18 Thompson Lewis Vicki Strzala Kupidyna


Vicki Lewis Thompson

Strzała Kupidyna

(Cupid's Caper)

Rozdział 1

Cassie wykreśliła kolejne nazwisko z listy.

Z determinacją wprowadziła służbowego dżipa na kolisty podjazd. Postanowiła, że najważniejszy z kandydatów, doktor Andrew W. Bennett IV, nie zdoła jej umknąć. Błękitne niebo i jasne wrześniowe słońce skłaniały do optymizmu.

- Cztery dni z rzędu nie ma cię dla nikogo - powiedziała na głos dziewczyna pod adresem właściciela luksusowej posiadłości. - Musisz znaleźć czas na odpoczynek, chłopie. To twoje najlepsze lata. Odpręż się, wypoleruj samochód, pogadaj z listonoszem... a raczej z listonoszką.

Wysiadła i sięgnęła po pokaźną paczkę leżącą na tylnym siedzeniu. Pakunek był tak duży, że nie mieścił się w otwór skrzynki na listy. O to właśnie chodziło, lecz los nie sprzyjał zamiarom Cassie. Co wieczór musiała po kryjomu przenosić paczkę do swego samochodu, a rano ponownie ukrywać ją w dżipie.

A jeśli Bennett jest chory? Do tej pory nie zastanawiała się nad podobną możliwością. Nie... to niemożliwe. Należał przecież do stowarzyszenia pilotów, więc musiał mieć dobrą kondycję i jeszcze większą wytrzymałość.

Może większość czasu spędzał na flirtowaniu z mieszkankami Albuquerque? Nieżonaty rencista stanowił prawdziwą rzadkość w dzisiejszych czasach. Gdyby było inaczej, babci Jo nie byłaby potrzebna pomoc Cassie.

Stanęła przed drzwiami i nacisnęła guzik dzwonka. Po chwili usłyszała kroki. Nareszcie! Serce załomotało jej z niecierpliwości.

Drzwi stanęły otworem i uśmiech dziewczyny zamienił się w kwaśny grymas. Stojący w progu mężczyzna z całą pewnością nie mógł być Andrew W. Bennettem.

- Mam... przesyłkę dla doktora Bennetta - oznajmiła, klnąc w duchu. Tyle starań i musiał napatoczyć się ktoś inny. Prawdopodobnie jeden z gości. Może syn... Przystojny facet. Miał wąsy i elegancko przystrzyżoną brodę. Jeśli należał do rodziny, to może i doktor okaże się nie najgorszy?

W piwnych oczach mężczyzny błysnęło zaciekawienie. Wziął paczkę z rąk Cassie i z uwagą spojrzał na nalepkę.

- Ciekawe, kto mógł mi to przysłać? Dziewczyna popatrzyła na niego z niechęcią.

Najwyraźniej nie zrozumiał, że przesyłka jest przeznaczona dla kogoś innego.

- Nie ma adresu zwrotnego. Lekka jak piórko.

- Uśmiechnął się. - To pewnie żart. Niektórzy z moich przyjaciół mają niecodzienne poczucie humoru.

- Chyba zaszło nieporozumienie. Paczkę miał otrzymać doktor Andrew W. Bennett IV - wyjaśniła Cassie.

- Czy jest w domu?

Postanowiła za wszelką cenę ratować sytuację.

- Wiem. że zajmował się psychologią, a mam przyjaciółkę, która potrzebuje porady.

Mężczyzna podniósł wzrok. Zastanawiał się, z jakiego powodu tak śliczne stworzenie może poszukiwać rady psychologa. Zwrot „mam przyjaciółkę, która potrzebuje pomocy” należał do najpopularniejszych wybiegów stosowanych przez pacjentów.

- Ma pani jakiś problem?

- Ja... skądże - zaprzeczyła gwałtownie. - Moja przyjaciółka... Chciałam jedynie porozmawiać z doktorem Bennettem.

Zdecydował się podjąć grę.

- Chodzi o wizytę? - spytał.

- Nie wiedziałam, że doktor Bennett nadal praktykuje.

- Od czasu do czasu.

Podobały mu się jej włosy. Jasne, o niezwykłym odcieniu, niesfornie opadające na kark i czoło.

- Och. - Zmarszczyła brwi. - Rozumiem. Psychologowie nie przechodzą na emeryturę w tym samym wieku, co reszta ludzi.

Zerknął na nią ze zdumieniem. Może naprawdę miała jakiś problem? Trudno było odnaleźć sens w jej słowach, a ciemne okulary skrywały wyraz oczu.

- Nie rozumiem.

- Myślałam, że doktor Bennett jest emerytem. Mężczyzna przesunął dłonią po twarzy i znużonym wzrokiem spojrzał na dziewczynę.

- Sprawia to pani jakąś różnicę? Ja... to znaczy on...

Zapadła chwila milczenia. Cassie westchnęła głęboko. Zrozumiała swoją pomyłkę. Rumieniec z wolna wypełzał na jej policzki.

- Pan jest doktorem Bennettem? Skinął głową.

- Do licha, jak mogłam być tak głupia? Myślałam, że jest pan po sześćdziesiątce.

- A ja byłem przekonany, że całkiem nieźle się trzymam jak na swoje lata. Teraz znam prawdę.

- Nie, wygląda pan świetnie! To z powodu tego czasopisma.

- Jakiego czasopisma?

- Magazynu dla osób w podeszłym wieku. „Inspired Retirement”. Przyszło kiedyś na pana adres.

Parsknął śmiechem.

- Zdaje się, że zaczynam rozumieć. Zaprenumerowałem je dla mojego dziadka.

- Też tu mieszka?

- Nie, w Phoenix.

- Och...

Cassie wyglądała na zupełnie załamaną. Mężczyzna nie mógł pojąć, dlaczego tak bardzo zależało jej na spotkaniu ze starszym panem.

- Skoro mieszka w Phoenix - nie dawała za wygraną - to dlaczego pismo przyszło na pana adres?

- Przez pomyłkę. Dziadek to Andrew W. Bennett U. Telefonowałem na pocztę, aby wyjaśnić nieporozumienie.

Potarł brodę i z namysłem popatrzył na dziewczynę.

- Skoro już wyjaśniliśmy sobie to i owo, powróćmy do właściwego tematu rozmowy. Co z pani przyjaciółką? Nadal potrzebuje porady, czy fakt, że mam tylko trzydzieści jeden lat rujnuje jej plany?

- Niestety, obawiam się, że jest pan zbyt młody. Westchnęła ponownie i wlepiła wzrok w ziemię.

- Uff... a to niespodzianka. Zapewniam, że zdobyłem wymagane doświadczenie. Jestem całkiem niezłym psychologiem.

- Nie wątpię.

Czyżby uważała, że emeryt zażąda mniejszego honorarium?

- Nie mam wygórowanych stawek - powiedział łagodnie. - Na pewno będzie panią stać na opłacenie wizyty.

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Nie potrzebuję porady.

- A pani przyjaciółka?

- Też nie. Ona - Cassie zrobiła zagadkową minę - potrzebuje kogoś starszego.

Pospiesznie odwróciła się w stronę pojazdu.

- Niech pan rozpakuje prezent.

Wskoczyła na fotel kierowcy umieszczony po prawej stronie. Jej zachowanie zirytowało Bennetta. Zawodowa duma nie pozwalała na pozostawienie tej sprawy.

- Chwileczkę! - zawołał głośno, aby przekrzyczeć szum silnika. Cassie wcisnęła pedał hamulca.

- Mam kilka listów do wysłania. Mogłaby pani je zabrać?

Skinęła głową. Bennett zniknął we wnętrzu domu. Dzięki Bogu, że mam te listy, pomyślał. Może powinienem zaprosić ją na kawę? Nie, jeszcze za wcześnie. Lecz za kilka dni dobrze będzie poczekać w pobliżu skrzynki i podjąć kolejną próbę rozmowy.

Wrócił z listami.

- Proszę.

Wręczył dziewczynie trzy koperty.

- Grał pan kiedyś w racquetball? - spytała.

- Nie. - Bez wątpienia potrzebowała fachowej pomocy. Racquetball? Skąd jej to przyszło do głowy?

- A pani?

- Zawsze, gdy mam okazję. To znakomity sposób na rozładowanie zdenerwowania. Powinien pan spróbować.

Samochód ruszył.

- Chwileczkę!

Cassie ponownie zahamowała.

- Jeszcze kilka listów?

- Nie. Ja... to znaczy... zawsze marzyłem o tym, żeby zagrać.

- Świetnie. Spodoba się panu. - Uśmiechnęła się. - Do zobaczenia, doktorze Bennett.

Otworzył usta, żeby poprosić ją o kilka podstawowych lekcji, lecz dżip ruszył gwałtownie w kierunku bramy. Powinienem być bardziej zdecydowany, pomyślał Bennett. Biały samochód zatrzymał się przy sąsiednim budynku. Cassie fachowo otworzyła skrzynkę. Na pewno nieraz przejeżdżała tą ulicą. Dlaczego zauważył ją dopiero dzisiaj? Prawdopodobnie dlatego, że nigdy nie zwracał uwagi na listonoszy.

Wydawała się interesująca. Miała intrygujący uśmiech psotnego dziecka i znakomicie wyglądała w pocztowym uniformie.

Chwileczkę, przecież interesował się nią tylko z profesjonalnego punktu widzenia. A jednak...

Nie. To nie wchodziło w rachubę. Była zbyt niska. Musiałaby wspiąć się na stołek, żeby go pocałować. Bennett uśmiechnął się. Rzucił ostatnie spojrzenie za odjeżdżającym dżipem i wszedł do domu.

Szybkim skrętem nadgarstka Cassie posłała piłkę w kierunku ściany. Ruth nie zdołała odebrać.

- Do diabła! - zawołała i przesunęła dłonią po mokrym czole. - Odpocznijmy.

- Zrób sobie przerwę. Ja jeszcze potrenuję.

- Dobry pomysł. To jedyny sposób, żebyś zapomniała o swoim doktorku i przestała się na mnie wyżywać.

- Życie jest niesprawiedliwe. - Cassie z zapałem odbijała piłkę. - Włożyłam tyle starań. Skąd mogłam wiedzieć, że na poczcie zaszła pomyłka i skierowano czasopismo pod zły adres?

Jednostajny stukot piłki wypełniał echem zamknięte pomieszczenie.

- Andrew Bennett wydawał się znakomitą partią. Ma poprawny, elegancki charakter pisma, znamionujący inteligencję i wykształcenie. Wszystkie „m” i „n” są skreślone w cudowny sposób. Babcia Jo uwielbia mężczyzn obdarzonych dociekliwym umysłem.

- Wierzę, że znajdziesz jej kogoś innego.

Ruth ściągnęła gumkę z ciemnych włosów i potrząsnęła głową.

- Dziękuję za zaufanie, ale Bennett jest kimś zupełnie wyjątkowym. Silny, zdecydowany. Dlaczego musi być taki młody?

- Wspominałaś o dwóch kandydatach na sąsiedniej ulicy.

- Żaden z nich nie dorównuje Bennettowi. Dokładnie przestudiowałam jego charakter pisma. Powinnaś zobaczyć, w jaki sposób stawia kropkę nad „i”. To znak niespotykanej wierności i oddania. „D” jest nacechowane dumą, a daszek przekreślający „t” wyraża entuzjazm i radość życia.

Ponownie uderzyła w piłkę.

- Entuzjazm? - wtrąciła Ruth. - Już dawno nie słyszałam cię mówiącej w ten sposób o mężczyznach.

- Byłby idealnym partnerem dla babci Jo.

- A dla Cassie?

Piłka potoczyła się po podłodze.

- Nawet... nawet o tym nie pomyślałam. Nieprawda. Przez cały dzień wspominała poranne spotkanie.

- Chcę pomóc Jo. To wszystko.

- Więc nie masz zamiaru zrezygnować z dalszych poszukiwań?

Cassie podniosła piłkę i łobuzersko mrugnęła okiem.

- Znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć, co zrobię. Ruth wzruszyła ramionami.

- Tak uczepiłaś się Bennetta, że przez chwilę myślałam...

- To tylko próba. Jest niezły, ale na pewno znajdę kogoś lepszego. Poproszę o przeniesienie do innej dzielnicy... - ... i nigdy więcej go nie spotkam, dokończyła w myślach.

- Wierzysz, że analiza grafologiczna mówi prawdę?

- Każda metoda posiada swoje wady, lecz idę o zakład, że więcej można się dowiedzieć o człowieku na podstawie jego podpisu niż z kilkunastominutowego wywiadu przed kamerami.

- Twoja babcia też tak uważa?

- Nie pytałam jej o zdanie. Czemu mam wrażenie, że powinnam dać ci wygrać mecz, aby zachować całą sprawę w tajemnicy?

- A jeśli wygram bez twojej pomocy?

- Nic z tego.

- Na pewno?

- Na pewno. Przeanalizowałam też twój charakter pisma.

Z kpiącym uśmiechem skierowała piłkę w stronę przyjaciółki. Zacięta rozgrywka pomogła jej zapomnieć o porannych kłopotach.

Postanowiła zająć się kolejnym kandydatem. Niejedna ryba w oceanie, a Andrew W. Bennett IV nie jest jedynym kawalerem w dzielnicy.

Niestety, następnego ranka Cassie przekonała się, że niełatwo jej będzie zapomnieć o przystojnym psychologu. Bennett stał przed domem. Muskularne, opalone ramiona wsparł o daszek skrzynki na listy. Gęsta broda mężczyzny połyskiwała w promieniach słońca.

Cassie głośno przełknęła ślinę i zatrzymała pojazd.

- Dzień dobry! - zawołała z uśmiechem, próbując ukryć zdenerwowanie.

- Dzień dobry - odparł Bennett. Podszedł do dżipa I zmierzył dziewczynę uważnym spojrzeniem. - Paczka była pusta.

- Pusta? To dziwne. Oto pańska korespondencja.

- Dziękuję - odpowiedział, lecz najwyraźniej nie miał zamiaru odebrać kopert i rachunków, które Cassie trzymała w wyciągniętej ręce.

- W pierwszej chwili uznałem, że to żart jednego z moich zwariowanych przyjaciół. Swego czasu opiekowałem się kilkoma pensjonariuszami zakładu karnego, a oni lubią robić kawały.

- To... interesujące - powiedziała dziewczyna. Nie miała nic przeciwko temu, aby poznać więcej szczegółów z życia doktora Bennetta, lecz uznała, że dłuższa rozmowa może być niebezpieczna.

- Mam dużo pracy. Gdyby zechciał pan odebrać listy. Mężczyzna skrzyżował ramiona na piersi.

- Kiedy uważnie spojrzałem na opakowanie, doszedłem do wniosku, że adres został napisany kobiecą ręką. Co więcej, przesyłkę nadano na tutejszej poczcie, w Albuquerque.

- Dziwne. - Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.

- Domyślam się, że to pani wysłała tę paczkę.

- Po co miałabym robić podobne rzeczy?!

- Żeby mnie poznać.

- Absurdalny pomysł! - zawołała.

Gwałtowny rumieniec pokrył jej policzki, choć mówiła prawdę. Wysłanie paczki było rzeczywiście absurdalnym pomysłem.

- Czy mogę spytać, jak się pani nazywa?

- Dlaczego?

Bez wątpienia chciał złożyć zażalenie.

- Ponieważ mamy kilka ważnych spraw do omówienia i będzie mi łatwiej zwracać się do pani po imieniu.

Westchnęła głęboko i oparła czoło na kierownicy.

- Cassie Larue. To ja wysłałam paczkę.

- Cassie, czy potrzebujesz pomocy psychologa? Poderwała głowę.

- Nie!

- Jeśli będziesz zaprzeczać, nie uwolnisz się od kłopotów. Nie wezmę honorarium za pierwszą wizytę. Zgoda?

- Nie potrzebuję żadnego psychologa - wycedziła przez zaciśnięte zęby.

- Wysłałaś paczkę po to, aby się ze mną spotkać.

- Tak, ale myślałam, że jest pan o wiele starszy. Bennett rozłożył ręce.

- Wracamy do punktu wyjścia. Co mój wiek ma z tym wspólnego?

Cassie znalazła się w pułapce. Wiedziała, że powinna powiedzieć prawdę, lecz nie mogła zdobyć się na szczerość wobec całkiem obcego mężczyzny. No... może nie całkiem obcego. Z charakteru pisma wynikało, że potrafi być miły i wyrozumiały.

- Dobrze.

Zamknęła oczy i zaczęła recytować:

- Szukam kogoś dla mojej babci, która jest samotną wdową, ma sześćdziesiąt osiem lat i nie potrafi sama znaleźć sobie przyjaciela w podobnym wieku i...

Uchyliła jedną powiekę, aby zerknąć w stronę mężczyzny. Bennett zachowywał niewzruszoną powagę. Cassie odetchnęła z ulgą.

- Postanowiłaś zostać swatką? - spytał.

- Tak.

- Z jakiego powodu trafiłem na listę kandydatów?

- Są na niej wszyscy nieżonaci mężczyźni z dzielnicy. Dzięki pracy zyskałam okazję lepszego poznawania ludzi. Znam ich zainteresowania, pamiętam tytuły czasopism, jakie prenumerują...

- Na przykład „Inspired Retirement”? - wtrącił z rozbawieniem.

Cassie uśmiechnęła się. Wyraz zdenerwowania zniknął bez śladu z jej twarzy. Miała piękne oczy.

- To był poważny błąd - przyznała.

- Zgadzam się z tobą, Cassie.

- Wiem, że jest pan kawalerem, psychologiem i pilotem. - Spojrzała na niego z zaciekawieniem.

- Prawie dobrze. Rozwiodłem się. Poza tym, udzielam porad psychologicznych w zakładach karnych na Południu i latam awionetką. aby zaoszczędzić czas potrzebny na dotarcie do wyznaczonego miejsca.

Rozwód? Cóż złego mogło zajść w małżeństwie tak spokojnego i łagodnego człowieka?

- Przez kilka tygodni usiłowałam dowiedzieć się, jak pan wygląda, dopiero tytuł czasopisma podsunął mi myśl, że jest pan emerytem. Idealny kandydat dla babci Jo. Wówczas przygotowałam paczkę.

- Miałaś dużo szczęścia, że zastałaś mnie w domu.

- To prawda.

Postanowiła nie wspominać o kilkudniowych nieudanych próbach.

- Prawie mi wstyd, że jeszcze nie dobiłem siedemdziesiątki. Twoja babcia musi być cudowną kobietą, skoro podjęłaś się tak trudnego zadania.

- Rzeczywiście.

Cassie ponownie wyciągnęła rękę.

- Oto pańskie listy. Naprawdę muszę już jechać. Odebrał plik kopert.

- Powodzenia. Dam ci znać, jeśli usłyszę o kimś odpowiednim.

- Dziękuję.

Spojrzała na jego uśmiechniętą twarz.

- Doceniam pańską wyrozumiałość, doktorze Bennett.

- Myślę, że dość tych formalności. W ciągu minionych dwóch dni zdążyliśmy się poznać. Mam na imię Drew.

- Drew - powtórzyła. - Brzmi nieźle. O wiele lepiej niż Andy.

- Andy? - Roześmiał się. - To imię mojego ojca. Andrew W. Bennett III.

- Nie mieliście kłopotów, żeby wiedzieć, o którego z was chodzi?

- Czasami. Głównie z powodu poczty.

- Jakiego imienia używa twój dziadek?

- Mówimy do niego A. W. Mój pradziadek był znany jako Junior. A mój prapradziadek, od którego się wszystko zaczęło, nie tolerował żadnych skrótów. Używał wyłącznie formy Andrew.

- To znaczy, że w myśl tradycji, twój syn powinien nazywać się Andrew W. Bennett V. I co wtedy?

Nagle, na jej twarzy pojawił się wyraz zakłopotania.

- Chyba, że już...

- Nie. Jeszcze nie.

Cień smutku przemknął po jego twarzy.

- Może kiedyś...

- Byłbyś wspaniałym ojcem.

- Naprawdę? Skąd ta pewność?

- Twój charakter... - Cassie ugryzła się w język, gdyż miała zamiar powiedzieć - charakter pisma, a była przekonana, że jej amatorskie próby analizy grafologicznej mogą spotkać się z krytyczną opinią zawodowego psychologa.

- Muszę już lecieć. Powinnam dostarczyć resztę korespondencji przed zachodem słońca.

- Jak brzmi ta dewiza? „Ni deszcz ni śnieg, ni... „

- Ani zajmująca rozmowa z jednym z adresatów - dokończyła pośpiesznie. - Na razie, Drew.

- Do zobaczenia, Cassie.

Przez chwilę obserwował odjeżdżający pojazd. Ucieszył się, że dziewczyna nie ma kłopotów z własną osobą. Gdyby pomógł jej w poszukiwaniach „kandydata”, miałby okazję do ponownej rozmowy. Niezły pomysł. A może wystarczy zwykłe zaproszenie na kawę?

Zamyślony ruszył w stronę domu. Gdyby znał kogoś odpowiedniego. Nagle przystanął. Rozwiązanie było tak oczywiste, że aż niewiarygodne.

Rozdział 2

Drew miał dość czasu, aby dokładnie przemyśleć plan działania. Ostatnie dwa dni spędził w samolocie. W czasie kilkugodzinnych lotów mógł oddać się rozmyślaniom.

Babcia Jo... Imię przywołujące w wyobraźni obraz rumianej staruszki w okularach. W ciągu ostatnich lat A. W. poznał kilka kobiet, lecz bez żenady stwierdzał, że czuł się znudzony ich towarzystwem.

W piątek rano Drew odwołał umówioną wizytę. Kiedy usłyszał charakterystyczny warkot dżipa, wyszedł przed dom.

Cassie zobaczyła go z daleka. Poczuła przyspieszony rytm serca. Co dzień żyła nadzieją ponownego spotkania i codziennie spotykał ją zawód. Aż do dzisiaj.

Zerknęła w lusterko i zmarszczyła nos. Ze szminki nie pozostało ani śladu, a włosy jak zwykle przypominały kopę siana. Zwykle nie przejmowała się swoim wyglądem, lecz teraz...

Drew ze stoickim spokojem stał w pobliżu skrzynki na listy, trzymając ręce w kieszeniach. Cassie wzięła głęboki oddech i skierowała pojazd w jego stronę.

- Cześć.

Opar! dłonie o samochód i pochylił się lekko do przodu.

- Cześć.

Drżącą ręką podała mu kilka listów. Uśmiechnął się, błyskając śnieżnobiałymi zębami. Miał cudowne oczy: pełne inteligencji, czułości i seksapilu.

- Uzbierało się sporo makulatury.

Boże. co ja wygaduję? - pomyślała i zrobiła zakłopotaną minę. Bennett nie zwrócił uwagi na jej słowa lub był po prostu zbyt uprzejmy, aby okazać zdziwienie.

- Wspomniałaś kiedyś, że potrafisz określić osobowość człowieka na podstawie korespondencji, jaką prowadzi. Co możesz powiedzieć o mnie? Czy otrzymuję podobne listy, jak choćby mój sąsiad, Harrison?

Rzuciła mu bystre spojrzenie zza szkieł okularów.

- Nie. Twoja korespondencja jest wyjątkowa. Podobnie jak adresat, dodała w myślach.

- Z całej dzielnicy to właśnie ty dostajesz najwięcej petycji od rozmaitych towarzystw dobroczynnych.

- Nic dziwnego - westchnął Drew.

- I tylko ty odpowiadasz na każdą prośbę.

- Zauważyłaś?

- Oczywiście. To przyciągnęło moją uwagę. Mężczyzna odebrał listy, lecz nie miał zamiaru zakończyć rozmowy.

- Cassie. Jak wygląda twoja babcia?

Dzięki Bogu, że mam ciemne okulary! - pomyślała spłoszona dziewczyna. Dlaczego pyta? Czyżby zainteresował się starszą panią?

- Jest atrakcyjna - odpowiedziała z pozorną beztroską. - Ale ma już sześćdziesiąt osiem lat i myślę, że oboje bylibyście...

- Nie chodzi o mnie - przerwał ze śmiechem.

- Och - westchnęła Cassie. - Więc dlaczego pytasz?

- Po prostu. Czy mogłabyś na chwilę wysiąść i wstąpić do mnie na kawę? Mam ci coś do powiedzenia.

- Ja... to znaczy... niech pomyślę...

Spojrzała na zegarek. Nie oczekiwała podobnej propozycji. Zrozumiała, że Drew poważnie potraktował jej pomysł i znalazł jakiegoś kandydata. A to oznaczało, że będzie częściej spotykać przystojnego psychologa.

- Nie zatrzymam cię zbyt długo. Obiecuję.

Mówił tonem łagodnej perswazji. Jeśli w podobny sposób postępował z pacjentami, musiał mieć świetne wyniki w leczeniu.

- Myślę, że mogę sobie pozwolić na piętnaście minut przerwy - odpowiedziała.

Mimo to czuła się jak przed skokiem w głęboką wodę.

- Zaparkuj na podjeździe - zaproponował Drew. Obserwował, jak wysiadała z samochodu. Była niska, lecz doskonale zbudowana. Promienie słońca igrały w jej włosach, tworząc coś na kształt świetlistej aureoli. Mała iskierka.

- Od dawna mieszkasz w Albuquerque? - spytał.

- Myślałam, że będziemy mówić o mojej babci.

- Będziemy. Próbowałem jedynie podtrzymać rozmowę.

- Naprawdę?

Przesunęła okulary na czoło i obdarzyła go długim spojrzeniem. Miała jasne, orzechowe oczy, pełne uroku i dziewczęcej ufności.

- Nie. Chciałbym dowiedzieć się czegoś o tobie. Uśmiechnęła się.

- Dziadkowie przywieźli mnie tu pięć lat temu, gdy definitywnie zakończyłam naukę w college'u.

- Definitywnie?

- Nie dawałam sobie rady z kilkoma przedmiotami, więc po dwóch latach zrezygnowałam i podjęłam pracę na poczcie. Po śmierci dziadka postanowiłam pozostać z babcią.

- Nie uważasz, że czasem może to być... - przez chwilę szukał odpowiedniego słowa - ... krępujące?

- Nie.

Dobra, Bennett, dokąd cię to zaprowadzi? Drew zrobił zamyśloną minę.

- Rozumiem - mruknął. Błysnęła oczami.

- Nic nie rozumiesz. Uważasz to za dziwactwo.

- Na pewno masz swoje powody.

- Mam. Po pierwsze, kocham ją. Po drugie, jest cudowną kobietą i przyjaciółką, a po trzecie, mam doskonały pretekst, jeśli nie chcę spędzić nocy z mężczyzną.

Łup. Prosto między oczy.

- Rozumiem - powtórzył Drew. Nie potrafił wymyśleć nic innego.

- W dzisiejszych czasach kobieta podlega rozmaitym presjom.

- To prawda.

Umiała dokonać wyboru. To dobrze. Drew zamknął drzwi i wskazał pomieszczenie po prawej stronie.

- Tu jest kuchnia. Usiądź przy stole, a ja zaparzę kawę.

Wewnątrz panował przyjemny chłód. Budynek musiał posiadać centralną klimatyzację.

Cassie wdrapała się na stołek i podparła brodę dłońmi, opierając łokcie na stole. Drew napełnił parującym płynem dwie filiżanki.

- Cukru, śmietanki?

- Nie, dziękuję. - Popatrzyła na niego spod oka. - Kawa była już przygotowana. Wszystko zaplanowałeś.

- Istotnie.

Usiadł naprzeciwko.

- Intrygujesz mnie, Cassie. Naprawdę mam zamiar porozmawiać z tobą o babci, lecz przyznaję, że nie jest to jedyny powód, dla którego cię zaprosiłem.

- Dzięki za szczerość. Ostrożnie pociągnęła łyk kawy.

- A kogo masz dla mojej babci?

- Może... mojego dziadka? Zrobiła zdziwioną minę.

- Andrew W. Bennetta?

- Tak, choć jeszcze nie przygotowałem szczegółów spotkania. Muszę się nad tym zastanowić.

- Masz na myśli starszego pana, który używa inicjałów A. W. i mieszka w Phoenix?

- Właśnie.

- Skoro on mieszka w Phoenix a babcia Jo tutaj, to nie rozumiem...

Drew gwałtownie zamachał ręką.

- Odległość nie stanowi żadnego problemu.

- Nie żartuj. Nie przewidywałam, że moje poszukiwania rozciągną się na obszar całych Stanów Zjednoczonych.

- Mimo wszystko powinniśmy spróbować. Może się polubią. Para emerytów o podobnych zainteresowaniach.

- Przyhamuj trochę. Nic nie wiem o twoim dziadku.

- A ja nic nie wiem o twojej babci, z wyjątkiem imienia i pobieżnego opisu. Słowo „cudowna” ma zabarwienie emocjonalne, lecz nie określa szczegółów. Jest wyższa od ciebie?

- Wyższa. Mierzy sto siedemdziesiąt dwa centymetry.

- Znakomicie. A. W. ma metr osiemdziesiąt i lubi wysokie kobiety. Zgrabna?

Cassie wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.

- A twój dziadek? Zgrabny?

- Nie ma obwisłego brzucha, jeśli ci o to chodzi - odciął sie Drew.

- Babcia Jo również.

- Włosy?

- Posiada.

Mężczyzna potrząsnął głową.

- Miałem na myśli styl uczesania. Wiem przecież, że nie jest łysa.

- Naprawdę? To wiesz więcej, niż ja o panu A. W.

- Chcesz poważnie rozważyć moją propozycję? Cassie wzięła głęboki oddech i skrzyżowała ręce na stole.

- Nie, jeśli będzie to przypominało transakcję handlową.

Spojrzał jej w oczy.

- Okay. Chyba zdajesz sprawę, że wygląd zewnętrzny gra niemałą rolę podczas pierwszego spotkania.

- Wiem o tym, lecz wolałabym dowiedzieć się czegoś więcej o twoim dziadku. Czegoś ważnego.

Drew w zamyśleniu potarł brodę.

- Uważam, że jest fantastycznym facetem, lecz rozumiem, że moja opinia może ci się wydawać mało obiektywna. W przeszłości był chirurgiem i dorobił się pokaźnego majątku. Miał tylko jednego syna; ja także jestem jedynakiem. Mój ojciec nie chciał wybrać zawodu lekarza. - Uśmiechnął się kwaśno. - Kiedy przyszła kolej na mnie, bez namysłu poszedłem w ślady dziadka, choć bardziej pociągała mnie psychologia niż chirurgia. W dalszym ciągu podziwiam jego osobowość i styl życia.

Cassie usiłowała sobie wyobrazić wygląd opisywanej postaci. Babcia Jo potrzebowała kogoś o silnym charakterze.

- Jest wdowcem?

- Od sześciu lat. Uwielbia taniec, grę w golfa i konną jazdę. Po śmierci babki miał wiele przyjaciółek. Gdyby tylko zechciał... >

Cassie uniosła dłoń.

- Nie musisz mi tego tłumaczyć. Wiem, że jest dużo więcej samotnych starszych pań niż mężczyzn. Dlaczego miałby się zainteresować babcią Jo?

- Przypuszczam, że żadna z pań nie przypominała mu zmarłej żony. Cierpi na samotność. Jeśli przedstawiony przez ciebie wizerunek babci Jo odpowiada prawdzie, to być może znajdziemy rozwiązanie. Chciałbym ją poznać.

Cassie z głośnym stukiem odstawiła kubek na blat stołu.

- Chwileczkę! Babcia Jo może być znakomitą partnerką dla twojego dziadka, ale to jeszcze nie znaczy, że ja go zaaprobuję!

- Wiem.

Dolał jej kawy, nie pytając o pozwolenie.

- Wszystko po kolei. Teraz łatwiej nam dotrzeć do twojej babci. Później, zastanowimy się nad kolejnym posunięciem. Co ty na to?

- Pozwól mi pomyśleć. - Cassie zamknęła kubek w dłoniach i wpatrzyła się w jego zawartość. - Czuję się nieswojo. Początkowo uważałam to za znakomity pomysł, ale wszystko brzmi tak poważnie. Co będzie, jeśli popełnimy błąd?

Spojrzała na Drew.

- Nie będziemy podejmować żadnych decyzji w imieniu zainteresowanych. Chcemy jedynie stworzyć sposobne okoliczności. Przecież bez naszej pomocy nigdy nie dowiedzieliby się o swoim istnieniu!

- W jaki sposób chcesz poznać babcię Jo, nie zdradzając jednocześnie całego planu?

- Mówiłaś, że z nią mieszkasz. Wpadnę, żeby cię gdzieś zabrać. - Obrzucił ją ciepłym spojrzeniem.

- Możesz mnie odprowadzić jedynie do najbliższego skrzyżowania.

