Gdy coś zdarzyło się zbyt wcześnie
Alex Allan
To zdarzyło się zbyt szybko i zbyt nieoczekiwanie, bym mogła zrozumieć dlaczego...
Stałam przemoknięta na pustym peronie i z desperacją próbowałam założyć plecak, który ważył co najmniej tyle co ja, a jedyna rzecz, jaka przychodziła mi do głowy, to słowa piosenki -"co ja robię tu, co ja tutaj robię..."
Mama chciała dobrze.
-Jezioro, las, rówieśnicy, odpoczniesz, poznasz ludzi...- mówiła.
Tyle, że ja wcale nie chciałam nikogo poznawać, nie chciałam odpoczywać, a jedyne czego potrzebowałam to święty spokój- przynajmniej tak mi się wtedy wydawało...
Stałam tak, zła na samą myśl o tym obozie, tracąc już wszelką nadzieje , że uda mi się wsiąść do tego przeklętego pociągu-cóż najwyżej pojadę bez plecaka...
I wtedy poczułam , że z jakichś niewyjaśnionych przyczyn przestało lać, wydało mi się to przedziwną sprawą, gdyż deszcz nie padał tylko na moją głowę, podniosłam wzrok szukając odpowiedzi -hm... nie wierzyłam w zjawiska paranormalne, ale podobno nigdy nie jest na to za późno. Jednak zamiast szarego nieba ujrzałam wielki kolorowy parasol, odwróciłam głowę - stała tuż za mną ,w długim niebieskim sztormiaku - jak statua wolności - i po prostu uśmiechała się...
- Widzę, że potrzebna natychmiastowa pomoc - powiedziała, podnosząc mój plecak
jak podręczna walizeczkę - chodź mała , nie chcemy chyba, żebyś całe wakacje przeleżała w izolatce.
Szłam za nią wzdłuż szeregu wagonów 2 klasy, relacji Warszawa-Augustów , milcząc i myśląc, kim ona jest ?
Była wyższa ode mnie, na tyle że końce jej długich, czarnych włosów zatrzymywały się na moim nosie. Stanęła nagle, a ja wpadłam głową wprost w mokry kaptur jej płaszcza
- Hej mała, żyjesz?! - odwróciła się i delikatnie otarła mi twarz - Nie śpij . Jestem Marta, prowadzę ten obóz , a ty mała jak się nazywasz, bo chyba masz jakieś imię?
Cholera co za impertynencja! Nie jestem żadna mała, a to że w wieku 19 lat osiągnęłam jedynie 1,64 wzrostu, jeszcze nie jest powodem, żeby ktoś traktował mnie jak dziecko ...
- Ej, obudź się kwiatuszku !
- Nie jestem żadnym kwiatuszkiem ani inną rośliną , po prostu Lena.
- No tak już lepiej, w takim razie pozwól, że przedstawię ci resztę zespołu ...Leno
- powiedziała wskazując bandę rozwrzeszczanej młodzieży, która badawczo przyglądała się mojej osobie- Chryste, czy tylko ja tu jestem nowa?- myślałam, ściskając kolejno dłonie każdego z 30 uczestników i próbując zapamiętać chociaż kilka imion.
Nie wiem, gdzie podziała się moja pewność siebie i złośliwy charakterek, ale stałam tak otoczona jak na wojennym froncie a moje wyobrażenie o najbliższych kilku tygodniach jawiło się w coraz ciemniejszych barwach...
Brrrrr, jak ja nienawidzę takich czułości i wszechogarniającej euforii!
Pewnie długo jeszcze trwałabym tak ze swoimi radosnymi przemyśleniami, gdyby dróżnik nie dał znaku do odjazdu.
- No to pakujemy się!- krzyknęła Marta ściskając moją dłoń i ciągnąć do pociągu.
W jednej chwili znalazłam się na fotelu obok niej, dzieląc przedział z sześciorgiem innych obozowiczów, którzy patrzyli z zazdrością, jak ich opiekunka zdejmuje ze mnie przemoczona kurtkę i częstuje czekoladą
- No widzę, że przez pewien czas będziesz potrzebować specjalnej opieki, ale nic się nie martw, zrobimy z ciebie ludzi...
