Dary czterech wróżek Ewa Szelburg Zarembina


Ewa Szelburg-Zarembina

Dary Czterech Wróżek

Ilustrowała Jadwiga Lipowska

Przed latami, przed dawnymi... za

górami, za lasami, za siedmioma

rzekami, w lepiance z gliny i chrustu

żył chłop ubogi. Wdowiec. Miał córkę.

Jedną jedyną.

Kochał ją bardzo. Wiadomo — ojciec.

Żałował, że dziecko — sierota bez

matki.

Siwe oczka, siwe,

najmilsze, poczciwe,

a głowina złota.

Cóż — kiedyś

sierota!

Byłaby matka w

chacie,

dałaby pozór na cię,

ojcowe kochanie

zastąpić nie w

stanie.

Boli serce, boli

tej sierocej doli:

bo dziecię bez matki

jak bez rosy kwiatki.

Kumy wsiowe, gospodynie stateczne,

zarówno jak komornice, wszystkie

matki dzieciom, wtórowały chłopu:

— Źle, źle bez matki sierocie,

chociażby ojca miała.

I, jak to kumy, raiły chłopu, aby się

żenił powtórnie. A tak się z tym

rajeniem zawinęły raźnie, że ani się

obejrzał, jak swaty były już gotowe.

Swatały więc kumy wdowcowi

wdowę, babę nieszpetną, niebiedną,

obrotną, wygadaną.

Jak takiej nie ulec?

A miała ta baba córkę jedynaczkę,

oczko w głowie, pieszczotkę.

U mojej matusi

wielka mi wygoda.

Śniadanko zgotuje,

do łóżeczka poda.

U mojej matusi

dobrze mi jak w niebie.

Na słodkiej śmietance,

na bielutkim chlebie!

Matusia mnie myje,

matusia mnie czesze.

Sto razy całuje,

pyta się: „czy jeszcze?"

Myśli więc sobie chłop o tej

babie:

„Dobraś ty dla swojej

dziewczyny, to będziesz

dobra i dla mojej".

A swatki już miód na

zrękowiny niosą, kołacz

weselny pieką, muzykantów

wołają. Gości sprosiły co

niemiara.

Wesele! Weselisko!

No i pobrali się wdowiec z

wdową. Ta córunia baby

dostała szczęśliwie ojczyma

za prawdziwego ojca, bo ją

ten chłop jak ojciec rodzony

przyhołubił — ale biednej

córce chłopa próżno by w tej

macosze matczynego serca

szukać! Z sieroty, którą dotąd

była, pasierbicą się stała. Za

popychadło jest u ojcowej

żony, za pośmiewisko u

przyrodniej siostry, u tej córki

babinej...

Rodzonej córuni

pierzynę puchową,

a tej pasierbicy

kamienie pod głową.

Rodzonej córuni

miód, słodkie jagody,

a tej pasierbicy

kubek czystej wody.

Rodzonej córuni

uśmiech z serca prosto,

a do pasierbicy

zawsze srogo, ostro!

Widzi chłop — źle zrobił słuchając

kum i żeniąc się po raz wtóry z babą

nieszpetną, niebiedną, obrotną,

wygadaną, a bez serca dla jego córki-

sieroty.

Ano, żal poniewczasie.

Wzdycha ojczysko, ale za córką ująć

się nie śmie, tak go już ta baba z

kretesem zawojowała.

Co nowe, co ładne, co smaczne — to

dla niej i dla jej córuni, a o tę drugą —

nie dba wcale.

Próżniakiem ją nazywa i brzydulą. Do

najcięższej roboty ją pędzi, kawałka

chleba jej żałuje, dobrego słowa nie da.

Widzi to chłop i serce mu się ściska,

ale się boi ostrego języka baby —

milczy. A i córka go prosi:

— Nic nie mówcie, tato, ja to

wszystko cierpliwie zniosę, a może

macoszyne serce i ku mnie się kiedyś

odwróci.

Łagodna to bowiem była dziewczyna

jak gołąbka i ufna jak jagnię.

Lecz próżno tam wyglądać dobroci,

gdzie jej nie ma.

