Wessell Deborah Miła przejażdżka


Autor: Deborah Wessell

Tytul: Miła przejażdżka

(Joyride)

Z "NF" 3/91

Becket Błękitnozielona nie zamierzała wcale porywać jedynego

przedstawiciela pierwszej obcej rasy, która nawiązała

kontakt z ludźmi. Ale kiedy już go miała, głupio jakoś

byłoby go oddać - no a potem już po prostu nie chciała.

Cała historia zaczęła się w Akwarium, miejscu, w którym

najłatwiej w Nowym Seattle zdobyć przyjaciół albo stracić

forsę. To była noc rekinów, toteż wokół kłębił się tłum

hazardzistów, ludzi spragnionych uciechy i turystów z całego

Nowego Początku. Ostra muzyka przenikała do szpiku kości, a

morskie stwory, lekkie i szybkie, przepływały mimo za

przezroczystymi kopułami parkietu i sal gry.

Rekiny znaczyły dla Becket tyle co zeszłoroczny śnieg.

Zajęta grą w riprap przy stoliku obok baru, starała się

wygrać równowartość biletu do domu od przystojnej młodej

porucznik z Ochrony i Oczyszczania. Z kolei porucznik zajęta

była Lilą Nigdy, najpiękniejszą blondynką wszechczasów i

przegrywała regularnie. Lila zaś podrzucała Becket żetony

pod stołem, ignorując znaczące oficerskie spojrzenia.

Do środka weszło trzech mężczyzn i wszystko się

skomplikowało.

M ę ż c z y ź n i. Nikt nie powiedział tego głośno,

chociaż każdy pomyślał to samo, od czcigodnej starej senator

przeliczającej wygraną, do dziewczynki karmiącej ryby.

Mężczyźni w Akwarium. Nie żadne holo w wiadomościach z

zagranicy ani dalecy olbrzymi dostrzeżeni za bramą

terrańskiej ambasady, lecz autentyczny towar. Przystanęli

przy barze, rozmawiając obco brzmiącymi głosami. Kobiety

umilkły i nawet przygrywający do tańca zespół. "Nie Ma Mowy"

zgubił na chwilę rytm.

- Męty - rzuciła porucznik Daltic wystarczająco głośno.

Zespół umilkł. Para turystów chwyciła swe dzieci i

wycofała się ku drzwiom, podczas gdy najwyższy z mężczyzn

podszedł do stolika.

- Pułkownik Cirona, terrańska Dyplomacja i Defensywa.

Czym mogę służyć, pani porucznik? Zwracała się pani do mnie?

- jego angielski był doskonały. Oczywiście nadal był to

oficjalny język wszystkich siedemnastu skolonizowanych

planet, ale od czasu Drugiego Renesansu na Ziemi większość

terrańskiej arystokracji wolała włoski. Cirona ukłonił się

wytwornie.

Porucznik Daltic zawahała się na moment przed podjęciem

wyzwania. Dostatecznie długo, by Becket przyszedł do głowy

szalony pomysł.

- Odchrząkiwała tylko - wtrąciła się, mrugając do niego

jednym mocno niebieskim okiem spod plątaniny miedzianych

włosów. Jej drugie oko lśniło zielenią i to zbiło Cironę na

chwilę z pantałyku. Becket wstała, zebrała swe żetony i

zrobiła minę do Lili. Ta podniosła się, pułkownik zaś nieźle

odegrał gościa połykającego własną szczękę. Każdy tak

reagował przy pierwszym zetknięciu z Lilą. Naprawdę była

świetna.

- Nazywam się Becket Błękitnozielona, a to jest Lila

Ni... hm, moja partnerka Lila. - Nie było sensu wyjaśniać,

czego to Lila nigdy nie robiła. Czy może prawie nigdy. -

Właśnie skończyłyśmy. Ma pan ochotę na partyjkę chromy?

- Cóż za uprzejma propozycja - odparł Cirona, nawet

niezbyt sarkastycznie. - Czy przyjmujecie tu czeki ambasady?

Wydawało się, że całkowicie stracił zainteresowanie Lilą,

co lekko speszyło Becket. Każdy - nawet mężczyzna - kogo

bardziej pociągała chroma niż gapienie się na Lilę, musiał

być niekiepskim graczem.

- Proszę zapytać barmanki. Ona sprzedaje żetony.

Cirona skłonił się ponownie i wrócił do swych kompanów

przy barze, podczas gdy bardziej wyrafinowani bywalcy

Akwarium udali, że przestają podsłuchiwać. Ostatecznie Nowe

Seattle stawało się kosmopolityczne. Najnowszy traktat

zezwalał stu Terrańczykom - Terranki siedziały w domu - na

zamieszkanie w kompleksie ambasady w charakterze dyplomatów,

handlowców i obsługi pomocniczej. Niektóre mieszkanki Nowego

Początku widywały już zatem mężczyzn, a kilku nawet, między

innymi Błękitnozielonej Becket, zdarzyło się ubić z jednym

czy dwoma jakiś cichy i niezupełnie legalny interesik. Rzecz

jasna, wszystkie patriotki Nowego Początku z założenia

gardziły mężczyznami: Terranie stanowili niechlubną

przeszłość, Nowy Początek - świetlaną przyszłość. Jednak

zasady żadnej z bywalczyń Akwarium nie były aż tak silne, by

zmusić je do wcześniejszego powrotu do domu w sobotni

wieczór i przepuszczenia skandalu, czy, jeszcze lepiej,

awantury. Podjęto zatem grę, a "Nie Ma Mowy" rozpoczął powolny

zmysłowy numer. Rekiny krążyły nadal.

- Wszystko ci jedno, z kim grasz, co? - warknęła Daltic.

- Nie interesuje cię, że Terranie wysyłają statki

szpiegowskie i planują inwazję? A może to prawda, co mówią,

że faktycznie wolisz męskie towarzystwo? Może jesteś

m i e s z a n t k ą?

Na dźwięk tak ostrej zniewagi wszystkie głowy przy barze

odwróciły się w kierunku Becket, ta jednak powstrzymała się

od odpowiedzi. Była ponad wyzwiska, a zresztą kiedy ostatni

raz wyzwała Osę, nieźle oberwała.

- Nic nie mam przeciw męskim pieniądzom - odparła

szczerze. - A ten przynajmniej zachowuje się jak

cywilizowany człowiek. Nie każdy tak postępuje...

Zachichotała, widząc, jak Daltic odchodzi. Umilkła jednak

podchwyciwszy spojrzenie Lili. Obie usiadły ponownie.

- Słuchaj, zagram tylko jedną...

- Zwariowałaś? - Lila zniżyła głos do wściekłego szeptu.

Oczywiście była piękna, kiedy się gniewała.

- Czy wiesz, co powiedzą ludzie, jeśli to zrobisz?

- Wiem, co mówią teraz! - Becket odrzuciła włosy z

twarzy. - Że jestem utajoną heteroseksualistką, zwolenniczką

integracjonalizmu. Co u diabła zostaje im jeszcze do

powiedzenia?

Lila przygryzła dolną wargę o doskonałym kształcie i

westchnęła.

- Przepraszam, Beck. To tylko... A jeśli Terranie

naprawdę planują atak na Nowy Początek? Chodzą słuchy, że na

Pieniężnym Płaskowyżu rozbił się statek szpiegowski.

- Tralalala. Nawet Terranie nie mają tylu statków

dalekiego zasięgu, żeby wysłać armię na inną planetę. A

zresztą czemu mieliby to robić? Handel z nami bardziej im

się opłaca niż okupacja. Oficjalnie głoszą, że jesteśmy

zboczone, nieoficjalnie zaś robią niezły biznes na

podstawowych metalach - dokończyła najpierw swój drink, a

potem Lili.

- Po prostu Osom to nie pasuje. Nie mogą poważnie

zaczepiać Terran, bo tamci mogliby się postawić. Gorączka

inwazyjna sprawia, że mają co robić, zabawiają się w wojsko

zamiast w gliniarzy. Prawdopodobnie rozwalił się jeden z ich

własnych myśliwców i potrzebny był ktoś, na kogo można by to

zwalić. No chodź, pułkownik i jego forsa czekają na nas.

Lila wystrzeliła ostatni pocisk:

- Nie masz dostatecznie dużo gotówki, żeby grać w chromę.

Terranie wyczyszczą cię do zera!

- Pudło, dziecinko - Becket uśmiechnęła się szeroko i

wyciągnęła z kieszeni swego workowatego białego kombinezonu

rolkę żetonów.

- Dwadzieścia pięć czerwonych, Lila, każdy za dwie stówy

startów i nawet nie są kradzione. Dalej, czas się wzbogacić.

Chroma, mieszanka szachów i puszczania latawców, jest

niewątpliwie ulubioną grą właścicieli kasyn na wszystkich

siedemnastu planetach. Stawki są wysokie, procent kasyna

znakomity, a w zestawieniu ze spiralnymi wstęgami barw

wznoszącymi się w holograficznym splendorze nad głowami

graczy blednie każdy inny show. Turyści lubią rekiny, chromę

jednak uwielbiają, a przy jej oglądaniu wchłaniają w siebie

bardzo kosztowne trucizny. Tego wieczoru grze w Akwarium

przyglądali się wszyscy.

Po pierwszej godzinie Becket przerzuciła się na wodę z

lodem. Cirona był dobry. Jego przyjaciele grali nieźle, Lila

też utrzymywała swój stały poziom, lecz w miarę jak na

stoliku rósł stos żetonów, a wstęgi kolorów splatały się w

barwną tkaninę, inni gracze odpadali, aż w końcu tylko

Becket i Cirona uśmiechali się do siebie ostrożnie ponad

konsoletami.

Zdecydowała, że podoba jej się. Jego pomocników, z ich

dziwacznym sposobem poruszania się i włochatymi gębami,

trudno było od siebie odróżnić, zupełnie jak tych lizusów z

ambasady, z którymi miała już do czynienia. Natomiast Cirona

odznaczał się bystrymi oczami w pociągłej brązowej twarzy i

wyglądał na rozbawionego całą tą nietypową sytuacją.

Zaciekawiło ją, jak też wyglądałby rozebrany. I jaki byłby w

dotyku. Szybko jednak otrząsnęła się z tych myśli i

skoncentrowała na grze. Szczęście nie było po jej stronie.

- Czy często gra pani w chromę, obywatelko

Błękitnozielona? - dłonie Cirony delikatnie przesunęły się

ponad tablicą kontrolną. Wystrzelił fioletową smugę, która

przecięła jej niebieskie pasmo. Tłum westchnął.