What?!!...specjalnej...opieki...ludzi...???-gdzie ja jestem, w zakładzie dla obłąkanych?
- Słuchaj sama sobie poradzę , nie potrzebuje niczyjej pomocy, w ogóle niczego nie....- Nie mogłam dokończyć bo w moich ustach znalazła się balonowa guma gigantycznych rozmiarów
- Masz tu na osłodę i nie denerwuj się tak, złość piękności szkodzi mała...Leno...
No nie! To jakiś koszmar - myślałam, patrząc, jak do naszego przedziału pakuje się coraz więcej ludzi 3,5,8,15???? Rany! Zaraz ktoś usiądzie mi na głowie - ratuuunku !
Na siedzeniach gniotły się po 3 osoby, kilka na podłodze i dwie na półkach na bagaże, wszyscy mieli przed sobą jakieś zeszyty i z niecierpliwością czekali na coś wspaniałego, co niechybnie miało się zaraz wydarzyć...
W pewnym momencie Anka z wielkiego czarnego futerału wyjęła gitarę- ja raczej podejrzewałam, że dźwiga tam kontrabas...- i zaczęło się...
3 godzinny koncert na 20 głosów, 20 niezgranych głosów, antologia polskiej piosenki począwszy od kultowych przebojów "Perfectu" do pierwszych miejsc listy przebojów.
Gdybym tylko miała jakąś możliwość wydostania się z tej pułapki, dawno byłabym już na korytarzu, bo naprawdę w tej sytuacji spędzenie całej podróży na stojąco wydawało mi się wybawieniem. Byłam już na etapie obmyślania patentu na stopery do uszu z kukurydzianych chrupek, gdy usłyszałam...
- Niech zaśpiewa! Niech zaśpiewa!
- O nie - błagam wystarczy!!!- desperacko szukałam wyjścia z sytuacji.
- Nie lubisz śpiewać?- szepnęła mi do ucha tak cicho, że gdyby nie to, że wszyscy zamarli w oczekiwaniu, nie usłyszałabym...
- Eeee, no...lubię, ale...
- A jaka jest twoja ulubiona piosenka?
- Hm...Kołysanka dla...
- ...nieznajomej...świetnie przyda nam się coś bardziej nostalgicznego. Zaczynaj!
- ale...hm...boli mnie gardło - to było jedyne co przyszło mi do głowy, nienawidziłam takich publicznych, wymuszonych występów , czułam się jak na rodzinnych spotkaniach, kiedy zgraja starych ciotek tarmosi cię za policzki i radośnie skrzeczy -"no powiedz wierszyk o jeżu..."
- Dobrze, skoro nie chcesz, nie będziemy tu nikogo zmuszać, w takim razie wyręczę cię, a potem przygotujemy się do wyjścia...- uśmiechnęła się i zaczęła śpiewać, co jakiś czas spoglądając w moją stronę.
To było coś fenomenalnego, po plecach przeszedł mnie dreszcz, jeden z tych, kiedy organizm nie potrafi w żaden inny sposób okazać przyjemności, jaka cię spotkała...
Taki był początek dziwnej sympatii, jaką zaczęłam darzyć Martę , z jednej strony drażniła mnie jej bezpośredniość i energia, tak naturalna i bezwiedna, jakby świat był jedną niekończącą się przygodą, ale coś mnie do niej ciągnęło i to coś miało zmienić moje życie .
Zaczęło się niewinnie, tak jak obiecała poświęcała mi sporo uwagi, szybko zrozumiała, że na nic zdadzą się próby zintegrowania mnie z resztą grupy i chyba wcale tego nie chciała. Mój udział w codziennych zajęciach obozu został ograniczony do koniecznego minimum, apel posiłki, trening, resztę czasu spędzałyśmy razem.
Godzinne spacery po lesie, długie rozmowy... Ja tłumaczyłam jej swoja teorie świata: paskudnego, niesprawiedliwego miejsca, gdzie nikt nie jest sobą. Ona słuchała, od czasu do czasu wtrącając tylko, że jeszcze nie znam prawdziwego życia-wspaniałego jak jagody z cukrem i kolorowego jak tęcza...
