Rozdział VIII Pokój z widokiem


Rozdział 8

Pokój z widokiem

Próbowałam wyglądać jak najbardziej nonszalancko, gdy usiadłam na jednej z brązowych skórzanych kanap w poczekalni, gapiąc się na wiszące na ścianie TV, wyczekując nadejścia Aidana. Nie miałam zielonego pojęcia, jak on się tutaj pojawi - wszystko to było dla mnie jedno niewyraźną plamą. Nagle zamarzyłam o tym, aby mieć przy sobie książkę. Nie dlatego, żeby ją właściwie czytać, a po prostu udawać zainteresowanie nią, a nie naściennym TV. Wydało mi się, że wszyscy już wiedzą o naszej randce, gdyż poczekalnia nagle wypełniona była po brzegi ludźmi, a wszyscy znajdujący się w niej, odwracali swój wzrok w kierunku drzwi, gdy słyszeli jakiś szelest.

Oczekiwanie dobijało mnie. Dlaczego zaprosił właśnie mnie? Okej, oczywiście fakt, że zauważył moją egzystencję dowodził jego zainteresowanie mną, tak jak przepowiadała Cece i jej przyjaciółki. Moje też, zrozumiałam, uśmiechając się do siebie pod nosem.

W każdym bądź razie, z pewnością… pomiędzy nami wydarzyło się coś tej pierwszej nocy, gdy pomógł mi odnaleźć powrotną drogę do akademika. I przez pierwsze parę dni dokładnie mnie obserwował, co przypominało bardziej zwykłą ciekawość aniżeli rzeczywiste zainteresowanie moją personą. Ponadto on utrzymywał pomiędzy nami uprzejmy dystans podczas korepetycji, że nawet zaczęłam przypuszczać iż moje zauroczenie jest jednostronne. Ale też gubiłam się we własnych przemyśleniach, ponieważ sposób w jaki trzymał mnie w swych ramionach pocieszając, był bardzo obiecujący a w dodatku jeszcze ta tajemnicza rzecz w jego oczach.

Znam go zaledwie od pięciu dni, a wydaje mi się, że znam go już dość długo, dlaczego tak jest? Jakbym znała go całą wieczność? Jakbyśmy byli sobie przeznaczeni. Prawdopodobnie to jest tylko takie wymarzone myślenie, zdecydowałam.

Ja nigdy przedtem nie miałam żadnego chłopaka. Oczywiście, spotykałam się z kilkoma chłopakami, łaziłam z nimi po centrach handlowych, do kina. Ale nic poważnego z tego nie wyszło - nie mogło, gdyż gdy zaczynałam się o to troszczyć, widziałam różne straszne rzeczy, które miały się wydarzyć. Dlatego nie chciałam nawet próbować.

Chłopcy, których dobrze znałam, byli moimi przyjaciółmi z szermierki, więc jak mogli myśleć o jakimś romantyzmie, gdy każdego dnia stawali ze mną do walki, w poprzek piste i przegrywali?

Spojrzałam znów na nieskazitelnie stalowy zegarek firmy Movado, który dostałam na swoje szesnaste urodziny od Gran. Dwie minuty do dziewiątej. Pukając paluchami po ramieniu kanapy, nagle zamarzyłam o tym, aby czekać na niego w swojej komnacie. Popatrzałam na zgromadzonych tutaj ludzi, przyglądając się jak czas ciągnie się w nieskończonność.

W tym właśnie momencie poczułam coś podświadomie i odwróciłam głowę w kierunku drzwi, akurat gdy Aidan wszedł zamaszyście do poczekalni, ignorując zaciekawione spojrzenia oraz podekscytowane szepty, które wydawały się za nim podążać.

- Hej - zawołał. Podniosłam się, nerwowo przygładzając sweter.

Jak zawsze zaniemówiłam - wszystko, co mogłam zrobić to stać i patrzeć się na niego. Wyglądał wspaniale, ubrany w dżinsy, niebieską zapinaną na guziki koszulę. Na jego czole, tuż ponad prawym okiem widoczne było jakieś rozcięcie, którego wcześniej nie było.

Wow, wyglądasz wspaniale rozbrzmiał głosik w mojej głowie.