Umyśliła baba, o swoją córunię

zazdrosna, pasierbicę precz z chaty

wygonić. A że nie zbywało babie na

chytrości, tak pewnego razu powiada

do chłopa:

— Dwoje nas, mężu, pracuje na

czterech gąb wyżywienie. Nie

młodziśmy oboje i czas, żebyśmy się

młodszymi wyręczyli. Niechże jedna z

córek we świat za zarobkiem pójdzie,

szczęścia szukać! Tylko że moja

dziewucha robić nie umie — wzdycha

baba, rzekomo zmartwiona, a tak

udatnie to robi, że chłop przysiągłby, iż

szczerze. — A skoro moja dziewucha —

powiada chytra baba — robić nic nie

umie, to nikt jej do pracy nie weźmie.

Twoja córka co innego, roboty

nauczona. Ją we świat poślemy, a moja

doma niech ostanie. Im zaś prędzej ją

wyślemy, tym lepiej.

I ani się chłop obejrzał, jak mu baba

córkę w najgorsze odzienie odziała,

suchy kawałek chleba w rękę jej

włożyła i za próg wypchnęła.

— Idź, gdzie cię oczy poniosą.

Poszła.

Idzie sierota górą,

doliną,

skrycie popłakująca.

Nie zna nieboga,

którędy droga

do szczęścia

prowadząca.

Idzie sierota borem,

dąbrową.

siły jej już ustały.

Widzi — w oddali

światło się pali

w chatynki oknie

małym.

Jeśli tu dobrzy ludzie

mieszkają,

na nocleg przyjmą

może,

bo noc już ciemna

stoi przede mną.

Gdzie pójdę w nocnej

porze?

Stuk, stuk! Otwórzcie i

w progi

wpuśćcie,

sercem odpłacę rada:

każdą robotę

spełnię z ochotą,

do każdej pracy się

nadam!

Leśna chatka, napotkana w drodze

przez dziewczynę, maleńka była i na

oko uboga. W takich najpewniej

dobrych ludzi szukać. Gdy dziewczyna

do drzwi tej chatki zastukała, ufnie,

choć nieśmiało, światło jaśniej

zapłonęło w oknie, ale drzwi pozostały

zamknięte.

Pomyślała, iż widocznie gospodarze

gdzieś wyszli na chwilę. A że nie miała

już sił dalej wędrować i że noc dokoła

ciemniała, dziewczyna na progu chaty

przysiadła.

Znużona była i głodna. Och, jaka

głodna!

Głód przypomniał jej o suchej

kromce chleba — całym zapasie na

drogę.

Wyjęła więc z zanadrza w czysty

lniany płatek zawinięty kawałeczek

suchego chleba i już go do ust miała

podnieść, gdy usłyszała w ciemności

obok siebie drżący głos ludzki:

— Ktokolwiek jesteś, poratuj,

nakarm głodnego!

Patrzy dziewczyna, widzi wiekowego

starca z białą jak mleko brodą. Starzec

dłoń do niej wyciąga proszącą.

Wzruszyło się na ten widok dobre

serce w dziewczynie. Choć sama

głodna, bez namysłu podaje chleb

starcowi.

— Wybaczcie, proszę, tyle tylko

mam, a to niewiele, ale z serca

ofiaruję, bierzcie.

Starzec pokiwał brodą.

— Dobre z ciebie dziecko. Nie

samolubne wcale i miłosierne. Ano,

ułomię połowę twej kroniki.

Ułamał i — patrzcie co za dziw!

Chleba dziewczynie w ręce w

dwójnasób przybyło.

— Jedz na zdrowie i ty — mówi

starzec.

Dziewczyna zjadła i od razu odszedł

od niej głód.

— No to teraz wejdź do mojej chaty,

bo to moja ta chata, i

odpocznij — powiada starzec do

dziewczyny, ale już dźwięcznym,

radosnym głosem.

Otworzył drzwi i weszli przez sień 'do

białej izby.

A w izbie jaka światłość! Ile blasku!

Powiada starzec wesoło, potrząsając

brodą:

— Ho, ho, moi mili goście zawczasu

mnie już nawiedzili!

Bo na ławie pod bieloną ścianą na

poczesnym miejscu siedziały w rząd

cztery niewiasty, każda innej postawy i

w innym ubiorze.

Na widok starca-gospodarza

powstały jak jedna i powitały go z

uszanowaniem należnym ojcu.

A gdy z powrotem na ławie zasiadły,

zwróciły się prosto do dziewczyny:

Powiedz, dziewczyno,

a w twoich słowach

prawda niech będzie szczera,

która z nas czterech

jest najpiękniejsza,

którą wybierasz?