- Będzie mi bardzo miło, jeśli przy okazji spędzę popołudnie w twoim towarzystwie. Chyba już o tym wspominałem.

- Chciałam tylko sprawdzić, czy pamiętasz.

- I co? - Przez chwilę patrzył jej w oczy. - Jesteś umówiona na wieczór?

- Nie.

- Babcia będzie w domu?

- Chyba tak. Zamierzałyśmy obejrzeć film w telewizji.

- Załatwione. Przyjdę po ciebie o wpół do ósmej. Zjemy razem kolację.

- Mam lepszy pomysł.

- Świetnie.

- Lecz inny, niż przypuszczasz.

Uniosła brwi. W towarzystwie Bennetta czuła się odprężona i skłonna do żartów.

- To już gorzej - stwierdził. - Skoro odpada kolacja i to o czym myślę. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.

- Masz więc ubogą wyobraźnię - odpowiedziała z uśmiechem.

- Postaraj sieją wzbogacić.

- Okay. Nauczę cię zasad racquetballu.

- Mało romantyczne. Poza tym, nie mam rakiety.

- Mogę ci pożyczyć. Trochę ruchu dobrze wpłynie na twoje samopoczucie. Zbyt mocno przejmujesz się pracą i często zapominasz o odpoczynku.

- Skąd wiesz? Tego nie mogłaś wywnioskować na podstawie korespondencji.

Cassie zmieszała się lekko.

- Nie prenumerujesz żadnych czasopism sportowych. Postanowiła w duchu, że kiedyś opowie mu o swoich doświadczeniach z analizą grafologiczną. Ale jeszcze nie teraz.

- Chciałbyś dowiedzieć się czegoś o racquetballu! Wzruszył ramionami.

- Czemu nie? Ktoś mi powiedział, że mam dobrą budowę do tego sportu. Co prawda nic nie wiem o zasadach, ale może nie będę potępiony z tego powodu.

Dziewczyna przełknęła ostatni łyk kawy, energicznie skinęła głową i podniosła się z miejsca.

- Muszę już iść.

- Zostaw chociaż adres.

- Och, prawda.

Chwyciła papier i ołówek leżący przy telefonie.

- Tu mieszka babcia Jo. Ile czasu zajmie ci pierwsza wizyta?

- Wystarczy dziesięć minut. Przyjdę wpół do ósmej, a ty spróbuj się nieco spóźnić. Mam nadzieję, że nie jesteś przesadnie punktualna?

Spojrzała na niego spod oka.

- Niech pan odgadnie, panie psychologu.

- Myślę, że wszystko będzie w porządku.

- Chytra odpowiedź.

- Za to następnym razem...

- Skąd wiesz, że będzie „następny raz”?

- A skąd wiesz, że nie będzie?

Przypomniała sobie równy rząd liter kreślonych zamaszystymi liniami, co znamionowało upór i siłę woli.

- Może nie będziesz miał ochoty widywać mojej babci.

- Chciałbym ci przypomnieć, że spotkanie z babcią nie jest jedynym celem mojej wizyty. Nie próbuj mną manipulować.

- Takie chuchro jak ja? Nie bądź śmieszny. Spojrzał na nią z ukosa.

- Coś mi podpowiada, że jednak próbujesz.

- Czyżbym słyszała opinię znanego psychologa, doktora Bennetta?

- Nie. To mówi Drew Bennett. Mężczyzna.

Cassie włożyła białe szorty i różową koszulkę. O siódmej piętnaście była w pełni gotowa do wyjścia. Cholera, zaklęła w duchu. Dotąd zawsze się spóźniałam! Dlaczego teraz zachowuję się inaczej?

Stanęła przed lustrem i poprawiła białą opaskę na czole. Dobrze, że chociaż na korcie będzie miała przewagę nad Bennettem. Jednak przy swoim uporze, Drew mógł bardzo szybko osiągnąć pozytywne wyniki.

Cassie przycupnęła na brzegu łóżka. Nagle usłyszała głośną muzykę dobiegającą z pokoju zajmowanego przez babcię Jo. Ze złością zacisnęła pięści. Babcia Jo przygotowywała się do ćwiczeń! Z pewnością włożyła kostium w czerwono-żółte pasy, w którym wyglądała jak psychodeliczna zebra, i pomarańczowe rajstopy. Za dziesięć minut jej włosy będą przypominać zmoczoną ścierkę.

W dodatku półgodzinny aerobik był dla babci Jo święty. Powiedziała kiedyś, że nawet wybuch wojny nie przerwałby ćwiczeń. Drew nie miał żadnych szans na spokojną pogawędkę. Cassie wstała. Nie musiała już czekać w ukryciu. Wzięła płócienną torbę z piłkami i rakietami, po czym podeszła do drzwi.

Babcia Jo pomachała jej z głębi swego pokoju. Dziewczyna westchnęła. W tej samej chwili usłyszała terkot dzwonka.

Zdecydowała, że nie wpuści Bennetta do środka. Uchyliła drzwi.

- Co ty tu robisz, u licha? - spytał półgłosem Drew. Nie zważając na jej opór, przekroczył próg. - Miałaś się schować.

- Plan A nie wypalił - szepnęła. Zapach wody kolońskiej przyprawiał ją o zawrót głowy. - Chodźmy.

- Dlaczego? Co to za muzyka? Babcia Jo urządza przyjęcie?

- Nie. Ona... zresztą, nieważne. Chodźmy - powtórzyła.

- Cassie, czy babcia jest w domu?

- Jest - westchnęła - ale bardzo zajęta.

- A co robi?

Popatrzyła mu prosto w oczy.

- Ćwiczy. Aerobik.

- Żartujesz.

- Nie żartuję. Idziemy.

- Jeśli mówisz prawdę, chcę to zobaczyć. Cassie wahała się przez chwilę.

- Masz rację. Lepiej, żebyś poznał prawdziwą babcię Jo.

Uniosła głowę.

- Jestem z niej dumna, nawet jeśli nie postępuje odpowiednio do swojego wieku.

Odstąpiła od drzwi.

- Babciu, to jest Drew Bennett! - zawołała, usiłując przekrzyczeć muzykę.

- Bardzo mi miło, Drew! - odkrzyknęła babcia. Przystąpiła do serii „pajacyków”.

- Cała przyjemność po mojej stronie! - huknął Drew.

- Bawcie się dobrze! Jak skończę ćwiczenia, zacznę zachowywać się poprawnie! To potrwa jeszcze kwadrans - wysapała.

- Nie ma sprawy. Do zobaczenia!

Drew ujął Cassie pod ramię i poprowadził w stronę zaparkowanego przed domem audi.

Dziewczyna nie odezwała się ani słowem, póki nie wyjechali na główną ulicę.

- Nasza zabawa w swaty jest zwykłą naiwnością - powiedziała w końcu. - Nadal masz ochotę na mecz?

- Oczywiście. Jak dojechać do kortów?

- W dół ulicy, potem w lewo i na drugim zakręcie w prawo.

Wystawiła łokieć przez otwarte okno.

- Pieczołowicie ułożony plan nie wypalił. Trudno.

- O czym ty mówisz?

- Nie musisz udawać, Drew. Wiem, że staruszka podskakująca w rytm rocka wygląda po prostu śmiesznie. Dziękuję ci za powściągliwe zachowanie.

- Nic nie rozumiesz, moja mała. Rzuciła mu szybkie spojrzenie.

- Słucham?

- Babcia Jo jest wspaniałą kobietą.

- Naprawdę tak myślisz?

- Uhm. I nie mogę się doczekać, kiedy A. W. będzie miał okazję ją poznać.

Cassie uśmiechnęła się.

- Wiedziałam to od samego początku.

- Oczywiście. Zwłaszcza wówczas, gdy usiłowałaś zagrodzić mi drogę do wnętrza domu.

- Ale...

- Nieważne. - Zerknął w jej stronę. - Pierwszy raz widzę cię bez munduru. Wyglądasz znakomicie.

- Dzięki.

- Niepokoi mnie tylko ta przepaska na głowie. Czy nie nazbyt poważnie traktujesz nasze dzisiejsze spotkanie?

- Niczego nie robię połowicznie. Drew chrząknął.

- Miło to słyszeć. Mamy pokrewne charaktery. Cassie poczuła dreszcz podniecenia.

- Kupiłam też przepaskę dla ciebie.

- Masz zamiar wycisnąć ze mnie siódme poty?

- Oczywiście. Zatrzymaj tutaj.

Weszli do budynku. Jedno z pomieszczeń było wolne. Po zamknięciu drzwi, Cassie zawahała się. Nigdy dotąd nie zauważyła, że ogrodzony czterema ścianami kort może zapewniać intymność.

- Tu jest przepaska.

Otworzyła torbę, po czym wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzny.

- Dobrze wyglądasz w sportowym stroju. Uprawiałeś jakąś dyscyplinę?

Drew był znakomicie umięśniony.

- Człowiek innego pokroju odpowiedziałby znaczącym żartem na podobne pytanie.

- Przecież wiesz, o co mi chodzi.

- Oczywiście. - Skinął głową. - Mam w domu zestaw przyrządów kulturystycznych, ale nie ćwiczę tak często, jak powinienem.

- Dźwiganie ciężarów wzmacnia kondycję, lecz nie ma w sobie nic z zabawy. Coś poza tym?

- No, jeśli nie liczyć latania samolotem.

- Dobrze, dobrze. Już rozumiem. - Wręczyła mu rakietę. - Cała tajemnica tkwi w giętkości nadgarstka. Musisz uderzać piłkę w ten sposób.

Drew nie potrafił się skupić. Przy każdym ruchu ciało dziewczyny prężyło się kusząco pod cienkim materiałem. Zmrużył oczy.

Cassie odwróciła się.

- Wszystko zrozumiałeś?

- Uhm.

Zauważyła błysk w jego oczach.

- Drew, bądź poważny.

- Jestem śmiertelnie poważny. Chyba pokocham tę dyscyplinę.

- W takim razie spróbuj.

Podała mu piłkę. Drew uderzył z całej siły. Cassie była tak zafascynowana jego ruchami, że w ostatniej chwili przystąpiła do akcji. W trakcie całej rozgrywki musiała sporo biegać, ponieważ Drew odbijał piłkę niemal od każdej ściany.

- Spokojnie - powiedziała. - Gra wymaga finezji, a nie brutalnej siły.

- Łatwo powiedzieć - wysapał mężczyzna. Nie przyjął odbicia i z głośnym łoskotem zwalił się na posadzkę.

- Nic ci się nie stało?

Złapała piłkę i podbiegła w stronę leżącego.

- Nic.

Usiadł powoli.

- Czuję się jak wyżęta ścierka, a ty nawet się nie spociłaś.

- Wszystko przyjdzie z czasem. Masz świetne warunki do uprawiania sportu.

- Ty również. Jestem pod wrażeniem.

- Dzięki.

- Nie ma za co. Poklepał podłogę.

- Siadaj. Wiem, że nie potrzebujesz odpoczynku, ale możesz to zrobić ze względu na mnie.

Cassie ze śmiechem usiadła obok i przybrała zmęczoną minę.

- Uff! Ale jestem skonana.

- Nie przesadzaj.

- W korytarzu stoi automat z wodą. Wypij kilka łyków, poczujesz się lepiej.

Skinął głową, lecz pozostał na miejscu. Oddychał głęboko. Cassie poczuła drażniący męski zapach i nieoczekiwanie obudziło się w niej pożądanie. Spojrzała w bok. Nie chciała, żeby Drew zaczął coś podejrzewać.

Usiłowała wstać, lecz delikatnie chwycił ją za rękę.

- Chwileczkę.

Łagodnym ruchem poprawił jej włosy. Spojrzała mu w oczy. Zastanawiała się, czy siłę pocałunku można odczytać z charakteru pisma.

Pochyliła głowę. Poczuła jego wargi na swoich ustach. Przez chwilę trwali w milczeniu.

- Pragnę cię, Cassie - odezwał się Drew. - Nie teraz, nie dzisiaj, ale... pomyśl. Jeśli uznasz, że powinienem odejść, nie szukaj pretekstu. Wolę usłyszeć prawdę.

- Nie będę szukać wymówek - wyszeptała.

- To dobrze. - Zamilkł. - Kiedy zechciałabyś poznać mojego dziadka?

- Kiedy... Kiedykolwiek.

- Może weźmiesz dwa dni urlopu i polecimy do Phoenix?

Dwa dni. Noc. Zadrżała.

- Zatrzymamy się w domu dziadka, tam jest sporo miejsca.

Więc nie będą sami.

- To brzmi nieźle - odpowiedziała.

- Niezupełnie. Nie będę mógł zasnąć ze świadomością, że przebywasz pod tym samym dachem.

Zobaczyła błysk pożądania w jego oczach. Nie była pewna, czy obecność dziadka Drew będzie miała wpływ na rozwój wypadków.

Rozdział 3

- To brzmi całkiem poważnie - powiedziała babcia Jo, przysiadając na brzegu łóżka. - Wyjeżdżasz do Phoenix już po jednej randce?

- Nic się nie stanie - pośpieszyła z odpowiedzią Cassie. - Będziemy mieszkać u jego dziadka.

- Staruszek ma pełnić rolę przyzwoitki? Mało śmieszne.

- To miły starszy pan, pełen życia i werwy.

- Wątpię. Znam mężczyzn w tym wieku.

Mam nadzieję, że ten będzie inny, pomyślała Cassie.

- Sprawdzę na miejscu - powiedziała.

- Tere-fere. Coś mi podpowiada, że szukasz okazji, aby poflirtować.

- Babciu!

- Co, babciu? Takie jest życie. Gdybym miała więcej odwagi, już dawno wypuściłabym cię na swobodę.

- Przestań.

Cassie przerwała pakowanie i usiadła obok starszej pani.

- Dobrze wiesz, że uwielbiam twoje towarzystwo. Jest mi tu bardzo dobrze.

- W dwudziestym piątym roku życia powinnaś tęsknić za innym towarzystwem - orzekła babcia Jo.

- Na razie nie znalazłam nikogo odpowiedniego.

A Drew? Czy po powrocie z Phoenix nadal będzie tak pewna siebie?

- Nie znalazłaś, bo nie szukałaś. Od śmierci dziadka interesuje cię tylko dom i praca.

- Nieprawda.

- Prawda. Nie chcesz, żebym została sama.

- Przecież...

- Kocham cię za to, lecz nie mogę dopuścić, abyś poświęciła mi całą młodość. Może wycieczka do Phoenix coś zmieni. Drew wygląda na całkiem porządnego faceta.

- Też tak uważam.

Cassie serdecznie uścisnęła starszą panią i wstała. Zaczęła przerzucać zawartość szafy.

- Podoba mi się wyraz romantycznej zadumy, jaki od czasu do czasu widzę na twojej twarzy - powiedziała babcia. - Spakuj tę czerwoną sukienkę. Wyglądasz w niej seksownie.

- Babciu! - wykrzyknęła Cassie, lecz posłusznie sięgnęła w stronę wieszaka.

- Przeżyłam tyle lat, że wiem, co mówię i lubię używać współczesnych określeń. Staram się iść z duchem czasu.

- Zauważyłam - roześmiała się Cassie. Czy A. W. również okaże się nowoczesnym mężczyzną?

Zamknęła torbę.

- Gotowe.

Babcia Jo spojrzała na zegarek.

- Pięć minut przed czasem. Od kiedy jesteś taka punktualna?

Odpowiedziało jej ciężkie westchnienie.

- Jestem przekonana, że wszystko pójdzie po twojej myśli.

Cassie spojrzała na nią z wdzięcznością. Zauważyła, że w oczach starszej pani mignął cień smutku. Babcia Jo pod pozorem beztroski usiłowała ukryć obawę przed samotnością.

W drodze na lotnisko Cassie nie potrafiła otrząsnąć się z zamyślenia. Drew odezwał się pierwszy.

- Powiadomiłem kolegę z uniwersytetu w Arizonie, że przyjeżdżam. Chciałby się ze mną spotkać. Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za złe.

- Oczywiście, że nie.

- Nie będzie mnie najwyżej godzinę.

- Potrafię o siebie zadbać. Jestem już dużą dziewczynką.

- To zależy od punktu widzenia.

- Uważaj, co mówisz, Drew. Nie lubię takich żartów.

- Ooo... Pani Lanie jest dzisiaj nie w humorze. Cassie zacisnęła dłonie.

- Masz rację. Czuję się trochę zdenerwowana.

- Z jakiego powodu?

- Chodzi mi o A. W. i babcię Jo. Czy nie postępujemy zbyt pochopnie?

- Być może, lecz musisz pamiętać, że chcemy im pomóc. Każda próba nawiązania znajomości wywołuje stres, nawet u osób w naszym wieku.

Cassie z uwagą słuchała jego wyjaśnień.

- Na ogół mężczyźni nie przyznają się do takich emocji.

- Wierz mi, że to prawda. Niełatwo spotkać odpowiednią kobietę.

- Masz pracę, która umożliwia ci kontakt z wieloma osobami.

Drew zrobił kwaśną minę.

- Hmm. Po pierwsze, pracuję głównie z więźniami. Po drugie, większość porad udzielam w domu, a to nie najlepsze miejsce do zawierania znajomości, o czym się przekonałem wkrótce po rozwodzie. Co innego listonosz. Codziennie może spotykać rozmaitych ludzi.

- Do naszego spotkania nie miałam randki z żadnym mieszkańcem dzielnicy - odpowiedziała pośpiesznie.

- To dziwne.

- Rozwożę listy rano, gdy większość osób jest w pracy. Poza tym... bardziej martwiłam się o babcię Jo niż o siebie.

- Dlaczego?

- Myślę... Myślę, że nie potrafiłabym jej zostawić. Nawet za cenę uczucia.

- To nie fair. Masz wobec niej poczucie winy? Cassie uniosła głowę.

- Skądże. Była całkiem zadowolona z mojego wyjazdu i żałowała, że będziemy mieli „opiekuna”.

- Hmm... Nie będziemy.

- Słucham?

- Dziadek wydał definitywną wojnę karaluchom. Spryskał trucizną wszystkie pomieszczenia i postanowił spędzić noc u przyjaciół w Wickenburgu. Zjemy wspólnie kolację i...

- I co?

- Myślałem - rzucił jej szybkie spojrzenie - myślałem, że spędzimy noc w Phoenix.

- Gdzie?

- W pobliżu lotniska. W hotelu.

Serce dziewczyny zaczęło bić w przyspieszonym rytmie.

- Przecież możemy wrócić wieczorem do Albuquerque.

- Niezupełnie. Pamiętaj, że jestem umówiony na spotkanie. Chyba że zdecydujemy się na lot nocą.

Cassie zamyśliła się.

- Rozumiem - powiedziała wolno.

Drew skierował samochód w stronę wjazdu na prywatną część lotniska.

- Tak czy inaczej, będziemy sami.

- Nie mam pewności, jak daleko możemy...

- Zaangażować się w tę sprawę? - dokończył. Zatrzymał pojazd, wyłączył silnik i powoli obrócił się w kierunku dziewczyny.

- Możesz przedstawić wszelkie zastrzeżenia - oznajmił wyzywającym tonem.

- Chciałabym najpierw poznać A. W. i przekonać się, czy on i babcia Jo...

- Nie powinniśmy łączyć obu spraw.

- Nie. To znaczy... tak. Nie.

- Cassie, wydaje mi się, że poszukujesz przeszkód tam, gdzie ich nie ma. Babcia Jo i A. W. będą stanowić znakomitą parę. Wierz mi, wkrótce odzyskasz pełną swobodę.

- Nie czuję się zniewolona!

- Naprawdę?

Delikatnym ruchem położył dłoń na jej ramieniu. Przez chwilę spoglądali sobie w oczy. Drew odezwał się pierwszy.

- Potrafisz zapanować nad uczuciem? - spytał.

- Nie muszę ci niczego udowadniać!

- A sobie samej?

- Na przykład?

- Na przykład, czy jesteś wystarczająco dorosła, by decydować o własnym życiu.

- Dziękuję za poradę, panie psychologu.

- Cassie - potrząsnął głową - przepraszam. Nie powinienem był tego mówić.

- Ale tak właśnie myślisz, prawda? Delikatnie pogładził jej policzek.

- Powinnaś skorzystać z szansy. Choć na chwilę opuścić bezpieczny świat, który sama sobie stworzyłaś. Nie możesz wciąż chować się za plecami babci.

- Wcale się nie chowam. Ona mnie potrzebuje! Znalazł się psychoanalityk!

- Coś mi to przypomina - syknęła. - Masz zamiar mówić dalej? Zaraz usłyszę: Prześpij się ze mną, mała. To najlepsze lekarstwo na wszystkie twoje frustracje.

- Nie. - Zdjął rękę z jej ramienia. - To nie tak. Do diabła, nieważne.

Odwrócił głowę i ponurym wzrokiem wpatrzył się w okno.

Cassie milczała. Nie była już dziewicą, więc perspektywa spędzenia nocy z mężczyzną nie powinna napawać jej przerażeniem. A jednak...

- Ostateczną decyzję odłożymy na później - odezwał się Drew. Otworzył drzwi. - Mamy czas. We wrześniu hotele świecą pustkami, więc nie musimy robić rezerwacji.

Wysiadł.

- Chodź. Nauczę cię podstaw pilotażu.

Cassie powoli wysiadła. Nie musiała lecieć do Phoenix w towarzystwie przemądrzałego faceta. W każdej chwili mogła zatelefonować do babci.

Drew wyjął walizki z bagażnika i skierował się w stronę budynków lotniska.

- Leciałaś już kiedyś awionetką?

- Nie. - Pokręciła głową.

- Spodoba ci się. Tam, w górze można poczuć prawdziwy powiew wolności. Leci się dość nisko, więc ziemia wygląda zupełnie inaczej niż z okien samolotu pasażerskiego.

- To brzmi zachęcająco - powiedziała Cassie. I rzeczywiście tak myślała. Z całego serca pragnęła znaleźć się wśród obłoków i tylko niezrozumiały strach przed dominującą osobowością Bennetta powodował, że zwlekała z podjęciem decyzji.

Zanim się spostrzegła, minęli budynek. Drew stanął w pobliżu niewielkiej, srebrzystobiałej cessny.

- Nie musisz z nikim rozmawiać przed odlotem? - zapytała, usiłując zyskać na czasie.

- Nie. Samolot jest zatankowany i gotów do startu. Wrzucił walizki do kabiny, po czym zdjął klamry przytrzymujące koła.

- Wsiadaj.

Wyciągnął dłoń. Cassie zawahała się.

- Spadochron nie na wiele się przyda - zauważyła.

- To prawda. Musisz wierzyć w umiejętności pilota. Spojrzała mu w oczy.

- A mogę?

- Tak.

Podała mu rękę.

- Więc w drogę - powiedziała miękko.

Drew miał rację. Gdy samolot oderwał się od ziemi, poczuła się wspaniale. W dole mignęła pajęczyna ulic Albuquerque. Cassie rozognionym wzrokiem wpatrywała się w okno.

Drew skierował maszynę na zachód, w stronę skalistych wzgórz migoczących czerwienią w promieniach porannego słońca. Po chwili samolot opuścił obszar powietrzny lotniska. Drew zdjął słuchawki i lekko dotknął ramienia dziewczyny. Spojrzała na niego z uśmiechem.

- Byłem pewien, że ci się spodoba! - zawołał, żeby przekrzyczeć warkot silnika.

- Skąd mogłeś wiedzieć?

- Hmm... to trudne pytanie. Zauważyłem, z jaką pasją prowadzisz dżipa. Jak zawzięcie odbijasz piłkę. Masz duszę prawdziwej łowczyni przygód.

Nie odpowiedziała. W jego obecności czuła się jak bezradne dziecko i nie myślała o przygodach. Nagle zrozumiała, dlaczego podczas pierwszego spotkania tak usilnie nalegała, aby wziął udział w meczu. Na korcie miała przewagę. Tu, w kabinie samolotu, była całkowicie zdana na mężczyznę siedzącego za sterami.

- Gotowa do przejęcia funkcji pilota?

- Nic o tym nie wiem.

Z powątpiewaniem popatrzyła na tablicę rozdzielczą.

- Nie szkodzi. Pomyśl, że prowadzisz samochód. Co jakiś czas spoglądaj na ten wskaźnik, aby utrzymać maszynę w poziomie i nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów.

Cassie westchnęła, po czym oparła dłonie na drążku sterowym. Samolot zakołysał się lekko. Starannie wyrównała kurs. Po kilku minutach zaczęła oddychać swobodniej. Lot sprawiał jej coraz większą przyjemność.

- Promieniejesz - zauważył Drew.

- Czuję się cudownie.

- Cała przyjemność po mojej stronie. Ty nauczysz mnie grać w racquetball, a ja zapoznam cię z zasadami latania. To chyba uczciwa umowa.

- Nie bardzo. Wziąwszy pod uwagę koszt lotu.

- Nie mam zamiaru wystawiać ci rachunku.

- Tego się właśnie obawiałam.

Drew wybuchnął śmiechem. Cassie zawtórowała mu wesołym chichotem.

- Zapomnij o wszystkim, co powiedziałem na temat dzisiejszego wieczoru. Nie chcę, abyś uważała, że mam zamiar na siłę zaciągnąć cię do łóżka.

Nieoczekiwanie poczuła się zawiedziona. Grała na zwłokę, wysuwała rozmaite podejrzenia, a teraz? Drew oddał jej inicjatywę. Dlaczego nie zachowywał się jak inni mężczyźni?

- Cassie?

Spojrzała w jego stronę.

- Zgadzasz się ze mną?

- Tak - skłamała.

- Załatwione. Jeśli nie będziemy zbyt zmęczeni, powrócimy do Albuquerque. Jeśli zdecydujemy się pozostać w Phoenix, wynajmiemy dwa oddzielne pokoje.

Mówił beztroskim tonem, jakby rozmawiał o pogodzie.

- Dobrze.

Cholera, mógłby okazać choć trochę uczucia!

- Pozwól, że przejmę stery. Masz ochotę na kilka akrobacji?

- Ja... oczywiście.

- Zaczynamy. Głęboko oddychaj i nie zamykaj oczu.

Cassie zastosowała się do jego wskazówek. Linia horyzontu zawirowała jej przed oczami, a po chwili zniknęła. Cessna niemal pionową świecą wzbijała się w błękitne niebo. Nagle zaczęła opadać. Ziemia zbliżała się w zawrotnym tempie. Cassie zagryzła wargi. Miała ochotę krzyczeć ze strachu.

Drew wyrównał lot. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, lecz wciąż pozostawała pod wrażeniem ostatniej akrobacji.

- Zrób to jeszcze raz - poprosiła.

Drew obrzucił ją szybkim spojrzeniem. Wyglądała tak pociągająco. Miała zaróżowione policzki i oczy przepełnione szczęściem. Szarpnął drążkiem. Samolot zatańczył, wykonał pełną beczkę, potem jeszcze jedną.

Piersi dziewczyny falowały przyśpieszonym oddechem, nabrzmiałe sutki rysowały się wyraźnie pod cienkim materiałem. Gdy samolot powrócił na właściwy kurs, w kabinie zapanowało milczenie. Drew kątem oka popatrzył na swą towarzyszkę. Po dłuższej chwili przeniósł wzrok na horyzont.

W maleńkim MG stanowiącym własność A. W. z trudem mogły pomieścić się trzy osoby. Cassie starała się nie myśleć o tym, że siedzi na kolanach mężczyzny, o którym marzyła w ciągu ostatnich dwóch godzin, a Drew wmawiał sobie, że trzyma w ramionach worek ziemniaków.

- Zjemy lunch w „Golden Eagle” - odezwał się A. W. - Byłaś już tam, Cassie?

- Pierwszy raz jestem w Phoenix! - wykrzyknęła dziewczyna. Wiatr wpadający do wnętrza przez otwarty dach samochodu utrudniał rozmowę. Wiedziała też, że nim dojadą do restauracji, jej włosy będą przypominały rozsypany stóg siana. Z trudem utrzymywała równowagę. A. W. prowadził pojazd z taką nonszalancją, jakby znajdował się w lunaparku.

Na najbliższym skrzyżowaniu rozbłysły żółte światła. Cassie usłyszała pisk hamulców. Nagłe szarpnięcie rzuciło ją do tyłu. Poczuła twarde mięśnie mężczyzny. Zaczerwieniła się po same uszy.

- Kiedy kupiłeś ten wóz, dziadku? - głośno spytał Drew.

- Kilka miesięcy temu.

- Wygląda na to, że przydałby mu się mały remont.

- Owszem. Pomyślałem sobie, że to frajda mieć starszy model samochodu. Poza tym, cadillac był zbyt obszerny. Rozglądałem się za czymś mniejszym.

Zakręt. Cassie ponownie straciła równowagę.

- Ładnie pachniesz - szepnął Drew.

Przez chwilę czuła na uchu łaskotanie jego brody. Zagryzła wargi. Usiłowała skupić uwagę na czymś innym.

- Gdzie jest „Golden Eagle”?

- Na najwyższym piętrze Valley Bank Center - odparł A. W. - Lubię tam chodzić. Wydaje mi się, że siedzę na pieniądzach.

- Spodoba ci się panorama miasta - dodał Drew pod adresem Cassie. - Sądząc po tym, jak przeżyłaś lot samolotem, lubisz przebywać wysoko ponad powierzchnią ziemi.

- To prawda.

- Szukasz odmiany? - zapytał kpiąco.

Nim zdołała znaleźć ciętą odpowiedź, wtrącił się A. W:

- Nie dokuczaj jej, Drew. Jest niewysoka, lecz i tak stanowczo zbyt dobra dla ciebie.

- Dziękuję, doktorze Bennett - uśmiechnęła się Cassie.

- Mów mi A. W. Jesteśmy na miejscu. Samochód zatrzymał się gwałtownie.

- Idźcie na górę, a ja spróbuję znaleźć jakieś miejsce do zaparkowania.

Cassie wygramoliła się z pojazdu. Po chwili dołączył do niej Drew.

- Czułam się, jak jeden z dwudziestu pięciu klaunów siedzących w volkswagenie. Widziałam kiedyś w cyrku podobny numer - podsumowała jazdę dziewczyna.

- Przepraszam. Gdy byłem tu poprzednim razem, dziadek jeździł ogromnym cadillakiem. Można w nim było pomieścić drużynę futbolową.

- Ma swój styl.

- To prawda - przytaknął Drew. - Potrafi cieszyć się życiem.

- Tak jak babcia Jo. Spojrzeli sobie w oczy.

- Widzisz?

- Tak. Miałeś rację. Jak zorganizujemy spotkanie?

- Zostaw to mnie. Minął już rok, odkąd A. W. odwiedził Albuquerque.

- Więc powinien czym prędzej tam przyjechać. I nie wspominaj mu o babci. Jest zbyt inteligentny, żeby nie domyślić się, o co chodzi.

- Idzie. Zacznijmy rozmawiać o czymś innym.

- Okay. Zawsze nosiłeś wąsy i brodę?

Zalotnie zatrzepotała powiekami. Drew nie potrafił ukryć zaskoczenia.

- Słucham? Aaa... tak. To znaczy nie. Zapuściłem brodę dopiero po rozwodzie. Nie podoba ci się?

A. W. stanął obok dziewczyny. Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.

- Stanowicie znakomitą parę. Lubię patrzeć, jak Drew pochyla głowę, aby usłyszeć, co mówisz.

Drew zdał sobie Sprawę, że od dłuższej chwili nie odrywał oczu od Cassie.

- Chodźmy. - Ujął dziewczynę pod rękę i położył dłoń na ramieniu starszego mężczyzny. - Padam z głodu.

Zajęli stolik w pobliżu olbrzymiego okna. z którego rozciągał się widok na miasto. Cassie przeprosiła obu swych towarzyszy i poszła do toalety, aby poprawić fryzurę. Drew odprowadził ją wzrokiem.

A. W. odłożył kartę dań na brzeg stolika.

- Świetna dziewczyna. Chyba nie muszę ci o tym mówić.

- Chciałem, żebyś ją poznał, dziadku.

- Naprawdę? Od czasów Mavis nie próbowałeś przedstawić mi żadnej kobiety. Mam rację, czy skleroza wymazała coś z mojej pamięci?

Drew roześmiał się.

- Masz rację. Najzabawniejsze jest to, że prawie jej nie znam.

- Boisz się?

- Trochę. Czasami odnoszę wrażenie, że wie nawet, o czym myślę.

- Nieźle. W jaki sposób ją poznałeś?

- Przyniosła mi paczkę. Pracuje na poczcie.

- Aaa... to co innego.

- Właśnie.

Drew obracał w dłoni szklankę.

- A co u ciebie, dziadku? Jak twoje sprawy miłosne?

