatce słowika.
- Mam tego słowika od trzech lat. Był radością moich dni - relacjonował
królowi. - Dzień i noc śpiewał niezmordowanie, a ja w dowód wdzięczności za
te trele starałem się, by niczego mu nie brakowało. Zawsze troszczyłem się
o to, aby miał świeżą wodę i dobrą karmę, aby mógł schronić się w dającym
chłód cieniu i aby żaden kot zbytnio się do niego nie zbliżał. Jednak już
od dwóch tygodni nie śpiewa i jestem z tego powodu niepocieszony.
Następnie król posłuchał, co ma mu do powiedzenia słowik.
- W pogoni za smaczną przynętą wpadłem w sidła łowcy ptaków. Ów sprzedał
mnie pewnemu handlarzowi, który wędrował z miejsca na miejsce, aż w końcu
nabył mnie od niego ten oto człowiek. Wprawdzie umieścił mnie w pięknej
klatce, jednak była to nadal niewola, tak więc moje skargi nie miały końca,
ponieważ przez zwykły kaprys utraciłem wolność. Ludzie brali mój smutek z
powodu niewoli i moją tęsknotę za wolnością za wyraz radości i wdzięczności
za to, że mogę przebywać w złotej klatce i jestem otaczany ich opieką.
Myślałem tylko o swoim bólu i nie przyszło mi to do głowy aż do chwili,
kiedy przed kilkoma dniami usiadł na mojej klatce skowronek i powiedział:
"Przestań lamentować! Bo tylko ze względu na twój lament trzymają cię w
zamknięciu!". Po czym pospiesznie odfrunął, a ja od tamtej pory nie wydałem
z siebie ani jednego dźwięku. I nie uczynię tego, dopóki będę w niewoli.
Król Salomon opowiedział właścicielowi ptaka to, o czym mówił słowik.
Zasmucony tymi słowami człowiek otworzył drzwiczki klatki i rzekł: - Po co
mi słowik, który nie śpiewa?
Słowik wyfrunął z klatki i wyleciał przez okno. Usiadł na pobliskim drzewie
i zaśpiewał pieśń wolności. A człowiekowi zdawało się, że żaden ptak
jeszcze nigdy tak pięknie nie śpiewał.
65. Zawodność wzroku
Zmęczony i wyczerpany wędrowiec kroczył noga za nogą. Dawno już zapadła
noc, a do schroniska było jeszcze bardzo daleko.
Nagle zatańczyło przed jego oczyma światełko, i kiedy tak migotało w
żwawych esach-floresach, to unosząc się w górę, to znów opadając w dół,
rozpoznał w nim robaczka świętojańskiego, który mu przyświecał. Wówczas
zrobiło mu się raźniej na sercu i zapytał:
- Powiedz mi, robaczku świętojański, dlaczego świecisz jedynie w
ciemnościach?
- Wy, ludzie, widzicie nas tylko, gdy otaczają was ciemności. Ale my
świecimy zawsze. W świetle nas nie dostrzegacie. Nie możemy mierzyć się ze
słońcem.
66. Życie po życiu
Dwa lata po narodzinach córki młoda mama poczęła bliźniaków, którzy
wzrastali w jej łonie. W miarę jak rozwijały się ich ciałka, dojrzewała
także ich świadomość i zaczęli siebie nawzajem postrzegać, co napełniało
ich radością życia.
- Czy to nie cudowne, że obaj żyjemy? Naprawdę nieźle się nam wiedzie! -
utwierdzali się nawzajem w swoim dobrym położeniu.
Po pewnym czasie odkryli dostarczającą im pożywienie pępowinę i wychwalali
swoją mamę, która dzieliła z nimi życie.
-Jak wielka musi być jej miłość, że możemy mieć udział w jej życiu! -
mówili zgodnie.
Mijał miesiąc za miesiącem i bracia widzieli, jak bardzo się w tym czasie
zmienili.
- Co to właściwie oznacza? Czy przeczuwasz, co się z nami stanie - spytał
jeden z braci.
- Sądzę, że musimy być przygotowani na opuszczenie tego miejsca -
odpowiedział drugi bliźniak.
- Przenigdy nie chcę opuścić tego bezpiecznego świata - odrzekł pierwszy. -
Któż to wie, co czeka nas na zewnątrz.
- Możemy tylko mieć nadzieję, że nasze dotychczasowe życie nie jest
pozbawione sensu i że jest jakieś życie po narodzinach.
- Jak to możliwe? Dotychczas nikt tu nie powrócił i nie ioniósł nam o życiu
po tamtej stronie. Tu jest nam tak dobrze. Wszystko, co nastąpi potem, może
oznaczać tylko koniec.
- Nie, nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego mielibyśmy zacząć żyć, aby wraz z
naszymi narodzinami umrzeć? Dlaczego mama miałaby nas żywić, skoro nasze
życie ma się skończyć zaraz po urodzeniu? To twoje zamartwianie się zmąciło
ci umysł.
- Mówisz, jakbyś coś wiedział. Tylko skąd? Czy widziałeś kiedyś naszą, jak
ją nazywamy, mamę? Może wcale jej nie ma i tylko ją sobie wymyśliliśmy,
żeby sobie wyjaśnić to, co się z nami dzieje.
Tak żyjąc w swojej jamie, mieli w tych ostatnich dniach wiele pytań i
wątpliwości, byli zatroskani, ale też pełni ufności.
A gdy mama ich powiła i przyszli na nasz świat, głośno krzyczeli. I
zobaczyli światło.
67. Źródło nadziei
Tomasz, człowiek wątpiący i poszukujący, miał sen: Archanioł Gabriel
trzymał w ręku jakąś księgę. Tomasz spytał go więc, co jest w niej
napisane.
- W tej księdze - powiedział Gabriel - zapisuję imiona przyjaciół Boga.
- Czy zapisałeś już także moje imię? - spytał Tomasz.
- Dlaczego zadajesz mi takie pytanie? Wiesz przecież, że nie jesteś
przyjacielem Boga - odrzekł anioł.
- To prawda, nie jestem przyjacielem Boga - wyznał Tomasz. - Ale jestem
przyjacielem przyjaciół Boga!
Anioł spojrzał na Tomasza w milczeniu i zadumie, po czym powiedział:
- Właśnie polecono mi wpisać twoje imię na samej górze, bowiem nadzieja
rodzi się z beznadziejności.
68. Zachwyt
Dziadek miał reumatyzm. Siedział w swoim fotelu i nie mógł się poruszać.
Kiedyś odwiedzający dziadka goście poprosili go, aby opowiedział o swoim
słynnym nauczycielu.