Dziewczyna czterem niewiastom

przypatrzyła się z uwagą.

Jedna miała oczy jak niezapominajki,

na włosach wianek ze stokroci,

sukienkę zieleniutką jak majowa trawa.

Druga miała oczy jak chabry, usta

jak maliny, suknię koloru dojrzałej

pszenicy.

Trzecia miała pod kasztanowatymi

brwiami oczy orzechowe, na szyi korale

z jarzębiny i była w sukni śliwkowej

barwy.

Czwarta zielonkawymi patrzyła

oczami. Na twarzy miała rumieńce

czerwone jak jabłka, a okrywał ją

kożuch ze śnieżnie białych baranków.

Ręce ich nosiły ślady pracy, a wygląd

wszystkich czterech niewiast był

pogodny i budzący zaufanie.

Więc gdy powtórzyły:

„Która z nas czterech

jest najpiękniejsza,

którą wybierasz?"

dziewczyna po krótkim namyśle

odpowiedziała:

Piękności pełen ten, kto ma uśmiech

dobry i szczery.

Jak was jest cztery, tak wszystkie

cztery

jednako piękne jesteście

Ja w dobroć waszą ufam serdecznie,

wy w moją szczerość uwierzcie.

Ta uprzejma odpowiedź,

wypowiedziana miłym, łagodnym

głosem, podobała się wszystkim.

Niewiasty następnie spytały

dziewczynę, dlaczego sama jedna po

świecie wędruje.

Czy cię ojciec porzucił?

Zła macocha wygnała?

Czemu chodzisz po

świecie

głodna, sama, choć mała?

A dziewczyna im na to:

Ojciec mnie nie porzucił,

ojciec bardzo mnie kocha.

Nikt z domu mnie nie

wygnał,

ni siostra, ni macocha.

Mój ojciec słaby, stary,

stara żona ojcowa,

a siostra nierobotna —

mnie trza na nich

pracować.

Za zarobkiem wędruję

i dobrej proszę rady

u ludzi, jak wy, dobrych,

u życzliwej gromady.

Popatrzyły niewiasty po sobie, a

starzec powiedział:

— Jesteś, dziewczyno, zdrożona,

pora późna. Idź spocząć do komory.

Tam jest czysto pościelone łóżko.

Prześpij się spokojnie, a jutro rada się

dla ciebie znajdzie.

Podziękowała dziewczyna, dobrej

nocy wszystkim życzyła i układła się

spać w komorze.

A tymczasem w izbie obok komory

siwy starzec Rok (bo to był Rok) i jego

córki, Cztery Pory Roku (bo to były

Cztery Pory Roku) tak ze sobą

rozmawiają:

Mówi Rok:

— Dobre to jakieś dziecko, ta

dziewczyna: sama głodna —

jednym kęsem chleba ze mną się

podzieliła bez wahania.

Mówią Pory Roku:

— Robotna być musi, kiedy we świat

z ojcowej chaty poszła, żeby na ojca,

na macochę i na siostrę przyrodnią

pracować!

— I szczera jest — pochlebstw nam

żadnych nie prawiła, o nasze łaski nie

zabiegała.

— A uprzejma i grzeczna: co mogła o

nas dobrego powiedzieć, to nam

życzliwie i serdecznie w miłych słowach

powiedziała.

Trzeba ją za to wszystko

wynagrodzić.

I te cztery dobre wróżki, bo każda z

nich była przecież dobrą wróżką i

mogła robić, jakie chciała, czary,

powiedziały po kolei:

Ta pierwsza:

— Ja sprawię, że gdy ta dziewczyna

się uśmiechnie, złote rybki

będą w wodzie pływały.

Ta druga:

— Ja sprawię, że gdy ta dziewczyna

się uśmiechnie, promienie

jaśniejsze od słonecznych będą z jej

twarzy biły.

A ta trzecia:

— Ja sprawię, że gdy będzie musiała

zapłakać, perły zamiast łez z jej oczu

się posypią.

I ta czwarta:

— Ja zaś uczynię tak, że ilekroć ta

dziewczyna przemówi, róże

prześliczne, pachnące z jej ust sypać

się będą.

I rozeszły się każda w swoją stronę.

Ano dobrze...