- Kiepsko, chłopcze. Wyjątkowo kiepsko. Jedna z pań usiłuje mnie przekarmić, druga cały dzień potrafi spędzić przy kartach, a trzecia namawia mnie, abym grał na giełdzie.

- Są tylko trzy? Kilka miesięcy temu mówiłeś o pięciu.

- Zrezygnowałem.

- Wpływ starości?

- To one się starzeją, mój chłopcze. Próbowałem z kilkoma młodszymi, ale żadna z nich nie potrafiła poprawnie zatańczyć walca.

Drew uśmiechnął się. Był przekonany, że babcia Jo jest doskonałą tancerką. A wówczas Cassie nie będzie miała pretekstu...

Dziewczyna weszła właśnie do sali. Przechwyciła spojrzenie mężczyzny i odpowiedziała mu wesołym uśmiechem.

Rozdział 4

W czasie posiłku Cassie wciąż myślała o babci. A. W. śmiał się, żartował i opowiadał zabawne historie z własnego życia. Wprost tryskał energią.

Przez chwilę mężczyźni spierali się, kto ma zapłacić rachunek. W końcu A. W. kategorycznym gestem uciszył wnuka i złożył zamaszysty podpis obok numeru karty kredytowej. Cassie wytężyła wzrok.

Sygnatura, jak zwykle u lekarzy, była niemal zupełnie nieczytelna. Jedynie daszek przekreślający końcowe „t” wznosił się ku górze, co znamionowało, że A. W. obdarzony jest charakterem dalekim od przyziemności.

Po lunchu cała trójka ponownie wtłoczyła się do maleńkiego MG. Ruszyli w stronę budynków uniwersytetu.

- Przepraszam za zamieszanie związane z dezynsekcją - powiedział A. W. Ryzykownym manewrem wyminął autobus i zerknął na wnuka. - Jesteś pewien, że Evan odwiezie was na lotnisko?

- Oczywiście - powiedział Drew.

- To dobrze. Jak ci wspominałem, muszę jechać do Wickenburga.

- Kobieta? - spytał Drew.

- Tak przypuszczam. Otrzymałem zaproszenie od znajomych, u których niegdyś bywaliśmy z twoją babką, lecz myślę, że będzie tam również jakaś biedna wdowa. Ludzie wciąż usiłują zapewnić mi towarzystwo.

Samochód z piskiem opon zatrzymał się przed budynkiem z czerwonej cegły, gdzie mieścił się wydział psychologii. Grupa studentów oczekiwała na kolejny wykład.

Drew spojrzał na Cassie. Ostatnie słowa dziadka nie brzmiały zbyt zachęcająco.

- Koniec trasy - odezwał się A. W. - Cieszę się, że cię poznałem, Cassie. Powinnaś częściej przyjeżdżać do Phoenix.

- A ty nie masz ochoty odwiedzić Albuquerque? - wtrącił Drew.

- Właśnie - podchwyciła dziewczyna. - Słyszałam, że od ostatniej wizyty upłynęło już sporo czasu.

- Rzeczywiście.

- Za dwa tygodnie rozpoczyna się wielki festyn. Będą zawody balonów oraz inne atrakcje. Zawsze chciałeś odbyć lot aerostatem.

- Za dwa tygodnie? Chyba mógłbym przyjechać.

- Znakomicie. Przylecę po ciebie i...

- Żadne „przylecę”. Czas, żebym zabrał mój samochodzik na wycieczkę poza granicę stanu.

Cassie jęknęła w duchu. A. W. igrał z własnym bezpieczeństwem.

- Samolot jest szybszy - zaoponowała.

- Niekoniecznie - odparł dziadek i roześmiał się znacząco.

Dziewczyna rzuciła błagalne spojrzenie na Drew, lecz ten zrobił bezradny gest. Pozostawało mieć nadzieję, że A. W. wyjdzie cało z każdej przygody.

- Do zobaczenia za dwa tygodnie.

- Uważaj na siebie, dziadku.

- Czy kiedykolwiek postępowałem nieostrożnie?

- Zawsze - odparł Drew.

- Dlatego wciąż czuję się młodo.

Podniósł dłoń w geście pozdrowienia. Samochód ruszył z głośnym warkotem i po chwili zniknął za zakrętem.

- Uff. - Cassie poprawiła włosy. - Czy dostał kiedyś mandat za przekroczenie prędkości?

- Mnóstwo razy. Skrupulatnie umieszcza każdą karę w zeznaniu podatkowym. W rubryce: Wydatki na rozrywkę.

- Idealny partner dla babci Jo.

- Nie wyciągaj zbyt pochopnych wniosków. Nie przypuszczam, żeby A. W. był miłośnikiem aerobiku.

- Nie mogę się doczekać ich spotkania. Dwa tygodnie to o czternaście dni za długo.

Pociągnęła w zamyśleniu kosmyk włosów.

- Wiem, ale musiałem użyć odpowiedniego pretekstu, aby zmusić A. W. do podjęcia decyzji. Pomysł z balonem wpadł mi do głowy zupełnie przypadkiem. Po prostu przypomniałem sobie, że dziadek od dawna czekał na podobną okazję.

- Babcia Jo również. Możemy zorganizować im wspólną wycieczkę.

- Czasami miewam dobre pomysły. Wsunął dłoń w jej włosy.

- Znów są zwichrzone. Nic dziwnego, są takie miękkie. Daj mi spinkę.

Cassie bez wahania spełniła jego prośbę i stała spokojnie, póki nie zakończył upinania luźno opadających loków. Westchnęła mimowolnie, gdy cofnął rękę.

- Co się stało? - spytał ze zdziwioną miną.

- Ja... Hmm... - Zdecydowała się powiedzieć prawdę. - Było mi bardzo przyjemnie. Zawsze lubiłam, gdy ktoś mnie czesał.

Drew postąpił krok bliżej. Ujął jej twarz w obie dłonie.

- Wiesz, że jesteś niemożliwa?

- Wcale nie mam takiego zamiaru.

- I właśnie dlatego jesteś. Pogładził palcami jej policzek.

- Potrafię myśleć tylko o twoich pocałunkach.

- Masz spotkanie - przypomniała.

- Niestety. Może pospacerujesz po campusie? Zobaczymy się za godzinę.

- Dobrze. Odsunęła się.

- Za godzinę.

- Będę w gabinecie Evana Farbera. Trzecie piętro, drugie drzwi na lewo.

- Zapamiętam.

Pomachała mu ręką, po czym odeszła. Nie musiała się oglądać, by wiedzieć, że Drew nadal stoi przed drzwiami wydziału.

Godzinę później wróciła z przechadzki po terenie uniwersytetu. Palmy kołysały się na lekkim wietrze niczym gigantyczne miotełki do kurzu, a skąpo ubrani studenci szukali choć odrobiny cienia.

Większość dziewcząt przebywała w towarzystwie chłopców. Cassie uśmiechnęła się do własnych myśli.

Drew miał rację. Postanowiła, że czas zmienić umowę dotyczącą wieczoru.

Wspięła się na schody, odnalazła właściwe drzwi i zapukała lekko.

- Wejdź - zawołał Drew. - Właśnie kończymy. Stanęła w progu. Drew wezwał ją ruchem dłoni, aby weszła do środka.

- Chcę, byś poznała Evana Farbera. Evan, to jest Cassie Larue.

Mężczyzna uniósł się zza biurka i wyciągnął rękę.

- Cieszę się z naszego spotkania. Drew wspominał mi, że przylecieliście razem.

Cassie podała dłoń na powitanie. Evan sprawiał całkiem przyjemne wrażenie. Miał pełną twarz, a końce przerzedzonych włosów opadały mu aż na kołnierzyk. W drucianych okularach wyglądał niczym współczesne wcielenie Beniamina Franklina.

- Wracając do tematu - odezwał się Drew - niestety, nie będę umiał ci pomóc. Szkoda, że pacjent nie zna angielskiego.

- Wiem. Z hiszpańskim jeszcze dałbym sobie radę, ale z portugalskim?

Cassie spojrzała na mówiącego.

- Włada wyłącznie portugalskim?

- Zna kilka słów po angielsku, lecz to nie wystarcza, by przeprowadzić standardowe testy psychologiczne.

- Napisał coś? - spytała bez zastanowienia Cassie.

- Nie, choć na pewno nie jest analfabetą. Mógłbym dać tekst do tłumaczenia, ale...

- Nie trzeba niczego tłumaczyć - wtrąciła dziewczyna. Chciała pomóc. - Mogę dokonać analizy charakteru pisma.

- Analizy? - spytał Evan. - Co to znaczy?

Cassie zrozumiała, że odruchowo zdradziła swą tajemnicę skrzętnie skrywaną dotąd przed Bennettem. Szybki rzut oka upewnił ją, że Drew nie wyglądał na zadowolonego. Evan cierpliwie czekał na odpowiedź.

- Zajmuję się grafologią. Skończyłam odpowiedni kurs.

- To fascynujące. Wiedziałeś o tym, Drew?

- Nie.

Sucha odpowiedź niemiło zabrzmiała w uszach dziewczyny. Evan wyczuł napięcie, jakie wkradło się do rozmowy.

- Będę ci wdzięczny za każdą pomoc - odezwał się swobodnym tonem. - Poproszę faceta, aby coś napisał i w ciągu najbliższych kilku dni wyślę ci próbkę tekstu. Możesz mi podać swój adres?

- Oczywiście.

Cassie sięgnęła po pióro i pochyliła się nad notatnikiem podsuniętym jej przez mężczyznę. Evan wyjął wizytówkę.

- Będziemy w kontakcie - oświadczył. - Jestem szczerze zainteresowany każdym rodzajem pomocy w tej sprawie. Także... jak to nazwałaś?

- Analiza grafologiczna.

- O, właśnie. Niektórzy z moich kolegów uważają podobne praktyki za kuglarstwo. - Zrobił znaczącą przerwę, lecz Drew powstrzymał się od komentarzy. - Osobiście uważam, że problem zasługuje na większą uwagę. Nikt z nas przecież nie pisze jednakowo.

- To prawda - przytaknęła Cassie. Czuła się nieswojo pod bacznym spojrzeniem Bennetta.

- Myślę, że musimy już wracać - oświadczył Drew.

- Możesz odwieźć nas na lotnisko?

- Karoca oczekuje na parkingu - odparł Evan. Zgarnął z biurka kilka papierów i skierował się do wyjścia.

W drodze na lotnisko Cassie usiłowała podtrzymać swobodną rozmowę, lecz wciąż myślała o nieuchronnej konfrontacji. Drew z pewnością miał zamiar zadać jej kilka pytań. Dlaczego nie potrafiła zdobyć się na szczerość?

- Gdzie was podrzucić? - spytał Evan.

- Pod stanowisko kontroli lotów prywatnych - odparł Bennett.

Cassie zrozumiała, że podjął decyzję o natychmiastowym powrocie do Albuquerque. Nie była specjalnie zdziwiona.

Evan zatrzymał samochód i uścisnął dłoń dziewczyny.

- Dzięki za konsultację - zwrócił się do Bennetta.

- Mam nadzieję, że w najbliższym czasie będę mógł się odwdzięczyć.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

- I zaraz prześlę próbki pisma - uśmiechnął się do Cassie.

- Cieszę się - odpowiedziała, choć wcale nie było jej wesoło.

Gdy Evan odjechał, odwróciła się w stronę swego towarzysza.

- Przykro mi, że dowiedziałeś się o tym dopiero teraz.

- Mnie także.

- Masz zamiar zrezygnować z naszych planów?

- Przyznaję, że przez chwilę rozważałem podobną możliwość.

- Nie mam do ciebie żalu, że się rozgniewałeś, lecz proszę, abyś ponownie przemyślał swą decyzję. To, co wydarzyło się między nami, nie powinno mieć wpływu na los dwojga drogich nam osób.

- Uważasz, że to „co wydarzyło się między nami” jest mniej ważne?! Nie mam ochoty na dalszą dyskusję w obecności przypadkowych osób.

- Wsiadajmy do samolotu - westchnęła Cassie, po czym skierowała siew stronę terminalu. Drew chwycił ją za rękę.

- Nie.

- Myślałam, że nie chcesz dalszej dyskusji. Przyciągnął ją bliżej siebie.

- Wiesz, czego nie chcę? Nie mam ochoty na zabawę w podchody. Wolałbym wyciągnąć walizki z kabiny awionetki, wsiąść do autobusu jadącego w stronę najbliższego hotelu, wynająć dwuosobowy pokój i zaciągnąć zasłony!

- Ale...

- Co „ale”? Przez kilka tygodni analizowałaś mój charakter pisma!

- To prawda.

- Więc jeśli wierzysz w te brednie, musisz znać mnie niemal od podszewki! Chyba wiesz, czego się po mnie spodziewać!

Uniosła głowę.

- Wierzę w te, jak je nazywasz, brednie i znam cię doskonale.

- Spróbuj zatem wykorzystać swą przewagę. Ja nie wiem o tobie nic szczególnego. Usiłowałem uzyskać jakieś informacje, lecz byłaś zbyt niedostępna, zbyt wyniosła. Postępowałaś nie fair.

- Przyznaję, że czasem...

- Czasem?! Znudziło mnie już podejmowanie całego ryzyka. Teraz ty powinnaś coś zainwestować.

Cassie drżała lekko. Zdawała sobie sprawę, że Drew ma całkowitą rację. Zbyt długo przebywała w narzuconym sobie zamknięciu. Nadszedł najwyższy czas, aby zmienić sposób postępowania.

- Weźmy walizki - powiedziała zdenerwowana.

Puścił ją bez słowa. Minęli budynek terminalu, wyjęli bagaże z samolotu i wsiedli do autobusu. Cassie spoglądała spod oka w kierunku mężczyzny. Drew siedział z kamienną twarzą. Jego usta przypomniały wąską linię.

- Chciałbym wyjaśnić pewną sprawę - odezwał się dopiero wówczas, gdy weszli do obszernego holu hotelowego. - Czy wstąpić do apteki?

Cassie zaczerwieniła się po uszy, choć nie była zaskoczona pytaniem. Człowiek obdarzony tak wielkim poczuciem odpowiedzialności, jak Drew, bez wątpienia potrafił panować nad swymi uczuciami.

- Nie - odpowiedziała ściszonym głosem. - Wszystko będzie dobrze.

- W porządku.

Wpisał nazwisko do księgi gości, wziął klucz i ruszył w stronę windy.

Pokój był urządzony standardowo. Cassie nie potrafiła nawet określić koloru tapety pokrywającej ściany. Skupiła uwagę na brodatym mężczyźnie, który wstawił walizki do środka, po czym zawiesił na klamce tabliczkę z napisem: Nie przeszkadzać.

Drew przekręcił klucz w zamku i podszedł do szerokiego łóżka. Odrzucił na bok kołdrę.

- Teraz - powiedział cicho. Cassie po raz pierwszy słyszała tak miękki i delikatny ton głosu. - Boisz się mnie? Naprawdę? - spytał mężczyzna.

Potrząsnęła głową.

- Nie skrzywdzę cię, Cassie. Lecz musisz pamiętać, że nie chcę, żebyś ty mnie krzywdziła.

Wplótł dłonie w jej włosy. Dziewczyna zamknęła oczy. Poczuła delikatny ruch palców na skórze głowy, dotknięcie warg na szyi, podbródku, ustach. Jedwabiste muśnięcie wąsów na policzku. To na pewno był Drew. Nie mogła pomylić go z żadnym innym mężczyzną. Jej Drew, obdarzony zdecydowanym charakterem pisma, wykształconym i chłonnym umysłem oraz ujmującymi manierami.

Mimo zamkniętych powiek miała wrażenie, że cały świat wiruje jej przed oczami. Wpiła palce w ramiona partnera. Nie potrafiła myśleć o niczym innym, jak tylko o pieszczotliwym dotyku jego dłoni.

- Cassie...

Słaby uśmiech zadrżał na jej wargach.

- Kto się teraz boi? - spytała szeptem.

- Ja.

Powoli zaczął zdejmować koszulę.

- Ale za żadne skarby świata nie zrezygnowałbym z tej chwili.

- Ani ja.

Cassie otworzyła oczy. Zsunęła buty i ściągnęła spódnicę. Drew także się rozbierał. Miał szerokie, umięśnione ramiona i tors porośnięty ciemną gęstwiną włosów.

Wreszcie spadła ostatnia zasłona. Przez ciało Cassie przebiegła gorąca fala namiętności. Dziewczyna opadła na łóżko, jej jasne włosy rozsypały się po poduszce. Drew pochylił się nad nią. Był coraz bliżej. Wyszeptała jego imię i poczuła gwałtowny nacisk. Jęknęła cicho, potem głośniej. Był to zew z głębi serca, głos, który przenikał najdalsze zakątki męskiej duszy.

Cassie obudziła się, gdy za oknem panowała już ciemność. Drew leżał uśpiony, z głową opartą na jej ramieniu.

Dziewczyna przez chwilę wspominała wydarzenia ostatnich godzin. Poruszyła się. Drew drgnął i otworzył oczy.

Pomimo mroku zauważyła jego senny uśmiech.

- Zdaje się, że zasnąłem - powiedział.

- Ja także, choć nigdy dotąd...

- To dobrze. Inaczej pomyślałabyś, że masz do czynienia z niewrażliwym gburem. Na ogół należy chwilę porozmawiać, wymienić wrażenia.

Cassie parsknęła śmiechem.

- Uważasz, że to niepotrzebne?

- Być może.

- Nigdy w życiu nie czułem się tak cudownie. Cassie...

- Słucham? Obrócił się na bok.

- Przepraszam za swoje zachowanie na lotnisku.

- Zasłużyłam na to. Było dokładnie tak, jak mówiłeś: kryłam się za grubym murem, a jednocześnie chciałam zebrać jak najwięcej informacji o tobie.

Drew dotknął czołem jej dłoni.

- To już minęło - stwierdził.

- Tak - odpowiedziała z głębokim westchnieniem. - Masz rację.

- Choć w czasie podchodów straciliśmy wiele sprzyjających okazji.

Położył dłoń na jej piersi. Cassie poczuła, że uśpiona dotąd fala emocji powraca z nową siłą.

- Naprawdę? Nie zauważyłam.

- Naprawdę - odparł z głębokim przekonaniem. Złożył pocałunek na jej szyi. - Mam zamiar jak najszybciej nadrobić zaległości.

Cassie nie protestowała. Czerpała nową, nieznaną dotąd przyjemność z bliskości mężczyzny. Gdy ponownie pochylił się nad nią, drgnęła w oczekiwaniu rozkoszy. Ciasno objęła go ramionami.

- Poczekaj - szepnął.

Włączył lampkę ustawioną na nocnym stoliku. Cassie gwałtownie zamrugała oczami.

- Chcę widzieć twoją twarz. Pocałował ją w czoło.

- Jesteś ciepła, delikatna i cudownie pachniesz. Chcę cię chłonąć wszystkimi zmysłami.

Napotkała jego rozognione spojrzenie.

- Kochaj mnie, Drew - szepnęła.

Na chwilę zamknął powieki i mocno docisnął lędźwie do jej bioder. Trwali nieruchomo.

- Jesteś cudowna.

- Nieprawda - odpowiedziała z nieśmiałym uśmiechem.

- Prawda.

Poruszył się lekko. Otworzył oczy i patrzył, jak wzmaga się jej namiętność, jak z uchylonych ust dobywa się coraz szybszy oddech.

Cassie zamruczała coś cicho. Słowa zmieniły się w nieartykułowane dźwięki, w gwałtowny jęk ekstazy.

Kiedy ich ciała przestały się poruszać, przez długą chwilę panowało milczenie.

- To właśnie chciałem zobaczyć - odezwał się w końcu Drew. - Ten sam wyraz podniecenia, który miałaś na twarzy podczas lotu. Jesteś cudowną dziewczyną, Cassie.

- Jesteś wspaniały, Drew - odpowiedziała.

- Muszę się starać, żeby ci dorównać. Uśmiechnął się i pogładził jej rozwichrzone włosy.

- Pojawiliśmy się w hotelu wczesnym popołudniem. Mamy przed sobą całą noc, nim powrócimy na lotnisko.

- To dobrze. - Przeciągnęła się zmysłowo.

- Poczekaj - powstrzymał ją. - Nie chcę, żebyś umarła z głodu. Dawno już minęła pora posiłku. Może zejdziemy do restauracji? Założę się, że znajdziesz w walizce wieczorową kreację.

Cassie roześmiała się. Pomyślała o czerwonej sukience, która była wprost wymarzonym strojem na podobną okazję.

- Mam także koszulę nocną - powiedziała.

- Zatem, nie zwlekajmy - odparł Drew. Pocałował ją w koniuszek nosa.

Wzięli wspólną kąpiel. Cassie włożyła czerwoną sukienkę. Drew był oczarowany. Przez chwilę ociągał się z wyjściem, a podczas kolacji wpatrywał się w dziewczynę rozmarzonym wzrokiem.

- Zapłaciliśmy za jedzenie, więc powinniśmy to wykorzystać - przypomniała mu Cassie.

- Praktyczna jak zwykle. Kończmy raz-dwa i wracajmy. Mam ochotę wsunąć dłoń pod te koronki.

- Przestań. Lepiej zmieńmy temat.

- Nie potrafię.

- Pomogę ci. Myślisz, że Evan naprawdę przyśle mi próbkę pisma?

- Tak. Swoją drogą, masz dziwne upodobania. Pocieszam się, że nie są szkodliwe.

Odłożyła widelec na talerz.

- Analiza grafologiczna nie jest zwyczajnym hobby, Drew.

- Nie? Zawsze uważałem, że to coś takiego, jak zabawa w przepowiadanie przyszłości.

- Większość osób popełnia podobną omyłkę. Ścisnęła w dłoni kieliszek z winem.

- Nawet w bibliotekach podręczniki grafologu stoją obok książek traktujących o okultyzmie - dodała.

Drew uśmiechnął się drwiąco.

- Jesteś czarownicą?

- Grafologia nie ma nic wspólnego z czarami. Spojrzała mu prosto w oczy.

- Eksperci doszli do wniosku, że należy zaliczyć ją raczej do psychologii.

- Psychologii? Cassie, jestem psychologiem i musiałem poświęcić wiele lat na naukę. Trudno mi uwierzyć, że sposób w jaki ktoś stawia kropkę nad „i”, może mieć coś wspólnego z moją dziedziną wiedzy.

- Ja również się uczyłam, Drew. Spędziłam cały rok na kursie i otrzymałam dyplom Międzynarodowego Stowarzyszenia Grafologów.

- Papier bez pokrycia - powiedział lekceważąco.

Cassie zwykle nie przejmowała się uwagami sceptyków, lecz tym razem chodziło o coś innego.

Nie mogła w spokoju słuchać docinków Bennetta. Nie mogła... bo była w nim zakochana.

Rozdział 5

Cassie zmięła serwetkę.

- Mogę wziąć klucz? Chciałabym wrócić do pokoju.

- Idę z tobą - odparł Drew, odsuwając krzesło.

- Wolałabym, żebyś został.

- Co takiego? - Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- Chcę choć przez chwilę być sama.

- Poczułaś się dotknięta, bo nie podzielam twojego punktu widzenia?

- Jestem po prostu zmęczona naszą dyskusją.

- Jesteś wściekła.

- Znakomita diagnoza, doktorze. Przepraszam, że dotąd pomijałam pański tytuł naukowy. Osobie, która większość życia poświęciła studiom należy się odpowiedni szacunek.

Drew podniósł się z miejsca.

- Przestań, Cassie. Sarkazm nie leży w twoim charakterze.

- Nie? A czołobitność? Poczujesz się zadowolony?

- Cassie...

- Proszę o klucz. - Wyciągnęła rękę. Popatrzył na nią przeciągle i sięgnął do kieszeni.

- Nie czekaj na mnie - oświadczył. Skierował się w stronę baru-xxx.

- Nie mam najmniejszego zamiaru - odpowiedziała.

Poczuła łzy pod powiekami. Gdy znalazła się na górze, wybuchnęła płaczem. Jak Drew mógł jej to zrobić? Dlaczego z księcia zmienił się w skrzeczącą żabę? Dlaczego?

Płacząc i przeklinając krążyła po pokoju. Usiłowała znaleźć rozsądne argumenty, które pomogłyby jej podczas kolejnej dyskusji, lecz nie potrafiła zapanować nad emocjami.

Minęły dwie godziny. Cassie siedziała na łóżku wpatrzona w ciemność. Starannie umyła twarz, włożyła nocną koszulę, lecz nie mogła zasnąć. Dlaczego uciekła? Dlaczego nie potrafiła podjąć szczerej, rzeczowej dyskusji? Drew siedział samotnie w barze. Nie miała zamiaru go szukać. Czekała.

Gdy usłyszała pukanie, zapaliła światło i podeszła do drzwi.

- Kto tam? - spytała machinalnie, choć doskonale zdawała sobie sprawę, kto stoi na korytarzu.

- Dałem ci klucz - zabrzmiała stłumiona odpowiedź. - Nie mogę dostać się do pokoju.

Przez chwilę miała ochotę pozostawić go za drzwiami. Nie, pomyślała. To niczego nie rozwiąże. Co prawda, nie wierzyła, aby Drew był w stanie umożliwiającym podjęcie rozmowy.

Otworzyła drzwi i cierpliwie czekała, aż mężczyzna wejdzie do środka. Poczuła mocną woń alkoholu i papierosów. Drew spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem.

- Przepraszam, że wyciągnąłem cię z łóżka - powiedział. - Cassie...

- Drew, wiem, że zachowałam się głupio - wtrąciła. Powinniśmy być mniej małostkowi.

- Też tak uważam. Potarł kark.

- Tylko nie potrafię rozsądnie myśleć po dniu pełnym wrażeń i trzech dużych drinkach.

Powoli zaczął się rozbierać.

- Chodźmy spać.

- Dobrze. - Cassie wsunęła się pod kołdrę. - Też czuję się zmęczona.

Czy naprawdę będzie mogła spokojnie zasnąć u boku aroganckiego, a jednocześnie tak cudownego i podniecającego mężczyzny?

Zwinęła się w kłębek i przez chwilę nasłuchiwała plusku wody dobiegającego z łazienki. Mimo zmęczenia czuła narastające podniecenie.

Drew położył się i zgasił światło. Objął dziewczynę ramieniem i mocno przyciągnął do swego boku. Cassie poruszyła się niespokojnie. Fala gniewu ponownie uderzyła jej do głowy.

- Cassie, nie psujmy tego, co osiągnęliśmy. Położył dłoń na jej piersi.

- Pozwól mi cię kochać. Obróciła twarz w jego stronę.

- Nie potrafię, Drew. Przed chwilą się kłóciliśmy. Nie potrafię udawać, że nic się nie stało.

- Ludzie na ogół zachowują się w ten sposób. - Odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. - To pomaga złagodzić napięcie. Poza tym wyparowała ze mnie cała złość. Naprawdę.

- Niestety, ze mną jest całkiem inaczej. Co więcej, uważam, że powinniśmy przedyskutować pewne sprawy, zanim...

- Cassie... - Poczuła jego oddech na swojej twarzy. - Nie możemy dokończyć rozmowy rano? W tej chwili nie potrafię się skupić. Kiedy siedziałem w barze, zastanawiałem się, jak to możliwe, że nie jesteśmy razem. Nie traćmy czasu.

- Przykro mi, Drew.

Znalazła dość siły, żeby obrócić się tyłem, choć w głębi serca wcale nie miała na to ochoty.

- Porozmawiamy rano - ucięła dalszą dyskusję. Drew milczał przez chwilę. Potem mruknął coś pod nosem i wtulił głowę w poduszkę.

Cassie nie pamiętała, kiedy zasnęła. Obudziły ją pierwsze promienie słońca prześwitujące przez żaluzje. Po cichu wstała z łóżka i poszła do łazienki.

Gdy wróciła, Drew nie spał. Spojrzał na nią spod oka.

- Już ranek - powiedział sennym głosem. Uniósł się na łokciu. - Masz ochotę na rozmowę, czy...

Zrobił znaczącą minę. Cassie odwróciła głowę, aby nie patrzeć na kuszący zarys jego sylwetki.

- Musimy porozmawiać - stwierdziła.

Usiadła na krześle i poprawiła ramiączka nocnej koszuli.

- Możesz przyjść bliżej. - Drew poklepał prześcieradło.

- Wolę zostać tutaj. Wzruszył ramionami.

- Jak uważasz.

Wsunął drugą poduszkę pod głowę, po czym skrzyżował ramiona na piersi.

- Zaczynaj.

- Gdzieś czytałam, że krzyżowanie ramion wyraża niechęć do rozmówcy.

- Nie zawsze. Mogę zmienić pozycję, lecz chciałbym zauważyć, że założyłaś nogę na nogę. To też może coś oznaczać.

Uśmiechnęła się mimo woli.

- Widzę, że powinnam uważać podczas dyskusji z psychologiem.

- Słusznie.

Cassie wzięła głęboki oddech.

- Drew, chciałabym zmienić twój pogląd na grafologię. Myślę, że opierasz się zbyt mocno na wyimaginowanych uprzedzeniach.

- Czy wiesz, ile osób wierzy, że nie ma nic prostszego, niż analiza zachowań innego człowieka? Przepraszam, ale nie jesteś jedyną, która w ostatnich latach zainteresowała się grafologią. Byłem na kilku przyjęciach, gdzie goście nawzajem porównywali próbki własnego pisma.

- Może to nie jest najlepszy sposób na wzbudzenie szacunku, ale przyznaję, że postępowałam podobnie. Nie muszę uciekać się do skomplikowanych testów, aby uzyskać odpowiedź.

- Nigdy nie wykorzystywałem psychologu, żeby zabawić gości.

- A cóż w tym złego? Czy wszystko, co ma związek z nauką, musi być zamknięte w murach uniwersytetu?

- Nie, ale należy mieć pewien respekt dla wiedzy.

- Doktorze Bennett, uważam, że jest pan snobem.

- Możliwe.

- Czy wiesz, że wielu pracodawców korzysta z usług grafologów przed podjęciem decyzji o zatrudnieniu nowej osoby?

- Wiem i bardzo mi się to nie podoba. Nie chciałbym, żeby ktoś mnie oceniał na podstawie sposobu pisania.

- A poddałbyś się testowi psychologicznemu?

- Oczywiście.

- To przecież to samo co analiza grafologiczna! Drew pochylił się gwałtownie.

- Nic podobnego. Testy mówią prawdę, ponieważ zostały opracowane na podstawie wnikliwych badań.

- Grafologia także nie została wyssana palca.

- Kto tak twierdzi?

- Eksperci z Chicago, z którymi współpracowałam.

- Długo wśród nich przebywałaś?

- Poznaliśmy się na dorocznym zjeździe. Resztę kursu odbywałam korespondencyjnie. - Zauważyła wyraz dezaprobaty na jego twarzy. - Pracowałam bardzo ciężko, żeby uzyskać dyplom! Może nie tak długo, jak ty na stopień naukowy, lecz mam zamiar kontynuować naukę! Prawdę mówiąc, mam zamiar kształcić swoje zdolności przez całe życie.

- Ja również - odparł cicho.

- Więc dlaczego nie chcesz skorzystać z osiągnięć grafologii? To jeszcze jedno narzędzie w dążeniu do prawdy! Nie potrafisz tego zaakceptować?!

- Przykro mi, Cassie. Nie potrafię. Nawet, żeby ci sprawić przyjemność.

Dziewczyna milczała przez chwilę, po czym odezwała się nienaturalnie spokojnym głosem:

- Myślę, że możemy uważać naszą dyskusję za zakończoną.

- Coś mi podpowiada, że nie tylko dyskusję. Czy nie możemy przejść nad tym do porządku dziennego?

- Nie. - Pokręciła głową. - Nie w tym przypadku. Wstała i sięgnęła po walizkę.

- Powinniśmy wracać do Albuquerque.

Ze zgnębioną miną rozpoczęła przygotowania do podróży. Najbardziej bolało ją, że nie może zwierzyć się ze swych marzeń. Tak bardzo chciała porzucić pracę na poczcie i zawodowo zająć się grafologia! Zgromadziła już pewną sumę, aby przystąpić do praktyki.

Drew z pewnością nie potrafiłby tego zrozumieć. Raczej wybuchnąłby śmiechem.

Postanowiła zawiadomić go o swojej decyzji, kiedy przelatywali nad granicą stanu. Zacisnęła na kolanach drżące dłonie.

- Uważam, że będzie najlepiej, jeśli zakończymy naszą znajomość - powiedziała spokojnym tonem, lecz dość głośno, aby usłyszał ją pomimo warkotu silnika.

- Przez cały ranek oczekiwałem, że to powiesz - westchnął. - Dlaczego?

- Sam wiesz najlepiej.

