Z PAMIĘTNIKA ANI
Moim ulubionym miesiącem w ciągu roku szkolnego jest grudzień. Chociaż różnie bywa w grudniu z pogodą, to jedno jest pewne - będzie dużo dni wolnych od nauki i będą prezenty: O tych prezentach, to jeszcze kiedyś napiszę, a teraz będzie o Adwencie. Bo Adwent to czas oczekiwania na Boże Narodzenie. W kościele są wtedy adwentowe nabożeństwa - Roraty; na które zabieramy ze sobą świece.
Na Lekcji religii zrobiliśmy Lampiony z plastikowych butelek i kartonów po soczkach, żeby osłonić ogień świecy i żeby było ładniej. Na jednym z takich nabożeństw ksiądz Leszek powiedział, że czekając na święta mamy zrobić coś pięknego dla Pana Jezusa - będą to nasze dobre uczynki. Potem każdy z nas ma wyciąć z kartonu serce, pomalować je na czerwono i wypisać na nim swoje dobre uczynki, a im więcej ich będzie, tym większe trzeba wyciąć serce. Te serca złożymy w czasie Świąt przy żłóbku w kościele.
Od razu popatrzyłyśmy z moją przyjaciółką - Olą na siebie. Kiwnęłyśmy sobie głowami, bo pomyślałyśmy to samo - nasze serca będą największe. Akcję "dobry uczynek" miałyśmy rozpocząć następnego dnia po lekcjach. Ale jak to zwykle bywa, gdy chce się zrobić coś dobrego, to pojawiają się trudności. Pierwszą przeszkodą była mama, która chciała wysłać mnie do sklepu po cukier. Jakoś się wykręciłam od zakupów. Mama i tak będzie szła do sklepu, to sobie ten cukier kupi. Następnym był tata. Chciał czarny flamaster. Szybko powiedziałam, że się wypisał. Tak naprawdę, to musiałabym go poszukać, a tu przecież czas ucieka i Ola czeka na mnie na podwórku. W końcu udało mi się wyjść z domu. Ustaliłyśmy z Olą, że pójdziemy do pawilonu handlowego, być może tam trafi się okazja do zrobienia czegoś dobrego. Ale gdzie tam. Czekałyśmy, że może pojawi się jakaś staruszka z siatką pełną zakupów. Pomóc takiej pani, to dopiero coś. Staruszki jednak nie było ani na lekarstwo. Czekałyśmy; że może się ktoś przewróci, a my pierwsze pobiegniemy z pomocą. Nic z tego. Owszem, podszedł do nas Mirek, ale tylko się potknął o krawężnik. Chciał pożyczyć zeszyt do matematyki. On często zapomina, co jest zadane. Musiałyśmy mu odmówić, bo nie miałyśmy czasu, żeby iść do domu po ten zeszyt. Potem chodziłyśmy do sklepów z nadzieją, że ktoś zgubi portmonetkę, a my mu ją oddamy: lecz nic z tego nie wyszło - zapominalskich zabrakło.
Czas mijał, zmarzłyśmy i zrobiło się ciemno. Wściekłe wróciłyśmy na podwórko. Wtedy Oli przypomniało się, że kiedyś jakaś dziewczynka zagubiła się i trzeba było odprowadzić ją do domu. Ale jak pech, to pech. Żadnych zagubionych dzieci nie było. To raczej my wyglądałyśmy; jak zagubione owieczki. Z niczym wróciłam do domu. Łzy kręciły mi się w oczach. To ja chcę być dobra, a tu cały świat przeciwko mnie - pomyślałam. Co ja wpiszę do tego serca? Kiedy zdejmowałam buty mama weszła do przedpokoju.
- Może jednak pójdziesz po ten cukier - powiedziała. Czy nikt ci nie mówił o dobrych uczynkach?
No nie! Dopiero teraz otworzyły mi się oczy! Przecież dobre uczynki same wciskały mi się do rąk. Poszłam zaraz po cukier, Mirkowi pożyczyłam zeszyt, a tatusiowi znalazłam aż dwa czarne flamastry. Jutro powiem Oli, jakie z nas były gapy.
Dobrze, że do świąt jest jeszcze tyle czasu.
KMG
Promyk Jutrzenki 12-1998 s. 8