Wessell Deborah Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom


Autor: Deborah Wessell

Tytul: Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom

(As We Forgive Those Who Trespass Against Us)

Z "NF" 12/91

Ojciec Malone przestał modlić się o spełnienie swojego

największego marzenia od dnia, gdy skończył pięćdziesiąt

lat. Już jako młody człowiek prosił Boga o dar pięknej

wymowy i o łaskę, dzięki której potrafiłby swoim przykładem

zachęcić jakiegoś chłopca do obrania stanu duchownego. Teraz,

jako mało przedsiębiorczy, ale zapracowany ksiądz w parafii

Świętego Różańca miał zbyt wiele rzeczy, o które powinien

się modlić. Czasami był tak zajęty, że w ogóle brakowało mu

czasu na modlitwę.

Jednak tego właśnie ranka ojcu Malone przydałaby się

chociaż odrobina elokwencji. Co roku w czerwcu wygłaszał

kilka szczerych, porywających słów do grupy młodzieży, która

miała przystąpić do sakramentu bierzmowania. Tegoroczne

kazanie było jeszcze mniej udane niż zwykle. Następnego dnia

przyjeżdżał z Bostonu biskup Davison. Ojciec Malone jasno

powiedział, że od młodzieży, wkraczającej w dorosłe

chrześcijańskie życie oczekuje zachowania odpowiedniego do

powagi sytuacji. Potem przez prawie kwadrans nakłaniał

uczniów do przeanalizowania celów, jakie stawiają sobie w

życiu i do porównania ich z nauką Chrystusa. Jednak w tym

czasie klasa starannie przyglądała się blatom ławek,

ubraniom kolegów, a przede wszystkim zegarowi wiszącemu na

ścianie.

- Tak więc, dziewczęta i chłopcy - kończył ojciec Malone,

który nagle poczuł się zmęczony dźwiękiem własnego głosu -

powinniście brać przykład raczej z waszych rodziców i

nauczycieli, a najbardziej z nauki naszego Pana Jezusa

Chrystusa, nie zaś z gwiazd rocka i aktorów, którzy...

Jeden z chłopców zachichotał nagle, patrząc na innego,

który udawał gitarzystę; siedzące obok dziewczyny zaczęły

się śmiać. Siostra Anna, stojąca z tyłu klasy, spojrzała i

chciała już podejść w ich kierunku. Jednak ojciec Malone

potrząsnął przecząco głową. Spokojnie skończył mówić i

wyszedł, ledwie słysząc uprzejme podziękowania zakonnicy.

Tego wieczora ojciec Malone usiadł na najmniej wygodnym,

krytym szorstkim materiałem fotelu. Chciał być pewny, że

nie zaśnie i zaczął się zastanawiać, czym jeszcze powinien

się zająć w tym tygodniu. Miał przecież na głowie masę spraw

administracyjnych - budżet, projekty, raporty. Wszystko, co

było związane z działalnością nowoczesnej, dużej parafii.

Ojciec Malone był doskonałym administratorem. Chciałby

jeszcze być lepszym księdzem. Spojrzał przez okno. Ze

swojego miejsca widział czubki klonów otaczających boisko po

drugiej stronie ulicy i fragment spokojnego, wieczornego

nieba. Właściwie nie lepszym, ale bardziej bezpośrednim,

takim, który budziłby zaufanie i sympatię na równi z

szacunkiem. Kiedy był chłopcem, ojciec Simmons stanowił dla

niego największy autorytet i to on właśnie sprawił, że młody

Malone otworzył swoje serce na wezwanie Kościoła. Teraz

służba i poświęcenie były ostatnią rzeczą, która pociągała

młodzież. Czy obecność ojca Simmonsa mogłaby coś zmienić?

Czy umiejętność nawiązania kontaktu z ludźmi jest naprawdę

taka ważna...?

- To bardzo interesujące pytanie, ojcze - powiedział

biskup, który pojawił się nagle. Szczupła postać wyraźnie

odcinała się od jasnych drzwi korytarza.

Ojciec Malone spojrzał przerażony, wstał i zaczął

gorączkowo szukać lampy.

- Bardzo przepraszam - powiedział zmuszając się do

uśmiechu, z którym czuł się jeszcze głupiej. Nie znał tego

biskupa, a może zapomniał o umówionym spotkaniu? -

Musiałem... Wydaje mi się...Chyba się zdrzemnąłem. Nie

zauważyłem wejścia waszej ekscelencji.

