WOLA BOŻA


- 1 - 

Tego dnia Seweryn, uczeń IV kl. szkoły podstawowej, przyszedł na katechezę nieco podenerwowany. W jego głowie kotłowały się i kłębiły różne myśli. Wydawało mu się, że są to problemy nie do rozwiązania.

Wszystko postanowił jednak opowiedzieć pani katechetce, do której miał wielkie zaufanie. Kiedy koleżanki i koledzy udali się do swoich domów po spotkaniu katechetycznym, on pozostał w salce i przedstawił to, co go niepokoiło.

W niedzielne popołudnie z rodzicami i starszym bratem wybrał się na spacer. Po chwili wszyscy zauważyli samochód jadący z zawrotną prędkością. Nie minęło kilkadziesiąt sekund, jak mknący polonez z ogromną siłą uderzył w przydrożne drzewo. Dowiedzieli się potem, że w samochodzie zginęło dwoje ludzi, w tym młody 16-letni chłopiec. Przekazujący te informacje skomentował ten fakt słowami: nie wiem, czy śmierć tych ludzi była ich przeznaczeniem, czy też był to przypadek?

W tym momencie Seweryn przypomniał sobie jeszcze parę innych zdarzeń. Kiedyś, gdy pełnił służbę ministrancką przy ołtarzu Pana, zahaczył o stopień i z hukiem wywrócił się na posadzkę. Szybko wstał, lecz zadał sobie wtedy także pytanie usłyszane z ust znajomego: czy tak musiało się stać, czy był to znowu zwykły przypadek?

Innym razem niechcący wylał atrament na nowy obrus dopiero co położony na stole przez troskliwa mamę. Ogromna plama nie wróżyła nic dobrego po powrocie ojca z pracy... Seweryn zaś, gdy intensywnie czyścił zalany atramentem stół, po raz wtóry pytał siebie: czy to rzeczywiście  był przypadek, czy coś innego, czego nie potrafił zrozumieć?

Ks. Jęczek A., Świadkowie Bożej miłości, BK 6/1988I, a. 327

- 2 -

W żywocie św. Jana Bosko czytamy, że któregoś dnia miał on taki  przedziwny i znamienny sen. Ujrzał kilka statków, które płynęły po morzu. Na tych statkach płynęli salezjanie, to jest kapłani należący do założonego przez niego zgromadzenia zakonnego. Jechali do dalekich krajów, ażeby tam apostołować dla Chrystusa Pana. Morze jednak okrutnie się wzburzyło i niebezpiecznie rzucało statkami w różne strony. W dodatku atakowali je liczni wrogowie. Niekiedy zdawało się, że już nic tych statków nie uratuje od zatonięcia, od zguby. Ilekroć jednak udawało się im zbliżyć do statku admiralskiego tyle razy niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Na tym statku admiralskim znajdował się papież i dwie kolumny. Na szczycie jednej kolumny widniała Hostia święta, a na szczycie drugiej kolumny wizerunek Matki Boskiej Wniebowziętej.

Ks. Pielatowski K.., Maryja obrazem Kościoła, BK 1 /1989/, s.11-12

- 3 -

Karol, tak jak i wy, miał swoich kolegów, z którymi chodził do szkoły, ..., Bał w piłkę, służył jako ministrant do Mszy św. Lolek - bo tak na niego mówili - najbardziej lubił chodzić na roraty, Miał dużo swoich znajomych, jednak najbardziej na niego w domu czekała mama. Aż stało się coś, niedobrego! W 1929 roku mama jego umarła. Ojciec go przytulał, pocieszał, całował. Nieraz smutno i ciężko było mu siedzieć w pustym mieszkaniu, bo tatuś przychodził późno z pracy. Teraz tym bardziej było wokół niego wielu kolegów, znajomych. 4 grudnia 1932 roku znowu przeżywa coś strasznego, bo niespodziewanie umiera brat Karola, Edmund. Został tylko z ojcem, bez mamy i brata. W końcu, w czasie II wojny, jako młody chłopak, przeżywa ogromny cios - umiera mu ojciec i zostaje zupełnie sam.

Ks. Gościniak H., Jan Paweł II troszczy się o wszystkich, BK 2-3 /1989/, s.101-102

- 4 -

W ubiegłym roku katechetycznym, już blisko wakacji, zgodnie z planem, przerabialiśmy w klasie siódmej katechezę na temat śmierci. Właściwie to smutny temat, ale wzięty z życia - nie można więc przejść obok niego obojętnie, nie można tego tematu pominąć. Wszyscy uczniowie zgodzili się z moim stwierdzeniem, że każdy człowiek kiedyś będzie musiał umrzeć, odejść z tego świata. Wtedy zgłosiła się Hania: "Proszę księdza, przed kilku dniami zmarł nasz sąsiad. Był bardzo młody, miał niespełna 30 lat. Wszyscy w okolicy go żałujemy, bo nie tylko był młody, ale też bardzo dobry. Nigdy nie odmówił nikomu pomocy. Wiem też, że opiekował się samotną staruszką, mieszkającą w tym samym domu. Dlaczego właśnie on zachorował na raka, a nie nasz inny sąsiad, wiecznie pijany i bijący swą żonę i dzieci. Czy to jest sprawiedliwe?" Zapadła w klasie cisza. Za chwilę Hania dodała zrezygnowana: "Zresztą tyle jest w świecie niesprawiedliwości..."

Nie wiem, co miała jeszcze na myśli, ale dopowiedzieli to inni uczniowie zwracając uwagę na wojny toczące się w świecie, na umierające z głodu dzieci, na bogactwo jednych, a biedę innych ludzi i wiele innych jeszcze objawów niesprawiedliwości. Aż cisnął się na usta wniosek, że niesprawiedliwość tryumfuje, że do niej należy zwycięstwo...

Ks. Andrzejewski R., Tryumf sprawiedliwości, BK 3-4/1987/, s.146-147

- 5 -

Andrzej zdał do szóstej klasy. Na wakacjach, na kolonii wpadł w złe towarzystwo. Zaczął palić papierosy, przeklinać. Gdy rozpoczął się rok szkolny, coraz mniej się uczył. Nie odrabiał żadnych lekcji. Otrzymał już kilka dwójek. Zdarzyło się nawet, że był na wagarach. Mama Andrzeja została wezwana przez panią wychowawczynię do szkoły. Nie wiadomo jak dalej potoczyłyby się losy Andrzeja, gdyby nie lekcja religii, w której uczestniczył. Temat katechezy brzmiał: "Grzech i zło występujące w  9wiecie". Ksiądz katecheta mówił, że w świecie spotykamy wielu ludzi, którzy postępują źle. To grzech jest przyczyną wszelkiego zła, jakie dzieje się w świecie. Bóg jednak wszystkich ludzi kocha. Dla każdego przygotował wspaniały plan. Człowiek często nie dostrzega Bożego planu, zapomina o nim i dlatego popada w grzech. Staje się niewolnikiem grzechu. Z tej sytuacji jest wyjście. Tą Osobą, która może nam dopomóc, jest Jezus Chrystus. Należy uwierzyć w Jego Boską moc, więcej modlić się do Niego.

Andrzej po lekcji religii przyrzekł mamie, że się poprawi. Przypomniał sobie słowa księdza, że Chrystus może mu pomóc. Zaczął modlić się. Prosił, by mógł być tak, jak dawniej, dobrym chłopcem. Uwierzył w boską moc Jezusa.

Ks. Brodziak J., Wyzwolenie z niewoli, BK 2-3 /1985/, s.110

- 6 -

Kiedy byłem kapelanem szpitalnym, miałem możliwość obserwowania ludzi cierpiących. Codziennie wczesnym rankiem przechodziłem długimi korytarzami, mijając zapracowanych lekarzy, ofiarne pielęgniarki i czasem zapłakanych ludzi, którzy przychodzili do szpitala. by po raz ostatni pożegnać kogoś bliskiego. W pokojach zaś przebywali chorzy. Jedni bardziej cierpieli, inni mniej. Pewien Pan widząc księdza niosącego Pana Jezusa, powiedział głośno "Szczęść Boże" i pokornie przed Nim zgiął kolana. Natomiast w innej sali wszystkie panie spały i nie interesowały się tym, że Jezus chce im przynieść radość i ulgę w cierpieniu.

Najstarszym pacjentem w szpitalu był swego czasu mężczyzna, który liczył ponad 90 lat. Ile razy kapłan proponował: "Może chce pan wyspowiadać się i pojednać z Panem Bogiem?" - tyle razy ów starszy człowiek odpowiadał zdecydowanie: "nigdy". Jednak kiedyś sam poprosił księdza i powiedział mu tak: "Prawie całe życie codziennie chodziłem do kościoła, odmawiałem Różaniec św., a teraz Pan Bóg przykuł mnie do tego łoża boleści. Jak ja bardzo muszę cierpieć! Dlaczego właśnie mnie to spotkało?"

Ks. Jęczek A., W obliczu cierpienia, BK 1 /1985/, s.15

- 7 -

13 maja 1981 roku o godz. 17.00 byłem w Rzymie i wszyscy zgromadzeni przed Bazyliką św. Piotra czekaliśmy na Papieża. Z boku Bazyliki z bramy wyjechał stojący w otwartym samochodzie Jan Paweł II z uśmiechem na ustach, z miłością w sercu i błogosławił wszystkich zebranych na placu - tysiące Polaków pielgrzymów i wiele tysięcy z różnych narodów. Jeden zakręt i zbliżał się do podium, gdzie ustawione było krzesło jako tron papieski. Jeden krzyk radości unosił się ku miastu i niebu. Nagle radość i miłość zgromadzonych przerwały strzały z rewolweru. Ukryty zamachowiec, z nienawiścią w sercu do życia ludzkiego, do Papieża, jak przymrozek majowy zniszczył wszystko. Papież upadł na ręce asysty w samochodzie i zamiast do wystawionego tronu, zawieziono go "na syrenie" na operację do szpitala. Bóg przez ręce chirurgów ocalił nam Papieża. A myśmy wszyscy zastygli z przerażenia, stojąc i klęcząc osamotnieni na placu w modlitwie i śpiewie, czekając na wyniki kilkugodzinnej operacji.

Ks. Olejniczak Cz., Sakrament rodzący braci, BK 1 /1987/, s.15

- 8 -

Wojtek był wysportowanym, zdrowym chłopcem i bardzo dobrze się uczył. Miał również miły charakter i stąd też nie narzekał na brak przyjaciół. Jego rodzice wiązali w nim wielkie nadzieje. Planowali go posłać, po ukończeniu szkoły podstawowej, najpierw do szkoły średniej, a następnie na studia medyczne. Widzieli w nim już lekarza. Stało się jednak inaczej. Wracając raz wieczorem z treningu do domu, został napadnięty przez nieznanych osobników i tak dotkliwie pobity, że pozostał już nieuleczalnym kaleką.

Rodzice popadli w rozpacz. Kochali bowiem bardzo swojego syna i równocześnie uświadomili sobie bolesną prawdę, że skończyła się nagle ich nadzieja na zrobienie kariery życiowej przez Wojtka. Mieli nawet pretensje do Pana Boga, że dopuścił do takiego nieszczęścia. Wyrażali też swoje wątpliwości co do istnienia sprawiedliwości Bożej. Bo jakże Bóg może być sprawiedliwy, skoro pozwolił na taką wielką krzywdę niewinnego chłopca, dopuszczając równocześnie, by krzywdziciele pozostali nie ukarani? - pytali załamani rodzice Wojtka.

Ks. Hajda J., Pełnią się Boże zamierzenia, BK 3-4 /1984/, s.171

- 9 -

Dzień 13 maja 1981 r. pozostanie w pamięci nie tylko Polaków, ale wszystkich ludzi dobrej woli. Tego dnia, sześć lat temu, na Placu św. Piotra w Rzymie, rozległy się strzały z rewolweru. Pociski skierowane były na Ojca Świętego Jana Pawła II, który przejeżdżał otwartym samochodem wśród tłumów ludzi i błogosławił im. Źli ludzie chcieli pozbawić życia następcę św. Piotra. Długie godziny trwała w szpitalu walka o życie zranionego Papieża. Uratowano Go.

Po tym strasznym wydarzeniu wielu ludzi sądziło, że Ojciec św. będzie teraz ostrożny, zadba o swoje życie, zaprzestanie zbliżania się do rzesz, zamknie się w Watykanie i stamtąd będzie kierować Kościołem.

Nic podobnego. Owszem, otoczono Papieża wprawdzie kuloodporną szybą w samochodzie, zwiększono ostrożność, ale Ojciec św. wcale nie zaniechał spotykania się z wielkimi rzeszami ludzi. Nadal wyrusza z odwagą w apostolskie podróże, spotyka się z tłumami, głosi Chrystusa. Jego życie ustawicznie właściwie narażone jest na niebezpieczeństwo, mimo wszystkich środków ostrożności. Widocznie Papież uważa, że głoszenie prawdy o Bogu jest ważniejsze niż jego własne życie.

Ks. Andrzejewski R., Odważni wobec przeciwności, BK 5 /1987/, s. 282-283

- 10 -

Szymon ma teraz 6 lat. Chodzi do "zerówki". Poznałem go przed trzema laty. Był wtedy małym blondynkiem, mówił niewyraźnie, ale bardzo lubił chodzić do kościoła. Po powrocie do domu najchętniej bawił się w księdza - modlił się, śpiewał, mówił, że "odprawia Mszę św." Taki jest Szymon. Znam wielu innych chłopców: Przemka, który najbardziej lubi bawić się samochodami; Sebastiana, który pokazał siostrze katechetce język, i wielu, wielu innych. Kim będą? Nikt z nas nie wie. Wszystko zależy od Pana Boga, który dla każdego człowieka ma przygotowane specjalne zadanie, specjalne powołanie.

  Ks. Wygralak P., "Z ludzi wzięci - dla ludzi postanowieni", BK 6 /1987/, s. 332

- 11 -

Z pewnością niejedno z was słyszało o umierającej matce. Rzekła ona do otaczających ją dzieci: "Przynieście mi obraz Matki Boskiej". Kiedy dzieci przyniosły, pobłogosławiła je tym obrazem i powiedziała: "Do tej pory ja prowadziłam was przez życie tu, na ziemi, i kierowałam do życia wiecznego w niebie. Ja już odchodzę, bo taka jest wola Pana Boga. Od tej pory prowadzić was będzie do Boga i do nieba Matka Najświętsza, Maryja".

Ks. Dusza T. MSF, Matka prowadząca do Syna, BK 3-4 /1988/, s.167-168

- 12 -

"Zbawienie przyszło przez krzyż, ogromna to tajemnica.

Każde cierpienie ma sens, prowadzi do pełni życia.

Jeżeli chcesz mnie naśladować, to weź swój krzyż na każdy dzień i chodź ze mną zbawiać świat, dwudziesty już wiek.

Trzynastoletnia Małgosia też często nuci tę piosenkę. Lubi ją. W jej ustach słowa piosenki nabierają szczególnego znaczenia. Od urodzenia Małgosia jest kaleką. Prawie całkowicie sparaliżowana. Ciało jest jej zupełnie bezwładne. Umysł jednak, wprost przeciwnie, rozwija się lepiej niż prawidłowo. Odwiedzam ją w roku szkolnym raz na dwa tygodnie, by przeprowadzić z nią katechezę; przygotowuje się bowiem do sakramentu dojrzałości chrześcijańskiej, czyli bierzmowania. W czasie tegorocznych wakacji odwiedzałem ją nawet częściej. Rozmawialiśmy na różne tematy. Któregoś dnia zaśpiewała mi wspomnianą piosenkę i powiedziała: dla mnie słowa tej piosenki są "małą ewangelią". Proszę księdza, ja nawet nie modlę się o uzdrowienie, ale by wypełniło się wszystko tak, jak chce dla mnie Bóg.

Ks. Andrzejewski R., Zbawcze cierpienie, BK 1 /1987/, s.19

- 13 -

Moje kapłańskie życie liczy się tyle ile jest w nim Chrystusa. Dla Niego siedzę w konfesjonale nieraz po kilkanaście godzin, dla Niego staram się porozumieć z głuchą babcia i nie znającym podstawowych pojęć religijnych młodym inteligentem. Dla Niego czytam, patrzę w telewizor, robię wszystko by zrozumieć problemy ludzi. I wtedy rodzi się to najważniejsze przekonanie, że moje kapłaństwo jest potrzebne, że wciąż muszę wychodzić na przeciw ludzkim sprawom, uchylać drzwi ich mieszkań, być z nimi na co dzień. Poszukiwać ich na różnych drogach i zakamarkach. Gromadzić rozproszonych, leniwych, opornych. Ale wiem również, że winienem równocześnie oczekiwać ludzi, nie tylko ich poszukiwać.

Staram się wic być w konfesjonale, w salce katechetycznej i kancelarii parafialnej. Staram się tam czekać na nich. Muszę ich oczekiwać, aby gdy przyjdą, zastali mnie.

Bywa też tak, że nieraz nie chce mi się już czekać, trwać na stanowisku. Pokusa od takiej czy innej pracy duszpasterskiej często mnie nęka. Ale trwam! Trwam nawet wtedy, gdy samotność dokucza tak mocno, że staje się wprost nie do zniesienia. Na szczęście przychodzi chwila refleksji i wtedy się zastanawiam: "Gdybym miał własną rodzinę czy potrafiłbym tyle czasu poświęcić dla innych. Zapewne moje zatroskanie ograniczyłoby się wtedy tylko do tych najbliższych - do żony, dzieci... i nie miałbym czasu, aby pójść do salki katechetycznej, lub do konfesjonału, gdzie wciąż ktoś na mnie czeka. A przecież kapłan ma być dla wszystkich i wszystkim ma służyć.

Staram się więc wiernie trwać przy Bogu choć czasami mnie nuży i adoracja i brewiarz, i różaniec. Męczy mnie niekiedy ta pozycja jakby kosza na śmieci, do którego ludzie rzucają swoje różne brudy i zgryzoty. Ale równocześnie tu odkrywam wielki paradoks mojego życia kapłańskiego i im bardziej jakieś zajęcie mnie męczy, tym większą daje mi satysfakcję. Chcę wnosić w ludzkie życie dużo optymizmu a przede wszystkim wiary i miłości, bo to jest najważniejsze. Dlatego w moim kapłańskim posługiwaniu często proszę Pana aby mógł patrzeć na człowieka z miłością. Tylko wtedy można dawać innym prawdziwy Chrystusowy pokój.

- 14 -

Anna Frechcińska - Majewska napisała w jednej z gazet artykuł pt. "Potrzebuję pomocy najbliższych". Posłuchajmy:

Dawniej byłam zawsze wyjątkowo sprawna i zdrowa. Jeździłam na studenckie obozy narciarskie jako instruktorka, w lecie pływałam, chodziłam po górach, jeździłam autostopem po Polsce i różnych krajach Europy. Wszystko układało się świetnie.

Jeszcze podczas studiów wyszłam za mąż, urodziłam ;dzieci. Ukończyliśmy studia - ja socjologię, mąż leśnictwo, a ponieważ dostał prac w poznańskim, przenieśliśmy się do nowego domu, do lasu.

Z wielkim zapałem zabrałam się teraz do zupełnie nieznanej dotąd pracy - zajmowałam się domem i dziećmi, uprawiałam ogród warzywny, doglądałam sadu. Poza tym, rozpoczęłam pisanie pracy doktorskiej, byłam na studium doktorskim i co tydzień dojeżdżałam do Warszawy.

Mając 25 lat zaczęłam tracić równowagę, utykać, co przecież nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że taki może być koniec mojego zdrowia i sprawności fizycznej. Po zgłoszeniu się do lekarza specjalisty, lekarz stwierdził chorobę SM, która powoduje mniejszą lub większa niepełnosprawność fizyczną.

I rzeczywiście chodziłam z coraz to większym trudem. Obroniłam doktorat, była pewna, że gdyby na to mąż chorował, pomagałbym mu w miarę możliwości. Nie myślałam o tym, że w końcu może nadejść chwila, gdy stracę samodzielność życiową. Ale taka chwila nadeszła.

Stan mojego małżeństwa pogarszał się. Rozpadło się małżeństwo, a ja znalazłam się w domu rodziców. Teraz już potrzebna mi jest stała pomoc.

- 15 -

Na misji afrykańskiej nastąpiło dziwne zapoznanie się i zżycie w pracy dwóch ludzi: katolickiego kapłana - misjonarza i angielskiego lekarza - ateisty. Pracowali na tym samym terenie i nawet zaprzyjaźnili się ze sobą. Żadną jednak dyskusją nie można było przekonać angielskiego ateisty. Zdarzyło się, że musiał na kilka tygodni wyjechać do szpitala dla trędowatych. Po powrocie lekarz przyszedł do swojego przyjaciela księdza i rzekł: Ochrzcij mnie! Co się stało? Tak nagle? Dojrzałem odpowiedział. Siadaj i opowiedz, prosił kapłan. Spotkałem osiemnastoletnią murzynkę. Okaz piękności. Dwa tygodnie temu amputowano jej kończyny górne i dolne. Został tylko sam korpus z głową. Choroba jednak postępuje dalej. Będzie żyła jeszcze maksymalnie 6 miesięcy. Wie o tym, ale nie boi się śmierci. Normalnie o tym rozmawia, uśmiecha się. Rozmawiałem z nią dużo. Wyznałem jej że nie wierzę. Modliła się wtedy codziennie do Jezusa za mnie. Rzeczywistość pozaziemska dla niej nie była wcale mniej realna niż ta obecna.

Doszedłem do przekonania, że religia, która daje człowiekowi tak silne przeświadczenie, nie może być fikcją. Tego samego dnia odbył się chrzest.

- 16 -

Znałem pewną rodzinę. Wszyscy należący do niej byli ludźmi wierzącymi i praktykującymi. Spotkało ich nagle nieszczęście. Umarł ojciec, zostawiając matkę z dwojgiem dzieci. Żona bardzo przeżyła śmierć męża. Bliska była załamania. Przypadkowo spotkała zaprzyjaźnionego z rodziną księdza. Spontanicznie i z goryczą w sercu postawiła pytanie: "Dlaczego Bóg zabrał mi męża, dlaczego nie wysłuchał "mojej modlitwy w której prosiłam Go o błogosławieństwo? Czy warto być człowiekiem wierzącym?"

Pewien kapłan spotkał podczas jednej z wycieczek wakacyjnych obcokrajowców. Oni właśnie w czasie rozmowy opowiedzieli mu o przeżyciach związanych z ich synem. Był on uczniem klasy V - jedynym katolikiem wśród kolegów. Gdy dowiedzieli się o tym niewierzący koledzy, dokuczali mu w rozmaity sposób. Wyśmiewali się z niego, pokpiwali z uczęszczania na katechizacje i z jego praktyk religijnych. Syn często stawiał rodzicom pytanie: dlaczego wiara wymaga takiej ofiary?

 

Kilkunastoletni chłopiec został wzięty do niewoli, do obozu; pewnego dnia w czasie osobistej rewizji znaleziono przy nim krzyżyk. Został za to ukarany głodówką. Po upływie określonego czasu komendant wezwał chłopca na przesłuchanie. Na stole przed nim z jednej strony położył krzyż, a z drugiej żywność. Po chwili milczenia powiedział: wybieraj! Mimo głodu, który strasznie dokuczał, chłopiec wybrał krzyż.

- 17 -

Minęło 10 lat od śmierci mojej Mamy. I właściwie z jej śmiercią zaczęło się rozsypywać to wszystko, co nazywa się domem rodzinnym. Półtora roku później zmarł ojciec. Wracam myślami do domu rodzinnego. Przypominają mi się sceny, zdarzenia, ludzie.

I Piątek miesiąca, zima, jest ok. godz. 6. rano, budzę się. Ojciec wychodzi z domu do kościoła; całuje mamę w rękę, przeprasza za to wszystko, co było złe. Idzie do spowiedzi.

Wakacje, I piątek sierpnia. Lato owego roku było wyjątkowo deszczowe. Od rana piękna, wymarzona pogoda. Ludzie starają się prześcignąć w pracy na roli. Trzeba ratować zboże. Nie wiadomo, jak będzie jutro... Przed południem pracujemy w polu. Podczas obiadu ojciec komunikuje nam: "Nie dajmy się zwariować. Kto zmoczy, ten i wysuszy. Jeżeli taka jest Jego wola, na pewno zdążymy i uratujemy chleb. Po południu przerwa w pracy. Idziemy do kościoła. I sprawił Bóg owego lata, że nigdy tak suchego zboża nie zwoziliśmy do stodoły...

Jeszcze inny obrazek. Był w naszym domu rodzinnym zwyczaj wspólnej modlitwy - rodziców i nas dzieci każdego wieczoru. Patrząc oczami człowieka dorosłego uświadamiam sobie, jak bardzo zbawienny dla nas wszystkich był ten nabożny zwyczaj. Wszelkie waśnie, zatargi, gniewy mogły trwać co najwyżej do wieczora. Bo jakże to modlić się z chęcią odwetu, zemsty, gniewu...

 Jeden raz zdarzyło się, że było kilka takich dni, gdy każdy po swojemu się modlił. Rodzice bowiem poróżnili się między sobą. Wspominała później Mama: właściwie brak wspólnej modlitwy, bylejakość tej prywatnej ze świadomością, że coś nie gra w obliczu Boga, kazały Rodzicom wyciągnąć ręce do zgody. Życie i my, dzieci, nie skąpiliśmy zmartwień i trosk rodzicom. Pozostali przez całe życie wierni sobie, Bogu i nam. Gdyby przyszło odpowiedzieć na pytanie, skąd rodzice czerpali moc i siłę, by sprostać tym nie łatwym zadaniom - odpowiedź jest jedna: codzienna modlitwa, Msza święta w każdą niedzielę, częsta spowiedź i Komunia święta.

Jestem księdzem. Powołanie, w dzień mojego chrztu, wyprosiła mi moja dobra Mama. Była na tyle delikatna, że powiedziała mi o tym fakcie  w przeddzień mojego wyjazdu do Poznania, do zgromadzenia zakonnego. Bóg przyjął prośbę - propozycję mamy. Gdyby jednak Pan miał inne względem mnie zamiary i dał mi łaskę powołania do małżeństwa, założyłbym rodzinę. I na pewno na wzór rodziny, w której się wychowywałem, tworzyłbym swoją własną. I pragnąłbym mieć dużo dzieci, bo nas sześcioro i to jest coś cudownego.

Ks. Kotlarz K. TChr., Chrystus rękojmią jedności i wierności małżonków, BK 1-2 (1990), s. 82

- 18 -

Przed pięciu laty, tuż przed zakończeniem roku szkolnego, ogromne nieszczęście spotkało rodzinę ośmioletniej Asi i dwa lata młodszego Tomka. W słoneczny, czerwcowy dzień w wypadku samochodowym zginął tragicznie ich tatuś. Ogromna to była boleść. Na pogrzebie zgromadziło się bardzo wielu ludzi. Przyszli prawie wszyscy uczniowie i nauczyciele szkoły Asi. Dużo też było przedszkolaków z zerówki Tomka. Przyznam się wam, że zwilgotniały mi oczy, gdy widziałem, jak bardzo cierpieli Tomek, Asia i ich mama...

Po tygodniu poszedłem odwiedzić osieroconą rodzinę. Mama Asi powiedziała, że dziewczynka codziennie płacze szczególnie, gdy kładzie się do łóżka i zamiast, jak dotychczas dwóch całusów, otrzymuje tylko jeden, od mamy. Przeszedłem więc do pokoju Asi. Dziewczynka z płaczem zapytała: "Proszę księdza, niech mi ksiądz powie, gdzie jest mój tatuś?" - Jeżeli modlisz się dużo za niego, to z pewnością jest z Jezusem w niebie. - "To ja już nie będę tyle płakać, bo skoro jest z Jezusem, to musi być szczęśliwy".

- Tak, na pewno jest bardzo szczęśliwy.

Po pewnym czasie uśmiech wrócił na twarz Asi. Dziewczynka bardzo kochała swego tatusia, ale zdawała sobie już sprawę, że ostatecznym szczęściem człowieka jest Chrystus. On z resztą w rodzinie Asi zajmował zawsze pierwsze miejsce. Dzięki temu Asia pogodziła się z wolą Pana Boga.

 

Ks. Andrzejewski R., Bóg najwyższą wartością, BK 5-G /1990/, s. 325

- 19 -

W "Posłańcu Warmińskim przeczytałem kiedyś świadectwo kleryka na temat powołania. Jednym z przełomowych momentów w drodze do Boga tego młodego człowieka było stwierdzenie, że niektórzy koledzy wstają wcześnie rano i gdzieś wychodzą. Nietrudno było odkryć, że wychodzą do kościoła. Po pewnych oporach wewnętrznych dołączył do nich. Bóg uczynił resztę - dziś ten chłopiec jest w seminarium.

Ks. Bańkowski T. COr, Kapłan - pośrednikiem pomiędzy Sercem Jezusa a sercami ludzkimi, BK 1-2 /1990/, s.102

- 20 -

Młoda kobieta zdecydowała się iść na tzw. zabieg". W drodze do lekarza zostaje okradziona. Nie mając przy duszy ani grosza, przeklinając złodzieja - wraca do domu rozgoryczona. Zaczyna się zastanawiać: "może to palec Boży?" Po urodzeniu ślicznego synka modli się za złodzieja - dobroczyńcę...

Ks. Kołacz F., Służba życiu narodu, BK 1-2 /1990/, s.105

- 21 -

Jolę i Staszka poznałem na rekolekcjach dla Pomocników Matki Kościoła. Było to około 6 lat temu. Zastanawiali się wtedy nad swoim przyszłym małżeństwem. Przede wszystkim uderzająca była ich wolność wobec woli Bożej. Staszek modlił się, czy aby Bóg nie chce od niego kapłaństwa? Jola modliła się o światło Duch Świętego, by rozeznać przeszłość zgodnie z planami Boga. Modlitwa, aby Bóg posłużył się jednym dla uświęcenia drugiego, była wtedy na porządku dziennym i jest do dzisiaj wyczuwalna w całym ich życiu i zachowaniu.

Ślub zawarli około 5 lat temu w czasie pieszej pielgrzymki do Częstochowy. Znacie takie różańce na palec? Oni mają takie obrączki w formie takiego różańca ze złota. Jola ma wygrawerowane imię Staszka, a Staszek Joli, aby pamiętali, że mają się wzajemnie za siebie modlić o zbawienie. W ich małżeństwie jest wykluczona wszelka antykoncepcja. Każde dziecko jeszcze przed urodzeniem oddawają Matce Bożej. Trzy pierwsze noce poślubne postanowili modlić się o miłość i czystość w rodzinach rezygnując ze współżycia dla przebłagania za grzechy nieczyste. Tak samo postanowili robić w każdą rocznicę swojego ślubu. Chcą być małżeństwem apostolskim, dlatego w ich domu nie pije się i nie stawia alkoholu. Starają się każdego roku przeżyć rekolekcje zamknięte, a także ją dni skupienia dla innych małżeństw. Sam głosiłem krótkie rekolekcje przez nich zorganizowane. Nauki i spotkania były w domu prywatnym w Zielonej Górze.

Staszek i Jola pozwolili mi wykorzystać znajomość ich życia, jeśli z tego ma wyniknąć jakieś dobro. Sami takie dawają świadectwo na różnych spotkaniach, że jest możliwe życie w czystości właściwej małżeństwu i w poszanowaniu praw Boga.

O. Kazmierczyk J. OFMConv, Sakramentalność rodziny, BK 1-2 /1990/, s.109

- 22 -

W Oświęcimiu uciekł jeden z więźniów. Obozowicze stali przez cały dzień na baczność na placu apelowym w oczekiwaniu, kiedy odnajdzie się uciekinier. Jednak nie znalazł się. Na plac apelowy przyszedł sam komendant Fritsch, aby dokonać wyboru na śmierć głodową dziesięciu za jednego. Ta śmierć była powszechnie uważana za najgorszą. Straszne rzeczy opowiadano sobie o męczarniach konających z pragnienia i głodu. Przechodząc koło bunkra głodowego można było usłyszeć przekleństwa, jęki i wycia. Dobrowolna śmierć z miłości św. Maksymiliana była "jakby uderzeniem pioruna", "rozładowaniem pioruna, "rozładowaniem atmosfery", jak zeznawali uratowani z obozu.

Fritsch przechadzał się wzdłuż stojących szeregów więźniów i wskazywał tych, którzy mieli umrzeć. Los padł na pana Franciszka Gajowniczka z Brzegu nad Odrą. Wyszedł z szeregu ze słowami: "Jak mi żal żony i dzieci, które osierocę. Słowa usłyszał św. Maksymilian. Wystąpił nie wezwany. Stanął przed Fritschem. Ten sięgnął ręką do kabury. Nie wiedział, czego chce więzień, czy w jakiejś ostateczności nie rzuci się - ale  nie! Pyta, kim jest i czego chce. Jestem księdzem i chcę uratować innego.

