VICKI LEWIS THOMPSON
Akcja kochaś
(Operation gigolo)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Po trzydziestu pięciu latach małżeństwa twój ojciec nie zgadza się, żebym leżała na wierzchu!
Lynn Morgan przeglądała rozrzucone po biurku notatki, przytrzymując ramieniem słuchawkę.
- Nie rozumiem, co to za różnica, kto jest na górze, mamo.
Przecież tu chodzi wyłącznie o ciała. - Zerknęła na Tony'ego Russa, który stał w drzwiach gabinetu, wsparty ramieniem o framugę i patrzył na nią z rozbawieniem. - Martwe ciała. - Dopowiedzenie przeznaczone było dla uszu kolegi.
Tony uniósł brwi.
- Nie będę o tym dyskutować - stwierdziła matka Lynn. - Mam swoje zasady,
Lynn często słyszała tę odpowiedź. Znajomi dziewczyny twierdzili, że ustawiczne godzenie zwaśnionych rodziców stanowiło doskonałe przygotowanie do kariery prawniczej. Lynn postanowiła po raz kolejny przemówić matce do rozsądku,
- Zdaj się na los. Zobaczymy, kto pierwszy odejdzie.
- On mi to ciągle powtarza! Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby złośliwie mnie przeżył i ostatecznie znalazł się na wierzchu! Muszę być całkiem pewna, jak mnie położą,
- Może pierwsza zejdziesz z tego świata, - Lynn popatrzyła na kolegę i wzniosła oczy ku niebu. - Chciałabyś, żeby ciebie wykopali i umieścili go pod spodem?
Czemu nie?
- Litości! Nie mówimy o przekładaniu resztek w lodówce z półki na półkę. Wybacz, mamo, ale...
- Chyba nic rozumiesz, o co chodzi. Jak mogłabym spędzić całą wieczność, leżąc pod twoim ojcem? Chcę rozwodu. Możesz występować w moim imieniu.
- Słucham? - Lynn odłożyła plik notatek.
- Mówię o rozwodzie. Specjalizujesz się w tego rodzaju sprawach, prawda? Zbierz dowody przeciwko ojcu. Niech to będzie dla niego nauczką. Nie pozwolę mu dyktować, jak kto ma zostać pochowany!
- Jesteś śmiertelnie poważna, mamo!
- Nie kpij ze mnie, smarkulo.
- Mnie to śmieszy,
Lynn umyślnie bagatelizowała sprawę, a jednocześnie ze zdumieniem stwierdziła, że serce wali jej mocno, jakby była małą dziewczynką przerażoną rozpadem rodziny, a nie dwudziestodziewięcioletnią adeptką prawa, wielce poważaną w palestrze stanu Illinois.
- Posłuchaj! Wpadłam na dobry pomysł! Kupcie dwa miejsca obok siebie w innej części cmentarza.
- Po moim trupie! Mam grób rodzinny i własny kawałek ziemi. Tam mnie pochowają i już. Ojciec niech sobie poszuka innego miejsca.
- Zrozum, mamo... - Lynn przerwała, bo zadzwonił drugi telefon. - Muszę kończyć. Mam kolejną rozmowę. włączę ci muzyczkę. Nie odkładaj słuchawki.
- Pamiętaj, że międzymiastowa sporo kosztuje, skarbie.
- Jasne. Zaraz się odezwę. - Lynn przełączyła rozmowę i spojrzała na Tony'ego.
Mężczyzna wyprostował się i bez emocji obserwował dziewczynę. Zawsze umiał jej przemówić do rozsądku i dlatego tak ogromnie sobie ceniła tę przyjaźń.
- Widzę, że jesteś bardzo zajęta. Może wpadnę później?
- Zostań, proszę. Jak przez to przebrnę, będzie mi chyba potrzebny cierpliwy słuchacz.
- To dla mnie ważna wskazówka, - Tony podszedł do biurka i usiadł w fotelu dla interesantów.
- Dzięki, Uporam się z rozmowami najszybciej, jak potrafię, - Uśmiechnęła się do kolegi. - Tu Lynn Morgan. Słucham.
- Twoja matka sfiksowała,
- Nie musisz mi tego mówić. Co to za hałasy, tato? Skąd dzwonisz?
- Popatrzyła na Tony `ego, który współczująco pokiwał głową.
- Nie zwracaj na to uwagi, żabciu. Duży ruch. Chcę, żebyś mnie reprezentowała,
- Ty również?
- Również? A co? Matka była szybsza i już cię wynajęła?
- Nic z tych rzeczy. Żadnego z was nie będę reprezentować. Szczerze mówiąc, oboje spieracie się jak dzieciaki. Sprawa nie jest tego warta,
- To wcale nie jest takie proste - oznajmił starszy pan.- Matka chodzi na zajęcia, gdzie uczą tupetu i agresywnej pewności siebie. Jakby tego byto za mało, zaczęła brać testosteron. Uwierz mi, koteczku, tej babie całkiem się w głowie pomieszało.
- Zawsze miała pomieszane, tatku. - Lynn uznała, że zanosi się w rodzinie na poważniejszy konflikt. - Muszę kończyć. Zadzwonię później, żeby się z tobą naradzić. Nie rób niczego pochopnie,
- Jeśli chcesz mi powiedzieć, żebym się nie wyprowadzał z domu, to rada jest nieco spóźniona. Wynająłem już pokój w motelu „Rozkoszna Kryjówka”.
- Chyba żartujesz! - Ojciec zawsze obiecywał, że na złość matce przeniesie się do tej spelunki. Najwyraźniej w końcu urzeczywistnił swoje groźby.
- Muszę przyznać, że to nie był dobry pomysł.
- Naprawdę zamieszkałeś w „Rozkosznej Kryjówce”? - Miała przed oczyma nędzny motel w podrzędnej dzielnicy Springfield, gdzie na każdym rogu wystawały grupki włóczęgów albo handlarzy narkotyków.
- Powinienem był się przenieść do „Holiday Inn”. W „Rozkosznej Kryjówce” w pokojach nie ma telefonów. Dzwonię do ciebie z wypożyczalni kaset wideo, która jest w sąsiednim budynku. Koteńku, muszę kończyć. Jakaś pani chce skorzystać z telefonu. Chyba się spieszy. Wygląda groźnie. Ma kolczyk w dolnej wardze, - Ojciec Lynn zniżył głos do szeptu. - Cała jest wytatuowana. - Połączenie zostało przerwane.
Wzburzona Lynn odetchnęła głęboko kilka razy, nim powróciła do rozmowy z matką.
- Mamo, na mnie pora. Zadzwonię do ciebie po południu. Mam nadzieję, że do tej pory wszystko sobie z tatą wyjaśnicie, jak przystało na dwoje rozsądnych ludzi.
- Twój ojciec to hiena cmentarna! Z nim się nie można dogadać!
Lynn nic uznała za stosowne wspomnieć matce, że miała przed chwilą na linii tego krwiożerczego potwora, który przeprowadził się do zakazanej dzielnicy i zamieszkał w podrzędnym motelu.
- Cześć, mamo. - Odłożyła słuchawkę i zerknęła na kolegę. - Nie do wiary! Zawsze się sprzeczali, ale to nie było nic poważnego. Teraz poszli na całość.
- Domyślam się, że po raz pierwszy padła wzmianka o rozwodzie.
- Przedtem nigdy się nie posuwali do takich gróźb. Problem w tym, że mama chodzi na kurs kształtowania osobowości. Postanowiła żyć wedle zasad, które jej tam wpoili. Ma na tym punkcie bzika, co mnie zresztą wcale nie dziwi. Niepokojąca jest tylko ta gadanina o rozwodzie. To jakaś paranoja! Zawsze planowali wspaniałą jesień Żyda we dwoje. Córka na swoim, dom spłacony. Można szaleć na całego! Tata w zeszłym roku przeszedł wreszcie na emeryturę... - Lynn umilkła. Odkryła wreszcie przyczynę konfliktu. Zerknęła na Tony'ego. - Chyba okropnie się nudzą, nie sądzisz?
- Zapewne. Poznaliśmy wiele par dotkniętych tą przypadłością.
- Jak mogłam zakładać, że moich rodziców to w ogóle nie dotyczy! - Lynn z irytacją wzruszyła ramionami. - No i proszę. Mamy podręcznikowy przykład małżeńskiego kryzysu.
- Ej, chyba przesadzasz. Nie przypominam sobie pary w średnim wieku, zdecydowanej na rozwód z powodu miejsca na cmentarzu.
- Chwileczkę! Pozwu jeszcze nie złożyli - oznajmiła zaczepnie Lynn, splatając ramiona na piersi.
- Ale wkrótce to zrobią - upierał się Tony.
- Kierujesz się uprzedzeniami. Po tym, odkąd Michelle... - Umilkła nagle i spojrzała mu w oczy. Powinna była ugryźć się w język!
- Nie potrafię być obiektywny po tym, jak Michelle mnie rzuciła. To zamierzałaś powiedzieć?
- Postąpiła jak idiotka. - Lynn w ogóle nie mieściło się w głowie, że Michelle zdradzała faceta takiego jak Tony. Włoski typ urody, inteligenta, wysoka pozycja! Jej matka powiedziałaby, że to doskonała partia. Na dodatek Tony był przemiłym człowiekiem.
- Oboje robiliśmy głupstwa. Szczerze mówiąc, wolę analizować problemy twoich rodziców, niż zajmować się własnymi.
- Słuszna uwaga. Wybacz, że poruszyłam tę sprawę. - Lynn była świadoma, że kolega nie przebolał jeszcze poniesionej straty. Od rozwodu minęło zaledwie pół roku, a przecież cały jego świat kręcił się dawniej wokół Michelle.
- Jak zamierzasz ich powstrzymać? - zapytał rzeczowo Tony.
- Właśnie się nad tym zastanawiam. - Lynn położyła łokcie na biurku i wsparła nimi skołataną głowę. Pora na burzę mózgów.
Niejedną trudną sprawę rozwiązali z Tonym w ten sposób. Chętnie słuchała rad kolegi.
- Szukają dziury w całym, bo nie mają rzeczywistych problemów? - rzuciła niepewnie,
- Chyba tak.
- Może powinnam dostarczyć im powodów do zmartwienia... Tony rozparł się wygodnie w fotelu i oparł stopę na kolanie.
- Co masz na myśli?
- Ilekroć zaczynały się kłopoty - stwierdziła zamyślona dziewczyna, wspominając czasy dzieciństwa i młodości - zawsze stawali za mną murem.
- Rozumiem.
- Nie myśl sobie tylko, że miałam zadatki na rozrabiakę. Rzecz w tym, że rodzice sprzeczali się o wszystko i niechętnie szli na ustępstwa, ale gdy chodziło o moje sprawy, zawsze byli zgodni i świetnie dawali sobie radę. W tej sprawie tworzyli zwarty front.
- Zamierzasz popaść w kłopoty?
Lynn długo milczała, bazgrząc ołówkiem po kartce. Chytry plan z wolna nabierał wyrazistości.
- Owszem. Najwyższa pora, by ich zrównoważona, mądra i rozsądna córeczka zaczęła robić głupstwa. Stawiam na znane od pokoleń, sprawdzone metody. - Podniosła wzrok. - Ciąża będzie najlepsza.
- Nie przesadzaj! - Tony pochylił się nad biurkiem. - Nie sądzę, by sytuacja wymagała...
- Wszystko będzie na niby - zapewniła z uśmiechem dziewczyna- Wystarczy powiedzieć rodzicom, że spodziewam się dziecka.
- Co za ulga! - Tony opadł bezwładnie na oparcie fotela. - A już się balem, że masz zamiar poszukać w pobliskim barze kochasia na jedną noc.
- Co ty mówisz? Znamy się przecież nie od dziś. Czy to w moim stylu? Poza tym, stworzenie realnej sytuacji wymaga czasu, a ja powinnam natychmiast zmienić stan na błogosławiony.
- Lynn, pomysł jest doskonały, ale czy potrafisz dobrze zagrać swoją rolę? Oboje wiemy, że marna z ciebie kłamczucha. Nawet mnie łatwo jest cię przejrzeć, a rodzice od razu się zorientują, że udajesz. Dorastałaś na ich oczach, więc znają cię lepiej,
- Jak zwykle wytknąłeś mi najpoważniejszy mankament całego planu - oznajmiła, stukając ołówkiem w skoroszyt.
- Tak czy inaczej, sam plan wygląda zachęcająco. Powinnaś dopracować historyjkę w najdrobniejszych szczegółach.
- Oczywiście. Zechcesz jej wysłuchać?
- Jasne. Pomogę ci nawet to i owo obmyślić. Przede wszystkim musisz opisać domniemanego tatusia swej nie istniejącej pociechy.
- Widzę, że lepiej ode mnie potrafisz mącić ludziom w głowach i opowiadać głodne kawałki - powiedziała z kpiącym uśmiechem.
- Cóż, jako młody chłopak nieźle rozrabiałem. W przeciwieństwie do ciebie często musiałem zmyślać, by wyjść cało z opresji.
- Rozumiem, A więc do rzeczy. Kim jest ojciec maleństwa? Na jego wspomnienie moi rodzice powinni dostawać palpitacji serca. Niech to będzie nie przebierający w słowach macho, wspaniały okaz samca z papierosem wiszącym w kąciku ust. Nosi obcisłe dżinsy i ma tatuaż. Jest bezrobotny, ale cieszy się, że mam stałą pensję, bo daję mu forsę na piwo. Krótko mówiąc, współczesny żigolak,
- Chyba przesadziłaś! tyle wad? - Tony parskną śmiechem. - Istna karykatura. Twoi starzy nie dadzą się nabrać!
- Po pierwsze, nie zapominaj, że trzeźwo myślące kobiety często tracą głowę dla przystojnych buntowników bez powodu; opętane namiętnością nie są w stanie trzeźwo myśleć. Po drugie, rodzice na pewno mi uwierzą, bo zawsze byłam z nimi szczera.
Zrobiło jej się ciężko na sercu. To okropne, że będzie musiała okłamać bliskich. W tym wypadku jednak śmiało mogła się powołać na stwierdzenie, że cel uświęca środki. Zresztą, lepiej udawać przyszłą mamę, niż dla złagodzenia kryzysu w rodzinie naprawdę zajść w dążę. Wybór był oczywisty.
- Przyjmijmy, że masz rację. Tak czy inaczej, sama opowieść nie wystarczy. Powinnaś mieć jakieś dowody na to, że w twoim życiu zaszły gwałtowne zmiany.
- Słuszna uwaga. Nie mam pojęcia, jak... Chwileczkę. - Zmrużyła oczy i zmierzyła kolegę badawczym spojrzeniem. Niczym stylistka, próbowała go sobie wyobrazić w całkiem innym wcieleniu,
- Czemu tak mi się przyglądasz? - zapytał Tony, wiercąc się niespokojnie w fotelu.
- Zdejmij marynarkę.
- Słucham? - mruknął niepewnie,
- Nie daj się prosić. Rób, co mówię.
- Dama prosi, abym zdjął marynarkę. Cóż mi pozostaje? Pani życzenie jest dla mnie rozkazem. Dziwnie zaczyna się ten dzień.
- Teraz krawat - dodała w zadumie. Osłupiały mężczyzna otworzył szeroko oczy. - Szybciej, Tony! Widzisz, że szukam inspiracji.
Młody prawnik westchnął i zdjął krawat.
- Rozepnij koszulę. Wystarczy kilka guzików. Doskonale,.. I potargaj włosy,
- Proszę? - rzucił z niedowierzaniem Tony, spoglądając na koleżankę tak, jakby była niespełna rozumu.
Dziewczyna wstała, podeszła do niego i energicznie wsunęła palce w ciemną czuprynę.
- Co to ma znaczyć? - Tony natychmiast się odsunął i dodał z komiczną powagą; - Podmienili mi współpracowniczkę! Gdzie jest prawdziwa Lynn?
- Bez obaw. Nie o to mi chodziło - mruknęła domyślnie dziewczyna, puszczając mimo uszu jego narzekania.
Tony wcisnął się w fotel.
- Trzymaj się ode mnie z daleka, kobieto!
- Zachowaj spokój, mój drogi. Nie ruszaj się przez moment. jeszcze minutka i będzie dobrze. - Przytrzymała go za ramię i palcami zaczesała odgarnięte do tyłu włosy tak, by kosmykami opadały swobodnie na czoło. Mimo woli stwierdziła, że dotykanie aksamitnie gładkiej czupryny i muskularnego ciała Tony'ego sprawia jej prawdziwą przyjemność i dlatego stylizacja potrwała trochę dłużej niż zapowiadaną minutkę. Lynn poczuła, że jej kolega bardzo przyjemnie pachnie. Dawniej nie zwracała na to uwagi, ale dziś uznała znajomą woń za miły wabik.
- Zajmijmy się teraz guzikami.
- Lynn, chcesz mnie uwieść? - zapytał Tony pół żartem, pół serio.
- Skądże!
- Nie mam pewności. Zaczynam się o ciebie martwić.
- Chciałam tylko coś sprawdzić. - Lynn cofnęła się o parę kroków, oparła dłonie na biodrach i przyglądała się uważnie własnemu dziełu.
Stylizacja była udana, a zmiany wprost niezwykłe, Znikną gdzieś obiecujący młody prawnik, który po całych dniach wertuje dokumenty sądowe i sprawozdania z procesów, przyjeżdża do biura przed czasem, zostaje po godzinach urzędowania i wychodzi z plikiem papierów. Przeobrażony Tony stał się niebezpiecznym facetem.
Nowy wizerunek idealnie pasował do chytrego planu. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do kolegi.
- Tony, przyszło mi do głowy...
- Wykluczone - przerwał, cofając się i energicznie kręcąc głową. - Przeczuwałem, do czego zmierzasz. Daremne wysiłki. Na uczelni próbowałem swoich sił w studenckim teatrze, ale mnie wylali. Aktorstwo nie jest moją najmocniejszą stroną.
- Chyba żartujesz! Każdy adwokat ma to we krwi! Przed sądem doskonale sobie radzisz.
- Owszem, ale ty proponujesz mi udział w całkiem innym przedstawieniu. Zadanie aktorskie jest o wiele trudniejsze. Mogę cl najwyżej udzielić porady prawnej.
- Każ się wypchać! Niepotrzebne mi prawnicze gadanie. Muszę przedstawić rodzicom zabójczo przystojnego faceta o mocno zaszarganej opinii i niepewnej przeszłości. Zaczynam tajną akcję pod kryptonimem kochaś. Sama byłam zaskoczona, gdy przyszło mi do głowy, że powinnam cię do niej wciągnąć. Kto by pomyślał, że się nadasz...
Tony zamierzał właśnie zawiązać krawat, ale znieruchomiał w pół gestu i popatrzył na nią z wyrzutem.
- Tak cię to zdziwiło? Miła jesteś! Widzę, że uważasz mnie za strasznego nudziarza.
- Wybacz! - Lynn spłonęła rumieńcem. - Zawsze wyglądasz tak... porządnie. - Jak cudzy mąż, nieczuły na wdzięki innych kobiet, pomyślała z żalem.
- Większość dziewczyn uwielbia ten wizerunek. - Naturalnie! Masz całkowitą rację.
- Nie jestem w twoim typie, co? - Włożył marynarkę i strzepnął z klapy niewidoczny pyłek.
- Tego nie powiedziałam, - Rozmowa zmierzała w niebezpiecznym kierunku. Statystyki dowodzą, że sześć miesięcy po rozwodzie mężczyzna szuka zwykle potwierdzenia własnej atrakcyjności i zaczyna romansować. Bez zobowiązań! - Zresztą tu nie chodzi o nas, Tony. Muszę uchronić najbliższych przed straszliwą pomyłką. Prosiłam cię o pomoc. Spotkanie z moimi rodzicami nie zabierze ci wiele czasu. Na twój widok wpadną w panikę i zewrą rodzinne szeregi, by mnie uratować przed życiową katastrofą. Zrobią wszystko, by nas rozdzielić, i to ich na nowo połączy. - Umilkła na chwilę i zerknęła przyjaźnie na kolegę. - Tony, dawno nie miałeś urlopu, prawda?
- Pewnie chcesz mi zaproponować pełen atrakcji wyjazd nad morze, gdzie mam się zachowywać jak ostatni drań i zrazić do siebie twoich rodziców. To wspaniała perspektywa, Lynn! Nie ma co, potrafisz zachęcić faceta.
- Szczerze mówiąc, nie myślałam wcale o wyjeździe nad morze. Byłeś w Sedonie? To kurort w stanie Arizona,
- Nie. Wdziałem tylko zdjęcia czerwonych skał. Robią wrażenie.
- Rodzice spędzili w Sedonie miodowy miesiąc.
- A jeśli zażądają osobnych pokoi? - Tony słuchał urlopowych planów z rosnącym zainteresowaniem. Lynn splotła ramiona na piersi i uśmiechnęła się z tryumfem.
- Rozważ to, mój drogi: darmowy urlop w pięknej okolicy w zamian za przewietrzenie starych dżinsów i kilka efektownych pompek na świeżym powietrzu. Piwo gratis. Przez kilka dni będziesz udawał twardziela.
- Czy twój ojciec jest porywczy? - zapytał nieufnie Tony.
- W żadnym wypadku. Zanudzi cię na śmierć swoją gadaniną, ale na pewno nie rzuci się na ciebie z pięściami. Ryzyko jest równe zeru. Wiem, co mówię. Jestem przecież jego córką,
- Chwileczkę! Jeszcze jedno, Lynn. Masz kogoś? Słyszałem, że spotykasz się z jakimś Edgarem, Może to on powinien z tobą jechać.
Dziewczyna skrzywiła się z niechęcią,
- Po pierwsze, rodzice go kiedyś poznali. Po drugie, od kilku miesięcy już się z nim nie widuję. Po trzecie, Edgar nie nadaje się do roli czarującego rozrabiaki.
- Czyżby? - rzucił drwiąco Tony. Wyraźnie ucieszyła go ta uwaga.
- Wierz mi. Jestem tego pewna. - Lynn z uznaniem popatrzyła na Tony'ego, Chwytał wszystko w lot i trzeźwo oceniał sytuację.
- Sam nie wiem... - Zerknął na nią niepewnie - Czy taki porządny facet jak ja potrafi udawać cwanego kochasia?
Lynn poczuła miły dreszcz na myśl o nowym wcieleniu kolegi.
Nadarzała się sposobność, by statecznego prawnika zmienić w Jamesa Deana lat dziewięćdziesiątych. Wspaniała perspektywa!
- Przestań się tym przejmować. Dasz sobie radę, - Zamilkła na moment i dodała po chwili namysłu - Byłoby doskonale, gdybyś miał tatuaż.
- Racja. Mam go sobie zrobić?
- Nie oczekuję od ciebie tak wielkiego poświęcenia. Może nakleisz sobie tymczasowy. Są w drogeriach takie podróbki - oznajmiła pogodnie. Była przekonana, że kolega bawi się równie dobrze jak ona.
- Dobrze, Pewnie się na to zdecyduję - mrukną! Tony. Lyon popatrzyła na niego z uśmiechem. Ostatnia uwaga nie dotyczyła jedynie tatuażu.
- Dzięki. Mówią, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. A więc postanowione. Jedźmy razem do Arizony. Kiedy dysponujesz czasem? Masz jakieś umówione spotkania?
- Nie. Wystarczy rzut oka na mój terminarz, by dojść do wniosku, że nie jestem zbyt towarzyski.
Ciekawe, pomyślała Lynn. Z nikim się nie umawiał. Żadnych przygodnych romansów. Trzeba zachować ostrożność.
- Musi upłynąć trochę czasu, by rozwodnik doszedł do siebie - odparła współczująco.
- Pewnie. Ale mam dobrą nowinę. Śliczna dziewczyna zaprosiła mnie na kilkudniowy wypad do Sedony - rzucił chełpliwie Tony,
Lynn wybuchneła śmiechem, choć żart bardziej ją zaniepokoił, niż rozbawił.
- Dzięki za komplement. - Zrobiło jej się ciepło na sercu, gdy Tony powiedział, że jest śliczna, ale nie chciała, by robił sobie jakieś nadzieje i zakładał, że naprawdę mogą być razem. - Obawiam się, że przez kilka dni będziemy się jedynie trzymać za rączki. Nasza znajomość pozostanie, rzecz jasna, czysto platoniczna.
- Na początku to normalne. - Tony wzruszył ramionami i ruszył do wyjścia, W drzwiach przystanął na moment. - A co do tatuażu...
- Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Kupię ci w drogerii zmywalną imitację. Zresztą, to bez znaczenia,
- Nie musisz nic kupować. - Tony uśmiechną się szeroko. - Mam prawdziwy tatuaż.
ROZDZIAŁ DRUGI
W przeddzień wyjazdu Tony wyciągnął z szafy upchnięte głęboko na dnie stare dżinsy, noszone jeszcze w szkole średniej. Powróciły dawne wspomnienia... Michelle błagała, żeby się pozbył tych starych szmat. Twierdziła, że nie ma sensu ich trzymać.
Myliła się, duchy sprzed lat stanowiły ostatnią więź z czarującym rozrabiaką, jakim był dawniej Tony. Uśmiechnął się na myśl, że arogancki buntownik, którym Lynn zamierzała nastraszyć rodziców, idealnie pasuje do jego dawnego wcielenia. Taki był Tony Russo przed czternastu laty. Tatuaż zrobił sobie w ostatniej klasie szkoły średniej.
Sięgnął głębiej i wydobył stosik czyściutkich białych podkoszulków. Rzadko je teraz wkładał. Kiedyś było inaczej. Z przyjemnością dotknął spranej bawełny. Wrzucił koszulki do torby podróżnej. Nagle rozległ się dzwonek telefonu. Podniósł słuchawkę. Pewnie Lynn ma dla niego ostatnie wskazówki.
- Tony?
To nie był głos koleżanki. Dzwoniła Michelle. Chyba płakała. Co się stało, do cholery?
- Tak, to ja. Co słychać, Michelle?
- Jesteś zajęty?
- Owszem - mruknął niechętnie. - Czemu pytasz?
- Chciałabym... - Pociągnęła nosem. - Wpadnę na moment, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Tony zerknął na budzik. Jedenasta w nocy. Wizyta zapłakanej Michelle u byłego męża na pewno zirytuje Jerry'ego. Ten facet był dawniej kumplem Tony'ego. Razem grywali na giełdzie i chodzili do siłowni. Późnym popołudniem często odwiedzali salę gimnastyczną, by powrzucać piłkę do kosza. Wcześniejsze godziny Jerry przeznaczał na zabawy w sypialni Michelle.
- Wiem, że jest późno - dodała drżącym głosem Michelle, - Chciałam tylko.., z kimś porozmawiać.
- Zgoda. - Tony westchnął ciężko.
- Jesteś aniołem. Tony.
- Drobiazg. Byli mężowie czasami się na coś przydają.
Powinien był jej powiedzieć, żeby poszukała sobie innego pocieszyciela. Miał do tego prawo, zważywszy, jak go potraktowała.
Z drugiej strony jednak, ze swej adwokackiej praktyki, podczas której mnóstwo rozgoryczonych par przewinęło się przez jego gabinet, wiedział, że zwykle obie strony ponoszą winę za rozpad małżeństwa. Gdy Tony był z Michelle, zbyt wiele czasu poświęcał karierze, Jerry bez trudu zajął miejsce wiecznie nieobecnego męża.
Pierwsze lata jego związku z Michelle były prawdziwą sielanką. Tony puchł z dumy, bo zdobył pannę z dobrej rodziny, Gotowy scenariusz romantycznej komedii: dziewczyna śliczna jak z obrazka oddała serce prostemu chłopakowi. Gdy z czasem Tony postawił na pierwszym miejscu adwokacką praktykę, ich wspólne życie zaczęło powoli tracić urok i sens.
Mniejsza z tym. Było, minęło. Tony przestał rozpamiętywać przeszłość i nie chciał do niej wracać. Trzeba dokończyć pakowanie. ,Akcja kochaś” nie budziła początkowo jego entuzjazmu, jednak po namyśle uznał, że odmawiając, wyszedłby na głupca. Od dawna chciał się umówić z Lynn, ale zdawał sobie sprawę, że do propozycji rozwodnika dziewczyna podejdzie bardzo nieufnie. Specjaliści od prawa rodzinnego wiedzieli, że związek z mężczyzną, którego małżeństwo się rozpadło, stanowi duże ryzyko.
Wspólna podróż to doskonała okazja, by przekonać upartą Lynn, że nie jest dla niego odtrutką po smutnych doświadczeniach z Michelle. Tony uznał optymistycznie, że wszystko będzie dobrze, i zajął się konkretami. Zajrzał do torby podróżnej, by sprawdzić, czy ma wszystko, czego potrzebuje. Jeszcze papierosy! Niedopałek w kąciku ust to znak rozpoznawczy buntownika bez powodu. Tak się szczęśliwie złożyło, że kolega Tony'ego zostawił ostatnio u niego pół paczki. Zguba czekała na właściciela w kuchennej szufladzie. Teraz się przyda.
Od wejścia dobiegł odgłos dzwonka. Tony poszedł otworzyć. Zapalił papierosa,
- Tony! - Ledwie uchylił drzwi, zalana łzami Michelle rzuciła się w jego ramiona. Niewiele brakowało, żeby ją oparzył.
- Spokojnie, dziewczyno. - Odsunął dłoń z papierosem, a drugą ręką objął drgające od płaczu ramiona. Zaprowadził gościa do salonu i posadził na. kanapie.
- Co się stało?
Podniosła na niego załzawione oczy. Natychmiast spostrzegł, że sztuczne rzęsy nad prawym okiem odkleiły się i trzepotały jak przetrącone skrzydło motyla, kiedy Michelle zamrugała powiekami Rozpuszczony tusz do rzęs zostawił na policzkach ciemne smugi.
- Makijaż ci spływa, a rzęsy się odklejają - rzucił ostrzegawczym tonem.
- Dzięki.
Michelle pospiesznie doprowadziła się do porządku. Efekt był groteskowy: jedno oko - jak na bal, drugie gotowe do snu. Policzki z lekka poszarzałe. Znowu zaczęła szlochać. Grzebała w torebce, szukając chusteczki do nosa.
- Cholera, przecież wkładałam... Gdzie ona się...
- Proszę, - Tony wyjął z kieszeni czystą chustkę i podał zapłakanej kobiecie.
- Och, kochany! - Michelle otarła łzy i westchnęła głęboko. - Zrobiłam błąd, porzucając cię dla Jerry'ego.
Tony'emu zdobiło się ciężko na sercu. Od wielu miesięcy czekał na takie wyznanie. Czemu dziś zamiast tryumfu odczuwał tylko lęk?
- Co się stało? - spytał rzeczowo.
- Jerry cmoka!
- Czyżbyś wcześniej tego nie spostrzegła?
- Zdawałam sobie sprawę, że ma różne śmieszne nawyki, ale nie zwracałam na nie uwagi. A ty? Słyszałeś, jak cmoka?
- Owszem, ale to mi nie przeszkadzało, kiedy graliśmy w piłkę.
- To jeszcze nie jest najgorsze. Problem w tym, że on się zaniedbuje. Nosi podarte slipy. Gumki ledwie się trzymają, a bawełna jest całkiem sprana. wiedziałeś o tym?
- Pewnie! - Tony wzruszył ramionami. - Rozbieramy się przecież w tej samej szatni.
- Wyrzuciłam dziś te jego szmaty. Wyobraź sobie, zaczął na mnie krzyczeć. Wygarnęłam mu wtedy, co myślę o cmokaniu. A on na to, że pokaleczył sobie palce o moje spinki do włosów. Co ma piernik do wiatraka! Przyczepił się także do sztucznych rzęs. Powiedział, że go kują. Podobno, kiedy je wkładam, przypominam zupełną kretynkę. Tony czy naprawdę wyglądam w nich idiotycznie?
- W żadnym wypadku. Rzecz jasna, pod warunkiem, że nosisz obie
- Z tobą życie było śmiesznie łatwe - westchnęła Michelle,
Jak dla kogo, stwierdził w duchu Tony. Gdy byli razem, Michelle z każdym rokiem stawała się coraz bardziej wymagająca, kapryśna i spragniona komplementów, znudzony mąż bez przerwy musiał ją zapewniać, że kocha nad życie i umiera z pożądania. Doszło do tego, że Tony machinalnie odpowiadał na jej pytania. Jerry okazywał pewnie więcej entuzjazmu. Nie ma to jak ognisty romans dla poprawy marnego samopoczucia.
- Sądziłem, że kochasz Jerry'ego - powiedział cicho Tony.
Obawiał się, że te słowa odnowią dawny ból, ale dziwnym trafem niczego nie poczuł.
I mnie się tak wydawało, ale jak można kochać faceta, który cmoka i nosi starą bieliznę?
Tony doznał olśnienia. Dla niego miłość oznaczała gorące przywiązanie, wzajemny szacunek, wzajemną pomoc w zdrowiu i chorobie. Michelle nie traktowała uczuć tak poważnie - ani przedtem, ani teraz. Tony nareszcie wiedział, na czym stoi.
Po chwili milczenia Michelle westchnęła głęboko i oznajmiła:
- Wiele myślałam, jadąc do ciebie taksówką. Moim zdaniem, powinniśmy spróbować jeszcze raz.
- Zastanawiałaś się nad tym przez całą drogę? To musiało być męczące, -Tony usłyszał drwinę w swoim głosie i natychmiast się zreflektował. Nie tędy droga! Po namyśle dodał: - Zresztą, trafiłaś pod niewłaściwy adres.
- Zmieniłeś mieszkanie? - ucieszyła się Michelle,
Tony westchną bezradnie. Beznadziejna idiotka! Nie chwyciła dowcipu! Pojął wreszcie, że podobnie jak wielu klientów, którzy przewinęli się przez jego biuro, obdarzył uczuciem niewłaściwą osobę. Fatalne zauroczenie minęło bezpowrotnie. Pozostała odrobina życzliwości dla głupiutkiej, roztrzepanej kobietki,
- Nie sądzę, żeby to było właściwe rozwiązanie - odparł łagodnie.