- Nie tak często, jak bym chciała, a rzadko z tak

wymagającym przeciwnikiem - wysłała w powietrze strugę

indygo, aby zablokować postęp fioletu. Ryzykowne; brakowało

jej błękitów i nie chciała, by to zauważył. Lila zaczęła

ogryzać swe doskonałe paznokcie.

- A jaka jest pańska wersja tej tajemniczej historii ze

statkiem, pułkowniku? - spytała Becket, rzucając sardoniczne

spojrzenie w kierunku widowni. Idiotyczne pytanie, ale do

odwrócenia uwagi od jej następnego ruchu nadawało się lepiej

niż wywrócenie szklanki. No, niewiele lepiej. - Czy naprawdę

sądzi pan, że zdołacie podbić Nowy Początek, czy też po

prostu macie o sobie zbyt wysokie mniemanie?

- Nigdy nie wygłaszam opinii w miejscach publicznych -

wywinął się Cirona. - Zbyt często brane są za oficjalne

oświadczenia.

- Nikt nie uwierzy w te oficjalne śmiecie, którymi się

nas karmi. Po co próbowaliście posadzić szpiegowski statek

na Pieniężnym Płaskowyżu?

Jeden z adiutantów zerwał się z krzesła, ale Cirona

gestem odesłał go na miejsce. Przy wtórze mamrotań i

szyderstw widzów, Becket nonszalancko wystukała swoje nowe

posunięcie, potężną pomarańczową blokadę. Patriotyzm mógł

być użyteczny.

- Mój rząd dość jasno wypowiedział się w tej materii -

pułkownik stracił trochę swojej pewności siebie. - Nic nam

nie wiadomo o żadnej katastrofie, w waszych górach czy

gdziekowiek indziej. Gdybyście wy, kobiety, nie wierzyły tak

łatwo plotkom... Proszę mi wybaczyć. Mówiłem bez

zastanowienia. Obywatelko Błękitnozielona, proponuję, abyśmy

ograniczyli się do gry.

- Ależ oczywiście - uśmiechnęła się Becket, jak gdyby

nigdy nic zamykając swoją blokadę. - Byłam bardzo

nieuprzejma.

Pojedynek trwał dalej. Nawet muzycy, zmęczeni graniem dla

samych siebie, rozsiedli się na brzegu parkietu i zaczęli

robić zakłady.

- No, pułkowniku - powiedziała w końcu Becket - robi się

późno, a ja mam jeszcze ochotę potańczyć. Tak się łatwo

rozpraszam. Zagrajmy o całą stawkę i skończmy z tym.

Przeliczyła wszystkie żetony, które jej jeszcze zostały,

i wręczyła je, jeden szkarłatny stosik za drugim, zdumionej

bankierce. Lila zamknęła oczy i jęknęła, a jeden z

adiutantów zachłysnął się piwem.

Cirona zmarszczył brwi. Najwyraźniej brakowało mu

pieniędzy, jednak jego pozycja zdawała się być mocniejsza.

Becket prawie czytała w jego myślach, kiedy stanął przed

perspektywą przelicytowania przez kobietę. "Zrób to" -

zachęciła go bezgłośnie. "Zrób to". Na zewnątrz sprawiała

wrażenie pewnej siebie, pozwoliła jednak swym dłoniom za

konsoletą drgać nerwowo, na pozór nieświadoma tego, że

doskonale je widać. Czasami nawet Lila dawała się na to

nabrać. "No dalej".

Splecione kolory unosiły się nad głową Cirony. Przez

moment zalśniły mocniej, kiedy przesunął się nad nimi cień

rekina. Cirona rozejrzał się po kasynie. Wszystkie kobiety

wpatrywały się w niego. Adiutanci patrzyli w podłogę.

- Obywatelko Błękitnozielona, jeszcze raz zmuszony jestem

skorzystać z pani uprzejmości. Jeżeli...

- Żadnych weksli - powiedziała twardo barmanka.

- Jeżeli zgodziłaby się pani - ciągnął dalej - przyjąć w

zastaw pewną rzecz... Mam w Porcie Centralnym mały jacht do

osobistego użytku podczas pełnienia moich obowiązków na

Nowym Początku. Fabrycznie nowy, nietknięty i wart znacznie

więcej niż dziewięć tysięcy startów.

Wyjął kodoklucz i uniósł go w górę; Becket usiłowała nie

wyglądać na chorą z pożądania. Jacht. Mały, dyplomatyczny

krążownik. Będą mogły wrócić z Lilą na Północ, tam, gdzie

jest ich miejsce i uczciwie zarabiać na życie przewożąc

pasażerów nad górami. Albo i nieuczciwie, przerzucając

towar. Och, boginie, bądźcie przy mnie. Do diabła, bogowie

też. Ktokolwiek.

- Czemu nie? - odparła i zaczęła grę.

Jako show, finał ich pojedynku był wstrząsający. Jako

bitwa intelektów, sięgał wyżyn geniuszu. Cirona rzucał w

powietrze swe ostatnie zasoby szkarłatu. Becket

przeczesywała pole bladymi seledynowymi ostrzami.

Odpowiedział deszczem fioletu, ona zaś zwiodła go

pozorowanym atakiem cennego błękitu. W końcu podjęła

niesłychane, absurdalne na pozór ryzyko ze sztychem żółtego

światła i gra była skończona.

Na jedną wspaniałą chwilę w Akwarium zapadła cisza.

Wszystkie twarze zwrócone były ku górze, każdy wstrzymywał

oddech. Cisza, a po niej zapanowało istne piekło.

- Podwójna kolejka! - ryknęła barmanka. - Drinki dla

wszystkich! Błękitnozielona płaci!

Słysząc to połowa obecnych uniosła Becket do góry. "Nie Ma

Mowy" zagrzmiał tryumfalnym marszem, a Lila przewróciła

stolik z żetonami tańcząc dżiga z bankierką. Po raz ostatni

Cirona mignął przed oczami Becket, kiedy przenoszono ją w

stronę baru: zacięta twarz stanowiła obraz urażonej

próżności. Uśmiechnęła się szeroko i pomachała mu, gdy

adiutanci wyprowadzali go na dwór, wewnątrz jednak

wzdrygnęła się.

Becket zawsze czuła wyczerpanie i podrażnienie po dużym

napięciu. Lila odwrotnie, denerwowała się przed grą, nigdy

potem i przetańczyła całą następną godzinę, nie licząc

chwil, gdy wznosiła toasty na cześć wspólniczki albo

śpiewała wraz z zespołem. Wreszcie sfrunęła w piruecie z

parkietu i ze śmiechem dobiła do stolika.

- Hej, jak ci, Beck.

Lila była aniołem, lecz Lila w czerwonej sukience,

zarumieniona od tańca i podniecona winem wyglądała niczym

Raj w sobotni wieczór. Nie po raz pierwszy Becket wspomniała

oszałamiające lato sprzed dwóch lat, kiedy były z Lilą

kochankami. Jesienią samotnicza natura Lili i jej własny

pociąg do zmian sprawiły, iż partnerstwo w interesach wydało

się znacznie sensowniejszym rozwiązaniem. Czy naprawdę było

to najszczęśliwsze lato jej życia, czy też łudziła się

tylko? Wzruszyła ramionami i pochyliła bliżej, aby można ją

było dosłyszeć przez muzykę. Lila zawsze pachniała latem.

- Południowa Aleja, za pół godziny. Zorganizuję nam

transport do Portu.

Lila odwróciła się, krzywiąc twarz, ale Becket wiedziała,

że będzie tam. Właśnie dlatego tak dobrze im się

współpracowało: w razie wątpliwości każda najpierw

robiła co trzeba, a potem zadawała pytania. Znacznie

rozsądniej. Mniej wariacko.

Potem jednak Lila miała mnóstwo pytań. Wysiadły z

taksówki i pieszo już minęły barwny i ruchliwy pasażerski

terminal Centralnego Portu, kierując się w stronę

odgrodzonego lądowiska terrańskich statków podświetlnych.

- Skąd ta ucieczka w środku wieczoru, Becket? Co cię

gryzie?

- Chcę tylko zabrać nasz nowy jacht gdzieś w bezpieczne

miejsce, to wszystko. - Becket wstrzymała oddech i wsunęła

kodoklucz w otwór bramy lądowiska, ta jednak zamruczała

tylko, wypluła klucz z powrotem i przepuściła je bez żadnych

problemów. Położony dalej od miasta port dalekiego zasięgu

miał znacznie szczelniejsze zabezpieczenia, ale i tak Becket

zastanowił fakt, że w pobliżu nie było żadnego Terranina.

- Mam nadzieję, że potrafisz latać tym świństwem.

Lila prychnęła.

- Czy kiedykolwiek ukradłaś coś, czego nie umiałabym

pilotować?

- Nie, chyba żeby liczyć tę szalupę w... co to znaczy

"ukradłaś"? W y g r a ł a m go, czysto i uczciwie!

- Wiem, że go wygrałaś - odparła Lila - ale czy nie

sądzisz, że oszukiwanie podczas gry w chromę z Terraninem to

trochę za wiele, nawet jak na ciebie?

- Oszukiwanie? O s z u k i w a n i e? To był

najwspanialszy hazard w całej mojej karierze! Nikt nie

oszukuje w chromie, wiesz przecież. Pytałam każdego, kto

ewentualnie mógłby mnie tego nauczyć, ale nikt nie wie jak!

Raz nawet próbowałam...

- Becket, zamknij się i popatrz! - Lila spoglądała

poprzez stosy skrzyń na czarną łezkę zaparkowanego samotnie

statku, skąpanego w blasku reflektorów. - Czy to nasz? Czy

to jacht Cirony? To Adek Siedem!

- Mam przez to rozumieć, że to dobrze?

- Dobrze? - Lila rozrzuciła ramiona, jakby chciała objąć

statek, zamiast tego jednak uścisnęła Becket. - To

najszybszy, najbardziej wszechstronny jacht klasy AD, jaki

Terranom kiedykolwiek udało się zbudować! Ma napęd Dacresa!

Ma...

- Oszczędź mi - powiedziała błagalnie Becket. - Wiesz, że

i tak nie mogę za tobą nadążyć, kiedy zaczynasz mówić tym

żargonem. Potrafisz go pilotować czy nie?

- Jasne! Przespałam każde warunkowanie AD, jakie tylko

udało mi się znaleźć, a zresztą ten typ i tak przeznaczony

jest dla prywatnych właścicieli, a nie zawodowców.

Prawdopodobnie mogłabym nauczyć nawet ciebie.