- Oczywiście, że nie. - Uśmiech nieznajomego był

rozbrajający, uścisk ręki chłodny, lecz stanowczy. - Czy

mogę usiąść?

- Tak, przepraszam, oczywiście. - Bierzmowanie, na pewno o

to chodzi. Biskup Davison był już starszym człowiekiem,

prawdopodobnie zachorował.

- Zastanawiasz się - powiedział biskup - czy zastępuję

biskupa Davisona. Jesteś zdziwiony moim wczesnym przyjazdem

i trochę niezadowolony, że przyłapałem cię w czasie drzemki.

Usiłujesz sobie przypomnieć, czy już kiedyś się spotkaliśmy.

Ksiądz zaczerwienił się. - Obawiam się, że...

- Nie obawiaj się. - Biskup podniósł rękę i ojciec Malone

nagle poczuł, że ogarnia go spokój. Jakaś dziwna,

obezwładniająca siła zatrzymała go w fotelu. Biskup był

pełnym godności, wysokim, przystojnym mężczyzną, w oczach

miał coś dziwnie jasnego i nieruchomego.

- Nie obawiaj się - powtórzył. - Chciałbym po prostu

porozmawiać z tobą o problemach Kościoła i podsunąć ci kilka

myśli. Może zdołam ci pomóc w pokonaniu twoich problemów.

- Moich?

- Tak. Mówię o twoich problemach w nawiązywaniu kontaktu

z młodzieżą. O twoim, nazwijmy to, braku elokwencji. Ludzie

nie czują się z tobą swobodnie, ojcze. Nie trafiasz do nich.

Ojciec Malone zamknął na chwilę oczy i potrząsnął głową.

Zupełnie nie mógł zebrać myśli.

- Bardzo chciałbyś do nich dotrzeć, prawda? - Biskup

mówił dalej. Jego głos był spokojny, ale stanowczy. - Nie

ograniczać się do spraw administracyjnych, ale być duchowym

przewodnikiem swojej parafii. Pragniesz, aby młodzi ludzie

poszli za twoim przykładem i wstąpili w stan duchowny.

Czyż nie, ojcze? Czy nie jest to twoim największym

pragnieniem?

Ksiądz spróbował wstać, ale delikatna siła zatrzymała go

na miejscu.

- Zapewniam cię, że to bardzo wzniosły cel - powiedział

biskup nagle ożywiony. - W naszym kraju coraz bardziej

brakuje księży. W 1967 - przepraszam za ten krótki wykład -

w 1967 roku w Stanach Zjednoczonych było sześćdziesiąt

tysięcy księży. Dziś zostało już tylko czterdzieści pięć, a

liczba wiernych znacznie wzrosła! Czy wiesz, jaki jest dziś

przeciętny wiek amerykańskiego księdza? Wiesz?

- Przypuszczam, że mniej więcej taki, jak mój. Około

pięćdziesiątki?

- Pięćdziesiąt dziewięć lat, ojcze. Pięćdziesiąt

dziewięć! - Biskup podkreślał każde słowo uderzając dłonią o

poręcz krzesła. - Niebezpiecznie blisko wieku emerytalnego,

przyjacielu. A co się stanie, kiedy oni przestaną pracować?

Kto zastąpi ich w służbie Bożej?

Ksiądz potrząsnął głową nic nie mówiąc. Było to pytanie,

które sam często sobie zadawał, z odrobiną goryczy

obserwując, jak chłopcy ignorują go w czasie lekcji i drwią z

niego.

- Śmieją się z ciebie - powiedział biskup miękko, bez

ironii. - Ale nie z twojej wiary. Oni po prostu

powierzchownie oceniają twoje zachowanie, sposób bycia. To

cecha wszystkich młodych ludzi. Wydajesz im się zimny i

nieszczery.

Ojciec Malone spojrzał przed siebie, zawstydzony prawdą,

którą usłyszał. Ten człowiek nie mylił się.

- Ja dużo wiem, ojcze. Wiem, że twoje życie wkrótce się

zmieni.

Ojciec Malone spojrzał zaniepokojony. - Czy moja praca

tutaj... hmm... czy mają zamiar się mnie...