- Za to ja wiem swoje. Będzie wspaniale.
- Jestem innego zdania i spróbuję ci wytłumaczyć, dlaczego. Po pierwsze, rzadko bywałem w domu i tylko dlatego nie zwróciłaś uwagi na moje nawyki i przywary. Z pewnością szybko zaczęłyby cię irytować. Pamiętasz chyba, że mam zwyczaj gwizdać i okropnie przy tym fałszuję, A kiedy oglądam telewizję, co chwila zmieniam kanał.
- Mnie się podobało twoje gwizdanie. Poza tym, to są drobiazgi bez znaczenia. Liczy się tylko...
- Co się liczy, Michelle? Co jest naprawdę ważne?
- Że się kochamy. - Spojrzała na niego rozmarzonym wzrokiem. Tony `ego ogarnęła nagle tęsknota za chwilami, gdy po całych dniach wpatrywał się z czułością w błękitne oczy Michelle.
- Niespełna rok temu oznajmiłaś, że kochasz Jerry'ego.
- To była pomyłka.
- W takim razie spróbuj go teraz pokochać - odparł stanowczo
Była żona obrzuciła go badawczym spojrzeniem. Wyraz zachwytu zniknął z jej twarzy.
- Proszę?
- Jestem pewien, że ten facet ma sporo zalet.
- Wymień chociaż jedną.
- Za dużo ode mnie wymagasz! - Tony zachichotał. - Staram się być wielkoduszny, lecz nie zmuszaj mnie, żebym mówił o twoim kochanku w samych superlatywach. -
- A widzisz! Nie czujesz do niego sympatii!
- Ja nie muszę, ale tobie radzę polubić faceta, z którym żyjesz. Dla niego opuściłaś męża. Z pewnością dostrzegłaś w nim mnóstwo zalet, przy których cmokanie i dziurawa bielizna to niewarte uwagi drobiazgi.
- Sądziłam, że mnie zrozumiesz - krzyknęła Michelle, zrywając się na równe nogi - a ty się ze mnie nabijasz!
- Przeciwnie - odparł, wsuwając ręce w kieszenie. - Nigdy dotąd nie byłem poważniejszy.
- Nie wierzę. To dlatego, że... - Zmrużyła oczy. - Przyznaj się, masz kogoś, co?
- Nie. - Oczyma wyobraźni ujrzał nagle Lynn. Po chwili milczenia dodał stanowczo: - Nie mam nikogo, - Szukał sposobu, by powiedzieć Michelle całą prawdę, nie raniąc jej uczuć. - W pewnym sensie nadal jesteś mi bliska. Zawsze będą nas łączyć wspomnienia. Ale głębokie uczucie i przekonanie, że bez ciebie życie nie ma sensu, przeminęło. Dopiero dzisiaj zdałem sobie z tego sprawę, ale mam pewność, że się nie mylę.
Możemy znowu być razem!
Tony stanowczo pokręcił głową.
- Nie sądzę. Musisz pogodzić się z Jerrym, Postaraj się, bo warto - radził z uśmiechem. - Kup najdroższemu atrakcyjną bieliznę.
- Znowu się ze mnie nabijasz. - Michelle wpatrywała się w niego podejrzliwie,
- Zapewniam, że to nieprawda.
- Jesteś pewny, że nie warto próbować po raz drugi?
Tony pokręcił głową.
- W takim razie pozostaje mi tylko wrócić do domu. Jerry na mnie czeka.
- Od początku tak mówiłem - stwierdził Tony, odprowadzając ją do drzwi. - Ja się nie liczę. Ten facet był ci przeznaczony,
Michelle ruszyła ku drzwiom, lecz nagle przystanęła i zapytała niepewnie:
- Czy wyglądam na idiotkę, kiedy przyklejam sztuczne rzęsy?
- Nieprawda, One ci dodają uroku. To jest twój znak rozpoznawczy.
- Dzięki. - Młoda kobieta uśmiechnęła się z wdzięcznością. Potem zmarszczyła brwi, jakby dopiero teraz coś sobie uświadomiła, - Paliłeś, gdy tu przyszłam? - Tony odniósł wrażenie, że zajęta własnymi sprawami Michelle prawie nie zwraca na niego uwagi i dlatego umykają jej fakty z pozoru oczywiste. Przez moment chciał się przed nią wytłumaczyć, ale zmienił zdanie,
- Owszem, paliłem,
- Okropność. - Skrzywiła się wymownie, - Nie znoszę dymu.
- Widzisz? To jedynie potwierdza moją tezę, że nie jesteśmy dobraną parą. - Cmoknął głośno, żeby ją rozśmieszyć. Udało się. Michelle zachichotała.
- Mieliśmy dobre chwile, prawda. Tony?
- Jasne! Uważaj na siebie. - Ty również.
Patrzył za nią, gdy szła ku drzwiom, Nie odczuwał żalu.
Lynn i Tony mieszkali w odległych dzielnicach Chicago, nie opłacało im się wspólnie zamawiać taksówki, by przyjechać na lotnisko. Umówili się w poczekalni przy wejściu do sali odlotów.
Lyon z daleka dostrzegła Tony'ego, który szedł w jej stronę z uśmiechem na ustach. Biała koszulka podkreślała wspaniałą muskulaturę, a dżinsy sprawiały wrażenie tak obcisłych, że trudno się było uwolnić od nazbyt śmiałych skojarzeń. Ciemna czupryna z niesfornymi kosmykami opadała na czoło. Nawet chód miał inny - bardziej zamaszysty. Lynn westchnęła. Boże drogi, w co ja się pakuję, pomyślała z obawą.
Po chwili Tony stanął obok niej. Odstawił torbę podróżną i mocno przytulił zaskoczoną dziewczynę.
- Cześć, skarbie - rzucił dźwięcznym barytonem i pocałował namiętnie swą wspólniczkę.
Jakiś przechodzień aż gwizdnął z zachwytu.
W pierwszej chwili Lynn była tak zaskoczona, że w ogóle nie zareagowała. Ogarnęło ją przyjemne oszołomienie. Ani myślała się bronić. W końcu jednak odzyskała panowanie nad sobą. Próbowała wysunąć się z objęć Tony'ego, co nie było łatwe.
- Dokąd to, maleńka? - zapytał, tuląc ją mocniej. Zmysłowy uśmiech pojawił się na jego twarzy. - Nie cieszysz się, że twój kochaś znów trzyma cię w ramionach?
Serce dziewczyny biło jak oszalałe. Na moment w objęciach Tony'ego zapomniała o całym świecie. Wkrótce przyszło jednak opamiętanie.
Tony, puść mnie natychmiast. Chyba trochę przesadziłeś. Nie sądzisz, że jeszcze za wcześnie na rozpoczęcie naszego przedstawienia?
Tony pogłaskał ją po plecach i wolno przesunął dłoń trochę niżej.
- Chcesz, żebym cię trochę ośmielił, laleczko? - Zdawał sobie sprawę, że zachęcając ją do pieszczot, działa na własną niekorzyść, I tak chwilowo nic z tego nie będzie. Najwyraźniej stał się masochistą. Lynn zacisnęła wargi. Sytuacja wymykała się spod kontroli. Czuła para zaczynała powoli zwracać uwagę przechodniów.
- Nie na lotnisku, jeśli łaska.
- Jak sobie życzysz, maleńka. - Tony mrugnął do niej porozumiewawczo i pogłaskał delikatnie jędrny pośladek.
- Mówię poważnie. Tony - ostrzegła zarumieniona.
- Pomyślałem, że przed odlotem dam ci małą próbkę tego, co nas czeka, żebyś się upewniła, czy nadal chcesz się pakować w całą tę awanturę. Jeszcze możesz się wycofać.
- Szczerze mówiąc... Podjęłam decyzję i zamierzam doprowadzić do końca swój plan. Nie oczekiwałam... - Lynn poprawiła ubranie. Była na siebie wściekła, że jąka się jak zadurzona nastolatka. Na domiar złego wpatrywała się w Tony'ego jak urzeczona. Trudno jej było zebrać myśli. - Skąd masz... te ciuchy? Nie wyglądają na nowe.
- Leżały na dnie szafy.
- Tak się dawniej ubierałeś?
- Jasne. Przez cały czas. - Ostentacyjnie wsunął do kieszeni paczkę papierosów i wyżej podwinął rękawy t-shirta, Lynn dostrzegła na bicepsie wytatuowanego smoka. Tony mrugnął do niej i poruszył mięśniami. Stwór drgnął. Dziewczyna z trudem odwróciła wzrok.
Kolega rzeczywiście wspominał o tatuażu. Chrząknął znacząco.
- Czy próbujesz mi dać do zrozumienia, że byłeś dawniej...
- Postrachem szacownych rodziców. Fakt. Jeżdżąc samochodem, notorycznie przekraczałem wszelkie limity prędkości, nie wylewałem za kołnierz, uwodziłem niewinne... - Historia twoich miłosnych podbojów mnie nie interesuje.
- Kto mówi o podbojach? - odparł cicho. - Brałem, co się nawinęło, Nie trzeba się było wysilać.
- Pora ruszać - oznajmiła stanowczo, by zmienić temat. Tony uprzejmym gestem wskazał rękaw prowadzący do samolotu
- Idź przodem. Lubię ładne widoki. A jest na co popatrzeć,
- Tony Russo! - skarciła go z oburzeniem.
- Musisz się przyzwyczaić do takich odzywek, moja droga.
Pamiętaj, że uwielbiasz moje dwuznaczne komplementy. - Zgiął się
w ukłonie i dodał żartobliwie: - Panie przodem.
ROZDZIAŁ TRZECI
Gdy znaleźli swoje miejsca, Lynn odruchowo wyciągnęła rękę, by otworzyć skrytkę i schować bagaż. Nie miała zwyczaju czekać, aż ktoś ją wyręczy.
- To moja rzecz. Odsuń się, skarbie. - Tony chwycił jej walizkę.
- Sama dam sobie radę,
- Przestań mi się sprzeciwiać, dziewczyno, - Tony, trzymając bagaż, pochylił się nad koleżanką, Z tyłu napierali zniecierpliwieni pasażerowie. Tony przycisnął się do niej, by ich przepuścić.
- Niech pani ustąpi. Ten facet nie słyszał o równouprawnieniu - poradził jeden z nich.
Tony pokiwał głową i szepnął dziewczynie do ucha:
- Pamiętaj, że przez cztery dni mam być męską szowinistyczną świnią! Zostaw mi walizki i zajmij miejsce - szepnął jej do ucha.
- Gdzie mam usiąść? - zapytała z udawaną pokorą.
- To rozumiem - odpowiedział Tony z figlarnym uśmiechem.
- Zmień jeszcze ten kpiący ton i będzie idealnie. Siądź przy oknie.
- A ty w środkowym fotelu? Będzie ci niewygodnie, najdroższy - odparła, trzepocąc rzęsami,
- Zobaczymy. Jeśli mi szczęście dopisze, może i po drugiej stronie będę miał ładną sąsiadkę. Przyjemnie byłoby się wcisnąć między dwa niezłe kociaki,
Lynn jęknęła i z miną męczennicy zajęła najdalszy fotel. Tony popisywał się krzepą, wrzucając bagaże do schowka z taką łatwością, jakby to były dziecinne zabawki. Dziewczyna spostrzegła, że wszystkie pasażerki zerkają na niego ukradkiem, obserwując grę jego mięśni.
Gdy usiadł obok niej, pochyliła się i oznajmiła szeptem:
- Dzięki, ale przestań się wygłupiać. Chyba trochę przesadziłeś, kiedy zacząłeś mnie strofować.
- Sama mówiłaś, że trzeba solidnie nastraszyć twoich rodziców, powinni drżeć o przyszłość swej córki.
- Owszem, ale...
- Twoja reakcja na moje umizgi powinna być przekonująca, więc musimy solidnie poćwiczyć, by uwierzyli, że naprawdę udało mi się ciebie poderwać,
Dziewczyna zmierzyła go badawczym spojrzeniem i z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Czy mam przyjemność z Anthonym J. Russem, wybitnym młodym prawnikiem?
- Pudło! Obok ciebie siedzi Tony Russo, prawdziwy Casanova. - Mrugnął do niej porozumiewawczo.
- Ale wpadłam! - Wyraźnie zakłopotana, próbowała obrócić wszystko w żart. - Zdajesz sobie sprawę, że mogę cię teraz szantażować? A jeśli przyjdzie mi do głowy opowiedzieć w naszej kancelarii o twoim drugim wcieleniu?
- Myślałem o tym. Na pewno tego nie zrobisz. Sumienie ci nie pozwoli.
- Słuszna uwaga. A mówiąc poważnie, Tony, własnym oczom nie wierzę. Cóż za niezwykła przemiana!
- To jeszcze nic, ślicznotko - odparł z uśmiechem. - Najlepsze jeszcze przed tobą.
- Boże miłosierny! Stworzyłam potwora!
- Pewnie! Współczuję twoim starym, mała.
- Miejmy nadzieję, że szybko się z tym uporamy - stwierdziła z nadzieją Lynn, tocząc wokół umęczonym wzrokiem. - Kto wie, czy w ogóle dotrzemy do Sedony? Może wystarczy rzut oka na mego kochasia, gdy spotkamy się z rodzicami na lotnisku w Phoenix. - Zniżyła głos, bo na wolnym fotelu obok Tony'ego sadowił się właśnie mężczyzna z włosami związanymi w kucyk. - Marne perspektywy, skarbie. Nie będzie drugiego kociaka - dodała konspiracyjnym szeptem.
- Niech to cholera - burknął, pochylił się nad Lynn i pocałował ją w usta. - Zresztą ty mi wystarczysz.
- Tony! - Policzki Lynn płonęły. Zarumieniła się jak pensjonarka. Odsunęła się najdalej, jak mogła, ale lotnicze fotele były tak stłoczone, że niewiele zyskała. W głębi ducha musiała przyznać, że choć udaje obrażoną, gdy Tony bierze ją w objęcia, w gruncie rzeczy nie może się doczekać kolejnego pocałunku. Gdyby tylko potrwał nieco dłużej..,
- Jeśli będziesz taka wstydliwa, twoi rodzice nie uwierzą, że mamy romans, - Tony obrzucił ją karcącym spojrzeniem. - Powinniśmy chyba ułożyć szczegółowy plan i omówić zasady postępowania.
- Racja. Plan. Dobry pomysł. - Brakło jej tchu. Ledwie mogła wydobyć głos, więc naradę trzeba będzie odłożyć. Sięgnęła po kolorowe czasopismo i zaczęła je kartkować. - Może w czasie posiłku,
- A to niespodzianka! Lynn Morgan, wygadana pani mecenas, straciła głowę!
- Przesada!
- Nie sądzę - odparł z pobłażliwym uśmiechem. - Od chwili gdy zobaczyłaś mnie na lotnisku, jesteś zakłopotana. Nie przypuszczałem, że coś może cię wytrącić z równowagi, droga koleżanko.
- Sytuacja jest wyjątkowa. - Lynn udawała pogrążoną w lekturze. Miała dość tej rozmowy.
Tony był zachwycony, że nagła zmiana w jego zachowaniu tak bardzo zachwiała pewnością siebie uroczej panny Morgan, która do tej pory łudziła się nadzieją, że podchodząc do sprawy konkretnie i rzeczowo bez trudu przekona rodziców, że wpadła w sidła cynicznego uwodziciela. Tony uległ nagłemu impulsowi, gdy na lotnika wziął ją w ramiona i namiętnie pocałował. Nie żałował tamtego postępku. Warto było! Co więcej, ich chytry plan zadziałał - ba, po prostu wymagał - żeby takich pocałunków było więcej. Dzisiejszy poranek wiele obiecywał, Lynn nie była sobą! Podróż zapowiadała się ciekawie.
Postanowił dać dziewczynie chwilę wytchnienia. Zaczął rozmowę z sąsiadem, który pracował jako psycholog i miał na imię Jeff. Pierwsze lody zostały przełamane, gdy mężczyzna się zorientował, że Tony jest prawnikiem i odebrał staranniejsze wykształcenie niż świadczyłby o tym jego wygląd. Panowie wymienili wizytówki na wypadek, gdyby jeden potrzebował terapeuty, a drugi prawnika.
- Przezorny zawsze ubezpieczony - stwierdził Jeff. Stewardesy zaczęły roznosić posiłek.
- Święte słowa - odparł Tony. - Przyjemnie się gadało, ale pora kończyć. Muszę się zająć moją... towarzyszką podróży. Pora ułożyć plan działania.
- Rozumiem, - Jeff popatrzył na niego z ciekawością, ale o nic nie pytał. Tony zabrał się do jedzenia. Obrzucił Lynn badawczym spojrzeniem.
- Trzeba omówić parę spraw. Wkrótce lądujemy w Phoenix,
Lynn w skupieniu doprawiała sałatę.
- Nie patrz tak na mnie - mruknęła w końcu. - Dobra. Przyznaję, że jestem okropnie zdenerwowana.
- Mamy wybór. Kiedy wylądujemy, można powiedzieć twoim rodzicom, że okropnie się pokłóciliśmy i nie mamy ochoty na wspólne wakacje. Pierwszym samolotem wrócimy do domu.
- Tego nie możemy zrobić. Mam pewność, że plan jest dobry. Jest spora szansa, by dopiąć swego, ale,.. - Umilkła i odwróciła wzrok, - Trafiłeś w sedno. Nie umiem kłamać Mam okropne zahamowania. Nie wiem, czy zdołam się z tym uporać.
Tony'emu zrobiło się ciepło na sercu. Podziwiał determinację Lynn, która postanowiła za wszelką cenę uratować małżeństwo swoich rodziców, choć metoda działania nie pasowała do jej prawdomówności i umiarkowania. Miała poważne skrupuły i bardzo ją za to szanował, ale dla dobra sprawy musiała je przełamać, trzeba znaleźć sposób, żeby jej to ułatwić i poprawić humor.
- Powinnaś chyba bardziej kontrolować sytuację. Obiecuję, że przestanę cię zaskakiwać. Opracujmy system znaków jak piłkarze na boisku. Na ślicznej twarzy Lynn znowu pojawił się uśmiech,
- Jakie sygnały?
- Chrząknięcie może oznaczać, że mam cię pocałować w ucho, pocieranie nosa to zachęta do namiętnego całusa. Gdy wzruszysz ramionami, powinienem złapać cię za...
- Wykluczone - rzuciła pospiesznie i znów się zarumieniła.
- Masz na myśli system znaków czy... łapanie?
- Jedno i drugie.
- Sygnały mogą być inne. Na to zgoda. Ale nie da się całkiem zrezygnować z obmacywania, skoro nasz spektakl ma być przekonujący, ty również powinnaś mnie od czasu do czasu dotknąć tu i ówdzie.
- Gdzie mnie będziesz... obmacywać?
- Jak leci. Normalka. Masz przecież wszystko, co trzeba, na swoim miejscu.
- Mam rozumieć, że wyglądam przeciętnie?
Zbity z tropu Tony zachichotał i upił łyk wody. Ukradkiem zmierzył dziewczynę taksującym spojrzeniem,
- W żadnym wypadku. Wszystko jest u ciebie nieprzeciętne.
Lynn westchnęła i zmarszczyła brwi. Najwyraźniej targały nią sprzeczne uczucia
- To był żart - dodał Tony.
- Wiem - rzuciła ponuro. Opadła bezwładnie na oparcie fotela. To na nic! Nie nadaję się do takich intryg, pomyślała,
- Co ja słyszę! Gdzie się podziała nieustępliwa Lynn Morgan? - Patrzył ukradkiem na profil okropnie przygnębionej koleżanki. Dziewczyna z charakterem, przemknęło mu przez myśl. Nie przypominała wprawdzie Michelle, złotowłosej seksbomby, ale coraz bardziej mu się podobała.
- Zadanie jest trudniejsze, niż sądziłam, Tony - stwierdziła odwracając głowę, - Obawiam się, że to ponad moje siły. Nie dam rady,
- Odpręż się; przestań rozpaczać i traktować nasz plan ze śmiertelną powagą. - Tony uśmiechnął się pogodnie. - Postanowiony, że przez kilka dni dla dobra sprawy będziemy się wygłupiać. Moim zdaniem sami możemy się przy okazji dobrze bawić. Odpuść sobie. dziewczyno! Śmiej się z własnego planu, bo to wygłup, jakich mało,
Popatrzyła mu prosto w oczy i długo nie odwracała wzroku. Napięcie powoli ustępowało z urodziwej twarzy. Rysy złagodniały. W piwnych oczach pojawiły się kpiące iskierki,
- Dobra! Co ci chodzi po głowie, Casanovo?
Udało się! Tony nie oczekiwał, że Lynn tak szybko weźmie sobie do serca jego rady. Nie mógł pozwolić, żeby wymknęła mu się taka wspaniała dziewczyna.
- Jeśli nadal będziesz na mnie patrzyła tak wyzywająco jak w tej chwili, lada chwila wszyscy się o tym dowiedzą,
- Sądziłam, że omawiamy tylko plan działania - odparła z niewinną miną.
Tony odetchną! głęboko. Każde z nich mówiło o czymś innym. Nie chciał się teraz nad tym zastanawiać, Z trudem nad sobą panował, a to mężczyznę bardzo wyczerpuje.
- Najlepsza jest improwizacja, W sprzyjających okolicznościach instynkt nam podpowie, co należy robić.
- Jesteś tego pewny?
Tony nie miał wątpliwości.
- Pewnie! Wystarczy, jeśli będziesz sobie nieustannie powtarzała, że szalejemy za sobą i trudno nam zachowywać się przyzwoicie. No wiesz... Jakaś potężna siła pcha nas ku sobie. - Tony upił łyk wody. Drżenie rąk? Wolne żarty! Tony, prawdziwy Casanova, nie tracił nigdy zimnej krwi.
- Wybaczcie, kochani - wtrącił Jeff, kładąc dłoń na ramieniu młodego prawnika. - Mimo woli przysłuchiwałem się waszej rozmowie. Jestem specjalistą w dziedzinie, która was interesuje. Zapewniam, że popełniacie wielki błąd.
- Jeff, doceniam twoje dobre chęci - wymamrotał Tony, ze zdumieniem spoglądając na przejętego sąsiada - ale nie sądzę, żebyśmy potrzebowali twojej...
- Powinieneś sprawdzić, jaki kobr przybrała twoja aura. Tę samą radę dałbym twojej znajomej. Oboje jesteście zbici z tropu. - Jeff uśmiechną się radośnie. - Chciałbym wam pomóc. Gratis!
- Czegoś tu nie rozumiem, - Lynn pochyliła się w stronę terapeuty i popatrzyła na niego ze zdumieniem. Jeff spojrzał jej prosto w oczy,
- Powinnaś być z siebie dumna, moja droga. Jesteś wspaniała i nie musisz się zmieniać. Jeżeli zachowawcze społeczeństwo cię odrzuca, otocz się białą poświatą i recytuj pozytywne afirmacje. Powtarzaj sobie, że odmienność nie czyni cię ani gorszą, ani upadłą.
Tony doszedł do wniosku, że Jeff to szaleniec.
- Słuchaj, kolego, coś ci chyba zaszkodziło. Może zawołamy stewardesę, żeby ci dała na przeczyszczenie albo...
- Masz rację, Tony. Nie jestem okazem zdrowia. Mam kłopoty ze splotem słonecznym. Zaburzenie przepływu energii, Jedyny sposób to medytacja i leczenie kolorami. Aha, powinienem włożyć filtry relaksujące. Dzięki, że mi o tym przypomniałeś. - Jeff wyjął z kieszeni kanarkowe okulary i włożył je pospiesznie. Tony gapił się na niego jak urzeczony. - Cóż za ulga! - westchnął terapeuta, przyjacielskim gestem poklepał sąsiada po udzie i dodał radośnie: - wśród moich pacjentów mnóstwo jest kobiet i mężczyzn o waszej orientacji. Radzę wyznać rodzicom całą prawdę. Będziecie mieli czyste sumienie. Wszyscy się teraz ujawniają.
- Proszę? - Tony odruchowo uniósł się w fotelu, uderzył kolanami o stoliczek i wylał pół kubka wody na drugie śniadanie. Dobiegł go stłumiony chichot Lynn. - Posłuchaj, Jeff, nie jestem...
- Ależ jesteś, mój drogi. W przeciwnym razie czemu wzięty prawnik przebierałby się za młodego chuligana? Niepotrzebnie udajesz przed ludźmi prymitywnego samca.
- Nie jestem pedałem! - stwierdził Tony podniesionym głosem. Zaciekawieni pasażerowie odwrócili głowy w jego stronę i z ciekawością nadstawili uszu. Lynn odchrząknęła, pochyliła się w stronę terapeuty i rzuciła konspiracyjnym szeptem:
- Tony naprawdę nie ma żadnych odchyleń. - Przygryzła wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. - Przebieranka była moim pomysłem.
- Domyślałem się tego. - Jeff spojrzał na nią z tryumfem. - Nie masz odwagi ujawnić swoich pragnień, więc chcesz, żeby Tony zrobił to za ciebie. Przestań się bać! załóż obcisłe dżinsy i męski podkoszulek! Zacznij jeździć motocyklem i zrób sobie tatuaż. Od razu poczujesz się lepiej!
Lynn osłupiała. Niezdolna wykrztusić słowa gapiła się na psychoterapeutę, który usiadł wygodnie w fotelu i perorował z uśmiechem:
- Jesteście tacy sami jak większość moich klientów. Szukacie wykrętów. Gdy będziecie gotowi spojrzeć prawdzie w oczy, wystarczy do mnie zadzwonić. - włożył słuchawki, przymknął oczy, nacisnął guzik walkmana i zapomniał o całym świecie. Nadeszła pora relaksu.
Tony był wściekły. Zrobił z siebie widowisko i wyszedł na idiotę, zerknął na Lynn i odetchną z ulgą. Jednego był pewny: wolał kobiety. Mimo to miał ochotę skręcić dziewczynie kark za to, że chichotała złośliwie, gdy dzielnie odpierał pomówienia szalonego terapeuty. Po chwili uznał, że zamiast dokonywać rękoczynów, wolałby raczej chować śliczną, smukłą szyję.
Czując na sobie mściwe spojrzenie, dziewczyna skuliła się w fotelu i zagryzła wargi, ale piwne oczy wciąż śmiały się do niego.
- Masz niezły ubaw, co? - zapytał cicho. Bez słowa skinęła głową.
- Nie myśl tylko, że dałem się nabrać. Przez cały czas pękałaś ze śmiechu. Też mi adwokat! Ładnie wyszedłem na twojej obronie.
- Dasz mi jeszcze jedną szansę?
- Nie! To by dopiero było! Wiesz, jak rozumuje większość ludzi: kto się za bardzo ciska, ten na pewno ma coś na sumieniu. - Tony nagle się rozchmurzył. Gdy trochę ochłonął, odezwało się wrodzone poczucie humoru. - Wiele etykietek mi w życiu przyczepiano, ale po raz pierwszy zrobili ze mnie pedała - stwierdził, tłumiąc chichot.
- Zgodziłeś się mi pomóc, biedaku, i proszę, na co d przyszło - rzuciła współczująco Lynn i dodała szeptem; - Wybacz, że śmiałam się, gdy usiłowałeś przekonać tego durnia, ale sam przyznasz, że sytuacja była przezabawna. Do głowy mi nie przyszło, że nasza rozmowa mogła zostać tak zinterpretowana.
- Pamiętasz, jak zacząłem podskakiwać i krzyczeć na cały samolot, kim to nie jestem. Ale mnie podszedł!
- Mniejsza o naszych współpasażerów. Wystarczy rzut oka, by się upewnić. Że jesteś rasowym samcem. - Rzuciła mu kpiące spojrzenie. - A może to jedynie pozory?
- Zapłacisz mi za te pomówienia, Lynn Morgan - ostrzegł żartobliwie. Przymknął oczy i do końca podróży zastanawiał się, jak ukarze złośliwą koleżankę, o ile nadarzy się po temu sposobność.
Kiedy Lynn rezerwowała bilety lotnicze dla całej czwórki, wybrała samoloty lądujące niemal jednocześnie. Gdy weszli do sali przylotów, rzuciła okiem na tablicę informacyjną. Rodzice powinni się zjawić lada chwila. Ich maszyna była już na ziemi. Pora zacząć spektakl. Prolog musi zrobić na nich piorunujące wrażenie.
Daremne nadzieje Za plecami Tony'ego pojawił się nagle Jeff. położył mu dłoń na ramieniu. Tony aż się wzdrygną. Lynn uśmiechnęła się mimo woli.
- Będziemy w kontakcie - zapewnił terapeuta. - Zawsze służę przyjacielską radą.
- Jasne - burknął, nie odwracając się, Tony. Jeff skinął mu głową i pomachał radośnie do Lynn,
- Jeszcze się spotkamy - zapewnił na odchodnym.
- Kusząca perspektywa - rzucił drwiąco Tony,
- Bez obaw - rzuciła współczująco Lynn. - Prawdopodobieństwo ponownego spotkania współpasażerów z samolotu jest naprawdę znikome.
- Sprawdź, czy twoi rodzice już tu są, i zaczynajmy przedstawienie, jak na parę kochanków przystało. Obejmę cię mocno, a ty patrz na mnie z uwielbieniem.
Lynn dostrzegła rodziców i osłupiała. W głębi sali pierwsza pojawiła się Gladys Morgan, która najwyraźniej uznała, że krótkie wakacje to doskonała sposobność do zmiany stylu. Zamiast twarzowej fryzurki miała na głowie ptasie gniazdo. Na domiar złego w kolorze płomiennorudym. Kroczyła sztywno, jakby kij połknęła. Na wszystkich patrzyła z góry. Miała na sobie obcisłą bluzkę i szorty z połyskliwej, jadowicie zielonej tkaniny oraz buty na grubej platformie.
Lynn ruchem głowy wskazała koledze oryginalnie przystrojoną matkę. Tony zerknął na starszą panią bez większego zainteresowania delikatnie ugryzł w ucho swoją wspólniczkę i mocno ją przytulił
- Pocałuj mnie, ślicznotko - mruknął.
- Tony, moja matka...
- Powinna sobie od razu uświadomić, jak bardzo cię pragnę.
- Przecież ona... Rany boskie! - jęknęła dziewczyna na widok ojca, który stał w drzwiach z założonymi na piersiach ramionami i szukał wzrokiem ukochanej córki. Bud Morgan również się zmienił. Był łysy jak kolano. Ogolona głowa połyskiwała w chłodnym blasku świetlówek lotniczego terminalu. Mężczyzna noszący zwykle białe koszule i nie rzucające się w oczy pulowerki miał na sobie pomarańczowe szorty i obszerną hawajską koszulę rozpiętą do połowy.
- Skarbie, zaczynamy przedstawienie - mruknął Tony. Objął ją w talii, a potem ostentacyjnie pogładził kształtne pośladki. Oburzona i zdumiona dziewczyna zamierzała odepchnąć natręta i obrzucić go wyzwiskami, ale przypomniała sobie w porę o chytrym planie.
Zresztą Tony nie marnował czasu. Przechylił ją w tył i pocałował namiętnie. Czuła na ustach dotknięcie ciepłego języka, który po chwili wdarł się między jej wargi. Daremnie próbowała się bronić, Z wolna traciła głowę i ulegała zaborczemu mężczyźnie. Uchwyt torby podróżnej wysunął się z bezwładnej dłoni, Lynn uniosła ramiona i wsunęła palce w ciemną czuprynę kolegi.
Gdy Tony uniósł głowę, kątem oka dostrzegł osłupiałych rodziców dziewczyny. Na ich twarzach malowało się oburzenie,
- Było... cudownie - szepnął. Oddychał z trudem.
- Skończyliście? Nie pora na te czułości! Musimy ruszać do Sedony. Przed nami kawał drogi. - Lynn jak przez mgłę słyszała zrzędliwy głos ojca. Czuła, że policzki jej czerwienieją. Natychmiast wysunęła się z objęć domniemanego kochanka,
- Lynn - syknęła zirytowana pani Morgan. Jej córka po raz kolejny uświadomiła sobie, że jej mateczka potrafi jednym słowem wzbudzić okropne poczucie winy. - Na miłość boską! Dziewczyno, zachowuj się przyzwoicie!
- Mamo, tato... - Lynn odetchnęła głęboko, żeby nabrać pewności siebie. - To jest Tony Russo, ojciec waszego wnuka. Dzięki niemu maleństwo przyjdzie na świat.
- Wyznajcie szczerze, co wam leży na sercu - usłyszeli znajomy głos. Jednocześnie odwrócili głowy. Za nimi stał Jeff. Lynn miała na końcu języka ordynarne przekleństwo. Niewiele brakowało by powiedziała je głośno.
- Przyznajcie się do swojej odmienności. To nie grzech, kiedy dziewczyna kocha przyjaciółkę, a chłopak szaleje za kolegą - dodał komicznym szeptem terapeuta. Uśmiechnął się promiennie, pomachał nowym znajomym i ruszył w głąb sali.
Tony klął cicho. Jego wspólniczka zerknęła na matkę. Gladys miała doskonały słuch.
- Co z tą odmiennością? - zapytała podejrzliwie pani Morgan, zerkając na dwoje młodych ludzi. - Przecież zrobiliście razem dziecko!
- Fakt. Nie przejmuj się głupstwami. Wszystko ci wyjaśnię. Chodźmy stąd - mamrotała Lynn,
Bud nie zwracał uwagi na wykrętne tłumaczenia córki. Stanął obok Gladys, współczującym gestem położył jej rękę na ramieniu i stwierdził z powagą:
- Przykro mi, Gladys, ale muszę ci wyznać, że pobyt w tamtej spelunce wiele mnie nauczył. Podrzędne dzielnice to prawdziwa szkoła życia. Wiele się tam dowiedziałem o ludziach oraz ich.., erotycznych preferencjach.
- Łapy przy sobie! - syknęła pani Morgan. - Nie dam się obściskiwać jak te twoje ladacznice. Nie zamierzam wysłuchiwać twoich obrzydliwych historyjek.