Początkowo dziadek mówił powoli i z namaszczeniem. Stopniowo jednak coraz
bardziej się ożywiał, dając się całkowicie porwać wspomnieniom. Nagle
uniósł się z pewnym trudem z fotela, aby pokazać, jak jego nauczyciel,
wielki Baal-szem Tow, miał zwyczaj w czasie modlitwy skakać i tańczyć. I
tak się zapamiętał w swoim opisie, że sam zaczął skakać i tańczyć po
pokoju, jak gdyby nigdy w życiu nie miał reumatyzmu, który zresztą nigdy
już nie powrócił.
Tak, w taki właśnie sposób należy opowiadać historie!
69. Post
Już od trzech dni uczeń nic nie jadł i pił tylko wodę.
- Kto narzucił ci tak ścisły post? - dopytywał się mistrz.
-Ja sam - odpowiedział uczeń matowym głosem. - W ten sposób próbuję walczyć
z moim ja.
- To trudne - powiedział mistrz i potrząsnął głową. - A z pustym żołądkiem
jest to jeszcze trudniejsze.
70. Cierpienie
Syn był niepocieszony z powodu śmierci ojca. Zawodził, szlochał, rozdzierał
szaty, nie chciał nic jeść i podnosił ogromny krzyk.
- O, ja nieszczęsny! - wołał. - Ach ten ból! Serce mi chyba pęknie! Jeszcze
nigdy w życiu tak nie cierpiałem!
Jeden z jego przyjaciół próbował go pocieszyć, mówiąc:
- Skoro ty się żalisz, to pomyśl, co mógłby powiedzieć twój ojciec?
71. Wyrzeczenie
Ojciec był wielce zaniepokojony zachowaniem swojego ukochanego syna, który
wzrastał pod jego okiem w ich wprawdzie nie nazbyt zamożnym, ale poważanym
domu, hołubiony i rozpieszczany przez wszystkie kobiety w rodzinie. Od
pewnego czasu przyjął on wraz z kilkoma przyjaciółmi ascetyczną pozę.
Jednak ojciec niezbyt wierzył w jej autentyczność. Młodzi ludzie zapuścili
włosy i brody, z odzieży nakładali jedynie białą przepaskę na biodra, jedli
wyłącznie jarzyny w niewielkiej ilości i pili czystą wodę, a przy tym nie
robili nic innego poza czytaniem pobożnych książek i prowadzeniem nie
kończących się dyskusji.
Chcąc rozwiać swoje wątpliwości, ojciec postanowił wysłać syna do ogromnie
zamożnego krewnego, który znany był jako rodzinny sybaryta, lubujący się w
zbytku i przyjemnościach.
Jowialny, korpulentny wujaszek z miejsca uraczył ascetycznego bratanka sutą
ucztą, jednak jego gość nawet nie tknął ani ryby, ani gęsiej pieczeni, ani
białego, ani czerwonego wina, zadowalając się jedynie odrobiną jarzyn i
szklanką wody.
Nie zwrócił także nawet najmniejszej uwagi na piękne oczy atrakcyjnej córki
kucharki, chociaż w czasie serwowania potraw dziewczyna zalecała się do
niego co niemiara. Nie powiedział również nawet jednego miłego słówka na
temat wspaniałego parku, szlachetnych koni i błyszczących chromem limuzyn
wujka. Skarbów jego piwnicy win, zbiorów starych monet, antycznych sreber i
wyszukanych klejnotów nie raczył zaszczycić nawet jednym spojrzeniem.
Nie zrażony tym jednak wcale wujek kontynuował swoją gawędę w
entuzjastycznym tonie i zaprosił bratanka do wzięcia wraz z nim kąpieli
przed kolacją.
Pływalnia zajmowała cały parter bocznego skrzydła domu. Odświeżająca woda
mieniła się niczym w muszli z połyskującego marmuru. Ponieważ młodzieniec
nie wyrzekł się kąpieli, zostawił swoją starannie złożoną przepaskę na
brzegu basenu i wślizgnął się do wody. Wujek po kilku pływackich ruchach
położył się na plecach, dając unosić się wodzie, i lekkimi ruchami rąk
skierował się w stronę pływającej tacy, na której znajdował się szampan i
małe przysmaki. Każdą propozycję poczęstowania się czymś bratanek bez słowa
odrzucał.
Wujek właśnie delektował się ręcznie robioną pralinką, kiedy nagle uderzono
na alarm z powodu pożaru. Jedno z okien głównego budynku stało w
płomieniach. Służba biegała chaotycznie jak szalona. Wtem nadbiegł ogrodnik
i pan domu wydał mu, nie opuszczając basenu, kilka poleceń, wziął łyk
szampana i z opanowaniem koordynował akcję ratunkową.
Powoli panika ucichła. Płomienie zdławiono, a pan domu zrobił jeszcze jedną
rundkę leżąc na plecach.
Kiedy mijał marmurowe stopnie basenu, zauważył siedzącego tam bratanka,
który z determinacją ściskał oburącz swoją przepaskę w obawie, by jej
przypadkiem nie stracić.
72. Korzenie
Za mało żeby żyć, za dużo żeby umrzeć - pomyślał sobie mechanik,
rozglądając się po swoim małym zakładzie.
- Nie mogę poprzestać na tym, do czego doszedł mój ojciec. Od niego
wszystkiego się nauczyłem, ale nie realizując własnych pomysłów, nie będę
miał żadnych perspektyw na przyszłość. Jeśli jednak skonstruuję precyzyjny
sprzęt, który wprowadzi zgodnie z moją wiedzą konieczne ulepszenia, to
pomimo potężnej konkurencji powinienem być w stanie wypełnić istniejącą na
rynku lukę i zdobyć dla siebie cały sektor.
Skonstruowanie pierwszego prototypu zajęło mu dwa lata. W tym czasie nie
miał ani jednej wolnej chwili i był teraz niezmiernie zadłużony. Jednak już
na pierwszych targach przemysłowych przyjął tyle zamówień, że jego mała
firma miała zapewnioną pracę na ponad rok.
Po kolejnych sześciu latach mógł w końcu wprowadzić się wraz ze swoją
powiększoną załogą do bardzo nowoczesnego i udanego pod względem
architektonicznym nowego kompleksu budynków firmy.
Chociaż przez całe swoje zwieńczone sukcesami życie zawodowe był zawsze
jednym z tych, którzy jako pierwsi przekraczali rankiem bramę zakładu, to
jednak nie dało się ukryć, że nie wchodził nigdy od razu do windy
prowadzącej na wyższe piętra, lecz znikał za niepozornymi drzwiami w kącie
recepcji. Nie udało mu się również uniknąć komicznych plotek na temat jego
osobliwego zachowania: pogłoski, że uprawia tam poranną gimnastykę lub że
wchodzi do tajnego skarbca, aby liczyć swoje skarby, stanowiły jedne z
bardziej niewinnych spekulacji. Jednak nikt z załogi nigdy nie wpadł na
trop jego tajemnicy, bowiem nawet długoletnia sekretarka firmy nic pewnego
na ten temat nie wiedziała.
