Bolesna miłość Gdy seksualność dzieli małżonków


0x08 graphic
Lucia Pelamatti

BOLESNA MIŁOŚĆ

Gdy seksualność dzieli małżonków

ISBN: 83-7318-461-9 © Wydawnictwo WAM, 2005

FRAGMENTY

0x01 graphic

SPIS TREŚCI

Spis treści

7

Podziękowania

13

Część pierwsza

Miłość małżonków — między tajemnicą a wspólnotą

I. A jeśli miłość małżonków staje się problemem?

17

1. Ok., wszystko w porządku!

17

2. Tak, jest nam dobrze razem!

19

3. W przeciwieństwie do...

22

4. Jak litery alfabetu

25

28

II. Słowo w życiu małżonków

37

1. Intymność, namiętność, decyzja

37

2. Kiedy jest to ta prawdziwa miłość?

40

42

III. Komunikowanie miłości. Ukryte wymiary

51

1. Ukryty wymiar komunikacji: słuchanie

52

2. Może się również zdarzyć, że...

54

3. Nie tylko uszy

55

4. Różne sposoby słuchania

56

5. Słuchanie szczególne

57

6. Inny ukryty wymiar: język pozawerbalny

58

7. Komunikacja emocjonalna

59

61

9. Cel: asertywność!

67

IV. Poznać samego siebie, aby poznać innych

70

1. Ja jestem taki

71

2. Nie zaglądać do wnętrza! Tylko ja sam wiem, kim jestem!

72

3. Ale co ty mówisz? Co ty w ogóle o mnie wiesz?

74

4. Nie wiem kim jestem, i ty też tego nie wiesz!

77

5. Spotkanie z drugą osobą

78

6. Strategie pary

79

V. Małżonkowie i życie seksualne

89

1. Chrześcijańskie podejście do wymiaru płciowego

89

2. Powołani do miłości i do wspólnoty, całą swoją osobą

91

93

4. Nadawać autentyczny charakter miłości małżeńskiej, nieustannie ją odnawiając

96

5. Płeć, związek i płodność

98

6. Tajemnica drugiej osoby

99

7. Odkrywać, akceptować, szanować tajemnicę drugiej osoby

101

VI. Synteza

104

Część druga

Kiedy dla małżonków seks staje się problemem

I. Płeć, która łączy

109

1. Seksualność jako dobro małżonków

109

109

3. Czy tylko anatomia i fizjologia?

112

4. Cielesny sakrament uświęcający miłość

115

II. Leczenie problemów natury seksualnej

117

1. Wyjaśniać i dawać poczucie bezpieczeństwa

117

2. Leczenie: między technikami a wartościami

118

3. Brak pożądania — dlaczego?

119

4. Póki życia, póty pożądania

121

122

6. Co można zrobić w tych przypadkach?

125

7. Instrukcje do lektury

125

III. Dysfunkcje u mężczyzny. Zaburzenia erekcji

128

1. Spróbujmy zrozumieć

131

2. Dlaczego tak się dzieje?

132

3. O poszczególnych przypadkach

134

4. Co można zrobić?

139

IV. Dysfunkcje u mężczyzny. Przedwczesny wytrysk

146

1. Spróbujmy zrozumieć

149

2. Dlaczego tak się dzieje?

150

3. O poszczególnych przypadkach

152

4. Co można zrobić?

157

V. Dysfunkcje u mężczyzny. Opóźniony wytrysk

160

1. Spróbujmy zrozumieć

162

2. Dlaczego tak się dzieje?

163

3. O poszczególnych przypadkach

165

4. Co można zrobić?

168

VI. Dysfunkcje u kobiety. Dysfunkcja seksualna ogólna: oziębłość

171

1. Spróbujmy zrozumieć

174

2. Dlaczego tak się dzieje?

175

3. O poszczególnych przypadkach

176

4. Co można zrobić?

182

VII. Dysfunkcje u kobiety. Zaburzenia orgazmu

184

1. Spróbujmy zrozumieć

186

2. Dlaczego tak się dzieje?

189

3. O poszczególnych przypadkach

192

199

VIII. Dysfunkcje u kobiety. Waginizm i dyspareunia

203

1. Spróbujmy zrozumieć

205

206

3. O poszczególnych przypadkach

209

4. Co można zrobić?

213

IX. W starszym wieku. Wygasająca seksualność?

216

1. Mężczyźni i kobiety: niektóre podstawowe różnice

216

2. O andropauzie

217

3. Natomiast u kobiety...

219

4. Szczęście we dwoje, także w podeszłym wieku

220

PODSUMOWANIE

222

DODATEK

225

Schemat anamnezy seksuologicznej

226

Bibliografia

229

Wprowadzenie

Być dorosłym znaczy umieć kochaćumieć pracować. Jest to stwierdzenie przypisywane Freudowi, pod którym wielu z nas, jeśli nie wszyscy, byłoby gotowych się podpisać, choćby dlatego, że sama praca, jeśli jest rozumiana jako pragnienie oddania się światu i dokonania czegoś ważnego, co pozostawi po nas trwały ślad, może być uznana za jedną z form miłości. A jednak, właśnie ze względu na swoją wagę i centralną pozycję, miłość jest ambiwalentna: może być zarówno przyczyną bezgranicznego szczęścia, jak i ogromnego cierpienia...

W ciągu całego swojego życia, również ze względu na wykonywaną pracę, widziałam ból wielu małżeństw: ból wywołany przez miłość zanegowaną, stłumioną, wyjałowioną, zniekształconą, a nawet zmienioną w coś, co jest jej zupełnie przeciwne: w nienawiść lub obojętność. Nie tylko w poradni rodzinnej, miejscu gdzie z natury mówi się o takich problemach, ale także w „okienku” dla rodziców w szkole, gdzie niejednokrotnie rozmowa zaczynająca się od szkolnych trudności adaptacyjnych syna czy córki, kończyła się na konfliktowej dynamice w życiu małżeństwa, w tym także na tematyce seksualnej.

Nie chodzi tu o postawienie seksu w centrum świata, jak to czyni zbanalizowana psychoanaliza na łamach niektórych czasopism czy zalew lubieżnych treści w kinie i w telewizji. Seks jest najprawdopodobniej jednym z głównych komponentów tego ludzkiego doświadczenia, które nazywamy miłością, w tej jej formie, z jaką mamy do czynienia w przypadku pary małżeńskiej. Nie można pozostawać obojętnym wobec cierpienia wywoływanego przez zaburzenia pojawiające się w tej sferze życia osób, które, co więcej, muszą znosić dyskomfort współczesnego życia, żądającego od kobiet i mężczyzn skrajnej jego erotyzacji, akcentującego niemożliwe do zrealizowania oczekiwania w dziedzinie sprawności seksualnej, stawiającego ludzi w sytuacji zagubienia i niepewności, narażając ich, jeśli nie na rzeczywiste patologie, to przynajmniej na codzienne zaburzenia w małżeńskim pożyciu.

Przede wszystkim jako wierzący nie powinniśmy rezygnować z zajęcia własnego stanowiska w tej sprawie — możemy przecież odwołać się do nauki Kościoła, która zawiera słowa dyktowane przez mądrą i pełną wyrozumiałości refleksję, słowa mówiące o miłości kobiety i mężczyzny. Refleksja ta ukształtowała się z biegiem czasu w dialogu ze światem, ale i stawiając czoło konkretnym sytuacjom; trwając przy zasadach, ale i zwracając uwagę na moralne i społeczne implikacje, otwarta na potrzeby duszpasterskie. W dyskursach i w działaniach, jakie są obecnie na porządku dziennym niemało jest nieporozumień, dotyczących domniemanych przesądów i obskurantyzmu w nauce Kościoła. Nieporozumienia te są owocem uprzedzeń, ale i rzeczywistego niedoinformowania samych wiernych. Częstokroć takie uprzedzenia i nieporozumienia, pod postacią różnego typu przeżytków, leżą u podstaw niewłaściwych zachowań, mających nieraz bardzo poważne konsekwencje dla zdrowia psychicznego i jakości związku.

Jednym z najgłębiej zakorzenionych przesądów jest ten, że miłość, a seksualność w szczególności, są sprawami „niewypowiadalnymi”, o których nie można (czy też nie potrafi się) mówić. Chodzi tu nie tyle o wstyd, będący uczuciem ściśle związanym z intymnością, ale o niechęć, którą przełamuje się tylko po to, aby wypowiedzieć „brzydkie słowa”, aby użyć języka sprośnych dowcipów, uciekając się przy tym nieraz do form dialektalnych, skrywających zbyt otwartą wulgarność, w chwilach, gdy pozwalamy sobie na nieco transgresyjnej swobody. A tymczasem miłość, także w wymiarze seksualnym, jest autentyczną komunikacją — czy też innymi słowy: komunią, pragnieniem współuczestnictwa, a więc jednym z najbardziej wyrazistych języków, dysponującym wieloma środkami: gestem, mową ciała, ale też symbolami i słowami, kodem, który może osiągnąć szczyty wzniosłości, jak o tym świadczą literatury wszystkich kultur i kręgów językowych. Bo przecież, jak mówi przysłowie, „miłość, której się nie wyznaje, jest jak źródełko, które wysycha...”.

Innym szeroko rozpowszechnionym przesądem jest to, że miłość i seksualność to sprawy „dla specjalisty”, i że w jego gabinecie mogą być wyrażone dobitnie i otwarcie tylko wtedy, kiedy zaczną stanowić problem i kiedy związane z nimi cierpienie osiągnie takie nasilenie, że staje się nie do zniesienia (ale wtedy może już być za późno, gdyż w tym czasie mogło dojść do powstania trudnych do naprawienia szkód). „Profesjonaliści od patologii seksualnych” są więc otoczeni czymś więcej niż zwykłym nimbem szacunku należnego lekarzom — ucieleśniają jeszcze większą tajemnicę. Nierzadko odpowiedzialność za ten stan rzeczy spada na nich samych, gdyż częściej niż to konieczne uciekają się do językowych egzorcyzmów, do stosowania przesadnie technicznych terminów, albo niepotrzebnie
i w zbyt wyrafinowany i skomplikowany sposób przywołują fantazmaty podświadomości. Często rodzi się wątpliwość, zwłaszcza w przypadku tak zwanych długotrwałych terapii, czy rzeczywiście, bardziej niż o wyleczenie, nie chodzi tu o pomnożenie prestiżu i doprowadzenie do uzależnienia pacjentów od lekarzy?

Wszystko to tłumaczy formę i powody napisania tej książki. Jej głównym celem jest kształcenie i wychowywanie, gdyż miłość i seksualność są podstawowymi aspektami ludzkiej egzystencji, a zatem stanowią część rzeczy codziennych, o których wszyscy bez wyjątku są zobowiązani wiedzieć co nieco. Jest to nieodzowne, gdyż tę wiedzę zalicza się do kultury ogólnej i do wspólnego, niezbędnego dziedzictwa. Incydenty, problemy czy trudności w tej dziedzinie mogą się przytrafić każdemu. I dlatego ta książka skierowana jest do każdego z nas; w moim przekonaniu każdy jest najlepszym psychologiem samego siebie, ale pod warunkiem, że posiada pewne informacje i wiedzę, której trzeba mu w jakiś sposób dostarczyć.

