Goran Tribuson, klasztor


Goran Tribuson

Klasztor

0x01 graphic

0x01 graphic

 

Eseje

Goran Tribuson

Klasztor



Samas Jahiel właśnie ćwiczył swojego ucznia Gimala w nabożnych ariach i ich organowym brzmieniu, kiedy to rybak Goen hałaśliwie uderzył w drzwi jego salki ćwiczebnej i zażądał, by go przyjęto. Pod drżącym muskularnym ramieniem ściskał mokre zawiniątko, w którym każdego dnia przynosił do domu swój niewielki i skromny połów, wystarczający mu jedynie, by wyżywić chorą żonę i pięcioro karłowatych dzieci. W jego oczach odbijał się pośpiech i zniecierpliwienie, miał do powiedzenia ważne rzeczy. Zaskoczony Samas Jahiel odłożył nuty i poprosił rybaka oraz swego ucznia, by udali się za nim do sąsiedniej komnaty, “gdzie porozmawiamy o tym, co cię tak do mnie przygnało”, powiedział. “Byłoby lepiej udać się nad sadzawkę”, upierałsię Goen i ruszył na zewnątrz, prawie ciągnąc ich za sobą. Gdy znaleźli się przed spokojnym i przejrzystym lustrem wody okolonej kamieniami, rybak rozwiązał zawiniątko i pokazał swą zdobycz - nieco większego niż zwykle, szarozielonego żółwia, z tych, które zazwyczaj żyją w wodzie jeziora, na brzegu którego znajdowała się ich skromna osada. Samas Jahiel popatrzył i bliski złości zapytał rybaka, czy tylko dlatego fatygował go i niepokoił, z powodu tego najzwyklejszego żółwia, których obaj widzieli w wodach jeziora przynajmniej setkę, za ich półwiecznego życia. Ale rybak, wciąż przypatrując się żółwiowi, rzekł tylko: “Spójrzcie!” i wrzucił ospałe i ociężałe stworzenie do wody. Samas Jahiel i jego uczeń wyraźnie widzieli jak zwierzątko plusnęło w wodzie, zmąciwszy ją na chwilę, następnie przygladali się, jak pływa. Żółw, znalazłszy się w swoim żywiole, zrobił w wodzie krąg i obróciwszy się brzuszkiem ku powierzchni, zaczął żwawo płynąć na grzbiecie. Młody Gimal, którego ten widok tyle wprawił w osłupienie, ile zaintrygował, przyklęknął na krawędzi sadzawki i patykiem obrócił żółwia w naturalne położenie, ale ten, zbity z tropu
, zachwiał się, znowu odwrócił grzbietem do dna i odpłynął na drugą stronę sadzawki. Wtedy rybak, ponieważ i oni przyglądali się temu nadzwyczajnemu zjawisku, wyjaśnił, w jaki sposob żółw zaplątał się w dolne części jego sieci, którą zarzucił głęboko na samym środku jeziora, aby połów był większy niż zwykle. Samas Jahiel milczał i kiwał głową, wstrzymując się od komentarza, ale bał się ponownych pogłosek o klątwie ciążącej na jeziorze. Więc kiedy żółw znużony zabawą Gimala (który go bezustannie przekręcał z jednej strony na drugą), doszedł do siebie i zaczął pływać prawidłowo, grzbietem do powierzchni wody, Jahiel zagroził rybakowi: “Oto nic się nie stało, żółw jak żółw, a ty trzymaj język za zębami i ani słówka nikomu we wsi!”. Następnie cała trójka udała się do swych domostw, Goen zadowolony z dukata, który dał mu kościelny Jahiel, i szczęśliwy na myśl o ciepłym bochenku, smalcu i ryżu, które zań kupi, a Gimal zmieszany niezwykłym zdarzeniem. Jahiel pośpieszył tymczasem do izby rabina Jiszaka, aby poradzić się mędrca, co teraz czynić. Tych dwóch wiedziało chyba o wszystkich przypadkach zabobonnych plotek, które wieść gminna niosła przez dwa ostatnie stulecia, o przekleństwie i czarach głębin jeziora, więc rozmówiwszy się spokojnie i z namysłem, zdecydowali się milczeć. Kiedy jednak pod wieczór, w nudnym towarzystwie bzyczących komarów i rechotu żab, jaki rozlegał się z dali, Jahiel ponownie znalazł się przy sadzawce, dostrzegł pomarszczone i skurczone stworzenie, jak brzuszkiem do góry bezwładnie unosi się na wodzie. Złowieszczy żółw zginął. 