- Nie, nie, nic takiego. Po prostu chcę ci dać szansę. -

Biskup sięgnął do kieszeni i wyjął gładkie, srebrne pudełko.

- Kiedyś załatwialiśmy takie sprawy za pomocą wizji i

tajemniczych głosów, ale dziś to denerwuje ludzi. Zresztą

osiągnięcia techniki są tak wygodne.

Skierował pudełko w stronę telewizora stojącego w rogu

pokoju. Na ekranie pojawił się bardzo wyraźny obraz. Miało

się wrażenie, że to rzeczywistość. Ojciec Malone zobaczył

siebie, siedzącego przy głównym stole w czasie jakiejś

oficjalnej uroczystości. Na pewno to był on, ale całkiem

siwy. Twarz miał pooraną zmarszczkami. Widział siebie jako

starego człowieka.

- To przyjęcie wydane z okazji twojego przejścia na

emeryturę. Masz ponad siedemdziesiąt lat. Spójrz uważnie na

twoich towarzyszy przy stole.

Było tam około dwunastu ludzi, w różnym wieku. Śmiali się

i żartowali, ale ich uwaga przez cały czas skupiona była na

nim. W oczach widać było podziw i miłość.

- To twoi uczniowie, ojcze. Taki żarcik na twoją cześć.

Oni wszyscy odkryli w sobie powołanie kapłańskie pod twoim

wpływem. A jest ich jeszcze więcej! Najmłodszy, jak mi się

wydaje, będzie wtedy miał dziesięć lat. Pomyśl, jak wiele

dobrego mogliby uczynić.

Znowu poruszył srebrnym pudełkiem i obraz zniknął. Ksiądz

jeszcze raz spróbował wstać, walcząc z obezwładniającą go

dziwną siłą.

- Kim jesteś? - zapytał, zdziwiony strachem we własnym

głosie. - O co chodzi?

Biskup siedział spokojnie.

- Jestem Szatanem - powiedział i uśmiechnął się

uspokajająco. - Albo raczej jednym z wcieleń Szatana. To

jest o wiele bardziej skomplikowane, niż wy, ludzie, sobie

wyobrażacie. Wybrałem taką postać, żeby nie zdziwiło cię moje

pojawienie i byś mnie wysłuchał. Udało mi się, prawda?

- To mi się śni. Musiałem zasnąć.

- Oczywiście. Ale zapewniam cię, że nie obudzisz się,

zanim nie skończymy rozmowy. Nie jesteś ciekaw, co chcę ci

zaproponować?

Biskup - wciąż trudno było myśleć o nim inaczej -

skrzyżował ręce i czekał. Ojciec Malone przeszedł przez

pokój, próbując odzyskać jasność umysłu. Doszedł do drzwi,

potem odwrócił się.

- Przypuszczam, że sam mi to powiesz - usłyszał swój

głos.- No, proszę!

- Chcemy tylko duszy - powiedział POWOLI biskup. - Jednej

duszy.

- Mojej! Chcecie, żebym sprzedał wam swoją duszę?

- Nie, prawdę mówiąc, nie twoją. Czyjąś duszę.

Znowu poruszył srebrnym pudełkiem. Tym razem obraz był

ciemniejszy, postacie idące nocą po ulicy. Jedna z nich -

młody chłopak - zatrzymała się i wydawało się jakby spojrzała

na Ojca Malone.

- Anthony da Silva - powiedział biskup - Tony. Poznajesz

go?

Był to typowy mieszkaniec rybackiej wioski w Nowej

Anglii. Młody, ciemnowłosy, wyraźnie portugalskiego

pochodzenia. Ale arogancja, rysująca się na jego twarzy,

miała w sobie coś znajomego. - Chyba tak - powiedział

ksiądz. - Czy on jest z mojej parafii?

- Oficjalnie tak. Ostatni raz był na mszy w wieku

dwunastu lat. Teraz ma siedemnaście. Kilka miesięcy temu

wybił szybę w twoim samochodzie piłką baseballową. Robiłeś

mu na ten temat wymówki. Zastanawiałeś się nawet, czy nie

zrobił tego specjalnie.

- Teraz pamiętam. - Ojciec Malone przypomniał sobie nie

tyle twarz chłopca, ile jego szyderczy uśmiech. PRZEPRASZAM,

OJCZE. CO ZA SZKODA, OJCZE.