To nie słychane! Tu życie tak mało znaczyło, a ktoś chce swoje oddać, aby   uratować innego? Kiwnął ręką i pan Gajowniczek wstąpił do szeregu, a Maksymilian kończył szereg idących do bunkra głodowego  : Co wtedy myślał? Widział zapewne przed oczyma ojca rodziny, widział ,,  tą rodzinę, która odzyska ojca i przez to będzie pełna. Widział i tych biednych skazańców, którzy nie będą umierać w przekleństwach, ale z coraz z cichszym śpiewem pieśni maryjnych na ustach. Wyspowiadają się i otrzymają rozgrzeszenie. Może widział i to rozładowanie atmosfery w obozie i zwycięstwo miłości nad nienawiścią. W końcu pokolenia rodzin, które będą się wpatrywać w Jego świetlany wzór. Pragnął spełnienia dziecięcej wizji o koronach białej i czerwonej. Mówił dużo wcześniej, że chciałby, aby wiatr rozwiał jego prochy, by nawet one głosiły całej ziemi chwałę Niepokalnej. Być może wtedy, gdy siedział w bunkrze oparty o ścianę, zupełnie nagi, na betonie, zapatrzony w dal, już nieczuły, niepomny siebie, być wtedy zobaczył oczy Tej, która go zachwyciła w dziecięcej wizji?..

Ta, której służył całym życiem, podała mu teraz koronę białą i czerwoną.  Właśnie przez tę czerwoną koronę męczeństwa z miłości biała nabrała szczególnej bieli.

O. Kaźmierczyk J. OFMConv, Sakramentalność rodziny, BK 1-2 /1990/, s.115

- 23 -

W parafii w Gdańsku można często zaobserwować rodzinę, zdążającą na niedzielną sumę. I nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie to, że matka, młoda przystojna kobieta nie idzie samodzielnie, ale jedzie na wózku inwalidzkim, pchanym przez jej męża, również młodego jeszcze mężczyznę. Obok kroczą dwójka dorastających dzieci. Co się stało? On, prężny, młody marynarz; ona studentka Gdańskiego Uniwersytetu - dostrzegli się, pokochali i pobrali. Ślub odbył się podczas Mszy Świętej, może dla uświetnienia i podkreślenia rangi uroczystości, do której oboje podeszli rzetelnie, z wiarą.

Minęło kilka lat, pełnych trudu i nadziei na świecie dalsze życie. Pływanie ułatwiło zdobycie funduszu na zbudowanie małego domku; dwójka pięknych, zdrowych dzieci - wszystko zapowiadało dostatnią, spokojną i szczęśliwą przyszłość. Po powrocie z kolejnego rejsu mąż zabrał żonę do miasta dla dokonania zakupów. Żona w drodze powrotnej zasłabła w samochodzie, trzeba ją było na rękach przynieść do domu, bo nogi straciły władzę. Bezpowrotnie! Żona i mąż znaleźli się w zupełnie nowej sytuacji, wymagającej bohaterstwa i poświęcenia obojga małżonków. I oboje stanęli na wysokości zadania. Uratowała ich małżeństwo wiara, a ich wsparciem i  mocą stała się Eucharystia. Zwłaszcza żona zaczęła jakby nowe życie. Przyjęła swoje kalectwo z poddaniem /choć nie przyszło jej łatwo) i z ufnością; że może kiedyś jej próba się skończy; jest nadal ośrodkiem życia całej rodziny, troszczy się o najbliższych, spełnia rolę matki i żony jakby nic się nie zmieniło. Ze swoimi cierpieniami fizycznymi nie dzieli się z nikim. Ilekroć mąż wraca z rejsów, których częstotliwość ograniczył do minimum starczającego na utrzymanie rodziny, wszyscy wspólnie uczestniczą we Mszy św. i przyjmują Komunię św. I mąż pochylony z miłością nad żoną, daje swą postawą świadectwo prawdzie, że małżeństwo czerpiące siły z Eucharystii, jest więzią na całe życie, na dobro i zło!

Ks. Duda S. CR, Małżeństwo a Eucharystia, BK 3-4 /1990/, s.134

- 24 -

Adam nosił w sobie to pragnienie od dawna. Nie wiedział, kiedy konkretnie ono się zrodziło. Lękał się na samą myśl o tym, że to właśnie on chce być misjonarzem. Fascynowała go praca wśród ludzi, którzy niewiele wiedzą o Chrystusie, bądź Go w ogóle nie znają. Zdawał sobie sprawę z tego, że opuści kiedyś ukochanych rodziców, przyjaciół, ojczyznę, by "iść na cały świat i głosić Ewangelię wszelkiemu stworzeniu" /Mk 16,15/. Jeszcze przed przyjęciem święceń kapłańskich podejmuje decyzję: "Oto jestem, poślij mnie!" Na realizację swoich życiowych planów Adam otrzymuje błogosławieństwo rodziców żyjących na co dzień dojrzałą wiarą i świadomych swojej chrześcijańskiej odpowiedzialności za "tych, co szukają prawdy /KK35/. Wyjeżdża do Afryki, by tam - jako misjonarz - świadczyć o miłości Boga do każdego człowieka.

Ks. Kieżel B., Posługa misyjna rodziny chrześcijańskiej, BK 3-4 /1990/, s.140

- 25 -

Studentka Agnieszka może nam coś o tym powiedzieć: "Matka wyjeżdżała czasem do rodziny. To są najpiękniejsze wspomnienia z mojego dzieciństwa. Wtedy była cisza, której tak wszyscy byliśmy w domu spragnieni. Spokojnie odrabiałam lekcję, ojciec wypoczywał po pracy, babcia krzątała się po kuchni. Powoli zbliżał się dzień jej powrotu. Wracał strach, gdy usłyszałam na schodach jej ciężkie kroki. Nienawidziłam jej, jak nienawidzi się ojca pijaka. Nie miałam siostry, nie miałam brata, z którym mogłabym dzielić gorzkie dzieciństwo. Okropne jest życie samotnego dziecka w domu, w którym rodzice nienawidzą się. Nie znałam nigdy nędzy i ale znam ból dziecka które zrywa się na każde słowo matki wypowiedziane głośno w innym pokoju. Modliłam się o to, aby Bóg odmienił moją mamę.

/W dobrej i złej doli, s. 62/

Ks. Tulin S. COr, Powołanie do życia w rodzinie - talentem do wykorzystania, BK 3-4 /1990/, s.170

- 26 -

"Wszystko wydawało się tak normalne w naszym małżeństwie. Była najpierw płomienna miłość, był ślub, wystawne przyjęcie z okazji ślubu kościelnego, poczucie, że dobrze nam razem, oczekiwanie na dziecko, narodziny Piotrusia. Potem jednak to już raczej nie przewidziane wydarzenie. Nie myślałam, że dzień ostatniego maja będzie zarazem ostatnim dniem, w którym poruszyłam się o własnych siłach i na własnych nogach. Pierwszego czerwca byłam już kaleką. Od tego dnia wszystko się odmieniło w moim życiu. Ze łzami w oczach zdecydowałam się wypowiedzieć do męża słowo: "Możesz zabrać Piotrusia i odejść, ja ci już nie będę potrzebna. Pozostał, powiedział, że teraz kocha mnie jeszcze bardziej, teraz gdy tak potrzebuję miłości i pomocy".

Ks. Tulin S. COr, Powołanie do życia w rodzinie - talentem do wykorzystania, BK 3-4/1990/, s.171   

- 27 -

Pewien artysta namalował obraz, na którym przedstawił ważki wycinek z życia ludzkiego, a mianowicie: przez pustynię idzie dwoje ludzi - starszy mężczyzna i dorastający młodzieniec. Widać, że prowadzą jakąś dyskusję, mają sobie niejedno do powiedzenia. W pewnym momencie mijają kroczącego w ich kierunku również mężczyznę, który - gdy na niego popatrzeć - przypomina postać Chrystusa Pana. Ale obaj rozmówcy są tak mocno zajęci swoimi sprawami, że przeszli obojętnie obok owego piechura. Dopiero po jakimś czasie - jak wskazują na to ślady ich stóp - zatrzymali się, aby zwrócić uwagę na człowieka, którego minęli w bardzo bliskiej odległości. Uświadomiwszy sobie, KOGO przeoczyli, stanęli w bezruchu i milczeniu.

Starzec niezmiernie zawstydzony opuścił głowę i chciał jak gdyby po wiedzieć: "Ja, człowiek starszy, doświadczony, od którego ma się prawo więcej" dać, miałem tak wielka szansę, uwieńczyć moje dotychczasowe trudy, wysiłki i prace łaską błogosławieństwa samego Boga, który na pewno jest na większą wartością dla człowieka, a nie stanąłem na wysokości zadania". Ów zaś młody człowiek z głową nieco wzniesioną i z przerażeniem malującym się na twarzy zdaje się mówić: "Szkoda! Nadarzyła mi się wielka okazja i to w tak młodym wieku, lecz - niestety - zaprzepaściłem ją".

Ks. Jeziorski H., Gotujcie drogę Panu, BK 5-6 /1990/, s. 277

- 28 -

Słyszałem kiedyś historię o małym chłopcu. Kiedy miał 4 lata, zmarła mama. Płakał ze wszystkimi, ale nie wiedział dobrze co się stało. Nie rozumiał, że ona odeszła już na zawsze. Pamiętał jednak wiejską drogę, którędy odprowadzali mamę, a potem już nie wrócą. Brakowało mu mamy.

Szukał jej, pytał o nią, płakał, czekał. Wychodził na drogę, którędy odprowadzali mamę. Stał i długo patrzył... Pewnego dnia ojciec podszedł do niego zadając pytanie: "Stasiu, za kim ty tak wyglądasz? Chłopiec odpowiedział: "Tatusiu, bo jak patrzę w tamtą stronę, to mi się wydaje, że stamtąd przyjdzie mama".

Ojciec wziął chłopca za rękę, bo wiedział że mama już nie wróci... Na pewno jest wam żal małego Stasia. Gdy zabrakło mu mamy, czekał, bo wierzył, że mama przyjdzie.

Ks. Gościniak H., Poznać Chrystusa, BK 5-6 /1990/, s. 284

- 29 -

Jest taka legenda że, gdy pasterze pobiegli, by odnaleźć Dzieciątko, jeden z nich został i nie chciał pójść. Dopiero po pewnym czasie gdy cała brać pasterska długo nie wracała, zabrał się i też poszedł. Gdy doszedł do stajenki z ciekawości zajrzał przez próg, nie widział jakoś tego Dzieciątka, o którym słyszał od Anioła. Dziwiło go tylko bardzo, czemu jego koledzy klęczą jacyś zapatrzeni i modlą się gorąco. - "Nie widzisz co się tutaj dzieje?" - powiadają drudzy. - Nie widzę" - "Naprawdę nie widzisz?" - "Nie, nie widzę. Chciałbym zobaczyć co wy widzicie, ale co na to poradzę, że nie widzę. „A czy dałeś podarunek Dzieciątku?" - "Nie, nic nie dałem". "No, to daj co prędzej, a zobaczysz!

Pasterz zdjął wtedy swój kożuch i okrył nim żłób. I oto w tej chwili przejrzał. Zobaczył cudne Boże Dzieciątko i uklęknął, a jego serce napełniła błoga radość.

Ks. Wnęk J., "Pan z nieba przychodzi; BK 5-6 /1990/, s. 292

- 30 -

W książce Zofii Kossak "Bez oręża" znajdujemy rozmowę pomiędzy jednym z towarzyszy św. Franciszka a przedstawicielem Stolicy Apostolskiej. Rozmowa toczy się na krótko przed audiencją Franciszka u papieża Innocentego III, na której mają się rozstrzygnąć losy reguły ułożonej przez Biedaczynę z Asyżu. Kardynał nie robi wielkich nadziei. Mówi, że reguła nie zostanie zatwierdzona ze względu na radykalizm ubóstwa, jakiego wymaga Franciszek od siebie i braci. Brat Sylwester argumentuje pytaniem: czy jeśli Ojciec św. nie zatwierdzi reguły, nie da tym samym do zrozumienia, że Ewangelia jest niewykonalna?

Ks. Bańkowski T. COr, Czy Ewangelia jest niewykonalna?, BK 5-6 /1990/, s. 350

- 31 -

W książce Andrzeja Drzycimskiego i Adama Kinaszewskiego: "Dziennik Internowanego, zawierającej zapiski internowanych ze Strzebielinka, czytamy pod datą 9 kwietnia /Wielki Piątek/: Kilka minut: przed 15"" poszedłem do kaplicy. Trafiłem akurat na przerwę i przez dobry kwadrans mogłem posiedzieć samotnie na ławce... Otworzyłem tekst Ewangelii Świętego Marka, a potem Łukasza opisujący dzień Męki Pańskiej. Autor pisze dalej, że ta lektura połączona z modlitwą uspokoiła go, uświadomiła, że jest analogia pomiędzy internowaniem w Strzebielniku a uwięzieniem Chrystusa w Jerozolimie. Że nie liczy się odległość czasowa tych wydarzeń. Ojciec nie uwolnił Chrystusa od męki, ale z tej męki wyprowadził tyle dobra. Bóg nie uchronił wielu od internowania, ale ich cierpienie zaowocowało dobrem dla Ojczyzny.

Ks. Bańkowski T. COr, Czy Ewangelia jest niewykonalna?, BK 5-6 /1990/, s. 351

- 32 -

W 1917 r. w miejscowości Fatima Matka Boża ukazała się trojgu dzieciom. W Portugalii w tym czasie ludzie nie żyli dobrze. Nie zachowywali przykazań Bożych, opuszczali Mszę św., nie zachowywali postów, nienawidzili się. Żyli tak, jakby nie było piekła i nieba. Matka Boża przyszła, aby uratować ludzkość przed karą. W jednym widzeniu dzieci zobaczyły morze ognia jakby w środku ziemi. W płomieniach dzieci zobaczyły szatanów i dusze potępionych podobne do przeźroczystych i palących się węgli. Płomienie paliły, ale nie spalały. Dusze były rzucane na wszystkie strony przez te płomienie wśród życia i straszliwych krzyków. Demony były straszliwe i obrzydliwe. Ten widok trwał tylko przez chwilę. Łucja mówiła, że chybaby poumierali z przerażenia, gdyby Matka Boża im nie obiecała, że na pewno będą zbawieni. Matka Boża dziecią, Łucji, Hiacyncie i Franciszkowi, powiedziała, że mogą wiele dusz wybawić z piekła, jeże/i będą odmawiać różaniec i ponosić ofiary. Odtąd dzieci wiele modliły się. Gdy Hiacynta i Łucja szły do szkoły, najmłodszy Franciszek nieraz długie godziny spędzał na modlitwie. Cała trójka dzieci pasała owce swoich rodziców. Franciszek wynalazł sposób, by złożyć ofiarę za grzeszników. Dzieci dały swój chleb owcom, a same pościły. Gdy spotykali biednych, to chleb oddawali biednemu. Innymi razem, gdy był straszny upał, postanowili nie pić. Woda została wylana do wyżłobienia skalnego i wypiły ją owe. Hiacynta ofiarowała ból głowy za grzeszników. W chorobie piła mleko, którego bardzo nie lubiła. Nawet specjalnie nie odwiedziła brata, by ofiarować swoją tęsknotę.

O. Kaźmierczak J. OFM Cons, Z dziećmi ku Kongresowi Eucharystycznemu, BK 5-6 /1990/, s. 362

 - 33 -

Był rok 1940, a więc czas wojny. Ksiądz proboszcz po drodze spotkał płaczącą dziewczynkę. Spytał ja, czemu płacze. Ona odpowiedziała, że nie ma nikogo i nie ma gdzie się podziać. Ksiądz proboszcz zabrał ją na razie na plebanię. Nie mógł jednak nikogo znaleźć, kto by się zaopiekował dzieckiem. Dziewczynka była więc u proboszcza. Ksiądz przygotowywał ją do I Komunii św. i uczył składać Panu Jezusowi drobne ofiary. Pewnego razu zobaczył, że dziewczynka weszła do kościoła i położyła obok tabernakulum lalkę. Chciała ofiarować Jezusowi najpiękniejszą zabawkę. Proboszcz szedł nieraz do kościoła na prywatną modlitwę i dziewczynka takie uklękła obok i się modliła. Zaczęło się współzawodnictwo w nawiedzeniu Najświętszego Sakramentu. Niedługo dziewczynka przyjęła Komunię św. W 1944 roku dziewczynka musiała pójść do szpitala. Zawiadomiono księdza że nadchodzi śmierć. Dziewczynka jakby coś przeczuwała, spytała księdza: Kto z nas dostanie się pierwszy do nieba? Ksiądz proboszcz ze łzami w oczach odpowiedział, że ten, kto bardziej kocha Pana Jezusa. Wracał wieczorem i zatrzymali go żołnierze niemieccy. Była godzina policyjna. Ksiądz został rozstrzelany godzinę po śmierci tej dziewczynki.

O. Kaźmierczak J. OFM Conv, Z dziećmi ku Kongresowi Eucharystycznemu, BK 5-6 /1990/, s. 364 - 365

- 34 -

W czasie okupacyjnych lat na ulicach Warszawy pojawiały się długie listy osób, którym zabrano życie. Z drżeniem serca studiowano te spisy, a usta szeptały modlitwę do Boga, aby nie było tam osób bliskich i kochających. Zdarzyło się, że pobożna kobieta i matka natrafiła na imię i nazwisko swego syna. Nie mogła się z tą wieścią pogodzić. Płacz i łzy, zwątpienie w sens dalszego życia i nawet pretensje do samego Boga... Były też gesty bluźnierstwa wobec Boga. po kilku dniach, gdy już powoli się godziła ze swym losem, kiedy wypłakała swoje łzy, na progu domu pojawił się syn, zdrowy i cały. Tylko nazwisko i imię było zbieżne z człowiekiem z wojennego ogłoszenia. Matka ta przeżyła zmartwychwstanie swojego syna", zmartwychwstanie swoich nadziei. Przyszedł też do serca wielki żal do samej siebie, że nie wystarczyło zaufania do Boga, że trudności pogodzenia się z losem doprowadziły aż do gestów bluźnierstwa.

Ks. Tulin S. COr, Zwycięzca śmierci, piekła i szatana, BK 3-4 /1993/, s.136

- 35 -

Otrzymali paszporty bez prawa powrotu. Na dworzec, z którego udać się mieli do "nowej ojczyzny, odprowadzili ich opiekunowie. Stali teraz razem z ich dwójką dzieci i trzecim pod sercem, małymi tobołkami stanowiącymi cały majątek na drogę w nieznane. Pociąg zatrzymał się, po chwili ruszył już z nimi. Ostatnie spojrzenie na ojczyste strony, które trzeba było pożegnać na zawsze. I ten bunt, który rodził się w jej sercu... Patrzyłam - odpowiada Katarzyna - na męża z wyrzutami. Dlaczego właśnie my, skazani na tułaczkę, mieliśmy płacić taką cenę za prawdę? Tylu przecież kolegów Bronka z Solidarnością zostało w zakładzie. Oni też mówili prawdę! Co teraz będzie? Zabrali nam po ludzku wszystko: dom, rodzinę, bliskich". Bronek rozumiał moje spojrzenia. Przytulał mnie do siebie, ocierał łzy z moich oczu i powtarzał: "Nie martw się, nie zginiemy, przecież Bóg jest z nami!

Całą podróż towarzyszyła im tylko jedna myśl: jak wyglądać będzie teraz nasze życie? Naszym pierwszym domem stał się obóz dla uchodźców w Hindfeld, niewielkiej wiosce w zachodnich Niemczech. Dostaliśmy mały pokój z piętrowymi łóżkami. Rozpoczął się koszmar obozowych dni, który przetrwać pozwoliła nam jedynie wiara. Nieudolnie jeszcze, więcej na migi, dowiedzieliśmy się, że w pobliskiej wiosce Herbstadt jest katolicki kościół. Tam udaliśmy się w najbliższą niedzielę, by szukać siły do życia w nowej ojczyźnie". To była pierwsza Msza św., której nie rozumiałam - podkreśla Katarzyna. - Patrzyłam na kapłana, który w obcym jeszcze wtedy dla mnie języku, sprawował Najświętszą Ofiarę. Myślami byłam w moim parafialnym kościele, chciałam teraz wszystko przypomnieć sobie, jak było po polsku. Gdy było trudno, łzy dopełniły pustkę.

Po skończonej liturgii zostaliśmy jeszcze w kościele, nie mogliśmy stamtąd wyjść. Było nam tu tak dobrze, czuliśmy prawdziwą bliskość Boga i to pozwoliło zapomnieć o całym trudzie przyszłości, przed którą staliśmy. Nasze skupienie przerwał okrzyk radości Pauliny: "Mamo! Nie jesteśmy sami. Patrz, tu jest polski obrazek! Szybko i zdecydowanie podeszłam do dziecka, i wzięłam obrazek do ręki. Rzeczywiście, serce ścisnęło mi się mocno. Polskimi czcionkami wypisane były słowa z Ewangelii św. Jana: "Pan mój i Bóg mój / J 20, 28 /, potem imię i nazwisko polskiego kapłana:

"Bronek! - krzyknęłam z radości - Tu jest polski ksiądz, może będzie polska Msza święta? Musimy go spotkać!"

W tym osamotnieniu nagle poczuliśmy się inaczej. Bóg o nas pamięta! On przy nas i chce, byśmy w Nim złożyli całą nasza nadzieję. I potem zaraz szybko myśl o tym, jak często stajemy się ludźmi małej wiary, jak wiele trzeba nam jeszcze się uczyć, by stać się godnymi Jego uczniów. Nasze kroki skierowaliśmy z obrazkiem do miejscowego proboszcza. Powiedział, że istotnie przyjeżdża tutaj polski ksiądz i pomaga w parafii. Stąd tam - tego dnia obrazek szczęścia i nadziei widni na ścianie, przy której stało piętrowe łóżko.

Nadszedł oczekiwany czas spotkania. Przyjechał. Najpierw było zdziwienie, gdy po skończonej Mszy św. niemieckiej usłyszał naszą polską mowę. Radość w naszych oczach, łzy szczęścia. I było to najważniejsze - Eucharystia, której nie zapomnę do końca życia. Taka sama, jaką pamiętałam z naszego kościoła. Wszystko było zrozumiałe, takie bliskie słowa i gesty kryły w sobie tyle treści i mówiły o Bożej obecności! Patrząc na ołtarz, przy którym stanął polski kapłan zrozumieliśmy, że Jezus przyszedł do nas, jako do apostołów po zmartwychwstaniu, by wlać w nasze serca pokój i nadzieję, byśmy stali się ludźmi wielkiej wiary. Jasne się teraz stały do końca słowa ze znalezionego obrazka: Pan mój i Bóg mój /z pamiętnika prywatnych wspomnień/.

Ks. Kucharski J., Wspólnota w Łamaniu chleba i w modlitwie, BK 3-4 /1993/, s.145-146

- 36 -

Pracował uczciwie przez długie lata, oszczędzał i składał pieniądze w miejscu tylko sobie wiadomym. Nikomu w rodzinie nie zdradził swojej tajemnicy. Twierdził, że musi zabezpieczyć się na przyszłość, gdyż do końca swoich dni chce być niezależny pod względem materialnym. "Koniec" przyszedł wcześniej niż się spodziewał. Zaskoczony tym faktem nie był już w stanie wskazać rodzinie miejsca, w którym przechowywał swoje znaczne oszczędności. Po jego pogrzebie przeszukano cały dom i przekopano ziemię w Ogrodzie, ale niczego nie znaleziono. Nikt nie skorzystał z owoców jego pracy. Być może ktoś w przyszłości przypadkowo odnajdzie ukryte papiery wartościowe i wówczas będzie mógł podpalić nimi w piecu.

- 37 -

Dawniej, gdy lutowe mrozy mocno ścisnęły, zgłodniałe wilki zaczęły już dobierać się do biednych chłopskich zagród. Wtedy Maryja z zapaloną gromnicą w ręku wychodziła, by je odpędzić. Ten obraz przez pokolenia był ilustracją do dzisiejszego święta. Ukazywał on dobroć Tej, która jest nasz obroną, która światłem odpędza niebezpieczeństwa czyhające w ciemnościach na człowieka.

W starożytnym Konstantynopolu w dzielnic portowej znajdowała się świątynia ozdobiona obrazem Matki Bożej. Miejscowi nazywali ten obraz Hodegitria czyli Matka Boża wskazująca drogę. Trzymała bowiem na tym obrazie Dziecię Jezus, a drugą ręką wskazywała na Swego Syna, błogosławiony owoc żywota swojego. Nie tylko konstantynopolitańskim portowcom, ale i nam wskazuje drogę, którą mamy kroczyć my - "żeglarze" na morzu czasu narażeni na burze i wichury.

Ks. Krzysztof Ryszka SYNAMI ŚWIATŁOŚCI JESTEŚMY BK 86/5

- 38 -

- Pobożny, dobry syn, który chętnie z rodzicami modlił się wspólnie, oświadczył po maturze: "Już tego robić nie będę - słabo wierzę". Rodzicewią: "Jak uważasz, ale wiedz: będziemy dwa razy tyle klęczeć - za ciebie". Po kilku latach. syn wraca z oświadczeniem: "Wstępuję do klasztoru, gdybyście mnie siłą albo krzykiem zmuszali - może do dzisiaj pozostałbym niewierzący?" (z książki Miłość i powroty).

GRZECH MILCZENIA BK 87

- 39 -

Dzieci w kościele św. Jana w Stargardzie Szczecińskim po Komunii św. śpiewają pieśń, której słowa brzmią:

By być jak Jezus, by być jak Jezus,

Tego pragnę, by być jak On.

Przez życia troski, z ziemi do chwały,

Tego chcę, by być jak On".

Pomyślcie, jak cudowny byłby świat wokół nas, gdyby każdy pamiętał o tym! Jak cudowny byłby świat, gdyby wszyscy, dorośli a dzieci, w domu,  w szkole, w tramwaju, w kolejce do sklepu, na podwórku, w zakładzie pracy - pragnęli chociaż trochę, być jak Jezus".

EUCHARYSTIA - ŹRÓDŁEM JEDNOŚCI I ODRODZENIA BK 87

- 40 -

W czasie pieszej pielgrzymki do Częstochowy jeden z jej uczestników, górnik, złożył "świadectwo życia". Opowiadał o tym jak to byt, statystycznym Polakiem" ze wszystkimi wadami i nałogami. Byłby do dzisiaj takim samym. Momentem zwrotnym stały się dla niego wydarzenia sierpniowe 1980 roku. Wraz z kolegami podjął się czynnego zaangażowania w sprawę świata pracy. Poczuł się wreszcie odpowiedzialny za swoje czyny. Olśniony tymi wydarzeniami przeobrażał siebie z dnia na dzień. Odrodzona wiara, pamięć przeżytych dni, szacunek wobec tych, którzy są nieugięci, skłania go do dalszego trwania w tym świadomym wyborze.

Ks. Piotr Olech SVD ŚWIATŁO CHRYSTUSA BK 87

- 41 -

Podczas II wojny światowej został zbombardowany jeden z kościołów  w którym stała na ołtarzu piękna, marmurowa figura Serca Jezusa. Pan Jezus miał wyciągnięte ręce w zapraszającym geście: Przyjdźcie do mnie wszyscy..." Gdy po bombardowaniu ludzie weszli do kościoła, piękna figura leżała na posadzce. Ostrożnie ją podniesiono i okazało się wówczas, że Pan Jezus ma utrącane dłonie. Po zakończeniu wojny jednego dnia odwiedzili kościół żołnierze wracający z frontu. Jeden z nich długo stał zamyślony przed figurą Pana Jezusa. Po chwili wziął kartkę papieru i coś napisał po czym przywiązał do utrąconych rąk Pana Jezusa. Ludzie modlący się przed tą figurą czytali napisane na kartce słowa: „Nie mam już odtąd żadnych innych rąk, tylko wasze".

Ks. Grzegorz Senderski KOŚCIÓŁ CHRYSTUSOWY OWCZARNIĄ BK 87

- 42 -

Zwierza się emerytowany nauczyciel: "W skwarne lipcowe popołudnie idę ulicą miasta. Mijam obcych ludzi, którzy mają własne kłopoty i radości. Jestem im obojętny. Ot, może któraś strojnisia zerknie z lewa na moją nienowoczesną postać i pomyśli: stary dziadyga. Wśród gwaru ulicy czuję się samotny, przez nikogo nie oczekiwany. I oto, gdy uginam się pod brzemieniem samotności, wzrok mój pada na otwarte drzwi kościoła. Jak to dobrze, że otwarte. Wchodzę i zanurzam się w chłód i mrok świątyni. Ciekawe - na ulicy szumiącej ludźmi czułem się samotny, nikomu nie potrzebny, niektórym zawadzający w kolejkach. Tutaj w ciszy kościoła odnalazłem Kogoś, kto na mnie czekał. Lecą chwile znaczone tykaniem zegara, a mnie tak dobrze, bo odnalazłam Przyjaciela. Powiedział mi, że jestem Mu potrzebny. Boże, ja potrzebny? A jednak potrzebny! Jak miło jest mieć tę świadomość, że jest się komuś potrzebnym. To jeden z powodów, że ludzie boją się emerytury i jubileuszów. Jak miło płyną chwile wśród starych murów świątyni. Czy ja się w tej chwili modlę? Nie wiem. Ja tylko klęczę i słucham. A jeśli to jest modlitwa, to naprawdę modlitwa bardzo przyjemna, prawie że rozrywka. Wychodzę po niej dziwnie pokrzepiony. Nie czuję już skwaru słonecznego, nie dokucza mi samotność. Idę  z podniesionym czołem, z radością w oczach, z miłością do wszystkich ludzi, bo ja jestem im potrzebny".

Uczmy się i my takiej modlitwy, która byłaby otwarciem się przed Bogiem.

CHRYSTUS - NAUCZYCIELEM MODLITWY BK 87

- 43 -

Gdy miałem 19 lat - opowiada więzień obozu koncentracyjnego - przyszło mi swoją młodość przeżywać w obozie zagłady. Kiedy mnie zabierano, matka w ostatniej chwili podała ma różaniec i powiedziała: "Synu, módl się, u Boga wszystko możliwe; wrócisz, będziesz żył". W obozie dużo się modliłem, zwłaszcza w nocy, kiedy leżałem na pryczy. Żeby nie zasnąć, odmawiałem różaniec szeptem. Za to oskarżono mnie przed komendantem. Na apelu komendant rzuca pytanie: "Kto przeszkadza w nocy spać, niech wystąpi". Wiedziałem, że zbliża się koniec, cała twarz pokryła się zimnym potem. Komendant z jeszcze większą złością zawołał: "Kto przeszkadza, niech wystąpi!" Ścisnąłem w ręce różaniec i wystąpiłem. - "Dlaczego przeszkadzasz innym spać? "pyta ze złością. "Ja odmawiam różaniec" - odpowiedziałem i w tym momencie wypadł mi on z ręki. Komendant spojrzał na leżący na ziemi różaniec i krzyczy: "Podepcz, a wszystko ci daruję!" Zrobiło mi się ciemno w oczach: kilka sekund buntu, gorzka wymówka skierowana do matki, dlaczego dałaś mi ten różaniec? I znów ogromny szum w głowie i jakiś dziwny głos: będziesz deptał różaniec, ten, który dała ci matka, na którym modlisz się do Boga? Nie będę deptał. Komendant wyjmuje pistolet, odbezpiecza, wyciąga rękę w moim kierunku i jeszcze raz przez zaciśnięte zęby warkną: "Podepcz". Mam 19 lat i tak bardzo chcę żyć. Przez tłumacza proszę o 5 minut czasu. Komendant wyraża zgodę, spogląda na zegarek, a ja podnoszę z ziemi różaniec.

Mam pięć minut życia i zaczynam się modlić. Zamknąłem oczy, mówię słowa szybko, bo mam tylko pięć minut. Czuję, że coś się na placu dzieje,, cały apel modli się ze mną. Otwieram oczy, patrzę na komendanta, jego twarz blada, nie patrzy na mnie, a po chwili odwraca się i prawie biegiem ucieka z placu apelowego. Pięć minut modlitwy zwyciężyło nienawiść komendanta.

CENA CZASU BK 87

- 44 -

W gotyckim kościele w Norymbergii znajduje się słynny sarkofag poświęcony św. Sebaldowi. Przedstawia on figury ze Starego i Nowego Testamentu.

Tworzą one wspaniałą całość, której centralną postacią jest Jezus Chrystus. Sarkofag tak jest zrobiony, że Chrystus jako centralna postać łączy wszystkie figury. Wystarczy odkręcić figurę Zbawiciela, a całość się rozpada.

Ten brąz jest dla nas ludzi wierzących przypomnieniem, że w centrum naszej religii i w centrum naszego życia stoi Chrystus Pan. To On nadaje sens wszystkiemu, co stanowi nasze życie i działanie. Tę prawdę chcemy przeżyć w sposób szczególny dzisiaj, otaczając ołtarz eucharystyczny w ostatnią niedzielę adwentu.. Czy jesteśmy gotowi powitać "Słowo, które Ciałem się stało"? Czy w naszym sercu jest miejsce, aby zamieszkał Ten, który jest "Synem Najwyższego.., a Jego panowaniu nie będzie końca" ?