W dzień swoich sześćdziesiątych piątych urodzin wycofał się z interesu i
podczas oficjalnej, podniosłej uroczystości przekazał swojemu synowi
symboliczny klucz do przedsiębiorstwa.
Kiedy uroczystość dobiegła końca, a budynki firmy opustoszały przed
rozpoczynającym się weekendem, ojciec wyjął z pęku kluczy jeden,
wyglądający całkiem niepozornie, i powiedział do syna:
- Pracując w naszym przedsiębiorstwie, które jest teraz przede wszystkim
twoje, wrastałeś w nie i w łączącą się z tym ogromną odpowiedzialność.
Dzisiaj złożyłem na twoje barki kolejny ciężar. Ostatnim obarczę cię, kiedy
mnie już zabraknie. Abyś mógł udźwignąć wszystkie te obciążenia i tę
odpowiedzialność, pragnę przekazać ci również ten oto klucz i powierzyć ci
moją tajemnicę, tajemnicę źródła mojej energii i mojego sukcesu.
Powiedziawszy to, poprowadził syna do owych niepozornych drzwi, otworzył je
kluczem i obaj weszli do pomieszczenia, które doprawdy nie mogło być
skromniejsze - stało tam jedynie stare, poplamione biurko z wyszczerbioną,
zieloną stalową ramą, przed nim zdezelowane drewniane krzesło obrotowe, na
blacie biurka leżał gruby, wytłuszczony notes, zaś na ścianie wisiał stary,
niebieski kitel roboczy. To było wszystko. Więcej rzeczy w tym pozbawionym
okien pomieszczeniu nie było.
- Tu przychodziłem każdego ranka, by rozmyślać i podejmować decyzje. I ty
będziesz bez wątpienia robił wiele rzeczy inaczej niż twój ojciec dla
stworzenia sobie własnej przyszłości tak, jak ja to uczyniłem. Ale byłem tu
każdego dnia, by nie zapomnieć, skąd się wziąłem. I ty o tym nie zapominaj.
73. Rozwiązanie
Wszystko jest pozbawione sensu - uskarżał się uczeń. - Skończę ze swoim
życiem.
- To nie jest żadne rozwiązanie - powiedział mistrz.
Uczeń oddalił się w zadumie, by po kilku dniach znów wrócić do mistrza.
- Długo rozmyślałem - powiedział. - Widzę, że masz rację. Chcieć umrzeć, to
żadne rozwiązanie. Postanowiłem żyć.
- To też nie jest rozwiązanie - powiedział mistrz.
- Najpierw mówisz, że śmierć nie jest rozwiązaniem. Teraz mówisz, że
również życie go nie stanowi - zdenerwował się uczeń. - Co w takim razie
jest rozwiązaniem?
- Sądzisz, że w ogóle istnieje jakieś rozwiązanie? - spytał mistrz.
74. Zmiana kursu
Nad przetaczającymi się ociężale morskimi falami unosiła się gęsta mgła
bardzo utrudniająca widoczność, i tak już nie najlepszą z powodu
zapadającego zmroku. Potężny okręt wojenny pruł nieubłaganie morskie fale,
zmierzając ku tajnemu celowi, który znał jedynie admirał.
- Światło! Prawa burta przodem! - zameldowano z oka.
Admirał wydał rozkaz natychmiastowego wysłania następującego sygnału:
Jesteście na kursie kolizyjnym! Zmieńcie kurs o 20 stopni!".
Bezpośrednio po tym statek otrzymał wiadomość tej treści: "Uwaga! Proszę
natychmiast zmienić kurs o 20 stopni!".
Admirał był tym meldunkiem, brzmiącym jak echo jego wezwania, nieco
poirytowany i kazał w odpowiedzi zakomunikować: "Tu statek wojenny.
Natychmiast zmienić kurs!".
"Byłoby lepiej, gdybyście to wy natychmiast zmienili kurs o 20 stopni!",
przyszła odpowiedź.
Teraz admirał był już wyraźnie rozzłoszczony. "Najwidoczniej nie wiecie
kogo macie przed sobą! - kazał przesłać w odpowiedzi. -Jesteśmy największym
statkiem floty i płyniemy w eskadrze wraz z trzema niszczycielami, czterema
krążownikami i kilkunastoma eskortowcami. Zmieńcie natychmiast kurs, albo
wymusimy zmianę siłą!".
"Największy statku floty - brzmiała odpowiedź - tu latarnia morska!".
To pojmie serce
75. Otwarta dłoń
Zbliżał się dzień ślubu i przyszła panna młoda była z każdą chwilą coraz
bardziej niespokojna.
- Powinnaś wyjść na świeże powietrze, żeby pomyśleć o czymś innym.
Przejdźmy się na wieczorny spacer plażą. Na pewno dobrze ci to zrobi! -
zaproponowała matka.
Obie kobiety szły obok siebie w milczeniu, a gdy doszły do plaży,
zatrzymały się, przyglądając się zachodzącemu słońcu, które tonęło w morzu
wśród licznych pierzastych obłoków.
- Nie chcesz mi powiedzieć, co cię trapi? - spytała cicho matka.
Po chwili wahania, szukając właściwych słów, córka wyszeptała:
- Nagle zaczęłam się bać przyszłości. Czy nasza miłość starczy na całe
życie? Czy nie muszę jeszcze bardziej kochać, by móc przetrzymać u boku
mojego męża wszystkie troski i konflikty? Tato i ty jesteście ze sobą
szczęśliwi, a przecież nie było wam wcale łatwo. Jak mogę zachować tak
długo miłość w moim małżeństwie? Jak wy tego dokonaliście?
Matka nic na to nie powiedziała, lecz schyliła się i nabrała w obie dłonie
piasku. Prawa ręka ściskała kurczowo piasek, jednak ten zaczął się
wysypywać z zamkniętej pięści. Im mocniej matka zaciskała dłoń, tym
szybciej piasek wymykał się z jej uścisku. Kiedy otworzyła rękę, leżało na
niej już tylko kilka ziarenek piasku, a na skórze widoczne były odciśnięte
po nim ślady, które wyglądały jak setki malutkich blizn.
Drugą ręką natomiast trzymała piasek jak na szali, i nawet kiedy poruszała
nią w jedną i drugą stronę, unosiła ją w górę i w dół, piasek, złociście
połyskując, nadal w niej spoczywał, choć była otwarta.
Obie kobiety spojrzały na siebie z uśmiechem i trzymając się pod ręce,
udały się w stronę domu.