*

Przyszło rano. Dziewczyna się

zbudziła. Wstała, łóżeczko pięknie-

zgrabnie pościeliła, komorę, izbę

zamiotła, ogień w kominie rozpaliła.

Pyta się starca-gospodarza, czyby

jeszcze w czym nie usłużyć.

Powiada z powagą starzec-

gospodarz:

— Dziękuję, dziewczyno, za

wszystko, coś zrobiła. A teraz właśnie

już pora, żebym ci dał obiecaną dobrą

radę. Rada jest taka: wracaj do domu,

do ojcowej chaty, a śmieci, coś je z

mojej izby i komory dziś wymiotła,

zgarnij do fartuszka i weź je ze sobą.

Ale gdy będziesz niosła w fartuszku, nie

zaglądaj do nich po drodze, dopiero w

chacie przed ojcem wysyp.

Dziwna to wprawdzie była rada, ale

dziewczyna nie śmiała się sprzeciwić

gościnnemu dla niej starcowi. Zgarnęła

więc śmieci do fartuszka, jak jej radził,

pożegnała się w uprzejmych słowach i

prosto do domu poszła.

A drzewa leśne i przydrożne, ptaki,

żaby, owady — wszystko, co żywe, ba,

nawet kamienie i żwir śpiewały i grały

do wtóru jej krokom powrotnym a

spiesznym.

Zdziwiły się

macocha i

macoszyna

córunia, gdy

dziewczynę we

drzwiach chaty

ujrzały. Zdziwił

się ojciec, ale i

uradował

bardzo.

A dziewczyna

bez słowa

prosto do stołu

przed ojca idzie

i z fartuszka na

stół wysypuje...

śmieci? Nie

śmieci!

Nowiutkie,

błyszczące,

brzęczące,

złociutkie

dukaty!

Dopiero zdziwienia a radości w

chatynce ojcowskiej co niemiara!

Ale nie na tym koniec. Ledwo

dziewczyna uśmiechnęła się wesoło na

widok radości domowych, gdy

jaśniejsze od słońca promienie

rozbłysły, a gdy, jeszcze przy tym usta

otworzyła, aby przemówić i swoje

przygody opowiedzieć, z każdym

miłym, dobrym słowem sypały się z jej

ust róże prześliczne, rozkosznie

pachnące.

W zachwyt ojciec, a w złość straszną

wpadła macocha. Nuże baba i urągać

dziewczynie bez nijakiego powodu, z

samej zawiści tylko!

Zapłakała biedna sierota od żalu. A

tu nowy dziw nad dziwy. Nie łzy gorzkie

i słone, ale perły najcenniejsze z jej

modrych oczów się toczą!

By obmyć oczy płaczem

sczerwienione, pochyliła dziewczyna

twarzyczkę nad wodą nalaną w misę i

patrzcie! Już misa złotych rybek pełna.

Ależ to czar prawdziwy!

Powściągnęła swoją złość baba

chytra. Milczkiem patrzy na chłopa

ściskającego swoją córkę. Ku swej

własnej córuni spogląda spod oka. Coś

w głowie waży. Rozmyśla nad czymś. I

wreszcie tak powiada do córuni:

— Musisz, córuniu, i ty takie dary ze świata sobie

przynieść. I

lepsze jeszcze.

Upiekła baba kołacz słodki na mleku i

na miodzie. Nazajutrz budzi rano

córunię. Jajecznicą z kiełbasą ją pasie,

a napasłszy powiada:

— Czas ci w drogę. Idź prosto do tej

leśnej chaty — staruchowi i czterem

jego córkom powiedz, żem cię wygnała,

niech cię jak najszybciej wywianują. A

tu masz kołacz słodki na drogę,

pieszczotko.

Nie pożegnawszy się z ojcem, nie

pożegnawszy się z siostrą przyrodnią,

nawet matce ledwo nosem kiwnąwszy,

poszła ta baby córunia, słodki kołacz

oburącz trzymając.

Idzie, milcząca i nadęta. Jak głucha

idzie, a wszystko dokoła niej brzęczy,

dźwięczy, śpiewa:

Idzie córunia,

baby pieszczoszka,

próżniak, niemiła.

Chce szukać szczęścia,

bogactw, zaszczytów,

na co nie zasłużyła.

Idzie córunia,

baby pieszczoszka,

zarozumialec, pyskata.