Zaczerwieniłam się, rozumiejąc że przez chwilę, w której obserwowałam go, on robiłam dokładnie to samo.

Wzięłam głęboki wdech, decydując się na spróbowanie czegoś nowego. A dlaczego niby nie? Ty też wyglądasz rewelacyjnie.

Uśmiechem dał znać, że słyszy mnie. Sięgnął po mą rękę, którą wdzięcznie mu podałam.

Tylko wtedy zorientowałam się, jaka cisza panuje w poczekalni. Wszyscy bez wyjątku, gapili się na nas.

- Gotowa? - spytał, tym razem na głos.

- Pewnie - wymruczałam, puszczając jego rękę i sięgając ją po marynarkę.

- Wspaniale, zatem chodźmy.

Podążyłam za nim, ciesząc się ogromnie, gdy wziął mnie znów za rękę, ściskając ją delikatnie.

- Więc, dokąd mnie prowadzisz? - zapytałam go, jak tylko zostawiliśmy poczekalnię za sobą.

- Zobaczysz. Włóż marynarkę.

Wślizgnęłam się w nią, gdy otworzył drzwi na zewnątrz.

Liście szeleściły pod wpływem mych kroków, gdy przemierzaliśmy w ciszy dziedziniec oświecony światłem płynącym z pełni księżyca. Dzieciaki kłębiły się, niektórzy siedzieli na kocach pod starym dębem; inni spieszyli do teatru. Ich głosy niósł ze sobą wiatr - młode, beztroskie głosiki, krzyczące sobie różnorodne powitania, śmiejące się, gadające. Wszystko to wyglądało całkiem normalnie, jak jakaś zwykła szkoła z internatem. Łatwo można było zapomnieć o tym, że wszyscy ludzie chodzący do tej szkoły, posiadają jakiś rodzaj mocy oraz to, iż ten wspaniały chłopak trzymający mnie za rękę, potrafi czytać moje myśli.

- Mogę przestać, jeżeli dzięki temu poczujesz się lepiej.

Przewróciłam oczyma z frustracji.

- To naprawdę nie fair - powiedziałam, przyśpieszając, aby dotrzymać mu kroku.

- Jak tam idą lekcje blokowania myśli?

Sowa zahukała gdzieś w oddali.

- Okropnie. Miałam już jedną lekcję, ale wydaje mi się, że nie chwytam tego w ogóle.

- Cóż, to potrzebuje praktyki. Okej, to jest to, ta dróżka tutaj.

Poszłam za nim wprost ku jakiemuś kamiennemu wzniesieniu, poświatującymi srebrzyście w świetle księżyca.

- Co to jest?

- Dokładna replika King's College w Cambridge, tyle że mniejsza. Czy dasz radę wspiąć się po drabinie w tych butach?

- Po drabinie?

- Zaufaj mi, to jest tego warte.

Gdy zbliżyliśmy się do budynku, zobaczyłam sięgające do nieba bliźniacze iglice ponad strzelistym łukiem witraży. Nie mogłam doczekać się momentu, gdy tam wejdę.

Oczekiwałam, że drewniane drzwi będą zamknięte, ale jednak się myliłam. Wślizgnęliśmy się do środka, milcząc i zatrzymaliśmy się w miejscu przypominającym mały przedsionek. Chwilkę zajęło zanim moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności panujących tam.

Aidan zaprowadził mnie do kaplicy, w kierunku najbardziej wysuniętej tylnej ławki. Powoli zaczęłam rozróżniać detale, zapierając duch w piersiach.

Odchyliwszy głowę do tyłu, zachwyciłam się sklepionym sufitem, którego misterny projekt przypominał cieniutką koronkę. Dzięki światłu rzucanemu przez księżyc na różnorodne witraże, kamienna praca świeciła się jak drogocenne kamienie.

W ułamku sekundy, kinkiety stojące po dwóch bokach ożyły, wypełniając przestrzeń przytulnym żółtowatym blaskiem świec. Wzdrygnęłam się, cofając się przy tym do tyłu ze strachu, gotowa do ucieczki. Lecz Aidan trzymał mą rękę mocno, nie pozwalając uciec.

- Wszystko w porządku - szepnął, a jego ciepły oddech pogłaskał mój policzek.