-
76. Bagatela
Pewien złośliwy człowiek zaprosił mędrca na kolację, a gdy ten do niego
przybył, z czystej podłości z miejsca go odprawił.
Mędrzec zawrócił bez słowa. Jednak ledwie uszedł kilka kroków, kiedy
człowiek ten ponownie go zawołał. Mędrzec wrócił, a złośliwiec znów go
odprawił.
I tak powtarzało się to wielokrotnie, ale mędrzec nic na to nie mówił.
Nagle człowiek ów zarzucił swoją paskudną grę. Bowiem wzruszyło go w mędrcu
coś, co brał za cierpliwość i łagodność, i na klęczkach prosił go o
wybaczenie.
- Nic nie rozumiesz - powiedział mędrzec. - Tak jak ja postąpiłem, zrobiłby
każdy dobrze wytresowany pies. Gdy go wołasz, przybiega, odsyłasz go, to
idzie. Nie jest to wcale cechą dobrego mistrza. Takie zachowanie jest
bardzo łatwe.
77. Pan sytuacji
Kiedy sławny mistrz miecza poczuł, że zbliża się jego koniec, zastanawiał
się, któremu z trzech synów ma przekazać swój cenny miecz. W końcu
zdecydował się przetestować zachowanie i cechy swoich dzieci za pomocą
pewnego prostego triku.
Na futrynie drzwi położył poduszkę tak, aby spadła przy ich otwarciu.
Następnie przywołał do siebie najmłodszego syna.
Ten, spiesząc do ojca, otworzył drzwi, zobaczył jak przez mgłę, że coś
spada, jednak nim zdążyło go to choćby musnąć, już dobył swojego miecza i
ugodził nim w sam środek poduszki. Wprawdzie śmiał się, gdy wokół niego
fruwały pióra, ale ich zbieranie było dla niego już mniej zabawne.
Po umieszczeniu na futrynie kolejnej poduszki, mistrz miecza przywołał do
siebie drugiego syna.
Ten otworzył drzwi, zobaczył spadającą poduszkę, pochwycił ją, wszedł do
pokoju, odłożył ją starannie na bok, po czym zwrócił się w stronę ojca.
Również swojego najstarszego syna mistrz miecza przetestował w taki sam
sposób. Ten jednak, zamiast jak zwykle otworzyć drzwi z rozmachem, pchnął
je wolno stopą, zaśmiał się serdecznie, gdy zobaczył spadającą poduszkę,
usiadł na niej swobodnie i powiedział do ojca:
- Oto jestem. Co mogę dla ciebie uczynić?
78. Szczerość intencji
Pewien chłop posadził winny krzew z gatunku tych, które dopiero po
trzydziestu latach wydają nadające się do spożycia, smaczne grona.
Władca kraju, przypadkiem właśnie tamtędy przejeżdżając, zwrócił się więc
do wieśniaka tymi słowy:
- Musisz być urodzonym optymistą, skoro w tym wieku sadzisz latorośl,
której owoców może nigdy nie zbierzesz.
- To nic nie szkodzi - odrzekł chłop. - Jeśli mnie to nie będzie już dane,
to moje dzieci będą sobie zrywać słodkie grona i mieć z nich korzyść, tak
jak ja mam plony z tego, co zasadzili moi przodkowie.
- Rozumiem - powiedział król. - Gdyby jednak spodobało się Bogu, abyśmy
obaj doczekali chwili, gdy twój krzew wyda nadające się do spożycia owoce,
to przyślij mi parę. Będzie to dla mnie radosne wspomnienie.
Mijał czas. Krzew był pielęgnowany i wiele lat później zaczął wydawać
wyśmienite owoce. Chłop włożył najpiękniejsze z nich do koszyka i
dostarczył je władcy. Król przypomniał sobie ich spotkanie, delektował się
gronami i obdarował chłopa sowicie.
Wieść o tym szybko się rozeszła. Zaraz też zbiegli się wszyscy
niedoinformowani i chciwi, pragnąc także otrzymać złoto za winogrona.
- Równe prawa dla wszystkich! - wołali.
- Wyrzućcie tych naśladowców, tych płaszczących się hipokrytów,
wkradających się podstępnie w łaski i goniących za zyskiem! - rozkazał
władca. - Nic nie rozumieją i działają z fałszywych pobudek. Dlatego niech
nawet nie pokazują mi się na oczy!
Ludzie byli rozzłoszczeni, urągali na bezprawie, którego, ich zdaniem,
doświadczyli, nikt jednak nie pytał o prawdziwe powody.
79. Konsternacja
Stonoga była bardzo rada ze swego życia. Każdego dnia maszerowała przez
swój rewir w poszukiwaniu pożywienia, a znajdując wystarczającą ilość
jedzenia i nie będąc jeszcze nigdy przez nikogo zagrożoną, nie miała
powodów do narzekań.
Któregoś dnia stara ropucha zapytała ją, jak to robi, że nie zaplącze się w
swoich licznych nogach.
Stonoga się zamyśliła. Po czym wycofała się zbita z tropu, z zamętem w
głowie do swojego schronienia i dalej pogrążała się w myślach. A nie
znajdując odpowiedzi, nie odważyła się już nigdy wyjść ze swej kryjówki. I
taki był jej marny koniec.
80. Nieistotne pytania
Mistrzu, jeśli nie możesz mi powiedzieć, czy świat będzie istniał wiecznie,
skąd się wziąłem i co się ze mną stanie po śmierci, to nie widzę powodu,
dla którego miałbym dłużej być twoim uczniem - powiedział nowicjusz.
- Czy obiecałem ci odpowiedź na te pytania i czy zadałeś mi je wcześniej?
- Nie, nie mówiliśmy jeszcze o tym - odpowiedział uczeń. - Ale w tym jest
sedno sprawy. Jeśli nie będę mógł otrzymać odpowiedzi na te pytania, to na
nic mi się zda cała moja nauka!
- Zastanów się w takim razie nad przypowieścią, którą ci teraz opowiem -
polecił mu mistrz:
Pewien człowiek został podczas walki ciężko zraniony strzałą. Poczołgał się
w cień drzewa, a kiedy wreszcie przyszedł do niego lekarz, ranny
powiedział: "Nie wyciągaj jeszcze strzały. Chcę się najpierw dowiedzieć,
kto we mnie celował, gdzie stał, gdy mnie ugodził, jakiego użył łuku i z
jakiego drewna jest ta strzała". Gdyby ranny chciał czekać na te
odpowiedzi, z całą pewnością zmarłby, zanimby je otrzymał.
-Jeśli jesteś przekonany, że nie możesz być moim uczniem, dopóki nie
wyjaśnię ci wszystkich zagadek świata, to na pewno umrzesz, nie otrzymawszy
na swoje pytania odpowiedzi.