- Wcale nie są obrzydliwe - przekonywał Bud. - Spójrz na to z innej strony. Właśnie się okazało, że nasza córeczka i ten jej... Tony są w pewnej dziedzinie bardzo wszechstronni.
- Co ty gadasz? Jak to wszechstronni? - Gladys była mocno zdezorientowana.
- Jak... piosenkarze rockowi.
- Wiem, że część z nich źle się prowadzi. Czemu o tym wspomniałeś?
- Próbuję ci dać do zrozumienia, że tych dwoje... No wiesz, raz z facetem, raz z kobitką...
- Niech nas ręka boska broni! - krzyknęła pani Morgan.
Pobladła jak ściana, osunęła się na podłogę i zemdlała.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Tony odruchowo rzucił torbę, by podtrzymać mdlejącą Gladys. Przykląkł i oparł na swoim udzie jej głowę oraz ramiona.
- Lynn, przynieś szklankę wody - polecił, wyraźnie zaniepokojony. Dotknął szyi leżącej bezwładnie kobiety, by sprawdzić tętno. Na szczęście było silne. Z ulgą wyczuł pod palcami rytmiczne pulsowanie.
- Nie obmacuj mojej żony, ty zboczeńcu - pieklił się Bud. Chwycił Gladys w ramiona i próbował odciągnąć ją na bok. - Niech cię diabli, kochanie! Znów włożyłaś ten cholerny gorset. Powtarzałem tysiąc razy...
- Jaki gorset? - przerwał Tony.
- Bieliźniany. - Pan Morgan wsunął dłoń pod bluzkę żony. - A nie mówiłem? Ściśnięta niczym baleron. Trzeba jej to zdjąć, żeby mogła swobodnie oddychać.
- Tutaj? - mrukną! z niedowierzaniem Tony.
- Wykluczone, Chyba by mnie zabiła.
- A gdzie? - Tony bezradnie rozglądał się po sali. Wokół nich zgromadził się tłum gapiów.
- Przyniosłam wodę. - Lynn podała mu butelkę,
- Zanieśmy ją do damskiej toalety - stwierdził młody mężczyzna tonem nie znoszącym sprzeciwu. Wziął zemdloną Gladys na ręce i podniósł lekko niczym piórko,
- Tato, zabierz torby - rzuciła Lynn i pobiega za kolegą. Bud walczył z czterema bagażami. Córka i jej ukochany znacznie go wyprzedzili, W końcu zgięty pod nadmiernym ciężarem powlókł się za nimi. Dziewczyna sprawdziła, czy łazienka jest pusta.
- Można wejść - oznajmiła Tony'emu. - Tato, zostań przed drzwiami. Pilnuj toreb i uważaj, by nikt tu nie wchodził. My się zajmiemy mamą.
- Patrz na ręce swojemu kochasiowi. Nie chcę, żeby ją obmacywał,
- Jasne, tatku.
- Spokojna głowa, staruszku. Twoja kobieta jest przy mnie bezpieczna - zapewnił Tony, mrugając porozumiewawczo.
Weszli do łazienki i ułożyli Gladys na blacie, między dwiema umywalkami. W jednej z nich spoczął jej zadek, w drugiej stopy.
- Odwróć głowę i nie podglądaj - rozkazała Lynn. Gdy usłuchał, podwinęła zieloną bluzkę matki i rozpięła gorset.
- Jakżebym śmiał - mruknął Tony,
W głębi ducha miał nadzieję, że pewnego dnia urodziwa córka zemdlonej matrony poprosi go, by pomógł jej zdjąć bieliznę. przyjemnie było pomarzyć.
Palce Gladys zacisnęły się na jego uchu.
- Co ci się roi w głowie, przystojniaku?
Czyżby pani Morgan była telepatką?
- Au! - krzyknął, daremnie próbując się odsunąć. Gladys miała pewny chwyt. Jego własna mama nie zrobiłaby tego lepiej.
- Nie rób sobie złudzeń, chłopaczku - szeptała rudowłosa jędza, przyciągając bliżej zbolałe ucho urodziwego bruneta, - Nie pozwolę, żeby nasza córunia za ciebie wyszła. Po moim trupie!
- Puść go, mamusiu - mruknęła pojednawczo Lynn, obciągając jadowicie zieloną bluzkę. - Gotowe. Wyrzucam to paskudztwo do kosza.
- Nie! - Pani Morgan rzuciła się na ratunek bezcennemu gorsetowi. - Zapłaciłam za niego mnóstwo pieniędzy. W obcisłej bieliźnie wyglądam jak Dolly Parton. Muszę nosić gorset!
- Wykluczone! Ten jest za mały. Kupuj większe rozmiary.
Lynn okazała się bezlitosna. Beżowa szmatka wylądowała w koszu na śmieci.
Do łazienki wszedł zaniepokojony Bud.
- Co tak długo? Przed wejściem stoi kolejka zniecierpliwionych kobiet, Przed chwilą wysiadły z samolotu po trzygodzinnym locie. Jeśli stąd nie wyjdziecie, zawołają policjantów, - Gladys z pomocą Buda wyjęła stopy z umywalki i zeskoczyła na podłogę,
- Tyłeczek masz wilgotny - zmartwił się pan Morgan i poklepał żonę po pośladku.
- Wszystko przez ciebie - marudziła Gladys.
- Przeze mnie? - oburzył się Bud. - Czy to ja ci kazałem włożyć gorset?
- A kto zaczął gadać, że oni raz z facetem, raz z kobitką?
- Zrobiło się okropne zamieszanie - szepnęła Lynn do Tony'ego. - Chcesz się wycofać? Wracasz do Chicago?
- W żadnym wypadku! Mam propozycję. Wyjdźmy stąd, bo nas te baby rozszarpią.
Lynn zachichotała. Tony objął ją ramieniem. Mocno przytuleni opuścili toaletę, a Bud i Gladys pospieszyli za nimi, uśmiechając się przepraszająco do rozwścieczonych pań.
Lynn pobłażliwie traktowała wybryki swoich rodziców, teraz jednak patrzyła na nich oczyma całkiem obcego człowieka. Nie mogła zrozumieć, czemu Tony, zamiast skorzystać z okazji, wsiąść w najbliższy samolot i wrócić do domu, uparł się, że doprowadzi sprawę do końca. Zastanawiała się nad tym, gdy stali obok karuzeli z bagażami, czekając na walizy rodziców. Tony delikatnie pieścił ustami jej ucho. Gladys i Bud stali po przeciwnych stronach urządzenia, jakby się nie znali. Oboje mieli wojownicze miny. Od czasu do czasu rzucali wrogie spojrzenia na kochasia córeczki.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Tony nie pamiętał, kiedy ostatnio bawił się tak dobrze. Przekonał resztę pasażerów, że jazda z opuszczonym dachem będzie przyjemniejsza. Gladys marudziła trochę, że pęd powietrza zniszczy jej fryzurę, ale Bud oznajmił drwiąco, że jego połowica i tak wygląda jak czupiradło, więc gorzej być nie może. Gdy kłócili się zawzięcie o fryzury. Tony najspokojniej w świecie opuścił dach i zapalił papierosa.
Bliskość Lynn dodawała uroku każdej chwili. Przyjemnie było głaskać jej udo okryte cienką pończochą. Zresztą dotykając jej, spełniał zarazem dobry uczynek. Gladys i Bud siedzieli z tyłu ramię przy ramieniu, nie spuszczając z oka córki i jej kochasia. Widział ich w lusterku wstecznym. Rozwiane wiatrem rude kosmyki i lśniąca łysina. Meduza i Kojak,
Tony nie miał pojęcia, jak się zakończy ta wyprawa i czy śliczna panna Morgan stanie się dla niego kimś więcej niż tylko dobrym kumplem i życzliwą koleżanką z pracy. Jednego byt pewny: gdy wrócą do Chicago, zamieni wygodnego mercedesa na czerwony kabriolet. Tony Casanova znowu ruszy na podryw.
Lynn czuła, że jej zmysły są przeciążone. Wiatr we włosach, pulsujący rytm muzyki rockowej, urok górskich krajobrazów i ciepła męska dłoń na kolanie.
Warto było zaryzykować tę swoistą niewydolność, ponieważ chytry plan okazał się skuteczny. Na początku tej podróży rodzice trzymali się od siebie najdalej, jak mogli. Teraz przez cały czas obserwowała ich w lusterku wstecznym i widziała, jak z wolna się do siebie zbliżają. Początek był skromny. Gladys szturchnęła Buda i ruchem głowy wskazała parkę czulącą się na przednim siedzeniu. Państwo Morgan byli oburzeni, że jakiś żigolak bezceremonialnie obmacuje ich córkę, a ona nie ma nic przeciwko temu.
Po jakimś czasie usiedli obok siebie z pochylonymi głowami, wymieniając pełne niepokoju uwagi, zagłuszane świstem wiatru i rockową muzyką. Lynn była przekonana, że coś knują. Należało ich teraz przekonać, że z pospiesznych knowań nic nie będzie. Niech planują dalej. Każdy wspólny pomysł zbliżał ich do siebie. Z czasem pogodzą się całkiem i zapomną o sporach. Wówczas ona zgodzi się zerwać z Tonym i uda, że straciła dziecko, a rodzice będą się nią opiekować. Wszystko wróci do normy.
Niezupełnie, Wizerunek Tony'ego zmienił się bezpowrotnie. Jakby za mało im było wrażeń, zobaczyli nagle czerwone skały, z których słynęła Sedona. Tony przestał bębnić palcami po kierownicy i jęknął z zachwytu.
- Rany! Ale widok!
- A nie mówiłam! - rzuciła chełpliwie dziewczyna, Cieszyła się, że namówiła kolegę na tę wyprawę, bo dzięki niej czekały go niezapomniane przeżycia. Była małą dziewczynką, gdy rodzice przywieźli ją tu na wakacje, ale cudowne krajobrazy na zawsze zapadły jej w pamięć. Niezliczone tysiąclecia minęły, odkąd woda i wiatr zaczął formować owe skały, tak osobliwe, że niektórzy mieli je za świętość. Tony wyłączył radio.
- Niesamowite - mruknął, spoglądając na Lynn.
- Tak. - Odruchowo położyła rękę na męskiej dłoni obejmującej jej kolano.
- Sądzę, że my również powinniśmy tu spędzić miodowy miesiąc - stwierdził Tony, Odniosła wrażenie, że powiedział te słowa głośniej niż przedtem by usłyszała je para siedząca na tylnym siedzeniu. To ją otrzeźwiło. Czas odsunąć na bok sentymenty,
- Doskonały pomysł - zgodziła się uprzejmie. Z drugiej strony jednak kusząca perspektywa podróży poślubnej z przystojnym kolegą nie dawała jej spokoju. Czy kiedyś na serio wezmą pod uwagę taka możliwość?
Nagle uświadomiła sobie, że istotnie tworzą z Tonym dobraną parę Ogarnęło ją przerażenie. A jeśli ta mistyfikacja sprawi, że stracą realną szansę na udany związek? Okoliczności sprzyjały przelotnemu romansowi. Gdyby Lynn straciła głowę i pod wpływem nagłego impulsu przespała się z czarującym mężczyzną, być może oboje straciliby złudzenia i wiarę w szczerość uczuć. Udawanie nie służy prawdziwej miłości. Tu potrzebna jest otwartość. Gdyby, realizując śmiałe zamierzenia, przegapili miłość, byłaby to dla nich - obojga niepowetowana strata,
- Ileż tu ludzi! - narzekał Bud. - Gromady turystów łażą po skałach. Miasto się rozbudowało. Popatrzcie na te wszystkie budynki Wszędzie centra handlowe, osiedla, zakłady usługowe,
- My się także zmieniliśmy - rzuciła pojednawczo Gladys.
- Mów za siebie. Co tydzień masz inną fryzurę.
- Mnie przynajmniej zostało trochę włosów na głowie. Niektórzy postanowili się chyba wzbogacić na akcjach producentów maszynek do golenia i dlatego lansują gustowne łysiny, więc...
- Domki nad strumieniem w ogóle się nie zmieniły - wtrąciła Lynn. - Biuro podróży wysłało mi folder. Miałam wrażenie, że oglądam nasze zdjęcia z wakacji.
- Skoro mowa o domkach... Mam znakomity pomysł, córeczko. Zamieszkajmy razem. Nasi chłopcy z pewnością nie będą mieli nic przeciwko temu. Będzie jak w żeńskim internacie. Zrobimy sobie manicure, spokojnie nałożymy maseczkę na twarz.
Tony spojrzał na sąsiadkę, niedwuznacznie dając jej do zrozumienia, że pora na kolejną demonstrację gorących uczuć. Trzeba przypomnieć rodzicom dziewczyny, że mają problem, który muszą wspólnie rozwiązać.
Lynn wyciągnęła dłoń, wsunęła palce w jego ciemne włosy opadające na kark i delikatnie obrysowała palcem kształt ucha. Tony zadrżał pod wpływem tej pieszczoty. Młoda kobieta z zadowoleniem stwierdziła, że nie jest obojętny na jej dotknięcie,
- Za nic w świecie nie zostawię mojego mężczyzny. To prawdziwy Casanova. Taką miał ksywę w liceum. Świetny pomysł, co?
- Mdli mnie - jęknął Bud.
Lynn mrugnęła porozumiewawczo do Tony' ego, uniosła w górę ramiona i zawołała na cały głos:
- Niech żyje Sedona! Wkrótce każdy tu o nas usłyszy!
- Tak trzymać, dziewczyno! - Tony popatrzył na nią z radosnym błyskiem w oku. - Ciesz się życiem!
Szczęśliwym trafem w jednym z wynajętych domków rodzice Lynn rzeczywiście spędzili miodowy miesiąc. Tak przynajmniej twierdziła Gladys. Urocze budynki skryte wśród zieleni, obrośnięte dzikim winem zwisającym z dachu werandy. W oknach białe koronkowe firanki,,. Lynn łudziła się, że wspomnienia skłonią najbliższych do zgody; była pewna, że lada chwila starsi państwo zaczną gruchać jak gołąbki,
- Bzdura! - pieklił się Bud, gdy weszli na werandę domku stojącego nad brzegiem strumienia, który z szumem toczył wody po kamienistym dnie. - W czasie pierwszego pobytu mieszkaliśmy bliżej recepcji.
- Głupie gadanie - zirytowała się Gladys. - Mów, co chcesz. Rozpoznałam nasz domek i już. Och, gdybym mogła cofnąć czas, moje życie potoczyłoby się inaczej. To miejsce jest moim Waterloo!
Nadzieje Lynn spełzły na niczym. Wspomnienia to za mało, by pogodzić dwoje dziwaków. Tony wyczuł, że dziewczyna jest u kresu wytrzymałości. Przytulił ją i mruknął znacząco:
- Ja i Lynn potrzebujemy paru chwil dla siebie. Trzeba się rozpakować i... i tak dalej, - Zrobił oko do Buda, który zerknął na torbę młodego mężczyzny i walizeczkę córki. Najwyraźniej nie chwycił aluzji.
- To wam zajmie kilka minut. U nas będzie gorzej. Gladys zabrała tyle ciuchów, że i tydzień nie wystarczy, by posortować te szmaty,
- Mniejsza o bagaże. I tak nieprędko opuścimy domek - upierał się Tony z chełpliwym uśmieszkiem. - Przyjdziemy dopiero na kolację.
Gladys z ponurą miną skrzyżowała ramiona na piersi,
- Wiadomo, jak spędzasz czas, gdy jesteś z Lynn, ale czym się zajmujesz, gdy nasza córka pracuje?
- Dobre pytanie - wtrącił Bud, przyjmując identyczną pozę.
- Gram z chłopakami w kosza, reperujemy nasze auta. Żeby odsapnąć, idziemy na piwo i dzień jakoś zleci.
Lynn przygryzła wargę, by nie wybuchnąć śmiechem. Tony był tak przekonujący, że musiała zadać sobie sporo trudu, by oczyma wyobraźni ujrzeć znajomego adwokata, świątek, piątek czy niedziela pracującego po czternaście godzin na dobę.
Rodzice dziewczyny wymienili porozumiewawcze spojrzenia, co jej dodało otuchy. Mimo wrogości knuli, jak się pozbyć aroganckiego kochasia, co oznaczało współpracę. Niech robią, co w ich mocy, by udaremnić romans córki, byle zdołała uratować ich małżeństwo.
Przytuliła się do przystojnego bruneta.
- Czasami oglądamy razem mecze bokserskie albo turnieje zapaśnicze. To o wiele zabawniejsze niż czytanie idiotycznych dokumentów prawniczych.
Gladys i Bud popatrzyli na córkę, jakby zobaczyli ducha.
- Idziemy się rozpakować - oznajmili jednocześnie i mszyli w stronę domku,
- Dobry pomysł! - krzyknął za nimi Tony.
Gdy rodzice zniknęli za drzwiami swego lokum, Lynn wysunęła się z ramion Tony'ego. Czuła, że przestanie nad sobą panować, jeśli natychmiast nie zwiększy dystansu. Kolega bez słowa rzucił jej badawcze spojrzenie. Zapadła kłopotliwa cisza.
- Jesteś niesamowity - powiedziała, gdy zeszli po schodach i ruszyli ku drugiemu domkowi. - Nie mieści mi się w głowie, że cię wyrzucili ze studenckiego teatru. Jesteś urodzonym aktorem.
- Przecież nie gram. Jestem sobą. Mam wrażenie, jakby powróciły minione lata. Taki kiedyś byłem, Z myślą o twoich rodzicach odtwarzam swój dawny wizerunek,
- Rozumiem. Jak sam widzisz, nasz plan działa. Podczas jazdy tatuś i mateczka knuli, aż miło.
- Znakomicie. Lubię ich. Mam nadzieję, że nadal będą razem,
- Polubiłeś moich staruszków? - zapytała z niedowierzaniem.
- Jasne. Czemu cię to dziwi?
- To para dziwaków. Bez przerwy się kłócą o rozmaite bzdury, zupełnie brak im ogłady, mają wyjątkowy talent do robienia głupstw.
- Szczerze mówiąc, doskonale się bawię w ich towarzystwie. Od matury nie miałem takiej radochy. Poza tym ich dziwactwa to jedynie parawan, za którym chowają kochające serca. Twoi starzy to widomy dowód, że przysłowie; „Kto się czubi, ten się lubi” ma głęboki sens. Gdyby im na sobie nie zależało, toby się nie sprzeczali. Poza tym, dla ukochanej jedynaczki gotowi są na wszystko. Moim zdaniem przez wzgląd na ciebie w końcu się pogodzą.
- Oby tak było - odparła z nadzieją Lynn, spoglądając na spienione wody strumienia. - Znajomy pejzaż z pewnością ożywi wspomnienia.,,
- Pani mecenas próbuje zyskać na czasie, prawda?
Zerknęła na niego ukradkiem,
- Musimy wejść do środka, zanim któreś z nich wyjrzy przez okno i stwierdzi, że podziwiamy krajobraz, zamiast,..
- Masz rację - przerwała w pół słowa i sięgnęła do kieszeni po klucz.
Wnętrze domku zapowiadało kłopoty. Żadnego podobieństwa do funkcjonalnego gabinetu zaniepokojonej pani mecenas. Wszędzie koronki - na ogromnym łożu pod baldachimem, wygodnych fotelach, toaletce - świeże kwiaty w wazonach, przyjemna woń orchidei, przytulna kanapka dla zakochanych. Ze względu na rodziców Lynn taki wystrój był wymarzony; dla młodszej pary stanowił niebezpieczną pokusę. Go gorsza, brakowało kanapy.
- Wniesiesz bagaże, czy mam się sama pofatygować? - burknęła zirytowana dziewczyna. Westchnęła głęboko i weszła do pokoju. Stanęła przy zasłoniętym oknie. Serce bilo jej jak oszalałe. Nie słyszała kroków Tony'ego ani odgłosu zamykanych drzwi. Kim będzie jej cichy wspólnik, kiedy zostaną sami: niezawodnym przyjacielem czy aroganckim buntownikiem?
Silne dłonie spoczęły na jej ramionach.
- Drżysz jak liść - powiedział cicho mężczyzna i obrócił ją powoli. - Odezwij się do mnie.
- Tony - szepnęła i odruchowo położyła dłonie na muskularnym torsie okrytym miękką, bawełnianą koszulką. Bardzo przyjemne uczucie,.. - Bądź ostrożny, mój drogi. Czyhają teraz na ciebie rozmaite pokusy, a wyobraźnia nie próżnuje. Czujesz się wobec nich zupełnie bezbronny. Wmawiasz sobie, że jestem w twoim typie. Popełniłam błąd. Byłam tak zajęta swoimi kłopotami, że nie zastanawiałam się, jak wpłynie na ciebie ta szalona eskapada. Jeśli chcesz, odwiozę cię do Phoenix. Rodzice dość się już napatrzyli.,.
Pocałunek był dla niej kompletnym zaskoczeniem. Zapomniała nagle o wyrzeczeniach i powściągliwości, oszołomiona łagodną pieszczotą Tony'ego, Gdy czułość ustąpiła namiętnemu pożądaniu jęknęła z rozkoszy, oplotła ramionami szyję kolegi i przylgną do niego całym ciałem. Mężczyzna całował ją coraz zachłanniej. Oboje pogrążali się w słodkim odurzeniu.
Nagle zadzwonił telefon. Natrętny dźwięk nie dawał im spokoju.
- Po pierwsze, nie zamierzam wracać do domu - oznajmił z trudem Tony, gdy wypuścił ją z objęć.
- Tak... Rozumiem.- Lynn drżącymi palcami odgarnęła włosy i sięgnęła po słuchawkę. Domyślała się, że dzwoni któreś z rodziców. Przyspieszony oddech córki da im pewnie do myślenia,
- Daj mi twojego Romea - burknął ojciec.
Bez słowa wręczyła słuchawkę Tony'emu
Kiedy na nią popatrzył, ciemne oczy lśniły pożądaniem. Gdy zaczął rozmawiać, zmienił się natychmiast w bezczelnego rozrabiakę.
- No?
Tony uśmiechnął się do niej, nonszalanckim gestem umieścił papierosa w kąciku ust i zapalił, manipulując zręcznie jedną ręką. Wyglądał teraz jak zimny drań, błyskawiczna przemiana dokonała się na oczach rozbawionej Lynn.
- Nie w tej chwili - mruknął Tony. Zaciągnął się z obojętną miną - Mam tu sprawę, ojciec.
Ojciec! Lynn zakryła usta ręką, żeby nie parschnąć śmiechem. Byłoby fatalnie, gdyby Bud usłyszał taki wybuch radości.
- Jak przyjdę, to będę - burknął Tony, bez skrępowania obrzucając dziewczynę taksującym spojrzeniem. - Moja pani nie lubi pośpiechu. Rozumiemy się?
Lynn wyobraziła sobie, że kocha się z Tonym bez pośpiechu, nie bacząc na mijający czas. Nie da się ukryć; umiał pobudzić jej wyobraźnię.
- Pewnie. No, to wpadnę. Cześć. - Odłożył słuchawkę i spojrzał Lynn prosto w oczy. - Bud chce się spotkać. Zaprosił mnie do baru. Obiecał coś postawić,
- Dałeś mu do zrozumienia, że my... - Bo tak było, maleńka. - Zgasił papierosa i przysunął się do niej. Był taki męski i nieposkromiony. - Kazałem mu czekać.
- O, nie! Żadnych sztuczek, panie Russo. Nie bądź taki Casanova! Na mnie to nie działa.
- Jestem innego zdania.
- Zaskoczyłeś mnie. Podtrzymuję wszystko, co powiedziałam wcześniej. Oboje popełnimy wielki błąd, jeśli teraz zaczniemy romansować.
- Pamiętaj, że istnieje mowa ciała. Twoja postawa wyraźnie przeczy słowom, kochanie - stwierdził Tony z przemądrzałym uśmiechem.
- Nie zwracaj uwagi ha ten komunikat - poradziła, wpatrując siew niego z zachwytem. Jaki to przystojny mężczyzna! Czuła, że mimo woli ulega pożądaniu.
- Przestań go nadawać - odparł bez namysłu, uśmiechając się znacząco. - Na mnie pora. Muszę lecieć. Trzymaj się ciepło, mała. Niedługo wrócę.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Bar mieścił się w budynku recepcji. Ściany wyłożone były ciemnym drewnem. Bud zajął boczny stolik, z dala od innych gości. Przed nim stał kufel piwa. Ruchem głowy wskazał krzesło po drugiej stronie okrągłego blatu.
- Siadaj.
Tony odwiódł krzesło i usiadł na nim okrakiem, co było niewygodne, ale pasowało do jego stylu bycia.
- Napijesz się piwa? - zapytał po chwili starszy pan.
- Jasne,
Bud skinął na kelnerkę i złożył zamówienie. Sam także zdecydował się na drugi kufelek. Milczał ponuro, więc Tony zapalił papierosa.
- Mam nadzieję, że przy dziecku nie będziesz dymić - rzucił uszczypliwie Bud Morgan.
- Jak to? - Tony rozejrzał się po knajpie. Nie było tam żadnych maluchów. - Przyprowadziłeś ze sobą jakiegoś smarkacza? Gdzie go schowałeś? Pod krzesłem?
- Mówiłem o twoim dziecku, dowcipnisiu! - stwierdził ż oburzeniem Bud.
- Racja. - Tony ciągle zapominał, że chytry plan zakładał istnienie maleństwa. Po raz drugi dał się złapać. Na przyszłość trzeba uważać. - Nasze kochane bambino. Jeszcze nie przywykłem... - dodał z rozbrajającym uśmiechem.
- Właśnie, Nowe życie. Dziecko jest planowane, czy to zwykła
pomyłka?
Tony nie chciał zbyt wiele zmyślać, ale na to pytanie miał
gotową odpowiedź.
- Ja nie popełniam błędów, tatuśku.
- Przestań mnie tak nazywać!
- Jakoś muszę. Może stary?
- Pamiętasz moje nazwisko? - Bud zacisnął wargi. - „Panie Morgan” brzmi nieźle.
Kelnerka przyniosła napoje Tony sięgnął po kufel i wznios toast:
- Za pańską córkę i jej śliczną...
- Pij i nie gadaj - mruknął Bud. Poczerwieniał na twarzy. Tony upił łyk, przełknął hałaśliwe i bez skrępowania beknął.
- Rany boskie - jęknął Bud i ukrył twarz w dłoniach. - To się nie mieści w głowie, że moja córka wybrała ciebie, prostaku,
- Miała szczęście. Dobre piwo,
- Przejdźmy do rzeczy, - Starszy pan wyciągnął z kieszeni książeczkę czekową. - Masz zniknąć z jej życia. Ile za to chcesz?
- Próbuje mnie pan kupić? - Tony z niedowierzaniem patrzył na czysty blankiet.
- Trafiłeś w dziesiątkę, mądralo.
- A bambino?
- Nie zginie. Gladys, ja i Lynn zajmiemy się małą.
- Mam rozumieć, że pan i Gladys w końcu się dogadaliście? - Gdyby tak było, misja Tony'ego zostałaby zakończona. Nie był do końca pewny, czy się cieszyć, czy martwić.
- Optymista! Jedno ci powiem, ale niech to zostanie między nami. Ta awantura o miejsce wiecznego odpoczynku obchodzi mnie tyle co zeszłoroczny śnieg. Obstawałem przy swoim dla zasady. Nie będę jej wciąż ustępować.
Tony odetchną z ulgą. Nie jest tak źle. Będzie mógł spędzić z Lynn tych kilka dni.
- Powiedziałeś, Że wasza dwójka wraz Lynn zajmie się...
- To całkiem inna sprawa. W ciągu dnia będziemy na zmianę opiekować się małą. Wyprowadzę się oczywiście z „Rozkosznej Kryjówki” i znajdę inne lokum, W tamtej dzielnicy nie da się przyzwoicie wychować dziecka. Lynn zyska trochę swobody, a wieczorami będzie się opiekować swoim dzieckiem.
Tony nie mógł sobie przypomnieć, czy wcześniej była już mowa o płci wymyślonego maleństwa.
- Lynn jest zupełnie pewna, że to będzie córka?
- Nie, ale Gladys i ja mamy taką nadzieję. Strasznie lubimy dziewczynki.
- Ja również - odparł Tony z porozumiewawczym uśmiechem. Znał na pamięć swoją rolę i wiedział, czego się od niego oczekuje.
- Nigdy bym się nie domyślił, gdybyś mi nie powiedział. Mniejsza z tym. Mów, ile chcesz. Bierz forsę i ruszaj na podryw. Szkoda czasu.
- Chcesz mnie usunąć na dobre z życia mojego dziecka?
- Taki miałem zamiar.
- Zachowujesz się, jakbyśmy mieli do czynienia z niepokalanym poczęciem.
Bud energicznie skinął głową.
- Zgadza się. Wszyscy ojcowie skłonni są tak myśleć, Tony, nawet jeśli lubią gacha swojej córki.
- Moim zdaniem taki maluch powinien mieć oboje rodziców. Nie chcę, żeby dzieciak znał mnie tylko z fotografii,
- Ja z kolei uważam, że to idealne rozwiązanie. Ile chcesz?
- Nie mogę uwierzyć, że gotów jesteś dać mi forsę, bylebym tylko trzymał się z daleka od naszego maleństwa,
- Przestań się wygłupiać, Z pewnością nie jestem pierwszym ojcem, od którego słyszysz taką propozycję, draniu. Pewnie masz i ciekawą przeszłość. Cwanego łobuza to ja rozpoznaję na pierwszy rzut oka. - Bud wzruszył ramionami. - Wal śmiało. Na biednego nie trafiło.
- Nie wezmę od ciebie ani grosza, - Tony wstał i sięgnął do kieszeni po portfel. Rzucił na blat kilka monet - Płacę za piwo. Nie jestem wykolejeńcem, który po pijanemu wyrzeka się swego dziecka
Tony Russo wściekły jak osa wybiegł z baru. Usiadł nad brzegiem strumienia i wsłuchiwał się w szum wody. To zabawne. Michelle nigdy mu się nie kojarzyła z macierzyństwem. Lynn przeciwnie. Byłaby idealną mamą...
- Posłuchaj, Tony...
Młody mężczyzna uniósł głowę. Obok niego stał zakłopotany Bud.
- Przykro mi z powodu tamtego incydentu - mruknął starszy pan. - Sądziłem,.. Wydawało mi się, że w ogóle ci nie zależy na dziecku.
Prawnikiem w przebraniu targały sprzeczne uczucia. Postąpił zgodnie ze swymi przekonaniami, a zarazem sromotnie zawiódł wspólniczkę. Gdy odrzucił propozycję Buda, natychmiast zyskał w jego oczach. Tego nie było w scenariuszu.
- Mogę ci dotrzymać towarzystwa? - zapytał nieśmiało Bud.
- Siadaj - wymamrotał Tony, - Nie ma zakazu. Każdy może tu przyjść.
- Pamiętam, jak Gladys mi powiedziała, że jest w ciąży. Byłem okropnie przejęty. Wybiegłem z domu, popędziłem do sklepu i kupiłem dwie piłki do baseballu.
- Co? - Tony od razu się rozchmurzył. Równy gość z tego Buda.
- Jedną różową, drugą niebieską. Przecież nie wiedziałem, co się urodzi. Chciałem być przygotowany na obie możliwości. Sprzedawca radził żółtą. Mówił, że wszystkie dzieciaki lubią ten kolor, ale ja wolę tradycyjne barwy. - Starszy pan uśmiechną się przepraszająco. - Co ja plotę!
- Zrobiłeś dobry wybór. Lynn podobno nieźle gra w baseball
- Opowiadała ci? Jej drużyna dwukrotnie zdobyła mistrzostwo juniorów w zawodach okręgowych.
- Bardzo fajna historia - mruknął przyjaźnie Tony.
Pan Morgan popatrzył na niego z uznaniem.
- Miałem dobre i ciekawe życie, ale Lynn zawsze była dla mnie najważniejsza. Córka jest moim największym osiągnięciem.
- To się rzuca w oczy.
- Bez obrazy, ale jesteś ostatnim mężczyzną, którego wybrałbym na zięcia.
Tony bez słowa pokiwał głową. Lynn taką mu przecież wyznaczyła rolę. Zakłopotany szczerym wyznaniem Bud chrząknął i dodał po namyśle:
- Z drugiej strony jednak cieszę się, że nie należysz do ludzi gotowych za pieniądze wyrzec się praw do dziecka. - Bud wstał i otrzepał szorty, - Gladys i ja musimy poszukać innego wyjścia z sytuacji. Pamiętaj, że spotykamy się o szóstej, żeby pojechać na kolację. No to do zobaczenia,
Lynn wyjrzała przez okno i spostrzegła ojca siedzącego z Tonym na kamienistym brzegu strumienia. Nie miała pojęcia, jak to się stało, że obaj panowie wyszli z baru i postanowili rozmówić się na świeżym powietrzu. Mniejsza z tym. Poczuła dziwne wzruszenie na widok ojca i kolegi. Dzieliła ich różnica pokolenia i odmienny pogląd na życie, co im wcale nie przeszkadzało gawędzić przyjaźnie nad szumiącą wodą. Lynn była zaskoczona. Żadnemu z narzeczonych, których od czasu do czasu przedstawiała rodzicom, nie udało się zyskać sympatii ojca i pogadać z nim tak zwyczajnie, jak facet z facetem.
Zrobiło jej się ciepło na sercu, ale w chwilę później ogarnął ją dziwny niepokój. O czym Tony gawędzi z ojcem? Pewnie w barze strzelili sobie piwko. Może dwa. A jeśli podchmielony Russo puścił farbę i zwierzył się ojcu? To groziło wielką katastrofą. Trzeba działać! Zróbmy z niego mitomana!
Podbiegła do telefonu i wystukała numer sąsiedniego domku,
- Mama? Nudzę się. Zadzwoniłam, żeby pogadać, tyle jest do omówienia. Właściwie to powinnam była od razu cię uprzedzić... Nic poważnego. Drobiazg. Chodzi o Tony'ego. Wiesz, czasami bywa... nieco rozchwiany emocjonalnie. Miewa stany depresyjne.
- Ach, tak - wtrąciła pani Morgan. - To się rzuca w oczy.