CHRYSTUS - ŚWIĄTYNIĄ BOGA WŚRÓD NAS BK 87

- 45 -

Tego dnia moi uczniowie podczas katechezy zachowywali się dziwnie niespokojnie. Byli jacyś inni, podenerwowani, rozgadani. W końcu kiedy zaczęło mi to przeszkadzać, powiedziałem do najbardziej w tym momencie aktywnego Gerarda:

- Jeśli masz coś ciekawego do powiedzenia, to podziel się ze wszystkimi naraz, mówiąc głośno, a nie urządzaj mi tu głuchego telefonu.

Gerard wstał i powiedział:

- Bo, proszę Księdza, Marcin mówi, że Pana Boga można jeszcze i dziś spotka na ziemi, że on Go widział i nawet z Nim rozmawiał.

- A co Ty na to? - zapytałem Gerarda.

- To niemożliwe. Pan Bóg jest w niebie, a nie na ziemi.

- Czy wszyscy myślą tak jak Gerard, czy ktoś zgadza się z Marcinem? Wybuchła ogromna wrzawa. Część klasy krzyczała, że Gerard ma rację, inni wołali: Marcin, Marcin Marcin?

Podniosłem ręce do góry i powiedziałem:

- W ten sposób problemu nie rozstrzygniemy. Proszę, by wszyscy, którzy chcą zabrać głos, podnieśli rękę i powiedzieli swoje zdanie.

Tablicę podzieliłem na dwie części, z jednej strony napisałem Gerard" z drugiej "Marcin". Następnie poprosiłem o wypowiedzi. Pierwszy zgłosił się Jacek przyjaciel Gerarda. Powiedział, że na ziemi to Pan Bóg jest tylko na obrazku, ale tak naprawdę to jest On w niebie. Nie wytrzymała tego Agata, która wstała i odpowiedziała pytaniem:

- A Komunia święta to co, czy tylko biały opłatek? Przecież to prawdziwy Pan Jezus pod postacią chleba.

Gerard wstał znowu: - Dobrze, zgadzam się, ale czy z Komunią mażesz porozmawiać? Mówisz i mówisz, a odpowiedzi nie słychać.

Aneta, sąsiadka z ławki Agaty wstała broniąc zdania koleżanki:.

- Właśnie, że w Komunii świętej też można z Panem Jezusem porozmawiać a On odpowiada, może nie słowem, ale swoją mocą, swoją łaską, którą przez ten sakrament otrzymujemy. O co Go prosimy, to spełni, jeśli to jest dla naszego dobra.

Wtedy wstał Marcin i powiedział:

- Zgadzam się z dziewczynami mówiącymi o Komunii świętej, ale nie to miałem na myśli mówiąc o spotkaniu z Bogiem i rozmowie z Nim.

Wszyscy zamilkli. Gerard krzyknął:

- Jak jesteś taki mądry, to powiedz, gdzie spotkałeś Pana Boga i z Nim rozmawiałeś.

Marcin zamyślił się i powiedział:

- Spotkałem Go wczoraj.

Klasa aż otworzyła buzię ze zdziwienia.

- Gdzie, jak opowiedz... - posypały się prośby.

- Moja ciocia jest siostrą zakonną i pracuje w Poznaniu, w domu dla ludzi nieuleczalnie chorych. Wczoraj mama zabrała mnie do Poznania, poszliśmy do cioci, a ona zapytała, czy chcę zobaczyć jak ona się modli i rozmawia z Panem Bogiem czy chcę zobaczyć Boga na ziemi. Nie wierzyłem tak jak wy, że to możliwe. I wówczas ciocia zabrała mnie do sali, gdzie byli chorzy ludzie. Uśmiechała się do nich, robiła im opatrunki, rozmawiała z nimi, chociaż to nie było wcale takie łatwe. Potem prosiła mnie, bym im zaśpiewał piosenkę, której nauczył nas ksiądz n religii. Śpiewałem razem z siostrą. Chorzy uśmiechali się do mnie, dziękowali. Gdy wróciliśmy do mamy, powiedziałem jej, że dziś spotkałem Pana Boga na ziemi w innych ludziach.

Klasa milczała, a ja powiedziałem, że Marcin przeprowadził dzisiaj za mnie katechezę. A żeby ją uzupełnić, rozdałem szybko Pismo święte i prosiłem by odczytano fragment z Ewangelii wg św. Mateusza, tekst, którego wysłuchaliśmy przed chwilą podczas liturgii...

OBJAWIENIE BOGA - CZŁOWIEKA" BK 87

- 46 -

Jak miłość dla kochających - nie jest ciężarem. Stan ten dobrze wyrażają słowa poety:

„Kto mnie oczyścił z grzechu, że czysty jestem jak łza?

-    Ten mnie oczyścił, kto miłosierdzie bez granic ma. "

-    Kto uspokoił we mnie szaleństwo młodzieńczych burz?

-    Tyś uspokoił, Tyś we mnie zasadził szpalery róż.

-    Komu ja śpiewam, komu się kornie ścielę do nóg?

- Tobie ja śpiewam: Tyś jest mój Bóg!

 Kto mnie nastroił jak srebrną lirę weselem braw?

- Tyś mnie nastroił, o stroicielu niebieskich harf!

(Józef Witlin, Pogoda ducha)

Ks. Stanisław Godecki "PRZYJDŹCIE DO MNIE WSZYSCY" BK 87

- 47 -

Św. Franciszek z Asyżu szedł z jednym ze swoich braci przez las. Brat słysząc śpiew ptaków zawołał: Jak szczęśliwe są ptaki w powietrzu i zwierzęta na ziemi, i ryby pływające w wodzie. Bracie Franciszku, a dlaczego ludzie nie są tak szczęśliwi jak one? Święty odpowiedział: Bo ptaki, zwierzęta i ryby są stworzone dla tego świata i dlatego są szczęśliwe. Ludzie nie są stworzeni dla tego, lecz dla tamtego świata i dlatego nie mogą tylko tutaj być szczęśliwi.

EUCHARYSTIA - UKRYTY SKARB BK 87

- 48 -

W pierwszych dniach wojny - pisze jakaś kobieta w czasopiśmie religijnym - uciekałam z dziećmi z Warszawy. Zatrzymałam się w okolicach Niepokalanowa. Ale i tu nie było spokoju. Ciągle czuło się śmierć koło siebie. Chciałoby się uporządkować sumienie, spotkać się z Bogiem, żeby na widok tego, co się dzieje, nie zwariować. Do kaplicy klasztornej niedaleko. Cóż, kiedy niebezpiecznie iść! Próbowałam jednego dnia, ale trzeba było zawrócić. Następnego dnia skorzystałam z chwili ciszy. Kilometr drogi przebyłam biegiem. Ale po drodze martwiłam się, czy tam zastanę księdza. Taki czas! Kaplica postrzelana, wybite szyby, gruz, cisza. Wewnątrz nie było nikogo. Chciałam już wyjść. Ale zauważyłam siedzącego w konfesjonale wśród gruzu i potrzaskanych szyb samotnego księdza, bardzo młodego, w czarnym, franciszkańskim habicie. Czekał. Czekał nie wiedząc, czy ktoś przyjdzie. A może czekał na mnie? Tyle lat już minęło od tamtej pory, a ja mam ciągle ten obraz w pamięci... I mam do dziś ogromną wdzięczność dla tego kapłana, który mi Jezusa wskazał.

Ks. Leon Praczk Cor "Z LUDZI WZIĘCI - DLA LUDZI POSTANOWIENI" BK 87

- 49 -

Na obozie harcerskim urządzano quiz botaniczny. Maturzysta Benek otrzymał za zadanie zdobycie kwiatu diabelskiej róży. Przewertował całą encyklopedię : atlas przyrodniczy. W interesującym go temacie zawiodły pomoce naukowe. Wybrał się na poszukiwanie. Napotkana kobieta skierowała go do księdza rezydenta. Po wstęnej rozmowie z oblicza księdza staruszka znikła nieufność. Benek zapewniony, że wykona zadanie, również był zadowolony. W pogodnych nastrojach wędrowała po ogrodzie. Pośrodku niego w otoczeniu uli, jakby za murem warownym, kołysały się krzaki czarnej róży. Oto diabelska róża! Wychodował ją staruszek ksiądz jako symbol zła. Powstała bowiem z róży śnieżno białej. Nie może być żadnej symbiozy dobra ze złem, czystości z brudem. Ludzie diabelską różę podziwiają, a ona sama chełpi się z tego, że przestała być białą, że utraciła śnieżną biel...

Podobnie człowiek dogłębnie zły, grzeszny i brudny chełpi się ze swej nieczystości. Czarna róża sama z siebie nigdy nie zrzuci barwy czarnej. Człowiek bez pomocy Boga nigdy nie odzyska utraconej łaski uświęcającej. Dlatego Bóg powołuje swoich wybrańców, aby stali się dla Ludu Bożego pomocą do życia w łasce.

Benek zadanie wykonał. Przekazane pouczenie księdza staruszka i dowód rzeczowy wywarły na harcerzach ogromne wrażenie. Przed wyjazdem z obozowiska do domu Benek poszedł pożegnać się z księdzem staruszkiem. Usłyszał: "Mam 80 lat. Z tego 55 w służbie kapłańskiej. Zawsze się modliłem, bym miał godnego następcę. Widzę w tobie tego, który - kiedy umrę - wypełni po mnie dziurę w szeregach kapłańskich. Chłopcze, Bóg cię wzywa". Benek odpowiedział, że w głowie ma co innego. Pojechał nad morze. Było jeszcze wiele przyjemnych, wakacyjnych dni. Spokój zakłócił list, który czekał na niego w domu. Ponownie wróciły obrazy białej i diabelskiej róży. Staruszek ksiądz wzywał do siebie Benka.

Spóźnił się. Stojąc nad mogiłą, czytał do niego skierowane ostatnie słowa. Brzmiały: "Głowę można przemeblować. Po wstąpieniu do seminarium zgłoś s3ę do księdza proboszcza. Zostawiłem u niego moje oszczędności, które pomogą ci skończyć studia". - To był cios! Wszystko wirowało. Wmawiał sobie, że przecież nie ma obowiązku spełnienia prośby kapłana staruszka. Miał inne plany. Ilekroć chciał odejść od mogiły, pojawiały się przed oczyma obrazy białej i czarnej, diabelskiej róży. Nałożył czapkę. Stanął na baczność. Przyłożył dwa palce do daszka, zaciągnął w płuca powietrze i powiedział: "Księże Kanoniku! Druh Benedykt melduje posłusznie, że idzie da seminarium i liczy na twoją pomoc. Czuwaj" (por. B. Kant, Kto to taki? ATK W-wa 1984, s.109nn).

Ks. Piotr OleCh SVD "Z LUDZI WZIĘCI - DLA LUDZI POSTANOWIENI" BK 87

- 50 -

Stenia przyjechała do Łodzi, aby zdać egzamin na uniwersytet. Była najlepszą uczennicą w szkole. Maturę zdała z wyróżnieniem. Miała dodatkowe punkty za działalność w ZMS, a i pozycja ojca wiele znaczyła. Egzamin był formalnością. Czas oczekiwania chciała wykorzystać przyjemnie. Zainteresowała się nietypowym obiektem sakralnym. Weszła do kościoła. Ostatni raz była w nim będąc uczennicą 5 klasy szkoły podstawowej. Uważała te lata bez kościoła za szczęśliwe. Dookoła niej trwała niczym niezmącona cisza. Tylko w niej narastał niepokój. Nadchodził duchowy sztorm. Kiedy się ocknęła, było już po egzaminach...

W drodze do domu zdruzgotana, dokonała bilansu życia. Posiadała wiele wiedzy. Na temat świata duchowego nie wiedziała nic. Usiłowała jeszcze przed rozmową z rodzicami podyskutować z księdzem, który był u nich na kolędzie. Ale i tutaj doznała rozgoryczenia. Kapłan powiedział jej, że podyskutować, to on z nią może o piosence, prowadzeniu szkolenia w ZMS, bo na tym trochę się chyba zna. Natomiast w sprawach wiary i niewiary jest zupełną analfabetką. To tak jakby chciał z głuchym porozmawiać o muzyce.

Do mieszkania wpadła jak trąba powietrzna. Poinformowała rodziców o tym, co się wydarzyło tego dnia. Trzasnęły drzwi i znikła w swoim pokoju.

Przewracała zawartość ,szafy. Odnalazła pamiątki I Komunii św. Ze czcią i szacunkiem wzięła do dłoni Ewangelie i Dzieje Apostolskie. Wszystko w zdumieniu stanęło. Ocknęła się rankiem i ze zdziwieniem spostrzegła, że klęczy przy wersalce.

Decyzja została podjęta. Oświadczyła ze spokojem rodzicom, że idzie do zakonu. Chce pracować na misjach wśr6d trędowatych. W domu rodzinnym rozpętało się piekło. Musiała Stenia przeżyć wiele awantur i upokorzeń, nim rodzice zrezygnowali z córki. Musiała pokonać wiele trudności, zanim znalazła zgromadzenie, które ją przyjęło. Musiała dokonać wielkiej pracy nad sobą, aby zmienić swoją mentalność i z działaczki ZMS stać się zakonnicą. Przezwyciężyła jednak wszystko. Pracuje wśród trędowatych. Wiele lat upłynęło od tej decyzja, a ona nadal jest w swoich trędowatych zakochana do szaleństwa.

Ks. Piotr OleCh SVD "Z LUDZI WZIĘCI - DLA LUDZI POSTANOWIENI" BK 87

- 51 -

11 lutego 1858 r. w małej mieścinie francuskiej, zwanej Lourdes, położonej u stóp gór Massabielskich na stokach Pirenejów, a więc prawie na granicy Hiszpanii, objawiła się biednej 14-letniej dziewczynce, Bernadetcie Soubirous, Matka Boska jako Niepokalanie Poczęta. I wezwała ją do odmawiania modlitwy różańcowej o nawrócenie grzeszników, za których nikt się nie modli; do czynienia pokuty, picia wady oraz mycia się w niej, by oczyściła w życiu naszym to, co jest nieczyste, a w ten sposób upodobniła nas do Boga.

 

Podobnie i my włączmy się czynnie, każdy na miarę swoich możliwości, w ten nurt ekumeniczny Kościoła, wołając słowami modlitwy franciszkańskiej:

 

"O Panie, uczyń z nas narzędzia Twego pokoju, abyśmy siali miłość tam, gdzie panuje nienawiść; wybaczenie tam, gdzie panuje krzywda; jedność tam, gdzie panuje zwątpienie;

nadzieję tam, gdzie panuje rozpacz;

światło tam, gdzie panuje mrok;

radość tam, gdzie panuje smutek.

Spraw, abyśmy mogli nie tyle szukać pociechy, co pociechę dawać;

Nie tyle szukać zrozumienia, co rozumieć; albowiem dając - otrzymujemy;

wybaczając - zyskujemy przebaczenie; a umierając, rodzimy się do wiecznego życia, przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego".

Ks. Aleksander Dobrucki NAWRÓCENIE WARUNKIEM ZJEDNOCZENIA BK 87

- 52 -

Każdy kapłan, który wiele lat przepracował trudząc się w winnicy Pańskiej, może opowiedzieć niejedną historię ludzkiego buntu przeciw Bogu w sytuacji dramatu, który jak miecz przenika serce człowieka. Tak jak niepowtarzalne jest życie każdego człowieka, tak liczne są ludzkie dramaty: od bólu matki po nagłym zgonie dziecka, które w takim trudzie wychowywała przez wiele lat, po pytania młodych ludzi, mających żony, mężów, małe dzieci, które umierają na białaczkę w klinikach hematologii. Od dręczącego pytania, czy mąż zostanie uratowany z zawału w kopalni, po ból ojca patrzącego na swoje sparaliżowane dziecko... Listę ludzkich tragedii można by powiększać w nieskończoność i nie będziemy tego robić.

Jednakże dla wielu z nas takie dramatyczne wydarzenia w naszym życiu stają się początkiem kroczenia po drogach buntu, bo mimo codziennego powtarzania: "bądź wola Twoja", w chwili próby - jak się okazuje - nie potrafimy zrozumieć cierpienia, pogodzić myśli o kochającym Bogu któremu zaufaliśmy - z nieszczęściem, jakie nas dotknęło. Dlaczego nie potrafiliśmy? Sądzę że świadczy to często o naszej duchowej niedojrzałości, o zatrzymaniu się w naszym rozwoju duchowym na etapie małego dziecka, któremu trudno zrozumieć, iż chrześcijaństwo to nie tylko radość zmartwychwstania, lecz to również cierpienie - krzyż.

Ks. Janusz Tereszczuk SI - DROGA POSŁUSZEŃSTWA WIARY BK 87

- 53 -

Przed tysiącem lat powstał mały, przepiękny obraz. Widać na nim rolnika, być może z naszej przypowieści, rzucającego ziarna w ziemię. Rzuca je pełną ręką, bo ma nadzieję, że ziarna wzejdą i wydadzą plon, nagrodę za jego pracę. Ten rolnik ma nadzieję, że tak będzie. Ale on doskonale wie, że nie wszystko zależy od jego pracy. Dlatego modli się do Pana Boga, aby pobłogosławił jego wysiłek. I na tym obrazie wyłania się z obłoków ręka. Jest to znak, że Pan Bóg nad nim czuwa i udziela mu swego błogosławieństwa.

Św. Benedykt mówił do swoich zakonników: Pomódl się o błogosławieństwo Boże, nim zaczniesz czynić coś dobrego!

Ks. Jerzy Machnacz SDB PRZED WIELKĄ PRAC (Mk 4,3-9)

- 54 -

Wielki współczesny zakonnik, Tomasz Merton, modlił się słowami, które są nam bliskie: "Nie potrafię sam siebie dobrze zrozumieć. Myślę, że postępuję zgodnie z Twoją wolą, ale czy rzeczywiście tak jest? Głęboko wierzę, że samo moje pragnienie, aby się Tobie przypodobać - Cieszy Ciebie. Ufam, ci we wszystkim, co robię - jest to pragnienie"...

Ks. Andrzejewski R., "Krzyż - mocą i mądrością Bożą; BK, 2 /1988/

- 55 -

Wyświetlano kiedyś polski film pad tytułem: Życie jest piękne. Przed oczyma oglądającego przesuwają się wspaniałe krajobrazy, piękne budowle miast, różne cudowne rozwiązania techniczne. Życie ludzi jest radosne i szczęśliwe. Ten sen bezpiecznego życia przerywa wielki kataklizm. Wszystko obraca się w popiół i gruzy. Nie ma śladu po pięknych miastach, nie ma śladu po życiu człowieka. Ten obraz filmu można porównać z inną katastrofą, która dotknęła całą ludzkość (Slajd).

Ta tragiczna w skutkach katastrofa, to grzech pierwszych ludzi. Dotknęła ona wszystkich, zabrała szczęście i radość, zabrała piękno życia człowieka i uczyniła go wygnańcem.

Ks. Rafał Pierzchała „SOLIDARNOŚĆ BOGA Z CZŁOWIEKIEM" BK 88

  - 56 -

O dobrych uczynkach dziś i zawsze będą wam przypominać słowa wiersza:

"Jeśli spokojnie chcesz kłaść się spać,

Od rana nad tym myśl.

Bo trzeba umieć iść przez czas,

By dobrze było dziś...

A czyniąc dobrze przez cały dzień,

Nie siejąc krzywd i ran,

W spokojny się pogrążysz sen,

Widząc, że z tobą Pan!"

(M. Orzechowski)

Ks. Rafał Pierzchała „SOLIDARNOŚĆ BOGA Z CZŁOWIEKIEM" BK 88

- 57 -

Dziś 3 kwietnia. W tym dniu w roku 1849 w Paryżu zmarł Juliusz Słowacki. Wspominam polskiego poetę nie tylko dlatego, że dziś rocznica jego śmierci, ale też dlatego, że przeżył on także silną refleksję nad pustym grobem Chrystusa. Było to w nocy, tam, w Jerozolimie, w miejscu, gdzie kiedyś złożono martwego Jezusa. "Tu rzuciłem się z wielką rozpaczą na kamień, pod którym trzy dni leżałeś, o Chryste" (Kalendarium duszpasterskie, tom 2, s. 184). W życiu J. Słowackiego wyraźnie dokonało się Chrystusowe wyzwolenie. Życiorys poety odnotuje całkowitą przemianę etyczną, a z nią związaną żarliwość religijną - silne i stałe napięcie duchowe, skierowane ku przezwyciężeniu dawnej postawy, ku dążeniu do świętości.

Ks. Jacek Beksiński TRUDNY DAR WOLNOŚCI BK 88

- 58 -

Rozmowa księdza w przepełnionym pociągu z młodym człowiekiem spotkanym po raz pierwszy i ostatni, który - jak się okazało - wnet miał odebrać sobie życie...

Ksiądz: "Jak się cieszę, że spotkałem pana; lubię ludzi z brodą". Nieznajomy: "Jest pan księdzem, a więc jest przekonany, że stworzono go na wzór i podobieństwo Boga. Jakim egoistą musi być Bóg, skoro wszystko stwarza na własne podobieństwo". Ksiądz zaczyna tłumaczyć, że nie zna nic wyższego i lepszego nad Boga. Był On jedyną rzeczywistością, z której wszystko wyniknęło. To jest naszym zaszczytem i szansą, że możemy być do Niego podobni. Wtedy człowiek ten wyrzekł swoje straszne słowa: "Powiedz swemu Bogu, że ja nie chciałbym Go oglądać. A jeśli umrę, to chciałbym pójść na samo dno, żeby deptali po mnie wszyscy, wszyscy!" Ksiądz, oblewając się potem, przerażony słowami których znaczenia ten młody człowiek zdaje się nie pojmować, odpowiada: "Proszę pana niech pan tak nie mówi. Bardzo pana proszę, będę miał pana na sumieniu. Będę musiał za pana modlić się do końca życia". Nieznajomy: Kategorycznie zabraniam! Nie życzę sobie, aby ktokolwiek i kiedykolwiek modlił się za mnie!" - Ksiądz opowiadając to zdarzenie prosił o modlitwę w jego intencji i sam ustawicznie się modlił (Z. Żakiewicz, Dziennik intyrcny mego NN).

Dziwny współczesny człowiek. Rozczarowany do Boga, świata i siebie samego... Zdecydowanie stawiający na "nie" aż do samounicestwienia, aż do pełnego przylgnięcia do Zła.

Ks. Stefan Duda CR BUDUJEMY WSPÓLNOTĘ LUDZI WOLNYCH BK 88

- 59 - 

Przeszło 50 lat temu w Płocku został namalowany zgodnie z prywatnym objawieniem, obraz przedstawiający scenę z dzisiejszej Ewangelii. Na tle zamkniętych drzwi Wieczernika stoi Pan Jezus Zmartwychwstały i pokazuje strwożonym uczniom otwarty bok i przebite ręce. Z boku Jezusa tryska krew i woda. Woda, która w sakramencie chrztu i pokuty obmywa człowieka z grzechów i obdarza łaską usynowienia. Krew, która w sakramencie Eucharystii odżywia i umacnia nowe życie w człowieku, które Jezus przynosi światu w dniu swego zmartwychwstania. Z Serca Jezusowego wytryskują one jak mocne światło reflektora. A Jezus, pełen miłosierdzia, spogląda na człowieka dodając mu ufności, jakby mówił: nie bój się, bracie, zło nie takie straszne, dasz sobie radę przy mojej pomocy, przy pomocy kapłańskiego rozgrzeszeniu i daru Ciała i Krwi mojej. Nie załamuj się, głowa do góry, zło dobro"

Dobro i tak, pomimo istniejącego zła, zatryumfuje. Ja zmartwychwstałem. Pozorna klęski życiowej. I ty możesz zmartwychwstać - najpierw duchowo tu, na ziemi, a kiedyś także cieleśnie. Obraz ten na życzenie Jezusa podpisano dużymi literami: "Jezu, ufam Tobie!" To jest ta odpowiedź, na która czeka Jezus Zmartwychwstały od każdego człowieka, odpowiedź, którą trzeba dać bardziej czynem niż słowem.

Czy w obrazie tym nie można by znaleźć odpowiedzi na zagrożenia współczesnego człowieka? Czy ludzi tego pokroju, co ten biedny poeta, którego świadectwo wstrząsnęło nami na początku kazania, nie należałoby zetknąć z wymową obrazu Jezusa miłosiernego i tajemnicą dzisiejszej niedzieli, zwanej niedzielą Miłosierdzia Bożego?

Ks. Stefan Duda CR BUDUJEMY WSPÓLNOTĘ LUDZI WOLNYCH BK 88

- 60 -   

Poznać prawdę - to prawo każdego człowieka. Bo prawda prowadzi do prawdziwego wyzwolenia.

Bodaj w Przemyślu w kilka lat po ostatniej wojnie znaleziono w piwnicach ukrywającego się człowieka. Zamieszkał tam jeszcze podczas wojny w obawie przed śmiercią. Potem, gdy wojna się już skończyła, on tam dalej pozostał, zdziwaczał, nie wiedział, że już można żyć na wolności bez okupacyjnego strachu.

Człowiek ma prawo do prawdy.

Ks. Stanisław Tulin Cor BUDUJEMY WSPÓLNOTĘ LUDZI WOLNYCH BK 88

- 61 -

W tegorocznym trzecim numerze "Olimpijczyka" - pisma Polskiego Komitetu Olimpijskiego - umieszczono artykuł pt. "Bramkarz i sutanna". Z księdzem - olimpijczykiem Pawłem Łukaszką - rozmawia red. Aleksander Bilik "Paweł Łukaszka miał 19 lat i był już najlepszym bramkarzem w kraju. Tylko on potrafił obronić rzut karny strzelany przez Leszka Kokoszkę, któremu pudła w takich sytuacjach prawie się nie zdarzały... Chłopak, który jako siedemnastolatek okrzyknięty został rewelacją mistrzostw Europy juniorów, wybrany najlepszym bramkarzem turnieju. Zawodnik, który rok później potrafił zwycięsko wychodzić z pojedynków z najgroźniejszymi napastnikami świata na Igrzyskach Olimpijskich w Lake Placid! Objawienie nie tylko na krajową miarę: Mógł mieć przed sobą lata wspaniałej gry. Zrobić międzynarodową karierę. Taką, jakiej w polskim hokeju jeszcze nie było. Powodzenie, sława, pieniądze; wyjazdy zagraniczne, to wszystko, o czym marzy tysiące sportowców mogło stać się udziałem najzdolniejszego z czterech braci Łukaszków. Paweł jednak wybrał inną drogę..."

Wybrał kapłaństwo. Oto fragment jego wypowiedzi: "W życiu każdego człowieka przychodzi moment, kiedy trzeba podjąć decyzję, określającą dalszą drogę. Mój wybór, chociaż miałem wówczas raptem dziewiętnaście lat, nie był przypadkowy. Z kościołem byłem związany od wczesnego dzieciństwa. Ciągnęło mnie tam nie tylko wtedy, kiedy działo się ze mną coś złego. Nigdy nie poczułem się w kościele obco, niepewnie. Jako kilkuletni chłopak służyłem już do Mszy św., byłem ministrantem. Fakt, że zostałem hokeistą, niczego w tej sytuacji nie zmienił. Na każdy mecz wyjazdowy zabierałem ze sobą krzyż i książeczkę do nabożeństwa. Razem z całą drużyną uczestniczyłem co niedzielę we Mszy św. I to trwało latami. Pamiętam Wigilię spędzoną razem z zespołem w Moskwie. Sam przygotowałem opłatki, siano... Takie przeżycia bardzo nas do siebie zbliżały". W seminarium "narzuciłem sobie bardzo regularny tryb życia. Gdybym nie wypełnił go nową treścią, żal po rozstaniu z lodem mógłby okazać się nie do wytrzymania. Wstawałem o piątej rano. Bardzo dużo się modliłem".

"24 maja 1987 roku odbyły się w kościele św. Katarzyny, sąsiadującym z nowotarskim lodowiskiem uroczyste prymicje". W uroczystości prymicyjnej uczestniczyło ponad 11 zaproszonych gości, wśród których znaleźli się przedstawiciele wszystkich hokejowych pokoleń. Wśród darów, jakie otrzymał ksiądz prymicjant, najcenniejszym okazała się "wkomponowana w biały marmur, złota szarotka. Symbol Podhala. Z wygrawerowanym napisem Bądź najlepszym obrońcą dzieła Bożego. Odbierając ten dar od kolegów z drużyny, po raz pierwszy Paweł nie mógł opanować łez".

Ks. Czesław Podleski „SŁUŻYĆ BOGU - SŁUŻYĆ LUDZIOM" BK 88

- 62 -

Pisarz francuski Andre Frossard po długich latach niewiary powrócił do Boga. Jako ateista szedł kiedyś z kolegą ulicami Paryża. Gdy przechodzili blisko kościoła kolega wszedł na modlitwę do kaplicy adoracji. Frossard czekał na ulicy. zniecierpliwiony długą nieobecnością przyjaciela wszedł do kościoła. Tu rozegrała się wielka walka między jego niewiarą a Bogiem Żywym. Jego ateizm legł w gruzach, a swoje nawrócenie opisał w książce pt. Bóg istnieje - spotkałem Go.

Ks. Stanisław Iłczyk  "TYLE JEST SERC, KTÓRE CZEKAJĄ NA EWANGELIĘ" BK 88

  - 63 -

Gazety całego świata podały wiadomość o słynnym procesie spadkowym po multimilionerze Mennforcie, jaki odbył się w Nowym Jorku. Sędzia otworzył kopertę i odczytał tekst testamentu. "Majątek mój przeznaczam jedynej mojej córce Gracji. Zanim stanie się prawną właścicielką - żądam od niej wyrzeczenia się wiary katolickiej". W sali sądowej zapanowała cisza, którą przerwał głos córki multimilionera. Odpowiedź była bardzo krótka - "Wiary się nie wyrzekam". Sędzia słysząc taką odpowiedź ogłosił, że wielki majątek staje się własnością państwa. Pytającym, dlaczego tak postąpiła, córka multimilionera dała taką odpowiedź: "Utraty Boga nie powetuje mi żadne dobro, a dla tych kilku czy kilkunastu lat mojego życia nie warto sobie przekreślać wieczności. Czymże jest majątek mojego ojca wobec tego majątku, który mi daje Ojciec Niebieski?"

Ks. Stanisław Iłczyk  "TYLE JEST SERC, KTÓRE CZEKAJĄ NA EWANGELIĘ" BK 88

   - 64 -

Pisarz Dostojewski w pamiętniku zapisał zdarzenie ze swojego życia. Będąc na spacerze zobaczył człowieka stojącego na rogu ulicy, który prosił o wsparcie. Przechodnie rzucali drobne pieniądze. Podszedł i Dostojewski, aby dać wsparcie biedakowi. Kiedy stał przy nim, włożył rękę do kieszeni i wtedy uświadomił sobie, że nie ma portfela. Podał biedakowi rękę i powiedział: "Przepraszam pana, że nie mogę nic dać, bo zapomniałem zabrać pieniądze". Biedak popatrzył na pisarza, po jego policzkach popłynęły łzy i powiedział: "Dziękuję panu, pan dał mi bardzo dużo, bo zobaczył we mnie człowieka".

Ks. Stanisław Iłczyk  "TYLE JEST SERC, KTÓRE CZEKAJĄ NA EWANGELIĘ" BK 88

- 65 -

W r. 1846 Matka Boska objawiła się dwojgu dzieciom: Maksymilianowi i Melanii, w miejscowości La Salette. Objawiła się jako Matka płacząca. Wytłumaczyła dzieciom, że płacze nad grzechami ludzkimi, zwłaszcza nad nieposzanowaniem dni niedzielnych i świątecznych. Gdyby się teraz objawiła niektórym dzieciom powiedziałaby im, że płacze, bo w niedzielę wolą patrzeć w telewizor, niż iść do kościoła, wolą wycieczki, zabawy, niż uczestniczenie w ofierze Jej Syna, Jezusa Chrystusa.

„Zróbcie, cokolwiek wam Jezus powie". - W Wieczerniku Jezus powiedział: "Bierzcie i jedzcie, to jest ciało moje" (Mk 14,22). Pan Jezus ustanowił Najświętszy Sakrament, a w nim daje siebie za pokarm, abyśmy tu, na ziemi, byli umocnieni duchowo.

Ks. Tadeusz Dusza MSF MATKA PROWADZĄCA DO SYNA BK 88

- 66 -

Katecheza miała być inna niż zwykle, bo z gościem. Gość też nie byle jaki: misjonarz i to z dalekiej Ameryki Południowej, więc prosto od Indian. Zwłaszcza chłopcy ciekawi byli tego spotkania. Naczytali się przecież o dzielnym Winnetou, Siting Bulu, Howkinsie i wielu innych dzielnych wojownikach, czytali o przygodach Tomka które opisał pan Szklarski. Nawet dziewczynki, które raczej nie interesują się bitwami, wojnami Indian, były jakieś niecierpliwe w oczekiwaniu na gościa.