- Myślę, że przesadzasz. Dzieli nas różnica zdań w jednej, niewiele znaczącej sprawie. Nie ma dwóch osób, które myślałyby tak samo.

- Po pierwsze, grafologia nie jest niewiele znaczą sprawą. Przynajmniej dla mnie. Po drugie, nie przywykłam, aby mężczyźni traktowali mnie pogardliwie.

- Podchodzisz do tego w zbyt osobisty sposób.

- Nie umiem inaczej. Uważam, że to co robię, jest słuszne. Dlaczego chcesz się nadal ze mną spotykać, jeśli nie wierzysz w moją inteligencję? Lubisz spędzać noce z głupimi kobietami?

- Cassie, przestań!

- Istnieje tylko jeden problem - ciągnęła, próbując zachować spokojny ton głosu. - Postanowiliśmy zaaranżować spotkanie dwojga starszych ludzi. Uważam, że musimy to doprowadzić do końca.

- Jesteś niezwykle szlachetna.

- Oczywiście, mogę zrealizować nasz plan tylko przy twojej pomocy.

- To prawda. A jaki mieliśmy plan? Ostatnio byłem nieco rozkojarzony, lecz nie przypominam sobie, byśmy ustalili cokolwiek.

- Możemy to zrobić teraz.

- Co proponujesz? - zapytał zmęczonym głosem.

- Powinniśmy przekonać babcię Jo i A. W. , że nasz związek wygląda obiecująco i zorganizować przyjęcie, na którym przedstawisz mnie swoim przyjaciołom. A. W. przyjedzie do Albuquerque, a ja zaproszę babcię. Myślę, że ich spotkanie będzie wyglądało całkiem naturalnie.

- I będziemy udawać, że wszystko w porządku? Drew nie spuszczał wzroku z linii widnokręgu.

- Właśnie. Później nasze sprawy i tak stracą na ważności.

- Naprawdę? Niby dla kogo?

- Dla nas.

- Jesteś idiotką, Cassie.

- Dziękuję za komplement.

- Cholera, czy nigdy ci nie mówiłem, że wprost szaleję za tobą?! Nie wiedziałem, że tak poważnie traktujesz doświadczenia z analizą pisma.

- Powinieneś wiedzieć. Jakbyś zareagował na zarzut, że praca wśród więźniów jest zwykłą stratą czasu?

Silnik samolotu warczał miarowo.

- Upierasz się przy twierdzeniu, że moja praca posiada to samo znaczenie, co twoje hobby?

- Tak - odpowiedziała drżącym głosem.

Drew milczał przez kilka minut, po czym westchnął z rezygnacją.

- Przyjęcie?

- Jeśli się zgodzisz.

- Czemu nie? Właśnie mam ochotę się zabawić.

- Nie kpij.

- Przepraszam. Dopiero uczę się zasad samoobrony. Zignorowała przytyk.

- Musisz ustalić dokładną datę przyjazdu A. W. Urządzimy przyjęcie w pierwszy dzień jego pobytu. Dzięki temu zyskamy czas, by mogli dokładnie się poznać.

- Chwileczkę. A. W. przyjedzie dopiero za dwa tygodnie. Czy babcia Jo nie zacznie czegoś podejrzewać, jeśli w tym czasie nie będę cię odwiedzał? Mamy przecież stanowić parę.

- Wzięłam to pod uwagę.

- Bez wątpienia.

- Wyjaśnię babci, że pracujesz nad projektem, który musi być gotowy dokładnie za dwa tygodnie i nawał zajęć zatrzymuje cię w domu. Dobrze będzie, jeśli zadzwonisz kilka razy, ale możesz od razu odłożyć słuchawkę. Będę udawała, że czule rozmawiamy.

- Bardzo śmieszne.

- Masz zamiar mi pomóc, czy nie? Jeśli nie, powiedz to od razu.

- Ależ oczywiście, że ci pomogę, kochanie. Sprawi mi to ogromną przyjemność.

Kochanie. Cassie posmutniała gwałtownie. Spojrzała w okno. Daleko w dole, maleńki cień samolotu przesuwał się po pustynnym obszarze otaczającym Albuquerque.

Babcia Jo kartkowała właśnie najnowszy numer „Vogue”, gdy w drzwiach pojawiła się Cassie. Starsza pani podniosła wzrok znad magazynu.

- Zadowolona? - spytała z uśmiechem.

- Było wprost cudownie - odpowiedziała Cassie i pośpieszyła do swojej sypialni, aby uniknąć dalszych pytań.

- Pomimo obecności staruszka opiekuna?

- A. W. trzyma się całkiem nieźle - zawołała dziewczyna z głębi pokoju. - I jest bardzo miły.

Przez chwilę zastanawiała się, czy powinna powiedzieć więcej. Uznała, że na razie to wystarczy. Nie chciała wzbudzić niepotrzebnych podejrzeń.

- Jak mieszka?

- Nie wiem. Zatrzymaliśmy się w hotelu.

- To już lepiej.

Babcia Jo stanęła w drzwiach sypialni i oparła się o futrynę.

- Ale dlaczego? Mieliście przecież nocować gdzie indziej.

Cassie pochyliła głowę nad otwartą walizką.

- Z powodu dezynsekcji. Po lunchu A. W. pojechał do Wickenburga, a Drew wynajął pokój w hotelu.

- Wspaniale.

- Mmm.

- Chociaż nie bardzo wierzę w historię z dezynsekcją.

- Drew był przekonany, że tak powiesz.

- Nie uważasz, że to dość szczególne wytłumaczenie? W każdym razie, bardzo się cieszę.

- Ja również - odpowiedziała Cassie, siląc się na beztroski ton.

- Nie bój się, nie będę cię wypytywać o szczegóły. Wystarczy mi to, co powiedziałaś.

- Dziękuję, babciu.

Cassie uśmiechnęła się z ulgą.

- Wyglądasz na niewyspaną - zauważyła starsza pani.

- To prawda. Powinnam się zdrzemnąć.

Babcia Jo z wyrozumiałością skinęła głową, po czym wyszła z pokoju i starannie zamknęła drzwi. Cassie rzuciła się na łóżko i ukryła twarz w dłoniach.

Minął tydzień. Cassie codziennie przemierzała swą zwykłą trasę, lecz Drew ani razu nie pojawił się w pobliżu skrzynki.

Po kilku dniach nadszedł list od Evana Farbera. Cassie poddała dokładnym badaniom tekst napisany przez Portugalczyka. Chciała udowodnić przydatność analizy grafologicznej. Łudziła się, że może kiedyś Drew zobaczy wyniki jej pracy, choć powątpiewała, aby zmienił opinię.

W czasie rozmów z babcią Jo rozwodziła się na temat uczucia, jakim rzekomo z wzajemnością obdarzyła najmłodszego z rodziny Bennettów.

Zgodnie z umową Drew telefonował kilka razy, lecz nie miał zamiaru odkładać słuchawki na dźwięk głosu Cassie. Wprost przeciwnie, zawsze miał jej coś ciekawego do powiedzenia. Anegdotę ze spotkania z pacjentem, wrażenia z lotu awionetką lub komentarz na temat najnowszych wydarzeń. Czasem rozmowa przeciągała się ponad godzinę. Cassie łapczywie chłonęła każde słowo, choć w duchu przeklinała swój brak stanowczości.

- Dlaczego nas nie odwiedzi, skoro wciąż tkwi przy telefonie? - spytała nieoczekiwanie babcia Jo, gdy jej wnuczka zakończyła szczególnie długą pogawędkę.

Cassie pośpiesznie usiłowała wymyślić sensowną odpowiedź.

- Wówczas stracilibyśmy dużo więcej czasu. Po długim locie Drew musi się wyspać.

- Moglibyście zamieszkać razem.

- Ja... to znaczy... my...

- Boże, czujesz się zaszokowana?!

- Chyba... tak - wykrztusiła Cassie. W głębi duszy poczuła jednak ulgę, że nie musi szukać innej wymówki.

- Mam nadzieję, że z mojego powodu nie odrzuciłaś jego propozycji?

- Oczywiście, że nie! On... po prostu o tym nie wspomniał.

- I co?

- Jestem wychowana w myśl tradycyjnych wartości i uważam, że to mężczyzna powinien wystąpić z podobną ofertą.

Dobrze. To powinno zakończyć dyskusję.

Babcia Jo wymruczała pod nosem kilka całkiem nieparlamentarnych zwrotów i wyszła rzuciwszy: dobranoc. Cassie pozostała w pokoju. Znów czekało ją osiem godzin samotności i tęsknoty za ukochanym. Przewracała się z boku na bok. Nie mogła zasnąć. Pocieszała się, że Drew również cierpi, lecz chwilę później pomyślała o niebezpieczeństwie grożącym niewyspanemu pilotowi.

Podczas kolejnej rozmowy uznała, że czas wyjaśnić tę sprawę.

- Drew... czy... czy dobrze sypiasz? W słuchawce zapanowała cisza.

- Dlaczego pytasz? - usłyszała w końcu głos mężczyzny.

- Po prostu, byłam ciekawa. Dużo latasz, a powinieneś być wypoczęty, gdy zasiadasz za sterami samolotu.

- Więc?

- Więc, dobrze sypiasz?

- Nie. A ty?

- Nie.

- Cassie...

- Powinieneś brać tabletki nasenne. Jest teraz tyle świetnych specyfików.

- Chcesz, żebym zastąpił cię lekarstwami?

Serce dziewczyny zaczęło bić w przyspieszonym rytmie.

- Spróbuj przystosować się do sytuacji - poprosiła drżącym z emocji głosem.

- A jeśli nie potrafię?

- Musisz.

- Wierz mi, próbowałem. Lecz odchodzę od zmysłów, gdy nie mogę cię całować, trzymać w ramionach, kochać.

- Przestań.

- Leżysz teraz w łóżku?

- Nie - odpowiedziała, siadając gwałtownie.

- Pamiętasz chwile, gdy tuliliśmy się do siebie? Nie mogę zapomnieć ciepłego dotyku twoich piersi, miękkości...

- Drew, za chwilę odłożę słuchawkę.

- A. W. przyjeżdża w środę. Cassie mocno zacisnęła powieki.

- Och.

- Przyjęcie rozpoczyna się o siódmej. Włóż czerwoną sukienkę.

- Nie.

- Zakochana kobieta wkłada zwykle ulubioną kreację wybrańca serca. Chcesz wypaść z roli?

Cassie miała ochotę krzyczeć. To nie jest żadna rola! Kocham cię, choć wcale tego nie pragnę!

- Może kupię coś nowego - oznajmiła. - Jakiego koloru nie lubisz?

- Miło mi, że zapytałaś. Niech pomyślę. Tak. Nie przepadam za takim pomarańczowo-różowym. Ma jakąś nazwę?

- Brzoskwiniowy.

- O, właśnie.

- Znakomicie. Widziałam brzoskwiniową sukienkę u Goldwatera. Nawet niedrogą.

- Cassie Larue, jesteś...

- Uważaj, Drew. Pracownicy kompanii telekomunikacyjnej nie lubią przekleństw na łączach.

- Chcesz złożyć na mnie donos?

- Do środy możesz się niczego nie obawiać, choć szczerze mówiąc, chciałabym mieć już wszystko za sobą.

- Naprawdę? Niechętnie odkładasz słuchawkę, gdy dzwonię.

- Tylko dlatego, że jesteś odrobinę bardziej interesujący niż program w telewizji, a ostatnio nie udało mi się kupić żadnej ciekawej książki.

- Kłamczucha - odpowiedział miękkim, czułym tonem.

- Czy A. W. ma zamiar przyjechać samochodem?

- Myślę, że tak. Niestety.

- Zatem jeśli zechce, będzie mógł zabrać babcię Jo na przejażdżkę po okolicy. Oczywiście, jeśli uda mu się dotrzeć do Albuquerque.

- Wiem, że uważasz go za kiepskiego kierowcę, a to nie w pełni odpowiada prawdzie. A. W. dokładnie wie, co powinien robić. Ma znakomity refleks. Nie pozwoliłbym ci zająć miejsca w jego samochodzie, gdyby było inaczej.

Poczuła łzy pod powiekami. Skąd to nagłe wzruszenie?

- Drew, ja...

- Pozwól, że przyjadę. Teraz. Wypijemy kawę, przez chwilę porozmawiamy. Chcę cię zobaczyć.

- Nie.

- Cassie, postępujesz niemądrze.

- Masz rację. Będę u ciebie w środę. Razem z babcią. Nie musisz już dzwonić.

- To jeszcze cztery dni.

- Coś wymyślę. Drew, czuję się zmęczona tą rozmową. W środę zerwiemy ostatnie więzy i wszystko okaże się o wiele prostsze.

- Sama nie wierzysz w to, co mówisz.

- Wierzę.

Bez słowa pożegnania odłożyła słuchawkę. Przytuliła poduszkę do piersi i usiłowała powstrzymać szloch.

Drew przez chwilę spoglądał na milczący aparat, po czym sięgnął w stronę sterty książek leżących na nocnym stoliku. Zanim zadzwonił do Cassie, był w bibliotece i wyszukał niemal wszystko, co dotyczyło grafologii. Z kwaśną miną otworzył pierwszy podręcznik i zaczął czytać.

Rozdział 6

Cassie zapięła pod szyję sukienkę w brzoskwiniowym kolorze. Starannie uczesała włosy i zrobiła sobie delikatny makijaż. Wyglądała niczym nastolatka. Znakomicie. O to chodziło.

Z napięciem oczekiwała nadejścia wieczoru. Bała się I jednocześnie łudziła nadzieją. Była przekonana, że jej widok wzbudzi zdziwienie i komentarze wśród przyjaciół Bennetta.

Poza tym... z całego serca pragnęła go zobaczyć. Babcia Jo weszła do sypialni za piętnaście siódma.

- Chcesz iść na przyjęcie w tym stroju? - spytała od progu.

- Podoba ci się?

Cassie wykonała pełny obrót. Sukienka zawirowała.

- Piętnaście lat temu powiedziałabym, że wyglądasz uroczo. Gdzie to kupiłaś?

- U Goldwatera, w dziale młodzieżowym. Niewielki wzrost czasami daje jakieś korzyści.

- Dlaczego nie włożyłaś czerwonej sukienki?

- Drew uwielbia ten kolor. Stwierdził, że będę mu przypominała smakowitą brzoskwinię.

Babcia Jo zmarszczyła brwi.

- Myślałam, że ma lepszy gust.

- Ubrałam się najlepiej, jak umiałam. Chcę mu sprawić przyjemność.

Cassie zrobiła niewinną minę, lecz babcia Jo nie dała się tak łatwo oszukać.

- Coś ukrywasz przede mną. Widzę to w twoich oczach.

- Ja?

- Drew to znakomity chłopak. Postaraj się go nie stracić.

- Naprawdę go lubisz?

- Tak. Gdybym poznała kogoś takiego jak on, tylko nieco starszego, nie zawahałabym się ani chwili.

Cassie pomyślała o A. W. Za kilka minut nastąpi spotkanie, które powinno stać się najważniejszym wydarzeniem wieczoru. Przez chwilę miała ochotę wyznać starszej pani prawdę, lecz w porę ugryzła się w język.

- Wyglądasz cudownie, babciu - powiedziała po chwili milczenia.

Babcia Jo oparła dłoń na biodrze.

- Uważam, że szałowo to właściwe określenie. Za życia twojego dziadka nie nosiłam podobnych strojów. Ale wówczas nie ćwiczyłam aerobiku.

Kosym okiem zerknęła na wnuczkę.

- Jesteś pewna, że powinnaś wystąpić w tej sukience? - Pociągnęła nosem. - Co to za perfumy? Kupowałam ci podobne, gdy byłaś uczennicą.

- To te same. Nadal są w sprzedaży.

- Cassie, włóż czerwoną suknię.

- Nie. Musimy już iść, bo się spóźnimy.

- Może chociaż rozepniesz kołnierzyk? Wzmocnisz makijaż? Włożysz większe kolczyki?

- Nic z tego. Idziemy.

Babcia Jo westchnęła z rezygnacją.

- Chyba wiesz, co robisz.

Szukam ci odpowiedniego mężczyzny, pomyślała Cassie. Reszta jest niewiele znaczącym dodatkiem.

- Wiem - powiedziała głośno. - W drogę.

Przed domem, w którym mieszkał Drew, stało kilka samochodów. Cassie zauważyła zielonego MG.

- Niezły wóz - odezwała się babcia Jo. - Mówiłam ci, że mam zamiar zmienić mojego oldsmobile'a na coś bardziej sportowego?

- Nie czuję się zaskoczona - odpowiedziała z uśmiechem dziewczyna. Była przekonana, że wszystko idzie zgodnie z planem.

Drzwi otworzył Drew. Szeroki uśmiech, jakim powitał babcię Jo, zmienił się w grymas zaskoczenia na widok Cassie.

Dziewczyna usiłowała zrobić drwiącą minę, lecz nie potrafiła oderwać oczu od stojącego w progu mężczyzny. Drew wyglądał wspaniale. Babcia Jo miała rację. Tacy mężczyźni należeli do rzadkości.

Drew otworzył usta, po chwili je zamknął, na koniec wykrztusił tylko jedno słowo:

- Brzoskwinia.

- Kupiłam sukienkę zaraz po naszej rozmowie. - Cassie zatrzepotała zalotnie rzęsami. - Skoro wspomniałeś o uczuciu, jakim darzysz ten kolor...

Babcia Jo wzięła mężczyznę pod ramię i odciągnęła na bok.

- Przekonaj ją, żeby spaliła tę kieckę - szepnęła.

- Jestem pewna, że posłucha twojej rady.

- Mam duże wątpliwości - powiedział Drew. Spojrzał na słodko uśmiechniętą dziewczynę. Wyglądała jak uczennica, brakowało jej tylko tornistra i worka z kapciami. Gdzie podziała się piękność, która przed kilkoma tygodniami podbiła mu serce?

- Chyba powinniśmy wejść do środka - zdecydował.

- Wszyscy czekają.

- Bomba! - zawołała Cassie.

- Dobry Boże - westchnął Drew.

Babcia Jo spoglądała to na niego, to na swoją wnuczkę. Gdy weszli do holu, nachyliła się w stronę dziewczyny.

- Chyba zwariowałaś - szepnęła.

Cassie nie odpowiedziała. Wzrokiem przeszukiwała tłum osób zgromadzonych w salonie. Wypatrywała A. W. Starszy pan stał w rogu pokoju, zajęty rozmową z dwiema kobietami. Mam nadzieję, że to mężatki, pomyślała Cassie. Jeśli Drew ma zamiar urządzić konkurs...

- Nie bój się, obie mają mężów - usłyszała tuż nad uchem. - Nie mam zamiaru uciekać się do sabotażu, choć znam osoby, które to uwielbiają. Mmm. Używasz tych samych perfum, co moja pierwsza szkolna miłość.

Ujął pod rękę babcię Jo, a drugim ramieniem otoczył kibić dziewczyny.

- Chodźcie - powiedział głośno. - Przedstawię was pozostałym gościom.

Był wspaniałym organizatorem. Prowadził obie kobiety do każdej grupki gości, lecz dopiero na koniec zbliżył się do A. W.

Cassie zauważyła, że wśród mężczyzn było kilku pacjentów Drew, eks-więźniów. Z wyraźnym zdziwieniem reagowali na jej widok, więc doszła do przekonania, że Drew nie uniknie kpin i żartów. Ta perspektywa sprawiła jej dużą przyjemność.

Spostrzegła także, że A. W. już dawno zwrócił uwagę na babcię Jo. Stracił zainteresowanie prowadzoną dotąd rozmową i z niecierpliwością oczekiwał chwili, gdy będzie mógł się przedstawić.

Gdy Drew skierował się w jego stronę, A. W. poprawił krawat i przygładził włosy. Po chwili przeprosił swe towarzyszki i wyszedł naprzeciw nadchodzącym.

Drew znakomicie grał swoją rolę.

- Aaa... tu jesteś, dziadku - zawołał. - Właśnie się zastanawiałem, gdzie zniknąłeś.

A. W. serdecznie uścisnął Cassie.

- Przyszedłem się przywitać z moją nową przyjaciółką - oświadczył. - Myślałem, że już nikt nie uwolni mnie od nudnej pogawędki - dodał ściszonym głosem.

Cassie uśmiechnęła się.

- A. W. , chcę ci przedstawić moją babcię, Jo Reynolds. Babciu, A. W. Bennett przyjechał do Albuquerque, aby wziąć udział w locie balonem.

Babcia Jo zerknęła spod oka na dziewczynę, po czym wyciągnęła rękę.

- Przypominam sobie, to ten od insektów. A. W, chciałam ci pogratulować znakomitej wymówki.

A. W. wyglądał na lekko zdezorientowanego.

- Ani przez chwilę nie wierzyłam w historię z dezynsekcją - wyjaśniła Jo. - Przypuszczam, że miałeś randkę, albo po prostu zrozumiałeś, że młodzi powinni zostać sami.

Starszy pan mrugnął łobuzersko.

- Prawdziwy dżentelmen nie może zdradzić, który powód był właściwy.

- To nie ma znaczenia - powiedziała babcia Jo. - Znakomicie odegrałeś rolę Kupidyna. Przyjmij moje najszczersze gratulacje. Mimo wielu zabiegów, nigdy nie osiągnęłam podobnego wyniku.

Cassie ze złością zacisnęła zęby. Drew położył dłoń na jej ramieniu.

- Dziękuję opatrzności, że ci się nie udało. Dzięki temu ja mogłem zgarnąć główną wygraną. - Spojrzał na dziewczynę. - Prawda, Cassie?

Poczuła dreszcz przebiegający przez całe ciało. Dłoń , mężczyzny emanowała zmysłowym ciepłem, budziła wciąż świeże wspomnienia.

- Prawda - odpowiedziała, nie podnosząc wzroku. Obawiała się, że może przypadkowo zdradzić swe prawdziwe uczucia.

- Pozwólcie teraz, że oddalimy się na chwilę - powiedział Drew. - Musimy porozmawiać. Dziadku, czy mógłbyś przyrządzić drinki?

- Z przyjemnością - odparł A. W. Zaoferował ramię babci Jo. - Lubisz martini? Potrafię zrobić wyjątkowo mocne.

- Nie wątpię - mruknęła. - Zdaje mi się, że powinnam nadzorować tę „produkcję”.

Cassie spoglądała na nich z zadowoleniem. Udało się! Nie miała zbyt wiele czasu, by cieszyć się sukcesem, gdyż Drew pociągnął ją do gabinetu.

- Zapominasz, że jesteś gospodarzem - zaprotestowała. - Powinieneś wrócić do gości.

- Nie bój się, nie ukradną mi sztućców.

- Jestem o tym przekonana.

- Niektórzy z nich trafili do więzienia za zabójstwo, ale żaden nie był złodziejem.

- Nie bądź śmieszny. Wiesz dobrze, o co mi chodzi. Masz pewne obowiązki.

- Do diabła z obowiązkami. Wziął ją w ramiona.

- Do diabła ze wszystkim.

Przybliżył twarz do jej twarzy. Gdyby zachowywał się bardziej natarczywie, być może stawiałaby opór. Lecz zbyt długo czekała, zbyt długo tęskniła... Z cichym westchnieniem przywarła do jego piersi.

Zapomniała o gościach czekających w salonie. Zapomniała o A. W. i babci Jo. Całkowicie poddała się uczuciom.

Drew uniósł głowę. Oddychał ciężko.

- Sukienka nie działa - stwierdził.

Cassie przez chwilę zastanawiała się nad sensem jego wypowiedzi.

- Nie rozumiem - odparła w końcu.

- Pomyliłaś się, jeśli myślałaś, że wygląd Shirley Temple wystarczy, abym cię odtrącił.

Westchnął głęboko.

- I te perfumy.

Cassie usiłowała zebrać myśli.

- Ja...

Drew musnął wargami jej ucho.

- Pachniesz jak Mary Jane.

- Kto?

- Dziewczyna, z którą chodziłem do liceum. Była moją pierwszą miłością, lecz nigdy nie odważyłem się jej dotknąć tak, jak dotykam ciebie.

Patrzyła na niego w milczeniu. Czuła omdlewającą słodycz ogarniającą całe ciało.

- Cassie. Moja mała uczennica - zamruczał Drew. Patrzył, jak rozkwita pod wpływem jego pieszczot.

- Jest coś prowokującego w twoim niewinnym wyglądzie, zwłaszcza że wcale nie jesteś niewinna.

Rozpiął kołnierzyk sukni.

- Wyglądasz prześlicznie nawet w brzoskwiniowym kolorze.

Cassie przypomniała sobie o gościach pozostawionych w salonie.

- Drew, chyba powinieneś...

- Chyba nie.

Ręka mężczyzny znieruchomiała.

- Chcesz, żebym przestał?

Dziewczyna otworzyła usta, lecz nie padło z nich ani jedno słowo. Drew zsunął jej suknię z ramion, odkrywając jędrne, nabrzmiałe pożądaniem piersi. Cassie wygięła się w łuk w oczekiwaniu na pieszczoty. Poczuła wargi mężczyzny na swoim ciele.

- Nawet smakujesz jak brzoskwinia. Uniósł głowę.

- Tęskniłem za tobą.

- Drew...

Pod Cassie ugięły się kolana.

- Doprowadzasz mnie do szaleństwa.

- To dobrze.

Ucałował jej zamknięte powieki.

- Ja też szaleję za tobą. Lecz teraz musimy wrócić do gości.

Drżącymi dłońmi doprowadził jej strój do porządku.

- Zostań po przyjęciu. Zostań na noc. Proszę.

W głębi duszy Cassie przyznawała mu rację. Pamiętała o gościach, o przyjęciu, o babci Jo. Lecz co miała począć z żarem, który trawił jej ciało?

Drew - jęknęła.

- Wiem - powiedział cicho. - Nie powinienem zaczynać czegoś, czego nie możemy dokończyć, ale tak bardzo chciałem cię pocałować, dotknąć, dowiedzieć się, że czujesz to samo.

Powoli odzyskiwała spokój.

- Nie powinnam zachowywać się w ten sposób.

- Nie mów tak. Wszystko będzie dobrze. Daj mi tylko szansę i zostań.

Czyżby zmienił zapatrywania?

- Drew, przyszłam na przyjęcie z babcią. Nie mogę dopuścić, żeby sama wracała do domu. Poza tym, A. W. będzie nocował u ciebie.

Mężczyzna uśmiechnął się.

- To wcale nie jest takie pewne. Widziałaś, że przypadli sobie do gustu. A jeśli zechcą wracać razem?

- Przecież dopiero się poznali!

- Cassie, czy masz zamiar być ich przyzwoitką?

- Nie, ale...

- Wszystko przebiega zgodnie z planem. Przecież nie muszą iść zaraz do łóżka. Wystarczy, że porozmawiają, wypiją kawę.

- Akurat. Twój dziadek to znany kobieciarz.

- Kto taki?

- Sam powiedziałeś, że po śmierci żony miał wiele kobiet.

- To prawda, lecz babcia Jo jest wystarczająco dorosła, aby zdawać sobie sprawę z własnego postępowania.

Doprowadziliśmy do oczekiwanego spotkania, a teraz pozwólmy działać naturze.

- Natura niech robi, co chce. Mnie interesują wyłącznie działania A. W.

- Dobrze. Zaproponuję mu, żeby zabrał Jo na kawę i szepnę, że chcesz przez dwie godziny pozostać wyłącznie ze mną.

Cassie westchnęła ciężko.

- Nigdy nie przypuszczałam, że będę pilnować własnej babki.

- Najwyższy czas, żebyś na chwilę zniknęła jej z oczu. Dla dobra sprawy. Liczy się tylko miłość.

Liczy się tylko miłość, powtórzyła w myślach. Boże, jaka jestem zakochana!

- Znakomicie posiadł pan sztukę perswazji, doktorze Bennett.

Drew spojrzał na nią uważnie, starając się odnaleźć ton drwiny w jej głosie. Nie zauważył niczego podejrzanego. Na twarzy dziewczyny malowała się szczerość.

Z uśmiechem poprawił kołnierzyk jej sukni i przesunął palcem po ustach.

Zza drzwi dobiegał przytłumiony szmer rozmów.

- Musimy iść do gości.

Pogładził dziewczynę po policzku i ruszył w kierunku salonu, lecz po chwili zatrzymał się.

- Obiecaj, że zostaniesz - powiedział.

- To zależy wyłącznie od babci Jo.

- A jeśli zgodzi się na propozycję A. W?

Cassie spojrzała mu prosto w oczy. Już miała odpowiedzieć, gdy usłyszała dwa podniesione głosy, górujące nad innymi. Drew także zaczął nasłuchiwać.

- Babcia Jo - szepnęła dziewczyna.

- I A. W. - dodał Drew. - Cholera! Sprzeczka przybierała na sile.

- Są w kuchni - oświadczył Drew. Podbiegł do drzwi. Jednym rzutem oka ocenił sytuację. Było gorzej niż źle.

Jo stała z rękami wspartymi na biodrach i rozgniewanym wzrokiem wpatrywała się w twarz Bennetta.

- To nie ma najmniejszego znaczenia! - zawołała.

- Wszystkie kobiety tak twierdzą - warknął A. W. - lecz tak nie myślą.

- Uważasz, że nie stać nas na szczerość?!

- Mam duże wątpliwości.

Drew przez chwilę nie potrafił wykrztusić ani słowa. W końcu spytał z udawaną beztroską:

- Hmm... Czy ktoś ma ochotę na drinka?

W progu stanęła Cassie. Miała zaczerwienione policzki i błyszczące oczy.

- Dziękuję - odezwała się babcia Jo. - Na pewno nie będę piła w towarzystwie tego pana.

Cassie zrobiła przerażoną minę.

- Widziałam gdzieś tacę ze smakowitymi kanapkami - wybąkała. - Może przyniosę i...

A. W. z szacunkiem pochylił głowę, lecz wyraźnie było widać, że jest mocno urażony.

- Dziękuję ci, Cassie, lecz w obecności tej damy tracę apetyt.

To straszne! Dziewczyna usiłowała załagodzić spór, lecz nie wiedziała, jak zacząć.

- Powinniście ochłonąć, przemyśleć sprawę.

- Chciałabym już wrócić do domu - przerwała jej babcia Jo. - Jestem pewna, że Drew odwiezie cię po zakończeniu przyjęcia. Daj mi kluczyki od samochodu.

Drew postąpił kilka kroków.

- Nie odchodź, Jo. To nieporozumienie da się zaraz wyjaśnić. Zjedzmy coś, wypijmy, a potem...

- Jesteś bardzo miły, Drew. - Jo poklepała go po zarośniętym policzku. - Mimo to wychodzę.

Spojrzała ponuro na starszego z Bennettów.

- Nie chcę być obiektem kolejnej napaści.

- W takim razie, ja również muszę już iść - odezwała się Cassie. - Wezmę tylko torebkę.

- Jeśli chcesz, możesz zostać.

- Nie... tak będzie lepiej.

Zignorowała błagalny wzrok, którym obrzucił ją Drew.

- Poczekaj w samochodzie. Zaraz przyjdę.

- Cassie...

Drew chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie.

- Zostań. To bardzo ważne.

- Jo jest zdenerwowana. To też ważne. Uwolniła się z jego objęć.

- Nie mogę pozwolić, żeby sama wracała w takim stanie.

- Więc wróć później. Poczekam.

- Nie mogę, Drew.

Rzuciła mu szybkie spojrzenie i wybiegła z kuchni.

Babcia Jo zasiadła za kierownicą. Samochód z piskiem opon ruszył z podjazdu, rozsypując żwir na wszystkie strony.

- Co za arogancki facet! Uważa, że zjadł wszystkie rozumy.

Cassie chrząknęła. Postanowiła dowiedzieć się, co stanowiło powód sprzeczki.

- Od czego zaczęliście... hmm... dyskusję?

- Dyskusję? To była kłótnia!

- Zauważyłam.

- To gbur!

- Naprawdę?

W oddali błysnęło czerwone światło. Jo wcisnęła pedał hamulca.

- Naprawdę. Wiesz, co powiedział? Uważa, że Robert Redford jest stanowczo zbyt niski.

Rozdział 7

Cassie zrobiła zdumioną minę.

- Posprzeczaliście się o Roberta Redforda?!

- Rozmawialiśmy o filmach. Spytałam go tylko, co sądzi o Redfordzie.

Cassie westchnęła. Wiedziała, że tylko jedna odpowiedź mogła zadowolić oczekiwania babci.

- Powiedział, że to niezły aktor. Niezły. Potem uczynił kilka niestosownych uwag na temat jego wzrostu. Po prostu się wściekłam.

- Wyobrażam sobie.

Cassie pokręciła głową. Zdawała sobie sprawę z komizmu sytuacji, a jednocześnie zaciskała zęby ze złości. Lubiła Redforda, lecz tym razem była na niego po prostu wściekła.