Aby podążać drogą prawdy, nie potrzebujesz tych pytań i odpowiedzi na nie.
Nie położą one kresu twoim cierpieniom i nie wskażą ci drogi ku szczęściu.
Po co zatem dręczyć się nimi i utrudniać swój wewnętrzny rozwój?
81. Ignorant
Pewnego razu mędrzec powiedział: - Istotę dzwonu stanowi jego dźwięk.
Pewnego razu do dzwonu podkradł się złodziej. Interesował go jednak tylko
brąz, z którego wykonano dzwon. A że dzwon był zbyt duży i ciężki, by można
go było wynieść w całości, złodziej zamierzał rozbić go na kawałki. Jednak
już przy pierwszym uderzeniu zabrzmiał tak potężny dźwięk, że z przerażenia
upuścił młot i zatkał sobie uszy.
To, że nie chciał być słyszany, jest rzeczą zrozumiałą, ale zatykać sobie
uszy, to głupota.
82. Niedomiary...
Pewnemu człowiekowi zmarła żona, tak więc mieszkał w swym domu tylko z
synem.
Któregoś dnia ojciec musiał wyjechać.
Kiedy był w podróży, wioskę napadła banda rabusiów, którzy rozkradli bydło
i cały dobytek, zaś mieszkańców pozabijali lub wydali na pastwę płomieni
pochłaniających domy, i tylko jego syna oszczędzili, uprowadzając go, by
służył im jako niewolnik.
Po powrocie ojciec szukał syna w gruzach. Pogrążony w cierpieniu wziął
jakieś zwęglone chłopięce ciało za swoje dziecko i pochował je z ciężkim
sercem.
Mężczyzna odbudował dom, troszczył się o swoje pola, jednak żałość z powodu
śmierci syna nigdy go nie opuszczała.
Po trzech latach chłopcu udało się wyrwać z rąk bandytów. Drogami pełnymi
niebezpieczeństw przybył pewnej nocy pod rodzinny dom i zapukał do drzwi.
- Tato! To ja, twój syn! - zawołał.
- Wynoś się! Nie mam już syna. Zginął w płomieniach -odpowiedział ze środka
głos, w którym chłopak rozpoznał swojego ojca.
Zaczął więc płakać i błagał, by go wpuścił. Ale ojciec, opanowany przez
żałość, zawołał tylko:
- Znikaj wreszcie i zostaw mnie samego!
Rozczarowany i zmęczony chłopiec zarzucił w końcu swoje błagalne prośby i
pomyślał, że może będzie lepiej, kiedy przyjdzie rankiem.
Położył się gdzieś w kącie, a po kilku godzinach snu ponownie zapukał do
drzwi ojcowskiego domu. Wołał i błagał, jednak ojciec był nieprzejednany,
sądząc, że ktoś ze wsi chce mu spłatać brzydkiego figla.
- Zostaw mnie wreszcie w spokoju i zwiewaj stąd - odpowiadał w kółko.
Syn poddał się w końcu, porzucił ojcowski dom i już nigdy nie powrócił.
Opowiedziawszy tę historię, mistrz rzekł:
- Wielu jest tak zaślepionych i ciasno myślących, tak przekonanych o swojej
słuszności i tak pełnych uprzedzeń, że nie otworzyliby swych drzwi również
wówczas, gdyby sama prawda prosiła o wejście. Nie wpuszczą jej.
83. Krzyż na miarę
Stara legenda opowiada o pewnym człowieku, który nieustannie wadził się z
Bogiem, uważając, że złożył On na jego barki nazbyt ciężki los.
- Moje kłopoty, troski, bóle, smutki, wszystko to tak mnie przygniata, tak
bardzo mi ciąży, że nie mogę już dłużej wytrzymać - wciąż utyskiwał. Jego
serce i myśli były pełne żalów oraz skarg i błagał Boga, aby zechciał mu
trochę ulżyć.
Bóg ulitował się więc i poprowadził go do potężnej sali, w której ustawione
były niezliczone krzyże we wszystkich możliwych rozmiarach i wersjach, po
jednym dla każdego człowieka.
- Wyszukaj sobie taki, który będzie ci bardziej odpowiadał, a ja z chęcią
dokonam zamiany. Możesz jednak wybrać tylko raz - powiedział Pan, i
człowiek zaczął się rozglądać w poszukiwaniu jakiegoś innego krzyża.
Zaraz też zauważył dość mały krzyż, ale nawet nie mógł ruszyć go z miejsca,
ponieważ był on cięższy niż ołów. Następnie wypróbował długi i cienki,
który wprawdzie mniej ważył, jednak o wszystko zawadzał, przez co mężczyzna
czuł się z nim jak w klatce. Wziął zatem na barki krzyż średniej wielkości.
Na pierwszy rzut oka wydawało mu się, że jest całkiem znośny, lecz
niezależnie od tego, jak go sobie nakładał, ciągle wbijał mu się w kark
bolesny cierń. Tak próbował nieść jeden krzyż po drugim, zawsze jednak
ujawniały się jakieś niedogodności.
Ponieważ żaden z zauważonych w pierwszej chwili krzyży nie okazał się
odpowiedni, zaczął szukać na obrzeżach sali.
W końcu natrafił na przysłonięty trochę innymi krzyż, który zdawał się w
sam raz dla niego. Podniósł go i był zaskoczony, że pasuje, jak zrobiony na
miarę - nie był ciężki jak ołów, o nic nie zawadzał, nie miał ciernia,
który by się wbijał w kark. Wprawdzie czuł jego ciężar, ale był pewien, że
da radę go nieść. A kiedy przyjrzał mu się dokładnie i zbadał go rękoma,
stwierdził, że był to ten sam krzyż, który nosił dotychczas.
84. Dobry pływak
Mistrzu - powiedział uczeń - proszę cię o radę, ponieważ nie mogę się na
niczym skoncentrować przez dłuższą chwilę. Ciągle chcę robić coś innego niż
to, co właśnie robię, i myśleć o czymś innym, niż o tym, co w danej chwili
konieczne.
- Postaraj się być dobrym pływakiem - odpowiedział mistrz.
- Nie rozumiem, jak może mi pomóc pływanie?
- Zły pływak musi się gwałtownie poruszać, aby utrzymać się na wodzie.
Dobry pływak jest niesiony przez wodę.
85. Trudniejsze od jasnowidztwa
Do mistrza przybył nowy uczeń, który opowiadał, że w czasie swoich podróży
dotarł do pewnego ukrytego miejsca w Himalajach. Żyje tam - jak mówił -
pewien guru mający dar patrzenia w przeszłość i przyszłość. Ma on również
kilku uczniów, którym przekazuje swoje umiejętności.
- Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie i zostałem tam przez jakiś czas.