Pragnie być piękna

z pomocą czarów,

z pomocą czarów —

bogata.

Dowiedz się o tym

raz — i na zawsze,

że czary, cuda

służą najlepszym,

a nie — najgorszym.

Tobie się nic nie uda!

I co powiecie? Nic jej się

rzeczywiście nie udało. Bo i jakże?

Gdy tylko nadszedł wieczór, a droga

przez las bezludny ciągle się jeszcze

nie kończyła, ta córunia babina

brzydkimi wyrazami zaczęła złość swą

wylewać, że wciąż jeszcze nie spotkała

żadnej chaty, o której mówiła jej

przyrodnia siostra.

Już nawet miała zawrócić, gdy nagle

spostrzegła z zadowoleniem, że tuż

przed nią błyszczy światełko w oknie.

Zaraz w tym kierunku pobiegła i

rzuciła się do drzwi. A że były

zamknięte, nuże obiema pięściami po

nich młócić i wołać:

Otwórzta, a nuże!

Czy to ja dziadówka,

żebym stała dłużej?

Ale drzwi mimo to, a może właśnie

dlatego, nie otworzyły się. Więc

dziewczynisko, rade nierade, usiadło

wreszcie przed progiem, wyjęło

wielgaśny, smakowity, słodki i tłusty

kołacz przez babę upieczony dla tej

swej córuni i zajada, aż jej uszy z

łakomstwa się trzęsą, boć przecie nie

jest taka głodna.

Wtem słyszy z ciemności głos

proszący:

— Ktokolwiek jesteś, poratuj,

nakarm głodnego!

I stanął przed nią starzec z brodą

białą jak mleko, z dłonią wyciągniętą i

drżącą.

A na to babina córunia myk! —

kołacz chowa za siebie i tak z pełną

gębą odrzecze:

— A idźże ty precz, dziadu! Ja sama

głodna!

Powiada starzec łagodnie:

— Głodnaś? A może jeszcze przy tym

i zmęczona?

— A pewnie, żem zmęczona.

— Do chaty stukałaś?

— Oho! I obiema pięściami. Małom

drzwi nie wywaliła, ale tam jakoweś

głuche siedzą. Nie otwarły.

— To ja ci otworzę. Pójdź.

Otworzył i wpuścił ją.

Weszła babina córunia, a w izbie

kubek w kubek to samo widzi, o czym

od siostry przyrodniej słyszała.

Więc jak ją chytra i chciwa matka

nauczyła, tak zaraz od progu rzekła:

Matka z domu mnie

wygnała,

jeść nie dała, pić nie dała

i bez srebra, złota wracać nie

kazała.

Cztery niewiasty na

ławie siedzące, choć ich

nie pozdrowiła wcale,

uśmiechnęły się do niej

gościnnie, po czym

spytały:

Powiedz,

dziewczyno,

a w twoich

słowach

prawda niech

będzie

szczera,

która z nas

czterech

jest

najpiękniejsza,

którą

wybierasz?

A ona na nie uważniej

nie spojrzała ani ich

nawet dobrze nie słucha,

jeno grubiańsko, z góry

do nich rzecze:

— Co mi z tego, która

z was jaka. Jak mnie

obdarzycie, a hojnie, to

będziecie dla mnie

wszystkie najpiękniejsze.

Ale jakbyście mi nic nie

dały, to będę was miała

za szkarady, i koniec!

Co macie dać, to

dawajcie,

bo mi szkoda czasu.

Po próżnicy mnie nie

nudźcie.

W jeden kosz mi pereł

nasuć,

w drugi kosz dukatów!

A te róże, złote rybki,

blaski — dajcie katu!

Rusz się żwawiej, stary

dziadu!

Czego czekasz jeszcze!

Co macie dać, to

dawajcie,

a ino się spieszcie!

Cisza wielka i groźna uczyniła się po

tych słowach.

Ale starzec i tym razem łagodnie rzekł:

— Dary od nas otrzymasz, i to takie

akurat, na jakie sobie zasłużyłaś!

Jeżelibyś jednak chciała odpocząć, to

możesz przenocować na ławie i płachtą

się nakryć.

A ona z pełną pychy miną:

Gadu, gadu, stary dziadu.

Kiepskie to są gadki.

Wolę ja spać pod pierzyną

u mej pani matki.