- Tylko bez gróźb, proszę. Sprawdźmy środek, coś tu jest

nie tak. Dlaczego jest pusty?

- Kto by się tym przejmował. Beck, jak on się nazywa?

Możesz przetłumaczyć?

Becket zerknęła na eleganckie srebrne litery. Nie

cierpiała przyznawać się do niewiedzy.

- Zobaczymy. "Enrico Caruso". To znaczy... eee...

"Rycząca Karuzela". Mniej więcej.

- Wystarczy. To wsiadajmy do "Karuzeli".

Statek był najmarniej trzy razy bardziej luksusowy niż

jakiekolwiek znane im miejsce, włączając w to przeróżne

lokale, które wizytowały podczas licznych imprez. Podczas

gdy Lila przyglądała się kokpitowi z miną, za której

wywołanie porucznik Daltic oddałaby obie ręce, Becket udała

się na rufę. Obiecujący, choć pusty kubryk prowadził do

kwater pasażerskich. Sześć komfortowych koi, przyjemnie

puszystych, najnowszy sprzęt holo i hi-fi, i barek z

prawdziwego drewna, wypełniony alkoholami, znanymi jej

jedynie z nazwy, i z nastrojówkami, o jakich nawet nie

słyszała.

- Te wyrka można rozłożyć tak, że na środku da się z nich

zrobić przyzwoite łóżko - krzyknęła do Lili.

Lila zajrzała do środka.

- Oni na tym sypiają? Pojedynczo?

- No pewnie. Nie wiedziałaś?

- Nigdy w to nie wierzyłam - w głosie Lili zadźwięczał

smutek. - Po co ktoś miałby spać samotnie mając wokół

innych?

- Terranie są jak rekiny, nie ufają sobie nawzajem. Kładą

się razem tylko dla seksu. Tak przynajmniej słyszałam.

Dobra, zjeżdżajmy stąd.

Lila pośpiesznie załatwiła czynności przedstartowe.

- W porządku, geniuszko wśród szulerów. Dokąd?

- Jedyne, czego chcę, to opuścić to miejsce. - Becket

zajęła miejsce obok i zapięła pasy. - Co myślisz o tym, żeby

skoczyć w góry, na południe od Pieniężnego, i przycupnąć w

Ranni do czasu, gdy wybrzeże będzie czyste?

- Nic prostszego - uzyskawszy zezwolenie Kontroli, Lila

wystartowała statecznie. Lądowisko pod nimi przekształciło

się w migotliwą sieć świateł, a potem całe Nowe Seattle

zaczęło maleć, zalane poświatą obu księżyców. Jedynka

zdążyła już zajść, Dwójka i Trójka jednak, te jaśniejsze,

unosiły się jeszcze tuż nad poszarpanym górami horyzontem.

Lila westchnęła.

- To prawie taka frajda, jak gdybyśmy sprzątnęły go komuś

sprzed nosa. Wyobraź sobie, mieć własny, legalny...

Przerwało jej ćwierkanie komu.

- Pułkownik Cirona do obywatelki Błękitnozielonej na

pokładzie "Enrico Caruso". Obywatelko Błękitnozielona?

Becket wymieniła z Lilą zaskoczone spojrzenia i przez

chwilę zmagała się z nieznanymi jej przełącznikami.

- Tu Becket Błękitnozielona. Czego pan chce, pułkowniku?

- Obywatelko, muszę panią prosić o natychmiastowy powrót

do Portu Centralnego - kom był naprawdę pierwsza klasa, w

aksamitnym głosie Cirony mogła dosłyszeć nutę niepokoju. -

Mój personel popełnił pewien błąd, mniejsza o szczegóły. W

każdym razie muszę mieć ten statek z powrotem. Oczywiście

odpowiednio zrekompensuję to pani, plus pewien dodatek za

sprawienie kłopotu.

Lila gwałtownie potrząsnęła głową, ale Becket zignorowała

ją.

- Jaka suma mogłaby wchodzić w grę?

- Czy cztery tysiące startów usatysfakcjonuje panią? -

Cironie jakby ulżyło.

- Może. Proszę chwileczkę zaczekać, pułkowniku -

wyłączyła mikrofon. - Czemu nie, Lila? Pieniądz to pieniądz

- mogłybyśmy kupić nowy statek i sporo by jeszcze zostało!

- Nie t a k i statek, nie na Nowym Początku. "Karuzela"

to spełnienie snów pilota! A poza tym, czemu tak bardzo chce

go z powrotem?

- Co nam do tego? Dziecinko, cztery tysiące startów... no

dobra. Zostawimy ci twoją najnowszą zabawkę - Becket

uśmiechnęła się do wspólniczki. Lila była urodzoną pilotką,

zasługiwała na ten statek.

- Przykro mi, pułkowniku, nic z tego.

- Obywatelko, muszę nalegać...

- Nie, nie musi pan. Na Nowym Początku nie targujemy się

o długi honorowe. Taki ciekawy miejscowy zwyczaj. Lepiej

niech pan do niego przywyknie. Koniec odbioru.

Przerwała połączenie przecinając wściekłe protesty Cirony

i dalej leciały w noc.

- Wiesz, coś jest w tym, co mówisz - powiedziała Becket

po godzinnym szkoleniu w nowych obowiązkach drugiego pilota.

- Czemu Cirona tak bardzo chce mieć z powrotem "Karuzelę"?

To prawda, zraniłam jego dumę, ale wypłacenie takiej kupy

szmalu miałoby ten sam efekt.

- Może na pokładzie został jakiś niezwykły ładunek, czy

coś takiego?

- Trzeba by sprawdzić. Czy jest tu autopilot?

- Oczywiście.

- To dawaj go i chodźmy się rozejrzeć.

Niewielki przedział bagażowy okazał się jednak pusty, zaś

kajuta też nie kryła niczego interesującego. Pozostał tylko

kubryk. Samo jedzenie, zarówno zapasy, jak i gotowe posiłki,

wyglądały raczej niewinnie. Becket odrzuciła na bok tackę

potrawki cielęcej i przekręciła zawór wodny. Nic się nie

stało.

- Zdawało mi się, że zbiornik jest podłączony?

- Bo jest - odparła miękko Lila.

- To jak myślisz, czym jest wypełniony, jeśli nie wodą?

Lila już wystukiwała coś na tablicy cyrkulacji. Gródź

rozsunęła się, odsłaniając zbiornik wysokości człowieka.

Jego klapa była nienormalnie duża, zabezpieczona z przodu.

Becket przełknęła, skrzywiła się do wspólniczki i zwolniła

zabezpieczenia.

Przez moment klapa wytrzymała, po czym rozwarła się

szeroko. Niezwykły osobnik w terrańskim mundurze wypadł

pomiędzy nie na pokład. U każdej ręki miał po dwa kciuki,

zaś jego włosy były ciemnoniebieskie. Był piękniejszy nawet

od Lili. I martwy.

- Beck, czy on...

- Wygląda, jak...

Przez chwilę mamrotały do siebie bezskładnie, po czym

zamilkły. Nagle cisza skończyła się, wszystkie komputery

pokładowe jednocześnie zaczęły wrzeszczeć, zarówno po

angielsku, jak i po włosku, że statek jest atakowany.

- Chodź! - Lila rzuciła się do kokpitu, Becket jednak

zawahała się i uklękła obok ciała. Głupio zaciekawiło ją,

jaki kolor miały jego oczy. Właśnie sięgała, aby dotknąć

włosów - wyglądały na delikatne jak futro - kiedy statkiem

zarzuciło i głowa obcego potoczyła się na bok. Policzek miał

chłodny i wilgotny. Gwałtownie cofnęła rękę i zadrżała.

"Nikt tak nie wygląda" - pomyślała powoli. "Nikt z Terry,

ani z Marsa, ani..."

- Niech cię diabli, Becket, gdzie jesteś?

To ją wyrwało z osłupienia. Lila przeklinała tylko wtedy,

gdy była kompletnie pijana albo bardzo wystraszona. Jeden

rzut oka na kokpit wyjaśnił sytuację. Widok z dziobu

ukazywał idylliczny krajobraz, łany zbóż skąpane w

księżycowym blasku, lecz na otaczającym Lilę ekranie

panoramicznym widniały trzy krążowniki Ochrony zbliżające

się z tyłu za nimi. Z przodu wykwitła nagle kula żółtego

światła. Statek zadygotał.

- Strzały ostrzegawcze - wyjaśniła Lila. - Przypilnuj,

proszę, tarcz ochronnych, jeśli przekroczą dwa-dziesięć... i

każ czujnikom terenu przekazywać dane bezpośrednio do

stabilizatorów. Wkrótce dotrzemy do przedgórza. Przynajmniej

taką mam nadzieję...

- Nie mamy jakiejś broni? - dopytywała się Becket,

usiłując obserwować wszystko naraz.

- A gdyby nawet, to umiałabyś jej użyć?

- Racja. To co ro...

- "Caruso"! - głos mieszkanki Nowego Początku potknął się

na terrańskiej nazwie. - Mówi porucznik Daltic z Ochrony.

Rozkazuję wam natychmiast zawrócić do Portu Centralnego i

poddać statek. W przeciwnym razie będziemy musieli zmusić

was do lądowania. Odpowiedz, "Caruso".

Kolejny wykwit światła, bliżej. Lila szaleńczo

manipulowała przyrządami. Kolorowe światełka padały na jej

twarz i ręce. W komie słychać było trzeszczące i zanikające

fragmenty transmisji krążowników.

- ...nie odpowiada, poruczniku. Jeśli dotrą...

- ...przekracza moje uprawnienia. Mogą zabić zakładnika,

jeśli...

I głos mężczyzny.

- Tu pułkownik Cirona, biorę udział w pościgu. Mamy

powody, by sądzić, że zabiły już majora Boticelliego. Jeżeli

konieczne będzie użycie siły, możemy wam pomóc.

Spojrzały po sobie. Cirona?

- A to dziwka - warknęła Becket.

- Beck, musimy zawrócić. Nie dam rady wymanewrować trzech

z nich statkiem, którego dobrze nie znam...

- Kiedy Cirona grał o niego, nie mógł wiedzieć, że ciało

jest na jachcie. A teraz zwala winę na nas! Sam musiał zabić

tego dziwacznego biedaka.

- Nie? Nie... eee... prawda?

Jeszcze jeden męski głos, ale niezakłócony. Becket

poczuła, jak cierpnie jej kark. Okręciła się w fotelu. Za

nimi stał mężczyzna o niebieskich włosach.