Nie wyklucza to możliwości, a często wręcz konieczności —w określonych sytuacjach — zwrócenia się do kogoś, kto, ze względu na wrażliwość połączoną z uzyskanymi kompetencjami może nam najlepiej pomóc. Jest to ważne również dlatego, że dziś brak już punktów odniesienia w postaci pewnych osób — w rodzinie, wśród sąsiadów — które dawniej służyły za podporę i dzięki którym nikt nie musiał cierpieć w samotności. Ale wszelka zewnętrzna pomoc może być udzielana jedynie pod tym warunkiem, że będzie to pomoc tymczasowa. Nie może zmienić się w całkowite i bezwarunkowe powierzenie się innej osobie, nawet jeśli byłaby ona najbardziej życzliwa i najlepiej wykwalifikowana zawodowo.

Te cele znajdują odbicie zarówno w formie, jak i w treści książki. Składa się ona z dwóch części: w pierwszej poruszamy problem miłości, ujętej w ramach wizji chrześcijańskiej w swoim zasadniczo „konstruktywnym” charakterze i widzianej jako naturalny rozwój, do którego każdemu z nas należy dać prawo. Ta pierwsza część stanowi punkt odniesienia dla drugiej, w której ilustrujemy kłopoty, jakie mogą pojawić się w odniesieniu do miłości płciowej. Kładziemy nacisk na zdarzenia najbardziej prawdopodobne, biorąc pod uwagę warunki panujące w naszym społeczeństwie. Mogą się, oczywiście, pojawić trudności poważniejsze, ale są one znacznie rzadsze, jeśli nie wyjątkowe, i dlatego stanowią część wiedzy specjalistycznej, a nie tej przeznaczonej „dla wszystkich”. Tu więc nie zajmujemy się nimi, odsyłając do innych książek, podanych w bibliografii do ewentualnej konsultacji (jaka może się okazać w niektórych przypadkach niezbędna). Ta część pojawia się w drugiej kolejności, nie tylko ze względu na układ książki, ale także ze względu na przyjętą opcję wychowawczą: punktem odniesienia jest zawsze i przede wszystkim „para zdrowa” (por. część druga, rozdz. I), ukazana nie tyle jako „przykład do naśladowania” dla wszystkich, ile jako możliwość, jaka jest otwarta przed każdym z nas; także, a może przede wszystkim, przed tymi, którzy doświadczają, czym jest „miłość bolesna”.

W tej książce nie ma oczywiście wszystkiego, nawet w tych skromnych granicach, jakie sobie wyznaczyłam: nie ma, na przykład, dokładnego omówienia jednego z najczęściej poruszanych dziś tematów, jakim jest brak pożądania (chociaż musiałam poświęcić temu kilka słów; por. rozdz. II części drugiej). Nie poruszyłam także innych aktualnych zagadnień, takich jak tożsamość płci, homoseksualizm czy miłość lesbijska, gdyż ta problematyka musi być traktowana osobno, ze względu na rozliczne osobiste i zbiorowe konsekwencje, jakie za sobą pociąga oraz złożone zjawiska, jakie jej towarzyszą.

Nasze zamierzenie przesądza też o rodzaju języka, jaki został tu użyty. Jest to język bliski codziennemu, potocznemu, w którym specjalistyczne słownictwo pojawia się tylko wtedy, gdy jest to wymuszone przez jasność i ścisłość wywodu, i w ta- kich przypadkach znaczenie jest sprowadzone do poziomu ogólnej zrozumiałości. Również użyty materiał odpowiada tym samym kryteriom, gdyż zarówno w pierwszej, jak i zwłaszcza w drugiej części jest on zaczerpnięty z konkretnych, bezpośrednich sytuacji, z epizodów i historii wziętych zarówno wprost z życia, zebranych podczas osobistego doświadczenia zawodowego, jak i z literatury, od bardziej i mniej znanych autorów.

Ze względu na takie cechy i przyświecające mi wychowawcze zamierzenie ta książka przeznaczona jest dla wszystkich, którzy ponoszą odpowiedzialność wychowawczą w dziedzinie orientacji etyczno-seksualnej, przygotowania do małżeństwa i leczenia: dla psychologów zajmujących się dynamiką relacji małżeńskich, dla pedagogów, dla osób pracujących w różnych poradniach i ośrodkach pomocy, dla prowadzących kursy przedmałżeńskie i dla woluntariuszy zajmujących się pomocą i poradnictwem.

Książka ta może się okazać pożyteczna dla nauczycieli, gdyż mogą się dzięki niej zapoznać ze znaczeniem wychowania emocjonalnego, afektywnego i seksualnego uczniów, dla których — na dobre i na złe — są postaciami stanowiącymi modele nie tylko jako „belfrowie”, ale także jako mężczyźni i kobiety. Książka ta jest przeznaczona dla sióstr zakonnych i księży, którzy dla wielu ludzi są punktem odniesienia i oparciem jako jedyne osoby, z którymi ośmielają się rozmawiać o delikatnych i krępujących, a zarazem przerastających ich i wywołujących dezorientację przeżyciach. Wreszcie jest to książka dla „naturalnych” wychowawców, rodziców, którzy bardziej niż ktokolwiek — i często w sposób nie do końca świadomy, przez zachowania, postawy i przeświadczenia — pozostawiają u swoich dzieci niezatarte ślady w ich sposobie pojmowania siebie jako mężczyzny lub kobiety.

Jednak głównymi adresatami tej książki są małżonkowie, zapraszani tu do wspólnej refleksji nad sposobami wzrastania i szukania oparcia w miłości, tym „talencie”, który został im powierzony jako parze.

0x01 graphic

Problemy małżonków

Przeszkody, na jakie natrafiamy w funkcjonującym związku są najróżniejszej natury. Przypomnijmy te główne, krótko je komentując:

Moi krewni? Ależ skąd! Nie widzisz, że problem jest zawsze z twoimi?

Relacja z obiema rodzinami (rodzicami i teściami) jest bez wątpienia jednym z najbardziej problematycznych punktów. Możliwe nieporozumienia rozciągają się od ingerencji w sprawy małżeństwa do rozpaczliwej obrony własnej córki lub syna, traktowanych jako wieczne dzieci; od rozmaitych prób podporządkowania nowej rodziny po szeroką gamę form zawiści i zazdrości...

Nie ma w tym przypadku szacunku dla młodych protagonistów „przygody małżeńskiej” ani zachęty do rozwijania przez nich autonomii i niezależności. Teściowie są jeszcze bardzo daleko od uznania zięcia czy synowej za nowego syna czy córkę, którą trzeba przyjąć, szanować, kochać i doceniać. Często dochodzi do swego rodzaju walki, pojedynku, który nieuchronnie musi skończyć się porażką jednej ze stron.

Czasami ludzie pracujący w poradniach małżeńskich lub innych instytucjach powołanych do świadczenia pomocy małżeństwom znajdującym się w stadium kryzysu, odnosząc się do tych trudnych sytuacji, mają ochotę krzyknąć: „Gdyby ci młodzi ludzie byli sierotami, dawno by już znaleźli rozwiązanie swoich problemów!”.

Każdy rodzic działa w dobrej wierze, sądząc, że w ten sposób uzyska to, co najlepsze dla własnego dziecka, nie zdając sobie przy tym sprawy, że postępując jak „tradycyjna” teściowa, prowadzi do zaognienia problemów, które w stadium początkowym były stosunkowo łatwe do rozwiązania. W takich sytuacjach główną rolę musi odegrać młoda para, unikając pułapek — nawet tych „pozłacanych” — i starając się budować niezbędny dystans. Warto przestrzegać dobrze znanych zaleceń, takich jak na przykład, aby w początkowym okresie małżeństwa nie mieszkać w domu teściów ani nawet w jego najbliższym sąsiedztwie; sygnalizować własną potrzebę niezależności i autonomii oraz domagać się poszanowania dla tej potrzeby; rozwiązywać problemy we własnym gronie, unikając niebezpiecznego odwoływania się do pomocy z zewnątrz; przeżywać własny związek jako solidną, spójną jedność przeciwstawianą rodzinom męża i żony...

Nie zamierzasz chyba wychowywać w ten sposób naszego dziecka?!

Zagadnienie wychowywania dzieci stanowi prawdziwy sprawdzian i próbę dla pary małżeńskiej. Relacja wychowawcza angażuje wszystkie aspekty życia. Wszystko zostaje poddane pod dyskusję — milcząco lub w sposób otwarty: wartości, ideały, zasady, normy postępowania, zwyczaje i obyczaje, tradycje, sposoby bycia i działania. Każdy z małżonków próbuje zainscenizować to, co sam przeżył w dzieciństwie, wplatając w to akceptację jednych spraw i odrzucenie innych, za czym stoi nieraz długotrwałe roztrząsanie własnych doświadczeń. W dalszym ciągu odgrywane są jednak bardzo stare scenariusze.

Często decyzje podjęte na poziomie racjonalnym są niweczone przez impakt emocjonalny. „Nigdy nie zrobię tego, co mój ojciec / moja matka...”: ta obietnica, składana sobie tysiąc razy, zostaje nagle przekreślona i ustępuje miejsca nieprzewidywalnym, niespodziewanym reakcjom, często pokrywającym się z tamtymi krytykowanymi i odrzucanymi postawami, których tak się obawialiśmy. Bywa to wręcz nie do zniesienia! Chciałoby się zaprzeczyć oczywistości; ta pokusa jest bardzo silna, ale fakty świadczą o tym, co zaszło i nie pozwalają na łatwą ucieczkę od problemu.

W pewnych momentach, zwłaszcza gdy napięcie emocjonalne przerasta znośne granice, samo działanie zyskuje przewagę nad intencjami. Jeszcze chwilę temu po raz kolejny obiecywaliśmy sobie, że nie zachowamy się jak..., nie będziemy działać tak jak..., ale oto właśnie inscenizujemy ten same postawy i zachowania, jakie ktoś kiedyś odegrał w stosunku do nas.

Z goryczą konstatujemy, że znaleźliśmy się w tunelu bez wyjścia: nie możemy ani zatrzymać się, ani zawrócić... Dręczy nas poczucie winy: „Ale przecież obiecywałem sobie...”. Bywa, że właśnie w tym momencie włącza się partner, prawie jakby chodziło mu o przyłapanie nas na gorącym uczynku, i do naszych wyrzutów sumienia dodaje sarkastyczne obserwacje, dotyczące naszej niekoherencji i zaprzeczania samemu sobie.

Nie jest łatwo nauczyć się bycia rodzicem. Nawet małżeństwa, którym do tego momentu udawało się unikać konfrontacji i konfliktów, muszą teraz przygotować się na możliwe nieporozumienia, na dodatkowe trudności i wyzwania!

Tobie zależy tylko na jednym

Gdyby w czasach idylli, w czasach najgorętszego zakochania ktoś ośmielił się powiedzieć nam, że problemy i trudności mogą wyniknąć także ze sfery seksualnej, nawet byśmy go nie słuchali, uznając, że jest niespełna rozumu. Ale gdy mija euforia, zaczynamy zdawać sobie sprawę, że w rzeczy samej potrzeby, pragnienia, fantazje i rytmy obu osób nie zawsze się pokrywają i że w końcu może to doprowadzić do pewnego obciążenia związku, tak, że niezbędny jest wysiłek także i w tej sferze.

Ku naszemu wielkiemu niezadowoleniu dowiadujemy się, że harmonia nie jest czymś, co pojawia się automatycznie, ale że musi być owocem wysiłku, zaangażowania, przekroczenia samego siebie, że musi być czymś nieustannie zdobywanym. Różnice między kobietą i mężczyzną, obecne nie tylko na poziomie biologicznym i fizjologicznym, lecz także psychicznym, emocjonalnym i afektywnym, z których wynika tyle radości, czasem też wystawiają nam rachunek. Reszty dopełnia „szara codzienność” i rutyna, sprawiając, że ten rachunek bywa bardzo trudny do zapłacenia.