- Przypuszczam, że A. W. bał się porównania - ciągnęła Jo. - Jest po prostu głupi. Z jego wyglądem? Sam mógłby być aktorem.

- Powiedziałaś mu, że jest przystojny?

- Oczywiście, że nie. Powinnaś zobaczyć go, gdy mówił o Redfordzie. Wsunął ręce w kieszenie, wypiął pierś, wzruszył potężnymi ramionami i spytał: „Taki konus?” Miałam ochotę mu przyłożyć.

Potężnymi ramionami? - Cassie uśmiechnęła się. Może jeszcze nie wszystko stracone?

- Nie dziwię się, że nie zauważyłaś, skoro jesteś tak zapatrzona w najmłodszego z Bennettów. A. W. to bardzo interesujący mężczyzna. Chciałam go poznać od chwili, gdy opowiedziałaś mi historyjkę o karaluchach.

- Nadal w to nie wierzysz?

- Cassie, przecież mógł przełożyć termin dezynsekcji, gdy dowiedział się, że macie zamiar przyjechać.

- Miał spędzić noc u przyjaciół. Nie chciał ich urazić odmową.

- Przyjaciół? Raczej u przyjaciółki.

- Skąd ten pomysł?

- Jest seksowny - powiedziała miękko Jo. Nagle uderzyła dłonią w kierownicę. - Tylko cholernie czuły na swoim punkcie! Dzięki Bogu, że mieszka w Phoenix i nie będę musiała go więcej widywać!

- Taaak... - mruknęła Cassie. Mrok skrył uśmiech, jakim skwitowała ostatnią wypowiedź babci.

Rozmowa zaczęła obracać się wokół innych tematów. Jo zwróciła uwagę na niecodzienny dobór gości na przyjęciu u Bennetta. Prócz byłych więźniów, Drew zaprosił także kilku przedstawicieli prawa.

- Dziwna mieszanka - stwierdziła babcia Jo. Zatrzymała samochód przed domem.

- Przepraszam, że w tak niespodziewany sposób wyciągnęłam cięż party, lecz nie potrafiłam inaczej wyrazić swej dezaprobaty wobec impertynencji pewnego mężczyzny.

Cassie skinęła głową. Była przyzwyczajona do melodramatycznych gestów, których nie szczędziła jej starsza pani.

- I tak muszę wcześnie wstać do pracy. Wolę się wyspać - odpowiedziała, choć w głębi serca czuła zawód, że nie mogła zostać do końca imprezy.

- Nie wiesz przypadkiem, jak długo ten facet będzie przesiadywał w Albuquerque? Pytam wyłącznie przez ciekawość.

- O kim mówisz?

„Cassie udawała, że nie wie, o kogo chodzi.

- O pewnym irytującym staruszku. Dziewczyna zaniosła się gwałtownym kaszlem.

- Przynajmniej do końca weekendu - odpowiedziała po chwili. - Mówiłam ci, że chce wziąć udział w locie balonem.

- Naprawdę? - Twarz babci Jo pojaśniała radością, lecz zaraz potem przybrała wyraz obojętności. - Do diaska. Nie uda mi się uniknąć kolejnego spotkania.

Na pewno, pomyślała Cassie. Nagle przyszło jej do głowy, że A. W. może zrezygnować z dalszego pobytu.

Wiedziała, że tylko Drew zna odpowiedź na to pytanie. Miała więc pretekst, żeby do niego zatelefonować.

Zadzwoniła następnego dnia w porze lunchu. Niestety, usłyszała jedynie głos nagrany na automatyczną sekretarkę. Ze złością odłożyła słuchawkę. Po chwili uspokoiła się. Doszła do wniosku, że Drew i A. W. mogli zwiedzać miasto. Ponownie wykręciła numer.

- Drew, zadzwoń do mnie wieczorem - powiedziała krótko.

Kiedy wróciła z pracy, babcia Jo właśnie podnosiła słuchawkę telefonu.

- Aaa... Cześć, Drew. Jak samopoczucie? - Roześmiała się. - Tak, właśnie przyjechała. Słuchaj, przyjęcie było wspaniałe i przykro mi, że musiałam tak nagle was opuścić. Mam nadzieję, że wszyscy znakomicie się bawili. - Milczała przez chwilę.

- On nie? Biedaczysko. Mrugnęła w stronę wnuczki.

- Nie, ani przez chwilę nie myślałam o tej głupiej sprzeczce. Cześć. Porozmawiaj ze swą ukochaną.

Cassie z niecierpliwością chwyciła słuchawkę.

- Halo?

- Zjedzmy razem kolację - odezwał się Drew niskim, pełnym napięcia głosem. - Odchodzę od zmysłów. Chciałem zadzwonić rano, ale przypomniałem sobie, że jesteś w pracy. Dziadek nalegał, żebyśmy zjedli lunch na mieście. Wolałem nie zostawiać go samego.

- To jak chcesz wyjść na kolację?

- Wszystko przygotowałem. Zamówiłem mu pizzę i wypożyczyłem trzy komedie. Spędzi wieczór przed ekranem.

- Ktoś mógłby pomyśleć, że opiekujesz się nastolatkiem.

- Czasem też mam takie wrażenie. Muszę z tobą porozmawiać, lecz przede wszystkim chcę cię zobaczyć. Och... idzie A. W.. Przyjadę po ciebie o ósmej.

Cassie powoli odłożyła słuchawkę. Miała ochotę zatańczyć z radości. Wspólna kolacja! Kolacja i...

- Cassie, cała promieniejesz szczęściem.

- Naprawdę?

- Drew chce się z tobą spotkać?

- Tak.

- Przekaż mu, że A. W. jest starym gburem.

- Nie mogę.

- Ciekawa jestem, co będzie robił wieczorem. Cassie spojrzała jej prosto w oczy.

- Jadł zamówioną pizzę i oglądał filmy z wypożyczalni wideo.

- Sam?

- Sam. Chcesz mu towarzyszyć?

- Broń Boże! Tak tylko pytałam. Znam jego gust. Nie mam ochoty oglądać głupawych aktorek z wielkimi cycami.

Cassie zacisnęła usta, by nie wybuchnąć głośnym śmiechem.

- Może wybrał film z Redfordem? - spytała niewinnym głosem.

Babcia Jo prychnęła niczym rozzłoszczona kotka.

- Na pewno nie. W przeciwieństwie do mnie. Teraz idź, wykąp się i przygotuj do randki. Tylko na miłość boską nie wkładaj tej brzoskwiniowej sukienki! I nie wracaj zbyt wcześnie.

Cassie nie miała najmniejszego zamiaru przebierać się za uczennicę. Upięła wysoko włosy, nałożyła błyszczące kolczyki i spryskała ciało perfumami. Włożyła jedwabne majteczki, czerwoną sukienkę i czerwone buty na wysokich obcasach. Czuła się wprost wspaniale.

- Dzisiaj wyglądasz znacznie lepiej - orzekł Drew, gdy wsiadała do audi. Przytrzymał jej dłoń w swojej.

Cassie uśmiechnęła się. Dostrzegła wyraz pożądania w oczach mężczyzny.

- Musimy porozmawiać o A. W. i babci Jo - oznajmiła.

- To prawda - odparł Drew, lecz myślał o czymś innym.

- Dowiedziałeś się już, co było powodem kłótni?

- Uhm. Byłem przekonany, że chodzi o coś bardziej istotnego.

- Ja też.

Drew zrobił komiczny grymas.

- Jestem uważany za dobrego psychologa, lecz w obecności A. W. i babci Jo zupełnie tracę głowę.

- Pamiętam, jak chciałeś załagodzić sytuację: „Hmm... Czy ktoś ma ochotę na drinka?”

Roześmiała się.

- Szkoda, że nie miałam magnetofonu.

- Nie zachowałaś się lepiej, proponując, że przyniesiesz tacę z kanapkami.

- Masz rację. Mimo to, musimy spróbować ich pogodzić.

- Myślisz, że to możliwe?

- Oczywiście. Babcia wciąż pyta o A. W. i jestem przekonana, że z niecierpliwością oczekuje na następne spotkanie.

- Dziadek zachowuje się w ten sam sposób. Co pięć minut robi uwagi na temat zachowania niektórych kobiet. Ostatnio pytał, czy zauważyłem, że „pani Reynolds ma znakomitą figurę”.

- Powinniśmy się śpieszyć.

- Łatwo powiedzieć - westchnął Drew. - Masz jakiś pomysł?

- Mam. Kiedy wspomniałam o locie balonem, babcia Jo zrobiła przesadnie zakłopotaną minę i powiedziała: „Nie uda mi się uniknąć kolejnego spotkania. „

- Rozumiem.

- Myślisz, że A. W. będzie mógł się powstrzymać od uwag na temat Roberta Redforda?

- Mam nadzieję. Czy jest jeszcze coś, co może ją rozdrażnić?

- Ostatnio stała się zaciekłą feministką.

- A. W. nigdy nie narzekał na ruch wyzwolenia kobiet. To jeden z powodów jego popularności u płci pięknej.

- Zatem załatwione. Chociaż...

- Co takiego?

- Drew, jeśli tym razem się nie uda, zrezygnujemy. Dalsza zabawa w swaty nie ma sensu. Nie możemy ich zmuszać na siłę.

- Umowa stoi. Mam nadzieję, że wytrzymam do weekendu. Dziadek staje się coraz bardziej niecierpliwy, a duma nie pozwala mu zatelefonować z przeprosinami. Gdy nie może wysiedzieć w domu, wsiada do samochodu i jeździ po całym mieście. Co gorsza, zabiera mnie ze sobą, a znasz jego sposób prowadzenia.

- Boże!

Drew rzucił jej szybkie spojrzenie.

- Niepokoisz się o mnie?

- Hmm... można tak to określić.

- Bardzo mi miło. I jeszcze jedno. Nie biorę żadnych środków nasennych.

- To niedobrze. Należy ci się kilka godzin wypoczynku.

- Ostatniej nocy w ogóle nie spałem.

- Rozmyślałeś o A. W. i Jo? Zmierzył ją wzrokiem.

- Nie. Zupełnie o czymś innym.

Skręcił w stronę parkingu należącego do jednego z najlepszych hoteli w Albuquerque. Cassie zrobiła zdziwioną minę.

- Tu jest całkiem niezła restauracja.

Gdy zajęli miejsce przy stoliku, Drew przeprosił swą towarzyszkę i odszedł na chwilę.

W trakcie kolacji rozmawiali na temat przyjęcia.

- Ucieszysz się, jeśli powiem, że w chwilę po waszym wyjściu zarzucono mnie natarczywymi pytaniami. Przysięgałem, że masz dwadzieścia pięć lat, lecz nikt nie chciał mi uwierzyć.

Cassie skrzywiła się.

- Zachowałam się obrzydliwie.

- Gdy zobaczyłem cię na progu, wiedziałem, że musisz być na mnie wściekła.

- Byłam.

- A teraz?

Przede wszystkim powinna zadać pytanie, czy zmienił swą opinię na temat grafologii. Ale nie chciała psuć nastroju.

- Jak sądzisz?

- Nie włożyłaś brzoskwiniowej sukienki.

- Nie.

Przez długą chwilę siedzieli w milczeniu, patrząc sobie w oczy. Drew sięgnął do kieszeni.

- Prawdę mówiąc, nic nie wiem o tej restauracji. Położył na stoliku klucz oznaczony numerem pokoju.

Niebo było liliowoszare, gdy Drew odprowadził Cassie do drzwi jej domu.

- Mam poczucie winy - powiedział. - Niedługo rozpoczynasz pracę, a ja będę tylko wysłuchiwał zwierzeń dziadka.

- Jeszcze nie ma piątej - szepnęła dziewczyna. - Zdążę się wyspać.

Przytulił ją.

- Chciałbym spać u twego boku.

- Ja także.

- Jo nie miałaby nic przeciwko temu. Musnął wargami jej usta.

- To prawda, lecz ja...

- Coś mi się zdaje, że jesteś większą tradycjonalistką niż twoja babcia.

Pociągnęła go za brodę.

- Możliwe.

- Więc zobaczymy się dopiero jutro?

- Niestety - westchnęła i przytuliła się.

- Całkiem zapomnieliśmy o racquetballu. Roześmiała się.

- Nie zapomnieliśmy. Ale teraz naprawdę musimy się wyspać, żeby mieć siłę stawić czoło nadchodzącym kłopotom. Wiele zależy od powtórnego spotkania A. W. i babci Jo.

Drew zrobił ponurą minę.

- Jak wiele?

- Przyszłość naszych bliskich.

- A nasza?

Oparła głowę na jego piersi i przez chwilę słuchała mocnego rytmu serca. Co będzie jeśli A. W. i Jo zerwą dalsze kontakty? Czy będzie miała dość siły, aby opuścić babcię i rozpocząć życie z ukochanym mężczyzną?

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Nie - powiedziała cicho. - To dwie zupełnie różne sprawy.

- Dzięki Bogu - szepnął i obsypał jej twarz pocałunkami.

Gdy podniósł głowę, zobaczył zaczerwienione policzki dziewczyny.

- Lepiej wejdź do środka - powiedział schrypniętym głosem. - Myślałem, że po dzisiejszej nocy odzyskam spokój, ale... - Wzruszył bezradnie ramionami.

- Jeszcze chwilę - szepnęła. Drżała na całym ciele.

- Jest zimno.

Rzeczywiście, dopiero teraz poczuła chłód poranka.

- Idź już.

- Nie chcę cię opuszczać.

Jęknął cicho i ponownie chwycił ją w ramiona.

- Cassie...

Wycisnął na ustach dziewczyny długi, namiętny pocałunek.

- A teraz idź już - starał się mówić stanowczym tonem.

Posłuchała.

Drew powoli szedł w stronę samochodu. Wciąż rozmyślał o wydarzeniach minionej nocy. Dość rozstań, zdecydował. Cassie musi odejść od babci. Jeśli A. W. okaże się niedobrym kandydatem do ręki babci Jo, to... Właśnie, co wtedy?

Przyznaj się, Bennett. Stoisz przed najpoważniejszą decyzją w swym życiu. Kochasz tę kobietę? Czym w ogóle jest miłość?

Po przyjeździe do domu, rzucił się w ubraniu na łóżko. Czy był gotów do kolejnego małżeństwa?

Cassie także nie mogła zasnąć. W końcu podniosła się i poszła do kuchni, by wypić szklankę soku.

Na stole leżało kilka listów. Zerknęła na nazwiska nadawców. Jeden był od Evana. Bez namysłu rozerwała kopertę i wyjęła kartkę maszynopisu. Oczywiście, pomyślała z uśmiechem. Evan wolał nie ryzykować.

Zaczęła czytać. Już po kilku pierwszych słowach jęknęła z przerażenia. Klient Evana był oskarżony o morderstwo! To niemożliwe. W próbce pisma, którą otrzymała wcześniej, nie było nic, co mogłoby sugerować podobne przypuszczenie. Krój liter wskazywał raczej na nieśmiałego, zamkniętego w sobie mężczyznę, niemal całkowicie pozbawionego inicjatywy. Kogoś szczerego i uczciwego, choć przez swoją małomówność źle ocenianego przez otoczenie. To nie był wizerunek mordercy, a Cassie była przekonana, że nie popełniła żadnej omyłki.

Evan wyjaśniał pokrótce linie postępowania obrony. Całkowicie zgadzał się z opinią Cassie i chciał wypłacić jej honorarium za konsultację.

Dziewczyna odłożyła kartkę i podparła brodę dłońmi. Ciekawe, co powiedziałby Drew?

Godzinę później do kuchni weszła babcia Jo. Cassie wciąż siedziała nad listem.

- Co ty tu robisz? - Jo zerknęła wnuczce przez ramię.

- Pewien psycholog z uniwersytetu w Phoenix skorzystał z mojej analizy grafologicznej, aby pomóc oskarżonemu o morderstwo.

- Nieprawdopodobne!

- Co więcej, chce mi wypłacić honorarium za konsultację.

- Słusznie. Jesteś warta górę złota.

- Byłam przekonana, że potraktuje to jako przyjacielską przysługę.

- Cassie, jesteś przecież profesjonalistką. Możesz bez wahania przyjąć te pieniądze.

- Nie wiem. Zobaczę, co powie Drew. Nie chcę, żeby pomyślał, że staram się z nim konkurować.

- Wie o twoich zainteresowaniach?

- Tak.

- I co?

- Jest nieco sceptyczny. Musi się jeszcze wiele nauczyć.

Babcia Jo uśmiechnęła się domyślnie.

- W ciągu dzisiejszej nocy usiłowałaś mu coś wytłumaczyć?

- Słyszałaś, jak wchodziłam?

- Nie miałam takiego zamiaru, lecz po tylu latach spędzonych w tym domu, słyszę każdy podejrzany hałas. Twoja mama nie była tym zachwycona, gdy mieszkałyśmy razem, a ona zaczęła spotykać się z twoim ojcem.

- Starałam się zachowywać bardzo cicho. Babcia Jo poklepała ją po dłoni.

- Nic się nie przejmuj. Cieszę się z waszego związku. Drew to znakomity chłopak. Szkoda, że ma tak nieprzyjemnego dziadka.

Cassie zbyła milczeniem ostatnią uwagę. Dopiero gdy wychodziła do pracy, powiedziała:

- Podobno widok balonów unoszących się w powietrze w pierwszych promieniach wschodzącego słońca jest niezapomnianym przeżyciem.

- Taaak - odparła z namysłem Jo. - To musi być piękne.

- Może wybierzemy się jutro rano na pole startowe?

- Dobry pomysł.

- Jeśli planujesz spędzić kolejną noc poza domem, nie zdążysz się wyspać - dodała.

- Nigdzie nie wychodzę. Drew także potrzebuje wypoczynku, a poza tym i tak spotkamy się ju... wkrótce.

Babcia spojrzała na nią z ukosa.

- Hmm... - Uśmiechnęła się tajemniczo. - W takim razie chętnie będę ci towarzyszyć.

Czyżby zaczęła podejrzewać, co się święci? Nieważne. Zapowiadał się męczący dzień. Spotkanie Jo i A. W. oraz rozmowa na temat grafologii. Drew musi lepiej poznać zagadnienie, żeby wyrazić kompetentną opinię.

Jutro. Co przyniesie?

Rozdział 8

Lądowisko wypełniał tłum różnokolorowych postaci. Wokół rozlegał się gwar rozmów prowadzonych w różnych językach i syk gazu wypełniającego czasze balonów. Cassie i Jo podniesionym głosem wymieniały uwagi na temat aerostatów.

- Fantastyczny widok - zachwycała się starsza pani. - Chciałabym uczestniczyć w jednym z lotów. A ty?

- Tak. Tak. Oczywiście.

Cassie roztargnionym spojrzeniem obrzuciła startujący w pobliżu balon, po czym rozejrzała się wokoło. Drew stał w pobliżu wiklinowej gondoli.

- Ooo... tam jest Drew - zawołała dziewczyna z udawanym zaskoczeniem.

Babcia Jo spojrzała na nią z ukosa.

- Co za miła niespodzianka - stwierdziła.

- Jest z nim A. W. - dodała Cassie.

- A jak myślisz, dlaczego włożyłam mój najlepszy sweter?

- Wiedziałaś.

- Nie tylko wiedziałam, lecz także usiłowałam uczestniczyć w realizacji planu. Dobrze się spisałaś, kochanie. Dziękuję.

- Proszę.

- Czy A. W. coś podejrzewa?

- Nie wiem, ale obiecuję ci, że od tej chwili już nie będziemy się wtrącać.

- Nie martw się. Dam sobie radę.

Wyjęła z torebki kosmetyczkę. Zerknęła w lusterko, wprawnym ruchem przesunęła szminką po ustach, po czym szybkim krokiem ruszyła w stronę zajętych rozmową mężczyzn. Cassie biegła u jej boku.

- Cześć, Drew. Dzień dobry. A. W. - odezwała się Jo. - Nie spodziewałam się. że was tu zastanę.

A. W. spojrzał na nią z zaskoczeniem, jednak szybko opanował się i zrobił dobroduszną minę.

- Aaa... przyszłaś popróbować przyjemności latania?

- Nie stosuj swoich sztuczek, A. W. Nie wierzę, że kiedykolwiek zająłeś miejsce w gondoli.

Drew zerknął na Cassie. Dziewczyna zrobiła wymowną minę. Dobry początek. Do czego mogła doprowadzić podobna rozmowa?

- Czekałem na odpowiednią okazję - stwierdził spokojnie A. W.

- Należy korzystać z tego, co jest nam dane, a nie szukać ideałów - odparła Jo. - Zaczynam podejrzewać, że cierpisz na lęk wysokości.

Cassie westchnęła.

- A ty? - spytał z uśmiechem A. W. - Nie boisz się?

- Bardziej boję się, że mogłabym przegapić coś niepowtarzalnego.

Cassie starała się zrozumieć prawdziwy sens tego dialogu. Czy chodziło wyłącznie o lot balonem, czy o coś więcej?

- Myślę, że powinnaś skorzystać z szansy - oświadczył A. W.

Jo wyprostowała się dumnie.

- Poszukamy gondoli, gdzie będzie miejsce dla pary pasażerów?

- Już znalazłem - odparł A. W. - Właśnie przy niej stoimy.

Spojrzał na wnuka.

- Drew, mieliśmy lecieć razem, lecz chciałbym, abyś ustąpił miejsca tej damie.

Cassie zrobiła przerażoną minę. Naprawdę chcieli polecieć?!

- Z przyjemnością, dziadku - odparł Drew.

- Chwileczkę! - zaprotestowała Cassie. Wiklinowy kosz wydawał jej się słabym zabezpieczeniem przed potencjalnym upadkiem. Chwyciła babcię za rękę.

- Nie chcesz chyba... Drew odciągnął ją na bok.

- Niech lecą - powiedział cicho. - Przecież właśnie na to liczyliśmy, pamiętasz?

- Ale tam... w górze... zostaną bez żadnej ochrony. Nie mają spadochronów, ani niczego...

- Podczas podróży do Phoenix też nie mieliśmy spadochronów.

- To było co innego.

- Niezupełnie.

Objął ją w pasie i przytulił do piersi.

- Spójrz na nich - szepnął. - Spójrz na ich twarze. Babcia Jo promieniała prawdziwym szczęściem, a A. W. zachowywał się niczym młodzieniec.

- Przez wiele lat będą wspominać wspólny lot balonem - odezwał się Drew. - Może właśnie to doświadczenie na dobre zbliży ich do siebie.

- Mam nadzieję.

Cassie wbiła wzrok w ziemię. Nie mogła pozbyć się obawy.

- Ufają we własne siły, a jednocześnie są tak bezbronni.

- Wszyscy, którzy kochają, niezależnie od wieku, zachowują się w ten sam sposób. Pomachaj im. Cassie.

Z ociąganiem podniosła rękę. Babcia Jo pokiwała w jej stronę.

- To jest cudowne! - zawołała, gdy obsługa zwolniła liny i aerostat powoli zaczął unosić się w górę.

A. W. otoczył ją ramieniem.

- Cudowne - powtórzył jak echo, lecz nie patrzył w dół. Rozpłomienionym wzrokiem wpatrywał się w swą towarzyszkę.

- Drew - odezwała się Cassie - bardzo kocham babcię Jo. Nie chcę, żeby z mojego powodu coś jej się siało.

- Wiem, że najlepiej jak umiesz, starasz się służyć jej pomocą. Lecz musisz pamiętać, że masz do czynienia z dorosłą, doświadczoną osobą, która ma prawo powiedzieć „nie”, gdy naprawdę nie chce czegoś zrobić. Teraz powiedziała „tak” i to właśnie był jej wybór.

- Nie mogę ich zobaczyć. Balon jest zbyt wysoko.

- Wrócą.

- Wiem, ale...

- Cassie.

Zmusił ją, aby spojrzała mu prosto w oczy.

- Kilka miesięcy temu zdecydowałaś, że musisz wkroczyć w życie babci. Działania przyniosły oczekiwany skutek. Rozumiem twój niepokój, lecz powinnaś czym prędzej wyzbyć się niepotrzebnych obaw. Wszystko układa się jak najlepiej. Wziął głęboki oddech.

- Boże, jesteś piękna.

- Tobie też niczego nie brakuje.

- Chodź.

Otoczył ją ramieniem.

- Zobaczymy, czy uda nam się gdzieś zdobyć dwa kubki gorącej kawy.

Przez następną godzinę włóczyli się po okolicy, oglądając inne balony i zastanawiając się, co przyniesie najbliższa przyszłość.

- Zaproponuję dziadkowi, żeby przedłużył swój pobyt w Albuquerque - powiedział Drew. - Może mieszkać u mnie.

- Wytrzymasz? - z uśmiechem spytała Cassie.

- Raczej spytaj, czy wytrzymamy, kochanie. Myślałem, że będziemy mogli zrezygnować z hoteli, lecz teraz... Trudno. Damy radę.

Cassie szła w milczeniu. Drew po raz kolejny powiedział do niej „kochanie”, lecz co rozumiał przez słowo miłość? Czy mógłby zaakceptować jej ambicje? Czy umiałby służyć pomocą w ciężkich chwilach?

Przypomniała sobie o schowanym w torebce liście od Evana. Czy starczy jej odwagi, aby podjąć próbę dyskusji?

Drew zerknął w jej stronę.

- Milczysz - zauważył. - Masz dość hoteli? Szukasz innego rozwiązania?

- Nie, po prostu rozmyślałam.

- O czym?

- O nas.

- Cieszę się. Problem wart głębszego zastanowienia - odparł z uśmiechem. - Lecz najpierw zobaczmy, czy dzisiejszy dzień zmieni coś w życiu A. W. i babci Jo. Zgoda?

Spojrzała na niego z wdzięcznością.

- Zgoda.

Drew zmrużył oczy.

- Właśnie wracają. Chodźmy powitać dzielnych zdobywców przestworzy.

- Trzymają się za ręce.

- Rzeczywiście.

- Dopięliśmy swego. Drew, czuję się jak w Święta Bożego Narodzenia.

Objął ją i przytulił.

- Gratulacje, Święty Mikołaju.

Cassie odpowiedziała mu serdecznym uściskiem, po czym uwolniła się z jego objęć.

- Jak było? - zawołała w stronę zbliżającej się pary.

- Niewiarygodnie - odkrzyknął A. W. - Powinniście kiedyś spróbować.

Babcia Jo spoglądała z tajemniczym uśmiechem na swego towarzysza.

Cassie miała ochotę skakać z radości.

- Piliście szampana? Słyszałam, że każdy, kto pierwszy raz leci balonem...

- Nie - przerwała jej Jo. - Na szczęście. Debiutant nie jest częstowany, lecz oblewany. Wyobrażasz sobie, jak wyglądałaby moja fryzura?

- W takim razie, pora na poczęstunek - odezwał się Drew. - Na pewno znajdziemy gdzieś restaurację.

- Drew - wtrącił A. W. - chciałbym z tobą zamienić kilka słów.

- Mmm... Oczywiście, dziadku.

Cassie pytającym wzrokiem spojrzała na Jo, lecz starsza pani była całkowicie pochłonięta widokiem startujących balonów.

Mężczyźni rozmawiali na boku. Drew uśmiechnął się szeroko i poklepał dziadka po ramieniu. Po chwili podeszli do kobiet. A. W. ujął Jo pod ramię.

- W takim razie, do zobaczenia. Uśmiechnął się w stronę Cassie.

- Odchodzicie? - wyjąkała dziewczyna.

- Coś w tym rodzaju. Cześć.

- Ale...

- Drew ci wszystko wyjaśni - zawołała przez ramię babcia Jo.

Odeszli w kierunku parkingu. Cassie była zupełnie oszołomiona.

- Tak po prostu sobie poszli? Podejrzewałam, że zechcą umówić się na spotkanie, ale nie przypuszczałam...

Drew patrzył na nią z rozbawieniem.

- Co cię tak śmieszy? - spytała.

- Umówili się też na dziś wieczór.

- To... miło.

- I na jutro.

Cassie stała z szeroko otwartymi ustami.

- To znaczy?

- To znaczy, że wyjeżdżają. Postanowili resztę weekendu spędzić w Santa Fe.

- Nie mają ze sobą ubrań, pasty do zębów i... Zrobiła bezradną minę.

- O wszystkim pomyśleli - odparł beztrosko Drew. - Po drodze wstąpią do domu i zabiorą potrzebne rzeczy.

- A co się stanie, jeśli babcia Jo zapomni o lekarstwach na nadciśnienie? - wykrzyknęła dziewczyna. - Jeśli A. W. będzie jechał za szybko?

- A jeśli spędzą niezapomniane chwile? Drew chwycił ją za ramię i lekko potrząsnął.

- Cassie, przecież o tym marzyłaś!

- Wszystko dzieje się zbyt szybko. - Zmarszczyła brwi. - Twój dziadek nie zostawia kobietom zbyt wiele czasu na zastanowienie się. Zupełnie jak ty.

Wybuchnął śmiechem.

- Propozycja wycieczki wyszła od twojej babci.

- Naprawdę? Chyba nie powinnam być zaskoczona. Zawsze lubiła podejmować szybkie decyzje. Mam nadzieję, że nie robi tego wyłącznie dla mnie.

- Nie widziałaś jej spojrzenia? Na pewno nie myślała o tobie.

- Chyba nie... Chociaż... Może uważała, że... Wbiła wzrok w ziemię.

Drew delikatnie ujął ją pod brodę.

- Odjechali, bo doszli do wniosku, że powinni być razem. A jeśli chodzi o ciebie, zyskałaś trochę swobody. Przynajmniej na najbliższe dwadzieścia cztery godziny. Ja również, choć czuję się nieco zmęczony. Odwieziesz mnie do domu?

Brązowe oczy błysnęły wyzywająco.

- Możliwe - odpowiedziała z namysłem, choć jej serce zadrgało radością. Mimo to nie potrafiła zapomnieć o wszelkich troskach.

- Pokażę ci resztę pokojów. Dotąd nie miałaś okazji ich zobaczyć.

- Owszem.

Przesunął kciukiem po jej ustach.

- Przede wszystkim nie widziałaś sypialni.

- To prawda.

- Zostań ze mną do jutra. Potarła czoło.

- A jeśli Jo wróci niespodziewanie i będzie potrzebować mojej pomocy?

- Zna mój numer telefonu. Poza tym, nie wierzę, żeby zaszło coś złego.

Westchnął.

- Potrzebujecie.

Cassie zobaczyła znajomy błysk pożądania w jego oczach. Podjęła decyzję.

- Będę też musiała wziąć kilka rzeczy. Mężczyzna skinął głową.

- Jednocześnie upewnimy się, czy już wyjechali. Skierował się w stronę parkingu.

Przed domem babci Jo nie było samochodu.

- W porządku - odezwał się Drew, wchodząc do środka.

- Mam nadzieję, że zabrała wszystkie lekarstwa - powiedziała Cassie.

Weszła do pokoju babci. Drew podążył za nią.

- A jeśli nie? Pojedziemy do Santa Fe i przeszukamy wszystkie hotele?

Wyciągnięta w stronę szafki dłoń dziewczyny zawisła w powietrzu.

- Nie.

Cassie obróciła głowę.

- Niezbyt dobrze sobie radzę, prawda?

- Idzie ci całkiem nieźle.

Drew wyczuwał rozterkę dziewczyny.

- Mam pomysł - powiedział. - Weź sprzęt do racquetballu.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Nie żartuję. Wpadniemy do mnie, żeby się przebrać i pojedziemy na korty.

Zobaczył wyraz wdzięczności w jej oczach i wiedział już, że tym razem poruszył właściwą strunę. Cassie z energią wzięła się do pakowania.

- Jestem gotowa - powiedziała po chwili. - Masz rakietę.

- Dziękuję, ale w zeszłym tygodniu kupiłem sobie własną.

- Naprawdę? Ale tę też weźmiemy. Nowa rakieta nie zawsze dobrze służy.

- Moja jest wyśmienita.

- Wypróbowałeś ją?

- Kilkakrotnie. Chodźmy. Zapakowali bagaże do samochodu.

- Kilkakrotnie? To znaczy ile razy? - spytała z zainteresowaniem Cassie.

- Nie pamiętam - odparł ostrożnie Drew.

- Trenowałeś! Od czasu kiedy wróciliśmy z Phoenix!

- Trochę. Szukałem sposobu na złe samopoczucie. Pewna dziewczyna powiedziała mi kiedyś, że to pomaga.

- Podstępny kłamco, trenowałeś jak szalony, a teraz masz zamiar mnie pokonać!

- Ładnie to ujęłaś, Cassie. Podoba mi się.

- Dobrze wiesz, o czym mówię. - Podrzuciła gwałtownie głową.