- Przesadzasz, Jest wspaniały i niesłychanie uzdolniony, ale trochę mi zazdrości studiów i prawniczej kariery. Wtedy opowiada znajomym, że jest adwokatem.
- Chcesz mi wmówić, że ludzie mu wierzą? Z resztą jak mogę wątpić? Racja! Ma przecież tyle ogłady i tak dalej...
- Nie doceniasz go. Jest bardzo pojętny. Dużo rozmawiamy o mojej pracy i dzięki temu błyskawicznie przyswoił sobie prawniczą terminologię. Używa jej poprawnie. Gdyby zaczął z tobą dyskutować, sama byś się nabrała gdybym cię nie uprzedziła. Znam kilka takich przypadków,
- Nie dość, że chuligan, to jeszcze nałogowy łgarz.
- Nie przesadzaj, mamo. - Lynn uśmiechnęła się chytrze. Matka dala się nabrać, a portret psychologiczny Tony'ego Russa stawał się coraz bardziej niepokojący. - To nie grzech, że czasami fantazjuje,
- Ja bym to określiła inaczej. Kłamie jak z nut. Co mi jeszcze powiesz o tym swoim kochasiu? Lubi nosić twoją bieliznę?
- Nie na co dzień! Tylko w weekendy.
Pani Morgan jęknęła,
- Chyba żartujesz! W głowie by mi nie postało, że on,., Lynn, jak mogłaś się związać z takim człowiekiem?
- Nie jestem w stanie mu się oprzeć, mamo! To uczucie okazało się silniejsze ode mnie. - Dziewczyna wolała nie myśleć, jak zareaguje Tony, kiedy się dowie, czego o nim naopowiadała. Trzeba mieć nadzieję, że nigdy się o tym nie dowie. - Zawsze byłam porządna i zrównoważona, mamo. On we mnie wyzwala zdrożne skłonności. To cudowne uczucie. Uświadomił mi, że w życiu liczy się nie tylko kariera i dobra opinia. Dzięki niemu czuję się wolna, widzę dla siebie nowe możliwości, otwieram się na...
- Lynn, czy on ci daje narkotyki?
- O, nie! - odparła dziewczyna rozmarzonym głosem. -. Jestem szczęśliwie zakochana. To mnie wprawia w stan euforii,
- Lynn, weź się w garść! W szkole i na studiach byłaś prymuską. Pracujesz dla najlepszych kancelarii adwokackich w Chicago. Jesteś zbyt mądra, by popełnić takie głupstwo!
- Dyplom ani kontrakt z dobrą firmą nie ogrzeją mnie w nocy, kiedy sama śpię, droga mamo.
- Kupię d poduszkę elektryczną! Albo psa! To najlepszy przyjaciel.
- Nie stłumisz miłości która mnie rozpala. Spotkałam nareszcie mężczyznę, który mi był przeznaczony.
- Jestem pewna, że ten facet szprycuje cię narkotykami. To dlatego wygadujesz takie bzdury.
- Nie znałam dotąd mężczyzny takiego jak on. Otacza go aura znamionująca potęgę uczuć.
- Dobra, dobra. Już wiem, o co tu chodzi. Po prostu zwątpiłaś w siebie. Nie wiem czemu, bo twoje życie jest pasmem sukcesów, ale to nie ma teraz znaczenia. Liczą się fakty. Calvin twierdzi,,.
- Kto?
- Calvin Forbes, kochanie. Porównuje naszą duchowość do ogrodu. Są tam rozmaite nasiona, Czasami wyrastają z nich chwasty. Wystarczy chwila nieuwagi i plenią się bez niczyjej pomocy. Trzeba się utytłać w ziemi i harować w pocie czoła, żeby je całkiem wyplenić - opowiadała z patosem Gladys Morgan.
- Mamo, daruj sobie - wtrąciła zniecierpliwiona córka. - Calvin zawsze był dziwakiem.
Tak o nim mówią, bo obserwuje zjawiska niewidoczne dla innych.
- Pamiętam, że w szkolnych czasach najchętniej obserwował co się dzieje w żeńskiej szatni. To zwykły podglądacz.
- Na miłość boską! Chłopcy bywają nieznośni! Od tamtego czasu wydoroślał. Inaczej patrzy na wiele spraw.
- Pewnie dobrali mu wreszcie odpowiednie szkła kontaktowe.
- Lynn, bądź poważna,
- Mówiłyśmy o nasionkach,
- Właśnie. Masz w sobie dobre ziarna. Powinnaś je rzucić w glebę twojego ogrodu. Niech rosną i plonują. Tony zasiał w tobie negatywny obraz samej siebie. Stłumił twoją wiarę we własne siły,
O, tak! Długo by o tym mówić. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Tony jest gówniarzem... Chwileczkę! Muszę kończyć. Ojciec wraca. Mam nadzieję, że przyniósł dobre nowiny,
- Już tam jest? Pamiętaj, co ci mówiłam o ambicjach Tony'ego.
Nie wolno go urazić. Jest taki wrażliwy.
- Nie zapomnę ani słowa z tego, co mi powiedziałaś, kochanie,
Przemyśl sobie moje uwagi o ziarnach tkwiących w ludzkiej duszy, córeńko. Do zobaczenia o szóstej. Pojedziemy razem na kolację,
- Oczywiście. Pa, mamo. - Odłożyła słuchawkę. - Ziarna! - mamrotała ze złością. Niech diabli porwą tę duchową botanikę Calvina.
Zerknęła na zegarek. Miała zaledwie pół godziny, żeby się odświeżyć i przebrać, Czasu było niewiele, lecz mimo to postanowiła wykąpać się w ogromnej wannie. Od chwili gdy weszła do domku, miała na to wielką ochotę. Trzeba wykorzystać fakt, że jest sama, bo Tony kontempluje nadal uroki górskiego pejzażu.
Chwyciła kosmetyczkę i zamknęła za sobą drzwi do łazienki.
Tony popatrzył na zegarek. Wkrótce mieli jechać na obiad. Potarł energicznie podbródek i stwierdził, że ma spory zarost. Warto by się ogolić. Wprawdzie odrobina zaniedbania pogorszyłoby od razu jego wizerunek w oczach rodziców Lynn, ale nie mógł się na to zdobyć, bo nie lubił brody, od której skóra okropnie go swędziała.
Gdy wszedł na werandę, ogarnęło go przyjemne uczucie. W uroczej sypialni czekała Lynn. Pożegnał ją gorącym pocałunkiem. Gdy otworzył drzwi, z wnętrza buchnął obłok pary. Widział niewyraźnie Lynn stojącą w drzwiach łazienki i owiniętą ręcznikiem.
Na jego widok cofnęła się i zatrzasnęła drzwi. Za późno. Tony zapamiętał każdy szczegół widzianego przez ułamek sekundy obrazu. Po chwili drzwi się uchyliły. Dziewczyna wystawiła głowę.
- Chcesz tu wejść? - zapytała niepewnie.
Wolałby raczej, żeby ona do niego wyszła, ale musiał zachować rozsądek.
- Chyba powinienem się ogolić,
- Wzięłam gorącą kąpiel. Łazienka jest strasznie zaparowana. Lustro też. Dlatego otworzyłam szeroko drzwi. Chciałam przewietrzyć. Nie zdążyłam się ubrać, nim...
- Zauważyłem.
Nastąpiło kłopotliwe milczenie. Zawstydzona Lynn domyśliła się od razu, co miał na myśli, i spłonęła rumieńcem. Tony nie przerywał ciszy; mógłby tak stać i patrzeć przez całą wieczność.
- Daj mi pięć minut. Ubiorę się błyskawicznie, a para trochę opadnie. Mogę użyć suszarki do włosów, żeby doprowadzić lustro do porządku....
- Chwileczkę - przerwał Tony, odzyskując zdolność trzeźwego myślenia. - Nie przebieraj się w łazience. Twoje rzeczy od razu przesiąkną wilgocią i będą się lepiły do ciała. - Przyjemnie byłoby zobaczyć Lynn w mokrym podkoszulku, pomyślał mimo woli. Niewiele brakowało, żeby przestał nad sobą panować. - Ja się tam ogolę, a ty włóż ciuchy w sypialni. Zostawimy drzwi otwarte, żeby się wietrzyło. Będę odwrócony do ciebie plecami, więc o podglądaniu nie ma mowy. To było idealne rozwiązanie. Nie tracili cennego czasu.
- Czego chciał od ciebie tata? - Lynn przerwała milczenie.
- Usiłował mnie przekupić - odparł Tony,
- Naprawdę? Ile dawał?
- Sam miałem określić stawkę.
- I co mu powiedziałeś? Milion dolarów?
Tony przetarł ręcznikiem zaparowane lustro. Sięgnął po maszynkę do golenia, dotknął nią policzka, spojrzał w lustro i zamarł. Lynn stała tyłem do niego. Ręcznik zsunął się z jej bioder. Była zupełnie naga. Sięgnęła do stojącej na łóżku torby, wyjęła z niej czarną, koronkową bieliznę i zaczęła ją wkładać bez pośpiechu. Srebrna tafla pokrywała się znowu kropelkami rosy. Obraz był coraz bardziej zamglony. Tony nigdy w życiu nie widział sceny równie pięknej i nasyconej erotyzmem.
- Tony, wykrztuś nareszcie, ile zażądałeś! |
Roztargniony mężczyzna nie usłyszał pytania. Zachwycał się smukłą talią i kształtnymi pośladkami Lynn. Marzył, by dotknąć gładkiej skóry, pieścić ją opuszkami palców... Machinalnie dotknął policzka ostrzem maszynki.
- Powiedziałem mu...
Dziewczyna niespodziewanie się odwróciła. Przez moment widział jęj...
- Cholera! Krew na ostrzu i skaleczonym policzku.
Zaniepokojona Lynn owinęła się ręcznikiem i pobiega do łazienki. Staneła w drzwiach, popatrzyła w lustro i napotkała wzrok Tony'ego. Od razu się domyśliła, na co patrzył, gdy się zaciął przy goleniu.
- Krwawisz - wykrztusiła z trudem.
Bolało jak diabli, ale nie chciał się do tego przyznać.
- Drobiazg - mruknął,
Lynn cofnęła się w głąb pokoju.
- Proszę... - rzuciła szeptem.
Natychmiast odłożył maszynkę. Serce waliło mu jak młotem. Niech się dzieje, co chce. Najwyżej spóźnią się na obiad. Dziewczyna pokręciła głową i cofnęła się jeszcze bardziej.
- Proszę, zamknij.,, - wyszeptała z trudem.
Rozczarowany mężczyzna obserwował ją w lustrze. Nie odwracając się, kopnął drzwi i zatrzasnął je z hukiem
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Lynn marzyła o kieliszku wina. Nigdy dotąd nie miała na nie takiej ochoty. Chętnie wysączyłaby całą butelkę. Siedziała z rodzicami i Tonym na tarasie włoskiej restauracji z widokiem na górski potok. W oddali rysowały się na tle nieba rdzawe skały. Turyści ze wszystkich stron świata zjeżdżali tu, by je podziwiać.
Najwyraźniej Jeff, ich znajomy z samolotu, także nie pozostał obojętny na uroki niezwykłego krajobrazu. Tak się złożyło, że był również miłośnikiem włoskiej kuchni. Tony i Lynn spostrzegli, że zmienił okulary na szkarłatne.
- Zauważyłeś? - szepnęła do kolegi.
Na szczęście rodzice zajęci sporem o wysokość i nazwy poszczególnych skał nie wracali uwagi na spłoszone miny i przyciszone głosy młodych ludzi.
- Zapewniałaś mnie, że statystyczne prawdopodobieństwo spotkania współpasażerów z samolotu jest znikome. Co teraz powiesz? - odparł cicho Tony.
- Może ten facet nas śledzi - mruknęła, zasłaniając sie kartą dań. Tony poszedł w jej ślady i korzystając z wątpliwej zasłony, popatrzył z obawą na wspólniczkę.
- Czemu miałby to robić?
- Chce postawić na swoim i udowodnić, że coś jest z nami nie tak - odparła Lynn i wyjrzała ostrożnie zza karty dań.
- Chyba nas zobaczył! - jęknęła rozpaczliwie.
- Skąd wiesz? - Macha na powitanie.
Tony westchnął ciężko.
Kelnerka podeszła do stolika, by przyjąć zamówienie. Spoglądała podejrzliwe na gości, najwyraźniej zaniepokojona ich zachowaniem.
- Czego się państwo napiją przed kolacją?
- Dla mnie wino. Duży kieliszek czerwonego wina - oznajmiła pospiesznie Lynn.
- Tere-fere - wtrąciła z irytacją Gladys, - Ta mała się zapomina. Niech jej pani da piwo bezalkoholowe,
Lynn wyprostowała się godnością, zdecydowana postawić na swoim. Po emocjach dzisiejszego dnia miała prawo do kieliszka wina, żeby się odprężyć.
- Nie chcę piwa bezalkoholowego, mamusiu. Od dawna jestem pełnoletnia i nie muszę cię prosić o pozwolenie. Chcę kieliszek wina i...
- Jesteś w trzecim miesiącu - przerwała Gladys, - W ogóle nie dbasz o swoje maleństwo. Gdyby nie ja, upijałabyś się co wieczór. Na szczęście będę przy tobie przynajmniej do chwili rozwiązania.
- Co ty opowiadasz? - spytał zaniepokojony Bud.
- Przeprowadzam się do Lynn.
- Zostawisz mi dom? - ucieszył się pan Morgan.
- Tego nie powiedziałam - odparła Gladys, nie kryjąc złośliwej satysfakcji.
- Zamieszkasz u córki, więc to chyba oczywiste, że...
- Mama nie będzie u mnie mieszkała! - oznajmiła stanowczo Lynn. - Postanowiłam...
- A zatem piwo bezalkoholowe. Co jeszcze? - wypytywała cierpliwie kelnerka.
- Dla mnie piwo z beczki - rzucił Tony, kładąc dłoń na kolanie dziewczyny.
- Proszę o białe wino... z jakimś farfoclem; co tam pani uważa - burknęła wściekła na cały świat pani Morgan,
- W naszych napojach nie ma żadnych farfocli - odparła chłodno urażona kelnerka.
Gladys zmrużyła oczy,
- Oglądałam w telewizji program o wytwornych przyjęciach. W białym winie pływały rozmaite farfocle,
- Pewnie mucha utopiła się w kieliszku, a ty zaraz podnosisz szum na całą restaurację, że wino ma być z farfoclami. Jedna miła tancereczka w „Rozkosznej Kryjówce” kazała sobie wrzucać cytrynkę do piwa. Nazywała się Fifi. Ależ ona miała nogi!
- Bud, nie masz wstydu! Zachowuj się przyswoicie, ty prostaku!
Kelnerka pochyliła głowę i zagryzła wargi.
- Piwo bezalkoholowe, kufel piwa z beczki, białe wino... z farfocelkiem. A dla pana? - zwróciła się do Buda Morgana.
- Piwo, z beczki. Bez farfocli. - U nas piwo tylko z pianką, proszę pana. Albo z cytrynką. Na życzenie - odparła kelnerka z kamienną twarzą. - zaraz przyniosę napoje.
Gladys nadal patrzyła wrogo na męża. Lynn szturchnęła Tony'ego i pochyliła się ku niemu. Jeff wstał od stołu i ruszył w ich stronę.
- Ta Fifi, tancereczka... Co miała na sobie? - wypytywała Gladys, pochyliwszy się ku mężowi,
- Niewiele, Kilka sznureczków. Wykonuje przecież taniec erotyczny. To strasznie kłopotliwy strój. Coś się wiecznie zsuwa i odpruwa. Wiesz, jaki jestem zręczny, Moja znajoma raz po raz prosiła, żebym jej to i owo...
- Oszczędź mi szczegółów - syknęła Gladys,
- Tony mnie zrozumie. Na pewno bywał na takich pokazach i wie, co się dzieje z kostiumami tych biednych dziewczyn. - Pewnie- odparł Tony.- Au! - jęknął, gdy Lynn kopnęła go w kostkę.
- Czegoś tu nie rozumiem, Gladys - zirytował się Bud. - W muzeach było wiele aktów, a mimo to wciąż mnie tam ciągnęłaś i nie było żadnych kłótni o gołe baby. Czemu się pieklisz, kiedy mówię o nagich dziewczynach z nocnego klubu? Gdzie tu logika?
- Może się razem wybierzemy do fajnego lokalu? - zapytał Jeff, kładąc ręce na oparciach krzeseł Buda i Gladys.
- A ja znów powiem swoje: ktoś powinien był mnie ostrzec, że ten facet stoi za krzesłem. - Gladys odwinęła papier i zmierzyła wzrokiem bułkę z hamburgerem. Wylądowali u McDonalda. Pół godziny temu opuścili jak niepyszni włoską restaurację. - Podniosłam głowę i co zobaczyłam? Dwoje czerwonych ślepi! Ten wasz znajomy wyglądał jak wielki żuk z oczami na słupkach. Każdy by zemdlał.
- Zwłaszcza jeśli ledwie dyszy, bo nosi gorset - dodał Bud z jadowitym uśmiechem.
Lynn nadal z niedowierzaniem kiwała głową; kto by pomyślał, że czworo ludzi może zrobić wokół siebie tyle zamieszania. Wyjęła frytkę z kartonowego pudełka.
- Ile zabrałaś gorsetów?
Dama nie rozmawia przy stole o bieliźnie - obruszyła się Gladys.
- Po co te skrupuły? - wtrącił Bud. - W Phoenix pół miasta śmieje się dziś z twoich gorsetów. - Zachichotał i zwrócił się do córki. - Bez obaw, skarbie. Gdy wrócimy do domku, przeszukam walizy. Znajdę i wyrzucę te szmaty. Co do jednej!
- Nie odważysz się tego zrobić! - pisnęła Gladys.
- Idę o zakład, że Tony mi pomoże - odparł spokojnie Bud. - Po każdym omdleniu musi cię nosić na rękach. Obawiam się, że jest tym nieco znudzony.
- Nie ma sprawy. Mogę ją nosić. Nie jest ciężka, Ale przy gorsetach chętnie pomogę.
- Coście tacy zgodni? - mruknęła zirytowana Lynn. Podejrzewała, że Tony i Bud zostaną wkrótce najlepszymi przyjaciółmi.
- Szkoda, że nie zostaliśmy w tamtej restauracji - marudziła Gladys, skubiąc hamburgera. - Właściciel był naprawdę bardzo sympatyczny i w ogóle się nie gniewał, chociaż paru gości niespodziewanie opuściło lokat. Daremnie próbowałam im wytłumaczyć, że moja chwilowa niedyspozycja nie ma nic wspólnego z jakością potraw.
- Nikomu do głowy nie przyszło, że coś może być nie tak, póki nie zaczęłaś perorować głośno na ten temat. Dopiero wówczas inni goście zaczęli się wymykać z sali jak szczury z tonącego okrętu.
- A ten wasz.., znajomy?
- Kiedy z wrzaskiem osunęłaś się na oparcie krzesła, uznał chyba, że Sedona jest za mała, by pomieścić jego oraz naszą czwórkę, i wyjechał. Obyśmy go więcej nie spotkali,
- Znacie go jak zły szeląg, co? - zapytała podejrzliwie Gladys, pochylając się w stronę Tony'ego.
- Problem w tym, pani starsza, że ledwie go znamy - odparł nonszalancko Tony, rzucając jej badawcze spojrzenie. - Przyplątał się i już.
- Przestań mnie świdrować tymi czarnymi ślepiami, bo ci je podbiję - burknęła pani Morgan.
- Ależ mamo! - zirytowała się Lynn. - Przestań się go czepiać.
- Domyślasz się, o co mi chodzi, moje dziecko, więc nie zabieraj głosu. - Gladys spojrzała lekceważąco na ciemnowłosego młodzieńca i z uwagą przyjrzała się córce. - Będę jednak musiał.., zresztą mniejsza z tym.
- Co zamierzasz? - zapytała podejrzliwie dziewczyna,
- Tajemnica, Wkrótce się przekonasz
Po kolacji cala gromadka ruszyła główną ulicą Sedony na zakupy. Ku zaskoczeniu Tony'ego przez dobrą godzinę wędrowali od sklepu do sklepu, nie powodując żadnej katastrofy.
W salonie z biżuterią Lynn wypatrzyła śliczne, długie kolczyki wysadzane turkusami, Z westchnieniem stwierdziła, że są dla niej zbyt efektowne i nadmiernie rzucają się w oczy.
- Mam dość nowych wrażeń jak na jeden dzień.
Domyślił się, co chce mu dać do zrozumienia. Powinien się od niej odczepić. Jeśli po powrocie do domku nadal będzie mu niechętna, trudno; ani myślał się narzucać. Gdyby jednak zdołał ją skłonić do zmiany zdania, trochę rozweselić, podniecić tak, że skrupuły pójdą w zapomnienie.,,
- Wracajmy - zaproponowała Lynn, - Jutro będzie dość czasu, by dokończyć zakupy.
Noc była ciepła. Gdy jechali otwartym kabrioletem, Tony cieszył się w duchu, że wkrótce zostanie z Lynn sam na sam. Zostawili auto na parkingu, odprowadzili rodziców dziewczyny do ich domku i weszli na werandę.
- Myślę, że nie będą nas obserwować - stwierdziła Lynn, odsuwając się nieco.
- Oni są nieprzewidywalni. Lepiej uważać.
- To się może skończyć wielką katastrofą. Dziś wmawiasz sobie, że mnie pragniesz. Z czasem dojdziesz do wniosku, że straciłeś głowę, bo sytuacja była sprzyjająca. Będziesz miał wyrzuty sumienia. Przelotne romanse to nie jest twoja specjalność,
- Mówisz o mnie, ale w głębi ducha boisz się o siebie, prawda? - mruknął Tony, całując ją w ucho,
- Może trochę.
- Nie będziesz przeze mnie cierpiała, Lynn,
- Tak ci się teraz wydaje, ale z czasem dojdziesz pewnie do wniosku, że to była jedynie chwilowa fascynacja, i zaczniesz mnie unikać.
Gdy znaleźli się przed drzwiami, Tony obrócił dziewczynę tak, że stanęli twarzą w twarz. W świetle księżyca Lynn wyglądała jak krucha figurka z porcelany. Pobladła, a z jej piwnych oczu wyzierał strach. Tony uśmiechnął się łagodnie. Czułość, która przepełniała mu serce, na pewno nie była przypadkowa.
- Michelle odwiedziła mnie wczoraj wieczorem - oznajmił po chwili.
- Ach, tak?
- Chciała, żebyśmy się pogodzili i znowu byli razem.
- Aha. - Lynn spojrzała mu prosto w oczy. - Zgodziłeś się?
Chętnie by jej wyznał, że pomysł Michelle wydał mu się idiotyczny, ale nie była przygotowana na takie wyznanie. Lepiej działać wolniej, ale skutecznie.
- Nie. Było, minęło. Nie chcę wracać do przeszłości
- Gorycz przez ciebie przemawia. Kiedy minie, inaczej spojrzysz...
Tony zachichotał.
- Och, Lynn, przecież to moja ulubiona kwestia. Tak zaczynam wystąpienia na rozprawie pojednawczej. Pudło, droga pani mecenas! Jak mam dowieść, że Michelle nic już dla nie znaczy?
- Sama nie wiem. - Przyglądała mu się uważnie. - Nie zapominaj, jak się zachowywałeś, gdy byliście małżeństwem. Pamiętam cię z tamtych czasów. Często kupowałeś jej kwiaty; dzwoniłeś, gdy coś cię zatrzymało, i...
- Coraz mniej czasu spędzałem w domu,
- To oczywiste, skoro zależało ci na karierze. Wszyscy prawnicy stają przed takim dylematem. Nie jesteś wyjątkiem.
- Gdybym wybrał inną kobietę, wszystko byłoby inaczej. Ta uwaga dotyczy ciebie,
- Nie mów pochopnie takich rzeczy. Romantyzm tego miejsca zachęca cię do takich zwierzeń. Nie zapominaj o naszym scenariuszu, który nie jest bez wpływu na twoje odczucia. - Zapewne masz trochę racji, ale udział w tej grze sprawia mi ogromną przyjemność. To również O czymś świadczy. Już ci mówiłem, że powinnaś się odprężyć i myśleć pozytywnie.
- Oddałabym wiele za kieliszek dobrego wina.
Tony zmierzy! ją badawczym spojrzeniem. Dobry pomysł. Wino ją uspokoi i doda pewności siebie.
- Pójdę do baru i przyniosę. Na pewno nie będą robić trudności. Przemknę się ukradkiem. Twoi rodzice chyba mnie nie nakryją.
- Szczerze mówiąc, nie mam ochoty na wino. Wiesz, co bym wolała?
Podniosła wzrok i spojrzała mu w oczu. Gdyby go teraz poprosiła, dałby jej w prezencie księżyc, słońce i gwiazdy.
- Powiedz mi. - Kieliszek dobrego koniaku. Lubię go sączyć wieczorami,
- Ja również!
Istotnie tak było. Zresztą gdyby dla kaprysu zaproponowała, żeby przed zaśnięciem wychylili po szklaneczce octu, bez mrugnięcia okiem spełniłby toast, byle wkraść się w jej łaski.
Pogwizdując cicho, zbiegł po schodach werandy. Był dobrej myśli. Lampka koniaku, nastrojowa muzyka dobiegająca z radia ustawionego obok łóżka... Może Lynn zmieni zdanie? Zdawał sobie sprawę, że dziewczyna gotowa jest oddać mu ciało i serce, ale uparcie wierzy, że on nadal kocha Michelle. Trzeba jej to wybić z głowy. Miłosna noc to jedyny sposób, by przełamać śmieszne uprzedzenia. Tony postanowił wykorzystać swoją wielką szansę.
W opustoszałym lokalu zastał tylko barmana, który ucieszył się na jego widok, bo miał wreszcie jakieś zajęcie. Po chwili Tony trzymał w rękach dwa pękate kieliszki napełnione bursztynowym trunkiem. W drzwiach omal nie zderzył się z jakimś mężczyzną. Zrobił krok do tyłu. Po chwili stanął oko w oko z Budem.
- Co jest w kieliszkach, Romeo? - zapytał podejrzliwie starszy pan. - Alkohol?
- Tak... Parę kropel...
- Koniak, co? Jeden dla ciebie, drugi dla Lynn, zgadłem? Nieładnie, nieładnie.
- Nieprawda! Oba są dla mnie. Lubię mieć w głowie lekki szmerek, nim pójdę do łóżka. Dwa koniaki załatwiają sprawę. Ten napitek wolno idzie do głowy.
- Nie nabierzesz mnie, chłopcze. Podejrzewam nawet, że Lynn bez trudu cię namówi, żebyś jej oddał swoją kolejkę.
- Przysięgam, że to wszystko dla mnie. Przecież rozumiem, że jej nie wolno pić.
- Postąpiłbyś jak ostatni łobuz, gdybyś siedział naprzeciwko ukochanej, pijąc koniak, na który ona ma ochotę, a nie może go tknąć. - Bud objął Tony'ego ramieniem i poprowadził do stolika.
- Siadaj i dotrzymaj mi towarzystwa,
- To wieczorne pijaństwo nie wyjdzie ci na zdrowie, ojczulku.
- Tony starał się zniechęcić Buda. - W twoim wieku trzeba się dobrze wyspać,
- Święte słowa, mój chłopcze. - Pan Morgan skinął na barmana. - Niestety, Gladys wykopała mnie z domu.
- Dosłownie? - Tony wcale by się nie zdziwił, gdyby odpowiedź była twierdząca. Znał kilka dziarskich i gotowych na wszystko dam w średnim wieku. Gladys na różne sposoby potrafiła dać się człowiekowi we znaki.
- Bez przesady - zreflektował się Bud. - Pokazała mi drzwi, to wyszedłem. - Poklepał się po kieszeni. - Ale zabrałem klucz,
- Bardzo sprytnie. - Tony odetchnij z ulgą. Gdyby stary Morgan został tego wieczoru bez dachu nad głową, musieliby go przenocować, a to nie była wcale przyjemna perspektywa. Trzeba jak . najszybciej uwolnić się od jego towarzystwa.
Bud zamówił piwo i zerknął na Tony'ego.
- Siadaj, draniu. Nie pozwolę, żebyś poszedł do mojej córeczki z dwoma kieliszkami koniaku. Doskonale o tym wiesz. To spryciara. Owinie cię wokół palca i wmówi, że kropelka alkoholu nie zaszkodzi ani matce, ani dziecku.
Tony westchnął ciężko. Oczyma wyobraźni już widział, jak we dwoje sączą koniak, całują się, a potem...
- Nie męcz się z tym koniakiem. zamów sobie piwo.
- Po co? Lubię takie alkohole. Miałem ochotę na kilka łyków, więc przyszedłem tutaj. Lynn nie jest taka głupia, by narażać dziecko.
Barman podał Budowi pełny kufel.
- No, to za bambino - wniósł toast starszy pan.
- Zdrowie Lullabelle - dodał Tony, stukając się z nim kieliszkiem.
- Gladys wspominała, jakie imiona wybraliście. Naprawdę chcesz tak nazwać dzieciaka?
- Pożyjemy, zobaczymy. - Tony postukał w tekturowe pudełko i wyjął papierosa.
- Mogę? - zapytał Bud. - Fajkę?
- No?
- Bierz pan. Sądziłem, że jesteś niepalący, ojczulku.
- Rzuciłem przed laty, ale nie byłem nałogowcem. Jeden mi nie zaszkodzi. - Morgan zaciągnął się ostrożnie. - Powinienem częściej spotykać się z kumplami. Gdybym od czasu do czasu wrócił zawiany i cuchnący tytoniem, dałbym Gladys do myślenia.
- Dlatego zapaliłeś? Żeby jej zrobić psikusa?
- Zgadza się. Wiesz, dawno uświadomiłem sobie, że nudzi mnie towarzystwo kolesi. Gladys bywa uparta, ale jest przy tym strasznie zabawna, zwłaszcza gdy nabije sobie czymś głowę. - Bud pochylił się do przodu i przez chmurę dymu rzucił Tony'emu badawcze spojrzenie, - Niechętnie to mówię, bo jesteś drań, ale muszę przyznać, że i ty robisz dobre wrażenie. Trudno się z tobą nudzić.
- E tam - mruknął Tony, kończąc pierwszy koniak i sięgając po drugi, - W gruncie rzeczy straszny ze mnie nudziarz.
- Wiesz, do tej pory Lynn przedstawiała nam samych popaprańców.
- Naprawdę? - Tony nadstawił uszu.
- Słowo. Ci durnie spadli chyba z księżyca. Ostatnio przywiozła do nas jakiegoś Edgara. Nazwisko wyleciało mi z głowy. Ten gość nie miał bladego pojęcia o zasadach gry w baseball Pokazałem mu piłkę. Myślał, że to do tenisa.
- W głowie się nie mieści, ojczulku. - Tony był nieco podchmielony. Gdy kończył drugi kieliszek koniaku, przemknęło mu przez myśl, że miał sporo szczęścia, W jego rodzinnym domu grało się w baseball i oglądało mecze; piwa też nie brakowało. Michelle błagała go, żeby przestał się popisywać szeroką wiedzą dotyczącą tych stron życia. Posłuchał i bardzo tego żałował,
- Grałeś w baseball. Tony?
- Jasne. - Od czternastu lat jego noga nie postała na boisku. Skończył drugi koniak.
Bud skinął na barmana.
- O nie, muszę lecieć. Lynn czeka...
- Na pewno już śpi.
Tony z ponurą miną skinął głową,
- Jeszcze jedna kolejka. Potem wracamy. Może uda mi się wślizgnąć do domku, nie budząc Gladys. Moja stara to prawdziwa mistrzyni w rzucaniu kapciem do celu. Masz jakieś osiągnięcia jako baseballista?
Tony wyprostował się dumnie.
- Moja drużyna zdobyła mistrzostwo stanu. - Doskonale pamiętał tamten dzień, jakby to było wczoraj!
Bud aż gwizdnął z podziwu.
- Musiałeś być niezły. Przydałbyś się w naszej drużynie. Gramy w każdy piątek. - Odrobinę wstawiony pan Morgan przypomniał sobie nagle, z kim rozmawia, - Tylko nie myśl, że cię polubiłem.
Jesteś drań i tyle. Gladys i ja musimy znaleźć sposób, żebyś się odczepił od naszej córki. - Powiedział to przepraszającym tonem, jakby mu było przykro, że sprawy się tak ułożyły. Tony nie mógł się na niego obrazić.
- Pewnie. Nie macie innego wyjścia.
- Jedno muszę ci powiedzieć, Tony. Gdybyś nie był takim łobuzem, chciałbym, żebyś został moim zięciem. - Wskazał kieliszek napełniony koniakiem i dodał - Pij, chłopie. Ta noc dopiero się zaczyna.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Lynn nie była w stanie się odprężyć, choć Tony bardzo ją do tego namawiał, Chodziła z kąta w kąt jak lwica zamknięta w ciasnej klatce. Ciekawe, jak zdoła przetrwać trzy najbliższe noce, nie ulegając pragnieniu, by oddać się przystojnemu koledze. Oboje chcieli się kochać; pokusa była wyjątkowo silna. Rzecz w tym, że nie powinni tego robić. Niestety, zakazany owoc zawsze smakuje najlepiej.
Tony długo nie wracał. Zmęczona usiadła na łóżku. Gdy minęło dość czasu, by kilka razy objechać Sedonę, zadzwoniła do knajpy.
- Czy był li pana młody, ciemnowłosy mężczyzna? - wypytywała barmana. - Miał zamówić i zabrać do domku dwa koniaki - dodała,
- Tak, proszę pani. Czy mam go poprosić do telefonu?
- Nie! Nadal tam jest?
- Owszem. Spotkał znajomego i postanowił zostać.
- Ciekawe. Czy mógłby pan opisać mi tego drugiego mężczyznę?
- Mocno po pięćdziesiątce, lekka nadwaga, łysina. Szczerze mówiąc, jest łysy jak kolano.