Wreszcie Witek, który stanął na czatach, a który trochę się zacinał, zaczął wołać: "Już i... i... i..." i nagle ktoś położył mu rękę na głowie i powiedział: "Jesteśmy". Dzieci wstały i zobaczyły wysokiego księdza opalonego, o ostrych rysach twarzy. Nastała cisza. Ksiądz gość podniósł rękę i poważnie powiedział: "Houk". Dzieci otworzyły szeroko dziubki, oczy zrobiły im się duże jak cytryny. Wszyscy spojrzeli najpierw na siebie, a później na Maćka, który uchodził za znawcę problematyki Indian. Maciuś zrozumiał prośbę dzieci, wstał dumny i powiedział tonem fachowca: "Houk - jest to forma pozdrowienia dość powszechnie stosowana wśród Indian". Dzieci jak na komendę odpowiedziały głośno "Houk". Tak zaczęło się spotkanie...

Na początku misjonarz się przedstawił i zadał dość zaskakujące pytanie:

"Kto to Jest misjonarz? Po czym można go poznać?"

Zaczął Piotruś: "Misjonarz to jest taki ktoś, kto nosi brodę". Kasia, która zawsze wszystko wiedziała lepiej, odpowiedziała: Nieprawda, bo pan Marek, nasz woźny też ma brodę a nie słyszałam, by ktoś powiedział o nim misjonarz. Śmiech dzieci był właściwym komentarzem. Piotruś usiadł i zrobił się czerwony jak jego koszulka i prawie nie było widać twarzy, tylko dużo, dużo czerwonego. "Misjonarz to zna wiele języków" - powiedziała Kasia. Gdzie tam - z3wołał ktoś przy oknie - pani od geografii zna chyba wszystkie języki świata a też nie misjonarka". Wstał Maciuś i powiedział: "Misjonarz to jeździ za granicę". W tym momencie wszyscy spojrzeli na siedzącego pod oknem Jasia, którego nazywano Johnem, bo co roku odwiedzał babcię w Ameryce. Był już w Szwecji, Norwegii, a mówią, że w najbliższe wakacje ma pojechać do Rzymu. Ale misjonarzem to on nie był. Dzieci przyglądały się sobie z zakłopotaniem.

Ksiądz gość wyczuł sytuację i powiedział: "Opowiem wam pewna historię, która wam pomoże to zrozumieć". I zaczął...

"Trzy lata temu dotarłem do plemienia, które nie znało jeszcze Pana Jezusa. Przyjechałem tam z katechistą, czyli z Indianinem, który pomagał mi uczyć religii. Był to bardzo dobry chłopak. Niestety, czarownicy z wioski nie polubili ani mnie, ani tym bardziej mojego pomocnika. Zwłaszcza stary czarownik Malezo namawiał mieszkańców wioski, by nas przepędzili. Groził też, że nas otruje, jeśli nie wyjedziemy. Jednak zostaliśmy... Odprawiłem Msze św., na które jednak oprócz mnie i katechisty nikt nie przychodził. Ludzie chodzili obok namiotu, zaglądali do środka, chcieli wejść, ale bali się swojego czarownika.

Pewnego dnia wydarzyła się niezwykła rzecz: otóż wracając z katechistą z sąsiedniej wioski przechodziliśmy obok rzeki i nagle usłyszeliśmy krzyk. Zatrzymaliśmy się. Krzyk się powtarzał i był przerażający. Teraz widzieliśmy dokładnie: w rzece był młody chłopak. Płynął rozpaczliwie do brzegu, za nim I wyraźnie można było zauważyć płynącego dużej wielkości krokodyla. Chłopak był synem starego Malezo. Za chwilę stary czarownik i kilku mężczyzn stało obok nas. Wszyscy byliśmy jak sparaliżowani. Patrzyliśmy bezradnie na tę okrutną scenę. Malezo mówił jakby do siebie "Nie to niemożliwe, mój jedyny syn... Pomóżcie..." Wszyscy jednak widzieli potężne kły krokodyla. Nagle stojący obok mnie katechista zerwał się jak oparzony i wskoczył do wody. Nóż, który nosił za pasem, włożył w zęby i płynął naprzeciw chłopca. Wkrótce spotkali się. Syn wodza zaczął płynąć dalej do brzegu, a krokodyl zainteresował się katechistą.

Rozgorzała walka na śmierć i życie. Dopiero teraz pozostali mężczyźni rzucili się do wody. Długimi włóczniami przebili twardą skórę krokodyla. Wyciągnęli młodego katechistę na brzeg. Teraz widzieliśmy, że jego lewe ramię było zmiażdżone przez potężne szczęki krokodyla. Mój przyjaciel katechista konał... Czarownik pochylił się nad nim i spytał krótko: "Dlaczego?" Chłopak nabrał powietrza i z ogromnym trudem szepnął: "Bo tak zrobiłby mój Pan. Prawda, ojcze?" Spojrzał na mnie, a ja zdążyłem udzielić rozgrzeszenia i chłopak skonał. Pomyślałem, że odszedł do Pana wielki misjonarz, który był dla innych prawdziwym Chrystusem.

Wieczorem  odprawiliśmy za niego Mszę św. a w namiocie-kaplicy zabrakło miejsc. Czarownik i jego syn siedzieli z przodu, a po Mszy św. chcieli ze mną rozmawiać. Rozmawialiśmy o Tym, który umarł za wszystkich ludzi, tak jak katechista misjonarz za syna starego wodza. Mówiliśmy o Chrystusie, który chce, by wszyscy byli szczęśliwi i żyli wiecznie".

W salce było cicho. Maciuś wstał i powiedział: "Misjonarz to taki, co pokazuje

drugim, jaki jest Chrystus", a Kaśka dodała: "Zwłaszcza tym, którzy znają Go

mało", "I tym, którzy Go szczególnie potrzebują" - dodał jeszcze Paweł. "Jeśli

tak się rzecz ma, ciągnął Paweł, to ja też mogę być misjonarzem i to bez brody,

bez wyjeżdżania z Polski i nie znając obcego języka". Paweł przyznał się, że w

jego klatce schodowej mieszka starszy pan, któremu trzeba robić zakupy. Paweł

nigdy tego nie robił, bo ten pan nie chodzi do kościoła. Ale od dziś to się

zmieni - obiecał Paweł - to ja będę robił sąsiadowi zakupy.

Olga podniosła paluszek i obiecała, że przypilnuje te nieznośne dzieciaki pani Kowalskiej. Ostatnio gdy te maluchy podarły jej papcie i pól zeszytu w kratkę, powiedziała sobie, że to koniec ich znajomości. Ale teraz jeszcze raz spróbuje.

Jolka postanowiła pogodzić się z Iwoną z IV c. Krzysiu będzie się modlił za tych którzy za granicą pokazują swoim życiem Chrystusa tym, którzy Go wcale albo mało znają.

Dzieci długo wyliczały swoje misjonarskie propozycje. Katecheza trwała dłużej niż zwykle. Po jej zakończeniu Kościół wzbogacił się o nowych, świadomych swego posłania misjonarzy.

SPOTKANIE Z MISJONARZEM BK 88

- 67 -

W książce Piotr i Urszula są opisane przygody dzieci przygotowujących się do spotkania z Chrystusem w pierwszej Komunii św. Uszula po przyjęciu. Chrystusa do swojego serca, tak opowiada mamie o tej chwili: "Mamo, ja przyjmując Pana Jezusa nie czułam nic niezwykłego... tak, jak bym miała w ustach kawałek chleba. A myślałam, że Komunia święta to coś nadzwyczajnego:" Mama uśmiecha się i mówi: "Jesteś trochę zapominalska, Urszulko. Mówiłam wam przecież, że Pan Jezus jest całkowicie ukryty pod postacią chleba, że przyjmując Go czujemy tylko smak i, kształt chleba..." - "Mamusiu, ja pamiętałam o tym. Ale tak jakoś mi się wydawało, że to będzie coś nadzwyczajnego. Teraz już rozumiem, że Pan Jezus chce być całkowicie ukryty, chce, by nie działo się nic niezwykłego, żebyśmy Mu wierzyli, że jest w opłatku. Ja w to wierzyłam i bardzo, bardzo Mu dziękowałam".

Nie tylko mała Urszula nie mogła się pogodzić, że Chrystus stał się zwyczajnym chlebem. Podobne zakłopotanie przeżyli mieszkańcy Palestyny, kiedy Jezus mówił im, że pod postacią chleba da im swoje Ciało do spożycia. Podobny niepokój przeżywa i dzisiaj wielu ludzi. Poeta francuski, Alfred de Musset; wołał w swoim wierszu:

"Skrusz to sklepienie, co kryje Cię w niebie, Kędy wzrok ziemski dosięgnąć nie może. Podnieś zasłonę i pokaż nam Siebie -  Ty sprawiedliwy, wiekuisty Boże!

Wtedy zobaczysz, jak ogarnie ziemię Wiara płomienna miłością rozgrzana. Wtedy z ufnością całe ludzkie plemię Padnie przed Tobą, Boże, na kolana!"

Czy ma rację poeta francuski, który pisze: "Skrusz to sklepienie, co kryje się w niebie"? (dialog z dziećmi). - Przecież Pan jest tak blisko. Stał się chlebem, abyśmy się Nim karmili. Ewangelia opowiada, że Jezus wziął chleb i powiedział: "Bierzcie, to jest Ciało moje" (III. czyt.). Słowa te słyszycie na każdej Mszy św. Wypowiada je Chrystus przez kapłana. Czy przyjmujemy zaproszenie Chrystusa, który prosi: "Bierzcie, to jest Ciało moje"?

Ks. Stanisław Iłczyk „TWOJA CZEŚĆ CHWAŁA..." BK 88

- 68 -

Żył sobie stary pasterz. Kochał on noc, potrafił objaśniać ruchy gwiazd. Często wychodził na skałę obok szałasu i wsparty na kiju wpatrywał się w niebo. - "On wkrótce przyjdzie! - mówił. - "Kiedy... to będzie?" - pytał wnuczek. - "Wkrótce! Już niedługo!" - odpowiadał dziadek.

Inni pasterze śmiali się z niego, że powtarza to samo od lat. Starzec nie zwracał uwagi na ich drwiny. Przeraziła go tylko ta odrobina zwątpienia, która pojawiła się w oczach wnuczka. "Jeśli ja umrę, to kto będzie z pokolenia na pokolenie nawoływał do czuwania?" - zastanawiał się stary pasterz. Jego serce było wypełnione oczekiwaniem.

- Dziadku, a czy On będzie miał złotą koronę na głowie? - pytał wnuczek.

- Tak, wnuczusiu, będzie miał złotą koronę - odpowiadał dziadek.

- A będzie też miał srebrny miecz?

- Tak, będzie, miał srebrny miecz.

- I będzie chodził w purpurowym płaszczu?

- Tak, będzie ubrany w purpurowy płaszcz!

Wnuczek był zadowolony z odpowiedzi dziadka. Siedział sobie na kamieniu i grał na fujarce. Z dnia na dzień grał coraz piękniej. Ćwiczył każdego ranka i wieczora po to, aby godnie powitać tego, który miał przyjść. Nikt w całej okolicy nie grał tak pięknie, jak on. Nikt też nie wierzy ł słowom dziadka tak, jak on. I nikt nie miał tak wielkiej nadziei, jak ten mały chłopiec.

- Wnuczusiu, a powiedz mi, czy będziesz tak pięknie grał także dla króla, który przyjdzie do nas bez korony, bez płaszcza i bez miecza? - zapytał pewnego razu dziadek.

- Nie, dla takiego króla nie będę grał. Cóż mi da za moje granie król, który nie ma złota i pieniędzy, który nie będzie piękny? Mój król, ten, na którego czekam, tak mnie szczęśliwi, że inni będą mi zazdrościć;! - odpowiedział wnuczek.

Stary pasterz zamyślił się, zrobiło mu się przykro i smutno. Poczuł się zupełnie osamotniony. "Dlaczego opowiadałem wnuczkowi o tym, czego sam nie wiem? W jaki sposób On przyjdzie na ziemię? Na chmurach? Jak przedostania się z wieczności do czasu? Czy będzie dzieckiem, czy starcem? Czy będzie bogaty, czy biedny? Dlaczego okłamywałem kochanego wnuczka? To przecież oczywiste, że ten, który przyjdzie, będzie bez korony, miecza i płaszcza! Będzie jednak potężniejszy niż wszyscy królowie ziemi! Ale jak o tym wszystkim opowiedzieć dziecku ? - zastanawiał się stary pasterz.

Pewnej nocy gwiazdy zaczęły jaśniej świecić na niebie, a nad Betlejem pojawiła się łuna. Anioł stanął przed starym pasterzem i powiedział: "Nie bój się! Dzisiaj narodził się Zbawiciel!"

Stary pasterz wiedział, co ma robić w takiej sytuacji, czekał przecież na tę chwilę od lat. Zbudził najpierw wnuczka, a potem innych pasterzy. Wnuczek zabrał swoją fujarkę i ruszyli w drogę. Biegli w kierunku światła. Gdy dotarli do szopy, inni pasterze już tam klęczeli. Zobaczyli Dziecię złożone w żłobie, zobaczyli kobietę i mężczyznę. Kobieta uśmiechała się nieśmiało do wszystkich. Uklękli.

- Tak, to jest ten król, którego przepowiadałem mojemu wnuczkowi! - szeptał dziadek.

- Nie, przed takim królem nie będę grał! - powiedział wnuczek i wyszedł z szopy. Zostawił Dziecię, kobietę i mężczyznę, zostawił dziadka i pasterzy. Szedł w ciemną noc. Nie widział otwartych niebios, nie widział aniołów unoszących się nad stajenką, nie słyszał ich śpiewów. To nie było dla niego. On sobie inaczej wszystko wyobrażał. - Przed takim królem nie będę grał - powtarzał cicho.

Gdy tak oddalał się od stajenki, Dziecię zaczęło płakać. Płakało coraz głośniej. Chłopiec słyszał płacz, zatkał więc uszy, aby zachować marzenia o królu ze złotą koroną, srebrnym mieczem i purpurowym płaszczem. Zaczął biec, aby uciec jak najdalej. Ale w jego uszach płacz nie ustawał, był coraz głośniejszy. Nie mógł uciec od tego płaczu. Zatrzymał się, zaczął powoli wracać. Znów wszedł do stajenki. Patrzył, jak wszyscy daremnie próbowali uspokoić Dziecinę. Czy czegoś Mu brakuje? Chłopiec wyciągnął fujarkę i zagrał Dziecięciu najpiękniejszą melodię, jaką znał i najpiękniej, jak tylko potrafił. I oto Dziecina się uspokoiła, przestała płakać. Popatrzyła na grającego i uśmiechnęła się. A chłopiec poczuł ogromną radość i zrozumiał, że ten uśmiech jest więcej wart niż złoto i srebro całego świata. Szczęśliwy był również i jego dziadek, stary pasterz.

Ks. Jerzy Machnacz SDB JEZUS JEST Z NAM BK 88

- 69 -

Na starym cmentarzu na Salwatorze w Krakowie znajduje się grób znanego dramaturga polskiego lat międzywojennych Karola Huberta Rostworowskiego autora wielu dzieł teatralnych m.in. sztuki "Judasz z Kariothu". Grób jest bardzo prosty i zarazem głęboko wymowny: na wielkim polnym kamieniu osadzono wysoki krzyż, na którego ramieniu umieszczony został napis "Surrexit Christus spes mea" - "Zmartwychwstał Chrystus moja nadzieja. Na kamieniu zaś widnieje tylko jedno słowo - "Wierzę.

Te dwa hasła: wiara i nadzieja, które przyświecały znakomitemu literatowi przez całe życie, przypominają również współczesnemu człowiekowi, że w krzyżu Chrystusa, który umarł, aby nas odkupić, i zmartwychwstał, ażeby potwierdzić prawdziwość Ewangelii, mamy szukać podtrzymania na duchu i siły w pokonywaniu trudności. Tak bardzo są nam dziś potrzebne owe dwie cnoty: wiara i nadzieja. Wiara. że życie trwa również po śmierci. Chociaż przybiera inną formę; jak ukryta w roślinie moc sprawiająca, iż pąk zamienia się w kwiat, który przekształca się w dojrzały owoc. I nadzieja, że nie trzeba panicznie lękać się tego, co za grobem, skoro czekają nas tam ramiona kochającego Ojca. Dla tego, kto wierzy w Chrystusa i ufa Mu, ziemskie życie jest drogą do radości wiecznej i istnienia, które nigdy się nie skończy.

Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 70 -

Przed kilkoma laty dużą popularnością na ekranach polskich kin cieszył się angielski film fabularny pt. "Oto jest głowa zdrajcy". Jego akcja dzieje się 400 lat temu, gdy królem Anglii był słynny z okrucieństwa Henryk VIII. Tomasz More, główny bohater filmu był kanclerzem, jednym z najwyższych dostojników dworskich. W Anglii trwał wówczas spór między królem a częścią hierarchii kościelnej, którego powodem był fakt, że papież nie wyraził zgody na unieważnienie małżeństwa monarchy. Henryk VIII dał się poznać jako człowiek prowadzący wyuzdany i gorszący tryb życia, a za prawowitą żonę domagał uznania swojej dawnej kochanki. Uważał, że papież nie ma prawa ograniczać jego swobody osobistej i mieszać się do prywatnego życia królów. Gdy jednak nie doczekał się aprobowania przez Rzym swojej decyzji, zerwał z Kościołem katolickim, ogłosił się głową Kościoła w całym państwie, a na stanowiska po uwięzionych lub wypędzonych prawowitych biskupach wyznaczył wiernych sobie, często słabych i zastraszonych duchownych na czele z arcybiskupem Canterbury Cranmerem. W ten sposób dobrany episkopat angielski ogłosił, że papież nie miał racji, że był niechętnie nastawiony do władcy oraz że nowe małżeństwo królewskie jest ważnie zawarte. Wtedy papież ekskomunikował Henryka, tzn. wyłączył go z Kościoła jako publicznego gorszyciela.

W Anglii nastała fala terroru i prześladowań. Od każdego urzędnika państwowego król domagał się złożenia przysięgi na wierność W nowo zaistniałej sytuacji. W międzyczasie oddalił niedawno poślubioną żonę, zarzucając jej zdradę, i pojął inną. Jego dawne faworyty oraz przeciwnicy ginęli bez wieści, byli skrytobójczo mordowani lub truci. Gdy nadeszła kolej złożenia przysięgi przez kanclerza, Tomasz More odmówił, choć wielu jego przyjaciół radziło mu, żeby nie drażnił monarchy, a liczni duchowni i świeccy dygnitarze, lękając się utraty stanowiska lub życia, udawali, że nie widzą szerzącego się bezprawia.

Postawę Tomasza Henryk uznał za osobistą obelgę i zdradę stanu. Pozbawiony wszystkich godności i majątku, ogłoszony zdrajcą były kanclerz oczekiwał w więzieniu na proces i wyrok, który łatwo było przewidzieć. Na nic zdały się prośby córki i żony, zaklinających go, aby ich nie gubił i nie narażał na niesławę. Podczas rozprawy sądowej oświadczył, że jako chrześcijanin nie może uznać za godziwe łamania praw Bożych i ludzkich, że jego sumienie każe mu bardziej słuchać Boga niż władcy. Uznano go winnym, a wyrok śmierci wykonano 6 lipca 1535 r. Przetrwała po nim pamięć człowieka wiernego niezmiennym zasadom moralnym, męczennika za wierność swemu sumieniu. Papież Leon XIII ogłosił go błogosławionym, a dziś św. Tomasz More czczony jest jako jeden z najbardziej znanych patronów Anglii.

  Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 71 -

Opowiadają o niderlandzkim malarzu czasów baroku Pawle Rubensie,  postanowił kiedyś namalować portret swojej żony. Był już wówczas starszym człowiekiem i cenionym artystą, a żonę miał sporo młodszą od siebie. Przez kilka dni zamykał się w swojej pracowni, do której nikomu nie pozwalał zaglądać. Kiedy obraz został ukończony i pachniał jeszcze farbą, pierwszą osobą, która go obejrzała, była żona malarza. Patrząc na płótno, zaczęła płakać. Bo zamiast swojej młodej twarzy zobaczyła siebie samą, starszą o dwadzieścia lat, ze zmarszczkami i kosmykami siwych włosów wystających spod nakrycia głowy. Zrozumiała, że w przyszłości zapewne tak będzie wyglądać. Podobno Rubens miał do niej wtedy powiedzieć: "Nie płacz, moja droga. Będę cię zawsze kochać tak jak teraz. Dla mnie pozostaniesz najpiękniejsza".

 

Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 72 - 

W latach pięćdziesiątych naszego stulecia wielką popularność zyskała amerykańska aktorka Marylin Monroe. Wówczas była jedną z najsłynniejszych gwiazd światowego kina: reżyserzy zabiegali o to, aby zechciała zagrać rolę w ich filmach, a właściciele wytwórni filmowych zgadzali się na wypłacanie jej bardzo wysokich honorariów. Z czasem sława Marylin zaczęła jednak przygasać: pojawiły się inne, młodsze, również utalentowane dziewczyny. Znana gwiazda ekranu nie umiała pogodzić się z tym faktem. Okoliczności jej śmierci nie zostały do końca wyjaśnione. Wiadomo tylko, że samobójstwo popełniła w stanie głębokiej depresji, zażywając nadmierną ilość środków nasennych. Zmarła w 1962 roku, mając 36 lat.

 

Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 73 -

Przed wypadkiem 17-letnia Anna była przeciętną, miłą i wesołą dziewczyną. Żyła beztrosko pod opieką rodziców, chodziła do szkoły, była zakochana w chłopcu, z którym miała zamiar się pobrać. Marzenia jej legły w gruzach. Skacząc do wody, uderzyła głową o coś twardego. Pęknięcie dwóch kręgów spowodowało paraliż rąk i nóg. Zaczął się dla niej okres buntu i rozpaczy, była bliska samobójstwa. Leżąc nieruchomo, we wszystkim zdana na innych, bez przerwy pytała: jak Bóg mógł do tego dopuścić? Dlaczego właśnie ja? Jaki jest sens życia? Potem zaczęła czytać Biblię. Zaczęła również swoje cierpienia wiązać z wiarą w Boga. Zrozumiała, że Bóg wybrał dla niej spośród wielu możliwości życia - życie człowieka sparaliżowanego. Zrozumiała, że nogi, które nie mogą chodzić i ręce, które nie mogą nic zrobić, są jakąś nitką, we wspaniałym wzorze Bożego planu.

Różnych sposobów używa Bóg, aby pogłębić nasze życie duchowe i aby zbliżyć nas do siebie. Niejednokrotnie Bóg odbiera nam jakieś dobro, które bardzo sobie cenimy, po to, aby obdarować nas jeszcze czymś bardziej cennym. Tej 17-letniej dziewczynie Bóg odebrał zdrowie. W zamian za to obdarzył ją Bóg światłem duszy. Pogłębił jej wiarę, jeszcze bardziej zbliżył do siebie.

 

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 74 -

W szpitalu umiera na raka jedenastoletni chłopiec. Wokół szpitalnego łóżka zebrana jest cała rodzina. W pewnym momencie wywiązuje się następująca rozmowa pomiędzy chorym chłopcem a jego niewierzącym ojcem. - Nie martw się kochanie - mówi ojciec, chcąc pocieszyć syna. Zobaczysz, wszystko zakończy się dobrze. Będziesz znów chodził do szkoły i grał z kolegami w piłkę. Wtedy chłopiec odpowiedział: - Tatusiu, ja wiem, że nie będę żył. Zresztą ja nie chcę tu być dłużej. Ja wierzę, że po śmierci odejdę do nieba, gdzie zobaczę Pana Jezusa i bardzo się z tego cieszę. Słowa te wstrząsnęły tym niewierzącym ojcem. Zapytał on ze łzami w oczach.

- Synku a czy jesteś pewny, że Pan Jezus tam będzie?

- Oczywiście - odpowiedziało dziecko - Bo gdzie jest Pan Jezus, tam jest i niebo.

Tak jak ten dzielny chłopiec, my także wierzymy w tę radosną prawdę, którą dzisiaj w Uroczystość Wniebowstąpienia Pana Jezusa świętujemy: Chrystus wstąpił do nieba i w niebie każdego z nas oczekuje!

 

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 75 -

W miejscowości Machowa, 16 km od Tarnowa, znajduje się grób z następującym napisem w języku niemieckim: "Otto Schimek ur. 5 maja 1922 roku, stracony w roku 1944 przez Wehrmacht, ponieważ odmówił strzelania do ludności polskiej". Ten młody dziewiętnastoletni żołnierz niemiecki przed rozstrzelaniem napisał do matki list. Między innymi pisze w tym liście: "Nie płaczcie, idę szczęśliwy! Was wszystkich pozdrawiam jeszcze raz. Niech Bóg wkrótce obdarzy was pokojem, a mnie niech da szczęśliwe odejście do ojczyzny. Wiem, że w każdym wypadku jestem w rękach Boga. On moje sprawy należycie ułoży i wspaniale zakończy. Jestem w radosnym nastroju. Cóż mam do stracenia? Nic, jak tylko moje biedne życic: duszy nie mogą mi przecież zabić".

Ten młody dziewiętnastoletni żołnierz miał głęboko w pamięci słowa Pana Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: "Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle... Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie".

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 76 -

W jednym z amerykańskich filmów opowiadającym o życiu Indian jest przejmująca scena, w której stary Indianin modli się do Boga, tuż przed swoją śmiercią. Modli się w ten sposób: "Panie Boże dziękuje Ci za to, że stworzyłeś mnie człowiekiem. Dziękuje za to, że dałeś mi długie życie. Najbardziej jednak dziękuję Ci za chorobę i ślepotę, którymi dotknąłeś mnie pod koniec mojego życia. Dzięki nim nauczyłem się więcej niż w tym czasie, kiedy byłem zdrowy i mogłem widzieć".

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 77 -

Módlmy się słowami napisanymi przez żołnierza, który zginął w jednej z bitew. W kieszeni jego żołnierskiej bluzy znaleziono słowa tej modlitwy:

 

"Modliłem się o zdrowie, bym mógł dokonywać wielkich rzeczy; zostało mi dane kruche zdrowie, abym mógł czynić dobre rzeczy.

Prosiłem o bogactwo, abym mógł być szczęśliwy; otrzymałem ubóstwo po to, abym mógł stać się mądrzejszy.

Prosiłem o siłę, aby ludzie mnie podziwiali i chwalili; otrzymałem słabość po to, abym czuł, że Bóg mi jest zawsze potrzebny.

Prosiłem o wiele rzeczy, po to abym mógł cieszyć się życiem; otrzymałem życie, abym mógł cieszyć się wieloma rzeczami.

Nie otrzymałem niczego z tego o co prosiłem, ale otrzymałem wszystko co było mi potrzebne. Wbrew moim prośbom, moje niewypowiedziane modlitwy zostały wysłuchane, jestem pomiędzy ludźmi najbardziej błogosławiony.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 78 - 

W prowadzeniu ludzi do zbawienia Bóg działa przez ludzi. W tej dziedzinie szczególna rola przypada misjonarzom i osobom angażującym się na rzecz misji. W tym miejscu warto wspomnieć o bł. Marii Teresie Ledóchowskiej, założycielce zgromadzenia Sióstr Misjonarek św. Piotra Klawera. Żyła w latach 1863 -1922; urodziła się w Loosdorf w Austrii, zmarła w Rzymie; błogosławioną ogłosił ją Paweł VI w 1975 roku. Maria Teresa odznaczała się wybitnym talentem pisarskim, muzycznym i malarskimi: Przez jakiś czas była damą dworu u książąt Toskańskich, Ferdynanda i Aliebulgu. Czuła jednak, że gdzie indziej jest jej powołanie. Kontakty z kardynałem Lavigerie, apostołem Murzynów i obrońcą niewolników, spowodowały, że poświęciła się działalności na rzecz misji w Afryce. Były to lata 90. dziewiętnastego stulecia. Z tą myślą założyła Sodalicję św. Piotra Klawera i rozpoczęła wydawanie miesięcznika "Echo z Afryki". Główny dom zakonny otwarła w Rzymie. Wygłaszała prelekcje we wszystkich większych miastach Europy na temat sytuacji w Afryce; organizowała wysyłkę pomocy materialnej do najbiedniejszych rejonów Afryki; dzięki jej staraniom wydano Pismo Święte w 150 językach afrykańskich; drukowano też inne książki w różnych narzeczach Czarnego Lądu. - Swoją niezmordowaną działalnością i poświęceniem Maria Teresa zyskała sobie miano Matki Afrykańczyków. - Z perspektywy czasu możemy o niej powiedzieć to, co o sobie mówili Paweł i Barnaba: "Jak wiele przez nią zdziałał Bóg i jak otworzył poganom podwoje wiary".

- 79 -

Nie ma dla człowieka większej tragedii, jak znać swoje powołanie życiowe, a nie móc go w pełni zrealizować. Taką tragedię przeżywa np. kobieta, która jest małżonką, a nie może być matką. Tragedia ta była udziałem naszej królowej Jadwigi (1374-1399). Budząca podziw i szacunek w całej Europie, kochana i czczona przez swój naród, przeżywa głębokie upokorzenie z powodu dzieci Jako kobieta i monarchini błaga Boga o dar dzieciny. Wreszcie otrzymuje tę łaskę. Na dworze królewskim i w całym kraju ogromna radość sprasza królów i książąt na przyszły chrzest. Wyprawia poselstwo do papieża Bonifacego IX o trzymanie dziecka do chrztu. Na Wawel napływają bogate dary dla szczęśliwej matki. Niestety, nadzieje wiązane z macierzyństwem Jadwigi były krótkotrwałe. W trzy dni bowiem po przyjściu na świat umiera córka Jadwigi, a ona sama w niecały miesiąc później. J. Stabińska tak odtwarza te dramatyczne chwile:

"Wydaje się, że jedna osoba nie dzieliła ogólnej radości - sama Jadwiga. Była wdzięczna Bogu za otrzymaną łaskę, ale to, że w roku 1399 nie wyjechała ani razu z Krakowa i że poród odbył się przedwcześnie dowodzi, że źle zniosła ciążę, a czując się niezdrową, myślała także często o możliwości bliskiego zgonu. (...) Na ogół jednak milcząca i dyskretna, nie tłumiła w niczym ogólnej radości, którą zamąciły dopiero w dniu 22 czerwca urodziny dziecka, dziewczynki, nie rokującej nadziei na długie życie.

Anatomiczne badanie kośćca Jadwigi wykazało pewną anomalię jej budowy: nadmierna wąskość miednicy, co wpłynęło ujemnie na przebieg porodu, a w konsekwencji - na śmierć matki i dziecka. Mała Elżbieta Bonifacja, dziedziczka trzech państw, otrzymała chrzest nieomal zaraz po swym przyjściu na świat z rąk biskupa Piotra Wysza, bez tej okazałości i pompy, jaką obiecywał sobie roztoczyć jej ojciec. Umarła trzy dni później, a choć ze względu na groźny stan zdrowia królowej starano się to przed nią zataić, Jadwiga odgadła prawdę. Jej organizm, który nie był w stanie wyjść obronną ręką z porodu, podminowany jeszcze wstrząsem psychicznym, nie rokował już nadziei przezwyciężenia kryzysu. Jadwiga umarła 17 lipca 1399 roku. Był to czwartek, południe.

Coś brutalnie bezlitosnego zaznaczyło się w tym epilogu długich błagań i krótkotrwałej euforii. Powszechny ból po odejściu umiłowanej pani oddają najwierniej świadectwa wobec tych zajść współczesne - nieomal co do godziny śmierci potrzebują też one komentarzy. Pierwsze z nich jej zgonu katedralny pozostawił charakterystykę królowej krótki  niedoścignionym pięknie:

"Zmarła dziś w południe Najjaśniejsza Pani Jadwiga, królowa Polski i dziedziczka Węgier, niestrudzona szerzycielka chwały Bożej, obrończyni Kościoła, sługa sprawiedliwości, wzór wszelkich cnót, pokorna i łaskawa matka sierot, której podobnego człowieka z rodu królewskiego nie widziano na całym obszarze świata".

Dwa dni po śmierci, 19 lipca, odbył się pogrzeb. Dobrowolnie uboga, bo wyzuta z wszelkich kosztowności na rzecz ukochanego królestwa, Jadwiga otrzymała do trumny insygnia monarsze z drzewa, tylko pozłacane. Lecz ubóstwo łączyło się z wielkim pietyzmem wobec zmarłej w najdrobniejszych nawet szczegółach. Amarantowy płaszcz z adamaszku o wschodniej ornamentacji, biały welon z tiulu przepasany złotym sznurem i w skórzane pantofelki o wytłaczanym wzorze stanowiły jej ostatnią toaletę. Szczątki sukni nie dochowały się do naszych czasów. Przy boku królowej, zgodnie z jej wolą, ułożono zwłoki dziecka. Do trumny wsunięto bullę Bonifacego IX z jego pieczęciami".

Jadwiga Stabińska OSB, Królowa Jadwiga, Kraków 1969, s. 122-123.

- 80 -

Bóg w różny sposób daje ludziom znać o swojej obecności. Abrahamowi objawił się pod postacią trzech młodzieńców. Najpełniej objawił się ludzkości w swoim Synu, Jezusie Chrystusie, naszym Zbawcy. Wszystkim nam objawia się każdego dnia w pięknie otaczającego nas świata. Świat jako dzieło Boże świadczy o mądrości i wszechmocy Boga.