Społeczeństwo, w którym żyjemy i fałszywe mity, którymi jesteśmy nieustannie karmieni przez środki masowego przekazu nie ułatwiają nam zadania w tym zakresie. Co robić, gdy po jednej lub po drugiej stronie namiętność nieco przygasa, kiedy rytmy przestają się ze sobą pokrywać, gdy w pożycie intymne wkrada się to, co specjaliści nazywają „niezgodnością pragnień”?

Utrata zainteresowania pożyciem płciowym nie oznacza końca miłości. Przeciwnie, jest ważnym sygnałem, który wskazuje małżonkom potrzebę ponownego odnalezienia i umocnienia wzajemnego pożądania, być może przez pogłębienie akceptacji i pozytywnej postawy wobec partnera/partnerki, jednak przy odrzuceniu obsesji stosunków powtarzanych coraz częściej i za wszelką cenę. Zamiast tego powinno się pojawić poszukiwanie nowych dróg, elastyczność i otwarcie na zmiany.

Na tym poziomie pojawiają się pewne typowe skargi kobiece. Najczęstsza z nich dotyczy gry wstępnej, która jej nie wystarcza, natomiast w odczuciu mężczyzny trwa całą wieczność. Ona jest przekonana, że on chętnie by całkiem opuścił ten etap, gdyż chodzi mu tylko o przejście do konkluzji; jeśli go nie opuszcza, to wyłącznie dlatego, że nie chce narażać się na ryzyko wymówek przy następnej kłótni, ale w istocie etap ten redukuje do minimum!

Diametralne przeciwieństwo tej sytuacji obserwuje się przy okazji sporów: on chciałby, aby wszelkie dyskusje i sprzeczki kończyły się pojednaniem w łóżku, co z kolei ją doprowadza do białej gorączki, gdyż chciałaby wyjaśnić sobie wszystko, wyjaśniać i jeszcze raz wyjaśniać, zanim wreszcie zgodzi się na tak intymne i całkowite oddanie. Zatem ona uważa go za człowieka pozbawionego wrażliwości, za egoistycznego wykorzystywacza, zaś on myśli, że ona, pod pretekstem wyjaśniania sobie wszystkiego, chce nim manipulować i podporządkować go sobie, zanim zgodzi się na ten ostatni etap.

W rzeczywistości obydwoje dążą do pojednania, ale każde z nich próbuje robić to według własnego wyobrażenia. Jeśli rozbieżność nie zostanie zauważona i wyjaśniona, do prawdziwego zbliżenia i harmonii nigdy nie dojdzie.

Ja za dużo wydaję? Przecież to ty trwonisz pieniądze!

Tym razem problem dotyczy pieniędzy. Między poszczególnymi osobami istnieją znaczne różnice w sposobie gospodarowania własnymi środkami. Często uważa się, że te różnice zarysowują się najwyraźniej między mężczyznami i kobietami —istnieją też badania, które mogą to potwierdzić.

Jeden z najbardziej rozpowszechnionych stereotypów mówi, że kobiety rozmiłowane są w zakupach, nie mogą się bez nich w żaden sposób obejść, są gotowe do rezygnacji ze wszystkiego, byle tylko móc przeżywać to upajające i niczym niezastąpione doświadczenie. Ale ile jest w tym wszystkim prawdy, a na ile pogląd ten rodzi się z przesądu? Kobieta w naszym społeczeństwie jest zazwyczaj obciążona obowiązkiem robienia zakupów dla całej rodziny, włączając w to odzież, dlatego bieganie po sklepach, tak istotna część jej codziennych trosk, stało się w końcu podstawą tego stereotypu! Nie mogąc uniknąć wypełnienia tych zobowiązań, przekształciła je w przyjemność, znalazła w nich rozrywkę! Zakupy dla domu i dzieci nie budzą najczęściej zastrzeżeń, ale już sprawunki dla niego i dla niej wywołują konflikty: „Jeśli ja muszę biegać 6-7 razy do sklepu, żeby kupić ci spodnie, to dlaczego ty sam nie możesz tam pójść! I w dodatku nigdy nie jesteś zadowolony!... Jeśli akurat rozmiar jest dobry, to albo kolor ci nie odpowiada, albo materiał, albo fason!... Już dłużej tego nie zniosę! I jeszcze na dodatek mówisz mi, że jestem rozrzutna!”.

Obydwoje wydają pieniądze, ale w różnych momentach życia i z różnych powodów. Kobiety byłyby w stanie wydać każdą sumę w pierwszych latach dorosłego życia, jakby w ten sposób deklarowały i potwierdzały przed sobą własną wolność. Ale później, z biegiem lat stają się o wiele rozsądniejsze w zakupach i skłonne do oszczędzania. Natomiast mężczyźni mają tendencję do rozrzutności około pięćdziesiątki — sześćdziesiątki, gdy chcą wreszcie pokazać, na co ich stać.

Warto także przyjrzeć się temu, co w małżeństwie związane jest kwestią: „kto zarabia więcej”. Jeśli to on, wszystko przebiega zgodnie z tradycją, wpisuje się w odwieczne wyobrażenia, a więc wszystko jest w porządku. Jeśli jednak to ona przynosi do domu więcej pieniędzy, wszystko strasznie się komplikuje. Mężczyzna, który nieustannie jest w stanie pogotowia co do kwestii władzy i który ciągle obawia się, że będzie przedmiotem manipulacji, podporządkowania, dominacji, okazuje się nieraz zupełnie niezdolny do zaakceptowania podobnej sytuacji. Buntuje się, wysyłając różne tego sygnały, nie wyłączając sfery seksualnej! Problemy tego typu pojawią się w kilku przypadkach przedstawionych w drugiej części tej książki.

Przedmiotem refleksji może być również znana prawda, że gdy w małżeństwie źle się dzieje, pieniądze stają się potężną bronią. Warto przypomnieć tu wyniki badań prowadzonych kilka lat temu przez Johna Gottmana na temat szczerości w małżeństwie: 48% mężów i żon byłoby skłonnych do ukrywania prawdy bądź kłamstwa w kwestii ceny zakupionych towarów! Ten wysoki odsetek skłonnych do kłamstwa w tej dziedzinie wiele mówi.

Kilka lat temu „Los Angeles Times” poprosił czytelników o podanie najlepszej rady otrzymanej od własnej matki. Jaka rada przewijała się najczęściej? „Chowaj pieniądze przed współmałżonkiem!”. To także nie wymaga komentarza.

Aby poruszać się w tym pełnym niespodzianek sektorze, małżeństwa dysponują wieloma sposobami do kreatywnego zaadoptowania: a) wspólna kasa i wspólna gospodarka zasobami finansowymi; b) wspólna kasa i gospodarowanie przez żonę pewną ilością pieniędzy; c) jak wyżej, ze szczegółowym sprawozdaniem co do sposobu wydawania pieniędzy, często przy załączeniu stosownej dokumentacji; d) osobne kasy, z których tylko pewna kwota jest przeznaczana na wspólne wydatki; e) jak wyżej, z wyróżnieniem pewnych sektorów, np. on — czynsz, nieprzewidziane wydatki, wakacje, ona — żywność, odzież, leki, gospodarstwo domowe, dzieci...

Często zdarza się tak, że tylko mężczyzna zarabia, natomiast praca kobiety, wykonywana w domu nie jest doceniana; czasem jednak on wszystko oddaje, a ona wszystko bierze, wydaje i dominuje bezapelacyjnie.

Zamiast konkluzji przytaczam zbiór krótkich zdań pozwalających na zrozumienie, jak liczne mogą być konflikty pojawiające się wokół problemu pieniędzy: „Osobne konta bankowe? A więc nie ufasz mi!”, „Ale dlaczego muszę się poniżać do proszenia cię za każdym razem o 50 złotych? Czy nie uważasz, że moglibyśmy znaleźć lepsze rozwiązanie, na przykład otwierając konto na moje nazwisko, wystawiając dla mnie kartę kredytową lub debetową?”.

Aby zapobiec podobnym konfliktom należałoby przyznać każdemu z małżonków możliwość zaspokajania indywidualnych potrzeb w ramach pewnej sumy, nawet skromnej, która mogłaby być wydawana w taki sposób, jaki danej osobie wydaje się najwłaściwszy.

Znowu twoi znajomi? Mam już tego dosyć!
Czy nie możemy ani przez chwilę być sami?

Także sposób spędzania wolnego czasu może przerodzić się w poważny problem. Hobby, przyjemności, znajomi jednej i drugiej strony, wszystko to może stać się kością niezgody i — zamiast być okazją do wspólnego rozwoju — niepostrzeżenie zburzyć tak pracowicie wznoszoną harmonię: „Ale co ty mi proponujesz? Spędzić cały wieczór z twoimi infantylnymi przyjaciółmi? Nie mam najmniejszego zamiaru”.

Można jednak wybrnąć z podobnych sytuacji: „Wczoraj ty wychodziłeś, dzisiaj moja kolej!...”, z całym bagażem ryzyka i dystansu, jaki może z tego wyniknąć. Nie należy krytykować czy przekreślać wszelkiej możliwości spotkania towarzyskiego: są one potrzebne i korzystne, gdyż dają okazję powrotu do przeszłości, emocjonalnego odpoczynku, przyczyniającego się do szczęścia całej rodziny. Ale musi się to odbywać od czasu do czasu, a nie systematycznie, aby nie stało się to symptomem kryzysu małżeństwa.

Małżeństwo musi być zawsze na pierwszym miejscu — to ono jest budowaniem życia we dwoje, wymagającym troski, czasu i uwagi. To prawda, że czas to nie wszystko, o wiele bardziej liczy się jakość bycia we dwoje, ale jeśli tego czasu będzie za mało, i to nie z konieczności, lecz z wyboru, coś będzie nie w porządku.

Dawniej pojęcie „czasu wolnego” było rozumiane inaczej: dla kobiety było ono właściwie czymś zupełnie nieznanym. „Wartościowa” była ta dziewczyna, której „robota paliła się w rękach”. Dzisiaj chodzi o coś zupełnie innego: o to, w jaki sposób przeżywać razem czas wolny, przeplatając momenty samotności i bycia we dwoje. W jaki sposób uczynić z niego czas pogłębiania wzajemnego poznania, zrozumienia, dojrzewania i wzrostu?

Temat staje się coraz ważniejszy, gdy dotyczy pary, która staje się rodziną. Doświadczenie wspólnie spędzonego czasu wolnego pozostawia w dzieciach trwałe ślady, kształtujące ich przyszłe życie.

Ale właściwie kto się bardziej liczy w naszym małżeństwie?

Jak widać, wyłaniające się problemy są liczne, jednak jeden z nich jest szczególnie trudny i splata się ze wszystkimi pozostałymi — jest to pytanie „kto jest najważniejszy” w życiu pary małżeńskiej.

Problem władzy jest tematem, którego staramy się unikać. Gdyby ktoś nagle nas zapytał: „A czy ciebie interesuje władza?”, pełni zażenowania, może z grymasem niechęci wobec pytającego, odparlibyśmy bez wahania, że absolutnie nie, że władza to coś nie dla nas, że nigdy nas to nie pociągało. Co więcej, bliscy obrażenia się na rozmówcę, powiedzielibyśmy, że w naszym życiu we dwoje, w naszym związku chodzi wyłącznie o miłość, że pytanie o władzę było nie na miejscu, chociaż być może stanowi projekcję osobowości samego pytającego.