- Uhm.

Mrugnął porozumiewawczo. Cassie, właśnie taką cię kocham, pomyślał. Energiczną i pełną życia.

- Nie myśl, że łatwo się poddam. Mam za sobą wiele lat ćwiczeń.

- Jesteś niezwykle pewna siebie.

- A jeśli tak?

- To dobrze. Lubię kobiety z charakterem. Z chęcią zobaczę twoją minę, gdy przegrasz.

- Marzyciel. Za pierwszym razem byłam wobec ciebie zbyt łagodna. Dopiero dziś przekonasz się, jak wygląda prawdziwa walka.

- Zobaczymy.

Drew jak szalony biegał po korcie. Zastanawiał się, czy postąpił słusznie, namawiając Cassie na grę. Sprawowała się wspaniale, a on z każdą chwilą czuł się coraz gorzej, co stawiało pod znakiem zapytania wszelkie plany związane z nadchodzącym wieczorem.

Pocieszał się jedynie myślą, że dziewczyna zapomniała o troskach i odzyskała dawną werwę. Jeśli starczy mu sił...

Szósty raz runął na betonową posadzkę. Poprosił o przerwę.

- Poddajesz się? - spytała.

- Mam dzisiaj nie najlepszy wskaźnik biorytmów.

- Oszukujesz. Przyznaj, że zostałeś pokonany. To prawda. Czuł się niczym wyżęta ścierka.

- Źle wyglądasz - powiedziała z niepokojem Cassie.

- Dzięki. Ty za to jesteś kwitnąca. Wyciągnęła rękę.

- Wstawaj. Wracamy do domu. Potrzebna ci gorąca kąpiel.

Z wdzięcznością przyjął jej pomoc i dźwignął się na nogi.

- Powinienem mieć lepszą kondycję. Przecież ćwiczę kulturystykę.

- Tu bardziej potrzebna jest właściwa koordynacja ruchów.

Podała mu ręcznik.

- Twierdzisz, że jestem nieskoordynowany? Roześmiała się.

- Nie. Chodzi mi o coś innego. Drew poczłapał w stronę wyjścia.

- To dobrze.

- Każda dyscyplina sportu wymaga innego przygotowania.

- Och.

Wsiadł do samochodu i ciężko oparł głowę na twardym zagłówku. Zamknął oczy.

- Masz w domu maść rozgrzewającą? - spytała Cassie.

- Brakowało tylko zapachu lekarstw - westchnął. - Bardzo romantyczne.

- Natrę ci mięśnie.

- Naprawdę? - Otworzył jedno oko. - To już lepiej. Gdy przyjechali do domu, Cassie kategorycznym tonem kazała mu iść pod prysznic. Nie protestował.

- Jest tu inna łazienka? - spytała.

- Drugie drzwi na prawo - rzucił przez ramię. - Za kwadrans przyjdź do sypialni.

- Z lekarstwem - odparła.

Po skończonej kąpieli zerknęła do walizki. Nie wiedziała, co na siebie włożyć. Koszulę nocną? Dopiero minęło południe. Sukienkę? Zbyt oficjalnie. Pod wpływem nagłej decyzji owinęła się ręcznikiem i mocno zawiązała wystające końce.

Z lekkim podnieceniem i niepokojem szła w stronę sypialni. A jeśli Drew zaśnie w trakcie masażu? Był bardzo zmęczony.

Właśnie wyszedł z łazienki. Biodra miał owinięte ręcznikiem. Cassie uśmiechnęła się w duchu. Stanowili doprawdy dobraną parę.

Drew spojrzał na nią zbolałym wzrokiem.

- Spróbuj mnie jakoś naprawić - poprosił.

- Kładź się - powiedziała krótko.

Usłuchał bez sprzeciwu. Cassie nałożyła maść na jego ramiona i plecy. W powietrzu uniosła się silna woń mięty.

Drew chrząknął.

- Ależ to mocne - wyjąkał.

- Cicho. To dla twojego dobra. Pracowała wytrwale.

- Jak się czujesz?

- Mmm...

- Chce ci się spać?

Pochyliła się, żeby spojrzeć mu w twarz. Nagle, pokój zawirował jej przed oczami. Poczuła, że pada na plecy, przyciśnięta do łóżka ciężarem męskiego ciała.

- Nie potrafiłbym zasnąć w towarzystwie pięknej kobiety, przystrojonej jedynie w skrawek materiału.

Zdjął ręcznik okrywający jej ciało.

- Cassie...

Nagle skrzywił się z bólu.

- Masz przed sobą wrak człowieka.

- Wątpię - odpowiedziała z uśmiechem. - Choć przyznaję, że bardzo się starasz, aby mnie o tym przekonać. Połóż się na plecach i nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów. Pozwól, że dzisiaj ja przejmę inicjatywę.

Zrobił zdziwioną minę.

- Naprawdę?

- Naprawdę.

Rozdział 9

Cassie wyskoczyła z łóżka i pobiegła w stronę łazienki.

- Gdzie idziesz? - zawołał. Odkręciła kran i starannie umyła dłonie.

- Usuwam zapach maści. No, już znacznie lepiej.

- Cassie, chodź do mnie. Stanęła w drzwiach.

- Doktorze Bennett, nie powinien pan wydawać poleceń, nie mogąc ich wyegzekwować. Proszę leżeć spokojnie.

Obrzucił uważnym spojrzeniem jej nagą sylwetkę.

- Znęcasz się nad cierpiącym człowiekiem.

- Przynajmniej próbuję.

Uniosła dłoń, w której trzymała małą buteleczkę.

- Używasz damskich perfum?

- Próbka reklamowa. Jakaś panienka z poczty wrzuciła mi to do skrzynki.

Cassie uśmiechnęła się.

- I nawet nie zdawała sobie sprawy, że kiedyś będzie tego potrzebować.

Roztarta niewielką ilość płynu na dłoniach i między piersiami, po czym usiadła na łóżku. Drew wyszeptał jej imię i wyciągnął dłonie.

- Nie - odepchnęła go lekko. - Teraz ja tu rządzę.

- Więc czym prędzej przystąp do działania. Odchodzę od zmysłów.

Powoli wsunęła się na niego. Oczy zaszły jej mgłą pożądania. Drew jęknął cicho.

- Dobrze się czujesz? - spytała szeptem. Nie chciała sprawić mu bólu.

Zamknął powieki.

- Więcej... niż... dobrze... - wysapał. - Cassie... Cassie...

Zacisnął szczęki.

Przywarła ustami do jego warg i zaczęła rytmicznie poruszać biodrami. Tym razem nie myślała o własnej przyjemności. Oddawała mu całą siebie. Drew oddychał głęboko, po chwili zaczął wydawać ciche pomruki. Miał wrażenie, że cały pokój wypełnił się barwami tęczy...

Cassie otworzyła oczy. Za oknem kładły się długie cienie. Było późne popołudnie. Poczuła głód. Drew spał nadal, bardziej spragniony wypoczynku niż jedzenia. Cassie się uśmiechnęła. Wiedziała, że mimo masażu jeszcze przez kilka dni będzie odczuwał skutki zmęczenia.

Po cichu podniosła się z łóżka. Włożyła sukienkę i upięła włosy, po czym zeszła do kuchni.

Przeszukała lodówkę i kilka szafek, nim zgromadziła na stole pokaźną ilość sera, krakersy, jabłka. Obok postawiła dużą szklankę wypełnioną mlekiem. Była w połowie posiłku, gdy pojawił się Drew.

- Przestraszyłaś mnie - powiedział z wyraźną ulgą w głosie.

- Przestraszyłam?

- Obudziłem się i nigdzie nie mogłem cię znaleźć. Zacząłem podejrzewać, że spotkaliśmy się tylko w moim śnie.

Z trudem usiadł na krześle.

- Moje kości - westchnął.

- Wciąż pachniesz miętą.

- Ktoś zrobił mi brzydki kawał i wysmarował mnie dziwną maścią. Podejrzewam, że uczestniczyły w tym ciemne siły.

Cassie parsknęła śmiechem i omal nie zakrztusiła się mlekiem.

- Wiedziałam, że kiedyś to powiesz.

- Zwlekałem tak długo, jak tylko mogłem. Powoli rozprostował nogę.

- Och...

- Masaż nie pomógł?

- Okazał się nadzwyczaj skuteczny, jeśli chodzi o moje zmysły, lecz nie pomógł na ból.

- Nie powinieneś tyle biegać. Wystarczy poczekać na piłkę.

Drew ugryzł kawałek krakresa i sięgnął po ser.

- Zanim cię pokonam, muszę jeszcze trochę potrenować.

- Trochę? Czy dzisiejszy ranek niczego cię nie nauczył? Jesteś po prostu...

Przerwała, widząc kpiący uśmiech na jego twarzy.

- Potrafisz wyprowadzić mnie z równowagi, Drew. Sam pchasz się w kłopoty.

- A potem zbieram obfite żniwo. Powinienem robić to częściej.

Cassie uznała, że nadszedł właściwy moment, żeby pokazać mu list od Evana i próbkę tekstu.

- Poczekaj tu chwilę - powiedziała. - Chcę, żebyś coś zobaczył.

- Bardzo chętnie.

- Uspokój się, to nie ma nic wspólnego z seksem.

- Phi...

- Zaraz wracam.

Kiedy wróciła, Drew kończył pić mleko z jej szklanki. Krakersy również zniknęły.

- Widzę, że czujesz się jak u siebie w domu.

- Owszem. Trudno, żeby było inaczej.

- Ale to ja przygotowałam przekąskę.

- W mojej kuchni i z moich zapasów. Patrzył na nią roześmianym wzrokiem.

- Uważałam, że coś mi się należy za moje usługi. Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.

- W takim razie, co byś zrobiła za obietnicę soczystego steku?

Zmarszczyła nos.

- Nie wytrzymałbyś kondycyjnie. Nie w tym stanie.

- Spróbuj - rzucił wyzywająco.

Był tak blisko. Poczuła muśnięcie wąsów na policzku.

- Nie całuj mnie - wymruczała.

- Wiem, że to mało oryginalne, ale nie szkodzi.

- Chcę z tobą porozmawiać.

- Spróbuj języka znaków. Mocno ścisnęła list w dłoni.

- Najpierw popatrz na to.

- List? Możesz go wrzucić do skrzynki.

- Nie.

- Co za uparte stworzenie! Odebrał jej kopertę.

- Od Evana?

- Dotyczy tego więźnia, który mówi wyłącznie po portugalsku.

Drew przebiegł oczami pismo.

- Masz zamiar wziąć honorarium? Cassie postanowiła działać ostrożnie.

- Dlaczego nie? Działałam jako konsultant.

- No, może kilka dolarów.

- Sześćdziesiąt.

- Sześćdziesiąt?!

- Drew, nie masz pojęcia, ile pracy wymaga dokładna analiza czyjegoś pisma. Coś ci pokażę.

Wyciągnęła kolejną kartkę.

- To próbka tekstu?

- Tak.

- Pisał jakiś maniak. Pokreślił wszystkie wyrazy.

- To nie on, to ja. Linie wyznaczają nastrój piszącego. Są pochylone w prawo, więc był podekscytowany.

- Albo przekręcił kartkę.

- To nie ma znaczenia.

- Na pewno?

- Na pewno - odpowiedziała z przekonaniem. - Spójrz, w jaki sposób nakreślił litery „o” i „a”.

- Dobra robota. Pewnie uczyła go Miss Dolittle. - Zerknął na dziewczynę. - To moja nauczycielka. Z trzeciej klasy.

- Masz rację, obaj piszecie podobnie, lecz nie dlatego, że mieliście tę samą nauczycielkę. Każdy z was jest szczery i uczciwy.

- Chwileczkę, ten facet został oskarżony o morderstwo. Chcesz mnie z nim porównywać?

- To jedyna wspólna cecha, jaką posiadacie. Spójrz na pismo. Jest bardzo cienkie, niezdecydowane. Ty zaś mocno dociskasz pióro do papieru. Zawsze chcesz doprowadzić do końca to, co zacząłeś. Aresztowany mężczyzna nie ma dość siły charakteru, aby popełnić morderstwo.

- A ja mógłbym? Uprzejmie dziękuję. Cassie westchnęła.

- Chodzi mi o coś zupełnie innego. W grafologii wniosek końcowy oparty jest na pełnym zestawie danych, które informują o mentalności danej osoby. Uważam, że ten mężczyzna jest niewinny.

Drew spojrzał na nią spod oka.

- Chcesz go oczyścić z zarzutów na podstawie sposobu pisania dwóch liter?

Cassie poruszyła się niespokojnie. Dyskusja przebiegała zupełnie inaczej, niż zaplanowała.

- Podałam ci tylko jeden z przykładów. Spędziłam kilka godzin nad tekstem i wierz mi, poddałam go szczegółowej i wszechstronnej analizie. Tego nie pisał morderca.

- Świetnie. Jesteś bardzo przywiązana do swojej opinii.

- Moja opinia wynika wyłącznie z badań. Drew poprawił się na krześle.

- Obawiam się, że tu właśnie tkwi zasadnicza różnica pomiędzy nami. Wierzę, że spędziłaś kilka godzin na studiowaniu tekstu, lecz nie potrafię zaakceptować twierdzenia, że to ma jakikolwiek związek z nauką.

- Opierasz się wyłącznie na uprzedzeniach! - wykrzyknęła Cassie. - Miałam nadzieję, że przemyślałeś naszą poprzednią dyskusję.

Wydął wargi.

- Tak zrobiłem. Doszedłem do wniosku, że jesteś cudowną, pociągającą kobietą, która bardzo wiele znaczy w moim życiu. Ale nie zmuszaj mnie, abym udawał, że wierzę w coś, w co nie mogę uwierzyć!

Cassie wstała i zbliżyła się do okna. Zachodzące słońce oblewało krajobraz czerwoną poświatą.

- Oczywiście, że nie. Jesteś na to zbyt szczery, o czym również świadczy twój charakter pisma. Wiem także o twoim głębokim uczuciu...

Ze zduszonym okrzykiem zerwał się na nogi.

- Do diabła z charakterem pisma! Nie musisz wpatrywać się w litery, żeby wiedzieć, co do ciebie czuję! Teraz ty powinnaś zdobyć się na szczerość. Co myślisz? Jestem ci na tyle potrzebny, że zgodzisz się zaakceptować moją opinię, czy pozwolisz, aby różnica zdań zniszczyła nasz związek?

Odwróciła głowę. Jej oczy były pełne łez.

- Nie wiem...

- Pomogę ci podjąć decyzję.

Zrobił dwa kroki w jej stronę, lecz powstrzymała go ruchem dłoni.

- Nie.

Stanął. Zmarszczył brwi.

- Nie chcę wyłącznie fizycznego kontaktu - powiedziała z napięciem w głosie. - To nie wystarczy, Drew.

- Nie rób melodramatu - mruknął ponuro.

- Odziedziczyłam tę skłonność po babci Jo. Wracam do domu, Drew.

- Jesteś w domu.

- Dwie godziny temu zgodziłabym się z tobą bez wahania. Wszystko wydawało mi się takie cudowne. Właśnie dlatego weszłam do kuchni bez pytania. Czułam się jak w domu. Lecz dom jest także miejscem, gdzie można realizować swoje marzenia. A ty na to nie pozwalasz.

Szybkim krokiem wróciła do pokoju i spakowała walizkę. Gdy ponownie weszła do kuchni, Drew stał przy oknie. Nie spojrzał w jej stronę. Bez pożegnania wybiegła z domu.

Mężczyzna słuchał przez chwilę oddalającego się warkotu samochodu. Wszedł do gabinetu i podniósł słuchawkę telefonu.

- Jesteś zajęty, Ev? - spytał, słysząc głos Evana Farbera.

- Przygotowywałem narty do sezonu. Mam nadzieję, że śnieg spadnie dość wcześnie. Co się stało?

- To ja powinienem cię zapytać. Dowiedziałem się, że chcesz wypłacić honorarium za konsultację grafologiczną.

- Oczywiście. Analiza okazała się nadzwyczaj dokładna. Chciałbym wykorzystać ją podczas rozprawy, a gdyby okazało się to niemożliwe, mam już opracowaną linię obrony.

- Ev, naprawdę myślisz, że praca Cassie ma jakąś wartość?

Przez chwilę w słuchawce panowało milczenie.

- Oczywiście - powiedział w końcu Evan. - Choć nie dziwię się, że tego dotąd nie zauważyłeś. Jesteś zbyt zaangażowany emocjonalnie.

- Taaak... Tylko że ona chce, abym bez zastrzeżeń przyjął jej punkt widzenia. Mam z tym sporo kłopotów.

- Rozumiem.

- Dzisiaj pokazała mi twój list. Nie wiedziałem, czy twoja oferta jest poważna, czy kierowałeś się innymi względami.

- Jak najbardziej poważna. Chcesz przyjacielskiej rady? Otwórz wreszcie swój zakuty łeb i postaraj się docenić wysiłki dziewczyny. Możesz wiele na tym skorzystać. Nawet zawodowo.

- Jasne - powiedział z ironią Drew.

- Wiesz coś o grafologii?

- Wypożyczyłem kilka książek z biblioteki, lecz nie potrafiłem przez nie przebrnąć.

- Wyślę ci odpowiednie materiały. Zacząłem się poważnie zastanawiać na podjęciem nauki.

- Ty?!

- Dlaczego nie? Póki nie zdobędę odpowiednich kwalifikacji, będę korzystał z pomocy Cassie.

Drew westchnął ciężko.

- Zdaje się, że stoję na straconej pozycji. Czekam na obiecaną przesyłkę. Spróbuję z tego coś zrozumieć.

- Zawsze możesz zwrócić się do Cassie.

- Wolałbym tego nie robić, Ev.

- Duma ci nie pozwala?

- Coś w tym rodzaju. Mogę liczyć na twoje wsparcie?

- Oczywiście - roześmiał się Evan.

W niedzielę rano Cassie spotkała się z Ruth. Stoczyły kilka zaciętych pojedynków. Po skończonej grze przez chwilę rozmawiały o wydarzeniach ubiegłego tygodnia, lecz Cassie unikała tematów osobistych.

Wróciła do domu i weszła pod prysznic. Po kilku minutach pojawili się babcia Jo i A. W.. Mężczyzna wyszedł po krótkim pożegnaniu, a Jo powędrowała do swojej sypialni i zaczęła rozpakowywać walizki. Nuciła wesoło. I Cassie narzuciła płaszcz kąpielowy, skrzywiła usta w wymuszonym uśmiechu i wsunęła głowę do pokoju.

- Wycieczka się udała? - spytała.

- Można tak powiedzieć.

Twarz starszej kobiety promieniała niekłamanym szczęściem.

- Żadnych sprzeczek?

- A. W. przyznał, że nie lubi być porównywany z Robertem Redfordem, a ja straciłam zainteresowanie tym tematem. Bohaterowie ze srebrnego ekranu nie wytrzymują konkurencji z prawdziwymi mężczyznami.

Cassie przytuliła ją do siebie.

- Bardzo się cieszę.

- Ja również. Cieszę się za nas obie. Ty masz swojego psychologa, ja chirurga i możemy być w pełni szczęśliwe. Jak spędziłaś weekend?

Cassie nie chciała psuć nastroju.

- Było całkiem nieźle - stwierdziła.

- Powinniśmy wybrać się gdzieś całą czwórką - powiedziała babcia Jo. - Co o tym myślisz? Może na kolację do „High Finance”? A. W. nigdy nie był tam wieczorem.

- Tak... Oczywiście... Znakomity pomysł - wyjąkała Cassie.

Co teraz? Może nie powinna była wyrażać zgody?

- Zastanówmy się - ciągnęła Jo - przez najbliższe dni będę zajęta, ale wieczory mam wolne. Co prawda tylko niektóre. Dzisiaj idziemy do kina, jutro na koncert.

Systematycznie układała wyjęte z walizki rzeczy.

- Może we wtorek? Co na to Drew? Możesz do niego zadzwonić?

- Oczywiście.

Jo spojrzała na wnuczkę.

- Czyż miłość nie jest wspaniała?

Cassie w milczeniu skinęła głową, choć ogarnął ją smutek. Szczerze żałowała, że poznała takiego mężczyznę, jak Drew.

Wieczorem A. W. zabrał babcię Jo do kina. Cassie usiadła przy telefonie i wykręciła numer. Drew niemal od razu podniósł słuchawkę, lecz dziewczyna nie mogła wykrztusić ani słowa.

- Czy to ty, Cassie?

- Tak - zmusiła się do odpowiedzi.

- Masz dziwny głos. Jesteś chora?

- Nie.

- U mnie wystąpiły objawy grypy, lecz jestem przekonany, że to tylko skutek przemęczenia.

Umilkł.

- Drew, czuję się tak samo jak wczoraj, ale...

- Kiedy wczoraj? Prz. p. czy po. p. ?

- Słucham?

- Przed posiłkiem czy po posiłku?

- Drew, bądź poważny.

- Rozumiem.

Głos mężczyzny nabrał głębszych tonów.

- Cassie, nie rób nam tego.

- Nie chodzi o nas. Czy mówiłeś dziadkowi o różnicy zdań, jaka nas dzieli?

- Nie:

- To dobrze. Ja też nic nie powiedziałam. Nie chciałam jej psuć nastroju. W rezultacie, wciąż myśli, że my...

- Jeśli chodzi o mnie, ma całkowitą rację. Cassie poczuła, że drżą jej dłonie.

- Zaproponowała, żebyśmy we czwórkę zjedli kolację w „High Finance”. We wtorek. Jo stawia.

- A. W. nigdy jej na to nie pozwoli.

- Przyjdziesz?

- Wiesz dobrze, że tak, Cassie.

- Znakomicie. A. W. poda ci wszystkie szczegóły. Do widzenia.

Prędko odłożyła słuchawkę. Później usiadła przy maszynie i zaczęła pisać list do Evana. Obok leżała kartka z portugalskim tekstem, z którą wiązała tak wiele nadziei. Na papierze widać było świeże ślady łez.

Babcia Jo zarezerwowała stolik przy oknie, skąd rozciągała się wspaniała panorama całego Albuquerque, lecz mało uwagi poświęcała widokowi. Wciąż spoglądała w stronę A. W. , który nie przestawał darzyć jej rozmaitymi względami.

Cassie czuła się nieswojo. Siedzący obok Drew wciąż trącał ją łokciem, chwytał za rękę prosząc o sól lub inne przyprawy. Po kolejnym zderzeniu spojrzał na dziewczynę.

- Chyba się trochę rozpycham - stwierdził z niewinnym uśmiechem.

Cassie zrobiła słodką minę.

- Potrzebujesz dużo przestrzeni, aby pomieścić swą wybujałą osobowość - powiedziała ściszonym głosem.

- Ooo... kotka wysuwa pazurki.

- Bo musi - mruknęła.

A. W. spytał, czy często zdarza się jej roznosić próbki towarów i tym podobne materiały reklamowe.

- Nie - odpowiedziała. - Większość podobnych przedmiotów i tak wędruje do kosza na śmieci.

- Czasem zdarzają się miłe niespodzianki - wtrącił Drew. - Przed paroma tygodniami dostałem próbkę damskich perfum. Okazały się bardzo przydatne.

- Czyżbyś zamówił większą partię? Babcia Jo rzuciła wnuczce karcące spojrzenie.

- Przestań mu dokuczać, Cassie. Nie dajesz biedakowi ani chwili spokoju.

Drew skinął głową.

- Lubię, jak moja kobieta ma cięty języczek. To pobudza do wysiłku myślowego.

- Twoja kobieta? - obruszyła się Cassie.

- Dzieci, spokój. - A. W. postukał widelcem w kieliszek. Przestańcie się . wygłupiać. Kiedy będziecie w moim wieku, zrozumiecie, że lepiej się kochać, niż walczyć.

Cassie zakrztusiła się winem. To mówił ten mężczyzna, który jeszcze tak niedawno toczył zawziętą sprzeczkę z powodu Roberta Redforda?

- Masz rację - dodała Jo. - Drobiazgi nie powinny uprzykrzać nam życia.

Dziewczyna nie wierzyła własnym uszom.

- Kłopot w tym - odezwał się Drew - że istnieją różne definicje „drobiazgów”.

Cassie rzuciła mu szybkie spojrzenie. Miał zamiar publicznie prosić o poparcie?

- Drew, proszę...

- Cassie i ja staramy się dojść do pełnego porozumienia.

Ujął ją za rękę.

- Kocham ją, a miłość potrafi przezwyciężyć wiele kłopotów.

Szczególny błysk w jego oczach upewnił dziewczynę, że nie było to wcześniej przygotowane przemówienie. Otworzyła usta, lecz nie padło z nich ani jedno słowo.

- Nie musisz nas o tym zapewniać - oznajmiła babcia Jo. Właśnie dlatego postanowiłam, że wspólnie powinniśmy spędzić dzisiejszy wieczór.

- To prawda - dodał A. W. - Nie mamy nic przeciwko podwójnej ceremonii. Chyba że chcecie mieć własne wesele...

Cassie zamrugała gwałtownie oczami.

- Wesele? - wychrypiała. - Jakie wesele? Babcia Jo uśmiechnęła się do wnuczki.

- A. W. poprosił mnie o rękę. Musi tylko uporządkować kilka spraw w Phoenix.

Rozdział 10

- Przecież się prawie nie znacie! - zaprotestowała Cassie.

- Mylisz się - odpowiedziała ze spokojem babcia Jo. - Znamy się bardzo dobrze. Wystarczająco długo żyjemy na tym świecie, aby umieć oddzielić ziarno od plew. A poza tym świetnie się ze sobą zgadzamy. Zarówno w łóżku, jak i na co dzień.

- Babciu! - Cassie zrobiła się czerwona jak burak. Drew ścisnął ją za ramię.

- Przyjmijcie od nas najserdeczniejsze gratulacje. Cassie pomału odzyskiwała zdolność spokojnego myślenia.

- Tak. Tak. Bardzo się cieszę. Uśmiechnęła się.

- Byłam po prostu zaskoczona. Nie spodziewałam się, że tak prędko...

- Prędko? - spytał A. W. - Nic podobnego. Jeden Bóg wie, ile nam jeszcze czasu zostało i chcemy nacieszyć się każdą chwilą.

Drew delikatnie pogładził dłoń Cassie.

- Ustaliliście już datę?

- Nie - odparła Jo. - Chcieliśmy najpierw porozmawiać z wami.

Spojrzała na wnuczkę.

- Jeśli zechcecie połączyć...

- Nie - wtrąciła Cassie. - Nie mamy takich planów.

Drew nie puszczał jej dłoni. Miała ochotę się wyrwać, jednak wiedziała, że to zwróciłoby uwagę dziadków.

- W takim razie, decyzja należy do nas - powiedział A. W. Spojrzał spod oka na przyszłą oblubienicę. - Może w Halloween?

Babcia Jo parsknęła śmiechem.

- Wiedziałam, że wymyślisz coś niesamowitego! Ślub w towarzystwie maszkar i strachów na wróble. Wszyscy goście muszą się przebrać!

Drew westchnął.

- Gdzie dopełnimy aktu małżeństwa? - spytał A. W.

- Znam mały kościółek na... Drew chrząknął głośno.

- Uważam, że całą uroczystość powinniście zorganizować u mnie. Z waszych planów wynika, że kościół nie jest zbyt odpowiednim miejscem.

- Masz rację - skinęła głową Jo.

- Jak zwykle. - Cassie wyszczerzyła zęby w złośliwym uśmiechu.

- Co z podróżą poślubną? Wystarczy wam wyjazd do Phoenix?

- Nie jedziemy do Phoenix - oświadczyła Jo.

- Nie?

- Nie. A. W. wprowadza się do mnie. W ten sposób będziemy wszyscy mieszkać w Albuquerque. Czy to nie wspaniały pomysł?

- Znakomity! W takim razie... masz zamiar sprzedać swój dom, dziadku?

A. W. poważnie pokiwał głową.

Cassie zrozumiała nagle, że jej dotychczasowe życie uległo niespodziewanym komplikacjom. A. W. miał zamiar wprowadzić się do babci Jo...

Starsza pani zwróciła uwagę na milczenie wnuczki.

- Nie martw się, kochanie. Nie wyrzucę cię. Możesz u mnie mieszkać do czasu, aż Drew... to znaczy... jak długo zechcesz.

- Dziękuję - Cassie starała się mówić beztroskim tonem - ale wiem, jak ważne są pierwsze miesiące po ślubie. Znajdę sobie jakiś niewielki apartament.

- Już jej proponowałem, żeby przeprowadziła się do mnie - wyjaśnił Drew, spoglądając na Jo. - Niestety, Cassie woli postępować zgodnie z tradycją.

Głos zabrał A. W.

- Widzę z twojej miny, że i tak nie pozwolisz jej długo mieszkać samej. Jeśli zmienicie zdanie i zechcecie się przyłączyć do naszej ceremonii, nie musicie pytać o pozwolenie.

- Nie popędzaj ich, A. W. - wtrąciła Jo. - Nie każdy chce brać ślub w wigilię Wszystkich Świętych.

- Dlaczego? Pomysł jest wręcz znakomity. Hokus-pokus na resztę życia.

- Tak? Lepiej uważaj, co mówisz. Jeszcze mnie nie dostałeś.

- Naprawdę?

Złożył pocałunek na jej dłoni.

- Nie umiem kłamać - westchnęła. - Jestem twoja.

- Uważam, że powinniśmy także wystąpić w kostiumach.

- Oczywiście - przytaknęła babcia Jo. - Wyobraź sobie, zamiast smokingów i kosztownych kreacji... Nie, nie powiem co. To musi być niespodzianka.

- A Cassie i Drew będą świadkami.

- W przebraniu - wtrącił Drew.

- Jak najbardziej - odpowiedziała Jo. - Zawdzięczamy wam tak wiele. Bez waszej pomocy, nie miałabym okazji spotkać A. W.

- I to dwukrotnie - zauważył Drew.

A. W. obdarzył swą towarzyszkę czułym spojrzeniem.

- Prawda - powiedział. - Omal nie zrujnowaliśmy wszystkiego. Dziękuję.

- Przede wszystkim, wyrazy wdzięczności należą się Cassie.

Drew obrócił głowę w jej stronę.

- Mogę opowiedzieć o pustej paczce?

- Proszę. Skoro wszystko zakończyło się tak szczęśliwie.

Drew dość dokładnie opisał całą przygodę. Nie wspomniał jedynie o analizie grafologicznej.

- Los płata nam rozmaite figle - odezwał się A. W. - Gdybym naprawdę mieszkał w tym domu, być może poznałbym Jo, lecz Drew nigdy nie spotkałby Cassie.

Młodszy z Bennettów zbliżył usta do dłoni dziewczyny.

- Wiem - powiedział, składając delikatny pocałunek. - Gdyby na poczcie nie popełniono omyłki... Mam zamiar zadzwonić do działu subskrypcji i złożyć im serdeczne podziękowania.

- Zaprośmy wydawcę pisma na wesele - zaproponowała Jo. - Słuchaj, A. W. , chciałbyś zobaczyć moje zdjęcie na okładce „Inspired Retirement”?

- Zawsze uważałem, że powinnaś się tam znaleźć - odparł z szarmanckim ukłonem.

- To będzie prawdziwe weselisko! - zachichotał Drew. - Trudno wymyślić coś bardziej ekscytującego.

- Nie zapomnij zaprosić swych niecodziennych przyjaciół - dodał A. W. Miał na myśli byłych więźniów.

- To paczka wyjątkowo równych facetów.

- Ja zawiadomię panie z sekcji aerobiku - wtrąciła Jo. - A Cassie powinna ściągnąć pracowników poczty.

- Jeden z moich podopiecznych właśnie zakończył odsiadywanie wyroku za defraudację pieniędzy należących do urzędu pocztowego - odezwał się Drew. - Na pewno się dogadają.

- Pamiętajmy o najbliższych krewnych - powiedział A. W. Spojrzał na wnuka. - Twój ojciec po raz ostatni wkładał kostium na Halloween, gdy miał dziesięć lat.

- Brakuje tylko wodzireja.

Cassie miała wątpliwości, czy jej rodzice w ogóle przyjadą.

- Proponuję toast - zawołał A. W. - Za miłość i szaleństwo!

Drew nadal trzymał dłoń Cassie. Wolną ręką sięgnął po kieliszek z winem.

- Za szaleństwo i miłość! - powtórzył.

Babcia Jo uparła się, że zapłaci rachunek. Ku zdziwieniu Cassie, A. W. nie protestował zbytnio.

Gdy znaleźli się na parkingu, dziewczyna odezwała się pierwsza.

- Nie chciałabym psuć wam nastroju, lecz muszę wracać do domu. Jestem zmęczona i śpiąca.

- Oczywiście - powiedziała Jo.