Tego samego wieczoru Gimal, oddawszy się w myślach przeszłości, błąkał się po zarośniętym brzegu jeziora. Depcząc przed sobą sitowie i trzcinę, brnął bosy przez długie płycizny nad brzegiem, zachodził w gęstwinę i płoszył żaby, salamandry i jakiegoś zaskrońca, który zapomniał się schować w spokojnym błotku. Gimal bardzo dobrze pamiętał swego zmarłego dziadka, który na przekór złości rabina i “Bożej prawdzie” często rozpowiadał po wiejskich karczmach o dziwach na jeziorze. Gimal wiedział, że dziad Aram często przesadzał, że w jego rozpalonej wyobraźni mieszały się sny z bajkami, to, o czym słyszał, z tym, co przypuszczał, kłamstwa z przesadą, ale plotki musiały powtarzać się jednak z jakiegoś powodu
. Wpatrywał się w czarną i posępną wodę, która zanurzała się w noc. Tam, na środku, jest jakaś wielka nieznana głębina, której nie mogą zmierzyć nawet sieci rybackie. Właśnie tu należałoby zanurkować i zbadać dno, wyłowić z niego garść mułu, trawska lub muszlę i powiedzieć wszystkim, że niczego więcej tam nie ma, że wszystkie opowieści są zmyślone. Zmęczony i już trochę rozzłoszczony przez rój komarów, Gimal usiadł na wielgachnym, owalnym kamieniu, który umieścily tu wiejskie praczki, aby mogły o niego tłuc koszule i płócienne spodnie swoich mężów, które jak gdyby zgodnie z jakimś prastarym zwyczajem prały w każdy piątek. Tak otępiały i senny zaczął przypominać sobie wszystkie opowieści o jeziorze, jakie usłyszał, opowieści mówiące o jego niezwykłości. Podstawą tych historii były jakieś dziwne wierzenia, jakaś legenda o klasztorze znajdującym się na przeciwległym brzegu. W klasztorze tym wiedli żywot służebnicy i służebnice pewnego zakonu, którzy jednak nie spędzali czasu na całodniowych postach i modlitwie, lecz oddawali się najgorszej rozpuście i lubieżności. Mówiono, że wcale nierzadko na tamtym brzegu jeziora woda wyrzucała topielca, martwego noworodka, który prawdopodobnie urodził się w klasztorze. Pewnego razu, w czasie burzy, klasztor niespodziewanie zatonął bez śladu w głębinach jeziora. W tego rodzaju dziwactwa Gimal nie musiał wierzyć ani trochę, wystarczyło przypomnieć sobie zdarzenia z dzieciństwa, które wciąż świeże nosił w pamięci. Mianowicie, pewnej zimy, wiejska pijaczka i nierządnica Ruta, wracając do domu po hucznej i rozpustnej libacji, krocząc po zamarzniętej powierzchni jeziora, natknęła się na martwe ciało zakonnika, widoczne pod gładką pokrywą lodu. Lód skuwał powierzchnię jeziora już dobrych trzydzieści dni i nigdzie nie był pęknięty, więc nikt nie mógł wyjaśnić, w jaki sposób ciało pod nim utknęło. Kiedy rozbito lód siekierami i wyciągnięto zwłoki, nikt nie był w stanie rozpoznać topielca. Nawet później nie pojawił się nikt, kto mógłby rozpoznać i pogrzebać nieznajomego, toteż wieśniacy, sami nie wiedząc, co czynić, pochowali go przy kościele, gdzie spoczywa do dziś. Następnie, w tym samym miejscu na jeziorze pojawiał się ledwie widoczny, purpurowy błysk. Błysk, który w czasie najpochmurniejszych nocy, kiedy ołowiane obłoki zakrywały księżyc i gwiazdy, czerwienił się, przypominając jakiś migoczący, daleki ogień. Do tego pojawiło się to niezwykłe stworzenie, żółw nie potrafiący pływać zgodnie ze swą naturą i nie zachowujący się, jak wszystkie inne żółwie w jeziorze. Jak wszystkie inne żółwie w jeziorze?