Tak patrzył na świat św. Franciszek z Asyżu ( 1182 -1226). Świat nie zasłaniał mu Boga, ale odsłaniał przed nim Jego wielkość. Mało jest ludzi tak odczuwających bliskość Boga w kontakcie z przyrodą, jak ją przeżywał św. Franciszek. To pozwalało mu nazywać różne elementy świata swoimi braćmi i siostrami. Znana jest jego "Pieśń stworzenia", a w niej strofy: "Pochwalony bądź, Panie,

Z wszystkimi Twoimi stworzeniami,

A przede wszystkim z naszym bratem-słońcem,

Które dzień daje, a Ty przez nie świecisz,

Ono jest piękne i promieniste, A przez swój blask

Jest Twoim wyobrażeniem, o Najwyższy!"

Zob. Kalendarium duszpasterskie, t. IV, s. 600.

- 81 -

Bywa, że idziemy przez życie szeroką drogą, aż wreszcie tknięci łaską Bożą wchodzimy na "wąską drogę" prowadzącą do nieba. Tak było w przypadku naszego wielkiego poety, Juliusza Słowackiego, zmarłego w Paryżu w 1849 roku. Zygmunt Szczęsny Feliński (późniejszy arcybiskup warszawski) dopomógł mu wejść na tę "wąską drogę" i nam przekazał ostatnie słowa wielkiego poety:

"Wiara w nieśmiertelność ducha i w sprawiedliwość Bożą jest nowym darem Stwórcy nam udzielonym. Ta wiara tylko pozwala spokojnie śmierć przyjąć... Ufam w sprawiedliwość Bożą, bo ją pojmuję; tak ufam, że gdybym mógł powierzyć ducha mego w ręce matki, aby ona wynagrodziła go stosownie do zasługi, nie oddałbym go z taką ufnością, z jaką dziś oddaję w ręce mego Stwórcy. Wszak prawda - gdziekolwiek ostatnia godzina cię zastanie, czy na wysokim urzędzie, czy w skromnym wiejskim domku, czy we własnym dworze, przyjmiesz wolę Bożą spokojnie i z gotowości; jak nieśmiertelnemu duchowi przystoi".

Kalendarium duszpasterskie, t. II, s. 183.

- 82 -

Św. Paweł w Liście do Tymoteusza mówi o miłosierdziu, jakiego doznał u bram Damaszku, gdy łaska Boża z prześladowcy chrześcijan uczyniła go apostołem Chrystusa.

Wielką apostołką miłosierdzia Bożego, w ostatnich czasach, była błogosławiona siostra Faustyna Kowalska. Chrystus zaszczycił ją nadprzyrodzonymi łaskami. W jednej z nich, w Wielki Czwartek, mówił do niej: "Pragnę, żebyś złożyła ofiarę z siebie za grzeszników, a szczególnie za te dusze, które straciły nadzieję w miłosierdzie Boże". W odpowiedzi na wolę Chrystusa siostra Faustyna składa siebie w ofierze Bogu według następującego aktu ofiarowania:

"Wobec nieba i ziemi, wobec wszystkich chórów niebieskich, wobec Najświętszej Maryi Panny, wobec wszystkich Mocy niebieskich, oświadczam Bogu w Trójcy Jedynemu, że dziś w zjednoczeniu z Jezusem Chrystusem Odkupicielem dusz składam dobrowolnie z siebie ofiarę za nawrócenie grzeszników, a szczególnie za te dusze, które straciły nadzieję w miłosierdzie Boże. Ofiara ta polega na tym, że przyjmuję z zupełnym poddaniem się woli Bożej wszystkie cierpienia i lęki, i trwogi, jakimi są napełnieni grzesznicy, a w zamian oddaję im wszystkie jakie mam pociechy w duszy, które płyną z obcowania z Bogiem. Jednym słowem ofiaruję za nich wszystko: Msze święte, Komunie święte, pokuty i umartwienia oraz modlitwy. Nie lękam się ciosów - ciosów sprawiedliwości Bożej, bo jestem złączona z Jezusem. O Boże mój, pragnę tym sposobem wynagrodzić Ci za te dusze, które nie dowierzają dobroci Twojej. Ufam wbrew wszelkiej nadziei w morze Miłosierdzia Twego. Panie i Boże mój, cząstko - cząstko moja na wieki, nie na własnych siłach opieram ten akt ofiarowania, ale na mocy, która płynie z zasług Jezusa Chrystusa. Powtarzać będę codziennie ten akt ofiarowania następującą modlitwą, której mnie sam nauczyłeś, Jezu:

"O Krwi i Wodo, któraś wytrysła naówczas jako Zdrój Miłosierdzia dla nas z Serca Jezusowego, ufam Tobie".

Siostra Faustyna, Wielki Czwartek 1934 roku.

Maria Tarnawska, Siostra Faustyna Kowalska. Życie i posłannictwo. Kraków 1986, s. 113 -114.

- 83 -

W naszych czasach przeżywamy rozkwit nabożeństwa do miłosierdzia Bożego, przynajmniej w Polsce. Jest w tym wielka zasługa bł. siostry Faustyny Kowalskiej (+ 1938). Siostra Faustyna jest też wzorem, jak odpowiedzieć na tę prawdę, że Bóg jest naszym miłosiernym Ojcem. Tą odpowiedzią jest całkowite zdanie się na Boga; zaufanie Mu i chęć pełnienia Jego woli. Błogosławiona Faustyna pisze w swym Dzienniczku:

"Zaufałam całkowicie woli Twojej, która jest dla mnie miłością i miłosierdziem samym. Każesz pozostać w tym klasztorze - pozostanę; każesz przystąpić do dzieła - przystąpię; pozostawisz mnie do śmierci w niepewności co do dzieła tego, bądź błogosławiony; dasz mi śmierć wtenczas, kiedy po ludzku zdawać się będzie, że najbardziej potrzeba mojego życia - bądź błogosławiony; zabierzesz mnie w młodości - bądź błogosławiony; dasz mi doczekać sędziwego wieku - bądź błogosławiony; dasz zdrowie i siły - bądź błogosławiony; przykujesz mnie do łoża boleści choćby na życie całe - bądź błogosławiony; dasz same zawody i niepowodzenia w życiu - bądź błogosławiony; dopuścisz aby moje najczystsze intencje były potępione - bądź błogosławiony; dasz światło umysłowi mojemu - bądź błogosławiony; pozostawisz mnie w ciemności i we wszelkiego rodzaju udręczeniu - bądź błogosławiony. Od tej chwili żyję w najgłębszym spokoju, bo sam Pan niesie mnie na ręku swoim. On, Pan niezgłębionego miłosierdzia wie, że Jego samego pragnę we wszystkim i wszędzie".

Cytat za: Maria Tarnawska, Siostra Faustyna Kowalska. Życie i posłannictwo. Kraków 1986, s. 179.

- 84 -

Żaden sługa nie może dwom panom służyć. Gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował; albo z tamtym będzie trzymał, a tym wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i mamonie».

W okresie PRL-u niektórzy ludzie w Polsce próbowali dwom panom służyć: władzy komunistycznej i Kościołowi. Do nich nie należał z całą pewnością abp Ignacy Tokarczuk, pomimo że nawet z Watykanu próbowano go nakłonić do bardziej elastycznej polityki wobec komuny. W jednym z wywiadów abp Tokarczuk powiedział:

"W 1977 r., na kilka miesięcy przed śmiercią Pawła VI, były ogromne naciski na nasz Episkopat ze strony watykańskiego Sekretariatu Stanu, żebym zmienił swoją postawę. Podczas pobytów w Watykanie dwukrotnie nakłaniano mnie, abym zmienił swoje stanowisko, bo utrudniało to ówczesną politykę wschodnią Watykanu. Gdybym wtedy nie miał jasnego rozeznania, co jest prawdą, co się należy Panu Bogu i Jego prawom, a co autorytetowi urzędu papieskiego, to bym ustąpił. Tymczasem dla mnie było jasne, że postępuję słusznie. Złożyłem wtedy dwa razy oświadczenie, że zmiana mojej postawy jest niemożliwa. Podkreśliłem, że nie szukam zaczepki czy poklasku, bo to mnie też dużo kosztuje. Dałem do zrozumienia, że jeśli postępuję w sposób niewłaściwy, to mogą mnie zwolnić z funkcji, nie będę miał żadnych pretensji, ale swojego zdania nie zmienię, bo jest ono przemyślane i wynika z praktycznej znajomości komunizmu, a nie tylko z teoretycznych rozważań.

Już za obecnego papieża przyjechał do Przemyśla dyplomata watykański, abp Luigi Poggi i publicznie mnie przepraszał za te naciski, choć nie musiał tego robić".

Abp Ignacy Tokarczuk, Kazania pod specjalnym nadzorem, s. 343.

- 85 -

Człowiek broni się przed tym, co trudne, szczególnie przed tym, co boli (czy to w fizycznym, czy duchowym sensie). Ale czasem przychodzi zrozumienie. "Cieszę się - wyznaje młoda maturzystka od lat dotknięta reumatyzmem - gdy Bóg zsyła mi jakieś cierpienia. Są bowiem dla mnie wskaźnikiem, że mnie kocha, że jestem na drodze prowadzącej do Niego. Szkoda tylko, że mimo usilnych starań nie zawsze potrafię je odpowiednio znosić i Bogu ofiarować".

Pamiętajmy: zbawienie przyszło przez Krzyż. Z odkupieniem człowieka wiąże się cierpienie. Każdy, kto chce uczestniczyć w chwale Chrystusa musi dźwigać swój krzyż. Lecz nie musi dźwigać go sam. W czasie minionego Światowego Dnia Chorych Ojciec Święty przypominał, że obok człowieka chorego i cierpiącego nie można przejść obojętnie, ale trzeba się nad nim pochylić. Po to, by ulżyć jego cierpieniu na ile potrafimy. Po to, by nie zostawić człowieka cierpiącego w samotnym przeżywaniu jego bólu.

Ks. Bogusław Seremet MATERIAŁY HOMILETYCZNE Rok B - Tarnów 2000

- 86 -

W Opowiastkach ks. Kazimierz Wójtowicz pisze, że do uczonego w Piśmie przyszło kiedyś dwóch szukających braci z prośbą, aby ten zechciał im wyjaśnić, jak należy rozumieć zdanie Biblii mówiące o tym, że Bogu trzeba dziękować za nieszczęście tak samo jak za szczęście i z taką samą radością przyjmować jedno i drugie. Uczony nie silił się wcale na mądre wywody; powiedział tylko: Idźcie do bóżnicy i tam spotkacie rabbiego Zuzję, kurzącego fajkę. Ten wam wszystko dobrze wyjaśni. Bracia bez trudności odnaleźli dom modlitwy i rabbiego. Przedłożyli swój problem. Rabbi wysłuchawszy w skupieniu ich wywodów, odłożył fajkę, pogładził brodę, uśmiechnął się i rzekł: Moi kochani, z tym pytaniem trafiliście pod fałszywy adres. Musicie więc znaleźć kogoś innego, a nie takiego jak ja, który jeszcze nigdy nie doświadczył żadnego nieszczęścia. Wszyscy jednak wiedzieli, iż życie rabbiego Zuzji było od samego początku pasmem cierpień i biedy. Wtedy i ci dwaj pytający zrozumieli nieco, co znaczy przyjmować z radością nieszczęście, ból, chorobę.

I jeszcze jedna żydowska opowiastka z tego samego tomiku, dająca nam wiele do myślenia. Oto rabin Johanan został nawiedzony przez straszliwą chorobę i wiele cierpiał. Cierpienia załamały go psychicznie. Przyjacielowi Haninie wyznał swoją rozpacz i użalał się na swe beznadziejne położenie. Wtedy ten pobożny mąż zaczął go pocieszać:

- Mój przyjacielu, te słowa nie pasują w ogóle do takiego męża jak ty; do takiego, który jest pobożny i świątobliwy. Mów raczej, że Bóg jest sprawiedliwy w nagrodzie, jaką obiecuje cierpiącym! Te religijne rozważania podreperowały rzeczywiście schorowanego Johanana. Po paru latach zachorował Hanina. Również i on przez swoje cierpienie został wytrącony z równowagi. Przyjaciel Johanan chciał go teraz pocieszyć jego własnymi, wcześniejszymi słowami, ale Hanina odpowiedział:

- Jakże chętnie zrezygnowałbym z tych męczarni i z obiecanej zapłaty!

Na to odparł Johanan:

- W mojej chorobie byłeś dla mnie mistrzem pociechy i podnoszenia na duchu... z religii uczyniłeś balsam na rany, znalazłeś słowa, które niosły mi pokój serca. Dlaczego nie powiesz sobie samemu tych dźwigających?

- Ponieważ byłem wtedy na zewnątrz - odpowiedział spokojnie chory rabin - byłem wolny, mogłem ręczyć za innych; teraz jednak, gdy sam jestem wewnątrz, jakże mogę być dla siebie poręką?

Tak, to prawda. Zdrowy nie zrozumie chorego. Łatwo jest tanio moralizować o cierpieniu, jeśli się go nie doświadcza. Pamiętajmy jednak o tym co powiedział Georg Moser: "Bóg nie określa cierpienia, ale pomaga je dźwigać", zaś Julius Schieder dodaje: "Cierpienie jest świątynią, w której Bóg chce być z człowiekiem sam na sam". I ten ciężar, który nas niejednokrotnie przygniata z powodu bólu i cierpienia jest także okazją, wezwaniem do czynnego przeżywania ludzkiego i chrześcijańskiego powołania oraz do udziału we wzrastaniu Królestwa Bożego w nowy, jeszcze cenniejszy sposób.

Ks. Jan AUGUSTYNOWICZ APOSTOLSTWO CHORYCH Materiały Homiletyczne Nr 151 Rok C - Kraków 1995

- 87 -

Zdarza się nieraz, że człowiek o coś bardzo się modli, a Bóg nie wysłuchuje tej modlitwy. Niektórzy ludzie wtedy obrażają się na Boga i tracą w Niego ufność. Jednak modlitwa nigdy nie idzie na marne. Jeśli nie spełnia się to, o co prosimy, to przecież Bóg wie najlepiej, co człowiekowi potrzeba i spełnia to, co On uzna za słuszne. Bóg bardzo kocha człowieka i wszystko obmyślił najmądrzej dla człowieka i chce zawsze prowadzić nas drogą dobra. Jeśli nieraz trzeba przejść przez pewne trudności w życiu, to dla naszego dobra, którego może my w tej chwili nie rozumiemy. Bóg nieraz daje nam większe dobro od tego, o które prosimy.

Skandynawski pisarz, Peer Lagerkwist, napisał powieść o Barabaszu, który stanął przed sądem Piłata razem z Jezusem i który wtedy został ułaskawiony. Autor pisze, że żona tegoż Barabasza dotknięta była przykrym kalectwem: miała tak zwaną zajęczą wargę. Jak to się mówi: mała rzecz a wielki wstyd. Doznała z tego powodu wiele ludzkich złośliwości, przykrości. Bardzo z tego powodu cierpiała i aż się jej żyć nie chciało. Pewnego razu na swojej drodze życiowej spotkała Pana Jezusa. Klęka obok drogi, żeby poprosić o cud. Widzi przecież, jakich cudów Pan Jezus dokonuje: ślepym przywraca wzrok, głuchym słuch, trędowatych oczyszcza, umarłych wskrzesza, więc cóż dla Niego znaczy taka drobnostka? Ale w ostatniej chwili robi się jej czegoś wstyd. Tyle cierpienia, tyle nieszczęść wokół niej, tyle ważnych spraw ludzie składają Chrystusowi do stóp, a ona z takim głupstwem, z tą swoją zajęczą wargą... A już Pan Jezus jest koło niej i zwraca się do niej z zapytaniem: "Czego chcesz, żebym cię uzdrowił"? A ona zawstydzona, nawet oczu nie śmie podnieść na Pana Jezusa, tylko odpowiada: "Nie Panie. Chcę, żebyś tylko przeszedł obok mnie". I Pan Jezus przechodzi obok niej i nie uzdrawia jej. A jednak ta kobieta podnosi się z kolan z nową otuchą i z nowymi siłami do dalszego znoszenia swego kalectwa. Bo co się stało? Chrystus przeszedł obok niej ze swoją pociechą, ze swoim błogosławieństwem. To jej wystarczyło, to jej sprawiło więcej radości niż owa zajęcza warga przysparzała smutku.

Rzeczywiście, Pan Jezus przechodzi obok nas ze swoją mocą, ze swoim pokojem, ze swoim miłosierdziem. Nie zawsze sprawia cud, ale zawsze darzy nas siłą do przezwyciężenia trudności życiowych, zawsze wnosi w serca człowieka radość i pokój. On przecież przyszedł, aby ludzi wyzwolić z lęku i dlatego mówi do nas dzisiaj: Nie bójcie się, jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata!

Ks. Czesław Grzelak - JA JESTEM, NIE BÓJCIE SIĘ! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(131) 1993

- 88 -

Święty Antoni lubił stosować porównania. Mówiąc o odkupieniu człowieka, omówił pewne wydarzenie. Mianowicie król miał złoty pierścień, ozdobiony drogocennym klejnotem który bardzo cenił. Zdarzyło się nieszczęście, że ten pierścień spadł mu z palca do kloaki. Nie mógł znaleźć kogoś, kto by ten pierścień wyciągnął. Wtedy sam król zdjął królewskie szaty, ubrał się w wór i wszedł do kloaki, i tak długo szukał zguby, aż ją znalazł i z radością zaniósł do pałacu.

Oczywiście ten obraz ma swoje znaczenie. Król to Syn Boży, pierścień to rodzaj ludzki, a klejnot w pierścieniu to drogocenna dusza ludzka. Antoni nawiązuje do wielkiego wyniszczenia się Syna Bożego, który przez 33 lata ziemskiego wygnania szukał swojego skarbu, aż go znalazł i zaprowadził do wiecznej szczęśliwości.

O. Józef Kaźmierczak OFMConv. - "ODKRYWAĆ NA NOWO POSTAĆ ŚW. ANTONIEGO" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 89 -

Po urodzeniu córeczki wnet zdecydowali się na drugie dziecko. Po cichu marzyli, by był teraz syn. Zaczęły się komplikacje z ciążą. Matka zdecydowała się jednak na wszystko. Po pewnym czasie syn Andrzej szczęśliwie przychodzi na świat. Jednak matka musi ponieść ofiarę - zostaje całkowicie sparaliżowana. Przez prawie 30 lat przykuta do łóżka cierpi z miłości.

Swoim cierpieniem jest zawsze przy mężu - bezradnie patrząc na przygotowane przez męża posiłki, słuchając z utęsknieniem o jego pracy, wpatrując się w jego troskę o dobre wychowanie dzieci. Otoczona ogromną miłością najbliższych - ich poświęcenie oplata swoim cierpieniem i modlitwą. Mały bunt czy trochę gorzkości zawsze ustępują, gdy w każdy I piątek miesiąca odwiedza ja ksiądz spowiadając i przynosząc jej Komunię św.

Nikt nie zdziwił się, że odeszli z tego świata prawie równocześnie - ona i mąż. Na fundamencie takiej miłości rodzinnej syn i córka szczęśliwie ułożyli sobie życie.

Bez wątpienia Jezus w tej rodzinie miał swoje miejsce. Zadajcie sobie pytanie: a jak jest w naszych domach? Jak jest w twojej rodzinie? Jaki jest twój dom i rodzina?

Ks. Henryk Gościniak - RODZINA PIERWSZYM OBSZAREM DZIAŁALNOŚCI APOSTOLSKIEJ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 90 -

Gdy stajemy w ruinach rzymskiego koloseum przesyconego krwią i uświadomimy sobie ogrom hekatomby, jaką w nim złożyło chrześcijaństwo pierwszych wieków zaspokajając fanaberie zwyrodnialców na tronie - rodzi się w nas nieodparcie pytanie: skąd ci ludzie, którzy ginęli tu przez trzy wieki, brali siłę do tej ofiary? I odnajdujemy odpowiedź - z Eucharystii. Bo pierwsi chrześcijanie posilali się Chlebem Życia nie tak, jak my przy okazji rekolekcji czy na święta. Oni przyjmowali Chrystusa dającego siłę i moc - codziennie, a nawet kilkakrotnie w ciągu dnia, zwłaszcza w chorobie i przed każdą ważniejszą czynnością.

Ks. Marian Gosa COr - MSZA WIECZERZY PAŃSKIEJ EUCHARYSTIA ZNAKIEM POJEDNANIA Z BOGIEM BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996

- 91 -

Pewna rodzina została dotknięta krzyżem. Maż a zarazem i ojciec dowiedział się, że choroba, na która cierpi od pewnego czasu, jest chorobą nowotworową i że nie ma wobec tego nadziei na wyleczenie. Świadom swojego stanu ojciec jest strasznie wzburzony. Targają nim różne uczucia, różne myśli, nawet myśli bluźniercze cisną się do głowy. Przeżywa różne lęki. Boi się przede wszystkim o przyszłość swojej rodziny. Jak dadzą sobie radę beze mnie - moja ukochana żona, moje uczące się jeszcze dzieci? Coś go trzyma jakby za gardło. Do zgody wewnętrznej z wolą Bożą dochodzi dopiero wieczorem, gdy w domu podczas wspólnej modlitwy spojrzał na krzyż nad łóżkiem. Zobaczył go jakby pierwszy raz, choć wisiał na ścianie od początku ich małżeństwa. Jakby jakimś światłem z góry oświecony dostrzegł, że Ten, który wisi przybity do krzyża, jest tak bardzo do niego podobny. W Nim zobaczył siebie. Tak doszło do identyfikacji z Chrystusem. Przypomniał mu się werset z Listu św. Pawła: "Jestem ukrzyżowany wespół z Chrystusem" (Ga 2, 19). To mu przyniosło ulgę, dodało odwagi i umożliwiło dalsze życie, mimo krzyża, który spadł na niego tak nagle.

Ks. Marian Gosa COr - NAJTRAGICZNIEJSZA GODZINA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996

- 92 -

Pamiętasz, jak niedawno śpiewałeś na pielgrzymce, na spotkaniu grupy apostolskiej: "Ruszaj, ruszaj, ruszaj tam, gdzie ziemię obiecaną daje ci Pan, ruszaj, ruszaj, ruszaj tam, gdzie ziemia obiecana jest". To nie jest poezja, to nie są mrzonki. To rzeczywistość. Ruszaj! Zobaczysz - Pan przed tobą otworzy nowe lądy życia wewnętrznego, cały świat duchowy, o którym nawet nie marzyłeś. I na pewno pożałujesz, ale tylko jednego, ale tylko tego, że tak długo zwlekałeś z decyzją pójścia za Nim, za Jego głosem. Pomyśl - On nigdy nikogo nie zawiódł. Jego słowa nie są bez pokrycia.

Pozwól, niech On tak jak Jakuba, Piotra i Jana zaprowadzi cię na górę wysoką. To właśnie z góry daleko widać... Wychodząc na górę człowiek doznaje oczyszczenia i jakiejś dziwnej duchowej wolności.

Wyrusz, zaproszony przez Jezusa, na Górę Przemienienia i pozwól przemieniać się nieustannie. I powiedz Jezusowi: weź mnie takiego, jakim jestem, ale uczyń mnie takim, jakim chcesz mnie mieć. Pozwól przemieniać się - aż On w pełni w tobie się ukształtuje.

Ks. Kazimierz Kotlarz TChr - NIE LĘKAJCIE SIĘ! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (136) 1996

- 93 -

"Moje walizki są spakowane, jestem gotów do podróży" - powiedział papież Jan XXIII, kiedy był już pewien, że zbliża się koniec jego życia. Gdy jednak rozglądamy się i nasłuchujemy wokół, to nie wszędzie dostrzegamy taką postawę wobec śmierci. Przeciwnie, większość z nas tak bardzo lęka się śmierci, że zatraciła zdrowa obawę przed śmiercią i sama śmierć ignoruje.

Ks. Stanisław Tulin Cor - "BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY UMIERAJĄ W PANU" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 94 -

Zapoznam was z historia życia Stefana Penczka, który przeżył zaledwie 12 lat. Urodził się w rodzinie bardzo religijnej 27 lipca 1968 roku koło Wadowic. Rozwijał się bardzo dobrze, był zdrowy, energiczny, wesoły i nic nie zapowiadało jego późniejszej choroby. Był tak ruchliwy i wesoły, że to nawet niepokoiło jego matkę. Gdzie tylko się pojawiał, od razu było tam głośno i wesoło, aż czasem za wesoło. Czarował innych swoją osobowością i zachowaniem. Nie lubił przyjmować pochwał, które czasami sprawiały mu przykrość. Nie wywyższał się nad innych. Zawsze zjawiał się, jak mówią jego rówieśnicy, przy tym, którego spotkała jakaś przykrość. Chętnie pomagał innym w nauce. Był zdolny, a przy tym pilny i odpowiedzialny. Zawsze odważnie i stanowczo występował w obronie krzywdzonych i poniżanych wykazując niesłychana stanowczość i nieustępliwość. Do popełnionych przez siebie win szybko, szczerze i serdecznie się przyznawał prosząc o przebaczenie.

Zachorował w marcu 1978 r. nie mając jeszcze 10 lat. Lekarz przy badaniu chorego na odrę zauważył na podniebieniu małą brodawkę, która szybko zaczęła się rozrastać i okazała się złośliwym mięśniakiem. Tak rozpoczęła się prawdziwa odyseja cierpienia niespełna dziesięcioletniego chłopca, który swoje życie ofiarował podczas pielgrzymki na Jasną Górę Matce Bożej... Nikt nie słyszał od niego słów skargi czy buntu wobec swego losu, a był całkiem świadom swojej nieuleczalnej choroby, o której sam przeczytał w Encyklopedii Zdrowia. Wiedział, że dni jego życia są policzone. Ta świadomość musiała być bardzo bolesna, gdyż był chłopcem żywym, energicznym i pełnym zapału do życia.

Pewnego razu poprosił swoją matkę o zamknięcie okna, bo akurat przechodziła tamtędy gromada roześmianych dzieci. Na słowa mamy, że będzie ci za duszno i gorąco, odpowiedział: "Czy ty, mamuś, wiesz, co ja czuję, kiedy słyszę te zdrowe dzieci?" Choroba utrudniała mu mówienie, przełykanie, nawet oddychanie, a kiedy bóle stawały się coraz silniejsze, zwierzył się mamie: "Mamuś, ja chciałem cierpieć, powiedziałem Matce Bożej, że ja przyjmę te cierpienia, bo wiedziałem, że mogę tak uwielbić Boga, ale nie wiedziałem, że to takie wielkie". Napisał list do Ojca Św. Jana Pawła II, że modli się za Niego i swe cierpienie i upokorzenie ofiaruje w intencji Ojca Św. i za Kościół. Otrzymał odpowiedź od Papieża z podziękowaniem za list, i zapewnieniem o modlitwie z błogosławieństwem.

Lekarz powiedział: "To jest nie do pomyślenia, żeby ktoś mógł to tak przeżyć, gdyby nie miał tej siły Boskiej, bo to jest nie do przeżycia". A ojciec karmelita: "Trzy razy go spowiadałem, dwa razy udzielałem mu sakramentu chorych, jestem szczęśliwy, że mogłem z nim rozmawiać w ostatnich dniach życia." Odwiedził go również na kilka godzin przed śmiercią ks. kardynał Macharski, który powiedział: "Tu człowiek uzyskuje prawdziwą hierarchię wartości. Mam wrażenie, że widziałem świętego".

Ks. Henryk Krenczkowski - "BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY UMIERAJĄ W PANU" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 95 -

Pamiętam, jak będąc kapelanem szpitala w Lesznie, codziennie spotykałem się z chorymi. Byli starsi i młodsi. Szczególnie pamiętam Beatę. Miała 16 lat. Była chora na białaczkę. Odwiedzali ją rodzice, krewni, koleżanki i koledzy. Któregoś dnia lekarz wziął mnie na bok i mówi: "Proszę księdza, z Beatą jest źle". Rozmawiałem z nią, pocieszałem - ją i rodziców.

Aż przyszedł 1 lipca... Rano przyjęła Komunię św. Była już bardzo słaba, prawnie na pół przytomna. Patrzyła na mnie, a ja schyliłem się mówiąc jej: "Beato, udzielę ci sakramentu chorych, bo Chrystus chce cię umocnić". Kiwnęła głową, że na to się zgadza.

Ks. Henryk Gościniak - SAKRAMENT CHORYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

 - 96 -

Pamiętam, jak będąc na parafii w Poznaniu odwiedzałem w każdy I piątek miesiąca niewidomą młodą kobietę. Zawsze w sercu jej było wiele żalu... Mówiła: "Proszę księdza, tylu ludzi przechodzi obok mojego bloku i normalnie widzi. A ja już nigdy nie zobaczę tego świata swoimi oczami". W któryś I piątek poprosiła o sakrament namaszczenia chorych, chociaż normalnie chodziła. .

Mówiła: "Bo wie ksiądz, taka czuję się słaba psychicznie, tak mi ciężko z moim kalectwem, że nie widzę. Może mnie Chrystus umocni i doda mi siły".

Ks. Henryk Gościniak - SAKRAMENT CHORYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 97 -

Bruno Ferrero w jednym z najnowszych swych dzieł, zatytułowanym Śpiew świerszcza polnego zamieścił takie opowiadanie... Pewien młody uczeń ponawiał to samo pytanie: "Jak mogę znaleźć Boga?" - I codziennie otrzymywał od swego nauczyciela tę samą, tajemniczą odpowiedź: „Musisz Go pragnąć!" - "Ale ja Go pragnę całym mym sercem, dlaczego więc nie znajduję Go?

Pewnego dnia nauczyciel i jego uczeń kąpali się w rzece. Nagle mistrz zanurzył głowę młodzieńca pod wodą i przytrzymywał ją mocno przez chwilę, podczas gdy biedak rozpaczliwie starał się uwolnić. Następnego dnia nauczyciel zapytał: "Dlaczego tak szamotałeś się, gdy trzymałem twoją głowę pod wodą?" - "Ponieważ rozpaczliwie szukałem powietrza". - Wtedy odparł nauczyciel: "Gdy dana ci będzie łaska rozpaczliwego poszukiwania Boga - znajdziesz Go".

Ks. Stanisław Łopuszański -"JA SAM BĘDĘ SZUKAŁ MOICH OWIEC" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 98 -

Pamiętny był wieczór 16 października 1978 roku. Mija w dniu dzisiejszym osiemnaście lat od tego wydarzenia. Przed laty, właśnie w tym dniu, mogliśmy uczestniczyć w największym wydarzeniu od czasu zakończenia II wojny światowej. Oto z odbiorników telewizyjnych i radiowych usłyszeliśmy pamiętne słowa: Habemus papam. A nieco później pamiętne słowa: "Carolus Wojtyła". Wtedy, w ten dziwny wieczór, w naszych domach zapanowało nieopisane szczęście i radość. Ludzie ściskali się wzajemnie na ulicach i placach naszych miast i osad, przekazywali sobie tę wiadomość z ust do ust, z serc do serc... Polak papieżem! Jaka euforia panowała w nas samych, jaka duma i patriotyzm, solidarność i wzajemny szacunek. Potem mogliśmy śledzić całą działalność papieską, poprzez liczne pielgrzymki, dokumenty wydawane przez Niego. Dane nam było spotykać się czterokrotnie z Papieżem na Polskiej ziemi w naszej Ojczyźnie. Uczestniczyliśmy też w cierpieniach Ojca św., czy to gdy leżał w klinice Gemmelli po okrutnym zamachu, czy też gdy był tam na koniecznej operacji.

Czas mija szybko, dzisiaj jest już kolejna rocznica wyboru i zakończenia konklawe. Jak my, tutaj zgromadzeni, przeżyliśmy ten czas? Tak wiele było wzruszeń, lecz czy tylko? Niestety, od początku pontyfikat Jana Pawła II napotykał również na tych ziemiach na niezrozumienie przez liczne grono ludzi, które zarzucało Papieżowi, że politykuje, że mówi za ostre słowa, że nie zna się na naszej rzeczywistości.

Ks. Kazimierz Południak - PROBOSZCZ CAŁEGO ŚWIATA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 99 -

W jednej z rodzin bieda coraz bardziej zagląda w oczy. Nie ma pieniędzy na wiele rzeczy. Jedno z dzieci spostrzegło łzy w oczach mamy. Sprzedała już wiele drogocennych przedmiotów na ratowanie domu. Teraz przygląda się drogocennej, złotej pamiątce po swojej mamie. Ociera łzy. "I to muszę sprzedać dla mych dzieci. Idę do jubilera" - szepce boleśnie.

Bieda jednak nie ustępowała. Ktoś owej matce wtedy tak podpowiada: Masz czwórkę dzieci. Sprzedaj najmłodsze bogatym Amerykanom. Zły doradca nie zdążył nawet drzwi zamknąć. Przerażony uciekał przed strasznym gniewem matki. Dziecko przecież nie jest skarbem do sprzedaży! Nie ma nań ceny u dobrych rodziców. Nawet powstanie takiej myśli jest dla nich niemożliwe.