Jednak im dłużej tam przebywałem, czułem, że to nie to, czego szukam.
Udałem się więc w dalszą drogę. I tak oto przyszedłem do ciebie, aby
dowiedzieć się, jaką ty przekazujesz wiedzę.
-To, czego naucza tamten guru, nie robi na mnie żadnego wrażenia -
powiedział mistrz. - Droga, której ja uczę, jest o wiele trudniejsza.
- Cóż może być trudniejszego nad widzenie przeszłości i przyszłości? -
spytał zdumiony uczeń.
- Życie w teraźniejszości - odrzekł mistrz.
86. Oczyszczenie
Szczególnie pilny uczeń zażywał każdego ranka i wieczora kąpieli w rzece,
aby obmyć się ze swych złych myśli i ze swych przewinień.
Pewnego dnia mistrz powiedział do niego: - Jeśli sądzisz, że woda rzeki
może zmyć twoje grzechy i słabości, to zgodnie z twoim przekonaniem
wszystkie ryby, żaby i raki musiałyby być święte.
Oczyszczenie ze swoich win znajdziesz tylko w wodach miłującej dobroci, nad
brzegami współczucia. Czysta i przejrzysta jest ta woda. Zanurz się w niej
i daj się nieść jej falom, wówczas także twoja dusza nie będzie zmącona i
żadna rzeka nie będzie ci potrzebna do oczyszczenia.
87. Namiastka
Szczupły, przystojny mężczyzna o niezłej aparycji wysiadł z nonszalancją ze
swojej szałowej limuzyny, ściągając na siebie wszystkie spojrzenia.
Zarzucił sobie z fantazją kaszmirowy płaszcz na ramiona, przejechał prawą
ręką po czarnych, gęstych włosach skroni, migotając złotym zegarkiem oraz
sygnetem, i lekkim krokiem wspiął się po marmurowych stopniach domu.
Zaciekawieni jego widokiem ludzie szeptali między sobą i pytali:
- Kim jest ten mężczyzna, tak elegancki i bogaty? Musi być wybrańcem
niebios.
- Wręcz przeciwnie - odrzekła na to jakaś starsza kobieta w lichej odzieży
- nie jest bogatym wybrańcem niebios, lecz kimś bardzo biednym. Bowiem
gdyby Bóg nie odwrócił od niego swojego oblicza, nie musiałby demonstrować
takiej próżności.
88. Niesprzedajny
Pewien zamożny człowiek zrozumiał na starość, że bogactwo nie może mu dać
wewnętrznego zadowolenia, jak się tego kiedyś spodziewał. Dlatego przekazał
wszystko, co posiadał, swojemu synowi i przyłączył się do wspólnoty, która
poprzez prostotę i wyrzeczenia szukała drogi wiodącej ku poznaniu.
Któregoś dnia wysłano go wraz z jednym współbratem do miasta w celu
sprzedania na targu dwóch starych osłów, ponieważ już nie były wspólnocie
do niczego przydatne.
Na targu podeszło do niego kilku zainteresowanych kupnem.
- Czy te osły są jeszcze użyteczne? - spytał jeden.
- Gdyby były użyteczne, nie sprzedawalibyśmy ich! - rzekł w odpowiedzi.
- Dlaczego skóry ich grzbietów i końce ich ogonów są tak łyse? - spytał
inny.
- Ponieważ kładą się co parę kroków i musimy im wówczas batem, że się tak
wyrażę, wygarbować skórę, a następnie ciągniemy je za ogon tak długo, aż
wstaną.
Nic dziwnego, że nikt nie chciał kupić ich osłów. Nie załatwiwszy sprawy,
udali się zatem w powrotną drogę. We wspólnocie zarzucono ich pytaniami i
jego towarzysz opowiedział wszystko tak, jak było.
- Dlaczego to zrobiłeś? Czyżbyś nagle stał się zbyt głupi, by sprzedać parę
osłów? Przecież wcześniej robiłeś niezłe interesy - oburzali się
współbracia.
- Myślicie, że porzuciłbym wszystko, co posiadałem, moje domy i ogrody, a
nawet rodzinę, żeby następnie z powodu dwóch starych osłów zostać kłamcą?
89. Zwiastuny
Pewnej nocy biedak miał niezwykły sen: widział, jak otworzyły się drzwi do
jego pokoju i jakaś postać, jak mu się zdawało, w czerni, jednak otoczona
promienistym blaskiem złotych skrzydeł, zbliżyła się do niego, trzymając w
ręku płonący miecz.
- Kim jesteś i czego chcesz ode mnie w środku nocy? - spytał swojego
dziwnego gościa.
-Jestem Aniołem Śmierci i przyszedłem po ciebie.
- Panie, błagam cię! - zawołał biedak. - Oszczędź mnie nie ze względu na
mnie samego, lecz z powodu moich dzieci, których matkę już zabrałeś. Daj mi
jeszcze czas, żebym zarobił trochę pieniędzy, aby zapewnić dzieciom
utrzymanie. Bowiem teraz nie mam nic, co mógłbym im dać, i umarłyby z
głodu.
- Ulituję się nad tobą i twoimi dziećmi - powiedział Anioł Śmierci. -Jednak
kiedy ponownie do ciebie przyjdę, wezmę twoją duszę, i żadne prośby ani
błagania nie powstrzymają mnie od tego. Bądź tego pewny!
- Dziękuję ci za twoją dobroć - powiedział z westchnieniem wdowiec. - Ale
bądź jeszcze tak litościwy i przyślij mi jakiś zwiastun, który cię zapowie,
abym mógł się przygotować na twoje przyjście, a nie, tak jak dziś, nagle
został zdjęty śmiertelnym strachem.
Anioł przyrzekł mu to, schował miecz do pochwy i znikł.
Od tej chwili biedak ciężko pracował, dochodząc z wolna do pewnego
dostatku, tak że jego dzieci mogły uczęszczać do szkoły i zdobyć zawód.
Swój sen o Aniele Śmierci dawno już zapomniał. Pożenił oraz powydawał za
mąż dzieci i bawił już dwoje wnucząt, kiedy nagle nieuleczalnie zachorował.
Leżał właśnie w swoim łóżku, złożony chorobą, gdy wtem zjawił się przed nim
Anioł Śmierci z płonącym mieczem.
- Dlaczego przyszedłeś do mnie tak nieoczekiwanie? Jak sobie teraz
przypominam, obiecałeś mi przecież przysłać w porę jakiś zwiastun, który
miał zaanonsować twoje przyjście - uskarżał się starzec.
- Wysłałem do ciebie nie tylko jeden, lecz siedem - odpowiedział Anioł
Śmierci.
- Mówisz siedem? Nie zauważyłem żadnego'.