Często kładła głowę na moich kolanach, opowiadając o czymś, a ja zamykałam oczy i wyobrażałam sobie, że dotykam jej miękkich czarnych włosów, czuje ich zapach..
Nie raz przyłapywała mnie na tym, jak patrzę, kiedy śpi...
Gdy się uśmiechała, wszystko wydawało się inne, prostsze, łatwiejsze...
Miedzy nami nie było nic prócz zwykłej szczerej przyjaźni i wszystko poza nią, nie rozumiałam tego, a może wcale nie chciałam zrozumieć...
Jedno było pewne, wiedziałam, że to co się dzieje, jest najwspanialszą rzeczą, jaka mnie spotkała i chcę, żeby to trwało wiecznie...
- Popatrz tęcza! Jaka piękna...- powiedziała, cicho wskazując na drugą stronę jeziora.
- Przez ten deszcz jutro będę chodzić w samych majtkach, kolejna para spodni mokra! - rzuciłam, podnosząc się z trawy.
- Jak dla mnie możesz chodzić nawet nago...-Marta uśmiechnęła się zawadiacko, chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w swoja stronę
- Ej! Wolnego...- krzyknęłam, lądując na jej kolanach- zaraz obydwie wpadniemy do wody, a ty nie potrafisz pływać...
- Myślę, że nie pozwoliłabyś mi utonąć, poza tym umierać w twoich ramionach mogłoby być całkiem przyjemne...
- Jesteś okropna.
- Jestem i taką mnie lubisz...
- Okropna i zbyt pewna siebie!
- Ha, moja droga, sama dajesz mi podstawy, bym myślała tak, a nie inaczej...
- A to ciekawe...
- Co?
- Co takiego myślisz?- spojrzałam na nią, czekając na odpowiedź, wreszcie chciałam usłyszeć coś konkretnego, coś, czego sama bałam się powiedzieć.
W naszych rozmowach zdecydowanie za wiele było aluzji, niedomówień i dwuznaczności.
Nie wiedziałam co o tym sądzić, o mnie ,o niej, o nas....
- Myślę o różnych rzeczach, aktualnie na przykład o tym, że już 18 i musimy wracać. - Najwyraźniej nie zamierzała mi niczego wyjaśniać.
Szłyśmy leśną ścieżką wzdłuż jeziora. Ann nuciła jakąś znaną piosenkę, ale wiedziałam, że myślami jest gdzieś daleko, że zastanawia się nad tym, co powiedziałam...
Nie wiem, może za wiele sobie wyobrażam, może w tym nie ma nic nadzwyczajnego, ot, po prostu, spotkały się dwie bratnie dusze.
Zawsze razem, Ona i ja, przegadałyśmy nie jeden dzień i nie jedną noc, łączyła nas więź, jakbyśmy znały się od zawsze, choć tak naprawdę prawie nic o sobie nie wiedziałyśmy...
I tylko czasem, kiedy brała mnie za rękę i tak dziwnie patrzyła mi w oczy, wcale nie chciałam być jej przyjaciółką, a przynajmniej nie tylko...
- Ann, przestań już plotkować, spóźnimy się!- wysoki, zbyt przystojny brunet energicznie wszedł do namiotu.
- Miałaś być o 15...ja czekam a ty sobie w najlepsze gadasz z dzieciakami- powiedział z pretensją spoglądając w moją stronę.
- Uspokój się, zdążymy trzy razy, to jest mała...znaczy Lena - Marta wstała z łóżka i wskazała na mnie.
- Paweł. - przedstawił się, obojętnie podając mi dłoń.
- Idziemy - oświadczył nie cierpiącym sprzeciwu tonem, jakby dawał hasło do wymarszu Armii Napoleońskiej.
Marta bez słowa skierowała się w stronę wyjścia , a ja trwałam nadal na łóżku, zastanawiając się, kim jest ten pewny siebie chłopak, wobec którego tak zwykle energiczna i samodzielna Marta wykazuje bezgraniczne posłuszeństwo?
Zachowywał się jak ojciec, z tym despotycznym sposobem bycia, ale na ojca coś nie wyglądał, poza tym z tego, co mówiła, jej tata umarł kilka lat wcześniej.
Jeśli więc nie ojciec to kto? Mąż???