A co, jeśli w głębinach, tam, skąd wydobywa się czerwone światło dostrzegalne tylko przez najlepszych obserwatorów, znajdują się całe gatunki straszliwych ryb, żółwi; jaszczurek, węży, żab... Cały pomiot - źródło nowych opowieści i nowego lęku? Ktoś musiałby zanurkować i naprawdę przynieść w ręce muł, może jakąś zdrową rybę, małże, raczka lub coś podobnego.
 

Nazajutrz Samas Jahiel opowiedział rabinowi Jiszakowi o zamiarze swego podwładnego Gimala, który to, wyśmienity pływak i nurek postanowił, że chce zanurkować na samym środku jeziora, nabrawszy dość powietrza dopłynąć do dna i udowodnić wszystkim, że w głębinach nie kryje się żadna tajemnica, która mogłaby kogokolwiek napawać strachem. Jiszak potrzebował dwóch dni, żeby odwieść młodzieńca od takiego szaleństwa, nie dlatego, iż bał się jakiejś mistycznej niepewności, lecz dlatego, że wiedział, iż jeżeli chłopak nie zdoła dosięgnąć dna, dalej będzie walczyć z zabobonami i wzmożonym niepokojem. Jednak kiedy Gimal obiecał mu, że nie będzie nurkował, i kiedy spokojny wrócił do siebie z zamiarem gorliwej i szczerej modlitwy, sam również poczuł pewien lęk. Nie przeszło mu przez gardło ani jedno słowo świętej modlitwy, więc wspiął się na balkon kościółka i zapatrzył się w noc. Wiał chłodny wiatr i o dziwo, nie było słychać żadnego rechotu żab. Jak gdyby czymś spłoszone zwierzęta skryły się w ciepły i bezpieczny muł i tu na wieki zamilkły. Gęste chmury zakryły gwiazdy i tylko po drugiej stronie jeziora można było dostrzec mały kawałek księżyca. Nagle i on znikł i wszystko dookoła utonęło w ciemności. I wtedy wzrok rabina zatrzymał się w miejscu, gdzie jezioro jest najgłębsze; tam, tylko przez kilka chwil można było dostrzec ledwie widoczne czerwone światło. Rabin Jiszak nie wiedział, że kilkaset metrów dalej jeszcze jedna para oczu w osłupieniu ogląda to samo zjawisko. Był to Gimal, który wracając z sadu, zatrzymał się pod gałęzią rozłożystego orzecha, zwabiony ledwie zauważalnymi błyskami na powierzchni wody.
 