- Miałeś rację, zrobił to specjalnie - powiedział biskup.

- Ale on też robił dużo gorsze rzeczy i nie zmieni się.

Przekonasz się o tym bardzo niedługo. Twoja część umowy nie

będzie trudna.

Kiedy obraz znowu zaczął znikać, oczy chłopca wydawały

się śledzić ojca Malone. Teraz się obudzę, pomyślał. To

jakiś idiotyczny sen i muszę się obudzić.

- Nie zgadzam się - powiedział głośniej niż miał zamiar.

Ale przecież nie miało to i tak żadnego znaczenia. Nie mógł

obudzić pani Reardon, skoro spał.

- Oczywiście, że tego nie zrobię. Nie mógłbym. Nie mam

władzy nad duszą innego człowieka.

- Ależ tacy ludzie jak Tony nie władają swoimi duszami.

Nie wierzą w ich istnienie. Poza tym, nawet gdybyś zrobił

wszystko, żeby przekląć duszę Tony'ego, on cię wyśmieje. Tak

jak robił to dotąd.

- Ale dlaczego akurat da Silva? I dlaczego nie pozwolić

mu, żeby sam doprowadził do upadku swoją duszę?

Biskup przechylił głowę, wyraźnie zainteresowany i

rozbawiony.

- Powiedzmy, że nam bardzo by to odpowiadało, a dla

ciebie nie byłoby dużym kłopotem. Pomóż mu tylko upaść

jeszcze niżej. Tu rzucisz jakieś słowo, tam czegoś nie

zauważysz. To wszystko. A w zamian możesz bardzo dużo

zyskać. Nowych bojowników dla Kościoła, wiernych uczniów dla

siebie. Pragnienie twego serce spełni się dzięki twojej

własnej pracy.

- Nie.

- Pomyśl o tym.

- Nie.

- Teraz się obudzisz. Bardzo mi było miło z tobą

porozmawiać, ojcze. Jeszcze wrócę...

- Wielkie nieba, ojcze! Co ojciec tu robi, w środku nocy,

przed włączonym telewizorem? - Zamiast biskupa pojawiła się

nagle pani Reardon, owinięta różowym szlafrokiem. Wyłączyła

brzęczący monotonnie telewizor i spojrzała z dezaprobatą.

Zawsze miała mu coś za złe. - Program już dawno się

skończył. Znowu zasnął ksiądz na swoim krześle?

- Tak, tak mi się wydaje. Zgaszę światło.

Odwróciła się, stojąc już w przedpokoju.

- Czy ktoś tu był dziś wieczorem?

- Nie, nikogo - pani Reardon wzruszyła ramionami. - To

nawet dziwne. Ani jednego telefonu przez cały wieczór. Miło

czasem mieć trochę spokoju.

Ojciec Malone nie mógł się jednak uspokoić na wspomnienie

tego wieczoru. Każde słowo z rozmowy z biskupem - z DIABŁEM,

poprawił sam siebie - wciąż było żywe w jego pamięci, rodząc

coraz to nowe pytania. Dlaczego moce piekielne wybrały

akurat jego, zwykłego księdza, pracującego w zwykłej

parafii, ażeby kusić go tą dziwną propozycją? Czyżby okazał

się być człowiekiem słabej wiary? Czy jego skryte marzenie,

żeby pociągnąć swoim przykładem młodych, było aż takim

grzechem?

Kiedy ojciec Malone ścielił łóżko, ekran telewizora jakby

uniósł się w powietrzu. W wyobraźni, rozbudzonej jeszcze

przez marzenia, z łatwością ujrzał siebie otoczonego

podziwem młodych księży, których przyciągnął swoją wiarą do

służby Bożej. Miał poczucie satysfakcji z dobrze spełnionej

misji. Zobaczył, jak wiele dobra mogliby uczynić!

Kontynuując swoją pracę, jeszcze przez wiele lat po śmierci

ojca Malone czciliby jego pamięć. Obraz Anthony'ego da Silva

wydał mu się w porównaniu z tym dziwnie niewyraźny i blady.

W końcu podjął decyzję. Oczywiście nie decyzję w sprawie

propozycji Szatana. O poświęceniu jakiejkolwiek duszy nie

mogło być mowy niezależnie od tego, jak nęcąca była pokusa.