Chyba bym coś o tym wiedziała, nie nosiła obrączki i nigdy tez nie wspominała, że jest mężatką, ale też nigdy nie mówiła o wysokim, przystojnym brunecie, na widok którego wpadała w trans, by bezwładnie poddawać się jego komendom.
Kretynka! Jakim prawem w ogóle myślę w ten sposób, dlaczego niby uważam, ze powinnam wiedzieć wszystko o jej życiu.
Boże, ja chyba nie uważam, że jestem częścią jej życia!?
Boże, ja tak uważam! Chyba oszalałam...
Okłamała mnie, najwyraźniej było jeszcze wiele rzeczy, o których nie miałam pojęcia.
Boże, ja chyba nie jestem zazdrosna?! Boże, ja jestem zazdrosna.! Na pewno oszalałam.
Co ona sobie wyobraża?! Zostawiła mnie samą, bez żadnych wyjaśnień, po prostu poszła .
Boże, ja chyba nie myślę, że ona musi mi się tłumaczyć? Boże, ja właśnie tak myślę!
To jest ponad moje siły.
10, 20, 30...minuty się wloką jak podczas niedzielnej mszy, a ona nie wraca.
No tak, poszła gdzieś z tym apodyktycznym macho i wcale jej się nie spieszy.
Ciekawe, co robią?
Zastanówmy się, co dziewczyna może robić z facetem?
?
!!!!!!!!
Kurwa! Ja się nie zgadzam, muszę coś z tym zrobić, niech ona się zdecyduje albo ja, albo ten frajer!
Hm...ale właściwie to co ja mogę i jakim prawem, w końcu nie obiecywała mi dozgonnej wierności, właściwie niczego nigdy mi nie obiecywała...
Znowu sobie coś wymyśliłam.
Głupia dziewucha, głupia, naiwna gęś w dodatku ze skłonnościami nie w tę stronę...
Idę zapalić.
Powinnam już dawno rzucić to świństwo, jak tak dalej pójdzie, rak płuc zeżre mnie jeszcze przed czterdziestką, będę umierać, samotna, niekochana, podstarzała desperatka .
Nikt nie zapłaci za pogrzeb, moje ciało przejdzie na skarb państwa i latami zgraja nerwowych studentów medycyny będzie ćwiczyć anatomię na mych zmaltretowanych zwłokach.
- A tu cię mam! - Marta biegła w moja stronę, szczerząc zęby w rozkosznym uśmiechu i radośnie wymachując rękami.
Ciekawe, z czego tak się cieszy? Widocznie musiało jej być nadzwyczaj dobrze w towarzystwie tego, jak mu tam Pawła...-pomyślałam
- O wróciłaś... Jak miło....
- Przestań kopcić złośnico, co cię ugryzło?
- Nic. Mnie nic, w odróżnieniu od Ciebie - syknęłam, wskazując sino-czerwony ślad na jej szyi .
- O co ci chodzi? Komary na Mazurach to chyba żadna rewelacja...
- Taaa, to musiał być wyjątkowo duży komar, dwumetrowy z brązowymi oczami...
- Daj spokój, głuptasie- powiedziała spokojnie i przytuliła swoją dłoń do mojego policzka.
- Zostawiłaś mnie, bez słowa...
- Musiałam - objęła mnie, a ja przywarłam do jej swetra.
Nie było nic poza nami i tą chwilą, czułam ciepło jej ciała, szelest oddechu, bicie serca....
- Chcę ci coś powiedzieć, muszę...-szepnęłam
- Niczego nie musisz - przyłożyła wskazujący palec do moich ust i przymrużyła oczy, jakby słuchając tego, co nie zostało wypowiedziane...
- Kim jest ten facet, z którym MUSIAŁAŚ wyjść?- minęły już dwa dni, temat się rozmył, ale ja nie zamierzałam zrezygnować.
- Paweł?...przyjaciel.
- Przyjaciel?
- No przecież mówię, czemu się tak dziwisz, ty nie masz przyjaciół?
- Mam, ale ten wyglądał raczej na poganiacza niewolników...
- Jesteś złośliwa i nieobiektywna
- Złośliwość mam w genach, a obiektywna być nie muszę, kiedy chodzi o uczucia...