- Ach, taki
Wszystko jasne. Tony nie zdołał przeszmuglować koniaku do ich domku, bo nieszczęśliwym trafem spotkał w barze Buda Morgana. To się nazywa pech.
- Czy znajomy obiecał przynieść pani lampkę koniaku?
- Tak, miałam ochotę na coś mocniejszego.
- Jeśli nie zmieniła pani zdania, trzeba się będzie do nas pofatygować. Znajomy sporo wypił, a to jeszcze nie koniec. Kumpel postawił mu właśnie trzeci koniak.
- Rozumiem. - Biedny Tony. Z pewnością udawał, że oba koniaki zamówił dla siebie, i dlatego wypił je bez zmrużenia oka, - Szczerze mówiąc, jestem zmęczona i nie chce mi się wychodzić. Dzięki za informację.
Odwiesiła słuchawkę. Pobiegła do łazienki, umyła się pospiesznie, włożyła cieplutką, bawełnianą piżamę i poszła spać.
Obudziły ją dziwne odgłosy. Usiadła na łóżku. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest. Wydawało jej się, że to Boże Narodzenie. Nieprawda, była w Sedonie. Z Tonym, i rodzicami. Zerknęła na fosforyzującą tarczę budzika. Dwie godziny snu. Wkrótce oprzytomniała na tyle, że pojęła, czemu początkowo myślała o Gwiazdce, Przed domem ktoś śpiewał. Uznała, że to kolędnicy,
- Szubi-dubi-du - rozległ się dźwięczny baryton, a potem głośny śmiech. To chyba Tony,
- Sinatra? - usłyszała głos ojca, a potem stłumiony chichot, - „Sami w taką noc”?
- Czemu nie? Przecież to o nas. Dwójka samotników bez dachu nad głową, porzuconych nocą pod gołym niebem. - Tony się rozczulił.
- Nie jesteś sam - wymamrotał pan Morgan, dręczony napadem czkawki. - Masz kumpla, Tony Casanova.
- Dobra. Ty również. Bud.
- No, to śpiewamy. - Morgan znowu parsknął śmiechem. - Dawaj, Tony. Raz, dwa, trzy: Szubi-dubi-du,..
Lynn podbiegła do drzwi i otworzyła je szeroko,
- Ale duet! Wspaniale, moi panowie! - rzuciła półgłosem, opierając dłonie na biodrach.
- Cześć, Linny! - zawołał Tony z promiennym uśmiechem.
- Nikt mnie tak nie nazywa,
- A ja to co? Podoba mi się takie zdrobnienie.
- Tony ma rację. Bardzo ładne - wtrącił Bud. - Śpiewamy ci serenadę, kochanie.
- Czyżby? - rzuciła z powątpiewaniem, spoglądając na dwóch facetów, którzy podpierali się nawzajem, jakby o własnych siłach nie mogli ustać pewnie na nogach.
- Nasza ślicznotka wyszła na werandę, więc pora zacząć pieśń,
- Dooobra - zająknął się Bud i energicznie skinął głową. - Ty nas zapowiesz, bo mnie język się plącze,
- Nie przyszło wam do zakutych łbów, słowiczki, że jest noc i wczasowicze chcą spać? - wtrąciła Lynn.
- Przyszło ci? - Bud spojrzał niepewnie na Tony'ego.
- Nie. - Teraz Russo dostał czkawki, - A tobie?
- Gdzie tam! - oburzył się ojciec Lynn,
- Przestańcie się wygłupiać i wchodźcie do środka, - Lynn zbiegła po schodach,
- Zaprasza nas do domu, bo podobało jej się nasze śpiewanie - stwierdził dumnie Bud,
- To chyba oczywiste - rzucił chełpliwie Tony,
- Uważajcie na stopnie. Podnoście wysoko nogi. - Dziewczyna wsunęła się zręcznie między dwu podpitych mężczyzn, objęła ich w pasie i łagodnie, ale stanowczo pociągnęła ku werandzie,
- Powiedziałem twojemu kochasiowi, żeby mi mówił po imieniu - oznajmił radośnie pan Morgan. - Żadnych ojczulków, starych i tak dalej. Jestem dla niego Bud, jak na kumpla przystało.
- Cudownie! - mruknęła, gdy obaj zaczęli chichotać.
Dotarli do drzwi. Obaj panowie holowani przez zniecierpliwioną
dziewczynę z trudem się w nie wcisnęli, ale tuż za progiem stracili równowagę. Lynn nie zdołała ich podtrzymać. Chwiejnym krokiem ruszyli w głąb ciemnego pomieszczenia. Słyszała, jak obijają się o meble.
Oczekiwała, że lada chwila usłyszy donośny łoskot, a dwaj pijani idioci wylądują na podłodze z połamanymi kończynami. Tymczasem dobiegły ją tylko dwa ciche stuknięcia.
Roześmiała się cicho, weszła do pokoju, zapaliła małą lampkę i rozejrzała się w półmroku. Dwaj mężczyźni leżeli w poprzek na miękkim posłaniu.
- Dobranoc, Bud - mruknął Tony.
- Dobranoc, Tony - odparł pan Morgan.
Lynn zasłoniła usta ręką, by stłumić chichot. Po chwili nocną ciszę mąciło tylko donośne chrapanie na dwa głosy.
- Gorzej być nie może - stwierdziła posępnie.
Sięgnęła po szlafrok i klucz. Wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi.
Dużo czasu minęło, nim zdołała obudzić matkę. Po pewnym czasie w domku zapaliło się światło. Gladys wyjrzała przez okno wychodzące na werandę. Ujrzała córkę i żwawo podreptała do drzwi.
- Co ty tutaj robisz o tej porze? - zapytała niespokojnie.
- Muszę u ciebie przenocować, Widzisz...
- Zrobił ci awanturę - stwierdziła domyślnie pani Morgan. - Wiedziałam, że tak się to skończy.
- Nie o to chodzi, mamo. Chciałam tylko...
- Chwileczkę. Muszę sprawdzić, czy ojciec jest w łóżku. Włożyłam zatyczki do uszu, więc spałam jak zabita. Nie wiem, czy wrócił do domu, czy gdzieś łazi, biedaczyna. Wieczorem kazałam mu się stąd wynosić, a on posłuchał,
- Na pewno go tu nie ma - oznajmiła Lynn, wchodząc za matką do sypialni.
- Zgadza się, nie wrócił. - Gladys uniosła kołdrę i zajrzała pod nią, jakby pan Morgan niczym kot mógł się niepostrzeżenie zwinąć w nogach łóżka. - Ciekawe, dokąd...
- Śpi z Tonym w moim domku.
Róg kołdry wypadł z bezwładnych rąk Gladys, która odwróciła się ku córce. Pobladła jak ściana. - Co takiego? - spytała zduszonym głosem. Lynn mimo woli wybuchneła śmiechem. - Nic z tych rzeczy, mamusiu. Upili się razem, przyszli mi zaśpiewać serenadę, weszli do środka i padli. Zostawiłam ich tak, jak leżeli. Niech się wyśpią i wytrzeźwieją.
Matka dziewczyny westchnęła ciężko i dramatycznym gestem położyła dłoń na falującej piersi.
- Tony się uchlał? Myślałam, że jesteście razem. - Wpadł na chwilę do baru, żeby łyknąć sobie koniaku przed snem, i natknął się w knajpie na tatusia. Zasnęłam, czekając na mojego chłopaka. Obudziło umie pijackie śpiewanie.
- Ci dwaj są siebie warci. Co za maniery! Wyszli na prostaków - obruszyła się Gladys i zerknęła niespokojnie na córkę, - Ależ mnie wystraszyłaś. Cała ta gadka o sypianiu raz z facetami, raz z kobietkami dała mi do myślenia. Wyobraź sobie, co ja czułam, gdy powiedziałaś, że razem poszli do łóżka. Biedny ten twój ojciec. Upił się z rozpaczy, bo pokazałam mu drzwi. Coś z tym trzeba zrobić,
- Mam pomysł. Jak wróci, pocałujcie się na zgodę i wszystko będzie dobrze. Przecież nadal go kochasz, mamo. Nie da się ukryć, że był ci przeznaczony.
- Przestań mówić takie rzeczy! Bud wstrzymuje mój rozwój duchowy i przeszkadza w samorealizacji.
- Calvin ci to powiedział? Pani Morgan unikała spojrzenia córki.
- Mniejsza z tym. Dość gadania, córeczko. Chodźmy spać. Jutro czeka nas wspaniały dzień,
- Nie sądzę. Ojciec i Tony będą do niczego. Pójdziemy buszować po sklepach, a oni niech odsypiają nocne hulanki. Jedno ci powiem. Sprytnie zmieniłaś temat, kiedy zaczęłam podejrzewać, że Calvin nastawił cię przeciwko ojcu, - Lynn rozwiązała szlafrok, - Chciałabym usłyszeć coś więcej o kursie Calvina.
- Obiecuję ci, kochanie, że dowiesz się wszystkiego. - Gladys wślizgnęła się pod kołdrę i zmierzyła krytycznym spojrzeniem córkę, która właśnie zdejmowała szlafrok.
- To ma być nocny strój na romantyczną wyprawę z ukochanym?
- Tak. Co masz przeciwko mojej piżamie? - Lynn pogłaskała ciepłą, bawełnianą tkaninę,
- Nic. Jest bardzo... praktyczna. Moim zdaniem kobieta romansująca z takim dzikusem jak Tony powinna nosić bardziej kuszący strój, jeżeli chce zatrzymać na dłużej swego kochasia.
- Mój chłopak po prostu nie zwraca uwagi na takie drobiazgi.
- Nie daj się nabrać. Oni zawsze tak mówią, a potem mają pretensje, że nie wkładasz kusej szmatki z jedwabnych koronek. Jak się będziesz zaniedbywać, ten twój macho odejdzie z jakąś wystrojoną lafiryndą.
- Przestań go oczerniać, mamo. To kochany chłopak. - Lynn mówiła szczerze. Podczas tej szalonej wyprawy na nowo polubiła Tony'ego. Wzruszył ją, gdy spił się do nieprzytomności, by za wszelką cenę przekonać jej nadopiekuńczego ojca, że brzemienna rzekomo córeczka nie zagląda wieczorami do kieliszka.
Dziewczyna zgasiła światła i położyła się do łóżka.
- Zapewne masz rację - odparła Gladys - ale jest rzecz, która mnie bardzo niepokoi. Cały dzień próbowałam zrozumieć, o co chodzi. Dopiero teraz odkryłam, w czym rzecz,
- Słucham - mruknęła sennie Lynn,
- Masz idealną cerę. Żadnych zaczerwienień.
Lynn znieruchomiała i zacisnęła powieki. Jak mogła o tym zapomnieć! Obie miały ten sam problem. Śmiałe pieszczoty zakochanych mężczyzn zostawiały na ich twarzach i szyjach widoczne ślady. Lynn zawsze wiedziała, czy w małżeństwie rodziców dobrze się układa. Sama także nie mogła przed nimi ukryć, w jakim stadium są jej nieliczne romanse.
Atak jest najlepszą obroną, pomyślała. Trzeba się odważnie przeciwstawić sprytnej mateczce.
- To przez was jesteśmy tacy wstrzemięźliwi - oznajmiła wojowniczo. - Nie mamy ani chwili dla siebie. Pilnujecie nas, jakbyśmy mieli po czternaście lat. Wszędzie razem: wspólna kolacja, zakupy we czwórkę, Kiedy Tony mnie przytula, czuję na sobie wasz nieprzychylny wzrok. W takiej sytuacji każdy by się zniechęcił do pieszczot,,. i tak dalej.
- Nie denerwuj się, kochanie - rzuciła pojednawczo Gladys. - Wiedziałam, że potrafisz mi to logicznie wytłumaczyć. Dobranoc, skarbie.
- Dobranoc, mamo,
Lynn długo leżała bez ruchu, wsłuchana w regularny oddech matki. Doskonale wiedziała, co powinna zrobić, by na jej twarzy pojawiły się charakterystyczne zaczerwienienia. Namiętne pocałunki... i tak dalej. Na samą myśl, do czego to prowadzi, robiło jej się gorąco. Długo nie mogła zasnąć. Leżała rozmarzona, spoglądając w ciemność.
Tony stał na werandzie. Z trudem wracał do rzeczywistości. Okropnie bolała go głowa. Bud Morgan... Biedaczek, spał jeszcze na zasłanym łóżku. Gdzie Lynn? Nie było jej w domku. Tony jak przez mgłę widział obcego mężczyznę w szkarłatnym krawacie. Nieznajomy ujął jego dłoń, energicznie nią potrząsnął i przedstawił się, wołając głośno:
- Calvin Forbes. Prowadzę kursy samorealizacji. Zapraszam do współpracy.
- Fajnie. - Zaspany Tony popatrzył z obrzydzeniem na rozmówcę. Chwycił czerwony krawat. Roześmiana morda natręta znalazła się tuż obok jego twarzy, - Odczep się, Forbes, bo zawołam policję i oskarżę cię o napaść.
- Szukam Lynn - odparł potulnie Calvin,
- Co? - Tony puścił szkarłatny kawałek jedwabiu tak szybko, że właściciel tej ozdoby stracił równowagę i omal się nie przewrócił,
- Szukam Lynn - powtórzył Calvin, wygładzając starannie krawat.- Możesz ją poprosić? - Nie. Tu jej nie ma.
- Jak to? Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, Gladys twierdziła...
- Tony, co to za wrzaski? - W drzwiach stanął zmaltretowany Bud. Na widok znajomej twarzy otworzył szeroko zdziwione oczy. - Calvin? Co ty tutaj robisz?
- Bud? Skąd się tu wziąłeś? - zapytał w tej samej chwili zbity z tropu gość.
Morgan tylko machnął ręką.
- Gdzie jest moja córka? - zapytał chrapliwym głosem i po chwili namysłu sam sobie odpowiedział: - Na pewno poszła do matki, żeby u niej przenocować. Tony energicznie skinął głową i jęknął z bólu- Pewnie tak - odparł słabym głosem, Calvin splótł ramiona na piersi i stwierdził oskarżycielskim tonem:- Chlaliście, co?
- Parę kieliszków. Żadnych ekscesów. - Bud w zamyśleniu potarł łysinę. - Gladys do ciebie dzwoniła? - Gdy Forbes skinął gło wą, dodał: - Kiedy?
- Wczoraj. Postanowiłem się przewietrzyć i trochę odpocząć.
Dobry pomysł - jęknął Tony. - Najpierw aspiryna, potem spacer i wreszcie drzemka. Moja noga nie postanie już w tej knajpie.
- Święte słowa - stęknął Bud.
Tony odkręcił trzymany w ręku słoik z aspiryną, wyjął dwie pastylki i łyknął je bez popijania. Morgan popatrzył na niego błagalnie i po chwili otrzymał należną porcję zbawczego leku. Wrzucił pastylki do ust i przełknął z trudem.
- Dzięki - mruknął. Świadomość, że zażył aspirynę, natychmiast dodała mu wigoru, - Postawmy sprawę jasno - stwierdził, zwracając się do Calvina, - Gladys kazała ci tu przejechać, co?
- Owszem. - Mężczyzna w czerwonym krawacie popatrzył z wyrzutem na Tony'ego. - uznała, że Lynn przechodzi ostry kryzys samoświadomości. Od razu jej powiedziałem, że zwróciła sie do właściwego człowieka.
- Czyżby? - mruknął obojętnie Bud.
- Lynn zawsze dużo dla mnie znaczyła.
- Naprawdę? - zainteresował się Tony, - Co przez to rozumiesz?
- Jesteśmy przyjaciółmi..,
- Pozwól, że ja to wyjaśnię - przerwał Bud. - Chodzili ze sobą w szkole średniej. Od pięciu z górą lat w ogóle się nie widują.
- Jak poważne było to,,, chodzenie? - Tony ze zdumieniem odkrył, że jest o Lynn chorobliwie zazdrosny. Wolał o tym nie myśleć. Przez tego kaca mąciło mu się w głowie. Miał wielką ochotę sprać Calvina Forbesa na kwaśne jabłko,
- Bardzo poważne - odparł specjalista od samorealizacji.
Tony zmrużył oczy.
- Przelotna znajomość, - Bud rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie.
Tony trochę się rozchmurzył,
- Krótka, ale bardzo ważna dla nas obojga - upierał się Calvin.
Tony zacisnął pięści i uznał, że trzeba obić mordę temu kłamcy.
- Drażnisz mnie, Forbes. Może to przez kaca? Po namyśle skłaniam się jednak do wniosku, że twoja gęba po prostu mi się nie podoba. Co mam zrobić, żebyś stąd zniknął?
- Powiedz tylko, gdzie jest Lynn. - Calvin udawał twardziela
Tony'emu nie podobał się ten pomysł. Wciąż zadawał sobie pytanie, jak ważna była dla dziewczyny znajomość z Forbesem.
- Masz inne propozycje?
- Niech idzie - wtrącił Bud. - Powinien się zameldować u Gladys, skoro do niego dzwoniła. Będzie się niepokoić, co z nim. Jest taka wrażliwa. Zresztą i tak potrzebujemy trochę czasu, żeby wypić kawę, umyć się i ogolić, nim pójdziemy do pań.
Tony uświadomił sobie, jak wygląda po wieczornej hulance i marnie przespanej nocy. Z pewnością nie wytrzymywał porównania z wyświeżonym i eleganckim Forbesem.
- Słuszna uwaga - mruknął.
Bud pokazał gościowi, jak dojść do ich domku, a Tony zamknął się w łazience i spojrzał w lustro. Jego aparycja wymagała sporego retuszu. Dopiero wówczas będzie mógł się pokazać Lynn.
Drzwi domku zamknęły się z hukiem. Bud wszedł do środka, wsunął głowę do łazienki i popatrzył na widoczne w lustrze odbicie Tony'ego.
- Calvin Forbes! Co to za facet? - mruknął wrogo Tony.
- Musisz się pokazać od najlepszej strony - ostrzegł Morgan. - Gladys ogłosiła zawody. Niech wygra lepszy.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Lynn zamierzała wymknąć się z domku rodziców wczesnym rankiem, żeby spokojnie zmienić ubranie, ale była tak wyczerpana, że zaspała. Gdy otworzyła oczy, od paru godzin był jasny dzień. Zerwała się, usiadła na łóżku i spojrzała w okno, Z jękiem opadła aa poduszkę,
- Poranne mdłości?! - wrzasnęła Gladys, opierając się na łokciu i zerkając ciekawie na Lynn, - W samolocie podawali krakersy. Nie jadłam wszystkich. Mam je w torebce. Zaraz ci...
- Dziękuję, mamo. Nic mi nie jest. Przestań wrzeszczeć.
- Co mówiłaś? Czemu tak mamroczesz?
- Czuję się świetnie! - odparła dziewczyna podniesionym głosem. - Wyjmij z uszu zatyczki!
- Aha! Momencik! - Gladys położyła je na szafce obok łóżka i przysunęła się do córki.
- Skoro nie dokuczają ci mdłości, to czemu jęczysz?
- Z rozpaczy. Chciałam stąd wyjść o świcie. Nie mogę paradować po kurorcie w piżamie i szlafroku.
- Coś wymyślimy. - Gladys machnęła ręką, bagatelizując rozterki Lynn, - Było ci niedobrze?
- Sądzisz, że złapałam jakiegoś wirusa?
- Dziewczyno, mówimy o porannych mdłościach! Cierpią na nie kobiety w odmiennym stanie. Chwilami wydaje mi się, że pamiętasz o ciąży tylko przez chwilę, a potem zapominasz, że wkrótce urodzisz dziecko.
- Ach, takie mdłości masz na myśli. Rzadko je miewam, ale czasem dokuczają - wyjaśniła z rozbrajającym uśmiechem Lynn. Niewiele wiedziała o błogosławionym stanie. Ta ignorancja wychodziła na jaw w najmniej odpowiednich momentach.
- Jakie masz objawy? - wypytywała nieufnie Gladys.
- Normalne.
- A mianowicie? - Pani Morgan obrzuciła córkę taksującym spojrzeniem. - Nie wyglądasz mi wcale na kobietę przy nadziei.
- Mamo, przestań mędrkować. Będę miała dziecko i koniec. Sama mówiłaś, że każda kobieta to osobny przypadek, więc przestań gderać, bo się zdenerwuję, a irytacja naprawdę mi szkodzi.
- Nie złość się, kochanie. Trudno zaakceptować fakt, że moja dziewczynka sama zostanie mamą i urodzi maleńką dziewuszkę.
- Skąd pewność, że to będzie córka? Tony o tym wspominał?
- Nie. Tata i ja uznaliśmy, że chcemy mieć wnuczkę.
- Czyżby? - Lynn usiadła na łóżku, - Od kiedy dziadkowie decydują o płci dziecka?
- To musi być dziewczynka. - Gladys poklepała delikatnie kolano córki. - Zachowałam wszystkie twoje ciuszki. Koronkowe sukieneczki nie nadają się dla chłopaka.
- Teraz wszystko jasne. Musi być dziewczynka. - Lynn uśmiechnęła się czule do matki. Przez krótką chwilę pragnęła, by w jej łonie istotnie zagnieździła się maleńka istotka płci żeńskiej, Gladys byłaby zachwycona. Miałyby pretekst, żeby buszować po strychu rodzinnego domu w poszukiwaniu dziecięcych ubrań i zabawek.
- Chyba wiesz, ó co mi chodzi, skarbie? - Oczywiście. - Lynn uśmiechnęła się promiennie. Doskonale znała sposób myślenia swojej matki. Można śmiało powiedzieć, że obie były szalone.
- Bardzo lubię dziewczynki. Cieszę się, że mam córkę, i marzę o wnuczce. A teraz powiedz mi prawdę. - Gladys zmrużyła oczy. - Dobrze ci w łóżku z tym twoim kochasiem, ale przeraża cię perspektywa życia rodzinnego z prymitywnym samcem, który na dodatek jest kompletnie nieodpowiedzialny. Krótko mówiąc, w głębi ducha jesteś pewna, że Tony nie nadaje się na męża i ojca.
- Ależ nie, mamo. - Lynn wyskoczyła z łóżka i zaczęła chodzić po pokoju, zastanawiając się, jak wrócić do domku, nie robiąc z siebie widowiska. Gladys również wstała i snuła się po sypialni córką.
- Zastanów się, czy Tony będzie pasował do prawniczego towarzystwa, w którym się obracasz,
- Da sobie radę.
- Ależ ty jesteś uparta! Jeszcze do tego wrócimy. Idź do łazienki. Znajdę ci ubranie,
- Bardzo proszę, niech to będzie skromny, nie rzucający się w oczy strój. Żadnych ekstrawagancji.
Gdy Lynn owinięta ręcznikiem weszła do sypialni, na łóżku leżała kusa, amarantowa szmatka naszywana lśniącymi gwiazdkami,
- Róż znakomicie podkreśli piękno twoich ciemnych włosów.
- Ta sukienka jest,,. strasznie krótka!
- Masz świetne nogi. Trzeba je pokazać.
- Mamo, nie powinnam...
- Przestań marudzić i ubieraj się, bo nic innego nie dostaniesz - oznajmiła pani Morgan tonem nie znoszącym sprzeciwu. Lynn usłuchała potulnie. Wolała się nie przeglądać. Byle tylko dotrzeć do upragnionego domku. Różowe mini było o niebo lepsze niż bawełniana piżamka i flanelowy szlafrok.
- Powiedz ojcu, żeby tu wrócił, dobrze? Dam mu dodatkową pigułkę witaminy B-complex. Zamówię również dzbanek kawy. To go postawi na nogi,
- Chcesz od razu zaplanować dzisiejszy dzień? - zapytała na odchodnym Lynn,
- Poczekajmy, co się wydarzy, Pani Morgan unikała wzroku córki
- Masz jakiś pomysł, Zgadłam, mateczko?
- Zawsze rodzą się jakieś pomysły - odparła wymijająco Gladys, - Życie jest pełne niespodzianek. Trzeba czerpać z niego garściami i dążyć do urzeczywistnienia...
- Cześć, mamo. To brzmi jak wyuczona lekcja. Dziewczyna pomachała na pożegnanie i otworzyła szeroko drzwi
- Lynn Morgan! Nareszcie cię odnalazłem!
Calvin Forbes.
Daremnie szukała drogi ewakuacyjnej. Znajomy sprzed lat stal na ścieżce wiodącej do jej domku. Żeby tam wrócić, musiała przejść obok Forbesa.
- Cześć, Calvin. Mama do ciebie dzwoniła, prawda?
- Owszem. - Uśmiechnął się promiennie. Dziewczyna pomyślała, że spec od samorealizacji wygląda jak facet ze staromodnych reklam pasty do zębów. Teraz sprzedaje się towar bez dawnej ostentacji. - Zresztą to bez znaczenia. Przeznaczenie zetknęło nas ponownie na krętej drodze życia.
- Moim zdaniem to nie jest droga żyda, tylko ścieżka prowadząca do mego domku.
- Nie kpij z przenośni, Lynn. Życie pełne jest symboli, które nadają mu sens. Weźmy na przykład tę sukienkę w różowe gwiazdki. Gdy wyjmowałaś ją z szafy, podświadomie chciałaś dać wszystkim do zrozumienia, że sama czujesz się gwiazdą. Coś ci przeszkadza w osiągnięciu wymarzonego statusu, prawda, Lynn?
- Posłuchaj, nie będziemy chyba omawiać tak ważnych kwestii, stojąc na tej drodze... czymkolwiek ona jest. W pobliżu jest przyjemna kafeteria. Spotkajmy się tam za chwilę na śniadaniu - zaproponowała Lynn w przypływie natchnienia. - Przyjdę za pięć minut Zgoda?
- Bosko!
Jak dla kogo. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, gdy odszedł. Trzeba jak najszybciej skłonić natręta do wyjazdu.
Gdy była już na werandzie, w drzwiach stanął ojciec. Skrzywił się i osłonił ręką oczy, by lepiej przyjrzeć się córce.
- Co ty masz na sobie?
- Mama pożyczyła mi sukienkę.
- Co za kolor! Trochę jaskrawy, prawda?
- Calvin twierdzi, że do mnie pasuje.
- Spotkałaś go?
- Niestety, tak.
- Matka wspomniała, że chce do niego zadzwonić, ale nie sądziłem, że go tu ściągnie.
- Dopięła swego. - Lynn spojrzała na ojca ze współczuciem. Był wymięty i zmaltretowany. Istny obraz nędzy i rozpaczy. - Dobrze się wczoraj bawiłeś?
- Chyba tak. - Zakłopotany Bud pogłaskał łysinę. - Taki kac oznacza, że zabawa musiała być przednia. - Popatrzył na córkę przekrwionymi oczyma i dodał: - Nie powinnaś wychodzić za tego wariata, córeńko. Nie mam zaufania do mężczyzny, który pije na umór do późnej nocy, a potem rozrabia prawie do świtu.
- Czemu nie? Mama zaryzykowała.
- I teraz żałuje.
- Nie byłabym tego taka pewna. Kazała mi powiedzieć, że możesz wrócić. Dostaniesz pastylkę witaminy B. Zamówiła dla ciebie dzbanek kawy.
- Naprawdę? Co ty powiesz! - Bud natychmiast się rozpromienił. pomachał córce na pożegnanie i przyspieszył kroku.
Lynn wsunęła klucz do zamka i otworzyła drzwi. Dobiegł ją głośny szum wody. Tony brał prysznic. Z pewnością był nagi. Ogarnęło ją dziwne rozmarzenie. Drzwi łazienki były uchylone. Powinna była uprzedzić cichego wspólnika, co zamierza i dokąd się wybiera
Odetchnęła głęboko, by się uspokoić i podeszła bliżej. - Tony?
- Lynn? - Szum wody ucichł natychmiast. - Przepraszam za wczorajszy wieczór, - Zasłona poruszyła się, jakby Tony zamierzał wyjść.
- Nie przerywaj sobie - rzuciła pospiesznie dziewczyna i cofnęła się natychmiast.- Muszę już iść. Chciałam tytko...
- Poczekaj - wpadł jej w słowo Tony.
Wybiegł z łazienki. Biodra miał owinięte ręcznikiem.
Serce Lynn kołatało niespokojnie. Była oczarowana i całkiem oszołomiona. Wpatrywała się jak urzeczona w ociekającego wodą mężczyznę. Lśniące krople spływały po wysokim czole, po ciemnych włosach porastających tors i łydki. Oddech miał przyspieszony; pragnął się z nią zobaczyć i dlatego wyskoczył nagle spod prysznica.
Zaskoczony niespodziewaną zmianą w wyglądzie dziewczyny, zmierzył ją taksującym spojrzeniem.
- Co ty...
- Mama pożyczyła mi sukienkę. Nie mogłam paradować w piżamie.
- Jesteś... jakaś inna. - Gapił się na nią całkiem otwarcie. - Podoba mi się ta zmiana. Strój nie jest wytworny, ale pasuje do dziewczyny, która umie się bawić i korzystać z życia.
- Czy to oznacza, że na co dzień wyglądam jak nudziara, od której należy się trzymać z daleka? - Lynn miała w pamięci uwagę matki dotyczącą swojej garderoby,
- Co ty mówisz! Zawsze wyglądasz ślicznie! Jesteś urocza.
Lynn od razu poczuła się lepiej.
- Problem w tym, że jesteś taka... niedostępna - dodał z wahaniem.
Dziewczyna rozchmurzyła się na dobre.
- Widzę, że ta sukienka zmieni moje życie. Zacznę przychodzić do pracy w skąpym mini. Ciekawe, co na to nasi klienci.
- Będą zachwyceni. Nawet w starym worku wyglądałabyś jak królowa - odparł rozmarzony mężczyzna.
Lynn zrobiło się ciepło na sercu. Z czułością popatrzyła mu w oczy.
- Jesteś bardzo miły. Dziękuję.
- Muszę ci się do czegoś przyznać. Nawaliłem wczoraj, ale nie miałem pojęcia, co robić, gdy Bud przyłapał mnie w barze z dwoma kieliszkami koniaku w rękach. Od słowa do słowa zaczęliśmy gadać jak starzy znajomi. Obawiam się, że.,. mnie polubił. Wybacz, Lynn. przeze mnie „akcja kochaś” skończyła się klęską.
- Niezupełnie. Rozmawiałam z ojcem przed chwilą. Trochę się do ciebie przekonał, ale nadal ma jeszcze wiele zastrzeżeń. Powiedział mi wprost, żebym nie wychodziła za takiego hulakę.
- Też coś! - oburzył się Tony. - Nazwał mnie hulaką? Ten facet ma dziwne podejście do sprawy, A ja mu postawiłem kolejkę! Śmieliśmy się na cale gardło, śpiewaliśmy piosenki, nie obyło się bez paru męskich tajemnic, a teraz mówi, że nie jestem godny jego córeczki. Co mam zrobić, żeby go przekonać? Może stanę na rzęsach i pokażę...
- Weź się w garść. Tony! Przecież nie chodzi nam o to, żeby cię pokochał jak syna!
- Racja. - Tony uśmiechnął się przepraszająco. - Oczywiście. Wybacz, trochę mnie poniosło.
Ten uśmiech oraz piękno smukłego ciała okrytego tylko niewielkim ręcznikiem sprawiły, że Lynn całkiem się zapomniała. Nie mogła oderwać wzroku od smoka wytatuowanego na muskularnym ramieniu. Niewielki obrazek czynił właściciela mężczyzną nieco tajemniczym i nieprzewidywalnym. Lynn była zafascynowana tatuażem, co odbierało jej zdolność trzeźwej oceny faktów, a Tony'ego stawiało w trudnym położeniu,
- Muszę już iść - rzuciła pospiesznie. - Obiecałam Calvinowi, że zjem z nim śniadanie na tarasie restauracji.
- Ach, tak! - Tony nagle spoważniał.
- Zamierzam go przekonać, by natychmiast wyjechał,
- Dobra myśl. - Mężczyzna od razu się rozchmurzył. - Będzie ci łatwiej, jeśli pójdziemy razem,
- Dzięki, ale sama potrafię się z ty uporać. Wiem, jak należy rozmawiać z Calvinem.
- Nie wątpię - odparł Tony, choć wcale nie wydawał się o tym przekonany. - Muszę przyznać, że z trudem znoszę jego obecność. Podobno Gladys uważa go za doskonałą partię. Idealny kandydat na męża, co?
- Chyba tak, - Lynn odgarnęła włosy. - Mama uczestniczy w jego kursie samorealizacji. Naprawdę bierze sobie do serca wszelkie zalecenia wykładowcy. Dlatego tak dziwacznie się ubiera. To ma być rzekomo przejaw siły charakteru. Ja bym to raczej nazwała brakiem dobrego smaku,
- Korci mnie, by także ujawnić swoje ukryte moce. Mógłbym potrenować na gardle tego kolesia. Chętnie go uduszę,
- To obrzydliwy natręt. Wystarczył jeden telefon mojej matki i już tu jest.
Tony zmierzył ją badawczym spojrzeniem.
- Gdyby zaniepokojona matka zadzwoniła do mnie i błagała o ratunek dla takiej laski jak ty, też bym się nie zastanawiał. Facet wie, co robi. Ma swój rozum,
Lynn czuła, że się rumieni.
- Nie sądzisz chyba, że przyjechał tu...
- Przez wzgląd na ciebie? Oczywiście, że tak. A przy okazji,.. Co was łączyło w szkole średniej?
Uśmiechnęła się, słysząc jego ton. Można by pomyśleć, że to zazdrosny narzeczony domaga się wyjaśnień od swojej dziewczyny.
- Niewiele. Przelotny flirt. Naprawdę powinnam już iść.
- Nigdy cię nie pocałował, prawda? - Tony domagał się dodatkowych informacji.
- Tego nie powiedziałam,
- W takim razie,..
- Dziwna rozmowa. Nie zamierzam jej dłużej ciągnąć. - Lynn roześmiała się i podeszła do drzwi. Na odchodnym dodała: - Rodzice zamówili śniadanie do domku. Radzę ci zrobić to samo.
- Pójdziesz do restauracji w tej sukience?
- Tak - stwierdziła, otwierając drzwi. - Pa, Tony.