Pod ciepłą pierzyną,

na miękkim piernacie.

Takiej to pościeli

wy wcale nie macie!

Już jej nikt nie zatrzymywał więcej, a

ona nie pożegnawszy się nawet, poszła

w drogę powrotną. Jak zwykle z siebie

rada.

Ledwie drzwi się za nią zamknęły,

siwy starzec Rok (bo to był sam Rok) i

dobre wróżki, jego córki, Cztery Pory

Roku (bo to były Cztery Pory Roku) tak

ze sobą rozmawiali:

Rok powiedział:

— Niedobre to jakieś dziecko, ta

dziewczyna: samolubne. Sama

syta, z dużego kołacza ani okruchem ze

mną się nie podzieliła.

A jego córki dodały kolejno od siebie:

— Próżniak to być musi.

— I kłamliwa dziewczyna.

— A nieuprzejma!

— A niegrzeczna!

Trzeba ją za to wszystko przykładnie

ukarać.

Jak?

A tak:

— Ja sprawię, że gdy ta dziewczyna

będzie się umywała, węże w tej wodzie

ślizgać się będą.

— Ja sprawię, że gdy ta dziewczyna

śmiać się będzie, jej uśmiech będzie

ponury jak chichot sowy.

— Ja sprawię, że gdy zapłacze,

zamiast łez groźny grad z ócz jej padać

będzie.

— Ja sprawię, że gdy usta otworzy,

do wtóru jej słowom nieprzyjemnym,

niegrzecznym, grubiańskim — żaby a

jaszczurki z jej ust wyskakiwać będą ku

obrzydzeniu wszystkich.

Oto, jakie dary ,do domu leniwa,

niemiła córunia chytrej, złej baby

poniosła! Tak się bowiem stało, jak

mówiły cztery wróżki.

Idzie córunia babina pyszna, nadęta,

a wszystko dokoła niej brzęczy,

dźwięczy, śpiewa:

Idzie córunia,

baby pieszczoszka,

próżniak, niemiła.

Chce szukać szczęścia,

bogactw, zaszczytów,

na co nie zasłużyła.

Idzie córunia,

baby pieszczoszka,

zarozumialec, pyskata.

Pragnie być piękna

i wywyższona,

bez pracy chce być

bogata.

Dowiedz się o tym

raz — i na zawsze,

że czary, cuda

nic nie pomogą,

gdyś gbur, leniwiec.

Wtedy się nic nie uda!

Jaki tam lament powstał w domu,

który po powrocie babinej córuni

napełnił się gradem, żabami,

jaszczurkami, wężami, wszelkim

plugastwem! Jaki lament i wstyd!

Wstyd jaki! Ile tego wstydu baba ze

swą córunia się najadły, bez końca

byłoby opowiadać.

Jedno tylko powiedzieć trzeba, że

chłop poczciwy, nie mogąc dłużej

wytrzymać, zostawił babie i jej córuni

całą swą lepiankę, a sam, wziąwszy ze

sobą swoją córkę, dziewczynę

najmilszą, odszedł stamtąd, szczęśliwy.

Nowe rozpoczęli życie...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dary czterech Wróżek Ewa Szelburg Zarembina
Ewa Szelburg Zarembina Dary Czterech Wrozek
Ewa Szelburg zarembina dary czterech wróżek
Ewa Szelburg Bajka Dary czterech wróżek
Dary czterech wróżek
Dary czterech wróżek, Pory roku obrazki
Ewa Szelburg Zarembina Choinka w lesie(1)
O trzech braciach i o żywej wodzie Ewa Szelburg Zarembina
MATKA I SYN POEZJE Szelburg Zarembina Ewa
wiersze Ewy Szelburg - Zarembiny, WYCHOWANIE dziecka - dziecko, SZKOŁA, wiersze dla dzieci
Kot w butach E Szelburg Zarembina 2
Ewa Szelburg 2
jezyki obce superskuteczne strategie opanowania jezykow obcych twoj prywatny coach wydanie ii ewa za
Dary Nowego Roku, nauczanie zintegrowane, Konspekty kl. 2
PLACEK Z RABARBAREM I KRUSZONKÄ„, ciasta i ciasteczka Ewa Wachowicz
Pewność, Ewa Lipska - poezja
na ofiarowanie (Przyjmij Panie nasze dary)

więcej podobnych podstron