Tego dnia, kiedy na płyciźnie, blisko owalnego kamienia, który postawiły wspomniane już praczki, przyłapał swojego małego brata Rafaela, jak bawi się żółwiem pływającym na grzbiecie, Gimal po raz pierwszy zanurkował w jeziorze z zamiarem dotarcia do dna. Prawdopodobnie zmęczony opowieścią o klasztorze, która zmniejszyła jego gotowość i wytrzymałość, nie zdołał zanurkować głębiej niż około piętnastu metrów. Ale i to wystarczyło, aby zrozumiał, jaki czeka go ogromny wysiłek, jaka potrzebna jest zręczność, jeśli chce do końca zrealizować swój zamiar. Po godzinie odpoczynku zjadł wielki kawał sera, pokrzepił się winem i spróbował ponownie. Wstrzymał oddech i wypuszczając pęcherzyki powietrza, kurczowymi ruchami kończyn kierował się w stronę dna. Woda stawała się coraz mętniejsza i ciemniejsza, coraz mniej i mniej rozpoznawał przestrzeń wokół siebie. Poczuł pulsowanie w głowie, szumiało mu w uszach, a on dzielnie wypatrywał dna i nurkował przez coraz mętniejszą wodę. I wtedy to, kiedy już mocno kręciło mu się w głowie i wydawało się, że pękną płuca, zauważył ze zdziwieniem, że woda staje się coraz jaśniejsza i nie ma mułu. Wówczas zrobił silny zamach i obrócił się w stronę powierzchni, musiał wracać. Kiedy się wynurzył, zdawało mu się, że zaledwie chwila dzieliła go od śmierci i że nigdy więcej nie wróci do tej przeklętej głębiny. Z nosa i uszu ciekły mu strużki krwi, a przed oczami wszystko migotało i wirowało. Widział, jak zbliża się ku niemu czółno gnane szybkimi ruchami wioseł Samasa Jahiela, podczas gdy na jego dziobie kucał zaperzony rabin Jiszak, który nieprzerwanie złorzeczył, chwytał się za głowę i wzywał Boga. Odkryto jego plan. A kiedy wyczerpanego wciągnięto na łódź, Gimal stracił przytomność.
 

Potrzebował kilku dni, by dojść do siebie. Leżał w swym słonecznym pokoiku z watą w uszach i z twarzą owin
iętą wilgotną chustą. Matka czuwała nad nim, a mały Rafael sylabizował w kącie pokoju jakieś niewyraźne słowa. Przed południem przybył także rabin Jiszak, chciał by matka i Rafael opuścili pokój, a następnie porządnie zbeształ Gimala, zażądawszy od niego, żeby odtąd był całkowicie posłuszny, i aby nie tylko zaniechał nurkowania, ale przez miesiąc nawet nie zbliżał się do jeziora. Młodzieniec nie mógł niczego obiecać, gdyż jego duszę nadal kusiła chęć zrozumienia, dlaczego przy dnie woda staje się jaśniejsza. Wiedział, że w jeziorze coś jest i musiał to odkryć, choćby miał się przeciwstawić zakazom duchownego. Gdy rozzłoszczony rabin opuścił jego dom, Gimal wstał z posłania, powoli zbliżył się do okna i popatrzył w stronę jeziora. Był piękny, słoneczny dzień i rybacy szykowali się na połów. Na dolnej ścianie domu, przez gałęzie, migotały odblaski wody. Jeszcze raz ogarnął łaknącym wzrokiem te wibracje natury, po czym wrócił do łóżka, odwrócił się do ściany i długo, długo spał. Potrzebował jeszcze wiele siły i odpoczynku. Kiedy się obudził, nie wiedział, o czym śnił. Na stoliczku, obok drewnianego łóżka, czekał na niego ciepły posiłek, talerz ciepłej zupy rybnej, miska z kawałkami wołowiny i kosz owoców. Zjadł wszystko i znowu zasnął. Tak minął tydzień. Powoli zaczął się wymykać z domu i, znajdując przyjemność w tajemnicy swego zamiaru, o późnych godzinach, niezauważony, włóczył się brzegiem jeziora. 