Innymi słowy, staramy się przekonać siebie i innych, że trzymamy się z dala od wszelkiej pokusy tego rodzaju. Ale powinniśmy zastanowić się nad tym w spokoju, a wówczas przychodzi nam na myśl tyle wspomnień, tyle sytuacji, których byliśmy protagonistami — co do tego nie mamy wątpliwości — lecz w których nie poznajemy samych siebie, nie odnajdujemy się w tych gestach, w tej agresywnej postawie. Wtedy uświadamiamy sobie, ku naszemu zdumieniu, że chodziło nam o kwestie związane z przywództwem w naszym związku.

Powrócimy jeszcze do tego ważnego zagadnienia. Na razie niech wystarczy podkreślenie, że za każdym z problemów poruszonych w tym rozdziale, nawet pozornie niezwiązanym z kwestią władzy, kryje się inny problem, owszem, związany z władzą, i to bardzo ściśle!.

0x01 graphic

Sygnały rozpoznawcze: język miłości

Małżonkowie żyjący w zdrowych relacjach mogą się porozumiewać za pomocą specjalnych zachowań, oznaczających pozytywny stan ich wzajemnych odniesień. Postronnemu obserwatorowi nie jest łatwo rozpoznać te zachowania, mylone często z gestami nieautentycznymi, takimi jak powierzchowna afektacja czy rytuały odgrywane w miejscach publicznych.

Wydaje się, że każdy używa specjalnego języka, za pomocą którego komunikuje miłość drugiej osobie. Języków jest wiele, ale konkretna para przyjmuje jeden język, stanowiący syntezę „dialektów” obu osób.

Język miłości składa się z różnych form ekspresji, które tu postaramy się przedstawić systematycznie, idąc za schematem zaproponowanym przez G. Chapmana8. Niektóre z nich nie są „językami”, lecz raczej „znakami”, mającymi wielki potencjał symboliczny, zdolny do zaświadczania i komunikowania o różnych aspektach głębokiej więzi.

Kontakt fizyczny

Jest to z pewnością najbardziej bezpośredni sposób komunikowania miłości na poziomie emocjonalnym. Na ten język składają się: pocałunki, obejmowanie ramionami, głaskanie i dotykanie. Ma on podstawowe znaczenie w związku: może go rozwijać, ale może go też niszczyć! Zachowywać dystans w stosunku do ciała drugiej osoby to oddalać się od niej także na poziomie emocjonalnym.

Pary żyjące w zdrowych relacjach uczą się używania tego języka, dostosowując się do upodobań partnera, bez dokonywania błędnych uogólnień typu: „Mnie się to podoba, a więc nie może się nie podobać jemu / jej!”.

Para „chora” nie jest w stanie wyrazić pragnień w ten sposób: każda z osób oczekuje, że druga strona ją zrozumie, niemal błaga o to w duchu, ale nie potrafi w żaden sposób tego zakomunikować! Obydwoje zakładają nieprzezroczyste maski albo nadają sprzeczne, niejednoznaczne komunikaty...

Łatwość lub trudność nawiązania pierwszego kontaktu wynika w dużym stopniu z wychowania otrzymanego w rodzinie, z tego, czy kontakt fizyczny był w niej codzienną formą wyrażania emocji, czy też przeciwnie, starannie go unikano lub zaledwie tolerowano.

Jeśli język fizyczny jest ulubioną formą komunikowania miłości, warto go używać i doskonalić: mówimy przecież o najważniejszych inwestycjach, jakich można dokonać w życiu. Jeśli dla danej osoby najważniejszym językiem jest kontakt fizyczny, będzie ona go używać w każdym momencie życia, ale przede wszystkim w chwilach kryzysu. Czasem wystarczy podjąć inicjatywę na planie kontaktu fizycznego, aby zdziałać zdumiewające rzeczy. Kiedy człowiek czuje się kochany, potrafi pomnożyć swoje zwykłe predyspozycje!

Gesty służenia

Najbardziej codzienne czynności, takie jak nakrywanie do stołu, gotowanie, pranie, sprzątanie, wynoszenie śmieci, podlewanie kwiatków, ścieranie kurzu, strzyżenie trawnika czy wyprowadzanie psa na spacer to autentyczne gesty służenia. Wymagają czasu, wysiłku, organizacji. Gdy są wykonywane z pozytywnym nastawieniem, mogą stać się wyrazami miłości.

Spójne pary wyrażają swoje uczucia nie tylko słowami, ale także wszystkimi gestami i działaniami, jakie podejmują na korzyść współmałżonka i rodziny. To jest ich sposób okazywania miłości. Również w tej dziedzinie uważają, że czymś ważnym jest dialog, mówienie sobie o tym, czego chcieliby i co sprawiłoby im radość, co dałoby im poczucie, że są kochani i co zamierzają zrobić dla innych w tym celu. Oczywiście, wykluczone są żądania i rozkazy, które rodzą podziały i wszystko niszczą. Należy również unikać destruktywnej krytyki. A jeśli się pojawią, małżonkowie zadają sobie pytanie, czy i w nich nie kryje się jakaś pozytywna wartość. Czasem gorzka pigułka krytyki jest tylko nieudanym sposobem, w jaki druga osoba prosi o odrobinę miłości!

Para, która mnoży obustronne gesty służenia, odkrywa też, że ma znacznie więcej czasu do swojej dyspozycji, a to jest ogromny skarb!

Wyjątkowe chwile

Pragnienie bycia razem, dawania i skupiania na sobie uwagi, zajmowania się przez pewien czas tylko sobą nawzajem jest bez wątpienia wiele mówiącym dowodem miłości.

W ciągu spędzonych razem lat małżonkowie mieli okazję do zastanowienia się nad konkretnymi pragnieniami dotyczącymi bycia razem: może weekend w górach, czasem sami, a czasem z dziećmi, może wyjście do pizzerii lub restauracji, może wieczór bez telewizji, przeznaczony tylko na rozmowę, na słuchanie siebie nawzajem itd. To są wyjątkowe chwile przebywania razem. Jest to coś, co wykracza poza zwykłą bliskość fizyczną, to dawanie siebie drugiej osobie, komunikowanie tego, co leży nam na sercu i tego, że jesteśmy bardzo szczęśliwi z nim / z nią i cieszymy się z możliwości robienia razem różnych rzeczy. Czy chodzi o wędrowanie, pływanie czy grę w tenisa, to już nie ma znaczenia.

Również słuchanie ma wielkie znaczenie jako znak. W przypadku par, którym dobrze ze sobą, oznacza to nie tylko słuchanie uszami, ale i sercem. Nie oznacza ono, że ma się gotową receptę na wszystko, że sypie się radami jak z kapelusza i natychmiast formułuje się pomysł na rozwiązanie każdego problemu. Na poziomie emocjonalnym liczy się całkowite i pełne oddanie drugiej osobie, bycie z nią i dla niej. Uważne, pełne zaangażowania słuchanie przejawia się ostatecznie gotowością pełnego otwarcia się przed partnerem. Nie ma emocjonalnej cenzury, wstydu z powodu własnych uczuć, gdyż mamy pewność, że druga osoba nie wykorzysta tego obnażenia, ale będzie umiała zachować w sekrecie nasze wyznania i tajemnice.

W ten sposób małżonkowie mogą przełamać ograniczenia wynikające z wychowania otrzymanego w dzieciństwie i dzięki wzajemnej solidarności i pomocy nawiązać kontakt ze światem niedoznawanych nigdy przedtem emocji. Jest to jak powrót do dzieciństwa, jak możliwość powtórnych narodzin — tym razem wraz z towarzyszem czy towarzyszką życia.

Dary

Dla niektórych osób otrzymywanie prezentów należy do najwspanialszych doświadczeń. Wartość handlowa daru nie ma najmniejszego znaczenia, liczy się pamięć. Dar jest konkretnym, materialnym symbolem miłości. A wszystkie symbole mają wielką wartość emocjonalną.

Para żyjąca w zdrowych relacjach wie, jak ważne jest zwrócenie bacznej uwagi na to, jakie dary sprawiły w przeszłości drugiemu największą przyjemność, aby zrozumieć, co mu się podoba i co najwyżej ceni. Małżonkowie odkrywają i praktykują regularnie symboliczne użycie daru. To systematyczne użycie nie musi mieć koniecznie „oficjalnego” charakteru urodzinowego czy imieninowego; może się wiązać z „kalendarzem” wydarzeń pary („pierwszy pocałunek”, „pierwszy raz”); może odpowiadać wyrażonym przy jakiejś okazji pragnieniom („wiesz, bardzo chciałabym / chciałbym dostać...”) albo świadczyć o „obecności” kochającej osoby wśród narzędzi codziennej pracy; może być znakiem przeprosin i pojednania po sprzeczce. Nawet niewielkie wyrzeczenie natury ekonomicznej może świadczyć, że jesteśmy w stanie rezygnować z wielu rzeczy, aby umocnić doświadczenie miłości...

Małżonkowie wiedzą jednak, że jest też ogromny, bezcenny dar — ofiarowanie samego siebie, bycie przy współmałżonku wtedy, gdy nas potrzebuje, zwłaszcza w chwilach kryzysu, kiedy trzeba umieć powiedzieć, że druga osoba znaczy dla nas więcej niż praca, niż przyjaciele, niż cokolwiek innego!

Przejdźmy teraz do „języków miłości” w sensie dosłownym, do tych, które realizują się w formie słów — tych prawdziwych słów obciążonych znaczeniem, zdolnych do zakomunikowania tego, co najgłębiej ukryte, do zadawania pytań sobie i do ofiarowywania w zamian najbardziej autentycznych doznań emocjonalnych, do wyrażania najbardziej intymnych uczuć!

Słowa dające poczucie bezpieczeństwa

Pierwszy punkt w zestawieniu zaproponowanym przez Chapmana pojawia się bynajmniej nieprzypadkowo: „prawdziwe” małżeństwa spontanicznie zwracają się do partnera / partnerki, używając słów, które stanowią nagrodę, dowartościowują, niosą bezpieczeństwo i pewność siebie.

Mark Twain wyznał kiedyś: „Jeden komplement pozwala mi przeżyć dwa miesiące”. Dla zakochanych ta prawda jest szczególnie aktualna, gdyż otrzymywanie werbalnego potwierdzenia własnej wartości pozwala ukazać i unaocznić potrzebę związku z drugą osobą, która przyprawia nas o drżenie, gdyż lękamy się, że ona może nie podzielać naszych uczuć, boimy się, że nie zdołamy sprawić, aby poczuła to samo, co my.

W ten sposób dokonujemy przejścia od tego, co przeżyte —intensywnie doświadczone, ale „milczące” i osobiste, związane z jednostkowością i niepowtarzalnością historii pojedynczego „ja” — do wyrażenia tego w innej, dojrzalszej i złożonej postaci, która może stać się okazją do wymiany, negocjacji, hybrydyzacji... Może się stać sposobem wyrażenia „nas”. Pozytywne i konstruktywne słowa są „zaraźliwe” — ten, kto je słyszy, chce także sprawić radość drugiemu, poczuć empatię... W ten sposób można wyjaśnić wiele przekazów, które leżą u podstaw poprawnej i skutecznej komunikacji.

Język konotujący

„Słowa dające poczucie bezpieczeństwa” są tylko preludium właściwego języka, tego, który małżonkowie stwarzają dla siebie dzień po dniu, aż do wypracowania własnego, noszącego osobisty „podpis” słownictwa, będącego „werbalną kompozycją”, lingwistycznym skarbem ich miłości.