- Ty... ty... - statkiem mocno zatrzęsło, a wskaźniki

tarczy prawej burty nagle oszalały. Usłyszały, jak Daltic

mówi coś okropnego, Becket jednak puściła to mimo uszu.

- Wyjaśni później? - rzekł mężczyzna uprzejmie. - Wy dwa,

wy lata? Wystarczająco do... eee, uciec?

Becket nadal gapiła się nań bez słowa, ale Lila zdołała

zamknąć usta i pokręcić głową: nie.

- Ach, ja lata? - gestem pokazał Lili, aby puściła go na

swoje miejsce. Usiadł w jej fotelu. Becket zmusiła

się, aby oderwać wzrok od tych wszystkich kciuków. Lila na

oślep dotarła do niej i przywarły do siebie, bardziej dla

zachowania zdrowych zmysłów niż dla bezpieczeństwa.

- Do gór? - zapytał i podczas gdy mrugające światełka na

ekranie panoramicznym zlały się w jeden punkt, rozłożył ręce

nad tablicą kontrolną i uśmiechnął się.

A potem nastąpił najbardziej szaleńczy lot w życiu

Becket. Nigdy przedtem, ani też nigdy w przyszłości nie

będzie cierpiała na tak wszechogarniającą, beznadziejną

chorobę powietrzną. W malutkim kokpicie były trup dyrygował

przyrządami niczym kwartetem smyczkowym, podczas gdy na

zewnątrz horyzont wyprawiał rzeczy, których jej oczy nie

mogły zaakceptować. Głos Daltic zlał się w jedno z

protestami rozwścieczonych czujników "Karuzeli"; góry

rzuciły się naprzód i żołądek Becket zapragnął pośpieszyć im

na spotkanie. Ostatecznie straciła przytomność, nie wiadomo,

czy to z powodu przyśpieszenia, czy z rozpaczy. W jednej

chwili obserwowała profil zszokowanej Lili na tle

śmigających lodowców, urwisk i gwiazd, w drugiej zaś

spoglądała żałośnie w głąb wiaderka, zawierającego jej dwa

ostatnie posiłki, podczas gdy Lila klepała ją po ramieniu.

Wschodziło słońce.

- No dalej, Beck, pozbądź się wszystkiego. Za kilka minut

poczujesz się lepiej.

- Gdzie? - zdołała wykrztusić.

- Jesteśmy na polu lodowym, na wysokości około trzech

tysięcy metrów, tuż na zachód od Góry Antoniego.

Dostatecznie blisko strefy geotermicznej, aby na jakiś czas

utrudnić im poszukiwania.

- A gdzie o n jest?

- W kajucie. Dokształca się w angielskim w bibliotecznej

sypialence. Becket, to o b c y - Lila uczyniła dramatyczną

pauzę, wszelako Becket wciąż jeszcze przetrawiała swe

pierwsze wrażenia.

- Nie jest martwy?

- Nie. Twierdzi, że to był kamuflaż.

- Śmierć jako kamuflaż?

- Nie słyszałaś? To obcy! Czeka, żeby porozmawiać z nami,

ale mówi, że nie może nam za dużo wyjawić. Musimy mu pomóc,

Beck. To największa, najbardziej podniecająca,

historyczna...

Becket zwymiotowała.

- Kiedy wreszcie poczuję się lepiej?

- Niedługo, obiecuję. Chodź z powrotem do kajuty.

Okna były rozsunięte. Kiedy nieznajomy uniósł się i

ruszył w ich stronę, oblało go światło brzasku, odbitego od

śniegu. Becket, pełna podejrzeń, pytań i mdłości, na jego

widok zapomniała o oddychaniu. Był najpiękniejszą osobą,

jaką kiedykolwiek widziała. Jego włosy miały kolor indygo,

oczy były perłowoniebieskie niczym lodowiec, a białobłękitna

skóra wyglądała niczym wypolerowana. Nagle zapragnęła jej

dotknąć. Całej naraz, natychmiast. Lila odkaszlnęła.

- Och. Jestem Becket Błękitnozielona.

- Antonio Alessandro Boticelli.

- Och.

- Tak się nazywa - wyjaśniła niecierpliwie Lila. -

Becket, dobrze się czujesz?

- Co? A, tak.

- To terrańskie nazwisko, które sobie przyjął.

Postanowiłam nazywać go Tonio.

- Tonio. Cudownie. - Becket głęboko zaczerpnęła

powietrza, westchnęła i szybko i niezupełnie celnie usiadła

na koi.

- Tonio, o co tu u diabła chodzi?

- Ja nie wiem "diabła"? - odparł. Miał mocny tenorowy

głos i przejawiał tendencję do nadawania wszystkim zdaniom

intonacji pytającej. - Chodzi, dzieje się? Co się dzieje, to

mężczyźni wierzą zabili mnie. Kobiety chcą mnie zabić.

Jestem ambasador. Potrzebuję... eee... pomoc?

- Oczywiście - powiedziała Lila.

- Może - rzekła Becket. Lila spojrzała na nią z

oburzeniem. - Po pierwsze, skąd jesteś?

Wyglądało jednak na to, że Tonio nie mógł dokładnie

wyjaśnić, skąd przybył, dysponując jedynie niewielkim

zasobem angielskiego. Powiedział im, jak się nazywa jego

planeta i słońce; brzmiało to jak melodia na oboju, ze

znakiem zapytania na końcu. Znacznie dalej niż Ziemia od

Nowego Początku, ale "szybciej pomiędzy", cokolwiek by to

znaczyło. Uprzejmie odmówił podania obecnego położenia swego

statku i składu załogi poza faktem, że na pokładzie

znajdowali się osobnicy zarówno żeńskiego, jak i męskiego

rodzaju. Powiedział jednak, choć sporo czasu zajęło im

rozszyfrowanie jego słów, że jego statek zwiadowczy, obecnie

niesprawny - według jego określenia "w powolnej przestrzeni"

- funkcjonował bardzo podobnie do "Karuzeli". Sam się w nim

znajdował i przy swym tak nieszczęśliwie zakończonym

lądowaniu wziął Nowy Początek za Ziemię. Tonio nie

ucierpiał, lecz jego statek wyparował.

- Niezła pomyłka - rzekła Becket podejrzliwie.

- Systemy w szybkiej przestrzeni bardzo bliskie? -

wyjaśnił uprzejmie Tonio. - My nie zna innych... eee...

ludzkich miejsc. My znalazł wiadomość, urządzenie z

wiadomością, tylko z Ziemi.

- Zgadza się! - Lila wyglądała jeszcze promienniej niż

zwykle. - Parę lat temu Terranie wysłali sondę

sygnalizacyjną. Pamiętam zdjęcia. Wyobraź sobie, to naprawdę

poskutkowało!

- Tak, wyobrażam sobie - odparła kwaśno Becket. -

Widzisz, Tonio, Terranie mają najlepszy sprzęt i w ogóle,

ale ludzie mieszkają na wielu planetach. Jakie są wobec tego

twoje dyplomatyczne plany?

Perłowe oczy zamrugały, zagubione.

- Nieważne, jedź dalej ze swoją historią.

Dalej opowieść głosiła, że Tonia zabrał na pokład

"Karuzeli" pułkownik Cirona, tylko po to jednak, aby ukryć

go w terrańskiej ambasadzie i przez tydzień intensywnie

przesłuchiwać. Toniowi wszelako nie odpowiadało to, wyjawił

zatem pułkownikowi bardzo niewiele. Kiedy pytania stały się

zbyt uciążliwe, udał chorobę i śmierć ("Najłatwiejsze do

zrobienia"). Cirona wiedział, że statek macierzysty będzie

szukał swego ambasadora i postanowił zrzucić całą winę na

Nowy Początek, podrzucając zwłoki ważnej senator, mającej

przybyć do Nowego Seattle za kilka dni.

- Bardzo sprytne - skomentowała Becket - wszyscy winią

nas, powstaje polityczny chaos, więc wkraczają Terranie.

Cirona zostaje gubernatorem nowej kolonii i przejmuje

negocjacje ze statkiem. Kolejny piękny krok na drodze do

kariery.

Plan ten jednak zawiódł, gdy Ochrona skorzystała z

nieobecności pułkownika, aby dokonać rewizji w ambasadzie w

poszukiwaniu dowodów dotyczących rzekomej inwazji. Kiedy

wkraczali frontową bramą, nadmiernie przebiegły oficer

terrański wyśliznął się tyłem i ukrył Tonia na jachcie

dowódcy, w chwilę przedtem, nim wszyscy Terranie musieli

stawić się w ambasadzie do raportu.

- To dlatego nie było strażników! - zrozumiała Lila.

"Karuzela" musiała wydawać się idealną skrytką, póki nie

wystartowała. Oto więc stały przed nimi zwłoki, z każdą

chwilą lepiej mówiące po angielsku. Tonio wydawał się być

raczej zadowolony ze swego fortelu i co więcej, ze

wszystkiego innego. Uśmiechał się czarująco.

- Czego zatem chcesz od nas? - spytała Becket, usiłując

jednocześnie skupić się na bieżącej sytuacji i na swoim

pożądaniu.

- Muszę... wrócić? Wrócić na Płaskowyż. Tam jest...

eee... urządzenie, które zostawił, zostawiłem, do

komunikacji z innymi ze mnie? Innymi jak ja.

Brzmiało to jeszcze bardziej zagadkowo, aż wreszcie Lila

i Becket zrozumiały: tuż przed katastrofą Tonio wystrzelił

coś w rodzaju urządzenia naprowadzającego, aby móc

zawiadomić swój macierzysty statek. Stwierdził jednak, że

naprowadzacz nie funkcjonuje prawidłowo - mówiąc to

zademonstrował im obwody, wszczepione pod powieką lewego

oka, a Becket o mały włos ponownie nie zwymiotowała - musiał

więc odnaleźć go i skorygować sygnał.

- A wtedy co? - dopytywała się Becket.

Tonio przeniósł wzrok na Lilę, a potem z powrotem na nią.

- Czego się spodziewa? Mój statek przyleci, będziemy

rozmawiać o przyjaźni, handlu, sprawach dyplomatycznych.

Jestem ambasadorem obcej rasy. Ach, proszę, ja nie wiem, kto

wy jesteście?