- Tak, wy ludzie tacy właśnie jesteście. Sądzicie, że jeśli zignorujecie
przysłane wam zwiastuny zbliżającej się powoli śmierci, to ona nigdy was
nie spotka. A u ciebie zebrały się już wszystkie.
Mówiąc to, wskazał na jego oczy i powiedział:
- Pierwszym zwiastunem, którego ci przysłałem, był twój słabnący wzrok.
Drugi to twój słabszy obecnie słuch. Trzeci zabrał stopniowo twoje zęby.
Czwarty przyprószył siwizną twoje niegdyś czarne włosy. Piąty zgarbił twoją
smukłą sylwetkę. Szósty przyniósł ci laskę, bo twoje nogi nie chciały cię
już dłużej same nosić. A siódmy odebrał ci apetyt, tak że nic ci już
porządnie nie smakuje. Siedmiokrotnie zostałem wyraźnie zapowiedziany. Nie
mów zatem, że nic nie zauważyłeś. A teraz sam do ciebie przyszedłem.
I Anioł Śmierci podniósł swój miecz.
90. Troskliwość
Nastała zima. Wieczorem rodzina zgromadziła się w pokoju bawialnym przy
kominku, który promieniował przyjemnym ciepłem. Dziadek jak zwykle siedział
z boku w swoim fotelu, skulony, z głową do ziemi i nikt nie zwracał na
niego uwagi. Przyzwyczajono się nie kierować ku niemu wzroku częściej, niż
to było konieczne, aby nie psuć sobie humoru jego stopniowym gaśnięciem.
Tylko najstarszy syn zdawał się nie obawiać bezlitosnego działania
starości. Jego serce przepełniały tkliwe wspomnienia czułej miłości
dziadka, opowiadanych przez niego historii z przeszłości, spacerów za rękę
i niejednej wspólnej tajemnicy, której dziadek zawsze umiał dochować,
mrugając przy tym do niego porozumiewawczo okiem. I dlatego też jako jedyny
w rodzinie zauważył, że dziadek trzęsie się z zimna.
- Dziadkowi jest zimno. Nie masz dla niego jakiegoś koca? - spytał.
- Nie mam tu żadnego koca - odburknął ojciec, nie odrywając wzroku od
gazety. - W garażu leży jakiś stary, możesz go wziąć.
Syn przyniósł koc i rozpostarł go na podłodze, po czym przeciął na pół.
Ojciec spojrzał zdziwiony zza gazety.
- Cóż to znowu? Dlaczego tniesz koc na dwie części?
- Jedna połowa jest dla dziadka - odpowiedział syn -a druga dla ciebie. Dam
ci ją, gdy będziesz kiedyś tak stary jak on.
91. Życiorys
Pewien biznesmen prowadził wprawdzie z powodzeniem spekulacje na giełdzie i
mógł sobie na wszystko pozwolić, ale zdawał sobie sprawę z tego, że nawet
wszystkimi swoimi pieniędzmi nie zdobędzie odpowiedzi na pytanie o sens
życia.
Zaczął zatem uprawiać spekulacje metafizyczne. Przeczytał liczne duchowe
książki, uczęszczał na seminaria oraz prelekcje i w ten sposób dowiedział
się któregoś dnia o wiekowym człowieku ogromnej mądrości, który mieszkał w
jakiejś grocie w Himalajach i znał tajemnicę życia.
Biznesmen-myśliciel sprzedał lub rozdał wszystko, co posiadał i z mętnym
opisem miejsca wyruszył w drogę do Tybetu w poszukiwaniu mądrego
pustelnika. Wiele miesięcy podróżował po odludnych górskich regionach,
przedzierał się przez śnieg i lód, aż w końcu dotarł do położonej pięć
tysięcy metrów nad poziomem morza groty, którą zamieszkiwał półnagi
pustelnik.
Będąc w końcu u celu, z miejsca, bez zbędnych wstępów i ceregieli zadał
starcowi swoje pytanie:
- Powiedz mi, co to jest życie?
Pustelnik pogrążył się przez chwilę w zadumie.
- Mój synu, życie to długa rzeka, zaczynająca się narodzinami...
- Daruj sobie takie idiotyczne banały! - krzyczał biznesmen. - Czy myślisz,
że rozdałbym całe swoje mienie i podjął straszliwe trudy oraz wyrzeczenia,
aby wysłuchiwać takiej oklepanej gadki. że życie to długa rzeka?
Pustelnik cofnął się przerażony, zasłonił sobie ręką usta, rozwarł szeroko
oczy i wydukał:
- Jak powiadasz? Życie to nie jest długa rzeka?
92. Niezależny
W piękną księżycową noc dwóch Japończyków siedziało w ogrodzie, słuchając
śpiewu słowika. Kiedy miła dla ucha melodia przebrzmiała, jeden z mężczyzn
powiedział po krótkiej pauzie:
- Zauważyłem, że słowik śpiewa w każdą noworoczną noc.
- Co też ty wygadujesz? - rozległ się głos słowika. - Skąd miałbym
wiedzieć, kiedy zaczyna się nowy rok? Śpiewam, bo chcę. To wszystko!
93. Poszukiwanie
Pięknego letniego dnia kilku przyjaciół zorganizowało piknik. Z wyjątkiem
jednej z dziewcząt wszyscy w tym gronie od dawna się znali. Kiedy w
radosnym nastroju posilili się już i napili, grali w różne gry lub bawili
się w inny sposób. Tylko ta nowa trzymała się wyraźnie na uboczu i nie
zwracano na nią większej uwagi. Ona zaś, korzystając z okazji, zgarnęła
parę porozrzucanych tam co cenniejszych przedmiotów i znikła.
Kiedy w końcu zauważyli kradzież, udali się za złodziejką w pościg, ale nie
było już po niej śladu. Ścigający spytali zatem siedzącego pod drzewem
mężczyznę, czyjej przypadkiem nie widział.
- Dlaczego jej szukacie? - zapytał mędrzec, którym okazał się zagadnięty
przez nich odpoczywający pod drzewem człowiek.
Zrelacjonowali mu zatem całe zajście, po czym mędrzec spytał:
- Co, waszym zdaniem, bardziej się liczy: poszukiwanie jakiejś kobiety z
powodu kilku drobnostek, czy też poszukiwanie samego siebie?
Wówczas przysiedli się do niego, wsłuchując się do wieczora w jego słowa.
94. Wyzwolenie
Pewnego dnia przyszedł do mędrca człowiek, który szukał u niego rady i
wskazówki, jak na długiej drodze do oświecenia dotrzeć wreszcie do celu.
Mędrzec polecił mu w zdawkowych i bardzo szorstkich słowach zarzucić
niezwłocznie studia i natychmiast opuścić dom.