Cechą charakterystyczną tego „autorskiego” kodu jest to, że podlega on nieprzerwanej ewolucji: każdy etap życia ma swoje słownictwo, każde słowo ma swoją porę, od wzajemnego odkrycia intymności, aż do czułości wobec dzieci, do ich usamodzielnienia, aż do ponownego odkrycia miłości do dziecka w roli dziadków. W ten sposób język staje się kapitałem, który gromadzi się w pamięci i który czeka na przywołanie, nie tylko w komunikacji, ale i w cennej „kapitalizacji”, pomagającej nadać głębię i historię wspólnemu życiu. Ten kapitał można przywołać i wykorzystać w momentach kryzysu i trudnego przełomu.

Jak odkryć własny język miłości? Jak wpleść go i wkomponować w język drugiej osoby? Aby nauczyć się języka miłości drugiej osoby trzeba oddalić się od siebie, nauczyć się odcyfrowywania tego, co jest charakterystyczne dla nas samych. W tym celu może pomóc zastanowienie się nad takimi sprawami:

— nasze typowe sposoby wyrażania miłości;

— najczęstsze prośby dotyczące miłości, z jakimi zwracamy się do współmałżonka lub odczuwamy chęć zrobienia tego, nawet jeśli zatrzymujemy się w pół drogi do ich wyrażenia w obawie, że spotkamy się z odrzuceniem;

— działania i pieszczoty partnera, które szczególnie nas ranią.

Odkryte we ten sposób elementy wyznaczają zróżnicowanie w językach obojga partnerów.

Warto pokusić się o sporządzenie podwójnego zestawienia dotyczącego języka miłości — pierwsze będzie dotyczyć nas samych, zaś drugie partnera — poczynając od tego, co każde z nas uznaje za najważniejsze. Z porównania i wymiany refleksji na ten temat możemy się wiele dowiedzieć o tym, kim jesteśmy, co chcielibyśmy dawać i otrzymywać.

Dialog integrujący

Wielorakość znaków składających się na to bogate zróżnicowanie, które naszkicowaliśmy wyżej (kontakt fizyczny, gesty służenia, wyjątkowe chwile, dary, słowa bezpieczeństwa, język konotujący) sprawia, że czasem można się pogubić przy ich odczytywaniu.

Weźmy na przykład sytuację, w której on podejmuje duży wysiłek (język „gestów służenia”): poza pracą, którą wykonuje ze szczególną starannością, uczestniczy w pracach domowych, myje samochody obojga, sprząta ogród, kosi trawnik, chodzi po zakupy. Jest to jego sposób wyrażania miłości! Ona jednak uznaje to wszystko za nic innego, jak codzienność i monotonną rutynę; chciałaby czegoś zupełnie innego: komplementu, uznania, potwierdzenia własnej wartości. Pomimo nieustannie ponawianych gestów służenia z jego strony, ona potrzebuje słów bezpieczeństwa. Nie otrzymując ich, czuje się sfrustrowana i rozczarowana. Jej potrzeba miłości nie zostaje zaspokojona, a jej emocjonalne zasoby wyczerpują się... Ale i on także cierpi, gdyż widzi, że to, co ma do zaofiarowania, nie jest zrozumiane ani doceniane, a wręcz odrzucane!

Może też się zdarzyć, że to ona zachowuje się jak maszyna: gotuje, sprząta, pierze, prasuje, czyści i układa wszystko tak, że w domu jest jak w pudełeczku, ale jej energia wyczerpuje się w tym, nie wystarcza jej już ani na pocałunek, ani na przytulenie, ani na pieszczotę... Nigdy nie podejmuje inicjatywy w kontakcie fizycznym, a często nie odpowiada nawet na jego propozycje formułowane na tym planie. Raz jeszcze mamy tu do czynienia z rozbieżnością języków miłości obu osób: ona przemawia językiem gestów służenia, on pragnie kontaktu fizycznego. Nie otrzymując go, czuje się zepchnięty na drugi plan, nieważny, niekochany. Również jego zasoby emocjonalne wysychają!

Spójrzmy na problem z jeszcze innej strony: ona tak bardzo pragnie wyjazdu na piknik, romantycznego wieczoru, niespodziewanego spotkania... On nisko ocenia te wymagania i nie spełnia tych pragnień. Za to często kupuje prezenty, nawet bardzo kosztowne. Ale ona przyjmuje je prawie z obojętnością: jej językiem miłości są wyjątkowe chwile, jego językiem — prezenty! Oba sposoby komunikacji nie pokrywają się ze sobą, bogactwo ich miłości zostaje roztrwonione... A wtedy negatywne emocje mogą łatwo zyskać przewagę!

Zdrowej parze udaje się połączyć te różne „talenty” w taki sposób, aby tworzyły spójną całość — przez nieustanny, cierpliwy, pełen szacunku dialog, prowadzony z głębokim przeświadczeniem, że uda się przerzucić most ponad różnicami i osiągnąć pożądane owoce.

Rozumienie języka miłości drugiej osoby i praktykowanie go pomaga w umacnianiu związku i niesie ratunek dla pary także wówczas, gdy grozi jej wzajemne oddalanie się od siebie. Najważniejszym instrumentem jest tu dialog. Ten dialog nie jest tylko wypowiadaniem gotowych konkluzji, ale przede wszystkim celem samym w sobie, a także — przez sposób, w jaki jest prowadzony — staje się najlepszym wyrazem (często nie wolnym od konfliktów) przedstawionych wyżej sygnałów miłości i wewnętrznego zdrowia pary. Jest ona tak pewna własnej siły, że może podjąć ryzyko tej szczególnej formy konfliktu — prawdziwej „batalii o autentyczne znaczenie” znaków, którymi każdy z partnerów chce się posługiwać, aby wydostać się ze studni nieporozumień i osiągnąć wyższy stopień komunikacji i wzajemnego zrozumienia.

Tylko „otwarty” język miłości może osiągnąć ten wspaniały rezultat i na tym polega jego wyższość nad wszelkimi innymi „sygnałami”, mogącymi wyrazić tylko swoją własną treść. Ten język może połączyć wszystkie znaki i zakomunikować całą treść — nawet to, co najtrudniejsze do wypowiedzenia w emocjonalnych światach obu osób... Języki miłości składają się na komunikacyjny system — prawdziwą „muzyczną partyturę afektów”, której zdrowe pary musiały się nauczyć, bo bynajmniej nie otrzymuje się jej od nikogo w postaci gotowej, i którą muszą odegrać jak symfonię.

0x01 graphic

ROZPOZNAĆ WŁASNY STYL KOMUNIKACYJNY

Zasada komunikacji może być sformułowana następująco: nie mówi się tego, co się mówi, ale to, co inni zrozumieli! Ten, kto odbiera przekaz, nie jest całkowicie bierny, lecz przeciwnie, na podstawie swoich poprzednich doświadczeń, chwilowych uczuć i innych zmiennych osobistych i kulturowych dokonuje selekcji tego, co do niego dociera, przekształcając to na swój własny sposób, sprawiając, że to, co odczytane, staje się czymś wręcz nie do rozpoznania przez nadawcę. Wszystko to dokonuje się w większości w sposób bezwiedny, tak że obydwaj rozmówcy mogliby przysiąc, że powiedzieli i zrozumieli „dobrze”, podczas gdy znajdują się w sytuacji najbardziej oczywistego nieporozumienia! Komunikacja przypomina często nie prostą autostradę, ale skomplikowany labirynt, z którego tylko cudem można się wydostać. Często próbujemy uciekać w wymiar irracjonalny, marząc o bliźniaczej duszy, z którą moglibyśmy się porozumieć „magicznie”, albo o „drugiej połówce jabłka”, od której się oddzieliliśmy i z którą chcielibyśmy się ponownie, szczęśliwie połączyć.

W oczekiwaniu na przypadkowy i niezbyt prawdopodobny moment, lepiej oduczyć się naiwnego niedoceniania trudności komunikacji, i zanim zaczniemy za wszelką cenę „wyjaśniać” drugiej osobie, o co nam chodziło, lepiej zająć się wyjaśnieniem samemu sobie własnego „stylu” komunikowania! Również w chwili nadawania komunikatów każdy z nas działa według własnego, osobistego programu.

Style komunikacyjne mają decydujący wpływ na przyszłość związku. Można wyróżnić co najmniej trzy, wzbogacane później wszelkimi możliwymi odcieniami narzucanymi przez codzienne sytuacje. Również w tej sytuacji, jak to często bywa, najlepiej zacząć od przyjrzenia się samemu sobie, od poznania własnych, spontanicznych postaw, sposobów działania i interakcji, przygotowując się w ten sposób do nieustannej refleksji nad samym sobą i ciągłego dostosowywania się do zmieniających się reguł gry. Celem jest jak największe zbliżenie do stylu asertywnego, który, jak się przekonamy niżej, jest kartą wygrywającą.

Styl agresywny

Zazwyczaj osoby działające według tego modelu mają tendencję do postrzegania świata jako areny walki, w której silni triumfują nad słabymi. Uważają więc, że trzeba błyszczeć, zdobywać prestiż i uznanie, osiągnąć sukces za wszelką cenę. Taka osoba narzuca innym swoją wolę, traktując ich jak narzędzia.

Nie może jej nigdy zabraknąć w koalicji zwycięzców. Umie zachować zimną krew w każdej sytuacji, nie pozwala się zdominować przez emocje i afekty. Jej przekazy niewerbalne są bardzo charakterystyczne: gestykuluje, wskazuje innych palcem, uderza ręką w stół, trzaska drzwiami, rzuca różnymi przedmiotami. Często towarzyszy temu odpowiedni wyraz twarzy: taka osoba lubi patrzeć na innych z góry, z miną krytyczną i dawać sygnały dezaprobaty. Spojrzeniem przypomina inkwizytora: wpatruje się uporczywie, starając się wywołać u innych wrażenie skrępowania, zmusić ich do opuszczenia wzroku. Przemawia zimnym, oschłym tonem, często uciekając się do sarkazmu, a nawet krzyczy na innych.

Ponadto używa takich wyrażeń werbalnych jak: „Ja ci każę!”, „Ale dlaczego nie zrobisz tego, o co cię proszę...”, „Nie mówisz mi prawdy...”, „Wszyscy oprócz ciebie wiedzą, że...”, „Nie ma cię obchodzić co ja robię, wystarczy, że wykonujesz moje polecenia...”. Czasami też dodaje do tego wyrażenia obraźliwe.

Przekonania takiej osoby są jasne i ustalone raz na zawsze: „Nigdy się nie mylę”, „Mnie wolno to robić, tobie nie”, „Wszyscy powinni być tacy, jak ja”. Najczęściej okazuje takie uczucia jak gniew, wrogość, niecierpliwość, frustrację, (której nie waha się używać jako broni przed wszystkim i wszystkimi), pretensje. Uwielbia popisywać się, być zawsze w centrum zainteresowania. Pragnie przodować i błyszczeć we wszystkim. Jest impulsywna, często reaguje gwałtownie, stwarzając niezręczne sytuacje i zmuszając innych, aby wstydzili się za nią. Nigdy nie przyznaje się do błędu, ani nie rezygnuje z raz obranego punktu widzenia.

Osoba taka próbuje manipulować, używać innych jako narzędzi. Jest zazwyczaj arogancka, despotyczna, chce sprawiać, aby wszystko kręciło się wokół niej, uwielbia obwiniać i karać innych, narusza prywatność innych osób, jest pewna siebie aż do przesady. Wydaje się, że jest kimś stworzonym tylko po to, aby „siedzieć innym na plecach”, aby ich krytykować. Jest zupełnie niezdolna do zrozumienia cudzego punktu widzenia. Mówi szybko, przerywa innym, zakrzykuje rozmówcę, stawia go nieustannie w kłopotliwej lub krępującej sytuacji. Uwielbia „monopolizować” rozmowę. Nie potrafi wysłuchać do końca, natychmiast formułuje uproszczenia i przylepia ludziom etykietki. Usiłuje narzucać wszystkim własne zdanie i mieć zawsze ostatnie słowo.