Nawet przez moment się nad nią nie zastanawiał. Jego decyzja

dotyczyła poważnej rozmowy, którą chciał odbyć z ojcem

Josephem Barnettem, swoim duchowym doradcą, u którego

spowiadał się raz w miesiącu i z którym dyskutował o

wątpliwościach, jakie rodziły się w jego umyśle. Ojciec

Malone nie lubił tego, wyznaczonego z urzędu, spowiednika.

Barnett był niskim, niecierpliwym staruszkiem, który dużo i

głośno się śmiał. Ojciec Malone postanowił więc porozmawiać

z biskupem Davisonem. Ale przecież biskup zjawi się dopiero

w południe, na godzinę przed ceremonią bierzmowania, a on

musi poradzić się kogoś natychmiast. Rozmyślał dalej, leżąc

w łóżku. Dzwonić do ojca Baretta teraz, budzić go ze

spokojnego snu i próbować mu wytłumaczyć, co się stało...

Ojciec Malone zdawał sobie sprawę, że jego opowiadanie

brzmiałoby nieprawdopodobnie, idiotycznie, jak dziecinny

sen, i Barnett tylko śmiałby się z niego. Nie. Zadzwoni

rano, gdy będzie w stanie uporządkować myśli.

Oczywiście rano, zajęty ostatnimi przygotowaniami do

uroczystej mszy i uspokojony światłem czerwcowego dnia

przebijającym się przez gałęzie klonów, nie zrobił tego.

Dzwonić do księdza Barnetta tylko dlatego, że miał zły sen?

Narazić się na ośmieszenie najbardziej skrytych ambicji?

Nie! Ojciec Malone przyrzekł sobie kłaść się wcześniej,

zasypiać w łóżku i zajął się codziennymi sprawami.

Po szybkim śniadaniu pierwszym jego obowiązkiem było

otworzenie kościoła, zanim członkowie Towarzystwa Imienia

Jezusowego przyjdą ułożyć kwiaty. Białe ściany i oszczędny

wystrój kościoła sprawiały skromne wrażenie, ale ojciec

Malone był dumny z panującego tam porządku i nagłośnienia,

dowodu jego zaradności finansowej. Otworzył szeroko główne

drzwi, chcąc wpuścić do środka trochę światła i wszedł do

kościoła.

Zanim jeszcze jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności,

poczuł jakiś dziwny, nieprzyjemny zapach. Kiedy rozejrzał

się, zobaczył, że kościół, jego kościół, został

zdewastowany. Ojciec Malone najpierw zwrócił uwagę na

rzucające się w oczy drobiazgi, potem dopiero spostrzegł,

jak ogromne były zniszczenia. Na podłodze głównej nawy

leżały podarte śpiewniki, kuty z żelaza świecznik był

przewrócony, dookoła widać było rozbite szkło. Mosiężne

świeczniki z kaplicy Najświętszej Marii Panny leżały

poprzewracane, a figura Matki Bolesnej rozbita za małym

ołtarzem. Ojciec Malone zbliżył się powoli do kaplicy, z

trudem powstrzymując łzy. Kiedy pochylił się, żeby podnieść

figurę, kątem oka zobaczył coś kolorowego. Z tyłu, na

ścianie narysowane były czerwoną farbą jakieś nic nie

znaczące znaki i wielki napis "SPIERDALAJ, MALONE".

- Proszę księdza, proszę księdza! - Pani Reardon stała

jak sparaliżowana w głównym drzwiach kościoła, bojąc się wejść

do środka. Spojrzała na ojca Malone i w jego oczach też

spostrzegła przerażenie. - Ojcze, biskup Davison przyjechał.

Prowizorycznie uprzątnięto kościół i msza rozpoczęła się

z trzygodzinnym opóźnieniem. Co prawda, kaplica Matki

Boskiej była pusta, a w powietrzu unosił się zapach świeżej

farby. Biskupa Davisona zapewniono, że podobny wypadek

zdarzył się po raz pierwszy i że ojciec Malone cieszył się

powszechnym szacunkiem wśród młodych parafian. Wszyscy

zgodzili się, że był to odosobniony przypadek, bardzo

niefortunny, ale nie szokujący w obecnych, trudnych czasach.

Policja doszła do podobnego wniosku.

- Może któreś dziecko miało do ojca jakąś osobistą urazę?