- Uczucia? A niby jakie łączą cię z Pawłem, przecież ty go nawet nie znasz, widziałaś go raz w życiu przez minutę...
- I to mi w zupełności wystarczy!
- Nie wiem, o co ci chodzi, ale prawdę mówiąc, wcale nie zależy mi, żebyś go lubiła i myślę, że jemu też nie...- Marta obojętnie przeglądała wczorajszą gazetę
- No tak, wystarczy, że ty go lubisz...- syknęłam
- Lena, albo powiedz wprost, albo skończmy ten temat, nie lubię niedomówień. -wyprostowała się i nerwowo zamrugała rzęsami.
- A to ciekawostka przyrodnicza! Nasza znajomość to jedno wielkie niedomówienie, więc nie chrzań, że wolisz jasne sytuacje...
- "Nasza znajomość" to zupełnie inna historia - najwyraźniej zamierzała uciąć rozmowę
- "Historia jednej znajomości" co za pieprzenie!
- O co się wściekasz?
- O nic. Naprawdę nie rozumiesz, o czym mówię? Mam to sobie na czole napisać?
- Ale co?- spytała naiwnie, udając zdziwienie
- Rany! Ann, nie rób ze mnie kretynki, znowu to robisz, znowu odwracasz kota ogonem...
- Lubię koty...
- A ja lubię ciebie, bardzo, za bardzo...- spojrzałam na nią i wybiegłam z namiotu.
Nie poszła za mną.
Było już prawie ciemno, siedziałam na brzegu, bez celu wpatrując się w horyzont.
To nie ma sensu - myślałam.
Przecież nie można zakochać się w kimś, kogo prawie się nie zna.
Zawsze byłam taka pragmatyczna- zasadnicza realistka, a teraz?
Gdzie się podziały moje zasady, sztywny kodeks życiowych reguł...?
"jest tylko jedna zasada- nie ma żadnych zasad"- przypomniały mi się słowa Marty, ale ona była inna, szalona, nieobliczalna, spontaniczna, płynęła z prądem rwącej rzeki, która zabiera wszystko, co spotka na swojej drodze. Tak jak mnie....
Dlaczego w szkole nie uczą miłości?
Skąd mam wiedzieć, co zrobić, jak się zachować, których słów użyć...?
- Lena, wstawaj!- wrzasnęła Renata, szarpiąc mnie za ramię.
Z trudem otworzyłam oczy, tępy ból przeszył mi czaszkę.
- Która godzina ? - szepnęłam, wykrzywiając twarz w upiornym grymasie.
- Bura, wyłaź z tego śpiwora, nie zamierzam świecić za ciebie oczami.
- Źle się czuje, daj mi spokój.
- O, pani się rozchorowała! No, jak się szwęda po nocy, to nic dziwnego, nie będę się nad tobą litować - burknęła, wychodząc z namiotu.
Zasnęłam.
Kiedy obudziłam się ponownie, Marta przykładała dłoń do mojego czoła.
- Chyba ma gorączkę, Magda przynieś termometr - powiedziała .
- Dzień dobry, widzę, że ledwo żyjesz - spojrzała na mnie - To pewnie grypa - jej głos brzmiał oschle i obco.
- Zanieście jej plecak do izolatki, chyba spędzi tam kilka dni...- rzuciła w stronę dziewczyn i wyszła.
Przez trzy następne dni byłam prawie nieprzytomna, bolało mnie całe ciało, nawet włosy i paznokcie, godzinami leżałam wyprostowana na łóżku, wpatrując się w szarość namiotowego tropiku. Od czasu do czasu wpadała Elka czy Magda, coś mówiły, nie słuchałam...
Marta nie przyszła ani razu.
W końcu poczułam się na tyle lepiej, żeby pójść na kolacje.
Na stołówce nie było już nikogo. Usiadłam przy ostatnim stoliku, spoglądając z obrzydzeniem na talerz ciemnoszarego płynu, który prawdopodobnie miał być krupnikiem.
- Hej, jak tam zdrowie szanownej pani?- znajomy, męski głos wyrwał mnie z rozważań nad zjadliwością zupy
- Dziękuję, lepiej - odwróciłam głowę...Paweł?