Dobre pytanie: k i m były? Jak wyjaśnić szulerkę

wysłannikowi z gwiazd? Wspólniczki spojrzały na siebie

pustym wzrokiem, a do Becket dotarły dwie prawdy: że

rzeczywiście był to historyczny moment i że do niego nie

dorosła. Ona, Becket Błękitnozielona, nikt szczególny, mogła

wpłynąć na całe przyszłe stosunki między dwoma obcymi

rasami. Mogła zdeterminować przyszłość siedemnastu planet,

zamieszkanych przez ludzi. I niezliczonych należących do

obcych. Mogła zostać bohaterką.

Albo też mogła wsunąć dłoń na plecy Tonia, przyciągnąć go

do siebie i zobaczyć, co się stanie. Lila nie przejęłaby

się, a jeśli nawet...

Z kokpitu doleciało natarczywe buczenie tablicy gadacza.

Swym kapitańskim tonem Lila poinformowała:

- Kazałam gadaczowi wyłapywać wszelkie wiadomości o nas.

Tonio, musimy uruchomić cyrkulację wody. Czy mógłbyś

napełnić śniegiem ten zbiornik, w którym cię znalazłyśmy?

- Oczywiście! Jestem... szczęście? Pomóc?

- Becket?

- Idę.

Włączyły się w środek wiadomości, potem obejrzały nagrany

początek. Nowiny były fascynujące. W czasie kilku godzin, które

minęły od ich rozstania z porucznik Daltic, ambasada

terrańska zawiadomiła o porwaniu i możliwym morderstwie

wysokiego oficera, a Senat Nowego Początku oskarżył ambasadę

o sztuczne rozdmuchiwanie faktów, mające odwrócić uwagę od

tajemniczego statku z Płaskowyżu. Ochrona poszukiwała

porywaczy, jednocześnie mobilizując siły na wypadek, gdyby

cała sprawa okazała się terrańskim spiskiem, a biskup

Nowszego Jorku oznajmiła, że będzie się modlić za

nieśmiertelne dusze kidnaperów.

Becket zerknęła przez wizjer na miejsce, gdzie Tonio

gromadził śnieg.

- A to dopiero tekst oficjalny - powiedziała lekko. -

Niebiosa jedynie wiedzą, jakie każdy z nich naprawdę ma

plany. Może poza władzami kościelnymi.

- Z wyjątkiem nas - dodała Lila. - My mamy zamiar mu

pomóc. Prawda?

- Jeżeli mówiąc "pomoc" masz na myśli porzucenie go

gdzieś pod miastem i zwiewanie z całych sił, to tak. Jeżeli

cokolwiek innego, nie.

- Nie możemy przecież...

- Lila, widzisz to? To moje ciało. Jedyne, jakie

posiadam, i mam zamiar nacieszyć się nim jeszcze trochę. Nie

dbam o to, co Tonio mówi o znajomości współrzędnych, ten

cholerny nadajnik może być wszędzie między nami a biegunem.

Odnalezienie go zabierze całe tygodnie, zresztą sama

słyszałaś. Jeżeli Cirona dowie się, że Tonio wciąż żyje,

będzie musiał pozbyć się nas, aby kryć siebie. A Ochronę od

dawna i tak świerzbią ręce przez całe to kręcenie się w

kółko w poszukiwaniu szpiegów. Jedno spojrzenie na Tonia i

przerobią go na kompost.

- Ale co się z nim stanie, jeśli go porzucimy? Sama

powiedziałaś, że już pół Nowego Początku cierpi na gorączkę

inwazyjną. Ludzie pomyślą, że jest terrańskim szpiegiem -

nie będzie miał żadnej szansy!

- Dobrze, to zostawimy go gdzieś na pustkowiu, na

przykład tutaj i wyślemy anonimową informację, gdzie go

można znaleźć.

- A komu ją prześlemy? Terranom czy Senatowi? Komu możemy

w tej sprawie zaufać?

- Nie wiem! Zdawało mi się, że to my kantujemy. Jakim

cudem gramy naraz po stronie pozytywnych? Wcale mi się to

nie podoba!

- Backet, kręcisz!

- Oczywiście, że kręcę! To właśnie robią tchórze w

podobnych sytuacjach! - Wpadła do kajuty i oparła się o

okno. Tonio stał na zewnątrz, przy dolnej śluzie i ładował

śnieg. Kiedy tak obserwowała go, rozważając tchórzliwe

myśli, nad jego głową przemknął lodowcowy sokół, podobny

szkarłatnemu ostrzu. Tonio powiódł za nim szeroko rozwartymi

oczami, dostrzegł ją w oknie i uśmiechnął się.

Poczuła, jak krew uderza jej do głowy. Wbrew pogłoskom,

nigdy jeszcze nie miała mężczyzny. Ale przecież Tonio nie

był mężczyzną, prawda? To podarek losu, gwiazdka z nieba...

- Becket, posłuchaj. To niesłychanie ważne - Lila

przyłączyła się do niej przy oknie. - Inna rasa rozumna,

przybywająca, aby się z nami spotkać. To zmieni wszystko! A

jeśli nawet reszta zupełnie cię nie wzrusza, to Tonio jest

niewinną istotą w niebezpieczeństwie i...

- I ma niesamowite feromony.

- Becket! - Lila cofnęła się o krok i wbiła w nią wzrok.

- Nie mówisz chyba poważnie!

- No, ma coś! Święta matko, Lila, ciśnienie skacze mi od

samego patrzenia na niego! Wyobrażam sobie, co...

- Beck, to m ę ż c z y z n a. I o b c y!

- Nikt tak fantastyczny nie jest dla mnie obcy, dziecinko

- Becket niechętnie odwróciła się od okna i uśmiechnęła się.

- Naprawdę nie czujesz się ani odrobinę...

- Jasne, że nie!

- Lila Prawie Nigdy...

- I Becket Niemal Zawsze - to był ich stary prywatny

dowcip. Lila zaśmiała się teraz, lecz nie zrezygnowała.

- Pomożemy mu, prawda, Beck?

- Naprawdę? - Becket starała się poczuć bohatersko. Nic z

tego. - Musi być jakiś inny... PADNIJ!

Za plecami Lili pojawił się Cirona. Becket zepchnęła ją z

linii ognia. Cirona jednak nie zareagował, bo go tam nie

było. To tylko obraz, mniej więcej dwa razy mniejszy od

oryginału, migotał w powietrzu nad koją. Zblakł, po czym

ponownie wyostrzył się. Cirona siedział za biurkiem,

przynajmniej na tyle, na ile mógł to przekazać nadajnik.

Jego twarz miała uprzejmy, grzeczny wyraz.

- Gdzie nasz projektor? - wyszeptała Becket, rozglądając

się po kajucie. Nie musiała szeptać. Cirona mógł je usłyszeć

jedynie gdyby nadały własne holo. Lila wskazała na elegancką

skrzyneczkę wbudowaną w barek.

- Nie dotykaj tego - poradziła. - Jeśli odpowiemy, może

nas zlokalizować.

Jakby reagując na sygnał, pułkownik przemówił:

- Obywatelko Błękitnozielona - jego spojrzenie utkwiło

gdzieś w powietrzu nad głową Lili. - To nienamierzalny kanał

dyplomatyczny, chroniony na obu końcach. Musimy

przedyskutować sytuację w cztery oczy. Proszę odpowiedzieć.

- Lila, czy on kłamie?

Lila na chwilę zniknęła w kokpicie, po czym wróciła.

- Nie sądzę. Zaryzykujemy?

Becket zaczęła bębnić palcami o barek.

- Chyba powinnyśmy. Nie możemy tu siedzieć całą

wieczność, potrzebujemy więcej faktów. A nie wydaje mi się,

żeby chciał o nas donieść Ochronie. Ale gdy ja tu będę

zasuwać, ty przygotuj statek do startu, jakby co. I

pozamykaj, proszę, okna. Po co pokazywać mu krajobraz.

Lila posłuchała. Becket zaś wyregulowała nadajnik i

usadowiła się, gotowa do transmisji. Jedynie raz czy dwa

używała przedtem prywatnego holo i poczuła nagle idiotyczną

tremę. Po czym obraz Cirony spojrzał prosto na nią.

- Jest pani, obywatelko! Doskonale. Zawsze rozsądniej

jest negocjować, kiedy przegrywa się w końcówce.

- To nie chroma, pułkowniku - warknęła. - A my mamy

jedynego asa w talii.

- Niewątpliwie - Cirona uśmiechnął się. - Ze sposobu, w

jaki leciał "Caruso", wnioskuję, że ambasador Boticelli

jeszcze żyje, dziękuję jednak za potwierdzenie moich

przypuszczeń. Rzecz jasna, jestem zachwycony. Tak przy

okazji, mam nadzieję, że dobrze dbacie o mój statek.

Becket poczerwieniała.

- Ma pan na myśli nasz statek. Przegrał go pan i przegrał

pan też zwłoki. Naprawdę zawaliliście tę sprawę, nie?

Cirona jednak wzruszył tylko ramionami.

- Co się stało, to się nie odstanie. Jedyną rzeczą, jaka

mnie w tej chwili interesuje, jest bezpieczny powrót

ambasadora do naszej placówki, aby rząd terrański mógł

odpowiednio go powitać i nawiązać stosunki z jego ludźmi.

- Przypuszczam też, że chciałby się pan oczyścić z

oskarżeń o morderstwo? A dokładnie o usiłowanie morderstwa?

Cirona potrząsnął głową.

- Nie ma potrzeby melodramatyzowania, obywatelko. Wie

pani, że nie chcieliśmy skrzywdzić ambasadora. Zdaje sobie

pani również sprawę, że będzie on bezpieczniejszy z nami,

czy też na statku lecącym na Ziemię, niż zdany na łaskę

waszych wojskowych. Najbardziej wpływowi senatorzy Nowego

Początku są prawie przekonani, że ambasador przygotowuje

przyczółek dla inwazji, z waszą zdradziecką pomocą.

Niewątpliwie wszyscy troje zostaniecie zabici natychmiast.

Miał rację. Becket czuła to w swych dygoczących kościach.

Nawet jeśli Tonio zdołałby wezwać swój macierzysty statek,

Ochrona zdecydowałaby, że to terrański atak i zaczęła wojnę.

Ale jeśli Cirona przejmie rokowania, wmanewruje ludzi Tonia

w przyznanie preferencji Ziemi. Starała się utrzymać

chromianą twarz.

- Wyjaśnimy im, co się stało. Posłuchają.

- Kogo? Pary drobnych kryminalistek, z których jedna

podejrzana jest o heteroseksualizm? Proszę się zastanowić -

jego głos na moment stwardniał. - Obywatelko, to jest sprawa

najwyższej wagi dla całej ludzkości. Jeżeli ma pani choć

odrobinę honoru, przekaże mi pani ambasadora i będzie

trzymać się z daleka od spraw, do których pani nie dorosła.