- Pa, Tony! - powtórzył zirytowany mężczyzna, kiedy drzwi zamknęły się za nią. - Dobra, rób z siebie widowisko, paradując od rana w różowej kiecce ledwie zakrywającej twoje zgrabne pośladki. Co mnie to obchodzi? Biegnij na spotkanie z fachmanem od samorealizacji. Zostaw rzekomego ojca swego dziecka na łasce personelu. Niech facet zajada u siebie byle co. Nawet mnie nie zapytała, czy- chciałbym z nią pójść. Zresztą, co mnie to obchodzi!
Rzucił ręcznik na podłogę i zaczął się pospiesznie ubierać.
- Przestań się oszukiwać - mruknął. Zerknął na swoje odbicie w dużym lustrze i nagle się rozchmurzył. Jeszcze nie wszystko stracone, - Nieźle się prezentujesz, stary. zjesz śniadanie? Może na tarasie restauracji? Masz teraz czas? Świetnie, A więc jesteśmy umówieni.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Lynn zdawała sobie sprawę, że amarantowa sukienka przyciąga wszystkie spojrzenia, ale nic na to nie mogła poradzić. Calvin czeka na nią w letniej kawiarence pod białą markizą. Na maleńkim stoliku w sam raz dla dwojga gości czekały szklanki pełne wody mineralnej z lodem i cytryną. Elegancki garnitur młodego mężczyzny wtapiał się w gustowne wnętrze. Tylko czerwony krawat nie pasował do różowego obrusa.
- Nareszcie jesteś! - zawołał Calvin z promiennym uśmiechem. Zerwał się na równe nogi.
Dziewczyna postanowiła zabawić się jego kosztem.
- No właśnie! - zawołała tym samym tonem.
- Bosko!
- No pewnie!
- Pora coś zjeść! Wybuchneła śmiechem i usiadła na krześle odsuniętym dla niej przez Calvina.
- Co cię tak ubawiło?
- Masz w sobie więcej animuszu, niż ktokolwiek z moich znajomych, i to jeszcze przed poranną kawą.
- Kofeina szkodzi - oznajmił, wrzucając do ust pastylkę gumy do żucia, - Masz ochotę? - zapytał, podając jej opakowanie.
- Nie, dziękuję. Wybacz, że się spóźniłam.
- Nic nie szkodzi - odparł. Zdjął marynarkę i podwinął mankiety koszuli. błysnęły złote spinki. - Kilka osób mnie rozpoznało
Ach, ta popularność. Rozdałem parę wizytówek. Chwileczkę! Jak mogłem zapomnieć! - Sięgnął do wewnętrznej kieszeni sportowej marynarki, wyjął z niej plik barwnych kartoników i podał je Lynn. - Rozdaj znajomym.
Lynn zerknęła na wizytówkę. Ujrzała twarz Calvina ozdobioną szerokim uśmiechem, złote litery zachęcały do udziału w kursie samorealizacji; poniżej adres, numer telefonu i faksu oraz adres internetowy.
Lynn wzięta jedną kartę, by nie urazić znajomego. - Tyle wystarczy. Gdyby ktoś był zainteresowany...
- Bierz więcej! - nalegał Calvin. Wetknął jej do ręki jeszcze kilka kartoników. Energicznie poruszał szczęką, żując gumę,
- Masz zapał godny ewangelistów - stwierdziła dziewczyna, posłusznie układając plik kartoników obok szklanki z wodą,
- Przyswoiłem sobie ich metody - odparł całkiem serio, zamykając portfelik na wizytówki i chowając go do kieszeni,
- Czyżby?
- Oczywiście. Wyobraź... - Do stolika podszedł kelner. Calvin przerwał i natychmiast zwrócił się do niego. - Nie zdążyliśmy obejrzeć karty dań. Proszę nam dać jeszcze trochę czasu.
- Dla mnie tylko kawa i grzanka,
- Nie mów głupstw! Tak by się zachowała dawna, zakompleksiona. Lynn, wielka gwiazda, którą w sobie kryjesz, marzy o jajkach na bekonie.
- Najwyraźniej zapomniałam, że nie jadam śniadania. Grzankę zamówiłam przez grzeczność. A skoro rozmawiamy tak szczerze...
Jestem w tej chwili twoją jedyną słuchaczką. Czy zechciałbyś mówić trochę ciszej? Będę ci za to bardzo wdzięczna, Calvin z westchnieniem pokiwał głową.
- Widzę, że nie potrafisz od razu przełamać wieloletnich uprzedzeń. Przed nami trudne zadanie, - Zwrócił się do kelnera, który cierpliwie czekał przy ich stoliku. - Dla mnie jajka na bekonie, naleśniki z malinami, sok pomarańczowy, kompot ze świeżych owoców i kawa bez kofeiny. Dla tej pani zwykła kawa i grzanka.
Gdy kelner odszedł, Calvin pochylił się ku Lynn. Żuł gumę, poruszając szczękami nieco wolniej.
- Staram się nad sobą panować, ale to niesłychanie podniecające, że mogę nieść pomoc nieszczęśnikom takim jak...
- Jak ja? - wpadła mu w słowo Lynn. - Wcale nie potrzebuję kursu samorealizacji. Jestem wziętym adwokatem. - Upiła łyk wody.
- To nie ma znaczenia! - Calvin również sięgnął po szklankę, jakby naśladował rozmówczynię.
- Do tej pory byłam święcie przekonana, że jest inaczej. Najwyraźniej zaszła pomyłka.
Z rezygnacją oparła policzek na dłoni. Calvin przybrał identyczną pozę.
- Cieszysz się uznaniem wśród prawników, masz piękne mieszkanie i najnowszy model bmw - tłumaczył Calvin - ale mimo tych osiągnięć czujesz się bezwartościowa, Lynn.
Dziewczyna przypomniała sobie, że jedną z metod używanych przez terapeutów jest naśladowanie ruchów i póz rozmówcy, by go zbić z tropu i skłonić do zmiany stanowiska.
- Czemu tak się dzieje? - zapytała, drapiąc się po nosie. Calvin natychmiast powtórzy! ten gest. Dziewczyna omal nie parsknęła śmiechem, - Dlaczego sądzisz, że czuję się nic niewarta?
- Ujmę to jednym słowem; Tony Russo.
- To dwa słowa. - Przechyliła się na prawo dla czystej przyjemności obserwowania, jak Calvin robi to samo. Bawiła się doskonale.
- Twoja matka błagała, żebym cię ocalił, - Calvin zbagatelizował uwagę Lynn. Ujął jej dłoń. - Chcę ci uświadomić, że powinnaś sama kierować własnym życiem.
- Przecież... - zaczęła Lynn, ale Calvin nie pozwolił jej dokończyć,
- Chcę, żebyś powtórzyła za mną sto razy, a jeśli będzie trzeba, nawet tysiąc; Każdy jest kowalem swego losu!
- Z ust mi to wyjąłeś, cwaniaczku, - Tony Russo wziął krzesło, wsunął je między pogrążoną w rozmowie parę i usiadł na nim okrakiem. Papieros w kąciku ust oraz inne rekwizyty macho nadawały mu groźny wygląd, - Zamierzam kuć żelazo, póki gorące. Cal. Zabierz swoje brudne łapska i przestań obmacywać moją narzeczoną. - Chwycił rękę speca od samorealizacji i odsunął na bok. Wyjął papierosa z ust i dmuchnął Calvinowi dymem prosto w twarz. Mężczyzna zaczął kaszleć i machać rękoma, - Tu nie wolno palić! - zawołał.
- Czyżby? - Tony rzucił mu wrogie spojrzenie. - Chyba masz rację, bo nie widzę popielniczek. - Wziął do ręki plik wizytówek leżący przed Lynn. - Mam pomysł - stwierdził. Zaciągnął się po raz ostatni i zgasił papierosa na złotych literach zachęcających do udziału w kursie samorealizacji, - Przestań! Podpalisz lokal! - wrzasnął Calvin.
- Nie można do tego dopuścić. - Tony sięgnął po stojącą przed Calvinem szklankę z wodą i obficie polał dymiące kartoniki. Forbs spojrzał ponuro na to małe pobojowisko i zwrócił się do dziewczyny;
- Nie szkodzi. Dam ci inne,
- Ani mi się waż, draniu - warknął Tony.
Calvin poprawił krawat i odchrząknął.
- Zapewne sądzisz, że ta prymitywna zagrywka dowodzi pewności siebie, lecz w rzeczywistości jesteś wystraszonym i żałosnym draniem.
- Licz się ze słowami. Cal. - Oczy Tony'ego zabłysły gniewnie, objął ramieniem Lynn, przyciągnął ją do siebie. - Zapamiętaj sobie, mówisz do ojca jej dziecka.
Calvin otworzył szeroko oczy ze zdumienia i spojrzał na Lynn.
- Jesteś w ciąży?
- Mama ci o tym nie wspominała?
- Nie. - Elegancik spochmurniał, - Twój przypadek jest poważniejszy, niż sądziłem. Żeby tak krzywdzić samą siebie!
- Uważaj, mądralo! właśnie obraziłeś kobietę, którą kocham! Nie wspomnę już o takim drobiazgu, że przy okazji mimochodem źle się wyraziłeś o jej ukochanym. Musimy to jakoś załatwić,
- Nie rozumiem, - Calvin energicznie żuł gumę,
- Doskonale wiesz, o co chodzi. Spadaj, koleś.
- Lynn jest pod moją opieką, - Calvin wstał. Dorównywał wzrostem Tony'emu, ale nie był tak dobrze zbudowany.
- To ci się tylko tak wydaje, dupku.
- Moi drodzy, nie powinniście - zaczęła niepewnie zaniepokojona dziewczyna.
- Chyba nic dziś nie wyjdzie ze wspólnego śniadania, Lynn - przerwał jej Calvin, spoglądając wrogo na Tony'ego, Przygładził dłonią czuprynę i zwrócił się ku dawnej sympatii: - Nie tracę nadziei, że znajdziesz w sobie dość sił, by pewnego dnia wejść na drogę prowadzącą do prawdziwej samorealizacji, a wówczas,,,
- Nie poruszaj więcej tego tematu - rzucił Tony, gestem nakazując mu, by zamilkł. - Jeśli coś jeszcze o tym usłyszę, osobiście wrzucę cię do strumienia,
- Lynn, nie mam pojęcia, co ty widzisz w tym prostaku!
- Znów mnie obraziłeś! To był wielki błąd. - Tony przysunął się do Calvina, który zrobił parę kroków w tył.
- Przestańcie! - Lynn spojrzała na Calvina. - Wracaj do Gladys. Dość już narobiłeś zamieszania,
- Nie jestem niczemu winien. Najgorsze już się stało, i to bez mego udziału. Lynn, zaufaj mi. Wyprowadzę cię z mrocznej pułapki, w której się znalazłaś. Ujrzysz znowu światło dzienne. - Calvin misjonarskim gestem uniósł w górę palec.
- A ja wyprowadzę cię z tarasu prosto w chłodne wody strumienia. - Na oczach wystraszonej Lynn Tony chwycił rywala za ramię, pociągną w dół po schodach i niczym worek brudnej bielizny pchnął do zimnego potoku, Z odrazą strzepuj ręce i ruszył z powrotem.
- Przez ciebie połknąłem gumę do żucia! - oznajmił żałośnie Forbes i podniósł się z trudem.
- Prawdziwe nieszczęście - odparł Tony i spojrzał przez ramię, Calvin ruszył ku brzegowi, pokonując opór bystrego nurtu. Tony podszedł do Lynn i objął ją ramieniem - Chodźmy, skarbie. Niech ten łobuz sam sobie radzi.
Dziewczyna nie miała nic przeciwko temu. Calvin klął i chlapał wodą na wszystkie strony. Buty Tony'ego stukały o kamienie tarasu. Goście w milczeniu odprowadzili spojrzeniem wychodzącą parę,
- Mała przejażdżka dobrze nam zrobi - stwierdził Tony, prowadząc Lynn w stronę parkingu. Bardzo jej się spodobała ta myśl. Nie martwiła się wcale o Calvina. Prąd nie był tak silny, by zniósł go w dół strumienia. Wystarczy zdjąć buty i skarpetki, żeby stanąć pewnie na gładkich kamieniach; wyjście na brzeg nie będzie wówczas najmniejszym problemem. Mniejsza o natrętnego Forbesa. Krótka wycieczka w górzyste okolice to doskonały sposób, by zapomnieć o nieprzyjemnym poranku.
- Nie wierzyłam własnym oczom! Szanowany współpracownik znanej kancelarii adwokackiej wrzuca do strumienia swego rozmówcę - oznajmiła Lynn... Tony wybuchnął śmiechem.
- Ja również byłem zaskoczony swoją reakcją, ale musisz przyznać, że tak właśnie postąpiłby rozrabiaka, z którym się rzekomo związałaś. Jestem z siebie bardzo zadowolony. Dawny Tony Russo także nie darowałby Calvinowi takiej obrazy.
- Jednego się boję - stwierdziła dziewczyna z powagą, chociaż oczy jej się śmiały. - Ten sposób postępowania może ci wejść w nawyk. A jeśli po powrocie do Chicago zaczniesz wrzucać swoich przeciwników do Jeziora Michigan?
- Kto wie? Istnieje takie niebezpieczeństwo, Zresztą mniejsza z tym. Na razie mamy niezły ubaw, prawda?
Lynn zerknęła na niego podejrzliwie.
- I to mnie właśnie martwi, Tony. Za dobrze się bawisz.
- Nie ma się czego bać, moja droga, - Tony zsunął ciemne okulary i znad oprawki spojrzał na nią chełpliwie, - Wiem, co robię.
Po pierwsze, należało wywieźć Lynn jak najdalej od kurortu, gdzie tyle spraw odwracało jej uwagę. Od wczoraj dzielili domek, a mimo to spędzali razem niewiele czasu.
- Z tego, co słyszałem, wynika, że nie jadłaś śniadania - stwierdził, gdy jechali przez miasto.
- Bez jedzenia mogę się obyć, ale bez kawy nie.
- Coś na to poradzimy. Sam chętnie wypiję ze dwie filiżanki.
Mijali właśnie dzielnicę biur i urzędów, gdzie wiele było przytulnych lokalików, Tony obawiał się jednak, że przy ich wątpliwym szczęściu mogą tam spotkać Jeffa. Nagle spostrzegł drogowskaz zapowiadający zjazd w stronę lotniska,
- Dlaczego tam? - wypytywała żartobliwie Lynn. - Zamierzasz mnie porwać i opuścić miasto?
- Nic z tych rzeczy! Znajdziemy tam kilka barów, w których podają kawę, ale nie to jest najważniejsze. Idę o zakład, że nie zobaczymy tam znajomej twarzy. Pomyśl tylko: żadnych szaleńców! Najpierw wziął nas w obroty Jeff, wyznawca barwnej aury; potem zjawił się nawiedzony misjonarz Calvin. Stanowczo za wiele dla pary spragnionych wypoczynku turystów.
- Mam inne wytłumaczenie - odparła Lynn. - Wywiozłeś mnie daleko za miasto, bo wstydzisz się pokazać w centrum z kobietą w różowym mini. Możesz nosić, co ci się podoba. Nie ma takiej możliwości, żebym się ciebie wstydził - stwierdził z powagą, obrzucając ją zachwyconym spojrzeniem.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem.
- Dzięki - odparła cicho.
Tony milczał, by miała czas na przemyślenie jego słów. Komplement nie był przypadkowy. O jego sile decydowała prostota. Tony'emu od pewnego czasu bardzo zależało na takim sam na sam ze śliczną Lynn. Chciał dać dziewczynie do zrozumienia, jakie żywi do niej uczucia.
Długo jechali w milczeniu. Miasto zostawili za sobą. Lynn podziwiała zapierające dech w piersiach widoki.
- To niezwykłe miejsce - odezwała się w końcu. - Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że rodzice natychmiast się tutaj pogodzą.
- Ja też wierzę, że wkrótce uporają się ze swymi problemami. Daj im tylko trochę czasu - powiedział Tony, choć w głębi ducha obawiał się, że Calvin będzie próbował postawić na swoim i ostatecznie skłócić Morganów.
- Jeśli naprawdę się dogadają, od razu będę o tym wiedziała - stwierdziła Lynn,
- Telepatia?
- Nie! Wystarczy, że spojrzę na mamę. Przy pojednaniu nie obejdzie się bez czułych pieszczot. Takie wybuchy namiętności zostawiają na jej twarzy wyraźne zaczerwienienia.
- Rozumiem. - Tony zaczął chichotać.
- Szczerze mówiąc, mama już mnie wypytywała, czemu ich u mnie nie widać. Obie mamy bardzo wrażliwą skórę. Jeśli wiążę się z kimś na dłużej, od razu mam na twarzy czerwonawe podrażnienia. Mama się dziwiła, że pieszczoty namiętnego kochasia nie zostawiły na moich policzkach żadnego śladu.
- To się da naprawić - odparł Tony, Krew coraz szybciej pulsowała mu w żyłach. Pomyślałam sobie, że nim ponownie zobaczymy rodziców, można by.., Chyba wiesz, co mam na myśli,
- Oczywiście, - Tony odruchowo napiął mięśnie. - Z przyjemnością się tym zajmę.
- Popatrz tylko! Co za widok! - zawołała nagle Lynn drżącym z przejęcia głosem.
Wjechali na płaskowyż, z którego widzieli jak na dłoni miasto i góry na horyzoncie. Rozmawiali przez chwilę o urokliwym pejzażu. Tony zdawał sobie sprawę, że Lynn próbuje w ten sposób ukryć zmieszanie. Była zdenerwowana. Tony w ogóle się tym nie przejmował Miła godzina w przytulnej kafejce pomoże jej wrócić do równowagi. Potem będą oboje zbyt zajęci, by odczuwać niepokój i zakłopotanie.
Znaki drogowe doprowadziły ich do niewielkiej kafeterii na skraju ruchliwego tomiska.
- Kochany, wywiozłeś mnie tam, gdzie diabeł mówi dobranoc, więc teraz musisz spełniać kaprysy uprowadzonej dziewczyny.
- Jasne.
- Umieram z głodu. I z pragnienia - szepnęła tajemniczo. - Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę.
- Ja również mam ukryte pragnienia - odparł szczerze Tony. Jego potrzeby były inne, lecz równie silne jak apetyt Lynn,
Cieszył się każdą chwilą spędzoną we dwoje. Przyjemnie było dzielić z Lynn posiłek, obserwować, jak je śniadanie i pije kawę, słuchać rodzinnych anegdot, Z okien lokalu widzieli pas startowy oraz unoszące się w powietrze i lądujące samoloty. Tony zrewanżował się dziewczynie kilkoma historyjkami ze swego dzieciństwa. Wspominał również o tym, że woń gumy do żucia przyprawia go o mdłości.
- Biedny Calvin! On żuje bez przerwy. Ale ci podpadł!
- Biedny? To zakała ludzkości! Nie zapominaj, że twoja mama chodzi na ten jego idiotyczny kurs samorealizacji. Od tamtej pory miewa głupie pomysły. Postanowiła na przykład opuścić Buda i przeprowadzić rozwód.
- Słuszna uwaga. Tata jest przekonany, że Calvin zamącił jej w głowie. Rzecz w tym, że zaczęła się nudzić i szukała okazji, by zrobić trochę zamieszania. Gdyby Calvin nie pojawił się na horyzoncie, znalazłaby inny sposób,
- Mimo wszystko nie jestem w nastroju, żeby tolerować tego durnia.
- To się dało zauważyć.
- Dolać ci kawy? - Tony wolał nie zdradzać, co miał ochotę zrobić Calvinowi.
- Nie, dziękuję.
- W takim razie jedźmy. - Rzucił na stolik kilka monet. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Powinnam zapłacić za siebie, ale zapomniałam torebki. Nie mam ani grosza. Zwrócę ci...
- Nie trzeba - odparł stanowczo. Ujął jej ramię. Poszli ku drzwiom kafeterii. Po chwili dodał z uśmiechem: - Jestem ci coś winien za to, że mnie zabrałaś na tę szaloną wyprawę. Ty płacisz, a ja bawię się znakomicie.
- Nie ma o czym mówić. Obiecałam, że wszystko zwrócę, i słowa dotrzymam. Zresztą jeśli rodzice się pogodzą, to będzie wyjątkowo korzystna inwestycja.
Tony otworzył drzwi auta i pomógł dziewczynie wsiąść. Potem sam zajął miejsce za kierownicą,
- Problem w tym, że czuję się jak twój utrzymanek - oznajmił z ponurą miną.
- Cudownie! Łatwiej ci będzie grać rolę żigolaka.
Tony zręcznie manewrował czerwonym autem, by wyjechać z zatłoczonego parkingu.
- Kim jest żigolak?
- Swego rodzaju utrzymankiem
- Po co się go trzyma?
- Chyba nie muszę ci tego tłumaczyć.
- Ciekawe, czy odważysz się powiedzieć to na głos!
- To kochaś, z którym idzie się do łóżka - odparła, rzucając mu wyzywające spojrzenie. - Zadowolony?
- Chwilowo tak, skarbie. Ale nie na długo - mruknął. Uśmiechnął się, widząc rumieńce na delikatnych policzkach. Szkoda, że przyjdzie mu zostawić na nich czerwonawe przebarwienia. Trudno. Żigolak musi zarobić na swoje utrzymanie.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Tony zjechał z głównej drogi i zaparkował na uboczu. Lynn od razu się domyśliła, że nie chodzi mu o podziwianie krajobrazu, zwłaszcza że nacisnął guziki umożliwiające szybkie podniesienie dachu i przyciemnienie szyb. Z uwagą przyglądała się zapobiegliwemu kierowcy,
- Może przeniesiemy się na tylne siedzenie? - zaproponował uprzejmie Tony.
- Czy oboje myślimy o tym samym?
- Oczywiście.
- Niewiele trzeba, by moja skóra się zaczerwieniła.
Tony wysiadł z samochodu, by otworzyć jej drzwi. Gdy wysiadła, przesunął fotel, by łatwiej mogli się wślizgnąć na tylną kanapę auta.
Serce Lynn uderzało mocno i niespokojnie. Miała zamęt w głowie. Usiłowała przygotować się na to, co miało za chwilę nastąpić.
- Od dziesięciu lat nie zabawiałam się w ten sposób - stwierdziła rezolutnie. - Nie przyszło mi do głowy, że będziemy to robić za dnia!
- Wystarczy odrobina wyobraźni, by wmówić sobie, że jest noc.
Tony usiadł obok niej i zamknął drzwi.
- Cholera, dawniej tylne kanapy były większe. Oszczędnościowa produkcja - mamrotał z irytacją,
Lynn zerkała na niego z ciekawością. Była gotowa do działania. Kilka pocałunków i będzie po wszystkim. Policzki się zaczerwienią, a zadowoleni wycieczkowicze powrócą do swego domku. W głębi ducha jednak nie miała pewności, że to będzie takie proste.
- Po namyśle doszłam do wniosku. Że chyba nie powinniśmy...
- Dziewczyno, przestań tyle mówić i przysuń się do mnie - mruknął Tony, zdejmując przeciwsłoneczne okulary. Rzucił je na przednie siedzenie. Popatrzył z czułością na Lynn. Oczy mu pociemniały,
- Lynn, twoja matka powinna dziś ujrzeć charakterystyczne oznaki wielkiej namiętności.
Dziewczyna czuła, że pożądanie ogarnia ją niczym fala przypływu. Zahipnotyzowana spojrzeniem ciemnych oczu przysunęła się.., i zaczepiła stopą o pas bezpieczeństwa. Daremnie próbowała utrzymać równowagę. Pchnięta siłą bezwładności opadła na siedzenie; ciemna głowa wylądowała na męskich kolanach.
- Niesamowite! Szukasz mocnych wrażeń, co? - mruknął żartobliwie Tony.
Lynn wyprostowała się natychmiast.
- Pas bezpieczeństwa próbował mnie powstrzymać od robienia głupstw, ale mu się wyrwałam - odparła pogodnie, choć oddech miała przyspieszony.
- Szkoda, Miałem nadzieję, że zrobiłaś to umyślnie, - Tony zachichotał.
- Nie oceniaj innych według siebie. W młodości byłeś rozpustnikiem, ale ja nie miałam takich doświadczeń, - Próbowała się wyślizgnąć z natarczywego uścisku pasów, ale zachwiała się po raz drugi i omal nie straciła równowagi. Zaplątała się jeszcze bardziej. Tony obserwował ją spod przymkniętych rzęs z domyślnym uśmieszkiem na twarzy.
- Okropnie jesteś napalona, Lynn. To wiele obiecuje. Chyba powinienem ci pomóc, bo sama się nie wypłaczesz, prawda?
- To cyrkowa ekwilibrystyka. Brak mi doświadczenia. Potrzebuję pomocy.
Tony pochylił się i uwolnił unieruchomione nogi Lynn. - Zrobione! - rzucił chełpliwie.
- Co za ulga! - westchną dziewczyna. Usiadła wygodnie i przysunęła się do ciemnowłosego kochasia.
- Mimo wszystko mam nadzieję, że tamten upadek nie był przypadkowy - odparł Tony. Spojrzał jej w piwne oczy. - Strasznie jesteś spięta. Powinienem cię objąć... Chwileczkę! Na czym ja siedzę? Chyba na zapięciu tego nieszczęsnego pasa. Trzeba z tym zrobić porządek. Dobra, załatwione. Teraz przysunę się bliżej, a ty mi usiądziesz na kolanach,
Lynn nie umiała powiedzieć, jak to się stało, że nagle znalazła się w objęciach półleżącego mężczyzny. Odruchowo położyła dłonie na muskularnym torsie i rozsunęła uda, obejmując nimi jego biodra. W czasie tych ewolucji wąska sukienka uniosła się wysoko, odsłaniając bieliznę.
- Wygodnie ci? - zapytał troskliwy kochaś z czułym uśmiechem. Odgarnął ciemne włosy spadające Lynn na twarz,
- To nie jest właściwe określenie - odparła dziewczyna.
- Dawno temu moi kumple i ja nazywaliśmy takie zabawy przekładańcem - mruknął Tony, dotykając kciukiem jej warg.
Dziewczyna na moment wstrzymała oddech.
- Przecież nie mamy zamiaru,,.
- Będzie tak, jak zechcesz - odparł, nie przestając dotykać jej ust,
- Tutaj? - rzuciła z powątpiewaniem. Tony wsunął palce w jej włosy i delikatnie pogłaskał zarumienione policzki. Po chwili zapytał wprost: - Kochałaś się kiedykolwiek na tylnym siedzeniu auta?
- Nigdy. - Serce Lynn kołatało niespokojnie. Była przekonana, że nie powinni... Ale z drugiej strony...
- I bardzo dobrze. - Z czułością popatrzył jej w oczy, - Porządna z ciebie dziewczyna.
- A ty uchodziłeś za chuligana.
- Zgadza się. Oddałbym wtedy calutką kolekcję podstawek do piwa, żeby mieć na tylnym siedzeniu takiego kociaka jak ty. Marzyła mi się dziewczyna z klasą.
- To zabawne. - Lynn obrysowała palcem usta Tony'ego. - Chętnie poświęciłabym opatrzone dedykacją zdjęcie Bruce'a Springsteena, żeby taki rozrabiaka jak ty wziął mnie w ramiona na tylnym siedzeniu auta,
- Spełniają się dawne marzenia - mruknął, tuląc ją w objęciach.
- Waśnie. - Patrzyła mu w oczy, gdy pochylił głowę. Uwielbiała patrzeć na zmysłowe usta, zawsze gotowe ją całować. Tym razem nie mogła się doczekać pocałunku. Zamknęła oczy dopiero, gdy poczuła dotyk warg Tony'ego. Powtarzała sobie, że to jedynie gra. Musiała pokazać matce twarz z charakterystycznymi plamkami. Wolała o tym nie myśleć. Gdy Tony zaczają całować, uświadomiła sobie, że konieczność zwodzenia mamy jest zwykłą wymówką.
Mężczyzna jęknął, gdy ich wargi się zetknęły. Ten cichy dźwięk sprawił, że zapomniała o skrupułach i mocniej do niego przylgnęła. Całowali się namiętnie. Lynn nie mogła sobie przypomnieć, czemu do niedawna była święcie przekonana, że nie powinni się kochać. Teraz uznała ten pomysł za bardzo sensowny.
Słyszała głośne i mocne bicie jego serca tuż przy swoim. Gdy zamknął ją w objęciach, rozkoszowała się silą muskularnego ciała. Uniosła się nieco, by przesunąć dłońmi po koszulce, okrywającej barczyste ramiona, i czuła, jak pod jej dotknięciem napinają się mięśnie. Wdychała zapach samochodowej tapicerki i nikłą woń tytoniu; dotykała miękkiej, bawełnianej koszulki. Jej marzenie o spotkaniu z buntownikiem i chuliganem o złotym sercu w końcu się urzeczywistniło.
Jego usta były czułe i kuszące. Całowała je zachłannie. Oddawał pocałunki, które sprawiały, że narastało w niej pożądanie. Najwyraźniej Tony miał zdolności telepatyczne, bo po chwili zaczął pieścić ją śmielej.
Słowa przestały im być potrzebne. Jęk, westchnienie, szept wystarczyły, żeby się porozumieć. W zamkniętym aucie zrobiło się tak gorąco, że skóra obojga pasażerów zwilgotniała od potu, co ich podnieciło jeszcze bardziej. Gdy mocne dłonie Tony'ego objęły Lynn, a biodra kochanków przylgnęły do siebie, dziewczyna zapragnęła pełnego zbliżenia, całkowitej jedności, zatracenia się w wielkiej rozkoszy.
Mimo to omal nie doszło do przykrego wypadku.
Tony niemal w ostatniej chwili odsunął jej kolano, wymierzone niechcący w jego lędźwie, Całowała go z takim zapamiętaniem, że prawie nie czuła, jak uniósł ją i posadził okrakiem na swych udach.
- Opuść biodra - szepnął, muskając jej usta.
Posłuchała tej rady. Gdyby ktoś spojrzał na nich z boku, ujrzałby parę wyczyniającą dziwne łamańce na tylnym siedzeniu auta; takie zachowanie nie licowało z godnością wziętych prawników z chicagowskiej palestry. Lynn w ogóle na to nie zważała. Jedynym celem stało się zaspokojenie pożądania. Oboje byli ogromnie podnieceni, ale wystarczała im na razie śmiała pieszczota rozgrzanych namiętnością ciał. Czuli rozkosz, kołysząc się w tym samym rytmie.
Tony mruczał Lynn do ucha słowa, których nie była w stanie zrozumieć. Amarantowa sukienka zwinęła się w okolicach talii. Mężczyzna wsunął dłonie pod jedwabne majteczki i głaskał jędrne pośladki.
Jego pocałunki uderzały Lynn do głowy niczym wino. Czuła w ustach ciepły język Tony'ego. W tej samej chwili zuchwałe palce wtargnęły w głąb jej ciała. Nieświadomie zaczęła ocierać się o niego, by choć w ten sposób zmniejszyć udrękę pożądania. Natychmiast poczuła ulgę; poruszała się nadal, by ulżyć sobie w miłosnym cierpieniu. Tony objął mocniej jej biodra,, by sprostać nowemu rytmowi,
Litości! Nie zamierzała przecież... Wcale nie chciała... Dosyć!
Gdy próbowała zaprotestować, zamknął jej usta pocałunkiem. Oboje na moment zapomnieli o całym świecie, chociaż ich zjednoczenie nie było pełne. Gdy nieco ochłonęli, dziewczyna drżała jak po wyczerpującym biegu. Przytuliła wilgotne czoło do twarzy kochanka. Oddychała z trudem.
- Nic miałam zamiaru... - Zabrakło jej sił, by dokończyć zdanie.
- Wiem - odparł stłumionym głosem Tony, - Jestem zachwycony, że się ośmieliłaś.
Nadal czuła, że jest podniecony. Spojrzała na jego twarz. Oczy miał przymknięte. Zacisnął zęby, jakby ze wszystkich sił próbował odzyskać panowanie nad sobą,
- To niesprawiedliwe, Tony. Nie mogłeś,,.
- Wszystko w porządku, - Ton głosu przeczył słowom.
Dziewczyna mimo oporów zdobyła się na to, by przykryć dłonią wybrzuszenie na przodzie jego dżinsów.
- Bolesne doznanie - szepnęła.
- To ból graniczący z rozkoszą - odparł cicho. Nieśmiało sięgnęła do suwaka.
- Mogłabym...
- Nie,
- Ale... - Z zewnątrz dobieg jakiś hałas. - Słyszę cos - ostrzegła dziewczyna. - Ktoś usiłował otworzyć drzwi auta.
Tony jęknął rozpaczliwie.
Lynn poprawiła zmiętą bieliznę i próbowała obciągnąć sukienkę. Nie miała pojęcia, jak w ciasnym wnętrzu wysunąć się z ramion Tony'ego,
- Uwaga - mruknął, oddychając z trudem. - Żadnych gwałtownych ruchów
- Postaram się - obiecała. - Och, wybacz! Spróbuję się odsunąć, nie dotykając cię.,, tu i ówdzie, ale to nie będzie łatwe - Wiem - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Może tamci zaraz sobie pójdą. Moglibyśmy wtedy...
- Nie będziemy się więcej zabawiać na tylnym siedzeniu auta- odparł zbolały mężczyzna. Zacisnął powieki i przygryzł wargi.
- Łapie mnie kurcz, lewa łydka. Muszę natychmiast rozprostować nogi.
- Tony, czemu nie powiedziałeś od razu? -
- Krzycz głośniej! Niech wszyscy się dowiedzą, że tu. jestem. Tamci gapie z pewnością są ciekawi, kto siedzi w środku,
- Pewnie już sobie poszli. - Wyciągnęła rękę i pogłaskała go po policzku. Uznała, że ten czuły gest z pewnością nie będzie zrozumiany jako zachęta do erotycznych wyczynów. - Okropnie mi przykro. Czemu nie powiedziałeś od razu, że boli cię noga?
Tony parsknął śmiechem.