Jest to jednak skarb żywy. Nie można go trzymać w szufladzie, w najbardziej strzeżonym sejfie. Dziecko jest "skarbem" wymagającym ciągłego wzrostu. Ma potężnieć z dnia na dzień.

Jednak nie może ono samo się rozwijać. Im mniejsze, tym bardziej bezradne. Samo nie rozwijałoby się. Przeciwnie! Z dnia na dzień by marniało...

Dla wzrostu tego żywego skarbu Bóg ustanowił boskich pomocników. Na pierwszym miejscu rodziców. Tak, na pierwszym miejscu rodziców! Sobór Watykański II na różny sposób to zaznacza. "Rodzice - ponieważ dali życie dzieciom, w najwyższym stopniu są zobowiązani do wychowania potomstwa i dlatego muszą być uznani za pierwszych i głównych jego wychowawców" (DWCH 3).

Kochany, nigdy do końca nie zrozumiesz tego błogosławionego daru dla ciebie daru rodziców! Dopiero po nich, dla twego rozwoju, dał tobie Bóg i ciągle daje różnych wychowawców.

O tym powinieneś pamiętać! O czym? O tym, że rodzice i wychowawcy są od Boga dla ciebie postanowieni. Winni o tym pamiętać mama i tata, kapłan, nauczyciel, katecheta. Jedni i drudzy winni to sobie coraz bardziej uświadamiać. Rodzice, wychowawcy, dzieci; dzieci, wychowawcy, rodzice.

Ks. Janusz Szajkowski - OBOWIĄZKI RODZICÓW I WYCHOWAWCÓW BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (137) 1996

- 100 -

Jednak nawet najlepsza sprawność twego ciała, siła twoich mięśni, to nie wszystko. Koń dobrze żywiony, umiejętnie ćwiczony może stać się bardziej szybki od ciebie, może stać się szybki jak strzała.

Sławny tyczkarz, Szaranowicz, był pytany o częstość ćwiczeń. "Nie muszę każdego dnia - odpowiedział. Jednak czynię to każdego dnia". Dlaczego? - "Dla podtrzymania siły ducha". I to jest główne zadanie twoich rodziców, wychowawców - Wspomóc cię w rozwijaniu twego ducha. Pan Jezus tak mocno podkreślił: "Co pomoże człowiekowi, chociażby cały świat pozyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?"

Dobrzy rodzice, dobrzy wychowawcy zawsze zdawali sobie: z tego sprawę. Być lekarką, wielka rzecz. Odkrywca naukowym - także. Jednak zadbać o ducha własnego dziecka jest rzeczą najważniejszą.

Rozumiała to matka dziewięciorga dzieci. Urodziła dziesiąte. Niektórzy ludzie pomyślą o niej z pukającym się w czoło uśmieszkiem. Wróćmy do tej mamy. Na drugi dzień owinęła swe dzieciątko dziesiąte i z miłością zaniosła długą, polną drogą do parafialnego kościoła. Była uszczęśliwiona. Moje dziecko Bóg w chrzcie św. czyni swym dzieckiem Bożym! Potem w pięknej, codziennej modlitwie na kolanach, w uczeniu dobrego, w posyłaniu do szkoły wspomagała ducha swej dzieciny.

Chcecie wiedzieć, kto wyrósł z tego dziecka? Jan XXIII, wielki papież dobroci. On odważył się odnowić cały Kościół katolicki przez otwarcie Soboru Watykańskiego II. Jak on sam musiał współpracować w rozwoju swego ducha z rodzicami, z kapłanem, z nauczycielami! Jako 7-letni chłopiec przyjął w 1888 r. I Komunię św. w Sotto il Monte. A to było coś nadzwyczajnego na tamte czasy! Maluteńkiemu Józiowi - bo takie miał imię przed zostaniem papieżem - żywemu skarbowi rodzice, wychowawcy pomogli mu rozwinąć się w duchowe, Boże: "biliony".

Ks. Janusz Szajkowski - OBOWIĄZKI RODZICÓW I WYCHOWAWCÓW BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (137) 1996

- 101 -

Chcemy skupić dzisiaj naszą uwagę na rozważaniu o rodzinnej, polskiej wsi, chcemy spojrzeć na tych, których umiłowaniem życiowym jest rola i praca na niej. Tych, których zadaniem i powinnością jest wyżywienie siebie, Narodu oraz nieustanna troska o to, aby nikomu nie zabrakło pożywienia - to ich życiowe powołanie.

Polski rolnik będzie o tyle mocny na swoich włościach, o ile będzie się czuł panem w i polu i w zagrodzie, jeśli nie będzie wydziedziczony z własności.

Przed kilkunastu laty doświadczyłem ciekawych przeżyć, gdy posługiwałem duszpastersko na Białorusi (Nieśwież). Wtedy zrozumiałem, co to znaczy posiadać własną ziemię i zbierać z niej plon w określonym czasie. Za wschodnią granicą chłop jest wydziedziczony z własnej ziemi, jest jeszcze na chlebie kołchoźnianym. Przypominam sobie pewne zdarzenie z tamtego czasu: zabrakło chleba w Nieświeżu, więc dozowano po pół bochenka. Zjawisko niespotykane! Nikt nie protestował, nie komentował. Tak musiało widocznie być...

Ks. Janusz Kozłowski - ZA WSZYSTKO BOGU DZIĘKUJCIE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (137) 1996

- 102 -

Ktoś pisze: "Przechadzając się ostatnio w Wiedniu, spotkałem młodych ludzi, mężczyzn i kobiety, Murzynów i białych rozdających jakieś ulotki. Z ciekawości przyjąłem jedną z doręczonych mi ulotek. I oto co tam przeczytałem:

Nowe życic w Chrystusie! Czy uświadamiasz sobie, że twój majątek, twoi przyjaciele, twoje sukcesy, nawet twoja religia - nie mogą ci dać nowego życia? Czy uświadamiasz sobie, że wszystko, co sobie od fundamentu zbudowałeś, jest niepewne i najpóźniej z twoją śmiercią się załamie? Uświadamiasz sobie, że właściwie nie jesteś ani dobry, ani tak piękny, ani tak mocny, jak dotychczas przypuszczałeś?

Chciałbyś rozpocząć zupełnie od nowa? Czy chciałbyś skończyć z tym starym, bezsensownym, żmudnym życiem, opartym jedynie na własnych siłach? Czy chciałbyś być wolny od wszelkich zależności, lęków, kompleksów...

Jeżeli tak, idź do Jezusa Chrystusa! Zaufaj Jego słowu! "Ja jestem Drogą, Prawda i Życiem, nikt nie może przyjść do Ojca, jak tylko przeze Mnie" (J 14, 6). "Kto do Mnie przyjdzie, tego nie odrzucę" (J 6, 37).

Daj Mu, co masz, On da tobie to, co posiada. Przynieś Mu swój grzech i swoja winę. On udzieli tobie swego przebaczenia i swojej czystości. Przynieś Mu swoją dumę i swoją zawiść, On da tobie swoją pokorę. Przynieś Mu zimno i pustkę swego serca. On da ci swoją miłość i swoja pełnię. Przynieś Mu swoje potępienie i swoją śmierć, a On da ci życie wieczne.

Porozmawiaj z Nim teraz. On już dawno na ciebie czeka. Pozwól Mu się ocalić. Powierz Mu tron twego życia, siebie samego, pozwól Jezusowi przez Ciebie działać. To właśnie jest nowe życie!

Ks. Leopold Rachwał COr. - ŚWIATŁOŚĆ ŚWIATA  BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (137) 1996

- 103 -

Carlo Carretto w swych Listach z pustyni, kiedy rozmyśla o wielkości Boga, powie nam, że to wszystko, co wiemy o Bogu, nie jest Nim. Jest tylko wyobrażeniem, symbolem, ale to nie jest sam Bóg. Wszystko, co zostało powiedziane w Piśmie Świętym i poprzez ludzi od początku świata, aż po dziś dzień - nie jest zdolne wiele powiedzieć o Bogu. To jak pyłek kurzu w porównaniu ze wszechświatem. Do Boga trzeba iść inną drogą. Samo tylko rozumowanie niewiele będzie znaczyło. Bóg musi mnie dotknąć działaniem swej łaski. On musi zbliżyć się ku mnie swoją miłością w odpowiedzi na miłość mego serca.

Carretto siedzi na wydmie piasku Sahary i rozmyśla. Te ziarnka piasku z ery paleozoicznej, powiadają uczeni, 350 milionów lat trwają... Szczątki gadów, płazów, kryjące się w szczelinach skał z ery mezozoicznej, przetrwały 130 milionów lat. Ciągnące przez pustynie wielbłądy z trzeciorzędu, suną tak przez ziemię od 70 milionów lat. A ja, człowiek z czwartorzędu, "zostałem wezwany do wewnętrznej przemiany w Bogu przez uczestnictwo w Jego życiu. A tym, co mnie przemienia, jest miłość, którą Bóg tchnął w mą istotę. Miłość mnie przemienia i kształtuje powoli. Grzechem jest opierać się tej przemianie, odważyć się powiedzieć miłości: nie! (...) Żyć w egoizmie oznacza trzymać się na płaszczyźnie czysto ludzkiej uniemożliwiając przekształcenie się w nadprzyrodzonej miłości (...) I dopóki nie przemienię się przez uczestnictwo w życiu Boga poprzez miłość, będę należał do tej ziemi, a nie do tamtego nieba".

W pochodzie wieków, wśród miliardów istnień ludzkich, znalazłem się: ja - teraz, w tym czasie, w tych warunkach! Osobowość niepowtarzalna, przez Boga z miłości ku mnie stworzona. Istota nieśmiertelna, rozumna, ale i wolna. A Bóg mnie stworzył na to, bym rozumem Go poznał, bym wolą Go umiłował, bym współżył z Nim w przyjaźni dziecka Bożego dziś, bym po ziemskim trudzie życia - współżył z tym Bogiem wieczność całą mając udział w pełni Jego radości nieba.

Ks. Leopold Rachwał COr. - ŚWIATŁOŚĆ ŚWIATA  BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (137) 1996

- 104 -

Prasa niemiecka przed laty doniosła, że ociemniała Frieda Braun odzyskała wzrok po odbyciu pielgrzymki do Lourdes i przemyciu oczu wodą ze słynnego źródła. Lekarze Akademii Medycznej w Hanowerze, którzy następnie badali Friedę, stwierdzili, że pacjentka odzyskała zdolność widzenia i że nie mają żadnego naukowego wytłumaczenia tego faktu.

Przed laty również podobną sytuację przeżył pewien zakonnik. Oddawał się on pracy misyjnej i dziełom miłosierdzia. Poczuł się pewnej nocy bardzo źle, tak że myślał, iż nie dożyje do świtu. Następnego dnia wezwany lekarz stwierdził bardzo zaawansowana gruźlicę płuc. Nie dawano mu wielu szans na przeżycie. Wysłano go do szpitala, aby przygotować do wyjazdu do sanatorium. Gdy leżał w szpitalu, pewnego dnia przyszła do niego grupa młodych ludzi, dziewcząt i chłopców, i przedstawili się, że są wspólnotą modlitewno-charyzmatyczną. Zakonnik miał bardzo krytyczne zdanie na temat takich wspólnot w Kościele. Ci młodzi ludzie zaproponowali mu modlitwę nad nim. Pomimo wielu oporów, w końcu zgodził się na taką modlitwę. W czasie jej trwania odczuł wewnętrzne ciepło rozchodzące się w jego ciele. Podczas wizyty lekarskiej profesorowie stwierdzili ze zdumieniem, że choroba opuściła tego zakonnika i nie pozostawiła żadnych śladów. Sam zakonnik zaczął się dokładniej interesować ruchem charyzmatycznym i stał się jednym z duchowych opiekunów tego ruchu.

Ks. Kazimierz Południak - DZIEŁO POJEDNANIA I POMOCY LIBANOWI BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (137) 1996

- 105 -

Stała pod krzyżem misyjnym zatopiona w modlitwie i bólu, który zdawał się ją nieraz przygniatać do ziemi i kruszyć spracowane ciało. W tej górskiej parafii każdy już prawie wiedział o tragicznej śmierci jej syna. Milczenie i tajemnica odejścia z tego świata młodego człowieka w niewyjaśnionych okolicznościach, dodawała jej tylko męki. Była świadoma tego, że ostatnio trochę błądził. Proboszcz idąc do kościoła na nabożeństwo spojrzał na jej zbolałą sylwetkę, ale nie miał odwagi przerwać jej bólu przez jakiekolwiek nawet pocieszenie. Chciał uszanować obraz zbolałej matki stojącej pod krzyżem po śmierci syna. Kiedy za chwilę podczas Mszy Św. podawał jej Komunię Św., dwie duże łzy spłynęły po jej policzkach i spadły na patenę, którą podtrzymywał ministrant. Jakby swoje - cierpienie i ból chciała na tej patenie złożyć Bogu w ofierze i z godnością prostej kobiety przyjąć jak Maryja wolę Bożą.

3. maja razem z Maryją, obraną przed wiekami na Królową ziem polskich, wędrujemy pod krzyż Chrystusa, aby w trosce o dobro ojczyzny spojrzeć w prawdzie przed Bogiem na to "dziedzictwo, któremu na imię Polska".

Ks. Jan Wnęk - WIELKI ZNAK NA NIEBIE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(138) 1997

- 106 -

Mój kolega, ksiądz, odwiedził mnie w ostatnim dniu czerwca ubiegłego roku. Rozpoczynał właśnie swoje wakacje: najpierw miał jechać ze znajomymi pod namiot, potem z pielgrzymką do sanktuariów maryjnych we Francji. W pierwszych dniach lipca dowiedziałem się, że ściągnięto go z wakacji. Okazało się, że przed wyjazdem zrobiono mu gastroskopię i znaleziono komórki nowotworowe w żołądku. Powtórzono badanie, które potwierdziło wstępną diagnozę. Szpital na Garbarach w Poznaniu, kilkugodzinna operacja - wycięto mu cały żołądek. Do tamtej chwili nie wiedziałem, że można żyć bez żołądka. W tym okresie wiele modlitwy, wiele Mszy o zdrowie. Obecnie bardzo szybko wraca do sił i dziękuje Bogu... Czyż nie jest walką życie człowieka?

W połowie września ubiegłego roku zmarł mój krewniak, dziesięcioletni Rafał. Niecały rok walczył z guzem mózgu: był w szpitalu w Poznaniu, w Warszawie. Chemia, naświetlania. Wiele modlitw, i rodziny, i parafii, i grup modlitewnych. Niesamowity wysiłek rodziców, by ratować syna. W pogrzebowym kazaniu przywołałem dwie sceny. Najpierw: Jezus umiera na krzyżu. Bóg, najlepszy Ojciec chciał, aby umiłowany Syn cierpiał i umarł na krzyżu. Dlaczego? Z miłości do ludzi, za grzechy człowieka. Wiem, że gdy ktokolwiek cierpi, najbliżej niego jest Jezus! Druga scena: Jezus żyje, On zmartwychwstał. Przeżywając odejście Rafała nie dawały mi spokoju słowa: umarł, aby żyć! Zapewniałem najbliższych, że jemu jest dobrze, że spotkamy się z nim w tym innym świecie, że teraz wstawia się za nami u Boga...

Uczestnicząc w jakiś sposób w zmaganiach "Joba" - mojego kolegi-księdza i Rafała zauważyłem, że choroba uderza w więź z Bogiem. Ale w tych sytuacjach uderzenie to nie spowodowało osłabienia wiary. Ono jakby oczyściło kontakt z Bogiem. Zostały odrzucone sprawy zbędne, przemijające. Bardzo ostro pojawiły się prawdy najważniejsze: ja - Bóg - sens życia. I chyba się nie mylę: wzrosło zaufanie tych osób do Boga. Ponadto sytuacje te zwielokrotniły modlitwę jej ilość i jakość. Nie tylko osoby chorujące się modliły, ale w ten proces zostało włączonych wielu ludzi. Jaka z tych przykładów płynie nauka dla nas? Wśród zgromadzonych tutaj prawie wszyscy jesteśmy zdrowi. Sytuacje graniczne pokazują nam jednak, co w życiu jest najważniejsze, co trzeba odkryć, aby przeżyć swą drogę jak najwspanialej; co odrzucić, bo przeszkadza...

Trzeba nam najpierw właściwie ułożyć więź z Panem Bogiem.

Ks. Eugeniusz Guździoł - WIERZYĆ I ŻYĆ WEDŁUG WIARY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(138) 1997

- 107 -

W książce Rozwód ostateczny autor (C. S. Lewis) pisze, że "ostatecznie ludzie dzielą się tylko na dwie kategorie: tych, którzy mówi Bogu »bądź wola Twoja«, i tych do których Bóg powie w końcu: »bądź wola twoja«". W perspektywie życia Kościoła niejednokrotnie spotykamy się z powiedzeniem: "taka jest wola Boża...", "tak natchnął nas Duch Święty..., "to jest decyzja pod natchnieniem, Ducha Świętego..." i powiedzmy gorzką prawdę: wiele razy jest to t y l k o  l u d z k a  w o l a  uszanowana przez Ducha Świętego l u d z k a  d e c y z j a - niezależnie, kto ją mówi i kto ją wydaje... By Duch Święty w nas działał, trzeba wykluczyć naszą ludzką perspektywę, albo przynajmniej spojrzeć na nią od Bożej strony. Duch Święty chce bowiem współpracować z każdym z nas, ale od nas i tylko od nas zależy, do jakiej grupy ludzi zostaniemy zaliczeni: tych, którzy mówią Bogu "bądź wola Twoja", czy tych, którym Bóg mówi "Bądź wola twoja"...

Ks. Jan Wnęk - NAMASZCZENIE DUCHEM ŚWIĘTYM I MOCĄ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(139) 1997

- 108 -

Z pewnością w czasach współczesnych otrzymałby - jak Matka Teresa pokojową nagrodę Nobla! Był człowiekiem wolnym, w szarym habicie franciszkańskiego tercjarza. Po ludzku sądząc, mógł zrobić wielką karierę. Pomógłby mu w tym wielki talent malarski rozwijany studiami. Współcześni mu nazwą go "najwspanialszym człowiekiem pokolenia" (A. Nowaczyński) i "ucieleśnieniem wszystkich cnót chrześcijańskich i najbardziej płomiennego patriotyzmu" (H. Modrzejewska). Będzie natchnieniem dla poetów okresu międzywojennego i postacią sceniczną wielu sztuk teatralnych. Jedna z nich, pisana piórem młodego kapłana archidiecezji krakowskiej, Karola Wojtyły, przyszłego Jana Pawła II - doczeka się również wejścia na ekrany.

Trudno nie dojrzeć w życiu przyszłego świętego brata Alberta Chmielowskiego analogii do życia starotestamentalnego proroka Elizeusza. Zanim stanie się następcą proroka Eliasza, stanie się dobrowolnie jego sługa. Taką samą postawę służby - daru miłości, ukaże nasz rodak, wielki jałmużnik w tercjarskim habicie. Swój radykalizm ewangelicznego opuszczenia tzw. "kariery" i rodziny wyrazi najlepiej w bezkompromisowym stwierdzeniu: "Jeżeli by Cię zawołano do biedaka, idź natychmiast do niego, choćbyś był w świętym zachwyceniu, gdyż opuścisz Chrystusa... dla Chrystusa".

Ks. Bogdan Walczykiewicz SDB - DUCH WEWNĘTRZNEJ WOLNOŚCI I POKOJU BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 109 -

1 Niedziela Adwentu: Proponuję krótką rozmowę - "wywiad" ze św. Pawłem...

- Paweł, po co to całe straszenie? Myślisz, że ktoś będzie się bał końca świata? - Zaraz, zaraz, nie bardzo rozumiem o co ci chodzi...

- No powiedz mi, po co Jezus straszy nas potopem? Czy Pan Bóg znowu chce się mścić na ludziach?!

- Słuchaj! Koniec świata na pewno będzie, tylko nie wiadomo kiedy. Dla mnie koniec świata, to będzie najpiękniejszy dzień w życiu!

- Koniec świata, to najpiękniejszy dzień?? Ty nie masz przypadkiem gorączki?

- Nie. Czuję się świetnie i mówię to zupełnie serio. Przypomnij sobie tylko to, co napisałem do Rzymian. To jest ciągle aktualne: Teraz bowiem zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdyśmy uwierzyli (Rz 13,11 ). Zbawienie! To jest to, o co chodzi!

- Paweł, może jednak powiesz o co chodzi z tym zbawieniem. Bo w zasadzie mi jest dobrze tak, jak jest. Dlatego wołałbym, żeby nie było końca świata.

- Wiesz co, ja też tak żyłem i w zasadzie było mi dobrze, ale nie wiedziałem, że może być lepiej i ciekawiej. Kiedy spotkałem Jezusa, to się przekonałem.

- O czym się przekonałeś?

- Przekonałem się, że Bóg nie chce mnie karać, ale pragnie mnie kochać. Teraz wiem, że on mnie kocha. Ciebie też...

- Ty jesteś świętym Pawłem, to może ciebie kocha, ale mnie za co miałby kochać? - On nie kocha ciebie "za coś". Bóg jest jak najlepszy ojciec, który kocha ciebie za to, że jesteś. On traktuje ciebie jak swoje dziecko, jak swojego syna!

- Pawle, ty mnie nie znasz. Ja nie jestem taki dobry, jak ci się wydaje.

- Ciebie nie znam, ale znam Boga i wiem, że on nie kocha ciebie za to, że jesteś dobry, np. za to, że przeprowadzisz babcię przez ulicę. On kocha cię dlatego, że On jest dobry i nigdy to się nie zmieni. Ty możesz się zmienić. Ty możesz odwrócić się od Niego! Ty możesz przestać Mu wierzyć, ale On nie przestanie wierzyć w ciebie i nie odwróci się od ciebie. On nie przestanie cię kochać, bo jest jak najlepszy ojciec.

- A to fajnie. To znaczy, że nie muszę nic robić, mogę sobie dalej grzeszyć, a on tylko tak "cacy, cacy kocham cię", tak?

- Wiem, o co ci chodzi... Posłuchaj: Bóg kocha ludzi nie dlatego, że jest słaby. Bóg jest silny i jest groźny dla zła. On zniszczy każde zło. Ale nigdy nie przestanie kochać człowieka, który ulega złu. Bóg wie, że zło ciebie rani i dlatego nie chce dla ciebie zła. On wie, że potrzebujesz pomocy...

To co mam zrobić?

Pozwól Mu kochać siebie! Nie bój się Go!

No to po co to całe straszenie: "Czuwajcie, bądźcie gotowi" (por. Mt 24,44)?

To jest informacja, ostrzeżenie, żebyś dobrze wykorzystał swój czas. Jest obawa, że można nie zdążyć...

Co to znaczy, że "można nie zdążyć"? Jak to rozumiesz?

Jezus przyjdzie już wkrótce po to, by osądzić każde zło. On zniszczy zło. Ale przyjdzie również po to, aby przekonać nas o miłości Boga Ojca. Trzeba się starać, by nie stracić miłości kogoś tak wspaniałego!

Dziękuję ci za rozmowę. Cieszy mnie to, że Bóg mnie kocha!

NIE BÓJ SIĘ-BÓG CIĘ KOCHA! (Spotkania adwentowe z młodzieżą) BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 110 -

II Niedziela Adwentu: Wilk zamieszka z barankiem

Święty Pawle, dziękuję Ci za poprzednią rozmowę, która skończyła się bardzo optymistycznie, bo dowiedziałem się, że Bóg mnie kocha. Dzisiaj usłyszałem coś, co mi się jeszcze bardziej spodobało: Prorok Izajasz napisał, że w historii świata zdarzy się coś takiego, że wilk zamieszka wraz z barankiem,(...) dziecko włoży rękę do kryjówki żmii (Iz 11, 6. 8b). Brzmi to ładnie, ale to jest nierealne. Historia świata, to ciągłe wojny, zabijanie, oszustwa, a tu nagle wilk chodzi sobie z barankiem pod rękę. To jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe...

Dla ciebie to jest nierealne, a ja w to wierzę. Jestem przekonany, że: To, co niegdyś zostało napisane, zostało napisane dla naszego pouczenia ( Rz 15, 4), abyśmy nie tracili nadziei. Ja wierzę, że miłość Boga zwycięży.

Wiesz co, mówisz ciągle o tej miłości, "Bóg cię kocha", "Bóg jest miłością", a ja tego zupełnie nie czuję. Ja to wiem, bo mi powiedziałeś, ale ja po prostu tego nie doświadczam? Dlaczego?

Powiem ci dlaczego. Tym, co przeszkadza ci doświadczać miłości Boga, jest grzech. Twój grzech...

Znowu mi coś wmawiasz!

Nie wmawiam ci. Czy możesz tak z ręką na sercu powiedzieć, że jesteś w porządku, że wszystko jest O.K.?

Nie jestem święty to jasne, ale nie jestem taki zły. Są gorsi ode mnie...

Zostaw innych. Pomyśl teraz o sobie. Jeżeli chcesz odczuwać miłość Boga, jego bliskość, jego troskę o ciebie, to uznaj to, że jesteś grzesznikiem.

No zgoda, uznaję to, że jestem grzesznikiem, wszyscy są grzesznikami. Ale co mi to da?

Jeżeli uznajesz swoje grzechy, to znaczy, że potrzebujesz zbawienia. Pamiętasz, co powiedział Jan Chrzciciel? - Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego (Mt 3, 3b). Pozwól Jezusowi, żeby przyszedł do ciebie, pozwól Mu, żeby ciebie zbawił...

Paweł... żebyś nie myślał, że ja nic nie robię. Ja się spowiadam, odmawiam pacierz, chodzę do kościoła, ale to nic nie zmienia. Ja się staram, wysilam się, naprawdę, ale ciągle mam te same grzechy... Jestem już zmęczony. Niekiedy myślę, że może to wszystko nie ma sensu?

Tak, to nie ma sensu. Bo ty chciałbyś zbawić siebie sam. Ty mówisz tak: robię to, to, wysilam się, modlę się... Dobrze, rób to, ale zobacz, ile Jezus już zrobił dla ciebie. On pierwszy chce ciebie zbawić. On pierwszy szuka drogi do ciebie. Pozwól Jezusowi, żeby cię zbawiał! Chcesz tego?

- Chcę! Ale co mam zrobić?

- Jeżeli chcesz, to nawróć się. To jest to, co powiedział Jan Chrzciciel: Nawróćcie się, bo bliskie jest królestwo niebieskie (Mt 3, 2). Uwierz Jezusowi!

- Ale co to znaczy, że mam się "nawrócić"?

- Dobre pytanie. Nawrócenie to jest decyzja: "Tak. Chcę! Jezu chcę, żebyś mnie zbawiał. Potrzebuję Ciebie i proszę Cię, abyś mnie prowadził swoją drogą". Na tym polega nawrócenie.

- Paweł, nie sądzisz, że powinienem najpierw zlikwidować swoje wady i grzechy? Żeby Jezus mógł wejść, to najpierw muszę się oczyścić.

- Uważaj, bo możesz nie zdążyć. Pamiętasz ostrzeżenie Jana Chrzciciela? - Już siekiera do korzenia drzew jest przyłożona (Mt 3, 1 Oa). Lepiej zaproś Jezusa, zanim będzie za późno. Pozwól, żeby On zmieniał to, czego ty, z czym ty sobie nie radzisz. On wie, że jesteś grzesznikiem i dlatego chce ci pomóc.

- No to jak? To ja mam nic nie robić?!

- Zrozum, że twoja własna sprawiedliwość cię nie zbawi! Nie licz na to. Prawda jest taka, że to Jezus może cię uratować. To jest jedyne wyjście, jakie daje nam Bóg Ojciec. On daje ci swojego Syna! To jest jedyny sposób zbawienia. Proponuję, byśmy się pomodlili o to, by Jezus mógł być Twoim Panem i Zbawicielem. Chcesz?

- Tak. Chcę.

Panie Jezu, proszę Cię, abyś mnie zbawił. Wiem, że mnie kochasz. Wiem, że Tobie zależy na moim życiu. Uznaję to, że jestem grzesznikiem. Potrzebuję Twojej pomocy. Ja nie zbawię siebie sam. Tylko Ty możesz mnie uratować. Jezu, bądź moim Panem i Zbawicielem. Amen.

NIE BÓJ SIĘ-BÓG CIĘ KOCHA! (Spotkania adwentowe z młodzieżą) BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 111 - 

III Niedziela Adwentu: Duch Pański nade Mną

- Jakubie! Ostatnio rozmawiałem ze świętym Pawłem, który powiedział, że Bóg mnie kocha, że Jezus mnie zbawił od moich grzechów. Poprosiłem Jezusa, aby był moim Panem i Zbawicielem, ale nie żyje mi się łatwiej. Wszystko wygląda tak, jak przedtem. Nic się nie dzieje!

- Cierpliwości! Spokojnie! Kiedy rolnik sieje zboże, to nie przychodzi na drugi dzień, ani za tydzień, żeby robić żniwa. Na żniwa trzeba cierpliwie poczekać, aż zboże sobie urośnie i dojrzeje. I nie ma co narzekać, że nic się nie dzieje. Są ludzie, którzy ciągle tylko narzekają i gderają. Smutne to jest. Zamiast gderać i narzekać, warto skorzystać z pomocy Ducha Świętego.

- Słyszałem coś na temat Ducha Świętego. Przed bierzmowaniem musiałem się nauczyć na pamięć siedmiu darów Ducha Świętego. Były katechezy na ten temat, ale to się zapomina...

- Słuchaj. Tu nie chodzi o sama wiedzę. Co z tego, że wiesz, jeżeli ta wiedza nie pomaga ci w życiu. Bardziej chodzi o doświadczenie darów Ducha Świętego w działaniu. To nie jest tylko teoria!

- Jakubie! Nie rozumiem o co ci chodzi. Przed bierzmowaniem był egzamin, było trochę paniki, przyjechał biskup, była ładna msza, wierszyki, kwiaty i co więcej? Co ty rozumiesz mówiąc, że można "doświadczyć" działania Ducha Świętego!

- Pamiętasz dzisiejszą Ewangelię? Jan siedział w więzieniu, ale słyszał, że Jezus robi niezwykłe rzeczy. Dlatego wysyła swoich uczniów, aby mogli poznać osobiście Jezusa. Kiedy uczniowie Jana wypytywali Jezusa, wtedy Jezus powiedział tak: Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się dobra Ewangelię (Mt 11, 5). Jezus nie głosił teorii, ale nauczał, pocieszał, uzdrawiał mocą Ducha Świętego.

- Skąd wiesz?

- Bo tak powiedział Jezus o sobie samym: Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę (Łk 4,18).

- Jezus może mógł takie rzeczy robić, ale ja nie jestem Jezusem! Ja jestem normalnym człowiekiem.

_ To dobrze. Duch Święty jest dla normalnych ludzi, by mogli żyć tak, jak Jezus i by mogli robić to, co robił Jezus. Od początku chrześcijanie posiadali rożne charyzmaty, takie jak dar proroctwa, nauczania, również uzdrawiania.

- Jakubie, to było kiedyś. Dzisiaj takie rzeczy się nie zdarzają...

Mylisz się. Dzisiaj również są chrześcijanie, którzy prorokują, modlą się językami i uzdrawiają. To jest normalne dla tych, którzy wierzą Duchowi Świętemu.

- No to ja też wierzę. Otrzymałem Ducha Świętego w czasie bierzmowania i dlaczego nic takiego u mnie się nie dzieje? Cała moja klasa była bierzmowana i nic takiego się nie wydarzyło...

- Wyobraź sobie, że wygrałeś w Super Lotka miliard złotych, wiesz o tym, ale nie idziesz do banku po pieniądze. One leżą sobie, czekają na ciebie, a ty nie idziesz, żeby je sobie wziąć...

- Jak to nie idę? Jakubie! Po pieniądze, to bym poszedł.

- I oto właśnie chodzi. Jeżeli wiesz, że otrzymałeś dary Ducha Świętego, to bierz i korzystaj. To jest prawdziwy skarb! Nie wystarczy wiedzieć, że jest coś takiego jak dar mądrości. Duchowi Świętemu chodzi o to, żebyś był mądry, nie wystarczy wiedzieć, że jest dar męstwa, ale sęk w tym, żebyś był odważny i mężny i tak dalej. Rozumiesz? Duch Święty nie chce, byśmy byli słabi i przeciętni. On chce, aby chrześcijanie byli mocni, dlatego daje nam to wszystko, czego potrzebujemy do budowania naszych wspólnot.

- Teraz rozumiem. Nawet coś słyszałem o takich ludziach, którzy modlą się do Ducha Świętego.

No to szukaj takich ludzi, którzy razem się spotykają i modlą się, bo Duch Święty chce, abyśmy żyli we wspólnocie. Dary, których nam udziela, maja służyć budowaniu żywego Kościoła!

- Jakubie, pomyślę nad tym! Dziękuję ci za rozmowę!