Oczywiście możemy też dobrze zapłacić.

Jak dobrze? - machinalnie zaciekawiła się Becket.

Poczucie nagłego wstydu wywołało u niej wściekłość. K u p i ć

od niej Tonia, jakby był on garścią żetonów do chromy, ona

zaś jedynie nieważną szulerką?

- Prędzej spotkamy się w piekle - oznajmiła drżącemu

wizerunkowi. - Lila i ja mamy takie samo prawo

uczestniczenia w tym wszystkim, jak i ty! Pokażemy ci, co to

jest honor, ty przebrzydły...

Zachłysnęła się słowami, po czym dziabnęła w nadajnik,

aby przerwać połączenie i odciąć napływające sygnały.

- Lila!

- Jestem - wspólniczka, stojąca w przejściu,

promieniowała zadowoleniem. - Wprowadziłam już współrzędne

Toniego. Jestem z ciebie dumna, Beck.

- Oszczędź mi tego do czasu, aż przeżyjemy to kretyńskie

zamieszanie, j e ż e l i je przeżyjemy, bo zapewne nie, a

gdyby nawet to...

- Becket, serce moje?

- Co?

- Zamknij się i zapnij pasy.

- To tutaj - powiedziała Lila.

Hen pod skrzydłami "Karuzeli" morze połyskiwało wokół

skupiska drobnych wysepek. Przed nimi, oddalona zaledwie o

parę minut lotu, wznosiła się falbaniasta linia gołych skał,

nieprawdopodobnie wysokich i wyrównanych, lśniących odbitym

blaskiem popołudniowego słońca niczym złota ściana.

Pieniężny Płaskowyż.

- Najwyższy czas - mruknęła Becket z szerokim

ziewnięciem, próbując doprowadzić jakoś do porządku ruinę,

będącą niegdyś jej najlepszym kombinezonem. Obecnie jedynym.

- Czy naprawdę musiałyśmy tak bardzo krążyć? Nie cierpię

latać, gdy śpię.

- W ogóle nie cierpisz - odparowała Lila. - Powszechnie

nazywa się to zmyleniem przeciwnika, a nie krążeniem

dookoła. Dzięki temu dotąd nas nie wykryli.

- Nie znosisz latania? - Tonio wydał z siebie zaskoczony

dźwięk oboju. W ogóle się nie kładł, ku wielkiemu zresztą

żalowi Becket, jego oczy jednak zachowały swój lodowy blask,

Lila zaś, wciąż w tej samej czerwonej sukience, wyglądała

bardziej na królową balu niż na uciekinierkę z tegoż. Piloci

nachylili się ku sobie i wybuchnęli śmiechem. Becket nie

czuła się wcale rozbawiona.

- Tonio uczył mnie latać bez pomocy stabilizatorów -

oznajmiła Lila.

- Ona tak szybko się uczy!

- Prawda? Musi to być zasługą jej obiektywnego,

bezosobowego podejścia. Trzymaj się tego, Lila. Kto wie,

czego jeszcze zdołasz się nauczyć.

Lila rzuciła jej ostre spojrzenie, zew instrumentów nie

pozwolił jednak na nic więcej. Łagodnym łukiem poprowadziła

"Karuzelę" na spotkanie płyskowyżu, rozległej płaszczyzny

pokrytej trawą i rozsianymi wokoło kamieniami. Skalne ściany

opadały na setki metrów, w dole z hukiem rozbijały się o

nie fale. Tonio był pewien, że jego nadajnik znajdował się

tutaj, na tym właśnie cyplu. Obserwując wspólniczkę

delikatnie podchodzącą do lądowania, Becket z rozdrażnieniem

myślała o porozumieniu, jakie nawiązała ona z Toniem.

Pragnienie to rzecz naturalna, zazdrość jednak była po

prostu paskudna.

Poszukiwania trwały aż do zmroku. Z bliska cypel okazał

się nierówny i pofałdowany, poprzecinany wąskimi szczelinami

porośniętymi badylami i prowadzącymi od miejsca ich

lądowania aż do krawędzi.

- Tonio - zagadnęła Becket w trakcie przeczesywania

terenu; Lila trzymała wartę w kokpicie. - Tonio, jesteś

pewien, że to tutaj? Mógł przecież wpaść do morza, czy

roztrzaskać się o kamień.

- Czemu? - obcy był niezłomnie radosny i niezmiennie

śliczny. Jego gładkie błękitne dłonie rozsuwały szorstką

trawę, fioletowe włosy rozwiewał wiatr.

- Czemu co?

- Czemu sygnalizator miałby wpaść albo się zepsuć? To

dobry sygnalizator, ten mój.

Becket przetrawiała informację przez moment. Nagle

nadepnęła na ostry kamień i wrzasnęła. Nie był to jednak

kamień, tylko nadajnik, który wyglądał jak skalny odłamek.

Zagruchał jak gołąb, kiedy Tonio podniósł go i zalśnił

niczym gwiazda, gdy przytknął go do lewego oka.

- Teraz już dobrze - powiedział lekko - wiadomość

poszedł.

- Mogę to zobaczyć?

Becket sięgnęła po przedmiot, Tonio jednak rozgniótł go w

dwukciukowej dłoni i wyrzucił do morza.

- Zużył, więcej nie użyje - jego twarz przybrała nowy

wyraz, którego nie umiała odczytać. - Teraz czekać.

Becket nie wzięła pod uwagę czekania, rzecz jasna jednak, że

statku kosmicznego nie da się przywołać jak taksówki.

Zdaniem Tonia w grę mogło wchodzić parę dni. Słońce zapadło

w chwale, wzeszły księżyce, a ona przemierzała kajutę,

przewidując wszystkie możliwe katastrofalne skutki ich

bezsensownego postępowania. Cirona znajdzie ich, zabije je z

Lilą i porwie Tonia. Ochrona przybędzie przed nim, zabije

Tonia, a ją i Lilę zapuszkuje. Przyleci statek Tonia i

zabije wszystkich. Becket zabije się sama, sfrustrowana

dławionym pożądaniem...

- Wydaje mi się - szepnęła do Lili, kiedy Tonio

wywędrował do kubryku - że skoro już i tak jesteśmy

zgubieni, mogłabym chociaż zapytać o seks na jego planecie.

Tak dla informacji.

- A mnie się zdaje - odparła Lila swym kapitańskim tonem

- że powinnaś przejść się na zewnątrz i postarać się

opanować.

- Panować nad sobą? - głos Becket wzniósł się o kilka

tonów. - Jestem tu przytkana z dwójką najpiękniejszych ludzi

na tej planecie, niedługo umrę, a ty mi mówisz o

samokontroli?

Dały o sobie nagle znać skutki dwudziestu czterech godzin

wypełnionych hazardem, chorobą powietrzną, szaleńczą odwagą

i żądzą. Becket przeklęła Lilę, Tonia oraz wszystkich

innych, od pułkownika Cirony do wielebnej biskup Nowszego

Jorku. Zakończyła chwytając butelkę Madery z barku i

ciskając ją z całej siły w sam środek największego okna.

Oczywiście i jedno, i drugie miało nietłukące szyby, toteż

butelka odbiła się niczym serce dzwonu i dała jej paskudnego

kopa w kolano. Becket ze skowytem zwaliła się na koję i

dostrzegła Tonia, stojącego z szeroko otwartymi oczami w

przejściu. W rękach dzierżył pudło jedzenia.

- Na dwór - zarządziła Lila. - Zawołamy cię na kolację.

Na zewnątrz promienie księżyców oszraniały złociste trawy

i ślizgały się po falach niby żywe srebro. Becket

pokuśtykała naprzód, uspokajając się z wolna, a jej myśli

zajęły się bardziej optymistycznymi wizjami... ogromny,

wspaniały obcy statek, pełen czarujących odmian Tonia.

Kobiety będą prześliczne, to pewne, ale czy naprawdę możliwe

jest istnienie całej męskiej populacji równie apetycznej, co

Tonio? W każdym razie potężny statek, urocza załoga, radosne

powitanie szacownego ambasadora, pierwszy oficjalny kontakt

z istotami ludzkimi... a potem co? Ochrona w swej paranoi

pierwsza pociągnie za spust? Spiski Cirony? Czy ci stojący u

steru ludzkości dorośli do tego historycznego momentu

bardziej niż ona?

Rozważania przerwał jej unoszony morską bryzą niezwykły

aromat: potrawka cielęca. Od jak dawna nic nie jadły? Nagle

ogromnie głodna Becket skierowała się do środka i omal nie

wywróciła Tonia, który niósł właśnie osiem czy dziewięć

półmisków z różnymi potrawami. Parę z nich dało się nawet

rozpoznać. Dodatkowe kciuki czyniły z niego rewelacyjnego

kelnera. Lila ułożyła wszystkie poduszki w koło i spoczywała

na nich teraz, na wpół drzemiąc, Becket westchnęła z żalem,

wspominając dzień, w którym pierwszy raz ujrzała ją w tej

sukience. Pomogła ustawić talerze i westchnęła ponownie na

widok tych uroczych błękitnych rąk. W tym momencie podobały

jej się nawet jego kciuki.

- Ciepło tu - wymamrotała.

- Skup się na kolacji - poradziła Lila i przysunęła się

bliżej Tonia.

- Ty też, wspólniczko - odparowała Becket, przypominając

sobie wspólny śmiech pilotów w kokpicie. - A może sama masz

ochotę na cudzoziemskie jedzenie? Czyżby przeszła ci alergia

na egzotyczne potrawy?

Tonio wyglądał na zagubionego.

- Lila chora?

- Nie tak chora jak Becket - odparła Lila. - Jest

rozproszona z powodu swej olbrzymiej ochoty na... au!

Becket rzuciła w nią pierożkiem. Lila odpowiedziała

ryżowym placuszkiem, odbitym przez Becket w bok. Placek

wylądował na kolanach Tonia, który zaśmiał się niepewnie.

Becket nie mogła się oprzeć, aby nie rzucić w niego jeszcze

raz, nie zdążyła jednak zauważyć, jak zareagował, bowiem

zajęta była uchylaniem się przed gradem oliwek. Opętańczy

chichot Lili był niewątpliwie efektem tego samego nerwowego

napięcia, które przedtem zaowocowało atakiem szału u Becket.

Teraz odbiła oliwkę o nos partnerki i nagle wszystko stało

się niesamowicie śmieszne.