Mój strach wkrótce zamienił się w zdziwienie. Światło świec sprawiło, że wszystko zaczęło wyglądać całkiem inaczej - niesamowicie pięknie i nie wiem.. w pewien sposób tak mistycznie.

- Chodź za mną, nie zobaczyłaś jeszcze samego najlepszego - zalecił Aidan, kierując się w stronę przejścia za rządami drewnianych, kościelnych ławek, aż do samego ołtarza mieszczącego się na samym końcu. Szłam tuż za nim, trzymając go okropnie mocno. Byłam tak samo przerażona jak i zafascynowana. Wszystko w jednym. Jak on zapalił te świece? Oczywiście zrobił to z pomocą myśli, ale jak?

Minęliśmy ołtarz oraz posuwaliśmy się dalej w stronę kaplicy, a potem w górę po ciemnych spiralnych schodach. Jedną ręką dotykałam kamiennej ściany, gdy wspinaliśmy się wyżej i wyżej. W końcu doszliśmy na jakąś szeroką powierzchnię wraz z drewnianymi poręczami dookoła. Zatrzymałam się, pochyliłam się nad nimi, spoglądając w dół. Zobaczyłam znajdującą się pod nami kaplicę tuż przed frontowymi drzwiami oraz łukowate okno ponad tym. W migocącym blasku świec wszystko to wyglądało nierealnie, jak sen.

- To jest takie wspaniale - powiedziałam, wypuszczając powietrze z płuc w pośpiechu, gdy patrzałam na ten widok.

- Jeszcze nie dotarliśmy tam.

Wziął mnie za rękę i przyciągnął ku sobie.

- Właśnie tutaj zaczynają się schody. Jesteś pewna, że wleziesz na górę w tym obuwiu?

- Tak mi się wydaje.

- Nie przejmuj się, nie pozwolę ci spaść - poobiecał. - Okej, tutaj. Ty wchodzisz pierwsza, trzymaj się mocno obiema rękoma. Jest dziesięć szczebli.

Miał rację; policzyłam je.

- Teraz sięgnij po poręcz, po twojej prawej. Sięgnęłaś?

Potaknęłam, gdy namacałam barierkę, którą spodziewałam się znaleźć. Tutaj była - z gładkiego drewna, tuż przy ścianie.

- Tak, mam ją.

- Okej, teraz odejdź od drabiny jak najdalej zdołasz, trzymając się poręczy, oczywiście. W porządku, jestem tuż za tobą.

Tak jakby musiał mi to powiedzieć. Wiedziałam o jego obecności. Mogłam przysiąć, że wiedziałam o tym jakoś psychicznie, jakby.. coś łączyło nas. Pomyślałam o Cece i jej astralnym sznurku. Biorąc głęboki wdech i zatrzymując go, zrobiłam to, o co mnie poprosił. Odeszłam od drabiny, a moje buty głośno tupały po tej posadzce.

Gdzieś dwadzieścia kroków dalej, poczułam ścianę i zatrzymałam się.

- Daj mi minutkę - powiedział.

Poczułam jak oddalił się ode mnie, oraz usłyszałam szeleszczenie w kącie. Zastanawiałam się, jak on może widzieć tak dobrze, to co robi, cokolwiek to jest.

- Zamknij oczy - polecił i wziął mnie za rękę. Jak zawsze, dreszcz przebiegł przeze mnie. Najpierw po ramieniu, potem wślizgnął się na plecy. - Usiądź tutaj. Posadził mnie na czymś miękkim, na czymś w rodzaju puszystego kocyka. Przypominało jednak aksamit - miękki, przetarty aksamit. - Okej, połóż się.

Ciągle miałam zamknięte oczyska; jego głos był jak głos duszka. Zrobiłam jednak to, co powiedział. Poczułam coś miękkiego pod głową.

- Teraz otwórz oczy - poprosił.