- Można? - wskazał na wolne miejsce
- Jeśli musisz - nie mogłam powstrzymać się od złośliwości, nie miałam ochoty rozmawiać, a już na pewno nie z nim....
- Nie muszę, ale chcę - usiadł naprzeciwko - nasze pierwsze spotkanie nie było zbyt udane, może zaczniemy od początku? Jestem Paweł, Paweł Krajewski - mówił dalej i nie czekając na moją reakcję, wyciągnął dłoń.
- Lena - wykrzywiłam twarz, zmuszając się do uśmiechu.
- Wiesz, od dawna chciałem z tobą pogadać, ale byłaś chora i...- zawahał się
- O czym? - spytałam obojętnie
- O Marcie - spojrzał mi w oczy
- Nie rozumiem - nerwowo naprężyłam ciało, jak kot czujący niebezpieczeństwo
- Martwi się o Ciebie, ale...- zaczął niepewnie
- Ale nie mogła znaleźć drogi do izolatki... - bardziej stwierdziłam niż spytałam, a w moim głosie słychać było ironię. Coś zakłuło w sercu.- spuściłam oczy.
- To nie jest tak, jak myślisz, ona się przestraszyła...Ludzie zwykle uciekają, kiedy sytuacja ich przerasta.
Mój rozmówca najwidoczniej wiedział o wiele więcej, niż mogłam się tego spodziewać, więcej ode mnie... Jednak ciekawość ustąpiła rozgoryczeniu.
- Słuchaj, nie wiem, do czego zmierzasz i nie obchodzi mnie to. Cześć - rzuciłam, energicznie wstając od stołu.
- Poczekaj, proszę..- chwycił moją rękę zanim zdążyłam się odwrócić.
- Poświęć mi kilka minut, muszę ci o czymś powiedzieć. Przejdźmy się .
Chciałam być twarda i stanowcza, odwrócić się i odejść, nie słuchać, nie pamiętać, nie myśleć.
Marta bawiła się mną, to było oczywiste, znudziłam się jej, zaczęłam sobie za wiele wyobrażać, za wiele mówić, stałam się niewygodna ,więc odeszła. A teraz ten obcy facet przyszedł ją tłumaczyć.
Nie dam się więcej skrzywdzić, nie jestem naiwną pensjonarką wierzącą w każde miłe słowo.
Jestem...
Usiedliśmy na starym pomoście, wyciągnęłam papierosy i głęboko zaciągnęłam się dymem.
- Wiesz, wtedy w namiocie, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, już coś było nie tak. Kiedy wszedłem, Marta tak dziwnie zareagowała, speszyła się....a potem mówiła już tylko o tobie, Lena to, Lena tamto...W końcu spytałem wprost, co jest grane, a ona tylko bezradnie spuściła wzrok jak dziecko przyłapane na kradzieży jabłek z sadu sąsiada...
- I o czym to świadczy? - spytałam naiwnie
- Chryste, dziewczyno, nie udawaj, że nie rozumiesz! O tym, że cię lubi, że zależy jej na tobie...
- Widocznie jakimś dziwnym sposobem jej przeszło, nie rozmawiałam z nią od tygodnia....
- Tak, wiem...widzisz to nie takie proste, ona ma kogoś...
Zbladłam.
- Teraz wszystko jasne, nie musisz więcej mówić, rozumiem - sięgnęłam do kieszeni i nerwowo podpaliłam kolejnego papierosa.
Spojrzałam przed siebie, ale nie dostrzegłam ani gładkiej tafli jeziora, ani błękitnego nieba, ani zieleni lasu, tylko jej twarz, oczy, nos, usta... złość mieszała się z żalem.
Poczułam się skrzywdzona i oszukana, chciałam krzyczeć, gryźć i tupać nogami, rozpaść się na kawałki i zniknąć....
- Znam Martę od dawna, już sam nie pamiętam od kiedy, kocham ją jak siostrę i nie potrafię patrzeć jak cierpi.
- Mogła zastanowić się wcześniej, w końcu nic takiego się nie wydarzyło, było miło, ale się skończyło - siłą woli zmusiłam się do sarkazmu, do oczu napłynęły łzy...
- Wiesz, tamta dziewczyna... to taki dziwny układ... ale Marta czuje się za nią odpowiedzialna...- Paweł nieporadnie próbował coś tłumaczyć, ale najwyraźniej sam nie bardzo wiedział, co powiedzieć.