Krytykuje w sposób niekonstruktywny. Nadaje osobom postronnym pogardliwe przezwiska, nie zważając na zakłopotanie rozmówców. W razie konfliktu, natychmiast próbuje rozwiązać go na swoją korzyść, nie przejmując się nikim. Broni się przez atak. Odrzuca każdą argumentację, przyjmując często ton groźby, aby zastraszyć oponenta. Lubi konfrontację, gdyż wie, że tak czy inaczej, zawsze będzie górą.

W rzeczywistości owoce stosowania tego stylu są jednak wyłącznie negatywne. Osoba agresywna poświęca mnóstwo czasu i energii na utrzymywanie innych pod kontrolą i płaci za to wysoką cenę w formie gniewu, stresu, napięcia; również u innych wywołuje reakcje negatywne, a także negatywne skutki zdrowotne. W relacjach międzyosobowych oddala wszystkich od siebie, podsyca wrogość i wzajemną niechęć innych osób, rozbija grupy, stwarzając wokół siebie atmosferę, w której nie sposób oddychać. W małżeństwie zupełnie zatruwa drugiej osobie życie.

Styl pasywny

Ten, kto przyjmuje ten styl, odczuwa ogromną potrzebę uznania, akceptacji, docenienia, miłości. Aby to otrzymać jest gotów do przyjęcia „fałszywego siebie”, dostosowując się i przybierając postawę, jakiej oczekują inni. Rezygnuje z własnych praw, pragnień, nie mówi o swoich potrzebach, cenzuruje własne emocje. Często ocenia siebie niżej niżby należało, trzyma się z boku, izoluje się od innych...

Przekazy niewerbalne takiej osoby są oczywiste i pasują do całej osobowości: trzyma ręce blisko ciała, mówiąc zakrywa dłonią usta, nerwowo bawi się różnymi przedmiotami czy częściami ubrania lub pociera, na przykład, nos czy koniuszek ucha... Jej gesty są niespokojne, przytakuje z uniżoną miną... Jej sylwetka jest raczej przygarbiona, „zwinięta w sobie”. Często krzyżuje ręce, jakby broniąc się. Nie patrzy nikomu prosto w oczy, woli opuścić wzrok.

Rozmawia z pozycji podrzędnej; ton głosu jest cichy, słaby, nieśmiały; najczęściej zwraca się do innych w formie pytającej. Przeważnie używa takich wyrażeń werbalnych jak: „Tak, tak, oczywiście...”, „Zrobię, co w mojej mocy...”, „Bardzo by mi było miło, gdyby...”, „Czy przypadkiem nie ma pan nic przeciwko temu, żebym...”, „Nigdy bym się nie ośmielił...”, „Ależ skądże znowu...”, „Przepraszam, że przeszkadzam, ale...”, „Nie chciałbym ci zawracać głowy, ale...”.

Niekiedy ma swoje głęboko zakorzenione przeświadczenia, na przykład takie jak: „Nigdy nie należy mówić tego, co się myśli”, „Nigdy nie należy się odzywać, gdy cię nie pytają”, „Nie należy okazywać uczuć”, „Nigdy nie należy sprzeciwiać się innym, bo przyjdzie słono za to zapłacić”. Najgłębsze przekonanie, leżące u podstaw wszystkich innych, można streścić słowami: „Ja nigdy nie stoję na wysokości zadania, nic nie jestem wart”. Na poziomie emocjonalnym osoba ta jest prawie zawsze nieszczęśliwa: czuje się gorsza od innych, bezsilna, zdominowana, manipulowana. Często jest zalękniona, skrępowana, przygnębiona...

Zawsze kryje w sobie gniew i inne emocje. Nierzadko wydaje głośne westchnienia; gdy zostaje źle potraktowana, nie broni się, lecz żali; prosi o pozwolenie nawet wtedy, gdy nie jest to konieczne. Odczuwa nieustanną potrzebę opieki i liczy, że otrzyma ją, jeśli przyjmie postawę zależności, uniżoności, poddania. Ucieka przed ryzykiem i odpowiedzialnością. Wobec dwóch spierających się osób przyznaje rację obydwu; często doprowadza do braku zrozumienia z rozmówcą, gdyż nie wyraża się jasno. Zachowuje się ceremonialnie, nieśmiało, jest niepewna siebie, często się waha.

Od czasu do czasu, aby nie cierpieć, zbiera się na emocjonalną odwagę i zamraża swoją wrażliwość. Pozwala zawsze innym decydować za siebie i w ten sposób nigdy nie otrzymuje tego, czego pragnie. Przyjmuje z zażenowaniem komplementy ze strony przełożonych. Ze wszystkich sił stara się unikać konfliktów, gdyż bardzo się ich obawia — czuje się bezsilna, niezdolna do walki i do zwyciężania. Jej ulubioną rolą jest funkcja strażaka, który gasi u źródła każdą kontrowersję, każdą dyskusję.

Kiedy musi spotkać się z kimś w trudnej sprawie, nie potrafi zapanować nad niepokojem i czuje się, jakby zaraz miała umrzeć. Ponieważ zawsze stara się unikać sytuacji i osób, które postrzega jako niebezpieczne, gdy się na nie natknie i nie zdoła uciec, pogrąża się w głębokim lęku. Reasumując, woli ignorować, unikać, odkładać na później, odsuwać się na margines, nie angażować się po żadnej ze stron.

Rezultaty działania w takim stylu są opłakane: osoba pasywna rezygnuje z bycia sobą, pozwala zarzucić sobie na plecy ciężar całego świata i niejednokrotnie doprowadza się do rozmaitych problemów zdrowotnych: migreny, bólów kręgosłupa... Również inni ludzie nie czują się dobrze w jej obecności: początkowo odczuwają w stosunku do niej czułość i chronią ją, ale nieco później mają tendencję do wykorzystywania jej, co z kolei prowadzi do wyrzutów sumienia. W życiu małżeńskim taka osoba stwarza wrażenie chaosu i niejednoznaczności.

Styl asertywny

Osoba realizująca ten styl ma jasność co do swoich potrzeb i pragnień, manifestując je z prostotą i spontanicznością. Jest gotowa do pomocy i współpracy, łatwo potrafi postawić się w sytuacji kogoś innego, umie wyrazić krytykę, nikogo przy tym nie obrażając, zna reguły gry i uznaje je, szanując prawa innych osób.

Jej komunikaty niewerbalne są nacechowane otwartością i serdecznością. Jej twarz wyraża uwagę i zainteresowanie, spojrzenie jest rozumiejące i zachęcające. Jej najczęstsze wyrażenia werbalne to: „Możemy o tym porozmawiać”, „Mam zamiar..., co ty o tym sądzisz?”, „Jaki mamy wybór?”, „Przyznaję, że można też było postąpić inaczej w tej sytuacji”, lub też formułuje pytania typu: „Kto?”, „Gdzie?”, „Jak?”, „Kiedy?”, „Dlaczego?”.

Jej przeświadczenia są proste: najważniejszy jest szacunek dla samego siebie i dla innych, wiara w siebie i w innych. Wynika z tego wiele pozytywnych zachowań; osoba asertywna nie rezygnuje z góry, lecz wie czego chce i dąży do tego w sposób stanowczy i zdecydowany; jest realistyczna w swoich oczekiwaniach; umie zachować twarz także w najtrudniejszych momentach; umie cieszyć się z sukcesu, ale i podźwignąć się z porażki.

Jest to osoba ufna, rozważna, odpowiedzialna, lojalna, poprawna, wyrozumiała, altruistyczna, otwarta, elastyczna, tolerancyjna, cierpliwa. Umie wybaczać, ma poczucie humoru i lubi żartować. W przypadku konfliktu jest gotowa do negocjacji, do szukania kompromisu, porozumienia i zgody. Nie daje się łatwo zniechęcić. Podejmuje inicjatywę, aby przezwyciężyć niechęć i nieporozumienia.

Jest to uważny i chłonny słuchacz: nie przerywa mówiącemu, umie czekać na swoją kolej, nie przeszkadza innym, obserwuje różne rodzaje zachowań, nie obdarzając ludzi z góry etykietkami ani nie wypowiadając ostatecznych sądów; umie odrzucić nierealistyczne wymogi. Zawsze bierze pod uwagę cudze uczucia i cudzy punkt widzenia. Jest to osoba, którą wszyscy chcieliby mieć w swojej grupie, gdyż potrafi nakręcić pozytywną spiralę: działanie, sukces, motywacja, i znów nowy pomysł, sukces, motywacja...

W ten sposób rozwija wiarę w siebie i obdarza nią innych członków grupy, tryska pozytywną energią, przekazuje dobre samopoczucie emocjonalne, sprawia, że każdy czuje się doceniony i zrozumiany, tworzy pozytywny klimat społeczny. W małżeństwie jest idealnym partnerem.

0x01 graphic

Między obowiązkiem a konsumpcją

Idea płci i wyrażające ją praktyki uległy z biegiem czasu znaczącym przemianom. Przesłanie chrześcijańskie zawsze czerpało ze źródła ewangelicznego, aby przyczynić się do wyzwolenia ludzkiego i religijnego potencjału płci od negatywnych uwarunkowań, jakie przynosiły (i wciąż przynoszą) zmieniające się czasy; ale również doceniało pozytywne przesłanki wnoszone przez każdą epokę i każdą sytuację dziejową.

W przeszłości zazwyczaj podkreślano obowiązek, wysiłek, poświęcenie, zaangażowanie, odpowiedzialność. Mogło to w niektórych przypadkach prowadzić do uwięzienia w „klatce superego”, uniemożliwiającej budowę ja zrównoważonego, spokojnego i pogodnego. Interpretacja etyki, w której przeważało poczucie obowiązku, dominowała także w kulturze katolickiej. Przez wiele wieków żyć moralnie oznaczało poddać się prawu, podporządkować się serii norm dyktowanych przez jakiś autorytet. Należało zachowywać wierność określonym zobowiązaniom wobec osób i instytucji. W dziedzinie płciowości, chodziło o wierność opartą nie na miłości, ale na wysiłku woli, na panowaniu nad namiętnościami. Także w życiu małżeńskim należało stosować te kryteria, pozostając wiernym wyznaczonym rolom.

Ta wypaczona interpretacja etyki chrześcijańskiej nie brała pod uwagę drugiej osoby, negowała ją. Według tej interpretacji tylko dwa czynniki liczyły się w grze: ja i obowiązek; druga osoba była tylko przedmiotem służącym realizacji własnych założeń etycznych, narzędziem uspokajania własnego sumienia. Potrzeby, pragnienia, wewnętrzne impulsy — wszystko to zostało zanegowane w imię „obowiązku”. Związek między dwiema osobami stawał się przez to pusty i martwy. Jak małżonkowie mogli czuć się spełnieni i szczęśliwi, jeśli budowali swój związek tylko i wyłącznie na stłumieniu predyspozycji obojga i każdego z nich z osobna? Jak mogli pomnażać pragnienie bycia razem, jeśli nie towarzyszyła temu radość i entuzjazm? Wiele robiono, by wychować do bólu, do cierpienia, do wysiłku. Bez wątpienia jest to bardzo ważne. Ale równie ważne jest wychowanie do rozkoszy. Często również religijne podejście do tematu wychowania do rozkoszy opiera się w większym stopniu na tych zamiarach moralizatorskich, niż na pragnieniu przekazania w sposób niezafałszowany przesłania ewangelicznego. To przesłanie, jak wiemy, nie zmierza do wychowywania osób stłamszonych i sfrustrowanych, ale mężczyzn i kobiet bogatych radością i świadomością.