- Powinniśmy pamiętać, że niektórzy z nas bardzo wcześnie wstają do pracy.

Drew mówił spokojnie, lecz w jego głosie pobrzmiewała nuta złośliwości.

- Każdy dzień jest inny - mruknęła Cassie. Rzuciła mu wyzywające spojrzenie.

- Poza tym, jutro będę miała do rozniesienia sporo reklamówek.

Drew pokręcił głową.

- Wiem nawet, kto je otrzyma.

Następnego ranka Cassie zatrzymała dżipa przed domem, w którym mieszkał Drew, wzięła naręcze różnokolorowych folderów i otworzyła skrzynkę. Ze zdziwieniem spostrzegła, że w środku znajdowała się czerwona róża.

Ostrożnie wyjęła kwiat. Po chwili namysłu włożyła do skrzynki korespondencję i reklamówki. Doszła do wniosku, że róża nie może zastąpić przeprosin ani wyrażać chęci porozumienia.

Delikatna woń wypełniała wnętrze dżipa, wywołując natrętne wspomnienia. Drew... Dlaczego był taki uparty? Dlaczego? Evan od razu zainteresował się jej umiejętnościami i uznał jej kompetencje. Tak, ale Evan nie posiadał tak dużej siły charakteru. Nie mogłaby zakochać się w mężczyźnie takim jak Evan, a Drew od pierwszego wejrzenia zawrócił jej w głowie.

Co dzień znajdowała kolejną różę i co dzień zapełniała skrzynkę ulotkami. Zdawała sobie sprawę, że postępuje dziecinnie, lecz odczuwała potrzebę nawiązania jakiejś formy milczącej komunikacji z ukochanym mężczyzną.

A. W. wyjechał do Phoenix. Miał wrócić trzy dni przed świętami. Babcia Jo przystąpiła do generalnych porządków. Postanowiła całkowicie zmienić wystrój mieszkania. Nie chciała, aby nad jej nowym związkiem unosił się duch zmarłego męża. Była tak zajęta swymi sprawami, że nawet nie postrzegała podłego nastroju wnuczki.

Cassie spotykała się z Ruth, a resztę czasu spędzała na poszukiwaniach odpowiedniego mieszkania.

Do wyznaczonej daty ślubu pozostawały już tylko dwa tygodnie. Cassie uznała, że nadszedł czas, aby zająć się kostiumami. Po powrocie z pracy weszła do pokoju babci.

Jo siedziała w fotelu. Czytała list. Roztargnionym wzrokiem spojrzała na dziewczynę.

- Jeszcze jedna róża? Drew to naprawdę romantyczny chłopak.

- Jeszcze jeden list od A. W. ? - uśmiechnęła się Cassie. - Pisze codziennie.

- To prawda.

Jo pośpiesznie złożyła kartkę i wsunęła ją do koperty.

- Zaczerwieniłaś się - zauważyła Cassie. - Co znowu nawypisywał?

- Jest niepoprawny - potrząsnęła głową babcia.

- Dlaczego nie zadzwoni?

- Może się boi. W naszym wieku należy unikać zbytnich emocji.

- Oczywiście. Szczególnie takich, jak wycieczka balonem i ślub w otoczeniu upiorów.

- Masz rację - roześmiała się Jo. - Telefon jest mało romantyczny. Listy można przechowywać i czytać wielokrotnie.

- Poza tym są tańsze.

- To prawda.

Cassie wróciła myślą do niedawnych wydarzeń. Babcia Jo zapłaciła rachunek w restauracji, A. W. wolał wysłać list, niż zadzwonić. Kto otrzyma pieniądze ze sprzedaży domu w Phoenix? Otworzą wspólne konto?

- Nowy dywan wygląda wspaniale.

- Ładny? Mam nadzieję, że A. W. też będzie zadowolony.

- Czy kupiliście go wspólnie?

- Ależ skądże! To był wyłącznie mój pomysł. Mam już dość życia w otoczeniu staroci.

- Rozumiem.

Cassie postanowiła przejść do głównego tematu rozmowy.

- Zdecydowałaś już, w jakim kostiumie wystąpisz podczas ślubu?

- Tak, ale nikomu o tym nie mów. Postanowiliśmy z A. W, że to musi być niespodzianka. Ty i Drew powinniście zrobić podobnie. Pastor też będzie przebrany. Zaproponował, że włoży kostium Kaczora Donalda.

- Babciu, to zaczyna być show na wielką skalę!

- I bardzo dobrze. Za kogo się przebierzesz? Cassie już dawno podjęła decyzję.

- Za lotnika z czasów pierwszej wojny światowej. Babcia Jo klasnęła w dłonie.

- Cudownie! Znakomicie! Wiem nawet, gdzie możesz kupić skórzaną kurtkę. Gorzej będzie z czapką, ale myślę, że coś znajdziemy. I gogle. Gogle i biały szalik. Będziesz wyglądała prześlicznie.

- A ty?

- Rozmyślałam nad niewielkim eksperymentem. Postanowiłam sprawdzić, czy A. W. zwraca uwagę na to, co do niego mówię. Kiedyś wspomniałam, że zawsze chciałam być jedną z disneyowskich wiewiórek. Obojętnie którą. Problem w tym, że Chip i Dale zawsze występują razem, więc musiałabym znaleźć partnera.

- Myślisz, że A. W. to zapamiętał?

- Uhm.

- A jeśli przygotuje inny kostium?

- Nie szkodzi. Ale myślę, że będzie wiewiórką.

- Babciu, jesteś niesamowita. Jo spojrzała na nią wesoło.

- Lubię korzystać z życia.

Zapadła noc. Cassie siedziała na łóżku, zatopiona w myślach. Dlaczego A. W. nie dzwonił? Oczywiście mógł uważać, że w listach pełniej wyrazi swoje uczucia.

Listy! Dlaczego nie przejrzała ich do tej pory? Przecież w ten sposób mogła z łatwością rozpoznać charakter i poglądy mężczyzny, który miał zamiar wkroczyć do jej rodziny.

Istniała jednak pewna trudność. Babcia nie udostępniała nikomu swojej korespondencji i na pewno nie pochwaliłaby zamiarów wnuczki.

Może Ruth będzie umiała jej coś poradzić?

Przy najbliższej okazji zwróciła się ze swym problemem do przyjaciółki:

- Nie mogę powiedzieć babci o swych podejrzeniach i jestem przekonana, że Drew także mnie nie zrozumie. Co powinnam zrobić?

- A czego oczekujesz?

- Gdy byłam w Phoenix, A. W. sprawiał wrażenie zamożnego. Teraz zachowuje się całkiem inaczej. Dostrzegam w jego postępowaniu wyraźną niekonsekwencję. Jeśli zdobędę próbkę pisma, będę mogła stwierdzić, czy się nie mylę.

Ruth skinęła głową.

- Może wystarczy, że spojrzysz na adres napisany na kopercie? Tak postępowałaś na samym początku.

- Dobry pomysł, lecz babcia odbiera pocztę, zanim zdążę wrócić do domu.

- Dziwne, że nie dzwoni. Mówiłaś, że ma duży dom w Phoenix?

- Tak. Co prawda, nigdy go nie widziałam. W dniu, w którym przyjechałam, A. W. twierdził, że przeprowadza dezynsekcję.

- Hmm.

- Babcia Jo była przekonana, że użył wymówki, ponieważ otrzymał zaproszenie od jakiejś kobiety.

Ruth machnęła energicznie rakietą.

- Znasz jego adres? Kilkakrotnie byłam w Phoenix i znam bogatsze dzielnice.

- Zaraz... Nie. Znam tylko numer skrytki. Ruth zrobiła zamyśloną minę.

- Czy A. W. wie, że zajmujesz się grafologia?

- Nie. Drew nikomu nie mówił o moim hobby.

- Mam pomysł. Lecz wpierw obiecaj, że pozwolisz mi wygrać dziesięć kolejnych meczy.

- Mów.

- Wystarczy, żebyś napisała do A. W. Cassie otworzyła szeroko usta.

- Oczywiście! - szepnęła z przejęciem. - Otrzymam odpowiedź!

- I poddasz ją analizie.

Ruth uśmiechnęła się triumfalnie.

- Zasłużyłam na nagrodę?

- Nie będziesz zadowolona. Potrafisz się cieszyć jedynie z uczciwej wygranej.

- Masz rację. Już nigdy nie pozwolę ci spojrzeć na moje pismo. Wiesz o mnie zbyt wiele. Co zatem zyskałam?

- Wdzięczność oddanej przyjaciółki. Jutro znów wyruszam na poszukiwanie mieszkania. Pójdziesz ze mną?

Ruth westchnęła.

- Dlaczego po prostu nie przeprowadzisz się do mnie?

- Mieszkasz z koleżanką, a poza tym, po tygodniu nie mogłabyś na mnie patrzeć. Lubię przyrządzać posiłki w domu, ty wolisz jeść na mieście. Ja chodzę późno spać, ty o dziesiątej już jesteś w łóżku.

- A Drew?

Cassie pokręciła głową.

- No, muszę lecieć. Jeszcze dziś wyślę list do A. W; będzie zawierał szereg pytań.

Odpowiedź nadeszła po czterech dniach. Cassie drżącymi rękami wzięła kopertę ze stołu.

Babcia Jo była zajęta obiadem. Podniosła głowę znad kuchni.

- Muszę przyznać, że jestem mocno zaciekawiona tym listem.

- Postanowiłam zasięgnąć męskiej rady w sprawie prezentu. To ma być niespodzianka, więc wybacz, ale nie mogę ci nic więcej zdradzić.

- Oczywiście.

- Chcę jak najszybciej przeczytać, co napisał A. W. - powiedziała z wyraźną niecierpliwością. - Zaraz wracam.

Obróciła się na pięcie i pobiegła w stronę swego pokoju.

Rozdział 11

Cassie siedziała pochyłem? nad listem. Na pierwszy rzut oka stwierdziła, że Drew odziedziczył charakter po dziadku. A. W. kreślił litery w mocny, zdecydowany sposób. Na pewno był zdolny do wzniosłych uczuć i mocno kochał Babcię Jo. „M” i „J” znamionowały dociekliwość.

Daszek od „t” niemal ulatywał z powierzchni kartki. Cassie uśmiechnęła się. Oznaka prawdziwej pasji życia i nieposkromionego optymizmu. Jednak w pozostałych literach było coś niepokojącego. Objaw strachu, a może zmartwienia?

Największą różnicę dostrzegła w sposobie pisania liter „a”, „o”, „d” i „g”. Drew stawiał zamaszyste znaki, wyrażając tym szczerość wobec siebie i otoczenia. A. W. próbował znaleźć obiektywne wytłumaczenie własnych błędów i ukrywał kłopoty przed najbliższymi.

Cassie poczuła się nieswojo. Czyżby A. W. miał problemy finansowe? Czy potrzebował pieniędzy?

Drew twierdził, że niejednokrotnie odwiedzał dom dziadka. Kiedy był tam ostatnim razem? Dlaczego A. W. zamienił cadillaca na MG? Chciał mieć mniejszy wóz czy po prostu tańszy ?

Zbyt dużo pytań pozostawało bez odpowiedzi. Potrzebowała pomocy. Sięgnęła po słuchawkę telefonu.

Drew odpowiedział od razu. Na dźwięk jego głosu poczuła przyspieszone bicie serca.

- Cześć, Drew. Muszę z tobą porozmawiać.

- Nie chcesz chyba powiedzieć, że uległaś „różanej” perswazji.

- Nie. To znaczy... kwiaty są prześliczne, ale dzwonię z całkiem innego powodu. Mogę przyjechać? Teraz?

- Proszę bardzo. Właśnie przeglądam korespondencję, a raczej stos ulotek i folderów reklamowych. Ostatnio zajmuje mi to dużo czasu.

- Och.

- Nie masz ciętej odpowiedzi? Musisz być bardzo przygnębiona.

- Jestem.

- Mogłaś zadzwonić wcześniej. Od dawna czekałem, że się odezwiesz.

- Nie chodzi o nas - powiedziała ponuro - tylko o A. W. i babcię Jo.

- Rozumiem - westchnął. - Czekam. Chcesz coś zjeść? Zacząłem przygotowywać kolację.

- Mogę przyjechać później.

- Cassie! Nawet nie możesz zjeść hamburgera w moim towarzystwie? Chyba przesadzasz.

- Masz rację. Zaraz będę.

W pół godziny później siedziała przy stole jedząc hamburgera. Jeszcze nie wyjaśniła właściwego powodu swej wizyty.

Drew nie tracił dobrego humoru. Zachowywał się zupełnie beztrosko. Właśnie skończył opowiadać kolejną anegdotę. Cassie zachichotała. W jego obecności tak łatwo zapominała o kłopotach. Czuła się bezpieczna.

- Dolać ci wina?

Wyjął butelkę z lodówki. Zastanawiał się, czy nie nadeszła właściwa pora, aby poruszyć sporny temat. Evan przysłał obiecane materiały, lecz Drew miał jeszcze kilka pytań.

- Pół kieliszka. Czeka mnie jeszcze jazda do domu.

- Możesz zostać u mnie. Spoważniała.

- Nie mogę - powiedziała cicho.

- Dlaczego? - spytał łagodnie. Uniosła dłoń.

- Po prostu, nie mogę. Przyszłam wyjaśnić kilka spraw dotyczących twojego dziadka.

- Słucham.

Cassie starannie złożyła serwetkę.

- Czy A. W. ma jakieś kłopoty? - spytała.

- Skąd to przypuszczenie?

- Mam takie przeczucie.

Czuła się jak tchórz. Dlaczego nie powiedziała mu prawdy?

- Hmm. W jego życiu mają zajść duże zmiany. Nic dziwnego, że może okazywać zdenerwowanie, choć jest naprawdę szczęśliwy.

Cassie skinęła głową. Chciała wierzyć, że to jedyny powód, ale musiała zadać następne pytanie.

- Dawno kupił dom?

- Nie pamiętam. Byłem wówczas w liceum, czyli co najmniej piętnaście lat temu. Myślisz, że nie chce go sprzedać?

Pominęła milczeniem jego pytanie.

- Zawsze używał skrytki pocztowej?

- Nie. Założył ją dopiero w tym roku - odpowiedział Drew z widocznym zniecierpliwieniem. - Czy możesz mi wyjaśnić, do czego zmierzasz?

- Dobrze.

Wzięła głęboki oddech.

- Weźmiesz mnie za wariatkę, ale myślę, że A. W. sprzedał dom przed kilkoma miesiącami i nie chce ci o tym powiedzieć.

- Niemożliwe. Nawet jeśli masz rację, dlaczego miałby to ukrywać?

- Może transakcja nie była zbyt korzystna. Drew potarł czoło.

- Nic z tego nie rozumiem. Wrócił do Phoenix, aby uporządkować sprawy związane właśnie ze sprzedażą.

- Niekoniecznie.

- Wątpisz w jego uczciwość?!

- Nie złość się, Drew. Jesteś jedyną osobą, z którą mogę szczerze porozmawiać na ten temat. Nie wierzę w historię z dezynsekcją.

- Więc spędził noc u znajomej. Co z tego?

- Dlaczego założył skrytkę?

- Skąd mam wiedzieć? Może nie lubił listonosza. Nie każdy pracownik poczty jest urodziwą dziewczyną.

- Odwiedzałeś go w tym czasie?

- Nie, ale...

- Pomyśl o czymś innym. Czy stare, używane MG jest więcej warte od cadillaca?

- Każdy ma jakieś hobby.

- Po ślubie oboje chcą zamieszkać w domu babci Jo.

- To akurat najłatwiej wyjaśnić. Wybrali Albuquerque, bo uważają, że będą mogli nam pomóc. Szczególnie w piastowaniu prawnuków.

Odwróciła głowę.

- Więc czeka ich spore rozczarowanie.

- Cassie - westchnął Drew - mam ochotę jednocześnie cię udusić i ucałować.

W milczeniu wpatrywała się w blat stołu.

- Nie chcę kłótni - powiedział cicho mężczyzna - ani na temat dziadków, ani na żaden inny.

Zerknęła w jego stronę.

- Ja również.

- Tam... w restauracji... mówiłem prawdę. Potrząsnęła głową.

- Nie. Chyba że inaczej pojmujemy słowo miłość.

- Chcę w każdej chwili mieć cię u swojego boku. Trzymać w ramionach, kochać.

- To tylko pożądanie, Drew.

- Możliwe. Lecz dzisiejszy wieczór spędziliśmy na beztroskiej rozmowie. Śmiałaś się, żartowałaś. Dodaj obie sprawy i co otrzymasz?

- Parę przyjaciół, których połączyło łóżko.

- Wiesz, że moje uczucie jest o wiele głębsze.

- Zapomniałeś o czymś. Zmarszczył brwi.

- Tak, to prawda. Zapomniałem o wzajemnym zaufaniu. Po raz kolejny byłem wobec ciebie szczery, a ty nie odpowiedziałaś mi ani słowem na najważniejsze pytanie. Co wobec mnie czujesz?

- Drew, ja...

- Zacznijmy od końca. Czy możesz powiedzieć, że mnie nie kochasz?

Z trudem opanowała drżenie dłoni.

- Możesz? - nie ustępował Drew. - Jestem przygotowany na taką ewentualność. Powiedz: Nie kocham cię, Drew.

Zagryzła wargi.

- Przyszłam porozmawiać o czymś innym - wykrztusiła. - Obawiam się, że A. W. ma poważne kłopoty finansowe.

- Skąd wiesz? Jak dotąd nie przedstawiłaś ani jednego istotnego dowodu na poparcie swojego twierdzenia.

- Ponieważ uważałam - zaczęła przeszukiwać torebkę - że takiego dowodu nie zechcesz przyjąć do wiadomości.

Podała mu list, który otrzymała rano.

- Boże - szepnął Drew - poddałaś analizie jego pismo.

- Tak, i jestem przekonana, że A. W. oszukuje zarówno siebie, jak i swych najbliższych.

- Naprawdę? Na podstawie kuglarskich sztuczek oskarżasz go o brak szczerości?! Nie wierzę!

Wstał.

- Użyłaś podstępu, żeby do ciebie napisał. Bez jego wiedzy zastosowałaś tak zwane naukowe metody. Czy takie postępowanie uważasz za uczciwe?

- Nie, i bardzo mi przykro z tego powodu. Poczerwieniała na twarzy i zaczęła mówić z coraz większym zapałem.

- Wiele zawdzięczam babci Jo. Czuję się za nią odpowiedzialna. Za nią i za to, co posiada.

- Co?! - krzyknął Drew. - Twierdzisz, że A. W. żeni się wyłącznie dla pieniędzy?! Gdyby powiedział mi to ktoś inny, natychmiast wyrzuciłbym go z domu!

- Źle zrobiłam przychodząc do ciebie. Nie potrafisz zaakceptować wyników mojej pracy i jesteś ślepo zapatrzony w swego dziadka!

Chwyciła torebkę i skierowała się w stronę wyjścia.

- Mam zobowiązania wobec własnej rodziny! Trzasnęła drzwiami.

Cassie nie mogła zasnąć. Przez całą noc przewracała się z boku na bok, rozmyślając o zaistniałej sytuacji. Rano zadzwoniła do urzędu pocztowego, że nie przyjdzie do pracy, a w kilka godzin później siedziała już w samolocie zmierzającym w kierunku Phoenix.

Po przybyciu na lotnisko zatelefonowała do A. W.

- Wezmę taksówkę - powiedziała po wymianie wstępnych uprzejmości. - Możesz mi podać dokładny adres?

- Hmm. Za chwilę spodziewam się kilku osób, potencjalnych nabywców domu. Czy możemy spotkać się gdzieś na mieście?

- Nie będę przeszkadzać. Chcę obejrzeć miejsce, gdzie Drew spędził dzieciństwo.

- Kiedy się tu wprowadziliśmy, był już młodzieńcem.

- Nie szkodzi. Proszę. To bardzo ważne.

Po drugiej stronie słuchawki zapanowała cisza.

- A. W? Jesteś tam?

- Tak.

Cassie poczuła, że uginają się pod nią nogi. Miała rację.

- Mogę przyjechać?

- Nie mam domu, Cassie. Mieszkam w przyczepie kempingowej.

Dziewczyna zamknęła oczy. Biedny A. W. Biedna babcia Jo. Biedny Drew.

- Poczekaj na mnie - usłyszała. - Teraz, gdy znasz prawdę, chyba nie musisz tu przyjeżdżać?

- Nie.

- Spotkamy się w restauracji na lotnisku. Musimy porozmawiać.

- Okay. Do zobaczenia. Jedź ostrożnie. Roześmiał się.

- Tego nie mogę ci obiecać.

Przez chwilę miała wrażenie, że wszystko jest tylko złym snem. Znalazła wolny stolik i czekała cierpliwie.

A. W pojawił się elegancki jak zwykle, lecz w jego uśmiechu brakowało dawnej zadziorności.

- Ślicznie wyglądasz - powiedział. - Zamówiłaś coś?

Wskazała na opróżnioną do połowy filiżankę.

- Kawę.

- Możemy zjeść razem śniadanie?

- Ja...

- Stać mnie na zapłacenie rachunku, Cassie. Spłonęła rumieńcem.

- Wiem o tym. Po prostu nie jestem głodna. Obrzucił ją uważnym spojrzeniem.

- Źle wyglądasz. Na pewno nie spałaś ubiegłej nocy.

- A. W. , chcę, żeby babcia Jo była szczęśliwa.

- Ja też, Cassie. Ja też.

Skinął na kelnerkę i zamówił dwie porcje jajecznicy na szynce.

- Drew postąpiłby tak samo - uśmiechnęła się Cassie. - Odziedziczył dumę po dziadku.

Nagle pożałowała swych słów.

- Chciałam powiedzieć...

- Cassie...

A. W. pochylił się nad stołem.

- Jo wie, że nie jestem zbyt zamożny.

- Powiedziałeś jej o domu?

- Nie, ale wspomniałem, że kwota, jaką uzyskam ze sprzedaży obecnego miejsca zamieszkania nie będzie zbyt wysoka. Pominąłem niektóre szczegóły, bo nie chcę, żeby Drew dowiedział się o moich kłopotach. Zawsze byłem dla niego wzorem.

- Co się stało?

- Cassie, obiecaj mi, że to co powiem, zachowasz wyłącznie dla siebie. Jo będzie i tak wiedziała o wszystkim, ale Drew...

Drew. Właśnie zyskała kolejny dowód, aby go przekonać o swoich umiejętnościach i musiała milczeć.

- Nie pisnę słówka. Przyrzekam.

- Wie, że jesteś tutaj?

- Nie.

- Dziękuję.

Przerwał na chwilę, ponieważ kelnerka przyniosła zamówione dania.

- Wiem, że mogę ci ufać, Cassie.

- Nie chcę niszczyć waszego związku, A. W. - powiedziała z pełnym przekonaniem. - Kiedy domyśliłam się, że masz kłopoty, zaczęłam podejrzewać...

- ... że chcę poślubić Jo - wyłącznie dla pieniędzy?

- Nie... Tak.

- Kocham ją, Cassie. Musisz mi uwierzyć. Spojrzała mu prosto w oczy i pomyślała o innym mężczyźnie z rodu Bennettów, który także zapewniał ją o swoim uczuciu.

- Opowiedz mi o swoich kłopotach.

- Niewiele mam do wyznania. Próbowałem się odegrać.

- Przegrałeś dom?!

A. W. sięgnął po cukier. Milczał przez chwilę, jakby usiłował znaleźć właściwą odpowiedź.

- Tak - powiedział krótko.

Cassie spojrzała na niego z przerażeniem. Babcia Jo chciała poślubić hazardzistę?!

- Nie ma powodu do obaw. Uczestniczyłem w kilku sesjach terapeutycznych.

Ze skupieniem mieszał kawę.

- Jo wie o wszystkim. Odmówiłem, gdy zaproponowała, że w podróż poślubną wyjedziemy do Las Vegas.

Cassie wsparła czoło na dłoni. Nie mogła uwierzyć, że babcia Jo z pełną świadomością dokonała takiego wyboru. A jeśli A. W. powróci do dawnych przyzwyczajeń? Co prawda w Albuquerque nie było kasyna.

- Wiem. o czym myślisz. Lecz każdy z nas ma jakieś wady. Niektórzy piją, inni są nieprzeciętnymi nudziarzami. Nie szukaj ideału.

- Tak, ale...

- Nauczyłem się panować nad sobą. Jo ma do mnie pełne zaufanie. Myślałem, że nie będę musiał nikomu opowiadać o szczegółach związanych z domem, samochodem, kontem bankowym, ale skoro przyjechałaś aż tutaj...

Cassie powoli sięgnęła po widelec.

- Wystarczy mi to, co usłyszałam, A. W. Możesz mi podać sól?

Bezwiednie spełnił jej prośbę, lecz w jego oczach czaiło się zaskoczenie.

- Nie chcesz dowiedzieć się wszystkiego?

- Nie.

Wyciągnęła solniczkę w jego stronę.

- Chcesz?

Na twarzy starszego mężczyzny pojawił się wyraz ulgi.

- Nie używam soli. Ty także nie powinnaś tego robić. Cassie uśmiechnęła się.

- To samo mówi babcia Jo.

- Mądra kobieta.

Dziewczyna przypatrywała się przez chwilę swojemu rozmówcy.

- Taaak... - potaknęła z namysłem. - Mądra. Następna godzina upłynęła im na beztroskiej rozmowie o przygotowaniach do wesela.

- Pozostała jeszcze sprawa kostiumu - przypomniała Cassie.

- Tak?

- Powinieneś przebrać się za wiewiórkę ziemną.

- Wiewiórkę?

- Uhm. Za Chipa lub Dale'a z disneyowskich kreskówek.

- Chciałem być piratem z przepaską na oku, kordelasem i... Powiedziałaś wiewiórkę?

- Zaufaj mi.

- Masz pewnie jakiś powód, by tak mówić. Dobrze, będę wiewiórką. Co z gośćmi?

- Sami znajomi i przyjaciele. Kłopot jest jedynie z rodziną. Moi rodzice zaplanowali w tym czasie wyjazd za granicę.

- Po prostu się boją. Ale i tak będziemy się dobrze bawić.

- Na pewno.

A. W. spojrzał na zegarek.

- Przepraszam, ale mam jeszcze sporo spraw do załatwienia. Chcesz mi towarzyszyć?

- Jestem umówiona z Evanem. Na uniwersytecie. Mężczyzna zerknął na nią ze zdziwieniem, lecz powstrzymał się od pytania.

- Podwiozę cię - oświadczył.

- Dzięki - uśmiechnęła się Cassie. - Mam nadzieję, że to przeżyję.

- Od siedemnastego roku życia nie miałem wypadku.

- Wiem. Drew mówił mi, że jeździsz szybko, ale rozważnie. Po prostu zamknę oczy.

- Nie musisz. Będę prowadził wolniej.

Ku jej zaskoczeniu, naprawdę jechał ostrożnie.

- Mam jeszcze jedno pytanie - odezwał się, gdy dotarli do budynku, w którym mieścił się wydział psychologii.

- Słucham.

- Skąd wzięły się twoje podejrzenia?

Cassie zamyśliła się. Czy A. W. zareaguje tak samo, jak Drew? Był wobec niej zupełnie szczery. Powinna odpłacić mu podobnym zaufaniem.

- Wszystko zaczęło się od historii z karaluchami. Babcia Jo słusznie zauważyła, że to pachniało zwykłą wymówką. Potem... Stary samochód, skrytka pocztowa, decyzja o przeprowadzce do Albuquerque, kolacja, za którą płaciła Jo, listy zamiast telefonów.

- I na tej podstawie...

- Nie tylko.

Cassie wzięła głęboki oddech.

- Zajmuję się grafologia. Posiadam dyplom i wszelkie uprawnienia. Napisałam do ciebie list z prośbą o szybką odpowiedź. Z twojego charakteru pisma wynikało, że masz poważne kłopoty, lecz boisz się o nich mówić. Chciałam poznać prawdę. Spojrzał na nią z zainteresowaniem.

- Przeprowadziłaś analizę? Skinęła głową.

- To fascynujące! Czy odnalazłaś też cechy pozytywne?

- Bardzo wiele. Mogę ci przedstawić wszystkie wnioski.

- Będę bardzo zobowiązany. Zawsze chciałem poddać się podobnej próbie. Ile wynosi honorarium?

- Nie myślisz chyba, że zażądam od ciebie pieniędzy.

- Przecież jesteś profesjonalistką.

- Tak, ale...

- Nie próbuj traktować mnie jak nędzarza. Jestem na to zbyt dumny.

- Wiem. Zauważyłam, jak piszesz „d”. Roześmiał się.

- Z chęcią ci zapłacę.

Cassie pocałowała go w policzek.

- Nic z tego. Nie biorę pieniędzy od członków rodziny i bliskich przyjaciół, a ciebie zaliczam do obu kategorii.

- Skoro tak.

- Zatem załatwione.

- Drew wie o twoich zamiłowaniach?

- Tak.

- Musi być bardzo zadowolony. Cassie posmutniała.

- No... niezupełnie - powiedziała powoli.

- Nie? Zawsze uważałem, że ma dociekliwy umysł.

- On nie wierzy, że grafologia może mieć jakaś wartość.

- Rozumiem.

A. W. milczał przez chwilę.

- Czuję, że w tym tkwi poważny problem - powiedział w końcu.

- Teraz ja cię proszę o zachowanie tajemnicy. Nie chcę, aby moje kłopoty zakłóciły szczęście babci Jo. Drew jest jej ulubieńcem.

- Moim też, choć widzę, że potrafi być głupio uparty.

- Wpadł w furię, gdy dowiedział się o moich podejrzeniach.

A. W. skinął głową.

- Tak. Zawsze mnie bronił z niezwykłą zaciętością. Mimo to, czuję się winny, że stanąłem pomiędzy wami.

- Nieprawda! - zawołała Cassie. - Drew nie akceptuje mojego postępowania, bez względu na okoliczności. Próbowałam pokazać mu wyniki badan, jakie przeprowadziłam na prośbę Evana. Nie poskutkowało.

- Być może boi się o własną pozycję. Pozwolisz mi z nim porozmawiać?

- Nie. Jeśli dowie się, że przyjechałam do Phoenix, to...

A. W. westchnął.

- Masz rację. Co za uparty chłopak! Cassie wzięła go za rękę.

- Dziękuję, że mnie wysłuchałeś.

- Co z Evanem?

- Wypłacił mi honorarium za konsultację i poprosił o spotkanie. Chce, żebym w przyszłości nadal dla niego pracowała.

- To wspaniale.

- Tak. Uwielbiam tę pracę. Zawód listonosza uważam za tymczasowy.

- Drew wie o tym?

- Nie - potrząsnęła głową.

- Kochasz go, prawda?

- Tak - potwierdziła z lekkim wahaniem.

- Więc powiedz mu, ile to dla ciebie znaczy.

- Nie mam odwagi, A. W. Wysiadła z samochodu.

- Nie chcę, żeby drwił z moich marzeń.

Rozdział 12

Następnego ranka Cassie nie znalazła róży w skrzynce pocztowej. Westchnęła i odniosła reklamówki z powrotem do samochodu.

Wkrótce miała zamiar przeprowadzić się do wynajętego mieszkania. Babcia Jo była całkowicie pochłonięta własnymi sprawami i nie dostrzegała przygnębienia wnuczki. Wstawione do wazonu róże powoli więdły.

A. W. przyjechał do Albuquerque trzy dni przed wyznaczonym terminem ślubu. Oświadczył, że zaraz po ceremonii zabiera babcię Jo w podróż na Hawaje. Cassie poczuła narastający niepokój.

- Hawaje? - szepnęła, gdy znaleźli się sami.

- Sprzedałem przyczepę za znacznie większą sumę, niż się spodziewałem - odparł ściszonym głosem. - Teraz, gdy zerwałem z hazardem, umiem właściwie docenić wartość pieniędzy. Poza tym, musisz pamiętać, że osoby w wieku emerytalnym korzystają z rozmaitych zniżek.

- Nawet jeśli nie zachowują się z należytą powagą? - spytała z uśmiechem.

- Nawet. Prawdę mówiąc, nie przepadam za określeniem: wiek emerytalny. Spróbuję wymyślić coś lepszego.

- Porozmawiaj z wydawcą .. Inspired Retirement”. Masz szansę zrobienia kariery w mass mediach.

- Dobry pomysł. A co u ciebie? Drew nadal jest zagniewany?

- Nie widzieliśmy się od czasu, gdy byłam w Phoenix.

A. W. potrząsnął głową.

- Niedobrze. Masz zamiar przyjść jutro na kolację?

- Oczywiście.

- Nie rozumiem tego chłopaka. Chcesz, żebym z nim porozmawiał?