- spytał wysoki, spokojny porucznik, który przyszedł po

południu na plebanię. Spojrzał na raport, który trzymał w

ręku. - Widzę, że użyto nazwiska księdza. Ale przecież jest

ono wymienione na tablicy przed kościołem. Myślę, że bez

specjalnych trudności wyważyli boczne drzwi, może szukając

czegoś, co można by ukraść. Kiedy nic nie znaleźli, wściekli

się. Chyba że ma ojciec jakieś podejrzenia, kto mógł to

zrobić?

- Nie - powiedział ojciec Malone, mając wciąż przed

oczami obraz z ekranu telewizyjnego. - Nie mam pojęcia.

Ale podejrzenia rosły w nim z dnia na dzień, a wraz z

nimi złość. Poprosił, żeby na wszelki wypadek sprawdzono

rodzinę da Silva. Ojciec nie żył od dawna, matka była

członkinią Towarzystwa Imienia Jezusowego, córka uczęszczała

na lekcje religii. Syn Antoni nie był bierzmowany. Po serii

drobnych zatargów z prawem nie mieszkał w domu. Adresu brak.

Ksiądz nie miał żadnych wątpliwości, że ten właśnie

arogancki chłopak najpierw zniszczył samochód Ojca Malone, a

teraz zbezcześcił kościół i przysporzył wszystkim tyle

kłopotów. Jeszcze jeden, który ciągle czegoś żąda, nie dając

z siebie nic w zamian.

W następną niedzielę w czasie mszy ojciec Malone

przekładał przez chwilę notatki. Potem odłożył je i zaczął

mówić od siebie. Większość kongregacji stanowili ludzie

starsi, głównie wdowy, ale były też całe rodziny i dzieci w

różnym wieku. Ksiądz zwrócił się szczególnie do młodzieży,

tak jakby chciał przemówić do każdego z nich oddzielnie.

- Wiecie wszyscy, co zdarzyło się w naszym kościele

tydzień temu. Ktoś włamał się i urządził sobie doskonałą

zabawę. Widać, według niego, podarcie śpiewników,

zniszczenie wizerunku Matki Bolesnej i wypisanie przekleństw

na ścianie domu Bożego, to świetna rozrywka. Chciał się

trochę pośmiać i udało mu się.

W kościele panowała absolutna cisza. Ojciec Malone

słyszał bicie własnego serca.

- Dziewczęta i chłopcy, to my powinniśmy z niego drwić. Z

kogoś, kto musi się posuwać do tak barbarzyńskich czynów,

żeby znaleźć satysfakcję w swoim pustym życiu, można się

tylko śmiać. Ale prawdziwą satysfakcję mogli w ostatnią

niedzielę odczuwać ochotnicy, którzy posprzątali i

odmalowali kościół. Wszyscy ci, którzy starają się, żeby

nasza wspólnota parafialna służyła Bogu i wspomagała jego

lud. I to właśnie wy, młodzi, możecie mieć satysfakcję z

tego, że potraficie odrzucić takie zachowanie i że pomagacie

waszym rodzicom i przyjaciołom w pracy dla dobra Kościoła.

To wy będziecie się śmiali ostatni, dlatego że właśnie wy

żyjecie pełnym życiem, cieszycie się miłością Boga i

osiągniecie życie wieczne...

Ojciec Malone mówił dwadzieścia pięć minut i przez ten

czas nikt nawet się nie poruszył. Na zakończenie mszy, gdy

pojawił się w drzwiach kościoła, żeby przywitać się z

kilkoma starszymi parafianami, którzy czasami chcieli z nim

porozmawiać, zobaczył tłum ludzi czekających na niego. Wiele

osób chciało uścisnąć mu dłoń.

- Bardzo dobrze ksiądz to ujął.

- Wyjął mi to ojciec z ust. Cieszę się, że mój syn i jego

koledzy mogli to słyszeć.

- Czy możemy ojcu jakoś pomóc? Czy rozpoczęto już zbiórkę

pieniędzy na nową figurę Matki Boskiej?

W końcu usłyszał dziecinny głos małego, zaczerwienionego

z przejęcia chłopca.

- Ojcze, czy mógłbym czasami z ojcem porozmawiać?

Chciałbym zostać ministrantem. Mama powiedziała, że mogę

ojca o to zapytać.