Tego dnia, kiedy Gimal ponownie wypłynął na środek jeziora, rabin Jiszak leżał owładnięty gorączką, a Samas Jahiel pospiesznie krzątał się po jego kuchni. Przygotowywał mu posiłek, który zalecił lekarz i bez przerwy nucił sprośną melodię, którą zazwyczaj śpiewali rozpasani młodzieńcy, popijając przy tym to i owo. Gimal, prawie niezauważony, dopłynął na środek jeziora, lekko ukołysany ciepłą wodą, poczuł odprężenie i popatrzył w stronę brzegu; było prawie pusto. Ale kiedy oddalał się ku środkowi jeziora, ktoś go obserwował, choć bez wielkiego zainteresowania. Był to jego brat Rafael, który bawił się na małym nasypie z piasku, wykradłszy się z domu, ponieważ nie pozwalano mu samemu zbliżać się do jeziora. Jedną krótką chwilę Gimal zastanawiał się, następnie zanurkował. Zręcznymi ruchami członków zanurzał się szybciej niż kiedykolwiek, z rosnącą ciekawością, która tłumiła usprawiedliwiony strach. Kiedy znalazł się w ciemnej, mętnej przestrzeni, miał jeszcze dość powietrza, następnie, nie zatrzymawszy się, płynął dalej i widok się powtórzył. Woda stawała się coraz jaśniejsza, to znaczy, że dno nie istniało! Przepłynął już jakichś trzydzieści metrów w dół, w kierunku dna i czując, że może jeszcze wytrzymać, płynął dalej. Wtedy, ku swemu wielkiemu zdziwieniu, zauważył dwa niewielkie, szarozielone żółwie, które w już przezroczystej, niebieskawej wodzie pływały w odwrotnej pozycji, opancerzonymi plecami ku dołowi. Głowę miał teraz już strasznie ciężką, a płuca rozdęte jak skórzany miech. Woda była jasna, a tym, co do tej pory uważał za dno, było niebieskawe, drugie niebo - zupełnie jak to, pod którym żył. Poczuł ostry ból i krew wydobywającą się z małżowin usznych. Z zamiarem odwrotu, jeszcze raz wykonał zamaszysty ruch i wynurzył się pod pogodnym niebem, w czystym powietrzu, które począł wdychać łapczywie, swoimi obolalymi płucami. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Kiedy doszedł już do siebie, z przyspieszonym oddechem zrozumiał (jeśli istota ludzka może w ogóle coś takiego zrozumieć), że wynurzył się w jakimś innym obszarze, w jakimś innym odwrotnym świecie, stojącym na opak, który rozprzestrzeniał się z dolnej części jeziora, jak na obrazkach z kart, zadziwiających swoją uzasadnioną dwoistością. Jezioro stanowiło więc tylko granicę między dwoma światami, jednakowo rzeczywistymi i jednakowo zagadkowymi. Na początku nie mógł się przyzwyczaić, więc wydawało mu się, że stoi na głowie oraz, że wskutek jakiegoś nieostrożnego ruchu runie głową w dół, wprost do nieba, które swoim błękitem pękło pod nim. Wtedy przypomniał sobie niezwykłego żółwia, którego widział tamtego dnia, kiedy Goen przybył do kościelnego i zrozumiał, że pochodził on z wód odwróconej rzeczywistości. Prawdopodobnie dlatego, iż w odróżnieniu od żółwia był istotą rozumną, nie potrzebował wiele, by zrozumieć sytuację i pozbyć się obsesyjnego wrażenia, że stoi na głowie. W ten sposób, częściowo spokojny, popłynął do brzegu. Wówczas wszystko zaczęło go interesować, budzić ciekawość, która popchnęła go do decyzji o nurkowaniu i wtedy zaczął szeroko otwartymi oczyma oglądać okolicę dookoła siebie. O dziwo, jezioro i brzeg były zupełnie takie, jak te po drugiej stronie; tylko że tutaj nie było ani domów, ani łodzi, ani sieci