- Jak miałem to zrobić? Wyobraź sobie, że sięgnęłaś gwiazd, i. ja pukam cię w ramię i dyskretnym szeptem mówię: Skarbie, dosyć tego; noga mi ścierpła,
- Mam ci ją rozmasować?
- Dzięki! Lepiej nie dotykaj mnie teraz, bo nie ręczę za siebie,
- W takim razie powinieneś wysiąść z auta i pochodzić trochę. Spacer na pewno ci ulży.
- Ciekawe, jak się stąd wydostaniemy. Trudno będzie się podmieść,
- Pomogę ci, - Dziewczyna wyciągnęła rękę i otworzyła drzwi.
- Chwileczkę, poszukam moich klapek. - Pochyliła się i natychmiast straciła równowagę. - Ratunku!
Tony chwycił ją w objęcia i przyciągnął do siebie. Przez moment tworzyli bezładne kłębowisko ciał. Kolano Lynn dotknęło przypadkiem najbardziej newralgicznych okolic. Tony jęknął boleśnie.
Dziewczyna znieruchomiała.
- Boję się poruszyć - wyznała z obawą, a potem dodała żartobliwie: - Znów musiałeś mnie łapać, żebym nie upadla. Wyraźnie na ciebie lecę.
- Kto przeczuwał, że tak się to skończy? - zapyta z chełpliwym uśmieszkiem.
- Ty!
- Dosyć tej prowizorki! O ile mnie pamięć nie myli, w domku mamy wygodne łóżko.
Lynn na moment wstrzymała oddech. Nie była w stanie wykrztusić słowa. Pieszczoty w aucie - bo wymagało tego dobro sprawy - to jedno; rozmowa o zaletach pewnego mebla stojącego w sypialni przenosiła ich na całkiem inny poziom.
- Przecież... chodziło jedynie o zaczerwienienia na mojej twarzy. Żeby je wywołać, nie potrzeba nam wcale.,, łóżka.
- Jest nam niezbędne do innych celów - oznajmił Tony, rzucając jej pożądliwe spojrzenie.
- Czyżby? - spytała bez tchu.
- Pani mecenas wyraźnie tchórzy. Gdybym nie był dżentelmenem, przedstawiłbym niepodważalne dowody na poparcie swojej tezy.
W duchu przyznała mu rację. Mimo to nie zamierzała dawać za wygraną.
- Moim zdaniem nie powinniśmy się kochać, bo takie postępowanie nie przyniesie nam...
Dość mam tego dzielenia włosa na czworo. Poza tym niewiele brakowało, żebyśmy to już mieli za sobą- zirytował się Tony, Nagle złagodniał, pogłaskał jej ramiona i dodał czule; - Czy pozwolisz, żebym przez wieczność cierpiał jak potępieniec, moja śliczna?
Spojrzała w piękne, ciemne oczy. Nie patrzyła w nie, gdy pracowali razem w kancelarii lub gdy uczestniczyli w rozprawie. Dopiero teraz odkryła, jak wiele potrafią wyrazić. Tony był świadomy swych atutów i potrafił je wykorzystać.
- Mniejsza z tym - burknęła, nie przyznając się do klęski. -
Najpierw trzeba się stąd wydostać. Potem możemy przedyskutować tę kwestię.
- To jest unik, ale masz rację. Pora opuścić tylne siedzenie.
- Spróbuję ci pomóc.
- O, nie! - Tony wybuchną śmiechem. - Żadnej pomocy! Zajmij się sobą. Ja zadbam o siebie i swoje klejnoty. - Skwapliwie osłonił rękoma zagrożoną część ciała,
Dziewczyna zrezygnowała z szukania klapek Ostatnia próba znalezienia obuwia skończyła się dość dramatycznie. Postanowiła wysiąść boso. Wysunęła ostrożnie stopę. Grunt był wilgotny i miękki. Śmiało postawiła drugą nogę i wysiadła z auta. Obciągała właśnie sukienkę, gdy usłyszała znajomy głos.
- Świat jest mały, prawda?
Z wnętrza samochodu dobiegły stłumione przekleństwa. Lynn odwróciła się natychmiast i stanęła oko w oko z Jeffem, który obserwował ich z pobliskiej skałki.
Niespodziewane spotkanie z Jeffem sprawiło, że Tony wyskoczył z samochodu jak korek z butelki.
- Zdejmij buty, przyjacielu! - zawołał rozpromieniony i bosy terapeuta. Nie miał na sobie koszuli. - Bierz ze mnie przykład. To najlepszy sposób, by czerpać ze źródła energii, którą jest ta skałka.
Tony spacerował wokół auta, by rozruszać bolącą nogę.
- Źródło energii? - spytał z niedowierzaniem.
- Nie słyszałeś o tym zjawisku?
Tony wytrwale dreptał tam i z powrotem, defilując przed Jeffem.
Noga bolała coraz mniej.
- Nie - odparł. - Źródła energii to nic moja specjalność. Przyjechaliśmy tu z Lynn na wycieczkę. Zatrzymaliśmy się na filiżankę kawy i wracamy do domu.
- Czemu się tłumaczysz? Jesteś chyba speszony. Zdejmij buty, kolego, i wejdź na skałkę. Zaraz wrócisz do równowagi. Próbowałem wcześniej tego rodzaju terapii. Zapewniam, że to mistyczne doświadczenie,
- Gdzie jest źródło energii? - wypytywała Lynn.
- Tutaj. - Jeff wskazał niewielkie usypisko z czerwonych kamieni na spłaszczonym wierzchołku skały. - To męski strumień.
- Proszę? - Lynn z niedowierzaniem spojrzała na pagórek. - Chcesz mi wmówić, że energia ziemi jest dwupłciowa?
- Oczywiście. Pierwiastek męski i żeński.,,
- To przemiłe spotkanie, Jeff, ale na nas już pora. Chodź, Lynn. - Tony ujął ramię dziewczyny i pociągnął ją do samochodu.
- Czy istnieją w okolicy żeńskie źródła energii? - rzuciła na odchodnym dziewczyna, wyraźnie zafrapowana tematem rozmowy.
- Oczywiście. W pobliżu jest pewna skałka. Chętnie ci ją pokażę, jeśli...
- Może innym razem - zawołał Tony i dodał, spoglądając na pasażerkę: - Wracamy? - Z różnych względów nie był teraz w stanie wędrować po górach.
- Chyba tak - odparła, zerkając na niego pobłażliwie. Wiedziała, czemu tak mu spieszno.
Tony pomógł jej wsiąść do auta, kuśtykając przeszedł na drugą stronę i zajął miejsce za kierownicą.
- Nie wejdziecie na górę? - spytał zdumiony Jeff.
- Może innym razem - odparł Tony, uruchamiając silnik. Terapeuta podbieg do samochodu i zapukał w okno po stronie
Lynn.
- Dowiedz się, o co mu chodzi - mruknął Tony.
Dziewczyna opuściła szybę.
- Pojemniki z energią dostaniecie w specjalistycznym sklepie w mieście- oznajmił z powagą Jeff. - Wystarczy pojechać...
- Dzięki za informację, ale nie interesuje nas puszkowana siła życia - przerwał Tony. - Do zobaczenia, Jeff. Na pewno znów się spotkamy. Nasze drogi ciągle się krzyżują.
- Niewątpliwie decyduje o tym przeznaczenie, ale trudno powiedzieć, jakie plany ma wobec nas matka natura. Być może zetkniemy się ponownie dopiero w następnym wcieleniu.
- Oby tak było! -westchnął Tony.
- Na wszelki wypadek zadam wam jedno pytanie. Muszę przyznać, Że jestem zdziwiony. Wasz romans jest, rzecz jasna, próbą zamydlenia oczu jej rodzicom. W taki razie co robiliście na tylnym siedzeniu auta zaparkowanego na odludziu?
Tony oparł ramiona na kierownicy, zerknął chytrze na terapeutę : odparł niewinne:
- Gawędziliśmy.
Wrzucił pierwszy bieg i odjechał z piskiem opon. Gdy wyjechali na drogę, katem oka spojrzał na Lynn.
- Masz już te swoje zaczerwienienia,
- Owszem.
- Boli?
- Trochę swędzi - odparła, dotykając policzka.
- Przykro mi, że namiętne pocałunki i pieszczoty tak się dla ciebie kończą. Będę się bardzo starannie golił, ilekroć...
- Tony - przerwała dziewczyna, kładąc mu rękę na ramieniu. - Moim zdaniem, stanowczo nie powinniśmy się kochać. To wielki błąd. Prędzej czy później doszedłbyś do wniosku, że pod wpływem chwilowego nastroju dałeś się ponieść namiętności.
- Jest i druga możliwość: być może uznam, że postąpiłem słusznie.
- Jesteś adwokatem specjalizującym się w sprawach rozwodowych! Doskonale wiesz, jakie są minusy związków rozpoczętych zaledwie kilka miesięcy po rozprawie!
- Oboje jesteśmy tylko ludźmi. Planując kampanię na rzecz ratowania małżeństwa twoich rodziców, nie brałaś pod uwagę takiego obrotu sprawy? Musiałaś być świadoma, że to nas do siebie zbliży. Mimo to zaryzykowałaś,
- Oczywiście. Zdawałam sobie sprawę, że w życiu rozmaicie bywa. Istotnie mamy do czynienia z ludźmi, a ci są nieprzewidywalni... - Lynn umilkła nagle i rzuciła koledze badawcze spojrzenie. - Sprytny jesteś. Wpadłam w pułapkę, co?
Tony ujął jej dłoń i podniósł ją do ust.
- Mam tylko jedną prośbę: Daj mi szansę, Lynn.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Lynn nie była zadowolona ze swego wyglądu. Po namiętnych uściskach z Tonym na tylnym siedzeniu auta czuła się wymięta i potargana. Amarantowa sukienka naszywana gwiazdkami zwracała powszechną uwagę. Elegancka pani mecenas zmieniła się nagle w zaniedbaną kokotę. Lynn postawiła losowi ultimatum; zwykła przyzwoitość wymagała, by pozwolił jej zniknąć za drzwiami letniskowego domku bez zwracania uwagi. Żadnych znajomych na ścieżce albo przed domkiem!
- Nareszcie jesteś! - zawołał Calvin, wybiegając na werandę rodziców Lynn, gdy niesforna para usiłowała zniknąć niepostrzeżenie, - W samą porę!
Dziewczyna po prostu oniemiała. Gapiła się na Forbesa jak na postać z kreskówki; zniknął z horyzontu w poprzednim odcinku, a w następnym przybywa nie wiadomo skąd i na dodatek wygląda tak, jakby nic złego mu się nie przydarzyło.
Calvin zbiegł po schodach i wyciągnął rękę do Tony'ego.
- Wszystko, co złe, puśćmy w niepamięć, zgoda? - rzucił pojednawczym tonem.
Tony był równie zaskoczony jak Lynn. Przygotował linię obrony na wypadek, gdyby Calvin złożył na niego doniesienia, a tu niespodzianka: zawzięty rywal zapomina o urazie i ofiarowuje mu przyjaźń.
- Jasne - mruknął niepewnie. - Co było, a nie jest...
Uścisnęli sobie dłonie.
- Zdążyliście! - ucieszyła się Gladys, wychodząc z domku. Miała na sobie szkarłatny kombinezon z krótkimi spodenkami. - To cudownie!
- Co tu się szykuje, mamo?
- Objazd samochodem terenowym po okolicy. - Gladys zbiegła po schodach i przyjaznym gestem położyła dłoń na ramieniu Forbesa. - Nasz drogi Calvin zarezerwował miejsca dla pięciu osób na wypadek, gdybyście wcześniej przyjechali z porannej wycieczki.
Lynn zerknęła na Tony'ego, który spojrzał na nią z rozpaczą. Perspektywa zwiedzania okolicy w towarzystwie Calvina również nie przypadła mu do gustu.
- Nie jestem pewna,,, - zaczęła z ociąganiem dziewczyna.
- Cześć, skarbie - zawołał pan Morgan, zbiegając po schodach. Miał na głowie ulubioną czapeczkę drużyny „Chicago Bulls”, którą nosił, ilekroć był naprawdę zadowolony. - Cieszę się, że zdążyliście. Przypominasz sobie, jak w czasie ostatniego pobytu w tych stronach objeżdżaliśmy okolicę dżipem?
- Tak, ale...
- Pamiętaliśmy, że byłaś zachwycona tą wyprawą i dlatego postanowiliśmy ją powtórzyć. Okropnie się bałem, że nie wrócicie na czas, ale już po strachu.
- Jasne. - Lynn uścisnęła dłoń Tony'ego i spojrzała na niego porozumiewawczo. - Najdroższy, wiem, że jesteś bardzo zmęczony. Jeśli chcesz, zostań w domku i odpocznij.
- Dobrze mówisz, Lynn - wtrącił Calvin. Zmarszczył brwi i udając szczerą troskę, obrzucił przystojnego bruneta krytycznym spojrzeniem. - Ten facet ledwie trzyma się na nogach. Kiedy szliście w stronę domku, odniosłem nawet wrażenie, że trochę kuleje. Jest wykończony. Kompletny brak sil życiowych, Całkiem...
- Opanuj się, Forbes. Tak się składa, że energia mnie rozsadza. - Tony napiął mięśnie i spojrzał groźnie na rywala
- Trudno im w to uwierzyć - oznajmił sceptycznie Calvin - ale niech ci będzie.
- Pewnie. Jak zwykle postawię na swoim.
Cudownie, pomyślała drwiąco Lynn, Miała spędzić popołudnie z dwoma samcami, którzy będą się przed nią puszyć, walcząc o dominację. Gdyby nie wyraz nadziei w oczach Buda Morgana, najchętniej zostałaby w domu. Spojrzała na matkę.
- Chciałabym się najpierw odświeżyć,
- Nie ma na to czasu - odparta stanowczo pani Morgan. - Za dziesięć minut jest zbiórka. Wyglądasz świetnie. Ta sukienka w ogóle się nie gniecie. Można w niej spać, a mimo to jest jak nowa.
- Zerknęła na Lynn i mruknęła z roztargnieniem; - Chyba nie jestem daleka od prawdy,
- Wracając z wycieczki, zrobiliśmy sobie piknik i strasznie rozrabialiśmy. Wie pani, jak to jest: turlanie się po trawie, wyścigi, dziwaczne pozy, W rezultacie jesteśmy oboje strasznie wymięci. Dach był opuszczony; dlatego Lynn jest okropnie potargana, - Tony spojrzał na dziewczynę z czułością, a potem opiekuńczym gestem przygarnął ją do siebie.
Zaskoczona Gladys uważnie słuchała jego wyjaśnień.
- Ładnie się zachowałeś. Oczywiście nie wierzę w ani jedno twoje słowo. Z drugiej strony jednak po tym, co wyprawiałeś nad strumieniem, nie sądziłam, że stać cię na taki gest.
- Ależ Gladys! - powiedział Calvin z promiennym uśmiechem,
- Postanowiliśmy nie wracać do tamtego incydentu. Chyba pamiętasz naszą umowę,
- Wcale do niego nie wracam. Zrobiłam tylko aluzję do tamtej sprawy. To cyklem inna kategoria znaczeniowa.
- Proponuję, żebyśmy wszyscy od tej chwili starali się myśleć pozytywnie. Zgadzasz się, Tony? - Calvin poklepał go po plecach.
- Jasne, stary! - Ciemnowłosy kochaś z całej siły uderzył w kark Forbesa, który otworzył szeroko usta, wyleciała z nich guma do żucia
Pięć par oczu śledziło jej lot do chwili, aż wpadła Gladys za dekolt.
Pani Morgan odruchowo zasłoniła gors rękoma. Skrzywiła twarz i jęknęła rozpaczliwie:
- Ohyda!
Calvin natychmiast ruszył w jej stronę, by ratować sytuację,
- Zaraz ją wyciągnę,..
- Precz z łapami! Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany - wściekł się Bud,
Tony rechotał złośliwie.
Zamknij się, Russo. Staram się być uprzejmy. Mógłbyś zrobić przynajmniej tyle,
- Czy twoim zdaniem uprzejmość polega na pluciu Gladys za dekolt? - zapytał Tony, uśmiechając się przyjaźnie,
- Spokojnie, chłopaki. Wrócę z żoną do domku. We dwoje szybko się z tym uporamy - oznajmił Bud, Spojrzał groźnie na dwu młodych mężczyzn. - Tylko bez awantur, jak mnie tu nie będzie. Dajcie nam dwie minuty,
- Możesz zostać, Bud - stwierdziła Gladys, ruszając schodami w górę, - Sama dam sobie radę,
- Będzie szybciej, jeśli ci pomogę,
- Dobrze. Skoro tak twierdzisz.,.
Gdy państwo Morgan zamknęli za sobą drzwi, Calvin odezwał się pierwszy,
- To wszystko twoja wina - rzucił, spoglądając oskarżycielsko na rywala, który zapalił papierosa i mruknął
- Ty mnie pierwszy poklepałeś po ramieniu, kolego.
- Zrobiłem to po przyjacielsku,
- Ciekawe, od kiedyż to jesteśmy zaprzyjaźnieni!
- Nie chodzi o nas. Taka jest ogólna symbolika tego gestu, stanowiącego oznakę dobrej woli. Ty omal mnie nie znokautowałeś!
- Okropne. - Tony zaciągnął się papierosem. - Pewnie nie jestem świadom własnej siły. - Dmuchnął Calvinowi dymem prosto w twarz.
Mężczyzna pomachał ręką i zaczął kaszleć.
- Ohydny nałóg.
- Lepszy niż bezproduktywne poruszanie szczęką i plucie gumą na dekolty Bogu ducha winnych kobiet,
- Nie byłoby tego incydentu, gdyby.,,
- Panowie - rzuciła pojednawczo Lynn, obejmując ich po przyjacielsku, - Spójrzcie na to z innej strony. Cieszę się z tego incydentu. Szczerze mówiąc, nie mogło być lepiej,
- Jesteś zadowolona, że twojej mamie guma do żucia wpadła za stanik? - wypytywał z niedowierzaniem Tony.
Obaj mężczyźni spoglądali na nią tak, jakby straciła rozum.
- Po pierwsze, czyżby umknęło wam, że nie zaprotestowała kiedy ojciec zaproponował jej pomoc? Właściwie nie miała nic przeciwko temu. Po drugie, zapowiedzieli, że uwiną się w dwie minuty. Minęło dziesięć, a ich nie ma.
- Pewnie się pokłócili - mruknął Forbes. Lynn i Tony spojrzeli na niego z politowaniem. Spec od samorealizacji popatrzył na zegarek, - Jeśli to nie kłótnia, to co ich zatrzymało?
- Sądzisz, że pierwsze lody zostały przełamane? - zapytał Tony, zerkając na rozpromienioną dziewczynę.
- Kto wie?
- Jakie lody? - zapytał Calvin. - O czym wy mówicie?
- Nieważne, głupku - mruknął pobłażliwie Tony. - Mam nadzieję, że trafnie oceniasz sytuację, maleńka,
- Oto dobry przykład! - ożywił się Calvin. - Nie mów do Lynn jak do dziecka, bo umniejszasz jej poczucie własnej wartości,
- Ruszamy? - rozlej się wesoły głos pani Morgan ubranej w żółtą bluzeczkę i czerwone szorty. Na zarumienionej twarzy pojawiły się ciemniejsze smugi,
Lynn ścisnęła dłoń Tony'ego, Miała ochotę śpiewać z radości.
Chytry plan okazał się skuteczny, Gotowa była od razu podziękować nieświadomemu swej roli Calvinowi, a przede wszystkim Tony'emu, ale na to było jeszcze za wcześnie. Obiecała sobie, że znajdzie sposób, by im okazać wdzięczność.
- Dzwoniliśmy do przewodnika. Za kilka minut rusza następna grupa - oznajmiła Gladys. - Kilka osób zrezygnowało, więc są dla nas miejsca. Idziemy.
- Fajnie - powiedział Tony, obejmując Lynn i ruszając w stronę parkingu. Szeptem dodał: - Jeśli mam być szczery, znam przyjemniejsze sposoby spędzania czasu.
Zgoda Morganów nie trwała długo. Z chwilą rozpoczęcia wycieczki zaczęli spór o nazwy skał i górskich szczytów. Calvin i Tony dolewali oliwy do ognia, starając się usiąść jak najbliżej Lynn, co stanowiło zarzewie następnego konfliktu. Po wycieczce zjedli razem obiad, a wieczorem Calvin zawiózł ich do miasta. Podczas jazdy musieli wysłuchać taśm z jego ostatniego kursu.
Dzień pełen wrażeń dobiegł wreszcie końca. Calvin wjechał na parking i wyłączył silnik.
- Kto ma ochotę napić się czegoś w naszej knajpce? - zapytał radośnie. Bud odchrząknął znacząco.
- Byłem, Piłem. Mam dosyć, - Otworzył drzwi, by wysiąść.
- Jestem wykończona - usprawiedliwiała się Gladys, idąc w ślady męża. - Muszę Odpocząć, Ale wy, młodzi, bawcie się do woli.
Chętnie, ale innym razem. Dziś to się nie da zrobić - mruknął Tony.
- Lynn? - Calvin z nadzieją zerknął na siedzącą z tyłu dziewczynę. - Wiem, że nie możesz pić alkoholu, ale proponuję kubek gorącej czekolady.
Tony delikatnie pogłaskał narzeczoną po ramieniu.
Było jej żal Calvina i z tego powodu chętnie dotrzymałaby mu towarzystwa. Poza tym mogłaby odwlec rozmowę z Tonym. Przez cały dzień dręczyła ją obawa, że jeśli naprawdę zaczną się kochać, rezultatem pochopnej decyzji będą dwa złamane serca.
Uświadomiła sobie, że matka stoi przy aucie i czeka na jej odpowiedź. Trzeba podtrzymać niechęć rodziców do Tony'ego, bo ten unik może na nowo scementować ich związek. Teraz najważniejsze są pozory. W domku, sam na sam z Tonym, na pewno znajdzie ostateczne argumenty przeciwko ich związkowi, który teraz byłby stanowczo przedwczesny.
Spektakl musi trwać. Przytuliła się do urodziwego kochasia i położyła dłoń na jego udzie. Mimo woli przypomniała sobie, co przeżyli dziś rano na tylnym siedzeniu auta. Zrobiło jej się gorąco, ale nie zważała na te odczucia. Później się nad nimi zastanowi.
- Przykro mi, Calvin, ale mało czasu spędzam sam na sam z moim narzeczonym. Chciałabym to dziś nadrobić. Czuła na sobie pożądliwe spojrzenie ciemnych oczu.
- Masz rację, maleńka. - Tony popatrzył na rywala i uśmiechnął się z tryumfem. - Miałeś pecha, stary. Może innym razem szczęście ci dopisze.
Calvin spojrzał na niego spod przymkniętych powiek. Gdyby wzrok mógł zabijać. Tony byłby już trupem. Na twarzy speca od samorealizacji pojawił się wkrótce profesjonalny uśmiech.
- Nie bądź taki pewny siebie, kolego. Pyszałek rzadko jest szczęśliwy. Lynn, gdybyś potrzebowała rady i pomocy, będę do twojej dyspozycji. Pamiętaj, że najważniejsze jest w życiu dokonywanie właściwych wyborów, ponieważ...
- Bip! - pisnął Tony, kładąc dłoń na ustach samozwańczego prelegenta. - Przerywamy odtwarzanie programu. Próba nadajnika zakończona. O terminie emisji zostaną państwo poinformowani. - Chwycił Lynn za rękę, wyciągnął z auta i razem szybko oddalili się w stronę domku.
- Dobranoc, Lynn! - zawołała Gladys.
- Dziewczyna prawie biegła by dotrzymać kroku Tony'emu.
- Dobranoc, mamo! - krzyknęła, odwracając głowę, - Dobranoc, tato!
- Pa, skarbie! Cześć, Tony - zawołał pan Morgan.
- Hej, Bud! Pamiętaj, że jesteśmy kumplami - odparł Russo, nie zwalniając ani na chwilę.
- Czemu tak pędzisz? - marudziła dziewczyna. - Zgubie klapki.
- Wybacz, Kopciuszku, - Tony zatrzymał się tak nagle, że wpadła prosto w jego ramiona. Nin zdążyła coś powiedzieć, wziął ją na ręce.
- Nie musisz tego robić - powiedziała ze złością. - Chciałam tylko, żebyś zwolnił,
- Muszę jak najszybciej znaleźć się w naszej kryjówce. Nie możesz zgubić pantofelków, bo z gorącej kobiety zamienisz mi się w dynię.
W pierwszej chwili nie zrozumiała, o co mu chodzi. Potem nastąpiło olśnienie.
- Nie szalej - ostrzegła, zniżając głos, - W samochodzie odgrywałam namiętną kochankę. To była część naszego przedstawienia.
- Tak się składa, że przy okazji rozgrzałaś mnie do białości. To się nazywa szczęście.
- Zapewne, ale trzeba zachować rozsądek. Musimy omówić wszystkie aspekty tej sprawy. Moim zdaniem postąpimy niemądrze...
- A nie mówiłem? Powoli zamieniasz się w dynię. - Zmieniasz treść bajki. To kareta zamieniła się w dynię; z Kopciuszkiem było inaczej.
- W co się zamieniła?
- W nic. Nawet w ubogiej sukience i z potarganymi włosami pozostała sobą.
- A więc miałem trochę racji. Zmieniła strój i fryzurę. - Tony uśmiechnął się, wnosząc dziewczynę po schodach, - Muszę cię zanieść do sypialni, nim się wyzwolisz spod uroku.
- Czyjego?
Postawił ją na werandzie i sięgnął po klucz,
- Mojego, śliczna pani, - Otworzył drzwi. - Jestem buntownikiem o zniewalającym uroku. Zaciągnę cię do łóżka i sprawię, że zapomnisz o rozsądku.
Lynn czuła, Że nogi się pod nią uginają.
- Posłuchaj. Nie zamierzam...
Zamknął jej usta pocałunkiem.
Mimo panujących w domku ciemności poruszał się szybko i pewnie. W mgnieniu oka uporał się z zamkami i guzikami. Po chwili oboje byli nadzy. Namiętne pocałunki odebrały Lynn zdolność trzeźwego rozumowania. Cudownie było głaskać ciepłą skórę nagiego mężczyzny. Nim minęło kilka chwil, leżeli obok siebie w ogromnym łożu wspartym na czterech kolumnach. Nie potrzebowali słów. Jak przedtem, w kabriolecie, wystarczyły im miłosne jęki i westchnienia. Tym razem Tony miał jednak większe pole do popisu.
Umiał wykorzystać sprzyjające okoliczności.
Lynn przekonała się wkrótce, że poranne doznania stanowiły zaledwie próbkę jego możliwości. Uwielbiała, gdy całował jej usta, ale gdy zachłanne wargi dotknęły piersi, niemal oszalała z zachwytu. W mgnieniu oka uzależniła się od śmiałej pieszczoty zuchwałego języka i zębów, rysujących na jej skórze zawiłe ornamenty. Przemknęło jej przez myśl, że takie odczucia powinny być prawnie zabronione. Gdy nabrała przekonania, że największą przyjemność odczuwa, gdy kochanek gładzi jej biust, poczuła jego dłoń między udami i musiała zmienić zdanie,
- Chcesz o tym porozmawiać? - szepną! jej do ucha, gdy na moment oderwał wargi od jej ust.
- Straszny z ciebie drań, Tony.
- Tak, piękna pani.
- Jesteś okropny.
- Słusznie, maleńka.
- Nie potrafię... się bronić.
- Doskonale. - W Jego głosie brzmiała radość i zachwyt.
- Próbowałam, ale to silniejsze ode mnie - westchnęła bezradnie.
Ani na chwilę nie przerywając namiętnego pocałunku, wszedł w nią powoli i ostrożnie. Miała wrażenie, że nie będzie w stanie znieść bezmiaru rozkoszy, że eksploduje i zgaśnie na wieki niczym zbłąkana gwiazda.
- Lynn - szepnął Tony głosem pełnym oddania i namiętności.
- Lynn - powtórzył. Wszedł w nią jeszcze głębiej. I wtedy rozbłysła jak supernowa.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Tony ukołysał Lynn do snu, a potem wyślizgnął się cichutko spod kołdry i poszedł do łazienki. Zamknął za sobą drzwi, zapalił światło i sięgnął po krem do golenia. Całodniowy zarost z pewnością mocno podrażnił delikatną skórę dziewczyny. Z drugiej strony jednak, gdyby po powrocie z wycieczki Tony najpierw poszedł się ogolić, Lynn miałaby czas na zastanowienie. Był niemal pewny, że znalazłaby jakiś wykręt i znów skończyłoby się na obietnicach. Miał nadzieję, że ta noc przyniesie im wiele niespodzianek, i dlatego postanowił doprowadzić się do porządku. Nie chciał, by Lynn przez niego cierpiała - nawet jeśli miało to być zwyczajne swędzenie.
Prawie kończył, gdy drzwi się otworzyły i stanęła w nich zaspana dziewczyna. Oślepiło ją intensywne światło. Zamrugała powiekami. Wyglądała prześlicznie. Gdy ujrzała w lustrze jego odbicie, uśmiechnęła się radośnie. Na jasnej skórze widoczne były czerwone przebarwienia. Tony szczerze się zmartwił.
- Bardzo mi przykro.
Uśmiech zniknął z urodziwej twarzy,
- Tak szybko? - Głos jej drżał. Odwróciła wzrok. - Wybacz, Nie powinnam tego mówić. Zdaję sobie sprawę, co zaszło. To również moja wina. Możesz zabrać kabriolet, Calvin z pewnością...
- Chwileczkę! - Tony chwycił dziewczynę za ramiona. - Wysoki Sądzie, muszę zadać świadkowi kilka pytań.
- Sąd zezwala na przesłuchanie świadka - odparła machinalnie z ponurą miną.
- O czym my właściwie rozmawiamy?
- O twoim powrocie do Michelle. Wyjeżdżasz. Gdyby było inaczej, czemu goliłbyś się w środku nocy?
- Na litość boską! Ale to sobie wymyśliłaś! - Pocałował ją czule, a potem starannie wytarł zaróżowiony policzek, na którym zostało trochę pianki do golenia. - Pomyliłaś się. Chciałem ogolić twarz nie dlatego, że wybieram się do Chicago. Pragnę kochać się z tobą jeszcze nie raz tej nocy, ale przykro mi z powodu podrażnień na twojej skórze. I tak niepotrzebnie cierpisz przeze mnie, ale nie było innego wyjścia.
Lynn natychmiast się rozchmurzyła.
- Jest na to rada - odparła. - Kąpiel z dodatkiem aromatycznego olejku i tonik do wrażliwej skóry.
- Naleję wody do wanny, a ty podaj mi olejek. - Przytulił dziewczynę i pogładził ją czule po plecach i pośladkach. Czuł, jak powoli wzbiera w nim pożądanie. - Sam cię umyję, a potem wmasuję tonik. Zapewniam, że to będzie prawdziwa przyjemność.
Uradowana Lynn rozchyliła wargi. Oczy jej pociemniały, gdy usłyszała zmysłowe obietnice.
Wspólna kąpiel była okazją do niezliczonych czułości i pieszczot. Gdy wyszli z wody, Lynn na przemian chichotała radośnie i wzdychała z rokoszy. Tony wytarł starannie wilgotną skórę, zaniósł dziewczynę do łóżka i położył na zmiętej pościeli. włączył nocną lampkę. Tym razem będą kochać się przy zapalonym świetle.
Lynn usiłowała przyciągnąć go do siebie.
- Najpierw natrę cię tonikiem - mruknął, odsuwając ramiona, którymi oplotła jego szyję. Pragnął jej aż do bólu, ale musiał się też nią opiekować. Póki Lynn była w jego pieczy, nie będzie na jej skórze żadnych przebarwień.
- Pragnę cię - wyznała bezwstydnie.
- Najpierw tonik, - Mężczyzna był nieugięty. - Gdzie go trzymasz?
- W łazience. - Lynn śmiało dotknęła jego męskości. Jęknął boleśnie, - Naprawdę sądzisz, że warto tracić czas na zabiegi kosmetyczne? - zapytała z niewinną minką i uśmiechnęła się promiennie.
- Tak - mruknął i poszedł po flakonik. Jakie to szczęście, że już raz się kochali. W przeciwnym razie nie zdobyłby się na taką powściągliwość. Gdy wrócił, Lynn przybrała pozę tak kuszącą, że niewiele brakowało, by rzucił wszystko i posiadł ją natychmiast.
- Pragnę cię - usłyszał namiętny szept.
Odetchnął głęboko, by nad sobą zapanować.
- Najpierw obowiązek, potem przyjemność - stwierdził bez litości, choć wiele go to kosztowało. Podszedł do łóżka i nakazał tonem nie znoszącym sprzeciwu; - Połóż się na plecach.
Wyciągnęła się na posłaniu i uniosła ramiona,
- Tak dobrze? - zapytała niewinnym głosikiem.
- Znakomicie.- Nalał trochę płynu w zazębienie drżącej dłoni i zaczął masować zaróżowione policzki i podbródek.
Dziewczyna niespodziewanie chwyciła lekko zębami jego palec.
- Lynn... - Zamierzał ją skarcić, ale głos uwiązł mu w gardle.
- Słucham?- odparła potulnie i musnęła wargami jego dłoń.
- Moja ty śliczna - westchną, upewniając się, czy prezerwatywa leży na nocnym stoliku. Kto wie, jak szybko będzie jej potrzebował?
Cofnął rękę i metodycznie aplikował kojący płyn.
- Nie wierć się. Muszę zrobić, co do mnie należy. - Rzecz jasna,
nie posłuchała. Sporo się natrudził, nim zdołał natrzeć tonikiem wszystkie miejsca, w których jego zmysłowe pieszczoty spowodowały zaczerwienienie: wyprężone dumnie piersi, płaski brzuch, smukłe uda. Gdy skończył, ogarnięta żądzą Lynn drżała jak liść.
- Wezwij pogotowie - szepnęła z trudem. j
- Po co? - Tony był poważnie zaniepokojony. Odstawił buteleczkę z płynem i usiadł na posłaniu.