- En garde! - ryknęła Becket i posługując się poduszką w

charakterze tarczy, wystrzeliła całą salwę małych pieczonych

potraw. Sporo z nich przylepiło się artystycznie do okna

za Lilą, która odpowiedziała deszczem krewetkowego curry i

bitwa ciągnęła się dalej, napełniając powietrze jedzeniem i

śmiechem, aż do wyczerpania amunicji. Zmęczone, obie

uczestniczki padły na poduszki na chwilę zadyszanego

rozejmu.

Tonio wydał z siebie nagłą kaskadę obojowych tonów;

dotarł do niego dowcip. Gardząc konwencjonalnym uzbrojeniem,

zaczerpnął łyżkę kisielu z granatów i zręcznie trzepnął nim

w Lilę. Kisiel z miękkim plaśnięciem wylądował pomiędzy jej

piersiami i przywarł tam, lśniący... Becket patrzyła, jak

unosi się i opada w rytm oddechu, różowy na tle jasnej skóry

i czerwonego jedwabiu. Wszyscy milczeli. Słyszała wiatr i

łoskot fal na skałach, oddechy trojga ludzi. Opanowały ją

wspomnienia jej dłoni na ciele Lili, w oczach partnerki

dostrzegła ten sam obraz.

Obie spojrzały na Tonia.

- Och - westchnął. - Proszę.

Z wdziękiem pochylił się naprzód, wspierając rękę na

udzie Becket i zlizał kisiel.

To była ostatnia kropla. Ubrania, talerze i krewetkowe

curry poleciały na wszystkie strony, błękitne ręce, białe

ramiona i jedno czarnosine kolano migały w księżycowym

świetle, wlewającym się przez nakrapiane małymi pieczonymi

rzeczami okno, na Becket zaś zwaliła się fala

najgwałtowniejszych, najbardziej niepokojących wrażeń,

jakich doświadczyła w życiu. Myślała, że już nigdy nie

złapie oddechu, że Tonio jest jak odlot w dal, a Lila niczym

powrót do domu, wreszcie w ogóle przestała myśleć. Dzieliła

Lilę z Toniem, wraz z partnerką pochłaniały go, walczyła z

nimi obojgiem, by w końcu się poddać. Wszystko wstało się

naraz, a przecież bardzo wolno, po czym nic już się nie

działo i wsłuchiwała się w odgłos fal na skałach i oddechy

trojga ludzi.

- Co to było? - zapytał uprzejmie Tonio, wstając.

- Co... to było? - Becket umościła się głębiej wśród

poduszek.

- Ten... skurcz? Mięśni? To, co zrobiłaś bardzo prędko, a

potem ponownie, kiedy...

- Ja, eehm, miałam orgazm. Albo dwa.

- B a r d z o miłe. Proszę, zrób jeszcze?

- Nie w tej chwili, nie.

Rozczarowany obojowy zaśpiew.

- Może później.

- Przykro mi.

Tonio wzruszył ramionami, co w jego przypadku stanowiło

skomplikowany gest, wymagający współpracy prawie całego

ciała. Obserwująca go Becket formułowała w myślach własne

pytanie anatomiczne, kiedy Lila odezwała się z miejsca,

gdzie leżała, uśmiechając się do sufitu.

- Tonio? Ja mogłabym... to jest...

- Ty też? Tak, jak Becket?

- Jasne, że tak - Becket popchnęła go we właściwą stronę.

- Byłeś po prostu zbyt zaaferowany, by zauważyć. A tak przy

okazji - dodała sennym głosem, sadowiąc się wygodnie -

podobają mi się twoje kolczyki. Chciałam ci to powiedzieć.

- Dziękuję. Mnie się podoba twoje oko? To zielone?

- Dzięki - odparła i zasnęła.

Później Becket żałowała, że nie czuwała tej nocy, nie

była z Toniem do końca. Choć zdawało się, że minęło tylko

parę minut, w rzeczywistości od chwili, kiedy wraz z Toniem

wtuliła się w krzywiznę talii Lili, do momentu, gdy jej sen

zakłóciło dziwne światło, musiało upłynąć kilkanaście

godzin. Źródłem blasku była lśniąca pomarańczowo lewa

powieka Tonia.

- Tak! - rzucił Tonio. - Tak! - I przez następne dziesięć

minut wydawał z siebie jedynie obojowe staccato. Kiedy

wreszcie powrócił spokój, słońce prawie wzeszło, obie

kobiety zdążyły wstać i ubrać się, a Lila zdołała

trzykrotnie sprawdzić automatyczne czujniki w kokpicie.

- Nie widzę, aby zbliżało się cokolwiek obcego, sądzę

jednak, że Tonio wie, co robi. Odbieram daleki sygnał. To

może być Ochrona, albo Cirona, to też możliwe. Lepiej niech

się ci twoi pośpieszą.

- Wkrótce tu jesteśmy - odrzekł Tonio słabo. Głos jego

brzmiał smutnie. - O n i wkrótce tu są. Ale czy ja to oni?

Ja to nie wy.

Becket spojrzała na niego bezmyślnie, po czym pojęła.

- Cóż, twoje miejsce jest wśród nich. Ale nasza trójka

też jest w pewien sposób ze sobą związana. I zostaniemy przy

tobie, wiesz, kiedy już przybędzie twój statek. Nie opuścimy

cię.

- Opuścić? Opuścić znaczy uciec?

- Aha.

Tonio obdarzył je długim, smutnym spojrzeniem.

- Opuszczam was - powiedział i jęknął niczym zrozpaczony

obój. - Statek nie przybywa? Ja idę? To było kłamstwo.

- Co jest kłamstwem? - Becket podprowadziła go do koi.

Usiedli wszyscy. "Nie chcę o tym wiedzieć" - pomyślała. "Na

pewno nie chcę".

- Ambasador to kłamstwo - wyjaśnił Tonio. - Rozmowy

dyplomatyczne, kłamstwo? Ja gotuję.

- Wiemy, że umiesz gotować - Lila pogładziła jego rękę.

- Gotuję. Jestem kucharzem.

Wbiły w niego wzrok.

- Powiedziałem ambasador dla bezpieczeństwa? - ciągnął

Tonio. - Może kucharz nieważny, zabiją? Ambasador ważny.

Ambasadorowi każdy pomaga.

Becket wydała z siebie zdławiony dźwięk.

- Po pierwsze, skąd się tu w takim razie wziąłeś? -

spytała Lila. Dotknęła jego dłoni, błękitne kciuki jednak

zacisnęły się w pięść.

- Pilotuję statek - sportowy, nie zwiadowczy - dla

przyjemności. Wbrew przepisom? Usz... uszkodzenie silnik?

Statek spadł, zniszczony - zerknął na nie żałośnie. -

Kłamstwo do was, moja Becket, moja Lila.

Becket czuła się rozdarta pomiędzy śmiechem, łzami i

chęcią mordu.

- Jesteś kucharzem na statku. Wyskoczyłeś na miłą

przejażdżkę i rozbiłeś się. A teraz przez ciebie ściga nas

pół planety. A niedługo twój statek wyląduje i rozpocznie

wojnę. Z powodu kucharza. K u c h a r z a.

Tonio przytaknął, po czym z naciskiem pokręcił głową.

- Statek nie przyleci. - obwieścił. - My nie przyleci do

ludzi przez długi czas? Bardzo długi? To była... pomyłka? Ja

wracam tylko.

Wtedy wreszcie zrozumiały. Nadajnik wysyłał sygnał

alarmowy. Tonio zostanie odebrany - nie umiał wyjaśnić po

angielsku, w jaki sposób - nie będzie żadnego lądowania, a

rasa Tonia w rzeczywistości nie planowała obecnie nawiązania

kontaktu z ludźmi. Może w dalekiej przyszłości. A może

nigdy.

- Ale opowiem o was - obiecał. - O was dwóch.

Wyglądał tak nieszczęśliwie i tak pięknie, że Becket

gotowa była powtórzyć całą akcję na poduszkach. Nagle

stanęła jej przed oczami wizja Tonia, jak zdaje meldunek

przełożonym i rozmawia z przyjaciółmi, nie w swej słodkiej

łamanej angielszczyźnie, lecz własnymi frazami muzycznymi.

Opowiada historie o obcych istotach. Pragnęła opowiedzieć mu

o ludziach, wszystko naraz, lecz gadacz począł wrzeszczeć,

powieka Tonia rozświeciła się i nie mieli już ani chwili

spokoju.

- Krążownik Ochrony! - Lila odczytała wskazania skanerów,

gdy tylko wtłoczyli się do kokpitu. - I terrański statek,

lecący znacznie szybciej niż powinien. Będzie tu pierwszy,

nie zdołamy mu uciec.

- Cirona - stwierdziła Becket. - Tonio, słuchaj, za

chwilę znajdziemy się pod obstrzałem. Może powinniśmy...

Mówiła już jednak do jego pleców. Tonio wybiegł z

"Karuzeli" prosto we wschodzące słońce. Becket chciała

ruszyć za nim, lecz Lila zatrzymała ją.

- Siedź, wspólniczko. On musi wracać do domu.

Nie mogły wystartować tak blisko Tonia, a zresztą i tak

nie zdołałyby zrezygnować z ostatniego nań spojrzenia,

zostały więc na miejscach, nie spuszczając wzroku z ekranu.

Później nie były pewne, co właściwie widziały. C o ś dużego

dość powoli opadło z nieba. Tonio podbiegł do tego czegoś i

zaczął manipulować jakimiś długimi prętami i wachlować

połyskliwymi płachtami. Wtedy rozległ się długi, wibrujący

dźwięk, niczym chór tysiąca obojów, a Tonio dostał się do

środka i owinął płachty wokół siebie, jak płatki

zamykającego się kwiatu. Rzecz uniosła się, okręciła, po

czym ruszyła nad morzem po doskonale płaskiej trajektorii,

przecinając płomienny dysk słońca i zniknęła, nim zdążyły

dostrzec, jak się wznosi.

- Ale w końcu musiał polecieć wyżej - stwierdziła Lila. -

Gdzieś tam w górze muszą być jego towarzysze, sterujący

szalupą.

- Później - Becket przyglądała się skanerom. - Później o

tym pogadamy. Cirona będzie tu za dwie minuty.

Co można zdziałać w dwie minuty? Becket przesunęła dłonią

po włosach. Jeśli zaczną uciekać, zestrzelą je. Jeśli nie,

skończą w więzieniu, albo i gorzej. Czas stawić czoła

faktom.

- Lila?

- Tak?

Nie patrzyły na siebie.