rybackich. Na przeciwległej stronie jeziora, ze strasznym lękiem, zauważył wysokie mury jakiegoś starego klasztoru, całe stojące w płomieniach. Te płomienie, które otoczyły gmach klasztorny, jak później zrozumiał Gimal, to był wieczny ogień, który już nic nie unicestwia, ale którego nie można też nigdy ugasić. Pod wpływem tajemniczego powabu ognia, młodzieniec popłynął prosto do brzegu z klasztorem. Kto wie, co dało mu tak wielki spokój, z którym przyjmował ten odwrócony świat z drugiej strony Granicy; zapewne tylko to, że w tak krótkim czasie znalazł się na brzegu przed płonącym klasztorem, o którym w tej chwili bez wątpienia wiedział, że to ten sam, który przed wielu laty, jak gdyby za karę, zatonął w jeziorze razem z rozpustnymi zakonnikami i ich nałożnicami. Stał przed tą olbrzymią pochodnią, przypominając sobie, że czerwone światło promieniujace z jeziora, w czasie pochmurnych nocy, pochodziło właśnie stąd, z tego wiecznego płomienia. Wiedział, że teraz cała potężna warstwa wody dzieli go od własnego domu, od matki, brata, rabina Jiszaka, Samasa Jahiela i pozostałych. Gdyby tylko wiedzieli, co kryją nieznane głębiny ich jeziora! Tuż przed murami klasztoru Gimal zauważył, że jego wnętrze nie jest niezamieszkałe. Na balkonach i tarasach poruszali się najprawdziwsi ludzie - zakonnice i zakonnicy, wszyscy otoczeni tym samym mistycznym ogniem, który nie gaśnie, ale i nie parzy ich ciał. Świat w ogniu! Przygladał się im, jak niczym mary ze snu chodzą i pracują, nie zwracając uwagi na płomień, aż nagle poczuł całe okrucieństwo kary im przeznaczonej, pokutę, którą tu, wygnani na wieczność cierpieli. W pewnej chwili dostrzegł, jak z bramy klasztoru przybliża się do niego smukła zakonnica w zadartej koszuli i z potarganymi włosami. Cała jej postać była objęta ogniem, a wyraz twarzy był pożądliwy i lubieżny. Dotąd zadziwiający spokój Gimala niespodziewanie zamienił się w paraliżujący strach i chłopak w amoku pobiegł w kierunku jeziora, rzucił się do wody, popłynął na środek jeziora, i myśląc tylko o tym, aby przebić się na drugą stronę, z której przybył, spiesznie zanurkował, desperacko wierząc, że wytrzyma. Znikał coraz głębiej. Wkrótce dotarł do obszaru ciemności i szczęśliwy, że wystarczy mu sił i powietrza, myślał tylko o tym, że odtąd będzie posłuszny rabinowi Jiszakowi we wszystkim. Ale tego, co mu się teraz przydarzyło, nie mógł już zrozumieć. Nurkując naprężony, z jedynym zamiarem przebycia głębiny, która dzieliła go od ocalenia, raptem uderzył w muliste dno, podczas gdy w głowie zaświtała mu myśl: “Nie ma powrotu!”. Próbował kilkakrotnie, ale jeszcze bardziej zaplątał się w wodne zarośla, w jakąś oślizgłą trawę i błoto. Więc skoro nie miał już więcej powietrza, musial zawrocić w stronę klasztoru. Myślał jeszcze, że to wszystko jest tylko snem albo przywidzeniem, które są skutkiem długiego nurkowania. Miał nadzieję, że może zdoła się obudzić lub przynajmniej przepłynąć na odpowiednią stronę. Ale pomylił się, nie wiedząc, że przywidzenie i sen nie posiadają tak silnej i jasnej rzeczywistości, jaką miał świat, w którym się znalazł. I wtedy wynurzył się dokładnie przed klasztorem, gdzie na samym brzegu, nadal czekała ta sama, tajemnicza zakonnica - pochodnia z lubieżnym wyrazem twarzy.
 