- Bo dostanę ataku serca, jeśli będziesz zwlekał. Chcę się z tobą kochać,.. teraz.
- Niesamowite! Kto by przypuszczał, że jesteś taka gorąca.
- Okrutnik! Ja płonę, a ty udajesz masażystę. Zrobisz wreszcie, o co cię proszę?
- Jasne - odparł z uśmiechem i sięgnął po leżące na stoliku zabezpieczenie.
- Nareszcie! Mogę ci pomóc? - Tony chętnie się zgodził. I gorzko tego żałował. Dziewczyna wzięła odwet za stracone minuty. Znęcała się nad kochankiem tak długo, aż ten zaczął ją błagać, by natychmiast skończyła i pozwoliła mu działać.
Gdy się wreszcie porozumieli, Tony przykrył Lynn własnym ciałem, spojrzał w piwne oczy i szepnął
- Chciałbym jedno powiedzieć... - Serce kołatało mu niespokojnie. - Nie chodzi nam tylko o zaspokojenie pożądania. Mam rację?
Znieruchomiała na moment. Uniosła ramiona i objęła dłońmi jego twarz.
- Nie. Pożądanie wcale nie jest dla nas najważniejsze.
- Chciałem to od ciebie usłyszeć,
- I usłyszałeś, A teraz kochaj się ze mną, Tony.
Początkowo Lynn sądziła, że dzwoni budzik, ale próba wyłączenia natarczywego zegara nie przyniosła żadnego efektu. Coś nadal dzwoniło. Machając niecierpliwie rękoma, strąciła telefoniczną słuchawkę. Dzwonienie ustało. Rozanielona zapadła w sen.
Piskliwy głosik raz po raz powtarzał jej imię. Czyżby to Calvin?
- Precz z mego snu, idioto - mruknęła.
- Jak ty się do mnie odzywasz, ślicznotko! - obruszył się na pól rozbudzony kochaś.
- Mówiłam do Calvina.
- Skąd on tutaj? - Tony nagle oprzytomniał i usiadł na łóżku
Pojawił się w moim śnie. - Nagle zdała sobie sprawę, że wciąż dyszy głos Forbesa. - A może wcale nie śniłam? - Dostrzegła zrzuconą słuchawkę i chciała ją podnieść, ale Tony był pierwszy.
- Pozwolisz? - zapytał uprzejmie i wyręczył dziewczynę.
- Dodzwoniłeś się do miłosnego gniazdka Lynn i Tony'ego, Nie możemy teraz odebrać telefonu. Gdy usłyszysz piknięcie, spadaj. - Russo odłożył słuchawkę. W chwilę później telefon zadzwonił po raz drugi, Mężczyzna zaklął i odebrał.
- Jeśli ten stuknięty mistrz samorealizacji uważa...
- Poczekaj. Dzwoni po raz drugi. - Dziewczyna objęła dłonią jego nadgarstek, by udaremnić przerwanie połączenia,
- Dobra. Zapytam, czego chce.
- Pozwól, że sama to zrobię - odparła Lynn, nic puszczając nadgarstka. Tony zmierzył ją wzrokiem.
- Proszę - rzucił w końcu. Położył się na plecach, układając ramiona nad głową. - Mam nadzieję, że ten gość ma naprawdę ważny powód, by tu dzwonić. W przeciwnym razie obiję mu mordę.
- Słucham - rzuciła niecierpliwie Lynn.
- Nareszcie! Powiedziałem sobie, że dzwonię cztery razy, a potem zjawię się osobiście. Chodzi o twoją matkę.
- Co się z nią stało? - Lynn usiadła na łóżku. Serce zaczęło jej mocno kołatać. Tony zerwał się także i objął dziewczynę ramieniem.
- Życiu Gladys nic nie grozi - tłumaczył Calvin, - Zatrucie pokarmowe. Zaszkodziło jej restauracyjne jedzenie.
- To okropne! - Zerknęła na Tony'ego, który nie odrywał od niej spojrzenia. - Gdzie ją przewieźli?
- Twój ojciec zabrał ją do Flagstaff. Prosił, żebym cię przywiózł.
- Tony i ja wkrótce będziemy w szpitalu. Podaj mi adres.
Całkiem rozbudzony mężczyzna wyskoczył z łóżka, włączył
lampkę i zaczął się pospiesznie ubierać.
- Lynn, obawiam się, że twoja mama nie życzy sobie, żeby ten facet się tam kręcił.
- Nie musi jej odwiedzać, ale nie się nie stanie, jeśli poprowadzi...
- Gladys przewidziała twoją argumentację. Powiedziała, że nie życzy sobie, by twój chłopak się do tego mieszał. Ja mam cię przywieźć,
Lynn zerknęła na Tony'ego. Gladys Morgan widziała w nim niespokojnego ducha bez krzty odpowiedzialności, który spłodził dziecko z jej córką i w ogóle się tym nie przejął. Skąd miała wiedzieć, że jest cudowny, kochający, opiekuńczy, a na dodatek osiągnął wysoką pozycję wśród prawników? Rodzona córka ukryła przed nią te rewelacje. Teraz Gladys była chora i wolała nie pamiętać, że Lynn związała się z nieodpowiednim mężczyzną.
- Zgoda - odparła po namyśle. - Za pięć minut spotkamy się na parkingu. - Odłożyła słuchawkę. - Mama jest w szpitalu. Zatrucie pokarmowe. Calvin zawiezie mnie do Flagstaff.
- Jak się czuje Gladys?
- Nie najgorzej. Chce, żebym do niej przyjechała. Ja również jestem zdania, że powinnam być teraz przy matce.
- Oczywiście, ale to ja cię zawiozę. Nie będę do niej wchodzić. Zostanę w aucie, ale nie pozwolę, żeby Forbes,,.
- Tony, błagam, nie rób z tego problemu. - Lynn ubierała się pospiesznie. - Pamiętaj, jaką rolę przyszło ci grać. Na razie nie możemy tego zmienić, ale wkrótce sprawa się wyjaśni.
Tony nerwowym ruchem odgarnął potargane włosy,
- Lynn, chciałem tylko... - Stała przy drzwiach i patrzyła na niego z roztargnieniem. Machnął ręką. - Pozdrów mamę.
- Oczywiście. - Była wzruszona. Zawahała się na moment, a potem wybiega z domku.
Tony siedział bez ruchu na łóżku, wpatrując się tępo w podłogę. Miał nadzieję, że Gladys szybko odzyska zdrowie. Dla osoby tak energicznej jak ona zatrucie pokarmowe to szczególnie nieprzyjemna dolegliwość.
Miał żal do losu, że tak się to ułożyło, Lynn wybiegła z domu, nim zdążył jej powiedzieć, co czuje. Poranek szczęśliwych kochanków powinien wyglądać zupełnie inaczej. Cóż, jest jak jest. Nie warto się zadręczać. Postanowił wyjść z domu i wypić w barze filiżankę kawy.
Gdy zbliżał się do domku Morganów, spostrzegł, że okna są uchylone. Nic dziwnego. Bud zapomniał o nich w pośpiechu, gdy odwoził żonę do szpitala. Na szczęście Tony miał oko na ich lokum.
W ciszy poranka zabrzmiał nagle dźwięczny kobiecy śmiech. Z rozrzewnieniem wsłuchiwał się w ten dźwięk. Gladys śmiała się bardzo podobnie. Chwileczkę... To przecież jej śmiech! Dobiegał zza otwartych okien sąsiedniego domku. Tony wpadł na cienistą werandę.
- Hej! - Nie bacząc na wczesną porę, załomotał do drzwi, -
Gladys! Bud! - darł się wniebogłosy.
Lokatorzy poszemrali trochę. W końcu drzwi się uchyliły i na progu stanęła potargana Gladys we własnej osobie,
- Co się stało? - rzuciła podejrzliwie.
- Dobrze się czujesz?
- Wspaniale, ale z tobą chyba nie jest najlepiej. Jak można o tej porze dobijać się do drzwi!
- Calvin zabrał gdzieś waszą Lynn. A może już o tym wiesz?
- Nic mi nie wiadomo, żeby coś razem planowali. - Gladys ciaśniej owinęła się szlafrokiem, szerzej uchyliła drzwi i rzuciła w głąb pokoju: - Bud, narzuć coś i chodź tutaj. Coś dziwnego się wydarzyło.
Gladys była kompletnie zbita z tropu. Tony uznał, że raczej nie maczała palców w tej sprawie. Opowiedział jej, co się zdarzyło nad ranem. Oboje doszli do wniosku, że Calvin uknuł tę intrygę, by choć na krótko mieć Lynn tylko dla siebie. Tony sięgnął do kieszeni po
kluczyki do kabrioletu. Zamierzał wyruszyć w pościg. Pani Morgan starała się zbagatelizować całą sprawę.
- Porozmawiajmy spokojnie - stwierdziła, wciągając Tony'ego do pokoju, - Calvin nie jest seryjnym mordercą.
- Skąd pani wie? Są na to dowody? - wpadł jej w słowo Tony,
Mimo woli spostrzegł na policzkach Gladys charakterystyczne zaczerwienienia. ,Akcja kochaś” zakończyła się powodzeniem. Przynajmniej jedna dobra nowina,
- Proszę pamiętać, że Forbes musi być szalony, skoro dla własnych celów okropnie przejął Lynn, dzwoniąc o świcie z informacją, że trafiła pani do szpitala z .objawami zatrucia pokarmowego. Nie obchodzą mnie wcale motywy tego drania, tylko jego metody działania. Na dobrą sprawę mamy tu do czynienia z porwaniem. - Tony zawahał się na moment i podjął decyzję. Przed chwilą zapomniał się na moment i zaczął mówić jak prawnik. Miał dość mistyfikacji, - Muszę państwu wyznać, że doskonale się na tym znam. Nie jestem chuliganem i włóczęgą. Udawałem tylko życiowego nieudacznika. Pracuję jako adwokat, ceniony wysoko przez największe kancelarie w Chicago,
- Biedny chłopak - mruknęła współczująco Gladys. - Byłeś oburzony, gdy odkryłeś machinacje Calvina, prawda?
- Oczywiście! Nie mam pojęcia, dokąd ją zabrał i co zamierza. Szkoda, że pani nie widziała twarzy Lynn, gdy usłyszała o rzekomej chorobie matki. Dla mnie to dostateczny powód, by skręcić temu draniowi kark. Pewnie tego nie zrobię, bo nie warto iść do pudła z powodu takiej kanalii. Zresztą będę się trzymać metod uznawanych przez prawo. Są powolniejsze, ale równie skuteczne,
Gladys pogrążyła się w zadumie i szepnęła do męża:
- Rozszczepienie osobowości... Jak to się inaczej nazywa?
- Schizofrenia - podpowiedział Bud.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Calvin włączył taśmę ze swego kursu, gdy tylko ruszyli do Flagstaff drogą biegnącą wzdłuż górskiego strumienia. Lynn odruchowo wyciągnęła rękę i wyłączyła magnetofon.
- Wybacz - mruknęła, gdy spojrzał na nią ze zdziwieniem. - O tej porze nie mam ochoty słuchać tego rodzaju pouczeń. Mam nadzieję, że nie czujesz się urażony.
- Ależ nie, droga Lynn. Uruchomiłem odtwarzacz z przyzwyczajenia. U mnie to odruch. Lubię czegoś słuchać, kiedy prowadzę.
- Mówisz o taśmach?
- A konkretnie o moich taśmach. Można by sądzić, że to dowód egotyzmu, prawda? Skinęła głową. Oddychała płytko, by nie czuć zapachu wody kolońskiej. Forbes skropił się nią aż nazbyt obficie. Ciekawe, kiedy zdążył wziąć prysznic i ogolić się, skoro wiadomość o chorobie Gladys otrzymał dopiero nad ranem.
- Powód jest inny. Kiedy słucham własnego głosu, ładuję się energią. To mnie... nakręca. Zakładam, że słowo, które działa na mnie, powinno także pomagać innym.
- Rozumiem. - Lynn zadawała sobie pytanie, czym Calvin ją kiedyś ujął. Musiał być jakiś powód, skoro chodziła z tym idiotą przez jakiś czas. Zresztą miała wówczas tylko siedemnaście lat. To wiele tłumaczy,
- Ja w tym celu piję kawę,
- Chcesz się gdzieś zatrzymać na filiżankę tego paskudztwa?
- W żadnym wypadku. Nie wybraliśmy się w tę podróż dla przyjemności. Napiję się kawy dopiero, gdy będę wiedziała, co z mamą.
Calvin był wyraźnie znudzony. Obawy i cierpienia bliźnich w ogóle go nie interesowały. Po chwili zaczął opowiadać pasażerce o swoich kursach. Sytuacja była trudniejsza niż na początku podróży. Kierowcy nie da się wyłączyć,
Lynn próbowała go nie słuchać. Odczuwała dziwny niepokój. Jej umysł przywykł do rozważania konkretnych informacji wedle określonych zasad logicznych. Dzisiejszego ranka z trudem łączyła fakty w zwartą całość.
Była tak zamyślona, że przegapiła moment, w którym Calvin zjechał na wyboiste pobocze i zatrzymał samochód. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że stoją, a Calvin robi jej regularny wykład.
- Czemu się zatrzymałeś? - przerwała bezceremonialnie,
- To bardzo istotna kwestia. Staram się gestem podkreślać wagę argumentów. Nie jestem taki głupi, żeby w trakcie jazdy wypuszczać z rąk kierownicę, i dlatego zrobiłem przerwę. Słuchaj dalej. Mam wrażenie, że cię to wciąga. Byłaś taka skupiona.
Lynn straciła cierpliwość.
- Ty bezduszny egoisto! - wybuchneła z wściekłością. - Moja matka leży w szpitalu, a ty mi tu dajesz pokaz… - Nagle uświadomiła sobie, co jest nie tak. Calvin był zbyt wymuskany jak na człowieka obudzonego nad ranem przez znajomych dzwoniących ze szpitala. Poza tym nie ulegało wątpliwości, że rodzice, zwłaszcza ojciec, najpierw skontaktowaliby się z nią. Czemu Bud miałby wydzwaniać do jakiegoś szaleńca? W trudnej sytuacji najpierw wzywa się na pomoc rodzinę.
- Moja matka wcale nie jest chora, prawda? - Lynn nie miała zwyczaju owijać niczego w bawełnę.
Działałem w stanie wyższej konieczności - stwierdził Calvin, odpinając pasy.
- Nie zbliżaj się do mnie, idioto - rzuciła ostrzegawczym tonem. - Czy rodzice wiedzą, co zaplanowałeś?
- Nie, ale rozmawiali ze mną o twojej sytuacji. Sprawiają wrażenie głęboko zaniepokojonych. Postanowiłem działać i stanąłem na wysokości zadania.
- Masz na myśli to porwanie? Wolne żarty!
- Potrafię zmienić ludzkie życie. Z twoimi problemami także się uporam. - Calvin przysunął się do pasażerki.
- Daj mi spokój! - krzyknęła dziewczyna, odpychając go zdecydowanie. - Czego ty używasz po goleniu? Straszliwie cuchnie! Od tego zapachu robi mi się niedobrze. Trzymaj się ode mnie z daleka.
Calvin niespodziewanie doznał olśnienia. Ponownie otworzył przed nią ramiona.
- Już wiem. To z powodu ciąży nie czujesz się godna, by ze mną pozostać.
- Tak, tak. Oczywiście. - Ponownie go odepchnęła.
- Dla mnie dziecko to istny dar losu. - Calvin próbował ją objąć, - Podnieca mnie myśl, że nosisz w sobie nowe życie, Usiłował ją pocałować, ale odepchnęła głowę natręta.
- Natychmiast przestań mnie obrażać! Jeśli nadal będziesz wygadywać takie bzdury, złożę doniesienie w pierwszym napotkanym komisariacie. Oskarżę cię o napaść i znieważenie oraz próbę gwałtu Calvin, nie zważając na zaciekły opór Lynn, usiłował wziąć ją w objęcia. Przemknęło jej nagle przez myśl, że ten facet pochodzi chyba od ośmiornicy. Zwinne ręce próbowały teraz dotknąć jej piersi. Szykowała się do zadania ostatecznego ciosu. Kopniak w krocze. To rozwiąże wszystkie problemy,
- Och, Lynn - jęknął Calvin, przysuwając się coraz bliżej. Rozpalmy płomień namiętności. Drzemie w nas ogień, więc pozwól... - Rozległ się nieartykułowany okrzyk. Jakaś siła wywlokła natręta z samochodu,
Lynn odetchnęła z ulgą, gdy ujrzała swego wybawcę. Tony uniósł pięść i z całej siły uderzył Calvina, który osunął się bezwładnie na błotniste pobocze. Tony na moment pochylił się nad nim, a potem wsiadł do auta,
- Jesteś cała i zdrowa, skarbie?
Lynn uśmiechnął się do niego i wdzięcznością. Zapewne sama dałaby sobie radę, ale miło jest wiedzieć, że w trudnej chwili ktoś przybiegnie na ratunek, nie zważając na trudności.
- Jego ogień już zgasł - stwierdził żartobliwie Tony, dotykając jej policzka, - Na pewno nic ci nie zrobił?
- Wszystko w porządku. - Ujęła jego dłoń i pocałowała otarte nadgarstki. - Cóż to był za cios.
- Ten głupek będzie miał sporego siniaka - oznajmił z satysfakcją Tony.
- Świetnie się spisałeś, kolego - pochwalił Bud, zaglądając do auta i wyciągając rękę.
- Dzięki, przyjacielu. - Tony odwrócił się i uścisnął podaną dłoń. - Pomożesz mi? Trzeba wrzucić tego gościa na tylne siedzenie waszego auta.
- Mam lepszy plan- mruknął ponuro ojciec Lynn. - To zwykły śmieć, więc oddajmy go śmieciarzom.
- Ten pomysł bardzo mi się podoba - stwierdziła dziewczyna, wysiadając z auta - ale nie będziemy się mścić w ten sposób.
- Już jestem! - zawołała Gladys, idąc błotnistym poboczem w stronę córki i męża. - Znam się na udzielaniu pierwszej pomocy. Czy ktoś krwawi? Mogę zrobić opaskę uciskową z gumki stanika.
- Zrób z niej lepszy użytek - rzucił Bud. - Trzeba związać gościa, żeby się nie rzucał. - Szybko rozwiązałeś zagadkę. - Lynn spojrzała bystro na Tony'ego, który stal po drugiej stronie auta.
- To nie było trudne - odparł z uśmiechem. - Poszedłem na kawę. Przechodząc obok domku twoich rodziców, usłyszałem, że gruchają jak zakochane gołąbki. Moglibyśmy się od nich wiele nauczyć.
Lynn zerknęła na ojca, który spłonął rumieńcem. Na twarzy mamy ujrzała czerwone przebarwienia.
- Cudownie! - Wybuchneła śmiechem i rzuciła się Tony'emu na szyję.
Odsunął ją po chwili. Gdy minęła pierwsza radość, dodał z ponurą miną:
- Ciekawe rzeczy opowiadałaś rodzicom za moimi plecami.
Podobno udaję prawnika, co uważają za objaw schizofrenii, a poza tym w weekendy chętnie paraduję w damskiej bieliźnie. Grałaś na dwa fronty. Co to miało być? Plan B?
- Przecież to jedynie żart - odparła bez przekonania,
- W takim razie zrobiłaś ze mnie błazna.
- Tony, chciałabym… - zaczęła, spoglądając mu w oczy.
Calvin jęknął i próbował się podnieść.
Lynn była zdruzgotana. Tony patrzył na nią z wyrzutem, jakby
chciał dać jasno do zrozumienia, że go zawiodła.
Po chwili spec od samorealizacji został wspólnymi siłami umieszczony na tylnym siedzeniu auta Morganów.
- Nie jesteśmy na zupełnym odludziu. Za lasem jest osiedle. Trzeba zawiadomić policję. Ten drań musi ponieść karę.
- Pójdę z tobą - zaproponował Bud. - Zostań, tato. - Lynn uznała, że nadarza się sposobność wyjaśnienia wszelkich nieporozumień. - Popilnujecie z mamą tego durnia.
- Wolałbym, żeby to Bud poszedł ze mną - odparł uprzejmie Tony.
Lynn czulą się tak, jakby ją uderzył. Najwyraźniej miał do niej żal. Istniały dwa wyjaśnienia: albo obraził się na nią, bo opowiadała o nim niestworzone rzeczy i nadal ukrywała prawdę przed rodzicami, albo doszedł do wniosku, że woli być z Michelle. Tłumaczyła sobie w duchu, że obie możliwości są równie prawdopodobne, ale niewiele to dato. Przywykła już, że Tony należy do niej. Serce jej krwawiło na samą myśl, że mógłby nadal kochać tamtą idiotkę.
- Jak sobie życzysz. Zostaniemy z mamą na posterunku i będziemy pilnować Calvina.
- Święte słowa. - Gladys zacisnęła piąstki. - Oberwie, jeśli zacznie rozrabiać. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby mu przyłożyć.
Bud podszedł do żony i nie bacząc na obecność świadków, pocałował ją namiętnie,
- Mam nadzieję, że nie będziesz próbowała znokautować tego faceta, moja piękna.
- Uważaj na siebie, przystojniaku - odparła Gladys, szczypiąc go delikatnie w policzek.
Łzy cisnęły się Lynn do oczu, gdy patrzyła na odchodzących mężczyzn. Cieszyła się, że uczucia rodziców rozkwitły na nowo, ale jej radość nie była pełna.
- Ten chłopak oszalał na twoim punkcie - powiedzie Gladys, kiedy czekały, oparte plecami o maskę auta, w którym leżał więzień,
- Wcale nie jestem tego pewna.
- Tony Russo to w gruncie niezły materiał na męża. Jeszcze niedawno do głowy by mi nie przyszło, że tak powiem,
- Oczywiście - rzuciła wymijająco Lynn.
- Lekarze dokonują teraz cudów. Jest mnóstwo znakomitych specyfików. Zobaczysz, wyleczą go z tych wszystkich fanaberii. Musimy tylko wierzyć, a na pewno się uda. - Gladys przytuliła córkę, - Wspaniała będzie z nas rodzina. Wkrótce się przekonasz Lynn nie była w stanie dłużej wstrzymywać łez. Ciężkie krople toczyły się po zaróżowionych policzkach.
- Ulżyj sobie, kochanie. - Gladys sięgnęła po chusteczkę, by otrzeć mokrą twarz córki. - Po tym, co przeszłaś, to żaden wstyd.
Wtulona w objęcia matki Lynn rozszlochała się na dobre.
Bud wrócił sam. Przyjechał policyjnym radiowozem. Zjawiła się ponadto ciężarówka, która miała wyciągnąć auto z błotnistego pobocza na asfalt. Tony pojechał od razu do Sedony, by - jak się wyraził - dopilnować wszystkiego na miejscu. Bud sądził, że czeka na nich ze śniadaniem i butelką szampana,
Lynn nie miała złudzeń. Gdy weszła do pustego domku, wcale się nie zdziwiła, widząc list na nocnym stoliku. Tony napisał krótko, bez emocji.
Droga Lynn
„Akcja kochaś” zakończyła się sukcesem. Teraz możemy wrócić do normalnego życia.
Pozdrowienia
Tony
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Kiedy spotkali się w kancelarii, Tony był uprzejmy, a zarazem niedostępny. Mijały dni i nic się nie zmieniało. Gdy widywali się czasem w korytarzu, Lynn dostrzegała w zrównoważonym prawniku cień zbuntowanego, namiętnego chłopaka, z którym kochała się tamtej pamiętnej nocy w Sedonie, Kiedy Tony podchodził bliżej, stawał się kolegą z pracy. Złudzenie było nietrwałe jak bańka mydlana.
Dziewczyna bez trudu wmówiła rodzicom, że rozstała się z Tonym i straciła dziecko. Najbliżsi okazali jej ogromną serdeczność, której bardzo potrzebowała.
Gdy kilka miesięcy później Morganowie postanowili odnowić przysięgę małżeńską i uznali, że ceremonia powinna się odbyć w Sedonie, Lynn zdawała sobie sprawę, że będzie to wspaniałe, a zarazem wyjątkowo bolesne przeżycie. Cudowne święto zwycięskiej miłości miało się odbyć w okolicy, gdzie nieszczęśliwa dziewczyna zaznała rozkoszy w ramionach ukochanego mężczyzny. Matka poprosiła, by córka była jej druhną. Lynn ukryła cierpienie na dnie serca i natychmiast się zgodziła.
Podczas uroczystości wystąpiła w prostym zielonym kostiumie. Ceremonia odbywała się w sali bogato udekorowanej kwiatami. Lynn stała przy oknie wychodzącym na górski strumień. W dłoniach trzymała mały bukiecik stokrotek. Na lewo od niej czekał duchowny, a obok Bud Morgan - łysy jak kolano, bardzo przejęty i uśmiechnięty od ucha do ucha. Goście zaczęli szemrać. Przy dźwiękach muzyki pojawiła się w drzwiach główna bohaterka uroczystości.
Gladys Morgan wspierała się na barczystym ramieniu Tony'ego Russa.
Stokrotki wypadły z bezwładnych rąk, Lynn zachwiała się na nogach. Chwyciła brzeg parapetu, żeby nie upaść.
- Wyłączyć muzykę! - zawołał ojciec dziewczyny.
Umilkły tony weselnego marsza.
Bud Morgan podbiegł do córki. Po chwili matka i Tony także znaleźli się obok niej.
- Słabo ci, kochanie? - wypytywał ojciec, sadowiąc ją na okiennym parapecie,
- Ja tylko... - Dziewczyna popatrzyła na Tony'ego. - Co on tutaj robi?
- Ten młody człowiek mimo woli bardzo się przyczynił do naszego pojednania, kochanie - tłumaczyła Gladys, głaszcząc córkę po policzku. - Poprosiłam, żeby tu dziś przyjechał, a on był tak miły, że się zgodził,
- Tego idioty od samorealizacji na pewno nie będzie - wtrącił pan Morgan.
- Rozumiem, - Lynn westchnęła głęboko. Postanowiła znieść wszystko z podniesionym czołem. Nie mogła popsuć rodzicom tak ważnej uroczystości. - Byłam po prostu... zaskoczona. Wybaczcie, że narobiłam tyle zamieszania. Czy możemy zacząć wszystko od nowa?
- Naturalnie - odparł duchowny. - Bardzo proszę, wróćmy na miejsca.
- Upuściłaś je - powiedział cicho Tony, podając dziewczynie stokrotki.
Ich dłonie musnęły się lekko, „Mężczyzna spojrzał jej w oczy. Niesforny kosmyk znów opadał mu na czoło. To był znak, że arogancki kochaś powrócił, Lynn dopiero teraz uświadomiła sobie, ` że Tony nosi wprawdzie elegancką marynarkę, ale pod nią ma bawełnianą koszulkę i dżinsy.
- Bez obaw - mruknij. - Nadal nie wiedzą, kim jestem.
Podał ramię pani Morgan i odprowadził ją w głąb sali.
Lynn stała bez ruchu, porażona wielkodusznością Tony'ego, Chociaż za jego plecami wmówiła rodzicom, że kolega jest rozrabiaką i włóczęgą o zwichrowanej psychice, nie zdradził jej tajemnic; co więcej, przyjechał ta dzisiaj, by zrobić przyjemność Morganom... i w pewnym sensie jej! Niespodziewanie doznała olśnienia. Wiedziała, co należy uczynić.
- Chwileczkę! - zawołała. - Przed chwilą mino woli przerwałam ceremonię, więc śmiało mogę to zrobić po raz wtóry, ale świadomie. Zamierzam złożyć oświadczenie.
Tony i pani Morgan odwrócili się w jej stronę, a goście usiedli wygodniej na krzesłach.
- Domyślam się, że mówiąc o Tonym Russie, który towarzyszy dzisiaj mojej mamie w drodze do ołtarza, rodzice twierdzili, że to chłopak o złotym sercu i marnych perspektywach życiowych. - Popatrzyła urodziwemu brunetowi prosto w oczy. - Co do serca, wszystko się zgadza, ale perspektywy wyglądają zupełnie inaczej. Tony Russo jest wybitnym prawnikiem. Z jego usług korzystają największe kancelarie adwokackie w Chicago. Znamy się i współpracujemy od trzech lat. Był w moim życiu taki moment, w którym przyszło mi zaintrygować rodziców i postawić ich w niezwykłej sytuacji. Tony zgodził się wówczas zagrać rolę mego chłopaka i po trosze utrzymanka. Byt tak przekonujący, że nawet gdy wyznał moim rodzicom całą prawdę, ci uznali go za nieszkodliwego fantastę i nie dali wiary ani jednemu słowu. Byłam zbyt wielkim tchórzem, by przyznać się wtedy do kłamstwa.
Lynn kilkakrotnie odetchnęła głęboko, by odzyskać spokój.
- Korzystam z okazji - ciągnęła mocnym, dźwięcznym głosem - by z głębi serca podziękować ci Tony, za dobre serce, za bezinteresowną pomoc. Zachowałam się podle i chyba nie zasługuję na twoją przyjaźń, ale... jeśli dasz mi drugą szansę, na pewno stanę na wysokości zadania.
Gdy zaczynała swoją mowę, na twarzy Tony'ego malowało się zaskoczenie, które z wolna ustępowało szczerej radości i zadowoleniu. Lynn powtarzała sobie w duchu, Że nie powinna łudzić się nadzieją, ale głupie serce biło coraz bardziej niespokojnie.
Bud przez chwilę wodził spojrzeniem od Tony'ego do Lynn.
- Oszukałaś nas, skarbie? - dopytywał się, nie kryjąc zdziwienia. - Przecież z zasady nie kłamiesz.
- Tym razem skłamałam - odparła szczerze dziewczyna. - Tylko jedno mam na swoje usprawiedliwienie: postąpiłam tak, bo was kocham i chcę, żebyście byli razem. Wiedziałam, że jeśli zacznę robić głupstwa, wspólnie będziecie próbowali mi pomóc.
- Kochanie moje! - Gladys otworzyła ramiona i podbiegła do córki. - Poświęciłaś niezłomne zasady, żeby nas ratować.
- Zgadza się - przytaknął Bud z ponurą miną. - A z najbliższego przyjaciela zrobiła żigolaka. Nie ma co! Imponujące!
- Przestań się ciskać, jak by powiedział Tony. - Gladys mrugnęła porozumiewawczo do Lynn. - Jedyne dziecko udowadnia, że kocha cię nad życie, a ty się obrażasz.
- Doceniam, rzec jasna, dobre intencje, Gladys, ale trzeba małą ukarać. Lynn mimo woli zaczęła chichotać.
- Tato, jestem dorosłą kobietą. Skończyłam dwadzieścia dziewięć lat. Mogę...
- Ojciec ma rację- przerwała Gladys. - Po ceremonii pójdziesz do siebie i wyjdziesz dopiero wówczas, kiedy ci pozwolimy.
- To zdumiewające! A jeśli odmówię?
Gladys rzuciła jej karcące spojrzenie.
- Chyba nie będziesz się kłóciła z rodzicami podczas takiej uroczystości. Chcesz nam zepsuć to święto? Lynn, mój skarbie, bądź grzeczną dziewczynką i słuchaj rodziców. Musimy cię ukarać dla twego dobra,
- Nie zamierzam,..
- Skarbeczku - przerwał ojciec - Wiemy, co jest dla ciebie najlepsze. Pora zacząć ceremonię.
Lynn była przekonana, że rodzice oszaleli, ale wolała skończyć tę dziwną rozmowę, bo ciekawscy goście pilnie nadstawiali uszu.
- Dobrze. Zgadzam się na wszystko.
- Grzeczna dziewczynka, - Gladys poklepała córkę po ramieniu.
Wzruszająca ceremonia przebiegła bez zakłóceń. Wszyscy mieli łzy w oczach, gdy Morganowie ślubowali sobie miłość aż po kres życia.
Gdy uroczystość dobiega końca, Tony podał ramię Lynn. Razem poszli do wyjścia. Za drzwiami daremnie próbowała uwolnić rękę.
- Tony, najlepiej będzie...
- Twoi rodzice poprosili, żebym cię odprowadził do pokoju. Pamiętaj, kochanie, że zostałaś ukarana.
Pociągnął ją przez trawnik w stronę domków stojących nad górskim strumieniem. Popatrzyła bezradnie na barwny tłum zebrany przed budynkiem. Dostrzegła rodziców, którzy z uśmiechem kiwali głowami.
- Na miłość boską! Tony, moi rodzice to szaleńcy - zirytowała się dziewczyna. - Doskonale o tym wiesz. Puść nonie!
- Moim zdaniem to najrozsądniejsi ludzie, jakich w życiu spotkałem - odparł Tony, prowadząc ją ku domkom.
Dziewczyna uznała tę dziwną wymianę zdań za bezcelową. Bez oporu data się prowadzić.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi letniskowego domku. Tony ujął w dłonie jej twarz i oznajmił z powagą:
- Teraz wyjaśnimy sobie wszystko. Nie kocham Michelle. Jestem do szaleństwa zakochany w tobie. Rozstanie złamało mi serce. Twoja kolej.
- Tak bardzo cię kocham - wyznała ze łzami w oczach Lynn, - Chyba mi wierzysz. - Tak. Nie płacz, najdroższa - błagał, Całując mokre usta i policzki.
- Na ślubach zwyczaj każe wylewać łzy.
- A co z zaręczynami? - Tony sięgną! do tylnej kieszeni, wyjął chusteczkę do nosa i podał ukochanej, - Wyjdź za mnie, Lynn. Przysięgam, że będę cię kochał, w zdrowiu i w chorobie, póki śmierć nas nie rozłączy,
Lynn rozpłakała się jak mała dziewczynka, lecz mimo to zdołała powiedzieć: tak. Była niewyobrażalnie szczęśliwa. Tony patrzył na nią z chytrym uśmieszkiem.
- Pamiętasz, że rodzice musieli cię ukarać,
- Tak.
- A ja mam cię pilnować. Wyjdziesz z tego pokoju dopiero wtedy, gdy mama ci pozwoli.
- Trudno, Przecież to dla mojego dobra.