- Oczywiście, mój synu. - Ojciec Malone miał nagle ochotę

przytulić chłopca i rozpłakać się z radości, ale tylko

poklepał go po ramieniu drżącą dłonią. - Oczywiście, że

możesz ze mną porozmawiać.

Ojciec Malone skończył pięćdziesiąt jeden lat. Miał tyle

samo pracy, co zwykle, ale wykonywał ją z radością. Kaplica

Matki Boskiej od dawna już była odnowiona. Parafia zyskała

trzech nowych ministrantów. Długie godziny cierpliwych

ćwiczeń, zwykle późno w nocy lub wcześnie rano, tak bardzo

zmieniły kazania ojca Malone, że nawet pani Reardon nie

mogła wyjść z podziwu. Ciepłe przyjęcie tych kazań ułatwiało

księdzu nawiązanie szczerego kontaktu z parafianami, którzy

teraz zaczęli darzyć go zaufaniem i sympatią. Ojciec Malone

polubił nawet poczucie humoru ojca Barnetta. Włamanie do

kościoła nie powtórzyło się nigdy więcej.

Zdarzył się tylko pewien drobny incydent, dokładnie w

wieczór pięćdziesiątych pierwszych urodzin ojca Malone.

Siedział późno wieczorem w swoim biurze przeglądając notatki

do kazania, które miał wygłosić do młodzieży przed

sakramentem bierzmowania. Będzie musiał pamiętać, żeby nie

mówić do nich dziewczęta i chłopcy. Wydaje się, że w tym

wieku bardzo tego nie lubią. Spojrzał na półkę nad biurkiem.

Leżały tam życzenia urodzinowe od pani Reardon, która

wyjechała właśnie na wakacje; od siostry; kilka kartek od

przyjaciół i jedna, bardzo duża i kolorowa, podpisana przez

wszystkich ministrantów. Niektórzy z nich napisali nawet

specjalne życzenia. Ojciec Malone czytał je kolejny raz, gdy

z zewnątrz usłyszał krzyk i odgłos kroków.

- Hej, ojcze!

Ksiądz szybko przeszedł przez korytarz do pokoju, którego

okna wychodziły na ulicę. Jakiś człowiek stał oparty o

wejście, trzymając w ręku butelkę piwa. Podniósł ją i

zapukał dnem w drzwi, oblewając płynem swoją skórzaną

kurtkę.

- Hej, ojcze, chciałbym z ojcem porozmawiać! - Chwiejnie

odszedł od drzwi i zajrzał przez okno. - Jest tam kto?!

Był to Anthony da Silva, twarz miał zapuchniętą,

skrzywioną. Ojciec Malone gwałtownie odsuwając się od okna

potknął się o stojący obok fotel. Usiadł, czując, że drżą mu

kolana i nagle przypomniał sobie ten dziwny sen sprzed roku.

Starał się wyrzucić go z pamięci, więc szczegóły zatarły

się, ale wtedy, we śnie ktoś powiedział mu, że Anthony da

Silva robił straszne rzeczy i miał zrobić jeszcze gorsze.

Reszta snu była zbyt absurdalna, żeby przywiązywać do niej

wagę.

- Pytałem, czy ktoś jest w domu!

Ciekawe, czy sąsiedzi mogli to słyszeć. Ojciec Malone

wiedział, że powinien zejść na dół, ale na samą myśl o tym

przechodził go dreszcz. Ten chłopak był pijany albo pod

wpływem narkotyków, równie dobrze mógł mieć w kieszeni

pistolet. Wpuszczenie go do środka byłoby bardzo

nierozsądne. Właściwie dlaczego miałby to robić? Dlaczego

miałby ryzykować dla takiego grzesznika jak Anthony da

Silva?

- Ojcze? Hej, ojcze? - Głos zabrzmiał bezradnie jak u

zagubionego dziecka. - Naprawdę muszę z ojcem porozmawiać!

Ojciec Malone spojrzał w dół. Może chłopak chciał go

przeprosić za zdewastowanie kościoła? Ale co warta była

teraz jego skrucha? Przypomniał sobie wyraz twarzy biskupa

Davisona w czasie oglądania zniszczeń. Przypomniał sobie te

obrzydliwe rysunki na ścianach i aż zarumienił się ze

wstydu. Żeby taki chłopak publicznie poniżał swojego

proboszcza... Tego nie mógł wybaczyć. Nigdy.