Zrobiłam to - i wciągnęłam gwałtownie powietrze w płuca. Tuż przed nami znajdowało się kwadratowe okno, wypełnione księżycem w pełni. Rzadkie i rozwichrzone chmury przypominające pióra skryły się w połowie, płynąc wszerz w zwolnionym tempie. Wyglądało na to, że to wszystko jest tak blisko, księżyc - tak jasny i wyrazisty, że miałam ochotę sięgnąć w górę i dotknąć go. Podniosłam ramię, rękę wyciągnęłam w kierunku mojego wzroku i przez okamgnienie mogłabym przysiąc, że chmury otarły się o moją skórę, że jakimś cudem czułam chłód i wilgoć na moich palcach.

- To cudowne - wydyszałam, ściskając go za rękę. Nagle zmieniłam rakurs i nagle zdałam sobie sprawę, że on znajduje się przy mnie i dotyka mnie.

- Wiedziałem, że ci się spodoba. To moje ulubione miejsce na kampusie; przychodzę tutaj zawsze w każdą pełnię księżyca. Aż do teraz zawsze przychodziłem sam.

- Dziękuję - powiedziałam, wiedząc, że to nie wystarcza.

- To wystarczy, Violet. I tobie dziękuję.

Uśmiechnęłam się w ciemności, próbując wyobrazić sobie jego twarz.

- Jak wepchnąłeś tutaj koc i te poduszki? -zapytałam w końcu. - Nie mogę wyobrazić sobie wspinaczki po drabinie razem z tym wszystkim.

Poczułam, jak wzrusza ramionami tuż za mną.

- Jak niby inaczej mógłbym je tutaj przynieść?

Dobre pytanie.

- Więc, to właśnie tak spędzasz swój wolny czas? - wyrzuciłam z siebie. - Wspinając się? Interesujące.

- Tak, jeśli widok jest tego wart. A co z tobą? Co robisz kiedy masz wolny czas? Szermierstwo, mam rację?

- Tak. Mój ojciec.. wierzył mocno w to, że dziewczyna powinna umieć zadbać o siebie. Więc, już z dzieciństwa pragnął abym zajmowała się sztukami walki. No wiesz, karate albo coś temu podobne. Próbowałam, ale nie spodobało mi się to. To po prostu..No nie wiem, zbytnio osobiste - powiedziałam, wzruszając ramionami. - Więc zamiast tego spróbowałam szermierki. I polubiłam je właśnie w ten sposób. Byłam dobra, to też się liczy. Naprawdę dobra - dodałam dumnie.

- A szermierka nie jest aż tak osobista jak karate?

Usłyszałam rozbawienie w jego głosie, co sprowadziło uśmiech ma ne usta.

- Nie ma szans. Twój przeciwnik stoi po drugim końcu broni białej, to po pierwsze. A dodatkowo te wszystkie ubrania: ochronny plastron, rękawice, maska… nie wiem, nie umiem tego wyjaśnić. To jak kokon ochronny albo coś takiego.

- Interesujące - wymruczał. - Nigdy przedtem nie myślałem o tym w ten sposób.

- W każdym bądź razie, po śmierci ojca.. cóż, to tak jakby w pewien sposób zbliżyło mnie do niego.

- Więc teraz zostałaś tylko ty z matką?

- Macochą - poprawiłam go. - Długo by opowiadać. Teraz moja kolej.

- Co chcesz wiedzieć?

Dużo, pomyślałam. Nagle zdałam sobie sprawę, że nic o nim nie wiem.

- Może na początek łatwe pytanie. Skąd właściwie jesteś?

- Z Dorset, co w Anglii - odpowiedział. - Można tak powiedzieć.

- Huh. To z pewnością wyjaśnia nutkę akcentu w twym głosie.

- Masz dobry słuch - powiedział, śmiejąc się. - Myślałem, że już się go pozbyłem, aż do teraz.

- Gdzie są teraz twoi rodzice? W Stanach?

- Nie, oni już od dłuższego czasu nie żyją - powiedział brzmiąc dziwnie bezemocjonalnie.

- Przykro mi. Zatem właśnie to nas łączyło. Oboje byliśmy sierotami. - Nie masz braci, ani sióstr? Postrzegałam go jako resztę nas - za jedynaka.

- Właściwie to miałem dwie młodsze siostry. Ale one też umarły.

- To okropne. Nie wiedziałam, co mogłabym jeszcze powiedzieć w takim wypadku. Jego cała rodzina, odeszła?

Wzruszył ramionami.

- To było dość dawno.

