Ewa Szelburg-Zarembina-Dary Czterech Wróżek
Przed
latami, przed dawnymi... za górami, za lasami, za siedmioma rzekami,
w lepiance z gliny i chrustu żył chłop ubogi. Wdowiec. Miał
córkę. Jedną jedyną.
Kochał
ją bardzo. Wiadomo — ojciec. Żałował, że dziecko — sierota
bez matki.
Siwe
oczka, siwe,
najmilsze,
poczciwe,
a
głowina złota.
Cóż
— kiedyś sierota!
Byłaby
matka w chacie,
dałaby
pozór na cię,
ojcowe
kochanie
zastąpić
nie w stanie.
Boli
serce, boli
tej
sierocej doli:
bo
dziecię bez matki
jak
bez rosy kwiatki.
Kumy
wsiowe, gospodynie stateczne, zarówno jak komornice, wszystkie matki
dzieciom, wtórowały chłopu:
—
Źle, źle bez matki sierocie, chociażby ojca miała.
I,
jak to kumy, raiły chłopu, aby się żenił powtórnie. A tak się
z tym rajeniem zawinęły raźnie, że ani się obejrzał, jak swaty
były już gotowe.
Swatały
więc kumy wdowcowi wdowę, babę nieszpetną, niebiedną, obrotną,
wygadaną.
Jak
takiej nie ulec?
A
miała ta baba córkę jedynaczkę, oczko w głowie, pieszczotkę.
U
mojej matusi
wielka
mi wygoda.
Śniadanko
zgotuje,
do
łóżeczka poda.
U
mojej matusi
dobrze
mi jak w niebie.
Na
słodkiej śmietance,
na
bielutkim chlebie!
Matusia
mnie myje,
matusia
mnie czesze.
Sto
razy całuje,
pyta
się: „czy jeszcze?"
Myśli
więc sobie chłop o tej babie:
„Dobraś
ty dla swojej dziewczyny, to będziesz dobra i dla mojej".
A
swatki już miód na zrękowiny niosą, kołacz weselny pieką,
muzykantów wołają. Gości sprosiły co niemiara.
Wesele!
Weselisko!
No
i pobrali się wdowiec z wdową. Ta córunia baby dostała
szczęśliwie ojczyma za prawdziwego ojca, bo ją ten chłop jak
ojciec rodzony przyhołubił — ale biednej córce chłopa próżno
by w tej macosze matczynego serca szukać! Z sieroty, którą dotąd
była, pasierbicą się stała. Za popychadło jest u ojcowej żony,
za pośmiewisko u przyrodniej siostry, u tej córki
babinej...
Rodzonej
córuni
pierzynę
puchową,
a
tej pasierbicy
kamienie
pod głową.
Rodzonej
córuni
miód,
słodkie jagody,
a
tej pasierbicy
kubek
czystej wody.
Rodzonej
córuni
uśmiech
z serca prosto,
a
do pasierbicy
zawsze
srogo, ostro!
Widzi
chłop — źle zrobił słuchając kum i żeniąc się po raz wtóry
z babą nieszpetną, niebiedną, obrotną, wygadaną, a bez serca dla
jego córki-sieroty.
Ano,
żal poniewczasie.
Wzdycha
ojczysko, ale za córką ująć się nie śmie, tak go już ta baba z
kretesem zawojowała.
Co
nowe, co ładne, co smaczne — to dla niej i dla jej córuni, a o tę
drugą — nie dba wcale.
Próżniakiem
ją nazywa i brzydulą. Do najcięższej roboty ją pędzi, kawałka
chleba jej żałuje, dobrego słowa nie da.
Widzi
to chłop i serce mu się ściska, ale się boi ostrego języka baby
— milczy. A i córka go prosi:
—
Nic nie mówcie, tato, ja to wszystko cierpliwie zniosę, a może
macoszyne serce i ku mnie się kiedyś odwróci.
Łagodna
to bowiem była dziewczyna jak gołąbka i ufna jak jagnię.
Lecz
próżno tam wyglądać dobroci, gdzie jej nie ma.
Umyśliła
baba, o swoją córunię zazdrosna, pasierbicę precz z chaty
wygonić. A że nie zbywało babie na chytrości, tak pewnego razu
powiada do chłopa:
—
Dwoje nas, mężu, pracuje na czterech gąb wyżywienie. Nie
młodziśmy oboje i czas, żebyśmy się młodszymi wyręczyli.
Niechże jedna z córek we świat za zarobkiem pójdzie, szczęścia
szukać! Tylko że moja dziewucha robić nie umie — wzdycha baba,
rzekomo zmartwiona, a tak udatnie to robi, że chłop przysiągłby,
iż szczerze. — A skoro moja dziewucha — powiada chytra baba —
robić nic nie umie, to nikt jej do pracy nie weźmie. Twoja córka
co innego, roboty nauczona. Ją we świat poślemy, a moja doma niech
ostanie. Im zaś prędzej ją wyślemy, tym lepiej.
I
ani się chłop obejrzał, jak mu baba córkę w najgorsze odzienie
odziała, suchy kawałek chleba w rękę jej włożyła i za próg
wypchnęła.
—
Idź, gdzie cię oczy poniosą.