Znowu usłyszał pukanie, które jednak po chwili ucichło.

"SPIERDALAJ, MALONE!"

Ojciec Malone wstał i poszedł do swojego gabinetu, żeby

wezwać policję. Usłyszał jednak oddalające się kroki i

odgłos silnika samochodu. Odłożył słuchawkę i automatycznie

zaczął przeglądać notatki do kazania, ale jakoś nie mógł się

skoncentrować. Tego dnia dłużej niż zazwyczaj czytał w

łóżku, aż wreszcie przestał myśleć o wieczornym wydarzeniu.

W końcu był to tylko mało znaczący incydent. Postanowił, że

rano zadzwoni do matki Anthony'ego da Silvy. Książka wypadła

mu z ręki.

W drzwiach pojawił się biskup.

Ojciec Malone próbował wstać, ale dziwnie znajoma,

delikatna siła zatrzymała go. Patrzył na ciemną postać.

- Chciałem - biskup podszedł bliżej światła. - Chciałem

ci podziękować za pomoc. Teraz chłopak należy już do nas.

Myślę, że bardzo nam się przyda.

- Ale ja nigdy się nie zgodziłem, żeby...

- Ależ oczywiście, że tak - biskup zaśmiał się cicho. -

Czy naprawdę myślałeś, że używamy pergaminowych umów

spisywanych krwią? To nie na tym polega. Wystarczyła chwila

twojej słabości.

- Ale ja nawet z nim nie rozmawiałem!

- Właśnie. Przyszedł dziś do ciebie, żeby prosić o

rozgrzeszenie. Chciał się wyspowiadać, a ty nawet z nim nie

porozmawiałeś. Nam to wystarcza.

- Wyspowiadać się? - spytał ojciec Malone. Nagle zrobiło

mu się zimno, bardzo zimno.

- Tak. Ale nie chodziło o taki drobiazg jak zdewastowanie

kościoła. Anthony upił się bardzo wcześnie dziś wieczorem i

strasznie pobił swoją dziewczynę. Myślał nawet, że ją zabił.

Mylił się, ona przeżyje.

- A Tony?

- Hm, teraz mówisz o nim Tony? Jakie to wzruszające! - W

oczach biskupa pojawił się dziwny blask. - Twój Tony, gdybyś

mu wybaczył, byłby dla nas za kilka lat poważnym

problemem. Polityk znany na całym świecie. Błyskotliwa

kariera... Godzinę temu popełnił samobójstwo w swojej celi.

- Nie... Nie!

- Tak. - Biskup poruszył dłonią i światło lampy

przygasło. - Idę już. Śpij dalej. A gdy rano obudzisz się,

pewien jestem, że postanowisz nie mówić nikomu o wizycie

Tony'ego.

Ksiądz walczył z ogarniającą go bezwładnością, ale w

końcu uległ jej. Głos stał się słabszy, w ciemności widać

było tylko te dziwnie błyszczące oczy.

- Dobranoc, ojcze Malone. Na pewno wmówisz sobie, że to

także był tylko sen. A za jakieś dwadzieścia lat będziesz

już pewien, że Tony wybaczył ci. Przecież tak doskonale

umiesz przekonywać ludzi.

Przełożyła Anna Koszur



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wessel Deborah Miła przejażdżka
BEZROBOCIE JAKO PROBLEM SPOŁECZNY W NASZYM MIEŚCIE – BIERUNIU
Wessell Deborah I dowie się ostatnia
Wessell Deborah Miła przejażdżka
My jako członkowie grupy
Epidemiologia jako nauka podstawowe założenia
4 socjalizacja jako podstawowy proces spoeczny
style poznawcze jako przykład preferencji poznawczych
radio jako medium audialne
socjologia jako nauka
Nakłucie prenatalne jako przyczyna krwotoku do jamy otrzewnej
Język jako narzędzie paradoksy
Niewydolność oddechowa jako problem obrażeń wielonarządowych 4
PSYCHOANALIZA JAKO METODA TERAPII I LECZENIA
2 Charakterystyka wychowania jako procesu pedagogicznegoid 19780 ppt
Spółka jawna jako przedsiębiorstwo
XVIII Samorząd jako wyraz decentralizacji
Inform jako zasob ekon

więcej podobnych podstron