Wciąż czułam się źle, że się wtrąciłam w jego prywatne życie. Wiedziałam, co to oznacza stracić kochaną osobę i jak się czuje człowiek, który jest wypytywany o szczegóły.

- Kochałaś ojca, prawda? - zapytał łagodnie.

Przełknęłam ślinę, zdumiając się, że zastanawiałam się nad tym.

- Tak, kochałam go. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że odszedł. To znaczy, często nie byłał miesiącami w domu, gdy wypełniał jakieś zadania. Ale zawsze wracał. W moim gardle powstała gula, nie dająca mówić, lecz zmusiłam się do kontynuowania. - Aż do pewnego czasu.

- Był dziennikarzem?

Zamrugałam spoglądając na nocne niebo, obserwując jak ostatnie strzępy chmur oddalają się od księżyca, odsłaniając go całkowicie.

- Tak - odpowiedziałam w końcu. - Był korespondentem dla stacji nowości telewizyjnych.

- Gdzie to się wydarzyło?

- Afganistan. Nie dostałyśmy od niego wiadomości praktycznie od miesiąca, a stacja telewizyjna nie miała pojęcia gdzie on się znajduje, albo kto go przetrzymuje. A następnie porywacze… wysłali nam.. wideokasetę.

- Ale ty już wiedziałaś o tym, prawda?

- Tak - powiedziałam, wzruszając ramionami wspominając te podobne do horrorów wizje.

- Niektóre rzeczy na tym świecie są gorsze od potworów, nieprawdaż?

Potaknęłam. Dziwnie było to przyznać, ale on miał rację.

- Był taki zły na mnie, gdy wyjeżdżał; myślał, że jestem egoistką. Widziałam wszystko - jego porwanie, jego śmierć. Próbowałam powiedzieć mu o tym, próbowałam przemówić do Patsy, aby przekonała go do zostania z nami, ale on był wściekły. Powiedział, że nie powinnam straszyć Patsy takimi rzeczami, że ona wystarczająco się zamartwia gdy go nie ma.

- Nie możesz obwiniać się, Violet.

Pojawiły się łzy.

- Powinnam była zrobić coś więcej, by zatrzymać go.

- Co mogłabyś zrobić, żeby go zatrzymać? Niektórzy ludzie nie chcą wierzyć w coś, co przekracza normalność. Idą prosto ku niebezpieczeństwu z szeroko otwartymi oczyma, odmawiając zobaczenia tego, co dzieje się tuż przed nimi.

Wiedziałam, że był praw, ale to wcale mi nie pomogło.

- Powinnam była zrobić coś, aby zobaczył.

- On kochał swą pracę, racja? - zapytał Aidan.

- Tak. Może nawet kochał ją więcej niż mnie. Gdy to powiedziałam, zrozumiałam, że właśnie to naprawdę mnie martwiło, co zjadało mnie od środka.

Potrząsnął głową.

- Przestań Vi, czy ty naprawdę w to wierzysz?

Łza spłynęła po mym policzku, a ja szybko starłam ją dłonią.

- Wydaje mi się, że nie.

- A co z twoją macochą? - spytał. - Co ona powiedziała, gdy zrozumiała, że miałaś rację?

- Żartujesz, prawda? Nigdy w to nie uwierzyła. Próbowałam powiedzieć jej, próbowałam wyjaśnić swoje wizje, ale wszystko co dostałam w zamian była wizyta u psychoanalityka. Sądzę, że ona wmówiła sobie, iż to był zwykły zbieg okoliczności. To nie jest tak jakby niepostrzeżenie tego, co się wydarzyło. Zawsze było prawdopodobieństwo, że coś w temu podobne ma prawo się wydarzyć, czy przewidziałam ja to, czy nie.

- Chyba tak. Ale ja widziałem, co się z tobą działo, jak miałaś wizję podczas pierwszego dnia tutaj. Potknęłaś się i podzieliłaś się na jakieś strefy albo coś takiego. Jak tłumaczyłaś się ze swego daru przez tyle lat?

- Uwierz mi, oni ciągali mnie po tonam lekarzy. Nigdy nie znaleźlinaukowego wyjaśnienia, więc nazywali to po prostu łagodnymi padaczkami i na tym się zawsze kończyło.