Rafael, brat Gimala, który jako jedyny obserwował, jak ten nurkuje, i który widział w tym wszystkim jedynie zabawę, jakiej poddawali się pozostali rówieśnicy Gimala, przestraszył się, ponieważ Gimal już zbyt długo nie wypływał. Dlatego też wybuchnął płaczem i wkrótce już cała wieś wiedziała o zniknieciu brata. Wszyscy przybyli na brzeg: zapłakana matka, osłupiały i przerażony Samas Jahiel, rabin Jiszak, który wciąż jeszcze owładnięty był gorączką, i rybak Goen, który teraz na cały głos (zapewne zapomniawszy o podarowanym dukacie i obietnicy milczenia), opowiadał o dziwnym żółwiu, którego swego czasu wyłowił; przybyli też inni, znajomi i krewni Gimala. Późnym wieczorem już dla wszystkich było jasne, że Gimal się utopił. Długo przeszukiwano łodziami powierzchnię jeziora na wypadek, gdyby znaleziono zwłoki nieszczęśnika, by należycie je pochować.
 

Kiedy Gimal, świadomy tego, że już nigdy nie powróci do swojego świata, z opuszczonymi rękoma i pochyloną głową ruszył w stronę płonącej zakonnicy, nawet nie pomyślał, że w tej chwili szuka go cała wieś. Podniósł głowę i dwa kroki przed sobą widział rozświetloną twarz zakonnicy. Była niezwykle piękna i tym, co rzuciło się Gimalowi w oczy, były jej bujne włosy, całe w płomieniach. Nie wymówiła ani słowa, jedynie przyciągnęła go do siebie i objęła płonącymi ramionami jak stalowymi mackami. Gimal już nie wiedział, co się z nim dzieje, odczuwał jedynie pożądanie i nieskończone ciepło, widział, jak płomienie zajmują jego ciało. Czuł, jak w ogniu traci swoją istotę i jak znika, odchodząc gdzieś daleko.

Dopiero po siedmiu dniach odkąd Gimal znikł w głębinach jeziora, ten sam rybak Goen, który jako pierwszy schwycił niezwykłego żółwia, odnalazł ciało Gimala, zaplątane w sitowie i wodorosty, w miejscu, gdzie zgodnie z wierzeniami starych ludzi stał przeklęty klasztor. Wyrzuciła go tam zawsze niegościnna woda, która zwraca ze swych wnętrzności wszystko, co martwe i chore. Wkrótce zebrało się wielu ciekawskich, którzy oglądając niecodzienne zjawisko, cicho szeptali i rozpychali się łokciami. Między nimi był też Samas Jahiel, któremu odwrócone ciało Gimala, nadzwyczaj przypominało tamtego martwego żółwia w przykościelnej sadzawce. Spuchnięte ciało topielca w oczywisty sposób pokazywało, że się utopił, ale tym, czego nikt nie potrafił wyjaśnić, były już zsiniałe ślady oparzeń, pokrywające prawie całe ciało Gimala.
 


Goran Tribuson
Przełożyła z języka chorwackiego Ewa Szperlik
 

» wyślij znajomym | » drukuj | » powrót

 

0x01 graphic

Odwiedzin: 1196781copyright 2014 © podteksty.pl Wszelkie prawa zastrzeżone



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ANDJELE. Goran Karan, Teksty bałkańskie
Klasztor Wielki Meteor Meteory
Opis klasztoru i cudownego obrazu Matki Boskiej na Jasnogórze
mnisi przyjechali do klasztoru na?gustację trunków WLZVBL5ESJAREIU7MHMAYG525BJC3AJOFEAFUMY
Czerwony Klasztor w Pieninach
Kościół klasztorny cysterek w Chełmnie, ODK, Średniowieczna polska
PO CO SĄ W OGÓLE KLASZTORY ZAMKNIĘTE
Opis kościoła p.w. Trójcy, I. KO˙CI˙˙ p.w. ˙W. TR˙JCY I KLASZTOR, BONIFRAT˙W DAWNY TRYNITARZY oraz D
Idź do klasztoru,Ofelio
Rotunda św. Prokopa i klasztor norbertanek w Strzelnie
medycyna klasztorna fragmnet
Klasztor Batalha

więcej podobnych podstron