- Rozumiem. Nie musisz się obawiać, nie zamierzam włazić w czyjeś życie z butami, muszę już iść. Cześć - powiedziałam jednym tchem, wstałam i szybkim krokiem ruszyłam w stronę obozu.
Wróciłam do izolatki, spakowałam plecak, usiadłam na łóżku i rozpłakałam się...
- Hej, Lena, co jest? Dokąd ty się wybierasz ? - Magda ze zdziwienia aż usiadła.
- Muszę wyjechać - podniosłam głowę i bezradnie wytarłam twarz
- Wyjechać? Oszalałaś?-
- Może...
- Ty płaczesz? Lena? - szepnęła i wzięła mnie za rękę
- Nie pytaj, bo sama nie znam odpowiedzi...
- Zostań chociaż do egzaminu, chcesz stracić patent, nie po to przecież męczyłaś się miesiąc, żeby teraz wrócić do domu z niczym..
- Nie obchodzi mnie patent i egzamin, nic mnie nie obchodzi - wzruszyłam ramionami.
Nic nie powiedziała.
Siedziałyśmy tak, milcząc .
Nagle Magda wstała i nerwowo rozejrzała się dookoła, jakby upewniając się, że nikt nie usłyszy tego, co miała zamiar powiedzieć.
- Pokłóciłyście się... - spojrzała na mnie - chciałam cię uprzedzić, może nawet ostrzec, ale tak rzadko rozmawiałyśmy, nie byłam pewna, jak zareagujesz - mówiła cicho i spokojnie, ważąc każde słowo.
- Czy już wszyscy o tym wiedzą? - spytałam, choć właściwie wcale mnie to nie obchodziło.
- Wiedzą tyle, ile powinni, że się zaprzyjaźniłyście i że się urwało...
- Nie byłam pierwsza, prawda? - miałam nadzieje, że nie usłyszę odpowiedzi.
- Nie...ale - zawahała się - tym razem to cos więcej niż przelotny flirt, znam Martę jeszcze ze szkoły, zmieniła się, ty ją zmieniłaś...- powiedziała, wychodząc z namiotu.
Siedziałam skulona na łóżku. Odnosiłam dziwne wrażenie, że wszyscy wiedzą więcej ode mnie. Czułam się, jak na projekcji filmu o własnym życiu, byłam jedynie widzem, który nie ma żadnego wpływu na akcję. Magda, Paweł...najwyraźniej chcieli mi coś wytłumaczyć a tylko zagmatwali całą sytuacje.
"nie staraj się zrozumieć wszystkiego, bo wszystko stanie się niezrozumiałe..."- mówiła Marta, a ja jeszcze wtedy nie rozumiałam, co to znaczy.
" wyjeżdżam, z tą grypą chyba coś poważniejszego, wychoruję się w domu. Wyjeżdżam z tą grypą chyba..."- szłam, w kółko powtarzając jedno zdanie , brzmiało banalnie i sztucznie, ale co innego miałam jej powiedzieć " zakochałam się w tobie, nie wiem, co robić, uciekam"???
Gówniane życie.
Nie widziałam jej, od...wtorek, środa... 6 dni, unikała mnie, ale teraz nie było wyjścia, nie mogę wyjechać bez słowa.
Z daleka widziałam jej namiot, ten sam, w którym przegadałyśmy wiele nocy...
Weszłam.
- Hej, wybacz, że tak późno, ale...
Drobna blondynka w zielonym swetrze pochylała się nad łóżkiem, a Marta obejmowała jej szczupłe biodra. Odwróciła głowę.
- Lena...? - energicznie wstała i naprężyła ciało jak wystraszone zwierzę. Krok do przodu, krok w tył, chaotyczne ruchy.
Stałam bez słowa, bezradnie rozglądając się wokół, sekundy ciągnęły się niby wieczność.
Na ziemi szara, sportowa, jeszcze nie rozpakowana torba, na łóżku dwa śpiwory, na półce czerwona, lekko przywiędła róża...
Bezgraniczna cisza, chwila wahania, co robić...