- Lila, wiem, to ja zdecydowałam, że lepiej będzie

pozostać tylko przy partnerstwie w interesach i wiem, że

niespecjalnie sprawdzam się w monogamii - nie żebym miała

jakieś szanse w pojedynczej celi - ale kocham cię, i jeżeli

wyjdziemy z tego jakoś, co się nie zdarzy...

- Becket?

- Słucham?

- Zamknij się i pocałuj mnie.

Pocałunek zajął drugą minutę, a potem wylądował Cirona i

zbliżył się, otoczony uzbrojoną eskortą. Spotkały go na

zewnątrz. Ich smukłe cienie pobiegły ku niemu po trawie.

- Nie ma go, pułkowniku - Becket przemówiła nim zdążył

zadać jakiekolwiek pytanie. Skierował swych ludzi, aby

pilnowali "Karuzeli" co, bardzo dogodnie, usunęło ich z

zasięgu głosu.

- Wrócił na swój statek - ciągnęła dalej, powstrzymując

płacz - a statek odleciał tam, skąd przybył i nigdy tu nie

wróci. Cokolwiek pan zrobi, nie sprawi to najmniejszej

różnicy.

Opowiedziały mu wszystko, no, prawie, podczas gdy światło

dnia jaśniało coraz bardziej. Cirona zadrżał, długo

wpatrywał się w horyzont i wreszcie odłożył broń.

- Przynajmniej czegoś się o nas dowiedział.

- Może zbyt wiele - Becket zarumieniła się lekko.

Zmieniła wyraz twarzy. - Dowiedział się, że wy, terrańskie

bandziory, dla własnej korzyści nie zawahacie się przed

niczym.

- Dla własnej korzyści? - powtórzył pułkownik. - Czy

naprawdę tak pani myśli? Obywatelko Błękitnozielona, Ziemia

teraz i zawsze będzie dominować wśród ludzkich społeczności.

Amba... obcy, Boticelli, powinien był przybyć na Ziemię.

Nie do tej dziwacznej małej dziury i...

- I do nas, dziwacznych, nieważnych ludzików? -

dokończyła Lila. - Myślę, że spisałyśmy się lepiej niż pan z

pańskimi knowaniami.

- Przyznaję, nie doceniłem waszej...

- Później. Możemy o tym pomówić później - przerwała

Becket. Czy powiedziała już coś takiego przedtem? Taka była

zmęczona. - Spójrzcie, kogo tu mamy.

Miała na myśli trzy krążowniki Ochrony. Jeden z nich

osiadł nie opodal, podczas gdy pozostałe dwa krążyły w górze.

Ostrożnie wyszła z niego porucznik Daltic.

- Dałem słowo, że "Caruso" nie jest uzbrojony - rzucił

Cirona, przypatrując się, jak żołnierze rozciągają się w

tyralierę i ruszają w ich stronę. - I wyjaśniłem, że "major"

Boticelli to szaleniec i zbrodniarz, który porwał wasz

jacht.

Bezmyślnie patrzyły na niego. Wkrótce Daltic będzie już

mogła ich dosłyszeć.

- Mój plan zakładał, że "aresztuję" go i wywiozę całego i

zdrowego z tej nieszczęsnej planety - wyjaśnił cierpliwie,

jakby miał do czynienia z dziećmi. - W zaistniałej sytuacji

przyjmuję, że musiał popełnić samobójstwo, skacząc do morza.

Czyżbym się mylił? Przy okazji, zakładam, że ostrożnie

obchodziłyście się z "Caruso" - nie znoszę, kiedy źle

traktuje się moją własność.

- S a m o b ó j s t w o? - z niedowierzaniem wyrzekła

Lila. - Udać, że Tonio był jakimś stukniętym Terraninem? I

my mamy pozwolić ci ujść z...

- Bywa, że każdemu z nas upiecze się parę rzeczy - Cirona

odwrócił się do Becket. - Prawda? Po powrocie do miasta

umówiony jestem na oficjalne przesłuchanie z właścicielami

kasyna w Akwarium.

- Już zdążyli to odkryć? - jęknęła Becket.

- Mówiłaś, że grasz uczciwie! - napadła na nią Lila.

- Bo tak było - odparła żałośnie Becket.

- A więc jednak ukradłaś te żetony, Beck,

p r z y r z e k ł a ś mi...

- Nie ukradłam ich! - Becket przesunęła dłonią po

włosach. Daltic była coraz bliżej. - Ja je zrobiłam.

- CO?!

- No, nie sama, zrobili je w fabryce mojej kuzynki Ranni,

wtedy, gdy przerzucałam ten spiryt do Kosmicznego Baru i

Bistra w Nowszym Jorku. W jaki sposób tak prędko się

połapali? Liczyłam na co najmniej dobę, zanim zbilansują

rachunki i...

- WYPRODUKOWAŁAŚ żetony warte pięć tysięcy startów,

puściłaś je w największym kasynie Pętli i wygrałaś nimi

osobisty pojazd od terrańskiego oficera?

- Chyba faktycznie trochę przegięłam.

- Przegięłaś? - zapiała Lila. - Ty wspaniała idiotko, to

niesamowite! Wystarczy nam to na parę lat śmiechu podczas

pobytu w pudle.

- Niekoniecznie - nawet pośpiesznie wyrzucając z siebie

słowa Cirona zdołał jakoś zachować dystyngowany wygląd. -

Jeżeli potwierdzicie moją wersję zdarzeń i zgodzicie się

zarejestrować wszystkie wasze obserwacje dotyczące obcego -

nie bójcie się, to taki zapis dla potomności, zamkniemy go

gdzieś w bezpiecznym miejscu - polecę jednemu z moich

asystentów, aby przyznał się do fałszerstwa i odeślę go na

Ziemię. Obydwaj są dostatecznie zaniepokojeni, by chcieć

wrócić do domu. Wszyscy jesteśmy. A zdajecie sobie chyba

sprawę z tego, że w prawdę nikt nie uwierzy.

- No cóż - stwierdziła Becket, a Lila niechętnie

przytaknęła - bywałyśmy już w paskudniejszych opałach i

sprzedawałyśmy głupsze historyjki. Zróbmy to.

Uniosła głos na tyle, aby dosięgnął Daltic:

- Och, dzięki, dzięki, pułkowniku! To było straszne,

naprawdę straszne!

Cirona obdarzył ją ostrym spojrzeniem, Lila zaś mruknęła:

- Becket, przyhamuj trochę.

- A oto i porucznik Daltic! - kontynuowała Becket, coraz

bardziej wczuwając się w rolę. - Jesteśmy ocalone, niebiosom

dzięki! Podziękuj pani porucznik, Lila.

W tym momencie pałeczkę przejął Cirona, a gładkość jego

zmęczonego głosu wywołała u Becket zaciekawienie, ileż to

razy w swej karierze ukrywał błędy pod oficjalnym

płaszczykiem.

- Ależ proszę, obywatelki. Szczęśliwy jestem tylko, że...

eee... major Boticelli nie zrobił wam nic złego - obrócił

się i zasalutował oficerom Ochrony. - Przepraszam za

wtrącenie się w waszą akcję ratunkową, poruczniku, czułem

się jednak odpowiedzialny za ten okropny wypadek. Mój rząd

wyraża głębokie ubolewanie...

Poskutkowało, mniej lub więcej i wszyscy udawali

uprzejmość do czasu, gdy Cirona zaproponował, aby Becket i

Lila wróciły do miasta z Daltic.

- Możemy przecież wziąć "Karuzelę" - zaprotestowała

Becket. Przeczuwała jednak, co miało nastąpić.

- Zapomina pani o naszej umowie, obywatelko - w

opanowanym głosie Cirony pobrzmiewała ostrzegawcza nuta. -

Niewątpliwie niedawne przejścia przyćmiły pani pamięć.

Porucznik Daltic zmarszczyła brwi.

- Jakiś problem? Czyj jest ten jacht?

Becket i Lila spojrzały po sobie, po czym skierowały

wzrok ku błękitnemu niebu, które nieczęsto można podziwiać

po wyroku za fałszerstwo.

- Jego.

- Jego.

Zatem Cirona odleciał "Karuzelą", a wspólniczki ruszyły w

ślad za Daltic. Becket objęła ręką drżące ramiona Lili.

- Hej, dziecinko - wyszeptała. - Nie płacz.

- Wcale nie płaczę. Tylko wyobraziłam sobie Cironę na

pokładzie jego niepokalanego jachtu.

- I co?

Lila skrzywiła twarz w uśmiechu.

- Zapomniałyśmy posprzątać po walce.

- I po deserze! - zaśmiała się Becket. - Nie zapominaj o

deserze!

I nigdy nie zapomniały.

Przełożyła Paulina Braiter

DEBORAH WESSELL

Amerykańska autorka, publikowała swe opowiadania i wiersze

m.in. w "Asimov's SF & F", "Pulphouse" i "Fantasy and

Science Fiction". Przed rozpoczęciem kariery pisarskiej

pracowała jako bibliotekarka na uniwersytecie.

Ma czterdzieści lat. Mieszka w Seattle (stan Washington)

wraz ze swym mężem, również pisarzem, Stevenem Bryanem

Bielerem.

D.M.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wessel Deborah Miła przejażdżka
Wessell Deborah Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom
Wessell Deborah I dowie się ostatnia
Przejawy i rozmiary brutalizacji we współczesnym świecie2
Przejawy nietolerancji
Przejawy niedost. społ. wśród uczniów klas gimnazjalnych, studia, II ROK, Resocjalizacja
Przejawy i formy kontrkultury, Współczesne Idee Polityczne
PRZEJAWY+I+FORMY+AGRESJI++W+SZKOLE++ORAZ+SPOSOBY+ICH+PRZEZWYCI c4 98 c5 bbANIA(1), pedagogika
Globalizacja i jej przejawy w życiu przeciętnego Polaka, POLITOLOGIA
Przejawy aktywności społecznej na wsi
Porównaj źródła i przejawy tragizmu?ypa i Makbeta
KRYZYS SZLACHECKIEGO PARLAMENTARYZMU JEGO PRZEJAWY I KONSEKWENCJE W ŻYCIU POLITYCZNYM POLSKI XVII
Można nie płacić za przejazd remontowaną autostradą art
przejazdh0
Lament świętokrzyski i Bogurodzica, Lament świętokrzyski, znany również jako Żale Matki Boskiej pod
Wniosek o wydanie zezwolenia na przejazd pojazdu nienormatywnego (wzór 2), Wniosek o wydanie zezwole
Agresja może przejawiać się w każdym zachowaniu

więcej podobnych podstron