Dziś, z wielu względów, podkreśla się wartość wzajemności i związku. Jesteśmy świadkami ogólnego dowartościowania relacji międzyosobowych, przy czym coraz więcej uwagi poświęca się otwarciu na innego, na dialog, na spotkanie. Oczywiście, stajemy wobec zdecydowanego uznania prymatu osoby, ale pojawiają się też nieustanne, krzywdzące próby sprowadzenia jej do roli instrumentu. Wystarczy pomyśleć o rozwiniętym do ostatnich granic konsumizmie (posuwającym się niejednokrotnie do „urzeczowienia” osoby), o fenomenie masyfikacji wywołanym odejściem od tradycji, korzeni, utratą przynależności, o potędze uwarunkowań stwarzanych we wszystkich dziedzinach życia przez wszechobecne media, o pojawieniu się relatywizmu moralnego prowadzącego do nieznającego granic subiektywizmu.

W tym kontekście także sprawy seksu i miłość zostają upodlone, potraktowane nadzwyczaj powierzchownie i podporządkowane pseudowartościom, takim jak kariera, konsumizm, żądza pieniędzy, pewien rodzaj władzy, przy czym zapomina się raz jeszcze o właściwie pojmowanej, intensywnej rozkoszy, rozumianej jako zaspokojenie potrzeb i fundamentalnych pragnień w pełnej i twórczej realizacji osoby. Poszukuje się seksualności, często rozpaczliwie, ale zniekształca się jej najgłębszy sens. W ten sposób, także w relacji między dwiema osobami, może się zrodzić wiele rodzajów zniewolenia: fałszywe przekonania, przesądy, ograniczenia, egoizmy... Małżonkowie znajdują się w niebezpieczeństwie popadnięcia w stereotypy, identyfikujące na przykład męskość z częstotliwością stosunków płciowych czy kobiecość z możnością wyzwalania podniecenia. Seks bywa widziany wyłącznie jako dobro konsumpcyjne, jako spektakl, droga ucieczki od rzeczywistości lub rozrywka. Kultura współczesna dąży do rozdzielenia funkcji kopulacyjnej i prokreacyjnej, co ma poważne konsekwencje społeczne, psychiczne i moralne, obecnie widoczne i oczywiste już na każdym kroku.

A przecież osoba, która jest przy nas jako współmałżonek jest kimś do przyjęcia, do zaakceptowania i do pokochania.

Chrześcijańska wizja spraw płci może nam pomóc w przezwyciężeniu opozycji, umieszczającej relację mężczyzny i kobiety pomiędzy obowiązkiem a konsumpcją.

Na każdej drodze rozwoju pojawiają się przeszkody. Ich pokonanie pozwala na znalezienie się na wyższym poziomie integracji, na pogłębioną interakcję afektywną, na nieznaną wcześniej zdolność do wspólnoty w różnorodności. Miłość małżeńska jest ze swej natury jedyna i nierozwiązywalna. Cała energia małżonków musi być nakierowana na umacnianie tego związku, rozpoczętego wraz z Bożym błogosławieństwem. To wszystko ma sens na bliższą i na dalszą metę, nawet jeśli w chwili obecnej nie potrafimy go pojąć. Nasze refleksje mają pomagać w formułowaniu pytań, sugestii i pragnień, otwierając przed nami nowe perspektywy.

0x01 graphic

Co się dzieje podczas stosunku płciowego?

Podczas stosunku płciowego w organizmie ludzkim zachodzi wiele zmian fizjologicznych, wpływających na jego funkcjonowanie: reakcje neurologiczne, hormonalne, naczyniowe i mięśniowe. Nie wchodząc w szczegóły tego skomplikowanego, lecz harmonijnego łańcucha zdarzeń, skrótowo możemy wyróżnić cztery fazy:

— Podniecenie. Ta faza, poprzedzona intensywnym pożądaniem, wyróżnia się licznymi „symptomami” i wrażeniami erotycznymi, wśród których najważniejsze i najbardziej widoczne to proces skurczu naczyń krwionośnych wywołujący erekcję u mężczyzny oraz lubryfikacja (zwilżenie pochwy) u kobiety. Inne konsekwencje podniecenia uwidaczniają się zarówno na poziomie anatomicznym, jak i na poziomie układu sercowo-naczyniowego. Wrażenia węchowe, jak również dotykowe, stają się bardziej intensywne i przyjemne. Na poziomie psychicznym rozpoczyna się i nasila rozkoszne wrażenie „oderwania od świata” i całkowita koncentracja bądź na partnerze / partnerce, bądź na doznawanych w tym momencie wrażeniach.

— Plateau. Podniecenie osiąga bardzo wysoki poziom. Penis znajduje się w stanie całkowitej erekcji, osiąga swoje maksymalne rozmiary i pojawia się zjawisko jego lubryfikacji: kilka kropel jasnego, przezroczystego płynu wydzielanego przez wewnętrzną błonę śluzową wydostaje się z ujścia nasieniowodu. Również u kobiety zewnętrzne i wewnętrzne narządy płciowe osiągają stan optymalny. Ta faza jest charakteryzowana przez wrażenie całkowitego oddania drugiej osobie i „zobojętnienia” na wszelkie możliwe elementy zewnętrzne wobec pary. Wszystko to składa się na doświadczenie bardzo intensywnej rozkoszy.

— Orgazm. Stanowi trzecią fazę stosunku płciowego i wywołuje bardzo intensywne wrażenia. Przeprowadzone ostatnio badania wykazują, że rozkosz wynikająca z tego doświadczenia jest jedyna w swoim rodzaju i wyjątkowa pod względem intensywności. Z członka w stanie erekcji wydobywa się nasienie w postaci serii wytrysków ejakulacyjnych, których liczba może wahać się od trzech do siedmiu i które następują po sobie w odstępach ok. 0,8 sekundy. Co zadziwiające, orgazm żeński charakteryzuje się skurczami pojawiającymi się w tym samym rytmie — ok. 0,8 sekundy — i obejmującymi mięśnie okrężne pochwy oraz tkanki znajdujące się w obrębie tak zwanej „platformy orgazmicznej”.

— Relaksacja. Stanowi czwartą i ostatnią fazę. Po osiągnięciu szczytowania, organizm powraca do swojego „normalnego” stanu: rytm pracy serca, ciśnienie krwi, oddychanie i naczynia krwionośne skóry powracają do stanu spoczynku, a organy genitalne powracają do swoich zwykłych rozmiarów i położenia. Cały organizm wchodzi w stan głębokiego relaksu: wszystkie mięśnie są rozluźnione, wszystkie nerwy odpoczywają, wszelka aktywność mentalna zamiera, wszelkie emocje wyciszają się. Całą osobę wypełnia wielki spokój, narastające wrażenie ulgi i zadowolenia, prowadząc do osiągnięcia stanu ufności i wewnętrznej pogody.

Oczywiście, te cztery fazy nie zawsze zachodzą z doskonałą synchronizacją mężczyzny i kobiety (zwłaszcza orgazm).

Należy też podkreślić, że te fazy mogą wykazywać znaczne zróżnicowanie, zarówno pod względem czasu trwania, jak intensywności wrażeń, w zależności od przeżywających je osób, od ich warunków psychofizycznych i jakości ich związku, od atmosfery, w jakiej się znajdują i od innych elementów wpływających na pożycie pary. Ta sama para może przeżywać stosunek płciowy w bardzo różny sposób, mniej lub bardziej intensywnie, w sposób bardziej lub mniej zsynchronizowany, i to nie tylko w perspektywie lat, ale i w obrębie krótkiego odcinka czasu. Jednak o ile przy całym tym bogactwie stosunek płciowy zawiera zawsze, choć w mniejszym lub większym stopniu, doznania przyjemności, oddania, intymności i zadowolenia, to różnorodność nie ma w sobie nic złego czy patologicznego. To piękne, że akt płciowy może być za każdym razem inny, tak jak niepowtarzalne są wyrazy namiętności, czułości, oddania i bezgranicznej miłości, które on wyraża.

0x01 graphic

Rozróżnienie między dysfunkcjami i perwersjami

Zaburzenia seksualne można podzielić na dysfunkcje dewiacje / perwersje. Pod pierwszym określeniem rozumie się zaburzenia mające na ogół charakter psychosomatyczny, nie pozwalające danej osobie na realizację pełnego stosunku płciowego i / lub na czerpanie z niego przyjemności. Dewiacją / perwersją nazywamy natomiast poprawne funkcjonowanie seksualne, w którym cel lub przedmiot zainteresowania odbiegają od normy. Jak stwierdza Kaplan, mężczyźni i kobiety realizujący dewiacyjne formy seksualności mogą mieć stosunki zadowalające pod względem profilu fizjologicznego i psychicznego, ale rozgrywają się one w sytuacjach lub w sposób, w jaki zazwyczaj ludzie nie akceptują i nie realizują doświadczeń seksualnych. Oto kilka przykładów relacji lub zachowań perwersyjnych: z dzieckiem, ze zwierzęciem, z osobą zmarłą, przy użyciu różnych przedmiotów nieożywionych, w anomalnych sytuacjach, takich jak wymierzanie i / lub otrzymywanie kar cielesnych, wiązanie, sprawianie cierpień psychicznych i upokorzeń, obserwacja innych osób podczas stosunku płciowego, publiczne obnażanie genitaliów...

W tej książce zajmiemy się jedynie problemami najczęściej spotykanymi, to jest dysfunkcjami seksualnymi u mężczyzny i u kobiety, a także niektórymi zagadnieniami związanymi ze zmniejszeniem nasilenia relacji seksualnej w okresie andro- i menopauzy.

Każdy z komponentów reakcji seksualnej — zarówno męskiej, jak i żeńskiej — może ulegać, jednocześnie lub osobno, inhibicji funkcjonalnej (zahamowaniu), która wywołuje różne syndromy, klasyfikowane w następujący sposób: u mężczyzny — impotencja (czyli brak wzwodu), przedwczesny wytrysk lub opóźniony wytrysk (czyli trudność w kontrolowaniu orgazmu); u kobiety — najlepiej poznana dysfunkcja seksualna, określana mianem oziębłości (brak reakcji na stymulację seksualną), dysfunkcja orgazmiczna (trudność lub niezdolność do osiągania orgazmu), waginizm (skurcz przedsionka pochwy uniemożliwiający penetrację), dyspareunia (bolesność przy penetracji, która okazuje się możliwa jedynie w niektórych sytuacjach i której towarzyszą przykre doznania).

Co ciekawe, można zauważyć analogię między dysfunkcjami u mężczyzny i u kobiety. Kiedy pojawiają się zaburzenia związane z kurczeniem się naczyń krwionośnych w okolicach narządów płciowych, mamy do czynienia z impotencją u mężczyzny i oziębłością u kobiety. Członek pozostaje w stanie inercji, a pochwa jest „zamknięta” i sucha. Ale nie zawsze towarzyszy temu inhibicja: mężczyzna impotent może mieć wytrysk pomimo braku wzwodu, podobnie jak kobieta oziębła może mieć orgazm pomimo braku lubryfikacji.