- I czułaś się dobrze z tym, co oni mówili?

- Lepsze było to, niż pokój w psychiatryku. Reszta świata nie jest taka jak Winterhaven, wiesz - powiedziałam ostro.

- Masz rację - odpowiedział. - Przepraszam. Chyba jestem tutaj zbytnio długo, że pewne rzeczy po prostu umykają mojej uwadze.

Głęboko wciągnęłam powietrze.

- Więc, gdzie teraz mieszkasz? - zapytałam ostatecznie. - Mam na myśli, gdzie mieszkasz, gdy nie jesteś w Winterhaven?

- Mam pewną miejscówkę na Manhattanie - odpowiedział.

- Sam?

Nie był jeszcze pełnoletni; widocznie musiał mieć jakiegoś legalnego prawnego opiekuna albo kogoś takiego.

- Mam Trevorów - wyjaśnił, a ja usłyszałam nutkę rozbawienia w jego głosie.

Przekręcił się na bok, spoglądając na mnie.

- Trevorzy to..coś podobnego do rodziny. Następną rzeczą, jakiej się dowiedziałam, były jego zimne palce obejmujące moją twarz, zarysowując linię od skroni aż ku dołkowi mego policzka. Zatrzymałam powietrze, nie poruszając ani jednym mięśniem, czekając aż coś powie. Czułam jak moje serce wali szybko i wściekle. Zastanawiałam się, czy on również tak ma.

Ostatecznie przemówił.

- Nie rozumiem tego, Violet. Jesteś częścią mej przeszłości i przyszłości. Też to czujesz, prawda?

- Tak mi się wydaje - wyszeptałam. Zdecydowanie czułam.. coś. Pochyliłam się i dotknęłam blizny na jego czole, mój koniuszek palca delikatnie odsłonił ranę. - Skąd ją masz? - spytałam, wyczuwając jak jego ciało reaguje na mój dotyk.

Znów ta sama nutka rozbawienia w jego głosie.

- Nie uwierzysz mi, jeśli ci powiem.

- Mam nadzieję, że inni chłopacy wyglądają gorzej - rzuciłam.

- Nie znasz nawet połowy.

- Jesteś naprawdę dobry w uciekaniu od odpowiedzi. Powiedziałam, śmiejąc się.

- Hej, nie jestem jedyną osobą, która unika odpowiedzi. Nigdy tak naprawdę nie powiedziałaś mi, co tak naprawdę zobaczyłaś w swojej dzisiejszej wizji.

- A powinnam? Naprawdę nie chciałam o tym myśleć, a jeszcze mniej rozmawiać na ten temat.

Potaknął.

- To jest tak jakby.. ważne.

Wzdychając, ustąpiłam.

- Okej, w porządku. Szedłeś wzdłuż jakiejś zamglonej uliczki na Manhattanie. Ciemna, zaniedbana uliczka. Śledziłam cię. To wszystko - powiedziałam, wykręcając się.

- Nie, było coś jeszcze. Musisz powiedzieć mi dokładnie to, co przeraziło cię tak..

Potrząsnęłam głową, próbując zdusić wzrastającą panikę.

- Nie, nie mogę. Poza tym, możesz wyczytać to wszystko w mych myślach. Ty powiedz mi, co zobaczyłam.

- Nie mogę przejrzeć twoich wizji - warknął, poirytowany.

Oddech uwiązł mi w klatce piersiowej.

- Czy to jest prawdziwy powód, dla którego przyprowadziłeś mnie tutaj? Aby dowiedzieć się czegoś więcej o moich wizjach?

Jego ręka odnalazła mą.

- Nie. Przyprowadziłem cię tutaj, gdyż widziałem, że doczenisz to miejsce tak samo jak ja je cenie ale również dlatego, że pragnąłem spędzić trochę czasu z tobą na osobności. Chociaż wciąż nadzieję się, że powiesz mi, co właściwie zobaczyłaś.

Jego palce znów oplatały mą twarz, a ja poczułam, że powoli pragnę ustąpić. Wiedziałam, że manipuluje mną w pewien sposób, ale byłam bezsilna. Nie mogłam powstrzymać tego.

Westchnęłam w obronie.