- Wchodź, siadaj, Aneta - dziewczyna w zielonym swetrze z wdziękiem modelki wskazała turystyczne krzesło i podała mi dłoń. Zapraszała mnie do środka, jak gospodarz niespodziewanego gościa .
Marta spojrzała niepewnie w moją stronę, nerwowo zagryzając wargi, usiadłam.
- Co się stało? - spytała, podpalając papierosa.
Kilka wyuczonych na pamięć słów uleciało gdzieś bezpowrotnie. Siedziałam, bezradnie wpatrując się w porcelanowy kubek, ten sam, z którego piłam kawę, każdej z 20 długich nocy, gdy Marta dotykając mojej dłoni mówiła o miłości, prawdzie i szczęściu...
- Więc to ty jesteś tą zagubioną osóbką, której jeszcze nie miałam okazji poznać - długonoga piękność jak gdyby nigdy nic szczebiotała radośnie, ścieląc łóżko.
Rozpięte śpiwory, bezładnie leżąca poduszka, ściągnięty koc - świadectwo mojej naiwności.
- Przyszłam...chciałam ci powiedzieć...wracam do Warszawy - wykrztusiłam.
- Dziewczyno, co ci przyszło do głowy, Marta powiedz coś, nie pozwolisz chyba, żeby wyjechała przed końcem obozu - zielony sweter zawirował po namiocie i z rozbrajającym uśmiechem spytał - zrobię herbaty , napijesz się, prawda?
- Przemyślałaś to? - Marta przymknęła oczy, nerwowo szukając odpowiednich słów, nic nie znaczących sylab, które rozładowałyby narastające miedzy nami napięcie.
- Tak. Wyjeżdżam jutro rano. - powiedziałam - dzięki za herbatę, ale już późno, miło było cię poznać- rzuciłam w stronę zielonego swetra i wyszłam.
Powietrze stało się tak gęste, że z trudem łapałam oddech, do oczu napłynęły łzy, serce biło jak oszalałe, w jednej chwili poczułam ból, jakiego nie znałam wcześniej.
Na peronie nie było nikogo, zdjęłam plecak i zapaliłam papierosa.
Nie mogłam już nawet płakać, czułam bezgraniczna pustkę i żal, jakby poza mną nie było niczego, jakby świat był moim osobistym czyśćcem.
- Tu nie wolno palić - Marta uśmiechała się niepewnie.
Nie odpowiedziałam.
- Przykro mi, nie chciałam, żeby tak wyszło...- dotknęła mojej dłoni
- Daj spokój, po co przyszłaś? - odsunęłam się na drugi koniec ławki i głęboko zaciągnęłam dymem.
- Pożegnać się
- Niepotrzebnie - chciałam być obojętna i niewzruszona, ale za wiele było we mnie goryczy, poczułam łzy.
- Chcę ci wytłumaczyć...- zawahała się - zresztą nieważne, jak będziesz czegoś potrzebować - zadzwoń - powiedziała drżącym głosem , spojrzała mi w oczy , zobaczyła, że płaczę. Wyciągnęła rękę. Chwilę trwała tak bezruchu, jakby jakaś niewidoczna szyba dzieliła jej dłoń od mojego policzka, nagle zacisnęła pięść, wstała.
Widziałam, jak skręca w stronę głównej drogi, nie odwróciła się.
Dworzec Centralny przywitał mnie codziennością.
Tłumy spieszących się ludzi, gwar niewiele znaczących rozmów, chmury spalin unoszące się nad szarymi ulicami, pełnymi rozpędzonych samochodów - Warszawa czekała na mnie niezmieniona. Wszystko było jak kiedyś, tylko ja już nie byłam taka sama.
Dni mijały podobne do poprzednich, świat się kręcił zupełnie niewzruszony moim nieszczęściem. Cholerny świat!
- Lena telefon do Ciebie - głos Aśki wyrwał mnie z rozważań nad perfidią losu.
Dzwoniła Marta.
Tego wieczora linia była długo zajęta....zresztą, jak przez wiele następnych, wspaniałych dni, słodkich jak jagody z cukrem i kolorowych jak tęcza...
Ale to już zupełnie inna historia...
"W miłości jak na wojnie :
nieważne jak się zaczyna,
ważne jak się kończy..."