Opóźniony wytrysk u mężczyzny ma analogię w postaci kobiecej dysfunkcji orgazmicznej. W tym zaburzeniu nie mamy do czynienia z problemami obejmującymi stan naczyń krwionośnych; erekcja i lubryfikacja mogą funkcjonować normalnie, ale nie dochodzi do orgazmu. Również leczenie przebiega tą drogą: polega z jednej strony na nasileniu stymulacji, wzmacniając potrzebę ejakulacji i orgazmu, a z drugiej na złagodzeniu lęku przed całkowitym „zatraceniem się”, utratą świadomej kontroli nad odruchem orgazmicznym.

Przedwczesny wytrysk nie znajduje właściwej analogii w zaburzeniach kobiecych, nawet jeśli istnieją przypadki kobiet wykazujących brak kontroli nad reakcją orgazmiczną. W takich przypadkach orgazm, osiągany z wielką łatwością, nie wykazuje intensywności, a więc jest podobny do męskiego orgazmu typowego dla przedwczesnego wytrysku, wywołującego jedynie minimalne zadowolenie. Zachodzi tu jednak ważna różnica: podczas gdy orgazm osiągnięty przedwcześnie przez kobietę nie przeszkadza w kontynuowaniu stosunku płciowego, zwłaszcza jeśli jest ona zdolna do wielokrotnych orgazmów, przedwczesny wytrysk zazwyczaj oznacza zakończenie stosunku płciowego.

0x01 graphic

Co można zrobić?

Prognozowanie poprawy w przypadkach opóźnionego wytrysku jest uzależnione od powagi dysfunkcji, od tego, czy jest to forma pierwotna, czy wtórna, od stanu relacji między partnerami, od obecności poważniejszych psychopatologii. Należy tu dodać, że pierwotne opóźnienie wytrysku — na szczęście bardzo rzadkie — jest prawie zawsze związane z ciężką psychopatologią, którą niełatwo zwalczyć. Trzeba jednak podkreślić, że zawsze potrzebna jest wielka elastyczność: procedura musi być modyfikowana w zależności od pacjenta i kontekstu, w jakim się on znajduje. Na ogół terapia polega na kombinacji ćwiczeń seksualnych i psychoterapii. W czasie rozmów z psychologiem pracuje się nad wyłaniającym się materiałem. Niejednokrotnie mogą wystąpić przeszkody wywołane przez możliwą frustrację u kobiety, wywołaną niewymagającymi ćwiczeniami seksualnymi i wynikającymi z tego konfliktami wewnątrzpsychicznymi — zwłaszcza nieświadomymi — i w konsekwencji, próby sabotażu i nieporozumienia małżeńskie.

Ważne jest omówienie tego, co dzieje się w parze podczas wykonywanych w domu ćwiczeń, w szczególności gdy chodzi o niepokój i opór odczuwany przez każde z partnerów.

Trzeba przede wszystkim usunąć skojarzenia między stosunkiem płciowym a negatywnymi uwarunkowaniami. Korzystne rezultaty może mieć realizowanie podczas rozmów z psychoterapeutą „systematycznego odwrażliwiania”: terapeuta wraz z pacjentem identyfikuje elementy odpowiedzialne za pojawienie się zahamowania, a następnie modyfikuje je w sposób stopniowy i ciągły.

Wychodząc od zachowanej przez pacjenta sprawności, to znaczy waloryzując prezentowaną przez niego gotowość lub zdolność do ejakulacji, prowadzi się go do stopniowego rozwinięcia pełnej zdolności do wytrysku wewnątrzpochwowego.

Etapy klasycznej sekwencji mogą być ujęte następująco:

— przez pierwsze 2-3 dni stwarza się niewymagającą, lecz podniecającą sytuację przy zakazie pełnego stosunku płciowego;

— jeśli daje to pozytywne rezultaty i stymulacja prowadzi do silnego podniecenia, któremu towarzyszy przyjemność, powtarza się poprzednią fazę z ważnym dodatkiem: mężczyzna może teraz dojść do orgazmu i wytrysku, ale ma to robić tylko wówczas, gdy powodzenie jest niemal zagwarantowane. Porażka mogłaby doprowadzić do regresu, przekreślając osiągnięte do tej chwili korzyści. Podstawowe znaczenie ma to, żeby pacjent skojarzył stosunek z żoną i wytrysk bez interferencji ze strony dawnych lęków. Kobieta może służyć pomocą w przypadku, gdy napięcie erotyczne maleje;

— po pokonaniu tego etapu przechodzi się do kolejnego, polegającego na osiągnięciu celu, jakim jest wytrysk wewnątrzpochwowy. Należy do tego dążyć stopniowo, stosując bądź technikę fokalizacji wrażeniowej, bądź inne techniki zasugerowane przez terapeutę. Postęp polega na czymś w rodzaju oddania siebie drugiej osobie, co wymaga zaufania i zatracenia się.

0x01 graphic

Dlaczego tak się dzieje?

Masters i Johnson twierdzą, że istnieje tylko jeden typ orgazmu kobiecego — prawdopodobnie zapoczątkowywanego przez bezpośrednią lub pośrednią stymulację łechtaczki — zawierającego obydwa komponenty, łechtaczkowy i pochwowy.

Według psychoanalitycznej teorii kobiecego rozwoju psychoseksualnego, orgazm łechtaczkowy jest uznawany za przejaw seksualności infantylnej; kobiety zainteresowane tym typem orgazmu są uznawane za neurotyczne i wymagające terapii. Z drugiej strony niektóre feministki uznają orgazm łechtaczkowy za normę, zaś pochwowy za wyraz patologicznego podporządkowania kobiety mężczyźnie.

Wielu specjalistów klinicznych uznaje, w przeciwieństwie do psychoanalityków, że niezdolność do osiągnięcia orgazmu pochwowego u kobiety zdolnej do orgazmu łechtaczkowego mieści się w granicach normy kobiecego funkcjonowania seksualnego.

Kaplan stawia pytanie o związek między stosunkiem pochwowym i orgazmem żeńskim i uznaje, że w odpowiedzi należy uwzględnić trzy czynniki:

— stymulacja łechtaczki ma podstawowe znaczenie w osiągnięciu orgazmu przez kobietę, podczas gdy stymulacja pochwowa, choć prowadzi do przyjemnych wrażeń, przyczynia się jedynie w minimalnym stopniu do wyzwolenia odruchu orgazmicznego u przeważającej części kobiet;

— bezpośrednia manipulacja dotykowa łechtaczki lub nacisk na nią prowadzi do orgazmu, podczas gdy stosunek pochwowy dostarcza jedynie tak lekkiej stymulacji, że okazuje się ona niewystarczająca do osiągnięcia tego rezultatu. Ta stymulacja zachodzi, podczas stosunku płciowego, na dwa sposoby: nacisk na wzgórek łonowy i / lub pocieranie napletka łechtaczkowego. Każdy ruch kopulacyjny dostarcza stymulacji dotykowej trzonowi i żołędzi łechtaczki. Można wręcz powiedzieć, że w sensie fizjologicznym stosunek płciowy okazuje się dość mało skuteczną metodą doprowadzania do orgazmu, zwłaszcza gdy porównamy go z bezpośrednią stymulacją łechtaczki. Jednakże zarówno na poziomie fizycznym, jak i przede wszystkim psychologicznym, członek znajdujący się w pochwie przyczynia się w dużym stopniu do zwiększenia przyjemności;

— stymulacja niezbędna do osiągnięcia orgazmu wykazuje znaczną zmienność u różnych kobiet, a także u tej samej osoby w różnych sytuacjach. Trzeba też wziąć pod uwagę niebagatelny, jak się wydaje, wpływ czynników psychicznych i kulturowych na orgazm kobiecy.

Bardzo trudno jest zatem określić, gdzie kończy się normalność, a zaczyna zaburzenie i zdefiniować w sposób ścisły, co rozumiemy pod pojęciem zahamowania orgazmu. To zagadnienie przeszło znaczącą ewolucję w ostatnich latach; usiłuje się połączyć rozważania teoretyczne i dane fizjologiczne, aby wypracować uaktualnione pojęcie normy i patologii.

Kaplan twierdzi, że każda kobieta jest w stanie osiągnąć orgazm, o ile nie cierpi na poważne schorzenia neurologiczne, endokrynologiczne bądź ginekologiczne, mogące wywierać wpływ na to doświadczenie.

Najważniejsze, aby każda para przyjęła swój własny schemat reakcji seksualnych, bez narzucania sobie sztucznych hierarchii i bez odwoływania się do fałszywych i szkodliwych mitów, mogących mieć destruktywny wpływ na pożycie małżeńskie.

Przez długi czas toczono dyskusje wokół kwestii kobiety będącej w stanie osiągnąć orgazm łechtaczkowy, a niedoświadczającej orgazmu pochwowego. Najszerzej dziś uznawany pogląd głosi, że należy uznać różne możliwości wyrażania seksualności kobiecej! Oznacza to, że nie uznaje się już orgazmu pochwowego za kryterium normalności seksualnej.

Przyczyny zahamowania orgazmu — te same, które leżą u podstaw cięższych zaburzeń seksualnych — można w skrócie ująć następująco:

— obecność nieświadomych konfliktów wywoływanych przez wrażenia erotyczne;

— symboliczne znaczenie przywiązywane do orgazmu, mogące prowadzić do pojawienia się niepokoju i lęku;

— niezdolność kobiety do całkowitego zatracenia się w doświadczeniu płciowym;

— obawa przed utratą kontroli nad własnymi doznaniami i własnym zachowaniem w obliczu intensywności orgazmu przeżywanego jako doświadczenie wytrącające z równowagi, i wynikająca z tego nadmierna kontrola, która później staje się automatyczna, blokując odruch orgazmiczny;

— lęk przed utratą partnera;

— poczucie winy w odniesieniu do sfery seksualnej;

— wrogość w odniesieniu do małżonka;

— obawa przed niechcianą ciążą;

— lęk przed odniesieniem fizycznych obrażeń podczas penetracji;

— przesadna troska związana z dostarczeniem przyjemności partnerowi;

— obsesyjna samoobserwacja typu: „przekonasz się, że i tym razem mi się nie uda”, z wynikającymi z niej negatywnymi konsekwencjami;

— ambiwalencja w stosunku do przeżywanej relacji afektywnej;

— lęk przed uznaniem i przyjęciem własnej niezależności;

— stres i zmęczenie.

0x01 graphic



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
GG o miłości Gdy ona jest starsza
Małżeńska miłość i doznania seksualne, czystosc, Wszystko o czystości, czyli jak utrzymać piękno swo
GG o miłości Gdy ona jest starsza
Romantyczna miłość – gdy żądza myli nam się z idealizmem
ks. Dziewiecki - Nieszczęsne mity o ludzkiej seksualności, Miłość, narzeczeństwo i małżeństwo, Miłoś
Świadectwa małżonków o realizacji miłości w małżeństwie, MAŁŻEŃSTWO
ks. Dziewiecki - Dojrzała seksualność, Miłość, narzeczeństwo i małżeństwo, Miłość, narzeczeństwo i m
ks. Dziewiecki - Typowe pytania młodzieży na temat sfery seksualnej, Miłość, narzeczeństwo i małżeńs
Gdy szłam po miłość...
Automatyka a problem miłości, Seksualność człowieka
miłość przyjaźń, Gdy już prysły zmysły, Gdy już prysły zmysły / 28 wrzesień 2007
Miłość a seksualność, ks.Marek Dziewiecki
Gdy opłatkiem się dzielimy
Aktywność seksualna a miłość i odpowiedzialność 2
Kapłaństwo, miłość i seksualność
Laura kochała się w Filonie, gdy Werter umierał o różnych sposobach pisania o miłości

więcej podobnych podstron