Proponuję, byśmy teraz pomodlili się o Ducha Świętego dla nas: Duchu Święty, przyjdź do nas, dzisiaj. Przyjdź i rozpal nas na nowo, abyśmy żyli tak jak Jezus, myśleli jak Jezus, mówili jak Jezus. Duchu Święty, przyjdź, abyśmy byli madrzy, rozumni, odważni. Przyjdź z darem umiejętności, rady, bojaźni Bożej. Potrzebujemy Ciebie! Przyjdź do nas z tymi darami, których potrzebujemy do budowania żywej wspólnoty Kościoła. Amen.

NIE BÓJ SIĘ-BÓG CIĘ KOCHA! (Spotkania adwentowe z młodzieżą) BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 112 -

IV Niedziela Adwentu: Przyjąć Jezusa

- Józefie, powiedz, co czułeś, kiedy się dowiedziałeś, że Maryja jest w ciąży? - To był dla mnie szok! To było coś niepojętego!

- Czy takie rzeczy wtedy się nie zdarzały?

- Owszem, zdarzały się, bardzo sporadycznie, ale się zdarzały... Ale tu chodziło o moją narzeczoną, a właściwie już małżonkę...

- No właśnie. Może wyjaśnisz mi, o co tu chodzi. Maryja była Twoją narzeczoną, czy już żoną?

- W Izraelu ślub zawierało się w dwóch etapach. Pierwszy etap, to jest coś takiego jak u was narzeczeństwo, z tym, że u was nie jest to jeszcze tak zobowiązujące. U nas sprawa była już przesądzona. Młodzi nie mieszkali jeszcze razem, ale mieli czas na bliższe poznanie siebie, oswojenie się ze sobą. W tym czasie nie do pomyślenia były kontakty intymne. Z tym trzeba było zaczekać. Dopiero drugi etap małżeństwa polegał na wprowadzeniu żony do domu męża. Wtedy mogli korzystać z wszystkich praw małżeńskich.

- To znaczy, że Maryja była jeszcze pod opieką swoich rodziców, a nie Twoją? - Właśnie tak.

- A powiedz jeszcze dlaczego chciałeś załatwić sprawę "po cichu", skoro to nie Ty byłeś ojcem dziecka?

- Właśnie dlatego! Gdybym rozgłosił, że Maryja jest w ciąży, ale nie ze mną, to oznaczałoby to, że mnie zdradziła. A za zdradę groziła Jej kara śmierci przez ukamienowanie. Nie chciałem do tego dopuścić. Kochałem ją. Bardzo mnie to zabolało, ale ja naprawdę )ą kochałem. Chciałem Ją uratować...

- Czy Maryja próbowała ci wyjaśnić, co zaszło?

- Tak! Mówiła, że miała widzenie anioła, który prosił Ją by została matką Jezusa, Syna Bożego. Zresztą się nie dziwię, że Bóg wybrał właśnie Ją. Ona jest taka piękna! Ale nie o tym chyba miałem mówić...

- No właśnie, jak przyjąłeś Jej wyjaśnienia?

- W pierwszej chwili sytuacja mnie przerosła. Zupełnie nie wiedziałem, co o tym myśleć. Wiele razy słyszałem w synagodze o Mesjaszu, który ma przyjść na ziemię. Ale że to akurat spotka mnie? Nie, nie. To przechodzi ludzkie pojęcie. To, że Bóg mieszka w świątyni Jerozolimskiej, to mogłem zrozumieć. Ale to, że Syn Boży zamieszka w moim domu, taka myśl nigdy by mi nie przyszła do głowy!

- Pochodzisz przecież z rodu królewskiego. Twoim przodkiem jest król Dawid!

- To dawne czasy! Ród Dawida przestał się dawno liczyć. Najlepszym dowodem na to jest moje ubóstwo. Potomek królów to zwykły cieśla. Proszę sobie zbyt wiele nie wyobrażać. Ja nie byłem managerem wielkiej firmy. Robiłem to, co mogłem sprzedać w Nazarecie: miotły, stołki, grabie. Najprostsze rzeczy.

Nie czułeś się upokorzony?

- Nie. Nie jest ważne co robimy, ale JAK robimy i DLACZEGO. Ważne jest pełnienie woli Ojca...

- Musiałeś być chyba bardzo pobożnym człowiekiem...

- Przypominam sobie taką zwykłość, zwyczajność. Raz w roku szedłem z pielgrzymką do Jerozolimy, jak wszyscy, a poza tym prowadziłem zwykle, szare, nazaretańskie życie

- Jezus z pewnością to zmienił...

- Wręcz przeciwnie. Jezus to przyjął. Wszedł w to zwyczajne życie. Ale warto pamiętać, że wtedy też był Zbawicielem świata.

- Nie rozumiem...

- Chodzi o to, że kiedy pojawia się szarość, to jednocześnie grozi nam pokusa wygodnictwa, albo miernoty. Jest pokusa szukania za wszelką cenę kolorytu. Byle tylko coś się działo, nawet za cenę grzechu.

- Masz na może na myśli używki, narkotyki czy coś takiego?

- Właśnie tak. Dzięki Jezusowi wiem jak się bronić przed miernotą z jednej strony i pokusą nadzwyczajności z drugiej. On był normalny...

- Czy mógłbyś opisać jak wyglądał wasz dzień?

- Oczywiście. Nie będzie to takie trudne. Jak wspomniałem, prowadziliśmy bardzo skromne życie. Mój dom to dwupoziomowa pieczara. Na dole była stolarnia i zbiornik na wodę, a u góry mieszkaliśmy. Na środku stał ciężki stół mojej roboty, cztery drewniane stołki, też mojej roboty, kilka glinianych dzbanków, palenisko, kilka talerzy i to wszystko. No i jeszcze my troje. Kiedy Jezus był mały, bawił się z kolegami i koleżankami, wpadał tylko żeby coś zjeść i znowu przepadał na podwórku. Kiedy wracał opowiadał swoje dziecinne przygody, opowiadał nam o swoich odkryciach. Wtedy śmialiśmy się z Maryją. Aż się dziwiliśmy, że Syn Boży jest taki zwyczajny!

- Jezus nie zrobił żadnego cudu?

- Nie. Życie biegło nam raczej normalnie, spokojnie. Wtedy wiele zrozumiałem. Kiedyś byłem bardzo niecierpliwy, nie umiałem czekać, jak chyba większość młodych ludzi. Kiedy patrzyłem jak dziecię rosło napełniając się mądrością, tą Bożą i tą ludzką mądrością, wtedy zrozumiałem, że musimy zgodzić się na stopniowe wzrastanie i dojrzewanie. Po prostu cierpliwość. Jak dużo cierpliwości potrzebujemy! W życiu duchowym też

- Józefie, mówiłeś, że Jezus bawił się z kolegami, koleżankami. Rozumiem, że nie pozwalałeś Mu pracować.

- Mylisz się. Przypomnij sobie co mówili o Nim ludzie: "Czy nie jest to cieśla?" Jezus to cieśla. Pracuje, zarabia na życie Maryi i swoje swoimi rękami. Gdy miał dwadzieścia lat został jedynym żywicielem Rodziny. Mnie już nie było na tym świecie. Musiał pracować, i to ciężko.

- Wróćmy jeszcze do początku naszej rozmowy. Mówiłeś, że przeżyłeś szok, kiedy się dowiedziałeś, w jakim stanie jest Maryja. Chciałeś Ją potajemnie odesłać. Co wpłynęło na zmianę decyzji?

- Różne rzeczy przychodziły mi do głowy. Byłem bezradny. Nie wiedziałem co robić. Modliłem się. Nie jestem skłonny wierzyć w sny. Ale wiedziałem, że Bóg może przyjść również w taki sposób. W czasie snu miałem widzenie anioła, który potwierdził słowa Maryi o Jezusie. Przekonały mnie słowa, że "dziewica pocznie i porodzi syna, któremu nadadzą imię Emanuel, to znaczy "Bóg z nami". Kiedy się zbudziłem decyzja była już gotowa. Wziąłem Maryję do swojego domu. Wraz z nami, pod jednym dachem zamieszkał Bóg.

Józefie, jedno krótkie zdanie na zakończenie.

-         Proszę was, abyście się nie bali przyjąć Jezusa do swojego domu, do swojego życia!

NIE BÓJ SIĘ-BÓG CIĘ KOCHA! (Spotkania adwentowe z młodzieżą) BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 113 -

Kilka lat temu na Jasnej Górze miał miejsce Kongres Odnowy w Duchu Świętym. Po Komunii świętej modlono się za chorych o uzdrowienie dla nich i wielu z nich zostało uzdrowionych przez Jezusa. Ludzie zostawiali kule i podchodzili do ołtarza, by złożyć świadectwo swojego uzdrowienia. Kilka osób wstało z wózków inwalidzkich i podeszło, by wielbić Boga. Ale nie wszyscy zostali uzdrowieni. Po zakończeniu spotkania pewna dziennikarka zapytała jednego chłopca na wózku inwalidzkim, czy nie ma żalu do Pana Boga, że nie został uzdrowiony. I wtedy ten młody chłopak powiedział jej tak: "Skoro Jezus chce, abym chwalił Go swoim życiem siedząc na wózku inwalidzkim, to niech tak będzie. Ja i tak wiem, że On mnie kocha! I to jest dla mnie najważniejsze".

Ks. Lesław Juszczyszyn CM - ZMARTWYCHWSTAĆ ZE ZMARTWYCHWSTAŁYM! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999

- 114 -

Szwajcarski pisarz F. Durrenmatt wyraził takie odczucia w krótkim opowiadaniu pt. Tunel: "Podczas rutynowego kursu na uczęszczanej trasie pociąg zanurza się nagle w nie kończącym się tunelu. Pędzi coraz szybciej w nieprzeniknione ciemności, zjeżdża w dół, jakby zmierzał do środka Ziemi. Pasażerowie zachowują się jednak tak, jak gdyby nic się nie stało. Jedynie pewien student i kierownik pociągu zdają sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znaleźli. Ten drugi ma wrażenie, że nie będzie już światła na końcu tunelu, bo nie będzie końca, a jedynie przeciągający się w nieskończoność początek końca..."

...Nie traćmy nigdy nadziei na światło, na jasny dzień po długiej ciemnej nocy! W owym pędzącym w ciemnościach pociągu z opowiadania Durrenmatta nadzieja także nie zgasła. Wyraził ją student, który na rozpaczliwe pytanie kolejarza: "Co robić?" - odpowiedział: "Nic. Bóg każe nam spadać, i tak oto lecimy prosto w Jego ręce".

Ks. Jan Lubiński - ZAPALIŁO SIĘ ŚWIATŁO W CIEMNOŚCI BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(142) 1999

- 115 -

Jezus wychodzi na pustynię. Pości. Przez czterdzieści dni obcuje z wyjałowioną, niepłodną ziemią, poddaje się żarowi dnia i przenikliwemu zimnu nocy.

Nikomu z nas życie nie szczędzi dni, tygodni, miesięcy, w których zostajemy wyprowadzeni na pustkowie, w których życie wydaje się być pustynia. Zostajemy sami. Zmagamy się wtedy z pragnieniem i głodem, z bezdrożami, ze zwątpieniem, pustką i śmiercią. Udręczeni i wycieńczeni walczymy z pokusą poddania się, zaczynamy krążyć wyłącznie wokół siebie, spo8ladamy ze smutkiem w bezkresną dal, w niej dopatrujemy się naszego celu i prawie już nie wierzymy, że go kiedykolwiek osiągniemy. Ale wtedy niespodziewanie staje się coś, co kieruje nasz wzrok w inną stronę. Nagle odkrywamy, że źródło, droga, nasz cel jest tuż obok nas! Okazuje się, że kiedy docieramy do własnych granic, otwierają się przed nami nowe możliwości, zaczyna się coś nowego, większego. A pustynia, która wydawała się nam być miejscem opuszczonym przez Boga, stała się miejscem doświadczenia Jego bliskości.

Niektórzy ludzie wychodzą dobrowolnie na pustynię. Wyruszają na nią z krainy ociężałości, znudzenia i przesytu. Świadomie wybierają doświadczenie głodu, pragnienia, pustki, samotności i trudnej do zniesienia ciszy. Chcą przyjrzeć się swoim oczekiwaniom, wyobrażeniom i iluzjom. Godzą się na ból poznania prawdy o sobie samym. Ale czynią to powierzając się komuś większemu niż oni, wszystko składają w ręce Boga. Są otwarci na przemianę, gotowi na nawrócenie i przyjęcie woli Boga. Wracają umocnieni, odnowieni i pełni wewnętrznego pokoju. Pustynia ich wyzwoliła.

Ks. Jan Lubiński - PUSTYNIA WYZWALA I UBOGACA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(142) 1999

- 116 -

Dnia 12.X.1969 roku „Film” pisał, jakby w nekrologu, o niespodzianie zmarłej aktorce Bożenie Kurowskiej. W tej niespodziewanej śmierci jest okrutny tragizm. I bezmiar ludzkiej bezsilności. Można zwątpić w sens naszych poczynań, jeżeli tacy jak Ona odchodzą. Z dnia na dzień. Ile jeszcze mogła zrobić. Musimy teraz ten pełen obietnic początek traktować jako koniec. Zdani na własną pamięć i stare taśmy filmowe.

Ks. Kras J., Chrześcijańska koncepcja śmierci, BK 4(99) /1977/, s. 158-159

- 117 -

Było to w środę 10 czerwca br. Około godziny 19, sześcioletni Alfredo Rampi wracał z pola razem z ojcem. Chłopiec bardzo żywy biegł pierwszy do domu, ale oto nagle zniknął. Do domu nie dotarł.

Po trzech godzinach poszukiwań znaleziono go w studni artezyjskiej. Studnia głęboka na 80 metrów, w górnej części szeroka na 35 cm, stopniowo zwężająca się ku dołowi. Z głębi dochodził słaby głos. Nad studnią pochylili się rodzice; wzywając rozpaczliwie pomocy dla swojego ukochanego Alfreda. Tak rozpoczęła się dramatyczna walka o życie małego chłopca. Walka, którą śledziły całe Włochy.

Najpierw do akcji zmobilizowano strażaków, którzy w pierwsze fazie ratunkowej spuścili na linie coś w rodzaju taboretu. Chłopiec miał się na ten stołeczek przesiąść i szczęśliwie miał być wyciągnięty na zewnątrz. Wiadomo bowiem było, że chłopiec jest zaklinowany na głębokości 36 metrów. Taboret jednak nie dotarł do chłopca, ale zaklinował się sam na 27 metrze. Zaklinował się więc nad chłopcem i niestety nie mógł mu nic pomóc. Sprowadzono specjalne maszyny wiertnicze, które miały wywiercić dodatkowy szyb - głęboki otwór tuż obok tej studni, gdzie był uwięziony chłopiec. Obie studnie następnie miały być połączone poziomym przejściem, wtedy łatwo byłoby chłopca zabrać i wyciągnąć na wierzch. Ale i tym razem maszyny nie rozwiązały sprawy, bo przy wierceniu otworu na dalszej głębokości napotkały na jedną z najtwardszych skał i nie mogły sobie w żaden sposób z nią poradzić.

Do chłopca doprowadzono mikrofon, przez który jeden z zebranych przy studni panów opowiadał mu fantastyczne historie. Mówił mu o tym, jak to będzie dobrze, gdy zostanie wyciągnięty na wierzch. Rurką doprowadzono mu pokarm - roztwór glukozy z mlekiem. A1lredo popłakiwał, nie chciał słuchać nawet matki, która głosem opanowanym, chociaż z wewnętrznym bólem nawoływała go do spokoju. Ale chłopiec płakał. Mówił, że się boi, że jest ciemno i zimno, że bolą go nogi, że chce wyjść i pójść do domu. Prosił więc matkę, żeby przyszła i wzięła go stąd. Miał już dość tego straszliwego miejsca, Ale uratować chłopca nie było łatwo. Prawdopodobnie na skutek tego, że się wiercił, jak i na skutek huku pracujących maszyn, chłopiec jeszcze bardziej się obsunął w błotnistym szybie i osiadł na głębokości około sześćdziesięciu sześciu metrów. Kamera zainstalowana w szybie śledziła zmagania się chłopca o przetrwanie, a z drugie strony bezskuteczny wysiłek ludzi o wyzwolenie go z tak wielkiego niebezpieczeństwa.

Do szybu zjeżdżali przeróżni ochotnicy. Mieli nawet specjalne metalowe uchwyty, aby chłopca ująć za ręce i wydobyć, ale wszelkie próby nie powiodły się.

Wydarzenie to urasta do rangi tragicznego symbolu. W epoce podboju księżyca, w czasach, gdy glob ziemski da się rozbić na kawałki, technika nie jest w stanie wydobyć ze studni sześcioletniego chłopca. Technika pozwala milionom patrzeć, jak chłopiec powoli ginie. Małego Alfredo pokochali wszyscy, ale nikt skutecznie mu nie pomógł. Obawiał się coraz bardziej i stawało się dla niego coraz bardziej oczywiste, że nikt nie jest w stanie mu pomóc, że jest sam ze swoją biedę i tragicznym położeniem, że po prostu nie ma dla niego wyjścia.

Ks. Orszulak F. CM, Gotujcie drogę Panu, BK 1(107) /1981/, s. 273

- 118 -

Przed kilkunastu laty, w jednym z czasopism amerykańskich /„The Michigan Catholic” z dn.l8.X.1970 r./ ukazała się relacja misjonarza ks. Jamesa A. Holoneya z jego podróży misyjnej. Na jednej z wysp Pacyfiku autor spotkał Japonkę, ofiarę trądu, która wywarła na nim niezatarte wrażenie. Kilka lat wcześniej wygrała konkurs piękności. Jej zdjęcia były zamieszczane we wszystkich ilustrowanych czasopismach Japonii. Wyszła za mąż za bogatego i cenionego człowieka. Krótko jednak po weselu jej szczęście prysło. Na swoim ciele odkryła oznaki trądu. Zdając sobie sprawę z nieuniknionych konsekwencji takiego stanu rzeczy, starała się początkowo ukrywać swoją chorobę. Po pewnym czasie musiała jednak podzielić los 15 milionów chorych na tę straszną chorobę. Została odizolowana od społeczeństwa i już nigdy nie widziała ani męża ani swojej rodziny. Jedna z najpiękniejszych kobiet świata wyglądała teraz okropnie. Podczas rozmowy z misjonarzami, wypowiedziała jednak wstrząsające słowa: „Dziękuję Bogu każdego dnia, że siostry znalazły mnie i zabrały tutaj.

Nie mogę cię widzieć, ojcze, ale mogę widzieć Boga i dziękować Mu za tę chorobę. Gdybym nie zachorowała na tę chorobę, nigdy bym się tu nie znalazła i nie uczyła się. Bóg mi dał łaskę wiary - to jest dla mnie wspaniałe wynagrodzenie za moje cierpienie. Straciłam męża i moją rodzinę, ale mam Boga”.

Ks. Pietrzyk T., Włączeni w śmierć Chrystusa, BK 4(107) /1981/, s. 239

- 119 -

W Ameryce żyła młoda kobieta, która była znakomitą pływaczką. Kiedy w 1967 roku kąpała się w zatoce, źle obliczyła głębokość wody przy skoku i złamała kręgosłup. Przez półtora roku przebywała w szpitalu. Wyszła stamtąd, ale niemal całkowicie sparaliżowana. Poruszać się może jedynie na wózku. Z początku było jej bardzo ciężko. Nie mogła pogodzić się ze swym losem. Dużo jednak modliła się i zrozumiała, że trzeba cieszyć się, że żyje. Odkryła też, że trzymając ołówek w zębach, może pisać i rysować. Okazało się, że ma talent do rysowania. Obecnie mieszka z siostrą i na życie zarabia swymi rysunkami, które podpisuje trzema literami „PtL”. Są to pierwsze litery angielskich słów: „Praise the Lord” co po polsku znaczy: „Chwalcie Boga”. Za co? Może za to, że jednak żyje.

Ks. Fortuniak S., Dar życia, BK 3-4(98) /1977/, s. 128

- 120 -

Ciągle stawały przede mną problemy, których nie potrafiłem omijać obojętnie. Mój dziecięcy fundament wiary zaczął się kruszyć, zacząłem wątpić. Jednak wątpliwości tych nie odkładałem na bok. Dostrzegłem ludzi głęboko wykształconych, a przecież głęboko wierzących. Byłem przekonany, że oni muszą mieć jakieś podstawy wiary. Zacząłem i ja szukać tych podstaw. Sięgnąłem po jedną i drugą książkę, później Pismo św. Dziś staję się świadomy tego, że mam być katolikiem nie z metryki, ale tym, który wie, w co wierzy, kim jest, gdzie i po co zda, oraz świadomym swoich zadań i obowiązków. Zrozumiałem, że chcę iść drogą, którą wskazał nam Chrystus, trzeba iść drogą ofiary i poświęcenia, a droga ta jest o wiele trudniejsza od dróg, jakie nam świat wskazuje. Jedyną odpowiedzią będą chyba te słowa Chrystusa: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem”. Nie jestem tego godzien, ale Pan żąda czegoś więcej ode mnie, czegoś więcej, a ja nie potrafię się odpowiedzieć Jemu „nie”, leoz pójdę drogą, jaką mi wskaże. /Tygodnik Powszechny 1977 - „Myślę o swoim życiu”/.

Ks. Warzybok L. Stawianie pytań i szukanie odpowiedzi, BK 6(99) /1977/, s. 283

- 121 -

Przeżywam swoje spotkanie z Chrystusem. Już od dawna, ale wiem, że można Go posiadać, a pomimo to żyć obok Niego. Mnie stanął On na drodze życia w IV klasie liceum. Po rocznym namyśle zaryzykowałem. Chrystus zaaprobowany przeze mnie wkracza w moje życie. Jest Kimś, komu można i trzeba zawierzyć. Trzeba nieustannie łamać siebie, swoje przyzwyczajenie, nawyki, lenistwo, egoizm. Trzeba przyjąć bezkompromisowość i radykalizm Chrystusa, który mówi tak lub nie. Trzeba mieć własny wizerunek Mistrza. /Z ankiety „Kim jest dla mnie Chrystus” - kleryk, V rok, 22 lata/.

Ks. Mońko Z., Czy to naprawdę ryzyko? BK 3-4(94) /1975/, s. 148

- 122 -

Jerzy Andrzejewski w jednym ze swoich publikowanych zapisków wspomina o góralce spotkanej w szpitalu, kobiecie, której całe życie to albo ciężka praca na roli albo pobyt w szpitalu. Pisarz mówi, że towarzysze cierpienia ze szpitala wyrazili współczucie owej kobiecie. Ona na wyrazy współczucia odpowiedziała: Przecież ja się z Panem Bogiem nie umawiałam, że będę mieć lekkie życie.

Ks. Dziubaczka K., Każda sytuacja życiowa - powołaniem, BK 2(94) /1975/, s. 79

- 123 -

Pewien kapłan, który najpierw skończył medycynę, a potem wstąpił do seminarium, wspomina: „Właśnie zdecydowałem się na wstąpienie do seminarium duchownego, a jednocześnie do zakonu. Pewnego dnia szedłem jedną z ulic Warszawy, spotykając po drodze alumna seminarium, który był w nim od czterech lat. Znałem go dobrze, ponieważ byłem zapraszany do tegoż seminarium z odczytami lekarskimi jako student medycyny. Ku memu zdziwieniu szedł ubrany po świecku”. Księże - pytam - co, jakiś dalszy wyjazd? Były to czasy okupacji niemieckiej. Nie - padła odpowiedź - po prostu wystąpitem z seminarium. To i lepiej, że przed święceniani - odpowiedziałem. Zdziwił się tylko niepomiernie, dowiadując się, że właśnie ja wstępuję do seminarium. To chyba jakieś nieszczęście - wyszeptał - przecież pan ma już narzeczoną. Bardzo panu współczuję. I nie mógł zrozumieć on, który dopiero co zaznał pierwszych podmuchów miłości, że inny, który poznał już od trzech lat, czym jest miłość istotnie, szanjąc cały czar i moc jej czystości i uśmiechające się szczęście małżeńskie - może z tego zrezygnować. Tak rozstaliśmy się, każdy z własnym pojęciem miłości i w drodze ku niej - stwierdza ów kapłnn i lekarz w jednej osobie i dodaje: Takie jeat bowiem prawo szukającego Boga: wymaga ofiary ze zdolności umysłu, serca i ciała - dla swych celów. Nie szuka ani kretynów umysłowych, ani istot upośledzonych cieleśnie i umysłowo, lecz pełnowartościowych jednostek /Ks. Włodzimierz Okoński/.

Ks. Fortuniak Z., Bogactwo Bożych wezwań, BK 1(94) /1975/, s. 59-60

- 124 -

„Chrystus jest moim jedynym celem na ziemi. Wszystko co robię, robię dla Niego, bo kocham Go więcej niż wszystko. Przed dwoma laty nie znałam Go, jeszcze Go nie spotkałam. Ale pewnego dnia spotkałam Go i nie potrafię wypowiedzieć, jaka była moja radość. Stopniowo poczułam się zupełnie odmieniona, i to do dna serca. Nauczyłam się patrzeć na ludzi innymi oczyma, kochać ich jednakową miłością. Chrystusa jest dla mnie wszystkim. Jeżeli kogoś kocham, to poprzez tę kochaną osobę kocham Jego. Cóż znaczy walka, cierpienie, łzy, jeżeli wiem, że Pan kocha mnie choć trochę kiedy cierpię, to nie myślę o sobie tylko o Nim, który tyle wycierpiał przez miłość dla nas. Mówię sobie wówczas, że moje cierpienia są niczym w porównaniu z Jego cierpieniem i przyjmuję je z radością. Spotkałam Go, pokochałam i nie chcę się z Nim rozstawać, bo pragnę Jego miłości i to co dzień mocniej. On jest jednym źródłem, z którym chcę całkowicie ugasić swoje pragnienie. /z ankiety „Kim jest dla Ciebie -  Chrystus” 16-letniej licealistki/

Ks. Bernacki, G. Zaangażowani, bo olśnieni, BK 1(94) /1975/, s. 34

- 125 -

Życie człowieka może być piękne i bardzo urozmaicone - między innymi dlatego, że człowiek może sam zdecydować, czym chciałby się w życiu zajmować. Czy zastanawialiście się już nad tym? Kim chciałybyście zostać? (pozwalamy na wypowiedzi dzieci)

Andrzej chciał zostać lekarzem. Myślał sobie, że będzie mógł wielu ludziom pomóc: starszym, bardzo schorowanym, ale i dzieciom - choćby swojemu kalekiemu koledze. Andrzej wiedział, że musi się dużo uczyć. Starał się, jak tylko mógł. Nie wyobrażał sobie, aby mógł być kimś innym. Niestety, kiedy miał lat piętnaście, zdarzył się groźny wypadek: samochód wjechał na chodnik, którym szedł Andrzej, i potrącił go. Jego stan był bardzo ciężki. Lekarzom udało się uratować życie Andrzeja, ale okazało się, że już do końca życia jest on skazany na wózek inwalidzki.

W ten sposób skończyły się marzenia tego chłopca, aby leczyć innych ludzi... Czy słyszałyście o innych, podobnych wypadkach, kiedy ludzie stracili swoje zdrowie? (pozwalamy, aby dzieci wymieniły różne wypadki i nieuleczalne choroby)

Kto z was pamięta, co do tych wszystkich skrzywdzonych ludzi mówi dzisiaj Pan Jezus? (oczekujemy odpowiedzi:)

... Marzenia Andrzeja, o którym opowiadałem na początku, aby być lekarzem, skończyły się w jednej chwili. Wtedy chłopiec myślał, że jego życie nie ma sensu, że już nie będzie mógł niczego robić, że nikomu w niczym nie pomoże. Na szczęście Andrzej miał bardzo dobrych rodziców - oni modlili się za niego i starali się podtrzymać go na duchu. Przeczytali mu tę samą historię z Ewangelii, którą i wy dzisiaj usłyszeliście-o uzdrowieniu głuchoniemego.

Andrzej gorąco się modlił. Jednak prosił Boga nie o uzdrowienie, ale o to, aby mógł odkryć swoje powołanie, aby mógł coś dobrego czynić dla innych ludzi. I wtedy okazało się, że ma niezwykłe zdolności plastyczne. Skończył odpowiednią szkolę średnią, potem studia wyższe. Jego prace bardzo prędko trafiły na wystawy, a potem do książek dla dzieci.

Z czasem pan Andrzej zaczął także pisać krótkie opowiadania: o Bogu, o Jego wielkiej miłości do człowieka, o tym jak można uczynić swoje życie pięknym i wartościowym. Przez swoje słowo i rysunek pan Andrzej stał się przyjacielem wielu dzieci, a często także ich rodziców: pisali do niego listy, prosili o radę, zapraszali na spotkania i przyjeżdżali w odwiedziny. Zapytany kiedyś pan Andrzej stwierdził, że Bóg zupełnie nieoczekiwanie uczynił go bardzo szczęśliwym człowiekiem, bo nie zmarnował swojego życia, swoich talentów, bo ciągle może pomagać innym ludziom.

Ks. Szymon Likowski - "NIE LĘKAJ SIĘ!" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(139) 1997

- 126 -

Szwajcarski pisarz F. Durrenmatt roztacza w swoim krótkim opowiadaniu Tunel taką oto wizję: Podczas rutynowego kursu na uczęszczanej trasie pociąg zanurza się nagle w nie kończącym się tunelu. Pędzi coraz szybciej w nieprzeniknione ciemności, jedzie w dół, jak by zmierzał do środka Ziemi. Pasażerowie zachowują się jednak tak, jak gdyby nic się nie stało. Jedynie pewien student i kierownik pociągu zdają sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znaleźli. Ten drugi ma wrażenie, że nie będzie światła na końcu tunelu, bo nie będzie końca, a jedynie przeciągający się w nieskończoność początek końca. Ale w pędzącym w ciemnościach pociągu nie zgasła nadzieja na światło. Jej uosobieniem jest student, który na rozpaczliwe pytanie kolejarza: "Co robić?" odpowiada: "Nic. Bóg każe nam spadać, i tak oto lecimy prosto w Jego ręce".

Ks. Adam Kalbarczyk - (własne opr. i tłum. cytatów) BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(140) 1998

- 127 -

8 X 1995 roku w Gościu Niedzielnym został opublikowany list zakonnicy z Bośni, zgwałconej przez serbskich milicjantów. Była nowicjuszką, chciała zostać siostrą zakonną, żyć w dziewictwie, swoją miłością obdarzać wszystkich ludzi. Stało się jednak inaczej, niż sobie zaplanowała. W tej tak trudnej dla niej chwili wykazała jednak wielką dojrzałość. Pisze w tym liście: "Odejdę razem z moim dzieckiem. Nie wiem dokąd, ale Bóg, który w jednej chwili zniweczył moją największą radość, wskaże mi drogę, na której będę mogła wypełnić Jego wolę. Dokonam rzeczy niemożliwych, żeby przerwać łańcuch nienawiści, która niszczy nasze kraje... Dziecko, które jest we mnie, nauczę tylko miłości. Moje dziecko, zrodzone z przemocy, będzie świadczyć o tym, że tylko przebaczenie nadaje wielkość człowiekowi".

Ks. J. Wielgus Przyjąć Boży plan s. 87 Materiały Homiletyczne Marzec/Kwiecień nr 156.

- 128 -

W 1958 r. do szpitala przywiezio młodą kobietę, magister Prawa. Miała spaloną twarz, ręce i nogi w wypadku z benzyną. Gdy spostrzegła na przeciw swojego łóżka lustro, wpadła w szał. Ze złości rzuciła wszystko, co miała pod ręką, aż lustro rozbiła. Uważała je za swojego największego wroga, bo w nim ujrzała swoją oszpeconą twarz. Wołała, płacząc: „Nienawidzę sama siebie”.

 

Ks. Szurlej J., Dramat chorego, BK /1970/, s.236-238

- 129 -

Przeczytałem ostatnio niezwykle interesującą książkę, która jest jednym wielkim wyznaniem człowieka, który w późniejszym wieku, bo dopiero około pięćdziesiątki, odnalazł pełny sens życia w pełnieniu woli Bożej wyrażony w pierwszym rzędzie w przykazaniu miłości.