Zaraz po jego odejściu jeden z uczniów, przysłuchujący się temu niemal ze
zgrozą, spytał mistrza o powód jego niezwykle obcesowego zachowania.
Podczas gdy mistrz jeszcze się zastanawiał, jak najlepiej wyjaśnić uczniowi
swoje postępowanie, do pokoju wleciał ptak, trzepotał nerwowo skrzydełkami
i szukał wyjścia. Mistrz odczekał do chwili, kiedy wyczerpany ptak usiadł w
pobliżu otwartego okna - i nagle głośno zaklaskał w dłonie. Spłoszony ptak
poderwał się, wyfruwając prosto na wolność.
- Moje klaśnięcie w ręce było chyba dla ptaka szokiem - powiedział mistrz.
- Może takim samym, jak moje zachowanie dla tego człowieka.
95. Nawyki
W pogoni za zwierzyną myśliwy dotarł do nieznanej sobie kamienistej doliny.
Wkrótce potem napotkał szyld, na którym dużymi, ręcznie namalowanymi
literami było napisane: "Zakaz spożywania kamieni!".
Zdziwiony tym niezwykłym zakazem myśliwy szukał dalszych wskazówek i dotarł
w końcu do groty pustelnika.
- Tak, to ja napisałem ten szyld - przyznał pustelnik. - Twoja konsternacja
bierze się jedynie stąd, że nigdy dotąd nie widziałeś takiego szyldu. Poza
tym uważasz za rzecz zupełnie niepotrzebną formułowanie takiego zakazu,
ponieważ przecież i tak żaden człowiek nie wpadłby na pomysł, aby jeść
kamienie. Cóż, może niespożywanie kamieni stanowi tylko złe przyzwyczajenie
ludzi. I z pewnością jest jeszcze wiele takich złych przyzwyczajeń, nad
którymi nikt się wcale nie zastanawia. Gdyby jednak ludzie je rozpoznali i
zarzucili, mogliby przezwyciężyć swoją marność i nędzę.
96. Poznanie Boga
Powiedz mi mistrzu, co muszę czynić, aby dotrzeć do Boga - prosił uczeń.
- Aby móc dotrzeć do Boga, musisz wiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, że
wszelkie twoje dążenia będą daremne.
- A poza tym?
- Po drugie, postępuj zawsze tak, jakbyś tego wcale nie wiedział - zalecił
mu mistrz.
97. Wiedza
Pewien intelektualista spytał mędrca-. Czy znasz prawdę uznawaną i
potwierdzoną przez wszystkie istoty żyjące?
- Skąd miałbym ją znać? - powiedział mistrz.
- Czy wiesz przynajmniej, że jej nie znasz?
- Skąd miałbym to wiedzieć?
- Czy w takim razie ludzie właściwie nic nie wiedzą?
- Skąd miałbym to wiedzieć?
98. Prawdziwy czy sztuczny?
Któregoś dnia poproszono mędrca do domu pewnej bogatej kobiety. Po herbacie
pani domu zaprowadziła go do dużego pomieszczenia, które wypełnione było po
brzegi niezliczonymi kwiatowymi kompozycjami, zarówno we wspaniałych
bukietach, jak i ogromnych donicach, a w powietrzu unosił się oszałamiający
zapach, jakby wszystkie kwiaty kwitły jednocześnie.
- Chcę ci zadać zagadkę - powiedziała pani domu. - Jeśli ją rozwiążesz,
przeznaczę na biednych z tej okolicy pokaźną sumę. Ze wszystkich kwiatów,
które tu widzisz, tylko jeden jest prawdziwy. Twoje zadanie polega na jak
najszybszym znalezieniu owego kwiatu.
Wprawdzie mędrzec nie gustował w takich zabawach, ale ze względu na
biednych gotów był zadać sobie ten trud. Poza tym kusiło go odkrycie prawdy
o rzeczach sztucznych i naturalnych. Przyjrzał się dokładniej kilku kwiatom
i nie mógł się nadziwić, jak perfekcyjnie zręczni fachowcy potrafili
wykonać wierne imitacje prawdziwych kwiatów. Sprawdzenie każdego kwiatu z
osobna trwałoby wiele godzin, a może nawet dni. Na tę myśl mędrcowi zrobiło
się gorąco i trochę się spocił.
- Jest tu bardzo ciepło - zwrócił się do pani domu. - Każ, proszę, otworzyć
okna. W świeżym powietrzu lepiej się myśli.
Otworzono okna.
Kilka minut później mędrzec podszedł pewnym krokiem do jednego z kwiatów i
powiedział:
- To jest prawdziwy kwiat.
- Ale skąd mogłeś to wiedzieć? - spytała pani domu, wielce zdziwiona.
- Nie zawsze jest łatwo uchodzić za mędrca. Jeszcze trudniej jest być
pszczołą i w nieomylny sposób odnajdywać to, co prawdziwe, tak jak ta
pszczółka, która tu przyfrunęła i usiadła na płatku tego kwiatu. Jednak
najtrudniej jest być prawdziwym kwiatem.
99. Argument
Pewien młody człowiek znał w swoim sąsiedztwie staruszka, który
nieprzerwanie czytał. Któregoś dnia zagadnął go tymi słowy:
- Widzę cię, jak dzień i noc siedzisz nad książkami. Powiedz mi, dlaczego
ustawicznie czytasz?
- Czytam, aby wiedzieć, jak się dostać do nieba - odpowiedział staruszek.
Kilka lat później - gdy leciwy sąsiad od dawna już nie żył - młody człowiek
sam zaczął szukać prawdy. Dużo czytał i studiował, szukał wskazówek,
zdobywał dobre i złe doświadczenia, aż w końcu pewnego dnia medytacja
doprowadziła go do najwyższego poznania.
I oto objawił mu się staruszek, którego znał w swojej młodości.
-Jesteś więc w niebie - przemówił do niego - tak jak tego z ufnością
oczekiwałeś. Ale, jak widzę, nadal czytasz.
- Tak, czytam nadal.
- Podczas swojego ziemskiego życia tylko czytałeś i w niebie też nic
innego nie robisz. Przypuszczam, że czytasz wyłącznie dla samego czytania.
- Masz rację - powiedział staruszek. - Teraz jednak rozumiem, co czytam.
100. Nauka
Każdego ranka mistrz mówił swoim uczniom o pokorze i dobroci, miłości
bliźniego i wyrzeczeniach, i o innych aspektach duchowego życia.
I dzisiaj chciał to zrobić. Jednak w chwili, gdy miał rozpocząć swój
wykład, rozległa się za oknem pieśń skowronka. Wszyscy się w nią
zasłuchali, a gdy przebrzmiał ostatni dźwięk, mistrz powstał i powiedział:
- Na dziś koniec nauk.