- Nie. Nie ujawniajmy naszych sekretów. Mężczyzna uścisnął ją serdecznie.

- Dobrze, Cassie. Do zobaczenia. Przyjadę, aby was zabrać.

A. W. zjawił się punktualnie, aby zawieźć narzeczoną i jej wnuczkę na tradycyjną próbę uroczystości ślubnej. Zasiadł za kierownicą audi należącego do babci Jo. Cassie usadowiła się z tyłu.

Zastanawiała się, jak Drew zareaguje na jej widok. Czy będzie udawał, że nic się nie stało?

- Nie wiem, czy postąpiliśmy słusznie, nadając sprawie tyle rozgłosu - odezwała się niespodziewanie babcia Jo. - Przecież mogliśmy iść po prostu do restauracji.

Cassie poklepała ją po ramieniu.

- Typowe rozterki panny młodej - powiedziała uspokajającym tonem.

- Muszę przyznać, że też odczuwam zdenerwowanie - wtrącił A. W. ^

- Dlatego jedziesz tak wolno? - spytała Jo.

- Babciu, to przecież ty byłaś inspiratorką całego pomysłu - zauważyła Cassie. - Zaprosiłaś redaktora „Inspired Retirement”?

- Tak, ale skąd mogłam wiedzieć, że będzie jeszcze telewizja? Mam ochotę zrezygnować.

- Nie ma mowy - zaprotestowała Cassie. - Włożyłam zbyt dużo pracy w przygotowanie kostiumu. Moi przyjaciele również. Naczelnik poczty wystąpi jako Tweedledee, a jego żona jako Tweedledum.

Babcia Jo parsknęła śmiechem.

- Przynajmniej są odpowiedniego wzrostu.

- Nie ma mowy o odwołaniu uroczystości - oświadczył stanowczo A. W.

- Chyba nie - westchnęła jego towarzyszka. - Mam już kostium.

- Ja także - błysnął oczami mężczyzna.

Cassie zrozumiała, że postąpił zgodnie z jej radą i przygotował kostium wiewiórki. Kochany, wspaniały A. W! Czy Drew zgodziłby się przebrać za postać z kreskówek w obecności tłumu reporterów?

Zajechali przed dom. Hol był przystrojony stosownie do Halloween. Drew pełnił rolę gospodarza, zajęty rozmową ze starszą kobietą o dystyngowanym wyglądzie i młodym mężczyzną w dżinsach. W kuchni uwijało się kilku kucharzy.

Cassie przystanęła w progu. Drew... Uczucie, tłumione w ciągu ostatnich dni, wybuchło z nową siłą. Z zachwytem obserwowała jego muskularną sylwetkę, ciemną brodę, połyskujące wąsy.

Mężczyzna z radością powitał nowo przybyłych, lecz na widok Cassie jego uśmiech zmienił się w kwaśny grymas.

- Pozwólcie, że przedstawię wam pozostałych gości - powiedział. - To jest Harriet Stevenson z „Inspired Retirement”, a to Jason Cassidy z telewizji. Gospodarzami i głównymi aktorami zwariowanego przyjęcia będą Jo Reynolds i A. W. Bennett. Osóbka, która kryje się nieco z tyłu, to Cassie Lanie, druhna panny młodej.

Jason przejawiał wyraźną chęć zawarcia bliższej znajomości z ostatnią z wymienionych osób. Drew nie stawiał mu przeszkód. Spokojnie wycofał się w drugi kąt pokoju i podjął przerwaną rozmowę z Harriet. Babcia Jo i A. W. poszli za jego przykładem.

- Czym się zajmujesz? - spytał Jason.

Cassie drgnęła. Właśnie myślała o pierwszych dniach znajomości z doktorem Bennettem. O pustej paczce, wspólnym locie do Phoenix, nocy pełnej namiętności i uniesień...

- Czym?... - powtórzyła z wahaniem. - Jestem wykwalifikowanym grafologiem.

Powiedziała to wystarczająco głośno, aby zwrócić uwagę wszystkich obecnych.

- Badasz charakter pisma? - zainteresował się Jason.

- Hej, chyba znalazłem temat na kolejny program. Zgodzisz się wystąpić w telewizji?

- Ja... to znaczy... tak, oczywiście. Z przyjemnością.

Drew zrobił zdziwioną minę. Cassie uśmiechnęła się z satysfakcją.

Babcia Jo otoczyła wnuczkę ramieniem.

- Stajesz się sławna, kochanie. Zerknęła na przyszłego męża.

- Jeszcze ci nie wspominałam o jej zdolnościach.

- No... nie - wybąkał. Spojrzał porozumiewawczo na dziewczynę.

- Możesz zostawić mi swoją wizytówkę? - spytał Jason.

- Niestety, nie mam - odpowiedziała Cassie. Evan prosił ją o to samo.

- Nie szkodzi. Zapisz mi adres. Jason wręczył jej notatnik.

- Przeprowadzam się w przyszłym tygodniu - wyjaśniła. - Na wszelki wypadek podam ci oba adresy.

Drew nie spuszczał z niej wzroku.

- Widzę, że nieźle sobie radzisz - powiedział.

- Właśnie poszukiwałem ciekawego tematu. W ciągu najbliższych dni będzie się mówić przede wszystkim o ślubie, ale później...

- Trafiłeś w dziesiątkę - wtrąciła Harriet. - Kilka miesięcy temu wprowadziliśmy stały dział poświęcony grafologii. Zainteresowanie czytelników przekroczyło nasze najśmielsze oczekiwania.

Drew słuchał w milczeniu. Jason schował notatnik I ponownie zerknął na Cassie.

- Współpracujesz z jakąś redakcją? - spytał.

- Nie, choć rozważam podobną możliwość - odparła. Zaczęła mówić z większą pewnością siebie. - Do tej pory pobierałam jedynie honorarium za konsultację w konkretnych przypadkach. Niedawno otrzymałam propozycję współpracy od psychologa prowadzącego praktykę w Phoenix.

Drew milczał. Cassie obrzuciła go nerwowym spojrzeniem. Nie czuła satysfakcji. Do tej pory wierzyła, że będą razem w chwili triumfu.

- Być może po emisji reportażu zainteresuje się tobą ktoś z Albuquerque - uśmiechnął się Jason.

- Obawiam się, że nie zabraknie głosów sceptycznych - zauważyła Cassie.

Jason zatarł dłonie - Dyskusja może tylko ubarwić program. Zmarszczył brwi, jakby usiłował sobie coś przypomnieć.

- Drew, wspominałeś, że zajmujesz się...

- Jestem psychologiem.

- O, właśnie - ucieszył się Jason. - Pełnisz funkcję głównego drużby.

- Zgadza się.

- A Cassie jest druhną - ciągnął nie zbity z tropu reporter. - Łączą was również stosunki zawodowe?

- Nie.

- Należysz do grupy osób, które nie akceptują...

- Nie. - W głosie Drew zabrzmiało zniecierpliwienie. - Psycholog z Phoenix, który zaproponował współpracę pannie Lanie, jest moim bliskim przyjacielem. W pełni doceniam wartość analizy grafologicznej.

Cassie spojrzała na niego ze zdumieniem. Kłamał. Po prostu kłamał. Dlaczego? To nie leżało w jego charakterze.

- Chyba powinienem cię wtajemniczyć w program jutrzejszej ceremonii - odezwał się A. W. , biorąc Jasona pod rękę. - Panna młoda wyjdzie z tej strony.

Odciągnął reportera na bok. Młodzieniec nie był zachwycony tak nagłym zakończeniem rozmowy z atrakcyjną dziewczyną, lecz nie wypadało mu protestować.

Rozpoczęto próbę. Po kilku minutach Drew i Cassie zostali sami.

- Nie wiedziałem, że zawarłaś umowę z Evanem - przyciszonym głosem odezwał się mężczyzna.

- Nie wiedziałam, że „w pełni doceniasz wartość analizy grafologicznej” - odparła z przekąsem. - Czegoś tu nie rozumiem. Jestem przekonana, że nie potrafisz kłamać, lecz jednocześnie wiem, że nie powiedziałeś prawdy.

- Hmm.

Ścisnął ją za ramię.

- Poza tym uważałam, że między nami wszystko skończone - oznajmiła lodowatym tonem, choć dotyk jego dłoni sprawił, że zadrżała na całym ciele.

W tej samej chwili obok nich pojawiła się babcia Jo.

- Wyglądacie prześlicznie - powiedziała z uśmiechem. - Niczym para nowożeńców.

Drew otoczył ramieniem Cassie.

- Dość przejrzysta aluzja - stwierdził. Babcia Jo uśmiechnęła się łobuzersko.

- Chodźmy coś zjeść - zaproponowała. - Z kuchni dolatują niebiańskie zapachy.

W progu salonu pojawił się A. W.

- Drew! Cassie! Wszyscy czekają już tylko na was.

- Oczywiście! W głowie im tylko jedzenie - westchnęła babcia Jo.

Drew zerknął na Cassie.

- Jesteś gotowa poznać resztę mojej rodziny? Będzie jeszcze jeden Andrew W. Bennett.

- Was dwóch w zupełności wystarczy, ale ... trudno. Wzięła głęboki oddech.

- Chodźmy.

Spojrzał jej prosto w oczy.

- Gdy skończy się całe zamieszanie...

- Drew! Nie mogę znaleźć korkociągu! - krzyknął ktoś z kuchni.

- Idę!

Wziął dziewczynę pod ramię.

- Cassie... musimy...

- Lepiej idź już.

- Tylko wówczas, jeśli pójdziesz wraz ze mną. Kolacja była wyśmienita. Drew nie znalazł okazji, aby ponownie porozmawiać z Cassie, lecz dziewczyna nie czuła się zawiedziona. Nie miała ochoty na kolejną sprzeczkę.

Babcia Jo wzięła ją za rękę.

- Miałaś cudowny pomysł, kochanie i okazałaś się znakomitą swatką. Dziękuję.

- Babciu...

- Mam nadzieję, że wkrótce odnajdziesz własne szczęście. Przepraszam, że z naszego powodu ty i Drew musieliście tak długo czekać.

- To nieprawda!

- Teraz będziecie mieli więcej czasu dla siebie. Nie. Wszystko skończone. Dzisiejsze kłamstwo przeważyło szalę.

- Tak, babciu - powiedziała nienaturalnie spokojnym głosem Cassie. - Już niedługo podejmiemy ostateczną decyzję.

Rano obudził Cassie natrętny dzwonek telefonu. Wtuliła głowę w poduszkę. Po chwili rozległo się delikatne pukanie.

- Cassie? - zawołała przez drzwi babcia Jo. - Dzwoni Drew.

Z niechęcią sięgnęła po słuchawkę.

- Halo.

- Mów ciszej. Cassie. Nie chcę, żeby Jo zaczęła coś podejrzewać. A. W. zniknął.

Rozdział 13

Cassie z trudem powstrzymała się od głośnego okrzyku.

- Co to znaczy zniknął? - spytała zdenerwowana. - Boże, Drew...

- Wiem. Zostawił mi kartkę, że trzeba odwołać ceremonię. Zostawił wszystkie bagaże, więc musi być gdzieś niedaleko. Masz jakiś pomysł?

Cassie zamyśliła się. Czy nagłe zniknięcie A. W. miało coś wspólnego z hazardem?

- Cassie - odezwał się Drew. - Wiem, że ostatnio zachowywałem się jak pomylony. Jeśli odkryłaś coś, co mogłoby nam pomóc, co mogłoby wytłumaczyć jego zachowanie...

Zamknęła oczy.

- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, Drew. Która godzina?

- Kwadrans po dziewiątej.

- Naprawdę? Zaspałam.

- Ja też. Wczorajsza kolacja zakończyła się dosyć późno. Obudziłem się przed chwilą. Kartka od A. W. leżała na stoliku.

- Chyba wiem. gdzie go znaleźć. Na szczycie Sandia Peak.

- Wydedukowałaś to z charakteru pisma? Pomimo zdenerwowania nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.

- Nie. Po prostu pamiętam, że A. W. uwielbia przebywać na dużych wysokościach. W Phoenix zabrał nas do restauracji na ostatnim piętrze wieżowca, odbył lot balonem. Pierwszy wyciąg na Sandia Peak wyruszył o dziewiątej.

- Chyba masz rację - przyznał z podziwem. - Będę u ciebie za dwadzieścia minut.

- U mnie?

- Potrzebuję twojej pomocy. Myślę, że lepiej znasz A. W. ode mnie. Chcę uchronić go przed popełnieniem gigantycznej pomyłki.

Cassie nie miała zamiaru oponować. Rzeczywiście wiedziała więcej niż Drew. Poza tym, w grę wchodziło szczęście babci Jo.

- Zaraz będę gotowa. Czekam.

W piętnaście minut później wyszła z pokoju.

- Co za niecierpliwy facet - rzuciła na widok babci Jo. Zaprosił mnie na śniadanie.

- Bardzo się cieszę - uśmiechnęła się starsza pani. Cassie odwróciła głowę. Babcia Jo promieniała szczęściem.

- Wrócę na czas, żeby pomóc ci przy kostiumie - obiecała. Chwyciła płaszcz i zbiegła ze schodów. Właśnie w tej chwili rozległ się dzwonek u drzwi wejściowych.

- Dziękuję, że się zgodziłaś - powiedział Drew, otwierając drzwiczki samochodu.

- Ta sprawa dotyczy w tym samym stopniu mnie, co i ciebie.

Skierował auto na drogę wiodącą ku wzgórzom.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że byłaś w Phoenix?

- Nie miałam okazji - odparła cierpkim tonem. - Skoro już o tym wiesz, to znaczy, że rozmawiałeś z Evanem.

- Zadzwoniłem do niego zaraz po wyjściu gości.

- O trzeciej w nocy?!

- Uznałem, że zasłużył na pobudkę. Nic mi nie wspomniał o waszej umowie, mimo że wiedział, co do ciebie czuję.

A co czujesz? - spytała w myślach.

- Wiedział także, co myślisz o grafologii - powiedziała głośno. - Wolał nie poruszać drażliwego tematu.

- Tym razem musiał.

- Nie wątpię.

- Przeprosiłem go za swoją głupotę.

Cassie spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.

- Co zrobiłeś? Uśmiechnął się kwaśno.

- Ooo... Panna Larue poczuła się zaskoczona? Myślałem, że mój charakter pisma wyjaśnił ci wszystko. Punkt dla mnie, kochanie.

- Drew, nie rozu...

- Naprawdę?

Mówił lekko kpiącym tonem.

- A kobieca intuicja? Też nic ci nie podpowiada?

- Mów jaśniej.

- Dobrze. Mam ciężką rękę i mocno przyciskam pióro do papieru, co znamionuje upór i skłonność do konserwatyzmu. Niełatwo rezygnuję z uprzedzeń, lecz posiadam także dociekliwy umysł i jeśli dojdę do wniosku, że się mylę...

- Nigdy ci tego nie mówiłam.

- Ale to prawda.

- Owszem.

Nagle wszystko zrozumiała.

- Uczyłeś się zasad grafologii!

- Początkowo z dużymi oporami, lecz w miarę upływu czasu...

- Nie wierzę.

- Musisz. Tak jak ja musiałem zgłębić powód sporu, który niczym zadra wciąż tkwił pomiędzy nami.

Wstrzymała oddech.

- I co? - spytała.

- Moje zainteresowanie wciąż rosło. Chciałem ci o tym powiedzieć już dawno, lecz wówczas wystąpiłaś z podejrzeniami wobec dziadka.

- Byłeś jedyną osobą, z którą mogłam podzielić się swymi wątpliwościami.

- I zawiodłem.

- Niestety.

- Nie chciałem wierzyć w ani jedno słowo. Nadal nie chcę. Ale być może zbyt pochopnie potępiałem grafologię.

Cassie westchnęła głęboko.

- Wiesz, że jeśli ktoś straci władzę w rękach i zacznie pisać stopą, jego charakter pisma nie ulega zasadniczej zmianie?

- Wiem.

Uśmiechnęła się. Drew rzucił szybkie spojrzenie w jej stronę.

- Nie myśl, że nie widzę wyrazu triumfu na twojej twarzy - oznajmił gniewnie, lecz w jego głosie nie było ani śladu złości. - Zasłużyłaś na to, by się cieszyć. Winien ci jestem przeprosiny. Co prawda, nie tylko przeprosiny, ale teraz...

Oczy dziewczyny wypełniły się łzami.

- Drew, ja...

- Hej, a skąd ten płacz? Wziął ją za rękę.

- Wiem, że jesteś osobą niezwykle uczuciową i bardzo mi się to podoba, lecz w tej chwili czekają nas inne, poważne zadania. Potem pozwolę ci płakać tyle, ile zechcesz, choć uważam, że osoba obdarzona twoją energią szybko zapomni o kłopotach.

Cassie pociągnęła nosem.

- Przeanalizowałeś mój charakter pisma? Nie miałeś próbki.

- Miałem. Podczas naszego pierwszego dłuższego spotkania zapisałaś adres babci Jo.

- Zachowałeś tę kartkę? Wzruszył ramionami.

- Jestem nieco sentymentalny.

- Wiem.

Otarła oczy chusteczką.

- Róże były cudowne. Dziękuję.

- Pochodziły od upartego durnia. Wtedy jeszcze nic nie wiedziałem o grafologii. Dopiero po naszej ostatniej kłótni zrozumiałem, że albo zacznę się uczyć, albo stracę cię na zawsze.

- Nie wiem, co powiedzieć. Uśmiechnął się.

- Zastanowimy się nad tym później. Teraz pomyślmy o dziadku. Widziałaś się z nim podczas ostatniego pobytu w Phoenix?

- Tak, ale nie mogę...

- Nie pytam o szczegóły, Cassie. Jeśli będzie chciał, sam wyzna mi prawdę. Teraz chodzi mi tylko o to, aby po ślubie zabrał babcię Jo na Hawaje. Tak będzie najlepiej i dla nich...

Posłał jej długie spojrzenie.

- ... i dla nas.

- Mam nadzieję, że znajdziemy go na szczycie wzgórza - powiedziała Cassie.

Dotarli do wyciągu. Drew ścisnął jej dłoń.

- Mam nadzieję - powtórzył jak echo.

Znaleźli. Już wcześniej zauważyli niewielkie MG stojące na parkingu. Gdy dotarli na platformę obserwacyjną, ich uwagę przyciągnęła samotna sylwetka mężczyzny z rozwianymi przez wiatr siwymi włosami.

- Przepiękny widok - odezwał się Drew, stając tuż za jego plecami.

A. W. obrócił się z zaskoczoną miną, lecz po chwili ponownie skierował wzrok na panoramę miasta.

- Przepiękny.

Cassie przestąpiła z nogi na nogę. Miała ochotę mocno potrząsnąć A. W. , lecz rozumiała, że należy postępować bardziej taktownie.

Zapadło krępujące milczenie. A. W. odezwał się pierwszy.

- Macie ochotę na kawę?

- Tak - odpowiedziała natychmiast Cassie. Chciała czym prędzej zacząć rozmowę.

- W takim razie, jedziemy. Ja stawiam.

Podróż w dół zbocza znów upłynęła w milczeniu.

- Trzymajcie się tuż za mną - mruknął A. W. wsiadając do swojego samochodu.

Cassie i Drew zajęli miejsca w audi. Drew usiłował nadążyć za pędzącym przed nimi MG. Cassie wtuliła się w fotel i błagała opatrzność, aby nie pojawił się żaden policjant.

Na szczęście, żaden stróż porządku nie wyszedł na trasę szalonego przejazdu. A. W. z fantazją wjechał na parking opodal kawiarni. Wysiadł.

- To było podniecające! - zawołał z szerokim uśmiechem.

- Nie - odpowiedzieli chórem.

- Nie potraficie się dobrze bawić. Jo byłaby w siódmym niebie.

Potrząsnął głową.

- Wejdźmy do środka. Zamówili kawę.

- Czas, żebyście się w końcu pobrali - oświadczył niespodziewanie A. W. Mówił tak głośno, że goście siedzący przy sąsiednich stolikach skierowali w jego stronę zaciekawione spojrzenia.

- Każde z was wygląda jak półtora nieszczęścia - dodał.

- To prawda - odezwał się Drew. Ścisnął pod stołem dłoń Cassie.

- Martwiliśmy się przede wszystkim o ciebie - powiedziała dziewczyna.

- Bez potrzeby - mruknął A. W. Karcącym wzrokiem popatrzył na wnuka.

- Ta młoda osoba darzy cię większym uczuciem, niż na to zasługujesz. Powiedziała mi to podczas wizyty w Phoenix. Opowiedziała mi także o twoim zachowaniu. Masz wodę zamiast mózgu, Drew.

- A. W. - jęknęła Cassie - przecież ustaliliśmy...

- Koniec z tajemnicami - przerwał jej niecierpliwie. - Postanowiłem to tam, na górze, chwilę przed waszym przybyciem. Drew jako pierwszy dowie się o wszystkim. O wszystkim. Później pojadę do Jo. Wiem, że mnie wyrzuci. Wrócę do Phoenix, choć na razie nie mam gdzie mieszkać.

- Chwileczkę.

Drew położył mu dłoń na ramieniu.

- Zwolnij trochę. Co Cassie powiedziała ci w Phoenix?

- Że cię kocha. Diabli wiedzą, dlaczego. Młody mężczyzna zerknął na swą towarzyszkę.

- To prawda? Skinęła głową.

Drew zrobił skruszoną minę.

- Boże... - powiedział miękko. Jego twarz promieniała niekłamanym szczęściem.

- Masz rację, dziadku. Nie zasłużyłem na jej miłość. Byłem upartym, zapatrzonym w siebie durniem.

A. W. parsknął śmiechem.

- Naprawdę? Dobry początek.

Drew nie spuszczał wzroku z zarumienionej twarzy dziewczyny. Miał ochotę obsypać ją pocałunkami, lecz w porę przypomniał sobie, że jeszcze nie wszystkie sprawy zostały wyjaśnione.

Spojrzał na dziadka.

- Co to za tajemnica, którą tak długo przede mną skrywałeś?

A. W. chrząknął i lekko drżącym głosem zaczął opowiadać o wydarzeniach, jakie miały miejsce w ciągu minionych dwóch lat.

Mówił z trudem, kilkakrotnie przerywając. Cassie miała łzy w oczach. Drew siedział w milczeniu.

- Przykro mi, dziadku - powiedział, gdy A. W. skończył. - Przeżyłeś bardzo ciężkie chwile.

- Ciężko mi jest dopiero dzisiaj. Nie chciałem, żebyś znał prawdę.

- Przecież udało ci się zwyciężyć! Pokonałeś zgubny nawyk. Powinieneś być z siebie dumny.

- Przykro mi ze względu na ciebie, Drew. Całe życie otaczałeś mnie miłością i szacunkiem, a teraz...

Odstawił filiżankę i zamyślił się głęboko.

- W dalszym ciągu cię podziwiam, dziadku.

A. W. uniósł głowę. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

- Dziękuję ci, Drew.

Cassie przełknęła pośpiesznie ostatni łyk kawy. Usiłowała powstrzymać się od głośnego szlochu.

- Czas, żebym pojechał do Jo - westchnął A. W. Starannie złożył serwetkę.

- Drew, przed wyjazdem zabiorę swoje rzeczy z twojego domu.

Cassie zerwała się z miejsca.

- Nie wolno ci działać zbyt pochopnie - zawołała z przejęciem. - Zobaczysz, jeszcze dziś spotkamy się na weselu.

- To byłoby bardzo miłe - odparł A. W. ze smutnym uśmiechem - ale nie będę jej potępiał, jeśli zdecyduje inaczej. Jo jest kobietą z klasą, a moja historia nie należy do najweselszych.

Cassie uściskała go serdecznie.

- Jesteś najwspanialszym mężczyzną na świecie - oświadczyła.

- Który ma zamiar zapłacić rachunek. Skinął na kelnerkę.

- Zapłaciłeś już dzisiaj dość, dziadku - zaoponował Drew. - Teraz moja kolej.

A. W. spojrzał uważnie na wnuka. Ze zrozumieniem kiwnął głową.

- Dobrze. Dziękuję.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

- Chciałbym was zawiadomić o decyzji Jo. Gdzie będziecie?

- U mnie - odparł z przekonaniem Drew. Wziął Cassie pod rękę.

- Chcesz, żebym ci pomogła w przygotowaniach do wesela? - spytała, gdy zmierzali w stronę parkingu.

Zerknął na nią z ukosa.

- Nigdy w życiu - mruknął.

- Do siódmej zostało niewiele czasu.

- Oczywiście.

- Jestem przekonana, że wesele odbędzie się zgodnie z planem. Wczoraj zauważyłam, że nie wszystkie dekoracje znajdują się na swoich miejscach.

- Nic się nie zmieniło.

- Na szczęście podczas kolacji wydrążono dynie. Samochód mknął pustawymi ulicami. Drew wcisnął mocniej pedał gazu.

- Umieściłeś w salonie rozpylacze pary?

- Nie.

Na żółtych światłach przejechał przez skrzyżowanie.

- Drew, zachowujesz się, jakby na niczym ci nie zależało.

- Przygotowania nie są najważniejsze.

- O której przychodzą kelnerzy i obsługa kuchni?

- O piątej.

Opony samochodu zapiszczały na kolejnym zakręcie.

- Rozumiem.

- I dopiero wówczas zacznę dekorować salon.

- Rozumiem. Kto jest teraz w domu?

- Nie ma nikogo.

Zapanowało milczenie. Cassie z tajemniczym uśmiechem wyglądała przez szybę.

- Nie spytasz, co mam zamiar robić aż do piątej? - odezwał się Drew.

- Skończysz szykować kostium?

- To, o czym myślę, nie wymaga żadnego przebrania. Wjechał na podjazd.

- Rozumiem - powtórzyła Cassie. Spojrzał jej prosto w oczy.

- Mam nadzieję, że zdołamy dotrzeć do sypialni - powiedział z uśmiechem.

Skinęła głową.

- Kocham cię - szepnął.

- Kocham cię - powtórzyła jak echo.

Gdy znaleźli się w sypialni, pękła ostatnia bariera nieufności, jaka dzieliła ich jeszcze tak niedawno.

- Jesteś cudowna - wyszeptał Drew. Przesunął dłonią po ciele dziewczyny.

Pragnę cię.

- Ja ciebie także.

- Witaj w domu - wymruczał, zanurzając twarz w jej włosach. - Poszukiwania skończone.

Przywarła do niego całym ciałem.

W wieczornych wiadomościach telewizyjnych komentator stwierdził, że wesele w domu Bennettów było niezwykle udane. Kamera zarejestrowała zdumioną minę drużby, gdy druhna panny młodej pojawiła się w kostiumie lotnika z pierwszej wojny światowej. Zdziwienie łatwo było zrozumieć, ponieważ drużba był także przebrany za pilota.

Papierowe girlandy zwisały prosto i nic nie wskazywało, że były zawieszane w szalonym pośpiechu. W rogach salonu kłębiły się pajęczyny, a do ścian przywarły tekturowe nietoperze.

Kolejne ujęcie pokazywało grupę gości. Mały, pulchny Tweedledee ściskał za rękę Tweedleduma, obok stał groźny goryl, kilku piratów, dwie odrażająco brzydkie czarownice, duch w postrzępionym prześcieradle i wysoka brunetka w kostiumie Hiszpanki.

Na koniec na ekranie pojawiły się dwie wiewiórki, objęte serdecznym uściskiem. Gdy pastor wygłosił ceremonialną formułę, goście gwizdami, tupaniem i oklaskami wyrazili swoje zadowolenie. Młoda para dość szybko opuściła gościnne progi, lecz nikt nie miał zamiaru iść w ich ślady. Zabawa trwała.

- To przez te kostiumy - powiedział Drew. Położył dłoń na ramieniu Cassie. Odeszli nieco na bok.

- Ludzie w przebraniu pozbywają się zwykłej nieśmiałości.

- Nie wiem, czego się pozbywają, ale zauważyłam, że goryl stracił ucho, a peruka tamtej czarownicy zaraz znajdzie się na podłodze.

- Czarownica jest mężczyzną, który całkiem niedawno zakończył odsiadywanie kary za defraudację pieniędzy należących do urzędu pocztowego. Mówiłem ci o nim.

- Aha... to ten? Właśnie tańczy z żoną naczelnika poczty.

- Zauważyłem. A może z samym naczelnikiem? Przez te kostiumy niczego nie widać.

- Nie zawsze. Spójrz na Ruth. Wygląda znakomicie w przebraniu Hiszpanki.

- Lecz nie tak dobrze, jak as lotnictwa z pierwszej wojny światowej.

Obdarzył ją gorącym spojrzeniem.

- Chciałbym, żeby już było po wszystkim.

- Nie jesteś zbyt gościnny. Pogładził ją po plecach.

- Nie. Mam ochotę zaciągnąć cię do sypialni. Dlaczego tylko A. W. i Jo mogli odejść?

- To ich wesele.

Pod wpływem pieszczoty wyprężyła się niczym kotka.

- Mmm... lubię, jak mnie głaszczesz.

- Znam jeszcze milsze sposoby. Nie jest ci zbyt gorąco w skórzanej kurtce?

- Trochę.

- Znakomicie. Nikt nie zauważy, jeśli znikniemy.

- Nie. Pamiętaj, że jest tu mój szef i jego żona.

- Co z tego? Niedługo nie będziesz pracować na poczcie. Rozpoczniesz całkiem nową karierę.

- Mam nadzieję.

- Na pewno. Pamiętaj, że mam wielu przyjaciół wśród psychologów.

Spojrzała na niego zaskoczona.

- Chcesz mi pomóc? Nie wiedziałam, że tak bardzo interesujesz się grafologia.

- Interesuję się tobą. Musnął wargami jej usta.

- Cholera, dlaczego ten dom jest pełen ludzi? Cassie zachichotała.

- Możemy zawołać „pożar” i zmusić wszystkich do ucieczki.

- Znakomity pomysł - mruknął. - Na nasz ślub zaprosimy tylko dziadków.

- Nasz ślub? - spytała z niewinną miną. - Mamy zamiar się pobrać?

- Złapałaś wiązankę - przypomniał jej. - Nie pozwolę, żeby ktoś mnie ubiegł.

- Wiem. Wyczytałam to z twojego charakteru pisma. Jesteś uparciuchem.

- To znaczy, że się zgadzasz?

Objęła jego twarz dłońmi i poczuła pod palcami miękki dotyk jedwabistej brody.

- Tak.

Oczy mężczyzny rozświetliły wesołe błyski.

- Cudownie. Zaczekaj chwilę.

Podbiegł w drugi koniec sali, wyłączył muzykę, po czym przyłożył do ust zwinięte dłonie.

- Proszę o chwilę uwagi! Zabawa była wspaniała, lecz teraz serdecznie zapraszam wszystkich miłych gości do wyjścia!

Przez chwilę panowało zdziwione milczenie, lecz kilka minut później wszyscy posłusznie zaczęli rozchodzić się do domów.

- Do zobaczenia jutro - odezwał się Tweedledum, ściskając dłoń Cassie.

- Niestety, to niemożliwe - wtrącił Drew, nim dziewczyna zdołała coś odpowiedzieć. - Cassie zmienia zawód.

Tweedledum spojrzał w jego stronę.

- Co takiego?

- Jest wykwalifikowanym ekspertem od analizy grafologicznej - wyjaśnił Drew. - Czy wie pan...

- Drew - łagodnie przerwała mu Cassie - goście wychodzą.

- Tak? Trudno. Tyle miałem do powiedzenia na temat grafologii.

Odprowadził ostatnią parę do drzwi.

- Czas na moje badania.

- Naprawdę? - spytała z kpiącym uśmiechem Cassie. - A co masz zamiar robić?

Zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
018 Thompson Lewis Vicki Strzala Kupidyna
170 Thompson Lewis Vicki Ulubieniec kobiet
Thompson Lewis Vicki Tajemnice alkowy
Thompson Lewis Vicki Tajemnice alkowy
110 Thompson Lewis Vicki Badź moją walentynką
183 Thompson Lewis Vicki Specjalista od romansow
25 Thompson Lewis Vicki Akcja kochaś
183 Thompson Lewis Vicki Specjalista od romansow
183 Thompson Lewis Vicki Specjalista od romansów
170 Thompson Lewis Vicki Ulubieniec kobiet
HT063 Thompson Vicki Lewis Strzala Kupidyna
Thompson Vicki Lewis Strzala Kupidyna
Vicki Lewis Thompson Strzała kupidyna
Thompson Vicki Lewis Strzala Kupidyna (Harlequin Temptation 63)
Thompson Vicki Lewis Strzała Kupidyna
Strzała Kupidyna
Thompson Vicki Lewis Szalony weekend (Harlequin Temptation 18)

więcej podobnych podstron