Matteo Silvan (może kryje się za tym nazwiskiem jakaś wybitna osobistość włoskiego życia gospodarczego i politycznego?) dał swojej autobiografii wymowny tytuł "Co za gwałtowność Boga!" (Quella "violenza" di Dio... Stor della mia vita, Rzym 1977). Zaraz po wojnie żył on w wolnym mieście Trie wysokim funkcjonariuszem gospodarczym chronionym eskortą wojsk alianckich. Korzystając z dobrobytu sfer wyższych i zamożnych odczuwał mroczny niepokój sumienia z powodu bezrobotnych, który - uwięziony w tryby mechanizmu gospodarczej współczesnego świata - nie był w stanie pomóc. Był zresztą twardy. Takim czynił go system, w którym tkwił. Później przeszedł wewnętrzne przeobrażenie, zetknąwszy się z żywymi wspólnotami chrześcijańskimi którym patronuje Klara Lubich. Z czasem, wszystko (stanowisko, karierę, majątek) odrzucił, by znaleźć w życiu chrześcijańskiej wspólnot sens swojej życia. Odtąd chce się kierować w swoim postępowaniu i działaniu nakazem chrześcijańskiej miłości. Wciąga w to swoją rodzinę. Dzisiaj jest już stary i ślepym człowiekiem. Ostatni rozdział opowieści o swoim życiu kończy rozdziałem zatytułowanym znacząco "Tunel". To symbol tych ciemności, ty których się zrealizował u kresu swojego życia. Na ostatniej karcie znajduje się modlitwa skierowana wprost do Chrystusa: "Oto jestem, Panie, tu jestem... Pozostań ze mną, ponieważ robi się ciemno. Ależ nie, co mówię? Gdy Ty jesteś ze mną, gdy Ty jesteś we mnie, jest zawsze dzień! O, tak, Panie, zostań ze mną, ponieważ nastaje dzień!"

Przyjmując wolę Bożą, która chce nas prowadzić, chodzimy w świetle dnia. Niech nasze dni zawsze będą pełne takiego światła!

 

Ks. Stanisław Pisarek - KOŚCIÓŁ A PRZYKAZANIA

- 130 -

Kazik był bardzo zdolnym lecz przy tym zarozumiałym uczniem. Natomiast Romkowi nie powodziło się tak dobrze w nauce, ale był bardzo skromny. W jednym jednakże zdecydowanie górował nad zdolnym Kazikiem - lubił się modlić podczas gdy Kazikowi modlitwa jakoś nie wychodziła. Bóg odkrył przed skromnym Romkiem tajemnicę modlitwy, zaś zakrył przed zarozumiałym Kazikiem.

 

Ks. Krzysztof Ryszka - KAŻDY Z NAS JEST ODPOWIEDZIALNY ZA KOŚCIÓŁ

- 131 -

Najczęściej zwracano się do niej: "Druhno Zosiu", gdyż była harcerką. W rzeczywistości nazywała się Zofia Krukowska. Posiadała wiele zalet. Była wytrwała, uczynna, wykazywała zdolności organizacyjne, odznaczała się radością życia. Nie pragnęła dla siebie uznania, chciała robić coś dla innych, dlatego wybrała harcerstwo. Prowadząc przez wiele lat drużynę służyła młodym ludziom. Pracowała nieraz w bardzo trudnych warunkach, umiała jednak wspaniale organizować pracę i odpoczynek, zawsze chętnie pomagała swoim młodszym koleżankom, a wszystkich wokół zarażała swoim dobrym humorem i optymistycznym spojrzeniem na świat. Młodsze harcerki, podobnie jak ona, stawały się wytrwałe, uczynne, radośnie patrzące na świat. Zofia Krukowska zginęła w czasie wspinaczki wysokogórskiej. W swoim krótkim życiu rozwinęła dane jej przez Boga zdolności. Jej postawa jeszcze dziś przynosi wiele dobra gdyż liczne drużyny obierają ją za swą patronkę i bohaterkę, starając się naśladować jej postępowanie, jej uczynność, dobroć dla innych, radość życia.

Druhna Zosia rozwijała swoje uzdolnienia i służyła nimi innym.

 

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 97

- 132 -

Zwracali się do niej "Lalka", choć nazywała się Anielą Kluzek. Była młodą, dobrze zapowiadającą się nauczycielką. Interesowała ją przyroda, kochała młodzież, uwielbiała sport, udzielała się społecznie. Nade wszystko chciała jednak służyć Chrystusowi i długo zastanawiała się jak ma to robić. Jezus poprowadził ją drogą cierpienia. Zachorowała w 1950 roku. "Ach, jak boli, jak boli, jęczała cicho Lala w nocy z 14 na 15 października 1950 roku. A więc to znak, że odejść muszę właśnie teraz, gdy Polska wolna, gdy pokochałam pracę wychowawczą, gdy zdaje mi się, że jestem potrzebna jak nigdy... Dziękuję Ci, Boże, za ten znak. To taska. Jestem gotowa. Ale daj mi łask takiej gotowości, na jaką Ty z mojej strony czekasz..." Na nic zdała się operacja. Nieuleczalna choroba wywoływała ból nie do opisania, na który otoczenie nie mogło patrzeć. Lala modliła się: „Boże, przyjmij moje cierpienia. Przyjmij to, że nie umiem cierpieć. Przyjmij moje pragnienie posiadania Ciebie... moje życie... oddaję Ci z miłości. Maryjo... podtrzymuj mnie, stój ze mną pod krzyżem uproś mi łaską wytrwałości". Niedługo potem odeszła do Boga.

Nieuleczalna choroba Anieli została przez nią odczytana jako znak, że ma cierpienie ofiarować Bogu. a w ten sposób wypełni Jego wolę.

 

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 100

- 133 -

Kiedy Maksymilian Kolbe był jeszcze małym chłopcem, ukazała mu się Maryja. Matka Maksymiliana spostrzegła, że lubił on często modlić się przed obrazem Matki Bożej.

Ciekawość kobieca postanowiła przełamać zasłonę tajemnicy syna. Mundek, coś tak spoważniał?

Chłopiec wyraźnie niezadowolony spuścił nisko głowę. Matka nie dała jednak za wygrane.

- Dobre dziecko nie powinno mieć żadnych tajemnic przed mamą.

- A jeśli ta tajemnica odnosi się nie tylko do mnie, ale i do Matki Bożej? Tego tylko brakowało. Pobożna kobieta może z wielką trudnością darować tajemnicę dziecku, ale darować to Matce Najświętszej? Z natarczywością jeszcze bardziej błagała już niemal syna o wyjaśnienie tajemnicy. Chłopiec zmęczony prośbami matki uległ.

- Pewnego dnia - zwierzył się - kiedy modliłem się w kościele przed ołtarzem Matki Najświętszej, ożywiła się i pokazała mi dwie korony. Jedna była biała druga czerwona. Jedna miała oznaczać czystość, a druga męczeństwo. Kazała mi wybrać jedną z nich.

- I którą wybrałeś? - zapytała gorączkowo matka.

- Wybrałem obie"

Maksymilian Kolbe poprosił Maryję o to, co było najlepsze dla jego duszy i zaowocowało w jego życiu tak, że stał się świętym.

 

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 103-104

- 134 -

Znamy z życia św. Franciszka z Asyżu zdarzenie, kiedy modlący się w kościele św. Damiana Franciszek usłyszał dochodzący z krzyża do niego głos:

"Franciszku, idź i napraw mój Kościół, który się wali". Franciszek w pierwszej chwili to wezwanie zrozumiał dosłownie i zgłosił się do proboszcza zaniedbanego kościółka św. Damiana, ofiarowując gotowość podjęcia się remontu świątyni. Trzeba było dopiero światła Ducha Świętego i refleksji, aby zrozumieć sens tego wezwania.

Podobne wezwania Pan Bóg stale kieruje do ludzi, szczególnie w chwilach dla Kościoła przełomowych.

 

Ks. Gerard Kusz - JEDNOŚĆ W DUCHU ŚWIĘTYM

- 135 -

Późnym wieczorem na probostwo zadzwonił dzwonek. Dzwoniła matka, która prosiła księdza, aby przyszedł do chorego dziecka i udzielił mu sakramentu namaszczenia chorych. Ksiądz znał to dziecko, bo uczęszczało do niego na katechezę. Był to chłopiec z piątej klasy. Ksiądz udał się z matką do domu. Wspólnie z całą rodziną modlili się przez dłuższy czas przy łóżku chorego chłopca, a potem kapłan udzielił mu sakramentu namaszczenia chorych. Gdy po kilku tygodniach chłopiec wyzdrowiał i przyszedł na katechezę, powiedział księdzu: "Gdy ksiądz udzielił mi sakramentu namaszczenia chorych, to niczego się już nie bałem, nawet tego, że Pan Jezus może mnie zabrać do siebie".

Ks. Krystian Janko - WSPÓLNOTOWY CHARAKTER SAKRAMENTU CHORYCH

- 136 -

We wrześniu 1941 roku został aresztowany kleryk Śląskiego Seminarium Duchownego Joachim Gurtler. Poniósł śmierć 3 grudnia 1942 roku. Przed odejściem do wieczności napisał list do swej matki, w którym czytamy: "Mam jeszcze to szczęście, że mogę napisać do Was parę słów. Idę do Tego, który mnie woła - do Pana i Zbawiciela mojego. Najdroższa Matko! Przebacz mi wszystko, jeśli w ciągu mojego życia sprawiłem Ci przykrość. Dziękuję Ci, Najdroższa Mateńko! Stoję przed śmiercią, ale nie boję się tego, co ma przyjść. Przecież dał mi Bóg to szczęście, że przez długi czas mogłem przygotować się nań i za to jestem Bogu wdzięczny. Przyjmę jeszcze dziś Pana Jezusa, a potem bez obawy wybieram się w ostatnią wielką podróż gdyż ufam, że Zbawiciel w bezgranicznym miłosierdziu swoim przyjmie mnie do siebie. Nie płacz, bo pokazałabyś że nie umiesz zgadzać się z wolą Bożą. Powiedz Pan dał, Pan wziął, niech będzie Imię Pańskie błogosławione - nie moja ale Twoja wola niech się stanie, Panie. Pozostań z Bogiem, Matko, aż do spotkania się w ojczyźnie wiecznej".

Niech postawa tego młodego człowieka, który tak bardzo trzeźwo i po Chrystusowemu przyjmował Boże zamierzenia będzie dla każdego z nas przykładem pojmowania i ufnego przyjmowania tego wszystkiego czym Bóg nas obdarzy. A wszystko po to, aby się i w stosunku do każdego z nas spełniały Jego zamiary.

 

- Sucha Góra SPEŁNIŁY SIĘ BOŻE ZAMIERZENIA

- 137 -

Wojtek był wysportowanym, zdrowym chłopcem i bardzo dobrze się uczył. Również miał miły charakter i stąd też nie narzekał na brak przyjaciół. Jego rodzice wiązali z nim wielkie nadzieje. Planowali go posłać, po ukończeniu szkoły podstawowej, najpierw do szkoły średniej, a następnie na studia medyczne. Widzieli w nim już lekarza.

Odbyło się jednak inaczej. Wracając raz wieczorem z treningu do domu, został napadnięty przez nieznanych osobników i tak dotkliwie pobity, że pozostał nieuleczalnym kaleką.

Rodzice popadli w rozpacz. Kochali bowiem bardzo swojego syna i równocześnie uświadomili sobie bolesną prawdę, że skończyła się nagle ich nadzieja Zrobienie kariery życiowej przez Wojtka. Mieli nawet pretensje do Pana Boga, że dopuścił do takiego nieszczęścia. Wyrażali też swoje wątpliwości co do istniejącej sprawiedliwości Bożej. Bo jakże Bóg może być sprawiedliwy skoro pozwolił na taką wielką krzywdę niewinnego chłopca, dopuszczając równocześnie; by krzywdziciele pozostali nie ukarani? - pytali załamani rodzice

 

Hajda - Mikołów SPEŁNIŁY SIĘ BOŻE ZAMIERZENIA

- 138 -

Może wpadnie Ci do ręki „Tygodnik Powszechny" z dnia 11.1.1981 r. Jest tam zamieszczony wywiad z Anną Walentynowicz pt. „Ludzie może i nie są źli". Kim jest Anna Walentynowicz zapewne już wiesz, a jeśli nie, to tak w skrócie; Pracownica stoczni, urodzona na Wołyniu. Ukończyła przed wojną jedynie cztery klasy, potem uczyła się na kursie dla analfabetów i na kursach spawania. Całe jej życie to zmaganie, aby jakoś żyć. Ciężka praca od świtu do nocy od wczesnego dzieciństwa. Praca w stoczni, przodownica pracy, 270 procent normy, delegatka na Zlot Młodzieży w Berlinie w 1951 roku. Reprezentowała  grupę Kobiet w stoczni i walczyła o sprawiedliwe przyznawanie nagród pieniężnych dla ciężko pracujących solidnych pracownic stoczni. W 1965 roku zachorowała na raka. Po naświetlaniach lekarz powiedział jej, że ma przed sobą  w najlepszym razie pięć lat życia. Termin, jaki wyznaczyli jej lekarze minął. „Bóg darował mi życie, to po to przecież, żebym coś z nim mądrego zrobiła.

Zastanawiałam się, co też to     powinno być. Wiedziałam, że sama wielkiej wody nie zwalczę, więc zaczęłam od drobnych spraw". I dalej Anna Walentynowicz opowiada, jak przyniosła garnek z domu i gotowała ludziom mleko, nosiła na stanowiska pracy, by ludzie nie musieli chodzić do odległej stołówki. To samo z zupą, potem zmywała naczynia. Nie kosztem swojej pracy, tylko podczas przerw. Mistrz zarzucił jej, że robi to pod publiczkę, chce się pokazać. Zajęła się pomocą wobec chorych kobiet. Jedna pani Lodzia sparaliżowana od dwudziestu lat, druga pani Alicja osiemdziesięciotrzyletnia staruszka bez rodziny. Potem Anna Walentynowicz przeżyła coś najgorszego: zwolniono ją dyscyplinarnie z pracy, chociaż do pracy przychodziła dzień w dzień - podano w uzasadnieniu zwolnienia, że samowolnie pracę porzuciła. Skąd czerpała siłę dla niesienia pomocy posługi miłości? Daje w tym wyraźnie odpowiedź: „Wszystko to było dość ciężkie do zniesienia; podtrzymywała mnie tylko myśl, że nie jestem sama i że mogę się modlić. Modliliśmy się codziennie po południu, w kościele Najświętszej Maryi Panny w Gdyni. Głośno odmawialiśmy różaniec w intencji przyjęcia do pracy zwolnionych ludzi; w intencji sędziów którzy wydają niesprawiedliwe wyroki a przede wszystkim o to, żebyśmy mieli zawsze odwagę stawać w obronie drugiego człowieka. Na pytanie skierowane do Anny Walentynowicz czy ludzie są źli? "Ja przypuszczam - ludzie może i nie są źli tylko się bardzo boją". Anna Walentynowicz zwolniona dyscyplinarnie z pracy dnia 8 sierpnia została 14 sierpnia przywieziona do stoczni dyrektorskim samochodem na żądanie załogi stoczni, aby ją przyjęto z powrotem do pracy. W bramie stoczni wręczono jej kwiaty.

Czy Tobie starcza odwagi by to najważniejsze przykazanie miłości Boga  drugiego człowieka realizować w swoim życiu, rozpoznawać Chrystusa w każdym spotkanym człowieku?

 

Ks. Romuald Waldera - MIŁOŚĆ BOGA I BLIŹNIEGO

- 139 -

Może znana jest Wam postać Ojca Damiana?

Ksiądz Damian de Weuster udał się na dalekie wyspy, aby tam jako misjonarz pracować w nowo założonej parafii pozbawionej kapłana. Jak każdy ksiądz we wszystkich parafiach nauczał ludzi, uczył dzieci o Bogu, chrzcił, spowiadał, odprawiał Mszę św. i rozdzielał Komunię św. Dla społeczności parafialnej organizował nabożeństwa, procesje. Dla niej budował nowy kościół. W bardzo trudnych warunkach pracował, aby tych ludzi prowadzić do Boga, do zbawienia. Ale pewnego razu dowiedział się, że na jednej z wysp, zwanej Molokai, znajdują się ludzie chorzy na trąd. Na wyspie tej nie było kapłana, tak że przebywających tam w ogóle nie słyszeli o Bogu, o Chrystusie. Inni znów żyjąc wśród pogan bez opieki, powoli zapominali o sprawach wiary. Życie tych ludzi było okropne. W ogromnych cierpieniach oczekiwali na śmierć. Nie odwiedzał ich nikt zdrowy z obaw; przed możliwością zarażenia się. Nikt nie przychodził aby ich pocieszyć, by się nimi zaopiekować, by ulżyć im w cierpieniu. Ojciec Damian zdecydował, że ta społeczność chorych ludzi na Molokai pokrzywdzonych przez los nie może pozostać bez opieki. Udał się tam, by dla nich pracować, dla nich się poświęcić. Gdy władze wysp postawiły przed nim konieczność wyboru między dwiema możliwościami: albo opuścić wyspę i już na nią nie wracać albo też pozostać wśród trędowatych, ale za to nigdy nie opuścić wyspy Molokai, wybrał tę drugą ewentualność. Nie opuścił chorych, cierpiących ludzi. Dla nich pracował przez całe życie aż w końcu sam zarażony tą straszną chorobą zmarł wśród tych, dla których się poświęcił.

 

Ks. Krzysztof Ksol - SPOŁECZNY CHARAKTER KAPŁAŃSTWA

- 140 -

Darryl Stingley był kiedyś członkiem drużyny futbolowej New England Patriots w latach 70-tych. Podczas meczu został uderzony i doznał paraliżu od klatki piersiowej w dół. Dzisiaj posługuje się tylko jedna ręką i porusza się na inwalidzkim wózku elektrycznym. Podkreśla, że prowadzi teraz lepsze życie. "Miałem bardzo zawężoną wizję życia. Chciałem być jedynie dobrym sportowcem i nie myślałem o innych sprawach. Teraz powróciłem do nich. To tak, jakbym się na nowo urodził. Moje życie jest teraz o wiele bardziej sensowne." Te niewiarygodne słowa pochodzą z ust młodego człowieka, którego marzenia o karierze skończyły się na wózku inwalidzkim.

Ks. Andrzej Buryła - KTÓRĘDY DO SZCZĘŚCIA Krośnice 2000

- 141 -

Wivine urodziła się w 1955 roku w Zairze. Po skończeniu szkoły podstawowej uczęszczała do liceum, a potem studiowała na Zairskim Uniwersytecie w Kinszasie. Była dziewczyną religijną. Brała udział w spotkaniach grupy modlitewnej i grupy rozważającej co tydzień Ewangelię. Pewnego dnia, gdy pracowała już jako nauczycielka, upadła nieprzytomna na ziemię. Lekarze stwierdzili, że jest chora na białaczkę. Dziewczyna zdawała sobie sprawę z tego, że jest nieuleczalnie chora. W szpitalu przyjęła sakrament chorych. Trzy miesiące trwało powolne umieranie młodej Afrykanki. Pielęgniarki, lekarze, odwiedzający ją znajomi podziwiali jej pogodę ducha i ufność pokładaną w Bogu. Na kilka dni przed śmiercią na wykresie temperatury wiszącym nad łóżkiem Wivine napisała następujące słowa: "Tajemnica zawodowa. Ja to wiem, oni tego nie wiedzą. Nie mówią o tym. Mają powody, by mi tego nie ujawniać: Tajemnica zawodowa! Ale ja się tego nie boją. Będę wyzwolona. To będzie dla mnie najpiękniejszy podarunek. Będę żyła, żyła! Oni powiedzą: Umarła. - Nie! Nie! Nie umrę. Tak chętnie chciałabym podzielić się z wami moją radością, gdyż będę żyła nadal! Ja to wiem, oni tego jeszcze nie wiedzą. Jak to zdołam przekazać chorej leżącej tu ze mną w pokoju Ona wciąż jeszcze się spodziewa, że będzie żyć dalej w tym świecie. Jak zdołam jej wytłumaczyć szczęście, że jestem gotowa do życia wiecznego? Wkrótce już odstawię do garderoby tę szatę pokutną, skórę mego ciała. O, nareszcie na mnie kolej... Rzeczywiście jestem szczęśliwa. Współczuję wam, którzy jeszcze nie zrozumiecie sensu tego ziemskiego przejścia. Nie zapomnę o was, o was wszystkich którzy pomagaliście mi kochać to życie i umierać z solenną radością!”

 

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 117

- 142 -

Oswald cieszył się wielkim zaufaniem u komendanta niemieckiej żandarmerii w Mirze, Heiniga. Stracił je jednak, gdy zdradził Żydom dzień akcji przeciwko nim i dostarczył im broń. „Dlaczego to uczyniłeś?" - zapytał komendant. - „Ze współczucia. Dzieje im się krzywda. To są też ludzie". W toku dalszej rozmowy Oswald przyznał się, że sam też jest Żydem. Został aresztowany i pozostawał pod opieką kilku żandarmów. Udało mu się jednak uciec. Ukrywał się, był jednak już tak wyczerpany, że pragnął, aby go pojmano. Gdy zmęczony usnął, śniło mu się, że został przyjęty w klasztorze. Nocą wrócił do Miry. 16 sierpnia o godz. 4.30 rano stanął przed jedną z sióstr Zmartwychwstanek, Nepomuceną. Siostra zamarła z lęku. Obudziła przełożoną i pozostałe siostry, które nakarmiły Oswalda i ukryły w stodole. „ - Boże, daj znak, co zrobić z Oswaldem" - modliły się Zmartwychwstanki bez przerwy. Zostały wysłuchane. Bóg przemówił do nich następnego dnia, w niedzielę słowami Ewangelii o miłosiernym Samarytaninie. Nakaz: "Idź i ty czyń podobnie" był aż nazbyt jasny. Każda siostra oświadczyła, że jest gotowa ponieść śmierć za ukrywanie Żyda. Oswald ukrywał się u nich przez jakiś czas. Uwierzył w Jezusa Chrystusa i przyjął chrzest. Po wojnie wstąpił do Karmelitów.

Siostry, jak słyszeliśmy, bardzo chciały odczytać Bożą wolę. To odkrywanie woli Bożej było dla nich modlitwą podobną do tej, jaką praktykowała Maryja. Ona bowiem usiłowała odkryć, co Bogu jest przyjemne, co jest doskonałe. (por. Rz 12,2). Rozpoznaną wolę Bożą Matka Najświętsza zawsze wypełniała, dlatego też powiedziała do anioła zwiastującego jej Boży zamiar: „Niech ni się stanie według twego słowa" (Łk 1,38).

 

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 149

- 143 -

Jeden z misjonarzy opisuje swoją przygodę w pociągu. Na jakiejś stacji przysiadł się do niego pewien człowiek i gdy on skończył odmawiać brewiarz wskazując na obrazek Matki Boskiej zapytał: - „Czy to twoja narzeczona?"

„Nie” - „A może znajoma?” - „Też nie". - „A kto?" - „To moja Matka" - „Twoja Matka?" - zdziwił się nieznajomy i po chwili dorzucił: - „Nie jesteś wcale do niej podobny". Misjonarz chciał wyjaśnić, że to Matka wszystkich ludzi, a więc i jego, ale człowiek już wysiadł, a on pozostał z mocnym, piekącym stwierdzeniem: "Wcale nie jesteś do Niej podobny..."

Rozmawiający z misjonarzem człowiek miał na myśli podobieństwo fizyczne. Tymczasem podobny do Maryi jest przede wszystkim ten, kto spełnia  wolę Bożą.

 

Wiele było osób, które starały się odczytać i wypełniać w życiu wolę Bożą. Wśród nich należał August Czartoryski. Urodził się w 1858 roku w polskiej rodzinie książęcej. W szóstym roku życia stracił matkę. Któregoś dnia klęknął przed obrazem Matki Bożej i prosił, żeby była mu matką. Odtąd stał się jej wiernym synem i naśladowcą. Był słabego zdrowia, dlatego też w pewnym okresie życia pobierał naukę u nauczycieli, którzy przychodzili do jego domu. Największy wpływ na młodego księcia wywarł Józef Kalinowski, późniejszy karmelita błogosławiony Ojciec Rafał. On to przyspieszył proces dojrzewania zakonnego, jakie zrodziło się w duszy młodego Augusta. W 1883 roku Czartoryski zetknął się w Paryżu z założycielem salezjanów - ks. Janem Bosko i wkrótce oświadczył mu, że chce wstąpić do zgromadzenia salezjanów. Ojciec jednak miał inne plany wobec syna. Pragnął go dobrze ożenić i zostawić w majątku. Wtedy powstał w duszy Augusta bolesny konflikt między wołaniem Bożym a wolą ojca. Bardzo cierpiał z tego powodu, ale też więcej się modlił, odprawiał rekolekcje, aby lepiej poznać wolę Bożą. W 1884 roku August oznajmił ojcu swą ostateczną decyzję, a przełamawszy jego opory pożegnał rodzinę, kraj i na zawsze wyjechał do Turynu. Jednak nie był to koniec jego cierpień, gdyż rodzina na różne sposoby próbowała odwieść go od zamiaru zostania kapłanem. Gdy po dość długim czasie Czartoryski nie zmienił swego zamiaru, ks. Jan Bosko postanowił go przyjąć do nowicjatu. W czasie pobytu w nowicjacie Czartoryski wyróżniał się pobożnością, posłuszeństwem, pokorą i skromnością.

Rodzina w dalszym ciągu próbowała zmusić go do opuszczenia zgromadzenia stosując prośby i groźby oraz powołując się na obowiązki Augusta względem ojczyzny, opuszczonej rodziny, szczególnie zaś ojca, który dotkliwie przeżywał wyjazd syna. Wierny Bogu i swemu powołaniu August tak kiedyś odpowiedział wysłannikom ojca: "Nikt i nic zmusić mnie nie może do opuszczenia zakonu nawet na chwilę".

Przed złożeniem ślubów zakonnych książę August zrzekł się wszystkich swych posiadłości, pozostawiając sobie na własność tylko krzyż i brewiarz. Po odbyciu studiów teologicznych, August został wyświęcony na kapłana. Postępująca gruźlica spowodowała, że zmarł w kwietniu 1893 roku, mając 35 lat”.

 

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 242

- 144 -

Opowiadał pewien leśniczy, że spotkał w lesie grupkę młodych ludzi, którzy byli ciekawi tajemnic przyrody. Wielkie było ich zdziwienie, gdy w lesie nie spotkali ani zwierząt, ani ptaków, nie usłyszeli ich śpiewu. Spytali więc leśniczego tu nie ma zwierząt, dlaczego nie śpiewają ptaki?" Leśniczy słysząc pytania młodzieży. Zrozumiał jednak wszystko, gdy zauważył radio, głośne rozmowy, krzyki. Wytłumaczył im, że można usłyszeć i zobaczyć zwierzęta, gdy wyłączy się radio i uciszy rozmowy. Trzeba „zamienić się w słuch". Konieczne jest wyciszenie się, aby słyszeć głos przyrody.

Podobnie jest ze słuchaniem Boga. Aby usłyszeć Jego głos i Jego wezwanie trzeba się wewnętrznie uciszyć. Tej ciszy jest w życiu mało. Bez przerwy z kimś rozmawiamy, przekrzykujemy się wzajemnie, przerywamy drugim wypowiedzi. Radio, telewizja, magnetofon towarzyszą nam często przy jedzeniu, odrabianiu zadań, rozmowie z rodzicami, a nawet przy modlitwie. Jak zatem usłyszeć Boga?

Czyniła tak pewna młoda osoba, która zwierzyła się, że we wczesnej młodości miała wiele planów na przyszłość, a prowadziła życie ruchliwe, bogate w różne przyjemności, spotkania towarzyskie przyjęcia, wycieczki, filmy. Była, jak sama mówi, dzieckiem swojej epoki, ruchliwej, niespokojnej, ukształtowanej przez środki masowego przekazu. I nagle w jej życiu wydarzyło się coś, co zupełnie zmieniło jej sposób postępowania. Musiała na chwilę zatrzymać się i zastanowić. Tym wydarzeniem była śmierć ojca. Pisze ona tak: "Mój ojciec umierał. Patrzyłam na niego, kiedy walczył ze śmiercią. Wreszcie wydał ostatnie, głębokie westchnienie. Powiedziano, że nie żyje. Pierwszy raz widziałam śmierć z tak bliska. Zastanawiałam się nad jej znaczeniem. Ugodziła mnie przerażająca prawda. Co mówi Bóg do mojego ojca w tej chwili? Pyta go: Jak przeżyłeś swoje życie? Tak! On może opowiedzieć Bogu wiele rzeczy, które dla Niego uczynił. Ale ja? Ta myśl zamroziła mi krew... W ciągu dni, które potem nastąpiły, nie przestawała mnie dręczyć ta myśl: Jeśli przez całe życie nic nie uczynię dla Boga jakże będę Go mogła prosić o wieczną szczęśliwość? Dalsze dni, a potem lata refleksji, wsłuchiwanie się w głos Boga, pozwoliły dziewczynie powoli odkrywać i w  końcu zrealizować swe powołanie, jakim było życie zakonne. Tak o tym pisze: "Jedenaście lat minęło, odkąd weszłam do zgromadzenia córek św. Pawła i do tej pory nigdy tego nie żałowałam... Śmierć mego ojca przyniosła mi życie i teraz to życie w Bogu pragnę dzielić z moimi braćmi"

Odczytywanie głosu Boga wymaga milczenia. Jego przeciwieństwem jest nie, rozbieganie myśli. Aby usłyszeć Boga, trzeba się tak jak Maryja matka Chrystusa, uciszyć wewnętrznie, trzeba tak jak Maria, siostra Marty usiąść u stóp Jezusa i słuchać.

 

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 254-255

- 145 -

Do osób kochających, które pragną innym sprawiać radość i pomagać w nieszczęściach, należy też Joni Eareckson. Urodziła się w 1950 roku w USA. W lipcu 1967 po raz ostatni skoczyła do wody i uległa paraliżowi. Odtąd porusza się na wózku inwalidzkim. Mimo swego kalectwa Joni odznacza się radością życia i zaufaniem do ludzi. Tak sama napisała o tym, gdzie tkwi źródło jej postawy: "Nagle odkryłam, że Pan Jezus jest w stanie wczuć się w moją sytuację: oczekując na śmierć, w tych strasznych godzinach swego życia na krzyżu był całkiem unieruchomiony, bezradny, sparaliżowany. Jezus wiedział, co to znaczy nie móc się poruszyć. Chrystus wiedział dobrze, jak ja się czuję. Przed wypadkiem nie potrzebowałam Chrystusa. Teraz rozpaczliwie Go potrzebowałam. Teraz stał się On moją jedyną, niezawodną rzeczywistością". Znalazłszy oparcie w Chrystusie, Joni usiłowała wspierać innych chorych i nieszczęśliwych, rodzić w ich sercach radość i nadzieję. Stała się założycielką i aktywną działaczką towarzystwa pomocy niepełnosprawnym w USA. Pomocą tą pragnie objąć ludzi na całym świecie, aby nieść im ulgę. Sama wiele jeździ i bierze udział w spotkaniach z ludźmi niepełnosprawnymi, których dobrze rozumie i przez których jest rozumiana. Była również w Polsce, aby spotkać się z ludźmi cierpiącymi. Zawsze stara się przekazywać chorym, którzy czują się nieszczęśliwi, radość życia, którą nietrudno odczytać na jej twarzy. Opowiada im o swoim życiu, o działalności pisarskiej, malarskiej. Kiedyś powiedziała: „Chcę udowodnić, że ludzie tacy jak ja mogą mieć różne talenty i wykorzystywać je. Chcę także pokazać tym, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, że warto tych talentów w sobie poszukać". Joni swoje uzdolnienia artystyczne odkryła podczas pobytu w szpitalu. Zaczęła także śpiewać, choć rozwinięcie tych zdolności wymagało ogromnej pracy i samozaparcia. Wszystkim, co robi, Joni pragnie rozbudzać radość w sercach osób niepełnosprawnych, które utraciły poczucie sensu życia, czują się niepotrzebne. Celem jej życia jest miłość rodząca radość w ludzkich sercach.

Przykład Joni wskazuje, że każdy może kochać i szerzyć radość w swoim otoczeniu. Dzieje Apostolskie opisują cudowne uzdrowienie, dokonane przez św. Piotra; które sprawiło chromemu od urodzenia ogromną radość.

 

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 409

- 146 -

Dorothy Dohen "Powołanie do miłości"

"Kochając Boga z dnia na dzień, zgadzając się z Jego wolą, odkryjemy po jakimś czasie, że jesteśmy szczęśliwi, chociaż rzeczywistość zewnętrzna nic a nic się nie zmieniła."

Ks. Andrzej Buryła - KTÓRĘDY DO SZCZĘŚCIA Krośnice 2000

- 147 -

H. Malczewska "Sir T. More odmawia"

"Nie czuję się zobowiązany przystosować sumienie do praw królestwa, gdy prawa te stoją w sprzeczności z całym chrześcijańskim światem. Na jednego biskupa po waszej stronie mam setki świętych, myślących tak jak ja, a w miejsce waszego parlamentu mam za sobą wszystkie sobory ubiegłego tysiąclecia."

Ks. Andrzej Buryła - KTÓRĘDY DO SZCZĘŚCIA Krośnice 2000



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
WYPEŁNIŁA SIĘ WE MNIE WOLA BOŻA
9 NA KAŻDYM MIEJSCU WOLA BOŻA
22 WOLA BOŻA CHCE MIEĆ KOŚCIÓŁ ODNOWY
Wola Boża - wspaniałe opowiadanie, ► Dokumenty
WOLA BOŻA
Wola Boża wspaniałe opowiadanie 2
Postępuj zgodnie z wolą Bożą przez wstawiennictwo Maryi Jego Najświętszej Matki
WOLA BOŻA
WOLA BOŻA
BOŻA WOLA
Boża wola

więcej podobnych podstron