- Tak jak powiedziałam, śledziłam cię w jakiejś zaniedbanej uliczce. I nagle, nie wiem, był jakby blask jakiegoś ruchu albo coś takiego. Zawołałam cię po imieniu, a ty odwróciłeś się. Tam była.. krew.

Przełknęłam ślinę, niezdolna mówić dalej.

- Krew gdzie?

Wzruszyłam ramionami, nie pragnąc pamiętać tego.

- Nie wiem, wydaje mi się, że na twojej twarzy. To wszystko, co widziałam.

- Nie zamartwiaj się tym - powiedział swym zwykłym głosem.

I nagle cały mój strach odleciał gdzieś. Zniknął. Usiadłam, potrząsając głową z frustracji.

- Przestań, Aidan. Przestań zabawiać się mną w taki sposób.

On też usiadł.

- Nie wiem, o czym mówisz.

- Wiesz. Nie wiem dokładnie, co zrobiłeś ze mną, jakie masz moce, ale..

- Nie lubimy wyrażać się tak o nich tutaj w Winterhaven - powiedział, kopiując Panią Girard.

- Mówię poważnie - powiedziałam i naprawdę tak było.

- Wiem o tym.

Sięgnął po moją rękę, ale odepchnęłam ją, odmawiając bycia udobruchaną.

- Cóż, zatem, cokolwiek robisz, przestań. Naprawdę, Aidan. Nie mogę… nie chcę spotykać się z kimś, kto będzie tak ze mną postępować.

- Masz rację - powiedział. - Przepraszam. To po prostu..stary nawyk. Nie zrobię tego ponownie.

- Obiecujesz? - spytałam.

- Daję ci moje słowo - powiedział, a ja uwierzyłam mu. Chciałabym móc mu uwierzyć. - Zapomnijmy o tym chociaż teraz i rozkoszujmy się czasem, który został nam, zanim nadejdzie godzina policyjna, okej?

- Ok. - zgodziłam się. Odprężając się, rozłożyłam się na kocach w pozycji na wpół-leżącej.

Po sekundzie albo dwóch, usiadł za mną.

- Dzisiaj jest naprawdę pięknie - powiedział. - Cieszę się, że przyszłaś.

I jakoś tak, wszystko znów wróciło do normalności pomiędzy nami. Nie dlatego, że manipulował mną, a dlatego, że tak po prostu było. Odwróciłam się, aby spojrzeć na niego; jego profil rozświetlony był światłem księżyca. Tylko jedno spojrzenie, a moje serce rozpoczęło swój szalony wyścig. Zrozumiałam, że zgniatałam go przez większość czasu.

Podążając tokiem swych myśli, próbowałam zbudować mocną ścianę chroniącą moje myśli, koncentrując się na tym tak silnie, starając przypomnieć sobie wszystko, co Sandra mnie nauczyła.

- Hej - doszedł mnie zdumiony głos Aidana, zza moich pleców. - O wiele lepiej. Myślę, że już zaczynasz pojmować to.

Gdyby nie jego cichy zdławiony chichot, uwierzyłabym mu.

Piste - wąski pas o długości 14 metrów na którym odbywa się walka szermierzy.

Plastron - ochraniacz pod bluzę szermierską.

str. 12



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rozdzial VIII Prawo spadkowe
Rozdzial VIII Nessie
skrypt - wersja II, 723-749, Rozdział VIII
34, ROZDZIA˙ VIII
10. Rozdzial 8, Rozdzial VIII
Książka, Psychologiczne uwiedzenie 7, ROZDZIAŁ VIII
kurs html rozdział VIII
E M Forster Pokoj z widokiem
ROZDZIAŁVIII, ROZDZIAŁ VIII
Forster E M Pokój z widokiem
Łobocki Rozdział VIII
konstytucyjne ksiazka2005 rozdzial VIII[1], Prawo konstytucyjne
ROZDZIAŁ VIII - KULTURA PRZEWORSKA, MAGAZYN DO 2015, Nowe Grocholice - wersje maj 2014, opracowanie
rozdzial VIII
Rozdział VIII Program i zasady postępowania korekcyjnego
Rozdział VIII
Rozdział VIII
Rozdział VIII, Postępowanie Administracyjne

więcej podobnych podstron